Wstajemy w milczeniu i gęsiego udajemy się na górę, nie utrzymując przy tym ze sobą żadnego fizycznego kontaktu.
- Gumki? - pytam.
- Koło łóżka. - Otwiera drzwi do swojej sypialni, która, muszę przyznać, robi dość przyjemne wrażenie: wszystko białe, czyste i nie polakierowane, no i znajduje się w niej, naturalnie, ogromne dębowe łóżko z kremową pościelą z lnu. Jedna ze ścian jest upstrzona szkicami dzikich kwiatów.
- Ta pościel jest czysta? - pytam swobodnym tonem, stojąc przy łóżku całkowicie ubrana.
- Nie.
- Pójdę tylko umyć zęby - mówię. - I się rozebrać.
Frank przytrzymuje mi drzwi do sypialni. Nie uśmiecha się.
- Już za tobą tęsknię - odpowiada, przeciągając samogłoski, przez co chce mi się śmiać.
Myję zęby, rozbieram się, zakładam nieszczególnie seksowne stare kimono i wracam do sypialni Franka. Leży na łóżku zupełnie nagi. Niezłe ciało, ale to wiedziałam już wcześniej. Rude włosy: żaden problem. Właściwie nie stanowią problemu już od jakiegoś czasu. Ma potężną erekcję.
Staję przy łóżku i patrzę na niego. On z kolei patrzy na mnie.
- Czuję, że tej sytuacji brakuje romantyzmu - oświadczam.
- Chodź tutaj - mówi Frank, pociągając mnie w dół.
*
Frank jest bardzo dobry w te klocki. Cóż, to jasne: praktyka czyni przecież mistrza. I tak właśnie dzieje się w jego przypadku. Jest mistrzem w taki ostry, sprośny, spocony, rozgrzewający sposób: uprawiamy seks, który ludzie zazwyczaj określają jako zwierzęcy, ale ja zawsze uważam go za właściwy ssakom. Jesteśmy ssakami. Szepcze mi do ucha różne nieprzyzwoitości: o tym, co chciałby ze mną robić, jak ma zamiar to zrobić, od jak dawna tego pragnął i tak dalej. Jak nigdy niesamowicie mnie to podnieca. I w tym samym czasie Frank wszystko to robi. Bang, bang, bang. W tę stronę, w tamtą stronę. Nie wiem, jak to jest w moim przypadku, ale on jest zdecydowanie najbardziej sprośnym facetem, jakiego kiedykolwiek spotkałam.
Dochodzę dwa razy: widzę białe plamki światła; chyba w pewnym momencie krzyczę. On woła moje imię - rozsądne z jego strony, że o tym pamiętał - a gdy szczytuje, przyciska twarz do moich włosów.
A potem w milczeniu leżymy sobie i ciężko oddychamy, z włączonymi wszystkimi światłami, o dziewiątej wieczorem w sobotę.
- Wyjdź za mnie za mąż - mówi Frank. Siada i sięga po papierosa.
- Możesz to sobie wyobrazić? Ale mielibyśmy przynajmniej bardzo udane życie seksualne.
- Taa, pewnie.
- Jesteś bardzo utalentowany.
- Dzięki. Ty też nie jesteś kiepska.
Zbieram siły. Przekręcam się na brzuch i kładę głowę na jego brzuchu.
- Czy byłam sprośną laską?
Frank się śmieje.
- Tylko nie znowu.
- No powiedz, Frank. Byłam? Byłam, no nie? Tak myślałam, że mogę nią być. Być może nieprzyzwoitą laską. Zgadza się, prawda?
- Chcesz się zaciągnąć?
- Tak.
- Nie, Stella, nie byłaś sprośną laską.
Siadam wyprostowana. Jestem oburzona. Dosłownie oburzona.
- Kim ty jesteś, jakimś czubkiem? Co więcej mogłabym jeszcze zrobić, by okazać się sprośną laską? Psiakrew, Frank, ale z ciebie piździelec. Dawaj tę fajkę.
Frank targa mi włosy i śmieje się.
- Najwyraźniej wtedy nie udzieliłem ci wyczerpujących wyjaśnień. Sprośna laska jest na jeden raz. No wiesz, dziewczyna, która aż przebiera nogami i kocha to robić. Nie ma się ochoty jej zapamiętać, naprawdę. To po prostu sprośna laska.
- W takim razie kim ja jestem? Na jakiej to mnie stawia pozycji?
- Ty - mówi Frank, biorąc z moich ust papierosa - jesteś laską.
- Czy to komplement?
- Tak.
- To dobrze. - No więc ustaliliśmy to. - Co będziemy teraz robić?
- Nic nie mów: potrafię zgadnąć. Jesteś głodna. - Śmieje się.
- Skąd wiesz? Właściwie to prawda. Umieram z głodu. I nie mów przypadkiem: „Lubisz kurczaka? Possij to, to drób”.
Frank przewraca oczami.
- Chodźmy na dół. Nakarmię cię.
Pochyla się i bardzo słodko całuje mnie w czoło.