Kerrelyn Sparks - Najseksowniejszy istniejący wampir
Rozdział siedemnasty
Myśli Abigail gnały wraz z jej sercem, kiedy gorączkowo próbowała wymyśleć powód, dla którego Gregori chciał zostać z nią sam. Niestety, zawsze docierała do tego samego wniosku: chciał ją uwieść.
W altance było zbyt ciemno, więc nie widziała jego twarzy, by ocenić jak poważny był. Jego postawa była raczej spięta.
Zaciągnęła się powietrzem przepełnionym różanym aromatem. - Jeśli martwisz się o przymierze, mogę ci obiecać, że mój ojciec uszanuje…
- Jestem pewny, że tak. To nie, dlatego przyprowadziłem cię tutaj.
Przełknęła. Uwiedzenie pozostało na początku listy. - Nie musisz się martwić o lalkę, którą znaleźliśmy. Roman mi wszystko wyjaśnił. Powiedział, że trzymasz ją w szafie na wieczór kawalerski.
Pokiwał głową. - Nigdy nie byłem z nią na randce. Ciężko się z nią dogadać.
Abigail uśmiechnęła się lekko. - Zawsze możesz porozmawiać ze mną.
- Właśnie to chcę zrobić.
Zamrugała. - Tak? - A co uwiedzeniem? To była ulga. Lub coś innego? Skrzywiła się wewnętrznie nagłym olśnieniem.
Była zawiedziona.
Dobry Boże, on musiała stracić rozum.
Zmienił ciężar. - Chcę porozmawiać o nas.
O nas? - Ja… mam nadzieję, że podróż do Chin odbędzie się za kilka dni…
- Co o mnie sądzisz?
Zawahała się. Co do licha miała mu powiedzieć? Że był najprzystojniejszym, najatrakcyjniejszym i najbardziej uroczym mężczyzną, którego kiedykolwiek spotkała? Że był mężczyzną, o jakim marzyła? Że chciała, aby pragnął jej tak samo jak ona pragnęła jego? Że porwanie jej w to miejsce podniecało ją? Gdy przyjmował oskarżenia z odwagą, to sprawił, że jej zmiękły kolana.
Ale jak mogłaby mu coś takiego powiedzieć? On był wampirem. Pomimo, że tęskniła za tym gorącem i pasją, nadal była rozsądną i praktyczną osobą. Nie mogłaby związać się z wampirem.
Rozluźnił swój krawat. - Czy ty… odrzucasz mnie, bo jestem Nieumarły?
Skrzywiła się. - Nie. Zostałeś zaatakowany. Nie prosiłeś o to. To było najlepsze wyjście z tamtej sytuacji.
Podszedł do niej, a ona się cofnęła. - Boisz się mnie?
- A powinnam?
- Nigdy bym cię nie zranił. - Zrobił krok w jej stronę. - Chciałbym cię pocałować.
Uwodzenie. Miała rację od początku. Wepchnęła ręce do kieszeni płaszcza. Kiedy trafiła na jego tabletkę, zacisnęła palce wokół niej. - Nie sądzisz, że powinieneś mnie najpierw spytać o pozwolenie?
Potrząsnął głową. - Jeśli spytam, mogłabyś odmówić.
Śmiały i agresywny. Przełamał się przez jej mury obronne i obudził tę część w niej, która chciała pokochać takiego silnego i zdeterminowanego mężczyznę.
Jak główny bohater książki jej matki. Mężczyzna taki jak Gregori, który spędziłby całą noc na czczeniu jej i dawaniu rozkoszy, która poruszyłaby jej serce.
Ale nie mogła się skusić. Związek z nim byłby niemożliwy.
Uniosła podbródek. - Pocałowałbyś mnie wbrew mojej woli?
Dotknął palcem jej podbródka. - Pomógłbym ci zmienić zdanie.
- Wątpię… - Urwała, kiedy przejechał palcem po jej szyi. Pod jego ręką tworzyła się gęsia skórka i zadrżała.
- Mądralo. - szepnął.
- Gori. - odszepnęła.
Kącik jego ust się uniósł, sprawiając, że w jego policzku pojawił się dołeczek. - Umysł i bestia?
Niestety jej umysł nie pracował zbyt dobrze. Było tuzin powodów, dlaczego powinna go zatrzymać, ale nie mogła myśleć o żadnym z nich.
Jego ręka przesunęła się na jej kark. Ich spojrzenia się spotkały, a jego oczy stały się jaśniejsze, bardziej zielone. - Wiesz jak bardzo cię pragnę?
Potrząsnęła głową.
- Jesteś taka cudowna. - Pocałował jej czoło. - Taka odważna. - Pocałował jej skroń. - I taka piękna. - Jego usta wytaczały ścieżkę w dół jej policzka.
- Nie. - Oparła dłonie o jego klatkę, by powstrzymać go, kiedy jego usta były, co najwyżej cal od jej własnych.
Dobry Boże, pragnęła go tak bardzo. Ale nie mogła dać się skusić. - To niemożliwe.
Lekko zacisnął rękę na jej karku. Oparł się czołem o jej czoło. Po chwili ciszy, szepnął. - Możesz mówić, że to jest trudne. Ciężkie. Ale nie mów, że to niemożliwe.
Przycisnęła rękę do jego klatki. - Ale takie jest. Wiesz o tym.
Puścił ją i cofnął się, marszcząc brwi. - Dlaczego? Czemu to jest niemożliwe?
Zacisnęła pięść na tabletce w jej kieszeni. - Nie mamy wiele wspólnego. Jestem… naukowcem, a ty nie jesteś. Jestem…
- Jesteś żywa, a ja nie. - przerwał jej.
Skrzywiła się. - Mój ojciec mógłby nigdy cię nie zaakceptować.
- A ty?
- Ja… nie wiem. - Ścisnęła tabletkę. - Nie znam cię zbyt dobrze, naprawdę. Poznaliśmy się kilka nocy temu.
- Abby, znasz mnie. Wiesz o mnie rzeczy, których nikt inny nie wie. Nawet ja. Nie mogłem spojrzeć w lustro przez te osiemnaście lat, a ty… ty jesteś moim lustrem. Kiedy widzę łzy dla twojej matki, czuję te, które wylałem dla mojego ojca. A kiedy cierpisz, też to rozumiem. - W jego oczach zalśniły łzy. - Kilka nocy temu w bitwie straciliśmy kogoś, kogo kochaliśmy.
- Tak mi przykro. - szepnęła.
- Mamy wiele wspólnego. - kontynuował. - Oboje jesteśmy pracowici i dążymy do celu. Oboje żyliśmy w cieniu, ukrywając się przed ludźmi. Oboje jesteśmy zestresowani. - Z kieszeni wyciągnął tabletkę. - Pokazują to nasze ręce.
Prychnęła. - To nie wróży, że to będzie bez stresowy związek.
Uśmiechnął się. - Uwielbiam twoje poczucie humoru. - Podszedł do niej. - Uwielbiam w tobie wszystko.
Jej serce się ścisnęło. Ona też wszystko w nim uwielbiała. Oprócz wampirzej części. To było ciężkie do zaakceptowania. - To nadal niemożliwe. Całkowicie, nieodwracalnie…
- Nie mów tego! - Patrzył na nią przez chwilę, a potem nagle odwrócił się i wyszedł z altanki.
Kusiło ją, by pobiec za nim i przytulić go do siebie w pocieszeniu. Nie rób tego. Musisz się mu oprzeć.
Oparł dłonie o ogrodzenie i spojrzał w gwiazdy. Światło księżyca oświetlało jego twarz, więc widziała jak jego przystojny profil kąpał się w srebrzystym blasku.
- Jak jeździliśmy z moim ojcem na camping w góry to kochaliśmy wstawać wcześnie, by oglądać świt. Teraz, nigdy już nie zobaczę słońca. To jest niemożliwe.
- Słońce by cię uszkodziło? - spytała.
- Zabiłoby mnie. - Przechylił głowę, nadal patrząc na gwiazdy. - Kiedy rak wątroby u mojego Taty rozprzestrzeniał się, powiedzieli mi, że nie ma już
żadnej nadziei. To było niemożliwe.
Serce ją zabolało dla niego, ale kiedy otworzyła usta, by powiedzieć jak jej przykro, kontynuował.
- Kiedy umierałem na parkingu, moja matka błagała Romana, by zrobił mi transfuzję, ale on powiedział, że jest już za późno. To było niemożliwe.
Łzy zakuły ją w oczy. Nie mogła znieść myśli, że on kiedyś umierał. Stracił tak wiele - widok słońca, jego ojca, jego śmiertelność.
Dotknął róży, która rosła niedaleko ogrodzenia. - Kiedy obudziłem się, jako Nieumarły, spytałem czy kiedykolwiek mogę być znowu śmiertelny, a oni powiedzieli, że to niemożliwe.
Łza popłynęła w dół jej policzka.
Zerwał różę. - Teraz to jest możliwe. Roman znalazł sposób, ale nie mam żadnej próbki mojej śmiertelnej krwi. Moja matka spaliła wszystkie zakrwawione ubrania, które nosiłem w dzień ataku. - Odrywał ciernie z łodygi i wyrzucał w stronę rabatki. - To dla mnie było niemożliwe. Rozumiesz, dlaczego nie lubię tego słowa.
Odwrócił się i trzymał dla niej różę. - Dlaczego ty nie możesz być możliwa?
Jej serce stanęło. Jak mogła go zranić, kiedy zakochiwała się w nim?
Wciągnęła drżący oddech i wytarła policzki. Zrobiła krok w jego kierunku. I następny.
Jego oczy się rozszerzyły.
Uświadomiła sobie, że dawała mu nadzieję, pierwszą nadzieję od lat. Biegła do niego.
Róża upadła na ziemię, kiedy chwycił ją w ramiona. - Abby. - Trzymał ją mocno, gdy ją uniósł i zakręcił wokoło. W chwili, gdy jej stopy dotknęły ziemi, obsypał jej twarz pocałunkami. Radość wybuchła w jej sercu i rozprzestrzeniła się po całym ciele.
- Gori. - Wtuliła się w jego ramiona. Był taki silny, taki umięśniony i tak cudownie skoncentrowany tylko na niej.
Jego nos węszył, a jego oddech padał na jej usta. - Abby.
Ich spojrzenia się spotkały i zesztywniała. Jego oczy pałały czerwienią.
- Nie mam na to wpływu. - szepnął. - Zawsze będziesz wiedziała, kiedy cię pragnę.
Jej dłonie zanurzyły się w jego miękkie włosy i trzymała w rękach jego głowę. - Myślałam, że chciałeś mnie pocałować?
Uniósł kącik ust. - Nie muszę pytać o pozwolenie?
- Rozmyśliłam się.
- Zawsze wiedziałem, że jesteś cudowna. - Delikatnie dotknął wargami jej ust, wycofując się odrobinę, czekając.
Zamknęła oczy, rozkoszując się napięciem panującym w powietrzu między nimi, które stapiało jej opór. I to zrobiło. Rozbił się na milion kawałków. Dotknął ustami jej ust i całował z pasją.
Jechała na sam kraniec przepaści, trzymając go kurczowo, ale on nie pozwoliłby jej upaść. Jego wargi były słodkie i nieustające. Smakował ją, podgryzał i nakłaniał, dopóki nie wziął ją całą w posiadanie, najeżdżając jej usta językiem.
Gorąco i pragnienie przepłynęły przez nią. Cichy głosik w zakamarkach jej umysłu ostrzegał ją, że to przechodzi ludzkie pojęcie, ale nie dbała o to. Nikt nigdy jej tak nie całował. Mogłaby utonąć w jego pragnieniu i błagać o więcej. Jego pasja uderzała w nią falami, wznosząc ją wyżej i wyżej.
Jęknęła rozczarowana, kiedy nagle przerwał pocałunek. - Gregori…
- Idą.
- Skąd… - Oczywiście, uświadomiła sobie. Słyszy ich.
- Charles i Angus. - szepnął, a jego oczy błyszczały czerwienią w ciemności. - Wyszli bocznym wejściem. Charles musiał pójść do biura bezpieczeństwa, by Angus otworzył drzwi. - Objął ją mocniej. - Zaufaj mi.
Na sekundę wszystko stało się czarne, kiedy wylądowali na ziemi, potknęła się.
- Wszystko w porządku? - Podtrzymał ją.
Cholera, nie. Kolana jej się trzęsły, serce waliło, a usta nadal mrowiły. Święty Jerzy, przecież ludzie mogą się całować.
I zrobiła to. Pocałowała go. Uniosła rękę, by dotknąć jego policzka.
Odwrócił głowę, by pocałować wnętrze jej dłoni. - Nadchodzą.
Rozejrzała się, dookoła, ale widziała tylko drzewa. - Gdzie jesteśmy?
- Z tyłu ogrodu. Poprosiłaś o wycieczkę i będąc dżentelmenem, naturalnie, oprowadziłem cię.
- Naprawdę?
- To jest nasza wersja i się jej trzymajmy. - Wziął ją za rękę i poprowadził wzdłuż ścieżki oświetlonej blaskiem księżyca.
Dalej widziała Charlesa biegnącego do altanki. Angus MacKay szedł z tyłu, a jego kilt szeleścił wokół kolan.
Zabrała rękę do Gregoriego. Ich moment samotności się skończył.
- Panno Tucker! - Charles zniknął wewnątrz altanki, kiedy pojawił się sekundę później. - Nie mam jej tu!
- Charles! - Pomachała mu i przyspieszyła kroku dopóki nie dotarła na plac koło altanki. - Wszystko w porządku!
Na jego twarzy malowała się ulga, ale szybko zastąpił ją gniew. - Nie rób tego nigdy więcej!
- Byłam całkowicie bezpieczna. - uprzedziła go. - Tylko chciałam zobaczyć ogród. - Zerknęła na Gregoriego i była wdzięczna, że jego oczy nie były już czerwone i pałające.
Charles podejrzanie spojrzał na Gregoriego, po czym zwrócił się do niej. - Muszę cię zabrać z powrotem do hotelu.
Pokiwała głową. - Za chwilę. Panie MacKay, wiem, że planuje pan moją podróż. Chcę, żeby Gregori pojechał ze mną.
- Och, tak? - Oczy Angusa migotały humorem. - Jestem pewny, że może pojechać. Jeśli tylko, Gregori będzie chciał.
- Chcę. - powiedział cicho.
Abigail dotknęła jego ręki. - Możesz przyjść jutro w nocy do Białego Domu i wyjaśnić plany mojemu ojcu? Chciałabym uzyskać jego akceptację, by wyjechać jak najszybciej.
Gregori pokiwał głową. - Mogę to zrobić. Dlaczego nie pójdziesz z Charlesem do limuzyny? Przyniosę ci twoją roślinę z mojego biura.
- W porządku. Dziękuję.
Zacisnął usta. - Spodziewam się, że podobała ci się wycieczka.
Jej twarz zrobiła się gorąca. Patrzyła jak pędził do budynku z niewiarygodną szybkością.
- On porusza się strasznie szybko. - mruknął Charles.
- Tak. - Na twarzy wykwitł jej rumieniec. Zabrało mu tylko kilka nocy, by zaczęła roztapiać się w jego ramionach.
Angus poprowadził ją i Charlesa z powrotem do bocznego wejścia. W czasie, gdy dotarli do foyer, Gregori wrócił z plastikowym pojemnikiem zawierającym roślinę, którą chciała przebadać.
Angus wprowadził kod, by otworzyć frontowe drzwi. - Chcemy cię uprzedzić, dziewczyno, że zrobimy wszystko, co w naszej nocy, by cię chronić podczas twojej podróży.
- Dziękuję. - Wyszła na zewnątrz.
Kiedy Charles usiadł na miejscu kierowcy, Gregori otworzył tylne drzwi dla niej.
- Zobaczymy się jutro.
- Tak. - Spróbowała się nie zarumienić, kiedy wsiadała do samochodu.
Pochylił się i szepnął. - Zajrzyj do pudełka. - Mrugnął do niej, kiedy zamknął drzwi.
Gdy Charles ruszył, zerknęła do środka plastikowego pudełka. Wewnątrz był wysuszony korzeń w plastikowym woreczku. I karteczka.
Otworzyła ją i zobaczyła numer telefonu pospiesznie napisany na górze.
Moja kochana Mądralo,
Tutaj jest numer mojej komórki. Jeśli kiedykolwiek w nocy poczujesz się samotna i będziesz chciała się ze mną zobaczyć, porozmawiać, to przyjdę.
I pamiętaj - z miłością wszystko jest możliwe.
Westchnęła. Gdyby tylko to była prawda.
Zakochiwała się w nim. Ale to ciągle było niemożliwe.
Tłumaczenie by karolcia_1994