Prolog
Chcecie wiedzieć jakie jest moje życie?
Jak spędzam dni?
Jak spędzam noce?
Czy mam przyjaciół, rodzinę, marzenia, cele?
Wyobraźcie sobie faceta przed trzydziestką, który może mieć wszystko. Ale co znaczy wszystko?
Hm, to może być weekend w najdroższym hotelu w mieście.
To może być jednorazowa wycieczka do Vegas i runda po kasynach, zakończona całonocną balangą.
To może być każda najpiękniejsza modelka, szczęśliwa że zwróciłem na nią uwagę.
To może być najnowszy model BMW M6, który został zrobiony specjalnie dla mnie, który będzie miał nawet moje inicjały wygrawerowane na masce.
Możecie domyślać się, jak spędzam dni? Próby w studiu nagrań, wywiady, występy w różnego rodzaju talk-show, sesje zdjęciowe, spotkania z fanami, a głównie z fankami, wielotygodniowe trasy koncertowe i wieczne imprezy.
Jak spędzam noce? Zupełnie podobnie jak i dni, może z większym naciskiem na imprezy.
Byłem wokalistą i gitarzystą najbardziej topowego zespołu na świecie. W ciągu 10 lat istnienia zespołu, wybiliśmy się dopiero po 5 latach grania w jakichś gównianych klubach, bądź jako supporty, przed bardziej znanymi zespołami.
Jednak, cały czas wierzyłem, że musi nam się udać. Dlatego zdecydowałem o zmianie menadżera oraz zatrudnieniu najlepszego w branży rzecznika prasowego, którego niewdzięcznym zadaniem było odpowiadanie na zarzuty, dotyczące nagannego zachowania zespołu.
Do naszej załogi, dołączyła nowa dziewczyna, która pisała najlepsze teksty, jakie kiedykolwiek miałem okazję czytać. Była z nami już od tygodnia.
To wszystko wpłynęło na gwałtowny rozwój naszej grupy, a ostatni rok nosił symptom kuli śniegowej. Jedno wydarzenie napędzało drugie. I w ten sposób staliśmy się najbardziej popularną grupą na świecie. Nasze płyty już w pierwszym tygodniu sprzedaży, osiągały status podwójnej złotej, a następnie platynowej płyty.
W tym roku zdobyliśmy nagrody Grammy prawie we wszystkich możliwych kategoriach. Niespodziewany sukces nieznacznie „uderzył” nam do głowy, dlatego prasa codziennie miała nowy temat, z nami w roli głównej. Brukowce walczyły o informacje na temat członków zespołu Semtex, a każdy kolejny, chciał być lepszy. Każdy chciał wiedzieć jak najwięcej o cotygodniowych wyczynach zespołu. A jedyne co mógł robić nasz rzecznik, to tylko kręcic głową, pomimo to zawsze potrafił nas fantastycznie wytłumaczyć.
Byłem frontmanem grupy. To ode mnie zależało, które kawałki znajdą się na płycie, jaki będzie układ koncertów podczas tournee. Byłem też najczęściej zapraszany na różnorakie imprezy, wywiady i sesje. Oprócz tego, że byłem wokalistą, grałem na gitarze, a także komponowałem.
To ja i moje codzienne życie.
To ja, Edward Cullen - gwiazda rocka.
Witajcie w moim brudnym świecie.
Rozdział 1
E.
Coś „waliło” w mojej głowie, tak mocno, że miałem ochotę urwać sobie łeb i wyrzucić jak stary bilet parkingowy. Przykryłem głowę poduszką i usiłowałem zignorować to uporczywe pukanie. Wczoraj po mega-wielkiej imprezie, z okazji sukcesu naszej ostatniej płyty, zrobiliśmy z chłopakami rundkę po najbardziej topowych klubach w mieście.
Dzisiaj czułem się, jakby mnie ktoś przeżuł i wypluł. Leżałem w dżinsach i bez koszulki, z okropnym bólem głowy, a włosy na głowie sterczały mi we wszystkie strony.
Cały czas słyszałem pukanie, jakby coś nieustannie z wielką siłą stukało w mojej głowie. Kiedy dźwięk nie ustawał, w końcu zrozumiałem, że to nie w głowie mi coś puka, tylko ktoś próbuje dostać się do mojego apartamentu. Resztką sił zwlokłem się z łóżka, a do drzwi dostałem się prawie czołgając. Chciałem powiedzieć, żeby nieznajomy poszedł sobie w diabły i zostawił mnie w świętym spokoju. Niestety walące młoty w mojej głowie, skutecznie uniemożliwiały wyartykułowanie chociaż jednej, pieprzonej głoski.
Otworzyłem drzwi, po drugiej stronie stała jakaś przestraszona istota płci żeńskiej.
- Nie zamawiałem sprzątania. - wybełkotałem i chciałem zatrząsnąć drzwi.
- Ale Edwardzie, to ja, Izabella Swan. Mieliśmy dzisiaj pracować razem. - powiedziała łagodnym głosem, który i tak świdrował mi czaszkę.
Popatrzyłem na nią jednym okiem, bo tylko jedno byłem w stanie otworzyć.
- O cholera, nie poznałem cię, właź.
Poczłapałem w stronę barku i nalałem sobie Burbona.
- Hm, nie sądzisz, że to nie jest dobry pomysł? - spojrzała na mnie.
- Co? - stałem z napełnioną szklanką nie wiedząc, o co jej chodzi.
- No, Burbon o 10 rano, w dodatku po całonocnej imprezie?! - wskazała na trzymaną przeze mnie szklankę.
- A ciebie co to obchodzi? - mruknąłem, opróżniając jednym haustem szklankę. - Przyniosłaś te teksty? - zapytałem dość nieuprzejmie.
Wzruszyła ramionami.
- Przyniosłam, ale widzę, że dzisiaj nie będę miała możliwości współpracy z tobą. - zaczęła zbierać swoje rzeczy.
Chyba się ku*** przesłyszałem.
- Słuchaj mała, jesteś w ekipie dopiero od tygodnia. Przyznaje, że twoje teksty są niezłe, ale nie jesteś jedyna, która tak pisze. - podszedłem do niej, górując nad nią wzrostem i posturą. Teraz dopiero zobaczyłem, jaka jest drobna. - Więc nie pogrywaj ze mną Swan, tylko bierz się ku*** do roboty! - ostatnie zdanie wykrzyczałem, pomimo że łeb mi pękał na milion kawałków.
Spojrzała na mnie przestraszonymi oczami i usiadła w fotelu, trzymając podkładkę z zapisanymi gęsto kartkami na kolanach.
- Dobrze, zatem przystąpmy do pracy panie Cullen. - powiedziała cicho, nie patrząc na mnie.
- No, już lepiej. - mruknąłem.
Czytała mi teksty, czasami sugerowałem jakąś niewielką poprawkę, ale generalnie były tak dobre, że niewiele trzeba było poprawiać. Słuchając jej cichego głosu, czytającego teksty, w mojej głowie układały się już nuty, frazy, dźwięki.
Pracowaliśmy, aż do popołudnia. Wbrew pozorom, nie czułem zmęczenia, nawet przestała mnie boleć głowa.
- Dobra robota Izabello. - mruknąłem.
- Bello - poprawiła.
- Bello. Nie spodziewałem się, że damy radę dzisiaj to wszystko przerobić. - popatrzyłem na nią.
- Hm, też tak sądziłam, ale jeśli mam tu dłużej zabawić, to zacznij się przyzwyczajać. - spojrzała na mnie bardzo poważnym wzrokiem.
- Serio? Tak poważnie podchodzisz do swoich obowiązków? - uśmiechnąłem się krzywo.
- Serio. Zawsze podchodzę odpowiedzialnie do pracy, a zwłaszcza, jeśli mi na czymś zależy. - patrzyła na mnie zielonymi oczami.
- No to dobrze, że ci zależy mała, bo ta płyta musi być jeszcze lepsza od poprzedniej. - powiedziałem ostro i wskazałem na platynę, wiszącą na ścianie koło kominka.
Zadzwoniła moja komórka, to był Emmet- nasz perkusista.
- Emo, co tam?
- Edo, wstałeś chłopie, ale wczoraj była jazda...
- No była, pytasz czy ja wstałem, stary? Ja już od 10 rano pracuję z panną Izabellą. - uśmiechnąłem się, spoglądając na nią, a ona pokręciła z niesmakiem głową.
Hm. Panna delikatna?
- Uuuu, ta mała niezła jest. Już pokonaliście pierwszą bazę? - Emmet, jak zawsze był zajebiście subtelny.
- Emo, nie szalej. Wiesz, że z personelem się nie zadaję. - nie przejmowałem się, że Swan to słyszała. A usłyszała, bo spojrzała na mnie i się zarumieniła. Jak pensjonarka. Śmieszne...
- No dobra, dzwonił Carlisle. Wkurwił się, w związku z naszą wczorajszą bójką z ochroniarzami, gdyż teraz musi wydać oświadczenie. Zapewne do ciebie też zadzwoni.
- Niech nie pierdoli, za to mu płacimy. - mruknąłem.
- Edo, dzisiaj mamy jakieś RockParty, idziesz? - spytał.
- Nie wiem, zobaczę. Jutro od rana pracujemy w studiu, pamiętasz?
- Pamiętam, już Jazz mi dzisiaj o tym marudził. Czy ja kiedyś nie przyszedłem na nagranie, Edo? - zarechotał do słuchawki.
- No przyszedłeś, ale nie pytaj w jakim stanie. - tak, Emmet przyszedł. Poprawka, został wniesiony po dwudniowym maratonie z króliczkami Playboya. Nieszczególnie nadawał się do zajęcia miejsca za perkusją.
- Dobra, to było dawno. - mruknął Emmet.
- Emo, rok temu. Wszyscy to pamiętamy. - zaśmiałem się.
- Odwal się. Jak będziesz dzisiaj tam jechał, to daj znak.
- Dobra, trzymaj się, na razie.
- Strzała, Edo.
Emmet oprócz tego, że był perkusistą, był moim starszym bratem i także dobrym kumplem. Jeszcze w liceum założyliśmy zespół i graliśmy na wszystkim imprezach szkolnych.
Popatrzyłem na Swan, która coś notowała i była tym bardzo pochłonięta. Hm, w sumie była niezła. Jak dla mnie to trochę za świętoszkowata, ale można było o niej powiedzieć, że jest nawet ładna. I gdy się zarumieniła, jak gadałem z Emmetem, to wyglądała bardzo apetycznie. Hm, może kiedyś sprawdzę, czy dałaby się namówić na jakąś niegrzeczną zabawę?
Chyba zauważyła, że się jej przyglądam, bo przestała pisać. Popatrzyła na mnie i znowu się zarumieniła, co z kolei mnie zdenerwowało.
- Skończyliśmy na dzisiaj. - powiedziałem, nie patrząc już na nią.
- Dobrze, jutro spotkamy się w studiu. - wstała i zaczęła zbierać swoje rzeczy.
- Jasne, zaczynamy o 10. Nie spóźnij się. - mruknąłem.
- Ja, na pewno się nie spóźnię. - powiedziała, akcentując każde słowo.
- Ja pierniczę, nie możesz sobie odpuścić. - pokręciłem głową. - Dobra, zbieraj się, bo muszę iść pod prysznic..chyba, że chcesz się przyłączyć? - uśmiechnąłem się, mrugając do niej.
Popatrzyła na mnie przerażona, pokręciła głową i prawie pobiegła w stronę drzwi.
- Do zobaczenia, Edwardzie. - mruknęła, nie patrząc już na mnie i zniknęła za drzwiami.
Chciało mi się śmiać, gdyż zabawna był ta Swan. Przecież bym jej nawet palcem nie tknął, nie ta liga, mała, a uciekała, jakby naprawdę myślała....
Wybuchnąłem śmiechem i poszedłem pod prysznic.
.......................................................................................................
B.
Co on sobie myślał, do cholery? Że jestem jedną z tych pustych, plastikowych laleczek, które ściągają majtki na każde pstryknięcie jego palców? Nie wiedziałam, czy mówi poważnie, czy żartuje, ale wolałam już wyjść z jego apartamentu.
Gdy dostałam tę pracę, nie mogłam w to uwierzyć. Wiele razy wysyłałam moje teksty na różne konkursy, do wszystkich znanych mi menadżerów, nawet do wytwórni fonograficznych i nic...W międzyczasie pracowałam w sklepie, w barze, w punkcie foto, w supermarkecie, cały czas pisząc, z wiarą, że kiedyś coś z tego będzie.
Wreszcie, któregoś razu na koncercie Semtex, udało mi się wygrać wejście do garderoby Cullena- tego niesamowicie przystojnego wokalisty. Gdy weszłam siedział zblazowany przy lustrze, oczekując pewnie mojego pisku, godnego fanki oraz rzucenia się mu na szyję. Jednakże, ja przyszłam tam w innym celu. Zawsze nosiłam ze sobą swój notes z tekstami. Przedstawiłam się i bez żadnego uprzedzenia, przeczytałam mu jeden z moich tekstów. Myślałam, że mnie zaraz wyrzuci, ale wydawał się zainteresowany, bo na koniec powiedział „zajebioza mała, masz coś jeszcze?” I tak się zaczęło. Dostałam pracę. Pisałam teksty dla najbardziej topowego zespołu na świecie i współpracowałam z najbardziej pożądanym facetem na świecie, z obiektem westchnień nastolatek, dojrzałych kobiet, modelek, aktorek i podejrzewam, że niektórych facetów także.
No, patrząc na jego powierzchowność, w sumie to uwielbienie było w pełni usprawiedliwione. Był wysoki, naprawdę wysoki i bardzo dobrze zbudowany. Miałam okazję się o tym przekonać na jego koncertach, kiedy często ściągał koszulkę i emanował swoją zwierzęcą wręcz męskością. A także licznymi tatuażami. Poza tym, dzisiaj, w jego apartamencie, miałam możliwość zobaczyć to wszystko z bliska.
I ten widok, wzbudził we mnie pewne...zawstydzenie, połączone jeszcze z jakimś dziwnym...uczuciem. Nie, żeby mi się podobał, to facet zupełnie odbiegający od moich wyobrażeń. Ale na pewno bardzo przystojny. Zielone oczy, brązowo - złote włosy, wiecznie przydługie i ciągle rozczochrane. I ten uśmiech, krzywy, sarkastyczny czasami wręcz obraźliwy. Nie mówiąc już o wzroku, który taksował cię z góry na dół i mówił: ”Jesteś niezła, możesz zostać”, albo „ Jesteś niezła, ale nie na dzisiaj”.
I ja z nim miałam pracować? Czy dam radę? Nie miałam zamiaru zostać kolejnym podpunktem, odhaczonym na jego liście zaliczeń.
I nie miałam zamiaru w nic się angażować, oprócz pracy. Praca była dla mnie najważniejsza. Dawała mi niezależność finansową i to było najistotniejsze.
Dla mnie i dla Jimmiego. Bo on był na pierwszym miejscu na liście moich priorytetów.
I dla niego to robiłam.
Bo mnie potrzebował.
B.
Jechałam do studia nagrań wytwórni "GIA", która wydawała płyty Semtexu. Tam mieliśmy spędzić najbliższe dwa miesiące, podczas nagrywania nowego krążka, do którego miałam napisać wszystkie teksty. To było tak niesamowite, że aż nieprawdopodobne! Moja siostra, Rosalie, wprost nie mogła w to uwierzyć. Najpierw wpadła w zachwyt połączony z wydawaniem dziwnych odgłosów uwielbienia. Potem jednak, jak przystało na starszą siostrę, wyraziła obawę o moją osobę, przebywającą dzień w dzień w towarzystwie zepsutych rockmanów.
- Bello, uważaj na nich! Wiesz, że są... boscy! Zwłaszcza Emmett... - i tu się na chwilę rozmarzyła. - Ale i niebezpieczni! Już raz się sparzyłaś... - popatrzyła na mnie z troską.
- Rosie, daj spokój! To moja praca, potrafię o siebie zadbać. - pokręciłam głową.
- Wiem, skarbie, ale jestem twoją starszą siostrą i muszę się o ciebie troszczyć. Po prostu muszę!
- Dobrze, siostro. - roześmiałam się.
Rosalie bardzo mi pomogła, kiedy w moim życiu działy się straszne, złe rzeczy i nadal to robi. Ja i Jimmy bardzo jej potrzebowaliśmy.
Dojechałam do studia i jak mogłam przypuszczać, z całej ekipy byłam pierwsza. W studio czekał już oczywiście menadżer zespołu, dźwiękowcy, obsługa techniczna, reżyser dźwięku. Ale ani Edwarda, ani Emmeta, ani Jacoba jeszcze nie było. Jasper właśnie wchodził do studia, wyglądając na bardzo chorego, ale doskonale wiedziałam, jaki charakter ma jego dolegliwość.
- Gdzie reszta? - spytałam.
- Ciiiiii... Dziewczyno, nie krzycz! - wymamrotał.
- Chcecie dzisiaj zacząć pracę, czy dajemy sobie spokój? - spytał Laurent, ich menadżer, który najwyraźniej bardzo się wkurzył.
- Laurie, Jake już jedzie, a Bracia E. wczoraj ostro zabalowali na tym całym RockParty i nie mam zielonego pojęcia, gdzie teraz są...
- Bello, pojedziemy po nich! - zarządził Laurent. - Wyciągniemy ich choćby za włosy! Tak dłużej być nie może! Ja pojadę po Emmetta, bo to trochę dalej. A ty... Skoro już wiesz, gdzie mieszka Edward, to czy mogłabyś..?
- Dobrze. - kiwnęłam głową, chociaż średnio mi się uśmiechało wyciągać z domu skacowanego Edwarda Cullena i znowu zmuszać go do pracy.
Wsiadłam jednak do mojego rozklekotanego Golfa i pojechałam do pobliskich apartamentowców, gdzie znajdowało się mieszkanie Edwarda. Weszłam do olbrzymiego holu wyłożonego marmurem w kolorze ecru. Skinęłam głową portierowi. Nie zatrzymał mnie, bo od razu poznał i wiedział do kogo idę. Pewnie pomyślał, że jestem kolejną panną, która leci rzucić się do łóżka gwiazdy rocka.
Weszłam do windy i nacisnęłam guzik na samej górze oznaczony jako "Penthouse". Wysiadłam na ostatim piętrze i weszłam do apartamentu, ponieważ drzwi były uchylone.
Najpierw uderzył mnie mocny zapach alkoholu, perfum, jakiegoś niezidentyfikowanego jedzenia i sama nie wiem jeszcze czego.
Edward leżał na sofie w salonie w objęciach dwóch nieprzytomnych, niemal nagich blondynek. Wszędzie walały się puste butelki po różnego rodzaju alkoholach, lufki, a gdzieniegdzie był rozsypany biały proszek.
- Ale burdel... - mruknęłam do siebie i podeszłam do sofy - Obudź się! - krzyknęłam mu do ucha, bo nie miałam zamiaru być choćby w maleńkim stopniu delikatna.
Podskoczył gwałtownie, spoglądając wokół nawet przytomnym wzrokiem jak na taką ciężką noc, którą zapewne miał za sobą.
- Co jest ku***?! - warknął i ujrzawszy mnie dokończył. - Pogięło cię? Co tutaj robisz?
Patrzył na mnie wściekłym, ale jednak nieco rozproszonym wzrokiem.
Dziewczyny zaczęły się budzić, przeciągać i lubieżnie wodzić palcami po nagim torsie Cullena.
- Spadajcie! - warknął Edward, uchylając się od nachalnych pieszczot - No już, wyjazd! Koniec imprezy! - powiedział już głośniej i naburmuszone panienki, taksując mnie pogardliwym wzrokiem, zaczęły zakładać jakieś tasiemki, które okazały się sukienkami.
- A co? Mamusia przyszła? - zaczęły chichotać.
Cholera! Oczywiście się zaczerwieniłam! Tym razem ze zdenerwowania, a nie z zażenowania. Prawie w wieku 30 lat nie potrafiłam wciąż nad tym zapanować!!!
Edward jakby się jeszcze bardziej wkurzył, tylko nie wiedzieć czemu na mnie. Popatrzył w moją stronę złym wzrokiem i krzyknął do dziewczyn:
- Powiedziałem już... wyjazd!!!
Fanki założyły buty i wyraźnie wkurzone wyszły, głośno trzaskając drzwiami.
- Swan, wiesz co? Jesteś niesamowicie upierdliwa! - popatrzył na mnie, czochrając sobie włosy.
- Pośpiesz się, jeśli nie chcesz, żeby Laurent urwał ci głowę!
- Płacę mu tyle, że może poczekać. - mruknął, nalewając sobie whiskey.
- A 10 osób, które pomagają w nagraniu waszej pieprzonej płyty, też może poczekać aż wytrzeźwiejesz?! - nie wytrzymałam.
Spojrzał na mnie osłupiały. Hmm... Pewnie nikt nigdy nie odważył się w ten sposób odzywać do boskiego Cullena.
- Wiesz, Swan, chyba masz problem z głową! Tobie też płacę, więc powinnaś siedzieć na dupie i grzecznie czekać, a nie płoszyć mi gości! - warknął.
Poczułam, że zaraz złapię ten jego rozczochrany łeb i zagram nim w piłkę. Miałam wrażenie, że na moich policzkach można by było usmażyć jajka. Czując, że zaraz rzucę w jego kierunku czymś ciężkim, ruszyłam w stronę drzwi.
E.
Popatrzyła na mnie z żądzą mordu w oczach. To spojrzenie w ogóle do niej nie pasowało. Była taka... inna. Inna niż kobiety, które do tej pory przewijały się przez moje życie. Była zarazem delikatna i mocna. Niewątpliwie posiadała coś, czego brakowało moim dotychczasowym laskom - charakter i inteligencję. Ale nie ukrywajmy... Nie zabierałem do siebie lasek, żeby z nimi rozmawiać o twórczości Jamesa Joyca!
Zobaczyłem jak z furią zmierza w stronę drzwi.
- Gdzie idziesz, Swan? - spytałem ostro.
- Jadę do studia. Zaczniemy bez ciebie! - warknęła, łapiąc za klamkę.
- Bez wokalisty? Masz zamiar śpiewać? - spytałem z przekąsem.
- Zrobimy podkłady. - nie patrzyła na mnie, była czerwona na twarzy i wyraźnie wściekła.
- Daj mi 5 minut. - pokręciłem głową.
- Chyba 5 godzin. - mruknęła, ale odeszła od drzwi i usiadła w fotelu, wyciągając swój zeszyt.
Poszedłem w stronę łazienki, myśląc, że dawno nie spotkałem tak irytującej kobiety!
Wziąłem szybki prysznic, chociaż czułem, że głowa mi zaraz odpadnie. Cholera! Muszę trochę przystopować, bo to się źle skończy... Wiedzieliśmy o tym wszyscy, ale takie było życie rockmanów, do diabła!
Prysznic zajął mi nieco więcej niż 5 minut, ale za to poczułem się odrobinę lepiej. Umyłem zęby, okręciłem się ręcznikiem i poszedłem do salonu zobaczyć, czy ta nerwowa kobieta czasem nie pojechała beze mnie. Nie. Siedziała dalej w fotelu, pisząc coś w swoim notatniku, od czasu do czasu wkładając końcówkę ołówka do ust i wznosząc wzrok do góry, jakby szukała tam jakichś wskazówek, co ma dalej pisać.
- Nowy tekst? - zapytałem.
Spojrzała, ogarniając mnie wzrokiem, w którym dostrzegłem jakiś błysk, po czym utkwiła swoje zielone oczy w swoich notatkach.
- Hmm, być może... Pracuję nad nim. - uciekała wzrokiem. - Długo jeszcze? - spytała, nadal nie patrząc.
- Zaraz będę gotowy. - mruknąłem i poszedłem do swojej garderoby.
Wciągnąłem dżinsy, koszulkę z krótkim rękawkiem, kowbojskie buty. Złapałem komórkę, kluczyki od samochodu i wpadłem do salonu.
- Jedziemy! Rusz du... Wstawaj! - poprawiłem się, kiedy rzuciła mi piorunujące spojrzenie.
- Hmm, chyba nie masz zamiaru prowadzić?! - zatrzymała się i oskarżycielskim wzrokiem patrzyła na moją dłoń, w której trzymałem kluczyki od samochodu.
- Nie daję laskom prowadzić mojego Porsche! - patrzyłem na nią, już nieco zły.
- Nie miałam zamiaru prowadzić twojego kosztownego samochodu! - powiedziała z przekąsem. - Przyjechałam swoim autem i teraz nim pojedziemy. Piłeś! Jeszcze nie wytrzeźwiałeś od wczoraj i chcesz wsiąść za kierownicę?!
- No i co z tego?! Zazwyczaj tak robię! - podniosłem głos. - Zawsze jesteś taka praworządna i święta?
- Nie, nie zawsze! Za to zawsze używam mózgu, bo po to go mam! Ale skoro komuś go najwyraźniej brakuje, to niech się zabije, albo wyląduje w więzieniu. Nic mnie to nie obchodzi! - krzyknęła i zaczęła wychodzić.
Podbiegłem do niej i złapałem ją za ramię.
- Ja pierniczę, kobieto! Czy wiesz, że doprowadzasz mnie do pasji?! - krzyknąłem jej w twarz. - Czy ktoś ci kiedyś powiedział, jaka jesteś wkurwiająca?!
- Nie, bo nikt mnie nigdy nie wkurzał, tak jak ty! - też krzyczała i oddychała szybko, a jej piersi unosiły się w gwałtownym tempie.
Policzki miała oczywiście zaczerwienione, co nie wiedzieć czemu doprowadzało mnie do szału. Jej ładnie wykrojone, pełne usta były lekko otwarte, gdyż oddychała szybko i miała wyraźny problem z wentylacją.
ku***! Poczułem, że mam ochotę zmiażdżyć te jej czerwone, półotwarte wargi swoimi! To było tak nieodparte pragnienie, że zacisnąłem swoje palce z całej siły, lecz zapomniałem, że trzymam je na jej ramionach.
Spojrzała przestraszona i cofnęła się lekko.
- Auu! - syknęła.
Popatrzyłem nieco zmieszany, co rzadko, albo nawet wcale mi się nie zdarzało, zwłaszcza w towarzystwie lasek. Ale ona nie byłą laską! To znaczy, owszem była atrakcyjna, ale jakoś nie pasowało do niej takie kolokwialne określenie.
- Sorry... - mruknąłem. - To gdzie masz to swoje auto? - spytałem ponuro.
Uśmiechnęła się... z triumfem?
- Na dole. Chodźmy, bo Laurent zabije i mnie przy okazji. I kto wtedy napisze te zaje***te teksty? - mruknęła.
Ona była... niemożliwa. W jej towarzystwie czułem się jakoś dziwnie. Tak jakoś słabo... Cholera! To pewnie przez tę wódę. I pobudkę. I imprezę. I dziewczyny. Tak... Nie widziałem innego powodu.
E.
Jechaliśmy w windzie. Ona utkwiła wzrok w przyciskach umieszczonych na ściance, a ja patrzyłem na nią. Małe pomieszczenie, w którym znalazłem się z tą dziewczyną, dziwnie na mnie oddziaływało. Czułem jakieś takie... napięcie... elektryczne wręcz... Dziwne. Ona oczywiście była czerwona jak piwonia, co mnie strasznie zdenerwowało, bo miałem nieodpartą chęć dotknięcia tych purpurowych policzków dłońmi. Wkurzony sam na siebie, wzniosłem wzrok ponad nią i, przeklinając wolno posuwającą się windę, patrzyłem w drzwi, czekając, aż w końcu się otworzą. Wreszcie wyszliśmy i minęliśmy portiernię, w ogóle się do siebie nie odzywając. Wyszliśmy na ulicę. Spojrzałem na nią i zapytałem:
- Gdzie masz auto?
- Tam - powiedziała, wskazując na jakiegoś obdrapanego grata.
- Chyba żartujesz! - parsknąłem.
- Słuchaj, Edwardzie, jeśli chcesz, to jedź swoim autem. Naprawdę mam już dosyć, chcę wreszcie dojechać do studia i wziąć się do pracy. - Odgarnęła kasztanowe włosy z czoła i popatrzyła na mnie nieco zmęczonym wzrokiem.
- No dobrze, wsiadajmy. Mam nadzieję, że dojedziemy - mruknąłem.
Jechaliśmy w milczeniu. Po chwili włączyła nawet nieźle wyglądający, jak na takie auto, odtwarzacz CD. Leciało "Living in a Lie" Guano Apes http://www.youtube.com/watch?v=AyBW0YEX_8A
- Słuchasz takiej muzyki? - uniosłem brwi.
- Słucham różnej muzyki. - Uśmiechnęła się. - A co, mam słuchać tylko Semtexu? - Zerknęła na mnie.
- Noo, powinnaś. - Uśmiechnąłem się krzywo.
Westchnęła i pokręciła głową, patrząc uważnie na drogę. Jechała ostrożnie, ale pewnie. Zerkałem na jej małe dłonie - lewa trzymająca kierownicę, prawa na gałce biegów. Znowu musiałem powstrzymywać tę dziwną pokusę, żeby przykryć jej drobną rękę swoją. Zaczynało mnie to wk***iać. Wreszcie dojechaliśmy do studia. Z drugiej strony nadchodził Laurent z Emmettem wyglądającym, jakby całą noc grał w tenisa.
- No, wreszcie jesteście - powiedział Laurent.
- Może uda nam się przed dwudziestą nagrać chociaż jeden part - dodał wkurzony.
Pracowaliśmy cholernie ciężko. Skończyliśmy około dwudziestej pierwszej i dziękowaliśmy sobie wzajemnie za wykonany kawałek naprawdę dobrej roboty. Laurent poinformował nas, że w sobotę musimy wziąć udział w charytatywnym party dla szpitala dziecięcego. Średnio się nam to uśmiechało, ale była to też swoista promocja zespołu i musieliśmy występować na takich imprezach. Cały skład zespołu miał się pokazać. Zbieraliśmy się do wyjścia, a ponieważ byłem bez samochodu, stanąłem i zastanawiałem się, z kim mam jechać. Problem rozwiązał się sam.
- Jedziesz? - mruknęła do mnie Bella i poszła w kierunku swojego rozklekotanego auta.
- Ok. - Poszedłem za nią, starając się nie widzieć idiotycznego uśmiechu mojego brata.
Gdy jechaliśmy zadzwoniła jej komórka. Spojrzała na wyświetlacz i - zaniepokojona - odebrała.
- Stało się coś...? - zmarszczyła brwi. - Dobrze, daj go. - Nastąpiła chwila ciszy. - Kochanie, nie bądź uparty i pojedź z Rosalie. Załatwicie to szybko i wrócicie - mówiła łagodnym głosem. - Kocham cię, pa. - Odłożyła słuchawkę.
Nie wiem, czemu, ale jak usłyszałem, że rozmawia z kimś tak miło i mówi do niego „kochanie”, poczułem dziwny żal... no i złość... jak zawsze.
- Chłopak? - spytałem, wskazując głową na telefon.
- Siostra - mruknęła.
- Hmm, do siostry mówisz w rodzaju męskim? - zerknąłem na nią. Nic nie powiedziała, tylko pokręciła głową. - Dobra, nie moja sprawa. - Podniosłem ręce w obronnym geście. - A twoje kochanie nie jest zazdrosne, że jeździsz i pracujesz z Cullenem? - uśmiechnąłem się krzywo.
Spojrzała na mnie przez chwilę.
- Nie jest - mruknęła. - Możemy już skończyć tę głupią rozmowę. Dobrze powiedziałeś - nie twoja sprawa - dodała ostrzej.
- No pewnie, że nie moja. Ciekawy tylko jestem, jak koleś z tobą wytrzymuje. Chyba musisz go krótko trzymać - zaśmiałem się, chociaż chciałbym zobaczyć tego dupka, do którego mówiła „kochanie” takim ciepłym i miłym głosem.
Dojechaliśmy przed mój dom i popatrzyła na mnie z wyczekiwaniem. Gdy wysiadałem, sam nie wiem, co strzeliło mi do głowy, że zapytałem:
- Wejdziesz na górę?
Spojrzała z niedowierzaniem i pokręciła głową.
- Jest już późno, dzięki.
- Aaa, boisz się pana „kochanie”? - zaśmiałem się szyderczo.
- Nikogo się nie boję, Edwardzie. - Potarła nos u nasady swoimi szczupłymi palcami. - Po prostu jestem zmęczona, a poza tym nie jestem... - nie dokończyła.
- Kim nie jesteś? - spojrzałem na nią pytająco.
- Nieważne, do jutra, Edwardzie.
Zatrzasnąłem drzwi i wszedłem do holu. Czułem jakieś dziwne rozdrażnienie. I złość. Na nią. Na siebie. Cholera!
B.
„Nie jestem tanią dziwką” - chciałam mu powiedzieć, ale nie przeszło mi to przez gardło. Zresztą, może sobie pochlebiałam? Może chciał być miły za to swoje wcześniejsze zachowanie i za to, że go odwiozłam. A ja sobie myślałam nie wiadomo, co. W sumie czasami sprawiał wrażenie całkiem miłego i... normalnego i... przystępnego. Takiego, że mogłabym go nawet polubić. Ale przez większość czasu był oschły, pogardliwy i ciągle patrzył na mnie tym swoim taksującym wzrokiem, który sprawiał, że czułam się jak... bez ubrania. Cholera! Może Rosalie miała rację? Za dużo myślałam o boskim Cullenie... za dużo!
Tak rozmyślając, podjechałam pod mój dom. Gdy weszłam, Rosalie siedziała przed telewizorem, oglądając z zapartym tchem jakąś komedię romantyczną.
- Hej - powiedziałam cicho.
- Co tak późno? - szepnęła.
Machnęłam ręką.
-Śpi? - spytałam cicho.
- Tak. Marudził trochę, jak wracaliśmy, ale nawet szybko zasnął. - Popatrzyła na mnie. - Powinnaś go kiedyś zabrać ze sobą.
- Nnie wiem. Mógłby się przestraszyć. - Nie patrzyłam na nią. A czemu nie patrzyłam? Bo nie mogłam jej powiedzieć, że nie przyznałam się, że mam dziecko. Bo pytali o dyspozycyjność, możliwość długoterminowych wyjazdów. Bałam się, że jak powiem, iż mam dziecko, to nie dostanę tej pracy. Pomimo moich zdolności. A w dodatku nie było to takie zwykłe dziecko...
- Daj spokój, Bello. On byłby szczęśliwy, gdyby mógł spędzić z tobą trochę czasu. Przecież wiesz, że potrafi być grzeczny. Wystarczą kolorowanki z Kubusiem Puchatkiem - uśmiechnęła się moja siostra.
- Dobrze, może w przyszłym tygodniu go wezmę, Rosie. - Kiwnęłam głową i poszłam do siebie. - Aha, jeszcze jedno - wychyliłam się. - W sobotę mam imprezę charytatywną. Chyba... cholera... będę musiała się jakoś ubrać - mruknęłam.
- Nooo, na pewno! Myślę, że Alice będzie mogła ci pomóc. Zadzwonię do niej - odparła Rosalie.
Świetnie. Alice była moją najlepszą przyjaciółką, prawie siostrą... młodszą. I była całkowitym przeciwieństwem mnie. Wszędzie jej było pełno. Zawsze miała wiele do powiedzenia, nikogo i niczego się nie wstydziła i nie bała. I nie czerwieniła jak idiotka w najmniej odpowiednich momentach. Już się bałam tego zamieszania wokół mnie, gdy Alice zacznie wybierać mi strój na sobotnie party. Odkąd dowiedziała się o mojej nowej pracy, nie dawała mi spokoju, namawiając mnie usilnie na wielkie zakupy, w celu uzupełnienia braków w mojej skromnej garderobie.
Pokręciłam głową sama do siebie i zajrzałam do Jimmiego. Spał na brzuchu, z szeroko rozrzuconymi rączkami. Obok jego głowy spoczywał ukochany Kubuś Puchatek. Pogłaskałam go po kasztanowych włosach, takich jak moje.
Był jedną z najlepszych rzeczy, jaka się pojawiła w moim pokręconym życiu. To, co zdarzyło się przed jego narodzinami było koszmarem, o którym chciałam zapomnieć. To, co się zdarzyło, gdy miał dwa latka... Nie mogę... Nawet nie jestem w stanie o tym myśleć, chociaż cały czas siedzi to w mojej głowie i pewnie będzie siedzieć tam już zawsze... Odkąd się urodził, czułam, że naprawdę żyję i jestem komuś potrzebna.
A on potrzebował mnie bardzo.
Bo był inny...
Przeze mnie...
B.
Końcówka tygodnia upłynęła mi na naprawdę ciężkiej pracy w studio i poza nim. Spotykałam Edwarda tylko podczas nagrań, starając się nie patrzeć mu w oczy. Czasami, gdy nie widział, przypatrywałam się jemu, jego wiecznie rozczochranym włosom, zielonym oczom, jego umięśnionej sylwetce. Jak śpiewał zamknięty w studio, często obserwowałam go przez szybę z drugiej strony. Wyglądał wtedy tak... pięknie. Głos miał mocny, z taką wieczną chrypką w tle. Bardzo podniecający. I wczuwał się. Gdy śpiewał, przeżywał każdą strofę, każdy wers...
To było naprawdę fantastyczne - obserwować go podczas pracy. Starałam się to robić tak, aby nikt się nie zorientował. Nie chciałam być postrzegana jako kolejna zwariowana fanka, gotowa na wszystko.
Tymczasem moja przyjaciółka, Alice, szykowała dla mnie kreację na sobotni wieczór. Prosiłam tylko, aby wzięła pod uwagę charakter tego wieczoru. Nie chciałam wzbudzić wokół siebie jakiegokolwiek zainteresowania, z czyjejkolwiek strony.
Gdy nadeszła sobota, rano spotkaliśmy się jeszcze w studiu, żeby trochę popracować. Siedziałam w swoim kąciku i poprawiałam ostatnie teksty, gdy jakiś cień zasłonił mi światło. - Poprawki? - usłyszałam głos Edwarda.
- Końcówka - odparłam krótko, nie patrząc na niego.
- Słuchaj... Bello. - Pierwszy raz, po długim czasie powiedział do mnie po imieniu, co spowodowało, że podniosłam jednak wzrok na niego. - Przyjedziemy po ciebie limuzyną koło dziewiętnastej. Jedziemy całą ekipą, żeby prasa miała co fotografować, gdy podjedziemy pod Palladium. - Patrzył na mnie.
- Ale... ja nie wiem... - Boże! Prasa, powinnam się na to przygotować. Taki charakter miała mieć teraz moja praca. Poczułam, że znowu się czerwienię.
- Ale czego nie wiesz? - Patrzył na mnie, jakby... nie wiem, był zły? I jeszcze te zaciśnięte pięści... Nie rozumiałam, przecież nic złego nie powiedziałam...
- Masz być gotowa na dziewiętnastą i to wszystko. - oOdwrócił się gwałtownie i odszedł.
Patrzyłam zdumiona, pokręciłam głową i przystąpiłam do dalszej pracy.
Po południu już wszyscy się zbierali, a ja jeszcze chwilę zostałam, bo chciałam dokończyć jeden tekst.
- Bello, nie jedziesz? - krzyknął do mnie Laurent.
- Jeszcze godzinka i też będę uciekała - odkrzyknęłam.
- Dobrze, Bello, czekamy pod twoim domem o dziewiętnastej. Aha, podaj adres. - Laurent zawrócił w moją stronę.
Zanotowałam mu adres na kartce i podałam bez słowa.
- Wiesz, Bello, cieszymy się wszyscy, że wtedy trafiłaś do garderoby Edwarda. On ma nosa do zdolnych ludzi, ale gdyby nie tamten szczęśliwy przypadek, moglibyśmy nigdy ciebie nie odkryć - mrugnął do mnie Laurie.
- Dzięki - uśmiechnęłam się.
Cieszyłam się, że ktoś docenia to, co robię. Wiedziałam, że będę w tym dobra... Wiedziałam.
Po skończonej pracy krzyknęłam do portiera, że może pozamykać studio i poszłam do swojego samochodu.
Musiałam pewnie być bardzo zdziwiona, gdy zobaczyłam niskie, czarne auto jadące wzdłuż chodnika. Przyciemniana szyba opuściła się i zobaczyłam twarz Edwarda wykrzywioną tym odwiecznym, pogardliwym uśmiechem.
- Może cię podwieźć? - spytał.
- Ale ja mam auto - odparłam.
- Ale może teraz ja ciebie odwiozę? Jestem ci coś winien - nie ustępował.
- Ale będę w niedzielę potrzebować samochód. - Nie wiem, czy bym potrzebowała, ale nie chciałam z nim jechać... Chyba...
- To jutro cię przywiozę, nie ma obawy. - Popatrzył na mnie i uśmiechnął się najpiękniejszym uśmiechem, jaki kiedykolwiek widziałam.
- Chyba że boisz się, że twój chłopak będzie zazdrosny - dodał, już się nie śmiejąc.
Poczułam, że drżą mi ręce. Pokręciłam głową.
- No dobrze - odpowiedziałam i pokonana wsiadłam do jego auta. Nie przypuszczałam, że ono jest, aż tak niskie! Klapnęłam na skórzany fotel, a że miałam spódnicę do kolan, gdy usiadłam, to materiał podjechał nieco wyżej, a ja poczułam, że policzki palą mnie cholerną czerwienią!
E.
Westchnęła i wsiadła do mojego samochodu. Nie spodziewała się, że auto jest tak niskie, więc pacnęła lekko na siedzenie, a jej lekka spódnica podjechała do góry, pokazując kształtne kolano i kawałek gładkiego, opalonego uda. Zerknąłem w tamtym kierunku i zacisnąłem mocniej dłonie na kierownicy.
ku***! Co się ze mną działo? Po koncertach na wpół rozebrane dziewczyny rzucały się na mnie i często brałem je automatycznie, w ogóle nie czując szczególnego podniecenia. A teraz miałem wrażenie, że zaraz przebiję rozpaloną głową niski sufit mojego samochodu. Z całej siły zacisnąłem dłonie, żeby tylko nie zrobić czegoś idiotycznego.
- Długo pracowałaś. - Nie wiem, jak udało mi się to powiedzieć przez zaciśnięte zęby.
- Chciałam dokończyć to, co zaczęłam. - Zerknęła, trochę zdziwiona tą zmianą mojego nastroju. Pewnie myślała, że jestem psychicznie chory.
- Jesteś bardzo obowiązkowa - powiedziałem już nieco spokojniej.
- Ty też. Widziałam cię w akcji, podczas nagrań. - Uśmiechnęła się. - Jak już weźmiesz się do pracy, to idziesz jak burza. W tym tempie za miesiąc skończymy nagrywanie. Niepotrzebnie się martwiłam - dodała ciszej.
- Martwiłaś się o mnie? - uniosłem brwi, patrząc na drogę.
- Noo, martwiłam się o projekt. Jestem częścią zespołu, prawda? - spytała.
- Fakt - odparłem.
Dłuższą chwilę jechaliśmy w milczeniu. Zerkałem na nią; patrzyła z wielkim zainteresowaniem przez boczną szybę. W pewnym momencie ponownie zerknąłem i złapałem ją na tym, że również mi się przyglądała. Uśmiechnąłem się krzywo, a ona od razu odwróciła wzrok.
- To już tutaj. - Wskazała mały domek z zielonym, ładnie przystrzyżonym trawnikiem.
Zjechałem i zaparkowałem przy ulicy. Spojrzałem na nią.
- To do wieczora - mruknąłem.
Kiwnęła głową.
- Na razie, dzięki. - Nie patrząc na mnie, zaczęła zbierać swoje rzeczy i wysiadała z samochodu.
Obserwowałem ją zmrużonymi oczami. Zobaczyła ten mój wzrok i chyba się potknęła, straciła lekko równowagę i wszystkie kartki, zeszyt i ołówki wypadły jej na ziemię, tuż przed moim autem. Zaczerwieniła się jak zwykle, pokręciła głową, coś tam mamrocząc i zaczęła zbierać rozrzucone rzeczy.
Wysiadłem z auta i zacząłem jej pomagać, bo niewielki - ale zawsze - wiatr, porwał kilka kartek i uniósł je w stronę trawnika.
- O rany, dzięki. Chyba dzisiaj mam pechowy dzień. - Uśmiechała się. Podałem jej kartki, dotykając jej szczupłych palców. Były ciepłe i delikatne. Zagryzłem wargę, niszcząc w sobie chęć złapania tej drobnej dłoni.
- Pechowy, mówisz? Pod wieczór zabawisz się i dzień już nie będzie pechowy - powiedziałem. - Do zobaczenia, Bello - mruknąłem, wsiadając do auta.
- Do zobaczenia, Edwardzie - powiedziała jakoś tak miękko i łagodnie, że poczułem lekkie drżenie w okolicach podbrzusza.
Odjechałem z piskiem opon. Co jest, cholera? Zachowywałem się jak jakiś pierdolnięty uczniak.
Może przez Emmetta, który powiedział mi, że Bella, gdy teoretycznie nikt nie widzi, obserwuje mnie i uśmiecha się w ten swój ciepły sposób.
Czy ona mi się podobała? Hmm, na pewno była bardzo ładna. Niewysoka, drobna, ale doskonale zbudowana. Z reguły chodziła w dżinsach, ale dzisiaj, jak zobaczyłem to opalone, kształtne udo to... zagotowałem się lekko. Widziałem już różne... uda i inne części kobiecych ciał... Zresztą, nie tylko widziałem, więc nie rozumiałem natychmiastowej reakcji swojego ciała na ten widok.
Podobały mi się jej włosy, długie i gęste, kasztanowe z lekkim złotym połyskiem. No i te oczy - zielone, ocienione długimi rzęsami. Nie wspominając o zaróżowionych policzkach, które doprowadzały mnie do szału i czerwonych wargach, pełnych i często lekko otwartych. Zwłaszcza, gdy się denerwowała, a w moim uroczym towarzystwie robiła to bardzo często. I złapałem się na tym, że zaczynałem się wk***iać na samą myśl, że ten jej chłopak ją dotyka, że całuje jej śliczne usta, wkłada dłonie w te gęste włosy...
Cholera, poczułem, że znowu... znowu jestem gotowy...Tylko myśląc o niej?
Nie, to było... ku***... chore! Musiałem z tym skończyć, bo byłem boskim Cullenem, który mógł mieć każdą najpiękniejszą kobietę i to bez większych starań. Więc musiałem jak najszybciej dojść sam ze sobą do ładu...
Pojechałem do swojego apartamentu, starając się nie myśleć o Belli, o jej włosach, o jej policzkach, bo to sprawiało, że sam ze sobą zaczynałem się czuć niepewnie.
Zadzwonił do mnie Emmett z fascynującą wiadomością, że po balu jedziemy na imprezę do domu Jazza. Skoro mamy niedzielę wolną, to party będzie do rana. W sumie miałem to w dupie, nieszczególnie chciało mi się gdziekolwiek dzisiaj jeździć. Złapałem się na tym, że wolałbym pojechać... cholera, do Belli. Zabrać ją, na przykład... na plażę i po prostu porozmawiać...
Tak rozmyślając i przeklinając się w myślach, wszedłem do holu. Portier podbiegł do mnie i konspiracyjnym szeptem powiedział.
- Panie Cullen, była tutaj ta ładna pani z blond włosami, co przyjeżdżała w zeszłym roku.
Tanya? Cholera, a ona mi po co?
- Dobrze, Henry, dzięki. - Poklepałem starego portiera po ramieniu i włożyłem mu do kieszeni 20 baksów, bo zawsze mogłem na niego liczyć.
Jadąc windą na samą górę, czułem, że zaczynam znowu się wkurzać. Tanya... Hmm... Najpierw mnie wk***iała, potem zaczynałem już cos do niej czuć, wtedy ona powiedziała, że się dusi i musi odpocząć. Jak mi zaczynało już przechodzić, to ona poczuła, że może coś z tego będzie. Znowu pojawiła się w moim życiu, namieszała mi w głowie i wyjechała na kontrakt do Paryża. Mi już przeszło zauroczenie nią, ale wiedziałem, że gdy Tanya się pojawia, to jednocześnie nadchodzą kłopoty...
Było już późne popołudnie, wziąłem więc prysznic, zjadłem coś i usiadłem w moim małym, domowym studiu, grając jeszcze raz nowe kawałki i poprawiając niektóre frazy.
Oczywiście, gdy zacząłem pracować, zapomniałem o bożym świecie i dopiero dzwonek telefonu uświadomił mi, że jest już cholernie późno.
- Ed, tu Jazz. Jesteś gotowy? Zaraz będziemy u ciebie! - Jazz przekrzykiwał dudniącą muzykę i wrzaski moich kolegów, którzy w ten fascynujący sposób podróżowali naszą limuzyną.
- ku***!
- Co? - krzyczał Jazz.
- Nic!!! - ryknąłem. - Dajcie mi piętnaście minut.
Wpadłem do garderoby, założyłem czarne dżinsy, białą sportową koszulę, na to kamizelkę, moją ulubioną skórzaną kurtkę i czarne catapilery. Wsiadłem do windy i gdy byłem już na dole, limuzyna z głośnym dudnieniem wydobywającym się ze środka, podjechała pod mój dom.
Na całą ulicę rozległy się dźwięki "Part of me" Chrisa Cornella ft. Timbaland.
http://www.youtube.com/watch?v=Viku5XzpmMg
W środku impreza była już w pełni rozkręcona - chłopaki popijali szampana, jak twierdzili, na rozgrzewkę. Laurent siedział z lufką i był w swoim świecie, a Carlisle, jak zawsze, sączył whiskey. Pojechaliśmy po Bellę. Gdy byliśmy już przed jej domem, kazałem im ściszyć muzykę, ale moi szaleni koledzy nie mieli takiego zamiaru. Emmett otworzył okno i krzyczał na całą ulicę:
- Bello, piękna Bello! Wychodź, czekaaaamyyyy!
Złapałem go za fraki i posadziłem na siedzeniu.
- Edi, spoko, wiem, że ona jest twoja, bracie! - śmiał się jak debil.
- Emmett, ona nie jest moja. Daj spokój, po co robić jej wstyd przed sąsiadami - mruknąłem.
Wreszcie otworzyły się drzwi, a w nich pojawiła jakaś śliczna, wysoka blondynka i podeszła do nas. Opuściłem limuzynę, a zaraz za mną mój nienormalny brat.
- Oooo, cóż to za prześliczne zjawisko - śmiał się i mierzył od stóp do głów podchodzącą do nas dziewczynę.
- Hej - powiedziała blondynka, z wyraźnym zachwytem patrząc na Emmetta. - Jestem Rosalie, siostra Belli. - Mówiąc to podała dłoń Emmettowi, a potem dopiero mnie zauważyła i też się przywitała.
- Bella jeszcze się szykuje, bo dopiero wróciła z zajęć z Jimmym.
- Z Jimmym? - mruknąłem.
- No tak, w każda sobotę mają spotkania, ona musi z nim jeździć, bo strasznie mu tęskno za nią - dodała, patrząc nadal na Emmetta.
Mój brat też jakby zafascynowany. Odszedł trochę dalej i zaczął zapisywać coś w swojej komórce. Pewnie namiary na tę blondynkę. Jeszcze potrzebne, żeby zawrócił w głowie siostrze naszej tekściarki.
Byłem wkurzony. Nie wiedziałem sam, czemu, ale byłem. Cholera! Jakiś pieprzony Jimmy! Chciałem wpaść do jej domu i zobaczyć tego zazdrosnego dupka!
Wreszcie drzwi od jej domu się otworzyły i poczułem, że ... ku***, zaraz dostanę pieprzonego zatoru. Wyglądała tak zajebiście bosko, że dosłownie wbiło mnie w asfalt. Była ubrana tak... prosto, a zarazem kobieco i seksownie, że ta prostota powaliła mnie prawie na kolana. Miała na sobie czarną, obcisłą spódnicę do kolan, z wysokim stanem. W spódnicę była wpuszczona biała prosta bluzka z długimi rękawami i z dekoltem w kształcie litery V. Kołnierzyk bluzki był lekko podniesiony. W wycięciu bluzki widać było niesamowicie podniecający rowek między piersiami, które były naprawdę.... hmm... apetyczne. Nogi miała lekko opalone, smukłe, a na stopach czarne szpilki. W dłoni trzymała małą torebkę - kopertówkę, a włosy miała wysoko upięte; nieliczne pasma wiły się wokół jej twarzy. Była lekko pomalowana. Gdy spotykaliśmy się w studiu, nigdy nie miała makijażu, tak więc teraz wyglądała tak... no... inaczej... Nawet Emmett, gdy zobaczył jak idzie w stronę auta, na chwilę zamarł, ale zaraz wrócił do konwersacji z tą Rosalie.
Otworzyłem przed nią drzwi limuzyny i zapraszającym gestem kiwnąłem, żeby wsiadała. Odwróciła się do Rosalie i mruknęła:
- Rosie, jak będzie coś się działo, to dzwoń.
- O nic się nie martw, baw się dobrze. Pa! - To ostatnie słowo raczej było skierowane do Emmetta, który cieszył się jak głupek i gdy odjeżdżaliśmy nie spuszczał wzroku z oddalającej się Rosalie.
B.
Gdy usłyszałam jakieś dudnienie i wycie, wyjrzałam przez okno kuchni. No tak, banda rozwrzeszczanych rockmanów, przyjechała zrobić mi niezłą reklamę na osiedlu. Mieszkałam na przedmieściach, w małym osiedlu domków jednorodzinnych, gdzie swój żywot pędzili głównie emeryci albo wielodzietne rodziny. Wiedziałam, że po dzisiejszym występie będą mieli o czym rozprawiać przez najbliższe miesiące. Pokręciłam głową i kończyłam się ubierać. Rosalie krzyknęła, że pójdzie ich przywitać i powiedzieć, że będę zaraz gotowa. Wiedziałam, że raczej chodziło jej o perkusistę, w którym się podkochiwała i oto miała jedną okazję na milion, żeby go zobaczyć z bliska.
Alice siedziała, trzymając Jimmy'ego na kolanach i niezadowolona, nie spuszczała ze mnie wzroku.
- O co ci chodzi, mała? - mruknęłam, upinając włosy.
- O co mi chodzi? Przyniosłam ci najbardziej seksowną sukienkę świata, w której wyglądałaś tak, że wszyscy faceci dostaliby permanentnego wzwodu, a...
- Alice!!! - upomniałam ją, bo przecież trzymała mojego syna na kolanach.
- Eeee, no, a ty co? Ubierasz się jak na rozmowę w sprawie pracy biurowej, albo jakbyś szła zdawać... Nie wiem, cholera... maturę! - Wzniosła oczy ku niebu.
- Alice! Sukienka była naprawdę wspaniała, ale nie sądzisz, że na charytatywny bal, zbyt... hmm... skromna?
- Skromna?
- No... skromnie uszyta? Jakby krawcowi zabrakło materiału... - zaśmiałam się.
- Ochh, Bello, kiedy masz zamiar pokazywać swoje wdzięki? Jak będziesz na emeryturze? - spytała niecierpliwie, pokazując jednocześnie Jimmy'emu coś w kolorowance, którą trzymał.
- No, to mogłoby być straszne. Alice, znasz mnie, nie czułabym się dobrze - powiedziałam i wzięłam mojego synka na ręce.
- Jimmy, mama wychodzi, wrócę jak najszybciej - powiedziałam, patrząc mojemu pięciolatkowi w oczy. Ten kiwnął głową. - Zostaniesz z ciocią Alice i z ciocią Rosalie, dobrze? - Znowu kiwnął głową. Alice popatrzyła na mnie i pokręciła głową ze smutkiem.
- Jimmy, jak będziesz coś chciał, to co zrobisz? - spytałam synka. Ten pobiegł do tablicy w rogu i napisał koślawymi literami "Jim pisać".
- Dobrze, kochanie. - Westchnęłam i pomachałam mu z daleka. Jimmy pomachał mi również i zajął się kolorowanką. Alice odprowadziła mnie do drzwi.
- Nic się nie zmienia? - spytała cicho.
- No widzisz sama. Pół roku temu myślałam, że przekraczamy pewną granicę, bo powiedział „mam”, a potem nastąpił regres i dalej posługujemy się słowem pisanym. Lekarze nie potrafią wytłumaczyć, jakim sposobem nauczył się pisać bez umiejętności wypowiadania słów. - Westchnęłam cicho.
- Nie martw się, Bello, on jest jeszcze mały i bardzo inteligentny, pokonacie to. Teraz idź się trochę zabawić, potrzebujesz tego. - Uściskała mnie.
- Tak... potrzebuję. - Sama nie byłam pewna, czego tak naprawdę potrzebowałam.
Ale na razie nie miałam czasu się nad tym zastanawiać, bo hałas przed moim domem wzmagał się. Rosalie wyszła i nie wracała, więc spojrzałam jeszcze raz w lustro, uznając, że faktycznie wyglądam jak pensjonarka i wyszłam.
Edward Cullen stał w swojej zwykłej pozie znudzonego modela i opierał się o limuzynę, z której dochodziły głośne dźwięki. Nieco dalej stał Emmett i czarował moją, już i tak oczarowaną, siostrę.
Szłam powoli w stronę limuzyny, modląc się, żeby nie wywinąć orła w tych butach. Spojrzałam na Edwarda, jego twarz przypominała maskę, nie mogłam z niej nic wyczytać. Gdy podeszłam bliżej, zobaczyłam, że lekko chodzą mu mięśnie szczęki tak, jakby była zaciśnięta. Ale dlaczego? Był zły? Boże, jaki on dla mnie był niezrozumiały...
Edward, nie spuszczając ze mnie wzroku. otworzył drzwi i zaprosił do środka. Wsiadłam, za mną wszedł Edward i Emmett, który chyba umawiał się z moją siostrą!
- Bello, nie mówiłaś mi, że masz taką fajną siostrę?! - zwrócił się do mnie, gdy tylko ruszyliśmy.
- Bo nie pytałeś. - Uśmiechnęłam się.
- Ona chyba nie ma chłopaka? - spytał.
- Teraz nie ma - mruknęłam.
- A ty, Bello, masz chłopaka? - spytał Emmett, zerkając na Edwarda, który cały zesztywniał.
- A co rozumiesz pod tym hasłem „chłopak”? - zapytałam ze śmiechem.
- No wiesz, facet w twoim życiu. Jest jakiś? - mrugnął do mnie.
- No, jest taki jeden... facet... - uśmiechnęłam się.
Usłyszałam, że Edward wciąga z sykiem powietrze.
W hałasie i ogólnym rozgardiaszu dojechaliśmy na miejsce. Papparazzi już czekali przy wejściu, błyskając fleszami tak natarczywie, że przed Palladium od tych świateł zrobiło się jasno. Portier otworzył drzwi i zaczęliśmy wychodzić. Oczywiście na pierwszy ogień poszedł Edward i reszta zespołu. Rozległ się świdrujący w uszach pisk fanek, których było tak dużo, że policja i straż musiała ustawić się w gęsty kordon, aby utrzymać rozszalały tłum. Edward odwrócił się i, uśmiechając się swoim olśniewającym uśmiechem, pomachał w stronę rozwrzeszczanej masy ludzi. Pisk przybrał na sile, a fanki próbowały sforsować blokadę. Gdy tak patrzyłam na Edwarda i jego uśmiech, wcale nie dziwiła mnie reakcja tych dziewczyn, mi samej drżały dłonie i nogi, gdy na niego spoglądałam. Chłopcy znikli już w wejściu. Wtedy wysiedliśmy my.
Byłam wprawdzie nieznaną osobą, ale i tak tłum piszczał, a papparazzi robili nam zdjęcia. Hm, nieważne, że nie byłam celebrities. Ważne, że przyjechałam z Semtexem. To był powód, żeby robić mi zdjęcia. Mrużyłam oczy, zasłaniając je lekko dłonią. Nie byłam przyzwyczajona do takiego agresywnego zainteresowania moją osobą. Przy akompaniamencie pisków i ogłuszającym pstrykaniu fleszy, weszliśmy do Palladium. Edward podszedł do mnie i mruknął.
- Witaj w tym burdelu, Swan.
Po czym odszedł, nie patrząc na mnie.
B.
Nie rozumiałam Edwarda Cullena. Przez cały bal, nie podszedł do mnie nawet na sekundę. Bawił się za to z oszałamiająco piękną blondynką w cudnej, czerwonej i mega kusej sukience odsłaniającej jej seksowne i zadbane ciało.
Zatańczyłam kilka razy z Emmettem i z Laurentem. Właśnie w całym Palladium rozległy się dźwięki "Broken strings" Jamesa Morrisona ft. Nelly Furtado.
http://www.youtube.com/watch?v=IrZcB-9i7I00
Siedziałam sama przy barze i sączyłam drinka, zastanawiając się, co ja robię tutaj - wśród tych zblazowanych, bogatych, sławnych ludzi. Nie pasowałam do tego środowiska. To było widać; ja to widziałam, czułam...
- Piękna kobieta nie powinna pić w samotności - usłyszałam nagle czyjś głos.
Spojrzałam na mężczyznę, który do mnie podszedł z szerokim uśmiechem na opalonej twarzy.
- Nie piję w samotności - mruknęłam, pokazując dłonią tłum ludzi wokół.
- Hmm, no tak. - Taksował mnie wzrokiem. - Czyja jesteś, kicia? - mruknął, patrząc mi w biust.
- Przepraszam? - spytałam nieco rozbawiona. - A ty czyj jesteś, kotek? - mruknęłam.
- Oo, charakterna kicia. - Roześmiał się. - Teraz można powiedzieć, że jestem kotkiem, który szuka swojej kici. - Przysunął się i objął mnie ramieniem.
Odsunęłam się.
- Ja jestem nieszczepiona, więc lepiej nie podchodź - mruknęłam.
- Panna cnotka niewydymka? - powiedział z krzywym uśmiechem.
- Odwal się. - Już mi się nie chciało dyskutować z tym idiotą.
Złapał mnie za łokieć i chciał coś wysyczeć do ucha, ale zanim zdążyłam zareagować, usłyszałam jego cienki pisk.
- Ałałałaa!
Zobaczyłam, że Edward złapał go za rękę i wykręcił mocno do tyłu, a jednocześnie powiedział mu cicho do ucha:
- Wypierdalaj!
I popchnął faceta, aż ten uderzył w przeciwległą ścianę.
- O, Edward Cullen. Nie wiedziałem, że to twoja dupa, sorry. - Koleś podniósł ręce w obronnym geście i odszedł.
Edward stanął obok i patrzył na mnie uważnie.
- Wszystko ok? - spytał.
- Tak - kiwnęłam głową.
- Słuchaj, spadamy stąd. Jedziemy na imprezę do Jazza, zbieraj się - powiedział oschle.
- Ale... wiesz... Ja chyba wezmę taksówkę i pojadę do domu - odparłam cicho.
- Musisz jechać, poznać ludzi. Jesteś częścią teamu, nie zapominaj o tym, Swan! - Patrzył gdzieś ponad moją głową. - Chyba że się boisz swojego zazdrosnego chłopaka - parsknął i kiwnął do blondynki, z którą wcześniej tańczył.
- Och, Edi, szukałam cię. Jedziemy do klubu, jedziesz z nami? - wymruczała, jednocześnie taksując mnie krytycznym spojrzeniem.
- Nie, jadę do Jazza, mamy spotkanie. Jedź sama - mruknął, nie patrząc na nią, ale na mnie.
- Jak chcesz, zadzwoń... - mruknęła i przejechała palcem po jego ustach.
- Hmm. - Wzruszyłam ramionami, chociaż starałam się to powstrzymać.
Podniósł jedną brew i patrzył na mnie. Czułam, że jego wzrok wypala we mnie... nie wiem... tkliwą dziurę... bez sensu...
- To co, Swan, jedziesz? Czy boisz się swojego chłoptasia? - przy ostatnich słowach pochylił się i wymruczał mi je do ucha.
Odsunęłam się, trochę zła.
- Jasne, że jadę. A i jeszcze jedno.
Pomimo szpilek i tak musiałam stanąć na palcach. Przybliżyłam usta do jego ucha i teraz z kolei ja wyszeptałam:
- Nie mam chłopaka, Cullen.
Po czym odwróciłam się i poszłam w stronę Laurenta i Jazza, którzy czekali na resztę ekipy.
E.
Stałem tam i mnie zatkało.
Po pierwsze, dlatego że zaskoczyły mnie jej słowa. Kim do cholery był ten Jimmy, który bez niej nie mógł żyć?
A po drugie, myślałem, że zaraz eksploduję. Gdy zbliżyła się do mnie, poczułem delikatny zapach jej perfum. Gdy się odezwała, owiał mnie jej ciepły oddech z delikatną nutką alkoholu. Podziałało to na mnie jak cholera!... Nie wiem, ale czułem, że momentalnie zrobiłem się twardy jak skała. ku***! Nie zdarzały mi się takie akcje od szkoły średniej. Co się ze mną działo???
Zobaczyłem, że zniecierpliwiony Jazz macha do mnie, stojąc przy wejściu. Bella już chyba wsiadła do limuzyny. Poszedłem w ich stronę, weszliśmy do samochodu i pojechaliśmy do domu Jazza. Tam już część ludzi bawiła się bez nas. Muzyka dudniła w całej okolicy, półgołe modelki pływały w podgrzewanym, oświetlonym basenie. Ludzie tańczyli w rytm kawałka Pink "Sober".
http://www.youtube.com/watch?v=89V7hvEmSD8
Bella patrzyła na to szeroko otwartymi oczami.
- Tak zwykle wyglądają imprezy u Jazza - mruknąłem i wyciągnąłem do niej rękę przy wysiadaniu z limuzyny. Popatrzyła na mnie i podała mi swoją dłoń. Była drobna i ciepła, a ja nie miałem zamiaru jej puszczać. Spojrzała na mnie zdziwiona, ale nie zabrała dłoni. Poprowadziłem ją w stronę baru.
- Napijesz się czegoś? - spytałem, mówiąc jej prosto do ucha, bo panował wszechogarniający hałas.
- Tak, wódkę z wodą, lodem i cytryną, poproszę - krzyknęła.
Poprowadziłem ją do tarasu, z którego można było wyjść na plażę.
- Poczekaj tutaj, zaraz wracam. - Pobiegłem w stronę baru.
Czułem się jakoś... dziwnie. Jak na pierwszej randce w liceum albo na chwilę przed wejściem na scenę przed odebraniem pierwszej nagrody Grammy... Sam nie wiem. Byłem tym przerażony, najchętniej wziąłbym na górę jedną z chętnych dziewczyn pływających w basenie. Byłoby to normalne moje zachowanie. Zamiast tego, wziąłem z baru drinka dla Belli, dla siebie whiskey i poszedłem w stronę tarasu. Ale jej nie było. Rozglądnąłem się, lecz nigdzie jej nie widziałem.
- Edwardzie, tutaj... - usłyszałem jej głos dochodzący gdzieś z dołu.
Zobaczyłem, że zeszła z tarasu i siedziała na ostatnim stopniu drewnianych schodów. Była boso, a nogi trzymała w ciepłym jeszcze piasku, pomimo że słońce już zaszło. Rozpuściła włosy i lekko masowała sobie skórę głowy tak, jakby dawała jej odpocząć po trudach noszenia wysoko upiętego koka.
- Uciekłaś od tego hałasu? - spytałem, podając jej drinka.
- Nooo, nie wiedziałam, że na imprezę do Jazza przyjedzie pół Los Angeles - uśmiechnęła się.
- No taki jest już nasz Jazz. Ma setki znajomych, którzy mają kolejne setki znajomych. Tak to zwykle bywa, u niego na imprezach. - Wskazałem ręką w górę, skąd dochodziła głośna muzyka, krzyki i piski dziewczyn.
- Wiesz, dla mnie to jest jak świat z jakiegoś filmu. Albo z okładek kolorowych magazynów. Weszłam w to tak gwałtownie, że cały czas sądzę, że to jakiś sen.
Patrzyła gdzieś przed siebie i masowała jedną dłonią stopę. Robiła to zupełnie bezwiednie, naturalnie, a ja poczułem, że zasycha mi w gardle. Wychyliłem jednym haustem gorzki trunek i odstawiłem szklankę.
- Bolą cię nogi? - spytałem, wskazując na jej stopy.
- Co? Aaaaa, no tak - uśmiechnęła się. - Ostatnio w szpilkach chodziłam chyba na balu maturalnym. Ale nie były takie wysokie. Zresztą dzisiaj też wyglądam, jakbym szła na maturę - roześmiała się ślicznym, ciepłym śmiechem.
- Wiesz, w gronie tych na wpół rozebranych plastikowych lalek, wyglądasz jak kobieta z krwi i kości. Piękna, prawdziwa i bardzo... - Spojrzałem jej w oczy - seksowna.
Patrzyła szeroko otwartymi oczami i nagle wstała.
- Nie, nie, Edwardzie, ja... muszę iść. - Zaczęła zakładać buty, jednak zatoczyła się i upadła wprost na mnie.
Przytrzymałem ją, wstałem i popatrzyłem ze zdziwieniem.
- Co się stało, Bello? Czy nie mogę powiedzieć ci tego, co widziałem i widzieli wszyscy faceci na imprezie? Nie lubisz takich słów? - Patrzyłem na nią.
Teraz - bez butów, zapadając się dodatkowo w miękkim piasku - miała oczy akurat na wysokości mojej klatki piersiowej, w której utkwiła wzrok. Podniosłem jej głowę do góry, żeby spojrzała na mnie.
- Porozmawiajmy jeszcze, Bello. Brakuje mi takiej normalności. Wbrew pozorom, bardzo mi brakuje. - Naprawdę w to wierzyłem... naprawdę...
- Dobrze - kiwnęła głową. - Porozmawiajmy.
- Odpowiesz mi na jedno pytanie? - zapytałem, gdy z powrotem usiedliśmy.
- To zależy - mruknęła.
- Kim jest Jimmy? - Popatrzyłem na nią z boku.
B.
Cholera! Co ja mam mu odpowiedzieć? Przecież nie będę wymyślała żadnych głupot. Wzięłam głęboki wdech i powiedziałam cicho.
- To mój synek.
Patrzył na mnie i znowu miał tę nieprzeniknioną minę.
- Edwardzie - zwróciłam się do niego, bo czułam, że jestem mu winna wyjaśnienie. - Wiem, że nic wtedy nie powiedziałam, na rozmowie w sprawie mojego zatrudnienia, ale bałam się, że nie będziecie chcieli mnie przyjąć. A strasznie mi zależało. I zależy nadal. Mam świetną opiekę do niego, siostra i przyjaciółka mi pomagają. To naprawdę nie....
- A gdzie jego ojciec? - przerwał mi, świdrując mnie wzrokiem.
- Eee... Nie ma go. To znaczy, on nie chciał brać udziału w wychowaniu Jimmy'ego. - Nie patrzyłam na niego. Tym razem nie mogłam mu powiedzieć całej prawdy, to było niemożliwe...
- Ile lat ma twój syn? - spytał poważnie.
- W grudniu skończy pięć - powiedziałam.
Nadal nic nie mówił, tylko patrzył na mnie tym swoim nieodgadnionym wzrokiem.
- Edwardzie, powiedz coś... Naprawdę, to nie wpłynie na moją pracę. Widzisz, że bardzo...
Dotknął palcem moich ust i patrzył tak strasznie przenikliwym wzrokiem, że miałam wrażenie, że zaraz się uduszę, bo z tego wszystkiego zapomniałam o oddychaniu.
- Bello - powiedział, zabierając palec z moich ust, ale za to łapiąc mnie za brodę. - Jesteś najbardziej niesamowitą kobietą, jaką kiedykolwiek znałem. To, że uważam, że jesteś piękna, już wiesz. To, że jesteś zdolna, też już wiesz. Ale jesteś jeszcze nieustępliwa, dążysz do celu wbrew przeciwnościom losu. I to mi zajebiście imponuje - skończył, zabrał rękę, ale nadal na mnie patrzył.
- Wow - uśmiechnęłam się. - Nie spodziewałam się, że obiekt westchnień milionów powie mi taki komplement.
- Daj spokój z tym obiektem westchnień. - Machnął ręką. - Nawet nie wiesz, jakie to cholernie męczące.
- Męczące?
- Tak, wszyscy oczekują od ciebie bycia ideałem męskości w każdym calu, a ja czasami może chciałbym być normalnym facetem. A nie chodzącym, boskim Cullenem z gorącymi laskami u boku... - Pokręcił głową.
- Wyobrażam sobie - te setki dziewczyn, na wpół nagich, pchających się drzwiami i oknami. Ech - westchnęłam. - Dla faceta to musi być koszmar.
- Jeśli nie przestaniesz, to wrzucę cię do wody - powiedział poważnie.
- Myślę, że żaden facet nie chciałby życia wśród atakujących go swoimi nagimi biustami pięknych modelek - zaśmiałam się, odskakując trochę dalej od niego.
- Sama tego chciałaś - mruknął groźnie, zrzucił buty, skarpetki i ruszył w moim kierunku.
Zaczęłam uciekać, ale oczywiście szybko mnie dogonił, łapiąc za ramiona i przewracając na nieco już zimny piasek. Nachylił się nade mną i, śmiejąc się, powiedział:
- Nie wolno prowokować Cullena, Swan! A teraz weźmiesz wieczorną kąpiel.
I jednym ruchem poderwał mnie w górę jak piórko, wziął na ręce i zaczął iść w stronę oceanu.
- Puszczaj, puszczaj, Cullen! zamoczysz mi rzeczy, wariacie! - krzyczałam, odpychałam go, ale trzymał mnie w żelaznym uścisku i nawet się nie zmęczył, za to ja dyszałam jak po dobrym biegu.
- Swan, na tym polega kąpiel, że człowiek jest mokry, nie wiedziałaś? - mówił poważnie.
- Oj, Edwardzie, proszę cię, proszę... - dla odmiany błagałam płaczliwie.
- Ej, Swan, te nuty na mnie nie działają. - Edward wszedł do wody po kolana, nie patrząc, że moczy sobie nogawki dżinsów. Schylił się, nadal mnie mocno trzymając, i zamoczył mi łydki w chłodnej wodzie. Całe szczęście, że nie było fal, bo na pewno byłabym już cała mokra.
Przylgnęłam do niego, trzymając go kurczowo za szyję i podnosząc się do góry, żebym nie zamoczyła sobie spódnicy. Wtuliłam się mimowolnie, chowając twarz w jego pachnącą cudnie szyję. Nagle Edward się wyprostował, spojrzał na mnie tak palącym wzrokiem, że nawet w lekkim świetle księżyca widziałam go bardzo dobrze.
Wyszedł z wody, postawił mnie powoli na piasku i jedną ręką dotknął moich włosów. Cały czas patrząc na mnie, niemal boleśnie złapał moje włosy w garść i przyłożył sobie do twarzy, zaciągając się jak papierosem. Wyszeptał chrapliwym głosem:
- Co ty ze mną robisz, Bello?
Poczułam, że uginają się pode mną nogi. Wiedziałam, że powinnam stamtąd jak najszybciej uciec. Ale on był jak świeca paląca wszystko wokół swoim zwodniczym płomieniem, a ja byłam jak ćma, która podświadomie wiedziała, że może zginąć, a jednak leciała do tego pięknego płomienia.
Podniosłam rękę i wsunęłam mu we włosy. Marzyłam o tym od pierwszej sekundy, kiedy go ujrzałam na koncercie. Miał gęste, miękkie włosy o cudownym zapachu, który czułam, nawet bez wtulania w nie twarzy.
- Co ja robię? Sama nie wiem, Edwardzie - wyszeptałam.
Nic nie odpowiedział, tylko gwałtownym ruchem jednej ręki przygarnął mnie do siebie, przyciskając mocno do swojego naprężonego ciała. Czułam każdy mięsień, każde ścięgno, czułam także, jak bardzo jest podniecony. Ten dotyk wyzwolił we mnie jakiś dziwny ogień, który był wręcz nie do opanowania. Objęłam go za szyję i przysunęłam się jeszcze bliżej. Jęknął, przechylił mnie do tyłu, położył na piasku i przylgnął do mnie gorącymi ustami...
E.
Przygniotłem ją ciężarem swojego ciała i zacząłem całować jej cudowne usta. Była taka drobna i delikatna, miękka i uległa. Wspaniale poddawała się moim pieszczotom i wtulała się we mnie swoim zgrabnym ciałem. Nigdy niczego takiego nie czułem. Najpierw takiej radości oczekiwania na to, co nadejdzie, a potem szalonego, wręcz spalającego mnie pragnienia, żeby nareszcie ją dotknąć. Czułem, jak bardzo jestem podniecony, jak bardzo ją chcę.
Nie przestając jej całować, przejechałem ręką po jej szyi, obojczyku i zatrzymałem się na piersi. Była pełna, jędrna, doskonała. Ogarnięty szaleństwem, wyciągnąłem bluzkę ze spódnicy, żeby poczuć jej ciało pod palcami. Wsunąłem dłoń pod biustonosz i zacząłem pieścić jej cudowną pierś. Jęknęła mi lekko w usta i objęła mnie jednym udem. Przejechałem po jej gładkiej nodze, coraz wyżej, aż dotarłem do koronki bielizny.
Czułem, że zaraz oszaleję. To było tak niesamowicie ogarniające mnie podniecenie, że nie zdawałem sobie sprawy, co robię. Dochodziły do mnie odgłosy gości Jazza. W każdej chwili mógł ktoś nadejść. Oderwałem się na moment od jej ust i wyszeptałem.
- Bello, chodźmy na górę.
Te słowa chyba podziałały na nią jak otrzeźwienie, bo zesztywniała i odepchnęła mnie lekko.
- Boże, co ja robię. Edwardzie, nie mogę... nie mogę... - cały czas mnie odpychała.
- Dobrze, Bello, dobrze. Wiem, że to nieodpowiednie miejsce. Chodźmy na górę, dziewczynko - szeptałem, odsuwając się lekko.
Ale Bella pokręciła głową i już wstawała, poprawiając spódnicę i bluzkę, gładząc nieco rozczochrane włosy.
- Bello, co się stało? - Złapałem ją za ręce.
- Nnic, ja... nie mogę. Przepraszam, Edwardzie, ja tak dawno z nikim... ale nie mogę, wybacz mi. - Schyliła głowę i, nie patrząc na mnie, pobiegła w stronę drewnianych schodów. Widziałem jak łapie buty i biegnie na górę.
Stałem przez chwilę oniemiały, próbując dojść do siebie. Co jest, do cholery? Coś było nie tak z tą dziewczyną. I gdzie ona pobiegła? Jak ma zamiar stąd wrócić do domu? Nie zastanawiając się już dłużej, pobiegłem za nią, po drodze łapiąc swoje rzeczy. Na górze wpadłem wprost na Emmetta.
- Widziałeś Bellę? - wydyszałem.
- Widziałem jak biegła i gadała przez komórkę. Zrobiłeś jej coś, Edo? - zapytał poważnie.
- Nie!
Nie miałem czasu z nim dyskutować. Założyłem szybko buty i wybiegłem przed dom.
Siedziała na krawężniku, trzymając szpilki w dłoniach i cicho płacząc. Podszedłem i usiadłem koło niej.
- Co jest, dziewczynko? Płaczesz przeze mnie? - spytałem cicho.
Pokręciła głową i wytarła policzki.
- No, to co jest? Za szybkie tempo, jak dla ciebie? - złapałem ją za rękę i splotłem jej palce ze swoimi. - Nie musimy się śpieszyć, tylko byłaś tam taka... gorąca, że trochę mnie poniosło.
- Przepraszam - mruknęła cicho. - To nie twoja wina... Byłeś... było... cudownie. Ale to ja... to moja wina...
- Chcesz o tym porozmawiać? Odwiozę cię do domu i porozmawiamy. - Było mi jej cholernie żal i nie wiedziałem, co mam jej powiedzieć. Nie jestem dobry w takich tematach.
- Nnie, Edwardzie, nie zawracaj sobie mną głowy. Już jedzie moja taksówka, wracaj na imprezę. - Wyrwała mi swoją dłoń i zaczęła zakładać buty. - Zobaczymy się w poniedziałek, w pracy.
- Bello, jutro przyjadę do ciebie i pojedziemy po twoje auto, co ty na to? - Patrzyłem na nią, nie wiedząc jak jej powiedzieć, że mam w dupie gości i imprezę i że marzę, aby wsiąść z nią do tej taksówki.
Popatrzyła na mnie z wahaniem, kiwnęła głową, wsiadła i odjechała.
Patrzyłem za oddalającym się samochodem. Spojrzałem w niebo i na całą ulicą wykrzyczałem z głębi siebie, bardzo odkrywczo:
- Ku***!!!
Następnego dnia obudziłem się, po raz pierwszy od dłuższego czasu, bez bólu głowy, mdłości i ogólnego osłabienia. Gdy Bella odjechała, nie wróciłem do Jazza, ale wezwałem taksówkę i pojechałem do siebie. Długo nie mogłem zasnąć, opanowując pragnienie zadzwonienia do niej. Ale co miałbym jej powiedzieć? Sam nie wiedziałem. Pamiętałem, że obiecałem zawieźć ją dzisiaj do samochodu. Z jednej strony cieszyłem się, z drugiej obawiałem się tego spotkania.
Ona była… inna. Rozmawiało się z nią świetnie, była inteligentna i potrafiła mnie rozbawić.
Ale czasami miałem wrażenie, że coś ją trapi, że boi się bliskości, dotyku. Ktoś ją musiał zranić. Była sama, miała dziecko, pracowała… To nie była dziewczyna, której wszystko w życiu przychodziło z łatwością.
Cholera, ujmowało mnie to. Oczywiście, pomijając to, że pożądałem jej aż do granic wytrzymałości. Kiedy tylko przypomniałem sobie zapach jej włosów, gdy je wczoraj wąchałem na plaży, już czułem ogarniające mnie szaleństwo.
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz zdarzyło mi się coś takiego… nigdy...?
Tak rozmyślając, szykowałem się do wyjścia, aby pojechać do domu Belli.
Stanąłem przed lustrem i popatrzyłem na siebie. Rozczochrane jak zwykle włosy, zielone, trochę podkrążone oczy, ślad zarostu. Nagle, zamiast tego odbicia, zobaczyłem małego chłopca z równie zielonymi, podkrążonymi oczami. W spojrzeniu chłopca odbijało się przerażenie, a usta układały się do krzyku. Potrząsnąłem głową, żeby pozbyć się wspomnień, które czasami do mnie wracały, choć większość czasu przebywały uśpione w mojej głowie.
Dlaczego teraz dawały znać o swoim istnieniu? Przecież wiedziałem, że są, ale pracowałem nad tym, żeby nie kierowały moim życiem. Może dlatego, że pojawiła się ona... Może chciałem, żeby poznała mnie całego, razem z demonami przeszłości? Wiedziałem, że ja na pewno chciałbym poznać jej przeszłość, bo było już dla mnie oczywiste, że musiało się w niej wydarzyć coś, co sprawiło, że ta dziewczyna była tak tym naznaczona.
Z rozmyślań wyrwał mnie dzwonek mojej komórki. To był Emmett.
- Cześć, brachu, wstałeś? - spytał.
- Jasne, Emmett, co jest?
- Gdzieś wczoraj zniknął z panną Bellą? Co, brachu? Opowiadaj - cieszył się mój brat.
- Stary, nie ma, o czym. Bella pojechała do domu, niedługo po niej ja i koniec historii - nie miałem ochoty rozmawiać o tym z Emmettem.
- Stary, a o co chodziło wtedy, na tarasie? Ona wyglądała na bardzo wzburzoną? - drążył temat.
- O nic nie chodziło. Była zmęczona, musiała jechać do domu... Wiesz, Emmett, ona ma dziecko - odparłem.
- Serio? Dziecko? Ale numer! Nie przyznała się… A faceta ma? - Emmett zaczynał mnie już wkurzać.
- Nie ma, ale co ty, ku***, książkę piszesz? - zdenerwowałem się.
- Luz, brachu. Mnie tam nic do tego. Chciałem ci powiedzieć, że umówiłem się z jej siostrą - powiedział ze śmiechem.
- Umawiaj się, tylko nie rób żadnego syfu! - mruknąłem.
- Nie no, brachu, to będzie książkowa randka - odparł mój brat.
- Stary, ty nie czytasz nic poza „Hustlerem” - mruknąłem. - Muszę kończyć, trzymaj się. - Wyłączyłem telefon.
Zastanawiałem się, czy zadzwonić do Belli, ale stwierdziłem, że wolę nie ryzykować. Mogłaby odmówić, a ja bardzo chciałem się z nią zobaczyć. Gdy już wybiegałem z apartamentu, usłyszałem dzwonek windy. Otworzyły się drzwi i wysiadała z nich Tanya.
Zajebiście…
- Hej, Edi - uśmiechnęła się. - Gdzie się wybierasz?
- Muszę coś załatwić - odparłem, zmierzając w stronę windy.
- Naprawdę musisz? Dawno się nie widzieliśmy, Edi. Chciałam ci opowiedzieć o Paryżu. - Uśmiechała się, oblizując wargi.
- Tanya, zdzwonimy się. Muszę jechać. - Przytrzymałem jej drzwi windy. - Jedziesz?
Podeszła kocim ruchem i wsiadła do windy.
- Edi, a co to była za mała, wczoraj przy barze? Nowa sekretarka? - zaśmiała się, pokazując swoje idealne, białe zęby.
- Nie sekretarka, ona pisze nam teksty - mruknąłem.
- Teksty? Wyglądała jak… pensjonarka - nadal się śmiała, a ja czułem, że zaczynam się wkurzać. - Gapiła się na ciebie jak zakochana uczennica. Uważaj, Edi, bo złamiesz jej serce i zacznie pisać rzewne liryki.
- Daj spokój, Tanya, mówisz jakieś bzdury. - Nareszcie zjechaliśmy na dół i drzwi windy się otworzyły.
- Wiem, co mówię, Edi, takie niewyżyte pensjonarki mogą być groźne - znowu się zaśmiała. - Zadzwoń… - Pomachała mi palcami dłoni i poszła w stronę swojego samochodu.
Pokręciłem głową i udałem się do swojego auta. Co ona mogła wiedzieć? Dla niej wszystko było proste. Bogaty tatuś, kariera modelki, hotele, limuzyny, kilka złotych kart kredytowych. Bella była z innego świata. Ze świata, w którym i ja kiedyś byłem. O którym starałem się zapomnieć, ale i tak istniał gdzieś tam, głęboko we mnie…
Tak myśląc, wsiadłem do auta, włączyłem muzykę „Breaking The Habit” Linkin Park http://www.youtube.com/watch?v=ZbD5Jqg5Lfg
i pojechałem do Belli.
B.
Cały dzisiejszy poranek myślałam o wczorajszych chwilach spędzonych z Edwardem na plaży. Było… to było niesamowite. Teraz nawet, gdy o tym myślałam, czułam miłe skurcze w dole brzucha. Myślę, że gdyby w ogóle się nie odezwał, zrobilibyśmy to tam, na tym zimnym piasku. Daleka byłam od tego, żeby realnie myśleć.
Dopiero jego słowa uświadomiły mi, że ja nie mogę tego zrobić… Nie mogłam… Chciałam bardzo, ale nie mogłam… Nie chciałam być panną na jedną noc, bo wiem, że dla mnie byłoby to coś więcej. A nie oszukujmy się, nie było przyszłości dla mnie - pospolitej dziewczyny - i boskiego Cullena.
Poza tym… ja nie powinnam z nikim być… Za duże brzemię dźwigałam w sobie.
Nie mogłam tego zrzucać na kogoś innego.
A zwłaszcza na niego.
Usłyszałam, że pod dom podjeżdża jakieś auto. Sportowy silnik mruczał, słychać było muzykę. Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam, że Edward wysiada z samochodu i idzie w stronę drzwi.
Wyglądał jak zawsze - cudownie. Jakby dopiero skończył pokaz nowych ciuchów i zszedł z wybiegu dla najpiękniejszych modeli świata.
Podeszłam do drzwi i otworzyłam, zanim zdążył zapukać.
- O, cześć - był trochę zdziwiony.
- Akurat widziałam, że podjeżdżasz - uśmiechnęłam się. - Coś się stało?
- Nie, przecież umówiliśmy się, prawda? - Patrzył na mnie poważnie.
- Nno tak, ale dopiero za godzinę będę mogła wyjść, bo czekam, aż Rosalie wróci - odparłam, szerzej otwierając drzwi i gestem zapraszając go do środka.
Boże! Boski Cullen w moim domu…
- A po co ci Rosalie? - spytał, wchodząc i rozglądając się z zaciekawieniem.
- Nno, musi zostać z Jimmym - mruknęłam. - Chodźmy do salonu. Napijesz się czegoś?
- Nie, dzięki. No tak, zapomniałem o twoim synku. - Usiadł w fotelu naprzeciwko i nie spuszczał ze mnie wzroku. - A gdzie on jest?
- W swoim pokoju, bawi się - mruknęłam.
- Zawołaj go, chciałbym go poznać. Też jest częścią zespołu. - Uśmiechnął się, ale nie pogardliwie, tylko tak jakoś ciepło.
- Ekhm. Edwardzie, to nie jest dobry pomysł. - Popatrzyłam gdzieś w bok. - On jest trochę… bojaźliwy w stosunku do obcych.
- Serio? Po matce? - zaśmiał się. - Daj spokój, przybiję mu piątkę, Bello, wyluzuj. - Uśmiechnął się tym swoim tabloidowym uśmiechem, a mi zaczęły drżeć dłonie.
Chyba to zauważył, bo spojrzał na moje ręce i uniósł brwi ze zdziwienia.
- Słuchaj, Bello, odnośnie wczorajszego wieczoru… - zaczął, ale w tym momencie Jimmy wbiegł do pokoju ze swoimi ulubionymi kolorowankami, pokazując mi palcem rysunek.
- Tak, kochanie, ślicznie to narysowałeś. - Przytuliłam go i pocałowałam.
Edward patrzył zafascynowany na mnie i na moje dziecko. Było coś dziwnego w tym spojrzeniu. W tym samym momencie Jimmy spostrzegł, że nie jesteśmy sami, usiadł na moich kolanach i patrzył nieufnie na Edwarda.
- Cześć, kolego - powiedział przyjaźnie do mojego synka. - Jestem Edward, a ty?
Jimmy patrzył na niego szeroko otwartymi oczkami i, oczywiście, milczał.
Edward spojrzał na mnie trochę zdziwiony.
- Wstydzi się?
Pokręciłam głową i postawiłam przed sobą synka.
- Jimmy, idź narysuj, co wczoraj robiłeś z ciocią Alice, dobrze? Mama porozmawia z Edwardem - wskazałam na mojego gościa. Jimmy spojrzał na niego, kiwnął głową i pobiegł do siebie.
- Sorry, Bello, nie mam doświadczenia w postępowaniu z dziećmi - uśmiechnął się lekko.
- To nie twoja wina, powinnam ci powiedzieć - westchnęłam.
- O czym? - Jego oczy to były dwa znaki zapytania.
- Jimmy jest zdrowym, mądrym dzieckiem, ale… po prostu… On nie mówi - powiedziałam cicho.
- Jak to, „nie mówi”? - Edward pochylił się w moją stronę.
- No, nie mówi…
- Ale dlaczego? Jest niemy? Sorry za takie pytanie, Bello… - Edward patrzył na mnie ze zmarszczonym czołem.
- Nie, nie, on… kiedyś… Po prostu przestał mówić. Pracuję z nim nad tym, jeżdżę za zajęcia do dziecięcego centrum rehabilitacyjnego, ale jest trochę ciężko - nie mogłam mu powiedzieć całej prawdy… Nigdy nie będę mogła…
- Bello, naprawdę bardzo mi przykro… - Edward kręcił głową i znowu patrzył na mnie tym dziwnym wzrokiem. - Kiedy jeździsz do tego centrum? - spytał.
- W każdą sobotę - odparłam.
Pokręcił głową i zacisnął usta. Nie wiedziałam, dlaczego, ale zaskakiwał mnie ciągle tymi swoimi zmianami nastroju.
Nagle usłyszałam kroki przed domem. Poderwałam się i ruszyłam w stronę drzwi.
- To pewnie Rosalie. Już zaraz będziemy mogli jechać - uśmiechnęłam się do niego.
Nic nie odpowiedział. Kiwnął tylko głową i nadal siedział z zaciśniętymi ustami.
B.
Rosalie weszła do domu, bez większych ceregieli przywitała się z Edwardem i, oczywiście, wypaliła jak zawsze z grubej rury.
- Edwardzie, możesz porwać Bellę na dłużej, bo ona nigdzie nie chodzi, a ja mam wolne popołudnie i chętnie zostanę z Jimmym. - Uśmiechała się i patrzyła na mojego gościa znacząco.
- Ale, Rosie, ja tylko jadę po auto - mruknęłam.
- Ale możemy pojechać na wzgórza, znam tam fajną knajpkę z pysznym jedzeniem - błyskawicznie odparł Edward, uśmiechając się i momentalnie zmieniając swoje zachowanie.
Poczułam zamęt w głowie.
- Poczekajcie. - Rozłożyłam dłonie. - Obiecałam dzisiaj Jimmy'emu, że pojedziemy po południu na plażę. Także przykro mi, Rosie, ale mam już plany na dzisiejsze popołudnie - dokończyłam trochę zła, bo nie lubiłam, gdy ktoś decydował za mnie.
- No jasne, rozumiem - powiedział Edward. - Zaplanujemy w takim razie następnym razem wycieczkę na wzgórza.
Moja siostra nic nie powiedziała, tylko pokręciła głową. Spiorunowałam ją wzrokiem, wzięłam torebkę i powiedziałam:
- Jedźmy już. Rosie, maksymalnie za godzinę będę.
Weszliśmy do jego auta. Pamiętałam, że jest bardzo niskie, więc udało mi się wsiąść bez rozebrania się po drodze.
Edward zerknął na mnie i powiedział:
- Fajna ta twoja siostra.
- To moja najlepsza przyjaciółka w dodatku - uśmiechnęłam się.
- A właśnie, a propo siostry. Wiesz, że Emmett umówił się z Rosalie na kolację? - mruknął.
- Wiem. To ich sprawa. Mam nadzieję, że Rosalie nie rzuci się od razu na niego - zaczęłam się śmiać.
- No wiesz, znając mojego brata, to myślę, że to byłaby jedna z najlepszych randek w jego życiu - Edward też się roześmiał.
- Rosie uwielbia wasz zespół, a w Emmecie kocha się od początku świata. Więc możesz sobie wyobrazić, jak ona to przeżywa - pokręciłam głową.
- No właśnie, Bello, chciałem porozmawiać o wczorajszym wieczorze. - Zerknął na mnie.
A ja nie chcę o tym rozmawiać, bo gdy tylko przypominam sobie twoje usta na moich, od razu mam ochotę się na ciebie rzucić, pomyślałam.
- Nno tak, wczorajszy wieczór... - złapałam się za głowę. - Nie za bardzo chcę do tego wracać.
Edward nagle zjechał na pobocze drogi i zatrzymał samochód.
- Bello, znasz mnie trochę. Widzisz, w jakim świecie żyję. Ale to, co było wczoraj, było szczere. Jeżeli martwisz się, że mógłbym cię potraktować... wiesz, jak...
- Dziewczyny z basenu...? - podpowiedziałam cicho.
- Właśnie! To naprawdę się mylisz - powiedział i utkwił wzrok we mnie.
Odchrząknęłam jak przed jakimś dłuższym przemówieniem.
- Nie wiem za bardzo, co mam powiedzieć. Ja... Widzisz... Ja nie chcę być... zraniona - ostatnie słowo powiedziałam bardzo cicho. - Moje życie... widzisz, jakie jest. Widzisz, jaka jestem ja... Nie jestem... Po prostu nie nadaję się do takiego życia, jakie ty masz.
- Bello, poznaję cię coraz lepiej i bardzo mi się podoba to, co widzę. Już ci wczoraj powiedziałem, a teraz jeszcze, gdy poznałem twoje dziecko... To to umocniło mnie w przekonaniu, że naprawdę potrzebowałbym kogoś takiego jak ty. - Patrzył na mnie palącym wzrokiem, a ja czułam, że moje policzki zaraz zaczną skwierczeć.
- Bello - ciągnął dalej - po prostu... Umówmy się. Spotkajmy, poznajmy. To wczoraj, na plaży, było... boskie, ale rozumiem, że się boisz. Chodźmy gdzieś... razem. - Patrzył na mnie i nagle dotknął dłonią mojego policzka. - Nie mogłem się opanować, twoje rumieńce sprawiają, że... nie panuję nad sobą...
Boże, czemu on tak na mnie patrzył...? Bello! Natychmiast zacznij myśleć realnie i obudź się z tego snu!!! Teraz!!!
- Nie, Edwardzie - pokręciłam stanowczo głową. - To jest bez sensu - powiedziałam, nie mogąc na niego spojrzeć.
E.
Nie patrzyła na mnie; utkwiła wzrok w desce rozdzielczej mojego auta. Wyglądała na smutną, ale jednocześnie na stanowczą, jakby wiedziała, że to, co mówi to jedyna prawda, jaką zna.
- Dlaczego bez sensu, Bello? - spytałem.
- Pochodzimy z różnych światów, Edwardzie. To... to nigdy by się nie udało. A wszystko komplikuje fakt, że pracujemy razem. Gdybyś... gdybyśmy się nawzajem zranili, jak byśmy mogli potem razem pracować? - Wreszcie spojrzała na mnie.
- Skąd wiesz, z jakiego świata ja pochodzę, skoro nawet nie byłaś zainteresowana, żeby mnie poznać? Jestem dla ciebie tylko boskim Cullenem, gwiazdą rocka. I tak powinno być, masz rację! Bo dla ciebie wszystko sprowadza się do pracy! Tylko to dla ciebie się liczy! - byłem wkurzony. - Jasne! Nawet nie przyznałaś się, że masz dziecko, bo praca była dla ciebie najważniejszą rzeczą na świecie! - krzyknąłem i ruszyłem gwałtownie, aż pęd ruszającego auta odrzucił ją lekko do tyłu.
- To nie tak, przecież tłumaczyłam ci. Nie oceniaj mnie, Edwardzie - powiedziała cicho.
- Nieważne, nie chcę już rozmawiać na ten temat. To był mój błąd. Nasze układy powinny być czysto zawodowe. Przekroczyłem tę granicę i to moja wina. Najlepiej będzie, jak zapomnimy o wczorajszym wieczorze i wrócimy do starego układu. Ty piszesz, ja śpiewam i komponuję. Koniec.
Byłem bardzo wkurzony, ale wiedziałem, że to tylko słowa. Sam nie wierzyłem w to, co mówiłem. Nie byłem w stanie przestać myśleć o niej, a miałem zapomnieć o tych chwilach, kiedy całowałem ją na plaży i czułem jej wspaniałe ciało pode mną? To jakieś chore! Może za bardzo naciskałem? To wszystko było cholernie skomplikowane.
Spojrzałem na nią. Siedziała prawie odwrócona bokiem do mnie. Nagle podniosła dłoń i przejechała nią po policzku. Wycierała łzy? Płakała? Cholera! Poczułem się jak parszywa świnia.
- Bello? Co jest? - spytałem już spokojniej.
- Nic. Wszystko ok - powiedziała szybko, jeszcze raz wycierając oczy. - Już jesteśmy. Dzięki, Edwardzie, do jutra - dodała cicho i, zanim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć, wysiadła i pobiegła w stronę swojego auta.
Miałem ochotę biec za nią, ale nie pozwalała mi na to moja cholerna duma. W końcu to ona mnie odtrąciła. MNIE! Nie zdarzało mi się to często. Co ja mówię? Nigdy mi się to nie zdarzyło! Nigdy!
Ruszyłem z piskiem opon w stronę domu. Nagle w kieszeni zawibrowała moja komórka. To była Tanya.
- Hej, Edi, spotkamy się dzisiaj? - spytała słodkim głosem.
- O której? - mruknąłem.
- Koło czwartej? Pojechalibyśmy do naszej knajpki na wzgórzach?
Pomyślałem, że chciałem z kimś innym tam jechać...
- Dobra, przyjadę po ciebie o czwartej.
- Pa!
Sam nie wiedziałem, po co zgodziłem się na spotkanie z Tanyą. Chyba czułem się zraniony przez Bellę. Ale z drugiej strony było mi jej cholernie żal.
Gdy widziałem ją dzisiaj, jak przytulała tego małego, jak do niego mówiła... To było niesamowite. Miłość, którą darzyła to dziecko, wypływała z każdej komórki jej ciała. Nigdy tego nie przeżyłem, więc było to dla mnie fascynujące. Tak... Matczyna, ojcowska miłość... Było to dla mnie tak obce, niedostępne, nieznane, jak sama Bella teraz.
Potem, jak się dowiedziałem, że co sobotę jeździ z tym małym na rehabilitację, miałem ochotę sam sobie obić ryja. Jaki byłem głupi, gdy myślałem, że ona wozi gdzieś swojego nieistniejącego chłopaka. Ona po prostu zajmowała się synkiem. Była sama z chorym dzieckiem i w dodatku miałem wrażenie, że coś ukrywała. Musiała mieć za sobą jakieś przeżycia. Może związane z tatusiem tego małego?
Byłem ciekawy, chciałem ją poznać bliżej, pragnąłem, żeby mi się zwierzyła. Mógłbym ją przytulić, pocieszyć...
Ale ona wyraźnie nie potrzebowała tego...
Nie potrzebowała mnie. Dla niej byłem wyuzdanym, zblazowanym gwiazdorem. Nie znała mnie - prawdziwego mnie - i nie chciała nawet spróbować poznać. Więc co mogłem zrobić więcej? Musiałem znowu stać się dla niej Cullenem, a ona pracującą dla mnie Swan.
Niedzielne popołudnie minęło na spotkaniu z Tanyą, która opowiadała o swoich przygodach w Paryżu, o kampanii dla wiodącej firmy kosmetycznej, o imprezach ze znanymi ludźmi.
Patrzyłem na nią i myślałem, że wolałbym siedzieć tu z Bellą i słuchać, na przykład, o ćwiczeniach, jakie musi wykonywać ze swoim synkiem. Albo o jej codziennym życiu. Lub wcześniejszej pracy. Czym się zajmowała, zanim poznała mnie.
Patrzyłem, jak Tanya błyska białymi zębami, które były efektem pracy chirurga i ortodonty, a widziałem jedynie kasztanowe, długie włosy pewnej dziwnej dziewczyny.
Tanya, chyba zauważyła, że jestem jakiś nieobecny i nie bardzo rozmowny.
- Co jest, Edi? Nudzę cię? - zapytała, wydymając wargi.
- Nie, ale mam trochę teraz na głowie. Wiesz - nowa płyta, nagrania...
- Wiesz, mam propozycję wyjazdu do Japonii - popatrzyła na mnie - ale mogę nie jechać... - Uśmiechnęła się zachęcająco.
Wzruszyłem ramionami,
- Hm, jeśli jest to dla ciebie szansa na dalszy rozwój kariery, to czemu nie? - mruknąłem, spoglądając na zegarek. - Wiesz co, muszę się zbierać, chcę jeszcze dzisiaj popracować. Zawiozę cię - dodałem
- Wiesz, nie kłopocz się. Wezmę sobie taksówkę - chyba się obraziła.
- Jak chcesz - nie chciało mi się z nią rozmawiać, kłócić, czy tłumaczyć... W ogóle nic mi się nie chciało. Chciałem tylko wsiąść w samochód i pojechać do domu. Zapłaciłem rachunek i pożegnałem się z Tanyą.
- Do zobaczenia.
- Zobaczymy - mruknęła.
Wzruszyłem ramionami i wyszedłem.
Wsiadłem do samochodu, puściłem głośno „Passenger” Iggy'ego Popa
http://www.youtube.com/watch?v=pSFV6RhdsNs
i ruszyłem w stronę domu. Przejeżdżałem koło plaży, gdy zobaczyłem stojącego na parkingu obdrapanego, znajomego Golfa. No tak. Bella mówiła, że pojedzie z Jimmym na plażę. Zagryzłem wargę, nie wiedząc, czy się zatrzymać, czy jechać dalej. Jednak jakaś dziwna siła kazała mi skręcić w prawo, na parking przy wejściu. Postawiłem auto w pewnym oddaleniu od samochodu Belli i poszedłem w stronę plaży. Zobaczyłem ją już z daleka. Grała z małym w piłkę. Ubrana była w przewiewną sukienkę, bosa, z rozpuszczonymi włosami podtrzymywanymi opaską. Wyglądała tak pięknie i niewinnie, że musiałem zacisnąć pięści, pohamowując chęć pobiegnięcia do niej. Pokręciłem głową. Co ja tutaj robiłem? Czyżbym zaczynał mieć jakąś obsesję na jej punkcie?
To było bardzo niedobre dla mnie, dla zespołu. W tym momencie, w chwili nagrywania nowej płyty i konieczności przebywania z nią przez sześć dni w tygodniu tym bardziej. Nadal stałem i nie spuszczałem z niej oka, gdy nagle jej syn, chyba poznając mnie z daleka, zaczął coś jej pokazywać. Błyskawicznie kucnąłem, chowając się za jakimiś krzewami, i pobiegłem zgięty do swojego samochodu. Odjechałem z piskiem opon.
Nie mogłem dopuścić do tego, żeby ona albo ktokolwiek inny dowiedział się o słabości Edwarda Cullena.
O niej, o Izabelli Swan...
B.
Bawiłam się z Jimmym na plaży, jednak cały czas w mojej głowie galopowały myśli dotyczące jednego tematu. Edwarda Cullena.
Czy ja w ogóle wiedziałam, co robię?
Dlaczego nie chciałam się z nim spotkać?
Porozmawiać?
Wiedziałam, jakim jest facetem, ale skoro po wydarzeniach z sobotniego wieczoru, kiedy go tak zostawiłam, on nadal chciał mieć ze mną do czynienia, to może nie chodziło tylko o to, żeby mnie po prostu... zaliczyć?
Gdy siedzieliśmy wtedy na plaży i rozmawialiśmy, wydawał się być naprawdę... normalny...
Powiedział, że wcale go nie znam, że nie chciałam poznać tego prawdziwego Edwarda. A co, jeśli to prawda? Może on w głębi duszy jest całkiem inny. Taki jak wtedy, na plaży? Ciepły, przyjacielski, a jednocześnie męski i opiekuńczy? A to, jak się zachowuje jest tylko pozą, medialną przykrywką?
Boże, gdybym wiedziała, co mam robić. Gdybym mogła zapomnieć o mojej przeszłości i zacząć żyć tak, jak zawsze chciałam... Pokręciłam głową, odrzucając piłkę do Jimmy'ego. Nagle mój synek zaczął biec w moim kierunku i pokazywać mi coś przy zejściu na plażę.
- Co jest, Jimmy? - spytałam, patrząc we wskazywanym przez niego kierunku, ale nic nie widziałam
On dalej coś pokazywał ze zmarszczonymi brwiami i lekko poruszającymi się ustami tak, jakby z wysiłkiem próbował coś powiedzieć!
- Synku, co jest? Co tam było? - patrzyłam zaniepokojona nie tym co zobaczył, ale jego niespotykaną reakcją. - Synku, powiedz. Spróbuj, kochanie! - szeptałam gorączkowo.
Jimmy zaczął się wyrywać z moich objęć. Kucnął i napisał na piasku krzywymi literami „Ed”.
Popatrzyłam na to szeroko otwartymi oczami.
- Jaki Ed? Kochanie?
Jimmy pokazał paluszkiem na napisany wyraz, potem na mnie, po czym skierował rączkę w stronę ulicy.
- Widziałeś tam Edwarda? - spytałam zdumiona.
Jimmy uszczęśliwiony pokiwał głową.
Pogłaskałam go po błyszczących włoskach i zamyśliłam się.
Jimmy nie mógł się mylić, miał doskonałą pamięć i był bardzo spostrzegawczy. W związku z trudnością w werbalnym porozumiewaniu się z innymi ludźmi, miał wyostrzone inne zmysły, więc byłam pewna, że się nie mylił.
W takim razie, co robił tutaj Edward?
I jeśli tu był, to czemu nie przyszedł do nas?
Poczułam, że serce bije mi jak oszalałe.
Co się działo ze mną?
Czy ja... Boże... Czy zaczynałam coś czuć do Edwarda Cullena?
Nie tylko pożądanie... ale coś więcej?
Nie...
Nie mogłam do tego dopuścić, nie byłam gotowa... a on na pewno nie był gotowy na kogoś takiego, jak ja.
Na kogoś z taką przeszłością, jak moja.
Na kogoś, kto zrobił to, co ja...
Nazajutrz, z samego rana pojechałam do studia. Miałam dużo pracy, a poza tym chciałam tam być pierwsza, żeby jakoś przygotować się na spotkanie z Edwardem. Trochę się obawiałam jego reakcji, wolałam się jakoś na to psychicznie nastawić. Gdy podjechałam na parking, zrobiło mi się trochę słabo ze zdenerwowania, gdyż, oprócz mojego auta, stało tam jeszcze czarne Porshe.
O Boże! On już tu był?
Musiałam się wziąć w garść, bo przecież mieliśmy razem pracować, a nie miałam zamiaru rezygnować z tej fantastycznej posady.
Weszłam do środka i zobaczyłam Edwarda siedzącego z gitarą przy konsoli dźwiękowców, nanoszącego jakieś poprawki na skryptach z nutami.
Stanęłam w wejściu i nie wiedziałam, co mam powiedzieć.
On podniósł głowę, spojrzał na mnie tym swoim trudnym do rozszyfrowania wzrokiem i mruknął: „cześć, Swan”, nie przerywając swojej pracy.
Westchnęłam. Więc już nie byłam Bellą?...
- Cześć, Edwardzie - powiedziałam trochę smutno.
Usiadłam na moim zwykłym miejscu, wzięłam swój święty tekstownik, urwałam ostatnią kartkę i podeszłam do Edwarda.
- Napisałam to wczoraj, może wykorzystasz? - spytałam cicho.
Wziął to ode mnie bez słowa i kiwnął głową, co chyba oznaczało „dzięki, potem się temu przyjrzę”.
Wróciłam do swojej pracy. W tym momencie zaczęli wchodzić pozostali członkowie grupy. Zrobiło się zamieszanie i po chwili wszyscy przystąpiliśmy do pracy.
Łapałam się na tym, że o wiele za dużo razy zerkałam w stronę Edwarda i sama ganiłam się w myślach za to. On za to nie zwracał w ogóle na mnie uwagi, odzywał się tylko i wyłącznie w sprawach dotyczących naszej pracy.
Chciałam, żeby ten dzień się już skończył.
Ale miało być jeszcze gorzej...
Po południu, gdy zjedliśmy lunch i przystąpiliśmy do dalszej pracy nad płytą, do studia weszła ta oszałamiająca blondynka, z którą bawił się Edward podczas charytatywnego balu. Od razu roztoczyła wokół siebie aurę piękna, luksusu, drogich perfum, markowych ciuchów i wprost niesamowitej pewności siebie. Przywitała się z wszystkimi, jakby ich dobrze znała. No, tak właśnie było. W moim kierunku skinęła lekko głową, jednocześnie taksując mnie krytycznie wzrokiem.
No tak.
Wyglądałam jak jej dziewczyna do noszenia ciuchów do pralni: wytarte dżinsy, koszulka z krótkim rękawkiem, klapki, włosy związane w luźny, niedbały węzeł, zero makijażu. Uboga krewna z południa...
Usłyszałam, jak zwracają się do niej Laurent i Carlisle. Miała na imię Tanya. No tak, nawet imię miała niepospolite...
Tanya podeszła do Edwarda, który siedział nadal z gitarą i chyba pierwszy raz w ciągu całego dzisiejszego dnia spojrzał w moim kierunku.
I był zły.
Na mnie?
Nic już nie rozumiałam.
Usłyszałam za to głos złotowłosej piękności.
- Słuchajcie, chciałam zaprosić was na dzisiejsze party, które organizuję w klubie „Cabana Club” z okazji mojego powrotu z Paryża. Liczę na was wszystkich - jako cały team Semtexu. - Uśmiechnęła się promiennie, zerkając tez na mnie.
- Dzięki, Tanyo, pomimo że jesteśmy w apogeum nagrań, to nie możemy nie skorzystać - zaśmiał się Laurent.
Tanya roześmiała się perlistym śmiechem, podeszła do Edwarda i zaczęła coś szeptać mu na ucho, jednocześnie głaszcząc jego włosy. Na ten widok poczułam, że zaczynam się lekko gotować. Cholera! Jasna cholera! Byłam zazdrosna?! Tak, właśnie tak!
Gdy powiedziała o tym zaproszeniu, nie miałam zamiaru skorzystać, ale teraz zaczynałam się zastanawiać.
Edward rzucił w moją stronę krótkie spojrzenie, podniósł wzrok na Tanyę i uśmiechnął się swoim firmowym uśmiechem.
O mało co, szlag mnie nie trafił! Wzięłam komórkę i wyszłam na korytarz. Wybrałam numer do Alice. Gdy ta odebrała po drugim sygnale, rzuciłam bez żadnego przywitania:
- Alice, masz jeszcze tę złotą sukienkę?
E.
Przyjechałem dzisiaj wcześniej do studia, bo po pierwsze chciałem w spokoju popracować nad poprawkami do ostatniej piosenki, po drugie chciałem być przed Bellą, żeby - po trzecie pomyśleć właśnie o Belli.
Poprawka.
Myślałem o niej ciągle. Do tego stopnia, że wczoraj, gdy zadzwonił Emmett i chciał mnie wyciągnąć na miasto, wymówiłem się bólem głowy i siedziałem w domu sam, rozmyślając. Zastanawiałem się, czy mały Jimmy naprawdę mnie wczoraj rozpoznał, a jeśli tak, to czy w jakiś sposób przekazał to Belli?
Trochę głupio się wczoraj zachowałem; jak jakiś cholerny psychol, który zza krzaków obserwuje swoją ofiarę. Przy niej zaczynałem tracić zdolność normalnego myślenia...
Dzisiaj pracowaliśmy naprawdę ciężko, a ja nawet podwójnie, gdyż musiałem użyć całej swojej siły woli, żeby nie patrzeć na nią. Czasami zerkałem, gdy miałem stuprocentową pewność, że ona nie widzi. Za to Emmett chyba widział wszystko, bo na lunchu szepnął mi do ucha.
- Brachu, wzięło cię, co?
I zaśmiał się jak z dobrego żartu.
W odpowiedzi inteligentnie pokazałem mu środkowy palec, nie mając ochoty z nim rozmawiać na ten temat. Ani na żaden inny.
Gdybym tylko wiedział, że ona też była mną poważnie zainteresowana... Ku***! To znaczy, że ja byłem? Nie mogłem się dłużej oszukiwać. Cullen, tak... Wzięło cię, do diabła!
Tak rozmyślając, nie zauważyłem nawet wejścia Tanyi do studia. No tak, ona nie należała do łatwo poddających się lasek. Ze swoim wrodzonym wdziękiem, zaprosiła nas na wieczorne party w klubie.
Gdy zerknąłem na Bellę, zastanowiła mnie jej reakcja na Tanyę. Zwłaszcza, kiedy ta podeszła do mnie i dotknęła moich włosów. Sam nie wiem, dlaczego obdarzyłem ją moim „boskim uśmiechem”, jak nazywała go prasa, chociaż wcale nie chciałem dawać Tanyi do zrozumienia, że coś może z powrotem między nami być. A Bella zachowała się, hmm, co najmniej dziwnie. Obdarzyła mnie wściekłym spojrzeniem, złapała komórkę i wyszła.
To dziwne zachowanie wprawiło mnie w nieoczekiwanie dobry nastrój. Hmm, czy to znaczyło, że ona jednak coś do mnie czuła?
Miałem się wkrótce o tym przekonać...
Gdy Tanya wyszła, wróciliśmy do swoich obowiązków. Laurent był dzisiaj bardzo zadowolony. Dlatego też, w związku z imprezą w „Cabana Club”, dostaliśmy pozwolenie od naszego guru, aby nazajutrz przyjechać do studia o dwunastej. Informacja ta została przyjęta jednym wielkim okrzykiem radości.
Szykowaliśmy się do wyjścia, gdy podeszła do nas Bella.
- Słuchajcie, gdzie jest ten „Cabana Club”? - spytała.
- Na Ivar Avenue, w Hollywood - powiedział szybko Emmett.
- A idziesz? - spytałem, starając się, aby mój głos brzmiał obojętnie.
- Chyba tak, czemu nie? - Uśmiechnęła się, jednocześnie wzruszając ramionami.
- Bello, to się świetnie składa. - Emmett był jak zawsze rozbawiony. - Rozmawiałem właśnie z Rosalie i zaprosiłem ją na to party. Przyjedziemy po was o dwudziestej. - Mrugnął do mnie znacząco.
- Eee, Rosalie, wiesz... Ja nie wiem, czy w takim razie będę miała, z kim zostawić mojego syna. - Spojrzała na mnie przez chwilę.
- Aha, syna. Hmm, tak, Edward mi coś wspominał. - Emmett popatrzył trochę zmieszany na mnie. - Ale jakby co, to będziemy po was o dwudziestej.
- Jasne, dzięki, Emmett - powiedziała, uśmiechając się lekko i ruszyła w stronę wyjścia.
Nie obdarzyła mnie nawet marnym spojrzeniem, a ja miałem ochotę pobiec z nią i powiedzieć, że jak nie może jechać, to chętnie zostanę z nią i Jimmym u niej w domu.
Cullen, ku***, natychmiast zacznij zachowywać się tak, jak do tego przywykłeś, bo zginiesz, chłopie. To nie będziesz już ty, tylko jakiś zakochany popapraniec.
Pojechałem do domu, wykąpałem się i siedziałem wpatrzony w komórkę, zastanawiając się, czy zadzwonić do niej i zapytać, czy pojedzie na tę imprezę. Jednak moja cullenowska duma okazała się być silniejsza.
Ubrałem się i czekałem na sygnał od Emmetta, żeby zejść na dół i wsiąść do limuzyny.
Emmett przyjechał sam, w dodatku swoim samochodem, a nie limuzyną. W ogóle, był jakiś taki spięty, więc wywnioskowałem, że chyba trochę stresuje się tym, że idzie na imprezę z Rosalie. A to mogło oznaczać jedno - ona była dla mojego brata kimś więcej niż tylko rwaniem na jeden wieczór.
- No, bracie, mów - popatrzyłem na niego, gdy ruszaliśmy spod mojego domu.
- Ale, że co? - nie rozumiał.
- No, o co chodzi? Z tobą i Rosie? - spytałem wprost.
- Ale, o co pytasz? - Był dziwnie spięty.
- Czy ja mówię po chińsku? Przecież widzę, co się z tobą dzieje bro - uśmiechnąłem się.
- Lepiej się martw o siebie - odbił piłeczkę. - Zobacz, co się z tobą dzieje, Cullen - też się uśmiechnął.
- Co ty powiesz, Cullen? A niby co się ze mną dzieje? - mruknąłem już bez uśmiechu.
- Nic, bracie, tylko masz mały problem. Naprawdę jest niewysoki, ma zielone oczy i niezłe nogi. - Zerknął na mnie.
- Aaaa, daj spokój - machnąłem ręką.
- Serio, Ed, ona jest fajna babka - poważnie zaczął Emmett. - Rozmawiałeś z nią w ogóle?
- No trochę, ale ona jest... nieprzenikniona... Wiesz, ma dziecko chore. To znaczy zdrowe w sensie fizycznym i psychicznym na swój sposób też. Ale... - nie dokończyłem.
- Ale co? - Emmett był wyjątkowo poważny.
- No on chyba coś przeżył i nie mówi. Ma pięć lat, potrafi pisać, ale nie mówi, rozumiesz? - popatrzyłem na brata.
- O kurde, stary, przejebane! - pokręcił głową.
- No wiem. Ale mam jakieś dziwne przeczucie, że ona też coś przeżyła, że coś ukrywa. I dlatego zamyka się na wszystko - kręciłem głową.
Poczułem, że Emmett patrzy na mnie uważnie.
- To macie coś wspólnego... - powiedział cicho.
Nic nie odpowiedziałem.
Patrzyłem w boczną szybę i przypominałem sobie obrazy z przeszłości.
Mały chłopiec siedzi przy stole z oczami wlepionymi w talerz pełen płatków na mleku. Nie podnosi wzroku, modląc się, żeby ON nie zauważył w jego spojrzeniu czegokolwiek, co mógłby uznać za pretekst do wyciągnięcia z szafy grubego rzemienia. Mały chłopiec bardzo się boi, czeka na swojego brata, lecz nadaremnie. ONA zabrała brata i wyjechała do innego miasta... Brat zawsze stawał w obronie małego chłopca, w zamian ściągając na siebie gniew JEGO. Ale teraz brata już nie ma i mały chłopiec zaczyna drżeć ze zdenerwowania. W tych nerwach wykonuje gwałtowny ruch i przewraca przez nieuwagę talerz z niedojedzonymi płatkami. Patrzy przerażony na NIEGO, a ON z pełnym zadowolenia uśmiechem sięga do szafy...
Potrząsnąłem głową, żeby wyrzucić z głowy wspomnienia czasów, które minęły i nigdy już nie wrócą. Wiedziałem, że one ciągle mieszkają w mojej głowie, ale posiadłem zdolność chowania ich do głębokich szuflad mojego umysłu i nie wyciągania nigdy na zewnątrz.
Nie odzywając się już do siebie, podjechaliśmy pod dom Belli i Rosalie. Emmett wyszedł z auta i poszedł do drzwi wejściowych. Patrzyłem, denerwując się tym, czy Bella pójdzie, czy też nie.
Po chwili z domu wyszła sama Rosalie, pocałowała Emmetta, który prowadził ją w stronę auta. Poczułem, ze ten wieczór będzie najgorszym w moim życiu.
Rosalie wsiadła do tyłu i powiedziała:
- Jedźmy, Bella dojedzie do nas za jakąś godzinkę. Czeka na Alice, która kończy pracę.
- A Bella wie, jak tam dojechać? - spytałem, jednocześnie przeklinając się, za to, że nie wziąłem swojego samochodu.
- Tak, Emmett podał jej adres. Ona wie, jak tam się jedzie.
Miałem cholerną ochotę wyjść z auta, poczekać z Bellą na Alice i pojechać razem z nią do klubu. Albo po prostu zostać z nią w domu. Ale nie zrobiłem tego. Kiwnąłem do Emmetta, żeby jechał i ruszyliśmy w drogę.
B.
Patrzyłam zza firanki, jak odjeżdżają. Alice już była u mnie i pomagała mi się szykować. Nie chciałam jechać z Edwardem w jednym samochodzie. Za mała przestrzeń, za duże napięcie. Jak dla mnie, oczywiście.
Alice była przeszczęśliwa, że zdecydowałam się założyć jej sukienkę. Mój entuzjazm już trochę osłabł, gdy zobaczyłam się w lustrze. Sukienka była... mała... Jak dla mnie, za mała. Ale Alice uważała, że wyglądam fantastycznie. Musiałam przyznać, że wyglądałam... inaczej.
Sukienka była złota, sięgała mi do połowy uda. Z przodu wyglądała... nawet nobliwie. Odkryte ramiona, za to zero dekoltu, tylko lekki golfik. Zluzowana aż do bioder, stamtąd biegł szeroki ściągacz właśnie do połowy uda. Za to z tyłu... Luźno udrapowany materiał odkrywał plecy prawie do miejsca, gdzie zaczynały się moje... pośladki. Alice przyniosła, oczywiście, dodatki w postaci małej torebki, butów na szpilce i malutkich kolczyków. Uparła się, żeby upiąć mi włosy, bo, jak twierdziła, rozpuszczone odbiorą urok sukience. Nie ukrywam, że o to mi właśnie chodziło, ale była nieustępliwa i dopięła swego.
Postanowiłam jednak nie jechać samochodem, ale zamówić taksówkę. Gdy dojechałam do klubu, było tam już pełno ludzi. Reflektory oświetlały wejście, na całej ulicy dudniła muzyka. Wysiadłam, czując się jakbym wyszła z domu bez ubrania i podążyłam do wejścia. Przy drzwiach zatrzymał mnie ochroniarz, prosząc o imię i nazwisko. Podałam mu swoje dane, odnalazł mnie na liście zatytułowanej „Semtex Team”, odhaczył i wpuścił do środka.
Pomyślałam, że wchodzę na rozdanie Oscarów, a nie na imprezę dwudziestoletniej dziewczyny.
W środku impreza trwała na całego. Kolorowe światła, ogłuszająca muzyka, tłum ludzi falował w rytm kawałka Rihanny ft. Justina Timberlake'a „Rehab”.
http://www.youtube.com/watch?v=3YTwiy_3EEY
Poczułam się bardzo, ale to bardzo nieswojo, zwłaszcza, że nigdzie nie widziałam nikogo znajomego. Stanęłam przy barze i od razu podszedł do mnie jakiś nieznajomy facet.
- Wiedziałem, że spotka mnie dzisiaj szczęście - krzyknął mi do ucha.
- Tak? Ja wręcz przeciwnie - powiedziałam nieco ciszej, jednocześnie rozglądając się w poszukiwaniu chociaż jednej znajomej twarzy.
- Co? Słuchaj, jesteś tu sama? - facet nachylił się i szeptał mi do ucha. - Może zabawimy się?
- Przykro mi - pokręciłam głową. - Jestem tu z kimś!
- Hm, z kim? Jakoś nikogo nie widzę, piękna. - Koleś dotknął moich pleców, a ja miałam ochotę zdzielić go w łeb kryształową popielniczką leżącą na barze.
- Z nim - wskazałam na zbliżającego się w moim kierunku Jacoba.
Facet zrobił duże oczy, zabrał łapy z moich pleców i zrobił gest mówiący „sorry, pomyłka, nie chcę żadnych kłopotów”.
Jacob podszedł do mnie, mierząc oddalającego się faceta niezbyt przyjaznym spojrzeniem.
- Wszystko ok? - zapytał mnie.
- Tak, ok - uśmiechnęłam się. - Szukałam was. Jest z wami Rosalie?
- Jest, szaleją na parkiecie z Emmettem - powiedział, taksując mnie wzrokiem. - Wiesz, Bello, gdy ciebie zobaczyłem, postanowiłem podejść i porwać to piękne zjawisko. Nie wiedziałem, że to ty, potem dopiero się zorientowałem, że to nasza Izabella Swan. - Dalej oglądał mnie niczym towar na wystawie, a mi zrobiło się głupio i gorąco, zwłaszcza na twarzy.
- No, raczej głupio bym tu wyglądała z wytartych dżinsach - roześmiałam się.
- No, no... - kręcił głową. - Chodź do naszej loży. - Ujął mnie lekko za ramię. - Ktoś tu zaraz dostanie świra... - uśmiechnął się pod nosem.
Westchnęłam, odwróciłam się i zobaczyłam wpatrzonego w nas Edwarda Cullena z miną zupełnego zaskoczenia na twarzy.
E.
Stałem jak wrośnięty i patrzyłem na Jacoba prowadzącego tę piękną kobietę, którą zauważyłem, gdy siedziała tyłem do mnie przy barze, a koło niej kręcił się jakiś dupek z agencji modelek. Widziałem tylko jej cudowne nogi i seksownie wyeksponowane plecy. Kogoś mi przypominała, ale nie mogłem skojarzyć, skąd ją znam. I te włosy - kasztanowe, wysoko upięte, odsłaniające zgrabną, smukłą szyję i wszystko, co poniżej.
Cholera, skąd ja ją znałem?
Niech się odwróci!
Zobaczyłem, jak podchodzi do niej Jacob z takim samym wyrazem zafascynowania na twarzy, który po chwili zmienia się w wyraz zaskoczenia. Facet, który stał przy tej nieznajomej kobiecie odszedł szybko, nie patrząc na mojego kumpla.
Cholera!
Skąd Jacob ją zna?
W pewnym momencie Jake ujął ją za ramię i zaczął prowadzić w stronę naszych stolików. Odwróciła się i wówczas poczułem, że wbija mnie coś z cholernie wielką siłą w podłogę. Pierwszy raz od długiego czasu nie mogłem zapanować nad swoją mimiką i przybrać swojego zwykłego wyrazu zobojętnienia na twarzy.
To była ona.
Bella.
Wyglądała tak, że... Nie potrafiłem nawet tego określić. Jak chodzące, opływające seksem, ale i klasą, czyste piękno.
Podeszli do mnie i Bella lekko się uśmiechnęła.
- Cześć, Edwardzie, wiesz gdzie jest Rosie? - spytała.
Odchrząknąłem, bo zaschło mi w gardle.
- Eeee - problem z wysławianiem, jak widać, też mnie dopadł. - Rosie? Ona... Gdzieś... Ona bawi się z Emmettem. - Byłem psychicznie chory, to pewne...
- Dobra, chodźcie do naszej loży. Ed chyba musi się napić, hehehe - zaśmiał się Jake, a ja spiorunowałem go wzrokiem.
Poszliśmy do naszej loży. Bellę puściliśmy przodem, a mój nienormalny kumpel, idąc za nią, popatrzył na mnie znacząco i pokazał mi wystający kciuk. W odpowiedzi popukałem się w czoło. Prowadząc tak fascynującą niemą konwersację, weszliśmy do loży, w której siedziała także Tanya z resztą naszej ekipy.
Gdy zobaczyła Bellę, jej oczy zrobiły się wielkie jak spodki. Zresztą tak samo zareagowały pozostałe osoby siedzące przy stoliku.
- Bello, wyglądasz... - Laurent szukał odpowiednich słów. - Olśniewająco!!!
- Daj spokój. - Bella machnęła ręką.
- No, no, staniesz się chyba ozdobą naszego zespołu - śmiał się Jasper, mrugając do Belli.
Bella, oczywiście, się zarumieniła, a ja znowu poczułem, jak bardzo jestem wkurzony, tym razem na moich kumpli i ich głupie komentarze.
- Bello - Tanya zwróciła się do niej. - A myślałam, że przyjdziesz w swoich ukochanych dżinsach? - dokończyła, uśmiechając się słodko.
- Zastanawiałam się nad tym - westchnęła - ale postanowiłam pokazać lepszą stronę mojej... natury.
Jasper zakrztusił się piwem, które właśnie pił.
- No, Bello, masz jaja - zaśmiał się Jacob.
Bella machnęła ręką i poprosiła kelnera o swojego ulubionego drinka - wódkę z lodem i cytryną.
Ja siedziałem i nic się nie odzywałem. Cholera, byłem cały czas w pieprzonym szoku. Najchętniej zabrałbym ją stąd i pojechał do mojego apartamentu i... Nie. Teraz, w tym momencie, nie chciałbym z nią rozmawiać, myślałem tylko o jednym...
- Edwardzie, zatańczymy? - Tanya uśmiechała się do mnie przymilnie.
- Jasne, chodźmy - wziąłem ją za rękę i ruszyliśmy w stronę parkietu. Musiałem stamtąd jak najszybciej wyjść, bo czułem, że zaraz wszyscy będą wiedzieć, co kotłuje się teraz w mojej głowie.
Tańczyłem z Tanyą chyba z dobrą godzinę albo i dłużej. Ona była przeszczęśliwa, a ja zamyślony, lecz jej to w niczym nie przeszkadzało. Szliśmy właśnie w stronę naszych stolików, kiedy zapytała.
- A ta Bella ma kogoś?
Popatrzyłem na nią zdziwiony.
- Nie wiem, chyba nie.
- Atrakcyjna jest, prawda? - zerkała w moją stronę.
- No jest - przyznałem jej rację.
- Ale nie w twoim typie? - zaśmiała się.
- A co to ma do rzeczy? - Męczyła mnie ta rozmowa.
- Za stara dla ciebie - śmiała się.
- Hm, wiesz, jest w moim wieku - wzruszyłem ramionami.
- No, mówię, że za stara - pokręciła głową. - Przynieś mi coś do picia z baru, Edwardzie - poprosiła.
Poszedłem w stronę baru, przy którym siedziała Bella z jakimś kolesiem i rozmawiali w najlepsze. Spojrzałem na nią, była wyraźnie wstawiona. Pierwszy raz widziałem ją w takim stanie. Do tej pory to ona raczej widziała mnie pod wpływem... różnych używek.
- Bello, wszystko ok?- zapytałem, patrząc jednocześnie niezbyt przyjaźnie na kolesia, którego nie znałem.
- Co? Aaaa, to nasz boski Cullen! - zaśmiała się - Już skończyłeś bawić się we Freda Astaire'a? - zachichotała.
- Piłaś? - no, to pytanie nie miało za bardzo sensu.
- Ja? Ależ skąd, panie spostrzegawczy! - prychnęła
- Bello, chodź do naszego stolika. - Złapałem ją za rękę.
- Upiłam się i mam zamiar jeszcze bardziej się upić, Cullen! - patrzyła na mnie trochę rozbieganym wzrokiem. - Myślisz, że tylko ty możesz łoić wódę?! - zaśmiała się na dźwięk tych słów. - Idź do swojej Ginger Rogers, mam tutaj z panem Taylorem jeszcze kilka kwestii do omówienia - zachichotała, wskazując na pustą już szklankę.
- Bello! Nie rób scen, tylko chodź ze mną. - Złapałem ją za ramię.
- Odwal się, Cullen. Jestem dorosła. Jakoś nie zwracałeś na mnie szczególnej uwagi do tej pory, więc o co ci chodzi? Zostaw mnie. - Patrzyła na mnie z wyraźną złością.
Podniosłem ręce do góry w geście poddania.
- Ok, Bello, jak chcesz.
I odszedłem do naszej loży.
B.
Niech się odczepi, niech mnie zostawi, niech wraca do swojej wypacykowanej, jędrnej Tanyi, która patrzyła na mnie jak na pieprzonego dinozaura z wystawy! Nie oszukuj się, Swan. Ubrałaś się dzisiaj tak dla niego, a on nawet nie odezwał się jednym zasranym słówkiem do ciebie.
Myślałam, że może dzisiaj, że ten wieczór będzie przełomowy, że może uda się przełamać te lody, które wokół siebie postawiliśmy... Ech... Głupia Bella!!!
Kręciłam głową. Wokół wszystko wirowało, a ja patrzyłam na mojego towarzysza, który zaczynał mieć coraz bardziej lepkie ręce i przysuwał się coraz bliżej. Chciało mi się płakać, ale uśmiechałam się do tego idioty, który nie wiem co sobie myślał. Przysiadł się, jak piłam piątego chyba z kolei Barmana i zaczął gadać jakieś oryginalne, w jego opinii, komplementy.
A ja i tak myślałam o czymś innym.
Patrząc na Edwarda i Tanyę tańczących na parkiecie - obydwoje wysocy i piękni - jak mogłam myśleć, że on zwróci uwagę na małą Bellę - samotną matkę z chorym dzieckiem?
Wypiłam jednym haustem kolejnego drinka i poczułam, że drżą mi nogi. Musiałam stamtąd wyjść. Złapałam torebkę i ruszyłam w stronę wyjścia. Wszystko się kręciło, błyskało w mojej głowie. Musiałam wyjść na dwór... Musiałam. Kątem oka dostrzegłam, że mój towarzysz idzie za mną. Boże, Swan, tylko się nie wywal w tych butach, bo to dopiero byłaby porażka. I tak zrobiłaś dzisiaj z siebie idiotkę!
Wyszłam za zewnątrz, ten cały Taylor poprowadził mnie w stronę ławki i szepnął mi do ucha:
- Śliczna, czekaj tutaj, już wołam taksówkę.
Nie zwróciłam w ogóle na to uwagi. Siedziałam tylko na tej ławce i miałam wrażenie, że lewituję razem z nią.
Podjechała taksówka i Taylor podniósł mnie za ramiona, otworzył drzwi, usiłując wepchnąć do środka. Obudził się chyba we mnie instynkt samozachowawczy, bo zaczęłam się opierać, czując, że nie powinnam wsiadać z nieznajomym facetem do jednej taksówki. Taylor się chyba na mnie wkurzył, bo nagle złapał mnie za kark, ścisnął i próbował niemal wrzucić przez otwarte drzwi. Przez opary alkoholu poczułam ból oraz strach. Próbowałam się wyrwać, ale był bardzo silny. Już prawie udało mu się wepchnąć mnie do samochodu, gdy nagle poczułam, że coś go ode mnie odrywa i zobaczyłam, że ktoś z wielką siłą rzucił go w pobliskie krzaki.
Czyjeś silne ręce postawiły mnie na nogi i usłyszałam głos Edwarda.
- Bello, wszystko ok?
E.
Zostawiwszy ją przy barze, nie spuszczałem z niej wzroku. Była pijana, nie wiedziała, co mówi, co robi, z kim rozmawia... Dlaczego była na mnie taka zła? I te jej złośliwe teksty o mnie i o Tanyi. Czyżby była zazdrosna?
Ale to ona nie chciała ze mną się spotkać, to ona nie chciała mieć ze mną nic do czynienia, oprócz, oczywiście, układów czysto zawodowych. Więc o co do cholery chodziło?
Myśląc tak, obserwowałem ją spod zmrużonych brwi. Nagle zobaczyłem, jak chwiejnym krokiem zmierza w kierunku wyjścia. Za chwilę ze stołka barowego podniósł się towarzyszący jej koleś i poszedł za nią.
Rzuciłem szybko do siedzącego obok mnie Jacoba:
- Spadam stąd
I, łapiąc moją komórkę, zacząłem przepychać się w kierunku wyjścia. Po drodze niespodziewanie zatrzymał mnie Emmett z wtuloną w niego Rosie.
- Stary, gdzie lecisz? Idziemy z Rosie trochę odpocząć - wysapał.
- Widziałeś Bellę? - spytała Rosie.
- Tak, widziałem, wyszła. Dobra, ja spadam, zdzwonimy się - odpowiedziałem, niemal w locie.
Wypadłem na zewnątrz, nigdzie jej nie było. Nagle usłyszałem jakieś odgłosy szamotania. Zobaczyłem, że ten dupek, Taylor chyba, usiłuje wcisnąć zataczającą się Bellę do taksówki. Błyskawicznie podbiegłem do niego, złapałem z całej siły za kurtkę i odrzuciłem gnoja w pobliskie krzaki. Podniosłem Bellę, która patrzyła na mnie przerażonym, ale i lekko nieprzytomnym wzrokiem.
- Bello, wszystko ok?
- Co? Tak, chcę jechać stąd... źle się czuję - wybełkotała, przytulając się do mnie.
Kątem oka zobaczyłem, jak gnojek zaczyna wydostawać się z krzaków. Z głowy kapała mu krew. Usadowiłem Bellę w taksówce, schyliłem się i podałem kierowcy mój adres, prosząc, żeby chwilę zaczekał.
Odwróciłem się i spojrzałem spod zmrużonych brwi na tego palanta. Zaczął wycierać ręką ranę na głowie, spojrzał na mnie wściekłym wzrokiem i, odwracając się tyłem do mnie, powiedział cicho, myśląc zapewne, że nie usłyszę.
- Na drugi raz lepiej pilnuj swoją dziwkę…
Poczułem, że dopada mnie pieprzony atak szału. Dopadłem tego gnoja, szarpnąłem i z całej siły walnąłem pięścią w jego debilną gębę. Taylor zalał się krwią kapiącą mu z nosa i upadł na asfalt. Doskoczyłem do niego i zadałem mu jeszcze jeden potężny cios. Złapałem za koszulę tuż pod gardłem i wysyczałem przez zaciśnięte zęby:
- Nigdy tak nie mów o czyjejś kobiecie, skurwielu!!! A teraz wypierdalaj zanim ukręcę ci ten pusty łeb!!! - dokończyłem, odchodząc od niego z wciąż zaciśniętymi z wściekłości pięściami.
Ochroniarze zaczęli go podnosić, a w moim kierunku rzuciła się gromada paparazzi, którzy cały czas czatowali przed klubem. Zadzwoniłem do Carlisle, żeby wyszedł z klubu, bo są kłopoty.
W międzyczasie pieprzony Taylor pozbierał się i, wciąż krwawiąc, wyrwał się ochroniarzom i pobiegł wzdłuż ulicy.
Carlisle wraz z chłopakami wybiegł z klubu.
- Co się dzieje? - krzyknął mój brat. - Zadyma? Kto chce pogadać z wujkiem Emmettem? - on był, jak zawsze, chętny do takich akcji.
- Jakiś koleś usiłował wepchnąć Bellę do taksówki. Ona się trochę… słabo poczuła - tłumaczyłem.
Emmett zniżył głowę i zajrzał do wnętrza stojącej nieopodal taksówki, w której Bella na wpół leżała i coś tam mruczała pod nosem.
- No, no, chociaż raz to nie ja będę w najgorszym stanie wracał z imprezy - zaśmiał się i podszedł do mnie, waląc mnie w plecy. - Jedź z nią, bro. Carlisle zajmie się tymi hienami - dokończył, wskazując na pierdolonych paparazzi.
- Dobra, sorry, Carlisle, ale ten ku*** mnie sprowokował. - Machnąłem ręką w kierunku, w którym pobiegł Taylor.
- Dobra, Ed, teraz nie będziemy się tym martwić. Jedźcie już. - Kiwnął do mnie głową.
Wsiadłem do taksówki, podnosząc lekko bezwładną Bellę i otaczając ją ramieniem.
- Och, Edwardzie, wszystko się kręci - szeptała mi do ucha, lekko bełkocząc.
- Bello, wypiłaś galon wódki, musi się kręcić.
Byłem na nią zły, ale jednocześnie odczuwałem... chyba podniecenie. Była tak blisko, przytulała się do mnie całym ciałem i szeptała mi do ucha. Boże! Musiałem natychmiast się uspokoić, natychmiast!!!
Dojechaliśmy do mojego apartamentu. Bella uwiesiła się na mnie, wprowadziłem ją do windy i pojechaliśmy na górę. Weszliśmy do środka, położyłem ją na sofie. Zaczęła się śmiać i ściągać buty.
- Cullen, ale go wrzuciłeś w te krzaki. Nie wiedziałam, że jesteś taki ostry - śmiała się, rzucając butami w różne strony salonu.
- Bello, idź spać, nawaliłaś się jak atom. Przyniosę ci wodę - mruknąłem, ale, zataczając się, wstała i podeszła do mnie. Bez szpilek była malutka. Przylgnęła do mnie całym ciałem i wtuliła usta w moją szyję.
- Hmm, Edwardzie, marzyłam o tym... Tak ładnie pachniesz - zaczęła mnie lekko kąsać po szyi.
- Bello, nie wiesz, co robisz, połóż się grzecznie spać. - Próbowałem złapać jej ręce i lekko odepchnąć.
- Hmm, Edwardzie, wtedy... na plaży byłeś taki twardy.... Hmm, tak jak teraz... Czuję cię, Edwardzie... - szeptała, wieszając mi się niemal na szyi.
Poczułem, że jestem u kresu wytrzymałości. Powinienem wziąć ją na ręce i zanieść do swojej sypialni, rozebrać i kochać się z nią w tej chwili, w tej sekundzie! Ale coś w środku mówiło mi, że to nie jest ta prawdziwa Bella i to nie jest moment, żebym robił to, o czym od dawna marzyłem. Nie teraz, nie tak, nie w ten sposób. Szczerze mówiąc, byłem trochę zdziwiony. Cullen, który nie korzysta z okazji? Ale ona nie była okazją. Była kimś więcej. I nie zamierzałem tego tym razem spieprzyć.
Z westchnieniem wziąłem ją na ręce. Wtuliła się we mnie i przylgnęła mocno.
- Och, Edwardzie, tak się staram naprawić wszystko - szeptała niewyraźnie, wtulona w moją szyję. - On jest mały, nic nie pamięta, ale to przeze mnie. - Nagle zaczęła płakać.
O czym ona mówiła? Nie wiedziałem, czy opowiadała o czymś poważnie, czy to był jakiś pijacki bełkot. Położyłem ją na moim łóżku i przykryłem kocem. Chciałem odejść, ale złapała mnie za rękę.
- Nie odchodź... Ja nie lubię spać sama... - Z jej oczu nadal leciały łzy. - On chciał mnie... On... I ja musiałam, Edwardzie, nie miałam wyjścia i to wszystko moja wina... - już bełkotała bezskładnie. - A teraz jesteś ty i staram się, bo jesteś ważny... - ostatnie słowo powiedziała już bardzo cicho i po chwili zaczęła jednostajnie oddychać, co było sygnałem, że śpi.
Siedziałem i patrzyłem na nią. Cholera! Czułem, że ona coś w przeszłości przeżyła - coś, co ma związek z jej synem i może... Nie wiem... Z jej byłym facetem?
I powiedziała to słowo... „Ważny”... Aż po plecach przeszedł mi dreszcz. Ku***! Więc byłem dla niej ważny... Boże! Ona dla mnie też! Dlaczego więc mieliśmy tak chory problem z porozumieniem się???
Tak myśląc, położyłem się obok niej. Jakby przez sen złapała mnie za rękę i wyszeptała:
- Zostań, Edwardzie...
Poczułem, że serce łomocze mi jak po grze w squasha. Przytuliłem ją, wtuliłem twarz w jej włosy i zasnąłem. Obok niej. Obok Belli. Mojej.
B.
Obudziłam się z pękającą na pół czaszką. Na początku w ogóle nie mogłam skojarzyć, gdzie jestem. Leżałam w jakimś wielkim łóżku, w atłasowej, seledynowej pościeli. Pamiętałam tylko, że jechałam w taksówce... z Edwardem.
Boże! Tak, z Edwardem Cullenem. A teraz leżałam w jego łóżku.
Ku***!
Czy to znaczy, że ja... Że my... Że on... Cholera! Nic nie pamiętałam. Jak mogłam się tak załatwić? To wszystko jego wina! I tej głupiej Tanyi!
Nagle otworzyły się drzwi i wszedł winowajca z kubkiem parującego płynu.
- Witaj, Bello. Jak głowa? - uśmiechnął się wyjątkowo łagodnie, jak na niego. - Przyniosłem ci herbatę z cytryną, mi pomaga w takich... sytuacjach.
Wzięłam od niego bez słowa kubek i zaczęłam pić małymi łyczkami, obserwując go zmrużonymi oczami.
- Jak się czujesz?
- Nie pytaj - mruknęłam. - Skąd się wzięłam w twoim mieszkaniu?
- Musiałem ratować cię z rąk pewnego napaleńca i byłaś w takim stanie, że stwierdziłem, że lepiej będzie, jeśli Jimmy nie będzie cię musiał takiej oglądać. - Nadal się uśmiechał.
- O Boże. - Włożyłam rękę w rozczochrane włosy. - Ale mi wstyd. - Nie patrzyłam na niego.
- Daj spokój, Bello, zdarza się - odparł. - Powiem ci, że pijana byłaś całkiem... rozkoszna - roześmiał się.
Pokręciłam głową.
- Nie wiem, czy chcę znać szczegóły...
Nagle utkwiłam w nim wzrok.
- Edwardzie... Hmm, czy my... tutaj...? - Wykonałam wymowny ruch ręką, wskazując łóżko.
- Aaa, pytasz, czy spaliśmy ze sobą? - wydawał się być strasznie czymś rozbawiony. - Hm, no wiesz... W sumie... Teoretycznie tak. - Uśmiechał się swoim zniewalającym uśmiechem.
- Edwardzie! - Próbowałam zrobić poważną minę, ale jakoś nieszczególnie mi wychodziło. To wszystko było takie... surrealistyczne.
- Izabello! - Edward naśladował mnie i roześmiał się. - Spokojnie, tylko spaliśmy. Naprawdę nic nie pamiętasz, dziewczynko?
Dziewczynko! Znowu tak do mnie powiedział. Jak wtedy, na plaży...
- Niestety - wzruszyłam ramionami. - Mam nadzieję, że nie robiłam nic głupiego - spojrzałam na niego poważnie.
- Hmm, w sumie nic - powiedział niepewnie, a mi zrobiło się gorąco.
- Edwardzie?! - patrzyłam na niego ze zmarszczonym czołem.
- Bello, nie rób tej „niby” groźnej miny, bo wcale się ciebie nie boję - śmiał się.
Edward Cullen się śmiał! I nie był to śmiech pogardliwy!
- Ech, mam zamęt w głowie. - Nagle zesztywniałam. - Która godzina?
- Dziesiąta rano.
- Boże, studio, Jimmy. Alice mnie zabije, Rosalie jeszcze bardziej! - zerwałam się z łóżka i poczułam, że zaraz odpadnie mi głowa.
- Bello, spokojnie. Wziąłem od Emmetta numer do twojej siostry, powiedziałem jej, że jesteś ze mną. Ona zajęła się Jimmym, powiedziała, żebyś się o nic nie martwiła. - Edward był nad wyraz spokojny. - A do studia zdążymy. Zresztą jak się chwilę spóźnimy, to nikt nam głowy nie urwie.
- Powiedziałeś, że... Co powiedziałeś?! Że jestem u ciebie??? Super!!! - No wspaniale. Rosie mnie zamęczy i będzie skakać ze szczęścia, a Alice zacznie już projektować moją ślubną suknię.
- Bello, nie denerwuj się, nie ma, czym. Jesteśmy dorośli i nie zrobiliśmy nic z rzeczy, które w sumie... mogliśmy zrobić - znowu uśmiechał się tym swoim uśmiechem.
- Nie uśmiechaj się tak - mruknęłam. - Bo zapominam, co miałam powiedzieć. - Pokręciłam głową.
- Bello, posłuchaj, męczy mnie to od nocy. Powiedziałaś... wczoraj, właściwie dzisiaj... Byłaś pijana, ale... - wyraźnie się zamotał.
Ku***!!! Znowu przeklinałam, ale co ja mu nagadałam? Mam nadzieję, że się mu nie oświadczyłam, do cholery!!!
- Co takiego? - patrzyłam na niego poważnie, a serce biło mi jak szalone.
- Że nie miałaś wyjścia i że to twoja wina, że ON coś zrobił... I że jestem dla ciebie ważny - patrzył na mnie uważnie.
O żesz ku*** mać!!!
Swan, ty idiotko! Powinnaś na alkohol tylko patrzeć. Nie, wróć. Nie powinnaś nawet patrzeć na nalepkę na butelce, bo od razu zaczynasz pieprzyć głupoty.
Co ja mam mu odpowiedzieć?
To wszystko przeleciało w mojej głowie w ułamku sekundy.
Wzięłam głęboki wdech i odparłam:
- Hmm, nie wiem, nic nie pamiętam... Byłam zalana, Edwardzie. Nie wiedziałam, co mówię - no, to akurat była prawda, bo, za cholerę, nic nie pamiętałam.
- Bello, jeżeli jest coś, co chciałabyś mi powiedzieć, to naprawdę jestem do twojej dyspozycji. - Edward był bardzo poważny. Za poważny, jak dla mnie.
- Ja... miałam problemy z moim eks... ale to już minęło i może w pijackim widzie coś mi się przypomniało.
Problemy to było bardzo delikatnie powiedziane. Nie mogłam mu przecież powiedzieć prawdy... Nigdy... O Boże!
- Rozumiem - kiwnął głową. - A czy te... problemy... mają jakiś związek z tym, że twój synek nie mówi? - patrzył mi w oczy, a ja czułam, że muszę go okłamać. I było mi z tym cholernie źle.
Co on jest?
Medium?
- Nie, to całkiem osobna sprawa. Och, Edwardzie, nie chcę już o tym mówić. - Złapałam się za głowę. - Czy mogę wziąć u ciebie prysznic? - spojrzałam na niego.
- Jasne, Bello, tam jest łazienka - wskazał ręką. - A potem zawiozę cię do domu, przebierzesz się i pojedziemy do studia, dobrze? - uśmiechnął się jakoś tak smutno.
- Ok - kiwnęłam głową i poszłam do łazienki.
E.
Nie wiem, czemu, ale miałem wrażenie, że ona nie mówi mi prawdy. W ogóle nic mi o sobie nie mówi. No dobra, Bella o mnie też nic nie wie, ale ja powoli dojrzewałem do tego, żeby opowiedzieć jej o tym, co ja i Emmett przeżyliśmy. A ona zbudowała wokół swojej przeszłości tak gruby mur, że nie dawała nikomu go przekroczyć. A i sama nie chciała zza niego wyjść.
Gdy dzisiaj tuliłem ją w ramionach, a ona spała, oddychając ciężko... Było mi nadspodziewanie dobrze... Czułem, że ktoś mnie potrzebuje, że mogę się kimś zaopiekować... To było takie... rozczulające.
Pokręciłem głową. Rozczulony Cullen - tego jeszcze nie było.
Bella wyszła z łazienki zaróżowiona po prysznicu. Ubrana była w mój szlafrok.
Podeszła do mnie z przepraszającym uśmiechem.
- Edwardzie, przepraszam. Włożyłam twój szlafrok, zaraz się przebiorę w tę nieszczęsną sukienkę - uśmiechała się.
- Dlaczego nieszczęsną? - zdziwiłem się.
- To w ogóle nie w moim stylu - machnęła ręką.
- Hmm, wiesz, według mnie wyglądałaś w niej tak, jakbyś się urodziła do takich strojów - patrzyłem na nią uważnie. - Wczoraj zachowywałem się jak dupek, ale ... pięknie wyglądałaś, Bello - powiedziałem cicho.
Tak, jak przypuszczałem, zaczerwieniła się i lekko uśmiechnęła.
- Dzięki... Och, już późno, lecę się ubrać - mruknęła i już jej nie było.
Ubrała się błyskawicznie, wyszliśmy z domu i podążyliśmy do mojego samochodu. Gdy mijaliśmy portiera, ten mrugnął do mnie i pokazał mi wyciągnięty kciuk.
- No super - mruknęła Bella.
- No co, powinnaś się cieszyć - uśmiechnąłem się.
- A niby z czego? Że portier odhaczył mnie jako kolejną grouppies? - uniosła brwi.
- Nie, Henry wie, że pracujemy razem. A to był po prostu komplement z jego strony - uśmiechnąłem się.
- Taa, dobra nieważne - westchnęła.
Wsiedliśmy do samochodu. Bella nastawiła muzykę, leciało „Pretty in Scarlett”, Guano Apes
http://www.youtube.com/watch?v=HyACsgDB-xw
- Edwardzie. - Gwałtownie odwróciła się do mnie.
- Tak?- zerknąłem w jej stronę, jednocześnie patrząc na drogę.
- Ja... To, co powiedziałam, co ty... - lekko się zamotała.
- Spokojnie. Oddychaj, Bello, nie chcemy hiperwentylacji, prawda? - uśmiechnąłem się.
Odetchnęła i zaczęła jeszcze raz.
- Muszę to powiedzieć. To, co powiedziałam, to prawda - wyrzuciła z siebie.
- A konkretnie? - zjechałem na pobocze drogi, bo musiałem na nią spojrzeć. - O co chodzi, Bello?
- Nno... - Znowu się zaczerwieniła, a ja poczułem narastającą irytację... I coś jeszcze. - Że jesteś... dla mnie... ważny - nie patrzyła na mnie.
- Ach, to... - mruknąłem, nie spuszczając z niej wzroku. - Hmm. - Delikatnie ująłem ją za dłoń, która lekko drżała. - Wiesz, dziewczynko… Ty też jesteś dla mnie ważna. - Podniosłem jej dłoń do ust i pocałowałem lekko. - Chyba zacznę cię upijać, żebyś wreszcie zaczęła mówić mi takie rzeczy - roześmiałem się, bo atmosfera w samochodzie zrobiła się jakaś gęsta od nagromadzonych emocji.
- Hmm, lepiej nie - pokręciła głową, ale nie zabrała ręki splatając palce z moimi.
Skwapliwie z tego skorzystałem i trzymałem jej dłoń zamkniętą w mojej, aż do jej domu. I czułem się jak najszczęśliwszy zakochany głupiec na całym pieprzonym świecie!
E.
Podjechaliśmy pod jej dom, cały czas trzymając się za ręce. Mało rozmawialiśmy, bo i słowa za bardzo nie były potrzebne. Wysiedliśmy przed jej mieszkaniem, weszliśmy razem do środka. Tam przywitała nas Rosalie i syn Belli, który rzucił się w jej objęcia.
- Jimmy, kochanie, mama już więcej cię nie zostawi na tak długo. - Bella obejmowała go i wtulała twarz w jego włosy.
Maluch kiwał głową, a po chwili dostrzegł mnie i wyciągnął rączkę w moją stronę. Za bardzo nie wiedziałem, co robić, ale ująłem jego dłoń i potrząsnąłem w geście powitania. Jimmy wyrwał się z rąk Belli, pobiegł do tablicy stojącej w kącie pokoju i napisał „Ed hi”. Bella patrzyła na to szeroko otwartymi oczami. Ja odpowiedziałem:
- Hej, Jimmy. Możesz pokazać mi to, co wczoraj narysowałeś? - już trochę wiedziałem o ulubionym zajęciu synka Belli.
Chłopiec kiwnął głową, obdarowując mnie szerokim uśmiechem, od którego w moim sercu drgnęły jakieś nieznane mi wcześniej nuty.
- Eee, Rosie, daj coś Edwardowi do picia. Ja idę się doprowadzić do porządku, bo musimy jechać do studia.
Powiedziawszy to, Bella, zniknęła za drzwiami chyba swojej sypialni.
- Rosie, mną się nie przejmuj - machnąłem ręką, siadając na sofie w salonie.
Jimmy przybiegł do mnie z narysowanymi obrazkami i pokazywał swoje dzieła. Oglądałem je z zainteresowaniem i komentowałem, bądź pytałem o postaci narysowane przez chłopca. Mały odpowiadał mi, oczywiście, niewerbalnie albo biegł do tablicy i pisał, co chciał przekazać. Uznałem, że jest naprawdę inteligentnym dzieckiem, z którym można się komunikować w zrozumiały sposób. Musiałem porozmawiać z Bellą o rzeczach z ich przeszłości, które spowodowały, że jej syna dotknęło coś takiego.
Rosie siedziała z boku i obserwowała nas z wyraźnym zaskoczeniem na twarzy.
Popatrzyłem na nią, uśmiechnąłem się krzywo i zapytałem:
- O co chodzi?
- Hm. O nic... W sumie. Tak sobie patrzę na ciebie i na Jimmy'ego. Świetnie się rozumiecie.
- Serio? Nie wiem, czy mam odpowiednie podejście do dzieci, ale ten mały jest niezwykle kumaty - powiedziałem zgodnie z prawdą.
- Jest, to prawda… Wiesz, on jest nieufny w kontaktach z nieznajomymi. Ale nie w stosunku do ciebie. I to dla mnie i dla Belli jest pewną zagadką. - Patrzyła na mnie poważnie.
- Hm, serio? Może jednak mam podejście do pięciolatków? - zaśmiałem się, ale jednocześnie poczułem, że od tego momentu zaczyna na mnie spoczywać jakaś nieznana mi odpowiedzialność. To już nie na swój sposób zawoalowana deklaracja uczuć w stosunku do Belli. To coś więcej - pewne zaufanie ze strony pięcioletniego chłopca, który, być może, ma za sobą jakieś niewesołe przeżycia.
Czy byłem w stanie temu podołać?
Nie miałem czasu się nad tym zastanawiać, bo z pokoju wyszła Bella ubrana w swój ulubiony zestaw ubrań.
- Jestem gotowa, jedziemy? - sapnęła, odgarniając włosy z czoła.
- Jasne - mruknąłem.
- Rosie, postaram się być dzisiaj jak najszybciej - powiedziała do siostry.
- Jasne, nie martw się o nic, Bello - ta uśmiechnęła się w odpowiedzi.
- Pa, synku - Bella pokiwała Jimmiemu, a ten w odpowiedzi podbiegł do mnie i przybił mi piątkę.
- Tak jest, chłopie, trzymaj się. - Teraz ja przybiłem jego małą piąstkę. Mały wyglądał na uszczęśliwionego, a Bella patrzyła na to zdumionym wzrokiem.
Poszliśmy do mojego auta, włączyłem mój ulubiony kawałek The Doorsów - „L.A. Woman”.
http://www.youtube.com/watch?v=LoPsQnJq6vs
i ruszyliśmy w stronę studia.
B.
Gdy zobaczyłam, z jaką swobodą i bez śladu zawstydzenia, czy skrępowania, Jimmy komunikuje się z Edwardem, poczułam drżenie w każdym zakamarku mojej duszy. Mój synek nie ufał nikomu poza mną, Alice i Rosalie. Pracowaliśmy nad tym, spotykał się z innymi dziećmi w tak zwanym ognisku zabaw, na które ja albo Rosie woziłyśmy go dwa razy w tygodniu. Jednakże nie mógł się tam odnaleźć, ze względu na swój problem z komunikacją.
A jeśli chodzi o dorosłych mężczyzn to fakt, że nie miałam jakby okazji się wcześniej przekonać, jaka może być jego reakcja, bo po prostu od tamtych wydarzeń z przeszłości nie było żadnego mężczyzny w moim życiu.
Aż do teraz.
To, co dzisiaj sobie powiedzieliśmy, było dla mnie… niesamowitym przeżyciem. Już zapomniałam, jak to jest… po prostu czuć. Czuć coś innego niż tylko strach, obawę i wreszcie wściekłość. A takie uczucia dominowały w moim poprzednim życiu, w czasach, które określałam jako te „przed”.
Teraz byłam po i zaczynałam wreszcie coś czuć. Tak, to było coraz silniejsze...
Uczucie do niego - do Edwarda Cullena.
Spojrzałam na niego z boku. Trzymał skórzaną kierownicę jedną ręką, drugą wystukiwał coś na udzie w takt głosu Morrisona. Jechał szybko, ale pewnie. Był tak doskonały, że nie mogłam oderwać od niego oczu. Wreszcie chyba poczuł na sobie mój wzrok, bo zerknął na mnie, błyskając zielenią oczu i uśmiechnął się swoim krzywym uśmiechem.
- Co jest, dziewczynko? - mruknął.
Boże!!!
Za każdym razem, gdy tak do mnie mówił, czułam, że zrobiłabym wszystko. Było w tym coś władczego, a jednocześnie w jego wykonaniu była to słowna pieszczota, która mówiła: „ona jest moja”.
Pierwszy raz poczułam coś takiego i... Cholera! Podobało mi się to.
- Nic… - pokręciłam głową. - Muszę cię o coś zapytać.
Zerknął na chwilę na mnie i kiwnął głową.
- Pytaj, Bello.
- Czy parę dni temu, wtedy, kiedy nie chciałam z tobą jechać na obiad na wzgórza… - zobaczyłam, jak wciąga powietrze. - Czy wtedy byłeś może koło plaży?
Znowu westchnął, poczochrał sobie prawą ręką włosy i uśmiechnął się.
- Jimmy mnie jednak poznał.
- Więc to byłeś ty? - spytałam z niedowierzaniem, a serce drżało mi jak osika.
- Nno tak. Nie szpiegowałem cię, ani nic z tych chorych rzeczy. - Spojrzał, przez chwilę zaniepokojony. - Po prostu przejeżdżałem i zobaczyłem twoje auto. Postanowiłem zobaczyć, jak się bawicie z Jimmym. I to wszystko. - Wypuścił powietrze.
- Dlaczego do nas nie podszedłeś? - spytałam cicho.
- Bello, nie wiem. Sam nie wiedziałem… Chciałem, ale ty wtedy… Nie miałaś ochoty przebywać w moim towarzystwie - pokręcił głową.
- Głupia byłam. - Nie patrzyłam na niego.
Spojrzał szybko, podniósł rękę i pogłaskał mnie po policzku. Czułam, że zaraz moja twarz spłonie żywym ogniem.
- Boże… Te twoje rumieńce - mruknął takim niskim głosem, że dostałam od tego gęsiej skórki na całym ciele.
Wiedziałam jedno - gdyby zjechał teraz z autostrady gdzieś na pobocze i powiedział tym niskim, zachrypniętym głosem: „Dziewczynko, zróbmy to tutaj”, oddałabym mu się bez chwili zastanowienia.
Dojeżdżaliśmy już do studia. Gdy wysiadaliśmy, zatrzymałam go.
- Edwardzie…
- Tak, Bello? - podszedł do mnie blisko i patrzył na mnie z góry.
- Muszę ci coś powiedzieć odnośnie Jimmy'ego. Wtedy, na plaży…
- Tak? - czekał
- On… Gdy ciebie ujrzał… Próbował coś powiedzieć. Ostatnio w ogóle nie podejmował prób wypowiedzenia czegokolwiek. A wówczas… Jestem pewna, że chciał wymówić twoje imię. Kiedy mu się to nie udało, napisał na piasku „Ed”. Ale, Edwardzie. - Złożyłam ręce jak do modlitwy. - On próbował.
Edward patrzył na mnie z tym swoim nieodgadnionym wyrazem twarzy, objął mnie ramieniem za szyję, przytulił i westchnął, jakby chciał coś powiedzieć… Lecz milczał.
Nagle usłyszeliśmy wołającego nas Jaspera, który właśnie wysiadał z samochodu, burząc tę niesamowitą chwilę intymności. Odsunęliśmy się od siebie i ruszyliśmy w stronę studia.
E.
Następne dni upłynęły nam na bardzo wytężonej pracy. Byliśmy mniej więcej w połowie nagrań przygotowywanego materiału, czasu też zostało niewiele, biorąc pod uwagę, że jeszcze około miesiąca potrwa montowanie partów. Starałem się tak organizować czas, żebym mógł zawsze jeździć razem z Bellą. Ona na początku oponowała, ale po paru dniach przyzwyczaiła się i pozwalała mi siebie przywozić i odwozić po skończonej pracy do domu.
Myślałem intensywnie o tym, co powiedziała mi wtedy, przed studiem. O reakcji Jimmy'ego na plaży. Znowu poczułem tę spadającą na mnie wielką odpowiedzialność, pogłębiającą się z każdym moim kontaktem z tym dzieckiem. Musiałem sobie zdawać sprawę, że decydując się na Bellę, jednocześnie decyduję się na jej dziecko, które, jak widać, darzyło mnie coraz większą sympatią.
Cholera!
Nie ukrywam, że było to dla mnie trudne, cholernie trudne. Dlatego nic jej wtedy nie odpowiedziałem. Bo sam nie wiedziałem, co mam dalej z tym zrobić. Ale czułem, że jeżeli jakimś cudem mogę pomóc temu małemu powrócić do normalności, to zrobię to, do diabła! Ja też przeżyłem coś strasznego, ale miałem trochę więcej szczęścia, bo nie wpadłem w jakąś traumę. Ale wiedziałem, co znaczy być dzieckiem innym, odizolowanym. I jeśli mógłbym zmienić w jakiś sposób życie jej synka, to zrobię to!
Zrobię!
Teraz myślałem o Belli i jej stosunku do mnie. Hmm… Jeśli chodzi o nasze... powiedzmy - stosunki, to takowych nie było, w pełnym tego słowa znaczeniu. Wracaliśmy ze studia bardzo późno, ona śpieszyła się do domu, do dziecka, a ja nie chciałem jej w żaden sposób poganiać.
Chociaż dla mnie to było trochę chore, nawet się jeszcze nie pocałowaliśmy. Od tamtej nocy na plaży, nie dotknąłem jej nigdzie, oprócz złapania od czasu do czasu za jej drobną dłoń albo pogłaskania policzka.
Byłem tym trochę... Hm... zdegustowany. Nie byłem przyzwyczajony do takich... zachowań.
Wiedziałem, że ja i ona, to całkiem coś innego, niż moje dotychczasowe związki, jeśli można tak o nich powiedziec. Zresztą, cholera, czy ja i Bella byliśmy w związku? Jakimkolwiek? Nigdy te słowa pomiędzy nami nie padły. Ech, że też to musiało być takie skomplikowane...
Taki Emmett, cholera. On i siostra Belli... Kurczę, byłem pewny, że minęli już pierwszą bazę, mówiąc słowami mojego subtelnego brata. Ba! Byłem pewny, że zbliżali się do trzeciej. Chociaż widziałem, że dla Emmetta Rosalie jest naprawdę ważna i nie jest to układ „na chwilę”. Ale on chyba nie miał problemów z samym sobą, a i Rosie była inną osobą niż jej siostra.
Był piątek. Kończyliśmy właśnie pracę, chłopcy składali sprzęt i nagle Jacob zawołał:
- Hej, słuchajcie! Dzisiaj wieczorem party u Setha, będą osoby z największych wytwórni i pozostali ludzie z branży, obecność obowiązkowa!!!
- No to się będzie działo! Czad! - Emmett już zacierał ręce. - Pamiętacie party u Setha w zeszłym roku?
- Heheheh, my pamiętamy, a ty Emmett chyba nie bardzo - zaśmiałem się.
- Nie no, brachu, pamiętam, że kąpałem się w szampanie - mój brat wyraźnie nad czymś rozmyślał.
- To było na początku, a potem rozebrałeś się i... - Jasper skręcał się ze śmiechu.
- Dobra, zamknij się już, Jazz! - Emmett był wkurzony i wyraźnie zerkał w kierunku Belli. - Nie słuchaj ich, Bello, sami byli upaleni i nie wiedzieli, gdzie sufit, a gdzie podłoga.
- Emmett, nie martw się, nie powiem Rosalie - Bella śmiała się i kręciła głową.
- Ale... Co... Aaa - mój brat machnął ręką i wyszedł zdenerwowany, odprowadzany chóralnym wybuchem śmiechu.
- Ale co ja powiedziałam? - Bella popatrzyła na mnie, rozkładając ręce.
- Nic, Bello - śmiałem się. - Po prostu Emmett wpadł po uszy i teraz boi się, żeby jakiekolwiek erotyczne fakty z jego bujnej przeszłości, nie wyszły na światło dzienne. Zwłaszcza przy twojej siostrze.
Śmiejąc się, wychodziliśmy już ze studia, udając się w stronę parkingu. Wsiedliśmy do mojego auta, Bella zapięła pasy i popatrzyła na mnie.
- A ty, Edwardzie? - spytała
- Co ja?
- Ty też ukrywasz fakty ze swojej bujnej seksualnej przeszłości? - patrzyła na mnie uważnie.
- Hmm, nie ukrywam - uśmiechnąłem się. - Ale i się nią zbytnio nie reklamuję. - Odpaliłem silnik i powoli ruszyłem w kierunku autostrady.
- No, chciałabym kiedyś usłyszeć to i owo - mruknęła.
- Dziewczynko, nie chciałabyś, uwierz mi. Zresztą - zdenerwowałem się - o czym my w ogóle mówimy?
- No dobrze, już się nie denerwuj, to rodzinne u was? - zaśmiała się. - Słuchaj, Edwardzie, ja chyba nie pójdę na to party dzisiaj.
- Dlaczego?
- Bo jutro jadę z Jimmym do centrum. O dziesiątej jesteśmy umówieni.
- Bello, zróbmy tak. Pojedziemy do Setha, zrobimy dobre wrażenie, a potem koło północy, zawiozę cię do domu, co ty na to?
- No, nie wiem, będziesz sobie przerywał imprezę? - pokręciła głową. - Ja nie muszę tam iść, ale ty jak najbardziej.
- Bello, to ja decyduję, gdzie i z kim chcę spędzać czas. Zrobimy tak jak mówię. A jeśli się zgodzisz, to chętnie pojadę z tobą jutro na tę terapię - powiedziałem na jednym wydechu, żebym nie zdążył się rozmyślić.
Poczułem, że patrzy na mnie palącym wręcz wzrokiem.
B.
Spojrzałam na niego, nie rozumiejąc, co do mnie właśnie powiedział.
On chciał ze mną...
Z nami jechać?
Na terapię?
Chciał wcześniej wyjść z dzisiejszej imprezy?
Boże!
Moje serce wyprawiało dzikie harce. Dojeżdżaliśmy już do mojego domu. Edward zaparkował przed wejściem, zgasił silnik i popatrzył na mnie.
Boże! Czy on musiał zawsze wyglądać tak, jakby dopiero zwycięsko zszedł z podium Mister Universe?! Nie mogłam się na niczym skupić, gdy na niego patrzyłam.
- Więc to znaczy, że jutro chcesz jechać ze mną i moim synem do centrum rehabilitacji? - wolałam się upewnić, czy to, co usłyszałam nie było czasem wytworem mojej wyobraźni.
- Tak, to właśnie powiedziałem, Bello - wydawał się być rozbawiony. - Oczywiście, jeśli tego chcesz - dodał, patrząc na mnie.
Czy ja chcę?! O rany, co on w ogóle mówi? On ze mną, z Jimmym, Boże, to... Tak nieprawdopodobne, że nie mogłam zapanować nad mimiką i słownictwem.
- Eee... To ja... Boże, tak strasznie się cieszę, Edwardzie, to dla mnie wiele znaczy... Naprawdę - moje ręce wykonywały jakieś nieskoordynowane ruchy.
Uśmiechnął się tym swoim zniewalającym uśmiechem, od którego drżały mi nogi, ujął moje dłonie i powiedział.
- Spokojnie, Bello, to nic takiego. A więc jutro przyjadę po ciebie o dziewiątej rano, dobrze?
Kiwnęłam głową, bo wolałam już nic nie mówić.
- A dzisiaj będę koło dwudziestej pierwszej po ciebie, dobrze, dziewczynko? - spytał ciepło.
- Dobrze, Edwardzie - kiwnęłam głową jak automat.
Patrzyliśmy na siebie, jakbyśmy widzieli się po raz pierwszy w życiu. On wręcz świdrował mnie wzrokiem, by wreszcie powoli, niemal z bólem, przysunąć się bardzo blisko i zbliżyć swoje usta do moich. Moje serce biło rekord w ilości uderzeń na sekundę, otworzyłam lekko usta, bo nie byłam w stanie inaczej oddychać. Edward przysunął się jeszcze bardziej, cały czas patrząc tym swoim palącym wzrokiem. Poczułam miętowo-kawową woń jego oddechu i od tego zakręciło mi się w głowie. Już nie mogąc więcej patrzeć na niego, przymknęłam oczy i poczułam, jak jego dłonie wsuwają się delikatnie w moje włosy. On nadal mnie nie całował, a ja czułam, że zaraz rzucę się na niego i wpiję w jego wspaniałe usta. On jednak, niemal stykając się swoimi wargami z moimi, wyszeptał swoim cudownie zachrypniętym głosem.
- Jesteś taka podniecająca, dziewczynko...
Poczułam, że przez moje ciało przeszedł dreszcz, od którego dostałam gęsiej skórki. Boże, to było bardziej podniecające niż niejeden pocałunek. Ta chwila była tak intymna, tak niesamowicie naładowana naszym wzajemnym pożądaniem, że wiedziałam, że wystarczyłoby tylko, żeby mnie dotknął, a wyleciałabym na granicę rozkoszy i spełnienia.
Nagle usłyszeliśmy pukanie do okna samochodu, Odskoczyliśmy gwałtownie od siebie, patrząc jeszcze takim gorącym, lekko zamglonym wzrokiem. Okazało się, że Jimmy zobaczywszy przez okno samochód Edwarda, wybiegł z domu i przyszedł się przywitać.
Ta cudowna chwila uleciała wraz z otwarciem przez Edwarda drzwi od auta i przybiciem piątki mojemu synowi.
Wyszłam na drżących nogach z samochodu, unikając wzroku Rosalie, która patrzyła na mnie bardzo uważnie.
Edward, porwany przez Jimmy'ego za rękę, wszedł do domu, żeby zobaczyć jego najnowsze plastyczne dzieła.
Rosie podeszła do mnie i spytała cicho.
- Siostro, czy to jest to, o czym myślę?
- Nie wiem, o czym myślisz - powiedziałam wymijająco.
- Sis, nie znam cię od wczoraj, rozmawiaj ze mną normalnie - zmarszczyła brwi.
Westchnęłam.
- No dobrze. Tak Rosie, to jest to, o czym myślisz... Tak sądzę.
Rosie zerknęła szybko w stronę domu i spytała już ciszej.
- A powiedziałaś mu już...?
Pokręciłam szybko głową.
- Nie, Rosie... Nie wiem jak, nie jestem gotowa.
- Bello, musisz to zrobić, jeżeli uważasz, że to jest coś poważnego. - Siostra patrzyła na mnie z powagą.
- Wiem, tak uważam, ale... Potrzebuję czasu i... pewności - mruknęłam.
- Tylko niech to nie trwa wieczność, Bello.
Rosie pokręciła głową, ujęła mnie za ramię i weszłyśmy do domu.
B.
Szykowałam się do wyjścia na imprezę do Setha. Szczerze mówiąc, męczyły mnie takie wyjścia. Męczył mnie hałas, ludzie, zamieszanie. Wkurzały mnie dziewczyny wiecznie kręcące się koło Edwarda. Najbardziej irytowała mnie Tanya, która, jak znam życie, również była zaproszona. Czułam się przy niej staro i brzydko. Tanya miała dwadzieścia lat i była światowej sławy top modelką. Ja miałam lat dwadzieścia dziewięć i byłam kobietą po przejściach. Cholera! Im więcej o tym myślałam, tym bardziej nie mogłam zrozumieć, co on we mnie widział.
Tak rozmyślając, szukałam w swojej szafie jakiegoś stroju na dzisiejszą imprezę. W końcu uznałam, że pójdę w czarnych dżinsach, srebrnym topie i wysokich, czarnych kozakach. Włosy związałam w koński ogon, w uszy włożyłam srebrne, duże kółka. Zrobiłam lekki makijaż i wiedziałam, że w tym stroju czuję się naprawdę dobrze. Nie będę już nic robić wbrew sobie, bo potem to się gównianie kończy. Usłyszałam przed moim domem głęboki pomruk wysokokonnego silnika, a to oznaczało, że mój boski mężczyzna już na mnie czekał.
O Boże!
Czy ja go właśnie tak nazwałam?
Mój Mężczyzna?
Spojrzałam w lustro i powiedziałam to na głos.
- Mój mężczyzna... Edward. - Popatrzyłam na swoje odbicie i pokiwałam z politowaniem głową. - A ty jesteś nienormalna! - dodałam do siebie, spryskałam się perfumami i wyszłam z łazienki.
Pomachałam do Rosie, która oglądała jakiś koncert. Jimmy już spał, bo zdążyłam go wcześniej ułożyć do snu.
- Będę koło północy - powiedziałam cicho siostrze i wyszłam.
Edward czekał na mnie w samochodzie i rozmawiał z kimś przez telefon.
Wsiadłam, on skończył rozmawiać i spojrzał na mnie jakimś dziwnym wzrokiem.
- Co? - zapytałam niepewnie. - Nie bardzo wyglądam? Cholera! Nie wiedziałam jak mam się ubrać, bo nie powie... - poczułam jego palec na moich ustach.
- Za dużo mówisz, dziewczynko. Chciałem ci powiedzieć, że wyglądasz pięknie i bardzo seksownie. A te wysokie kozaki... Hmm. - Uśmiechnął się, zabrał palec z moich ust, lekko po nich nim przejeżdżając.
- Hmm, kozaki? Masz jakieś wariacje na ten temat? - uśmiechnęłam się, kiedy odzyskałam zdolność oddychania.
Popatrzył na mnie tym swoim pogardliwym wzrokiem.
- Kiedyś ci pokażę, dziewczynko, kilka moich wariacji - mruknął, tym swoim niskim głosem, a ja znowu poczułam te wibracje w podbrzuszu.
Cholera!
Napalona idiotka!!!
Podjechaliśmy pod klub Setha, który mieścił się niedaleko sławnej Rodeo Drive. Oczywiście, powtórka z rozrywki - światła, muzyka, ochrona, fanki, paparazzi. O dziwo, chyba zaczynałam się przyzwyczajać, bo już nie byłam tak zestresowana, jak za pierwszym razem. Ochroniarze otworzyli przed nami drzwi. Błysk fleszy oślepił mnie na chwilę, rozległ się świdrujący w uszach pisk fanek. Edward podszedł do mnie i objął mnie władczym gestem, jednocześnie szepcząc mi we włosy.
- Trzeba zrobić kolejny krok, dziewczynko.
Wiedziałam, co miał na myśli. Paparazzi, widząc, że boski Cullen ostentacyjnie pokazuje światu swoją nową zdobycz, rzucili się z aparatami w moim kierunku i zaczęli robić mi tysiące zdjęć. Objęci weszliśmy do klubu, zostawiając za sobą szalejący tłum.
W środku podniosłam głowę i popatrzyłam na Edwarda.
- Mogłeś mnie uprzedzić - mruknęłam.
- Na pewno byś się nie zgodziła - roześmiał się.
- No, to jest pewne - pokręciłam głową.
- Bello, będziemy częściej razem wychodzić. Przynajmniej masz już TEN pierwszy raz za sobą - zaakcentował, żebym wiedziała, że jeszcze jakiś pierwszy raz z nim mam przed sobą.
W odpowiedzi zaczerwieniłam się i Edward rzucił mi swoje ponure spojrzenie. Już wiedziałam, że moje rumieńce działają na niego tak, a nie inaczej, więc wzruszyłam ramionami i uśmiechnęłam się lekko. On w odpowiedzi na tę naszą rozmowę gestów westchnął, przygarnął mnie bliżej i pocałował we włosy.
Boże! Poczułam się cholernie, cholernie zakochana.
E.
Popatrzyła na mnie takim cudownie ciepłym spojrzeniem, że miałem ochotę unieść ją do góry, posadzić na barze i całować, aż do utraty tchu. No, ale to dopiero byłaby sensacja, Carlisle już by nas chyba z tego nie wytłumaczył.
Szliśmy w stronę naszych stolików, cały czas trzymałem rękę na jej ramionach, a ona obejmowała mnie w pasie. Było mi z tym zajebiście dobrze. Ludzie gapili się na nas, bo Cullen nigdy z żadną dziewczyną nie pokazywał się w tak oficjalny sposób. Mój team już z daleka do nas kiwał. Gdy zobaczyli mnie i ją tak blisko siebie, zareagowali tak, jak się spodziewałem.
Gwizdy, okrzyki, Emmett zaczął walić ręką w stół i krzyczeć:
- Mój chłopak! Nie mówiłem? Moja krew!!!
Bella wtuliła się we mnie i szepnęła:
- O rany, zabijasz mnie..
Roześmiałem się i jeszcze mocniej ją przytuliłem. Wówczas zobaczyłem wściekły wzrok Tanyi, która zmierzała w naszym kierunku.
- Witaj, Edwardzie - powiedziała słodkim głosem. - I ty, Izabello. Ładne... dżinsy. - Otaksowała Bellę z góry do dołu krytycznym wzrokiem.
- Z przeceny - z uśmiechem odpowiedziała moja dziewczynka.
Mój brat parsknął śmiechem. Tanya rzuciła mu ostre spojrzenie i zwróciła się do mnie.
- Edwardzie, mogę cię prosić na moment? Chciałam cię z kimś zapoznać - poprosiła, patrząc na mnie z uśmiechem.
- Za chwilę, dopiero weszliśmy - mruknąłem.
- Edwardzie, idź, może to ktoś ważny. - Bella poklepała mnie lekko po ramieniu i usiadła koło Laurenta. - Poczekam na ciebie - uśmiechnęła się ciepło.
- Dobrze, zaraz wracam, dziewczynko. - Mrugnąłem do niej.
Na to określenie Tanya zmrużyła oczy, ujęła mnie za ramię i poprowadziła do swojego stolika.
- O co chodzi, Tanyo? - spytałem poważnie.
- Możesz mi to wyjaśnić? Wróciłam. Dla ciebie zrezygnowałam z wyjazdu do Japonii. Dla ciebie, Edwardzie. A ty prowadzasz się z tą...
Popatrzyłem na nią ostro.
- Zastanów się, czy chcesz dokończyć - powiedziałem ostrzegawczo.
- Edwardzie, chodzi mi o to, że ona... No, nie oszukuj się, nie jest dla ciebie - uśmiechała się. - Słyszałam, że ma dziecko. Z kim je ma? Jak zaczniesz z nią być na poważnie, to czy pomyślałeś, jak prasa się tym zainteresuje? Będą chcieli wiedzieć wszystko o niej, o jej dziecku, o jego ojcu. A wiesz, kto nim jest? Dlaczego nie jest z nią? Dlaczego nie zajmuje się tym małym? Edwardzie, wiesz, że taki związek może mieć wpływ na twoją karierę? - Tanya wyraźnie była poruszona, jak nigdy.
- Posłuchaj, nie będę udawał, ze wierzę w niewinność twoich pobudek. Na pewno nie o to ci chodzi. Nie o moją karierę, nie o przyszłość zespołu, nie oszukujmy się. A to, że wróciłaś... Tanyo, ile razy już wracałaś? - patrzyłem na nią z lekkim uśmiechem.
- Musiałam pomyśleć - zaczęła.
- Nie, Tanyo, mogłabyś mnie tak zwodzić jeszcze przez wiele lat. Dopiero jak zobaczyłaś, że jestem kimś innym zainteresowany, obudziły się w tobie te instynkty posiadania. Ale już za późno. Nic już do ciebie nie czuję, a i to, co czułem, nie było prawdziwe. Kiedyś powiedziałaś, że Bella jest dla mnie za stara. Nie, Tanyo - pokręciłem głową. - To ty jesteś za młoda - powiedziałem, wstając. - Powodzenia - kiwnąłem głową.
- To tobie życzę powodzenia. Nie wygrasz z prawdziwą naturą boskiego Cullena - prawie wysyczała te słowa. - Zatęsknisz za zabawą i skandalem. To jest twoje życie, Edwardzie, nie jej!
Nie chciałem jej już słuchać, odszedłem więc w stronę mojego zespołu. W uszach jednak dźwięczały jej ostatnie słowa.
Czy miała rację?
Czy potrzebowałem zabawy, skandalu, przygodnego seksu tylko dlatego, że byłem wokalistą topowego zespołu?
Czy to było wkalkulowane w sukces?
Nie wiedziałem tego.
Teraz czułem jedynie to, że ta kasztanowłosa dziewczyna jest dla mnie najważniejszą istotą na świecie i moje serce wchodzi w dziwne wibracje za każdym razem, gdy jej zielone oczy patrzą na mnie.
Tak myśląc, podszedłem do naszego stolika i usiadłem obok Belli... Mojej dziewczynki.
E.
Na imprezie u Setha siedzieliśmy do północy. Spotkałem się z kilkoma ważnymi ludźmi, porozmawialiśmy o nowej płycie. Wszyscy chcieli poznać Bellę, której tekstami do naszego nowego krążka byli naprawdę zachwyceni. Bella, choć trochę spięta, świetnie sobie radziła w takich sytuacjach i widziałem, że faceci patrzą na nią z zachwytem. Nie powiem, żeby mi się to nie podobało. W końcu była tam ze mną. Oficjalnie.
Wreszcie, koło północy, zobaczyłem, że Bella spogląda nerwowo na zegarek.
Kiwnąłem do niej głową.
- Chcesz już jechać? - spytałem, nachylając się do niej.
- Tak, muszę. Ale, Edwardzie, ty zostań. Masz spotkania - nie dałem jej dokończyć.
- Bello, umawialiśmy się. Nie przesadzaj - mruknąłem do niej i głośniej dodałem. - Chłopaki, my spadamy.
- Nie no, co wy, Bello, Ed, zostańcie - wszyscy zaczęli protestować.
- Zostawcie go - usłyszałem słodki głos Tanyi. - Edward ma teraz inne obowiązki… ojcowskie - rzuciła ze złośliwym uśmiechem.
- Wiesz co, Tanya? Pierdol się! - tym razem nie wytrzymałem i porywcza strona mojej natury zmieliła i wyrzuciła tę dżentelmeńską w cholerę.
Tanya zrobiła wielkie oczy, odwróciła się wkurzona i odeszła. Przy stole zapadła niezręczna cisza.
- Hehehe, ale numer. Tego, no, dobra. To do jutra, brachu - Emmett, starał załagodzić sytuację.
Bella pokręciła głową i wstała.
- Do jutra, dzięki za miły wieczór - pomachała wszystkim i zwróciła się do mnie. - Edwardzie, wezwę taksówkę, naprawdę…
Wkurzyłem się.
- Daj spokój wreszcie! - nie byłem miły. - Gdybym chciał, to bym został. Nie uszczęśliwiaj mnie na siłę!
Nie byłem zły na nią, tylko na tę głupią Tanyę i jej idiotyczne teksty. Widziałem jak ludzie z wytwórni patrzą na mnie ze zdziwieniem i coś komentują między sobą.
Objąłem lekko Bellę i odwróciłem w stronę wyjścia.
- Do jutra - rzuciłem w stronę moich kumpli.
- Do jutra, Ed, trzymaj się - usłyszałem w odpowiedzi.
Przepychając się przez tłum ludzi, wyszliśmy na zewnątrz, gdzie było już w miarę spokojnie. Poczekaliśmy, aż parkingowy podjedzie moim autem pod wyjście.
Gdy wsiedliśmy do samochodu, spojrzałem na Bellę, która nic się do mnie odzywała i powiedziałem cicho:
- Przepraszam.
W odpowiedzi kiwnęła głową i lekko się uśmiechnęła.
- Przepraszasz za to „pierdol się”?
- Nie za to nie - mruknąłem. - Za to, że warknąłem na ciebie. Ale, Bello, skoro coś mówię, to, do cholery, wiem, co mówię! - znowu się uniosłem.
- Dobrze, Edwardzie, spokojnie… Jedźmy lepiej - westchnęła.
Odpaliłem silnik, włączyłem muzykę - „Old Enough”, Nickelback
( http://www.youtube.com/watch?v=mcfumgQiOGU )
i ruszyliśmy w stronę domu. Postanowiłem objechać wzgórza, bo stamtąd rozpościerał się przepiękny widok na oświetloną panoramę miasta. I nie było znacząco dalej do domu Belli.
W pewnym momencie poczułem, że ona na mnie patrzy.
- O co chodzi? - spytałem, nieznacznie na nią zerkając.
- Możesz się zatrzymać na chwilę? - poprosiła.
- Tu, zaraz jest taras widokowy. Możemy się tam zatrzymać, widać stąd niemal całe LA - odparłem.
- Ok - kiwnęła głową.
Po chwili zjechałem na lewo i zaparkowałem samochód na zboczu stromego wzgórza, skąd ukazał się naszym oczom wspaniały widok tego wielkiego miasta skąpanego w mroku, ale skrzącego się niesamowitą ilością świateł.
Wysiedliśmy z auta, oparłem się o maskę i patrzyłem na nią, jak idzie w stronę barierki, kładzie na niej dłonie i patrzy w dal.
Nagle odwróciła się w moim kierunku i powiedziała.
- Edwardzie, czy ty jesteś pewny?
- Pewny czego?
- Czy jesteś stuprocentowo pewny, że chcesz być ze mną… Z nami? - podeszła bliżej, podniosła głowę i spojrzała mi w oczy.
Była piękna. Naprawdę cudowna.
- Bello, odkąd cię ujrzałem i zobaczyłem, jaką jesteś osobą, jakie masz życie, poznałem twojego synka, uznałem, że to, co do tej pory było dla mnie ważne, istotne, już takie nie jest. To było sztuczne, nieprawdziwe. Tak, jestem pewny. Myślę, że… moglibyśmy spróbować. Ja czuję, że potrzebuję kogoś takiego jak ty. Musimy się lepiej poznać, szczerze porozmawiać, ja jestem na to gotowy, a ty, Bello? - spojrzałem na nią i złapałem ją za ramiona.
B.
Czy ja jestem gotowa? Na szczerość? Nie wiedziałam… Co miałam mu odpowiedzieć? Zależało mi na nim… Bardzo. Cholernie! Musiałam… Musiałam skłamać.
- Jestem - kiwnęłam głową i znowu się zarumieniłam.
Patrzył na mnie z dziwnym wyrazem twarzy. W samochodzie rozległy się pierwsze dźwięki kawałka Placebo - „I'll be Yours”.
http://www.youtube.com/watch?v=RU1t4Py78pw&feature=related
Położył swoje dłonie na moich policzkach, przykrywając w całości palące mnie rumieńce. Schylił głowę i patrzył na mnie tak, że poczułam słabość we wszystkich członkach i komórkach ciała. Ta siła jego magnetycznego spojrzenia po prostu powalała, działała na mnie jak narkotyk, jak środek znieczulający. On był tak piękny, zniewalający, że wiedziałam, że nigdy nie będę w stanie uwolnić się od jego mocy.
Edward wreszcie przysunął się jeszcze bliżej, wciąż trzymając dłonie na moich pałających policzkach i delikatnie dotknął ustami mojego czoła. Delikatnie muskając mnie półotwartymi ustami, zjechał na nos i zatrzymał się milimetr przed moimi ustami. Czułam jak oddycha, a ja oddychałam jego oddechem. Było mi słabo, kręciło mi się w głowie. To było niesamowite uczucie bliskości, pożądania i budzącego się szaleństwa. Resztką sił, nie chcąc tego burzyć, powstrzymywałam się przed nieodpartą ochotą przylgnięcia do niego ustami i całym ciałem. Nagle Edward wyszeptał zachrypniętym głosem:
- Zakochałem się w tobie, dziewczynko…
I przywarł swoimi miękkimi wargami do moich. Westchnęłam mu w usta, lekko je otwierając. Wpił się mocniej i poczułam jego język otulający mój. Całowaliśmy się coraz zachłanniej i głębiej. Już nie miałam oporów przed przywarciem do niego całym ciałem. Przygarnął mnie jeszcze mocniej, obrócił, tak, że ja znalazłam się teraz na masce samochodu, czując pod sobą chłodną blachę, a na sobie twarde i wyraźnie bardzo podniecone ciało Edwarda. Znowu dotyk jego napiętego ciała, wspaniałych mięśni i twardego dowodu jego pożądania sprawił, że poczułam jeszcze większy ogień, niż wtedy na plaży. Prawie położyłam się na masce a on przylgnął do mnie, całując mnie po szyi, obojczyku i zjeżdżając niżej. Podniósł cieniutki, srebrny top i zaczął pieścić moje piersi przez delikatną koronkę biustonosza. Gwałtownie wciągnęłam powietrze i uniosłam się nieco do góry, mocniej do niego przylegając. Ogarnęło go jakieś dziwne szaleństwo. Prawie zerwał ze mnie biustonosz i przywarł gorącymi wargami do moich piersi. Złapałam go za włosy i jęknęłam cicho. Jedną ręką zaczął odpinać mi dżinsy i, dotknąwszy bielizny, wsunął dłoń w moją pulsującą, wilgotną kobiecość. Cały czas pieszcząc językiem moje piersi, zaczął wykonywać palcami delikatne, koliste ruchy, a ja poczułam, że wszystko wokół mnie zaczyna wirować. Już nic nie widziałam, mgła zasłoniła mi oczy. Nie miało dla mnie znaczenia, że leżę na wpół rozebrana na masce auta przy dość często uczęszczanej drodze. Nic się dla mnie nie liczyło. Tylko on, jego dłonie i jego usta. Tylko on, jego twarde ciało, jego mocne ramiona, w które wbijałam palce, jego gęste włosy, za które łapałam bez pamięci… Po chwili ogarnęło mnie nieprawdopodobnie sugestywne wrażenie, że gdzieś lecę. Krzyknęłam głośno i w tym samym momencie, nakrył moje rozedrgane usta swoimi.
Po chwili podniósł na mnie oczy, które wręcz pałały ogniem i szepnął tym swoim ochrypłym głosem:
- Och, Bello, nawet nie wiesz, co ty ze mną robisz. Jesteś taka... gorąca.
- Edwardzie... Edwardzie... - szeptałam.
- Co, Bello? - wymruczał mi do ucha.
- Edwardzie, ja.. Ja... Też... ciebie - coś dławiło mnie w gardle.
- Co, dziewczynko? Powiedz to, powiedz... - szeptał gorączkowo w moje usta.
- Ja... Edwardzie - poczułam, że z oczu lecą mi łzy.
- Powiedz to... Powiedz - dalej szeptał i głaskał mnie po piersiach, szyi, dekolcie.
- Kocham cię, Edwardzie - wreszcie to wyszeptałam i poczułam, jakby ktoś zdjął jakiś ciężar z mojej duszy.
Wtulił się w moją szyję.
- Och, Bello... Ja też ciebie kocham, pierwszą miłością wariata - całował mnie w usta delikatnie, wręcz boleśnie.
- Chcesz jechać do mnie, dziewczynko? - spytał, nadal półleżąc na mnie, na masce jego Porsche.
- Tak - to była dla mnie jedyna możliwa odpowiedź. Jedyna, jaką mogłam udzielić. Jedyna, jaką znałam.
Podniósł mnie, przytulił do siebie mocno, na pewno czując moje zwariowanie bijące serce. Popatrzył na mnie tym swoim powalającym spojrzeniem i powiedział cicho:
- Wiesz, czemu nie lubię twoich rumieńców?
Pokręciłam przecząco głową.
- Bo sprawiają, że przestaję myśleć racjonalnie, a moje myśli idą tylko w jednym kierunku.
Uśmiechnęłam się.
- Jeśli chodzi o mnie, to podoba mi się ten kierunek.
Roześmiał się i wsiedliśmy pośpiesznie do samochodu, bijąc rekord prędkości w jeździe do jego apartamentu.
E.
Popatrzyłem na nią.
Spała obok mnie, leżąc na brzuchu, lekko oddychając przez uchylone usta. Jej gęste włosy rozsypane na poduszce przykrywały ramiona i wyciągnięte do góry ręce. Patrzyłem na nią i myślałem o tym, co się wydarzyło.
Była taka… czuła, a jednocześnie niesamowicie namiętna. Przypominałem sobie naszą jazdę windą, gdzie staliśmy obok siebie, czując nieprawdopodobne wprost napięcie przenikające pomiędzy naszymi ciałami. Nie patrzyliśmy na siebie, wiedząc, że wystarczyłoby tylko jedno, krótkie spojrzenie a zapalilibyśmy tę iskrę, która cały czas pomiędzy nami się tliła. Otworzyłem drzwi do apartamentu, ona weszła pierwsza i już nie mogłem czekać.
Wszystko pamiętam, jak przez mgłę, jakbym był w jakimś transie, amoku. Moje dłonie w jej włosach, jej uda, obejmujące mnie w pasie, gorączkowo zrzucane ubrania, moje usta na jej wspaniałych piersiach. Jej niecierpliwe dłonie dotykające mnie... wszędzie. Wreszcie ja w niej… W jej pulsującym wnętrzu, które doprowadzało mnie do szaleństwa. Jej palce w moich ustach, moje dłonie pieszczące jej boskie pośladki…
To było najbardziej namiętne, rozpalające wydarzenie w moim dość bogatym życiu seksualnym.
Tak…
To było coś naprawdę niesamowitego.
Do tej pory traktowałem kobiety w moim łóżku jako narzędzie do osiągnięcia własnej satysfakcji. Narzędzie, które po skończonej nocy wyrzucałem jak niepotrzebną rzecz. Byłem strasznym skurwysynem pod tym względem.
Potem była Tanya. Z nią było trochę inaczej. Wydawało mi się, że coś do niej czułem, ale teraz wiedziałem, że tylko mi się to wydawało. To nie była miłość, może zafascynowanie, duma, że najbardziej topowa modelka leży w moim łóżku? Ale nie miłość.
A Bella?
Tak, to było coś wielkiego, potężnego. Coś, co rozsadzało mnie od środka. Nigdy, teraz to wiem, nigdy czegoś takiego nie czułem. Dlatego wczoraj wiedziałem, że muszę jej powiedzieć, że ją kocham. Nigdy żadnej kobiecie tego nie mówiłem… Bo żadnej tak naprawdę nie kochałem. A teraz wiedziałem jedną najprawdziwszą prawdę: Kochałem całym sobą, całą swoją pokręconą duszą, Izabellę Swan. Dlatego chciałem… Musiałem opowiedzieć jej wszystko o sobie, o rzeczach, które przeżyłem, które naznaczyły mnie na całe życie. Chciałem stać się z nią jednością, ale żeby to było możliwe, nie mogło być żadnych tajemnic pomiędzy nami.
Przysunąłem się bliżej do niej, odgarnąłem jej włosy z twarzy i delikatnie pocałowałem nagrzany od snu policzek.
Zamruczała, wyciągając ręce do przodu i otworzyła oczy, patrząc na mnie trochę nieprzytomnie.
- Hmm. Która godzina? - spytała
- No… Szósta rano - odparłem.
Skoczyła jak oparzona, zasłaniając się prześcieradłem.
- O Boże! Muszę jechać, naszykować się. Jestem… Jestem - kręciła głową i chciała zejść z łóżka, ale ją złapałem wpół i przyciągnąłem do siebie.
- Zwariowana dziewczynko, uspokój się! Przecież dałaś Rosie znać, że będziesz rano. Jeszcze mamy czas, wstaniemy i pojedziemy do ciebie. Ze wszystkim zdążymy. Dlaczego jesteś taka nerwowa? - Pocałowałem ją w nos.
Westchnęła i popatrzyła na mnie z lekkim uśmiechem.
- Bo… Bo nie lubię być nieuporządkowana i - złapała włosy i związała w luźny węzeł z tyłu głowy.
Przytuliłem się do jej piersi okrytych prześcieradłem.
- Hmm, w nocy byłaś bardzo nieuporządkowana…
Oczywiście zarumieniła się, a ja posłałem jej groźne spojrzenie.
- Przestań… - pokręciła głową. - I nie patrz tak na mnie. Wywołasz u mnie odruch Pawłowa. Wiedząc, jak moje rumieńce na ciebie działają, będę się rumienić na samą myśl o twojej reakcji - zaśmiała się.
- Jak będziesz tak robiła, to ja w miejscach publicznych będę robił to! - odkryłem przykrywające ją prześcieradło i zacząłem pieścić jej piersi.
- Przestań, zostaw, wariacie!!! - krzyczała i wyrywała się, ale przytrzymałem jej ręce i nie przestawałem. Po chwili jej opór nieco osłabł. Westchnęła i złapała w garście moje włosy, otulając mnie jednocześnie udami.
B.
Obudził mnie rano i znowu… Znowu się kochaliśmy.
Boże!
To było cudowne… Tak dawno z nikim nie byłam, a mój poprzedni związek… Nie wiem, czy mogę to tak nazwać… Był jak z filmowego thrillera. Nigdy nie zaznałam takiego ogromu czułości, oddania i rozkoszy ze strony mężczyzny.
Byłam taka głupia! Bałam się… W sumie, nic dziwnego po moich wcześniejszych doświadczeniach… Bałam się też ze względu na niego. Wiedziałam, jaki był do tej pory w kontaktach z kobietami. Widziałam to, gdy przyszłam wtedy do jego apartamentu… Jak przedmiotowo i wulgarnie je traktował. Jaki był oschły, opryskliwy i pogardliwy. Zauważając u siebie budzące się w odniesieniu do niego prawdziwe uczucie, wiedziałam, że gdyby zachował się w taki sposób w stosunku do mnie, nie zniosłabym tego. Już za wiele razy skrzywdzono mnie w życiu. Nie mogłam sobie nigdy więcej na to pozwolić.
I te słowa, które sobie wczoraj powiedzieliśmy. Było mi tak trudno się do tego przyznać. Ostatnio, jak powiedziałam te słowa mężczyźnie, też wierzyłam bardzo, że to prawda. I tak wówczas czułam.
A ten facet skrzywdził mnie i doprowadził do... koszmaru, który już nigdy mnie nie opuści… A teraz musiałam pomyśleć, jak mam o tym powiedzieć Edwardowi - mojemu Edwardowi. Bo naprawdę go kochałam…
Patrzyłam właśnie na niego. Wyszedł spod prysznica z mokrymi włosami, owinięty ręcznikiem.
Zaschło mi w gardle i poczułam dziwne łaskotanie w podbrzuszu. Nie, to niemożliwe, żebym tak na niego reagowała! Musiałam nauczyć się nad tym panować, do cholery!
Ale obserwując go, nie mogłam w żaden sposób zapanować nad ogarniającym mnie podnieceniem.
Był… boski.
Tak, nie przesadzone wcale było to pseudo nadane mu przez prasę - „Boski Cullen”. Był tak piękny i seksowny, że aż poczułam, jakie to cholernie niesprawiedliwe, żeby facet tak wyglądał. Nalewał sobie wodę i patrzył na mnie. Ręcznik opinał jego wąskie biodra, jędrne pośladki i mocne uda. Patrzyłam z zachwytem na jego wspaniale rozbudowane mięśnie ramion, klatki piersiowej i mocnego, płaskiego brzucha. Ramiona i plecy zdobiły tatuaże, które kojarzyły mi się w pierwotnymi instynktami.
Ku***!
Zaraz zacznę się ślinić!
Zauważył, że mu się przyglądam. Pewnie miałam idiotyczny wyraz twarzy.
- Co tam, dziewczynko? - mruknął.
- Nic - westchnęłam. - To nie jest fair - pokręciłam głową.
- Co mianowicie? - uniósł brwi.
- Że ty tak wyglądasz! To wbrew naturze! Nie można tak wyglądać - wskazałam jego postać rękami
- Hmm, wolałabyś, żebym miał kaprawe oko i powłóczył nogą? - spytał poważnie, ale widziałam, że drgał mu lekko kącik warg.
- No, nie wiem, czy aż tak… Ale mógłbyś być trochę… no wiesz… brzydszy - uśmiechnęłam się pod nosem.
- Nie, bo wtedy zabrałby mi ciebie jakiś dupek z blond włosami i niebieskimi oczętami. - Rzucił się na łóżko, na którym leżałam i przygniótł mnie swoim ciałem.
- Och, jesteś wariatem, boski Cullenie, wiesz? - próbowałam go z siebie zepchnąć.
- Nie mów tak do mnie, nie lubię tego określenia. - Uniósł się na ramionach i patrzył na mnie z góry. - Wiesz, Swan, jesteś… Jesteś… naprawdę… niezła - uśmiechnął się tym swoim pogardliwym uśmiechem.
- Phi! Tylko niezła? To złaź ze mnie! - próbowałam się spod niego wydostać.
- No dobra, jesteś nawet fajna - mruknął, łapiąc znowu moje dłonie i przytrzymując je lekko.
- Spadaj, Cullen, jadę do domu - udawałam obrażoną.
- Ej, Swan, w sumie, to jesteś… znośna - zbliżył się do moich ust.
Zerknęłam w bok, spoglądając na zegar zawieszony w jego sypialni.
- Edwardzie, nie. Już siódma, musimy… Musimy jechać - był coraz bliżej, a ja mówiłam coraz ciszej.
- Dziewczynko, ciiii, zrobimy to szybko - szepnął wpijając się mocno w moje usta.
B.
Po naszej upojnej nocy i jeszcze bardziej upojnym poranku, jechaliśmy do mojego domu, gdyż musiałam zabrać Jimmy'ego i wszystkie dotychczasowe wyniki jego badań. Jadąc w samochodzie, Edward cały czas trzymał mnie za rękę i od czasu do czasu zerkał na mnie, uśmiechając się tym swoim krzywym uśmiechem.
Wreszcie nie wytrzymałam.
- Czemu się śmiejesz? - popatrzyłam na niego.
- A, tak sobie - uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Edwardzie! - powiedziałam ostrzegawczo.
- Błagam, Bello, nie rób tego - roześmiał się już pełną piersią.
- Czego? - burknęłam, bo byłam trochę zła.
- Nie mów takim tonem „Edwardzie”, bo to mnie strasznie rozbawia - nadal się cieszył nie wiem, z czego, a ja patrzyłam na niego krytycznym wzrokiem.
Spojrzał na mnie i usiłował przybrać poważną minę, jednak kąciki ust drgały mu zdradziecko.
- No dobra, Cullen, z czego się tak cieszyłeś? - mruknęłam.
- Przypomniałem sobie nasze pierwsze spotkanie - zerknął na mnie.
- U ciebie w apartamencie?
- Nie, wtedy, po koncercie, jak do mnie przyszłaś. Byłaś taka...
- Napalona? - mruknęłam.
- Nie, to było później, auu i teraz, auu! - krzyknął, bo uszczypnęłam go w ramię. - Wtedy byłaś taka, hmm, nieśmiała i jeszcze te twoje włosy - zerknął na mnie - związane w koński ogon. Myślałem, że masz góra z dziewiętnaście lat.
- Tratatata - mruknęłam, ale nie powiem - było mi miło.
- Naprawdę, dziewczynko, wyglądałaś jak... No właśnie, dziewczynka. I jak zaczęłaś czytać te teksty, to pomyślałem sobie: „Kolejna nawiedzona, która myśli, że ma talent?”. Ale jak skończyłaś, to od razu wiedziałem, że z tego coś będzie. Naprawdę dałaś i dajesz radę, Bello.
- Och... dzięki. - Poczochrałam mu włosy. - Staram się, a poza tym lubię to robić.
- Hmm. Do wszystkich rzeczy, które lubisz robić, podchodzisz równie obowiązkowo? - spytał z niewinną minką.
- Hmm. To zależy od obiektu tych ulubionych czynności.
- Ufff, no to nie muszę się o nic martwić. - Uderzył lekko dłonią w kierownicę i znowu się uśmiechał tym swoim pogardliwym uśmiechem.
- Zarozumialec - mruknęłam i pokręciłam głową.
Dojechaliśmy wreszcie do mojego domu. Moja kochana siostra, Rosalie, już naszykowała wszystkie niezbędne rzeczy. Ubrała Jimmiego, który ujrzawszy Edwarda, zapomniał w ogóle o moim istnieniu. Mój synek złapał go za rękę i poprowadził do swojego pokoju. Edward uśmiechnął się do mnie na swój cudowny sposób i szepnął w locie: „Widzisz, on też wie, kto tu jest boski”, na co w odpowiedzi wystawiłam mu język.
Poszłam się przebrać i zajrzałam do Rosie.
- Siostro kochana, co ja bym bez ciebie zrobiła? - podeszłam do niej i pocałowałam ją w policzek.
- Pewnie nic - uśmiechnęła się skromnie. - No, a zrobiłaś coś w końcu? Moje poświęcenie nie poszło na marne? - mrugnęła do mnie.
- Nie poszło - uśmiechnęłam się i dodałam konspiracyjnym szeptem: - Po pięciokroć nie poszło...
- Oooo, widzę, że to u nich rodzinne, bo na przykład Emmett - zaczęła.
- Nie chcę tego słuchać, nie chcę tego słuchać. - Zatkałam sobie uszy i pobiegłam do kuchni wyciągać napoje z lodówki.
- Oj dobra, nic już nie mówię - Rosalie, przewróciła oczami.
Spojrzałam na nią uważnie.
- No właśnie, cały czas wypytujesz tylko mnie, a może ty powiesz, jak u ciebie wygląda sytuacja? Pomiędzy tobą i panem Em? - spytałam
- Noo wygląda... całkiem nieźle. On... On jest bardzo zabawny. Ale, Bello, on jak jesteśmy sami, potrafi być... Kurczę... Tak niesamowicie czuły, że nie uwierzyłabyś - moja siostra patrzyła na mnie rozmarzonym wzrokiem.
- Noo, ciężko mi to sobie wyobrazić - uśmiechnęłam się.
- A poza tym, Bello, on jest taki duży i to wszędzie. Wiesz, ostatnio...
- Tralalalalalallaalalalalala, nic nie słyszę, mnie tu nie ma, tralalalallaalalaaa - zatkałam uszy i śpiewałam, aż Rosie wybuchła śmiechem.
- Przestań, wariatko! - Zabrała moje dłonie od uszu. - Wiesz, Bello, cieszę się, że się w końcu dogadaliście... Naprawdę. Może to jest właśnie ten facet...
- Chyba tak, sis - uśmiechnęłam się.
- I wiesz, co musisz zrobić? - spytała już poważnie.
- Wiem - kiwnęłam głową. - Przygotowuję się do tego, wiesz, że nie jest to dla mnie łatwe. Ale, Rosie... Ja go kocham. I powiedziałam mu to. I powiem też o tamtym. Czuję, że dam radę, tylko jeszcze potrzebuję jeszcze trochę czasu - patrzyłam na siostrę szeroko otwartymi oczami.
- To dobrze, Bello, to bardzo ważne, żeby wiedział o tobie wszystko...
Musiałyśmy przerwać naszą rozmowę, bo drzwi od pokoju Jimmy'ego otworzyły się z trzaskiem i wyszedł z nich Edward trzymający mojego syna na plecach.
- Nie wiem, czym ty pojedziesz, dziewczynko, ale Jimo już znalazł sobie środek transportu. - Mrugnął do mnie i poszedł z piszczącym Jimmym w stronę samochodu.
E.
Jechaliśmy do Pasadeny, gdzie mieściła się klinika i centrum rehabilitacyjne. Słuchaliśmy muzyki, którą tym razem wybrała Bella. Była to płyta 3 Doors Down, akurat leciał kawałek, który Bella bardzo lubiła, bo śpiewała sobie pod nosem. „Here Without You”.
http://www.youtube.com/watch?v=TlDInVqv8cs
Jimmy siedział z tyłu i z zainteresowaniem spoglądał przez okno. Bella siedziała obok, spoglądała na mnie, oglądała się do tyłu, sprawdzając, co robi jej synek. Sprawiała wrażenie takiej zrelaksowanej i wyluzowanej, że było miło na nią patrzeć.
Ech.
Była... doskonała.
Jak zawsze, ubrana w dżinsy, które ładnie opinały jej zgrabne nogi i w bluzkę na ramiączkach, która jeszcze ładniej opinała jej wspaniały biust. Na samo wspomnienie, co czułem, dotykając ustami i rękami tych wspaniałych piersi, zrobiło mi się trochę... niewygodnie. Kurczę, byłem w końcu facetem. To chyba normalna reakcja na ukochaną kobietę.
Postanowiłem skupić się na czymś innym, bo myślenie o niej połączone z zerkaniem na jej dekolt, mogłoby się dla nas skończyć na najbliższym filarze autostrady.
Pomyślałem o tym małym, o jego zafascynowaniu moją osobą. Na pewno wynikało to z tego, że nie miał ojca i przebywał w otoczeniu samych kobiet. Tak, to na pewno miało na niego wpływ. A poza tym, kurczę, nawet się nie spodziewałem, że ten maluch będzie mnie po prostu bawił. Fajnie mi się z nim rozmawiało, oczywiście, nie w pełnym tego słowa znaczeniu.
A poza tym, nosiłem w sobie jakieś takie dziwne przeczucie, że los tego małego nie jest przesądzony i może uda się pokonać tę blokadę, która sprawia, że on nie mówi.
No właśnie.
Jak miałem zapytać o to Bellę?
Ona nie była skora do zwierzeń.
Ku***! A ja byłem?
Nie, musieliśmy spokojnie porozmawiać. Bynajmniej ja czułem, że chciałbym jej opowiedzieć o moim pojebanym dzieciństwie.
Nie rozmawiając prawie wcale, pogrążeni we własnych myślach, dojechaliśmy do Centrum.
Bella spojrzała na mnie
- Edwardzie, w środku jest kawiarnia, możesz tam poczekać, to potrwa około dwóch godzin.
- Nie, dziewczynko, posiedzę w aucie. Wziąłem skrypty, poczytam, może naniosę jakieś zmiany. Nie martw się o mnie - pogłaskałem ją po twarzy.
- Dobrze, mam telefon, jak coś to będziemy się zdzwaniać - uśmiechnęła się.
Wysiedli. Jimmy pokiwał mi rączką, a ja pokazałem mu wyciągnięty kciuk. Patrzyłem, jak idą w stronę wejścia do centrum. Obydwoje mieli takie same kasztanowe włosy, a Bella wyglądała bardziej jak siostra malucha, nie jak jego matka. Westchnąłem, wyciągnąłem skrypty i zająłem się swoją pracą.
Jakby przez mgłę, usłyszałem pukanie w szybę. Otworzyłem nieprzytomne oczy i zobaczyłem śmiejącą się Bellę, wraz Jimmym pukających w szybę od mojej strony.
Wysiadłem z samochodu, czochrając sobie włosy i rozprostowując zdrętwiałe kończyny.
- Już minęły dwie godziny? - spytałem.
- Hehehe, tobie chyba nawet szybko - śmiała się.
- Pracowałem ciężko w nocy - odparłem błyskawicznie.
- Przyzwyczajaj się - powiedziała jeszcze szybciej.
- Ale jesteś niegrzeczna, no, no, no - pokręciłem głową, złapałem ją za szyję i przytuliłem do siebie. - I jak było? - powiedziałem w jej włosy.
Spojrzała na mnie z jakimś błyskiem w oczach.
- Edwardzie, nie uwierzysz! Lekarz zajmujący się Jimmym, zarezerwował nam termin wizyty u światowej sławy specjalisty od badania i diagnozowania takich dzieci, jak on. W przyszłym tygodniu ten doktor przylatuje z Nowego Jorku do San Francisco. Jedyna okazja, żeby mógł zbadać Jimmiego. Nasz lekarz od razu pomyślał o nas! - była tak podekscytowana, że zarumieniła się, ale tym razem nie z mojego powodu.
- To świetna wiadomość, Bello. Bardzo się cieszę. - Naprawdę się cieszyłem. - Na którą godzinę macie tę wizytę? - spytałem
- Już na dziesiątą rano, w sobotę.
- Zawiozę was - powiedziałem, zapinając pasy Jimmy'emu.
- Dobrze, moje auto ledwo dyszy, tak się właśnie zastanawiałam, czym tam pojadę? - uśmiechnęła się, wsiadając do samochodu.
- No, chyba nie miałaś większego wyboru niż być skazaną na moje cudowne towarzystwo - mruknąłem do niej, odpalając auto.
-No wiesz... Zawsze mógłby mnie zawieźć ten niebieskooki blondyn - powiedziała poważnie.
- Jaki blondyn?! - popatrzyłem na nią ostro. - Aaa, ten - przypomniałem sobie. - Nie ma przy mnie szans - powiedziałem z uśmiechem.
- Tatata, ktoś tu jest zazdrosny - mruknęła i uśmiechnęła się pod nosem.
- Zarozumiała dziewczyna - pokręciłem głową i wjechałem na autostradę .
E.
W następnym tygodniu pracowaliśmy naprawdę bardzo ciężko. Wszyscy już wiedzieli, że ja i Bella oficjalnie jesteśmy razem. Mój brat był z tego powodu bardzo szczęśliwy, zwłaszcza, że jego związek z Rosalie też rozwijał się w dobrym kierunku.
Do tego stopnia, że zaprzestał organizowania wypadów na miasto w tygodniu w postaci szaleńczej jazdy limuzyną po ulicach LA, wystawiania głowy przez okno i polewania biustów dziewczyn szampanem po to, żeby go potem z nich zlizywać.
Tak, Emmett potrafił się bawić. Za to teraz wolał polewać szampanem biust Rosalie, o czym chętnie mi opowiadał, a ja nie chciałem go słuchać.
Któregoś dnia Carlisle, wraz z szefem wytwórni „GIA” poprosili mnie o chwilę rozmowy.
- Edwardzie, w tym tygodniu przyjeżdżają ludzie z „Music Stars”. Są zainteresowani kontraktem na następną płytę. Jesteśmy w fazie rozmów wstępnych, ale to może być naprawdę wielka sprawa.
Hm. „Music Stars” była największą wytwórnią muzyczną w stanach. Mówiono, że kto tam nagra płytę, ma już ugruntowaną pozycję na lata, o ile nie do końca życia.
- Świetna wiadomość, Carlisle. Kiedy przyjeżdżają? - spytałem.
- Pod koniec tygodnia, na pewno będziesz musiał się z nimi spotkać. Pragną, oczywiście, poznać cały skład, ale głównie z tobą będą chcieli porozmawiać.
- Jasna sprawa - kiwnąłem głową.
- No właśnie - szef GIA spojrzał na mnie - Tylko, Ed, nie zrób takich jaj, jak ostatnio, u Setha.
- Jakich jaj? - popatrzyłem na niego ostro.
- Nie unoś się, Ed. Chodzi o to, że nie możesz się zrywać niespodziewanie z tak ważnych imprez. Jesteś frontmanem grupy, musisz reprezentować interesy zespołu. Jasne, Laurent i Carlisle robią swoje. Ale - wskazał na mnie palcem - ty jesteś bardzo popularny i każda wytwórnia chce na tej popularności skorzystać. Więc pamiętaj o tym.
- Pamiętam o tym. Ale mam też swoje życie, stary. I nie zamierzam o tym zapominać.
Szef wytwórni spojrzał na Carlisle'a, a ten zrobił ruch dłońmi oznaczający mniej więcej: „ja się tym zajmę”.
- Ed, no właśnie. Cieszymy się, że jesteście razem z Bellą. Ale czy ona jest na to przygotowana? - Carlisle patrzył na mnie poważnie.
- To znaczy, na co?
- Na popularność, która spadnie i na nią. Na zainteresowanie prasy, paparazzi, generalnie wszystkich mediów?
- Da sobie radę.
- A jej dziecko?
- Co to ma do rzeczy? - zdenerwowałem się.
- Spokojnie, Ed. Coś ci pokażę. To szaleństwo jeszcze się nie zaczęło, a już pojawiło się takie coś…
Carlisle pokazał mi jeden z kalifornijskich brukowców, który specjalizował się w sprawdzonych, lub nie, informacjach z życia gwiazd muzyki i filmu.
Na rozkładówce było moje zdjęcie, gdy nachylałem się nad zakrwawionym Taylorem. Na drugim ujęciu byłem ja ze słaniającą się na nogach Bellą, którą sadowiłem do taksówki. Na kolejnym szliśmy objęci do klubu Setha. I wielki nagłówe:k „Boski Cullen znowu w akcji. Nowa ofiara? Czy to jednak coś więcej?”
- No, typowe zagranie marnego szmatławca. Wiedzieliśmy, że to się może stać. Taka akcja to pożywka dla tych hien - wzruszyłem ramionami.
- Powinieneś porozmawiać z Bellą, pokazać jej to. Ona musi sobie zdawać sprawę, że niedługo zacznie być osobą publiczną, Ed - Carlisle był bardzo poważny.
- Wiem, wiem… A… rozmawiałeś może z Emmettem? - spytałem ostrożnie, bo nie wiedziałem, na ile Carlisle jest poinformowany o związku mojego brata i siostry Belli.
- A co on ma do tego?
- Hm, najlepiej będzie jak z nim sam porozmawiasz. Ale to ma dużo wspólnego ze mną i z Bellą - powiedziałem enigmatycznie, nie wyjaśniając za wiele, bo chciałem, żeby Emmett sam to z nimi załatwił.
Carlisle popatrzył na mnie ze zmarszczonymi brwiami i pokręcił głową.
Nie powiem, żebym nie był tym trochę zmartwiony. Nie chciałem narażać Belli i małego Jimo na jakiekolwiek nieprzyjemności, czy utrudnienia w ich codziennym życiu. Ale z drugiej strony, musiałem się z tym liczyć. Byłem osobą publiczną z dość bogatą przeszłością medialną, więc teraz, gdy pojawię się z kobietą i jej dzieckiem przy boku, wiadomo będzie, że prasa dostanie świra.
Wyszedłem ze studia i poszedłem na parking. Bella siedziała w moim samochodzie i słuchała muzyki. Leciało „Temple of Love”, Sisters of Mercy.
http://www.youtube.com/watch?v=ROnXv7Z7v28
Dziewczyna siedziała bokiem, drzwi były otwarte. Wystawiła twarz do słońca, oczy miała zamknięte. Wystukiwała coś palcami w rytm muzyki.
Ech…
Moja dziewczynka…
Była naprawdę piękna.
Taka drobna i delikatna…
A musiała przygotować się na wzmożone zainteresowanie swoją osobą i ataki wszędobylskich dziennikarzy albo typowych tabloidowych hien.
Podszedłem bliżej, moja postać zasłoniła jej słońce, otworzyła zmrużone oczy, a ja schyliłem się szybko i pocałowałem ją w usta.
Westchnęła jak zawsze i otoczyła moją szyję dłońmi. Za każdym razem tak wspaniale na mnie reagowała. To było dla mnie… niesamowite. Czułem, że moja miłość do niej umacnia się z każdą sekundą, każdą minutą mojego życia.
Odsunąłem się i popatrzyłem na nią z uwagą.
- Edwardzie, masz taką poważną minę, stało się coś?
- Zaraz ci opowiem, jedźmy.
Wsiadłem do samochodu i odpaliłem silnik.
B.
Jechaliśmy w stronę mojego domu, patrzyłam na Edwarda. Byłam uzależniona od jego widoku. Uwielbiałam go obserwować, był taki… piękny i jednocześnie nieprawdopodobnie męski.
Gdy prowadził auto, ubrany w swoją czarną skórzaną kurtkę, w przyciemnianych okularach Ray Ban, trzymając kierownicę jedną ręką i od czasu do czasu rzucając na mnie krótkie spojrzenie, nie mogłam uwierzyć, że ten facet jest mój…
Właśnie ponownie na mnie zerknął i zapytał:
- Pojedziemy na nasze wzgórze?
Kiwnęłam głową. Często tam jeździliśmy, w to miejsce, gdzie zaczęliśmy naszą szaloną noc na masce jego Porsche. Kochałam to miejsce, także ze względu na przepiękny widok na panoramę miasta.
Edward postawił auto, wysiedliśmy i ruszyliśmy w stronę tarasu widokowego.
- Coś się stało? - spytałam w końcu.
- Bello, prasa już zwęszyła, że jesteśmy razem - pokazał mi jakąś zwiniętą gazetę.
Zobaczyłam nasze zdjęcia z imprezy u Tanyi i u Setha. No tak, mogłam się tego wcześniej, czy później spodziewać. Boże! To nie było dla mnie dobre… Nie było. Zwłaszcza, gdyby prasa zaczęła grzebać w mojej przeszłości. Wiedziałam, że muszę powiedzieć Edwardowi chociaż cząstkę prawdy. Nie byłam w stanie wyrzec mu wszystkiego. Wiem, że to głupie, ale nie mogłam. Jeszcze nie…
Spojrzałam na niego. Westchnęłam i rozłożyłam ręce.
- Edwardzie, cóż mogę powiedzieć? Spodziewałam się tego.
- Wiem, dziewczynko. Nie chcę tylko, żeby te mendy zatruły ci życie. Albo małemu - popatrzył na mnie uważnie.
- To było nieuniknione. Ale to minie, Edwardzie, znajdą sobie nową sensację - miałam taką nadzieję.
- Na pewno, Bello. A teraz dobra wiadomość: w tym tygodniu będzie spotkanie z przedstawicielami „Music Stars”, którzy chcą podpisać z nami kontrakt na następną płytę - złapałem ją za ramiona.
- Boże! „Music Stars”?! Z tym potentatem? To… To super! Po prostu… fantastycznie! - zrobiłam wielkie oczy.
- No dokładnie. A to też oznacza, że znowu czekać nas będzie ciężka praca i długie godziny w studiu - uśmiechnął się.
- Jeśli ty tam będziesz, to mogę tam siedzieć nawet miesiącami - przytuliłam się do niego.
- Wiesz, jeśli chodzi o współpracę z tobą, to wolałbym się realizować na innym polu - mruknął mi we włosy.
- Hm, nie wiem, czy wiesz, ale mam wolne popołudnie. - Uniosłam głowę i spojrzałam na niego.
Oczy mu lekko ściemniały i nagle uniósł mnie w górę, wziął na ręce i pobiegł do samochodu, jednocześnie mówiąc:
- I ty mi to dopiero teraz mówisz, dziewczynko?!
*
E.
Leżeliśmy przytuleni w moim łóżku. Jej głowa spoczywała na mojej piersi, dłoń gładziła mój policzek, czułem jej lekki oddech na swoim ciele. Rysowałem wzory na jej gładkich plecach i całowałem jej pachnące włosy.
- Edwardzie - powiedziała nagle.
- Tak?
- Muszę z tobą porozmawiać - podniosła głowę i spojrzała na mnie.
- O mnie… O Jimmym i o… jego ojcu - dodała już ciszej.
Popatrzyłem na nią poważnie.
- Dobrze, Bello, mów.
Usiadła, zakrywając się prześcieradłem. Odgarnęła włosy i utkwiła we mnie wzrok.
- Poznałam go, jak miałam dwadzieścia trzy lata. To… To była moja pierwsza miłość, taka, wiesz… Na poważnie. Przynajmniej tak wtedy myślałam.
Kiwnąłem głową na znak, że rozumiem.
- Na początku wszystko było okej, chodziliśmy na randki, on był szarmancki, opiekuńczy. Czasami za bardzo ingerował w to, co robię, co robiłam, gdy nie spotykałam się z nim, ale uznałam, że to w sumie miłe. Że mu zależy… bardzo. Ale zaczęło to przybierać dziwne formy. Zaczął mnie pilnować, nie mogłam się z nikim spotykać, wkurzał się nawet, gdy umawiałam się gdzieś z Rosalie i szłyśmy razem, przykładowo do kina.
Westchnęła i zaczęła nerwowo zakręcać pasmo włosów na palce.
- I kiedyś byłam z nią w kinie i spotkałyśmy tam kolegę, jeszcze ze szkoły średniej. Poszliśmy razem. Gdy wychodziliśmy z kina, on na mnie czekał, żeby mnie zawieźć do domu. Wybiegł z samochodu i zrobił wielką awanturę. Mój kolega próbował załagodzić sytuację, wtedy on uderzył go pięścią w twarz - zaczęła jeszcze bardziej nerwowo szarpać pasmo długich włosów.
Ująłem jej dłoń w ręce, rozplątałem włosy i pogłaskałem po ramionach.
Wzięła głęboki oddech i kontynuowała:
- Rosalie zabrała mnie i pojechałyśmy do domu. Mieszkałyśmy same, wiesz, dość szybko rodzice nas osierocili. On… On wtedy przyjechał, prosił, błagał, obiecywał. Ja… Ja nie miałam siły z nim rozmawiać. Rosalie… Wiesz, jaka ona jest. Wyszła do niego i powiedziała, żeby się ode mnie… odpierdolił, bo załatwimy na policji zakaz zbliżania się. A on… uderzył ją. Przewróciła się, zaczęła krzyczeć, ja wybiegłam, on rzucił się na mnie i… też mnie zaczął bić - patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami, a ja poczułem, że narasta we mnie wściekłość nie do opanowania.
Zacisnąłem zęby i złapałem ją za rękę, lekko ściskając.
- Sąsiedzi wezwali policję, został aresztowany i dostał ten zakaz zbliżania się. Mieszkałyśmy wtedy niedaleko Houston, Rosalie zadecydowała, że sprzedamy dom. Zrobiłyśmy tak i wyjechałyśmy do Bostonu. Tam wynajęłyśmy mieszkanie, Rosalie znalazła pracę, ja byłam zatrudniona wówczas w supermarkecie, a potem dostałam pracę w barze. Wszystko zaczęło się jakoś układać, ja powoli otrząsałam się z tego toksycznego związku. I wtedy… okazało się, że jestem w ciąży…
- Och, Bello… Chodź do mnie - szepnąłem i przyciągnąłem ją do siebie.
- Edwardzie, po tym... Na początku, oczywiście, byłam przerażona. Ale… Od razu pokochałam to dziecko. Wbrew wszystkiemu, czekałam na nie i cieszyłam się bardzo…
- Jasne, Bello, nie sposób go nie kochać - powiedziałem cicho.
- Och, Edwardzie, gdy się urodził, byłam taka szczęśliwa. On był taki malutki... Taki zależny ode mnie. To było dla mnie... niesamowite. Rosie mi pomagała, Jimmy rósł jak na drożdżach, miał już prawie dwa latka; rozwijał się znakomicie.
- I co się stało, kochanie? - spytałem cicho.
- Jimmy... On bardzo wcześnie zaczął mówić. Nie mogłyśmy się z Rosalie nadziwić. Naprawdę był bardzo zdolny... Nadal jest...
- Jest, Bello, jest - zgodziłem się.
- I wtedy... Wtedy... On przyjechał. Dowiedział się jakoś, że mam syna. Wiedział, że to jego dziecko i odnalazł nas. - Jej oczy zaczerwieniły się lekko.
- Nie płacz, spokojnie, Bello. - Pogłaskałem ją po policzku.
Przytuliła się do mnie i chwilę tak siedzieliśmy. Jej ciałem wstrząsały lekkie dreszcze, głaskałem ją i szeptałem:
- Już, kochanie, już dobrze, Bello, jesteś ze mną, nie z nim...
B.
Wiedziałam, że nie będę w stanie powiedzieć mu całej prawdy. Poczułam, ze to wszystko wraca do mnie ze zdwojoną siłą. Zaczęłam szlochać, przytuliłam się do niego i próbowałam uspokoić. Wreszcie wzięłam głęboki wdech i popatrzyłam na niego.
- Edwardzie, on... chciał, żebyśmy byli razem. Ale ja nie byłam w stanie. Wyleczyłam się z niego, zapomniałam, już było za późno. On powiedział, że to jego wina, że miał problemy, ale kocha mnie i Jimmy'ego. Że rozumie, że się usunie na jakiś czas i gdy będę gotowa, to mam dać mu znać. Że on będzie czekał.
- I czekał? - spytałem cicho.
Pokręciłam głową przecząco.
- Nie. Kiedyś zostałam sama, bo Rosalie wyjechała na jakieś spotkanie z firmy, w której wtedy pracowała. On... Przyjechał... Nie chciałam go wpuścić. Wtargnął siłą...
Złapałam się za głowę, zmrużyłam oczy, jakbym chciała sobie przypomnieć tamtą noc, a przecież cały czas doskonale ją pamiętałam. Siedziała w moim umyśle, zamknięta jak dzikie zwierzę w klatce, czekając na moment, kiedy będzie mogła się stamtąd wyrwać.
- Bello, jeśli nie chcesz... Jeśli to dla ciebie trudne, to możemy teraz przerwać. - Edward spojrzał na mnie, z jakimś dziwnym wyrazem twarzy.
- Nie, skończmy to - sama nie byłam do końca pewna swojej decyzji. - On wtargnął i chciał zabrać Jimmy'ego, zaczęliśmy się szamotać. Jimmy krzyczał: „mama, mama, głupi pan, głupi!!!”. I on wtedy podleciał do niego i szarpnął nim, krzycząc: „Nie jestem żadnym panem, tylko twoim ojcem!”. Rzuciłam się na niego... I...
Boże! On na mnie patrzył z takim ciepłem w oczach, zaufaniem, miłością... Nie mogłam mu powiedzieć... Nie mogłam... Nie wiedziałam, jak...
- Bello, jestem tutaj, spokojnie, dziewczynko... - pogłaskał mnie po włosach.
- I... Było u nas głośno, sąsiedzi wezwali policję, która go aresztowała. Został skazany. A ja stamtąd uciekłam, to znaczy z Bostonu. Wyjechałam wraz z Jimmym do LA. Rosie przyjechała zaraz za nami. Jimmy zrobił się jakiś taki milczący. Zaniepokoiłam się. Zaczęliśmy robić badania... Edwardzie, on... Po prostu... zamilkł. I tak jest do teraz... - wzięłam głęboki wdech i patrzyłam na niego.
On też patrzył na mnie, z takim... nieodgadnionym wyrazem twarzy. Wziął moje dłonie i pocałował.
- Bello, to było straszne, co przeżyłaś... Rozumiem, że miałaś opory, żeby mi o tym powiedzieć. Ale to już jest poza tobą. Już minęło... Teraz jesteśmy tylko my. I przy mnie ci już nic nie grozi. Nawet, gdyby on kiedyś się pojawił w twoim życiu... Ja tam będę. I nie dam ciebie, ani Jimmy'ego skrzywdzić. Wierzysz mi, dziewczynko? - spytał, patrząc na mnie żarliwie.
- Wierzę... - kiwnęłam głową.
Ja nie wierzyłam... Ja to wiedziałam... On, ojciec Jimmy'ego już nigdy nas nie skrzywdzi. Nigdy... Zadbałam o to...
E.
Zawiozłem moją Bellę do domu, przywitałem się jak zawsze z zachwyconym Jimmym, który, oczywiście, pokazał mi swoje obrazki. Umówiłem się z Bellą na wieczór, że przyjadę do niej, kiedy Jimo pójdzie spać. Zawsze spotykaliśmy się w moim apartamencie. Widziałem, że to, iż Bella chciała, żebym przyjechał do niej, to jakiś kolejny krok z jej strony.
Pożegnałem się z moją dziewczynką i poszedłem do auta.
Włączyłem głośno Metallicę -„Fuel”
( http://www.youtube.com/watch?v=sCXB-Y-jwaY )
i ruszyłem z piskiem opon, czując, że zaczyna rosnąć we mnie agresja. Myślałem z furią o tym, co mi powiedziała.
Boże!
Nie mogłem wyrzucić tego z mojej głowy. Widziałem jej drobne ciało maltretowane przez jakiegoś pierdolonego psychola. Teraz, myśląc o tym, zacisnąłem ręce na kierownicy i jechałem autostradą jak wariat.
Chciałem krzyczeć!!! Chciałem zabić tego skurwiela, który zamienił jej życie w piekło i skrzywdził jej dziecko!!! Moja dziewczynka... Moja malutka... Już nigdy nie będzie cierpiała... Nigdy...
Dam jej wszystko, czego tylko będzie chciała. Wszystko, żeby była szczęśliwa. To sobie obiecywałem.
Nie mogłem wiedzieć, do cholery, że moja pieprzona natura i ten brudny świat, w którym żyłem, pokrzyżuje te plany...
Gdy podjeżdżałem na parking przed apartamentem, zadzwonił do mnie mój brat.
- Co jest, Emmett?
- Brachu, miałem przeprawę z Brudnym Harrym.
- Z kim?
- No, ku***, z Carlislem.
- Emmett, jesteś niemożliwy! I o co chodziło?
- No domyśl się, bro.
- O ciebie i Rosie?
- O mnie i o piękną Rosie, nie zapomnij dodać - mój brat, jak zawsze, się cieszył.
- I na czym stanęło?
- Zgadnij, bro! Powiedziałem, że mają się nie wpierdalać, chyba że ten dupek z GIA zrobi przyśpieszony kurs nauki gry na perkusji.
- Emmett, wiesz, że jesteś moim najlepszym bratem?
- Ba! I to jedynym. I mam plana, młody.
- Jakiego?
- Jutro jedziemy razem do Setha na imprezę.
- My? To znaczy, kto?
- No ja, moja piękna, twoja zielonooka i jak chcesz, to ciebie też weźmiemy - śmiał się jak z dobrego żartu.
- Serio? Tak to sobie zaplanowałeś?
- Serio, bro. Zrobimy sobie małą sesję zdjęciową dla pierdolonych hien. Co ty na to?
- Brachu, wiesz, że ja za tobą jak w ogień - też się śmiałem. - Tylko muszę zapytać Bellę, co ona o tym sądzi.
- Ed, twój wielki brat już się wszystkim zajął. One już wiedzą, Bella miała jakieś opory, ale moja piękna załatwiła tę koleżankę, Alice, do opieki nad małym i nie ma bata, młody. Jutro rundka po mieście limuzyną. I kup szampana, widziałem, że Bella ma niezły biust - parsknął śmiechem.
- Wal się - odpowiedziałem uprzejmie i wyłączyłem telefon.
Hm, Emmett znany był ze swoich szalonych pomysłów, ale ten nie był taki zły. Prasa się zaspokoi, zrobi się wokół zamieszanie, ale im szybciej to wypłynie, tym szybciej zaschnie. A co tam! Niech Bella też się zabawi.
Ku***! Złapałem się na tym, że ja jeszcze z nią nigdy nie tańczyłem! Musiałem coś z tym zrobić i to jak najszybciej.
U siebie szybko wykąpałem się, przebrałem w ulubione czarne dżinsy, czarny podkoszulek, złapałem moją kochaną czarną skórę i pobiegłem do auta. Chciałem podjechać jeszcze w jedno miejsce, bo miałem zamiar kupić coś Jimmy'emu.
B.
Czekałam na Edwarda, gdyż miał przyjechać do mnie, jak położę Jimo, jak go nazywał, do łóżka. Gdy Edward wyjechał, przyszła do mnie Rosalie z jakąś tajemniczą miną.
- Sis, czemu masz minę, jakbyś połknęła kanarka? - spytałam z uśmiechem.
- Mam dla ciebie propozycję, Bello. Zgódź się, już wszystko załatwiłam - zrobiła błagalną minkę.
- Nie zgadzam się na nic, póki nie wiem, na co - pokręciłam głową. - O co chodzi, mała?
- Chodzi o to - popatrzyła na mnie uważnie - że nasi chłopcy mają propozycję... na jutrzejszy wieczór.
- Już się mam zacząć bać? - spytałam ostrożnie.
- Nie, Bello. Emmett zaprasza nas na party do klubu Setha. Wiesz, normalna dyskoteka, Bello - patrzyła prosząco. - Tak dawno nigdzie nie tańczyłam.
- Hm, o ile mnie pamięć nie myli, to właśnie bawiłaś się niedawno na party u Setha - mruknęłam.
- Hm, a mnie, o ile pamięć nie myli, to z twoją pamięcią wtedy mogło być różnie. - Miała poważną minę, ale usta jej zdradziecko drżały.
- Łajza!
- Ruda małpa!
Roześmiałam się.
- Wariatko, co wymyślił ten twój niedźwiedź?! Mów szybko!
- No, nic takiego. Pojedziemy na imprezę, potańczymy i to wszystko, siostro kochana. - Rosie uśmiechała się szeroko. - Alice zostanie z Jimmym, już to z nią ustaliłam - dodała z niewinną minką.
- A więc to tak? Spisek? Działacie szybciej niż CIA! - pokręciłam głową.
- Daj spokój, będzie fajnie.
Popatrzyła na mnie nagle poważnie.
- Rozmawiałaś z nim? - świdrowała mnie wzrokiem.
- Tak.
- I co?
- Nic
- Bello!
- Och, Rosie, co mam ci powiedzieć? Wysłuchał mnie, przytulił i to wszystko.
- Bello, powiedziałaś mu wszystko? - zaglądała mi w oczy.
Uciekłam wzrokiem.
- Izabello Swan! Dlaczego??? - wyglądała na zmartwioną.
- Och, daj mi spokój… Nie mogłam, nie dałam rady… To… To nie jest dla mnie proste. - Złapałam się za głowę.
- Bello, siostro moja kochana, im dalej będziesz się posuwać w ten związek, tym trudniej będzie ci wrócić do tamtych wydarzeń i powiedzieć Edwardowi całą prawdę. Widzę, że jemu też na tobie zależy. Nie uważasz, że zasługuje na szczerość? - Rosie, złapała mnie za ręce i patrzyła na mnie z mocą.
- Wiem, wiem, Rosie, muszę… nad tym pomyśleć…
- Bello, a co, jak on się o tym dowie… od kogoś innego?
- Od kogo?- spytałam bez sensu, bo wiedziałam, o co chodzi.
- Prasa coś wywęszy… Na przykład… - Rosie była bardzo zmartwiona.
- Och... Wiem…Wiem… - Potarłam palcami oczy. - Rosie, pomyślę nad tym i obiecuję ci, że rozwiążę to… Potrzebuję jeszcze trochę czasu, zaufaj mi, siostro - uśmiechnęłam się słabo.
- Och, chodź tu, Bello. - Rosie przytuliła mnie mocno. - Będzie dobrze, zasługujesz na szczęście, mała…
- Wiem, teraz to wiem… - westchnęłam.
*
E.
Podjechałem do marketu, który był otwarty do późna. Założyłem okulary i czapkę, bo nie chciałem, żeby mnie ktoś rozpoznał i zrobił z tego tytułu jakieś zamieszanie. Kupiłem dla małego Jimo zestaw farb do malowania wraz z zapasem bloków i pojechałem do Belli.
Otworzyła drzwi, gdy tylko usłyszała mój samochód podjeżdżający pod jej dom.
Przyłożyła palec do ust.
- Ciii, mały zasnął dopiero, a jak ciebie usłyszy, to będzie koniec spania - powiedziała szeptem, jednocześnie patrząc na moje pakunki.
- Co to? - wskazała, gdy wchodziłem do salonu.
- Prezent dla małego malarza - powiedziałem cicho, kładąc wszystko na stole. - Jak wstanie rano, to mu to daj.
- Dobrze, Edwardzie, dziękuję… On… będzie przeszczęśliwy. - Bella uśmiechnęła się łagodnie. - Chcesz coś do picia?
- Na razie nie, dzięki. - Rozglądnąłem się. - A gdzie Rosie? - spytałem.
- Zgadnij - mruknęła z lekkim uśmiechem.
- No tak… Głupie pytanie - pokiwałem głową, patrząc na nią uważnie.
- A właśnie, Edwardzie, co to za pomysł z jutrzejszym wyjściem? - Też na mnie patrzyła, siadając naprzeciwko, w fotelu.
- Noo, pomysł Emmetta. Wiesz, on rozmawiał z Carlislem na temat jego związku z Rosie. Wymienili poglądy na ten temat.
- Hm... Znając Emmetta, wymiana poglądów była…jednostronna - mruknęła.
- No właśnie - potwierdziłem z uśmiechem. - I mój braciszek wpadł na pomysł, żeby pokazać się trochę na mieście…
- Ach, Edwardzie, macie taki zamiar? Ale co Laurent, Car…?
Przerwałem jej.
- Bello, a co to ich obchodzi? To nasze życie, do cholery… Nie ich. - wskazałem palcem gdzieś w przestrzeń.
- Och… Wiem, wiem. Tylko nie chcę, żebyście mieli kłopoty. - Zaczęła zakręcać włosy na palec, co jakoś dziwnie na mnie wpływało.
Podszedłem do niej i usiadłem obok.
- Bello, nie martw się na zapas i nie wyrywaj sobie włosów, bo są bardzo ładne. - Odplątałem pasmo włosów z jej drobnych dłoni. - A teraz musimy poćwiczyć - powiedziałem, wstając i podając jej dłoń.
- Co takiego? - nie rozumiała.
- Jutro idziemy na imprezę, tak? - spytałem, patrząc na nią z góry, gdyż nadal siedziała.
- No tak - kiwnęła grzecznie głową.
- Co się robi na imprezach? - uśmiechnąłem się.
- Eeee, pije alkohol - mruknęła.
- Och, Bello, to też - roześmiałem się. - Pamiętając, jaka rozkoszna ostatnio byłaś, powinienem poić cię codziennie, ale to mogłoby się źle skończyć - nadal się śmiałem.
- Cullen, nie odezwę się do ciebie do końca życia - wydęła ze złością wargi.
- Odezwiesz się, odezwiesz…Wstawaj, dziewczynko, zatańczymy - podniosłem ją do góry.
- Ale, Edwardzie…
- Ale, Bello… Chodź do mnie - wyszeptałem.
Przytuliłem ją i włączyłem cicho piosenkę. „Look After You”, The Fray.
http://www.youtube.com/watch?v=1iYOOuJLuaY&feature=channel
Zaczęliśmy kołysać się w rytm muzyki. Objąłem ją, trzymając dłoń na jej talii. Była taka malutka, gdy się do mnie przytulała. Pocałowałem ją w czubek głowy i obróciłem wokół własnej osi.
- Hm, jednak jesteś Fred Astaire - mruknęła.
- Tak, tylko ostatnio miałem nieodpowiednią partnerkę - odpowiedziałem, przyciągając ją do siebie.
Uniosła głowę, żeby spojrzeć mi w oczy. Pochyliłem się i przytknąłem moje wargi do jej rozchylonych, wilgotnych ust…
- Jesteś moja, dziewczynko - szepnąłem.
- Jestem twoja, Edwardzie - odparła cicho i przywarła jeszcze mocniej do mnie…
B.
Następny dzień rozpoczął się od ucieszonej buźki Jimmy'ego, który zobaczywszy prezent od Edwarda, rozłożył się na podłodze w salonie i przystąpił do tworzenia swoich dzieł malarskich. Czekałam na mojego boskiego faceta, z którym miałam jechać, jak zawsze, do studia.
Myślałam o wczorajszym wieczorze, a właściwie też i nocy, gdyż Edward wyjechał ode mnie o drugiej, akurat jak Rosie wróciła od Emmetta.
Było tak cudownie i romantycznie, on był delikatny, czuły, wziął mnie na ręce, całował, zaniósł do mojej sypialni i tam… kochaliśmy się i kochaliśmy, i kochaliśmy…
Złapałam się na tym, że stoję i patrzę w stolik w kuchni, z zapewne rozanielono-cielęco-idiotycznym wyrazem twarzy. Boże! Byłam zakochana! Jak wariatka! I to w kim? Cały czas nie mogłam tego ogarnąć. I on twierdził, że też mnie kocha. A ja mu wierzyłam. Nie robił niczego, co by sprawiło, że miałabym wątpić w szczerość jego uczuć.
Usłyszałam, że otwierają się drzwi i wchodzi obiekt moich westchnień. Kurczę, tak się zamyśliłam, że nie usłyszałam, jak podjeżdża.
Wszedł do środka. Mój syn, ujrzawszy, kto przyjechał, rzucił się z wielką szybkością w jego stronę.
- Hej, Jimo!!! - Edward podniósł go za ramiona do góry. - Narysowałeś coś dla mnie, mały?
Jimmy pokiwał głową, śmiejąc się głośno.
- To pokaż mi to, chłopie, tylko szybko! - Edward śmiał się i postawił malucha na podłodze, a ten pobiegł po swoje rysunki.
- Jedziemy zaraz, Bello? - spytał, zwracając się w moją stronę.
- Tak, już zaraz, tylko wezmę moje notatki. Napisałam coś dzisiaj rano - odparłam.
- Miałaś czas… I chęć? - zdziwił się.
- N-no tak… Po takiej nocy… mam zawsze dużo ochoty…- mruknęłam i poczułam, że się czerwienię.
Edward rzucił mi złe spojrzenie i pogroził palcem.
- Jesteś niegrzeczna… Bardzo. - Pokręcił głową i odwrócił się, w stronę nadbiegającego Jimmy'ego ze swoimi kartkami.
- No pokaż, Jimo, co to jest?
Jimmy wskazał na Edwarda.
- To ja? No, chłopie, jestem nawet przystojniejszy niż w rzeczywistości.
- Nie wiem, czy to możliwe - mruknęłam cicho, ale chyba usłyszał i rzucił mi swój boski uśmiech… Świntuch!
- A to moje auto? Jimmy, mogę sobie zabrać ten rysunek?
Mój synek pokiwał głową, uszczęśliwiony.
Zbieraliśmy się do wyjścia, uściskałam Jimmy'ego, a ten zwrócił się do Edwarda, pomachał mu rączką i powiedział głośno:
- Pa, Ed!
Zamarliśmy.
Rosie z głośnym trzaskiem odstawiła talerz z kanapkami dla Jimmy'ego na blat w kuchni.
Przyłożyłam palce do ust i szepnęłam.
- Jimmy….
Edward jakby lekko zbladł, podszedł do mojego synka, pogłaskał go po główce i powiedział cicho:
- Trzymaj się, Jimo.
I poczochrał jego gęste włoski.
Nadal nie mogłam nic powiedzieć, uściskałam synka, patrząc na Rosie, która również jakby zamarła. Kiwnęłam jej głową i poszłam za Edwardem w kierunku jego samochodu.
Wsiedliśmy. Edward ruszył i popatrzył na mnie.
- Bello, powiedz coś.
- Edwardzie, jestem w takim szoku, że nie wiem, co powiedzieć. Lekarz powiedział nam, że może nastąpić przełom zupełnie nieoczekiwanie, bądź spowodowany jakimś wydarzeniem, ale za żadne skarby nie możemy wtedy zwrócić na to szczególnej uwagi. Po prostu należy potraktować go tak, jakby nigdy nie miał przerwy w mówieniu. Edwardzie - spojrzałam na niego - czy teraz nastąpił ten przełom? Czy to już?
- Nie wiem, Bello. - Zerknął na mnie i pokręcił głową. - Ale może zaczyna się przełamywać i wszystko z nim będzie dobrze... Będzie coraz lepiej?
- Och, Edwardzie, on powiedział to do ciebie! Czy ty rozumiesz, ile to dla mnie znaczy?!
- Wiem, Bello, rozumiem. Nawet nie wiem, co powiedzieć. To... wielka odpowiedzialność. I nawet sobie nie wyobrażasz, jak dla mnie to jest ważne - spojrzał na mnie. - Naprawdę bardzo ważne... Tak jak i ty, i on.
- Och... Edwardzie, mówiłam ci już, że cię kocham? - spytałam z uśmiechem.
- Hm, kilka razy... Ale wolę jak mi pokazujesz, że mnie kochasz - powiedział z lekkim uśmiechem.
- Och! Jesteś niemożliwy! - roześmiałam się i pogłaskałam go po włosach.
E.
Byłem w pieprzonym szoku, kiedy Jimo się odezwał. Pierwszy raz usłyszałem jego głos wypowiadający słowa. I to jeszcze do mnie! Moje imię!
Czułem się tak, jakbym, cholera, nie wiem... jakbym coś odkrył. On to powiedział do mnie, bo mnie bardzo lubił... A ja lubiłem jego.
Znowu poczułem tę przytłaczającą mnie odpowiedzialność. Cholernie wielką.
I bałem się... Tak, bałem.
Czy dam radę? Czy nie zawiodę?
Kochałem ją bardzo... A Jimmy'ego? Nie, to nie była na pewno miłość, to były ogromne pokłady sympatii i potrzeby chronienia tego małego. Na razie... Nie wiedziałem, jak to się dalej rozwinie.
Bella zaczęła ze mną w samochodzie rozmawiać na ten temat. Powiedziałem jej, zgodnie z prawdą, że jest to dla mnie cholernie ważne. Bo było. Tylko, żebym czegoś nie spieprzył! Czasami pakowałem się w kłopoty, podejmując zupełnie bezmyślne decyzje. Miałem nadzieję, że nasz związek, obarczony Belli i moją przeszłością, pozwoli mi uniknąć już takich sytuacji.
Ale, jak wiadomo, nadzieja to jedno, a życie to całkiem coś innego...
Przyjechaliśmy do studia, mieliśmy dzisiaj jeszcze trochę pracy. Emmett już na nas czekał i od razu podszedł do nas z uśmiechem na twarzy.
- No, cześć, to dzisiaj party?
- Tak, Emmett, party - pokręciłem głową.
- No i super. Powiedziałem chłopakom, też będą. Ale będzie imprezka, ech - zacierał ręce. - Bello, przyjedziemy po was o dwudziestej. Moja piękna już wie - dodał z szerokim uśmiechem.
- Dobrze, Emmett. - Bella lekko się uśmiechnęła i zwróciła się w moją stronę. - Edwardzie, dlaczego ja jakoś boję się tej imprezy organizowanej przez twojego brata? - spytała ciszej, ze zmarszczonymi brwiami patrząc na mnie.
- Może dlatego, że on lubi szampana - parsknąłem cicho.
- Co? - nie rozumiała.
- Nieważne. - Objąłem ją za szyję. - Będzie fajnie, zobaczysz, dziewczynko. Wielki brat, potrafi się bawić - śmiałem się.
- No, w to akurat nie wątpię... I jeszcze będzie reszta chłopaków... - pokręciła głową.
- Nie martw się, Bello naprawdę nie ma, o co - powiedziałem już normalnym głosem. - Nasze imprezy nie są takie straszne, spokojnie.
- Tak, Bello. Niech Edward opowie o imprezie po zeszłorocznym rozdaniu nagród Grammy - śmiał się idący koło nas Jasper.
- Jazz, zgubiłeś coś? Czy tak idziesz koło nas, bo się nudzisz? - spiorunowałem go wzrokiem.
- Daj spokój, Ed. - zaśmiał się.
- Właśnie, daj spokój, Ed - Bella też się śmiała. - Jazz, opowiedz mi o tym party. Jestem bardzo ciekawa, co tam się działo?
- Jasper! - powiedziałem ostrzegawczo.
- Oj, Edwardzie! Chcę się dowiedzieć czegoś więcej o boskim Cullenie. - Bella złapała mnie za ramię i przytuliła, patrząc w oczy z niewinnym uśmiechem.
- Ale, Edwardzie, przecież w sumie, nic się takiego nie działo - zaczął Jazz, obejmując Bellę i prowadząc w stronę studia. - Było wielkie party, wszyscy nieźle się wstawili i wiesz... Upalili... Te rzeczy - patrzył na Bellę, jakby to było dla niej oczywiste.
- Jasna sprawa - machnęła ręką, rzucając mi rozbawione spojrzenie.
- No i Ed stwierdził, że kilku gości, którzy bawili się w tej samej dyskotece, wygląda na przebranych paparazzi.
- Bo byli podejrzani - wzruszyłem ramionami.
- Taaak. Bardzo. A więc, Bello, podszedł do nich, a było ich pięciu, zaznaczam. Podszedł do nich i powiedział: „Pierdolonym hienom wstęp wzbroniony”.
Bella popatrzyła na mnie dziwnym wzrokiem, a ja znowu wzruszyłem ramionami. Jazz za to z wielkim upodobaniem kontynuował tę fascynującą opowieść:
- No i jeden z nich chyba krzywo popatrzył na Eda... Tak, na pewno musiał mieć coś w swoim wzroku - Jasper śmiał się. - I Ed wylał mu na głowę całą misę ponczu, która stała na ich stoliku.
- No tak, we wzroku tego gościa, to znaczy tej hieny, na pewno było coś złego. - Bella kiwała poważnie głową, ale widać było, że drżą jej kąciki ust.
- Jazz, możesz już się zamknąć? - mruknąłem.
- A czemu ma się zamknąć?
No tak, mój brat zawsze wiedział, w którym momencie się pojawić.
- Emmett, opowiadam Belli o imprezie po ostatnim Grammy - poinformował go Jazz.
- Hehehe, ale numer. No, Bello, tam była taaaaaka akcja - Emmett, z wrodzoną sobie nadpobudliwością przejął pałeczkę od Jazza, który krztusił się już ze śmiechu. - I wiesz, Ed wylał na jednego gościa misę ponczu. O ku***, Bello, pływające w niej mandarynki i jakieś inne gówna poprzylepiały się tamtemu frajerowi do twarzy. Jacob był tak upalony, że dostał dramatycznego wprost ataku śmiechu, że prawie się porzygał. Ale Ed był strasznie wkurwiony, chyba wtedy upalił się za ostro, hehehehe. I ten drugi koleś popchnął go na ścianę. Wtedy podbiegłem do Eda, który krzyknął „Brachu, ściągamy frajera!”. Złapaliśmy gościa i ściągnęliśmy mu gacie. Wpadli ochroniarze, ale jak zobaczyli, że to my, to machnęli ręką. Zresztą nic takiego się nie działo.
- Nieeee, no skąd, normalka. - Bella machnęła lekceważąco ręką.
- Ale to jeszcze nie wszystko.
- Ach, nie? - Bella zrobiła wielkie, zdziwione oczy.
- Emmett! - powiedziałem ostrzegawczo. - Bo Rosie też się chętnie dowie, o twojej akcji z króliczkami!
- Eeee, ten, Bello, w sumie... to nic się takiego nie działo... Dobra, ee, mam robotę - mruknął i poszedł szybkim krokiem w stronę studia.
- No, kochany... Tak łatwo się nie wywiniesz - Bella popatrzyła na mnie groźnie. - Dokończ tę fascynującą historię.
- Ale, Bello, nie ma, czego kończyć. Zrobiliśmy im małe przeszukanie i to wszystko - pokręciłem głową, przeklinając w duchu Jazza i mojego zbyt gadatliwego brata.
- Edwardzie, nie daj się prosić. Pójdę do Jazza albo Jacoba i mi opowiedzą. Hm, Jacob to może nie jest dobry pomysł - parsknęła.
- Ale jesteś maruda, no dobrze. W sumie, nic takiego. Uparłem się, że na pewno schowali gdzieś aparaty fotograficzne, więc zawlekliśmy ich do łazienki i rozebraliśmy do naga. Koniec historii.
- I co, mieli te aparaty? - spytała z niewinną minką.
Rzuciłem jej wrogie spojrzenie.
- Nie. Oni... byli tam na wieczorze kawalerskim jednego z nich. Tego... któremu zafundowałem kąpiel w ponczu.
- Zapomniałeś dodać, że zabraliśmy im ubrania i pojechaliśmy do innego klubu, a ich zostawiliśmy nagich w łazience, zamkniętych w jednym kibelku - krzyknął Jazz z daleka, bo wolał się do mnie nie zbliżać.
- Jazz!!! Ty wiesz, że gitarzystom zdarzają się różne dziwne wypadki! Porażenie prądem na przykład? - odkrzyknąłem do niego, a on roześmiał się i zniknął w drzwiach studia.
Spojrzałem na Bellę, ale miała jakiś dziwny, nieprzenikniony wyraz twarzy.
- No... Bello... Takie robiliśmy numery... kiedyś - mruknąłem, zerkając na nią.
- Edwardzie, to było... To było takie normalne... Wiesz, taka typowa impreza boskiego Cullena - roześmiała się. - Czy dzisiaj też będziemy się tak bawić? - spytała poważnie.
Łypnąłem na nią spod oka.
- Dzisiaj najchętniej inaczej bym się z tobą zabawił - mruknąłem groźnie i wziąłem ją gwałtownie na ręce.
Krzyknęła przestraszona i uderzyła mnie w ramię.
- Ale gdy wrócimy, pokażę ci typową imprezę boskiego Cullena - mruknąłem, niosąc ją do studia.
B.
Wraz z moją zwariowaną siostrą, szykowałyśmy się do wyjścia na tę emmettową imprezę. Nie wiem, czy byłam z tego powodu najszczęśliwszą kobietą na świecie, ale w końcu obiecałam. A z drugiej strony, dawno nie byłam, na typowej dyskotece. Chociaż, wróć, poprawka, nie wiem czy impreza w towarzystwie teamu Semtexu, będzie taką typową, standardową zabawą.
Spojrzałam na moją siostrę, która wyglądała bosko, wprost olśniewająco. Miała czarne, obcisłe spodnie, złote sandałki na wysokich obcasach i złotą bluzkę z gołymi plecami, zawiązywaną na szyi. Jej piękne blond włosy opadały łagodnymi falami na ramiona.
- Sis, jak cię Emmett zobaczy, będziemy musiały go reanimować - powiedziałam. - A weź pod uwagę, że malutki to on nie jest.
- Wiem - uśmiechnęła się podejrzanym uśmiechem, a ja wzniosłam oczy ku niebu.
- Ale, Bello, a co ty myślisz, że co zrobi Edward, gdy zobaczy ciebie? - spytała Alice, która pomagała nam wybrać stroje na dzisiejsze party, a poza tym przyjechała, aby zostać z Jimo.
- Nie wiem. Mam nadzieję, ze uda mi się zatańczyć chociaż jeden taniec, zanim rzucą się na niego rozszalałe, napalone fanki - mruknęłam i, chociaż żartowałam, to na samą myśl poczułam jakieś ukłucie żalu.
- Taa, Bello, to niech on lepiej ciebie pilnuje - parsknęła Alice. - Wyglądasz jak chodzący seks, nie musisz mieć napisu „jestem najgorętszą laską w L.A.”, to widać. - Podeszła do mnie i mnie pocałowała.
- Jesteś wariatką, wiesz? - roześmiałam się.
Nagle usłyszałyśmy jakieś dudnienie i straszny hałas. Alice wyjrzała przez okno i zawołała:
- Rosie, to chyba twój facet wygląda przez dach limuzyny?
- Limuzyny? Świetnie... - No tak, a czego mogłam się spodziewać po Emmecie i, zresztą, całym Semtexie?
Rosie wyjrzała przez okno i roześmiała się.
- Och, kocham tego wariata! - I wybiegła przed dom.
Do naszych uszu doszedł krzyk Emmetta: „Patrzcie i tylko patrzcie, frajerzy! Idzie moja pięknaaaaaaaaaaa!!!”.
Podniosłam oczy do góry i poszłam do sypialni Jimmy'ego, pocałować go na dobranoc.
Gdy wyszłam z pokoju synka, zobaczyłam opartego o drzwi Edwarda, który stał w swojej zwykłej, niedbałej pozie i rozmawiał z Alice i Jasperem. Hm, Jasper robił wyraźnie słodkie oczka do Alice. Ale ona była jakby tym niewzruszona. Boże! Czy cały Semtex musiał opanować mój dom?
Musiał... Westchnęłam, patrząc na mojego boskiego faceta.
Wyglądał jak cholerny macho man połączony z laureatem wyborów najpiękniejszego mężczyzny na ziemskim globie i jeszcze zdobywcą pierwszego miejsca na najlepiej ukształtowane mięśnie. Wszędzie.
Ubrany był w błękitne dżinsy - dla odmiany, bo zawsze chodził w czarnych, które bosko eksponowały jego fantastyczny tyłek i doskonale uformowane uda. Do tego lekki sweterek w kolorze ecru, tak opinający jego cudownie umięśnione ciało, że poczułam, że drżą mi nogi... Na włosy będące, jak zawsze, w nieładzie, zsunięte były jego czarne raybanowskie okulary.
Boże, Swan!!!
Zaczynasz świrować!!!
Wsiądziesz z nim i jego zwariowanymi kolegami do limuzyny i dostaniesz ślinotoku!!!
Edward teraz mnie wreszcie zobaczył, spojrzał jakoś tak dziwnie, taksując mnie wzrokiem z góry do dołu, podszedł bliżej, a ja zauważyłam, że jego oczy jakby lekko zmieniły barwę na ciemniejszą.
- Hm, dziewczynko... Chyba będę musiał cię dzisiaj bardzo pilnować.
- Ale mnie nie trzeba pilnować - mruknęłam.
- No to siebie będę musiał pilnować, żeby nie rzucić się na ciebie na środku dyskoteki - wyszeptał mi do ucha, lekko łapiąc ustami za jego płatek, a ja poczułam, jak dreszcz ogarnia całe moje ciało.
O rany... On miał na mnie zgubny wpływ...
Pożegnałam się z Alice, z którą jeszcze chwilę rozmawiał Jasper i poszliśmy do limuzyny, z której dochodziły głośne dźwięki. Okazało się, że Emmett kłócił się z Jacobem o muzykę.
Jacob chciał włączyć płytę Rihanny jako odpowiednią na przygotowanie się na całonocne party.
Emmett grubym głosem krzyczał:
- Jacob, idioto, puścimy moją piosenkę! Moje party time!
- Niee, błagam, niee. - Edward zaczął machać rękami. - Puścimy moją muzę.
- Niee - odezwał się chóralny krzyk.
- Ale dlaczego?! - poczułam się zobowiązana bronić gustów muzycznych mojego ukochanego. - Edward ma bardzo fajną muzykę!
- Widzisz, dupku! - ryknął mój mężczyzna, jednocześnie pijąc piwo z butelki.
- Ale, Bello, to impreza, a nie koncert rockowy - zaśmiał się Jacob. - Rihanna daje radę!
- Nie róbcie wiochy, dajcie mi jakiś hip hop! - darł się Jasper, jednocześnie odpalając skręta i podając go Jacobowi.
- Nie dawajcie mu tego gówna! - wrzasnął Edward. - Bo znowu się porzyga!
- A ty, mister poncz, odwal się, tobie też nie damy, bo znowu będziesz widział wokół dziwnych ludzi i spuścisz komuś wpierdol! - śmiał się Jacob.
- Przynajmniej nie będę śmierdział! - elokwentnie odpowiedział mój ukochany.
- Ja wolałabym jakiegoś rocka - krzyknęłam.
- Rocka to mamy na co dzień, Bello, wyluzuj! - wrzeszczał Jazz, jednocześnie robiąc kółka z dymu.
- Ale może włączmy po prostu radio! - usiłowała ich przekrzyczeć Rosalie.
- Radio jest do bani!!! - znowu zgodnie zaprotestował cały Semtex.
- Zamknijcie się, debile!!! - wydarł się Emmett. - Bella i Rosie muszą zobaczyć, jak się bawi Emmett - Party Man!!!! - krzyczał i nalewał wszystkim szampana. - Wujek Emmett zaraz wam coś zaśpiewa, drętwi frajerzy!!! - włączył jakąś dudniącą muzykę - I wszyscy razem!
Baby, We can do it...We can do it all night...
http://www.youtube.com/watch?v=mlUmrjafzHA
Śpiewał basem, razem z rąbanką, która dudniła tak, że myślałam, że wylecą szyby z naszej limuzyny, jednocześnie wskazując palcem na Rosie, zaznaczając, że to z nią będzie robił TO całą noc...
Krzyknęłam Edwardowi do ucha:
- Typowa impreza?
Ten wzruszył ramionami, rozłożył ręce i uśmiechnął się swoim boskim uśmiechem.
Moja szalona siostra, zaczęła śpiewać razem z Emmettem i po chwili wszyscy dołączyliśmy do nich. Emmett otworzył dach limuzyny, wystawił głowę na zewnątrz i krzyczał:
- Pierdolone L.A.!!! Wujek Emmett i jego piękna nadchodząąąąąa!!!
A wszyscy darli się w rytm tej głupiej piosenki: Babe, We can do it...We can do it all night...
Tak... Emmett umiał się bawić...
E.
Wśród krzyków, śmiechu i głośno walących basów, jechaliśmy Rodeo Drive, do klubu Setha. Patrzyłem na Bellę, jak wyluzowana, pijąc szampana, śpiewała i nawet próbowała tańczyć w limuzynie. Gdy ją zobaczyłem u niej w domu, poczułem, że spinają mi się wszystkie mięśnie mojego ciała. Wyglądała po prostu bosko. Bałem się, że będę musiał dzisiaj być znowu niemiłym Cullenem, bo oczami wyobraźni już widziałem śliniących się na jej widok palantów.
Ona była moja!
Ubrana z wrodzoną sobie prostotą i elegancją. Mała czarna sukienka z cieniutkimi ramiączkami i dekoltem, na widok którego zaschło mi w gardle. Sięgała do połowy ud, przez co odsłaniała jej zgrabne nogi. Patrzyłem na jej delikatną, doskonale uformowaną szyję, na cieniutkie kości obojczyków, po których najchętniej przesunąłbym językiem. Na jej pełne piersi, doskonale wyeksponowane przez zgrabnie wykrojony dekolt sukienki. Włosy miała rozpuszczone, a ja już widziałem moje dłonie zgarniające jej włosy gęstymi falami.
Popatrzyła na mnie z tym swoim pięknym uśmiechem, ja schyliłem się do niej i pocałowałem ją w usta. Czułem, że zaraz zabiorę ją z tej limuzyny i zawiozę do siebie do domu, aby kochać się z nią do rana. Spojrzała na mnie i prawie krzyknęła mi do ucha, żeby przebić się przez ogłuszający hałas panujący w limuzynie:
- Czemu tak na mnie patrzysz?
- Bo jesteś boska, Swan!
Pokręciła głową i, oczywiście, zarumieniła się, a ja poczułem, że jestem twardy i gotowy teraz, tu, w tym momencie. Rzuciłem jej złe spojrzenie, a ona otaksowała mnie wzrokiem, z góry do dołu i, śmiejąc się, włożyła palec do trzymanego kieliszka z szampanem i oblizała złocisty płyn, nie spuszczając ze mnie wzroku.
Ku***!!!
Takich rzeczy nikt nie robił z Cullenem... Nigdy! Nie bez konsekwencji!
Schyliłem się do niej i szepnąłem wprost do ucha:
- Właśnie wyciągnęłaś zawleczkę, mała! Załatwię to z tobą po imprezie!
Spojrzała na mnie wzrokiem, który mówił: „Ależ, Edwardzie, zupełnie nie wiem, o co ci chodzi” i już grzecznie zaczęła pić szampana.
Prowadząc taką niemą konwersację, a raczej grę wstępną przy akompaniamencie śpiewów i krzyków pozostałych pasażerów limuzyny i przy basowych rykach mojego brata, podjechaliśmy pod klub Setha. Już z daleka widziałem tłum paparazzi błyskających fleszami aparatów. Niektórzy z nich specjalizowali się, jeśli można tak powiedzieć, w szpiegowaniu mojego zespołu, nawet kilkoro już rozpoznawałem z widzenia.
W ogłuszającym pisku wszechobecnych fanek, krzyku ludzi i błysku fleszy, zaczęliśmy wysiadać z limuzyny, kierując się do wejścia do klubu. Na pierwszy ogień poszedł Emmett z Rosalie, który wychodząc z limuzyny, krzyknął: „Do budy hieny!!!!”, a potem objął Rosie i poszedł dumny, jak po pieprzonym czerwonym dywanie. Popatrzyłem na Bellę, kiwnąłem do niej głową, podając jej rękę. Ona westchnęła, ujęła moją dłoń i wyszliśmy. Bella przykrywała dłonią oczy, gdyż oślepił ją blask fleszy. Nie pomyślałem o tym, ja miałem ciemne okulary. Objąłem ją i szliśmy do wejścia, dziennikarze dostali lekkiego świra, zaczęli krzyczeć: ”Cullen, to coś poważnego?” „Edwardzie, to ta sama dziewczyna z taksówki?” „Proszę pani, halo!!! Czy to pani pisze teksty dla Semtexu?”. Jeden z pieprzonych paparazzi podbiegł zbyt blisko Belli i krzyknął do niej „Jak to jest, być kolejną ofiarą boskiego Cullena?”, na co w odpowiedzi, pokazałem mu środkowy palec. Przeszliśmy szybko wśród takich okrzyków i pisków i weszliśmy do klubu. Za nami dotarła reszta teamu i usiedliśmy w swojej loży.
W całym klubie grała, jak zawsze, głośna muzyka, było mnóstwo ludzi, impreza rozkręciła się w pełni.
- No i co, brachu? Nie było źle, hehehe - śmiał się Emmett.
- Nie było... Jutro będziemy we wszystkich gazetach - mruknąłem
- No i co z tego? Niech się walą. - Emmett machnął ręką w stronę wyjścia. - Chodź, piękna, zatańczymy - powiedział, obejmując Rosie ramieniem.
Zwróciłem się do Belli:
- I co o tym myślisz?
- Co ja myślę? Wiedziałam, że będąc z tobą, będzie mi towarzyszyło coś takiego... - kiwnęła głową. - Po prostu staram się teraz o tym nie myśleć.
- No i dobrze, teraz myśl o tym, co cię czeka, gdy skończy się impreza - mruknąłem, a ona znowu zrobiła tę swoją niewinną minkę.
- Jesteś bardzo niegrzeczna... - pokręciłem głową. - Zatańczymy? - spytałem, łapiąc jej dłoń.
- Tak - zgodziła się i poszliśmy na parkiet, gdzie już Emmett szalał z Rosalie w rytm kawałka Kate Perry - „Hot`n'Cold”.
http://www.youtube.com/watch?v=y-LhyAVzDBI
Bawiliśmy się na parkiecie chyba z dwie godziny, robiąc krótkie wypady do baru po coś do picia.
W pewnym momencie, mnie i Emmetta dostrzegł jeden znajomy gość, który prowadził znany Talk-Show. Byliśmy już kilkakrotnie przez niego zapraszani i kilka razy przyjęliśmy jego ofertę, traktując to jako kolejny etap promocji zespołu.
Zwróciłem się do Belli.
- Dziewczynko, pójdę z nim pogadać, ok? - spytałem
- Jasne, już i tak ledwo zipię, pójdę się odświeżyć. - Uśmiechnęła się i poszła w stronę toalet.
Rosie skierowała się do naszej loży, a my z Emmettem podeszliśmy do stolika tego kolesia, żeby się przywitać z jego towarzystwem i pogadać.
B.
Bawiłam się naprawdę wspaniale. Edward tańczył świetnie, co nie stanowiło dla mnie żadnej niespodzianki, bo chyba nie było rzeczy, w której nie byłby dobry, o ile nie najlepszy. Patrzyłam na niego, jak rozmawia z jakimiś ludźmi, chyba z telewizji, z wrodzonym sobie wdziękiem połączonym z takim pogardliwym trochę luzem. Wiedziałam, że to tylko taka poza dla mediów i publiki. Zdawałam sobie sprawę, jaki naprawdę jest i za to jeszcze bardziej go kochałam.
Jedno mnie tylko martwiło. Tańcząc z nim, widziałam jak patrzyły na niego dziewczyny bawiące się w dyskotece. Widziałam, jak wręcz rozbierały go wzrokiem. Nie powiem, było to dla mnie trudne. Wprawdzie on nie zwracał na nie najmniejszej uwagi, ale widziałam, jakie są piękne i seksowne i sama sobie wydawałam się bezbarwna i nieefektowna. Poza tym, nie mogłam nie zauważyć także zazdrosnych i zawistnych wręcz ich spojrzeń rzucanych w moim kierunku. To wszystko było dla mnie takie... nowe. Ale teraz czułam, że to ja jestem dla niego najważniejsza i to mnie kocha, a nie te wypacykowane, plastikowe lale.
Uśmiechnęłam się do siebie i zeszłam krętymi schodami na dół, w poszukiwaniu toalet.
Gdy byłam na samym dole, poczułam, że ktoś łapie mnie za ramię i odwraca gwałtownie do siebie.
- Patrzcie, patrzcie, panna kusicielka. - Jakiś mężczyzna stojący bardzo blisko, patrzył na mnie z wyraźną wrogością.
- Ale... To chyba jakaś pomyłka - wyjąkałam, mając jednocześnie wrażenie, że skądś go znam.
- Nie pomyłka. Nie pamiętasz mnie, Bello? Nie pamiętasz pana Taylora? - mruknął, łapiąc mnie w pół i przyciągając do siebie gwałtownie.
Zaczęłam się wyrywać i krzyczeć, ale on jedną ręką złapał mnie za nadgarstki, drugą zatkał mi usta i przycisnął mnie do ściany.
- Słuchaj, mała dziwko, najpierw cały wieczór siedziałaś ze mną przy barze, słodko się uśmiechając, a potem udawałaś cnotliwą panienkę. A twój facet złamał mi nos!!! Teraz ja wezmę sobie to, co już wtedy mogło być moje, ty głupia suko!!! - zabrał rękę z moich ust i zaczął je miażdżyć swoimi wargami, jednocześnie łapiąc mnie za piersi. Cały czas się wyrywałam, starając się przy tym kopnąć go w czułe miejsce. Nagle, wyraźnie mając już dosyć stawianego przeze mnie oporu, zamachnął się, chcąc mnie wreszcie uciszyć i uspokoić. Skuliłam się instynktownie i wtedy zobaczyłam, jak rzucony z wielką siłą na przeciwległą ścianę, osuwa się lekko po niej na marmurową posadzkę klubowej toalety.
Edward, bo to on odrzucił tego Taylora, doskoczył do niego, złapał za kark i z całej siły przywalił jego głową w umywalkę. Taylor zalał się krwią i osunął na posadzkę. Edward wpadł w jakiś szał, zaczął nim potrząsać i krzyczeć:
- Wstawaj, ty kupo gówna!!! Jeszcze z tobą nie skończyłem, skurwielu!!!
W tym samym momencie poczułam, że Jasper chyba, podnosi mnie z podłogi i z niepokojem pyta:
- Bello, nic ci nie jest?
Pokręciłam przecząco głową. Oprócz tego, że bardzo się wystraszyłam, nic mi nie było.
Patrzyłam na wbiegającego Emmetta, który zaczął odciągać rozszalałego Edwarda od leżącego i mamroczącego coś Taylora, krzycząc jednocześnie: „Bro, zostaw go, on ma dosyć, uspokój się, do cholery!!!”
Edward podniósł ręce do góry na znak, że już panuje nad sobą, wyrwał się z rąk brata i podszedł do mnie. Jego oczy ciskały pioruny, twarz przypominała maskę. Pierwszy raz w życiu pomyślałam, że mogłabym się go bać...
- Bello, nic ci nie zrobił? - spytał, ujmując moją twarz w dłonie.
- Nie, Edwardzie... Boże... Co ty robisz? Będziesz miał kłopoty... - Zaczęłam płakać.
- Nie będzie żadnych kłopotów, ten gnój chciał ci zrobić krzywdę... Musiałem cię bronić... To wszystko, o nic się nie martw, moja dziewczynko - Pogłaskał mnie po policzku.
Do toalet wpadli ochroniarze, którzy podnieśli Taylora. Ktoś wezwał karetkę, policję, zrobiło się ogromne zamieszanie. W międzyczasie któryś członek zespołu zadzwonił już po Carlisle'a, który przyjechał od razu z ich prawnikiem. Edward nie zgodził się jechać na posterunek, żeby złożyć zeznania, więc skorzystaliśmy z gabinetu Setha.
Opowiedziałam o całym wydarzeniu, o zaatakowaniu mnie przez Taylora, o tym, że parę tygodni wcześniej, usiłował mnie wepchnąć do taksówki. Potem zeznał Edward, potwierdzając wszystko to, co ja powiedziałam i dodając, że dzisiaj, zauważywszy, że Taylor schodzi na dół w ślad za mną, natychmiast ruszył mi na pomoc. Bardzo pomocne okazały się nagrania z kamer monitoringu dyskoteki, na których wyraźnie było widać atak Taylora na moją osobę.
Podpisaliśmy zeznania i policja odjechała tuż za karetką, która zabrała Taylora do szpitala. Policjanci zaznaczyli, że możemy być jeszcze wzywani w tej sprawie na komisariat.
Gdy całe zamieszanie się skończyło, popatrzyliśmy wszyscy na siebie, a Emmett stwierdził:
- Hm, myślałem, że to ja jestem najlepszy w organizowaniu imprez, ale od dzisiaj, to ty się tym będziesz zajmował, bro!
E.
Po wyjściu gliniarzy, posiedzieliśmy jeszcze w gabinecie Setha, napiliśmy się czegoś mocniejszego i postanowiliśmy zejść na dół. Zwróciłem się do Belli:
- Bello, chcesz jechać do domu, czy jeszcze trochę zostaniemy?
- Możemy zostać, wszystko jest ok - kiwnęła głową.
- No jasne, że jest ok, musi byc ok, tylko ten koleś nie ma teraz ok, ale dobrze kutasowi, zasłużył - mój brat, zobaczywszy, że piorunuję go wzrokiem, dokończył - Eee, chodźcie, zamówiłem szampana.
- Aaa, kurde, Ed, nic nie jarałeś, a i tak wpierdol zaliczony - śmiał się, wyraźnie upalony, Jacob.
W odpowiedzi popukałem się w czoło.
Rosie podeszła do Belli, objęła ją i coś szeptała do ucha.
Emmett, ja i reszta chłopaków szliśmy za nimi do naszej loży, w której zawsze siedzieliśmy.
Gdy usiadłem koło Belli, ta przysunęła się do mnie i pocałowała w szyję.
- Hm, widzisz, przewidziałem, że będę cię dzisiaj musiał pilnować - mruknąłem, przygarniając ją do siebie.
- Jak ty go dojrzałeś, Edwardzie, przecież byłeś zajęty rozmową? - popatrzyła mi w oczy.
- Dziewczynko, mam bardzo silnie rozwinięty instynkt posiadania. Pomimo że rozmawiałem, nie spuszczałem z ciebie wzroku. Gdy zeszłaś na dół, obserwowałem schody, żeby nie przegapić momentu, kiedy się na nich pojawisz, bo lubię patrzeć na piękne rzeczy. - Bella westchnęła i uśmiechnęła się lekko. - I wtedy zobaczyłem tego ku***a, schodził na dół. Zacząłem się przepychać przez tłum, żeby dotrzeć jak najszybciej do ciebie. Ale i tak się, ku***, spóźniłem!!! Bo ta łajza już przytknęła do ciebie swoje lepkie łapska. - Poczułem, że znowu ogarnia mnie znajome szaleństwo. - Gdyby nie Emmett, chyba bym go tam zatłukł...
- Edwardzie, uspokój się, tak nie można. To ja... Wtedy, byłam głupia, że się tak zachowywałam, to przeze mnie to wszystko - tłumaczyła mi ze smutną miną.
- Daj spokój, Bello, to wina tego palanta, który nie rozumie słowa mówionego, tylko musi dostać wpierdol, zanim coś dotrze do jego małego móżdżku!!! - znowu byłem wkurwiony.
Gdy zobaczyłem tę mendę obłapiającą wyrywającą się Bellę, jego wstrętne łapska na niej, dostałem pierdolonej apopleksji. Faktycznie, gdyby nie Emmett, mogłoby to się skończyć o wiele gorzej. Dla mnie na pewno... Dla Taylora tym bardziej.
Mój brat, chyba widział, co się dzieje ze mną, bo schylił się do mnie i szepnął.
- Bro, wszystko gra?
- Gra, Emmett - kiwnąłem głową.
- Brachu, miałeś niezłą fazę. - Pokręcił ręką w kółko. - Ale nie dziwię ci się, na twoim miejscu też bym nim wytarł podłogę.
- No, nie wątpię w to, Emmett.
Nagle rozległy się spokojniejsze nieco dźwięki, więc złapałem Bellę za rękę i szepnąłem:
- Chyba należy mi się małe przytulanko, hm? - uśmiechnąłem się szeroko.
- Och! No tak... - Znowu się zaczerwieniła, na co ja złapałem ją za szyję i wpiłem mocno w jej usta.
Oczywiście, moi wspaniali kumple zaczęli klaskać, wydawać dziwne dźwięki świadczące o tym, że doznają właśnie atrofii mózgu. Pokazałem im znanym gestem, co myślę na ich temat, objąłem Bellę za szyję i poszliśmy na parkiet.
Właśnie leciało „Together”, The Kin.
http://www.youtube.com/watch?v=j2hbnMSDOXo
Przytuliłem Bellę do siebie, ona oparła głowę o moją klatkę piersiową, ja gładziłem jej plecy oraz ramiona i powoli krążyliśmy w takt muzyki.
W pewnej chwili podniosła głowę i spojrzała na mnie.
- Edwardzie, zostaniesz dzisiaj ze mną?
- To znaczy?
- Chcę, żebyś został u mnie... Ze mną... - uśmiechnęła się nieśmiało.
Westchnąłem i położyłem dłoń na jej policzku.
- Zostanę, dziewczynko... Zrobię wszystko, co tylko będziesz chciała, malutka...
B.
W klubie Setha bawiliśmy się do trzeciej nad ranem. Byłam już naprawdę bardzo zmęczona, bolały mnie nogi, bo Edward chyba postanowił pobić rekord w ilości tanecznych obrotów na minutę.
Zbieraliśmy się już do wyjścia, wiedziałam, że Rosie jedzie do Emmetta, a ja cieszyłam się, że Edward pojedzie do mnie. Jeszcze nigdy u mnie nie został na noc - ja u niego kilka razy, ale on u mnie nigdy. Czułam, że nasz związek z każdą chwilą, każdym wydarzeniem, posuwa się do przodu, przeskakując na kolejny etap i było mi z tym bardzo dobrze. Wsiedliśmy, zmęczeni nieco po wrażeniach z wieczoru i nocy, do limuzyny.
W drodze powrotnej mój ukochany patrzył na mnie jakimś nieodgadnionym wzrokiem, ale tak intensywnym, że za każdym razem, gdy na niego spojrzałam, robiło mi się jakoś miękko w kolanach.
Podjechaliśmy pod mój dom, pożegnałam się z wszystkimi, pocałowałam Rosie, która szepnęła mi do ucha: „tylko nie obudźcie sąsiadów”, na co ja wzniosłam oczy do nieba i pokazałam jej język.
Edward objął mnie i weszliśmy po cichu do mojego domu. W drzwiach stanęła trochę zaspana Alice, która zobaczywszy, że to my, machnęła ręką i schowała się w sypialni Rosie.
Edward usiadł w salonie w fotelu, a ja poszłam zobaczyć, czy Jimmy śpi. Przykryłam go, zgasiłam palącą się lampkę i weszłam do salonu.
Edward nastawił cicho muzykę, leciało „About Being Alone” Josefa Hedingera. http://www.youtube.com/watch?v=2Ct4-9bhBHI
- Edwardzie, chcesz coś do picia? - spytałam cicho.
Pokiwał przecząco głową.
- Chodź do mnie, dziewczynko - szepnął, pokazując mi swoje kolano.
- Ale... - próbowałam coś powiedzieć.
- Chodź tutaj... Do mnie... - mruknął cicho, nie spuszczając ze mnie wzroku.
Podeszłam, czując, że twarz zaczyna mi parować. On cały czas patrzył na mnie jakimś dzikim wzrokiem, aż poczułam dziwne mrowienie na całym ciele. Nagle złapał mnie za rękę, gwałtownie przyciągając do siebie tak, że niemal leżałam na jego kolanach.
- Wiesz o tym, że dzisiaj w limuzynie igrałaś z ogniem? - pochylił się nade mną, jednocześnie pieszcząc mi piersi przez materiał sukienki. - Czy wiesz, że doprowadziłaś mnie do szaleństwa? - Jego druga ręka biegła po mojej nodze, coraz wyżej i wyżej, aż dotarła do koronkowej bielizny.
Dyszałam lekko, kiwałam głową i nie mogłam wypowiedzieć ani jednego słowa.
- Wiesz o tym, że Cullena nie doprowadza się do szaleństwa, a potem nie zostawia z nieugaszonym ogniem? I potem ten podniecony wariat, musi cię ponownie wybawiać z rąk jakiś psycholi? I ogarnia go podwójne szaleństwo? - Jego ręka ominęła zgrabnie bieliznę, a palce zatonęły w głębi mojej gotowej na niego kobiecości.
- Och... Edwardzie... - nie byłam w stanie powiedzieć niczego więcej.
On nie przestawał, pieścił mnie dłonią, drugą ściągnął delikatnie ramiączka sukienki i obnażył moje piersi. Przywarł do nich lekko ustami i drażnił je językiem.
Byłam bliska szaleństwa, czułam dreszcze rozchodzące się po całym ciele i lekkie drgania mięśni. Złapałam go kurczowo za ramiona i z całej siły wciskałam w nie palce. Nagle on powiedział cicho:
- Nie robi się takich rzeczy bez konsekwencji, niegrzeczna dziewczynko.
I przestał mi robić te cudowne rzeczy.
Otworzyłam oczy, przez chwilę nie mogłam w ogóle nic dojrzeć. Wreszcie, po chwili, popatrzyłam na niego nieprzytomnym zapewne wzrokiem i zauważyłam, że obserwuje mnie zmrużonymi oczami z jakimś dziwnym wyrazem twarzy.
- Och, Edwardzie... Czemu przestałeś...? - szeptałam.
- Bo byłaś niegrzeczna i musisz ponieść karę... - też szeptał, niemal dotykając swoimi ustami moich.
- Och, Edwardzie... Nie możesz... - jęknęłam, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami.
- Och, Bello, ależ mogę... - zamruczał, znowu prowadząc dłoń po mojej nodze wyżej i wyżej, aż nagle, gdy już drżałam w oczekiwaniu na jego dotyk, on ponownie zaprzestał.
- Powiedz to, Bello... Powiedz to... - mówił cicho, patrząc na mnie jakimś dzikim wzrokiem z pałającymi ciemną zielenią oczami.
- Edwardzie... Nie możesz... - Byłam bliska rzucenia się na niego, ale, wbrew pozorom, tkwiłam uwięziona w jego mocnych ramionach.
- Byłaś nieznośna, musisz dostać nauczkę... - wymruczał mi do ucha, pieszcząc delikatnie jego płatek ustami. - Powiedz to, maleńka... Powiedz, że byłaś niegrzeczna...
Byłam gotowa powiedzieć cokolwiek. Doprowadził mnie do takiego stanu, że nie wiedziałam, co się ze mną dzieje.
- Byłam bardzo niegrzeczna... - szepnęłam, czując, że jeszcze większe płomienie ogarniają moje policzki.
Błysnął prawie czarną zielenią oczu i szepnął mi do ucha.
- Teraz powiedz to, Bello... Powiedz... Proszę, Edwardzie....
- Nie... Nie... - zaczęłam kręcić przecząco głową.
Uśmiechnął się tym swoim boskim uśmiechem i zaczął znowu pieścić moje piersi.
- Powiedz to, moja piękna dziewczynko.. Powiedz... A będę cię pieścił do samego rana, nie zostawię ani jednego skrawka twojego cudownego ciała, bez naznaczenia go moimi ustami.... Ale powiedz to, moja malutka... - szeptał, cały czas nie zaprzestając obezwładniających mnie pieszczot.
- Boże... Edwardzie... Proszę... Proszę... - wydyszałam.
On zatrzymał się, spojrzał na mnie tym zmienionym wzrokiem i cicho jęknął:
- Bello... Zabijasz mnie... Pragnę cię jak nikogo na świecie... Moja śliczna dziewczynko - to mówiąc, wstał, nadal trzymając mnie na rękach i przywarł mocno do moich ust, jednocześnie kierując się w stronę sypialni.
Tam posadził mnie na łóżku, ściągnął sukienkę i położył delikatnie, cały czas obserwując mnie zmrużonymi oczami. Ten jego wzrok znowu zaczął mnie paraliżować. Położył się obok mnie i gładził delikatnie całe moje ciało.
Byłam zupełnie bezwładna, niezdolna do wykonania jakiegokolwiek ruchu.
Czułam jego dłonie, usta, włosy...
Wszędzie.
On, tak jak obiecał, pieścił mnie całą, jednocześnie szepcząc takie rzeczy, od których dostawałam zawrotów głowy.
- Och, Bello, jesteś taka piękna i gładka... Mięciutka i delikatna... - nie przestawał mnie całować. - Kocham każdy skrawek twojej skóry, twoje malutkie dłonie, twoje zgrabne nogi, twoje, hm, cudownie, smakowite piersi hm. - Czułam, że zjeżdża ustami coraz niżej.- Hm i kocham ciebie... Tam, w środku...
Wiedziałam, że długo już nie wytrzymam, w pewnym momencie poczułam wzmożone mrowienie we wszystkich komórkach ciała, krzyknęłam i poleciałam gdzieś w nieokreśloną przestrzeń.
Przytulił mocno moje drżące ciało, głaskał i uspokajał, całował i pieścił. Poczułam, że kocham go miłością szaloną, nieokiełznaną, że zawsze go będę kochała. Nieważne, co wydarzy się jeszcze w naszym życiu.
Gdy trochę ochłonęłam, zobaczyłam, że on ciągle jest ubrany. Podniosłam się i ściągnęłam mu sweter.
Widziałam go już kilka razy rozebranego, ale zawsze, patrząc na to doskonałe ciało, dostawałam jakiegoś cholernego zatoru w przepływie powietrza.
- Och, Edwardzie... Tak bardzo cię kocham - powiedziałam, rysując palcem wzór na jego tatuażu.
- Ja ciebie też, Bello, robisz ze mną straszne rzeczy - wymruczał cicho, uśmiechając się lekko. - A teraz ja zrobię z tobą kilka strasznych rzeczy, dziewczynko. - W jednej chwili oczy mu ściemniały. Położył mnie na łóżku i przygniótł swoim twardym ciałem. - Czujesz, co ze mną zrobiłaś? - szeptał, przyciskając się do mnie, a ja czułam, że znowu ogarnia mnie ten straszny ogień. - Teraz pokażę ci kilka moich wariacji, niegrzeczna dziewczynko... - szepnął i wszedł we mnie mocno, ale jednocześnie delikatnie, doprowadzając mnie już w tym momencie na wyżyny rozkosznego spełnienia...
Pokaz jego wariacji trwał niemal do rana.
E.
Nazajutrz, po naszym nocnym maratonie, wstałem o ósmej rano i pojechałem do siebie, żeby się przebrać, wziąć potrzebne papiery i z powrotem wróciłem do domu Belli.
Wczoraj, a raczej dzisiaj, było bosko. Niesamowicie bosko. Było mi z nią naprawdę dobrze. Pasowała do mnie pod każdym względem. I czułem, że z każdym naszym spotkaniem, z każdą naszą rozmową i wspólnie spędzoną nocą, moje uczucie do niej pogłębia się jeszcze bardziej.
Czasami łapałem się na tym, że nie mogłem sobie przypomnieć czasów „przed” Bellą. Jaki był wtedy sens mojego zabawowego życia? Chyba taki, żeby chodzić nawalonym już przed południem i zaliczyć trzy łatwe panienki naraz. Takie moje małe rekordy, które nie prowadziły do niczego dobrego. No, bo ile to mogłoby jeszcze potrwać? A teraz wiedziałem, że moje życie zaczyna nabierać sensu i jest życiem, a nie jakąś tanią, medialną podróbką.
Czekałem na Bellę w samochodzie. Oczywiście, mały Jimo zobaczył mnie przez okno i przybiegł uszczęśliwiony do mnie.
- Hej, Jimo! Może pojedziemy dzisiaj na plażę po południu? - spytałem, przybijając mu piątkę.
Pokiwał z emfazą kasztanową główką i władował mi się na kolana, łapiąc za kierownicę. To dziecko było tak otwarte, ujmowało mnie swoją prostolinijnością i szczerością. Było najbardziej prawdziwym zjawiskiem w moim życiu, pełnym do tej pory fałszu i sztuczności.
Zobaczyłem, że Bella wychodzi z domu w swoich ukochanych dżinsach, podkoszulku, z włosami związanymi w tradycyjny, niedbały węzeł na karku.
Westchnąłem. Ona była... Doskonała. Jak chodzące naturalne piękno. Moja dziewczynka.
- Jimo, zostaw Edwarda, musimy jechać do pracy.
Jimmy nie był zadowolony, ale zszedł mi z kolan i podszedł do stojącej obok Belli, Rosie.
- Bello, a może zabierzemy go ze sobą? Weźmiesz mu jego zestaw do malowania, on potrafi się tym grzecznie zając, prawda, Jimo? - Spojrzałem na chłopca.
- Tak - powiedział z uśmiechniętą buzią.
Bella spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami, w których malowała się radość i jeszcze... wdzięczność?
- No dobrze, synku, biegnij po swoje rzeczy, pojedziemy razem, a jak się będziesz nudził, to może Rosalie po ciebie przyjedzie? - to było pytanie w stronę Rosie, która kiwnęła głową, nadal chyba będąc w lekkim szoku po wypowiedzeniu przez Jimmy'ego kolejnych słów.
Maluch pobiegł do domu po blok, kredki i farbki, które ostatnio mu kupiłem.
Zwróciłem się szybko do Belli:
- Jest chyba coraz lepiej?
- Boże!!! Jest lepiej... Ja ciągle nie jestem w stanie normalnie reagować na jego słowa... Gdy pojedziemy w sobotę do San Francisco, to będę musiała wszystko opowiedzieć temu lekarzowi. Może... Może, Edwardzie, ten specjalista zleci nam jeszcze jakieś ćwiczenia i, biorąc pod uwagę, że się przełamał, to...
- To Jimo będzie normalnie mówił, Bello. Jestem o tym przekonany. - Uśmiechnąłem się.
- Słuchajcie, jestem nadal w szoku, dlatego nic nie mówię, ale zgadzam się z Edwardem. To jest przełom i idzie do przodu - powiedziała cicho Rosalie. - A to dzięki tobie, Ed. - Uśmiechnęła się. - Tego też jestem pewna.
Pokręciłem głową.
- Nie wiem, być może. Albo po prostu nadeszła ta chwila, że musiał się odblokować. Nie wiem, nie jestem lekarzem. Myślę, że w sobotę Bella dowie się więcej na ten temat na tej konsultacji.
Skończyliśmy rozmowę, bo Jimmy już wybiegł z domu z grubo wypchanym plecakiem.
- Bello, ja i tak po południu podjadę do studia, bo tak umówiłam się z Emmettem, więc jak mały będzie się nudził, to go zabiorę - powiedziała Rosie.
- Nie przesadzajcie, Jimo nie będzie się nudził, poza tym, po pracy obiecałem mu wycieczkę na plażę, zgadza się, chłopie? - zwróciłem się do Jimmy'ego, który usadowił się z tyłu.
- Tak - odpowiedział uszczęśliwiony.
- No, widzicie - uniosłem znacząco brwi i popatrzyłem z uśmiechem na Bellę i Rosie.
- No dobrze, w każdym razie, jak coś, to po południu i tak do was podjadę. - Rosie pomachała małemu i poszła do domu.
My ruszyliśmy w stronę studia.
Praca w studiu nad nagrywaniem płyty zmierzała już do końca. Nanosiliśmy już ostatnie poprawki i uznaliśmy, że mamy naprawdę niezłe tempo. Laurent był wniebowzięty.
Jimo był bardzo grzeczny, po pierwszym szoku, związanym z miejscem, w jakim się znalazł, po oprowadzeniu go po pomieszczeniach i opowiedzeniu, co gdzie się robi i nad czym pracuje, Jimmy zajął się swoimi rysunkami.
Nikt się nie dziwił, że Jimmy nie mówi, jak powinien w wieku pięciu lat, gdyż Bella już dawno o tym wszystkim powiedziała, unikając tym samym zdziwionych spojrzeń, czy pytań.
Siedziałem u siebie, razem z Bellą, która trochę mi przeszkadzała.
- Edwardzie, zaśpiewaj jeszcze raz ten kawałek „Closer”, kocham tę piosenkę.
- Bello, nie teraz, muszę jeszcze poprawić kilka partów, nie mam czasu.
Zrobiła minę obrażonej dziewczynki.
- Ale ja tak lubię tę piosenkę i to, co ty robisz w niej ze swoim głosem - nie ustępowała.
- A co ja niby robię z moim głosem? - uniosłem jedną brew i spojrzałem na nią.
- Noo, tak nisko śpiewasz, że... hm, no bosko... - Patrzyła na mnie rozmarzona.
- Bello! - powiedziałem ostrzegawczo. - Przestań, nieznośna dziewczyno!
- Ale co? - zdziwiła się.
- Nie mów mi takich rzeczy... Nie mogę się skupić na tym, co robię. - Pokręciłem głową, ale w głębi duszy byłem szczęśliwy, że ona mnie odbiera w ten sposób. Ja ją zresztą też...
- No dobrze, pójdę zobaczyć, czy Jimo nie zamęczył Emmetta. - Wstała, podeszła do mnie, ujęła moją twarz w dłonie i pocałowała.
- Hm, Bello, jeśli przyjedziesz dzisiaj do mnie, pokażę ci kilka chwytów... Na gitarę... - mruknąłem niskim głosem .
- Boże, Cullen, jesteś niemożliwy... -Uśmiechnęła się i znowu pocałowała.
W tym momencie usłyszeliśmy znaczące chrząknięcie. Spojrzeliśmy szybko w stronę drzwi. To był Carlisle z lekkim uśmiechem na twarzy.
- Eee, sorry, że przeszkadzam, ale, Ed, mam sprawę. - Patrzył na mnie.
- Jasne, to ja idę poszukać Jimmy'ego. - Bella wskazała na drzwi i wyszła.
- O co chodzi, Carlisle? - Popatrzyłem na niego.
- Słuchaj, w tym tygodniu w piątek przyjeżdżają ludzie z „Music Stars”. Najpierw jemy z nimi lunch, a potem jedziemy do Beverly Hills do klubu prezesa „GIA” i tam obgadamy szczegóły kontraktu. A potem chcę, żeby się chłopcy z MS zabawili.
- W piątek, mówisz? - cholera, w sobotę musiałem z rana jechać z Bellą do San Francisco.
- Piątek. A co masz jakieś plany? - popatrzył na mnie poważnie.
- Nie, nie mam. Tylko nie wiem, czy będę mógł siedzieć długo, bo w sobotę z rana jadę z Bellą do San Francisco. Ona ma tam wizytę lekarską z małym. - Spojrzałem na Carlisle.
- Ed, to jest bardzo ważne, przecież wiesz, nie możecie tej wizyty przełożyć?
- Nie ma takiej możliwości. Dobra... Słuchaj, dam radę, najwyżej nie będę za dużo pił, żeby jakoś dać radę jechać. - Pomyślałem, że jeśli posiedzę do drugiej w nocy, to i tak zdążę do rana się przespać i jako tako wyglądać.
- No dobra, pamiętaj, to jedyna taka szansa. Musimy mieć ten kontrakt, Ed. - Pokiwał palcem.
- No wiem, wiem, damy radę. Dostaniemy to, stary, już ja się o to postaram. - Poczochrałem włosy i pokiwałem głową.
- Dobra, kończcie już, idę pogadać z Lauriem, na razie, Ed. - powiedział, wychodząc.
- Na razie, Carlisle.
Nie powiem, trochę się zmartwiłem tym, że to spotkanie, cholernie ważne spotkanie, jest akurat w piątek. Ale nie miałem wyjścia, musiałem tam być. Zrobię tak, jak postanowiłem - posiedzę z nimi, dopilnuję wszystkiego i postaram się jak najszybciej wyjść.
Gdybym wiedział, jak skończy się ta noc, to nie siedziałbym teraz spokojnie w studio, trzymając swoją gitarę, tylko wybiegłbym na zewnątrz i przywalił swoją durną głową w pobliski mur...
B.
Poszłam zobaczyć, co robi Jimmy, ale ten był bardzo zajęty, gdyż Emmett posadził go przy perkusji i pokazywał jak trzyma się pałeczki i uczył podstawowych taktów.
Obserwowałam Edwarda i Carlisle, których widziałam przez szybę oddzielającą kabinę nagraniową, w której zwykle siedział Edward, od reżyserki, w której teraz ja byłam. Edward miał jakiś dziwny wyraz twarzy. Nie podobało mi się jego spojrzenie, jakim obrzucił Carlisle, a także spojrzenie samego Carlisle. Nie kłócili się, ale widziałam, że Edward wyraźnie czymś się zmartwił.
Tak się zamyśliłam, że nie zauważyłam nawet Rosalie, która weszła do studia. Usłyszałam za to jej krzyk: „Emmett, puść mnie, wariacie!”, gdyż zwariowany brat mojego ukochanego, zobaczywszy moją siostrę, uniósł ją swoimi wielkimi dłońmi jak piórko do góry i całował jej brzuch. Byłam szczęśliwa, widząc, że on naprawdę ją kocha, a poza tym, czy to nie było wspaniałe, że dwóch zepsutych Cullenów, potrafiło naprawdę kochać? I to kochać dwie siostry Swan. Hm, to było niesamowite. Uśmiechnęłam się i pokręciłam głową.
- Z czego się śmiejesz, maleńka? - spytał Edward, który, jak widać, od dłuższego czasu mnie obserwował.
- A, śmieję się z Emmetta. - Wskazałam ruchem brody na Emmetta ściskającego uszczęśliwioną Rosalie.
- Cały Emmet. Wielki chłop, z wielkim sercem. - Edward uśmiechnął się szeroko. - To co, teraz plaża?
- Teraz plaża. - Kiwnęłam głową i też sie uśmiechnęłam.
Wzięliśmy Jimmy'ego, który tylko obietnicą wspólnej kąpieli z Edwardem w oceanie, dał się oderwać od perkusji Emmetta. Wsiedliśmy do samochodu i Edward ruszył w stronę plaży. Tej samej, na której kiedyś widział mnie z synkiem.
Na plaży rozłożyliśmy się w pobliżu oceanu, gdyż dzień był bardzo gorący, jak większość dni w Californii. Ja nie miałam stroju, więc tylko moczyłam nogi w chłodnej wodzie. Ale za to Edward z Jimmym korzystali z okazji i uskuteczniali zawody pływackie, jednocześnie chlapiąc się z wielką intensywnością. Obserwowałam ich z radością w sercu, widząc, jak mój synek jest szczęśliwy, kiedy bawi się z Edwardem. I widząc także, że mój kochany nie robi nic z przymusu, tylko naprawdę świetnie się bawi.
Wreszcie zmęczeni wyszli z wody, mój synek usiadł na piasku i zaczął z wielkim zapałem budować zamek. A Edward szedł w moją stronę z mokrymi włosami, z których skapywały krople wody spływające następnie cienkimi strumyczkami po wypukłościach jego doskonałych mięśni.
Ech, wiedziałam, że nigdy nie będę w stanie patrzeć na niego bez tych dziwnych drgań w sercu i wibracji w podbrzuszu.
Edward podszedł do mnie, popatrzył dziwnie i nagle, bez żadnego ostrzeżenia przytulił się do mnie swoim mokrym, mocnym ciałem.
- Ach! Co robisz, szalony Cullenie? - śmiałam się, a on przewrócił mnie na piasek i zaczął całować.
Jimmy uszczęśliwiony biegał dookoła, a Edward krzyknął do niego.
- Jimo, przynieś trochę wody, musimy umyć mamę, bo jest brudna
Mój synek złapał wiaderko i pobiegł w stronę oceanu. Ja zerwałam się i zaczęłam uciekać, ale, oczywiście, Edward był szybszy, złapał mnie w pół i mocno trzymał, jednocześnie szepcząc mi do ucha:
- Och, Bello, nie opieraj się bo wrzucę cię do wody... A poza tym, im bardziej się opierasz, tym bardziej ja nie będę w stanie już dłużej siedzieć na plaży w spodenkach... - roześmiał się cicho.
Uszczęśliwiony Jimmy podbiegł do mnie i podał Edwardowi wiaderko, który wylał mi je na bluzkę. Bluzka przywarła do mojego ciała, ukazując koronkę biustonosza i ciemne krążki sutków.
- No i co zrobiłeś? - zapytałam trochę zła.
Edward patrzył na mnie dziwnym wzrokiem.
- Noo tak... To nie był dobry pomysł... Jimo! - krzyknął do mojego synka. - Kto pierwszy do samochodu? - rzucił hasło i Jimmy od razu zaczął biec. Edward odwrócił się do mnie i powiedział cicho:
- Jesteś apetyczna, dziewczynko... - wykrzywił usta w tym swoim uśmiechu i pobiegł za Jimmym.
*
Gdy po szaleństwach na plaży wróciliśmy do domu, Jimmy był tak zmęczony, że zasypiał już podczas jedzenia kolacji.
Położyłam go do łóżka, pomachał mi niemrawo rączką i niewyraźnie, po raz pierwszy od lat szepnął „mama” i praktycznie już spał. To słowo powaliło mnie na kolana.
Kucnęłam przy jego łóżku i przyłożyłam usta do jego pachnącej główki. Miałam wrażenie, że serce wyskoczy mi z piersi... Tak długo czekałam na te słowa...
Mój malutki, dzielny chłopczyk!
Pogłaskałam go po główce i weszłam do salonu, gdzie siedział Edward i patrzył na mnie tym swoim zagadkowym wzrokiem. Zobaczywszy, ze płakałam, zerwał się z fotela i szybko podszedł do mnie.
- Co się stało? - spytał ze zmarszczonymi brwiami.
- On powiedział „mama” - szepnęłam.
Edward spojrzał na mnie, westchnął i mocno przytulił.
- To wspaniale, dziewczynko, to naprawdę wspaniale... - Pocałował mnie we włosy.
- Tak długo na to czekałam... - rozszlochałam się w jego koszulę.
- Wiem, wiem... Płacz, maleńka... Płacz... - mówił cicho i głaskał mnie po włosach. Potem wziął mnie na ręce i usiadł ze mną w fotelu, nadal głaskając i pocieszając.
Musiałam to wypłakać... Te lata oczekiwania, strachu, obawy, tęsknoty. Te lata walki, ćwiczeń, starań, żeby mój synek mógł normalnie żyć.
I teraz wiedziałam, że to się uda, że to wszystko nie poszło na marne...
Siedzieliśmy tak bardzo długo, aż wreszcie się uspokoiłam, pociągnęłam nosem i popatrzyłam na Edwarda.
- A czy dzisiaj coś się stało w studiu? Widziałam, jak rozmawiałeś z Carlislem, miałeś jakąś taka nieciekawą minę, Edwardzie. - Patrzyłam na niego uważnie.
- Nic się nie stało. Nic, o co byś się musiała martwic, Bello. - Pokręcił głową i splótł palce dłoni z moimi.
- To o co chodziło? - zmarszczyłam brwi.
- W piątek przyjeżdżają ludzie z „Music Stars” i mamy z nimi spotkanie - powiedział powoli.
- To chyba dobra wiadomość - uśmiechnęłam się.
- Bardzo dobra - kiwnął głową. - Ale mamy z nimi szereg spotkań połączonych z wieczornym party w Beverly Hills.
- No rozumiem... - kiwnęłam głową. - Słuchaj Edwardzie, to jest bardzo ważne, to jest przyszłosć zespołu... Moja też, więc musisz tam być i zrobić wszystko, żeby zdobyć ten kontrakt.
- Jasne, że muszę, wiem o tym. Posiedzę z nimi do pierwszej lub drugiej w nocy i rano pojedziemy do San Francisco tak, jak ci obiecałem. - Patrzył na mnie z uśmiechem.
- Ale, Edwardzie, ja sobie jakoś... - nie dokończyłam, bo zamknął moje usta dłonią.
- Wiem, wiem, poradzisz sobie, ale, Bello... Dla mnie to nie stanowi problemu, rano wyjedziemy przed ósmą, to na dziesiątą zdążymy spokojnie, jeszcze będziecie mieć czas, żeby się przygotować do tego spotkania. Więc, proszę, wiem, że jesteś nauczona radzić sobie sama, ale teraz masz mnie, dziewczynko. I pozwól mi pokazać, że potrafię o ciebie i Jimo zadbać. Też jestem dużym chłopcem. - Mrugnął do mnie i błysnął boskim uśmiechem.
- Ach, wiem... Że jesteś dużym chłopcem... Bardzo dużym... - uśmiechnęłam się i przytuliłam do jego szerokiej piersi.
Edward włożył dłonie w moje włosy i zaczął je delikatnie głaskać.
- Bello? - nagle zapytał.
- Tak? - odparłam leniwie, bo ta jego pieszczota działała na mnie relaksująco.
- Wiesz, że cię kocham? - spytał nieoczekiwanie.
Podniosłam głowę i spojrzałam na niego zdziwiona.
- Wiem, kochany... Ja ciebie też kocham, Edwardzie... - Uśmiechnęłam się do niego szeroko.
- No, to może dokończymy tę zabawę w miss mokrego podkoszulka? - Uśmiechnął się znowu w ten swój firmowy sposób.
Pokręciłam głową.
- Wiesz co, ty nienasycony Cullenie? Naprawdę jesteś boski! - Złapałam go za szyję i przybliżyłam się do jego wilgotnych ust.
B.
Reszta tygodnia upłynęła nam na pracy w studiu nad końcowym etapem nowej płyty. Wszyscy byli tym bardzo podekscytowani - Emmett, jak zawsze, planował imprezę z okazji zakończenia nagrań nad tym krążkiem. Poza tym, cały team był również bardzo podniecony faktem, iż ludzie z MS chcieli podpisać z nimi kontrakt.
Edward był zajęty uzgadnianiem z Laurentem i Carlisle'em szczegółów kontraktu tak, aby wszystko było przygotowane na piątkowe spotkanie.
Bardzo cieszyłam się z tego faktu, iż Semtex będzie nagrywał w największej wytwórni w stanach. To była szansa jedna na milion, poza tym, to oni zwrócili się do Semtexu z taką propozycją, a to już świadczyło o wielkości grupy.
Miałam okazję obserwować Edwarda, nie wokalistę, ale Edwarda biznesmena, który z wielką dbałością o szczegóły przygotowywał warunki kontraktu dla poszczególnych członków grupy. Był nieustępliwy, bardzo dokładny i w pełni profesjonalny w tym, co robił. Nie powiem, imponowało mi to bardzo.
Mój mężczyzna…
Jeśli chodzi o mnie, to oprócz małej nerwówki związanej ze spotkaniem z menadżerami MS, nie mogłam się doczekać wizyty w klinice w San Francisco i diagnozy tego specjalisty. Wierzyłam w to, że teraz, gdy Jimmy się przełamał i zaczął wypowiadać poszczególne słowa, odblokuje się całkowicie i zacznie normalnie się porozumiewać. A jeszcze dokładając zbawienny wpływ Edwarda na mojego synka, byłam pewna, że to pokonamy.
I że Jimmy będzie z powrotem normalnym dzieckiem, zwłaszcza, że za rok miał iść do szkoły. Wiedziałam, że gdyby zaczął normalnie mówić, z nauką nie miałby problemów, bo już czytał i pisał. Jedyny problem to komunikacja werbalna z rówieśnikami, ale gdyby całkowicie się odblokował, to na pewno szybko nadrobiłby te braki.
Po południu Edward uparł się, żeby zabrać mnie do salonu samochodowego w celu oglądnięcia auta dla mnie, bo jak stwierdził, „mój klekot nadaje się tylko na złomowisko”. Nie podzielałam jego zdania na ten temat, ale naciskana uznałam, że dla świętego spokoju pojadę z nim oglądać te samochody.
Po pracy, wsiedliśmy do auta Edwarda i ruszyliśmy do tego salonu, na który uparł się mój facet.
- Edwardzie, naprawdę uważam, że nie jest to mi teraz potrzebne. - Popatrzyłam na niego.
- Ale, Bello, nie bądź uparta. Ja z kolei uważam, że potrzebne ci nowe auto i zupełnie nie rozumiem twojego dziwnego oporu, dziewczynko. - Pokręcił głową.
- Uważam, że mój Golf jeszcze jest całkiem rześki - mruknęłam.
- Taaaa, rześki. Tak, jak ja po dwudniowej bibie z Emmettem - roześmiał się Edward.
- Zresztą, mam teraz inne wydatki. - Pokręciłam głową.
- Chyba nie sądzisz, że zmuszam cię do zakupu nowego auta i każę ci jeszcze za nie płacić? - Popatrzył na mnie z politowaniem. - Uznałem, że mogę zrobić ci prezent, nic na razie ode mnie nie dostałaś, więc jest ku temu świetna okazja.
Spojrzałam na niego, jakby mówił w jakimś południowo-afrykańskim narzeczu.
Zerknął na mnie i roześmiał się.
- Dlaczego tak patrzysz na mnie, Bello?
- Bo… Edwardzie… Chyba nie sądzisz, że zgodzę się na takie coś?! - wybuchłam.
- Ale, Bello, po co zaraz się unosisz, nerwowa kobieto? - Pokręcił głową. - Jedziemy tylko oglądnąć auta. Gwarantuję ci, że jak wsiądziesz do któregoś z tych cacek, od razu zmienisz zdanie. - Uśmiechnął się i znowu zerknął na mnie.
- Na pewno nie zmienię zdania. Co do tej drugiej rzeczy… Nie będziesz mi robił TAKICH prezentów, nie ma mowy! - powiedziałam głośno, akcentując wyraźnie, o jaki rodzaj prezentu mi chodzi.
- Dobra, dobra… Pogadamy o tym jeszcze - mruknął i uśmiechnął się do siebie swoim krzywym uśmiechem.
Dojechaliśmy do salonu prowadzonego, jak się okazało, przez jakiegoś kolegę Edwarda i Emmetta. Akurat mnie to zbytnio nie zdziwiło, gdyż kogo oni nie znali w L.A.? Albo, kto nie znał ich? No, to drugie akurat nie było trudnością, ale oni też wszędzie mieli swoich kumpli albo kolegów kumpli i tak dalej.
Właściciel salonu powitał nas wylewnie, stawiając całą obsługę na baczność. Ktoś zaproponował nam coś do picia. Przemiły sprzedawca podszedł do mnie i uprzejmie zapytał:
- Jaki dokładnie samochód panią interesuje?
- Mnie? Żaden… - mruknęłam, bo nadal byłam zła.
- Panią interesuje duże auto, rodzinne, wygodne, z dużym silnikiem i, oczywiście, ze wszystkimi bajerami, wiesz o czym mówię? - Mój facet, uśmiechnął się szeroko do sprzedawcy, który już chyba wyczuł, z kim będzie ubijał interes i pokiwał głową z równie szerokim uśmiechem do Edwarda.
- Jedyna opcja to to AudiQ7 w kolorze kości słoniowej - powiedział, pokazując nam duże, piękne auto z przyciemnianymi szybami. - Kobiety to uwielbiają, bo czują się w nim bezpiecznie, jak w ramionach silnego mężczyzny - sprzedawca, rozpoczął swoją marketingową śpiewkę.
Edward łypnął na niego i powiedział:
- Mojej kobiecie to jest niepotrzebne, ma mnie. Dobra, to Audi jest niezłe, rezerwujemy je na przyszły tydzień, przygotuj papiery na moje nazwisko - powiedział sucho i złapał mnie za rękę, ciągnąc w stronę wyjścia.
Wyrwałam mu rękę, nie chciałam robić przedstawienia w salonie, ale bardzo mnie zdenerwował.
- Ale może nie będziesz decydował za mnie? - powiedziałam cicho wściekłym tonem.
- Bello, chodź, pogadamy o tym w samochodzie. - Spojrzał na mnie wyraźnie rozbawiony, co mnie jeszcze bardziej wkurzyło.
- Nie wyjdę stąd, dopóki nie odwołasz tej rezerwacji!!! - podniosłam już głos, bo naprawdę byłam strasznie wkurzona.
Pracownicy salonu spojrzeli szybko w naszą stronę i odwrócili wzrok.
Edward przysunął się do mnie, złapał mnie za ramię i szepnął:
- Nie rób scen, dziewczynko. Rezerwacja jeszcze do niczego nie zobowiązuje. Przyjedziemy tu w przyszłym tygodniu, weźmiesz to auto na kilka dni na jazdę próbną i, jak ci się spodoba, wtedy będziemy dalej rozmawiać na ten temat. A teraz chodź ze mną do samochodu, jeśli nie chcesz, żebym cię stąd wyniósł. - Błysnął ciemniejszą zielenią oczu, co znaczyło, że też jest już trochę zły.
Pokręciłam głową i poszłam w stronę wyjścia.
Bez słowa wsiadłam do samochodu i wtedy wybuchłam.
- Bo wszystko musi być zawsze, jak ty chcesz!!! Nie chcę takich prezentów, możesz mi kupić kwiaty, cholera… Nie wiem… Jakiś drobiazg, ale nie samochód!!! - wrzasnęłam, dając ujście mojej kotłującej się w środku wściekłości.
Popatrzył na mnie z równie wściekłym wyrazem twarzy, odpalił silnik i, gdy rzuciłam w jego kierunku:
- Powiedz coś, Edwardzie, bo… - nie dał mi dokończyć, tylko włączył muzykę, ustawiając głośność na ful. W całym samochodzie rozległy się ogłuszające dźwięki RATM - „Killing In the Name”.
http://www.youtube.com/watch?v=fkuOAY-S6OY&feature=related *
Ruszył jak wariat, tak, że musiałam trzymać się uchwytów zamocowanych na drzwiach. Popatrzyłam na niego wściekła i chciałam ściszyć muzykę, ale złapał moją rękę i położył mi na udach.
Ponownie nastawił muzykę na maksymalną głośność i wyjechał na autostradę, jadąc po niej z prędkością, od której wirowało mi w głowie. Fakt, że jeździł bardzo dobrze i pewnie nie sprawił, że byłam jakoś szczególnie spokojna w tym momencie. Miałam ochotę go zabić, ale byłam za bardzo skupiona na obserwowaniu drogi i wyprzedzanych przez nas samochodów.
Edward założył ciemne okulary - chyba, żebym nie widziała jego wzroku - zacisnął usta w wąska linię i zgrabnie wymijał samochody, jakby brał udział w jakimś pieprzonym wyścigu albo grał na symulatorze Colin Mc Rally.
W ekspresowym tempie dojechaliśmy do mojego domu. Zatrzymał się i, nawet nie ściszając muzyki, pochylił się nade mną, otworzył drzwi z mojej strony, dając do zrozumienia, że mam wysiadać. Nadal nie patrzył na mnie, tylko utkwił wzrok gdzieś przed sobą.
Zebrałam swoje rzeczy, wysiadłam, starając się nie trzasnąć drzwiami. Usłyszałam pisk opon i zobaczyłam znikające czarne Porsche za rogiem ulicy.
E.
Jechałem do siebie do domu i czułem, że mózg zaczyna mi parować. Pierwszy raz tak się na nią wkurzyłem, że nie mogłem nad tym zapanować.
Cholera!
Jaka ona była strasznie uparta, taka pieprzona, samodzielna, wyzwolona kobieta. A ja po prostu chciałem dobrze. Chciałem jej coś dać od siebie, w końcu stać mnie na to, do diabła! Stać mnie na to, żeby ją porozpieszczać.
Ją i Jimmy'ego. Nie musiałaby tłuc się tym swoim gruchotem, jeździłaby fajnym i bezpiecznym autem, czy to dziwne, że mi zależało na jej wygodzie? I bezpieczeństwie?
Poza tym, nie lubiłem, gdy ktoś mi się sprzeciwiał. Wiem, że to było głupie, ale taki już byłem, co mogłem na to poradzić. I jeszcze robiła sceny w salonie, cholera!
Tam myśląc, jechałem do swojego apartamentu. Musiałem się naszykować, bo zaraz miałem jechać na lunch z Carlislem, Laurentem i ludźmi z MS.
Wpadłem do mieszkania i od razu ruszyłem pod prysznic. Stałem pod prawie lodowatą wodą, pozwalając opaść emocjom.
Zacząłem analizować swoje zachowanie i doszedłem do wniosku, że może jednak zachowałem się jak snobistyczny dupek, który afiszując się swoją złotą kartą, uważa, że pieniądz załatwi wszystko?
Ku***.
Ona nie była taka... Jak mogłem tego nie widzieć? Powinienem załatwić to z nią delikatnie, najpierw porozmawiać, a nie uważać za pewnik, że ona się zgodzi i przyjmie to ode mnie, jakby się jej należało. Cholera! Przecież nie należała do tego rodzaju kobiet, powinienem to wiedzieć, a nie robić z siebie pieprzonego krezusa.
Ubrałem się i zastanawiałem, co mam dalej zrobić. Wiedziałem, że już nie zdążę do niej podjechać przed tym spotkaniem, a dzwonić też nie chciałem, bo co miałem jej powiedzieć?
Że jestem idiotą?
Ona i tak pewnie była o tym przekonana.
Otworzyłem laptopa i wszedłem do wyszukiwarki. Znalazłem potrzebny numer i zadzwoniłem...
B.
Wpadłam do domu i najchętniej rzuciłabym czymś ciężkim. I to w jego rozczochrany łeb!!!
Boże!
Co on sobie myślał?
Że przyjmę od niego bez mrugnięcia okiem taki prezent?
O ile to można nazwać prezentem! Przecież nawet tego ze mną nie uzgodnił! Nie zapytał, nic nie zaproponował! Uznał za pewnik, że przyjmę wszystko i to jeszcze może będę wdzięczna?
O rany!
Pewnie, żebym była wdzięczna i w ogóle jestem w cholernym szoku, że on wymyślił coś takiego. Ale... Ja nie byłam przyzwyczajona do takiej hojności i to na taką skalę, a poza tym, nie chciałam jego pieniędzy. Nie byłam z nim po to. Byłam z nim dla niego samego, a nie dla jego konta w banku.
Zresztą, mnie też się źle nie powodziło, ale na razie uznałam, że może będę potrzebować więcej funduszy, na ewentualne leczenie Jimmy'ego, więc wolałam mieć zasoby na koncie. I pierwszy raz się pokłóciliśmy, w dodatku zupełnie bez sensu. Nawet nie chciał ze mną rozmawiać, tylko zachowywał się jak jakiś idiota!
Tak, właśnie idiota!
I jeszcze musiało to być dzisiaj, kiedy on idzie na te ważne spotkania i już się nie zobaczymy!!!
Ech... Było mi bardzo, bardzo źle! Najchętniej bym do niego zadzwoniła, ale nie mogłam, byłam nadal wściekła, że on się tak głupio zachował.
Rosalie widziała, że chyba coś się stało, bo rzucała mi zaniepokojone spojrzenia, aż wreszcie zapytała:
- Bello, co się dzieje?
- Nic... Wkurzyłam się na Edwarda i się pokłóciliśmy. Chociaż... - Roześmiałam się gorzko i rozłożyłam ręce. - ...właściwie wcale się nie pokłóciliśmy, bo on nie miał ochoty ze mną rozmawiać.
- Ale dlaczego? O co poszło? - Rosie patrzyła na mnie wyraźnie zmartwiona.
Opowiedziałam jej całą historię, łącznie z idiotycznym zachowaniem Edwarda podczas powrotu do domu.
Rosie patrzyła na mnie niepewnym wzrokiem.
- Hm. Nie wiem, co mam ci powiedzieć - zaczęła ostrożnie - ale on cię bardzo kocha i chciał dla ciebie dobrze - dokończyła ciszej.
- Rosalie! To znaczy, że powinnam przyjąć prezent za pięćdziesiąt tysięcy dolarów?!
- N-no, nie wiem, ale może nie powinnaś tak gwałtownie reagować? - spytała ostrożnie.
Popatrzyłam na nią, jakby przyleciała z innej planety.
- Ale Rosie! Jak ty sobie to wyobrażasz? A gdyby Emmett chciał ci coś takiego kupić, to co byś zrobiła??? - patrzyłam na nią zdumiona.
- Nie wiem. - Pokręciła głową. - Ale zastanowiłabym się nad tym, zanim bym zrobiła wielką zadymę.
- Aaaaa! - krzyknęłam, machnęłam ręką i poszłam do swojej sypialni się przebrać.
Rosalie mnie przybiła. Może faktycznie to ja byłam nienormalna? Nie potrafiłam docenić tego, ze mój facet mnie kocha, a że przy tym ma kasę i gest, to powinno być dla mnie zaletą, a nie wadą.
Nic już nie wiedziałam. Było mi bardzo źle, wiedząc, że dopiero jutro rano się zobaczymy. Tęskniłam za nim jak wariatka.
Odkąd zaczęliśmy się spotykać, spędzaliśmy każdy wieczór razem, a dzisiaj nie dość, że rozstaliśmy się w gniewie, to jeszcze nie zobaczę się z nim i nie przytulę do jego mocnego i ciepłego ciała. Ech, byłam teraz zła, ale też trochę na siebie.
Nagle usłyszałam głos Rosalie, która wołała mnie do salonu.
- Co jest, Rosie? - spytałam, widząc moją siostrę z jakimś dziwnym wyrazem twarzy.
Triumfalnie wręcz kiwnęła głową w stronę jadalni. Tam na stole stała najpiękniejsza kompozycja kwiatowa ze świeżych storczyków, jaką w życiu widziałam.
- To do ciebie. Posłaniec przyniósł, masz też liścik. - Uśmiechnęła się i wyszła.
Podeszłam bliżej, włożyłam twarz w piękne kielichy kwiatów i wciągnęłam ten cudowny zapach. Zobaczyłam liścik, otworzyłam i przeczytałam tekst:
„Dziewczynko... To karygodne, że jeszcze nigdy nie kupiłem ci kwiatów, a chciałem kupić śmierdzącego paliwożercę. Wiedz, że bardzo cię kocham i przepraszam za moje idiotyczne zachowanie. Jeśli będziesz jeszcze chciała mnie znać, to jutro będę po ciebie i Jimmy'ego o ósmej. Bądź grzeczna.
E.”.
Och Boże!!!
Mój kochany wariat!!!
Wybuchłam śmiechem i złapałam za komórkę.
E.
Siedziałem na lunchu z ludźmi z MS. Wszystko było na jak najlepszej drodze, jeśli chodziło o podpisanie kontraktu. Generalnie menadżerowie „Music Stars” byli od początku na nas zdecydowani i to dzisiejsze spotkanie, tylko ich w tym przekonaniu utwierdziło. Nie mieli zastrzeżeń co do opracowanych przeze mnie propozycji finansowych, czasowych i merytorycznych. Nanieśliśmy tylko nieznaczne poprawki i można było uznać sprawę za zakończoną pozytywnie dla obydwu stron. Teraz nadszedł czas zabawy. Po lunchu mieliśmy jechać do klubu prezesa naszej obecnej wytwórni, której udziały po części należały do MS, więc była to jakby transakcja wiązana.
Nie uśmiechało mi się zbytnio tam jechać, ale musiałem, zwłaszcza, że prezes MS był bardzo zadowolony z przebiegu negocjacji i na koniec wymógł na mnie obietnicę, że koniecznie muszę się z nim napić.
Nagle poczułem, że w kieszeni wibruje mi komórka, spojrzałem na wyświetlacz, to była Bella. Przeprosiłem wszystkich i wyszedłem na zewnątrz, żeby swobodnie porozmawiać.
- Tak, dziewczynko? Dalej chcesz mnie bić? - odebrałem ze śmiechem.
- To też. Edwardzie... Bez sensu, że się tak rozstaliśmy - usłyszałem jej zmartwiony głos.
- Wiem, Bello... Przemyślałem wszystko, zachowałem się jak dupek.
- No tak...
- Hm, Powinnaś zaprzeczyć, no ale dobra, przyjmuję. - Uśmiechnąłem się.
- Edwardzie, bardzo dziękuję za kwiaty... Są piękne - powiedziała cicho.
- Jestem wariatem, ale wiesz, że cię kocham?
- Wiem... Ja ciebie też... I tęsknię...
- Ja też, Bello... Teraz jedziemy do klubu, postaram się zerwać stamtąd jak najszybciej.
- Edwardzie, załatw wszystko i nie rób, wiesz... kwasu, jak to mówi twój brat - odparła, śmiejąc się.
- Dobrze, dziewczynko. Ale wiesz, co? Jak wyjdę, to przyjadę do ciebie. To może być późna noc, ale chyba mnie wpuścisz? - spytałem
- Hm, nie wiem, nie wpuszczam facetów po dwudziestej drugiej.
- Dobra, to położę się na wycieraczce i będę skrobał w drzwi, wyjąc do księżyca.
- O nie, co powiedzieliby sąsiedzi? Przyjedź, będę czekała.
- Nie czekaj, bo może być późno. Zadzwonię do ciebie jak będę jechał, dobrze?
- Dobrze, Edwardzie.
- Pa, dziewczynko.
- Pa.
Byłem w siódmym niebie, że wszystko się ułożyło, zanim zdążyło się zepsuć. Ciesząc się z pozytywnego zakończenia negocjacji, a także z tego, ze spędzę chociaż pół nocy z Bellą, pojechałem z wszystkimi do klubu, na dalszą część imprezy.
Byłem głupi, myśląc, że ten świat tak łatwo ze mnie zrezygnuje, że da mi żyć jak zwykłemu śmiertelnikowi. Byłem głupi, mówiąc Belli o odpowiedzialności i zaufaniu.
Nie zasługiwałem na kogoś takiego, jak ona...
Chciałem jak najlepiej, starałem się, ale to wszystko spieprzyłem...
Bo byłem boskim Cullenem...
B.
Byłam taka szczęśliwa, kilka razy wchodziłam do jadalni i wtulałam twarz w te cudne storczyki, tysiące razy czytałam liścik od Edwarda. On był naprawdę niesamowity. Już pomijając jego zniewalającą powierzchowność, był naprawdę porządnym facetem. Żyjąc wcześniej jak zepsuta gwiazda, potrafił przy mnie i przy Jimmym zachowywać się jak najnormalniejszy facet pod słońcem. I do tego miał wspaniałe poczucie humoru, potrafił mnie rozbawić, a to dla mnie bardzo się liczyło.
I odpowiadał mi pod każdym względem...
I świetnie rozumiał się z moim synem.
No i był bosko przystojny...
I pięknie zbudowany...
I cudnie śpiewał...
I grał na gitarze...
Spojrzałam w lustro wiszące na ścianie w mojej sypialni i zobaczyłam zielonooką dziewczynę z cielęco-idiotycznym uśmiechem na twarzy. Tak, to byłam ja... Pokręciłam głową sama do siebie. Och, gdybym go tak bardzo nie kochała i nie miała lekkiego bzika na jego punkcie...
Jego kochał cały świat, te wszystkie gorące dziewczyny... Nie chciałam nawet o tym myśleć...
Chociaż wiedziałam, że on nie zwraca na nie uwagi, to i tak nie byłam najszczęśliwsza, z tego powodu, że mój ukochany stanowi obiekt pożądania większości kobiet w przedziale wiekowym od dwunastu do sześćdziesięciu lat. To cholernie wielkie piętno...
Że też akurat dzisiaj, kiedy Edward jest na tym party, muszą mi przychodzić do głowy takie porąbane myśli!
Czy ja... Czy... Cholera! Byłam zazdrosna! Tak, Swan!!! Ty głupia zazdrośnico! Szalałaś za nim jak wariatka i nie mogłabyś ścierpieć, gdyby dotykała go jakaś inna kobieta. Och, musiałam skupić się na czymś innym, bo zaczynałam popadać w paranoję.
Jimmy już spał, Rosie coś oglądała, więc zaczęłam czytać jakąś książkę, która, o dziwo, nawet mnie wciągnęła. Miałam zamiar poczytać gdzieś do północy albo i dłużej, bo chciałam zaczekać na Edwarda.
Obudziłam się z książką na twarzy. Spojrzałam na zegarek, była czwarta nad ranem.
Cholera!
On pewnie dzwonił, a ja spałam jak zabita. Nie miał jak dostać się do mnie do domu i pojechał do siebie! Prawie wywichnęłam sobie obojczyk, gdy sięgałam po telefon leżący na szafce nocnej.
Hm.
Nie było żadnego nieodebranego połączenia...
Nie powiem, byłam trochę zła... A na pewno rozczarowana...
Podejrzewałam, że Edward musiał jednak dłużej zabawić. I, cholera, poczułam strach, złość i zazdrość... A potem obawę, że może coś mu się stało...
Bez sensu, najlepiej będzie jak spróbuję do niego zadzwonić, pomyślałam i wybrałam jego numer.
Niestety, nie odbierał.
Nagrałam się na pocztę głosową i położyłam się do łóżka.
Miałam tylko nadzieję, że przyjedzie do mnie rano, bo musieliśmy najpóźniej o ósmej trzydzieści wyjechać, żeby zdążyć na dziesiątą na wizytę.
Długo nie mogłam zasnąć, wymyślając różne scenariusze dzisiejszej nocy. Gdy zaczęłam widzieć Edwarda, napadniętego przez zbirów w ciemnym zaułku, potrząsnęłam głową i próbowałam całkowicie wyłączyć myślenie. Chyba była szósta rano, gdy udało mi się przysnąć na chwilę...
Wstałam o siódmej trzydzieści, całkowicie nieprzytomna, czując się, jakbym to ja bawiła się całą noc w klubie.
Gdy w końcu otrzeźwiałam, rzuciłam się w stronę komórki, jednak nadal nie było żadnych nieodebranych połączeń na wyświetlaczu.
Cholera...
Już nic nie wiedziałam.
Za godzinę musieliśmy wyjechać, a jego nie było, ani nie dzwonił... Nie, to niemożliwe, żeby... Żeby mnie wystawił...
Wybrałam jego numer i czekałam na połączenie.
Po trzecim sygnale, usłyszałam głos...
Ku***!!!
Że nie padłam tam na podłogę trupem, to był jakiś pieprzony cud!
E.
Impreza rozwijała się w kierunku, z którego nie byłem zbytnio zadowolony. Mnóstwo wódy, koksu, blantów. Prezes MS pilnował, żebym miał zawsze pełny kieliszek i naciskał, żebym to z nim pił któregoś z kolei szczeniaczka, jak to nazywał.
Chłopcy z zespołu też już mieli lekkie fazki, Laurent nie rozstawał się ze swoją lufką i dyskutował zażarcie z szefem GIA. Carlisle bajerował jakieś laski, stawiając im już kolejne drinki. Ja czułem, że wpadam w lekkie zawirowania słowotwórcze, a to był znak, że zaraz przekroczę pewną granicę kontroli i pójdę w tak zwane tango. Ktoś odpalił skręta, chyba Jacob i puścił go w obieg, zaciągnąłem się i po kilku kolejkach stwierdziłem, że impreza nie jest taka zła, że to mój wielki sukces i Bella będzie szczęśliwa, gdy jej o tym opowiem.
Uznałem jednak, że na dzisiaj dosyć, i postanowiłem jechać do domu. To znaczy, do jej domu.
- Carlisle, ja muszę jechać - powiedziałem mu na ucho, odrywając go od biustu jakiejś małolaty.
- Ed, ochujałeś?! Impreza dopiero się zaczyna, zaraz będziemy robić foty dla prasy do promocji tego kontraktu.
- O ku***, stary, mówiłem ci...
- Ale o co chodzi, Eduardo? Zaraz przyjdą laseczki i się zabawimy, jak zawsze... - bełkotał trochę szef MS.
- Słuchajcie, chłopaki, ja muszę jechać... - w sumie była dopiero pierwsza w nocy, jeszcze mogę z godzinkę z nimi posiedzieć dla świętego spokoju, pomyślałem.
- Nie pierdol, jesteś boskim Cullenem, stary, przyzwyczajaj się! Nagrywając płytę z MS, musisz się lansować! To zysk dla nas i dla ciebie, Eduardo - naciskał prezes MS.
- Ed, dziewczyny chcą zrobić sobie z tobą fotki, chodź na chwilę. - Laurie przyprowadził jakieś trzy wydekoltowane blondynki.
Spojrzałem na niego i na mojego brata, który upalony tłumaczył coś zawile równie upalonemu Jacobowi i Jazzowi, wychyliłem kieliszek i podszedłem do dziewczyn.
- To która pani pierwsza idzie na tapetę? - spytałem, obdarzając je uśmiechem boskiego Cullena.
*
Nie wiedziałem, która była godzina...
Nie wiedziałem, co się działo...
Wiedziałem tylko, że mam coś do załatwienia rano, ale za cholerę nie mogłem sobie przypomnieć, co.
Tańczyłem jak w transie na środku parkietu... Obok mnie ludzie z MS, widziałem też mojego brata i Jacoba z rozszerzonymi na maksa źrenicami...
Muzyka disco dudniła mi w uszach.
http://www.youtube.com/watch?v=nhs2dxZorfw
Wszystko dwoiło i troiło się w oczach. Przede mną wiła się jakaś dziewczyna, dotykając mojego torsu, kucając i podnosząc się, jednocześnie ocierając się o mnie całym ciałem. Spojrzałem na nią, odepchnąłem i poszedłem w stronę stolika. Mignęła mi gdzieś twarz Tanyi, która bawiła się z jakimś gościem i kiwnęła mi z daleka ręką. Skinąłem jej głową i poszedłem do mojego stolika.
Tam kolesie z GIA wraz z Carlislem robili sobie fotki z jakimiś wpół rozebranymi laskami.
- Oo, patrzcie ludzie, boski Cullen wrócił z parkietu! Chodź do nas, Ed, mamy super towar i tu, i tu - krzyknął szef GIA, wskazując i na dziewczyny i na biały proszek uformowany w wąskie ścieżki.
- Ed, masz, spróbuj tego, daje czadu!!! - Laurie patrzył na mnie rozbieganym wzrokiem.
Schyliłem się, zwinąłem studolarowy banknot i wciągnąłem koks, czując jednocześnie mocne uderzenie, jakbym doznawał pieprzonego ataku zatok połączonego z uderzeniem gorąca i drżeniem mięśni...
Zużyty w ten sposób banknot włożyłem jednej z dziewczyn między mocno wyeksponowany biust. Dziewczyna szczęśliwa podeszła do mnie, napierając całym ciałem i przejechała mi językiem po ustach.
Patrzyłem na nią, nie bardzo rozumiejąc, co ona właściwie robi, ale generalnie było to nawet miłe. Przyciągnąłem ją bliżej i złapałem mocno za pośladki. Potem podeszła druga i również zaczęła się o mnie ocierać.
Hm.
Miałem dziwne wrażenie, że nie jestem sobą, że wcale tego nie chciałem...
Nagle zobaczyłem przed oczami zielonooką dziewczynę o kasztanowych włosach...
Ona płakała... Ta dziewczyna...
Ona była... Ona... To była moja dziewczynka...
Ostatkiem świadomości chciałem do niej zadzwonić, ale za cholerę nie mogłem znaleźć telefonu....
Usiadłem na sofie i poczułem się bardzo... Bardzo zmęczony....
Nawet nie wiedziałem, kiedy zasnąłem pijacko-narkotycznym snem...
B.
- Halo? - usłyszałam kobiecy głos.
- Eee - lekko mnie zatkało. - Z kim rozmawiam?
- A ja, z kim rozmawiam? - spytał rozbawiony głos.
- Izabella Swan, szukam... Szukam Edwarda Cullena - powiedziałam z dudniącym sercem.
- Ooo, cześć, Bello, tu Tanya - usłyszałam radosny głos.
Wbiło mnie w łóżko, na którym siedziałam.
- Eee, cześć, Tanyo, to telefon Edwarda, prawda? - wolałam się upewnić, bo teraz już nawet nie byłam pewna, kim jestem i jak się nazywam.
- Tak, tak, jasne. Mogę ci go dać, jak chcesz...
- Eee, wiesz, chyba nie...
- Tylko, że on teraz bierze prysznic, więc...
Nic już nie słyszałam...
Telefon wypadł mi z ręki.
Poczułam, że robi mi się niedobrze, wpadłam do łazienki i zwymiotowałam wczorajszą kolację...
E.
Obudziłem z takim bólem głowy, że miałem wrażenie, że ktoś piłuje mi ją tępym narzędziem w poprzek, dodatkowo bijąc w nią młotem kowalskim. Leżałem przez chwilę i nie wiedziałem, gdzie się znajduję. Okazało się, że jestem w swoim łóżku, w swoim apartamencie Usłyszałem jakiś dźwięk, jakby ktoś chrapał. Obok mnie spał z szeroko rozrzuconymi rękami mój brat. Zacząłem go budzić, ale równie dobrze mógłbym budzić cholernego grizzly z zimowego snu. To by chyba zakończyło się większym sukcesem...
Nagle ogarnęło mnie znowu to dziwne uczucie, że miałem coś dzisiaj zrobić.
Momentalnie poczułem, że oblewa mnie zimny pot. Ale nie z powodu kaca, tylko wreszcie przypomniało mi się, co miałem na dzisiaj zaplanowane.
Ku***! Ku***! Ku***!
Zerknąłem na zegarek, była dziewiąta rano.
Ku***!!!
Jeżeli nie będzie korków na autostradzie, to najwyżej nieznacznie się spóźnimy, pomyślałem, wyskakując z łóżka.
Wpadłem do łazienki, włożyłem głowę pod kran i odkręciłem kurek z zimną wodą. To troszeczkę mnie otrzeźwiło. Umyłem szybko zęby, zmieniłem koszulkę i poszukałem moich okularów, bo, ku***, nadal miałem rozszerzone źrenice i cholernie podkrążone oczy. Chciałem zadzwonić do Belli, ale gdzieś zginęła moja pieprzona komórka, nie zdążyłem poszukać drugiej.
Wybiegłem z budynku, wsiadłem do samochodu i ruszyłem do domu Belli, modląc się, żeby moja dziewczynka chciała jeszcze ze mną rozmawiać.
B.
Była dziewiąta godzina.
Jimmy już wstał, zrobiłam mu śniadanie, zachowując się jak automat.
Puściłam mu bajki i siedziałam w jadalni, wpatrując się w wazon z kwiatami od Edwarda.
Rosie wyszła zaspana z sypialni i gdy mnie zobaczyła, zrobiła przerażoną minę. Jeszcze bardziej przerażoną minę zrobiła, gdy spojrzała na zegarek i zobaczyła, która jest godzina.
- Boże, Bello, co ty tu robisz? Powinnaś już być w drodze!!! - krzyknęła.
- Rosie, nie krzycz - powiedziałam spokojnie. - Edward nie przyjechał, nie mam jak się dostać do San Francisco.
- Jak to? Ale... dzwoniłaś do niego? Gdzie jest, może...
- Edward jest zajęty... Nie ma czasu... - powiedziałam drewnianym głosem.
- Ale, Bello, jak to zajęty...? - Rosalie patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami.
- No tak, ma swoje sprawy i swoje życie... A ja mam swoje... - powiedziałam cicho, podeszłam do stołu, zgarnęłam kwiaty i wyszłam przed dom.
Podeszłam do śmietnika, podniosłam klapę i wrzuciłam do środka pachnący bukiet. W tym samym momencie, usłyszałam pomruk sportowego silnika i zobaczyłam jak Edward, hamując z piskiem opon, wyskakuje z samochodu i biegnie w moją stronę.
- Bello, wybacz, zaspałem, wczoraj... Wszystko się przeciągnęło, mamy niecałą godzinę, ale... - spojrzał na mnie z przerażeniem. - Bello, co się stało? Dlaczego masz taką minę?
- Edwardzie, nie chcę z tobą rozmawiać, nie chcę cię tu widzieć, nie chcę cię słyszeć, chcę żebyś zniknął z mojego życia tak szybko, jak się w nim pojawiłeś - powiedziałam spokojnie, patrząc w jego oczy, których nie widziałam, gdyż były ukryte za ciemnymi okularami.
Zdjął okulary, ukazując mi narkotycznie rozszerzone źrenice i podkrążone oczy - znak, że impreza była naprawdę boska!
- Ale, Bello... Boże, wiem, ze dałem dupy po całości i nie mam nic na swoje usprawiedliwienie, ale jeszcze możemy zdążyć.
- Nie! - wreszcie krzyknęłam, a on spojrzał na mnie jeszcze bardziej przerażony. - Już z niczym nie zdążymy... Nigdy byśmy nie zdążyli. Wsiądź do swojego szybkiego samochodu i odjedź do swojego jeszcze szybszego życia. Ja mam swoje, spokojne życie, po którym wiem, czego się mam spodziewać. I to mi jest potrzebne. A nie ty! - rzuciłam i zaczęłam iść w stronę domu.
Edward pobiegł za mną, złapał mnie za ramiona i odwrócił gwałtownie.
- O czym ty mówisz, do cholery?! Nie rozumiem, co do mnie mówisz, kobieto! - krzyknął, patrząc na mnie z góry.
- Zostaw mnie! Dobrze wiesz, o czym mówię... Boże!!!- uniosłam ręce do góry i zaśmiałam się gorzko. - Czy musiałam być tak naiwna i głupia?! Powinnam to wiedzieć od początku, a nie pozwolić zrobić z siebie idiotkę!!! - poparzyłam na niego z wściekłością.
- Bello! - Znowu złapał mnie za ramiona i lekko potrząsnął. - Przepraszam, że się spóźniłem i dałem wczoraj trochę za dużo... czadu. Ale to było ostatni raz, obiecuję. Ten kontrakt... Ta presja, oni naciskali, wiem... To mnie nie usprawiedliwia, ale proszę, wybacz mi, Bello, tak bardzo cię kocham... Przecież wiesz... - Patrzył na mnie tymi swoimi rozszerzonymi oczami, a ja poczułam, ze zaraz się rozpłaczę.
Boże!!! Tak bardzo go kochałam, a on... Z nią...
- Zabierz ode mnie łapy! - uderzyłam go dłońmi po przedramionach.
Spojrzał zszokowany.
- Wracaj do swojej pieprzonej Tanyi i na drugi raz, jak po seksie z nią będziesz brał prysznic, żeby przyjść do mnie i mówić, jak bardzo mnie kochasz, przypilnuj, żeby nie odbierała twojej komórki - rzuciłam mu w twarz i weszłam do domu.
- Bello, posłuchaj mnie! - krzyknął z osłupiałym wyrazem twarzy.
- Nie, Cullen, to ty mnie posłuchaj! Nie mogę sobie pozwolić, żeby ponownie przez to przechodzić. Myślałam, że to było szczere, że to coś specjalnego, takiego na całe życie. Byłam naiwną idiotką, powinnam wiedzieć, że Boski Cullen ma swój świat, do którego mogę mieć wstęp tylko na chwilę! I to będzie moja nauczka!!! Nigdy już tu nie przychodź. Zapomnij o durnej, naiwnej Belli. Aha! I poszukaj nowej autorki tekstów!!! - Trzasnęłam drzwiami przed nosem Edwarda i osunęłam się na podłogę.
Dopiero teraz pozwoliłam łzom płynąć strumieniami po policzkach...
I dopiero teraz uderzył we mnie ze wzmożoną mocą ból, który z serca zaczął rozprzestrzeniać się do wszystkich komórek mojego ciała.
Ból po zdradzie...
Ból po stracie...
Ból po mojej jedynej miłości...
E.
Słuchałem, co do mnie mówiła, ale nie rozumiałem ani jednego słowa. Wszystko dochodziło do mnie i odbijało się jak od tafli jeziora. Ona… Krzyczała… Nie chciała mnie? Ja z Tanyą? Uprawiałem seks? Brałem prysznic?
Boże!!!
Co ona do mnie mówiła??? Niech mi ktoś to wytłumaczy… Błagam…
Zatrzasnęła przede mną drzwi z trzaskiem.
Podbiegłem do drzwi i krzyknąłem:
- Bello! Zgubiłem tę cholerną komórkę, z nikim nie byłem… Bello - szeptałem, wkładając sobie dłonie we włosy i prawie wyrywając je.
Co miałem robić??? Boże!!! Co miałem robić z sobą???
Wsiadłem do samochodu i pojechałem do apartamentu.
Nawet nie wiem, jak dojechałem. Jeżeli ktoś by teraz zapytał o przebytą przeze mnie drogę, nie byłbym w stanie nic na ten temat powiedzieć.
Wjechałem windą na górę, wszedłem do mieszkania, usiadłem na sofie i ukryłem twarz w dłoniach.
Co ja teraz miałem zrobić???
Usłyszałem niewyraźny głos Emmetta:
- Brachu, coś ty, ku***, nawywijał?
Spojrzałem na niego jakimś błędnym wzrokiem.
- Emmett… Ona mnie wyrzuciła, nie chce mnie znać.
- Wiem, Rosalie do mnie dzwoniła, że skrzywdziłeś Bellę, że to też moja wina i mnie też nie chce widzieć. O co tu, ku***, chodzi? - Emmett miał równie błędny wzrok, co i ja.
- Emmett, wiem, że dałem dupy, że się spóźniłem… Ale, ku***, z nikim nie spałem!!! Chyba że z tobą!
- To jakieś nieporozumienie, Ed, wyjaśnij jej to, musisz… - Mój brat złapał się za głowę.
- Słuchaj, Bella twierdzi, ze Tanya odebrała mój telefon i powiedziała, że jestem pod prysznicem. Ale, Emmett, ku***!!! Ja zgubiłem ten pieprzony telefon!!! Nie mam go, rozumiesz? - Patrzyłem na brata szeroko otwartymi oczami. - Emmett, jestem… Jestem nic niewartym dupkiem… - Złapałem się za włosy i miałem zamiar urwać sobie ten głupi łeb!
- Bracie, doprowadź się do porządku i jedź do niej, do cholery! Ale najpierw, będąc na twoim miejscu, pojechałbym do panny Tanyi, żeby wyjaśniła sprawę pewnego telefonu. - Emmett był wyraźnie wkurzony. - Ku***! Ja też muszę to wyjaśnić z Rosie… Ja pierniczę… Jakie to wszystko pojebane!!! - krzyknął i wyszedł do kuchni.
Tak, musiałem to wyjaśnić… Ale czy ona mi uwierzy? Czy ja uwierzyłbym jej?
Cholera!
I jeszcze to… Pierdolona Tanya… Nie, teraz nie mogę do niej jechać, bo wylądowałbym na komisariacie policji.
Przecież doskonale wiedziałem, jak kończą się party, w których uczestniczy Semtex. Jakbym się wczoraj urodził, do diabła! I te moje teksty o odpowiedzialności, zaufaniu, o tym, że chcę się nimi zająć, że obiecuję… Nic nie warte... Tak jak i ja…
Wykąpałem się, przebrałem, wziąłem mój drugi telefon, wsiadłem w samochód i pojechałem najpierw do Belli. Było już późne popołudnie. Wyglądałem już w miarę normalnie i miałem nadzieję, że ona mnie wysłucha. Musiałem z nią porozmawiać spokojnie i wszystko wyjaśnić, nie przyjmowałem w ogóle do wiadomości tych słów, które powiedziała do mnie rano.
Zaparkowałem przed jej domem, wziąłem głęboki oddech i podszedłem do drzwi.
Cholera, bałem się… Bardzo... Jej reakcji, jej spojrzenia, które odzwierciedlało to, co ona o mnie myśli. Że jestem egocentrycznym frajerem niepotrafiącym myśleć o nikim innym, tylko o sobie…
Jak miałem spojrzeć w oczy Jimmy'emu?
Pokręciłem głową i zapukałem.
Po chwili, usłyszałem kroki i otworzyła mi Rosalie.
- Cześć, Rosie, jest Bella? - Głupio mi było patrzeć jej w oczy.
- Hm, jest… Ale nie wiem, czy będzie chciała z tobą rozmawiać. - Popatrzyła na mnie, ze zmarszczonymi brwiami.
Nagle, z głębi domu, usłyszałem tupot stóp i dziecięcy okrzyk: „Ed!”
Jimmy, przybiegł do mnie z uśmiechniętą buzią i przybił mi piątkę.
- Cześć, Jimo, chłopie… - uśmiechnąłem się do chłopca
- Jimmy, Jimmy - Bella wołała synka. - Chodź na chwilę, mama musi porozmawiać z Edwardem, potem pokażesz mu rysunki.
- Idź, Jimo, pogadamy później. - Mrugnąłem do niego.
Maluch z ociąganiem, spojrzawszy na mnie, poszedł w głąb domu.
W drzwiach pojawiła się Bella. Wyglądała… Boże! Powinno się mnie wychłostać!!! Widać było, że płakała, gdyż miała bardzo zaczerwienione oczy, blade usta, wykonywała nerwowe ruchy swoimi drobnymi palcami, zawijając na nie długie pasma włosów.
- Co chcesz? - spytała, patrząc mi prosto w oczy.
Jej wzrok był tak obcy, tak daleki i bardzo, bardzo oskarżycielski.
- Bello, muszę z tobą porozmawiać, wyjaśnić, daj mi szansę, proszę… - Chciałem złapać jej dłoń, ale wyrwała ją i objęła się ramionami.
- Słucham - powiedziała sucho.
- Tutaj będziemy rozmawiać? - spytałem.
- W domu jest Jimmy, chyba nie chcesz przy nim tego roztrząsać? - Popatrzyła na mnie i pokręciła głową.
- To… Może się gdzieś przejedziemy? - zaproponowałem cicho.
- Nie - rzuciła krótko. - Nie będę z tobą nigdzie jeździła. Możemy usiąść w twoim samochodzie.
- Dobrze, chodźmy. - Puściłem ją przodem.
Boże!
Jak bardzo chciałem ją przytulić. Ale ona wyraźnie nie mogła znieść mojego dotyku… Ani mojego towarzystwa.
Czułem, że ją tracę… Że już ją straciłem…
Wsiedliśmy do auta, zwróciłem się do niej i powiedziałem:
- Bello, pierwsze, co chcę ci powiedzieć, to z nikim nie spałem, tym bardziej z Tanyą. Ja… Zgubiłem w nocy telefon, nie wiem, może ona go znalazła i to wykorzystała przeciwko mnie, nam? Mam zamiar do niej pojechać i to wyjaśnić, ale, Bello, przysięgam! Nie zdradziłem cię, Bello… Tak bardzo cię kocham… - nie dokończyłem, bo moja dziewczyna uniosła ręce i zaczęła kręcić głową.
- Daruj sobie… Nie chcę tego słuchać. - Popatrzyła na mnie ze zmarszczonymi brwiami.
- Dobrze. Bello, zawiodłem cię, nie przyjechałem na czas, upiłem się i naćpałem. To prawda. Nie mogę się tego wyprzeć. Ale błagam, nie przekreślaj mnie… Tak bardzo cię potrzebuję… Proszę, naprawię to, tylko mi pozwól. - Nie mogłem się opanować i złapałem za jej drobną, chłodną dłoń.
Spojrzała na mnie z takim bólem w oczach, że myślałem, że zaraz sam się rozpłaczę…
- Edwardzie… Nie mogę, nie jestem w stanie. Nie będę budować swojego życia na kłamstwach i zdradzie! - Wyrwała mi rękę i zaczęła otwierać drzwi.
Złapałem ją za ramiona.
- Bello! Proszę, nie odchodź, przyznałem się do błędu, zawiodłem cię, powiedziałem ci prawdę, nie zdradziłem cię, Bello. Nie istnieją dla mnie żadne inne kobiety, oprócz ciebie, przysięgam! - Patrzyłem na nią intensywnie.
- Tak! To masz swoją prawdę i wierność!!! - krzyknęła, wyszarpując jakiś papier z kieszeni dżinsów i rzucając mi w twarz. - Nie chcę cię znać, Edwardzie Cullenie - szepnęła, a po jej twarzy zaczęły cieknąć równe strumyki łez. - Złamałeś mi serce… Ale nie złamiesz mojego życia… Żegnaj, Edwardzie. - Podniosła rękę, tak jakby chciała dotknąć mojej twarzy. W połowie jednak zrezygnowała, zacisnęła dłoń w pięść i wysiadła.
Siedziałem jak wmurowany, jakby mnie ktoś zahipnotyzował… Podniosłem mechanicznie rzucone przez nią papiery, które okazały się dzisiejszą gazetą. A raczej najświeższym numerem tego brukowca, w którym ostatnio ukazały się zdjęcia moje i Belli.
Tylko, że tym razem na zdjęciach byłem ja, wraz z dwiema przytulonymi do mnie dziewczynami. Jedną z nich trzymałem mocno za pośladki, druga szeptała mi coś do ucha.
I tytuł: „Boski Cullen znowu wrócił do gry. Nowe gorące ciała w obróbce!'.
Poczułem, że straciłem wszystko… Wszystko, co kochałem… I za to mogłem dziękować tylko sobie.
Bo byłem nic niewartym śmieciem. I ON miał rację, nazywając mnie w ten sposób. Taki właśnie byłem. I nie zasługiwałem na nic dobrego.
Wybrałem numer do mojego dawnego kumpla, który kiedyś zakładał ze mną i z Emmettem nasz pierwszy zespół, od którego wszystko się zaczęło. Potem on wpakował się w poważne narkotykowe bagno i jego kariera muzyczna szybko się zakończyła. Ale cały czas mieliśmy ze sobą kontakt.
Odebrał po trzecim sygnale
- Ed? Chłopie, co się dzieje?
- Potrzebuję towaru, James…
B.
Wysiadłam z jego samochodu i, nic nie widząc, po omacku niemal poszłam do domu. Weszłam do salonu, Jimmy całe szczęście wpatrzony był w jakąś bajkę. Rosie podeszła do mnie, ale pokręciłam głową, nie mając ochoty na jakiekolwiek rozmowy. Poszłam do swojej sypialni i rzuciłam się na łóżko, dusząc się od płaczu.
Ostatni raz płakałam tak bardzo, gdy dowiedziałam się o chorobie Jimmy'ego. Wtedy był to dla mnie mój mały koniec świata i teraz też.
Gdy zobaczyłam dzisiaj tę gazetę w sklepie, do którego poszłam po zakupy... Miałam wrażenie, że upadnę tam na środku marketu i zacznę wyć.
Mój Edward...
Mój...
Boże, nie mogłam tego znieść...
Ciągle widziałam te dziewczyny przytulone do niego w miejscu, gdzie zwykle spoczywała moja głowa.
I jego duże dłonie na pośladkach jednej z nich...
Nie, nie, nie...
Nawet nie mogłam o tym myśleć, ale i tak ciągle miałam to przed oczami...
Boże...
Dlaczego? Czy nie miał wolnej woli? Czy nie miał swojego zdania? Czy nie potrafił odmówić? Czy nie byłam dla niego najważniejsza?
Tak, tak, tak!
On żył w innym świecie niż ja. I nigdy nasze światy nie doszłyby do porozumienia, nigdy!
I wiem, że takie sytuacje nadal by się zdarzały. Bo on nie potrafiłby z tego zrezygnować. Ba! Nie mógłby... To jego życie... Tak. Nie moje i nie Jimmy'ego. Od początku powinnam to wiedzieć.
I jeszcze ta Tanya. Już nie wiedziałam, w co mam wierzyć... Zobaczywszy te zdjęcia, nie powinnam chyba łudzić się, że Edward powiedział mi prawdę...
Ale... Wyglądał na naprawdę zrozpaczonego i... przerażonego... Mną? Tak...
Och... Miałam ochotę wyć, szaleć, wyrywać sobie włosy z głowy.
Co z tego, że wiedziałam, że on nie jest dla mnie, skoro tak strasznie, nieopamiętanie go kochałam? Nie wiedziałam, że miłość potrafi ranić, ale ja odczuwałam fizyczny ból, który odbierał mi zdolność myślenia, zdolność poruszania, odbierał mi nawet wolę życia. Tak! Teraz to czułam. Tu, w tym momencie....
Przeleżałam w łóżku do wieczora, Rosie zajęła się Jimmym, pojechała z nim na plażę, a ja leżałam bezwładnie na łóżku, już nawet nie płacząc, tylko patrząc nieruchomo w jeden punkt w suficie...
Usłyszałam, że ktoś puka delikatnie do mojego pokoju. Po chwili zobaczyłam głowę Rosalie powoli zaglądającą przez uchylone drzwi.
- Bello? - zapytała cicho.
- Tak? - szepnęłam.
- Wróciliśmy, zrobię Jimmy'emu kolację. Ale, Bello, ktoś chce z tobą porozmawiać - powiedziała trochę niepewnie, a ja poczułam, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi.
- Kto? - Popatrzyłam na nią.
- Emmett - powiedziała cicho. - Przyjechał do mnie na plażę, porozmawiałam z nim... I ubłagał mnie, żeby mógł tu przyjść i zobaczyć się z tobą...
- Och, Rosie... Ja, nie jestem w stanie... - Pokręciłam głową.
- Bello, dobrze, ale chociaż go posłuchaj... - powiedziała prosząco.
Westchnęłam, poprawiłam poczochrane włosy, nie martwiąc się o wygląd mojej twarzy oraz oczu i poszłam za Rosie do salonu.
Emmett siedział w fotelu i też wyglądał niespecjalnie. Gdy mnie zobaczył, wstał i zaraz usiadł. Wyraźnie nie bardzo wiedział, jak ma się zachować.
- Bello, dzięki, że zgodziłaś się ze mną porozmawiać. - Jego głos lekko drżał, był bardzo zdenerwowany.
- O co chodzi, Emmett? - powiedziałam zmęczonym głosem.
- Bello, wiem, że daliśmy ciała wczoraj, to znaczy dzisiaj... Impreza wymknęła się trochę spod kontroli... Ale, Bello, Tanya cię okłamała. Edward upił się i tego... - Zerknął na Rosie. - No, za dużo prochów... Wiecie. I ja też już miałem dosyć, zaholowałem go do limuzyny i pojechaliśmy do niego. Rzuciłem jego zwłoki na łóżko, sam też padłem i spaliśmy do rana. No i on zaspał... Ale, Bello, przysięgam, że on nie był wczoraj z Tanyą ani z żadną inną laską... - Emmett patrzył na mnie błagalnie.
- Słuchaj, Emmett, być może mówisz prawdę... Nie wiem. Nic już nie wiem... Ale ja nie mogę, Emmett, nie mogę. - Nie chciałam, ale zaczęłam płakać, Rosie podbiegła do mnie i przytuliła.
Wzięłam głęboki wdech i spojrzałam już nieco spokojnie na brata Edwarda.
- Nie wiem, jakie macie zasady współpracy, promocji, jaki macie styl życia, ale nigdy nie zrozumiem i nie przyjmę do wiadomości, że mój facet musi obściskiwać się z małolatami, łapać je za tyłek, a potem ja mam okazję oglądać te sceny w porannej gazecie. Nie zrozumiem tego, Emmett... I, ku***, nigdy nie zaakceptuję! - Chłopak patrzył na mnie zszokowany, bo chyba nigdy nie słyszał, żebym przeklinała. - A teraz zostawiam was, bo pewnie też macie coś do omówienia - powiedziałam ostro i poszłam w stronę pokoju Jimmy'ego.
- Ale, Bello, poczekaj. Rozumiem cię, ale boję się o niego, on jak do ciebie po południu pojechał, to jeszcze nie wrócił. Wziął swoją drugą komórkę, ale jej nie odbiera, zostawiłem mu trzy wiadomości i nic...
- Boże! Emmett, nie wiem, może pojechał do Tanyi?
- U niej nie był, pojechałem do tej dziwki i powiedziałem, co o niej myślę. Zobacz, Bello, mam jego komórkę, ta suka oddała mi ją. Ona cię kłamała, proszę, on cię naprawdę kocha, znam go, widziałem to, uwierz mi... - Emmett pierwszy raz, odkąd go znałam, mówił o uczuciach i to w bardzo poważny i dojrzały sposób.
- Dobrze, zostawmy to na razie, nie jestem w stanie realnie myśleć. - Zakryłam twarz rękoma. - Czy znasz jakieś miejsca, gdzie on mógłby się podziewać? Może być wszędzie. Chyba nie zwiedzisz wszystkich klubów w mieście?
- Bello, Rosie... Obawiam się, że zrobił coś głupiego... - Emmett przejechał ręką po włosach. - Coś bardzo głupiego...
Popatrzyłam na niego i poczułam, że robi mi się słabo...
E.
Siedziałem w tak zwanej dziupli Jamesa, czyli mieszkaniu w śródmieściu, gdzie mój stary kumpel handlował prochami. Dał mi jakiś zajebisty koks i wreszcie przestałem cokolwiek czuć.
Gdy ruszyłem spod domu Belli, pojechałem prosto do Jamesa, wiedziałem, że muszę wziąć coś, co uśmierzy to nieznośne dławienie w piersiach, które czułem od momentu, kiedy zatrzasnęła mi rano drzwi przed nosem.
Nie miałem nic na swoje usprawiedliwienie. Jedyne, co mogłem zrobić, to robić to, w czym byłem naprawdę dobry. Czyli spierdolić komuś życie, a najlepiej sobie. Bo na to zasługiwałem.
James był dobrym kumplem, miał niewątpliwe problem, bo był uzależniony od methy, a to znaczyło, że za wiele lat życia przed sobą nie ma - już wyglądał jak postać z thrillera. Zarówno ja, jak i on wiedzieliśmy, do czego to doprowadzi.
Ale teraz nie miałem ochoty ani siły, aby się nad tym zastanawiać. Leżałem na przybrudzonej sofie i było mi bardzo dobrze. Wiedziałem, że jestem przegrany u Belli i dlatego nic już się dla mnie nie liczyło. Byłem boskim Cullenem, który teraz dopiero miał zamiar pokazać, jak bardzo jest boski.
Poczułem wibrację komórki, to dzwonił Emmett, już po raz setny dzisiaj. Nie miałem ochoty z nim rozmawiać, ale jednak otworzyłem telefon i powiedziałem niewyraźnie:
- Halo...?
- Ed, chłopie, dlaczego nie odbierałeś? Gdzie jesteś? - Mój brat był zaniepokojony.
- Gdzie jestem? W czarnej dziurze, bracie - powiedziałem bełkotliwie.
- Ed, co ty gadasz? Jesteś nawalony? - Emmett, nie wiem, dlaczego, krzyczał.
- Nie, bracie, jestem przegrany... - powiedziałem niewyraźnie. - Przesrałem wszystko, Em, nadaję się tylko na śmietnik...
- Ku***, Edward, gdzie jesteś?! - krzyknął Emmett.
- W piekle... - wybełkotałem i rzuciłem telefonem o ścianę.
Wiedziałem, że on mnie tu nie znajdzie, bo nikt nie miał pojęcia, gdzie James ma swoją melinę. Ja czasami przyjeżdżałem do niego i przywoziłem mu coś do żarcia, albo po prostu parę dolców, bo z jego biznesem różnie bywało, a sam też się musiał zaopatrywać. A metka tania nie była.
Popatrzyłem na mojego kumpla, który kiedyś był naprawdę przystojnym gościem. A teraz wyglądał jak swój własny dziadek. Nie miał już prawie zębów, był niemożebnie chudy i zapuszczony. Wypadły mu prawie wszystkie włosy, a na twarzy i generalnie na całym ciele powychodziły mu jasno i ciemnoczerwone plamy tak, że wyglądał naprawdę jak wampir na głodzie. A u niego też wszystko zaczęło się od tego, że zostawiła go dziewczyna...
Cholera! Nie chciałem przecież tak wyglądać...
Nie, jasne, że nie...
Ale teraz nie byłem w stanie funkcjonować, chodzić, jeść, mówić, myśleć, bo ten cholerny ból rozsadzał moje ciało.
A James sprawił, że poczułem się lepiej...
I nie miałem zamiaru na razie z tego rezygnować.
Wiedziałem tylko, że tęsknię za nią w każdej sekundzie mojego pojebanego życia. I że kocham ją ponad wszystko. Że chwila, w której ona weszła do mojej garderoby była najlepszym wydarzeniem w moim gówno wartym życiu. Ale i tak nie potrafiłem tego utrzymać, nie potrafiłem jej dać tego, na co zasługiwała. Dlatego teraz już nic się dla mnie nie liczyło... Ona znajdzie kogoś, kto zasłuży na jej cudowny uśmiech, na podniecające rumieńce i wspaniałe ciało. Ktoś inny będzie całował jej włosy i wdychał ich zniewalający zapach. A ty, boski Cullenie, zasługujesz tylko na melinę w śródmieściu, bo jesteś nic niewartym śmieciem, jak już kiedyś mówił o tobie twój kochany tatuś.
B.
Patrzyłam na Emmetta i nie wiedziałam, co on do mnie właśnie powiedział.
- Co znaczy, że mógł zrobić coś głupiego, Emmett? - zamiast mnie, spytała Rosie.
- Znam mojego brata. On jak wie, że nie ma już dla niego odwrotu, rzuca się w jakieś bagno bez opamiętania. Obawiam się, że gdzieś leży nawalony albo naćpany razem z naszym byłym kumplem Jamesem.
- Kim jest ten James? - Wreszcie odzyskałam zdolność mówienia.
- On jest... Był naszym najlepszym kumplem. Gdy z Edwardem w szkole średniej założyliśmy zespół, on był drugim gitarzystą. Potem, jak zaczęło się to wszystko zajebiście rozkręcać i stwierdziliśmy, że chcemy robić to na poważnie, zostawiła go dziewczyna - Victoria.
- I co się stało? - spytałam.
- No i on kompletnie się załamał, zniknął, znaleźliśmy go po tygodniu, kompletnie zaćpanego w jakiejś spelunie. I nigdy już nie wyszedł z nałogu. Ja nie miałem z nim kontaktu gdzieś od półtora roku, ale podejrzewam, że Edward utrzymywał z nim jakieś relacje. Na pewno wspomagał go finansowo.
- Dawał mu pieniądze na narkotyki? - Rosie spytała z niedowierzaniem.
- Słuchajcie, dla niego już nie ma ratunku, to równia pochyła. On handluje koksem, ale większość kasy idzie właśnie na narkotyki. Jestem pewien, że Ed dawał mu pieniądze po prostu na jedzenie, a i pewnie na dragi też.
- Czy masz jakiś kontakt do tego Jamesa? - spytałam
- Nie mam, on... był przyjacielem Edwarda, nie moim... Ale czekajcie, mam komórkę Eda, może tu jest gdzieś jego numer? - Emmett wyciągnął telefon Edwarda i zaczął sprawdzać długą listę kontaktów. - Cholera, nie ma żadnego Jamesa...
- A nie miał żadnego, no wiesz, przezwiska? - popatrzyłam na Emmetta
Rzucił mi szybkie spojrzenie.
- Miał, Boogie. - Znowu włączył komórkę Edwarda i znalazł jakiś numer opisany właśnie taką nazwą. Wybrał ten numer i próbował się połączyć, ale telefon był wyłączony.
- Och, Boże! On nie mógł przecież zrobić czegoś głupiego. - Wbrew sobie czułam, że zaczynam wpadać w przerażenie na myśl, że mogłoby mu się coś stać. Edwardzie! Błagam, nie rób głupstw, Boże!!!
- Słuchajcie, pojadę do Carlisle'a, może coś wymyślimy. Bello, zostawię ci telefon Eda, próbuj dzwonić do tego pieprzonego Jamesa, dobrze? - popatrzył na mnie z oczekiwaniem.
Wzięłam bez słowa telefon i kiwnęłam głową.
Gdy Emmett pojechał, położyłam Jimmy'ego spać, usiadłam z Rosie w salonie i, w ogóle się nie odzywając, siedziałam skulona w fotelu i patrzyłam w telefon Edwarda. Co jakiś czas próbowałam dzwonić do tego całego Boogie'ego, ale jego telefon nieustannie był wyłączony.
Po jakimś czasie Emmett zadzwonił do Rosalie. Widziałam jak zmienia się jej twarz w miarę rozmowy i poczułam zimny dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa.
Rosie wyłączyła telefon i popatrzyła na mnie.
- Mów - powiedziałam drewnianym głosem.
- Emmett dodzwonił się do Edwarda, on wyraźnie jest... naćpany. Powiedział, że przegrał swoje życie, że jest śmieciem i jest w piekle, a potem się rozłączył. I teraz ma już wyłączoną komórkę. - Rosie patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami.
Wstałam, wzięłam swoją i jego komórkę i poszłam do mojej sypialni. Położyłam się na łóżku, przysunęłam jego komórkę do ust i tak leżałam jak w narkotycznym upojeniu, gdyż telefon pachniał jeszcze jego wodą toaletową.
Nie płakałam, bo już nie miałam, czym.
Szeptałam tylko jego imię.
A moje serce, już złamane, kruszyło się dalej na miliony kawałków...
E.
Chyba kilka dni spędziłem w melinie Jamesa, na przemian pijąc, paląc i biorąc jakieś gówna, od których zaczynałem już lewitować. Przynajmniej nic nie czułem, nie myślałem i było mi z tym zajebiście dobrze.
Poprzedniej nocy poszliśmy do jakiegoś podrzędnego klubu, w którym James handlował prochami. Od razu przyczepiły się do mnie jakieś laski. Zrobiłem sobie z nimi małą sesję zdjęciową, bo mnie o to ładnie prosiły. Dziewczyny ściągnęły bluzki i przytulały się do mnie, ocierając się swoimi silikonowymi cyckami, a ja pokazywałem do obiektywu, ogólnie znany gest mówiący, co ja o tym wszystkim sądzę. Potem jedna z nich chciała zająć się moim rozporkiem, ale kazałem jej wypierdalać, bo zamiast tego wolałem zaaplikowac sobie krechę koki.
Obudziłem się po kolejnej nocy, którą przespałem na brudnej sofie w melince mojego kumpla. Poczułem, że mam kurewskiego kaca i nie mogłem w ogóle rozpoznać miejsca, w którym się znajdowałem. Wreszcie rzeczywistość zaczynała do mnie docierać, powodując coraz większy ucisk w czaszce i we wszystkim komórkach mojego ciała. Spojrzałem w bok, zobaczyłem mojego kumpla, który spał w fotelu, z pilotem od telewizora w ręku. Zobaczyłem jego telefon na szafce, poczułem, że muszę zadzwonić do mojego brata. Nie czułem się zbyt dobrze. A poza tym, nie wiedziałem, gdzie, do cholery, podział się mój telefon… Kolejny, zresztą.
Ku***!
Jak miałem do niego zadzwonić, skoro nie znałem jego numeru?! Włączyłem tę pieprzoną komórkę Jamesa, myśląc intensywnie, jaki mógłby być numer do Emmetta. Zupełnie bez sensu, bo będąc w takim stanie, w jakim się obecnie znajdowałem, nie byłbym zapamiętać jakiejkolwiek liczby mającej więcej niż dwie cyfry.
Nagle poczułem, że telefon Jamesa zaczął wibrować, a na wyświetlaczu pojawiło się moje imię. Szturchnąłem mojego kumpla nogą, ale on był kompletnie nieprzytomny. Odrzuciłem połączenie, ale za chwilę telefon znowu zaczął wibrować.
Ku***!
To ja do niego dzwoniłem?
O co chodziło?
Dopiero teraz do mnie to dotarło, że Ed, to ja.
Czyli ktoś próbował się dodzwonić z mojego zagubionego telefonu!
Pieprzona Tanya?
Ale co ona miała do Boogie'ego? Postanowiłem oddzwonić na swój numer, nacisnąłem „połącz” i po pierwszym sygnale usłyszałem głos.
Jej głos.
Poznałbym go na końcu świata, będąc nawet niewiadomo, jak nieprzytomnym.
- Halo? - powiedziała bardzo zmęczonym i zaniepokojonym głosem.
- Bella? - spytałem bez sensu, bo dobrze wiedziałam, że to ona.
- Edwardzie, to ty? - ton jej głos nieco się podniósł, ale starała się mówić spokojnie.
- Ja, skąd ty masz… ten telefon? - czułem, że język mi się plącze.
- Nieważne. Boże, Edwardzie, od dwóch dni szukamy cię z Emmettem, gdzie jesteś?! - Była bardzo, bardzo zmartwiona, a ja poczułem, że moje niewdzięczne serce zaczyna mocniej bić.
- Eee, u kolegi… Bello, zadzwoń do Emmetta, niech przyjedzie po mnie, nie dam rady jechać moim autem - bełkotałem.
- Dobrze, gdzie jesteś? - powiedziała spokojnie.
- Będę czekał przy moim aucie, na Anzac Avenue.
- Gdzie to jest?
- Emmett wie, to jest w Watts - mruknąłem.
- Boże, Watts? Co ty tam robisz?
- No, byłem u kolegi… Dzwoń do Emmetta, będę czekał. - Poczułem, że zaczyna mi być niedobrze.
- Już dzwonię, nigdzie się stamtąd nie ruszaj! - odparła nieco głośniej.
- Dobrze, dobrze… - wyłączyłem telefon.
Och… Jak cudownie było z nią rozmawiać…
Popatrzyłem na Jamesa, który nadal spał, odłożyłem jego telefon i, lekko się zataczając, wyszedłem z tej nory.
B.
Skończyłam rozmawiać z Edwardem, który brzmiał bardzo niewyraźnie. A gdy zobaczyłam, że ten jakiś Boogie, oddzwania do mnie, myślałam, że zemdleję.
I gdy usłyszałam jego głos…
Jego…
Boże!
Tak bardzo, bardzo za nim tęskniłam…
Tak mocno go kochałam.
Nadal…
Nic nie było w stanie zniszczyć tego uczucia, które wypełniało mnie całą.
Ukryłam twarz w dłoniach i wzięłam kilka głębokich oddechów.
Boże!
Co ja miałam dalej zrobić?
Teraz wiedziałam, co muszę zrobić. Wzięłam swoją komórkę i wybrałam numer do Emmetta.
Odebrał niemal od razu.
- Tak, Bello? - usłyszałam jego zdenerwowany głos.
- Wiem, gdzie on jest - rzuciłam krótko, nie wdając się w szczegóły.
- Jadę do ciebie - odpowiedział i wyłączył się.
Poszłam do Rosie i powiedziałam jej o wszystkim. Uzgodniłam, że pojadę z Emmettem po Edwarda, bo ktoś musi wrócić jego samochodem. Rosie patrzyła na mnie ze smutkiem.
- Bello, co dalej będzie? Z tobą? Z wami?
- Nie mam pojęcia, Rosalie… Nie wiem. - Pokręciłam głową. - Wiem, że go nadal kocham, ale nie jestem w stanie wyrzucić tego wszystkiego z mojej głowy. To ciągle tam siedzi i drąży mnie od środka jak rak. Nie chcę teraz o tym rozmawiać… - Popatrzyłam na nią i wyszłam przed dom.
Za chwilę podjechał Emmett, wysiadł szybko, nawet nie zamykając drzwi i podbiegł do nas.
- Gdzie on jest? - krzyknął.
- Emmett, pojadę z tobą, on czeka przy swoim aucie, nie jest w stanie jechać sam. Jest w Watts.
- Watts? Ku***! Co on tam robi, do cholery? Dobra, wsiadaj, Bello, jedziemy. - Spojrzał na mnie, ruszył szybko w stronę Rosie stojącej w drzwiach, pocałował ją mocno, pogłaskał po policzku i wsiadł do auta.
- Jaka ulica? - popatrzył na mnie.
- Anzac Avenue. Edward powiedział, że był u kolegi, to może ten James tam mieszka? - spytałam ostrożnie.
- Pewnie tak. Parszywa dzielnica, w sam raz dla niego. - Pokręcił głową i ruszył w stronę autostrady.
Dojechaliśmy w miarę szybko, gdyż Emmett, tak jak i jego brat, lubił wyprzedzać chyba wszystkie pojazdy na autostradzie.
Wjechaliśmy do Watts, najbardziej czarnej w wszystkich dzielnic L.A., no może oprócz South Central. Co on tutaj robił, do cholery, biały, nieźle ubrany, w czarnym Porsche?! Nie zależało mu na życiu do tego stopnia, żeby robić tak idiotyczne rzeczy?!
Spojrzałam na Emmetta:
- Boże, Emmett, czy on zwariował?
- Tak, Bello, on tak ma. Wpada ze skrajności w skrajność. Wiesz… Nie wiem, czy mówił ci coś o sobie, ale… Nie mieliśmy modelowego dzieciństwa. Wiele przeżył… Może też dlatego tak dobrze rozumie się z małym Jimo.
Popatrzyłam szeroko otwartymi oczami na brata mojego ukochanego.
- Nic mi nigdy nie mówił… Co się wydarzyło? - spytałam, myśląc, że nie tylko ja, jak widać, mam tajemnice, których nie chcę nikomu zdradzać.
- Wiesz, Bello, wolałbym, żeby to on ci powiedział. To zbyt… bolesne i trudne. Porozmawiaj z nim… Jeśli jeszcze będziesz chciała… Wiem, że to w niczym go nie usprawiedliwia, ale on nie jest zły, przecież wiesz… Tak jak i ja, Bello. Kocham twoją siostrę, to dla mnie nowe, nieznane uczucie. I czasami daję dupy… Tak jak ostatnio. - Spojrzał na mnie z boku.
- Rozumiem… Staram się zrozumieć, ale nie wiesz nawet, jak ja się czuję… - wjechaliśmy już na ulicę podaną przez Edwarda. - Już jesteśmy, widzisz gdzieś jego auto? - spytałam, rozglądając się na wszystkie strony i widząc wrogie spojrzenia mieszkańców rzucane w naszą stronę. No tak, srebrnym Chryslerem Pacificą raczej nie jeździł żaden mieszkaniec Watts.
- Jest tam - wskazał na koniec ulicy, którą jechaliśmy.
Emmett zaparkował, wysiedliśmy i podeszliśmy do czarnego Porsche.
Edward siedział za kierownicą i przysypiał.
Emmett otworzył drzwi i potrząsnął lekko bratem.
- Chłopie, zbieraj się, jedziemy do domu - powiedział.
Edward otworzył nieprzytomne oczy i spojrzał na mnie.
Boże!
Wyglądał strasznie.
Wymięty, z zarostem, w poplamionym t-shircie, z czerwonymi, podpuchniętymi oczami i rozszerzonymi źrenicami.
Uśmiechnął się blado i wychrypiał:
- Przyjechałaś, dziewczynko…
B.
Tamtego dnia Emmett zapakował prawie nieprzytomnego Edwarda do swojego auta, ułożył go z tyłu i przykrył swoją kurtką, bo pomimo że było ciepło, Edward trząsł się z zimna. Ja pojechałam Porsche. Ruszyliśmy w stronę Santa Monica, gdzie mieścił się apartament Edwarda.
Emmett zaholował swojego brata do mieszkania, położyliśmy go w sypialni na łóżku i usiedliśmy w salonie. Emmett popatrzył na mnie.
- Bello, weź jego auto i pojedź do domu, ja z nim zostanę. Pewnie obudzi się dopiero wieczorem.
- Emmett, mogę jechać taksówką. - Potarłam oczy palcami.
- Nie ma problemu, Bello, jak Ed dojdzie do siebie, to podjedziemy po jego samochód. A dzisiaj to raczej nie nastąpi.
- Dobrze, Emmett. W takim razie jadę, bo obiecałam Jimmy'emu dzisiaj wycieczkę na plażę. Dzwoń do mnie, jakby się coś działo… - Wstałam i spojrzałam na Emmetta.
- Jasne. - Kiwnął głową.
- Zajrzę jeszcze do niego - mruknęłam i poszłam w stronę sypialni.
Edward leżał z szeroko rozrzuconymi rękami i mamrotał coś pod nosem.
Podeszłam bliżej, odgarnęłam mu włosy z czoła i przykryłam kocem.
Nagle otworzył oczy, popatrzył na mnie i złapał mnie za rękę.
- Bello… Zostań ze mną… - wymamrotał.
Poczułam, jak przez moje ciało przechodzi dreszcz.
- Śpij, Edwardzie, śpij. - Próbowałam uwolnić się od jego dotyku, ale trzymał mnie mocno.
- Bello, proszę, zostań… Wiem, że mnie nienawidzisz, ale nie chcę być sam. - Otworzył szerzej oczy i patrzył na mnie, nieco przytomniej.
- Edwardzie, muszę jechać do Jimmy'ego, rozumiesz? - Nachyliłam się nad nim i spojrzałam mu w oczy. - Porozmawiamy później, dobrze?
- Ach, Jimo… Mały Jimo, no tak… Jasne, Bello… - Jego uścisk zelżał, pogłaskał mnie po palcach dłoni i puścił moją rękę.
- Śpij, śpij, Emmett jest tuż obok - powiedziałam cicho.
Edward coś wymamrotał, odwrócił się na bok, naciągając koc na głowę.
Pożegnałam się z jego bratem i pojechałam samochodem Edwarda do domu.
Tak, jak obiecałam mojemu synkowi, zabraliśmy koc, zabawki i latawiec i pojechaliśmy naszym starym, charczącym golfem na ulubioną plażę Jimmy'ego.
Nazajutrz byłam umówiona z naszym lekarzem prowadzącym odnośnie nagłego odblokowania się mojego synka i wypowiadania prostych słów. Doktor był trochę rozczarowany faktem, że nie skorzystałam z okazji i nie pojechałam na tę konsultację do San Francisco. Ale nie było na to jakby rady, teraz należało się skupić na wyciągnięciu Jimmy'ego całkowicie z jego świata ciszy. I jutro miałam też o tym porozmawiać, podczas wizyty.
Rozłożyłam się, jak zawsze, blisko wody, żeby mieć synka na oku. Założyłam okulary i patrzyłam na Jimmy'ego baraszkującego przy brzegu.
Ostatnio byliśmy tu razem z Edwardem i było tak cudownie. Przed tym całym bagnem, przed tymi wszystkimi złymi rzeczami, które mnie przytłoczyły tak, że nie byłam w stanie myśleć o niczym innym.
Chciałam mu przebaczyć, kochałam go strasznie, ale bałam się…
Tak bardzo się bałam.
Że to się powtórzy, że znowu poczuję ten okropny ból, który mnie ciągle nie opuszczał. Gdy go dzisiaj zobaczyłam, tak strasznie pragnęłam zostać z nim, przytulić tę jego rozczochraną głowę i usnąć razem z nim.
Boże!
Brakowało mi jego dotyku, jego spojrzenia, uśmiechu, oddechu. Żyłam nim. Byłam uzależniona. Jak miałam przetrwać bez niego całe życie?
Zamyśliłam się i nie zauważyłam, że Jimmy wyciągnął latawiec z torby. Wiał wiatr, który zaczął plątać sznurki, więc poderwałam się, złapałam latawiec i zaczęłam z nim biec, zanim zdążył się cały powykręcać. Powiewające włosy zasłoniły mi trochę widoczność i poczułam, że na kogoś wpadam.
- O Boże! Strasznie przepraszam! - Zaczęłam odgarniać włosy, latawiec upadł zaplątany w sznurki. Jimmy podbiegł i próbował je rozsupłać.
- To ja przepraszam, zagapiłem się i nie zauważyłem pani… i latawca. - Wysoki, ciemnowłosy mężczyzna uśmiechnął się szeroko. Dopiero dojrzałam, że trzyma w dłoni kamerę.
- Nagrywa pan naturę? - Kiwnęłam głową w stronę oceanu.
Spojrzał na trzymany w ręku sprzęt i roześmiał się.
- Można tak powiedzieć. To takie amatorskie etiudy, może kiedyś zrobię z tego coś większego.
- Rozumiem. - Kiwnęłam głową, idąc w stronę Jimmy'ego. - Jeszcze raz bardzo pana przepraszam. - Pomachałam ręką nieznajomemu.
- Nic się nie stało. - Uśmiechnął się i poszedł w drugą stronę.
Posiedziałam jeszcze trochę na plaży, pozwoliłam Jimmy'emu się wykąpać, wreszcie, gdy słońce chyliło się ku zachodowi, zaczęliśmy zbierać nasze rzeczy i poszliśmy do samochodu.
Zapakowałam wszystko do bagażnika, zapięłam z tyłu synka i usiadłam za kierownicą. Przekręciłam kluczyk i usłyszałam tylko głuche stuknięcie.
Nie, to niemożliwe, pomyślałam i pokręciłam głową.
Spróbowałam jeszcze raz, ale nadaremnie. Cholera, to chyba akumulator. Otworzyłam maskę, żeby sprawdzić czy może klemy się obluzowały. Ale wszystko było w porządku.
Kurczę.
Nie miałam nawet, do kogo zadzwonić, żeby nas stąd zabrał. Wprawdzie pod moim domem stało Porsche Edwarda, ale Rosalie nie miała prawa jazdy. A do Emmetta przecież nie zadzwonię, bo miał teraz inne sprawy na głowie. Alice była w pracy na popołudniowej zmianie.
Świetnie!
- W czymś pani pomóc? - usłyszałam męski głos. Odwróciłam się gwałtownie, to był mężczyzna z kamerą.
- Eee, nie wiem, moja limuzyna odmówiła posłuszeństwa. - Rozłożyłam ręce.
- Proszę dać mi kluczyki, zobaczę, co da się zrobić. - Mężczyzna usiadł za kierownicą i usłyszał to samo, co ja kilka minut temu.
- Hm, tak jakby akumulator. - Potarł w zamyśleniu brodę.
- Sprawdzałam klemy, jednak wszystko wygląda tak, jak powinno. Staruszek chyba poczuł, że czas na emeryturę. - Uśmiechnęłam się.
- Jeśli mogę jakoś pomóc… - zaczął.
- Nie, nie, dziękujemy, dojdziemy do autobusu. - Machnęłam ręką.
- Hm, do autobusu, to dobre dwadzieścia minut marszu. A pani synek wygląda na zmęczonego. Mogę panią podwieźć, naprawdę nie stanowi to dla mnie problemu.
Popatrzyłam na niego i, cholera… Nie jeździłam z nieznajomymi. Ale nie wyglądał na jakiegoś psychola. Hm, Jimmy faktycznie padał już z nóg.
- No, jeśli naprawdę nie sprawimy kłopotu, to będę panu bardzo wdzięczna - powiedziałam i wyjęłam komórkę. - Zadzwonię tylko do siostry, żeby się nie martwiła, bo już jest dość późno.
Uśmiechnął się, zaczął wyciągać z mojego bagażnika rzeczy Jimmy'ego i przepakował do swojego samochodu.
Zadzwoniłam do Rosalie i przekazałam jej nowinę, że moje auto zdechło i jadę z jakimś nieznajomym jego Lincolnem Navigatorem. Podałam jej też numery tablicy rejestracyjnej, co spowodowało, że wybuchła śmiechem.
Wariatka!
Zapakowałam Jimmy'ego do tyłu wielkiego auta nieznajomego, usiadłam z przodu i sapnęłam.
- Dziękuję. A tak w ogóle - podałam mu rękę - Isabella Swan.
Uśmiechnął się i uścisnął mi dłoń.
- Mike Newton.
E.
Obudziłem się późnym popołudniem, mając niejasne wrażenie, że śniła mi się Bella. We śnie rozmawiała ze mną, przykryła kocem i pogłaskała po głowie.
To był... bardzo piękny sen. I bardzo sugestywny. Bo w tym śnie czułem nawet jej zapach, który przyprawiał mnie o palpitacje serca.
Wstałem, poszedłem do salonu i spojrzałem na mojego brata.
- No, śpiąca królewno, jak głowa? - spytał, oglądając jakiś mecz.
- A co to jest głowa? - mruknąłem i poszedłem do kuchni. Wyciągnąłem dwie aspiryny, rozpuściłem je w wodzie i wypiłem.
- Która godzina? - spytałem.
- Prawie siódma wieczorem. Jak się czujesz? - Mój brat popatrzył na mnie uważnie.
- Nijak, w ogóle się nie czuję... Przyjechałeś po mnie? - Spojrzałem na niego. - Dzięki.
- To Belli dziękuj, ona cię zlokalizowała i pojechała ze mną do tego pieprzonego Watts. Odholowała twoje auto, bo gdybyś je tam jeszcze dłużej zostawił, to nie miałbyś już, po co wracać. - Emmett wstał i podszedł do mnie. - Bracie, weź się w garść. Myślę, że masz szansę odzyskać Bellę, więc doprowadź się do porządku i skończ z tym! - Mój brat walnął mnie w ramię.
- Bella tu była? U mnie? - Potarłem czoło dłonią, bo głowa mi po prostu odpadała.
- Była, była. Jeśli czujesz się na siłach, możemy do niej pojechać.
- Nie... Dzisiaj nie bardzo. Wiesz zadzwonię do niej, umówię się na jutro, jeśli ona... będzie chciała. - Wziąłem mój telefon, poszedłem do sypialni i wybrałem numer do Belli.
Odebrała po trzecim sygnale, po odgłosach wywnioskowałem, że jedzie samochodem.
- Hej, Bello, to ja - powiedziałem cicho.
- O, cześć. Jak się czujesz? - spytała.
- Już lepiej. Słuchaj, ja... chciałem... Czy możemy się jutro spotkać?
- Rano jadę z Jimmym do lekarza, ale koło piętnastej będę już w domu. O Boże, czym ja pojadę do lekarza, skoro popsuł mi się samochód! - usłyszałem jej krzyk.
- A gdzie ty teraz jesteś? - spytałem.
- No, byłam z Jimmym na plaży, pojechałam moim samochodem i, niestety, nie odpalił.
- Bello, mogłaś jechać moim. - Pokręciłem głową, ale za chwilę uznałem, że nie był to dobry pomysł, bo wszystko mi zawirowało przed oczami.
- Nie lubię jeździć nieswoim samochodem.
- Bello, zawiozę cię jutro do lekarza, jeśli chcesz...
- Nie, dziękuję, poradzę sobie, Edwardzie.
Poczułem ukłucie żalu i bólu.
- Zaraz, zaraz to czym teraz wracasz z tej plaży? - zmarszczyłem brwi.
- N-no, spotkałam na plaży pana... Mike'a, znaczy się i zaoferował mi swą pomoc i właśnie wiezie nas do domu. Bardzo miło z jego strony.
Poczułem ukłucie, ale tym razem cholernej zazdrości.
- Ach, tak. Dobrze. Bello, naprawdę mogę z wami jutro pojechać. Proszę, pozwól mi. Na którą macie wizytę?- spytałem z bijącym sercem.
- Na jedenastą. Daj spokój, Edwardzie. Zajmij się sobą, jeśli chcesz odebrać auto, to będę w domu koło piętnastej - nie ustępowała.
- Rozumiem. W takim razie, do jutra.
- Nie rób nic głupiego, Edwardzie - powiedziała ciepło i wyłączyła się.
Patrzyłem w telefon i miałem ochotę nim rzucić.
A potem sobą.
Ku***!
Jakiś Mike!
Poczułem, że nienawidzę palanta, chociaż go nawet jeszcze na oczy nie widziałem. Cholera!
Ona nadal mnie nie chciała, wciąż była na mnie zła. No nie wiem, czego oczekiwałem, ale postanowiłem, ze pojadę jutro do niej rano. To znaczy, poproszę Emmetta, żeby mnie zawiózł. I pojadę z nią i z Jimmym do Pasadeny. Muszę o nią walczyć i koniec.
E.
Nazajutrz wstałem rano, wykąpałem się, ubrałem jak człowiek, a nie łajza z kanałów i czekałem na Emmetta. Umówiłem się z nim o dziewiątej trzydzieści, bo chciałem zdążyć złapać Bellę, zanim wyjdzie z domu, Nie wiedziałem, czym ma zamiar jechać, czy autobusem, czy może z Alice, więc wolałem być wcześniej.
Nagle zawibrowała moja komórka, to był James.
- Co jest, chłopie? - spytałem.
Usłyszałem niewyraźny bełkot Jamesa. Potrzebował kasy, był winien komuś za towar dwieście dolców. Umówiłem się z nim, że wieczorem podrzucę mu kasę do śródmieścia, do spelunki jego kumpla, do której czasami jeździłem, gdy James był w potrzebie. Oczywiście, mój brat nic o tym nie wiedział, a i ja nie byłem zbyt wylewny w tym temacie.
Wreszcie Emmett dał mi sygnał, że czeka na dole.
Pojechaliśmy do domu Belli, prawie w ogóle nie rozmawiając.
Gdy Emmett parkował przed jej domem, stawiając swoje auto zaraz za moim samochodem, ze środka wyszła Rosalie.
- Przyjechaliście po auto? - spytała.
- Właściwie przyjechałem po Bellę i Jimmy'ego. Chciałem ich zawieźć do Pasadeny - odpowiedziałem.
- No, ale... Oni już pojechali - powiedziała Rosie, rozkładając ręce.
- Już? Tak szybko? - krzyknąłem.
- Wiesz, miała zamiar jechać autobusem. Jeśli chcesz, jedź na Union Station w South L.A. Może ją jeszcze złapiesz - dokończyła, rzucając mi kluczyki od mojego auta.
- Dzięki - krzyknąłem, widząc kątem oka, jak mój brat przytula Rosie i wchodzą razem do domu.
Boże! Też chciałem tak przytulić Bellę. Przecież każdy zasługuje na drugą szansę, do cholery!
Jechałem jak zawsze, czyli bardzo szybko, chciałem ją złapać, zanim wsiadłaby do autobusu. Chciałem z nią jechać, porozmawiać. Złapałem się też na tym, że brakowało mi Jimmy'ego. Musiałem to naprawić, musiałem!
Podjechałem na Union w momencie, gdy odjeżdżał autobus do Pasadeny.
Cholera!
Nie będę przecież gonić autobusu!
Ale czemu nie?
Wyprzedzę ich i będę czekać przed centrum.
Gdy zjechałem na lewy pas, zobaczyłem duże, czarne auto. Chyba to był Navigator, do którego wsiadała Bella, Jimmy już usadowiony siedział z tyłu.
Że nie wjechałem w pobliskie drzewo, to był cud!
Zjechałem na pobocze i obserwowałem czarny samochód, który prowadził jakiś czarnowłosy facet. Za chwilę już go nie widziałem, bo przyciemniana szyba zamknęła się i czarny Lincoln pomknął w stronę autostrady.
Siedziałem jak wmurowany i patrzyłem w punkt na horyzoncie, w którym zniknął samochód z jakimś facetem i z moją Bellą...
Nie wiem, ile tam siedziałem. W końcu odpaliłem silnik i ruszyłem w stronę śródmieścia.
Już, ku***, nic nie wiedziałem!!!
Co miałem dalej robić?!
Ona wolała jechać z jakimś nowo poznanym facetem niż ze mną?
To było tak do niej niepodobne, że aż niewiarygodne. Ale siedziała teraz w samochodzie jakiegoś palanta.
Nie w moim!
Tylko kogoś, kogo w ogóle nie znała.
A może znała?
Ku***!
Czułem, że zaczyna ogarniać mnie szaleństwo.
Zaparkowałem przed knajpą ostatniej kategorii z możliwych, James już czekał przy wejściu. Weszliśmy do środka, był tam jakiś jego kumpel, który okazał się być fanem mojego zespołu. Zawołał jakichś swoim kumpli, siedzieliśmy w kącie knajpy, zamówiłem dla wszystkich wódkę i piliśmy. Im imponowało to, że znana gwiazda rocka siedzi w podrzędnej knajpie i łoi z nimi tanią wódę. Ale to byli ludzie, którzy widzieli wiele i przeżyli wiele. Wystarczyło im to, że jestem kumplem Jamesa, nikt tu nie zadawał pytań i nie drążył tematu.
W spelunce było ciemno, brudno, grała jakaś niewyraźna muzyka, na parkiecie wyginały się dziewczyny, które lata świetności, dawno miały już za sobą.
Wypiłem bardzo dużo, potem jakiś koleś przyniósł blanty, kupiłem je od niego i ujaraliśmy się wszyscy na maksa. Znowu nie wróciłem do domu... Nie chciałem. Bo i po co?
Nie miałem, do kogo wracać. Było to głupie, ale wtedy właśnie tak czułem i tego byłem pewny. Nie zastanawiałem się, że robię sobie krzywdę i ranię tych, którzy mnie naprawdę kochali. Najważniejszy był mój ból, który ciągle i ciągle starałem się uśmierzyć...
Potem kolega Jamesa przyprowadził jakieś napalone małolaty, które kleiły się do mnie z każdej możliwej strony. Drugi kumpel przyniósł karty i zaczęliśmy grać. Dobrze by było, jakbym przegrał w te pieprzone karty całą swoją forsę...
A najlepiej to całe swoje zasrane życie...
To by było idealne rozwiązanie.
B.
Jechałam do Pasadeny z tym nowym znajomym Mike'em Newtonem. Rano pojechaliśmy z Jimmym na dworzec odpowiednio wcześniej, żeby zdążyć na nasz autobus. Jednakże nie dane nam było nim jechać. Gdy staliśmy przy naszym przystanku, z naprzeciwka nadjechał Mike, który w tym dniu miał wolne i wracał właśnie z urzędu, gdzie był załatwić jakieś sprawy. Oczywiście, że wiedział, że mam dzisiaj zaplanowaną wizytę, bo wczoraj przecież słyszał jak rozmawiałam na ten temat przez telefon. Zaproponował nam podwiezienie. Na początku nie chciałam się zgodzić, ale okazało się, że on musi się zatrzymać, odebrać jakieś płytki z filmami od kolegi, z którym wspólnie się tym zajmował. A to po drodze do Pasadeny, więc się zgodziłam.
Z drugiej strony było mi trochę głupio, że odmówiłam Edwardowi, a teraz jechałam z obcym mężczyzną. No, ale nie chciałam jechać z Edwardem, bo jeszcze ciągle czułam do niego ogromny żal. Poza tym, nie chciałam z nim rozmawiać przy Jimmym w samochodzie. Wolałam spotkać się po południu i swobodnie wszystko omówić.
Teraz jechałam i starałam się odpowiadać na pytania mojego kierowcy, który z kolei starał się jakoś podtrzymać konwersację.
- Długo mieszkasz w L.A.? - spytał.
- Niedługo, to znaczy, w sumie trzy lata - odparłam.
- No, ja rok. Na początku ciężko mi było się tutaj znaleźć, to wielkie miasto. - Pokręcił głową.
- No wielkie, czasami nadal się gubię - uśmiechnęłam się.
- A po co jedziesz do centrum, jeśli, oczywiście, to nie jest kłopotliwe pytanie? - Zerknął na mnie.
- Ach, mój synek ma kłopoty z mówieniem i jeździmy tam na ćwiczenia i konsultacje - odparłam, nie wdając się w szczegóły.
- Acha, jasne, sorry jeśli jestem za bardzo wścibski. - Uśmiechnął się.
- Nie ma problemu. - Machnęłam ręką.
Jechaliśmy chwilę w milczeniu, on faktycznie zboczył z autostrady i podjechał na podmiejskie osiedle załatwić swoją sprawę. Nie było go może z pięć minut, wsiadł i ruszyliśmy w dalszą drogę. Znowu milczałam, chyba mu to przeszkadzało, bo ponownie on pierwszy się odezwał.
- Czym się zajmujesz? - zapytał.
- Piszę teksty... No wiesz, do piosenek. - Kiwnęłam głową.
- Teksty... WOW, kurczę, super! - Popatrzył na mnie i uśmiechnął się. - Dla kogoś konkretnego, czy tak... Wiesz, wolny strzelec? -Zerknął na mnie.
- Współpracuję tylko z Semtexem - mruknęłam.
- Z Semtexem? Serio? - Popatrzył na mnie z niedowierzaniem. - Kurczę, podwójne WOW, to przecież jeden z najbardziej znanych zespołów rockowych na świecie! - Dalej kręcił głową. - Chyba w końcu uwierzę w to, że L.A., to miasto snów - roześmiał się.
- Tak, tylko, że czasami są to sny koszmarne. - Uśmiechnęłam się. - A ty co robisz? Oprócz kręcenia filmów o wodzie?
- O, dzięki za poważne podejście do moich etiud. Nie mam tak fantastycznego zajęcia, jak ty. Jestem programistą w Bank of the West.
- No, to jeden z największych banków. Hm, programista, to też coś tworzysz - odparłam.
- Hehehe, no tak. Ale potem do tego nie piszczą zwariowane nastolatki na koncertach.
- Hm, no to jest argument przemawiający jednak za moją profesją. - Uśmiechnęłam się.
Wreszcie dojechaliśmy. Podziękowałam Mike'owi za podwiezienie i powiedziałam, że wrócę autobusem, nie chciałam już nadużywać jego uprzejmości, a poza tym... Był miły i w ogóle. A mi nie chciało się z nikim rozmawiać, a zwłaszcza z obcym mężczyzną. Oczywiście, oponował, że poczeka, że to bez sensu, ale byłam nieustępliwa i w końcu pokiwał ze zrozumieniem głową. Spytał, czy może dostać numer mojej komórki, żeby zadzwonić i dowiedzieć się, czy szczęśliwie dotarliśmy do domu. Zobaczywszy moją niewyraźną minę, roześmiał się i dał mi swoją wizytówkę z numerem swojego telefonu. Musiałam obiecać, że gdybym potrzebowała jeszcze kiedykolwiek transportu to mam do niego zadzwonić. I on nie jest wampirem, ani wilkołakiem. *
Nie powiem, trochę mnie rozbawił. Schowałam wizytówkę, jeszcze raz podziękowałam i poszłam wraz z Jimmym do centrum.
Po zakończonej wizycie, poszliśmy z synkiem do autobusu. Cieszyłam się, że nasz doktor przepisał nam kolejne ćwiczenia. Przy doktorze, Jimmy odpowiadał na pytania, standardowo pisząc, ale dwa razy powiedział słowo „tak”, co mnie bardzo ucieszyło. Zaczynał już mówić przy obcych, a to też coś znaczyło.
Jechałam autobusem, wpatrywałam się bezmyślnie w mijany krajobraz. Jimmy siedział przy samym oknie i spał oparty o moje ramię. Pogłaskałam go po jego pucułowatej buźce i zastanawiałam się nad pewną sprawą. Wreszcie westchnęłam, wyjęłam telefon, wybrałam numer i zadzwoniłam.
Czekałam i czekałam, jednak on nie odbierał.
Nagrałam mu się na pocztę i oparłam głowę o siedzenie autobusu, myśląc, co dalej mam zrobić ze swoim życiem.
*
Gdy przyjechałam do domu, zdziwiłam się, gdyż na moim podjeździe stał zaparkowany samochód Carlisle'a i Emmetta. Gdy weszłam do środka, obydwaj wstali, patrząc na mnie z dziwnym wyrazem twarzy. Poczułam, że w gardle zaczyna mi rosnąć wielka gula zdenerwowania.
- Stało się coś ? - Popatrzyłam na nich.
- Chodźmy gdzieś, gdzie spokojnie porozmawiamy - powiedział Carlisle, spoglądając na Jimmy'ego.
- Spokojnie, ja się nim zajmę - odparła Rosie, zabierając mojego synka do kuchni.
- O co chodzi? - spytałam nerwowo.
- Bello, potrzebujemy twojej pomocy. Jasper go znalazł, jest w jakiejś kolejnej spelunie w śródmieściu, w strasznym stanie. Nie chce z nami rozmawiać. Może... - Carlisle popatrzył na Emmetta. - Może ciebie posłucha, nie chciał nawet iść z Emmettem, a to do niego niepodobne.
- Ze mną też nie pójdzie, nie odbiera ode mnie telefonów - powiedziałam cicho.
- I Bello, nie wiem, jak mam... - Carlisle pokręcił głową.
- Daj to! - powiedział ostro Emmett, wyciągając rękę. Carlisle podał mu jakąś zwiniętą gazetę.
Emmett podał mi ją bez słowa, rozłożyłam ją. Bo był tani brukowiec, na pierwszej stronie było zdjęcie Edwarda z jakimiś rozebranymi dziewczynami.
I tytuł „Boski Cullen wyrywa tanie towary w South Central”.
Usiadłam na sofie i złapałam się za włosy.
Miałam ochotę wyrzucić ich z mojego domu tak, jak chciałam wyrzucić jego z mojego serca. Ale nie mogłam.
Musiałam postąpić wbrew sobie, wbrew własnemu sumieniu, wbrew własnej dumie.
- Bello... - Emmett wziął mnie za rękę. - Mogę tylko domyślać się, co teraz czujesz... Ale posłuchaj mnie... Mój brat... On to robi z pewnego powodu. I jesteś jedyną osobą, która może mu pomóc z tego wyjść. Błagam, pojedź z nami, spróbuj z nim porozmawiać... Bello, to mój brat! - Emmett patrzył na mnie zaczerwienionymi oczami i był zrozpaczony.
Wzięłam głęboki oddech, poprawiłam włosy, wstałam i powiedziałam:
- Jedźmy.
Gdy podjechaliśmy pod ten klub, już zmierzchało. Wokół było mnóstwo ludzi, muzyka dudniła, przed wejściem kręciło się jakieś szemrane towarzystwo, które rzucało nam ponure spojrzenia. Emmett szedł pierwszy i dzięki jego posturze, nawet jeśli ktoś chciał z nami bliżej „porozmawiać”, to spojrzawszy na niego, rezygnował z tej przyjemności. Ja szłam zaraz za Emmettem, a za mną Carlisle. W środku czekał na nas Jasper, który, gdy mnie zobaczył, podszedł szybko i złapał mnie w mocny uścisk, mówiąc mi na ucho:
- Dzięki, Bello, że przyjechałaś. Ale z nim nie jest dobrze. - Pokręcił głową i zaczął nas prowadzić, do stolika, przy którym siedział Edward.
Gdy go zobaczyłam, poczułam, jak drżą mi dłonie. Wyglądał... strasznie. Jasne, że nadal był nieziemsko przystojny, ale oczy miał podkrążone, źrenice rozszerzone, włosy prawie mokre, a czarny podkoszulek i dżinsy wymagały prania. Siedział przy stoliku z jakimiś przerażającymi typami i dyskutował z nimi zawzięcie. Obok niego siedziały jakieś dwie dziewczyny, które się o niego ocierały, jedna z nich głaskała go po udzie. Druga zaczęła gmerać mu we włosach i wówczas Edward złapał ją mocno za rękę i ryknął:
- Co ja ci, ku***, mówiłem? Nie dotykaj moich włosów! - I odrzucił jej ręką z taką siłą, że uderzyła tę dziewczynę w twarz.
Podeszliśmy bliżej i wówczas zobaczył mnie.
Spojrzał trochę nieprzytomnymi oczami, wstał i ruszył na mnie jak taran, tak szybko, że Emmett nawet nie zdążył zareagować. Złapał mnie za ramiona i przygwoździł do ściany.
- Po co tu przyszłaś? Ten frajer z czarnego Navi już ci się znudził? - warknął, patrząc na mnie wściekłym wzrokiem.
Nie byłam w stanie nic odpowiedzieć, bo tak bardzo mnie przeraził. Emmett doskoczył do niego, ale już zwolnił uścisk i popatrzył na brata.
- Dajcie mi spokój, nigdzie się stąd nie wybieram, nie łaźcie za mną jak pierdolone niańki! -warknął i usiadł z powrotem przy swoim stoliku.
W tym samym momencie podszedł do mnie jakiś pijany, wysoki koleś i złapał od tyłu za szyję, bełkocząc mi do ucha:
- Mała, zatańczymy?
Edward błyskawicznie doskoczył do niego i odepchnął go ode mnie, zanim zdążyłam krzyknąć. Koleś się zatoczył, podniósł ręce do góry i potoczył się w stronę baru.
Edward spojrzał na mnie, ale nic nie powiedział, tylko odwrócił się w stronę stolika. Emmett złapał go za ramię i obrócił do siebie.
- Tego chcesz, bro? Żeby musiała przychodzić do takich spelun i ogladać ciebie w takim stanie? I żeby zaczepiały ją te mendy? Tego chcesz?! - Emmett wysyczał mu twarz, a Carlisle zaczął go odciagać od brata.
Podeszłam do Edwarda i złapałam go za rękę.
- Co ty robisz, Edwardzie? - spytałam, patrząc na niego.
- Co ja robię? Robię to, co powinien robić boski Cullen, gwiazda brukowców! - roześmiał się i wyrwał rękę z mojego uścisku. - A na was już czas... Nie jesteście tu mile widziani - warknął i odwrócił się w stronę swoich nowych znajomych.
Emmett złapał mnie za rękę i poprowadził w stronę wyjścia. Carlisle i Jazz poszli za nami. Stanęliśmy przed samochodem i Carlisle popatrzył na mnie.
- Bello, wybacz mi...
- Nie twoja wina... Zabierzcie mnie stąd... - Przymknęłam oczy na chwilę. - On... Musi sam chcieć... Nic i nikt go z tego nie wyrwie, dopóki sam nie poczuje, że to koniec.
Wsiedliśmy do samochodu i jechaliśmy w milczeniu. Sama nie wiedziałam, co tak naprawdę czuję. Nadal go kochałam, to pewne. I chociaż ranił mnie tak strasznie, byłam gotowa jeździć tam codziennie, żeby próbować przebić się przez tę skorupę nienawiści, jaką się otoczył.
Pomimo że to on zawinił, a nie ja.
E.
Kolejną noc spałem u Jamesa, a potem mieliśmy jechać do knajpy jego kumpla. Myślałem o tym, że Bella wczoraj przyjechała do tego zawszonego klubu i zrobiła to dla mnie. I gdy już chciałem do niej zadzwonić, przypominał mi się dupek z czarnego Navi i zaczynał mnie ogarniać dobrze znany szał. Więc siedziałem u mojego kumpla na cholernym kacu i miotały mną pieprzone zmiany nastroju.
I kiedy właśnie nastawiłem się bardzo negatywnie, poczułem, że muszę porozmawiać z jedną osobą. Nie wyglądałem za ciekawie, ale miałem to gdzieś. Wsiadłem w samochód i ruszyłem do Long Beach, gdzie mieszkała Tanya. Musiałem jej powiedzieć, co myślę, na jej temat i usłyszeć czy ona ma coś w ogóle do powiedzenia. Zaparkowałem pod jej apartamentem, kiwnąłem portierowi, który dobrze mnie znał i wjechałem windą na górę. Zapukałem do drzwi jej mieszkania, otworzyła po chwili i spojrzała na mnie przerażona.
- Edwardzie... Co się stało? - spytała, bo mój wygląd nie był zbytnio wyjściowy.
- Mogę wejść? - odparłem, i tak już przekraczając próg.
- Tak, jasne, proszę. - Otworzyła szerzej drzwi.
Wszedłem do środka i od razu przystąpiłem do rzeczy.
- Słuchaj, nie mam czasu na pieprzone grzeczności, odpowiedz mi tylko na pytanie, dlaczego ukradłaś mój telefon i nagadałaś Belli bzdur? Chcę tylko to wiedzieć i zaraz stąd znikam.
Popatrzyła na mnie trochę przestraszona i zmieszana jednocześnie.
- Nie ukradłam twojego telefonu, tylko go znalazłam. Musiał ci wypaść z kieszeni, zwłaszcza biorąc pod uwagę stan, w jakim się znajdowałeś... - powiedziała, mrużąc oczy.
- Nie twój interes, w jakim byłem stanie. Jeśli znalazłaś telefon, to dlaczego mi go nie oddałaś? - patrzyłem na nią, czując, że zaczynam być znowu wściekły.
- Bo... miałam zamiar przywieźć ci go na drugi dzień, chciałam z tobą porozmawiać, Edwardzie, o tobie... O nas... I jak zobaczyłam, że ona do ciebie rano dzwoni i cię szuka, to... pomyślałam, że zrobię jej kawał... To był tylko taki żart, Edwardzie, naprawdę... - Patrzyła na mnie, lekko się uśmiechając, lecz już na mnie te sztuczki nie działały.
Podszedłem do niej szybko i złapałem ją gwałtownie za ramiona.
- Jesteś głupią, pustą lalą, z którą nigdy, przenigdy bym nie był. Nigdy nie było żadnego „nas”, idiotko. Byłaś dobra na chwilę, żeby zagościć w moim łóżku, gdy nie miałem ochoty na nikogo innego. Jeśli jeszcze raz pojawisz się w moim albo jej życiu, to przyjadę tu, do ciebie i już nie będę taki miły i uprzejmy jak teraz... Wiesz, że potrafiłbym, prawda? - wysyczałem jej w twarz, a ona patrzyła przerażonymi oczami, gwałtownie łapiąc powietrze otwartymi ustami.
Potrząsnąłem nią, odwróciłem się i wyszedłem, nawet nie zamykając drzwi.
Pojechałem po Jamesa i razem ruszyliśmy na nasz codzienny maraton w klubie w South Central. Kilka razy mój telefon wibrował w kieszeni i widziałem, że to Bella do mnie dzwoni, ale nie chciało mi się z nią rozmawiać. Zresztą, nie byłem zbytnio nastawiony konwersacyjnie, bo upaliłem się strasznie i wszystko mnie wk***iało. A zwłaszcza jakiś czarnowłosy frajer w swoim czarnym Navi. Szkoda, że nie wiem gdzie ten dupek mieszka, pokazałbym mu kilka swoich sztuczek, które robiłem z takimi wymuskanymi chłoptasiami.
James spał obok mnie już po swoim kolejnym odlocie. Wiedziałem, że za jakiś czas obudzi się i będzie dalej z nami łoił. Jego kumpel przygruchał jakieś panny, które wyraźnie wysyłały mi jakieś sobie znane sygnały. Generalnie miałem to w dupie, wszystko miałem w dupie. Nie szanowałem nikogo i niczego. Jedna z tych lasek usiadła koło mnie i włożyła mi ręce pod bluzę. Odsunąłem ją, pytając bardzo elokwentnie: „Pojebało cię?”. Obraziła się i poszła, ale zaraz podeszła następna, usiadła i przysuwała się coraz bliżej. Rzuciłem jej mało przyjazne spojrzenie i odpuściła sobie. Znajdowałem się w sobie znanym stanie, tuż przed nadejściem cholernego szału i wściekłości. Już kilka razy w życiu przechodziłem przez to i znałem to uczucie skumulowanego gniewu kotłującego się w moim umyśle. Siedziałem na przybrudzonej kanapce, jarałem kolejnego blanta i miałem zamiar zaraz komuś przypierdolić. Bo wszystko mnie wk***iało. A najbardziej wk***iałem sam siebie.
Nagle poczułem, że znowu wibruje mi komórka w kieszeni, tym razem był to mój brat. Z nim mogłem rozmawiać, to był mój wielki brat w końcu.
- Co, brachu? - odebrałem.
- Ku***, Ed, nie mam do ciebie zdrowia, gdzie jesteś? - Emmett darł się do słuchawki.
- Nie drzyj się na mnie, brachu - burknąłem niewyraźnie.
- Gdzie jesteś, ku*** mać?! - powiedział trochę ciszej.
- A ch*j cię to obchodzi, odpierdolcie się wszyscy ode mnie - ryknąłem i rozłączyłem komórkę.
Niech dadzą mi spokój, czy nie mogę sam z sobą siedzieć w kącie źle oświetlonej speluny, pić tanią wódę i jarać tyle, ile chcę? Póki mam jeszcze przy sobie kasę... a mam jej jeszcze sporo. Na kilka dni starczy. A potem... Nie będę teraz o tym myślał.
Mój kumpel James obudził się, popatrzył na mnie, jakby mnie widział pierwszy raz w życiu i wyszedł, chyba do kibla.
Nie było go chyba z piętnaście minut, już miałem iść go reanimować, ale wrócił do naszego stolika i wymamrotał:
- Idę do domu...
- Boogie, chłopie, zostań jeszcze... - Złapałem go za kark.
- Ku***, zostaw mnie, idę, mówię... - powiedział niewyraźnie i próbował wyrwać się z mojego uścisku.
- James, twój kolega sprawia ci problemy? - Jakiś wielki koleś podszedł do nas i patrzył na mnie z wrogością.
- Nie, Kongo, wszystko gra, to mój kumpel. - James podniósł ręce, jakby w geście poddania.
- Właśnie, Kongo, wypierdalaj! - powiedziałem, patrząc na wielkoluda z pogardliwą miną.
- Daj spokój, Ed. - James, chyba miał więcej instynktu zachowawczego niż ja w tej chwili.
- Ty, ku***, gwiazda, zaraz może dla mnie zaśpiewasz? - Kongo patrzył na mnie wyraźnie zagotowany.
- Nie, ale zaraz na tobie zagram, ku***ie! - Wstałem, ściągając bluzę, którą miałem na sobie.
- Dobra, mały, na zewnątrz - rzucił do mnie ten koleś i wyszedł odprowadzany okrzykami swoich kumpli.
- Ed, chodź do domu, daj spokój... - James był wyraźnie zmartwiony, chociaż chyba nie do końca wiedział, co tak naprawdę się dzieje.
- Wyluzuj, Boogie, ku***, pobawimy się trochę. - Walnąłem mojego kumpla w plecy i poszedłem za tym całym Kongo.
- Słuchaj, Ed - odezwał się do mnie kolega Jamesa, do którego należał ten cudowny bar. - Odpuść sobie, on cię zabije.
No i dobrze, pomyślałem, a powiedziałem głośno:
- Daj spokój... Chodź lepiej na zewnątrz i nie pierdol.
Wyszliśmy wszyscy, zarówno kumple Kongo, jak i moi, i Jamesa, zaczęli robić zakłady. Wielkolud też się rozebrał, pokazując wielkie cielsko obrośnięte i poznaczone jeszcze liczniejszymi tatuażami niż moje.
- No chodź, śliczny chłoptasiu, już nie będziesz taki piękny, gdy Kongo się tobą zajmie. - Ściskał pięści, wydobywając z nich głuche uderzenia kości.
Stałem nieruchomo i patrzyłem na niego.
- Weźmiesz się wreszcie do roboty, czy będziesz stał jak ta pizda? - mruknąłem, nie spuszczając z niego wzroku.
Czułem tak wielką agresję wzmagającą się w każdej sekundzie, taką skumulowaną wściekłość na siebie głównie, na tego frajera z Navigatora...
I na nią... Tak, na nią... Że mnie nie chciała, że wolała jechać z innym facetem. Ku***!!!
Dostawałem jakiegoś amoku, myśląc o tym. I teraz chyba specjalnie o tym myślałem, żeby jeszcze bardziej się nakręcić.
Grubas ruszył na mnie, uchyliłem się nieznacznie i z całej siły kopnąłem go w kolano. Usłyszałem gruchot rzepki kolanowej i wielki Kongo upadł przede mną z wyciem. Wówczas zamarkowałem cios prawą pięścią i poczułem, jak wraz z moim uderzeniem wypadają gościowi zęby i pluje nimi na asfalt. Wówczas dostałem kompletnego zajoba. Skoczyłem na niego i zacząłem go okładać pięściami, sprawiając, że jego morda, zaczęła przypominać krwawą miazgę.
Najgorsze jest to, że bijąc tego gościa, widziałem przerażenie w jego oczach i wówczas poczułem jeszcze większą agresję i zacząłem krzyczeć, plując mu w twarz.
- Nienawidzę cię, skurwysynu, nienawidzę was wszystkich, nienawidzę, ku***, was wszystkich!!!
Nagle poczułem, że jakieś wielkie ręce podnoszą mnie do góry i odciągają od leżącego faceta. Wyrwałem się, gotowy zabić tego gnoja, który to przerwał. Jak przez mgłę zobaczyłem mojego brata, który patrzył na mnie z przerażeniem w oczach.
- Edward, uspokój się!!! - krzyknął.
- Odpierdol się, Emmett, nie będziesz mi mówił, co mam robić, jestem spokojny!!! - ryknąłem, widząc kątem oka, że kolesie z baru podnoszą tego zakrwawionego kolesia.
- Chodź do domu, brachu, wyluzuj - Emmett zniżył trochę głos, dochodząc zapewne do wniosku, że lepiej ze mną załatwić to na spokojnie.
- Daj mi spokój, Emmett, nie mam, gdzie wracać, a raczej nie mam, po co - powiedziałem już trochę spokojniej.
- Boże, Edward, nie załamuj mnie!!! Co się z tobą dzieje? Miałeś spotkać się z Bellą, do cholery!
- Bella? Ona mnie już nie potrzebuje! Ona ma faceta, z którym jeździ do Pasadeny! - warknąłem, chcąc iść w stronę baru.
- Ku***, a kto siedzi w moim samochodzie, idioto?! - Emmett szarpnął mnie za ramiona i odwrócił. - A kto cię tutaj znalazł? Nie ja, Ed, to ona!
Popatrzyłem na niego, jakbym widział go po raz pierwszy w życiu. Potem spojrzałem na jego auto zaparkowane w pewnym oddaleniu od wejścia do baru i całego zbiegowiska.
Z samochodu wysiadła ona.
Zmierzała w moją stronę.
Podeszła.
Była... piękna...
Patrzyła na mnie smutnym i jednocześnie przerażonym wzrokiem. I wreszcie się odezwała.
- Pojedziesz ze mną do domu, Edwardzie?
B.
On znowu gdzieś przepadł. Emmett szalał, jeździł po mieście, Carlisle uruchomił wszystkie swoje kontakty. Ja najchętniej tym razem zgłosiłabym to na policję, ale cały zespół zgodnie zaprzeczył. Jeszcze za wcześnie, a poza tym zaraz prasa by coś zwęszyła i zrobiłaby się z tego niezła zadyma.
Siedziałam w domu, czekając na jakiś sygnał od Emmetta i nagle coś mi się przypomniało. Gdy miałam telefon Edwarda i dzwoniłam z niego na numer tego całego Boogie, zapisałam sobie ten numer przezornie na kartce.
Cholera! Gdzie ja ją dałam?
Zaczęłam szukać w torbie, szafce nocnej, wreszcie przypomniało mi się, że mogłam wsadzić tę kartkę do kieszeni jeansów, które miałam wtedy na sobie. Pobiegłam do łazienki i znalazłam pomiętą karteczkę w tylnej kieszeni spodni.
Złapałam komórkę i z bijącym sercem wybrałam numer.
Po kilku sygnałach odebrał jakiś bełkotliwy głos. To był ten kolega, James.
- Halo? Czy rozmawiam z Jamesem?
- No, kim jesteś? - mruknął niewyraźnie.
- Jestem dziewczyną Edwarda Cullena, nie mogę się z nim skontaktować. Czy wiesz, gdzie on jest? - mówiłam powoli, modląc się, żeby ten facet się nie rozłączył.
- Cullena? Nie znam takiego - burknął.
- Edward, twój kolega, wokalista Semtexu, na pewno go znasz! - Zaczęłam się denerwować, ale nadal starałam się nie podnosić głosu.
- Eee... Tego, no, Ed. Aaa, Ed, no tak. No siedzimy i palimy… Ale ja idę już do domu - wybełkotał.
- Dobrze, James. Rozumiem, tylko powiedz, gdzie jest teraz Ed? - mówiłam jak do dziecka.
- No, u naszego kumpla, siedzimy w knajpie. Dobra ja spadam… - mruknął.
- James!!! Poczekaj, gdzie jest ta knajpa? - krzyknęłam.
- No, w South Central, „Black Angel” - wybełkotał i wyłączył się.
Boże!!! Dzięki ci!!!
Ręce tak mi się trzęsły, że nie mogłam wybrać połączenia do Emmetta. Nie pamiętam nawet, co mu powiedziałam. Gdy wychodziłam przed dom, żeby poczekać na niego, wydawało mi się, że za rogiem ulicy znika wielki, czarny samochód. Nie zwróciłam na to za bardzo uwagi, gdyż moje myśli były czymś innym teraz zaprzątnięte. Emmett przyjechał do mnie błyskawicznie. Okazało się, że on wie, gdzie znajduje się ta knajpa. Jechaliśmy w milczeniu, każde zatopione w swoich myślach.
Musiałam się na cos zdecydować.
Hm, uświadom sobie jedną zasadniczą rzecz, Swan. Zdecydowałaś się już parę tygodni temu, wpadając w jego ramiona, wtedy, na plaży. Wiedziałam, że nie ma dla mnie odwrotu, wpadłam na całe życie.
Jestem jego, a on jest mój. I nigdy to się nie zmieni. Nieważne, co jeszcze się wydarzy w naszym pogmatwanym życiu. Tylko dlaczego on tak się zachowywał? Dlaczego popadł w taka paranoję?
Boże! Co się z nim działo?
Przerażał mnie, a jednocześnie byłam na niego zła i dodatkowo było mi go żal. To, co powiedział Emmett o ich przeżyciach w dzieciństwie… Czułam podświadomie, że nie było to nic dobrego… Och… Miotało mną tak wiele sprzecznych uczuć, że nie mogłam tego ogarnąć. A wszystko i tak sprowadzało się do jednego. Kochałam go całą sobą i wiedziałam, że nie przeżyję bez niego już ani jednego pieprzonego dnia!
Byliśmy już w South, kolejnej dzielnicy L.A., do której nie zapuściłabym się sama, a już na pewno nie po zapadnięciu zmroku. Niestety, było późno, nocne życie kwitło, a my jechaliśmy, wypatrując knajpy, w której być może był jeszcze Edward.
Skręciliśmy w wąską ulicę upstrzoną po jednej i po drugiej stronie przepalonymi albo połamanymi neonami reklamującymi wątpliwej klasy bary, spelunki i domy uciech. Przy samej jezdni stały na wpół rozebrane dziewczyny, które podchodziły do naszego samochodu i pukały w szybę, pokazując swoje wdzięki.
Nagle, z daleka zobaczyliśmy jakieś zbiegowisko kilkunastu mężczyzn, którzy stali w zbitym kręgu, a między nimi była jakaś kotłowanina. Wyraźnie ktoś się bił. Emmett zatrzymał samochód w nieznacznym oddaleniu i wysiadł z auta. Ja wysiadłam razem z nim. Nagle zobaczyłam, jak jedna z kotłujących się w zbitym kręgu osób, doskakuje do leżącej postaci, wyprostowuje się i z wściekłym krzykiem zaczyna okładać tego człowieka. Z przerażeniem zorientowałam się, że tym wściekłym, rozszalałym mężczyzną jest mój Edward! Wyglądał, jakby coś go opętało, rozebrany do pasa, cały mokry, z poprzylepianymi włosami do twarzy i czoła, okładał jak szalony pięściami leżącego mężczyznę. Krzyczał coś strasznie głośno, do moich uszu doszedł jego ochrypły krzyk: „Nienawidzę was wszystkich!...”.
Emmett krzyknął do mnie: „Do samochodu!” i rzucił się w stronę brata, łapiąc go wpół i odciągając od zakrwawionej ofiary. Usiadłam w samochodzie i zaciskałam dłonie, usiłując się uspokoić.
Boże! On był przerażający! Co się z nim działo? Boże! Poczułam, że łzy lecą mi po policzkach. Natychmiast otarłam twarz, nie mogłam teraz płakać, nie mogłam. Zobaczyłam, jak Emmett z Edwardem wydzierali się na siebie. Wreszcie wkurzony Emmett złapał brata i obrócił go w moim kierunku.
Edward spojrzał na mnie z jakimś osłupiałym wyrazem twarzy. Wtedy wysiadłam z samochodu i podeszłam do niego.
Patrzył na mnie tak strasznie intensywnie, że znowu poczułam to drżenie nóg, co zawsze. Powiedziałam cicho: „Pojedziesz ze mną do domu, Edwardzie?”.
Spojrzał na mnie, jakby mnie zobaczył po raz pierwszy w życiu. Jego wzrok był… wrogi? Nieprzyjazny? Tak… Pierwszy raz tak na mnie patrzył.
- Nie mam zamiaru nigdzie jechać. - Odwrócił się i wszedł z powrotem do baru. Emmett próbował go zatrzymać, ale Edward wyrwał mu rękę i rzucił mu równie wrogie spojrzenie.
Popatrzyłam na Emmetta i ruszyłam w ślad za moim rozszalałym facetem. Emmett pokręcił głową i szedł tuż za mną. Weszłam do środka. Było duszno, śmierdziało dymem, alkoholem i potem. Wiatraki umieszczone pod sufitem niemrawo ruszały skondensowanym powietrzem. Zobaczyłam, że Edward poklepywany przez jakiś typów, siada w zadymionej loży w kącie i rozlewa sobie i innym wódkę do kieliszków.
Podeszłam bliżej i spojrzałam na niego. Był tak obcy, tak daleki. Buchała od niego jakaś dziwna nienawiść, nie tylko do mnie, do wszystkich dookoła.
Spojrzał na mnie szybko i odwrócił głowę. Poczułam ukłucie w sercu. Znowu…
Emmett usiadł naprzeciwko brata.
- Ed, teraz na takie kluby się przerzucamy? Hm. Dobra, wiesz, że gdzie ty, tam i ja, bracie - powiedział cicho.
- Klub dobry, jak każdy inny. Wódka i prochy wszędzie te same - mruknął Edward, ciągle unikając mojego wzroku.
- Edwardzie - powiedziałam cicho. - Jedźmy do domu, proszę.
Podeszłam jeszcze bliżej i usiadłam obok niego. Boże! Byłam tak blisko, pragnęłam go dotknąć, przytulić, ukoić tę jego biedną, skołataną duszę. Ale nie mogłam… Jeszcze nie teraz, zwłaszcza, że i on był od tego jak najbardziej daleki.
Spojrzał na mnie przez chwilę i odpalił skręta, wydmuchując w moją stronę dym.
- Brachu, wyluzuj, do cholery! - podniósł głos Emmett.
- Jestem wyluzowany jak nigdy w życiu, bracie. - Uśmiechnął się tym swoim cholernym, boskim uśmiechem. - Ostatnio nie robię nic innego, jak tylko wrzucam na luz - parsknął.
- Edwardzie, popatrz na mnie, proszę - powiedziałam, łapiąc go za ramiona i odwracając do siebie.
Spojrzał na mnie, na moje dłonie i znowu na mnie. Jednak nie przestraszyłam się jego wzroku i nadal go trzymałam w lekkim uścisku.
- Czekałam wtedy na ciebie, dzwoniłam, chciałam porozmawiać. Miałeś nie robić już nic głupiego. Myślałam… Myślałam, że jakoś wszystko się ułoży. Boże, Edwardzie, doprowadzasz mnie do rozpaczy, robiąc takie rzeczy! - Głos mi zaczął drżeć, ale wiedziałam, że nie mogę za żadne skarby się rozpłakać.
- Wiesz, Bello, tamtego ranka też tak myślałem. Dopóki nie zobaczyłem, że wsiadasz do czarnego Lincolna wraz z jakimś fagasem. Rozumiem, że to moja wina, ja dałem ciała, teraz ty się mścisz… świetnie. Tylko, Bello! Ja tego, ku***, nie zniosę!!! Wiem, że to moja wina, więc nie pozostaje mi nic innego, jak robić to, co zwykle robią przegrani ludzie. Dokończyć dzieła!!! - Patrzył na mnie z dzikim błyskiem w oczach, że w jednym momencie poczułam mnóstwo sprzecznych emocji ogarniających mnie całą: strach, obawę, żałość, miłość, przerażenie.
- Ale co ty mówisz? Boże… - Pokręciłam głową, dotykając jego ramienia.
- Zostaw mnie! - warknął, wstając.
- Naprawdę tego chcesz? Żebym cię zostawiła? - podniosłam głowę do góry i patrzyłam na niego.
- To ty nie chciałaś mnie znać, pamiętasz? - patrzył na mnie z góry złym wzrokiem.
- Edwardzie, ja nie zniosę już ani jednej minuty bez ciebie. Skończmy to, pojedźmy do domu i porozmawiajmy… tak normalnie.
- Jestem przegranym śmieciem, który znowu by cię zranił… - Wyminął mnie i poszedł w stronę baru.
Patrzyłam jak zamawia znowu jakiś alkohol, zaciąga się głęboko skrętem i patrzy na mnie jakimś dziko ponurym wzrokiem.
Emmett podniósł się i chciał iść za nim, ale zatrzymałam go gestem i poszłam za Edwardem.
Stanęłam przed nim, a on nadal patrzył na mnie tym dziwnym wzrokiem. Złapałam go za ręce i ścisnęłam z całej siły.
- Posłuchaj… Zraniłeś mnie, to prawda… Ale życie nie jest piękną bajką, w której wszystko idzie gładko. Przemyślałam wiele rzeczy w ostatnim czasie. I wiem jedno - że kocham cię, Edwardzie. I wiem, że ty kochasz mnie. Jeśli się mylę, to powiedz mi to teraz, a wyjdę stąd sama i będziesz mógł dalej robić te rzeczy, które sobie teraz robisz.
- Mylisz się... - powiedział oschle, nie patrząc na mnie.
E.
Patrzyła na mnie tymi swoimi cudownymi oczami, a ja czułem, że moje serce zaczyna bić jak po szalonym biegu. Była taka drobna, malutka, siedziała w zadymionej spelunie, nie zwracając na nic uwagi i skupiała się tylko i wyłącznie na mnie. Tak bardzo ją kochałem.
To dlaczego zachowywałem się jak skończony idiota?
Gdyby mnie nienawidziła, nie przyjechałaby do tej strasznej dzielnicy i nie szukałaby mnie w podrzędnych barach pełnych dziwek, alfonsów i handlarzy prochami.
Ku***!!! Byłem totalnie popaprany i nie zasługiwałem na nią!
Czułem, jak ściska moje dłonie i patrzy na mnie z tak wielką miłością w oczach, że chciałem paść przed nią na kolana i prosić o przebaczenie dla największego skurwiela pod słońcem, jakim byłem.
Nie wiem, dlaczego powiedziałem te słowa. Cały czas rządził moim umysłem ten pojebany wariat, który nie pozwalał mi powiedzieć tego, co naprawdę czuję. Ona spojrzała na mnie z tak strasznym bólem w oczach, że miałem wrażenie, iż ten ból dotyka także i mnie.
Szepnęła, zbielałymi wargami:
- Ach tak... - Odwróciła się i wybiegła z baru.
Emmett podszedł do mnie i rzucił mi wściekłe spojrzenie.
- Jesteś idiotą, wiesz, bracie... - warknął i wyszedł na zewnątrz.
Poczułem, że jeżeli teraz, w tym momencie pozwolę jej odjechać, to jestem skończony... Nie będę w stanie wygrzebać się z tego gówna. Już na zawsze zostanę w tej spelunie, aż dokończę swój marny żywot, leżąc naćpany w brudnej toalecie, potrącany przez przechodzących pijaków i ćpunów.
Złapałem swoją bluzę, telefon i popychając ludzi w knajpie, wybiegłem na zewnątrz.
Ona siedziała na krawężniku przed barem, płakała, obok niej kucał mój brat i starał się ją pocieszyć. Poczułem, że moje kamienne serce rozłupuje się na milion drobnych kawałków.
Podszedłem do nich, Emmett spojrzał na mnie, nadal zły, ale także zmartwiony. Mój wielki brat... Zawsze mogłem na niego liczyć... Zawsze.
Bella popatrzyła na mnie i wstała, ocierając łzy.
- Jedźmy, Bello - powiedziałem cicho, patrząc w jej zaczerwienione oczy.
Kiwnęła głową, spojrzała na Emmetta, który wstał i poszliśmy w stronę mojego samochodu zaparkowanego nieopodal. Szedłem z nią, za moją malutką dziewczynką i zastanawiałem się, co mam jej powiedzieć po tym wszystkim. Po tym, jak obiecywałem sobie i jej, że przy mnie zawsze będzie bezpieczna, że nigdy jej nie skrzywdzę. Moje obietnice były tak samo gówno warte, jak ja sam.
Przy samochodzie Emmett spojrzał na mnie i powiedział:
- Ubierz się, zboku. - Wskazał na bluzę wciąż trzymaną przeze mnie w rękach. - Jak jedziemy?
- Ja pojadę autem Edwarda - powiedziała Bella, rzucając mi szybkie spojrzenie. - Zawiozę go do jego mieszkania - dokończyła, już nie patrząc na mnie.
Mój brat spojrzał na mnie, kiwnąłem mu głową i klepnąłem go w plecy.
- Dobra, Ed, ku***, nie dobijaj mnie już w tym tygodniu, ok? - mruknął.
- Postaram się - odpowiedziałem i poszedłem w stronę mojego auta.
Bella pożegnała się z Emmettem i otworzyła drzwi od strony kierowcy, podszedłem do niej i podałem jej kluczyki.
- To już chyba staje się tradycją… - mruknąłem.
- Nie powiem, żeby mi się to podobało - pokręciła głową.
Wsiedliśmy do mojego samochodu, Bella odpaliła silnik i ruszyliśmy do domu.
Jechaliśmy przez chwilę w ciszy, wreszcie moja dziewczyna nie wytrzymała i włączyła odtwarzacz CD. Rozległo się „ Mama said” Metalliki.
http://www.youtube.com/watch?v=4q8oCy50Of8
Patrzyłem na Bellę i czułem, że tęsknię za nią każdą najmniejszą komórką mojego ciała i umysłu. Nie wiedziałem, co dalej z nami będzie, ale ogarnęło mnie przeczucie, że ona i ja to jedno i nic nigdy tego nie zmieni. Nieważne, co byśmy robili, zawsze będziemy do siebie należeć. Już zawsze.
Podjechaliśmy pod mój apartament. Bella zaparkowała i spojrzała na mnie.
- Chodźmy do ciebie - powiedziała cicho.
- Chodźmy. - Kiwnąłem głową.
Weszliśmy do budynku, jechaliśmy windą, a mi przypomniała mi się ta noc, kiedy pierwszy raz się z nią kochałem. Wtedy też jechaliśmy do mnie windą w milczeniu, czując w powietrzu pojedyncze molekuły naładowane naszymi emocjami. Wtedy było to czyste pożądanie, teraz coś więcej… Jeśli chodzi o mnie, to pożądanie nadal, bo pragnąłem jej całym sobą. Ale było jeszcze jakieś napięcie, wzajemne przenikanie się naszych buzujących uczuć, emocji, tych wszystkich złych rzeczy, które przeżyliśmy w przeszłości, każde z osobna. I tych wszystkich strasznych chwil, które przeżyliśmy razem.
Wreszcie dojechaliśmy na moje piętro, weszliśmy do apartamentu i stanęliśmy naprzeciwko siebie, obserwując się i czekając na jakąkolwiek reakcję jednej ze stron.
Nie wytrzymałem, podszedłem bliżej i ująłem jej nadgarstek, przybliżyłem go sobie do ust i wciągnąłem jej zapach.
- Boże… Bello… Nie istnieję bez ciebie… - szepnąłem.
Podeszła do mnie i objęła mnie ramionami za szyję.
- A ja bez ciebie…
Staliśmy tak przez chwilę, czując wzajemnie swoje mocno bijące serca. Po chwili odsunęła się ode mnie i powiedziała:
- Opowiesz mi o swoim dzieciństwie, kochany?
Popatrzyłem w jej piękne podkrążone nieco oczy i szepnąłem:
- Opowiem ci o wszystkim…
Kiwnęła głową, przysunęła usta do moich ust i szepnęła prawie niesłyszalnie.
- Ja też jeszcze muszę ci coś powiedzieć, Edwardzie…
E.
„Stairway to Heaven”, Led Zeppelin
http://www.youtube.com/watch?v=kEs6ZivqZc0&feature=related
Wziąłem ją za rękę, poszliśmy do mojej sypialni. Usiedliśmy na łóżku, popatrzyłem na nią, była smutna i, jak zawsze, cudowna. Pogłaskałem ją po policzku i zakryłem twarz dłońmi. Odsunęła moje ręce z twarzy, wówczas złapałem ją za nadgarstki, uklęknąłem przed nią i położyłem głowę na jej udach.
- Bello, dziewczynko moja najdroższa, wybacz mi. Jestem skończonym idiotą, gnojem, który nie zasługuje na nic dobrego w swoim życiu. A dostałem ciebie. I nie potrafiłem tego utrzymać, nie potrafiłem o ciebie zadbać. Bo jestem nic nie wartą kupą gówna. Tak jak zawsze on o mnie mówił, że skończę w rynsztoku, że do niczego nie dojdę, że jestem najgorszym śmieciem, że...
- Przestań, Boże, Edwardzie, co ty mówisz?! - Złapała moją głowę w dłonie i przycisnęła do niej usta.
- Wiedziałem, że to spieprzę, od początku wiedziałem, a kocham cię tak bardzo, Bello... że nie jestem w stanie wyrazić tego słowami. I gdy to zawaliłem i odrzuciłaś mnie, ogarnęła mnie jakaś paranoja. Bo nie widziałem dla siebie sensu dalszej egzystencji bez ciebie. Nie było mnie, rozumiesz, Bello?
Kiwała głową i całowała mnie po włosach.
- Edwardzie, to wszystko było straszne, myślałam, że umrę. Nie mogłabym bez ciebie przeżyć ani jednej sekundy. Och, Edwardzie, powiedz mi wszystko. Emmett coś mi wspomniał, ale chcę to usłyszeć od ciebie - szeptała gorączkowo i całowała moją udręczoną głowę.
Wstałem, popatrzyłem na nią i pocałowałem jej dłonie.
- Dobrze, Bello, opowiem ci... Nigdy o tym nikomu nie mówiłem. Nigdy nie rozmawiam o tym z Emmettem. Nie wracam do tego, to siedzi we mnie głęboko, ale czasami wychodzi, jak miałaś okazję widzieć. - Westchnąłem. - Pochodzimy z Emmettem z rozbitej rodziny. Rozbitej nie przez alkohol, ale przez nienawiść, strach, agresję i biedę. Emmett jest starszy ode mnie o dwa lata, urodziliśmy się tutaj, w L.A., mieszkaliśmy w Watts. - Spojrzała na mnie. - Tak, właśnie tam. W najgorszej dzielnicy miasta aniołów, tylko że anioły tam się zdecydowanie nie zapuszczały. - Uśmiechnąłem się z przekąsem.
Chodź do mnie gówniarzu, kładź się, pokażę ci, kto tu jest szefem w tym domu, ty mała kupo gówna!
Usiadłem koło niej i znowu ująłem jej dłonie.
- Odkąd sięgam pamięcią, w naszym domu panowała bieda, smutek, krzyk i przemoc. Zarówno moja matka, jak i ojciec nie umieli ze sobą w ogóle rozmawiać. Potrafili tylko na siebie krzyczeć. Ciągle się kłócili, bo nie mieli pieniędzy. Ojciec nie miał żadnego wykształcenia, imał się różnych zajęć, a matka sprzątała w szkole, w której się uczyliśmy, co sprawiło, że ciągle byliśmy ofiarami różnych przytyków i zaczepek innych dzieciaków. Dlatego szybko zaczęliśmy rozwiązywać swoje problemy za pomocą pięści. Potem, w domu, dostawaliśmy za to niezłe manto. Najczęściej kablem albo smyczą, chociaż nie mieliśmy psa, bo ojciec nigdy nie zgodził się na żadnego zwierzaka w domu.
Wiesz, kim będziesz? Gdzie skończysz? W tym przydrożnym rowie, przy głównej ulicy w Watts, gdzie przejeżdżające samochody będą na ciebie pryskać błotem, a ty będziesz tam gnił, cuchnący i naćpany.
- Och, Edwardzie. - Bella pogłaskała moje dłonie.
- Mój ojciec był sadystycznym despotą, który wymagał bezwzględnego posłuszeństwa od swoich synów. Podejrzewam, że miał jakieś niespełnione aspiracje, bo podobno jak był młody, usiłował się dostać do policji, ale nie przeszedł testów psychologicznych. Chyba już wtedy okazało się, że jest pierdolnięty. - Potarłem jedną ręką oczy, drugą ciągle trzymałem ją za dłoń. - W każdym razie, moja matka znalazła jakiegoś innego faceta w San Francisco i postanowiła zostawić ojca. Emmett miał wtedy trzynaście lat był już najgorszym młodocianym przestępcą w naszej dzielnicy, a zaznaczę, że konkurencję miał dużą. Ja interesowałem się już muzyką, zresztą Em też, ale, oczywiście, to było w sferze naszych marzeń, bo nie mieliśmy na nic kasy, a co dopiero na jakikolwiek sprzęt. Wtedy do naszej szkoły przyszła nowa nauczycielka, która naprawdę miała do nas podejście. Założyła kółko muzyczne, zorganizowała jakieś stare instrumenty i tak się zaczęło. Nauczyłem się grać na gitarze, poznałem nuty, Emmett uczył się walić w bębny. Wtedy poczuliśmy, że nasze życie może mieć jakiś sens. Uspokoiliśmy się trochę, zmniejszyła się ilość skarg składanych na nas i ojciec był strasznie wkurwiony, że nie ma, za co nas bić. Nie. - Roześmiałem się. - On zawsze znalazł pretekst, żeby nas uderzyć.
Spojrzałem na nią niewidzącym wzrokiem, bo znowu przed moimi oczami pojawiły się te straszne obrazy.
Jesteś małym śmieciem tak, jak i twój brat. Skończysz tam, gdzie powinienem cię od razu wrzucić po urodzeniu... W szambie.
- I wtedy, gdy zaczęliśmy z Emmettem patrzeć pozytywnie w przyszłość, matka oznajmiła, że wyjeżdża i zabiera ze sobą mojego wielkiego brata. Kierowała się w tym wszystkim pragmatyzmem, bo on był starszy i mógł wcześniej pójść do pracy.
- Boże... To była wasza matka! Jak mogła?! Nie kochała was? - krzyknęła Bella, patrząc na mnie szeroko otwartymi oczami.
- Nie wiem... Nie pamiętam żadnych oznak czułości z jej strony... Ona... Kochała chyba tylko siebie. Wiesz, dbała o nas w miarę naszych możliwości finansowych. Głodni nie chodziliśmy, gdy chorowaliśmy, jeździła z nami do lekarza, ale nie pamiętam jej zapachu, jej dotyku... Nie pamiętam. - Zapatrzyłem się w okno, za którym spowijała się czerń. - W każdym razie, dla mnie, moje do tej pory gówniane życie skończyło się w momencie, gdy Emmett wyjechał. Wiesz... On i ja... Byliśmy bardzo, bardzo zżyci. I nadal jesteśmy, jak zapewne wiesz.
Przytaknęła z lekkim uśmiechem.
Miałem marzenia, chciałem być kimś, ale przez was, pierdolone darmozjady, muszę być popychadłem dla innych. Ale ciebie czeka to samo, szczeniaku.
- On... zawsze, zawsze bronił mnie przed ojcem. Albo wręcz prowokował go, żeby przyjąć na siebie jego wybuch. Bardzo szybko wyrósł, zmężniał, ja byłem mały, dopiero po trzynastym roku życia nabrałem masy. Mój ojciec szybko zorientował się, że jeszcze trochę, a Emmett spuści mu niezły wpierdol i zaczął zostawiać go w spokoju, kumulując cały swój wewnętrzny gniew na mnie. Gdy mój brat wyjechał, rozpętało się dla mnie istne piekło. - Włożyłem dłonie we włosy i złapałem je w garście. Bella ujęła je delikatnie i wyplątała moje palce, zupełnie tak jak kiedyś to robiłem z jej rękami. - Nie chcę, Bello, opowiadać tego wszystkiego. Nie chcę do tego wracać. To się skończyło, gdy z kolei ja skończyłem piętnaście lat. Wtedy on... zabił się... A ja musiałem na to patrzeć...
To wszystko twoja wina, ty mały śmieciu, będziesz na to patrzył i zapamiętasz ten widok do końca swoich marnych dni, dopóki nie zrobisz tego samego...
B.
Patrzyłam na niego i nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa. Poczułam, że coś uciska moje gardło do tego stopnia, że nie jestem w stanie oddychać. On nie patrzył na mnie, utkwił wzrok gdzieś w czerni okna.
- Kochany… Nie musisz już nic mówić… - szepnęłam.
- Ale chcę. - Spojrzał na mnie, przeszywając mnie wzrokiem. - Chcę, Bello… Muszę… Pewnego wieczoru wróciłem późno do domu. Zawsze wracałem późno, żeby jak najkrócej przebywać w towarzystwie ojca. On od razu, przy wejściu, naskoczył na mnie i zaczął mnie bić. Byłem już dość duży i silny, ale on uderzył mnie pięścią w twarz i zamroczył mnie na moment. Wówczas przypiął mnie kajdankami do kaloryfera. - Patrzył gdzieś niewidzącym wzrokiem, a ja czułam, że moje serce zaraz pęknie z bólu i rozpaczy.
- No i w sumie, już domyślasz się, co mogłoby być dalej. - Westchnął i znowu utkwił wzrok we mnie. - Przysunął krzesło, zawiązał sznur na haku od lampy i kazał mi patrzeć, jak się wiesza. Nie patrzyłem, ale…wszystko słyszałem… Ten trzask… - Zamknął oczy. - W każdym razie… - Znowu na mnie spojrzał. - Znaleźli go po dwóch dniach.
- Boże... Ale… A ty? Jak to? - Patrzyłam na niego szeroko otwartymi oczami i czułam, jak krew odpływa mi z twarzy.
- Mnie też - powiedział krótko.
Boże!!! Nastoletni, pobity chłopiec przykuty kajdankami do kaloryfera w jednym pokoju z powieszonym u sufitu ojcem, znaleziony dopiero po dwóch dniach… Nie byłam w stanie tego ogarnąć… To było tak straszne, tak niezrozumiałe… Żałość przepełniała mnie całą. Ostatkiem sił powstrzymywałam gromadzące się łzy, które chciały wybuchnąć grubym strumieniem.
- Bello, potem, przez rok mieszkałem w rodzinie zastępczej, bo matka mnie nie chciała. Gdy Emmett skończył osiemnaście lat, a ja szesnaście, wrócił do L.A., poszedł do ostatniej klasy mojego liceum i zaczęliśmy już wspólnie z Jamesem organizować zespół, grając głównie na imprezach szkolnych. Zamieszkałem z Emmettem i Jamesem w sqoucie i zacząłem wówczas naprawdę żyć. To znaczy, bez ciągłego napięcia, strachu i oczekiwania na cios. Tylko często w nocy budziłem się mokry i przerażony, wpatrzony w sufit w poszukiwaniu wiszącego ciała ojca. Potem, gdy nasza kariera zaczęła się rozwijać, Emmett zaczął mnie namawiać na jakieś pieprzone sesje terapeutyczne, ale ja nie miałem na takie coś ochoty. Postanowiłem sam sobie poradzić z tym gównem. I w sumie mi się udało.
Tylko… czasami demony przeszłości dopadają mnie ze wzmożoną siłą. Tak, jak teraz… Boże, Bello. - Znowu złapał się za włosy i zaczął je szarpać - Chciałbym, żeby ktoś zrobił mi pieprzoną lobotomię, żeby to wszystko znikło z mojego umysłu i już nigdy się nie uwolniło...
Przytuliłam go mocno i rozwarłam jego palce z kurczowego uścisku. Siedzieliśmy tak przez dłuższą chwilę, a ja głaskałam go po włosach i karku, szepcząc cicho jego imię. Po chwili uspokoił się, westchnął, odsunął się i zaczął mówić dalej, wpatrując się we mnie palącym wręcz wzrokiem.
- Widzisz, Bello, jestem skażony swoją przeszłością i pomimo tego, że mam silny i twardy charakter, czasami ze mnie wychodzi to całe bagno, w jakim żyłem. - Zpojrzał na mnie i pogłaskał mnie po policzku. - Ty też wiele przeżyłaś, a ja cię zraniłem… Gdy pojawiłaś się w moim życiu, nareszcie poczułem, że mogę swobodnie oddychać, normalnie funkcjonować, że wcześniej żyłem w koszmarze, a potem, już jako boski Cullen, w sztucznym świecie reflektorów. A przy tobie wszystko było takie normalne… i proste…
- Edwardzie, jest mi źle, czułam się strasznie, gdy wtedy nie przyjechałeś, gdy zadzwoniłam do Tanyi, gdy widziałam te zdjęcia w gazecie. Ale… Kochany… To, co czułam w momencie, gdy kazałam ci znikać z mojego życia… To tak, jakbym wyrwała jakąś część własnej świadomości. Nie mogłabym żyć bez ciebie, kochany… Nie byłabym w stanie. - Poczułam, że nie dam rady dłużej powstrzymywać łez, które równymi strumieniami zaczęły płynąć mi po policzkach.
- Och, nie płacz, Bello, błagam, nie mogę patrzeć, jak płaczesz. - Wycierał mi dłońmi spływające łzy.
- A ty jeszcze wyskoczyłeś z tym całym facetem. Nie umawiałam się z nim, żeby jechać do Pasadeny. On… Po prostu przejeżdżał koło przystanku i tam mnie zobaczył. Zaproponował jazdę, zgodziłam się… Nie mogłam wtedy jechać z tobą… Byłam zła, sama nie wiedziałam, co mam dalej z sobą zrobić, a wsiadając z tobą i Jimmym do jednego auta, nie wiedziałabym co robić, co mówić. Zrozum, Edwardzie, musiałam to przemyśleć i spokojnie z tobą porozmawiać. Ale nic mnie nie łączy, ani nie łączyło z tym całym Mike'em. Nawet nie dałam mu numeru swojej komórki, chociaż prosił. Przecież dla mnie istniejesz tylko ty… wariacie… - Uśmiechnęłam się i przygarnęłam jego głowę do swoich piersi.
- Och, Bello, gdy zobaczyłem ciebie z nim… ogarnęło mnie szaleństwo… włączyła mi się autodestrukcja nie do opanowania… Nie mogłem tego zatrzymać… a ty mnie znalazłaś… Wtedy zrozumiałem, że jesteś wszystkim, co dobre w moim durnym życiu… I przysięgam, Bello, że będę się starał, żeby to się nie zmieniło… Bo kocham cię bardziej niż cokolwiek na tym brudnym świecie. - Podniósł głowę i pocałował mnie delikatnie w usta.
- I ja ciebie… - szepnęłam.
E.
Siedzieliśmy wtuleni w siebie, ona jeszcze delikatnie łkała, ale głaskałem ją uspokajająco i łagodnie kołysałem. W tej chwili nic innego nie było mi potrzebne. Czułem jej ciepło, jej szybko bijące serce i byłem już spokojny. Szaleniec mieszkający we mnie wyciszył się i schował do najbardziej odległych zakamarków umysłu. Wiedziałem, że dopóki będę z nią, ten szaleniec nie wydostanie się już nigdy więcej na zewnątrz. Ona była moim lekarstwem na wszystkie potwory przeszłości.
Nagle poczułem, że Bella odsuwa się trochę ode mnie i patrzy mi w oczy z jakąś taką dziwną determinacją.
- Edwardzie. Muszę ci coś powiedzieć. Powinnam to zrobić już dawno i teraz… po tym wszystkim, nie chcę, żeby cokolwiek stanęło między nami… - Patrzyła mi w oczy. - Gdy mówiłam ci o swoich przeżyciach… nie powiedziałam ci wszystkiego.
- Dobrze, Bello, mów. - Kiwnąłem głową spokojnie, ale gdzieś tam w środku, poczułem lekki niepokój.
Usiadła wyprostowana, wzięła głęboki wdech i powiedziała.
- Ojciec Jimmy'ego leży w szpitalu w Bostonie na oddziale tak zwanych przypadków beznadziejnych. Nie został nigdy aresztowany. Gdy wtedy napadł na mnie i na Jimmy'ego, postrzeliłam go w głowę. Nie umarł, ale leży w śpiączce i nie wiadomo, czy kiedykolwiek się obudzi. Gdy przeprowadziłam się do Bostonu, kupiłyśmy z Rosalie broń i trzymałyśmy ją w mieszkaniu. Tak na wszelki wypadek. Nie skazano mnie, traktując to jako obronę konieczną. On wtargnął siłą do mojego mieszkania, pobił mnie, przestraszył Jimmy'ego, miałam świadków. Po tym wszystkim cały czas oskarżałam i oskarżam nadal siebie o to, że mój synek przestał mówić. On widział to wszystko. Huk wystrzału, krew, mój krzyk. - Zamknęła na chwilę oczy i wzięła kolejny głęboki oddech.
Popatrzyłem na nią bardzo uważnie, ale nic się nie odezwałem, tylko nieznacznie kiwnąłem głową. Ona westchnęła i zaczęła dalej mówić:
- Gdy on… To znaczy Eric, ojciec Jimmy'ego, złapał go i zaczął nim potrząsać, wpadłam w jakiś szał. Wyciągnęłam pistolet i wycelowałam w niego, krzycząc, żeby zostawił dziecko w spokoju. On rzucił, dosłownie rzucił małym, który zaczął płakać i uciekł pod stół. I wtedy Eric doskoczył do mnie. Złapał moją głowę i zaczął nią walić o szafkę w kuchni. Zalałam się krwią i prawie straciłam przytomność. Wówczas, ostatkiem świadomości zebrałam się i kopnęłam go z całej siły w podbrzusze. On zgiął się wpół, ale nie na tyle, żebym mogła uciec, zwłaszcza, że prawie nic nie widziałam. Usłyszałam jego krzyk: „zabiję cię, dziwko!” i wypaliłam z broni w jego kierunku… - Patrzyła na mnie rozszerzonymi oczami, w których widziałem strach i niepewność.
Boże! Jej opowieść spowodowała, że zrobiło mi się niedobrze. Ile można znieść? Ile można przeżyć zła w życiu? A nadal się trzymać i nie wpadać w paranoję. Ona była mocna, ona była nie do pokonania, teraz to wiedziałem.
Wziąłem głęboki wdech i ująłem jej chłodną, małą dłoń w swoje ręce.
- Bello… To nie była twoja wina, że Jimo przestał mówić. To była wina tego gnoja, który zamienił się w warzywo. To on wtargnął do ciebie, to on rzucał twoim dzieckiem, to on ciebie pobił. To przez niego Jimo wpadł w taki stan, nie przez ciebie. Ty go z tego stanu powoli wyciągasz, ale nie możesz siebie obwiniać. I od razu powinnaś mi była o tym powiedzieć, moja dziewczynko. Zawsze mi mów o wszystkim, Bello, tak, jak ja zawsze będę mówił o wszystkim tobie. Wówczas nic nas nie pokona, nic… - Ująłem jej twarz w dłonie i pocałowałem jej drżące usta.
- Edwardzie… Bałam się, że… - Pokręciła głową.
- Że co, malutka? Że nie będę ciebie chciał? - Teraz ja pokręciłem głową. - Kochanie, chciałbym ciebie nawet, gdybyś mi powiedziała, że ucięłaś mu głowę i wywiozłaś jego ciało w bagażniku, na pustynię w stanie Nevada. - Uśmiechnąłem się, a ona wybuchła jeszcze większym płaczem niż wcześniej.
Położyłem ją delikatnie na łóżku, przygarnąłem do siebie i leżeliśmy tam przez resztę nocy - ona wstrząsana łkaniem, a ja przytulający ją i głaskający jej rozgrzane, mokre policzki.
I to było dla nas wzajemne katharsis…
Teraz już nic nie będzie w stanie nas złamać…
Nic...
B.
Od tamtej nocy naszych wzajemnych wyznań, wzajemnego oczyszczenia, minęły dwa tygodnie. Między nami było... coraz lepiej... Nie, było po prostu dobrze, bardzo dobrze. Doszłam do wniosku, że musieliśmy przejść przez takie coś, żeby dostrzec siebie nawzajem, nauczyć się siebie.
On i ja - tak dwie odrębne osobowości żyjące w tak różnych światach. Nie każdy by temu podołał, ale my na razie dawaliśmy radę. Bo ja kochałam jego, a on mnie. Miłością szaloną, to prawda, ale teraz czystą, bez żadnych demonów przeszłości. I to dla mnie było najważniejsze.
Cały pierwszy tydzień po naszych przeżyciach spędziliśmy niemal od rana do wieczora w studiu, gdyż za dwa tygodnie nowa płyta miała ujrzeć światło dzienne i pracy było naprawdę dużo. Poza tym, Laurent już robił plany co do nowej płyty dla MS i w związku z tym siedziałam po nocach i już tworzyłam pierwsze teksty.
Edward był wręcz rozchwytywany przez różne osoby od promocji, jeździł wraz z chłopakami, na różne spotkania, wywiady, sesje zdjęciowe, eventy. Widywaliśmy się praktycznie wieczorami i kiedy Jimmy spał. Ja siedziałam na podłodze otoczona moimi skryptami, z ołówkiem, jak zawsze, w zębach, walczyłam z ogarniającą lub opuszczającą mnie weną twórczą, a Edward siedział w fotelu z gitarą, kartkami, nutami i komponował.
Właśnie był taki wieczór, nie potrafiłam siedzieć spokojnie, gdy pisałam, więc leżałam na brzuchu na podłodze, otoczona zapiskami i zawzięcie coś notowałam, od czasu do czasu zatrzymując się i przygryzając ołówek. Nagle zorientowałam się, że od strony fotela nie dochodzą żadne dźwięki. Spojrzałam na niego, a on siedział z gitarą i wzrokiem utkwionym we mnie.
- O co chodzi? - Uśmiechnęłam się lekko.
- Hm. - Odłożył gitarę i usiadł koło mnie na podłodze. - Chodzi w sumie o wiele rzeczy. - Nadal wpatrywał się we mnie, a ja, jak zwykle, poczułam wibracje w całym ciele.
- A konkretnie? - Też usiadłam, odłożyłam zapiski i spojrzałam na niego z lekkim niepokojem.
- A konkretnie, to chodzi o to, że jesteś najpiękniejszym zjawiskiem, jakie zdarzyło mi się kiedykolwiek widzieć - mruknął, mrużąc oczy.
Oczywiście, zaczerwieniłam się, a on pogroził mi palcem.
- Nie rób tego, bo nie skończę mówić to, co mam do powiedzenia - powiedział ze złą miną.
Wzruszyłam ramionami i odparłam.
- Tak, jakby to była moja wina.
Pokręcił głową i zaczął dalej mówić.
- No i chodzi też o to, że jesteś dla mnie najważniejsza i że cię bardzo kocham, ale to chyba już wiesz. - Mrugnął do mnie, a ja odpowiedziałam przekornie:
- Wiem, co nie znaczy, że nie chcę tego słyszeć codziennie, a nawet kilka razy dziennie.
- Masz jak w banku. No i przemyślałem sobie kilka rzeczy i uważam, że powinniśmy zamieszkać razem. Ty, ja i, oczywiście, Jimo. - Spojrzał na mnie z oczekiwaniem.
Patrzyłam na niego i nie rozumiałam, co do mnie powiedział. On chciał ze mną... zamieszkać? Musiałam sobie przetworzyć jego słowa w myśli, żeby pojąć ich właściwe znaczenie.
- Bello, nie patrz na mnie, jakbym ci właśnie powiedział, że byłem kiedyś kobietą albo że mam cztery żony. Powiedz, co o tym myślisz? - Popatrzył na mnie ze zmarszczonym czołem, zastanawiając się zapewne nad stanem mego umysłu.
- Eee - odparłam inteligentnie. - Na razie nic nie myślę, bo jestem w szoku.
- No widzę - mruknął. - Cieszę się, że moja cudowna osoba tak na ciebie wpływa, ale wolałbym, żebyś powiedziała, co ty na to?
- Zarozumialec - też mruknęłam. - Edwardzie, Boże! Co ja na to? Nie wiem... Zaskoczyłeś mnie kompletnie, nie wiem, co ja na to. Przemyślałeś to w ogóle? - spojrzałam na niego.
- Jasne, że tak. Przez ostatni tydzień o niczym innym nie myślę! Po tym wszystkim wiem jedno - chcę być z tobą. A to ciągłe jeżdżenie do siebie jest dla mnie zupełnie bez sensu. - Machnął ręką. - Zresztą, nie uważasz, że dla Jimmy'ego to też by było dobre? - Utkwił we mnie wzrok.
- No-o, pewnie tak - powiedziałam ostrożnie. - Ale... Ja... Trochę się boję, Edwardzie. To już jest jakaś... deklaracja...
- Wiem. Mam prawie trzydzieści lat, nie sądzisz, że powinienem podjąć jakieś decyzje w swoim życiu, a nie tylko dotyczące tego, w którym klubie przykładowo będę się dzisiaj bawił? - Spojrzał na mnie poważnie.
- No tak... - Zaczęłam zawijać włosy na palec i znowu rzucił mi złe spojrzenie. - Ale... Jakby to miało wyglądać? Kto do kogo by się wprowadził? Twój apartament nie bardzo, a u mnie mieszka jeszcze Rosalie. Nie wiem, jak ty to sobie wyobrażasz? - Pokręciłam głową.
- Ale czy to znaczy, że się zgadzasz? - Popatrzył na mnie i zajął się moimi włosami wplątanymi w moje dłonie.
- N-no, rozważam to... - Uśmiechnęłam się blado, sama nie wiedząc, co tak naprawdę mówię.
- Uznaję to za zgodę - powiedział twardo. - No więc, teraz druga wiadomość. - Patrzył na mnie tym swoim porażającym wzrokiem.
- Mam się już bać? - spytałam niepewnie.
- Nie zamieszkamy ani u ciebie, ani u mnie. Znalazłem dla nas dom. - Złapał mnie za ręce i ścisnął lekko.
Znowu popadłam w jakieś intelektualne otępienie i patrzyłam na niego zapewne wzrokiem osoby posiadającej iloraz inteligencji mniejszy niż kaktus na tarasie przed domem.
- Bello, piękny dom, w sam raz dla nas. Z ogrodem i basenem. Jimo miałby wielgachny pokój z wyjściem na tyły domu. Już zamówiłem na niego mały plac zabaw do ogródka, gdzie mógłby się bawić. Jeśli chcesz, jutro pojedziemy go obejrzec. Jak ci się spodoba, pozostaje tylko podpisać dokumenty.
Wreszcie odzyskałam zdolność mówienia i chciałam zareagować, ale gdy tylko otworzyłam usta, on uciszył mnie, przykładając do nich palec.
- I zanim zaczniesz się rzucać jak wtedy, w salonie samochodowym, to wiedz, że nic ci nie narzucam, że jeżeli uznasz to za zły pomysł, zostawimy to na razie. I ewentualnie wrócimy do tego tematu, gdy będziesz gotowa. Ale pomyśl najpierw, zanim zaczniesz krzyczeć, że nie przyjmuję do wiadomości, że ty sama o siebie zadbasz i te inne twoje święte argumenty. - Zabrał palec z moich ust i patrzył z lekkim uśmiechem.
- Święte argumenty - mruknęłam. - Wymieniając je za mnie, wytrąciłeś mi broń z ręki. - Westchnęłam. - Edwardzie, ja... Też chcę być z tobą, tylko teraz mnie kompletnie zaskoczyłeś... Boże, dom? To jest jak... sen.
- Bello, pojedźmy tam jutro, gwarantuję ci, że gdy zobaczysz ten dom, od razu się zakochasz. - Uśmiechnął się swoim boskim uśmiechem.
- No dobrze. - Znowu westchnęłam, bo on całkowicie odbierał mi zdolność wysławiania się. - Gdzie jest ten dom?
- Eee, no niedaleko. - Zerknął na mnie z tym swoim cholernym uśmiechem, tylko że coś w jego głosie mi się nie spodobało.
- To znaczy? - Zmarszczyłam brwi.
- W Bel Air - powiedział i uciekł do kuchni.
- W BEL AIR?! - krzyknęłam.
- Tak, kochanie, właśnie tam - śmiał się.
- Edwardzie, to nie jest śmieszne. W najdroższej, najbardziej snobistycznej, luksusowej, pełnej blichtru i spełnionych marzeń w mieście aniołów, dzielnicy? Chcesz, żebym ja tam zamieszkała? - Poszłam za nim do kuchni i patrzyłam, wkurzonym wzrokiem.
- Bello, gdy twoje oczy rzucają pioruny, jesteś taka podniecająca, że mam ochotę cię jeszcze bardziej zdenerwować - on nadal się śmiał, a ja byłam coraz bardziej zła.
- Już to zrobiłeś! Wiesz przecież, że nie lubię tego świata, a ty chcesz, żebym tam zamieszkała? Nie ma innej dzielnicy w L.A., gdzie są też piękne domy z basenem? - powiedziałam, podchodząc do niego i otaczając się ramionami.
- Bello, jeszcze nie widziałaś tego domu, a już jesteś niezadowolona. To dobra dzielnica, od tego świata, którego nie lubisz będziesz odgrodzona. Poza tym, domy stoją w pewnym oddaleniu od siebie. A gdzie byś chciała, żebym kupił dom, w Watts? - zapytał, też już będąc trochę zły. - Uprzedzasz się, nawet jeszcze nic nie widząc! Poza tym, uświadom sobie, że żyjesz w tym świecie, bo robisz to, co robisz i jesteś ze mną. Więc dlaczego nie możemy z tego skorzystać i mieć odrobinę luksusu, Bello? Pomyśl o tym. Kiedy z tego skorzystasz, jak nie teraz? - Podszedł do mnie i złapał mnie za ręce.
- Wiesz co? Powinieneś kandydować na prezydenta, mówisz ludziom to, co chcą usłyszeć. - Pokręciłam głową pokonana. - Dobrze, pojedziemy tam jutro. Ale! - Podniosłam palec ostrzegawczo. - Na razie nie mów nic Jimmy'emu ani Rosie!
- Jasne, dziewczynko. - Uśmiechnął się, złapał mnie za ramiona i odwrócił, przyciskając do szafki. - Jeszcze ci coś muszę powiedzieć, maleńka - powiedział cicho, nadal się uśmiechając.
Poczułam, że znowu zaczynam być zła.
- Co takiego? - Zmrużyłam oczy i spojrzałam na niego.
- Och, Bello, rób tak jeszcze... - wymruczał, niemal dotykając ustami moich ust. - Jutro jedziemy odebrać twoje auto z salonu. Dzisiaj już za nie zapłaciłem, nie masz, czym jeździć, a ja nie zawsze mogę cię wozić.
Zaczęłam się wyrywać, czując, że zaraz go uduszę.
- Co?! - krzyknęłam mu w usta. - Cullen, ty draniu, zawsze mu...
Niestety nie dane mi było skończyć, bo złapał moją twarz w dłonie i zaczął mnie mocno i zdecydowanie całować, nie zwracając na moje żałosne próby uwolnienia się z jego żelaznego uścisku.
Na chwilę odsunął się, ja wykorzystując ten moment, próbowałam go odepchnąć, ale równie dobrze mogłabym przesunąć ścianę.
- Boże, Bello, jesteś taka boska, gdy się złościsz - szeptał, jednocześnie łapiąc mnie za nadgarstki, łamiąc tym samym mój marny opór.
- Puść mnie, Cullen, jesteś wrednym... - znowu zaczęłam, ale Edward popatrzył na mnie już trochę wkurzony i powiedział cicho:
- Dosyć tego, Swan! Teraz to ja jestem zły!
Złapał mnie za ramiona, sadzając na szafce w kuchni i stając pomiędzy moimi udami. Trzymał mnie mocno za ręce i całował tak, że miałam wrażenie, że unoszę się w powietrzu. I byłam cholernie zła na siebie, że moje zdradzieckie ciało tak na niego reaguje, całkowicie wyłączając umysł, który był na niego wściekle zły.
Wreszcie poddałam się zupełnie, bo jak można walczyć z szaleństwem, które wychodzi z każdego zakamarka mojego ciała i mojej duszy?
Westchnęłam, przysunęłam się bliżej, czując jak bardzo jest twardy w oczekiwaniu na mnie. Puścił mi ręce, którymi otoczyłam jego szyję i włożyłam dłonie w jego gęste włosy. Zaczął zdzierać ze mnie ubranie, a ja z niego, jednocześnie starając się nie przerywać pocałunku i ciągłego dotyku naszych rozpalonych ciał. Usłyszałam, że coś spadło, coś się rozbiło, ale ani ja, ani on nie zwróciliśmy na to najmniejszej uwagi. To szalone pragnienie, które nas ogarnęło całkowicie odebrało nam zdolność myślenia i postrzegania rzeczywistości.
Widziałam tylko jego dzikie, prawie czarno-zielone oczy wpatrzone we mnie, jego naprężone mięśnie, gdy mnie trzymał, wchodząc we mnie mocno i poruszając się tak słodko gwałtownie, że czułam, jak dociera do każdego zakątka mojej pragnącej go do bólu kobiecości. Widziałam tylko jego rozchylone usta i te cudowne oczy zachodzące delikatną mgłą, gdy obydwoje dotarliśmy na szczyt naszej wspólnej rozkoszy i spełnienia.
Gdy szalone bicie naszych serc zaczęło się trochę uspokajać, Edward spojrzał na mnie już nieco przytomniejszym wzrokiem, pocałował mnie delikatnie i powiedział z uśmiechem:
- Będę robił ci więcej takich niespodzianek, żebyś się zawsze na mnie tak bosko wkurzała.
E.
Tamtej nocy pokonaliśmy kolejny etap w naszym wspólnym życiu. Nasze wspólne życie. Hm. To brzmiało tak... fajnie. Naprawdę. Ona, ja i mały Jimo. Kurczę! Naprawdę czułem, że teraz wszystko się ułoży i moja zwariowana dusza odnajdzie wreszcie tak długo wyczekiwany spokój.
To była prawda, kiedy jej powiedziałem, że od tygodnia myślałem o tym, żebyśmy razem zamieszkali. Bardzo chciałem mieć ją jak najbliżej siebie. I chciałem zacząć żyć... tak normalnie. Jasne, że życie w Bel Air nie jest typowym „normalnym” życiem, ale z drugiej strony byłem osobą medialną, to gdzie indziej miałbym zamieszkać?
Zresztą, nie to było teraz najważniejsze. Wiedziałem, że gdyby Bella zgodziła się ze mną zamieszkać w Meksyku na Yucatanie, to też byłbym najszczęśliwszym facetem na świecie.
Rano, gdy wstaliśmy po naszej szalonej nocy, pojechaliśmy razem do studia. Tam czekał na nas Carlisle z jakimś nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Chodźcie na chwilę, muszę z wami porozmawiać. - Zaprosił nas do swojego gabinetu.
- Stało się coś? - spytałem.
- I tak, i nie - odpowiedział zagadkowo. - We wszystkich dzisiejszych gazetach ukazało się to. - Pokazał nam plik brukowców i trochę ambitniejszych gazet.
Bella popatrzyła na mnie i zaczęliśmy rozkładać te pisma. Na wszystkich zdjęciach była twarz Belli i moja. Potem cała seria zdjęć z mojej idiotycznej bójki przed spelunką kumpla Jamesa w South Central. I krzyczące czerwienią i czernią tytuły:
„Dirty Sexy Cullen w dzielnicy cudów”,
„Izabella Swan wyciąga boskiego Cullena z bagna”,
„To chyba miłosc!!!”.
Na jednych zdjęciach było widać mnie - rozszalałego, naparzającego tamtego grubasa - a na kolejnych mnie i Bellę wychodzących z knajpy i potem wsiadających do mojego samochodu.
Popatrzyłem na Carlisle'a i Bellę i wzruszyłem ramionami.
- No w sumie pierwszy raz zasrany szmatławiec napisał prawdę.
- Czy to jakoś wpłynie na promocję nowej płyty? - spytała Bella poważnie.
- No więc to jest, wbrew wszystkiemu, dobra wiadomość. Dziennikarze dostali lekkiego zajoba. To brzmi jak historia z romantycznego filmu. Ty, Bello, piękna dziewczyna pisząca teksty dla tego tu zepsutego Cullena. - Wskazał na mnie, a ja pokazałem mu środkowy palec. Carlisle niezrażony ciągnął dalej: - On się w tobie zakochuje i ratuje dzięki temu swoje dupsko. Tak to widzi prasa. Zrobili ogromny szum wokół nowej płyty, co dla nas jest zajebistą, darmową promocją. Tylko chcą was. Musimy zwołać konferencję prasową, na której odpowiecie na kilka pytań i zaspokoimy te łajzy. Ale musicie się liczyć z tym, że teraz stanowicie ulubiony cel niemal wszystkich paparazzi w L.A., więc, Edward, to głównie do ciebie, trzymaj nerwy na wodzy.
- Jasne, Carlisle, znasz mnie przecież. - Wzruszyłem ramionami.
- No właśnie, dlatego to mówię. - Uśmiechnął się lekko.
- Ale, Carlisle - zaczęła Bella - czy teraz mamy zrobić ze swojego życia pożywkę dla prasy? Ja mam dziecko i też... - Popatrzyła na mnie, złapałem ją za rękę i powiedziałem:
- Słuchajcie, to jest nieuniknione, wiem o tym najlepiej, jak działa to całe gówno. Bello - zwróciłem się do niej - pójdziemy tam, zrobimy dobrą minę do złej gry. Nie mamy wyjścia, a ukryć się i tak nie będziemy mieli gdzie... No chyba że w naszym nowym domu. - Błysnąłem uśmiechem.
- Kupujecie dom? - spytał Carlisle.
- Nie.
- Tak.
Popatrzyłem na nią ze zmarszczonymi brwiami.
- To znaczy, Edward kupuje - sprostowała Bella.
- A Bella zatwierdza zakup. - Uśmiechnąłem się.
Carlisle myślał jak biznesmen.
- No i bardzo dobrze! To świetnie, że kupujecie dom! Bardzo, bardzo dobrze... - Uśmiechał się i już zapewne kombinował, jak to wykorzystać do zwiększenia sprzedaży płyty.
W sumie, mnie to nie przeszkadzało, bo zależało mi na powodzeniu nowego krążka tak, jak i pozostałym członkom zespołu. Spojrzałem na Bellę i objąłem ją ramionami.
- Co, dziewczynko? Wszystko gra? - Popatrzyłem w jej zielone oczy z lekkim uśmiechem.
- No gra, gra... - westchnęła. - W końcu jestem z tobą, muszę się przyzwyczajać. - Też się uśmiechnęła. - I jeszcze ten dom w Bel Air. - Zamyśliła się. - I samochód! - Zmarszczyła brwi, nagle sobie przypominając.
- No właśnie, maleńka. - Spojrzałem na zegarek. - Zaraz jedziemy po twoje auto - powiedziałem, wstając.
- Czy zawsze wszystko układa się tak, jak ty chcesz? - spytała, też wstając i kręcąc głową.
- Zawsze, dziewczynko. - Uśmiechnąłem się swoim boskim uśmiechem, a ona wzniosła oczy ku niebu.
- Dobra, Carlisle, my spadamy, bo Bella już od miesięcy marzyła o najnowszym modelu Audi Q7 i wreszcie udało jej się mnie ubłagać, żebym jej go kupił... Ałaaaa!!!! - krzyknąłem, bo pociągnęła mnie za włosy, prawie je wyrywając. - To bolało! - krzyknąłem.
- Miało... - Uśmiechnęła się słodko i pomachała do rozbawionego Carlisle'a. - Do samochodu, już! - powiedziała do mnie groźnie.
- Dobrze, proszę pani... - Kiwnąłem grzecznie głową i podążyłem za moją dominującą kobietą.
Hm... To też było... podniecające...
Pojechaliśmy do salonu mojego kumpla, w którym już wszystko na nas czekało. Podpisałem tylko jeden dokument, ponieważ zapłaciłem już wcześniej. Wyszliśmy na zewnątrz i czekaliśmy, aż sprzedawca podjedzie samochodem do nas. Opuściłem na chwilę Bellę i poszedłem do mojego samochodu, bo zostawiłem w nim telefon. Nagle zobaczyłem, jak koło mojej dziewczyny zatrzymuje się czarny Lincoln i wysiada ze środka ten sam czarnowłosy facet, z którym wtedy Bella jechała do Pasadeny. Poczułem, że zaczynam dostawać lekkiego wkurwa, ale wziąłem głęboki oddech i podszedłem, do Belli, która rozmawiała z nieznajomym.
- Och, Edwardzie... - Popatrzyła na mnie trochę niepewnie. - Mike też kupował tu auto i właśnie przyjechał na serwis. A w ogóle, to się poznajcie. To jest mój chłopak Edward, a to jest Mike, ten, który mnie ratował z samochodowej opresji.
Podałem mu w milczeniu rękę, a on spojrzał na mnie i wskazał palcem.
- Sorry, ale ty jesteś... Edward Cullen, tak? Wokalista Semtexu? - Patrzył zdziwiony.
- Tak jakby - mruknąłem, obejmując Bellę.
- Kurczę! Super! Czekam teraz na waszą nową płytę, naprawdę robicie super muzę! - cieszył się, a ja poczułem, że choćby nie wiem, jak był miły i nie wiem, jak wychwalał mój zespół, to nie lubię skurwiela i najchętniej starłbym mu z gęby ten jego sztuczny, według mnie, uśmiech.
- Słuchaj, Edwardzie, a może... - Bella popatrzyła na mnie nieśmiało. - ...będziemy mieć już w przyszłym tygodniu kilka autorskich wydań, jeszcze przed ukazaniem się płyty w sklepach. Może damy jeden Mike'owi? Za to, że służył mi pomocą. - Uśmiechnęła się do niego.
- Bello, to była kwestia przypadku, że byłem w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie. - Machnął ręką. - Ale gdyby była taka możliwość z płytą, to, kurczę, byłoby super. - Uśmiechnął się.
- Taaak. Odpowiedni czas i miejsce to bardzo ważna sprawa - powiedziałem, mrużąc oczy, a on rzucił mi spojrzenie, w którym dostrzegłem zdziwienie i jeszcze coś, co mi się kompletnie nie podobało. - Jasne, Bello. - Popatrzyłem na moją dziewczynkę. - Zawsze mamy kilka płyt do rozdania, więc jedna może być dla Mike'a.
Zobaczyłem, że podjeżdża już sprzedawca z salonu nowym autem Belli i parkuje koło nas. Podał mi kluczyki.
- Bello, czeka cię dziewicza jazda, wskakuj, maleńka. - Uśmiechnąłem się i otworzyłem jej drzwi.
Bella odwróciła się do tego Newtona i powiedziała:
- Mike, zadzwonię do ciebie, gdy płyta będzie do odebrania. Trzymaj się. - Uśmiechnęła się i wsiadła do samochodu.
- Jasne, dzięki. Edward - zwrócił się do mnie - naprawdę było mi miło ciebie poznać. L.A. to świetne miasto, gwiazdy rocka można spotkać na ulicy. - Pokręcił głową, podając mi rękę.
- No. - Również podałem mu dłoń. - LA to w ogóle dziwne miasto. Cztery miliony ludzi, a ciągle ktoś na kogoś wpada, zaje***te, nie? - popatrzyłem mu w oczy i zobaczyłem w nich... złość. - Dobra, jedziemy. - Odwróciłem się i usiadłem koło Belli na miejscu pasażera, patrząc, jak Mike wsiada do swojego auta i odjeżdża.
- Wygląda na to, że twój znajomy zrezygnował jednak z serwisu - mruknąłem.
- Aaa. - Popatrzyła bez większego zainteresowania, bo była zafascynowana samochodem.- Edwardzie, tu jest automatyczna skrzynia biegów. Ja zawsze jeździłam manualną. - Spojrzała na mnie.
- Malutka, automatyczna skrzynia jest dla leniuchów albo dla osób, które mają problem ze zmianą biegów. Cicho! - powiedziałem, widząc, że moja dumna dziewczyna ma zamiar uskuteczniać jakiś wykład na ten temat. - Wiem, że ty jeździsz bardzo dobrze i nie masz żadnych problemów, więc z tą skrzynią biegów tym bardziej sobie poradzisz, mały nerwusie. No już, odpalaj, mała. - Kiwnąłem głową w stronę stacyjki.
Bella posłusznie wykonała polecenie, a ja się uśmiechnąłem.
- Grzeczna Bella - mruknąłem. - A teraz tylko musisz pamiętać, żeby nie używać lewej nogi, wszystko robisz prawą. P to Park, D to Drive, R to...
- Wiem, wiem, wsteczny - prychnęła. - A ta reszta?
- Na razie nie będzie ci potrzebna. Jest jeszcze wiele opcji, sport, zima, ekonomiczny, góry. To potem. To co, jedziemy? - Uśmiechnąłem się do niej.
Kiwnęła głową uszczęśliwiona tak, jak mały Jimo, gdy dostał swoje ulubione farbki i kredki.
Zrobiliśmy małą rundkę ulicami L.A. tak, aby Bella przyzwyczaiła się trochę do auta. Podjechała z powrotem pod salon, żebym mógł zabrać mój samochód.
Spojrzała na mnie i nagle rzuciła mi się na szyję.
- Dziękuję ci, Edwardzie. Jestem taka szczęśliwa, ten samochód jest cudowny... Ale nie jestem nauczona otrzymywać takie prezenty... A zwłaszcza takie. Wybacz mi mój ośli upór, byłam... głupia... - Przytulała się do mnie i wyrzucała z siebie przeprosiny z szybkością karabinu.
- No, zgadzam się. - Zaśmiałem się widząc jej wzrok. - Dobrze, Bello, pojedziemy do domu, zabierzemy Jimo na przejażdżkę do Bel Air, co ty na to?
- Ale...
- Ośli upór, pamiętasz? - Uśmiechnąłem się szeroko.
- Nie dam rady z tobą... - zaśmiała się a ja przytuliłem ją mocniej do siebie i pocałowałem, wcale nie tak niewinnie.
Odsunęła się nieznacznie i spojrzała z lekkim śmiechem na ustach.
- Cullen, nie sądzisz, że trzeba będzie to auto ochrzcić? - mruknęła i, oczywiście, zaczerwieniła się.
Pokręciłem głową i westchnąłem.
- Dobra, zaraz wysiadam, bo pracownicy salonu będą mieć niezły ubaw - mruknąłem.
- Edwardzie, jeszcze jedno - zatrzymała mnie. - Czy ty... byłeś zły, że rozmawiałam z Mike'em Newtonem? - Patrzyła na mnie wyczekująco.
- Zły? Nie... - Hm... Nie wiem, czy to do końca była prawda. - Bello, on mnie wk***ia i mało prawdopodobne wydaje mi się to, że ciągle przypadkiem na ciebie wpada - powiedziałem, mrużąc oczy.
- Hm. Edwardzie, czyżbyś był zazdrosny? - Uśmiechnęła się lekko.
Przysunąłem się blisko i złapałem ją za włosy.
- Tak, jestem bardzo zazdrosny i mam silnie rozwinięty instynkt posiadania. Pamiętasz? Mówiłem ci kiedyś. - Pokiwała głową. - No. A mój inny instynkt podpowiada mi, że ten koleś jest podejrzany i jak jeszcze raz przypadkiem na ciebie wpadnie, to ja wpadnę na niego. - Pocałowałem ją w usta i wysiadłem.
Pokręciła głową i przesłała mi całusa, gdy szedłem do mojego samochodu.
Ona była zbyt ufna i wierzyła w to, że ludzie są dobrzy i szczerzy. Ja wręcz przeciwnie.
I jak się później okazało, mój instynkt i tym razem mnie nie zawiódł.
B.
Pojechaliśmy moim nowym samochodem do Bel Air obejrzeć ten dom, na który uparł się Edward. Po drodze zabraliśmy Jimmy'ego i Rosalie, która wsiadając do auta, popatrzyła na mnie, pokręciła głową i mruknęła coś pod nosem na temat „upartych bab”. Rzuciłam jej złe spojrzenie, ale ona wzruszyła ramionami i nadal coś tam mruczała. Jimmy był wniebowzięty jazdą nowym autem i gdy Edward spytał się go, jak podoba mu się samochód, odpowiedział: „super”.
Codziennie przeprowadzałam z Jimmym te ćwiczenia zlecone nam ostatnio przez lekarza. Dziennie pracowaliśmy około dwudziestu minut tak, żeby się nie zniechęcił i nie znudził. I widziałam, ze zaczyna być coraz lepiej. Ale i tak zawsze najbardziej ożywiał się przy Edwardzie i wówczas był skłonny wypowiadać więcej słów. Tak, mój facet miał na niego naprawdę dobry wpływ. Być może wynikało to z tego, że Jimmy po prostu potrzebował męskiego towarzystwa. Wiedziałam, że to się zacznie u niego pogłębiać i modliłam się w duchu, żeby między mną i Edwardem wszystko układało się jak najlepiej. Bo gdyby coś... Nie, nawet nie mogłam o tym myśleć, bo od razu przypominał mi się wszechogarniający ból, którego doznawałam podczas tych strasznych dni.
Wjechaliśmy już do Bel Air, dzielnicy najdroższych domów, najdroższych samochodów i snobistycznych gwiazd filmu i muzyki.
Przejechaliśmy przez otwartą bramę i zatrzymaliśmy się na podjeździe, na którym czekał już agent nieruchomości, a także Emmett i Jasper. Popatrzyłam na mojego faceta.
- Hm, no tak. W sumie, nikt nie wie, że kupujemy dom.
- Daj spokój, Bello. To nasi przyjaciele, prawda? - Uśmiechnął się do mnie szeroko.
- No tak, przecież nic nie mówię. - Wysiadłam i zobaczyłam, że przez bramę przejeżdża jeszcze jedno auto, z którego wysiadła Alice.
- Och, myślałam, że nie zdążę - powiedziała, wysiadając z auta. - Dzięki, Edwardzie, za telefon. - Uśmiechnęła się.
- Dobra, to chodźmy oglądać dom - zarządził mój mężczyzna i wszyscy podążyliśmy za agentem, który otworzył drzwi wejściowe i zaczął nas oprowadzać po wszystkich pomieszczeniach.
Dom był... piękny. I to chyba wystarczy. I był bardzo duży. No tak, o tym Edward jakoś nie wspomniał. Na dole był ogromny salon, większy niż powierzchnia całego mojego domu. Oprócz tego olbrzymia kuchnia z wielką marmurową „wyspą” na środku. Gdy ją oglądaliśmy, mój niemożliwy facet wzrokiem wskazał mi właśnie tę wyspę i uśmiechnął się w ten swój unikalny sposób. Pokręciłam głową i przeszłam do kolejnego pomieszczenia, którym okazał się gabinet, po to aby nie widział moich cholernych rumieńców. Na dole były jeszcze dwie łazienki, mnóstwo pomieszczeń gospodarczych i przejście do garażu. To była, tak zwana, strefa dzienna. Strefa nocna była wyraźnie oddalona od tej dziennej. Tam znajdowało się pięć sypialni, dwie łazienki i trzy garderoby. Zarówno z salonu, jak i z dwóch sypialni było bezpośrednie zejście do pięknie zagospodarowanego ogrodu i do najważniejszej części, jeśli chodzi o mojego syna, do basenu.
Usiedliśmy wszyscy na krzesłach ogrodowych na tarasie. Jimmy bawił się przy basenie ostrzeżony przeze mnie, żeby nie zbliżał się do wody.
- No i co ? - Popatrzył na mnie Edward.
- N-no, jest cudny. - Uśmiechnęłam się.
- Cudny? Bello! Jest... zajebiście boski! - Rosalie nie przebierała w słowach.
- Piękna, jeśli chcesz, Emmett kupi ci jeszcze bardziej zajebiście boski dom. - Emmett uśmiechnął się, przygarnął moją siostrę i pocałował.
- Dom jest super, naprawdę. Jimmy będzie miał tutaj jak w raju - odezwała się Alice. - Ale słuchajcie, musicie go jakoś z gustem urządzić. Znam świetną architektkę wnętrz, mogę z nią porozmawiać. Jeśli będzie miała wolny termin, to mogłaby się tym zająć, jest naprawdę świetna.
- Poczekajcie... - próbowałam coś powiedzieć, ale Edward mi przerwał.
- No to super, wszystko ustalone. Alice, załatwiaj tę koleżankę. - Edward klepnął dłońmi w kolana. - Jimo, jutro przywiozą dla ciebie plac zabaw! - krzyknął do mojego synka, który w odpowiedzi pokazał mu wyciągnięty kciuk.
- Ale... - znów chciałam się wtrącić, ale Jasper, który, jak zauważyłam, nie spuszczał wzroku z Alice, powiedział:
- Alice, ja też będę potrzebował kogoś do mojego domu. Jak ta koleżanka skończy urządzać dom Belli i Edwarda, to jestem następny w kolejce. - Uśmiechnął się.
Alice spojrzała na niego uważnie i kiwnęła głową.
- Halo! Czy mogę coś powiedzieć? - Podniosłam palce jak w szkole.
- Nie! - wszyscy odezwali się zgodnym chórem, a potem wybuchnęli śmiechem.
- Nie cierpię was - obraziłam się, ale mój facet wstał i podał mi rękę.
- Chodź, dziewczynko, przejdziemy się po ogrodzie - powiedział ciepło.
Złapałam jego rękę i podążyłam za nim.
Edward poprowadził mnie na małą ławeczkę po drugiej stronie basenu, tuż koło pięknie wystrzyżonych tui i pnących się wysoko róż. Chyba specjalnie wybrał to miejsce, bo było... cudownie romantyczne. Wiedział, że takie rzeczy na mnie działają.
Spojrzał na mnie, roztaczając ten swój zniewalający urok i spytał krótko:
- Bello, chcesz ten dom?
- Jest piękny... naprawdę...
- Ale czy go chcesz? Po prostu... - Patrzył na mnie, ale nic nie mogłam wyczytać z jego twarzy.
- Edwardzie... - Wzięłam głęboki wdech. - To jest jedna z niewielu rzeczy, jakich jestem pewna. Poza nią wiem tylko, że kocham moje dziecko i wierzę, że będzie zdrowe oraz że szaleję za tobą i uważam, że jesteś najcudowniejszym facetem na ziemi i... - Edward rozbawiony wskazał palcem na niebo. - ...i we wszechświecie. - Wzniosłam oczy do góry. - I sądzę także, że jestem najgorętszą laską... też we wszechświecie - roześmiałam się. - Tak, Edwardzie, chcę ten dom!
- No, nareszcie jakieś sensowne słowa padły z twoich ust. - Uśmiechnął się, podnosząc mnie i sadzając sobie na kolanach. - Będziemy tu szczęśliwi, dziewczynko - wymruczał w moje włosy.
- Już jestem szczęśliwa, kochany - westchnęłam i wtuliłam twarz w jego pachnącą szyję.
Siedzieliśmy tak przez chwilę, gdy ten ulotny moment wyciszenia przerwał nam Emmett.
- Hej, Romeo, zbieramy się! Czyli co, mogę szykować parapetówkę? - Emmett uśmiechnął się szeroko.
Edward chciał zaprotestować, ale odezwałam się, sama sobie się dziwiąc:
- Możesz, Emmett... Tylko! - Podniosłam dłoń ostrzegawczo. - Żadnych króliczków Playboya!
Edward parsknął śmiechem, a Emmett, obejrzał się z przestrachem do tyłu w poszukiwaniu Rosie. Wymamrotał: „jasne Bello” i pobiegł do swojej pięknej.
Poszliśmy w stronę wyjścia, wsiadaliśmy do swoich samochodów, a Edward uzgadniał szczegóły podpisania umowy kupna-sprzedaży tej nieruchomości. Alice też już wsiadła do auta i widziałam, że Jazz otworzył drzwi od strony kierowcy, nachylił się do mojej przyjaciółki i coś jej tłumaczył. Po chwili, wyciągnął z kieszeni komórkę i zaczął coś w niej pisać. Domyśliłam się, że Alice daje mu swój numer telefonu albo coś w tym stylu. Do tej pory moja przyjaciółka nie była skłonna wchodzić w jakieś bliższe kontakty z kimkolwiek z tego środowiska, uważając ich za „pieprzonych rockmanów” albo „dzikusów z tatuażami”, jak czasami się na ich temat wyrażała, dopóki ja nie zaczęłam być blisko z Edwardem. Ale teraz widziałam, że rozmawia z Jazzem bez wcześniejszej rezerwy, czy nawet wrogości, więc... Kto wie???
E.
Nazajutrz załatwiłem wszystkie papiery związane z kupnem domu, pozostała mi jeszcze wizyta u notariusza. Klucze już dostałem i nie pozostało nam nic innego jak tylko zacząć się pakować. No i czekać na wizytę tej koleżanki Alice, która miała się zająć urządzaniem naszego domu. Musiałem jeszcze załatwić jedną ważną sprawę, która nie dawała mi ciągle spokoju i siedziała w moim umyśle jak zadra, drążąc coraz większą ranę. Ale żeby to zrobić, musiałem pojechać do Pasadeny. Zadzwoniłem do Belli i powiedziałem jej, że sprawy się trochę przeciągnęły i mogę się spóźnić. Wsiadłem w samochód i ruszyłem w stronę autostrady.
Załatwiłem wszystko niespodziewanie szybko i sprawnie, aż sam byłem zdziwiony. Wiedziałem, że jestem jej to winien za te wszystkie złe rzeczy, które zrobiłem w ostatnim czasie. I za te przykrości, które jej wyrządziłem. A byłem Edwardem Cullenem, który miał swój honor i naprawiał spieprzone przez siebie sprawy. A przynajmniej się starał.
Przyjechałem prosto do Belli i razem ruszyliśmy do studia, bo Carlisle miał dla nas informacje odnośnie tej konferencji prasowej.
- Edwardzie - odezwała, gdy jechaliśmy do GIA.
- Tak? - mruknąłem.
- Trochę się boję... tego, co teraz robimy. - Spojrzała na mnie.
- Bello, wiem, ja też, uwierz mi... Ale czy uważasz, że nie powinniśmy tego zrobić? - Zerknąłem na nią.
- Och... Z jednej strony to jest takie... pasjonujące i niesamowite... Urządzanie domu, ty i ja razem, ale gdyby... Gdy coś nam nie wyjdzie, to... - Znowu zaczęła szarpać swoje włosy.
- Bello, błagam, nie rób tego. - Złapałem ją za dłonie. - Wiem, że się boisz, bo nie jesteś sama, jest jeszcze twój syn, rozumiem to, dziewczynko. Ale musimy spróbować. Nie wiemy, co będzie dalej, ale teraz ja jestem na milion procent przekonany, że muszę być z tobą, z wami, że damy radę, Bello. Jestem pewien... - Spojrzałem na nią szybko i uśmiechnąłem się.
- Och, Edwardzie, ja też jestem o tym przekonana, ale jednak gdzieś tam, w środku, jest we mnie jakaś obawa...
- Wiem, ale nie zadręczaj się, tylko ciesz się tym, co jest. Zobaczysz, ułożymy sobie to nasze wspólne życie... - znowu powiedziałem te słowa, które wzbudzały we mnie tyle pozytywnych emocji.
- Dobrze, postaram się... - Kiwnęła głową i uśmiechnęła się.
Podjechaliśmy pod studio i byłem pewny, że z drugiej strony ulicy mignął mi czarny Lincoln Navigator. Spojrzałem na Bellę, ale ona niczego nie zauważyła. Cholera, czy ja już miałem omamy? Nie! Na pewno nie. No ale z drugiej strony, ile czarnych Navi jeździ po L.A.? Mnóstwo. No tak, lecz dziwne przypadki spotkań pana Newtona z moją dziewczyną przekraczają pieprzony rachunek prawdopodobieństwa, więc poczułem pewien niepokój. Nie powiedziałem nic Belli, uznając, że nie będę dzielił się z nią moją ewentualną paranoją. Postanowiłem jednak mieć oczy i uszy dookoła głowy.
Carlisle czekał na nas, żeby ustalić szczegóły konferencji prasowej, która miała się odbyć pod koniec tygodnia. Dostaliśmy też kilkanaście egzemplarzy autorskich krążków naszej nowej płyty, które mieliśmy rozdać wraz z autografami dziennikarzom podczas tej konferencji.
Carlisle miał dla nas też kilka niespodzianek. O ile można to było tak nazwać...
- Zaczęło się - powiedział, pokazując nam kilka wiodących kalifornijskich brukowców.
Na jednym z nich było nasze wspólne zdjęcie podczas kupowania samochodu i tytuł „Boski Cullen i piękna Bella na zakupach”. Kolejne zdjęcie przedstawiało nas w samochodzie przejeżdżających przez bramę wjazdową naszego przyszłego domu. I kolejny krzyczący tytuł „Gwiazda rocka kupuje nieruchomość w najdroższej dzielnicy L.A.”. I wreszcie ostatnie zdjęcie Belli i Jimmy'ego gdzieś na spacerze, zatytułowane „Czy to dziecko boskiego Cullena?”.
Bella spojrzała na mnie przerażona.
- Edwardzie... Nie przypuszczałam, że to będzie aż na taką skalę...
- Bello - zaczął Carlisle - teraz tak jest, lekkie zamieszanie, wszystko się uspokoi po konferencji. Zrobicie jakąś sesję fotograficzną, pojawi się więcej waszych wspólnych zdjęć i sprawa się trochę wyciszy.
- Nie wiem, czy dam radę. - Pokręciła głową.
- Poradzimy sobie, Bello, obiecuję. O nic się nie martw. - Pogłaskałem ją po dłoni.
- No, nastaw się pozytywnie i zrób wrażenie na prasie. Potrafisz, Bello, wiem to. - Uśmiechnął się Carlisle.
- Jasne... - westchnęła i wyszliśmy z gabinetu na zewnątrz.
Bella spojrzała na mnie.
- Dla ciebie to może chleb powszedni, ale ja jestem przerażona...
- Dasz radę, maleńka, nie ma takiej rzeczy, z którą byś sobie nie poradziła. - Mrugnąłem do niej. - I przyznam, że prasa nadała ci nader adekwatny przydomek „Piękna Bella”. Hm, zgadzam się w zupełności.
- Och, wariat jesteś. - Pokręciła głową. - Acha, jeszcze jedno. Edwardzie, to mogę jeden egzemplarz płyty dać Mike'owi? - spytała ostrożnie.
- Hm, jak chcesz. Ale wolałbym, żebyś nie miała już więcej z tym kolesiem nic wspólnego. - Wzruszyłem ramionami, nie chcąc reagować, w jakiś gwałtowny sposób.
- Ach, nie zaczynaj od nowa. Obiecałam mu w końcu, nie wiem, co ty sobie ubzdurałeś. - Uśmiechnęła się i odeszła, wybierając jakiś numer w komórce, zapewne do tego Newtona. Nie podobało mi się to za bardzo, ale nie chciałem wykonywać żadnych nerwowych ruchów. Dla pewności postanowiłem zadzwonić do starego kumpla, który założył agencję detektywistyczną i sprawdzić tego dupka Netwona - skąd się wziął w L.A. i czemu ciągle „wpada” na moją dziewczynę, bo w zasrane przypadki losu to za bardzo nie wierzyłem.
B.
Zadzwoniłam do Mike'a Newtona i umówiłam się z nim nazajutrz w naszym studio, żeby mógł sobie odebrać płytę. Był bardzo zdziwiony, że jednak zadzwoniłam do niego i strasznie się ucieszył. Stwierdził, że będzie mógł mnie wozić do końca świata. Nie powiem, nawet był zabawny. Ale wiedziałam, że mój zaborczy chłopak go nie trawi, więc wolałam w ogóle nie poruszać tego tematu przy Edwardzie.
Jechaliśmy do mnie do domu, gdy zadzwoniła Alice.
- Hej, Alice, co tam? - spytałam.
- Bello, jutro moja koleżanka, ta od wnętrz, chce zobaczyć dom. Skończyła teraz duże zlecenie i może zająć się wami - powiedziała.
- No to super. Możemy się po południu umówić, powiedzmy, koło piątej?
- Jasne, słuchaj... Mam jeszcze takie pytanie... - zaczęła niepewnie.
- O co chodzi?
- Bo wiesz, zadzwonił do mnie Jazz i zaprosił na kolację... - Alice westchnęła. - I... Bello, nie wiem, co mam robić. Powiedziałam, że dam mu znać w ciągu godziny, bo nie wiem, czy nie będę musiała iść do pracy za koleżankę.
Alice była lekarzem pediatrą i pracowała w Shriners Hospital for Children.
- Alice, pytasz mnie, czy masz iść na kolację z Jazzem? - spytałam, patrząc na Edwarda, który zrobił wielkie oczy.
- No wiesz, on jest... Kurczę, sama wiesz, jaki jest, znasz go lepiej niż ja. Ale Bello, cholera, nie wiem. Boję się trochę, wiesz jacy oni są... Pieprzeni rockmani... - Alice zaśmiała się, używając swojego ulubionego określenia dla całego Semtexu.
- Wiem, jacy oni są... - zaakcentowałam każdy wyraz, a mój ukochany rzucił mi mordercze spojrzenie. - Ale, kochanie, od jednej kolacji nie staniesz się czołową grouppies Semtexu, więc powinnaś pójść i zobaczyć, jaki naprawdę jest Jasper - w normalnych sytuacjach, a nie na scenie, czy podczas wywiadów. - No tak, ja wiedziałam o tym najlepiej.
- Tak mówisz, Bello? Ech... zastanowię się jeszcze, nie powiem, jest... słodziutki, ale znasz mnie, Bello, nie lubię robić z siebie idiotki. - Tak, Alice była wyzwoloną kobietą. Miała za sobą nieudany związek z żonatym lekarzem, który mamił ją przez cztery lata wizją rozwodu. Ale gdy w końcu jego żona zaszła w kolejną ciążę, stwierdził, że jednak kocha żonę i Alice została sama ze złamanym sercem. A tu nagle pojawia się „pieprzony rockman” ze zniewalającym wyglądem i zapleczem w postaci bujnej przeszłości i teraźniejszości zresztą też.
- Dobrze, kochanie, ale to tylko kolacja, więc idź i na pewno będziesz się świetnie bawić. - Uśmiechnęłam się i popukałam w głowę w kierunku Edwarda, który wykonywał jakieś dziwne ruchy.
- Hm, no dobrze - westchnęła. - Dzwoniłam też do Rosie i wiesz, co mi powiedziała?
- Co takiego?
- Spytała, czy zdążę kupić nową bieliznę? - Alice miała zdecydowanie ponury ton.
- Ach, cała Rosalie. Ona i jej wielki Em inaczej postrzegają świat, ale dobrze im z tym. Idź, Alice, zabaw się i koniecznie jutro zadzwoń do mnie! - powiedziałam groźnie.
- Dobrze, mamo - powiedziała i wyłączyła się.
Popatrzyłam na ucieszonego Edwarda i spytałam:
- Co to było?
- Które?
- Ty wiesz. Nieważne, jesteś okropny! Powiedz mi, myślisz, że Jazz tak na poważnie uderza do Alice? - Popatrzyłam na mojego faceta.
- A skąd ja mam wiedzieć, nie rozmawiamy na takie tematy - odpowiedział, gdy nagle zawibrowała jego komórka. Spojrzał na wyświetlacz, zrobił zdziwioną minę i zanim odebrał, szepnął do mnie:
- Ale zaraz chyba będziemy...
Okazało się, że dzwonił Jasper, żeby powiedzieć o randce z Alice i czy Edward może wypytać delikatnie mnie, co Alice sądzi na ten temat. Edward obiecał, że mnie przesłucha w tym temacie i kazał Jazzowi zachowywać się po ludzku i nie „kwasić”.
Popatrzyliśmy na siebie i wybuchliśmy śmiechem.
Edward zawiózł mnie do domu, zabrał Jimmy'ego, który nie chciał go puścić i pojechał do siebie po rzeczy. I tak cały czas praktycznie mieszkał u mnie, ale od czasu do czasu musiał zjawiać się w swoim apartamencie. I to też mnie utwierdzało w przekonaniu, że pomysł z domem nie jest taki głupi.
Usiadłam w salonie na podłodze i układałam książki w kartonach, bo już zaczęłam pakowanie, żeby potem nie robić wszystkiego na ostatnią chwilę. Włączyłam sobie płytę jednego z moich ulubionych zespołów - Guano Apes - i zabrałam się do pracy. Leciał jeden z moich ukochanych kawałków - „Plastic Mouth”.
http://www.youtube.com/watch?v=UVraXWA_dZg
Przez głośno grającą muzykę usłyszałam, że ktoś puka do moich drzwi. Myśląc, że to moje chłopaki, krzyknęłam: „No przecież otwarte!!!” i weszłam na drabinkę, żeby ściągnąć książki z górnej półki mojej bogatej biblioteczki. Odwróciłam się, żeby spojrzeć, kto wchodzi i zobaczyłam ciemne włosy mężczyzny, którego twarzy nie dostrzegłam, bo była ukryta za olbrzymim bukietem czerwonych róż. Przestraszyłam się, chciałam gwałtownie zeskoczyć z drabinki, ale poślizgnęłam się i byłabym upadła, gdyby nie nieznajomy, który rzuciwszy kwiaty, podbiegł i złapał mnie na ręce.
- Nic ci nie jest? - spytał przerażony i dopiero teraz dojrzałam, że jestem w objęciach Mike'a Newtona.
- O rany, chyba skręciłam kostkę... - powiedziałam niewyraźnie, bo zrobiło mi się trochę słabo.
- Położę cię... tutaj... - Rozglądnął się po moim salonie i ruszył w stronę sofy.
- Mike, skąd ty się tutaj wziąłeś? - patrzyłam na niego zdumiona i nieco przestraszona.
- No przecież wiem, gdzie mieszkasz. - Uśmiechnął się lekko. - Postanowiłem nie czekać do jutra, tylko dzisiaj przyjechać i podziękować ci za ten prezent w postaci płyty... No i w ogóle... - Popatrzył na mnie tak jakoś dziwnie, a ja poczułam się trochę niepewnie. - Pokaż tę kostkę, nie jestem lekarzem, ale trochę się na tym znam... - Dotknął lekko moją nogę, która zaczynała już trochę puchnąć. - Masz bandaż elastyczny i coś na stłuczenia?
- Tak, w łazience, w apteczce, jest dobrze zaopatrzona. Wiesz, przy żywym pięciolatku w domu... - Uśmiechnęłam się blado.
- No, domyślam się... - powiedział, wstając i kierując się w stronę łazienki.
- Korytarzem prosto i w prawo! - krzyknęłam, jednocześnie rozglądając się za moją komórką, gdyż wolałam uprzedzić Edwarda o wizycie niespodziewanego gościa. Przypomniało mi się jednak, że komórka została w mojej torbie, która leżała w holu przy wejściu.
- Już wszystko mam - powiedział Mike, niosąc niezbędne specyfiki. - Posmaruję ci kostkę i założę bandaż, ale najlepiej by było, gdybyś pokazała to lekarzowi - mówiąc to, podwijał nogawkę spodni i zaczął delikatnie smarować spuchniętą kostkę maścią o ostrym zapachu.
- Ale śmierdzi... - Skrzywiłam się.
- No, na pewno. Ale pomoże, gwarantuję. - Uśmiechnął się i popatrzył na mnie takim dziwnym, gorącym wzrokiem, jednocześnie nadal delikatnie rozprowadzając maść i gładząc moją kostkę opuszkami palców.
Poczułam się bardzo niezręcznie i głupio, miałam ochotę wyrwać się z jego uchwytu, ale z drugiej strony nie chciałam go urazić, bo w gruncie rzeczy czułam do niego sympatię. Poza tym, nie chciałam, żeby pomyślał, że jestem jakaś nienormalna albo dzika.
Problem rozwiązał się sam - mój ukochany wpadł do domu, zauważywszy zapewne samochód Mike'a zaparkowany przed domem i zapytał bardzo spokojnym głosem:
- Czemu zabawiasz się w „Ostry dyżur” z moją kobietą, Newton?!
E.
Gdy podjeżdżając pod dom Belli, zobaczyłem zaparkowanego na ulicy czarnego Lincolna, myślałem, że dostanę cholernego wstrząsu mózgu. Wiedziałem, że jest ze mną Jimmy i nie mogę zachowywać się jak wariat, czyli jak zwykle w takich sytuacjach. Musiałem wykorzystać najgłębsze pokłady samokontroli, żeby nie wpaść tam i nie urwać Newtonowi jego parszywego łba!
Weszliśmy z Jimmym i zobaczyłem rozrzucone książki, rozsypane róże w salonie na podłodze, Bellę leżącą na sofie i Newtona smarującego czymś nogę mojej dziewczyny. Zadałem mu spokojnie pytanie, po którym drgnął i wstał, wycierając dłonie w chusteczkę.
- Przepraszam, Edwardzie, to moja wina. Przyjechałem podziękować za płytę, wszedłem, bo Bella krzyknęła, że otwarte, ona... Poślizgnęła się na drabince i chyba skręciła kostkę... - Podszedł do rozsypanych róż i zaczął je zbierać.
- Edwardzie, nic się nie stało, to ja jestem gapa, nie powinnam wchodzić na drabinę w samych skarpetkach.
- Taak. No dobra, zaraz pojedziemy na pogotowie, Bello, lekarz musi obejrzeć twoją nogę. - Nie chciałem robić awantury, będąc w domu Belli w obecności jej syna. - Dałaś już Mike'owi płytę? - zwróciłem się do mojej dziewczynki.
- No nie, bo zostały chyba w samochodzie. - Pokręciła głową.
- Dobra, chodź ze mną do auta, Mike, dam ci tę płytę, która teraz będzie kosztowała Bellę kilka dni bólu - powiedziałem oschle.
- Ale naprawdę jest mi przykro. - Newton stał i patrzył na Bellę smutnym wzrokiem. - Proszę, to miało inaczej wygladać - powiedział cicho i położył koło mojej dziewczyny kwiaty.
- Dzięki, Mike. - Bella się uśmiechnęła. - To nie twoja wina.
- Moja, mogłem pojechać jutro do studia, tak jak się umawialiśmy. - Pokręcił głową i ruszył w stronę wyjścia.
- Mogłeś - mruknąłem i też wyszedłem na zewnątrz, kierując się w stronę mojego auta.
Wyciągnąłem płytę z bagażnika i podałem mu.
- Proszę, skoro Bella ci obiecała...
Wziął ode mnie pudełko, kiwnął głową i poszedł do swojego samochodu.
- Acha, Newton, jeszcze mam pewne pytanie... - Popatrzyłem na niego zmrużonymi oczami.
- Jakie? - odezwał się, także mierząc mnie wzrokiem.
W jego osobie najbardziej uderzało mnie to, że potrafił zmieniać swój sposób bycia o trzysta sześćdziesiąt stopni - w zależności, z kim rozmawiał.
- Właścicielem salonu, pod którym się wtedy spotkaliśmy, jest mój kumpel. Okazało się, że w ciągu ostatniego roku żaden Newton, nie kupił u niego czarnego Navi. Więc dlaczego powiedziałeś wtedy Belli, że kupiłeś tam auto i przyjechałeś na serwis? - Utkwiłem w nim zimny wzrok.
- To było auto kupione na firmę, panie detektywie - powiedział, uśmiechając się kpiąco. - Sprawdzasz mnie, Cullen? - zmrużył oczy.
- Dopiero zaczynam... Ale potrafię zajrzeć naprawdę daleko... - nadal mówiłem bardzo spokojnie, chociaż w środku cały się gotowałem.
- Świetnie się składa, bo ja też, chłopcze z Watts - roześmiał się, wsiadając do swojego samochodu.
- Wszyscy wiedzą, skąd pochodzę, ale o tobie, Newton, też dowiem się wszystkiego, bądź tego pewien!
- Powodzenia! - krzyknął i odjechał.
Ku***! Od początku wiedziałem, że ten gnój jest podejrzany, ale przy Belli zachowywał się jak romantyczny wrażliwiec i to mnie najbardziej dobijało. A ona była taka ufna i szczera, że nie widziała u wielu ludzi ich drugiej twarzy.
Bardzo, bardzo niedobrze...
Wszedłem do domu i popatrzyłem na moją dziewczynę, która usiłowała założyć sobie bandaż elastyczny.
- Daj, pomogę ci. - Pokręciłem głową i zabrałem z jej rąk poplątany bandaż.
- Ech, nigdy tego nie umiałam robić - westchnęła i położyła się, patrząc na mnie.
W milczeniu założyłem jej opatrunek, potem pozbierałem rozrzucone książki i zebrałem kwiaty od Newtona, wstawiłem je do wazonu w salonie, chociaż miałem ochotę zrobić z nimi coś innego.
- Edwardzie, jesteś na mnie zły? - spytała cicho, zauważywszy, jak się miotam po mieszkaniu.
- Nie, Bello, jestem zły na siebie, że akurat musiało mnie nie być, kiedy on tu przyjechał. - Usiadłem koło niej i wziąłem za rękę. - Bello, on mi się nie podoba, nie spotykaj się z nim już nigdy więcej, proszę.
- Och, Edwardzie, jesteś taki uparty, jak sobie coś wbijesz do głowy, to... - Uśmiechnęła się lekko.
- Bello, to nie chodzi o moje odczucia, po prostu zrób to dla mnie. Unikaj kontaktu z nim, to wszystko, o co cię proszę. - Nie chciałem jej straszyć, zresztą, co miałem jej powiedzieć?
Że Newton zmienia wyraz twarzy podczas rozmowy ze mną?
Albo że jest pewny siebie, ale gdy rozmawia z nią, udaje zagubionego chłopca w wielkim mieście?
Bez sensu.
- Edwardzie, nie spotykam się z nim. Dzisiaj sam tu przyjechał z tymi kwiatami. Też byłam w szoku, gdy go zobaczyłam. Hm, zwłaszcza że właśnie spadałam z drabinki, a on mnie złapał... - Pokręciła głową.
- Taa, zawsze w odpowiednim miejscu i o odpowiedniej porze - mruknąłem, wiedząc swoje. - Bello, może jednak pojedziemy do szpitala? - Kiwnąłem głową w kierunku jej obandażowanej kostki.
- Nie, jeśli mi nie zejdzie opuchlizna, pojadę jutro do mojego lekarza. - Pokręciła głową.
- No dobrze, dziewczynko. A teraz chodź, zaniosę cię do sypialni... - powiedziałem, biorąc ją na ręce. - Położę Jimmy'ego, bo Rosalie chyba dzisiaj znowu śpi u Emmetta, a potem będę musiał cię wykąpać, nasmarować olejkiem i ubrać grzecznie w piżamkę - wyszeptałem jej we włosy, niosąc do sypialni.
- Hm, jeśli najpierw będzie kąpiel i olejek, to chyba piżamka już nie będzie potrzebna - roześmiała się.
Popatrzyłem na nią z udawanym zdumieniem.
- No, jesteś coraz bardziej nieznośna, ale nie powiem, że mi się to nie podoba. - Pocałowałem ją w usta i położyłem na łóżku.
- Ale, Edwardzie. - Złapała mnie za rękę. - Naprawdę poradzisz sobie z Jimmym?
- Maleńka.. - Spojrzałem na nią z politowaniem. - Faceci, tacy jak ja i Jimmy poradzą, sobie ze wszystkim. Leż tu grzecznie i czekaj, aż twój osobisty pielęgniarz przyjdzie i się tobą zajmie. - Mrugnąłem do niej i wyszedłem.
B.
Na drugi dzień noga bolała mnie jeszcze bardziej, więc Edward zawiózł mnie do lekarza. Zrobili mi prześwietlenie, okazało się, że faktycznie jest skręcona. Dostałam jakieś lekarstwa, maści i przykaz leżenia i nie nadwyrężania kostki.
Świetnie!
Na głowie przeprowadzka, konferencja prasowa, promocja płyty, a ja zostałam unieruchomiona na pewno na co najmniej trzy tygodnie. Edward przywiózł mnie do domu i od razu ruszył do studia, bo Carlisle wydzwaniał za nim już chyba z milion razy. Rosalie poszła z Jimmym na spacer i na zakupy, a ja leżałam na sofie w salonie wkurzona na własne gapiostwo i bezradność.
Nagle zadzwoniła moja komórka. To był Mike Newton. Sama nie wiedziałam, czy odebrać, czy też nie, ale w końcu po kilku dzwonkach, podniosłam klapkę.
- Halo - powiedziałam zmęczonym tonem.
- Cześć, Bello, tu Mike. Nie przeszkadzam? - spytał cicho.
- Nie, właśnie leżę i wkurzam się sama na siebie - powiedziałam zgodnie z prawdą.
- A jak noga?
- Skręcona, niestety. Byłam dzisiaj u lekarza, dostałam mnóstwo lekarstw, za trzy tygodnie muszę zrobić ponowne prześwietlenie - westchnęłam.
- Naprawdę strasznie mi przykro, Bello, to nie tak miało wyglądać. - Wydawał się być zmartwiony.
- Daj spokój, Mike, nie obwiniaj się. To ja jestem gapą. I dziękuję za kwiaty, to miłe z twojej strony - odparłam.
- Bello - zawahał się - czy... będę mógł cię odwiedzić? Może coś ci przywieźć? - spytał ostrożnie.
- Eeee, raczej mam wszystko, co trzeba. Wiesz, Edward, on....
- Wiem, wiem, nie lubi mnie. Ale, Bello, ja nie mam zamiaru, wiesz... uwodzić cię, czy coś w tym stylu. On jest zazdrosny, bo ocenia ludzi wedle sobie znanej skali. A ja po prostu nikogo nie znam w tym wielkim mieście i... Polubiłem cię - powiedział cicho, a mi zrobiło się go po prostu żal.
- N-no tak... Rozumiem...
- Dobrze, nie będę cię już męczył. Pozwolisz, że zadzwonię od czasu do czasu, żeby dowiedzieć się, jak twoja kostka? - spytał szybko
- Jasne, Mike, dzwoń. - Uśmiechnęłam się.
- Ok, trzymaj się, Bello - powiedział ciepło.
- Trzymaj się, Mike - odparłam i zamknęłam telefon.
Musiałam nad tym pomyśleć. Cholera! Czułam, że lubię Mike'a Newtona. Był fajnym, miłym facetem z poczuciem humoru. A Edward go nie trawił, wmawiając sobie jakieś dziwne rzeczy. Z drugiej strony, rozumiałam mojego chłopaka, może był zazdrosny, chociaż zupełnie nie miał powodu. No, ale ja nie powinnam mu tak we wszystkim ustępować! Czy nie mogłam mieć swoich znajomych? Przecież odkąd Semtex opanował mój dom, nie spotykałam się z nikim, poza nimi. Kurczę! Postanowiłam na razie nic nie mówić Edwardowi o telefonie od Mike'a, bo wiedziałam, że zaraz wpadłby w szał.
Edward przyjechał po południu i gdy spojrzałam na niego, od razu wiedziałam, że coś się stało.
- Nie lubię tego wyrazu twarzy - powiedziałam, patrząc na niego uważnie. - Co się dzieje?
- Będę musiał wyjechać. Laurent zorganizował cykl eventów i spotkań z fanami w ramach promocji płyty, których zakończeniem będzie koncert w Miami. Trasa ma potrwać dziesięć dni.
- Kochanie, to twoja praca, dam sobie radę. - Pogłaskałam go po policzku.
- Ach, taki jestem zły. Pojechałabyś ze mną, byłoby wspaniale, ty i ja na Florydzie, dziewczynko, rozumiesz? - patrzył na mnie ze smutkiem.
- Edwardzie, jeszcze nie raz pojedziemy, spokojnie. Zresztą, nawet gdybym normalnie funkcjonowała, to też bym nie pojechała. Przecież jest Jimmy, jego ćwiczenia, zajęcia, poza tym dom, pakowanie... A kiedy jedziecie?
- Prawdopodobnie w przyszłym tygodniu, Bello. Najlepiej by było, żebyśmy spotkali się jak najszybciej z tą koleżanką Alice, niech ona bierze się za robotę, bo nie ma, na co czekać.
- Dobrze, umówię się może na jutro z nią?
- Ok, Bello. A teraz mam dla ciebie dobrą wiadomość, kochanie. - Uśmiechnął się swoim boskim uśmiechem.
- Jaką? - Usiadłam i patrzyłam na niego z oczekiwaniem.
- Bello, nawet nie wiesz, jak wielkie miałem wyrzuty sumienia, kiedy przeze mnie Jimmy nie pojechał wtedy do San Francisco na wizytę u tego specjalisty. - Chciałam mu przerwać, ale uciszył mnie gestem. - Daj mi skończyć. Nie spałem przez to po nocach. On nie może odpowiadać za to, że ja nie potrafiłem odmówić i zachować się jak dorosły facet. W każdym razie, za półtora miesiąca macie umówioną wizytę w Nowym Jorku u tego lekarza. Już jest wszystko opłacone, zarezerwowałem też lot, polecę z wami, zostaniemy w N.Y. cztery dni, więc będzie okazja do zwiedzania. - Uśmiechał się i patrzył na mnie.
Poczułam, że po policzkach lecą mi łzy.
- Dziewczynko, miałaś się cieszyć, a nie płakać. - Zmarszczył brwi i zaczął wycierać palcami moje mokre policzki. - Nie płacz, maleńka, bo wiesz, że tego nie lubię.
- Prze... Przepraszam - łkałam.
- Och, Bello, nie przepraszaj... Chodź tu. - Przytulił mnie do siebie. - To ja przepraszam ciebie za te wszystkie chore rzeczy, przez które musiałaś przez mnie przejść. - Całował mnie we włosy. - Byłem ci to winien, dziewczynko. Tobie i małemu Jimo. Cullen spłaca swoje długi, maleńka.
- Och, dziękuję ci, kochany, dziękuję - mruczałam w jego pierś, mocząc mu koszulę.
- Już przestań płakać, Bello - powiedział, podnosząc moją głowę do góry i patrząc w moje mokre oczy. - Jutro mamy konferencję prasową, musisz ładnie wyglądać, a nie jak nieszczęśliwa dziewczyna zepsutego rockmana. - Uśmiechnął się i pocałował mnie w czubek nosa.
- Dobrze, już nie będę... Boże! Edwardzie! - Teraz dopiero dotarły do mnie jego słowa. - Jutro? Konferencja? Dzwonię do Alice! Przecież ja nie mam się w co ubrać!
- Ach, ty moja kobieto! - roześmiał się Edward, podając mi telefon. - Dla mnie najpiękniej wyglądasz bez ubrania, no ale to by było wysoce niewskazane. - Roześmiał się i poszedł do kuchni, odprowadzany przeze mnie krytycznym wzrokiem.
Alice przyjechała po południu, gdy tylko skończyła dyżur w szpitalu. Przedstawiłam jej cel jutrzejszego wyjścia i teraz ja leżałam na moim łóżku w sypialni, a Alice siedziała w mojej garderobie i szukała odpowiedniego stroju.
Nic nie mówiła o swojej kolacji z Jasperem, więc postanowiłam pierwsza poruszyć ten temat.
- Alice?
- Taak? - usłyszałam z garderoby.
- Jak się udała kolacja z Jazzem? - spytałam ostrożnie.
- Hm... Dobrze - odpowiedziała po chwili ciszy.
- A jakieś szczegóły? - Uśmiechnęłam się. - W sumie oczekiwałam na twój telefon, jak poszło i w ogóle, a ty nic...
- Bello... - Wyszła z garderoby z jakąś bluzką i usiadła koło mnie na łóżku. - N-no, w sumie było miło...
- Alice!
- No dobra, było bardzo, bardzo miło. Od stu lat tak dobrze się nie bawiłam. Był... taki normalny i zabawny... Tylko... - westchnęła.
- Co takiego? - złapałam ją za rękę.
- Sama nie wiem... Widzę, jak wygląda wasze życie, to zainteresowanie mediów, fanki, wiesz...
O tak, ja najlepiej wiedziałam. Pokiwałam ze zrozumieniem głową.
- On dzwoni po kilka razy dziennie, zaprosił mnie do swojego domu w ten weekend, bo potem wyjeżdżają w trasę...
- No wiem...
- No tak. I... boję się, Bello... - Popatrzyła na mnie. - Boję się, że znowu się zaangażuję, a dla niego to będzie chwilowa zabawa, czy fascynacja...
- Rozumiem cię doskonale, Alice. Przechodziłam przez to sama i wiem, jakie to jest ciężkie. Ale, Alice, czy on... Lubisz go? - Spojrzałam na nią.
- Tak - szepnęła. - Bardzo... I to mnie właśnie martwi.
- Och, kochanie, nie martw się. Spotkaj się z nim i zobaczysz, co będzie dalej. Gdybyś teraz zrezygnowała, żałowałabyś do końca życia.
- No wiem, bez sensu ciągle się czegoś bać, prawda? - Uśmiechnęła się.
- Prawda, Alice. - Pogłaskałam ją po policzku.
- Bello... - Popatrzyła na mnie niepewnie. - A ty... Jak sobie z tym wszystkim radzisz? Z tym, co się działo i teraz... Wiesz - prasa, szaleństwo...?
- Ech... Po prostu... kocham go tak bardzo, że poszłabym za nim wszędzie... Nawet gdyby zdecydował się przeprowadzić do samego środka dżungli amazońskiej - roześmiałam się.
- No tak, teraz wszystko rozumiem... - Alice też się roześmiała. - Dobra, idę nurkować w twojej garderobie. Ale uważam, że powinnyśmy wybrać się na porządne zakupy ciuchowe, jesteś teraz postacią medialną, nie możesz...
- Alice! - przerwałam jej. - Idź do garderoby i na pewno coś znajdziesz.
W końcu, po długich pertraktacjach, zdecydowałam się na czarne, eleganckie spodnie i czerwoną bluzkę. Do tego czerwone buty i dodatki. Alice słusznie zauważyła, że to spotkanie z prasą, a nie impreza, czy koncert, więc powinnam wyglądać elegancko i biznesowo. W końcu byłam autorką tekstów, a nie tylko dziewczyną boskiego Cullena. Chociaż podejrzewałam, że to drugie ich bardziej interesowało, no ale trudno. Mus to mus...
Taak. Sama się zdecydowałam na takie życie, więc nie pozostawało mi nic innego, jak po prostu przywyknąć.
E.
Jechaliśmy z Bellą na konferencję prasową do hotelu w Beverly Hills. Moja dziewczyna trochę się denerwowała, ale wyglądała prześlicznie. Był z nami Laurent i Carlisle. Generalnie konferencja miała dotyczyć promocji płyty i poinformowania prasy o podpisaniu nowego kontraktu. Ale wszyscy wiedzieliśmy, kogo tak naprawdę dziennikarze chcieli zobaczyć i o co zapytać.
Siedziałem obok Belli i trzymałem ją za rękę.
- Edwardzie, troszkę się boję... - szepnęła mi do ucha.
- Widzę, nie bój się, wszystko pójdzie dobrze - powiedziałem cicho.
- A jak oni wyciągną moją przeszłość... No wiesz... - zapytała z obawą.
- Trudno, dziewczynko, przejdziemy przez to razem. Nie zrobiłaś nic złego... - uspokajałem ją, chociaż wiedziałem, że gdyby coś wypłynęło, to byłoby to dla niej bardzo trudne.
- Och, chcę już to mieć za sobą - westchnęła.
- Wiem, kochanie, ja też - mruknąłem i przygarnąłem ją do siebie.
Podjechaliśmy pod hotel, przy wejściu roiło się od dziennikarzy, papparazzi, fanów i gapiów. Wysiedliśmy, pomogłem Belli, która szła o jednej kuli, z drugiej strony podtrzymywana przeze mnie.
Konferencja zaczęła się punktualnie. Na początku Carlisle poinformował zebranych o dalszych planach grupy, o nowym kontrakcie, o spotkaniach i eventach, a także o koncercie na Florydzie.
Potem oddał głos dziennikarzom, którzy zaczęli zadawać pytania.
Pierwsze z pytań skierowane było do mnie.
- Panie Cullen, czy jesteście z panną Swan parą? Czy planujecie coś więcej?
- Tak, jesteśmy razem. - Uśmiechnąłem się do Belli. - Mamy plany, ale nie widzę powodu, aby państwa z nimi zaznajamiać.
- Panie Cullen! - odezwał się inny dziennikarz. - Czy miał pan problemy z narkotykami?
- Nie, nigdy nie miałem z tym problemu.
- A z samokontrolą?
- Owszem, czasami, ale nigdy z własnej winy.
Na sali rozległ się śmiech.
Kiwnąłem głową w kierunku kolejnego dziennikarza, który chciał zadać pytanie.
- Edwardzie, czy zmiana twojego wizerunku nie odbierze ci fanów, a zwłaszcza fanek?
- Hm, jeżeli fan, lub fanka, kupuje moją płytę tylko dlatego, że imponuje jej moje życie osobiste, a nie dla walorów muzycznych, to przykro mi bardzo... - Rozłożyłem ręce. - Takim fanom już podziękujemy...
- Panno Swan! - kolejny pismak zwrócił się do Belli, która od razu się spięła. - Jaki prywatnie jest Boski Cullen?
Bella popatrzyła na mnie i uśmiechnęła się lekko.
- Jaki jest? Normalny facet z nienormalnym poczuciem humoru... - Uśmiechnęła się promiennie do dziennikarza.
- Isabello, czy twój syn jest dzieckiem Edwarda Cullena? - krzyknął dziennikarz z rogu sali.
Bella poczerwieniała, chciałem coś powiedzieć, ale poklepała mnie po dłoni.
- Nie, Edward nie jest jego ojcem, chociaż widząc, jak świetnie się rozumie z moim synem, myślę, że byłby w tej roli cudowny - powiedziała łagodnie.
- Panno Swan, czy pani uratowała Edwarda Cullena ze szponów nałogu?
- Nie, Edward nie posiada żadnych nałogów - odpowiedziała spokojnie moja dziewczyna.
- Oprócz Isabelli Swan - dodałem, wywołując wybuch śmiechu na sali.
- Proszę państwa, ostatnie pytanie! - krzyknął Carlisle.
- Czy będzie pani towarzyszyć Edwardowi, podczas wyjazdów?
- Być może, natomiast teraz nie, gdyż, jak państwo widzicie, zdarzył mi się mały wypadek - Bella wskazała na kulę.
- Dziękujemy państwu za przybycie, teraz chwila na małą sesję zdjęciową - zarządził Carlisle.
Pomogłem Belli wstać, wyszliśmy zza stolików i zatrzymaliśmy się na podeście. Objąłem ją i przytuliłem. Oślepił nas blask setek fleszy i ogłuszył hałas migawek aparatów fotograficznych. Bella uśmiechała się promiennie i widziałem, że już się trochę rozluźniła. Jednego byłem pewny - potrafiła sobie radzić w takich sytuacjach i zrobiła wrażenie na dziennikarzach. Byłem z niej bardzo, bardzo dumny.
Po południu byliśmy umówieni w naszym nowym przyszłym domu, jak go nazywaliśmy, z Alice i z jej koleżanką. Dziewczyna była bardzo konkretna, błyskawicznie obleciała cały dom, pilnie notując to, co jej mówiliśmy, a także podsuwając własne sugestie. Umówiliśmy się na wstępne spotkanie i omówienie projektu po moim powrocie z trasy, gdyż Bella uparła się i nie chciała sama podejmować żadnych decyzji.
Przyjechaliśmy do domu bardzo zmęczeni. Wyłączyłem telefon, gdyż nazajutrz wyjeżdżałem i chciałem spędzić ten wieczór tylko z Bellą. Po Rosalie przyjechał Emmett i zabrał ją do siebie, więc byliśmy sami w domu. Oczywiście, nie całkiem sami, bo był mały Jimo. Zjedliśmy kolację i Bella szykowała kąpiel dla synka, a ja siedziałem w salonie i przeglądałem plan naszych przyszłotygodniowych eventów. Bella pokuśtykała do łazienki kąpać Jimmy'ego, ja zagłębiłem się w lekturze tych papierzysk. Nagle mojej dziewczynce zadzwoniła komórka. Podszedłem do komody, na której leżała jej torebka. Spojrzałem, aby sprawdzić, kto dzwoni i moim oczom ukazał się napis „Mike”.
Poczułem ogarniającą mnie złość i najchętniej odebrałbym ten telefon, ale nie mogłem przecież tego zrobić. Usiadłem w fotelu i kontynuowałem przeglądanie planów, ale za bardzo już z nich nic nie rozumiałem.
Bella wykąpała Jimmy'ego, ułożyła go do snu i przyszła do salonu. Spojrzała na mnie, podeszła do komody, żeby sprawdzić telefon. Patrzyłem na nią kątem oka i widziałem, jak się zmieszała, gdy zobaczyła, kto do niej dzwonił.
- A no właśnie, chyba ktoś do ciebie dzwonił - mruknąłem, nie podnosząc głowy znad swoich papierów.
- Ach... Widzę... Faktycznie... - powiedziała zmieszana.
- Coś ważnego? - spytałem obojętnie.
- Nie... To Alice, potem do niej oddzwonię... - powiedziała sztucznym głosem.
Taaaaak, Bella była bardzo kiepską kłamczuchą i jeszcze gorszą aktorką...
A ja poczułem, że zaraz dostanę cholernego ataku szału. Musiałem się uspokoić, musiałem stąd wyjść. Powiedziałem do niej:
- Zostawiłem coś w samochodzie.
I wyszedłem przed dom.
O co tu, ku***, chodziło? Ten pierdolony Newton do niej wydzwania, a ona mnie kłamie? Co jest, do cholery? Prosiłem ją, żeby sobie dała spokój, żeby mu nie ufała. Chociaż z drugiej strony, może do niej zadzwonił zapytać, jak się czuje, a ona po prostu, wiedząc, jaki jest mój stosunek do niego, bała się powiedzieć prawdę? Cholera! Nic już nie wiedziałem.
Postanowiłem nie mówić jej, że wiem, kto dzwonił. Zobaczę, co dalej pan Newton wymyśli, bo co do jego prawdziwych pobudek nie miałem najmniejszych wątpliwości.
Wróciłem do domu, Belli nie było w salonie. Wszedłem do sypialni, a tam na łóżku leżała moja dziewczyna w przepięknej jedwabnej, prześwitującej koszulce. Włosy miała rozpuszczone, policzki zaróżowione i wyglądała nieprawdopodobnie seksownie, a jednocześnie niewinnie. Nigdy nie znałem kobiety, która by umiała łączyć te dwie cechy, a jej się to udawało i to zupełnie nieświadomie.
Patrzyłem na nią i nic nie mówiłem, będąc jeszcze trochę zły i... rozczarowany tym, że mnie okłamała.
Ale podświadomie wierzyłem w to, że jej kłamstwo nie wynikało ze złej woli, albo z tego, że coś mogło ją łączyć z tym Newtonem, tylko z obawy o moją reakcję i chęci uniknięcia kłótni dzisiaj wieczorem.
Westchnąłem i uśmiechnąłem się do niej.
- No... Piękny prezent. - Usiadłem koło niej na łóżku.
- Tylko ten bandaż psuje efekt. - Uśmiechnęła się lekko.
- Dodaje charakteru - mruknąłem, dotykając jej zabandażowanej kostki
- Tak, bardzo...
- Bello, boli cię kostka? - spytałem cicho.
- Trochę... - Uniosła brwi.
- Bo doktor Cullen musi cię zbadać. Całą, bardzo dokładnie... - Patrzyłem na nią poważnie.
- Och, panie doktorze, czuję się taka... osłabiona... - Przymknęła lekko oczy. - A najbardziej boli mnie tu... - ujęła moją dłoń i położyła ją sobie na piersiach.
- Hm... Doktor Cullen zaraz się tym zajmie... - powiedziałem cicho, nachylając się nad jej cudownymi piersiami...
B.
Nazajutrz Edward wraz z całym Semtexem poleciał na Florydę, a ja zostałam z Rosalie i Jimmym. Jeszcze nigdy nie czułam takiej pustki. No, może oprócz tych strasznych dni, kiedy próbowałam wyrzucić Edwarda z mojego życia. Rosalie też była smutna i nieswoja. Żeby nie myśleć i się nie zamartwiać, wzięła Jimmy'ego i pojechała z nim na wycieczkę rowerową. Ja, przez tę cholerną nogę, byłam unieruchomiona i jeszcze bardziej nieszczęśliwa.
Teoretycznie mogłam jeździć moim samochodem, gdyż skręconą miałam lewą nogę, która podczas jazdy była mi jakby... zbędna. Ale nie chciało mi się nigdzie jeździć, zwłaszcza że jutro czekała mnie podróż do przychodni, bo moja noga nadal była spuchnięta i nie bardzo mi się to podobało. A teraz skupiałam się na odliczaniu dni do powrotu Edwarda, chociaż dopiero upłynęło pięć godzin od momentu, kiedy ostatni raz się widzieliśmy. Edward zadzwonił z lotniska, potem jeszcze wysłał mi dwa esemesy, bardzo piękne i... niegrzeczne. Potem obiecał zadzwonić po wylądowaniu w Miami.
Nie mając, co ze sobą zrobić, leżałam w salonie na sofie, czytałam książkę i jednym okiem oglądałam jakiś serial, który leciał w telewizji, odkąd sięgałam pamięcią.
Nagle zadzwoniła moja komórka, którą odebrałam automatycznie, nawet nie patrząc na wyświetlacz.
- Halo!
- Izabella Swan? - zapytał jakiś niewyraźny głos.
- Kto mówi? - zaniepokojona spytałam.
- Bello, to ty?
- Ja, kto mówi? - Byłam już bardzo zdenerwowana.
- Eric.
- Jaki... Eric? - spytałam, czując, że zaczynają mi drżeć dłonie.
- Twój Eric, Bello. Już wkrótce przyjdę po mojego syna.... - Głos zaśmiał się cicho i wyłączył.
Poczułam, że na całym ciele mam gęsią skórę i drżą mi wszystkie mięśnie.
Boże!
Kto to był?
To nie mógł być Eric...
Nie mógł...
Przecież on...
Trzęsącymi palcami próbowałam wybrać numer do Rosalie, ale miała wyłączoną komórkę. Edward był w samolocie, Alice miała dyżur, więc też nie odbierała telefonu. Poczułam, że zaraz zacznę krzyczeć.
Dlaczego Rosalie nie odbiera?
Dlaczego wyłączyła telefon?
Czy ten niewyraźny głos należał do Erica?
Ciężko mi było to stwierdzić, zwłaszcza że był zniekształcony przez brzmienie telefonu i być może przez, przykładowo, chusteczkę przyłożoną do ust. Nie byłam w stanie tego ocenić w żaden sposób. Zaczynałam szaleć. Nie wiedząc, co robić, zadzwoniłam do Mike'a, bo już naprawdę byłam bardzo zdesperowana. Odebrał dopiero po czwartym sygnale, kiedy już miałam zamiar się wyłączyć.
- Cześć, Bello, co jest? - spytał zdyszanym głosem.
- Eee, Mike, nie przeszkadzam ci? - spytałam niepewnie, bo teraz uzmysłowiłam sobie, że nie wiedziałam, co mam mu powiedzieć.
- Jestem w pracy, ale mogę rozmawiać, stało się coś? Masz jakiś dziwny głos? - zapytał zaniepokojony.
- W sumie, nie wiem, jestem sama, Rosalie pojechała z Jimmym na wycieczkę rowerową i nie mogę się z nią skontaktować. - Uznałam, że na razie tyle mogę mu powiedzieć.
- A gdzie miała z nim pojechać? - spytał spokojnie.
- Tu, do parku, niedaleko naszego osiedla - odparłam.
- Słuchaj, Bello, pojadę do tego parku i ich poszukam, o nic się nie martw - powiedział uspokajająco.
- Ale Mike, jesteś w pracy.
- Spokojnie, mam nienormowany czas pracy, to już jest najmniejszy problem. Już idę do samochodu, nie martw się Bello, znajdę ich. - powiedział i wyłączył telefon.
A ja sama nie wiedziałam, czy nie popełniłam głupstwa dzwoniąc do niego....
Kolejne pół godziny spędziłam na kuśtykaniu od okna do okna i wypatrując mojej siostry i syna. Wreszcie zobaczyłam czarnego Lincolna parkującego przed moim domem. Z samochodu wyszedł Mike Newton i kiwał komuś z daleka. Otworzyłam drzwi i podskakując na jednej nodze, wyszłam na zewnątrz.
- Bello, oni już jadą - powiedział Mike z lekkim uśmiechem. - Znalazłem ich w parku, twojej siostrze rozładowała się komórka, wszystko z nimi w porządku.
W tym czasie Rosie i Jimmy dojechali już do domu.
- Rosalie, dlaczego nie naładowałaś telefonu?! - krzyknęłam.
Rosie spojrzała na mnie zdumiona.
- Nie zauważyłam, Bello, spokojnie. Stało się coś? - spytała ze zmarszczonymi brwiami.
- Tak! To znaczy nie! Nie mogłam się do was dodzwonić i... zdenerwowałam się... - powiedziałam już trochę ciszej.
- I dlatego angażowałaś Mike'a? - uniosła brwi.
- Martwiłam się... - mruknęłam. - Chodźcie do domu... Mike... - Spojrzałam na niego. - Bardzo ci dziękuję, Edward wyjechał, nie miałam się do kogo zwrócić...
- Bello, nie ma sprawy, w razie czego, dzwoń. - Uśmiechnął się, kiwnął głową Rosalie, pomachał Jimmy'emu i poszedł do swojego samochodu.
- No dobrze, sis, o co chodziło? - spytała Rosalie, kiedy weszłyśmy do domu, a Jimmy oglądał bajkę, zajadając ciasteczka.
- Rosie, nie wiem, miałam dziwny telefon... - powiedziałam cicho.
- Jaki? - Rosalie spojrzała na mnie poważnie.
- Jakiś dziwny głos. Przedstawił się jako Eric i powiedział, że przyjdzie po swojego syna... - powiedziałam drewnianym głosem.
- Że co... Eric? - Rosalie była przerażona.
- Tak powiedział... Ale nie sądzę, żeby to był on... On przecież... - Przykryłam twarz dłońmi.
- Bello, zadzwoń do tego szpitala i dowiedz się o jego stan zdrowia - zaproponowała Rosalie.
- Ale, Rosie, oni mi nic nie powiedzą, nie jestem rodziną. Poza tym, nie przedstawię się przecież. - Pokręciłam głową. - Boże, Rosie, przestraszyłam się strasznie, a ty miałaś wyłączony telefon, bałam się...
- No wiem, kochanie, wiem... Dzwoniłaś do Edwarda? - Popatrzyła na mnie.
- Nie, zresztą on jeszcze nie wylądował. Ale, Rosie, na razie nic mu nie będę mówiła. On gotów wsiąść w samolot i wrócić. A przecież musi tam być. - Byłam rozdarta, nie wiedziałam, co robić. Z jednej strony nie chciałam zostać sama, z drugiej on musiał dopełnić swoich obowiązków. Boże!
- Ale, Bello, myślę, że powinnaś do niego zadzwonić... Nie wiem, może ktoś z prasy się dowiedział i robi jakieś dziwne podchody, żeby napisać emocjonujący artykuł? - zastanawiała się Rosalie.
- Nie wiem, nie wiem. - Pokręciłam głową. - Tylko nie mów nic Emmettowi, proszę.
- Dobrze, poczekamy do jutra. Ale nie rób z tego kolejnej tajemnicy, Bello.
- Jasne, Rosie, zachowajmy na razie spokój.
Edward zadzwonił zaraz po przylocie, potem jeszcze chyba z pięć razy z hotelu. Opowiadał o zamieszaniu na lotnisku, o oblężeniu przed hotelem, o powitalnej imprezie. Ostatni raz zadzwonił do mnie o północy z informacją, że jeszcze siedzą na jakimś party, że jest grzeczny, bo wypił dopiero drugiego drinka. No i że mnie kocha i tęskni za moimi... I tu nastąpiła długa wyliczanka. Och, on był taki zabawny i kochany. Dzięki temu zapomniałam o tym chorym telefonie i zasnęłam, śniąc o moim boskim facecie.
Nazajutrz pojechałam do mojego lekarza, który bardzo na mnie nakrzyczał, że nie chodzę o kulach, że nadwyrężam kostkę i że jak będę tak dalej robić, to włoży mi tę nogę w gips. A na koniec wizyty bardzo mnie zaskoczył, prosząc o autograf dla swojej córki, która była fanką całego Semtexu, a od niedawna fanką „pięknej Belli”. Musiałam mieć bardzo niewyraźną minę, kiedy mnie o to poprosił, bo roześmiał się i życzył cierpliwości. No tak, chyba musiałam się zacząć przyzwyczajać.
Pokuśtykałam na parking i podeszłam do swojego samochodu. Poczułam tak wielką słabość, że musiałam oprzeć się o maskę, żeby nie zemdleć. Wszystkie cztery opony mojego nowego auta były przebite. Myślałam, ze się rozpłaczę. Boże! Kto mnie nienawidził do tego stopnia, żeby zrobić takie rzeczy? Zaczynałam powoli wierzyć, że to mógł być ten cholerny Eric, co było bardzo mało prawdopodobne, ale teraz już nic nie wiedziałam.
Co ja miałam zrobić?
Zadzwoniłam do Edwarda, chociaż nie wiedziałam, jak miałby mi pomóc, będąc tak daleko. Niestety, nie odbierał telefonu - pewnie był na jakimś kolejnym spotkaniu. Próbowałam jeszcze dodzwonić się do Emmetta, ale jego komórka też nie odpowiadała. Zaczęłam szukać w samochodzie numeru do tego serwisu, bo auto miało wykupiony pełen pakiet ubezpieczenia, więc taka szkoda też była w tej polisie uwzględniona. Znalazłam w końcu ten numer i zadzwoniłam, zgłaszając zajście. Jakiś miły pan poprosił, żebym zaczekała przy aucie, że w ciągu pół godziny ktoś przyjedzie. Gdy tylko się wyłączyłam, na wyświetlaczu pojawił się numer Rosalie.
- Rosie, nie uwierzysz... - próbowałam jej powiedzieć, co mi się przydarzyło, ale Rosalie przerwała mi, mówiąc bardzo zdenerwowanym głosem:
- Bello, natychmiast przyjeżdżaj do domu!!!
- Boże Rosie, co się dzieje?!
- Nie wiem, jest tu pełno prasy, koczują przed domem, nie mogę wyjść z Jimmym, przyjeżdżaj, Bello! - krzyknęła i się rozłączyła.
Poczułam, że zaraz oszaleję. Rozglądnęłam się za taksówką, ale o tej porze złapać taką w L.A. to był niemal cud. Nie zastanawiając się za długo, zadzwoniłam do Mike'a.
- Witaj, Bello - jego głos brzmiał miło.
- Mike, wiem, że to staje się nudne, ale potrzebuję twojej pomocy.
W szybkich słowach streściłam mu przebieg wydarzeń. Nie wnikał w szczegóły, tylko rzucił
„za piętnaście minut będę” i się wyłączył.
Faktycznie przyjechał bardzo szybko. Pomógł mi wsiąść do auta i ruszył w stronę mojego domu. Nawet nie pomyślałam, żeby zadzwonić do tego serwisu, o niczym nie myślałam, tylko o moim dziecku. I o tym, co się działo przed moim domem. I dlaczego?
Gdy wjeżdżaliśmy w moją ulicę, już z daleka zobaczyłam samochody, tłum dziennikarzy i paparazzi w pełnej gotowości.
- O Boże! - szepnęłam.
- Bello, posłuchaj mnie. - Mike trochę zwolnił. - zatrzymam się przed wejściem, nie wysiadaj, dopóki nie otworzę ci drzwi, pomogę ci i wejdziemy szybko do twojego domu, dobrze?
Kiwnęłam głową, czując, że krew zaczyna mi odpływać z twarzy i zaraz zemdleję.
Mike podjechał gwałtownie na mój podjazd, dziennikarze w ostatniej chwili uskoczyli przed wielkim samochodem. Gdy Newton otoczył auto i otworzył mi drzwi, wszyscy rzucili się w moją stronę, robiąc setki zdjęć i nagrywając kamerami. Jakaś reporterka z mikrofonem, przepychając się pomiędzy swoimi kolegami po fachu, rzuciła się do mnie, krzycząc:
- Panno Swan, czy to prawda, że zabiła pani ojca swego syna?! Czy to była obrona własna?! Czy Edward Cullen o tym wie?!
Dziennikarze napierali na nas, miałam wrażenie, że mnie zaraz uduszą. Wreszcie Mike, uniósł mnie niemal w powietrzu, łapiąc wpół i przepchnął się przez tłum, wpadając przez drzwi, które otworzyła nam przerażona Rosalie.
Spojrzałam na moją siostrę i poczułam, że uginają się pode mną nogi. Mike w ostatniej chwili mnie złapał, ale już tego nie zarejestrowałam, zatopiwszy się miękkiej mgle.
E.
Mieliśmy kolejne spotkanie z fanami. Nie powiem, zaczynało mnie to już trochę męczyć. Ciągłe wywiady, autografy, zdjęcia, odpowiadania na najbardziej głupie pytania, których część dotyczyła mojego związku z Bellą. No, ale to było moje życie, mój obowiązek, więc robiąc dobrą minę do złej gry, cierpliwie wszystko znosiłem. Zresztą tak jak pozostała część grupy.
Gdy wracaliśmy do hotelu, po kolejnym evencie, od razu wyjąłem telefon, żeby zadzwonić do Belli. Zobaczyłem, że próbowała się ze mną skontaktować. W tym samym momencie, Emmett powiedział do mnie: „O! Bella do mnie dzwoniła”. I od razu poczułem, że coś się stało. Niestety, Bella nie odbierała telefonu. Przyjechaliśmy do hotelu, wpadłem do swojego pokoju, usiłując ciągle się do niej dodzwonic, a Emmett próbował połączyć się z Rosie, która też nie odbierała. Popatrzyliśmy na siebie i już wiedzieliśmy, że coś jest nie tak. Nagle wpadł do nas pobladły Carlisle i krzyknął:
-Włączcie szybko kanał informacyjny!
Emmett włączył telewizor i naszym oczom ukazała się reporterka, stojąca w tłumie innych dziennikarzy, przed...domem mojej dziewczyny!
Reporterka relacjonowała na żywo:
„ Jesteśmy przed domem Izabelli Swan, autorki tekstów do najnowszej płyty grupy Semtex, a także partnerki życiowej wokalisty tejże grupy, Edwarda boskiego Cullena. Dzisiaj rano tajemniczy informator, dostarczył nam szokujące szczegóły z życia pani Swan, zanim zamieszkała w LA. Otóż, Izabella Swan strzeliła w głowę ojcu swego syna, który po tym zajściu znalazł się w śpiączce i przez ten cały czas leżał w szpitalu okręgowym w Bostonie. Niedawno został zabrany przez kogoś z rodziny i nie wiemy gdzie jest i czy jeszcze żyje. Teraz pada pytanie, czy Semtex wiedział o tym, zatrudniając niedoszłą morderczynię? I czy sam Edward Cullen, wie, kim jest jego dziewczyna?!
Proszę państwa...nadjeżdża jakiś samochód...tak, to Izabella Swan. Zapytajmy ją o te wydarzenia!!!”
Widziałem jak reporterzy otaczają czarnego Lincolna ciasnym kręgiem, widziałem, jak Newton wysiada i biegnie na drugą stronę, żeby pomóc Belli wysiąść. Reporterzy rzucają się na przerażoną Bellę, zadając jej miliony pytań i robiąc setki zdjęć. Newton odpycha dziennikarzy, łapie moją dziewczynę wpół i niemal wpadają przez otwarte drzwi do domu.
Carlisle wyłączył telewizor i utkwił wzrok we mnie.
- Wiedziałeś o tym? - Spytał.
- Tak - kiwnąłem głową.
- To nie uważałeś, że powinienem o tym także wiedzieć? - Był wkurwiony. - Muszę przygotować oświadczenie dla prasy. ku***, Edwardzie, zarówno ty, jak i ona jesteście osobami publicznymi, muszę wiedzieć takie rzeczy, do cholery! - Krzyknął.
Podniosłem się gwałtownie.
- A co by to dało? Co? - Patrzyłem na niego wściekłym wzrokiem. - Uchroniłbyś ją przed tym? Sprawił, że ten jakiś „tajemniczy informator”, nie podrzuciłby tematu prasie? Tak?
- Ale wiedziałbym, na co się ewentualnie szykować.
- No to teraz już wiesz. A oni z niej zrobili morderczynię. ku***! - Złapałem się za głowę. - To była obrona własna, Carlisle! Ten skurwiel bił ją, wpadł do niej do domu, rzucał małym Jimmym, rzucał nią, rozwalił jej głowę, ona się broniła. Ktokolwiek dostarczył te informacje prasie, nie powiedział wszystkiego! - Krzyczałem.
- Dobrze, uspokój się, przygotuję oświadczenie. Wy na razie nie zabierajcie na ten temat głosu - Carlisle popatrzył na nas.
- Ja na pewno nie zabiorę głosu. Wracam do LA - powiedziałem łapiąc za telefon.
- Chyba oszalałeś! Nie możesz!!! - Wydarł się Laurent, który do tej pory siedział z kamiennym wyrazem twarzy.
- Muszę! Mam ją zostawić samą, z tym wszystkim? - Popatrzyłem na niego, mrużąc oczy.
- Masz swoje obowiązki. Ona sobie poradzi, nie jest sama. Właśnie, kim był ten facet z nią? - Laurent utkwił we mnie wzrok.
- Znajomy - mruknąłem, starając się nie kontynuować tematu, bo czułem, że zaraz trafi mnie szlag.
- Kiedy mamy koncert w Miami? - Spytał, milczący dotąd Emmett.
- Za tydzień - odparł Carlisle.
Emmett podszedł do mnie i złapał za ramię.
- Jedź do niej, bro. Przyjedziesz na koncert. Na spotkaniach poradzimy sobie. O nic się nie martw - mój brat walnął mnie w plecy i mrugnął do mnie pocieszająco.
Mój wielki brat…
- Dzięki, Emmett - mruknąłem.
- Chyba sobie żartujecie! - Parsknął Laurent.
- Weź mnie nie wkurwiaj, Laurie! To moja kobieta! Muszę z nią być i koniec! Chyba, że chcesz sam zaśpiewać na koncercie! - Wydarłem się, stojąc prawie twarzą w twarz z wściekłym Laurentem.
- ku***, leć, leć! Tylko bądź tu za tydzień, bo cię ku*** zabiję Edward, przysięgam!!! - Wydarł się, machnął ręką i wyszedł z pokoju.
Popatrzyłem na nich i zacząłem dzwonić na lotnisko...
Zabukowałem lot na wieczór i wreszcie dodzwoniłem się do Belli.
- Dziewczynko, wszystko w porządku? Widziałem w telewizji ten cały burdel.
- Edwardzie, to jakiś koszmar, musieliśmy wezwać policję, żeby rozgonili ten tłum, nie wiem co się dzieje… - Była bardzo zdenerwowana.
- Będę dzisiaj w nocy, mam już zabukowany bilet na wieczorny lot - powiedziałem szybko
- Ale nie możesz, trasa.... - Próbowała jak zawsze protestować, ale jej przerwałem.
- Daj spokój. Wrócę za tydzień na ten koncert. Muszę być z tobą, Bello - powiedziałem ciepło.
- Och dobrze kochany...przylatuj... - Westchnęła.
- Sama jesteś? - Spytałem ostrożnie.
- No...z Rosie...Widziałeś Mike'a? - Zapytała niepewnie.
- Tak - odparłem krótko.
- Edwardzie...pojechałam do lekarza, bo ta noga mi bardzo spuchła i jak wyszłam.... - zaczęła szlochać.
- Co się stało? - Krzyknąłem.
- Ktoś mi przebił wszystkie opony w samochodzie. I wtedy zadzwoniła przerażona Rosie. Nie miałam do kogo zwrócić się o pomoc. A Mike...przyjechał w 15 minut, pomógł mi, zadzwonił na policję, przegonił dziennikarzy. Nie bądź zły, ale on naprawdę mi pomógł... - Miała zmartwiony, a jednocześnie przepraszający głos.
- Dobrze, Bello, porozmawiamy jak przyjadę. Czekaj na mnie, w nocy będę, o nic się nie martw, kochana dziewczynko.... - powiedziałem spokojnie i wyłączyłem telefon.
Hm.
To wszystko było...dziwne... Ten atak prasy, Newton, wszystko w tym czasie, kiedy mnie nie było. Nie wiem, coś mi tu nie grało. Zapewne było to spowodowane osobą samego Newtona, który ewidentnie czuł coś do Belli i na pewno coś ukrywał. Wyczuwałem to całym sobą. Ale teraz nie pieprzony Mike Newton był moim problemem, tylko osaczona przez prasę Bella, do której musiałem się jak najszybciej dostać.
B.
Skończyłam rozmawiać z Edwardem i utkwiłam wzrok w telefonie. Rosalie siedziała w salonie i oglądała razem z Jimmym jakiś film. Mike uparł się, że pojedzie i załatwi sprawę z moim unieruchomionym samochodem, więc się w końcu zgodziłam, bo bardzo nalegał.
Siedziałam i gorączkowo myślałam o tym, co się wydarzyło.
Po pierwsze, ktoś dobrze znał całą sprawę, ale sprzedał prasie tylko tę część, która mnie przedstawiała w niezbyt korzystnym świetle.
Po drugie, co się stało z Erikiem? Nigdy mi nie mówił o swojej rodzinie. Powiedział tylko, że wcześnie stracił rodziców, tak jak i ja i to na początku nas do siebie zbliżyło.
Po trzecie, obawiałam się reakcji Laurenta i Carlisle, którzy pewnie teraz robili wszystko, żeby te gorące wiadomości z pierwszych stron gazet, nie wpłynęły na sprzedaż płyty i w ogóle na odbiór grupy.
No i jeszcze ten tajemniczy telefon, o którym na razie nie powiedziałam Edwardowi, bo już za dużo było tych wszystkich dziwnych wydarzeń.
No i sam Edward, który zamiast robić to, co do niego należało, na pewno był rozdarty pomiędzy poczuciem obowiązku wobec mnie, a sprawami zespołu. Nie chciałam go od tego odrywać, ale nie mogłam być teraz sama, ucieszyłam się, że postanowił do mnie przylecieć i to tak szybko.
Usłyszałam, że pod mój dom podjeżdża jakiś samochód, to był Mike w moim, już naprawionym, aucie. Otworzyłam mu drzwi i szybko wszedł do środka.
- Proszę, Bello, tu masz kluczyki, ubezpieczenie i kartę gwarancyjną na te nowe opony - powiedział, wręczając mi wszystkie papiery.
- Och Mike, nawet nie wiesz jak bardzo ci jestem wdzięczna. Naprawdę... - Uśmiechnęłam się do niego i poprosiłam go do jadalni. - Zrobić ci coś do picia? - Spytałam, gdy usiedliśmy przy stole.
- Dziękuję, Bello, mną się nie kłopocz. Słuchaj, objechałem całą okolicę, nie widziałem w pobliżu żadnych dziennikarzy, więc może interwencja policji poskutkowała.
- Och mam nadzieję Mike, to jest jakaś...paranoja... - Złapałam się za głowę.
- Wiem...rozumiem, Bello, dziennikarskie hieny potrafiły zniszczyć już niejedno spokojne życie, a ty do tego nie przywykłaś - patrzył na mnie poważnie.
- Mike... - Spojrzałam na niego. - Jeśli chcesz zadać mi jakieś pytanie...to zadaj.
- Bello...nie obchodzi mnie twoje minione życie, jeśli chcesz to sama mi powiedz - patrzył na mnie ze spokojem.
- To jest dla mnie trudne, ale skoro i tak już wiedzą o tym całe Stany, to... - Pokręciłam głową. - Tak to prawda, strzeliłam do ojca mego syna, bo chciał zabić mnie i skrzywdzić moje dziecko. To była obrona konieczna. On...zapadł w śpiączkę i do niedawna leżał w szpitalu w Bostonie, teraz nie wiem...ktoś z rodziny go podobno zabrał stamtąd. Ale to już wiesz, bo trąbią o tym wszędzie! - Uniosłam się. - I robią ze mnie pieprzoną czarną wdowę! - Podeszłam o drzwi jadalni i zamknęłam je, bo nie chciałam, żeby strzępki rozmowy dotarły do uszu Jimmiego.
- To zagrywki brukowców, nadać chwytliwy tytuł, zrobić wielką aferę z niczego - odparł Mike.
- Ale Mike! Tu nie chodzi o to! Ja nie jestem morderczynią, on mnie bił, rzucał mną po ścianach, rzucił Jimmym, Boże! Co ja miałam....- Zakryłam twarz dłońmi, bo czułam, że zaraz wpadnę w histerię.
Poczułam, jak Mike podchodzi do mnie, delikatnie łapie mnie za ręce i odsuwa mi je z twarzy.
- Bello, uspokój się - powiedział cicho. - Nie możesz w ten sposób reagować, bo zrobisz sobie krzywdę. Musisz byc silna, Bello. Jesteś teraz na świeczniku, bo stałaś się medialna. I prasa to wykorzystuje.
Spojrzałam na niego, stał bardzo blisko i trzymał nadal moje dłonie w swoich rękach.
- Wiem Mike, dzięki, już jestem spokojna - pokiwałam głową i zabrałam ręce.
- A kiedy Edward wraca? Wie już o tym…zamieszaniu? Hm...głupie pytanie, na pewno wie. - Spytał trochę swobodniej, jednocześnie odsuwając się ode mnie i siadając przy stole.
- Dzisiaj w nocy będzie. Wróci do zespołu na sam koncert w Miami.
- To dobrze, nie powinnaś być sama - powiedział wstając - Bello, będę się zbierał, w razie czego dzwoń w każdej chwili - uśmiechnął się.
- Ale Mike, poczekaj - zatrzymałam go. - Czym masz zamiar jechać? A gdzie w ogóle masz swój samochód? - Spytałam, bo dopiero teraz do mnie dotarło, że przecież przyjechał moim autem.
- Nie martw się, jakoś sobie poradzę - machnął ręką, zmierzając w stronę wyjścia.
- Nie ma mowy, chociaż raz ja tobie pomogę. Gdzie masz swoje auto? - spytałam.
- Na tym parkingu przed centrum medycznym - powiedział, patrząc na mnie poważnie. - Ale Bello, nie powinnaś wychodzić z domu.
- Mike! - Przerwałam mu. - Nie dam się zamknąć w domu. Chodźmy… - Wzięłam swoją torebkę, powiedziałam Rosalie, że jadę zawieźć Mike'a do samochodu. Rosie nie była zbytnio tym uszczęśliwiona, kazała mi tylko uważać i mieć telefon przy sobie. Mike w tym czasie wyszedł na zewnątrz i czekał na mnie przy moim samochodzie.
Wsiedliśmy z Mikem do auta i ruszyliśmy w stronę autostrady.
Gdy jechaliśmy, czułam, że on przygląda mi się z boku. Zerknęłam na niego, a on odwrócił głowę, jakbym go na czymś przyłapała. Zaczynałam się dziwnie czuć w jego towarzystwie. To znaczy, nie, że źle, czy coś w tym rodzaju. Zaczynałam czuć, że on..., że jego pomoc dla mnie, nie jest tak do końca bezinteresowna. Sama nie wiedziałam, jak mam to ocenić. To było tylko przeczucie, ale kobieta ma szósty zmysł do takich rzeczy.
Jechaliśmy w milczeniu, co było dziwne, bo do tej pory Mike starał się zawsze jakoś podtrzymywać rozmowę.
Wreszcie dojechaliśmy na miejsce. Parking był praktycznie pusty, zaparkowałam tuż obok jego samochodu, odwróciłam się do niego i uśmiechnęłam.
- Jesteśmy...widzisz, ja też mogę czasami coś dla ciebie zrobić - patrzyłam na niego z uśmiechem.
Odwrócił się do mnie i przysunął bliżej.
- Bello... - Powiedział cicho, patrząc na mnie jakoś dziwnie. - Wiem, że to głupie i nie powinienem...
- Mike - podniosłam dłonie, w ostrzegawczym geście, bo od razu zrozumiałam, do czego zmierza.
- Nie, Bello, proszę - patrzył na mnie znowu tym gorącym wzrokiem. - Muszę to powiedzieć. Bardzo cię... lubię, Bello. I uważam, że jesteś niesamowitą kobietą. I wybacz mi...ale nie mogę się powstrzymać...
W tym momencie przybliżył się jeszcze bardziej i zanim zdążyłam zareagować, złapał moje policzki w swoje dłonie i pocałował mnie w usta.
Pocałunek był delikatny, wręcz ulotny, a ja siedziałam, jak skamieniała, nie mogąc się ruszyć.
Odsunął się, popatrzył na mnie i szepnął:
- Jesteś piękna Bello...
Wtedy dopiero dotarło do mnie, to co się stało, popatrzyłam na niego trochę przerażona i powiedziałam cicho:
- Mike, powinieneś już iść do swojego samochodu...
Spojrzał na mnie smutno, kiwnął głową i otworzył drzwi. Stojąc już na zewnątrz, spojrzał raz jeszcze i spytał.
- Bello, czy mogę do ciebie czasami zadzwonić?
Pokręciłam głową i powiedziałam cicho
- Wolałabym nie…
Zatrzasnął drzwi i patrzyłam przez chwilę, jak wsiada do swojego samochodu.
Jechałam do domu i byłam przerażona...
I czułam się strasznie...
I nienawidziłam siebie...
Boże, jak miałam spojrzeć Edwardowi w twarz?
Może te myśli i oskarżenia wobec siebie były trochę przesadzone, bo przecież nie zrobiłam nic złego...Ale w głębi duszy czułam, że to nie było dobre, że powinnam jakoś zareagować, bardziej zdecydowanie. Ale...lubiłam Mike'a Newtona i fakt, że on zaczynał coś do mnie czuć, wcale nie ułatwiał mi podjęcia jakichś negatywnych zachowań, względem niego.
Poza tym, uważałam, że jest naprawdę dobrym człowiekiem, może trochę zagubionym i samotnym, ale na pewno nie jest zły. Był całkowitym przeciwieństwem Edwarda. I nie, żeby mnie to pociągało w jakiś sposób, ale sprawiało, że było mi go po prostu żal. A zwłaszcza kiedy mój chłopak twierdził, że Mike jest jakiś podejrzany i mam na niego uważać. Wówczas chciało mi się z tego śmiać. Może Mike miał rację, że Edward trochę za szybko ocenia ludzi? No tak, dla niego wszystko było czarnobiałe... A gdzie wszystkie odcienie szarości?
Myśląc w ten sposób, dojechałam do domu, wysiadłam z auta, rozglądając się wokół, ale nie widziałam żadnych podejrzanych ludzi.
W domu zrobiłyśmy z Rosalie kolację, położyłam Jimmiego spać i postanowiłam zaczekać na Edwarda. Przylatywał na lotnisko LAX około północy. Tak więc, jeżeli nic się nie opóźni, około drugiej w nocy powinien być u mnie. Nie mogłam się już doczekać, kiedy mnie przytuli i poczuję jego cudowny zapach. Cały czas tęskniłam za nim jak wariatka. Non stop pisaliśmy do siebie smsy, niektóre o takiej treści, że powinno się je czytać tylko po dwudziestej drugiej. Wiedziałam, że jak on będzie przy mnie, to nie straszni mi będą paparazzi i ci wszyscy reporterzy, którzy żerowali na ludzkich tragediach.
Tak rozmyślając, jednocześnie patrząc bez zainteresowania w telewizor, zasnęłam w fotelu, czekając na mojego boskiego faceta.
E.
Byłem już w LA parę minut po północy. Odprawa poszła całkiem sprawnie i przed drugą w nocy wysiadłem z taksówki pod domem Belli. Miałem klucz od jej domu, więc wszedłem po cichu, starając się nikogo nie obudzić. Zostawiłem torbę w holu i wszedłem do salonu, rozjaśnionego lekką poświatą z włączonego telewizora. W tym białym świetle zobaczyłem moją dziewczynę, śpiącą w fotelu. Była zwinięta w kłębek, chorą nogę oparła o drugi fotel, ręce trzymała pod głową i wyglądała jak cholerna śpiąca królewna. Poczułem ukłucie w sercu na ten widok. Moja malutka czekała na mnie...
Kurcze...Rozczuliło mnie to...
W końcu nie miałem w życiu za dużo powodów do rozczulania się, dlatego teraz byłem wyczulony, na każde tego typu gówno. Zwłaszcza, kiedy chodziło o Bellę.
Podszedłem do jej fotela, kucnąłem koło niej i pocałowałem ją we włosy, wdychając ich zapach, którego mi tak bardzo brakowało. Drgnęła gwałtownie, jakby przestraszona i otworzyła zaspane oczy. Zobaczywszy mnie poderwała się gwałtownie, zapominając o swojej chorej nodze.
- Auuuu - syknęła.
- No Bello, wiem, że mnie uwielbiasz i w ogóle, ale bez przesady, nie rób sobie krzywdy - uśmiechnąłem się krzywo, biorąc ją na ręce.
- Och, Edwardzie, kochany, jesteś... - Objęła mnie ramionami i wtuliła twarz w moją szyję, wdychając mój zapach, tak jak ja to zrobiłem z jej włosami.
- Jestem malutka, jestem...nawet nie wiesz, jak za tobą tęskniłem - powiedziałem cicho, idąc z nią do sypialni.
Popatrzyła gdzie ją niosę i uśmiechnęła się.
- A nie chcesz najpierw porozmawiać? - Spytała nadal się śmiejąc.
- Potem dziewczynko, teraz muszę zrobić te wszystkie rzeczy, o których ci pisałem w smsach. - Odparłem cicho, kładąc ją na łóżku i wtulając się w jej piersi. - Hmmm, tak za wami tęskniłem...
- Tylko za nimi? - Zmarszczyła brwi.
- Nie tylko, jeszcze za....- Zjechałem niżej.
- Och, Edwardzie...
- I tam w środku…hmmm też....
- Och…Boże!
- Za tym też...- Uśmiechnąłem się tak jak zawsze, czując jak zaciska palce na moich ramionach.
Home, Sweet Home....
E.
Nazajutrz wstaliśmy rano i szykowaliśmy śniadanie. Jimo, gdy zobaczył, że przyjechałem, zaczął wydawać szalone okrzyki radości i musiałem iść z nim do jego pokoju i podziwiać stworzone ostatnio dzieła.
- Jimo, pokaż co tam masz - posadziłem go na kolanach i oglądałem rysunki.
- Tu Ed i Jimo - pokazał mi rysunek, który ewidentnie przedstawiał mnie i jego.
- To świetny portret chłopie - uśmiechnąłem się, jednocześnie będąc w lekkim szoku, gdy usłyszałem, jak wielki postęp zrobił w wypowiadaniu kolejnych słów.
To dziecko, stawało mi się coraz bliższe i coraz bardziej czułem się w jego towarzystwie swobodnie i tak normalnie. Nie mogłem się doczekać momentu, w którym zamieszkam w jednym domu z Bellą i Jimmym. To będzie dla nas próba, a dla mnie szkoła życia. Nie traktowałem tego jak doświadczenia, czy treningu. Nie, nie. To było całkiem coś innego.
To był dla mnie krok do przodu i sprawdzenie się jako mężczyzna…a może i ojciec?
Ojciec…tato…
Tak obce mi słowo.
Tak…znienawidzone przeze mnie słowo.
Budzące strach, ból i wstręt.
Będę musiał nauczyć się na nowo je postrzegać, odbierać, żeby iść dalej i nikogo nie zranić.
Zjedliśmy śniadanie i postanowiliśmy pojechać do naszego „przyszłego domu”, żeby pozawozić kilka spakowanych pudeł z książkami. Zapakowałem wszystko do auta Belli, Jimmy usiadł z tyłu i pojechaliśmy.
Na miejscu, Jimmy od razu poszedł pobawić się w ogrodzie, basen był odpowiednio zabezpieczony, ale Bella kilkakrotnie przypominała małemu, żeby nie zbliżał się do wody. Rozpakowałem auto, Bella usiłowała mi pomagać, ale pogroziłem jej palcem i kazałem usiąść w ogrodzie i mi nie przeszkadzać. Patrząc na ten dom i na nią, siedzącą w fotelu w naszym „przyszłym ogrodzie”, poczułem się naprawdę szczęśliwy. I wiedziałem, że będąc razem, przejdziemy przez to pieprzone dziennikarskie bagno, w którym teraz się znajdowaliśmy.
Usiadłem koło mojej dziewczyny i popatrzyłem na nią.
- I jak dziewczynko? - Spytałem.
- Dobrze… - Kiwnęła głową.
- Martwisz się tym całym gównem? - Zapytałem cicho.
Kiwnęła głową.
- Będzie dobrze, przeczekamy to, damy radę, mam wprawę w tego typu sprawach - uśmiechnąłem się do niej pocieszająco.
- Och…to jest chore… - Spojrzała na mnie i widziałem w jej oczach strach - Edwardzie, kto mógłby zrobić coś takiego? I co się stało z Erikiem? Kto go zabrał ze szpitala, nie miał żadnej rodziny, przynajmniej nic mi na ten temat nie wiadomo… - Mówiła cicho.
- Nie wiem, Bello. Może jakiś dziennikarz na to wpadł. Może ktoś z twoich starych znajomych z Bostonu, uznał, że skoro stałaś się znaną osobą, będzie mógł zrobić na tych rewelacjach niezłą kasę? Ludzie potrafią sprzedać własną skórę za parę groszy, a podejrzewam, że taka gazeta, czy stacja telewizyjna, zapłaciła niemałe pieniądze za takiego newsa - też mówiłem cicho, bo Jimo bawił się niedaleko. - Bello, błagam, nie zadręczaj się, przejdziemy przez to razem, dlatego tu jestem, dziewczynko - mrugnąłem do niej pocieszająco.
- Och wiem, ale martwię się i tak, ktoś mnie nienawidzi Edwardzie, ktoś, kto jest tutaj, w LA, ktoś, kto przedziurawił mi opony, ktoś, kto do mnie wydzwania, ktoś… - przerwała i spojrzała na mnie z wyraźnym strachem, że powiedziała za dużo.
- Kto do ciebie wydzwania? - Starałem się nie unosić, ale poczułem narastającą wściekłość.
- Eeee, Jezu...tylko się nie unoś - popatrzyła na mnie z przestrachem. - Miałam dziwny telefon... - Powiedziała cicho.
- To znaczy? - Utkwiłem w niej twardy wzrok.
- Zadzwonił, chyba mężczyzna, bo głos miał trochę niewyraźny. Przedstawił się jako Eric i powiedział, że wkrótce przyjdzie po swojego syna - dokończyła prawie szeptem.
- I dopiero teraz mi to mówisz?! - Ryknąłem, aż Jimmy spojrzał przestraszony z drugiej strony ogrodu.
- Boże! Nie krzycz - starała się mówić normalnym głosem.
Wstałem, bo nie mogłem usiedzieć spokojnie. Zacząłem chodzić po tarasie, na którym siedzieliśmy.
- Jezu, Bello, co jeszcze przede mną ukrywasz, do cholery?! Przecież mieliśmy już z tym skończyć. Z tym pieprzonymi tajemnicami. Nie uważasz, że pierwsze co po takim telefonie, to powinnaś zadzwonić do mnie? - Mówiłem cicho, ale gdyby mój wzrok potrafił zabijać, Bella leżałaby już martwa.
- Edwardzie, nie chciałam zawracać ci głowy... - Szepnęła.
- Co?!!!! - Teraz już nie byłem w stanie panować nad sobą.
Jimmy przerwał zabawę i patrzył na nas zaniepokojony.
- Edwardzie, uspokój się! - Syknęła w moją stronę, uśmiechnęła się i pomachała do synka, który spojrzał na nas przeciągle, ale zajął się znowu swoją zabawą.
- Dobrze - nachyliłem się do niej i zatrzymałem swoją twarz kilka centymetrów przed jej twarzą. - Powiedz mi do kurwy nędzy, co tobą powodowało, że uznałaś, że będziesz mi zawracać głowę, Bello? Proszę. Chcę znać pobudki, którymi się kierowałaś, bo za żadne skarby nie jestem w stanie tego pojąć.
Patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami, a ja dziękowałem Bogu, że jest z nami Jimmy, bo inaczej całe Bel Air poznałoby swojego nowego sąsiada.
- Zrobiłam źle, to prawda, chciałam, żebyś poświęcił się swoim obowiązkom, a nie mnie niańczył. A i tak przyleciałeś... A potem uznałam, że już nie będę do tego wracała...Przepraszam, Edwardzie...to nie dlatego, że ci nie ufam, czy coś, ale po prostu, nie chciałam cię odrywać... - Nie dałem jej dokończyć.
- Myślisz, że to jest dla mnie najważniejsze? Że to się dla mnie najbardziej liczy? Bello, to tylko kilka spotkań, nie zbawiam świata, do diabła. Wy jesteście dla mnie ważniejsi, niż to całe gówno. A poza tym, Bello, takie coś należałoby gdzieś zgłosić, nie wiem, na policję. Nie możesz tego lekceważyć. A ja nie mogę z czymś takim nic zrobić, skoro nic o tym nie wiem. - Patrzyłem na nią i zrobiło mi się trochę głupio za ten mój wybuch. - Bello... - Kucnąłem koło niej. - Nigdy więcej tego nie rób...nie ukrywaj przede mną takich rzeczy, dobrze? - Ująłem jej dłoń i przyłożyłem do ust, wciągając zapach jej skóry.
- Dobrze... - Szepnęła.
- No! - Mruknąłem, kręcąc głową. - Żebym się nie dowiadywał różnych rzeczy po czasie, albo od kogoś innego - spojrzałem na nią groźnie, a ona zarumieniła się, aż po cebulki włosów.
- Dobrze - kiwnęła głową i wstała, żeby zawołać Jimmiego.
Hm. Trochę dziwnie to wyglądało...
Zaczęliśmy zbierać się do wyjazdu. Wyszliśmy na podjazd i już z daleka zobaczyłem, że przy bramie wjazdowej stoją dziennikarze z aparatami fotograficznymi. Pewnie zobaczyli auto Belli na podjeździe, albo czatowali pod domem, w nadziei, że któreś z nas się tu pojawi. Całe szczęście, brama była zamknięta i żadnemu z nich nie wpadł do głowy szalony pomysł, żeby ją sforsować.
Wyjechaliśmy przez wolno otwierającą się bramę, nasze auto miało przyciemniane szyby, więc nie byliśmy zbyt dobrze widoczni, ale i tak pieprzeni paparazzi rzucili się w stronę naszego samochodu i zaczęli robić tysiące zdjęć. Jimmy siedział z tyłu i patrzył zafascynowany, wcale się nie przestraszył, jak się tego obawiałem. Siedział tylko z otwartą buzią i rozglądał się na wszystkie strony.
- Mama foto....Ed foto... - Powiedział pokazując nam, co się dzieje na zewnątrz.
- Tak, kochanie, robią nam zdjęcia - uśmiechnęła się do niego Bella.
- Super - uśmiechnął się szeroko, zaczął machać do dziennikarzy, którzy i tak go za dobrze nie widzieli.
Wreszcie udało mi się wyjechać i ruszyłem w stronę autostrady, mając nadzieję, że przed domem Belli, nie będzie takiego zbiegowiska, jak ostatnio. Niestety... Moje nadzieje okazały się płonne, ponieważ, gdy tylko wjechaliśmy na ulicę Belli, już z daleka widzieliśmy błyski fleszy, skierowane w naszą stronę.
- Bello - popatrzyłem na nią. - Może pojedziemy do mnie? - Zaproponowałem.
- A sądzisz, że u ciebie ich nie będzie? - Spytała z powątpiewaniem.
- Pewnie masz rację... - Pokiwałem głową. - To co? Wysiadamy? - Mrugnąłem do niej.
- Tak - uśmiechnęła się i westchnęła.
- Dobra, wezmę Jimo na ręce i wejdziemy spokojnie do domu, ok Jimmy? - Zwróciłem się do chłopca.
- Ok, Ed. - Kiwnął główką.
Podjechałem na podjazd, wysiadłem i podszedłem do tylnych drzwi, żeby wyciągnąć Jimmiego. Bella w tym czasie wysiadała z drugiej strony. Otoczyli nas paparazzi, oślepiając błyskiem fleszy i przekrzykując się wzajemnie:
„ Edwardzie, wiedziałeś o wydarzeniach w Bostonie?”
„Bello, co czułaś strzelając do niego?”
„ Czy twój syn wie, że strzeliłaś do jego ojca?”
„ Czy Semtex wyda jakieś oświadczenie?”
Nie odpowiadałem na żadne z tych idiotycznych pytań, dochodziliśmy już do domu, gdy jeden z tych pseudo dziennikarzy podbiegł do nas i zrobił zdjęcie Jimmiemu, z bardzo bliskiej odległości, aż oślepił malucha tak, że ten zaczął pocierać załzawione oczy. Postawiłem błyskawicznie chłopca, Bella przygarnęła go do siebie i weszła już do domu. Podszedłem do tego gnoja, wyrwałem mu aparat z ręki i rzuciłem na asfalt, patrząc, jak części rozwalonego sprzętu toczą się po ulicy. Frajer doskoczył do mnie z pięściami, ale uchyliłem się i popchnąłem go z całej siły w kierunku zbitej grupy jego kompanów, którzy wszystko skrzętnie fotografowali i nagrywali na kamery.
- To dziecko, ty pierdolona podróbko dziennikarstwa!!! Nigdy więcej go nie oślepiaj, robiąc swoje zasrane zdjęcia!!! - Ryknąłem i odprowadzany krzykami i trzaskiem migawek, wszedłem do domu, zatrzaskując za sobą drzwi.
Bella stała przy oknie i patrzyła na mnie przerażona.
Spojrzałem na nią, przygarnąłem do siebie i powiedziałem :
- Muszę zadzwonić do Carlisle'a, zanim wyrzuci telewizor przez hotelowe okno...
B.
Położyłam Jimmiego spać, Rosalie wróciła późno i już na całe szczęście przed naszym domem, nie było tego okropnego zbiegowiska. Edward siedział w mojej sypialni i już od piętnastu minut rozmawiał przez telefon, najpierw z Carlislem, a potem z Emmettem. Wiedziałam, że uprzedza Carlisle'a o incydencie przed moim domem, żeby ten nie dowiedział się o tym z telewizji, albo z porannej gazety.
No właśnie...to dzisiaj....w naszym „przyszłym domu”...
Cholera!
On miał szósty zmysł, przysięgam...
Gdy powiedział o tym, że mam mu zawsze o wszystkim mówić, myślałam, że spalę się ze wstydu. Że go okłamałam wtedy, gdy Mike do mnie zadzwonił i ... ten pocałunek...że mu nie powiedziałam.... On był taki impulsywny, Boże, po prostu bałam się mu to powiedzieć. Zwłaszcza, że nic dla mnie w sumie nie znaczyło....No, może pochlebiało mi trochę, że Mike jest mną zainteresowany. Ale nic poza tym. Przecież nigdy bym...nie zdradziła Edwarda, ani nic w tym rodzaju.
A teraz...nie wiedziałam jak mam z tego wybrnąć....
Gdyby jeszcze Edward nie był tak nastawiony negatywnie do Mike'a. Chociaż, nie.... Nieważne jaką sympatią czy antypatią darzyłby faceta, gdyby się dowiedział, że ten coś do mnie czuje, już miałby spotkanie z szalonym Edwardem Cullenem.
Och...ten szalony Cullen....
I co ja miałam mu powiedzieć???
Zamyśliłam się, tak, że nie usłyszałam kroków nadchodzącego Edwarda, który najwyraźniej skończył już telefoniczną konferencję z Miami. Podszedł do mnie od tyłu i dmuchnął mi we włosy.
- O czym tak rozmyślasz, malutka? - Spytał cicho.
- Ach...tak...o tym wszystkim. I co? - Popatrzyłam na niego z oczekiwaniem.
- Nooo, Carlisle dostał szału, ale tego to się akurat spodziewałem - wzruszył ramionami.
- Możesz mieć nieprzyjemności. Ten dziennikarz na pewno będzie żądał odszkodowania za uszkodzony sprzęt - powiedziałam.
- No trudno. Niech się cieszy, że nie uszkodziłem go bardziej. Nie przejmuj się Bello, to nie mój pierwszy raz, poradzę sobie - machnął ręką i pociągnął mnie w stronę sofy.
- Zawsze się będę martwiła o ciebie, szalony Cullenie - poszłam za nim posłusznie.
Usiadł i posadził mnie sobie na kolanach.
- Och maleńka, nie myśl teraz o tym, minie kilka tygodni, wszystko się wyciszy, a my będziemy mieszkać w naszym przyszłym, a raczej obecnym domu - uśmiechnął się do mnie ciepło, jednocześnie gmerając dłonią w moich włosach.
Poczułam, że w gardle rośnie mi wielka gula, a na piersi osiada ciężar nie do udźwignięcia. Wzięłam głęboki oddech i wiedziałam, że muszę to zrobić teraz, żeby nie dopuścić do jakichś chorych rzeczy.
- Edwardzie, najpierw mi obiecaj, że wysłuchasz mnie do końca i nie będziesz krzyczał - powiedziałam jednym tchem.
Spojrzał na mnie tym swoim nieodgadnionym wzrokiem i powiedział cicho:
- Noo, po takim wstępie, nie pozostaje mi nic innego, jak tylko milczeć i słuchać...
Wzięłam ponownie głęboki wdech i utkwiłam w nim wzrok.
- Zrobiłam coś głupiego...i czuję się z tym źle. A ponieważ obiecaliśmy sobie szczerość...to muszę się przyznać, że...nie byłam szczera wobec ciebie. I bardzo tego żałuję.... - Popatrzyłam na niego smutno, a moje serce biło tak mocno, że myślałam, że się zaraz uduszę.
- Bello...o co chodzi? Samokontrola nie jest moją mocną stroną, ale staram się...więc Bello, powiedz to wreszcie - popatrzył na mnie uważnie, a ja nadal nie mogłam nic wyczytać z jego twarzy.
Tak, umiejętność ukrywania swoich uczuć, Edward posiadł do perfekcji. Ale tylko do momentu, kiedy przestawał nad sobą panować. Czyli...dosyć często....
- Edwardzie, kiedyś...Mike do mnie dzwonił i ja...nie powiedziałam ci...skłamałam, że to była Alice. Nie chciałam, żebyś znowu zaczął ten swój wykład na temat Mike'a Newtona, zwłaszcza, że to był nasz ostatni wieczór przed twoim wylotem do Miami. Dlatego nie przyznałam się, że to był on. - Patrzyłam na niego ze zdenerwowaniem.
Na jego twarzy przez ułamek sekundy pojawił się jakby wyraz ulgi, ale zaraz znowu przyjął to swoją trudną do rozszyfrowania maskę.
- Aaaa tak - westchnął. - Jesteś kiepską kłamczuchą, Bello - uśmiechnął się. - Wiedziałem, że to Newton do ciebie wtedy zadzwonił. Przyznaję, spojrzałem na wyświetlacz, gdy dzwoniła twoja komórka. Ale i tak bym się zorientował, że coś kręcisz z tą Alice, bo nie bardzo ci wychodzi, wciskanie innym kitu, dziewczynko - pogroził mi palcem.
- Ach! To mogłeś coś powiedzieć, żebym się nie musiała zadręczać - uśmiechnęłam się blado.
- Bello.... - Przytulił mnie. - Nie chciałem się kłócić...zwłaszcza, że na drugi dzień wyjeżdżałem, maleńka. Poza tym, gdy zobaczyłem cię wtedy na łóżku w tej pięknej koszulce, to jakoś tak...złość mi szybko minęła - uśmiechnął się szeroko.
- Och Edwardzie...jesteś czasami nieznośny, ale i tak cię kocham - pokręciłam głową.
- No, ja myślę... - Mruknął.
- No i ...ja...jeszcze muszę ci coś powiedzieć - powiedziałam cicho, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami.
Uniósł jedną brew zdziwiony, ale już nic się nie odezwał.
- Edwardzie, błagam, tylko bądź spokojny, bo.... - Zamotałam się.
- Dobrze dziewczynko, chcesz, żebym zszedł w wieku trzydziestu lat na zawał? Do rzeczy! - Powiedział spokojnie.
- Tak...dobrze. Wtedy, kiedy przebili mi te opony i Mike.... - Spojrzałam na niego i poczułam, jak napina wszystkie mięśnie, a kości policzkowe zaciskają mu się miarowo, ale nic nie powiedział, tylko utkwił we mnie wzrok.
- Edwardzie, zawiozłam go do jego auta, które zostawił na parkingu i on...mnie pocałował. - Patrzyłam na mojego faceta, który siedział jak zamurowany i tylko te poruszające się rytmicznie kości szczęki zdradzały, co się dzieje w jego wnętrzu.
Po chwili podniósł mnie lekko i posadził delikatnie na sofie, wstał i wyszedł na zewnątrz domu. Ja siedziałam na tej sofie i zupełnie nie wiedziałam co mam dalej robić. Chciałam wstać i wyjść za nim, ale z drugiej strony, chciałam zostawić go samego. Siedziałam cicho, wręcz wstrzymując oddech i nasłuchując, czy wraca do domu, czy może...odjeżdża. Znałam go już trochę i obawiałam się najgorszego.
To był mój szalony Edward...mój kochany....
Po chwili usłyszałam, jak otwierają się drzwi i wchodzi mój wysoki, piękny facet, patrzy na mnie, podchodzi i siada koło mnie na sofie i nie spuszczając ze mnie wzroku, cicho pyta:
- Dobry chociaż był?
E.
Gdy mi powiedziała, że Newton ją pocałował, doznałem chwilowego paraliżu wszystkich komórek ciała i umysłu. Jedynie moje zaciśnięte, aż do bólu szczęki, były jedyną oznaką, że nie zamieniłem się w pieprzony słup soli.
Musiałem wyjść...
Żeby pohamować narastający atak szału.
Żeby nie powiedzieć czegoś głupiego.
Żeby jej nie zranić.
Ona zaufała mi mówiąc coś takiego.
Cholera!
Nie wiem, czy ja byłbym do czegoś takiego zdolny....
Wyszedłem na zewnątrz, usiadłem na krawężniku i popatrzyłem przed siebie.
Pierdolony Newton!!!!!!!!!!!
To nie była jej wina, tylko tego wszechobecnego, na każde zawołanie skurwiela, który osaczał ją, kierowany sobie tylko znanymi pobudkami. Które na bank nie były dobre i szczere. Od początku wiedziałem, że on jest fałszywym i podstępnym sukinsynem. Nie myliłem się w takich sprawach, nie pomyliłem się i tym razem.
Wyjąłem telefon i wybrałem numer.
Mój kumpel odebrał po drugim sygnale.
- Hej Eduardo, co jest?
- Hej Simon, dowiedziałeś się czegoś?
- Zbieram informacje, spokojnie.
- Potrzebuję adres tego ku***a.
- Ok, wyślę ci smsem, może być?
- Może.
- Tylko nie rób nic głupiego Eduardo.
- Ja, Simon? Nigdy...
- Acha, jasne.
- Trzymaj się.
- Strzała.
Nieważne co się miało wydarzyć, nieważne jakie miałbym ponieść konsekwencje. Jedno było pewne - Mike Newton już wkrótce pozna złą stronę mocy Edwarda Cullena.
Wszedłem do domu i spojrzałem na moją dziewczynę, która z przejmująco smutnym wyrazem twarzy siedziała na sofie i patrzyła na mnie z oczekiwaniem i wyraźnie wyczuwalnym napięciem.
Podszedłem do niej, usiadłem i zadałem jej pytanie, po którym spojrzała na mnie i bardzo się zmieszała.
- Edwardzie...to było ledwie... muśnięcie. Zaraz po tym kazałam mu wysiąść z samochodu. Od tamtej pory nie widziałam się z nim. Powiedz...co myślisz...proszę... .- Jej oczy zaczerwieniły się, ale dzielnie powstrzymała się od płaczu.
- Co ja myślę? Bello.... - Uśmiechnąłem się lekko. - Powinnaś się chyba domyślać, co ja myślę. Jestem na granicy, pomiędzy wpadnięciem za chwilę w kurewski atak apopleksji i zabiciem tego ku***a, a ochotą przerzucenia cię przez kolano i zbicia twojego słodkiego tyłeczka.
Patrzyła na mnie lekko przerażona, nie do końca będąc pewna, w jakim stanie psychicznym obecnie się znajduję.
- To znaczy, że...nie jesteś...zły? - Spojrzała ze zdumieniem.
- Ależ Bello...Oczywiście, że jestem zły, jestem kurewsko zły...Ale...bardziej jestem ciekawy co ty teraz zrobisz - westchnąłem, włożyłem ręce we włosy i oparłem się o sofę, patrząc na nią z oczekiwaniem.
- Eeee, to znaczy... - Nie rozumiała.
- Jak mnie przeprosisz? I zaznaczam! - Podniosłem palec i zamachałem jej przed twarzą. - Nie uznaję żadnych półśrodków, będziesz musiała się postarać, chyba, że chcesz pierwszą wersję moich ewentualnych działań.
- Ale.... - Zaczerwieniła się i patrzyła trochę przestraszona.
- Nie rób tego teraz! - Warknąłem, a ona jeszcze bardziej się przeraziła. - A poza tym lanie i tak cię nie minie.
- Edwardzie…
- Och Bello...Chodź tu dziewczynko... - Uśmiechnąłem się i przytuliłem ją. - Przecież nigdy bym ciebie nie skrzywdził. Co ty sobie pomyślałaś w ogóle? - Spojrzałem na nią.
- Ach nie wiem...Kochany, wybacz mi, ja tego nie chciałam, jakoś tak wyszło i... - Przerwałem jej, kładąc palec na jej ustach.
- Cicho! - Powiedziałem ostro. - Nie wracaj już do tego. Teraz zajmij się mną maleńka. Bo jestem bardzo zły. A zły Cullen, to podniecony Cullen. Pamiętaj o tym! - Popatrzyłem na nią zmrużonymi oczami.
Przysunęła się bliżej i pocałowała mnie we włosy.
- Teraz też jesteś zły?
Spojrzałem na nią z politowaniem.
Wówczas dotknęła moich zamkniętych powiek, delikatnie muskając je półotwartymi ustami. Potem przejechała po linii nosa i zatrzymała się przed moimi ustami. Czułem jej oddech i otworzyłem lekko usta, żeby umożliwić łagodny przepływ powietrza, pomiędzy naszymi ciałami. Wreszcie przywarła swoimi wilgotnymi miękkimi wargami do moich ust. Jej ręce błądziły pod moją koszulką i muskały mój tors i brzuch. Przestała mnie całować i ściągnęła mi koszulkę, pieszcząc mnie ustami coraz niżej i niżej...Potem jej cudowne dłonie, szybko poradziły sobie z paskiem dżinsów i omijając bieliznę, jej drobne palce i miękkie usta zeszły jeszcze niżej, a ja poczułem się tak, jakbym nie siedział na sofie w salonie, tylko leciał gdzieś w przestrzeni.
Jej przeprosiny były naprawdę cudowne i trwały bardzo, bardzo długo...
E.
Nazajutrz, moja akcja z paparazzi przed domem Belli, była tematem numer jeden, we wszystkich stacjach telewizyjnych i gazetach. To akurat nie było dla mnie wielkim zaskoczeniem, zawsze moje wybryki cieszyły się wielkim zainteresowaniem mediów, no a tu, nie chodziło tylko o mnie. To był smakowity kąsek dla prasy, a ja czekałem tylko na wniesienie oskarżenia przez tego frajera, przeciwko mnie. Co też nie byłoby żadną niespodzianką i nie zdarzyłoby się pierwszy raz w moim, obfitującym w bójki z dziennikarzami, życiu.
Rozmawiając wczoraj z Carlislem, uzgodniłem, że nie będę zabierał w ogóle na ten temat głosu, a on na dzisiaj naszykuje oświadczenie dla prasy i zwoła konferencję, żeby przedstawić stanowisko zespołu.
To już nie chodziło tylko o Bellę, czy o mnie, tutaj padła nazwa zespołu, wszystkie te chore sprawy były ściśle związane z Semtexem, a co za tym idzie mogły wpłynąć i na dalsze losy grupy i na sprzedaż płyty, a także na losy kontraktu z Music Stars.
Właśnie.
Ludzie z MS na razie nie zajmowali żadnego stanowiska, czekając chyba na dalszy rozwój wypadków. Ale wszyscy mieliśmy świadomość, że bacznie obserwują całe zamieszanie, gotowi w każdej chwili reagować, a nawet zerwać kontrakt, gdyby doszli do wniosku, że całe to gówno może zaszkodzić ich wytwórni. Takie były prawa rynku i prawa biznesu.
Zostawiłem Bellę w domu i pojechałem do siebie, musiałem zabrać kilka swoich rzeczy i zobaczyć, czy moje mieszkanie jeszcze stoi w stanie nienaruszonym. Poza tym musiałem spokojnie pomyśleć, na temat tych rewelacji, które wczoraj przekazała mi Bella.
Nie byłem na nią zły, nawet nie miałem do niej żalu. Widząc, jak bardzo to przeżywa, oskarża się i zamartwia, nie mogłem się na nią gniewać. Już sama się ukarała tymi wewnętrznymi wyrzutami, które nią miotały. Teraz, cały swój gniew i nienawiść, skierowałem w stronę pana Newtona. Miałem zamiar pojechać do niego do domu i przekazać jedną, bardzo ważną wiadomość. Że nikt bezkarnie nie zbliża się na odległość bliższą niż pół metra, do wszystkiego co należy do mnie. A ona była moja. I to miałem zamiar uświadomić pieprzonemu Newtonowi. Który na dodatek, na pewno nie był tak grzeczny i ułożony, za jakiego chciał uchodzić w oczach Belli. Sam byłem ciekawy jak się zachowa i nie ukrywam, liczyłem na jakąś akcję z jego strony. A tylko po to, żebym miał pretekst do obicia jego fałszywej gęby.
W mieszkaniu nie byłem długo, wziąłem kilka niezbędnych rzeczy i pojechałem do domu Belli.
Gdy byłem już w pobliżu, zadzwonił do mnie Carlisle i poinformował, że za godzinę mają konferencję prasową, którą będą relacjonować stacje informacyjne. Miał też kolejnego newsa, dotyczącego nagonki na moją osobę. Mianowicie pobity niegdyś przeze mnie, pieprzony Taylor, siedział w areszcie i dotarła do niego jakaś napalona dziennikarka, której opowiedział o mojej agresywnej napaści na jego osobę. Carlisle był wkurwiony na maksa, powiedział, że jak tak dalej pójdzie, to będziemy się mogli pożegnać z kontraktem z Music Stars.
Nie powiem, zmartwiło mnie to, chociaż uważałem, że trochę przesadza. Nasze płyty sprzedawały się bardzo dobrze, nowa płyta też zapowiadała się nieźle, a nawet zajebiście nieźle.
Mój przyjaciel miał jeszcze jedną informację dla mnie. Tym razem dobrą, jak twierdził. Firma odzieżowa GAP zaproponowała mi sesję zdjęciową, promującą ich nową linię, dla: „mężczyzn, którzy wiedzą czego chcą”, jak to nazwali. Taaak, genialne hasła reklamowe… Generalnie nie lubiłem takich gówien, ale była to też swego rodzaju promocja i zdecydowałem się z tego skorzystać. Jedyną rzeczą, która mi się w tym nie podobała, było to, że musiałem prosto po koncercie w Miami polecieć do Nowego Jorku, bo tam miała się ta sesja odbyć. Firma potrzebowała na to tylko dwa dni i dlatego się zgodziłem. Miałem nadzieję, że Bella nie będzie miała mi tego za złe. Zresztą Emmett i chłopaki, już tutaj będą, to w razie jakiś kłopotów, mój brat na pewno zajmie się nią w tym czasie.
Przyjechałem do Belli i opowiedziałem jej o wszystkim, o czym poinformował mnie Carlisle.
Moja dziewczyna, jak zawsze, zmartwiła się faktem, że Taylor zaczyna pokazywać pazurki, a jeszcze bardziej sugestią Carlisle'a, o możliwości zerwania kontraktu przez MS.
- Och, Edwardzie, to wszystko przeze mnie - powiedziała zmartwiona, tradycyjnie nerwowo szarpiąc swoje długie włosy.
Pokręciłem głową ze złą miną i złapałem ją za dłonie.
- Jezu, Bello, przestań się ciągle o wszystko oskarżać. Nie uważasz, że to trochę bez sensu? I do niczego nie prowadzi? Skupmy się teraz na tobie i na Jimmym. Niedługo będę musiał wyjechać i was zostawić. Mam propozycję Bello. Mam kolegę, który ma firmę ochroniarską i mógłby podesłać któregoś ze swoich chłopaków, żeby miał na was oko. Co ty na to? - Popatrzyłem na nią uważnie.
Pokręciła głową, co akurat nie było dla mnie żadną niespodzianką.
- Edwardzie, nie. Nie chcę, żeby kręcił się tu ktoś obcy. Damy sobie radę, jest ze mną Rosalie. Poza tym, już wiem, że gdyby znowu ci dziennikarze się tu pojawili, to po prostu zadzwonię na policję i poproszę o pomoc - mówiła z przekonaniem w głosie.
- Dobrze, Bello, zrobimy tak. Podam ci numer telefonu do tego mojego kumpla, uprzedzę go o ewentualnym kontakcie z twojej strony. I gdybyś potrzebowała pomocy, po prostu do niego zadzwoń, dobrze? - Popatrzyłem jej w oczy.
- Dobrze, Edwardzie - kiwnęła posłusznie głową.
- I teraz powiedz mi dziewczynko, co myślisz o tej mojej sesji w NY? - Popatrzyłem na nią w oczekiwaniu.
- Uważam, że to świetne, kochany, naprawdę… - Uśmiechnęła się.
- Ale wrócę później, dwa dni później maleńka. Jeżeli nie chcesz, to nie pojadę tam.
- Ale nie opowiadaj takich głupot - zmarszczyła brwi. - Dlaczego miałbyś nie jechać i nie skorzystać z takiej okazji? To tylko dwa dni, nie popadajmy w paranoję - pokręciła głową.
- Nie popadam w paranoję…Tylko nie chcę, żebyś musiała się sama męczyć z tym całym gównem - powiedziałem.
- Jasne, ja też nie chcę, ale Edwardzie, nie dajmy się zastraszyć tym…pieprzonym hienom… - Powiedziała wyraźnie zła.
Uniosłem brew i spojrzałem na nią ze zdziwieniem.
- No, no, szybko się uczysz mała, podoba mi się to - uśmiechnąłem się z przekąsem, a ona roześmiała się.
- No, jestem pojętna, mając takiego faceta przy sobie… - Roześmiała się.
Przytuliłem ją.
- Och Bello, gdy wrócę, to zajmiemy się naszym domem, polecimy razem z Jimo do NY i zrobimy sobie krótkie wakacje.
- Dobrze, Edwardzie, nie mogę się już doczekać - objęła mnie ramionami i pocałowała w usta.
B.
Gdy Edward powiedział mi o tych wszystkich kłopotach, które się nagromadziły wokół niego i wokół zespołu, poczułam się bardzo, bardzo winna.
A przecież tak naprawdę to nie była moja wina. No, może nie do końca… Ale teraz zdałam sobie sprawę, że tam gdzieś ciągle jest ktoś, kto życzy mi źle. I to od niego się wszystko zaczęło. Ta cała nagonka.
Bałam się tego, bardzo. Ale na razie nie mogłam nic z tym zrobić. Miałam tylko nadzieję, że kimkolwiek był ten człowiek, który do mnie wtedy dzwonił, osiągnął już swój cel i teraz da mi spokój. Albo faktycznie, to był jakiś dziennikarz, który w ten sposób chciał napisać dobrze sprzedający się artykuł.
Gdy tak rozmyślałam, a Edward siedział obok mnie i bawił się moimi włosami, jednocześnie przeglądając plan koncertu w Miami, zadzwonił jego telefon.
To był Emmett, który kazał Edwardowi włączyć telewizor na kanał info.
Na kanale informacyjnym zaczynała się właśnie relacja na żywo, z oświadczenia rzecznika prasowego grupy Semtex.
Przed mikrofonem stał Carlisle, obok stał Laurent.
Carlisle poprosił wszystkim zgromadzonych o ciszę i zaczął mówić pewnym i spokojnym głosem:
„Proszę Państwa. Grupa Semtex chciała wydać oświadczenie odnośnie ostatnich wydarzeń, związanych z członkami zespołu i osobami współpracującymi.
Rewelacje odnośnie przeszłości pani Izabelli Swan, które ostatnio pojawiły się w mediach, nie są dla nas żadnym powodem, do dalszych rozmów na ten temat. Pani Swan przeżyła osobistą tragedię, związaną ze swoim byłym partnerem, który jest ojcem jej dziecka. Nigdy nie zostały jej przedstawione jakiekolwiek zarzuty, w sprawie postrzelenia pana Yorkie.
Dlatego nazywanie w prasie i programach informacyjnych pani Swan, morderczynią, jest pomówieniem i w przypadku dalszych tego typu działań, wystąpimy jako grupa, z oskarżeniem o zniesławienie. Każda próba napaści i atakowania osoby pani Swan, przez Państwa kolegów po fachu, będzie odbierana jako napaść na całą grupę Semtex.
Jeżeli chodzi o domniemany atak pana Cullena na fotografa, przed domem pani Swan, to była to reakcja na zaatakowanie dziecka, przez tegoż właśnie agresywnego fotografa. Nie mamy nic więcej do dodania w tej sprawie”.
Carlisle podziękował za uwagę i odprowadzany tysiącem pytań, zadawanych mu przez fotografów i trzaskiem migawek aparatów fotograficznych, wyszedł wraz z Laurentem z sali.
Edward spojrzał na mnie i powiedział:
- No widzisz, a ty się martwiłaś. Jesteś w teamie Semtexu i u nas panuje zasada, że choćby nie wiem co się działo, wobec wroga trzymamy jeden zwarty front - uśmiechnął się szeroko.
- Noooo tak… - Westchnęłam. - Zaskoczył mnie Carlisle, chyba…chyba będę musiała mu podziękować.
- Wiedziałem, że takie właśnie będzie jego stanowisko, Bello. Nie sądziłaś chyba, że się od ciebie odetnie? - Popatrzył na mnie z politowaniem i lekkim uśmiechem.
- Ach, nie wiem... Normalnie powinien się tak zachować. To by było najbezpieczniejsze dla całego zespołu - odparłam i usłyszałam, że dzwoni mój telefon. - Poczekaj, odbiorę - rzuciłam do Edwarda i nacisnęłam zielony przycisk.
Usłyszałam znowu ten lekko przytłumiony, męski głos:
- Bello...
- Kim jesteś? - Krzyknęłam.
Edward spojrzał na mnie szybko i wyrwał mi telefon.
- Halo! - Warknął.
To co usłyszał w odpowiedzi, spowodowało, że na jego twarz wypłynęła czysta, niczym nie zakryta wściekłość.
- Znajdę cię i zabiję skurwielu!!!! - Wysyczał przez zęby i wyłączył telefon, opanowując w ostatniej chwili chęć rzucenia nim o ścianę.
Stałam wpatrzona w niego i zakryłam usta dłonią, jakby w niemym krzyku.
- Co...ci powiedział? - Spytałam zdrętwiałymi ustami.
- Nieważne, maleńka, nic takiego, chodź do mnie - wyciągnął do mnie ramiona i przytulił mocno, tak, że prawie nie mogłam oddychać.
Całkiem się rozkleiłam i zaczęłam płakać. Staliśmy tak, on mnie tulił i głaskał po włosach, uspokajająco szepcząc „ciiiii...”.
- Zaczynam się coraz bardziej bać, Edwardzie - szepnęłam.
- Bello, skoro nie chcesz tego zgłosić na policję, ja pogadam z moim kumplem, tym detektywem. Może będzie mógł nam pomóc - odsunął mnie od siebie i popatrzył w oczy.
- Dobrze - kiwnęłam głową i znowu do niego przywarłam.
- Och, Bello... Zadzwonię do Carlisle'a i powiem mu, że nie polecę do Miami - powiedział cicho.
Odsunęłam się gwałtownie.
- Nie możesz tego zrobić, Edwardzie! Absolutnie! Nikt nas nie zastraszy do tego stopnia, żebyś musiał swoje życie przewrócić do góry nogami! To chore! - Prawie krzyczałam.
Stres powodował, że wpadałam ze skrajności w skrajność.
- Bello, dziewczynko, spokojnie - patrzył na mnie trochę zszokowany moją reakcją. - Ale w takim razie podeślę tu tego chłopaka z ochrony, żeby miał twój dom na oku.
- Dobrze - zgodziłam się. - Ale myślę, że te telefony, to sprawka jakiegoś chorego dziennikarza.
- Być może. Ale muszę mieć pewność, że dopóki nie wrócę będziesz bezpieczna. - Podniósł moją twarz i spojrzał na mnie z góry. - Żebym nie musiał się zamartwiać. Chociaż i tak pewnie będę... - Westchnął.
- Nic się nie martw...poradzimy sobie... - Powiedziałam cicho.
E.
Jak miałem się nie martwić, do cholery, kiedy działy się jakieś chore, dziwne rzeczy wokół niej? Ten dziwny telefon, ten zniekształcony głos, mówiący do mnie „nie jesteś dla niej ty dupku, zostaw ją, ona i Jimmy należą do mnie!”. Nie mogłem jej tego powiedzieć! Ale, cholera, gdy to usłyszałem, pomijając to, że wpadłem w szał, to poczułem strach o nią i o małego. Musiałem pogadać z Simonem, żeby jej pilnował, gdy mnie nie będzie. Tak, żeby się nie zorientowała i nie złościła, że ma jakiegoś anioła stróża. Poza tym, podam mu ten numer, z którego dzwonił ten świr, Simon miał swoje kontakty w policji, może będzie mógł namierzyć to połączenie.
Powiedziałem Belli, że muszę jechać na krótkie spotkanie z moim kolegą, szefem firmy ochroniarskiej, żeby ustalić z nim szczegóły, odnośnie ewentualnej ochrony. A tak naprawdę, pojechałem pod dom Mike'a Newtona, pod adres, który wczoraj Simon wysłał mi smsem. Oprócz tego, napisał, że Newton z reguły wraca do domu przed szóstą po południu i, że pracuje w którymś z banków w centrum. Musiałem zobaczyć, gdzie mieszka ten dupek i być może, porozmawiać z nim. Chociaż, hmm, nie wiem jak by ta rozmowa miała wyglądać...
Newton mieszkał w pobliżu Long Beach, na strzeżonym osiedlu całkiem niezłych apartamentowców. Zaparkowałem przed bramą wjazdową i obserwowałem otoczenie. Było to trochę bez sensu, bo przecież nie wiedziałem, czy akurat dzisiaj wróci o tej porze co zwykle.
Znowu zacząłem o tym wszystkim rozmyślać. Tyle się wydarzyło rzeczy w moim życiu, w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Od momentu, gdy ją poznałem, moje życie zaczęło się zmieniać, jak w kalejdoskopie. Wcześniej dni i noce były takie same, przewidywalne... Wiedziałem co się będzie działo każdego dnia i każdej nocy. I to mnie dobijało. Ta powtarzalność, tych wszystkich głupich rzeczy, które towarzyszyły mi przez to moje „sławne” życie. A teraz, wszystko się zmieniło. Ja się zmieniłem. I moje życie nabrało sensu. Miałem przed sobą jakieś cele. Ale jednocześnie pojawiły się jeszcze bardziej chore rzeczy i sytuacje. Czy to mogło nas w jakiś sposób osłabić?
Nie...Wiedziałem, że nie...
W mojej dotychczasowej egzystencji, spotkało mnie mnóstwo tak strasznych i nienormalnych sytuacji i zajść, że ktoś mógłby to potraktować, jako scenariusz do dobrego thrillera. Ale teraz miałem ją i choćby nie wiem co się działo, wiedziałem, że ona jest mi przeznaczona na całe życie.
Gdy tak siedziałem zadumany, zobaczyłem czarnego Lincolna, podjeżdżającego pod bramę wjazdową. Specjalnie zaparkowałem tuż przed wjazdem, po to, żeby Newton dobrze widział mój samochód. I tak jak przypuszczałem, Newton wycofał auto z wjazdu i stanął wzdłuż chodnika. Zobaczyłem, jak wysiada ze swojego auta i idzie w moją stronę. Również wysiadłem, oparłem się o drzwiczki mojego samochodu i nie spuszczałem z niego wzroku.
- No patrzcie, patrzcie, sam Edward Cullen, pod moim domem - rozłożył ręce w teatralnym geście powitania.
- Taaaak, postanowiłem cię odwiedzić Mike, ostatnio jakoś pojawiałeś się często gdy mnie akurat nie było - powiedziałem z lekkim uśmiechem.
- Widzę Cullen, że masz dobrego informatora. Zaprosiłbym cię do środka, ale to chyba nie byłby dobry pomysł - popatrzył na mnie spod zmarszczonych brwi.
- Dobra, Newton, koniec tego pierdolenia. Zapamiętaj sobie jedną podstawową zasadę, według której będziesz teraz żył: Bella Swan nie istnieje dla ciebie, a ty znikasz raz na zawsze z jej otoczenia! - Powiedziałem, już nie uśmiechając się.
- A może ona tego nie chce? Ona sama do mnie dzwoniła, Cullen, nigdy się jej nie narzucałem! - Odpowiedział zaczepnym tonem.
- Mi nie wciśniesz kitu, Newton! Wiem, jakie są twoje pobudki i bardzo mi się, ku***, nie podobają! I jak jeszcze raz dotkniesz ją choćby palcem, nie będę już z tobą chciał rozmawiać! - Powiedziałem cicho, starając się panować nad sobą, chociaż teraz było cholernie trudne.
- Nie robiłem nic, na co by się nie zgodziła!- Uśmiechnął się krzywo.
Poczułem, że moje starania utrzymania nerwów w ryzach na nic się zdadzą.
- Sugerujesz, że chciała, żebyś ją pocałował? - Nie wiem, jak udało mi się to powiedzieć przez zaciśnięte zęby.
- Nie protestowała, Cullen. Myślisz, że jesteś jedynym facetem na świecie, którego ona by chciała? Że tylko ty, możesz coś jej ofiarować? Nie oszukuj się. Minie ci wcześniej, niż będziesz mógł się spodziewać. A wtedy ja będę na nią czekał. Bo ona jest dla mnie ważna, chociaż może jeszcze o tym nie wie. Ale ja jestem cierpliwy...I będę czujny. I wykorzystam każdy moment...A ty nie wytrzymasz, jestem o tym przekonany!
Nie wiem dlaczego pozwoliłem mu na wygłoszenie tej tyrady. Chyba dlatego, że nie mogłem, ku***, uwierzyć w to, co właśnie usłyszałem.
Nie wytrzymałem, złapałem go za koszulę i przycisnąłem do ogrodzenia, przy którym staliśmy.
- A jestem przekonany o jednej, bardzo ważnej rzeczy: nigdy, przenigdy nie zbliżysz się do niej, bo jeśli to zrobisz, to przysięgam, zatłukę cię ty chory psychicznie gnoju, choćby to miała być ostatnia rzecz, jaką zrobię w życiu! - Mówiłem bardzo spokojnym tonem, co mnie samego zdziwiło.
Newton szarpnął się i uderzył mnie po przedramionach. Nie powiem, jak na szczura komputerowego, był nawet silny.
- Dobrze, Cullen, świetnie... ty masz swoje cele, a ja mam swoje. Zobaczymy kto wygra? - Uśmiechnął się tym swoim chorym uśmiechem.
Wtedy poczułem, że znowu dopada mnie znajomy atak szału.
Rzuciłem się na niego całym ciałem i przewróciłem na ziemię. Złapałem go za gardło i wysyczałem w twarz:
- To nie jest żadna pieprzona gra, ty pojebańcu! To jest ona i jej życie. I ku***, przysięgam, że zabiję cię Newton, jeżeli zobaczę cię kiedykolwiek w jej pobliżu. Nie dzwoń do niej, nie podchodź do niej, nie myśl o niej, zapomnij, że w ogóle kiedykolwiek znałeś ją, albo mnie. Uwierz mi, to będzie dla ciebie najlepsze! - Rzuciłem nim o ziemię i poszedłem w stronę swojego samochodu.
Słyszałem, jak kaszląc, podnosi się do pionu. Usiadłem za kierownicą i widziałem, jak stoi zgięty i ciężko oddycha, rzucając mi złe spojrzenie. Gdy już ruszałem, popatrzył na mnie i wykonał ręką ruch, jakby strzelał do mnie z pistoletu, jednocześnie uśmiechając się do mnie tym swoim psychopatycznym uśmiechem.
ku***…
Poczułem, że po całym moim ciele rozchodzą się niepokojące dreszcze. Wiedziałem, od początku wiedziałem, że jest popierdolonym psycholem!Teraz musiałem to przekazać Belli, w taki sposób, żeby mi uwierzyła, a nie uznała, że to tylko moje uprzedzenia i zwykła zazdrość.
Czy kiedyś skończą się te chore gówna w moim życiu i nareszcie zaznam trochę spokoju?...
B.
Został nam tylko jeszcze jeden dzień, nazajutrz Edward wylatywał z powrotem do Miami. Miał tam być dwa dni, potem cały Semtex wracał do LA, a Edward wraz z Laurentem, mieli lecieć do NY, na tę sesję. Edward popadł w lekkie szaleństwo, odnośnie ochrony mojej osoby, podczas jego nieobecności. Uważałam, że to trochę przesadzone z jego strony, zwłaszcza, że po tym oświadczeniu Carlisle'a, dziennikarze wyraźnie się uspokoili. Jasne, że jadąc samochodem, albo idąc gdzieś, widziałam z oddali jakiś marnych paparazzi, ale nie było już takiego oblężenia i bezpośredniego ataku na moją osobę. W gazetach ukazało się oczywiście mnóstwo artykułów, na temat zajść sprzed trzech lat w Bostonie. Ktoś nawet dotarł do moich zdjęć, po tamtych wydarzeniach, które mi zrobiono podczas obdukcji lekarskiej. Gdy Edward zobaczył te zdjęcia w gazecie, usiadł i popatrzył na mnie z taką żałością w oczach, że miałam wrażenie, że zaraz się rozpłacze. A ja razem z nim. Widziałam, że wstrząsnęło to nim bardzo, co innego słyszeć moją opowieść, a co innego zobaczyć mnie, jak wyglądałam, bezpośrednio po ataku Erika. Co dziwniejsze, ja tak bardzo nie przeżyłam tego, jakby się można było tego po mnie spodziewać. Za to Edward przeżył to strasznie i zaraz po pierwszym szoku i załamaniu, wpadł we wściekłość i swoim zwyczajem, musiał wyjść z domu i ochłonąć. On był straszny pod tym względem…Impulsywny ponad wszelką miarę, szalony, dający się bardzo łatwo wyprowadzić z równowagi. Uczyłam się jak z nim postępować, bo zależało mi na spokoju, a także nie mogłam przecież zawsze mu ze wszystkim ustępować i zgadzać.
Tak jak to było w przypadku Newtona. Strasznie się na niego uwziął, co dla mnie było śmieszne i bez sensu. Zwłaszcza, że Mike w ogóle się do mnie nie odzywał, od tamtego czasu, od tego nieszczęsnego pocałunku, w moim samochodzie. Ale on wyraźnie miał już ugruntowaną opinię na temat Mike'a Newtona i nie było to na pewno nic pozytywnego.
Widziałam, że próbuje mi to jakoś delikatnie przekazać, że robi jakieś dziwne podchody, ale ukryta prawda była dla mnie jasna jak słońce: trzymaj się z daleka od Newtona. Trochę mnie to denerwowało, bo jakby nic innego ostatnio nie robiłam.
Edward załatwił także ochronę, w postaci dwóch wielkich facetów, którzy na zmianę mieli obserwować dom, a także ich zadaniem, było natychmiastowe reagowanie na każdy telefon z mojej strony. Nie chciał słuchać mojego sprzeciwu w tym temacie, gdyż uważałam, że generalnie wszystko zaczyna się wyciszać i nie są mi potrzebni żadni „goryle”, kręcący się koło mnie i koło mojego domu. Ale równie dobrze mogłabym moimi argumentami rzucać o ścianę, może przyjęłaby je z większym skutkiem, niż mój chłopak, który tylko kiwał głową, a i tak robił swoje, ustalając z ochroniarzami szczegóły.
Zbliżał się wieczór, Edward pojechał do swojego mieszkania, spakować się na jutrzejszy wyjazd, a ja siedziałam w moim salonie z Rosie i Alice i rozmawiałyśmy o minionych wydarzeniach.
- No, i teraz widzicie, nawet idąc na zakupy będę miała towarzystwo…. - Pokręciłam głową.
- Ale Bello, to chyba dobrze, nikt się przynajmniej do ciebie nie przyczepi - odparła moja siostra.
- Uważam, że to zupełnie niepotrzebne, Edward popadł w jakąś dziwną paranoję - machnęłam ręką.
- Martwi się o ciebie, to chyba nic dziwnego…. - Powiedziała Alice.
- Wiem, wiem, tylko wiecie, jak ja podchodzę do takich rzeczy. Cholera! Przeprowadzając się tutaj z Bostonu, miałam nadzieję, że będę prowadzić normalne życie. Rozumiecie? - Popatrzyłam na Alice i Rosalie. - Normalne…
- Bello, nie nakręcaj się. Wiążąc się z Edwardem powinnaś była wiedzieć, że będziesz na świeczniku, razem z nim. A do tego twoje przeżycia z Bostonu…. Nagonka prasy niejednego już złamała. Ale z wami tak nie będzie…. - Alice pogłaskała mnie po dłoni.
- Jasne, że nie… - Powiedziałam twardo - Tylko wkurza mnie to i czasami zauważam, że zaczynam przejmować pewne zachowania od Edwarda - dodałam z ponurym uśmiechem.
- Oooo sis…będziesz prać po mordzie paparazzi? - Roześmiała się Rosie. - Muszę to koniecznie zobaczyć….
- Nawet nie wiesz, jak często mam na to ochotę - mruknęłam.
- A Bello, jak z sytuacja waszym domem? - Alice zmieniła temat.
- No ta dziewczyna od ciebie, robi plany, ale na razie przez to wszystko i przez nieobecność Edwarda, nie może z nami nic ustalić. Myślę, że już jak on wróci, to weźmiemy się ostro za to urządzanie i w ciągu miesiąca, może uda się zakończyć temat - westchnęłam.
- Fajnie Bello, naprawdę super, bardzo się cieszę…. - Uśmiechnęła się Alice.
Popatrzyłam na nią uważnie.
- Alice, a jak u ciebie sytuacja? Przez to wszystko, nie miałam nawet kiedy ciebie o to zapytać?
- Chodzi ci o Jazza? - Przeniosła wzrok ze mnie na Rosie.
- No, a o kogo? - Moja siostra prychnęła.
- Echh….- Alice westchnęła ciężko - Chyba nic z tego nie będzie…. - Pokręciła głową.
- Czemu mnie to nie dziwi?- Rosie nie należała do subtelnych osób.
- Daj spokój - mruknęłam do siostry - Alice, w czym problem? - Popatrzyłam na przyjaciółkę.
- Nie wiem…ja…chyba nie chcę tego…. - Odparła cicho.
- Chodzi ci o to...prasa, zamieszanie, medialny szum? - Spytałam.
- Też….Nie chcę tego i chyba…nie wyszłoby z tego nic dobrego. Powiedziałam mu to, zanim wyleciał do Miami. Wtedy na kolacji u niego w domu - popatrzyła na nas twardym wzrokiem.
- I jak zareagował? - Spytała Rosalie.
- Noo…wiecie, to facet, nie płakał, nie krzyczał…. - Alice uśmiechnęła się - Był…trochę smutny. I wysyła mi smsy z Florydy, dwa razy zadzwonił, opowiadając jak tam jest, co robią, że jest zmęczony. Rozmawiam z nim…bo dlaczego miałabym tego nie robić? - Wzruszyła ramionami.
- A jesteś pewna, Alice? Że nic z tego nie będzie? - Spytałam ją poważnie.
- Nie wiem, Bello, niczego nie jestem pewna. Ale wiem, że teraz nie chcę tego. Zobaczymy…
- Nooo, jeśli Jazzowi będzie naprawdę zależało, to tak łatwo nie odpuści - pokiwała głową Rosie.
- Być może, nie wiem…. - Alice wzruszyła ramionami. - I tak niedługo wyjeżdżam na miesiąc do Bostonu, na otwarcie nowego szpitala, zaproponowano mi tam miesięczny płatny staż. On też ciągle w rozjazdach….Zobaczymy, co będzie…. - Zamyśliła się.
- Jasne kochanie, czas pokaże, nic na siłę - poklepałam ją po dłoni.
Rozumiałam Alice doskonale. Ona miała za sobą jeden zwariowany związek i być może chciała uniknąć kolejnego, jeszcze bardziej szalonego…to na pewno.
Całkiem jak ja…tylko, że mój pierwszy związek na pewno nie można było określić mianem „zwariowany”…Psychopatyczny…to już lepiej.
Ale to co najgorsze, było już poza mną. A to co się teraz działo, całe to dziennikarskie bagno…w porównaniu z moim poprzednim życiem, w porównaniu z życiem Edwarda, czymże było? Czy takie coś mogło mnie złamać? To tylko słowa, okrutne, bezmyślne, to tylko zdjęcia, medialna nagonka, w celu zwiększenia oglądalności….Nic więcej. To, co było prawdziwe, to my i nasze życie. I to obecne…i to, które siedziało gdzieś tam w nas…i już na zawsze tam będzie.
Dlatego, pomimo mojego początkowego załamania tą sytuacją, teraz już patrzyłam na to zupełnie inaczej. Wiedziałam, że poczekam na powrót Edwarda i gdy wprowadzimy się do naszego domu, zaczniemy nasze wspólne życie, wówczas nic nie stanie nam na przeszkodzie, żeby po prostu normalnie żyć. A jeśli nawet…to poradzimy sobie z tym. Wierzyłam w to….
Bo wierzyłam w nas….
E.
Wróciłem do domu Belli, żeby spędzić z nią ostatni wieczór, przed wylotem do Miami. Pożegnałem się z Alice, która akurat zbierała się do wyjścia. Wiedziałem od Jaspera, że nic nie wyszło z ich ostatniej randki i Alice nie chciała się angażować, w ten ich ewentualny związek. Ale wiedziałem także, że Jasperowi zaczęło na tym poważnie zależeć, więc nie miał zamiaru tak łatwo odpuścić.
Bella położyła Jimmiego spać, Rosalie poszła do siebie, jak zawsze prowadząc z moim bratem, długie wieczorne rozmowy. Usiedliśmy w salonie, włączyłem muzykę,
http://www.youtube.com/watch?v=5cXwTL3Q_do&feature=related
(Robert Plant „Baby, I'm Gonna Leave You)
otworzyłem wino, nalałem sobie i Belli i patrzyłem na moją dziewczynę.
Siedziała bokiem w fotelu, nogi miała przerzucone przez boczne oparcie, jedną ręką trzymała kieliszek z czerwonym winem, lekko nim kołysząc. Drugą dłonią bawiła się kosmykiem włosów, lekko nim dotykając swoich ust. Nie wiem dlaczego, ale ten widok wpłynął na mnie strasznie...rozczulająco. Poczułem, że kocham ją całym sobą, że jestem od niej uzależniony, jak od najbardziej uzależniającego narkotyku. W najgłębszych zakamarkach mojego umysłu, wszystkie komórki były wypełnione nią. Ona była moją jasną stroną, ona była moim życiem, moim codziennym dniem, ona sprawiała, że widziałem sens we wszystkim co robiłem. Kiedyś wątpiłem w miłość, nie wierzyłem w nią, nie wiedziałem nawet, że istnieje, a jeśli nawet istniała, nie wierzyłem, że spotkam ją kiedykolwiek w swoim życiu.
Dzięki niej wiedziałem teraz, że jest to jak najbardziej możliwe...i realne...i mogę to sam poczuć....
Bella, chyba zauważyła, że przyglądam się jej z jakimś dziwnym wyrazem twarzy, bo popatrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami, przestała bawić się kieliszkiem i odstawiła go na stół. Podszedłem do niej powoli i podałem jej dłoń.
- Mogę? - Spytałem cicho.
Uśmiechnęła się jak nieśmiała dziewczynka.
- Ale moja noga... - Wskazała wzrokiem na obandażowaną kostkę.
- Poradzimy sobie... - Odparłem, nie spuszczając z niej wzroku.
Trzymając jej dłoń, podniosłem ją lekko z fotela i przytuliłem.
Zaczęliśmy powoli krążyć przytuleni, ona z twarzą wtuloną w moją pierś, ja wdychający zapach jej włosów.
To było takie...czyste. Ona i ja....Nasza miłość przeszła wiele zawirowań, ale teraz, w tym momencie, czułem, że jesteśmy ze sobą, tak naprawdę i już ...na zawsze.
I wiedziałem, że gdy tylko wrócę z trasy, zrobię to, co chciałem zrobić już teraz, ale wolałem, żeby to się odbyło tak jak powinno.... I tak właśnie będzie.... Edward Cullen będzie robił ze swoim życiem to, co powinien zrobić już dawno...będzie po prostu żył...normalnie. Będzie szczęśliwy...i nie stanie się tym, kim miał się stać....Dzięki niej....
Piosenka się skończyła, odsunąłem ją od siebie, popatrzyłem w te piękne zielone oczy i szepnąłem:
- Kocham cię, Bello Swan...
Spojrzała na mnie, tak jak tylko ona potrafiła, z miłością i zaufaniem i odszepnęła:
- Kocham cię, Edwardzie Cullenie...
I przygarnąłem ją do siebie i tak staliśmy, na środku salonu, w jej domu, za ścianą spał jej syn, a my czuliśmy swe mocno bijące serca i wiedzieliśmy, że byliśmy swoim przeznaczeniem, a teraz jesteśmy swoją przyszłością.
Bella i Edward....
Potem... w jej sypialni...kochałem ją delikatnie i tkliwie, jakby była najbardziej ulotną istotą na ziemi. Chciałem zostać już tak na zawsze...kryjąc się w jej wnętrzu...w jej gorącym, pulsującym wnętrzu....Chciałem stać się z nią jednością...na zawsze....
To była najbardziej intymna chwila, jaką przeżyłem w swoim życiu....
Następnego dnia, pożegnałem się z Jimmym i Rosalie, zapakowałem rzeczy i Bella odwiozła mnie na lotnisko.
Przytuliłem ją i pocałowałem, z jakimś takim dziwnym uczuciem, tak mocno i żarliwie, jakby od tego zależało moje życie. Bardzo nie chciałem wyjeżdżać, ale musiałem, to były raptem cztery dni, a już za dwa dni wracał mój brat, więc Bella i Rosie, nie byłyby długo same.
Wiedziałem jedno, że będę za nią bardzo tęsknił i będę myślał o niej w każdej sekundzie, mojej nieobecności przy niej.
B.
Edward wyjechał, a ja, żeby nie myśleć i nie tęsknić jak wariatka, zajęłam się pakowaniem. Jimmy, nie mogąc się już doczekać przeprowadzki, pomagał mi, układając w pudełkach swoje książki, zabawki i bloki, ze swoimi plastycznymi dziełami.
- Gdzie Ed? - Zapytał mój synek.
- Ed pojechał na koncert do Miami - odpowiedziałam.
- A wróci?
- Tak, za cztery dni - uśmiechnęłam się do niego.
- Super - pokiwał główką i wrócił do pakowania zabawek.
Mój synek coraz więcej mówił, było to dla niego normalne i naturalne. I tak też ja to odbierałam. Ale za każdym razem, gdy słyszałam jego głos, serce waliło mi jak młotem i miałam ochotę krzyczeć z radości.
Teraz już było oczywiste, że Jimmy minął pewną granicę w swojej blokadzie i będzie tylko lepiej. I dużo sobie obiecywałam po tej wizycie w Nowym Jorku, u specjalisty od takich przypadków. To, że Edward to zorganizował, utwierdziło mnie w przekonaniu, że on nas naprawdę kocha. I, że jest dobrym człowiekiem. I pomimo tych wszystkich głupich rzeczy, które robił w życiu, jest silny i potrafi podźwignąć się z najgorszego bagna, w jakim się znalazł. Nie sądzę, żeby ktoś inny, znajdując się na jego miejscu, z takim piętnem przeszłości, rzucony w ten brudny świat, pełen bogactwa i sławy, potrafiłby się od tego odciąć i spróbować żyć normalnie. A on próbował. I bardzo chciał. A ja kochałam go tak bardzo, że wiedziałam, że muszę dać mu tę szansę. I sobie też.
Wróciła moja siostra, która już nie mogła się doczekać powrotu Emmetta i liczyła już nie dni, ale godziny, do jego przylotu.
Wpadła do salonu z dziwnie ucieszoną miną i powiedziała radośnie:
- Bello, mamy z Emmettem fantastyczny plan! Edward też na pewno się zgodzi! - Cieszyła się.
- No, nie wiem, a jaki macie plan, ty i twój wielki Em? - Patrzyłam na nią podejrzanie.
- Bello, w Santa Barbara nad brzegiem oceanu, znajduje się piękny dom, który należy do spółki Semtexu. No, i Emmett wpadł na pomysł, że za dwa dni, jak wróci Edward, pojedziemy tam na parę dni, odpocząć od tego wszystkiego. Jimmy będzie miał tam jak w raju, do domu przylega prywatna plaża, na którą nikt obcy nie ma wstępu. Bello, będzie cudownie! - Twarz Rosalie promieniała.
- No, w sumie...to nie głupi pomysł tego twojego wielkoluda - roześmiałam się.
- Jasne, on ma wspaniałe pomysły - powiedziała twardo moja siostra.
- Jasne, sis, nie wątpię w to - pokiwałam głową. - Ile tam się jedzie?
Około półtorej godziny, to niecało sto mil od nas, Bello. My z Emmettem wyjedziemy tam rano, wszystko przygotujemy, możemy też wziąć Jimmiego, po co ma tutaj siedzieć? - Rosalie usiadła obok mnie na podłodze i z emfazą robiła plan naszego wyjazdu.
- Dobrze, dobrze, jeszcze wszystko ustalimy - pokręciłam głową.
- A Edward, o której przylatuje? - Spytała moja siostra.
- O dziewiętnastej dopiero, więc koło dwudziestej pierwszej byłby w domu - odpowiedziałam.
- No, to na dwudziestą trzecią byście dojechali, albo rano, zadzwonię do Emmetta, on uzgodni wszystko z Edwardem - krzyknęła i pobiegła z komórką do swojego pokoju.
- Rosie! - Krzyknęłam, ale równie dobrze, mogłabym powstrzymać pędzący pociąg, niż moją nadpobudliwą siostrę.
Patrząc na nią i na brata Edwarda, dochodziłam do wniosku, że dobrali się naprawdę doskonale.
Nagle zadzwoniła moja komórka. Po tych głupich telefonach, za każdy razem bałam się, że znowu usłyszę ten chory głos. Tym razem to był...Mike Newton. Cholera! Czułam się rozdarta pomiędzy lojalnością wobec Edwarda, a zwykłą sympatią do Mike'a. Stwierdziłam, że nie będę popadać w paranoję, odebrałam połączenie.
- Tak?
- Witaj Bello, tu Mike.
- Cześć Mike, co słychać?
- Sorry, że po tym wszystkim...tak głupio to wyszło, a ja nagle przestałem się odzywać. Nie chcę, żebyś pomyślała.... - Był wyraźnie zakłopotany.
- Daj spokój, było minęło, nie ma do czego wracać. Mike, jeżeli myślałeś, że ja, że mogłoby coś być, no wiesz....
- Między nami? - Spytał cicho.
- No tak, między nami...Mike, lubię cię, ale jak kolegę.... - Odparłam, bo czułam, że jestem mu winna przedstawienie sprawy jasno i prosto.
- No tak, rozumiem….Ale to i tak nie ma znaczenia, Bello, bo właśnie dzwonię do ciebie, żeby ci coś powiedzieć. - Powiedział już normalnym tonem.
- Co takiego? - Spytałam.
- Otóż, nie odzywałem się, bo wyjechałem do Nowego Jorku, złożyłem tam aplikację do Bank of NY i dostałem pracę. I wyjeżdżam z Los Angeles. - Powiedział z wyraźnie słyszalnym uśmiechem.
- To...świetna wiadomość, Mike, naprawdę. Gratuluję! - Uśmiechnęłam się.
- No i Bello, czy...czy mógłbym cię odwiedzić? Żeby się pożegnać? - Spytał ostrożnie.
- Nnie wiem...ja teraz, jestem trochę zajęta, pakowanie, wiesz, przeprowadzka. Edward wraca za cztery dni, wyjeżdżamy nad krótki urlop. Poza tym, nie wiem czy mój ochroniarz cię wpuści - roześmiałam się, bo chciałam jakoś rozładować to napięcie, które było wyczuwalne nawet przez telefon.
- Ach, no tak, nie dziwię się, że się zdecydowałaś na ochronę - też się uśmiechnął.
- Gdyby to był mój pomysł - powiedziałam z przekąsem. - To Edward się uparł. Ale w sumie nic mi ta ochrona nie przeszkadza, więc nie ma o czym mówić.
- To dobrze....To Bello, mogę cię odwiedzić, tylko na chwilę? - Spytał cicho.
- Wiesz.... - Westchnęłam. - Wolałabym...wolałabym nie....
- Rozumiem...dobrze, w takim razie żegnaj, Bello... - Prawie szeptał.
- Trzymaj się, Mike, powodzenia w nowej pracy - starałam się mówić normalnym tonem.
- Bello.... - Podniósł głos, jakby się bał, że się wyłączę. - Czy ty...jesteś pewna, że chcesz być z nim? - Spytał mocnym głosem.
- Mike, w ogóle co to za pytanie? - Trochę się zezłościłam. - To nie jest twoja sprawa, ale jeżeli już pytasz, to tak, jestem i będę z Edwardem. - Nie lubiłam takich sytuacji i takich dziwnych pytań.
- Jasne...powodzenia, Bello. - Powiedział szybko i wyłączył się.
Kurczę. Trochę było mi głupio, trochę było mi go żal i trochę byłam na niego zła. On chyba nie sądził, że ja ...i on..., nie, to niemożliwe. Może Edward dostrzegał coś, czego ja nie widziałam? No, domyślałam się, że podobam się Mike'owi i jeszcze ten pocałunek w samochodzie. No, ale, chyba nie myślał, że zostawiłabym Edwarda?! Nie dałam mu nawet cienia nadziei. Och! To wszystko było...dziwne. I w sumie, dobrze, że wyjeżdżał, na pewno ułoży sobie życie w Nowym Jorku.
Kolejne dni minęły mi na pakowaniu, na wycieczkach z Jimmym, na zakupach, przed naszym planowanym mini urlopem w Santa Barbara. Każdego wieczora dzwonił do mnie Edward i rozmawialiśmy długo przez nasze komórki, aż nam się zaczynały rozładowywać. Edward przekazał mi dobrą wiadomość, że z kontraktem z MS, na razie wszystko jest dobrze i raczej zagrożenie zerwania umowy, już zniknęło. Zaczynałam dostrzegać światełko w tunelu i wierzyłam, że po tych wszystkich okropnościach, nadejdą dla nas dobre chwile.
Po dwóch dniach wrócił Emmett i moja siostra zniknęła z domu, bo musiała się nacieszyć swoim wielkoludem. I na odwrót zapewne. Umówiliśmy się, że pojutrze przyjadą do mnie rano, zabiorą Jimmiego, moje rzeczy i pojadą do Santa Barbara.
Edward był bardzo zadowolony z tego pomysłu, powiedział, że pojedziemy na noc, jak tylko on przyleci do L.A., bo szkoda będzie dnia na jazdę samochodem. Twierdziłam, że będzie zmęczony, ale on nie chciał słuchać.
Cieszyłam się bardzo na ten wyjazd, pomimo, że jeszcze trochę byłam unieruchomiona, ale czułam, że kilka dni nad oceanem, z dala od świata, z moim ukochanym, z moim synkiem, siostrą i jej zwariowanym chłopakiem, dobrze mi zrobi. Dlatego, liczyłam już godziny do powrotu mojego Edwarda i naszego wyjazdu. I wiedziałam jedno, że już nie chcę się z nim rozstawać ani na minutę.
Rozdział 43
E.
Mój pobyt w Nowym Jorku zbliżał się ku końcowi. Sesja zdjęciowa trwała niemal cały dzień i doszedłem do wniosku, że jednak wolę spotykać się rzeszą fanów, grać i śpiewać na koncertach, niż przebierać się milion razy, w coraz to nowe ciuchy i starać się przybierać pozy, jakie piskliwym głosem wskazywał mi fotograf. Stwierdziłem, że to naprawdę katorżnicza praca i rzucałem wrogie spojrzenia rozbawionemu Laurentowi, który mi załatwił tę cudowną fuchę.
Liczyłem minuty do wyjazdu na lotnisko i wylotu do L.A., do mojej dziewczyny. Mieliśmy dzisiaj w nocy pojechać do Santa Barbara, na krótki urlop. Emmett miał naprawdę świetny pomysł. Wiedziałem, że jest to nam potrzebne, po tych wszystkich „przyjemnościach”, które nas ostatnio dotykały. Laurent nie był zbytnio zadowolony, że znikamy na parę dni, ale nie mógł też za bardzo nic z tym zrobić. Mruknął tylko do mnie: „ale telefony to odbierajcie!” i machnął ręką. Taaak. Właśnie pierwsze co zrobię, to wyłączę ten cholerny telefon i przez parę dni zapomnę, gdzie go położyłem. Tak właśnie zrobię.
Przed wyjazdem na lotnisko zadzwoniłem do Belli.
- Tak, kochany? - Odebrała po pierwszym sygnale.
- Chodzisz z telefonem? - Uśmiechnąłem się.
- Nie, właśnie skończyłam rozmawiać z Rosalie. Oni już dojechali, Jimmy jest zachwycony, Rosie powiedziała, że dom jest fantastyczny - odparła.
- No bo jest. To dobrze, Bello. My już jedziemy na lotnisko, gdy tylko wyląduję to zadzwonię do ciebie.
- Edwardzie, a może przyjadę po ciebie? - Spytała.
- Nie, Bello, czekaj na mnie w domu, wiesz z odprawą różnie bywa, przyjadę taksówką, tak jak ostatnio. Bądź gotowa, wsiądziemy w auto i ruszymy na nasz mały urlop - uśmiechnąłem się.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę na ten wyjazd, Edwardzie - powiedziała radośnie.
- A ty nawet nie wiesz, jak się cieszę, że jedziemy tam razem - odpowiedziałem. - A jak tam w domu? Spokój? - Spytałem szybko.
- Nic się nie dzieje, chłopaki pilnują mnie na zmianę, chociaż uważam, że już to jest niepotrzebne - odpowiedziała.
- Dobrze, dobrze, gdy wrócę już nie będą potrzebni. Dobrze dziewczynko, zobaczymy się za parę godzin. Bądź grzeczna i czekaj na mnie - powiedziałem ciepło.
- Jestem i czekam...i kocham cię Edwardzie - odparła cicho.
- I ja ciebie, maleńka. Do zobaczenia - uśmiechnąłem się.
- Do zobaczenia - odpowiedziała.
Ech. Moja Bella.... Wracałem do domu, pełen nadziei na przyszłość, na nasze wspólne życie, na naszą wspólną pracę, na dalsze postępy czynione przez Jimmiego. Patrzyłem na to wszystko z przekonaniem, że wszystko się nam uda i gdy nawet coś stanie na przeszkodzie, będziemy mieli dość siły, żeby sobie z tym poradzić.
Pojechaliśmy na lotnisko, podróż minęła mi nawet szybko, gdyż trochę się zdrzemnąłem, a potem omawialiśmy z Laurentem kilka kwestii, dotyczących dalszych działań, związanych z nagrywaniem nowej płyty.
Gdy wylądowaliśmy na LAX, włączyłem telefon i zadzwoniłem do mojej dziewczyny, że jestem już na miejsc. Powiedziała, że już wszystko naszykowała i czeka na mnie z utęsknieniem.
Gdy teraz wspominam ten wieczór, analizuję po kolei wszystkie czynności, które wówczas wykonywałem.
Ile trwała odprawa?
Ile zajęło mi czasu pójście do sklepu i kupienie słodyczy dla Jimmiego?
Po co szedłem do toalety?
Dlaczego rozmawiałem jeszcze z Laurentem, zamiast od razu wsiąść do taksówki i jechać? To takie drobne rzeczy, które robimy zupełnie nieświadomie, a potem okazuje się, że gdyby się nie pojawiły, to wszystko potoczyłoby się inaczej. Albo i nie. Nigdy się już o tym nie przekonam. Ale często łapię się na tym, że rozkładam tamten wieczór na czynniki pierwsze i analizuję mój każdy ruch, każdy krok. Tak jakby miało to coś zmienić....
B.
Gdy skończyłam rozmawiać z Edwardem, zadzwoniłam do Rosie, informując ją, że mój chłopak już wylądował i czekam teraz na niego. Wstępnie policzyłam, że u nich powinniśmy być koło północy. Rosie powiedziała, że położą spać Jimmiego i będą na nas czekać.
Wyłączyłam telefon, naszykowałam rzeczy osobiste, bo torbę z ciuchami wzięła rano moja siostra, włączyłam telewizor, patrząc bezmyślnie w jakiś serial i czekałam na Edwarda.
Gdy zamyślona wpatrywałam się w ekran, zupełnie nie wiedząc, w co się wpatruję, usłyszałam pukanie do drzwi. Hm. Czyżby to Edward? Tak szybko? Spojrzałam na zegarek, było po dwudziestej....Może odprawa poszła bardzo sprawnie? Rzuciłam się w stronę drzwi, otworzyłam z rozmachem, nawet nie patrząc przez witraż, kto stoi po drugiej stronie.
- Witaj Bello - powiedział Mike Newton. - Musiałem przyjechać.
Zrobiło mi się trochę słabo, spojrzałam na niego i na zaparkowany w oddaleniu samochód ochrony. Wiedząc, że niedługo przyjedzie Edward, nie miałam zamiaru rozmawiać z Mikem, dłużej niż to konieczne.
- Mike, to nie był dobry pomysł - pokręciłam głową. - Rozmawialiśmy na ten temat przez telefon.
- I co? Myślałaś, że masz mnie już z głowy? - Powiedział zupełnie innym tonem, niż do tej pory zazwyczaj się do mnie zwracał.
Popatrzyłam na niego szeroko otwartymi oczami.
- Ale co ty.... - Nie dokończyłam, bo popchnął mnie do środka, zamykając za sobą drzwi. Zatoczyłam się, ale udało mi się złapać równowagę i nie przewróciłam się. Niewiele myśląc, rzuciłam się w stronę okna, chciałam krzyknąć „pomocy!”, mając nadzieję, że ochroniarz mnie usłyszy, ale Newton był bardzo szybki. Złapał mnie i zacisnął dłoń na mojej twarzy, trzymając mnie w żelaznym uścisku, uniemożliwiającym poruszanie się.
- Nie krzycz Bello, to nic nie da - powiedział spokojnym tonem.
Próbowałam się szarpać, walczyć z nim, ale ścisnął mnie mocno, tak, że zabrakło mi tchu i miałam wrażenie, że zaraz zemdleję. Ogarnęło mnie paraliżujące wręcz przerażenie, w tym momencie bałam się nie tylko o siebie, ale i o Edwarda, który w każdej chwili mógł wejść do domu. I nie chciałam nawet sobie wyobrażać, co mogłoby się dalej stać. Uspokoiłam się, używając do tego mojej całej siły woli, chociaż czułam, że serce bije mi jak oszalałe, a wszystkie mięśnie drżą, jak w gorączce.
- Nie zrobisz nic głupiego? - Spytał cicho.
Pokręciłam głową, wówczas powoli odjął rękę z moich ust i zwolnił uścisk. Złapał mnie za ramiona i posadził na fotelu. Sam usiadł naprzeciwko na sofie i patrzył na mnie uważnie, z lekkim uśmiechem, błąkającym się na ustach.
- Czego chcesz? - Spytałam cicho, wbijając z całej siły palce w oparcie fotela, żeby powstrzymać wzbierającą się we mnie chęć rzucenia się do ucieczki. Jednak wiedziałam, że on na pewno by mnie złapał, zwłaszcza, że przez tę cholerną nogę, nie byłam w pełni sprawna.
- Powiedziałem ci, chciałem się pożegnać. Ale ty nie chciałaś, a ja nie lubię niedokończonych spraw, Bello, dlatego przyjechałem do ciebie - mówił monotonnym głosem, od którego zaczynało robić mi się niedobrze.
- Mike - starałam się, aby w moim głosie nie było słychać narastającej we mnie paniki. - Zaraz przyjedzie Edward, na zewnątrz jest ochrona, jeżeli masz zamiar zrobić coś głupiego, to...nie rób tego...wyjdź stąd Mike, a ja zapomnę, że tu wtargnąłeś…. - Patrzyłam na niego prosząco.
- Ochrona, mówisz? Taaaak. Pan ochroniarz okazał się być bardzo nieostrożny - uśmiechnął się i spojrzał na mnie dzikim wzrokiem. - A co do twojego chłopaka, to chętnie na niego zaczekam - to mówiąc sięgnął pod kurtkę i wyciągnął z niej pistolet, z przykręconym do niego tłumikiem i popatrzył na mnie, uśmiechając się jednym kącikiem ust.
Popatrzyłam na broń, na niego i całe moje opanowanie zniknęło w jednym momencie. Błyskawicznie poderwałam się, czując okropny ból w chorej jeszcze kostce, biegnąc, przewróciłam za sobą krzesło, żeby utrudnić mu pogoń za mną. Gdy byłam już przy drzwiach, poczułam obezwładniający ból, sprawiający wrażenie, że wyrwano mi wszystkie włosy z głowy, wraz ze skórą. On złapał mnie z całej siły za włosy i pociągnął do tyłu, tak mocno, że upadłam na podłogę w holu. Krzyknęłam i zaczęłam płakać, chociaż nie chciałam tego. Jednym szarpnięciem za ramię podniósł mnie do góry i postawił do pionu. Złapał za kark i poprowadził w stronę fotela, na który opadłam, popchnięta przez niego lekko.
- Oj Bello, Bello.... - Pokręcił głową. - Zmuszasz mnie do takich brutalnych zachowań, względem ciebie, a ja naprawdę tego nie chcę…. Chyba że lubisz ostre gierki? - Popatrzył na mnie z dziwnym błyskiem w oku. - Może Eric też o tym wiedział? A ty go oskarżałaś o przemoc i brutalność? - Wbił we mnie wzrok, który obecnie nie wyrażał kompletnie nic.
A ja poczułam, jak zaczynają mi drżeć wszystkie mięśnie, a serce kołacze się w piersi, jakbym pokonywała właśnie wysokie góry, w rozrzedzonym powietrzu. On powiedział...Eric? Boże! Spojrzałam na niego przerażona i zbielałymi ustami wyszeptałam:
- Kim jesteś?...
E.
Byłem już w taksówce, gdy zadzwoniła moja komórka, to był Simon.
- Co jest stary? - Spytałem
- Mam dla ciebie kilka informacji, odnośnie tego Newtona. Otóż facet jest jak widmo. Niecały rok temu pojawił się w Los Angeles, jako Mike Newton, ale co się z nim wcześniej działo, tego nie wie nikt. Tak, jakby gnojek rok temu przyszedł na świat. Moi ludzie jeszcze to sprawdzają, ale już ci powiem, że podejrzanie to wygląda. Co do tego numeru, który mi podałeś, to była karta pre-paidowa, mogę ustalić, gdzie była kupiona, ale nie wiem czy ci to coś da.
- Nie, Simon, zostaw to. Bardziej mnie ciekawi sam Newton, drąż temat dalej, dzięki stary za wszystko, masz u mnie dług.
- Dobra Ed, zaśpiewasz na urodzinach mojej córki i będziemy kwita - mój kumpel się roześmiał.
- Ach, no jasne - też się uśmiechnąłem i wyłączyłem telefon.
Jednak mój szósty zmysł nie zawiódł mnie i tym razem. Wiedziałem, że ten frajer nie jest tym, za kogo się podaje, wiedziałem od początku!!! Miałem tylko nadzieję, że odpuści sobie już próby kontaktu z Bellą, dopóki Simon nie odkryje kim naprawdę jest i nie będę mógł wykorzystać tych informacji jako argument, żeby pan Newton raz na zawsze, zniknął z naszego życia.
Przyjechałem pod dom Belli, trochę mnie zdziwiło, że nie świecą się żadne światła, ale pomyślałem, że może zasnęła, czekając na mnie, albo siedzi w salonie po drugiej stronie domu. Wysiadłem z taksówki i poszedłem w stronę wejścia. Popatrzyłem na samochód zaparkowany w nieznacznym oddaleniu, po drugiej stronie ulicy, należący do jednego z chłopaków z firmy ochroniarskiej. Postanowiłem zwolnić kolesia ze służby, już nie był potrzebny. Podszedłem bliżej i zobaczyłem, że facet siedzi tak jakby bokiem i chyba śpi. No tak, super, jeśli tak ma wyglądać ich pilnowanie, to ja bardzo dziękuję! Otworzyłem gwałtownie drzwi, bo chciałem gnojka przestraszyć. Ujrzałem błyszczące oczy wpatrzone nieruchomo przed siebie, a tuż za uchem mały otwór po kuli.
Poczułem, że jeżą mi się wszystkie włosy na całym ciele i przechodzi mnie dreszcz, tak jakbym znajdował się w ostatniej fazie febry. Trzęsącymi rękoma wybrałem 911 i gorączkowym głosem, starając się mówić rzeczowo, zgłosiłem zajście, jednocześnie tłumacząc, że był to ochroniarz mojej dziewczyny, która chyba jest w domu. Policjant kazał mi zostać na zewnątrz i czekać, ale już go nie słuchałem, wyłączyłem telefon, pobiegłem w stronę domu Belli i wpadłem do środka przez nie zamknięte drzwi.
To, co zobaczyłem wbiło mnie w podłogę i zatrzymało w miejscu z taką siłą, jak hamulce bezpieczeństwa zatrzymałyby rozpędzony pociąg metra.
B.
Mike Newton...czy kim on tam był...popatrzył na mnie z tym dziwnym uśmiechem i nachylił się w moim kierunku.
- Naprawdę nie wiesz, Bello? Ty porywcza Bello? Okrutna, Bello? - Patrzył na mnie zmrużonymi oczami, w których powoli zaczynała się czaić, nader widoczna przeze mnie, nienawiść.
Nie mogąc wydusić z siebie nawet jednego słowa, pokręciłam przecząco głową.
- Dzwoniłem do ciebie, Bello, mówiłem ci, że przyjdę po twojego syna. A ty akurat dzisiaj musiałaś go gdzieś wysłać. Ale to nic, to poczeka. Oj, Bello, mówiłem mu, że nie jesteś dla niego, żeby dał sobie spokój.... Ty nie byłaś uległa, a powinnaś, od początku, gdy mi cię pokazał, widziałem w twoich oczach, to coś, co nie pozwoli mu na nad tobą zapanować. Ale on zawsze był głupi.... - Mike nie patrzył już na mnie, tylko utkwił wzrok w ścianie za mną, jakby zobaczył tam coś, co go zaintrygowało.
Zrobiło mi się tak jakoś dziwnie...słabo.... Nie wiedziałam...Boże...co on...co on do mnie mówił??
- Jak to...dzwoniłeś? - Szepnęłam. - Tto byłeś ty...?
- Tak, Bello - kiwnął głową, z uśmiechem, jakbyśmy rozmawiali o właśnie przeczytanej książce, albo oglądniętej premierze kinowego hitu.
- Ale...dlaczego? Ty...znałeś...Erika? - Miałam tak zdrętwiałe usta, że ledwo co mogłam mówić.
- Oj, piękna Bello - pokręcił głową. - Oczywiście, ze znałem, jak mógłbym nie znać mojego głupiutkiego, młodszego braciszka. Braciszka, z któregoś zrobiłaś nic nie myślącą i nic nie czującą jarzynę. Braciszka, który oprócz mnie, nie miał nikogo innego na świecie, a ja nie mam nikogo oprócz niego. A teraz zostałem zupełnie sam. Dlatego musiałem cię odszukać, Bello. Ciebie i mojego bratanka. Bo nie chcę być sam, w żyłach Jimmiego płynie także i moja krew. Rodzina musi być razem, Bello - uśmiechał się łagodnie, a ja miałam wrażenie, że zaraz skoczę i zacznę krzyczeć.
- Jezu...co ty mówisz? On...nie miał rodzeństwa.... - Niczego już nie byłam pewna.
- Ależ miał.... - Roześmiał się. - I nadal ma. I jego brat musi posprzątać to, co młodszy braciszek nabrudził. Wiesz, Bello, było trochę trudno cię znaleźć, ale ty wpadłaś na cudowny pomysł, żeby związać się z tym Cullenem, o którym ciągle pisały wszystkie gazety. W sumie nie wiem, jak możesz być z kimś takim, z facetem, który nie szanuje kobiet, zwłaszcza, że, za, powiedzmy, zbliżone zachowania, strzeliłaś mojemu bratu w głowę. No, ale....- Rozłożył ręce. - Dzięki temu, udało mi się ciebie w końcu odnaleźć.
- Jak możesz...jak możesz w ogóle porównywać Edwarda, do twojego brata sadysty?! - Wreszcie odzyskałam głos i krzyknęłam mu prosto w twarz.
Poderwał się i złapał mnie za podbródek.
- Nie mów tak o moim bracie, nawet nie byłaś ani razu w szpitalu, nawet się nie zainteresowałaś, co się z nim dzieje! Myślałaś, że twoja przeszłość cię nie dogoni, że cię nie znajdzie? Trzeba płacić za swoje winy, Bello. Sąd tego nie zrobił, to zrobię to ja! - Szarpnął moją brodą i odsunął się, siadając na sofie.
- To jaki był twój plan, co Newton? Uwieść mnie? I co dalej? Porwać moje dziecko? A mnie zakopać na pobliskiej plaży? - Powiedziałam spokojnym tonem, co mnie samą zdziwiło.
- Na początku...tak. Ale potem....Hm, jestem facetem, Bello, normalnym facetem. - Rzuciłam mu ostre spojrzenie, ale uśmiechnął się tylko. - Coś się zmieniło....- Utkwił we mnie wzrok. - Chyba...zacząłem coś do ciebie czuć....Co mnie doprowadzało do szału, zwłaszcza, że wiedziałem, ze jesteś z tym pieprzonym Cullenem! A on nie jest głupi, oj nie! - Roześmiał się. - Ty Bello jesteś za bardzo ufna, ale on! Rozgryzł mnie w trzy minuty. Muszę przyznać, że jest naprawdę dobry…. - Śmiał się jak z dobrego żartu.
Poczułam, że zaczynam wszystko rozumieć.
- To...to ty zawiadomiłeś prasę! To ty sprzedałeś im tę historię! To ty przedziurawiłeś opony w moim samochodzie! Ty gnoju!!! - Krzyknęłam.
- Uspokój się! - Powiedział zimno - Nie lubię histeryczek. Wiedziałem, że prasa połknie haczyk. Oto była morderczyni, która wskutek sądowej pomyłki nie została skazana i związała się z zepsutą gwiazdą rocka. Oj, to była świetna zabawa, Bello, naprawdę.... - Śmiał się, a ja miałam wrażenie, że rozpadam się na kawałki.
Nagle spojrzał na zegarek i wydał teatralny okrzyk:
- O! Właśnie, już niedługo nasza gwiazda zawita w te progi i będę mógł dokończyć dzieła. Bo ty wolałaś jego, Bello, okazałaś się taka sama, jak te wszystkie tanie panienki, jeżdżące w ślad za całym tym żałosnym zespołem. A ja mógłbym ci dać prawdziwą miłość. Tak, Bello. Nie jestem taki jak mój brat, nigdy bym ciebie nie uderzył. Ale nie chciałaś tego. Dlatego nie będziesz mieć nic, ani mnie, ani jego! - Wyszarpnął pistolet z wewnętrznej kieszeni kurtki.
Poderwałam się gwałtownie i krzycząc przeraźliwie, rzuciłam się na niego. On chyba nie spodziewał się ataku, bo stracił równowagę i pistolet wypadł mu z ręki. Nie zawracając sobie głowy sprawdzaniem, co się z nim dzieje, rzuciłam się w stronę drzwi. W tym samym momencie, gdy drzwi się otwierały, poczułam, że on łapie mnie wpół i rzuca na przeciwległą ścianę. Poczułam, że jego mocne ramiona obejmując mnie od tyłu, a na szyi poczułam dotyk jakiegoś zimnego, metalowego przedmiotu. Zerknęłam w stronę otwierających się drzwi i ujrzałam wbiegającego Edwarda, który nagle gwałtownie zatrzymał się i patrzył przerażająco palącym wzrokiem.
E.
Wpadłem do środka i zobaczyłem Newtona, obejmującego przerażoną Bellę, z przyłożonym do jej szyi pistoletem z tłumikiem. Pewnie tym samym, z którego Newton zastrzelił ochroniarza. Pierwszy raz w życiu żałowałem, że nie mam broni, że nigdy nie wpadłem na to, że cholerna spluwa, może mi się kiedyś przydać!
Spojrzałem na moją małą dziewczynkę, jej oczy były szeroko otwarte, źrenice rozszerzone, pewnie pod wpływem szoku i strachu, usta blade, jakby je ktoś przysypał mąką. Ramię Newtona otaczało ją na wysokości obojczyków, jej drobne dłonie trzymały go za rękę na wysokości przedramienia, jakby bała się, że mógłby ją za mocno przycisnąć i przydusić.
- Zostaw ją Newton, przecież nie chcesz jej skrzywdzić - powiedziałem cicho.
- Skąd możesz to wiedzieć? - Powiedział ponuro. - Chcę skrzywdzić was oboje, chcę skrzywdzić was wszystkich, tak jak skrzywdziliście mojego brata! - Krzyknął.
- Brata? - Popatrzyłem na niego, a potem przeniosłem wzrok na Bellę, która zdawała mi się dawać jakieś znaki oczami.
- Brata! Ty powinieneś wiedzieć najlepiej Cullen, masz brata, nie? I co byś zrobił, jakby ten brat leżał jak pieprzone warzywo, tylko dlatego, że zakochał się nie w tej lasce co trzeba? No? Co byś zrobił boski Cullenie?! - Zapytał z szyderstwem w głosie.
- Posłuchaj...to nie jest wina Belli, jeżeli on jest twoim bratem, to chyba znasz go najlepiej i wiesz, na co go było stać. Powinieneś wiedzieć, że ona tego nie zrobiła świadomie, czy z premedytacją, ona się broniła, Jezu, Mike, pomyśl realnie, człowieku! - Próbowałem przemówić do niego rozsądnie, przedłużając tę chwilę, z nadzieją, że policja nadjedzie jak najszybciej.
- Daruj sobie Cullen te psychologiczne gadki, za dużo się seriali policyjnych naoglądałeś. Jestem daleki od tego, żeby myśleć realnie. Wiesz…nie mam nic do stracenia....
- Boże, Mike, to ty zabrałeś Erika ze szpitala? - Odezwała się nagle cichym głosem Bella.
- Tak, ja.... - Kiwnął głową Newton.
- To kto się nim zajmie, Mike, nie sądzisz, że ujdzie ci to na sucho?
Newton wybuchnął śmiechem, a ja zrozumiałem, że to wszystko nie może zakończyć się dobrze. On był szalony, na niczym mu nie zależało, postawił wszystko na jedną kartę. Poczułem przejmujący strach, który wyzierał z każdej komórki mojego ciała, strach o nią, o moją jedyną miłość w tym chorym życiu, w tym brudnym świecie.
- Już się nim zająłem, Bello - szepnął jej do ucha, prawie pieszczotliwie.
Bella zaczęła się wyrywać, płakać, szarpać się, w tym momencie usłyszeliśmy syreny policyjne, których przybierający na sile dźwięk świadczył, że policja jest coraz bliżej.
Newton rzucił mi wrogie spojrzenie i syknął:
- To było głupie, Cullen - i zaczął się przesuwać z Bellą w stronę wyjścia, ruchem głowy wskazując mi, że mam się odsunąć. Wyszedł na zewnątrz, w momencie, gdy na ulicę wjechała z piskiem opon policyjna kawaleria. Newton podszedł do samochodu ochroniarza, otworzył drzwi, błyskawicznie wyszarpnął ze środka martwego ochroniarza i z całej siły popchnął Bellę na chodnik. Bella przewróciła się, a Newton, jakby zmienił zdanie i z takim jakimś uśmiechem wewnętrznego zadowolenia, z pistoletem w wyciągniętej ręce, ruszył w moją stronę. W tym samym momencie, z policyjnych samochodów wybiegli uzbrojeni policjanci, krzycząc w kierunku Newtona, żeby rzucił broń. Ja nie mogłem się ruszyć, stałem jak sparaliżowany, wpatrzony w koniec lufy wielkiego pistoletu, który był coraz bliżej mnie. W tym ułamku sekundy wiedziałem, że Newton strzeli i nie chybi, jedyne co było dla mnie najważniejsze, to to, że puścił Bellę i już nie trzymał jej z przytkniętą bronią do głowy.
Wszystko potoczyło się tak szybko, że nie byłem w stanie tego w żaden sposób zarejestrować.
Krzyk policjantów...
Szczęk odbezpieczanego pistoletu...
Krzyk Belli...
Huk wystrzału...
Jakiś dziwny ruch przede mną...
Huk wystrzałów...
Coś gorącego na moim ramieniu...
Ktoś łapie mnie za ramiona...
Ona łapie mnie za ramiona...
Ona blada z lekkim uśmiechem, jakby zdziwienia, osuwa się przede mną na ziemię....
Łapię ją...nie wiem co się dzieje...obejmuję ją ramionami...coś ciepłego cieknie mi po podtrzymującej ją ręce....
Boże!!! To krew...i to nie moja krew!!!
To jej krew!!!
Ona jest ranna!!! Zaczynam krzyczeć...słyszę zbliżające się dźwięki syren....
Bello!!!
Bello!!!
- Boże! Bello, leż, spokojnie, już jedzie pomoc - szeptałem cicho.
- Ed...Edwardzie...nie mmogę oddychać…. - Bella próbowała łapczywie łapać powietrze.
- Spokojnie kochanie...nic nie mów, wszystko będzie dobrze.... - Trzymałem ją mocno i patrzyłem z przerażeniem, na koniec ulicy, czekając, aż ukażą się w końcu te cholerne karetki, których zawodzące syreny były coraz głośniejsze.
- Jesteś...ranny? - Spytała cicho.
- Chyba tak...ale to draśnięcie...Bello, spokojnie, kochanie….- Czułem, jakbym miał w ustach watę a w gardle gulę, przez którą mój głos brzmiał, jakby dochodził z bardzo daleka.
- A on.... - Szepnęła.
- Nie żyje.... - Zerknąłem w stronę leżącego niedaleko Newtona, zastrzelonego kilkoma strzałami, przez policjantów.
- Edwardzie...pamiętaj...o wizycie...Jimmy.... - Zaczynała mi lecieć przez ręce, była strasznie blada, a na twarz wystąpiły jej kropelki potu.
- Boże...Gdzie ta pieprzona karetka?!!! - Krzyknąłem, ale mój krzyk, utknął gdzieś w ogólnym zamieszaniu.
Wreszcie zobaczyłem wyłaniającą się za zakrętu furgonetkę pomocy medycznej, zaraz za nią następną.
- Już Bello, już jest lekarz - uśmiechnąłem się do moich zielonych oczu, które trochę zamglone patrzyły na mnie.
- Kochany...Jimmy....
- Z Jimmym wszystko dobrze, zajmę się nim, Bello.... - Powiedziałem zduszonym głosem.
- Edwardzie...chciałam ciebie...zawsze.... - Szepnęła z widocznym trudem.
- I ja ciebie.... - Odpowiedziałem, walcząc z łzami, które napłynęły mi do oczu.
Z karetki wybiegli ludzie, ze sprzętem do reanimacji, rzucili się w naszą stronę....
Bella spojrzała na mnie i wyszeptała, prawie niesłyszalnie:
- Na zawsze...
Jacyś ludzie podnieśli mnie do góry, ktoś zaczął oczyszczać moją ranę, ktoś coś krzyczał, ktoś zadawał mi pytania....
Nic widziałem nic, tylko ją, leżącą na zimnym asfalcie i czterech ludzi uwijających się wokół jej drobnej postaci...
Moja malutka dziewczynka...
Na zawsze...
EPILOG
http://www.youtube.com/watch?v=w5_jXCTzJ1M&feature=related
(Cultured Pearls „Just to let you know”)
Chcecie wiedzieć jakie jest moje życie?
Jak spędzam dni?
Jak spędzam noce?
Czy mam przyjaciół, rodzinę, marzenia, cele?
Wyobraźcie sobie faceta przed czterdziestką, który...może mieć wszystko...prawie wszystko...
Opowiem wam trochę o sobie.
Za rok będę obchodził czterdzieste urodziny.
Jestem współwłaścicielem firmy producenckiej „C&C Brothers”, którą prowadzę z moim bratem Emmettem.
Nigdy nie nagrałem płyty w wytwórni „Music Stars”.
Ostatni swój koncert grałem przed dziesięcioma laty w Miami na Florydzie.
Ostatni raz brałem udział w jakiejkolwiek sesji zdjęciowej, dziesięć lat temu w Nowym Jorku.
Nigdy nie zamieszkałem w Bel Air.
Nigdy już nie wsiadłem do Audi Q7 w kolorze kości słoniowej.
Nigdy nie pojechałem na urlop do Santa Barbara.
Nigdy....
Poczułem, jak ktoś delikatnie klepie mnie po ramieniu, wyrywając z zamyślenia. Odwróciłem się i zobaczyłem wysokiego, kasztanowłosego chłopca, w wieku około lat piętnastu, który patrzył na mnie z uśmiechem.
- Jedziemy? - Spytał cicho.
- No jasne - wstałem i uśmiechnąłem się.
- Najpierw do naszej kwiaciarni? - Popatrzył na mnie.
- Do kwiaciarni - kiwnąłem głową.
Jechaliśmy w milczeniu, jak zawsze w ten dzień. Podjechaliśmy pod naszą ulubioną kwiaciarnię, w której obaj byliśmy dobrze znani.
- Dzień dobry panie Cullen, witaj...Boże, ale ty wyrosłeś chłopaku - znajoma kwiaciarka nie mogła wyjść z podziwu.
- Mam to po tacie - uśmiechnął się chłopiec, wskazując podbródkiem w moim kierunku.
- No, panie Cullen, nie może się pan wyprzeć syna - kobieta uśmiechnęła się szeroko.
- Nie mam zamiaru - pokręciłem głową i potargałem kasztanowe włosy chłopca. - To co, które bierzemy? - Mrugnąłem do niego.
- No, mama kocha tylko storczyki, więc nie mamy wyboru... - Wzruszył ramionami.
- No fakt, głupio pytam... Bukiet najpiękniejszych storczyków poprosimy - zwróciłem się w stronę kwiaciarki.
- Oczywiście, proszę chwilę poczekać - odpowiedziała i zajęła się formowaniem bukietu.
- Tato, wujek też będzie? - Usłyszałem pytanie.
- Jasne, zawsze jest - pokiwałem głową.
Bukiet był faktycznie piękny, zapłaciłem kwiaciarce, zostawiając suty napiwek i wsiedliśmy do samochodu.
- To jedziemy Jimmy? - Popatrzyłem na syna.
- Jedziemy tato - uśmiechnął się, a zielone oczy spojrzały na mnie z miłością.
Dojechaliśmy do celu, zaparkowałem i dalej poszliśmy już na piechotę. Było ciepło, jak zawsze, ale słońce chyliło się już ku zachodowi, rzucając długie cienie, na aleję, którą szliśmy. Wreszcie skręciliśmy w naszą alejkę i stanęliśmy w miejscu, w którym lubiłem przesiadywać i rozmyślać.
- Połóż kwiaty, Jimmy - powiedziałem cicho.
Mój syn schylił się i położył kwiaty na nagrobku, na którym złotymi literami wyryty był napis: „Isabella Swan Cullen - na zawsze...”
- Mamo, wszystkiego najlepszego z okazji urodzin - powiedział Jimmy i usiadł na pobliskiej ławeczce.
Z oddali doszły nas jakieś głosy, odwróciłem się i zobaczyłem wysoką postać mojego brata.
- O wujek i ciocia! - Ucieszył się Jimmy i ruszył w ich stronę, wołając. - Ciociu Rosie, przyjedziecie dzisiaj do nas na kolację?
Obserwowałem ich z lekkim uśmiechem i nagle kucnąłem, bo mała ciemnowłosa dziewczynka, ruszyła w moim kierunku, z szeroko rozrzuconymi ramionami. Złapałem ją w objęcia i podniosłem do góry.
- Wujku Edwardzie, boję się! - Pisnęła radośnie.
- Nie bój się Bello, trzymam cię mocno! - Roześmiałem się.
- Wujku, ciocia ma dzisiaj urodziny! Mama mi mówiła! - Powiedziała z emfazą.
- Tak dziewczynko, moja Bella ma dzisiaj urodziny....- Szepnąłem.
Tak wygląda moje życie. Wychowuję Jimmiego Swana Cullena, którego adoptowałem, gdy skończył sześć lat. Nie wiedziałem jak mam żyć, co mam robić, gdy ona odeszła, ale było to dziecko, które już przeżyło tak wiele, a teraz straciło ukochaną osobę….Tak, jak i ja. Potrzebowaliśmy siebie nawzajem, byliśmy dla siebie ratunkiem, od pogrążenia się, on znowu w ciszy, a ja w swoim szaleństwie i autodestrukcji. Uczyliśmy się siebie nawzajem i początki były strasznie trudne. Ale pracowałem nad sobą, a on bardzo chciał poczuć się bezpieczny i kochany. I udało mi się to jemu dać. A on obdarzył mnie niczym nie skrępowaną, czystą miłością. Zająłem się nim, jeździłem z nim na konsultacje do Nowego Jorku, robiłem z nim mnóstwo ćwiczeń i pomimo tragedii, która go dotknęła, udało się mu zacząć normalnie mówić i funkcjonować pośród rówieśników. A ja byłem szczęśliwy, że pomogłem mu z tego wyjść, wiedząc jednocześnie, że to było jej jedyne marzenie. Gdy skończył siedem lat, pierwszy raz powiedział do mnie „tato”, wpatrując się we mnie jej zielonymi oczami, w celu dostrzeżenia na mojej twarzy, jakiejkolwiek niechęci czy złości. Ale ujrzał jedynie zaskoczenie i niczym nie skalaną czułość. I tak już zostało. On jest moim synem, a ja jego ojcem.
Poświęcam mu każdą wolną chwilę, tak, by mógł w przyszłości opowiadać swoim dzieciom, o wspólnie spędzonych chwilach ze swoim ojcem, który zawsze miał dla niego czas. I nigdy nie podniósł na niego głosu...ani nic innego.... Prowadzę firmę, wspólnie z bratem, który ma cudowną żonę i jeszcze bardziej cudowną córkę. Czasami spotykam się ze starymi kumplami z zespołu, który rozpadł się dziesięć lat temu, po odejściu moim i mojego brata.
Dni mijają mi bardzo szybko, firma, szkoła Jimmiego, zajęcia dodatkowe, moje treningi, wyjazdy na rajdy rowerowe, spotkania biznesowe, urlopy, wycieczki....
Noce...noce...nocami rozmyślam...
Widzę zielone oczy wpatrzone we mnie z miłością i pożądaniem...
Widzę drobne dłonie zaplątujące się w długie kasztanowe włosy...
Czuję cudowny zapach tych włosów, który chcę wdychać, aż po granice mojego jestestwa...i nie mogę...nie mogę czasami sobie przypomnieć tego zapachu...
Słyszę jej głos...który mówi... ”Edwardzie, kochany...”
Ona będzie moja na zawsze...
Ja będę jej na zawsze...
Ona odeszła…ale uratowała mnie...nie tylko od śmiertelnego postrzału. Ona uratowała moje życie...
Ona sprawiła, że nie żyję już w brudnym świecie...
To ja i moje codzienne życie.
To ja, Edward Cullen, normalny facet, ojciec nastolatka.
Nigdy nie pokażę wam mojego czystego świata....
„Pozostań przy mnie na zawsze
- przybierz, jaką chcesz, postać
- doprowadź mnie do obłędu,
tylko nie zostawiaj mnie samego w tej otchłani,
gdzie nie mogę cię znaleźć!
Nie mogę żyć bez mojego życia.
Nie mogę żyć bez mojej duszy!"
K O N I E C