Forma w opowiadaniu Bankiet Witolda Gombrowicza.
Wiktoria Szramowska
Swoim rozważaniom poddałam jedno z opowiadań ze zbioru Bakakaj. Jak to u Gombrowicza bywa, miejsce oraz czas akcji w utworze są bardzo ogólnie przedstawione, zatem mamy dwór królewski bliżej nieokreślonego państwa, nazywanego Koroną, choć zapewne bez żadnych nawiązań do polskiej historii. Zaś co do czasu, nie da się go bliżej określić, nawet stroje dam dworu, są jedynie opisane głębokością dekoltów. Opowiadanie toczy się w dwóch miejscach: w wielce historycznej i mrocznej sali portretowej, gdzie odbywało się milczące posiedzenie rady oraz w salach, gdzie urządzono bankiet z okazji przedstawienia królowi Gnulowi jego przyszłej małżonki, arcyksiężniczki Renaty Adelajdy Krystyny. Miejsca te nie są zupełnie bez znaczenia, ponieważ miały niejaki wpływ na postacie, które brały udział w zdarzeniach. Można wśród nich wymienić wspomnianych już króla Gnula i arcyksiężniczkę, jak również kanclerza, radę ministrów, ambasadora wrogiego mocarstwa oraz resztę dworu.
Ale zacznę od początku. Akcja zaczyna się od początkowo tajnego posiedzenia rady. Kanclerz suchy i dostojny nie ukrywał swojej radości; a jej powód był wielce doniosły - wreszcie wieloletnie starania o zawarcie małżeństwa przez Króla i arcyksiężniczkę dobiegały do skutku. Zabiegi rady zostaną uwieńczone sukcesem na bankiecie następnego dnia, w wyniku czego miała wzrosnąć chwała i potęga Korony. Lecz ministrowie nie mogli szczerze oddać się świętowaniu, bo zdawali sobie sprawę z charakteru króla i niepokoili się o reakcję arcyksiężniczki. Oczywiście nikt nie ośmielił się wypowiedzieć tego otwarcie, byłaby to zbrodnia przeciwko majestatowi królewskiemu, dlatego też ich milczenie z konieczności musiało być bardziej wymowne niż słowa. I milczeli po kolei, wstając, jakby wygłaszali długie przemówienia. Jednakże nie musieli nic mówić, bo wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę z sytuacji. W pewnym momencie na tajne posiedzenie, które natychmiast przestało być tajne, a rada w tym samym czasie stała się radą królewską, wkroczył król Gnulo. Król zaczyna od pozornej chęci współpracy z radą, mówi jak ciężkiej pracy będzie wymagał bankiet i jak bardzo przysłuży się to Koronie, ale już wkrótce porzuca rolę króla i objawia się cały jego charakter - żąda od rady łapówki za uczestnictwo w bankiecie, chichocze. Lecz mądry kanclerz potrafił sobie z tym poradzić, pokłonił się królowi ceremonialnie, czym na powrót „wtłoczył” króla w jego rolę władcy, a powtórzenie ukłonu przez radę wzmocniło wymowę gestu. Król nie zamierzał się zgadzać, uciekł buntując się przeciw tej narzuconej formie, grożąc jeszcze krzykiem. Rada kontynuowała spotkanie, ale nad ranem, nie mając nadziei na odpowiednie zachowanie ze strony władcy, poddała się do dymisji, zgodnie z szablonem działania dobrych urzędników, kanclerz nie przyjął tego do wiadomości i wreszcie postawił sprawę jasno: trzeba zmusić Gnula do grania roli króla. Zgodnie z tym postanowieniem bankiet przygotowano niezwykle wystawny i okazały, cały jego splendor miał wymusić królewskość na nieszczęsnym królu. Nawet arcyksiężniczka, stanowiąca przecież esencję królewskiego szablonu zachowań, zmrużyła oczy widząc cały ten splendor i blask. Również księżniczkę ceremoniał ten zmuszał do utrzymania swojej formy, choć czuła odrazę na widok króla - drżąc ze wstrętu wydała westchnienie zachwytu. Następnie panowie powiedli damy do stołu, gdzie Gnulo poczuł się mocno zmieszany ceremonią jedzenia, według której dwór powtarza ruchy króla. W tej chwili król usłyszał dźwięczenie drobnych monet w kieszeni ambasadora wrogiego mocarstwa. Już wcześniej kanclerz odkrył ten niecny spisek, mający na calu wykorzystanie słabości króla, by skompromitować Koronę i uniemożliwić mariaż. Rola króla uległa gwałtownemu załamaniu i ukazała się jego prawdziwa natura - oblizał się. Groza ogarnęła zebranych na taki nietakt, wszyscy szukali ratunku u kanclerza, który zdecydował się na krok ostateczny i w wyniku tego cały dwór zaczął kopiować zachowanie króla, szczególnie to nieodpowiednie - tylko w ten sposób można mu było nadać rangę ceremoniału i zatrzymać Gnula w roli władcy. Ale król szarpiąc się w narzuconej formie, dopadł arcyksiężniczki i udusił ją, oczywiście bankiet (jak go personifikuje i uogólnia Gombrowicz) czyni to samo. I wszystko nagle zyskuje większy wymiar: dusicielstwo jest arcydusicielstwem, królestwo arcykrólestwem, bezruch po śmierci Renaty Adelajdy i dam dworu - arcybezruchem. Aż król oszalały w swej próbie zachowania tożsamości, ucieka; dwór za nim, lecz pogoń nadaje całej sytuacji nową formę i zamienia się w bitewną szarżę z królem na czele.
Pozwolę sobie prześledzić formy występujące w Bankiecie. Na początek ministrowie, którzy nie mają problemów ze swoją formą, robią to, czego się od nich oczekuje, jedynie przeżywają chwilowy kryzys, gdy chcą się pozbyć tej formy poprzez dymisję, ale złożenie urzędu, gdy nic nie można zrobić, lub działanie wymaga zbyt wiele energii, to także postępowanie według szablonu urzędnika. Łącznie z radą można rozważać rolę kanclerza, który już z samego początku „wzmocniony” jest niejako powagą portretów. Kanclerz jednakże nie waha się, czyni to, co powinien, ratuje honor kraju za wszelką cenę; jedynym jego uchybieniem jest brak reakcji na zdradzieckie działania ambasadora wrogiego mocarstwa, choć potem. Dalej arcyksiężniczka, której forma również wymaga „podparcia” jej w splendorze bankietu, choć na pewno nie w tym stopniu, co króla, mimo wszystko, gra swoją rolę. Osobną formę ma cały dwór królewski, który nie bez podstawy Gombrowicz nazywa „bankietem”. W ten sposób biesiadnicy zostają potraktowani jak masa i stają się masą, zostają pozbawieni wszelkich cech indywidualnych podzieleni jedynie na kler, damy, wojskowych, ambasadorów i dostojników dworskich. Wszystkie ich działania są wspólne i jednomyślnie, są bardzo elastyczni, poddają się wpływom innych form i otoczenia. Na początku ich dworski charakter wymusza na nich przepych sali bankietowej, nie mają własnej woli, dlatego na okrzyk arcyksiężniczki spowodowany oblizaniem się króla, patrzą na kanclerza i dokładnie stosują się do jego „poleceń”, kopiują zachowanie. Pod koniec opowiadania ulegają aż dwóm przemianom: na rozkaz kanclerza, zamieniają się w nagonkę, co ułatwia im fakt, że król wybiega na ulicę, bardzo to przypomina pościg policji za złodziejem albo polowanie na lisa, ale też wkrótce pod wpływem przemiany króla i jego „królewskości” oraz faktu, że biegł na czele, bankiet zmienił się w szarżę bojową poprzez takie określenia jak „galop”, czy „cwał” utożsamioną przez Gombrowicza z szarżą kawalerii.
A teraz o samym królu. Już samo jego imię kojarzy się z gnuśnością, trzeba przy tym nadmienić, że Gnulo nieustannie zmuszany jest do życia w formie, która zupełnie mu nie odpowiada. Nie ma tu miejsca na dylematy typu życie prywatne, czy władza, jest to po prostu walka człowieka z narzucaną mu rolą. Równie dobrze możnaby pisać o niedojrzałości Gnula, gdyż rola, którą sobie wybrał jest zupełnie nieodpowiedzialna, hedonistyczna wręcz i wulgarna w swoim prostactwie. O charakterze króla dowiadujemy się już na początku, kiedy nie mogąc się wysłowić, ministrowie myślą a raczej „nie mogą nawet pomyśleć”, że Gnulo jest „łapownikiem i sprzedawczykiem”. Na dodatek jego upodobanie do łapówek z drobnych sum - bardziej napiwków, jak wspomina Gombrowicz - jeszcze bardziej podkreśla jego nędzne ambicje, chytrość skąpca i wręcz zwierzęcą przebiegłość, która każe mu dopominać się łapówki od jego własnych ministrów, za coś, co powinno być jego obowiązkiem. Brutalne narzucanie mu formy władcy przez radę ministrów i kanclerza mogłoby się wydawać tragiczne, gdyby nie groteska zachowania Gnula. Jego zadowolony z siebie chichot i szturchanie kanclerza są ewidentnie infantylne, tak zachowuje się dziecko, które chce zwrócić uwagę towarzysza na złośliwy żart. Jakże łatwo też przerazić króla, który ucieka, nie zniósłszy ciężaru oficjalnych pokłonów, jest w tym coś zwierzęcego, tak samo w jego groźbach rzuconych na pożegnanie, gdy już się oddalił na bezpieczną odległość, niby mały piesek ujadający na większego tylko z dystansu przestrzennego. Należy dodać, że nie tylko Gnulo walczy o swoją formę, ale również rada z całych sił stara się go wtłoczyć w schemat władcy i trzeba przyznać, że całkiem dobrze im to wychodzi, gdy oszołomili króla blaskiem i świetnością bankietu. Ale chwilę później autor ukazuje nam scenę jedzenia. Jest to swoista gra w naśladowanie. Sytuacja wymyka się spod kontroli, bo najpierw król jest zdezorientowany, zawstydzony i przerażony naśladowczymi gestami zebranych, które rzeczywiście mogły wydać się prześmiewcze, wyolbrzymiające hiperbolicznie jego własne gesty, a przede wszystkim wbijające go coraz głębiej w formę władcy, zaś zaraz potem Gnulo usłyszał dźwięk monet. Reakcja króla jest natychmiastowa - powraca do swojej nędznej, ulubionej formy i oblizuje się. Sam fakt oblizania nie jest znowu tak bardzo szokujący i nietaktowny, główna jego niewłaściwość polega na tym, że akurat wszyscy patrzyli się na króla, więc czynność ta momentalnie została wyolbrzymiona; poza tym kojarzy się ona z pożądaniem, zmysłowym, wręcz hedonistycznym pragnieniem i jako takie odbierana była jak przejaw niskich skłonności, wręcz zezwierzęcenie. Był to jedynie chwilowy przejaw przewagi Gnula nad kanclerzem i całą radą, gdyż powtórzenie tego gestu przez cały bankiet nadało mu oficjalne i uznawane znaczenie, czyniło go akceptowalnym. Naśladownictwo odebrało wszelką autonomię czynom króla, był uwięziony w formie władcy. W bezsensownym szale rzucił się na arcyksiężniczkę i zaczął ją dusić, ale nawet to nie powstrzymało dworu w szczytnym dążeniu do uczynienia króla władcą. Skutek był jedynie ten, że poduszono wszystkie damy. Ostateczność tego czynu sprowadziła wszechogarniający bezruch, tak wielki, że zdołał przełamać królewską formę Gnula, który w swojej prostackich dążeniach posunął się tak daleko, że przybrał rolę zwierzyny i uciekł. Jego dobrowolnie przyjęta rola podziałała na bankiet, na zasadzie przeciwieństw zmuszony do zmiany formy na opozycyjną, czyli na formę myśliwego. Lecz na samym końcu ulubiona rola Gnula miesza się niejako z rolą władcy i z ofiary zmienia się w dowódcę, który wreszcie może dyktować formę innym, choć sam podlega swojej.
Moim zdaniem Bankiet w pewnym sensie ukazuje władzę, której narzucana jest forma „oficjalna”, władzę w gruncie rzeczy słabą i prostacką, a mimo tego, zdolną poprowadzić lud. Może też przedstawiać bezsens szarpania się z własną formą, która i tak zawsze wygrywa, choć czasem w innej postaci, bo nie można żyć nie odgrywając jakiejś roli, bez względu na to, czy będzie wykreowana przez nas samych, czy narzucona. Zaś ostatni wniosek jest taki, że forma jednej osoby, a nawet forma sytuacji, jakkolwiek brzmi to absurdalnie, wywiera presję na inne formy, dostosowując je niejako do szablonu form opozycyjnych, uzupełniających (król - rada, król - bankiet, myśliwy - zwierzyna, dowódca - hufiec).
Bibliografia:
W. Gombrowicz, Bankiet [w:] Bakakaj, Kraków 1997, s. 183 - 191.
J. Jarzębski, Pojęcie „formy” u Gombrowicza [w:] Gombrowicz i krytycy, oprac. Z. Łapiński, Kraków 1984, s. 313 - 346.
5