Huna a Pieniądze
część I. - Korzenie Biedy
Chyba dojrzałem już wystarczająco, by zająć się tym tematem. Ponieważ zagadnienie jest popularne (a więc na tekst ten wpadną nie tylko polskie kahunki), w skrócie przypomnę, czym jest huna.
W olbrzymim uproszczeniu jest to wywodząca się z szamanizmu polinezyjskiego filozofia szczęśliwego życia. Huna bazująca na przekonaniu, że zarówno nasze działania jak i odczucia oraz myśli mają wpływ na wydarzenia w naszym życiu - zarówno na sposób ich doświadczania, jak i na kształt przyszłości. Można by ją ująć jako kolejną szkołę "pozytywnego myślenia" - ale byłoby to zbytnie spłycenie.
W hunie myśli, wierzenia, przekonania oraz - co za tym idzie - wyobrażenia i uczucia, są narzędziem używanym do kształtowania swoich zachowań (a przez to efektów działań) oraz świata (uznaje się że świat zewnętrzny współgra z wewnętrznym). A skoro świat wewnętrzny jest sprzęgnięty z zewnętrznym (tak na marginesie: huna zakłada, że świat jest z gruntu dobrym miejscem), to naturalnym stanem jest DOBROBYT, czyli taki stan, w którym stać nas na zaspokojenie potrzeb (dach nad głową, dobre ubranie, dobre jedzenie + dobre rozrywki), inwestowanie (w siebie, w swoją przyszłość, np. przez naukę) oraz dzielenie się z innymi. Ile pieniędzy i co to "dobre" oznacza dla Ciebie, nie wiem, ale tutaj zajmiemy się tworzeniem takiego stanu - a raczej spróbuję ci podsunąć kilka niecodziennych pomysłów, jak to zrobić.
Dobrze, a więc jakie są przyczyny biedy i problemów finansowych? Nie wiem. Poważnie mówię. Huna świetnie się nadaje na filozofię radzenia sobie z problemami, rozwijania aktywnej postawy. Kiepsko natomiast na mapę p.t. "jedynie słuszny opis całego świata". Powiedzenie, że ludzie są biedni, bo źle myślą, ma równy sens jak ten, że ludzie nie mają pieniędzy, bo gospodarka kiepsko działa, albo... że motyle w Chinach źle układają skrzydła. Uwarunkowań oraz interpretacji siły wpływu tych uwarunkowań jest cała masa, a rozważanie tego w większości nic nie zmienia.
Jednak przyglądając się własnej historii z finansami, lub pracując z ludźmi w tym temacie, trudno nie zauważyć motywów wspólnych dla tych osób. Oczywiście to, co za chwilę przeczytasz, jest subiektywne, ale... działa, tzn. rozbrajanie tego przynosi skutki. A jedną z zasad huny można sparafrazować: Jeśli to działa, to jest to huna. A zatem do dzieła!
Sam myśląc o tej sprawie nazywam to "korzeniami biedy" lub korzeniem nieszczęść. (Nie tylko finansowych, bo ten sam wzór uderza nas w różne najczulsze miejsca.) Dlaczego korzeń? - bo jest czymś, co mocno wrasta, w nas, w otoczenie, trzymając nas w miejscu, zasilając "statyczność", w dodatku wyrasta na tym całe drzewko "ciężkiej sytuacji" oraz owoce o smaku nieszczęścia i porażki. Choć równie dobrze można by to nazwać siecią: im bardziej się szamoczemy, tym silniej się zaplątujemy i drepczemy w miejscu.
To coś można określić energią, procesem, kompleksem wzorem, duchem jak chcesz. To coś, co działa na półświadomej/ nieświadomej/energetycznej płaszczyźnie - a rezultatów doświadczasz w widocznej postaci. Do rzeczy, tak najbardziej zewnętrznie, można przedstawić te "korzenie biedy" jako połączenie trzech aspektów:
1. Upatrywanie źródeł szczęścia i pomyślności na zewnątrz: w ludziach, zdarzeniach czy ideach, a w szczególności lokowanie tam własnej zdolności do zarabiania, przy jednoczesnym narzekaniu, krytykowaniu tego źródła - wywołującym specyficzne poczucie bezsilności. To najbardziej widoczne. W mysl tego podejścia, to ile zarobisz, zależy od Boga (tak, nie bez powodu go tu umieszczam), od polityki, gospodarki, kursu walut, poziomu bezrobocia, miejsca pracy i miejsca zamieszkania, firmy, pracodawcy (szefa), towaru (usługi, pracy), kolegów i koleżanek z pracy, klientów, żony (męża, dziecka), stanu zdrowia, zaangażowania, atmosfery w pracy, koncentracji etc. To normalne i oczywiste. Tylko jaka jest twoja odpowiedź na pytanie: od czego zależy, ile zarabiasz? Oczywiście, od CIEBIE. Ale co jawi ci się jako właściwsza odpowiedź? O którym z tych tematów mówisz najczęściej? Na który narzekasz? A którego używasz jako wymówki? Czy przypadkiem nie przeplatasz w swoim myśleniu - raz uzależniając skutki finansowe z swojej aktywności od któregoś z czynników, a raz na niego narzekając? Ten aspekt "korzeni biedy" to przesunięcie EMOCJONALNEGO środka "sprawczości" własnej osoby, efektywności działań i odpowiedzialności za nie na zewnątrz - w dodatku w rejon (temat) powiązany (mniej lub bardziej) z zagrożeniem lub w ogóle z czymś negatywnym. To można określić mianem utraty pewności siebie, utraty wiary w zdolność zarabiania, ale to pół prawdy jest... tylko lokowane gdzie indziej.
Z innej strony: Tu nie chodzi o słowa czy myśli (to tylko jedna z form wyrazu/kształtowania) - chodzi o ODCZUWANIE związku, pozytywnego związku przyczynowego między twoimi działaniami (wysiłkiem, pracą etc.), a ich efektami (zarobkami, tym na co cię stać etc.). Jeśli to masz, to wydaje się oczywiste - i wtedy najczęściej nie zwracamy na to uwagi. Jednak utrata tego poczucia powoduje stopniowe staczanie się w kierunku bezsilności i nic-nierobienia, by poprawić ten stan (coraz ciężej robić coraz mniejsze rzeczy) - to innymi słowy mechanizm wyuczonej bezradności. Łatwo to zauważyć patrząc wstecz, najczęściej więcej wywodzi się to z irracjonalnego karania lub nagradzania dziecka przez rodziców - irracjonalne - nie mające związku z zachowaniem. (Towarzyszyło ci takie poczucie w dzieciństwie?)
Paradoksalnie, odczucie tego nie zajmuje wiele - o ile wiemy o co chodzi (zawsze jest jakaś aktywność, w której dostrzegamy i odczuwamy przyczynę i skutek). To drobna zamiana "szklanki do połowy pustej" na "szklankę do połowy pełną" i czynienie tego, aż stanie się nawykiem.
Jeszcze większy paradoks: ten punkt staje się często "kurkiem spustowym" u osób zaczynających zajmować się huną czy jakąś formą magii, a nawet religii. "Magia"/Haipule/kreacja wydarzeń działa raz, drugi... a w pewnym momencie bum, krach finansowy czy inne zamieszanie. (I kolejny powód do straszenia ludzi demonicznym zagrożeniem :) ). A co się stało? Ktoś metodą doświadczalną przekonał się, że zarobki/finanse zależne są od zewnętrznej siły... i to dopełniło mechanizm: popłynęła nowo otwartą drogą stłumiona energia - rzeka napięć.
2. Życie cudzym życiem lub anty-życiem. Zamrożony stan wewnętrznego konfliktu. To trudniejsze do zauważenia, ale dość dobrze widoczne w sytuacji... długów. Już wyjaśniam, chodzi o wewnętrzne poczucie, że nasza postawa i życie są kształtowane przez zewnętrzną siłę (społeczeństwo, religia, rodzic, partner) - lub też kształtowanie tegoż w opozycji do czegoś lub kogoś. Mówiąc "cudze życie" mam na myśli utożsamienie się z ODRZUCANĄ jednocześnie ROLĄ (rodzica, kochanka, dorosłego, dziecka, synka tatusia, córki mamusi, ofiary, kata, szefa, kury domowej, człowieka sukcesu). Poczucie, że taka rola jest nam narzucana przez sytuację, osoby bliskie, społeczeństwo (klasę społeczną). Anty-życie to próba kreacji takiej postawy, roli granej w sprzeciwie przeciwko komuś lub czemuś. ROLE mają to do siebie, że są... "płytkie", jednostronne i zawsze w relacji z czymś lub kimś. "Płytkie" tzn. przewidywalne, oparte na widocznym motywie. (Zastanów się: jakim aktywnościom poświęcasz czas.) Jednostronność to trzymanie się czarnej lub białej wizji, bieguna bycia bardzo dobrym (najczęściej - lubimy to) lub skrajnie "złym" (też się zdarza). Rola (aktor) zawsze musi mieć widownię (wobec kogo zmieniasz swoje zachowania? Komu opowiadasz, co się z tobą dzieje?) i scenę (za co czujesz się odpowiedzialny? Zobowiązany? Praca, dom, spotkania towarzyskie...). Wewnętrznie rolę przyjmowaną, bardzo świadomie graną postrzegasz jako swoją postawę. Za to... kiedy jakąś rolę odrzucasz, postrzegasz ją jako STAN (emocjonalny, ale nie tylko, także psychofizyczny), coś pojawiającego się w tobie, "trzymające cię" uczucie, przez swoją obecność wymuszające twoje zachowania. Im mocniej to odrzucasz... tym mocniej wpędza cię to w STANY... przygnębienia, gniewu, złości, obojętności, depresji - lub z drugiej strony przesadnej euforii, beztroski, wyluzowania. Im większą dziedzinę życia jakaś rola obejmuje - tym bardziej ZMNIEJSZA SIĘ LICZBA STANÓW WEWNĘTRZNYCH, które przyjmujesz. Kojarzysz termin "zubożenie życia"?
Z drugiej strony jest to KUMULACJA ENERGII, napięć, pragnień etc. Tyle, że w zbyt statycznej formie.
3. Rozmyte poczucie niezadowolenia, ale silny "wróg". Rozmyte poczucie niezadowolenia (coś jak poczucie winy, rozdrażnienie, "złośliwość") z życia, zdarzeń, siebie etc., całkiem normalne w sytuacjach problemowych, oraz "wróg" - czyli osoba, której poświęcamy dużo czasu, a mamy negatywne lub mieszane uczucia do niej, lub też przeplatamy te uczucia. Piszę "wróg", ale osoba obsadzana w tej ROLI jest najczęściej bardzo BLISKĄ (emocjonalnie - niekoniecznie fizycznie) osobą: chodzi o żonę, męża, partnera, kochankę/a, rodziców, rodzeństwo lub kogoś, komu poświęcamy dużo uwagi, czasu, a do których mamy niejasny emocjonalny stosunek, jakieś ALE... (Kocham cię, ALE... Lubię cię, ALE... Fajnie mi się z tobą pracuje, ALE...) Czasami nawet to "ALE..." jest większe niż pozytywy. Czasami jest to osoba, która spotkana raz lub dwa wyzwoliła silną falę emocji, odświeżaną wspomnieniami i ich interpretacją. Kojarzysz może wiarę ludową w "uroki", klątwę, czy "złe oko"? To dobry przykład.
Te trzy aspekty występują ZAWSZE razem, to jeden mechanizm, wzór o wielu splotach. Utrata poczucia wpływu na efekty własnych działań wpycha cię w płytkie role. Twoja własna rola i rola postaci "wroga" są powiązane, często też uzależniasz swój STAN, samopoczucie i emocje od zachowania tej osoby, co powoduje, że pojawia się jeszcze większa bezsilność w zupełnie innych "klimatach"; czasami "wróg" wprost utwierdza cię w tym poczuciu. I znów nazywam bliską ci osobę "wrogiem" - nie bez przyczyny. To nie musi być otwarty konflikt, coś postrzega ją w tobie jako "wroga" (przyczyny i okoliczności znasz najpewniej). Wróg uderza w czułe punkty... Z czysto psychologicznego punktu widzenia jest to spirala, po której wpadasz w pogłębiające się poczucie frustracji (brak efektów działań), bezsilności (poczucie braku wpływu), gniewu (poczucie zranienia/odrzucenia) i strachu (efekt działań jest niepewny, nie wiadomo nawet jak przetrwać kolejny dzień). Coraz mniej chce się działać...
Patrząc pod kątem działania "magii" w świecie, można metaforycznie powiedzieć:1) Zewnętrzne czynniki, którym poświęcasz uwagę - to ekran. Emocjonalne odczucie utraty wpływu - to kierunek, w jakim wyświetlasz film. 2) Napięcie związane z twoim stanem wewnętrznym to moc żarówki. Tempo rozładowywania to intensywność światła. Treść filmu - twoja walka z rolą. 3) Poczucie niezadowolenia - to czynnik czyniący film realnym. "Wróg" to punkt podparcia, statyw i projektor umożliwiający ci obserwację filmu.
Z obserwacji: kiedy to dzieje się poprzez punkt 1 (uzupełnia wzór do całości), to sprawy "powoli się sypią" - są tu problemy, które nawarstwiły się w okresie dłuższym niż 3 miesiące, rok, a nawet kilka lat. Kiedy dzieje się poprzez punkt 2 - to od 3 miesięcy do roku; a kiedy znajdujemy sobie "wroga" - problemy narastały przez dzień, tydzień, lub dwa, aż do trzech miesięcy.
Podobnie czasowo rzecz ma się z rozbrajaniem, czyli nie ma tragedii, ale o tym... opowiem w części II, a temat jest jak rzeka, więc w dalszych częściach będzie jak ściąć resztę drzewa, porąbać, urządzić piknik z ogniskiem i zasadzić drzewko szczęścia.
część II - Podcinanie korzeni
Przypominam, że pracujemy z sytuacją irracjonalnego problemu, który odczuwamy jak niewidzialną barierę wokół nas, a racjonalne próby przebrnięcia przez to zawodzą z przyczyn zdających się być poza naszym wpływem wewnętrznym (brak sił do starań, kiedy już zaczynamy się wydobywać) lub zewnętrznym (opór materii, wciąż nawracające sytuacje, że "o mały włos" by się udało, ale... nie udało się). Przyznaję, że pomoc przyjaciela, a czasami psychologa czy psychoterapeuty byłaby jak najbardziej wskazana i zachęcałbym cię do tego. Przy czym najczęściej, kiedy chodzi o kwestie finansowe, wydaje się, że nie stać nas na taką pomoc w rozsądnym wydaniu (- co jest raczej złudzeniem, bo spora część terapeutów, jakich znam pracuje również z ludźmi, których nie stać w danym momencie na zapłacenie). Ale nie mieliśmy tutaj, w tym artykule szukać zewnętrznych podpórek, tylko wziąć się za to, co możemy zrobić sami. Sposób postępowania będzie trochę niekonwencjonalny, ale skuteczny.
Nie zakładam przy tym jakiś specjalnych długotrwałych ćwiczeń, gdyż to z reguły w takich warunkach nie wychodzi, jako że znajdujemy sobie całe mnóstwo wymówek. Więc brak tego trzeba będzie nadrobić refleksją, samodzielnym myśleniem i sprytem w podejściu do sprawy. Skończyliśmy na tym, że korzeń problemu...
...Składa się z trzech aspektów:
a) przekonania: poczucia bezsilności w dziedzinie zarabiania i co do efektywności naszych działań w tym względzie
b) napięcia wewnętrznego wybudowanego na podłożu swojej roli w relacji
c) niejasnego poczucia niezadowolenia w życiu oraz wroga...
- bliskiej fizycznej, materialnej osoby na której zaczepiona jest nasza psychiczna i duchowa energia, aktywność psychiczna. Nie szukamy jedynie słusznego rozwiązania - raczej sposobu "nakłucia balonika" i przekierowania energii w nową jakość.
Zacznijmy od postaci wroga. To najsilniej i najszybciej oddziałujący element. Najczęściej nie jest to wróg dosłowny, tylko część nas i to jak gdyby wbrew nam tak się uważa. Zwykle takim wrogiem są Rodzice lub Partner. Oczywiście, czasami wróg jest dosłowny: bywa nim wykorzystujący szef, podkładający świnie kolega etc. Chodzi o osobę, której poświęcamy najwięcej czasu w myślach czy
w przebywaniu z nią. Zastanów się:
1. Przy kim najbardziej i najczęściej zmieniasz swoje zachowanie?
2. Do kogo masz największe żale, największe ALE?
3. W związku z kim pojawiło się jakieś emocjonujące wydarzenie, po którym zaczęło się sypać?
Tymczasem rozwiązanie jest takie: Przełam się i z pełnym zaangażowaniem zrób w relacji z tą osobą coś niezwykłego. Najlepiej pozytywnego w twojej ocenie, czy ogólnie, ale też niekoniecznie. Przełamanie swojego stereotypu myślenia o konsekwencjach też się liczy. To może być: Dzika kłótnia, jeśli zazwyczaj jesteś ustępliwy. Milczenie w obecności kogoś, jeśli jesteś gadatliwy. Opowiadanie kawałów, jeśli jesteś poważny i zazwyczaj tego nie robisz. Fantastyczny wieczór, podczas cichych dni z partnerem. Zasypanie kogoś telefonami, gdy z wyboru jesteście w dużej odległości. Specjalne spotkanie z rodzicami, w którym traktujesz ich cały czas jak dzieci. Kupienie kwiatów i prezentów dla tegoż kolegi z pracy. Zaplanowanie przebiegu serii spotkań z kalendarzem, jeśli jesteś spontanicznie roztrzepany - etc. Chodzi o intensywną emocjonalnie krótkotrwałą zmianę zachowania, odczuwania i przekonań względem tej osoby. Czyli zrobienie tego z pełnym zaangażowaniem, całym sobą, a jednocześnie wbrew sobie, wbrew granicom, które zwyczajowo ustalamy. Sam musisz ustalić to działanie: na co nie mógłbyś sobie zezwolić w obecnej sytuacji? Wybrać to co uważasz za najniezwyklejsze i w miarę bezpieczne. I zrobić to z PASJĄ i z jednoznacznym założeniem, że rezultaty będą pomyślne, niezależnie od tego, co by się chwilowo zdawało. To trudne, wiem, ale nikt nie mówił, że będzie łatwo. Być może trzeba będzie to zrobić 2-3 razy, i różne rzeczy, zanim się uda. Ale jeśli zrobisz to w ten sposób, to zniknie uczucie niezadowolenia (przynajmniej chwilowo), a czar zamykający sytuację pryśnie. To działanie to impuls przekłuwający balon energetyczny, zamknięty krąg twoich działań. Jeśli chodzi o intensywniejsze działania, mają one też tę zaletę, że w potrafią zniwelować poczucie bezsilności.
Jeśli nie potrafisz się przełamać w działaniu, z dowolnej przyczyny spróbujmy, chociaż wizualizacji. Skoro w wyobraźni możemy sobie pozwolić na więcej, wykorzystajmy ją do puszczenia energii tam gdzie chcemy.
Wyobrażenie może być następujące: duża i uśmiechnięta postać tej osoby tuż przed tobą, ty mówisz "Jestem ci, głęboko wdzięczny za to, że dzięki tobie wszystko idzie gładko, zarabiam X pieniędzy, znajduję lepszą pracę" i podarowujesz jej kwiaty lub uśmiechasz się do niej.
I znowu, nie chodzi o uleganie jakiejś teorii (że ktoś jest sprawcą czegoś), ale o chwilowe przełamanie wzoru postrzegania/ myślenia/funkcjonowania psychicznej energii, by dać impuls do zmiany swemu wnętrzu. Użyj takiego wyobrażenia (i dialogu), które przemówi do ciebie tworząc odczucie, że to dzięki tej osobie i właśnie w tej chwili rozwiązują się twoje problemy. Nie liczy się dokładność wyobrażeń (możesz posłużyć się zdjęciem lub innym przedmiotem), ale o głębokie uczucie, że tak jest, dostrzeżenie tego uczucia i wręcz porozkoszowanie się nim. Czy to się uda w jednej sesji, w kilku czy kilkunastu - nie wiem, to zależy od twojego zaangażowania i kreatywności. Jeśli kiepsko z tym wyczuciem, spróbuj przeznaczyć na to kilka dni wyobrażając to kilkadziesiąt czy kilkaset razy, od czasu do czasu w trakcie jednego oddechu.
Rozładowywanie napięcia. (Rolą w relacji - składowymi tego napięcia zajmiemy się za chwilę). Wszyscy na to mamy własne sposoby, własne miejsca i czynności, dzięki którym dystansujemy się i odzyskujemy siły. Niestety, kiedy pojawiają się wielkie kłopoty lub kiedy te małe w nas bardzo wrosły, nie dość, że nie wystarczają one, ale niejednokrotnie pogarszają sytuację - zabieramy te sprawy tam, gdzie nie powinny się znaleźć, zamykając się w klatce, a często jeszcze mając wrażenie, że cały świat wali w pręty i ściany tego więzienia. Ten proces ma prostą przyczynę: nasz mózg działa jak komputer odświeżający swoje stany wg bodźców. Jeśli wdrukujemy (zakotwiczymy językiem NLP mówiąc) naszą postawę, schemat myślenia w te ulubione czynności (widok miejsca) poprzez oddawanie się myśleniu o nich, odczuwanie ich w tym momencie - zostają zapamiętane i mamy wrażenie, że te problemy są aż tak wielkie, że dosięgają tam, gdzie nie było do tej pory na nie miejsca. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło: jest dobry sposób na korzystanie z tego mechanizmu: zmiana bodźców. Chodzi o łatwe i podstawowe rzeczy (inne dźwięki, obrazy, ruchy). Znów sam musisz zdecydować: do czego jesteś przyzwyczajony, co najczęściej cię otacza i jakie zmiany masz wprowadzić: wysprzątaj mieszkanie, przeprowadź drobny remont (odmaluj ściany, opróżnij szafy), zawieś na ścianie pocztówkę z wakacji (najlepiej codziennie inną), zacznij chodzić na spacery, jeśli jesteś domatorem, stawiaj większe kroki, zmień tematy rozmów ze znajomymi, zamiast telewizji czytaj gazety czy na odwrót, wypożycz czy kup jakiś film odbiegający od tego, co znasz i oglądaj go codziennie (to samo z książką), chodź do pracy różnymi trasami, zapisz się na kurs językowy. Dieta i czynności, które podejmujemy też są bodźcami zmieniającymi stan ciała. Dla leniwych myślę, że optymalnie byłoby spędzać 2 godziny dziennie w odmiennnych warunkach od tego, co znamy, oraz w inny niż nawykowy sposób. Ten czas to nie przypadek, co ok. 90 min nasze ciało wchodzi w odmienny stan - przestrajając się na inny rodzaj funkcjonowania. W ciągu dwóch godzin mamy szansę, by wystąpiło to przynajmniej raz.
Jaki jest w tym sens w takich zmianach? Otóż nasze ciało (oraz umysł) ma swoje mechanizmy autoregulacji, a kiedy bodźce na nie wpływające zmieniają się - zaczyna ono porzucać dotychczasowe stany (czyli napięcie) zastępując je przyjemniejszymi i bardziej dopasowanymi do sytuacji. Z prostej przyczyny: jeśli nasz stan wewnętrzny zmienia się - inaczej myślimy oraz inaczej zachowujemy się, a więc zmieniają się rezultaty naszych działań. Dodatkowo np. z perspektywy huny można powiedzieć, że energia zdarzeń właśnie dziejących się i tych, które mają się wydarzyć, jest zaczepiona w naszym ciele wręcz fizjologicznie (na zasadzie w jakiej przeszłe wydarzenia powiązane są poprzez wspomnienia i odtwarzane przy tym wspominaniu stany).
Wizualizacyjnym odpowiednikiem tego jest wędrówka szamańska - podróżowanie poprzez wizje, lub wkraczanie w wizualizację lub sny angażowanie ciągłe ich przekształcanie. W świecie wewnętrznym możesz robić cokolwiek: przewędrować cały świat, pozmieniać krajobrazy włącznie z kolorem nieba i ziemi, ludzi zamieniać w zwierzęta i na odwrót. Liczy się tylko zaangażowanie w zmianę.
Zacząć żyć po swojemu. Najpierw mały psychologiczny truizm: W rolach wytyczanych nam przez relacje grzęźniemy głównie dlatego, że się przed nimi bronimy (aż po wyznaczenie sobie ANTY-roli opierającej się na sprzeciwie). Droga wyjścia jest prosta: uznać ją, pobyć w niej przez chwilę odkrywając ich pozytywną stronę i swoje wartości i wyjść w swoją stronę. Oh, brzmi strasznie. Tym bardziej, że nie ma jedynie słusznego sposobu na zrobienie tego. Tu potrzeba zarówno przyjrzenia się temu co się robi, czego unika i przemyśleniu tego, włącznie z tym co nas jeszcze nie spotkało (co takiego konstruktywnego jest w tej niewygodnej sytuacji? Jaką lekcję z tego mogę wynieść? Co ona zawiera takiego co chciałbym? Co stanie się później?) oraz PRZEŻYĆ to wewnętrznie - znów po to by dać impuls zmianom. Może dla przykładu: jeśli z samoobserwacji wynika mi, że np. poprzez wchodzenie w konflikt unikam partnerstwa - to rozwijam wątek i zaczynam fantazjować na temat bycia ojcem dużej rodziny. Jeśli w kontakcie z rodzicami złoszczę się, że traktują mnie jak dziecko - to zaczynam fantazje p.t. idealne dzieciństwo i przytulanie się do nich. Jeśli czuję się skrzywdzony, to pozytywnym jest potencjalne zadośćuczynienie czy zemsta (poczucie własnej siły w odwecie) to wyobrażać sobie będę otrzymywanie prezentów lub fantazjować n.t. bycia supermenem. I znów - to są wymyślone przykłady; to, co się dzieje, chyba nigdy nie jest ani oczywiste, ani nie musi być interpretowane w ten sposób (wyobrażenia karkołomne i zupełnie odleciane również wchodzą w grę). I nie chodzi o wizualizację - tylko o ODCZUCIE ŁĄCZNOŚCI z dobrem w tym, co się dzieje, wydarzyło się lub mogłoby się wydarzyć. To jest karmienie duszy poprzez trawienie zdarzeń - przyswajanie ich pozytywnej energii. Za to obserwacja i zastanawianie się (rzadko spotykana czynność zwana myśleniem), czyli autorefleksja, to podstawa higieny psychicznej i kontaktu z rzeczywistością, a zatem i skutecznego działania.
Przezwyciężyć bezradność. To ostatni czynnik - najbardziej ograniczający, bo bezradność wyuczona, to silne uwarunkowanie. Ale nie jest źle. Nie musimy wszystkiego robić od razu, wystarczy (AŻ!) sprawić by sytuacja nam pomogła (pojawiła się jakaś sprzyjająca lub wykorzystać istniejącą). Za to impuls psychoenergetycznej zmiany w tej dziedzinie idzie najłatwiej: Opowiedz historię rozwoju problemu i potencjalnego rozwiązania z pozycji sprawcy, odpowiedzialnego (ale nie winnego). I to nie przejmując się REALIAMI, czy to było związane z tobą czy nie. "Sprawiłem spadek cen ropy na giełdzie" i "pogoniłem wszystkich klientów". "Sprowokowałem swoje zwolnienie, by móc leniuchować". Nie obwiniaj - baw się tym opowiadaniem, kreatywnie - dbając o odczucie SKUTECZNOŚĆI, SPRAWSTWA, wizji tego co się działo jako swojej KREACJI. Nie zatrzymuj się na chwili obecnej, ale idź w przyszłość. I poświęć na to chwilę czasu (ile czasu spędzasz na bezowocnym szukaniu rozwiązań czy myśleniu o swoim problemie?). Niech to będzie 10 min, pół godziny. Ponieważ trudno znaleźć słuchacza - przemawiaj do siebie lub... napisz kilkudziesięciozdaniowy list i odczytaj go 2-3 razy.
Metodą pomocniczą tu może być odgrywanie roli reżysera: zwracanie uwagi na rzeczy, sytuacje i zachowania ludzi i wewnętrzne nakazywanie im, by właśnie tak się działo: "Niech ściany podtrzymują sufit, a niebo będzie niebieskie"... Takie ćwiczenie praktykowane przez chwilę wzmacnia wewnętrzny autorytet na tyle, żeby z łatwością przezwyciężyć uczucie bezsilności.
To wszystko. Oprócz zmiany bodźców (co warto robić aż do rozwiązania sytuacji) całość tego, to kilka rzeczy, które jesteś w stanie wykonać w ciągu tygodnia, ba, w ciągu kilku godzin, a nawet godziny. Możesz to robić częściej, jeśli chcesz czy czujesz, że potrzebujesz. Nie czas się liczy i nie ilość, tylko jakość - zmiana emocji w trakcie, co pozwala wychwycenie oraz wewnętrzne uznanie "nowej jakości", jaka się po tych aktywnościach pojawia. To może przynieść wręcz natychmiastowe rezultaty w połączeniu z wznowieniem racjonalnych wysiłków rozwiązania sytuacji typu: nabywaniem umiejętności, zmiana sposobu zachowywania się w pracy, wyrażenie chęci podwyżki, zmiany pracy, wysyłania ofert, ogłaszania promocji czy innych znanych ci środków mogących pomóc, a leżących w twoim zasięgu.
W kolejnej części o przezwyciężaniu usztywnionej pod wpływem ciężaru nieszczęść postawy i nawyku życia ze swoim problemami.
część III - Pień problemów
Na korzeniach nieszczęść niestety szybko wyrasta całe drzewko. Pod naporem sytuacji i presją własnych oczekiwań część naszego umysłu (i ciała najczęściej też) sztywnieje. Problemy stają się realnością, za to nasze zdolności radzenia sobie z nimi gdzieś się ulatniają. Nie dość, że wokół nas rozpostarła się bariera nieskuteczności i szamoczemy się z czymś niewidzialnym, to jeszcze za nami pojawił się pień życia w biedzie, mentalności żebraczej, do którego coraz bardziej się przywiązujemy
z każdym ruchem, tworząc błędne koło, wokół którego krążymy nie dotykając nawet bariery naszych możliwości. Najgorsze, że wyrasta to na naszych naturalnych reakcjach - stąd potrzebny jest dodatkowy wysiłek, by się temu przeciwstawić. Do roboty:
Jako pierwsza pojawia się strategia łatania dziur budżetowych i emocjonalnych. Odruch myślenia "jak związać koniec z końcem" i przetrwać do przysłowiowego pierwszego jest naturalny i szeroko rozpowszechniony. Jego podstępność polega na ograbianiu nas ze zdolności podejmowania ryzyka w działaniach zmierzających do zmiany naszej sytuacji oraz stopniowym ograbianiu z zasobów (czas, siły, zdolności). Im dłużej coś pozwala nam przetrwać, tym mocniej się tego chwytamy. Tymczasem nasza zdolność zarabiania zależy od gotowości do zmian i podejmowania ryzyka w inwestowaniu zasobów. Różne psychologie sukcesu i sztuczki z kursów prosperity działają na tyle na ile uda się im pobudzić w nas tą zdolność. Wniosek z tego jest prosty:
a) Sporządź listę swoich umiejętności, zasobów, które możesz zainwestować. I dbaj o nie np. dokształcaj się lub ćwicz, pozostawaj w kontaktach z ludźmi posiadającymi te umiejętności.
b) Sporządź listę zmian, których jesteś gotów się podjąć, różnorodnych wizji KOMPLETNYCH rozwiązań i przygotowuj się do nich najlepiej jak potrafisz (na przykład odgrywaniem ról, zapisywaniem scenariuszy czy wizualizacją i wyobrażaniem sobie swojego działania).
Strategia łatania dziur w sytuacjach problemowych tyczy się zresztą nie tylko pieniędzy, pracy i zarabiania, ale ogarnia wszystkie dziedziny życia związki z najbliższymi i znajomymi, stosunek do siebie, zainteresowania, zdrowie. Zaczynasz się interesować - kiedy to się rozpada. Tymczasem masz tu wystarczające pole do tego by "tę resztę - mniej istotne sprawy" uczynić źródłem swojej siły. One są takimi, ale kiedy jesteś zajęty łataniem dziur stopniowo tracisz z oczu to, co masz, tracisz swoje BOGACTWO i tym samym umiejętność korzystania z niego i wytwarzania innego (np. w formie finansów).
Równolegle z łataniem dziur objawia się strategia ciułania. Ciągle starasz się odłożyć na coś, zaoszczędzić etc. Czasami się udaje - ale najczęściej nie! I tak wydajesz pieniądze na pojawiające się coraz ważniejsze sprawy, które dziwnym trafem PRZYDARZAJĄ się tuż przed momentem dotarcia do celu (zakupu, wydatku, na który odkładałeś). Po czym ponieważ cel był ważny, to kupujesz to z nowo zarobionych pieniędzy powiększając dziurę (lub jeśli jednorazowo cię na taki wydatek nie stać - trawisz porażkę). Odkładanie na później i zbieranie na coś ważnego paradoksalnie powiększa twój deficyt. Oczywiście - daje się to zrobić, sporo ludzi tak robi i to się udaje... Czasem nawet trzeba. Strategia ta jednak powoli wytwarza w nas niezdolność do nagradzania się - odmawianie sobie choćby drobnych nagród za wykonanie czegoś stopniowo podcina motywację. Dodatkowo w sytuacjach problemowych i kiedy nie udaje się odłożenie i spożytkowanie kwoty na oznaczony cel - zazwyczaj fiksujemy uwagę na tym - rośnie frustracja, poczucie bezsilności, niedostatku, a także często pojawia mniej lub bardziej świadoma chęć ukarania siebie czy osób w otoczeniu (do czego to może doprowadzić myślę, że jesteś w stanie się domyśleć). By przebrnąć przez ciułanie (nawyki i postawę wytwarzaną przez to podejścia) potrzebny jest nacisk na:
a) Myślenie zadaniowe. nagradzanie się za wykonane zadania (i ignorowanie porażek - karanie siebie nie działa tj. działa na krótką chwilę, po czym sprawy idą gorzej). Małymi kroczkami wyznaczanie sobie drobnych zadań (ot nagroda za wstanie z łóżka czy załatwienie spraw na poczcie) i dawanie sobie drobnych przyjemności.
b) Okazyjne nagradzanie się bez żadnego powodu, za sam fakt istnienia. Same zadania nie muszą być związane z finansami - liczy się wzmacnianie poczucia zdolności osiągania swoich celów. Tak samo nagrody mogą być drobne i niefinansowe (chwila relaksu, telefon do znajomych), ba... wyobrażone (wakacje w baśniowej krainie). Mnóstwo rzeczy robimy dobrze i sprawnie - ale jakoś zapominamy o nagradzaniu siebie za to i budowaniu poczucia szczęścia w życiu. Jedna z parafraz zasad huny: im bardziej jesteśmy szczęśliwi z tym, co jest - tym łatwiej zmienić to w coś jeszcze lepszego. Przemyśl to.
Tymczasem poczucie niezadowolenia powoli i systematycznie wytwarza w nas postawę roszczeniową. Chcemy by coś się zmieniło, by ktoś wpłynął na to, co się dzieje, pomógł, by się zmieniło prawo, gospodarka, ekonomia świat wokół nas, bóg los przeznaczenie etc. CHCENIE w oderwaniu od tego, co robimy i poczucie NALEŻNOŚCI (należy się nam) wbrew temu co sami w stosunku do siebie czujemy. I choć postawa roszczeniowa to nasz kokon ułatwiający przetrwanie, to jednocześnie SPYCHA nas w kierunku autosabotażu i działań zastępczych: Skoro należy mi się więcej za moją pracę - to będę robił mniej. Skoro oni powinni mi pomóc - to ja pójdę sobie na piwo. Skoro oni powinni mi dać - to ja sobie wezmę etc. Często owocuje to innymi działaniami: altruistycznym angażowaniem się, pracoholizmem w nadziei, że dostaniemy to, co się nam należy, jeśli tylko to ktoś zauważy. Bycie ofiarą, poświęcanie się dla czegoś lub kogoś - to często ukryta postawa roszczeniowa. W ogólności postawa roszczeniowa w połączeniu z mechanizmem (a może potrzebą?) zachowywania równowagi w dawaniu i braniu w relacjach - wpycha nas w konflikt z nami samymi (jednocześnie czujemy się bezsilni i źle, a uważamy, że nam coś się należy), ludźmi i światem (domagamy się zmian zewnętrznych przegapiając to co moglibyśmy sami zrobić). Powiało grozą? I słusznie, bo to niewidzialny mur agresji, krytyki i złości, którym sami odgradzamy się od zewnętrza. Dodatkowo część postulatów wydaje się być słuszna (jak jest naprawdę - nie wiem) i nie ma jedynie słusznej metody poradzenia sobie z tym: wąską granicę między roszczeniem a uzasadnionym oczekiwaniem wyznacza nasza samoświadomość w relacjach: z sobą z ludźmi i światem oraz zdolności komunikowania się w tejże relacji.
Tu pojawia się motyw psychologicznej pracy nad sobą oraz wdrukowywania sobie pozytywnej wizji świata - świadomość możemy zyskać wyłącznie poprzez taką wizję. Jeśli uważamy coś, za złe, nieważne, etc. - odruchowo będziemy unikać kontaktu. Jednym z szybszych sposobów rozwoju i wdrukowywania takiej wizji (oraz łagodzenia wewnętrznego napięcia związanego z krytyką) jest BŁOGOSŁAWIENIE dobra w tym co jest, zdarzyło się lub może zdarzyć (patrz: broszurka Duch Aloha Serge' Kahili Kinga.) Oczywiście pod warunkiem, że robisz to stopniowo, z wyczuciem i w zgodzie z sobą - inaczej to będzie gwóźdź do trumny twojej zdolności bycia w łączności z tym światem, - tak samo, jak i większość pozycji pozytywnego myślenia do których podchodzi się jako do obiektywnej jedynej słusznej prawdy z pozycji negatywnego odczuwania siebie i świata - to tylko (AŻ!) narzędzie.
Zajmijmy się tym skutkami postawy roszczeniowej: utratą łączności z samym sobą, ludźmi i światem. Skoro konsekwentnie myśląc o zarabianiu przenosimy uwagę na zewnątrz, to stopniowo tracimy poczucie, dlaczego to robimy (pracujemy), co chcemy przez to osiągnąć, co nam to daje etc. Drogą powrotu jest oczywiście samoobserwacja, odczuwanie siebie i analiza tego co spostrzegamy. Droga konstruktywnego egoizmu - koncentrowania się na sobie po to byśmy mogli coś wnieść do otoczenia i swojego świata. To chyba oczywiste, a zatem zajmijmy się poczuciem łączności z ludźmi.
To znacznie ciekawsze (więcej o tym w kolejnej części). Jesteśmy zwierzętami stadnymi i mamy podobne uwarunkowania. Jeśli czujemy się odłączeni od stada, co mieści się w subiektywnym przedziale od głębokiego poczucia osamotnienia po lekką dezaprobatę dla ludzi wokół nas i objawia częściowym (zawężonym do jakiejś grupy) lub całkowitym brakiem kontaktów to:
(a) siada nasz system immunologiczny i psychologiczny (zwierzę chore odłącza się od stada i wystawia się drapieżnikom, tudzież pada w samotności...), (b) zmienia się zakres komunikatów wysyłanych innym osobnikom (feromony, mowa ciała), wręcz w skrajnych przypadkach jest to smród (nie mówię o braku higieny, raczej bieda śmierdzi) i mowa ciała typu "kopnij mnie i tak nic nie czuje". Możesz nie zdawać sobie z tego sprawy, ale jeśli dbasz o higienę, a czujesz się wyizolowany i zetknąłeś się z irracjonalnymi reakcjami ("nie wiem, dla czego ale Pan/Pani tu jakoś nie pasuje") lub w ramach jakiejś zmiany w kontaktach ze znajomymi czujesz ze coś z tobą nie tak (osłabiony, częściej chorujesz) to spróbuj skorzystać z dobrodziejstw komunikacji miejskiej: pozostając w stanie czujności umysłowej, oddychaj głębiej (wdychaj zapachy), przyjmij zrelaksowaną postawę (tak, żeby czuć się dobrze) przyglądaj się twarzom ludzi - dłużej niż zwykle utrzymuj kontakt wzrokowy (uwaga - to sygnał agresji, pamiętaj o tym). Tak gdzieś przez pół - półtorej godziny dziennie. Już po jednym razie zauważysz jak zmienia się twoje samopoczucie. Tylko ważne jest połączenie tych czynników - to stymuluje wydzielanie hormonów i reakcje twojego ciała (pewnie jedno z wielu czynników pobudzających ludzi uważających się za parapsychiczne wampiry czy energetyczne wampiry), zwykły trans komunikacyjny wyłączenie się pod wpływem tłumu (bliskości ciał wielu osób) stymuluje zupełnie inny zespół uwarunkowań. Jeśli czekają cię WAŻNE spotkania o pracę/podwyżkę/rozmowy biznesowe etc. spróbuj dwa-trzy dni przed nimi poświęcić trochę czasu na tę aromatoterapię feromonami.
Weźmy się za utratę łączności ze światem, dzieje się to zarówno poprzez brak zainteresowania tym co się dzieje wokół na skalę prywatną (odpływanie), wydarzeniami w kraju (media kłamią) czy na świecie (skoro tak daleko to nas nie dotyczy). Tymczasem ciekawość świata, życia to jeden z ważnych czynników naszej motywacji, a patrząc z psychoenergetycznej perspektywy to poczucie łączności ze światem, z otoczeniem jest kanałem naszej energii. Im mocniej to odczuwamy tym częściej doświadczamy synchroniczności np. pomyślnych zbiegów okoliczności, kiedy dążymy do wybranego przez siebie celu. Szybka metoda odtwarzania połączenia to: głębszy wdech, odczucie całego swojego ciała w jego trakcie, zrelaksowany powolny wydech z koncentracją na zmysłach w trakcie (odczuć ubranie, rozejrzeć się wokół, posłuchać dźwięków etc.). Druga sprawa (znów naturalna) to znalezienie stałego dopływu ciekawiących cię informacji z dziedzin powiązanych z tym, na czym zarabiasz (np. czasopisma).
Razem z poczuciem oddzielenia trafia nas kolejna fala uczuć i odczuć: poczucie winy i wstydu, utraty własnej godności. Znowu stajemy się ofiarą dziwnych mechanizmów naszej psyche: podstawowego błędu atrybucji (pojęcie z psychologii i socjologii) - odruchu przypisywania wad innych cechom ich charakteru, a swoich problemów niekorzystnej sytuacji. Ten błąd, kiedy wszystko jest OK pozwala nam dobrze funkcjonować, natomiast kiedy padamy ofiarą serii porażek - dodaje to oliwy do ognia, generując kolejny zbędny konflikt - w końcu sami też jesteśmy w pozycji tych innych. Zaczynamy się wtedy zastanawiać "Dlaczego?" oraz "Co ze mną nie tak?" - te z kolei pytania wycofują nas w przeszłość, odwodząc od naszych celów, planów poprawy sytuacji i motywacji do tego. Koło się zamyka - nasz mózg ma mechanizmy obronne - wspomnienia swoje koloryzujemy dodając do nich elementy pozytywności (nie jest tak źle inni mają gorzej), racjonalności (no co można zrobić w mojej sytuacji? nic) czy metafizyczne (Bóg tak chciał, taka karma, przeznaczenie, los) co powoduje że swoje postępowanie (przypominam: wynikłe z naturalnych, ale niekoniecznie najskuteczniejszych reakcji obronnych) uznajemy za słuszne i trzymamy się go łatając dziury i wkładając wysiłek w dziwną ekwilibrystykę (żonglerkę) z swoim życiem, przekonaniami i postępowaniem. W przebrnięciu tego może pomóc ustalenie i trzymanie się swoich celów - oraz ciągłe dostarczanie sobie idei jak to zrobić i że to jest możliwe.
Zobacz ten pień (a może kolejne błędne koło) żywcem wyrasta na korzeniach: -Poczucie bezsilności (przekonanie o nim) rozrasta się poprzez uruchamianie zupełnie racjonalnych mechanizmów przetrwania. Ale te same mechanizmy - to automatyzmy - tracimy świadomość i przez to coraz częściej nieświadomie sabotujemy własne działania.
- napięcie wewnętrzne odruchowo chcemy rozładować wyładowując się na zewnętrznych obiektach - domagając się od świata zmian a jednocześnie sprzeciwiając się zmianom wewnętrznym - obstawiając na złą kartę - nasze odruchy obronne.
- konflikt relacyjny i postać wroga zostaje Przeniesiony na postać i wewnętrzną personifikację świata (czyli na świat) - zaczynamy odbierać wydarzenia wokół nas jak tą osobę.
- rozmyte poczucie niezadowolenia koncentruje się na jednej osobie - nas samych.
Oczywiście opis tego pnia jest trochę przerysowany, ale to po to by pokazać lepiej - jak naturalne reakcje z uzgodnionej, społecznej rzeczywistości pogłębiają nasze problemy, kiedy w nie wpadniemy. Stąd też często droga wyjścia leży w irracjonalnych środkach - potraktowaniu kryzysu i błędnych kół reakcji, w jakich się zamknęliśmy, jako procesu inicjacyjnego. I często właśnie tak jest, że jeśli odważymy się pójść za tym, co usiłuje się wydarzyć, wnikając do wnętrza, odnajdując swoją wizję, swoją ścieżkę serca, odnaleźć osobistą wizję i konstruktywnie ukierunkować siłę z niej płynącą - to zewnętrzna sytuacja odpuszcza.
Mam nadzieję, że w tym zamkniętym kręgu odkryłeś podobieństwo do czegoś z zewnątrz - budżetu państwa i spraw socjalnych. I nie bez przyczyny. Grupa, społeczeństwo i twoje relacje - to kolejny wymiar, w którym się tworzy taki zamknięty krąg w którym grzęźniesz. Nieświadomie (a może i świadomie) cały czas wysyłasz sygnały o tym jak chcesz być traktowany, gdzie jest twoje miejsce etc. i otoczenie reaguje na to. Ale tym jak to się dzieje i jak to zmieniać zajmiemy się następnym razem.
Piotr Śpiący Niedźwiedź Jaczewski
7