On ma żonę...
Nie pamiętasz dokładnie, gdzie i kiedy go poznałaś. Wasza znajomość rozwijała się powoli, to on nalegał na spotkania, pisał e-maile, dzwonił w każdej wolnej chwili, wysyłał kwiaty.
A ty chętnie się z nim spotykałaś. Był taki odpowiedzialny i szarmancki. Z czasem zaangażowałaś się i liczył się tylko on...
Zwykle nie mówił wiele o swoim życiu, większość wspólnego czasu spędzaliście na wytwornych kolacjach i wyjazdach weekendowych. Nic sobie nie obiecywaliście, ale wiedziałaś, że chcesz z nim spędzić resztę życia. I czekałaś na jakieś decyzje z jego strony.
I pewnego dnia powiedział: "kochanie, mam żonę i dwójkę dzieci. Ale nie jestem już z nią szczęśliwy. Dzieci kocham nad życie i muszę jakoś to wszystko pokładać, bo chcę być z tobą. Wybacz, że nic nie powiedziałem wcześniej, bo bałem się, że nie będziesz chciała mnie znać".
Zamurowało cię, robiło ci się ciepło i zimno na przemian. Nie wiedziałaś co powiedzieć. Zaczęłaś płakać, miałaś mętlik w głowie: co teraz robić, co powiedzieć, jak się zachować. Powiedziałaś, że musisz to przemyśleć. Wysyłał e-maile, sms-y w których zapewniał cię o swojej miłości do ciebie, o tym, że rozwiedzie się z żoną. W końcu pomyślałaś: trudno, jakoś przed to wspólnie przebrniecie, przecież się kochacie. No i zaczęły poważne rozmowy na temat przyszłości, rozwiązania obecnej sytuacji. Mówił: "jak tylko nadarzy się okazja, powiem żonie, że mam kogoś innego i chcę rozwodu".
Tydzień po tygodniu obiecywał, ale ciągle nie było "odpowiedniej pory". Przywykłaś już do jego obiecanek, początkowo się denerwowałaś, teraz już nie. Musisz się nim dzielić z żoną, która pewnie niczego nie podejrzewa. On ciągle utrzymuje, że to wszystko dla dobra dzieci, które nie są winne tej sytuacji. I teraz obiecuje, że jak podrosną to wszystko się zmieni...
Jak z tym wszystkim dalej żyć? Co zrobić? Możesz jedynie marzyć, żeby cała ta sytuacja rozwiązała się sama. Nie wiesz już, czy chcesz, aby jego rodzina cierpiała z twojego powodu, czy wolisz odejść i starać się zapomnieć. A może tkwić w takim związku i spróbować do tego wszystkiego przywyknąć...
Nie ma idealnego wyjścia z takiej sytuacji.