239 Jessica Matthews Skarb Boydów


Jessica Matthews

Skarb Boydów

ROZDZIAŁ PIERWSZY

- Czy jest tu może lekarz albo pielęgniarka? - rozległo się z głośnika w sklepie Batesa.

Rachel Wyman zamarła. Stała akurat w dziale z farbami i zadała sobie pytanie, dlaczego los nie zostawi jej w spokoju i nie pozwoli wylizać się z ran. A tak liczyła na to, że w maleńkiej mieścinie, oddalonej setki kilometrów od jej starych kątów, zapomni, że jest pielęgniarką.

A raczej że nią była, poprawiła się, ale nie zmieniło to ironicznej wymowy obecnej sytuacji. Ledwie dwadzieścia cztery godziny temu oddała swą plakietkę identyfikacyjną i symbolicznym gestem odwiesiła stetoskop. I oto jakiś głos wzywają do powrotu do tego, czego nie była już w stanie znosić.

W jej głowie inny, cichy głos prowokował: Nie musisz nigdzie iść. Nikt się nie dowie. No tak, ale ona sama wie...

- Proszę zgłosić się jak najszybciej do działu „Ogród”. Słysząc drugie wezwanie, Rachel, sama nie wiedząc kiedy, ruszyła ku wschodniej części budynku. Cóż, mogła była inaczej wypełnić sobie czas oczekiwania na spotkanie z babcią.

Kazała milczeć swojemu wewnętrznemu głosowi. Po co od razu wyobrażać sobie najczarniejszy scenariusz? Ale łatwiej to powiedzieć niż zrobić. Otaczała ją rozmaitość sprzętów zachęcających do wypróbowania sił w domowych i przydomowych pracach. W ciągu swojej zawodowej kariery widziała mnóstwo groźnych obrażeń, których powodem były właśnie narzędzia. Książkę mogłaby na ten temat napisać.

Wciągnęła powietrze, jakby spodziewała się poczuć znajomą woń szpitalnych środków do dezynfekcji. Ale wokół unosił się tylko zapach farb i trocin. Przyspieszyła kroku.

Uderzył ją brak kupujących w sklepowych alejkach. A zaraz potem usłyszała krzyk dziecka gdzieś w tle. Skuliła ramiona i zatkała sobie uszy. Przebiła się przez grupkę gapiów i pracowników sklepu, którzy zakorkowali przejście. Sępy, pomyślała wściekła, co za sępy!

- Proszę mnie przepuścić.

Ludzie odstąpili bez słowa, usłyszeli chyba jej nie znoszący sprzeciwu ton. Zobaczyła teraz chłopca w zielonych szortach. Leżał na podłodze między kosiarkami do trawy i stojakiem z narzędziami ogrodowymi. Na nim, pod kątem dziewięćdziesięciu stopni, leżały grabie z drewnianym trzonkiem, tkwiąc zębami w jego gołym udzie.

Obok klęczała brunetka, zapewne jego matka, sądząc po jej przerażonej twarzy i podkrążonych oczach. Przez ramię zaglądała jej wystraszona dziewczynka. Dwaj pracownicy sklepu - nastoletni chłopak i mężczyzna w średnim wieku - stali równie przerażeni.

Rachel przykucnęła obok chłopca.

- Czy ktoś wezwał karetkę?

Starszy mężczyzna, Bob Myles, kierownik działu ogrodowego, odetchnął, słysząc jej opanowany głos.

- Tak. Zaraz tu będą. Możemy coś dla niego zrobić?

- Najlepiej dać mu spokój, proszę zabrać tych ludzi. - Zanim sama kazała się odsunąć ciekawskim, gruby męski głos huknął, przekrzykując szepty i spekulacje:

- Koniec przedstawienia. Proszę wracać do swoich zajęć.

Tłum rozstąpił się jak Morze Czerwone, ukazując jej rudowłosego mężczyznę, którego nie widziała, odkąd skończyła siedemnaście lat i którego nie spodziewała się już zobaczyć.

Tak, to jest Nicholas Sheridan, a jakże.

Na ułamek sekundy zastygła w bezruchu. Na ułamek sekundy ich spojrzenia skrzyżowały się, i to ona przerwała jak najszybciej ten kontakt. Rozpoznał ją? Modliła się, by nie zdążył. Powrót do Hooper nie był dla niej łatwy. Spaliła za sobą przeszłość, która była niegdyś jej świetlaną przyszłością. Zderzenie z kimś, za kim sukces podążał jak cień, nie było jej potrzebne.

Nie zakończyła jeszcze swojej cichej modlitwy, kiedy kierownik działu odezwał się:

- Doktor Sheridan! - Ulga na jego twarzy była tak wielka, jak spadek napięcia na twarzy matki. - Jak to dobrze!

Nicholas Sheridan został lekarzem? Pod wpływem tej informacji Rachel zapragnęła rozpłynąć się w powietrzu.

- Wpadłem po gwoździe. Szczęśliwy przypadek. - Nick przykucnął obok Rachel i przyjrzał się chłopcu. `

- Co się stało mojemu staremu kumplowi? Co, Kevin?

- Powinien pan dodać „znowu”, doktorze - odezwała się matka chłopca z rezygnacją w głosie.

- Brakowałoby mi czegoś, gdybym raz w tygodniu nie widział w gabinecie albo w szpitalu kogoś z rodziny Pearsonów.

Obecność lekarza uspokoiła wszystkich. Matka Kevina nie odchodziła już od zmysłów, personel sklepu poczuł się pewniej.

- No, zobaczmy, co się znów stało - dodał lekarz. Pacjent w jednej chwili zawył.

- Nie dotykaj! - krzyknął.

- Nie będę - uspokoił go Nick. - Chcę tylko popatrzeć. A ty się nie ruszaj, dobra?

Rachel przesunęła się bliżej młodego sprzedawcy. Jeszcze chwila i Nick mógłby ją o coś zapytać.

- Potrzebna nam apteczka pierwszej pomocy i coś do unieruchomienia nogi - oznajmiła.

- Deska wystarczy?

- Świetnie. Jakieś sześćdziesiąt centymetrów.

Brad, bo tak brzmiało imię sprzedawcy, oddalił się. Rachel przyglądała się, jak Nick prowadzi badanie. Miał zdolne ręce, tak mówiło się o nim, kiedy grał w piłkę. Ale jak widać, jego talent nie ograniczał się do koszykówki. Posiadał jakiś wewnętrzny zmysł dotyku, niezależnie od tego, czy sięgał po śrubokręt, czy też przesuwał ptasie gniazdo w bezpieczniejsze miejsce na drzewie.

Matka Kevina użalała się:

- Mówiłam im, żeby nie latali, ale czy oni mnie słuchają? - Spojrzała na swoją córkę, która teraz łaskawie spokorniała.

Dziewczynce brakowało z przodu dwu zębów, miała podrapane kolana. Posiadała wszelkie znaki szczególne chłopczycy. I to szczęśliwej chłopczycy, Rachel poszłaby o zakład.

- Mogło być dużo gorzej - zauważyła, zapomniawszy, że chciała być niewidzialna. - Grabie mogły mu przebić płuca albo brzuch, albo mógł na przykład stracić oko.

Matka Kevina otworzyła usta na te rewelacje.

- Musimy czymś usztywnić nogę i ustabilizować grabie - odezwał się Nick.

- Już niosą - odparła krótko Rachel.

I zaraz znalazł się obok niej Brad. Przybiegł z deską i apteczką, i z triumfalną miną. Rachel natychmiast zajrzała do apteczki i wyjęła z niej zwój bandażu. Czuła, że oczy Nicka śledzą każdy jej ruch.

- Jestem pod wrażeniem - mruknął. - Wyprzedza pani moje myśli.

W normalnej sytuacji jej dusza wypełniłaby się radosną satysfakcją. Teraz pragnęła jedynie zaszyć się w kącie.

- Już panu schodzę z drogi, doktorze - rzekła uprzejmie, wyciągając do niego rękę z bandażem.

Położył jej dłoń na ramieniu.

- Proszę zostać. Przyda się dodatkowa para rąk. Przysiadła na piętach, rozczarowana, że jej plan ucieczki nie wypalił.

- Niedługo będzie lepiej - obiecał Nick Kevinowi. - Zaraz damy ci coś przeciwbólowego. Wytrzymasz jeszcze chwilę?

- Ja... spróbuję.

Nick poklepał chłopca po ramieniu.

- Zuch z ciebie. Jechałeś już kiedyś karetką? Chłopiec pokręcił głową.

- No widzisz, to dzisiaj wreszcie się przejedziesz. Kumple będą ci zazdrościć. - Nick stanął obok kosiarek do trawy i narzędzi. - Nie dałoby się tego przesunąć? Potrzeba nam więcej miejsca.

Bob i Brad natychmiast zabrali się do roboty. Zgrzyt ciągniętego po betonie sprzętu dzwonił w uszach Rachel.

- Ma pani jakieś medyczne wykształcenie? - spytał Nick.

- Jakieś tam. - Rachel grzebała w apteczce w poszukiwaniu plastra. Cieszyła się, że nie musi patrzeć Nickowi w twarz. Może przesadza, ukrywając swój zawód, ale liczyła się z tym, że wyjawienie go pociągnęłoby za sobą lawinę pytań.

- Wydaje mi się, że skądś panią znam - rzucił mimochodem.

Zabrakło jej powietrza. Żeby już przyjechała ta karetka! Gdy dołączył do nich Brad, Rachel odetchnęła.

- Nie wyjmiecie mu grabi z nogi? - zdziwił się.

Kevin głośno jęknął, mając przed oczami tę ponurą wizję.

- Absolutnie nie - przesądził Nick. - Zrobi to chirurg, w trochę lepszych warunkach. Nie chciałbym mu bardziej zaszkodzić. - Podniósł wzrok. - Ale trzeba coś zrobić z trzonkiem, wyjąć go albo skrócić.

- Po co? - spytał Brad z czystej ciekawości.

- Żeby łatwiej go było transportować - wyjaśnił Nick.

- Zaraz przyślę kogoś z piłką - odparł kierownik. - Mamy tu taką, co wchodzi w drewno jak nóż w masło.

Rachel usłyszała dumę w jego głosie. Była przekonana, że właśnie wyrecytował im fragment mowy do klienta. Kierownik udał się szybko do telefonu, wykręcił numer i pośpiesznie przekazał zlecenie.

- Będzie bolało? - Po twarzy Kevina spływały łzy.

- Będziemy bardzo delikatni - zapewniła go Rachel. Nick policzył do trzech i podniósł nogę chłopca, tyle tylko by Rachel zdołała podłożyć pod nią deskę. Potem unieruchomili nogę, obwiązując ją wraz z deską elastycznym bandażem.

- Naprawdę jest pani dobra - rzekł Nick, przytrzymując deskę, gdy Rachel owijała ją jeszcze gazą.

- Dziękuję.

- Od niedawna w naszym mieście? - spytał.

- Mniej więcej.

- Szuka pani pracy?

- Nie - odparła. - Mam pracę.

Szczęśliwie dla niej w tym momencie przyjechała karetka. Rachel odciągnęła na bok siostrę Kevina. Czuła, że dziewczynka wymaga ciepłego uścisku. Przyglądały się razem, jak pielęgniarze przykrywają Nicka, Kevina i jego mamę płachtami plastikowej folii.

- Co oni robią? - spytała dziewczynka.

- Chronią ich przed odpryskami drewna i pyłem - odparła Rachel. Jeden z mężczyzn uruchomił elektryczną piłę, która pracowała bardzo krótko i zaraz umilkła.

- Jak ci na imię? - zapytała Rachel.

- Sunny. To zdrobnienie od Sonji. Ja wolę Sunny. Obserwowały teraz, jak pielęgniarze przygotowują Kevina do transportu. Nick był skupiony na pacjencie. Rachel miała okazję przyjrzeć mu się, choć i tak robiła to ukradkiem.

Nie zmienił się wiele od ich ostatniego wspólnie spędzonego lata. Jego ciemne oczy w dalszym ciągu miały w sobie ten błysk, który zamienia przeciętne w nadzwyczajne. Zawsze był wysoki jak na swój wiek, podobnie jak ona. Ale przez minione lata różnica między nimi powiększyła się znacznie. Dlaczego los skrzyżował znowu ich drogi w tym szczególnym momencie jej życia? Po co jej ten mężczyzna, w którego słowniku nie ma miejsca dla wyrazu „porażka”?

Kiedy byli młodsi, bardzo lubił się z nią drażnić. Już czuła, jak łatwo utarłby jej teraz nosa. We wszystkim ją wyprzedzał, we wszystkim był lepszy. Do tego też inspirował innych i tego po nich oczekiwał.

Mężczyźni przenieśli tymczasem Kevina na nosze. Rachel zobaczyła, że matka rozgląda się za Sunny. Puściła dłoń dziewczynki, która pobiegła do matki, potem odwróciła się jeszcze i pomachała. Rachel przesłała jej uśmiech i uniosła kciuk do góry, wdzięczna, że jej udział w tym małym dramacie dobiegł końca. Nadszedł czas, by się po cichu zmyć. Może za kilka tygodni, gdy się psychicznie zregeneruje, będzie gotowa odnowić stare znajomości. Może później. Na pewno nie teraz.

Znalazła wzrokiem swoją torebkę, przeniesioną na bok zapewne przez Brada. Nie oglądając się za siebie, zarzuciła ją na ramię i ruszyła do wyjścia. Nie zdążyła jeszcze pchnąć szklanych drzwi, kiedy z tyłu dobiegło ją wołanie.

- Rachel!

Wytrącona z równowagi, zakręciła się na pięcie i zobaczyła Nicka. Nie mogła nic wyczytać z jego twarzy, tylko po oczach zgadywała, że ją poznał.

- Nie odchodź. Chciałbym z tobą porozmawiać. Odwrócił się, by zamienić kilka słów z personelem karetki.

Rachel milczała. Nie zerknęła nawet na zegarek, a powinna sprawdzić, czy nie spóźni się na spotkanie z babcią. Kiedy jednak minuty mijały, a Nick nawet na nią nie spojrzał, nie była już niespokojna. Była wściekła.

Tak, to do niego podobne. Wydaje polecenia i oczekuje posłuszeństwa. Nie będzie na niego czekać, ma ważniejsze sprawy. Poza tym wcale nie ma ochoty z nim rozmawiać. Mógł rozkazywać jej, kiedy byli dziećmi, teraz niech sobie rozkazuje swoim podwładnym w szpitalu. Ona nie pasuje już do żadnej z tych kategorii.

Okręciła się i wymaszerowała przez drzwi z napisem wyjście prosto na zalany słońcem parking.

Nie czekała. W głowie mu się nie mieściło, że Rachel wykręciła mu taki numer. Przecież prosił ją, tym bardziej było to niewiarygodne. Może była z kimś umówiona? No to mogła go o tym poinformować, chociaż musiał przyznać, że nie dał jej szansy. Coś mu jednak w tym wszystkim nie grało.

Usiłował sobie przypomnieć, czy rozstawali się przed laty w gniewie, i odsunął taką możliwość. Rachel nie należy też do ludzi, którzy chowają urazę. Może więc było jej przykro, że nie poznał jej od razu? Ale nie powinna go za to winić. Ze skaczącej po drzewach dziewczyny stała się kobietą. Jej twarz była bardziej wyrazista, okulary w plastikowych oprawkach zastąpiła zapewne szkłami kontaktowymi. Zmienił się także jej głos, stał się nieco zachrypnięty. Za to kolor włosów pozostał ten sam. Poznał ją właśnie po tym szczególnym, rzadko spotykanym odcieniu.

Był tak zirytowany, że potraktował niegrzecznie Hope Maxwell, pielęgniarkę po pięćdziesiątce, która broniła interesów pacjentów równie zaciekłe co własnej rodziny, choć robiła wrażenie umęczonej.

- Dlaczego nie widzę tu temperatury małej Jackson? Prosiłem, żeby notować co godzinę.

Hope zanurkowała dłonią w kieszeni fartucha.

- Bo nie miałam wolnej sekundy - odparowała, po czym odczytała wynik z kartki: - Niech pan się cieszy, że w ogóle zmierzyłam jej gorączkę. Brakuje dzisiaj rąk do pracy.

- Znowu? - Nick odsunął na bok myśli o Rachel i skupił się na kwestii, która stawała się coraz większym problemem.

- Znowu? - powtórzyła Hope ze zdumieniem. - A co, nie dotarło do pana jeszcze, że to już od dawna norma?

Nick przeklął siarczyście pod nosem.

- A nasza administracja nie wie, że mogą nas za to pozwać do sądu?

Hope wzruszyła ramionami.

- Niech pan nie oczekuje ode mnie, że ja ich zrozumiem. Ja tu tylko sprzątam. Ale niech pan wie, że jeśli nie przyjmą kogoś do pomocy, zmieniam pracę. Nie myślałam, że to powiem, ale poziom mojej satysfakcji zawodowej spada bardzo szybko. Nick wziął głęboki wdech.

- Przepraszam. Wiem, że to nie pani wina. Cholerni głupcy - mruknął.

- Jestem jeszcze potrzebna? - spytała Hope.

- Jak przywiozą tu chłopca Pearsonów, niech się pani postara, żeby się czymś zajął. To żywe srebro.

- Spróbuję, więcej nie mogę obiecać.

- Wiem. Proszę spróbować. - Ruszył do wyjścia, ale jeszcze coś go zatrzymało. - I nie obiło się pani o uszy, że szpital zatrudnia nowe pielęgniarki?

- Nie słyszałam. Gdyby pan trafił na jakąś pielęgniarkę, mam nadzieję, że przyśle ją pan do nas.

- Postaram się.

Czuł się zawiedziony. Sunąc przez cichy o tej porze oddział nagłych wypadków, zobaczył Dylana Gowera, który pracował tam w weekendy. Siedział rozparty w fotelu w recepcji, z rękami założonymi za głową. Obraz kompletniej beztroski.

Dylan był kilka lat starszy od Nicka. Miał włosy w kolorze piasku i nosił szkła bez oprawy.

- Gdzie tak pędzisz? - zawołał.

Nick zwolnił, zły, że jego pogoń za Rachel tak bardzo rzuca się w oczy.

- Nigdzie.

- Doskonale cię rozumiem. Tak ładnie na dworze, że grzech siedzieć w tym sterylnym więzieniu. Jakie masz plany?

Nick zmienił kierunek i ruszył w stronę wysokiego kontuaru. Oparł na nim łokcie.

- Szukam kogoś.

Dylan wyszczerzył zęby w uśmiechu.

- To znaczy kobiety.

- Skąd wiesz?

- Naprawdę powinieneś zostawić kilka wolnych dziewczyn dla reszty kawalerów w tym szpitalu.

Nick zaśmiał się.

- Stary, to by ci nic nie dało. W godzinach pracy nie wyskoczysz na randkę, a po godzinach ulatniasz się z miasta.

- Zostałbym, jak by mi się tutaj ktoś trafił.

- Taa, pewnie - zakpił Nick. - Powiedział pan doktor pracoholik. Ale powiem ci, szukam dawnej znajomej.

- Tej laski ze sklepu z narzędziami? Nick zmrużył oczy.

- Tak. Skąd wiesz? Dylan zarechotał.

- Pielęgniarze wszystko wyśpiewają za pączki, nie wiedziałeś? Podobno niezła sztuka.

- Owszem. Dość wysoka, brązowe włosy - zgodził się Nick, celowo bagatelizując. Nie wspomniał o rudych pasemkach, ani że jej oczy mają identyczny odcień brązu co melasa, którą jej babka dodaje do pierników. Obawiał się, że Dylan wyśmiałby jego romantyczność i prędko by nie przestał mu dogryzać.

- Połowa kobiet tak wygląda. Jakieś cechy szczególne? Na przykład obrączka?

- Nie. - Nick nie zauważył nawet pierścionka.

- Gdzie masz się z nią spotkać?

- Nigdzie - przyznał niechętnie. - Wyszła, zanim mogliśmy pogadać.

- Nie bierz tego do siebie - powiedział Dylan. - Może była umówiona. Zadzwoń do niej.

- Chciałbym, tylko nie wiem, gdzie się zatrzymała. - Był przekonany, że Rachel zamieszkała w domu Hester i Wilbura Wymanów, swoich dziadków. Tyle że nie mieli tam automatycznej sekretarki i nie mógł zostawić wiadomości.

- Powiedziała, że ma już pracę - ciągnął Nick. - Nie słyszałeś, żeby przyjmowali nowe pielęgniarki?

Dylan pokręcił głową.

- Zawsze ostatni się o wszystkim dowiaduję. Ale skąd wiesz, że jest pielęgniarką, skoro nie widzieliście się kawał czasu?

- Obserwowałem, jak się zajęła chłopakiem Pearsonów. Wiem, że kiedyś miała takie plany.

- Jeśli tu pracuje, łatwo ją wyśledzisz. Zapytaj w poniedziałek w personalnym.

- Jasne. - Tak, właśnie tak, postanowił, pod warunkiem, że nie odnajdzie jej wcześniej. - Nie mogę pojąć, dlaczego zniknęła. - Nie rozumiał też, dlaczego nie dała mu jakiegoś znaku, kiedy Bob przywitał go po nazwisku.

- Kobiety! - Dylan wyrzucił w górę ręce. - Może ta twoja Florence Nightingale nie była uszczęśliwiona spotkaniem, co? - Dylan wstał i minął Nicka, poklepując go po drodze po plecach. - Nie martw się. Jeśli ta kobieta jest taka jak moje siostrzyczki, to pewnie chce się odpicować na spotkanie ze starym przyjacielem. Nie znasz kobiet?

No tak, Nick zauważył, że Rachel była w szortach, ale nie mógł jej nic zarzucić. To on w swoich przybrudzonych dżinsach wyglądał podejrzanie. Nie mówiąc o tym, że dawno nie widział się z fryzjerem.

- Pewnie masz rację - odparł bez przekonania, bo nie znajdował innego zadowalającego go wytłumaczenia.

- Wiem. A teraz idę pokimać, zanim sobotni rozbawiony tłum zamieni to miejsce w najbardziej gorący lokal w mieście.

Nick ruszył na parking. Postanowił zajechać do domu Wymanów i zapytać o Rachel. Jeśli faktycznie jest pielęgniarką, i nie zatrudniła się dotąd w Hooper General, szybko to naprawi. To grzech marnować taki talent.

ROZDZIAŁ DRUGI

- Szkoda, że marnujesz swoje zdolności, Rachel. Jeszcze nie jest za późno, żebyś zmieniła zdanie.

Zdenerwowała się, choć nie dała tego po sobie poznać. Babcia miała jak najlepsze intencje, ale ona była tym już zmęczona. Uśmiechnęła się półgębkiem.

- Szkoda, że nie dostaję dolara za każdym razem, kiedy ktoś mi to mówi - zażartowała, chcąc rozładować sytuację. - Byłabym już bardzo bogata.

- Wiem, kochanie. - Siedemdziesięciodwuletnia Hester pogłaskała dłoń Rachel. - Obiecałam sobie i twojemu dziadkowi, że ani słowem nie skomentuję twojej decyzji. No i co? Nie bardzo mi się to udało.

Rachel uściskała drobną kobietę, która, poza dwoma siostrami, była teraz jej jedyną najbliższą rodziną.

- Nie przejmuj się. Nie mam ci za złe. Hester wyśliznęła się z uścisku Rachel.

- Kiedy my się oboje przejmujemy. Zawsze byłaś taka pełna entuzjazmu i tak łatwo się zawsze przystosowywałaś.

Rachel też długo nie mieściło się to w głowie. Dopiero jakiś miesiąc wcześniej cały świat zawirował, a ona się pogubiła. Nauczyła się jednej rzeczy: że niczego nie można sobie zaplanować. Plany to marzenia i mogą rozwiać się niczym poranna mgła, które podlegają kaprysom pijanych kierowców.

- Uwierz mi. Wiem, co robię.

Zabrzmiało to widocznie przekonująco, bo Hester pokiwała głową.

- Nic już nie powiem. Widziałaś, w jakim stanie jest dom mojej siostry. Jeśli odechce ci się remontu, oboje z dziadkiem to zrozumiemy.

Odnawianie stuletniego domu nie mieściło się dotąd w planach Rachel, do chwili, gdy go ujrzała. Prężył się dumnie, zarośnięty zielskiem, i choć nosił na sobie oznaki zapomnienia, zachowywał pozory. Nie potrafiła już zostawić go. Był umęczony, zaniedbany, zniszczony przez burze i wandali. Stanowił symbol tego wszystkiego, co nie wyszło w jej własnym życiu. Czuła, że łączy ją z nim subtelna więź, jakby ona i ten dom mieli bliźniacze dusze.

- Babciu, będę miała zajęcie - powiedziała, świadoma wielkości zadania. - Tego mi teraz trzeba.

- Skoro tak uważasz. - Hester odchrząknęła. - Nie mówiłaś, co na to wszystko Charles.

Charles, programista komputerowy, był szefem systemu informatycznego w jej szpitalu. W czasie trwającego tydzień szkolenia dowiedział się, że Rachel lubi muzykę bluegrassową i zaprosił ją na festiwal muzyki country. Zaczęli się coraz częściej spotykać i w końcu zostali parą. Charles był miły i wyrozumiały. Tylko kiedy był zaabsorbowany pracą, czyli prawie zawsze, był trochę roztargniony.

Co Charles sądzi ojej postanowieniu? Rachel wątpiła, by do najbliższego czwartku, bo zwykle spotykali się w czwartki, Charles w ogóle zorientował się, że nie ma jej w mieście.

- Zgodził się, że powinnam odpocząć - oznajmiła. Prawdę mówiąc, nie wierzył, że Rachel rzuci pracę, nie usiłował zatem wpływać na nią, by zmieniła zdanie. Swoją drogą, chyba nigdy tego nie robił. Dawał Rachel absolutną wolność.

- To miło. - Hester ożywiła się. - Pokazałabym ci ten garaż, ale wiesz, że dziadek ma bzika na punkcie punktualności.

Rachel prowadziła babcię przez mroczne pokoje do frontowych drzwi.

- Dam sobie radę.

- Skoro tak... Hydraulik ma zacząć w poniedziałek. Masz bieżącą wodę, a dopóki nie kupisz wanny, możesz wpadać do nas, we dnie i w nocy. Obawiam się tylko, że nie będzie ci wygodnie przebijać się na drugi koniec miasta.

- Niewygody są nieuniknione przy remoncie. Hester wyszła na ganek i zatrzymała się.

- Masz nasz numer?

- Obok telefonu - zapewniła ją Rachel. - Zadzwonię, jak tylko będę czegoś potrzebować. Obiecuję.

- Masz też klucze. - Rachel uniosła pęk kluczy i zadzwoniła nimi. - Dziadek je oznaczył, zadzwoń do niego, gdybyś nie mogła go rozczytać. Aha, jeden klucz do niczego nie pasuje.

- Nie szkodzi - rzekła Rachel i szybko dodała: - Widziałam dzisiaj Nicka Sheridana.

- Naprawdę? - Babcia była zaskoczona.

- Taa. Nie wiedziałam, że tu wrócił i że jest lekarzem.

- Chyba niedawno wrócił. Mówił ci coś?

- Tylko cześć. - Po co wprowadzać Hester w szczegóły?

- Na pewno się spotkacie, kochanie. - Hester ruszyła na schody. - Muszę już iść...

- Gdyby przypadkiem do was dzwonił, nie mówcie mu, gdzie jestem. Nie mam ochoty na towarzyskie spotkania.

Hester znowu zmarszczyła brwi.

- A może Nick pomógłby ci stanąć na nogi?

- Nie sądzę, babciu. Żeby się podnieść po Grace i Molly... - Nie mogła wydusić słowa „śmierć”, powiedziała tylko: - Muszę być sama. Dobrze?

Hester opadły ramiona.

- Dobrze. - Pogroziła Rachel palcem. - Jutro po mszy wpadniemy sprawdzić, jak sobie radzisz.

Kiedy Hester ostrożnie pokonywała zmurszałe stopnie, a potem spieszyła do samochodu, Rachel zamknęła na moment oczy. Oddychała głęboko, wyobrażając sobie, że wokół unosi się zapach świeżo skoszonej trawy, nagietków i opadłych płatków petunii, które miała zamiar zasiać. Spokój i cisza. Doskonała recepta na jej dolegliwości.

Wtem niespodzianie jej myśli nawiedził Nick. Jest tak uparty, że może ją znaleźć, nawet jeśli babcia utrzyma jej adres w tajemnicy. Może liczyć najwyżej na kilka dni zwłoki, potem nieuchronnie Nick zjawi się pod jej drzwiami.

Ciekawe, czy wciąż cieszy się opinią kobieciarza? Babcia na bieżąco informowała ją o jego studenckich podbojach. Kiedy Rachel zauważyła, że Nick nie nosi obrączki, pomyślała, że do tej pory nie zdecydował się spędzić życia zjedna kobietą. Pewnie nigdy się na to zdecyduje...

Wymknęło jej się ciche westchnienie. Nie będzie o nim myśleć. Przede wszystkim trzeba doprowadzić dom do takiego stanu, by zrobił dobre wrażenie na przyszłym kupcu. I należy z tym zdążyć przed zimą, bo zimą rynek nieruchomości wyraźnie słabnie. Ciotka Matylda była dość przewidująca, by zamienić przestrzeń nad garażem na mieszkanie. Dziadkowie będą mieli jakiś dochód z wynajmu, a ona zajmie się w tym czasie domem, który odziedziczyli.

Otworzyła drzwi garażu. Była tam betonowa podłoga, przy jednej ze ścian ławeczka do pracy, a nad wszystkim unosił się zapach benzyny i oleju. Prowadzące na górę schody zrobione były z surowego drewna sosnowego. Ruszyła od razu na górę. Kiedy znalazła właściwy klucz, klamka poddała się łatwo i Rachel stanęła na progu.

Nie było tam, jak w starym domu, zapachu stęchlizny. Wysłużona kanapa z oryginalną złotozieloną tapicerką i kwadratowy stół z dwoma krzesłami, które wyglądały na bardzo niewygodne, zajmowały większość miejsca. Na prawo znajdował się kąt kuchenny z kuchenką mikrofalową, małą lodówką i płytą grzewczą.

Jedne z dwojga drzwi prowadziły do miniaturowej łazienki, za drugimi kryła się sypialnia. Meble były tam stare i zużyte, na łóżku leżała miękka kapa.

Na widok posłania Rachel poczuła zmęczenie. Wstała tego dnia przed świtem, by dokończyć pakowanie. Potem kilka godzin podróży do Hooper, do tego przygoda w sklepie z narzędziami. Położyła się na łóżku, przeciągnęła i zamknęła Oczy. Przysięgła sobie, że zacznie się rozpakowywać za pół godzinki.

Jej myśli wędrowały, kołysane do snu ćwierkaniem ptaków za oknem. Na pewno nie zatęskni za piskiem samochodów ani za dźwiękiem klaksonów rozlegającym się o każdej porze dnia bez powodu. Cieszyła ją perspektywa prostego życia, z dala od zarozumiałych lekarzy i skąpych administratorów.

Zastanowiła się, jakim lekarzem jest Nick. Może pozostał draniem, który pod zewnętrznym urokiem skrywa nielichą apodyktyczność?

Tak, pewnie tak, pomyślała, i zapadła w sen.

- Kto śpi w moim łóżku?

Melodyjny tenor poderwał Rachel w samą porę. Zobaczyła, że zbliża się ku niej wysoki cień. Przetoczyła się na drugą stronę łóżka, skoczyła na równe nogi i przyciągnęła do siebie poduszkę, którą zamierzała się bronić.

- Zaraz, zaraz, Rachel - odezwał się znów mężczyzna, podnosząc ręce. - Coś dzisiaj nerwowa jesteś.

Na dźwięk swojego imienia pozbyła się resztek snu.

- Mylisz się - rzuciła. - Właśnie chciałam sprawdzić, czy to mieszkanie nadaje się do wynajęcia.

Nick wyprostował się.

- Owszem, nadaje się. Ja je wynajmuję.

- Żartujesz.

Nick wsadził rękę do kieszeni i zadzwonił kluczami.

- Większość mieszkań do wynajęcia nie ma nowoczesnego sprzętu grającego ani telewizora - zaznaczył. - Nie zauważyłaś ich? - Podszedł do komody. - W szufladzie są moje ciuchy.

Rozejrzała się po pokoju. Teraz widziała to, co umknęło jej zaraz po wejściu. Na haftowanej serwetce na komodzie stała butelka męskiej wody kolońskiej, leżało kilka gazet i cążki do paznokci. Naprzeciw, na nocnej szafce, leżała sterta kryminałów. Cytrusowo-korzenna woń wypełniająca pomieszczenie również potwierdzała słowa Nicka. Mimo to Rachel wysunęła szufladę komody. Jej oczom ukazały się skarpetki i męskie gacie. Zamknęła szybko szufladę i zwiesiła głowę.

O mój Boże! Ona faktycznie spała w jego łóżku! A co gorsza, od tej pory, ilekroć na niego spojrzy, będzie się zastanawiała, jakiego koloru jest jego bielizna tego dnia.

- Nie rozumiem...

Nick podszedł do łóżka i przysiadł na jego brzegu.

- Tu nie ma co rozumieć - oznajmił, poklepując materac. Rachel zignorowała jego zaproszenie.

- Trzy miesiące temu Hester odziedziczyła tę nieruchomość po siostrze...

- Doskonale znam sytuację mojej babki.

Nick rzucił jej spojrzenie, mówiące „daj mi skończyć”.

- Przez ostatnie dziesięć lat życia Matylda zapuściła ten dom.

Rachel zmrużyła oczy. Przecież o tym wie...

- A jaka jest twoja rola w tym wszystkim? - spytała.

- Twój dziadek zaproponował mi to mieszkanko miesiąc temu, kiedy wróciłem do miasta. Prosił, żebym w zamian pomógł w pracach remontowych.

- Dlaczego ty? - spytała zdumiona. - Jesteś lekarzem. Nie masz chyba czasu.

- Jestem na wezwanie co trzeci wieczór i w weekendy. Na nagłych wypadkach jest już lekarz, więc rzadko mnie wzywają.

- No dobrze, ale nie masz kwalifikacji...

- Kiedy byłem w college'u, zarabiałem na budowie. A twoja wersja?

- Babcia prosiła mnie, żebym zajęła się tym domem. W głowie mi się nie mieści, że ani słówkiem nie wspomniała o tobie.

Nick wzruszył ramionami.

- Może nie wydawało jej się to istotne.

Rachel nie mogła się z tym zgodzić. Tak, teraz uświadomiła sobie jasno, że Hester dziwnie zareagowała na jej prośbę o utrzymanie jej adresu w tajemnicy przed Nickiem.

- Czy mówiąc o pracy, miałaś na myśli ten remont?

- Tak.

- Długo masz zamiar zostać w Hooper?

- Co najmniej do czasu, kiedy dom będzie gotowy.

- A potem? - dopytywał się.

- Po co tyle pytań?

- Staram się być towarzyski.

- Nie przyjechałam tu, żeby się udzielać towarzysko - rzekła cierpko. Koniec z wymarzoną samotnością i szansą na przemyślenie swojego życia. - I nie potrzebuję pomocnika.

- Mówiąc szczerze, wcale nie cieszy mnie to bardziej niż ciebie.

- Tak?

- Nigdy się nie zgadzamy. Nie potrafiliśmy nawet dojść do porozumienia w sprawie koloru budki dla ptaków.

- Nigdy nie pytałeś mnie o zdanie. Narzucałeś swoją opinię.

- Bo zazwyczaj mój pomysł był lepszy. Rachel zaśmiała się drwiąco.

- To twój pogląd. W każdym razie nasze małe nieporozumienia nigdy nie powstrzymały cię przed nachodzeniem mnie.

Nick wyszczerzył zęby.

- Chyba nie. No, czemu chcesz się sama męczyć z domem? Nie miała ochoty wyjawiać mu powodów, mimo że był po prostu szczerze zdziwiony. Zrobił tę swoją upartą minę, którą znała z przeszłości. Ta mina mówiła jej, że Nick nie ustąpi. Jedno było pewne: nie mogła go wyrzucić.

Im dłużej rozmyślała nad nowym obrotem sprawy, tym więcej dopatrywała się w nim machinacji babki.

- A ty? Dlaczego się zgodziłeś? - spytała. - Skoro stać cię na takie elektroniczne gadżety, to chyba mogłeś sobie wynająć lepsze mieszkanie albo kupić dom?

- Przykro mi, muszę rozwiać twoje złudzenia. Jestem po uszy w długach. To z powodu studiów. A jeśli chodzi o gadżety, to kupiłem je z oszczędności. Niektórzy oszczędzają na samochód, ja na to.

Najwyraźniej Nick potrzebował tej roboty tak samo jak ona. Tyle że każde z nich miało swoje powody.

- I co teraz zrobimy? - spytała.

- Jedyne, co możemy zrobić, to pracować razem. Sądzę, że wtedy migiem doprowadzimy ten dom do użytku.

Miała wątpliwości. Z drugiej strony wiedziała, że pieniądze, które babka odziedziczyła wraz z domem, kiedyś się skończą. Rachel nauczyła się dawno temu tak mocno rozciągać dolara, aż piszczał.

- Współpraca oznacza, że żadne z nas nie podejmuje decyzji bez udziału drugiego - oświadczyła.

- O, Rachel ma charakterek - rzucił z błyskiem w oku.

- Dorosłam - wyjaśniła. - A co do moich warunków...

- Nie wiem, czy masz prawo je stawiać. - Uniósł ręce pojednawczo. - Zgadzam się konsultować z tobą ważne decyzje.

Zmrużyła oczy niezadowolona.

- Co rozumiesz przez „ważne”?

- Na przykład wyburzanie ścian, powiększanie kuchni.

- Dobrze. - Częściowo usatysfakcjonowana, ruszyła do drzwi. - Zostawię cię teraz, muszę się rozpakować.

- Nie zostaniesz? Starczy tu miejsca dla nas dwojga. Ja będę spał na kanapie.

Tak bardzo pragnęła samotności, że chętniej rozbiłaby namiot na podwórku.

- Nie, dziękuję.

- Bieżąca woda jest tylko na piętrze - uprzedził ją. - Hydraulik pokaże się dopiero za dwa tygodnie.

- Babcia mówiła, że w poniedziałek.

- Dzwonił dziś rano i zmienił plany.

- No to będę jeździć na drugi koniec miasta.

- Rachel, na Boga - rzekł zirytowany. - Nie zachowuj się jak idiotka. Możesz korzystać z mojego prysznica.

Nie miała ochoty widywać go częściej niż to konieczne, jednak jego propozycja zdecydowanie miała sens.

- Dobra. Dziękuję.

- Nie będę cię krępował - stwierdził. - Wychodzę i wracam o różnych porach - dodał.

- Sądziłam, że wolny czas poświęcasz domowi. - Coś jej przyszło do głowy. - Aha, czyli wciąż jesteś Romeo.

- Zazdrosna? - spytał.

Gwałtownie zaprzeczyła. Nick zawsze gonił za ładnymi dziewczynami, nie przejmował się, co miały w głowie. Ona akurat nie zaliczała się do ładnych.

- No wiesz!

Godzinę później ubrania Rachel znalazły się w służbówce, gdzie mieszkała kiedyś kucharka. Był to średniej wielkości pokój z dużym łóżkiem, komodą i dwoma szafkami nocnymi. Stary dom nie był wyposażony w klimatyzację. Małe okienko w salonie nie zapewniało chłodu. O szóstej po południu temperatura w domu nie spadła ani o stopień, chociaż przez okno wpadał lekki wiatr. Rachel marzyła o prysznicu.

Niestety, Nick był w domu, a ona nie miała ochoty znowu do niego pukać. Upchnęła walizki do szafy i poszła do kuchni napić się czegoś zimnego. Na widok stojącego w drzwiach mężczyzny serce skoczyło jej do gardła.

- Nie rób tego więcej! - wrzasnęła, czekając, aż jej tętno powróci do normy.

Nick uśmiechnął się niewinnie.

- Czego? Stoję, nic nie robię. Gorąco, co?

- Wiem. Dlatego wychodzę. Chcesz czegoś?

- Zapraszam na kolację.

- Kolację? - Całe popołudnie nie myślała o jedzeniu. Zresztą ostatnio apetyt jej nie dopisywał.

- Tak, kolację. To taki posiłek między lunchem i śniadaniem.

- Nie jestem głodna.

- To będziesz patrzeć, jak jem - oświadczył. - Nie znoszę jeść sam. Jeśli nie chcesz pieczonego kurczaka, to może przynajmniej spróbujesz ciasta czekoladowego.

Uwielbiała to ciasto. Wiedział, jak ją skusić.

- U mnie jest klimatyzacja - dorzucił mimochodem. Czuła, że będzie tego żałować. Nie mogła jednak odmówić sobie deseru i odrobiny chłodu. Postanowiła tylko, że wróci do swojego ukropu, gdy rozmowa zejdzie na niebezpieczny temat.

- Dobra.

Chwyciła czarne szorty i koszulkę z napisem Wichita State University. Bo skoro już tam idzie, pomyślała, to przy okazji weźmie prysznic.

Kiedy skubała kurze udko i sałatkę z pomidorów, Nick zaznajamiał ją z pracami, które zdołał już ukończyć.

- Kiedy pozrywam już wszystkie tapety, chciałbym także zbić stary tynk, stare płyty gipsowe wymienić na nowe. Potem można się zabrać za malowanie czy tapetowanie, albo jedno i drugie.

- Ależ to trudna robota! Chcesz wszystko zrywać?

Nick skinął głową. Traktował swój plan poważnie. Ona widziała to jednak inaczej i przedstawiła mu swą propozycję.

- Moim zdaniem prościej będzie robić jedno pomieszczenie po drugim, po kolei. Dzięki temu będzie można tam pracować i mieszkać.

- Przecież nikt tam teraz nie mieszka - zauważył Nick. - Nie rozumiem, o co chodzi?

O nic, pomyślała, wściekła, że jej pomysł został odrzucony. Chętnie wytoczyłaby przeciw Nickowi kilka argumentów, powstrzymywała ją tylko świadomość, że to on zaczął remont i nie powinna wchodzić mu w paradę. Co, oczywiście, nie znaczy, że jej się to podoba.

Nick nawet nie zauważył, że ją zirytował.

- Potem zabierzemy się za wykańczanie łazienki i przeniesiemy się na parter - ciągną], podsuwając jej ciasto. - Weź jeszcze kawałek.

Odsunęła talerz. Tak, Nick się nie zmienił. W dalszym ciągu forsuje swoje pomysły aż do ich realizacji.

- Jeden kawałek to wszystko, na co mogę sobie pozwolić - oznajmiła, wstając i zbierając ze stołu sztućce.

- Wskakuj pod prysznic - powiedział Nick.

- Dzięki - odparła dość oschle, zauważając, że Nick nie pozbył się także skłonności do organizowania życia innym.

Stała się bardzo niezależna, zbyt niezależna, by akceptować bez zastrzeżeń jego sposób bycia. Tyle się między nimi pojawiło napięcia, że nawet była ciekawa, czy kończąc remont domu, będą ze sobą w ogóle rozmawiać.

Dziwnie się czuła, zrzucając ubranie w pomieszczeniu przesiąkniętym wonią wody kolońskiej Nicka, widząc jego przybory toaletowe na umywalce. W końcu pomyślała sobie, że musi przywyknąć. Alternatywą była łazienka dziadków, czyli też cudza. Na jedno wychodzi.

Akurat, żachnęła się. W pianie płynu pod prysznic dziadka nie czułaby się jak w jego objęciach.

Po kwadransie wróciła do salonu. Mokre włosy lgnęły do jej głowy w naturalnych skrętach. Nick siedział na kanapie z nogami opartymi na małym stoliku i czytał gazetę. W tle sączyła się melodia w wykonaniu Kenny'ego G.

- I co, lepiej? - spytał.

- O tak. - Nagle skrępowana ruszyła w stronę drzwi. - Muszę lecieć.

- Masz jakieś plany na wieczór?

- Nie...

- Skoro żadne z nas nie ma żadnych planów, to może ponudzimy się razem?

Przycupnęła na starym fotelu. Wcale nie było jej tak spieszno do opuszczenia klimatyzowanego pokoju.

Nick złożył gazetę i odszukał program telewizyjny.

- Może coś obejrzymy?

- Wolałabym posłuchać muzyki. Jest cudowny, prawda? - zauważyła, mając na myśli saksofon Kenny'ego G.

- To prawda.

W milczeniu wsłuchiwała się w melodię i ogarnął ją wielki spokój. Kiedy płyta zamilkła, Rachel westchnęła.

- Zmęczona? - spytał Nick.

- Trochę. To był długi dzień.

- Widziałem, że nosisz uniwersytecką koszulkę - zaczął znów. - Zrobiłaś dyplom w Wichita?

To wystarczyło, by zesztywniała. Spokój, który towarzyszył jej jeszcze przed paroma sekundami, należał już do przeszłości.

ROZDZIAŁ TRZECI

Zrobiłby wszystko, by wydusić z niej odpowiedź.

- Nie udawaj, przecież widziałem cię w akcji.

Napięcie z wolna opuszczało ją, pozostało tylko nieufne spojrzenie. Nick zobaczył w jej oczach, że to bolesny temat.

- Skończyłam studia siedem lat temu - odparła wreszcie jakby wbrew sobie.

- Pracowałaś potem w Wichita czy gdzieś wyruszyłaś?

- Zostałam.

Nie doczekawszy się szerszego komentarza, Nick dodał:

- Gdzie pracowałaś?

- Via Christi. W kampusie St Joseph.

A zatem wciąż jest niezbyt wylewna, myślał Nick. Wiedział, że łatwiej wyrwać oporny ząb, niż wyciągnąć coś z Rachel, kiedy ona nie ma ochoty się zwierzać. Tak mocno zaciskała dłonie, że dziwił się, iż jeszcze nie uciekła. Być może wie, że to niczemu nie służy. Bo już ją znalazł.

- Najbardziej chciałbym być lekarzem rodzinnym - mówił dalej, licząc, że uspokoi ją, opowiadając o własnych doświadczeniach. - Myślałem o internie, tyle że interniści nie zajmują się porodami.

- Teraz też chyba się tym nie zajmujesz.

- Tylko dlatego, że to taki mały szpital - stwierdził. - Chociaż udało mi się przyjąć na świat parę maluchów, których mamy nie zdążyły pokonać trzydziestu mil do Joplin. A ty, co najbardziej lubisz w tej pracy? Nastąpiła chwila ciszy.

- Chyba nie chcesz tego rzucić, co?

Wahała się przez moment. Potem poddała się, głęboko wzdychając. Pomimo to Nick był przekonany, że nawet jeśli Rachel otworzy się przed nim, nie powie mu wszystkiego. Co prawda wiedział też, że wojny wygrywa się, zwyciężając w kolejnych bitwach.

- Pracowałam na nagłych wypadkach - wydusiła w końcu. Nick oparł się wygodnie, byle tylko jej nie speszyć.

- A co cię przywiodło w te strony?

- Już ci mówiłam - odrzekła, unikając jego wzroku. - Chcę pomóc dziadkom. A czemu ty wróciłeś?

- W Hooper brakuje lekarzy, mam jakiś dług do spłacenia. Ale to nie wszystko. Przyjechałem z powodu ojca.

- Sądziłam, że umarł, kiedy byłeś dzieckiem.

- Popełnił samobójstwo. To był stres po traumie, jaką przeżył w Wietnamie. Miałem wtedy trzy lata.

- Czemu nic o tym nie wiedziałam?

- Stare czasy. Kiedy miałem sześć lat, dzieciaki wołały za mną, że skończę jak mój ojciec, bezużyteczny psychol. Pamiętam, jak tamtego dnia pognałem do domu zapłakany. Matka powiedziała mi wtedy, że kiedy ojciec wrócił z Wietnamu, chciał żyć jak dawniej. Ale już nie potrafił.

Zamilkł. Miał to wszystko przed oczami, jakby były to wydarzenia sprzed tygodnia. Widział tulącą go matkę, która pokazuje mu fotografie ojca i opowiada o jego marzeniach.

- Powiedziała mi, żebym się starał, a ojciec będzie ze mnie dumny - zaczął znowu.

- A zatem przez cale życie bardzo się starałeś.

- Mniej lub więcej.

- Udało ci się, bez dwu zdań. Wszyscy cię podziwiali. Twarz Nicka rozświetlił uśmiech.

- Mów mi tak jeszcze.

- Żeby ci tylko nie uderzyło do głowy. Zamierzasz tu zostać, jak już wypełnisz to zobowiązanie, czy ruszysz dalej?

- Pewnie zostanę - odparł. - Mam duszę prowincjusza.

- A twoja matka i siostry? Co się z nimi dzieje?

- Siostry zamieszkały w różnych częściach Missouri, a matka przeprowadziła się do Springfield. Jesteśmy więc dość blisko, żeby się widywać, i dość daleko od siebie, żeby nie wchodzić sobie w drogę.

- Czyli w zasadzie wszystko jest tak, jak chciałeś - powiedziała łagodnie. - Nie każdemu się udaje.

- A co z twoją rodziną? - zapytał.

- Marta mieszka z Evanem, swoim mężem, w Dallas. Obie z Amy są pielęgniarkami. Amy wychodzi w grudniu za mąż. - Na myśl o bliskich Rachel rozpogodziła się. - Ryan, narzeczony Amy, jest lekarzem, jak Evan. Możesz sobie wyobrazić, jakie ciekawe rozmowy prowadzimy przy stole.

- Czyli siostry Wyman mają medycynę we krwi. Rachel spoważniała.

- Chyba tak.

- Rozumiem, że w tych rodzinnych spotkaniach tylko ty występujesz solo?

- Jeśli chcesz wiedzieć, czy jest ktoś w moim życiu, odpowiedź brzmi „tak”. Charles jest głównym informatykiem w szpitalu.

- Prędko się wybiera do Hooper? - Nick chętnie zobaczyłby tego gościa, którego wybrała sobie Rachel.

- Nie umawialiśmy się. Ale na pewno was sobie przedstawię.

- No to świetnie - rzekł jakby od niechcenia i szybko wrócił do spraw zawodowych: - W Hooper bardzo przydałaby się pielęgniarka z twoim doświadczeniem.

- Nie - rzuciła raptownie i wzięła głęboki oddech. - To znaczy, nie mam teraz czasu.

- Jeśli jesteś na urlopie bezpłatnym, na pewno coś wymyślimy.

- Odeszłam z pracy. - Rachel skuliła ramiona. - Nie chcę o tym mówić.

Ale on nie chciał na tym skończyć tematu, zwłaszcza że miał wrażenie, że zbliża się do zwycięstwa.

- Przecież widzę, że coś się stało.

- Nie wymyślaj, po prostu potrzebowałam zmiany. - Poderwała się i zaczęła chodzić po pokoju. - Masa ludzi zmienia zawód. Według statystyk każdy z nas robi to trzykrotnie w całym życiu. Proszę cię, Nick, zostawmy to.

Jej ton, bliski rozpaczy, kazał mu przestać drążyć.

- Skoro tego chcesz...

- Proszę. - Skierowała się do drzwi. - Naprawdę jestem zmęczona. Dzięki za kolację. Następnym razem ja coś ugotuję.

- Jutro? - spytał pełen nadziei.

Jej twarz ozdobił cień uśmiechu. \

- Pod warunkiem, że nie będziesz mnie molestować w sprawie pracy.

Nick zmarszczył czoło.

- Ciężki warunek, ale niech będzie. Odprowadzę cię.

- Nie trzeba - zaprotestowała. - Muszę tylko przejść przez podwórko.

Szedł za nią po schodach i na podwórko zacienione przez drzewa. W drodze towarzyszył im szept poruszanych wiatrem liści. Pod balkonem, przed kuchennymi drzwiami, stał wielki pojemnik na śmieci, czekając na odpady z remontu.

- Czy wciąż zaglądają tu dzieciaki? No wiesz, że niby ciotka Matylda zakopała tu swoje skarby? - spytała Rachel.

W odpowiedzi usłyszała najpierw dobrotliwy śmiech, a potem dowiedziała się, że ta opowieść kusi nie tylko dzieci.

- Dojrzali ludzie pytali mnie, czy przypadkiem nie trafiłem w domu Boydów na skrzynkę złota. Żartowali sobie, oczywiście. Ale kto by nie chciał znaleźć legendarnego skarbu?

Rachel potrząsnęła głową.

- Ciekawe, skąd się wzięła ta plotka.

- Ktoś to wymyślił, a czas wszystko wyolbrzymił. Wziąwszy pod uwagę, że przez ostatni rok dom stał pusty, i tak się dziwię, że nikt się tu nie wśliznął i nie rozebrał go na części.

- Tak, co za szkoda! - Rachel omal się nie zakrztusiła ze śmiechu. - No wiesz, gdyby ktoś zburzył ściany, bylibyśmy do przodu z naszym planem.

- Aha. - Nick otworzył drzwi i zapalił światło. Dopiero potem pozwolił jej wejść do środka. - Nie zapomnij dobrze się pozamykać.

Rachel przewróciła oczami.

- Dobra. Hooper nie jest chyba siedliskiem przestępców.

- Ale raj to też nie jest - stwierdził. - Zdarzają nam się na oddziale naćpane dzieciaki. Kradną wszystko, co nie jest zaryglowane, żeby zdobyć forsę.

- Miałam nadzieję, że narkotyki nie dotarły do Hooper.

- W tych czasach, w dobie Internetu? To nierealne. Rachel pokręciła głową.

- Pamiętasz nasze parady w zaduszki? Teraz to się wydaje takie naiwne... Jeszcze raz dziękuję za kolację.

- Cała przyjemność po mojej stronie.

Omal nie pochylił się, by ją pocałować. Przez minione lata skradł jej kilka całusów, jeśli jego niezdarne próby zasługują w ogóle na to miano. Ale w jego wieku skradziony całus nie miał już tej magii. Wolałby, by Rachel z nim współdziałała, a w tym momencie nie zapowiadało się na to.

Odchodząc, usłyszał ciche kliknięcie zamka, potem głośniejszy dźwięk zamykanej zasuwy. Zastanawiał się, co zrobiłaby Rachel, gdyby zdradził jej prawdziwy powód, dla którego kazał jej się pozamykać.

Chciał ją uchronić przed sobą.

- W głowie mi się nie mieści, że ani słowem nie zająknęliście się o Nicku - wyrzucała Rachel swoim dziadkom.

- Pewnie powinniśmy byli cię uprzedzić - odparta Hester, rzucając zaniepokojone spojrzenie na mężczyznę, który od pięćdziesięciu pięciu lat był jej mężem. - Ale twój dziadek zabrał się za to wszystko bez mojej wiedzy...

Wilbur kręcił siwą głową. Był wysoki, wyższy od żony o głowę i ramiona. Jak na swój wiek trzymał się dziarsko, dzieląc czas między hobby i kumpli.

- Przypomnę ci, Hester, że to ty prosiłaś mnie, żebym znalazł kogoś, kto zajmie się domem. I zaraz potem oznajmiłaś mi, że zwróciłaś się także o pomoc do Rachel. - Poklepał dłoń Rachel, wyciągając rękę przez stół. - Nie zrozum mnie źle. Jesteśmy bardzo szczęśliwi, że cię tu mamy. A z Nickiem poradzicie sobie z tą robotą dwa razy szybciej.

- Dzięki, dziadku, ale...

- W każdym razie - wtrąciła Hester - kiedy zdaliśmy sobie sprawę, co się stało, przestraszyliśmy się, że nie przyjedziesz.

- No więc umówiliśmy się, że zachowamy to w tajemnicy i zobaczymy, co z tego wyjdzie - skończył Wilbur, wspierając żonę. - Upierałaś się, że nie chcesz mieć do czynienia z niczym, co ma najmniejszy związek z medycyną. Hester uznała, że obecność Nicka może przelać miarkę i uciekniesz na Alaskę.

- Sama przyznaj, Rachel * - zaczęła znów Hester. - Pojawiłabyś się w Hooper, gdybyś wiedziała o Nicku?

- Nie - odparła szczerze Rachel.

- No widzisz! - Hester obrzuciła męża triumfalnym spojrzeniem i przeniosła pełen współczucia wzrok na wnuczkę. - Zawsze żałowałam, że nie widziałam, jak dorastacie. Żyłam tylko od lata do lata, kiedy ty, Marta i Amy przyjeżdżałyście tu i mogłam was rozpieszczać do woli.

~ Ja też, kochanie - dodał Wilbur. Na dnie oczu Rachel nabrzmiewały palące łzy. Hester zakaszlała i zamrugała powiekami. Rachel uściskała dziadków.

- Cieszę się, że tu jestem.

Dziadek przyjął to zadowolonym uśmiechem.

- Nawet jeśli coś przed tobą ukryliśmy?

- Tak.

- Dobrze. Nareszcie Hester będzie mogła zasnąć.

- Jesteśmy już dorośli, babciu. Już nie walczymy - rzekła Rachel, mając na myśli swoje relacje z Nickiem.

- A gdzie on się podziewa? - spytała Hester. - Nie widziałam jego samochodu, kiedy przyjechaliśmy.

- Nie wiem - odparła Rachel. - Wyjechał godzinę temu.

- Może był zaproszony na lunch - zauważył Wilbur. - Nie musi nawet zaglądać do kuchni, wciąż ktoś go zaprasza.

- Tak? - W zasadzie nie było w tym nic dziwnego, a jednak Rachel poczuła znane jej rozgoryczenie. - Wczoraj zaprosił mnie na kurczaka - dodała niby na marginesie.

- Jak to miło - ucieszyła się Hester. - To prawdziwy dżentelmen. Powinnaś zastawić na niego sidła.

Rachel wyjęła z zamrażarki kolejną garść kostek lodu i wrzuciła je do swojej szklanki.

- Babciu, za wysokie progi - oznajmiła na wpół żartobliwie, życząc sobie w myśli, aby było inaczej.

- Jedno jest pewne - rzekł Wilbur. - Kiedy ktoś go złapie, w naszym mieście będzie mnóstwo zawiedzionych kobiet. Och, żeby jeszcze mieć tę energię, co, Hester? - mrugnął do żony.

Hester wstała i klepnęła go figlarnie.

- Ach, ty! No, idź teraz odwiedzić Jacka.

Wilbur odsunął krzesło od stołu i zaniósł swoją filiżankę do zlewu. Rachel odetchnęła. Nareszcie koniec tematu.

- Długo będziecie plotkować? - spytał dziadek.

- Co najmniej godzinkę, może dłużej - oznajmiła Hester.

- No i dobrze. Zdążymy zagrać kilka partyjek.

- Zostaw mu zapałki, dobrze? I nie zapomnij o pierniczkach.

Gdy tylko Wilbur zbliżył się do drzwi, pogwizdując wesoło, Hester zwróciła się do Rachel:

- Jack i twój dziadek przyjaźnią się od wieków. Jego żona zmarła kilka lat temu. Choruje, biedaczysko, i nie wychodzi wiele z domu. Zawsze mu coś posyłam. - Przysunęła się i puściła oko. - Nie mów dziadkowi, ale Nick też uwielbia moje pierniki. Dziadek robi się zazdrosny.

Rachel roześmiała się w głos.

- A kto ich nie lubi? Powiesz mi, jak je robisz?

- Pfi. - Oczy Hester zalśniły z radości. - Po prostu próbuj. Aha, powiedziałam Nickowi, że może korzystać z pralki. Mówię ci, żebyś się nie zdziwiła...

Rachel od razu wyobraziła sobie kosz pełen po brzegi niewymownych Nicka w bogatej gamie kolorystycznej.

- Masz dla mnie jeszcze jakieś rewelacje? - spytała.

- Raczej nie - rzuciła Hester. - Aha, mam nadzieję, że uda wam się zrobić coś z tymi skrzypiącymi deskami w holu. Matylda ciągle uskarżała się na ten hałas, ale nie ruszyła palcem.

Kolejne dwadzieścia minut Rachel i jej babka spędziły na omawianiu zalet malowanych przy pomocy szablonu wzorów nad tapetami. Nie skończyły jeszcze, kiedy zadzwonił telefon.

- Ciekawe, kto to - powiedziała Rachel z nadzieją, że usłyszy w słuchawce głos Nicka.

Ale to nie był Nick.

- Rachel, przyjdź tu zaraz - odezwał się Wilbur bez żadnych wstępów. - Jack nie może oddychać.

- Wezwałeś karetkę? - zapytała Rachel.

- Ten uparty głupiec mi nie pozwała. To już trwa dziesięć minut, zaczynam się martwić.

- Co się dzieje? - szepnęła Hester.

- To dziadek. Mówi, że Jack ma kłopoty z oddychaniem.

- O mój Boże...

Rachel przypuszczałaby, że to jakaś nowa zmowa jej dziadków, gdyby nie smutek na twarzy babki.

- Już pędzę - powiedziała do słuchawki.

- Może mu się pogorszyło z rozedmą - mówiła Hester, człapiąc za Rachel po schodach.

Dom Rextonów stał po drugiej strome ulicy. Był to piętrowy budynek z elewacją z piaskowca, w odrobinę tylko lepszym stanie niż dom ciotki Matyldy.

Wilbur wypatrywał wnuczki. Zaprowadził ją do salonu i przedstawił przyjacielowi radosnym tonem:

- Jack, to moja wnuczka, Rachel. Przyjechała doprowadzić do porządku dom Matyldy. Mówiłem ci, że jest pielęgniarką? Wszystkie wnuczki są pielęgniarkami.

Jack Rexton, mężczyzna po siedemdziesiątce, średniej budowy ciała, z wianuszkiem siwych włosów wokół łysej czaszki, siedział na kanapie. Był podłączony do przenośnej butli tlenowej, którą trzymał między nogami. Nad brwiami i nad górną wargą mężczyzny perliły się kropelki potu.

Przywitał Rachel, unosząc dłoń spoczywającą na kolanie.

- Miło mi... panią... poznać. Rachel przysunęła krzesło do kanapy.

- Dziadek zmartwił się, że pan źle się poczuł. Pomarszczoną twarz Jacka przeciął słaby uśmiech.

- Martwi się... drań.

- Widzę, że nie jest najlepiej - rzekła Rachel, słysząc szumy i świsty w płucach starego przy każdym płytkim oddechu i widząc, że sinieją mu paznokcie. - Pozwoli pan się zbadać? Sąsiadów badam za darmo - dodała z uśmiechem.

- Proszę... Traci... pani... czas... Lepiej...

Rachel chwyciła go za przegub dłoni i badała puls, potem zliczyła oddechy w ciągu minuty. Trzydzieści pięć oddechów na minutę mogło oznaczać, że trzeba będzie wspomóc oddychanie Jacka w bardziej konkretny sposób.

- Dolegało panu coś w ciągu ostatnich dni?

- Byłem... przeziębiony.

Była pewna, że Jack wymaga hospitalizacji.

- Obawiam się, że nabawił się pan zapalenia płuc - oznajmiła. - Musi pan dostać antybiotyk i kroplówkę, i wspomaganie oddychania.

- Żadnej... karetki.

- Dlaczego? - spytała. - Przywiozą panu od razu leki... Jack kręcił głową, jego twarz poczerwieniała.

- Nie... żona... zmarła... w karetce... Nagle Rachel wszystko zrozumiała.

- Jack - odezwała się Hester. - Eloise miała rozległy zawał serca. To się mogło zdarzyć wszędzie.

Usta Jacka zacisnęły się w wąską linię. Uderzył ręką w udo.

- Sprawdź, czy wrócił Nick - rzekła do Wilbura.

- Źle z Jackiem, co? - spytał Wilbur cicho.

- Boję się, że przestanie oddychać - przyznała Rachel. - Nie może zostać w domu. Może Nick go namówi na szpital.

Wilbur wyszedł. Po chwili wrócił, kręcąc głową. Rachel przykucnęła na wprost Jacka z kolejną propozycją.

- W porządku, nie wezwiemy karetki. - Usłyszała zdumione westchnienie Hester. - Pojedzie pan do szpitala z nami?

Jack skinął głową. Wilbur nie czekał na dalsze polecenia, natychmiast wyszedł.

- Zapakuję mu parę rzeczy - powiedziała Hester i poszła na górę. Kiedy zjawiła się podręcznym bagażem, Rachel zebrała właśnie lekarstwa, które na co dzień brał Jack.

Wilbur tymczasem wrócił do nich przez drzwi kuchenne.

- Zaparkowałem tuż pod drzwiami - oznajmił.

Rachel i Wilbur pomogli Jackowi pokonać niewielką odległość. Jack ledwo szurał nogami w domowych kapciach. Po dziesięciu minutach dotarli do szpitala.

- Poproszę o wózek - rzuciła w pośpiechu Rachel.

Zebrała się w sobie i pobiegła, przygotowana na niemiłe dla niej niespodzianki. W sali przyjęć było pusto. W Hooper oddział zaaranżowany był na kształt koła. W jego środku znajdowało się stanowisko pielęgniarek, wokół rozmieszczone były pokoje do badań. Rachel spieszyła w stronę kobiety w ciążowej sukience, która z naręczem przewodów do kroplówki okrążała właśnie biurko.

- Przywiozłam mężczyznę z zespołem zaburzeń oddechowych - oznajmiła, po czym przekazała więcej szczegółów.

Kobieta według identyfikatora miała na imię Merrilee. Była pielęgniarką dyplomowaną. Mimo mocno zaokrąglonej sylwetki poruszała się dość żwawo. Zadzwoniła po Darrel, swą koleżankę, która natychmiast wybiegła z jednego z pustych pokoi.

Po chwili wiozły już Jacka na wózku. Merrilee umieściła oksymetr na jego palcu, by ocenić poziom utlenienia krwi, i po paru sekundach Rachel ujrzała na cyfrowym czytniku bardzo kiepski wynik. Do pokoju wszedł doktor Gower.

- Długo to już trwa? - spytał, wysłuchawszy oddechu Jacka. Jack uniósł jeden palec. Lekarz wydał kilka poleceń Merrilee, po czym zwrócił się do Rachel:

- Pani jest krewną? Rachel pokręciła głową.

- Jack to mój przyjaciel - rzekł Wilbur. - No i jak dzisiaj zobaczyłem, w jakim jest stanie, zadzwoniłem po wnuczkę. Bo wnuczka jest pielęgniarką.

Miała ochotę zasłonić dziadkowi usta. Musi tak kłapać? Była zła, czuła na sobie ciekawskie spojrzenie lekarza.

- Miał dużo szczęścia - przyznał doktor Gower. - Jest w takim stanie, że prędko stąd nie wyjdzie. Ma płyn w płucach.

- Tak podejrzewałam - rzekła Rachel.

Delikatnie pchnęła dziadków przez podwójne drzwi na najbliżej znajdujące się krzesła. Wzięła do ręki gazetę sprzed trzech miesięcy, najnowszą pośród stosu innych starych pism.

Najchętniej poprosiłaby dziadka, by ją odwiózł do domu, ale potrzebował w tej chwili jej moralnego wsparcia.

- Myślisz, że z tego wyjdzie? - spytał Wilbur.

- W takich przypadkach trudno coś przewidzieć. - Nie chciała ferować wyroków. - Ale wygląda na to, że Jack jest jeszcze w formie.

- Jack nie daje sobie rady - stwierdził Wilbur po krótkiej przerwie. - Potrzebuje opieki.

- Ale za nic nie zgodziłby się na dom starców - wyjaśniła Hester. - Chociaż czasami chyba nie mamy wyboru.

W tym momencie Rachel poczuła się fatalnie. Najbardziej pragnęła, by zjawił się przed nimi lekarz z informacją, że Jack cudownie ozdrowiał i mogą wracać do domu. Wiedziała jednak; że to niemożliwe.

Zatopiona w myślach, zdumiała się, kiedy ktoś zajął miejsce obok niej. Ktoś, kto pachniał bardzo znajomo.

Szeroko uśmiechnięty, Nick bardziej przypominał uczniaka niż lekarza, chociaż miał na fartuchu odpowiedni monogram. Nachylił się i szepnął jej do ucha:

- Jak na kobietę, która zerwała na dobre z medycyną, coś za często masz z nią do czynienia.

ROZDZIAŁ CZWARTY

- Tak, wiem o tym - odparła gwałtownie Rachel. - Co tu robisz?

- Mam dyżur. - Nick zerknął na Wilbura i Hester. - A wy?

- Jack Rexton miał problem z oddychaniem - odparł Wilbur. - Nie pozwolił mi wezwać karetki. Rachel przekonała go, żeby przyjechał z nami samochodem.

- Czekamy na wyniki - dodała Rachel.

- Zobaczę, jak to idzie - rzekł Nick, zawahał się i spytał: - Pójdziesz ze mną?

Nie miała zamiaru wracać do pomieszczenia, które przywoływało przykre wspomnienia jej błędów.

- Zaczekam tu.

Jego twarz była nieprzenikniona, ale się nie spierał. Po około dziesięciu minutach przyszedł do nich doktor Gower.

- Przenosimy pana Rextona na intensywną terapię. Ma zapalenie płuc i jest odwodniony.

- Jak pan to widzi? - spytała Rachel.

- To bardzo schorowany człowiek - wyjaśnił lekarz. - Może odzyskać siły dość szybko, ale biorąc pod uwagę jego wiek i ogólny stan zdrowia... - Zawiesił głos i wzruszył ramionami.

- Możemy go zobaczyć, doktorze? - spytała Hester.

- Tak, ale na tym oddziale czas wizyt jest ograniczony. Musimy też skontaktować się z kimś z jego krewnych.

- Jego córka mieszka w Nowym Orleanie - odparła Hester. - Jack ma pewnie jej numer w portfelu.

- Zapytam. Wiecie państwo może, czy pan Rexton zrobił testament albo wydał jakieś polecenia z tym związane?

Rachel doskonale znała te formularze. Dawały one personelowi medycznemu wgląd w życzenia pacjenta na wypadek reanimacji i innych zabiegów podtrzymywania życia.

Wilbur przytaknął.

- Tak, postarał się o to. Myślę, że znajdzie to pan w jego dokumentach z poprzedniego pobytu w szpitalu.

Doktor Gower przytrzymał drzwi, robiąc miejsce Hester i Wilburowi.

- Ja tu zaczekam - oznajmiła Rachel. Widząc zmarszczone brwi Hester, dorzuciła: - Nie chcę przeszkadzać.

Hester zwróciła się do lekarza:

- Gdyby nie moja wnuczka, Jack w ogóle by się tu nie znalazł. Przyjechała do nas, żeby zająć się remontem domu, ale tak naprawdę to ona jest pielęgniarką.

Rachel słyszała dumę w głosie babki. W oczach doktora Gowera ujrzała ponownie błysk zainteresowania. I znowu miała ochotę zniknąć. Kochani dziadkowie!

- Tak, pani mąż już o tym wspomniał - rzekł doktor Gower i zwrócił się do Rachel: - Chętnie pokażę pani nasz oddział. Dopiero zdjęliśmy kartki z napisem świeżo malowane.

- Nie chciałabym zabierać panu czasu. Na pewno jest pan bardzo zajęty - zaczęła Rachel.

- Akurat jest spokój - przerwał jej wesoło.

Teraz wbijały się w nią już trzy pary oczu. Nagle jej uwagę zwrócił głośny śmiech. Nick stał zajęty rozmową z urzędniczką przyjmującą pacjentów, która miała najwyżej dwadzieścia lat.

Jego śmiech i jej chichot wskazywały jasno, że temat ich dyskusji daleki jest od spraw służbowych.

Nick zerknął w kierunku Rachel w tym samym momencie, a ona uniosła brwi. Nieuleczalny flirciarz, uznała. A on, jakby czytał w jej myślach, wzruszył bezradnie ramionami, po czym podszedł do nich i poprowadził ją do biurka.

- Dylan, pozwól, że ci przedstawię moją starą przyjaciółkę, Rachel Wyman - odezwał się Nick.

Dylan wyciągnął rękę i uśmiechnął się szeroko.

- A więc to pani jest tą kobietą ze sklepu żelaznego - powiedział, jakby nagle zdał sobie sprawę, z kim ma do czynienia. - Nick mówił mi o pani.

Rachel zerknęła na Nicka. Nie oszuka jej tą niewinną miną.

- Proszę się nie przejmować. Mówił same dobre rzeczy - zapewnił Dylan. - A skoro mowa o dobrych rzeczach, Nick, to jak tam lunch z Andreą?

- Nie pojmuję - odparł Nick - jak szpitalnym kucharzom udaje się tak znakomicie pozbawiać wszystko smaku.

Rachel natychmiast wpadło w ucho imię kobiety, choć Nick najwyraźniej nie przywiązywał do niej wielkiej wagi.

- To specjalny dar. - Dylan mrugnął do Rachel, która się do niego uśmiechnęła. - To co, ruszamy?

- Oczywiście - wtrącił Nick. - Jak mogłaby nie skorzystać z okazji i nie zobaczyć chluby naszego szpitala?

Nie mogła już odmówić.

- No dobrze...

Czuła się jak kremowe nadzienie ciastka. Ściśnięta między dwoma przystojnymi mężczyznami nie cierpiała specjalnie, zwłaszcza że jednym z nich był Nick. Bała się tylko, że za chwilę otworzą się ze świstem drzwi i wjedzie przez nie pacjent z ciężkim urazem, i to psuło jej te miłe skądinąd chwile. Wreszcie obeszli wszystko, co było do obejrzenia, i stali teraz znowu przy stanowisku pielęgniarskim.

- Dziękuję za wycieczkę - rzekła uprzejmie Rachel.

- Proszę bardzo - rzekł Dylan. - Jeśli znudzi się pani malowaniem ścian, proszę wrócić. Merrilee idzie niedługo na urlop macierzyński, nie mamy kim jej zastąpić.

- Na pewno kogoś znajdziecie - odparła Rachel, uważając, by przypadkiem nie zgłosić się na ochotnika.

- Proszę o tym pomyśleć - naciskał Dylan.

Spojrzała na Nicka. Była pewna, że to on poddał Dy łanowi ten pomysł, ale Nick jak zwykle grał niewiniątko. Wiedziała jednak, że czeka na jej odpowiedź. Nie musiała odpowiadać, bo akurat włączyło się radio na biurku.

- Hooper General? - Niski, bezcielesny głos przebijał się przez zakłócenia w eterze. - Tu załoga dwa jedenaście.

Poczuła nagle taki niepokój i strach, jakiego nie zaznała od owej pamiętnej nocy, kiedy inna karetka przywiozła ofiary innego wypadku. Niczego teraz tak nie pragnęła jak uciec, tyle że nie była w stanie zrobić kroku. Próbowała więc odciąć się od napływających wiadomości, ale i to okazało się niemożliwe.

Dylan natychmiast nacisnął guzik.

- Tu Hooper General. Mów dalej, dwa jedenaście.

- Mamy trzydziestopięcioletnią kobietę z wypadku, chyba z uszkodzeniem kręgosłupa szyjnego. Stabilna, ale skarży się na ból. Będziemy za jakieś dziesięć minut.

Rachel powoli wypuściła zatrzymane powietrze.

- Czekamy - powiedział Dylan.

- Szykuje ci się robota - zauważył Nick. - Pomóc ci?

- Z szyją? - prychnął Dylan. - Dam sobie z tym radę przez sen, i to / jedną ręką zawiązaną z tyłu.

Rachel z trudem przełknęła ślinę i otarła kropelki potu, które wystąpiły jej na czoło. Zrobiło jej się słabo. Ruszyła do drzwi, nie oglądając się na Nicka. Korytarz przy wejściu do szpitala był jednak wciąż zbyt blisko potencjalnej tragedii. Nie znalazła tam ukojenia.

- Powiedz dziadkom, że czekam w samochodzie - rzuciła do Nicka drżącym głosem. - Muszę... - Gardło zacisnęło jej się i pobiegła przed siebie.

Nick dogonił ją w połowie drogi.

- Zaczekaj w holu. Na dworze jest goręcej niż w piekle. Jak ma mu wyjaśnić, że zostając tam, wkracza właśnie do swojego prywatnego piekła? Wyrwała rękę.

- Powiedz im tylko, gdzie jestem.

Pognała na parking, przeciskając się przez drzwi, zanim się szerzej otworzyły. Kilka minut później uświadomiła sobie, że nie ma pojęcia, gdzie dziadek zaparkował swojego starego oldsmobila. Nieważne. Znajdzie go, będzie raczej krążyć między rzędami samochodów, niż wejdzie na powrót do środka.

Do izby przyjęć powoli zbliżała się karetka. Rachel obróciła się do niej plecami. Nie mogła jednak zatrzymać napływających z wiatrem odgłosów: kłapnięcia kółek noszy czy rozsuwających się ze świstem drzwi.

Słońce paliło bezlitośnie, ale jej ręce, mimo koszmarnego skwaru, były lodowate, rozcierała gęsią skórkę na ramionach. Zaciskała zęby na myśl o tym, że dziadkowie zaniepokoją się jej nagłym wyjściem. Była pewna, że nie będą się domagać wyjaśnień. Nick to całkiem inna historia.

On z pewnością będzie dociekał, dlaczego pognała przed siebie jak przerażony królik. Nie zamierzała wdawać się w szczegóły na temat swej przeszłości. Jeśli nie przyniosło jej ulgi nawet powierzenie swojej winy szpitalnemu kapelanowi, to jaki jest sens przerabiać to znowu z Nickiem?

Udało jej się odnaleźć wreszcie samochód dziadka i w tej samej chwili kątem oka zobaczyła oboje staruszków. Twarz babki była ogromnie zatroskana.

- Wybacz, że to tyle trwało, kochanie - rzekła Hester zmęczonym głosem. - Mieliśmy okropny kłopot z windą.

Rachel przejęła się kilkoma dodatkowymi zmarszczkami na obliczu babki.

- Nic nie szkodzi - powiedziała, udając, że wszystko jest jak najlepiej na tym najwspanialszym ze światów. - Zmarzłam w środku. Chyba nastawili tam klimatyzację poniżej zera.

Wilbur skinął głową, otwierając samochód.

- Sam zmarzłem. Nie wiem jak wy, ale moje stare serce ma dość emocji na dzisiaj.

Rachel uspokoiła się. Najwyraźniej Nick nie wspomniał ojej ucieczce, a dziadkowie byli przejęci Jackiem.

Jechali do domu przygaszeni. Rachel starała się podnieść ich na duchu.

- Jack jest w dobrych rękach. Doktor Gower wie, co robi.

- Z pewnością - odrzekła Hester. - Ale to bardzo przykre patrzeć, jak kolejny z naszych przyjaciół tak cierpi. W naszym wieku nie ma się już przed sobą wiele czasu.

- Z drugiej strony - zażartowała Rachel, by złagodzić ten smutny ton - przy dzisiejszej technologii oboje możecie żyć jeszcze ze trzydzieści lat. Pomyślcie tylko, jaką balangę urządzimy z Martą i Amy na wasze setne urodziny!

Hester zaśmiała się pociesznie.

- Tak, kochanie. Trzeba się cieszyć każdą chwilą, a nie załamywać tym, czego i tak nie da się zmienić.

- Obiecałem Jackowi, że zaopiekuję się jego domem - oznajmił Wilbur, zatrzymując się przed domem Matyldy. - Dasz nam znać, jak zauważysz coś podejrzanego?

- Będę mieć na niego oko - obiecała Rachel, wyśliznęła się z tylnego siedzenia i zatrzasnęła za sobą drzwi.

- Wpadniemy po jego pocztę i gazety - dodała Hester. - Nie zawracaj sobie tym głowy.

Rachel uniosła rękę w pożegnalnym geście i patrzyła na oddalający się samochód. Była szczęśliwa, że nie musi dłużej udawać. Czekała ją jednak przeprawa z Nickiem.

Nick szedł od strony swego mieszkania nad garażem ku domowi. Przez ramię miał przewieszony worek z praniem, w ręce trzymał dzbanek malinowej lemoniady. Nie spieszył się, dał sobie czas, by raz jeszcze przemyśleć swój plan. Było jasne, że Rachel nie przywita go z entuzjazmem.

Czuł, że Rachel zrobi, co w jej mocy, by zachować dystans. Znaczyło to również, że Nick może zapomnieć o wspólnym, obiecanym przez nią lunchu. Stojąc pod drzwiami, Nick pociągnął nosem. O ile węch go nie mylił, a rzadko mylił go w sprawie jedzenia, nikt nie korzystał z kuchni. Pogratulował sobie tak trafnej prognozy zachowania Rachel.

Rachel miała swój sposób na kłopoty - uciekała przed nimi do czasu, gdy musiała je zaakceptować albo znajdowała jakieś boczne wyjście. Mówiąc wprost, chowała się za lawiną znieczulających działań i trwało to kilka godzin albo kilka dni. Rozmiar jej zamierzeń i głośność muzyki, która jej towarzyszyła w takich razach, były proporcjonalne do głębi jej wewnętrznych zmagań. Nick nauczył się, że sprzątanie i pranie znamionują mniej ważne kwestie. Dla spraw poważnych zarezerwowane były ambitniejsze zadania. Wciąż pamiętał, jak Rachel usiłowała zbudować kiosk z lemoniadą, kiedy jej najlepsza przyjaciółka przeprowadziła się do innego miasta.

Na wspomnienie tego, co zdołała wówczas sklecić, na jego twarz wypłynął uśmiech. Chciał jej pomóc. Nie dopuszczała go do chwili, gdy jej konstrukcja runęła pod ciężarem dzbanka z lemoniadą jak domek z kart.

W każdym razie teraz przez drzwi balkonowe dochodziły do niego odgłosy walenia i ryczącego radia, co oznaczało konflikt wewnętrzny o dużym ciężarze gatunkowym. Sam nie wiedział, czy jest taki śmiały, czy może tak głupi, że pcha się pod nogi kobiecie z młotkiem w ręku. Co więcej, miał też zamiar pociągnąć ją za język.

Niestety, Rachel nie ulegała już tak łatwo jego prowokacjom. Miał tylko jedno wyjście, działać z zaskoczenia. W tych warunkach znaczyło to, że trzeba będzie udawać, że minione popołudnie pozbawione było niezwykłych wydarzeń.

Gimnastykując się ze swym bagażem, nacisnął klamkę. Drzwi były otwarte. Bez wahania wrzucił swoje brudy do pralki, następnie wsadził pokryty kropelkami dzbanek do zatrważająco pustej lodówki i ruszył na górę, skąd dobiegał hałas.

Rachel zajadle zrywała ze ścian gipsowe płyty. Była od stóp do głowy pokryta białym pyłem, który unosił się w powietrzu jak opary mgły. Nick pochylił się, by wyłączyć radio. Jego uszy przyjęły to z wdzięcznością.

- Robisz postępy - zauważył.

Podskoczyła zaskoczona. Ściągnęła maseczkę chroniącą usta i nos, w jej oczach pojawił się groźny błysk.

- Nie słyszałam, jak wszedłeś - powiedziała.

- Nic dziwnego - stwierdził, zbliżając się do ściany. - Jak będziesz tak pracować, dom będzie gotowy w rekordowym tempie.

Rachel przetarła twarz rękawem.

- Zrywanie płyt nie zajmuje tyle czasu co zakładanie nowych.

Zgodził się, rozglądając się po ogołoconym pokoju. Podszedł do niej i zdjął z czubka jej głowy grudkę białego tynku.

- Widziałaś jakieś robaki? Rachel pobladła i odskoczyła.

- Robaki? - zapiszczała. - W tym domu są robaki?

- Nie wiem. Pytam tylko. W razie czego wezwałbym jutro z rana kogoś od dezynsekcji.

Rachel zrobiła krok do przodu.

- Ty... ty... oszuście! - Uderzyła go solidnie w ramię.

- Uważaj, to boli - powiedział, zdumiony jej siłą.

- Wiesz, jak nienawidzę robali.

- Myślałem, że wyrosłaś z tej fobii.

- Nie wyrosłam. - Zmrużyła oczy.

- Jesteś raczej bezpieczna. Co najwyżej możesz się natknąć na jakąś mysz, która zgubiła drogę.

- Przyszedłeś w tych ciuchach do roboty, czy tylko popatrzeć? - zapytała, mierząc go wzrokiem.

- Widok mam przedni - odparł, wlepiając oczy w jej nogi. - Wpadłem wrzucić pranie do pralki i zobaczyć, co szykujesz na obiad. Umieram z głodu.

- Nic nie przygotowałam - odparła.

Teraz mówiła już zaczepnie. Nick postarał się więc o wyjątkowo niewinny ton.

- Pomyliłem dni?

- Straciłam rachubę czasu - wyjaśniła z cieniem zniecierpliwienia. - Może jutro.

- Przewidziałem to - oznajmił. - Pozwoliłem sobie zamówić pizzę. Jeśli chcesz pracować za całą brygadę, musisz jeść - zauważył. - Kiedy miałaś przerwę, kiedy coś piłaś?

- Jakąś godzinę temu, jeśli musisz wiedzieć. - Położyła dłonie na biodrach. - Potrafię o siebie zadbać.

- Cieszę się. Nie chciałbym, żebyś padła w tym upale.

- Słuchaj - zaczęła znów. - Wiem, na co się narażam. Więc idź i zjedz swoją pizzę. Albo podziel się nią z Andreą.

Nick dojrzał w tych zjadliwych słowach promień nadziei.

- Czyżbym miał przed sobą zielonookiego potwora? - spytał, nie dając jej poznać, jak bardzo go ucieszyła.

Rachel wywróciła oczami.

- Nigdy nie miałam ochoty należeć do czyjegoś fanklubu.

- Aha. Szukasz monogamisty. Jej brązowe oczy pociemniały.

- Co w tym złego?

- Nic. Charles spełnia ten warunek? - Czekał na odpowiedź, z nadzieją, że będzie negatywna.

- Tak.

- Ciekawe, co on tam robi, kiedy ty jesteś tutaj?

- Ufam mu.

- Zaufanie to podstawa. Zgadzasz się? Rachel potarła kark.

- Nie chcę o tym rozmawiać.

- Dobra. Podczas lunchu znajdziemy sobie inny temat. Zdawało się, że Rachel zacisnęła zęby.

- Nie chcę jeść i nie chcę rozmawiać!

- Przerabialiśmy to wczoraj. Masz na wszystko jedną odpowiedź?

- Nick! - rzuciła ostrzegawczym tonem.

- Dobra, dobra. Jeśli nie masz ochoty najedzenie, nie będę cię zmuszał. Jeśli nie chcesz rozmawiać, możesz po prostu słuchać.

- Czego? Wzruszył ramionami.

- Zawsze mam coś do powiedzenia. Coś wymyślę.

- Nie zostawisz mnie w spokoju?

- Nie ma takiej możliwości - rzekł radośnie.

Rachel przygryzła wargi. Nick odniósł wrażenie, że trochę się rozluźniła.

- Proszę cię tylko, żebyś raz na jakiś czas chrząknęła, żebym wiedział, że nie śpisz. Miałem ciężki dzień, nie mam ochoty spędzić go do końca samotnie.

Na twarz Rachel wypłynął cień współczucia.

- Co się stało?

- Miałem pacjenta z dysfunkcją nerki. Miał dziewięćdziesiąt dwa lata i żadnej rodziny. Chciał umrzeć.

- A ty co? Obserwowałeś i czekałeś?

- To było najwłaściwsze - odparł po prostu. Rachel ruszyła ku nietkniętemu fragmentowi ściany.

- Zaraz skończę, jeszcze tylko to.

Nick miał ochotę przerzucić ją przez ramię i znieść na dół. Poszedł jednak na kompromis, skoro w końcu mu uległa. Kilka minut wte czy wewte nie miało już znaczenia.

- Dobra, uparciuchu - powiedział, kierując się ku leżącym na podłodze płytom. - Zrób swoje, a ja wyniosę śmieci.

W chwili, gdy chłopak z pizzą zadzwonił do drzwi, Rachel uporała się akurat z płytami, a Nick wyrzucił ostatnią porcję śmieci do pojemnika pod balkonem.

- Wezmę prysznic, nie czekaj na mnie z jedzeniem - powiedziała Rachel.

Nick o mało się nie uśmiechnął. Sprytna sztuka. Jeśli nie będzie uważał, Rachel spędzi wieczór w jego łazience, a on tymczasem będzie bez końca czekać w jej gorącej kuchni.

- Mogę poczekać pięć minut.

- Pięć? Tyle będę szła przez podwórko.

- No dobra, daję ci kwadrans. Jeśli się nie wyrobisz, nie dostaniesz mojej malinowej lemoniady.

Twarz Rachel rozpromieniła się.

- Zrobiłeś malinową lemoniadę?

- Kupiłem - poprawił. - Pamiętam, że lubiłaś lemoniadę i maliny. Stwierdziłem, że to dobre połączenie. - Pchnął ją lekko przez drzwi. - Leć. Aha, Rachel? - Zwolniła na moment. - Pamiętaj, jeśli nie wrócisz szybko, przyjdę po ciebie.

- Jak zwykle, ty tu rządzisz?

Odpowiedział uśmiechem, stukając w blat zegarka. Rachel wybiegła. Po jej wyjściu Nick pogratulował sobie w myślach. Nawet jeśli nie zdoła zdziałać nic więcej tego wieczoru, udało mu się przywołać na jej twarz uśmiech.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Rachel wyciągnęła się wygodnie w fotelu. Piła już trzecią szklankę lemoniady, zapatrzona w rozpościerający się z ganku widok. Towarzystwo Nicka, rozpartego równie leniwie jak ona, okazało się mniej dokuczliwe, niż się spodziewała. Prawdę mówiąc, jego obecność była niemal kojąca. Rachel mogła choć przez chwilę udawać, że jej umysł jest wolny od przykrych wspomnień i spokojny, a jedyną jej troską jest pytanie, jak spędzić to piękne, choć skwarne popołudnie.

Nick dotrzymał słowa. W czasie lunchu wciąż gadał. Rachel słuchała, póki jej myśli nie powędrowały w innym kierunku. Na pozór było to niewinne spotkanie. Przystojny mężczyzna pojawił się u jej drzwi i siedzieli teraz razem na ganku, delektując się krajobrazem.

Rachel wiedziała swoje. Odwiedziny Nicka nie były tak niewinne, jak można by sądzić. Wciąż, mimo upływu lat, wyczuwał w jakiś przedziwny sposób jej nastrój. Była pewna, że jeszcze chwila i Nick skieruje rozmowę na sprawy zawodowe.

Gdyby miała dość rozumu, sama by mu wszystko wyjaśniła. Z niechęcią myślała jednak o prezentowaniu mu swoich błędów w całej ich okazałości, ponieważ czekałaby ją potem krytyka. Z drugiej strony istnieje drobna szansa, że jej opowieść wzbudzi w nim taką odrazę, że zostawi ją w spokoju, w jej wymarzonej samotności.

- Nie zgadzasz się? - spytał.

Pytanie Nicka ściągnęło ją ze ścieżki, którą właśnie wędrowała.

- Przepraszam. Co mówiłeś? Nick uśmiechnął się.

- Bujasz w obłokach?

- Zastanawiam się, którą ścianę zaatakować.

- Najpierw trzeba odkleić tapety - przypomniał jej.

- Czy dajesz mi w ten sposób polecenia na jutro? Znowu się uśmiechną].

- A więc zostawimy to na pojutrze, kiedy będę mógł ci pomóc.

- Odklejanie tapet przy pomocy gorącej paary to świetne zajęcie na ten upał - zauważyła oschle. - Mogę sobie wybrać pokój, czy sam mi go wskażesz?

Uśmiechał się od ucha do ucha, jakby rozbawiło go nadąsanie w jej głosie.

- Możesz zadecydować sama.

- Jezu, wielkie dzięki. - Pomasowała zesztywniała szyję. Ból przeszył jej ramiona i plecy. Skrzywiła się, zmieniła pozycję i przyrzekła sobie nie szarżować tak przez najbliższe dni.

- Boli? - zapytał.

- Trochę.

- Czyli dobrze, że cię powstrzymałem.

- Może - powiedziała. Była tak głęboko zatopiona w roztrząsaniu przeszłości, że zupełnie nie zwracała uwagi na protesty swojego ciała.

- Tu nie ma może - zaprotestował Nick. - Pracowałem z różnymi facetami. Z tego, co widziałem, rozłożyłabyś ich na łopatki. Pracujesz za całą brygadę, kobieto. Zawsze tak będzie, czy to był jakiś wyjątkowy dzień?

Rachel pociągnęła łyk lemoniady. Czy to początek drogi, która doprowadzi Nicka do pytania o jej ucieczkę?

- Chciałam po prostu zrobić jak najwięcej.

- Udało ci się. - Uśmiechnął się. - Gwoździe też tak dobrze wbijasz, czy jesteś tylko dobra w wybijaniu dziur? Pamiętam, jak walczyłaś z tą budką na lemoniadę...

- Wtedy się dopiero uczyłam. - To było jedno z jej najgorszych doświadczeń. - Niektórym nie wszystko udaje się od pierwszego podejścia, tak jak tobie.

Nick wyprostował się czujnie.

- Skąd wiesz, że mnie się udaje?

- Nie żartuj. Wszystko szło ci jak po maśle. Nick patrzył na nią z niedowierzaniem.

- Weźmy choćby bejsbol - ciągnęła. - Byłeś najlepszym graczem na boisku. Mój dziadek zachował artykuł w gazecie na ten temat, mogę ci to udowodnić. Potem tenis.

Nick uniósł ramiona.

- Tak, w sporcie byłem niezły.

- A w innych dziedzinach? A wakacyjna praca na basenie? Wszyscy się o nią bili, ja też. A kogo zatrudnili? Ciebie. A nawet nie umiałeś wtedy jeszcze pływać.

Nick roześmiał się w głos.

- Nie byłem ratownikiem. Prowadziłem kiosk.

- To po co ci była ta praca?

- Rachel, pomyśl sama. Każdy trzynastolatek chciałby się pogapić na koleżanki w kostiumach.

- Doprawdy? Mało dziewczyn za tobą biegało? Musiałeś szukać sobie jeszcze dodatkowych atrakcji?

Nick o mały włos się nie zakrztusił.

- Gapienie się to niepełna przyjemność.

- Nigdy ci się nie powinęła noga, takie są fakty. Uśmiech znikł z jego twarzy.

- To nieprawda - rzekł cicho.

- No to wymień jedną rzecz, której nie zdobyłeś.

- Była taka dziewczyna... - zaczął spokojnie.

- Chcesz mi wmówić, że nie wyszło ci z jakąś dziewczyną? Dziewczyny leciały na ciebie zawsze jak muchy na lep.

Nick zdawał się urażony.

- Chciałem tylko jednej - odparł.

- I nie zdobyłeś jej? - Głos jej zaskrzeczał, aż przeszły ją ciarki. - Ty? Wielki zdobywca niewieścich serc?

- Moja opinia była mocno przesadzona. Rachel żachnęła się.

- Ciekawe, kto się oparł twojemu urokowi? Nick rzucił jej zdesperowane spojrzenie.

- Tajemnica.

Teraz Rachel wybuchnęła śmiechem. Dodał zaraz:

- Chcesz się dowiedzieć, czy nie?

- Przepraszam.

- Przyjaźniliśmy się. Ona zachowywała się tak, jakby nie chciała ode mnie niczego więcej, żadnego, powiedzmy, romantyzmu w tym związku.

Rachel rozpierała ciekawość. Poczuła się nawet urażona w imieniu Nicka. Miała własną, podobną tajemnicę, znała ten ból.

- Miałeś dużo koleżanek. Która to? - dopytywała się. - Susie Patterson, tak?

- To nie Susie. Nie pytaj mnie o imię, boi tak ci nie powiem.

Poznała po jego głosie, że dotknęła czułego miejsca. Spuściła nogi przez oparcie fotela i wsparła łokcie na kolanach.

- Dałeś jej kiedyś' do zrozumienia, co do niej czujesz?

- Próbowałem, ale... - Potrząsnął głową. - Bałem się, że mnie wyśmieje. Nie chciałem stracić tego, co nas łączyło, kochałem się więc platonicznie.

- Wiesz, to nie do wiary. Ona wciąż tu jest?

- Taaa.

- Co do niej teraz czujesz?

Odpowiedział dopiero po chwili, z chłopięcym uśmiechem na twarzy.

- Chciałbym się przekonać, czy możemy zacząć od nowa. Problem w tym, że nie jestem pewny, czy ona jest wolna.

Rachel przewróciła oczami.

- Albo jest, albo nie. Jest zaręczona?

- Nie. Chyba nie.

- Zawsze byłeś człowiekiem czynu - powiedziała. - Jeśli ta kobieta nie ma zobowiązań, to radzę ci ruszać do ataku. Nie rozumiem, co cię powstrzymuje.

- A jeśli nie jest zainteresowana? Rachel poczuła skurcz i wyciągnęła ramię.

- Wiesz, to niewiarygodne, że pytasz mnie o radę. Znasz kobietę, która nie byłaby zainteresowana Nickiem Sheridanem? Wszystko przemawia na twoją korzyść. Obiecująca przyszłość, dobra praca, wspaniała osobowość...

- A do tego jeszcze stary samochód i długi wysokości produktu krajowego.

- Każdy ma na początku stary wóz i kredyty. One nie mają nic wspólnego z tobą jako człowiekiem, tym, który, kiedy miał czternaście lat, zainicjował zbiórkę pieniędzy dla chorego na raka chłopca. Czy ta twoja tajemnicza pani nie zdaje sobie sprawy, jakim jesteś skarbem? Jeśli nie, to lepiej od niej uciekaj. Twarz Nick z wolna rozjaśniał uśmiech.

- Wiesz co? Bardzo mnie podbudowujesz. - Pochylił się ku niej. - A ty? Przeżyłaś jakąś nieodwzajemnioną miłość?

- Tak, jeśli mam być szczera - rzekła od niechcenia, żeby nie pobudzać jego ciekawości.

- To jakiś idiota.

Ciekawe, czy powiedziałby tak samo, gdyby wiedział, że o nim mowa? - pomyślała.

- No to obojgu nam noga się powinęła w tych sprawach. Założę się, że popełniliśmy także podobne zawodowe błędy. Chcesz poznać moje?

- Niekoniecznie.

Zaczął mówić, zupełnie jakby jej nie słyszał.

- Byłem wtedy na pediatrii. Był tam dzieciak, spryciarz jakich mało. Zdarzały mu się strasznie trudne do opanowania ataki. Żaden dostępny lek antypadaczkowy nie działał. Patrzyłem, jak radosny chłopak zamienia się w pozbawioną reakcji kukiełkę. W końcu...

Rachel podniosła się gwałtownie, zbyt przejęta, żeby siedzieć.

- Nie chcę tego słuchać.

- Zawsze mi się wydawało, że nie zrobiliśmy wszystkiego. Ale to nieprawda. Medycyna nie zna jeszcze odpowiedzi na wszystkie pytania.

W piersi Rachel pojawił się ucisk, który zawsze utrudniał jej oddychanie.

- Cały wieczór czekałeś na to, żeby podzielić się swoimi frazesami?

- Skorzystałem z możliwości - powiedział. - Jestem przekonany, że przeżyłaś podobną tragedię.

- Dlatego nie jestem już pielęgniarką.

- Jak możesz tak mówić? - oburzył się. - Zdobyłaś wykształcenie, zawsze będziesz pielęgniarką.

- Nic nie wiesz.

- Nie - przyznał. - Ale chciałbym...

Rachel przeszła ku balustradzie, ściskając szklankę jak talizman. Patrzyła na spływającą po niej kroplę.

- Ludzie spodziewają się po nas rzeczy niemożliwych. My też tego od siebie oczekujemy. Spadanie z piedestału jest przykrym doświadczeniem.

- Możemy tylko robić, co w naszej mocy. Rachel zerknęła na niego.

- A jeśli nawet się nie staramy?

- Nie rozumiem. - Nick zmarszczył czoło - Jeśli ktoś umiera, ponieważ nie staraliśmy się dostatecznie? Jak można to zaakceptować?

- Nie da się wszystkiego przewidzieć, także swojego zachowania. Jestem przekonany, że niczego nigdy nie zaniedbałaś.

Odwróciła głowę, patrząc przed siebie.

- Ja zamarłam, Nick. To nie to samo co niedostateczne starania.

- Każdy inaczej reaguje - rzekł z namysłem.

- Miałam do czynienia z tyloma ofiarami wypadków, że nie potrafiłabym ich zliczyć. Widziałam masę tragedii: odcięte kończyny, zgniecione klatki piersiowe. Zawsze, za każdym razem trzymałam się i wykonywałam swoją pracę bez mrugnięcia oka.

- Czym różnił się ten szczególny przypadek? Nabrała powietrza w płuca.

- To była moja przyjaciółka. Nie pomogłam ani jej, ani jej córce.

Spodziewała się ujrzeć błysk potępienia w oczach Nicka, a zamiast tego zobaczyła w nich współczucie. Przez chwilę nie mogła się zdecydować, co jest gorsze. W końcu Nick potrząsnął głową, nie spuszczając z niej wzroku.

- Pozwolisz, żebym ja to ocenił?

Rachel opowiedziała mu o tamtej strasznej nocy.

- Karetka przywiozła kobietę z poważnym uszkodzeniem klatki piersiowej i dziecko z urazem głowy. Zobaczyłam je obie na noszach, w drzwiach. Widziałam krew wypływającą spod głowy dziewczynki. Po minie lekarza widziałam, że mała nie ma szansy. Odesłał mnie do drugiej ofiary.

Pamiętam, pomyślałam wtedy, że ma na sobie identyczną bluzkę jak ta, którą kupiłam w prezencie mojej przyjaciółce. Dopiero kiedy lekarz ją zaintubował, poznałam Grace. Od razu wiedziałam, że ta mała to Molly, jej córka. Dziewczynka zmarła po kilku minutach. Miałam w głowie tylko jedno. Że to nie powinno się było zdarzyć. Grace i Holling mieli się pobrać w następnym tygodniu. Wracała z Molly od rodziców. Potem się dowiedziałam, że jacyś smarkacze jechali pickupem, pijani, uderzyli w małe auto Grace. Pielęgniarze mówili, że musieli je wyciągać specjalnymi szczękami, bo wóz był zmiażdżony.

- A kiedy rozpoznałaś Grace...

- Zamarłam - powiedziała martwo. - Lekarz musiał mnie odepchnąć na bok i wezwać inną pielęgniarkę. Była niedoświadczona, denerwowała się. Tracili cenne minuty. Gdybym nie straciła głowy, natychmiast zawiozłabym Grace na chirurgię. Tam by ją uratowali.

- Nie wiesz tego - odrzekł Nick spokojnie. - Z tego, co mówisz, była bardzo ciężko ranna.

- Lekarz powiedział, że gdyby ją zaraz zoperowali, miała szansę. A ja tę szansę jej odebrałam.

- To by nic nie zmieniło, Rachel.

Jego spokojne słowa nie polepszyły jej stanu.

- Pozwoliłam emocjom zdominować moje poczucie obowiązku.

- Grace była bliską ci osobą. Nikt cię nie wini.

- Ja siebie winię. To nieprofesjonalne. - Pomasowała kark, przyjmowała ból pokornie, jako karę.

- Twoja historia to koszmar, który śni się po nocach nam wszystkim.

- Ale ile znasz osób, które zachowałyby się tak jak ja? To mnie potem zaczęło prześladować. Za każdym razem, kiedy otwierały się drzwi, widziałam w wyobraźni na noszach kogoś, kogo znam.

- Czy ktoś cię oskarżał?

- Nie.

- Jaki był wynik autopsji? Zastanowiła się przez moment.

- Pęknięta aorta, przebite płuco, uszkodzenia wewnętrzne.

- I wciąż sądzisz, że te dziesięć sekund, kiedy druga pielęgniarka przejmowała twoje obowiązki, zmieniłoby coś? Wybacz, nie kupuję tego.

Nie mówił jej nic nowego. Słyszała to już wcześniej od wielu osób, w tym od szefa i przełożonej. Niestety, jej serce mówiło co innego.

- Twoja przyjaciółka zmarłaby, gdyby ucierpiała na skutek tylko jednego z wymienionych przez ciebie urazów - dodał Nick. - Zsumuj je, a zobaczysz, że do przeżycia trzeba było cudu.

- Ale potem mieliśmy jakąś epidemię potworności. Postrzelonego sześciolatka, zasztyletowanego mężczyznę. Wszyscy zmarli. Poziom stresu był już ponad moje siły.

- I uciekłaś do Hooper.

- Żeby to sobie uporządkować - poprawiła go. Zamilkła. Nick wbijał jej do głowy powtarzane bez końca prawdy. Przesłała mu trwożliwy uśmiech.

- Kiedy spadnie się z konia, najlepiej pozbyć się strachu, dosiadając go znowu.

Jak łatwo to powiedzieć!

- A jeśli znów spadnę?

- A jeśli nie?

Skrzyżowała ramiona, ogarnął ją nagły chłód.

- Nie wolno mi ryzykować.

- Nie możesz bez końca uciekać. Czy mały Pearson i Jack Rexton nie przekonali cię o tym? Dylan dałby wszystko, żeby cię mieć u siebie. Nasz oddział nagłych wypadków jest dużo spokojniejszy.

- Zapomniałeś chyba, jak zareagowałam, kiedy przyjechała karetka.

- Nie doceniasz się, Rachel. Jeśli nie chcesz pracować na tym oddziale, mamy wakaty na wielu innych.

Rachel oddychała niepewnie.

- W tej chwili interesuje mnie tylko remont domu. To moja ostateczna decyzja, proszę, żebyś ją przyjął do wiadomości.

Otworzył usta z zamiarem wyrażenia sprzeciwu, lecz zrezygnował.

- Proszę bardzo, jeśli potrzebujesz czasu.

- Dzięki. - Nawet sobie nie zdawała sprawy, w jakim napięciu odbyła tę rozmowę.

- Wejdźmy do środka - odezwał się Nick. - Komary dają już znać o sobie. Poza tym mam pewien plan.

- Plan? Jaki plan?

- U sąsiadów są małe dzieci. Chyba nie chcesz, żeby widziały cię bez bluzki.

- Bez bluzki? - zająknęła się.

- Nie wymasuję ci porządnie pleców w ubraniu.

Masaż pleców? Wystarczyło, że wyobraziła sobie, jak dłonie Nicka uciskają jej mięśnie, i jej serce rozpędziło się.

- Dziękuję, nie trzeba.

- Jak chcesz, ale będziesz jutro sztywniejsza niż deska. - Kiedy chciała coś odparować, dodał: - Milcz. Wiesz, że nie wygrasz. Jestem wyższy rangą.

- Co?! - żachnęła się. - Niby w czym?

- Jestem wyżej w hierarchii medycznej.

- Coś podobnego!

Jego oczy błyszczały z rozbawienia.

- Wchodź i włącz wentylator, a ja lecę po sprzęt. Aha, mogłabyś przerzucić moje ciuchy do suszarki?

- Coś jeszcze? - spytała sarkastycznie. - Może przyszyć ci kilka guzików albo posprzątać, albo...

Uśmiechnął się tym ujmującym uśmiechem, który wprawiał jej nastoletnie serce w zaskakujące podskoki. Jej dorosłe serce nie zachowywało się wcale lepiej.

- Wystarczą ciasteczka - odparł.

- Kuchnia jest zamknięta do odwołania. Strzelił palcami.

- Cholera! Myślisz, że prędko ją otworzą?

- Może zlituje się nad tobą Andrea. - Widząc jego uniesione brwi, dodała: - Zapomniałeś już?

Machnął z miejsca ręką.

- Ona nie odróżnią miksera od tłuczka.

- Jaka szkoda. Obyś miał więcej szczęścia z następną. Roześmiał się.

- Kiedy zdobędę tę właściwą, będę tak stały w uczuciach, jak twój Charles.

Z tymi słowy przeskoczył przez barierkę jak doświadczony akrobata, zanim Rachel zdążyła mu odpowiedzieć.

Charles nigdy nie zachowałby się tak lekkomyślnie. Ale Charles nie był taki wysportowany.

Weszła do środka. Nie mogła dopuścić, by Nick zobaczył ją na ganku i pomyślał, że na niego czeka, co gorsza, rozmarzona. Poza jej łóżkiem, najwygodniejszym meblem w domu była kanapa. Włączyła nieduży wiatraczek i skierowała go w jej stronę. Poczuła pragnienie. Napełniła szklanki lodem i resztką lemoniady. Nick nie wrócił jeszcze, zabrała się więc za jego pranie, przenosząc je do suszarki. Strzepywała właśnie powolnymi ruchami niebieską koszulę, kiedy w jej nozdrza uderzył intensywny zapach męskiej wody.

- Dzięki za pomoc - odezwał się Nick. - Odwzajemnię ci się przy okazji.

- Świetnie - rzuciła, opróżniając pralkę w rekordowym tempie. Zatrzasnęła drzwiczki suszarki i przekręciła gałkę.

Zgodziłaby się na wszystko, byle tylko jak najszybciej wyjść stamtąd, zanim Nick zorientuje się, że uprawiała w wyobraźni seks z jego koszulą.

- Gotowa?

- Tak, właśnie się zastanawiałam - zaczęła, poddając się jego rękom, które delikatnie wypychały ją do salonu. - Już mi w sumie przeszło...

Nick uniósł ekspresyjnie jedną brew.

- Wiem, że nie lubisz bólu, Rachel, ale to tylko masaż. Od razu poczujesz się lepiej. Zaufaj mi.

- I to jest problem - mruknęła pod nosem.

- Co mówisz? - spytał.

- Nic. No to zabierajmy się do tego. - Położyła się, wciskając twarz w poduszkę.

- Rachel? - odezwał się, przysiadając na brzegu i przesuwając ją w głąb kanapy.

- Co? - spytała stłumionym głosem.

- Maść lepiej zadziała, jak nie będzie musiała przeciskać się przez materiał twojej bluzki.

- Aha. - Twarz jej poczerwieniała. Ściągnęła koszulkę przez głowę i mocowała się z kawałkami koronki, które nazywała biustonoszem, by ukryć je przed wzrokiem Nicka. Od lat nosiła sportowe ubrania, odpowiednie dla obu płci. Odbijała to sobie, wygrzebując w sklepach z bielizną najdelikatniejsze jedwabie i koronki w najdzikszych kolorach. Dekadencka bielizna pod bezkształtnym służbowych fartuchem czyni cuda ze zdrowiem psychicznym kobiety.

Tyle że świadomość tego to zupełnie co innego niż prezentowanie czarnych koronek w paski przedstawicielowi przeciwnej płci. Zdobyła się na największą możliwą nonszalancję, uniosła się i rozłożyła pod sobą miękki podkoszulek, po czym położyła się z powrotem, ciesząc się, że Nick nie widział jej zaczerwienionej twarzy.

- Dużo lepiej - oznajmił z satysfakcją. Rachel leżała nieruchomo.

- Zaczynasz czy nie?

- Jasne. Zrelaksuj się.

Chłodna maść, którą rozsmarował na jej plecach, o mało co nie poderwała jej do góry.

- Hej - odezwał się, rozbawiony. - Nie skacz jak sprężyna.

- Przepraszam. Nie jestem przyzwyczajona... do tego.

- Do czego? Nikt ci nie masuje pleców? No nie, żaden facet nie masował jej pleców.

- Nie - odparła.

- Chandler nie dba o twój kręgosłup?

- Charles - poprawiła go. - Nie - przyznała niechętnie i z żalem. Charles nigdy jej tego nie proponował, a ona nie prosiła.

Nick nachylił się tak mocno, że muskał oddechem jej ucho.

- Cieszę się, że jestem pierwszy.

Nie odpowiedziała, bo właśnie dotknął bolącego miejsca. Pisnęła. Przez kilka następnych minut zajmował się jej plecami, od karku do pasa, nie pomijając ani centymetra. Co jakiś czas wydawała z siebie wdzięczne westchnienie albo pomruk zadowolenia. Nie miała pojęcia, ile czasu to trwało. Nie mogła zdobyć się na to, by kazać mu skończyć, chociaż czuła, że pewnie się zmęczył.

Szum suszarki i nagły trzask oznaczający, że przerwała pracę, były tak bardzo nie na miejscu, że Rachel niemal podskoczyła. Dłonie Nicka, który masował akurat jej łopatki, znalazły się na jej piersiach. Przez długi moment pozostała bez ruchu, on też ani drgnął. Jego oczy błyszczały, wolnym ruchem przeniósł wreszcie dłonie ku jej talii.

- Suszenie się skończyło - rzekła półprzytomnie, czując palącą skórę, po której przesuwały się jego palce.

- Słyszę - odparł, nie ruszając się z miejsca.

- Twoje ręce sprawiają cuda - powiedziała. - Jeśli porzucisz swoją profesję, zrobisz fortunę jako masażysta.

Wbijał w nią wzrok. Odezwał się lekko żartobliwym tonem:

- Ile byś mi zapłaciła za sesję?

- To jest warte tyle, na ile się czuję, a czuję się świetnie. Sam wyznacz cenę.

Zrobił taką minę, jakby kalkulował. Przestraszyła się tego, o co Nick może poprosić, albo o co nie poprosi.

- Byle w granicach rozsądku - wyszeptała gorączkowo.

- No to - rzekł przeciągle - chcę całusa.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Nie spuszczał palącego wzroku z twarzy Rachel. Gdyby przeniósł go gdziekolwiek, zwłaszcza na paski koronki, które więcej odkrywały niż zasłaniały, w ogóle nie zadawałby żadnych pytań.

- Całusa? - zdumiała się.

- Takiego, żeby włosy stanęły dęba i żebym zapomniał o całym świecie.

Jej twarz jaśniała uśmiechem, a oczy nabierały blasku.

- Podoba mi się.

Była chyba zawstydzona. Postanowił działać bez pośpiechu. Ale to postanowienie załamało się, gdy tylko pochylił się i dotknął jej warg. Smakowała jak rozgrzany miód. Z miejsca zmienił pozycję i znalazł się u jej boku. Te delikatne dźwięki, które wydostawały się z jej gardła pod wpływem jego dotyku, rozpierały mu pierś z dumy. Tak, Rachel mu odpowiada. To powinno dać jej do myślenia, niezależnie od tego, co łączy ją z Charlesem.

Pachniała kwiatami. Przynosiła jego zmysłom zupełnie nowe odczucia. Zaczął utwierdzać się w podejrzeniu, że Rachel może łatwo stać się dla niego kimś więcej niż przyjacielem.

Kolejne przebudzenie suszarki kazało Rachel oderwać się od jego ust.

- Jeśli nie rozwiesisz ubrań, pogniotą się na amen.

- To co? - powiedział tylko, pieszcząc jej szyję. Z tego powodu miałby tracić te cenne chwile?

- Będziesz tego żałował, jak twoi pacjenci spytają, czemu jesteś taki zmięty.

- To nie będzie pierwszy raz - oświadczył. Czar prysł. Rachel wyjęła rękę spod jego koszuli.

- To chyba spłaciłam dług?

- Na razie.

Jej chrapliwy szept strasznie go podniecał.

- Mam nadzieję, że niedługo zamówisz kolejny masaż. Uśmiechnęła się niezbyt radośnie.

- Jeśli tak całujesz Charltona, dziwię się, że spuścił cię z oka.

Usiadła gwałtownie. Gdyby nie usiadł wraz a nią, wylądowałby na podłodze. Miała kamienną twarz. Włożyła koszulkę i przeczesała palcami włosy.

- On ma na imię Charles. Jeśli chcesz coś udowodnić...

- Nie chcę. Chciałem cię tylko pocałować. Nie myślałem o Chaunceyu, póki...

Blask w oczach Rachel wyraźnie przygasł.

- On i ja... - Zawahała się. - Jest nam ze sobą... - I znowu nie skończyła.

- Dobrze? - podrzucił.

- Tak. Dobrze się rozumiemy. Mamy podobne gusty i zainteresowania, nigdy się nie kłócimy.

- O nic?

- O nic - powtórzyła. - To dobry związek.

Dla Nicka brzmiało to jak wielka nuda, ale zatrzymał to dla siebie. Nie udało mu się dotąd przekonać jej do powrotu do pracy. Może będzie miał więcej szczęścia, namawiając ją, by raz jeszcze przemyślała, jak chce spędzić resztę życia.

Nick był zdecydowanie w lepszej sytuacji. Był na miejscu, podczas gdy drogi stary Charles tkwił gdzieś daleko.

- Przepraszam, nie dam rady przyjechać - mówił Charles do Rachel w piątek dwa tygodnie później. - Instalujemy interfejs do laboratorium. Zapowiada się, że weekend przesiedzę w pracy.

Nick stał niedaleko znajdującego się na piętrze telefonu. Rachel zasłoniła słuchawkę i udawała, że nie jest rozczarowana.

- Rozumiem. Ale miałam wielką nadzieję, że się zjawisz. Zrobiliśmy tu ogromne postępy przez te dwa tygodnie.

- Ten interfejs jest naprawę ważny.

Rachel odwróciła się plecami do Nicka i powiedziała:

- Nie jesteś tam sam.

- Rachel, doskonale wiesz, że nie proszę mojego personelu o coś, na co sam nie mam ochoty.

- Wiem - westchnęła.

- To nie jest ostatni weekend - rzekł pragmatycznie. Rachel zmusiła się do uśmiechu.

- Masz rację. - Wiedziała, że Charles jest pracoholikiem, ale czy nigdy nie postawi jej wyżej od komputerowego chipa?

- Jak ci się układa z tym facetem, który ci pomaga? Z Nate'em, tak? - spytał Charles.

Ciekawe, dlaczego nie mogą zapamiętać nawzajem swoich imion? - pomyślała. Co prawda Charles ledwo pamiętał imiona swoich współpracowników. Ale Nick dotąd nie miał takich problemów. Zdaje się, że po prostu się z nią drażni.

- Nickiem - poprawiła Charlesa.

- Niech będzie Nickiem - zniecierpliwił się. Rachel zobaczyła w wyobraźni jego minę. - Pomaga ci?

Nie odpowiedziała od razu. Jak ma opisać, co znaczy dla niej bliska obecność Nicka? Nie mogła zaprzeczyć, że ze swoim doświadczeniem i wiedzą jest bezcenny. Był to wszakże kontakt słodko-gorzki, bo nie mogła wybić sobie z głowy jego pocałunku. Nie umiała sobie z tyra poradzić. Miała Charlesa, a pragnęła Nicka, i najchętniej przyłożyłaby Nickowi, że wpakował ją w tę niewdzięczną sytuację. Dlatego właśnie błagała teraz Charlesa o przyjazd, by stanął niczym bufor między nią i jej niebezpiecznymi uczuciami.

A może Charles byłby zazdrosny o Nicka i zacząłby poświęcać jej więcej uwagi?

- Nie wchodzi mi w drogę.

- To w czym problem?

Charles jak zwykle widział tylko czarne i białe, bez żadnych odcieni szarości. Jakie to dla niego typowe!

- W niczym - odparła, żałując, że nie potrafi mu wyjaśnić, że problem dotyczy jej samej. - Różnimy się w drobnych kwestiach - dodała.

- To wszystko? - Uważał, że ona robi z igły widły.

- Raczej tak. Nic poważnego. Nie martw się.

- Nie martwię się. Zadzwonię, jak opanuję sytuację.

Wiedziała, że może to nastąpić za dzień albo za dwa tygodnie. Charles nie składał obietnic, których nie mógł dotrzymać. Kiedy się nad tym zastanowiła, doszła do wniosku, że Charles rzadko cokolwiek jej obiecywał.

- Będę czekać. - Wyłączyła się i po chwili wahania wróciła do pokoju, w którym Nick siedział na podłodze.

- I co tam u Chestera? - spytał, nie podnosząc głowy.

- Charlesa - poprawiła automatycznie. - W porządku.

- Wybiera się tu na weekend?

Wsadziła garść gwoździ do kieszeni fartucha.

- Nie może. Instaluje właśnie interfejs i coś tam mu nie wychodzi.

Nick zmarszczył czoło.

- Jest szefem, tak? To nie może zlecić tego swojemu personelowi?

- Nigdy nie prosi ich o nic, na co sam nie ma ochoty - wyjaśniła, posługując się ulubionym cytatem Charlesa.

- To niezły gość z tego Cartera.

Tym razem nie chciało jej się go poprawiać.

- To może coś sobie zaplanujemy? Podniosła na niego wzrok.

- Wątpię, żeby Andrea była zwolenniczką trójkątów.

- Ona ma już kogoś.

- Zerwaliście?

- Nie mieliśmy czego zrywać. Przykro mi, że cię rozczaruję. Andrea ma na oku pewnego terapeutę.

- Żartujesz?

- Nie. To co? Może zrobimy sobie jutro wagary i wypuścimy się do Joplin?

- Ale tyle jeszcze roboty.

- Zobacz lepiej, ile już za nami - powiedział, wymachując rękami. - No, Rachel. Jeden wieczór niczego nie zmieni. Musisz odpocząć, bo się kompletnie wypalisz.

Perspektywa wolnego wieczoru bardzo silnie przemawiała jej do wyobraźni. Minione dziesięć dni odklejała stare tapety, zaklejała dziury w ścianach i szlifowała je do gładkości. Należała jej się nagroda. Nie zdecydowali też jeszcze, czy pomalują ściany, czy może pokryją je tapetą, a może jedno i drugie? Była więc odpowiednia pora na krótką przerwę.

- Co będziemy robić? - spytała i natychmiast przed jej oczami przewinęły się wszystkie hoteliki w okolicy.

- Znam grecką knajpkę, która na pewno przypadnie ci do gustu. Nazywa się Viłla Arde.

Rachel zamyśliła się.

- Nie przypominam sobie. Pewnie jest nowa.

- Jest tu od paru lat - oznajmił. - Arde przebudował basen Reding Mili. W budynku mieści się teraz restauracja, a w miejscu dawnego basenu jest ogród.

- Pamiętam basen - przyznała podniecona. - Tam było tak inaczej niż w Hooper, wszyscy uwielbiali tam pływać.

- Ale teraz to modne miejsce z dobrym żarciem. - Spojrzał na jej brązowe szorty i beżową koszulkę - Będziesz musiała ubrać się elegancko.

Zabrała tylko najpotrzebniejsze ciuchy, w ostatniej chwili wrzuciła do walizki dżinsową spódnicę. Wymarzony wieczór wymagał wszakże jakiejś oszałamiającej kreacji, czegoś jedwabnego, może nawet obcisłego. W centrum Hooper znajduje się niewielki, za to dobrze zaopatrzony sklep z odzieżą. Była pewna, że znajdzie tam odpowiednią sukienkę.

- To randka. - Gdy tylko wypowiedziała te słowa, uprzytomniła sobie, że wymusza na Nicku romantyczne podteksty. Wycofała się szybko: - Chciałam powiedzieć, że to nie jest randka w normalnym rozumieniu tego słowa, ale że to...

- Randka - rzekł stanowczo. - Mamy się dobrze bawić, przestań się zajmować semantyką.

- Dobra. - Wyprostowała ramiona z uśmiechem i sięgnęła po szpachlę. - Kończmy to. Chcę zdążyć do Batesa przed zamknięciem, zobaczyć jakieś wzorniki z tapetami.

- Dzisiaj? - stęknął Nick.

- Dzisiaj - powtórzyła. - Chyba że dasz mi wolną” rękę.

- Mowy nie ma - rzekł z błyskiem w oku. - Nie chcę, żeby facet, który zechce kupić ten dom dla rodziny, widział wokół siebie wyłącznie różowe kwiaty.

- Nie chcę różowych kwiatów we wszystkich pomieszczeniach - odparowała. - Tylko w sypialni.

Znowu jęknął i melodramatycznym gestem zakrył oczy.

- Miej litość nad tym człowiekiem.

- A co z jego drugą połową i jej życzeniami?

- Chodziłem kiedyś z kobietą, która nienawidziła kwiatów.

- No to była wyjątkiem. Musimy znaleźć coś, co spodoba się każdemu.

Nick zmrużył oczy.

- Niby jak? Nie mamy czasu, żeby przeprowadzić sondę.

- Owszem - zgodziła się. - Ale u Batesa na pewno wiedzą, co ludzie najczęściej kupują.

- Jeśli tamtejszy sprzedawca nie jest licealistą, wezmę jego opinie pod uwagę.

- A co jest nie tak z licealistami?

- Nic, uważam tylko, że dzieciak z czerwonymi włosami i kolczykiem w nosie nie może mi rozsądnie doradzić, jak urządzić dom.

- Jesteś uprzedzony.

- Taa. Zobaczymy, kto ma rację, kiedy ci doradzi kanarkowe odblaskowe ściany i czarne lampy do efektów specjalnych.

Wątpiła, by u Batesa mogła usłyszeć coś podobnego.

W sklepie za ladą stała dziewczyna, której pomarańczowe włosy ozdabiało kilka purpurowych kosmyków. Rachel w jednej chwili straciła grant pod nogami. Nick pochylił się i szepnął jej do ucha:

- Myślisz, że ona ma blade pojęcie o tradycyjnych gustach? Dziewczyna podniosła wzrok znad stosu faktur i posłała im promienny uśmiech.

- Mogę państwu w czymś pomóc?

- Nie sądzę - mruknął Nick pod nosem.

Rachel szturchnęła go łokciem i odezwała się uprzejmie do dziewczyny, przeczytawszy jej imię na plakietce;

- Caroline, chcieliśmy przejrzeć wzorniki tapet. Caroline ruszyła ku długiej ladzie, na której rozrzucone były bezładnie teczki z próbkami. Przy ladzie stało kilka barowych stołków dla przeglądających je klientów.

- Jeśli chcą państwo wziąć któryś do domu, proszę się wpisać. Wypożyczamy jednorazowo cztery wzorniki jednemu klientowi na czterdzieści osiem godzin. Szukają państwo czegoś szczególnego?

- Nie, nie - odparł Nick. - Jakie są teraz modne kolory?

- Zależy - odparła Caroline. - A o jakim pomieszczeniu państwo myślicie?

- Sypialnia, hol - wymieniała Rachel. - W sumie, cały dom.

- Zaczynamy od sypialni - dodał Nick.

Caroline strzeliła palcami, jakby coś jej się przypomniało.

- Państwo pracują w starym domu Boydów, prawda? Rachel i Nick wymienili spojrzenia.

- No tak.

- To super dom - zachwycała się Caroline. - Mówiliśmy o nim na lekcjach plastyki. Wiecie państwo, że projektował go sławny architekt, specjalnie sprowadzony? - Uniosła brwi.

- Nie wiedziałam ~ przyznała Rachel.

- Znaleźliście już państwo skarb? - pytała Caroline.

- To tylko legenda - wtrącił pobłażliwie Nick.

Dziewczyna posmutniała.

- To taka romantyczna historia. Jest pan pewny?

- Romantyczna? - zdziwiła się Rachel.

- No tak. Mówiliśmy o tym na historii - zapewniała ich Caroline. - Jedna z dziewcząt, które tam mieszkały, miała wyjść za mąż, ale jej chłopak wyjechał walczyć na Południe. No i ona schowała swój posag do jego powrotu. Ale szczęście im nie dopisało, bo on zginął w jakiejś bitwie w czasie wojny secesyjnej.

- A jej pękło serce - dokończył Nick.

- Zna pan tę historię! - zawołała uradowana Caroline.

- Nie, ale łatwo zgadnąć zakończenie - odparł. - Ta legenda wciąż tu krąży. Każde miasteczko w Ameryce ma taką legendę.

- Ale jest piękna - uznała Caroline i poprowadziła ich do półek. - Tam są wzorniki, które państwa zainteresują. Trudno powiedzieć, co jest teraz na topie. Zamawiam i pastele, i mocne barwy. Powiem tak: wracają odważne nasycone kolory, zieleń, granat, brąz. Najlepiej przejrzeć ofertę i wybrać, co państwu wpadnie w oko.

- Dziękuję. - Rachel obdarzyła ją uśmiechem.

Gdy tylko Caroline oddaliła się od nich, Nick trącił Rachel łokciem:

- Nie mówiłem? Powiedziała, że najmodniejsze są ciemne kolory.

- A także, że pastele są wciąż popularne - przypomniała mu. - Wybierz sobie cztery wzorniki, a ja wybiorę swoje cztery.

Wkrótce jechali do domu ze zwiniętymi w bagażniku próbkami.

- Teraz każde z nas zaznaczy wybrane próbki i wymienimy się - zaproponowała Rachel.

- Wolałbym, żebyśmy przejrzeli je razem - powiedział Nick. - Co sądzisz o tej tapecie z dżunglą?

- Z dżunglą? Do sypialni?

- No. To ma sens. - Wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Tam biorą górę zwierzęce instynkty. Lwa, tygrysa i...

- Jaskiniowca? - spytała niewinnie. Zaśmiał się.

- Nie chciałabyś, żeby cię taki dzikus wciągnął do jaskini? - Przerwał mu pager, Nick pochylił się i przeczytał wiadomość. Zmienił ton. - Muszę zadzwonić.

- Masz dzisiaj dyżur pod telefonem?

- Tak - odparł. - To weekend Masona, ale obiecałem, że go zastąpię.

Piętnaście minut później Nick ruszał na oddział.

- Wpadnę na małą przekąskę, jeśli nie będziesz jeszcze spała. Zostały ci pierniczki?

- Kilka - powiedziała. - Wydawało mi się, że babcia wczoraj zrobiła ci zapas.

- Tak, ale to było wczoraj. - Uśmiechnął się z zażenowaniem.

- Zjadłeś dwa tuziny ciastek w jeden dzień?

- No, przecież rosnę - oświadczył, znajdując ten sam argument, którym posługiwał się, kiedy byli dziećmi.

- Jasne - zaśmiała się szyderczo, gdy wychodził. - Wszerz, nie w górę.

Słońce zniżało się ku zachodowi. Kiedy spłynęło za wierzchołki drzew, od razu zapadła noc. Rachel wykorzystała nieobecność Nicka i przetestowała wannę, którą hydraulik zamontował poprzedniego dnia. Była szczęśliwa, że ma wreszcie własną łazienkę, chociaż brakowało jej widoku szczoteczki do zębów Nicka i zapachu jego wody kolońskiej.

O dziesiątej włączyła wiadomości. Po prognozie pogody, której wysłuchała kwadrans po dziesiątej, rozmarzyła się o sukience, którą zamierzała sobie kupić.

Nie pamiętała, kiedy ostatnio była tak podniecona jakimś wyjściem. Pierwsza randka z Charlesem też nie wytrzymywała porównania. Zresztą podobnie miała się sprawa z jego pocałunkami. Nie były niemiłe, ale nie odbierały jej tchu.

Powiedziała sobie jednak, że to nic takiego. Lubiła i szanowała Charlesa. I wszystko wskazywało na to, że może liczyć na trwały związek. Te tak zwane iskry są mocno przereklamowane, bo jak każdy ogień, szybko się wypalają.

Charles nie ma w sobie tego ognia co Nick, jest za to...

Poczuła pustkę w głowie. Nie mogła znaleźć właściwego określenia dla Charlesa.

Wpół do dwunastej w nocy Nick wlókł się do swojego mieszkania. Nie znosił wracać do pustego domu, kiedy był zmęczony i przybity. Wraz z Dylanem przez kilka godzin usiłowali bez skutku zdiagnozować i ustabilizować pacjenta. Czuł, że musi opłukać się pod prysznicem. Ruszył do łazienki.

Rachel zabrała już stamtąd swoje przybory toaletowe. Minął ledwie dzień, a on już zatęsknił za zapachem jej szamponu i zbiorem słoiczków. Gdy ich zabrakło, poczuł się samotny.

Zapragnął zobaczyć ją natychmiast, nie zważając na to, że jest środek nocy. Po siedmiu minutach w mokrymi włosami pędził przez podwórko. Ucieszył się na widok świateł w jej oknach. Zastukał, a gdy nikt mu nie odpowiedział, wszedł do środka. Drogę wskazywał mu przyciszony głos telewizora, dochodzący z sypialni. Rachel leżała pogrążona we śnie.

Tak bardzo chciał z nią porozmawiać, nie śmiał jej jednak budzić. Od świtu do nocy walczyła z niedostatkami starego domu z wielką determinacją. Może uda jej się zrobić to samo z jej osobistymi problemami, pomyślał z nadzieją.

Spod poduszki wystawał pilot. Nick wyjął go ostrożnie, nacisnął guzik i zapadła cisza. Powinien wyjść. Nie potrafił odwrócić oczu od jej piersi i poruszających się gałek ocznych pod powiekami, zupełnie jakby oglądała jakiś film. Miał w pamięci jej namiętność, i ni stąd ni zowąd poczuł, że musi rozwalić Chuckowi nos. Za to, że ją rozczarował. Ona się do tego nie przyzna, ale słyszał to w jej głosie. Facet nie ma pojęcia, jaki klejnot znajduje się w zasięgu jego ręki.

Nick nie znał gościa i nie rozumiał, dlaczego Rachel związała się z kimś, kto przedkłada nad nią komputer. Zasługiwała na mężczyznę, który zobaczy w niej źródło wszystkich nieziemskich zjawisk i który nie przeżyje dnia bez jej uśmiechu. Charles nie jest odpowiednim facetem dla Rachel.

Dopóki jednak ten facio buja się gdzieś na peryferiach jej życia, on nie posunie się dalej niż do pocałunku. Ale gdy tylko Charles zniknie z horyzontu, on już nie wypuści jej z rąk.

Pochylił się, pocałował ją w czoło.

- Słodkich snów, Rachel.

Wyłączył nocną lampkę i opuścił pokój. Idąc do kuchennych drzwi, zobaczył na stole słoik z ciasteczkami. Otworzył go i chwycił cztery ze znajdujących się tam sześciu pierniczków. I tak było to chłodne pocieszenie w porównaniu z gorącymi ramionami Rachel. Ale na razie musiało mu to wystarczyć.

O siódmej przyglądała się własnemu odbiciu w łazienkowym lustrze. Żałowała, że jest takie małe. Będzie zmuszona oprzeć się na wrażeniu, jakie zrobi na Nicku w nowej, idealnie dopasowanej sukience.

„Dopasowana” nie było najwłaściwszym określeniem. Rachel miała na sobie pozbawiony rękawów jedwabisty, czarny futerał, który przylegał do niej jak druga skóra. Babka uznałaby zapewne, że odkrywający łopatki dekolt i długość do połowy uda są nazbyt śmiałe. Rachel była tego wieczoru w awanturniczym nastroju, gotowa na silne wrażenia, ryzyko i przygodę. Ma randkę z Nickiem. W miejscu publicznym, przy świadkach. Kto powiedział, że marzenia się nie spełniają?

A skoro mowa o Nicku, nie widziała go od rana. Wiedziała, że wrócił do domu poprzedniego wieczoru, bo któż jak nie on wyłączył jej telewizor i zgasił światło, no i kto inny zjadł ciasteczka. Tak czy owak, cały ranek wertowała próbki tapet. Po południu zaś wypuściła się na zakupy. Sądząc po tym, co udało jej się zobaczyć wieczorem w lustrze, nie był to czas stracony.

Kiedy odezwał się dzwonek u drzwi, pomknęła na dół na wysokich obcasach. Pochlebiła jej jego grzeczność, mógł przecież wejść do środka bez żadnej zapowiedzi.

Nick stał na ganku, w garniturze i pod krawatem.

- Cześć - rzuciła przez ściśnięte gardło.

- A niech mnie, Rachel! - Aż gwizdnął. - Cały wieczór będę się musiał odganiać od napastujących cię facetów.

Słowa Nicka nieomal ją uskrzydliły. Chwyciła go za rękę i wciągnęła do środka. No i co z tym powiedzeniem, że to nie strój zdobi... i tak dalej? Była tak podekscytowana, jakby wygrała milion dolarów, a może nawet bardziej.

- Mamy rezerwację na ósmą - oznajmił. - Jeśli jesteś gotowa, powóz czeka.

- Wezmę tylko torebkę - powiedziała.

Po chwili, z małą torebką w dłoni, pozwoliła mu się poprowadzić do samochodu. Na widok sportowej corvetty zaparkowanej przy krawężniku stanęła jak wryta.

- To twoje? - spytała.

- Tylko na ten wieczór. Pożyczyłem od Dylana.

- No, no! Jestem pod wrażeniem! - powiedziała, ostrożnie wsuwając się na przednie siedzenie. - Co chciał w zamian?

- Mojego pierworodnego - odparł bez namysłu. - Albo obiad, kiedy zakończymy remont. Cokolwiek będzie pierwsze.

Rachel roześmiała się.

- Mam nadzieję, że nasze prace nie będą trwały tak długo. Ludzi, którzy zarabiają w ten sposób na życie, darzę od teraz najwyższym szacunkiem.

- Mam rozumieć, że nie zamierzasz otworzyć firmy renowacyjnej?

- Nie sądzę. Ale zapytaj mnie jeszcze, kiedy skończymy. - Od czasu do czasu brakowało jej szpitalnej bieganiny, ale za nic by się do tego nie przyznała.

Pół godziny jazdy do Joplin minęło niepostrzeżenie. Rachel z niedowierzaniem patrzyła na piękną willę, która stała na miejscu zapuszczonego basenu. Nie próbowała do tej pory greckiej kuchni, ale szybko w niej zasmakowała. Dobre jedzenie, atmosfera tego miejsca, przytulny stolik na dwie osoby w kącie sali, wszystko to składało się na idealny wieczór. Podzieliła się tą myślą z Nickiem.

- Rozumiem, że cieszysz się, że tu jesteś? - spytał.

- Oczywiście.

Po kolacji wybrali się na spacer do ogrodu, w którym obok bogatej roślinności znalazły miejsce fontanny i greckie urny. Przystanęli obok jednej z kolumn, które tworzyły sporej wielkości pawilon ogrodowy.

- Ktoś wyłączył u mnie światło wczoraj wieczorem - zaczęła Rachel, biorąc go pod ramię. - Czy to czasem nie ty?

- Powinnaś zamykać się na klucz. Mówię poważnie.

- Nie sądziłam, że nie będzie cię tak długo.

- Mimo wszystko - skarcił ją. - Mogę zapukać w razie czego albo wziąć swój klucz.

- Tak jest - zgodziła się. - Nie powiedziałeś jeszcze, jak ci poszło. Wzruszył ramionami.

- Nie najlepiej.

Rachel ścisnęła go za ramię.

- Przykro mi. Co się stało?

- Zgłosił się mężczyzna z bólem w piersiach. Miał arytmię, poza tym nic niezwykłego. Byliśmy bliscy stwierdzenia, że to poważniejsza niestrawność. Zmarł, zanim odesłaliśmy go do domu. Na prośbę rodziny patolog robił dziś rano sekcję. Okazało się, że zastawka dosłownie mu eksplodowała.

- Szkoda, że mnie nie obudziłeś. Mogliśmy pogadać. Uśmiechnął się z wdzięcznością.

- Tak smacznie spałaś. No i mogłem nakraść ciasteczek. ` Ponury nastrój odpłynął w jednej chwili.

- Zauważyłam, że się poczęstowałeś.

- Gdybym zostawił je dla ciebie, nie wyglądałabyś tak dobrze w tej sukience.

- Podoba ci się?

- Kochanie - rzekł przeciągle - bardziej podobałabyś mi się tylko, gdyby się zsunęła na podłogę.

Poczuła wypływający na twarz rumieniec. Liczyła na to, że przed wzrokiem Nicka uratuje ją półmrok.

- Chauncey już cię w niej widział?

- Nie, Charles mnie w niej nie widział - powiedziała. - Kupiłam ją dziś popołudniu.

- Tak myślałem. Zerknęła zaciekawiona.

- A to czemu?

- Bo gdyby ją widział, nie wyobrażam sobie, żeby pozwolił ci ubierać się w nią na spotkania z innymi facetami.

Rachel zamilkła, bawiąc się sznurkiem pereł, które dostała w prezencie od babki po dyplomie. Charles niezwykle rzadko komentował jej stroje. Mówił najwyżej coś w rodzaju: ładne czy fajne. A ona czasami tak bardzo chciała usłyszeć „olśniewające”. Ale perfidią byłoby wymawiać mu to w tej właśnie chwili.

- On nie zwraca uwagi na takie rzeczy - powiedziała.

- Nie wie, ile traci. Ale może będziesz jeszcze miała okazję zaprezentować mu się w tym.

- Może - przyznała, dręczona wątpliwościami. Kupiła tę sukienkę z myślą o Nicku. Dla nikogo innego nie miała ochoty jej wkładać. - Robi się późno - zmieniła temat. - Zaraz zacznie się nowy dzień.

- Co robimy jutro?

- Wybieramy tapety! Czekam na ciebie o pierwszej.

- Zdaje się, że jesteś mi winna lunch - rzucił niepewnie.

- Już spłaciłam dług, w zeszłym tygodniu.

- Ale od tamtej pory ja cię dwa razy zapraszałem. Spojrzała na niego z udawanym westchnieniem.

- No dobra. Przyjdź koło południa. Uprzedzam tylko...

- Zjem wszystko, co przede mną postawisz - przerwał jej i poklepał się po brzuchu.

Kiedy dostarczył ją bezpiecznie na ganek, usłyszała znane jej już skrzypnięcie pod nogami.

- Jeszcze chwila i listonosz wpadnie w dziurę, tylko tego nam trzeba - zauważył Nick.

- Pamiętaj też o skrzypiących deskach na górze.

- Pamiętam - powiedział, otwierając drzwi. Zapalił światło i stanął rta progu, blokując wejście.

- Dziękuję za wspaniały wieczór.

- To ja ci dziękuję - odparła. - Dawno się tak dobrze nie bawiłam. - Chciała, by został, ale zapraszając go, zrobiłaby krzywdę obu: Charlesowi i Nickowi.

- Ja też. - Skłonił głowę i pocałował ją.

Pocałunek rozbudził w niej tak silne emocje, że ledwo dotarto do niej, że Nick wziął ją w objęcia. Tyle że wypuścił ją z nich dużo szybciej niż chciała.

- Spij dobrze.

Zatkało ją, nie znajdowała słów. W końcu przez jej gardło przecisnął się szept:

- Ty też.

Weszła do środka, mimowolnie zasuwając zasuwę. Takie pocałunki powinny być zabronione.

W pokoju przysiadła na łóżku. Zabrakło jej energii, by się rozebrać. Marzyła o takim właśnie wieczorze z Nickiem, nie pozbyła się jednak moralnych wątpliwości. Bo co w takim razie z Charlesem? Odpowiedź była oczywista. Lubi go, może nawet go po przyjacielsku kocha, bo Charles jest dobrym człowiekiem. Natomiast nie jest w nim zakochana. Może to ukryte błogosławieństwo, że nie mógł przyjechać do niej na weekend.

Doszedłszy do takiego wniosku, usłyszała czyjeś kroki. Pomyślała, że Nick jednak wrócił, zajrzała do kuchni. Była pusta. Rachel przysięgłaby, że ktoś jest w jej domu.

Nad jej głową zaskrzypiała podłoga. Po co Nick poszedł na górę? Pospieszyła ku schodom. Mijając drzwi, o mało nie została stratowana.

Krzyknęła zdumiona. W ułamku sekundy zrozumiała, że ubrana od stóp do głów na czarno postać to nie jest Nick. Nabrała powietrza i zaczęła krzyczeć.

Czas płynął w zwolnionym tempie. Widziała, jak włamywacz uniósł rękę, w której błysnęło coś srebrnego, zanim przeszywający ból nie przebił jej czaszki. Widziała teraz wszystko jak przez mgłę. Świat poszarzał. Siła uderzenia rzuciła nią o ścianę.

Zsunęła się na podłogę, walcząc z mgłą. Nick. Musi zawołać Nicka. Czepiając się tej myśli, omal się nie rozpłakała. Jej próby uniesienia się na nogi kończyły się niepowodzeniem. Pokój wirował. Nie była w stanie rozproszyć narastającej ciemności. Poddała się, mamrocząc jego imię.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Nick wjechał corvettą Dylana na podjazd. Nie wiedział wcześniej, jak potoczy się ten wieczór. Umówił się zatem z kolegą, że zamienią się samochodami następnego ranka, kiedy Nick uda się do szpitala na obchód.

Spuszczał bramę garażu, gdy wewnętrzny instynkt go powstrzymał. Wytężył słuch, nie spodziewając się usłyszeć nic więcej niż pohukiwanie sowy i brzęczenie komarów. Tymczasem noc wypełniała złowroga cisza. Sekundę później przerwał ją stłumiony krzyk. Rachel, pomyślał natychmiast i puścił się biegiem przez trawnik, modląc się, by się mylił. Szukał gorączkowo logicznego wytłumaczenia krzyku - może na przykład gra radio albo telewizor. Ale znów instynkt podpowiadał mu co innego.

Przeskoczył pięć stopni i nacisnął klamkę. Przeklął, bo nie poddała się naciskowi. Sięgnął do kieszeni, ale zamiast swojego klucza zobaczył klucz Dylana i rzucił kilka ostrych słów. Zawrócił ku frontowym drzwiom. Dopiero co je zamknęła, teraz stały otworem. Przeraził się jeszcze bardziej. Wbiegł do środka i zobaczył ją leżącą w kącie przy schodach.

Przyklęknął, opanowując lęk, i z wielką ulgą wyczuł tętno pod palcami. Twarz Rachel była zakrwawiona. Przy linii włosów ujrzał głębokie cięcie, które wymagało szwów. Zmartwił go też guz z tyłu głowy.

- Rachel! - zawołał. - Słyszysz mnie? Zamrugała niemrawo powiekami.

- Co... ?

Kolejna ulga. Polecił jej głośno:

- Rachel, otwórz oczy.

Starała się jak mogła. Przesuwał dłońmi po jej ciele, nie znajdując żadnych wyczuwalnych złamań czy innych uszkodzeń. Nie mógł jednak być tego pewny, dopóki nie przewiezie jej do szpitala.

- No, kochanie, dasz radę. Odezwij się, proszę. Podniosła nareszcie powieki i po raz pierwszy, odkąd usłyszał krzyk, był w stanie myśleć pozytywnie.

- Co... się stało? - zapytała.

- Ty mi powiedz - odparł.

Nick chwycił jej rękę, kiedy uniosła ją do czoła.

- Nie dotykaj - polecił. - Jeszcze gdzieś cię boli? Zamknęła oczy, jakby musiała się skupić.

- Ręka...

Przyjrzał się uważnie jej ramieniu, delikatnie dotykając kości.

- Nie widzę złamań, ale sprawdzimy na prześwietleniu. Dzwonię po karetkę.

- Nie żartuj - powiedziała. - To tylko drobne skaleczenie. Pomóż mi wstać.

- Trzeba to zszyć - poprawił ją, trzymając rękę na jej obojczyku, by nie mogła się podnieść. - Masz guza z tyłu głowy, boli cię ramię. Zabieram cię do szpitala.

Posłuchała go. Był tym nawet zdziwiony. Gdyby miała choćby cień podejrzenia, że Nick chce zatrzymać ją w szpitalu na noc, zebrałaby resztki sił i walczyła z nim do ostatka.

- Masz nudności? Nie widzisz czasem podwójnie?

- Trochę.

Nick podniósł się.

- Dzwonię na pogotowie i...

- Nie krzycz. Nie chcę karetki.

Nick przystanął w połowie drogi. Zniżył głos.

- Nie krzyczę. Mówię tylko...

- Nie chodzi o szpital - przerwała mu. - Tak mi pulsuje w głowie, że sama chciałabym wiedzieć, czy mi mózg gdzieś nie wycieka.

Ucieszył się, że Rachel próbuje zdobyć się na żart, nie rozumiał jednak jej zastrzeżeń.

- To o co chodzi? Nie przesadzasz z tym swoim lękiem?

- Nie boję się jechać - wyjaśniła. - Boję się o dziadków. Zaraz się o wszystkim dowiedzą, to małe miasto. Kiedy usłyszą, że karetka zawiozła mnie do szpitala, wyobrażą sobie od razu najgorsze. Nie przejmą się tak, jeśli pojedziemy twoim autem.

- Tak czy tak będą się martwić - powiedział. - Pamiętasz, co się stało?

- Niewiele - przyznała. - Weszłam do domu, zamknęłam drzwi i poszłam do pokoju. Miałam się rozebrać, kiedy usłyszałam jakiś hałas. Myślałam, że wróciłeś, i zeszłam sprawdzić. Potem usłyszałam skrzypienie podłogi na górze i zdziwiłam się, co tam robisz.

- Bzdura. Po co szedłbym na górę, kiedy ty byłaś na dole?

- No właśnie - odparła. - Ale jakoś nie sądziłam, żeby po domu mógł buszować ktoś obcy. W końcu to Hooper, nie Joplin.

- Nie mówiłem ci... Rachel podniosła ręce.

- Oszczędź mi tego, proszę. Następnym razem schowam się pod łóżkiem i nie wyjdę stamtąd, póki nie będę sama. Zderzyłam się z kimś. Pamiętam tylko, że uzmysłowiłam sobie, że to nie ty, i w następnej sekundzie on mnie uderzył. Poczułam w głowie ból i usłyszałam huk. - Ruszyła ręką. - Pewnie walnęłam ręką o ścianę.

- Mógł cię zabić - stwierdził Nick. Jego lęk znalazł ujście w złości.

- Ale nie zabił.

- To bardzo szlachetne, że się martwisz o dziadków, ale czasem trzeba pomyśleć o sobie.

Rachel zacisnęła zęby.

- Jestem przytomna, nikt nie może mnie zmusić. Uparte babsko, pomyślał, teraz naprawdę zirytowany.

- Świetnie. To ja cię zawiozę, ale karetka też przyjedzie. Chcę, żeby ci założyli kołnierz ortopedyczny.

- Szyja mnie nie boli - odparła. - Tylko głowa.

- Dzwonię - oznajmił. - Zawiadomię też policję. Rachel ogarnęło zmęczenie.

- Jak chcesz.

Nick wyszedł do kuchni. Wykonał dwa telefony i wrócił do niej.

- Nienawidzę być pacjentem.

- Czasem nie ma wyboru - mruknął, wiedząc, jakie to dla niej trudne. Chwile słabości były dla niej zawsze nie do zniesienia. - Jak przyjedzie karetka, przyprowadzę samochód.

W kącikach jej ust zaznaczył się słaby uśmiech. Zamilkła, by po chwili wyszeptać z zamkniętymi oczami;

- Dziękuję.

Wkrótce zajechały samochody pogotowia i policji, z wyciem syren, migocząc sygnałami świetlnymi. Nick wyjaśnił, co się wydarzyło i pobiegł do garażu. Gdy wrócił, Rachel miała już na szyi usztywniający kołnierz, lecz kategorycznie odmówiła jazdy karetką.

- Nick jest lekarzem - oświadczyła pielęgniarzom.. - Jestem w dobrych rękach.

Nick o mało nie spuchł z dumy. Po jego zapewnieniach, że dostarczy Rachel do szpitala, karetka odjechała.

Przyszła kolej na funkcjonariuszy policji. Hawver i Marlow wysłuchali historii Rachel. Hawver, starszy i bardziej doświadczony, robił notatki. Potem zwrócił się do Nicka.

- Zauważył pan kogoś wychodzącego z tego dom?

Nick zaprzeczył ruchem głowy. Hawver zamknął notes i wsadził go do kieszeni na piersi.

- Rozejrzymy się tu.

- To my pojedziemy do szpitala.

- W porządku, będziemy w kontakcie. - Hawver zaczął omiatać wzrokiem otoczenie. Marlow wyszedł, prawdopodobnie po sprzęt do pobrania odcisków palców.

- Myślisz, że coś znajdą? - spytała Rachel.

Szła niepewnie, wsparta na ramieniu Nicka. Czuł, że przy każdym stąpnięciu ból przeszywa jej głowę.

- Pewnie tak - odparł. - Tylko czy znajdą coś istotnego? Tyle ludzi było w tym domu, że będzie to raczej kwestia wykluczenia, kto nie dotykał jeszcze tych drzwi.

- Chyba masz rację. - Zawahała się przy schodach na ganku. Nick jednym ruchem wziął ją na ręce.

- Jestem za ciężka - powiedziała.

- Jesteś akurat - odparł, niosąc ją do samochodu.

Po chwili przypiął ją pasem i ruszyli w drogę. Na podjeździe szpitalnym Nick znów wziął ją na ręce, nie prosząc o wózek.

Nikt tego nie skomentował, chociaż ktoś z personelu mógł się zdziwić, widząc lekarza z pacjentką na rękach.

- Które łóżko jest wolne? - spytał pielęgniarkę czekającą na nich przy drzwiach.

- Dwójka - zabrzmiała odpowiedź.

Nick ostrożnie położył Rachel na materacu.

- Możliwy uraz czaszki - oznajmił, kiedy Dylan wsadził głowę przez zasłonki. - Tomografia, rentgen ramienia i kręgosłupa szyjnego.

- Robi się - powiedział Dylan. - Aha, którego z nas wpisać do karty?

- Ciebie - rzekła Rachel.

- Ale ja jestem konsultantem - dodał Nick, a Dylan uniósł brwi. Nick wyprostował ramiona, szykując się do komentarza, tymczasem Dylan tylko skinął głową.

- Co się stało? - Spojrzał na Nicka. - To nie dotyczy mojego wozu, co?

- Twoja zabawka jest cała - odparł Nick. - Rachel zaskoczyła włamywacza.

- Nie wolno tego robić, Rachel - rzekł Dylan, badając ranę na jej czole. - Trzeba założyć kilka szwów.

- Nie da się tego jakoś skleić?

- Może, ale akurat uczę się szyć. - Palce Dylana przesunęły się w stronę guza na tyle jej głowy.

- Au! - krzyknęła.

- Ładny guz.

- Nie żartuj.

Dylan zaświecił jej w oczy, potem uniósł dwa palce.

- Ile palców widzisz? Rachel zmrużyła oczy.

- Cztery. Tak mi się wydaje.

- Na kilka minut straciła przytomność - wyjaśnił Nick.

- Mdłości? - pytał dalej Dylan.

- Trochę - odpowiedzieli razem Rachel i Nick. Dylan uśmiechnął się. - Miło słyszeć, jacy jesteście zgodni.

- Tylko z rzadka - przyznała Rachel. - No i co? Mam wziąć dwie aspiryny i zadzwonić do ciebie rano?

- Najpierw zobaczmy, co pokaże nasz podręczny rentgen - zażartował Dylan, wyciągając stetoskop. - Dam ci środek przeciwbólowy na tę głowę. Rozumiem, że cię boli...

- Zdaje mi się, jakby waliło tam kopytami całe stado bydła. Dylan podszedł do pielęgniarki, która zaraz przyniosła szklankę wody i dwie małe białe pigułki.

- To ci pomoże - orzekł. - Jak wiesz, to nie jest narkotyk. Nie chcemy cię jeszcze usypiać.

W drzwiach pojawiła się radiolożka i Dylan powtórzył jej polecenia Nicka. Kiedy Rachel odjechała, Nick zwrócił się do Dylana:

- Chcę, żeby ją przyjęto na oddział.

- To oczywiste. Jeśli straciła przytomność, trzeba ją obserwować.

- Ona nie chce zostać.

- Kto by chciał? - zauważył filozoficznie Dylan. - Jak przyjedzie z radiologii, zmieni zdanie.

- Na wszelki wypadek bądź gotowy do walki.

Po powrocie z prześwietlenia, kiedy Dylan zszył jej czoło, Rachel była biała jak prześcieradło i wyraźnie osłabiona. Nick trzymał ją za rękę. Obiecał sobie, że nigdy już nie zostawi jej samej w domu, nie sprawdziwszy go dokładnie.

- Jaki werdykt? - spytała Rachel.

- Dobra wiadomość jest taka, że nie ma śladów wylewu ani złamania czaszki - oznajmił Dylan. - Kręgosłup szyjny jest OK, ramię jest tylko poobijane.

- To jaka jest zła wiadomość? - spytała. Dylan zerknął ukosem na Nicka.

- To wstrząśnienie mózgu.

Rachel machnęła wolną ręką, jakby odrzucała diagnozę.

- To wszystko?

- Wystarczy, żebyś zasłużyła na łóżko na piętrze.

Przez moment na twarzy Rachel malowało się przerażenie.

- Powiedziałeś, że nic mi nie jest - zarzuciła mu, patrząc to na jednego mężczyznę, to na drugiego.

- Nie masz złamanych kości - poprawił Dylan. - Nick twierdzi, że na chwilę straciłaś przytomność. Nie mogę cię puścić do domu.

Rachel spojrzała na Nicka, wyrywając mu rękę.

- To twoja sprawka, co?

- On tylko wykonuje swoją pracę - uspokajał Nick.

- Znam to. Co godzinę ktoś będzie mnie budził i pytał, kto jest prezydentem Stanów Zjednoczonych. Można to robić w domu.

- A kto cię tam będzie pytał? - spytał Nick, myśląc, że ma wreszcie atut w ręku. - Mam wyciągnąć z łóżka twoją babkę?

Rachel zmarszczyła czoło, ten pomysł jej się nie podobał.

- Tylko jedna noc - obiecał Dylan. - A nawet krócej, bo już jest druga.

Nick czuł, że Rachel jest bliska kapitulacji.

- O której będę mogła wyjść? - spytała.

- Może pogadamy o tym, jak się obudzisz?

- Nie mam wyboru, co?

- Raczej nie - podsumował wesoło.

Nie zdążył powiedzieć nic więcej, bo zajrzała do nich pielęgniarka.

- Jest pan potrzebny w piątce, doktorze.

- Zaraz wracam. - Mrugnął do Rachel. - Wybacz mi, muszę się zająć prawdziwymi pacjentami.

Po jego wyjściu Nick został z Rachel sam na sam.

- Przewiozą cię do pokoju trzysta siedem. Jestem...

- Ukartowałeś to, co? - stwierdziła ze złością.

- Dylan to zabawowy gość, ale w sprawach zawodowych trzyma się reguł - odparł Nick wymijająco.

- Świetnie - uznała ponuro.

- Na wypadek, gdyby miał jakieś wątpliwości, zostałem twoim konsultantem. Gdybyś nie posłuchała, miałem zamiar wezwać na pomoc twoich dziadków.

- Poddaję się. Powinnam być na ciebie wściekła - mruknęła, ziewając. - I na pewno będę, jak przestanie mnie boleć głowa.

- Czekam niecierpliwie. A teraz muszę przestawić samochód, bo blokuje podjazd dla karetek. Pamiętaj, że jeśli cię tu nie będzie, to i tak cię znajdę.

- Pokój trzysta siedem.

- No, nieźle z twoją głową.

- To mogę iść do domu? Pochylił się i pocałował ją w usta.

- Zachowuj się przyzwoicie.

- Mów za siebie.

- Mnie to nie dotyczy. - Udał obrażonego i pomyślał, że zachowuje się przyzwoicie, nawet gdy nie ma na to ochoty.

- Nie jedziesz do domu?

- Dopiero jak zobaczę cię w łóżku.

Ziewnęła po raz wtóry.

- Miły z ciebie facet, wiesz.

- Pewnie. Wystarczy mnie tylko poprosić. - Miał nadzieję, że Rachel nie zmieni zdania, kiedy dowie się o telefonie, który miał zamiar wykonać z samego rana.

Gdy się przebudziła, Nick drzemał obok niej na krześle. W półmroku nocnego światła widziała na jego twarzy ciemny zarost. Zerknęła na ścienny zegar i głośno westchnęła.

Nick w jednej chwili zerwał się z krzesła.

- Co ci jest?

- Dziesiąta - powiedziała, naciskając guzik, który unosił podgłówek jej łóżka do pozycji siedzącej. - W nocy.

Nick usiadł z powrotem, mrugając jak sowa.

- Taa. To co?

- Spałam przez cały dzień?

- Mniej więcej. Jak się czujesz?

Zastanowiła się przez chwilę i ze zdumieniem stwierdziła, że lepiej.

- Cieszę się - powiedział sennie Nick.

- Cały czas tu siedzisz? Wzruszył ramionami.

- Mniej więcej.

- Chyba raczej więcej. Budziłeś mnie, żeby mi zadawać te dumę pytania.

- Myślałem, że zadawałem mądre pytania.

- Dzień tygodnia i nazwisko gubernatora jeszcze ujdą - przyznała. - Ale nazwisko ulubionego nauczyciela?

Nick zrobił taką minę, jakby był dotknięty.

- O piątej zrobiłaś się nieznośnie opryskliwa. O ile mnie pamięć nie myli, zasugerowałaś nawet, gdzie mam sobie wsadzić stetoskop.

Przypominając to sobie, Rachel poczerwieniała.

- Przepraszam, wolę budzić się sama.

- Zapamiętam to.

Była pewna, że powiedział to pieszczotliwie i zastanowiła się, jak by się czuła, budząc się obok niego co dzień. Potarłaby jego zarośniętą twarz, pocałowałaby go i... Włączyła hamulec. Spuściła nogi z łóżka, poprawiając szpitalną koszulę.

- No to chyba możemy już iść.

- Nie.

- Dylan mówił, że będę mogła wyjść, jak się obudzę. Mam otwarte oczy. Widzisz? - Zamrugała powiekami.

- Bądź poważna. Czas spać. Dylan wypuści cię rano.

- Nie chcę tu być do rana - kłóciła się.

- Rachel, przestań - zaczął.

- Dobra. Wypiszę się na własną prośbę.

- I jak się dostaniesz do domu? Ja cię nie zawiozę.

- Zamówię taksówkę.

- W Hooper jest tylko jedna firma taksówkowa, pracują do dziewiątej wieczorem.

- To pójdę na piechotę. Nick wstał.

- Dobra. Przejdź się ze mną korytarzem. Zobaczymy.

Powoli podnosiła się na nogi, trzymając Nicka za rękę. Trochę kręciło jej się w głowie, ale przemilczała to. Noga za nogą szła do drzwi, potem przez długi korytarz i z powrotem. Z wdzięcznością spojrzała na łóżko, chociaż nie chciała być na nie skazana.

- Na pewno nie weźmiesz mnie do domu? - spytała.

- Jeśli chcesz położyć się u dziadków, to proszę. Siedzieli tu prawie cały dzień, do zakończenia wizyt.

- Co u nich?

- Wyjaśniłem im, że śpisz, bo jesteś zmęczona, że to nie śpiączka.

- Mogę ewentualnie zostać jeszcze na noc - powiedziała zbolałym głosem. Nie miała wyboru, kiedy wyobraziła sobie rozczulającą się nad nią babkę. - Za szybko mnie prowadziłeś.

- To ty nadawałaś tempo - odparł. - Gdybyśmy szli wolniej, zapuściłabyś korzenie.

- Bardzo śmieszne. - Padła na łóżko i z podziękowaniem przyjęła pomoc Nicka, który nakrył ją kołdrą. - Masz jakieś wieści od policji?

- Włamywacz czy włamywacze zwiali przez okno.

- Ale co tam robili? Tam nie ma nic cennego.

- Policja uważa, że szukali legendarnego skarbu.

- Na jakiej podstawie? , - Bo ktoś wybił dziury w ścianach.

- W tych, które przygotowywałam pod tapety?! Nick uśmiechnął się.

- Nie jest tak źle. Będziemy mieć więcej czasu na wybór tapet. Aha, umówiłem się, że zatrzymamy dłużej wzorniki.

Rachel kiwnęła głową.

- Mam też zamiar opisać to w gazecie - ciągnął Nick.

- To coś zmieni? Do takich ludzi nie przemawiają apele.

- Nie chcę do nikogo apelować - wyjaśnił. - Chcę obalić legendę - tłumaczył jej cierpliwie. - Kiedy ludzie dowiedzą się, że nie znaleźliśmy kompletnie nic, łowcy skarbów zostawią nas w spokoju.

- Być może to jest jakiś pomysł.

- To jest rozwiązanie. Nawet policja się z tym zgadza.

- Każde miasto potrzebuje jakiejś legendy.

- Ale nie takiej, która zagraża twojemu życiu - powiedział.

- Na Boga, Rachel. Gdyby lepiej trafił, wąchałabyś kwiatki.

- Dziękuję za plastyczny opis - rzekła oschle.

- Mówię serio.

Wystarczyło jej jedno spojrzenie na Nicka, by przekonać się, że tak jest.

- Denerwujesz się?

- Cholernie się denerwuję - rzucił. - Wchodzisz do domu, a tu ktoś, kogo ko... ktoś leży na podłodze z twarzą zalaną krwią. Nie pomyślałabyś od razu o najgorszym?

Przypomniała sobie Grace i jej małą Molly. Tak, rozumiała, co czuł Nick.

- No to napisz do tej gazety. Zrobisz teraz coś dla mnie?

- Patrzyła na niego czule. - Idź do domu i wyśpij się we własnym łóżku. To krzesło nie wygląda na wygodne.

- Bo nie jest - przyznał.

- Ale - dodała, pewna, że Nick jej posłucha - spodziewam się ciebie tutaj o ósmej rano. Zabierzesz mnie do domu.

- Może w południe?

- O ósmej - rozkazała. - Ani minuty później.

- Zgoda, pod jednym warunkiem. Będziesz jutro odpoczywać. Nie podniesiesz nic, co jest cięższe od kartki papieru.

Wszystko by mu obiecała, ale nie musiał tego wiedzieć.

- Umowa stoi.

Nachylił się i pocałował ją w usta, nie spiesząc się.

- Dobranoc, Rachel.

- Dobranoc, Nick.

W tej samej chwili do pokoju wkroczyła rudowłosa pielęgniarka koło pięćdziesiątki. Nazywała się LuAnn. Stanęła przy łóżku Rachel z elektronicznym termometrem.

- Pan jeszcze tutaj? - rzuciła w stronę Nicka.

- Już idę. - Pogroził Rachel palcem i wyszedł.

Pytanie LuAnn umocniło podejrzenia Rachel, chciała jednak usłyszeć ich potwierdzenie.

- Czy doktor Sheridan nie wychodził stąd dzisiaj? LuAnn wsadziła termometr do ucha Rachel.

- Pielęgniarka, po której przejęłam zmianę, powiedziała, że nie ruszył się, odkąd panią przywieźli. Może na pół godzinki. Nikomu nie pozwolił nic przy pani zrobić. - Mrugnęła. - Oj, kłapią już językami. Wszystkie, co chciały zwrócić na siebie jego uwagę, będą musiały poczekać z kilka tygodni.

Rachel nie do końca wierzyła słowom pielęgniarki.

- Jesteśmy przyjaciółmi, niech pani nie przesadza.

- Myśl, kochana - poradziła LuAnn. - To ci zaoszczędzi rozczarowania.

- A co, zostawił po sobie łańcuszek złamanych serc?

- Raczej zerwanych. Widzisz, on wychodzi zjedna najwyżej parę razy. Nie zrozum mnie źle. To świetny gość, ale mi się zdaje, że on tylko się bawi. Kiedy znajdzie tę właściwą, już jej nie zostawi. - Spojrzała z namysłem. - Jak tak pomyślę, to może być pani.

Przez krótki moment Rachel wyobraziła sobie, że to prawda. Była przy tym na tyle rozsądna, że nie mogła długo ulegać urokowi tej bajki. LuAnn ciągnęła tymczasem niefrasobliwie:

- Nie znam go długo, ale widziałam w życiu dość samotników i wiem, że wolą polować niż być zaganiani. Gdyby miejscowe kobiety wiedziały, że doktor Sheridan nie należy pod tym względem do wyjątków, mogłyby mieć szansę.

LuAnn trafiła w sedno, pomyślała Rachel.

- Pamiętaj o tym, jeśli chcesz, żeby doktor Sheridan dalej tu przychodził - mówiła LuAnn. Zanotowała jej temperaturę w karcie. - Miłych snów.

- Dobranoc - odparła Rachel.

Niestety, nadzieja, że Nick czeka całe życie właśnie na nią, walczyła z logiką. Ona i Nick na zawsze? „Na zawsze” nie oznacza przecież nieustannej walki.

Doszedłszy do tego wniosku, usłyszała naglący dzwonek któregoś z pacjentów. Minęło pięć minut, a on wciąż dzwonił, denerwująco regularnie. Gdzież się podziała LuAnn? - zirytowała się Rachel. Gdzie reszta personelu? Zła wytoczyła się z łóżka i stanęła w holu. Przy stanowisku pielęgniarek nie było nikogo. Dzwonienie nie ustawało.

Nad drzwiami z numerem trzysta dwanaście paliło się światło. Ruszyła w tamtą stronę. Na łóżku siedziała kobieta o białych włosach, z twarzą wykrzywioną bólem.

Rachel raz jeszcze spojrzała w głąb słabo oświetlonego korytarza. Nie było żywej duszy. Nie miała ochoty się wtrącać, ałe nie zasnęłaby, gdyby dzwonek wciąż dzwonił. Nie zasnęłaby, gdyby nie dowiedziała się, co się stało, czy może w jakiś sposób zmniejszyć cierpienia chorej.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Zbliżyła się do łóżka.

- Co się dzieje? - spytała delikatnie.

Starsza kobieta w różowym szlafroku chwyciła ją za nadgarstek i prychnęła:

- Powiem pani, co się dzieje - zaczęła z cierpką nutą w głosie. Przerwała zamierzoną tyradę i spojrzała na szpitalną koszulę Rachel. - Pani nie jest pielęgniarką.

- Jestem, ale jestem też w tej chwili pacjentką - wyjaśniła Rachel tonem, którym uspokajała zwykle krnąbrnych pacjentów. - Proszę mi powiedzieć, co się dzieje.

Kobieta wyciągnęła rękę.

- Chcę, żeby mi wyjęli kroplówkę. Strasznie mnie boli. Rachel przyjrzała się jej ręce. Wokół igły wenflonu tworzyła się gorąca opuchlizna i ciemniejący siniak.

- Tak, trzeba to wyjąć - przyznała, starając się, by jej głos brzmiał obojętnie. - Płyn przenika do tkanki zamiast do żyły. Czasami tak się zdarza.

- Może mi pani pomóc?

Rachel sprawdziła butelkę zawieszoną na stojaku. W butelce był roztwór soli fizjologicznej z antybiotykiem. Zatem odłączenie pacjentki nie zagraża jej życiu, pomyślała.

- Mogę - powiedziała - ale mi nie wolno. Nie należę do tutejszego personelu.

Kobieta znowu parsknęła.

- Dzwonię i dzwonię, i nikt nie przychodzi. Jeśli taka jest tu opieka, nie omieszkam powiadomić dyrekcji.

- Może kogoś znajdę - rzekła Rachel. - Na razie zamknęłam dopływ, nie będzie przynajmniej gorzej.

- Dzięki, kochanie. Jak pani na imię, bo zapomniałam? Rachel nie przypominała sobie, by się przedstawiała.

- Jesteś wnuczką Hester, prawda? Hester i Wilbur to dobrzy ludzie.

- Tak, to prawda - przytaknęła, idąc do drzwi. - Poszukam pielęgniarki.

Niespiesznie ruszyła przez korytarz, zaglądając po drodze do każdego pokoju. Wszyscy spali albo sprawiali takie wrażenie. W połowie korytarza sytuacja się zmieniła. Rachel zdała sobie sprawę, że w ostatnim pokoju po prawej działo się coś nadzwyczajnego. Podeszła ostrożnie, by nie przeszkadzać, na tyle wszak blisko, by widzieć, co się dzieje. Mały pokój zastawiony był różnorakim sprzętem. Spośród otaczających łóżko ludzi znała tylko LuAnn i Dylana. Zrozumiała, że mają do czynienia z zawałem.

Ujrzała kątem oka nagą klatkę piersiową mężczyzny.

- Odsunąć się - zawołał nagle Dylan.

Wszyscy się cofnęli. Ciałem mężczyzny wstrząsnęło. Na monitorze w miejscu ciągłej linii zaczął się pokazywać regularny rytm.

- Dobra - ogłosił Dylan. - Zawieźcie go na intensywną terapię. Jak zwykle...

Rachel obserwowała zgrane ruchy personelu. Nie wiedziała, że tak bardzo brak jej tych trudnych chwil, kiedy udaje się przechytrzyć Pana Boga. Nie była tylko przekonana, czy wciąż jest do tego zdolna. Gdy pielęgniarki wypchnęły łóżko z chorym, usunęła im się z drogi. Dylan zatrzymał się, kiedy ją zobaczył.

- Zaraz do was dołączę - powiedział i zwrócił się do Rachel. - Nie za późno na wycieczki po korytarzach?

- Nie mogłam spać. Pacjentka w pokoju obok ma problem, szukam LuAnn. - Wypatrzyła właśnie pielęgniarkę, która przywracała do porządku pozostawiony przez innych chaos.

- Jaki problem? - spytał.

- Płyn z kroplówki przecieka do tkanki. - Przechyliła głowę, patrząc na oddalającą się grupę. - Jak pacjent?

- Dość szybko do nas wrócił - rzekł Dylan. - Mam nadzieję, że go jakoś ustabilizuję, żeby w Joplin mogli mu założyć rozrusznik. - Uśmiechnął się. - No i co, nie masz ochoty zamienić szpachli na stetoskop?

- Pomyślę o tym - odparła.

- Pomyśl. A teraz cię przeproszę. - Zniknął za rogiem korytarza, gdzie znajdowały się windy. LuAnn wyłoniła się akurat z pokoju.

- Potrzeba pani czegoś? - spytała czerwona jak burak.

- Pacjentce z trzysta dwanaście przecieka kroplówka. Zamknęłam dopływ, ale trzeba coś z tym zrobić.

LuAnn stęknęła.

- Za chwilę. Nie wszystko naraz.

- To może ja to zrobię - zaoferowała się Rachel. - A pani potem ją podłączy.

- Proszę bardzo, chociaż nie spieszy mi się, żeby ją znowu kłuć. Wieki szukałam miejsca, a ona i tak była niezadowolona.

- Niech kto inny spróbuje.

- Nie ma więcej pielęgniarek na tym piętrze.

- To chyba nie ma pani wyboru.

- Wiem. - LuAnn westchnęła. - Pani Parker dostaje gentamycynę. Jeśli jej zaraz nie podłączymy, całe leczenie na nic.

Rachel nie mogła nic więcej zdziałać.

- Dzięki, żemi pani powiedziała - odezwała się znów LuAnn. - Proszę przekazać pani Parker, że ktoś zaraz do niej przyjdzie. Może nie ja, jeśli dopisze mi szczęście.

Rachel przesłała jej uśmiech i wróciła powoli do pokoju pani Parker.

- Pielęgniarka była zajęta pacjentem na drugim końcu korytarza. Za moment tu przyjdzie. Wyjmę pani wenflon, od razu poczuje się pani lepiej - rzekła, zabierając się do dzieła.

- Nie zostanie pani? - spytała pani Parker. - Byłoby mi miło, jeśli nie męczy panią gadanie staruszki.

Rachel usiadła na krześle. Kiedy pochyliła się nad ręką pani Parker, poczuła lekkie pulsowanie w głowie.

- To proszę mi wytłumaczyć, jak to jest? Jest pani pielęgniarką czy nie jest? - dopytywała się pacjentka.

Rachel nie czuła się urażona jej bezpośredniością.

- Mieszkam w Wichita. Przyjechałam do Hooper pomóc dziadkom przy domu ciotki Matyldy.

- Aha. Dom Boydów. To nie zostanie tu pani na stałe?

- Jeszcze się nie zdecydowałam.

- Ucieka pani przed czymś, co? - Brązowe oczy pani Parker przyblakły z wiekiem, ale widziała wszystko doskonale.

- Jestem na wakacjach - poprawiła ją Rachel.

Wygląda na to, że pani Parker lubi wsadzać nos w cudze sprawy. Lepiej nie traktować jej zbyt poważnie.

- Nie widzi już pani w tym sensu - rzekła znów kobieta.

Rachel zamarła, pani Parker rzeczywiście trafiała zdumiewająco celnie.

- Mam doskonałą intuicję. Włosy już siwe, ale oczy i uszy na swoim miejscu. Nie przejmuj się, moja droga. - Kobieta poklepała dłoń Rachel. - Każdemu to się zdarza. I każdy znajduje swój cel, prędzej czy później.

- A jeśli nie?

- To może jest pod nosem, a my go nie widzimy? Nie wyobrażasz sobie, ile razy szukałam okularów, które miałam na nosie. - Odchrząknęła. - Co ci dolega?

Rachel dotknęła bandaża na czole.

- Miałam w domu nieproszonego gościa. Zderzył się ze mną, kiedy uciekał. Policja uważa, że szukał skarbu.

Pani Parker zarechotała z uciechy.

- Każdy, kto ma trochę oleju w głowie, wie, ze to bujda. Rachel uśmiechnęła się.

- Na pewno, ale przyjemnie jest myśleć inaczej. Każdy chce w coś wierzyć.

Wyostrzone spojrzenie pani Parker złagodniało.

- Masz absolutną rację. Ale jeszcze ważniejsze jest, żeby wierzyć w siebie, nie sądzisz?

Nim Rachel mogła dać odpowiedź, do pokoju wkroczyła LuAnn z drugą pielęgniarką.

- Podobno ma pani problem z kroplówką, pani Parker - zauważyła niechętnie.

- Ano tak, i powiem pani, że tutejsza obsługa jest po prostu nędzna. Żeby musieć uciekać się do pomocy drugiego pacjenta! - Miła staruszka przeobraziła się na powrót w awanturnicę.

- Bardzo mi przykro - odezwała się przełożona, Norma Quill. - Zaraz się tym zajmiemy.

- No myślę - prychnęła pani Parker. - Jestem członkiem zarządu i złożę raport właściwym osobom.

Na Normie groźba nie zrobiła wrażenia.

- Mam nadzieję. Może przyjmą do pracy więcej ludzi. Pacjentka oczekiwała wyraźnie innej odpowiedzi, bo przez następne kilka minut zabrakło wiatru jej żaglom. Siedziała z zaciśniętymi ustami i tylko raz otworzyła je, by poprosić Rachel o pozostanie w jej pokoju. Norma zaś próbowała wbić się w jej drugą rękę, i dwukrotnie jej się to nie udało, pani Parker jednak milczała jak zaklęta. Norma poddała się.

- Chyba musimy wezwać siostrę z anestezjologii.

- Hm - odezwała się pacjentka. - Niech Rachel spróbuje.

- Nie mogę - rzekła Rachel. - Ja tu nie pracuję.

- Nonsens - rzuciła pani Parker. - Jesteś pielęgniarką. Po co zrywać kogoś z łóżka, kiedy ty możesz to zrobić? Obiecuję, że cię nie pozwę w razie czego. Szpitala też nie.

Rachel spojrzała na Normę, która wzruszyła ramionami.

- Na Boga, dziewczyno! - zawołała pani Parker. - Gorzej już mi nie zrobisz. Chciałabym zasnąć przed świtem.

- No dobrze - spasowała Rachel.

Obwiązała opaską uciskową rękę pacjentki, nabrała powietrza i wbiła wenflon. Kroplówka zaczęła działać.

- Jak po maśle - oznajmiła pani Parker.

- Miałam szczęście. Pójdę już, do jutra.

Po kilku minutach, leżąc w szpitalnej pościeli, Rachel powtarzała w myśli mądrości pani Parker. „Każdy znajduje swój cel, prędzej czy później”.

Może czasami to się sprawdza. Ale jej to nie dotyczy. Straciła wiarę w siebie i nie miała odwagi jej szukać.

- Mam dla ciebie niespodziankę - oznajmił Nick, prowadząc ją przez podwórko do kuchennych drzwi.

- Znowu?

- Co znaczy znowu? - Zmieszał się. Uśmiechnęła się do niego szeroko.

- Nie spóźniłeś się rano - wyjaśniła skwapliwie.

- Nigdy się nie spóźniam - zaoponował. - Chyba że coś mi stanie na przeszkodzie.

Zaśmiała się.

- Jaka to niespodzianka? - Rachel weszła pierwsza do kuchni. - No?

- Chyba jest na ganku - odparł skonsternowany. Zaciekawiona przemierzała szybko hol, zwolniła tylko przy schodach, w miejscu wypadku.

Nick wyczuł jej lęk. Położył dłoń na jej ramieniu. Pokręciła tylko głową i przeszła przez drzwi.

- Nic nie widzę...

Nie dokończyła. Charles stał wsparty o balustradę ganku, patrząc na nie znaną jej, młodą kobietę jak urzeczony.

- Charles? - odezwała się, nie wierząc własnym oczom i demonstrowanym przez niego uczuciom. Nigdy tak na nią nie patrzył, nawet gdy byli sami.

Charles uśmiechnął się do niej z poczuciem winy.

- Rachel! Wyglądasz lepiej, niż myślałem!

Rachel obróciła się do Nicka z pytaniem w oczach. Był chyba nieco mniej osłupiały niż ona. Pozbierała się i przypomniała sobie dobre maniery.

- Cieszę się, że jesteś, Charles. - Kątem oka widziała drobną blondynkę, która stała w tle, i popatrzyła w oczy Charlesa. - Skończyłeś już swój projekt w szpitalu?

- Nie - powiedział. - Ale Nick zadzwoni! i... Znowu odwróciła się do Nicka.

- Dzwoniłeś?

- Powinien chyba wiedzieć - rzekł po prostu Nick.

O mało się nie wzruszyła. To pewnie przez to uderzenie w głowę zrobiła się taka sentymentalna. Minęła Charlesa i wyciągnęła rękę do blondynki.

- Nie znamy się chyba. Rachel.

- Krissy - przedstawiła się blondynka. - Charlie i ja, my...

- Pracujemy razem przy interfejsie - podrzucił aż nazbyt gładko Charles. - Połączyliśmy nasze siły i wiedzę.

Rachel podejrzewała, że połączyli coś więcej. I wcale się tym nie zdenerwowała. A to z kolei potwierdziło tylko, że nie chciała się przyznać do prawdziwych uczuć do Charlesa.

- To może usiądziemy? - rzuciła pogodnie.

- Spieszymy się - zaczął Charles.

- Ale Charlie - wtrąciła Krissy, siadając na krześle obok niego. - Mamy mnóstwo czasu.

Rachel i Nick wymienili spojrzenia. Ciekawe, czy Nick zauważył to nowe zdrobnienie? - pomyślała. Nick mrugnął do niej i przesłał jej uśmiech. Zauważył.

Nick zajął gości rozmową. Rachel czuła się, jakby trafiła do odcinka opery mydlanej. Porównując dwu mężczyzn, ekstrawertycznego, śniadego Nicka i bladego, cichego Charlesa, uświadomiła sobie, jak wielki tworzą kontrast.

I w jednej chwili uzmysłowiła sobie, że chociaż czuła się dobrze u boku Charlesa, to Krissy zamieniła komputerowy automat w zakochanego faceta. Dla Rachel nie było już miejsca.

Krissy wstała i zapytała, chichocząc:

- Gdzie tu jest, wiecie co?

Nick zerwał się z krzesła.

- Chodźmy, zaprowadzę panią do drugiego budynku, tu mamy mały problem.

Rachel o mało co nie otworzyła ust ze zdumienia. Wydali fortunę na hydraulika, który kładł nowe rury. Szybko jednak zrozumiała intencje Nicka. Dał jej czas, była mu za to wdzięczna. Toteż uśmiechnęła się do mężczyzny, który był jej dobrym przyjacielem, i miała nadzieję, że nim pozostanie.

- Krissy jest bardzo sympatyczna - stwierdziła.

- O tak! - Charles rozpromienił się niemal tak jak wtedy, gdy mówił o komputerach.

- Wyjechaliście dziś rano?

- Nie, przyjechaliśmy tu już wieczorem. Gospoda „Pod Podkową” jest całkiem przyzwoita.

Aha, pomyślała Rachel.

- Charles, jest coś...

- Rachel, powinniśmy...

- Ty pierwszy. Skinął głową.

- Ogromnie cię cenię, Rachel. Spędziliśmy razem wspaniałe chwile.

- Ale? - przypierała go.

- Ale chyba nie jesteśmy sobie przeznaczeni - mówił przepraszająco - Chyba? - Chciała poznać jego wątpliwości. Teraz już miał ogromnie skruszoną minę.

- Dobrze mi było z tobą, ale... - zawiesił głos.

- Ale z Krissy jest lepiej - dokończyła.

Spuścił ramiona. Ucieszył się, że go od razu zrozumiała.

- Tak, przykro mi, Rachel.

- Mnie też - powiedziała.

Czuła, co prawda, że rozstanie jest najlepszym wyjściem dla wszystkich zainteresowanych, nie uchroniło jej to jednak przed poczuciem odrzucenia i utratą marzeń.

- Tak będzie najlepiej - stwierdził pewniejszym głosem.

- Tak - przyznała szczerze. - Długo ją znasz?

- Kilka tygodni. Nie wiem, do czego nas to doprowadzi, ale jestem pełen nadziei.

Wstała, on zrobił to samo.

- Cieszę się, że ci się dobrze ułożyło, Charles - powiedziała, obejmując go i uświadamiając sobie, że to bardziej braterski niż miłosny uścisk. - Będziemy w kontakcie? Dasz mi znać, kiedy zabrzmią weselne dzwony?

Jego twarz zalewał z wolna mocny róż.

- Jasne. A ty? Wracasz do Wichity?

- Muszę - rzuciła żartobliwie. - Zostawiłam tam swoje rzeczy.

- Nie zostaniesz w Hooper?

- Jeszcze nie wiem. Powiem ci, jak podejmę decyzję. Zbliżające się głosy zapowiedziały powrót Nicka i Krissy.

- Chyba powinniśmy ruszać, Krissy - rzekł Charles. Ich oczy spotkały się, Krissy już nie oponowała. Nick i Charles wymienili uścisk dłoni.

- Dziękuję, że zadzwoniłeś - powiedział Charles.

- Nie ma za co.

Goście oddalali się w stronę zaparkowanego przy chodniku samochodu. Rachel stała na ganku z Nickiem u boku, patrząc, jak Charles otwiera przed Krissy drzwi. Zawołała jeszcze do nich, pomachała im i opuściła rękę, gdy Charles zapalił silnik.

- Rzeczywiście zrobiłeś mi niespodziankę...

- Niezupełnie o tym myślałem - odparł powoli Nick, wsadzając ręce do kieszeni spodni. - Nie miałem pojęcia, że stary Charlie kogoś z sobą przywiezie. To chyba nie jest jego krewna, co?

- Nie, nie jest.

- Ma tupet - warknął, marszcząc czoło. - Rozwalę mu nos, jeśli ci to sprawi przyjemność.

Rachel wyobraziła sobie Nicka, cięższego od Charlesa o kilkanaście kilogramów i o głowę wyższego, który rusza z pięściami na Charlesa. Rozśmieszyło ją to.

- Nie musisz tego robić. Chociaż nie wiem, czy jestem zadowolona czy wściekła, rozczarowana czy szczęśliwa.

- Może wszystko naraz.

Zamknęła oczy, spróbowała zważyć jakoś swoje emocje.

- Może.

- Znasz na to lekarstwo? - spytał, obejmując ją. .

- Nie, doktorze. Co to jest?

- Pocałunek. Czekolada. Drzemka. W tej kolejności. Uśmiech Nicka wyrzucił Charlesa z jej głowy na dobre. Po raz pierwszy przytulała się do niego bez poczucia winy.

- Nie czekają na ciebie pacjenci?

- Dzisiaj ma przyjść hydraulik, umówiłem się na telefon.

- Przecież był tydzień temu.

- Ale moja pielęgniarka nic o tym nie wie. Do lunchu jestem wolny jak ptak.

Stanęła na czubkach palców, żeby sięgnąć jego warg. Do tej pory wciąż stał między nimi Charles.

Usta Nicka pozwoliły jej zapomnieć o Krissy. Język Nicka pozwolił jej zapomnieć o Charlesie. W końcu zapomniała o całym świecie. Na ziemię sprowadził ją dopiero przeciągły gwizd.

Na miękkich kolanach przylgnęła do Nicka, zerkając w kierunku, z którego dochodził dźwięk. Dwaj chłopcy, około dwunastu lat, na rowerach, zatrzymali się na chodniku z rozdziawionymi buziami.

Nick pomachał do nich.

- Cześć, chłopaki. Fajny dzień na przejażdżkę!

- No! - zawołał wyższy z chłopców, szturchając niższego łokciem. - To lecimy.

- Cześć! - zawołał znów Nick.

Rachel złożyła głowę na piersi Nicka i poczuła gotujący się w niej śmiech.

- Wyobrażasz sobie, co powiedzą rodzicom? - zapytała, wdychając jego zapach i zapisując go w pamięci.

- Prawdę. A teraz druga część recepty.

W południe Rachel siedziała przy stole kuchennym z pucharkiem czekoladowych lodów. Przebrała się w wygodne szorty i top, który odkrywał barwny siniak na jej ramieniu. Nick wybierał się do pracy.

- Fatalnie, że nie masz wolnego popołudnia - poskarżyła się, grzebiąc łyżeczką w czubku lodowej piramidy.

- Nie kuś. - Nick siedział po drugiej stronie stołu. - Musisz odpocząć. - Wskazał na jej pucharek. - Jedz.

- Jak zwykłe mi rozkazujesz - jęknęła.

- No. Chcę, żebyś dziś po południu...

- Chwila. Wiem, co mam robić.

- Tak?

- Tak. Wybiorę tapetę.

- Dobrze. I postaraj się znaleźć miejsce dla moich rzeczy. Wprowadzam się. Jakieś obiekcje?

- No nie! - Prawdę mówiąc, była tym podniecona. - Nie za szybko?

Nick uśmiechnął się, jakby doskonale rozumiał jej wątpliwości.

- Chciałbym z tobą spad, oczywiście, ale nie tylko o to chodzi. - Popatrzył na nią wzrokiem, który mówił: Nie wierzę, że się nie domyślasz. - Nie złapali jeszcze włamywacza. Nie chcę, żebyś była sama.

- Muszę czasami być sama - stwierdziła, mimo wszystko poruszona jego troską. - Poza tym on nie wróci. Twój artykuł ma być w dzisiejszej popołudniówce. I co powiedzą dziadkowie? Hooper ma swoją małomiasteczkową moralność.

- Rachel, nie przesadzaj. Tutaj też oglądają telewizję. - Nie pozwolił jej zaprotestować. - Będę spał na kanapie. I zostanę tam tak długo, aż znajdą tego drania.

Była podniecona i przerażona, i tak skupiona na tym jego „tak długo, aż”, że podskoczyła na dźwięk dzwonka.

- Otworzę - powiedziała.

Na ganku stała młoda brunetka.

- Cześć - odezwała się Rachel, myśląc intensywnie, czy to przypadkiem nie córka Jacka, który powinien już być w domu.

Kobieta uśmiechała się do niej.

- Chciałabym porozmawiać, jeśli znajdzie pani chwilkę czasu. To ważne.

Rachel wprowadziła ją do salonu.

- Teresa - ucieszył się Nick. - Co cię sprowadza?

Przyszła zapytać Rachel, czy nie byłaby zainteresowana pracą w Hooper General. Rachel osłupiała, i to do tego stopnia, że zdobyła się jedynie na krótkie: „Co?”

- Jestem szefową pielęgniarek - wyjaśniła Teresa. - Słyszałam od wielu osób, że jest pani pielęgniarką.

- Zgadza się. Ale...

- Rozumiem też, że pracowała pani na nagłych wypadkach?

- Tak, ale... - Rachel szukała wzrokiem pomocy u Nicka, ale on tylko poruszał ramionami.

- Nie wiem, czy pani o tym wiadomo, ale jedna z naszych pielęgniarek jest w zagrożonej ciąży. Do porodu musi leżeć. Potrzebuję czasowego zastępstwa - oświadczyła Teresa. - Pracowałaby pani na dzienną zmianę, od siódmej do trzeciej.

Rachel otworzyła usta, lecz Teresa ciągnęła:

- Wiem, że jest pani zajęta. - Rozejrzała się wokół. - Ale naprawdę pani potrzebujemy. Przemyśli to pani i da mi znać?

- Tak, pewnie - wtrącił Nick nieproszony.

- Dziękuję. - Teresa odetchnęła z ulgą.

Gdy tylko zamknęły się za nią drzwi, Rachel rzuciła się na Nicka.

- Tak, pewnie? Nie będziesz za mnie decydował!

- Nie decyduję za ciebie - tłumaczył spokojnie. - Możesz odmówić. Powiedziałem tylko, że się zastanowisz.

Rachel wsparła ręce na biodrach.

- Nie mam się nad czym zastanawiać. Wiem, czego chcę. Nie chcę tu pracować.

- Dlaczego?

Popatrzyła mu prosto w oczy.

- Wiesz, dlaczego.

Jego uśmiech był czuły i przyjazny.

- Jesteś silna, Rachel. Wyliżesz się z tego. Daj sobie szansę.

- Już próbowałam. Nie jestem wystarczająco silna. A jeśli... - Nie dokończyła myśli.

- Jeśli ktoś umrze, bo nie będzie cię akurat przy nim? - Skrzyżowała ramiona na piersi. - Boisz się, wiem - powiedział. - Przecież zawsze byłaś taka dzielna.

- Już nie jestem.

- Jesteś - obstawał przy swoim. - Odwaga to nie jest brak strachu, że sparafrazuję Marka Twaina. To opór, jaki dajemy łękom. - Przerwał na moment. - Dasz sobie radę.

Rachel głęboko wciągnęła powietrze.

- Może trudno ci to sobie wyobrazić, ale się mylisz.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

- Czemu on to robi?

Rachel siedziała przy stole w domu babki i pstrykała paznokciem w puszkę. Zamiast poświęcić kilka minionych godzin na roztrząsanie propozycji Teresy, zadręczała się aroganckim zachowaniem Nicka.

- Kto i co robi? - Hester postawiła przed wnuczką talerz pierniczków, na które Rachel nawet nie zwróciła uwagi.

- Nick. Ciągle się wtrąca w moje sprawy - odparła. - Chciałam odmówić Teresie. Nie miał prawa mówić jej, że wezmę to pod uwagę.

- Chciał cię uratować przed skutkami pochopnej decyzji.

- Nie życzę sobie, żeby mnie ratował. Przed czymkolwiek - odparowała. - Dlaczego Nick nie potrafi tego zaakceptować?

- Bo jest tak uparty jak ty. Bądź ze sobą szczera, kochanie. Co naprawdę chciałabyś odpowiedzieć?

Rachel musiała przyznać, co prawda niechętnie, że słowa Nicka podkopały jej upór i czuła się zagubiona.

- Nie mam pojęcia.

- Ależ wiesz. Moim skromnym zdaniem, opierasz się wyłącznie na złość Nickowi. Czas, żebyś zrozumiała, że Nick ma na uwadze tylko twoje dobro.

- Wszystko jest takie niejasne.

Hester pokiwała głową ze zrozumieniem.

- Jak spojrzysz na to z innego punktu widzenia, wszystko stanie się jasne.

- Zaczynasz mówić jak pani Parker. Leżała w szpitalu w pokoju obok, przegadałyśmy kiedyś jeden wieczór.

- Znam Eleanor, nie owija w bawełnę. Co ci mówiła? Rachel usiłowała sobie przypomnieć słowa starszej pani.

- Że zwykle znajdujemy to, co zgubiliśmy, że czasem to jest pod ręką, a my tego nie widzimy.

- Moje słowa! - zawołała radośnie Hester. - Wszystko zależy od punktu widzenia.

- Może - odparła Rachel niezdecydowana. - Ale czemu tak się męczę z tą decyzją?

- Cóz, kochanie, powiem, że udało ci się przekonać samą siebie, że jesteś do niczego. Ale to nieprawda.

- Straciłam wiarę w siebie.

- To się zdarza - uznała refleksyjnie Hester. - Pytanie, czy ją odzyskasz, malując ściany? A co do Nicka, to on zawsze dopina swego.

- Tak, ale to moje życie.

- Tak, tak. Tylko pamiętaj o jednym. Może ty straciłaś wiarę w siebie, lecz Nick wciąż w ciebie wierzy. - Hester usiadła i kontynuowała: - Skoro już przyszłaś, pewnie spodziewasz się jakiejś mądrej rady. Powiem ci, co myślę. Gdzie szukasz zgubionych rzeczy?

Rachel omal nie zazgrzytała zębami.

- Ja nie zgubiłam kluczyków od samochodu.

- Ale co robisz, jak coś zgubisz? - powtórzyła Hester. Wiedziała, że babka jej nie odpuści. Odparła zatem:

- Wracam do ostatniego miejsca, gdzie to miałam. Hester wyprostowała się z triumfalnym błyskiem w oku.

- Nic ci to nie mówi?

Tak, w końcu symbol stał się dla Rachel czytelny. Ale czy to możliwe, że znajdzie odpowiedź na oddziale? Wątpiła w to.

- Po śmierci Grace i Molly pracowałam jeszcze przez miesiąc. Jeśli twoja hipoteza jest prawdziwa, nie powinnam była opuszczać tamtego miejsca.

Hester miała i na to odpowiedź.

- Nie zawsze znajdujemy rozwiązanie za pierwszym podejściem. Wszystko ma swój czas.

Rachel to nie przekonało. Jej babka, mimo wszystko, nie miała zamiaru zakończyć tego pojedynku porażką.

- Czas wracać do gry. Jeśli będziesz zbyt długo zwlekać, nigdy nie wrócisz. I zawsze będziesz myślała: Co by było...

Mimo że słowa babki brzmiały prawdziwie, Rachel spytała:

- Czy będziesz zawiedziona, jeśli nie przyjmę tej oferty?

- Jesteś urodzoną pielęgniarką - rzekła Hester. - Tak czy owak - mówiła dalej wyrozumiale - jeśli chcesz zmienić zawód, nie będziemy się temu przeciwstawiać. Ale dobrze się zastanów. Wszyscy chcemy tylko, żebyś była szczęśliwa.

Rachel wstała i ucałowała babkę w oba policzki.

- Dzięki, że mnie wysłuchałaś. Pozdrów dziadka, jak wróci do domu.

Przez resztę popołudnia kartkowała strony z próbkami tapet. Wiedziała, że Nick zapyta ją o decyzję, gdy tylko przyjdzie.

Zapatrzona w różnobarwne próbki, wpadła na pewien pomysł. Jeśli wszystko dobrze zaplanuje, pokaże Nickowi, że nie wolno mu nią bezkarnie manipulować.

Nick wrócił do domu o szóstej, pełen rezerwy. Znalazł Rachel w kuchni, przygotowywała właśnie kanapki.

- Cześć - rzucił, mając ochotę chwycić ją w pasie. Szybko jednak rozpoznał jej nastrój, a do tego trzymała w dłoni nóż. Zrezygnował z żalem. - Jak ci minęło popołudnie?

Jej szeroki i szczery uśmiech rozwiał jego obawy.

- Pracowicie - odparła. - Odwiedziłam babcię, obejrzałam próbki i wyskoczyłam do sklepu.

- Miałaś odpoczywać. O ile pamiętam, przepisałem ci drzemkę. - Gdyby nie praca, dopilnowałby tego. Ale gdyby mógł z nią zostać, słaba nadzieja, że dałby jej pospać.

- Odwiedziny u bliskich nie są męczące - odparła. - Ani oglądanie próbek. Chcesz zobaczyć, co wybrałam?

- Pewnie. - Po męczącym jak zwykle poniedziałku był gotów na chwile spokoju u boku Rachel.

- To jak zjemy - powiedziała. - Trzeba też wymierzyć pokoje, żeby wiedzieć, ile rolek tapet nam potrzeba i ile farby. - Podała mu talerz pełen kanapek. - A teraz kolacja.

Zdziwił się, ale nie chciał psuć nastroju. Po pół godzinie usiadł na kanapie z wzornikami na kolanach.

- Tylko nie komentuj, dopóki nie skończę - poprosiła.

- Zgoda.

Przysiadła obok niego i zaczęła od małej sypialni na piętrze, przedstawiając swoje pomysły jak prawdziwy ekspert w czasie prezentacji. Kiedy przeszła do kolejnego pokoju, Nick ledwo stłumił okrzyk sprzeciwu wobec jej predylekcji do czerwieni i różu. Na koniec już tylko gryzł Się w język.

- I jak ci się podoba? - spytała.

- Z pewnością się napracowałaś - zaczął.

- Słyszę „ale”. Skrzywił się.

- No bo wiesz, takie to wszystko... różowe i takie... przeładowane. - Pokazał jej próbkę z taką ilością kwiatów i liści, że sprawiała wrażenie trójwymiarowej. - Wolałbym coś mniej męczącego dla oka.

- Dlatego wybrałam drobny deseń.

Nick był w kropce. Czuł, że Rachel poświęciła mnóstwo czasu, by zgrać różne wzory, ale nie potrafił ich zaakceptować. Nie mógł też uwierzyć, że mają aż tak różne gusty.

- Zauważ, że każdy pokój będzie inny - mówiła. - Pokój Różany i Pokój Bzowy i...

Zdecydowanie wolał kwiaty w ogrodzie albo w wazonie.

- Ta bordiura z motywem bluszczu jest niezła. Tylko czy musi być wszędzie? Nie wydaje ci się, że ludzie oglądający ten dom poczują się tym przytłoczeni?

- Chyba żartujesz - zauważyła spokojnie. - Powtórzenie jednego wzoru w całym domu daje efekt harmonii. A jeśli chodzi o poczucie przytłoczenia, to chyba nie ma nic gorszego niż obudzić się w środku nocy w dżungli. Chociaż - dodała z namysłem - można by zastosować jakiś zwierzęcy wzór w holu. Gdzieś tu widziałam coś z jeleniem i pstrągiem.

Nick chwycił ją za rękę zdesperowany.

- Zapomnij o dżungli. Żadnych jeleni ani pstrągów. Rachel podniosła wzrok.

- Ani kwiatów ani zwierząt. To czego ty chcesz? Wiesz, na czym polega twój problem?

- Nie, ale zaraz się dowiem - rzucił zdenerwowany.

- Potrafisz zaakceptować tylko własne pomysły.

- Nieprawda. Przewróciła oczami.

- Podaj przykład.

Otworzył usta i niczego nie znalazł. Spojrzała na niego wyniośle.

- Bez komentarza.

- Ty też nie jesteś bardzo spolegliwa, jak pamiętam.

- Bo zawsze musiałam ulegać. Mam dosyć.

- No to zacznijmy negocjować.

- Najpierw powiedz, co ci się podoba.

Zaczął przypominać sobie wybrane przez siebie wzory.

- Daj spokój tym czerwieniom we wschodniej sypialni - zaczął - i weźmy tam te prążki, które wyglądają jak linie zrobione kredkami.

- Bluszcz nie pasuje do pasków.

- No to zrezygnujmy z bluszczu w tym pokoju.

- To niweczy mój całościowy plan.

Kto powiedział, że ma być jakiś całościowy plan? Jezu!

- Ważne, że kolory się nie gryzą.

- Chodzi nam o ogólne wrażenie - przypomniała mu.

- Zgadzam się na trochę kwiatów - rzekł, czując ciężar kompromisu. - Te róże mogą zostać, ale wyrzucamy bez i bluszcz.

Rachel skrzyżowała nogi i zaczęła kręcić stopą.

- Kompromis znaczy: pół na pół. Ty akceptujesz róże, ja wyrzucam bez. Co mi dasz za bluszcz?

Zastanowił się.

- Nie wiem.

- No to mamy kłopot.

Nie wiedział, czemu tak go to cieszyło, i poczuł się speszony. Rachel postukała się palcem w czoło.

- Jest inne rozwiązanie. Chcesz, żebym przyjęła propozycję Teresy? - Nagła zmiana tematu tak go zaskoczyła, ze nie odpowiedział od razu. - Czekam - nalegała.

- No pewnie, że chcę - rzucił.

- W porządku. - Satysfakcja w jej głosie uświadomiła mu, że niechybnie wpada w pułapkę. - Będę pracować w szpitalu do powrotu Merrilee, jeśli dasz mi wolną rękę w dekorowaniu domu.

- Jedno z drugim nie ma nic wspólnego - oburzył się.

- Ja to połączyłam - rzekła z zadowoleniem.

Nagle zobaczył jej chytry plan i powściągnął uśmiech. Rachel wyszła z tymi niedorzecznymi propozycjami, wiedząc doskonale, że on nie wyrazi na nie zgody.

- To brzmi raczej jak szantaż, a nie jak kompromis. - Dom był dla niego istotny z jednego powodu: stał się czymś więcej niż remontowanym budynkiem, stał się domem ich dwojga. - Dobrze - oznajmił. - Praca za tapety.

Wiedział, że nie spodziewała się tak szybkiego ustępstwa. Patrzyła wytrzeszczonymi oczami, otworzyła usta.

- Poważnie?

- To uczciwe. Myślałaś, że się nie zgodzę?

- No - przyznała, dodając: - Czemu się zgodziłeś?

- Bo jesteś ważniejsza niż wszystkie tapety i kolory na świecie. Jutro z samego rana zadzwonisz do Teresy.

Rachel nie potrafiła ukryć zdumienia.

- Zadzwonię - przytaknęła pokornie.

- A teraz przyznaj się, co naprawdę wybrałaś? Zmrużyła oczy.

- Zaraz - rzuciła podejrzliwie. - A po co ci to?

- Tak sobie. Przymierzam się do kupna tego domu.

- Ty?

- Nie mogę do końca życia mieszkać nad garażem.

- Ale dlaczego akurat ten dom? To nie jest dom dla kawalera - Nie zamierzam zawsze być sam.

Postawił na szali ich przyjaźń, mówiąc jej te słowa, dlatego że był pewny, że Rachel nie zaryzykuje pierwsza.

Jej twarz wykrzywił ból, potem uniosła brwi, przybierając sardoniczny grymas.

- Wybrałeś już kogoś z tego tłumu?

Natychmiast pomyślał, że tymi kąśliwymi uwagami Rachel broni się przed własną zazdrością. Pokiwał głową:

- Tak. - Popatrzył na nią czule. - Ciebie. - Wyciągnął ręce i ujął jej dłonie. - Ciebie - powtórzył.

Rachel wlepiała w niego wzrok, w końcu wydukała:

- A ta dziewczyna, z którą ci nie wyszło?

- To też ty.

- Ja? - Jej głos ochrypł na dobre.

Przytaknął, niepewny, jak odczytać jej reakcje, i postanowił pogrążyć . się jeszcze głębiej.

- Kocham cię, Rachel.

- Jak możesz tak mówić? Ciągle się kłócimy. Nick roześmiał się.

- Moim zdaniem nie potrafiliśmy w żaden inny sposób wyrazić swoich uczuć.

- Ale ja nie jestem taka jak te dziewczyny...

- I dzięki Bogu - wtrącił zaraz gorączkowo.

Rachel poczuła napływające do oczu łzy, a Nick je zobaczył. I zaraz przestał się bać.

- Nick. Nie wiem, co powiedzieć.

- Może „ja też cię kocham”. To byłoby miłe.

Już miał sobie pogratulować udanej akcji, gdy Rachel zakryła twarz dłońmi i zaniosła się płaczem.

- Co się stało? - Kompletnie się pogubił.

- Wszystko - mruczała niezrozumiale. - I nic. Akurat teraz, cholera... - wyrzucała pomiędzy szlochami.

Przytulił jej głowę do piersi, trochę uspokojony.

- Zaraz się obudzę i okaże się, że to tylko sen - mruczała dalej.

- To nie sen - zaprzeczył. Przytuliła się mocniej.

- No, chyba nie.

Marzyło mu się, żeby rzucić się wraz z nią na materac. Ale Rachel jeszcze nie wyzdrowiała całkowicie, byłby bezmyślnym egoistą... Ale jaka szkoda!

Powolutku, myślał. Trzymał ją w objęciach, dopóki się nie poruszyła. Potem wypuścił ją niechętnie.

- Jestem taka szczęśliwa - odezwała się i zrobiła skruszoną minę. - Ale nie mogę w tej chwili składać żadnych obietnic. Nie wiem, gdzie będę za kilka miesięcy i co będę robić.

- Nie dasz się przekonać do pozostania tutaj?

- Wiem, że będziesz próbował - oznajmiła. - Ale Grace... Starał się ze wszystkich sił zrozumieć, w jaki sposób zmarła może stanąć na drodze jego związku z Rachel.

- Nie mam prawa być szczęśliwa, kiedy ona... - Jej głos załamał się, przygryzła wargi, by się zupełnie nie rozkleić.

- Nie przywrócisz jej do życia, karząc siebie.

- To chyba świetnie, jak się ma na wszystko odpowiedź - zauważyła kąśliwie.

- Nie znam wszystkich odpowiedzi - sprostował. - Mówię, jak ja to widzę. Poza tym zostaw to czasowi, on najlepiej rozwiązuje nasze problemy.

- To nie pogniewasz się, jak odłożymy na jakiś czas nasz związek?

- Pogniewam - oświadczył poważnie. - Czas biegnie, my też musimy brnąć naprzód.

Policzki jej mocno poczerwieniały. A Nick chciał, by wiedziała, że mówi poważnie i że tak też ją traktuje.

- Chyba powinnaś już odpocząć - uznał, odsuwając z wyobraźni obraz śpiącej Rachel.

- Nie zmierzyliśmy ścian.

- To może zaczekać.

- Nie - upierała się. - Jeśli się tak wcześnie położę, będę się tylko miotać z boku na bok.

Chciał się sprzeciwić, kiedy przypomniał sobie jej słowa o kompromisie.

- Wygrałaś - powiedział.

- Widzisz, jakie to proste? - Śmiały się już nawet jej oczy. - Może uda nam się nie pokłócić dziś wieczorem?

- No, nie wiem. Lubię się z tobą kłócić.

- Naprawdę?

- Jasne, twoje oczy po prostu miotają ogniem. - Dotknął jej policzka. - I cała robisz się tak ślicznie różowa.

- Zdawało mi się, że nie lubisz różowego.

- W tym przypadku lubię.

Zgodziła się rozpocząć pracę w szpitalu dwa dni później. We wtorek wieczorem powitała Nicka w domu namiętnym całusem, bo obawiała się z jego strony protestu. I nie myliła się.

- Za wcześnie - oświadczył autorytatywnie. - Jako twój lekarz, nie pozwałam ci.

- Nie jesteś moim lekarzem - zauważyła z nutką złośliwej uciechy. - A z Dy łanem już to uzgodniłam.

- Zawsze uważałem go za konowała - mruknął Nick.

Rachel roześmiała się.

- Nieprawda. Myślałam, że będziesz skakać z radości. Do końca tygodnia będę pracować tylko na pół zmiany.

- To lepiej - uznał wciąż zrzędliwym tonem. - To co, naprawiamy dziś wieczorem schody?

- Oczywiście. Pan Bates przywiózł tarcicę. - Spojrzała na niego krytycznie. - Tylko musisz trochę zmienić wizerunek.

Natychmiast zrzucił krawat i zaczął rozpinać koszulę.

- Twoje robocze ciuchy leżą na suszarce.

- Chcesz mi pomóc?

- Spotkamy się na ganku - odparła i uśmiechnęła się na widok jego urażonej miny.

- Psuja!

Akurat! Gdyby została w kuchni chwilę dłużej, przesunęłaby wszystkie prace na nieokreśloną przyszłość. Coraz trudniej było jej doświadczać jego obecności.

Następnego dnia Dylan zauważył:

- Lepiej dziś wyglądasz. Jakoś pogodniej.

- Bo jestem zadowolona. - Wiedziała, że Dylan robi prywatne aluzje, a zatem trzymała się bardziej ogólnych tematów. - Dzisiaj instalują klimatyzację.

- Chyba już kończycie - zauważył Dylan.

- Na razie tylko na piętrze. Ale to potrwa jeszcze ze dwa miesiące. - Może to wystarczy, by się przekonać, czy wraca jej wiara we własne siły, pomyślała.

Przez resztę przedpołudnia musiała się zorientować w nowym terenie. Bonnie, młodziutka pielęgniarka, wprowadziła ją w system komputerowy. Na szczęście nie różnił się specjalnie od tego, do którego Rachel była dotąd przyzwyczajona. Świetnie dawała sobie ze wszystkim radę, a jednak nie mogła się doczekać powrotu do domu.

Pod koniec tygodnia zdarzyło się to, czego się najbardziej bała. W piątek około południa przyjechała karetka. Rachel postanowiła zostać, choć serce jej waliło i miała mokre dłonie. Pacjentem okazał się być trzydziestodwuletni elektryk, któremu pękł pas bezpieczeństwa, kiedy był na szczycie słupa. Upadek kosztował go sporo, ale najgroźniejsze było podejrzenie urazu kręgosłupa. Pozbawieni rezonansu magnetycznego, Dylan i radiolog nie byli w stanie określić dokładnie rozmiaru uszkodzeń. Rick Jones, oszołomiony lekami przeciwbólowymi, wymamrotał:

- Bardzo ze mną źle? Bolą mnie nogi, nie mogę ruszyć palcami, doktorze.

- To może być skutek złamania - odrzekł Dylan, wymieniając spojrzenie z Rachel. - Mam jednak obowiązek uprzedzić pana, że istnieje groźba uszkodzenia kręgosłupa. Niestety, bez rezonansu magnetycznego nie potrafię tego ustalić. Jeśli to stłuczenie, to będzie pan jak nowy, kiedy zrosną się złamania.

- A jeśli nie?

- Wtedy trzeba się będzie zająć pańskim kręgosłupem - mówił Dylan. - Ale proszę się nie spieszyć z kupnem wózka. Paraliż to tylko jedna z możliwości.

Dylan przesunął się ku Rachel. Wyszli razem.

- Umówię go na przewóz do Joplin. Daj mi znać, jak zjawi się jego żona.

- Jasne - obiecała Rachel i wróciła do Ricka.

- Pewnie już nigdy nie wejdę na słup - rzekł mężczyzna.

- Tego jeszcze nie wiemy - powiedziała. - Kręgosłup czasem wprowadza nas w błąd. Proszę nie tracić nadziei.

Po kilku minutach przyjechała pani Jones. Rachel zostawiła ją z mężem na kilka chwil, a sama poszła w tym czasie po Dylana. Kiedy lekarz wyjaśnił pani Jones sytuację męża, kobieta podeszła do stanowiska pielęgniarek.

- Mogę zamienić z panią słówko? - zwróciła się do Rachel.

- Oczywiście - odparła Rachel, prowadząc kobietę do pokoju w północnym końcu oddziału.

- Doktor Gower powiedział, że Rick może mieć uszkodzony kręgosłup - zaczęła pani Jones.

- To prawdopodobne - rzekła Rachel - ale nie pewne.

- Nie oszukuje mnie pani?

- Ależ skąd - zaprzeczyła łagodnie Rachel. - Nie wolno nam ukrywać przed rodziną takich informacji.

- Rozumiem, że jest jakaś nadzieja.

- Tak, oczywiście.

Tymczasem kobieta miała już załzawione oczy.

- Kłóciliśmy się dzisiaj rano, zanim Rick wyszedł do pracy. - Pani Jones odwróciła wzrok. - Zawsze jest taki ostrożny. To wszystko moja wina.

- Mąż pani to powiedział?

- Nie.

- Sama sobie pani to wmawia?

- A pani tego nie widzi? - zdenerwowała się pani Jones.

- A może to błąd zabezpieczenia i pani nie ma z tym nic wspólnego?

- Nie wydaje mi się. Jeśli będzie sparaliżowany, do końca życia sobie nie wybaczę.

Rachel wzięła ją za rękę.

- Proszę posłuchać - zaczęła. - Czy pani mąż ma długie doświadczenie w tej pracy?

- Prawie dwanaście lat - odparła kobieta z dumą.

- No to wie, co robi. Proszę nie brać na siebie czegoś, nad czym pani nie może mieć kontroli.

- Pewnie ma pani rację. Ale jakoś nie umiem myśleć... - głos kobiety zadrżał na moment - myśleć inaczej.

- Wiem - odparła Rachel, a pani Jones nie miała pojęcia, jak bardzo było to prawdziwe. - Nie wolno się pani tym zadręczać. Mąż będzie pani teraz potrzebował bardziej niż zwykle.

Pani Jones wyprostowała ramiona i pokiwała głową.

- Dziękuję, że mnie pani wysłuchała. Rachel pożegnała ją ciepłym uściskiem ręki.

- Wszystkiego dobrego - powiedziała, a kiedy kobieta zawróciła do męża, zaczęła się zastanawiać, czemu sama nie stosuje się do takich mądrych rad. Przecież mogłaby sobie ogromnie ułatwić życie.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Nie mogła przestać myśleć o odbytej rozmowie ani wybić sobie z głowy państwa Jones. Myślała o nich i teraz, idąc do kawiarenki, gdzie miała nadzieję zjeść coś i znaleźć do picia coś innego niż kawa. Dylan dzwonił w międzyczasie do szpitala w Joplin. Dowiedział się, że kręgosłup Ricka Jonesa nie jest uszkodzony i pacjent będzie chodzić. Przyjęła tę wiadomość z wielką ulgą.

Wracając do pracy, usłyszała sygnał zbliżającej się karetki. Zostawiła owocową herbatę na biurku i pobiegła z Bonnie i Dylanem do drzwi. Kiedy pielęgniarze wynieśli na noszach dziecko, Rachel zakręciło się w głowie. Dziecko było kredowobiałe, dłonie i stopy miało sinozielone.

- Trzyletnia dziewczynka, wpadła do basenu. Tętno ma w porządku, ale są kłopoty z oddychaniem.

- Długo była pod wodą? - spytał Dylan.

- Według rodziców około dwóch minut.

Rachel wiedziała, że najgorsze bywają skutki przebywania pod wodą przez dwie do trzech minut. Ale może ta mała będzie miała więcej szczęścia, pomyślała.

Dziewczynkę przewieziono do pokoju dla ciężkich przypadków. Jej rodzice, mniej więcej w wieku Rachel, krążyli w nerwowym oczekiwaniu.

- Ciśnienie spada - zawołała Bonnie.

- Słaby, nierówny puls - dodała Rachel. - Serce stanęło! - krzyknęła po chwili.

Dylan reanimował dziecko, lecz serce dziewczynki nie reagowało. Dylan wyprostował się, wypuścił zatrzymywane w płucach powietrze i potrząsnął głową.

- To wszystko. - Spojrzał na zegarek. - Godzina zgonu: druga trzydzieści.

Pozostała trójka, w tym Rachel, stała jak zamurowana. Ściągnąwszy drugą lateksową rękawiczkę, Dylan wyszedł z pokoju zawiadomić rodziców. Kilka sekund później sterylną ciszę rozerwał rozpaczliwy krzyk matki. Rachel wpatrywała się w maleństwo i łzy zaczęły jej się zbierać pod powiekami. Zdjęła maskę, rwał jej się oddech.

- Jak miała na imię? - spytała zdławionym głosem, - Cassie - odparła pielęgniarka z karetki, zbierając wraz z kolegą sprzęt nerwowymi ruchami.

Rachel wyciągnęła wenflon z drobnej rączki, która nigdy już nie chwyci ulubionej zabawki ani dłoni matki. Przykryła ciało prześcieradłem, pod którym dziewczynka wyglądała jak lalka, którą ktoś ułożył do snu. Nie myśl o tym, powtarzała sobie Rachel, zmagając się z emocjami. Rozsunęła zasłony i wyszła, kierując się w stronę pokoju, gdzie członkowie rodzin zmarłych znajdowali poradę w ciężkich chwilach. Mijając Dylana, skłoniła tylko głowę.

Zrozumiał jej niemą wiadomość. Po paru minutach zaprowadził rodziców zmarłej do jej łóżka i tam ich zostawił.

- Zadzwoniłam po kapelana - oznajmiła Rachel.

- Jak się czujesz? - spytał troskliwie.

Gdyby nie zadał jej tego pytania, czułaby się znośnie. Pod wpływem jego opiekuńczego tonu jej żołądek się skurczył.

Emocje, które dotąd trzymała na wodzy, dobijały się ujścia. Pobiegła do pokoju służbowego, schowała się za szafę i płakała do bólu w piersiach. Po długim, jak jej się wydawało, czasie, szloch zamienił się w ciche pochlipywanie. Nie miała ochoty wracać, ale nie mogła też ukrywać się do końca zmiany. Siłą woli zebrała się, umyła twarz i dłonie, osuszyła oczy i wróciła na swoje miejsce;

Na widok Dylana, który spojrzał na nią badawczo, uniosła lekko kąciki ust i powiedziała:

- Nic mi nie jest.

- Naprawdę?

- Naprawdę. A ty jak się czujesz?

- Dobrze. Poza tym, że miałbym chęć wyskoczyć do najbliższego baru i upić się do nieprzytomności.

- Nie mogę tego robić. Myślałam, że mogę, ale...

- Mówię tak za każdym razem, kiedy umiera mi pacjent - wyjaśnił Dylan. - Czasami po prostu nie działa znieczulenie naszego rozumu.

- To dlaczego nie rzucisz medycyny? - spytała.

- Bo takie tragedie... - ruszył ku pokojowi dziewczynki - nie zdarzają się co dzień. - Pochylił się i skrzyżował ramiona.

- Rozumiem, że zadałaś mi to pytanie nie bez powodu?

- Obawiam się, że jeśli tu zostanę, zwyczajnie zwariuję.

- Pracujesz jak profesjonalistka. A tragedia i tak nas gdzieś dogoni, tu czy gdzie indziej. Wolisz przyglądać się temu z daleka, czy walczyć w środku tego szaleństwa?

Słowa Dylana pobrzmiewały w jej głowie przez całe popołudnie, dając pożywkę jej myślom. Na szczęście Nick był na dyżurze i nie widział jej wewnętrznej walki.

Dzwonił i meldował się kilka razy, donosząc między innymi, że kawał czasu przesiedział na erce. Rachel była ciekawa, czy Dylan powiedział mu o małej Cassie. Nick ani słowem do tego nie nawiązał.

Próbowała w myśli ułożyć list do Teresy z rezygnacją z pracy. Równocześnie rzuciła się do robót domowych, chwytając za farby i pędzel.

Nick wrócił do domu późnym wieczorem. Była niedziela. Rachel zdążyła już wymyć pędzle i wzięła prysznic.

- Jesteś zmęczony - powiedziała, widząc jego ciężki krok. To nie była najlepsza pora na roztrząsanie jej planów.

- To były bardzo długie dwa dni - odparł.

Wiatr poruszył kuchennymi zasłonkami, a potem silniejszym pchnięciem zepchnął ze stołu gazetę.

- Wiatr się zbiera - zauważył, zamykając okno.

- Mówili, że front się przesuwa - powiedziała, powtarzając usłyszane o szóstej wiadomości. - Ale jest tylko dwadzieścia procent szansy na burzę dziś w nocy i trzydzieści na jutro.

- To znaczy, że nie spadnie ani kropla - uznał Nick. - Fatalnie, deszcz by się przydał. - Ziewnął. - Nie mam siły przejść przez podwórko.

- No to umyj się u mnie - poradziła, mając nadzieję, że nie będzie komentował jej pracy. - Mam dla ciebie zupę i sałatkę z kurczaka.

Oczy mu się zaraz zaświeciły.

- A co na deser?

Spędzał u niej więcej czasu niż we własnym mieszkaniu. Znając jego apetyt na słodycze, zadbała o to, zęby mieć zawsze coś słodkiego w kredensie albo w lodówce.

- Czekoladowe ciasteczka z karmelem. Nick poklepał się po brzuchu.

- Chyba jestem w niebie. To może dostanę jedno na drogę?

- Idziesz tylko piętro wyżej - zażartowała, zdając sobie sprawę, że w poniedziałek, po rozmowie z Teresą, ich żarciki się skończą. - Będą tu na ciebie czekać.

- A jak zasnę pod prysznicem i nie wrócę?

- Nie bój się, już ja cię obudzę.

- To mi się podoba - oświadczył, łypiąc na nią pożądliwie. Rachel popychała go na schody.

- No, pospiesz się, bo znowu zadzwonią po ciebie i nawet nie zdążysz zjeść.

- Tak, proszę pani - rzekł, znikając.

Słyszała nad głową lecącą w łazience wodę. W końcu co jej szkodzi przez kilka najbliższych godzin udawać, że wszystko jest w porządku? Wkrótce Nick dowie się o jej rezygnacji, a ona odejdzie, gdy tylko Teresa znajdzie kogoś na jej miejsce.

Podejrzewała, że Nick będzie na nią zły. To jednak nie mogło jej zmusić do codziennego wyczekiwania z lękiem na kolejną śmierć. Uważała też, że jeśli Nick kocha ją, jak utrzymuje, to powinien zaakceptować ją ze wszystkimi jej brakami. A jeśli nie...

Co ona mówiła pani Jones? Że nie wolno nigdy tracić nadziei? A sama zdusiła ją obiema rękami. Wstawiła zupę, by nie myśleć choć przez chwilę, nałożyła sałatkę na talerz.

Woda nad jej głową leciała jeszcze przez kilka minut. Tak długo, że ją to zaniepokoiło. Po chwili Nick zszedł na dół w samych szortach. Podniosła szybko wzrok ku jego twarzy.

- Już miałam tam wysłać posiłki.

Kiedy stanął obok niej, poczuła zapach jego wody.

- Cholera. Zaczekałbym, gdyby wiedział. - Pociągnął nosem. - Nie najgorzej tu pachnie.

- Dziękuję. - Zaprosiła go do stołu. - Smacznego. Nick rzucił się na jedzenie, jakby nie jadł nic cały dzień.

- Zawsze masz takie weekendy?

- Nie. Ale teraz była pełnia - wyjaśnił. Nagłe wypadki i porody mnożyły się dziwnie w tym cyklu księżyca. Ludzie tracili kontrolę nad emocjami, królowała przemoc.

Nick sięgnął po ciastko.

- Masz jeszcze? - spytał.

- Tak. Chcesz?

- Jak przeczytam gazetę.

- Położyłam ją na stoliku w pokoju - powiedziała, wstając, żeby pozmywać. - Zaraz do ciebie przyjdę.

Minęło dziesięć minut. Rachel weszła do salonu i zobaczyła, że Nick śpi na fotelu z gazetą na kolanach. Złożyła ją bezszelestnie. Pochyliła się i odgarnęła mu kosmyk z czoła. Nie ruszył się, nabrała więc śmiałości. Pocałowała go, czując smak czekolady i karmelu.

- Nie śpię - powiedział sennie.

- Ale czas do łóżka.

- Tu mi dobrze.

- Daj spokój. - Pociągnęła go do góry i poprowadziła do swojego łóżka, ponieważ sofa wydała jej się nagle zbyt niewygodna.

Mruknął coś pod nosem. Pewnie nic ważnego, bo kiedy tylko przyłożył głowę do poduszki, zapomniał o całym świecie.

- Dobranoc - szepnęła, gasząc światło. Na jego twarzy tańczyły cienie. Tak bardzo chciała z nim zostać. Jednak nie, pomyślała. Nie będzie przecież posypywać otwartej rany solą. Jeszcze przyszłoby jej do głowy coś głupiego, a potem trudniej byłoby zapomnieć.

Wzięła pod pachę dodatkową poduszkę i świeże prześcieradło i pomaszerowała na kanapę. Może sobie przynajmniej pomarzyć o Nicku. Zdawało jej się, że minęło ledwie kilka minut, kiedy obudził ją nieznośny hałas. Na jej zegarku była piąta. Dopiero po kilku sekundach uzmysłowiła sobie, że źródłem hałasu jest pager Nicka. Zapaliła światło, mrugając powiekami. Na pagerze rozpoznała numer szpitala. Była zła, że musi zbudzić Nicka. Podreptała do sypialni.

- Nick... - Dotknęła jego rozgrzanego snem ramienia. Zerwał się, o mało nie uderzając głową w jej brodę.

- Co jest?

- Twój pager.

- Dobra... - Wstał, zmarszczył czoło, jakby dopiero zdał sobie sprawę, gdzie się znajduje. - Spałem tutaj, a ty...

- Zamieniliśmy się - rzuciła.

Pchnęła go do kuchni, nie czekając, aż się w tym wszystkim połapie, przyrzekając sobie, że przeciągnie kabel telefoniczny do łóżka. Po chwili doszły ją urywki rozmowy. Przysiadła na brzegu łóżka i czekała. Kiedy Nick stanął w drzwiach kompletnie trzeźwy, widziała, że zaczął się jego dzień pracy.

- Mamy kogoś na urazówce - oznajmił.

- Dylan sobie nie poradzi? - spytała.

- Ma już sześć osób, a spodziewa się jeszcze dwóch.

- Wypadek?

- Bójka. Nie widziałaś moich butów?

- Są w salonie.

Poszła za nim i patrzyła, jak zawiązuje sznurowadła.

- Myślałam, że bijatyki to sobotnia specjalność, a niedzielne wieczory są ciche i spokojne.

- Wystarczy dobry zapalnik, a ci akurat znaleźli go w alkoholu - wyjaśniał. - Do zobaczenia. - Pocałował ją.

- Mam nadzieję.

O szóstej czterdzieści pięć Rachel stawiła się do pracy. Nick wciąż był w szpitalu, kończył zszywać poszkodowanych w bójce mężczyzn. Dylan wyglądał marnie, jakby na długo rozstał się z grzebieniem i maszynką do golenia.

- Mieliście ciężką noc - powitała go.

- Raczej wariacką - prychnął.

Rachel rozejrzała się. Pielęgniarka z nocnej zmiany pomagała Nickowi, pokoje wyglądały, jakby przeszedł przez nie gwałtowny sztorm.

- Idę wziąć prysznic i zjeść te gumowe jajka, które podają tu na śniadanie. Wypiję chyba pięć litrów kawy - rzekł Dylan.

- Myślałam, że kończysz dyżur rano.

- Zwykle tak, ale kolega ma pogrzeb w rodzinie. Obiecałem, że popracuję za niego dwa dni.

- Tak, dla ciebie to pestka - zażartowała sobie z niego. Dylan posłał jej . zmęczony uśmiech.

- Tylko nie mów nikomu.

- Idź już - pogoniła go. - Ktoś musi posprzątać ten bajzel.

Przez pół godziny słała łóżka, wyrzucała śmieci, uzupełniała braki. Gdy skończyła, Nick wyszedł akurat z pacjentem z jednego z pokoi. Był to mężczyzna po trzydziestce, całą lewą rękę miał obandażowaną, a drugą na temblaku. Miał podbite oczy, rozbity nos i cięcie na jednym z policzków. Zupełnie jakby rozegrał dziesięć rund twardej bokserskiej walki. Rachel podejrzewała, że personel szpitala miał z nim częsty kontakt.

- Proszę umówić się na zdjęcie szwów - usłyszała słowa Nicka - i niech pan się trzyma z daleka od tych swoich kolesiów.

Mężczyzna poskrobał się w głowę.

- Pan się nie przejmuje, doktorze. Mam dosyć, póki co.

Z tymi słowy zniknął za podwójnymi drzwiami, a Nick zbliżył się do Rachel.

- Dzień dobry. Zdążyłaś na końcówkę naszego horroru.

- Nawet nie chcę myśleć, jak wyglądali pozostali.

- Ten to królowa piękności w porównaniu z innymi.

Podszedł do nich Dylan, wyglądał jak nowo narodzony. Zgolił z twarzy zarost, włożył świeży, odprasowany fartuch, był wyraźnie odprężony.

- Widziałem się przed sekundą z Teresą - oznajmił. - Kazała ci przekazać, że dostała twoją wiadomość i przyjdzie tu, jak tylko będzie mogła.

Rachel zauważyła, że Nick wysunął antenkę.

- Wiadomość dla Teresy? - spytał. Rachel nie mogła się już wycofać.

- Nie mogę tu dłużej pracować, Nick...

- Nie dałaś sobie nawet tygodnia. Kiedy miałaś zamiar mi powiedzieć? Na samym końcu?

- Nie było cię w domu przez cały weekend. Nie miałam okazji.

- Miałaś mnóstwo okazji.

- Kiedy? Kiedy ledwo się doczłapałeś w nocy i zaraz zasnąłeś? A może tuż przed wyjściem, kiedy cię wezwali?

- Co z naszą umową? - spytał.

Zupełnie o tym zapomniała, ten cholerny kompromis.

- Nie powinnam była zaciągać żadnych zobowiązań. Twarz Nicka stała się chłodna i obca.

- Zawsze, ilekroć ktoś, włączając w to moją skromną osobę, próbował zmienić twoje zdanie, robiłaś wszystko, żeby udowodnić, że to ty masz rację. Powinienem był ci powiedzieć, że nie nadajesz się na pielęgniarkę. Wtedy ty udowodniłabyś mi, że się mylę.

- Czego chcesz ode mnie? - zawołała zdesperowana.

- Chcę, żebyś uwolniła się od Grace, Molly i wszystkich innych, którzy cię ciągną do tyłu. Zobacz wreszcie, że twoim życiem rządzą duchy!

Rachel stała jak wryta. Patrzyła, jak Nick odwraca się, robi kilka kroków, i znów się odwraca.

- Nie sądziłem, że tak łatwo się poddasz.

- Nie poddaję się - zaoponowała.

- A jak to nazwiesz? Przy tym dziecku było jeszcze kilka osób. Jakoś nie widzę, żeby stały w kolejce po zwolnienie. - Milczała, dorzucił więc jeszcze: - A ty widzisz?

Oczy paliły ją od tłumionych łez.

- Nie.

- Jeśli chcesz odejść, odejdź. Nie spodziewaj się tylko, że dam ci błogosławieństwo na drogę.

Wybiegł przez drzwi dla personelu, wpuszczając za sobą gwałtowny podmuch wiatru. Pogoda idealnie odzwierciedlała jego nastrój.

- Przykro mi, Rachel - przeprosił Dylan. - Nie powinienem był mu nic mówić.

- Nie wiedziałeś - szepnęła otępiała, zastanawiając się, jak długo przyjdzie jej odkochiwać się w Nicku.

- Przejdzie mu.

Rachel miała wątpliwości. Odchrząknęła, bawiąc się ołówkami w kieszeni fartucha.

- On nie toleruje porażek, a ja w jego mniemaniu właśnie poniosłam sromotną klęskę.

- On nie chce tylko...

Podniosła rękę, by mu przerwać, mówiąc:

- Można robić inne, równie pożyteczne i satysfakcjonujące rzeczy. On się złości, bo podjęłam tę decyzję samodzielnie.

- Nie znosiła tego gorzkiego tonu w swoim głosie.

- Denerwuje się, że marnujesz talent - skorygował Dylan.

- To jest tragedia.

Rachel wzniosła oczy do nieba.

- Studiujecie ten sam podręcznik, czy co?

- Nie, po prostu taka jest widocznie prawda. Twoje odejście nikomu nie przywróci życia. Mamy tylko jedno wyjście: uczyć się, żeby następna Cassie nie umarła. I pamiętać, że nie zmienimy pewnych praw natury.

Zza rogu wypadła Bonnie z przerażeniem w oczach.

- Zbliża się do nas nawałnica. Ostrzegają, że będzie wiało sto trzydzieści na godzinę. Właśnie słyszałam w radio! - wołała jak opętana.

W tej samej chwili usłyszeli trzaśniecie dachu, a potem coś strzeliło tak głośno, jak wystrzał z broni palnej.

Przez głośniki szpitalne radzono nie opuszczać budynku. Bonnie wygrzebała skądś małe tranzystorowe radio i postawiła je na biurku. Nadawano raport o zniszczeniach. Zbite okna, pozrywane szyldy, walące się drzewa to tylko niektóre ze szkód. Jeden z dziennikarzy donosił, że nawałnica atakuje krótkimi podmuchami wiatru o sile tornada.

Wkrótce policja musiała wysłać wozy strażackie niecałe dwa kilometry od szpitala, ponieważ zawalił się dach nad stacją benzynową, rozbijając dystrybutory. Rachel uświadomiła sobie wówczas, że gabinet Nicka znajduje się przecznicę od stacji benzynowej. Miała nadzieję, że Nick zdołał tam dotrzeć.

- Przygotujmy się - odezwał się Dylan. - Przy takim wietrze nie zabraknie nam pacjentów. A jeszcze gdyby zapaliła się ta rozlana benzyna... - Odpukał.

Rachel i Bonnie czym prędzej sprawdziły zapasy leków i środków opatrunkowych. Rachel zadzwoniła do Nicka. Nie było go w domu. W jego gabinecie natomiast odezwała się recepcjonistka:

- Przykro mi, doktor Sheridan jeszcze nie przyjechał - oznajmiła.

- Wie pani, gdzie mogę go znaleźć?

- Pewnie jest w drodze. Mam go złapać na pager?

- Tak, proszę - rzuciła Rachel. - Niech skontaktuje się z Rachel. - Miała ochotę sama go poszukać, ale nie pozwalało jej na to poczucie obowiązku.

Nie minęła godzina, kiedy zaczęli się pojawiać pierwsi poszkodowani. Przyjeżdżali karetkami i prywatnymi wozami, z rozmaitymi urazami, od skaleczenia rozbitą szybą aż do wstrząśnienia mózgu na skutek uderzenia fruwających w powietrzu przedmiotów.

- Często macie tu taką pogodę? - spytała Rachel Dylana, który zszywał właśnie ranę na głowie starszego mężczyzny.

- Za często - przyznał Dylan. - Niedługo ludzie zaczną wozić w samochodach kaski.

Pomimo harmidru dokoła, nie przestawała myśleć o Nicku. Minęła biurko, przy którym recepcjonistka wisiała wciąż na telefonie, i zapytała chyba po raz setny:

- Dzwonił doktor Sheridan?

Dziewczyna pokręciła głową. Rachel starała się nie denerwować. Tyle ze Nick nie zignorowałby pagera, wiedziała o tym, nawet gdyby nie miał ochoty na kontakt z nią.

- Martwię się o Nicka - wyznała Dylanowi w krótkiej przerwie między jednym pacjentem a drugim.

- Nie odezwał się dotąd? Potrząsnęła głową.

- Już prawie dwie godziny.

- Jeśli nie zgłosi się do momentu, kiedy uporamy się z kolejnym pacjentem, zadzwonię na policję.

Teresa ściągnęła trzy dodatkowe pielęgniarki do pomocy. Rachel nie mogła się nadziwić liczbie poszkodowanych, zupełnie jakby się mnożyli. Kiedy jednak karetka przywiozła kolejnego pacjenta, wszyscy pozostali przesunęli się na dalszy plan.

- Uraz jamy brzusznej - poinformował pielęgniarz. - Znaleźliśmy go pogrzebanego pod szczątkami stacji benzynowej. Ciśnienie dziewięćdziesiąt na sześćdziesiąt. Tętno sto.

Brzuch mężczyzny, zwłaszcza w lewej górnej części, był purpurowy.

- Enzymy wątroby, kreatyna, elektrolity - wyliczał zalecenia Dylan. - I mocz, żeby wykluczyć uszkodzenia nerek i dróg moczowych.

Pacjent był półprzytomny. Rachel pochyliła się nad nim, by obejrzeć ranę na jego czole.

Wtedy rozpoznała zakrywający oko pacjenta kosmyk.

- To Nick! - krzyknęła.

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Na miejscu Nicka ujrzała natychmiast Grace i Molly. Dreszcz przebiegł jej po plecach. Nie! Krzyczała w myślach, odsuwając tragiczne wizje. Przed nią leży Nick. Nie Grace ani Molly. Nick, który nie ma uszkodzonej głowy ani dziur w płucach. Nie wolno jej się teraz poddać.

Zmusiła się do chłodnego, obiektywnego spojrzenia. Nick miał poważne obrażenia wewnętrzne, ale, w przeciwieństwie do Grace i Molly, ma szansę. Wyciągnie go z tego, myślała, nawet gdyby miała wałczyć z demonami u bram piekła.

Wzmocniona swoim postanowieniem, Rachel niemal krzyknęła Nickowi do ucha:

- Nick, słyszysz mnie? Zamrugał powiekami.

- Co?

- Czy mnie słyszysz, Nick? - Szukała na jego głowie pod włosami guzów czy ran.

- Taaa. - Jęknął. - Nie... nie chcę cię... tutaj.

Rachel odskoczyła, jakby dostała policzek. Potem górę wzięła złość.

- To fatalnie, Nick - odparowała - bo mam zamiar zostać. Powiedz nam, gdzie cię boli.

- Tutaj. - Ledwo ruszył ręką, wskazując na lewy górny kwadrat brzucha.

- Wyjdziesz z tego - oświadczyła.

Nick najwyraźniej zaczynał tracić przytomność.

- Ciśnienie spada - powiedziała Bonnie. Rachel wzięła go za rękę, jego dłonie były białe.

- To szok. Zostań ze mną, Nick.

- Dajcie mu krew, jak tylko będą wyniki - zaordynował Dylan. - Potem prześwietlenie. Jak go ustabilizujecie, natychmiast tomografia komputerowa.

Rachel krzątała się gorączkowo, wykonując polecenia Dylana, obserwując ciśnienie Nicka, które zaczynało rosnąć. Nie pozwoli mu odejść, nie pozwoli.

Pół godziny, które zabrała tomografia, ciągnęło się w nieskończoność. Co chwilę dzwoniła do laboratorium, pytając o wyniki Nicka, chociaż wiedziała, że przeszkadza tylko laborantom w pracy. Wreszcie je otrzymali. Dylan, Tom Myles, radiolog, i Norm Hollander, chirurg, konferowali przy łóżku Nicka. Rachel czekała.

- Trzeba mu usunąć śledzionę - stwierdził Norm, wskazując na serię zdjęć. - Wątroba nie wygląda najgorzej, powinna się zregenerować. Ostateczną decyzję podejmę, jak otworzę brzuch.

Rachel złapała Nicka za rękę.

- Pojedziesz na chirurgię, naprawią ci tam parę usterek. Oblizał wargi i popatrzył na nią.

- Odejdź - szepnął.

Po raz drugi ją odepchnął, a zabolało tak samo.

- Powtarzasz się. Teraz ja decyduję - powiedziała twardo. - Nie wolno ci umrzeć. Nigdy bym ci tego nie wybaczyła.

Uniósł lekko kąciki ust.

- Nie umrę. A co... z innymi?

- Wszystko będzie dobrze. Z tobą też. W odpowiedzi ścisnął jej dłoń.

Wiatr przycichł. Dopiero po pewnym czasie zmniejszył się napływ jego ofiar. Rachel z ulgą przekazała obowiązki drugiej zmianie i poszła do poczekalni na chirurgii. Przeglądała bezmyślnie gazety, spacerowała, wypiła kawę i zadzwoniła do dziadków. Kazała im zostać w domu, obiecując, że da im znać, gdy tylko skończy się operacja.

W końcu musiała się zgodzić z tym, co wszyscy jej mówili. Nie jest winna śmierci Grace i Molly. Może pogrzebać te duchy wraz ze swoim poczuciem winy raz na zawsze. Czas podnieść głowę i ruszać naprzód. Niestety, przyszłość nie malowała się tak jasno jak kiedyś. Nick już jej nie chce. Skoro mówił to skręcany bólem, na pewno nie żartował.

Do poczekalni wszedł Dylan.

- Wiadomo coś?

- Nie. - Rzuciła na stolik gazetę. - Mam dość tego czekania.

Dobrze, że przynajmniej nie straciła tym razem twarzy, pomyślała. Nie mogła sobie wyobrazić, że stoi za szybą ograniczona do roli widza. To było zbyt przygnębiające.

Dylan odezwał się nagle:

- On tak nie myśli.

Wzruszyła ramionami, unikając jego wzroku.

- Myśli. Kiedy znajdzie się na oddziale, idę do domu.

- Zostań z nim - poprosił Dylan. Chciała się zaśmiać, ale wyszedł jej szloch.

- Nie. Przyjmuję jego decyzję, chociaż jest mi przykro. Dylan zmarszczył czoło, w końcu nie wytrzymał:

- Świetnie sobie poradziłaś.

Jego pochwała była dla niej cenniejsza niż olimpijskie złoto.

- Tak, chyba tak - powtórzyła. Zdała jakiś egzamin, zapanowała nad lękiem. Nick byłby pewnie szczęśliwy, gdyby wiedział, że odzyskała pewność siebie. Ale ten sam Nick nie potrafi zaakceptować jej wyborów.

- Wciąż chcesz nas opuścić?

- Tak - powiedziała po prostu. Widząc zdumienie Dylana, dodała: - Skończę remont i wracam do poprzedniej pracy. - Zerknęła na zegarek. - Czemu to tyle trwa?

- Chcesz, żebym tam zajrzał?

- A mógłbyś?

Dylan natychmiast podniósł się z krzesła.

- Zaraz wracam.

Nie zdążył jednak dojść do drzwi, kiedy pojawił się w nich doktor Hollander. Jego koszula i chirurgiczna czapeczka były mokre od potu.

- Nick przetrwał operację. Nie ma śledziony, trochę mu podreperowałem wątrobę, ale będzie dobrze.

Rachel ledwo widziała przez mgłę łez. Rzuciła się w objęcia Dylana.

- Przeżył! - zawołała, uwalniając się z objęć lekarza, który nie miał nic przeciwko jej spontanicznej reakcji.

- Przez kilka godzin zostanie na sali pooperacyjnej, na noc przeniesiemy go na intensywną terapię - mówił doktor Hollander. - Skoro to jeden z naszych, potraktujemy go po królewsku. Zresztą od początku ma wyjątkową opiekę. Może pani przy nim posiedzieć, jeśli pani chce.

- Dziękuję. - Postanowiła, że będzie to krótka wizyta.

- Zostanie w szpitalu do czasu, kiedy wątroba zacznie dochodzić do normy. W domu nie będzie mu wolno potem niczego ciężkiego podnosić.

Rachel wątpiła, by Nick pozwolił jej opiekować się nim w czasie rekonwalescencji. Przemilczała to jednak. Stan ich wzajemnych stosunków nie powinien nikogo obchodzić.

- Mogę go teraz zobaczyć?

- Oczywiście.

Nie traciła czasu, miała ważniejsze rzeczy do zrobienia niz wysłuchiwanie, jak doktor Hollander wylicza skrupulatnie wszystkie swoje ruchy. Teraz pragnęła tylko dotknąć Nicka, przekonać się na własne oczy, że przeżył. Potem zniknie z jego życia, jak tego pragnie Nick. Nie ma sensu mówić mu, jak bardzo go kocha.

Wiedziała co prawda, czego może się spodziewać, a mimo to widok Nicka zawiniętego w bandaże przyprawił ją o drżenie serca. Nad jego łóżkiem znajdował się monitor, do którego chory był podłączony.

- Cześć.

- Ty... nie... poszłaś - odezwał się ochryple.

- Mówiłam ci, ze nie odejdę - rzekła pogodnie. - A teraz śpij. Wszystko będzie dobrze.

- Tak... przepraszam... za to... co powiedziałem. Nie była pewna, o czym mówi Nick.

- Nie przepraszaj. Mówiłeś to, co myślisz.

- Zostań... - Zabrzmiało to jak rozkaz. Rachel sądziła, że się przesłyszała.

- Chcesz, żebym z tobą została?

- Tak. Nie chciałem... żebyś się czuła winna.

O mało jej szkła kontaktowe nie wypłynęły. Pomyśleć, że bardziej martwił się o nią niż o siebie!

- Nick...

- Kocham cię - szepnął z wysiłkiem.

- Nick - powtórzyła, unosząc rękę, by otrzeć oczy. - Ja też cię kocham.

Dwa dni później Nick siedział w swoim szpitalnym łóżku, skubiąc szpitalny posiłek.

- Nie mogłabyś przemycić czegoś jadalnego? - spytał. Rachel przyglądała się jarzynowej zupie i galaretce.

- Chciałbym skorzystać z moich zębów, zanim zapomnę, do czego służą.

- Doktor Hollander na pewno zmieni ci wkrótce dietę.

- Wkrótce. Łatwo mówić. A jak idzie remont?

- Nie idzie. Jestem zajęta pracą i tobą.

- Na pewno chcesz pracować dalej w zawodzie? - pytał, wpatrując się w nią.

Twarz Rachel rozjaśnił uśmiech.

- Tak.

- Cieszę się. I nie masz już poczucia winy?

- Jeśli chodzi o Grace i Molly, nie - oznajmiła. - Z pewnością będzie mi się to zdarzać, zwłaszcza w przypadku dzieci.

- Bardzo mi przykro, że tak cię ostro potraktowałem tamtego ranka - rzekł.

- Hej - odezwała się. - Przyrzekliśmy sobie, że koniec z poczuciem winy. Ale - uprzedziła - po powrocie Merrilee wracam na pół etatu. Trzeba skończyć dom.

- Gdybyśmy wynajęli robotników, skończylibyśmy do października.

- Nie stać nas na to. I po co się spieszyć?

Uniósł ramiona, jakby nie miał na myśli nic ważnego.

- Moglibyśmy tam urządzić wesele. Rachel osłupiała.

- Nasze wesele?

- Byłoby chyba przyjemnie. Jeśli chcesz, oczywiście. - Jego wahanie było dla niej zaskakującą nowością.

- Obawiam się, że wciąż będziemy się o coś spierać - powiedziała, choć najchętniej krzyczałaby z radości. - Przemyśl sobie, czy warto się w to pakować.

- Ja dam radę, jeśli ty jakoś sobie poradzisz. Zarzuciła mu ręce na szyję.

- To jedno, w czym muszę się z tobą zgodzić.

Tydzień po powrocie z miesiąca miodowego na Hawajach Rachel wręczyła Nicowi łom i młotek.

- Po co mi to? - spytał.

- Przewróciliśmy ten dom do góry nogami, a do tej pory nie naprawiliśmy skrzypiących desek w podłodze.

- Aha - mruknął. - Mówiłem ci, że te tapety bardzo mi się podobają?

- Wiele razy. - Zresztą nigdy nie miała dosyć jego komplementów. Wybrała ostatecznie głębokie nasycone kolory do pokoi, a korytarze ozdobiła dodatkowo rozwichrzonymi pociągnięciami pędzla.

Nick przyklęknął w miejscu, gdzie skrzypiały deski, Rachel zaglądała mu przez ramię.

- Wiesz, co masz robić?

- Tak, a jeśli nie, na pewno mi powiesz w razie czego.

- Bardzo śmieszne - powiedziała, kładąc mu rękę na plecach. Ciągle dotykała go od chwili wypadku, jakby musiała wciąż na nowo przekonywać się, że jest prawdziwy.

Podważył lekko deskę. Z pierwszą poszło mu łatwo, z drugą także. Nagle znieruchomiał z dziwnym wyrazem twarzy.

- Coś tam jest.

Rachel zaraz pomyślała o myszy i zadrżała.

- To pudełko.

- Pudełko? - Wypełniła ją fala podniecenia. - Dawaj.

- Zaraz. Ciężkie jest.

Powoli wyjmował z ciemnej dziury metalową szkatułkę. Była potwornie zakurzona i zamknięta na kłódkę.

- A więc jednak jest tu skarb... Mogę otworzyć?

- Masz kluczyk?

Przypomniała sobie pęk kluczy, który babka dała jej w dzień jej przyjazdu do Hooper. Były tam wszystkie - stare i nowe - klucze należące do tego domu.

- Momencik, sprawdzę.

Zbiegła na dół, chwyciła pęk kluczy z szuflady w kuchni i pognała z powrotem do Nicka.

- Dziadek je oznaczył, ale jednego nie potrafił dopasować.

- Podała go Nickowi. - Spróbuj.

Kurz i rdza zniszczyły dawny mechanizm, a jednak po kilku próbach zamek zaskoczył.

Rachel miała ochotę tańczyć z radości.

- Zaczekaj! - zawołała. - Nie otwieraj jeszcze. - Przytrzymała wieko.

Nick patrzył na bliską mu osobę, jakby straciła rozum.

- Czemu?

- Najpierw zgadnij, co jest w środku.

- Na Boga, Rachel, skąd mogę wiedzieć, co było ważne dla kogoś, kto żył sto lat temu? - Wzruszył ramionami. - Pieniądze. Złote monety.

- Moim zdaniem biżuteria. - Zerknęła na diament w obrączce na swoim palcu.

- Mogę już otworzyć? - spytał z pobłażliwym uśmiechem.

Rachel patrzyła do wnętrza pudełka z otwartymi ustami. Zamiast błyszczących monet czy lśniących kamieni, leżał tam woreczek z impregnowanego materiału.

Nick wyjął go i rozwiązał. Zajrzawszy do środka, zaniósł się histerycznym śmiechem. Wyciągnął z woreczka garść banknotów konfederackich.

- Rozumiem, ze twoi przodkowie sądzili, że w wojnie secesyjnej zwycięży Południe. Niestety, mylili się.

Rachel przysiadła na piętach i podejrzliwie wlepiała wzrok w legendarny skarb Bóydów.

- Nie wierzę.

- Jesteś rozczarowana, że nie znaleźliśmy prawdziwego skarbu?

Uniosła głowę z urażonym spojrzeniem i uśmiechem.

- Ja znalazłam.

- Coś przede mną ukrywasz? Co znalazłaś? Rachel patrzyła mu prosto w oczy.

- Ciebie...



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
239 Matthews Jessica Skarb Boydów
096 Jessica Matthews Jesteś zbyt blisko
Jessica Matthews A Mother s Special Care [HMED 112, MMED 1126] (v0 9) (docx) 2
296 Jessica Matthews Dzień radości
Jessica Matthews Dzień radości
Jessica Matthews Czas ukojenia
239 Matthews Jessica Skarb Baydow
181 Matthews Jessica Nie rzucaj słów na wiatr
454 Matthews Jessica Ślub ordynatora
Matthews Jessica Nie rzucaj slow na wiatr M118
089 Matthews Jessica Dla dobra dziecka 2
327 Matthews Jessica Ocalone życie
M296 Matthews Jessica Dzień radości
Matthews Jessica Jestes zbyt blisko
Matthews Jessica Harlequin Medical 501 Potrójne szczęście
Matthews Jessica Prawdziwa perla
215 Matthews Jessica Prawdziwa perła
Matthews Jessica Miasto nadziei
454 Matthews Jessica Ślub ordynatora

więcej podobnych podstron