Transylwański Romans
Wracając do domu zauważyłam cały plik listów w skrzynce.
„Pewnie znowu same rachunki” - westchnęłam.
Wyciągnęłam pocztę, wrzuciłam ją do torebki i wdrapałam się na pierwsze piętro. Byłam tak zmęczona po pięciu godzinach wykładów, że nie marzyłam o niczym innym, jak tylko gorącej herbacie i drzemce. Zagotowałam wodę, w półce znalazłam kilka torebek zielonej herbaty. Ze szklanką parującego napoju w ręce wróciłam do pokoju. Siadłam na fotelu i zmusiłam się do przejrzenia tych listów. Wśród nich znalazł się rachunek za wodę, drugi za telefon, spóźniona kartka imieninowa od ciotki z Gdyni i przypomnienie o zbliżającym się terminie przeglądu mojego dwunastoletniego Malucha.
Moją uwagę przyciągnęła niewielka koperta bez adresu nadawcy. Jednak nie to było dziwne. Najbardziej zaciekawił mnie pożółkły ze starości papier, brak znaczka pocztowego i ozdobny charakter pisma, którym napisano mój adres. Zauważyłam, że słowa była napisane piórem atramentowym. Otworzyłam kopertę i wyjęłam pojedynczą kartkę.
Do Szanownej Panny Estery Czarneckiej, - zaczęłam czytać. Angielski tekst listu został napisany tym samym ozdobnym charakterem pisma, co adres. - Mamy zaszczyt zaprosić Pannę na wizytę w naszej willi na peryferiach miejscowości Veresti w Rumunii. Prosimy nie martwić się o koszta, zapewnimy Pannie wszelkie wygody. Oto adres willi: Droga na Przełęcz, numer 31, na wschód od Veresti. Nie sposób nie trafić. Liczymy na szybkie przybycie Panny. Z poważaniem… Ioan i Hanna Vrolok.
Zdziwiłam się tajemniczym listem. Nie znałam nikogo z Rumunii, a już tym bardziej nikogo, kto miałby własną willę. W dodatku nadawcy nie podali numeru telefonu, nie mogłam więc do nich zadzwonić i dowiedzieć się o celu wysłania tego listu. Odłożyłam kartkę na stół. Sięgnąwszy po herbatę, zastanawiałam się nad tą propozycją. Wyjazd w ciemno do obcego kraju, do nieznajomych ludzi, było przecież niedorzecznym pomysłem.
Niemal w tej samej chwili zadzwonił telefon. Podniosłam słuchawkę.
Estera Czarnecka? - odezwał się cichy, tajemniczy - Proszę przyjąć zaproszenie, które właśnie pani dostała. Proszę go nie lekceważyć. Może pani na tym dużo skorzystać. - zaraz potem rozmówca się rozłączył.
Nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć. Nie mogłam zapomnieć brzmienia tamtego głosu w słuchawce. To wszystko wydawało się dziwne i niebezpieczne. Ale ciekawość wzięła górę nad zdrowym rozsądkiem. Od najbliższego tygodnia miałam mieć przerwę w wykładach. W ciągu najbliższych dni uregulowałam wszystkie swoje sprawy i spakowałam do walizki najlepsze ciuchy. W końcu nie wypadało się pokazać bogaczom w byle czym.
Kupiłam bilet do Veresti. Wymieniłam jeszcze trochę pieniędzy, żeby mieć za co dotrzeć do willi. W niedzielę wsiadłam do pociągu i ruszyłam w podróż.
Większość drogi przespałam. Obudził mnie dopiero celnik sprawdzający paszporty przy wjeździe na Rumunię. Znowu zaczęłam się zastanawiać, czy dobrze postąpiłam, wyjeżdżając. W sumie, nic nie trzymało mnie w Polsce. Z rodziną kontaktowałam się tylko w razie konieczności, nie miałam wielu przyjaciół ani nikogo bliskiego. Na studiach układało mi się różnie, jakimś cudem udawało mi się zaliczać kolejne semestry. Nie miałam za czym tęsknić. Mimo że miałam dwadzieścia cztery lata, byłam sama, a ostatniego chłopaka miałam dosłownie wieki temu. Z drugiej strony, jechałam przecież w nieznane. Kim byli ci Vrolokowie? To nazwisko wydawało mi się znajome, chociaż byłam pewna, że nigdy nie spotkałam nikogo z tej rodziny. Nie mogłam przypomnieć sobie, gdzie je słyszałam.
Krajobraz za oknem powoli się zmieniał. Jechaliśmy wzdłuż Beretji, niewielkiej rumuńskiej rzeki, kierując się do Kluża. Dotychczas przejeżdżaliśmy przez niziny, ale teraz teren zaczął się wznosić. Tylko jakieś 250 kilometrów dzieliło nas od Karpat, których szczyty widziałam na horyzoncie. Pociąg jechał szybko i niebawem zatrzymał się na stacji w Klużu. Stacja była bardzo stara, podobnie jak budynki wkoło. Ale dopiero atmosfera panująca w Bystrzycy sprawiła, że poczułam się trochę nieswojo. Dawna zabudowa, ostre górskie powietrze i otaczające miasto ośnieżone szczyty gór odcinające się od błękitnego nieba… to było naprawdę niesamowite. Poczułam się jak w innym świecie. Niedaleko torów dostrzegłam duży, stary pałac, nad którego drzwiami pisało „Coroana de aur, Touristen willkommen.” To musiał być jakiś hotel. Tuż obok stał mniejszy, malowany na żółto, budynek. Zdawało mi się, że byłam tu wcześniej, że znam ten dom. Czułam się, jakbym nagle przeniosła się w dawne czasy, w czasy, kiedy te budynki były jeszcze młode. Na szczęście do rzeczywistości przywrócił mnie widok samochodów na asfaltowych drogach, wijących się wokół zboczy.
Godzinę później przekroczyliśmy łańcuch Karpat i dojechaliśmy do Veresti. Słońce chowało się już za najwyższymi szczytami, z gór schodziła mgła. Wysiadłam z pociągu z dwiema walizkami i stanęłam na peronie. Po chwili wyszłam z dworca i postanowiłam znaleźć środek dojazdu do willi. Czułam się, jakby jakieś nieznane siły przeniosły mnie do innego świata. Zabudowa miasta była utrzymana w dawnym, chyba jeszcze średniowiecznym stylu. Wprawdzie „kocie łby” na ulicach zastąpiono asfaltem, a po jezdniach jeździły bynajmniej nie średniowieczne samochody, ale mnie ogarnęła dziwna atmosfera tego miejsca. Od czasu do czasu przejeżdżały wozy ciągnięte przez konie.
Wreszcie znalazłam postój taksówek. Na parkingu nie było ich wiele, zaledwie cztery. Podeszłam to tego kierowcy, który najmniej przypominał zbira.
Dobry wieczór, ile kosztowałby kurs do Drogi na Przełęcz, numer 31? - zapytałam po angielsku. Około czterdziestoletni mężczyzna z wąsem w pierwszej chwili spojrzał na mnie, jakby nie rozumiejąc pytania. Potem podniósł głowę i popatrzył na ciemniejące niebo i mruknął coś do siebie.
Jest pewna, że chce tam jechać? - z trudem złożył zdanie po angielsku - Teraz, o zmroku, nikt się tam nie zapuszcza. To niebezpieczne.
Jestem pewna. - odparłam ze znużeniem. Byłam pewna, że taksówkarzowi chodzi o jakichś opryszków, którzy plątają się po nocy w tamtej okolicy. Możliwe było też, że w lasach, które otaczały miasteczko, grasowały wilki, które atakowały zagubionych turystów. Słyszałam o przypadkach, kiedy wilki zabijały ludzi, a potem winą obarczano jakieś tajemnicze stwory. Niemniej w dzisiejszych czasach takie rzeczy się nie zdarzały. Jednocześnie to stwierdzenie przypominało mi coś i pogłębiało atmosferę tajemniczości, jaka panowała w Veresti. Nie przejmowałam się żadnym niebezpieczeństwem, chciałam tylko wreszcie przyłożyć głowę do poduszki i spać.
Mężczyzna jeszcze raz spojrzał w niebo, jakby licząc, ile czasu zostało jeszcze do zapadnięcia całkowitych ciemności.
No dobra, - oblizał wargi - ale niech sobie nie myśli, że będę na nią czekał. - powiedział w końcu.
Wsadził moje walizki do bagażnika, ja sama wsiadłam na przednie siedzenie i ruszyliśmy. Miasteczko było niewielkie i szybko zeń wyjechaliśmy. Zaraz za położonym w dolince Veresti zaczynały się wzgórza. Droga, którą jechaliśmy, zgodnie z nazwą, biegła zboczem jednego z nich. Po obu stronach znajdowały się domki jednorodzinne. Potem droga skręciła i wjechała w las, pnąc się w górę po zboczu. Robiło się coraz bardziej niesamowicie, gęsta mgła spowijała ciemne pnie drzew i powoli wdzierała się na drogę. Gdyby nie ostatnie promienie słońca i reflektory taksówki, które oświetlały nam drogę, czułabym się zupełnie jak w jakimś horrorze.
Dlaczego mówił pan, że zapuszczanie się tutaj po zmroku jest niebezpieczne? - zapytałam.
Nie wie? - zdziwił się taksówkarz - Zamek, do którego jedzie, jest nawiedzony. Jest pewnie jakąś spirytystką albo inną badaczką duchów. Było już kilku takich, ale nikogo nie widziałem. W nocy w zamku dzieją się dziwne rzeczy, razem z mgłą demony próbują zakradać się do Veresti. To wszystko wina tych… - ściszył głoś niemal do szeptu - …Vroloków. Pewnie nie wie, co to znaczy. Nasi przodkowie mówili tak na złe stwory. Oni, ci Vrolokowie, zawarli pakt z diabłem. Są tutaj od wieków, ich ród jest równie stary co zamek, w którym mieszkają. Jak chce, to możemy jeszcze zawrócić, ale sama prosiła. - skwitował.
Przełknęłam głośno ślinę. Czyżbym nagle znalazła się na planie jakiegoś horroru? Przez moment miałam ochotę zawrócić i wracać najbliższym pociągiem do Polski. Przezwyciężyłem szybko strach. Owszem, zjawiska paranormalne zawsze mnie interesowały. Niegdyś okultyzm był moją prawdziwą pasją, ale te czasy dawno minęły. Już dawno zdążyłam się przekonać, że żadne nadnaturalne rzeczy nie mają prawa bycia. Przecież duchy nie istnieją, a tę opowieść mężczyzna sprzedaje pewnie wszystkim przyjezdnym!
Proszę jechać dalej. - powiedziałam - Chciałabym jak najszybciej dostać się na miejsce.
Taksówkarz tylko wzruszył ramionami i nadepnął na pedał gazu. Jechaliśmy pustą drogą, wokół był tylko las i mgła. Robiło się coraz ciemniej, a kierowca raz po raz spoglądał ze strachem w oczach w lusterka. Ja też czułam się niepewnie. Starałam się myśleć racjonalnie i cały czas wyzywałam sobie, po co czytałam tyle książek o duchach i innych nienormalnych zjawiskach.
Wreszcie zobaczyłam szczyt wzgórza. W czerwonawym świetle zachodzącego słońca ukazała się ogromna budowla. Był to wspaniały zamek, równie stary co większość budynków w centrum miasteczka. Jego ciemne mury osnute mgłą, dwie wysokie wieżyczki odcinające się na tle nieba, wszystko było obce, a jednocześnie dziwnie znajome. Nigdy wcześniej nie byłam tutaj, ale w niewiadomy sposób znałam to miejsce. Wydawało mi się, że byłam tu w snach. Potrząsnęłam głową. Nadal nie wiedziałam, dlaczego ci Vrolokowie, których tak bardzo bali się mieszkańcy miasteczka, zaprosili mnie do siebie.
Taksówkarz zatrzymał się przed wielką metalową bramą zamku.
Jesteśmy na miejscu. - powiedział ściszonym głosem - Zaraz wyjmę walizki. I jeszcze jedno… współczuję pannie. Życzę szczęścia. - dodał po chwili.
Westchnęłam cicho. Miałam już dość tych bajeczek. Panująca wokół atmosfera była wystarczająco tajemnicza, nie potrzebowałam, żeby ktoś mnie dodatkowo straszył. Wręczyłam kierowcy wymienioną sumę. Moim zdaniem była stanowczo za wysoka, ale nie miałam najmniejszej ochoty na kłócenie się. Mężczyzna wyjął moje walizki, siadł za kierownicę i szybko odjechał. Przez chwilę widziałam światła odjeżdżającego samochodu, potem zostałam zupełnie sama w zapadających ciemnościach.
Obejrzałam bramę i mury. Po obu stronach wrót stały kamienne rzeźby przedstawiające jakieś stwory. Przypominały ludzi, ale z ich pleców wyrastały nietoperze skrzydła. Twarze obu miały ostre rysy, zatarte upływem czasu, a z wąskich ust wyglądało coś, co miało chyba przedstawiać kły.
Na metalowej bramie znalazłam dużą okrągłą kołatkę. Zapukałam kilka razy. Nie chciałam zostawać tutaj, gdzie w każdej chwili coś mogło mnie zaatakować. Czekałam długą chwilę, zanim po drugiej stronie murów usłyszałam ciche kroki. Zaraz potem jedno skrzydło uchyliło się ze skrzypnięciem, przywodzącym na myśl żałosny jęk.
Kto tam? - odezwał się czyjś głos.
Estera Czarnecka. - odparłam - Zostałam tu zaproszona przez państwo Vroloków.
Niemal słyszałam, jak postać za drzwiami się zastanawia. Wreszcie wrota rozwarł się szerzej. Zobaczyłam starszego mężczyznę w garniturze. On także miał na twarzy wypisany strach przed tajemniczym zamczyskiem i jego równie tajemniczymi mieszkańcami. Po raz kolejny tego dnia zaczęłam się zastanawiać, co za idiotyczny pomysł miałam, żeby tutaj przyjechać. Mężczyzna, najwyraźniej lokaj, chwycił moje walizki i poprowadził mnie dziedzińcem w głąb zamku.
Nie przyglądałam się dokładnie wnętrzom. Szczególnie, że lokaj niemal przebiegł przez dziedziniec i wprowadził mnie do salonu. Ściany wokół były nagie, zbudowane z szarego kamienia, oświetlone tylko ogromnymi świecznikami. Wszystko wyglądało tak, jakby nic nie zostało ruszone od czasów średniowiecza. Zatrzymałam się widząc, ze mój przewodnik przystanął i położył walizki.
Proszę tu chwilę poczekać. - powiedział mocno zdenerwowany. Mówił czystą angielszczyzną, chociaż z pewnością wywodził się z okolic Veresti - Młody panicz na pewno za chwilę zejdzie, państwo tez pewnie niedługo się pojawią. Ja już wychodzę, zobaczę panienkę jutro rano.
Pan nie zostaje tu na noc? - zapytałam.
Nie, panienko. Nikt przy zdrowych zmysłach tu nie nocuje. Nie mam zamiaru zwariować ani stracić życia. - wyjaśnił i mruknąwszy pod nosem coś w rodzaju „Spokojnej nocy” wyszedł.
Znowu zostałam sama. Oglądałam nagie ściany, powieszone na nich z rzadka stare gobeliny i wspaniałe lichtarze. Posadzka była wyłożona marmurem, ale dywan leżał tylko w rogu pomieszczenia, gdzie niedaleko wygaszonego kominka stał okrągły stół i sześć krzeseł. Wszystkie meble były bogato rzeźbione, wykonane z mahoniu albo podobnego drewna. W sumie wystrój by dość skromny, utrzymany w późnośredniowiecznym stylu. Zdawało się, że od kilku wieków te sprzęty nie zostały dotknięte ręką człowieka. Wprawdzie nigdzie nie było kurzu, ale mimo to zamek wydawał się opuszczony, i to już od bardzo dawna. Co za ludzie tutaj mieszkali?
Na wyższe piętra prowadziły szerokie, ciosane w kamieniu schody. To właśnie po nich bezszelestnie zszedł wysoki, ubrany w czerń młodzieniec. Wyglądał, jakby pochodził z innej epoki. W jego bladej twarzy było coś niesamowitego, hipnotyzującego. Nie mogłam oderwać wzroku od jego ciemnych oczu, w których błyszczały jakieś dziwne iskierki. Jego kruczoczarne, idealnie ułożone włosy podkreślały jeszcze bardziej bladość jego cery i ostre rysy twarzy. W jego zwinnych, ostrożnych ruchach było coś tajemniczego. Domyśliłam się, że to właśnie jest młody panicz Vrolok.
Kim panienka jest? - odezwał się nadzwyczaj ciepłym głosem.
Nazywam się Estera Czarnecka. - odpowiedziałam - Zostałam tutaj zaproszona…
Ach, tak, pamiętam. Rodzice wspominali mi coś o panienki przyjeździe. Przygotowali już nawet komnatę dla panienki. - wyjaśnił angielszczyzną z dziwnym akcentem. Teraz, kiedy stał bliżej, widziałam jego grube brwi, wydatne kości policzkowe i wąskie wargi. Jego twarz była dość chuda, widać było starszawy wiek mężczyzna.
Chciałam coś powiedzieć, ale słowa uwięzły mi w gardle.
Nazywam się Vlad, jestem najmłodszy z rodu Vroloków. - mężczyzna uśmiechnął się słabo i podał mi rękę. Zaczerwieniłam się lekko i odwzajemniłam uścisk. Jego dłoń była zimna i silna.
Vlad chwycił moje walizki i zaprowadził mnie na górę. Dopiero wtedy zauważyłam, że na kamiennej poręczy wyrzeźbiono różne gargulce, a wszystkie miały te same ostre rysy i wystające kły, co posągi przy bramie. Potem przeszliśmy wspaniałym korytarzem. Na ścianach wisiały ogromne portrety różnych ludzi, zarówno kobiet jak i mężczyzn. Wszyscy mieli ciemne włosy i wyjątkowo bladą cerę. Nie przyglądałam się im, musiałam niemal biec, żeby nadążyć za moim przewodnikiem. Poza tym byłam głodna i zmęczona. Chociaż wszystko wokół było tajemnicze, owiane atmosferą zupełnie jak z jakiegoś horroru, nie czułam strachu.
Wreszcie zatrzymaliśmy się przez jakimiś drzwiami. Tutaj, w korytarzu, było ich całkiem sporo. Vlad otworzył je i wszedł do środka, a ja zaraz za nim. Znaleźliśmy się w dużej komnacie. W środku panowały ciemności, dopóki chłopak nie pozapalał świec z trójramiennych lichtarzy. Na podłodze leżał puszysty dywan, na ścianach wisiało kilka starych gobelinów, a z sufitu zwisał żyrandol. Główną część pokoju zajmowało ogromne łóżko z baldachimem. Poza tym w pomieszczeniu stała też rzeźbiona szafa, a w rogu zauważyłam kolejne drzwi. Jednak czegoś tu brakowało, chociaż na początku nie uświadamiałam sobie, czego. Dopiero po chwili zrozumiałam, że podobnie jak w innych zamkowych pomieszczeniach, panował tutaj półmrok. Wprawdzie na jednej ze ścian znajdowało się niewielkie okno i grube zasłony, ale za nim panowała nieprzenikniona ciemność. Widać było tylko białe chmury mgły otulające zamczysko i nieliczne dalekie gwiazdy.
Gdzieniegdzie paliły się świece, rozświetlające złowieszczy mrok. Oglądałam wszystko w ich niepewnym, migoczącym świetle, a to tylko pogłębiało niesamowitość otoczenia.
Nie macie tu prądu? - zdziwiłam się.
Och nie, mamy. Nie tak dawno kazałem zamontować generator, ale rodzice nie zgodzili się na używanie go bez konieczności. Wolą naturalne światło. Oni są trochę dziwni, sama panienka zobaczy. Wydaje im się, że żyją w czternastym a nie w dwudziestym pierwszym wieku.
Proszę, mów mi po imieniu. Jestem Estera. - przerwałam mu.
Bardzo chętnie, ale nie przy moich rodzicach. Nie znasz ich, czasami ciężko się z nimi dogadać. Ale, ale, ty chyba jesteś głodna, co? Pewnie chciałabyś się przebrać. Za tamtymi drzwiami jest łazienka, odśwież się. Będę czekał na dole, zaprowadzę cię do kuchni.
Skinęłam głową. Z przyjemnością zdjęłam wreszcie płaszcz i zimowe buty. Wprawdzie był już kwiecień, ale w górach nadal panowały mrozy. Cieszyłam się, że zabrałam ze sobą ciepłe bluzy. Wybrałam kilka nowych ciuchów i poszłam do łazienki. Musiałam wziąć ze sobą świecę, bo w środku panowały ciemności. Nigdzie nie mogłam znaleźć wyłącznika światła. Wyjęłam z kieszeni zapalniczkę, pozapalałam znajdujące się w pomieszczeniu świece i w ich blasku przyjrzałam się wystrojowi. Domyśliłam się, że Vlad zdołał namówić swoich staroświeckich rodziców, żeby podłączyli wodę do zamku, bo po odkręceniu kurka we wspaniałej wannie z kranu natychmiast puścił się strumień wrzątku.
Odwróciłam się gwałtownie, czując czyjaś obecność. Myślałam, że może Vlad przyszedł, żeby mi o czymś powiedzieć, albo po prostu chciał mnie podglądać. Ze zdumieniem stwierdziłam, że w pokoju nie było nikogo. Wszystko, co się tutaj działo, było conajmniej dziwne. Westchnąwszy, rozebrałam się i weszłam do wanny. Nie miałam jednak szans, żeby się zrelaksować. Już chwilę później usłyszałam żałosne wycie wilków. Znajdowałam się za grubymi murami zamku, na pierwszym piętrze, ale zdawało mi się, że zwierzęta znajdują się tuż przy oknie. Zrzuciłam całą winę na mgłę spowijającą wszystko białym całunem. To pewnie dlatego źródło dźwięków wydawało się być bliżej niż w rzeczywistości.
Kilka minut później usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Szybko owinęłam się w ręcznik, z bijącym sercem podeszłam do drzwi i lekko je uchyliłam. Sądząc po tajemniczych odgłosach, w sąsiedniej komnacie mogło znajdować się dosłownie wszystko. Na szczęście, za drzwiami stał tylko Vlad.
Mam nadzieję, że nie przeszkadzam pa… tobie. - powiedział - Moi rodzice właśnie przyszli i chcieli cię widzieć. A ja chciałbym chwilę z tobą porozmawiać, zanim się z nimi spotkasz.
Tylko się ubiorę, dobrze? - odparłam z uśmiechem, chociaż był on wymuszony - Poczekaj chwilkę.
Szybko wcisnęłam się w dżinsy i bluzkę z koronkami. Na szczęście miałam krótkie włosy, więc nie spędziłam dużo czasu na czesaniu ich. Jednak kiedy chciałam się umalować, przeżyłam szok. W całej, jakże ogromnej, łazience nie było żadnego lustra. Na ślepo przypudrowałam trochę twarz i nałożyłam odrobinę szminki. Nie chciałam pokazywać się Vladowi i jego rodzicom zupełnie bez makijażu. W jednej z walizek miałam niewielkie lusterko, ale zrezygnowałam z zamiaru szukania go. To zajęłoby zbyt dużo czasu
Okazało się, że zapomniałam zabrać ze sobą butów. Kamienna posadzka w łazience była zimna. Bosymi stopami przebiegłam przez nią szybko, otworzyłam drzwi i wskoczyłam na dywan. Przy okazji omal nie potrąciłam Vlada, ale chłopak odskoczył tak zwinnie, że stanęłam jak wryta. Dotychczas widziałam taką grację ruchów tylko u jakichś akrobatów. Opanowałam zdumienie i spojrzałam ukradkiem na nogi mojego gospodarza. Nie wiedziałam, jakie zwyczaje panują w zamku, i czy można chodzić tu w tym samym obuwiu, co na zewnątrz. Vlad miał na sobie wysokie skórzane buty z grubą podeszwą. Byłam pewna, ze mężczyzna niedawno wychodził, czuć było od niego mrozem, a buty były jakby zabłocone.
Wreszcie… - mruknął niezrozumiale, jakby sam do siebie - Już myślałem, że się do ciebie dobrali…
Popatrzyłam na niego nie rozumiejąc, co ma na myśli. Siadłam na łóżku, żeby zapiąć swoje kozaki.
Słucham cię. - powiedziałam - Aha, czy mógłbyś mi najpierw powiedzieć, dlaczego twoi rodzice mnie tu zaprosili? Szczerze mówiąc, nie znam nikogo z waszej rodziny, ba, nigdy o was nawet nie słyszałam.
Widzisz, Estero, skądinąd wiemy, że interesujesz się okultyzmem. Kiedyś… kiedyś pewien spirytysta, który u nas gościł, opowiedział nam, że widział cię, i że masz niepowtarzalny dar wiązania ze sobą faktów. Dlatego… wiesz, mamy tutaj wspaniałą bibliotekę obfitującą w tomy o okultyzmie i różnych zjawiskach paranormalnych. Część tych ksiąg pochodzi jeszcze z trzynastego i czternastego wieku, z początków istnienia naszego rodu. - byłam niemal pewna, że Vlad coś kręci. Po pierwsze ton jego głosu był niepewny, brakowało mu tej władczości. Po drugie, nie znałam żadnego spirytysty.
Ale widzisz, ja już od dawna przestałam interesować się takimi rzeczami. - postanowiłam nie zdradzać swojej niepewności przed chłopakiem - Chociaż nie przeczę, kiedyś okultyzm był moją pasją. W każdym bądź razie, nigdy nie znałam się na tym zbyt dobrze, nie miałam dostępu do specjalistycznych książek. Nie wiem, czy będę mogła wam w czymś pomóc.
Zrobiło się zimno. Domyśliłam się, że w zamku nie ma nawet centralnego ogrzewania. Mimo to Vlad był przecież tylko w zwykłej czarnej koszuli! Czy on nie czuł chłodu? Nie chciałam się wyróżniać i chociaż drżałam z zimna, pozostałam w samej bluzce. Mężczyzna podał mi ramię i razem wyszliśmy z komnaty.
Muszę ci coś wyjaśnić, Estero. - odezwał się cicho - Moi rodzice, jak ci już wspomniałem, przykładają wielką wagę do tradycji i starodawnych zwyczajów. Dlatego nie możesz odzywać się do mnie per „ty” w ich obecności. Poza tym, mogę mówić rzeczy, które będą wydawać ci się dziwne. Ale nie przejmuj się tym, oni już tacy są. Zresztą i tak raczej nie będziesz widywała ich zbyt często.
A to dlaczego? - zapytałam się.
Oni… wychodzą jeszcze przed świtem do pracy, a wracają bardzo późno, zazwyczaj dopiero jakiś czas po zmierzchu. Za dnia nigdy nie ma ich w domu. Sama chyba rozumiesz, utrzymanie takiego zamczyska wymaga pieniędzy…
Skinęłam głową w milczeniu. W głos Vlada wkradła się nutka fałszu, wyczułam to i od razu zaczęłam podejrzewać kłamstwo. Mimo że miałam dopiero dwadzieścia jeden lat, życie zdążyło nauczyć mnie nieufności. Szczególnie że Vlad nie należał do ludzi, którzy wzbudzali w sobie ufność od pierwszego wejrzenia. Za to szacunek, a może nawet strach, owszem.
Tymczasem zaczęliśmy schodzić po schodach. Kątem oka zauważyłam, że w kominku płonie ogień. Wprawdzie odblaski nadal pełzały po ścianach rzucając niesamowite cienie, ale atmosfera od razu stała się przyjemniejsza. W salonie zrobiło się jasno i niemal przytulnie. Dopiero teraz zauważyłam duży obraz wiszący nad kominkiem, wcześniej skryty w cieniu. Był to portret jakiegoś ciemnowłosego mężczyzny o ostrych rysach i wąskich ustach. Jego ciemne oczy patrzyły władczo na drzwi wejściowe, oczekując wejścia jakiegoś niezapowiedzianego gościa. Na widok posępnej twarzy odezwało się w mojej głowie coś na kształt wspomnienia, chociaż nigdy wcześniej nie widziałam mężczyzny z obrazu. Byłam tego stuprocentowo pewna. Mimo to wydawał mi się dziwnie znajomy.
Przy stole, na rzeźbionych krzesłach, siedziały dwie osoby. Były częściowo ukryte w cieniu. Obie miały czarne włosy, blade cery i równie czarne ubrania. Mężczyzna był w garniturze, kobieta zaś miała na sobie jakąś prostą, obcisłą suknię. Poczułam na sobie spojrzenie obydwu. Sama obróciłam lekko głowę patrząc na Vlada, a on porozumiewawczo skinął głową i ukradkiem przyłożył palec do ust.
Zeszliśmy na dół. Zauważyłam, że kilka stylizowanych na późne średniowiecze lamp, których wcześniej nie zauważyłam, się świeci. Vlad odsunął jedno z krzeseł i gestem pokazał, żebym usiadła. Potem sam zajął miejsce przy stole. Przelotnie obejrzałam twarze dwóch pozostałych osób. Musieli to być rodzice mężczyzny. Wszyscy trzej mieli wypisaną na twarzach przynależność do tego samego rodu. Cechowały ich duma, pewna władczość, ale najbardziej aura tajemniczości. Rysy ojca przypominały mi mężczyznę z portretu nad kominkiem. Po przyglądnięciu się stwierdziłam, że są niemal identyczni.
Matko, ojcze, to właśnie panienka Estera. Wyjaśniłem jej, dlaczego została zaproszona do nas. - powiedział Vlad, zaraz potem zwrócił się do mnie. W jego wzroku była przestroga, obawa, zachęta i coś jeszcze, czego nie umiałam odczytać, kiedy mówił do mnie: - Obawiam się, że po tak długiej podróży jest panienka głodna. Jeśli wybaczycie, pójdę do kuchni i przygotuję coś dla panienki. Nicolae już wyszedł.
Nie czekał na odpowiedź, tylko wstał i odszedł, rzucając mi jeszcze jedno spojrzenie. Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy. Nie odzywałam się, pamiętając słowa Vlada o dziwnych zwyczajach jego rodziców.
Cieszymy się, że możemy gościć panienkę w naszych skromnych progach. - odezwał się w końcu ojciec - Jestem Ioan Vrolok, a to moja żona Hanna. Nicolae zajmuje się naszym domem, ale pracuje tylko w dzień. Teraz go nie ma.
Wiem, proszę pana. Spotkałam go, kiedy przybyłam. - wtrąciłam niepewnie - Całkiem przyjemny w obejściu, choć trochę mrukowaty.
Tak, zapewne ma panienka rację. Syn powiedział pewnie panience, że w ciągu dnia nie ma nas w domu. - mówił dalej Ioan - Jeżeli będzie panienka czegoś chciała, proszę spytać Nicolae albo Vlada. W naszym domu rzadko kogoś gościmy, ale mam nadzieję, że niczego panience nie zbraknie. - w głosie mężczyzny wyczułam tę samą, choć dużo lepiej ukrywaną, nutkę fałszu. Albo może tylko mi się tak zdawało, może działała tak na mnie atmosfera tego zamczyska? - Proszę czuć się jak u siebie.
Jest tylko jedna rzecz, o którą musimy panienkę prosić. - przerwała pani domu - Nie wolno panience wychodzić samemu poza mury zamku, a już tym bardziej nie wolno wybierać się do miasta. Jeśli będzie panienka chciała, Vlad może zabrać panienkę na przejażdżkę konną. Wieczory są u nas bardzo piękne, chociaż dość chłodne.
Zaraz potem przyszedł sam Vlad z tacą.
Państwo już jedli kolację? - spytałam.
Rodzice zazwyczaj jedzą coś jeszcze przed powrotem z pracy. - szybko wyjaśnił młodzieniec - A ja… no cóż, nie czekałem na panienkę z kolacją, bo nie sądziłem, że przybędzie panienka tak szybko.
Podniosłam tacę i zobaczyłam, że Vlad przyniósł mi kawałek pieczeni z odrobiną chleba, który musiał mieć chyba kilka tygodni. Do tego, we wspaniałym metalowym kielichu, stał ciemnoczerwony napój, jakieś wino. Cała zastawa musiała mieć kilka wieków, świadczyły o tym wzory na sztućcach i talerzach. Czułam się naprawdę nieswojo w starodawnym zamku, wśród tajemniczych osób. Cała rodzina Vroloków wyglądała, jakby została żywcem przeniesiona z innej epoki. W dodatku ta niesamowita atmosfera spowijające grube mury… to było coś więcej niż tylko wiek budowli. Czyżby ten zamek był naprawdę nawiedzony?
Ten mężczyzna z portretu nad kominkiem… - zaczęłam, żeby przerwać ciszę, jaka zapadła - …to jakiś wasz przodek. Zauważyłam, że jest do pana bardzo podobny.
To Vlad Mściciel, założyciel naszego rodu, najstarszy z Vroloków. - wyjaśnił Ioan - Wtedy jeszcze się tak nie nazywał, a jego siedzibą był zamek w Bran. Nazwisko Vrolok przylgnęło na stałe dopiero do jego praprawnuka w XIV wieku, kiedy przenieśliśmy się tutaj. Nie wiem, czy nasz syn panience mówił, ale początki naszego rodu sięgają już XII wieku, czasów wypraw krzyżowych.
I pewnie już od wielu pokoleń państwa rodzina interesowała się spirytyzmem. - kontynuowałam za niego - Czy raczej, w tamtych czasach, alchemią? Muszę jednak coś państwu wyjaśnić; nie wiem, jakiego rodzaju pomocy oczekują państwo ode mnie, ale ja już od dawna nie interesowałam się okultyzmem i parapsychologią. Obawiam się, że nie mam wystarczającej wiedzy…
O to proszę się nie martwić. W naszej bibliotece z pewnością znajdzie panienka księgi z potrzebnymi informacjami. My nie mamy na to dość czasu. Słyszeliśmy o panienki zdolnościach i uznaliśmy, że może nam panienka pomóc.
Nadal czułam się dziwnie, ale zmęczenie coraz bardziej dawało o sobie znać. Kilkakrotnie musiałam zasłaniać usta ręką, żeby ukryć ziewnięcie. Nie chciałam być niegrzeczna i przerywać rozmowy, ale moi gospodarze wyglądali jakby obudzili się dopiero pół godzinki temu. Rozmowa zbytnio się nie kleiła, w dodatku czułam, że Vrolokowie coś przede mną ukrywają. Chciałam w spokoju przemyśleć wszystko, co zdarzyło się w ciągu ostatnich kilku godzin. Na szczęście Vlad zauważył znużenie na mojej twarzy.
Panienka pewnie chciałaby odpocząć. - powiedział - Za pozwoleniem, odprowadzę panienkę do pokoju.
Wstał od stołu i podał mi ramię. Uśmiechnęłam się z wdzięcznością, pożegnałam się z jego rodzicami i poszłam z chłopakiem na górę. Przy Vladzie czułam się w miarę bezpieczna i swobodna. Natomiast przy jego rodzicach… oni byli bardzo sztywni, nie wiedziałam jak się przy nich zachowywać.
W nocy nie mogłam zasnąć. Cały czas budziło mnie wycie wilków, świstanie wiatru i głuche dudnienie kroków. Chociaż w łazience był niewielki kominek, w którym ciągle palił się ogień, a drzwi do sypialni zostawiłam otwarte, w komnacie było zimno. Gruba kołdra też wiele mnie nie ogrzewała. Przewracałam się z boku na bok, nie mogąc zmrużyć oka. Kiedy przez chwilę poczułam czyjąś obecność, zacisnęłam mocno powieki i powtórzyłam w myśli zaklęcie odganiające złe moce, które kiedyś przeczytałam w jednej z książek. Nie sądziłam, że poskutkuje, ale uczucie, że nie jestem sama w pokoju, znikło.
Wreszcie stwierdziłam, że i tak nie zasnę, i postanowiłam znaleźć Vlada. Tylko on mógł pomóc mi zrozumieć to, co się tutaj działo. Poza tym, mężczyzna był całkiem przystojny i chciałam poznać go nieco bliżej. Zdawało mi się, że nie bez powodu ostrzegał mnie przed swoimi rodzicami. Wiedziałam, że przy nim będę czuła się choć trochę bezpieczniej. Nie chciałam być teraz sama. Tutaj było tak dziwnie… Czyżby ten zamek naprawdę był nawiedzony? A jeżeli tak, to przez co?
Ubrałam ciepły szlafrok i buty. Potem ostrożnie wyszłam z komnaty. W korytarzu było ciemno, paliły się tylko nieliczne świece. Nie wiedziałam, w którą stronę mam iść. Wreszcie zauważyłam nieco jaśniejsze światło po prawej stronie i domyśliłam się, że właśnie tam muszą znajdować się schody. Idąc w tamtym kierunku, oglądałam portrety powieszone na ścianach. Wszyscy członkowie rodu Vroloków mieli czarne włosy, niesamowicie bladą cerę i ciemne nieprzeniknione oczy. Widziałam to, a szczególnie dumne ich spojrzenia, mimo panujących ciemności. Wielu było bardzo do siebie podobnych, zupełnie jakby to była jedna i ta sama osoba. Na obrazach byli zarówno mężczyźni jak i kobiety. Ale chociaż rodzina istniała, zgodnie ze słowami Ioana, już od XII wieku, portretów nie było wiele.
W pewnej chwili usłyszałam ciche szepty. Drzwi jednej z komnat były uchylone, ale w środku panowały ciemności. Ostrożnie zajrzałam do środka. W blasku księżyca wpadającym przez niewielkie okno dojrzałam dwie sylwetki. Z łatwością poznałam moich gospodarzy, Ioana i Hannę. To, co usłyszałam, mimo że nie słyszałam wszystkiego, zmroziło mi krew w żyłach. W dodatku mówili bardzo tajemniczo, często wtrącając nieznane mi słowa.
Zrobimy to już teraz?
Nie, teraz jest za wcześnie. Ona musi najpierw poznać, przynajmniej w części, swoje przeznaczenie. Nie wiem, czy się domyśliłaś, ale ona nie zna swojego pochodzenia.
Masz rację. Poza tym, chciałabym, żeby zrobił to Vlad. To będzie wspaniały sposób, żeby przekazać mu nasze dziedzictwo. Powiedziałeś mu już o naszych zamiarach?
Nie. Wiesz, że on jest inny. A w dodatku chyba ma coś do niej, chyba to zauważyłaś. Jesteś pewna, że on to zrobi? Ja mam pewne wątpliwości.
Po prostu musimy z nim porozmawiać. Kiedy powiemy mu, kim ona jest, na pewno nie będzie miał żadnych obiekcji. Nie możemy jej wypuścić, teraz, kiedy wreszcie mamy ją w garści! - kobieta pałała nienawiścią, ale nie miałam pojęcia, z jakiego powodu - I jest jeszcze jedna sprawa; nie zapominaj, że Vlad jeszcze nie wypełnił warunków otrzymania naszego mrocznego dziedzictwa.
Masz rację. On powinien wreszcie wypełnić rytuał. Przecież ma już dwadzieścia osiem lat! To najwyższy czas, żeby wreszcie stał się taki jak my.
Nie słuchałam już dłużej, tylko po cichutku odeszłam od drzwi. Nie wiedziałam dokładnie, o co chodziło dwojgu tych dziwnych ludzi. Byłam jednak pewna, że to, co zamierzają ze mną zrobić, nie należy do przyjemnych rzeczy. Przypomniały mi się dawne opowieści mojego dziadka. Pamiętałam go jako wysokiego, chudego mężczyznę z czarnymi włosami przyprószonymi siwizną. Na codzień był sumiennym księgowym, ale w weekendy zabierał mnie do siebie, pokazywał stare, oprawione w skórę księgi i opowiadał o fantastycznych zjawiskach i stworzeniach. On też nauczył mnie kilku zaklęć i zaszczepił we mnie zafascynowanie okultyzmem i legendami. Podobno odziedziczyłam po nim nietypową urodę, ciemne włosy i coś jeszcze.
Jeżeli to, co chcieli ze mną zrobić, wiązało się z moim pochodzeniem, to i tak nie wiedziałam, o co konkretnie chodzi. I wcale nie chciałam się tego dowiadywać. Zbiegłam po schodach, szukając kogoś, kto mógłby mi pomóc. Ogień w kominku nadal się palił, ale w salonie nie było nikogo. Nie zważając na chłód, uchyliłam drzwi wejściowe i wyszłam na dziedziniec. Natychmiast owiał mnie lodowaty wiatr. Mgła się rozwiała i na ciemnym niebie widać było setki gwiazd. Widoczna połowa księżyca była trupio blada, otoczona srebrną poświatą. Na dworze było jeszcze bardziej niesamowicie niż w zamku.
Znowu usłyszałam wycie wilków. Zdawało się jeszcze bliższe niż wcześniej, zupełnie jakby zwierzęta znajdowały się pod samymi murami. Na blankach zaś, w świetle księżyca, dojrzałam samotną ludzką sylwetkę wpatrzoną w nieboskłon. W pierwszej chwili myślałam, że to jakaś rzeźba. Ale zaraz potem postać poruszyła się i spojrzała w moją stronę. Przeraziłam się, ale zamiast uciekać, stałam bez ruchu. Postać zwinnie zeskoczyła z muru i znikła w cieniu. Chwilę później z mroku wynurzył się Vlad. Poznałam go od razu, ale strach bynajmniej nie ustąpił. Kim on był, że skok z wysokości jakichś dziesięciu metrów nie zrobił mu nic złego?
Estera? - zdziwił się mężczyzna - Co ty tu robisz? Zmarzniesz przecież…
Rzeczywiście, aż drżałam z zimna. Bez słowa pozwoliłam mu objąć się i zaprowadzić do środka. Chłopak posadził mnie tuż przy kominku. Na moment znikł w jednym z korytarzy, żeby wrócić z jakimś gorącym napojem w ręku. Dopiero wtedy zauważyłam, że był w tej samej lekkiej koszuli, co wcześniej, i chociaż czarny materiał był oszroniony, Vlad nie wyglądał na zmarzniętego.
Masz, wypij to. - powiedział. W jego głosie słychać było troskę - Musisz się ogrzać. Jeszcze się rozchorujesz… Co w ogóle skłoniło cię do wyjścia w nocy?
Nie mogę… nie chcę być sama! Vlad, tutaj jest tak strasznie. W dodatku twoi rodzice, oni chcą mi coś zrobić i kazać ci wypełnić jakiś rytuał, ale ja nie wiem, o co im chodzi. - byłam zupełnie roztrzęsiona. Po co ja tu w ogóle przyjeżdżałam? Przecież było do przewidzenia, że oni nie zaprosili mnie z dobroci serca!
Spokojnie, Estero. Pewnie coś ci się przyśniło. Rozumiem, że źle się tutaj czujesz, nasz zamek rzeczywiście jest nieco… niezwykły. Mimo to…
Ale to mi się nic nie przyśniło! Słyszałam ich rozmowę! Gdyby chodziło tylko o zamek… ale tutaj dzieje się coś dziwnego. I to wszystko jest naprawdę. Twoi rodzice wspominali coś o mrocznym dziedzictwie.
Vlad westchnął cicho. Jego ciemne głębokie oczy zabłysły czymś, czego nie umiałam rozpoznać.
Wszystko ci wyjaśnię. Ale trochę później, kiedy rodziców nie będzie w domu. Teraz powinnaś iść spać. Jesteś przecież zmęczona, widzę to. - jakby na zawołanie moje powieki zrobiły się ciężkie i całą siłą woli musiałam się powstrzymywać, żeby nie zamknąć oczu - Chodź, zaprowadzę cię do twojej komnaty.
Nie chcę być tam sama! - wyszeptałam - A jeśli twoi rodzice po mnie przyjdą?
Nie zostawię cię samą. Będę przy tobie, a ze mną jesteś bezpieczna.
Mężczyzna znowu objął mnie ramieniem i zaprowadził na górę. Byłam bliska załamania. Wprawdzie przy Vladzie czułam się bezpiecznie, poza tym nawet jego ojciec mówił, że mu na mnie zależy. Pamiętałam jednak, że to właśnie on miał wypełnić jakiś rytuał, używając mnie jako ofiary. Czyżby dlatego nic mi nie powiedział?
Wreszcie podniosłam głowę i spojrzałam na niego. Nie, on nie mógłby mnie skrzywdzić. Weszliśmy do mojej komnaty. Vlad znalazł ukryty włącznik światła i w pokoju pojaśniało. Dopiero teraz mogłam naprawdę przyjrzeć się chłopakowi. Nie był zbyt podobny do swoich rodziców. Owszem, cechowała go duma i tajemniczość, ale brakowało mu wypisanego na twarzy okrucieństwa. On nie był taki jak Ioan i Hanna.
Vlad nic nie mówił. Spojrzał mi głęboko w oczy. Znowu nie mogłam się ruszyć, zupełnie jak wcześniej na dziedzińcu. Bez słowa zdjął ze mnie szlafrok. Zostałam tylko w krótkiej cienkiej koszuli. Nie wiedziałam, co chce ze mną zrobić, ale nie czułam strachu. Tymczasem on z łatwością mnie podniósł i położył na łóżku. Nabierałam coraz większej pewności, że za chwilę zdejmie ze mnie resztę ubrań, ale nie potrafiłam zaprotestować. Tym bardziej się zdziwiłam, kiedy mężczyzna po prostu przykrył mnie kołdrą i lekko pocałował w czoło.
Nie musisz się o nic martwić. - szepnął - Nie pozwolę cię skrzywdzić.
Dotknęłam jego policzka. Był zadziwiająco zimny. Tym razem sama spojrzałam w jego nieprzeniknione oczy. Było w nich wprawdzie coś dziwnego, ale to były oczy zwykłego człowieka. Uśmiechnęłam się lekko.
Wierzę ci, Vlad. - powiedziałam cicho.
Przez moment patrzyliśmy na siebie. Potem, jakby w odpowiedzi, mężczyzna nagle pocałował mnie w usta. Nie opierałam się mu, chociaż nie miałam w zwyczaju pozwalać na takie rzeczy ludziom, których znałam dopiero od kilku godzin. Ale tym razem to było coś innego. Może sprawiał to strach, albo ten zamek, ale on naprawdę mnie pociągał. Poza tym zrobiłabym wszystko, byle tylko nie zostać sama.
Położył dłoń na mojej piersi. Zamknęłam oczy i objęłam go rękoma. Nawet nie spostrzegłam się, kiedy zdążył zdjąć koszulę. Zaczął pieścić moje uda i pośladki. Ma moment przez myśl przemknęło mi, że może właśnie na tym ma polegać ten rytuał, o którym mówili jego rodzice. Ale nie potrafiłam się mu oprzeć. Pozwoliłam, żeby zdjął ze mnie koszulę i całował mnie w dekolt, szyję i biust. Nikt wcześniej nie dotykał mnie w ten sposób.
Nagle oprzytomniałam i odsunęłam go lekko od siebie.
Nie, Vlad, proszę cię. Nie mogę… - powiedziałam, patrząc na niego. Niewiele brakowało, a poszłabym z nim na całość. Nie wiedziałam, jak mu wytłumaczyć moje zachowanie, ale nie potrafiłam tego zrobić.
Chłopak pogłaskał mnie lekko po twarzy.
Spokojnie, nie zrobię nic, czego nie będziesz chciała. Przecież obiecałem, że będę cię chronił. Po prostu myślałem, że to ci pomoże. Ale jeśli nie chcesz…
Przepraszam. Liczyłeś na coś innego.
Mogę poczekać. Śpij, jestem przy tobie.
Byłam pewna, że Vlad się wścieknie, ale nic takiego się nie stało. Zgasił światło, pozostawiając tylko trzy zapalone świece. W ich słabym świetle zobaczyłam, jak siadł na jednym z foteli. Ubrany na czarno, był niemal w ogóle niewidoczny. Poczułam ogarniającą mnie senność i sama nie wiem, kiedy zasnęłam.
Obudziłam się późnym rankiem. Fotel, na którym wczoraj siedział Vlad był pusty, oświetlony promieniami słońca. Nadal byłam przemęczona i wystraszona. Na szczęście w świetle dnia komnata nie wydawała się tak ponura i tajemnicza, jak wcześniej. Zauważyłam, że nadal jestem naga. Zawstydziłam się tego, co zrobiłam wczoraj. Przezwyciężając zmęczenie, szybko wstałam i ubrałam się. Niemal bezwiednie wybrałam z walizki czarne ciuchy.
Potem wyjrzałam za okno. Świat za oszronioną szybą pokryła warstwa śniegu. Biel skrzyła się w słońcu, dodając nieco blasku ponuremu zamczysku. Widziałam, że świeżym śniegu pełno było śladów wilków. To one musiały wczoraj wyć całą noc, nie pozwalając mi spać. Po swojej prawej widziałam zewnętrzny dziedziniec. Brama była zamknięta, na tle równego podłoża odznaczała się niska ale bogato zdobiona budowla. Nawet z takiej odległości mogłam zobaczyć, że przy zamkniętym wejściu pełno było rozmaitych rzeźb. Mury, bruk dziedzińca i większość skromnych elementów dekoracyjnych wykonanych było z szarego kamienia. Teraz, kiedy słońce stało wysoko na niebie, zamek wcale nie wyglądał na taki straszny. Ale ja nie bałam się samego budynku, tylko mieszkających w nim ludzi. Oczywiście, o ile rodzice Vlada byli ludźmi. Ciągle byłam trochę roztrzęsiona. Wiedziałam jednak, ze teraz Ioana i Hanny nie ma, a światło dodawało mi otuchy. Poczułam głód, więc postanowiłam zejść na dół i znaleźć coś do jedzenia.
W salonie nie było nikogo. Skręciłam w korytarz po lewej i jakimś cudem trafiłam do pomieszczenia, które musiało być kuchnią. Przynajmniej tutaj było trochę bardziej nowocześnie. Stary piec miał blachę i ceglany piekarnik. Widziałam kiedyś podobny w starej kamienicy moich znajomych. Także zlew, choć musiał mieć dobre parędziesiąt lat, był w całkiem dobrym stanie. Do kuchni prowadziło kilka par drzwi, ale tylko jedne były zamknięte. Otworzyłam je i zobaczyłam niewielką spiżarnię, wypełnioną surowym mięsem i innymi rzeczami. Udało mi się znaleźć trochę chleba i kilka jaj. Zanim zaczęłam grzebać po szafkach w poszukiwaniu garnka, do pomieszczenia wszedł lokaj. Przypomniałam sobie, że Vrolokowie nazwali go imieniem Nicolae.
Mężczyzna nawet nie próbował ukryć zdziwienia, kiedy mnie zobaczył.
Panienka jeszcze… Wybaczy panienka, ale nie spodziewałem się ujrzeć. - wymamrotał, starając się ukryć swój mocny akcent. Chwilę później dodał już bardziej zrozumiale - Przygotuję panience śniadanie, proszę tylko powiedzieć, co panienka sobie życzy.
Ja już znalazłam jajka i pieczywo. Proszę je ugotować, a chleb, jeśli można, posmarować masłem. Aha, i jeszcze poproszę o kawę. - odparłam - Wiesz może, gdzie jest panicz Vlad? - zapytałam.
Panicz Vlad? Pewnie jeszcze śpi; wie panienka, dopiero przed świtem poszedł do swojej komnaty. - powiedział Nicolae po krótkim namyśle - Jak panienka wyjdzie po schodach i skręci na lewo, to czwarte drzwi po prawej stronie. Podać śniadanie do salonu, czy zje panienka tutaj?
Do salonu, jakbyś mógł. - mruknęłam.
Nicolae zajął się przygotowywaniem posiłku. Odwróciłam się, wyszłam z kuchni i wspięłam się po schodach. W korytarzu było jeszcze ciemniej niż wczoraj, nie świeciły się nawet świece. Mimo to łatwo znalazłam wskazane przez służącego drzwi. Zapukałam delikatnie. Nikt nie odpowiedział, więc nacisnęłam na klamkę, która ustąpiła i drzwi otworzyły się cicho. Ostrożnie zajrzałam do środka. Komnata Vlada była raczej niewielka, oświetlona tylko przez promienie słoneczne przebijające się z rzadka przez grube kotary. Nie widziałam samego chłopaka, ale domyśliłam się, że był za zasłonami zwisającymi z baldachimu wspaniałego łóżka.
Pomieszczenie wyglądało dość ponuro z ciemnymi draperiami przy oknie. Żeby nieco go rozświetlić, odsłoniłam jedną z nich. Nie minęło nawet kilka sekund, kiedy zasłony przy łóżku poruszyły się.
Nicolae? - poznałam głos Vlada. Był zdenerwowany - Już tyle razy mówiłem ci, żebyś nie odsłaniał okna! Wiesz, że nie lubię światła!
W głosie mężczyzny było coś takiego, że aż cofnęłam się o krok. Nie zasłaniałam kotar, promienie słoneczne wpadały do środka jasną smugą odgradzając mnie od łóżka. Dopiero po chwili zdołałam się odezwać.
To ja, Estera. - powiedziałam - Przepraszam, że cię budzę, Vlad, ale chciałam z tobą porozmawiać.
Estera? - zasłony znów się poruszyły i wyglądnęła spod nich głowa chłopaka. Miał zmrużone oczy, światło chyba go raziło - Już nie śpisz? Zasłoń, proszę cię, okno, zaraz wyjdę.
Posłusznie przesunęłam zasłony, zostawiając tylko wąską szparę. Tymczasem Vlad wygramolił się z łóżka. Zauważyłam, że jest zupełnie nagi i spuściłam wzrok, czerwieniąc się lekko. Nie mogłam się jednak powstrzymać, żeby nie spojrzeć choć ukradkiem na jego ciało i uśmiechnęłam się. Jego sylwetce nie można było nic zarzucić, bynajmniej nie byłam rozczarowana. Żałowałam tylko, że jego kształty były częściowo skryte w cieniu.
Mężczyzna szybko ubrał spodnie i buty. Chciał do mnie podejść, ale zatrzymał się tuż przed wąską smugą światła. Z bliska zobaczyłam, że musi być zmęczony i poczułam wyrzuty sumienia, że go obudziłam.
Słucham, moja droga. - powiedział, ciągle zerkając na światło.
Widziałam tę niepewność w jego oczach. Zastanawiałam się, dlaczego tak bardzo uważa, żeby nie wyjść z cienia, i jak wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji.
Zejdziesz ze mną na dół? - zapytałam wreszcie - Nicolae miał przygotować mi śniadanie. Pogadamy w salonie.
Vlad skinął lekko głową. Założył koszulę, którą musiał rano zabrać z mojej komnaty. Jednak smuga światła zagradzała mu drogę do drzwi. Byłam ciekawa, co zrobi, miałam nadzieję, że powie mi prawdę. Ale on nie odezwał się ani słowem. Ze strachem w oczach przekroczył przez jasne pasmo. Z jego zaciśniętych warg wyrwało się ledwo słyszalne syknięcie. Zupełnie, jakby zetknięcie ze światłem dnia sprawiało mu ból. Zdziwiłam się tym mocno. W głowie powoli zaczęły mi się krystalizować pewne pomysły. Zaczęłam znowu myśleć jak kiedyś, kiedy nadprzyrodzone zjawiska i stworzenia były moją pasją.
Kto lub co przechodził jakiś mroczny rytuał i bał się słońca? Na myśl przychodziła mi tylko jedna odpowiedź, chociaż nie chciałam jej do siebie dopuścić. Wprawdzie według okultystów istniało kilka stworzeń, które mogły spełniać te warunki, ale podświadomie wiedziałam, że to może być tylko jedno. Stwory, które od ponad wieku kojarzyły się z Transylwanią i które wzbudzały z trudem ukrywaną grozę na twarzy mojego dziadka. Wampiry.
To dziwne, ale nawet specjalnie się nie bałam. Przynajmniej nie bałam się ani trochę bardziej, niż wcześniej. Nie odezwałam się też ani jednym słowem. Zresztą nie miałam po co. Nawet, jeśli moje domysły były słuszne, a miałam nadzieję że się mylę, Vlad i tak nie mógłby mi powiedzieć prawdy. Szłam za nim w milczeniu, czując ogromną ochotę biec do swojej komnaty, znaleźć lusterko i sprawdzić, czy na mojej szyi nie ma śladów po jego nocnej wizycie. Powstrzymywałam się przed tym niemal całą siłą woli. Starałam się też wmówić sobie, że to wszystko to tylko urojenia.
Zeszliśmy do salonu, czy może raczej wewnętrznego dziedzińca, bo dawniej pomieszczenie na pewno pełniło tę właśnie funkcję. Przy stole czekał już Nicolae z moim śniadaniem.
Paniczu, podać coś? - zapytał. W jego głosie słychać było strach przed Vladem. Byłam jednak pewna, że lokaj dużo bardziej obawia się jego rodziców.
Mhm, tak. Przynieś mi kieliszek czerwonego wina. Tego samego co wczoraj. - odparł mężczyzna, a potem zwrócił się do mnie - Pewnie chciałabyś wiedzieć, co się tutaj dzieje, prawda?
Skinęłam głową na znak potwierdzenia. Siedziałam przed talerzami, ale ochota na jedzenia zupełnie mi odeszła. Mimo głodu trudno było mi przełknąć cokolwiek. Ale spojrzenie chłopaka zmusiło mnie do ugryzienia kilku kęsów. Jakiś czas siedzieliśmy w milczeniu. Dopiero, kiedy Nicolae odszedł i zostaliśmy sami, mężczyzna się odezwał.
Miałaś rację, Estero. - głos Vlada napawał grozą - Znajdujesz się w wielkim niebezpieczeństwie. Moi rodzice… no cóż, oni chcą wykonać pewien rytuał. A wczoraj, w nocy… Przepraszam, że o to pytam, ale czy byłaś kiedyś z mężczyzną?
Tak…, ale to było tylko raz, dawno temu… - słowa uwięzły mi w gardle.
Więc nadal jesteś zagrożona. Oni wczoraj mi się o to pytali. A ponieważ odmówiłaś, pomyślałem, że jesteś wciąż dziewicą. Przypadkowy kontakt… nie wiem, może to coś zmienia. - zająknął się na moment- To znaczy, nie pomyśl sobie, że cię do czegoś namawiam, ale mam wrażenie, że gdyby dowiedzieli się, że… wiesz, o co mi chodzi, wtedy nie spełniałabyś już ich… oczekiwań. Oczywiście, nie jestem niczego pewien.Dlatego…
Dlatego wspaniałomyślnie postanowiłeś mnie ocalić i proponujesz mi seks? - zironizowałam sytuację. Nie wiedziałam, czy chłopak mówi prawdę, czy po prostu chce zaciągnąć mnie do łóżka. Wprawdzie to, co usłyszałam wczoraj, było potwierdzeniem jego słów, a ten zamek pasował idealnie na miejsce tajemniczych rytuałów, ale mimo wszystko…
Proszę cię, nie zrozum mnie źle. To jest nic pewnego, i wcale nie musisz się zgadzać. Po prostu chciałem wyjaśnić ci sytuację.
To może wyjaśnisz mi najpierw, kim wy jesteście. Co to za mroczny rytuał i dlaczego boisz się słońca? - powiedziałam zdenerwowana i… podniecona.
Kiedyś ci to wyjaśnię, ale jeszcze nie teraz, proszę. Najpierw powinnaś przejrzeć kilka książek, jak tylko zjesz śniadanie, to ci je pokażę. W każdym bądź razie zapewniam cię, że cokolwiek planują moi rodzice, ja nie mam z tym nic wspólnego. - Vlad był jakby smutny, że musi dochowywać tajemnic.
Chciałam spytać się go, dlaczego on nic nie je, ale przecież świetnie to wiedziałam. Skinęłam tylko głową, zaprzątnięta własnymi myślami. Jeżeli chłopak mówił prawdę, to bardzo łatwo mogłam zażegnać czyhające na mnie niebezpieczeństwo. I nie miałam wiele przeciwko. Nie byłam jednak do końca pewna jego słów. Przecież nie mówił mi wszystkiego. A jeżeli to była część rytuału? Jeżeli chciał mnie wykorzystać, zanim zostawi mnie na pastwę swoich rodziców? Miałam ochotę zerwać się i uciec. Coś mnie jednak przed tym powstrzymywało.
Nicolae otworzył drzwi i salę zalały promienie dnia. Obróciłam się gwałtownie, a potem popatrzyłam na Vlada. Siedział w pełnym słońcu, i chociaż miał zaciśnięte zęby, światło wyraźnie mu nie szkodziło. Odetchnęłam z ulgą. Więc moje przypuszczenia były tylko wymysłem wyobraźni, rozbudzonej przez to tajemnicze zamczysko. Jego mieszkańcy byli zwykłymi, choć może zdziwaczałymi, ludźmi. Nie zmieniało to faktu, że mieli zamiar odprawić na mnie jakiś rytuał i jeśli dobrze się domyślałam, mogłam przypłacić życiem ich pomysły. Mimo wszystko uspokoiłam się trochę. Oni byli zwykłymi ludźmi, a przed ludźmi zawsze można się jakoś obronić.
Skończyłam śniadanie i Vlad zaprowadził mnie do biblioteki. Komnata była pogrążona w mroku, ale przez ciemne zasłony widziałam zarysy całkiem sporego okna. Nie zważając na obecność chłopaka, rozsunęłam je jednym ruchem. Dopiero wtedy ujrzałam półki z setkami książek. Większość z nich musiało mieć kilkadziesiąt, czy raczej kilkaset lat. Miały skórzane oprawy, a papier był pożółkły ze starości. Mężczyzna wybrał kilka grubych tomów.
To te księgi, o których ci mówiłem. Weź je do siebie i przeczytaj. Albo przynajmniej przeglądnij.
Przeczytałam szybko tytuły i przeraziły mnie one. Chodziło o czarną magię, magiczne stworzenia i przywoływanie demonów, przynajmniej tyle zdołałam się domyślić. Książki były napisane łaciną, a nie znałam zbyt dobrze tego języka. Tak czy owak chodziło o potężne czary.
Vlad… - odezwałam się nieśmiało - Nie chcę spać sama w tamtej komnacie. Twoi rodzice wrócą, może będą chcieli wykonać ten cały rytuał…
Nie martw się. Przeniosę się do sąsiedniej komnaty. Jeśli cośkolwiek będzie się działo, będziesz mogła mnie zawołać. - mrużąc oczy, Vlad podszedł do mnie i położył mi dłoń na ramieniu - Nie musisz się niczego bać.
Zaraz potem odszedł, znikając w mroku. Pozbierałam cztery książki, które mi pokazał. Były okropnie ciężkie, na szczęście nie musiałam nosić ich daleko. Biblioteka była na parterze, naprzeciwko kuchni, po drugiej stronie salonu. Rozłożyłam się przed kominkiem i poprosiłam Nicolae, żeby rozpalił ogień. W zamczysku nie było ogrzewania i strasznie marzłam. Jednak już pierwsza księga, którą otworzyłam, była tak ciekawa, że szybko zapomniałam o całym świecie. Trudno było mi przeczytać wszystko, nie rozumiałam niektórych słów, ale i tak zatopiłam się w lekturze na amen. Wolumin traktował o pradawnym rodzie czarnoksiężników, ludzi badających różne mroczne rytuały i czarną magię. Zgodnie z lekturą, jeden z alchemików odkrył, a właściwie udowodnił, istnienie jakiegoś tajemniczego gatunku stworzeń, których nazwy nie mogłam odczytać. On i jego następcy niemal doszczętnie wytępili krwiożercze potwory. W każdym razie od tamtego czasu, a było to już w XIV wieku, między rodem czarnoksiężników a tamtymi stworzeniami toczy się zaciekły bój.
Tuż po zmierzchu Vlad przyszedł do salonu i poprosił mnie, żebym poszła do swojej komnaty. Zanim zagłębiłam się w mroku korytarza, spojrzałam za siebie i zobaczyłam, jak chłopak wychodzi na dziedziniec. Chwilę potem zamek okryła mgła a pod oknami rozległo się wycie wilków.
Zadrżałam, jakby temperatura w korytarzu obniżyła się nagle o kilka stopni. Jeszcze przed chwilą wszystko było w porządku, ale teraz znowu ogarnął mnie strach przed tym, co może się wydarzyć. Weszłam do swojej komnaty, oświetlając ją jasno. Zaraz potem sprawdziłam dokładnie wszystkie okna i drzwi. Dopiero wtedy odważyłam się pójść do łazienki. Tym razem zabrałam już ze sobą lusterko. Rozebrałam się, nalałam pełną wannę i zanurzyłam się w gorącej wodzie. Jakiś czas panował względny spokój, nawet wilki gdzieś odeszły. Zdołałam się trochę odprężyć, dolałam do kąpieli kilka kropel sosnowego olejku. Myślałam już, że choć na chwilę zapomnę o wszystkich problemach i niebezpieczeństwach.
Nagle przez środek pomieszczenia przebiegł szczur. Obróciłam się, rozchlapując wodę, ale zwierzątko znikł w jakiejś niewidocznej szczelinie. Zaraz potem usłyszałam hałas przy drzwiach. Ktoś próbował włamać się do komnaty. Szybko zawinęłam się w ręcznik i po cichutku podeszłam pod drzwi. Przez moment miałam nadzieję, że to Vlad, chociaż ze strachu przechodziły mnie ciarki. Z drugiej strony dochodziły ciche szepty. Nie wiedziałam, czy Vlad jest zamieszany w jakieś mroczne rytuały, ale to na pewno nie był on. Szczególnie, że chłopak właśnie stał na wąskim parapecie okna i pukał w szybę.
Zdziwiona, podeszłam do okna i je otworzyłam. Mężczyzna natychmiast wskoczył do środka.
Nareszcie! Już myślałem, że będę musiał tutaj spać. - stwierdził z ironią. Zaraz potem spoważniał - Słuchaj, Estero, musisz stąd uciekać. Moi rodzice chcą mnie zmusić do wypełnienia na tobie rytuału. Chodź ze mną, zaprowadzę cię w bezpieczne miejsce. Jeśli tu zostaniesz, możesz nie przeżyć dzisiejszej nocy. Masz przy sobie coś ciepłego?
Chwyciłam krótki kożuszek i założyłam na gołe ciało. Byłam tak przerażona tym, co powiedział mi Vlad, że w ogóle nie przejmowałam się swoją nagością. Chłopak objął mnie wpół i podniósł z łatwością. Stanąwszy na parapecie, skoczył w dół. Od najbliższej podłogi, wspaniałego krużganku, dzieliło nas dobre kilkanaście metrów, ale Vlad nawet się zbytnio nie zachwiał, kiedy stanął na kamiennej posadzce. Postawił mnie na ziemi i mocno pociągnął za sobą.
Czekaj! - krzyknęłam, nie mogąc za nim nadążyć. Było mi okropnie zimno, cała trzęsłam się ze strachu, a w dodatku nie wiedziałam, gdzie on mnie ciągnie - Ja już nie dam rady!
Nie mamy czasu, Estero. Obiecałem cię bronić i dotrzymam słowa.
Zaczęliśmy zbiegać po schodach. W pewnej chwili potknęłam się, rąbnęłam jak długa i stoczyłam z kilkudziesięciu stopni, tłukąc się boleśnie. A Vlad nawet się nie zatrzymał. W biegu chwycił mnie, przerzucił sobie przez ramię i poleciał dalej. Nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć. Nie miałam nawet pojęcia, w którą stronę zmierzamy.
Wreszcie dotarliśmy do jakiegoś pomieszczenia. Mężczyzn posadził mnie na jakiejś niskiej ławeczce i zaczął zapalać kolejno świece. W blasku jakichś dwudziestu płomieni zobaczyłam niewielką opuszczoną kaplicę. Oprócz kilku ławek i trzech klęczników znajdował się w niej ołtarz i najprawdopodobniej zbezczeszczone tabernakulum. Nad ołtarzem górował drewniany krzyż. Wszystko było strasznie zakurzone, jakby ludzka stopa nie postała tu od conajmniej kilku lat. Vlad podniósł ciężką drewnianą belkę i zabarykadował drzwi. Tymczasem ja próbowałam naciągnąć poobijane mięśnie. Musiałam porządnie uderzyć się w czasie upadku, cały czas kręciło mi się w głowie. Nawet nie usiłowałam wstawać, wiedziałam, że i tak natychmiast bym upadła.
Może wreszcie wyjaśnisz mi, co się tu dzieje? - zapytałam ostro, chociaż niepewnie.
No, widzisz, to wszystko jest dość dziwne. - zaczął chłopak, siadając obok mnie. Dopiero wtedy zauważyłam, że jest wyraźnie zmęczony - Mam wrażenie, że trudno będzie ci w to uwierzyć. Sedno sprawy tkwi w tym, że jesteś bezpieczna tylko w ciągu dnia. W nocy, kiedy nie ma słońca, znajdujesz się w wielkim niebezpieczeństwie. Tutaj, w tej kaplicy, w trochę mniejszym. Ale i tak wolałbym, żebyś od zachodu do wschodu słońca nie oddalała się ode mnie ani na krok. Przy mnie nic ci nie zrobią, są pewni, że prowadzę z tobą tylko jakąś grę. Tyle, że to nieprawda. Ja po prostu nie chcę, żeby coś ci się stało, i nie obchodzą mnie żadne rodzinne porachunki. Nie wiem jeszcze, jak, ale obronię cię przed nimi.
Ja dalej nie wiem, o czym ty mówisz! - wściekłam się. Trzęsłam się z zimna, byłam obolała, przerażona i miałam szczerze dosyć tych wszystkich tajemnic i niedomówień - Mógłbyś mi wyjaśnić wszystko, po kolei?! Przed kim chcesz mnie bronić? Co to za jakieś rodzinne porachunki, przecież ja nie znam waszej rodziny?! I co to, do diabła, za mroczny rytuał, który masz ponoć przejść dzięki mnie?
Błagam cię, nie wzywaj diabła. Jeszcze tylko jego nam tu brakuje. - westchnął Vlad, chwytając mnie mocno za ramiona - Wyjaśnię ci wszystko, ale nie teraz. Jesteś zbyt zdenerwowana, a żeby wszystko zrozumieć, potrzeba spokoju. W każdym razie musisz wiedzieć, że moi rodzice nie są zwykłymi ludźmi. A tak w ogóle, to nie są moi prawdziwi rodzice. Chcą, żebym stał się taki, jak oni, a do tego potrzebna jest krew człowieka. Z tego, co się domyślam, krew, hm, czystej kobiety. I w rytuale nie chodzi bynajmniej o to, co myślisz. W porównaniu z tym, co by ci się stało, gwałt jest niczym. Ja wcale nie chcę się przemieniać, a już tym bardziej, jeśli ty miałabyś na tym ucierpieć.
Nawet nie próbowałam się wyrywać, kiedy przyciągnął mnie do siebie i delikatnie pocałował. Wręcz przeciwnie, objęłam go i odwzajemniłam pocałunek. Po prostu nie potrafiłam się mu oprzeć. Ale gwałtowne pukanie do drzwi oderwało nas od siebie.
Vlad? Jesteś tam? - poznałam głos Hanny, jego matki. Starała się mówić łagodnie, ale słychać było jej wściekłość - Ona jest z tobą, prawda? Wpuść nas i oddaj ją. Przecież jesteś jednym z nas…!
Nie… - chłopak podszedł do drzwi. Miałam wrażenie, że najchętniej rozerwałby własną matkę, choćby tylko przybraną, na strzępy. Ale szybko się opanował - Mam wrażenie, że ona i tak się wam na nic nie przyda.
Dlaczego? - Hanna też powstrzymywała złość, było to słychać.
Bo ona nie jest czysta.
Wstałam gwałtownie, a zaraz potem siadłam spowrotem na ławce. Dlaczego on to powiedział? Byłam tak przerażona i zdumiona, że nie zareagowałam. I to okazało się zbawienne.
Jesteś tego pewien? - Hanna miała wątpliwości co do prawdziwości słów syna - Wiesz, że jeżeli kłamiesz, jeżeli mówisz tak, żeby ją chronić, wyciągniemy z tego konsekwencje.
Matko, wiesz przecież, że nigdy bym was nie okłamał. Wiem, co mówię, sam to dziś sprawdziłem.
Na chwilę zapadła złowieszcza cisza. Potem usłyszałam ciche kroki i domyśliłam się, że kobieta odchodzi. Vlad odetchnął z ulgą i oparł się o drzwi. Patrzyłam na niego, nie mogąc wykrztusić słowa. Wreszcie, tknięta nagłym impulsem, podeszłam do niego i spoliczkowałam.
Jak mogłeś? - syknęłam tylko.
Zrobiłem to, żeby cię chronić, zrozum! - szepnął Vlad, chwytając mocno moje nadgarstki - Oni w każdej chwili mogą się tu wedrzeć. A wtedy, wierz mi, oboje zginiemy.
Dlaczego niby mam ci wierzyć? Udowodnij mi, że to wszystko jest prawdą! Że nie jesteś w zmowie ze swoimi rodzicami! - niemal wykrzyknęłam. Łzy same leciały mi do oczu, czułam się tak bezsilna.
Chcesz dowodu? Najlepszym dowodem, że chcę cię ocalić jest to, że wciąż żyjesz. - mężczyzna nadal był wściekły, chociaż starał się mówić spokojnie.
Gwałtownie przyciągnął mnie do siebie i wczepił w moje usta. Przez cienkie ubrania czułam jego chłodne ciało. Każdy jego muskuł był napięty. Zamiast wściec się jeszcze bardziej, przylgnęłam do niego z całej siły, obejmując rękoma. Wiedziałam, co stanie się, jeśli go nie powstrzymam, ale nie umiałam oprzeć się ogarniającemu mnie podnieceniu. Niemal wbrew własnej woli zaczęłam zdzierać z niego koszulę.
Vlad rozerwał mój podkoszulek i pozwolił mu opaść na ziemię. Stanęłam przed nim zupełnie naga, ale nie czułam wstydu. Cała drżałam. Mężczyzna chwycił mnie na ręce, całując w usta i szyję. Zanim się zorientowałam, położył mnie na zimnym marmurze ołtarza. Przeraziłam się przez moment, na szczęście zupełnie niepotrzebnie. Chłopak nie przestawał mnie całować, obsypywał pieszczotami moje ramiona, dekolt, piersi, potem brzuch i uda. Każde muśnięcie jego warg wywoływało nowy dreszcz. Po kilku chwilach przestałam bać się czegokolwiek. Dotykałam jego wspaniale wyrzeźbionego torsu, a kiedy przeniosłam dłonie niżej, poczułam, że on jest równie podekscytowany, jak ja.
W pewnej chwili Vlad zaprzestał pieszczot i spojrzał na mnie wnikliwie, jakby pytając się o zgodę. Rozchyliłam lekko uda i, uśmiechając się, położyłam jego dłoń na swoim łonie. Dotąd stał obok kamiennego ołtarza, ale teraz jednym ruchem znalazł się na mnie. Nasze usta złączyły się w namiętnym pocałunku, a dłonie w silnym uścisku. Chciałam krzyknąć, kiedy wszedł we mnie, ale tylko jęknęłam z rozkoszy. Vlad był bardzo delikatny. Po prostu czułam go w sobie, czułam, jak wypełnia mnie od środka.
Wzdychałam cicho. Miałam ochotę krzyczeć, ale powstrzymywały mnie przed tym przyciśnięte do moich wargi mężczyzny. Nie wiedziałam, ile czasu minęło, minuty czy godziny. Chciałam, żeby to się nigdy nie skończyło, żeby nasze ciała nigdy się nie rozdzieliły. Vlad oderwał swoje usta od moich i zaczął całować moją szyję. Odchyliłam głowę i wyprężyłam się cała, słysząc przy uchu jego westchnięcie, kiedy jego podniecenie sięgnęło szczytu. Jęcząc, wbiłam paznokcie w jego plecy. Nie mogłam powstrzymać cichego okrzyku ekstazy.
Estero… - kilka godzin później obudziłam się na kamiennym ołtarzu, przykryta jakimś kożuszkiem. Vlad był kompletnie ubrany, siedział koło mnie, gładząc moje włosy - Estero, już ranek. Słońce wzeszło, jesteś bezpieczna.
Uśmiechnęłam się, otwierając oczy. W kaplicy panował półmrok, rozświetlany przez kilka świec i znajdujące się wysoko witraże. Uświadomiłam sobie, co stało się w nocy. Niemal mimowolnie sięgnęłam ręką do szyi, szukając jakichś ran. Nic takiego nie znalazłam i szybko się uspokoiłam. Przecież Vlad był tylko zwyczajnym człowiekiem, a nie jakimś potworem. No, może nie takim zupełnie zwyczajnym, stwierdziłam wspominając wczorajszą noc.
Chodź, możemy wracać do zamku. Tutaj jest zimno. - mężczyzna pomógł mi się ubrać i otworzył drzwi kaplicy. Do środka natychmiast wleciał lodowaty wiatr.
Vlad… - zaczęłam, starając się odpowiednio dobrać słowa - wczoraj wspomniałeś, że twoi rodzice nie są zwykłymi ludźmi. Możesz mi wyjaśnić, kim są?
Mam wrażenie, że już się tego domyśliłaś. - odpowiedział tajemniczo. Nie odezwał się już ani słowem, tylko wziął mnie za rękę i poprowadził w stronę wewnętrznego dziedzińca. Zauważyłam, że zerknął w stronę zamkniętych drzwi niskiego budynku ozdobionego rzeźbami. Ten budynek leżał tuż przy kaplicy, a po jego wyglądzie i zdobieniach domyśliłam się, że może to być krypta.
W zamczysku było zimno, ogień w kominku już dawno wygasł, a Nicolae widocznie jeszcze nie przyszedł. Drżąc z zimna, doszłam do komnaty. Vlad pocałował mnie w czoło i znikł w korytarzu mówiąc, że idzie się zdrzemnąć, bo całą noc nie zmrużył oka. Ubrawszy się, rozpaliłam ogień i siadłam w fotelu, zastanawiając się nad ostatnimi zdarzeniami. Potem zjawił się Nicolae, więc poprosiłam go, żeby przygotował mi śniadanie, a sama zeszłam do biblioteki. Dość szybko znalazłam interesujące mnie pozycje. Vrolokowie mieli pełno woluminów traktujących o mitycznych stworzeniach. Przeglądając te fantastyczne bestiariusze, starałam się znaleźć opis, który pasowałby do dziwnego zachowania moich gospodarzy. Oczywiście możliwym było, że byli oni tylko fanatykami pragnącymi wykonać jakiś stary, zakazany rytuał. Mogli znaleźć go w którejś z książek o czarnej magii, a mieli ich całkiem sporo. Ale Vlad wiedział chyba, co mówi, poza tym strach mieszkańców Veresti, mgła i różne dziwaczne zjawiska potwierdzały jego słowa.
Nasuwało mi się tylko jedno wyjaśnienie…
Wyjrzałam przez okno i zauważyłam, że ktoś zamknął drzwi krypty grubym łańcuchem. Wróciłam do lektury, potem poszłam do salonu, gdzie czekał już przygotowany przez Nicolae obiad. Vlad nie zszedł na dół, lokaj powiedział mi, że śpi. Nie chciałam mu przeszkadzać, z pewnością był zmęczony. Ja zresztą też czułam się niewyspana. Zabrałam ze sobą jedną z książek i postanowiłam się położyć. Sama nie wiem, kiedy zasnęłam.
Przebudziłam się, słysząc jakieś szepty. Nie otwierając oczu nadsłuchiwałam, jak dwie osoby, poznałam rodziców Vlada, przeglądają zawartość moich walizek.
Patrz, co czytała. - cichutko stwierdził Ioan, podnosząc przyniesioną z biblioteki - Wie o nas.
Pewnie Vlad jej powiedział. Aż się dziwię, że nie okłamał nas co do jej dziewictwa. Byłam pewna, że ona jeszcze nigdy nie była z mężczyzną.
W takim wypadku nie będziemy mieli z niej większego pożytku. A Vlad i tak z pewnością nie zechciałby przemienić się jej kosztem. On się w niej chyba zakochał.
Nie dbam o to! - syknęła Hanna - Ona musi zginąć, zemszczę się za to, co jej przodkowie zrobili moim krewnym! Jej ród musi zniknąć z powierzchni ziemi, inaczej nigdy nie zaznamy spokoju.
Coraz bardziej się bałam. Powoli zaczynałam wszystko rozumieć, przypominałam sobie opowieści dziadka. Niegdyś myślałam, że to tylko zwykłe bajeczki, ale teraz domyśliłam się, że wszystko było prawdą. Dziwny starzec, jakim był mój dziadek, pokazywał mi różne tajemnicze przedmioty, które nazywał amuletami i magicznymi przyrządami. Mówił też, że dawno temu na świecie istniał ród podobnych do ludzi stworów, które zakradały się w nocy do osad i zabijały mieszkańców. Najchętniej pijały krew niewinnych. Któryś z naszych przodków wytępił te monstra, ponoć doszczętnie. Widocznie jeden z nich przeżył i teraz jego potomkowie chcą zemścić się za krzywdy.
Omal nie krzyknęłam, kiedy któryś z moich prześladowców mnie dotknął. Jego dłonie były przerażająco zimne. Zadrżałam tylko, całą siła woli powstrzymując okrzyk przerażenia.
Ona nie śpi! - usłyszałam szept Ioana. Poczułam nagły ból w czaszce, przed oczyma widziałam tylko parę nieprzeniknionych, czarnych jak nocne niebo oczu. Potem straciłam przytomność.
Świadomość przywrócił mi ból w nadgarstkach. Znajdowałam się gdzieś w podziemiach, w pomieszczeniu oświetlonym świecami. To musiała być krypta, zauważyłam pięć dużych kamiennych sarkofagów. Leżałam związana w kącie zakurzonej, ciemnej komnaty. Moi oprawcy krzątali się, przygotowując jakiś tajemne składniki.
Obudziła się… - szepnął Ioan, kiedy tylko otworzyłam oczy.
Wiem o tym. Ale chcę jeszcze poczekać. Może Vlad się namyśli. - odparła spokojnie Hanna - Poza tym, księżyc jeszcze nie wzeszedł dość wysoko, a nasze wilki się nie zgromadziły.
Chcesz rzucić jej ciało na pożarcie wilkom?
Przecież zawsze tak robimy. Gdyby nie nasze ofiary, biedaczki chyba pomarłyby z głodu. Tak jak my, gdyby nie zaganiały nam ludzi.
Ciągle mrucząc coś pod nosem, przygotowywali na jednym z sarkofagów ołtarz, jakieś kadzidła i długi skręcony nóż. Próbowałam uwolnić się z krępujących mi ręce sznurów, ale były mocno związane. Nie miałam szans uciec, mogłam tylko z przerażeniem patrzeć, co robią Vrolokowie.
Nie minęło nawet kilka minut. Ioan schylił się, żeby chwycić mnie za ramię, podnieść i posadzić na kraju sarkofagu. Spojrzał pytająco na swoją wspólniczkę, a po jej zgodzie zaczął mnie rozbierać. Mimo że w krypcie był mróz, mnie zrobiło się gorąco. Zaciskałam zęby, żeby nie krzyczeć ze strachu za każdym razem, kiedy przypominające szpony zimne palce mężczyzny mnie dotykały. Nie wierzyłam już w ratunek, nie chciałam po prostu pokazywać mojego przerażenia.
Nagle drewniane drzwi od grobowca otwarły się z trzaskiem. Z panujących na dworze ciemności wyszedł Vlad. W ręku trzymał miecz, a jego oczy pałały złowieszczym blaskiem.
Prosiłem was, żebyście zostawili Esterę w spokoju. - powiedział złowrogo. Wiatr rozwiewał jego włosy, a ciemności czyniły podobnym do jakiegoś demona - Mówiłem, że zostanę jednym z was, jeżeli ją wypuścicie. Ale dla was liczyła się tylko zemsta!
Vrolokowie zamarli w bezruchu. Vlad podszedł do mnie, jednym ruchem rozciął sznury i nakrył mnie długim płaszczem. Potem zsadził na podłogę, mocno obejmując ramieniem.
Nie musisz się już niczego bać. Oni cię nie skrzywdzą. - szepnął miękko, a zaraz potem zwrócił się do swoich rodziców - Nie próbujcie nas gonić. Wiem, jak was zabić i wierzcie mi, nie zawaham się przed tym. Matko, twoje wilki mnie znają, więc wysyłanie ich za nami też nie ma sensu. Pijcie krew, zabijajcie, róbcie co chcecie, ale zaniechajcie zemsty. Inaczej ja będę zmuszony zemścić się na was.
Trzymając miecz gotowy do zadania ciosu, wyprowadził mnie z pomieszczenia. Dopiero teraz zauważyłam, że była już późna noc. Słyszałam odległe wycie wilków. Chłopak poprowadził mnie do zamku. Nadal cała się trzęsłam, częściowo z zimna a częściowo ze strachu. Wiedziałam jednak, że jestem już w miarę bezpieczna.
Ubierz się ciepło. - powiedział Vlad, podając mi ciuchy - Musimy stąd jak najszybciej uciekać, oni za chwilę zaczną nas szukać. - zaczął grzebać po kieszeniach.
Vlad… - odezwałam się, wciągając spodnie i zapinając guziki swetra.
Wiem, chcesz wiedzieć, co się tu dzieje. - głos chłopaka drżał - Widzisz, mówiłem ci już, że moi rodzice nie są zwykłymi ludźmi. Pamiętasz tę książkę, którą kazałem ci przejrzeć? Tę opowieść o walce rodu czarnoksiężników i nieludzkich stworów? Moi rodzice są właśnie tymi stworami. A ty wywodzisz się z pradawnego rodu ludzi, którzy niegdyś zajmowali się alchemią. Twoi przodkowie wytępili niemal wszystkich z mojego rodu, a teraz matka chce się na tobie zemścić. Ona nie odpuści, za wszelką cenę będzie chciała cię zabić i zakosztować twojej krwi.
Te stwory… chodzi ci o wampiry, prawda?
Jednak się domyśliłaś, tak jak myślałem. Masz rację, są nosferatu. Przygarnęli mnie, jak miałem dwa lata, od tego czasu mieszkam z nimi i zachowuję się jak oni, ale nigdy nie stałem się jednym z nich. Owszem, pijałem krew, ale mimo nalegań matki nigdy nie poddałem się przemianie. Wampirze wychowanie wykształciło u mnie różne zdolności, jak choćby większą siłę, czy odporność. Widzę w ciemności lepiej niż większość ludzi, niemniej ciągle jestem taki sam jak ty czy każdy inny człowiek. - wyjaśnił - Zresztą, potem ci wszystko dokładnie wytłumaczę. Ale teraz musimy uciekać. Mam trochę pieniędzy, starczy na pociąg, ale wpierw musimy dotrzeć do miasteczka. Droga przez las nie jest długa.
A wilki? Ciebie znają, nie zaatakują swojego pana. Ale ja nie jestem w stanie przed nimi uciec. - powiedziałam - Poza tym broniąc mnie, narażasz się na niebezpieczeństwo, nie oszukujmy się, Vlad.
Masz rację, to jest niebezpieczne. - przyznał chłopak po chwili milczenia - Musimy jednak zaryzykować. Jeżeli tu zostaniemy, oni cię prędzej czy później dopadną. - wyjrzał przez okno, a potem chwycił mnie za rękę i pociągnął do drzwi.
Szybko przeszliśmy przez dziedziniec. Wycie wilków było dużo bliższe niż wcześniej. Nigdzie nie było widać rodziców Vlada, chociaż wiedziałam, że nas obserwują. Brama zamku zaskrzypiała, kiedy chłopak ją otwierał. Widziałam, jak rozgląda się wkoło. Sama też starałam się coś dojrzeć, ale mimo blasku śniegu w lesie panował nieprzenikniony dla mnie mrok. Słyszałam za to odgłosy nawołujących się wilków. Byłam pewna, że stado zbiera się, żeby wyruszyć w pogoń za nami. Ledwie widziałam grunt pod nogami, cały czas zapadałam się w głębokim śniegu. Vlad nie zwracał uwagi na przeszkody, tylko biegł ciągnąc mnie za sobą. Za każdym razem, kiedy się potykałam, pomagał mi wstać, ale ani na chwilę nie zwolnił. Trudno było mi za nim nadążyć, nie chciałam jednak się odzywać. Wilki nas goniły, ich głosy były coraz bliżej.
Las był rzadki, cały przykryty grubą warstwą śniegu. Światło księżyca i gwiazd odbijało się w białym puchu, tworząc srebrne refleksy. Natomiast konary drzew były tak ciemne, że nikły w czerni nieba. Krajobraz przed nami był dobrze widoczny, ale od strony zamku nadchodziła gęsta mgła. Potknęłam się o jakiś korzeń i wyrżnęłam jak długa, wpadając w zaspę.
Estero, nic ci nie jest? - Vlad zatrzymał się na chwilę, żeby mnie podnieść. Jednocześnie spojrzał za siebie, wypatrując pościgu - Musimy się pospieszyć, oni są już blisko. Błagam cię, wytrzymaj, pierwsze zabudowania są już niedaleko.
Spokojnie, jakoś dam radę. - otarłam twarz ze śniegu i starałam się uśmiechnąć, chociaż nie za bardzo mi się to udało. Lodowate powietrze wgryzało się w moje płuca, skutecznie utrudniając oddychanie.
Pomagając sobie nawzajem, biegliśmy dalej. W oddali pokazały się światła pierwszych zabudowań Veresti. Ale zamiast skierować się prosto do miasteczka, chłopak poprowadził mnie w bok.
Gdzie idziesz? - wydyszałam.
Tutaj są tory. Jeśli będziemy mieli szczęście, złapiemy jakiś pociąg.
Nie chciałam nawet myśleć, co by się stało, jeśli nie będziemy mieć szczęścia. Nie oponowałam jednak, tylko dałam się prowadzić Vladowi. Bez niego zginęłabym w lesie jeszcze przed nadejściem dnia.
Dobiegliśmy do położonych na wzniesieniu torów. Żaden pociąg nie jechał. Ale przynajmniej zatrzymaliśmy się i mogliśmy odpocząć. Ledwo trzymałam się na nogach. Obróciłam się i spojrzałam na wzgórze, na którego szczycie stał zamek Vroloków. Przeraziłam się, widząc hordę wilków pędzącą w naszą stronę. Zwierzęta były częściowo skryte we mgle, ale sądząc po odgłosach, było ich conajmniej trzydzieści. Bez specjalnych zdolności mogłam mieć pewność, że rodzice Vlada biegli razem z drapieżnikami.
Odsapnąwszy chwilę, pociągnęłam chłopaka, biegnąc po torach w stronę miasteczka. Teren skarpy był równiejszy niż głęboko w lesie. Ale nie mieliśmy szans uciec przed wilkami. Ich wycie i poszczekiwania były coraz bliżej. Mgła też nas doganiała, tak że po kilku chwilach krajobraz spowiły smugi białego całunu. Starałam się jak mogłam, ale nie potrafiłam biec prędzej. Miałam nadzieję, że Veresti jest już niedaleko.
Zwierzęta prawie nas dogoniły. Czułam na plecach ich oddech, żądne naszej krwi zębiska. Jeszcze bardziej przerażała mnie świadomość, że gdzieś wśród nich znajdują się obaj starsi Vrolokowie. Oni dwoje pożądali mojej krwi jeszcze bardziej, niż całe stado wygłodniałych wilków. Wiedziałam, że miasteczko jest już blisko, ale bałam się, że nie zdążymy dobiec do pierwszych zabudowań. Nagle krzyknęłam i wpadłam w śnieg, czując na łydce kły jakiegoś wilka. Drugą nogą starałam się go odkopać, ale zwierzę wczepiło się zębami, próbując wyszarpać cały fragment nogi. Na szczęście Vladowi udało się odrzucić go mocnym kopniakiem. Przerzucił mnie sobie przez ramię i chciał wskoczyć na jakieś drzewo. Wilki go nie atakowały, za to skutecznie odgradzały mu drogę od modrzewi i sosen.
Chłopak nie miał dość sił, musiał postawić mnie na ziemi. Spojrzał na mnie badawczo. Wprawdzie łzy same płynęły mi z bólu i strachu, ale zmusiłam się do słabego uśmiechu.
Wszystko w porządku, to chyba niegroźne. - szepnęłam. Miałam wrażenie, że wilk odgryzł mi połowę mięśni na łydce. Czułam, jak krew spływa mi obfitymi strumieniami, barwiąc krew wkoło na czerwono.
We mgle jarzyły się złowrogie ślepia wilków. Zwierzęta czekały tylko na okazję, żeby zatopić kły w moim ciele. Obecność Vlada kazała im pozostać na miejscu, ale wiedziałam, że jeśli szybko nie znajdziemy ratunku, nic nie powstrzyma ich przed atakiem. Większa część warczała cicho, podnosząc wargi i pokazując swoje długie kły. Zataczały coraz węższy krąg, czekając na najmniejszy pretekst do rozerwania nas na strzępy. Były jednak posłuszne swojej pani i nawet nas nie dotknęły.
Z oddali usłyszałam świst lokomotywy. Pociąg się zbliżał, a ratunek razem z nim. Jednak niemal w tej samej chwili z mgły wyłoniły się postacie Vroloków. Ich twarze nie przypominały już ludzkich, mieli długie kły wystające spod ledwie widocznych warg i czarne, przerażające oczy.
I po co uciekałeś, mój drogi? - odezwał się Ioan - Mogłeś od nas odejść, gdybyś ją nam zostawił. Wiesz, za co i jak bardzo twoja matka jej nienawidzi.
Puść ją, Vlad. - dodała Hanna - Pozwól nam dokonać zemsty, a pozwolimy ci odejść. Miałam wprawdzie nadzieję, że dołączysz do nas, ale jeśli nie chcesz, masz wolną drogę. Musisz tylko nam ją oddać.
Nigdy! - syknął Vlad.
W takim razie będę musiała zabić także ciebie! A ja myślałam, że zostaniesz moim synem. - wampirzyca dała znak wilkom, a te z warczeniem rzuciły się na nas.
Nie mieliśmy żadnych szans ze wściekłymi zwierzętami. Wprawdzie chłopak starał się je powstrzymywać ale wiedziałam, że szybko go pokonają. W przeciągu kilku chwil jego ciało pokryły niezliczone zadrapania. Jako że z zimna nie czułam nawet bólu w nodze, chwyciłam go i pociągnęłam, chcąc dobiec do Veresti. Właśnie stamtąd nadjeżdżał pociąg. Nie miałam pojęcia, jak dostaniemy się do środka pojazdu, ale byłam pewna, że to nasza jedyna szansa.
Wilki biegły za nami, co chwilę szczypiąc nas zębiskami. Na szczęście pociąg jechał szybko i niebawem pojawiło się przed nami jego światło. Vlad znowu wykazał się niemal nadludzką wytrzymałością. Musieliśmy zeskoczyć z torów, żeby nie zostać zmiażdżonym przez szybko jadącą lokomotywę. Oboje przewróciliśmy się w śnieg, a zwierzęta omal nas nie rozszarpały. Ale kiedy nadjechał ostatni wagon, Vlad jak gdyby nigdy nic jedną ręką uchwycił się poręczy przy drzwiach a drugą objął mnie wpół. Zostaliśmy porwani przez pęd pociągu.
Jednak ani wilki, ani rodzice chłopaka, nie pozostali w tyle. Bałam się, że uda się im jakoś zatrzymać pociąg. Poza tym Vlad był przecież ranny, w każdej chwili mógł puścić poręcz. I tak siła, z jaką przywarł do pociągu, zdawała mi się nieludzka. Gdybyśmy spadli z pojazdu, bylibyśmy zgubieni.
Myślisz, że nam uciekniesz? - słyszałam głos Hanny - Czy uważasz, że nie mam dość mocy, żeby zatrzymać i zniszczyć was oboje? Dopadnę was, gdziekolwiek byście się schowali!
Mgła zaczynała się rozwiewać. Dopiero po chwili zauważyłam, że noc się kończy i nadchodzi zbawienny dla nas świt. Wilki, dotychczas ślepo posłuszne swojej pani, zaczynały opuszczać pościg i wracać do swoich legowisk. Dziwiłam się, ze rodzice Vlada jeszcze nas gonią, przecież też powinni schować się przed wschodem słońca. Ioan zresztą właśnie to zrobił, szepnąwszy kilka słów swojej żonie, zawrócił i pobiegł w stronę zamku. Ale Hanna nawet nie zwróciła uwagi na zbliżający się brzask. Mimo długiej sukni z łatwością doganiała pędzący pociąg. Tymczasem niebo się rozjaśniało, a śnieg zaczął różowić od mającego się lada chwila ukazać słońca.
Matko, wracaj do zamku! - krzyknął Vlad - Wiesz, że nadmiar słońca cię zabije!
W tej samej chwili pierwsze promienie wyjrzały zza horyzontu, rozświetlając wszystko. Chłopak syknął, a ja przywarłam do niego jeszcze bardziej, starając się go osłonić. Tymczasem ciągle goniąca nas Hanna krzyknęła, kiedy blask słoneczny padł na nią. Stanąwszy, zakryła sobie twarz rękoma. Jej ciało zaczęło się dymić. My jechaliśmy dalej, ale zdążyłam jeszcze zobaczyć, że w chwilę potem kobieta z głośnym krzykiem stanęła w płomieniach i zmieniła się w kupkę popiołu.
Vlad też starał się skryć przed słońcem, chociaż bardziej z przyzwyczajenia niż z konieczności. Przecież od najmłodszych lat był wychowywany w ciemności nocy, jasne światło musiało sprawiać ból jego przyzwyczajonym do mroku oczom. Mimo to trzymał się dzielnie, w ogóle nie okazując zmęczenia.
Kiedy pociąg zatrzymał się na stacji, wsiedliśmy do środka. Wszyscy przyglądali się nam ze zdziwieniem, kiedy szukaliśmy przedziału w poszarpanych ubraniach, z ranami na ciele. Musieliśmy nawzajem pomagać sobie iść. Wreszcie znaleźliśmy swój przedział. Zamknęliśmy drzwi na klucz, chcieliśmy odpocząć po przeżyciach ostatniej nocy. Mieliśmy szczęście, pociąg jechał aż do Wiednia, a Vlad miał na tyle pieniędzy, żeby wykupić bilety do Polski.
Jak się czujesz? - zapytał, kiedy rozsiedliśmy się już na siedzeniach.
Wiesz, nawet nie jest tak źle. - odparłam - Ta rana nie jest taka głęboka, na jaką wyglądała. Ale co z tobą? Popatrz tylko na siebie, jesteś cały we krwi. Z tego ci chyba pozostaną blizny. - dodałam, oglądając jego obrażenia.
A tobie to przeszkadza? - zapytał, gładząc mnie po policzku.
Jak możesz w ogóle o to pytać? Przecież wiesz dobrze, kocham cię takiego, jakim jesteś. - odparłam uśmiechając się lekko.
Ja też cię kocham… - niemal bezgłośnie szepnął Vlad.
Żadne z nas nie musiało mówić nic więcej. Chłopak pocałował mnie mocno. W mgnieniu oka zrzuciliśmy z siebie ubrania, pieszcząc wzajemnie nasze ciała. Ogarniało nas podniecenie, i ani rany ani zmęczenie nie mogły powstrzymać nas przed dopełnieniem gorącej, pełnej nagłych zwrotów miłości, jaka nas połączyła. Świat za nami, cała przeszłość, wszystko straciło znaczenie. Liczyło się tylko to, że byliśmy bezpieczni razem. Czułam go w sobie, słyszałam jego westchnienia przy moim uchu i jego serce bijące przy moim. Już nic nie mogło nas rozdzielić.