Wypowiedzi Marii Łoś w rozmowie z Mariuszem Boberem jak i przemyślenia Włodzimierza Pażniewskiego utwierdzają mnie we wnioskach wynikających z historii pisania listów TWSO z norwidowskimi mottami.
Karl Popper autor książki „SPOŁECZEŃSTWO OTWARTE I JEGO WROGOWIE” słusznie zauważył, że aby napisać historię trzeba byłoby napisać historię każdego pojedyńczego człowieka.
Moja historia opisuje jak reżyserowano ludzkie życiorysy w czasach gdy partia miała patent na mądrość, a ludzi tego systemu nadal chroni parasol różnych tajemnic. Tak ochroną może skaz drugorzędnych, ale stworzono system dający parawan dla reżyserów nie tylko przestępczego, ale i zbrodniczego działania tajnego państwa .Dzięki temu Obywatele nie mogą brać bezpośredniego udziału w tworzeniu "mapy drogowej" personalnych powiązań w patologicznym funkcjonowaniu instytucji stanowiących o demokratycznym systemie państwa.
Tak utopiono OBYWATELSKĄ POWINNOŚĆ aby zapobiegać przed przeniesieniem w wyniku transformacji systemowej braku praworządności do nowej rzeczywistości społeczno-politycznej. Dobrze o to zadbano w kontrakcie okrągłostołowym i antyobywatelskiej ustawie zasadniczej. Tym sposobem stworzono pogodę dla politycznego szulerstwa i korupcji.
Dobrze było wiadome, że nawet USA,można powiedzieć wzorzec państwa demokratycznego, nie było wolne od korupcyjnej plagi. Jednak system centralnego jej zwalczania powiązano z możliwością działania pojedyńczego człowieka, co dopiero dało spodziewany efekt. To "whitle-blowers" (świszczące-gwizdki) dały ochronę prawną tym, którzy chcieli z otwartą przyłbicą stawić czoła patologii wyniszczającej życie publiczne .Nie trudno sobie wyobrazić, a ja to mam udokumentowane jaki los spotykał świszczącego gwizdka w transformacyjnych polskich warunkach. Swoistą "mapę drogową" powiązań personalnych w braku praworządnego działania w ustawowym obiegu wody nie pozwala mi się zbudować choćby i na tle problemu koncentrującego się wokół systemu odwadniania miasta Środy Śl. Oczywiście trzeba tu wspomnieć o kabaretowym systemie partii politycznych, z których każda bez wyjątku we Wrocławiu nie zainteresowała się istniejącymi nie tylko sprzecznościami, ale i lukami prawnymi. Ta patologia doprowadziła nawet do katastrofy budowlanych, której nie doczekałem się wyjaśnienia w przypadku oczyszczalni ścieków Pola Irygowane Osobowice we Wrocławiu.
Kuriozum stanowiła praktyka w biurze poselskim Bogdana Zdrojewskiego, którym ostatecznie odmawiano mi wręcz przyjmowania korespondencji za pokwitowaniem.
Dziś jestem w środku przemian własnościowych w mojej spółdzielni mieszkaniowej WOJEWODZIANKA we Wrocławiu .Utrwalony system i ludzie tego systemu nie pozwalają, aby współmyśleniem i współdziałaniem zacząć pokonywać narastające problemy wynikające z nadmiernej koncentracji zabudowy i ludzi. Tak rozumiem, że ten cel postawiła sobie nowa ustawa o spółdzielczości mieszkaniowej, w której można odczytać potrzebę zbudowania zdrowych relacji WŁAŚCICIEL - ZARZĄDCA.
Brak praworządnego działania statutowych organów spółdzielni dokumentuje jak głęboko tkwimy w przemianach systemowych wyniku których brak praworządności jest nadal traktowany jako cnota. Doszło nawet do tego, że w aktach notarialnych przy własnościowym wyodrębnianiu mieszkań lokatorów chce się pozbawić piwnic ?! I przy tej okazji będę mógł doświadczyć jak zareagują instytucje powołane do kontroli przestrzegania prawa i jak zachowa się IPN wobec wniosku o wykazanie powiązań personalnych na podstawie "mapy drogowej" tajnego państwa z czasów gdy partia miała patent na mądrość. W historii polskiej transformacji niewątpliwie można zacząć wykazywać system i jego beneficjentów w odniesieniu do najważniejszego ze wszystkich światów stworzonych przez człowieka ŚWIATA POSTULATÓW ETYCZNYCH.
Skrótowo można opisać i historię namaszczoną prezydenturami:Wojciecha Jaruzelskiego "Zbrodniarza",Lecha Wałęsy "Bolka" i Aleksandra Kwaśniewskiego "Oszusta". Nie przypadkowo między systemowymi nogami znalazł się Lech Wałęsa. Jego drugorzędne skazy jako robotnika, następnie związkowca położyły się cieniem na prezydenturę "Bolka" i podniesienie statusu OBYWATELSKIEJ POWINNOŚCI. Jako reżyser przedstawienia NOCNA ZMIANA pokazał jak trudno było mu się otworzyć na grzeszki przeszłości i jak można sobie zacząć wyobrażać gwiazdę polityki na jej ewolucyjnej drodze głównej od prostaczka, cwaniaczka.
Mieczysław S. Kazimierzak
Toksyczny fundament.
Żaden kraj nie może być większy niż ludzie, którzy nim rządzą, oraz elity, w jakie na co dzień wpatrzony jest tłum. Polską rządzą dziś ludzie mali, o skundlonych elitach nie wspominając. Czerwiec to znakomita okazja, by jednym i drugim wytknąć celowe zaniechania, subtelne przemilczenia oraz ordynarne łgarstwa, współobywateli zaś uczulić na upiorne konsekwencje owych zaniedbań.
Okrągła rocznica wyborów czerwcowych w 1989 roku od lat wywołuje wśród Polaków zrozumiałą ekscytację. Komuniści podzielili się władzą - i to jest fakt. Jednak to, w jaki sposób oni się tą władzą podzielili, a zwłaszcza z kim się nią podzielili, budziło, budzi i będzie budzić skrajne emocje. Niepotrzebnie. By efekty tamtych zmian ocenić, wystarczą szeroko otwarte oczy oraz garść zdrowego rozsądku. I kilka cytatów.
Nawiązując do efektów okrągłego stołu, Wojciech Jaruzelski oznajmił niedawno, że jemu się taka Polska podoba. Aleksander Kwaśniewski poszedł krok dalej, formułując bez ogródek opinię, że bez porozumienia zawartego przy okrągłym stole nie dałoby się żyć. Dwadzieścia lat wcześniej, gdy 16 lutego 1989 roku na posiedzeniu Sekretariatu Komitetu Centralnego PZPR dyskutowano o wyborach do parlamentu (obrady okrągłego stołu już trwały), Czesław Kiszczak zauważył: Sami sobie zakładamy pętlę, idziemy na rzeź jak barany. Po czym zadekretował: Nie możemy stracić władzy za pomocą kartki wyborczej. Ostatnio zaś (przed sądem) stwierdził, że żadnego wywalczenia wolności nie było, bo to on wybierał partnerów do rozmów o przekazaniu władzy i byłoby dla tych ludzi lepiej, gdyby o tym nie zapominali.
Gładko do nowej Polski
Kto ma w sobie odrobinę więcej przenikliwości niż mikrofon Moniki Olejnik, ten, zaznajomiony z powyższym, rozumie już wszystko, co o kulisach tak zwanej transformacji ustrojowej rozumieć należy: to komuniści zaplanowali przebieg owej transformacji i od początku do końca starannie go kontrolowali. Z przeświadczeniem graniczącym z pewnością, że przyjęcie dowolnego innego rozwiązania oznacza dla tej formacji katastrofę.
Rzecz jasna, do przemian dojść musiało. Wydarzenia lat 1988-1989 w Polsce stanowiły jedynie fragment, a właściwie prolog, wieńczący wieloletnią geopolityczną grę pomiędzy Zachodem i Wschodem, w której Polska oraz pozostałe kraje „ludowej demokracji” stanowiły poszczególne elementy misternej układanki. Przy czym w tej grze Polska okazała się nie byle puzzlem, lecz pierwszym klockiem domina, którego upadek poruszył wszystkie pozostałe.
Wszystkie te metamorfozy, związane z demontażem sowieckiego imperium w Europie Środkowej, mogły stanowić zarzewie faktycznego zwycięstwa Polaków nad historią. Niestety, zapoczątkowały one ciąg zjawisk, które z perspektywy dwudziestu lat trzeba ocenić negatywnie. Okazało się bowiem, że zasiadającym do okrągłego stołu komunistom udało się spacyfikować sporą część środowisk antykomunistycznych. Okazało się także, że wcale nie chodziło o umożliwienie Polakom samodzielnego kształtowania suwerennego bytu państwowego, lecz o takie dogadanie się z przedstawicielami „koncesjonowanej opozycji”, aby oprawcom Narodu i ich następcom zagwarantować bezkarność, a zarazem przechwycić i utrzymać kontrolę nad podstawowymi gałęziami gospodarki.
Specyficzna etyka
Stanisław Michalkiewicz: Dzięki materiałom ujawnionym przez Instytut Pamięci Narodowej mogliśmy dowiedzieć się o ofercie, jaką ówczesnej władzy za pośrednictwem oficerów Służby Bezpieczeństwa złożył wybitny przedstawiciel jednego z nurtów opozycji demokratycznej w Polsce, Jacek Kuroń. Oferta ta sprowadzała się do tego, że jeśli władza udzieli dyskretnej pomocy w wyeliminowaniu „ekstremy” z podziemnych struktur, to „my”, czyli środowisko, którego wybitnym reprezentantem był Jacek Kuroń, „w imieniu społeczeństwa” udzieli ludziom dotychczasowej władzy gwarancji zachowania pozycji społecznej oraz gwarancji zachowania zdobyczy, które nomenklatura właśnie sobie kradnie.
Rzeczywiście, jedną z negatywnych konsekwencji Okrągłego Stołu było uwierzytelnienie trwającego bodaj od 1984 roku procesu uwłaszczania nomenklatury. Jak gdyby za pokojowe oddanie władzy, którą komuniści oddać tak czy siak musieli, należała się im jakaś premia. Prawdę powiedziawszy, za zwrot zagrabionych dóbr przysługiwał komunistom sprawiedliwy osąd oraz wyważona zemsta, ale w żadnym razie nagroda. Tymczasem - i nigdy dość tego przypomnienia - w wyniku nieuczciwie przeprowadzonych prywatyzacji, z samozwańczych posiadaczy większej części majątku należącego do wszystkich, komunistyczna wierchuszka przedzierzgnęła się w pełnoprawnych właścicieli zagrabionego. A jakby tego było mało, rzesze dawnych pezetpeerowskich aktywistów przeszły gładko do nowej rzeczywistości wraz ze specyficznymi sposobami pojmowania działalności publicznej, etyką i nawykami (Piotr Gontarczyk).
I to właśnie owa „specyficzna etyka” to bodaj najtragiczniejsza konsekwencja przemian ustrojowych w Polsce. Na dalszą metę oznacza bowiem akceptację rozprzężenia aksjologicznego, w wyniku którego z życia publicznego eliminowane są fundamentalne zasady sprawiedliwości.
Cena zbyt wysoka
Tu dwa słowa niezbędnej dygresji: otóż kultura, czyli wszystko to, co określa indywidualną czy narodową tożsamość człowieka oraz buduje jego relacje z innymi ludźmi, bierze się z etyki. Zresztą o fundamentach da się powiedzieć znacznie więcej, bo to przecież aksjologia stanowi podstawę każdego ustroju społecznego. Nie można bowiem stanowić prawa określającego, co wolno, a czego nie wolno, bez uprzedniego wartościowania dobra i zła. To tutaj rodzi się przekonanie o słuszności naszych wyborów i wyższości naszego systemu etycznego nad innymi.
A po tym wstępie: gdy przestaje obowiązywać zasada, że złe uczynki należy bezwzględnie karać, zaciera się rozróżnienie między dobrem a złem, złoczyńcy zaś uniemożliwia się dokonanie aktu ekspiacji. Chcę przez to powiedzieć, że bez zerwania z dziedzictwem komunizmu Polska nigdy nie stanie się normalnym krajem. To w sumie proste jak procesy myślowe u dziennikarzy Superstacji: czy ludzie, którzy w zniewolonym kraju pięli się po szczeblach partyjnej kariery kosztem ludzi prawych, dają w obecnej rzeczywistości rękojmię przyzwoitości? A skoro nie dają, czy powinni tworzyć struktury państwa demokratycznego bądź choćby tylko w nich uczestniczyć? Nie, nie powinni - i właśnie w tej naturalnej, zdroworozsądkowej negacji zawarta jest definicja sprawiedliwości, której do dziś nam brakuje.
Krzysztof Lizęga
W polskich mediach trwa "festiwal" wbijania do głów Polakom, że 4 czerwca 89 roku "upadł" komunizm. Może się zachwiał, ale nie upadł, bo się obronił przez stan wojenny, dogadał w Magdalence a doklepał przy okrągłym stole...
Tzw. "wybory" to nie były wolne, bo po pierwsze, komuniści zagwarantowali sobie nie tylko większość, ale i po drugiej stronie też mieli wtyki (Bolek to gwarantował) po drugie, totalnie kontrolowali całość przemian w Polsce, a po trzecie... być może odpadło przy tym trochę betonu partyjnego, ale na pewno agentura przejęła schedę po PZPR "jako przewodnia siła narodu".
Potwierdzeniem tego był... 4 czerwiec 1992 roku kiedy obalono rząd Jana Olszewskiego nie dopuszczając do lustracji. I tak jest do dzisiaj... Agentura ma się świetnie, Platforma właśnie zbudowała Front Jedności Narodu czyli zbieraninę wszystkich tych co już raz zostali przez społeczeństwo wykreśleni i wmawia wszystkim że to byli i są fachowcy (ciekawe życiorysy) ale jakoś ci co walczyli o wolną Polskę nadal dziadują we własnym kraju bądź koczują gdzieś tam na emigracji... SLD na wszelki wypadek jest a i PSL ma tez w zanadrzu zaufanych z poprzedniego systemu...
Bilans 20 lat to majątek krajowy rozparcelowany, Polska zadłużona "po uszy", młodzież po studiach zmywa naczynia w Irlandii itd. itd. itd. jednym słowem cuda przeganiają sukces lub na odwrót. Brały gały co widziały w... mediach. A jak rozum śpi to budzą się potwory. I takie potwory dzisiaj świętują "rocznice" złoszcząc się na Niemcow że ich mur stal sie symbolem...
Tam zlikwidowano NRD komunistyczny twór a u nas PRL ciągnie się z całym smrodem i śmieciowiskiem. jak stwierdziła jedna Pani jak śmieci w piątek nie wyrzucisz to w poniedziałek śmierdzą za mieszkanie przez kilka dni wietrzyć trzeba. Czy ktoś okno w Polsce otworzył - nie bo śmieci nie wyrzucono.
Dla mnie symbolem upadku systemu w całej Europie była pierwsza wizyta Jana Pawła II w Ojczyźnie wraz z proroczymi słowami "niech zstąpi Duch Twój i zmieni oblicze Ziemi, tej Ziemi". Wtedy to był upadek ducha zniewolenia a zwycięstwo Jego Ducha . Na tych pawlaczach zaczęły sie przemiany... niestety materializm komunistyczny dzisiaj zastąpiono materializmem biznesowym. Ale są to tylko "przystanki" i myślę że nadejdzie jeszcze dzień kiedy zstąpi Duch Jego i odnowi oblicze Ziemi - nie tylko "tej Ziemi".
Piotr Zarębski
Żadne święto.
Nie należy świętować 4 czerwca. Ten dzień powinien być raczej chwilą refleksji nad skalą zaniedbań w polskiej polityce na przestrzeni ostatnich 20 lat, bo o żadnych sukcesach nie może być mowy. Jeśli już mielibyśmy coś świętować, to 2 czerwca 1979 r., czyli dzień, w którym Jan Paweł II głosił homilię wzywającą Ducha Św., by zstąpił i odnowił oblicze „tej ziemi”. Rekontra o tym historycznym dniu obszernie wczoraj pisał, choć, jak zauważyłem, mało kogo to w s24 zainteresowało - tymczasem to od tego dnia faktycznie wlana została w serca milionów Polaków wiara we własne siły i w zdolność do pokonania czerwonych. Ci ostatni zresztą, traktując religię jako jeden wielki zabobon, ciemnotę, wygłupy, zrazu nie mieli bladego pojęcia, co się 2 czerwca naprawdę wydarzyło, dopóki niedługo później nie zobaczyli tysięcy ludzi na ulicach czy wiecach strajkowych. I tysięcy ludzi na mszach polowych.
2 czerwca można by uznać za narodowe święto polskiej wolności (oraz duchowego odrodzenia) i w ten sposób odwoływać się jednocześnie do osoby i przesłania największego z Polaków, a zarazem do dziedzictwa katolickiej wiary, dziedzictwa Kościoła, na których to fundamentach przez długie wieki opierała się i powinna w przyszłości opierać się polska kultura i tradycje walki o niepodległość. Jednocześnie tego rodzaju święto oddzielałoby nas od wizji katastrofalnego kompromisu, który, tak Bogiem a prawdą, zatrzymał kulturowy i polityczny rozwój Polski, a jednocześnie uniemożliwił ustanowienie zdrowych fundamentów przy budowie nowego państwa. Ów nieszczęsny kompromis i tak przecież będzie musiał być przezwyciężony, a im dużej gerontokracja komunistyczna oraz związana z „konstruktywną opozycją” będzie go bronić, z tym większym obrzydzeniem odrzuci go następne pokolenie.
A tak mamy utwierdzanie fałszywej wizji historii Polski, które stanowi jedynie odwlekanie wyroku na III RP. Ten wyrok zresztą zapadł już wcześniej, bo w momencie uznania, że komuniści nie tylko mogą, ale wprost muszą stać się tworzywem w budowaniu nowej rzeczywistości ekonomicznej, społecznej i politycznej. Pisał o tym przed laty w słynnym eseju „Zdrada Solidarności” śp. prof. Wojciech Chudy:
„Szczególnie grabieżczy, bezwzględny i przeniknięty czynnikiem kryminogennym charakter gospodarki postkomunizmu stanowił "jedną z konsekwencji specyficznej, z udziałem służb specjalnych wojska, polskiej drogi od komunizmu" . Po wyborach 1989 roku większość komunistycznego aparatu państwowego niejako automatycznie zaczęła stanowić aparat państwa demokratycznego. Wielu wysokich urzędników uzyskało z tego tytułu ogromne korzyści materialne. L. Kaczyński twierdzi, że pracownicy SB, wywiadu i innych służb mieli nieporównanie więcej szans na wzbogacenie się niż inni urzędnicy państwowi . Dziś to oni stanowią "najmocniejsze nici" pajęczyn rynku, spajanych klientyzmem, korupcją, powiązaniami politycznymi i ukrytymi (byłymi) związkami służbowymi. To w gestii dawnych pracowników służb specjalnych znajduje się znaczna liczba agencji skomercjalizowanego sektora publicznego, działającego za pomocą funduszy publicznych wyprowadzanych na rynek przy pośredniczącej roli kluczowych firm w kraju i za granicą . Zawłaszczanie gospodarki przez siły wydawałoby się minionego bezpowrotnie okresu miało jednak konkretny wymiar. Coraz więcej przedsiębiorców przekonywało się, że w niektórych dziedzinach gospodarki trudno swobodnie działać, nie mając swojego człowieka powiązanego ze służbami.
W tym kontekście dokonywała się także zmiana postawy w szerszych kręgach Solidarności niż tylko jej ścisła elita, decydująca o strukturalnym i politycznym kursie Związku. Można tu mówić niemal o powszechności zdrady, polegającej na porzuceniu ideałów dla celów materialnych. Postawę dzielenia się - tak naoczną i codzienną w ciągu szesnastu miesięcy Solidarności i pierwszych dwu lat po 13 grudnia - zastąpiła postawa nieufności, zawiści i egoizmu. Pierwsze symptomy tej ewolucji pojawiły się już wraz z dopływem środków materialnych (pieniędzy i darów rzeczowych) dla Solidarności z Zachodu. Już w roku 1981 huczało od plotek o niesprawiedliwej dystrybucji tych środków: zarówno w szerokich kręgach biedy społecznej, jak i w ośrodkach regionalnych Związku.”
I jeszcze jeden wymowny fragment:
„Silnym impulsem, który wyzwolił "instynkt zysku" stało się tak zwane uwłaszczanie nomenklatury - proces ekonomiczny uruchomiony przez pakiet ustaw wygenerowanych przez rząd M. F. Rakowskiego, umożliwiających przejmowanie na niezwykle korzystnych warunkach części majątku państwowego przez wyższych urzędników partyjnych PZPR-u. Proces ten (według niektórych decydujący dla przyszłości polityczno-ekonomicznej Rzeczypospolitej), oprócz aspektu gospodarczego posiadał ważny aspekt mentalno-moralny. Był mianowicie sygnałem, który przywoływał znaczenie korzyści materialnych: poprawy jakości życia w wymiarze indywidualnym, bez oglądania się na dobro społeczne, zysku osobistego lub partykularnego, powiązanego z działalnością polityczno-społeczną, także o charakterze związkowym.
"Biorą! - A my?…" - takie hasło wiązało się z gospodarczą praktyką uwłaszczania. Rychło też zostało podjęte i wcielone w postać korzyści materialnej przez środowiska mające dostęp do władzy ekonomicznej. Tendencja ta szybko objęła również kręgi Solidarności. Na gruncie dostępności do politycznych źródeł dystrybucji wartości ekonomicznych rosły fortuny (szeroko mówi się o nazwiskach bogatych "solidarnościowców") .
Ten aspekt zdrady, szczególnie bolesny w wymiarze ogólnospołecznym w związku z powszechną pauperyzacją dużych obszarów społeczeństwa, ma swoje głęboko filozoficzne znaczenie, wiążące się z samym pojęciem polityki. Żywiołem polityki jest działanie, aktywność, dynamizm, wpływ na zmianę świata. Słynne powiedzenie Karola Marksa, że filozofowie dotąd wyjaśniali rzeczywistość, chodzi zaś o to, by ją zmieniać - w istocie odnosi się do sensu polityki. Potężna nowa fala polityczna, która wylała się po sierpniu 1980 roku w Polsce, wywołała wielkie nadzieje i oczekiwania na zmianę dotychczasowego świata. Całemu ruchowi Solidarności chodziło naprawdę o to, aby zmienić panujący dotąd system wartości, norm i pojęć, odwrócić o sto osiemdziesiąt stopni zdegenerowany i zmurszały układ, dominujący w życiu, pracy i w stosunkach międzyludzkich. W ciągu szesnastu miesięcy "pierwszej Solidarności" zaczęły się zarysowywać realne przesłanki takich zmian. Stan wojenny przerwał ten proces i podłamał ludzkie nadzieje; jego zniesienie jednak wcale nie spowodowało powrotu do wartości okresu początkowego. Została zerwana ciągłość z "pierwszą Solidarnością"; nowy Związek, zarejestrowany w roku 1989, miał u steru ludzi niejako odgórnie wyselekcjonowanych przez elitę, dominującą wówczas w opozycji. "Druga Solidarność" nie była zakorzeniona w Komisji Krajowej, demokratycznie wyłonionej w roku 1981 przez masy wielkiego ruchu Solidarności . Zwłaszcza po obradach Okrągłego Stołu oraz wyborach czerwcowych 1989 roku (wskutek dziwnych roszad z listą krajową) u dużej części działaczy Solidarności zaczęło narastać rozczarowanie i poczucie niemożności. Z całą pewnością można stwierdzić, że dla wielu szeregowych członków, także tych, którzy przeszli przez "nudne piekło" stanu wojennego, poświęcając swój czas i energię dla podziemnego Związku, nowy okres jawił się jako regres wobec ideału Solidarności i w pewnym sensie powrót do epoki, kiedy "nami rządzono" ("znów od nas nic nie zależy!"). Syndrom bierności u wielu wywołał apatię; pozostaje ona do dziś wyraźną cechą dużych obszarów społeczeństwa.”
J. Olszewski mówił dziś słusznie w radiowej Jedynce o uwłaczającej formule wyborów 4 czerwca. Przypomniał też, że skoro komuniści słabli, to nie należało dążyć do porozumienia za wszelką cenę, nie należało się spieszyć. Gdyby nie było wyborów, to przejęcie władzy nastąpiłoby na sposób taki jak w Czechosłowacji. Ja też sądzę, że tamtych wyborów mogło nie być i że należało przeczołgać komunistów tak, by zgodzili się na zupełnie wolne wybory - no i wtedy sytuacja zupełnie inaczej by się rozwinęła, zaś rozliczanie za zbrodnie komunistyczne zaczęłoby się wraz z powołaniem pierwszego niekomunistycznego rządu. Oczywiście wtedy odpadłaby też z gry część konstruktywnej opozycji, ta część, która kompromis z komunistami uznawała za ważniejszy aniżeli wypełnienie jakichś obowiązków wobec obywateli. Na pewno też nie byłoby preferencji dla żadnych monopolistów, jak gazeta Michnika ( i jego media), na rynku medialnym w ogóle nie mieliby prawa działać komuniści, a coś w rodzaju IPN-u zostałoby powołane już w 1990 r., tak by procedury rekonstrukcji przeszłości oraz osądzenia komunistów (nie tylko komunizmu) rozpoczęte zostały niemal natychmiast z budową nowego państwa.
Tymczasem z uporem wmawia się nam, że nie tylko innej możliwości przeprowadzenia zmian nie było, ale i że ta, którą zrealizowano była najlepszą z możliwych. Nic dziwnego, że beneficjenci zmian, czyli komuniści też się czują spadkobiercami tradycji „obalania komunizmu”, bo dzięki 4 czerwca zachowali skórę i zyskali przywileje, jakich nigdy nie powinni byli otrzymać, a ponadto za nic nie odpowiedzieli ani majątkowo, ani cywilnie. Na tym jednak nie koniec, bo przecież wspomniana przez Chudego apatia społeczna jest zjawiskiem powszechnym także w dzisiejszej Polsce. Okazuje się ponadto, że ci wszyscy, którzy zaczęli wracać z emigracji zarobkowej są załamani współczesną Polską, choć wydawałoby się (np. po niedawnej komicznej konferencji Tuska i Rostowskiego na temat potęgi gospodarczej kraju nad Wisłą AD 2009), że gdzie jak gdzie, ale do Irlandii 2, państwa cudu, powinni wracać drzwiami i oknami. Czy ktoś jeszcze pamięta, jak Tusk jeździł do emigrantów za kaczyzmu, nakłaniając do powrotu i zapewniając, jak to za jego rządów w Polsce będzie się opłacać pracować?
Nie ma czego upamiętniać, a obecne święto i tak przedzie do lamusa, jak kiedyś pochody pierwszomajowe. Tak też któregoś dnia postawimy krzyżyk na III RP, pamiętając m.in. że już 3 lata po „wolnych wyborach z 1989 r.” (takie określenie słyszałem wielokrotnie ostatnio w mediach) 4 czerwca 1992 r. owa nowa Polska pokazała swoją prawdziwą twarz. Tę twarz ma zresztą do dziś.
Free Your Mind
Żądło 1989
Dwudziesta rocznica Porozumień Okrągłego Stołu (OS) wywołuje spory i kontrowersje, których rozpiętość waha się pomiędzy uznaniem OS za najważniejsze wydarzenie w tysiącletniej historii Polski - przedmiotu dumy i zadowolenia Polaków, którym przyszło żyć w tak cudownych czasach - do określenia tych Porozumień mianem nowej Targowicy, co dla wielu polskich patriotów na zawsze pozostanie symbolem hańby i zdrady narodowej. Warto w tym miejscu przypomnieć, że i Konfederacja Targowicka ani nie była, ani nie została osądzona jednoznacznie, o czym świadczy nie tylko fakt przystąpienia do niej samego Króla, ale chociażby tak szanowanej postaci polskiego Panteonu Narodowego, jak ks. Hugona Kołłątaja. Dzisiaj jednak o Targowicy wiemy prawie wszystko, natomiast OS otwiera przed nami cały gąszcz zagadek, na które wciąż nie znajdujemy odpowiedzi.
Pomimo upływu 20 lat nadal pozostaje tajemnicą, w jaki sposób dobierano uczestników historycznych rozmów Okrągłego Stołu, od których jakoby liczyć należy przywrócenie Polakom niepodległości i suwerenności? Pytanie to, naturalnie, dotyczy głównie tzw. strony opozycyjnej, bo jak tam strona rządowa kompletowała swoich delegatów, takiego zaciekawienia nie budzi. Ciekawe jest jednak kto i jak kompletował przedstawicieli opozycji, bo, jak się okazuje, dobór ten rozstrzygnąć miał o tym, jak płynąć będzie nawa państwowa przez co najmniej kolejne dwa dziesięciolecia!
Leży przede mną książka, spisywana na gorąco, w przerwach między burzliwymi obradami: Okrągły stół - kto jest kim: Solidarność - opozycja, wydana przez Wydawnictwo MYŚL w 1989 roku. Książka zawiera biogramy 228 uczestników debat, ułożone alfabetycznie od Jacka Ambroziaka (już za chwilę posła i szefa Kancelarii Prezesa Rady Ministrów) po Andrzeja Zolla (niebawem wiceprezesa Państwowej Komisji Wyborczej, Prezesa Trybunału Konstytucyjnego i Rzecznika Praw Obywatelskich). Biogramy te zawierają imponującą prezentację ich dorobku obywatelskiego i nie pozostawiają wątpliwości, że wszyscy tam wymienieni to bohaterowie podziemnych i społecznikowskich zmagań z komuną, a zatem, z tego punktu widzenia, słusznie zostali wybrani na reprezentantów społeczeństwa. To prawda, ale prawdą jest także i to, że poza Okrągłym Stołem pozostały jeszcze liczniejsze grupy ludzi wcale nie mniej zasłużonych i patriotycznych, których jednak do stołu nie zaproszono? Kto i jak o tym decydował? Czasem, słuchając wypowiedzi, niektórych przynajmniej uczestników OS, można by odnieść wrażenie, że żadnej selekcji nie było, a każdy Polak-patriota, który tylko się zgłosił, dostawał od razu przepustkę na obrady! Coś na kształt gorączki złota: kto poszedł i znalazł, to jego, a kto nie znalazł, ten frajer i tylko do samego siebie i ślepego losu może mieć pretensje.
Moje pytanie jest o tyle zasadne, że społeczeństwo polskie - w odróżnieniu np. od Ukraińców, Czechów czy Rumunów - nie było społeczeństwem bezgłowym, lecz posiadało swoją własną elitę polityczną i obywatelską, która nie tylko rodziła się spontanicznie - jak w przypadku poszukiwaczy złota - ale została wybrana i to w wyborach powszechnie wówczas uznanych za demokratyczne i odpowiadające woli szerokich rzesz obywatelskich! Mam tu na myśli, oczywiście, I Krajowy Zjazd Delegatów NSZZ Solidarność, który dokonał wyboru Komisji Krajowej Związku, jej Prezydium i Głównej Komisji Rewizyjnej. 107 członków liczyła KK, w tym 18 członków Prezydium, plus 21 członków Głównej Komisji Rewizyjnej. Razem 128 wybranych członków najwyższych władz „Solidarności”. Wszyscy ci ludzie uzyskali najpierw mandat zaufania w wyborach delegatów na Zjazd Krajowy, a więc nie na jakichś ulicznych wiecach czy zebranych ad hoc przypadkowych gremiach, lecz wśród załóg swoich zakładów pracy, a potem wyboru dokonał ponad tysiącosobowy Zjazd. Patrząc naiwnie, wydawałoby się, że Lech Wałęsa nie powinien mieć żadnego problemu z doborem towarzyszy do stołu negocjacyjnego: wystarczyłoby, gdyby zwołał członków KK i razem z nimi ustalił, jak ma wyglądać delegacja „Solidarności”? Nie wierzę, żeby w tamtych czasach, były jakieś kłopoty ze zwołaniem KK, chociażby do Częstochowy, a generał Kiszczak z pewnością nie byłby w stanie w tym przeszkodzić! (Po cóż, zresztą, miałby przeszkadzać, skoro był prawdziwym gołąbkiem pokoju, dążącym do zgody i porozumienia narodowego?)
Z jakiegoś powodu do tego nie doszło. Na ścianach więziennych cel pisaliśmy w stanie wojennym: Związek jest, Statut ma i nie ma o czym dyskutować. Podpisane: Lech Wałęsa. Hasło to wyznaczało kierunek naszej walki i mobilizowało do oporu. Lech Wałęsa jednak nigdy nie zgodził się na spotkanie z Komisją Krajową, przeciwnie, sam dezawuował mandaty związkowe, oświadczając publicznie: Nikt nie ma mandatu, jedna trzecia zdradziła, jedna trzecia wyjechała - ja sam nie mam mandatu! Ta generalizacja nie była usprawiedliwiona: wypadki stanu wojennego i historia podziemnego oporu wykazały, że większość związkowych przywódców zachowała się przyzwoicie i nie zawiodła zaufania. Ale gdyby nawet przyjąć za trafną ocenę Wałęsy, to jedna trzecia z 128 to 43, a tymczasem w Pałacu Namiestnikowskim znalazło się zaledwie 11: czterech członków Prezydium KK (Lech Wałęsa, Zbigniew Bujak, Władysław Frasyniuk i Jacek Merkel); sześciu dalszych członków KK (Janusz Onyszkiewicz, Henryk Wujec, Bogdan Lis, Antoni Tokarczuk, Stefan Jurczak i Adam Stawikowski) oraz jeden członek GKR - doc. Adam Strzembosz. Jakby nie liczyć do rozmów przy OS nie zaproszono nawet jednego na dziesięciu z członków władz krajowych, innymi słowy: od udziału w OS odsunięto ponad 90% wybranych przywódców związkowych! Była to więc, w istocie, czystka, w ścisłym znaczeniu tego słowa! Ta czystka została zaraz potwierdzona w procesie rejestracyjnym nowego Związku Solidarność, jaki się odbył zaraz po zakończeniu obrad, a potem w kontraktowych wyborach do Sejmu 1989 roku. Ludzie, którzy poświęcili swój czas i wysiłek, aby uczestniczyć w obradach OS zostali za swój trud sowicie wynagrodzeni. Ponad stu (102) z zasiadających przy OS, po stronie opozycyjnej zostali wkrótce posłami, senatorami, ministrami, ambasadorami, sekretarzami i podsekretarzami stanu, wojewodami, a dwóch zawędrowało nawet na fotel Prezydenta Państwa. Ponad trzydziestu z tej grupy osób miało w przyszłości łączyć po kilka takich stanowisk jednocześnie, pomijając już najróżniejsze dodatkowe beneficja. Taki np. Artur Balazs, nie tylko miał przyjemność być posłem przez cztery kadencje, senatorem i ministrem w trzech rządach, to jeszcze stał się znanym na Pomorzu posiadaczem ziemskim. Skromna ekonomistka z GUS nie tylko została posłem kolejnych kadencji, ale i podsekretarzem stanu w kolejnych rządach i w różnych ministerstwach, prezesując, dodatkowo, radom banków, fundacji, etc. etc.
Kolejnych 67 uczestników OS objęło najróżniejsze prestiżowe i intratne posady, takie, przykładowo, jak sędziów Trybunału Konstytucyjnego i Trybunału Stanu, prezesów i członków potężnych rad nadzorczych, banków, spółek giełdowych, prezesów radia i telewizji itp. Mam tu na myśli kariery takie, jak np. p. Jacka Woźniakowskiego, który z wydawcy „Znaku” przeszedł na fotel prezydenta Krakowa, Edmunda. Tołwińskiego, który z adiunkta Uniwersytetu Gdańskiego zamienił się w prezesa Banku Gdańskiego, Andrzeja Topińskiego, skromnego adiunkta w PAN, awansowanego na wiceprezesa NBP, prezesa PKO BP i prezesa Związku Banków Polskich, czy chociażby Jana Dworaka, skromnego polonistę, pisującego do niszowych pism, a późniejszego Prezesa TVP. Albo jeszcze skromniejszą anglistkę, Helenę Łuczywo, która wkrótce stała się jedną z najbogatszych i najbardziej wpływowych kobiet w Polsce!
Jak więc widzimy, co najmniej 75% zasiadających przy OS opozycjonistów weszło w skład najściślejszej elity politycznej odrodzonego Państwa Polskiego, co oznacza, że OS okazał się być niezwykle skuteczną kuźnią kadr politycznych. Usprawiedliwia to moje pytanie: kim byli selekcjonerzy tych kadr i jakie metody wykrywania talentów politycznych zostały zastosowane?
Obrady OS ciągnęły się przez dwa miesiące, a prawie 500 uczestników wyprodukowało w tym czasie tony papieru, tysiące oświadczeń i deklaracji, raportów i projektów. Makulatura ta, praktycznie w całości, okazała się bezwartościowa. Tylko trzy kwestie o zasadniczym znaczeniu zostały tam rozstrzygnięte: (1) kto ma być pierwszym prezydentem RP; (2) jak ma wyglądać demokratycznie wybrany Sejm i (3) jak ma wyglądać odnowiona „Solidarność”. Niecałe 10% członków władz krajowych Związku dopuszczonych do uczestnictwa w obradach OS, stanowiło prefigurację nowej „Solidarności”. Zarejestrowany w kwietniu 1989 nowy Związek był już tylko bladym cieniem swego poprzednika. Sam Lech Wałęsa chwalił się w wywiadzie udzielonym włoskiemu dziennikowi „Il Messaggero”: To ja podzieliłem Solidarność! I zawsze będę tworzył podziały, bo silny Związek byłby przeszkodą na drodze reform.
Przez 20 lat przeszliśmy długą drogę wałęsowskich reform. Bez wątpienia Polska dzisiaj wygląda inaczej niż 20 lat temu. Ulice naszych miast zatłoczone są autami, co drugi gmach to bank, a tak bardzo ongiś poszukiwany dolar amerykański nie wystarcza dzisiaj na filiżankę kawy. Upadły „Stocznia Gdańska”, „Pafawag”, „Ursus”, „Huta Lenina” - zakłady, z których wyszli Wałęsa, Frasyniuk, Bujak, Gil - główni solidarnościowi negocjatorzy w Magdalence. Ich byli pracownicy, zamiast do Warszawy, jeżdżą dziś do Brukseli, aby tam protestować i domagać się prawa do pracy i godziwego zarobku.
Czy dzięki tym reformom staliśmy się społeczeństwem bardziej obywatelskim, krajem, w którym obywatel jest traktowany jak podmiot, na którego usługach stoją media publiczne, a jego niezbywalnych praw chroni państwo, sądy i prokuratury? Czy mamy dzisiaj więcej do powiedzenia w swoim państwie niż w państwie Gierka, Rakowskiego Gomułki?
Coraz więcej Polaków dochodzi do przekonania, że przy OS komuniści wykonali NUMER, jaki okazał się być żądłem, bardziej perfidnym i dokuczliwym niż to, jakie podziwialiśmy w filmie George'a Hilla, choć może tak bardzo nas nie śmieszy. Ukąszenie Okrągłego Stołu, zamiast nas pobudzić i zaktywizować, sparaliżowało naszą wolę budowy społeczeństwa prawdziwie obywatelskiego, oddało nasze państwo w ręce pieczeniarzy i kompradorów.
Jak z tego wyjść? Jak sprawić, żeby decyzje o Polsce podejmowali ci, o których Konstytucja pisze, że są suwerenami, a nie zapadały gdzieś, nie wiadomo gdzie?
W sobotę, 17 stycznia, na konferencji Polska pierwszej prędkości Krakowie ma mieć główny referat wybitny stolarz, były poseł wielu kadencji, były szef URM, Jan Maria Rokita. Tytuł jego referatu: Jakiej ordynacji wyborczej Polacy potrzebują? Domyślamy się, że będzie mówił o potrzebie wprowadzenia jednomandatowych okręgów wyborczych. To bardzo dobrze i bardzo pięknie. Szkoda tylko, że ten temat nie pojawił się dwadzieścia lat temu, że straciliśmy tyle czasu. Miejmy nadzieję, że jeszcze uda się to odrobić.
Jerzy Przystawa
Uczcijmy Jałtę!
No bo dlaczego nie? Skoro dla wielu 4. czerwca 1989 roku był dniem upadku komunizmu w PRL-u (z Jaruzelskim jako prezydentem i Kiszczakiem jako szefem policji), to dlaczego nie robić hucznych obchodów konferencji w Jałcie?
Nie miejcie żalu do Stalina,
Nie on się za tym wszystkim krył,
Przecież to nie jest jego wina,
Że Roosevelt w Jałcie nie miał sił.
Gdy się triumwirat wspólnie brał
Za świata historyczne kształty,
- Wiadomo kto Cezara grał -
I tak rozumieć trzeba Jałtę.*
Czy ktoś przytomny na umyśle mógłby uznać Jałtę za symbol końca II wojny światowej? Wątpię. Naprawdę myślę, że nikt. Któż więc, u chuja pana, robi z pseudowyborów 4. czerwca jakiś PRZEŁOM, jakiś KONIEC? Jaruzelski i Kiszczak... "Gruba kreska" tow. Mazowieckiego... Michnik walczący na trybunie sejmowej w obronie majątku i przywilejów PZPR ...
Nie miejcie żalu do Churchilla,
Nie on wszak za tym wszystkim stał,
Wszak po to tylko był triumwirat,
By Stalin dostał to, co chciał.
Komu zależy na pokoju,
Ten zawsze cofnie się przed gwałtem -
Wygra, kto się nie boi wojen
I tak rozumieć trzeba Jałtę.
Okrągły stół i Jałta... Wygra, kto się nie boi wojen... Chciałem wojny. Tylko po wygranej wojnie można stawiać warunki. Nikt, kto ma władzę i siłę, nie ustąpi na drodze pokojowej. Chciałem wojny, po której bolszewicy zawisną na latarniach, albo skończą jak Ceaucescu... ale nie wykończeni przez swoich-cwańszych, tylko przez nas. Takiej wojny chciałem, jak na kolejowym moście w Gdańsku koło "zieleniaka", gdzie ZOMO-wiec trafił pod buty i skończył na torach. To był koniec jednego bandyty, ale chciałem takiego końca dla całej komuny.
Nie miejcie żalu do Roosevelta,
Pomyślcie ile musiał znieść!
Fajka, dym cygar i butelka,
Churchill, co miał sojusze gdzieś.
Wszakże radziły trzy imperia
Nad granicami, co zatarte:
- W szczegółach zaś już siedział Beria,
I tak rozumieć trzeba Jałtę!
Jałta - nowy światowy ład. Wypędzeni ludzie, Polacy, Niemcy, Ukraińcy. Ze Lwowa, z Pomorza i Dolnego Śląska, akcja "Wisła" itd. NRD i RFN, prl, republiki bałtyckie jako części Imperium Zła.
Okrągły Stół - wypędzeni ludzie, zepchnięci na margines tzw. "przemian". Pozbawieni nawet tego gównianego prl-owskego "dobrobytu" i bezpieczeństwa, ofiary nie wojny, lecz ofiary negocjacji, gdzie tylko jedna strona miała naprawdę coś do gadania. Mierzwa. Na odstrzał. Na "kuroniówkę". Do śmietników, konkurować na "wolnym" rynku ze szczurami.
Nie miejcie więc do Trójcy żalu,
Wyrok historii za nią stał
Opracowany w każdym calu -
Każdy z nich chronił, co już miał.
Mógł mylić się zwiedziony chwilą -
Nie był Polakiem ani Bałtem...
Tylko ofiary się nie mylą!
I tak rozumieć trzeba Jałtę!
Czcijmy zatem Jałtę i "wybory" 4. czerwca. Pokojowo i przy cygarkach, winie, wódce i rubasznych żartach "ludzi honoru" zgotowano nam new deal, new order. Jasne, że jest lepiej, niż było. Można kupić banany, kiwi, zachodnią furę. Lepszy był transport bydlęcymi wagonami spod Lwowa na Dolny Śląsk i z Pruszkowa do Słupska, niż hitlerowskie "eurocity" do Oświęcimia, czy stalinowskie na Kołymę lub do Kazachstanu. Radocha taka, że się sam klepię po plecach.
Po prostu jest super (to nie jest aluzja do Łukasza Warzechy!). Mamy wolność. Możemy wybrać pomiędzy TVN Waltera i Wejcherta, Polsatem Solorza, TVP Farfała, pomiędzy "Wyborczą" i "Dziennikiem". 17-ta republika ZSRS odeszła w niebyt. Niech żyje Republika Bananowa.
Wesołego święta z Kylie Minogue!
_________________________________________
* Jacek Kaczmarski, Jałta (1984)
Autor: http://zezem.salon24.pl/
To 4 czerwca 1989 roku na wniosek Bronisława Geremka i Adama Michnika doprowadził do tego, że W. Jaruzelski został prezydentem,
Minister spraw Wewnętrznych czyli Policji, UB, SB, ORMO, ZOMO, Czesław Kiszczak został wicepremierem i tak samo ministrem policji i SB, w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, bo go jeszcze nie rozwiązało. SB rozwiązano w 1990 roku, pozostawiając ponad 50 % jej członków w nowych służbach III RP
Minister Obrony PRL, Florian Siwicki pozostał na tym samym stanowisku w rządzie T. Mazowieckiego.
/Sekretarz KC PZPR, zięć członka KPP, stalinowca wicepremiera E. Szyra, Marcin Święcicki został ministrem w rządzie Tadeusza Mazowieckiego a później prezydentem pachnącej cebulą Warszawki/.
OPINIE I KOMENTARZE:
To się niestety, drogi Freemanie, nazywa 'chichot historii'! Wszystko na wspak przedstawiane i rozumiane.
No cóż, skoro Polacy są już oficjalnie przedstawiani jako współodpowiedzialni za Holocaust, to i 4 czerwca jako "wyśniony dzień wolności" też być może. Bo czemuż by nie?
Co oni dzisiaj i jutro świętować będą?
Przecież pierwszą wizję "pieriestrojki" i modernizacji "obozu" przedstawił ponoć po śmierci Stalina Beria.
Za co go zresztą mniej wizjonerscy towarzysze zatłukli.
To jego portret w girlandach kwiatów winien dzisiaj stać przy sejmowej mównicy.
Gdyby świętujących stać było na pełną uczciwość.
Piszesz całą prawdę i dzięki Ci za to, bo trzeba to powtarzać bez przerwy tym, którzy likwidują Polskę.
Refleksja
a my wciąż kultywujemy, swoją nieuleczalną, nieodwzajemnioną, ba, spotykającą się z niechęcią i pogardą, "miłość" do zachodnich demokracji.
Ze jak będziemy "z wierzchu" podobni do nich, z tymi gejami na ulicach i świątyniami przerobionymi na supermarkety i dyskoteki, to nas zaakceptują na europejskich salonach.
A juści.
Nigdy i w żadnym wypadku właściciel nie będzie uznawał najemnika pracującego na jego własności za równego sobie.
A tylko tak, jak traktuje się "murzyna" na plantacji.
Dwie godziny temu tow. Alek Kwaśniewski ciesząc się z możliwości wspólnego świętowania w Sejmie rocznicy "odzyskania wolności", wyraził jednocześnie ubolewanie, że do Sejmu nie został zaproszony tow. Jaruzelski (ksywa Wolski). A przecież wywodził Alek generał Jaruzelski też ma swoje zasługi w tym "odzyskaniu wolności".
No i co tu można powiedzieć jak się widzi i słyszy takie sukinsyństwo?
Teściem Święcickiego był Eugeniusz Szyr ? Nie wiedziałem. Czyli modelowa kariera w PZPR i III RP. Elita z korzeniami w KPP, herbowa szlachta PRL-u.
Może nie "my", ale wielu tak ma. o ci, co wstydzą się, że są Polakami" itp. dyrdymały wypisują w onetowych ściekach. To właśnie ci "Murzyni na plantacji", tacy specyficzni, bo lubią być pomiatanym zerem.