Wspomnienia byłej scjentolog.
Rozmowa Aleksandra Romanowskiego z Marią Pia Gardini.
ALEKSANDER ROMANOWSKI: - Jak to się stało, że została Pani scjentologiem?
MARIA PIA GARDINI: - Wstąpiłam do organizacji scjentologicznej z powodu mojej córki, która miała problemy z narkotykami. Poradzono mi Narconon - ośrodek tej organizacji, gdzie zajmowano się uzależnieniami od narkotyków. Córce udało się zerwać z narkotykami, ale nie ze scjentologami. Uczęszczała na coraz to wyższe kursy organizowane przez scjentologów - najpierw wyjechała do Danii, a następnie postanowiła udać się do Stanów Zjednoczonych. Nie dość na tym, postawiła mi ultimatum: „Jeżeli nie wstąpisz do organizacji, będę zmuszona odłączyć się od ciebie”.
- Co miała na myśli, mówiąc „odłączyć się”?
- W żargonie scjentologicznym oznacza to „zerwać relacje z tymi, którzy są wrogo nastawieni do ruchu”, przede wszystkim z członkami rodziny. To charakteryzuje wiele sekt, również świadków Jehowy. W tej sytuacji postanowiłam sprawdzić, o co chodzi, i zaczęłam korzystać z kursów, które organizowano w Rzymie.
- Zaczęła Pani od Rzymu, ale w końcu trafiła Pani do Stanów Zjednoczonych…
- Postanowiłam wejść do wewnętrznej struktury scjentologów, by w ten sposób być blisko mojej córki. W następnych latach pięłam się po wszystkich stopniach organizacji. Osiągnęłam również słynny „most w kierunku całkowitej wolności”, co oznacza, że ktoś studiuje, a jednocześnie prowadzi auditing.
- Auditing?
- Auditing to rodzaj „spowiedzi”, podczas której adept „spowiada się” przed konsultantem, zwanym audytorem. Audytor zadaje pytania, adept odpowiada, a jego odpowiedzi są spisywane i archiwizowane. W czasie seansów używa się instrumentu zwanego „e-metr” (rodzaj galwanometru). Zostałam audytorem OT najwyższej klasy; otrzymałam również nagrodę jako najlepszy audytor świata (OT pochodzi od „operating thetan” - działający duch - ten, kto osiągnął stan całkowitej wolności duchowej).
- W ten sposób scjentolodzy zbierają wszystkie informacje - nawet najbardziej intymne i kompromitujące - dotyczące osób poddających się auditingowi. Czy nie jest to niebezpieczne dla adeptów?
- Jest to niebezpieczne z wielu powodów. W Szwecji pewna osoba odeszła od scjentologów i wytoczyła im proces, by odzyskać pieniądze, które przekazała organizacji. Scjentolodzy przynieśli na proces dokumentację auditingu, z której wynikało, że osoba ta nie płaciła podatków. Skończyło się na tym, że osoba wygrała proces i otrzymała odszkodowanie, lecz musiała zapłacić karę szwedzkiemu urzędowi finansowemu. To tylko jeden z przykładów wykorzystywania archiwów dla interesów organizacji sekciarskiej i do szantażowania ludzi.
- Fundamentem scjentologów jest książka jej założyciela Rona Hubbarda o „dianetics”? Co to jest dianetyka?
- Według Hubbarda, dianetyka to „nowoczesna nauka o zdrowiu umysłowym”. Lecz gdy Hubbard opublikował swą książkę na ten temat, amerykańscy psychiatrzy zgodnie stwierdzili, że to wielka bujda i że książka nic nie jest warta (dlatego założyciel scjentologów tak nie lubił psychiatrów).
- Czym więc jest scjentologia: ruchem religijnym, szkołą filozoficzną czy psychoanalityczną, sektą, Kościołem?
- To organizacja lukratywna, tzn. organizacja, której celem jest przynoszenie zysku. Jest to określenie włoskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, a nie moje. Scjentolodzy nie są Kościołem, chociaż próbują prezentować organizację jako Kościół. Gdy byłam w USA, chodziłam regularnie do kościoła, bo jestem katoliczką - gdyby organizacja scjentologiczna była Kościołem, nie pozwolono by jej adeptom należeć do innego Kościoła.
- Mówi Pani, że to organizacja do „robienia pieniędzy”. Rodzi się jednak pytanie: Dlaczego ludzie wstępują do organizacji, która wyciąga od nich wielkie pieniądze? Co obiecuje się ludziom, proponując im kosztowne kursy?
- Scjentolodzy obiecują ulepszenie człowieka. Obiecują, że możesz się ulepszyć, by w końcu zapanować nad materią, energią, przestrzenią i czasem, tzw. MEST (to oznacza, że człowiek stałby się Bogiem!). Oczywiście, aby to osiągnąć, trzeba płacić za coraz to droższe kursy, dlatego sprzedajesz dom, sprzedajesz wszystko, a oni ciągle ci wmawiają, że powinieneś się ulepszać.
- Rozmowy o scjentologii są trudne z różnych względów, również dlatego, że pojawiają się dziwne wyrażenia i skróty („dianetics”, „auditing”, „OT”, „thetans” itp.). Dlaczego scjentolodzy używają tego typu żargonu?
- Aby ich nie rozumiano, aby stworzyć wokół tej organizacji sekciarskiej atmosferę misterium, aby zademonstrować, że scjentologia to coś poważnego, skoro ma własny „język”.
- Wspomniała Pani kiedyś o satanistycznych korzeniach scjentologii…
- Założyciel tej organizacji Ron Hubbard był satanistą, dlatego można mówić o satanistycznych korzeniach. Ludzie powinni o tym wiedzieć.
- Dzisiaj są w modzie - przynajmniej w niektórych kręgach na Zachodzie - ruchy stawiające sobie za cel „rozwój potencjału ludzkiego”; ludzie za wszelką cenę chcą być w doskonałej formie fizycznej i psychicznej, wydajni i zdecydowani. Dlaczego tak się dzieje?
- Według mnie, dzieje się tak z powodu braku prawdziwych wartości i pewników w życiu. Brakuje wartości i punktów odniesienia, bo brakuje zdrowych rodzin. W tej sytuacji ludzie znajdują fałszywe wartości i wątpliwe pewniki w sektach i pseudoreligiach.
- Ludzie na Zachodzie mogą znaleźć prawdziwe wartości w chrześcijaństwie, lecz często wolą szarlatanów…
- Wśród ludzi panuje wielka ignorancja w tej materii. A na dodatek media zbytnio reklamują różnego rodzaju sekty i ruchy.
- Jak udało się Pani odejść od scjentologów?
- Wejść do sekty jest łatwo, natomiast wyjść - bardzo trudno. A gdy komuś uda się zerwać z sektą, prześladują go, tak jak to robią ze mną, nawet podpalili mi samochód.
- Rosnąca z roku na rok liczba sekt, „Kościołów”, związków religijnych sprawia, że państwa zaczynają zajmować się tymi nowymi zjawiskami społecznymi. Czy państwo powinno zwalczać sekty, które uzależniają psychicznie swych adeptów i wykorzystują ich ekonomicznie?
- Państwo powinno mieć dobre prawo dotyczące plagiatu i uzależnień psychicznych. Policja może interweniować, gdy istnieją tego typu prawa.
Jeżeli chodzi o sektę scjentologów, jej działalność w niektórych państwach jest po prostu zabroniona, np. w Grecji. W okręgu petersburskim organizacja ta została wyjęta spod prawa - hierarchia prawosławna zdecydowanie przeciwstawia się obecności scjentologów w Rosji.
- Dlaczego w niektórych państwach tą sektą zajmuje się wywiad?
- Służby wywiadowcze zajmują się tą organizacją sekciarską, bo ona sama ma swój wywiad, który nazywa się OSA (Office of Special Affairs).
Wywiad scjentologów zbiera informacje o ważnych osobistościach: ministrach, sędziach, szefach policji, księżach i biskupach. Mogą być one wykorzystane do szantażowania wpływowych ludzi, którzy mogliby przeszkadzać w działalności scjentologów.
O tym, do czego zdolna jest organizacja, świadczy najlepiej fakt, że żona jej założyciela przygotowała kradzież dokumentów z siedziby FBI (Federalne Biuro Śledcze) i biura amerykańskiego fiskusa - wówczas jednak złodziei złapano i aresztowano.
- Kto kieruje sektą po śmierci Hubbarda?
- Organizacją kieruje David Miscavige, który został jej szefem, gdy miał zaledwie 28 lat - dziś ma około 50 lat. Sięgnął po władzę, gdyż udało mu się usunąć wszystkich współpracowników pierwszego szefa. W odróżnieniu od Hubbarda, który pod koniec życia zdał sobie sprawę, że ceny stosowane przez scjentologów stawały się zbyt wysokie, Miscavige uczynił z ruchu scjentologicznego prawdziwą organizację do robienia pieniędzy.
OSTRZEŻENIE DLA WSZYSTKICH.
Niedawno media doniosły, że sekciarska organizacja scjentologów przygotowuje „atak” na Polskę. Z informacji tych wynika, że zamierza ona wysłać do 3 800 polskich bibliotek 60 tys. książek, by ukazać idee jej założyciela Rona Hubbarda. Nie dość na tym, scjentolodzy mają przygotowywać odpowiedni personel, by propagować swe idee wśród Polaków. A że są to idee niebezpieczne, świadczą najlepiej świadectwa osób, które porzuciły tę organizację. Jedną z nich jest Maria Pia Gardini. Ta pochodząca z bogatej rodziny Włoszka zaczęła uczęszczać na kursy scjentologów za namową córki narkomanki, która była na kuracji odwykowej w ośrodku prowadzonym przez tę amerykańską organizację. Przeszła przez wszystkie stopnie scjentologicznego wtajemniczenia, stając się wysokim urzędnikiem organizacji, by - rozczarowana i zrujnowana - zerwać ze scjentologią. Jak sama wyznała, „w ciągu dziewięciu lat poszukiwań duchowych i posługi wewnątrz «Kościoła»” przelała do kas scjentologów mniej więcej milion osiemset tysięcy dolarów. Dzisiaj, gdy udało się jej wyjść z organizacji, której jedynym celem - jak twierdzi - jest „robienie pieniędzy”, przestrzega innych przed popełnianiem jej błędów. Warto przeczytać jej wspom- nienia w książce pt. „Byłam scjentologiem”, które ukazały się w Polsce nakładem Polskiego Wydawnictwa Encyklopedycznego w Radomiu, by nie dać się nabrać na mrzonki scjentologicznej propagandy.
Aleksander Romanowski
Zagadka rodem z renesansu
Matthias Schulz, 2009-02-09
Kto jest kim na słynnym fresku Rafaela "Szkoła Ateńska"? Badacz z Ulm Frank Keim przedstawił nową, zaskakującą interpretację, zgodnie z którą jedną z namalowanych postaci jest Kopernik.
Rafael miał niespełna 27 lat, kiedy otrzymał zadanie upiększenia prywatnych apartamentów papieża Piusa II zwanych Stanza della Segnatura. Zleceniodawca zażyczył sobie czegoś "uczonego", więc artysta jako temat wybrał spotkanie wielkich filozofów starożytności.
W sumie na fresku "Szkoła ateńska" zostało przedstawionych 58 myślicieli - filozofów i uczonych żyjących w czasach Antyku i reprezentujących różne szkoły filozoficzne. Jedni dzierżą w dłoniach globusy i cyrkle, inni książki. Ich obecność na obrazie ma być potwierdzeniem myśli przewodniej: do prawdy dochodzi się poprzez rozum.
Kto jest kim?
Od ponad 400 lat potomni podejmują próby rozszyfrowania tych postaci - dotychczas jednoznacznie zidentyfikowano tylko część z nich. W centrum obrazu stoją Platon i Arystoteles, których autorytet uznawał także Kościół katolicki. Platon wskazuje palcem na niebo, zaś Arystoteles na ziemię. Timajos trzyma pod pachą swój traktat, Diogenes leży na schodach, a Heraklit opiera się o kamienny blok. W gronie tym znajdują się także Pitagoras, Sokrates, Euklides oraz Zaratustra. W postaci w białej szacie niektórzy dopatrują się Jezusa. Jest też autoportret Rafaela. Zresztą twarzy mu współczesnych jest tu więcej: Platon ma twarz Leonarda da Vinci, zaś Heraklit Michała Anioła.
Niezgłębione tajemnice kryje prawa strona fresku. Właściwie żadna z widniejących tam postaci nie została dotychczas zidentyfikowana w sposób nie budzący wątpliwości. Nową interpretację przedstawił ostatnio Frank Keim, pracownik uniwersytetu w Ulm, który tajemniczą scenę określił jako wyraz ”astronomicznej kłótni“ prowadzonej w czasach Renesansu. - Pokazana zastała walka między geocentrycznym a heliocentrycznym postrzeganiem świata.
Tło historyczne
W swej teorii Keim wziął pod uwagę pewne historyczne zdarzenia i ich możliwy wpływ na powstanie obrazu. A mianowicie: na krótko przed powstaniem fresku zostało ponownie wydane dzieło antycznego astronoma Arystarcha z Samos. Uczony ten już 250 lat przed Chrystusem głosił, że Ziemia nie jest nieruchoma, lecz obiega ognistą kulę Słońca. W swoich czasach uchodził za heretyka i grożono mu z tego powodu śmiercią. Nie udało mu się także skupić wokół siebie żadnych wyznawców tej teorii.
Jego twierdzenia, przypomniane w okresie Renesansu, na nowo wywołały oburzenie i zamieszanie. Mikołaj Kopernik, który od 1496 roku przez osiem lat mieszkał we Włoszech, jako pierwszy podchwycił teorię o systemie heliocentrycznym i dostarczył silnych argumentów na jej potwierdzenie. Jego pionierskie w tej dziedzinie dzieło ”O obrotach sfer niebieskich” powstało po roku 1500, a teorie w nim zawarte również były przez wielu poddawane w wątpliwość. Papieże przyjęli początkowo stanowisko neutralne, dopiero od lat 20. XVI wieku zaczęli się coraz bardziej krytycznie odnosić do tej rewolucyjnej teorii i jej wyznawców. Galileusz, autor słynnego powiedzenia: ”Jednak się porusza!” (Eppur si muove!), trafił do więzienia, a Giordano Bruno został spalony na stosie.
Zaskakujące interpretacje
- Ten starszy człowiek w purpurowej szacie po prawej stronie w górnej części fresku to Arystarch - jest przekonany Keim. Powołuje się przy tym na inny obraz z okresu Renesansu przedstawiający tegoż uczonego właśnie w purpurowym płaszczu i z siwą brodą. Natomiast starzec w zielonych szatach z laską to jego zdaniem Kleantes z Assos, który w III wieku w Atenach prowadził szkołę filozofów i oczerniał Arystarcha przed sądem z powodu jego rzekomej bezbożności.
Keim utrzymuje, iż rozszyfrował także tożsamość pozostałych postaci przedstawionych w tej części obrazu - jego zdaniem to również są zwolennicy teorii heliocentryzmu. - Postać z astrolabium często jest mylona z Zaratustrą z powodu orientalnego nakrycia głowy - twierdzi. W tym gronie upatruje on także Seleukosa z Babilonu, który był jedynym obserwatorem gwiazd z okresu starożytności, zdecydowanie broniącym teorii heliocentrycznej. Naprzeciwko niego - i to nie podlega wątpliwości - stoi Klaudiusz Ptolomeusz, późnoantyczny twórca ostatecznej i najpełniejszej wersji geocentryzmu. Na tym obrazie został on przedstawiony w złotym płaszczu, a na jego głowie widnieje korona. Obydwaj mędrcy spoglądają na postać w bieli, jak gdyby była ona sędzią rozstrzygającym te astronomiczne dylematy.
Do tej pory nikt nie przedstawił wiarygodnej interpretacji, kim może być nieznajomy na samym końcu obrazu po prawej stronie. Keim ma na to zaskakującą odpowiedź: - To Kopernik we własnej osobie - twierdzi. Zarówno wiek, jak i fryzura oraz rysy twarzy tej postaci wskazują na myśliciela, który ”ruszył Ziemię i wstrzymał Słońce”. - Białe szaty mają wedle Rafaela symbolizować nowy początek oparty na potędze rozumu - jest przekonany. Czy rzeczywiście Rafael przedstawił na swoim bez mała siedmiometrowym fresku pochodzącego z Torunia polskiego astronoma? Wielu specjalistów uznaje tę interpretację za co najmniej interesującą.
Dlaczego Rafael wybrał właśnie Kopernika? W czasie swojego długiego pobytu na południu Europy Kopernik zrobił wielkie wrażenie na tamtejszych artystach, uczonych i duchownych. W roku 1500 prowadził on nawet wykłady na tematy kosmologiczne w Watykanie, którymi ponoć zachwycił samego papieża. Jego następca zamówił u Rafaela fresk [malowidło powstało w latach 1509-151
Zaginęły bezcenne archiwa
Z kolekcji ofiarowanej Polsce przez polskiego emigranta zniknęły rękopisy m.in. Józefa Piłsudskiego i Ignacego Paderewskiego
Mieszkający w USA Stanley Naj od 1968 r. tworzył kolekcję unikatowych polskich dokumentów. Zbierał szczególnie eksponaty dotyczące historii amerykańskiej Polonii. W 1988 r. za pośrednictwem polskiego konsulatu w Chicago zaczął przekazywać swoje zbiory Polsce.
Eksponaty i bibliotekę miało przyjąć Towarzystwo Polonia (poprzednik Wspólnoty Polskiej). Uznano je za tak cenne, że opierając się na nich, zamierzano ufundować ośrodek dokumentacji wychodźstwa polskiego w Pułtusku.
Rok temu, po otrzymaniu niepokojących sygnałów, kolekcjoner postanowił sprawdzić, co z bezcennego zbioru trafiło do Polski. Wyniki kwerendy wprawiły go w przerażenie. Z kolekcji zniknęła między innymi unikatowa korespondencja Ignacego Paderewskiego z Józefem Piłsudskim oraz Wojciechem Korfantym.
- Utrata takich archiwaliów to niepowetowana strata - mówi „Rz” znający sprawę Sławomir Radoń, szef Naczelnej Dyrekcji Archiwów Państwowych.
Jaki był los kolekcji? W 1991 r. zbiory przewieziono do Pułtuska, gdzie kilkakrotnie zmieniały miejsce pobytu. Ostatecznie trafiły do Domu Polonii, w którym miał powstać ośrodek dokumentacji. Ponieważ jednak pomieszczenia nie były jeszcze gotowe, fragment zbioru przechowywano na podwórzu. Przed zniszczeniem uratował archiwalia jeden z robotników, przykrywając je plandeką.
Jak ustalił Stanley Naj, duża część jego kolekcji mogła w ogóle nie dotrzeć do Polski. Natomiast dokumenty dotyczące rządu londyńskiego zostały spalone przez jednego z pracowników Domu Polonii.
Andrzej Stelmachowski, który od 1990 do 2008 r. stał na czele Wspólnoty Polskiej, przypuszcza, że część zbiorów mogła zaginąć, kiedy przejmowano majątek Towarzystwa Polonia. - Odbywało się to w pośpiechu, nie dokonano inwentaryzacji zbiorów - mówi „Rz”.
Stelmachowski twierdzi, że nie miał do tej pory świadomości, iż Naj przekazał tak wartościowe zbiory.
Obecny szef Wspólnoty Polskiej Maciej Płażyński w porozumieniu z Najem zadecydował ostatnio o przekazaniu ocalałej części kolekcji do Muzeum Romantyzmu w Opinogórze.
- Naj popełnił błąd, przekazując kolekcję instytucji bez doświadczenia w przechowywaniu tego typu materiałów - komentuje Sławomir Radoń. - Nie zmienia to faktu, że sprawą powinna się zająć prokuratura.
MÓWIĄCE MONETY
Numizmatycy, na podstawie oglądu zwykłej monety, potrafią przypisać jej zadziwiający niemal komentarz. Lecz nie tylko numizmatycy mają monopol na interpretację okazów numizmatyki. Zwykli posiadacze monet, nawet nie znając szczegółów, po oględzinach i zastanowieniu się mogą wyczytać z nich, także interesujące informacje.
Ot trafiła mi w ręce izraelska moneta o nominale 10 szekli. Na awersie widoczny jest nominał oraz napisy w języku hebrajskim, co nie jest niczym szczególnym. Natomiast rewers monety zaintrygował mnie swoją formą graficzną, głównie znaczeniem symbolicznym uwidocznionych tam elementów.
Umieszczono na nim podwójny znak menory, żydowskiego świecznika jako symbolu religijnego. Jest to niewątpliwie informacja, że wszystko co znajduje się na rewersie monety, ma znaczenie symboliczne. Napisy dla mnie nierozpoznawalne (poza nazwą państwa) zapewne zawierają jakieś nieznane mi odniesienia symboliczne.
Natomiast intrygujące jest przedstawienie dwóch znaków menory z tym że jeden większy a drugi mniejszy. Ten mniejszy, umieszczony na prostokątnej tarczy, sugeruje stabilizację menory jako symbolu narodu żydowskiego na trwałym postumencie. Większy znak menory, umiejscowiony został na obszarze, jak mniemam obrazującym element geograficzny [czyżby granice nowego państwa?].
Można spierać się o to, co ten zarys symbolizuje, ja osobiście, stawiam na to, że jest to symbol ZIEMI. Bo nie jest to, bowiem ani obraz symbolizujący np. papirus, ani kawałek wielbłądziej skóry, ani góry Synaj, ani Masady1). W każdym razie nie jest to dla nie-Żyda, nic przyjaznego, chociażby z uwagi na doświadczenia w obcowaniu z „narodem wybranym przez Hitlera”. Również ogólniejsze doświadczenie, wskazuje, że to, co jest korzystne i przyjazne jednemu, nie musi być i najczęściej nie jest, przyjazne drugiemu. Jeśli cokolwiek pochodzi od Żydów, jest przyjazne Żydom a najczęściej nieprzyjazne „gojom”. W związku z tym w kształcie, na którym ukazana jest większa menora, upatruję czegoś nieprzyjaznego dla innych narodów i państw.
Natomiast fakt pomieszczenia większego znaku menory pod mniejszym, wskazuje - na dominację tego drugiego... Byłaby to żartobliwa ilustracja roli Izraela we współczesnym świecie czyli jak ogon macha psem.
A skoro jesteśmy przy numizmatach nie można nie zatrzymać się nad wytworem polsko/izraelskiego Narodowego Banku Polskiego z 2008 roku, tj. monetą o nominale 2 złote z „golden nord”, wyemitowanego z okazji „okrągłej” (jak w komedii „Miś” - dla promocji żydowskich dokonań, każda rocznica jest „okrągła”), 65 rocznicy „powstania” w getcie warszawskim.
Ot, niby moneta rocznicowa, nic nadzwyczajnego, budzi ona jednak skojarzenia i refleksje nie zawsze pozytywne.
Po pierwsze rewers tej monety, czyli elementy graficzne związane z okolicznościami wybicia monety zawiera znak graficzny przedstawiający symbol, będący godłem innego państwa tj gwiazdę Dawida. Na awersie monet z zasady uwidocznione jest godło państwowe (lub insygnia albo portret władcy - będących synonimami państwa). Nasza moneta 2 złotowa o której mowa, ma jakby dwa awersy. Stąd pytanie, jakiego państwa owa moneta jest oficjalnym środkiem płatniczym, skoro na niej naszemu godłu - przeciwstawiono godło Izraela. I to jest frustrujące, że do obiegu w III RP, bezkarnie wprowadzane są elementy obcej państwowości, co jest oznaką prób rozmywania tożsamości państwa Polan.
Na podobny krok (emisji polskich monet z dwugłowym orłem) nie zdecydowała się nawet Jekaterina Pierwaja - caryca Wszechrosji, kiedy u schyłku I RP, sprawowała kontrolę nad niemal całym naszym terytorium. No cóż, jest to znak dryfu cywilizacyjnego, jakiego doświadczamy od tamtych czasów. Jest to niewątpliwy destrukcyjny wpływ cywilizacji żydowskiej na cywilizację łacińską, która mimo tej dewastacji, jeszcze dominuje w Europie. Nietrudno zauważyć, że wszystko co od człowieka pochodzi, ma swoje etapy rozwoju i kiedy osiągnie apogeum swych możliwości, degeneruje się, obrasta w patologie by w końcu stać się swoim zaprzeczeniem i przyczyną swej zagłady.
Cywilizacja żydowska, starsza o blisko 10 tysięcy lat od cywilizacji chrześcijańsko-łacińskiej (powstałej jako antyteza cywilizacji żydowskiej), przeszła już wszystkie etapy swego rozwoju i bez swej konkurentki, już dawno uległaby samozagładzie. Ale istnieje nadal, mimo krańcowego spatologizowania, jako polip cywilizacji chrześcijańsko-łacińskiej, wyrywając jej coraz to nowe obszary. To właśnie konglomerat cywilizacji żydowskiej i chrześcijańsko-łacińskiej, zwany eufemistycznie „cywilizacją atlantycką”, nazwany został nie bez przyczyny i to przez bardziej światłych niż ja „cywilizacją śmierci”.
Natomiast inne refleksje, budzi okoliczność emisji tej kontrowersyjnej monety. Staraniem żydowskich macek oplatających polskie życie publiczne, dla promowania problematyki judaistycznej wśród Polaków, do obiegu wprowadzono pojęcie „Powstanie w getcie warszawskim”. Jest to nadużycie pojęcia „powstanie”, mające sugerować masowe wystąpienie ludności żydowskiej, osadzonej w getcie, przeciw przemocy niemieckiej.
„Powstanie”, wg słowników języka polskiego, definiowane jest jako „zbrojne wystąpienie narodu lub jakiejś grupy w obronie swojej wolności” oraz w tym samym słowniku „zbrojne wystąpienie dużej części społeczeństwa, przeciw istniejącej władzy, mające na celu zmianę ustroju w państwie”. W przypadku wydarzeń w getcie warszawskim w kwietniu 1943 r., mamy do czynienia na pewno z „wystąpieniem zbrojnym”, i na pewno „w obronie swojej wolności”. Dokładnie to bojownicy żydowscy, walczyli wówczas o prawo wyboru rodzaju śmierci. Na pewno jednak, nie było to masowe wystąpienie „narodu” (w tym czasie ok. 50-70 tys. ludzi), ani nawet dużej „części społeczeństwa” (mieszkańców getta), skoro do walki przystąpiło 300 a max 1000 bojowników. Zatem skala wydarzeń, kwalifikuje zbrojne wystąpienie bojówek żydowskich w 1943 r. do kategorii „ruchawka”, niepokoje ale w żadnym przypadku nie można mówić o powstaniu.
A prawda o wydarzeniach w getcie warszawskim w 1943 roku była taka.
„Powstanie w getcie warszawskim”, zbrojne wystąpienie żydowskich podziemnych formacji zbrojnych, wybuchło w wigilię żydowskiego święta Paschy, 19 kwietnia 1943 roku. Wystąpienie to nie miało celów militarnych z uwagi na brak jakichkolwiek szans na powodzenie, było desperackim aktem samoobrony.
Siły żydowskie składały się z ok. 150-600 bojowników z Żydowskiej Organizacji Bojowej i 150-400 z Żydowskiego Związku Wojskowego. Walczący Żydzi, uzyskiwali pomoc przede wszystkim od Armii Krajowej i Gwardii Ludowej - zarówno przed walkami, jak w ich trakcie. Wsparcie to dotyczyło technologii wytwarzania broni i budowy schronów, zaopatrzenia w broń, benzynę i inne chemikalia. Wsparły ich także niewielkie grupy żołnierzy podziemia, chętnych do walki w getcie. Generał SS i policji, Jürgen Stroop, dowódca sił zwalczających powstanie, pisał że jego siły, były: „nieustannie pod ostrzałem ognia spoza getta, to znaczy ze strony aryjskiej (polskiej).
Siły niemieckie liczyły średnio ok. 3 000 ludzi Waffen-SS, oraz oddziałów policyjnych, szkoleniowego batalionu ukraińskiego a także oddziałów policji łotewskiej i litewskiej. Kordon wokół getta [mocno `dziurawy'] tworzyło 367 granatowych policjantów. W wyniku walk siły niemieckie poniosły straty: 16 zabitych i 85 rannych [wg źródeł niemieckich).
Wśród zdecydowanej większości ludności żydowskiej, panowała powszechna apatia i złudne przekonanie, że tylko ślepe posłuszeństwo wobec ich oprawców, pozwoli im przetrwać koszmar okupacyjnej nocy.
To przeświadczenie było tak głębokie, że nawet w beznadziejnych sytuacjach rezygnowali z danej im możliwości ocalenia. Tak stało się np. w obozie pracy w Pionkach z którego - po opanowaniu go przez oddział polskich partyzantów - przebywający tam Żydzi odmówili wyjścia na wolność. Komendant Obwodu Białostockiego AK płk "Mścisław" w meldunku przesłanym do Komendy Głównej informował, że udane i ryzykowne akcje przeprowadzane na transporty kolejowe odwożące Żydów do Treblinki, nie osiągały zamierzonego celu, ponieważ przewożeni na pewną śmierć ludzie, nie chcieli opuszczać wagonów. Taki sam scenariusz miał miejsce między innymi pod Nurcem k. Siemiatycz i w rejonie Zambrowa.
W okupowanej Polsce, współplemieńcy w mundurach żydowskiej policji, kolaborowali z Niemcami, okazując okrucieństwo wobec własnego narodu. Kronikarz warszawskiego getta Emanuel Ringelbaum, pisał: „Okrucieństwo policji żydowskiej bardzo często bywało wyższego rzędu niż Niemców, Ukraińców, Łotyszy”2). Wstrząsający opis poczynań policji żydowskiej w getcie zawarł we wspomnieniach Baruch Goldstein. Pisał: „Z poczuciem bólu wspominam żydowską policję, tę hańbę pół miliona Żydów w warszawskim getcie (...) Żydowska policja, kierowana przez ludzi z SS ... spadała na getto, jak banda dzikich zwierząt. Każdego dnia, by uratować własną skórę, każdy policjant żydowski przyprowadzał 7 osób, aby je poświęcić na ołtarzu dyskryminacji. Przyprowadzał ze sobą kogokolwiek mógł schwytać - przyjaciół, krewnych, nawet członków najbliższej rodziny. Byli policjanci, którzy ofiarowywali swych własnych wiekowych rodziców z usprawiedliwieniem, że ci i tak szybko umrą”.
Kim byli ci policjanci żydowscy? Może z marginesu społecznego? O nie. Władysław Szpilman (znany z filmu „Pianista”) w swoich wspomnieniach tak pisał: W jej skład wchodziła przeważnie młodzież z warstwy zamożnej. Z chwilą włożenia mundurów, nadziania na głowę policyjnych czapek i dostania pałek do ręki - podleli. Ich największą ambicją stawało się nawiązywanie stosunków z gestapowcami, wysługiwanie się im i licytowanie w srogości metod stosowanych wobec ludności żydowskiej.
Oddając należną cześć garstce bohaterskich Machabeuszy3), których symbolem jest Mordechaj Anielewicz4), nie należy jednak pomijać milczeniem jakże licznych, krańcowo odmiennych postaw ich współbraci w okrutnych czasach holokaustu.
Współpraca Żydów z Niemcami w okresie okupacji, odbywała się także pod przykrywką działalności społecznej. Prowadził ją utworzony przez władze niemieckie tzw. Żydowski Ośrodek Wsparcia (Jüdische Unterstützungstelle). Haniebna rola tej instytucji polegała na przechwytywaniu znacznej części darów przychodzących z Zachodu dla Żydów polskich i przekazywaniu ich Niemcom. Pomimo, że Delegatura Rządu RP na Kraj, informowała rządy alianckie o prawdziwej roli tego ośrodka, przesyłki nadchodziły i nadal nie trafiały do rąk potrzebujących. W Krakowie na czele tego ośrodka stał dr Michał Weichest. Cieszył się względami władz niemieckich, poruszał się swobodnie, nie miał obowiązku noszenia opaski z gwiazdą Dawida, opływał w dobrobyt i mieszkał poza terenem getta. Po wojnie przybył do Izraela, gdzie został uznany za niezłomnego bojownika sprawy żydowskiej.
Na obszarze warszawskiego getta działała od 1940 r. kilkudziesięcioosobowa żydowska agentura gestapo pod kryptonimem „Żagiew”. Zadaniem tej groźnej siatki, było rozpracowywanie żydowskich organizacji konspiracyjnych i ich powiązań z polskim podziemiem - a na jej czele stali Abram Gancwajch i Dawid Sternfeld. Żydowski Związek Wojskowy wytropił „Żagiew” i we współdziałaniu z AK, wykonano 70 wyroków śmierci na jej agentach.
W świetle przytoczonych wyżej faktów jako niemoralne a raczej przewrotnie brzmią zarzuty Żydów i ich delegatur, zarzucających społeczeństwu polskiemu bierność wobec tzw. holocaustu, skoro w dużej części dokonany był on rękami samych Żydów, przy niemal całkowitej bierności mordowanych. Pamiętać także należy, że Polacy sami byli w podobnej opresji i mieli wystarczająco dużo problemów z uniknięciem losu Żydów.
Natomiast żądania od Polski zadośćuczynienia materialnego ofiarom holocaustu, ma charakter rozbójniczy.
1. Masada-Żydowska naturalna forteca pośrodku pustyni(płaskowyż), w której ok. 75 r ne bronili się żydowscy uczestnicy powstania przeciw Rzymowi. Gdy przyszedł kres obrony, wszyscy obrońcy i ludność, która tam się schroniła, popełnili samobójstwo, rzucając się ze skały. Symbol postawy - „żywych nas nie weźmiecie”.
2. Chodzi o Żydowską Służbę Porządkową
3. Machabeusze - żydowski ród kapłański z II w. p.n.e. wywołał powstanie przeciw panowaniu Seleucydów syryjskich, usiłujących zhellenizować Izraelitów. Większość terytorium Judei została wyzwolona, a Machabeusze obwołali się królami. Wyidealizowany symbol oddania się sprawie narodu.
4. Mordechaj Anielewicz - dowódca ŻOB, popełnił samobójstwo gdy Niemcy otoczyli bunkier, wynajmowany przez sztab ŻOB u członków gangu żydowskiego na ul Miłej 18. Do likwidacji użyto materiały wybuchowe. Bunkier wykryto dzięki denuncjacji. Na zdjęciu z likwidacji bunkra we wspomnieniach Stroppa z podpisem „Jüdische Verräter” (żydowscy zdrajcy) w towarzystwie SS-manów widoczni są dwaj Żydzi.
Sylwester Żółkiewski
TO NIE BRACTWO STANOWI PROBLEM
Zapis konferencji wygłoszonej 17 II 2008 w Domu Rekolekcyjnym pw. Św. Ignacego w Ridgefield (USA).
CZĘŚĆ IV (ostatnia)
Kościół i państwo
Obszerną część swej mowy Benedykt XVI poświęcił relacjom między Kościołem a współczesnym państwem. Jak wyjaśnił, współczesne państwo pragnie utrzymywać identyczne stosunki ze wszystkimi religiami i traktować je wszystkie w ten sam sposób. Jak stwierdził papież: „II Sobór Watykański, uznając i przyjmując poprzez dekret o wolności religijnej za własną podstawową zasadę współczesnego państwa, odkrył najgłębsze dziedzictwo Kościoła. W ten sposób może on być pewny pozostawania w pełnej zgodzie z nauczaniem samego Jezusa”.
Czy jest to jednak zgodne z nauczaniem Jezusa Chrystusa? Jeśli się nad tym zastanowicie, oznaczałoby to, że na niemal 2000 lat Kościół utracił swe dziedzictwo i nie był w zgodzie z nauką Zbawiciela. To niewyobrażalne, a jednak papież tak powiedział. Widzicie więc, że mamy tu poważny problem.
Kiedy zajmujemy się relacjami między Kościołem a państwem, mamy do czynienia z prawdami bardzo ściśle związanymi z wiarą. Dlaczego mówimy, że między Kościołem a państwem muszą istnieć pewne związki? Ponieważ każdy członek Kościoła jest również obywatelem państwa, a z tego powodu musi zapracować na swoje zbawienie na tym świecie. Jeśli państwo uznaje prawa Boże, będzie stanowiło prawa zgodne z przykazaniami Boga, a więc będzie pomagało obywatelom prowadzić życie zgodne z tymi przykazaniami, czyniąc zbawienie ich dusz łatwiejszym.
Jeśli jednak państwo traktuje wszystkie religie w taki sam sposób, nie czuje się związane przez żadne Boże przykazania i ustanawia swe własne prawa. Takie państwo nie pomaga swym obywatelom w zbawianiu ich dusz. Wiemy że społeczeństwo, w którym żyjemy, wywiera określony nacisk na swoich członków, ponieważ jest społeczeństwem zlaicyzowanym. Względem tych, którzy idą z prądem - nacisku nie ma, jest on wywierany na tych, którzy usiłują płynąć pod prąd. Jeśli nacisk ten jest dla ich dobra, wówczas wszystko w porządku. Jeśli jednak jest odwrotnie, wówczas jest to bardzo poważna sprawa. A współczesne państwo, ze wszystkimi nowymi prawami, sprzecznymi z prawem naturalnym, zamienia doczesne społeczeństwo w piekło. Życie na ziemi przypomina coraz bardziej piekło, ponieważ państwa nie dbają o przestrzeganie prawa Bożego.
Dlatego właśnie tak ważne jest przypominanie, że również państwo ma obowiązek uznania Boga za Stwórcę i Prawodawcę, za Tego, który utrzymuje nas wszystkich w istnieniu. Jest to coś oczywistego - i takie też zawsze było nauczanie Kościoła. Jednak obecnie papież mówi nam, że postępując wbrew temu tradycyjnemu nauczaniu Kościół jest w zgodzie z nauką Jezusa Chrystusa. To przerażające.
Mamy tu do czynienia z nową wizją i nowym sposobem wyjaśniania zmian soborowych. Do tej pory usprawiedliwiano je, mówiąc po prostu: „Musimy iść naprzód”. Jednak obecny papież przywiązuje większe znaczenie do przeszłości. Uważa, że nie wolno nam z nią zrywać. Ma w tym całkowitą słuszność, problem polega jednak na tym, że jednocześnie pragnie on wdrażać nowe idee. Ale nie można mieć obu rzeczy: albo albo. A jednak Benedykt XVI pragnie pobłogosławić i ochrzcić nowinki ukryte pod mianem Tradycji. Mówimy: to wbrew Tradycji, a on mówi: to tradycyjne. Na tym właśnie polega nowy problem, w obliczu którego stanęliśmy.
Tydzień po ogłoszeniu motu proprio Rzym opublikował również inny dokument, tym razem ogłoszony przez Kongregację Nauki Wiary. Jego tytuł brzmiał: Odpowiedzi na pytania dotyczące niektórych aspektów nauki o Kościele. Dokument ten przyznaje, że w czasie soboru zmieniono definicję tego, czym jest Kościół.
Lubię kard. Kaspera, ponieważ zawsze jasno mówi, o co mu chodzi. Podczas jednej z jego konferencji na temat podstaw ekumenizmu wyjaśnił on, że tradycyjna definicja Kościoła brzmiała: „Kościołem Chrystusowym jest Kościół katolicki”. Czasownik „jest” wyraża identyczność, wiąże przedmiot i podmiot twierdzenia. Możecie powiedzieć: „Kościołem Chrystusowym jest Kościół katolicki” lub odwrócić szyk zdania, ale pozostanie ono prawdziwe. Słowo „jest” to jedyny czasownik, dzięki któremu jest to możliwe. Inny czasownik może powiązać przedmiot i podmiot, ale nie będą one wówczas tożsame.
Kard. Kasper wyjaśnił, że do pontyfikatu Piusa XII i jego encykliki o Kościele Mystici corporis, Kościół używał czasownika „jest”. Jednak sobór zmienił to na: „Kościół Chrystusowy trwa w Kościele katolickim”. Jest to różne od poprzedniej definicji. Kiedy jedna rzecz trwa w innej, są one różnymi rzeczywistościami. Kard. Kasper przekonywał, że owo słowo „trwa” jest fundamentem katolickiego ekumenizmu. Posunął się nawet do twierdzenia, że zmiana ta umożliwiła ekumenizm w Kościele katolickim. Co do tego nie ma wątpliwości. Dopóki Kościół posługiwał się poprzednią definicją, ekumenizm był niemożliwy. A kard. Kasper jest w Rzymie odpowiedzialny za cały dialog ekumeniczny; nie jest to pierwszy z brzegu prałat.
Owa nota dotycząca „niektórych aspektów nauki o Kościele” wysuwa najpierw argument, że sformułowanie „trwa” interpretowano na wiele sposobów, z których niektóre były błędne. Dokument ma więc rozprawić się z tymi błędami. Na wstępie stwierdza, że podczas Vaticanum II Kościół nie miał zamiaru zmieniać wiary. Kościół nadal wierzy w to, w co zawsze wierzył. Dlaczego więc zmieniono tę formułę? Ponieważ „trwa” wyraża rzekomo identyczność w sposób doskonalszy niż „jest”. Następnie nota wyjaśnia prawdziwy powód wprowadzenia nowej definicji. Została ona zmieniona, aby dać do zrozumienia, że pewne elementy Kościoła Chrystusowego znajdują się poza Kościołem katolickim. I na tym właśnie polega problem.
Mówi się nam, że czasownik „trwa” jest w tym przypadku lepszy niż „jest”. Powinniśmy więc rozważyć konsekwencje tego twierdzenia dla kwestii zbawienia. Wiara mówi nam, że poza Kościołem nie ma zbawienia. Jeśli mówicie że Kościół Chrystusowy jest Kościołem katolickim, jasno stwierdzacie, że nie ma zbawienia poza Kościołem katolickim. Co jednak z resztą rodzaju ludzkiego, która porzuciła Kościół lub należy do wspólnot wyznaniowych, które zachowały pewne sakramenty? Współczesna teologia utrzymuje, że owe elementy Kościoła są nadal skuteczne poza Kościołem. Mówiąc wprost: oznacza to, że ludzie osiągają zbawienie dzięki tym elementom. Konsekwentnie trzeba powiedzieć, że również poza Kościołem jest zbawienie, co jest sprzeczne z katolickim dogmatem. (...)
Na tym właśnie polega ich problem: aby uratować nowinki, które są sprzeczne z Tradycją, utrzymuje się, że nie są sprzeczne, choć są czymś nowym. To wbrew zasadzie niesprzeczności. Tak wygląda obecnie sytuacja na poziomie teologicznym. To bardzo niebezpieczne. Wielu katolików należących do Una Voce i grup związanych z Ecclesia Dei cieszy się, mówiąc: „Papież chce powrócić do Tradycji! Mówi, że musimy postrzegać wszystkie rzeczy w świetle Tradycji!”. Chciałbym, aby to była prawda. Papież mówi tak rzeczywiście, ma jednak na myśli coś innego. Konsekwentnie, nasze stanowisko pozostaje niezmienione. Nadal mówimy: „Nie” i prosimy o kolejne kroki: najpierw odwołanie ekskomunik, a następnie dyskusje doktrynalne.
Pragniemy, by do Kościoła powróciła tradycyjna doktryna. Nie interesują nas gierki w rodzaju „jestem bardziej świątobliwy niż ty” i nie uzurpujemy sobie roli papieża. Jeśli jednak, dzięki dyskusjom, tradycyjna doktryna może powrócić w większym stopniu do Kościoła, wówczas może to doprowadzić szczerze poszukujące dusze z powrotem do prawdy. A wiele dusz szczerze jej poszukuje, nie są całkowicie wypaczone i złe. Wielu ludzi ma dobrą wolę, są jednak zdezorientowani. Jeśli będziemy mogli doprowadzić do powrotu prawdziwej teologii, tacy ludzie powrócą. Jest to długofalowa walka, jednak wszystko jest w ręku Boga. Może On ją skrócić, ale decyzja, czy zechce interweniować, należy do Niego. Możemy się tylko modlić i prosić Go o to. Jeśli zastanowicie się nad motu proprio, zobaczycie, że wasze modlitwy są wysłuchiwane. Zachęcam was więc do modlitw w intencji odwołania ekskomunik.
Kiedy to nastąpi? Nie mam najmniejszego pojęcia. Ktoś zapytał mnie o to kiedyś i odpowiedziałem, że może to być jutro albo za 10 lat. Wiem jednak, że w 2005 r., gdy przedstawiłem kard. Castrillónowi nasze zastrzeżenia wobec nowinek - a była to cała lista - kardynał powiedział mi, że chociaż w pewnych punktach nie zgadza się z nami, Rzym nie postrzega nas jako pozostających poza Kościołem. Zasugerował więc, bym napisał do papieża list proszący o odwołanie ekskomunik. Jeśli Rzym mówi nam, byśmy napisali taki list, oznacza to, że są oni gotowi spełnić naszą prośbę. Tak więc napisałem list.
Jednak posługują się oni tą ekskomuniką jako środkiem wywierania na nas nacisku, byśmy zaakceptowali rzeczy, których nie chcemy zaakceptować. Z drugiej natomiast strony, na poziomie polityki, używają jej w odniesieniu do biskupów. Jeśli presja ze strony biskupów będzie zbyt duża, wątpię, czy dekret o ekskomunice zostanie zniesiony. Naprawdę nie wiem, czy odwołają go jutro czy za całe lata. Jedyne, co można zaobserwować, to to, że nie mają racjonalnych argumentów przeciwko odwołaniu ekskomunik. Jest to ze strony Rzymu jedynie kwestia polityki.
Kiedy po raz ostatni byłem w Rzymie, w listopadzie ubiegłego roku, dowiedziałem się, że papież powiedział do swego otoczenia, że nie chce słyszeć słowa „schizmatycki” w odniesieniu do FSSPX. Gdy w motu proprio wyjaśniał on powód, dlaczego zostało ono ogłoszone i wspomniał nas przy tej okazji, napisał, że chodzi o wewnętrzną sprawę pojednania wewnątrz Kościoła. „Wewnętrzna” i „w” nie znaczy „poza”. Ukazuje wam to stan Kościoła. Musimy patrzeć całościowo. Na przykład gdy rozważamy motu proprio, musimy uwzględniać zarówno intencje papieża, jak i reakcje biskupów.
13 stycznia 2008 r. kard. Castrillón Hoyos udzielił wywiadu agencji Zenit, podczas którego jasno oświadczył, że w 1988 roku. ekskomunika dotknęła jedynie biskupów. Żaden kapłan ani wierny nie został ekskomunikowany. Tego samego dnia w Polsce arcybiskup Gdańska kazał odczytać w kościołach swej diecezji list, w którym twierdził, że każdy wierny, który uczestniczy w Mszach sprawowanych przez kapłanów FSSPX, jest ekskomunikowany. Było to tego samego dnia! To absurdalne. Pokazuje to jednak chaos panujący obecnie w Kościele.
Dzieją się jednak również dobre rzeczy, jak samo motu proprio i powrót licznych kapłanów do starej Mszy. Niektórzy są szczerzy, ale nie wszyscy. Potrzeba wam więc więcej roztropności. Nie angażujcie się w niepewne przedsięwzięcia. Nie wystarczy, gdy tak po prostu poprosicie najbliższego proboszcza, by odprawił dla was starą Mszę. Oczywiście zachęcajcie go do tego, nie angażujcie się jednak w sytuacje moralnie nie do przyjęcia. W tym samym czasie walka trwa dalej. Nie skończyła się. Musicie być przygotowani na długą walkę.
Oczywiście w walce tej musimy zawsze pamiętać, że najważniejsze jest to, czego nie widzimy. Tym, co jest najważniejsze, jest zbawienie lub potępienie dusz. Bóg posługuje się wszystkim dla ich zbawienia. Są jednak i krzyże, i to od nas zależy, czy je przyjmiemy, czy też odrzucimy. Stąd właśnie konieczność modlitwy o wierność. Członkowie Kościoła nazywani są „wiernymi” - jaki to piękny tytuł. Musimy modlić się o tę łaskę, o codzienną wierność w małych rzeczach. Sam Zbawiciel obiecał, że wierne wykonywanie naszych obowiązków stanu w małych rzeczach jest gwarancją pomocy Jego łaski w rzeczach wielkich.
Nie wolno nam o tym zapominać. Pan Jezus obiecał, że będzie z nami i wspomoże nas swoją łaską. Możemy być absolutnie pewni że jeśli dusza naprawdę chce być zbawiona będzie zbawiona. Oczywiście jeśli dusza naprawdę chce być zbawiona, będzie zachowywała przykazania, przystępowała często do sakramentów etc. Jeśli dusza pragnie Boga, Bóg jej nie opuści. Myśleć inaczej byłoby bluźnierstwem. Musimy więc umacniać nasze serca odwagą.
Bóg jest wszechmocny. bp Bernard Fellay FSSPX
Tekst za „The Angelus”. Tłumaczył Tomasz Maszczyk.