Prequel Jutro
But will my heart be broken
When the night meets the morning sun?
Niebo mieniło się czerwienią i szybko ciemniało, gdy wieczór przeistaczał się w noc.
Harry nie był pewien, co dokładnie przywiodło go na błonia podczas jego ostatniej nocy w Hogwarcie. Nie sądził, żeby ktokolwiek zauważył, jak wymyka się z pokoju wspólnego Gryffindoru, gdzie alkohol lał się strumieniami, podsycając atmosferę szaleńczej zabawy. Ogólnie rzecz biorąc, w momencie, w którym zakończyły się egzaminy, przestał być uczniem. Na uczcie pożegnalnej, która odbyła się tego wieczoru, profesor McGonagall wygłosiła przemowę z powagą, która udzieliła się zgromadzonym tam osobom. Każdy z nich wiedział, co ten moment oznacza. Zdawali sobie sprawę z tego, iż jutro przyniesie coś więcej niż tylko zwykły powrót pociągiem do domu.
W ciągu siedmiu lat Harry nigdy nie wychodził tylko po to, by podziwiać zachód słońca, jednak udało mu się zobaczyć wiele wyjątkowych wschodów. Często budził się przed świtem z powodu nawiedzających go od lat koszmarów, które wzmogły się w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Zbyt rozbudzony, by ponownie zasnąć, wymykał się z wieży, by pospacerować po błoniach. Tego pierwszego dnia dotarł na kamienny brzeg jeziora akurat w momencie, kiedy słońce rozpoczęło swą wędrówkę za wschodnimi wzgórzami. Hogwart położony był w malowniczej dolinie, gdzie słońce wschodziło powoli, zalewając swym blaskiem wzgórza i odbijając się w jeziorze, zatrzymując się na chwilę, jakby chciało wstrzymać oddech, zanim ponownie wzejdzie nad horyzont. Harry usiadł na brzegu, oparł głowę na kolanach i z zainteresowaniem przyglądał się tafli wody, mieniącej się różnymi kolorami, aż do momentu, gdy promienie słoneczne dotknęły złotych kręgów na wodzie. Chłopiec westchnął cicho, po czym wstał i skierował swe kroki w stronę zamku.
Od tego ranka stało się zwyczajem, że za każdym razem, gdy z bólu i cierpienia budził się ze snu, wymykał się nad jezioro, by odpocząć w ciszy i spokoju. Kiedyś, gdy siedział skulony na wietrze, przyglądając się, jak blady świt zalewa czerwienią jezioro, usłyszał odgłos kroków na prowadzącej na brzeg kamienistej ścieżce. Nie obrócił się jednak, by sprawdzić, kto nadchodzi. Gdy przybysz skręcił, odgłos stał się głośniejszy, a potem ucichł. Harry wstrzymał oddech, czekając, aż ta osoba zawróci i odejdzie, lecz ona po chwili podeszła i usiadła obok niego.
— Cóż za spotkanie, Potter. — Harry usłyszał znajomy, drwiący głos. Odwrócił się i zobaczył kpiące spojrzenie szarych oczu i wykrzywione w grymasie usta, niewątpliwie należące do Malfoya.
— Zamknij się — powiedział Gryfon, po czym spojrzał w stronę jeziora.
— Co jest, Potter?
— Po prostu się zamknij. Przyszedłem tu po chwilę spokoju. — Harry odwrócił głowę i zobaczył zdziwienie na twarzy chłopaka. — Mam przeczucie, że ty również.
Malfoya najwyraźniej zatkało. Odwrócił wzrok bez słowa, a jego surowy profil kontrastował z czerwoną poświatą. Pogrążeni w całkowitej ciszy, wpatrywali się w delikatny ruch fal. Ponieważ słońce unosiło się już nad wschodnimi wzgórzami, Malfoy wstał i powoli skierował się w stronę zamku. Harry siedział trochę dłużej, obejmując rękoma kolana. Dopiero po chwili zdecydował się wracać. W ciągu tego dnia żaden z nich nie wspomniał o tym wydarzeniu, nawet podczas wspólnych eliksirów. Jednak Harry w ogóle nie zdziwił się, gdy następnego dnia usłyszał cichy odgłos kroków, powoli zbliżających się do niego. Spojrzał tylko w stronę, z której dobiegał dźwięk. Malfoy powoli usiadł po jego prawej stronie i wpatrywał się w jezioro, w ogóle nie zwracając uwagi na Harry'ego. Tego ranka nie wymienili nawet jednego zdania, kolejnego również. Ani żadnego innego w ciągu miesiąca.
Jednak któregoś dnia, podczas ogromnej ulewy, Harry'ego z zamyślenia wyrwało głośne warknięcie Malfoya:
— Co ty, do cholery, robisz, Potter?
Harry obrócił się i zobaczył za sobą drugiego chłopca, zupełnie suchego i niezziębniętego, pomimo tego, że niebo zaciągnięte było ciemnymi chmurami, z których lały się strumienie deszczu.
— Co? — zapytał Harry.
— Żałosna namiastka czarodzieja — burknął pod nosem Malfoy, podchodząc bliżej. — Ty naprawdę lubisz moknąć? Czy może próbujesz złapać zapalenie płuc? — zapytał zdenerwowany. — Chociaż to drugie byłoby mi na rękę, bo przegapiłbyś finały Quidditcha.
Harry obrócił się gwałtownie.
— Cholerni Gryfoni — wymamrotał Draco, wyciągając swoją różdżkę z szat. — I właśnie dlatego świat potrzebuje Ślizgonów. Ktoś musi chronić mieszkańców pozostałych domów przed ich własną głupotą. — Szybko wypowiedział zaklęcie. Harry z zaskoczeniem stwierdził, iż nagle stał się zupełnie suchy, a spadające krople deszczu nawet go nie dotykały.
— Hej, co to było? — spytał zdziwiony Malfoya, który w międzyczasie zdążył usiąść obok niego.
— Doprawdy, Potter, nawet dziecko potrafi rzucić zaklęcie odpychania wody — zadrwił z niego Ślizgon.
— Być może niektórzy z nas nie czarowali w dzieciństwie.
— Och, jakże mogłem zapomnieć o twoim mugolskim sławetnym pochodzeniu.
Harry zmarszczył brwi i odwrócił się. Chłopcy przyglądali się, jak ciężkie krople deszczu bębnią rytmicznie o taflę jeziora.
Dopiero po chwili Harry zdecydował się odezwać.
— Eee… Dzięki.
— Nie myśl sobie, że zależy mi na tym, by utrzymać cię w dobrym zdrowiu — powiedział Malfoy, nawet się nie odwracając. — Po prostu nie chcę słyszeć, jak twoje tanie buty chlupoczą po zamku przez cały dzień.
Na twarzy Gryfona pojawił się uśmiech.
— Moje tanie buty są ci niezmiernie wdzięczne za troskę.
— Lepiej, żeby tak było, nie mam w zwyczaju dbać o czyjeś interesy — odpowiedział mu podirytowany Ślizgon.
— Chcesz mi powiedzieć, że wszystko, co słyszałem o twoim wewnętrznym puchoństwie, to kłamstwa? — zażartował chłopak.
— Sarkazm do ciebie nie pasuje — odgryzł się Draco.
Przez chwilę Harry miał wrażenie, że zauważył uśmiech na twarzy blondyna. Pierwszy raz cisza, która ich otaczała, była przyjemna.
Następnego ranka, choć niebo było zachmurzone, a powietrze chłodne, nic nie zapowiadało deszczu. Chłopak zerknął na Malfoya, kiedy ten przyszedł i usiadł obok niego bez słowa. Blondyn tylko uniósł brwi, jednak się nie poruszył.
— Dzień dobry — powiedział Harry, wpatrując się w jezioro.
— Czyżby? — odpowiedział Draco.
— Czyżby co? — zapytał Potter.
— Czy to naprawdę dobry dzień?
— Ee… A czemu by nie? — wyjąkał Harry.
— Nie wiem — odpowiedział chłodno Malfoy, nadal nie patrząc na Pottera. — Może dlatego, że jesteśmy na zewnątrz o szóstej rano, zamiast leżeć w ciepłych, wygodnych łóżkach?
— Nikt cię nie zmuszał, byś tu przychodził — odparł Harry, marszcząc brwi.
Malfoy nie odpowiedział, tylko zaśmiał się gorzko.
— Więc dlaczego tu jesteś? — spytał podirytowany Harry.
Tym razem Ślizgon odwrócił się do niego, a jego oczy w jakiś tajemniczy sposób odzwierciedlały wzburzone wody jeziora.
— Nie twój interes, Potter — odpowiedział powoli, przeciągając głoski. Spojrzał na jezioro. Teraz na jego twarzy, nawet widzianej z profilu, widoczne było napięcie nadające mu surowy wygląd.
— Malfoy — odezwał się Harry. Ślizgon nie zareagował w ogóle, jeśli nie liczyć lekkiego zmarszczenia brwi. — Malfoy — powtórzył, przysuwając swoją dłoń tak blisko jego, że ledwie włos je dzielił, a jednak jej nie dotykając. Blondyn wciągnął powietrze i wstrzymał oddech, lecz nie odsunął swojej dłoni. I także się nie odezwał.
— Niech będzie — oznajmił pogodnie Harry. — Dzisiejszy dzień nie jest taki dobry, ale może jutro będzie lepiej?
Malfoy prychnął. Harry ukrył uśmiech i więcej się nie odezwał.
Od tamtej pory ranki rozpoczynały się od wymiany pozdrowień chłodnych jak powietrze przed świtem.
— Malfoy — zwykł mówić Harry, nie odwracając spojrzenia od odległego brzegu jeziora, gdy pojawiał się Ślizgon.
— Potter — odpowiadał tamten z wysoko uniesionym podbródkiem, siadając obok Harry'ego ze wzrokiem wbitym w szare fale.
Nigdy nie rozmawiali o pogodzie, o coraz wcześniejszych wschodach słońca ani o powoli pojawiającej się dookoła nich wiośnie, czy chociażby o pogłębiających się sińcach pod oczami, gdyż noce stawały się coraz krótsze. I pomimo tego Harry w pewnym momencie zauważył, że nie ma nic przeciwko dręczącym go koszmarom i snom, które nawiedzały go co noc. Nadal nie wiedział, co sprowadzało Malfoya nad jezioro, jednak jego obecność dodawała mu w jakiś niewyjaśniony sposób otuchy. Mimo to układ ten nie należał do łatwych. Malfoy ze swoją arogancją i oschłością nie należał do przyjemnych osób, ale jednak ich wzajemna wrogość, tak często okazywana na eliksirach i nie tylko, ustąpiła na rzecz cichego i niezdeklarowanego rozejmu. Malfoy nadal go krytykował, ale przynajmniej nie bezpodstawnie.
Któregoś ranka Harry'ego obudziły promienie słońca, wpadające przez duże okna do dormitorium, oraz szelest pościeli współdomowników, którzy właśnie wstawali z łóżek. Harry pośpiesznie usiadł. Tej nocy nie miał koszmarów, po prostu spał.
— Dzień dobry, nieznajomy — powitał go cicho Seamus, podczas gdy reszta podśmiewała się, że przegapił poranne spotkanie. Oczywiście wszystko to było żartem, wiedzieli bowiem, że Harry wymykał się na błonia, by uciec od męczących koszmarów. Raz nawet Ron zaproponował, że dotrzyma mu towarzystwa, jednak Harry zbył go, tłumacząc, że nie chce pozbawiać innych snu. Tego ranka ich przekomarzanki były wyraźnie podbarwione nadzieją, że — być może — wreszcie skończyły się koszmary Harry'ego, a zagrożenie ze strony Voldemorta zmniejszyło się. Być może wojna nie była tak blisko, jak się tego obawiali.
Gdy tylko Harry'emu udało się zmusić do uśmiechu, śmiał się wraz z innymi, choć myśli w jego głowie wciąż wirowały. Przegapił wschód.
Musiał wykorzystać całą swoją samokontrolę, by nie zbiec na dół do Wielkiej Sali na śniadanie. Zamiast tego zmusił się, by cieszyć się obecnością Rona, uśmiechniętej Hermiony i zaakceptować wyraz ulgi widniejącej na twarzy Ginny. Gdy znaleźli się na dole, jego wzrok powędrował w stronę stołu Ślizgonów. Malfoya nie było. Jego serce zakłuło boleśnie, a on sam miał ochotę walnąć głową w ścianę.
Kiedy Gryfoni przybyli na eliksiry, Malfoy siedział na swoim zwykłym miejscu, z wyniośle uniesioną głową, słuchając Pansy, gdy ta szeptała mu coś do ucha. Nawet się nie odwrócił, by jak zwykle zaszczycić Harry'ego obelgą, gdy ten przechodził koło jego stolika.
Tego dnia pracowali pojedynczo, gdyż przygotowania do egzaminów nasiliły się. Harry zwlekał, chcąc uniknąć tłoku w składziku składników na eliksiry. W końcu wszedł do środka, tylko po to, by wpaść na właśnie wychodzącego Malfoya.
I znów Malfoy odwrócił się tak, by nie patrzeć na Harry'ego i minął go z wysoko zadartym podbródkiem i rękoma pełnymi przeróżnych składników, między innymi kocimiętki i tarczycy. Harry zmarszczył brwi i wyciągnął dłoń, by złapać Draco za rękę, gdy ten przechodził obok niego.
Malfoy zatrzymał się, po czym wbił lodowate spojrzenie w Harry'ego.
— Przesuń się, Potter.
— Co z tobą?— syknął Gryfon.
— Ze mną? Dlaczego tak uważasz? — Draco spojrzał na niego, udając zdziwienie.
— Och, nie wiem. Może dlatego, że przez cały dzień ani razu na mnie nie spojrzałeś.
— Obawiam się, że nie spędzam całego wolnego czasu na przyglądaniu się twojemu wyspanemu obliczu, bez względu na to, jak bardzo byś tego nie pragnął.
— Cóż, zwykle nie szczędzisz mi uszczypliwych uwag.
— Być może doszedłem do wniosku, że nawet tego nie jesteś wart. — Malfoy zmrużył oczy i można było zauważyć tik na jego lewym policzku.
— Nie jesteś chyba zły, że nie pojawiłem się rano nad jeziorem, co? — spytał zaintrygowany Harry.
Draco szarpnął się, uwalniając swoje ramię z uścisku Pottera.
— Zupełnie mnie nie obchodzi, gdzie się rano włóczysz. — Chłopak odwrócił się, by odejść, jednak Harry znowu go złapał, tym razem zaciskając pięść na szacie Draco, tak mocno, że o mało jej nie rozdarł, tym samym zmuszając go do nagłego zatrzymania się. Malfoy odwrócił się, patrząc na Pottera.
— Zaczekaj — powiedział zdesperowanym głosem Harry. — Będę tam jutro, obiecuję.
Draco przez chwilę gapił się na niego, po czym zrobił krok do przodu, zmuszając Harry'ego, by cofnął się w kierunku szafek. — Obiecujesz? — powiedział jedwabistym głosem. — Czy to właśnie powiedziałeś?
— Tak, obiecuję — odpowiedział mu Harry.
Malfoy upuścił trzymane w rękach składniki, które roztrzaskały się na podłodze, po czym położył dłonie po obu stronach głowy Harry'ego.
— Czy nikt ci nigdy nie powiedział, Potter — syknął Draco — by nie składać tego typu obietnic? — Mówiąc to, przysunął swoją twarz bliżej Gryfona. — O ile mi wiadomo, może nie być jutra. — Przez chwilę wpatrywał się w niego, po czym się cofnął. Wskazał na rozbite flakoniki — Reparo — po czym pozbierał je i wyszedł.
Harry oparł się o szafkę.
— Będę tam jutro, Malfoy. Możesz być tego pewien — mruknął pod nosem.
Następnego ranka znów obudził go przeszywający ból blizny i po raz kolejny wymknął się, by pod osłoną zmroku pomyśleć nad brzegiem jeziora. Z jednej strony oczekiwał, iż Malfoy się nie zjawi. Jednak gdy tylko gwiazdy zaczęły znikać, usłyszał znajomy odgłos stukania włoskich butów o kamienie. Gdy Ślizgon podszedł i usiadł, Harry powiedział tylko:
— Malfoy. — Nie odrywając wzroku od tafli wody, próbował powstrzymać uśmiech, który bardzo chciał zagościć na jego twarzy.
Nastąpiła długa chwila ciszy, po której Malfoy odpowiedział znudzonym głosem:
— Potter.
Kilka kolejnych sekund upłynęło w milczeniu i w końcu Harry nie był w stanie dłużej się powstrzymywać.
— Mówiłem, że przyjdę — powiedział, lecz Malfoy nie spojrzał na niego.
— Obietnice nic nie znaczą, Potter.
— Są miarą zaufania.
Malfoy parsknął śmiechem.
— I niby kto komu powinien w tej sytuacji zaufać?
Harry spojrzał na niego gniewnie.
— To działa w obie strony, Malfoy. Ty mi ufasz, że jej dotrzymam, a ja tobie, że ją przyjmiesz.
— Tak jak ufasz słońcu, że dzisiaj także wzejdzie?
— Otóż to.
Malfoy w końcu się odwrócił i zmierzył Harry'ego ostrym spojrzeniem.
— To po co zawracać sobie głowę przychodzeniem tu i sprawdzaniem tego codziennie?
Harry zamknął usta, po czym otworzył je, by coś powiedzieć, i znowu zamknął. Odwrócił głowę, czując w sercu niewytłumaczalny smutek.
— To dlatego tu jesteś, Malfoy?
Ślizgon zaśmiał się ponownie, lecz nie był to przyjemny śmiech.
— A dlaczego by nie, Potter? Czy istnieje jakiś inny powód?
— Och, sam nie wiem — odgryzł się Harry. — Może by cieszyć się pięknem natury, albo coś w tym stylu?
— Pewnie. A ciebie to tylko ćwierkanie ptaszków każdego ranka zrywa z łóżka.
Harry odwrócił się gwałtownie i spojrzał na Malfoya. Na twarzy Ślizgona rysowała się czysta drwina.
— Co ty wiesz, Malfoy? — spytał, przyglądając mu się spod przymrużonych powiek.
— No proszę cię, Potter. Cała szkoła wie o twojej bezsenności. Finnigan jest większym plotkarzem niż niejedna czarownica. Ludzie kontrolują długość i częstotliwość twojego snu jak jakiś barometr zła.
— Naprawdę? To dlatego byłeś wczoraj w tak podłym nastroju?
Spoglądali na siebie przez kilka nieskończenie długich sekund.
— Nie — odparł w końcu Malfoy, odwracając głowę i wbijając wzrok w jezioro. Harry wziął głęboki wdech i zapatrzywszy się w falującą przed nimi wodę, którą nadchodzący świt przyozdobił odcieniami złota, poczuł, jak opuszcza go część ogarniającego go jeszcze przed chwilą napięcia. Siedzieli w całkowitej ciszy i żaden z nich się więcej nie odezwał, dopóki Malfoy nie wstał, by odejść. Wtedy Harry dotknął jego kostki, zarabiając tym samym gniewne spojrzenie blondyna.
— Do zobaczenia jutro — powiedział znacząco.
Malfoy potrząsnął nogą, uwalniając ją z uchwytu, i odszedł wściekły.
Następny poranek skończył się podobnie — Malfoy na odchodnym spojrzał na Harry'ego z całkowitą odrazą. Mniej więcej po tygodniu Ślizgon pogodził się z notorycznie powtarzaną obietnicą i w odpowiedzi tylko westchnął.
Pewnego dnia podczas eliksirów Harry kątem oka zauważył, że Malfoy przygląda mu się z namysłem. Gryfon nie podniósł wzroku znad swojego kociołka, nie chcąc go odstraszyć. Obserwował tylko z ukosa, jak Malfoy przygotowuje eliksir, po jakimś czasie rzuca Harry'emu ukradkowe spojrzenie, po czym marszczy brwi, a cały proces zaczyna się od nowa. Harry'emu ledwo udało się powstrzymać uśmiech, co zaskutkowało tym, że nagle koło jego stolika pojawił się Snape i zażądał wyjaśnień, dlaczego właściwie się tak krzywi. Ponieważ Harry był zbyt zdumiony całą sytuacją, by wymyślić odpowiednie kłamstwo, Mistrz Eliksirów odebrał Gryffindorowi dziesięć punktów. Gdy Harry spojrzał na Malfoya, zauważył, że Ślizgon obserwował całą scenę z uśmiechem samozadowolenia na twarzy. Ich spojrzenia spotkały się na parę sekund, po czym Malfoy odwrócił się, po raz kolejny marszcząc brwi. Harry, pogrążony w myślach, skupił się na swoim eliksirze.
Gdy po zakończonej lekcji wszyscy pchali się do wyjścia, Harry'emu udało się tak ustawić, że w drzwiach wpadł na Malfoya. Ślizgon obrócił się, gotowy rzucić wiązanką obelg, które najwyraźniej miał już na końcu języka, lecz nim zdołał cokolwiek powiedzieć, Harry dyskretnie dotknął jego dłoni, uśmiechnął się delikatnie i mruknął pod nosem: — Jutro — po czym odszedł. Malfoy stanął w drzwiach całkowicie zaskoczony, podczas gdy pozostali uczniowie przepychali się obok niego.
Harry zastanawiał się, czy być może nie posunął się za daleko, ale następnego ranka Malfoy pojawił się nad jeziorem, jakby sytuacja w lochach nigdy nie miała miejsca. Siedział bez ruchu, a promienie wschodzącego słońca odbijały się od tafli jeziora, oświetlając jego twarz gamą różu i złota. Ani razu na niego nie spojrzał. Harry nie mógł powiedzieć tego samego o sobie.
Nieco później tego samego dnia, mijając Malfoya na korytarzu, musnął palcem jego nadgarstek, a kiedy zaskoczony Ślizgon odwrócił się, Harry wyszeptał: — Jutro — i jak gdyby nigdy nic, nie zatrzymując się, odszedł w dół korytarza. Nazajutrz zaczepił go na opiece nad magicznymi stworzeniami, następnego dnia przy wejściu do Wielkiej Sali, kolejnego na boisku do Quidditcha, kiedy drużyny Slytherinu i Gryffindoru mijały się w drodze na i z treningu. Malfoy nigdy otwarcie nie pokazał po sobie, że usłyszał dyskretny szept Harry'ego i nie odwzajemnił — lecz także nie odtrącił — ukradkowych muśnięć jego dłoni. I każdego dnia pojawiał się o świcie nad jeziorem. Codziennie.
Tydzień później Snape zwrócił im jedne z ich ostatnich wypracowań, które musieli napisać, przygotowując się do owutemów, potępiając przy tym z całkowitą pogardą każdego ze swoich uczniów za kompletny brak umiejętności. Wręczając pergamin Malfoyowi, zawahał się nieco.
— Dzieło godne podziwu, Malfoy — powiedział Mistrz Eliksirów, a na twarz Ślizgona powoli wypełzał pełen samozadowolenia uśmieszek, który jednak zamarł, gdy profesor kontynuował: — I dzięki niej miałbyś szansę na ocenę doskonałą, gdybyś z jakiegoś powodu nie próbował zastąpić słowa juta, wyrażeniem jutro — dokończył mężczyzna z umiarkowanym zaciekawieniem na twarzy. Malfoy wpatrywał się w niego całkowicie oniemiały. — Malfoy, jeśli odkryłeś sposób na wciśnięcie czasu w butelkę — mruknął Snape — łaskawie proszę, opowiedz nam o tym. — Malfoy opuścił głowę i wbił wzrok w stół, a jego uszy pokryły się czerwienią. Od czasu do czasu poruszał niespokojnie ramieniem, jakby spojrzenie Harry'ego piekło go żywym ogniem. Następnego dnia w krokach Malfoya, który zbliżał się do swojego miejsca nad brzegiem jeziora, można było wyczuć znikome wahanie i bez spoglądania nań, Harry mógł wyczuć emanujące od Ślizgona napięcie.
— Malfoy — Gryfon przywitał się tonem rozmyślnie zwyczajnym, nie odrywając spojrzenia od przeciwległego brzegu. Blondyn odetchnął po cichu.
— Potter — odparł krótko i resztę czasu spędzili, siedząc bez ruchu i nie odzywając się więcej.
Teraz, niecałe dwa tygodnie później, mijał ich ostatni wieczór w Hogwarcie. Impreza w wieży Gryffindoru była niezła, lecz zbyt szaleńcza i Harry poczuł nagle przemożną ochotę na pobycie przez chwilę w ciszy, na świeżym powietrzu i na być może ostatnią chwilę refleksji nad brzegiem jeziora. I oto znalazł się po raz kolejny na kamienistej ścieżce, schodząc ostrożnie w dół ku krawędzi wody. Gdy tylko brzeg pojawił się w zasięgu jego wzroku, nie zdziwiło go zbytnio, że ktoś już tam jest.
Zachodzące słońce błyskało czerwienią po jasnych włosach, tworząc tym samym osobliwą czerwono—złotą i złudnie gryfońską aureolę. Jej posiadacz siedział na brzegu z nogami wyciągniętymi w kierunku wody, wciąż ubrany w szkolny mundurek. Miał poluzowany krawat, podwinięte do łokci rękawy, odsłaniające bladą skórę przedramion, a szaty leżały porzucone bezładnie obok niego. Harry przystanął, wziął głęboki wdech i zmusił się do kolejnego kroku.
— Malfoy — przywitał się. Ramiona Ślizgona drgnęły, a Harry uśmiechnął się pod nosem, widząc tak niezwykły dla blondyna objaw zaskoczenia. Niebywale rzadko można było go czymś zaskoczyć.
— Potter — odpowiedział neutralnym tonem. Harry podszedł bliżej i stanął obok niego, spoglądając na przeciwległy brzeg jeziora. Słońce powoli znikało za szczytami wzgórz na zachodzie, zabarwiając wieczorne niebo odcieniami szkarłatu. Spojrzał w dół na Malfoya.
— Często obserwujesz zachody słońca?
— To jakaś wersja gryfońskiego podrywu? — zadrwił Malfoy.
— Nie, to tylko grzeczne pytanie. — Nastąpiła długa chwila ciszy i Harry przestał wierzyć, że Malfoy ma zamiar w ogóle odpowiedzieć. Ale wtedy usłyszał ciche burknięcie:
— Nie. Nigdy.
— Ale wschody słońca oglądasz… — Nie dokończył, bo przerwało mu poirytowane westchnięcie blondyna.
— To coś innego.
Harry zmusił się, by nie oderwać wzroku od gry kolorów pełzających po tafli jeziora.
— Dlaczego to coś innego? — Usłyszał grzechot małych kamyczków, gdy Malfoy zacisnął pięści na kamienistym podłożu.
— Ponieważ wschody są bardziej interesujące — prychnął blondyn.
— Ale dlaczego?
Malfoy poderwał się na nogi i stanął, wpatrując się gniewnie w słońce.
— Bo wiem, że wszystko musi się kiedyś skończyć, Potter. — Odwrócił głowę i obrzucił Harry'ego wrogim spojrzeniem. — Tylko do początków nigdy nie możemy mieć pewności.
Harry zmarszczył czoło.
— Ale nie wiesz, jak coś się skończy. — Malfoy uniósł brew, a jeden kącik jego ust zakrzywił się w gorzkim uśmiechu.
— Och, ale czasami można się domyślić. — Harry wpatrywał się w niego bez słowa. Po chwili Malfoy odwrócił głowę, by spojrzeć na ostatnie promienie słońca znikające za odległymi wzgórzami.
— Już prawie jutro — odezwał się Harry, na co Malfoy gwałtownie się do niego odwrócił.
— Ty i to twoje jutro — parsknął — i ta twoja pochrzaniona nadzieja, kiedy jesteś ostatnią osobą wokół, która może liczyć wiele jutr. — Malfoy, nie doczekawszy się odpowiedzi, wydał z siebie głuchy pomruk, poderwał z ziemi szatę i odwrócił się, by odejść, lecz Harry chwycił go za ramię.
— Co znowu? — fuknął Ślizgon. Harry wzmocnił uścisk, wbijając palce w smukłe mięśnie bladego przedramienia.
— Co robisz jutro? — spytał spokojnie. Malfoy zmrużył oczy.
— Wracam do domu.
— Nie o to mi chodziło i ty dobrze o tym wiesz.
— Ale to wszystko, co musisz wiedzieć, Potter.
Wpatrywali się w siebie, a cisza i napięcie wisiały między nimi. Czerwień zachodzącego słońca odbijała się w oczach Malfoya. Harry powoli rozluźnił uścisk i zrobił krok do tyłu.
— Dobrze. — Nie był wstanie powstrzymać oskarżenia w swoim spojrzeniu, ale odpowiedział głosem spokojnym i niezmienionym. — Zrobisz, co zechcesz, Malfoy. Jak zawsze.
— Nigdy nie chodziło o to, czego ja chcę. — Przez twarz Ślizgona przemknął cień.
— Każdy ma wybór.
— Może w twoim świecie, Potter. — Harry podszedł krok naprzód, nie spuszczając spojrzenia z oczu Malfoya.
— Gdybyś nie zauważył, zamieszkujemy ten sam cholerny świat.
— I kto teraz zbacza z tematu ?
Stali zbyt blisko siebie, lecz żaden z nich nie był skłonny się wycofać, tak, by już nie naruszyć granic swojej przestrzeni osobistej.
— Zobaczymy się ponownie, po wojnie, Malfoy — powiedział cicho Harry — i wtedy będziesz musiał odpowiedzieć za swoje czyny. — Zmrużył oczy. — Zmuszę cię, byś za nie odpowiedział.
— To obietnica?
— Tak. To obietnica.
Malfoy zaśmiał się gorzko.
— Czy nikt nigdy ci nie powiedział, Potter, by nie składać obietnic?
— Zawsze masz w zanadrzu jakąś dobrą radę, Malfoy.
— Lubię myśleć, że po prostu jestem mądry.
— Kwestia punktu widzenia, ale — stwierdził Harry, postępując kolejny krok do przodu — w sumie sam mam dla ciebie małą radę.
— Oj, naprawdę? — zadrwił Ślizgon z uśmieszkiem na twarzy. — Muszę to usłyszeć.
— Po pierwsze, nie powinieneś nigdy zapomnieć, że ja zawsze dotrzymuję swoich obietnic. — Malfoy zaśmiał się, lecz zamilkł i wstrzymał oddech, gdy Harry postąpił kolejny krok do przodu, tak, że niemal się dotykali.
— I powinieneś również pamiętać o tym, że… — Gryfon chwycił za srebrno—zielony krawat blondyna i pociągnął go ku sobie. Malfoy poczuł jego oddech na swoich otwartych z całkowitego zaskoczenia ustach. — Że istnieje więcej sposobów niż ten jeden, by kogoś naznaczyć. — Ślizgon drgnął, gdy Harry przeciągnął palcem wzdłuż jego przedramienia.
Pozostali w tej pozycji przez kilka chwil. Ich twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów. Malfoy, oddychając nierówno, opuścił spojrzenie na usta Harry'ego. Gryfon wciągnął głęboko powietrze, wyczuwając zapach obmytych wodą jeziora kamieni, później wiosny i znajdującego się tak blisko ciepłego ciała. Malfoy zamknął oczy, a Harry puścił jego krawat i cofnął się o krok. Oskarżenie w spojrzeniu Ślizgona zadało mu czysty ból.
Harry wcisnął ręce do kieszeni i skulił się przed podmuchem chłodniejszego wiatru, który nadciągnął ze zmrokiem.
— Po prostu pamiętaj o tym jutro — dodał i zawrócił do zamku.
Czuł się całkowicie wyzuty z sił, ale z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu, mimo późnej godziny, zamiast spać, siedział zwinięty w kłębek na parapecie z rozłożoną na kolanach Mapą Huncwotów. Dopiero długo po północy kropka podpisana Draco Malfoy pojawiła się w zamku.
Koniec.