WSTĘP
LIST
Stansted, Anglia
24.08.97r.
Droga Matko,
Domyślam się, że już po wstępie wiesz kto do Ciebie pisze, w końcu masz jedynego syna — przynajmniej tak sądzę. Przyznasz, że mogę mieć pewne obiekcje po tym, kiedy w ubiegłym roku poznałem córkę ojca, Nicolette.
Z racji tego, iż żyję możesz więc przestać nosić żałobę, nigdy przecież nie lubiłaś czerni. Na początek usprawiedliwiam się, to nie był mój pomysł by zniknąć na cały rok. Posługując się eufemizmem napiszę, iż to Pansy (moja przyszła małżonka, jak zwykł mawiać ojciec) próbowała pomóc mi zejść ze sceny życia. Widocznie nie pałała do mnie tak wielkim uczuciem, jak Ty matko i Twój szanowny małżonek sądziliście. Może próbowałaby dalej, gdyby nie drobny fakt, iż według moich spostrzeżeń sama została zaduszona. Pomimo ewidentnego braku sympatii z jej strony nie cieszę się, że umarła. Nie sądź, że kieruje mną rozpacz, po prostu żywa byłaby w stanie odpowiedzieć na kilka nurtujących mnie pytań i przekazać coś, co było bezpośrednią przyczyną jej klęski.
Muszę przyznać, że jeszcze jedna śmierć mną dogłębnie wstrząsnęła. Zawsze wiedziałem, iż człowiek, który sam nakazuje do siebie wołać Sam — Wiesz — Kto jest nieobliczalny i myśli wyłącznie o swojej błyskawicznej karierze czarnoksiężnika wszechczasów, jednakże żeby zabijać popleczników? Toż to nawet niezdrowe... Osobiście nie wierzę, by ojciec sam popełnił samobójstwo, tak jak to podają w gazecie i przyznaję, że odczułem lekki wstręt oraz smutek widząc dzisiaj w Proroku Codziennym zmasakrowane ciało ojca.
Mogę śmiało napisać, iż zarówno Pansy jak i Twój szanowny małżonek zasłużyli sobie na los, który ich spotkał. Z ich przyczyny także nie noś więc żałoby.
Czy ojciec wspominał Ci, że chciał wysłać mnie do Durmstrangu w tym roku szkolnym? Jeśli tak, to muszę i Ciebie rozczarować. Otóż kiedy jak co roku byłaś (co prawda wyjątkowo sama) w odwiedzinach u państwa Parkinsonów, włamałem się do Malfoy Menor. Z przerażeniem wręcz odnotowałem, iż ojciec był na tyle naiwny, że nie zmienił zaklęć chroniących rezydencję. Bez przeszkód wtargnąłem do jego byłego gabinetu i odzyskałem swoje dokumenty, będące jedynym świadectwem pozwalającym na ukończenie przeze mnie szkoły. Co więcej, dokumenty te, są już na swoim miejscu w kartotece Hogwartu, a pieczę nad nimi przejął sam Albus Dumbledore.
Na koniec niech mi wolno będzie wyrazić cichą nadzieję, iż cieszysz się dobrym zdrowiem, wbrew temu co o mnie sądzisz martwię się tym, że zapewne odcięłaś się od magicznego świata, pogrążając w bólu z powodu straty bliskich.
Twój syn Draco.
P.S. Byłbym zapomniał. Zabrałem wszystkie swoje rzeczy z domu, gdyż w zasadzie nie było ich dużo. Z tego co zauważyłem zdążyliście z ojcem pochować mnie za życia — opróżnić moje meble, pozbyć się wszystkich pamiątek i zdjęć ze mną, a nawet zamknąć pokój odpowiednimi zaklęciami.
P.P.S. Nie wiem czy to był zamierzony cel, ale sprawdzając wczoraj swoją skrytkę numer 629 w banku Gringott odkryłem, że znajduje się w niej niemała fortuna. Nie chcę się skarżyć, ale czy mogłabyś mi wytłumaczyć, dlaczego ojciec dnia 23.07.97 r., czyli dokładnie miesiąc przed swoją śmiercią, postanowił z rodzinnej skrytki trzy czwarte galeonów przelać na mnie?
Z niecierpliwością czekam na odpowiedź.
ROZDZIAŁ I
AMULET CZARNEGO PANA
Drzwi do kwatery głównej Zakonu Feniksa pod numerem dwanaście otwarły się ze zgrzytem. Trójka czarodziei przekroczyła próg i wkroczyła w ciemność panującą na korytarzu, a do ich nozdrzy doleciał zapach kurzu oraz zgniłej stęchlizny. Severus Snape wypowiedział cicho zaklęcie, po czym do uszu dwóch młodych osób doleciało ciche syknięcie i lampy gazowe, umieszczone wzdłuż ścian, oświetliły pomieszczenie. Miało bardzo specyficzny charakter — dywan, znajdujący się na końcu holu był podniszczony i wytarty, wyglądał na jeszcze ciemniejszy niż był w rzeczywistości, zapewne od nagromadzonego przez lata brudu. Z sufitu zwisały żyrandole, te z kolei nie posiadały ani jednej pajęczyny, widocznie ktoś starannie się ich pozbył od ostatniej wizyty Mistrza Eliksirów w Grimmauld Place.
— Idziesz? — Snape zwrócił się z pytaniem w stronę młodej czarownicy i dziarskim krokiem ruszył w kierunku drzwi, znajdujących się na końcu korytarza.
— Dojdę jak zjawi się Albus — odparła Francuzka głosem pełnym galanterii.
Severus od niechcenia wzruszył ramionami i przyspieszył tempa, by jak najszybciej wejść do pokoju, w którym zostało ustalone spotkanie Zakonu. Tym razem Black przeniósł je z kuchni do salonu, gdyż było to ostatnie posiedzenie przed końcem wakacji, dlatego miało zjawić się dużo więcej osób niż zwykle.
— No i nas zostawił — powiedziała szyderczo czarownica w stronę wysokiego blondyna, przyglądającemu się z ciekawością kalendabrowi na pobliskim stoliku, który miał kształt pięciu opasłych węży.
— A spodziewałaś się, że odprowadzi nas za rączki do pokoju Pottera? — zadrwił Draco Malfoy tłumiąc śmiech, cisnący mu się na usta, na widok miny przyrodniej siostry. Nicolette przez chwilę zdawała się rozważać jego słowa, jednak po chwili przerwała potok lejących się w głowie myśli.
Podczas wakacji oboje mieli więcej czasu by lepiej się poznać, razem mieszkali bowiem u Snape'a w pewnej mugolskiej dzielnicy, z pozoru z dala od magicznego świata. Blondyn musiał przyznać, iż Mistrz Eliksirów nieźle się zaszył, szczerze wątpił by sam Lord Voldemort wiedział o niewielkim domku Śmierciożercy w Stansted, leżącym w południowo — wschodniej Anglii, w hrabstwie Kent.
— Wystarczy szukać pokoju, w którym jest najweselej — stwierdziła rzeczowo, przechodząc obok kominka rustykalnego wzdłuż końca korytarza. Odgarnęła dłonią długie, zniszczone przez mole zasłony i nacisnęła uchwyt łudząco przypominający kawałek nogi trolla. Oboje ruszyli w górę, uważając gdzie stawiają kroki, ze względu na panującą ciemność okalającą schody.
— Idziesz jutro na pogrzeb ojca? — zapytał blondyn, przerywając ciszę. Lucjusz Malfoy zmarł dwudziestego trzeciego sierpnia, czyli dokładnie cztery dni temu. Jego śmierć była zaskoczeniem dla wszystkich, a jeszcze gorszym szokiem okazał się artykuł ukazany w dzień po znalezieniu ciała mężczyzny w Proroku Codziennym. Według autora tegoż artykułu Malfoy wcale nie został jakoby zamordowany, ale sam doprowadził się do stanu rozpadu ciała. Według magicznej sekcji zwłok przeprowadzonej następnego dnia rano, po znalezieniu ciała okazało się, że mężczyzna przebywał sam w mugolskim domu. Nikt nie wiedział co tam robił, bądź też czego szukał, ale wyniki badań wykazały, iż kilka godzin wcześniej wypił pewną ciecz, która jak się później okazało była trująca dla organizmu. Autor artykułu w gazecie dodaje, że na ciele Lucjusza nie było żadnych oznak walki, dlatego właśnie wywnioskował, iż była to śmierć samobójcza.
Sam Draco od razu odrzucił od siebie tę tezę, znał ojca na tyle, by śmiało wysnuć własną teorię. Mężczyzna musiał nieumyślnie wypić zatruty napój, potem wciąż nieświadomy zbliżającej się śmierci udał się w ważne dla niego miejsce, jednak nie zdążył nic uczynić, gdyż zaczęły się konwulsje a w parę minut później zmarł.
Mercier pozwoliła by Draco ją dogonił, stanęła bokiem na jednym ze stopni uważnie dobierając słowa.
— Nie — wymówiła kurtuazyjnie. — Kimże on był, bym miała go opłakiwać? Nie było go kiedy to ja cierpiałam na pogrzebie jedynej osoby, która cokolwiek dla mnie znaczyła na tym świecie.
Docierając na drugi poziom zerknęła z ukosa na brata, ale nie zauważyła oznaków z których wynikałoby, że pogniewał się za jej słowa. Wciąż miał ten sam niejasny wyraz twarzy, który mógł świadczyć zarówno o tym, że myśli podobnie jak i ona, bądź, iż ma odmienne zdanie.
— A ty? — mruknęła cicho kiedy nie doszukała się odpowiedzi w jego twarzy. Przeszli przez niezbyt wyszukane półpiętro, wsłuchując się w donośny śmiech na końcu korytarza, gdzie mieściła się zapewne sypialnia Pottera.
— Nie chcę widzieć się z matką i tym bardziej rozdmuchiwać tej sprawy — odparł, kiedy oboje przystanęli pod drzwiami. Mercier chwyciła za gałkę, nawet nie wysiliła się by zapukać i ostrzec o swoim nadejściu osoby w środku.
Otworzyła drzwi. Parę piór zawirowało w powietrzu, a ogólnie panujący harmider lekko ucichł kiedy wkroczyli do środka.
***
Gryfoni pod raz kolejny zaśmiali się z czerwonego na twarzy Rona, kiedy Ginny, chcąc celowo doprowadzić brata do szału, usiadła na kolanach Pottera i objęła go rękami podczas gdy Weasley mocno zakrył oczy dłońmi.
— Nie mogę na to patrzeć — jęknął, opadając na łóżko tuż obok uśmiechniętej Granger. — Podajcie mi cykutę, cokolwiek...
Hermiona wymacała za sobą poduszkę i wręczyła ją na poły zdezorientowanemu przyjacielowi.
— To w zasadzie nie trucizna, ale równie efektowna — zagruchała, na co Ron zmrużył mściwie oczy. Choć minęły dwa miesiące wciąż nie mógł przywyknąć do myśli, że jego najlepszy przyjaciel i jedyna siostra zaczęli ze sobą chodzić.
Hermiona głośno westchnęła. Sama nie mogła uwierzyć we wszystko, co wydarzyło się w zeszłym roku szkolnym. Na początku wakacji poznała już każdy szczegół wyprawy do Dołohow Sedis, to, jak bazyliszek zaatakował Ginny, jak musieli wylać Łzy Feniksa by ją uratować, a potem jak dokonali samego zniszczenia sygnetu. Powoli odzyskiwała wspomnienia — na początku było to trudne, budziła się z krzykiem każdej nocy, ale w końcu wspomnienia przestały ją nękać.
Ron ze świstem odebrał jej poduszkę, by następnie z dzikim okrzykiem na ustach rzucić się na nią.
— Aaaa! — wrzasnęła, kiedy udało mu się dosięgnąć jej ramię, delikatnie uderzając ją w bark. Podbiegła do łóżka Harry'ego, zaopatrując się w broń i z całej siły walnęła w rudzielca. Do bójki zaraz przyłączył się Potter, a Ginny uciekła ze śmiechem, chowając się za liliowe zasłony. Nigdy nie lubiła tego typu zabaw, zawsze potem objawiała się jej alergia i przez następnych parę godzin kichała, zmuszona chodzić nieustannie z chusteczką w ręku.
Granger zachichotała kiedy dostała w żebra, a mały jasiek, w którego zasięgu był Harry rozerwał się na strzępy uwalniając setki, jak nie tysiące gęsich piór. W komnacie zaraz zrobiło się biało z powodu jakiegoś magicznego zaklęcia, którym była obdarzona poduszka, każde jedno piórko pomnożyło się razy pięć. Harry otrzepał głowę, chwytając jaśka Rona. Weasley w ogóle jakby nie przejął się wyglądem pomieszczenia, machał tak mocno, że parę razy niechcący uderzył w brzuch nawet i siebie. Hermiona odskoczyła od wielkiej poduszki, którą trzymał Weasley i znokautowała Harry'ego, na co on niczym aktor w sztuce, chwiejnym krokiem zatoczył kółko po pokoju i teatralnie rzucił się na ziemię, jak gdyby został pchnięty nożem przez głównego bohatera sztuki. Ron zaraz do niego dołączył, pociągając za sobą Hermionę i oboje wylądowali na "martwym" Porterze.
I wtedy właśnie do ich uszu dobiegł dźwięk otwieranych drzwi. Granger spojrzała przestraszona w dół na przyjaciół, jeśli to pani Weasley zechciałaby ich odwiedzić, Ron dostałby szlaban do końca życia za doprowadzenie komnaty do "ruiny". Na całe szczęście to nie była matka chłopaka — na szczęście, a może i nie. Cichutko jęknęła kiedy do środka wkroczyła Mercier, a zaraz po niej zrobił to samo Draco. Oboje mieli założone szaty podróżne, droga pociągiem ze Stansted do Londynu zajęła im parę godzin.
— Patrz Nicolette, kanapka — dobiegło do niej błyskotliwe spostrzeżenie blondyna. — Marmolada, kiszony ogórek, a w środku baleron...
Hermiona wstała tak szybko jak tylko było to możliwie, a potem podała ręce przyjaciołom, z czego Ron był koloru piwonii lekarskiej. Sama miała wrażenie, że jest oblepiona cała pierzem, toteż nerwowo otrzepała ubranie i włosy, kiedy Ginny niemal wybiegła zza zasłony i rzuciła się na Malfoy'a.
— Oh, tak dużo mamy ci do opowiedzenia, poza tym strasznie mi przykro z powodu waszego ojca, wiem, że może i nie był chodzącym ideałem, ale takich jest mało, nawet mój ma swoje wady... — trajkotała jak najęta.
— Ginny kochanie, chodź tu — mruknął Harry przesadnie słodkim tonem, po czym pociągnął rudowłosą za rękę, by "odkleiła" się od Dracona. Sam w międzyczasie powitał się z Nicolette.
— Kiedy przybyliście? — bąknął sucho Ron. Widać było, że tylko on jako jedyny w ogóle nie cieszy się na widok rodzeństwa.
— Przed chwilą — odparła dziewczyna, chyba jeszcze bardziej szorstko niż zrobił to rudzielec.
Hermiona miała czas, by przyjrzeć się Draco. Wydawało jej się, że urósł a może było to złudzenie, gdyż nie widziała go od dwóch miesięcy.
Osobiście myślała, iż śmierć Lucjusza będzie dla niego wstrząsem, bądź co bądź zawsze to był jego ojciec, który darował mu życie, ale w tej chwili nie wyglądał na kogoś kto byłby smutny. Przeciwnie, zdawało jej się, że towarzystwo Mercier wyłącznie mu służy, skutecznie zastępując całą rodzinę. Nie wiedziała dlaczego wolał mieszkać ze Snapem, dodatkowo dziwiła się czemu nie chciał przynajmniej odwiedzić matki.
Malfoy też na nią spojrzał. Przez chwilę chciała uciec gdzieś spojrzeniem i udawać, że w ogóle na niego nie patrzyła, ale w końcu udało jej się podtrzymać wzrok.
— Jesteś już oficjalnym członkiem Zakonu Feniksa — dobiegł do niej kawałek rozmowy Harry'ego z Mercier, na co ona gorąco przytaknęła, a Ron szepnął do siebie pod nosem, że gdyby i on był taki stary to też by do niego należał. Ginny zrugała brata, po czym wdała się w dyskusję z nauczycielką PRP i swoim chłopakiem.
Malfoy podszedł wolno do Hermiony, po czym z uśmiechem cisnącym mu się na usta, zdjął ostatnie piórko z jej brązowych włosów. Bez słowa przywitania ani ostrzeżenia chwycił ją następnie za rękę i nie zważając na wykwitające zdziwienie na jej twarzy ani wszystkich obecnych w pokoju, wyprowadził ją na zewnątrz.
— Musimy porozmawiać — zakomunikował, kiedy znaleźli się już w dosyć wąskim korytarzu. Rozejrzał się dookoła czy przypadkiem nikogo nie ma w pobliżu i z powrotem zwrócił wzrok ku niej.
— Mogliśmy zrobić to też i w sypialni — warknęła. Wolała nie myśleć jak Weasley skomentował zachowanie Draco i jej bierność.
— Ogólne wyniki badań wskazują, że sypialnie służą do czego innego... — oświadczył zgryźliwym tonem głosu. Wciąż bezczelnie na nią patrzył, jakby oceniał wartość towaru, zanim go skonsumuje.
— Aha i tylko dlatego mi to powiedziałeś?
— Lubię uświadamiać takie niewinne istotki jak ty.
Zwęziła lekko oczy i w duchu policzyła do trzech, by dać sobie na wstrzymanie. Jeżeli było cokolwiek, co pozostało w niej z ostatnich dwóch lat nauki w Hogwarcie, podczas których żyła w ciągłym stresie, to z pewnością była to wybuchowość. Bardzo łatwo traciła panowanie nad sobą i później musiała wszystkich ciągle przepraszać. Od przyjazdu do Grimmauld Place, choć minęły dopiero dwa dni, już zdążyła nakrzyczeć na Stworka — skrzata domowego, Syriusza, Świstoświnkę — małą sówkę Rona, oraz na Harry'ego i Ginny, kiedy zajęci sobą nie zauważyli, jak w pokoju dziewcząt zdemolowali jej rzeczy na biurku. Czasami łapała się na tym, że coś, co wcześniej zbyłaby śmiechem teraz wywoływało u niej białą gorączkę i miotała się do czasu aż nie dała upust emocjom.
— Możesz tak na mnie nie patrzeć? — zapytała w końcu.
— Tak sobie właśnie myślę — zaczął, celowo robiąc pauzy pomiędzy słowami. — Że nie nadajesz się na zadanie, jakie ci przeznaczyłem — dokończył. Właściwie wybrał ją już dawno temu i nie zamierzał zmieniać decyzji, to, że wyraził swoje wątpliwości było częścią obmyślonej strategii, która jak zwykle poskutkowała.
— Zadanie? — podniosła brwi do góry, jakby chciała mu dać znać, by kontynuował.
— Tak — celowo podsycał w niej ciekawość.
— Jeżeli chciałeś mnie zaintrygować to trafiłeś w samą dziesiątkę. Mów — zażądała składając ramiona na krzyż. Trochę niepokoiło ją, co też wymyślił Malfoy, ale za nic w świecie nie dałaby tego po sobie poznać.
— Nic z tego. Najpierw musiałabyś przysiąc, że spróbujesz je wykonać.
— W ciemno?
— Przecież nie każę ci wykonać striptiz w lochach Slytherinu — w duchu przyznała mu rację. Kiedy w piątej klasie uratował ją, wymyślił aż trzy zadania i żadne nie podochodziło pod kategorię niewykonalnych ani tym bardziej pod kategorię erotycznych. Wręcz przeciwnie, do słowa ZADANIE podchodził bardzo profesjonalnie, koncentrując się na możliwie najlepszym wykonaniu.
— Dobrze, zrobię to.
— Jesteś pewna? — pomyślała, że chyba zaskoczyła go tak wczesną zgodą, toteż musiał zasiać w jej sercu odrobinę niepewności.
— Noo tak — odparła, jednak już mniej przekonującym głosem.
— Obiecujesz? — zrobił parę kroków do przodu w jej kierunku. Przełknęła ślinę. Mimo, iż była Gryfonką zawsze miała problem z dotrzymywaniem słowa drugiej osobie. Najgorszym w tym wszystkim było, że dotyczyło to każdego, czy to była Ginny, Draco a nawet jej rodzice. Gdyby powiedziała jedno krótkie "tak", sama przed sobą zaraz przetworzyłaby polecenie i znalazła coś, co podważyłoby je, więc musiała sprecyzować to inaczej.
— Zrobię wszystko, co w mojej mocy, przysięgam — wymówiła wyraźnie. W głębi ducha musiała przyznać, iż lubiła współpracować z Malfoy'em i kiedy myślała o siódmej klasie w Hogwarcie Draco nieustannie się przez nią przewijał. Nieważne czy dotyczyło to zgromadzenia dodatkowych wiadomości o naszyjniku czy też poznania obecnego miejsca zamieszkania Lorda Voldemorta.
— To w takim razie ja obiecuję ci, że będę miał was na oku, dlatego włos nie spadnie ci z głowy — przyrzekł również i Draco, dodając jej otuchy nikłym uśmiechem.
Poczuła, że nogi się pod nią uginają. Jak to włos jej z głowy nie spadnie?
— To niebezpieczne i chcesz mnie narażać? — ledwo wydusiła te słowa. Właśnie zastanowiła się od kiedy nabrała zaufania do Malfoy'a, by być pewną, że nie wymyśliłby niczego niewykonalnego, jak to sama wcześniej określiła.
— Nie histeryzuj. W zasadzie to nic takiego, jest przystojny — wyjaśnił ogólnikowo. Z sypialni Harry'ego i Rona dobiegł donośny śmiech, więc blondyn przyłożył lekko ucho by dosłyszeć kogo obgadują Gryfoni i Mercier.
— Kto? — wypaliła. Ją nie interesował pokój chłopców, jedynie jej zadanie, które zgodziła się wykonać nie znając zasad i teraz zaczęła tego żałować.
— Alex, musisz zbliżyć się do Alexa — mruknął, po czym znów umilkł nasłuchując.
— CO? — oczywiście wiedziała, co znaczy zbliżyć się do kogoś, ale wydawało jej się niedorzecznym, by Draco prosił ją o coś takiego. Zdawała sobie sprawę, iż Malfoy nie kochał jej, o tak mocnym zaangażowaniu z jego strony nigdy zapewne nie będzie mowy, ale w zeszłym roku odniosła wrażenie, że choć trochę przejmuje się nią. Przypomniała sobie moment, kiedy przyszedł przeprosić ją za incydent, kiedy niegodnie zabrał jej Łzy Feniksa i jak spał trzy noce z rzędu wraz z nią, w jednym łóżku, w szpitalu. Tak właśnie zachowywał się chłopak, któremu zależało na dziewczynie, a teraz sam pchał ją w objęcia Alexa.
— Tak, wiem. Ja też byłem wściekły kiedy dowiedziałem się, że będzie chodził do siódmej klasy — powiedział, na co ona pokiwała głową z politowaniem.
— Nie o to dokładnie mi chodziło, dlaczego właśnie on? — zapytała, mierząc go chłodnym spojrzeniem.
— Bo tylko Dołohow wie, gdzie znajduje się Pansy, a z nią oryginalny naszyjnik Salazara Slytherina — odparł, jakby tłumaczył jej skład najprostszego wywaru świata.
— Mam wyciągnąć od niego gdzie jest Parkinson. Ale dlaczego? — zapytała ponownie. Skoro ma się zbliżyć do Dołohowa musi wiedzieć przynajmniej w jakim celu. Alex oczywiście nie stanowił problemu, faktem było, że dało się go lubić, pomimo tego, iż miał napiętnowany Mroczny Znak na przedramieniu. Ciekawiło ją tylko, po co potrzebna była mu informacja o miejscu przebywania oryginalnego amuletu.
— Mam przeczucie, że przyda nam się — rzekł wymijająco, nawet nie zwracając uwagi na jej ponury wzrok. Miała nieodparte wrażenie, że Draco wiedział więcej, tylko z jakiegoś powodu nie chciał jej tego wyjawić.
— No dobra — zgodziła się w końcu. Ona również miała już obmyślony w głowie plan i zamierzała wprowadzić go w życie.
— A gdzie protest Granger?
— Tym razem obejdzie się bez. W końcu to nic takiego, Alex chyba mnie lubi — powiedziała. Albo jej się zdawało, albo blondyn przewrócił oczami, a jeśli było to prawdą, to znaczyłoby, iż może Dołohow być jej bardziej przydatny niż sądziła. Jeżeli uda jej się wyciągnąć od niego informacje o Parkinson, z pewnością będzie to cenna wiadomość, więc nie przekaże jej bezinteresownie.
Co za tym szło?
Malfoy będzie musiał uwzględnić ją w swoich dalszych planach.
***
Kiedy oboje znów znaleźli się w sypialni, zauważyli, że pierze zniknęło. Z pewnością zajęła się tym Mercier, która zaraz po tym musiała wracać na dół, gdyż właśnie zjawił się Albus Dumbledore i rozpoczęło się posiedzenie. Oczywiście Gryfoni i Malfoy byli zmuszeni zostać w pokoju, nie należeli oni do Zakonu Feniksa, więc mieli przeczekać spotkanie na górze.
Draco w pewnym sensie był z tego zadowolony, teraz bez przeszkód mógł pokazać im to, co odkrył podczas wakacji.
— Dlaczego nie chcesz, żeby widziała to twoja siostra? — zapytała Ginny splatając razem dłonie i zajmując miejsce na krześle, by móc spokojnie obserwować Malfoy'a.
— Bo to, co wam pokaże ma zostać między nami — zaczął ostrożnie. — Gdyby Nicolette się o tym dowiedziała, zaraz kazałaby mi to pokazać całemu Zakonowi, jasne?
— A co to jest? — wtrącił Harry, który siedział tuż obok Hermiony, na swoim łóżku pod ścianą. Znajdował się na niej jego wielki prezent urodzinowy, podarowany od Rona — ruchomy plakat najlepszych mioteł na całym magicznym świecie. Granger niejednokrotnie zastanawiała się, czy Weasley przypadkiem nie wybrał czegoś, na co sam chciałby codziennie patrzeć w Hogwarcie, wiedząc, iż Harry wywiesi go gdzieś w widocznym miejscu.
— To ma związek z naszyjnikiem — przemówił ponownie Malfoy. Jako jedyny stał, by każdy dokładnie widział to, co ma do zaprezentowania. Jedną ręką sięgnął po łańcuszek, wyjmując spod ciemnej koszuli amulet. Hermiona widziała go już wiele razy, ale i teraz nie mogła oprzeć się pokusie rzucenia okiem na przedmiot. Wąż, który owijał się wokół czaszki był niemal przylepiony zaklęciem Trwałego Przylepca, idealnie stykając się z nim krawędziami. Łypał groźnie na każdego, co chwila wynurzając swój język, jakby chciał przypomnieć o swoim jadzie wszystkim osobom obecnym w komnacie.
— Do niedawna myślałem, że jest to podróbka oryginalnego amuletu, który nosiła Pansy Parkinson — zerknął szybko na reakcję Hermiony, która spojrzała na niego z miną pod tytułem: "A nie mówiłam", po czym głośno westchnął, jakby ciężko było się mu przyznać do błędu. — Myliłem się — kontynuował, już oziębłym tonem. — Co prawda został on stworzony na wzór oryginału, ale to nie jest duplikat, jak sądziłem. Pansy Parkinson nosiła naszyjnik stworzony setki lat temu przez Salazara Slytherina, ten tutaj — wskazał palcem na wisiorek połyskujący na jego szyi. — To też oryginał, tylko stworzony niecałe trzy lata temu przez Czarnego Pana.
— A skąd wiedział jak go zrobić? Znalazł przepis w książce kucharskiej? — zakpił Ron, krzywiąc się jakby właśnie połknął piołun.
— Stworzył go za pomocą zaginionych wspomnień Salazara — wyręczyła blondyna Hermiona, na co Ginny pisnęła. Ona również czytała Historię Hogwartu (nawiasem rzecz biorąc jedyną książkę, którą chętnie wzięła do ręki ze względu na różne ciekawe informacje), wiedziała zatem o myślodsiewni Slytherina.
— Nie wiedziałam, że naprawdę istnieje — mruknęła.
— Tak, ja sam niecałe trzy lata temu widziałem te wspomnienia — odparł Draco, na co Hermiona rzekła do Harry'ego.
— Ty też musiałeś je oglądać, przypomnij sobie swoje wizje.
Potter zmarszczył brwi. Faktycznie, przecież tyle razy widział oczami Voldemorta różne sytuacje z życia Slytherina. Musiały to być jego wspomnienia, niby jak inaczej można było wytłumaczyć zdarzenia, których świadkiem był Czarny Pan.
— Tyle, że takich oryginałów — zaczął znów Malfoy niekwestionowanym tonem. — Stworzył nie jeden, a kilkanaście.
— Przecież wiemy tylko o tym, który nosi Cho — mruknął Weasley zadziornie, jakby obalenie tezy Malfoy'a przynosiło mu frajdę.
— Nie bądź taki pewien, Alex i mój ojciec też mieli po jednym — żachnął się Draco, z psotnymi ognikami w oczach. — Obawiam się, że każdy Śmierciożerca ma swój własny.
— A co z właściwościami? — zapytała nieśmiało Hermiona. Przecież dokładnie pamiętała dzień, w którym dowiedziała się prawdy z książki Tajemnice z Czterech Stron Świata i jak czuła się wiedząc, że to Pansy podszywała się pod Ginny i Neville'a, a Draco był niewinny.
— Ktoś na ochotnika? — zapytał wesoło Malfoy, po czym z lekkim niepokojem dodał. — Nie ważcie się nic robić, choćby nie wiem jak okropnie to wyglądało. Zgoda?
— Draco, co ty... — zaczęła Ginny, jednak zaraz ją uciszył, podnosząc rękę do góry, by dokładnie przyjrzała się temu co robi, zamiast pytać o cokolwiek.
Hermiona wzięła dwa głębsze oddechy i z lękiem spojrzała na Malfoy'a, który przymknął powieki. Nie wiedziała jak się czuł, ale sądząc po jego chwiejnych ruchach i po tym, że trochę jakby tracił równowagę, wnioskowała, że nie za dobrze. Wtem zdarzyło się coś nieprawdopodobnego — amulet niemal podskoczył do jego krtani, skutecznie utrudniając mu oddychanie poprzez ucisk tętnicy szyjnej. Wciąż nie otwierał oczu, miał skupiony wyraz twarzy, ale widać było jak łapczywie chwyta powietrze, którego ciągle mu brakowało.
— Wystarczy — powiedziała przerażonym tonem głosu, kiedy dotarł do niej stłumiony krzyk.
— Och — wyrwało się Ginny, na co Granger podążyła za wzrokiem przyjaciółki. Ron, rozwalony na swoim łóżku przybrał bezbarwny kolor, choć sądząc po wyrazie jego twarzy w ogóle tego nie zauważył. Harry podskoczył do przyjaciela uważnie mu się przyglądając, a nawet go dotykając, kiedy Malfoy upadł na kolana. Widać było, że mężnie usiłuje nie zemdleć, by transformacja przebiegła prawidłowo. Weasley robił się coraz bardziej transparentny, po chwili nie przypominał już nawet ducha, tylko cień każdego człowieka, ciemny i rozmazany kształt.
I wtedy to Draco zaczął się zmieniać.
ROZDZIAŁ II
BERŁO I MIECZ
Nicolette dotarła akurat na sam początek spotkania Zakonu Feniksa. W salonie nigdy nie widziała aż takiego tłumu ludzi, było ich tylu, że większości nawet nie rozpoznała, starając się po cichu zająć wolne miejsce obok Tonks. Od razu zauważyła, że salon został powiększony magicznie, proporcje wnętrza były zmodyfikowane na potrzeby posiedzenia, wydłużając komnatę w stronę zachodnią.
— Część z was już wie, po co się zebraliśmy — przemówił Albus Dumbledore, podnosząc się z fotela, przykrytego szydełkowanym pokrowcem. Nie był on szykowny, ale nadawał szczególny charakter wnętrzu, jak gdyby za jego sprawą cały salon ogarniał posmak przytulnego domku. — Doszły mnie informacje, jakoby Tom stworzył kolejny magiczny przedmiot.
Po komnacie przebiegł szmer, wypełniony cichymi odgłosami niedowierzania w głosach tych, którzy nie byli wtajemniczeni wcześniej w tę wiadomość. Dumbledore kiwnął głową i Remus Lupin przejął pałeczkę, także unosząc się lekko ze swojego miejsca.
— Wraz z Albusem znaleźliśmy wiadomości o klejnotach pożądanych przez Czarnego Pana. Do naszyjnika i sygnetu, o których dowiedzieliśmy się dużo wcześniej, dochodzą dwa kolejne przedmioty — berło i miecz. Na szczęście miecz nie łatwo będzie stworzyć, nawet dla kogoś tak obeznanego w dziedzinie Czarnej Magii jak Voldemort...
— Czyli berło już jest w posiadaniu Sami — Wiecie — Kogo? — wtrącił jakiś starszy jegomość pod ścianą. Nicolette przyjrzała mu się i ze zdziwieniem zauważyła podobieństwo pomiędzy nim a Korneliuszem Knotem, Ministrem Magii. Czyżby to był jego jakiś krewny, bądź nawet jego brat?
— W rzeczy samej, Sam — wyręczył Lupina nonszalancko Dumbledore, podchodząc odrobinę do Remusa. Oboje wymienili się cicho spostrzeżeniami na temat czegoś, co trzymał w ręku młodszy czarodziej, po czym były nauczyciel Obrony Przed Czarną Magią wręczył kopię pewnego rysunku, co drugiej osobie w salonie.
Nicolette zerknęła wraz z Tonks na ruchomy obraz w jej dłoni. Przedstawiał on położoną ukośnie krótką laskę, godło najwyższej władzy znanej ze średniowiecza, zdobionej w całości ze srebra z punktowo umiejscowanymi pozłoceniami. Najdziwniejszym w tym wszystkim był nie sam przedmiot, zachwycający bogactwem i splendorem, ale oprawa z kamieni naturalnych, bo obok poświaty z brylantów znajdowały się w nim rzadko spotykane perły Tahitańskie o barwie "pawiej", z naturalnym pryzmatem oraz zmienną kolorystyką na powierzchni samej perły.
— Piękny — wychrypiała Tonks do Nicolette, sprowadzając ją tym stwierdzeniem na ziemię.
— Taak — przyznała przeciągle, wciąż czujnie badając wzrokiem niesamowite berło.
— Szkoda tylko, że perły przynoszą nieszczęście, tym, którzy je kupują — mruknęła Nimfadora z niesmakiem. Widać było, że sama chętnie nie miałaby nic przeciwko perłowej propozycji na swojej szyi.
— Naprawdę? — zapytała, z rozkojarzeniem odrywając wzrok od bogato zdobionego przedmiotu.
— Nie słyszałaś o przesądach?
— Nie — przyznała.
— Już w starożytności mawiano o trzech tysiącach nimf morskich — zaczęła wyjaśnienia Tonks, wciąż z ubolewaniem zerkając w kierunku magicznego berła. — Okeonidach, których zastygłe łzy zmieniały się w perły i zostały wylewane na przystojnych młodzieńców ginących w morzu. W średniowieczu z kolei ogólnie przyjęte źródła mawiają o łzach niewinnie skrzywdzonych przez los, które zostały skrzętnie zebrane przez anioły, przypieczętowane zaklęciem zamykającym je w muszlach morskich sworzeń.
— Dużo wiesz na ten temat — powiedziała Mercier, przerywając niemal monolog Nimfadorze.
— Lubię legendy — odparła uprzejmie, po chwili dodając tym samym łagodnym tonem. — Poza tym perłom przypisywano moc leczniczą, każdy chciałby poznać przepisy na nieuleczalne klątwy, niestety nie wszyscy zainteresowani umieją się z nimi obchodzić. Z tego co słyszałam sproszkowane perły uleczają rozmaite dolegliwości, od problemów z sercem ludzkim na zaburzeniach psychicznych kończąc — dodała chichocząc pod nosem, na co Mercier uśmiechnęła się gorąco.
— Jest ono niestety bardzo niebezpieczne — zaczął znów Dumbledore upewniwszy się uprzednio, że każdy członek Zakonu dokładnie przyjrzał się klejnotowi. — Kierując się wiadomościami, ustaliłem wraz z Remusem, iż daje on możliwość praktycznie całkowitego kierowania duchami.
W salonie znów nastało ożywienie, już każdy szemrał wymieniając się swoimi osobistymi wrażeniami i sugestiami na temat magicznego berła.
— Chyba gdzieś o tym słyszałem — dobiegało zewsząd, po czym każda kolejna osoba wyrażała swoją opinię na swój wymyślny sposób. Im dłużej dyrektor Hogwartu nic nie mówił, tym cichy szept przeradzał się w gwar panujący zwykle w mugolskich pubach w Londynie.
— Tak, ale nie jest zwieńczone złotym kielichem, miało być wysadzane topazami — wyraził swoją wątpliwość mężczyzna tuż za Francuzką. Miał silny, szkocki akcent, a jego głos zdawał się nigdy nie znosić sprzeciwu.
— W rzeczy samej, to nie może być ten sam, tamten został zniszczony w pierwszej połowie XX wieku — zabrał głos niezbity historyk, o głosie łudząco przypominającym Hagrida, choć sam gajowy Hogwartu siedział tuż przy frontowym wejściu, niczym strażnik strzegący wejścia na tajemne obrady stu pięćdziesięciu Rycerzy Okrągłego Stołu.
— Toż co znajduje się w tamtym kraju, jako klejnot narodowej wagi? — podjął trzeci czarodziej.
— Prywatne berło, aczkolwiek falsyfikat — wyjaśnił historyk. — Mercier niemal poczuła, jak wzruszył ramionami. — Bodajże jest to w państwie na wschodzie, Polsce, w Zamku Królewskim w Warszawie — po jego słowach znów odezwał się Dumbledore. Przez cały ten czas dyskusji pomiędzy czarodziejami, rozmawiał spokojnie z Syriuszem Blackiem (który stał odwrócony bokiem do Snape'a), ze samym Mistrzem Eliksirów, Szalonookim Moodym, oraz z Lupinem.
— Ja również sądzę, że właściwości berła są nawet bardziej skomplikowane niż amuletu i pierścienia. O ile sygnet pozwalał kierować zwierzętami, tak z duchami nie ma łatwo, są to istoty żyjące po śmierci fizycznej, znajdują się poza czasoprzestrzenią świata materialnego, a w innym wymiarze najzwyczajniej bytują wszędzie. Jeżeli Voldemort stanie się bezpośrednim medium zmanifestowanym przez duchy, od niego samego będzie zależało w jakim stopniu przejmie władzę nad niematerialnymi istotami.
— A co one mogą mu dać? — zaciekawił się ten sam jegomość, który przemówił na początku, z wyglądem przypominającym obecnego Ministra Magii.
— W skład kierowania duchami może wchodzić wiele właściwości, z pewnością stają się "środkiem transportu" — wyjaśnił Syriusz Black, podczas gdy Lupin znów zaczął dyskutować z Dumbledorem.
Nicolette zastanowiła się, czy przypadkiem nie rozmawiają na temat dalszej dysputy, mającej zaraz przybrać bardziej oficjalną formę, z przyjacielskiej pogawędki będą musieli rzeczowo przedstawić fakty, których byli stuprocentowo pewni na chwilę obecną.
— Black nie wyraził się jasno — zaczął sprostowanie Snape, nie pomijając kąśliwej uwagi pod adresem Syriusza, który spojrzał na Mistrza Eliksirów jakby właśnie zaproponował mu łapówkę. — Oczywiście miał na myśli przemieszczanie się z prędkością światła, choć możemy polemizować, gdyż to zależy tylko od tego z jakimi rodzajami duchów uda się Czarnemu Panu nawiązać kontakt. Mogą to być zjawy niedoskonałe i na tych będziemy się głównie koncentrować, gdyż pozostałe nie przyniosą nam jako takiej szkody. Mam na myśli istoty zwane ogólnie przez Magiczne Towarzystwo Poszukiwania Duchów rzędem drugim, czyli dobrymi oraz rzędem pierwszym, klasą pierwszą — duchami czystymi.
— A nie będziemy starali się zniszczyć berła? — zagadał ów historyk, który jak już Nicolette wcześniej ustaliła, miał głos podobny do Hagrida.
— Musimy najpierw ustalić jak to zrobić — odpowiedział grzecznie Dumbledore, na chwilę przerywając swoją rozmowę z Lupinem. Zdawało się, że potrafi koncentrować się na kilku rzeczach jednocześnie, mimo zaciętych dyskusji z Remusem wciąż docierały do niego słowa kolejnych członków Zakonu.
— A nie możemy zniszczyć go tak, jak berło króla Poniatowskiego? — zapytał historyk z nutką podniecenia w głosie.
— Wstrzymamy się jeszcze z tym — poradził Albus, po chwili wyjaśniając swoje obiekcje. — Mam zastrzeżenia co do magicznego berła, jak wiecie tamto zostało zniszczone jakieś pięćdziesiąt lat temu, a źródła z owych ksiąg podają różne wersje, musimy być pewni zanim podejmiemy odpowiednie środki.
Nicolette zmarszczyła czoło. Co to mogło znaczyć? Czyżby sami nie byli pewni jak prywatne berło królewskie, którego replika znajduje się w gdzieś w Warszawie zostało zniszczone? Dlaczego w księgach nie podają jednej wersji, tylko są różne?
— Przepraszam — odwróciwszy się tyłem, zagadnęła obeznanego według niej historyka, który wydawał się jak najbardziej skory do przekazywania wiadomości. — Jak według pana nastąpiła zamiana bereł i likwidacja prawdziwego? — nawet Tonks wygięła się do tyłu nasłuchując, by dowiedzieć się jak najwięcej szczegółów.
Historyk odchrząknął głośno, jak poczciwy dziadek szykujący się właśnie do opowiedzenia bajki na dobranoc wnukom.
— Właściwie Dumbledore ma rację co do różnych podań, ale wszystkie opisują to jedno berło, jako najbardziej niebezpieczne z milionów oznak królewskich.
— Od początku jego stworzenia miało silne właściwości? — zapytała Nimfadora, już całkowicie odwracając się przodem do przemawiającego.
— Oh nie — wysapał, jakby przeoczył coś bardzo istotnego. — Do 1798 roku było nic nieznaczącym klejnotem we władzy polskich królów. Dopiero po śmierci Augusta Poniatowskiego, kiedy znalazło się w zbiorach Kremla w Moskwie, wydarzyło się coś nieprawdopodobnego. Nie wiedzieć czemu zniknęło na jakiś czas, a kiedy znów odnalazło się i na mocy pewnego traktatu wróciło do Polski, odtąd nie zagrzało dłużej nigdzie miejsca. Wciąż przewijało się przez kolejne otoczenia, Rumunię, Francję, Wielką Brytanię i dopiero w Kanadzie około 1943 roku pewien czarodziej całkowicie go zniszczył.
— Ale dlaczego? — wtrąciła Francuzka, z nieukrywanym zdziwieniem. — Miał powód?
— Niestety tak — przytaknął żarliwie głową historyk. — W każdym z tych miejsc działy się paranormalne, nawet jak na świat czarodziei zjawiska.
— Takie jak pożary muzeów — wyprzedził historyka czarodziej z silnym akcentem szkockim, którego Nicolette słyszała już wcześniej. — Wszystko zostało spalone, ale ten jeden przedmiot zawsze wychodził z każdej sytuacji obronnie.
— To jeszcze nie powód, żeby go niszczyć — szepnęła Tonks ze zgrozą w oczach. Jak tak ważny dla narodu klejnot, mógł zostać zniszczony w jej mniemaniu, tylko ze względu na rzadko spotykane, ale zawsze bądź co bądź zbiegi okoliczności?
— Część czarodziei uważało, że berła to przeklęte przedmioty, dlatego zwykle produkowano falsyfikaty, zastępując je z oryginałami, tak, by mugole nigdy się o tym nie dowiedzieli. To co działo się wokół oryginału jednego z insygniów Poniatowskiego tylko upewniło ich by dokonać zniszczenia, jak się później okazało słusznie wnioskowali. Berło w Rosji zostało przeklęte a ci, którzy pierwotnie chcieli dokonać zniszczenia dzień po nieudanej próbie nie dożyli następnego dnia.
— To jak zostało zniszczone? — zapytała Nicolette z wyraźnym przejęciem, zabierając głos w imieniu tych wszystkich, którzy zdążyli zaciekawić się w opowieść historyka.
— No i tu następują rozdroża — powiedział wzdychając głęboko. — Jedna księga podaje, że zjawił się człowiek, który zniszczył klejnot, ale tym samym zginął wraz z berłem. W innej znalazłem informacje o duchu, którego ludzie widzieli zabierającego magiczny przedmiot wraz ze sobą, więc tak naprawdę wiadomo tylko tyle, że trzeba się niezmiernie poświęcić by klejnot znikł raz na zawsze.
— Ale z berłem Voldemorta może być inaczej — zasugerowała Mercier, choć widziała niepewność czającą się w oczach historyka.
— Z tego co widzę ten przedmiot został stworzony na podstawie klejnotu królewskiego Poniatowskiego, tyle, że zamiast topazu ten posiada perły, co obfituje w jeszcze gorszy znak, ze względu na wierzenia co do zastygłych łez.
Mercier zamyśliła się. Miała mętlik w głowie wywołany tak wieloma usłyszanymi przed chwilą informacjami, z których wiele posiadało jedynie ogólnikowe odpowiedzi. Klejnot Voldemorta, określonego wcześniej przez Dumbledore'a mianem niebezpiecznego, wydawał jej się niedomówieniem, sama nadałaby mu miano nieszczęścia ciągnącego się jak ciemny welon. Wzbudziło ono już tak wiele kontrowersji, choć jeszcze żadna osoba nie widziała go, sugerując się jedynie wiadomościami o poprzednim, równie uciążliwym przedmiocie.
— Dla dobra uczniów nakażę odesłać duchy z Hogwartu na jakiś czas — doszedł do jej uszu zmartwiony głos Dumbledore'a i bez zastanowienia przyznała mu rację w tej kwestii. Jeżeli Voldemort dojdzie do porozumienia z duchami nawiedzającymi zamek szkoły, odprawienie ich będzie najlepszym możliwym tymczasowym rozwiązaniem.
***
Ronald Bilius Weasley stanął wyprostowany, ze wszystkimi typowymi dla siebie cechami, piegowatą cerą, długim nosem, rudymi włosami oraz ciepłymi niebieskimi oczami.
Harry Potter wytrzeszczył oczy niezdolny do jakiejkolwiek innej reakcji, na widok swojego chudego przyjaciela, wciąż nie odstępując od miejsca, gdzie jeszcze chwilę temu leżał prawdziwy rudzielec. Ginny raz po raz otwierała usta, tylko po to by je za chwilę zamknąć. Przypominało to trochę niemą symfonię, wciągała powietrze, jakby miało ją lada chwila zabić. Nawet Hermiona wyglądała na zdezorientowaną i Draconowi przyszło na myśl, że przeżywała określany według psychologów dysonans poznawczy.
— Jak trząśniecie sobą możemy omówić parę spraw. Zróbcie to jednak szybko, bo nie chcę zostawać w tym ciele zbyt długo — wycedził Malfoy przesadnie natarczywym tonem.
— Jak długo jesteś w stanie wegetować w ciele kogoś innego? — zapytała Granger, kiedy doszła do siebie po pierwszym szoku związanym z tym, co się wydarzyło.
— Nie wiem, przecież nie próbowałem pobić rekordu Pansy — warknął, jakby ta dyskusja donikąd nie prowadziła. — Ale czuję się tak jakbym miał rozdwojenie jaźni. Mogę przestawiać się jak tylko chcę, mogę zachowywać się jak Weasley i jak ja sam, jakby połowa mnie była jedną osobą, a druga połowa drugą osobą. Ode mnie zależy kim mam być. Niestety kiedy przestawiam się na Weasley'a, to potem trudno jest mi w tym wszystkim odnaleźć siebie.
— Na kim to przetestowałeś? — jęknęła Ginny słabym głosem. Była bardzo blada, nawet piegi na jej nosie wydawały nie razić tak jak zawsze. — Powiedziałeś, że odkryłeś to na początku wakacji, na kim więc to przetestowałeś? — spróbowała ponownie, precyzując dokładniej swoje słowa.
— Byłem wściekły na skrzata domowego Snape'a, bo przyniósł mi wiadomość od Dołohowa i w pewnym momencie poczułem, że amulet mnie dusi. Potem usłyszałem słowa z głębi naszyjnika: Kim chcesz być i powiedziałem, że Alexem.
— Udało ci się? — zapytała tym razem Hermiona, na co Draco pokręcił przecząco głową.
— Niestety z jakiegoś powodu nie mogę zamienić się w żadnego Śmierciożercę, nie mówiąc już o Czarnym Panu. Nie wiem, co by mi się stało, gdybym próbował zamienić się w tego, kto stworzył amulet.
— Co zrobiłeś potem?
— Zamieniłem się w Crabbe'a. Tym razem udało się bez oporów.
Malfoy zastanowił się w jakim miejscu mógł "zniknąć" jego "przyjaciel" i aż sam nie roześmiał się na wizję najgorszych czarnych scenariuszy.
Harry nareszcie zabrał głos, choć powiedział to takim tonem, jakby nie ufał sobie wystarczająco.
— Najwidoczniej każdy magiczny przedmiot trzeba, jak to określił Voldemort, "ożywić".
— Pierścień zaczął działać, kiedy nosiła go osoba, która go nie pragnęła — zagruchała Hermiona z podnieceniem. — Amulet musi więc ożywiać silne, negatywne emocje właściciela, nawiązywane do drugiej żywej istoty.
Draco przypomniał sobie niechęć, jaką czuł wtedy do tego małego chodzącego potwora, nazywanego skrzatem domowym, który odważył się przynieść mu wiadomość od Dołohowa. Ale to jeszcze było nic, z uczuciami, które towarzyszyły mu, kiedy rozszyfrował schludne pismo Śmierciożercy. W zasadzie był to pewnego rodzaju anonim (tyle, że Malfoy był pewien od kogo go dostał) z pogróżkami dotyczącej jego nieuchronnej, zbliżającej się wielkimi krokami śmierci.
— Pozostał nam już tylko test — dotarł do niego ponownie głos Hermiony. Obeszła Dracona naokoło i uważnie przyjrzała mu się. — Którą ręką Ron przywitałby się, prawą czy lewą?
Wyciągnęła do przodu swoją dłoń, wyczekując na odruch Malfoy'a. Chłopak nie myślał nad tym co robi, od razu schwytał lekko dłoń swoją lewą ręką, choć sam był pewien, że przywitałby się prawą.
— Dobrze, jak widać używanie amuletu daje możliwość rozpoznania ruchów, nawyków, wszystkiego co ma się rozumieć pod terminem "zachowania wewnętrznego". Jednakże... — zastanowiła się chwilkę, główkując nad podchwytliwym pytaniem, którego odpowiedź nie mógł znać nawet Potter. — W której klasie Ronald wyznał mi miłość?
Trzy pary oczu wbiły w nią zszokowane spojrzenia, na co ona omal nie wybuchła śmiechem, ale ostatkiem sił powstrzymała się, by niczego nie zdradzić przedwczesną reakcją.
— Nie wiem, może w trzeciej? — zapytał. Hermiona zmarszczyła brwi, Draco pod postacią Rona nie zachowywał się w sposób naturalny sobie, zwykły Malfoy zaraz jakoś by z niej zakpił, z kolei tak właśnie zachowałby się prawdziwy rudzielec; próbowałby coś obstawić, strzelić, chociaż nie miałby bladego pojęcia. To było oczywiste, by poznać prawidłową odpowiedź Draco musiał przestawić się na półkulę z dominującą przewagą rudzielca.
— Nigdy mi czegoś takiego nie wyznawał — odparła, na co Ginny i Harry wyraźnie odprężyli się. — Przyznaj, że nie masz dostępu do jego wspomnień.
Malfoy próbował jakby pomyśleć, czy może przypomnieć sobie jakikolwiek epizod z życia Rona, jednak nic nie mógł wyłapać prócz tego, co pamiętał sam.
— Faktycznie, to jest jak pewnego rodzaju blokada, której nie przekroczę — przyznał pewnym siebie tonem głosu, po czym za pozwoleniem Hermiony, znów zaczął się zmieniać, tym razem w samego siebie.
Nie było to już tak fascynujące i mrożące krew w żyłach przestawienie. Malfoy dotknął gorącego amuletu, po czym coś wymówił, ale tak cicho, że Granger nie dosłyszała. Przez jego przebiegającą transformację przypomniała sobie swoje doświadczenia z eliksirem wielosokowym i niemal aż wzdrygnęła się na samą myśl, ile musiała przejść, by po zmianie w kota, powrócić do obecnego stanu. Chłopak miał nieprzenikniony wyraz twarzy, ale coś podpowiadało jej, że zarówno zmiana jak i powrót do wyznaczonego ciała, musi być niezmiernie bolesna. Stawał się sobą w mgnieniu oka, włosy z rudego przybrały platynowy kolor, nieco się wydłużając i opadając na czoło, a oczy przybrały szary, bardziej zdystansowany odcień.
Weasley też zaczął się pojawiać, zaczynając od czarnego cienia rozłożonego na łóżku, dalej poprzez transparentny kolor jak u ducha, tyle, że bardziej przejrzysty i świetlisty. Przez cały ten czas się ruszał, choć w pewnym sensie jego umysł zastygł w pozycji, w której zaczął się dematerializować, uniemożliwiając kontakt z rzeczywistością.
— Profesor Binns mówił kiedyś o tym na zajęciach — odezwała się Hermiona, głośno wyrażając swoje spostrzeżenie.
— Nic dziwnego, że nie poznałaś Pansy w moim lub Neville'a ciele — dodała Ginny pozornie obojętnym tonem głosu. Już dawno przestała żywić w sercu urazę o to, co miało miejsce w zeszłym roku szkolnym, dochodząc wraz z przyjaciółką do wniosku, że lepiej dla obu będzie, jeżeli nie będą wracać do tych niekończących się waśni.
— Niezupełnie. Zauważyłam, że dziwnie się zachowujesz, byłaś bardziej... pyskata.
Weasley'ówna zachichotała zatykając usta dłonią, po czym podeszła do brata, który ze zmarszczonymi brwiami próbował coś ustalić.
— Co nam miałeś pokazać? — odezwał się w końcu do blondyna, wojowniczo ciskając ogniki w stronę miejsca, w którym stał. Nie pamiętał niczego więcej, co działo się po tym, kiedy Malfoy zapytał: Kto na ochotnika?
— Nie pamiętasz co się z tobą działo — w zasadzie to nie było pytanie, tylko stwierdzenie mające na celu podkreślić sytuację, w której Ginny sama dwa lata temu się znalazła.
— A co miało się dziać? — mruknął Ron z niepokojem, podnosząc się z łóżka do pozycji siedzącej.
Granger zerknęła przelotnie na Dracona, ale on nie wyglądał na kogoś, kto czułby się w obowiązku poinformować go, co przed chwilą uczynił.
— No bo Malfoy chciał nam pokazać jak działa naszyjnik — zaczęła sucho, szukając pomocy w twarzach przyjaciół, jednak zarówno Harry jak i Ginny nie byli skorzy do pospieszenia jej na ratunek.
— Ogólnie rzecz ujmując — przemówił Draco nazbyt uroczym tonem głosu, zwykle obwieszczającym, mającą zaraz nastąpić, kąśliwą uwagę. — To wypożyczyłem sobie twoje ciało do badań.
— Nie słuchaj go — pisnęła Ginny, próbując zatkać uszy brata rękoma, ale on oddalił je zdecydowanym gestem.
— Co zrobiłeś?
Granger niemal od razu wpadła w słowa blondyna, kiedy ten już otwierał usta:
— Właściwie to Draco przez parę minut zamienił się w ciebie — sprostowała, na widok wzburzonej miny przyjaciela, którego twarz zdawała się robić coraz to bardziej ceglasta. Musiała dodać wytłumaczenia. — Pamiętaj, że to nic takiego, Ginny też przez to przeszła i Neville...
Nie dane jej było skończyć, gdyż jej słowa przyniosły odwrotny efekt niż się spodziewała.
Weasley rzucił się do przodu z okrzykiem bojowym na ustach, takim samym, który wydał jakiś czas temu podczas bitwy na poduszki, aczkolwiek o wiele bardziej efektownym i zdecydowanym. Hermiona zaraz puściła się biegiem przed Malfoy'a, stając pomiędzy chłopcami, by uniknąć bójki, ciskając ostrzegawcze spojrzenie Ronowi, by nie ważył się na niego napaść. Weasley zatrzymał się w pół kroku przed Granger, nawet nie musiał się trudzić, by odszukać wzrokiem spojrzenie Dracona, stojącego za dziewczyną.
— Ciesz się, że padło na ciebie, a nie na Ginny — oznajmił z dziwnym, łobuzerskim błyskiem w oku.
To co działo się w spojrzeniu Weasley'a było nie do opisania. Jego źrenice niemal płonęły z nienawiści oraz poniekąd z obrzydzenia i wydawało się jakby tylko ta krucha istota w postaci jego przyjaciółki, znajdująca się na linii frontu ognia, powstrzymywała go od sięgnięcia po różdżkę.
— Napawasz mnie wstrętem — wycedził niemal przez zaciśnięte zęby, po czym zamaszystym krokiem wyszedł z pokoju, nie omieszkając huknąć drzwiami tak mocno, że niemal nie wypadły z zawiasów.
— W takim nastroju byłby w stanie trzasnąć nawet drzwiami obrotowymi — zakpił blondyn, gdzieś ponad ramieniem Hermiony.
Ginny wydęła wargi, po czym podeszła do swojego chłopaka i wziąwszy go za rękę poszli porozmawiać poważnie z rudzielcem.
— Wiesz, ty też nie dałeś popisu dobrych manier — warknęła Granger, kiedy została z nim sama w pokoju. Chętnie przyłożyłaby mu za całokształt złamaną deską w tyłek.
Rozumiała reakcję przyjaciela, w końcu odkąd pamiętała Ron zawsze bluzgał na Ślizgona, za to jak ją traktował. To, że stosunek Dracona do niej uległ poprawie może nawet pogarszało sytuację, bowiem prawda była taka, że stereotyp Ślizgona jako nadętego i wyzywającego innych arystokratę, ciężko było zapomnieć z dnia na dzień.
— To w kogo miałem się zmienić? — zapytał, podchodząc jednocześnie do plakatu mioteł, wiszących nad łóżkiem Harry'ego. — Potter odpadał, nie tyle co by się wściekł, co by nie darował, że przegapił przemianę, nieważne czy dotyczyłaby ona jego samego, czy innej osoby. Gdyby to była któraś z was dwóch, czy ty czy Ginny, Weasley i tak zareagowałby w podobny sposób.
Granger z oporem przyznała, że Malfoy wiedział co mówi. Ron był najmniej wtajemniczony w sprawę amuletu i wydawał się (o Merlinie nie sądziła, że kiedyś tak pomyśli!) najlepszym materiałem na zbadanie właściwości magicznego klejnotu.
— Jak myślisz dlaczego nie można zamienić się w Śmierciożercę?
Dokładniej w Alexa — dodała do siebie, jednak nie ośmieliła się wypowiedzieć tego na głos.
— Nie wiem, może został tak... — zaciął się szukając odpowiedniego słowa — zaprogramowany...
Postanowiła zakończyć rozmowę, gdyż wydawał się być tak pochłonięty obserwacją plakatu, jak zrobiłby to każdy zapalony miłośnik gry quidditcha. Do dziś pamiętała jak Ron i Harry przez około trzy godziny nadawali jak najęci o najlepszych, ich zdaniem, miotłach wyścigowych, zaraz po tym, kiedy Weasley wręczył prezent Potterowi.
Uśmiechnęła się lekko do siebie, po czym wyszła, zamykając cicho za sobą drzwi z myślą, iż do "ewakuacji" całego towarzystwa jest zdolny tylko Draco Malfoy.
***
Kiedy czarodzieje zaczęli się rozchodzić z zebrania, Mercier od razu pośpieszyła na górę. Co prawda nie mogła przekazywać informacji wyniesionych z salonu, ale zdawała sobie sprawę, iż Gryfoni i jej przyrodni brat będą chcieć na własną rękę pomóc Zakonowi. Nie zaszła daleko, ze zdziwieniem zauważyła, że na zaniedbanym, bardzo wąskim holu (którego nie dosięgła jeszcze różdżka pani Weasley), pod oknem, na jednym z foteli siedział Ron Weasley z miną tak grobową, jakby dowiedział się właśnie o własnej śmierci.
— Co tu robisz? — zapytała, podchodząc bliżej i zastanawiając się równocześnie, czy może przycupnąć obok niego, na wiklinowej pufie.
— Relaksuję się — zaczął, nawet nie zaszczycając jej spojrzeniem. Powiedział to takim tonem, że niemal musiała sobie włożyć pięści do ust, by nie parsknąć śmiechem. — Niestety w moim pokoju nie jest mi to dane. Ta larwa — twój brat, zagnieździła się w nim.
— Syriusz pomyślał, że przez te kilka dni nie będziecie w stanie dzielić razem pokoju, dlatego Draco dostał swój na górze, niedaleko mojego, nie masz się więc co martwić — powiedziała, z satysfakcją dostrzegając lekkie zmieszanie na jego twarzy.
Już parę razy praktycznie wyciągała rękę na zgodę w stronę Rona, jednak za każdym razem to nie pomagało. Albo zdawał się być głuchy, albo co było jeszcze gorsze odwracał się do niej tyłem i zaczynał rozmowę z kimś innym. Zachowanie Weasley'a było tak dla niej uciążliwe, że niejednokrotnie obiecywała sobie nie zawracać nim kompletnie głowy. Mimo swoich słów raz po raz próbowała, przyznając w głębi ducha, że nie przywykła do odtrącania. Każdy ją lubił, czy to było w Hogwarcie, czy w Beauxbaton, a Ron zdawał się jako jedyny przejawiać niechęć i to tak w rzeczywistości z nieznanego jej powodu.
— Wciąż opłakujesz ojca? — zapytał zgryźliwie, jakby wiedział co chodzi jej po głowie.
Zaczyna się — pomyślała wywracając oczyma w duchu.
— W tym roku, w Świętym Mungo zaczął pracę mój znajomy — mruknęła, puszczając mimo uszu jego pytanie. — Jest psychologiem, zajmuje się głównie czarodziejami, którzy mają problem z "czystą krwią", ale jestem pewna, że uda mi się załatwić wizytę również i dla ciebie — dodała, kiedy z jej twarzy zniknęły wszystkie kolory.
— Mówisz tak, bo wiesz, że mam rację.
Zazgrzytała białymi zębami. Wiedziała, że nic nie przekona Rona, ale nie zamierzała ustępować tak łatwo.
— Nie mam wyjścia, chyba muszę wyznać ci prawdę — oświadczyła poważnym tonem głosu, na co on skrzywił się, jakby co najmniej rozgryzł zamknięty w pigułkę płyn Szkiele — Wzro.
— Lucjusz Malfoy był czymś, czego nienawidziłam najbardziej na świecie — wymówiła z odrzuceniem w głosie. — Założę się, że nienawidziłam go bardziej niż ty Dracona i mnie razem wziętych.
— I ja mam w to uwierzyć? — zapytał znów się krzywiąc, jak człowiek rażony po wyjściu z cienia, promieniami słonecznymi.
— Nie musisz, ale dziwne, żebym darzyła sympatią ojca, skoro sama go zabiłam — wyznała szeptem, na co on, wytrzeszczył oczy. Próbował doszukać się jakiegokolwiek podstępu w jej twarzy, jednak nic takiego nie znalazł. Mercier spuściła lekko powieki, wpatrując się intensywnie w zadbane paznokcie przykryte bezbarwnym, magicznym lakierem, stymulującym wzrost płytki.
— To ty podałaś mu truciznę? — zapytał obcesowo, na co ona rozejrzała się ze strachem po holu.
— Ciii nie, skądże znowu, nie rób ze mnie potwora.
Przyjrzał się jej skupionej twarzy, po tym co usłyszał, byłby gotów uwierzyć we wszystko.
— Dwudziestego trzeciego sierpnia, cztery dni temu, byłam w Londynie. Oczywiście zarówno Snape jak i Malfoy myślą, iż wyjechałam z wizytą do mojej przyjaciółki z czasów szkolnych, która mieszka w Maidstone i zaklinam cię, ma tak pozostać.
Weasley przytaknął głową, choć sam był zdziwiony swoją reakcją.
— Dotarłam na ulicę Śmiertelnego Nokturna, wiedziałam, że w tam można najczęściej spotkać Śmierciożerców — zaczęła swoją opowieść. — Byłam pod przykryciem, ubrana na czarno, żeby nikt mnie nie rozpoznał. Nie musiałam długo czekać, około godziny czternastej obok największego ze sklepów Borgina i Burkesa zobaczyłam ojca. Śledziłam go od momentu, kiedy wyszedł z pewnego magazynu, nie wiem sama dlaczego, miałam przeczucie, że powinnam to zrobić. Wstąpił potem na chwilę do banku Gringott, z tego co mi mówił Draco około miesiąca temu przelał galeony do jego skrytki ze swojej osobistej, może musiał sprawdzić, czy wszystko przebiegło poprawnie, nie wiem. W każdym bądź razie podążył w stronę Southwark, niedaleko London Bridge, co zdziwiło mnie. Podróżował metrem, w ogóle nie zwracając uwagi na tłum gapiów, którzy "podziwiali" jego strój. Mi to pasowało, choć musiałam trzymać się z daleka, bo sama wyglądem przypomniałam jakiegoś terrorystę, zasłaniającego twarz. Wysiadł bodajże na Hopton Street i przez jakiś czas gdzieś znikł, gdyż przechodziła tamtędy chyba parada wolności i dlatego zgubiłam go z oczu. Kiedy porzuciłam wszystkie nadzieje znów go zobaczyłam, przecinał Tate Modern, między blokami próbując dostać się na Jubilee Walkway. Wzdłuż ulicy były poustawiane domki szeregowe, wszedł do jednego z nich, a ja nie mogłam oprzeć się pokusie żeby sobie odpuścić. Weszłam za nim.
Ron słuchał z takim zaciekawieniem, że szczerze zastanawiała się, czy gdyby dała mu popcorn nie zacząłby łapczywie jeść, niczym przy dobrym thrillerze.
— Zobaczyłaś go? — zapytał ostrożnie.
— Tak, ale nie był sam — mruknęła pod nosem. — Schowałam się szybko, nie widziałam jego rozmówcy, ale raczej był młody sądząc po głosie, choć zakłócały jego słowa dziwne dźwięki wydobywające się z góry. Ten chłopak powiadomił ojca, że Malfoy umiera, po czym dodał coś jeszcze niewyraźnie i odszedł z jakimś przedmiotem zaciśniętym w dłoni. Przez chwilę wahałam się czy nie zawiadomić kogoś, Lucjusz miał drgawki, stwierdziłam to po cieniu na ścianie, ale nie mogłam zmusić się by mu pomóc. Mogłam przecież sama spróbować, ale zamiast tego odwróciłam się w stronę wyjścia i wiesz, co...
Podniósł brwi wysoko ku górze w niemym zapytaniu.
— Nigdy w życiu nie czułam się tak szczęśliwa jak wtedy, kiedy zostawiałam ojca na oczywistą śmierć — przyznała się, odrobinę podnosząc na niego wzrok. — Sam widzisz, że mogę poczuwać się za winną morderstwa, może nie wbiłam mu noża w serce, ale go przekręciłam, przypieczętowując jego los.
Po jej wyznaniu długo nie wiedział, co powiedzieć. Od czasu kiedy w skrzydle szpitalnym Nicolette powiedziała mu, iż Lucjusz Malfoy był przy jej narodzinach myślał, że miała z nim dobry kontakt. Widocznie się jednak mylił, bo doprawdy, jeżeli widziała jak umiera jej ojciec i nie pośpieszyła mu na pomoc, to musiało znaczyć, że nie był dla niej więcej wart niż jakikolwiek inny Śmierciożerca.
Na końcu długiego, wąskiego holu w kształcie litery L, pojawiły się dwie osoby. Ginny z Harrym szukali czegoś, gdzieś w okolicach półek klonowych z aluminiowymi, podłużnymi uchwytami.
— Chyba nie sądziliście, że schowałem się jak czterolatek w szafce — zażartował Ron, ujawniając swoją i Mercier obecność na drugim krańcu korytarza, na co Gryfoni wymienili się sugestywnymi spojrzeniami i podążyli uśmiechnięci w ich kierunku.
***
Potter podniósł powieki. Jego oczy nie były przekrwione, jedynie o czerwonym kolorze, zależnym zarówno od ilości, jak i typu pigmentów w tęczówce. W długich palcach dzierżył dosyć krótką laskę, zdobioną w przewadze srebrem, choć czasem przebijała się również złota poświata. Perły Tahitańskie, umiejscowione na górze klejnotu miały około dziesięciu milimetrów, stosunkowo były niewielkie, ale nie na tyle, by nie były widoczne gołym okiem. Były o głębokiej czarnej barwie, kosztownym, "pawim" overtonie.
I wtedy do uszu Pottera dobiegły cicho szeptane słowa. Nie były to nawet jakieś dźwięki, tylko pojedyncze wyrazy, o skromnym repertuarze, a w pomieszczeniu, w którym przebywał, nagle spadła temperatura. Było po północy, to właśnie wtedy najczęściej widuje się duchy, przed bezpośrednim zaśnięciem, kiedy świadomość jeszcze pracuje, podczas gdy podświadomość już włada naszym umysłem. Odprężeni potrafimy lepiej poddać się odbiorom zjawy, przynajmniej tak działo się z Harrym, znajdującym się w stanie półsnu. Nie mógł zrozumieć słówek docierających do jego uszu i zaraz pojął, dlaczego tak się dzieje. Nie znał odpowiedniego języka, potrzebnego do rozszyfrowania napływających wyrazów, w przeciwieństwie do Voldemorta, w którego ciele się znajdował.
Zastanowił się czy przypadkiem to nie był język koptyjski, uważany przez niektórych za najstarszy mugolski mówiony język świata. To ponoć w tym języku zachowały się kopie niektórych apokryfów chrześcijańskich, ale szybko odkluczył od siebie tę tezę. Przypomniał sobie też o starożytnym języku magów Vernacular, z angielskiego oznaczającego ojczysty, opierający się na własnych zasadach, w pisowni przypominającym runy.
Nie widział żadnych zjaw, żadnego korpusu, nawet obecności poltergeista nazywanego często złośliwym duchem, z racji niewytłumaczalnych przesunięć przedmiotów (telekineza), mimo to, czuł ich obecność.
— Mnimus su peswa — krążyło wciąż dookoła i chyba tylko te trzy słowa, jako, że były powtarzane w regularnych odstępach czasu, utkwiły w pamięci Potterowi.
— Mnimus su ture o wdom — gorączkowo próbował zapamiętać jak najwięcej, chociaż nie wiedział do kogo mógłby zwrócić się o przetłumaczenie słówek. Zdawał się być świadomy tego, że przestały to być już pojedyncze wyrazy, teraz były to już zdania, właściwie rozkazy kirowane w stronę Lorda Voldemorta.
— W dom filiu Ghunaberis Jorkignolis Enemdiaris o ture filiu Imertudyly — wypowiedział pospiesznie duch, dosyć zawziętym tonem głosu. — Mnimus — jeszcze raz to samo słowo, co na początku.
Czarny Pan poruszył się niespokojnie, był jakby niezdecydowany, pragnął zyskać dla siebie jak najwięcej.
— Mnimus — ponaglił go głos, rozchodzący się echem po gabinecie.
— Ai mnimum ture, mnimum Imertudyly.
***
Harry Potter otworzył oczy i rozejrzał się po pokoju. Jego przyjaciel spał na łóżku w drugim końcu pokoju, głośno chrapiąc. Chłopak szybko sięgnął po okulary i wybiegając wręcz z łóżka, rzucił się w poszukiwaniu pióra i kartki. Kiedy skończył bazgrać na kawałku pergaminu, słowa które nakreślił wyglądały mniej więcej tak:
Mnimus su peswa — to były pierwsze słowa jakie zapamiętał, więc nie trudno było mu je odtworzyć. Dalej na kartce widniało kolejne zdanie:
Mnimus su tufe o wdom — miał nadzieję, że niczego nie pomylił, inaczej niepotrzebnie mógłby wywołać zamieszanie, jeżeli przypadkowo zastąpiłby niewinny wyraz, jakim przykładowo jest gołąb z pewnym drapieżnikiem, chociażby jastrzębiem.
Wdom filiu... — kolejne zdanie wyglądało żałośnie, ucinając się wcześniej niż w połowie zadania. Potem były dwa powtórzone identycznie słowa po kolei:
Mnimus
Mnimus
A już na samym końcu riposta Voldemorta:
Ai mnimum ture, mnimum Imertudyly — był pewien, że tego zdania nie pomylił, gdyż po usłyszeniu, zanim wycofał się z umysłu Czarnego Pana, powtórzył je sobie trzy razy.
Ze zgiętą kartką w ręku, wyprostował się. Wiedział, że nie zaśnie dopóki nie dowie się, o czym Lord rozmawiał ze zjawą, bądź z niewidocznym głosem. Spojrzał na magiczny zegarek, ale było w pół do pierwszej i wątpił, by ktokolwiek ucieszył się z jego wizyty. Każdy, prócz jednej osoby, która zapewne zainteresuje się jego wizją tak samo mocno jak i on sam. Założywszy kapcie cicho wymknął się do pokoju dziewcząt na górze.
Ginny i Hermiona mieszkały tymczasowo naprzeciwko pokoju Mercier, a dalej w głębi korytarza mieścił się pokój Dracona. Na szczęście wszyscy już spali, no może oprócz paru obrazów wraz z matką Syriusza na czele. Na szczęście w tej części Grimmauld Place nie było słychać wrzasków kobiety, klnącej na czym świat stoi, gdyż obraz przytwierdzony był zaklęciem Trwałego Przylepca w przedpokoju.
Potter sięgnął po srebrną klamkę, która podobnie jak i wszystkie w domu miała kształt zwijającego się węża. Cicho uchylił drzwi i mając nadzieję, że nie obudzi przez przypadek swojej dziewczyny, ogarnięty pokusą lekko naciągnął pierzynę do góry, by nie zmarzła. Potem zajął się swoją powinnością, przeszedł cicho na palcach w stronę łóżka przyjaciółki. Ta usnęła z książką w dłoni, nawet platynowa na miedź lampka nocna, stojąca na stoliku jeszcze delikatnie się paliła, choć wyraźnie zmierzała ku końcowi żywota.
— Hermiono — wyszeptał cicho, po czym zabrał jej z ręki książkę, którą czytała bezpośrednio przed snem. Lekko jęknęła, ale nie otworzyła oczu, zaciskając teraz wolne ręce na jednej z poduszek, nawiasem rzecz biorąc, jednej z czterech porozrzucanych dookoła siebie.
— Hermiono, Snape odjął ci sto punktów — spróbował z innej beczki, jednocześnie zezując na książkę, by przeczytać jej tytuł: Wrogowie naszej ery.
— Co? Ale ja nic nie zrobiłam — wychrypiała, podnosząc wolno powieki. Pogratulował sobie w duchu pomysłu, kiedy Granger wytrzeszczyła już oczy na jego widok.
— Harry, nie wolno ci tu przychodzić — wyparowała, zastanawiając się nad celem jego wizyty przed pierwszą rano w jej pokoju. Molly Weasley może i rzuciłaby czar na pokój dziewcząt, zgodnie z którym wstępu do niego nie mieliby chłopcy, ale uznała, że Gryfoni są na tyle dorośli, by nie doprowadzać ją do użycia ostatecznych środków ostrożności, broniących ja samą przed zostaniem babcią.
— Wiem, ale chciałbym, żebyś rzuciła na to okiem — powiedział, po czym podsunął kartkę ze zdaniami w obcym języku pod nos przyjaciółki. Przez chwilę studiowała je w milczeniu, po chwili jednak oderwała od nich wzrok, obwieszczając stanowczym tonem:
— Jest to język magów Vernacular.
Usiadł z przejęciem na jej łóżku.
— Też tak sądziłem — mruknął, potakując głową. Przynajmniej tego jednego byli już pewni, teraz pozostało samo rozwikłanie niezrozumiałych wyrazów.
— Założę się, że w ich języku te zdania miałyby inny zapis, chociażby runiczny.
— Umiesz powiedzieć co oznaczają te zdania? — zapytał z ciekawością, na co ona zaprzeczyła smutno głową. Ale w chwilę potem zamarła, niczym posąg, zdawała się całkowicie zapomnieć nawet o oddychaniu gorączkowo rozmyślając. — Ja nie, ale Malfoy tak.
— Skąd wiesz?
Przygryzła wargę, myśląc czy słowa, które wypowiadał Draco w swoim byłym pokoju w Dołohow Sedis mogły być podobne, do tych widocznych na kartce.
— Na pewno będzie umiał — stwierdziła, po chwili dodając wytłumaczenia. — Podziemny tunel w pokoju Malfoy'a otwierały jakieś zaklęcia i hasła, które były w języku Vernacular. Wtedy o tym w ogóle nie myślałam, ale teraz jestem tego niemal stuprocentowo pewna.
— Dobra to idę w takim razie do Malfoy'a — bąknął niechętnie. Hermiona również postanowiła mu towarzyszyć, twierdząc, że podobnie jak i Potter nie uśnie dopóki nie dotrze do znaczenia wypisanych słów.
Na całe szczęście komnata Malfoy'a znajdowała się tylko sto metrów od pokoju dziewcząt, więc nie groziło im przyłapanie szwendających się po Grimmauld Place przez kogokolwiek. Kwatery części członków zakonu mieściły się niżej, w szczególności na parterze.
Nicolette i Draco, podobnie jak i Gryfoni mieli zostać przez te parę dni do powrotu do Hogwartu tutaj, gdyż właśnie w tym miejscu obecnie przebywał Snape. Sama Mercier na początku wakacji została pełnoprawną członkinią zakonu, więc podobnie jak i Mistrz Eliksirów zobowiązana była stawiać się od tej pory na wszystkie zebrania, jeżeli oczywiście nie wystąpią ku temu żadne przeciwwskazania.
Komnata Dracona była mniejsza od pozostałych pokoi, ale jej stan pozostawał w o wiele większym standardzie od innych. Każdy segment z osobna był niemalże idealny, jak gdyby w tym pomieszczeniu nikt nigdy nie mieszkał.
Malfoy spał w wielkim łożu w rogu komnaty, po lewej stronie. Zdobienia wkomponowane w mebel zdawały się być ręcznie zakuwane, dając gwarancję długowieczności. Hermiona pomyślała, że samo posłanie było z jakiejś wersji "prince", nie mówiąc już o tym, kto sam wśród niej spał. Wśliznęła się do komnaty, rozmyślając, że gdyby istniały książęta z bajki, Draco z pewnością uchodziłby za jednego z nich. Leżał na brzuchu, bez koszulki, więc jego piżama musiała ograniczać się jedynie do spodni, ale tego stwierdzić nie mogła, gdyż skutecznie wszystko zasłaniała zwiewna kołdra, narzucona szczelnie od pasa chłopaka po sam dół.
— Malfoy — Harry nie silił się na uprzejmość, w przeciwieństwie kiedy to robił, jak budził przyjaciółkę. Draco na całe szczęście nie spał głęboko, jego słowa od razu spowodowały, że podniósł lekko powieki.
— Czego tu? — zapytał niezbyt kulturalnie, kiedy jego spojrzenie omiotło gości w pokoju. — Po Granger to bym się tego spodziewał, ale po tobie Potter... — prychnął, lekko przekręcając się na bok. — Nie gustuję w trójkątach, przykro mi.
Gryfon wzniósł oczy ku górze, frapowany myślą, jak Malfoy zaraz po przebudzeniu może wymyślać podobne niedorzeczności, kiedy Hermiona pospieszyła z wyjaśnieniami.
— Harry miał wizję, ale niewiele z niej zrozumiał z powodu języka Vernacular, w którym rozmowa była prowadzona — wolała nie wspominać, że to Voldemort prowadził dyskusję, a jego rozmówca to nic innego jak "głos".
— I wydaje ci się, że ja umiem ten język? — zwrócił się z pytaniem w jej stronę, na co ona pokiwała lekko głową.
Draco przez moment przypatrywał się jej, jakby rozważał czy powinien pomóc Gryfonom czy nie, zostawiając ich w niepewności, po czym bez słowa protestu zapytał już samego Harry'ego.
— Co mam ci przetłumaczyć?
Wręczył mu zgiętą na pół kartkę, na której zaraz po przebudzeniu wypisał wyrazy, by nie wyleciały mu z pamięci.
Malfoy spojrzał na zdania, bądź czasem na pojedyncze słowa:
Mnimus su peswa
Mnimus su tufe o wdom
Wdom filiu...
Mnimus
Mnimus
Ai mnimum ture, mnimum Imertudyly
Nawet nie musiał się długo zastanawiać, westchnął tylko głęboko, po czym usiadł na swoim łóżku.
— To pierwsze oznacza dokładnie: Wybieraj spośród dwóch.
Harry z Hermioną wyszczerzyli zęby. Dziewczyna jak zwykle miała rację, by przyjść z wątpliwościami do Ślizgona.
— Drugie musi mieć jakiś błąd, początek jest taki sam jak w pierwszym zdaniu: Wybieraj spośród, ale potem to tufe mi nie pasuje... — zamyślił się, wpatrując intensywnie w kartkę.
— Co oznacza tufe? — zapytała próbując mówić w miarę spokojnie, choć jej twarz zdradzała zdenerwowanie.
— Cyfrę dwanaście, bądź zapałkę, ale nie pasuje ani to, ani to, do reszty.
— A dalej? — wtrącił Harry, po czym przyniósł Hermionie krzesło, które stało nieopodal biurka, by na nim usiadła, a sam spoczął na łóżku Dracona.
— O to jest litera "a", z kolei wdom, to miecz.
— Czyli wybieraj pomiędzy czymś a mieczem — skleiła. Niewiele jej jak na razie mówiły te słowa i zamiast wiadomych, wciąż w jej mózgu kłębiły się pytania. Może chodziło o miecz Gryffindora? Może liczba dwanaście coś znaczy? Albo zapałka, to personifikacja przedmiotu?
— Mogłeś zrobić literówkę, to może być ture, bardziej by pasowało.
— A co to jes...
— Berło — wpadł jej w słowo, kiedy już chciała zapytać o znaczenie.
Harry żarliwie przytaknął. Sam pod postacią Voldemorta trzymał berło w ręku, więc to całkiem możliwe, że chodziło właśnie o nie.
— Trzecie zdanie zaczyna się od: Miecz zapewnia... i dalej jest niedokończone — kontynuował Draco.
Harry spłonął rumieńcem, każdy by nie zapamiętał, co ciągnęło się dalej, słowa były za długie i zbyt skomplikowane, by nawet w krótkim czasie po usłyszeniu zdołać je odtworzyć.
— Powtórzenia Mnimus wiecie już, co oznaczają.
— Wybieraj — wyparowała Granger, po czym coś rozśmieszyło Malfoy'a. Zachichotał, wskazując palcem na kartkę.
— W ostatnim słowie jakoś umiałeś napisać berło poprawnie — powiedział, przy czym zatrzęsło się całe łóżko od niepohamowanego rechotu.
Potter wyrwał mu kartkę, ale zrobił to ostrożnie, tak, by ją przypadkiem nie uszkodzić i spojrzał na ostatnie zdanie. W przeciwieństwie do Malfoy'a wiedział, przez kogo zostało ono wypowiedziane.
— Ja wybieram berło, zgadza się? — zaczął rozszyfrowywać, bez pomocy Ślizgona. — A co oznacza Imertu... — mruknął, ale Malfoy przerwał mu zdecydowanym głosem.
— Najpierw wyjaśnij mi kogo to słowa.
Potter spojrzał na Hermionę, ale ona tylko pokiwała głową. W końcu Draco miał prawo poznać prawdę, gdyby nie on zdania pozostałyby zagadką i nie mieliby z nich żadnego pożytku.
— Voldemorta.
Malfoy wciągnął głośno powietrze, po czym tym razem to on odebrał kartkę Harry'emu, by sprawdzić ostatnie słowo i modląc się by pomylił je z jakimś innym. Niestety wzrok go nie zawiódł, o usterce z jego strony nie było mowy.
— Co? — zapytał Potter zrażony dziwnym zachowaniem Malfoy'a. Hermiona wbiła przerażona wzrok w chłopców, po czym Draco odparł wypranym z emocji głosem:
— Mnimum Imertudyly — wybieram nieśmiertelność.
ROZDZIAŁ III
PROFESOR BINNS
Przez kolejne cztery dni nie wydarzyło się nic szczególnego w Grimmauld Place. Od pamiętnej nocy, dzięki której Harry, Hermiona i Draco dowiedzieli się o tym, że ich wróg najprawdopodobniej stał się nieśmiertelny, Voldemort nie pojawił się w śnie Pottera ani razu. Chłopak przyjął ten fakt raczej spokojnie, przez dwa miesiące akurat na czas wakacji, nie nękały go żadne wizje, ale teraz dałby wiele, by tę sytuację zmienić.
Malfoy, przyciśnięty do muru przez rudzielca (który już następnego ranka znał wydarzenie lepiej od samego Dracona, bo Harry opisał mu szczegółowo sen) musiał powiedzieć, skąd zna język magów Vernacular. Blondyn bez wahania stwierdził, że każdy arystokrata w jego rodzinie uczył się starożytnego języka, weszło to już w tradycję rodu Malfoy'ów. Od pokoleń ojcowie uczyli swoje dzieci władać, co więcej nawet pisać runicznie w języku Vernacular, a on nie był wyjątkiem.
Pierwszego września wszyscy Gryfoni i Draco (Mercier i Snape wyjechali dzień wcześniej) wsiedli do pociągu Hogwart Express, by oficjalnie zacząć swój siódmy rok w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Ogólnie panujący dobry nastrój popsuł się niestety już na peronie, kiedy to Draco Malfoy zderzył się czołowo z Alexem Dołohowem i kiedy Hagrid musiał zainterweniować, bo Draco już zamierzał rzucać zaklęcie na bruneta:
— Oddawaj mi różdżkę! — rozkazał gniewnie w kierunku gajowego Hogwartu, po tym jak półolbrzym wyrwał mu z ręki hebanową różdżkę smoczego serca.
— Oddam ci ją na miejscu, żebym cholibka był pewien, że nie zrobisz nic głupiego...
Hermiona zaśmiała się pod nosem na widok siarczyście przeklinającego Malfoy'a, kiedy gajowy odszedł w kierunku pierwszorocznych.
— Co ci zrobił Alex, że już na stacji podkusiłeś się o wydalenie ze szkoły? — zapytała z politowaniem. Raz, że na peronie nie wolno było używać jeszcze czarów (mimo, iż miało się skończone siedemnaście lat), dwa, wokół było pełno profesorów gotowych ukarać Ślizgona.
— Mam wielką ochotę podłożyć mu łajnobombę pod tyłek, żeby wyleciał razem z tymi głupimi przepisami w powietrze — odparł jadowicie. Miał jeszcze zamiar dodać, że gdyby wiedziała jaki list z pogróżkami zaserwował mu Dołohow na początku wakacji, sama podstawiłaby mu do tego celu swoją różdżkę, ale się powstrzymał. Nie chciał jej straszyć osobą Alexa (który nie wydawał się przejawiać podobnej niechęci do Granger, jak do niego samego), ze względu na zadanie. Przecież oczywistym było, że Hermiona powinna zachowywać się naturalnie w obecności Śmierciożercy. Musiała zyskać jego sympatię, a gdyby wyjawił jej złorzeczenia składane mu przez Alexa mogłaby się tylko wystraszyć, lub co gorsze zrezygnować z próby odnalezienia Pansy i naszyjnika Salazara Slytherina. Prawdą było, że sam próbował znaleźć wejście do pokoju Parkinson, jednakże bezskutecznie. Pokój musiał zostać ukryty albo zaklęciem, albo zostać przeniesiony w inne miejsce i jak się domyślał stał za tym nie kto inny jak tylko Dołohow.
Draco rozdzielił się z Gryfonami już w pociągu, sam podążył w kierunku, gdzie zwykle siadał ze znajomymi ze Slytherinu. Głośno westchnął na samą myśl, że będzie miał dużo czasu (bo aż całą podróż) na wyjaśnienia gdzie podziewał się cały rok.
Już w połowie wakacji zdecydował jak będzie brzmiała oficjalna wersja jego tajemniczego zniknięcia — ojciec przeniósł go do Durmstrangu. Na pytania dlaczego tak nagle, miał odpowiadać, że dostał specjalną misję "z góry". To właśnie tak Ślizgoni nazywali między sobą otoczenie Czarnego Pana. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że niektórym osobom, takim jak Crabbe, Goyle, czy Zabini, których ojcowie byli Śmierciożercami, będzie musiał wyjawić cząstkową prawdę i najprawdopodobniej im się to nie spodoba.
Harry, Ginny, Ron, Neville i Hermiona zajęli dla siebie oddzielny przedział. Im z kolei podróż minęła w błyskawicznym tempie, prowadząc zażarte dyskusje na temat magicznych klejnotów pojedynczo pozyskiwanych przez Voldemorta. Ani się obejrzeli, a już przekraczali mury zamku, gdzie mieli spędzić kolejny, zarazem ostatni w ich karierze, rok nauki w Hogwarcie.
***
— Nie mogę, mam trening — odezwał się zaspanym głosem Harry nazajutrz rano. Głośno ziewnął, po czym potarł pięściami oczy, zapominając o okularach, które ledwo co nie spadły na marmurową posadzkę.
— Potter to ty jesteś kapitanem, możesz go w każdej chwili odwołać — wytłumaczył blondyn mocno zniecierpliwionym już głosem.
— Nie mogę zawieść drużyny — poskarżył się, kiwając przecząco głową.
— Cholera jasna, zawsze musisz być taki obowiązkowy? — zaklął wreszcie Draco. Od trzech minut prowadził zaciętą wymianę zdań z Potterem, prosząc go, by ten zgodził się towarzyszyć mu z pewną wizytą na pierwsze piętro.
— Zawsze — odparł, choć wciąż głęboko zastanawiał się, czy nie powinien tym razem sobie darować. — Nie możesz poprosić Hermiony?
— Nie, celowo sprawdziłem gdzie jest i okazało się, że razem z Ginny wyszła na błonie, tak więc dobra nasza.
Weasley'ówna odeszła z drużyny Gryffindoru po tym, kiedy w zeszłym roku nie dała rady pogodzić obowiązki z przyjemnością. Mimo, iż bardzo tego nie chciała (również ze względu na Harry'ego, zawsze to był jakiś pretekst by trzymać się blisko niego) musiała to zrobić z powodu Sumów. W tym roku Potter ponowił jej ofertę uczestnictwa w drużynie, jednak odpowiedzi, co zdecydowała, miała udzielić za kilka dni.
— Nie możemy iść po treningu? — zapytał, podczas gdy zaniepokojony Ron Weasley wyszedł z szatni na zewnątrz. On też był niewyspany, już wczoraj wieczorem Hermiona uparła się by we troje poszli do biblioteki rozejrzeć się za informacjami odnośnie berła i miecza.
— Nie, idziemy teraz — Malfoy był stanowczy, więc musiało to znaczyć, że sprawa wokół której nawiązywał wymagała natychmiastowego załatwienia.
— Ron, może ty pójdziesz z Malfoy'em do Binnsa? — zapytał w końcu Potter, spoglądając z nadzieją na przyjaciela. — Mi jako kapitanowi nie wypada olać trening.
— A tam nie wypada. Co masz do roboty? To czy złapiesz znicz zwykle nie zależy od ciebie, tylko od szczęścia — wyłożył rzeczowo Draco, delikatnie poprawiając swój ukośnie leżący krawat.
— Właśnie przez takie nastawienie zawsze ze mną przegrywasz — stwierdził z sarkazmem Harry.
— Nie, dalej twierdzę, że to zależy od szczęścia, po prostu ty go masz zwykle więcej ode mnie.
— Ale po co mamy iść do Binnsa? — wtrącił w końcu Ron. Musiał przed sobą przyznać, że sprawa Lucjusza nim jako tako wstrząsnęła i jego niechęć do rodzeństwa lekko zmalała, kiedy dowiedział się, iż na pogrzebie Malfoy'a nie pojawił się żaden jego potomek — ani Draco ani tym bardziej Nicolette. — Przecież do jutra wszystkie duchy mają zniknąć z Hogwartu...
Uczniowie nie wiedzieli z jakiego powodu dyrektor nakazał tymczasowe opuszczenie szkoły przez zjawy. Po zamku krążyły różne historie od tych mrożących krew w żyłach, po te najbardziej żałosne i niemożliwe typu: Dumbledore przyłapał Prawie Bezgłowego Nicka w niedwuznacznej sytuacji z Krwawym Baronem. Niemniej jednak część ze zjaw stanowczo odmówiła odejścia, twierdząc, iż nie mają dokąd pójść, gdyż czują się przywiązani tylko do Hogwartu.
— Bo według Hermiony Binns wspominał coś o naszyjniku na lekcji Historii Magii, pewnie w momencie kiedy my trzej spaliśmy — wyjaśnił spokojnie Malfoy, ze zdziwieniem dostrzegając, iż Ron przestał się na niego gniewać, mimo incydentu z "wypożyczeniem ciała".
— A dziewczyny nie chciały iść? — zapytał ponownie, gdyż wydawało mu się aż nieprawdopodobnym, żeby Hermiona i Ginny odmówiły w tak ważnej sprawie, woląc rozkoszować się piękną pogodą na błoniach.
— One mają się o tym nie dowiedzieć, zrozumiano? — jego plan na razie był prosty. Wyciągnąć od ducha najwięcej jak się da, póki to jeszcze było możliwie, resztą będzie martwić się później. Sam nie wiedział do końca dlaczego tak bardzo zależy mu, żeby dziewczęta nie były wtajemniczone w słowa Binnsa, ale uważał, że na razie tak będzie lepiej, w razie czego zawsze będzie czas, by uświadomić je później.
Cisowe drzwi od szatni otwarły się ponownie i na zewnątrz wysypało się paru chłopców.
— Harry, trening — ponaglił go Dean Thomas, czarnoskóry chłopak, który po odejściu bliźniaków był jednym z pałkarzy, czyli zajmował się odganianiem tłuczków od drużyny.
— Eee — zaczął Potter, który raz na jakiś czas musiał popisać się jakimś nieartykułowanym dźwiękiem. — No właśnie musi zostać odwołany — niemal wyszeptał, na co cała drużyna głośno zaprotestowała. — Przykro mi, ale Malfoy właśnie doniósł mi jakoby Ginny spadła ze schodów.
Nawet Draco pogratulował mu w myśli kreatywności. Niestety domyślał się, że kłamstwo długo nie pociągnie, wkrótce chłopcy zorientują się, że Weasley'ówna jest cała, dochodząc jednocześnie do wniosku, iż on sam jak zwykle wyciął Gryfonom czysto ślizgoński dowcip.
— Nie możesz iść sam? — zapytał Ron, kiedy już wszyscy trzej wchodzili na pierwsze piętro, gdzie usytuowana była klasa do Historii Magii. W pomieszczeniu mieściła się duża, czarna tablica, z której zawsze wchodził i wychodził profesor Binns, jednak mieli nadzieję, że znajdą ducha jeszcze w sali.
— Nie, bo nie jestem Czarnym Panem — uciął Malfoy szorstko. — To on ma aksnolofobie.
W mniemaniu Draco, lęk ten był celnym, jeżeli chodziło o Lorda Voldemorta. Czarodzieje cierpiący na ten rodzaj fobii w każdym widzą zdrajców, bądź wrogów i nie potrafią do końca otworzyć się przed innymi, pozwolić sobie pomóc. Na jego przykładzie można to doskonale zobrazować. Oczywiście, że mógł sam podążyć do klasy gdzie zwykle wykładał duch Binns. Mógł spróbować sam wszystkiego się dowiedzieć, ale zawsze jedna osoba to nie dwie czy trzy, więc nawet jeśli jemu jakieś pytanie umknęłoby, Ron, choć raczej liczył na ciekawskiego Harry'ego, wyręczą go.
Na całe szczęście dla chłopców duch siedział za biurkiem, czytając jakąś opasłą książkę, przy promieniach słonecznych wpadających zza okien.
— Profesorze — zaczął Malfoy. Drzwi były otwarte na oścież, więc darował sobie pukanie, by zasygnalizować przybycie swoje oraz Gryfonów.
— Tak? — duch nawet nie podniósł spojrzenia, pytając swoim nudnym tonem głosu. — Co chcieliście chłopcy?
Draco jeszcze bardziej poprawił krawat, by wyglądać na schludnego i grzecznego ucznia. Mógłby przysiąc, iż duch nawet ich nie rozpoznał, na lekcjach nigdy nie podnosił spojrzenia znad swoich notatek.
— Raz na zajęciach opowiadał pan o magicznym naszyjniku — przemówił, zbliżając się nieco do biurka. Potter powinszował mu w duchu zdecydowanego głosu, gdyby to on musiał mówić, z pewnością przejawiłaby się w nim nutka niepewności, w końcu Hermiona nie była pewna na sto procent, że to Binns napomniał do amulecie.
— Ah tak — mruknął profesor, jakby był zawiedziony, że tylko o to chodzi.
— Każdy z nas twierdzi, iż słuchał na zajęciach, ale nie możemy dojść do porozumienia — taktyka obrana przez Dracona zaczęła owocować, Binns podniósł na poły zaciekawiony, na poły zirytowany wzrok. — Harry twierdzi, że amulet jest niezniszczalny, Ron z kolei uważa, że sam się niszczy po dwustu latach a mnie się wydawało, że naszyjnik da się zniszczyć, tylko nie bardzo mogę sobie przypomnieć jak.
Ron wywrócił w duchu oczami. Dlaczego "jego teza" jest najmniej prawdopodobna?
— To właśnie ty masz rację młodzieńcze — odpowiedział osowiale, jakby to miało być na tyle, co miał do powiedzenia na temat zaprzątających myśli uczniów.
— To jak da się go zniszczyć? — wypalił Harry. Skoro już zrezygnował z treningu i naraził się na gniew drużyny, to przynajmniej chciał mieć pewność, że było warto.
Duch spojrzał na niego jakby skosztował świństwa, z miną podobną do Severusa Snape'a, gdy tylko nieumiejętnie blokował umysł.
— Istnieje sposób — zaczął wyjaśnienia apatycznie. — Ale razem ze zniszczeniem amuletu umiera także osoba, pod którą noszący się podszywa.
— Jak to? — To musiało aż sztucznie zabrzmieć, kiedy wszyscy trzej wypalili pytanie jednocześnie.
Duch przyjrzał im się podejrzliwie, po czym wykrzywił twarz, niczym krasnoludzi po skosztowaniu swojego słynnego bimbru.
— Podobno — rozpoczął z lekkim rozdrażnieniem. — Jeśli ktoś o imieniu... weźmy na przykład literę A, zmieni się w postać o inicjale B, to postać A musi wytrzymać całe dwanaście godzin w ciele postaci B.
— I wtedy naszyjnik zostaje zniszczony wraz z postacią B — wywnioskował Harry reasumując.
— Tak.
— A co stanie się z postacią A? — zapytał Malfoy wzbudzając już politowanie w martwych oczach profesora.
— Jeżeli ma bardzo silny organizm i nie używał wcześniej wiele razy mocy naszyjnika... Nic, po paru godzinach dojdzie do siebie.
— A jest to sprawdzone?
— Tak, mój przyjaciel w roku 1697 dokonał zniszczenia podobnego przedmiotu.
Ron aż się wzdrygnął, kiedy usłyszał datę. Ciężko było przywyknąć do myśli, że ktoś, kto siedział naprzeciw nich na krześle pamiętał tak odległe czasy. Nic dziwnego, że nigdzie nie było zapisane jak zniszczyć naszyjnik, skoro osoby, które o tym wiedziały umarły wieki temu.
— Co to znaczy, że nie używał wcześniej naszyjnika? Chodzi o długość maksymalnego przetrwania w ciele drugiej istoty? — zaciekawił się Potter.
— Nie, naszyjnik nie mierzy czasu. On tylko liczy ile razy dana osoba z niego skorzystała.
— A jeśli postać M będzie chciała zniszczyć postać V, ale postać V stworzyła naszyjnik stworzony przez postać M? — zapytał Draco, na co Harry i Ron omal nie parsknęli śmiechem, gdyż blondyn ewidentnie przestał mówić na przykładach i chyba tylko jeden Binns nie wpadł na pomysł, kim może być nieznajoma osoba V.
— Nie radzę próbować — przemówił znów banalnym głosem. — Naszyjnik wtedy zadusza, podobnie jak robi to, kiedy ktoś przekroczy limit.
— Limit? — znów wszyscy trzej podchwycili kluczowe słówko.
— Jest jakiś limit, przecież nie wolno go używać bez końca, ale nie mam pojęcia w jakim oparciu o liczby się on opiera.
Upewniwszy się, że nic więcej nie będzie w stanie im powiedzieć chłopcy podziękowali grzecznie i wyszli na korytarz. Dopiero tam mogli spokojnie podyskutować o tym, co przed chwilą odkryli... Albo przynajmniej jeden z nich to zrobił.
— No i dupa — skwitował Ron. W jego przypadku o konwersacji nie było mowy, klepnął na wolnym krześle, znajdującym się pod jednym z okien i głośno sapnął. — Co teraz?
Harry również usiadł, przybierając nieszczęśliwą minę.
— Naszyjnik Voldemorta, który nosisz, nie sprzymierzy się przeciwko swojemu stwórcy — powiedział do Dracona jeszcze bardziej posępnie niż zamierzał to zrobić.
— Przestańcie jęczeć i ruszcie móżdżkami — bąknął Malfoy. On jeden miał bardzo dobry nastrój, tak bardzo, że nawet Harry'emu się udzieliło. Nie dał im żadnej wskazówki cierpliwie czekając, aż któryś wykombinuje pomysł, który jemu samemu wpadł do głowy jeszcze w klasie.
Potter wpadł w zadumę. Skoro Voldemort stworzył kilkanaście naszyjników, żaden z nich nie będzie w stanie im pomóc i nie o nich myślał Malfoy, sugerując, że nie wszystko zostało stracone. Czy powołany był jeszcze jakiś amulet? Potter wskrzesił umysł, by odtworzyć słowa Hermiony — istniał jeden, o wiele potężniejszy, który w piątej klasie należał do Parkinson.
— Ten, który nosisz nie sprzeciwi się, ale naszyjnik Salazara tak — powiedział gorączkowo, po czym Ron otworzył szeroko oczy.
— Mogłoby się udać — ucieszył się.
Wiedział, iż to, że Voldemort stał się nieśmiertelny nie byłoby żadnym problemem. Amulet Salazara Slytherina bowiem w pewnym sensie działał na podobnych zasadach, też był swego rodzaju wieczny.
— A gdzie znajduje się naszyjnik Slytherina? — zapytał z niepokojem Harry.
— To zadanie dla Hermiony, bo jedyną osobą, która to wie jest Alex.
— Dla Hermiony? Zadanie? — oburzył się Ron, znowu tracąc dobry humor.
— Nazwij to jak chcesz.
— Prośba — warknął stanowczo z miną, niczym karciany oszust przyłapany z asem w rękawie.
Harry zastanowił się, czy Malfoy już wcześniej nie zakładał podobnego scenariusza, ale postanowił o to nie pytać, gdyż jego uwagę rozproszyła kolejna myśl.
— Niepokoi mnie limit — mruknął sucho. — Ile razy używałeś już amulet? — zapytał.
Był pewien, że Draco nie odstąpiłby jemu czy Ronowi użycia naszyjnika w celu zniszczenia Voldemorta, ale gdzieś w środku tliła się w nim nadzieja, że może jednak zgodzi się przekazać mu tę misję. Oczywiście jego zamiana z Malfoy'em nie byłaby idealnym rozwiązaniem — więź, która łączyła go z Voldemortem była zbyt silna i jej skutki mogłyby okazać się całkiem odwrotne od zamierzeń.
— Nie wiem — odparł automatycznie. — Pierwszy raz próbowałem zamienić się w Alexa, ale się nie udało, więc chyba się nie liczy... Potem zamieniłem się w Crabbe'a, następnie jeszcze raz spróbowałem się zamienić w Rookwooda, ale też się nie udało, no i w Rona.
Weasley wciągnął głośno powietrze, ale dzielnie przemilczał okoliczności, w jakich on się o tym dowiedział.
— Pansy jeszcze żyje? — zapytał Potter, ale Draco wykrzywił wargi w złośliwym grymasie imitującym uśmiech.
— Hermiona próbuje to ustalić.
— Aha, ale całkiem możliwie, że naszyjnik ją zadusił?
— Przynajmniej ja nie mam co do tego wątpliwości. Jeżeli faktycznie istniał jakiś limit, ona z pewnością go przekroczyła.
— W zasadzie da się policzyć ile razy się zmieniała — przemówił ponownie Harry.
Malfoy zmarszczył brwi, z tego co on sam pamiętał Hermiona mówiła o czterech.
— Raz w różdżkę, którą sprawiła, że nasze miotły się zderzyły — wyliczał Harry, choć na samo wspomnienie tamtego momentu przeszły go ciarki. — Drugi raz w Neville'a, trzeci w Ginny, czwarty w ciebie.
— Na pewno na kimś to jeszcze wypróbowała — dodał Ron. — Około pięciu w takim razie.
— Czyli w najgorszym wypadku — zaczął Draco z dumą. — I tak jestem od niej jeden do tyłu, dlatego spróbuję, co mi szkodzi — w razie jego niepowodzenia Harry, bądź też cały Zakon, będą mogli spróbować w inny sposób pozbyć się Czarnego Pana, kiedy on będzie dochodził do siebie. Inny scenariusz nawet nie przelatywał mu przez głowę, nie chciał być pesymistą, zakładając, że próbę przemienienia się w Lorda może przypłacić życiem.
— A co jeśli w ostatniej godzinie będzie się z tobą coś działo? — zapytał zadziornie Ron.
— Będzie miał pomoc dwóch Śmierciożerców, o ile uda nam się w ich zmienić — odpowiedział Harry zamiast Dracona, sugestywnie podnosząc brwi, po czym dodał ciszej. — Tylko trzeba będzie skołować jeszcze jeden naszyjnik, któryś z nas skorzysta z Malfoy'a.
— Gdyby udało się to, co planujemy, zostałyby zniszczone takim sposobem wszystkie naszyjniki — podsumował rudzielec z rozmarzeniem, wyobrażając sobie dzień, w którym raz na zawsze Sam — Wiesz — Kto zniknie z powierzchni kuli ziemskiej.
— Aha i jest to kolejny powód, dlaczego warto ryzykować.
***
Granger położyła się na kocu koło Ginny. Weasley dzisiaj rano wpadła na świetny pomysł, żeby wyjść na świeże powietrze, gdyż dopiero jutro zaczynają się zajęcia i ten dzień uczniowie mieli jeszcze wolny.
Hermiona cały czas zastanawiała się co zrobić, by Alex zdradził jej sekret przebywania amuletu Salazara Slytherina, ale razem z rudowłosą wpadały na coraz to infantylne pomysły.
— Powiem mu, że potrzebuje naszyjnika, bo chciałabym się zamienić w wilę, by zawrócić w głowie Mike'owi — wyparowała Granger z nerwowym chichotem. Mike ostatnio stał się idolem młodych czarodziejskich nastolatek, był to jedyny osobnik płci męskiej w zespole Fatalne Jędze.
— Raczej w takiej kwestii by ci nie pomógł — wyszczerzyła zęby, dając jej tym zachowaniem do myślenia.
— Jak to?
— Hermiono — przemówiła Ginny, niebudzącym wątpliwości tonem, że zauważyła coś intrygującego. — To oczywiste, że by ci nie pomógł, bo byłby zazdrosny.
Teraz już na poważnie zdziwiła się. Wytrzeszczyła na nią oczy, ale ta wciąż uporczywie nie pozbywała się uśmiechu na pół twarzy.
— Zazdrosny?
— Tak, nie widziałaś jak na peronie gapił się na ciebie? — zapytała, po czym zaniosła się głośnym śmiechem. — To przez to wpadł na Malfoy'a...
Hermiona spłonęła rumieńcem, głupio jej było, że faktycznie nie zauważyła tego. Ale czy to w ogóle było możliwie, żeby podobała się Dołohowowi? Wiedziała, że ją lubi, przecież to on obronił ją przed "Malfoy'em", kiedy ten podniósł na nią rękę, mimo to jednak taki gest nie musiał nic oznaczać. Po prostu jest dżentelmenem i właśnie z tego powodu poczuł się w obowiązku pomóc jej, kiedy była w opresji. Poza tym, nie mogła zapominać, iż Dołohow bądź co bądź zawsze był Śmierciożercą.
— Jak myślisz — doszedł do jej uszu pytający głos Ginny. Wpatrywała się w nią, najwidoczniej pragnąc dowiedzieć się jej opinii na jakiś temat.
— Tak?
— Powinnam wrócić do drużyny quidditcha?
Granger zmarszczyła brwi, odkąd pamiętała Ginny nie marzyła o niczym innym jak grać na pozycji ścigającego, a kiedy wreszcie osiągnęła swój cel musiała zrezygnować. Teraz jako, że w szóstej klasie miała troszkę więcej czasu mogła pozwolić sobie znów oddawać się hobby, więc dlaczego miałaby tego nie robić?
— Wyjaśnisz mi swoje wahanie w głosie? — odparła pytaniem na pytanie, kiedy rudowłosa przygryzła wargę.
— No bo boję się, że to będzie za dużo — przemówiła z lekko drżącym głosem.
— Oh, szósta klasa to nic takiego, pogodzisz treningi z nauką — oświadczyła, ale Ginny potrząsnęła głową.
— Nie o mnie mi chodzi, ale o Harry'ego. Czy on nie będzie miał mnie dość?
Dziewczyna otworzyła lekko usta. A więc to o to chodziło, jej przyjaciółka bała się, że jako para z Potterem będą się zbyt często widywali i to może spowodować, że uczucie między nimi wygaśnie. Jak to się mówiło przecież co za dużo, to nie zdrowo.
— Nie zapominaj — zaczęła ciepłym tonem — że Harry uwielbia cię za to jaka jesteś, nie próbuj tego zmieniać na siłę.
Wiele razy rozmawiała z przyjacielem w Grimmauld Place i to, z jaką czułością wypowiadał się o swojej dziewczynie nieraz sprawiało, że najzwyczajniej zazdrościła jej tak gorącego uczucia. Ginny nie pozostawała dłużna, ona z kolei traktowała Pottera niczym jakiegoś boga i zdawała się być tak zaślepiona miłością, że dla niej byłaby gotowa nawet na skrajne poświęcenia.
— Chyba masz rację — odparła głęboko oddychając, jakby pierwszy raz od dłuższego czasu zaczerpnęła powietrza, wynurzając się z wody.
Leżały tak sobie jeszcze przez jakiś czas, dopóki nie dołączyli do nich Harry z Ronem. W mniemaniu dziewcząt właśnie obaj wrócili zmęczeni po treningu, co było nieprawdą, ale chłopcy nie zrobili nic by wyprowadzić je z błędu.
Hermiona nie była typem osoby, która tak jak Ginny mogłaby leżeć na kocu i opalać się godzinami na słońcu, dlatego też szybko ulotniła się z ogólnej sielanki panującej wśród jej przyjaciół. Ale zanim to zrobiła była jeszcze świadkiem kolejnego (według niej) rozczulającego zjawiska. Otóż, kiedy tak wszyscy czworo wesoło rozmawiali o tym, jak Seamus (drugi pałkarz drużyny Gryffindoru, który zajął miejsce George'a po tym jak tamten dwa lata temu skończył Hogwart) pomylił kafla z tłuczkiem na ostatnim meczu w szóstej klasie, Ginny dała odpowiedź swojemu chłopakowi, co do jej niepewnego miejsca w drużynie.
— Po namowie Hermi — zaczęła celowo przedłużając chwilę napięcia. — Stwierdziłam, że ma rację — obaj spojrzeli teraz na Granger wymownie, jakby oczekiwali, iż ona wyjawi im wcześniej to, z czym zwlekała Weasley'ówna.
— I? — zapytał Harry, bezskutecznie próbując zamaskować zaciekawiony ton głosu. Ron skrzywił się, jakby ktoś kazał mu zjeść kiszonego ogórka z dżemem.
— Wracam — powiedziała odsłaniając białe ząbki, po czym dodała już poważnym tonem. — Jeśli oczywiście wciąż moje miejsce jest aktualne... kapitanie.
Harry wyszczerzył zęby, po czym (według Hermiony z wcześniej wspomnianą czułością) cmoknął ją w nosek.
Granger potem podniosła się, oświadczywszy, że musi iść do biblioteki, kontynuować swoje poszukiwania na temat magicznych przedmiotów. W rzeczywistości chciała zostać sama. To co czuła, patrząc na przyjaciół, to nie była zazdrość, a nawet jeśli tak, to odbywało się to w zdrowym znaczeniu tego słowa. Szczerze cieszyła się szczęściem Harry'ego i Ginny, tylko czasami ją to przerastało. Ron zdawał się nie przejmować tym, że nie znalazł jeszcze swojej drugiej połówki, ale tłumaczyła to różnicami okresu dojrzewania, w związku z którymi Weasley miał jeszcze dwa lata, żeby poczuć to, co ona teraz.
Chciała znaleźć kogoś takiego, takiego swojego Harry'ego, który troszczyłby się o nią i pocieszał, gdyby coś sprawiło, że była smutna.
Te ciągnące się refleksje krzątające jej umysł, sprawiły, że kompletnie nie zauważyła kogoś zza rogu, kiedy wpadła na niego z wielkim impetem. Chłopak zdążył ją jednak uratować od spotkania pierwszego stopnia z marmurową posadzką, przytrzymując w talii. Tylko opaczność sprawiła, że chłopak miał doskonały czas reakcji, więc Hermiona zerknęła w górę, by już podziękować wybawcy, jednak zaraz zarumieniona opuściła ze wstydem głowę — właśnie weszła wprost na Alexa Dołohowa.
— Ostatnio każdy się ze mną zderza — mruknął, bez śladu zagniewania, po czym delikatnie ją puścił i odsunął się, by nie wchodzić w jej przestrzeń osobistą. Pomyślała, że trochę podkoloryzował fakty, ona owszem sama wlazła na niego, ale Draco na pewno tego nie zrobił.
Dołohow otworzył jeszcze usta, ale najwidoczniej cisza aż dzwoniąca od jej strony powstrzymała go. Powoli wyminął ją i po chwili na korytarzu rozległy się jego miarowe kroki.
Dziewczyna zacisnęła pięści, właśnie miała idealną okazję do zagajenia i najzwyczajniej przepuściła okazję.
Zrób coś — upomniała się w myślach, gorączkowo poszukując powodu do zatrzymania Ślizgona.
— Alex! — krzyknęła, po czym sama podbiegła trochę w jego stronę. — Chciałabym cię o coś zapytać — mruknęła, choć pustka w jej głowie osiągnęła rozmiary bezdennej czarnej dziury.
— Tak? — przyjrzał się jej badawczo, zapewne zastanawiając się skąd też ona zna jego imię, nigdy nie przejawiała nawet najmniejszego zainteresowania jego osobą.
— Właściwie chciałam zapytać o kogoś — musiała to powiedzieć, gdyż nie chciała, by powiązał słówko "coś" bezpośrednio z amuletem.
— Tak myślałem, że to zrobisz — przemówił łagodnie, po czym na widok jej zszokowanego spojrzenia dodał. — Chodzi ci o Pansy, tak?
— Dokładnie — podchwyciła, wolną ręką odgarniając włosy z czoła. W zasadzie Alex wiedział o zakładzie z piątej klasy od samej Parkinson, mogła ten fakt teraz skrzętnie wykorzystać. — Widzisz, ona potraktowała mnie w sposób niezwykle podły — zaczęła z żalem w głosie. Co do tego nie musiała nawet udawać, wciąż żywiła niechęć do Pansy, po tym co zrobiła jej niecałe dwa lata temu. — Chciałabym z nią porozmawiać, ale nie mam pojęcia gdzie się znajduje i...
— Dlatego pomyślałaś, że mógłbym ci pomóc — przerwał jej, dokańczając precyzyjnie to, co chodziło jej po głowie.
— Nie możesz mi pomóc — stwierdziła po chwili na widok jego zahartowanego spojrzenia. Znów nie musiała udawać, jej głos niemal trząsł się od niepohamowanego rozczarowania.
— Nie, poczekaj, zaraz coś wymyślimy — uspokoił ją szybko, jakby bał się, że zaraz zacznie płakać jak noworodek.
— Ale ona żyje? — jej nadzieja była idealna, Dołohow nawet nie mógł pomyśleć, by knuła za jego placami jak dorwać się do naszyjnika.
— Zdążysz chyba jeszcze wyjaśnić z nią parę rzeczy — mruknął, choć jego czarne oczy wyrażały wyraźnie zastanowienie niczym wahadło matematyczne. Przyjrzała im się dokładniej, dochodząc do wniosku, iż to nieprawda, co zwykle uznaje się w legendach i wierzeniach ludowych, że taki kolor źrenic mają tylko diabły. Ślizgon ten bowiem był porządny i choć co prawda miał napiętnowany Mroczny Znak na przedramieniu, nie czuła z tego powodu żadnego dyskomfortu.
— Dziękuję — powiedziała, wciąż nie odrywając wzroku. Olała ją jakaś dziwna aura spokoju, jakby twarz Dołohowa powodowała, iż znajdowała się w stanie letargu.
— Do usług — zaoferował się, po czym dodał ciszej z nikłym uśmiechem. — Zobaczę, co da się zrobić i zawiadomię cię.
Cofnął się parę kroków w tył, wciąż na nią patrząc i mogłaby przysiąc, że dopiero kiedy to ona się odwróciła, Alex ponownie zaczął zmierzyć w kierunku lochów Slytherina.
Hermiona dopiero teraz pozwoliła sobie na szatański uśmiech, a nawet zaśmiała się pod nosem, nad wyraz diabolicznie jak na nią. Musiała przecież jakoś odreagować swoją dobrze przeprowadzoną, jak na razie, misję. Kiedy znów zamyślona zmierzała w stronę rogu, w którym wpadła na Alexa, przyspieszyła kroku, by jak najszybciej ominąć tamto miejsce, choć niestety nie wiedziała, że i tym razem ktoś szedł z naprzeciwka.
Jego poznała od razu — po zapachu (zawsze wiedziała po nim, kiedy kręcił się w pobliżu), po jego zdenerwowanym szczęknięciu zębami (jak uderzyła w niego całą siłą) i po jego bierności (nawet jej nie przytrzymał, by nie upadła), co oczywiście zrobiła z głośnym hukiem.
— Aua! — wrzasnęła już na posadzce, ze spóźnionym refleksem.
— Najpierw naucz się chodzić, potem będziesz mogła się skarżyć — mruknął Malfoy pocierając swoje ramię.
Spojrzała na niego bykiem, bolało ją całe ciało, a w szczególności jego dolna część.
— Dlaczego mnie nie przytrzymałeś? — zapytała, choć wiedziała, że niesłusznie wysuwa oskarżenia. Dołohow miał czas by ją złapać, a to co wydarzyło się przed chwilą, było o trzy razy szybciej i nawet dalekosiężne ramiona Ślizgona niewiele by zdziałały.
— Potraktuj to jako nauczkę na przyszłość — przemówił wrednie Draco, ale po chwili wyciągnął do niej rękę, by pomóc jej wstać.
Przez chwilę rozważała, czy jej nie odepchnąć, ale w końcu oparła się pokusie i podała mu dłoń, po czym on szybko pociągnął ją w górę.
— Można wiedzieć, czemu byłaś tak szczęśliwa? — zapytał cofając dłoń, na co ona otworzyła lekko usta. Nie wiedziała, iż zdążył zauważyć jej minę przed upadkiem.
— Rozmawiałam z Dołohowem — odpowiedziała zgodnie z prawdą, bo nie widziała powodu, dlaczego miałaby kłamać, skoro jego ta sprawa powinna ucieszyć tak samo jak i ją.
— Ah tak — tylko tyle miał do powiedzenia, świdrując ją oczyma na wylot. — No i? Ustaliłaś już coś konkretnego?
— Na razie nie — mruknęła niespeszona, dodając wyjaśnienia o Pansy i zdradzając taktykę, jaką obrała.
— Dobrze, niech myśli, że tylko o nią ci chodzi — pochwalił ją, po czym z pokrętnym uśmiechem dorzucił. — Jak dasz mi naszyjnik to cię aż pocałuję albo wymyślę coś innego, czego nie pożałujesz — puścił jej perskie oko, a następnie odszedł w tym samym kierunku co Alex. Wyszczerzyła tylko zęby. Zapewne liczył, że tym zdaniem wyprowadzi ją z równowagi, ale tym razem się mylił.
— Pocałunek wystarczy — powiedziała do siebie cicho, tak by przypadkiem tego nie dosłyszał.