Katolickie vademecum polityka
Mądrość oświecona wiarą
Z Ewangelii nie można bezpośrednio wyprowadzić politycznego modelu społeczeństwa, rządu czy partii. Kościół pozostaje społecznością ponadpartyjną, nie identyfikuje się z żadną partią i żadna partia - czy „łagiewnicka", czy „toruńska" - nie ma prawa go reprezentować. Służy dobru całej wspólnoty narodu i otwiera się na wszystkich ludzi dobrej woli.
Ubiegłotygodniowy komunikat Nuncjatury Apostolskiej wywołał niebywałe zainteresowanie, mimo iż nie zawiera niczego rewelacyjnego. Abp Józef Kowalczyk przypomina tylko kilka zasad prawa kanonicznego i ustaleń konkordatu: „Podejmowanie przez duchownych (osobiście lub przez inne osoby lub instytucje, np. fundacje) czy akceptowanie (także milczące) działań instytucjonalnych w oparciu o prawo polskie, które w jakikolwiek sposób angażują autorytet Kościoła wymaga pisemnej zgody własnego ordynariusza, a w przypadku instytucji o zasięgu ogólnopolskim - także zgody Konferencji Episkopatu Polski".
Media przypomniały w tym kontekście tzw. sprawę salezjańską, dotyczącą kredytów bankowych wziętych w latach 1999-2000 przez parafian z Lubina na prośbę księży salezjanów. Pieniądze miały posłużyć na dokończenie budowy kościoła i zostać spłacone przez księży. Ci jednak nie spłacili i komornicy rozpoczęli egzekucję należności od ponad stu osób. Niektórzy wiążą ogłoszenie komunikatu również ze sprawą fundacji ks. Henryka Jankowskiego, zwłaszcza że Nuncjusz zacytował zdanie jej szefa, Mariusza Olchowika („Dowolna interpretacja obowiązującego prawa kościelnego - np. że »zdanie Kościoła nie ma nic do rzeczy w takich sytuacjach« - wprowadza w błąd wiernych..."). Najwięcej mówi się jednak o Radiu Maryja, Telewizji Trwam i fundacjach „Nasza Przyszłość" i „Lux Veritatis". Wszędzie tu mamy duchownych („osobiście, przez inne osoby lub instytucje, np. przez fundacje") i wszędzie jest zaangażowany autorytet Kościoła. No i - jak się zdaje - wszędzie brakowało zgody biskupa lub Konferencji Episkopatu.
Rzecz wydaje się oczywista: Episkopat jest (przynajmniej moralnie) odpowiedzialny za działania niewątpliwie angażujące autorytet Kościoła, musi więc starać się o przywrócenie porządku w tej kwestii. Czy uda się to osiągnąć? Od odpowiedzialności za Lubin odżegnały się najwyższe władze zakonu, które wprawdzie pokrzywdzonym przekazały jakieś pieniądze, lecz zaznaczając, że czynią to ex caritate, nie ze sprawiedliwości. Tymczasem sprawą zajęła się prokuratura, która stawia duchownym zarzuty.
Ks. prałat Jankowski prawdopodobnie dojdzie do porozumienia z arcybiskupem. Także o. Rydzyk nie będzie wszczynał rebelii, a i biskupi będą szukali kompromisowego rozwiązania. Radio Maryja i fundacje za cenę (jakiegoś) podporządkowania się Konferencji Episkopatu uzyskają kanoniczne nihil obstat. Ani Ojciec Dyrektor, ani biskupi nie chcą przecież rozłamu Kościoła, a za Ojcem Dyrektorem stoi bezwzględnie mu oddana, milionowa rzesza, której nie da się przecie ż lekceważyć.
Gdyby chodziło tylko o pieniądze i kościelną dyscyplinę, komunikat Nuncjatury nie wzbudziłby takich emocji. Wzbudził je i wywołał zainteresowanie, bo zakaz samowolnych „działań angażujących autorytet Kościoła" odczytano także jako zakaz angażowania się duchownych (Kościoła?) w politykę. Nie dziwi to, zwłaszcza po kampanii wyborczej, w którą zaangażowała się rozgłośnia od lat uznająca się za jedyny wiarygodny katolicki środek przekazu, za „głos katolicki w każdym domu".
Polacy są uczuleni na angażowanie się Kościoła w politykę. Nie na darmo przez lata PRL wpajała nam przekonanie, że „religia to sprawa prywatna" i że „Kościół nie może się mieszać w sprawy państwowe". Tym m.in. tłumaczy się wściekłość władz PRL na list polskich biskupów do biskupów niemieckich (wiara w te aksjomaty pozbawiona była zresztą konsekwencji: ta sama PRL szukała poparcia biskupów i księży dla takich politycznych spraw, jak uznanie granic na Odrze i Nysie; pretensje do biskupów niemieckich z lat władzy Hitlera są pretensjami nie tylko za niegodne działania, ale za brak właściwych ingerencji w sprawy państwowe).
Jednak, choć Kościół się zdystansował od wyścigu po władzę polityczną, to domena polityki nie stała się dlań obojętna. Godne uważnej lektury są w tym względzie dokumenty Polskiego Synodu Plenarnego (1991-99), który tym zagadnieniom poświęcił dwa dokumenty (IV i V). W czwartym czytamy: „Kościół spełnia swoją funkcję krytyczną, gdy się sprzeciwia niesprawiedliwości, nieładowi społecznemu, korupcji i uciskowi, a zwłaszcza ideologiom, które opierając się na niepełnych i błędnych koncepcjach człowieka, budują systemy społeczno-gospodarcze, godzące w dobro osoby ludzkiej, naruszają jej prawa oraz ograniczają, a nawet uniemożliwiają właściwy rozwój".
Granicę między niedozwolonym zaangażowaniem a pożądaną „funkcją krytyczną" wyznacza kilka zasad, którymi Kościół kieruje się od czasów Soboru Watykańskiego II.
Państwo i Kościół katolicki są - każde w swej dziedzinie - niezależne i autonomiczne, a Kościół w żadnym przypadku nie chce się wtrącać w rządy państwa ziemskiego.
W społeczeństwach pluralistycznych właściwe stosunki między wspólnotą polityczną a Kościołem polegają na tym, że Kościół:
prowadzi ludzkość do Królestwa Bożego i niedąży do władzy politycznej;
służy transcendentnemu wymiarowi osoby ludzkiej i dobru wspólnemu, nie angażując się w mechanizmy uprawiania polityki;
wciela się w konkretne narody i kultury, nie utożsamiając się ze wspólnotą polityczną;
wzywa do sprawiedliwości społecznej i solidarności, lecz nie wiąże się z żadnym ustrojem;
oświeca ludzkie drogi światłem Ewangelii, ale nie wytycza własnej „drogi", jakoby zawierającej optymalne z chrześcijańskiego punktu widzenia rozwiązania społeczno-ustrojowe.
Z Ewangelii nie można bezpośrednio wyprowadzić politycznego modelu społeczeństwa, rządu czy partii. Kościół więc pozostaje społecznością ponadpartyjną, nie identyfikuje się z żadną partią i żadna partia nie ma prawa go reprezentować. Służy dobru całej wspólnoty narodu i otwiera się na wszystkich ludzi dobrej woli.
Katolicy, przygotowani do tego i znający katolicką naukę, powinni uczestniczyć w życiu publicznym. Jednak prowadząc działalność polityczną i podejmując decyzje, czynią to na własną odpowiedzialność. Nie jest powołaniem biskupów znajdowanie konkretnych rozwiązań dla pojawiających się kwestii. Świeccy politycy muszą tu polegać na własnej mądrości oświeconej wiarą.
Gdy chodzi o konkretne rozwiązania społeczno-ustrojowe, nikomu nie wolno się domagać sankcji autorytetu kościelnego wyłącznie dla swego zdania.
Katolicy zaangażowani w publiczną działalność podejmują odpowiedzialność za wprowadzanie w rzeczywistość polityczną zasad moralnych. By temu sprostać, muszą się nauczyć sztuki dialogu i przekonywania, uczestniczenia w debacie publicznej, w której wypracowuje się demokratyczny consensus. Szczególnie ważne zaś jest zrozumienie pozytywnej roli kompromisu, przez który - nie przekraczając podstawowych zasad moralnych - odnajduje się wspólne rozwiązanie kwestii społecznych.
Ks. Adam Boniecki