Plus Minus
Katolicy i polityka
04.10.2003, JG
PYTANIA O POLSKĘ
Katolicy i polityka
JAROSŁAW GOWIN
Polska demokracja nie wyrwie się ze spirali coraz szybszej degrengolady, o ile obecna klasa
polityczna nie zostanie przynajmniej częściowo zastąpiona przez tych, dla których motywem
aktywności będzie nie chęć łatwego dorobienia się, lecz troska o dobro wspólne. Jest oczywiste,
że w kraju, w którym ponad 90 proc. mieszkańców deklaruje się jako wierzący, dużą część
nowej klasy politycznej stanowić będą katolicy.
Na czym polegają więc ich polityczne zadania? Czy samo postawienie problemu nie jest
"zaproszeniem" do ideologizacji wiary? Czy nie grozi uwikłaniem Kościoła w walkę polityczną - ze
szkodą dla jego duchowego i moralnego autorytetu?
Spory na te tematy przetoczyły się wśród polskich katolików na początku lat 90. Toczyły się wtedy
w klimacie zamętu i podziałów, który przetrwał do dzisiaj. Wobec fatalnej kondycji naszego życia
publicznego pora jednak najwyższa, by wszcząć dyskusję na nowo. Tym bardziej, że zachętą do
niej są trzy dokumenty Magisterium Kościoła, które ukazały się w tym roku: nota doktrynalna
Kongregacji Nauki Wiary "Katolicy a polityka"; adhortacja apostolska Jana Pawła II "Ecclesia in
Europa" oraz najnowszy dokument Kongregacji Nauki Wiary dotyczący legalizacji związków
homoseksualnych.
Konieczność zaangażowania
Podstawowym zobowiązaniem, jakie społeczne nauczanie Kościoła nakłada na ludzi wierzących,
jest zobowiązanie do brania odpowiedzialności za rzeczywistość społeczną, gospodarczą i
polityczną. Zobowiązanie to - jak przypomina Kongregacja Nauki Wiary - jest realizacją zadania
"przenikania duchem chrześcijańskim doczesnego porządku, z poszanowaniem jego natury i
prawowitej autonomii". Chrześcijanom nie wolno wycofywać się z udziału w polityce, bo w ten
sposób pozbawialiby się możliwości promowania takich wartości jak ład publiczny, pokój, wolność,
równość, sprawiedliwość, solidarność czy poszanowanie życia. Jan Paweł II podkreśla, że już w
doczesności rozwijają się zalążki świata wiecznego. "Ożywiani tą pewnością wiary, włączajmy się
w budowanie miasta godnego człowieka. Chociaż nie jest możliwe zbudowanie w historii
doskonałego porządku społecznego, wiemy jednak, że każdemu szczeremu wysiłkowi,
podejmowanemu w budowie lepszego świata, towarzyszy Boże błogosławieństwo, i że wszelkie
ziarno sprawiedliwości i miłości zasiane w czasie obecnym kwitnie w wieczności".
Unikanie angażowania się w politykę - usprawiedliwiane moralną szpetotą świata współczesnej
polityki - to grzech zaniechania. Prowadzi on do swoistego samozamknięcia się w "chrześcijańskim
getcie", jest wyrazem utraty ducha ewangelizacyjnego. Rolą katolików jest przekształcanie
działalności politycznej z zabiegów o egoistyczne interesy w troskę o dobro wspólne.
Inspirację do działania czerpać winni katolicy ze społecznej nauki Kościoła. "Przez nią bowiem -
podkreśla Jan Paweł II - Kościół stawia przed kontynentem europejskim kwestię jakości moralnej
jego cywilizacji. Bierze ona swój początek ze spotkania orędzia biblijnego z rozumem z jednej
strony, z problemami i sytuacjami dotyczącymi życia człowieka i społeczeństwa z drugiej. (...) W
tej nauce znajdują się odniesienia pozwalające bronić struktury moralnej wolności, tak by zachować
europejskie społeczeństwo i kulturę zarówno od totalitarnej utopii Çsprawiedliwości bez wolnościČ,
jak też od utopii Çwolności bez prawdyČ, której towarzyszy fałszywe pojęcie ÇtolerancjiČ, a obie
są dla ludzkości zwiastunem błędów i okropności, czego smutne świadectwo daje najnowsza
historia Europy".
Dobrowolne getto?
Ocena postawy polskich katolików z perspektywy przytoczonych wskazań nie może wypaść
pozytywnie. Bierność i roszczeniowość - zamiast aktywności, odpowiedzialności i służby - to cechy,
które charakteryzują niemal całe polskie społeczeństwo. W dużej mierze to one właśnie winne są
opłakanej kondycji polskiej polityki i demokracji, która - o czym wiadomo od czasów Alexisa de
Tocqueville - wymaga obywatelskiego zaangażowania.
Katolicka nauka społeczna należy do najbardziej zaniedbanych elementów nauczania w polskim
Kościele. Nawet tam, gdzie życie religijne rozkwita bujnie, zdaje się ono zatrzymywać przed
progiem udziału w polityce. Znamiennym tego przykładem są duszpasterstwa akademickie. W
epoce PRL to z nich rekrutowała się znaczna część działaczy opozycji. Oczywiście, nie można
stawiać znaku równości między zaangażowaniem politycznym wtedy, gdy było ono aktem moralnej
niezgody na totalitaryzm i teraz, gdy większość podstawowych wartości nie jest zagrożona. Tym
niemniej daje do myślenia fakt, że niemal nikt z ogromnych rzesz studentów wypełniających w
niedziele kościoły akademickie nie garnie się do polityki. Bierności tej nie może usprawiedliwiać
niewiedza, na czym polegać ma katolicki sposób uprawiania polityki, ani odraza - skądinąd
zrozumiała - do form, które swojej działalności nadawali politycy katoliccy w ostatnim
czternastoleciu.
Polityka i metapolityka
Dokumenty Magisterium w sposób jasny określają, na czym nie powinna polegać aktywność
polityczna katolików. Nie może ona angażować autorytetu instytucji kościelnej. Polityka to zadanie
świeckich wiernych. Mają ją oni uprawiać na własną odpowiedzialność, wystrzegając się
wszystkiego, co mogłoby stwarzać pozór, że reprezentują "oficjalne" stanowisko Kościoła. Do
formułowania tego ostatniego uprawniona jest wyłącznie hierarchia kościelna, przy czym zabierać
głos w sprawach stricte politycznych powinna ona jedynie w sytuacjach skrajnych, tam, gdzie
zagrożone są podstawowe wartości.
Nie znaczy to, że polityka umykać ma z pola codziennej uwagi instytucji kościelnej. Rolą Kościoła
nauczającego jest jednak koncentrowanie się na sferze metapolityki, czyli naświetlanie
rzeczywistości politycznej z punktu widzenia obiektywnych i niezmiennych zasad moralnych.
Zasady te formułuje katolicka nauka społeczna, choć nie mają one charakteru religijnego, lecz są
wyrazem prawa naturalnego. Ich aplikacja do konkretnej sytuacji to zadanie świeckich.
Jak z punktu widzenia tych zaleceń wygląda praktyka Kościoła w Polsce? Wbrew ponawianym ze
strony części środowisk liberalno-lewicowych zarzutom, hierarchia kościelna od czasu - skądinąd
bardzo niefortunnego - włączenia się w spór na temat konstytucji, konsekwentnie unika wpływania
na bieżącą politykę. Można się raczej zastanawiać, czy po okresie politycznego ferworu z początku
lat 90. wahadło nie wychyliło się nadmiernie w drugą stronę. Innymi słowy, czy Kościół nie
zaniedbuje - właściwej sobie - dziedziny metapolityki?
W sytuacji politycznego, społecznego i moralnego zamętu czytelne drogowskazy są dla nas
wszystkich bezcenne. Nieustannie stawia je przed nami papież, przypominają o nich poszczególni
biskupi (zwłaszcza abp Życiński). Czy w kwestiach publicznych nie za rzadko dociera natomiast do
wiernych głos episkopatu?
Przypadek Radia Maryja
Niezależnie od tej wątpliwości generalna linia polskiego Kościoła odpowiada społecznemu
nauczaniu Soboru i Jana Pawła II. Istnieje wszakże ważny wyjątek. Chodzi o Radio Maryja. Mimo
wysiłku ze strony biskupów (niestety, znacznie spóźnionego) rozgłośnia ta od lat nie zaprzestaje
działalności par excellence politycznej. Wskazuje swoim słuchaczom, jaką opcję polityczną
popierać, a jaką zwalczać, jak głosować w referendum itp. To głównie za sprawą Radia Maryja w
opinii publicznej uporczywie trwa przekonanie o nadmiernym politycznym zaangażowaniu i
wpływach Kościoła. I przeświadczenie takie pokutować będzie tak długo, dopóki toruńska
rozgłośnia nie poprzestanie na głoszeniu przesłania religijnego.
Sprzeniewierzanie się społecznemu nauczaniu Kościoła przez Radio Maryja widać również w
treściach politycznych głoszonych przez radiostację o. Rydzyka. W najbardziej jaskrawy sposób
dotyczy to antysemickich wybryków, których dopuszczają się co prawda słuchacze, ale które
prowadzący traktują zadziwiająco wyrozumiale.
Jak każda forma rasizmu, antysemityzm jest nie do pogodzenia z chrześcijańską miłością i nakazem
szacunku dla godności każdego człowieka. W swej ostatniej adhortacji Jan Paweł II wskazał na
"odradzanie się postaw rasistowskich" jako na jeden z istotniejszych przejawów kryzysu ducha
europejskiego. Jaskrawo sprzeczny ze stanowiskiem następcy św. Piotra był stosunek Radia Maryja
do integracji europejskiej. Co wspólnego z chrześcijaństwem mają klimat agresji czy wietrzenie
wszechświatowego antychrześcijańskiego spisku?
Politycznych ambicji o. Rydzyka nie potrafią jak dotąd okiełznać ani biskupi, ani politycy
katolicko-narodowi, którzy po kolei wypadają z łask ojca dyrektora. Elektorat katolicko-narodowy
w Polsce w najbliższych dziesięcioleciach raczej nie będzie się kurczył, dlatego jedynym
rozwiązaniem problemu Radia Maryja może okazać się powstanie silnej partii, która wyrażając
poglądy narodowe, oczyszczałaby je równocześnie ze skrajności i nie podpierała się autorytetem
Kościoła. Niektóre wypowiedzi Romana Giertycha wskazują, że rozumie on tę potrzebę. Dlatego
należy sobie życzyć, by Liga Polskich Rodzin dołączyła do grona dużych partii chadecko-ludowych,
które odgrywają tak znaczącą rolę we współczesnej Europie.
Wolność, relatywizm i granice kompromisu
Przypadek Radia Maryja dobrze ilustruje generalne zagrożenia, jakie stoją przed politykami
katolickimi. Jednym z nich jest integryzm. Innym - kategoryczne potępienie współczesnej
cywilizacji liberalnej. Choć narasta w niej wiele zjawisk negatywnych, Kongregacja Nauki Wiary
przestrzega przed ich demonizowaniem: "Wielkie osiągnięcia, jakich jesteśmy świadkami,
pozwalają na pozytywną ocenę drogi, którą ludzkość przebyła w dążeniu do postępu i w
zaprowadzaniu bardziej ludzkich warunków życia". Analogicznie strzec się trzeba rzucania anatem
na demokrację. Choć znajduje się ona dzisiaj (nie tylko w Polsce) w fazie niewątpliwego kryzysu,
wynikającego z jednej strony z bierności obywateli, z drugiej - społecznego wyalienowania się i
scynicznienia elit politycznych, to Kościół stawia ją ponad wszystkimi innymi systemami
politycznymi, gdyż dzięki niej "wszyscy uczestniczą w kierowaniu sprawami publicznymi w
klimacie prawdziwej wolności".
Słowa krytyki, których dokumenty Kościoła nie szczędzą społeczeństwom demokratycznym,
należy więc rozumieć jako głos w obronie demokracji. Tej ostatniej zagraża bowiem dzisiaj
moralne samozatrucie, będące wynikiem rozpowszechnienia się relatywizmu kulturowego. W
opinii części środowisk liberalnych uchodzi on wręcz za warunek demokracji. Tymczasem - jak
wielokrotnie z naciskiem podkreśla Magisterium - kwestionując istnienie naturalnych i
niezmiennych wartości, relatywizm jest "szkodliwy dla demokratycznego życia, które potrzebuje
prawdziwych i trwałych fundamentów, to znaczy etycznych zasad, które z racji swej natury i roli,
jaką pełnią w życiu społecznym, nie mogą być Çprzedmiotem negocjacjiČ".
Kościół bezustannie przypomina współczesnemu światu, że nie ma autentycznej wolności bez
prawdy. Jak pisze Jan Paweł II: "prawda i wolność albo istnieją razem, albo też razem marnie giną".
Sprzecznemu z duchem nauczania Chrystusa lękowi części katolików przed wolnością odpowiada
atawistyczny lęk części środowisk liberalnych przed prawdą. Jego konsekwencją jest
absolutyzowanie wartości tolerancji czy kompromisu.
Zdolność do zawierania kompromisów jest wielką cnotą polityczną. Nie mogą one jednak
obejmować sfery wartości podstawowych. Omawiane dokumenty kościelne z naciskiem
wyszczególniają kwestie, w których politykowi katolickiemu nie wolno iść na kompromis. Chodzi
zwłaszcza o legalizację aborcji, dopuszczalność eutanazji, eksperymenty na embrionach ludzkich
czy - na co szczególny nacisk kładzie ostatni z dokumentów - próby rozbijania rodziny "opartej na
monogamicznym małżeństwie między osobami odmiennej płci".
W polskich realiach zakaz głosowania czy zawierania sojuszu z ugrupowaniami promującymi
permisywne podejście do ludzkiego życia czy do rodziny nietrudno przełożyć na konkrety.
Postulaty liberalizacji ustawy antyaborcyjnej czy legalizacji małżeństw homoseksualnych
konsekwentnie wysuwane są przez UP, w miarę potrzeb kampanii wyborczej posługuje się nimi
również SLD. Oczywiście, dokonując wyborów politycznych, obywatel kieruje się rozmaitymi
kryteriami. Głosowanie przez katolików na SLD czy UP jest wszakże wyrazem swoistej duchowej
schizofrenii. Jak przypomina Kongregacja Nauki Wiary, w życiu człowieka wierzącego "nie może
być dwóch równoległych nurtów: z jednej strony tak zwanego życia duchowego, z jego własnymi
wartościami i wymogami, z drugiej tak zwanego życia świeckiego, obejmującego rodzinę, pracę,
relacje społeczne, zaangażowanie polityczne i kulturalne".
Wiara, ideologia i pluralizm
Jednoznaczność stanowiska Magisterium w sprawie aborcji nie oznacza, że lekceważy ono
dramatyczną złożoność wielu wyborów politycznych. W nocie Kongregacji Nauki Wiary
przywołane zostały słowa Jana Pawła II z encykliki "Evangelium vitae", będące odpowiedzią na
rozterki polskich parlamentarzystów podczas uchwalania obowiązującej dotąd ustawy
antyaborcyjnej. Chodzi o to, że w sytuacji, gdy nie jest możliwe odrzucenie ustawy umożliwiającej
aborcję, "parlamentarzysta, którego osobisty absolutny sprzeciw wobec przerywania ciąży byłby
jasny i znany wszystkim ludziom, postąpiłby słusznie, udzielając swego poparcia propozycjom,
których celem jest ograniczenie szkodliwości takiej ustawy i zmierzających w ten sposób do
zmniejszenia jej negatywnych skutków na płaszczyźnie kultury i moralności publicznej".
Relatywizm należy odróżnić od uprawnionego pluralizmu. Poza przypadkami skrajnymi, polityka
jest w państwie demokratycznym sferą racji podzielonych. Wiara nie jest ideologią. Nakazy
religijne nie przekładają się na żaden jednoznaczny program polityczny. W ogromnej większości
spraw katolicy w naturalny sposób się różnią. Kongregacja Nauki Wiary potwierdza jako oczywiste
nauczanie Soboru Watykańskiego II, że katolicy mają prawo reprezentować rozmaite opcje
polityczne. Uzasadnia to "zależność niektórych wyborów w sprawach społecznych od konkretnych
okoliczności i fakt, że często są dopuszczalne z moralnego punktu widzenia różne strategie dla
urzeczywistnienia lub zagwarantowania tej samej podstawowej wartości; że istnieje wiele
interpretacji zasad teorii politycznej; że występuje znaczna złożoność problemów politycznych na
płaszczyźnie technicznej".
Tak więc, jak nie istnieje partia mogąca rościć sobie prawo do miana wyraziciela stanowiska
Kościoła, tak też katolicy mogą należeć do szerokiej gamy ugrupowań (lub wspierać je), które nie
kwestionują podstawowych wartości. Mogą to być ugrupowania prawicowe, centrowe lub lewicowe
(choć do programu tych ostatnich coraz bardziej nagminnie należy promowanie przemian
obyczajowych niedających się pogodzić z chrześcijańską koncepcją godności i praw człowieka).
Zarazem jednak, udzielając poparcia którejkolwiek z takich partii, człowiek wierzący zobowiązany
jest poddawać jej program ocenie z punktu widzenia chrześcijańskiej nauki moralnej i społecznej.
W polskim parlamencie partiami spełniającymi kryterium niesprzeczności z tą nauką, a zarazem
głoszącymi programy zbieżne z nią (choć niekoniecznie z niej się wywodzące) są przede wszystkim
PiS i PO. Paradoksalnie, nie do końca kryteriom tym odpowiada ugrupowanie, które na sztandarach
ma katolicką naukę społeczną - LPR. Jej reprezentanci często bowiem posługują się retoryką
nacjonalizmu, który tak stanowczo krytykuje Jan Paweł II. Inne wątpliwości budzi PSL. Po
pierwsze, nie rozliczył osię ze swojej totalitarnej przeszłości. Po drugie, wielokrotnie dawało wyraz
politycznemu cynizmowi, wchodząc w koalicje z SLD. Po trzecie wreszcie, jego program
nakierowany jest ciągle na obronę nie dobra wspólnego, lecz partykularnego interesu jednej grupy
społecznej.
Ministerstwo Prawdy
Najważniejsze wyzwanie, jakie w nadchodzących latach stanie przed polską polityką, to
wykorzystanie szansy stworzonej przez przystąpienie do UE. Jest ono kolejnym etapem
przezwyciężania cywilizacyjnej, gospodarczej i moralnej katastrofy, jaką była epoka PRL. Unia nie
jest oczywiście żadną "ziemią obiecaną". Dzięki członkostwu w niej łatwiej nam będzie rozwiązać
problemy, z którymi - jak wskazuje 14 lat III RP - raczej nie poradzilibyśmy sobie, pozostając poza
nią. Ale też pojawią się nowe trudności, a niektóre ze starych zaostrzą się. Dotyczy to m.in. sfery
religii i moralności.
Większość polskich katolików postąpiła w zgodzie z wyraźnym wskazaniem Jana Pawła II i
zagłosowała w referendum "tak". Teraz jednak pora pójść za drugą - znacznie trudniejszą - częścią
tego wskazania. Biskup Rzymu przestrzega nas bowiem wielokrotnie, że przynależność do UE
należy traktować tyleż jako szansę i akt historycznej sprawiedliwości, co jako wyzwanie.
W preambule dokumentu zwanego konstytucją zjednoczonej Europy nie ma miejsca na wzmiankę o
tradycji chrześcijańskiej jako o jednym z elementów tożsamości europejskiej. Przy aprobacie
większości rządów, mediów i opinii publicznej krajów zachodnioeuropejskich podjęto się próby
zabiegu, którego nie powstydziłoby się orwellowskie Ministerstwo Prawdy: operacji na zbiorowej
pamięci i usunięcia jej - czy nam się to podoba, czy nie - najważniejszego składnika.
Usuwanie fundamentu
Usuwanie religii z przestrzeni publicznej usprawiedliwiane jest dwojako. Pierwszym argumentem
jest swoiste rozumienie neutralności światopoglądowej państwa, wedle którego publiczna obecność
symboliki religijnej oznaczałaby dyskryminację niewierzących. Drugi argument wskazuje na religię
jako źródło nietolerancji i licznych aktów przemocy, w jakie obfitowała historia naszego
kontynentu, a przed jakimi chroni nas - zdaniem autorów projektu konstytucji - tradycja antycznej
Grecji, Rzymu czy Oświecenia.
Katolicy powinni z pokorą przyjąć oskarżenia tam, gdzie znajdują one potwierdzenie w historii
Kościoła, a następnie z całą mocą przeciwstawić się rozwiązaniom, którym owe argumenty
dostarczają pozorów słuszności.
Wspomniane wyżej rozumienie neutralności jest bowiem - na ogół nieuświadamianą - mistyfikacją.
Z punktu widzenia demokratycznego państwa prawa pogląd głoszący potrzebę publicznej obecności
religii jest równie uzasadniony jak pogląd kwestionujący tę potrzebę. Popierając z zasady
którykolwiek z nich, państwo staje się nie neutralne, lecz właśnie ideologiczne (w tym przypadku:
ideologicznie antyreligijne). Logika państwa prawa nakazuje dopuścić oba poglądy jako
równoprawne, a to, który z nich znajduje wyraz w prawodawstwie, uzależnić od demokratycznie
wyrażonej woli społeczeństwa. Innymi słowy, jeżeli większość Francuzów nie życzy sobie lekcji
religii w szkołach publicznych, to ich wybór jest równie godny szacunku, jak wola większości
Polaków, by lekcje te się odbywały. Niezgodne z zasadami neutralności światopoglądowej byłoby
natomiast, gdyby ustawodawstwo Francji zabraniało prowadzenia lekcji religii w szkołach
prywatnych, a ustawodawstwo Polski zmuszało do udziału w katechezie szkolnej tych, którzy sobie
tego nie życzą.
Słusznie stwierdza Kongregacja Nauki Wiary: "w imię fałszywie pojętej tolerancji żąda się od
znacznej części obywateli - wśród nich także od katolików - aby zrezygnowali z wnoszenia do
życia społeczno-politycznego swoich krajów tego, co zgodnie z koncepcją osoby ludzkiej i z oceną
wspólnego dobra uznają po ludzku za prawdziwe i słuszne, a co winno być osiągane godziwymi
środkami, jakie demokratyczny porządek prawny stawia jednakowo do dyspozycji wszystkich
członków politycznej wspólnoty".
Podobnej mistyfikacji poddaje się obraz wpływu chrześcijaństwa na historię Europy. Mistyfikacja
polega na zestawianiu najbardziej mrocznych kart chrześcijaństwa (inkwizycja, wojny religijne,
antyjudaizm, który stworzył klimat przyzwolenia na holokaust itp.) z jasnymi kartami Antyku czy
Oświecenia. Jest w tym tyle samo sensu, ile miałoby zestawianie św. Franciszka z Kaligulą czy
Matki Teresy z tak znaczącymi reprezentantami ducha Oświecenia jak Robespierre czy Stalin...
Spór o tożsamość Europy
Dla każdego, kto patrzy na przeszłość naszego kontynentu nie przez okulary ideologii poprawności
politycznej, jest rzeczą oczywistą, że jego historii nie da się zrozumieć bez chrześcijaństwa.
Podkreślając, że dziedzictwo Europy wyrasta z rozmaitych korzeni - antycznych, żydowskich,
muzułmańskich - Jan Paweł II stwierdza równocześnie: "Tym niemniej trzeba uznać, że
historycznie inspiracje te znalazły w tradycji judeochrześcijańskiej siłę zdolną do ich harmonizacji,
konsolidacji i rozwoju. Jest to fakt, o którym nie można zapominać; przeciwnie, budując Çwspólny
europejski domČ, trzeba uznać, że gmach ten winien się opierać t a k ż e (podkr. - J.G.) na
wartościach, które objawiły się w pełni w tradycji chrześcijańskiej". Podkreśliłem słowo "także",
gdyż dowodzi ono, że ze strony Kościoła nie mamy do czynienia z jakąkolwiek próbą
"zawłaszczenia" historii Europy.
Przynależność do UE jest zgodna z polską racją stanu. Równocześnie biskup Rzymu nawołuje
chrześcijan do włączenia się w budowę duchowej jedności kontynentu. Powinni w tym widzieć
swoją moralną, a nawet religijną misję. Politycy katoliccy w Polsce nie mogą lekceważyć tego
wezwania, mają więc podwójne powody, dla których zobowiązani są do aktywnego udziału w
debacie nad fundamentami europejskiej jedności. Zadaniem katolików jest zapewnić tradycji
chrześcijańskiej należne jej miejsce we "wspólnym europejskim domu".
Do zadania tego trzeba przystępować z całą dobrą wolą i szacunkiem dla poglądów tych, z którymi
jesteśmy w sporze. Gdyby jednak się okazało, że nowa tożsamość europejska budowana jest z
wykluczeniem tradycji chrześcijańskiej, należy dołożyć wszelkich starań, by proces integracji
zatrzymany został na poziomie gospodarczym, nie wchodząc w obszar struktur politycznych, a
zwłaszcza w dziedzinę kultury. Jedności nie można bowiem budować za wszelką cenę. Gdybyśmy
przystali na manipulację naszą wspólną - chrześcijan i niechrześcijan - przeszłością, osiągnęlibyśmy
ten rodzaj jedności, który Aldous Huxley opisał w "Nowym, wspaniałym świecie".
"Nowa" i "stara" kultura
Zaangażowanie społeczne katolików nie może zatrzymywać się na płaszczyźnie politycznej i
wyczerpywać w zmianie struktur. Polityka to wierzchołek piramidy, której fundament stanowi
kultura. Potrzeba nasycania kultury wartościami ewangelicznymi jest tym pilniejsza, że to właśnie
na jej obszarze rodzą się najpoważniejsze zagrożenia. W najnowszej adhortacji czytamy: "Jesteśmy
świadkami narodzin nowej kultury, pozostającej w znacznej mierze pod wpływem środków
masowego przekazu, której cechy charakterystyczne i treści często sprzeczne są z Ewangelią i z
godnością osoby ludzkiej".
Konfrontacja "nowej" kultury z kulturą "starą" - czyli m.in. z wiarą w obiektywność prawdy, dobra
i piękna, z ufnością w poznawczą władzę rozumu, z przekonaniem o istnieniu hierarchii czy z
postawą bezinteresowności poznawczej - jest faktem. Konstatując go, Jan Paweł II wzywa do
krytycznej, choć spokojnej diagnozy sytuacji i do ewangelizacji kultury. Dotyczy to zarówno jej
sfery "wysokiej", jak i "codziennej". "W tym celu duszpasterstwo musi wziąć na siebie zadanie
kształtowania mentalności chrześcijańskiej w zwyczajnym życiu, w rodzinie, w szkole, w środkach
społecznego przekazu, w świecie kultury, pracy i ekonomii, w polityce, w wykorzystaniu wolnego
czasu, w zdrowiu i w chorobie".
Ocena polskiego katolicyzmu z tej perspektywy to temat na osobny artykuł. Poprzestańmy więc
tylko na stwierdzeniu, że musi ona wypaść bardzo ambiwalentnie. Z jednej strony mamy wielkie
dokonania chrześcijańskiego ducha: poezję Czesława Miłosza, myśl religijną ks. Józefa Tischnera,
muzykę Henryka Mikołaja Góreckiego - wyliczenie to można by kontynuować długo. Na drugim
biegunie mamy jednak słabość katolickich mediów, pasywność katolickich uniwersytetów, kryzys
rodziny, brak pomysłu na przeciwstawienie się konsumistycznej "kulturze" masowej czy odwieczną
słabość "sarmackiego" katolicyzmu: rozbieżność deklaracji religijnych z codzienną praktyką
moralną.
Wiele już lat minęło, odkąd Jan Paweł II zaapelował do katolików, by wchodzili na "areopagi
współczesnego świata". Do tej pory apel ten nie doczekał się w ojczyźnie papieża adekwatnego
odzewu.
Państwo i wartości
Wśród źródeł nadziei dla Kościoła Jan Paweł II wymienia "skupienie się Kościoła na swym
posłannictwie duchowym i przyznanie pierwszeństwa ewangelizacji także w relacjach z
rzeczywistością społeczną i polityczną".
Dopełnieniem prymatu ewangelizacji nad polityką jest uznanie zasady rozdziału państwa i Kościoła.
Samo to określenie nie pojawia się w dokumentach kościelnych; zastępuje je soborowa formuła
autonomii i współpracy obu instytucji lub zasada świeckości, na temat której Kongregacja Nauki
Wiary stwierdza: "Świeckość pojmowana jako autonomia sfery obywatelskiej i politycznej w
stosunku do sfery religijnej i kościelnej (...) jest wartością osiągniętą i przez Kościół uznawaną oraz
należy do zgodnie przyjmowanego cywilizacyjnego dziedzictwa".
Rezerwę wobec terminu "rozdział" można łatwo zrozumieć. Po części jest ona odreagowaniem
traumy komunizmu, kiedy termin ten służył jako alibi dla represji wymierzonych w religię. Ale
rezerwa ta uzasadniona jest również w świetle wielu współczesnych interpretacji zasady rozdziału.
Za nieuprawnione uznają one bowiem nie tylko uprzywilejowanie jednej religii, ale w ogóle
publiczną obecność religii choćby takie jej przejawy, jak katecheza w szkołach publicznych czy
przywołanie tradycji chrześcijańskiej w preambule konstytucji. Taka postawa w pełni zasługuje na
miano "nietolerancyjnego laicyzmu".
Sposób ujęcia relacji państwo - Kościół w polskim prawie odpowiada temu, co nazywane bywa
zasadą "przyjaznego rozdziału": szanując równość wszystkich wyznań, państwo sprzyja religii,
gdyż dostrzega w niej skarbiec wartości, bez których społeczeństwo nie może właściwie
funkcjonować. (Dodajmy dla jasności, że wartości te czerpać można również ze światopoglądów
niereligijnych). To korzystne dla interesu publicznego rozwiązanie bywa jednak kwestionowane na
ogół w rytmie kampanii wyborczych, gdy partie lewicowe usiłują zmobilizować elektorat
antyklerykalny. Zadaniem polityków katolickich jest zapobieganie próbom zmiany status quo.
Rozdział państwa od Kościoła nie może bowiem oznaczać rozdziału religii od społeczeństwa ani
polityki od moralności. Neutralność światopoglądowa nie jest tym samym co neutralność
aksjologiczna. Państwo ma obowiązek bronić wartości, bez których zagrożony byłby ład publiczny.
Stanowisko, które tu reprezentuję, często bywa oskarżane o dążenie do ideologizacji państwa.
Odnosząc się z szacunkiem do intencji autorów tych oskarżeń, katolicy nie powinni ustępować pod
naciskiem argumentów nietrafnych. Wzywając wiernych do promowania wartości podstawowych,
Kongregacja Nauki Wiary wyjaśnia: "Nie chodzi tutaj o Çwartości wyznanioweČ, gdyż
wspomniane wymagania etyczne są zakorzenione w ludzkiej istocie i należą do naturalnego prawa
moralnego. Od tego, kto staje w ich obronie, nie wymagają one chrześcijańskiej wiary". Innymi
słowy, należy trzymać się tych wymagań nie dlatego, że są "katolickie", lecz dlatego że wyrażają
obiektywną prawdę moralną. Są one też naturalną płaszczyzną współpracy z przedstawicielami
innych rodzin duchowych.
Naprawić własne błędy
Potrzebę współpracy z niewierzącymi czy wyznawcami innych religii bezustannie podnosi Jan
Paweł II. Tego domaga się dobro wspólne. Nie ma więc konieczności budowania chrześcijańskich
partii, chrześcijańskich związków zawodowych czy chrześcijańskich organizacji społecznych. Choć
mogą one dobrze służyć i Kościołowi, i społeczeństwu, to rozwiązaniem równie uprawnionym, a
nawet może bardziej zalecanym przez Magisterium, jest tworzenie instytucji i wspólnot
skupiających wszystkich "ludzi dobrej woli", niezależnie od ich przekonań i światopoglądu.
Ten duch - nazwijmy go tak - dialogiczno-ekumeniczny nie może jednak usprawiedliwiać
rezygnacji z wartości, w które się wierzy, czy stanowić alibi dla cedowania odpowiedzialności za
sprawy wspólne na innych. Papież bardzo stanowczo podkreśla, że dla urzeczywistnienia dobra
wspólnego "konieczna jest obecność świeckich chrześcijan, którzy, pełniąc różne odpowiedzialne
funkcje w życiu społecznym, gospodarce, kulturze, służbie zdrowia, oświacie i polityce,
postępowaliby tak, by móc zaszczepić w nim wartości Królestwa".
Konkluzja jest wyraźna: Politycy katoliccy nie mają monopolu na moralną słuszność ani na
profesjonalizm. Po roku 1989 mogliśmy się o tym przekonywać aż nadto często... Nic jednak nie
zwolni katolików z zadania odebrania władzy ludziom nieuczciwym i niekompetentnym. A gdy się
to dokona, nie możemy zapominać, że jesteśmy dopiero w połowie drogi. Druga część naszego
zadania to budowa - wraz z każdym, kto chce się do tego dzieła przyłączyć - państwa opartego na
zasadach sprawiedliwości, solidarności i wolności. Takiego, o jakim marzyliśmy po roku 1989, ale
które nie powstało na skutek naszych licznych błędów.
Autor jest redaktorem naczelnym miesięcznika "Znak", rektorem Wyższej Szkoły
Europejskiej im. ks. Józefa Tischnera w Krakowie, wydał m.in. książkę "Kościół po
komunizmie".