Święto nowej religii.
W połowie marca w Melbourne w Australii miała miejsce wyjątkowa celebracja. Swoje święto obchodzili ateiści z całego świata. Cóż mogą świętować ateiści? - narzuca się pytanie. Okazuje się, że ateiści też uważają za słuszne świętować, a ponieważ jedyne, co mają, to brak, więc świętują brak wiary. Jest więc w tej feście pewna cecha negatywizmu. Nie wiem dokładnie, jak wyglądała celebracja, czy były pieśni i hymny pochwalne. Trudno również powiedzieć, jakie emocje towarzyszyły przeżyciom, wiadomo natomiast, że ateistów była garstka, ledwie 2 tys. ludzi.
Dziwny brak zainteresowania świętem ateizmu można z biedą wytłumaczyć tym, że inicjatywa jest absolutną nowością i potrzeba czasu, aby przekonać ludzi, żeby cieszyli się z braku. Jednak nawet te wymówki nie zmienią faktu, że jak na zgromadzenie, które aspirowało do nazwy globalnego, rezultat nawoływań był mierny. Mniejsza z tym. Podczas trzydniowego spotkania uczestnicy wysłuchali sporo mów, które miały charakter religijnych pouczeń, żeby nie powiedzieć kazań. W jednych mówcy napominali co bardziej aktywnych ateistów, aby byli ateistami spokojnymi, a nie fundamentalistami.
Inny mówił, że ateista nie może się wykazywać misjonarską gorliwością, co w sumie sugeruje, że grupa ma pewien charakter sekciarski. Staje się wyznaniem polegającym na braku wyznania. Prawdą jest, jak pisał Gilbert Keith Chesterton, że „kiedy ludzie przestają wierzyć w Boga, to nie jest tak, że w nic nie wierzą, ale wierzą w cokolwiek”. Z braku laku może być sam brak.
Eurosieroctwo.
Wyjazdy jednego lub obojga rodziców pociągają za sobą wyraźnie widoczne już w Polsce zjawisko eurosieroctwa. Ponad 110 tys. polskich dzieci jest pozostawionych przez migrujących rodziców. To sieroctwo społeczne, jednak nie mniej bolesne niż sieroctwo naturalne. Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej alarmuje, że tylko w 2008 r. do rodzin zastępczych i domów dziecka trafiło prawie 1300 eurosierot. Dziećmi pozostawionymi przez rodziców w 46 proc. przypadków opiekują się dziadkowie. Bywają jednak i takie sytuacje, że niepełnoletnie dzieci zajmują się sobą nawzajem... bo nie ma innego wyjścia. Jak wynika z badań CBOS, w ciągu 10 lat (począwszy od 1997 r.) za granicą podjęło pracę prawie 3 miliony rodaków. Jest to liczba szokująca w porównaniu np. z tzw. wielką emigracją sprzed prawie 200 lat, gdy z Polski wyemigrowało kilkanaście tysięcy ludzi. Migracje powodują nie tylko problem eurosierot, ale także eurowdów i eurowdowców oraz osamotnionych rodziców, którzy przez lata nie widzą swoich dzieci. Można powiedzieć, że emigracja pociąga za sobą wiele cierpień po obu stronach granicy dzielącej członków rodziny. Cierpią migrujący, ale również ci, którzy muszą pozostać w domu.
Zobojętniali.
Niewielu wybuchło świętym oburzeniem. Brakowało słów potępienia, tak jakby nic się nie stało. Chrystanofobia w Europie święci triumfy. Wydaje się nawet, że jest modna. - No przecież nic wielkiego się nie stało - oceni dziennikarz. - To taki szczeniacki wybryk - wzruszy ramionami polityk. Stróż prawa spisze z obowiązku notatkę, pewnie ruszy nawet machina ścigania, ale sprawcy pozostaną - idę o zakład - nieznani. Nawet gdyby, jakimś cudem, udało się ich ustalić, ze względu na nikłą szkodliwość społeczną czynu włos z głowy im nie spadnie, co będzie zachętą dla realizacji kolejnych pomysłów rodzących się w zaczadziałych od wrogiej chrześcijaństwu ideologii głowach.
W Amsterdamie pomalowano obscenicznymi rysunkami, dodając do tego niewybredne hasła, biura organizatorów V Światowego Kongresu Rodzin. Wcześniej przeciw spotkaniu „chrześcijańskich fundamentalistów” protestowały oświecone feministki, które już zapomniały, że są, bo miały rodziny, zresztą pewnie nieszczęśliwe. Na pokojowym zlocie polskiej młodzieży w Woodstock zniszczono wystawę obrazującą największe ludobójstwo współczesności, w którym rokrocznie ginie ponad 40 mln istnień ludzkich. Tyle dzieci nienarodzonych ginie w tzw. klinikach i gabinetach. Słyszeliśmy wypowiedzi ludzi porządnych, którzy powołując się na względy estetyczne, byli przeciwni pokazywaniu prawdy. Przypomina to strusiowe zachowanie, z przysłowiowym chowaniem głowy w piasek.
Ks. Paweł Rozpiątkowski
Katolika można.
Czy brytyjska agencja pozwoliłaby dać do adopcji dziecko ateistów bardzo religijnej katolickiej rodzinie? Najprawdopodobniej nie. Czy sierota pochodzący z muzułmańskiej rodziny mógłby trafić do związku homoseksualnego? Tak, ale za cenę globalnego skandalu - czyli nie. Brytyjscy pracownicy socjalni nie widzą jednak nic złego w tym, żeby wychowanego w tradycji katolickiej 10-letniego chłopca oddać homoseksualnej parze. Żyjąca, ale niezdolna - z powodu silnego załamania nerwowego - do opieki nad chłopcem matka nic nie wskórała protestami. Urzędnicy pozostali nieugięci. W pomoc zrozpaczonej kobiecie włączyła się katolicka organizacja charytatywna - napisał „Daily Mail”. Brytyjski dziennik opisał historię 10-latka. Matka wychowywała go na człowieka religijnego. Chodzi do wyznaniowej szkoły, modli się codziennie. Toksyczne małżeństwo sprawiło jednak, że przeżyła silne załamanie nerwowe i nie jest w stanie podołać obowiązkom rodzicielskim. Syn musiał więc trafić do rodziny zastępczej. Urzędnicy uznali, że dla głęboko wierzącego chłopca idealnym miejscem jest para homoseksualistów, którzy prowadzą hotel, gdzie ma zamieszkać również chłopiec. Przez tę decyzję trafi w zupełnie obce mu środowisko, przeciwne wartościom, w których wychowywany był przez 10 lat, a na dodatek będzie mieszkał w hotelu i nie wiadomo, kogo jeszcze w nim spotka. - To budzi jeszcze większy niepokój - powiedział ksiądz z parafii matki. Wszyscy wyrażający opinie występowali anonimowo ze względu na obowiązujące przepisy prawne. (pr)
Nagonka na "Rzeczpospolitą".
Homoseksualiści rozpoczęli nagonkę na "Rzeczpospolitą" po tym jak jej rysownik Andrzej Krauze zamieścił rysunek, w którym śmieje się z idei tzw. małżeństw między osobami tej samej płci. Rysunek jest prosty: na pierwszym planie mężczyzna z kozą wskazuje zwierzęciu dwóch mężczyzn ubranych w ślubne garnitury stojących przed urzędnikiem USC. - Jeszcze tylko ci panowie wezmą ślub i zaraz potem my - mówi człowiek głaszcząc swoją "ukochaną". Na reakcję nie trzeba było długo czekać. Portal Homiki.pl natychmiast opublikował pełen oburzenia artykuł i wzór listu do redaktora naczelnego "Rzeczpospolitej" Pawła Lisickiego. "Do homofobii w „Rzeczpospolitej” zdążyliśmy się przyzwyczaić, ale tym razem przekroczona została granica chamstwa. Żądamy przeprosin na łamach "Rzeczpospolitej”! Mamy swoją godność i należy nam się szacunek" - piszą autorzy listu.
Sugerują przy tym, że w wypadku odmowy przeprosin, mogą skierować sprawę do sądu. "Przypominamy, że w 2006 roku w poznańskim sądzie cztery lesbijki wymusiły na radnych PiS-u przeprosiny za porównanie homoseksualizmu do zoofilii" - piszą. W akcję nagonki na rysownika włączyła się także Kampania Przeciw Homofobii. Działacze organizacji twierdzą, jakoby Krauze "porównał homoseksualizm do zoofilii". "To przejaw nie tylko ignorancji i homofobii, ale również po prostu braku kultury" - piszą jej liderzy. Co na to Andrzej Krauze? O całej sprawie dowiedział się od nas. Na zarzut, że porównuje homoseksualizm do zoofilii, wybuchnął śmiechem. - To tylko pokazuje, że rysunek jest słuszny i że udało mi się pokazać cały absurd tzw. związków partnerskich - powiedział portalowi Fronda.pl. Rysownik przypomniał, że w niektórych krajach już dziś otwarcie działają stowarzyszenia zoofilów i pedofilów, którzy domagają się legalizacji swoich zboczeń. - Jestem przekonany, że za kilkadziesiąt lat część z nich, zwłaszcza "miłośnicy zwierząt" osiągną swój cel - powiedział. Andrzej Krauze jest czołowym polskim rysownikiem. Jego rysunki ukazują się w najbardziej znanych tytułach na świecie, takich jak "New York Times", "Sunday Telegraph", "Guardian", "Times", "Observer". Krauze nie obawia się żadnych konsekwencji swojego rysunku. - Mieszkam i tworzę w Wielkiej Brytanii. Tutaj rysunki satyryczne (z wyjątkiem dotyczących tematyki islamskiej) traktuje się jak satyrę, a nie pole do walki - twierdzi rysownik. Kierownictwo „Rzeczpospolitej” nie chce komentować tej sprawy.
Ani szkoła, ani telewizja nie zastąpią rodziców.
Temat wpływu telewizji na nasze życie i nasze zachowania jest tak szeroki, że trzeba by mu poświęcić osobne rozważania. Tym razem chciałam zająć się pewnym programem, na który natrafiłam zupełnie przypadkowo, gdy pewnego poranka poszukiwałam interesującego programu informacyjnego. W TVP2 około 9 rano w programie „Pytanie na śniadanie” prowadzono rozmowę na temat edukacji seksualnej. Jednym z dwóch gości, zaproszonych do rozmowy, była prof. Magdalena Środa, znana ze swojego zdecydowanego stanowiska nie tylko w sprawach praw kobiet, ale i powszechnej edukacji seksualnej. Drugi gość - młody zakonnik, po ubiorze przypuszczam, że dominikanin - nie miał najmniejszych szans na przeforsowanie odmiennych od pani profesor racji. A szkoda, bo kto inny jak nie osoba duchowna powinna sprzeciwić się postulatowi powszechnej edukacji seksualnej w szkołach! Postulat z entuzjazmem podchwyciła prowadząca program Paulina Smaszcz-Kurzajewska, rozpaczając, że jest matką dwójki dzieci i tak na dobrą sprawę to one niewiele wiedzą o „tych” sprawach. Pani Kurzajewska jest promowana w kolorowych magazynach dla rodziców jako specjalistka od wychowania, sama zresztą chlubi się tym, że jest w pierwszej kolejności matką, a dopiero później dziennikarką. Jednak z jej wypowiedzi wynika jasno, że reprezentuje ona odłam rodziców „postępowych”, którzy chętnie angażują się w różne akcje i kampanie społeczne związane z dziećmi, dużo mówią o swoim rodzicielstwie, ale, niestety, zaczyna im brakować czasu na realizowanie promowanych przez siebie postaw wychowawczych. Liczą więc na to, że państwo, przez instytucje oświatowe, przejmie ich obowiązki wychowawcze jeżeli nie w całości, to przynajmniej w części. W sytuacji, gdy dziecko niedomaga w jakimś obszarze wychowawczym, tacy rodzice z oburzeniem zrzucają winę na złą politykę oświatową państwa, na szkołę i nauczycieli.
Nie wiem, na ile i czy w ogóle jest szansa przekonać takich rodziców, że to, iż ich dzieci mają niewielką wiedzę na temat swojej seksualności, to przede wszystkim ich wina. Bo to rodzice, dzięki bliskiej więzi z dzieckiem, powinni bez zażenowania i fałszywego wstydu rozmawiać o tym z dziećmi. Edukacja seksualna nie powinna być jedynie technicznym wykładem na temat popędu seksualnego u ludzi - jak chcą ją widzieć „fachowcy” - ale powinna odwoływać się do wartości, takich jak miłość, odpowiedzialność za siebie i drugą osobę. Nie wyobrażam sobie, by o tak delikatnych i tak ważnych zarazem kwestiach rozmawiał z dzieckiem nauczyciel, który nie zna mojego dziecka tak dobrze jak ja, który przygotowuje uniwersalny scenariusz lekcji dla wszystkich - nie zważając na konstrukcję psychiczną i dojrzałość swoich uczniów, ich wrażliwość, a wreszcie ignorując całkowicie ich indywidulane potrzeby w tym zakresie. Jako przedstawicielka rodziców tradycjonalistów opowiadam się za edukacją seksualną, ale rodziców. Wielu z nich ma bowiem poważne opory przed podejmowaniem rozmów na te tematy ze swoimi dziećmi i te opory powinno się przezwyciężać przez pokazywanie rodzicom wiedzy, jak i kiedy rozmawiać z dzieckiem o sprawach seksu. Tu widzę rolę Kościoła.
Edukacji seksualnej nie można i nie powinno się sprowadzać do informowania dzieci czy młodzieży o tym, jak zapobiegać ciąży i do czego służy prezerwatywa. To niebezpieczne trywializowanie i sprowadzanie seksualności człowieka jedynie do zaspokajania zwierzęcych żądz. Żaden odpowiedzialny rodzic nie powinien się na to godzić.
Ewa Jurkiewicz
ONZ opublikowała raport wzywający do edukowania seksualnie dzieci na całym świecie. Od 5 lat wzwyż.
UNESCO - czyli Organizacja Narodów Zjednoczonych do spraw Oświaty, Nauki i Kultury - opublikowała raport "Wskazówki do Międzynarodowej Edukacji Seksualnej", w którym zwraca się uwagę na to, że prawo międzynarodowe wymaga od poszczególnych państw wprowadzenia edukacji seksualnej w szkołach podstawowych i drugiego stopnia. Mówi się w nim także, że dzieci od piątego roku życia mają prawo być edukowane na temat życia seksualnego.
"Edukacja seksualna to część obowiązku edukacyjnego, jaki ciąży na instytucjach oświatowych" - czytamy w raporcie. Autorzy raportu narzekają na niski stopień wiedzy o seksie dzieci ze względu na wstyd, a także ogólny brak rozmów na temat życia płciowego i zachowań seksualnych.
Wzrastający procent rozwodów oraz dzieci nieślubnych są znakami triumfu praw człowieka we współczesnym świecie. To nie teza kabareciarza, ale jak najbardziej poważne stwierdzenie szefa Funduszu Narodów Zjednoczonych ds. Ludności Arie Hoekmana, którym podzielił się niedawno podczas konferencji w Meksyku. Esencję wystąpienia przekazał serwis „LifeSiteNews”. W swojej wypowiedzi Hoekman nawiązał do niedawnego spotkania rodzin w tym mieście. Otworzył je meksykański prezydent Felipe Calderon stwierdzeniem, że rozpad małżeństw oraz wysoki odsetek dzieci pozamałżeńskich są jedną z przyczyn wzrostu przemocy w Meksyku, bo tylko rodzina jest skutecznym pasem transmisyjnym przekazującym wartości następnym pokoleniom. Hoekman skrytykował takie podejście, nazywając je konserwatywnym. Stwierdził natomiast, że to, co niepokoi obrońców rodziny, jest tak naprawdę triumfem cywilizacji praw człowieka oraz oznacza zanik rodziny patriarchalnej. Słowa Hoekmana spotkały się natychmiast z odzewem obrońców tradycyjnej rodziny. Leonardo Casco - członek Papieskiej Rady ds. Rodziny stwierdził, że jego wypowiedzi odsłaniają prawdziwy charakter agendy ONZ, która jest „armią biurokratów w służbie śmierci”.
Lublin: ZABRONIĄ UCZYĆ DZIECI W DOMU?
Z urzędnikami nie ma żartów - państwo Kopciowie z Lublina, będą prawdopodobnie musieli przestać uczyć swoje dzieci w domu, ponieważ pedagogom nie podobają się ich metody wychowawcze. Radosław i Anna Kopciowie od dwóch lat uczą swojego syna Korneliusza w domu. Teraz chcą objąć homeschoolingiem także sześcioletnią córkę. Aby było to możliwe, muszą przedstawić w szkole wyniki badań przeprowadzonych w Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej. Rodzina udała się więc w tym celu do PPP nr 4 przy ul I Armii Wojska Polskiego w Lublinie. Opinia psychologa dr Antoniny Gutowskiej i pedagoga mgr Doroty Wieczorek, którą rodzice otrzymali w środę, okazała się dla nich prawdziwym zaskoczeniem.
- W wyniku przeprowadzonych badań psychologiczno-pedagogicznych stwierdza się, że korzystniejszą formą edukacji dla Kornela jest nauczanie w szkole niż nauczanie domowe - można przeczytać w dokumencie dotyczącym syna. To samo zresztą, orzeczono w przypadku córki. To dziwny wniosek z badania, które dowiodło, iż „ogólny rozwój intelektualny dziecka kształtuje się na poziomie wysokim i jest harmonijny. (…) Kornel ma szeroki zasób wiadomości, bogate słownictwo oraz dobrą umiejętność definiowania słów”. Podobnie psycholog i pedagog piszą o Lidii.
Dlaczego więc rodzice nie mogą uczyć swoich dzieci, skoro „poziom intelektualny Lidii oraz opanowane przez nią umiejętności kształtują się na poziomie wyższym od przeciętnego, co świadczy o skutecznym sposobie przekazywania wiedzy przez rodziców”? Odpowiedź jest prosta: rodzice stosują nieodpowiednie metody wychowawcze, czyli kary fizyczne. Rodzicom zaproponowano nawet „udział w warsztatach edukacyjnych dotyczących wychowywania dzieci metodą bez przemocy”. Ponadto pojawia się argument o braku socjalizacji dziecka. Kornel ma bowiem dwie siostry i żadnego kolegi w swoim wieku.
- To się zgadza - mówi w rozmowie z portalem Fronda.pl Anna Kopeć, matka dzieci. - Mój syn koleguje się z dziećmi w nie swoim wieku. Jego największy przyjaciel jest młodszy od niego o rok. Tak się złożyło, że w kręgu naszych znajomych nie ma rodzin z dziećmi, które byłyby rówieśnikami Korneliusza. Ale przecież nie zamykamy go w domu i ma także kolegów na podwórku. Ponadto chodzi dwa razy w tygodniu na skałki do szkoły i tam ma kontakt z rówieśnikami - mówi ucząca w domu matka.
A kary cielesne? - Jeśli karzemy fizycznie, to, w sensie biblijnym: za otwarty bunt przeciwko rodzicowi - mówi Anna Kopeć portalowi Fronda.pl. - Moje dziecko było przed testem regularnie przesłuchiwane - skarży się. - Pytano je o to, czy kocha matkę, nawet o to, ile razy wychodzimy z nim na spacer. Teraz mój syn czuje się źle z tą sytuacją. A my czuliśmy się głęboko upokorzeni tak brutalnym wkraczaniem w intymność naszej rodziny - dodaje Kopeć.
Zdaniem matki Korneliusza i Lidii, decyzja pedagoga i psychologa była czysto ideologiczna i zasadzała się na negatywnym stereotypie nauczania domowego. - To wyraz ogólnej tendencji wtrącania się urzędników do życia rodziny, które w konsekwencji ją niszczy - uważa Anna Kopeć. - Po badaniu naszych dzieci, usłyszeliśmy od pani Gutowskiej zdanie „macie Państwo bardzo zdolne dzieci, szkoda byłoby je zmarnować”. Odczytaliśmy to jako groźbę - dodaje kobieta.
Zdaniem Anny Kopeć nie bez znaczenia dla sprawy może być jej zaangażowanie społeczno-polityczne. Organizowała ona bowiem w Lublinie protesty przeciwko obniżeniu wieku szkolnego. Teraz kandyduje do Parlamentu Europejskiego z listy Unii Polityki Realnej w województwie lubelskim.
Państwo Kopciowie nie składają jednak broni. - Będziemy odwoływać się od tej opinii, nie mamy w końcu wyboru - stwierdza Anna Kopeć.
Stefan Sękowski
Dyskryminacja rodziny.
Niedawno w mediach podano, że w Polsce już co piąte dziecko rodzi się poza małżeństwem. Według danych Głównego Urzędu Statystycznego, na które powołali się autorzy doniesień, obecnie w naszym kraju jest pięć razy więcej dzieci nieślubnych niż przed 30 laty. Wzrost liczby nieślubnych dzieci był szeroko komentowany. Podkreślano, że ulega zmianie tradycyjny model rodziny i pojawienie się dziecka niekoniecznie oznacza ślub. Powtarzano modne w niektórych środowiskach stwierdzenie, że „liczy się miłość, a nie papierek” i „ślub nie jest do niczego potrzebny”. Niektórzy utyskiwali, że do Francji, w której poza małżeństwami rodzi się więcej dzieci niż w małżeństwach, jest nam jeszcze bardzo daleko… Przyczyn zwiększania się odsetka dzieci urodzonych poza małżeństwem jest wiele. Zazwyczaj pomija się jednak milczeniem czynnik prawno- ekonomiczny. Tymczasem w Polsce pełna rodzina jest dyskryminowana przez państwo, a konkubinaty z dziećmi czy samotni rodzice z dziećmi są preferowani. Na przykład system podatkowy w Polsce jest antyrodzinny. W 2004 r. rząd SLD doprowadził do znowelizowana ustawy o świadczeniach rodzinnych, w taki sposób, że opłacalne stało się bycie samotnym rodzicem albo rozwód, gdyż osoby samotnie wychowujące dzieci w przeciwieństwie do pełnych rodzin uzyskały przywilej w postaci wspólnego opodatkowania z dzieckiem. Ta jawna niesprawiedliwość spowodowała lawinowy wzrost rozwodów (tzw. socjalnych) oraz zjawisko samotnych matek, które żyją ze swymi partnerami, ale nie zawierają małżeństwa bo stracą na tym finansowo. Jakby tego było mało, w przyjętą w czasach rządów PiSu ustawę przywracająca Fundusz Alimentacyjny, wpisano zasadę dzielącą w Polsce dzieci na "lepsze" i "gorsze". Bowiem dzieci wychowywane przez samotnych rodziców są uprzywilejowane - mają znacznie korzystniejsze kryteria dochodowe, od których zależy zasiłek, niż dzieci w rodzinach pełnych. Dzieci samotnych matek korzystają też w wielu gminach ze znacznie korzystniejszych zasiłków socjalnych niż dzieci z pełnych rodzin. Tymczasem Trybunał Konstytucyjny stwierdził, że dzieci muszą być traktowane jednakowo niezależnie od tego, czy rodzice ich się rozwiedli, czy też nie. Jeżeli ktoś prowadzi działalność gospodarczą to nie może od strony podatkowej zatrudnić na umowę o pracę w swojej firmie współmałżonka (oczywiście konkubinę czy konkubenta może) i odliczyć kosztów zatrudnienia od podstawy opodatkowania. Gdy mąż spowoduje wypadek samochodowy, w którym ucierpi żona - współpasażerka, nie należy się jej odszkodowanie z obowiązkowej polisy OC. Natomiast gdy jedzie z obcą osobą, np. z „przyjaciółką” to ona otrzymuje odszkodowanie.
W świetle obowiązującego prawa każdy radny, wójt, burmistrz czy prezydent miasta w Polsce ma obowiązek złożyć specjalne oświadczenie. Precyzyjnie wyjaśnia w nim, czy jego współmałżonek i inne bliskie osoby (rodzeństwo, szwagier, rodzice) prowadzą działalność gospodarczą i czy korzystają z majątku gminy, w której składający oświadczenie jest samorządowcem. Musi złożyć też oświadczenie, czy współmałżonek jest zatrudniony w instytucjach podległych organowi, w którym jest radnym albo wysokim urzędnikiem. Dlaczego osoba publiczna żyjąca z kimś w konkubinacie nie musi składać takiego oświadczenia? Jeżeli w polskim systemie prawnym obowiązuje zasada jawności i osoba publiczna musi ujawnić swoją sytuację materialną i osobistą oraz istnieje ustawowe domniemanie, że sytuacja zawodowa współmałżonka może mieć wpływ na działanie jej współmałżonka pełniącego funkcję publiczną, to dlaczego osoba zamieszkująca z konkubentem ma być zwolniona z tego domniemania? Czy to nie jest jawna dyskryminacja instytucji małżeństwa względem tak zwanych wolnych związków? Państwo - jak wynika z tego bardzo skrótowego przeglądu ma nastawienie antyrodzinne, co jest ewidentnie sprzeczne z Konstytucją. Zastanawiające, że politycy, którzy tak bardzo lubią podkreślać, że zależy im na dobru rodziny, nawet gdy dojdą do władzy nie robią nic by zmienić ten jawnie niesprawiedliwy stan.
Jan Maria Jackowski
Maria Valtorta (1897-1961) - wizjonerka i przyjaciółka Boga.
KILKA SŁÓW O HISTORII «POEMATU»
Ta wielka współczesna mistyczka jest autorką znaczącego dzieła, liczącego ponad 15 tysięcy stron. Część, zawarta w 10 tomach, która została przetłumaczona na francuski, nosi tytuł, może niezbyt dobrze dobrany, Ewangelia, jaka została mi objawiona (włoski tytuł: Poemat Boga-Człowieka). Inne pisma - dostępne jedynie po włosku, np. Quaderni z lat 1943-50 - liczą około 2400 stron. Można tu jeszcze wspomnieć Księgę Azariasza oraz Wyjaśnienia do Listu św. Pawła do Rzymian.
To wspaniałe dzieło miało już swoich poprzedników takich jak Mistyczne Miasto Boże Marii z Agredy (XVII wiek), a przede wszystkim dzieło Katarzyny Emmerich, spisane przez Klemensa Brentano na początku XIX wieku. U Marii Valtorty rzuca się w oczy jasność przesłania, obiektywna jakość i głęboka duchowość.
Przypomnijmy sobie kilka etapów z jego historii. W 1949 roku tekst rękopisu Poematu został przedstawiony papieżowi Piusowi XII, który oświadczył: "Publikujcie, kto przeczyta, ten zrozumie." Odradził jednak opatrzenie dzieła przedmową, która mówiłaby o jego nadprzyrodzoności: "Nie jest konieczne wydawanie opinii o pochodzeniu dzieła: czy jest nadprzyrodzone czy nie. Kto przeczyta, ten zrozumie. Wspomina się o licznych wizjach i objawieniach. Nie wypowiadam się, które są autentyczne, choć są wśród nich takie, o których można powiedzieć, że są prawdziwe."
Pierwsze 4 tomy ukazały się w Wydawnictwie Pisaniego w latach 1956-59. Zaś 6 stycznia 1960 Dekret Świętego Oficjum wprowadził to dzieło na Indeks. Zakaz cofnięto w 1962 roku po licznych interwencjach i świadectwach, szczególnie kard. Bea, dawnego przełożonego Instytutu Biblijnego oraz spowiednika Piusa XII.
W roku 1966 usunięcie przez Pawła VI artykułów 1399 i 2318 z Kodeksu Prawa Kanonicznego zniosło wymóg starania się o kościelną zgodę dla publikowania pism tego rodzaju. "Kościół zawierza dojrzałości sumienia wiernych" - stwierdził dekret Pawła VI.
ŚWIADECTWA CZYTELNIKÓW
Oto świadectwo prałata Pasquale Marchi, dawnego sekretarza Pawła VI: "Kiedy Jego Świątobliwość (Paweł VI) był arcybiskupem Mediolanu, przeczytał jeden tom Poematu Boga-Człowieka. Mówił mi, jak bardzo go cenił, i wysłał mnie, abym spowodował umieszczenie całego tego dzieła w księgarni diecezjalnego seminarium".
Można by mnożyć nazwiska czytelników, których zdobyło sobie dzieło Marii Valtorty. Należeli do nich między innymi Padre Pio oraz mariolog Gabriel Roschini, który stwierdził: "Wszystko, co przeczytałem w tak wielu książkach o Maryi, wydaje mi się takie papierowe w porównaniu z portretem, jaki przedstawiła Maria Valtorta." Nie staram się tu dokonać teologicznej oceny dzieła Marii Valtorty, lecz jedynie stwierdzam, jakie skutki wywołuje u Czytelników jego lektura.
PIĘKNO BOGA-CZŁOWIEKA W «POEMACIE»
W toku rozwiniętych opisów, którym mogłoby grozić niebezpieczeństwo ukazywania samej tylko ludzkiej natury Chrystusa, Jezus - znany z Ewangelii - ukazuje się w pełni jako człowiek i jako Bóg. Można by powiedzieć: "Ja" Jezusa ukazuje się naszym oczom u Valtorty bez uszczerbku zarówno dla realizmu konkretnych szczegółów jak i dla wspaniałej tajemnicy, jakiej nasz wzrok nie potrafi ogarnąć. Ten obraz Boski i ludzki nosi piętno szczególnego piękna, a przede wszystkim prawdy, zadziwiająco nasyconej życiem. Wszystkie osoby opisane w Poemacie - od Dziewicy Maryi po Judasza, przez Apostołów i święte niewiasty - są tak bardzo prawdziwe. Czytelnik ma wrażenie, że zna osobiście miejsce i osoby. Widzi je niemalże przed swoimi oczyma jak w filmie. Matka Boga, tak bardzo obecna na tych stronicach, jest arcydziełem, któremu nie można się oprzeć i rozumie się lepiej, co dla Syna znaczyła Matka. Pozostaje Ona w centrum nie jak ikona, lecz jak wizja pełna życia.
Quaderni i komentarze do Listu do Rzymian przynoszą pouczenie dane przez Chrystusa Marii Valtorcie, które można porównać z Dialogami Katarzyny Sieneńskiej. Miłość wymaga poznania: nie można kochać tego, co nieznane. Chrystus u Valtorty jest nie tylko bliski i cudowny, lecz stanowi także źródło pouczeń dla naszego współczesnego świata. Stajemy zmieszani wobec lekkości i głębi tej katechezy, pełnej mocy, udzielającej nagle nieoczekiwanego blasku najmniejszym słowom z Pisma Św. Czytelnik - pouczony w ten sposób i porzucający przyzwyczajenia - czyta następnie z nowym spojrzeniem Ewangelię, którą przekazuje nam tradycja. Wchodzi w jej tajemnicę.
WARTOŚĆ DZIEŁA W OBECNYM CZASIE
Obecnie, gdy różne książki teologiczne poświęcone osobie Jezusa niszczą samą istotę Objawienia - przedstawiając rzekomo prawdziwego Chrystusa - dzieło to ma szczególną wartość. Niestety, zostało ono w dużym stopniu zlekceważone, chociaż odpowiada na wszelkie zarzuty ukazując Jezusa w Jego czasie. Najlepszą przedmowę do Poematu dał sam Jezus w rozdziale 38 tomu 10, zatytułowanym "Pożegnanie z dziełem":
"Dzieło to nic nie dorzuciło do Objawienia, lecz wypełniło luki, które powstały z przyczyn naturalnych oraz z woli nadprzyrodzonej. A jeśli spodobało mi się zrekonstruować obraz Mojej Boskiej Miłości - jak czyni to ten, kto rekonstruuje mozaikę, układając oderwane lub brakujące kawałki dla przywrócenia jej doskonałego piękna - i jeśli postanowiłem uczynić to właśnie w wieku, w którym ludzkość spieszy się w kierunku przepaści ciemności i przerażenia, to czy możecie mi tego zabronić?"
Dzieło to jest łaską, która została nam udzielona w chwili, gdy pod pretekstem naukowości lub przez prostą i zwykłą niewiarę, niektórzy - rzekomo odbudowując przesłanie Ewangelii z kawałków odrywanych to tu, to tam - okaleczają ją, tworzą z niej martwy obraz. Kultura śmierci, o której mówi Jan Paweł II, wyrządza straty nie tylko poza Kościołem, lecz czyni spustoszenie także i pośród tych, na których ciąży obowiązek niesienia naukowego wyjaśniania i nauczania. Valtorta nic nie dorzuca do Objawienia, lecz daje nowe światło w Jego służbie, aby walczyć z zalewem ciemności i uczestniczyć w ten sposób w ocalaniu dusz.
AKTUALNA SYTUACJA «POEMATU» VALTORTY
W 1985 roku kardynał Ratzinger, prefekt Kongregacji Doktryny Wiary, zwrócił się listownie do kardynała Siri, arcybiskupa Genui, "potwierdzając słuszność potępienia dzieła Marii Valtorty i uważając za niepożądane jego rozpowszechnianie dla uniknięcia szkód, jakie dzieło to mogłoby wywołać u prostych ludzi."
W roku 1992 sekretarz Konferencji Episkopatu Włoch Dionigi Tettamanzi zażądał oficjalnie od wydawcy włoskiego, aby na pierwszej stronie dzieła określono wyraźnie, iż "wizje i dyktanda, jakie są zapisane, nie mogą być uznane za mające pochodzenie nadprzyrodzone, lecz powinny być uważane za formę literacką, jaką autorka posłużyła się dla opowiedzenia po swojemu o życiu Jezusa."
Można by próbować usprawiedliwiać tę rezerwę chęcią uniknięcia niebezpieczeństwa utożsamiania - przez niektóre osoby - dzieł M. Valtorty z samą Ewangelią. Ta postawa rezerwy nie przestaje jednak stanowić prawdziwego konfliktu sumienia dla czytelnika, który wie, że Valtorta stale kładzie nacisk na nadprzyrodzony charakter swego przesłania. Ona nie jest autorem, lecz jedynie przekazicielką. Możemy nawet powiedzieć, że dzieło przekracza w sposób oczywisty możliwości jej kobiecej inteligencji, nie posiadającej wykształcenia teologicznego, a w szczególności - biblijnego, czego sama daje dowody.
PRÓBA WYJAŚNIENIA
Od wiernych wymaga się szacunku dla postawy ostrożności Magisterium, która w tym wypadku nie łączy się z zakazem. Dzieło Valtorty faktycznie nie jest nową Ewangelią. Trzeba sobie jednak w tym samym czasie uświadomić, iż nie ma w nim również nic z pobożnej fikcji mającej źródło w fantazji. Sama Maria Valtorta wyznaje:
"Zapominam natychmiast słowa, choć trwają wydane mi polecenia, a w duszy pozostaje światło. Jednak szczegóły natychmiast znikają. Gdybym - w godzinę później - miała powtórzyć to, co usłyszałam, nie przypomniałabym sobie nic więcej poza jednym lub dwoma ważnymi zdaniami. Wizje zaś pozostają żywe w moim umyśle, ponieważ sama na nie patrzyłam. Wizje muszę dostrzegać. Pozostają więc bardziej żywe w mojej myśli, która musiała się wysilać, by je zanotować takimi, jakie były."
Pisma kanoniczne mają wartość powszechną dla wszystkich wieków i dla wszystkich dusz. Teksty mistyczne, w które obfituje historia Kościoła, mają bardziej ograniczone przeznaczenie co do czasów i dusz. Można sądzić, że dzieło Marii Valtorty jest szczególnie dopasowane do potrzeb naszego czasu, przesyconego obrazami z pseudo-teologii. Z Valtortą nie wchodzimy w interpretacje symboliczne, lecz stajemy się świadkami wydarzeń i czytamy opisy oraz rozmowy takiej jakie one są. Osoby, szczególnie Jezus, wypowiadają się długo, lecz wypowiedzi te pozbawione są banalności.
BOŻE DROGI POROZUMIEWANIA SIĘ Z CZŁOWIEKIEM
Inna wielka mistyczka, której proces beatyfikacyjny jest w toku, Conception Cabrera de Armida (1862-1932), w swoim Dzienniku również zapisała słowa o sposobie, w jaki doświadcza natchnienia: "Sposób, w jaki Ja się udzielam, nosi na sobie znamię Jedności, ponieważ w Bogu, który jest Jeden tak mają się rzeczy, uproszczone ze wszystkich stron. Na przykład nagle odbijam się w twojej duszy jak w krysztale. Odznaczają się w niej te Boskie promienie, a ty pod ich wpływem widzisz, kontemplujesz i rozumiesz. Następnie przy udziale twej inteligencji nadajesz im formę słowną, podczas gdy Ja - nie ingerując w to - pozostawiam ci możliwość dopasowania ich z mniejszą lub większą trafnością. Jednak od pierwszego oświecenia pozostawiłem w tobie sedno, istotę, fotografię rzeczy ci komunikowanej. Przekazujesz ją więc przy pomocy swej duszy, poprzez twe zdolności intelektualne, i tak przelewasz je na papier. W takim sposobie komunikowania się Boga ze swoim stworzeniem nie ma błędu, jeśli można tak powiedzieć. Nie mieszają się do niego ludzkie skłonności, te, które zaciemniają i zniekształcają ślady Boga w duszy aż do ich zatarcia." (Dziennik Conchity, matki rodziny, str. 129, wyd. francuskie)
Ten ważny tekst można również odnieść do Marii Valtorty, zapisującej Quaderni lub komentarze do Listu do Rzymian. Zaś co do Poematu to sposób przekazu jest odmienny, ponieważ nie chodzi jedynie o słowa, lecz także o długie wizje zapisywane natychmiast. Katarzyna Emmerich także widziała rozgrywające się sceny z życia Jezusa, jednak jej "piórem" był Klemens Brentano. Maria Valtorta sama zapisuje to, co widzi. Nie potrafiłaby zrobić tego z pamięci. Jej autobiografia ukazuje, jak pisała sama, i uderza nas różnica pomiędzy stylem tekstów natchnionych a jej własnym sposobem pisania.
Dla zilustrowania różnych form porozumiewania się Boga z wybranymi duszami można by przytaczać liczne świadectwa: Hildegarda z Bingen, Gertruda z Hefty, Brygida Szwedzka, Katarzyna Sieneńska, Katarzyna z Genui, Franciszka Rzymska, Maria od Wcielenia, Ursulina. A za naszych dni: Gabriela Bossis, Maria Sevray, Angelika Millet.
Obecnie charyzmaty te są szczególnie liczne i w niczym nie są do siebie podobne, jak tylko w tym, iż zdradzają to samo źródło natchnienia. Mam tu na myśli Vassulę Ryden czy Marię-Benedyktę Angot. Wydaje nam się wciąż, że już zamknął się krąg możliwych świadectw o podobnych łaskach, a tu rzeczywistość wciąż przewraca bariery i granice, jakie sami wyznaczyliśmy.
Co do Valtorty, jej sukces polega także na jakości literackiej Poematu: nie chodzi o proste upowszechnianie treści przy pomocy obrazów. Przesłanie to ma w sobie bowiem zaskakującą głębię i śmiałość wspaniałej obserwacji, która stawia nas w obliczu prawd czasem surowych lub tragicznych, lecz zawsze odpowiadających osobie Jezusa, prawdziwego Boga i prawdziwego człowieka. Ta niezgłębiona tajemnica staje się powoli duchowym doświadczeniem dla czytelnika przyciągniętego przez to świadectwo.
PROBLEM OCENY MISTYKÓW
Krytyk - powróćmy do tego delikatnego tematu - powinien być nie tylko teologiem, lecz także mistykiem, zdolnym uchwycić nadprzyrodzoną obecność, jaka inspiruje wszystkie te teksty. Jeśli bowiem odnajdujemy w nich dłużyzny, trzeba je przypisać niemożności autora, by systematycznie ogarnąć tak wiele obrazów i scen. Jednak słabość ta sama w sobie staje się znakiem prawdziwości ukazującej rzeczywistość wizji.
Przypomnijmy na koniec fragment z Ewangelii, który mówi: "Mąż Jej, Józef, który był człowiekiem sprawiedliwym i nie chciał narazić Jej na zniesławienie, zamierzał oddalić Ją potajemnie" (Mt 1,19). Urząd Nauczycielski w konfrontacji z mistykami znajduje się czasami w sytuacji Józefa, który nie wiedział, że Maryja nosi w sobie dzieło Ducha Świętego. W danym momencie, rzeczywiście nie zawsze jest łatwo rozeznać to, co autentyczne, i jesteśmy świadkami różnego rodzaju "oddalania z ostrożności". Trzeba jednak dobrze odróżnić uzasadnioną ostrożność od niewiary, która charakteryzowała postawę faryzeuszy. Im Chrystus powiedział: Dlaczego Mi nie wierzycie? "Kto jest z Boga, słów Bożych słucha" (J 8,47).
W tym duchu wypowiada się Pius XII: "Publikujcie, kto przeczyta, ten zrozumie". Jego rada nie traci na aktualności i nie boi się krytyki. Raczej pobudza, by coraz lepiej uczestniczyć w światłości pochodzącej od Boga i od tych, którzy jak kryształ przyjmują to światło. Patrick de Laubier
SMUTNE DZIECIŃSTWO
Jej rodzice pochodzili z Lombardii. Rodzina często zmieniała miejsce zamieszkania, zgodnie z przydziałem szwadronu jej ojca, Giuseppe (1862-1935), oficera kawalerii. Ojciec, głęboko religijny i wrażliwy, żywił gorącą miłość do córki Marii, ulegając jednakże w sprawie jej wychowania autorytaryzmowi małżonki, Isidy Piovaravanzi (1861-1943), nauczycielki francuskiego, agnostyczki, samolubnej i surowej. Matka nie okazywała czułości swemu dziecku. Powierza ją, ledwie narodzoną niańce, a następnie guwernantce, która choć przywiązana do dziecka, opuszczała ją bez skrupułów, udając się na spotkania z licznymi kochankami.
Maria ma półtora roku, kiedy rodzina przenosi się z Caserta do Faenza, a cztery lata, gdy przybywa do Mediolanu w 1901 r. Tu zostaje umieszczona w szkole kierowanej przez zakonnice. Jej pierwsze spotkanie z Panem miało miejsce, gdy nie miała jeszcze 5 lat. To od tej chwili zdecydowała, z całą gorliwością, na jaką było ją wtedy stać, że będzie „pocieszać, kochać i naśladować Jezusa z całego serca, całym duchem i całą duszą, ofiarując Mu wszelkie cierpienia, jakie spotkają ją w życiu".
LATA NAUKI I DORASTANIA
W szkole Maria jest stale najlepszą uczennicą, nie tylko dzięki zdolnościom, lecz także dzięki zapałowi ducha. Kocha szczególnie to, co wiąże się z literaturą do tego stopnia, że wydaje się jej normalne napisanie dziesięciu różnych wypracowań na ten sam temat! Jedno dla siebie, a dziewięć dla kolegów z klasy, którzy niezbyt radzą sobie z tą dziedziną wiedzy. W r. 1907 rodzina Valtortów przeprowadza się do Voghera, gdzie Maria uczęszcza do szkoły publicznej, a równocześnie uczy się francuskiego u sióstr. Mając 8 lat przyjmuje sakrament bierzmowania, udzielony przez kard. Ferrari, później błogosławionego, a w r. 1908 przystępuje do I Komunii św.
Maria nie ma zbytnich zdolności matematycznych, tymczasem jej matka, która przyjęła zwyczaj sprzeciwiania się córce, a nawet uprzykrzania jej życia, zmusza ją do uczęszczania do szkoły technicznej, prowadzonej przez Siostry Miłosierdzia z Monza. Jednakże Maria lubi się uczyć, a przez swe zdeterminowanie, siłę charakteru, gotowość i prawość, staje się punktem odniesienia dla swych kolegów z klasy. Jej profesorowie chętnie stawiają ją za wzór innym. Otrzymuje dyplom. Po opuszczeniu szkoły przeprowadza się z rodzicami do Florencji.
W międzyczasie ojciec przechodzi na wcześniejszą emeryturę z powodu kłopotów ze zdrowiem. W jego towarzystwie, we Florencji, Maria podziwia piękno miasta. Bardzo lubi te wspólne spacery. Matka zaś zleca jej wykonywanie wszelkich ciężkich prac, wykorzystując ją bardziej niż służącą.
SZUKAJĄC DROGI ŻYCIA...
Najpoważniejszy konflikt, jaki wybuchł pomiędzy matką a córką, miał miejsce, gdy Maria stawszy się piękną szesnastolatką, zakochała się w Robercie, młodzieńcu z dobrej rodziny w Bari. Ten, ukończywszy studia humanistyczne, znajdował się we Florencji w celu badań pierwszych pisarzy włoskich. To miłość wzajemna, silna i czysta. Maria zwierza się matce z uczuć do młodego człowieka, matka zaś nie znajduje nic lepszego jak okazanie jej swej wściekłości. Później w autobiografii Maria opowie: „To wtedy moja matka zdarła ze mnie brutalnie zasłonę mojej niewinności czystej dziewicy. Tak to dowiedziałam się, że mężczyzna i kobieta mogą razem zgrzeszyć. Dotąd tego nie wiedziałam. Obnażenie przede mną zła życia bez litości dla moich szesnastu niewinnych lat było największą krzywdą i ostatecznie oddzieliło mnie od tej, która mnie wydała na świat."
Pomimo to Maria nadal akceptuje dokuczającą jej matkę, aby zachować wierność ofierze życia, jaką złożyła Bogu, jako dziecko. Począwszy od 1917 roku przez 18 miesięcy służy jako pielęgniarka - wolontariuszka z Siostrami samarytankami w szpitalu wojskowym we Florencji. Oddaje się wyłącznie służbie chorym i niczemu innemu. Jeśli jest tam to po to, żeby przynieść ulgę w cierpieniach, a nie po to, żeby znaleźć męża. Powie później, że dzięki tej pracy, poczuła się bliżej Pana.
TRAGICZNY WYPADEK
Wydarzenie, które ostatecznie przypieczętowało jej los rozegrało się 17 marca 1920 r. Marię podziwiano i zalecano się do niej z powodu jej urody. Podczas gdy przechadzała się z matką blisko domu, podszedł do niej młody fanatyczny anarchista i z okrzykiem: „Śmierć bogaczom i wojskowym!" uderzył ją łomem w plecy.
Maria upada i zostaje zaniesiona do domu. Spędza 3 miesiące w łóżku. Odtąd jej zdrowie jest nieuleczalnie zniszczone: straszliwe bóle, silne gorączki, zawroty głowy, wymioty, zaburzenia pracy serca, niedoczynność pracy nerek - a wszystko bez końca. W miesiącu październiku tego samego roku rodzina przenosi się do Reggio Calabria, do kuzynów Belfanti, właścicieli licznych hoteli.
Maria coraz bardziej przeczuwa szczególną misję, jaka zostanie jej przeznaczona. W tym oczekiwaniu odkrywa duchowość franciszkańską, której pozostanie wierna przez całe swe życie. W sierpniu 1922 roku rodzina powraca do Florencji. To wtedy Maria zakochuje się w młodym oficerze. Zaręczają się. Matka gwałtownie zwalcza tę przyjaźń, usiłując ją zerwać. Po raz drugi udaje się jej doprowadzić wszystko do końca. To czas, w którym Maria znosi „męki piekielne", myśli o śmierci, chce uciec z domu. Cierpienie moralne, które znosi, ma poważne konsekwencje fizyczne: silne gorączki i problemy z sercem.
JEZUS TOWARZYSZEM ŻYCIA
W roku 1924 Maria zamieszkuje z rodzicami w Viareggio, w małym domu, który stanie się ostatnim mieszkaniem w jej życiu. Prowadzi w nim życie bardzo odosobnione: przechadza się nad morzem lub po sosnowym lesie, czyni konieczne zakupy i nigdy nie zapomina o codziennej Mszy św. i komunii.
W tym czasie uświadamia sobie, że towarzyszem jej życia będzie Jezus. Odczuwa coraz większą wspólnotę z Nim. Ostatecznie zrezygnowawszy z założenia własnej rodziny, pragnie wstąpić do Zgromadzenia św. Pawła. Pojmuje jednak, że nie tam jest jej miejsce.
Po przystąpieniu do Akcji Katolickiej w 1929 roku zajmuje się działem kulturalnym młodzieży. Jej konferencje przyciągają tłumy, nawet niewierzących. Oprócz tego uczy katechizmu dzieci i chorych. W tamtym okresie składa ślub czystości, ubóstwa i posłuszeństwa. Nieco później w 1931 roku odnawia akt ofiarowania siebie Bogu, złożony w dzieciństwie.
Jeśli aż dotąd cierpienia fizyczne i moralne nie zostały jej zaoszczędzone, odtąd Kalwaria będzie coraz bardziej cierpka. 4 stycznia 1933 roku z wielkim trudem Maria może po raz ostatni wyjść z domu. Począwszy od kwietnia już nie wstaje z łóżka.
W maju 1935 roku Marta Diciotti przybywa do domu Valtortów. Wierna guwernantka i pielęgniarka stanie się bliską przyjaciółką i pozostanie u boku Marii aż do jej śmierci.W następnym miesiącu Marię dotyka śmierć ojca, którego kocha i opisuje jako „człowieka w stopniu najwyższym szanującego swe obowiązki, bardzo cierpliwego, zawsze gotowego przebaczać zniewagi i odpłacać dobrem za zło". Ta śmierć wywołuje w Marii ogromny ból, potęgowany zachowaniem matki, która po wyczerpaniu repertuaru scen spóźnionej miłości staje się bardziej okrutna i despotyczna niż dotąd. Nawet jako osoba przykuta do łóżka Maria służy jako autorytet dla wątpiących, cierpiących, zasmuconych. Każdy otrzymuje od niej radę, pomoc, pociechę, jakich nie znalazłby gdzie indziej. W roku 1943 ojciec Romualdo Migliorini, ze Zgromadzenia Serwitów Najświętszej Maryi Panny, jej ojciec duchowny, uświadomiwszy sobie, że znajduje się w obliczu duszy nadzwyczaj wyposażonej w charyzmaty, prosi ją o napisanie autobiografii. Maria waha się, wreszcie czyni to z posłuszeństwa. Zgon matki, który nastąpił w tym samym roku, pozwala jej swobodniej pisać o pewnych sprawach. Maria zaczyna pisać, ręcznie, w zeszytach, które opiera na zgiętych nogach. Tak ujawnia się jej nadzwyczajny talent literacki. Tak przecież uzdolniona w szkole, miała dotąd jedynie okazję pisać listy do krewnych i przyjaciół.
SPOTKANIA Z PANEM
Marta Diciotti, guwernantka i pielęgniarka, bardzo szanuje intymność Marii. Choć wie, że w jej pokoju rozgrywają się tajemnicze wydarzenia, nigdy nie pozwala sobie na stawianie jej pytań na ten temat. To sama Maria zwierza się, że Jezus się jej ukazuje od czasu do czasu przy łóżku i dyktuje jej, a ona zapisuje słowo w słowo. Zdarza się też, że Jezus ukazuje jej jakieś sceny, które ma sama wiernie opisać. Maria utrzymuje, że „dyktanda" są względnie mało męczące i wymagają od niej niewielkiego wysiłku, przeciwnie do wizji, które bardzo ją męczą, gdyż chce, zgodnie z poleceniem Pana, skrupulatnie opisać w najdrobniejszych szczegółach wszystko co widzi. To zaś wymaga wielkiego wysiłku obserwowania i potem opisania.
NIEZWYKŁE ŻYCIE CODZIENNE
Dni Marii są wypełnione aktywnością, nie ma bezczynności. Budzi się o godzinie 6. Po odmówieniu modlitw porannych, prosi Martę o przyniesienie jej rzeczy do naprawy, do szycia. Często mówi: „Któż to wie, czy dziś ktoś przyjdzie? Kto wie, gdzie mnie zabiorą i co mi pokażą!" Nagle odkłada robótkę krawiecką, bierze zeszyt i pióro i zaczyna pisać. „W takiej chwili - powie później Marta Diciotti - pojmuję, że jest przy niej ktoś, kogo ja nie widzę. Wychodzę z pokoju zostawiając ich samych."
To dzieje się i za dnia, i w nocy. Marta, kiedy zdarza się jej przebudzić w nocy, często zauważa, że w pokoju Marii pali się światło, a Maria pisze. Budząc się kilka godzin później lub o świcie, Marta widzi, że jej przyjaciółka nadal pisze. Działo się tak niezależnie od warunków otoczenia: w czasie straszliwych cierpień fizycznych, znoszonych przez Marię, podczas bombardowań II wojny światowej, w upale lata i w chłodzie zimy.
DZIEŁO JEJ ŻYCIA
Maria mówi, że większość dyktand przekazał jej Jezus, niektóre - Matka Najświętsza, apostołowie. Twierdzi, że uczestniczyła we wszystkich wydarzeniach z życia Jezusa. Istotnie, pomiędzy 1943 rokiem a 1947 zrodziło się dzieło monumentalne: „Poemat Boga-Człowieka", składający się z siedmiu opasłych Ksiąg. Oprócz tego głównego dzieła, powstały „Il Quaderni", zredagowane między rokiem 1943 a 1950, autobiografia, Komentarz do Listu św. Pawła do Rzymian, Księga Azariasza zawierająca komentarze do mszy św. w dni świąteczne oraz kilka innych książek.
Temu, kto jeszcze o tym nie wie, należy się wyjaśnienie, iż „Poemat Boga-Człowieka" to rodzaj nadzwyczajnego reportażu, w którym Maria Valtorta wydaje się być niewidzialnym świadkiem wydarzeń. Z życia Jezusa opisała praktycznie wszystko. Zresztą Maria twierdzi, iż Jezus nazywa ją „małym Janem", jakby była piątym Ewangelistą. Znajdują się tu szczegóły dotyczące narodzin Maryi, Jezusa, rozmowy Maryi z Józefem, spotkania prywatne i publiczne nauczanie, podróże, mnóstwo szczegółów z życia oraz charakterystyka osób z Ewangelii, wstrząsająca postać Judasza, w którego zawiedzionym sercu dojrzewa odrzucenie Jezusa i postanowienie zdrady, całe życie publiczne Zbawiciela: kazania, cuda, narastający konflikt z faryzeuszami, ukrzyżowanie, zmartwychwstanie, wniebowstąpienie. Potem - zesłanie Ducha Świętego. Nawet życie Maryi jest opisane w szczegółach: od tęsknoty jej matki, Anny, za dzieckiem, przez Jej narodziny, pobyt w Świątyni, towarzyszenie w misji Synowi aż do straszliwej udręki pod krzyżem, a wreszcie - wniebowzięcia.
W „Il Quaderni" powraca często prorocki temat wielkiego oczyszczenia i Nowej Pięćdziesiątnicy, w zgodzie z innymi prorockimi objawienia współczesnego czasu, wizje życia pierwszych chrześcijan, dalsze ich losy po wniebowzięciu Maryi, wizje śmierci męczenników: znanych i mniej znanych.
Dzieło Marii Valtorty stanowi arcydzieło chrześcijańskiej literatury mistycznej wszechczasów i stało się już po kilku latach jednym z bestsellerów światowej literatury religijnej. Dzieła dostępne są w całości jedynie po włosku, w części zaś po francusku, niemiecku, angielsku, hiszpańsku, flamandzku.
Pisma Marii Valtorty, poza tym, że stały się celem systematycznego oczerniania nie do uniknięcia, pochodzącym od środowisk racjonalistycznych, sprzeciwiających się wszelkiej bezpośredniej ingerencji Nieba, są źródłem licznych nawróceń dla jednych, dla innych - źródłem radości wewnętrznej. Tak jest z tymi, którzy cenią ich oryginalność, świeżość, smak i doznają pociechy swych serc zranionych lub spragnionych lepszego poznania Boga.
Choć wybitne osobistości Kościoła przyjęły zgodność jej pism z wiarą Kościoła i aktualnym stanem wiedzy w dziedzinie religii, to jednak fakt, że Maria Valtorta ujawnia niezliczone epizody nie wspomniane w Piśmie Świętym wywołuje zrozumiałe, wynikłe z ostrożności, zastrzeżenia. Pochodzą one od tych, którzy mają obowiązek strzec depozytu wiary i przekazywać ją wiernie przyszłym pokoleniom, bez zmian lub dodatków. Umiejmy jednak korzystać z tych objawień, aby lepiej pojąć to, co zapisali Ewangeliści oraz inni autorzy święci.
Maria Valtorta była świadoma sceptycyzmu, który towarzyszy w sposób nieunikniony tego typu objawieniom. Wypełniwszy swą misję z gotowością i wręcz heroizmem, oddaje się Panu, żeby poznano ten skarb. Sama ogranicza się do modlitwy oraz ofiary aż do śmierci, która przyjdzie 12.10.1961 r.
Przez 10 ostatnich lat życia na tej ziemi, w przeciwieństwie do życia najpierw w najwyższym stopniu aktywnego, Maria staje się coraz bardziej milcząca i praktycznie izoluje się od świata. Jedynie jej promieniejąca twarz potwierdza niezmiennie pogodę ducha, wywołaną pokojem Pana, który ją zamieszkuje. W kilka lat po śmierci, w 1973, zwłoki Marii Valtorty zostały przeniesione do kościoła Zwiastowania we Florencji i tam spoczywają do dnia dzisiejszego.
ZNAKI WIARYGODNOŚCI
Jednym z licznych aspektów, które przekonują o autentyczności jej objawień są opisy miejsc, zwyczajów i obyczajów, ubiorów, narzędzi pracy itp. z epoki, w której żył Jezus Chrystus w Palestynie. Maria opisuje skrzyżowania dróg i ich rozwidlenia, określa granice wojskowe, zróżnicowane uprawy rolne, w zależności od terenu, mosty rzymskie na rzekach i strumieniach, źródła płynące lub wysuszone zależnie od pory roku. Sygnalizuje nawet różnice wymowy pomiędzy mieszkańcami różnych okolic Palestyny. Każdej miejscowości nadaje nazwę. O ile fundamenty licznych miejscowości zostały odkryte po śmierci Marii Valtorty i doskonale zgadzają się z opisami, jakie poczyniła, o tyle inne pozostają jeszcze nieznane.
Maria opisała 228 wędrówek Jezusa po Palestynie. Te 228 podróży - które przecież mogłyby być wymyślone - wydają się jak zorganizowane przez agencję podróży bardzo doświadczoną! W pierwszym bowiem roku życia publicznego Jezus przemierzył (zgodnie z trasą opisaną przez Marię) 2132 km, w drugim - 2144 km, w trzecim - 2255 km.
OPIS MĘKI JEZUSA
Na koniec zacytujmy jeszcze świadectwo prof. Nicola Pende, specjalisty światowej sławy w dziedzinie patologii oraz endokrynologii, gorliwego katolika i czytelnika zafascynowanego dziełem Marii Valtorty: „To co wzbudziło we mnie najwyższy podziw i autentyczne zaskoczenie to mistrzostwo eksperta, z jakim Valtorta opisuje zjawisko, jakie niewielu lekarzy potrafiłoby opisać: scenę agonii Jezusa na krzyżu. Ogromny ból skurczowy, jaki znosił Odkupiciel z powodu ran głowy, rąk i stóp, które podtrzymywały resztę ciała, co powoduje, w opisie Valtorty, skurcze całego ciała, zesztywnienie tężcowe piersi i członków, co wcale nie mąci ani umysłu, ani woli Pana, a wyraża najsilniejszy ból fizyczny, wywołany najgorszą z męczarni. Całość agonii Jezusa opisana w tym dziele ukazuje dobrze, że to ogromne cierpienie ciała zatrzymało oddech i pracę serca Syna Człowieczego. Współczucie i wzruszenie ogarniają chrześcijanina czytającego te wspaniałe stronice."
OPINIA PAPIEŻA
Wszystko, co można powiedzieć o pięknie i głębi zawartości pism Marii Valtorty streszcza się ostatecznie w zdaniu wypowiedzianym przez Wikariusza Chrystusowego Kościoła - Ojca Świętego Piusa XII. Jak podało „Osservatore Romano" 26 lutego 1948, w czasie audiencji specjalnej udzielonej ojcom Andrea M. Cecchin, Corrado Berti i Romualdo M. Migliorini, teologom z Zakonu Serwitów Najświętszej Maryi Panny, opiekunom Marii Valtorty, starającym się o publikację jej dzieła i proszącym najwyższy autorytet Kościoła o opinię w tej sprawie, powiedział: «Opublikujcie to dzieło takie jakie jest. Nie ma potrzeby wydawać opinii o jego pochodzeniu. Kto przeczyta, ten zrozumie...»
Niech ta kolejna rocznica urodzin Marii Valtorty będzie okazją dla tych, którzy jeszcze nie znają tego nie mającego sobie równych dzieła, aby się z nim zapoznać. Zaczerpną z niego bogate pouczenie, odnowienie gorliwości i uwielbią Pana za uzupełnienie dla nas, żyjących pod koniec XX w., przedstawienia Jego życia danego nam w czterech Ewangeliach.