Rozdział 2
Oczy mające w sobie, to coś.
Wziąwszy głęboki, poważny wdech, wkroczyłam do klasy, wciąż kurczowo trzymając harmonogram w jednej, spoconej ręce. Z lewej i prawej strony można było zobaczyć, jak uczniowie przepychali się obok mnie, aby zająć swoje miejsca. Spojrzałam na dół, na kartkę, którą trzymałam, przypominając sobie, że zdenerwowanie w tym momencie, jest całkiem na miejscu. Nowa szkoła, nowi uczniowie… wszystko do czego musiałam się przyzwyczaić. Korytarz A, napisane było na harmonogramie. Pokój 312. Właśnie tutaj. Znów spojrzałam na rzędy ławek przede mną.
I nagle go zobaczyłam. Siedział w drugim rzędzie, na trzecim siedzeniu. Wspaniałe oczy. Spojrzał na mnie dziwnie, wyglądało to tak, jakby zdziwił się, widząc mnie tutaj, a jego spokojne spojrzenie przyciągnęło moją uwagę. Kimkolwiek był, obserwował mnie tak intensywnie, że ledwo mogłam oddychać. W skrócie mówiąc, przestraszyłam się. Gwar ucichł i wszystko, co teraz słyszałam, to walenie własnego serca. Harmonogram prześlizgnął się przez moje palce i znalazł się na podłodze, przy moich nogach.
Wspaniale. Nie spędziłam w Winterhaven nawet pełnej doby, a już robiłam z siebie idiotkę. Zaczerwieniłam się, gdy schyliłam się po kartkę. I nagle zobaczyłam je, niecały cal dzielił je od mojej twarzy - te oczy. Nie całkiem niebieskie, ale też nie całkiem szare.
- Chyba to upuściłaś - powiedział, całkowicie wybijając moje myśli z głowy. O mój Boże, jeszcze ten głos… głęboki, miękki, z nutką akcentu. Może brytyjski? Byłam całkowitą nogą w rozpoznawaniu akcentów.
Moje serce podskoczyło, gdy zobaczyłam, że mój harmonogram znalazł się w jego rękach. Z jakiegoś nieznanego mi powodu, cofnęłam się, aby zwiększyć dzielący nas dystans. Niechętnie podniosłam wzrok, aby zobaczyć, że wciąż mnie obserwuje.
Pierwszą rzeczą, którą zauważyłam, gdy na niego spojrzałam, była jego bladość, jego skóra była doskonała, z wyjątkiem ciemnych obwódek pod jego oczyma. Miał pełne usta, a jego nos był lekko zakrzywiony, jak gdyby złamał go jakiś rok temu, ale nie do końca został ustawiony na właściwe miejsce. Pod czapką dostrzegłam złociste, kręcone blond włosy wystające spod kołnierzyka. I te jego oczy… Siłą stłumiłam westchnienie. Były bardziej niebieskie, niż szare, z cienkimi, czarnymi rzęsami. Większość dziewczyn zabiłaby, za takie rzęsy.
Zaschło mi w ustach. Odchrząknęłam, obawiając się tego, że gdy spojrzę na niego, nie będę w stanie oderwać od niego wzroku.
- Dzięki - udało mi się powiedzieć, wyciągając jedną rękę po harmonogram.
Podał mi go, próbując ścisnąć mnie za rękę.
- Nazywam się Aidan Gray - powiedział. - Witamy w Winterhaven.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, zniknął, wracając niepostrzeżenie przez inne miejsca na jego własne. Trzęsąc głową z wrażenia, znalazłam wolne miejsce w pierwszym rzędzie, stawiając torbę przy biurku.
Opadłam na plastikowe siedzenie, wyciągnęłam długopis wraz z zeszytem, utrzymując wzrok na swym biurku, podczas, gdy wszyscy mnie otaczający szeptali coś między sobą.
Aidan Gray. Walczyłam ze sobą, o wypowiedzenie tych słów na głos, aby usłyszeć, jak zabrzmią wypowiedziane przeze mnie. O Boże, traciłam zmysły. Albo to, albo nagle stałam się płytką osobą. Nie byłam pewna, co było gorsze.
Spojrzałam w górę, kiedy wysoki, łysiejący mężczyzna w tweedowej marynarce, wkroczył do sali z teczką w ręku. Nauczyciel. Miałam przynajmniej taką nadzieję, bo siedzenie w klasie bez żadnych zajęć jeszcze przez kilka minut, mogło spowodować, że odwróciłabym się i spojrzała na niego. Aidan Gray.
W klasie zrobiło się cicho, kiedy ten mężczyzna usiadł za biurkiem, przeglądając każdy kawałek jak roztargniony profesor, walczący ze stosem różniastych kartek. Wyciągnął okulary z drucianymi oprawkami, oczywiście, wkładając je podczas studiowania, małego kawałeczka papieru. Potakując sam do siebie, podniósł wzrok znad biurka, a jego oczy szybko przestudiowały salę, zanim dotarły do mnie.
Przełknęłam ślinę, nerwowo bawiąc się długopisem.
- Mamy nową uczennicę - powiedział, pochylając się ku mnie. - Musisz być Violet McKenna.
Odchrząknęłam, czerwieniąc się.
- Tak, proszę pana.
- Tutaj napisane jest, że twoja mama została mianowana na pomocnicę sekretarza generalnego, w ONZ. Hmmm., bardzo imponujące - chrząknął. Zmierzył mnie wzrokiem, z góry, do dołu, a jego krzaczaste brwi podniosły się z niedowierzania.
- I przeprowadziłaś się tutaj z…
- Z Atlanty - odpowiedziałam, marząc, aby pojawiła się jakaś ogromna dziura, która wciągnęłaby mnie do środka, nie pozwalając na upokorzenie się.
- Cóż, cieszymy się, że tutaj z nami jesteś, panno McKenna. nazywam się Dr. Penworth - powiedział, zdejmując okulary. - Panno Patterson, czy pomoże panienka, znaleźć panience McKenna drogę na jej następną lekcję?
- Oczywiście.
Dziewczyna siedząca w następnej ławce zaćwierkała, zaskakując mnie.
- Cześć - szepnęła, pochylając się do przodu. - Jestem Sophie.
Odpowiedziałam „cześć”, próbując się uśmiechnąć.
Skończywszy z upokarzaniem mnie, Dr. Penworth, wziął się do roboty.
- Czy możemy kontynuować, od miejsca, gdzie stanęliśmy?
Miałam nadzieję, że będziemy dyskutować o prawie pierworództwa, czyż nie?
Jego głos był ciągle słyszalny, kiedy mówił, a ja otworzyłam zeszyt, gdy zorientowałam się, że mam sporo zaległości i muszę się postarać, aby nadążyć za klasą.
Ta godzina minęła dość szybko. Moja ręka drżała od robienia tylu notatek, ale wciąż skupiałam się na lekcji.
Nagle, coś podobnego do dzwonów kościelnych zaskoczyło mnie tak, że upuściłam długopis. Wszyscy zamykali notatniki, pakowali torby, więc podniosłam długopis i uczyniłam to samo, co pozostali. Wstając, spojrzałam błagalnie na sąsiadkę, gotowa podążać za nią, jak szczeniaczek. Ale nagle go wyczułam, jak stał tuż przy moim prawym ramieniu.
- Pan Gray.
Dr. Pentworth zawołał radośnie. - Już w pełni zaistniałeś w tej klasie. Czy zauważyłeś, że nasza nowa studentka, potrzebuje pomocy?
Och, proszę, nie. Prawie wypowiedziałam to na głos. Jeszcze żaden chłopak, nie spowodował, że czułam się tak speszona, zupełnie onieśmielona, tak jak ten… ten zażenowany, hiperaktywny chłopak. Nie chciałam znaleźć się z nim, sam na sam, obawiając się o to, że się upokorzę, o to, że…
- Oczywiście, proszę pana - odpowiedział, i nagle poczułam, jak mój żołądek wywraca się dnem do góry. Był tak blisko, że mogłam poczuć jego oddech na swojej szyi i byłam pewna, że widział dreszcz odpowiedzi.
- Bardzo dobrze.
Dr. Penworth potaknął, biorąc się za ponowne wyszukiwanie jakichś papierów, ze swej teczki.
Zbierając się na odwagę, odwróciłam się do niego - Aidana, aby powiedzieć, że nie potrzebuję żadnej pomocy, ale on po prostu zniknął. Obróciłam się ku drzwiom, oczami przewiercając pustą salę w poszukiwaniu dziwnego chłopaka.
- Niesamowicie to robi, prawda? - usłyszałam głos dziewczyny, stojącej za mną.
Niesamowite? A może raczej dziwne?
- Sądzę, że tak to nazywasz - wymamrotałam.
- Violet, racja?
- Tak.
Potaknęłam, zdając sobie sprawę z tego, że nie wiem, jak ona ma na imię. Wleciało jednym uchem, a wyleciało drugim.
- Wydaje mi się, czy Cece jest twoją współlokatorką? Była bardzo nieszczęśliwa, kiedy wyjechała Alison.
- Alison była jej starą współlokatorką?
Potwierdziła to.
Nie mogłam powstrzymać swej ciekawości.
- Dlaczego wyjechała?
Rozejrzała się, jakby upewniając się, czy nikt nas nie podsłuchuje.
- Zeszłej wiosny, powiedziała. Jej rodzicom. No wiesz, o szkole.
- Co powiedziała? - zapytałam się, niczego nie rozumiejąc.
- Powiem krótko - pomyśleli, że zwariowała. Zamknęli ją gdzieś, z tego, co słyszałam. To znaczy, no wiesz, właśnie dlatego nic nie powinnaś mówić. Pokaż swój harmonogram, albo obydwie spóźnimy się na swoje lekcje.
Totalnie zdezorientowana, podałam jej kawałek papieru. Jej oczy szybko po nim przybiegły i następnie uśmiechnęła się.
- Feminizm w British Lit. W tym samym miejscu co ja. No chodź. Ackerman jest wspaniałą kobietą; na pewno ją polubisz.
Niepokojąc się, podążyłam za nią wzdłuż długiego korytarza, do frontowych drzwi, prowadzących do szerokiego, kamiennego dziedzińca. W samym centrum dziedzińca, stała fontanna, zakończona gargulcami, które rozpylały wodę wysoko w powietrze. Szare, kamienne łuki otaczały dziedziniec ze wszystkich czterech stron, a pod nimi znajdowały się drzwi, takie jak te, z których tu weszłyśmy, prowadząc w różne korytarze.
Gwizdnęłam z uznaniem, zapominając o wszystkich wątpliwościach.
- Wow! Przypomina… coś w stylu Harry'ego Pottera.
- Wiem. Piękne, nieprawdaż? Jak wyglądała twoja szkoła w Atlancie?
- Nie było tam nic podobnego, do tego!!! - odpowiedziałam, potrząsając głową ze zdumienia. - Po prostu kolejny, normalny dzień.
- Więc to twoje pierwsze doświadczenie ze szkołą z internatem?
- Tak.
Poszłam za nią, do korytarza naprzeciwko łuku, spod którego wyszłyśmy.
- Więc, jak się z tym czujesz? Chodzi mi o tę szkołę?
Wzruszyłam ramionami.
- Wygląda póki co, nieźle.
- Cóż, Winterhaven ma pewne sposoby, na znalezienie nas.
Zatrzymała się, przepychając się przez tłum.
Sophie. Tak właśnie miała na imię. Sophie Patterson. Wpadło mi to do głowy, tak po prostu, niespodziewanie.
- Te zasady, wyglądają trochę… przestarzale, nie sądzisz?- zapytałam, próbując ignorować ciekawskie spojrzenia, które padały na mnie, kiedy próbowałam nadążyć za Sophie.
- Na przykład, ta zasada, z komórkami?
- Cóż, lubią nazywać to, tradycją. Czy spotkałaś się już z Dr. Blackwellem? Dyrektorem?
- Tak, zeszłej nocy. Wygląda na fajnego gostka.
- Trochę dziwny, ale masz rację, jest fajny. Wszyscy go uwielbiają.
Nie mogłam oprzeć się, aby nie zadać tego pytania.
- Jak już rozmawiamy o dziwactwach, o co chodziło z Aidanem Gray'em?
Sophie westchnęła dramatycznie.
- Jest gorący, nieprawdaż?
To było niedopowiedzenie.
- Tak mi się wydaje - skłamałam, nie chcąc powiedzieć, że to jest przecież oczywiste.
- Kim on jest, gwiazdą rozgrywek, czy coś takiego?
- Nie! Aidan jest intelektualistą - najmądrzejszy uczeń w Winterhaven i to, może dużo powiedzieć o osobie. Z pewnością cię sprawdzał, czyż nie tak? Dziwne.
Wzruszyłam ramionami, próbując nie wyglądać na obrażoną tymi słowami.
- Och, nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało! - powiedziała, podając mi rękę, aby uścisnąć ją przyjaźnie.
- To tylko.. cóż, zazwyczaj, nie przywiązuje zbytniej uwagi, do nikogo. Jest typem samotnika, wiesz? Niektórzy myślą, że jest gejem, ale ja nie jestem tego taka pewna..
Oddaliła się, potrząsając głową.
- Na pewno nie jest gejem - powiedziałam, z pewnością siebie, jednak nie umiejąc powiedzieć, skąd to wiedziałam.
- Myślisz? - zapytała, z nadzieją w głosie.
- Jestem tego pewna - wymamrotałam. Ponieważ byłam takim dziwakiem, moje instynkty zazwyczaj działały prawidłowo.
- Tutaj - powiedziała Sophie, wskazując ręką na lewo. - Idź w dół tym korytarzem. Więc, co robisz?
Znów to samo pytanie. Chyba umiejętności, odgrywały poważną rolę w Winterhaven.
- Uch, jestem szermierzem. No wiesz, drużyna szermierska itp.
Przez moment, Sophie wyglądała dziwnie, jakby składała wszystko w całość.
- Sądzę, że mamy niezły program szermierski, tutaj - odpowiedziała w końcu, odchrząkając.
- Wszyscy wciąż mi to powtarzają. Może uda mi się dostać do szóstej grupki.
- Czy to nie uszkodzi twojego ramienia?
- Mojego.. mojego ramienia? - zacięłam się. Jak dowiedziała się o moim ramieniu? Czy, pocierałam go?
- Tak, kiedy dotknęłaś ręki…, cóż, zapomnij o tym. Przynajmniej uszkodzenie ładnie się zagoiło.
Mogłam jedynie przytaknąć. Dobrze się zagoiło, ale skąd wiedziała o tym? Z nerwami na pograniczu, po cichu szłam za nią, aż dotarłyśmy do sali podobnej do poprzedniej, w której spędziłam pierwszą lekcję. Wszyscy odwrócili się, kiedy weszłyśmy i poszłyśmy w stronę dwóch pustych krzeseł w trzecim rzędzie.
Oddychając głęboko, podążyłam za tłumem do kawiarni, albo jadalni, jak najczęściej nazywano to miejsce. A gdy dotarłam przyglądałam się stołom, w poszukiwaniu znajomej twarzy. Cece obiecała zatrzymać mi miejsce, tak samo jak Sophie, z którą rozstałyśmy się po drugich zajęciach. Zdecydowałam się, że zapytam o to pierwszą osobę, którą spotkam.
Podniosłam torbę, stanęłam na palcach, stukając nerwowo paznokciami. Siedząc samotnie w kafeterii, mogłabym po prostu stanąć i zakrzyczeć.
- Jestem nową dziewczyną. Gapcie się na mnie, jak będę jadła.
Po tym jak minęła godzina męki, a zapewne tylko minutka, albo dwie, wyszpiegowałam w końcu truskawkowy blond Sophie, kiedy pomachała do mnie nad tym całym zbiegowiskiem. Spokojnie westchnęłam, pośpieszając w ich kierunku. Kiedy zbliżyłam się odrobinę, zobaczyłam, że Cece też tam była, siedząc naprzeciwko Sophie. zorientowałam się, że były przyjaciółmi. To oszczędziło mi zastanowienia się z kim powinnam usiąść.
- Cześć - zawołała do mnie. - Znalazłaś nas. Właśnie miałam wysłać ekipę poszukiwawczą.
Wyciągnęła krzesło, stojące najbliżej niej.
- Więc, jak ci idzie?
- Nie tak źle, przynajmniej tak mi się wydaje - powiedziałam, zatapiając się z wdzięcznością w krześle.
- Wygląda na to, że większość uczniów chodzi na większość zajęć, więc początkowe zaciekawienie mną powoli znikało.
- Tak, mózgowcy - powiedziała Cece.
- Hej, ja też tak uważam - odpowiedziała Sophie.
- Ty to powiedziałaś, nie ja. W każdym bądź razie, zamknij się i pozwól, że was przedstawię. Wszystkich - powiedziała Cece.
- To Violet McKenna, moja nowa współlokatorka.
Dwie dziewczyny, których nigdy wcześniej nie widziałam, spojrzały na mnie.
- To Katie Spencer - powiedziała Cece, wskazując na dziarską blondynę. - Katie jest współlokatorką Sophie. A to, Marissa Tate.
Egzotycznie wyglądająca blondynka, z długimi, prostymi czarnymi włosami spojrzała na mnie gniewnie.
- Marissa, dostała pojedynczy pokój. Żadnych współlokatorek, więc trzyma się z nami.
- Hej, nic nie mogę na to poradzić, że lubię prywatność - odpowiedziała Marissa.
- Cieszę się, że was poznałam - powiedziałam, brzmiąc lepiej, niż się czułam.
Marissa, pochyliła się, aby dotknąć mojej torby.
- Och, Prada, miłe.
- Dzięki - wymamrotałam. Dostałam ją na zeszłorocznej wyprzedaży Lidze Juniorów Patsy.
- Więc… Sophie powiedziała nam, że Aidan Gray cię sprawdzał.
Powiedziała Kate, podkładając pod policzek rękę.
- Naprawdę? - zainteresowała się Cece, ze zdumienia otwierając szeroko oczy. - Żartujesz, prawda?
Sophie potrząsnęła głową.
- Nie żartuję. Podniósł głowę, kiedy tylko weszła, a drugie, to co wiesz, był przy niej szepcząc jej coś na ucho.
- Podniósł tylko mój harmonogram, to wszystko - wyjaśniłam.
- A teraz, posłuchaj tego - kontynuowała Sophie, całkowicie mnie ignorując. - Dr. Penworth zapytał, go, czy nie pomoże jej, a on się zgodził.
Przełknęłam głośno ślinę.
- Cóż, nie tak, żeby mi pomagał, żebym potrzebowała jego pomocy. Tylko, aby pomógł, mi się z tym trochę, tak jakby pogodzić, przyzwyczaić.
- Wow.
Kate usiadła z wrażenia, składając ręce na klatce piersiowej.
- Lepiej korzystaj - łap okazję, jeśli wiesz, o czym mówię.
Potrząsnęłam głową.
- Przez niego czuję się taka… zdenerwowana. Nie, to nie jest właściwe słowo. Nie nerwowa, lecz świadoma jego obecności. Nie mogę tego wyjaśnić. Wiem, że byłam głupia - gadając z nim przez chwilkę.
- Hah, to nie nerwy cię nękają. - Kate wzruszyła ramionami.
- Taki właśnie jest, tak działa na ludzi.
- Działanie Aidana?
Kate uśmiechnęła się, a jej policzki zrobiły się lekko różowawe.
- Tak, powoduje, że nie możemy swobodnie rozmawiać. No dziewczyny, zabierzcie mnie stąd.
- Smutne, lecz prawdziwe - powiedziała Sophie, kiwając głową na zgodę.
- Zawstydza nas, jak cholera - dodała Marissa.
- Jenna Holley wygląda na taką, która umie się jemu przeciwstawić. Dlatego najczęściej ją ignoruje.
Kate to potwierdziła.
- Mimo tego, że wygląda jak modelka.
- Sądzę, że jest modelką - powiedziała Cece.
- Czy to nie to robi latem w Europie, albo gdzieś tam?
Kate wzruszyła ramionami.
- Tak jakbym wiedziała.
- Och, nie chciałam się wtrącać - powiedziałam, rozglądając się wzdłuż stolików ze studentami, wciąż wpierdalającymi jedzenie. - Ale… jestem głodna.
- O mój Boże, przepraszam.
Cece wstała, a pozostałe dziewczyny, podążyły jej śladem.
- Byłyśmy tak zajęte plotkowaniem, że zapomniałyśmy przynieść ci jedzenie. Więc, pójdźmy po nie.
Odłożyłyśmy torby na siedzenia i pośpieszyłyśmy wzdłuż stołówki. Na drugim końcu tego pokoju, kilka linii ciągnących się od drzwi.
- Okej - powiedziała Cece - tutaj, dostaniesz dania gorące. Wydaje mi się, że dzisiaj jest spaghetti z klopsikami. Zupę i sałatki, znajdziesz tam. Aby dostać sandwicza, musisz ustawić się w tej kolejce. Co chcesz?
Wszystkie spojrzały na mnie.
- Sandwicza, chyba.
Chwilkę później, siedziałyśmy już przy stole, z moją kanapką z kurczakiem i butelkę zimnej wody. Mój żołądek zaburczał, gdy usiadłam i zaczęłam pałaszować swoje jedzenie.
- Sophie powiedziała, że twoja matka jest gorącą prawniczką UN - powiedziała Cece, gryząc swoją kanapkę.
- No tak, coś w tym stylu - odpowiedziałam, z pełnymi ustami zapchanymi kanapką z kurczakiem, mając nadzieję, że Sophie nie będzie wnerwiona.
- Ale ona… tak naprawdę jest moją macochą. Moja prawdziwa mama zmarła, gdy byłam dzieckiem.
- A co z twoim ojcem? - zapytała Marissa. - Też jest prawnikiem?
Ten kęs nagle stanął mi w gardle.
- Nie, on.. był dziennikarzem, ale też odszedł. Parę lat temu.
- O mój Boże. Tak mi przykro - powiedziała Cece, spoglądając gniewnie na Marissę.
- Nie, w porządku - odpowiedziałam, starając się o tym nie myśleć.
- Czy zachorował? - zapytała tym razem, Sophie.
Odchrząknęłam.
- Nie. To był.. wypadek.
- Wypadek? Jak wypadek samochodowy?
- No, Sophie, przestań - powiedziała Cece. - To nie jest jakiś Wyrok. Niech Violet zje spokojnie, zresztą my też, co?
- A co z twoimi rodzicami? - zapytałam, mój głos zadrżał leciutko.
- Obydwoje są lekarzami - odpowiedziała Cece. - Tatuś jest psychiatrą, a mama jest położną. Nudne, jak cholera.
- Nie tak, jak moi. Marissa założyła jej długie, czarne pasemko włosów za ucho.
- Mój tata jest profesorem na Columbii, a mama jest kwestariuszką. Nikt nie ma takiej interesującej pracy, jak mama Kate.
- To wcale nie jest takie piękne, jak się może wydawać.
Kate zmarszczyła nos, i odwróciła się do mnie.
- Moja matka jest aktorką, gra na Brodwayu, więc pojawia się też często w TV. No wiesz, Lawand Order, coś takiego. Nie mam ojca.
- Tak, dziecko niepokalanego poczęcia NMP - zaśmiała się Sophie, wraz z przyjaciółmi.
Kate spojrzała na nią groźnie.
- Nie jestem pewna, czy takie już niepokalane.
Odwróciła się znów do mnie.
- Rzucił moją mamę, gdy dowiedział się, że jest w ciąży… ze mną.
Cece wzruszyła ramionami.
- Jego strata.
- Głupek - powiedziała Sophie.
Kate wypiła łyczek koli.
- No dobra, koniec tego. Zrobiłam matmę, i wygląda na to, że męczyłam się z tym, gdy moja mamusia grała Phantom z Opery. Może mój tatuś był Phantomem. Jakie to jest cool, czyż nie?
Cece skrzywiła się.
- Chyba powinnaś mówić zimne.
- Albo przyprawiający dreszczowiec - podpowiedziała Sophie.
- Sądzisz, że miał na sobie maskę, kiedy to robili?
Marissa zaczęła się dusić, gdyż akurat piła.
- Obrzydlistwo - powiedziała. - Nie idź na to przedstawienie.
Przez chwilę nikt nic nie mówił. Widziałam, jak Marissa obserwuje mnie kątem oka, kiedy ugryzłam kanapkę. Tak, jakby próbowała mnie do czegoś przyczepić, zastanawiała się nad.. czymś. Albo mi zaufa, albo nie - podpowiedział mój umysł. Co brzmiało dość głupio, gdyż dopiero przed chwilką się poznałyśmy. Wszystko, co zrobiłyśmy razem, to ta rozmowa.
- A co z twoimi rodzicami, Sophie? - zapytałam, próbując powstrzymać swój wzrok, od spojrzenia na Marissę. Jej wwiercający się we mnie wzrok, zaczynał powoli mnie dobijać.
- Mój tata zajmuje się finansami - zarządza funduszem hedgingowym, a mama jest profesjonalnym woluntariuszem - odpowiedziała Sophie.
- No wiesz, komitety, fundacje i inne temu podobne rzeczy.
- I mając domek w Sant Bartsie - dodała Cece, uśmiechając się od ucha do ucha.
- Właśnie to jest najlepszą tego wszystkiego częścią. Jeżeli jesteśmy dla niej miłe, możemy spędzić wiosenną przerwę, właśnie tam.
- Cece jest chwytaczem celebrytów. To obrzydliwe - powiedziała Sophie, przeczesując włosy Cece.
Cece zmrużyła oczyska.
- Tak, i kto tutaj jest obrzydliwy? Dlaczego nie sądziłaś, że to było takie obrzydliwe, gdy podglądałyśmy Leonardo Di Caprio, zeszłej wiosny? Ha?
Wszyscy zaśmiali się. Ja też. Wydaje mi się, że nie będzie tak źle - powiedziałam sama do siebie. Te dziewczyny są bardzo miłe, wszystkie bez wyjątku. Nawet Marissa, która oczywiście chciała być trochę od wszystkich lepsza.
Zaakceptowały mnie tak szybko, tak łatwo, jakbyśmy znały się już od dawien dawna i nie zamierzałam tego popsuć, ani nie chciałam, aby nikt, nawet Marissa, mi w tym przeszkodził. Wciąż uśmiechając się, przyglądałam się im, ich szczęściu. Tak. Dobrze wybrałam, stawiając na Winterhaven. Z całą pewnością, dobrze zrobiłam.
Nagle dziewczyny ucichły, i spojrzały ponad moje lewe ramię. Włosy na moim karku stanęły dęba, a ja przez chwilkę się nie ruszałam. A następnie, powoli odwróciłam się i stanęłam twarzą w twarz z Aidanem Grayem. Przełknęłam głośno ślinę, ale to wcale mi nie pomogło, gdyż zaniemówiłam na jego widok.
- Violet, prawda? - zapytał.
Odchrząknęłam, zanim odpowiedziałam.
- Tak - tylko tyle zdążyłam z siebie wykrztusić.
Patrzał na mnie, przez chwilę, i zauważyłam nagle jego lodowatość, której przedtem nie dostrzegłam. W końcu, przemówił.
- Wydaje mi się, że powinniśmy się spotkać po szóstej przerwie. Aby przejrzeć materiały z historii - dodał.
- Uch, no dobrze.
Gdzie, do cholery, podział się mój język?
- W której klasie masz szóstą lekcję?
Usiadłam, zastanawiając się nad tym pytaniem. Jeszcze nie zdążyłam się nauczyć tego na pamięć.
- Szermierka - podpowiedziała Sophie. - Nie mówiłaś, że masz szermierkę na szóstej godzinie?
- Och, tak, racja. Szermierka.
- Spotkamy się przy wyjściu z siłowni, i zobaczymy, jak ci idzie nauka.
- Dobrze. Fajnie. Dzięki - dodałam, wciąż pozostając w stanie lekkiego szoku.
Spojrzał na moją twarz, całkowicie mnie onieśmielając. To byłoby dobrą metodą na podbijanie ziem.
- A zatem, widzimy się później - powiedział i zniknął.
Powoli, odwróciłam się do stolika, gdzie wszyscy wyglądali tak samo, jak ja się czułam. Kim on do cholery był?
- Efekt Aidana - powiedziała Sophie, wzdychając.
str. 13