Zbigniew Uniłowski - „Wspólny pokój”
Powieść Uniłowskiego można rozpatrywać na kilka sposobów: jako przykład powieści naturalistycznej i obyczajowej, jako powieść z kluczem, jako częściową autobiografię autora oraz jako krytykę środowisk literackich Polski lat 30.
Naturalizm Wspólnego pokoju przejawia się na dwa sposoby: 1. w potocznym, często wulgarnym języku (w wydaniu oryginalnym wulgaryzmy wykropkowano) - mowa bohaterów odznacza się typowymi błędami językowymi, przestawioną składnią, niedbałością; charakteryzuje też w pewnym stopniu postacie, 2. w opisach czynności fizjologicznych, jak mycie się, wydalanie, wyciskanie wągrów itp., oraz opisach stosunków seksualnych i masturbacji - przez co książka bywała posądzana o propagowanie pornografii. Uniłowski nie tylko nie unika tematów zwykle przemilczanych, ale wręcz z lubością buduje wokół nich różne sytuacje: wydalanie stawia na równi z kulturą i miłością. Kluczowym elementem jest tu opis postępującej choroby Lucjana i jej wpływu na jego organizm - wyniszczenie, osłabienie silnego i zdrowego na początku powieści chłopaka. Uniłowski z sposób brutalnie dosadny opisuje zgony (samobójstwo Bednarczyka, agonia Lucjana), a scena zabijania i ćwiartowania kury na rosół nabiera symbolicznego znaczenia (życie jest pozbawione wartości, łatwe do zduszenia, śmierć na nikim nie robi wrażenia, jest czymś zupełnie naturalnym).
Wspólny pokój opisuje autentyczne postacie literatów znanych osobiście Uniłowskiemu i dlatego jest nazywany powieścią z kluczem. Początkowo autor zamierzał publikować powieść z prawdziwymi nazwiskami, dopiero za namową redaktora Kwadrygi, w której Wspólny pokój miał się ukazywać w odcinkach, zmienił je na nazwiska zmyślone. Oto prawdziwe postaci występujące w powieści:
Mieszkańcy wspólnego pokoju:
Stanisław Ryszard Dobrowolski - jako Zygmunt Stukonis
Stanisław Maria Saliński - jako Dziadzia, czyli Stanisław Krabczyński
Zbigniew Uniłowski - Lucjan Salis
Józef - student
Mieciek Stukonis - brat Zygmunta, konspirator, obleśny
Teodozja Boye - siostra Edwarda
Felicja
Władysław
Literaci spotykani w kawiarniach i restauracjach:
Lucjan Szenweld - Kazio Wermel
Konstanty Ildefons Gałczyński - Klimek Paczyński
Władysław Sebyła - Brocki
Stefan Flukowski - Turkowski
Julian Tuwim - Tamwim
Włodzimierz Słobodnik - Gawornik
Jan Szczawiej - Szczapiej
Edward Boye - Michał Bove
Jan Jakub Feldman z żoną Marią - Olafowie
Uniłowski stosuje pewien ciekawy zabieg: jeśli dana postać pojawia się choć epizodycznie w powieści, dostaje nazwisko fikcyjne, natomiast gdy mowa o jego twórczości, Uniłowski rezygnuje z konspiracji i podaje nazwisko prawdziwe. Autor wykorzystuje też autentyczne historie swoich znajomych. Opisy nędzy młodych pisarzy, ich pomieszkiwania kątem w wynajętych pokojach, są prawdziwe. Przykładem może być historia Lucjana Szenwelda (Wermela), który rzeczywiście nie miał gdzie mieszkać, a swoje tłumaczenia autorów angielskich pisał w parku na ławce. Podobnie miała się rzecz z wątkami autobiograficznymi. Lucjan Salis jest w dużym stopniu alter ego Uniłowskiego. Wspomnienia z dzieciństwa, które Lucjan umieścił w pisanej przez siebie książce, są prawdziwymi wspomnieniami Uniłowskiego. Matka pisarza chorowała i zmarła na gruźlicę, po jej śmierci kilkunastoletnim chłopcem opiekował się ojciec, który popełnił samobójstwo. Jako młody chłopak Uniłowski musiał się imać wielu ciężkich fizycznie prac. Mieszkał u ciotki, pracował w wielu miejscach. Również zachorował na gruźlicę i podobnie jak bohater Wspólnego pokoju musiał wyjeżdżać na kuracje do Zakopanego. Opis pierwszych prób literackich oraz mecenatu również pokrywa się z biografią pisarza. Uniłowski w swojej książce niejako przewidział swoją śmierć. Co prawda żył dłużej niż Lucjan Salis, a nawet w 1935 roku ożenił się z Marią Lilpop, córką znanego architekta warszawskiego, to jednak szczęście nie trwało długo - 12 listopada 1937 r. zmarł na zapalenie opon mózgowych, które było efektem niewyleczonej, odnowionej gruźlicy. Miał 28 lat.
We Wspólnym pokoju Uniłowski wiele miejsca poświęca na krytykę kondycji polskiej literatury i środowisk twórczych. Opisywane najdokładniej środowisko związane było z grupą literacką Kwadryga (zwaną też II awangardą, powiązaną z warszawskim pismem Kwadryga), twórców urodzonych w przeważającej części w okolicy roku 1910. Pokolenie to, dorastające już w wolnej Polsce, ale skażone wojną, określa się samo jako pozbawione idei. Dominuje pesymizm wynikły z osobistych niepowodzeń i nędzy materialnej. Duży wpływ na marazm i swego rodzaju zawieszenie w próżni twórczej, miały tendencje polityczne - totalitaryzm i widmo nadciągającej wojny z Niemcami, tendencje nacjonalistyczne i antykomunistyczne w Polsce, promowanie przez państwo literatury narodowej. Środowisko to pogrąża się w nihilizmie, topi smutki w alkoholu i toczy nieustające dysputy na temat roli literatury w państwie. Na celowniku kolegów Lucjana są przede wszystkim Skamandryci i nadworny pisarz rządu Kaden-Bandrowski. Uniłowski ustami Lucjana deklaruje chęć oderwania literatury od polityki i specyfiki konkretnego narodu. Chce być pisarzem europejskim, uniwersalnym, zrozumiałym nie tylko dla Polaków, ale i innych nacji: „My nie zdajemy sobie sprawy z tego, że artysta jest przede wszystkim dla świata, a potem dla narodu” - mówi Salis.
Podsumowując, Wspólny pokój to powieść obyczajowa, ukazująca wycinek warszawskiej rzeczywistości wczesnych lat 30. widzianych oczami młodego literata. Na przykładzie lokatorów pokoju ukazuje przekrój społeczny ówczesnej Polski. Operując dosadnym, naturalistycznym językiem, opisuje trudne relacje między ludźmi stłoczonymi na małej powierzchni wspólnego mieszkania - nieustanne konflikty, ale też nieliczne chwile solidarności. Poprzez opis pogłębiającej się nędzy i choroby głównego bohatera, Uniłowski kreśli przejmujący obraz trudnej sytuacji życiowej młodych ludzi, bezwzględną walkę o przetrwanie, a także wewnętrzną walkę między ambicją (zostać wielkim pisarzem) a tzw. prozą życia (aby się utrzymać, trzeba przyjąć mało ambitną pracę, np. w biurze). Wspólny pokój to powieść ponadczasowa, dostarczająca wieluinformacji o tamtym okresie, ale też wartka narracja, błyskotliwe dialogi, dramatyzm przeplatający się z komizmem i groteską, które zainteresują również współczesnego czytelnika.
Lucjan Salis - młody pisarz, powraca do Warszawy po półrocznym pobycie w Zakopanem, gdzie leczył gruźlicę
Zygmunt Stukonis - przyjaciel Lucjana, poeta
Stukonisowa - matka Zygmunta
Mieciek Stukonis - brat Zygmunta, komunista, aresztowany za działalność wywrotową
Stanisław Krabczyński „Dziadzia” - przyjaciel Lucjana i Zygmunta, pisarz-podróżnik, zamieszkuje w pokoju nieco później
Józef - student agronomii (rolnictwo i zarządzanie gospodarstwem rolnym))
Władysław Bednarczyk - student prawa, popełnia samobójstwo po niezdanym egzaminie
Edward Mokucki - student medycyny, umiera na zakażenie krwi
Felicja Stodulska - pracuje w sklepie z wędlinami
Teodozja Mokucka - siostra Edwarda, uczy się w szkole położniczej; jest kochanką Lucjana
STRESZCZENIE
Rozdział 1. Jest marzec 1930 roku. Pociągiem z Zakopanego przyjeżdża do Warszawy 21-letni Lucjan Salis, „rosły, opalony chłopak”, który spędził w stolicy Tatr ostatnie pół roku lecząc suchoty (gruźlicę). Początkowo chce iść do ciotki, ale ostatecznie decyduje się odwiedzić swojego przyjaciela Zygmunta Stukonisa, który mieszka wraz z matką, bratem i sublokatorami w mieszkaniu przy ul. Nowiniarskiej. Po przywitaniu, Lucjan decyduje się zamieszkać u Stukonisów (wcześniej pytał o taką możliwość w liście). Dowiaduje się, z kim będzie dzielił mieszkanie i ogląda alkowę, w której będzie spał. Mówi, że chce pisać - zarówno Lucjan, jak i Zygmunt są literatami mającymi na koncie pierwsze drobne sukcesy. Zygmunt pokazuje Lucjanowi swój tomik wierszy. Przyjaciele wychodzą do kawiarni „Ziemiańska”, w której Lucjan często bywał przed swoim wyjazdem. Zaczynają pojawiać się starzy znajomi: Jan Kacew, jego żona - Olafowa, Turkowski, Kazimierz Wermel. W kawiarni opowiadają sobie różne rzeczy, np. historię o rozprawie sądowej pana B. za jazdę bez biletu. Pan B. był poetą, ale rzucił pisarstwo i rozpoczął studia prawa. Wyznał sędziemu, że czuje się niesprawiedliwie osądzony, bo pomylił jedynie stacje, bilet miał, ale w inną stronę. W końcu i tak płaci karę, ale sędzia aż go przeprasza za to.
Zygmunt i Lucjan wreszcie wychodzą z kawiarni. Lucjan przygnębiony spotkaniem z innymi literatami twierdzi, że się marnują, nic nie robią, tylko piją. „Zalewamy się jak stare, wygasłe dziadygi, a przy tym... my nic nie robimy”. Zygmunt uważa inaczej - muszą się najpierw nauczyć tworzyć, poza tym pisarz to nie urzędnik, potrzebuje natchnienia, a to nie pojawia się na zawołanie. Lucjana budzą jakieś hałasy. Awantura rodzinna, Stukonisowa krzyczy na swojego młodszego syna Miećka, który wrócił do domu w środku nocy. Mieciek należy do organizacji komunistycznej, co jest powodem ciągłego konfliktu z matką, która obawia się, że sprowadzi to do jej domu policję. Lucjan poznaje też studenta - Józefa, po czym idzie spać. Tuż przed snem widzi dziewczynę brzydką pochylającą się nad Miećkiem.
Rozdział 2. Lucjan budzi się w cichym mieszkaniu. Wygląda przez okno, obserwuje żydowskich handlarzy na podwórku. Myje się, odbiera gazety od listonosza, po czym słucha koncertu młodego szewca, śpiewającego podczas reperacji obuwia arię z Aidy. Przegląda komunistyczną „Wolę Ludu”, potem książkę Kadena-Bandrowskiego: „menda na jajach literatury”. Wpada Zygmut, który opowiada o wypadku na mieście. Rozmawiają o sąsiadach. W kamienicy oprócz Stukonisów i sióstr stróżek mieszkają sami Żydzi. Przychodzi student - zaczyna się uczyć z podręcznika geodezji. Zygmunt wychodzi do kawiarni, Lucjan zostaje w domu, zastanawiając się od czego zacząć pisać swoją powieść. Ma to być książka oparta na jego życiu. Wspomina matkę - wiecznie chorą - i ojca, który próbował go jej odebrać, za którym chciał pójść, ale powstrzymał go krwotok matki. Matka - rodziców się nie kocha, tak jak nie kocha się swojej ręki. Rodzice to coś naturalnego. Wspomina śmierć matki - umarła w niedzielę o 7 rano, na wsi w domu babki. „Jadziu! Umarłaś?” Pobiegł do księdza po książeczkę, czuł, że cała rozpacz babki to udawanie, bo dawno chciała jej śmierci. Chciał się nawet utopić, bardziej by żałowali jego - sieroty, ale wyskoczył z wody.
Pojawia się dozorczyni, wesoła staruszka: „Przyszłam po meldonek”, bardzo podoba się Lucjanowi. Mówi ona, że jest panną i nigdy się nie wyda. Lucjan wychodzi na obiad w „zaswądzonej kawiarence”. Ciągle rozmyśla o swoim życiu i o tym, że nie potrafi zmusić się do żadnej pracy. Wraca do domu, gdzie lekko podpity Zygmunt namawia go do wyjścia na wódkę. Idą „Pod Merkurego”. Piją, kłócą się (o to, że Zygmunt kanalia kiedyś obraził Lucjana) i godzą, wracają dorożką do domu, Zygmunt wymiotuje, śpiewa coś, że chce do ogrodu saskiego na łabędzie. W domu Zygmunt od razu idzie spać, Lucjan jeszcze rozmawia ze Stukonisową, umawiają się na czynsz: Lucjan ma płacić 25 zł za mieszkanie, 15 zł za śniadania i 5 zł za światło. Płaci od razu za pierwszy miesiąc. W pokoju obok chichrają się panie w majteczkach. Pierwszy konflikt z Miećkiem, który bez skrępowania używa grzebienia Lucjana. Mieciek wyciąga jakieś papiery ze schowka za portretem „Dziadka” (Piłsudskiego), Stukonisowa klnie na niego, że nie wie w kogo ta cholera się wdała, milicji nasprowadza. Lucjan czyta Owidiusza.
Rozdział 3. Lucjan budzi się na kacu. Czuje, że musi się napić wody, idzie więc po szklankę do pokoju, w którym śpią kobiety (Stukonisowa i dwie panny: rudowłosa Teodozja i Felicja). Widzi rudowłosą odkrytą, z koszulą nocną podciągniętą aż po szyję. Chwilę ją obserwuje, po czym wycofuje się do swojego łóżka. Onanizuje się myśląc o dziewczynie. Rano dochodzi do kolejnej kłótni studenta z Miećkiem, który prowokująco głośno śpiewa „Międzynarodówkę” utrudniając Józefowi naukę. Józef jednak nie ma odwagi w bezpośrednim starciu z przysadzistym 19-latkiem. Lucjan obserwuje Teodozję: „Piękna dziewczyna - kariatyda”. Student rozwiewa jego romantyczne wyobrażenia, informując, że Teodozja daje się podszczypywać Miećkowi, a rok temu miała dziecko, które usunęła: „akuszerka, to sobie zepsuła”. Lucjan przygląda się Żydowi, którego wczoraj wspomógł, a ten sobie teraz pomarańczę wcina. Sam wychodzi po pomarańczę, ale kupuje jakieś gówno. Lucjan poszedł porozmawiać z Teodozją, czuje dziwną przynależność jej do siebie, pewnie dlatego, że widział ją nagą. Rozmawia z nią z grzecznością, czego ona nie rozumie, wydaje jej się, że Lucjan z niej drwi. Wraca Zygmunt, który chwali się, że zwymiotował i nie ma ani śladu kaca, radzi zrobić to Lucjanowi, który się zgadza i od razu jest mu lepiej. Dowcipkuje z Teodozją, wypytując ją czy woli brunetów, czy blondynów. Lucjan wypytuje przyjaciela o kobiety z pokoju obok. Teodozja uczy się na akuszerkę (położną), a druga, Felicja, pracuje w sklepie z wędlinami, kocha się niby w panu Józefie.
O wpół do pierwszej wychodzą z domu. Lucjan po drodze odbiera swoją metrykę od sióstr stróżek. Rozmawiają o swoim życiu, mówi, że klepią biedę, a jednocześnie sprawiają wrażenie kapitalistów: „wstajemy późno; w południe chodzimy do kawiarni, potem wraca się do domu i znów wieczorem do kawiarni”. Zygmunt odpowiada z wrodzoną niefrasobliwością: „do żadnej uczciwej pracy nie jesteś zdolny, pozostało tylko pisanie, które ci grosza nie daje”. Opisuje tryb życia młodego literata: pożyczanie, a raczej wyłudzanie pieniędzy od znajomych, aby przeżyć następny dzień. Krytykuje państwowy Fundusz Kultury Narodowej, który dotuje miernoty, a utalentowanym pisarzom pozwala umrzeć z głodu. W kawiarni spotykają Dziadzię - Stanisława Krabczyńskiego, długowłosego chudego mężczyznę o twarzy Jezusa, z nieodłączną fajeczką w ustach. To ich przyjaciel, podróżnik, który zdobył niewielką sławę zbiorem nowel marynistycznych. Dziadzia spędził większość swojego życia w Korei (ta, i dzięki temu potrafi mówić wiersze po japońskixD), dużo włóczył się po świecie, tłumaczył z rosyjskiego, pisał o morzu. Rozmawiają o jego ostatniej podróży, statkiem do Casablanki (spełnił swe marzenie). Pojawiają się bliżsi i dalsi znajomi (Paczyński, Werbel, Olafowie, Brocki), omawiają powrót Dziadzi, oglądają zdjęcia. Nagle Lucjan dostrzega pannę Leopard - piękną kobietę obracającą się w towarzystwie starszych, bogatych literatów. Panna Leopard wpatruje się w twarz Dziadzi, który odczuwa zmieszanie. Emocjonalną przemowę wygłasza poeta Klimek Paczyński - krytykuje lenistwo i zblazowanie zgromadzonych tu młodych twórców. Uważa, że spoczęli na laurach osiągnąwszy pierwsze sukcesy i nic więcej nie robią, marnują się pijąc wódkę i przesiadując w knajpach. Przemowa ta zepsuła humor towarzystwa. Zygmunt z Lucjanem i Dziadzią wychodzą. Za nimi rusza panna Leopard, wyraźnie chcąc podejść do Dziadzi - ten jednak ucieka przed nią wskakując do przejeżdżającego tramwaju, ta z kolei wsiada do taksówki i podąża za tramwajem, Lucek jest zdziwiony, Zygmunt się śmieje i mówi, by o nic nie pytał na razie. Po powrocie do domu Lucjan zaczyna pisać. Wieczorem pojawia się Dziadzia - pijany w sztok w towarzystwie jakiegoś przygodnie poznanego „przyjaciela”, rzekomo Francuza. Francuz „odwrócił się tyłem do wszystkich i począł się odlewać na piec”. Wpada Mieciek, który rozpoznaje we „Francuzie” policyjnego szpicla. Wyrzuca go za drzwi. Wszyscy idą spać. Lucjan już śpi, gdy nagle budzi go gwałtowny śmiech Zygmunta. Potem go już w sobie dusił (śmiech)(Zygmunt).
Rozdział 4. Dziadzia zamieszkuje u Stukonisów. Opowiada kolejne anegdoty ze swojej podróży, wypytuje przyjaciół, jak żyją. Lucjan czuje się źle, zauważa u siebie nawrót choroby - gruźlicy. „Choruję już od dwóch lat, miałem dwa krwotoki”. Dziadzia bagatelizuje sprawę. Z kolei Zygmunt przyznaje rację wczorajszemu występowi Klimka: „Zapijamy się tutaj, bo nudzi nas bezczynność mózgów, których wyjałowienie jest przerażające”. Lucjan wraca do pracy nad książką. W tym czasie w mieszkaniu pojawia się nowy osobnik. Jest to Edward Mokucki, syn chłopa z okolic Grodna, student medycyny. Edward jest jednym z lokatorów (o czym Lucjan wcześniej nie wiedział) i przyjechał do Warszawy na egzaminy. Lucjan wychodzi do restauracji żydowskiej na obiad - mimo że kończą mu się pieniądze, macha na to ręką. Czuje, że niewiele życia mu pozostało, że powinien robić na co ma ochotę, myśli o Leopard i Teodozji, coś musi z tym zrobić. Jest zdolny, ma talent, pragnie sławy - więc i to dostanie. Po wyjściu z restauracji widzi pannę Leopard. Podchodzi do niej i wyznaje jej miłość. Ona traktuje go z wyższością i lekceważeniem: „niech pan pójdzie do domu i położy się, dobrze będzie, jeśli pan się prześpi”. Radzi mu, żeby się czymś zajął, najlepiej studiowaniem i prosi, aby przekazał Krabczyńskiemu, żeby się z nią pilnie skontaktował. Lucjan jest wściekły. W domu zastaje tylko Teodozję. Dochodzi do zbliżenia. Teodozja wyznaje, że była dziewicą, ale tak jej się chciało, ale nie miała z kim. Kochają się raz jeszcze.
Wpada Zygmunt i obwieszcza, że dostał pracę sekretarza wojewody i wyjeżdża na prowincję. Będzie sporo zarabiał. Pojawia się Edward, Lucjan dowiaduje się, że studiuje psychiatrę, a także, że jest bratem Teodozji. Dziadzia i Zygmunt wychodzą na pożegnalną wódkę, Lucjan woli zostać w domu. Edward prowokuje Józefa (studenta) - traktuje go z wyższością, jednak to on przegrywa, studentowi udaje się go doprowadzić do wściekłości zdaniem: „Panu się sperma rzuciła na mózg, to jasne”. Józef mówi potem zgorszonemu Lucjanowi o Edwardzie: „to nałogowy morfinista i onanizuje się w dodatku. Bardzo często prowokuje mnie i potem się awanturuje”. Rano czeka Lucjana kolejna niespodzianka. Pojawia się jeszcze jeden mieszkaniec pokoju: Władysław Bednarczyk, student prawa, również ze stanu chłopskiego. Wyszedł z wojska, zamierza zdać egzaminy. Mówi Lucjanowi, że również chorował na płuca, ale wyleczył się w wojsku.
Rozdział 5. Niedziela marcowa. Lokatorzy myją się dokładnie - jest to czynność, którą wykonuje się raz w tygodniu. Mieciek jest zmuszony do umycia nóg przez matkę. Edward wtrąca się do rozmowy dwóch studentów (Bednarczyk mówi Józefowi, że synowie prostych ludzi powinni zdobywać wykształcenie i wysokie stanowiska). Stwierdza, że pospólstwo jest biologicznie nie przystosowane do osiągnięcia wyższego poziomu kultury, z kolei arystokracja dysponuje genami inteligencji odziedziczonymi po swoich rodzicach. Krytykuje Bednarczyka za to, że zamiast zostać rolnikiem jak rodzice, próbuje wyrwać się ze swojej klasy społecznej. Edward w ataku neurastenii wyznaje, że wprawdzie jego matka była prostą wiejską dziewuchą, to spłodził go arystokrata, który przekazał mu swoje geny i prawo do uważania się lepszym od pozostałych „synów ludu”. Studenci są oszołomieni bezczelnością Edwarda.
Po obiedzie dochodzi do kolejnego wybuchu za sprawą Edwarda. Zmusza swoją siostrę do wyprania mu skarpetek, uderza ją. Pojawia się Lucjan, który dwukrotnie uderza go pięścią w twarz. Edward zachowuje się dziwnie. Kładzie się na łóżku, zapala papierosa i mówi do studentów: „widzieliście jak nikczemnego ukarał szlachetny”. Lucjan rozmawia z Dziadzią o pannie Leopard. Pyta, dlaczego unika tej pięknej kobiety, której przecież na nim zależy. Dziadzia opowiada mu historię: był związany z panną Leopard, podróżowali nawet do Włoch, oświadczył się jej wreszcie. Zgodziła się, ale pod warunkiem, że nie będzie między nimi nic fizycznego. Na jednej z imprez Dziadzia widzi w kuchni swoją narzeczoną z klęczącym jej między nogami poetą Peclem. Dziadzia zerwał z nią więc i starał się jej za wszelką cenę unikać. Ostrzega Lucjana przed zgubnymi skutkami jego miłości do panny Leopard. Lucjan nie może powstrzymać płaczu.
Przyjaciele wybierają się na wódkę. W „Małej” natykają się na małżeństwo Bove. Michał Bove nie jest lubiany, uznaje się go za plotkarza i zawistnika, żona z kolei, Lucia, zachowuje się prymitywnie i hałaśliwie, zwracając na siebie uwagę otoczenia. We czwórkę wybierają się do restauracji „Herbst”. Rozmawiają o problemach związanych z wydaniem własnej książki. Lucjan zmęczony gadaniem robi sobie rundkę po restauracji. W innej sali natyka się na pannę Leopard, otoczoną jak zwykle adoratorami. Kobieta bierze go za rękę i przedstawia jako młodzieńca, który miał odwagę wyznać jej miłość. Lucjan jest zawstydzony i zły. Wyrywa się pannie Leopard i mówi powoli: „Bydlę”. Lucjan wraca do znajomych. Idą jeszcze do „Fukiera”. Potem po sprzeczce małżeńskiej u Bove, rozdzielają się. Dziadzia i Lucjan wracają do domu, kupując jeszcze po drodze kilka kiełbasek od ulicznego sprzedawcy. W końcu gubią się, szukają całą noc, Lucjan sobie odpuszcza, wraca do domu i znajduje Dziadzię kłócącego się o politykę z dozorcą. Idą spać. Majaki.
Rozdział 6. Jest lato. Panuje nieznośny upał. Studenci uczą się półnadzy. Dziadzia całymi dniami próżnuje, chociaż Lucjan próbuje go zmusić by pisał - szantażuje go, że jeśli nie zacznie, to powie jego ciotce, że nie ma żadnego dziecka, na które płaci alimenty. Jednak to nie skutkuje. Lucjan próbuje pisać, ale ma problemy z opanowaniem literackiego tworzywa, a jego powieść zaczyna się gmatwać. W dodatku coraz gorzej się czuje. W domu pojawił się mały rudy kotek, którego obserwacjom Lucjan poświęca sporo czasu, bo zwierzę zachowuje się w sposób kompletnie nieprzewidywalny. Opisane też są stosunki z Teodozją - czasem podczas zbliżenia, Lucjan wyobraża sobie, że to Leopard. Dziadzia wpada na pomysł, żeby pójść na plażę nad Wisłę.
Na plaży Lucjan z przykrością natyka się na pannę Leopard. Mówi jej, że żałuje swojego wyznania, na co ona odpowiada, że go kocha i wszystko da się naprawić. Lucjan przyznaje, że zna jej historię z Dziadzią. Okazuje się, że była to historia zmyślona, a panna Leopard szukała Krabczyńskiego, bo winny jej był 500 zł. Oszołomiony Lucjan obiecuje odwiedzić pannę Leopard. Wraca Dziadzia. Przyznaje się do kłamstwa, bagatelizuje je: „Improwizowałem, nie kłamałem. Musiałeś zaraz wierzyć”. W domu zastają dwóch agentów policji przeszukujących mieszkanie. Szukają „bibuły”, ale nic nie znajdują. Lucjan stroi się i idzie do panny Leopard. Po krótkiej rozmowie Lucjan pyta, czy mu się odda. Panna Leopard zaprzecza. „Nie, nigdy. Mam przyjaciela, z którym to robię, wiesz, takiego specjalnego”. Z Lucjanem chce utrzymywać tylko kontakty platoniczne. Lucjan wybucha gniewem, wyzywa ją od kanalii i świń. Panna Leopard wyrzuca Lucjana za drzwi.
W „Ziemiańskiej” Lucjan spotyka swoich stałych „knajpianych” znajomych. Opowiadają sobie różne anegdotki (O W. który o Norwidzie rozmawiał, winą za niedocenianie go obrzucił Polskę i został zamknięty w areszcie; O Klimku, który się urżnął i nie chciał wyjść z mieszkania, w końcu dostał lanie). Dyskusja schodzi na literaturę. Lucjan tłumaczy, że chciałby być pisarzem europejskim, a dopiero potem polskim, tworzyć rzeczy uniwersalne, zrozumiałe dla czytelników nie tylko polskich. „My nie zdajemy sobie sprawy z tego, że artysta jest przede wszystkim dla świata, a potem dla narodu”.
Rozdział 7. Jest październik. Do domu wraca Zygmunt, który stracił pracę, kiedy odwołano wojewodę za poglądy socjalistyczne. Zygmunt ma pieniądze, dostał trzymiesięczną odprawę. Pieniądze dostaje też Dziadzia jako zaliczkę na poczet nowej książki. Następują dni pijaństwa i włóczenia się po knajpach. Podczas jednej z niezliczonych imprez rozmowa toczy się wokół grupy Skamander. Bove i Zygmunt twierdzą, że skamandryci tylko wzorowali się na zagranicznych pisarzach, Lucjan broni ich, twierdząc, że owszem, wzorowali się, ale z klasą i wnieśli wiele świeżości do polskiej literatury. Libacja rozkręca się w mieszkaniu małżeństwa Bove (do mieszkania udają się, ponieważ Dziadzia chciał sprostować fakt, że niby obraził Lucię - małżonkę Michała Bove, w końcu się okazało, że zmyślała, Bove się na nią wkurzył i pokłócił). Po kolejnej zmianie lokalu Lucjan ma pierwszy od przybycia do Warszawy krwotok płucny. Chłopak zdaje sobie sprawę, jak bardzo szkodzi mu alkohol. Po dłuższej rozmowie Dziadzia postanawia zerwać z piciem. Lucjan w łóżku wspomina swoje życie: pracę ponad siły w warsztacie ślusarskim, w warsztacie szewskim, w sklepie, fabryce guzików, wreszcie w biurze, gdzie po kryjomu pisał swoje pierwsze utwory. Pozyskał nawet mecenasa, dzięki któremu miał regularnie wypłacaną pensję. Nazajutrz wezwano doktora. Lucjan opowiada historię swojej choroby. Zachorował trzy lata temu, w Zakopanem był cztery razy. Lekarz mówi, że jest z nim źle. Nakazuje leżeć w łóżku. Po wyjściu wszystkich do Lucjana przychodzi Teodozja, która wyznaje, że poddała się zabiegowi aborcji - po ich pierwszym stosunku zaszła w ciążę.
Rozdział 8. Lucjana budzi rozmowa Miećka z różowym blondynem w kożuszku. Młodzieńcy rozmawiają o cenzurze, która ponoć w Krakowie jest łagodniejsza. Mieciek każe koledze schować „bibułę” do skrytki za portretem Piłsudkiego. Ten już ma to zrobić, gdy jego uwagę odwraca rudy kotek. Słychać pukanie. Mieciek myśli, że to literaci wracają z nocnego picia i posyła blondynka do drzwi. Lucjan zorientował się, że jego przyjaciele śpią w swoich łóżkach, ale było już za późno na ostrzeżenie. Do mieszkania wchodzą policjanci w cywilu. Natychmiast znajdują kompromitujące chłopaków papiery. Policjanci zabierają na komisariat wszystkich obecnych w mieszkaniu mężczyzn. Zostają tylko Stukonisowa i Teodozja oraz Lucjan, który wymawia się chorobą. Lucjan wyobraża sobie upokorzenia, jakie by go spotkały na komisariacie. Pojawia się Teodozja, kochają się. Lucjan jest po tym bardzo osłabiony, bliski omdlenia. „Ach, widać istotnie jest źle ze mną”. Teodozja tymczasem wraca z łazienki i chwali się, że nie muszą się już obawiać niechcianej ciąży, bo znajoma nauczyła ją, jak jej zapobiegać. Lucjan bawi się ze zdradzieckim kotem, potem zaczyna fantazjować, wyobraża sobie, że jest znanym pisarzem, który nie może się opędzić od reporterów. W głowie przeprowadza sam ze sobą wywiad.
W odwiedziny przychodzi Wermel. Niby po to, by dowiedzieć się o stan zdrowia kolegi, ale tak naprawdę chce pożyczyć czyste ubranie, gdyż wybiera się do pewnej redakcji po honorarium za przetłumaczenie angielskiej noweli. Lucjan pożycza mu skarpety, kalesony i kołnierzyk. Wermel opowiada, że nowelę tłumaczył na ławce w parku. Mimo gnębiącej go biedy, jest optymistą. Pociesza Lucjana, zapewnia, że jeszcze będą dostawali wysokie honoraria, ucztowali na bankietach.
Po jego wyjściu Lucjan znów pogrąża się w marzeniach. Wracają współlokatorzy. Okazuje się, że Miećka zatrzymano za współudział w zamachu bombowym. Rozmowa schodzi na stan zdrowia Lucjana. Zygmunt obiecuje, że nie musi się kłopotać o czynsz i utrzymanie - policzą się po jego powrocie do zdrowia. Tymczasem Dziadzia jest pesymistą: „Ty umrzesz, ja się powieszę, Zygmunt zostanie ministrem, i dalej pójdzie wszystko swoim trybem”. W pokoju życie toczy się swoim rytmem. Edward robi kolejną awanturę (o pióro), studenci smażą na spółkę jajecznicę z boczkiem i się kłócą. Wieczorem wszyscy grają w karty. Edward mdleje po zepsutym zagraniu, co wzbudza lawinę śmiechu. Do domu wracają Teodozja i Felicja, które były w kinie. Tytułu nie mogą sobie przypomnieć.
Rozdział 9. Rozdział zaczyna się od znamiennego zdania: „Istotnie, coraz podlej działo się mieszkańcom wspólnego pokoju”. Lokatorzy pogrążają się w marazmie i kłótniach. Wszyscy są coraz bardziej drażliwi, z byle powodu wybuchają sprzeczki. Dziadzię odwiedza dziewczyna, której kiedyś zrobił dziecko. Domaga się pieniędzy, które obiecał na nie łożyć. Krabczyński składa jej obietnicę, że będzie wysyłał pieniądze, kiedy dziewczyna grozi, że popełni samobójstwo. Oczywiście nie ma zamiaru nic płacić, zależy mu tylko na tym, żeby sobie poszła. Ledwo uporał się z dziewczyną, pojawia się wesoły staruszek, który okazuje się być komornikiem. Żąda od Dziadzi zapłacenia zaległego rachunku z restauracji - 16,40 zł wraz z odsetkami. Dziadzia stwierdza, że nie ma zamiaru płacić. Staruszek chce więc zająć jakiś majątek Krabczyńskiego, ale okazuje się, że ten nie dysponuje żadnym majątkiem. Staruszek nie podchodzi zbyt obowiązkowo do swojego zadania. Imponuje mu, że poznał osobiście prawdziwego intelektualistę. Postanawia zapłacić za Krabczyńskiego zaległą kwotę i wysyła Teodozję po wódkę. Gdy podpici Zygmunt i Dziadzia wychodzą wraz ze staruszkiem na miasto, Lucjan zrozpaczony ogląda swoje wycieńczone chorobą ciało. Wspomina jak stracił dziewictwo z córką rejenta Zosią, na polu.
Pojawia się nowa osoba. Jest to matka Bednarczyka, dziwaczna, odziana w wiele warstw ubrań w stylu łowickim chłopka. Lucjana przeraża jej pomarszczona twarz i chytre oczka. Okazuje się, że chłopka będzie z nimi mieszkać, wybiera się na operację w związku z jakąś kobiecą chorobą (poszerzona macica). Do Lucjana przysiada się Edward. Ssie małą rankę w palcu. Opowiada Lucjanowi, że podczas sekcji zwłok młodej i pięknej samobójczyni, odbył z nią stosunek nekrofilski. Lucjan jest wzburzony, ale całkowicie bezsilny. Nie jest w stanie zareagować tak jak kiedyś by to zrobił. Edward oznajmia, że był to okrutny żart. „Chciałem się dowiedzieć, jak pan na to zareaguje. Po prostu maleńki eksperymencik”. O trzeciej wraca Bednarczyk, jest pijany. Oblał egzamin. Edward naśmiewa się z niego, uważa, że profesor zadał mu pytania na inteligencję, ale chłop taki jak on owej nie posiada. Bednarczyk bez słowa uderza go pięścią w twarz. Lucjana odwiedza Turkowski, rozmawiają o literaturze, znienawidzonym Kadenie, ale i o skamandrytach, których obaj darzą uznaniem. Wieczorem Stukonisowa pyta Dziadzię o zaległy czynsz. Ten tak odwraca kota ogonem, że zamiast zapłacić, jeszcze pożycza od niej 5 zł. Zygmunt każe oddać sobie 2 zł, bo inaczej powie matce, że Dziadzia zbujał.
Rozdział 10. „Edward umarł!” Powodem śmierci była mała ranka, do której dostał się jad trupi ze zwłok krojonej przez niego dziewczyny. Nawet siostra go nie żałuje.
Lucjan ma poważny krwotok, po którym czuje się nieco lepiej. Wygląda przez okno, widzi pogrzeb. Zastanawia się, jak straszne musi być obudzenie się w zamkniętej trumnie, zasypanej ziemią. Pojawia się panna Leopard. „Pewnie Lusiowi smutno jest tutaj samemu?” Robi mu dobrze ręką. „Maleńki, przyjemnie było?” Lucjan jest skrajnie wyczerpany i upokorzony. Żąda, by natychmiast wyszła. Pojawia się Teodozja. Zwierza mu się ze swojego życia. Martwi się, że Lucjan, pierwszy chłopak, którego pokochała, umrze i zostawi ją samą. Józef przekonuje się, że chłopka to zło wcielone. Dowiaduje się, że wsypała mu trucizny do jajecznicy, bo „zepsuł” jej syna, nauczył go onanizmu i przez to chłopak nie zdał egzaminu. Przerażony student biegnie na pogotowie na płukanie żołądka. Wraca wyczerpany - okazało się, że żadnej trucizny w żołądku nie miał.
Dziadzia obwieszcza Lucjanowi, że żeni się z panną Leopard. Lucjan zastanawia się, czy powiedzieć mu o jej wizycie, ale w końcu nie robi tego. W odwiedziny przychodzi Bove, który informuje, że rozstał się ze swoją żoną, po skandalu, jaki wywołała na raucie w ambasadzie rosyjskiej (dot. kawioru i że niby jego smrodu) Józef awanturuje się z Bednarczykiem o aferę z fałszywą trucizną. Bednarczyk ma go w nosie. Józef zwraca uwagę, że marnie wygląda. „I wiesz pan, że ja długo nie pociągnę?”, mówi Bednarczyk.
Rozdział 11. Niedziela. Dwaj studenci oglądają się w lustrze. Józef przekonuje Bednarczyka, że ten ma krzywy nos. Radzi mu, by wziął się za jakieś rzemiosło, bo dalsza nauka nie ma sensu. Lucjan obserwuje życie w pokoju. Z obrzydzeniem patrzy na chłopkę, „byłby chętnie zatłukł ją jakimś drągiem, niby niepotrzebną i szkodliwą, parszywą kotkę”. Felicja z rozmawia z Bednarczykiem na temat higieny osobistej. „Szanująca się kobieta raz na tydzień umywa się wszędzie. - Tydzień wystarczy - w sam raz”. Część z domowników wychodzi do kościoła, Stukonisowa idzie do więzienia odwiedzić młodszego syna. Lucjan trwa w męce gorączki. Bednarczyk wyciska wągry przed lustrem. „Ciekaw jestem, czy takie wągry to coś żywego, czy nie?”
Stukonisowa opowiada o swojej wizycie w więzieniu. Mówi, że Mieciek schudł i spokorniał. Obiecał, że jak go wypuszczą, weźmie się do nauki i rzuci precz zabawę w komunizm. Zygmunt unosi się gniewem, mówi, że brat jest kanalia, bo kilka dni w więzieniu sprawiło, że porzucił ukochaną ideologię. Matka wyzywa go od nierobów i pomyleńców. Lucjan pociesza ją, że Mieciek na pewno się zmieni. Trwa leniwe popołudnie. Lucjan wsłuchuje się w odgłosy z ulicy. Nagle słyszy przytłumione dźwięki z pokoju, w którym zniknął Bednarczyk z Felicją. „Parzą się! Ci przynajmniej mają zajęcie” - myśli beznamiętnie. Lucjan ogląda swoje wychudzone ciało. Wygląda jak szkielet. Zapada w sen. Z drzemki wyrywa go rzężenie i głuchy łomot. Z trudem wygrzebuje się z łóżka i wlecze do ustępu, skąd dobiegają odgłosy. Nie jest w stanie sam otworzyć drzwi. Krzyczy na chłopkę, by wezwała stróżki. Jedna z sióstr siekierą rozbija zasuwkę. W środku na pasku wisi Bednarczyk. Żyje jeszcze, ale widać, że ratunek przyszedł za późno. Wezwany lekarz tylko potwierdza zgon. Lucjan ma wrażenie, że to wszystko było przedstawieniem teatralnym: „był Bednarczyk i nie ma Bednarczyka!” Wraca Stukonisowa. Najpierw nie dowierza, co się stało w jej domu, potem godzi się z faktem z rezygnacją. Matka Bednarczyka złorzeczy: „ziemniaki się bez omasty zarło, byle go w nauce wspomagać, a tu się obwiesił, diable nasienie”. Wracają pozostali lokatorzy. Najgłośniej lamentuje Felicja, Józef jest przerażony, obwinia się: „Powiedziałem mu rano, że ma krzywy nos. Może to go przejęło?”. Zygmunt idzie do wojska, przypomina matce o kuferku - Stukonisowa chce go wziąć po Bednarczyku (zalegał za pół miesiąca) ale chłopka się nie zgadza. Dziadzia na wiadomość o śmierci studenta mówi: „Jedyne wyjście z sytuacji, w której wszyscy się znajdujemy”.
Rozdział 12. Rano wyjeżdżają Józef i chłopka. O Bednarczyku szybko zapomniano. Jest słoneczny listopadowy dzień. Lucjan, choć skrajnie osłabiony, czuje się dobrze, ma niezwykłą jasność myśli. Przychodzi lekarz. Stwierdza krótko: „Za kilka godzin umrze”. Lucjan przygotowuje się na śmierć. Nie wierzy w Boga, odchodzi więc w nicość: „wracał tam, skąd dwadzieścia dwa lata temu przyszedł, odchodził w `nieznane i niewiadome'”. Jest szczęśliwy, że nie umiera w bólu i cierpieniu, śmierć wydaje mu się teraz wybawieniem. Teodozja wraca ze sklepu z żywą kurą. Lucjan obserwuje jak zabija ją jednym ruchem podcinając gardło i wykrwawia, a potem wyrywa pierze i kroi na kawałki, które wkłada do garnka na rosół. W międzyczasie listonosz przynosi pocztówkę od znajomego Lucjana z Zakopanego. Antek obiecuje, że jak wróci do Warszawy, to razem pójdą na wódkę. Teodozja ma jeszcze nadzieję, że Lucjan wyzdrowieje. Znane są przecież przypadki takich ozdrowień - następuje przesilenie i po kilku dniach chory o własnych siłach wychodzi ze szpitala. Lucjan wspomina jak w dzieciństwie koledzy zamknęli go w kredensie. Spędził w nim kilka godzin w całkowitej ciemności czując się jak żywcem pogrzebany. Teodozja przynosi rosół, ale Lucjan nie chce jeść. Podchodzi Zygmunt, żegna się z nim. „Przechodzisz do innego świata, nie wiem, czy ci zazdrościć, czy współczuć”. Lucjan powoli zaczyna konać, słysząc jednocześnie odgłosy spożywania przez domowników obiadu. Nagle chwyta go przeraźliwy strach przed śmiercią. Chce żyć, w głowie przewalają się tysiące myśli i obrazów. Rozpoczyna się agonia. Wieczorem wraca Dziadzia. Podchodzi do łóżka Lucjana, szarpie go za rękę, pyta, dlaczego nie powiedział mu o wizycie panny Leopard. „Powiedziała mi wszystko... wykpiła mnie jak i ciebie wykpiła... bodajeś skonał... bodajeś tej nocy nie przeżył!” Nie zdaje sobie sprawy, że Lucjan właśnie umarł, szarpie już tylko martwe ciało. Zbiegają się domownicy. Dziadzia jest przerażony, Zygmunt spokojny. Przy łóżku klęczy Teodozja. Wpada stróżka, która przyszła po klucze od strychu. „Ujrzawszy zwłoki Lucjana, założyła gwałtownie ręce na piersiach, ale zaraz powiedziała prawie wesoło: - Ale tu się u was źle dzieje... Najświętsza Panienko Częstochowska!” Zakopane 1931