Wspólny pokój i inne utwory
Zbigniew Uniłowski
BN, oprac. B. Faron
Urodził się w 1909r. W Warszawie, pochodził z drobnomieszczaństwa. Do szkoły uczęszczał nieregularnie, nie uzyskał matury. Jako dziecko zetknął się z głodem, alkoholizmem i poniżeniem, to wpłynęło na jego sceptyczny stosunek do świata i ludzi. Matka zmarła na gruźlicę, opiekował się nim ojciec, ale popełnił samobójstwo. Wtedy zajęła się nim ciotka. Z powodu ciężkich warunków musiał podjąć pracę, m. in. w restauracji „Astoria”, gdzie bywali ludzie kultury i literaci, poznał Karola Szymanowskiego. Dzięki jego finansowej pomocy mógł wyjechać do Zakopanego, by tam leczyć się na płuca (chorował, jak matka, na gruźlicę), próbował tam też swych sił pisarskich. Z tego okresu pochodzą listy do Szymanowskiego.
W marcu 1930 powrócił do stolicy. Mimo problemów ze zdrowiem w Zakopanem intensywnie pracował; pisał opowiadania zebrane potem w tomie Człowiek w oknie. Pobyt ten był szkołą życia dla autora, ale poznał tam też wielu ludzi ze środowiska artystycznego. Szybko nawiązywał znajomości (poznał m. in. Iwaszkiewicza, Witkiewicza, Michała Pawlikowskiego).
Ciekawość życia i doświadczenia z dzieciństwa sprawiły, że Uniłowski nie był bezkrytycznym obserwatorem stosunków międzyludzkich, ale dostrzegał różnice społeczne, zachował sentyment do ubogiego, warszawskiego Powiśla. Jego sylwetka to zestaw antynomii; dorodna postać – choroba, towarzyskość – zaduma, powaga. W 1929 nawiązuje kontakt z Kwadrygą; bierze udział w spotkaniach, publikuje w piśmie pierwsze opowiadania (redaktorem „Kwadrygi” był wówczas Władysław Sebyła).
Zarys programu „Kwadrygi”:
- wiązanie poezji z życiem
- sprzeciw wobec bezideowości, witalizmu, biologizmu Skamandra oraz estetyzmu Awangardy.
Co łączyło Uniłowskiego z Kwadrygą? Związki były raczej luźne jeśli chodzi o programowość (bo kiedy Uniłowski pojawił się w Kwadrydze, miała już ona wyraźny program), ale przede wszystkim łączył go podobny życiorys i agresywny stosunek do życia.
Ważniejsze daty:
1932 – Wspólny pokój (konfiskata przez cenzurę w trzy tygodnie po wydaniu zwróciła uwagę na młodego autora)
1933 – Człowiek w oknie – opowiadania
1934 – wyjeżdża do Brazylii (jako stypendysta Ministerstwa Spraw Zagranicznych)
1935 – małżeństwo z Marią Lilipop, urodził im się syn, wiedli spokojne, ustabilizowane życie do czasu, gdy znów odezwała się gruźlica
1937 - Dwadzieścia lat życia – powieść, w której zilustrował swoje dzieciństwo
12 XI 1937 - umiera na zapalenie opon mózgowych mając zaledwie 28 lat.
Od książkowego debiutu do śmierci upłynęło 5 lat; w tym okresie wydał 5 książek, co w latach międzywojennych nie było zjawiskiem częstym.
II - Człowiek w oknie
Uniłowski nie jest konsekwentny. Z jednej strony podejmuje modne w pierwszym trzydziestoleciu XX w. motywy prozy fantastycznej, „niesamowite opowieści” wsparte sugestiami psychoanalitycznymi Freuda, chwyty nadrealistyczne i ekspresjonistyczne, z drugiej strony (zwłaszcza w groteskach) dominuje sceptycyzm, a nawet negacja wobec zastanej tradycji literackiej.
Opowiadanie tytułowe zbioru zawiera najwięcej elementów prozy fantastycznej. Pojawia się tu częsty wówczas motyw rozdwojenia osobowości. Opowiadanie ma konstrukcję dwudzielną:
elementy świata realnego są tłem i bodźcami implikującymi doznania Emeryka Sobla - to tzw. motyw nowelistyczny
przeżycia, halucynacja, imaginacje Sobla
Rejony penetracji narratora i przejścia od relacji zewnętrznych do przeżyć psychicznych bohatera sygnalizują charakterystyczne zwroty: „Ten mózg jest czynny”, „Teraz pracuje wyobraźnia”, „W wyobraźni jego...”, „W podświadomości Emeryka...”. Uniłowski nie wyszedł jednak poza doświadczenia nowelistyki XIXw.
Emeryk Sobeljest przeświadczony o tożsamości z wiarołomną żoną swego kuzyna, Szymona Pelca. Sobel „ma na sobie kilka sukien kobiecych, pończochy, damskie buty na obcasach”. Wygląd wyimaginowanej postaci - upodabnia się do ukochanej niegdyś kobiety. Janina mówi mu, że wygląda jak topielec, ma zsiniałą twarz. Czuje się oficerem i monarchą, by w końcu wrócić do „właściwego” wcielenia Flory i podobnie jak ona, zginąć w ekstazie religijnej, z Biblią w ręku, na dnie stawu.
Nasycenie Człowieka w oknie elementami snu i podjęcie motywów psychopatologicznych sygnalizuje zbieżność opowiadania z postulatami i doświadczeniami ekspresjonizmu i nadrealizmu. Odrzuca się istnienie układu odniesienia dla wizji, która staje się autonomicznym światem podlegającym prawom snu. Taka koncepcja prowadzi do zatarcia granicy między otoczeniem, a przeżyciami wewnętrznymi. Autor troszczy się o psychologiczną motywację wizji Sobla.
Stary zegar, Upadek logiki – maksymalna redukcja tła, motywów, chwytów fabularnych, dialogów i monologów. Można o tych utworach mówić jako o obrazkach, gawędach. Uniłowski niezbyt dobrze czuje się na gruncie filozoficznych uogólnień. Te opowiadania to pisarskie poszukiwania, mocowanie się ze słowem.
Człowiek w oknie zawiera elementy groteski, obserwujemy w nich charakterystyczna dla całej twórczości opozycje wobec życiowych snobizmów, utartych schematów literackich. Często pojawiają się w jego opowiadaniach uszczypliwe uwagi pod adresem pisarzy i poetów - Irzykowskiego, Chwistka, Rytarda. Przekształcenia nazwisk dwóch ostatnich (Chwostek, Pytard) należą do jednych z zabiegów parodystycznych.
W większości przypadków elementy parodystycznej negacji pełniły rolę służebną wobec karykatury. Swoistą odmianę parodii można też dostrzec w Streszczeniu pewnej powieści, gdzie autor podejmuje polemikę z utartym stereotypem literatury kryminalnej – kwestionuje on przeładowanie powieści kryminalnej elementami zbrodni.
Karykatura jest zróżnicowana w zależności od funkcji, jaką pełni w opowiadaniach; od racjonalnie umotywowanej kondensacji cech po absurdalną, zbliżoną do poetyki groteski, deformację. Dość często stosuje, właściwe karykaturze i w pewnym sensie grotesce, zestawienia kontrastowe, mogą się one przejawiać w kompozycji utworu lub być kontrastowymi zestawieniami leksykalnymi.Groteska jest jednak utrzymana w kategoriach realistycznych. Satyryczne czy groteskowe widzenia świata wywodzi się u Uniłowskiego najczęściej z obserwacji współczesnej mu rzeczywistości. Trudno dopatrzyć się tu podłoża filozoficznego, czy metafizyki. Rola groteski sprowadza się właściwie do negacji i prowokacji artystycznej – podejmowania drażliwych, kontrowersyjnych tematów.
Jeśli uznamy opowiadania za początek (a nie etap) w twórczości Zbigniewa Uniłowskiego, to mówić możemy o poszukiwaniach w nich własnego wyrazu artystycznego. Z jednej strony podejmuje on próby sprostania określonym wzorcom wyniesionym z młodzieńczej lektury i inspiracji przyjaciół, z drugiej – występuje z negacją schematów i ujęć literackich.
Streszczenie:
Rozdział 1. Jest marzec 1930 roku. Pociągiem z Zakopanego przyjeżdża do Warszawy 21-letni Lucjan Salis, „rosły, opalony chłopak”, który spędził w stolicy Tatr ostatnie pół roku lecząc suchoty (gruźlicę). Początkowo chce iść do ciotki, ale ostatecznie decyduje się odwiedzić swojego przyjaciela Zygmunta Stukonisa, który mieszka wraz z matką, bratem i sublokatorami w mieszkaniu przy ul. Nowiniarskiej. Po przywitaniu, Lucjan decyduje się zamieszkać u Stukonisów (wcześniej pytał o taką możliwość w liście). Dowiaduje się, z kim będzie dzielił mieszkanie i ogląda alkowę, w której będzie spał. Mówi, że chce pisać – zarówno Lucjan, jak i Zygmunt są literatami mającymi na koncie pierwsze drobne sukcesy. Zygmunt pokazuje Lucjanowi swój tomik wierszy. Przyjaciele wychodzą do kawiarni „Ziemiańska”, w której Lucjan często bywał przed swoim wyjazdem. Zaczynają pojawiać się starzy znajomi: Jan Kacew, jego żona – Olafowa, Turkowski, Kazimierz Wermel. Zygmunt i Lucjan wreszcie wychodzą z kawiarni. Lucjan przygnębiony spotkaniem z innymi literatami twierdzi, że się marnują, nic nie robią, tylko piją. „Zalewamy się jak stare, wygasłe dziadygi, a przy tym... my nic nie robimy”. Zygmunt uważa inaczej – muszą się najpierw nauczyć tworzyć, poza tym pisarz to nie urzędnik, potrzebuje natchnienia, a to nie pojawia się na zawołanie.
Lucjana budzą jakieś hałasy. Awantura rodzinna, Stukonisowa krzyczy na swojego młodszego syna Miećka, który wrócił do domu w środku nocy. Mieciek należy do organizacji komunistycznej, co jest powodem ciągłego konfliktu z matką, która obawia się, że sprowadzi to do jej domu policję. Lucjan poznaje też studenta – Józefa, po czym idzie spać.
Rozdział 2. Lucjan budzi się w cichym mieszkaniu. Wygląda przez okno, obserwuje żydowskich handlarzy na podwórku. Myje się, odbiera gazety od listonosza, po czym słucha koncertu młodego szewca, śpiewającego podczas reperacji obuwia arię z Aidy. Przegląda komunistyczną „Wolę Ludu”, potem książkę Kadena-Bandrowskiego: „menda na jajach literatury”. Wpada Zygmunt, który opowiada o wypadku na mieście. Rozmawiają o sąsiadach. W kamienicy oprócz Stukonisów i sióstr stróżek mieszkają sami Żydzi. Przychodzi student – zaczyna się uczyć z podręcznika geodezji. Zygmunt wychodzi do kawiarni, Lucjan zostaje w domu, zastanawiając się od czego zacząć pisać swoją powieść. Ma to być książka oparta na jego życiu. Wspomina matkę – wiecznie chorą – i ojca, który próbował go jej odebrać. Wspomina śmierć matki.
Pojawia się dozorczyni, wesoła staruszka: „Przyszłam po meldonek”. Lucjan wychodzi na obiad w „zaswądzonej kawiarence”. Ciągle rozmyśla o swoim życiu i o tym, że nie potrafi zmusić się do żadnej pracy. Wraca do domu, gdzie lekko podpity Zygmunt namawia go do wyjścia na wódkę. Idą „Pod Merkurego”. Piją, kłócą się i godzą, wracają dorożką do domu, Zygmunt wymiotuje. W domu Zygmunt od razu idzie spać, Lucjan jeszcze rozmawia ze Stukonisową, umawiają się na czynsz: Lucjan ma płacić 25 zł za mieszkanie, 15 zł za śniadania i 5 zł za światło. Płaci od razu za pierwszy miesiąc. Pierwszy konflikt z Miećkiem, który bez skrępowania używa grzebienia Lucjana. Mieciek wyciąga jakieś papiery ze schowka za portretem „Dziadka” (Piłsudskiego). Lucjan czyta Owidiusza.
Rozdział 3. Lucjan budzi się na kacu. Czuje, że musi się napić wody, idzie więc po szklankę do pokoju, w którym śpią kobiety (Stukonisowa i dwie panny: rudowłosa Teodozja i Felicja). Widzi rudowłosą odkrytą, z koszulą nocną podciągniętą aż po szyję. Chwilę ją obserwuje, po czym wycofuje się do swojego łóżka. Onanizuje się myśląc o dziewczynie. Rano dochodzi do kolejnej kłótni studenta z Miećkiem, który prowokująco głośno śpiewa „Międzynarodówkę” utrudniając Józefowi naukę. Józef jednak nie ma odwagi w bezpośrednim starciu z przysadzistym 19-latkiem. Lucjan obserwuje Teodozję: „Piękna dziewczyna – kariatyda”. Student rozwiewa jego romantyczne wyobrażenia, informując, że Teodozja daje się podszczypywać Miećkowi, a rok temu miała dziecko, które usunęła: „akuszerka, to sobie zepsuła”. Wraca Zygmunt, który chwali się, że zwymiotował i nie ma ani śladu kaca. Dowcipkuje z Teodozją, wypytując ją czy woli brunetów, czy blondynów. Lucjan wypytuje przyjaciela o kobiety z pokoju obok. Teodozja uczy się na akuszerkę (położną), a druga, Felicja, pracuje w sklepie z wędlinami.
O wpół do pierwszej wychodzą z domu. Lucjan po drodze odbiera swoją metrykę od sióstr stróżek. Rozmawiają o swoim życiu, mówi, że klepią biedę, a jednocześnie sprawiają wrażenie kapitalistów: „wstajemy późno; w południe chodzimy do kawiarni, potem wraca się do domu i znów wieczorem do kawiarni”. Zygmunt odpowiada z wrodzoną niefrasobliwością: „do żadnej uczciwej pracy nie jesteś zdolny, pozostało tylko pisanie, które ci grosza nie daje”. Opisuje tryb życia młodego literata: pożyczanie, a raczej wyłudzanie pieniędzy od znajomych, aby przeżyć następny dzień. Krytykuje państwowy Fundusz Kultury Narodowej, który dotuje miernoty, a utalentowanym pisarzom pozwala umrzeć z głodu. W kawiarni spotykają Dziadzię - Stanisława Krabczyńskiego, długowłosego chudego mężczyznę o twarzy Jezusa, z nieodłączną fajeczką w ustach. To ich przyjaciel, podróżnik, który zdobył niewielką sławę zbiorem nowel marynistycznych. Dziadzia spędził większość swojego życia w Korei, dużo włóczył się po świecie. Rozmawiają o jego ostatniej podróży, statkiem do Casablanki. Pojawiają się bliżsi i dalsi znajomi, omawiają powrót Dziadzi, oglądają zdjęcia. Nagle Lucjan dostrzega pannę Leopard – piękną kobietę obracającą się w towarzystwie starszych, bogatych literatów. Panna Leopard wpatruje się w twarz Dziadzi, który odczuwa zmieszanie. Emocjonalną przemowę wygłasza poeta Klimek Paczyński – krytykuje lenistwo i zblazowanie zgromadzonych tu młodych twórców. Uważa, że spoczęli na laurach osiągnąwszy pierwsze sukcesy i nic więcej nie robią, marnują się pijąc wódkę i przesiadując w knajpach. Przemowa ta zepsuła humor towarzystwa. Zygmunt z Lucjanem i Dziadzią wychodzą. Za nimi rusza panna Leopard, wyraźnie chcąc podejść do Dziadzi – ten jednak ucieka przed nią wskakując do przejeżdżającego tramwaju.
Po powrocie do domu Lucjan zaczyna pisać. Wieczorem pojawia się Dziadzia – pijany w sztok w towarzystwie jakiegoś przygodnie poznanego „przyjaciela”, rzekomo Francuza. Francuz „odwrócił się tyłem do wszystkich i począł się odlewać na piec”. Wpada Mieciek, który rozpoznaje we „Francuzie” policyjnego szpicla. Wyrzuca go za drzwi. Wszyscy idą spać.
Rozdział 4. Dziadzia zamieszkuje u Stukonisów. Opowiada kolejne anegdoty ze swojej podróży, wypytuje przyjaciół, jak żyją. Lucjan czuje się źle, zauważa u siebie nawrót choroby – gruźlicy. „Choruję już od dwóch lat, miałem dwa krwotoki”. Dziadzia bagatelizuje sprawę. Z kolei Zygmunt przyznaje rację wczorajszemu występowi Klimka: „Zapijamy się tutaj, bo nudzi nas bezczynność mózgów, których wyjałowienie jest przerażające”. Lucjan wraca do pracy nad książką. W tym czasie w mieszkaniu pojawia się nowy osobnik. Jest to Edward Mokucki, syn chłopa z okolic Grodna, student medycyny. Edward jest jednym z lokatorów (o czym Lucjan wcześniej nie wiedział) i przyjechał do Warszawy na egzaminy. Lucjan wychodzi do restauracji żydowskiej na obiad – mimo że kończą mu się pieniądze, macha na to ręką. Po wyjściu z restauracji widzi pannę Leopard. Podchodzi do niej i wyznaje jej miłość. Ona traktuje go z wyższością i lekceważeniem: „niech pan pójdzie do domu i położy się, dobrze będzie, jeśli pan się prześpi”. Radzi mu, żeby się czymś zajął, najlepiej studiowaniem i prosi, aby przekazał Krabczyńskiemu, żeby się z nią pilnie skontaktował. Lucjan jest wściekły. W domu zastaje tylko Teodozję. Dochodzi do zbliżenia. Teodozja wyznaje, że była dziewicą. Kochają się raz jeszcze.
Wpada Zygmunt i obwieszcza, że dostał pracę sekretarza wojewody i wyjeżdża na prowincję. Będzie sporo zarabiał. Pojawia się Edward, Lucjan dowiaduje się, że studiuje psychiatrę, a także, że jest bratem Teodozji. Dziadzia i Zygmunt wychodzą na pożegnalną wódkę, Lucjan woli zostać w domu. Edward prowokuje Józefa – traktuje go z wyższością, jednak to on przegrywa, studentowi udaje się go doprowadzić do wściekłości zdaniem: „Panu się sperma rzuciła na mózg, to jasne”. Józef mówi o Edwardzie: „to nałogowy morfinista i onanizuje się w dodatku. Bardzo często prowokuje mnie i potem się awanturuje”.
Rano czeka Lucjana kolejna niespodzianka. Pojawia się jeszcze jeden mieszkaniec pokoju: Bednarczyk, student prawa, również ze stanu chłopskiego. Wyszedł z wojska, zamierza zdać egzaminy. Mówi Lucjanowi, że również chorował na płuca, ale wyleczył się w wojsku.
Rozdział 5. Niedziela. Lokatorzy myją się dokładnie – jest to czynność, którą wykonuje się raz w tygodniu. Edward wtrąca się do rozmowy dwóch studentów (Bednarczyk mówi Józefowi, że synowie prostych ludzi powinni zdobywać wykształcenie i wysokie stanowiska). Stwierdza, że pospólstwo jest biologicznie nie przystosowane do osiągnięcia wyższego poziomu kultury, z kolei arystokracja dysponuje genami inteligencji odziedziczonymi po swoich rodzicach. Krytykuje Bednarczyka za to, że zamiast zostać rolnikiem jak rodzice, próbuje wyrwać się ze swojej klasy społecznej. Edward w ataku neurastenii wyznaje, że wprawdzie jego matka była prostą wiejską dziewuchą, to spłodził go arystokrata, który przekazał mu swoje geny i prawo do uważania się lepszym od pozostałych „synów ludu”. Studenci są oszołomieni bezczelnością Edwarda.
Po obiedzie dochodzi do kolejnego wybuchu za sprawą Edwarda. Zmusza swoją siostrę do wyprania mu skarpetek, uderza ją. Pojawia się Lucjan, który dwukrotnie uderza go pięścią w twarz. Edward zachowuje się dziwnie. Kładzie się na łóżku, zapala papierosa i mówi: „widzieliście jak nikczemnego ukarał szlachetny”. Lucjan rozmawia z Dziadzią o pannie Leopard. Pyta, dlaczego unika tej pięknej kobiety, której przecież na nim zależy. Dziadzia opowiada mu historię: był związany z panną Leopard, podróżowali nawet do Włoch, oświadczył się jej wreszcie. Zgodziła się, ale pod warunkiem, że nie będzie między nimi nic fizycznego. Na jednej z imprez Dziadzia widzi w kuchni swoją narzeczoną z klęczącym jej między nogami poetą Peclem. Dziadzia zerwał z nią więc i starał się jej za wszelką cenę unikać. Ostrzega Lucjana przed zgubnymi skutkami jego miłości do panny Leopard. Lucjan nie może powstrzymać płaczu.
Przyjaciele wybierają się na wódkę. W „Małej” natykają się na małżeństwo Bove. Michał Bove nie jest lubiany, uznaje się go za plotkarza i zawistnika, żona z kolei, Lucia, zachowuje się prymitywnie i hałaśliwie, zwracając na siebie uwagę otoczenia. We czwórkę wybierają się do restauracji „Herbst”. Rozmawiają o problemach związanych z wydaniem własnej książki. Lucjan zmęczony gadaniem robi sobie rundkę po restauracji. W innej sali natyka się na pannę Leopard, otoczoną jak zwykle adoratorami. Kobieta bierze go za rękę i przedstawia jako młodzieńca, który miał odwagę wyznać jej miłość. Lucjan jest zawstydzony i zły. Wyrywa się pannie Leopard i mówi powoli: „Bydlę”. Lucjan wraca do znajomych. Idą jeszcze do „Fukiera”. Potem po sprzeczce małżeńskiej u Bove, rozdzielają się. Dziadzia i Lucjan wracają do domu, kupując jeszcze po drodze kilka kiełbasek od ulicznego sprzedawcy.
Rozdział 6. Jest lato. Panuje nieznośny upał. Studenci uczą się półnadzy. Dziadzia całymi dniami próżnuje. Lucjan próbuje pisać, ale ma problemy z opanowaniem literackiego tworzywa, a jego powieść zaczyna się gmatwać. W domu pojawił się mały rudy kotek, którego obserwacjom Lucjan poświęca sporo czasu, bo zwierzę zachowuje się w sposób kompletnie nieprzewidywalny. Dziadzia wpada na pomysł, żeby pójść na plażę nad Wisłę.
Na plaży Lucjan z przykrością natyka się na pannę Leopard. Mówi jej, że żałuje swojego wyznania, na co ona odpowiada, że go kocha i wszystko da się naprawić. Lucjan przyznaje, że zna jej historię z Dziadzią. Okazuje się, że była to historia zmyślona, a panna Leopard szukała Krabczyńskiego, bo winny jej był 500 zł. Oszołomiony Lucjan obiecuje odwiedzić pannę Leopard. Wraca Dziadzia. Przyznaje się do kłamstwa, bagatelizuje je: „Improwizowałem, nie kłamałem. Musiałeś zaraz wierzyć”. W domu zastają dwóch agentów policji przeszukujących mieszkanie. Szukają „bibuły”, ale nic nie znajdują. Lucjan stroi się i idzie do panny Leopard. Po krótkiej rozmowie Lucjan pyta, czy mu się odda. Panna Leopard zaprzecza. „Nie, nigdy. Mam przyjaciela, z którym to robię, wiesz, takiego specjalnego”. Z Lucjanem chce utrzymywać tylko kontakty platoniczne. Lucjan wybucha gniewem, wyzywa ją od kanalii i świń. Panna Leopard wyrzuca Lucjana za drzwi.
W „Ziemiańskiej” Lucjan spotyka swoich stałych „knajpianych” znajomych. Opowiadają sobie różne anegdotki. Dyskusja schodzi na literaturę. Lucjan tłumaczy, że chciałby być pisarzem europejskim, a dopiero potem polskim, tworzyć rzeczy uniwersalne, zrozumiałe dla czytelników nie tylko polskich. „My nie zdajemy sobie sprawy z tego, że artysta jest przede wszystkim dla świata, a potem dla narodu”.
Rozdział 7. Jest październik. Do domu wraca Zygmunt, który stracił pracę, kiedy odwołano wojewodę za poglądy socjalistyczne. Zygmunt ma pieniądze, dostał trzymiesięczną odprawę. Pieniądze dostaje też Dziadzia jako zaliczkę na poczet nowej książki. Następują dni pijaństwa i włóczenia się po knajpach. Podczas jednej z niezliczonych imprez rozmowa toczy się wokół grupy Skamander. Bove i Zygmunt twierdzą, że skamandryci tylko wzorowali się na zagranicznych pisarzach, Lucjan broni ich, twierdząc, że owszem, wzorowali się, ale z klasą i wnieśli wiele świeżości do polskiej literatury. Libacja rozkręca się w mieszkaniu małżeństwa Bove. Po kolejnej zmianie lokalu Lucjan ma pierwszy od przybycia do Warszawy krwotok płucny. Chłopak zdaje sobie sprawę, jak bardzo szkodzi mu alkohol. Po dłuższej rozmowie Dziadzia postanawia zerwać z piciem. Lucjan w łóżku wspomina swoje życie: pracę ponad siły w warsztacie ślusarskim, w warsztacie szewskim, w sklepie, fabryce guzików, wreszcie w biurze, gdzie po kryjomu pisał swoje pierwsze utwory. Pozyskał nawet mecenasa, dzięki któremu miał regularnie wypłacaną pensję.
Nazajutrz wezwano doktora. Lucjan opowiada historię swojej choroby. Zachorował trzy lata temu, w Zakopanem był cztery razy. Lekarz mówi, że jest z nim źle. Nakazuje leżeć w łóżku. Po wyjściu wszystkich do Lucjana przychodzi Teodozja, która wyznaje, że poddała się zabiegowi aborcji - po ich pierwszym stosunku zaszła w ciążę.
Rozdział 8. Lucjana budzi rozmowa Miećka z różowym blondynem w kożuszku. Młodzieńcy rozmawiają o cenzurze, która ponoć w Krakowie jest łagodniejsza. Mieciek każe koledze schować „bibułę” do skrytki za portretem Piłsudkiego. Ten już ma to zrobić, gdy jego uwagę odwraca rudy kotek. Słychać pukanie. Mieciek myśli, że to literaci wracają z nocnego picia i posyła blondynka do drzwi. Lucjan zorientował się, że jego przyjaciele śpią w swoich łóżkach, ale było już za późno na ostrzeżenie. Do mieszkania wchodzą policjanci w cywilu. Natychmiast znajdują kompromitujące chłopaków papiery. Policjanci zabierają na komisariat wszystkich obecnych w mieszkaniu mężczyzn. Zostają tylko Stukonisowa i Teodozja oraz Lucjan, który wymawia się chorobą. Lucjan wyobraża sobie upokorzenia, jakie by go spotkały na komisariacie. Pojawia się Teodozja, kochają się. Lucjan jest po tym bardzo osłabiony, bliski omdlenia. „Ach, widać istotnie jest źle ze mną”. Teodozja tymczasem wraca z łazienki i chwali się, że nie muszą się już obawiać niechcianej ciąży, bo znajoma nauczyła ją, jak jej zapobiegać. Lucjan bawi się ze zdradzieckim kotem, potem zaczyna fantazjować, wyobraża sobie, że jest znanym pisarzem, który nie może się opędzić od reporterów. W głowie przeprowadza sam ze sobą wywiad.
W odwiedziny przychodzi Wermel. Niby po to, by dowiedzieć się o stan zdrowia kolegi, ale tak naprawdę chce pożyczyć czyste ubranie, gdyż wybiera się do pewnej redakcji po honorarium za przetłumaczenie angielskiej noweli. Lucjan pożycza mu skarpety, kalesony i kołnierzyk. Wermel opowiada, że nowelę tłumaczył na ławce w parku. Mimo gnębiącej go biedy, jest optymistą. Pociesza Lucjana, zapewnia, że jeszcze będą dostawali wysokie honoraria, ucztowali na bankietach.
Po jego wyjściu Lucjan znów pogrąża się w marzeniach. Wracają współlokatorzy. Okazuje się, że Miećka zatrzymano za współudział w zamachu bombowym. Rozmowa schodzi na stan zdrowia Lucjana. Zygmunt obiecuje, że nie musi się kłopotać o czynsz i utrzymanie – policzą się po jego powrocie do zdrowia. Tymczasem Dziadzia jest pesymistą: „Ty umrzesz, ja się powieszę, Zygmunt zostanie ministrem, i dalej pójdzie wszystko swoim trybem”.
W pokoju życie toczy się swoim rytmem. Edward robi kolejną awanturę, studenci smażą na spółkę jajecznicę. Wieczorem wszyscy grają w karty. Edward mdleje po zepsutym zagraniu, co wzbudza lawinę śmiechu. Do domu wracają Teodozja i Felicja, które były w kinie. Tytułu nie mogą sobie przypomnieć.
Rozdział 9. Rozdział zaczyna się od znamiennego zdania: „Istotnie, coraz podlej działo się mieszkańcom wspólnego pokoju”. Lokatorzy pogrążają się w marazmie i kłótniach. Wszyscy są coraz bardziej drażliwi, z byle powodu wybuchają sprzeczki. Dziadzię odwiedza dziewczyna, której kiedyś zrobił dziecko. Domaga się pieniędzy, które obiecał na nie łożyć. Krabczyński składa jej obietnicę, że będzie wysyłał pieniądze, kiedy dziewczyna grozi, że popełni samobójstwo. Oczywiście nie ma zamiaru nic płacić, zależy mu tylko na tym, żeby sobie poszła. Ledwo uporał się z dziewczyną, pojawia się wesoły staruszek, który okazuje się być komornikiem. Żąda od Dziadzi zapłacenia zaległego rachunku z restauracji – 16,40 zł wraz z odsetkami. Dziadzia stwierdza, że nie ma zamiaru płacić. Staruszek chce więc zająć jakiś majątek Krabczyńskiego, ale okazuje się, że ten nie dysponuje żadnym majątkiem. Staruszek nie podchodzi zbyt obowiązkowo do swojego zadania. Imponuje mu, że poznał osobiście prawdziwego intelektualistę. Postanawia zapłacić za Krabczyńskiego zaległą kwotę i wysyła Teodozję po wódkę. Gdy podpici Zygmunt i Dziadzia wychodzą wraz ze staruszkiem na miasto, Lucjan zrozpaczony ogląda swoje wycieńczone chorobą ciało. Wspomina jak stracił dziewictwo z córką rejenta Zosią, na polu.
Pojawia się nowa osoba. Jest to matka Bednarczyka, dziwaczna, odziana w wiele warstw ubrań w stylu łowickim chłopka. Lucjana przeraża jej pomarszczona twarz i chytre oczka. Okazuje się, że chłopka będzie z nimi mieszkać, wybiera się na operację w związku z jakąś kobiecą chorobą. Do Lucjana przysiada się Edward. Ssie małą rankę w palcu. Opowiada Lucjanowi, że podczas sekcji zwłok młodej i pięknej samobójczyni, odbył z nią stosunek nekrofilski. Lucjan jest wzburzony, ale całkowicie bezsilny. Nie jest w stanie zareagować tak jak kiedyś by to zrobił. Edward oznajmia, że był to okrutny żart. „Chciałem się dowiedzieć, jak pan na to zareaguje. Po prostu maleńki eksperymencik”.
O trzeciej wraca Bednarczyk, jest pijany. Oblał egzamin. Edward naśmiewa się z niego. Bednarczyk bez słowa uderza go pięścią w twarz. Lucjana odwiedza Turkowski, rozmawiają o literaturze, znienawidzonym Kadenie, ale i o skamandrytach, których obaj darzą uznaniem.
Wieczorem Stukonisowa pyta Dziadzię o zaległy czynsz. Ten tak odwraca kota ogonem, że zamiast zapłacić, jeszcze pożycza od niej 5 zł.
Rozdział 10. „Edward umarł!” Powodem śmierci była mała ranka, do której dostał się jad trupi ze zwłok krojonej przez niego dziewczyny. Nawet siostra go nie żałuje.
Lucjan ma poważny krwotok, po którym czuje się nieco lepiej. Wygląda przez okno, widzi pogrzeb. Zastanawia się, jak straszne musi być obudzenie się w zamkniętej trumnie, zasypanej ziemią. Pojawia się panna Leopard. „Pewnie Lusiowi smutno jest tutaj samemu?” Robi mu dobrze ręką. „Maleńki, przyjemnie było?” Lucjan jest skrajnie wyczerpany i upokorzony. Żąda, by natychmiast wyszła. Pojawia się Teodozja. Zwierza mu się ze swojego życia. Martwi się, że Lucjan, pierwszy chłopak, którego pokochała, umrze i zostawi ją samą.
Józef przekonuje się, że chłopka to zło wcielone. Dowiaduje się, że wsypała mu trucizny do jajecznicy, bo „zepsuł” jej syna, nauczył go onanizmu i przez to chłopak nie zdał egzaminu. Przerażony student biegnie na pogotowie na płukanie żołądka. Wraca wyczerpany – okazało się, że żadnej trucizny w żołądku nie miał.
Dziadzia obwieszcza Lucjanowi, że żeni się z panną Leopard. Lucjan zastanawia się, czy powiedzieć mu o jej wizycie, ale w końcu nie robi tego. W odwiedziny przychodzi Bove, który informuje, że rozstał się ze swoją żoną, po skandalu, jaki wywołała na raucie w ambasadzie rosyjskiej.
Józef awanturuje się z Bednarczykiem o aferę z fałszywą trucizną. Bednarczyk ma go w nosie. Józef zwraca uwagę, że marnie wygląda. „I wiesz pan, że ja długo nie pociągnę?”, mówi Bednarczyk.
Rozdział 11. Niedziela. Dwaj studenci oglądają się w lustrze. Józef przekonuje Bednarczyka, że ten ma krzywy nos. Radzi mu, by wziął się za jakieś rzemiosło, bo dalsza nauka nie ma sensu. Lucjan obserwuje życie w pokoju. Z obrzydzeniem patrzy na chłopkę, „byłby chętnie zatłukł ją jakimś drągiem, niby niepotrzebną i szkodliwą, parszywą kotkę”. Felicja z rozmawia z Bednarczykiem na temat higieny osobistej. „Szanująca się kobieta raz na tydzień umywa się wszędzie. – Tydzień wystarczy – w sam raz”. Część z domowników wychodzi do kościoła, Stukonisowa idzie do więzienia odwiedzić młodszego syna. Lucjan trwa w męce gorączki. Bednarczyk wyciska wągry przed lustrem. „Ciekaw jestem, czy takie wągry to coś żywego, czy nie?”
Stukonisowa opowiada o swojej wizycie w więzieniu. Mówi, że Mieciek schudł i spokorniał. Obiecał, że jak go wypuszczą, weźmie się do nauki i rzuci precz zabawę w komunizm. Zygmunt unosi się gniewem, mówi, że brat jest kanalia, bo kilka dni w więzieniu sprawiło, że porzucił ukochaną ideologię. Matka wyzywa go od nierobów i pomyleńców. Lucjan pociesza ją, że Mieciek na pewno się zmieni. Trwa leniwe popołudnie. Lucjan wsłuchuje się w odgłosy z ulicy. Nagle słyszy przytłumione dźwięki z pokoju, w którym zniknął Bednarczyk z Felicją. „Parzą się! Ci przynajmniej mają zajęcie” – myśli beznamiętnie. Lucjan ogląda swoje wychudzone ciało. Wygląda jak szkielet. Zapada w sen. Z drzemki wyrywa go rzężenie i głuchy łomot. Z trudem wygrzebuje się z łóżka i wlecze do ustępu, skąd dobiegają odgłosy. Nie jest w stanie sam otworzyć drzwi. Krzyczy na chłopkę, by wezwała stróżki. Jedna z sióstr siekierą rozbija zasuwkę. W środku na pasku wisi Bednarczyk. Żyje jeszcze, ale widać, że ratunek przyszedł za późno. Wezwany lekarz tylko potwierdza zgon.
Lucjan ma wrażenie, że to wszystko było przedstawieniem teatralnym: „był Bednarczyk i nie ma Bednarczyka!” Wraca Stukonisowa. Najpierw nie dowierza, co się stało w jej domu, potem godzi się z faktem z rezygnacją. Matka Bednarczyka złorzeczy: „ziemniaki się bez omasty zarło, byle go w nauce wspomagać, a tu się obwiesił, diable nasienie”. Wracają pozostali lokatorzy. Najgłośniej lamentuje Felicja, Józef jest przerażony, obwinia się: „Powiedziałem mu rano, że ma krzywy nos. Może to go przejęło?”
Rozdział 12. Rano wyjeżdżają Józef i chłopka. O Bednarczyku szybko zapomniano. Jest słoneczny listopadowy dzień. Lucjan, choć skrajnie osłabiony, czuje się dobrze, ma niezwykłą jasność myśli. Przychodzi lekarz. Stwierdza krótko: „Za kilka godzin umrze”. Lucjan przygotowuje się na śmierć. Nie wierzy w Boga, odchodzi więc w nicość: „wracał tam, skąd dwadzieścia dwa lata temu przyszedł, odchodził w ‘nieznane i niewiadome’”. Jest szczęśliwy, że nie umiera w bólu i cierpieniu, śmierć wydaje mu się teraz wybawieniem.
Teodozja wraca ze sklepu z żywą kurą. Lucjan obserwuje jak zabija ją jednym ruchem podcinając gardło i wykrwawia, a potem wyrywa pierze i kroi na kawałki, które wkłada do garnka na rosół. W międzyczasie listonosz przynosi pocztówkę od znajomego Lucjana z Zakopanego. Antek obiecuje, że jak wróci do Warszawy, to razem pójdą na wódkę.
Teodozja ma jeszcze nadzieję, że Lucjan wyzdrowieje. Znane są przecież przypadki takich ozdrowień – następuje przesilenie i po kilku dniach chory o własnych siłach wychodzi ze szpitala. Lucjan wspomina jak w dzieciństwie koledzy zamknęli go w kredensie. Spędził w nim kilka godzin w całkowitej ciemności czując się jak żywcem pogrzebany. Teodozja przynosi rosół, ale Lucjan nie chce jeść. Podchodzi Zygmunt, żegna się z nim. „Przechodzisz do innego świata, nie wiem, czy ci zazdrościć, czy współczuć”. Lucjan powoli zaczyna konać, słysząc jednocześnie odgłosy spożywania przez domowników obiadu. Nagle chwyta go przeraźliwy strach przed śmiercią. Chce żyć, w głowie przewalają się tysiące myśli i obrazów. Rozpoczyna się agonia.
Wieczorem wraca Dziadzia. Podchodzi do łóżka Lucjana, szarpie go za rękę, pyta, dlaczego nie powiedział mu o wizycie panny Leopard. „Powiedziała mi wszystko... wykpiła mnie jak i ciebie wykpiła... bodajeś skonał... bodajeś tej nocy nie przeżył!” Nie zdaje sobie sprawy, że Lucjan właśnie umarł, szarpie już tylko martwe ciało. Zbiegają się domownicy. Dziadzia jest przerażony, Zygmunt spokojny. Przy łóżku klęczy Teodozja. Wpada stróżka, która przyszła po klucze od strychu. „Ujrzawszy zwłoki Lucjana, założyła gwałtownie ręce na piersiach, ale zaraz powiedziała prawie wesoło: - Ale tu się u was źle dzieje... Najświętsza Panienko Częstochowska!”
Opracowanie:
Początkowo autor uparcie manifestował autentyzm Wspólnego pokoju - przedstawił w tym utworze prawdziwe zdarzenia, użył rzeczywistych nazwisk. Jednak przed wydrukowaniem w „Kwadrydze” Sebyła zarządał zmiany nazwisk postaci na fikcyjne:
Stanisław Ryszard Dobrowolski – Zygmunt Stukonis
Stanisław Maria Saliński – Dziadzia
Zbigniew Uniłowski – Lucjan Salis
Spoza literatów: student Kaczmarczyk – w powieści Józef, Edward Mokucki i Władysław Bednarczyk; matka Dobrowolskiego – Stukonisowa, brat Dobrowolskiego, Mieczysław – Mieciek oraz 2 lokatorki pokoju matki, Felicja Stodulska i Teodozja Mokucka – zachowały autentyczne imiona. Poza lokatorami są jeszcze goście: Lucjan Szenwald (Kazio Wermel), Konstatny Ildefons Gałczyński (Klimek Paczyński), Władysław Sebyła (Brocki).Bywalcy warszawskich kawiarni, członkowie Kwadrygi: Stefan Flukowski (Turkowski), Julian Tuwim (Tamwim), Włodzimierz Słobodnik (Gawornik), Jan Szczawiej (Szczapiej), Edward Boye (Michał Bove) i jego żona Maria, zwani Olafami (Olaf, Jan Kacew).
Wprowadzanie postaci autentycznych – gdy poeta występuje w powieści otrzymuje nazwisko fikcyjne, kiedy zaś mowa o jego twórczości, rezygnuje się z konspiracji (nie jest tu jednak Uniłowski do końca konsekwentny). Oprócz nazwisk, łatwo ustalić o których (autentycznych) tomikach jest mowa -debiuty poetów Kwadrygi przypadały na lata 1929 – 1930. Zgodne z prawda są też informacje o ich służbie wojskowej i pracy zawodowej, problemach.
W dużym stopniu powieść jest nasycona elementami autobiograficznymi (wzmianki o bogatym mecenasie, trudnym dzieciństwie i pracy). Bohater utworu to potre parole autora. Warstwę faktograficzną uzupełniają realia topograficzne; restauracje, kawiarnie Warszawy, w których, oprócz wspólnego pokoju, toczy się akcja.
Karykatura – ujawnia się w rozbieżnościach między rzeczywistością, a światem przedstawionym (dlatego rozpatrywanie powieści w oderwaniu od realiów pozaliterackich byłoby uproszczeniem). Jest też widoczna w środkach wyrazu artystycznego, charakterystyce postaci, sposobach narracji. Karykatura nie jest główną tkanką utworu, ale jednak przenika wszystkie warstwy, ujawniając się w świadomym przekształcaniu rzeczywistości a także w akcentowaniu w kreowanym obrazie tych elementów, które nadają mu znamię karykatury. W końcowych obrazach, deformacja jest bliska komizmowi, staje się drapieżną karykaturą np. w scenie pogrzebu – ludzie jawią się jako marionetki, manekiny, a w smutnym obrzędzie wskazuje się elementy komiczne (bohater wyobraża sobie zmarłego siedzącego okrakiem na trumnie - groteska). Terenem akcji jest gł. „wspólny pokój”, eliminuje się zbędne epizody skupiając na doświadczeniach i przeżyciach wewnętrznych głównego bohatera. Atmosfera pesymizmu potęgowana jest przez wprowadzanie odpowiedniego słownictwa (ponury, smutny, posępny).Oprócz zabiegów stylistycznych czy fabularnych deformacja ujawnia się w nieproporcjonalnie dużym (w stosunku do struktury fabularnej) nagromadzeniu motywów erotycznych.
Elementy naturalizmu – odnajdujemy je w narracji, potęgowaniu pesymizmu i akcentowaniu fizjologii. Autor nie znał dokładnie założeń i literackich realizacji naturalizmu, dlatego ten, który u niego odnajdujemy, jest raczej autonomiczny, niezależny i wypływający z doświadczeń życiowych pisarza, a nie literackich inspiracji. Elementy takie są przydatne, ponieważ umożliwiają wierność wobec przedstawianej rzeczywistości – kopiują życie. Wraża się to też w narracji – eliminującej inwersje czasowe i elementy wtórne. Akcja rozwija się bowiem według następstwa zdarzeń. Jeśli nie liczyć monologów Salisa, będących retrospekcyjnym powrotem do dzieciństwa, to niewiele jest informacji o wydarzeniach z dalszej przeszłości.
Kontynuacją techniki naturalistów jest ograniczenie wszechwiedzy narratora utożsamionego tu z głównym bohaterem, mimo, że autor manifestuje jego niezależność przez prowadzenie narracji w 3 osobie. Wydarzenia ukazuje się jednak z perspektywy Salisa, co uwzględniać się powinno przy interpretacji powieści.
Poza tym:
- nagromadzenie wulgaryzmów
- operowanie słownictwem z dziedziny anatomii człowieka
przygnębiająca atmosfera, nuda
motywy erotyczne – prowokują i naruszają granice moralne
porównania animalistyczne (taksówki jak robaki) i metafory zwierzęce
Uniłowski tylko częściowo uzależnia życie postaci od praw biologicznych. Postaci nie są egoistycznymi indywiduami dążącymi tylko do zaspokojenia swych potrzeb, obserwujemy tu rozwinięte koleżeństwo, solidarność, przyjaźń (wyjątek – Bednarczyk).
Elementy naturalistyczne występują na dwóch poziomach – techniki narracji i koncepcja człowieka. Pierwsza dominuje w początkowych rozdziałach, druga – w finale. Funkcje elementów naturalistycznych z jednej strony zaostrzają wymowę demaskatorską obrazu, z drugiej – ograniczają pole widzenia do ściśle określonego środowiska, izolując „wspólny pokój” od realiów społecznych.
Sens ideowy – Życie literackie pokazuje ograniczając swe obserwacje do poetów Kwadrygi, pokolenia które zostało ukształtowane przez rzeczywistość polski odrodzonej (urodzili się ok. 1910). Niektórych krytyków dziwił ogromny pesymizm powieści.
1931 – Niemcy – wydanie powieści Ericha Kastnera Fabian – podobieństwo do Wspólnego pokoju widoczne jest w pesymizmie, przygnębiającej atmosferze powojennej generacji i miasta Berlina – poczucie beznadziejności, nihilizm, pijaństwo jako próba ucieczki. Kontynuatorem problematyki życia pokolenia powojennego był Marian Ruth-Buczkowski (powieść Tragiczne pokolenie). Ten głos, to echo Wspólnego pokoju.
Wspólny pokój jest swego rodzaju polemiką z modelem prozy ukształtowanym przez Kadena-Bandrowskiego i szkołę polskich ekspresjonistów. Pozycja rozrachunku z tradycją lit. widoczna jest m. in. w stylistycznym ukształtowaniu powieści. Utwór stanowi mocny akcent w rozwoju prozy autobiograficznej i pewien wkład w kształtowanie się w drugim dziesięcioleciu międzywojennym tzw. „nowej rzeczywistości”, która była po prostu specyficzną kontynuacją nurtu realistycznego w latach trzydziestych XX w.
IV - Dzień rekruta
Streszczenie:
Narracja – 1 os. l. poj.
H. = kapitan Hulka
r. = rekrut
S. = kapral Sączek
Opowiada rekrut, któremu początkowo wydaje się, ze gra w karty z panną Ewa, ale za chwile słyszy wojskową pobudkę; jest zimno, on ma mokre nogi – wszechobecny dyskomfort. Wstaje. Mnóstwo łóżek przypomina mu skład trumien. Ma pas, który chce schować, ale nie bardzo wie gdzie, żeby nie znaleziono. Potem ma zamiar umyć zęby i iść do koni.
Wschód słońca, zimno, śnieg, chce umyć zęby przy studni. Ktoś go woła, okazuje się, że to kapitan Hulka – ma pretensje o „nieżołnierskie” chodzenie. H. wnioskuje, że skoro „rekrut” pochodzi z Warszawy, to jest mieszczuchem, niedołęgą i inteligencikiem, on sam jest z Poznania i chwali się swoim zawodowstwem, każe rekrutowi stawić się u kaprala Sączka i czyścić stajnie szczoteczką do zębów. Po rozmowie r. idzie myć zęby i z daleka obserwuje H. – jest pijany, krzycząc, sam się do tego przyznaje.
W stajni S. jest zły za spóźnienie r. R. mówi o rozkazie zamiatania stajni szczoteczką, ale S. lekceważy to i każe mu wykonać rozkaz, jednak r. spotyka ogniomistrza Połanieckiego, który każe mu omiatać stajnie z zewnątrz, ze śniegu. Nie wie co robić. Omiata ściany, ale śnieg zasypuje je od nowa- to syzyfowa praca, r. jest krytykowany. Rozmyślna nad tym, że jest chory, słaby, potrzebuje lekarza i nie nadaje się do wojska. Przychodzi kapral Schramko – ma pretensję, ze R. omiata ściany zamiast stać w kolejce do lekarza, do którego go dziś zapisał. R. rzuca wszystko i pędzi do kolejki, za sobą słyszy, że szuflę i miotłę powinien odnieść na miejsce
W poczekalni jest jeszcze ok. 20 innych rekrutów. Do lekarza wchodzi opowiadający, przed lekarzem leżą jego zdjęcia płuc, mówi że jest chory i znalazł się tu przez pomyłkę. Lekarz go lekceważy, twierdzi, że jest zdrowy i że tydzień czyszczenia kibli dobrze mu zrobi na płuca. Wracając, myśli, że każdy Polak musi być dobrym żołnierzem. Spotyka kaprala Schramkę – ten bierze go do siebie, żeby mu wyczyścił buty. Schramka mieszka z Sawickim, który jeszcze parę dni temu mówił r., ze nie chce mieć do czynienia z takim draniem, jak Schramka. R. chwali zdjęcie narzeczonej kaprala, a w duchu myśli, że to „głupie biedactwo”. Czyści bardzo brudne buty, ożywia go widok rekrutów idących na obiad. Przybiega Schramka – krytykuje go i kpi z jego skargi na płuca i wdychanie piasku z butów.
Idzie na obiad, kapral Borek krzyczy na idących, ze idą jak stado baranów. Rekruci ustawiają się w kolejce, Borek i Sawicki idą do kuchni (jeść), ale po chwili wybiegają w kłótni, Sawicki oblewa Borka zupą, i okładają się ciosami na śniegu. Gdy dostrzega ich H. okazuje się, ze Borek charknął (niechcący) Sawickiemu do zupy. Opis kucharzy – ich kawałów, i procedury przy przydzielaniu posiłków. Kucharze często chlapią zupą, brudząc mundury rekrutów.
Kapral S. woła do śpiewania – mają się uczyć Tanga argentyńskiego Wanda, chodząc czwórkami. R. nie pamięta tekstu, ale robi się przebiegły, uczy się kłamać i postanawia udawać. Potem S. odkrywa oszustwo i wysyła go do Borka, który każe mu zająć się pracą w stajni. Robi się ciemno i zimno. R. pracuje, przychodzi H. i obdarza go złośliwością, mówi też, że inteligentna rezolutność nie jest mile widziana. R. bowiem wytyka Hulce pijaństwo, nieprzykładność, włóczenie się bez celu i zaczepianie rekrutów. H. chwali się, że 4 razy był ranny, chce się uzewnętrznić, ale r. nie chce go słuchać. Dochodzi do ostrego sporu. H. odchodzi, Borek pilnujący r. pozwala mu schować narzędzia i napić się kawy, też mówi o H. „pijanica” i odchodzi.
R. rozmyśla, ma wyrzuty sumienia, ze przekomarzał się z tym, która „nadstawiał łba za ojczyznę”, gdy on był jeszcze „w majtkach”. Czuje się paskudnie, jest wściekły. Wie jednak, że musi tu zmarnować 1,5 roku, uważa, że powinni tu brać tylko „wiejskich chamów”.
Gdy odstawia narzędzia, zaczepia go człowiek o „ohydnej twarzy”, który leżał na słomie. R. ucieka, sypie śnieg. Dociera do swojej baterii – tu śmierdzi brudem ludzkim. Do r. zbliżają się kapral Schramko i Maliniak. R. czuje się niepewnie, boi się o co znów chodzi. Ci krzyczą na niego, że jest gamoń i ze chodzi bez płaszcza, żeby złapać jakąś chorobę i iść na izbę chorych. R. oddycha z ulgą, i cieszy się, że chodziło tylko o ich troskę. Pytają go jak poszła praca w stajni, on w pierwszej chwili chce powiedzieć, że przerwał mu H., ale powstrzymuje się i mówi, że wszystko w porządku i starał się dobrze posprzątać.
Opracowanie:
To pozycja autobiograficzna, kontynuacja prozy Wspólnego pokoju. Główny bohater to też, jak autor, literat, urodzony w Warszawie, gruźlik. Wspólny jest im też „groteskowy ekshibicjonizm” polegający na demonstracyjnym manifestowaniu osamotnienia i niezaradności, nieprzystosowania. Narrator Dnia rekruta z taką siłą i konsekwencją podkreśla własną nieprzydatność w wojsku, brak jakiegokolwiek zorganizowania wewnętrznego i niemożność przyzwyczajenia się do wypełniania regulaminowych obowiązków, że proponowano, by opowiadanie Uniłowskiego odczytywać tylko jako „opowieść o osobistym nieprzystosowaniu”.
Rekrut Uniłowskiego raz po raz staje w kolizji z regulaminem służby wojskowej i rozkazami przełożonych: spóźnia się na zbiórki, gubi pas, nie odpisuje na czas tekstu piosenki, nie radzi sobie z podstawowymi czynnościami porządkowymi (zamiatanie śniegu, czyszczenie butów). Świadomie podkreśla swa niezaradność i inteligenckie nieprzystosowanie. Przyjmuje autoironiczną postawę ofermy, manekina, który nie myśli i niewiele rozumuje. W tej demonstracyjnej manifestacji ofermizmu bohater przypomina dzielnego haškowegowojaka Szwejka, z jego naiwnością, postawą prostaczka i groteskowymi wymiarami.
Kompozycja – Podmiot mówiący przedstawia tylko te przejawy życia koszarowego, które poznał z autopsji. Taka metoda ujednolica perspektywę i ułatwia prezentację dość dużej grupy przełożonych i ich metod wychowawczych.
Krótkie opowiadanie ukazuje ośmiu przełożonych: kapitana Hulkę, kaprali: Schramkę, Sączka, Borka, ogniomistrzów: Połanieckiego, Żuka, Maliniaka, starszego żołnierza Sawickiego). Rysunki postaci dopełniają szkicowe, lapidarne, lecz niezwykle precyzyjne i urozmaicone opisy wyglądu zewnętrznego, kreślone często w karykaturalnych czy wręcz groteskowych wymiarach. Przede wszystkim jednak sylwetki przełożonych ukazuje Uniłowski przez ich działania, a zwłaszcza przez wynurzenia osobiste i wydawane rozkazy. Unika przy tym autor zbędnego psychologizowania ukazując głównie reakcje, zachowania, postawy, operując zręcznie możliwościami satyrycznego skrótu i daleko idącej kondensacji zagęszczając do maksimum materiał obserwacyjny.
Podobnie jak we Wspólnym pokoju posługuje się drwiną, groteską, karykaturą, tyle, ze jeszcze bardziej konsekwentną. Świat przedstawiony jest jednolicie posępny, a postaci mają odrażający wygląd (np. porównanie skóry kapitana Hulki do jaszczura). Mimo nagromadzenia cech karykaturalnych. Uniłowski nie stroni też od ukazywania cech ludzkich, zwykłego człowieczeństwa.
Kapitan Hulka – zarysowany wyraźniej w stosunku do innych, walczył pod Radzyminem, teraz marnuje życie w zapadłym pułku. Ukazany w 2 aspektach: karykaturalnym i tragicznym. Jego zwierzenia przedstawia w dość niezwykłej scenerii – w ustępie. Z tym tłem współgra sylwetka ciągle pijanego Hulki i symbol jego degradacji - łaty na spodniach. W tym tylko wypadku Uniłowski podejmuje próbę określenia przyczyn tragicznej sytuacji kapitana.
Aspekty opowiadania:
1. zagadnienie osobistego nieprzystosowania się,
2.krytyka edukacji wojskowej,
3. akcenty antywojenne.
Żaden z aspektów nie może być w interpretacji uznawany jako jedyny, bowiem wzajemnie się one uzupełniają. To opowiadanie krótkie i jednolite wewnętrznie, w którym ukazuje się przekonywający, ujęty nieco karykaturalnie i groteskowo obraz stosunków w armii sanacyjnej, nieprzystosowaniu i pacyficznych akcentów bohatera. Daleko posunięta kondensacja materiału obserwacyjnego, lapidarne, lecz wyraźne charakterystyki kadry podoficerskiej, świadoma gospodarka środkami narracji i swoista, przygnębiająca atmosfera utworu zdecydowały, że Dzień rekruta zajął wśród antymilitarnych powieści i opowiadań miejsce szczególne.
V - Reportaże
To dorobek skromny i niejednolity, ale istotny jako świadectwo rozwoju Uniłowskiego.
Reportaże o Warszawie (np. Moja Warszawa) – ogniwo między Wspólnym pokojem a Dwudziestoma latami życia
Żyto w dżungli – antyreportaż, forma reportażowo – pamiętnikarska. Owoc podróży po stanie Parana. Neguje schemat literatury podróżniczej:
Autor odchodzi tu od reporterskiego obiektywizmu na rzecz pamiętnikarskiego uwieczniania doznań i stanów psychicznych. Fakty, informacje topograficzne, kontakty z przyrodą są bodźcem reakcji psychicznych.
Brak fascynacji egzotyczną przyrodą, eksponowane jest znudzenie podróżnika widoczne dzięki autodemaskacji stanów psychicznych. Żyto w dżungli kontynuuje tym tradycję prozy realistycznej, zapoczątkowanej przez Dzień rekruta, o pokładzie autobiograficznym, eksponującym przeżycia jednostki nieprzystosowanej do życia w określonym środowisku.
Ukazuje losy polskiego chłopa kolonisty, troszczy się o autentyzm przedstawiania, stara się o obiektywizm (inaczej w opisie swych doznań i stanów psychicznych – tam mamy oczywiście subiektywizm).
Niechęć do przedsiębiorców, pseudospołeczników, którzy na pracy i naiwności chłopa dorobili się majątku.
Rozbieżności miedzy „Żytem w dżungli”, a podróżniczą literaturą XX-lecia: zakres i jakość materiału obserwacyjnego, ujęcie tematu, rezygnacja z bezpośredniej funkcji informacyjnej.
Pamiętnik morski – „monografia nudy”:
atmosfera nudy, apatii – podobnie jak w Życiu w dżungli (negacja literatury podróżniczej, pełnej fascynujących przygód)
forma dziennika okrętowego – relacja z powrotu autora z Brazylii do kraju 1935
brak egzotyzmu, zachwytów nad morską podróżą, nikła fabuła
koncentracja na analizie mikrośrodowiska okrętowego
kreślenie swych stanów psych, przeżyć
VI - Dwadzieścia lat życia
Powieść o dziejach Kamila Kuranta, starannie przygotowywana, powstawała długo, m.in. z powodu wyjazdu Uniłowskiego do Brazylii.
Aspekt biograficzny – Dwadzieścia lat życia wpisuje się w nurt „literackiej autobiografii lat dziecinnych”, wspomnień z młodości. Główny wątek sytuowany na tle zdarzeń i postaci, które pozornie są nieistotne dla bohatera. Spotykamy tu wiele scen drobnych, epizodów. Podstawowym wykładnikiem powieści jest ukazanie, w jaki sposób środowisko, otoczenie, warunki społeczne kształtują osobowość jednostki. Kamila Kuranta ukształtowało głównie lumpenproletariackie środowisko Powiśla, a to pociągało za sobą konsekwencje. Ukazanie wieloaspektowości tych wpływów (nędza, pierwsze doświadczenia erotyczne) ułatwia linearny charakter fabuły. Dość częste z początku odwoływanie się do materiału wspomnieniowego zanika na dalszych kartach powieści. Dzieciństwo nie stanowi odrębnego problemu.
Powieść ta powstała na przecięciu się 2 linii: literatury autobiograficznej i powieści środowiskowej.
Tło społeczne – jest ono podporządkowane warstwie biograficznej i ewolucji osobowości Kamila, ale jest na tyle rozwinięte, żeby urastało do czynnika samodzielnego. Kształtuje się na 2 płaszczyznach: z jednej strony jest kontekstem sytuacyjnym wplecionym w narrację (ludzie i zdarzenia z którymi styka się Kamil), z drugiej – przeradza się, niezależnie od głównego bohatera, w samodzielne opisy. Dwie osie kompozycyjne – autobiograficzna i środowiskowa – ich odrębność podkreślona jest przez obiektywną pozycję narratora. Jego wiedza co prawda nie odbiega od doświadczeń Kamila, ale jest wyraźnie rezultatem spojrzenia z zewnątrz.
Styl – dwie osie kompozycyjne (życiowa i środowiskowa) - mają swoje konsekwencje w stylu. Przedstawienie wydarzeń z punktu widzenia Kamila pociąga za sobą prostotę, naiwność, niekonwencjonalny stosunek do świata, a także oszczędność, niezłożoną budowę zdań, swobodę, naturalność potocznej mowy.
W warstwie środowiskowej lekko metaforyczna szata prozy artystycznej; pojawiają się awangardowe epitety, a obok nich język ulicy. To doprowadza do powstawania pewnych napięć, ożywienia narracji.
W wydaniu BN zostały zawarte:
Wspólny pokój
Inne utwory:
Dzień rekruta
Moja Warszawa
Gdynia na co dzień
Żyto w dżungli (fragmenty)
Dwadzieścia lat życia (fragmenty)
Moja Warszawa
Dzielnica żydowska – bieda, brud zaduch. Każdy handluje tym, co może. Wspaniały, granatowy policjant jawi się tu jak kamień rzucony w kałużę, od którego wystrzelają brudne bryzgi. Sprzedawcy uciekają na jego widok, bo sprzedają bez patentu od państwa. Południe – gwar – w odrapanych ruderach je się prowizoryczny obiad.
Hale targowe – smród ryb. Złapanie kogoś przez policjanta = krzyk i zamęt. Każdy poleca swe towary – wykrzykując nazwę i cenę. Opowiadający przechodzi przez stragany - ryby, jarzyny, cytryny, upierzone ptactwo, owoce, ciasta, bielizna, zabawki, książki. Z wolna targowisko cichnie, trzask kłódek, dźwięk zamiatania. „Cofamy się w nędzę”. Na krochmalnej – spracowani tragarze żydowscy, rozczochrane kobiety, dzieciaki, brzydkie dziewczyny pragnące miłości, nikłe światło.
Rudy chłopiec biegnie przez stare miasto, jest spocony, dociera do Wisły – tulącej 2 swych dzieci: Warszawę i Pragę – zanurza nogi. Spokój, słońce na wodzie, blade mielizny. Daleko na lewo od Pragi – wagoniki i dym na tle błękitu nieba. Na rzece - 6 wioślarzy na łodzi, próżniak na kajaku. Chłopiec wychodzi z wody i wraca, mija spacerujących z wózkami z dziećmi, parę zakochanych, student czytający książkę, staruszka – ceruje coś i pali papierosa, zawadiaka na rowerze, nadzy chłopcy skaczący do wody – przyłącza się do nich i nurkują.
Ul. Leszczyńska na Powiślu – piękna, szeroka, czysta i jasna, wysadzana klonami. Po południu robotnicy wracają z fabryk od odmów, całują swe dzieci, jedzą obiad. Domy piękne, dziewczyny jak anioły, gawędzenie, śmiech. Spotykają się ze swymi chłopcami, którzy kupują im landrynki i wodę sodową.
Z daleka widać młodszą siostrę Warszawy – Pragę. Na niebie gwiazdy „Jutro też będzie słońce!”. Aleje Ujazdowskie – noc, pijacy, gwar. Rozbawione towarzystwo w knajpach miejskich. Na ławkach śpią bezdomni, prostytutka, zaleca się do niej pijak. Świt – rozpościera się niczym „brudna ciecz”, robotnicy idą do pracy – zgarbieni, opuszczone głowy. Wrony – fruwają jak szmaty. Tramwaje dudnią. Pojawia się policjant = ławki pustoszeją. Aleje Ujazdowskie zaczynają tętnić życiem, nadchodzi dzień, pojawiają się limuzyny dygnitarzy. Gdy przeszła fala ludzi pracy w tramwajach pokazują się twarze wypoczęte.
„Miasto trawi tysiącami sklepów, biur, kawiarń, aby stać się pokarmem i dać soki swemu potężnemu organizmowi”. Pada śnieg, ciężarówki usuwają go z ulic. Chłopak z gołą głową biednie na przymiarkę do krawca, dozorca zamiata podwórze... „Opasłe autobusy buczą”, „miasto ryczy”. „Rozdygotane pracą sześć dni oddziela niedziela” – wtedy miasto zamiera, tylko tramwaje i taksówki podtrzymują życie, zamierającą energię. Niedziela – dezorientuje, stwarza fikcję wypoczynku, przechodnie są ogłuszeni strachem jutrzejszego wysiłku. 16.00 – żona mówi do męża, że trzeba odwiedzić Kwaśniewskich, on woli do kina na Marlenę (Dietrich), w końcu nie idą nigdzie. Szczeka pies, kładą się spać – niedziela dogasa jak nieudany fajerwerk. 23 – 24 – kina i teatry wypłacają zmiętą publiczność.
Carskie piętno – wisi nad Warszawą jak cuchnąca zmora. „Dawny rosyjski najeźdźca zostawił po sobie jakby brudną bieliznę, która gnije i śmierdzi. Na każdym prawie gmachu pozostała jej cząstka. Ale wokół miasta rośnie inne, młode, pogodne i zdrowe. To kolonie: Staszica Lubeckiego, Żoliborz. I tu już nie ma Rosji. Jest Polska”.
Gdynia na co dzień
Narrator – 1 os. l. poj. – wspomina VIII 1935, kiedy to był roztargniony powrotem do kraju, aby przyglądać się polskiemu „oknu na świat”.
Kwiecień, niedziela. Gmach hotelu jest nieprzytulny, smutny. Narrator (który niedawno ulokował się w hotelu) wychodzi z hotelu, zastanawia się jak „podejść” do Gdyni. Patrzy na budynki, port, który zdaje się separować od miasta, okręty. Zbliża się wieczór. N. spaceruje, mija innych spacerujących, słucha odgłosów. Wchodzi do baru – stoliki z wódką, taniec, piwo. Zjadł jajka, cielęcinę, rogaliki. Wraca do hotelu, w łóżku przeżywa jałowość wrażeń z sympatia słucha szumu morza za oknami.
Ranek. N. spotyka znajomego dziennikarza. Dowiaduje się od niego, że Gdynia ma problemy socjalne, ale według dziennikarza trzeba też patrzeć na krótką i szlachetną przeszłość miasta. Jadą samochodem po mieście. Gdynia wydaje się „przerażona własnym rozkwitem”. Widać gmachy z żelbetonu, rowerzystę, konia, inne samochody. Świeci słońce. Pojawiają się nazwy ulic: 10 lutego, Świętojańska. N. twierdzi, że czegoś temu miastu brakuje, przeżywa chaos wrażeń. Gdynia wydaje mu się czasem nieporadna, niezaplanowana, nieuporządkowana.
Zmierzch. N. wspina się na Kamienną Górę, patrzy w dół na „bezładne i głuche” miasto. Widok ten go wzrusza, wszędzie jest coś niedokończone, to dzieło różnych inżynierów i architektów działających w gwałtownym rozwoju miasta. Z miastem kontrastuje „ujmujący szlachetną prostotą port”. N. wraca do hotelu.
Towarzysz narratora zabiera go, ale nie mówi gdzie. N. przeczuwa, że jadą do dzielnicy bezrobotnych, gdzie będzie smród, nędza. N. wie, że w Gdyni jest bezrobocie, bo spłynęło tu wiele biedoty z całego kraju. Plac przed małym domkiem pełen ludzi – to mężczyźni przed urzędem pośrednictwa pracy. Są podobnie ubrani, większość porusza się na rowerach – typowość. Ironia – w Am. bezrobotni jeżdżą samochodami.
Następnie wkraczają w obszar ruder z glinianymi ścianami, bez ulic. „W wilgotnych zaułkach pełzają roje mrukliwej dzieciarni, o starczych ziemistych twarzyczkach”. Budynki przeważnie koloru sinego, obstawione deskami, oblepione błotem – wszystko skotłowane, cuchnące, niczym wielka latryna. N. krztusi się od zaduchu. To dzikie budownictwo – groszowi kapitaliści pobudowali sine baraki i zaczęli odnajmować tym, którzy przybyli z nadzieją, a pogrążyli się w wegetacji. W oknach – gazety zamiast firanek, płodzi się dzieci, które w tym tłoku z trudem odnajdują swych rodziców. Wszystko przez otwarcie terenów gdyńskich dla rzesz bezrobotnych, których Gdynia i port nie były w stanie zatrudnić – zdrowy element robotniczy zżarty nędza i oczekiwaniem przeistacza się w „lumpenproletariat”. Tak wyprodukowany pasożyt społeczny nie ozdrowieje, istnieją plany, aby wysiedlać tych, którzy nie maja dowodu osobistego.
N. i jego znajomy, który uzupełnia to co zobaczyli uwagami, stoją na szczycie Grabówka. Nie ma wody, łaźni, w dni deszczowe i wietrzne ustępy się wywracają. Z 5000 mieszkańców Grabówka, 75% jest bez pracy. Podobnie jak na Grabówku jest na osiedlach peryferyjnych np. Leszczynki – tu ludzie mieszkają w szałasach, do których włażą po drabinach, a na noc wciągają je do środka. W czasie roztopów kobiety noszą dzieci do szkół na rękach, bo po grzęzawisku trudno iść.
Wracają w kierunku miasta, widza jeszcze jeden obrazek nędzy. Nagle towarzysz narratora dodaje gazu i jedzie w ślad za ciężarówką, jada koło nasypu kolejowego, mijają wielu nędzarzy wpatrzonych w ciężarówkę. Dojeżdża ona do śmietniska miejskiego, gdzie przywozi zgniłe pomarańcze. Nędzarze rzucają się na nie i wydzierają sobie zgniłe owoce; awantury, krzyki.
Późne popołudnie. N. spaceruje nad morzem, mglisto. Rozmyśla, a potem zmarznięty wraca do miasta, idzie do kawiarni. Kolejny dzień. Słońce. Obserwuje okręt i podziwia go, jednak gdy wchodzi do pomieszczenia marynarzy – smród. Gawędzi z bosmanem – marynarzom na statkach handlowych żyje się źle. Wiele tu robactwa – pluskwy, prusaki. Bosman – nie sprząta się, bo nie ma czasu, poza tym to małe pomieszczenie wiec tak już musi być. Bosman w dalszym ciągu narzeka na los marynarzy; przepracowanie, złe warunki, brak czasu na życie rodzinne. N. wraca myślami do Grabówka – Bosman przynajmniej ma siłę mówić i narzekać, tamci – nie. N. przyjeżdża do Gdańska, do portu. Tu zwiedza „dwa nasze okręty”, ale je porównać z poprzednim. Jeden jest czysty, zadbany, nawet w kajutach marynarzy. Drugi – totalna ruina, podobny do tego z Gdyni. Wieczorem spotyka maklera okrętowego, który mówi, że tak (źle i brudno) jest wszędzie, bo brak tu kobiecej ręki.
Refleksje narratora: Nie należy identyfikować Gdyni z portem. Port – dobra firma, prosperuje i przynosi dochód. Gdynia – potrzebuje wkładów. Sens Gdyni jest wielki, ale ona sama – została pozostawiona sama sobie. Mury budynki mogą przecież poczekać, ale nie ludzie, którzy się tu degradują. Zastanawia się nad połączeniem Gdyni z portem, ale bez protektoratu obojga ministerstw.
Żyto w dżungli – fragmenty, więc nie wiem, o co biega dokładnie
N. – narrator
N. budzi Grzeszczeszyna, ten opowiada mu o kolonizacji, mówi, że jest cichym pionierem oświecenia wychodźstwa i że rozumie masy chłopskie, którym się poświęca. N. pisze, że musiał wysłuchać jego monologu, choć sam myśli, że usamodzielnianie się chłopstwa w Brazylii jest piękne, normalne i nie potrzeba „misjonarzy”/„społeczników”, bo chłopi nie są dzikimi Murzynami.
N. rozmawia z synem Radomińskiej, który powozi wóz/furmankę (?) którą jadą też N. i Grzeszczeszyn– ma rewolwer, dostał od Beniamina, komisarza policji lotnej. Mijają chłopa na furze, który pozdrawia ich po polsku. Zatrzymują się przed szkoła publiczną – w izbie kilka ławek, tablica. Rozmawiają z nauczycielem – Kędzierskim o warunkach nauczania, ilości uczniów itp. Dzieci jest tylko 18. Dzieci nie uczą się, bo „rodzice żrą się miedzy sobą”. Pojawia się temat misjonarza, który wg nauczyciela lubi pieniądze, nie odwiedza tej szkoły, ale planuje założyć swoją.
Przybyli do szkoły opuszczają ją i udają się na nocleg.
(...)
Towarzystwo (to samo co wyżej) zbiera się po noclegu u Seniuków do drogi. Grzeszczeszyn – zupełnie inny, niż wczoraj, gdy „notował, junaczył i obiecywał bronić pokrzywdzonych”. Upał duchota. Myją się, dostają jedzenie. N. myśli, że towarzystwo Grzeszczeszyna jest mu na rękę. Wyjeżdżają, wraz z synem Seniuka (ma ich kawałek poprowadzić(?)) Grzeszczeszyn niepokoi narratora, bo zmusza go do poszukiwania w nim zmysłu obserwacyjnego – przez ten pryzmat N. go ostrzega.. Grzeszczeszyn – śmiesznej postury, zabawna mimika, zdolny do zadumy, kaprysów i znudzenia. Na drodze zjawia się delegat z policji, obserwuje ich, prawdopodobnie dlatego, że słyszał iż towarzystwo wczoraj o nim mówiło. Grzeszczeszyn rozmawia z delegatem – mówi mu, że N. jest dziennikarzem z Polski i „będzie o tym pisał co tu nawyprawiali ludzie Beniamina Branco”. Delegat każe N. nie interesować się tymi sprawami. N. kołysząc się w siodle rozmyśla, pesymizm – nudzi go jeżdżenie od chałupy do chałupy i obserwowanie chłopa – kolonisty. Jest znużony. Natura brazylijska razi go przesadnym bogactwem, brakuje mu pejzażu. Po dojechaniu na postój N. kładzie się na ziemi, przytula do trawy i nasłuchuje odgłosów. Jest mu dobrze, błogo, czuje ulgę. Nagle Grzeszczeszyn krzyczy spanikowany, że może go ukąsić jararaca - silnie jadowity wąż.
Dwadzieścia lat życia – też fragmenty
Opis Warszawy – Powiśle, w oddali Praga, jest upalnie, ludzie przesiadują na ławkach. Pojawia się brudny chłopiec (Kamil) z kółkiem, je gruszkę nadgryziona przez kogoś innego. Jest głodny, boli go żołądek, bo źle się odżywia. Marzy o jedzeniu. Często żywił się tym, bo było na ulicy – nadgryzione owoce, odpadki wyrzucane ze sklepów itp.
Opis topografii Warszawy – ulice – np. Leszczyńska jest czysta, jasna i najmilsza. Inne: Oboźna, Browarna, Karowa, Zajęcza, Topiel, Lipowa.... Powiśle – ma dużo wdzięku i nastroju, Wola i Mokotów to skupiska nędzy i przestępstw. Piąta nad ranem – dozorca Hilary wstaje z łóżka, gdzie spędził noc z kochanką Zośką. Hilary – 56 lat, Zośka – 18. Ona- nędzna i głupia, co spowodowało, ze na weselu pozwoliła się uwieść i wywieść do miasta. Wraz z nimi mieszka siedemnastoletni syn, negatywnie nastawiony do związku. Równie dobrze to on mógłby leżeć z Zośką.
Kamienica budzi się. Odgłosy poranka – kaszel, kłótnie. W większości mieszka bezrobotna biedota, wdowy, drobni urzędnicy. Jest tu podwórko z drzewem, wychodkiem i „rupieciarnią”, na dachu której często przesiaduje dzieciarnia. Drzwi na lewo – sklepik. Jednopokojowe mieszkanie – lokum dla 7 osób. Korytarz – ciasne, cuchnące obskurne, z mnóstwem drzwi. Na 3 piętrze mieszkał malarz pokojowy z rodziną.
Kamil – styka się z życiem kamienicy i mieszkaniem ciotek po śmierci matki, gdy przebywał kilka dni w stolicy. Jako gość nie zauważył w pełni nędzy. Dopiero teraz, gdy jest współlokatorem, chodzi głodny odczuwa biedę. Ciotki Kamila – mimo głodu i biedy potrafią stworzyć w mieszkaniu „atmosferę tkliwości i tęsknot”. Pan Gołębiowski, Marian Kotowski – interesowali się ciotkami. Sobota, niedziela – czas spotkań, randek, wyjść – w związku z tym w mieszkaniu – zapach pudru, mydlin. „Oto tło i dziedzina, w jakich znalazł się Kamil po śmierci matki, kamienica i pokój na parterze – świat obcy, surowy, istna tokarnia duszy”.
Wiem, że dużo, ale chciałem wszystko dokładnie – przecież nie każdy musi wszystko czytać ;)