Katolik współczesny wobec niebezpieczeństw chwili
Może nie będzie od rzeczy, jeżeli tych słów niewiele, które dane mi jest dzisiaj wypowiedzieć, zacznę od wrażenia osobistego, pod którym się świeżo znajduję.
Wrażenie to bardzo niedawne. W dniu 31 maja 1938 r. dane mi było uczestniczyć przypadkiem w pewnym nabożeństwie, ściślej mówiąc — w zamknięciu nabożeństwa majowego. Rzecz działa się na obczyźnie. Przypadkiem, jak powiadam, znalazłem się w tym kościele. Kościół był piękny, jeden z najpiękniejszych w Europie. Dla mnie zaś nadto jeszcze podwójny miał urok: jako rzadki wyraz pobożności dobrze mi skądinąd znanego wieku XVIII i jako świadectwo, że misyjność Polski niezawsze kierowała się na Wschód, ale i na Zachód czasem.
Był to kościół dworski w Dreźnie, słynna „Hofkirche”. Trafiłem na chwilę, kiedy przez pełne harmonii architektonicznej nawy przepływała właśnie procesja. Szły przodem sztandary funkcjonujących tu jeszcze stowarzyszeń katolickich; potem chór złożony z kilkudziesięciu małych chłopczyków, podobny do tego, jaki widziałem był dwa lata temu, jeno w transpozycji arabskiej, w Jerozolimie — i ten śpiewał litanię loretańską; w ślad zaś za nim, przed Najświętszym Sakramentem i za Nim, kroczył zastęp dwustu może mężczyzn, zszeregowanych w miejscowej „Akcji Katolickiej”.
Na twarzach mężczyzn tych, różnego wieku i zawodu, wspólnie malowało się jedno: głębokie skupienie i głęboka z pewnością troska o los i przyszłość Kościoła, do którego przynależeli. W powadze swojej zrobili na mnie wrażenie wychodzących już jakby z katakumb. Potem zaś — każdy z jarzącym światłem w ręku — uklękli ci mężczyźni dookoła ołtarza, ołtarza majowego z pięknym w nim obrazem Madonny pędzla Rafaela Mengsa, skupili się, zbili w gromadkę dookoła Bogarodzicy i z piersi ich wzbiła się pieśń, znana nam „Salve Regina”, prosząca o Jej orędownictwo dla synów Ewy, jęczących i płaczących na tym łez padole.
* * *
Tak odbywało się nabożeństwo to majowe w państwie „totalnym”; innym zaś znowu razem, w czasie „missa solemnis”, śpiewanej w tym kościele z takim pięknem, jak rzadko gdzie w Europie, słowa liturgii „Tu solus Dominus” uwydatniły mi jeszcze kontrast pomiędzy jedynowładztwem Boga, a przeciwstawić mu się starającym jedynowładztwem człowieka.
Ale nie tylko z tej strony, nie tylko od strony „totalizmu państwowego” płyną w tej chwili niebezpieczeństwa dla katolicyzmu. Jeden z najznakomitszych publicystów polskich, temu już lat przeszło siedemdziesiąt, trafnie — jak się mówi dzisiaj — „zdiagnozował” niebezpieczeństwa płynące w stosunku do niego ze strony demokracji:
„Nie! w tym Zachodzie wszystko do szpiku kości się zmaterializowało: ani iskierki tu świętego ognia, ani poczucia jakiejś wyższej myśli. Ruunt in servitium, a Moskwa wywiera urok fatalny. Trzy demokracje: francuska, amerykańska i moskiewska opasują naszą wycieńczoną ludzkość i zanurzą wszystko, co było cywilizacją, światłem, świętością. Cóż tu Zachodowi prawić o tym, by nas postawił jako zaporę przeciw bizantynizmowi, kiedy on sam na wskroś toczony Bizancją i Moskwę czuje w swoim łonie... Zaprawdę wszyscy na Zachodzie, tak w Anglii, jak we Francji, przymilają się do Moskwy, wszyscy bez wyjątku ubiegają się o jej łaski, o jej sojusz — bo Moskwa jest najprawdziwszą demokracją: motłoch i car! Prąd wieku ku niej wszystkich porywa, my jedni jesteśmy anomalią w tym wieku, bo wyobrażamy przeszłość; w tym nasza zasługa, nasza cnota, ale w tym także nieodzowny na nas wyrok potępienia przed teraźniejszością, która w przestrzeni tylko atomizm osoby, a w czasie tylko atomizm chwili uznaje...”
* * *
Demokracja ta zaś współczesna, źle pojęta i mylnie zastosowana, zwaliwszy hegemonię królów i oligarchię otaczającej ich warstwy, naturalną zaś rzeczy koleją musząca się wszakże wesprzeć o jakąś inną elitę, władztwo swoje oparła przeważnie na strukturze masońskiej.
Problem ten wysuwam tutaj na czoło niebezpieczeństw zagrażających katolicyzmowi nie tylko dlatego, że, jak wiadomo, stanowi on przedmiot specjalnych moich zainteresowań, ale przede wszystkim dlatego, że, jak również wiadomo, wysunął się on w ostatnich czasach na czoło niemal aktualnych dla kraju zagadnień. Nie da się zaś równocześnie zaprzeczyć, że są katolicy, którzy, w dobrej zapewne wierze, kwestionują po dziś dzień wagę tego zagadnienia, czy przynajmniej lekce ją sobie ważą na gruncie polskim. Tym, ale nie tylko tym, lecz i tym, którzy już w pełni „realizują” jedno i drugie, tj. doniosłość problemu zarówno w płaszczyźnie światowej, jak czysto polskiej, chciałbym tutaj posłużyć dwoma zaznaczeniami.
Pierwsze — to pogląd na te sprawy w związku z autorytetami kościelnymi. Istnieje wszakże cały szereg encyklik papieskich, począwszy od tej z r. 1738, której jubileusz obchodziliśmy ub. r., aż do ostatniej „Humanum genus”, Leona XIII z roku 1884, które szczegółowo zajmują się tym zagadnieniem. Gdyby ktoś jednak znajdował, że encykliki te traktują raczej o problemach, które aktualne były przed dwustu czy pięćdziesięciu laty, że zaś nie traktują specjalnie o gruncie polskim, to temu wskażę na orzeczenie inne, zdaniem moim zbyt mało znane i cytowane, a to na oświadczenie Prymasa Hlonda na zjeździe katolickim w Poznaniu w dniu 6 listopada r. 1926. Brzmi ono:
„Wyprzeć się ma Polska na wszystkich szczeblach hierarchii państwowej każdego bezprawia, każdej anarchii, każdego rozkładu... A przede wszystkim zerwać powinna z masonerią, której ostatnim celem jest systematyczne usuwanie Ducha Chrystusowego z życia narodu. Tym więcej zaś zerwać z nią musi Polska, że masoneria, to konspiracja zagraniczna, której nie tylko na Polsce nic nie zależy, ale która potężnej Polski nie chce. Narody, które znalazły drogę do swego odrodzenia, rozprawiają się olbrzymim wysiłkiem z masonerią i odczuwają to jakby ożywczy powiew w swym narodowym życiu. I w takiej chwili my mamy zaprzedać się w wolnomularską niewolę? Czyż naprawdę mamy powtarzać błędy innych ludów i w zaraniu swego bytu kłaść dobrowolnie kark w masońską pętlicę, ażeby później, po szkodach nieobliczalnych, z ogromnym trudem i z niepewnym powodzeniem spod wolnomularstwa się wyzwolić? Zerwać z laicyzmem — znaczy w pierwszym rzędzie zrzucić masońskie kiełzna. Zrzucić je powinni wszyscy i na wszystkich stanowiskach, mimo ponętnych widoków kariery i powodzenia.”
* * *
Zarazem zaś pozwolę sobie przedłożyć szanownym zebranym po raz pierwszy ułożone przez siebie tezy pewne, będące niejako wynikiem i skrótem dwunastoletniego już blisko studium nad powyższymi zagadnieniami.
Brzmieć on będzie:
1. Masoneria jest „Przeciwkościołem”. W najgłębszych założeniach swoich przeciwstawia się masoneria naukom Kościoła katolickiego. Jak daleko sięgniemy badaniem wstecz w stronę tajnych związków, zawsze ukażą nam one to swoje oblicze. „Faryzeusze” w Palestynie, „Gnoza” w Aleksandrii, „Kabała” w Hiszpanii, „humaniści” we Włoszech, „reformatorowie” w Niemczech, „encyklopedyści” we Francji, „deiści” w Anglii, aż do właściwych wolnomularzy — zawsze na dnie ich tkwi negacja lucyferiańska: „Eritis sicut Deus, scientes bonum et malum”.
2. Masoneria wywodzi się z żydostwa. Teza ta najmocniej kwestionowana bywa przez samą masonerię. Znajdują się wszakże — niestety! — i pisarze katoliccy, którzy do takiego kwestionowania się przychylają. Tymczasem samodzielne studium danego zagadnienia umacnia nas tylko co do tej tezy. Zarówno tradycje masońskie (enuncjacje „mistrzów”), jak i rewelacje z autorytatywnej strony żydowskiej, jak nareszcie symbolika i rytuał, przeniknięte na wskroś kabalistyką żydowską, świadczą do syta o tym, że masoneria jest z ducha „judeo-genetyczna”, że wywodzi się z żydostwa.
3. Masoneria jest jedna. I ta teza kwestionowana bywa przez różnego gatunku pisarzy: wskazuje się na różnice „obrządków”, mnogość „rytuałów” itd. Wskazuje się przede wszystkim na pozorną sprzeczność między celami czy taktyką poszczególnych tych „obrządków” czy „rytów” (do czego powrócimy jeszcze specjalnie w punkcie następnym). W najlepszym razie uznaje się co najwyżej wspólnotę we wszystkich ducha masońskiego. Naszym zdaniem jest jednak inaczej: duch jest oczywista wszędzie wspólny, podziały zaś celowe i taktyczne. Znowuż też sami masoni, sami „wtajemniczeni”, przyznają jedność swojej organizacji.
4. „Wielopłaszczyznowość” masonerii. Masoneria, będąc „Przeciwkościołem”, stara się być zarazem i „Summą” wiadomości i facultates ludzkich. Podaje się za kopułę, połączyć mającą pod sobą wszelkie wyznania, narody i klasy. Stąd też dla niej konieczność asymilowania taktycznego haseł swoich do wymagań chwili i środowiska. Potrafi być liberalna i dyktatorialna, nacjonalistyczna i socjalistyczna. Te jej zaś „wolty” i przemiany w wielkie nieraz zakłopotanie wprowadzają niedość bystrych jej obserwatorów.
5. „Humanizm” masonerii. W założeniu wszakże naczelnym swoim winduje masoneria — działo się w niej tak od czasu najwcześniej ujawnionych związków tajnych — człowieka na miejsce przynależne Bogu, ubóstwia zatem Rozum ludzki (w rewolucji francuskiej). Zarazem jednak — i tu tkwi w niej sprzeczność wewnętrzna, wyrażająca się symbolicznie w związku „Róży” z „Krzyżem” — apeluje masoneria do najniższych instynktów ludzkich: pożądliwości oczu, pożądliwości ciała, pychy żywota. Stąd zboczenia jej sekt teozoficznych i in. Stąd skandale finansowe i zachłanna żądza władzy.
6. Masoneria a liberalizm. Znów jednak w założeniu swoim masoneria, rozwiązując człowieka z rzekomych więzów dyscypliny chrześcijańskiej, wysuwała od chwili częściowego swojego „ujawnienia” hasła liberalne, wolnościowe i egalitarne i to znowu na podwójnej płaszczyźnie, tj. tzw. „praw człowieka i obywatela” — i w zakresie szerszym — równouprawnienia narodów. Zaznaczyć jednak zaraz należy, że rzekomy ten jej „liberalizm” był czysto taktycznej natury i że — we Francji, Rosji czy Hiszpanii — ustępował w razie potrzeby miejsca najsroższej „dyktaturze proletariatu”.
7. Masoneria a nacjonalizm. Tak samo złudne były rzekome zasługi masonerii dla rozbudzenia się nacjonalizmów. Wykazali to Włosi, zwłaszcza ostatni u nich z historyków masonerii, Aleksander Luzio, udowadniając, że masoneria istotnie tak długo tylko popierała nacjonalizm włoski, jak długo liczyć mogła na to, że przeciwstawiać go będzie mogła Papiestwu; z chwilą zaś, gdy Mussolini zawarł z tym Papiestwem ugodę, zwróciła się przeciwko niemu pełnym frontem.
8. Masoneria a polskość. W tym względzie u nas nie panują jeszcze równie „wyklarowane” pojęcia. Ciągle się mówi o tym, że w XVIII i XIX stuleciu do masonerii należeli wielcy nasi patrioci (nie licząc szeregu „porządnych” ludzi), że zatem na karb masonerii w znacznej należy położyć mierze wiele ze zdobyczy ducha patriotycznego. To bałamutne pojęcie trwać będzie tak długo, jak długo nie ustali się:
właściwego stosunku masonerii w tym czasie do naszych zaborców;
roli, jaką odegrała w wywoływaniu i likwidowaniu naszych powstań;
stanowiska, jakie względem niej zajmowali rzeczeni patrioci; zrazu nieraz nieświadomie, niebaczni na głębsze jej cele, po czym zaś, w razie ich „opatrzenia się”, stanowiska, jakie względem nich zajęła masoneria.
9. Wpływy masonerii u nas: Tak jak się nie ocenia dotąd u nas należycie wpływów, jakie wolnomularstwo wywierało na rozbiory i rewolucje narodowe, tak obecnie nieraz skłonnym by się było nie doceniać wpływu, jaki wywiera masoneria na odrodzone państwo polskie. Sądzę, że nieporozumienie to się wyjaśni, skoro sobie uświadomimy, że aby wpływ wywierać, masoneria w Polsce nie potrzebuje być ani zbyt liczna, ani zbyt mocno zorganizowana, skoro za nią stoi i oparcie jej daje czteromilionowe żydostwo. Ale, by to sobie uświadomić, przestać trzeba negować „judeogenezę” masonerii.
10. Wpływy masonerii w świecie: Masoneria wszędzie jest silna tam, gdzie udało jej się, jako „Przeciwkościołowi”, podważyć wpływy Kościoła katolickiego, na ich zaś miejsce — w tej czy innej formie — zaszczepić wpływy żydostwa. Udało jej się to przede wszystkim w protestantyzmie, zarówno anglosaskim, gdzie rządzi niepodzielnie, jak i germańskim, gdzie rzekomo się cofa, ustępując wszakże na razie miejsca jedynie chaosowi dogmatycznemu — nie mówiąc już o prawosławiu i bolszewizmie. Natomiast cofa się naprawdę tylko w krajach łacińskich (Italia, Portugalia, Hiszpania) w miarę, jak odzyskuje w nich wpływ przyrodzony Kościół katolicki.
W tym moim zbiorze „tez” akcentowałem parokrotnie związek masonerii ze żydostwem. Ale powie mi ktoś — tu natrafiamy dopiero na kwestię dla katolików sporną, a mianowicie — jaki ma być właściwie stosunek ich do żydostwa. Mnie się wydaje, że dla nas Polaków wielkim rozjaśnieniem tej kwestii mogą być pisma, klasyczne już dzisiaj, pisarzy katolickich. Dla mnie przynajmniej są pisma takie wystarczającym autorytetem. Z obfitej prozy, która poświęcona została już w Polsce sprawie żydowskiej, wybiorę tu trzy tylko głosy, z których każdy firmuje się nazwiskiem znakomitego pisarza katolickiego: jeden jest ekspektoracją jak gdyby metafizyczną, na temat światowego znaczenia sprawy żydowskiej, dwa zaś inne wieszczymi niejako przewidywaniami znakomitego polityka-publicysty i ascety-filozofa, wszystkich trzech Polaków-katolików.
Posłuchajmyż najpierw, co na ten temat mówi znakomity historyk - zakonnik-Zmartwychwstaniec, Ojciec Walerian Kalinka:
„...ów lud nieszczęśliwy, stokroć godny pożałowania, któremu wściekła nienawiść podszepnęła to najfatalniejsze zaklęcie: krew Jego na nas i na nasze syny. Bóg usłyszał to słowo i potwierdził je. Od dziewiętnastu wieków krew ta ciąży na potomstwie tego ludu i ściga je zemstą nieustającą. Ileż tajemnic, ileż sprzeczności w życiu, w charakterze, w cierpieniach, w historii tego narodu, których niczym nie wytłumaczy, jedno klątwą straszliwą. Ziściły się na nim owe tak przerażające zapowiedzi jeszcze przez Mojżesza wyrzeczone. Najdziwniejsze, najmniej do wiary podobne choroby dręczą ten lud i każda zaraza, która, gdziekolwiek spadnie, jego przede wszystkim dziesiątkuje. Od wieków żenią się oni i pomnażają z tak zadziwiającą płodnością, że powinnyby, zda się, świat cały od dawna zapełnić, a tymczasem nigdy nie mogą przekroczyć tej liczby, jaką wynosiła ich ludność za czasów państwa judzkiego... Na próżno lichwą, giełdą i gorączkową pracą dobijają się majątku, drugich rujnują, siebie nie bogacą; choć się znajdzie między nimi kilku milionerów, miliony za to nędzarzy; choć sobie zdobędą na chwilę pieniężną przewagę, zawsze jakaś katastrofa niespodziana rozchwieje ich moc, zburzy ich fortuny. Na próżno, gdziekolwiek zajdą, a cisną się wszędzie, skwapliwie przyjmują język, ubiór, rodzaj życia mieszkańców, zawsze pozostaną tułaczami; wszędzie obcy, wszędzie wzgardzeni i wszystkim służąc, ze wszystkimi będą w wojnie; wloką swój nędzny i spodlony żywot, nie czując nawet tej podłości. Na próżno prawodawstwa nowoczesne i indyferentyzm nowoczesny równają ich i jednoczą z chrześcijanami; w duszy ich, na twarzy pozostanie zawsze toż samo piętno. Zawsze będą ciż sami, jak byli przed wiekami, jak byli w Jerozolimie, a dlatego, aby zawsze służyli na świadectwo Męki Pańskiej...”
A teraz głos zabierze dwóch publicystów katolickich, obu z w. XIX.
Najpierw przemówi do nas Paweł Popiel, obywatel tej ziemi sandomierskiej (w 90 latach stulecia):
...zważywszy, że obok równouprawnienia zachowali (Żydzi) jeszcze przywilej kahałów, szkół (chederów), sądownictwa; zważywszy, że w każdej sprawie występują solidarnie, którą to solidarność utrzymuje karność religijno-polityczna; zważywszy, że każdy żyd jest wykształcony moralnie przez Talmud, a umysłowo przez wychowanie w chederach, których metod lekceważyć nie należy — wypływa stąd, że ludność krajowa musi koniecznie ulec plemieniu tak mnożnemu, a tak przemyślnemu.
Potem zaś zabierze głos ojciec Marian Morawski, autor „Wieczorów nad Lemanem” (w 90 latach stulecia).
„Idzie teraz na nasz kraj wielkie niebezpieczeństwo, czy też wielka próba, jakiej nie doświadczył w przeszłości. Chmara Żydów mieszkała u nas od wieków, ale nie wnikała w naszą społeczność, trzymana była z daleka odrębnym wychowaniem i położeniem prawnym. Gdy, za naszej pamięci, zapory prawne zostały usunięte, nie od razu skutek się dał uczuć w całej pełni, musiały nowe przyjść generacje. Dziś już Wielu Żydów naukowo wykształconych pnie się w górę, zdobywa różne stanowiska w ustroju naszego kraju. Ale to są, jak się zdaje, dopiero harcownicy na przedzie idący; gdy się rzuci okiem na gęste tłumy tego szczepu za nim stojące, które też prawdopodobnie i to niebawem w tym ruchu wezmą udział, to strach przychodzi na myśl, co grozi naszej religii, obyczajom i narodowości. Środki obronne, o których mówiliśmy poprzednio, ograniczyć tylko mogą, może opóźnić ten pochód, powstrzymać go zupełnie nie mogą. Jedynie siły moralne, wzniosłe zasady i uczucia religijne, jako też narodowe, wszczepione wychowaniem, spotęgowane życiem, zdolne są postawić nasze skarby duchowe tak wysoko, że ich ten zalew nie dosięgnie.”
Sądzę, że orzeczenia te dość są jasne i dosyć autorytatywne.
Świat zaś, niezmienny w istocie swojej, przedstawia nadal tę postać, którą miał zawsze i w tych średnich wiekach, co w tych czcigodnych murach widywały mnichów mordowanych przez dzicz wschodnią i księcia wyruszającego na krucjatę. I dziś, po dawnemu, na innym tylko krańcu Europy, pławi się barbarzyństwo wschodnie we krwi wybranych męczenników, a nowi rycerze nową prowadzą krucjatę.
Zacząłem wywody moje od obrazka uzmysłowić mającego współczesną wiarę, schodzącą niejako do katakumb. Gdzie indziej krwawsze jej znaczą się, ale gdzieniegdzie i jaśniejsze koleje. Na Kapitolu w uroczyste dni zaświeca się krzyż; rząd Salamanki za święto narodowe ogłasza dzień św. Tomasza z Akwinu, jako że na nauce chrześcijańskiej, którą „doktor anielski” w tak ścisłe ujął kształty, chce odtąd opierać swoją politykę. A czyż może być modlitwa bardziej odpowiadająca współczesnemu katolikowi, jak ta modlitwa żołnierzy „karlistowskich” generała Franco:
„Będziesz..., żołnierzem Wiary i Tradycji Świętej... Stałą twoją dewizą będzie: Bóg — Ojczyzna... Wiara jest podstawą wszelkich cnót... Kultem Bożym umacnia duszę, ożywiając nędzny... żywot. Służ zawsze Bogu! Umieraj za Niego, bo tak umierać, to znaczy żyć wiecznie. Dla Boga nigdy nie będziesz bohaterem bezimiennym. Tradycja gra w twojej duszy, oczyszcza twoje uczucia, zbliża cię do Boga, uczy kochać Kościół. Bądź zawsze praktykującym katolikiem, jasno uświadomionym, czego Bóg żąda dla służby swojej, pola celu najwyższego. Ty, żołnierzu tradycji, masz swoją rangę w królestwie Bożym.
Ojczyzną twoją jest twój naród,...
Wzniosłe arkanum tradycji,...
Światło historii,
Zajazd Świętych Pańskich,
Protektorka — bojowniczka Kościoła,...
Ucz się, by Ją poznawać,
Poznaj ją, by Ją kochać,
Kochaj ją, by cześć Jej oddawać
I wiedz, że miłością najczystszą, po miłości Boga, jest miłość
Ojczyzny.
Kazimierz Marian Morawski
„Katolik współczesny wobec niebezpieczeństw chwili”
„Tęcza”, Nr 5, Czerwiec 1939 Strona 8 z 9