115 James Stephanie Hazardzistka


STEPHANIE JAMES

Hazardzistka

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Kiedy ten spokojny mężczyzna z oczyma koloru starego złota po raz trzeci pojawił się w pobliżu jej stolika, Alyssa Chandler stwierdziła, że to nie mógł być przypadek. Statystycznie rzecz biorąc, wielkość kasyna, w którym grała, oraz liczba ludzi przewijających się po jego wypolerowanych posadzkach, wykluczała możliwość, by ten sam człowiek mógł w ciągu jednej godziny pojawić się koło niej trzy razy zupełnie przypadkowo.

Prawdopodobieństwo, by coś takiego mogło się zdarzyć, było praktycznie żadne, a Alyssa wiedziała wszystko o teorii prawdopodobieństwa. Nie, musiał istnieć jakiś inny powód jego obecności, a wszystkie wyjaśnienia, jakie przychodziły jej do głowy, nie były zbyt miłe. Tak naprawdę to wyglądało dość niebezpiecznie, podobnie jak ów człowiek. Pora, by coś z tym zrobić.

Uśmiechnęła się do ugrzecznionego krupiera Black Jacka i gestem hazardzistki zgarnęła żetony wartości stu dolarów. Jej wymyślnie udrapowana, odsłaniająca ramiona czarna dżersejowa sukienka zafalowała, gdy wstawała, by wmieszać się w tłum rozbawionych ludzi. Przeciskała się między nimi, a srebrna lamówka dekoltu, mankietów i brzegu jej sukni odbijała blask kandelabrów kasyna.

Srebrna lamówka sukienki Alyssy nie była jedyną ozdobą, która odbijała światło. Również jej piękne, kasztanowe włosy lśniły i okalały inteligentną, choć wielkie kwoty. Tyle tylko, że zanim opuści Las Vegas pod koniec weekendu, zgodnie ze swym planem powinna wygrać około tysiąca dolarów. Nie było najmniejszego powodu sądzić, że jej plan się nie powiedzie. Taką samą decyzję podjęła również w zeszłym tygodniu i wróciła do Kalifornii dokładnie z tysiącem dolarów w torebce, wygranym w małych, dyskretnych kwotach w kilkunastu kolejnych kasynach.

A dziś wieczorem nie wygrała przecież tak dużo, ani nie rzucała się w oczy tak bardzo, by ściągnąć na siebie uwagę kierownictwa kasyna. Między kasztanowymi brwiami pojawiła się niewielka zmarszczka. Zeszła po stopniach oddzielających ogromną halę gier od otaczającego ją baru i pomieszczeń hotelowych. Ostrożność nigdy nie zawadzi. Podejrzliwi szefowie kasyna mogli z łatwością uniemożliwić jej grę, a była to ostatnia rzecz, której Alyssa by sobie życzyła. Może czas już złapać taksówkę i przenieść się w inne miejsce?

Wkroczyła do hotelowego holu i zastanawiała się nad dalszym planem działania. Dopóki złotooki mężczyzna nie odrywał się od grupy rozbawionych graczy, którzy przechodzili właśnie do baru, nie widziała go. Nagle stanął przed nią, blokując jej drogę.

Wstrzymała oddech i po raz pierwszy spojrzała mu prosto w oczy. Zrozumiała, że nie ma żadnych szans na uniknięcie konfrontacji.

- Niech się pani nie obawia - powiedział, jakby czytał w jej myślach. - Nie pracuję dla kasyna. - Głos miał głęboki, niski i niepokojący.

W pierwszym momencie poczuła ulgę. Zaraz jednak ogarnęła ją fala nowych podejrzeń i wątpliwości. A może kłamie?

- Nie widzę powodu, dla którego ta informacja mogłaby mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie - odpowiedziała słodko. - A teraz, jeśli pan pozwoli, chciałabym wyjść.

Nie poruszył się.

- Czy mogę postawić pani drinka? - Brązowozłote oczy wpatrywały się w Alyssę. Wydawało się, że odrzucenie jego propozycji mogłoby być ryzykowne. Przez dłuższą chwilę stali w bezruchu, obserwując się nawzajem i oceniając. W końcu, bez słowa, Alyssa postanowiła skapitulować i dowiedzieć, czego on chce. Ucieczka nie miała sensu. Jeśli kierownictwo kasyna przejrzało jej zamiary, to trudno. Niewiedza nigdy nie jest błogosławieństwem, częściej jest po prostu niebezpieczna. Lekko skinęła głową, obróciła się i skierowała do najbliższego baru.

Poszedł za nią jak cień. Ujął ją pod ramię dopiero wtedy, gdy doszli do wolnego stolika i mieli zamiar usiąść. Ciepło dotyku, wyczuwalne przez materiał sukienki, parzyło jej skórę. Gdy usiadł naprzeciw, z ciekawością zerknęła na jego dłonie. Długie, kształtne palce wydawały się silne i subtelnie zmysłowe. Z zaskoczeniem stwierdziła, że myśli o tym, jak odczuwałoby się dotyk takich palców błądzących po nagim ciele. Zaraz jednak, z wprawą profesjonalnego statystyka, który potrafi się skoncentrować na tym, co najistotniejsze, poczęła zastanawiać się, kim jest ów nieznajomy.

- Czy skończyła pani grę na dzisiaj i w związku z tym zrezygnuje z wody mineralnej, którą pani dotąd piła? - zapytał bardzo grzecznie nieznajomy.

Alyssa drgnęła. Zauważył nawet, co piła!

- Na dziś już skończyłam - odparła zimno. - Proszę o Drambuie.

- Czy kieliszek ma być podgrzany?

- Oczywiście. - Jego uprzejmość zaczynała działać jej na nerwy. Taka układność i niebywałe zainteresowanie tego mężczyzny jej osobą wydawały się Alyssie podejrzane.

Podczas gdy składał zamówienie u ślicznej kelnerki, Alyssa szybko przyjrzała się nieznajomemu. Ciemna czupryna zaczesana do tyłu odsłaniała szerokie czoło. Włosy miał na tyle długie, że dotykały kołnierzyka białej, sztywnej koszuli. Oczy, których spojrzenie czuła na sobie przez ostatnią godzinę, miały kolor bursztynu. Te oczy niepokoiły Alyssę głównie dlatego, że nie potrafiła wyczytać z nich nic poza wyrazem podejrzanej grzeczności.

Orli nos i wydatne szczęki zdawały się określać charakter tego człowieka. Alyssa zdecydowała, że nieznajomy musi mieć ponad trzydzieści lat, a sądząc po wyraźnych zmarszczkach na twarzy, prawdopodobnie około czterdziestu. Ona sama właśnie przekroczyła magiczną trzydziestkę. Patrząc na srebrzyste skronie mężczyzny, z radością pomyślała, że przynajmniej ona nie ma jeszcze siwych włosów.

Biała koszula, którą miał na sobie, była bez wątpienia znakomitej jakości, z zakładkami jak do smokinga, zapinana na maleńkie, czarne guziczki. Dyskretna czarna muszka otaczała mocną szyję. Marynarka i dopasowane spodnie koloru węgla drzewnego były znakomicie skrojone.

Pod wieczorowym ubraniem jego ciało wydawało się szczupłe i prężne. Alyssa pomyślała, że ten człowiek przypomina polującego wilka. Wyraźnie czuła jego fizyczną dominację nad sobą. I to nie dlatego, że był od niej o wiele wyższy - miał pewnie około metra osiemdziesiąt lub osiemdziesiąt pięć wzrostu. Po prostu była w nim jakaś siła i moc, które działały na Alyssę. Przez to stawała się jeszcze bardziej ostrożna niż zwykle.

- Podobnie jak pani nigdy nie piję w pracy - powiedział nieznajomy, gdy już zamówił drinki i z powrotem usiadł przy stoliku. Mocno zarysowana linia ust uniosła się nieco w uśmiechu. - Ale ponieważ oboje zakończyliśmy już swoją działalność, chyba należy się nam coś więcej niż woda mineralna. - Alyssa słyszała, że zamówił sobie szkocką.

- Myślę, że wybaczy mi pan - zaczęła gładko - ale nie mam najmniejszego pojęcia, o czym pan mówi, ani też dlaczego zaprosił mnie pan na drinka. - Uważała, że w końcu powinna przejść do ataku.

- Przepraszam - powiedział bez wahania, choć w jego oczach nie było ani cienia skruchy. - Nie przedstawiłem się, prawda? Jestem Jordan Kyle. - Uniósł brwi w niemym pytaniu czekając, by Alyssa podała mu swoje nazwisko. Odezwała się słodkim głosem, naśladując uprzejmy ton nowego znajomego.

- Alyssa.

Jordan Kyle odczekał jeszcze moment. Ponieważ Alyssa nie powiedziała nic więcej, zapytał łagodnie:

- Tylko Alyssa?

- Czy to nie wystarczy?

- Mówiłem prawdę -westchnął. - Nie musi się pani mnie obawiać. Nie pracuję dla kasyna.

- A niby dlaczego miałabym się martwić tym, czy pan pracuje dla kasyna, czy też nie? - Starała się mówić lekkim tonem. Właśnie podano drinki. - Przecież nie oszukiwałam.

- Nie, ale wygrywała pani. Wtedy, kiedy pani chciała.

Alyssa zacisnęła palce na kieliszku. Poza tym nie było po niej widać żadnej oznaki napięcia. Z niewinną miną otworzyła szeroko oczy i uśmiechnęła się.

- Przegrane też mi się zdarzały.

- Odniosłem wrażenie, że również one zdarzały się pani wyłącznie wtedy, kiedy pani tego chciała - powiedział z sarkazmem.

- Czy oskarża mnie pan o oszustwo? - zawołała z prawdziwym oburzeniem w głosie.

- Absolutnie nie - zaprzeczył miękko. - Obserwowałem panią cały wieczór. Jedyną rzeczą, o którą mógłbym panią oskarżyć, jest to, że zamieniała pani coś, co nazywa się grą szans, w swego rodzaju biznes. Nie ma na świecie zbyt wielu ludzi, którzy potrafią to zrobić, Alysso. Dobrze wiem o tym.

Ich oczy spotkały się.

- A skąd pan wie?

- Ponieważ ja zarabiam na życie dokładnie w taki sam sposób.

Alyssa mówiła sobie, że nie może wpadać w panikę, że musi zachować spokój. A co najważniejsze, nie może się do niczego przyznać.

- Jestem pewna, że kasyno byłoby bardzo zainteresowane pana wyznaniem, panie Kyle, ale zupełnie nie rozumiem, czemu mi pan to mówi.

Żachnął się. Przez chwilę wpatrywał się w jej nieco skonfundowaną twarz i w końcu roześmiał się. Ten pełen uroku śmiech trwał jednak tylko moment - niemal natychmiast Jordan spoważniał. Ten moment wystarczył jednak, by i Alyssa poczuła nieodpartą chęć roześmiania się. Nim zrozumiała, co naprawdę w tej krótkiej chwili się stało, usłyszała spokojny głos Jordana:

- Teraz już wiem, dlaczego pani nie gra w pokera. Niewątpliwie ma pani talent, ale pani oczy za każdym razem zdradzałyby, co ma pani w ręku.

- Kim pan jest, panie Kyle?

- Mówiłem pani. Po prostu graczem profesjonalistą. Jak długo zatrzyma się pani w Las Vegas? - Sączył drinka, obserwując Alyssę znad kieliszka.

- Przyjechałam na weekend - odparła bez wahania. - Wbrew temu, co pan insynuuje, nie jestem zawodową hazardzistką. Jestem zatrudniona na pełnym etacie w Kalifornii, a do Las Vegas przyjeżdżam z tego samego powodu co wszyscy - aby się zabawić.

- A także dla pieniędzy. Ile pani dziś wygrała? Paręset dolarów?

- To nie pańska sprawa! - Alyssa odchyliła się do tyłu, by sprawić wrażenie całkowicie odprężonej i spokojnej. Lecz serce waliło jej jak młotem i cały czas usiłowała odgadnąć, kim jest Jordan Kyle.

- Podoba mi się sposób, w jaki pani to robi. Nie jest pani chciwa. Dopóki nie jest się chciwym i nie odczuwa się potrzeby powiedzenia komuś o swoich umiejętnościach, wszystko jest w porządku. Oczywiście wcześniej czy później należałoby zrezygnować z Vegas i trochę popodróżować. Nie warto niepotrzebnie ryzykować.

- Trochę popodróżować? - zrobiła zdziwioną minę, by sprowokować go do dalszego mówienia.

- Do Atlantic City lub Europy, do Monte Carlo lub na Wyspy Bahama, a może do Puerto Rico. Dla takich ludzi jak my, Alysso, świat stoi otworem. Czyżby pani jeszcze tego nie odkryła?

- Niestety, niewiele podróżowałam - powiedziała ostrożnie. Ich rozmowa przybrała dziwny obrót. - Czy daje mi pan do zrozumienia, że powinnam stąd wyjechać?

Potrząsnął głową i uśmiechnął się z rozbawieniem.

- Moja osoba budzi w pani niepokój, prawda? Powtarzam po raz ostatni, że nie jestem pracownikiem kasyna i wcale nie twierdzę, że powinna pani stąd wyjechać. Mam natomiast zamiar zaproponować coś zupełnie innego. Skoro skończyła pani już pracę, to może spędziłaby pani resztę wieczoru ze mną?

- Dlaczego? - spytała odważnie, zupełnie nie rozumiejąc, o co mu chodzi. Czyżby starał sieją poderwać? A może ochrona kasyna wymyśliła jakiś skomplikowany plan? Ale przecież byłoby to bezsensowne. Jeśli kierownictwo kasyna coś podejrzewa, to chyba po prostu wyproszono by ją z sali. Alyssa nie miała pojęcia, jak załatwiano takie sprawy, ale przecież na pewno nie w taki skomplikowany sposób. W Newadzie kasyna same ustalały zasady i niczym się nie przejmowały.

- Ponieważ - odparł łagodnie Jordan - tak się składa, że tego wieczoru jestem zupełnie samotny, a pani sytuacja jest dokładnie taka sama. Ponadto wydaje się, że mamy ze sobą wiele wspólnego. Czy nie uważa pani, że to zupełnie wystarczające powody? - Zatrzymał na twarzy Alyssy nieruchome spojrzenie, bez żadnego wyrazu, a następnie spojrzał na jej szyję i odkryte ramiona. Alyssie wydawało się, że jego wzrok parzy. Poczuła narastające podniecenie. Co ten człowiek z nią robi? Do tej pory z nikim się w Las Vegas nie spotykała. Radość z wygranej przeżywała w zupełnej samotności. Mężczyźni, których spotykała w kasynach, byli mało interesujący i całkowicie opanowani tą dziwną gorączką, która nazywa się hazard. Nie grali w taki sposób jak ona i ten prosty fakt wystarczał, by stworzyć ogromny dystans między nią a otaczającymi ją ludźmi. Tymczasem siedzący obok mężczyzna chyba naprawdę wie, że ona robi coś zupełnie innego niż inni gracze. Sam fakt, że to zauważył, był intrygujący.

- Wygrałam tylko paręset dolarów - powiedziała ostrożnie. - Każdy może mieć szczęście. To przecież nic nie znaczy.

Spojrzał na nią enigmatycznie i nagle zadał pytanie, którego Alyssa się obawiała:

- Chce pani, bym opowiedział, jak doszedłem do tego, że nie polega pani wyłącznie na szczęściu? Nie jestem pewien, czy potrafię to dokładnie wyjaśnić. Myślę, że zwróciłem na panią uwagę, ponieważ otaczała panią aura spokojnej pewności. Jak gdyby nie miała pani żadnych wątpliwości. Nawet gdy pani przegrywała, to na pani twarzy malowała się taka sama satysfakcja jak wówczas, gdy pani wygrywała. Zrozumiałem, że te przegrane były zaplanowane. Zdziwiło mnie to i bardzo zaciekawiło. Więc zacząłem dokładnie obserwować pani grę.

Alyssa zadrżała na wspomnienie spojrzenia spoczywającego na niej w czasie gry. Z przerażeniem zapytała:

- Czy sądzi pan, że ktoś to zauważył?

- Nie. - Jego uśmiech podniósł ją na duchu. - W całym tym zapchanym ludźmi kasynie nie było zapewne ani jednej osoby, która zauważyłaby coś więcej ponad to, że była pani sama. Alysso, przecież tylko swój pozna swego... - Uniósł kieliszek. - Proszę, poświęć mi trochę czasu. Dla ludzi naszego pokroju kasyno może stać się najbardziej samotnym miejscem na ziemi.

- Ja nie jestem samotna - wyszeptała pod wrażeniem nagłego smutku w jego oczach, który pojawił się i niemal natychmiast zniknął. Ten człowiek czuje się samotny?

- A ja jestem - powiedział. - I bardzo chciałbym porozmawiać z kimś, kto naprawdę mnie zrozumie.

Alyssa z zażenowaniem przełknęła ślinę. Miała wrażenie, że jest podrywana. To było idiotyczne. Jordan Kyle był typem mężczyzny, którego w innej sytuacji całkowicie by zignorowała. W każdym razie nie był częścią jej rzeczywistego świata, a ludzie znani z kasyn nie mieli prawa przekraczać tej niewidzialnej granicy, którą dla nich wyznaczyła. Tymczasem on przedarł się przez wszystkie bariery. Prawdziwe podniecenie światem hazardu, który zawsze ją intrygował, nigdy nie było tak blisko.

- Nie znam pana - wyszeptała, nie potrafiąc odwrócić od niego wzroku.

- To mnie poznasz - obiecał cicho. - Jak tylko przestaniesz się martwić o to, kim mogę być, zrozumiesz, kim jestem naprawdę.

- A kim jesteś? - Czekała na odpowiedź i czuła, że brak jej tchu. Przynęta, jaką zarzucił, okazała się skuteczna. Nie rozumiała, na czym polegał czar tego człowieka, ale był tak oczywisty, że nie mogła mu się oprzeć.

- Chodź. Gdy pobędziemy razem, sama znajdziesz odpowiedź - szepnął uwodzicielsko.

Alyssa zmarszczyła czoło. Zdrowy rozsądek przez chwilę brał górę.

- Nie interesuje mnie pójście z panem do łóżka, panie Kyle. Ani z żadnym innym mężczyzną. Nie po to przyjeżdżam do Vegas.

- Wiem, że nie to cię tu sprowadza. Ile pieniędzy planujesz zabrać stąd do domu? - zapytał od niechcenia.

Z niewiadomego powodu pytanie to sprowokowało Alyssę do odpowiedzi.

- Tysiąc dolarów. - Była pewna, że Jordan się roześmieje.

Ale on skinął głową, jak gdyby to, co powiedziała, było najnormalniejszą rzeczą na świecie, i zapytał:

- Odkładasz na coś konkretnego?

Tym razem Alyssa uśmiechnęła się. - Na porsche. Kupię sobie taki samochód, jakiego w życiu nie widziałeś. -Jej oczy rozjaśnił śmiech. Ten wóz nie był jej potrzebny. Nikt tak naprawdę nie potrzebuje tak luksusowego samochodu. Musiała jednak przeznaczyć na coś pieniądze, które wygrywała. Jej pierwszy cel, który sprowadził ją do Las Vegas, został osiągnięty, gdy wygrała dość, by zapłacić rachunki za poród jej przyjaciółki, Julii. Zanim jednak zebrała odpowiednią kwotę, odkryła, że ten nowy nocny świat hazardu szalenie ją intryguje. W kasynach Las Vegas zawsze panowała noc. Graczy chroniono przed takimi odwracającymi uwagę sprawami jak światło dzienne, świeże powietrze czy zegary.

- A ty na co zbierasz fundusze? - Alyssa zdecydowała się rzucić Jordanowi wyzwanie.

Spuścił wzrok.

- Na co zbieram pieniądze? Na nic specjalnego. Po prostu żyję z wygranych. - Na jego ustach znów pojawił się promienny uśmiech. - Ja już mam porsche.

Alyssa odwzajemniła ten uśmiech. Czar rzucany przez Jordana Kyle'a stawał się niebezpieczny, lecz Alyssa coraz mniej się tym przejmowała. Las Vegas było miastem iluzji. Po raz pierwszy poczuła, że może zrobić coś więcej niż tylko udawać, że jest częścią tej iluzji. Dzięki temu człowiekowi mogłaby zrozumieć, co naprawdę znaczy być hazardzistką.

- Jordan, co jeszcze kupiłeś za swoje wygrane?

Wzruszył ramionami.

- Dom na wybrzeżu w Oregonie, samochód, ubranie, które mam na sobie, mój ostatni posiłek, bilety na samolot do Reno i Monte Carlo. Wymieniaj, co chcesz. Długo mógłbym wyliczać. Wszystko, co posiadam, odkąd wyszedłem z wojska. Alysso, ja utrzymuję się z wygranych. Czy ty tego nie rozumiesz? Hazard to moja praca.

Zamrugała powiekami.

- I tylko z tego się utrzymujesz? Uprawiając hazard?

- I wygrywając - przypomniał jej łagodnie. - Jeśli się nie wygrywa, to hazard nie może być źródłem utrzymania.

- A twoja... czy twoja rodzina nie sprzeciwia się takiemu sposobowi zarabiania na życie? - Gdyby jej ojciec żył i zobaczył, w jaki sposób Alyssa się teraz zabawia, byłby przerażony. Gdyby traktowała hazard jako źródło utrzymania, prawdopodobnie by się jej wyrzekł. Było jej nieprzyjemnie na samą myśl o tym, mimo że ojciec już nie żył.

- Nie mam żadnej bliskiej rodziny. Moi rodzice zginęli, gdy byłem bardzo młody, i nie mam nikogo, kogo mogłoby to obchodzić - odpowiedział bez emocji. - Czy twoja rodzina wie, czym się teraz zajmujesz? - zapytał z uśmiechem.

Potrząsnęła głową.

- Nie. Rodzice rozeszli się wiele lat temu. Wychował mnie ojciec, bo matka odeszła od nas i powtórnie wyszła za mąż. Ojciec zginął parę lat temu, a matkę widuję bardzo rzadko. - Alyssa nie miała ochoty rozmawiać na ten temat. Z rozmysłem wróciła do poprzedniego tematu. - Czy naprawdę wygrywasz bez kłopotu?

- Tak samo jak ty.

- Chyba nie... - przerwała, szukając łagodniejszego słowa, ale nie znalazła. - Chyba nie oszukujesz?

- Oszukiwanie w dobrze prowadzonym kasynie jest znacznie trudniejsze niż wygrywanie naszym sposobem - odparł bez wahania. - I znacznie mniej pewne.

- Nie mówiąc o tym, że bardziej niebezpieczne - wyszeptała Alyssa. - Niektórzy pit bossowie i ochroniarze nie wyglądają na takich, którzy byliby wyrozumiali dla oszustów.

Jordan machnął dłonią.

- Na swój sposób to też profesjonaliści. Przynajmniej tu, w Newadzie, prowadzą kasyna dość uczciwie i tego samego wymagają od klientów.

- I nic dziwnego, skoro przez cały rok, codziennie, dostają dwadzieścia procent od zakładów.

- Alysso, od jak dawna dorabiasz w Las Vegas? - zapytał.

Nie od razu odpowiedziała. Pytanie postawione wprost wytrąciło ją z równowagi. Ale w końcu co za różnica, czy mu powie prawdę, czy nie? I tak wielu rzeczy się domyślił.

- Od kilku miesięcy. Postanowiłam wykorzystać wszystko, co wiem z matematyki i statystyki, i zobaczyć, co z tego wyjdzie. Mówiąc prawdę, sama byłam zaskoczona. Moja znajomość teorii prawdopodobieństwa pozwala na pełne zrozumienie zasad matematycznych kryjących się w grach hazardowych, ale gdy zaczęłam grać, odkryłam coś jeszcze... że mam swoistą intuicję - przerwała i wzruszyła ramionami. - Jak już mówiłam, sama byłam zdziwiona. Nie miałam pojęcia, że to takie łatwe.

- Dla większości ludzi to nie jest łatwe - przypomniał jej. - A udało ci się tylko dlatego, że nie jesteś chciwa. Nie zwracasz na siebie uwagi, bo nie wygrywasz bez przerwy. Bardzo sprytnie to robisz.

- A ty? Czy naprawdę grasz od lat? - Myśl, że można utrzymywać się wyłącznie z hazardu, była dla Alyssy niepokojąca. Jego umiejętności matematyczne, zwłaszcza znajomość teorii prawdopodobieństwa, musiały być nie gorsze niż jej. I on też musi posiadać intuicję.

- Już od dziecka miałem talent do liczb - odpowiedział lekko. - Gra w karty i kości to naturalne ujście dla tego typu umiejętności, zwłaszcza w środowisku, w jakim wyrosłem.

- A szkoła? Czy pasjonowałeś się matematyką? - Ciekawość Alyssy rosła. Pochyliła się do przodu i sięgnęła po kieliszek koniaku. Uniosła go do ust i czekała na odpowiedź Jordana.

- Jestem samoukiem. Dość łatwo dostać się na wieczorowe kursy uniwersyteckie. Korzystam z nich, gdy potrzebne mi są konkretne informacje lub znajomość pewnych zasad. - Uśmiechnął się z goryczą. - Jeśli będziemy tu siedzieli i licytowali się wykształceniem, to obawiam się, że definitywnie przegram. Mam wrażenie, że twoje wykształcenie jest dość solidne.

Lekko wzruszyła ramionami.

- Jestem statystykiem. Mam dyplom z matematyki.

- Gdzie pracujesz?

- W Kalifornii. - Tym razem jej odpowiedź była dość enigmatyczna. Ciągle nie miała pewności, czy może mu ufać. Nie było potrzeby, by znał szczegóły.

- W Kalifornii. - Przyjął jej odpowiedź skinieniem głowy. - Ale przyjechałaś na cały weekend?

- Tak. - Czekała, co jeszcze Jordan powie, i była zaskoczona własnym podnieceniem.

Niespodziewanie poruszył się, pochylił do przodu i objął jej dłonie trzymające kieliszek. Spojrzenie jego złotych oczu unieruchomiło ją.

- Czy spędzisz ze mną ten weekend, pani hazardzistko? Czy zdajesz sobie sprawę, że pewnie jesteś jedyną kobietą na świecie, z którą mogę naprawdę rozmawiać? - Ostatnie zdanie powiedział zniewalającym, ściszonym głosem.

Alyssa poczuła lekki dreszcz.

- Przed chwilą pragnąłeś przebywać ze mną tylko przez resztę wieczoru.

- Dobrze. Poprzestanę na tym. Pod koniec wieczoru możemy zastanowić się nad resztą weekendu.

- Jesteś bardzo uparty - starała się mówić lekko. Cały czas była świadoma dotyku jego mocnych, wrażliwych dłoni. Pomyślała, że w tej chwili wyglądają jak kochankowie. -I trochę mnie przerażasz.

- Wiem, ale sądzę, że jesteś bardzo odważną kobietą - powiedział z uśmiechem. - Nie zapominaj, że przyglądałem się twojej grze w karty przez ostatnie dwie godziny. Już dość dużo wiem o tobie, Alysso. Dotrzymaj mi towarzystwa, a pokażę ci mój świat.

- Już widziałam twój świat.

- Myślę, że wpadasz do niego tylko na chwilę, by od czasu do czasu zagrać. Dziś pokażę ci znacznie więcej. - Jordan nagle wstał, wyjął kieliszek z rąk Alyssy i odstawił go.

- Jordan?

Nie słuchał jej protestów.

- Cicho, moja partnerko. Jesteśmy tylko we dwoje przeciw całemu światu. Czy tego nie rozumiesz? Jesteśmy inni niż wszyscy ludzie w Las Vegas, bo kierujemy się w postępowaniu odmiennymi zasadami. I zachowując je, możemy się całkiem dobrze zabawić! - Chwycił ją za przeguby rąk. Od tego uścisku dreszcz wstrząsnął ciałem Alyssy. Jordan wielkimi krokami przeszedł przez bar, prowadząc ją za sobą.

- Jordan, proszę! - Alyssa nie wiedziała, czy śmiać się, czy wołać o pomoc. Zanim podjęła decyzję, Jordan wyprowadził ją z kasyna i wsadził do jednej z taksówek stojących przed budynkiem. Podał taksówkarzowi nazwę innego znanego kasyna. Gdy usłyszała, dokąd jadą, poddała się i opadła na siedzenie. Na terenie ogromnego kasyna połączonego z hotelem z pewnością nic jej nie grozi. Patrzyła teraz kpiącym wzrokiem na swego siedzącego obok porywacza.

- Często zdarzają ci się takie historie?

- Porywanie hazardzistek? Nieczęsto. Ale też nigdy nie spotkałem takiej jak ty. Aha, już jesteśmy na miejscu.

Wysiedli z taksówki przed rzęsiście oświetlonym kasynem. Jordan poprowadził Alyssę w tłum graczy, między rzędy automatów do gry i liczne bary.

- Masz, wrzuć ćwierć dolara do automatu - powiedział podając jej monetę.

Wzięła ją i uniosła brwi ze zdumienia.

- Grasz na automatach? Przecież każdy wie, że oszukują niemal tak samo jak loteria państwowa, pracz ma tu niewiarygodnie mało szans. Na miłość boską! Mechanicy kasyna specjalnie ustawiają automaty tak, by wypłacały grającym tylko tyle, ile kasyno chce im wypłacić.

- Alysso, moja słodka - wyjaśnił gładko, równocześnie popychając ją ku najbliższemu automatowi. - Ja nie gram na maszynach po to, by wygrać.

- No to po co?

- Żeby sprawdzić, czy mam szczęście - odparł ż uśmiechem.

- Szczęście? - Była naprawdę zaskoczona. - Wierzysz w szczęście?

- Kiedy już zobaczysz tyle świata co ja, to będziesz wiedziała, że czy chcesz, czy nie, we wszechświecie istnieje element szczęścia. Alysso, wrzuć pieniądz do automatu. Dziś wieczór szczęście mi sprzyja.

Alyssa wrzuciła ćwierćdolarówkę i pociągnęła za rączkę. Kolorowe kółka zawirowały, a potem, ku jej zdumieniu, do małego pojemniczka pod wizerunkiem bandyty wpadły dwie monety. Zgarnęła je dłonią i z rozmachem podała Jordanowi.

- Pańska wygrana, proszę pana!

- A nie mówiłem! Dziś mam szczęście. Ale nie będę już więcej pracował. Jesteśmy tu, by się bawić. - Ujął ją pod rękę i przeprowadził przez tłum kłębiący się w Sali gier. - W holu gra znakomity zespół - powiedział.

Później Alyssa wiedziała już, że nie zapomni tej nocy. To był sen na jawie. Oglądała egzotyczny świat iluzji Las Vegas, spacerując oparta o ramię mężczyzny, który był częścią tego świata. Nie grali przy stolikach, choć od czasu do czasu przystawali, przyglądali się grającym i cicho omawiali ich szanse, komentowali wystrój kasyna i sposób zachowania ludzi, którzy z taką beztroską tracili tu własne pieniądze.

W czasie pobytu w kasynie Alyssa czuła narastające poczucie wspólnoty i bliskości w stosunku do tego obcego mężczyzny. Jordan Kyle patrzył na świat kart i kości dokładnie tak samo jak ona. Nie byli, tak jak przeciętni gracze, zahipnotyzowani przypadkowymi wzlotami i upadkami. Sami kontrolowali własne szczęście. Ten prosty fakt stwarzał między nimi więź. Jordan Kyle poruszał się w swoim świecie z subtelną pewnością człowieka, który wie, że potrafi go kontrolować. Jego mocny uścisk na ramieniu Alyssy mówił jej, że jest dla niego wymarzoną partnerką.

Zrozumienie tego faktu nasuwało nieuniknione pytanie: czy Jordan szuka w niej także innego rodzaju partnerki. Odpowiedź na nie uzyskała, gdy na parkiecie wziął ją w ramiona.

ROZDZIAŁ DRUGI

- Czy teraz możemy porozmawiać o reszcie weekendu? - Niski, głęboki głos brzmiał uwodzicielsko. Jordan ustami lekko dotknął włosów Alyssy. -A przynajmniej o reszcie dzisiejszego wieczoru? Kochanie, chyba już zrozumiałaś, że cię pragnę?

Lekkie drżenie ręki Jordana zaskoczyło ją. Obejmował jej plecy tak, jakby była jego własnością. Sądziła, że niewiele jest takich sytuacji, w których Jordan ujawnia swoje uczucia. Miał aż nadto wprawy w noszeniu grzecznej, obojętnej maski, pod którą krył swoją prawdziwą twarz w tym niebezpiecznym świecie, będącym, jak mówił, jego domem. Świadomość, że potrafiła doprowadzić go do tego, iż stracił nad sobą kontrolę, była sama w sobie podniecająca.

- Wolałabym nie rozmawiać o niczym poza teraźniejszością - wyszeptała. Uniosła ręce i objęła Jordana za szyję, opierając głowę na jego ramieniu.

- Myślisz, że przeszłość przestanie istnieć tylko dlatego, że nie chcesz o niej mówić?

Alyssa wyczuwała na plecach jego wrażliwe, mocne palce. Przesuwały się wzdłuż kręgosłupa, wywołując niemal niebiańską rozkosz. Boże, jakie to wspaniałe palce!

- Przyszłość nadejdzie w swoim czasie. Nie trzeba niczego przyspieszać.

- Kiedy się pracuje stosując w praktyce teorię prawdopodobieństwa, tak jak ty to robisz, przyszłość jest czynnikiem, który musi być brany pod uwagę - odrzekł prawie kpiąco.

- Lepiej wykorzystaj swoje umiejętności i energię w kasynach gry. Tam sprawdzają się prawa teorii prawdopodobieństwa. - Alyssa uniosła głowę. W jej szarozielonych oczach tliły się figlarne iskierki, a twarz rozjaśniał psotny uśmiech. Jordan nie mógł oderwać od niej wzroku. W chwilę później dotknął ustami jej warg. Wykorzystał okazję z szybkością człowieka, który rozumie prawo szansy tak dobrze, że nie może zlekceważyć tej odrobiny szczęścia, które akurat się trafia.

Oczy Alyssy rozszerzyło zdumienie, gdy poczuła na swoich ustach gorące wargi Jordana. Nie spodziewała się pocałunku, nie tutaj i jeszcze nie teraz. Przyszłość nadeszła całkiem niespodziewanie. Świat zawirował, poczuła się tak, jakby była kołem ruletki, ofiarą losu, a nie jego władczynią. Usta Jordana były gorące, silne, zachłanne. Nie była w stanie nic zrobić. Zawodowy hazardzista sam ustalał zasady gry.

Powoli, kierowana odruchem, odchyliła głowę, a Jordan wpijał się jej w usta, wsuwał język między delikatne wargi. Płynęli tak tańcząc w półmroku, kołysząc się w takt sentymentalnej muzyki. Całował ją, a cudownie delikatny dotyk jego dłoni sprawiał, że ciało Alyssy przenikał dreszcz rozkoszy.

- Alysso - wyszeptał - moja słodka Hazardzistka. Czy wiesz, co ze mną wyrabiasz? Co ze mną wyprawiałaś przez cały wieczór? Nigdy nie pożądałem kobiety tak gwałtownie, tak rozpaczliwie, całkowicie, jak teraz pragnę ciebie.

Z trudem tłumiona pasja w głosie Jordana podziałała na zmysły Alyssy nie mniej niż dotyk jego palców i ust. Kiedy wargami musnął skroń Alyssy, instynktownie dotknęła ustami jego szyi. Jordan zadrżał i cicho jęknął. Przytulił ją mocniej.

- Jordan? - Pytanie to kryło miliony nie wypowiedzianych wątpliwości, starych jak świat i typowo kobiecych.

- Cii, kochanie. Dziś dla ciebie istnieje tylko teraźniejszość, pamiętasz?

Alyssa wiedziała, że Jordan ją uwodzi. Trochę ją to dziwiło. Miała trzydzieści lat, lecz nigdy przedtem nie przeżywała czegoś podobnego, nawet w okresie dość nieszczęśliwego małżeństwa z wybitnym matematykiem. Cała ta sprawa fascynowała ją i hipnotyzowała, była obiecująca i nęcąca. Od momentu rozwodu prowadziła w miarę normalne, choć nieco ograniczone życie towarzyskie. Panowała nad każdą sytuacją. Nie, nigdy nie poznała emocji bycia uwodzoną.

Muzyka ucichła. Po tańcu z Jordanem Alyssa czuła się tak, jakby za dużo wypiła. Kręciło się jej w głowie, ale nie martwiła się, jak dotrze do stolika. Jordan otaczał dłońmi jej kibić i przytulał do ciepłego boku.

- Jeszcze jedno Drambuie dla mojej damy i jedną szkocką dla mnie - zwrócił się do kelnerki, sadzając Alyssę na krześle.

- Czy masz zamiar mnie upić? - zapytała z udawanym niepokojem.

- Nie gderaj - odparł i usiadł obok niej. Dłonią przykrył rękę Alyssy. - Nie mam takiego zamiaru. - Czubkiem kciuka powiódł po delikatnej skórze nadgarstka. Alyssa wstrzymała oddech. Jordan objął palcami jej dłoń, uniósł do ust i lekko pocałował.

- Za dużo czasu spędzasz w Europie. - poinformowała go pozornie lekkim tonem. Wysunęła rękę z dłoni Jordana i uniosła głowę. Ich oczy spotkały się. W jego wzroku malowało się wyraźne pożądanie.

- Alysso, czy zamierzasz bawić się ze mną w kotka i myszkę?

- Czemu nie? Oboje jesteśmy dobrzy w rozgrywaniu naszych partii - zakpiła z Jordana. Miała ochotę przekomarzać się z nim. To nie było w jej stylu, ale dziś nie była w stanie zachowywać się jak dotychczas.

- Aha. - Skinął głową, jakby dobrze wiedział, jakie są zamiary Alyssy. - Ostrzegam, że czuję nieodpartą chęć wygrania z tobą.

- Czy to znaczy, że masz zamiar oszukiwać?

- A czy to będzie konieczne? - Jego złote oczy na moment błysnęły.

- Tak, nie, może. Czy spodziewasz się, że pójdę z tobą do łóżka, mimo że cię prawie nie znam?

- Tak, nie, może - odciął się. - Wiem tylko, że cię pragnę. - Zamilkł na chwilę. - Nie, cofam to. Wiem jeszcze coś. Wiem, że bardzo cię dziś potrzebuję. Alysso, chodź ze mną na górę.

- Na górę?

- Wynajmuję pokój w tym hotelu - wyjaśnił, wpatrując się w nią uparcie.

- Ale ja mieszkam w tym hotelu, w którym ciebie spotkałam - zaczęła niepewnie. Szybkość, z jaką Jordan działał, nieco ją przerażała.

- Nic ci nie będzie potrzebne. Dam ci wszystko, o co poprosisz, Alysso. Zaryzykuj i zaufaj mi, kochanie.

- Nigdy nie ryzykuję, jeśli nie potrafię obliczyć, jakie mam szanse - rozmyślnie zmusiła się do ostrej odpowiedzi. Miała ochotę wziąć go za rękę, pójść z nim i zdać się na los, przynajmniej tego wieczoru. To pragnienie narastało w niej z każdą sekundą.

- Dzisiaj ja też nie potrafię obliczyć swoich szans - powiedział cicho. Pochylił się i musnął ustami czubek nosa Alyssy. - Więc będziemy toczyć tę grę z tych samych pozycji.

- Chciałeś powiedzieć, że oboje jesteśmy tak samo niepewni wyniku? - odparowała.

- Czy nigdy nie zastanawiałaś się nad tym, jak to; jest tak naprawdę zaryzykować? Kiedy w żaden sposób nie można przewidzieć wyniku gry?

- Myśl o tym wydaje mi się nieco przerażająca - przyznała. Nie mogła oderwać od niego wzroku.

- Ale przecież jesteś odważną hazardzistką, prawda? Chodź ze mną, Alysso. Razem stwierdzimy, jakie mamy szanse... - Jordan nie czekał na odpowiedź, jak gdyby wiedział, że zauroczył dziewczynę. Rzucił na stół zapłatę za drinki, których nawet nie dopili, wstał i pociągnął ją za sobą. Bez słowa przeprowadził ją przez hol, ogromną salę gier, aż do windy. W ciszy jechali na najwyższe piętro ogromnego hotelu. Gdy drzwi windy otworzyły się na przestronny korytarz z typowym dla Las Vegas wystrojem, Alyssa przez chwilę zawahała się. Jordan popchnął ją delikatnie na na korytarz.

- Nie myśl o przyszłości, kochanie - wyszeptał zdławionym głosem. -Myśl tylko o tym, jak bardzo cię potrzebuję. - Otoczył ją ramieniem, a dłoń położył na biodrze.

- Jordan? - Spojrzała na niego pytająco, gdy zatrzymał się przed drzwiami pokoju.

- Być może zdziwi cię wystrój tego pomieszczenia - powiedział z nutą ponurego humoru i włożył klucz do zamka. - Nie miałem innego wyboru.

- Wystrój? A o co... o rany!

Gdy otworzył drzwi i zapalił światło, stanęła jak wryta, zupełnie zaszokowana.

- O Boże - zdążyła jeszcze wykrztusić, nim dostała napadu niemal histerycznego śmiechu. - Nie miałam pojęcia, że coś takiego może w ogóle istnieć. Ja mam zupełnie zwyczajny pokój.

- W Las Vegas istnieje wszystko, jeśli się za to odpowiednio zapłaci, ale daję ci słowo, że nic takiego nie żądałem - oświadczył z zażenowaniem i zamknął drzwi. - W recepcji powiedzieli mi, że to jedyny wolny pokój.

Utrzymany był w kolorze ostrej, burdelowej czerwieni. Na podwyższeniu stało okrągłe łóżko, przykryte czerwoną pluszową narzutą. Nad nim wznosił się baldachim z wmontowanym okrągłym lustrem. Również jedna ściana składała się wyłącznie z luster. Pozostałe pokrywały tapety z czerwonego welwetu przetykanego złotą nitką.

- Boję się zajrzeć do łazienki - wykrztusiła Alyssa, dusząc się ze śmiechu. Patrzyła, jak Jordan przechodzi przez pokój. Śmiech stał się doskonałym antidotum na napięcie, jakie narastało w niej od chwili, gdy poczuła na sobie spojrzenie złotych oczu mężczyzny.

- Niestety, jest równie idiotyczna - odpowiedział z żalem. Podszedł do Alyssy i położył dłonie na jej nagich ramionach. -Taki jest styl Las Vegas. Mnóstwo rozmachu i blichtru i całkowity brak gustu.

- Masz zamiar stać tu i twierdzić, że nie zamówiłeś tego pokoju po to, by uwodzić kobiety? - zapytała niewinnym tonem, desperacko starając się, by napad wesołości trwał nadal. Wszystko, byleby odsunąć moment, gdy stanie się to, co nieuniknione.

Mocny rumieniec oblał policzki Jordana.

- Mój Boże, nie! Skąd mogłem wiedzieć, że będę miał szczęście cię spotkać? - wykrztusił i pociągnął Alyssę ku sobie. Zamknął jej usta pocałunkiem.

Rozbawienie Alyssy zniknęło w mgnieniu oka. Zapomniała o pretensjonalnym wystroju pokoju, egzotycznym świecie kasyna leżącego dwadzieścia pięter pod nimi, przyszłości i przeszłości. Istniał wyłącznie Jordan Kyle i pasja, która ich porwała.

Alyssa poddała się jej nie myśląc, czy jest iluzją, czy też nie.

- Jordan, och, Jordan - szeptała. Przesuwał gorące wargi po jej szyi. Alyssa oderwała palce od szerokiej piersi mężczyzny i wsunęła je w jego gęste, ciemne włosy.

- Nie myśl o niczym, tylko o nas - wyszeptał zdławionym głosem. Delikatnie głaskał plecy Alyssy. Każdy centymetr jej ciała reagował na ten dotyk. Kiedy w końcu objął dłońmi jej pośladki i pociągnął ją w górę, na biodra, niemal zabrakło jej oddechu.

- Nie planowałam nic takiego - wyszeptała oszołomiona, z twarzą wtuloną w marynarkę Jordana. Jego odurzający zapach drażnił jej zmysły.

- Wiem, najdroższa, wiem - powiedział uspokajająco. Delikatnymi palcami odnalazł długi zamek błyskawiczny jej sukni. Poczuła chłód na plecach, gdy powoli go rozpinał.

Nagle przypomniała sobie lustra na ścianie i poruszyła się niespokojnie w ramionach Jordana.

- Jordan, zaczekaj, ja... te wszystkie lustra - skończyła zmieszana. Bała się podnieść głowę i spojrzeć mu w oczy.

- Chcę cię widzieć. Całą. - Jedną ręką uniósł podbródek Alyssy. Przez chwilę patrzył jej w oczy. W jego wzroku kryło się pytanie, na które nie chciała odpowiedzieć. W końcu pocałował ją.

Długi pocałunek odurzył Alyssę. Poddała się. Czarna suknia zsunęła się z niej i upadła na podłogę. Wtedy przypomniała sobie, że jest ubrana w tę wyuzdaną bieliznę, którą dołączono do sukni. O Boże! Nieświadomie idealnie dopasowała się do charakteru całego wnętrza.

Zawstydzona zaczerwieniła się. Ten jedwabny, przezroczysty stanik bez ramiączek i koronkowe niby-majtki! Próbowała się cofnąć. Bielizna kupiona wraz z suknią miała być dopełnieniem jej własnej fantazji. Żaden mężczyzna nie miał jej w tym oglądać!

- O co chodzi, kochana? - Palce Jordana poruszały się bardzo delikatnie. Wyraźnie wyczuł zmianę nastroju Alyssy.

- To te rzeczy - zaczęła zmieszana, wskazując swoje niemal nagie ciało. Czuła, jak się czerwieni. - J a nie... To znaczy nie chcę, żebyś myślał, że ja się tak ubieram. To było dołączone do sukni i... - przerwała. Spojrzała w oczy Jordana. Wiedziała, że jej słowa były niezrozumiałe.

Jordan uśmiechnął się z nie ukrywanym podziwem w oczach.

- A suknia pasowała do kasyna - dokończył za nią. - Nie przejmuj się, kochanie. Bardzo dobrze w tym wyglądasz. Mimo że nie chciałaś, by ktokolwiek to zobaczył. - Znów przyciągnął ją ku sobie, objął i rozpiął maleńki zamek stanika.

- Tak. O to właśnie chodzi. Nikt nie miał tego oglądać. Te rzeczy pasują do tego pokoju. Trochę niezręcznie tłumaczyć to komuś obcemu.

- Alysso, my nie jesteśmy sobie obcy, prawda? - Jego rozbawienie znów zamieniło się w namiętność. - Jesteśmy bratnimi duszami. Myślę, że już znamy się lepiej, niż większość ludzi poznaje się w ciągu całego życia, a do rana... - przerwał i ściągnął z niej maleńki staniczek odkrywając pełne, kształtne piersi. - Do rana będziemy się znać bardzo dobrze.

Alyssa zamknęła oczy. Była zdumiona, że Jordan w tak krótkim czasie doprowadził ją do stanu, w którym praktycznie straciła samokontrolę. Jakaś część jej zdrowego rozsądku ciągle nie mogła pogodzić się z faktem, że potrafi tak całkowicie oddać się niemal obcemu mężczyźnie. Z rozmysłem oddaliła wszystkie wątpliwości. Dziś w nocy wszystko było dopuszczalne: ten mężczyzna, nastrój, fantazja. Później będzie dość czasu, by stała się znowu zrównoważoną Alyssą Chandler. Prawdopodobnie już nigdy więcej nic podobnego się nie zdarzy. Dlaczego ma sobie odmawiać przyjemności przeżycia takiej ekstazy?

- Och, Jordan... - szepnęła rozpinając guziki jego marynarki, a potem koszuli. - Jesteś wspaniały.

- Ależ to ja powinienem powiedzieć, kochanie. - Pocałował ją namiętnie. - Prawdziwy czar w świecie pełnym kłamstw.

- Jordan, co ty ze mną robisz? - zapytała bezradnie.

- To się nazywa mieć karetę w ręku - wykrztusił z trudem. Wsunął palce za gumkę majtek i ściągnął je W dół po biodrach Alyssy. - Raz ją masz - wypuścił czarne, koronkowe majtki z rąk - a raz nie. A teraz wreszcie cię widzę. Całą.

- Nie grasz fair - zaprotestowała drżącym głosem, chowając twarz w ramionach Jordana.

- Nie ma nic fair albo nie fair, jeśli się ma w ręku karetę - wyszeptał, obejmując dłońmi jej biodra. - To po prostu czary.

Alyssa odruchowo zerknęła w lustro. Widok własnego nagiego ciała w ramionach mężczyzny, który tak naprawdę był ciągle kimś obcym, sprawił, że wstrzymała oddech. Zamarła w bezruchu, gdy nagle uświadomiła sobie, co robi. Wpatrywała się w ich odbicie, w kontrast, jaki jej biała skóra tworzyła z ciemną skórą Jordana, w łuk jego ramion trzymających ją w objęciach. I wtedy Jordan z rozmysłem wsunął stopę pomiędzy nogi Alyssy.

Ten mało subtelny gest spowodował, że czar prysł.

- Jordan, zaczekaj, proszę - wyszeptała. - Wszystko dzieje się zbyt szybko. Nie potrafię myśleć. Nie planowałam tego...

- Nikt z nas tego nie planował. - Głęboki, zmysłowy głos uspokajał jej obawy. - Ale to się stanie. Mówiłem ci przedtem, że istnieje coś takiego, jak element szczęścia. Kochanie, nie walcz z nim. Nie pozwolę ci na to!

- Nie, Jordan - kręciła głową, ale on zamknął jej usta pocałunkiem.

- Moja droga, nie mogę czekać. Szukałem cię już wystarczająco długo. - Wolną ręką odpiął pasek od spodni i szybko rozebrał się do końca.

- Jordan, ach, Jordan - wyszeptała poddając się. Wsunął dłoń pomiędzy uda i palcami pieścił kasztanowy trójkąt włosów.

- Najdroższa, jesteś taka gorąca i gotowa. Przestań martwić się przyszłością i ciesz się chwilą obecną.

Alyssa pogodziła się z faktem, że już nie potrafi myśleć rozsądnie. Wątpliwości gdzieś wyparowały. Dotyk ręki Jordana wywołał następny dreszcz. Jak mogłaby nie poddać się czarowi takich dłoni?

Czuła rosnące pożądanie. Z trudem przełknęła ślinę. Jej własne ciało reagowało drżeniem.

- Sama widzisz, jak dobrze do siebie pasujemy - powiedział przekornie. - Ktokolwiek tasował karty dziś wieczorem, dobrze wiedział, co robi. Dostajemy same asy.

Prawie krzyknęła, gdy uniósł ją lekko w górę i posadził sobie na biodrach. Czuła szum w uszach, gdy przeniósł ją przez pokój i położył na ogromnym łóżku.

Kiedy otworzyła oczy, ujrzała odbicie własnego nagiego ciała, tym razem w okrągłym lustrze nad łóżkiem.

- Och, nie.

Spojrzał w górę i uśmiechnął się z zadowoleniem. Nagle pomyślała, że tak powinno być. To spojrzenie poruszyło głęboko ukrytą kobiecość Alyssy. Pragnęła tego mężczyzny tak, jak nikogo przedtem. Bez słowa otworzyła ramiona.

- Alysso! - Opadł na łóżko i przytulił ją do siebie. - Tak bardzo cię pragnę!

Zapomniała o lustrze nad głową, czerwonych tapetach i okrągłym łóżku. Zapomniała, że jest z mężczyzną, którego poznała dopiero kilka godzin temu, o którym nie wiedziała niemal nic poza tym, że zna matematykę nie gorzej niż ona. Ważne było tylko to, że jej pragnął i że ona pożądała go równie mocno. Zapomniała o przyszłości. Rozgrywała karty, które rozdał los. Nieśmiało, prawie wstydliwie pokierowała ruchami Jordana.

Alyssie kręciło się w głowie. Całkowicie oddała się namiętności. Przytuliła się do Jordana, objęła nogami jego biodra, a ramionami szyję. Czuła się tak, jakby on był krupierem, który rozdaje jej karty o wiele za szybko. Nie było żadnej możliwości, by je zapamiętać, by obliczyć prawdopodobieństwo. Mogła je tylko podnosić ze stołu.

Nagle stwierdziła, że trzyma zbyt wiele kart. Po chwili napięcia niemal nie do wytrzymania poczuła się tak, jakby cała talia wybuchła jej w ręku. Ciałem wstrząsały konwulsyjne dreszcze. Jej reakcja wyzwoliła reakcję Jordana. Eksplodował kilka sekund później.

Opadła w jego ramiona oszołomiona i zdumiona wynikiem rozgrywki, którą podjęła. Nigdy nie znała mężczyzny, który potrafiłby tak działać na jej zmysły. Leżeli bez ruchu dłuższą chwilę. Rozkoszowała się dotykiem zrelaksowanego ciała Jordana. Miała kobiecą satysfakcję z tego, że potrafiła go zaspokoić.

Po chwili uniosła się, oparła na łokciach i rozejrzała po czerwonym pokoju, śmiejąc się cicho. Przyjemne, leniwe uczucie chroniło ją przed rzeczywistością.

- Z czego się śmiejesz? - zapytał Jordan podkładając ręce pod głowę.

- Właśnie zdałam sobie sprawę, że to porsche, które mam zamiar kupić, byłoby dokładnie tego samego koloru co ten pokój. Myślę, że kiedy już je zamówię, poproszę o inny kolor.

- Ani mi się waż. - Przyciągnął ją ku sobie. Jego złote oczy błyszczały. - Masz kupić czerwony samochód. W ten sposób zawsze, prowadząc, będziesz pamiętać o dzisiejszej nocy i tym pokoju.

Powiedział to z taką mocą, że uśmiech zniknął z twarzy Alyssy. Uświadomiła sobie, że ten mężczyzna ma rację: ona nigdy nie zapomni tej nocy i wszystkiego, co podczas niej przeżyła.

Po tej myśli przyszła następna. Bez względu na to, co się stało w czasie tego weekendu, nikt z jej znajomych nie może odkryć stworzonego przez nią świata fantazji. Jej styl życia i kariera byłyby zbyt zagrożone, gdyby prawda wyszła na jaw.

Jordan zauważył zdenerwowanie, które na chwilę pojawiło się w zielonych oczach Alyssy. Objął dłońmi jej twarz, przytulił do siebie i gorąco pocałował. Poczuła, jak sztywnieje i spojrzała na leżącego pod nią mężczyznę.

- Jordan?

Oczy mu się śmiały, gdy uniósł ją wyżej i posadził na sobie. Poddała mu się całkowicie. Zapomniała o lustrze nad głową, czerwonym porsche i zagrożeniu własnej kariery.

Znowu zanurzyła się w świecie fantazji, którą ten człowiek zamieniał w rzeczywistość.

ROZDZIAŁ TRZECI

Następnego ranka, gdy otworzyła oczy, zobaczyła, że Jordan Kyle najspokojniej grzebie w jej torebce. Zupełnie nagi stał przy stoliku, na który wieczorem bezmyślnie rzuciła torebkę. Pieniądze wygrane w kasynie leżały ułożone w równą kupkę, a Jordan przeglądał jej portfel z cielęcej skóry.

- Dzień dobry, Alysso Meredith Chandler z Ventury w Kalifornii. I wszystkiego dobrego z okazji niedawnych urodzin. - Zerknął na datę urodzenia w prawie jazdy Alyssy. - Skończyłaś trzydzieści lat w zeszłym tygodniu, prawda?

Alyssa leżała bez ruchu pod złotym prześcieradłem nie spuszczała wzroku z tego obcego mężczyzny, który został jej kochankiem. Mój Boże, co w nią wstąpiło? Jak mogła być taka głupia! Czy stała się ofiarą zawodowego złodzieja, który uwodził kobiety, a następnie je okradał? Przez głowę przelatywały jej różne myśli. Otuliła się szczelnie prześcieradłem.

Jordan odłożył na stolik prawo jazdy. Twarz mu stężała na widok niepokoju malującego się w oczach Alyssy. Kasztanowe włosy miała zmierzwione, usta nabrzmiałe, niemal spuchnięte. Szarozielone oczy patrzyły pytająco, bez cienia uśmiechu. Na miękkiej skórze szyi widać było zaczerwienienie, rezultat ich nocnych zmagań. Zaklął cicho.

- Cholera, powinienem ogolić się wczoraj wieczorem. - Uniósł dłoń i potarł zarost na brodzie, jednocześnie odkładając jej portfel. - Obawiam się, kochanie, że zostawiłem ci znak na szyi. Jedynym moim usprawiedliwieniem jest fakt, że wczoraj wieczorem nie myślałem logicznie.

Patrzyła niepewnie, jak idzie w jej kierunku. Szczupły, w porannym słońcu wyglądał niemal zwierzęco. Bez eleganckiego wieczorowego ubrania niewiele było w nim z dżentelmena-hazardzisty. Strach, jaki poczuła, widząc go grzebiącego w jej torebce, nasilił się. Szczupłe ciało zadrżało z lęku pod prześcieradłem.

- Alyssa Meredith Chandler. Skończone trzydzieści lat kilka dni temu. Zamieszkała w Venturze, w stanie Kalifornia. Zatrudniona jako statystyk w firmie o nazwie Yeoman Research. - Jordan wyrecytował wszystko, czego się o niej dowiedział. Pochylił się nad łóżkiem i położył dłonie po obu stronach jej ciała, unieruchamiając ją. - I, dzięki Bogu, niezamężna. - Złote oczy spoglądały na wylęknioną twarz Alyssy.

- Czy zawsze rankiem, po wspólnie spędzonej nocy, grzebiesz w torebkach kobiet? - wykrztusiła Alyssa siląc się na odwagę, z niewielkim, niestety, rezultatem.

- Zeszłej nocy - powiedział ostrożnie Jordan - za bardzo cię pragnąłem, by ryzykować zadawanie zbyt wielu pytań. Dziś rano, gdy się obudziłem, zdałem sobie sprawę, jak niewiele o tobie wiem. Przyszło mi do głowy, że możesz mieć męża. Kochanie, musiałem się czegoś dowiedzieć, a nie byłem pewny, czy zechcesz odpowiedzieć na moje pytania. Więc nie miałem wyboru. Ale nie masz męża, prawda?

- Czy to ma jakiekolwiek znaczenie?

- A masz? - Tym razem ton jego głosu był stanowczy.

- Nie, już nie - wyszeptała z trudem. - A ty jesteś żonaty?

- Nie. Zbyt późno zadajemy sobie podstawowe pytania, prawda? Ale lepiej późno niż wcale.

Oburzenie zajęło miejsce strachu, jaki Jordan w niej budził.

- Czy mogę ci wierzyć, że istotnie kierowałeś się wyłącznie ciekawością? Że nie masz zamiaru zabrać moich pieniędzy i zniknąć?

Jedna ciemna brew uniosła się w górę.

- Czy tak sobie pomyślałaś, widząc, że szperam w twojej torebce? Że kradnę twoją wczorajszą wygraną?

- Właśnie to przyszło mi do głowy. - Alyssa uniosła się na łokciu, ale Jordan nie uwolnił jej z objęć. Nagość jego ciała deprymowała ją. Poczuła się osaczona. Aż nadto dobrze zdawała sobie sprawę z siły Jordana. Jeszcze do tej pory bolało ją całe ciało. - W końcu ja również nic o tobie nie wiem.

Patrzył na nią ze smutkiem.

- To prawda - przyznał. — Wczoraj powiedziałem sobie, że jak już będziesz w moim łóżku, znajdę odpowiedź na wszystkie pytania. Myślałem, że do rana będziemy się już dobrze znali. I pewnie się znamy, pod pewnymi względami. Nie zdawałem sobie sprawy, ile jeszcze zostanie pytań bez odpowiedzi. Pragnę cię poznać, Alysso Meredith Chandler. Chcę wiedzieć o tobie wszystko, a pójście z tobą do łóżka dało mi odpowiedź tylko na kilka pytań. Kiedy dziś rano otworzyłem oczy, najbardziej bałem się tego, że przypadła mi w udziale rola tego drugiego mężczyzny.

- Jakoś nie widzę cię w tej roli - powiedziała uszczypliwie.

- Ja też nie - odparł słodkim tonem. - Ale biorąc pod uwagę fakt, że poszedłem z tobą do łóżka nie znając nawet twego nazwiska, istniała taka możliwość.

- Zdaje mi się, że widzisz świat w czarnych kolorach, prawda? - zauważyła. - Czy teraz i ty dasz mi swój portfel do przejrzenia? - To miał być tylko docinek z jej strony, więc zaskoczyła ją reakcja Jordana. Wcale nie spodziewała się, że ją puści, wstanie, przejdzie przez pokój i wyciągnie z kieszeni spodni elegancki, skórzany portfel. Wstrzymała oddech z wrażenia i ulgi, gdy to zrobił.

Wrócił i bez słowa położył portfel na kolanach Alyssy. Potem w wyczekującej pozie usiadł po drugiej stronie łóżka.

Czuła się zażenowana, przeglądając jego osobiste papiery, ale nie miała innego wyjścia. W końcu sama o to poprosiła. Prawo jazdy wydane na nazwisko Jordana Kyle'a, zamieszkałego w Oregonie. Patrząc na datę urodzenia, bez trudu obliczyła jego wiek - trzydzieści dziewięć lat. Miała rację, jest bliski czterdziestki.

- Hmm - mruknęła w niespodziewanym przypływie dobrego humoru. - Żadnego oficjalnego źródła dochodów. W jaki sposób zawodowy hazardzista wyrabia sobie karty kredytowe? - uniosła rękę z kilkoma magicznymi plastikowymi kartonikami.

Jordan skrzywił się.

- To nie jest proste. Przynajmniej na początku. W końcu jednak bank przestaje zadawać pytania. To znaczy, gdy się ma już wystarczająco dużo na koncie.

- Będę o tym pamiętać.

- Dla ciebie to nie jest problem. W końcu masz stałą pracę. Uczciwe zatrudnienie. Banki kochają takich ludzi.

Uniosła wzrok, zaintrygowana dziwnym tonem Jordana. Był na wpół rozbawiony, na wpół zły. Przyszło jej do głowy, że może Jordan jej zazdrości. Nie, to głupie. To przecież on prowadzi wspaniały tryb życia, przeżywa przygody na co dzień. Jej zdarza się to tylko od czasu do czasu.

- Mam wrażenie, że twój bank kocha cię bardziej niż mój mnie. Coś mi mówi, że twoje konto jest znacznie wyższe niż moje - powiedziała. - W końcu ja dopiero zaczęłam je powiększać.

- Co mówisz ludziom, gdy wydajesz te nieuczciwie Zarobione pieniądze na jakieś luksusowe rzeczy? Jak Wyjaśnisz posiadanie czerwonego porsche, kiedy już je kupisz? - zapytał z rozmysłem.

- Jeśli ktoś o to spyta, powiem, że miałam dobry rok na giełdzie - odpowiedziała zakłopotana. Nie miała ochoty rozmawiać na ten temat.

- Czemu nie możesz powiedzieć prawdy? - Uparcie trzymał się tematu i wpatrywał w nią tak intensywnie, że zmieszała się jeszcze bardziej.

- To niemożliwe - powiedziała. - Prawda kosztowałaby mnie utratę pracy.

- Chyba żartujesz! Straciłabyś pracę?

- Tak. Ta firma, w której pracuję, wiesz, Yeoman Research, szczyci się kilkoma kontraktami rządowymi, a także prowadzeniem badań w strategicznych gałęziach gospodarki. Ludzie, którzy uprawiają hazard na taką skalę jak ja, ostatnio są, delikatnie mówiąc, uznawani za niepożądanych pracowników. Uważa się, że są szczególnie podatni na szantaż i presję z zewnątrz, ponieważ na ogół mają długi. Mogą na przykład sprzedać tajemnice firmy lub, co jeszcze gorsze, zdradzić szczegóły tajnych kontraktów rządowych. Gdyby kierownictwo Yeoman Research wiedziało, ile ostatnio spędzam czasu w Las Vegas, z pewnością poproszono by mnie o rezygnację z pracy, a przynajmniej przeniesiono na inne stanowisko. Oba rozwiązania byłyby dla mnie katastrofą.

- Dlaczego?

- Bo właśnie mam dostać awans. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, to w przyszłym miesiącu zostanę kierownikiem zakładu - powiedziała z dumą. Na samą myśl o tym nie potrafiła ukryć satysfakcji. - Bardzo sumiennie pracuję i awans mi się należy. Lubię badania statystyczne i analizy, które wykonuję.

- Bardziej niż wygrywać w kasynie?

- Lubię jedno i drugie - powiedziała spokojnie - i nie widzę powodu, dlaczego nie miałabym robić obu tych rzeczy. - Wiedziała jednak, że warunkiem sukcesu jest zachowanie ostrożności.

- To tak jakby się chciało iść z facetem do łóżka i jednocześnie zachować dziewictwo. O ile mi wiadomo, to na ogół nie wychodzi -powiedział z ironicznym uśmiechem.

- Mnie musi wyjść. - Alyssa rzuciła mu portfel. Złapał go zupełnie odruchowo. Pomyślała, że ma wspaniały refleks i westchnęła. Bez wątpienia były to lata treningu przy stołach gier. - Jeżeli skończyłeś przesłuchanie, to chciałabym się ubrać i wrócić do własnego hotelu. - Starała się zachować choć odrobinę godności w zaistniałej sytuacji. Byłoby to o wiele łatwiejsze, gdyby Jordan nie siedział zupełnie nagi po drugiej stronie okrągłego łoża.

- Jeszcze nie - powiedział łagodnie.

- Dlaczego? - Uniosła głowę ruchem wyrażającym upór.

- Bo jeszcze nie widziałaś prysznica w tej burdelowej łazience. - Zupełnie niespodziewanie znów stał się wesoły. Miał na twarzy ten sam czarujący i zniewalający uśmiech, co poprzedniej nocy. Ku własnemu przerażeniu Alyssa stwierdziła, że bardzo polubiła uśmiech Jordana.

- Miałam wrażenie, że dziś rano byłeś na mnie trochę zły - zaczęła ostrożnie. - Więc pomyślałam, że lepiej się stąd wynieść.

Złote oczy Jordana rozbłysły.

- Chyba bardziej byłem zły na siebie niż na ciebie - przyznał. - Obudziłem się ze zbyt wieloma pytaniami i problemami. Wyprowadziłoby to z równowagi każdego mężczyznę. Ale niech ci przypadkiem nie przyjdzie do głowy, że mam zamiar cię wyprosić. To ostatnia rzecz, na jaką mam ochotę.

Alyssa nie bardzo wiedziała, czy ma poczuć ulgę, czy zaniepokojenie. Powoli usiadła i wciąż otulając się prześcieradłem, podciągnęła w górę kolana.

- Czy naprawdę miałeś aż tyle problemów, gdy się przebudziłeś?

- Uważasz, że to takie dziwne, iż chciałem znać nazwisko dziewczyny, z którą spędziłem noc? - zapytał.

Alyssa poczuła, że się czerwieni, ale nie odwróciła wzroku.

- Wczoraj wieczorem powiedziałem sobie, że nic nie ma znaczenia poza zwabieniem cię do tego pokoju i spędzeniem z tobą nocy - powiedział bez ogródek. Alyssa zaczerwieniła się jeszcze bardziej. - Pragnąłem cię od momentu, gdy zobaczyłem, jak wygrywasz, chłodno i z rozmysłem. Doszedłem do wniosku, że jesteś dla mnie stworzona. Jako bratnia dusza i kochanka.

- Jordan...

- Ale spędzenie z tobą nocy nie rozwiało wszystkich wątpliwości. Było w pełni zadowalające jako przeżycie, ale pozostawiło po sobie głód wiedzy i jeszcze więcej pytań bez odpowiedzi. To mnie zdenerwowało, a zdenerwowanie jest jedyną rzeczą, na którą w moim zawodzie nie można sobie pozwolić. Uniemożliwia koncentrację.

- Rozumiem - powiedziała Alyssa.

Bez najmniejszego ostrzeżenia skoczył ku niej, pchnął ją z powrotem na poduszki i przygwoździł całym ciałem.

- Nic nie rozumiesz, mała hazardzistko. Czy w ogóle masz pojęcie, co to znaczy obudzić się i zastanawiać, czy odegrało się rolę tego drugiego? Czy gdzieś tam, w Venturze, nie czeka stęskniony mąż?

Alyssa wyraźnie czuła ciepło ciała Jordana. Uniosła wzrok i utonęła spojrzeniem w przepastnej głębinie złotych oczu, tak samo jak minionej nocy.

- Dlaczego tak zależało ci na tym, by przekonać się, że nie jestem mężatką? - Wstrzymała oddech czekając na odpowiedź.

- Bo nie lubię przegrywać. Chcę być jedynym mężczyzną w twoim życiu, skoro już cię odnalazłem. - Podkreślił wagę tych słów szybkim, namiętnym pocałunkiem, jakby chciał wycisnąć na jej wargach swoje piętno. - Po przejrzeniu twego portfela jestem niemal pewny, że nie masz męża.

- A gdybym jednak miała?

- Zawodowi hazardziści nie biorą pod uwagę fałszywych przesłanek - stwierdził miękko. - Są mistrzami w ocenie uzyskanych informacji. Jest jednak coś, co chciałbym wiedzieć. Czy jest ktoś, kto myśli, że należysz do niego?

- Tyle pytań - wyszeptała Alyssa, całkiem zaskoczona. Faceci, którzy podrywali kobiety na jedną noc, na ogół schodzili im z oczu następnego ranka. Jordan zachowywał się jak zazdrosny kochanek, posiadacz, który nie zamierza oddać swojej własności.

- Po prostu odpowiedz na nie.

- A czy zadawanie pytań jest trudne?

- Trudne jest zdobywanie potrzebnych informacji - poprawił ją bez zastanowienia. - Nie trzymaj mnie w niepewności, moja droga. Czy w Venturze ktoś na ciebie czeka? Choć nie bardzo sobie wyobrażam, by zakochany mężczyzna pozwalał ci na samotne wyjazdy do Vegas.

- Mam trzydzieści lat i dawno przestałam prosić o pozwolenie robienia czegokolwiek.

- Tego jestem pewny. - Nagle uśmiechnął się. - Dałabyś po nosie każdemu facetowi, który chciałby kontrolować twoje postępowanie, prawda?

- Pewnie, że tak - wymamrotała. Czuła na przemian podniecenie i złość. Nigdy nie spotkała mężczyzny podobnego do Jordana Kyle'a. Czar zeszłej nocy wcale nie minął. Nie potrafiła się od niego uwolnić.

- Czy nie mógłbyś kontynuować tego przesłuchania przy śniadaniu? Jestem głodna.

- Nakarmię cię po uzyskaniu odpowiedzi na moje pytanie - powiedział miękko.

- Mój drogi - westchnęła Alyssa - twoje pytania nie mają większego sensu. Znamy się tylko parę godzin, a po tym weekendzie nie zobaczymy się nigdy więcej. - Chciała jako pierwsza głośno wypowiedzieć te słowa. - Ale ponieważ jestem głodna, a ty jesteś znacznie silniejszy ode mnie, powiem ci, że moje życie towarzyskie jest, mówiąc oględnie, bardzo ograniczone. Nie ma nikogo, kto zastanawiałby się, gdzie spędzam weekend, albo martwił się o mnie.

Jordan przez kilka sekund przyglądał jej się badawczo. Potem z zadowoleniem pokiwał głową.

- W porządku, ta sprawa jest załatwiona. Chyba możemy zjeść śniadanie. Chodź, obejrzyj moją niezwykłą łazienkę.

Uniósł się, by wstać z łóżka. Alyssa odruchowo wyciągnęła rękę spod prześcieradła i dotknęła nagiego ramienia Jordana.

- A co z tobą? - spytała. Była ciekawa, co jej odpowie.

Jordan uniósł głowę w zamyśleniu i uśmiechnął się.

- A już myślałem, że cię to nic nie obchodzi. Nie, kochanie, nie ma w moim życiu innej kobiety. Zawodowym hazardzistom jest bardzo trudno założyć rodzinę lub zdobyć kobietę na dłużej.

Alyssa wstrzymała oddech.

- Cóż, przynajmniej jesteś dość szczery. - Pomyślała, że to wszystko jedno, bo przecież ich przygoda nie potrwa długo. Od samego początku tak uważała. Więc czemu teraz czuje się rozdrażniona? Ogromnym wysiłkiem woli zdobyła się na uśmiech.

- Jeśli jesteś pewien, że nie zamierzasz zabrać mojej wygranej, to pewnie skorzystam z tej niezwykłej łazienki.

Jordan miał minę człowieka, który niespodziewanie wygrał los na loterii.

- Musiałaś przeżyć szok, gdy obudziłaś się i zobaczyłaś, że grzebię w twoim portfelu. - Pochylił głowę i pocałował ją lekko w czoło. - Przepraszam, kochanie. W nagrodę nie tylko pozwolę ci skorzystać z mej niezwykłej łazienki, ale sam umyję ci plecy.

- Dzięki, dam sobie radę.

Za późno. Ściągnął z niej złote prześcieradło, pochylił się i wziął ją w ramiona. Krzyknęła protestując, ale Jordan zupełnie to zignorował. Wszedł do czerwono-złotej łazienki, która też cała była zawieszona lustrami. Wczoraj wieczorem Alyssa zdążyła zauważyć, że krany mają kształt nagich kobiet. Ogromny prysznic był najwyraźniej dwuosobowy, dodatkowo wyposażony w krzesełka. Alyssa miała niejasne przeczucie, że wpuszczenie Jordana do tego egzotycznego pomieszczenia może stać się przyczyną kłopotliwej sytuacji.

Nie omyliła się. Zanim zeszli na śniadanie, minęła następna godzina.

- Zamówiłbym posiłek do pokoju, ale w ogromnych hotelach obsługa jest bardzo opieszała i - wyjaśnił z uśmiechem, gdy w końcu usiedli przy stoliku w całodobowej hotelowej kafejce. - Umieram z głodu.

- Myślałam, że w takich hotelach obsługa jest bez zarzutu - powiedziała Alyssa, popijając upragnioną herbatę.

- Właśnie o to chodzi. Bez zarzutu z punktu : widzenia hotelu - zachichotał Jordan. - Oni dobrze wiedzą, że bezskuteczne oczekiwanie na kelnera zmusza ludzi do schodzenia na dół, do restauracji, żeby , dostać coś do jedzenia lub picia.

- Aha, rozumiem. Idąc do restauracji trzeba przejść przez kasyno. Bardzo sprytnie pomyślane.

Nawet o tej porannej porze z sali gier dochodziły odgłosy pracujących „jednorękich bandytów". Przy paru stolikach do gry w karty było pusto, ale przy kilku tłoczyli się gracze. Jakaś grupa zapalonych miłośników hazardu najwyraźniej zaczęła bardzo wcześnie zabawę. A może są tu jeszcze od wczoraj? Alyssa zdecydowała, że raczej w grę wchodzi to drugie. Z gorzkim uśmiechem zerknęła na własną czarnosrebrzystą suknię wieczorową, w którą musiała się ubrać.

- Muszę wrócić do hotelu. Wyglądam jak wymięta, zwariowana hazardzistka, która w ogóle nie dotarła do domu tej nocy - powiedziała.

Jordan był ubrany sportowo, w bawełnianą koszulę w paseczki i spodnie koloru khaki. Zupełnie nie wyglądał na hazardzistę. Po kąpieli miał wilgotne włosy. Był odprężony, zrelaksowany i wypoczęty.

- Przestań się martwić tym, jak wyglądasz - poradził spokojnie. - Tutaj twój ubiór nikogo nie dziwi.

Po śniadaniu zamówił jednak taksówkę.

-To dlatego -wyjaśnił - że chcę, byś wzięła kostium kąpielowy. Pomyślałem, że popołudnie spędzimy na basenie - dodał, gdy jechali windą na górę. - Musimy odzyskać energię przed wieczorną pracą. Sądzę, że jak oboje przyłożymy się do roboty, to do północy powinnaś mieć swoje tysiąc dolarów. Wtedy damy sobie spokój i pójdziemy na jakiś występ.

Alyssa zamarła w bezruchu. Zacisnęła w ręku klucz do pokoju.

- Co masz na myśli mówiąc, że oboje przyłożymy się do roboty? Jordan, ja nie potrzebuję pomocy w zdobywaniu pieniędzy na swoje porsche! - Zależało jej, by nie było żadnych niedomówień.

Widząc jej reakcję na złożoną w dobrej wierze propozycję, Jordan spochmurniał.

- Wiem, że nie potrzebujesz mojej pomocy. Ale to by znacznie przyspieszyło sprawę.

To była prawda. Alyssa z zasady starała się wygrywać tylko małe sumy, by nie budzić podejrzeń. Gdyby pracowała sama, to aby wygrać tysiąc dolarów, musiałaby poświęcić prawie całą sobotnią i niedzielną noc. Przy pomocy Jordana można to było zrobić znacznie szybciej. Ale myśl o braniu od niego pieniędzy była nie do zniesienia. Zwłaszcza że potem poszliby do łóżka.

- Nie, Jordan, nie chcę pomocy. - Gwałtownie przekręciła klucz w zamku i otworzyła drzwi do pokoju, nie patrząc na niego.

Chwycił ją za ramię, obrócił twarzą ku sobie, a plecami zatrzasnął drzwi. Zniknęło całe odprężenie. Zręczne palce potrafiły nie tylko subtelnie pieścić, ale i karać. Wprawdzie nic ją nie bolało, ale trzymał ją tak mocno, że bała się poruszyć. Pomyślała, że w pewnych okolicznościach Jordan Kyle potrafi być niebezpieczny.

- Alysso, ja nie staram się zapłacić ci za ten weekend - powiedział bez ogródek.

Z wrażenia wstrzymała oddech.

- Wydawało mi się, że tak - powiedziała bardzo ostrożnie.

- To idiotyczne.

- Czyżby?

- Cholera, dobrze wiesz, że tak! - krzyknął.

- Jordan, ja cię praktycznie nie znam. I o to chodzi - powiedziała z nienaturalnym spokojem. - Nie chcę brać od ciebie pieniędzy. Powiem inaczej. Nie wezmę od ciebie żadnych pieniędzy. Czy to jasne?

Palce na jej ramieniu zacisnęły się jeszcze mocniej.

- Dobrze, wyraziłaś się dość jasno. Jesteś nielogiczna i cholernie przeczulona, ale jeśli się upierasz...

- Upieram się.

- Wobec tego dam ci spokój. Na razie. - Puścił ją. Było widać, że z wielkim trudem kontroluje swoje zachowanie. Rozejrzał się po pokoju. - Może byś się przebrała, zamiast tracić czas?

Alyssa westchnęła z ulgą. Czuła się tak, jakby uniknęła wielkiego niebezpieczeństwa, choć nie miała pojęcia, na czym ono polegało.

Na weekendy w Vegas zabierała zazwyczaj elegancki kostium kąpielowy bez ramiączek, w skośne, Czarno-białe paski. Włożyła go, a na wierzch narzuciła biały, lniany żakiecik, który kupiła tydzień wcześniej. Miał podwijane rękawy i czerwony sznurek zamiast paska. Sięgał do kolan i wyglądał jak sportowa sukienka. Gdy wyszła z łazienki, Jordan skinął głową z aprobatą, a w jego oczach malował się podziw.

- Czy tam, w Venturze, ktoś zna cię naprawdę? - zapytał kpiąco.

- Nikt nie wie, jak ostatnio spędzam weekendy, jeśli ci o to chodzi - przyznała. - Lecz gdyby się ktoś o tym powiedział, byłaby to dla mnie tragedia.

- Niezupełnie, ale zostawmy to. Chodź, moja zawodowa partnerko. Idziemy na basen, aby odprężyć się przed ciężką wieczorną pracą.

Tego wieczoru, po kolacji, ubrana w czerwoną suknię ze złotym paskiem, Alyssa wkroczyła do kasyna Oparta na ramieniu Jordana. Świat fantazji nabrał nagle zupełnie innego wymiaru. Dobrze było dzielić go z mężczyzną, który naprawdę należał do niego.

- Czy kiedykolwiek czujesz się jak leniwy rekin, który krąży po kasynie i od czasu do czasu kogoś zjada? - spytała śmiejąc się, gdy w chwilę później podeszła do Jordana siedzącego przy pokerowym stoliku. Niewielka kupka żetonów piętrzyła się przed nim.

Spojrzał na nią i uśmiechnął się.

- Czasami. Jak ci leci?

- Świetnie. Pogram jeszcze trochę w Black Jacka, a potem zwijam interes.

- Wygrałem już dość, by starczyło na kupno samochodu - przypomniał jej łagodnie.

- Ja wygrywam zgodnie z planem - odcięła się ostro.

- W porządku, niech będzie, jak chcesz. Nie mam ochoty, byś, leżąc w moich ramionach, uważała, że zapłaciłem ci za to - powiedział cicho.

Alyssa z ukosa zerknęła na Jordana i postanowiła nic więcej na ten temat nie mówić. Tę małą bitwę wygrała. To wystarczy.

W sali widowiskowej hotelu Jordana obejrzeli nocny program kabaretowy. Potem poszli do baru na ostatniego drinka. Dla Alyssy był to cudowny wieczór. Jordan zauważył zadowolenie w jej oczach.

- Jesteś jedyną kobietą, jaką spotkałem, z którą mogę porozmawiać o swojej pracy. - Podniósł kieliszek, wznosząc toast. Z uśmiechem wypił łyk koniaku, który zamówił dla nich obojga. Odstawił kieliszek i powiedział bez zająknienia: - Na następny weekend też oczywiście przyjedziesz do Las Vegas, prawda?

Alyssa nie spodziewała się takiego pytania. Koncentrowała się wyłącznie na teraźniejszości, podobnie jak wczoraj.

- Dlaczego „oczywiście"? - zapytała, siląc się na swobodny ton.

- Bo pracujesz w tak wolnym tempie, że musisz się nieźle natrudzić, zanim uzbierasz na porsche. Vegas jest najbliższym źródłem łatwych pieniędzy, więc założyłem, że masz zamiar przyjeżdżać tu regularnie. Racja? - Pochylił się nieco i nie spuszczał z niej wzroku.

- Tak, planowałam tu wkrótce przyjechać - zgodziła się z ociąganiem.

- Nie troszcz się o rezerwację pokoju - powiedział uprzejmie. - Zamieszkasz ze mną.

Alyssę zatkało. Miała ochotę skakać ze szczęścia na myśl, że znów za tydzień go zobaczy. Ale coś nakazywało jej ostrożność. Cała sytuacja była tak nietypowa, że nie umiała jej właściwie zanalizować. Już to samo skłaniało do ostrożności.

- Masz zamiar być tu w przyszłym tygodniu? - zapytała drżącym głosem.

- Będę tu przez co najmniej kilka tygodni. Potem jadę do Oregonu.

- Do twojego domu?

- Tak, o ile to, co mam, można nazwać domem - potwierdził niechętnie. - Kiedy przyjedziesz? W piątek wieczorem? Wyjdę po ciebie na lotnisko.

Nalegał, zmuszał, by się zgodziła. Nie dawał jej czasu do namysłu. to specjalnie. Problem polegał na tym, że w głębi duszy chciała, by nalegał. Myśl o następnym wspólnym weekendzie była tak nęcąca, że wręcz nie do odrzucenia.

- Naprawdę chcesz, byśmy za tydzień znowu byli razem? - wyszeptała. Oczy jej błyszczały.

- Alysso, znasz odpowiedź. Nie staram się tego ukryć. A ty? Czy też tego pragniesz?

Alyssa nie mogła wytrzymać spojrzenia złotych oczu.

- Tak - wyszeptała.

- W takim razie odwiozę cię na lotnisko i zrobimy rezerwację biletu. Na następny piątek wieczorem. Będę na ciebie czekał. - W jego głosie brzmiała nuta zadowolenia.

- W tym samym pokoju? - Starczyło jej odwagi, by zakpić.

- Postaram się znaleźć inny, bardziej interesujący. Żeby cię zaskoczyć - obiecał.

- Och, nie! Ten, który zajmujesz, jest wystarczająco zaskakujący. Dziękuję bardzo!

- To może pójdziemy na górę i zobaczymy, co jeszcze można w nim znaleźć? - zaproponował z rozmysłem. Odstawił kieliszek i wstał.

Alyssa też wstała. Jordan objął ją i wyprowadził z baru. W windzie Alyssa drżała na myśl o tym, co niebawem nastąpi. Rozmawiali o matematyce i o hazardzie, lecz w myślach widziała, jak za kilka minut Jordan weźmie ją w ramiona. To było niesamowite uczucie.

Gdy wyszli na korytarz prowadzący do pokoju Jordana, Alyssa zachwiała się lekko. Natychmiast objął ją ramieniem. Z wdzięcznością przytuliła się do niego.

Gdy weszli do pokoju, Jordan zaczął ją całować.

- Jesteś taki mocny, silny i autentyczny - wyszeptała. - Iluzje i fantazje nie powinny być takie prawdziwe.

Zamknęła oczy. Nie zauważyła więc, jak w jego wzroku pojawił się cień zaciętości.

- Alysso - wykrztusił. Wziął ją na ręce i zaniósł do okrągłego łóżka. - Nie rób nigdy tego błędu, traktując mnie jak kogoś, kto żyje w zupełnie innym świecie niż ty. Nie zakładaj, że istnieję tylko tu, w Vegas, kochanie, bo w ten sposób podejmujesz jedyne prawdziwe ryzyko w swoim życiu. I gwarantuję ci, że przegrasz.

Ale Alyssa była zbyt zaabsorbowana nowymi doznaniami, by usłyszeć to ostrzeżenie.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Alyssa przypomniała sobie o przyjęciu, które miała Wydać w najbliższy piątek wieczorem, kiedy już była w samolocie.

Wracała do szarej rzeczywistości. Instynktownie odwróciła się do tyłu, w kierunku Las Vegas, lecz Światła miasta już zniknęły za horyzontem. Jordan na pewno złapał taksówkę i jedzie do hotelu. Za parę godzin zacznie szykować się do pracy. Z gorzką ironią pomyślała, że jej kochanek pracuje na nocną zmianę.

Nigdy dotąd nie poddała się urokowi mężczyzny w takim stopniu. Nie była typem kobiety pozwalającej sobie na przelotne flirty, przygody trwające jedną noc. Świadomość, że dopuściła do takiej właśnie sytuacji, wywoływała mieszane uczucia. Zażenowana przymknęła oczy, by się skupić. Fakty były bardzo niepokojące.

W czasie ostatnich dni przekroczyła jakąś niewidzialną granicę i była to wyłącznie jej wina. Czyż przez te miesiące, odkąd zaczęła przyjeżdżać do Las Vegas, nie zbliżała się nieustannie do krawędzi przepaści?

Do diabła, aż do chwili obecnej nigdy nie była w tak niebezpiecznej sytuacji. W jej marzeniach i iluzjach nie istniał żaden mężczyzna. Dopóki nie spotkała Jordana Kyle'a.

Jordan był inny niż wszyscy. Od czasu kiedy wyszła za mąż za Chada Emersona, bez większych trudności unikała jakichkolwiek poważniejszych związków uczuciowych. Była i tak wystarczająco zajęta w pracy, zdobywając niezłą pozycję w swoim przedsiębiorstwie. Jeszcze teraz odczuwała wstyd na wspomnienie swojej własnej głupoty w tamtym okresie, zaledwie półtora roku po zakończeniu college'u.

Ojciec Alyssy zrobił wszystko, by ją dobrze wychować i wykształcić. Pragnął jednak mieć następcę, kogoś, kto zająłby jego miejsce w gronie naukowców zajmujących się matematyką. Namówił więc Alyssę, by kształciła się w tym właśnie kierunku. Nie miała nic przeciwko temu. Uwielbiała matematykę i miała talent. Ale talent to jeszcze nie geniusz matematyczny, a zajęcie pozycji ojca wymagało, by była genialna. Z dużymi oporami, powoli, bo nie chciała ojcu sprawiać przykrości, zaczęła zajmować się matematyką stosowaną, a nie czysto teoretyczną.

Alyssa wiedziała, że kiedy ojciec zrozumiał, iż córka nie pójdzie w jego ślady, był ogromnie zawiedziony. Nie spełniła jego oczekiwań. Świadomość tego była bolesna. Na ostatnim roku studiów wymyśliła coś, co miało wynagrodzić ojcu zawiedzione nadzieje. Stało się to wówczas, kiedy Chad Emerson zaczął się koło niej kręcić.

Absolwenci specjalizujący się w matematyce teoretycznej, do których należał również Chad, mieli kłopoty ze znalezieniem pracy. Był wprawdzie genialnym matematykiem i pewnie dostałby etat na uczelni, ale w pełni doceniał autorytet ojca Alyssy. Joseph Chandler jako teść był naprawdę dobrą kartą przetargową., Miał wysokie stanowisko na znakomitym uniwersytecie. Chad nie tylko chciał dostać pracę na wyższej uczelni, ale także nawiązać odpowiednie kontakty.

Alyssa bez wahania przyjęła oświadczyny Chada. Ojciec był zachwycony, gdy poznał młodego człowieka, który miał być mężem Alyssy. Jeśli córka nie była wystarczająco mądra, by zająć miejsce w gronie znakomitych matematyków, to przynajmniej miała tyle rozumu, by wyjść za mąż za człowieka, który kiedyś w tym gronie się znajdzie.

Alyssa wiedziała, że tym małżeństwem sprawi ojcu przyjemność. Schlebiało jej też zainteresowanie wybitnego studenta, którego od dawna podziwiała.

Później czasami przychodziło jej do głowy, że tak naprawdę to nigdy sama nie sprecyzowała swoich celów życiowych. Przez lata robił to za nią ojciec, Potem poślubiła Chada i poszła do pracy. Musiała zarobić na opłacenie dalszych studiów męża. Wmawiała sobie, że to, iż pomaga mężowi osiągnąć szczytne Bele, sprawia jej ogromną radość. Bycie z Chadem, Spotykanie jego wybitnych przyjaciół dawało Alyssie poczucie przynależności do elity świata matematycznego; świata, który od dziecka podziwiała i szanowała.

Przez jakiś czas Chad liczył się z podziwiającą go Soną, która dzięki praktycznym zdolnościom zdobyła znakomicie płatną pracę. Joseph Chandler dobrze wypełniał obowiązki teścia. Chad został przedstawiony wszystkim ważnym osobom i bez problemów zrobił doktorat.

Ale w półtora roku po ich ślubie Chadowi zaproponowano stanowisko wykładowcy na uniwersytecie. Zyskał uznanie najwyżej postawionych osób. Wraz z nowym stanowiskiem wszedł w nowy krąg ludzi. To, co się stało, było nieuniknione. Chad spotkał kobietę, którą uznał za bardziej odpowiednią intelektualnie partnerkę. Uważał, że już nie potrzebuje protekcji Josepha Chandlera ani pieniędzy ciężko pracującej żony. Rozwiódł się z Alyssą i ożenił z piękną i nieprzeciętnie zdolną pracownicą wydziału, która z pewnością zadba o jego dalszą karierę.

Alyssa przeżyła wówczas prawdziwy szok. Nie mogła pozbyć się uczucia, że została porzucona. Wracało ono, gdy okazywało się, że jej dawni przyjaciele, ci, z którymi przyjaźnił się Chad, przestali się w ogóle nią interesować. Przyciągała ich wyłącznie inteligencja Chada i jego błyskotliwa kariera. Nie chcieli mieć nic wspólnego z jego byłą żoną.

Reakcja Alyssy była natychmiastowa. Jeżeli świat akademicki uważał, że nie jest dla niego wystarczająco dobra, to udowodni, że jest niezbędna w swoim własnym świecie. W świecie, w którym doceniano jej wiedzę matematyczną i gdzie dobrze za nią płacono. Całkowicie poświęciła się badaniom statystycznym i zrobiła karierę.

Własny sukces mierzyła wysokością pensji i zajmowanym stanowiskiem. To były jej jedyne cele. Ojciec zginął w wypadku samochodowym w okresie, gdy Alyssa zaczynała udowadniać, jakie są jej możliwości. Nigdy nie dowiedziała się, czy ojciec doceniał jej osiągnięcia. Ta niewiedza zmuszała ją do dalszego pięcia się w górę. Przez ostatnie dwa lata pracowała bezustannie.

A potem, parę miesięcy temu, za sprawą Julii i Raya Burgessów, odkryła świat hazardu. Okazał się cudowną odskocznią od reżimu, jaki sama sobie narzuciła. Co by powiedzieli Chad i ojciec, gdyby wiedzieli, że jedyna dziedzina, w której okazała się geniuszem, to gra w karty i rzucanie kośćmi? Nie musiała się nad tym zastanawiać. Byliby całkowicie zdegustowani.

Fantastyczny świat hazardu dawał Alyssie dokładnie to, czego potrzebowała. Uzewnętrzniał tę stronę jej osobowości, która łaknęła rozrywki. To właśnie w tym świecie w oczach Alyssy pojawiał się łobuzerski uśmiech i czasami pozostawał w nich nawet po powrocie do szarej rzeczywistości. Alyssa potrzebowała takiej odskoczni. Musiała od czasu do czasu rzucić się w wir podniecających przygód, w którym jej talent osiągał szczyty.

Podniecenie tym, co przeżywała w nowo odkrytym świecie, dodawało jej energii, sprawiało, że zaczynała czuć pewną niecierpliwość. Lecz aż do chwili obecnej była pewna, że w pełni kontroluje swoje życie. Jordan Kyle udowodnił, że się myliła. Zmaterializował się w świecie fantazji i sprawił, że świat ten stał się realny, a zatem i bardziej niebezpieczny, niż to dotąd sobie wyobrażała.

Co Jordan naprawdę o niej myśli? Hazard był w większości opanowany przez mężczyzn. Jeśli grały kobiety, z góry zakładało się, że robią to za pieniądze jakiegoś mężczyzny. Żaden dżentelmen z Las Vegas nie dopuściłby do tego, by kobieta ryzykowała utratę własnych pieniędzy. W takich miejscach jak Vegas czy Reno stosunek do kobiet był tradycyjny i konserwatywny, taki sam jak w większości małych miasteczek. Kobiety dzielono na dwie kategorie: panienki do rozrywki oraz żony i matki.

Jordan Kyle myślał inaczej. Czy dlatego tak łatwo mu się oddała? On docenia jej możliwości. Alyssa znów przymknęła oczy. Starała się uporządkować fakty. Świadomość, że Jordan od początku wiedział, co Alyssa robi i że w pełni doceniał jej specyficzny talent, była niewiarygodnie podniecająca. Była zafascynowana, gdy okazało się, że on też ma taki talent. Razem tworzyli parę magików posiadających wspólny sekret, o którym nikt nie wiedział.

Taka sytuacja pociągała Alyssę. Ale oprócz tego pojawiła się namiętność, pożądanie o jakim nie miała pojęcia. Nigdy dotąd nie czuła takiego podniecenia, jak w ramionach złotookiego Jordana.

To połączenie podniet intelektualnych i fizycznych sprawiało, że znów chciała przyjechać do Las Vegas.

Ale przyjęcie zaplanowane na piątek wieczorem było ważne dla jej kariery zawodowej. Zaprosiła na nie, poza kolegami z pracy, również swego szefa z żoną. Westchnęła i wyciągnęła się wygodniej w fotelu. Oparła dłoń na torebce, w której były wszystkie wygrane pieniądze. Postanowiła, że zadzwoni do Jordana i wyjaśni, że jednak nie przyleci do Vegas w piątek wieczorem. Pomyślała, że z rezerwacją biletu na sobotę nie powinno być problemów. Nim odnalazła swój mały samochód na parkingu lotniska w Los Angeles i dojechała do domu, była już bardzo zmęczona. Od czterech lat, czyli od chwili kiedy podjęła pracę w Yeoman Research, mieszkała w Venturze, małym kalifornijskim miasteczku na wybrzeżu, między Los Angeles a Santa Barbara. Udało jej się wynająć dom nad samym brzegiem morza. Miała już wystarczająco wysoką pensję, by móc sobie pozwolić na taki luksus.

Z odrobiną ironii pomyślała, że pewnego dnia jej pensja będzie na tyle wysoka, że będzie mogła sobie kupić wymarzone luksusowe auto. Wjechała do garażu i wysiadła z samochodu. Gdyby istotnie dostała ten awans, to starczyłoby na przedpłatę na porsche. Tyle że zdobywanie pieniędzy przez hazard było o wiele bardziej podniecające.

Alyssa weszła do schludnego domu kuchennym wejściem. Okna wychodziły na morze. W pogodne dni widać było oddalone wyspy Channel.

Widok był przepiękny. Alyssa wykorzystała go, ustawiając wszystkie meble tak, by można było go podziwiać. Pokój był utrzymany w barwach biało- żółtyc, z meblami z naturalnego drewna. Sprawiał wrażenie, jakby był przedłużeniem plaży. Żywe kwiaty zwisały z koszyków podwieszonych pod sufitem i wypełniały każdą wolną przestrzeń. Eleganckie żaluzje z cienkich listewek chroniły przed upałem w słoneczne dni.

Alyssa była zmęczona, a jutro czekał ją ciężki dzień. Automatycznie sprawdziła, czy drzwi są zamknięte, zgasiła światło i poszła do sypialni. Jutro zaniesie pieniądze do banku, a wieczorem zadzwoni do Las Vegas i wytłumaczy Jordanowi, że przyleci dzień później.

Ciągle jeszcze czuła niepokój na myśl, że tak łatwo dała się wciągnąć w ten dziwny układ. Ale wiedziała, że zrobi wszystko, by być w Las Vegas w sobotę rano. W nocy śniły jej się złote oczy Jordana i dotyk jego cudownie zmysłowych palców.

Gdy następnego dnia wkroczyła do biura, świat, który nazywała rzeczywistym, uderzył ją ze zdwojoną siłą. Hugh Davis gotował wodę na herbatę w jej prywatnym czajniku. Alyssie oczywiście nie zależało na czajniku. Po prostu nie lubiła Davisa. Poza tym ubiegał się o stanowisko, na którym jej zależało. Uśmiechnęła się, zaciskając zęby.

- Dzień dobry, Hugh. Czy biurowy czajnik znowu nie działa? -Nonszalancko wsunęła torebkę z tysiącem dolarów do najniższej szuflady biurka, z nadzieją że nie zrobiła tego zbyt ostentacyjnie, i usiadła na krześle. Miała na sobie letni beżowy kostium, który ładnie podkreślał jej figurę. Kasztanowe włosy zaczesała do tyłu i spięła po bokach klamerkami z masy perłowej. Wyglądała schludnie i elegancko, jak prawdziwa kobieta interesu. Zupełnie inaczej niż w Vegas.

Hugh Davis obrócił się powoli, wlał gorącą wodę do filiżanki i rzucił Alyssie typowy, w jego przekonaniu uwodzicielski, uśmiech. Dla niej był on obrzydliwy i obleśny, podobnie jak sam Hugh. Mógł go zachować z powodzeniem dla własnej żony, ładnej blondyneczki, Cari. Tyle że Alyssa nie była pewna, czy Cari kiedykolwiek widzi takie uśmiechy. Plotki w biurze mówiły, że ostatnio Hugh związał się z jakąś kobietą. Nikt nie wiedział, z kim. Hugh był przystojny na swój sposób. Potrafił też być czarujący, posiadał swoisty styl i na pozór był bardzo operatywny. W Kalifornii cechy te ceniono bardzo wysoko.

- Dzień dobry, Alysso. Nie, czajnik biurowy nie jest zepsuty. Tylko, jak wiesz, nigdy nie można w nim porządnie zagotować wody. A ja lubię zalewać herbatę wrzątkiem. Wiedziałem, że nie będziesz miała nic przeciwko temu, bym skorzystał z twojego. Jak ci minął weekend?

Alyssa drgnęła. Miała nadzieję, że Hugh tego nie zauważył. Powinna już przyzwyczaić się do takich grzecznościowych pytań. Zadawano je w każdy poniedziałek.

- W porządku - odpowiedziała pogodnie. - A tobie?

- Och, było cudownie. Pływałem żaglówką - odparł i odstawił czajnik. Rzucił jej dziwne spojrzenie. Ostatnio robił to często i Alyssę zaczynało to niepokoić. Miała nadzieję, że Hugh nie zamierza jej podrywać.

- McGregor chce dostać ostateczne wyniki tej analizy, którą robiliśmy w zeszłym tygodniu dla nowej generacji tranzystorów. Klient po nie przychodzi - powiedziała z wysiłkiem, starając się utrzymać rozmowę wyłącznie na płaszczyźnie spraw zawodowych.

- Dane można już wprowadzić do komputera. Niebawem powinny być gotowe wszystkie wyniki. - Hugh wzruszył ramionami. - O której chcesz je ze mną przejrzeć?

Alyssa stłumiła westchnienie i niecierpliwie stuknęła ołówkiem w biurko. Oczywiście nie było sposobu, by uniknąć konsultacji z Hughem. Pracowali nad tym projektem i razem muszą opracować ostateczne wyniki.

- Może o trzeciej?

- Dobrze, chyba że masz ochotę zrobić to dziś wieczorem, po pracy - zaproponował z czarującym uśmiechem, który doprowadził Alyssę do wściekłości.

- Wolę zrobić to w godzinach pracy - odpowiedziała słodko.

- Pewnie. Ale przyszły kierownik powinien pokazać szefom, że jest gotowy pracować również po godzinach. Stanowisko kierownicze to nie praca od dziewiątej do piątej, pamiętaj o tym. - W jego głosie brzmiała ironia.

- Wdrożenie tej teorii w życie pozostawiam tobie. Osobiście uważam, że dobre kierowanie polega na tym, by organizować pracę tak, aby dało się ją wykonać w godzinach urzędowania i nie przesiadywać nocami.

- No cóż, już niedługo zobaczymy, czyja polityka zrobi większe wrażenie na McGregorze, prawda? Ale nie martw się, jeśli ja dostanę ten awans, to będę pamiętał o twojej opinii na temat zasad organizacji pracy - obiecał i wyszedł z pokoju Alyssy.

Na jej czole pojawiła się zmarszczka. W zamyśleniu Wpatrywała się w drzwi, za którymi zniknął Hugh. Nigdy nie wiedziała, czy jej kolega żartuje, czy też trzyma asa w rękawie. Pod pewnymi względami był płytki, ale niewątpliwe był też bardzo sprytny. Jaka Szkoda, że musiała go zaprosić na piątkowe przyjęcie. Cłdyby tego nie zrobiła, wszyscy zastanawialiby się, Czy celowo pominęła Davisa i jego żonę, bo współzawodniczyła z nim o awans.

Przysunęła ku sobie wydruk z komputera. Praca była prawdziwą radością. Potrafiła całkowicie się w niej zatracić. Dopiero w południe przerwała rozważania nad skomplikowanym modelem matematycznym. Z satysfakcją wyciągnęła torebkę. Trzymała ją pod pachą przez całą drogę do banku. Do Las Vegas zadzwoniła wieczorem, po obiedzie. Myśl, że usłyszy głos Jordana, wywołała uśmiech na jej twarzy. Wykręciła numer hotelu. Po chwili jednak uśmiech zniknął z jej twarzy. Jordana nie było w pokoju.

- Czy coś przekazać temu panu? - zapytała uprzejmie recepcjonistka.

- Nie, dziękuję. Zadzwonię później. - Zerknęła na regarek i pomyślała, że Jordan pewnie poszedł coś zjeść. A potem będzie w kasynie. Jeśli nie zastanie go później, będzie musiała zostawić wiadomość, by do niej zadzwonił, zwłaszcza że chyba nie spędza zbyt wiele czasu w pokoju hotelowym.

Spróbowała ponownie o dziewiątej, lecz bez skutku. Potem jeszcze raz, tuż przed pójściem do łóżka. Wolała nie zostawiać wiadomości w hotelu.

Jej próby okazały się bezowocne. No cóż, Jordan pewnie pracuje. Spróbuje jutro wieczorem.

Dwie godziny później zadzwonił telefon. Wyrwał Alyssę z głębokiego snu, lecz rozbudziła się i podniosła słuchawkę. Może to Jordan?

- Halo? - Nikt jej nie odpowiadał. Oburzona odłożyła słuchawkę i wyłączyła telefon. Jeszcze tego brakowało, by jacyś zboczeńcy wydzwaniali do niej po nocy. Natychmiast usnęła i spała do rana.

Następnego wieczoru znów wykręciła numer hotelu i poprosiła o połączenie z pokojem Jordana.

- Bardzo nam przykro - usłyszała - ale pan Kyle wyprowadził się z tego pokoju.

Wyprowadził się! Chyba nie wyjechał z Las Vegas? Zimny dreszcz przebiegł po plecach Alyssy. Myśl, że zobaczy się z Jordanem w czasie weekendu, nie opuszczała jej ani na chwilę. Wyobraźnia podsuwała podniecające obrazy, które sprawiały, że wszystko wokół wydawało się milsze i weselsze. Nawet Hugh Davis mniej działał jej na nerwy. Perspektywa samotnego weekendu sprawiła, że Alyssa poczuła się słabo. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że to spotkanie jest dla niej tak ważne.

Już miała odłożyć słuchawkę, gdy wpadła jej do głowy pewna myśl.

- Zaraz, chwileczkę! - krzyknęła. - Czy może pani sprawdzić, czy pan Kyle jest jeszcze gościem w waszym hotelu? Rozumiem, że wyprowadził się z zajmowanego pokoju, ale istnieje możliwość, iż zamieszkał w innym.

- Chwileczkę, proszę pani. Zaraz sprawdzę.

Alyssa przygryzła wargi. Jordan nie mógł wyjechać! Musi tam być i czekać na jej przyjazd. Serce waliło jej jak młotem, a dłonie miała wilgotne od potu. To było przerażające. Aż do tej chwili nie przyznawała się, nawet przed sobą, że związek z Jordanem Kyle'em stał się dla niej tak ważny. Co się z nią dzieje? Nie dość, że pozwoliła sobie na coś, co normalnie uznałaby za całkowity idiotyzm, to jeszcze siedzi w napięciu, zdenerwowana, że nie będzie mogła powtórzyć tego idiotyzmu!

- Halo? Tak, istotnie. Pan Kyle zmienił pokój. Proszę czekać, łączę panią.

Alyssa westchnęła z ulgą.

- Dziękuję - wykrzyknęła radośnie.

Ale w pokoju nie było nikogo. Postanowiła więc zostawić wiadomość. Jordanowi łatwiej będzie ją złapać. W ciągu tygodnia różne godziny ich pracy nie ułatwiały kontaktu.

- Czy może pani przekazać wiadomość? Proszę powiedzieć, że dzwoniła Alyssa. Przypomniała sobie, że piątkowy wieczór ma zajęty. Przyjedzie w sobotę rano. Pan Kyle może zadzwonić do mnie. - W pośpiechu przedyktowała swój numer telefonu i odłożyła słuchawkę.

To powinno wystarczyć. Jordan dostanie wiadomość i zadzwoni, by dowiedzieć się, co się stało. Wytłumaczy mu, o co chodzi, i powie, że nie może się doczekać spotkania z nim. Z zadowoleniem pokiwała głową. Poszła do łóżka i zaczęła czytać książkę zawierającą biografie znanych matematyczek.

Półtorej godziny później, kiedy czytała historię Hypatii, matematyczki w starożytnej Grecji, zadzwonił telefon. Szybko podniosła słuchawkę. Serce biło jej mocno.

Podniecenie natychmiast zamieniło się we wściekłość. W słuchawce znów panowała cisza. Alyssa była pewna, że ktoś jest na linii. Nie odezwała się jednak, by go nie prowokować. Po raz drugi wyłączyła telefon.

Powróciła do historii Hypatii, która nigdy nie wyszła za mąż. Alyssa zastanawiała się, co Hypatia zrobiłaby, gdyby miała okazję spotkać właściwego partnera w ciągu jej pełnego przygód życia. Na pewno zaangażowałaby się w ten związek całkowicie, może nawet wyszłaby za mąż. Nie, nie byłaby aż tak naiwna, by pakować się w małżeństwo.

Alyssa nie była naukowcem. Mimo to dobrze wiedziała, że studiowanie matematyki pochłania całkowicie, nawet tych najwybitniejszych. Zdawała sobie sprawę, że ona do nich nie należy i dlatego gdyby spotkała właściwego człowieka, pewnie znów zastanawiałaby się nad małżeństwem. Pod warunkiem że ten człowiek też byłby nią zainteresowany.

Zaraz, kogo właściwie chce oszukać? Jordan Kyle powiedział jej przecież, że hazardziści nie mają ani żon, ani rodzin.

Nie było żadnych wątpliwości, że małżeństwo z zawodowym hazardzistą zrujnowałoby jej karierę. Zdruzgotana tą myślą w końcu zasnęła.

Jordan nie zadzwonił w środę wieczorem. Alyssa czekała na telefon prawie do jedenastej. W końcu nie mogła dłużej znieść napięcia i wykręciła numer hotelu w Las Vegas. Miała nadzieję, że recepcjonistka nie pozna jej po głosie, lub że telefon odbierze jakaś inna osoba. Nie mogła znieść myśli, że mogłaby być uznana za kobietę narzucającą się mężczyźnie.

- Tak, panno Chandler, pan Kyle odebrał wiadomość. Otrzymał ją wczoraj w nocy. Czy przekazać mu coś jeszcze? - Cholera, to ta sama recepcjonistka!

- Nie, dziękuję. - Alyssa czuła się okropnie. Odłożyła słuchawkę i opadła na białe poduszki leżące na sofie. Jordan odebrał wiadomość wczoraj w nocy. Nie dzwonił do niej, bo telefon był wyłączony. Ale dlaczego nie zadzwonił dziś wieczorem?

Miała ochotę się rozpłakać. Męczyły ją najdziwniejsze myśli i podejrzenia. Tak mało wiedziała o Jordanie. Może dziś jest z inną kobietą? Człowiek, który od tylu lat prowadzi nocne życie, ma swoiste przyzwyczajenia. Na pewno nie spędza wieczorów samotnie, czekając na jej przyjazd.

Las Vegas jest pełne pięknych kobiet. Przyjeżdżają tam aktorki, tancerki czy kelnerki by zdobyć posadę lub poderwać bogaczy, których stać na kosztowne prezenty i ekstrawaganckie wybryki. Jordan Kyle musi być szczególnie ceniony w tym świecie. I na pewno dobrze o tym wie. Wygrywający są w Vegas bohaterami.

Do czwartkowego wieczoru Alyssa przekonywała samą siebie, że Jordan znalazł sobie inną dziewczynę. Była na przemian wściekła i zrozpaczona. Dlaczego nie dzwoni? Duma nie pozwalała jej zatelefonować do niego.

Piątkowe przyjęcie miało mieć uroczysty charakter. Alyssa przygotowała bufet, zaprosiła szefa i osoby, z którymi pracowała. Większość rzeczy przyszykowała w czwartek wieczorem. Włożyła w to przyjęcie mnóstwo wysiłku, głównie po to, by się czymś zająć i nie myśleć o Jordanie Kyle'u. W piątek po południu wyszła z pracy trochę wcześniej, aby wszystko dopiąć na ostatni guzik.

- Zachowujesz się tak, jakby skończyła się największa miłość stulecia - karciła się głośno. Z pasją siekała awokado, papaję i karczochy, przyrządzając z nich sałatkę. - Spędziłaś z tym facetem jeden weekend. Do Cholery, powinnaś być wdzięczna losowi, że ten związek nie trwał dłużej. To niebezpieczna sprawa.

Ale nie na wiele się zdały wszelkie argumenty. Zresztą Alyssa nie wierzyła w przeznaczenie. Ustawiła talerze, srebrne sztućce, butelkę wina i kieliszki na bufecie. Półmisek z wędlinami i łososiem był gotowy, a grzybowa zapiekanka prezentowała się wspaniale. Alyssa spojrzała na przygotowany bufet. Powinna czuć satysfakcję, ale tak nie było. Czuła tylko narastającą złość. Wizja Jordana z inną kobietą, przez którą zignorował ich plany na weekend i nie zadzwonił, nie opuszczała Alyssy ani na chwilę.

Do diabła! Powinna być zadowolona. O ile gorzej by się czuła, gdyby spędziła z nim następny weekend, a potem odkryła, że jest niewierny. W ten sposób przynajmniej uniknęła rozczarowania. Co by zrobiła, gdyby wieczorem wylądowała w Vegas i nikt by na nią nie czekał? Zamrugała powiekami, by powstrzymać łzy, i z ponurą miną poszła do kuchni podgrzać francuskie bułeczki.

Ubrała się na pół godziny przed przyjściem gości. Wybrała z szafy byle co. Włożyła białą jedwabną bluzkę, welwetowe spodnie i czarne pantofle na płaskim obcasie. Czuła się taka nieszczęśliwa, że nawet nie dotarło do niej, że wygląda jak parodia krupiera z kasyna.

Goście przyszli wcześniej. Alyssa ucieszyła się. Odgrywanie roli pani domu odrywało ją od myślenia o Jordanie.

- Mówiłem Alice, że chcę przyjść do ciebie trochę wcześniej, żeby zobaczyć zachód słońca - powiedział uśmiechnięty Dirk Banning. Prowadził pod rękę żonę, atrakcyjną kobietę w średnim wieku. Stanęli na ganku.

- Alysso, ten dom jest stworzony do urządzania w nim przyjęć, zwłaszcza latem! - wykrzyknęła Alice oczarowana widokiem plaży, morza i nieba. Alyssa z wdziękiem podała jej kieliszek.

Nadchodzili następni zaproszeni. Wszyscy gromadzili się na ganku i tarasie, podziwiając wspaniały widok. Alyssa z uśmiechem kręciła się wśród gości. Nikt nawet nie domyślał się, jakie rozterki przeżywała.

Szef Alyssy, David McGregor, ciągłe przystojny mimo sześćdziesięciu trzech lat, przybył ze swoją czarującą, siwowłosą żoną. Alyssa właśnie się z nimi witała, gdy dostrzegła jeszcze jedną parę. W oczach Cari Davis, która wchodziła po schodach ze swoim mężem, czaiła się taka nienawiść, że Alyssa z wrażenia wstrzymała oddech. Trwało to tylko kilka sekund. Już po chwili twarz Cari zmieniła się w uprzejmą maskę. Nikt nawet nie zauważył zmiany. W tym samym momencie David McGregor obrócił się, by przywitać swojego pracownika. Zachowywał się jowialnie i nie okazywał, czy bardziej ceni Alyssę, czy Hugha. Lata praktyki w świecie biznesu sprawiały, że ukrywał bezkompromisowość pod maską uprzejmości. Nikt nie miał pojęcia, kto wygra walkę o awans.

Udając grzeczność, uśmiechnięta Cari przywitała się z Alyssą. W jej spojrzeniu nie było jednak ani odrobiny serdeczności.

- Ubezpieczasz się na wszystkie strony, co? - powiedziała.

- Słucham? - spytała zdumiona Alyssa, nie rozumiejąc, co Cari ma na myśli.

- Och, chodzi mi o to, że starasz się zapewnić sobie sympatię szefa bez względu na to, które z was dostanie awans, ty czy Hugh - odpowiedziała Cari i z szerokim uśmiechem zwróciła się do McGregora.

Alyssa w ostatniej chwili zamknęła usta i nic nie powiedziała. Mildred McGregor zrobiła jakąś uwagę na temat widoku.

- Przyszła pani w samą porę, by zobaczyć zachód słońca - wtrąciła szybko Alyssa. - Nim wyjdzie pani na taras, przyniosę drinka. Czego się pani napije?

Nalewając drinka, pomyślała, że Cari Davis musi bardzo zależeć na tym, aby jej mąż otrzymał ten awans. Tak bardzo, że nagle znienawidziła Alyssę. Nigdy nie były zaprzyjaźnione, ale zawsze uprzejme w stosunku do siebie. Alyssa nie miała pojęcia, że Cari darzy ją taką nienawiścią.

Będzie musiała się mieć na baczności. Wyprowadziła na taras ostatniego gościa i wyniosła tacę z kanapkami. Nie miała zamiaru wdawać się w żenujące utarczki słowne z żoną Davisa.

Gdy zadzwonił dzwonek u drzwi, Alyssa prowadziła ożywioną rozmowę z Mildred McGregor na temat paproci.

- Przepraszam - uśmiechnęła się grzecznie, przeszła przez salon i skierowała ku drzwiom. Kto to może być? Wszyscy zaproszeni goście już przybyli. Czyżby sąsiadom przeszkadzał hałas o tak wczesnej porze? - Przepraszam za ten harmider - powiedziała, jednocześnie otwierając drzwi. Reszta automatycznie wypowiadanych przeprosin utknęła jej w gardle.

Z przerażeniem wpatrywała się w człowieka stojącego na progu.

- Jordan! - krzyknęła osłupiała.

- Dobry wieczór, Alysso - powiedział cicho. - Kochanie, nie stój tak i nie patrz na mnie, jakbyś zobaczyła ducha. Czyż już raz cię nie ostrzegałem, że jeśli będziesz mnie traktować jak kogoś z innego świata, popełnisz błąd?

Alyssa uświadomiła sobie, że Jordana rozsadza wściekłość.

ROZDZIAŁ PIĄTY

- Czyż nie... - Alyssa zwilżyła językiem nagle wyschnięte wargi i zaczęła jeszcze raz: - Czy nie otrzymałeś wiadomości ode mnie?

Nie mogła się poruszyć. Oparła mocniej rękę na klamce. Jordan był ubrany w czarną zamszową marynarkę, ciemne spodnie i czarną koszulę. W zapadającym zmroku brązowe włosy wydawały się czarne, a złociste oczy błyszczały jak u polującego kota. W pierwszym odruchu Alyssa miała ochotę uciec, jakby w obawie przed nocnym złodziejaszkiem.

- Oczywiście, że otrzymałem twoją wiadomość - odparł cicho i przekroczył próg. Alyssa musiała cofnąć się o kilka kroków. - Dlatego właśnie jestem tutaj, a nie na lotnisku w Vegas.

- Jordan, ja nie rozumiem. - Nieświadomie postrząsała głową, jakby nie mogła uwierzyć w jego obecność. - Nie zadzwoniłeś do mnie. Spodziewałam się, że zatelefonujesz po mojej wiadomości. - Patrzyła na niego rozszerzonymi ze zdumienia oczyma, oczekując wyjaśnień.

Jordan wyciągnął rękę i dotknął ramienia Alyssy mocnymi, zmysłowymi palcami.

- Nie zadzwoniłem - wyjaśnił chłodno - bo tak naprawdę miałem ochotę cię stłuc. Przez telefon nie mógłbym wyrazić tego, co czuję.

- Jordan!

- Zanim zdecydowałem, co robić dalej, musiałem poczekać, aż mi przejdzie ochota, by cię udusić. Powtarzałem sobie, że powinienem zapomnieć o twoim istnieniu. Przekonywałem siebie, że kobieta, która mimochodem „przypomina sobie, że jest zajęta", mimo iż przedtem umówiła się z mężczyzną, nie jest warta tego, by o niej myśleć, nie mówiąc o szukaniu jej.

- Przecież nie zmieniłam zdania co do naszego wspólnego weekendu!

- Kiedy trochę ochłonąłem, przemyślałem wszystko jeszcze raz i zrozumiałem, o co ci chodzi - kontynuował spokojnie - i dlatego jestem tu dziś wieczorem.

- Nie rozumiem. - Prawie płakała. Czuła się zagrożona, zmieszana i urażona. To ona powinna żądać wyjaśnień. - Jeśli sądzisz, że uda ci się mnie ukarać...

- To się okaże później - odparł lakonicznie, nie odwracając od niej wzroku. - Zależnie od tego, co będę czuł po pójściu z tobą do łóżka.

- Jordan, to wszystko jest wprost idiotyczne. Nie mam zamiaru stać tu i wysłuchiwać twoich pogróżek. Mam gości, swojego szefa i kolegów z pracy - wykrztusiła z trudem. Pójdzie z nią do łóżka, też coś! - Miałeś być w Las Vegas - ciągnęła dalej, nic nie rozumiejąc. Miał się z nią kochać w Vegas, a nie tutaj. Nie w jej własnym domu, w Venturze! Nie w jej rzeczywistym świecie!

- Ach, tak. I to pewnie miało znaczyć, że „jesteś zajęta"? - syknął patrząc przez otwarte okno na tłum rozbawionych ludzi na tarasie.

- To nie było kłamstwo - broniła się rozgorączkowana. - Zaplanowałam to przyjęcie już dwa tygodnie temu. Po prostu zapomniałam o nim, wyjeżdżając do Las Vegas. Natychmiast zadzwoniłam do ciebie, by wszystko wyjaśnić, ale cię nie zastałam.

- Byłem zajęty.

- Mogłam się o to założyć!

- Dokładnie tak! Robiłem zakłady! To mój zawód, wiesz? A ty nagle przypomniałaś sobie, że masz inne życie, inne zobowiązania, które są ważniejsze niż przygoda z facetem spotkanym przypadkowo w Vegas, no nie?

- Jordan, mówiłam prawdę! Nie wymyśliłam sobie tego przyjęcia by nie przyjechać do Vegas!

- Chyba nie. Nawet ci wierzę. Jestem pewien, że zaplanowałaś to przyjęcie już dawno i rzeczywiście o tym zapomniałaś. Ale przypomniałaś sobie o nim od razu po powrocie, bo ono jest ważniejsze niż spotkanie ze mną, czyż nie, Alysso? Tylko tym razem popełniłaś błąd. Wiedz, że poznałaś faceta, który nie ma zamiaru być jedynie weekendową zabawką. Nie dopuszczę do tego, byś spotykała się ze mną jedynie wtedy, gdy nie koliduje to z twoimi wcześniej ustalonymi zajęciami.

- Przestań, proszę, w kółko to powtarzać!

- Że jesteś zajęta? To przecież twoje własne słowa, nie pamiętasz? Tak napisała recepcjonistka na kartce, którą mi wręczyła.

- Czy nie możemy o tym porozmawiać później? - poprosiła ze łzami w oczach. Czuła się zupełnie zagubiona. Do tej pory była dumna z tego, że tak umiejętnie godzi życie sumiennej pracownicy z małego miasteczka z życiem hazardzistki. Teraz oba te światy zderzyły się ze sobą. Nie miała pojęcia, co robić.

- Jasne - znów mówił obojętnym tonem - możemy porozmawiać o tym po obiedzie. - Zerknął w kierunku bufetu. - A tak a propos, to co jest na obiad? Umieram z głodu.

- Jordan - Alyssa była już bliska histerii - nie możesz zostać na obiedzie. Na tarasie jest mój szef i wszyscy ludzie, z którymi pracuję.

- Już nie. - Roześmiał się bezczelnie, zerkając ponad jej ramieniem na otwarte drzwi tarasu. - Jeden z nich właśnie wszedł. Dobry wieczór - rzekł, z uśmiechem zwracając się do kogoś za plecami Alyssy. - Jestem Jordan Kyle. Chyba się trochę spóźniłem.

- Ma pan szczęście - odparł jowialnie David McGregor i wyciągnął dłoń do Jordana - jeszcze nie napoczęliśmy znakomitego jedzenia. Jestem David McGregor, szef Alyssy i dyrektor Yeoman Research.

Alyssa z przerażeniem patrzyła, jak obaj panowie podają sobie ręce. Stało się. Światy fantazji i szara rzeczywistości spotkały się. Mój Boże, co ona zrobiła? Jeśli McGregor zorientuje się, że właśnie przywitał zawodowego hazardzistę, z którym spędziła weekend w Las Vegas... że w ogóle spędzała tam weekendy...

Przerażona usiłowała odsunąć od siebie obraz narastającej katastrofy. Jedyny ratunek to jakiś cudowny pomysł, inspiracja. Ku własnemu zdumieniu, taki właśnie pomysł wpadł jej nagle do głowy.

- Jordan, bardzo się cieszę, że w końcu udało ci się tu dotrzeć - powiedziała słodko z promiennym uśmiechem. - Wiem, że pan McGregor i cała reszta gości będzie się cieszyć z poznania ciebie. - Odwróciła wzrok, by nie widzieć rozbawienia w oczach Jordana, i mówiła dalej do McGregora: - Jordan jest bardzo zajęty. Bałam się, że nie będzie mógł przyjechać. Jest ekspertem z zakresu teorii prawdopodobieństwa, jednym z najlepszych w tym kraju. Z pewnością znajdzie pan z nim wspólny język. Ostatnio został zaangażowany do realizacji jakiegoś tajnego projektu badawczego w Newadzie.

- Aha, więc reprezentuje pan tę samą dziedzinę, co Alyssa? - McGregor pokiwał głową.

- Tak, istotnie - odparł gładko Jordan. Nie spuszczał wzroku z twarzy dziewczyny. - Jeśli o to chodzi, to mamy z Alyssa wiele wspólnego.

O Boże, w jego wzroku chyba kryje się chęć zemsty!

- Jordan, napijesz się czegoś? - zapytała szybko. Musiała mu przerwać, choćby na chwilę. - Chodź do Kuchni, zrobię ci drinka.

- Z największą przyjemnością. Ostatni tydzień miałem wyjątkowo ciężki i stresujący.

- Świetnie to rozumiem - wtrącił Macgregor z uśmiechem. - Mam nadzieję, że za chwilę dołączy pan do nas. Proszę się pospieszyć. Zachód słońca naprawdę jest wart zobaczenia. Alyssa ma stąd piękny widok.

- Zaraz przyjdę - obiecał Jordan. Spojrzał błagalnie na Alyssę. - Może dostanę szkocką z wodą sodową? - zapytał z podejrzaną potulnością.

Odwróciła się bez słowa i ruszyła do barku w kuchni. Gdy sięgała po butelkę, drżały jej ręce. Jordan szybko wyjął butelkę z rąk Alyssy.

- Bardzo dobry gatunek - pochwalił. Nalał sobie sporo. - Dziś nie pracuję, więc mogę zabawić się z twoimi gośćmi. - Spojrzał wyzywająco. - W końcu jestem jednym z najlepszych fachowców w mojej dziedzinie, prawda? - Uniósł w górę szklaneczkę i pociągnął duży łyk.

Alyssa zwilżyła wargi i starała się skoncentrować.

- Jordan, zrozum. To będzie bardzo niezręczna sytuacja dla nas obojga.

- Absolutnie nie. Nawet z przyjemnością myślę o dzisiejszym wieczorze. A teraz przepraszam cię, idę przyłączyć się do gości. Nie mogę przegapić zachodu słońca.

- Jordan! - krzyknęła, ale było już za późno. Szybkim krokiem przeszedł przez salon i wyszedł na taras. Alyssa patrzyła za nim zupełnie zrezygnowana. W końcu niechętnie ruszyła do salonu. Cóż innego mogła zrobić? Nie znała Jordana na tyle, by móc przewidzieć, co zrobi.

Nim dotarła na taras, Jordan już rozmawiał z McGregorem i jego żoną, a David z uśmiechem przedstawiał Jordana innym gościom. Niespodziewanie, tuż przy jej uchu, zabrzmiał głos Cari Davis.

- Widzę, że lubisz mieć kogoś w odwodzie - wymamrotała z uśmiechem, który zamroziłby nawet wodór. - Bardzo mądrze. W końcu jesteś profesjonalistką. Masz zapewne duże doświadczenie w tej dziedzinie.

- Słucham? - wykrztusiła Alyssa. Nie miała pojęcia, o czym Cari mówi.

- Mówię o twoim czarującym Jordanie. To bardzo mądrze trzymać na sznurku kilku facetów naraz. Tak przynajmniej sądzę. - Nim Alyssa zdążyła otworzyć usta, Cari już podeszła do innej grupki gości.

Rzeczywistość zamieniała się w straszliwy koszmar. Nie miała pojęcia, co robić. Zdesperowana chwyciła tacę z kanapkami i podeszła do najbliższej grupy gości. Przez kilkanaście minut odgrywała rolę dobrej gospodyni. Całą siłą woli zmuszała się, by nie patrzeć na ciasny krąg ludzi zgromadzonych wokół Jordana.

- Alysso - Mildred McGregor podeszła z uśmiechem i sięgnęła po kanapkę. -Tu jesteś. Szukałam cię. Właśnie poznałam twojego czarującego znajomego. Jest fascynujący. Nigdy bym nie pomyślała, że matematyk może być tak interesujący. Muszę ci się przyznać, że w szkole nienawidziłam matematyki. Lubiłam tylko przedmioty humanistyczne. Ale twój Jordan jest bardzo ciekawy i zabawny!

- Zabawny? - powtórzyła Alyssa słabym głosem. W tym samym momencie grupa otaczająca Jordana wybuchnęła gromkim śmiechem. Alyssa odwróciła się gwałtownie.

- Ależ oczywiście. Wnoszę, że niedawno wrócił z jakiegoś zagranicznego kontraktu. Opowiada szalenie zabawne historie. Przepraszam, ale wracam do nich. Uwielbiam takie opowieści. - Mildred z kanapką w ręku przeciskała się przez tłum.

Co ten Jordan wyprawiał? Alyssa stała z tacą w ręku wpatrzona w ciemną głowę Jordana pochyloną ku Lucy Chavez z działu kadr. Wszyscy śmiali się z czegoś, co Jordan powiedział tej atrakcyjnej brunetce, Dobry Boże! On stawał się duszą przyjęcia!

Przez następną godzinę Alyssa miała wrażenie, że jest akrobatką chodzącą po linie. W napięciu czekała na nieuniknioną katastrofę. Prawie chciała, by to, co musiało się stać, wreszcie się stało. Była już u kresu wytrzymałości.

- Proszę do bufetu. Samoobsługa -poinformowała gości z wymuszoną swobodą. Jordan podszedł do stołu razem z innymi, wziął talerz i srebrne sztućce zawinięte w serwetkę. Odgrywał swoją rolę z prawdziwym talentem!

- Coś nie w porządku, kochanie? - zapytał bezczelnie i podał Alyssie kieliszek. - Zaczerwieniłaś się.

- Nie, nic. Jordan, proszę - niemal płakała. - co ty wyrabiasz?

- Bardzo dobrze się bawię. - Przerwał, jakby zastanowiły go własne słowa. - Wręcz znakomicie. Nie pamiętam, kiedy byłem na tak cudownym przyjęciu.

- Na cudownym przyjęciu? Ależ to bez sensu. To jest zupełnie zwykłe przyjęcie.

- Dla ciebie. Nie dla mnie. - Uśmiechnął się do Alyssy i rozejrzał po pokoju. - Wszyscy obecni tutaj mają dobrze płatne stanowiska, zapewnione usługi socjalne, emerytury, ubezpieczenia zdrowotne. myślą, że jestem jednym z nich, a to dzięki tobie. Co więcej, uważają, że odgrywam w swojej dziedzinie główną rolę.

- Jordan, o czym ty w ogóle mówisz? Ja tego nie rozumiem. Jak długo jeszcze masz zamiar to ciągnąć? - W oczach Alyssy kryła się niema prośba. Musiała się dowiedzieć, kiedy wreszcie Jordan oznajmi publicznie to, co zrujnuje jej karierę.

- Kochanie, ja naprawdę się świetnie bawię. Czy nie cieszysz się, kiedy twoi goście dobrze się bawią? Chodź, usiądziemy razem na sofie i zjemy obiad. - Pociągnął nosem z aprobatą. - Pachnie wspaniale. Mam wrażenie, że posiadasz nieskończenie liczne talenty.

Nie miała innego wyjścia. Poszła za nim i usiadła na białej sofie obok kilku innych gości, którzy rozsiedli się w pobliżu.

- Ta włoska potrawa jest znakomita, Alysso - oznajmił Ned Grummond, wkładając do ust dużą porcję. - Przypomnij mi, żebym poprosił cię o przepis. - Okrągły brzuszek Neda świadczył wymownie o zainteresowaniu sztuką kulinarną, ale najwyraźniej lubił także zawierać nowe znajomości. Z szerokim uśmiechem zwrócił się do Jordana. -Więc jest pan ekspertem z dziedziny teorii prawdopodobieństwa, tak?

- Żyję z wykorzystywania różnych aspektów tej teorii - odparł Jordan, siadając obok Alyssy. Objął ją ramieniem tak, że nie mogła się nawet odsunąć.

- Muszę wyznać, że nigdy nie byłem w tym dobry - westchnął Ned. Kilka osób ze zrozumieniem pokiwało głowami. - Potrafię zbilansować własną książeczkę czekową i to niestety wszystko. Ale wie pan, ta teoria zawsze mnie fascynowała. Podziwiam ludzi, którzy mają pamięć do liczb. Wiem, że Alyssa wykorzystuje ją w statystyce. A pan? Co faktycznie robi ekspert od teorii prawdopodobieństwa?

Dał się słyszeć pomruk zaciekawienia. Kilka osób zerknęło pytająco na Jordana. Alyssa była przerażona. Jeśli Jordan w odpowiedzi na te pytania powie prawdę, zaszokuje wszystkie osoby w tym pokoju, łącznie z jej szefem.

- Chyba już wspomniałam, że Jordanowi nie wolno mówić o swojej pracy - powiedziała odważnie. - Wiecie, jak to jest z kontraktami rządowymi.

- Nie obawiaj się, kochanie - przerwał jej Jordan. - Myślę, że coś niecoś mogę powiedzieć bez ujawniania szczegółów. Wiesz przecież, jak kocham moją pracę.

Alyssa rzuciła mu błagalne spojrzenie. Cokolwiek by zrobiła czy powiedziała, nie powstrzyma to nieuniknionej katastrofy.

- Chcesz dokładkę? - zapytała, bezowocnie próbując odwrócić jego uwagę.

- Mam dosyć, dziękuję. A jeśli chodzi o twoje pytanie, Ned, to z przykrością muszę stwierdzić, że teoria prawdopodobieństwa ma swoje korzenie w mało szanowanym świecie hazardu - kontynuował bez zająknienia. - Ned zachichotał, podobnie jak kilka osób.

- To mi nigdy nie przyszło do głowy, ale sądzę, że można ją stosować w tej dziedzinie.

- Dokładnie tak .- Jordan pokiwał głową z aprobatą. - Jeśli chodzi o ścisłość, to legenda głosi, że to właśnie ciekawość hazardzistów doprowadziła do postawienia wielu pytań, a te z kolei dały początek całej teorii.

- Jakich pytań? - wtrąciła Lucy Chavez. Z zainteresowaniem pochyliła się do przodu i przy okazji pokaała fragment obfitych piersi.

- Och, dokładnie takich samych, jakie zadawali Galileuszowi hazardziści już ponad trzy wieki temu. Chcieli wiedzieć, czemu przy rzucaniu kości pewne sumy wychodzą częściej niż inne. Zawodowi hazardziści zadawali te pytania jeszcze sto lat temu, a bardzo wielu matematyków, takich jak na przykład Pascal, starało się znaleźć na nie odpowiedź. Dział matematyki, który rozwinął się na tej bazie i który opisuje teorię Szans, ma mnóstwo praktycznych zastosowań. Tyle że ciągle jeszcze prawdopodobieństwo najłatwiej wyjaśnić na przykładzie znanych nam wszystkim gier.

- Takich jak ruletka? - spytała Lucy.

- Bardzo dobry przykład - odparł Jordan. - Lub gra w kości, Black Jack, a także wiele innych gier tego rodzaju.

Alyssa zakrztusiła się kawałkiem francuskiej bułeczki. Jordan natychmiast odwrócił się ku niej i z wyrazem troski klepnął ją w plecy. Klepał, dopóki nie powiedziała, że już wszystko w porządku. Ta drobna przerwa jednak wcale nie przeszkodziła. Wszyscy słuchali zafascynowani.

- Na przykład - ciągnął dalej z uśmiechem Jordan, wyciągając z kieszeni monetę. - Jeśli rzucę tą monetą dziesięć razy i za każdym razem wypadnie reszka, to większość ludzi uzna, że zgodnie z „prawdą średniej" przy jedenastym rzucie prędzej wypadnie orzeł niż reszka.

- A czy tak nie jest? - zapytał zaciekawiony Ned. Jego wzrok powędrował za monetą, którą Jordan podrzucił od niechcenia w górę, a następnie zręcznie złapał wierzchem dłoni.

-To znaczy jeśli tyle razy wyjdzie reszka, to w końcu musi wyjść orzeł. W moim zawodzie to, co pan powiedział, nazywa się błędem Monte Carlo. -Jordan uśmiechnął się szeroko i pokazał monetę, która upadła tak, że wyszła reszka. - W rzeczywistości każdy rzut monetą jest zupełnie niezależny od poprzedniego, czyli prawdopodobieństwo, że przy jedenastym rzucie wypadnie reszka, jest takie samo jak to, że wypadnie orzeł. Za każdym razem szanse są równe. Jeden do jednego. - Podrzucił monetę i złapał tak zręcznie, że Alyssa aż się żachnęła.

- Czy podać deser? - spytała, szybko podrywając się na równe nogi.

- To brzmi obiecująco, kochanie. - Jordan uśmiechnął się do niej i obrócił w kierunku swoich słuchaczy. - A skoro już wstałaś, to czy sądzisz, że znalazłabyś gdzieś talię kart?

- Kart? - Spojrzała na Jordana z przerażeniem w oczach.

- Kart - odparł bez wahania. - Na pewno masz choć jedną talię. Każdy ma. Wiele rzeczy znacznie łatwiej wyjaśnić na przykładzie kart do gry.

Alyssa spostrzegła, że wszyscy patrzą na nią wyczekująco.

- Zobaczę, co się da zrobić - wykrztusiła i uciekła do kuchni. Policzki płonęły jej ze złości.

Nim pokroiła sernik i odnalazła talię kart, opanowało ją uczucie fatalizmu. Ten wieczór zakończy się nieszczęściem. Nie ma alternatywy, więc nie musi się tak denerwować za każdym razem, gdy Jordan otwiera usta. Katastrofa to katastrofa. Kiedy już się stanie, nie będzie dla niej ratunku.

Rozejrzała się po pokoju. Jordan tasował karty do ostatniego pokazu zasad teorii prawdopodobieństwa. Zdumiona zastanawiała się, czemu nikt z gości nie zauważył, z jaką wprawą Jordan to robi. Pomyślała, że te cholernie sprawne ręce kiedyś go zdradzą.

- Gdzie poznałaś Kyle'a, Alysso? - Drgnęła. Hugh Davis pojawił się u jej boku.

- On... znaczy... on jest moim kolegą, Hugh. Znamy się od wielu lat. - Wiedziała, że jej tłumaczenie nie brzmi wiarygodnie.

- Naprawdę? Wydaje mi się, że on uważa się za kogoś więcej niż tylko za znajomego. Przez cały wieczór mówi do ciebie „kochanie".

- Jordan zawsze zachowuje się niezwykle swobodnie - odparła ponuro. Co Hugha obchodzi, jak Jordan ją nazywa? Nagle Jordan podniósł głowę znad kart i spojrzał na Alyssę. W jego wzroku była wymówka i coś zdecydowanie groźnego. Nie podobało mu się, że Hugh Davis stoi tak blisko.

Zupełnie jakby miał prawo być o nią zazdrosny i to po tym, co dzisiaj zrobił!

Hugh Davis przysunął się jeszcze bliżej. Pochylił ku niej głowę gestem, który mógł świadczyć o istniejącej pomiędzy nimi intymności.

- Popraw mnie, jeśli jestem w błędzie, ale coś mi mówi, że po naszym wyjściu wysłuchasz kazania. Twój przyjaciel może ma swobodny sposób bycia, ale to spojrzenie, jakim na mnie patrzy, bynajmniej o tym nie świadczy.

Alyssa wzięła się w garść. Odsunęła się od Hugha.

- Przepraszam cię - powiedziała - ale wydaje mi się, że pan McGregor ma ochotę na jeszcze jeden kawałek sernika. - Podeszła do bufetu i wtedy zauważyła, że Jordan nie był jedynym, któremu nie podobało się, że Hugh Davis stał tak blisko niej. Cari wpatrywała się w Alyssę tak wściekłym wzrokiem, że poczuła się nieswojo.

Czy ten okropny wieczór nigdy się nie skończy?

Przyjęcie jednak się skończyło. Ku zaskoczeniu Alyssy nie było żadnego katastrofalnego finału. Patrzyła zdumiona, jak tuż po północy rozbawieni goście niechętnie zbierają się do wyjścia. Wszyscy żegnali się z Jordanem tak, jakby poznanie go sprawiło im niezwykłą przyjemność.

- Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy - oznajmił entuzjastycznie McGregor, potrząsając dłonią Jordana. Już w drzwiach porozumiewawczo i trochę po ojcowsku puścił oczko do Alyssy. - Moje wnioski nie są chyba przedwczesne, co?

- Chyba nie - odparł Jordan i zerknął na Alyssę. - Wie pan, jakie są kobiety. Mężczyzna musi pilnować swojej własności, bo inaczej albo ją straci, albo ktoś ją ukradnie.

Alyssa posłała mu chmurne spojrzenie i odwróciła się, by pożegnać Lucy Chavez i jej chłopaka.

- Dobranoc, Lucy. Cieszę się, że przyszłaś. Zobaczymy się w poniedziałek.

- Zawsze świetnie się u ciebie bawię, Alysso - powiedziała Lucy ze śmiechem - ale tym razem przyjęcie było takie kształcące. - Posłała Jordanowi promienny uśmiech. - Może gdyby mój nauczyciel matematyki prowadził lekcje tak jak pan, wyniosłabym więcej ze szkoły.

- Dziękuję, Lucy - w głosie Jordana brzmiała nuta Szczerości. Alyssa zauważyła, że naprawdę ucieszył się z tego komplementu.

Nie był to jedyny komplement pod adresem Jorgana. Nim wyszedł ostatni gość, Alyssa musiała przygnać, że Jordan był największą atrakcją tego wieczoru. I wszyscy byli przekonani, że spędzili uroczy wieczór Że znanym ekspertem z dziedziny teorii prawdopodobieństwa. Alyssa z zaskoczeniem stwierdziła, że nikt nie domyślił się, jakie jest prawdziwe zajęcie Jordana. Zamknęła drzwi za ostatnim gościem. Odczuwała jednocześnie zdumienie i złość.

W pustym pokoju pozostał tylko Jordan. Powoli odwróciła się i spojrzała na niego. Oczy miała zwężone ze złości.

- Na pewno myślisz - wycedziła przez zęby - że jesteś bardzo sprytny.

Dłuższą chwilę patrzył na nią bez słowa. Alyssa zastanawiała się, co naprawdę myśli.

- Nie wydaje mi się - odezwał się w końcu. Podszedł do sofy i usiadł. Oczy mu błyszczały. - Ja wiem, że jestem sprytny. Przecież żyję z tego, zapomniałaś?

- Jordan...

- A więc tak spędzasz czas, kiedy nie zabawiasz się w Las Vegas, co? - Rozejrzał się po pokoju pełnym brudnych talerzy i szklanek. - To jest ten twój rzeczywisty świat?

- Częściowo - odpowiedziała odważnie.

Skinął głową.

- Podobała mi się dzisiejsza wizyta w twoim świecie, Alysso. Z przyjemnością odgrywałem rolę naukowca matematyka. Sprawił mi przyjemność podziw tych ludzi, tak jakby moje umiejętności były godne szacunku. Dla mnie to coś nowego, całkowita zmiana środowiska. - Zerknął na chmurną twarz Alyssy. - I chyba podoba mi się pomysł, by wpadać do twojego świata, kiedy będę miał na to ochotę.

- Nie mówisz tego poważnie - wyszeptała.

- Co chcesz przez to powiedzieć?

- Że zamierzam być przy tobie w trakcie twoich podróży między jednym a drugim światem. Nie dam się relegować do Las Vegas czy Reno. Nie jestem pokornym typem, który godzi się schodzić ci z oczu i z myśli i czekać, aż znajdziesz dla mnie czas w swoim rozkładzie zajęć. Nie będę odgrywał roli faceta na weekendy, podczas gdy ty będziesz prowadzić normalne życie w Venturze przez całą resztę tygodnia. Jeśli chcesz zabawić się w świecie hazardu, to musisz pozwolić, bym ja zabawiał się w twoim.

- Jordan, posłuchaj. Rozumiem, że jesteś jeszcze trochę zły o to, że odłożyłam na jutro swój przyjazd do Las Vegas - zaczęła. Była zirytowana, lecz instynkt mówił jej, że dziś wieczorem należy ułagodzić Jordana.

- Zły? Ależ skąd - warknął. Patrzył na nią jak tygrys na swoją ofiarę. - Przecież przed chwilą tłumaczyłem ci, że się doskonale bawiłem.

Alyssa wstrzymała oddech i zdobyła się na odwagę.

- Myślę, że powinniśmy tę rozmowę odłożyć do jutra.

Wstał szybko z sofy.

- Cóż za wspaniały pomysł! Dyskusję odłożymy na jutro. To nam pozwoli tej nocy wyjaśnić jeszcze jedną sprawę.

- Jordan, zaczekaj! - Instynktownie cofnęła się z oczami rozszerzonymi obawą.

- Już czekałem - powiedział. - Cały tydzień. Jeszcze nie wiem, czy cię stłukę, czy nie, ale z pewnością mam zamiar iść z tobą do łóżka, moja ty lekkomyślna hazardzistko. Chcę mieć pewność, że rozumiesz, iż mam zamiar odegrać ważną rolę w twoim życiu.

Alyssa poczuła że ogarniają panika, lecz było już za późno na ucieczkę. Jordan schwycił ją za ręce tak błyskawicznie,

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Alyssa potrzebowała niemal dwadzieścia sekund, by zrozumieć, co się dzieje, ale wtedy było już za późno. Gdy wściekłość zajęła miejsce zaskoczenia, Jordan już zaniósł ją do sypialni.

- Puść mnie! - zażądała. Jej szare oczy stały się niemal zielone ze złości. - Mówię poważnie, Jordan. Puść mnie w tej chwili! Nie masz żadnego prawa traktować mnie w ten sposób! Nie zniosę tego, słyszysz?!

- Słyszę. Czy zawsze robisz się taka jędzowata, kiedy sprawy układają się inaczej, niż je sobie zaplanujesz? - W jego głosie nie było niepokoju, jedynie ciekawość. W Alyssie wszystko gotowało się ze złości.

Ale oprócz złości czuła coś jeszcze. Czy zawsze na dotyk tego człowieka będzie reagowała pożądaniem? Ta myśl rozwścieczyła ją jeszcze bardziej. Paznokciami wpiła się w ramiona Jordana. Wsunęła palce pod kołnierz zamszowej marynarki tak, by poczuł ból.

- Do diabła, Jordan, nie dam się traktować w taki sposób!

Z całej siły wbiła paznokcie w ciemną koszulę. Jordan głęboko wciągnął powietrze w płuca i nagle po prostu otworzył ramiona i wypuścił ją. Upadła na wznak na grubą narzutę, którą było przykryte łóżko.

- Teraz - oświadczył Jordan, pochylając się nad nią i kładąc ręce z obu stron jej ciała - dowiesz się o mnie paru rzeczy, które w zeszłym tygodniu najwyraźniej uszły twojej uwagi. Najważniejsze jest to, że jak długo będę istniał w twoim życiu, tak długo rzeczywiście w nim będę, w Venturze i w Vegas. Nie będziesz sobie flirtować z tym typem, Davisem.

- Ja z nim nie flirtuję. - Alyssa usiłowała usiąść, lecz Jordan unieruchomił ją i czuła się jak w kleszczach. W jej oczach kryło się oburzenie i odrobina strachu. Nie chciała się nawet przed sobą przyznać, że trochę się boi. Dodała więc ostro: -Ale nawet gdybym to robiła, nie masz prawa mi tego zabraniać!

- Cały czas wodził za tobą wzrokiem i nie tylko ja to zauważyłem. Również jego żona widziała, co się dzieje. Czy jesteś związana z Davisem? Jest dla ciebie takim małym, miłym interludium po pracy, od weekendu do weekendu, między wyjazdami do Las Vegas?

- Mówię ci po raz ostatni - nic mnie z tym facetem nie łączy! - Alyssa zaczynała rozumieć niechęć Cari Davis. Czyżby żona Hugha naprawdę myślała, że jej mąż ma z nią romans? Cóż, tą sprawą zajmie się kiedy indziej. Na razie musi sobie poradzić z Jordanem. -Ale tak dla porządku: kim ty jesteś, by żądać ode mnie wyjaśnień? A jak ty spędziłeś ten tydzień?

- Pracowałem.

- A po pracy? Poderwałeś sobie dziewczynę, by wolny czas szybciej mijał? Może mi powiesz, że nie?! - Myślała o kolejnych nocach, kiedy czekała na telefon od niego. Wyobraźnia podsuwała aż nazbyt wyraźne obrazy w czasie tych długich wieczorów. - Las Vegas to miasto pięknych kobiet, które uwielbiają wygrywających facetów!

- Jesteś zazdrosna? - spytał z ciekawością.

- A niby dlaczego miałabym być zazdrosna? Nie mamy w stosunku do siebie żadnych zobowiązań! - Starała się mówić obojętnie, choć czuła przerażenie, bo Jordan nie zaprzeczył jej zarzutom.

- I tu się mylisz. Zdecydowanie uważam, że masz zobowiązania w stosunku do mnie i postaram się, byś je respektowała. Cokolwiek było między tobą i Davisem, skończyło się dzisiaj. Rozumiesz? Jedyny związek, w jakim jesteś od dzisiaj, to związek ze mną. I to nie jest romans tylko na weekendy.

Gwałtownie się wyprostował i ściągnął zamszową marynarkę. Machinalnie powiesił ją na krześle i rozpiął ciemną koszulę.

Alyssa, uwolniona z objęć Jordana, usiadła na łóżku podwijając nogi pod siebie. Czuła, jak krew pulsuje jej w skroniach. Nie mogła pozbyć się uczucia złości i pożądania zarazem.

- Jordan, nie pozwolę ci na to. Jeśli sądzisz, że możesz ni stąd, ni zowąd pojawiać się na moim progu i... i narzucać mi się, to chyba postradałeś zmysły.

- Nic dziwnego - zgodził się lakonicznie. Rzucił koszulę na krzesło i rozpiął pasek od spodni. - Przez większą część tygodnia czułem się, jakbym postradał zmysły. W czwartek wieczorem nawet przegrałem, choć nie miałem takiego zamiaru.

Alyssa zamarła z wrażenia. Jordan przyznał się do czegoś bardzo ważnego.

- Ja... przepraszam, że przeze mnie straciłeś koncentrację - zaczęła ostrożnie i odsunęła się na drugi koniec łóżka.

- Nie szkodzi. Mam zamiar przywrócić sobie spokój. - Zdjął buty i ściągnął spodnie razem ze slipkami.

Alyssa przełknęła ślinę. Jordan stał przed nią zupełnie nagi. Poczuła nieodpartą chęć, by podbiec do niego i dotknąć szczupłego ciała. Był podniecony. Mała lampka przy łóżku rzucała dziwne cienie na jego umięśnione biodra i szeroką pierś.

- Jordan, proszę, zaczekaj - uniosła dłoń błagalnym gestem. - Musimy porozmawiać. Wiesz o tym. Jest zbyt wiele niedopowiedzeń. Jesteś zdenerwowany i ja też. To nie jest dobra sytuacja na rozwiązywanie problemów.

Oparł ręce na biodrach i rzucił jej chłodne spojrzenie.

- W takim razie należy zgłosić się do poradni małżeńskiej. Tyle że nie jesteśmy małżeństwem.

- To nie jest zabawne.

- Cóż, ponieważ nie mamy kogo poprosić o radę, musimy rozwiązać nasze problemy starym sposobem. - Pochylił się ku niej i zdjął czarną apaszkę z jej szyi.

Alyssa zareagowała natychmiast. Wiedziała, że jej słowa nie powstrzymają Jordana. Gwałtownie odskoczyła na drugą stronę łóżka i stanęła po jego przeciwnej stronie. Apaszka zawisła w ręku Jordana.

- Czy masz zamiar uciec? - zapytał takim tonem, jakby prowadził z nią towarzyską rozmowę.

- Nie groź mi. - Oddychała szybko. Zdawała sobie sprawę z beznadziejności sytuacji. Nie mogła oderwać od niego wzroku i bała się własnych reakcji. Stał pomiędzy nią a drzwiami - nie miała żadnych szans na ucieczkę, a Jordan był zbyt dobrym graczem, by nie zdawać sobie z tego sprawy.

- Nie zamierzam ci grozić - powiedział niemal łagodnie. Ku zaskoczeniu Alyssy, usiadł na łóżku, plecami do niej. Wpatrywał się w czarną apaszkę, którą przesuwał między palcami, jakby była czymś godnym uwagi. - Mam zamiar kochać się z tobą, a to różnica, wiesz?

Alyssa oblizała wyschnięte wargi.

- Nie, dopóki będziesz zachowywał się w taki sposób.

Ze smutnym uśmiechem spojrzał na nią przez ramię.

- Chodź tu. - Oczy mu błyszczały, a głos miał cichy, głęboki i łagodny. Zamrugała powiekami, zdumiona zmianą jego nastroju. Nagle znów stał się uwodzicielskim mężczyzną z Las Vegas. Wiedziała, że zaraz ulegnie jego urokowi, i to wytrąciło ją z równowagi.

- Chyba nie. Dopóki nie porozmawiamy.

- Więc mów do mnie - odparł zduszonym głosem. Przeciągnął apaszkę między palcami. Patrzyła jak zahipnotyzowana na ruch palców Jordana. Te dłonie... - Mów do mnie. Powiedz mi, że rozumiesz, jak bardzo cię pragnę.

- A jest tak, Jordan? - wyszeptała. - Czy naprawdę mnie pragniesz?

- Tak bardzo, że przełknąłem własną dumę i odszukałem cię tu, w Venturze - powiedział.

- Sądziłam, że to właśnie twoja duma cię tu przywiodła - odparowała. Zastanawiała się, gdzie się podział jej upór. Wciąż patrzyła na palce Jordana bawiące się apaszką.

- Gdybym kierował się dumą - powiedział - byłbym teraz w Las Vegas. Musiałem przyjechać i odnaleźć cię. Nie mogłem znieść myśli, że możesz być z innym mężczyzną.

Potrafiłaby się mu oprzeć, gdyby nadal żądał i rozkazywał, lecz jego szczerość chwytała za serce. Gdyby udała się do Las Vegas zgodnie z planem, teraz leżeliby razem w łóżku. Co za różnica - czy tam, czy tutaj? Ten człowiek rzucał na nią czar. To, że o tym wiedziała, niczego nie zmieniło.

- Nie ma żadnego mężczyzny - powiedziała cicho.

- A Davis? - zapytał miękko.

- On i ja staramy się o to samo stanowisko. Kontaktujemy się wyłącznie w pracy. To wszystko - wyszeptała.

Ciągle patrzył na nią przez ramię. Stała bez ruchu.

- Ja też myślałam, że jesteś z jakąś kobietą, skoro nie zadzwoniłeś.

- To duma mi nie pozwalała zadzwonić, a nie inna kobieta.

- Och, Jordan - szepnęła.

Dłoń trzymająca kawałek jedwabiu wyciągnęła się ku Alyssie.

- Czy teraz podejdziesz do mnie?

- Czy... - głos jej się załamał. Zaczęła jeszcze raz: - Czy jeszcze jesteś na mnie zły, że nie przyleciałam dziś do Vegas?

- Czy wyglądam, jakbym był zły? - spytał miękko. Ciągle trzymał wyciągniętą ku niej rękę. - Chodź tu. Pokażę ci, co naprawdę czuję.

Reszta złości Alyssy gdzieś się rozpłynęła na widok jego łagodnej twarzy. Powoli uklękła na łóżku i dotknęła wyciągniętej ku niej dłoni Jordana. Pociągnął ją ku sobie. Już się nie mogła oprzeć czarowi jego szerokich ramion. Opuszkami palców przeciągnęła po nich delikatnie.

- Czy naprawdę w czwartek przegrałeś? - wyszeptała, gdy ustami dotknął jej dłoni. Myśl, że była powodem dekoncentracji Jordana, była wprost oszałamiająca. Dawała Alyssie poczucie siły, lecz jednocześnie wywoływała uczucie ogromnej czułości.

- Przegrałem. Ale dziś nie przegram, prawda, najmilsza? - przeciągnął ustami po nadgarstku jej dłoni, którą delikatnie trzymał w swojej ręce. Jedwabna apaszka upadła na podłogę. Jordan powoli zmienił pozycję.

Nim Alyssa spostrzegła, co się dzieje, ułożył ją ostrożnie na plecach i sam położył się obok. Ciepło jego nagiego ciała było jak ogień w zimną noc. Zadrżała.

- Och, Jordan, myślałam o tobie cały ubiegły tydzień - wyznała cicho. Otoczyła ramionami jego szyję.

- A ja o tobie, od chwili kiedy wsadziłem cię do tego cholernego samolotu - mruknął. Powoli rozpiął guziki bluzki Alyssy, delikatnie, ostrożnie. Pomyślała, że Jordan nie ma zamiaru się spieszyć. Uśmiechnął się, jakby czytał w jej myślach. Rozpiął bluzkę, pochylił się i pocałował wyłaniający się spod stanika fragment piersi.

- Chciałabym, żeby to trwało całą noc. Muszę wynagrodzić sobie wszystkie drugie samotne wieczory tego tygodnia.

Pod wpływem delikatnego pocałunku Alyssa zadrżała. Zanurzyła dłonie we włosach Jordana.

- Naprawdę nie jesteś na mnie zły? - zapytała po raz wtóry. Gdy stanął na jej progu, wyglądał tak samo groźnie jak wówczas, gdy Hugh podszedł do niej tak blisko. Nie mogła uwierzyć, że naprawdę nie był już na nią wściekły.

- Za bardzo cię pragnę, bym mógł być na ciebie zły. - Podniósł głowę i wsunął palce pod pasek jej czarnych spodni. - Ale tym razem chcę być ciebie zupełnie pewny - dodał zduszonym głosem.

Poruszyła się niespokojnie.

- Nie rozumiem.

- Do rana zrozumiesz. - Zamknął jej usta oszałamiającym pocałunkiem, który zlikwidował resztę niepewności.

Alyssa westchnęła głęboko i poddała się uściskowi Jordana. Jego kapryśne, delikatne palce dotykały delikatnej skóry na brzuchu Alyssy. Odpiął jej spodnie i ściągnął je. Kręciła się niespokojnie, czując narastające podniecenie. Gładziła plecy i włosy Jordana. Przesunęła ręce na biodra i pośladki. Jordan jęknął. Jego reakcja upajała Alyssę jak dobre wino.

- Dzisiejsza noc nie jest złudzeniem, prawda? - wykrztusił ochrypłym głosem, ale z cieniem rozbawienia. Dotknął białych bawełnianych majtek Alyssy. - Nie ma czarnych koronek ani satyny.

- Ani czerwonego, burdelowego pokoju - dodała ze śmiechem. - Brak ci tego?

- Będę zawsze pamiętał tamtą noc, ale nie brak mi rekwizytów. Jedynie rzeczywistość mnie obchodzi, czyli ty.

Chwycił przegub jej dłoni i przyciągnął ku własnym biodrom.

- Cały tydzień marzyłem o twoim dotyku. Spraw, by to marzenie stało się rzeczywistością.

Drżącymi palcami wędrowała po ciele Jordana. Z tłumionym jękiem pożądania wpił się w szyję Alyssy i ściągnął z niej majtki.

- Jordan! - Jej głos brzmiał niemal błagalnie. Delikatnie dotknął najczulszego miejsca, mruknął coś cicho i ustami objął sutki jej piersi. Ta pieszczota wznieciła w niej falę ognia. Gdy była już roznamiętniona do szaleństwa, przesunął ustami po jej ciele, dotykając językiem każdego centymetra skóry.

- Bądź tylko moja - wykrztusił. - Chcę cię tylko dla siebie. Boże, kobieto, za chwilę zwariuję przez ciebie.

- Teraz, Jordan, teraz. Proszę. Tak cię pragnę.

Ale on jeszcze się wstrzymywał, całował jej najbardziej intymne miejsca. Krzyknęła.

- Powiedz - szeptał zduszonym głosem, przesuwając usta ku jej piersiom - powiedz, że jesteś moja. Powiedz, że do mnie należysz, najdroższa.

Zadrżała, bo w słowach Jordana krył się nakaz.

- Jordan...

- Powiedz!

- Tak, Jordan, tak. - Wpiła palce w jego ramiona, przyciągając go ku sobie. Tylko to miało teraz znaczenie. - Tak bardzo cię pragnę!

- Powiedz to jeszcze raz - wyszeptał, leżąc tuż przy niej. - Powiedz, że jesteś moja, że należysz tylko do mnie!

- Tak, Jordan - wyszeptała namiętnie Alyssa. Jej ręce błądziły niespokojnie po ciele Jordana. - Jestem twoja. Proszę, bądź mój!

- Alysso! - Jordan wtulił się w nią. Jak mógł odmówić takiej prośbie!

Gdy ją posiadł, poczuła, że nie może oddychać. Reagowała na Jordana każdą komórką swojego ciała. Potrzebowała go ponad wszelką miarę.

Trzymała się go jak koła ratunkowego. To, co z nią robił, było niemal przerażające. Alyssa nieświadomie zaprotestowała.

- Nie , Jordan , nie ...

Chyba zrozumiał dziwne obawy Alyssy. Zamknął jej usta pocałunkiem. Później uświadomiła sobie, że nie zrobił tego brutalnie, tylko z absolutną determinacją. Wszystkie protesty Alyssy zostały uciszone. Oddała mu się całkowicie. Wiedziała, że Jordan czuje to samo co ona, bo przytulił ją mocno i szeptał namiętne słowa, dodawał otuchy, prowadził w otchłań, w którą dobrowolnie wpadała.

Dużo później poczuła, że wypływa na powierzchnię. Wtedy usłyszała własne imię powtarzane rytmicznie, monotonnie, jak litania.

- Alyssa, Alyssa, Alyssa.

Wolno otworzyła oczy- Zobaczyła głowę Jordana na poduszce, tuż przy swojej. Wpatrywał się w nią rozszerzonymi oczyma. Ich ciała wciąż były złączone, a na czole Jordana perlił się pot. Ona też była spocona. Myślała bardzo leniwie.

- Przestraszyłem cię - powiedział.

- Może. Trochę.

- Dlaczego? - Pytanie zabrzmiało niemal ostro.

- Czuję się... - zawahała się, nie mogąc znaleźć odpowiednich słów - bezbronna, gdy jesteś ze mną. - Poruszyła głową niespokojnie. Kasztanowe włosy rozsypały się na białej poduszce. - Nie rozumiem, dlaczego tak łatwo ci się oddaję, po prostu nie rozumiem.

Wziął w ręce dłonie Alyssy.

- To działa w obie strony, wiesz?

- Z mężczyznami jest inaczej.

- Nie - zaprzeczył. -To bzdura. Zgadzam się, że dla mężczyzn seks z każdą kobietą może znaczyć coś innego. Ale gdy to się dzieje tak jak między nami, jest tak samo druzgocące dla mężczyzny, jak i kobiety.

- Druzgocące? - Patrzyła na niego nie rozumiejąc. - Czujesz się zdruzgotany? Co za dziwne postawienie sprawy. Jesteś absolutnie uwodzicielski.

- To zupełnie tak jak rozgrywka, w której nie można przewidzieć prawdopodobieństwa ani policzyć kart - szeptał. - Tak bardzo kontrolujesz ten swój świat realny, a nawet świat twoich fantazji, że jesteś przerażona, gdy napotykasz coś, nad czym nie potrafisz zapanować, prawda?

Oczywiście miał rację. Nie miała sił, by mu zaprzeczać.

- Kiedy... kiedy spotkaliśmy się w Las Vegas, uwiodłeś mnie bez trudu, ale gdy wyjeżdżałam, to sądziłam, że panuję nad sytuacją. Byłeś częścią innego świata. Wracając do Kalifornii postanowiłam pozostawić ten świat poza sobą. Czułam się względnie bezpiecznie.

Zacisnął palce na jej dłoni.

- Chcesz powiedzieć, że dopóki nie zjawiłem się u ciebie, potrafiłaś oddzielić świat fantazji od rzeczywistego?

- Wydawało mi się to możliwe- przytaknęła z westchnieniem.

- A potem pojawiłem się w twoim domu i zrozumiałaś, że starannie oddzielone światy zderzyły się - powiedział prawie ostro.

- Tak.

- Zanim wyjechałaś z Las Vegas, ostrzegałem cię, byś nigdy nie uważała mnie za iluzję - przypomniał jej ponuro.

- Tak. - Znów westchnęła. Nie pamiętała tego ostrzeżenia.

- Parę razy w czasie tego wieczoru widziałem strach w twoich oczach. Wiedziałem, że swoim przyjazdem do Ventury naprawdę cię przerażę, ale byłem na ciebie wściekły za to, że zlekceważyłaś moją propozycję. Spodziewałem się, że zjawię się tutaj akurat w momencie, gdy będziesz wybierać się na randkę z kimś innym. Byłem zaskoczony, że wydajesz przyjęcie. Nie wiedziałem, co mam robić, ale bardzo ładnie rozwiązałaś mój dylemat, przedstawiając mnie jako jakiegoś cholernego eksperta z dziedziny teorii prawdopodobieństwa.

Alyssa skrzywiła się na wspomnienie „własnej inspiracji".

- Bardzo dobrze odegrałeś tę rolę - wymamrotała cierpko.

- Bo mnie to bawiło - przyznał otwarcie. - Alysso, dziś wieczorem znakomicie się bawiłem. Równie dobrze jak ty w zeszłym tygodniu w Las Vegas, kiedy odgrywałaś rolę tajemniczej damy, hazardzistki.

- Ale ty, ja...- jąkała się protestując. Nie potrafiła wytłumaczyć, na czym polega różnica. - Kiedy razem spędziliśmy noc w Las Vegas...

- To cały czas czułaś się bezpieczna, bo wiedziałaś, że zostawiasz ten świat za sobą. Dziś, kiedy się z tobą kochałem, to wszystko odbywało się w twoim, bezpiecznym, kontrolowanym, prawdziwym świecie, i wiedziałaś, że tym razem nie możesz tego tak po prostu zostawić za sobą. - Jordan dokończył myśl Alyssy. - Cóż, z tego punktu widzenia może i miałaś rację, czując obawę. Bo nie możesz, moja droga, spakować mnie i odesłać do Las Vegas. Teraz, Alysso, jestem twoim jedynym kochankiem. I z pewnością dopilnuję, by tak było naprawdę, w obu twoich światach.

Głośny pomruk oceanu powoli wdzierał się w świadomość Alyssy wraz z blaskiem poranku. Zamrugała powiekami. Obok niej leżał śpiący mężczyzna. Obraz potarganych włosów Jordana powoli nabierał ostrości. Wpatrywała się w rysy jego twarzy, niewiele złagodzone przez sen.

Tej nocy Jordan poświęcił wiele czasu, by upewnić się, że nie będzie mogła pozbyć się go ze swego życia. Alyssa wiedziała, że dążył do tego z całą mocą. Chciał doprowadzić do tego, by już nigdy nie mogła mu się oprzeć, w żadnym ze swoich światów.

Zrobił to z rozmysłem, a jego wyrachowanie sprawiło, że Alyssa poczuła się napięta i niepewna siebie. Przyniósł ją do sypialni tylko po to, by osiągnąć swój cel. Przypominając sobie wczorajszy wieczór, była pewna, że Jordan celowo zmienił front, stając się uwodzicielski i czuły. Grał na jej uczuciach tak samo, jak grał w karty.

Alyssa lekko zadrżała, cicho wysunęła się z łóżka i sięgnęła po żółty szlafrok. W jaki sposób ma się od tego człowieka uwolnić? Jak znów zapanować nad sytuacją? Nie mogła ponownie ryzykować takiej sceny jak na przyjęciu. Jeśli Jordan nadal będzie się wdzierał w jej życie, jak to zrobił wczoraj, to wcześniej czy później musi dojść do katastrofy. Szczęście nie będzie wiecznie sprzyjać.

Szczęście. Alyssa nigdy naprawdę nie wierzyła w nie, dopóki nie spotkała Jordana. Teraz jednak zaczęła się nad tym poważnie zastanawiać. Jeśli przyjmie się założenie, że coś takiego jak szczęście naprawdę istnieje, to trzeba też przyjąć założenie, że istnieje coś takiego jak pech. Spotkanie Jordana Kyle'a mogło być właśnie tym niewiarygodnym pechem.

Dopiero gdy z pasją odkręciła kurki, zdała sobie sprawę, że od samego rana narasta w niej złość i rozgoryczenie.

Nie, to zbyt łagodne określenie! Jest po prostu wściekła. Ten człowiek nie miał prawa wdzierać się do jej domu i wywracać wszystkiego do góry nogami. Nie miał prawa posiadać takiej władzy nad jej zmysłami. Musiała uwolnić się z jego magicznej sieci.

Nim wyszła spod prysznica, była spięta i gotowa do walki. Szczelnie otulona żółtym szlafrokiem, otworzyła drzwi do sypialni. Jordan poruszył się leniwie pod kocem i uniósł się na łokciu. Uśmiechnął się z zadowoleniem.

- Dzień dobry, kochanie. Wcześnie wstałaś i jesteś pełna wigoru. Czy tak zachowujesz się każdego ranka?

Wiedziała, że ta aluzja była celowa. Z pewnością wszystko, co robi Jordan Kyle, jest celowe. Wyrachowane. To przecież niezbędna cecha hazardzisty, czyż nie?

- Już późno -powiedziała odwracając wzrok. Pewnym krokiem podeszła do szafy, wyciągnęła z niej dżinsy i niebieską koszulę z długimi rękawami. - Powinieneś się ubrać.

Jęknął i opadł na poduszki.

- Chyba nie jesteś dziś w najlepszym nastroju?

- Za to po obudzeniu się mogłeś stwierdzić, że nie grzebię w twoim portfelu!

- Oj, to nie było miłe. Wtedy byłem zupełnie zdesperowany.

Alyssa wzięła ubranie i szybko wyszła do łazienki. Jordan czekał na jej powrót. Dopiero gdy pojawiła się całkowicie ubrana, powoli wstał z łóżka. Gdy przeszła obok niego bez słowa i wyszła z pokoju, w jego oczach pojawiła się zaduma. W holu Alyssa nareszcie poczuła się bezpiecznie.

Będzie musiała mu zrobić śniadanie. Ze złością przecięła grejpfruta na dwie połówki. Przyrzekła sobie, że po śniadaniu musi porozmawiać z Jordanem. Tak dalej być nie może.

Położyła połówki owoców na dwóch talerzach, gdy usłyszała dzwonek u drzwi. Kto to może być o tej porze? Czy znowu będzie musiała tłumaczyć obecność Jordana? Oczywiście, że intymne życie jest jej prywatną sprawą, ale byłoby prościej, gdyby nie musiała przyznawać, że Jordan jest nie tylko kolegą, ale również kochankiem.

Otworzyła drzwi. Na progu stał Ray Burgess. Powitała go ze zdumieniem.

- Ray! Co ty tu robisz? Nie spodziewałam się ciebie. Jak się mają Julia i dziecko?

Z uśmiechem podał jej czek.

- Tysiąc dolarów, Alysso. W zeszłym tygodniu sprzedałem trzy obrazy. Kiedy zabrałem się do spłacania długów, oczywiście najpierw pomyślałem o tobie.

Alyssa wpatrywała się w niego zupełnie zaskoczona.

- Tysiąc dolarów, Ray? Ależ ja nie mogę ich wziąć! To znaczy, nie musisz się przejmować pieniędzmi, proszę, ja...

- Alysso, chcę, byś je wzięła. Bez ciebie kilka miesięcy temu nie dałbym rady. Nalegam, byś wzięła je bez skrupułów. - Postąpił krok do przodu i spontanicznie pocałował Alyssę w policzek. Wsunął jej czek do ręki. - Nie martw się, on nie parzy - dodał ze śmiechem. - A w przyszłym miesiącu będzie następny.

Na ostatnią uwagę Raya odpowiedział Jordan. Jego głos był niski i chrapliwy.

- Może ten czek nie parzy, ale z pewnością ty oparzysz się, jeśli go natychmiast nie zabierzesz i nie wyniesiesz się. A jeśli w przyszłym miesiącu przyniesiesz następny, rozerwę cię na strzępy.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

W niskim głosie Jordana wyraźnie brzmiała pogróżka. Alyssa i Ray odwrócili się gwałtownie stając twarzą w twarz z rozgniewanym człowiekiem. Przez chwilę panowała niemiła cisza. Alyssa starała się znaleźć jakieś wyjaśnienie, ale to Ray pierwszy spróbował zażegnać awanturę.

- Proszę się nie denerwować - poprosił, starając się uśmiechnąć. Podniósł w górę dłonie. - Ona nie jest moją dziewczyną, jeśli o to panu chodzi. Jestem żonaty i mam dziecko!

- To nigdy nie powstrzymywało mężczyzn przed wypisywaniem czeków dla innych kobiet - warknął Jordan cicho. Obrzucił pogardliwym spojrzeniem młodszego od siebie Raya. - Ale ta inna kobieta jest teraz prywatną własnością. Nie będzie brała twoich pieniędzy ani teraz, ani w przyszłości.

- Jordan, przestań! - Alyssa w końcu odzyskała głos. - Nie masz pojęcia, o co tu chodzi. To sprawa między Rayem a mną. Nie dotyczy ciebie!

Spojrzał na nią tak, jakby to ona nie wiedziała, o co chodzi.

- Wszystko, co teraz robisz, również dotyczy mnie. Pamiętasz?

- O tym możemy porozmawiać w bardziej stosownej chwili - odparła ze złością. Zacisnęła pięści. - A teraz byłabym wdzięczna, gdybyś łaskawie zechciał nie wtrącać się do spraw, o których nie masz pojęcia!

- Alysso, pozwól, że mu wyjaśnię - zaczął Ray. Obrócił się i spojrzał na Jordana. - Nazywam się Ray Burgess i...

- Nic mnie nie obchodzi, kim jesteś - przerwał mu Jordan. - Chcę, byś się wyniósł z domu Alyssy i z jej życia. I zabierz ze sobą ten czek.

- Przestań rozkazywać mi w moim domu! - Rozwścieczona Alyssa wkroczyła pomiędzy obu mężczyzn. Ta scena była kroplą, która przepełniła czarę. - Ray jest moim przyjacielem. Nie pozwolę ci krzyczeć na niego.

- Nie krzyczę - zauważył Jordan bardzo cicho. - Ale z pewnością zrobię mu krzywdę, jeśli się stąd natychmiast nie zmyje. Czy to jest dla was jasne? - Stał wpatrzony w Raya.

- Posłuchaj, Jordan, czy jak się tam nazywasz. Uspokój się. Przysięgam, że mogę wszystko wyjaśnić.

- Nie mam ochoty słuchać twoich wyjaśnień. Natychmiast schowaj czek. I wynoś się.

Alyssie z oburzenia drżał głos.

- Ray - powiedziała - lepiej idź. Zadzwonię do ciebie później i wszystko ustalimy.

- Nie zadzwonisz do niego później - przerwał Jordan.

Spojrzała na niego z wściekłością.

- Proszę, Ray - kontynuowała. - Nie martw się o mnie. Po prostu idź już.

- Ależ, Alysso, nie mogę cię z nim zostawić. On nie rozumuje racjonalnie. - Ray ze strachem wpatrywał się w dziewczynę.

- Wiem o tym - wyszeptała. - Ale nie bój się. Wszystko będzie w porządku.

- Jesteś pewna? - Ray z wahaniem spojrzał na Jordana.

- Nic jej się nie stanie. Lepiej posłuchaj dobrej rady i spływaj - warknął Jordan.

- Jeśli choć palcem ją dotkniesz, to przysięgam... - zaczął rozgorączkowany Ray.

- Już dotykałem każdego centymetra jej ciała i to obiema rękoma. A od tego momentu żaden inny mężczyzna nie będzie miał tego przywileju. Jasne?!

- Jordan! - Alyssa poczuła, jak oblewa ją fala gorąca. Gdyby mogła, zabiłaby go w tej chwili. - Jak śmiesz mówić coś takiego - wykrztusiła w furii. - Jak śmiesz!

- To załatwia sprawę - oświadczył Ray. - Nie wyjdę stąd, dopóki wszystkiego nie wyjaśnimy.

- Ray, proszę, idź. - Alyssa spojrzała się na niego błagalnie. - Dam sobie radę. Nie martw się o mnie.

Ray niepewnie przestępował z nogi na nogę.

- Jesteś pewna, Alysso? Możesz iść ze mną, jeśli się boisz tu zostać. Możemy odczekać, aż on ochłonie i potem...

- Przestańcie rozmawiać o mnie, jakbym był powietrzem - warknął Jordan. - Alyssa ma czasami trudności ze zrozumieniem, że nim nie jestem. Wynoś się stąd, Burgess. I pamiętaj, że Alyssa nie jest już ani dla ciebie, ani dla nikogo innego.

Alyssa wbiła paznokcie w dłonie, starając się opanować.

- Idź już, Ray - powiedziała.

- Jesteś pewna, że tego chcesz? - Na czole Raya pojawiła się zmarszczka.

- Jestem pewna.

- Więc przynajmniej pozwól mi zostawić czek.

- Nie! - Głos Jordana przeciął powietrze jak strzał z bata.

- Nie, Ray, proszę, zabierz czek. Nie potrzebuję go. Nie musisz mi nic oddawać, naprawdę! - Alyssie zależało tylko na tym, by Ray owi nic się nie stało. Pchnęła go lekko w kierunku wyjścia.

Ray niechętnie zszedł ze schodów. Powoli skierował się do samochodu, rzucając na nich niespokojne spojrzenia. Dopóki nie odjechał, Alyssa stała w otwartych drzwiach. Potem zatrzasnęła je i odwróciła się do Jordana. Przyjrzała się jego szczupłej, mocnej figurze. Ubrał się w czarne spodnie i koszulę, którą miał na sobie poprzedniego wieczoru. Nic dziwnego, że Ray nie chciał zostawić jej z nim samej. Wyglądał bardzo groźnie, a jego złote oczy płonęły zimnym ogniem.

- Więc zdecydowałeś się wtargnąć w moje życie i zniszczyć je doszczętnie, co? - rzuciła mu ze złością.

- Alysso - zaczął ponuro, ale przerwała mu ostro:

- Właśnie zrobiłeś z siebie głupca. Ze mnie zaś idiotkę! Mam nadzieję, że jesteś z tego cholernie zadowolony! Nigdy w życiu nikt mnie tak nie poniżył! I oczywiście nie mogłeś wysłuchać wyjaśnienia Raya, prawda? Och, nie, musiałeś wkroczyć jak rozwścieczona bestia i wszystko zepsuć. Nie miałeś pojęcia, o co chodzi, ale musiałeś interweniować. I jakby tego było mało, jeszcze udało ci się całkowicie mnie skompromitować!

- Alysso - Jordan powiedział to całkiem spokojnie. W jego tonie kryło się jednak ostrzeżenie. - Nie jestem głupcem. Kim on, do cholery, jest, że uważa, iż można cię kupić za tysiąc dolarów miesięcznie? Ilu takich masz jeszcze na podorędziu? Co się z tobą dzieje? Czy aż tak potrzebujesz pieniędzy, że nie tylko pracujesz na pełnym etacie, ale jeszcze uprawiasz hazard w Las Vegas i posiadasz grono utrzymujących cię mężczyzn?

Tym razem Alyssa uciszyła Jordana wymierzając mu siarczysty policzek. Na jego twarzy pozostał czerwony ślad, a odgłos uderzenia rozległ się jak wystrzał. Potem w salonie zapadła kompletna cisza.

I wtedy Jordan poruszył się. Silna, wprawna ręka wysunęła się do przodu z szybkością węża atakującego ofiarę. Chwycił Alyssę za przegub dłoni i przyciągnął ku sobie, tak że niemal uderzyła w jego pierś.

- Kim, do diabła, jest Ray Burgess? Co robił w twoim domu?

Przez moment Alyssa bała się Jordana bardziej niż kogokolwiek innego w całym swoim życiu, lecz resztka zdrowego rozsądku podpowiadała jej, że jedynym wyjściem z sytuacji, jest natychmiastowe wyjaśnienie całej sprawy. W końcu zdobyła się na odwagę.

- On i jego żona są powodem, dla którego odkryłam Las Vegas - powiedziała.

Takiej odpowiedzi Jordan się nie spodziewał.

- Co to ma znaczyć? - zapytał.

- Wyjaśnię ci wszystko, jeśli mnie puścisz - powiedziała odważnie.

Spojrzał na własną dłoń ściskającą jej szczupły, delikatny nadgarstek. Powoli rozchylił palce, jeden za drugim, i uwolnił jej rękę. Na przegubie pozostał czerwony ślad.

Odsunęła się od niego i ostrożnie rozmasowała dłonią bolące miejsce. Jordan przyglądał się temu uważnie. Miała wrażenie, że był zdumiony siłą własnego uścisku.

- Żona Raya jest moją bliską przyjaciółką. Mieszkałyśmy razem przez kilka lat w Los Angeles. Jest młodsza ode mnie o trzy lata. Poznała Raya prawie rok temu, kiedy przyjechała odwiedzić mnie tu, w Venturze. Oboje są początkującymi artystami. Zakochali się w sobie niemal od pierwszego wejrzenia. Julia wyszła za Raya siedem miesięcy temu, kiedy okazało się, że jest w ciąży.

- Mów dalej - rozkazał Jordan.

Usta Alyssy wykrzywił gorzki uśmiech.

- No cóż, jak mówiłam, oboje są początkującymi artystami. Nie mają zbyt wiele forsy i nie mają ubezpieczenia zdrowotnego. Czy masz pojęcie, ile kosztuje poród w dobrym szpitalu, pod opieką pierwszorzędnego lekarza? Co najmniej trzy tysiące dolarów, a nawet więcej. A Ray chciał, by jego żona miała najlepszą opiekę!

- O Boże - wyszeptał Jordan. Oczy mu się zwęziły. - Poprosili cię o pożyczkę?

- Nie wiedzieli, do kogo się zwrócić. Ray nie chciał prosić o pomoc rodziny, bo nikt z jego krewnych nie akceptuje jego stylu życia. Julia natomiast po prostu nie ma żadnej rodziny, nikogo, kto mógłby jej pomóc. - Alyssa mówiąc to, przeszła do kuchni. Jordan poszedł za nią.

- Więc poprosili ciebie o pożyczkę?

- Niestety, wtedy nie miałam tyle pieniędzy. Ulokowałam własne fundusze w papierach wartościowych, a te ostatnio nie stały zbyt wysoko. Nie chciałam sprzedawać akcji z tak ogromną stratą, chyba że byłoby to absolutnie niezbędne. Siedzieliśmy raz we trójkę wieczorem, graliśmy w karty i szukaliśmy jakiegoś wyjścia z tej sytuacji. Ja, jak zwykle, ciągle wygrywałam. To była gra dla rozrywki, nie na pieniądze. Ale potem zaczęłam się nad tym zastanawiać. Bardzo dużo wiedziałam o kartach, kościach i rachunku prawdopodobieństwa. Przez lata zajmowałam się teorią gier. Ale uświadomiłam sobie, że poza tym posiadam intuicję. Nie wydaje mi się, by to miało cokolwiek wspólnego z matematyką. W końcu jest wielu znakomitych matematyków, którzy nie potrafią wygrywać w grach hazardowych.

Rysy Jordana po raz pierwszy złagodniały.

- Wiem, o co chodzi. Nie musisz mi tłumaczyć tego uczucia, gdy wie się, jakie będą następne karty. Nie zapomnij, że taka intuicja pozwala mi zarabiać na życie.

- Nie musisz mi o tym przypominać - odcięła się ze złością. - Aż nadto dobrze zdaję sobie z tego sprawę. - Sięgnęła po dwa talerze z grejpfrutami i postawiła je na stole.

- Opowiedz tę historię do końca - powiedział sucho Jordan.

- Niewiele pozostało do powiedzenia. Kiedy postanowiłam, że udam się do kasyna, nie mogłam się doczekać tego momentu, by sprawdzić, czy mi się uda. Nie powiedziałam nikomu, dokąd jadę i co planuję. Po prostu wsiadłam w samolot do Las Vegas i zaczęłam grać. Postawiłam około dwustu dolarów. Do końca weekendu wygrałam trzy tysiące. Sama byłam tym absolutnie zaszokowana. Myślę, że tak naprawdę nie spodziewałam się, że moja wiedza teoretyczna plus intuicja dadzą takie wyniki. Wróciłam do domu, a w poniedziałek zatelefonowałam do Raya. Powiedziałam mu, że poszczęściło mi się na giełdzie i że z przyjemnością pożyczę im pieniądze na opiekę lekarską dla Julii. Dziecko urodziło się w ubiegłym tygodniu. - Alyssa usiadła za stołem i wlepiła wzrok w talerz. - To dziewczynka. Dali jej na imię Alyssa. - Mimo że toczyła walkę z Jordanem i była wściekła, na jej ustach pojawił się uśmiech. Kiedy zawiadomili ją, że nazwali córeczkę jej imieniem, była wzruszona i zachwycona.

W kuchni nagle zapadła głęboka cisza. Potem magiczne palce Jordana przykryły dłoń Alyssy.

- Rozumiem, że było ci bardzo miło - powiedział łagodnie.

Alyssa podniosła wzrok. Jordan wpatrywał się w nią.

Uświadomiła sobie nagle, że nie tylko Jordan nie założył rodziny ze względu na tryb życia. Ona zrobiła to samo, choć z innych powodów. Tak bardzo chciała udowodnić, że potrafi zrobić karierę jako matematyczka, iż wszystko inne wydawało się bez znaczenia.

Dobra pensja, dobra pozycja w pracy, dom na wybrzeżu. To były znamiona powodzenia w jej świecie. Dla ojca i byłego męża sukces oznaczał prestiż i uznanie w oczach najwybitniejszych przedstawicieli świata nauki. Lecz w każdej sytuacji kariera wymaga poświęceń. Niespodziewanie Alyssa zaczęła zastanawiać się, czy naprawdę warta była tylu wyrzeczeń.

- Oto cała historia. - Zmusiła się, by powiedzieć to niemal ostro i z pasją wbiła nóż w grejpfruta. Ciepłe palce, które bezwiednie pieściły jej dłoń, cofnęły się.

- Niezupełnie - poprawił ją Jordan. - Zdobyłaś pieniądze, które ci były potrzebne z powodu wyjątkowej sytuacji, w jakiej się znalazłaś. Ale na tym się nie skończyło, prawda, Alysso? Potem znowu wróciłaś do Las Vegas.

- Niestety!

- Dlaczego wróciłaś, Alysso?

- Wiesz, dlaczego. - Nie miała ochoty, by Jordan przyciskał ją do muru. Wyraźnie chciał, żeby przyznała się do czegoś, o czym nie chciała mówić tego ranka.

- Wiem, dlaczego. Chcę to usłyszeć od ciebie - nie dawał za wygraną.

- Wróciłam, bo mi się to spodobało, niech cię diabli wezmą! Wróciłam, bo polubiłam świat hazardu, do którego można w każdej chwili uciec przed szarzyzną codzienności! Czy to coś złego? - spytała.

Przez chwilę zastanawiał się nad tym pytaniem. Miała ochotę w tym momencie cisnąć w niego trzymanym w ręku nożem.

- To naprawdę nic złego - zgodził się w końcu. - Ale to dość niecodzienne hobby. I bardzo niebezpieczne.

- Tego nie musisz mi mówić - odparła ze złością. - Teraz sama dobrze wiem, jak bardzo to może być niebezpieczne!

Wzruszył ramionami.

- Przecież dobrze się bawisz w moim świecie, czyż nie, Alysso?

- Tak - rzuciła z pasją.

- Zupełnie tak samo jak ja w twoim.

Alyssa spuściła głowę. Wczoraj wieczorem, gdy Jordan odpowiadał na zadawane pytania lub opowiadał historyjkę, która wywoływała gromki śmiech zebranych gości, widziała zadowolenie w jego oczach. Grał rolę znanego matematyka i najwyraźniej bardzo mu to odpowiadało.

Alyssy nie niepokoiło to, że się dobrze bawił. Denerwowało, martwiło i irytowało ją, że w głębi duszy cieszyła się z tego powodu. Pragnęła, by czuł się u niej dobrze. Mimo złości i rozgoryczenia odczuwała niezrozumiałą satysfakcję, że dzięki roli, jaką mu narzuciła, zrobił tak dobre wrażenie na wszystkich uczestnikach przyjęcia.

- Czy w końcu otrzymam przeprosiny? - zapytała, chcąc położyć kres prześladującym ją myślom.

Linie wokół ust Jordana stężały.

- Za to, że wyrzuciłem za drzwi twego przyjaciela, Raya, który chciał oddać część pożyczki? Myślę, że już się na mnie odegrałaś tym policzkiem, który uszedł ci na sucho.

- Jesteś niezwykle miły - warknęła.

- Wiem - odparł spokojnie. - Jestem dżentelmenem. Naukowcem i dżentelmenem, dzięki tobie. - Przerwał i zerknął na Alyssę, jakby się nad czymś zastanawiał. - W porządku - powiedział ostrożnie. - Przykro mi, że nie pozwoliłem tobie i Burgessowi wyjaśnić wszystkiego. Ale nic nikomu nie ujmując, wolałbym jednak, aby obcy mężczyźni nie pojawiali się wczesnym rankiem na progu twojego domu wręczając ci z uśmiechem czek na tysiąc dolarów. Jeśli potrzeba ci pieniędzy - dodał nieco pompatycznie - dostaniesz je ode mnie.

To ją tylko rozwścieczyło.

- Nie potrzeba mi pieniędzy! Ani twoich, ani niczyich! Sama doskonale potrafię się utrzymać. Mam znakomitą pracę i ... i własne sposoby na dorabianie do pensji, jeśli będę miała na to ochotę.

- Przyszło mi do głowy, że może chciałabyś przestać uprawiać hazard, skoro doprowadziło to do raczej nieprzyjemnej sytuacji - odparł bez ogródek. - Czy nie ma nic więcej do jedzenia poza grejpfrutem?

- To nie hotel, a ja nie jestem pokojówką!

- Dobry Boże, ty naprawdę jesteś dziś nie w humorze, prawda? - zauważył z nutą udawanego niepokoju w głosie. Wstał i zaczął przeszukiwać szafki w kuchni. - Aha, tu coś mamy - stwierdził wyjmując pudełko płatków śniadaniowych.

Patrzyła naburmuszona, jak Jordan kręci się po jej kuchni. Znalazł głęboki talerz, łyżkę i mleko.

- Co mam zrobić z Rayem i Julią? - spytała w końcu. Nie było nikogo innego, z kim mogłaby omówić tę sprawę. - Nie mogę dopuścić, by mi zwracali te pieniądze. Zdobycie ich nic mnie nie kosztowało. Tylko bilet do Las Vegas.

Jordan wzruszył ramionami.

- Zawsze, jeśli zdobywa się forsę tak, jak my to robimy w Vegas, powstaje problem. Trudno wyjaśniać jej pochodzenie, zwłaszcza jeśli komuś zależy, tak jak tobie, na zachowaniu tajemnicy. Może mogłabyś wmówić im, że to prezent dla twojej imienniczki?

- Nie wiem. Julia i Ray są tacy dumni. Samo poproszenie mnie o pomoc było dla nich bardzo trudne. Jeśli odmówię przyjęcia tych pieniędzy...

- To powiedz im prawdę - zaproponował Jordan, nabierając łyżką płatki.

- Nikomu nie powiedziałam prawdy o przyczynie wyjazdów do Vegas! Gdyby ktokolwiek się o tym dowiedział, rozeszłoby się to lotem błyskawicy i mogłoby dojść do uszu niepowołanych ludzi, którzy wyciągnęliby z tego niewłaściwe wnioski.

- Niepowołani ludzie to na przykład twój szef, McGregor?

- Tak - przyznała niechętnie.

- Prowadzenie podwójnego życia jest często bardzo skomplikowane - stwierdził ostentacyjnie Jordan - Jego złote oczy płonęły. - Interesujące, ale skomplikowane.

- Do cholery, to nie jest nic zabawnego... - Alyssa nie skończyła zdania. Przerwał jej dzwonek telefonu. Wstała, szybkim krokiem przeszła przez kuchnię do żółtego aparatu wiszącego na ścianie i podniosła słuchawkę.

- Alyssa? Czy to ty? - Bez trudu rozpoznała głos McGregora. - Cieszę się, że zastałem cię w domu.

- Tak to ja, proszę pana. Dzień dobry. Nie spodziewałam się pańskiego telefonu - powiedziała, zła na siebie za ostry ton, jakim zwróciła się do rozmówcy. Jednocześnie rzuciła okiem na Jordana, który jej się badawczo przyglądał.

- Właśnie siedzimy z Mildred i rozmawiamy o tym, jak było miło wczoraj wieczorem, no i zaczęliśmy się zastanawiać, czy twój przyjaciel Kyle wciąż jest u ciebie. - Serdeczny ton McGregora nie zwiódł Alyssy ani na moment. Pracowała dla tego człowieka wystarczająco długo, by wiedzieć, że niczego nie robił bez powodu. Taki telefon w sobotę rano był czymś absolutnie wyjątkowym. Poczuła zdenerwowanie. Za pytaniem McGregora musiało się coś kryć.

- Tak, jeśli o to chodzi, jest jeszcze w Venturze - powiedziała ostrożnie. - Proszę, niech pan przekaże Mildred, że cieszę się, iż dobrze się bawiła na przyjęciu - dodała szybko, starając się nie rozmawiać o Jordanie. Nie udało się. McGregor całkowicie zignorował jej wysiłki.

- To wspaniale! - wykrzyknął. - Jeśli oboje nie macie specjalnych planów na popołudnie, Miidred i ja chcielibyśmy zaprosić was na roberka. Powiedzmy około drugiej, dobrze? Potem możemy sobie upiec kilka steków na grillu. Czy ci to odpowiada? Mam nadzieję, że ty i Jordan gracie w brydża? - zapytał znienacka.

- Ależ tak - odpowiedziała Alyssa odruchowo. Cały czas usiłowała dociec, o co właściwie chodzi McGregorowi. Jego zaproszenie było swoistym poleceniem służbowym. Alyssa dobrze wiedziała, że McGregor nie ma zwyczaju zapraszać podwładnych na brydża w czasie weekendu. Wyraźnie chciał zobaczyć się z Jordanem. Nagle zrozumiała. Macgregor chce wybadać jej znajomego. To jedyne sensowne wytłumaczenie tego zaproszenia.

- Tak, panie McGregor. Oboje gramy w brydża. Pańska propozycja jest szalenie miła. Proszę powiedzieć Mildred, że przyniosę sałatkę.

David McGregor grzecznie się pożegnał. Alyssa powoli odłożyła słuchawkę. Stała wpatrzona w ścianę z jedną dłonią spoczywającą na żółtym aparacie.

- Coś nie w porządku? - zapytał Jordan. Ciągle jeszcze jadł płatki z mlekiem.

- Czy grasz w brydża? - spytała stłumionym głosem.

- Nie, jeśli mogę tego uniknąć.

- Tym razem nie możesz. Nie dzisiaj. I to z własnej winy. - Odwróciła się twarzą do Jordana. - To był mój szef. Zostaliśmy zaproszeni do nich na popołudnie. Będziemy grać w brydża i piec steki na grillu. Czy wiesz, co to znaczy?

Jordan zjadł wszystkie płatki i odchylił się do tyłu sięgając po stojący za nim dzbanek kawy.

- To znaczy, że zaproszono nas na brydża. Zdawało mi się, że nawet nie próbowałaś odmówić.

- Bo nie mogłam tego zrobić! - odpowiedziała ze złością. Wróciła do stołu i opadła na krzesło. - McGregor chce, byśmy przyszli. Ponieważ staram się o awans, muszę robić to, czego on sobie życzy. Jordan, to ty jesteś powodem tego niespodziewanego zaproszenia.

- Naprawdę? - Nalał Alyssie kawę i odstawił dzbanek na miejsce nawet nie spoglądając za siebie. Znów zwróciło to jej uwagę. Znakomita koordynacja ruchów i te zmysłowe palce. Ciekawe, czy jest coś, co mogłoby spowodować, by te dłonie straciły pewność siebie?

- Tak, do cholery, właśnie ty. McGregor chce cię wybadać. Budzisz jego zainteresowanie. Chce cię sprawdzić. - Palce Alyssy nerwowo bębniły w blat stołu. Wpatrywała się w swego nieproszonego gościa.

- Sądzisz, że McGregor podejrzewa, że nie jestem tym, za kogo się podaję? - Nie wydawało się, by ten fakt wzbudzał w Jordanie jakikolwiek niepokój. Był tylko zaciekawiony.

- Chyba nie o to chodzi - odparła. - Wczoraj doskonale udawałeś szacownego naukowca.

- Dzięki. Tak też sądziłem. - Uśmiechnął się. Alyssa zmarszczyła brwi i pochyliła się do przodu.

- Myślę, że on chce wybadać, jakie są twoje plany w stosunku do mnie -powiedziała bez ogródek, niemal skandując każde słowo.

- Ach! - Teraz uśmiech pojawił się także w jego oczach. Alyssa miała ochotę nim potrząsnąć. - Chodzi mu o to, czy zamierzam zabrać cię z Ventury?

- Prawdopodobnie. Jeśli na przykład myśli, że zamierzam wyjść za mąż i wyjechać stąd, z pewnością będzie to miało wpływ na jego decyzję o awansie, prawda?

- Bardzo możliwe - zgodził się Jordan, spokojnie popijając kawę. Nie spuszczał z niej wzroku.

- Więc musimy mu dać wyraźnie do zrozumienia, że nie masz wobec mnie poważnych zamiarów - zaczęła mówić tonem nie znoszącym sprzeciwu.

- O co ci chodzi?

- Wiesz dobrze, o co. McGregor musi wiedzieć, że w najbliższej przyszłości nie zamierzam opuścić miasta. Co zresztą jest prawdą. Jordan, jeśli nie zachowasz się odpowiednio i jeśli nie pomożesz mi wybrnąć z tej idiotycznej sytuacji, to przysięgam, że więcej mnie nie zobaczysz!

- Tak, proszę pani - odparł pokornie, ale oczy mu błyszczały i kryło się w nich coś, co budziło niepokój Alyssy.

- Jordan, mówię poważnie. Jeśli zaprzepaścisz moje szanse na otrzymanie tak długo oczekiwanego stanowiska, nigdy ci tego nie wybaczę.

- Rozumiem - odpowiedział pojednawczo.

Alyssa odchyliła się do tyłu i podejrzliwie zerknęła na Jordana. On chyba naprawdę cieszy się na to popołudnie. Traktuje je jak jeszcze jedną szansę odegrania roli znakomitego matematyka.

- A jeśli chodzi o brydża...

- Tak?

- Będziemy oczywiście grać ze sobą, przeciw McGregorom. I przegramy, czy to jasne?

- Jeśli tak chcesz.

- Nie przegramy zbyt wiele. Po prostu będzie to gra wyrównana, żeby McGregorowie musieli się trochę napracować, by wygrać swoją forsę...

- A będziemy grać na pieniądze?

- Nie. To była przenośnia poetycka. Nie będziemy grać na pieniądze. Chodzi mi o to, byśmy grali dobrze, ale żeby w ostatecznym rozrachunku wygrali McGregorowie.

- Zrobię wszystko, cokolwiek każesz - zgodził się. - Czy chcesz jeszcze kawy? Nie? No to chodź, mądralo, przejdziemy się po plaży. Może morska bryza poprawi nieco twój humor.

Wstał, nim zdążyła zaprotestować, chwycił jej dłoń i pociągnął za sobą. Gdy wyprowadzał ją za drzwi, pomyślała ponuro, że może Jordan ma rację, Zdjęli buty. Może długi spacer rozjaśni jej nieco w głowie i pozwoli myśleć logicznie. Dziś po południu będzie potrzebowała całej swej inteligencji, by dobrze rozegrać sprawę z McGregorem. Jej kariera może zależeć od tego, jak uda jej się odpowiedzieć na dyskretne pytania szefa.

- Fajnie być znowu nad morzem - powiedział Jordan, wdychając głęboko powietrze. Było jeszcze wcześnie i mieli prawie całą plażę dla siebie.

- Twój dom też jest na wybrzeżu, prawda? - spytała, pamiętając z prawa jazdy jego adres w Oregonie.

- Tak, ale nie spędzam tam zbyt wiele czasu. Dla mnie to tylka adres. Miejsce, do którego jeżdżę, gdy nie pracuję. - Prowadził Alyssę po twardym, wilgotnym piasku tuż przy samej wodzie. Szli szybko. Palce zacisnął na przegubie jej ręki.

Alyssa nie mogła opanować ciekawości.

- To nie jest twój dom?

- To tylko miejsce, w którym od czasu do czasu przebywam. - Wzruszył ramionami i zerknął na nią. -Ten dom nie przypomina twojego. Jak długo mieszkasz w Venturze?

- Już prawie cztery lata.

- Cztery lata - powtórzył zamyślony. - Kiedy się rozwiodłaś?

- Gdy miałam dwadzieścia cztery lata - odparła krótko.

- I nigdy nie chciałaś ponownie wyjść za mąż? - pytał dalej.

- Nieszczególnie. Byłam zapracowana.

- Ach tak. Robiłaś tę swoją karierę.

- Czy to coś złego? - zapytała ostrym tonem, wpatrując się w horyzont. - W końcu ty też poświęciłeś życie karierze! Sam powiedziałeś, że nigdy się nie ożeniłeś.

- Tak. Uważałem, że w moim przypadku małżeństwo nie zda egzaminu. Czy nie uważasz, że trzeba spotkać wyjątkową kobietę, taką, która potrafiłaby zaakceptować męża hazardzistę, której nie przeszkadzałyby dziwaczne godziny powrotów do domu, stałe podróże, częsty pobyt w pokojach hotelowych, a także fakt, że praca jej męża nie należy do szczególnie podziwianych i szanowanych przez jej znajomych i rodzinę. Większość ludzi uważa, że hazard jest czymś, czym ludzie zajmują się od czasu do czasu. Czymś, co można uprawiać raz w roku w jeden podniecający, może trochę zwariowany weekend. Ludzie grający częściej uważani są za osoby lekkomyślne. Lub za chorych, nałogowców, jak narkomani - dodał w zamyśleniu.

- Tak, i w większości przypadków to jest prawda - zauważyła Alyssa. - Nałogowi hazardziści to ludzie chorzy. Ale ty nie jesteś nałogowym hazardzistą. Nie pasujesz do stereotypu i dobrze o tym wiesz. Dokonałeś wyboru, by zarabiać na życie, wykorzystując własne umiejętności i wrodzony talent. - Alyssa nie miała pojęcia, czemu staje w obronie Jordana. W końcu wszystko, co mówił o hazardzie, było prawdą. Takiego właśnie spojrzenia bała się najbardziej, bo gdyby prawda wyszła na jaw, taki sam stereotyp zastosowano by i do niej.

- No cóż, bez względu na realia mojej sytuacji, musisz przyznać, że nie wykonuję pracy, która czyni z mężczyzny dobry materiał na męża - powiedział oschle. - Można chyba powiedzieć, że nie ożeniłem się z powodu mojej kariery. Z tego samego powodu, dla którego ty nie wyszłaś powtórnie za mąż.

Nie była pewna, do czego zmierza.

- Nie zrozum mnie źle, Alysso. Nigdy w życiu nie byłem tak zadowolony, jak w zeszłym tygodniu, kiedy odkryłem, że nie jesteś mężatką. Ale to mnie ciekawi i nic nie mogę na to poradzić. Dlaczego twoja kariera powstrzymała cię przed powtórnym zamążpójściem?

- Jordan... ja... to trudno wytłumaczyć - odpowiedziała zmieszana.

- Spróbuj.

Ton jego głosu stał się nagle uwodzicielski, tak jak wtedy, w Vegas, i wczoraj wieczorem. I tak samo wytrącił Alyssę z równowagi. Nagle poczuła chęć zbliżenia się do niego, zaufania mu i opowiedzenia o sobie. Mimo wątpliwości spróbowała wszystko mu wyjaśnić.

Opowiedziała Jordanowi o swoim wybitnym mężu i równie wybitnym ojcu. O tym, jak nigdy nie mogła dotrzymać im kroku, choć bardzo się starała.

- Nawet najcięższa praca nie zrekompensuje braku geniuszu - powiedziała z gorzkim uśmiechem. - Nie w ich świecie.

- Ale w twoim praktycznym tak? - zapytał z uśmiechem.

- Tak. W świecie biznesu - zgodziła się. - A może moje zdolności mogę wykorzystać tylko tam? Bez względu na przyczyny, w najbliższym czasie będę zarabiała więcej, niż kiedykolwiek zarabiali mój ojciec i Chad. Może nie jestem geniuszem, ale odniosę sukces. Ogromny sukces. - W miarę mówienia nabierała pewności siebie. Interesująca, dobrze płatna praca znów wydawała się być czymś najważniejszym w życiu. Gdyby tylko potrafiła zdobyć pewność, że nie zniszczą jej kariery nie przemyślane wyjazdy do Las Vegas.

- A hazard? - spytał łagodnie Jordan.-Jak to twoje nowe hobby pasuje do zaplanowanej kariery?

- Nie pasuje. - Westchnęła z żalem. - Nie powinnam była ulegać pokusie.

- A mnie? Czy wolałabyś, bym cię nigdy nie uwiódł?

Przystanęła zaskoczona i spojrzała na niego. Miała ochotę wykrzyczeć, że tak, że to właśnie by wolała. Ale jakoś trudno było znieść pytające spojrzenie złotych oczu Jordana i powiedzieć głośno, że żałuje tego, co się stało. Niespodziewanie zdała sobie sprawę z niepokoju kryjącego się pod jego pytaniem. Nie wiadomo, dlaczego nie potrafiła powiedzieć mu wprost, że jego domysły są słuszne.

- Lepiej wracajmy, Jordan. Obiecałam McGregorom, że przyniosę sałatkę. - Bez wahania odwróciła się i ruszyła w kierunku domu. Jordan posłusznie poszedł za nią.

ROZDZIAŁ ÓSMY

David i Mildred McGregor posiadali wspaniały dom w drogiej dzielnicy, w pobliżu oceanu. Zaprojektowano ją tak, by każdy dom miał swoją przystań.

Patrzyła, jak Jordan przechylił się przez balustradę balkonu i podziwiał widoczny w dole piękny jacht, własność i dumę jej szefa. David McGregor z radością podkreślał wszystkie jego walory, a Jordan okazał się doskonałym słuchaczem. Alyssa musiała przyznać, że grał swoją rolę znakomicie. Rozbawiło ją to. Gdy pomagała Mildred McGregor przygotowywać przekąski, w oczach starszej pani pojawił się ciepły uśmiech.

- Bardzo się cieszę, że Jordan mógł wpaść do nas dziś po południu. Wiem, że zaproszenie było pewnym zaskoczeniem - paplała Mildred, rozkładając na stole talie kart i papier do zapisu brydżowego - ale Davidowi wpadło to do głowy przy śniadaniu. A ja powiedziałam: czemu nie? Zadzwoń do Alyssy i zapytaj. Jeśli nie mają z Jordanem innych planów, może wpadną.

- To bardzo miło z waszej strony - wymamrotała Alyssa. Pomyślała, że wolałaby, - aby takie pomysły wpadały do głowy jej szefa w innym czasie. Nie podobało jej się, że wciąż stał tam, przy balustradzie, razem z Jordanem. Wyglądało to tak, jakby cały czas rozmawiali o jachcie, ale Alyssa wiedziała, że McGregor badał Jordana, zadając pozornie niewinne pytania.

- No, chyba wszystko gotowe - oświadczyła wesoło Mildred obu panom na balkonie. - Bardzo się cieszę na tę grę. David i ja uwielbiamy brydża. Normalnie grywamy co najmniej raz w tygodniu.

- Czy to ostrzeżenie? - roześmiał się Jordan, siadając naprzeciwko Alyssy. - Czy mamy z Alyssą grać przeciw prawdziwym profesjonalistom?

Alyssą przymknęła oczy i modliła się w duchu. Błagała Jordana, by nie zrobił żadnego kawału.

- Ależ skąd! Jesteśmy przeciętnymi, towarzyskimi brydżystami, prawda, Davidzie? - Mildred uśmiechnęła się szeroko do męża i partnera w tej grze.

- Tak, kochanie. Brydżyści z nas przeciętni - przytaknął McGregor. Wziął talię kart i zaczął je tasować. - Alysso, Jordan mi właśnie powiedział, że to jego pierwsza wizyta w Venturze. - McGregor mówił i jednocześnie rozdawał karty.

- Tak, istotnie. Przede wszystkim - dodała Alyssą słodko - to jego pierwsza wizyta u mnie.

- Sądzę, że w najbliższej przyszłości będę bywał u ciebie częściej - oświadczył Jordan. Oczy mu błyszczały rozbawieniem, bo Alyssą najwyraźniej chciała udowodnić McGregorom, że ich znajomość nie jest zbyt intymna. - Wybrzeże jest tu wyjątkowo piękne.

- A czy pańska praca pozwoli na częstsze wizyty? - zapytał David kończąc rozdawanie kart.

- Nie widzę większych problemów. Połączenie lotnicze z Newadą jest bardzo dobre. Liczę też na to, że od czasu do czasu także Alyssą mnie odwiedzi.

Alyssą rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie. Na szczęście rozpoczęła się licytacja i rozmowa została przerwana.

W czasie licytacji Alyssą po raz pierwszy zdała sobie sprawę z niecodziennego aspektu ich gry. Uświadomiła sobie, że są z Jordanem naturalnymi partnerami. Nim wszystkie trzynaście lew zeszło ze stołu i McGregorowie zarobili swoje, była już tego pewna. Razem z Jordanem pozwolili swoim przeciwnikom zdobyć dokładnie tyle lew, ile chcieli oddać, i ani jednej więcej. Kiedy znów zaczęli rozmawiać, Jordan rzucił Alyssie porozumiewawcze spojrzenie. Na ustach miał uprzejmy uśmiech, lecz w jego złotych oczach tliła się iskierka rozbawienia. Gdyby oboje chcieli, ograliby McGregorów. Gra w brydża z Jordanem była jak gra z kimś, kogo myśli zna się równie dobrze jak własne. Była to dla niej niespodzianka i ogromne, intymne przeżycie.

- Jak długo pracuje pan dla tej firmy z Newady? - zapytał McGregor podczas następnego rozdania.

Alyssa wstrzymała oddech, czekając na odpowiedź.

- Niezbyt długo - Jordan uśmiechnął się i pociągnął łyk soku, o który poprosił panią McGregor. Alyssa pomyślała, że nie pije z przyzwyczajenia, podobnie jak nie robił tego w kasynie podczas gry. Towarzyska gra w brydża była aż nadto podobna do pracy Jordana, tym bardziej że dała mu szczegółowe instrukcje, jaki ma być końcowy wynik. - Wie pan, jak to jest z kontraktami - ciągnął dalej Jordan. - Człowiek robi to, co do niego należy, i dostaje następny angaż gdzie indziej. Sądzę, że będę w Newadzie jeszcze tylko przez kilka tygodni.

- Rozumiem - powiedział McGregor, gdy Alyssa rozdawała karty. - Wynika z tego, że charakter pana pracy wiąże się z licznymi podróżami, tak?

Alyssie nie podobał się kierunek, w jakim zmierzały pytania McGregora. Chyba chce się dowiedzieć, czy Jordan tylko przelotnie pojawił się w jej życiu, czy też istnieje szansa, że się z nią ożeni, a ona będzie jeździć z nim po świecie. Musi tę sprawę wyjaśnić McGregorowi jak najszybciej.

- Biedny Jordan ciągle musi zmieniać miejsce pobytu - wtrąciła z uśmiechem, szybko rozdając karty. - Ja tego nie znoszę. Lubię to miasto, dom, przyjaciół i swoją pracę. Zakochałam się w Yenturze od chwili, gdy przyjechałam tu cztery lata temu. Założę się, że pani także, prawda, Mildred?

Mildred McGregor zupełnie nieświadomie połknęła haczyk. Z entuzjazmem rozgadała się o swojej pracy w miejscowym muzeum i izbie rzemiosła artystycznego. Jej monolog zapełnił niebezpieczną dla Alyssy przerwę w grze na rozdawanie kart, a potem zaczęła się kolejna licytacja.

Jordan nie był zachwycony, że Alyssa tak skomentowała jego odpowiedź na pytanie McGregora. Ujrzała dziwny błysk w jego oczach. Świadomie przelicytował McGregorów. Wiedziała, że zrobił to celowo, ale nie mogła temu zaradzić. To było nieuniknione. Zabrał wszystkie potrzebne mu lewy i wygrali partię bez najmniejszego potknięcia. Nie było sposobu, by go powstrzymać. Co gorsza, McGregor kontrował, więc wygrali podwójną ilością punktów.

Cała rozgrywka była rewanżem za zachowanie się Alyssy. Miała być nauczką. Jordan pokazał jej, że jeśli chce, by wygrali McGregorowie, nie powinna wtrącać się do rozmowy. Sam będzie mówił za siebie. Alyssa zrozumiała to doskonale. Posłała mu spojrzenie pełne wyrzutu, ale w jego oczach wyczytała, że narobi sobie jeszcze większego kłopotu, jeśli nie przestanie się wtrącać. David McGregor kontynuował wypytywanie Jordana. Gra toczyła się dalej. Alyssa z trudem dzieliła uwagę między grę i to, co Jordan odpowiada na każde następne pytanie. Jej szef zdecydował, że dowie się wszystkiego, a Jordan, że sam będzie odpowiadał na pytania, bez pomocy Alyssy.

- Tak, dużo podróżuję służbowo, ale nie sądzę, by przeszkadzało mi to widywać Alyssę - oświadczył. - Nic nie powstrzyma mnie przed częstymi spotkaniami z nią. - Mówił to, patrząc na Alyssę z miną chłopaka zakochanego po uszy.

Alyssa przeżywała męki. Nie miała żadnej możliwości wyjaśnienia sytuacji. Najpierw, kiedy tak nagle pojawił się na progu, wywrócił do góry nogami jej dobrze skonstruowane życie, a teraz robi wszystko, co w jego mocy, by przekonać jej szefa, że ma zamiar na stałe w nim zagościć.

Nagle zrozumiała. Problem polegał na tym, że Jordan znakomicie się bawił. Tak samo jak wczoraj wieczorem. Odgrywał rolę miłego, godnego szacunku człowieka, i nie miał zamiaru z niej zrezygnować. Sprawiało mu to zbyt wiele przyjemności.

Czy miał więc zamiar udawać również zdeklarowanego domatora?

W końcu padło nieuniknione pytanie. Zadała je Mildred, a nie jej mąż. David McGregor byłby zapewne bardziej subtelny. Mildred była po prostu ciekawa, ciekawością kobiety widzącej zakochanych.

- Alysso droga, powiedz mi, proszę. Widać wyraźnie, że jesteście sobie z Jordanem bardzo bliscy. Czy zamierzacie się pobrać?

Alyssa patrzyła na ręce Jordana, gdy brał talię kart, by je potasować. Przy słowach „pobrać się" jego ruchy na moment straciły zwykłą pewność. Pytanie pani McGregor wstrząsnęło Alyssą, ale było też zaskoczeniem dla Jordana. No cóż, jego własna wina. Sam do tego doprowadził. Gdyby nie zachowywał się przez całe popołudnie jak zakochany młokos, Mildred nigdy nie zadałaby tak bezpośredniego pytania. Bardzo dobrze. Postanowiła ze złością, że jeśli Jordan chce w dalszym ciągu odgrywać komedię, to ona postara się o to, żeby nie było to takie łatwe.

- Trafiła pani w dziesiątkę, pani McGregor - powiedziała z uśmiechem, nie odrywając wzroku od Jordana. - Właśnie dziś rano rozmawialiśmy o przyszłości, prawda, kochanie? Myślę, że chętnie zamieszka w Yenturze. Małżeństwo da Jordanowi przystań, miejsce, które stanie się jego domem. Chyba będzie tu szczęśliwy.

W salonie zaległa nagła cisza. Jordan w milczeniu tasował karty, lecz nie patrzył na ręce. Wpatrywał się w Alyssę.

- Małżeństwo? - wykrztusił w końcu, jakby to słowo nie mogło mu przejść przez gardło.

- A czemu nie, kochanie? - wyszeptała cicho Alyssa. Czuła ogromną satysfakcję, że udało jej się sprawić, że Jordan stracił zupełnie panowanie nad sobą. - Czy istnieje jakikolwiek powód, dla którego nie moglibyśmy uprawomocnić naszego związku?

Pięćdziesiąt dwie karty z szelestem rozsypały się po stole. Wszyscy odruchowo na nie spojrzeli. Tylko Alyssa wiedziała, do jakiego stopnia Jordan musiał być zaszokowany, skoro stracił kontrolę nad własnymi rękoma. Jordan też wpatrywał się zdumiony w bałagan na stole, jakby nie mógł uwierzyć, że jego wprawne, magiczne palce tak go zawiodły. Alyssa mogłaby przysiąc, że czerwone plamy na policzkach Jordana były wyrazem skrajnego zażenowania.

- Przepraszam - wymamrotał cicho, zbierając karty ze stołu. - Bardzo dawno nie grałem.

McGregor roześmiał się jowialnie.

- Jordan, a nie była to przypadkiem reakcja na wzmiankę o małżeństwie? - Mrugnął do Jordana porozumiewawczo, jak mężczyzna do mężczyzny.

Nic jednak, nawet dyskusja o małżeństwie, nie mogła na długo wytrącić z równowagi zawodowego hazardzisty. Jordan rozdał karty i uśmiechnął się porozumiewawczo do gospodarza.

- Jestem zaszokowany. Czy wie pan, jak trudno w dzisiejszych czasach przekonać do małżeństwa kobietę robiącą karierę? - Spojrzał Alyssie prosto w oczy. - Od dłuższego czasu zastanawiam się, jak to zrobić, a tu nagle ona sama to proponuje i to ot tak, od niechcenia, w trakcie gry w brydża.

Alyssa wstrzymała oddech. Nagle przeraził ją wynik własnej, nieopanowanej chęci dania Jordanowi nauczki. Teraz oboje ugrzęźli na dobre. Nie było wyjścia. Znaleźli się w potrzasku i musieli grać swe sole.

- No, skoro już ją pan przekonał - powiedział Spokojnie McGregor biorąc karty ze stołu - czy zamierza ją pan stąd wywieźć?

Alyssa zbladła. Odpowiedź Jordana mogła zniszczyć wszystko. Jeśli zechce ukarać ją za to, że postawiła go w tak niezręcznej sytuacji, może pożegnać się z własną karierą.

Wiedziała, że Jordan zdaje sobie sprawę z jej obaw. Musi przecież widzieć, jak zbielały jej palce zaciśnięte na trzymanych trzynastu kartach. Poza tym przecież potrafił niemal czytać w jej myślach. Czekała w mękach, by uratował ją z opresji.

- Nigdy nie chciałbym, by Alyssa zrezygnowała z pracy, którą tak uwielbia - powiedział Jordan miękko. - A poza tym ona mówiła prawdę. Potrzebuję prawdziwego domu. Nie widzę powodu, dla którego nie mógłbym zamieszkać w Venturze.

- Och, Davidzie, czyż to nie wspaniałe? - zaszczebiotała uszczęśliwiona Mildred. -Tylko pomyśl! Dzięki nam oni w końcu zdecydowali się na małżeństwo!

- Cóż, moja miła. Mam wrażenie, że to i tak było nieuniknione. - David uśmiechnął się radośnie do żony. - Nie mam racji, Jordanie?

- Ależ tak - zgodził się cierpko Jordan i rozpoczął licytację.

- Mimo wszystko - oświadczyła Mildred, która nie miała ochoty zrezygnować z roli swatki - chyba otworzę butelkę szampana, którą trzymałam na specjalną okazję.

W kilka godzin później, gdy już wracam do domu, pierwsze zdanie, które wypowiedział Jordan, było wyrazem prawdziwego zaskoczenia.

- Ludzie w twoim świecie - oświadczył - grają dość ostro, prawda?

Alyssa poruszyła się niespokojnie na siedzeniu.

- Co masz na myśli? - spytała. Cały czas bała się zostać sam na sam z Jordanem. Teraz właśnie ta chwila nadeszła.

- Chodzi mi o to, że McGregor i jego żona bardzo mocno naciskali, by dowiedzieć się, jakie są twoje plany w stosunku do mnie. Cholernie interesują ich twoje osobiste sprawy, no nie?

Alyssa spodziewała się wszystkiego, ale nie takiej uwagi.

- Mówiłam ci, że McGregor będzie Cię badał. W najbliższym czasie - musi podjąć decyzję kogo awansować. Po wczorajszym wieczorze po poznaniu ciebie, i stwierdzeniu, że cały czas nazywałeś mnie „kochaniem", musiał się dowiedzieć, na ile poważny jest nasz związek. Nie zapomnij, co mu powiedziałeś wczoraj przy pożegnaniu! Że zamierzasz pilnować swojej własności! -W głosie Alyssy brzmiało oburzenie.

- Ta uwaga była niczym w porównaniu z tym, co powiedziałaś o naszym małżeństwie - roześmiał się Jordan, ignorując oburzenie Alyssy. Jego dłonie nawet nie drgnęły na kierownicy wypożyczonego samochodu. - Co cię, u licha, podkusiło, by mówić takie rzeczy?

Wcale nie był zły, tylko zaintrygowany.

Alyssa jęknęła.

- Nie wiem. Było mnóstwo powodów - Cały czas udowadniałeś McGregorowi, że nasz związek czeka długa przyszłość. Bałam się, by sobie nie pomyślał, że planujemy być razem bez ślubu. Mildred nie lubi ludzi żyjących na kocią łapę. Mówiąc szczerze nie mam pewności, czy McGregor nie podzielał jej zdania. Oni oboje są bardzo konserwatywni. Poza tym uważałam, że powinieneś dostać nauczkę. Zbyt dobrze bawiłeś się odgrywając rolę znanego naukowca.

- Więc uznałaś, że musisz mi pokazać, co to naprawdę oznacza być człowiekiem godnym szacunku, tak? Rozumiem, czemu to zrobiłaś. To jednak wcale nie upoważniało McGregorów do ingerowania w twoje osobiste sprawy. W moim świecie nie zadaje się ludziom tak bezpośrednich, osobistych pytań. Liczy się tylko to, by człowiek zachowywał się należycie i potrafił spłacać własne długi. - Mówił to ostrym tonem. Alyssa poczuła się niepewnie. Czego on właściwie chce? Chyba nie myśli serio o małżeństwie!

. - Jordan? - spytała - Czy ty... czy ty usiłujesz powiedzieć, że chciałbyś się ożenić? - Sama nie wiedziała, czemu zadała mu takie pytanie. Słowa same cisnęły się na usta, jakby wbrew jej woli. Już w następnej chwili wszelkie obawy pierzchły.

- Nie - powiedział tak szorstko, jak nigdy dotąd - nie zaproponuję ci małżeństwa. Nigdy nie myślałem, by ożenić się z jakąkolwiek kobietą, ale jeśli do tego kiedyś dojdzie, to z pewnością będę szukał takiej żony, która nie będzie wstydziła się męża hazardzisty.

- Ale masz ochotę na romans ze mną, czy tak? - wykrztusiła z trudem. Nagle poczuła się tak, jakby poniosła ogromną stratę. To było idiotyczne. Jak można czuć stratę czegoś, czego się nigdy nie miało?

- O ile wiem, tylko tyle wolno mi otrzymać - odpowiedział oschle. - Jestem pewien, że ty tak samo nie masz ochoty wychodzić za mąż za hazardzistę, jak ją nie chciałbym mieć żony, która wstydzi się tego, co robię, mimo że w tajemnicy przed otoczeniem uprawia taki sam proceder.

- To nie fair! - krzyknęła. - Przecież to ty zawsze byłeś wrogiem małżeństwa! Sam nieraz mówiłeś, że hazardziści nie powinni zakładać rodziny!

- Owszem - zgodził się z kpiącym uśmiechem. - Więc o co się właściwie kłócimy? Oboje zgadzamy się przecież, że małżeństwo nie wchodzi w rachubę, mimo tego, co powiedziałaś swojemu szefowi, kiedy cię poniosło. Czy możemy zmienić temat?

Alyssa zamrugała powiekami. Nie mogła zrozumieć, czemu czuje taki niepokój. Miała ochotę dyskutować dalej.

- Jak mi poszło tego popołudnia, kochanie? - spytał Jordan, zmieniając temat. - Czy wystarczająco dobrze, byś była zadowolona?

Zatrzymał samochód na podjeździe do jej domu. Zerknęła na niego z ukosa. Cholera, naprawdę chciał zmienić temat.

- Myślę, że oboje przegraliśmy w sposób wyjątkowo błyskotliwy - stwierdziła.

- Prawda? Mogliśmy równie błyskotliwie wygrać - zamruczał pod nosem, wysiadł i zatrzasnął drzwiczki. - Bardzo dobrze nam szła ta gra.

- McGregorowie ucieszyli się, że w końcu wygrali - przypomniała mu, wchodząc do domu.

- Wszystko, byle tylko zadowolić McGregorów.

Alyssa zmrużyła oczy.

- Jordan, o to właśnie chodziło tego popołudnia.

- Nie patrz tak na mnie. Poza twoim własnym faux pas odnośnie do małżeństwa, wszystko poszło bardzo dobrze. - Obrócił się na pięcie i ruszył w kierunku kuchni. - Potrzebuję drinka. Zdaje się, że dziś rano zauważyłem koniak w jednej z szafek. Co powiesz na kieliszek przed pójściem do łóżka?

Alyssa poczuła, że na dźwięk tych słów ogarnia ją fala pożądania. Stała wpatrzona w drzwi kuchni. Chyba potrzebowała trochę czasu, by wszystko przemyśleć. To popołudnie kosztowało ją więcej, niż sądziła.

Nie rozumiała w pełni własnego postępowania. Zerknęła przez hol w stronę sypialni. Powinna natychmiast tam uciec. Za chwilę Jordan pojawi się w drzwiach kuchni, a w momencie gdy jej dotknie, będzie zupełnie zgubiona.

Ruszyła w kierunku sypialni. Zrobiła dwa szybkie kroki, gdy głos Jordana zatrzymał ją w miejscu-

- Idziesz gdzieś? - zapytał sarkastycznie.

Stanęła i zamknęła oczy. Potem powoli odwróciła się i spojrzała na Jordana. Stał w drzwiach kuchni trzymając butelkę koniaku i dwa kieliszki.

- Jordan, proszę, ja... chcę dziś w nocy spać sama - wyszeptała. Nie umiała znaleźć subtelniejszego sposobu powiedzenia mu, by dał jej spokój.

Odsunął się od drzwi, podszedł do fotela pod oknem, usiadł w nim i nalał sobie pełny kieliszek. Odstawił butelkę na stolik. Bez. słowa podniósł kieliszek do ust i pociągnął łyk. Przez cały czas nie spuszczał wzroku z Alyssy. Nie wiedziała, co robić. Czuła się całkowicie na łasce Jordana.

- No więc, na co czekasz? Na pozwolenie, żeby iść do łóżka? Masz je. - Uśmiechnął się gorzko i pociągnął następny łyk koniaku.

- Ale, Jordan... - zaczęła niepewnie.

- Nie martw się o mnie. Wiem już, gdzie trzymasz zapasowe koce i pościel. Widziałem je w szafce W holu dziś rano. Prześpię się tu, na kozetce. Dobranoc, Alysso.

- Co będziesz robił? - spytała.

- Wypiję znaczną część tego znakomitego koniaku - odparł szybko i nalał sobie następny kieliszek. Oparł ciemną głowę na oparciu fotela i spojrzał na nią spod przymrużonych powiek. - A potem pójdę spać. Nie martw się o mnie. Już od dłuższego czasu sam sobie daję radę.

Odwróciła się i przebiegła przez hol do sypialni. Bezpieczna, za zamkniętymi drzwiami, oparła się o nie z ulgą i westchnęła. Zaczęła szykować się do snu. Robiła to, co zazwyczaj, ale przyłapała się na tym, że cały czas usiłuje podsłuchiwać, co się dzieje w salonie. Czy Jordan siedzi i upija się? Na samą myśl o tym zrobiło jej się dziwnie smutno. Chciałaby móc go pocieszyć. Wsunęła się jednak do łóżka.

- Nie ma potrzeby użalania się nad nim, to raczej nade mną trzeba się poużalać! Grozi mi katastrofa, jeśli pozwolę, by spędził ze mną tę noc. A może nie? Nagle pojęła, że nie chce, by jej związek z Jordanem kiedykolwiek się skończył. Długo leżała wpatrzona w sufit z szeroko otwartymi oczyma. Jordan wyraźnie oświadczył, że nie ma zamiaru być jedynie jej weekendowym kochankiem. Szczerze mówiąc, wcale nie była pewna, czy rzeczywiście pragnie, by rzeczywiście tak było. Nie potrafiłaby nawet spojrzeć na innego mężczyznę, wiedząc, że Jordan czeka na nią w czasie weekendu. Ten człowiek znaczył dla niej zbyt wiele.

Wpakowała się w okropną sytuację, z której nie było żadnego wyjścia. Pragnęła Jordana tak jak żadnego innego mężczyzny. Nie, to było coś znacznie więcej niż tylko pożądanie. Chyba zakochała się w tym hazardziście.

Leżała w napięciu, przerażona własnym odkryciem. Jest zakochana. Nie można było temu zaprzeczyć. Rozgoryczona pomyślała, że niewiele zyska śpiąc tej nocy sama. Żadnego poczucia bezpieczeństwa. Wręcz odwrotnie. Co ma teraz zrobić?

Nim zdążyła o tym pomyśleć, usłyszała cichy szelest otwieranych drzwi. Znów poczuła strach i zmysłowe napięcie. Nie poruszyła się jednak, nie potrafiłaby tego zrobić.

Na wpół zwinięta na łóżku, patrzyła na smugę światła padającą z otwieranych drzwi. Czekała.

W drzwiach pojawiła się ciemna, szczupła sylwetka Jordana. Światło padało mu na plecy i Alyssa nie mogła dostrzec wyrazu jego twarzy, ale domyśliła się, co mogłaby z niej wyczytać - starą jak świat prośbę i jednocześnie żądanie.

- Stwierdziłem - powiedział bardzo cicho i bardzo wyraźnie - że nie lubię pić samotnie.

Alyssa wstrzymała oddech. Czy Jordan jest pijany? Ile czasu minęło od momentu, gdy opadł na fotel i zaczął wlewać w siebie koniak? Ile czasu leżała tu dochodząc do przerażającego ją wniosku, że jest zakochana?

Przeszedł cicho stąpając po dywanie i przystanął przy łóżku, wpatrując się w nieruchomą postać Alyssy.

- Stwierdziłem też, że nie lubię spać sam, kiedy kobieta, która do mnie należy, jest zaledwie o kilka kroków.

Alyssa odzyskała głos, choć był to tylko cichy szept.

- Jordan, czy jesteś zupełnie pewny, że należę do ciebie?

Popatrzył na nią z wyrzutem. W jego twarzy widać było tylko złote oczy, choć nawet one kryły się w cieniu.

- Czy masz wątpliwości? - zapytał miękko.

- Och, Jordan, nie. Dziś nie. - Wyciągnęła rękę poczuła ciepły, podniecający uścisk jego dłoni-

- Nie sądziłem, że tak postąpisz, Alysso. Wiedziałem, że jesteś zdenerwowana tym, co stało się w czasie brydża, ale nie sądziłem, że zechcesz mnie tak dotkliwie ukarać. - Mówił głosem pełnym pożądania i wyrzutu.

Usiadł obok i wziął ją w ramiona. Jego dłonie błądziły po jej ciele, a Alyssa z cichym westchnieniem poddała się ich magii. Ten człowiek czytał w jej myślach. Znał jej ciało i umysł tak samo dobrze jak liczby, karty i kości.

W poniedziałek rano, gdy Alyssa wróciła do pracy, a jej hazardzista do Las Vegas, postanowiła, że rozwikła jakoś ten problem, który sama stworzyła.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Mimo wcześniejszych nadziei, poniedziałek nie przyniósł Alyssie żadnego pomysłu na wyplątanie się z niezręcznej sytuacji. Wykonywała swoje obowiązki, rozmawiała z kolegami, przyjmowała klientów i z pozoru zachowywała się normalnie, lecz cały dzień poruszała się jak w transie.

Siedziała za biurkiem, rozmyślając o swoich kłopotach, i automatycznie sięgnęła po kartkę papieru, którą znalazła w niedzielę wieczorem, już po tym jak Jordan pocałował ją na pożegnanie i odjechał na lotnisko. Kartka leżała pod fotelem, na którym siedział Jordan. Alyssa wiedziała już, co robił tego wieczoru i nad czym się zastanawiał.

Konstruował trójkąt Pascala. Rzędy liczb w formie trójkąta były prostą, klasyczną wręcz pomocą przy obliczaniu prawdopodobieństwa. Każda liczba była sumą dwóch liczb znajdujących się ponad nią. Czyżby Jordan wyciągnięty w fotelu starał się uporządkować własne myśli przez skoncentrowanie się na jasnej, w pełni logicznej progresji liczb? Alyssa uśmiechnęła się wyobrażając sobie tę scenę. Jordan długo siedział w fotelu. Pił koniak i pisał cyfry, powstrzymując się od przyjścia do jej pokoju. Nie udało mu się.

Alyssa starannie złożyła kartkę. Niektóre kobiety potrafią wpatrywać się z miłością w fotografie swoich ukochanych. Alyssa miała tylko tę kartkę, aż do następnego weekendu, kiedy wsiądzie do samolotu i poleci do Las Vegas. Jordan wymógł na niej obietnicę, że przyjedzie do niego.

- Muszę popracować - powiedział z gorzkim uśmiechem, stojąc przy samochodzie. Ujął twarz Alyssy w obie dłonie. - Nie jest to praca godna szacunku, ale przynosi wysokie dochody i muszę do niej wrócić. Czy tym razem przylecisz w piątek wieczorem? Nie będziesz miała innych, niespodziewanych zajęć?

- Przylecę na pewno - obiecała, patrząc na niego podejrzanie wilgotnymi oczyma. Kochała go i nie bardzo wiedziała, jak mu to powiedzieć.

Wcześniej czy później będą musieli znaleźć sposób, aby unikać w przyszłości kłopotliwych sytuacji. Jak długo można bezpiecznie ciągnąć ten związek? Później będzie się o to martwić. Przesunęła kalkulator na biurku i zabrała się do pracy. Tymczasem będzie brała z obu światów to, co najlepsze. Jest też inna możliwość...

Alyssa znów wróciła myślami do zadania matematycznego na kartce papieru. Jordan był dobry. Miał nie tylko wrodzony talent. Ukończył także wystarczającą ilość dodatkowych kursów, by nauczyć się takich rzeczy jak choćby posługiwania się trójkątem Pascala. W niedzielę po południu złapała go na przeglądaniu jej podręcznika rachunku prawdopodobieństwa. Kiedy wspomniała o jednej z omawianych w nim teorii, ze zdumieniem odkryła, że Jordan zna ją bardzo dobrze.

Umiejętności matematyczne były z pewnością ukierunkowane na gry hazardowe, ale posiadał także ogólną wiedzę i był bardzo zdolny. A gdyby tak Alyssa znalazła mu pracę? Gdyby zrobiła z niego człowieka naprawdę godnego szacunku? Czy wtedy Jordan rozważyłby możliwość małżeństwa?

Tok myśli Alyssy przerwał Hugh Davis. Wkroczył do jej pokoju. Z niechęcią przerwała marzenia i skupiła uwagę na rywalu. Od piątkowego przyjęcia miała do niego jeszcze mniej zaufania niż dotychczas.

- Miałaś miły weekend, Alysso? - zapytał gładko i usiadł bez zaproszenia.

- Tak, dziękuję, a ty? - odchyliła się do tyłu, stukając niecierpliwie końcem ołówka w blat biurka.

- Interesujący, bardzo interesujący. - Hugh splótł palce dłoni i uśmiechnął się do Alyssy tak, jak oprawca uśmiecha się do ofiary. - Moja żona długo płakała po powrocie z przyjęcia.

Alyssa, zaniepokojona, zmarszczyła brwi.

- Myślę, że to twoja wina. Nie powinieneś zachowywać się tak, jak gdybyś flirtował ze mną.

- Ach, tak? Cóż, sądzę, że nie chodziło jej wyłącznie o to, co zobaczyła na przyjęciu - oznajmił. - Miała też mnóstwo innych powodów.

Alyssa zrobiła wielkie oczy.

- O czym ty, do diabła, mówisz? - wyjąkała.

- O tym, że od pewnego czasu utwierdzałem ją w przekonaniu, że mam z tobą romans - odpowiedział obojętnie Hugh..

- Boże! Hugh, dlaczego to robiłeś?

- Oczywiście po to, by osłonić kobietę, z którą naprawdę mam romans. - Wzruszył ramionami, jak gdyby była to najnormalniejsza rzecz. - Celowo stworzyłem kilka fałszywych śladów. Tak przy okazji, twoje wyjazdy na niemal każdy weekend były mi bardzo na rękę. Dość często wspominałaś, że zamierzasz wyjechać z miasta, gdy cię pytałem , co planujesz, pamiętasz?

Alyssa wpatrywała się w niego z przerażeniem. Mówiła, że wyjeżdża, bo nie chciała, by Hugh przypadkiem ją odwiedził. Starała się osłaniać siebie, a tymczasem on to wykorzystywał!

- Nie rób takiej przerażonej miny, Alysso. Nic by się nie stało, gdyby mojej żonie nie przyszło niespodziewanie do głowy, by sprawdzić, gdzie spędzamy nasze weekendy. Bo ja też często wyjeżdżałem.

- Hugh, do cholery! Jeśli nie wyjaśnisz, ku czemu zmierzasz...

- Moja żona jest bardzo zaborczą kobietą, ale posiada pewną interesującą cechę. Gdy mam jakiś romans, ona na ogół obwinia tę drugą kobietę. Wygłasza nonsensy, że zostałem uwiedziony i odciągnięty od domowego ogniska. Nie obwiniając mnie, nie musi wyciągać w stosunku do mnie żadnych konsekwencji, jeśli rozumiesz, co mam na myśli. Mści się przeważnie na kochankach. Naturalnie nie miałem ochoty, by do tego tym razem doszło, więc wykorzystałem ciebie. Twoje wyjazdy wyjaśniały moją nieobecność. To było bardzo wygodne i chroniło moją hmm... przyjaciółkę.

- Wyobrażam sobie - powiedziała Alyssa z wściekłością. - To znaczy, że za każdym razem, gdy ja wyjeżdżałam, twoja biedna żona wyobrażała sobie, że jesteś ze mną, czy tak?

- Dokładnie. Ale nie musisz się martwić. Już jej powiedziałem, że między nami wszystko skończone.

Alyssa przypomniała sobie ubiegłotygodniowe telefony, kiedy po podniesieniu słuchawki na linii panowała cisza. To dzwoniła Cari Davis.

- Hugh, dlaczego teraz mi to mówisz? - zapytała drżącym głosem.

- Ponieważ, jak się dowiedziałem, tym razem wysiłki mojej żony przeszły wszelkie oczekiwania. Byłaś dla niej, moja droga, tak wielkim zagrożeniem, że wynajęła prywatnego detektywa, by śledził cię przez kilka ostatnich weekendów. On poinformował ją, że absolutnie nie spędzałaś ich ze mną. Składając relację, wspomniał, dokąd się udawałaś, Alysso. Coś mi się wydaje, że wpadłaś ostatnio w pewien fatalny nałóg, nieprawdaż?

Alyssa zamarła. Poczuła, że robi się jej słabo. Zrozumiała wszystkie konsekwencje tego, co się właśnie działo. Czekała.

- Kiedy w piątek wieczorem powiedziała mi, co odkrył detektyw, poprosiłem o jego nazwisko. Wczoraj rano odszukałem go i poprosiłem mu, żeby teraz pracował dla mnie.

- A twoja żona? - Alyssa oddychała z trudem.

- Aż do piątku wieczorem - powiedział kpiącym tonem Hugh - uważała, że detektyw ją oszukał. Była przekonana, że mam z tobą romans. Jedynie obecność Kyle'a uchroniła cię od piekielnej awantury, którą zazwyczaj urządza każdej rywalce. Nie bardzo potrafiła zrozumieć, jaką rolę odgrywa w tym wszystkim Kyle. Na tyle zbiło ją to z tropu, że zaniechała bezpośredniego oskarżenia cię w czasie przyjęcia. Ona często urządza takie sceny, zwłaszcza po paru kieliszkach. Teraz jednak to już naprawdę nie jest żaden problem. Cari w końcu uwierzy we wszystko, co jej powiem, ponieważ nie chce mnie stracić. Nie, ani ty, ani ja nie musimy przejmować się pokrętnym sposobem rozumowania mojej żony. W końcu gdyby potrafiła myśleć logicznie, kazałaby śledzić mnie, a nie ciebie - dodał chichocząc.

- Ale nie zrobiła tego - szepnęła Alyssa.

- Nie, nie zrobiła. W trakcie rozmowy z tym detektywem dowiedziałem się bardzo ciekawych rzeczy, za które będę musiał kiedyś podziękować własnej żonie. Detektyw telefonował do mnie przed godziną. Przekazał mi informację, że udało mu się odszukać twojego Jordana Kyle'a w jednym z największych hoteli-kasyn w Vegas. Kyle nie pojechał do żadnego instytutu badawczego na pustyni w Newadzie, prawda, Alysso? Niedzielną noc spędził w kasynie, a potem spał do późna. Co więcej, wcale nie wyglądało na to, by szykował się do wyjazdu czy powrotu do normalnej pracy. W każdym razie nie takiej pracy, o jakiej nam tu opowiadał. Kyle jest zwykłym hazardzistą, którego poderwałaś w czasie ostatniego wyjazdu do Vegas, czyż nie, Alysso?

- Chyba zwariowałeś! - zasyczała Alyssa.

- Ile weekendów tam spędziłaś w ciągu ostatnich miesięcy? Ile pieniędzy przegrałaś? Nikt na dłuższą metę nie wygrywa. Co się z tobą dzieje, Alysso, czy nie potrafisz przestać? Słyszałem, że często tak bywa, bo to po prostu jest nałóg.

- Nie masz zielonego pojęcia, o czym mówisz!

- Czyżby? Myślę, że David McGregor podzieli moje poglądy.

- Rozumiem - szepnęła zbielałymi wargami. Teraz już wiedziała, do czego Hugh zmierza.

- Jestem gotów zatrzymać tę informację dla siebie, ale pod pewnym warunkiem -oświadczył bez ogródek.

- Jakim? — zapytała Alyssa.

- Oświadczysz McGregorowi, że nie chcesz ubiegać się o kierownicze stanowisko i awans. - Hugh wstał gwałtownie i ze złośliwym uśmiechem skierował się ku drzwiom. - Wiem, wiem. To szantaż. Wpadnę do ciebie do domu po odpowiedź. Tym razem moja żona będzie istotnie miała powód, by sądzić, że jestem z tobą, no nie?

Oniemiała z przerażenia Alyssa patrzyła, jak Hugh wychodzi z pokoju.

Tego dnia wróciła do domu nieco wcześniej niż zwykle. Otworzyła drzwi wejściowe i położyła torebkę na najbliższym krześle. Potem nalała sobie mocnego drinka. Jeśli kiedykolwiek odczuwała potrzebę wypicia, to właśnie teraz.

Przeszła przez salon i opadła na krzesło przy telefonie. Przez długą chwilę po prostu wpatrywała się w aparat. Czy o tej porze zastanie Jordana? Prawdopodobnie tak. Zapewne przebiera się w swoim pokoju na obiad.

Pociągnęła mały łyk alkoholu. Wcale nie była pewna, czy tak bardzo się przejęła pogróżkami Hugha. W pewnym sensie rozmowa z Davisem przyniosła jej nawet ulgę. Nadszedł nieunikniony koniec. Teraz jest wolna. Wolna!

Całkiem opanowana wykręciła numer. Zadrżała dopiero wtedy, gdy usłyszała głos Jordana.

- Jordan? - wyszeptała.

- Alyssa? Co się stało? Kochanie, co się dzieje? - Niski głos był pełen niepokoju. Alyssa zareagowała bez zastanowienia.

- Hugh Davis złożył mi dziś wizytę - zaczęła spokojnie. - Czy mówiłam ci, że to skurwiel?

- Sam doszedłem do tego wniosku, jak tylko go poznałem - odparł zniecierpliwiony Jordan. - Co się, do diabła, stało?

Alyssa opowiedziała mu, powoli, wyraźnie i dokładnie wszystko, co zdarzyło się w biurze. Przerwał jej, nim doszła do końca opowieści. Nie miała nawet szansy powiedzieć Jordanowi, że nareszcie czuje się wolna, że tak naprawdę wcale jej nie zależy, bo zaczął przekazywać jej instrukcje.

- Jest dopiero pół do piątej! - krzyknął do telefonu. Złapię popołudniowy samolot do Los Angeles. Dojazd do Ventury zajmie mi około półtorej godziny. Jeśli Davis zjawi się u ciebie przede mną, to masz grać na zwłokę, rozumiesz? Niech sobie pogada, aż do mojego przyjazdu. Nie martw się, Alysso. Ten łajdak nie zrobi ci krzywdy.

Obaj mężczyźni zjawili się niemal równocześnie. Hugh Davis zastukał do drzwi Alyssy tuż przed ósmą trzydzieści, w tym samym momencie gdy usłyszała podjeżdżający samochód.

- Alysso, on ci nie pomoże - poinformował ją Hugh, spoglądając przez ramię. - On jest tylko zawodowym hazardzistą.

Poczuła ulgę, kiedy zobaczyła Jordana, który wysiadł z samochodu i zbliżał się ku drzwiom frontowym. Oto człowiek, którego kocha, spieszy jej na ratunek.

- Jordan! - Zbiegła po schodkach i rzuciła mu się w ramiona. Wpadła na niego z impetem, lecz on nawet nie drgnął. Bez słowa objął ją, a jego zmysłowe palce odnalazły na karku miejsce, w którym dotyk działa kojąco. - Och, Jordan! Nie musiałeś przebywać dla mnie całej tej drogi!

Złożył leciutki pocałunek na kasztanowych włosach Alyssy. Wtuliła twarz w jego szerokie ramiona.

- Oczywiście, że musiałem, najdroższa. Przecież należysz do mnie, zapomniałaś? Mam prawo opiekować się tobą.

- No, no. To naprawdę wzruszająca scena. Kto by pomyślał, że Alyssa będzie tak głupia, by zakochać się w kimś takim jak ty, Kyle. Cóż, sądzę, że gusty nie podlegają dyskusji - powiedział Hugh ironicznie.

Jordan powoli wyswobodził się z objęć Alyssy. Przytulił ją do siebie i ruszył w kierunku człowieka stojącego na schodkach. Alyssa czuła, jak rośnie w nim zimna wściekłość. Tyle emocji z jej powodu? Jego uczucia do niej muszą być bardzo silne. Na pewno!

Głos Jordana brzmiał spokojnie. Kryła się w nim jednak groźba dokładnie zaplanowanej zemsty, co czyniło ją bardziej przerażającą.

- Wejdźmy, Davis. Myślę, że możemy dość szybko załatwić tę sprawę.

Alyssa rzuciła Jordanowi pytające spojrzenie. Weszli na schodki, przeszli obok Hugha i wkroczyli do salonu. Twarz Jordana nie zdradzała niczego. Alyssa poczuła niezmierną ulgę, że wściekłość Jordana skierowana jest tym razem na Hugha, a nie na nią. Jej intensywność pozostanie w pamięci Alyssy do końca życia.

Spojrzała na stojącego przed nimi Hugha Davisa i stwierdziła, że on także dostrzegł wściekłość w oczach Jordana. Po raz pierwszy w życiu ujrzała, jak z twarzy Davisa znika wyraz bezczelności i zarozumialstwa. Stając do konfrontacji z Jordanem zrozumiał, że być może podjął się czegoś, czemu nie podoła.

- Nie musisz się w to mieszać, Kyle. To nie dotyczy ciebie. - Hugh próbował przejść do ofensywy. - To sprawa pomiędzy mną a Alyssa.

- Wszystko, co dotyczy Alyssy, dotyczy również mnie, Davis. Wielka szkoda, że nie pojąłeś tego wcześniej.

- Proponuję tylko, że zachowam dla siebie sprawę jej, hmm, nowego problemu. Najwyraźniej Alyssa nie posiada właściwych kwalifikacji do uzyskania awansu. Jeśli wycofa swoją kandydaturę, nie pisnę ani słowa o tym, co wiem. To chyba proste, nie?

- Szantaż zazwyczaj jest prosty - zauważył łagodnym tonem Jordan. Wypuścił Alyssę z objęć i pchnął lekko w kierunku najbliższego krzesła. - Ale jeszcze prostsze jest pozbycie się szantażysty.

Oczy Davisa zwęziły się.

- Zamierzasz mi grozić, Kyle? - spytał napastliwym tonem. -Jeśli to zrobisz, pójdę na policję, a wtedy cała sprawa naprawdę wyjdzie na jaw. Alyssa nie tylko nie będzie miała szansy na awans, ale nawet na utrzymanie dotychczas zajmowanego stanowiska!

- Nie grożę ci - wykrztusił Jordan. Usiadł na wysokim stołku przy barku. Jedną nogę w kowbojskim bucie oparł na dywanie. - Zachowam groźby na później. Najpierw przekonam się, czy potrafisz być rozsądny - dodał.

- Co to ma, do licha, znaczyć? - zażądał wyjaśnienia Davis. Wyglądał na wytrąconego z równowagi. Grożenie Alyssie w biurze to zupełnie coś innego niż stawianie czoła Jordanowi Kyle'owi.

- Więc użyłeś mojej kobiety, by osłonić swoją, tak? - zapytał miękko Jordan. Davis nie odezwał się. Jordan pokiwał głową. -To w pewnym sensie bardzo sprytne. Na ogół aprobuję mężczyzn, którzy chronią swoje kobiety, nawet jeśli robią to w sposób, który mi nie odpowiada.

- Wobec tego, Kyle, jeśli nie zamkniesz się i nie wyniesiesz stąd, doprowadzę do tego, że Alyssa straci pracę! A kim ty, do cholery, jesteś, by się wtrącać? Jesteś nikim. Nędznym hazardzistą!

- To prawda - Jordan uśmiechnął się ponuro. Alyssa drgnęła na krześle. - Nie, kochanie, Davis ma rację. Jestem hazardzistą. Lecz jest coś, czego nasz szlachetny szantażysta nie bierze pod uwagę, jeśli chodzi o ludzi mojej profesji.

- Niby co? - zapytał Davis z przekąsem.

- To, że my bardzo dobrze potrafimy obliczyć ryzyko. Nasze przeżycie zależy od wielu umiejętności, Davis, między innymi od szybkiej oceny przeciwnika. Kiedy cię zobaczyłem w piątek wieczorem, od razu wiedziałem, jakim jesteś sukinsynem. Pewnego dnia twoja żona w końcu to zrozumie. Nim to nastąpi, wystarczy, jeśli ci powiem, że na pewno nie jesteś dżentelmenem.

Davis roześmiał się szyderczo.

- Nie wydaje mi się, aby to było mi potrzebne!

- Może i nie. Ale przyjmując to podstawowe założenie, nasuwa się następny wniosek. Tylko prawdziwy dżentelmen robi wszystko, by osłonić własną kobietę. - Jordan przerwał, by znaczenie tego, co mówi, dotarło do Davisa. - Ponieważ ty nie jesteś dżentelmenem - ciągnął dalej - nie będziesz się wysilał, by osłaniać kobietę, kimkolwiek by ona była, prawda? Zrobisz to tylko wówczas, jeśli w danej sytuacji równocześnie będziesz osłaniał siebie samego.

Alyssa przełknęła ślinę. Zrozumiała, ku czemu zmierza Jordan ze swoimi dziwacznymi uwagami. Sama powinna dostrzec niekonsekwencję w postępowaniu Davisa. Dlaczego w ogóle zaczął wykorzystywać ją, by osłonić inną kobietę? Martwienie się o kogokolwiek nie było w jego stylu. Przecież żona Hugha już przedtem nachodziła jego kochanki i nigdy mu to nie przeszkadzało. Davis nie był dżentelmenem w żadnym sensie tego słowa.

- Nie mam pojęcia, do czego zmierzasz, Kyle - powiedział Hugh z wysiłkiem.

- Czyżby? Sądziłem, że to oczywiste. - Jordan podniósł w górę dłoń i na palcach odliczył kolejne fakty. - Po pierwsze, zgadzamy się ogólnie, że jesteś sukinsynem i nie martwiłbyś się o żadną kobietę; z którą romansujesz. Chyba że...

- Chyba że co? - zapytała Alyssa niecierpliwie.

- Chyba że - ciągnął Jordan zginając drugi palec - ujawnienie, kim jest ta kobieta, mogłoby znacznie zaszkodzić samemu Davisowi.

W tym momencie Alyssa miała wrażenie, że w jej salonie rozpętało się piekło. Jordan nagle ruszył do akcji. Skoczył, chwycił Hugha za kołnierz koszuli i cisnął nim o ścianę.

- Kim jest ta tajemnicza kobieta, że tak boisz się ujawnienia jej nazwiska? - ryknął prosto w twarz przeciwnika. - Co przeczytam w sprawozdaniu otrzymanym od prywatnego detektywa, którego zatrudnia jeszcze dzisiaj? No, Davis, kim ona jest?

Hugh Davis miał na tyle rozumu, by pojąć, że sytuacja obróciła się przeciw niemu.

- To nie twój interes - wycharczał. - Na miłość boską, puść mnie. Nie powiem nic McGregorowi ani o tobie, ani o Alyssie, tylko mnie puść!

- Problem polega na tym, że gdy się ma do czynienia z człowiekiem, który z pewnością nie jest dżentelmenem, nie można mu w żaden sposób ufać.

- Daję słowo! Nie powiem nic McGregorowi!

- Myślę, że jednak wynajmę dziś własnego detektywa. Znam w Los Angeles bardzo dobrego faceta. Od czasu do czasu grywa ze mną w karty. Jemu mogę zaufać.

- Do cholery, dałem słowo, że nie powiem nic o Alyssie. Czego jeszcze chcesz?

- Całej prawdy. - Jordan czekał nieporuszony, przerażający nawet dla Alyssy, której właśnie bronił. - Dowiem się jej i tak, w ten lub inny sposób. Albo dziś od ciebie, albo za dzień lub dwa od mojego detektywa, pójdę z tobą tylko na jeden układ, Davis. Taki, że zaoszczędzisz mi fatygi najmowania detektywa w Los Angeles. Alyssa nie powie nikomu, kim jest ta kobieta. Innymi słowy, godzę się wyłącznie na wymianę informacji, Davis. Wtedy oboje możemy trzymać język za zębami. To, jak sądzę, jest chyba sprawiedliwe.

W końcu Davis im powiedział. Tylko Alyssa w pełni zrozumiała znaczenie wymienionego nazwiska.

- Marilyn Crawford? Masz romans z Marilyn Crawford? - zapytała zdumiona.

Hugh milczał. Udawał, że poprawia koszulę. Jordan puścił go w momencie, gdy wykrztusił z siebie nazwisko kochanki.

- Kim ona jest? - zapytał zaciekawiony Jordan, zbliżając się do Alyssy.

- Jest prezesem konkurencyjnej firmy. Trudno się dziwić, że Hugh bał się ujawnić jej nazwisko. McGregor byłby wściekły, gdyby dowiedział się, że jego pracownik jest związany z tą kobietą. Yeoman Research i Marilyn Crawford to zaprzysiężeni wrogowie. Walczymy o te same kontrakty, stajemy do tych samych przetargów. O ile mi wiadomo, ojciec Marilyn nienawidził McGregora. Gdy zostawił firmę swojej córce, przekazał też jej w spadku tę nienawiść. McGregor nawet by się nie zastanawiał. Jakikolwiek związek Hugha i pani Crawford jest konfliktem interesów. Prawdopodobnie uznałby, że Hugh sprzedaje jej informacje.

- To nieprawda! - ryknął Hugh z zaskakującą furią. - Nie powiedziałem niczego tej dziwce!

Jordan uniósł brwi ze zdumienia.

- Jak mówiłem, nie ma w tobie ani krzty dżentelmena, prawda? Nazywasz swoją kobietę dziwką?

- Między nami wszystko skończone - oświadczył Hugh nerwowo. - Okłamała mnie. Obiecała mi stanowisko, gdybym nie dostał awansu w Yeoman... - przerwał rozumiejąc, że powiedział zbyt wiele. Jordan tylko pokiwał głową.

- To znaczy, że wyciągała od ciebie informacje.

Kiedy już dowiedziała się wszystkiego, rzuciła cię.

- Nie dowiedziała się niczego! - Hugh krzyknął tak ostro, że Alyssa mu uwierzyła. - Nigdy nie powiedziałem jej nic o naszej firmie.

- I dlatego cię rzuciła - odgadła Alyssa.

- To zdarzyło się wczoraj. Oświadczyła mi bardzo wyraźnie, że potrzebowała mnie wyłącznie jako źródła informacji.

- Czemu w ogóle z nią zacząłeś, Hugh? - spytała Alyssa łagodnie. - Wiem, że jest bardzo piękna, ale przecież wiedziałeś, jaka byłaby reakcja McGregora gdyby się o tym dowiedział.

- Zupełnie taka sama jak w stosunku do ciebie gdyby się dowiedział o hazardzie i o tym, kim naprawdę jest Kyle - odparował Hugh.

Alyssa skrzywiła się.

- Jeden zero dla ciebie. Ale ja mogę wyjaśnić dlaczego zaczęłam grać. I nie przegrywam więcej, niż jestem w stanie wygrać - wyjaśniła ostrożnie. Wiedziała, że Hugh nie uwierzy, jeśli powie, że stale wygrywa.

Hugh wzruszył ramionami z udawaną nonszalancją.

- Może zacząłem romans z Marilyn z tych samych powodów. Była podniecająca, trochę niebezpieczna i... myślałem, że jeśli zdobędę dzięki niej jakieś ważne informacje, wykorzystam to, by zrobić wrażenie na McGregorze. Potem ona zaproponowała mi stanowisko, gdybym nie otrzymał awansu w Yeoman Research. Chciałem dostać ten awans, ale dobrze było mieć| świadomość, że w razie czego mam inną posadę. Byłem jej wdzięczny, Wczoraj jednak doszła do wniosku, że jej plany nie powiodą się, i oświadczyła mi, że między nami wszystko skończone. Powiedziała, żebym poszedł do diabła - dodał szorstko.

- I dlatego uzyskanie awansu stało się nagle takie ważne - zakończyła Alyssa. - Więc posiadając informacje uzyskane przypadkowo przez twoją żonę zdecydowałeś się na rozmowę ze mną.

Hugh milczał. Naburmuszony, patrzył z nienawiścią na Jordana, który uśmiechał się ironicznie.

- Nigdy więcej nie przychodź do mojej kobiety, Davis. Jeśli posuniesz się o krok dalej, poza mówieniem jej dzień dobry w pracy, zarżnę cię. I jeśli szepniesz choć słówko o „hobby" Alyssy, będę wiedział, gdzie cię szukać, jasne?

- W porządku, załatwione - warknął Hugh, kierując się ku drzwiom. - Oboje z Alyssą zgodziliśmy się trzymać język za zębami, prawda, moja droga?

Odpowiedź Alyssy tak go zaskoczyła, że zamarł z ręką na klamce.

- Nie musisz się martwić o awans, Hugh. Należy do ciebie.

Jordan odwrócił się gwałtownie i spojrzał na Alyssę. Uśmiechała się do niego pogodnie, całkowicie ignorując zaszokowanego Hugha.

- Zamierzam wycofać swoją kandydaturę na stanowisko kierownika - dodała.

- O czym ty mówisz?

- Akurat ci na to pozwolę!

Alyssa nie była pewna, który z nich odezwał się pierwszy, nie spuszczała jednak wzroku z Jordana.

- Doszłam do wniosku, że wcale nie zależy mi na karierze, o której tak dotąd marzyłam. Ludzie z mojego świata grają zbyt ostro jak na mój gust. Wycofuję się.

- Alysso! - Jordan przyciągnął ją do sobie. - Kochanie, nie możesz tego zrobić. Pomyśl, o czym mówisz!

Uśmiechnęła się znowu i pożegnała Hugha przyjaznym skinieniem głowy.

- Dobranoc, Davis. Dalsza część sprawy dotyczy tylko mnie i Jordana.

Jordan rzucił Davisowi ostre spojrzenie.

- Masz nie pisnąć ani słowa, rozumiesz? Alyssa sama nie wie, co mówi. Do rana z pewnością zmieni zdanie!

Hugh skinął głową, zerknął na Alyssę i wyszedł zamykając za sobą drzwi. Jordan od razu podszedł do Alyssy i chwycił ją mocno za ramię.

- Kochanie, miałaś ciężki dzień. Nie podejmuj nie przemyślanych decyzji. Mówimy o twojej przyszłości.

- Wiem - uśmiechnęła się.

- Nie możesz zrezygnować z kariery zawodowej! Już mi wyjaśniłaś, ile to dla ciebie znaczy.

- Kiedyś znaczyło to bardzo wiele, bo nie widziałam przed sobą innej, ciekawszej przyszłości. Uważałam też, że muszę coś udowodnić kilku ludziom, i których opinie nie mają znaczenia. - Ojciec nie żył a swego byłego męża Alyssa znienawidziła. Miała teraz, własne życie i mężczyznę, którego kochała. Jordan jęknął i przytulił

Jordan jęknął i przytulił Alyssę mocno do siebie.

- Kochanie, wysłuchaj mnie, nim zrobisz głupstwo. Wiem, że mój świat wygląda dla ciebie ponętnie i podniecająco. Ale uwierz mi - na stałe on taki wcale nie jest. Cholera, sam go specjalnie nie lubię! Nie mogę, pozwolić, byś rzucała wszystko po to, by być w nim ze, mną. Jak sądzisz, dlaczego, do diabła, poruszyłem, niebo i ziemię, by przyjechać tu dziś wieczór i wyciągnąć cię z kłopotu, w który sam cię wpakowałem?

Tuląc się do Jordana, Alyssa pokręciła głową przecząco.

- Nie wpakowałeś mnie. Sama się wpakowałam. I to na amen. Stałeś się w istocie czymś w rodzaju niewinnej ofiary.

- Alysso, Alysso - błagał ochrypłym głosem, trzymając ją tak mocno, że ledwo mogła oddychać. - Najdroższa, proszę, nie działaj w pośpiechu. Nie chcę, żebyś czegokolwiek żałowała. Poradzę sobie z Davisem, gdyby chciał cię szantażować.

- Wiem, że sobie poradzisz. Dziś dałeś mu niezłą nauczkę. Skąd ci przyszło do głowy, że on ma coś do ukrycia?

- Nie byłem całkiem pewny, ale warto było zaryzykować. Musiała istnieć jakaś przyczyna, że użył ciebie jako zasłony dymnej. Romans jest tylko romansem. Gdyby chciał, żeby żona nie dowiedziała się o nim, to po co sugerował, że romansuje z koleżanką z pracy? Postawiłem na to, że boi się ujawnienia nazwiska kochanki.

- I wygrałeś. Jak zwykle. Jordan, potrafisz być nieco przerażający. Mój świat nie jest jedynym, w którym ludzie grają ostro, prawda?

- Nigdy się mnie nie obawiaj - jęknął cicho z ustami we włosach Alyssy.

- Postaram się - zgodziła się łagodnie.

- Najdroższa, zastanów się raz jeszcze. Proszę, nie rób nic tak nie przemyślanego jak rzucanie pracy.

- Boisz się, że będziesz musiał mnie utrzymywać? - zaśmiała się przewrotnie.

Za karę potrząsnął nią lekko.

- Bardzo dobrze wiesz, że nie o to chodzi. Jestem gotów utrzymywać cię do końca życia. I chronić cię, i kochać się z tobą!

- To miłe. Nie zapomnij o tym, gdy jutro wieczorem zjawię się w Las Vegas.

Odsunął ją nieco od siebie i uniósł jej głowę, by spojrzała mu w oczy.

- Jutro? Alysso, jeszcze raz mówię, nie rób niczego w pośpiechu. Oboje jesteśmy inteligentni i szybko myślimy. Możemy przecież żyć jak dotychczas.

- Ale ja tego nie chcę, Jordan. - Uwolniła się z jego objęć. - Czy wypijesz kieliszek koniaku przed pójściem do łóżka? - Oczy jej się śmiały.

- Nie.

- Nie chcesz koniaku?

- Nie pójdziemy do łóżka. Dziś w nocy wracam do Las Vegas - odparł ponuro.

- Och, Jordan - westchnęła. Dobrze wiedziała, co czuje, jakby czytała w jego myślach.

- Muszę ci dać czas na przemyślenie wszystkiego - oświadczył, szarpiąc z rozpaczą ciemne włosy. - Wiem, że będąc we dwójkę, potrafimy doprowadzić się do tego, że uwierzymy we wszystko, w co będziemy chcieli uwierzyć.

- W oględny sposób mówisz mi, że potrafisz mnie uwieść tak, bym w twoich ramionach zapomniała o wszystkim? Ze pod twoim wpływem stracę zdolność do logicznego rozumowania? - przekomarzała się z nim czule.

Jordan rzucił Alyssie krótkie spojrzenie.

- To działa w obie strony, wiesz? Czy nie rozumiesz, że dlatego musiałem przyjechać i odnaleźć cię, kiedy w zeszłym tygodniu zostawiłaś wiadomość, że nie przylecisz do Vegas? Nawet nie mogłem skupić się na własnej pracy! Myślałem wyłącznie o tobie.

- Do Vegas jest długa droga - powiedziała Alyssa.

- Nie tak długa jak droga do Ventury - zapewnił ją ponuro. - Myśl o szantażującym cię Davisie tak mnie rozwścieczyła, że sądziłem, iż zwariuję.

- Próbowałam ci powiedzieć, że nie ma potrzeby, byś przyjeżdżał, ale odłożyłeś słuchawkę, nim zdążyłam wykrztusić choć słowo.

- Uwierz mi, że to było konieczne, bez względu na to, co jutro zadecydujesz. - Stał patrząc na nią. Zrozpaczony i bezsilny wyraz jego twarzy sprawiał, że Alyssa miała ochotę go objąć i utulić.

Na razie jednak nic nie mogła zrobić. Za to jej oczy przepełniała miłość, gdy po prostu powiedziała:

- Dobranoc, Jordan. Znajdę cię w kasynie. Sądzę, że przyjadę między siódmą a ósmą. Jordan zacisnął usta, czując, Zrobił krok do przodu, objął Alyssę i mocno pocałował. Potem wyszedł.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Następnego wieczoru Alyssa wkroczyła do kasyna ubrana w czarną suknię ze srebrnymi wypustkami, tę samą, którą miała na sobie, gdy poznała Jordana. Była w każdym calu tajemniczą światową damą uprawiającą hazard, uosobieniem kobiecego uroku i wdzięku.

W głębi szarozielonych oczu kryła się zachęta, tęsknota i obietnica, która przyciągała wzrok wielu mężczyzn. Wszyscy jednak wiedzieli już po pierwszym spojrzeniu, że ta obietnica nie jest przeznaczona dla nich. Kilku z ciekawością obróciło głowy, by zobaczyć tego, do którego była ona skierowana.

Alyssa nie zdawała sobie sprawy z wrażenia, jakie sprawiała. W tłumie elegancko ubranych graczy wypatrywała jednej tylko twarzy. Dziś nie działały na nią czar i luksus otoczenia. Nic dziś nie miało znaczenia, poza znalezieniem mężczyzny, którego szukała. Przechodząc przez kasyno myślała, że nigdy w życiu nie czuła się tak wolna.

Świat kasyn był przez pewien czas celem ucieczki przed szarą rzeczywistością. Dziś jednak wkraczała do niego z poczuciem, że już go nie potrzebuje. Dziś wchodziła tu, by uwolnić nie tylko siebie, ale także człowieka, którego kocha.

O tym jednym problemie przypomniała sobie przepychając się przez tłum w kierunku stołów do Black Jacka. Czy Jordan naprawdę ją kocha? Postawiła wszystko na to, że tak. Stawka nigdy nie była aż tak wysoka.

Znalazła Jordana przy stole do Black Jacka. Długą chwilę stała cicho i przyglądała się jego grze. Był ubrany w czarno-biały wieczorowy strój. Stała nieruchomo, nieco z daleka i patrzyła na płynne, pewne ruchy jego palców, gdy kładł żetony i sprawdzał karty. Magiczne dłonie...

Nie odwrócił się aż do końca gry. Potem z uśmiechem przyjął niewielką wygraną, wstał i ruszył ku Alyssie, jakby przez cały czas miał świadomość jej obecności. Zatrzymał się krok przed nią i obrzucił ją długim spojrzeniem, od czarnych skórzanych sandałów, po koronę kasztanowych włosów. Alyssa zrozumiała, że Jordan potrafi niemal czytać w jej myślach. Ona też niemal potrafiła odczytać jego myśli. Niemal, ale nie w pełni. Dlatego następny krok był taki ryzykowny.

- Czy mogę postawić panu drinka? - wyszeptała. Wiedziała, że jej wygląd nie zdradza mocnego bicia serca i pulsowania w skroniach.

Jordan roześmiał się. Pamiętał, że w taki sposób zaczepił Alyssę tamtej nocy.

- Wszystko w porządku - dodała Alyssa. W jej oczach zamigotało rozbawienie. - Nie pracuję dla kasyna.

- Nie? - zapytał, podchodząc bliżej. Dźwięk jego głębokiego głosu sprawiał, że ogarniało ją drżenie.

- Nie - zapewniła z uśmiechem. - Wypicie ze mną drinka jest zupełnie bezpieczne.

- Tego nie jestem pewien - oświadczył. Pozwolił, by Alyssa wzięła go pod rękę i poprowadziła do najbliższego barku. - Według mnie wyglądasz dziś bardzo niebezpiecznie.

- Ale nie pracuję dla kasyna. Jeśli o to chodzi, nie pracuję dla nikogo. - Alyssa poczuła, jak Jordan sztywnieje. - To jedna z rzeczy, o której chciałam z tobą porozmawiać - ciągnęła odważnie. - Dziś zrezygnowałam z pracy.

Posadził ją delikatnie na czarnej skórzanej kanapce i zajął miejsce obok niej. Na jego twarzy malowało się napięcie.

- Nie martw się. Będę się tobą opiekował. Zawsze.

Uśmiechnęła się z czułością.

- Dziękuję ci bardzo. Mam jednak inne plany.

Dotknął jej nadgarstka. Drgnęła, czując znany już dreszcz.

- A co dokładnie masz na myśli? - wyszeptał. Patrzył na nią tak, jakby nie wierzył, że jest tu naprawdę. Czyżby sądził, że rzeczywiście wybierze karierę zawodową zamiast niego?

- Myślałam o zupełnie nowym zajęciu dla nas obojga, Jordan. O pracy godnej szacunku. Mam wrażenie, że chciałbyś być szanowanym przez otoczenie fachowcem. - Alyssa wstrzymała oddech. Czy Jordan zgodzi się na jej propozycję?

Palce na jej dłoni przestały się poruszać.

- Co proponujesz?

- Firmę konsultingową o nazwie Chandler-Kyle lub jeśli wolisz Kyle-Chandler. Firmę, która będzie zajmowała się konsultingiem z zakresu statystyki i teorią prawdopodobieństwa w biznesie. Taką, która nie będzie włączała się w kontrakty rządowe, więc niezbyt chlubna przeszłość jej pracowników będzie bez znaczenia. Trzeba tylko trochę zainwestować w sprzęt, kupić komputery. No i będziesz musiał się nieco dokształcić pod pewnymi względami, ale ogólnie sądzę, że razem posiadamy ogromny potencjał.

- A jak nie wyjdzie?

- Wtedy zawsze możemy wrócić do zarabiania pieniędzy, wykorzystując nasze umiejętności, prawda? - szepnęła, wskazując dłonią zatłoczone kasyno. - Jeśli o tym mowa, to możemy wykorzystać nasz talent do zebrania kapitału potrzebnego do założenia firmy- To może też być zabawna forma spędzania wakacji

- Innymi słowy proponujesz, żebyśmy z obu światów wzięli to, co najlepsze.

- Na naszych zasadach. Możemy to zrobić, jeśli nie będziemy pracować dla ludzi, którzy nie lubią hazardu.

Palce Jordana znów zaczęły się poruszać, kreśląc dyskretne wzory na delikatnej skórze dłoni Alyssy. Nie spuszczał wzroku z jej twarzy.

- Sądzisz, że potrafiłbym dać sobie radę w firmie konsultingowej?

Więc o to chodziło. Oficjalnie Jordan nie miał wystarczającego wykształcenia, a to odbierało mu wiarę we własne możliwości. Alyssa ją miała.

- Jordan - powiedziała - znałam w swoim życiu wystarczająco wielu matematyków, by umieć rozpoznać prawdziwe zdolności. Ty je posiadasz, wierz mi. Nie masz dyplomu, ale zdobyłeś ogromną wiedzę. Oboje razem posiadamy wystarczające kwalifikacje.

Jordan wciągnął głęboko powietrze.

- Kwalifikacje, które są szanowane.

- Tak! - Do licha, o co mu chodzi? W tej chwili Alyssa nie potrafiła odczytać myśli Jordana. Jakby straciła z nim kontakt. Ale jego oczy lśniły ciepłym blaskiem.

- I od czasu do czasu oboje będziemy mogli wpadać do kasyna? - zapytał zamyślony.

- Jeśli będziesz miał na to ochotę - powiedziała ostrożnie.

Wtedy Jordan uśmiechnął się promiennym, chwytającym za serce uśmiechem, który zmiótł wszelkie obawy Alyssy.

- Oj, chyba to polubię. Mój obecny świat stanie się o wiele zabawniejszy, jeśli nie będę w nim zamknięty. Ubiłaś interes, Alysso Chandler. Rzucimy monetę o to, czy nasza firma będzie się nazywać Chandler-Kyle, czy odwrotnie.

- Jeśli nie masz nic przeciw temu, ja rzucę tę monetę; - wymruczała.

Odrzucił głowę w tył i roześmiał się tak głośno, że kilka osób zerknęło na niego z zainteresowaniem.

- Kochanie, czy mi ufasz? - zapytał.

- Całym sercem - odpowiedziała natychmiast.

- Och, Alysso! - Przyciągnął ją mocno ku sobie i pocałował. Pocałunek przeniósł Alyssę w zmysłowy świat pełen miłości i oddania. - Alysso - wyszeptał drżącym głosem, odrywając niechętnie usta od jej warg. - Alysso, moja najsłodsza hazardzistko. Przysięgam, że nie zawiodę cię nigdy. Oddam ci wszystko, co posiadam.

Przełknęła ślinę i podjęła ostatnie ryzyko.

- Także twoją miłość, Jordan? Czy możesz mi dać odrobinę miłości?

Zadrżał, a w jego oczach pojawił się ból.

- Mój Boże! Czy naprawdę nie wiesz, że miałaś ją od samego początku?

- Jordan - westchnęła, kładąc głowę na jego ramieniu. - Och, Jordan, naprawdę? Tak bardzo cię kocham, wiesz...

- Zacząłem mieć tę nadzieję, kiedy wczoraj wieczorem oświadczyłaś, że rzucisz pracę, ale bałem się że to może nie być prawda - wyznał drżącym głosem.

- Myślałam, że nigdy nie boisz się liczyć - zażartowała z niego. - W końcu potrafisz naprawdę nieźle to robić!

- Niestety, są sprawy, które wiążą się z tym prawdziwym ryzykiem. Są faktycznym hazardem i przez to są nieco przerażające. Alysso, jeśli naprawdę mnie kochasz...

- Wiesz, że tak. - Uniosła płomienny wzrok i spojrzała mu prosto w oczy. Mogłaby przysiąc, że zwilżył wargi końcem języka, jakby był bardzo zdenerwowany.

- W takim razie, skoro proponujesz zrobienie ze mnie człowieka uczciwego, ją w zamian proponuję ci to samo.

- Że zrobisz ze mnie uczciwą kobietę?

- Czy wyjdziesz za mnie, Alysso?

Serce podeszło jej do gardła.

- Ty... zawsze mówiłeś, że nie jesteś dobrym materiałem na męża.

- Teraz jestem - odparł bez wahania, nawet trochę arogancko, jakby stał się bardzo pewny siebie. - Wyjdź za mnie, Alysso, a mogę się założyć, że będę najlepszym na świecie mężem.

- Więc ubiłeś interes - wyszeptała.

Jordan nie chciał nawet słyszeć o tym, by ich ślub mógł się odbyć w Las Vegas. Odmówił bezwzględnie, mimo że Alyssa powiedziała, że jeśli się tu pobiorą, będą mogli spędzić noc poślubną w burdelowym pokoju. Oświadczył, że skoro mają stać się porządnymi ludźmi, należy właściwie rozpocząć nowe życie. Będzie cichy ślub w prawdziwym kościele. Pobrali się w niewielkim miasteczku w Oregonie, tam gdzie Jordan miał dom na wybrzeżu.

- Ładny samochód - zauważyła Alyssa, gdy wracali po ceremonii.

Jordan skrzywił się, wyprowadzając srebrne porsche na podjazd.

- Zapomniałem, że powiedziałaś mi pierwszej nocy, iż zamierzasz przeznaczyć swoją wygraną na zakup czerwonego porsche. Nie martw się, kochanie. Kupię ci taki samochód.

Zachichotała.

- Nie sądzę, byśmy potrzebowali dwóch samochodów tej marki. Po prostu będę jeździła twoim, chyba że - dodała przewrotnie - boisz się pozwolić żonie usiąść za kierownicą.

- Zaryzykuję - odparł śmiejąc się. - W końcu, nawet jeśli rozbijesz samochód, kilka wypadów do Reno albo Las Vegas wystarczy na zakup nowego.

- Jaki wyrozumiały mąż - oświadczyła z uśmiechem.

Jordan wyciągnął rękę i ścisnął mocno dłoń Alyssy. Potem znów położył ręce na kierownicy.

- Moja żona. Moja żona - powtarzał, jakby nie mógł uwierzyć, że ich ślub stał się faktem.

Zaparkował porsche na podjeździe. Dom stał na szczycie skalistego wzgórza nad wybrzeżem. Jordan wziął Alyssę za rękę i razem wspięli się po kamiennej ścieżce. Nim weszli do wnętrza nowoczesnego domu, ze ścianami wyłożonymi cedrem, ogromnym kamiennym kominkiem i drewnianą podłogą, Jordan nagle chwycił Alyssę na ręce.

- Co, u licha? - wykrzyknęła śmiejąc się, gdy przenosił ją przez próg.

- Żonę należy przenieść przez próg, bo inaczej będzie się miało pecha - wyjaśnił i kopniakiem zamknął drzwi.

- Ciągle ci powtarzam, że dla matematyka nie istnieje pojęcie szczęścia i pecha.

- A ja, że zawsze będzie we mnie coś z hazardzisty.

- Uśmiechnął się i przeniósł Alyssę przez salon, a potem w górę po krętych schodach do sypialni.

Objęła go ramionami za szyję i spojrzała w oczy. Na chwilę z jej twarzy zniknął uśmiech.

- Nie myślisz chyba, że małżeństwo ze mną jest... ryzykiem, prawda? Że podejmujesz ryzyko?

Jordan zatrzymał się na szczycie schodów i spojrzał jej w oczy.

- Alysso, małżeństwo z tobą jest najmądrzejszą, najbardziej rozsądną rzeczą, jaką zrobiłem w życiu. Kocham cię.

Dotknęła ustami ramienia Jordana.

- Ja też ciebie kocham.

Nim doniósł ją do dużej sypialni i położył na puszystej kapie przykrywającej łóżko, oboje drżeli z namiętności. Zawsze między nimi tak będzie. Alyssa była tego pewna. Namiętność, miłość i zaufanie. Mając te trzy rzeczy, pokonają wszystkie trudności.

Jordan powoli położył się obok Alyssy i zaczął rozpinać guziczki ślubnego żakietu. Rozbierał Alyssę, a ona mocowała się z ubraniem Jordana. Zaskoczona stwierdziła, że drżą jej ręce. Jemu również. Uśmiechnęła się na ten widok.

- Takie wspaniałe ręce - wyszeptała rozmarzona, gdy zdejmował z niej kostium, a potem sam się; rozebrał.

- Moje ręce? - Zdjął buty i znów położył się obok Alyssy nagi i podniecony. - Lubisz moje ręce? - Dotknął szyi Alyssy opuszkami palców.

- Kocham twoje ręce. - Schwytała pieszczące ją palce, przyciągnęła do ust i pocałowała z czułością. Jęknął pod wpływem delikatnej pieszczoty i pochylił się nad Alyssą.

Z miłością dotknęła piersi Jordana. Zanurzyła palce w szorstkie, kręcone włosy, a potem przesunęła dłonie niżej. Wpiła paznokcie w pośladki Jordana. Jęknął z rozkoszy.

- Masz sposoby, by męczyć mnie i podniecać tak, że. prawie wariuję.

- Prawie? - zażartowała. - Och, Jordan! - jęknęła. Sama wariowała pod wpływem jego magicznego dotyku. Przywarła do niego i uniosła w górę biodra.

Jordan patrzył w zachwycie na swoją świeżo poślubioną żonę. Była cudowna. Była wszystkim, czego potrzebował. Będzie się nią opiekował. Nigdy nie będzie żałowała, że wyszła za niego. Jest taka piękna, słodka, kochająca. Jak mógł żyć do tej pory bez tej miłości?

- Jesteś taka piękna w moich ramionach - powiedział całując Alyssę. - Ciepła i podniecająca. Czuję się bardzo szczęśliwy.

- Ty wzbudzasz we mnie dokładnie takie same uczucia. Nic dziwnego, że nie możemy się sobie oprzeć! - Pogładziła dłonią ramię Jordana i pociągnęła go ku sobie. -Kochaj się ze mną, najdroższy. Tak bardzo cię potrzebuję.

Dotknął ustami szyi Alyssy wdychając jej zapach. Zmysły domagały się, by posiadł ją natychmiast, ale przedłużał jeszcze tę ostatnią chwilę, kiedy przyzywała go do siebie. Uwielbiał, gdy zachowywała się w ten sposób.

- Chodź do mnie, najdroższy - wyszeptała przepełniona namiętnością. Tym razem również wygrała. Jordan przyciągnął ją ku sobie z siłą i pożądaniem i posiadł ją w zapamiętaniu.

Alyssa owinęła smukłe nogi wokół jego twardego, muskularnego ciała, i objęła go mocno za szyję. Szeptała imię Jordana raz za razem. Jej ciało płonęło ogniem pożądania i tylko Jordan mógł ów płomień ugasić.

Kiedy już było po wszystkim, gładziła plecy męża długimi, miękkimi ruchami. Ich nogi były splecione, głowy leżały obok siebie na poduszce.

- Kocham cię - szepnął. -Kocham moją żonę. Czy jesteśmy rodziną, skoro jest nas tylko dwoje?

- Chyba tak - wyszeptała cicho. - Czy cieszysz się, że zostałeś głową rodziny?

- Uwielbiam to. Uwielbiam wszystko, co łączy się z tobą. - Opuszkami palców powiódł po ustach Alyssy.

- A poza tym „głowa rodziny" to ktoś, kto budzi szacunek, prawda? - zakpiła cicho.

- To, że mogę powiedzieć, iż jestem żonaty, daje mi dziwne poczucie stabilności. Tak jakby się grało dokładnie wiedząc, jakie karty mają w ręku wszystkie osoby przy stole. Poza tym - ciągnął z iskierką rozbawienia w oczach - to rozwiązuje problem, kto będzie rzucał monetą. Głowa rodziny.

- Jaką monetą?

- Tą, którą mieliśmy rzucać, żeby zadecydować, czy w nazwie naszej nowej firmy na pierwszym miejscu będzie Chandler czy Kyle. Pamiętasz?

- Ach, pamiętam. -Zmarszczyła brwi z udawanym oburzeniem. - Czy dlatego ożeniłeś się ze mną? Żeby nie było problemu z moim nazwiskiem w nazwie firmy?

- No pewnie. Teraz jeśli chcemy mieć podwójną nazwę, to musi ona brzmieć Kyle-Kyle - odpowiedział.

- To nie brzmi tak dobrze jak Chandler-Kyle. - powiedziała Alyssa stanowczo.

- W takim razie po prostu nazwiemy ją Kyle, Consulting. Co ty na to?

- Chyba wyszłam za mąż za despotę? Masz coś przeciw temu, bym używała swojego nazwiska?

- Teraz, kiedy mam ciebie, zamierzam dopilnować byś mi nie uciekła.

- Jordan - szepnęła obejmując palcami jego brodę - nie mam najmniejszej ochoty uciekać.

- Och, Alysso - wykrztusił i znów potrząsnął głową z niedowierzaniem. - Czy zdajesz sobie sprawę, jakie mieliśmy szczęście, że się spotkaliśmy? Czy w ogóle rozumiesz, jakie miałem niewiarygodne szczęście, że wszedłem do kasyna tamtej nocy?

- Powtarzam ci ciągle, że znawcy teorii prawdopodobieństwa nie używają terminu „szczęście"!

- Ile razy mam ci powtarzać, że my, zawodowi hazardziści, zawsze wierzymy w szczęście?

Westchnęła, tłumiąc śmiech.

- Widzę, że wniesiesz całkowicie unikalny aspekt do teorii prawdopodobieństwa.

Jordan uniósł się na łokciu i uśmiechnął do Alyssy.

- Powinniśmy jeszcze otworzyć pasztet i odkorkować butelkę szampana. O ile pamiętam, mieliśmy wrócić ze ślubu i urządzić sobie prawdziwą ucztę.

- Jak mogłam o tym zapomnieć! Ale to nie moja wina, że wylądowaliśmy w łóżku, zamiast raczyć się pasztetem i szampanem - przypomniała mu z udawanym oburzeniem. -A skoro już skorzystałeś z przywileju męża, to czy jesteś gotów coś zjeść?

Zastanawiał się dłuższą chwilę.

- Tak naprawdę, to mimo że zaczynam być głodny, jeszcze bardziej jestem spragniony ciebie.

Alyssa usiadła obok Jordana. Oczy jej się śmiały.

- Dosyć, dosyć, mój panie. Powinniśmy coś zjeść! - Próbowała zsunąć się z łóżka, ale złapał ją mocno za rękę.

- Zaczekaj sekundę. Rzucimy monetą i zobaczymy, co powinniśmy robić - zaproponował z uśmiechem. Cały czas trzymał ją za rękę. Przechylił się przez łóżko, pogrzebał w kieszeni spodni i wyciągnął monetę.

- Jordan, jesteś niemożliwy - zawołał rozbawiona.

- Wybieraj - rozkazał podrzucając monetę w górę ruchem profesjonalisty.

- Jeśli wypadnie reszka, idziemy jeść pasztet i pić szampana - powiedziała stanowczo.

W chwilę potem pieniążek upadł. Zaciekawiona pochyliła się, by zobaczyć, co wypadło.

- Orzeł - oznajmił Jordan triumfalnie, pokazując monetę. -To znaczy, że zostajemy tutaj i pozwolisz mi delektować się sobą. - Przyciągnął Alyssę i mocno objął. Promieniał zadowoleniem i radością.

- Czy ty zawsze wygrywasz? - zdążyła zapytać, nim zamknął jej usta pocałunkiem.

- Zawsze.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
127 James Stephanie Lekkomyślna namiętność
James Stephanie Iluzjonista
James Stephanie Przygoda na Karaibach
James Stephanie Lekkomyślna namiętnośc
James Stephanie Lekkomyslna namietnosc
James Stephanie Lekkomyślna namiętność
James Stephanie Lekkomyślna namiętność
James Stephanie Diabelska cena
127 James Stephanie Lekkomyślna namiętność
James Stephanie Lekkomyślna namiętność
119 James Stephanie Diabelska cena
119 James Stephanie Diabelska cena
164 Stephanie James Cena miłości
164 Stephanie James Cena miłości
164 Stephanie James Cena miłości
Stephanie James Mężczyzna znad jeziora
Wykład VII hazard, realizacja na NAND i NOR
Hazardy sterowania
Ramka(115), MOJE RAMKI GOTOWE ZBIERANA Z INNYCH CHOMICZKOW

więcej podobnych podstron