Bulgarin Faddej PIOTR IWANOWICZ WYŻYGIN tom2 txt 2


Bulgarin Fadej

PIOTR IWANOWICZ

WYZYGIN

Tom

ROZDZIAŁ I.

Pan Morykoński obywatel LitAvy, siedział: w zamyśleniu na sofie, a jego trzy córki na pół głośno rozmawiały z sobą. Godziną wcze­śniej przyjechała ze wsi starsza córka z mę­żem i trojgiem małych dzieci. P. Morykoński

juz był powtórnie żonaty z młodą niewiastą lecz, z nią nie miał żadnego potomstwa; nie było jej na ten raz w domu , albowiem poje­chała z wizytą do jeneralowej wojsk rossyj skićh. Główna kwatera armii rossyjskiej zbie­rającej się nad granicą była w Wilnie; wszyst­kie lepsze domy zajęte były na kwaterunek, i Tęm . .

dla tego nie mając względu na ciasnotę zięć p. Mory końskiego, JW. Dornowski marszałek powiatu, mieścił się w domu swojego teścia. Dwaj synowie p. Morykońskiego i zięc wyszli do miasta; kobiety czekały ich z herbatą.

«Ach siostro, jaka szkoda ze nieprzyje chałaś do nas prędzej dwoma dniami« rzer kła siostra młodsza db pani Dornowskiej: «by­łabyś na balu danym prze& Najjaśniejszego Cesarza Alexandra w Zakrecie dla szlachty i officerów. Wiesz przecie ze Monarcha kupił Zakręt od jenerała Benigsena, nie poznasz j teraz tego miejsca, jak ono w lak krótkim cza_ sie jest upięktiione.; dosyć juz kiedy ci powiem V w

siostro, źe byliśmy nie jak na balu ale zupeł­nie jak'w raju! »

«Zmiłuj się opowiedz mi cokolwiek o

tym balu » rzekła p. Dornowska : «wyobra'zam.

sobie jak tani musiało wszystko być' zachwy­cające !«

«Nie jestem w stanie opisać tobie'te­go wszystkiego co nas tak zachwycało » odezwała się średnia z sióstr: «trzeba bvło

widzieć Cesarza, słyszeć go, ażeby umieć czuć

tę Jego dobroć. On był duszą balu, i ta du

sza rozlewała miłosierdzie i wesołość na to wszystko co ją otaczało. Goście się zebi;alL w parku około godziny ośmej wieczorem ; niebo się pokryło lekkim obłokiem jakby

na umyślnie ażeby nas zasłonić od promieni słońca; damy postrojone w kwiaty i elegan­ckie ubiory siedziały na ławkach ustawionych

i

w kwadrat; na łące były wysfawione drzewa pomarańczowe, które obciążone kwiatem na­pełniały powietrze najprzyjemniejszym za­pachem. IMuzyka gwardyi Cesarskiej grała W rozmaitych miejscach parku, tu i ówdzie migały mundury błyszczące jenerałów i offi cerów; tłumy pstrokatych gości z rozmaitych

stanów przechadzały się waleach;—gdy wtem. zjawił się Najjaśniejszy Pan— zapomniano o wszystkiem... Jego tylko jednego widzieliśmy, w owym obrazie zachwycenia.»

«Ubrany był w mundurze gwardyi Se menowskiego pułku, u którego kołnierz jest granatowy, a który Jemu tak do twarzy» do­dała młodsza siostra.

«Cesarz przeszedł około wszystkich ła­wek gdzie siedziały kobiety i niepozwolił wsta­wać nam z, miejsca wtenczas nawet, kiedy

rozmawiał; ~ później się bawił z wielu męz czyznamia szczególniej z obywatelami których znał. Kiedy juz ohniesiono.na około owoce i lody, przedstawiono Cesarzowi aby rozpo­czął bal na tej łące gdzieśmy siedziały, by wszyscy mogli nacieszyć się Jego obliczem. Dobry Monarcha przystał na to i rozpoczął z gospodynią jenerałową Benigsen; drugiego poloneza przetańczył z zoną Ministra Wojny

Barklaja de Tolli, a później z panną Tyzen liaus; oprowadził'ją na około łąki i wszyscy tańczący udali się za Nim do sali klóra była juz oświeconą. Tam dopiero zaczęły się rozmaite, tańce. Ach! kochana siostro! Cesarz wszy­stkich gości oczarował swoją uprzejmością! Nikt mu nie wyrówna w'tej'sztuce, tak umie do siebie przywiązać jednym wyrazem.

Ojciec przerywając mowę córki rzekł: «dla tego ze Jego każdy wyraz z duszy pochodzi a' Jego dusza jest. anielską! .

«Cesarz opuścił tovvarzystwo podczas kolący i » rzekła dalej siostra: «która była da­ną na odkryteni powietrzu w parku najcu­downiej oświeconym , i na małych stolikach. Po kolacyi jeszcze tańczono, ale goście z wię*

chu i grubości filarów. Architekt przyznał nam sprawiedliwą uwagę, i rzekł iz myśli umocnię wiązanie w górze pod dachem. Na­zajutrz cala galerya się zawaliła z okropnym łoskotem; szczęściem ze to się wówczas sta­ło, kiedy robotnicy oddalili się na óbjad i

^ $

tylko jeden człowiek został przy walony gru­zami. Cózby .fo było gdyby onazawaliła się podówczas • jak w niej był Cesarz z całą swą

świtą! strach nawet pomyśleć o leni! » ()

^ # i

«Opatrzność strzeze dobrych .Monar­chów » rzekła siostra młodsza.'

«Bezwątpienia, "widzimy tego uderza­jący przykład» dodał ojciec. . ■> ■

«Niewiadomo co sie stało z architektem?» zapytała pani Dornowska : «mnie prawdziwie zaljego, albowiem jest bardzo dobrym czło­wiekiem.»

<

— «Nieszczęśliwy! nie znał sefca Alexan

dra» rzekł p. Morykouski: «zląkł się i uciekł. Posłano za nim w pogoń, lecz się utopił

z rozpaczy!»

W tem zięć i dwaj synowie p. Morykońskie­go weszli do pokoju.

(

,)

)

%

kszą chęcią rozmawiali. o Cesarzu aniżeli lańr

czyli, i ze tak powiem, samo wspomnienie Jego osoby, niejako ożywiało bawiących się.»

<•. Ach, jaka szkoda źe nie mogłam być na tym balu! Widziałam wprawdzie Cesarza ale nie dokładnie » rzekła p. Dornowska, «Wystaw sobie moja córko , w jakiem byli­śmy położeniu, kiedyśmy się dowiedzieli ze nasze miasto o mało co nie było świadkiem najokropniejszego wypadku, który na naszą krainę rzuciłby* przeklęctwo całego świata, chociaż ta wina nie pochodziła ze strony na­szej. Czy słyszałaś co cgaleryi? »

«Nie kochany ojcze, mówiono coś o budowach , ale ja nie wiem o żadnych szcze­gółach. »

«• W tem miejscu » rzekł p. Morykoński: «gdzie Najjaśniejszy Pan odkrył bal, zamie­rzono wyb.udować długą otwartą galeryę, uskutecznienie tego było zlecone znanemu architektowi professorowi Szulcowi. Kiedy budowa była blizką skończenia, kilku naszych obywateli w których liczbie i ja byłem, spa­cerując w Zakrecie dostrzegliśmy, ze jej fun­damenta nie są odpowiednie wysokości gma

*

pewniej dla swoich widoków rozgłaszają te wieści. Powtarzam, ze wojna być nie może i najpewniej ze teraz ostateczne są umowy o~ pokój, dla których przyjeżdżał tutaj poseł Francuzki hrabia Narbonne. Gdyby wojna była tak blizką, nie myśląnoby o balach i innych zabawach.»

— «Jakkolwiekbądź,.» rzekł p. Dpmowski: «jednakowoż mamy rozkaz wystawienia pod wód na trakcie do Dryssy i przygotowania prowiantów i furażów.»

— «To nas jeszcze bardziej przekonywa że nie będzie wojny,» odpowiedział p. Mo rykoński, «albowiem w przeciwnym razie był­by rozkaz, wysłania pod wód na trakcie do Niemania, na spotkanie nieprzyjaciela.»

—■ «Zresztą czegóż mamy się tak obawiać tej wojny» rzekł Adolf młodszy syn p. Mo rykońskiego: «zapewnie że z Napoleonem przybędą i piękne wojska.»

— «Ach jakbym sobie życzyła widzieć francuzkich żołnierzy.» zawołała młodsza sio­stra przerywając mowę brata.

— « ja podobnież, i ja!» dodały drugie dwie siostry.

» •

«Co słychać tam nowego w mieście >> za­pytał oj ciec. , • *

«Wiele wieści _» odpowiedział p. Do­rnowski : «lecz nie wiadomo jak je nazwać, dobremi czy. tez dzieeinnetni. Żydzi nie uwa­żając na tó ze granica jest strzezoną przez kozaków, przekradli się potajemnie i przywie­źli wiadomość, ie wojska franćuzkie ze wszech stronprzez Prussy. i Księstwo Warszawskie

A *

dążą ku Niemnowi •, mówią nawet jakoby Ce­sarz Napoleon rozkazem do wojska ogłosił wojnę przeciw Rossyi. »

«Jakie dzieciństwa » rzekł p. Morykoń ski: «wojska . franćuzkie mogą być w poru. szeniu dla tego, ze rośsyjskie stoją nad gra­nicą , lecz bądźcie pewni ze wojna nie nastąpi. My tu jesteśmy w samym środku czynności politycznej, i gdyby się wydarzyło coś bar­dzo ważnego, a szczególniej gdyby wojna by

I

ła ogłoszoną,, to pewnie ze toby się przed nami nie utaiło i wiedzielibyśmy cośkolwiek. Wczoraj jeszcze Najjaśniejszy Pan w Zakrecie podczas balu objawić raczył, iz zącla pokoju

ispodziewa się ze owa burza na horyzoncie politycznym wkrótce ustanie: Żydzi więc naj

>

«Tylko pod tym warunkiem ażeby nasz

Ndobry Cesarz Alexander, nie miał stąd żadnej

.

nieprzyjemności! » rzekła siostra młodsza.

«Beżwątpienia ze tylko pod itym wa­runkiem!» rzekły inne siostry.

«Dzieci, dzieci — same niewiecie óczem

I

mówicie,» rzekł ojciec z uśmiechem. «Gdy­by Francuzi tu przyszli, to nie inaczej jak po przegranej batalii ze strony Rossyan, albo nawet po zupelnem ukończeniu tej nieszczę­śliwej wojny; w takim tedy razie niepodo­bna, ażeby się stało z przyjemnością naszego dobrego Cesarza. Ale najlepiej będzie, kie­dy przestaniecie o tem mowie, bo jak widzę to gotowi jesteście się pokłócic o politykę, a ja tego nie lubię, có będzie to bęazie! po­wiedz mi lepiej kochany zięciu, jakim spo­sobem mogłeś się pomieścic tu u mnie w ta­kiej ciasnocie? zaledwie mamy kilka pokojów w całym domu.»

— «Ja z zoną i dziećmi zajęliśmy tylny pokój z przepierzeniem, a ludzie nasi będą wspólnie; lecz mamy kłopot gdyz niewierny gdzie ulokować tę pannę którą przywieźliśmy

* • ^ z sobą.» ”

*

«Jaką pannę?» zapytał p. Mo ryk emski, «alboz ta dziewczyna którą widziałem zdale ka na ganku, nie jest guwernantką twoich dzieci?»

«Nie .ojefce,» rzekła pani Dornowska: «jest to Rossyanka, rodzice jej muszą być w Wilnie, albowiem jej ojciec służy wkom missji prowiantskiej j" ona zaś nie wiem z jakie go powodu bawiła się; za Moskwą .i później przyjechała do Litwy z przyjacielem swojego ojca, który podobnież jest kommissionereiii. Szanowny to staruszek* mąz mój.zna się z nim oddawna; będąc u nas w domu, zostawił ją

„ #

dla tego, iz musiał spiesznie wyjechać w in­teresie rządowym. Daliśmy mu słówo ze odeszlemy ją do Wilna i właśnie teraz wzię­liśmy z sobą; bawiła wprawdzie u nas przez dwa tygodnie, lecz przyznam się ze mi z tru­dnością przyjdzie z nią. się rozłączyć! albo­wiem tak jest milą, tak dobrą, tak' czułą, tak skromną; jednem słowem jest to anioł!»

«Zapomniałaśzono,» dodał p. Dornow­ski z uśmiechem, «zejeszcze ona jest piękuą, ale co sie zowie, i to w calem znaczenia .te

»

go wyrazu!»

t

%

V * •

¿ f

— «Bardzo ciekawam widzieć rossyjską piękność, a dp tego z takimi przymiotami?» rzekła młodsza siostra: «sądziłam źe między rossyankami nie masz zupełnie takich jak opi­sujesz tę dziewczynę.»

— «Mylisz się Tercsso,« rzekł ojciec ^«za­ledwie w życiu widziałaś dwie lub trzy ko biety rossyanki, to nie możesz jeszcze o nich sądzić.»

' — «Jednakże rossyjscy officerowie mówią nam i zapewniają ze rossyanki nie mogą się porównać z nami...» dodała Teressa.

■— «Wojskowi wszystkim na świecie kobie­tom mówią podobnież!» rzekł ojciec z uśmie­chem.

A

— «Dla czegóz tak wielu Rossyan zeni się z Polkami, a Polaków tak mało z Rossyanka­mi?» zapytała tonem tryumfującym druga siostra Ludwika.

— «Zaraz ciebie wtem objaśnię, kochana córko: męzczyzni w ogólności powodowani jakimś szczególniejszem uczuciem, bardziej są przywiązani do cudzoziemek; nadto odda

s

lenie się od kraju, nieustanne obcowanie wojskowych z mieszkańcami tej prowincyi

gdzie kwaterują, to wszystko łatwo bardzo

• | (

pląta w sidła miłosne. Co zaś do urzędników cywilnych małego znaczenia, to ci przesie­dlając się na prowincyę, przechodzą z mniej­szego towarzystwa w którem się znajdowali

T t .

będąc w swych stronach do wyższego; nastę* pnie więc ich to wszystko zachwyca, czego dotąd nie widzieli. A do tego trzeba zwrócić uwagę i na to, ze wprowincyach przyłączo­nych, mało uważają jakiego urodzenia je&t kawaler a bardziej zwracają uwagę na jego osobiste znaczenie, które my za nadto po­większamy. Przeciwnie zaś, Polak kiedy przy

jedzie do Rossyi to nie ma .żadnego znacze­nia, wszędzie przyjmują go jako supplikanta albo tez niby.z łaski, i dla tego właśnie tru­dniej jest Polakowi ozenie się z Rossyanką do­brego urodzenia, aniżeli przybyłemu Rossya ninowi z Polką., Nie bez tego, każde prawi­dło ma swoje wyjątki , nie myślcie zatem mo­je dzieci, ażebym moją bezstronnością ujmo­wał czego naszym współziomkom. Prawda że oświata w Rossyi znacznie się posunęła, a osobliwie wczasach ostatnich, jednakowoż ta spójność towarzystw jest zachowaną tylko

w klasach wyższych, kiedy u nas przeciwnie, jest rozlaną w klasie średniej, dla tego tez u nas więcej swobody w obejściu się, a na­stępnie więcej uprzejmości i przyjemności w towarzystwach. Otóż to właśnie dla czego Polki mają pierwszeństwo.»

«

— «A więc mają pierwszeństwo!» zawoła­ła Teressa z złośliwym uśmiechem. .

«Mają pierwszeństwo mają!« rzekł oj­ciec*, «jednakowoż i między Piossyankami znaj­dują się takie któreby , z wami mogły pójść w zawody o pierwszeiistwo! »

— «Siostro,» rzekła Ludwika, «pozwól poprosić na herbatę twoję rossyjską przyja­ciółkę, zobaczymy ten cud!»

« owszem, nawet chciałam ją wpro­wadzić.»

Ludwika wybiegła z pokoju, aż wtem za­jechała pod ganek kareta i po chwili weszła p. Morykońska.

— «Wystawcie sobie jak się omyliłam,»

rzekła p. Morykońska: «wybrałam srę z wi­zytą a jenerałowa dzisiaj rano wyjechała do Rossyi! Ja do drugiej, i ta podobnież wyje' chała! Nakoniec ledwie mi się udało znaleść

Tom II.

pułkownikowę huzarów. Było u niej mnó­stwo officerów, i na umyślnie zatrzymałam cokolwiek dłużej, by się dowiedzieć ja­kich nowinek, lecz jak na złość nie słysza­łam ani jednego słówka o polityce. Nikt nie wie czy Najjśniejszy Pan długo u nas zaba­wi, czy tez wojska wystąpią na nowe. kwa­tery; a o wojnie ani słychać.»

— «Jenerałowe wyjeżdżają cichaczem!» rzekł pan Dornowski: «kto wie czy zydow

#

skie wieści się niesprawdzą.»

«Jakie wieści? » zapytała p. Mory końska.

—r «Ze Francuzi zblizają się ku granicy i źe wojna juz jest ogłoszoną,» odpowiedział Dornowski. ' •

Pani Morykońska zaczęła się śmiać. «Prze­stałbyś pan marzyć o wojnie! jeżeliby coś było. nawet podobnego, to ja pierwsza wie­działabym, gdyż adjutant który stoi u nas na kwaterze mnieby o term powiedział. Bądź pan pewnym ze wojny nie będzie, i że gwar dya będzie stać u nas przez całą zimę; mó­wią nawet ze dwór cały przybędzie d.o Wil­na i ze w czasie zimy tu będzie kongres....

Ach jak będzie wesoło, ile to będzie balów!»

Synowie p. Morykońskiego spojrzeli na siebie z pewnym wyrazem, a młoda ich ma­cocha poszła do drugiego pokoju, nócąc so­bie francuzką piosneczkę.

W tern drzwi się otworzyły z pobocznego pokoju i weszła Ludwika trzymając za rękę pannę o której wspomniała pani Dornowska. Wszyscy uwagę swoją zwrócili na nieznajomę, która się rumieniąc nre miała odwagi okiem śmiałem spoglądać na obce dla niej towarzy­stwo'. Pani Dornowska nasamprzód przedsta­wiła ją swojemu ojcu,, później siostrze młod­szej, a naostatek braciom;, z podziwieniem na nią patrzali, zdaje się iz jej przytomność uczy­niła na' nich jakoweś \vrazenie ; skromność jeszcze bardziej była jej do twarzy i nadawała taki powab, który wzbudzał pewną intereso­wność. Wszyscy obecni jeden przed drugim ubiegali się zasłuzyć na jej uwagę, Teressa i Lud wika starały się rozerwać jej pomięszanie i nie obciążały ją niestosownemi zapytaniami. Tymczasem powróciła do pokoju pani Mory­końska , będąc juz uprzedzoną przez służą­cych o przybyciu rossyanki;— przyjęła ją dosyć oziemble i nie pojmowała czcmby ona

mogła na siebie ściągnąć, taką uwagę. Ńako , nieć służący wniósł herbatę* pan, Morykoński zaś zaczął rozmowę z nieznajomą*

«Córka moja mówiła mi, ze rodzice pani są w Wilnie; wprawdzie stńutnem będzie dla mnie rozstanie się z tak miłym gościem, lecz czuję jakie jest szczęście dla rodziców, przy­cisnąć taką córkę do swego serca, jaką jesteś pani* i dla tego nie chcę jej .rodzicówpozba wić tej przyjemności. Pod jakiem nazwiskiem rozkazcsz szukać ich tu w Wilnie? natych­miast poszlę służącego? » '

— «Pozwól ojcze » rzekł Adolf: «to zle­cenie daleko lepiej uskutecznię.»

Nieznajoma zarumieniła się, później podzię­kowała Adolfowi i rzekła: «nie mam" tutaj rodziców lecz przyjechałam do moich dobro­czyńców, którzy mi zastępowali ich miejsce. Mo im dobroczyńcą i opiekunem jest Romuald Wikicntiewićz Szmignjło, urzędnik w kommis syi prowiantskićj; on powinien tu się znajdo­wać z swoją zoną która była*dla mnie drugą

matką.« .

** ł '

«Jeszcze będąc młodym znałem p. Szmi

* « '

gajtę*, on jest ziomkiem naszYm » rzekł p. Mo

rykoński: «brat'jego ma dobra w jednym ze ^ * mną powiecie.» . .

— '«Za godzinę panir będziesz'wiedziała o ttńeszkaniu p. Szmigajły » rzekł Adolf,, i nie czekając odpowiedzi wziął kapelusz i wyszedł z pokoju.

i %

— «Ja podobnież byłem takim , kiedy po­trzeba .było "uczynic przysługę dla płci pię* knej! » rnekł z uśmiechem p. Morykoński.

Ponieważ rozmawiali z sobą po francuz ku,' pani' Morykońska obracając się do nie­znajomej, rzekła: «pań Szmigajło jest na­szym ziomkiem, a pani czy jesteś rodowitą Rossyanką? albowiem tak masz dobrą pro nuncyacyę francuzką, ze trudno nawet się domyśleć, z jakiego .pochodzisz narodu?«

—«Jestem Rossyanką; imię mam Eliza, . nazwisko Steńska. »

— «Steńska!.... to coś zakrawa na polskie» rzekł p. Morykoński.

— «Jeszcze dzieckiem byłam marł ojciec, a przeto jiic nie wiem o po­chodzeniu inojej familii;...» wymawiając te słowa nie mogła ukryć swego westchnienia,

%

ł

dząc nieustannie ponawiane widoczne urazy, przy całej Naszej ebęci zachowania spokojno ści byliśmy przymuszeni uzbroić się i zebrać Nasze wojska, lecz i wtedy ciesząc się poje­dnaniem zostawaliśmy w granicach Naszego Cesarstwa, nie naruszając pokoju, a tylko bę. dąc przygotowani do bronienia się. Wszystkie te środki łagodności i pokoju nie mogły utrzy­mać żądanej przez Nas spokojności. — Cesarz Francyi najściem swojem na nasze wojska pod Kownem, pierwszy zaczął wojnę*,— a tak, wi­dząc ze się żadnym sposobem nie skłania do pokoju, nic Nam więcej nie pozostaje, jak tylko przywoławszy na pomoc Świadka i Obrońcę prawdy Wszechmocnego. Stworzyciela nieba, postawić Nasze siły przeciw siłom nieprzyja­ciół.—Nie potrzeba mi przypominać wodzom, dowodzcom pułków i Naszemu wojsku o ich obowiązkach i męztwie, od dawna albowiem płynie w nich głośna zwycięztwami krew. Sło­wian. Żołnierze! wy brońcie wiarę, Rossyę i jej swobodę. Ja z wami, w Imię Boga! >*

ALEXANDER.

«Dusza cała Alexandra wylała się w tycli wyrazach prawdy!» rzekł p.Morykońskiocie

\

■ ;; ( ) '

i

iając łzy: «B<śg świadkiem, ze Alexander żą­dał pokoju, i £e On nie`jest przyczyną roz­lewu krwi! ;

V*

Damy się zamyśliły, pani Morykońska wy­szła do drugiego pokoju, a Eliza zniespokoj nością spoglądała na Adolfa.

«Daruj pani, źe się nie śpieszyłem z no­winą która dla niej będzie nieprzyjemną. Pan Szmigajło juz od kilku dni wyjechał stąd w interessie służbowym, małżonka zaś jego tygodniem pierwej wyjechała i niewiadomo

» ^ dokąd. »

#

Eliza zalała się łzami: «Mój Boże, co ze

mftą będzie! » zawołała głosem rozpaczy.

Teressa i Ludwika zaczęły ją cieszyć , pani Domowska zaś rzekła: «podziel nasz los amy

*

postaramy się zastąpić miejsce twoich dobro­czyńców. <—Zdaj się we wszystkiem na wolę

IWa. »

O <

«Ina nas» zawołał Adolf: daję słowo

+

honoru, ze pani w naszych stronach nie do­znasz najmniejszego smutku. O wyjeździe zaś niepodobna jest i myśleć w teraźniejszym cza­sie! wszystko w zamieszaniu v wojska ustępują progi są napełnione zołnierzanii...

%

• w ¥

ROZDZIAŁ U.

#

ł

i * •

Nieszczęśliwe zdarzenie z urzędnikiem rossyj skim. Napoleon na granicach Rossyi. — Spotka­nie się ćlwóch krewnych.— Zdania Jenerałów francuzkiej gwardyi przed wkroczeniem'w grani ce Rossyi.

i

Juz ciemna szata, nocy pierzchała na ża. chód, oddając czysty do koła nieba lazur w panowanie okazującej się na wschodzie w różowym kręgu jutrzence... Jeszcze głębo­ko uśpionej natury szelest nawet liścia nie budził i tylko słyszeć się dawał szmer lekki wiatru muskającego brzegi Niemna, które­go czyste wody zdawały się być podobne do tafli zwierciadła , przykrytej czarną krepą. W tvm dał się słyszeć szelest wioseł*, łódź nie wielka z dwoma ludźmi pokazała się na rzece i przybiła do wysokiego brzegu zaro­słego krzakami, wysiadł z niej mężczyzna wzro­stu, słusznego w czarnym płaszczu z kołnie­rzem zielonym i w zielonej czapce. Świsnął trzy kroc i gdy z pilną uwagą zaczął się przy­słuchiwać, podobnaz, odpowiedź dała się sły

» *

i

* i

szpc na wzgórku piaszczystym, na którym stał

wielki krzyż drewniany, wędrownik tam zmie­rzył swoje kroki.— Pod wzgórkiem na ściesz ce czekał na niego człowiek wczaniarce z gru­bego szarego sukna i z czarnemi taśmami; koń jego stał przywiązany do drzewa. Ofca dwaj nocni wędrownicy powitawszy się z sobą, usiedli na wielkim kamieniu.

«Pański akuratność powinna służyć nam wszystkim za przykład,» rzekł po polsku człowiek ten co był w czamarce. «Pan sta­rasz się nie dla siebie,, jednak zwiększą da­leko gorliwością aniżeli inni dla własnej ko

f • * > rzysci.»

«Gdybym szukał własnego zysku, to

jeszcze kto wie czy dokładałbym tyle starań» odpowiedział człowiek w płaszczu szarym i zielonej furażerce. «Lecz przysiągłem Cesa­rzowi Rossyi, że będę dbał o Jego dobro, a przeto powinienem postępować stosownie do wyrzeczonej przezemnie przysięgi. Wieleż' macie wołów do sprzedania?»

«Blisko dwustu, są w tym lasku co wi

dać jak przez mgłę; jeżeli się panu bydło podoba i pan zgodzisz się takowe nabyć za Tom II.

tę cenę o której jesteś uwiadomiony przez żyda, to natychmiast woły przeprowadzimy, na stronę rossyjśką.«

«Zdaje mi się ze cokolwiek za drogo...» «Nie mogę nic ustąpić, gdyż tylko je­stem ekonomem i powinienem wypełniać co jni polecono. Pan mój naznaczywszy osta

Warszawy

WPa

go a ja jestem sługą Cesarza Rossyi, i ró­wnież nie mam prawa rozrzucać jego pie­niędzmi!»

O —

«Mówmy otwarcie: gdybyśmy się nie spodziewali od was zarobku, to moglibyśmy przedać u siebie bez wszelkich ambarasów. Mamy. podobnież mnóstwo wojska: Westfal czyków, Saśów, Bawarczyków i Bóg wie jakie narody, którzy mają tak doskonały apetyt, że ■wkrótce ani my, ani oni nie będziemy mieli.

w

f

co lesc.»

« Al e u was przyjmują produkta w miej­sce podalkow za rewersami, albo jak wy na­zywacie bonami, a my kupujemi za gotowe pieniądze.» '

«To właśnie i przymusza nas wam prze* dawać, pomimo ze z laski naszych strażników grozi niebezpieczeństwo utraty wszystkiego. Oprócz podatków i tak nazywających się ofiar dobrowolnych które u nas pobierają, dosta wai furażu i prowiantu, a najbardziej furman­ki, zupełnie nas zniszczymy. Jak gdyby Ce­sarz Napoleon nie mógł znaleść dogodniej­szego miejsca dla swych żołnierzy, ze tak ich wszystkich spędza do tej Polski. Jedno tyl­ko zbawienie zaciągnąć, się do wojska i zyc kosztem drugich! Gdybym był młodszy, to wsiadłbym na koń i błądziłbym po Hiszpanii i Włoszech. — Tu tylko spustoszenie i nic wię­cej! Ja także miałem kawałek ziemi który za rządu pruskiego karmił i poił mnie i moje dzieci, a teraz rzuciłem rodzinny kątek i po­szedłem na cudzy chleb. Niepodobna wy­trzymać biedakow'i, wkrótce i bogaci będą takimi jak i my nędzarzami.»

«Tak, nie bardzo los wasz zazdrośny! Prawda ze i u nas dopiero zebrało się woj­sko około Wilna, lecz zaledwie dziesiątą część

a» *

przyjmujemy w podatkach» zresztą wszystko kupujejny za gotowe pieniądze i dobrze pin

t

tylko ze u nas tak wszystko podroza

i przymuszeni jesteśmy szukać za grani ¿ego, co jest potrzebnem. Jakże przecię cliać, czy długo «postoją wasze cudzoziem­skie wojska?»

«A Bóg święty wie!' Duzo wieści, te­raz słyęhac ze Napoleon chce zająć Prusy, drudzy, znów mówią ze jego wojska wspól­nie z rossyjskiemi mają pójść na Turcyę, a inni głoszą iz wkroczą do Indyi tam gdzie rośnie pieprz i cynamon, dla tego ażeby z tam tąd wypędzić Anglików. Niektórzy sądzili ze będzie wojna zRossyą, ale te ^pogłoski juz^ ucichły ; — a do tego na granicy od strony rossyjskiej oprócz oddziału naszych ułanów

którzy są dodani w pomoc strażnikom, nie raasz zupełnie innego wojska, to dowodzi że z tej strony wojny .nieoczekują.» . '<■ __ « u nas oprócz kozaków, żądnego wię­cej wojska nie masz nad granicą, o wojnie ani słychać; jednakowoż najsurowiej zakazano przejeżdżać granicę i wpuszczać ze' strony waszej,— zaledwie uprosiłem u kommen dantao urlop na godzin i to jedynie dla korzyści rządowej Mówią ze przemycania

coraz bardziejsię powiększają, obawiam się przeto, o nasze woły.«

«Nie masz się pan czego obawiać! uła­ni stoją stąd o trży mile, a patrole ich nie są wstanie dojrzeć wszystkiego co się dzieje w takiej przestrzeni,— zresztą to do nas na­leży. Pieniądze odbierzemy na tej stronie.«

ł «Ale zmiłujcie się ukończcie już na przy­szłą noc. Dziś mamy Czerwca a mu­szę być w Wilnie.»

«Teraz trzecia, godzina.po północy, a Jutro o tej porze to jest za godzin, woły będą na tamtej stronie rzeki; my je przepę­dzimy w pław w mgnieniu oka!— Lecz czy nie zechcesz pan ich obejrzeć? siadaj więc na mego konia a ja pójdę piechotą.»

«Nie, pójdźmy lepiej razem piechotą. Ale cóż to znaczy? Jeźdźcy skaczą prosto do nas!»

«Ułani! to zapewne patrol; — prawda że kaczą prosto do nas! Ja się znam z officc rerń, pan więc nie masz>się czego obawiać za­czepki.»

«A czegóż się mam obawiać! u mnie

jest karta drożna.»

« Alez jak gonią z całej siły! Zapewnie ma

ją.n as za dezerterów albo kontrabandzistów.»

W tym dwudziestu polskich ułanów w bia­łych płaszczach i czapkach pokrytych cera­tą, zblizyłó się do tego miejsca gdzie rossyj ski prowiantcki urzędnik rozmawiał z ekono­mem polskiego pana. Officer przywołał icli do siebie i kazał im stanąć pomiędzy końmi. Ekonom się zdziwił gdy. spostrzegł ze to nie są ci ulani którzy siali w okolicach dla utrzy­mania patrolu. Dwaj jeźdźcy w żołnierskich płaszczach i furażerkach, oddalili się nastror nę, i wjechali na piasczysty wzgórek z któ­rego w znacznej przestrzeni widać było Nie­men,—^zsiedli z koni, zaczęli oglądać okolice przez perspektywy i rozmawiali z sobą na pół głośno. Cały. oddział.zachowywał głębokie milczenie. Ekonom kilka razy zabierał się coś powiedzieć, lecz mu rozmaity mi znakami dawano po?.nać ażeby milczał.

»■ Nakoniec, jeden, z jeźdźców przywołał do siebie ofiicera i kazał stawić przed sobą tych dwóch wędrowników, a dowiedziawszy się źe

oni nie mówią po francuzku, 'zaczął ich ba­dać przy pomocy polskiego officera.

Officer tę słowa objawił urzędnikowi.

— «Rozstrzelany!» zawołał urzędnik: «za , co? jakiem prawem?—Któż ma prawo ska • zać na rozstrzelanie' urzędnika rossyjskiego, oprócz jego Monarchy?» •

«Cesarz Napoleon!» rzekł officer.

W tym jeździec który indagował urzędni­ka odsłonił płaszcz, a urzędnik dostrzegłna jego piersiach gwiazdę,, cały swój*wzrok i uwagę tam zwrócił.* Widział przy tem biu­sty i portrety .Napoleona, i znajdował ze ten

t *

jenerał bardzo jest do niego podobny; lecz mu się zdawało iz niepodobna ażeby to był sam Napoleon w żołnierskim płaszczu i fura

Jakim sposobem móffł on tak nie

t l > Om

spodzianie zjawie się nad brzegiem Niemna *

na granicy Rossyi, wtenczas kiedy gazety, głosiły ze Napoleon znajduje się w Toruniu, i wcale nic słychać, nie było o poruszeniach armii francuzkiej? Wyrazy officera polskie­go wprawiły urzędnika w pomieszanie; spo­glądał wzrokiem nieruchomym na tego co.' niu ,tak groził śmiercią, z;diął więc przed nim

z erce.

swoją czapkę, do ziemi.

Ekonom zaś .skłonił się az

P

»

' ( )

! «Co wy jesteście za jedni? » zapytaKof

ficer.

, ^

«Ja jestem ekonomem w pobliskich do­brach i jadą na wieś stąd o pół mili.»

«Aja urzędnikiem prowiantckim w służ­bie rossyjskićj, lecz z urodzenia jestem Polak; chciałem w tych okolicach za pozwoleniem mojej zwierzchności, odwiedzić znajomego pa­stora. Oto właśnie mój pasport!»

Jeden z jeźdźców się uśmiechnął, i nie przy jąwszyod urzędnika papieru, dalej go zapy­tywał.

«Wiele jest Rossyan w Kownie i jego okolicach ? »

«Ze dwustu kozaków, » odpowiedział urzędnik.

,, «Czy daleko armija rossyjska?»

« W okolicach Wilna.»

V *

«Jak ona jest liczną?«

«Tego nić wiem!«

Indagujmy zmarszczył swe czoło i rzekł do. officera: «Powiedz mu, jeżeli on nie będzie

mówił prawdy, to .zostanie natychmiast roz­strzela nyw

W rzeczy.samej był to Napoleon.^ Władz

cą większej części Europy ze wschodem ju

i

trzenki w płaszczu i furażerce polskiego zoł nierza, przybył nad granicę Rossyi, aby do­kładniej poznać położenie miejsca, które jak mu się zdawało iż Jest strzelone przez Ros syan. Jeden tylko jenerał inzenieryi Haxo, był jęgo .towarzyszem; orszak zaś cały skła­dał się ze. dwudziestu polskich ułanów. Na poleoń^przez kilka minut stał milczący, nar koniec \rzekł: «On.jest niewinny! zkąd ma wiedzieć o rozporządzeniach głównej kwate­ry! Panie ofiicerze zapytaj się jak mocny jest jego korpus?» .

— «Okoto piędziesięciu tysięcy!» odpo­wiedział urzędnik. Dodał wprawdzie większą połowę dla tego, ażeby; dać lepsze wyobra' zenie o swoich siłach; albowiem ci korpus zo­stający pod dowództwem jenerała Tuczkowa

J*

składał się tylko z , ludzi uzbrojonych.»

— «To być nie może, korpusy armii rossyj skiej nie są tak liczne!» rzekł Napoleon obra­cając się do jenerała Haxo: «mnie jest wiado­my podział armii rossyjskiej; jednak być rnoze iz korpus stojący nad granicą wzmocniono

«Cesarz Napoleon nikortiu niepozwoli naruszać prawa narodów,» rzekł urzędnik spoglądając na jeźdźca który miał gwiazdę na piersiach s «on jest w zgodzie z naszym Mo­narchą.»

«Wojna z Rossyą jest już ogłoszona i sam Cesarz Napoleon rozkazuje ażebyśWpan mówił wszystko o czem tylko wiesz,» rzekł officer: «Wpan jesteś jeńcem wojennym!»

»

«Wojna już ogłoszona! To jest sam Ce

§arz Napoleon!» rzekł urzędnik w roztargnie­niu. «Proszę oznajmić Jego Cesarskiej Mo­ści, że bynajmniej nie wiem ani o potędze ani też o stanie afmii rossyjskiej *, jestem albo­wiem małym urzędnikiem w randze kapitana, i przygotowywałem zapasy żywności dla je­dnego tylko korpusu który stoi w Nowych Trokach pod dowództwem jenerała Tuczko wa. Zkąd.że mogę wiedzieć o rozporządze­niach głównej kwatery! Unikałem nawet tych miejsc gdzie stoją wojska innych korpusów, dla tego ażebym mógł łatwiej wynaleść za­pasy żywności.»

Polski oificer te wyrazy urzędnika prze­tłumaczył Napoleonowi.

_c*

tropnie, albowiem przeszedłszy Niemen, ,je stęm w Wilnie, a opanowawszy stolicę Li­twy, stanę się władzcą całej prowincyi. Prze^ ciwnicy moi powinniby o tem wiedzieć!»

— «Zapewnie opi zebrali siły swoje wja kiemkolwielk wygodnem miejscuzaNiemnem» odpowiedział jenerał Haxo.

— «Nie! Jeżeli przejście przez Niemen nie będzie bronione, to domyślam się jaki tego jest zamiar» odpowiedział Napoleon: «Będzie to powodem do rozszerzania pogłosek, że ja wtargnąłem w granice bezbronne... że ja je­stem naczelnym wichrzycielem spokojności! Ależ przecię posyłałem Narbonna by się skło­nili na zawarcie pokoju, dla czegóż niebyły przyjęte moje warunki!... ruszajmy więc dalej. Napoleon ścisnął konia ostrogami i pojechał.»

Niedojeżdżając do wsi Poniemonia, Nie­men się wykręca i formuje łuk, którego kąt ostry wciska się w granicę Polski, tu się za­trzymał Napoleon i rzekł: «oto jest miejśce dogodniejsze dla stawienia mostów, wojska albowiem przeszedłszy przez most, mogą skrzydłami opierać się o rżekę i nieszykując Się do frontu będą wstanie dać odpór, wra

mmmmi" " mu nm

dla rozszerzenia fałszywych pogłosek o po­tędze całej armii. Panie officerze! zapytaj tego człowieka gdzie jest najdogodniejsze miejsce dla stawiania mostow?» wymawiając te'słowa wskazał na ekonoma.

«Wyżej stąd około wioski Poniemonia, dawniej był prom,» odpowiedział ekonom: •tam Niemen riie jest szeroki, a brzegi ma płytkie.»

Napoleon wsiadł na konia i kazał ekono­mowi iść za sobą, urzędnika zaś polecił od­prowadzić do głównej kwatery, jeden tedy z ułanów popędził go przed sobą.

Napoleon jechał ponad brzegiem rzeki za ekonomem który wskazyw ał drogę, ułani zaś jechałi za nim w pewnej odległości. _

«Haxo!u rzekł Napoleon wstrzymawszy swego konia naprzeciw wysokiego brzegu ze

strony rossyjskiej: «Cóz to znaczy? Nad gra­nicą nie masz zupełnie Rossyan! Patrzaj, ja­kie wygodne położenie miejsc zostawione bez

żadnych umocnień' i bez woyska! Nie widać nawet ani jednego człowieka! Niepodobna ażeby Rossyanie niemieli bronie przejścia przez Nieajen? To byłoby z ich strony bardzo nieroz

^•*rsssammmr~

zie gdyKy chciano przeszkadzać naszemu przejsciu. Mnie jednak nie chce się wierzyć ażeby na granicy nie było wojska! Najpe wniej źe Rossyanie są ukryci w lasach; trzeba dob rze wyindagować tego urzędnika za po­mocą uprzejmości albo groźby. Tak więc, juz postanowiono, dzisiaj będą tu trzy mosty, a jutro.... my~w Piossyi! Haxo, czy słyszysz? wRossyi!»... Napoleon zwrócił konia i ka zał ekonomowi prowadzić do wsiNagaryszek drogąnujkrótszą; udał, się więc za nim między krzaki i wzgórki piaszczyste.

*

Tymczasem rossyjski urzędnik który tak niespodzianym sposobem dostał się do nie­woli, oddawszy się smutnym marzeniom szedł zamyślony przed ułanem; ułan zaś ubole­wając nfld przykrem położeniem jeńca, wstrzy­mywał swego konia, aby spiesznie idąc a do tego pó piasku niezmordować powierzonego

sobie niewolnika; sprzykrzywszy nakoniec

' • • . * ciągle milczenie, zaczął rozmowę w nastę

pujący sposób.

Zdaje mi się, ze pan mówisz po polsku?

zapwnie długo musiałeś przemieszkiwać w.pro

wincyach Polski?» ■

Tom U. ,

|

#

«Jestem z Litwy rodem» odpowiedział

urzędnik.

«A więc jesteśmy ziomkami, albowiem

ja podobnież jestem Litwin. Pan z których stron?»

«Z okolic Wilna.»

« ja podobnież! pozwól pan zapytać się o jego nazwisku?»

«Szmigajło.» * .

«Pan nazywasz się. Szmigajło! Ja podó bneż noszę nazwisko. Czy nieslyszałeś pan cża sem o dwóch braciach Romualdzie i Fran

%

ciszku Szmigajłach? Ja jestem starszy syn Franciszka, Wincenty.»

— «A więc jesteś moim synowcem,» zawo­łał rossyjski urzędnik: «ja to właśnie jestem

Romuald Szmigajło!»

Polski ułan skoczył z konia i rzucił się u ściskać swoiego stryja: «od samego dzieciństwa nie miałem tego szczęścia widzieć ciebie ko­chany stryju ateraz muszę być twoim stró­żem! Jak okropne przeznaczenie! » Ułan za

W

czął płakać.

«Gdzież zostaje twój młodszy bratLeon?»

zapytał Romuald Wikientiewiez. «Albowiem od

mu

' r»T ^

— * ,

^ n>

•••

—*•

t

¿S* »

" ' ( . .) . ;

r

I

czasu jak przeniosłem się do Petersburga, raz tylko o tobie miałem wiadomość od brata, który mi w swoim liście doniósł:, źe znajdu

^ •

jesz się w Warszawie.» `

. ' — «Brat mój jest wjednym pułku zemną; — byliśmy w Hiszpanii i nakoniec przyszliśmy tu wojować z Rossyanami.»

Romuald Wikientiewicz p~oruszył głową i nic na to nie odpowiedział.— «Czy pan nie

*

słyszałei czego o naszych Rodzicach? albo­wiem dawno juz nie mieliśmy żadnej od nich wiadomości,» rzekł ułan.

—. «W Wilnie mówiono mi ze brat mój, a . pana ojciec, wziął w dzierżawę majątek rzą dowy i osiadłna Żmudzi około pruskiej gra­nicy; ja będąc ciągle zajęty moim obowiązkiem, nie mogłem sam do niego pojechać, lecz posła­łem moją zonę.— Rodzice pana są zdrowi.»

— «Chwała. Bo<ni! Mozę teraz z niemi się

ii

zobaczymy, albowiem powiadają ze gwardya nie pójdzie dalej jak do Wilna, a cała nasza

armia zajmie tylko Litwę.»

— «Gdziez jest wasze wojsko?« zapytały

Romuald Wikientiewicz. .

\

«Ono stoi zaraz za tymi wzgórkami na których rosną krzaczki, a główna, kwatera jest ,w Nogaryszkach o póltory mili otl Ko* wna; przyszliśmy zPruss i dopiero w`Wył kowyszkach dowiedzieliśmy się źe idziemy do Rossyi; do tej zaś pory riikt_nie\yiedział

* N ^

dokąd dążymy i z kim mamy prowadzić wojnę.»

— «Boże wola twoja!” Rzekł smutnie Ro

* i

muald Wikientiewicz. «Wojna znieszczęśli

'iwą naszą Rossyą wtenczas ki?dy się nikt tego!

niespodziewał!» ^ • . _

t

— «M ówią, ze Litwa oczekuje naszego

przyjścia

•«Kto ci to mówił kochany synowcze, tcń kłamał bez litości, w Litwie nikogo nie '

• ■ • “ *' oczekują^ nic o wasnie .wiedzą, a włościanie spokojnie trudnią się swą pracą. Oszukano .

was kochany synowcze! Litwa.aznadto*jest'

^ ^ f *

zadowolniona ze swojego stanu i nieźyczy so­bie żadnej odmiany..« , , —

«Czy istotnie nie.jest.prawdą ze dla nas przygotowano zapasy żywności i furaż?»

— «Z tego wszystkiego widać kochany sy nowcze, ze sprawa wasza nie jest czystą, kie­dy was na wojnę trzeba prowadzić za po

mocą oszukaństwa. Przysięgam na honor, ze dia was nie upieczono ani jednego obwa­rzanka w całej Litwie! U nas~ubóst\viają Ce­sarza Alexandra, wasze przybycie nie dla wie­lu będzie pociechą.»

Ulan polski zamilkł.— «Siadaj na konia ko­chany synowcze,» rzekł Romuald Wikientie wicz: «> spieszmy do waszego wojska, spo­dziewam' się ze mnie uwolnią, albowiem wziąść do niewoli bezbronnego, nie jest czy­nem wojennym. *

«Kochany stryju! mozesz być przeko­nanym, ze nie bardzo dla mnie przyjemnie

• być twoim stróżem i ze więlebym dał za to ażebyś był oswobodzonym... lecz... honor wojskowy, 'obowiązek!«...

«Synowcze, ja nieprzyjąłbym od cie­bie wolności L, chociaż to jest bardzo przy kfem ze członki jednej familii są rozmaitego sposobu myślenia i mają różniące się czucie, lecz niechcę*się z tobą sprzeczać... prowadź mnie tam dokąd masz rozkaz.»

«Ja ciebie stryju poprowadzę lepiej pie­chotą, albowiem wstyd mi jechać kiedy ty musisz iść po piasku.» \

niaj swoję powinność.»» , .

, Ulan siadł na konia i zamyślony jechał

obok swojego stryja, który podobnież pogrą

f% * • * zyt się w marzeniach. x

Wkrótce wyjechali z krzaków, a wschodzące słońce odkryło przed ich wzrokiem wspa­niały widok. Naksztąłt żmij ' okropnej wiel­kości pokrytej łuską złotą, poruszało się woj, sko na obszernćm polu, będąc przedzielane* w rozmaitych kierunkach grobowcami.. Nie byl o słychać żadnych okrzyków, a tylko zmię szaae odgłosy szczęku oręża, tętętu koni, po­ruszenia armat i fur naładowanych ciężara­mi, rozlegały się w powietrzu. Najconiec w sto­sunku zbliżania się, wojsko'które zdawało się *

być jednein poruszającem się ciałem, zaczęło się rozdzielać; okazały się wzrokowi uszy­kowane kolumcy piechoty, jazdy i długi sze­reg świecącego oręża.'. Błyszczące pancerze kirassyerów francuzkich, ich kute hełmy, jako też broń i bagnety u piechoty, odbijając pro­mienie słońca, zdawało się jakoby były ogniem oblanej Niedźwiedzie czapki grejiadycrów i czarne końskie ogony pływające na hełmach

*

f

\

kirassyerów i dragonów nadawały żołnierzom okropną postać; chorągiewki zaś na lancach ułanów pstrzyły się'jak kwiatl.i

w

n

trawniku. Żołnierze zachowywali cichość. Na

najwyższym z pagórków wznosił się namiot Cesarza — Wodza, otoczony wojskiem jakby ofiarnik jakiegoś bóstwa, które włrrda prze­znaczeniem, losami państw i narodów. Za danym znakiem żołnierze się wstrzymali, ja­zda okazywała pośpiech, a piechota ustawiła broń swoję w piramidy.'

Ułan wspólnie z niewolnikiem zbliżyli się do pagórka na któryjn wznosił się namiot. W tern

«

właśnie miejscu stała gwardya Napoleona i jeszcze inna gromada wojskowych, złożona z samych adjutantów i ordynansów ze wszyst­kich dywizyi, brygad i pułków.—■ Dostawszy się więc ułan do swego pułku, przedstawił natychmiast naczelnikowi powierzonego mu niewolnika; dodał przytćm że to jest jego stryj i prosił aby miano nad nim opiekę, rę

cząc za jego poczciwosc i otwartość.

Po niejakim czasie rozkazano Romualdowi Wikieutiewiczowi stawić się przed jednym jenerałem z orszaku Napoleona, który go z po

• «

czątku namawiał aby'wszedł w służbę fran'

cuzką, na urząd kommissarza wojny, odpo. wjedni urzędowi poi owego prowiantmejstra*, lecz Roniuald Wikientiewicz nietylko że nie przyjął tej propozycyi, ale nadto'był tem niejako obrażony, iż. namawiano go dozła litąnia przysięgi. Napoleon rozkazał“Romu . alda Wikipntiewicża trzymać przy swoich obozach pod strażą, w nadziei że po wkro­czeniu do Litwy, jego wiadomości co do za­opatrzenia żołnierzy w żywność będą pozy \

teczne.

Tymczasem oddział pontonierów pod do­wództwem jenerała Eble, w miejscu wybra nem przez samego Napoleona, około wioski

^ .

Poniemonia stawił trzy mosty. Wojsko pa łało niecierpliwością ażeby czem prędzej przejść przez granicę i spotkać się z nieprzy­jacielem., Palenie ognisk było zakazane. Ka walerzyści i słudzy officerów rozsypali się po polu i zaczęli kosić niedojrzałe zboże na"karm

^ v

dla koni. Żołnierze od piechoty siedzieli tłu, mami około broni ustaw ionej w piramidy i rozmawiali między sobą: '

. cy, z nimi. trzeba,się długo podąsać^azeby, przymusie do odstąpienia trzech kroków w tył; ja dobrze ich poznałem jeszcze pod czas wojr'

nv we Włoszecli!

v ' DrugiGrenadyer* Właśnie, to i dobrze! Jeżeli Ssię juz bić, to przynajmniej z takim nieprzyjacielem "który byłby tego godzien; a to w'tych Niemczech! prawdziwe polowanie,^ fórlece się walą jak domki z kart, a żołnie rze biegają jak zające—■ nie, ja . lubię Ros « * ^ syamna stoi jak głaz, pchnij go w bok bagne łem, ani wąsa poruszy !• Takich właśnie nam

potrzeba. ' * . ' . "

t

Pierwszy Grenady er. Jednakże panie Furye , rze, chętl>a mnie bierze "dowiedzieć się dla czego mamy prowadzić wojnę z Rossyą! ty' masz podobne drukowane rozkazy, zmiłuj się przeczytaj je nam i wytłumacz gdzie tego

^ V« *

będzie potrzeba. ... ' '

r * *

Tiiryer. (wyjmuje z patrontasza rozkaz) do

r

brze! (czyta) «Żołnierze! zaczęła się juz dru­ga polska wojna, pierwsza skończyła się pod

Frydlandem i Tylzą. WTylzy Rossyra przy

sięgła iz będzie wiecznie sprzymierzoną Fran > cyi i wyda wojnę Anglii, teraz zaś złamała .

l t

*

Grenadyer. Posłucliajno panie furyerze! twoją jest rzeczą atrament i papier, zmiłuj się więc i wytłumacz mi co znaczy ten roz­kaz cesarski który nam przeczytano w mia­steczku,... jak bo go tam zowią,— Wil.., .Wilkisz? ... nie mogę wymówić, bierz go tam diabli!

Drugi Grenaclyer. Na diabła ci wiedzieć o tcm? Po wiedziano: marsz, naprzód, bić się!

otóż i wszystko co nam wiedzieć potrzeba!

Trzeci Grenadyer. Przynajmniej dowiedzie­liśmy się z kim mamy się bić! Szliśmy, szli­śmy ażtiakoniec świata i niewiadomo po co. Niech diabli porwą te spacery i marsze w kra­jach gdzie niemożna się niczem pożywić, ale jeszcze oglądaj się ażeby samemu nie być po­żartym przez głodnych mieszkańców! Wymy­ślił że nasz kapralik () gdzie nas prowadzić!

Czwarty Grenadyer. Przecięż chwała Do­gu koniec już tym smutkom! Dzisiaj albo też jutro będziemy w kraju nieprzyjacielskim, spot­kamy. się rozbijemy' nieprzyiaciela, później pokój i marsz doFrancyi!

Pierwszy Grenadyer. Raz, dwa, trzy i ko­niec. Nie braciszku, Rossyanie nie są to Niem

'( T }

>

swoje przyrzeczenia i nie pierwej chce zclac sprawę z swego postępowania, az dopóki orły Francyi ni.enrzeniosą się za Ren zostawiwszy naszych sprzymierzeńców na wolę Rossyi... Rossya uwiedziona nieprzyjaznym losem, prze** znaczenie jej powinno się juz spełnić. Czyliz ona myśli żeśmy się przemienili? Alboz. nie jesteśmy takimy jakimy byliśmy pod Au sterlic? Ona zmusza nas przyjąć hańbę albo tez wojnę; nie trzeba wątpie\o wyborze! A więc naprzód, przejdziem Niemen i zacznie­my wojnę w granicach Rossyi. Druga woj' na taką sławą okryje oręż francuzki jak pier­wsza; lecz pokój który zawrzemy, zabezpie­czy nas naprzyszłość i zrujnuje wszelkie wpły­wy jakie ma Rossya na wypadki w Europie w przeciągu lat piędziesięciu. » (mówi) A cóz zdaje się ze dosyć zrozumiale. Rossy'a stosownie do traktatu nie wypowiedziała woj­ny Anglii i chce ażebyśmy wyszli na zawsze z Niemiec.

Drugi Grenadyer. Co do wojny z Anglią, ani słowa! lecz zeby nas wypędzić z Niemiec to juz zawiele! Za to wszystkie Niemki po­winny się uzbroić na Rossyę.

%

Grenady er Pierwszy Nie, niech mię diabli

porwą, nie wyj dziemy z Niemiec dopóki sami zech—"" —

j ~ j v ,

w koszarach, pracować jak więzień z Galar, nieustannie się czyściej uczyć rekrutów, go­tować dla siebie jedzenie z swego nędznego .

r i i ■ . , , ^ & Ł &

zolclu, jesc gruby'skarbowy clileb ,a wczasie pochocłow powinien byćzadowolniony nakwa^

^ # terze z miejsca jakie mu dadzą około kominka . lub około świecy . r. i tyle tylko!... Bodajto vż Niemczech, zołnięrz francuzki jest gospoda­rzem w każdym domu, ,czy to u barona czy u wieśniaka— pij, jedz co się podoba! Ach

► j ' miłe Niemeczki! jak one zachwycająco plą

f * *

sają walca, jak.są skromne, ciche, posłuszne! Der Taufel! Nie, nas niewypędzą z Niemiec. ^ Nasz kapral wie gdzie nam weselej.

Fury er. Tysiąc razy byłoby lepiej gdyby nasz kapral zatrzymał się w Niemczech i cze? kał dopóty, dopóki Piossyanie przyszlib,y nas .ztamtąd wypędzać; w tenczas umielibyśmy się ująć zu siebie', niepotrzebaby było nam się męczyć w tych głodnych stepach; jeszcze na oczy nie widzieliśmy Rossyanina, a juz we

wszystkiemjJierpimy niedostatek; przymuszę

Cierpi iwosc! i tutaj doczekamy się podobnież!

. *

Sicr zant Dlazor. Na tamtym brzegu rzeki mieszkają Litwini; tam jest miasto Wilno, tak ■wesołe jak Warszawa,, i w tym to mieście będzie podobno koniec naszym marszom. Za rzeką natychmiast spotkamy Hossyan, których

samo przez się ma rozumieć ze pobijemy na głowę, a tak więc i konicc wojnie!

Furycr. Jeżeli Polacy na tamtej stronie rzeki nie są bogatsi* jakna tej, to wolałbym walczyć razem z nimi jak można dalej od ich kraju, aniżeli odwiedzać ich w domu. Nieeli mnie diabli wezmą, ja nierozumiem jak ci ludzie mogą tu mieszkać i czym oni tu żyją! Tylko i słychać: nie ma Jdeba) nie maihięsa, nic ma wina, woda jefj', jcst^ jest! Cesarz dobrzcby zrobił, ażeby Polaków za ich ■wierną służbę wszystkich przeniósł bliżej do nas nad Hen, do Włoch albo tez do Hiszpa­nii. Te wilgotną i zimną krainę zostawiłbym dla żydów z któremi Polacy nie wiedzą jak mają sobie postąpić. Koledzy,.jakże sądzicie, l>o ja bardzo mało pokładam nadziei wzglę­dem naszego zadowolnienia, jeżeli i za rzeką

ni jesteśmy gryść nasze suchary i pic ten •przeklęty śmierdzący sznaps; a kawalerya i artylerya konie swe morzy głodem... lepsze są pięć bitew, aniżeli marsze w tym kraju utworzonym dla naszej zaguby ale nie dla* otrzymania zwycięztw!

. Gf 'hiadyer drugi. Panie furyerze, niena rzekaj, przecierpimy cokolwiek to prawda, alez za to i poweselim się! Czyz to widzieli śmy w naszem życiu! W Egipcie mordowa; liśmy się podczas najgorętszych upałów w pia­sku bez wody i bez chleba,, za każdym kro­kiem walcząc z Marnelukami i Arabami; albo podczas pierwszej polskiej kampanii, mieszka­liśmy na śniegu i biliśmy się z Rossyanami po kolana stojąc w biocie, i nieznając inne­go pokarmu jak kartofle, które nakształt kre­tów wykopywaliśmy z ziemi... A przecię to wszystko juz przeszło i jest juz zapomniane! Alboz to i w blogoslawTónej Hiszpanii czy nie było smutku? Głód, pragnienie, w dzień upał a w nocy zimno, walka nieskończona z mieszkańcami uzbrojonymi, wszystko to mu­sieliśmy przenieść za kilka dni wesołych ; alez za to po skończonej wojnie... żyliśmy jak

Tom II.

* \ odezwał:' «Będzie to ostatnia moja wyprawa

«i najsławniejsza ze wszystkich innych; kto

I % * •

«nie był ze miią, tep bętlzie. tego później żałował.» Dla tego tez teraz takie mnóstwo

\ O * ■

dworskich urzędników, ministrów i rozmaitej zbieraniny! Wszyscyr chcą być z nami, by­leby tylko czem prędzej zagranicę, a stanąć juz do bojuj . ' '

Grenady er pierwszy. Tak! prędzejby też

« m

już do boju! Mille Carabines! Nasz sierżant

^

mażor zna swój obowiązek i tak nówi jak z książki, chociaż przez cale swoje życie nie prze wracał w niej kartek, ale po'naszemu, pracował bagnetem; *'>

x O » . . i

Grenady er drugi.. Otóż tonąs.będą wypy­tywać się w Fràncyi Juk powrócimy] Tylko zeby to już prędzej zacząć i skończyć tę woj­nę.. Mnie się ciogle śnią Rośsyanie w swych nieporuszonych szeregach, albowiem mam chęć jak najprędzej z nimi się rozprawić.

. Grenadyer trzeci. Sucharów nam dano tyl­ko na pięć dni, zapewne że rozwiązanie jest blizkićm. .Sądzę iż Rossyanie będą się mocno potykali podczas przejścia icli granic. .,

mieszkają nasi przyjaciele Polacy, Litwini, zno­wu będzie taż sama piosneczka z a nic ma l\lc ba, nic ma wina, woda jest, jest!..

Sierżant Mazor. Ty b raciszku furyerze jesteś delikaeik! przyzwyczaiłeś, się mieć le­pszy kawałek przy podziale zapasów żywno­ści i lepszą kwaterę^z całej kompanii, ponie­waż sam wyznaczasz takowe, i sam dzielisz ¿ywność! Dla tego tez właśnie masz chęć lam zostawać gdzie jest we wszystkiem obfitość. Tak, tak braciszku jeszczejesteś młody, ale pożyj tyle co my i obejdź taki kawał świata, to zapewnie nie będziesz cenił podobnych drobnostek*, byleby było miejsce gdzie od­począć w czasie boju albo tez zatknąć orła Francyi to i dosyć. W tych stronach dokąd teraz idziemy całe wieki nie było nieprzyja­ciela, a więc jakaż to dla uas jest sława bić się z Rossyauami, a do tego jeszcze w ich krai­nie! We mnie się krew gotuje jak tylko po­myślę otem! Miliony bomb! Gdzież ure są

w ^

znane franeuzkic bagnety? od piramido w egipskich aż do lodowatych gór Rossyi roz­legają się zwycięzkię odgłosy naszych wo­jowników Kapitan powiada że Cesarz tak się

Grenadycr czwarty. Bezwątpienia! Zre­sztą niemamy się o co troszczyć. Nasz kapral zapewnie nad ws.ystkiem pomyślał co jest tylko potrzebnem dla sławy jego wojska.

SierżantMażor. Ja tego tylko się oba

%

wiam, ażeby pułki polowe nieskończyły tej rozpi'awy bez' nas, i żeby`nie `niówiono że gwardya przyszła być tylko widzem tej wiel kiej dramy. ` ' ` •

I

Grenadycr pierwszy: Trzeba prosie Cesa­rza ażeby, on pozwolił nam zacząć wojnę*, zdaje się żeśmy na to zasłużyli.

W iele głosów. Zapewnie, trzeba go o to prosić! prosić, prosić!

• _ ^

Grenadycr drugi. Lecz juz kiedy my za­czniemy, to niepotrzeba ażeby ktoś kończył!

Wiele głosów. Tak, zapewnie! bezwątpie nia!

%

SierżantMażor. Mosty już stawiają, i nad wieczorem pewnie będą gotowe. Cesarz w na­

miocie zajętym jest z marszałkami i jenerała­mi. To znaczy ze on już spostrzegł dziczy nę i odwiódł kurek... jedno skinienie a za­cznie się rozkosz. Mnie smutno źe tak dawno

• * — ¥ uiesłyszałem okrzykow.: naprzód! zwycięztwoJ

Gi'enadyer drugi. Bez prochowego dymu jakoś ciężko się oddycha.

Grenadyer trzeci. I broń zdaje się niepo­trzebnym ciężarem.

lVielę głosów. Ach zeby to juz prędzej do boju! a pręd,ćj się ąpotkać!

W tyrm:)do ,tłumu zblizyli si\ officerowie a kapitan, zawołał: «panowie! do broni! wsze regi! Cesarz chce obejrzeć wojsko! bez ha­łasu! Rossyanie ukrywają się w lasach, nie­spodzianie, chcemy na. nich uder zyć. • JViele głosów. Brawo! Doskonale! Nako

»

ińec doczekaliśmy się prochowego balu! czas do boju! naprzód! naprzód!

Kapitan.. Panowie! ciszej! ciszej, stać spo­kojnie.

N

\

ROZDZIAŁ IIT.

Układy Napoleona na granicach Rossyi.— Jega

czający Cesarza Francyi. . . .

%

Napoleon znajdował się wnamiocie wpo­śród wojska, które powinn? było wtargnąć w obcą krainę i zwracało uwagę całego świata; ani j eden wystrzał nie dawał jeszcze poznać działań wojennych.— O trzysta kroków od na­miotu płynął Niemen, Napoleon' zaś często zwracał swój wzrok na to miejsce w którem stawiano mosty, oczekiwał on czy nie przy­bliżą się do brzegu kolumny wojsk Rossyj skich , lecz. naprózno, albowiem na dru­gim brzegu panowała spokojnosć. Napoleon był niespokojny, ciągle się kładł i wrstavvał ze swej pościeli, to znów się zbliżał do sto­lika na którym leżała karta jeograficzna, al. bo się przechadzał w swoim namiocie i czę­sto spoglądał na te okolice gdzie było roz­lokowane jego wojsko. Niemen dla niego zdawał się tem czem Rubikon dla Cezary. Władzca niemal całej Europy, Napoleon miał

tylko jednego współzawodnika tli'na tej zle

a

liii, i dla tego tvlko przedsięwziął 'prowadzić w ojnę,“ ażeby się .go pozbył i aby mógł samo­władnie rozkazywać Europie'. Ten spór mo­gła tylko rozstrzygnąć walka śmiertelna; w tej to więc myśli Napoleon sprowadziwszy siły'

%

jakich Europa niewidziała od czasu najścia barbarzyńcójv, jeszcze nie mógł zaspokoić śwojej wątpliwości co do dopięcia celu, któ­rą w zbudzali w nim jego otaczający, radląc mu ażeby nie rozpoczynał wojny w tak odle­głym .kraju. Teraz nakoniec, w chwili stano­wczej przyvvołał, do siebie niektórych z naj upartszych przeciwników, by raz ostatni wy­badać i przekonać ich o prawdziwości swoich przedsięwzięć (). Marszałkowie i jenerało­wie słuchali w milczeniu Co im mówił Napo­leon wskazując na kartę jeograficznąr Mości ■ Panowie! utworzyliście sobie fałszywe wyo­brażenie o tej wojnie, wtenczas kiedy ona powinna się skończyć prędzej nim jesień na* stąpi, zwróćcie tylko uwagę na mappę! Cesarz Alexander podług najpewniejszych .wiado­mości, ma nie więcej jak trzysta tysięcy uzbro­jonego wojska. Główne siły liossyau pod na

my spiesznie zajmiemy Kowno i Wilno, to wojska te zostaną pobite i będą przymuszone się poddać, albo przynajmniej będą ode rznięte od linii operacyjnej armii Rossyjskiej, która przechodzi przez Święciany i obóz umocnio nyokoło Dryssy. Ja nad tem długo myślałem i

•\r

przygotowałem wszystko doprędkiego i ostate­cznego zadania ciosu. Wszystkie moje siły po­dzielone są napięć armij: Szwarcembergwy­stąpiwszy zNiemiec we , Austryaków po winięn mieć naobserwacyiTormassowa i zwra­cać uwagę na Bagrationa, wtenczas Król West

O c o '

«

ialski w , zajdzie z przodu Bagrationa oko­ło Grodna, jednak nie będzie na niego mocno

nacierał. Vicekról Włoski wokolicaeh Pilon

t

będzie miał zwróconą uwagę na Bagrationa i na skrzydło Barklaja de Tolli. Magdonald wtar­gnie od strony Tylży do Litwy północnej i ude­rzy na skrzydło prawe Withensztejna. W tymże samym czasie ja w , najdoskonalszego żołnierza, rzucę się przez Kowno na Wilno i za pićrwszem uderzeniem zniosę główne siły Ali:xandra. Jeżeli Alexander odstąpi bez wal­ki, będę go ścigał aż do początku linii ope­racyjnej, i oddzieliwszy częśćmojej armii na

\

i WJF*

czelnictwem Barkłaja deTołli rozciągnione są od Wilna i Kowna az do Lidy i Grodna, opie­rając się ze strony prawej o Wiliję a z lewej

o Niemen, który swoim kierunkiem od Kowna do Grodna przykrywa front rossyjskiego "woj­ska. Na południe od. Grodna stoi Bagration avCO tysięcy, na północ zaś od Kowna Withen stein we , , a rezerwy z , pod do­wództwem Tormassowa zbierają się na Wo­łyniu w'Łucku. Jeden korpus formuje się w okolicach Mozyrza i fortecy nowej Bob rój ska, a drugi wRydze i Dynaburgu, reszta zaś wojska zostaje w Mołdawii i na granicach Azyi. Stan wojsk Rossyjskich za Niemnem ani jest odporny ani zaczepny, nie są one w stanie

ani się spiesznie rcjtcrowac ani tez nas wstrzy­mać; przeciwnie przy pierwszeru natarciu mu­szą byc pobite rozproszone i zniszczone, zgo­ła nie są w mocy przeciwko mnie nic działać w przestrzeni wcrst. Panowie! przy­patrzcie się tylko z uwagą, lewe skrzydło Barklaja i cała armia Bagrationa stojąc około Lidy i Wołkowyska, znajduje się przed ba­gnami Berezyny, i zamiast co mieliby się nie­mi zasłonie, sami takowe zasłaniają. Jeżeli

«Nie » rzekł Napoleon: «ja chcę aby zołnierze bezwarunkowo mnie byli posłuszni, lecz od was blizszych mi wymagam, abyście działali z przekonania. Nietylko moi mini­strowie, lecz wielu z was panowie Marszalko­wie, a nawet i członki mojej familii, zagłu­szyli mnie prośbani i niepomyłlnemi przepo­wiedniami; lecz ta sprawa zdaje mi się byc tak jasną i skutek jej tak nieomylnym, ze te wszystkie wasze sprzeczne rezonowania nie wiem jak mam uwazac. Oto jest tabella ar­mii wielkiej! patrzcie : armia francuzka skła­da się z , ludzi, Włoska z ,, Polska .z ,, Bawarska z ,, Saska z ,, Westfalska z ,, Wirtemberg ska z ,, Badeńska z ,, ZwiązkuRen skiego z ,*, korpus Prusaków z ,, Austryakow z ,, armia Neapolitańska z ,} następnie więc wszystkiego w ogóle uzbrojonego zolnierza milion sto ośmdziesiąt siedm tysięcy przeciwko , Rossyan! Dajmy, zęby czwarta część mojej wielkiej armii znajdowała się w lazaretach i oddzia­łach odrębnych , to i w takim razie będzie­my mieli trzy razy większą siłę aniżeli Ros

prawo, obejdę Bagrationa, natenczas wszystkie korpusy Rossyjskie oderznę od ich lewego skrzydła *, Turcy mi dopomogą i cala'rzecz skończy sic za pićrwszćm uderzeniem. Litwa, na pierwsze moje zawołanie uzbroi się i tym to właśnie nowćm wojskiem, nagrodzę stratę w mojćj armii i nie będę miał potrzeby żądać pomocy odFrancyi i od moich sprzymierzeń­ców. Proszę więc tedy was moi panowie otwarcie mi powiedzieć, jak myślicie o tym planie ? »

—■ ,<cNajjaśniejszy Panie! » rzekł Marszalek Nej : «naszym jest obowiązkiem być poslu sznemi i wy pełniać twoje rozkazy. Ty jesteś wielkim nauczycielem sztuki wojowania, i sze­reg zwycięzlw któremi jesteśmy osypani przez twoje plany, powinien nas przekonać, źe jesteś nieomylny w twoich wyracbovvaniach.»

«Naprzód, niech żyje Cesarz! » zawołał

Król Neapolitański: «Wasza Cesarska Mość pierwej nim ogłosiłeś wojnę Rossyi, zapewnie nad tćm dobrze pomyślałeś. Nic więc teraz nie pozostaje, jak ukończyć tę wojnę z ta­kąż sławą jak i inne. »

wstnnmic ocl trzech do czterech miliardów, • Jiie mainy żadnych długów, klóre potrze baby było nagle wypłacać, lecz aby skarb przyprowadzić do nieporządku, potrzebnym jest tylko jeden cios a tym jest wojna te­raźniejsza! Dotyfchezas wojna wynagradzała wojnę,; wszędzie znajdywaliśmy stół gotowy, odzienie i zołd dla naszych zolnierzy, lecz. teraz ci którzy nas karmili i odziewali, Są na

• f

szyim sprzymierzeńcami, i my powinniśmy ich utrzymywać naszym kosztem. Każda por cya chleba tutaj wydana żołnierzowi, musi być zapłacona gotowką w Paryżu, a to dla tego, ze kraj do którego dążymy nie da nam nic więcej jak tylko drew, smoły i konopi', tym zaś nie­podobna jest wynagrodzić wydatków łoze

ych na woj nę lad ową. Francya nie jest w.stanie utrzymyw ać kosztem swoim uzbiojoną Euio pę, a osobliwie teraz, kiedy wszystkie nasze źródła dochodów wysychają wHiszpanii. Za­czynać wojną w stronach połnocnej i połu­dniowej w jednym i tymże sainym czasie, jest to

samo co zapalić dorn z dwóch stron* 'Francya

bądzle przymuszoną upaść za wyczerpnieniem sil i clochodow dla utrzymania tej wojny.

t

\

K

*'

) ' '

I «

syanie, nie licząc do tego zupełnie powstania na Litwie. W żadnej wojnie nie miałem tak szczęśliwego, położenia. Nadto uważajcie pa­nowie, ze w Hiszpanii oprócz tego, znajduje się dostateczna liczba wojska dla pokonania tej krainy, a wyćwiczone przezemnie powsta­nie we Francy i, jest zdolnem powściągnąć wszelkie kroki nieprzyjacielskie podczas na­szej nieobecności. Teraz panowie spodzie­wam się, ze rzucicie płonne przesądy i wmó­wicie swoim podwładnym zaufanie w naszych zamiarach.

■— «Monarcho! » rzekł jeden z najzau ,fanszych Napoleona dyplomatyków, żołnierz i dworzanin'Rolenkur Książę Węscin: «nigdy nie wątpiliśmy o twoich, mądrych rozporzą­dzeniach wojennych, ani tez o twoich tak wielkich az do nieuwierzenia siłach , jakich Europa od dawna nie widziała; lecz przy­wiązanie moje bez granic ku twojej osobie i zamiłowanie prawdy, którą się zawsze po­woduję, zniewalają mnie ażebym odkrył mo­je zdanie teraźniejsze tak jako i dawniej. Skarb nasz dopiero jest w dobrym stanie, i jak widać z rachunków ministra skarbu, ze

Toni II. C

j

*

Napolcont, spuściwszy' na dół oczy i zało żywszy'sobie na krzyz ręce słuchał tej mowy, lecz jak tylko jego faworyt skończył, spoj­rzał na niego ponuro i rzekł: «czyz mnie­masz ze nie będziemy mieli żadnej pomocy od Litwyr, której mieszkańcy tak `nas przywo­łują? » ■

«Przywołuj?}!» zawołał Kolenkur: «lecz

w jaką stronę, wjakieklima i w głąb jakie­go narodu! znamy juz tę krainę od kam­panii w roku (. Gdzie się tam zatrzymać w tych nieprzejrzanych równinach .pozbawio­nych wszelkiej.obrony ? od Października do Czerwca ten kraj pusty pokryty jest ciągle lodem, śniegiem albo tez błotem; całe ar­mie mog;j w niin zaginąć bez sławy i bez wojny, b^dac wystawione na ofiarę sroffieffo klimatu i

c O D

ni e p r zyj a z ny ch.zy w i o ó w. Litwa. ftardziej jest podobną do Azyi aniżeli do Hiszpanii i Afryki, armia zaś Francuzka jak gdyby skazana na wy­gnanie przez ciągle wojny, yczy przynajmniej zostać europejską! »

Napoleon milczał i patrzał na około, od

* •

wróciwszy oczy od swego dworzanina miło­śnika prawdy. , . '

\

O

a*»

%

>

«Najjaśniejszy Panie! » rzekł marszałek

Diurok : «książę powiada toż samo ca i książę Poniatowski, który bezwątpienia powinien

najbardziej zyczyć tej wojny, lecz szlachetny książę nad. wszystko przekłada honor i prawdę; miłość własnego kraju odzywa się w duszy jego, jednak nie zaślepia jej płonnemi na­dziejami. Mówił on Waszej Cesarskiej Mości," ze Lit wę nie można porównywać z Polską, alb o wiem Litwa w wielu miejscach jest nie prżebrniętą, ze szlachta w przyległych pro •wincyach Rossyi stała się juz na pół Ruską i ze w ogólności charakter Litwinów nie jest taki jak Polaków, ze włościanie na Litwie

biedni az do nędzy i większa ich częśc z mo­wy i religii jest przychylnądla Rossyan«»

—. «Pamiętacie zapewnie.co odpowiedzia­łem na to księciu Poniatowskiemu» rzekł Napoleon : «ja żądałem od niego wiadomości potrzebnych do rozpoczęcia tej wojny, ale nie dlatego ażebym się miał.od niej wstrzy­mać. Ja mam daleko lepsze i pewniejsze wiadomości tyczące się Litwy i Rossyi jak

książę Poniatowski. Przez pięc lat ciągle lu­dzie moi w Wilnie. Polerek»„a.,, :

tamWYjne, Aostatam \ub lei ^

l^ądą mieli żadnego wpływu na niebezpieczeństwo będzie zagmać Wy«j\(

*W Rossyi teraz utworzyło się nowe pokohnk które jest godne, swojego wieku. SktVu Rossyjska w ogólnem znaczeniu jest jedjw^ w świecie i tyle jest przywiązaną do tronu, u "wszystko ofiaruje za niepodległość Rossyi, Bogaei kupcy oddadzą swoje skarby, a wło­ścianie t największą ocbotą pójdą na śmierć widoczną za pierwszem wezwaniem swojego Cesarza, na obronę wiary i ojczyzny! Tak Mo* narcho! Rossya jest skałą z gi;anitu w świecie politycznym'!»

a A ja». rzekł Napoleon: «podkop ową skalę i wtrącą ją do Azyil »

«Jeżeli zdołamy zniweczyć potęgą Ros­sy! i pokonać całą Europę« rzekłliolenkur:

«cóz poczniemy natenczas z prowincyanii za* wojowanemi? Francuzi juz i tak nie są wstanie poznać ziomków swojego kraju, który nie

*

mu naturalnych swych granic, Jak wielka jest różnica obyczajów, mowy a nawet i 'rysów zewnętrznych, narodów składających dzisiej­szą Francyę Niepodobna jest nie osłabnąć,

* r

wywiatlywali' się o wszystkiem co mi było po Irzebnem. Książę IVęsan zastrasza nas sprze­ciwieniem się Rossyan i mniema ze sądząc

ze słów Cesarza Alexandra , wojna będzie krajową. Bajki, książę IVęsan żyjąc na dwo­rze Alexandra, przeistoczył się na prawdzi­wego Rossyanina, i na to wszystko co jest Rossyjskie patrzy przez szkło powiększające; lecz ci którzy z nim f byli w Rossyi, inaczej mi przedstawiają duch i charakter Rossyan.

&

Wierzcie panowie! ze szlachta Rossyjska nir* ma tej energii jakie'j potrzeba dla szczęścia i prowadzenia wojny, włościanie zaś są nędzni i nie będą rnieli w tćm żadnego udziału... Znam ja Petersburg i Moskwę tak jak gdy­bym tam mieszkał! gabinet mój był zawa­lony raportami i uwagami czynionemi nad Rossyą ! »

m

— «Oszukano cię Monarcho!» rżekłKo

lenkur: «nie należy sądzić o całym narodzie kilku starych fircyków'(petit maître) XVÎII w ieku. W Rossyi jest część szlachty która zupełnie »przyjęła obyczaje, język i sposób myślenia szlachty francuzkiej wieku zeszłego. Lecz ci ludzie utrzymujący się przez związki

«

a

«

rozszerzając tak nieustannie granico państwa! Francya nakoniec kiedy będzie Europ«*}— zgi­nie w Europie, albowiem w ©wczas nic będzie prawdziwej Francyi; ona i teraz została bez­bronny— jeżeli więc sprzymierzeńcyzechcą korzystać z twojej nieobecności Najjaśniejszy Panic i z oddalenia się wojska, cóz może obro­nie Francyę ? »

— «Kto zdoła obronie Francyę?» zawo­łał Napoleon. «Lnie moje i postrach jaki wzbudza naród uzbrojony! Naprózno się lę 'kacie sprzymierzeńców! Policya wewnętrzna \vę wszystkich stronach Europy i ich potęga są w moiej ręce! "Dopóki ja żyję, nikt się nie ośmieli tu na tej ziemi powstać przeciwko mnie. Jednym współubiegaczem jest tylko Cesarz Alexander, i my powinniśmy się z nim rozprawie! Los juz rzucony! A po zawarciu przychylnego dla nas pokoju, który kupimy »wycięztwami, skończymy naszę dzisiejszą ro' zmowę. Teraz zaś upraszam panów' udać się na swoje miejsca!» Marszalkowie i jenera­łowie oddalili się z namiotu. Napoleon zaś rozkazał tylko pozostać Bertiemu , Diuro kowi, Królowi lYeapolitanskiemu i Koleń

( C )

i *

kurowi; — len ostatni najbardziej nin się zeciwiał.

m

— «Ty powiadasz» rzekł Napoleon z gnie

spr

wem do Kolenkura: «ze się ze mną zgadzasz, jakoby dla miłości mojej. "Nierozsądny! Czy zastanowiłeś się nad tern coś mówił i czy dociekłeś moje postanowienie?'Wszak znasz moj;} zasadę, ze ogólne zdanie tworzy, wy *

wyzsza i gubi Monarchów wyborczych. Ja zacząłem wojnę dla potwierdzenia zdania ogólnego na moją korzyść i dla tego tylko naradzałem się z wami, czyli ze lak powiem, przekonywałem was dowodami o prawdziwo­ści których sam jestem az nadto przekonany. Czyliz wy moi przyjaciele mewiech? tego, ze ja się urodziłem nie na tronie, a przymuszo­ny jestem utrzymywać się na nim za pomo­cą tychże samych środków którymi nań się 'wzniosłem, to jest za pomocą sławy! Ta słar wa więc powinna się nieustannie powiększać

lak, ażeby się niezmniejszyła. Będąc z oso­by prywatnej wyniesiony na godność Cesa­rza, nie mogę i nie powinienem się wstrzy­mywać, lecz przeciwnie, mnie należy się cią­gle wywyzszać, albowiem stojąc na jednem

miejscu, zginę! Wszystkie dawne, europej­skie Dynastye, mojej nienawidzą i to juz jest .dowiedzionem przez tysiące intryg, traktatów i wojen, które byłem zmuszony prowa >dzić. Dopoki ja żyję, nikogo śię nieobawiam! lecz cóź'się dziać będzie po mojej śmierci? Mój syn jeszcze zbyt.mały, ja *zas wkrótce zacznę chylić się do lat które juz szybkim, biegiem dążą ku starości, a nadto, od nieja­kiego czasu, czuję w sobie takie osłabienie, jakie było przyczyną śmierci mojego ojca, jest to choroba sukcessyjna i nie mam nadziei .długiego życia. Przeciwnie, Ce­sarz Alexander jest w kwiecie swojego zdrowia, a do tego jeszcze w takim wieku który mu obiecuje długie zycié. _A więc je­śli, ja pozwolę Rossyi wzmocnić się, .wywyż­szyć się, i wtrącać się w działania Europy, to skończy się na tćm, ze wszystkie staroży­tne Dynastye w Europje, które są dziś niechę­tnie mnie posłusznerni, i które mimowolnie

przyznają pierwszeństwo Francyi przed in nemi mocarstwami, udadzą się do Cesarza Alexandra; i za jego pomocą utworzą zwią­zek na wygnanie mojej Dynastyi z Tronu i

na potępienie Francy i; na kogóż mam się

więc spuszczać? Widzicie, ze Bernadot za

t

mojego życia juz się chwieje, któż mi więc zaręczy źe moi książęta, moi marszałkowie i książęta udzielni, zestarzawszy się i odzwyczai­wszy się od wojny, będą bardziej przekładać uległość dla mojego syna, którego będą przy­muszeni bronić niosąc na ofi&rę 'wszystkie' zdobycze, aniżeli związek zllossyą? Czyliz z moim utworem nie może się przytrafić toz samo co się stało z monarchią załozoną przez Alexandra Macedońskiego? Jedna tylko.Ros­sy a dla mnie jest stratną! Widzieliśmy juz legiony Rossyan we Włoszech, Holandii i nad brzegami Renu! One mogą na nowo. tam. się zjawić i zabrać z sobą wszystkie narody po­korne Francyi! A więc*zęby umocnić funda­menta Cesarstwa' francuzkiego, potrzeba, je wzmocnić kamieniami węgielnemi wydobyte mi z fundamentów Rossyi! potrzeba zniszczyć

jej wpływy na Europę i przyprowadzić do takiego stanu, ażeby ona przez łat sto nie

przyszła do swojej dzisiejszej świetności". Czy

teraz zgłębiacie cel prawdziwy tej wojny?

Ona jest potrzebną dla mojej Własnej spo

kojności, dla spokójnośei Francyi i całej Eu­ropy. Aktem piątym tej mojej wielkiej dra­my będvie rozwiązanie!»

«W tym razie zupełnie się zgadzam ze zdaniem Waszej Cesarskiej Mości, ». rzekł Diu rok: «lecz. Ty Monarcho, dla umocnienia bu­dowy która ma istnieć i po twojej śmierci, przedsięwziąłeś takie środki, które nawet mo­gą przyśpieszyć godzinę przeznaczenia. Na polu bitwyr, życie i śmierć! ».

—— «Dosyć tego!» zawołał Napoleon: «wiem co chcesz powiedzieć. Wy, pr zyjaciele moi, obawiacie się ażebym' ja uiezginął* w czasie bitwy? To zupełnie tak jak straszyliście mnie Żorzem podczas spisków i podług mów wa­szych, on prześladował mnie jak cień i po­winienem był zostać zabitym! lecz nie! mógł on zabić mojego adjutanta lub tez kogokol wiekz grona mnie otaczających, ale nie mnie. Mnie zabić niepodobna!— Niedoścignąłem jeszcze kresu mojego przeznaczenia! Czuję że jakaś siła niewidoma ciągnie mię do celu którego ja sam nie przewiduję... kiedy więc stanę na tym punkcie i nie będę już więcej potrzebnym, natenczas dosyć będzie jednego

atomu by mnie obalić; lecz nim nadejdzie ta pora, starania wszystkich ludzi chcących mi szkodzie, są niedostateczne do otrzymania pożądanego jirzez nich skutku, i. tak, dla mnie wszystko równo czy będę w Paryżu czy tez przy armii! Kiedy przyjdzie moja godzina, wówczas febra, spadnięcie z konia pod czas polowania, pozbawi mnie życia zu­pełnie tak, jak kula armatna lub z broni rę­cznej.— Godziny moje są policzone!« Na­poleon wskazał ręką na niebo i zamilkł — przeszedłszy się kilka razy przez namiot zbli­żył się do Bertie, oparł swą rękę na jego ramieniu i rzekł: «Wiem. żecię trwoży to, iż jeszcze niezaczęliśmy działań wojennych, a wojsko juz potrzebuje zadowolnienia, że jaz­da przymuszoną jest karmić swe konie nie dojrzałem zbożem i że. w artylleryi padło mnóstwo koni. Niebój się! Wojna ta nie po­trwa długo. Jedno zwycięztwo i koniec! Po­kój, sława, odpoczynek, spokojność... W ów czas ja zacznę się trudnić wykończeniem te­go co zacząłem: skończę z Iłiszpaniją, skoń­czą z Angliją.... Panowie, na swoje miejsca!

zobaczcie co się tam dzieje. Ja chcę odpocząć,»*

• *

r

\

»

Napoleon rzucił się na swoje łóżko, a ota­czający go w milczeniu, oddalili się z namiotu.

I

l

«Wojna teraźniejsza lezy'jak kamień na

sercu Cesarza,» rzekł Diurok. «Najchętniej

\ *

poświęciłbym życie własne, gdyby ona była juz ukończoną! od dzieciństwa prawip zosta­jąc przy Cesarzu, jeszczem go nigdy nie wi­dział w takim stanie, w jakim jest od. czasu kiedy zamyślił uzbroić się przeciw Rossyi.»

—> «Tobie wszystko inaczej się przedsta­wia kochany Książę!» .rzekł Król Neapoli tański, «a główną przyczyną tego jest żeśmy się juz podstarzeli; dawniej prowadziliśmy wojnę dla, tego ażeby coś nabyć, a teraz po winniśmy wojować a by zabezpieczyć to cośmy nabyli, wielka różnica! Wtenczas wabiła nas nadzieja a teraz spekulacya. Lecz jasię zga­dzam ze zdaniem Cesarza, ze niepowinniśmy miec współubiegaczy, a tymbardziej innych oprócz nas gospodarzy w Europie; wprawdzie to jest okropna konieczności »

«Cesarz nigdy się tak'długo nie namy­ślał nad swoimi zamiarami,» rzekł Diurok,

%

«przez całą zimę codziennie się naradzał z mi

Tom II.

nistrami i otaęzającemi go osobami nad roz­

poczęciem'tej wojny. Nieustannie posyłał do

Hossy i ludzi godnych zaufania, dla zebrania

* • * • * wiadomości i każdemu pozwalał mówic śmia­ło własne zdanie tyczące się wojny z Rossyą w samej nawet Rossy i. Nie dość na tem! Roz­kazał mnie ażebym, zawsze zostawiał ńajego stoliku treść ze wszystkich przedstawionych mu konotatek, <v'Których hyło wyrażone hie v bezpieczne jego położenie w wojnie z tak od

* X

ległym krajem. ^To tak jest pewnem'jak to. że teraz przed wami stoję!»

%

« cóż `stąd,» rzekł Bertie, «iż Cesarz

■ ` * f • ” odczytywał z.uwagą wszystkie konotatki, ató

^ I. a \ ~ '

li zawsze powtarzał jedno i jedno, i^awsze się trzymał swojego zdania!»

«A to dla tego, »' rzekł Diurok, «iż ;zo

• i • * * m

staje'w tem przekonaniu , ze wójna z Rossyą jest konieczną.»

^ ' *, * ' ` *'

— «Nie, » rżekł Kolenkur, «Cesarz ćho

V

ciaż się zdecydował, lecz nie jest przekona­ny w duszy swojej, że ta A\ojna. przyniesie mu takie korzyści jakich się spodżiewa. Dla człowieka z takim charakterem jak nasz Ce­sarz, niedeterminacya jest męką największą;

napotykając albowiem wszędzie przeciwno­ści, przez całą zimę był sam nie swój, i jak mi się zdaje, ze ta.nieustanna walka z samym sobą i tachęć pokonania wszelkich wątpli­wości, wywarła zgubne wpływy.na jego zdro ' wie. Ilez to razy znajdowałem .go w najsmu tńiejszćm po'lozeniu! Rozparty na sofie, przez 'kilku godzin ciągle zostawał pogrążony w naj­głębszych marzeniach, to znowu raptem zry~ }vał się jakby ze snu w konwulsyjnych poru­szeniach. Zdawało mu się' jakoby go_ ktoś_v .wolał i zaczynał przechadzać' się po pokoju wielkimi krokami, mówiąc do siebie: «Tak,

nic jeszcze nie jest dojrzałem na. około mnie ^ ' ł i nawetu mnie, dla prowadzenia tak odlc.

T I, I r

głej wojny! trzeba jeszcze zaczekać lat trzy!» Potem chciałby spotkać którego z tych co go otaczają, ażeby zacząć nową sprzeczkę

o swojem przedsięwzięciu, i starał się wszel kimi sposobami przekonać swegoprzeciwni­ka, jak gdyby dla przekonania siebie'samego.»

, «Dla czego o tein niepomówiśz z dokto­rem?» rzekł Król Neapolitąński, «cóz myśli

Ko r wiza r?» . .

\ ' . • • • I . ' ,

» ,! '

«Korwizar mówił samemu Cesarzowi, ze

zgęsłe w nim soki wymagają kuracji, prze­miany \v dyecie i sposobie życia:» rzekł.Diu rok. Cesarz, mu n«i to odpowiedział: «Wiem ze krew moja napojona jest żółcią i ze to wła­

śnie jest przyczyną drażliwoścr, lecz bez tego, .dodał z uśmiechem, nie wygrywają wojen!».

«Ato zadziwiająca istota,!» rzekł Król Neapolitański.

, 'S

•, %

«On często miewa ból żołądka,» rzekł Bertie, «sądził z początku ze go otruto i ze działanie trucizny jest opieszałej lecz się na ostatek przekonał iż to jest choroba sukces syjna. `Wszakże słyszeliście co do'.waswtym

względzie mówił,, w r. jak miał paro xyzm w Warszawie, toż samo povviedział,i hra , biemu Lobau w tych słowach: «Ja noszę w so­bie zaród śmierci przedwczesnej i umrę z tejże samej choroby, która zabiła ojca mojego!»

«Strach nawet pomyśleć oteni,!» zawór

«

lał Król Neapolitański. , v>'

' — «Prawdziwie,» rzpkł Kblenkur: «żeto

L

przypuszczenie o bliskim zgonie, zinuszó go spieszyć się ż rozpoczęciem wojny; lecz się obawiam, aby tą choroba nienabrała większej

). . .

r *

m

nrocy .wklimacie surowym, któżby pomyślał nad Lem, ze ten, który na odkrytym pola wytrzymał upały w Egipcie i gorącośe dui kanikularnych we Włoszech, teraz nie może znieść lata w stronie północnej? Cesarz cią­głe się użala, iź upał odbierając mu sen i

apetyt, jest przyczyną za nadto prędkiego krążenia krwi!»

«To pochodzi nie z upału lecz z trwo' gi,» rzekł Król' Neapolitański. «Pierwsze zwycięztwo będzie dla niego lekarstwem, po­winniśmy więc być jego doktorami. A propos, czy mówiłeś co z tym rossyjskim jeńceni?”

— «Ja go indagowałem,» rzekł Berlie: «lecz się przysięga iz na brzegu nie masz żadnego wojska, oprócz pikiet kozackich.»

«A to jest. dziwnem!» zawołał Kolen kur: «Zegnam was panowie, idźmy szukać nieprzyjaciela dalej, jeśli go nie masz nad brzę** giem. Ja pałam niecierpliwością aby czem prędzej pocieszyć Cesarza oduiesionetn zwy cięztwem.—■ Adieu, zobaczymy się na plaou wojny i .zwycięstwa!» ()

CO*

t

ROZDZIAŁ IV.

Gość nieproszony gorszy jest od Tatara, czyli smutne położenie Litwy podczas najścia Francu­zów. — Rewizya policyjna.— Niespodziane wi­dzenie się.

Obadwaj synowie p. Morykońskiego wy­chowani za granicą, uwiedzeni rozmaitemi nadziejami, mimo wiedzy ojca, jak tylko Na­poleon wkroczył do Wilna, zaciągnęli się do wojska francuzkiego, i natychmiast byli przy­jęci w stopniu ofiicerów. Edward starszy zo­stawał przy armii, Adolf zaś będąc ranny powrócił do rodziny.—— P. Dornowskiego je­szcze nie było w domu, sprawował bowiem urząd podprefekta swego powiatu i był przy­muszony w nim mieszkać. Zona jego z dzie­ćmi mieszkała przy ojcu; Eliza była przez nich uważana za krewię, i zostawała ciągle w przyjaźni z córką młodszą p. Morykonskie g^^Teressą, która była skromną i czułą pa­nienką; nic ich nie mogło rozłączyć, wspól­nie piakaly nad nieszczęściami tej krainy ze zgubnej wojny wynikłemi. Teressa chociaż

była Polką, jednakże nieokazywała żadnej ku Rossyanom nienawiści i czując tak jak wszystkie szlachetne dusze czują,, ubóstwia­ła Cesarza Rossy!; to właśnie było powodem

do zawarcia bliższych związków przyjaźni Eli­zy zTeressą. Pewnego razu cała familia ze­szła się do bawialnego pokoju i nikt nieośmie lił się przerwać milczenia, .dla tego ażeby ńie dac powodu do'sporów politycznych, alb owiem w ówczesnych wypadkach wszyscy się różnili między sobą w zdaniach. Adolf blady i osłabiony siedział na sofie obokswo­jego ojca i niespuszczał oka z Elizy, któ

%*

ra natenczas skubała szarpie dla jeńców ros syjskich znajdujących się w lazaretach,—

wtem znagła drzwi się otworzyły, kilku li—

tewskich włościan weszło do pokoju i upa­dło do nóg p. Morykońskiemu.

— «Czego chcecie dziatki?» spytał się ich p. Morykoński, «jakim sposobem dostaliście się do miasta?»

— «Francuzi przypędzili nas panie! »'rzekł jeden z nich, «oni nas do szczętu zniszczyli; domy rozebrali na opał, zboże skosili na karm dla swoich koni, całyr dobytek'domo

wy wyrżnęli lub tez popędzili z sobą, a ko­nie wzięli na pod\yody; Chcieliśmy juz zrzec się koni, ale i nas niepuszczają i pędzą z fur­mankami. Nosimy ich worki na naszych ple­cach , a na noclegach musimy rąbać drwa, nosić wodę i zaledwie' żyjemy, tak głód j u z nas męczy. Po zawczoraj przyszliśmy z nimi do miasta, lecz oni zamknęli nas razem z koń

• » mi w stajni', nie karmią nas, nie poją i chcą pędzić jeszcze dalej; lecz arędarz nam po­wiedział ze ty panie tutaj jesteś, otóż my wy­łamaliśmy dach i przychodzimy prosić cię^ ażebyś wybawił: nas z tej niewoli i nienozwo­li t nam umierać z głodu!»

i

P. Morykoński nic na to nieodpowiedział, spojrzał tylko na swojego syna z pewnym wyrazem. Eliza <rźuciła robotę i pobiegła do swego pokoiku a powróciwszy stamtąd, bie­dnym wieśniakom ofiarowała nie wielki wo­reczek z pieniędzmi, za co oni do nóg jej się rzucili. P. Morykoński pocałował ją w gło ( wę: u Adolfa można było dostrzedz łzy w o czach.— Inne damy poszły także za przykła­dem Elizy.» ■ >

T *

i

^ \

' '

i

\ V

I

♦ •

• *

%

»

«A cóż się stało z pańskim, dworem?» zapytał p. Morykoński. _

«Francuzi przewrócili wszystko do gó­ry nogami, panie!» rzekł włościanin. «W do­mach panów, oni szukają wszędzie pieniędzy, otóż podłogi zrujnowali, piece porozbierali^ ■ W wielu miejscach ściany nadwerężyli*, w o knach zaś nie masz ani jednego szkiełka, a wszystkie drzwi powynosili w pole. Oj panie!v co to było jak się oni pierwszy raz dostali do pańskiego dworu! Natychmiast wytoczyli be­czki z wódką i piwem, każdy zaczął napeł­niać swoje naczynia kto jakie miał; a co się zostało wyleli na ziemią! który chciał się'na­pić gorzałki, uderzył bagnetem w beczkę na­pił się ale nie zatkał. Oj panie! aż strach patrzeć! Konie i bydło zajęte, spichrze po rujnowane, zboże i mąka częścią zabrane, czę

m

ścią na podwórzu rozsypane, rzeczy zaś wszyst­kie zabrane albo spalone. >>t

«To są nasi przyjaciele i wybawiciele!» rzekł p. Morykoński z gorzkim uśmiechem.

— «Ale czyż to byłp u innych panów ! » odezwał się drugi ^włościanin : «między Fran­cuzami są żołnierze których nazywają Bez

* j£

>

palce i Powąrce, ci sto razy gorsi od Fran

. * i> » * ' * * ~

cuzów. Francuz aby był syty i wyspał się to nikogo i nie zaczepi, a jeżeli zobaczy źe koniu głód dokucza, tę się podzieli choćby ostatnim kawałkiem. Alez ci Bezpalce i Po warce to gorsi od ludzi przybyłych na exe kucyę. Kto się im nawinie^ pan, zyd, czy chłop, męczą, biją i wołają: dawaj pieniąza^ przednimi nie można nic.ukryć, chodzą ban­dami w lasach i szukają dobytku albo scho

I . _ ' X .

wancgo majątku. Alez jak jedzą, to każdy za dziesięciu, ze az strach patrzeć. ».

«O jakich , to ezpalcach i Powarcach oni mówią? » zapytała się pani Morykońska swcffo męża. ' ' :

«To nasi sprźymierzeńce, Bawarczycy i Westfalczycy » odpowiedział p. Morykoński ciężko wzdychajac,: <<idźcie~dziatki do kuchni,

• \ '*

.' dsuzą wam jeść. Przez kilka dni zosta­niecie u mnie, tylko się nie pokazujcie, a pó­źniej może znajdę zręczność odesłania was do dóbr moich odleglejszych.» . , . ,

• Włościanie znowu upadli do nóg swojego pana i wyszli z pokoju.

— «To jesl tylko cień tego co się dzieje

* • *

na Litwie« rzekł p. lV£ory koński: «posłu­chajcie o to co pisze mój plenipotent z Ko­wna którego tam posłałem: — zaledwie przy życiu dowlokłem'się piechotą do Kowna, o kilka mil za Wilnem, zatrzymał mnie zmie­szany tłum rozmaitych narodów. Najprzód odebrano mi konia, później zdjęto bóty, zre­widowano wszystkie kieszenie, zrabowano co do grosza i nakoniec biciem kolb do oddale­nia przymuszono. Napróżno pokazywałem im bilet francuzkiego kommendanta; ci sza leńce podarli mój paszport i rzucili mi go w oczy; przyirmszony byłem piechotą udać się w dalszą podróż. Gościńcem iśdź było niepodobna, albowiem zawalony był wozami połamanymi i końmi które padłyr. Powietrze zarażone! wsie, karczmy, dwory, albo są zni­szczone ogniem, albo tez opuszczone przez mieszkańców którzy się ukrywają w lasach i bagnach przed szaleństwem francuzkich żoK nierzy, a bardziej jeszcze przed ich sprzy'

V

mierzeńcami. Wszystko co tylko może służyć za pokarm dla ludzi i bydła, wszystko to ule­gło najokropniejszemu zniszczeniu; słowem,

przestrzeń, między Wilnem a Kownem jest pu­stynia. Poszedłem więc manowcami, lecz i tam znalazłem francuzkich żołnierzy którzy mieszkają we wsiach i dworach, ażeby tym sposobem mogli się ukryć przed wojskiem i

żandarmeryą , oni to bez miłosierdzia rabują a

t

często się zdarza że pomiędzy tymi łupieżcami^ wynika śmiertelna walka o zdobycz, nawet kil ku obywateli padło ofiarą ich wyuzdanej roz­pusty. Kowno teraz wystawia ruiny napełnio­ne chorymi i głodnymi Francuzami. Niema w tćm wojsku żadnego porządku, ze wszyst­kich stron wkraczają do Litwy nowe oddzia

i + ,

ły bez zupełnej opieki ich Rządu. Przymu­szeni są one same sobie starać się o wyży­wienie a przez to tak one jak i my jesteśmy, nieszczęśliwi. Włoscie pańskie zniszczone,'do teęo stopnia, że została tylko jedna ziemia. Dom W. Pana w Kownie zajęto na lazaret, —> znalazłem tam kilku pańskich dłużników, lecz teraz wszyscy zarówno nieszczęśliwi i nie masz nadziei odebrania pieniędzy... nie masz ni są­du, ni prawa, ni policyi... jednćm słowem chaos, wszystko ginie i zdaje się że już wy

« % “* • * * * . » • ,V ^ *

biła ostatnia godzina! » '

f * • k',

" ■ i ł

“*«

£<e> C>.

Pan Morykoński odczytawszy, ten list zwie­sił głowę na piersi i po niejakiej pauzie rzekł: Francuzi jeszcze wyrzucają nam.

I

obojętność i oziębłość! majątek nasz zrabo­wany, włościanie powypędzani do lasów, szla' chta pozbawiona wszelkich środków istnie­nia, któż to uczynił? ci którzy kazą siebie nazywać przyjaciółmi a Rośsyan wrogami! Pierwszy krok Napoleona uczyniony przez granicę i jego odezwa do wojska, ze on ju&. wRossyi, wzbudziły we mnie przeczucie, iz z tego wynikną zgubne skutki. Wojsko obe­szło się z nami w istocie jak z nieprzyjaciół

*

mi i przez to się zgubi. Tak synu mój, cho­ciaż ty przelewałeś krew za Napoleojna, lecz powiem ci otwarcie, ze on w swojem zaśle­pieniu zgubi siebie, nas i swoją armię. Kto zaczynił na zniszczeniu, ten musi skończyć na własnej zagubię. Dążąc szybko wewnątrz krainy, którą “przeistacza w pustynię , nie mo­że uniknąć zgubnych dla siebie wypadków któremi się sam otacza!... »

<<Nikt nie będzie uniewinniać tych niepo­rządków, które stały się przyczyną zrujnowa­nia naszego kraju» rzekł Adolf: «to albowiem Tom II.

nie jest uczynionem z namysłu, lecz wynikło z toku nieszczęśliwych okoliczności. Napoleon rozkazał ażeby magazyny ruchome z Pruss szły za nim, ale spieszne poruszenia armij i upadek koni, pozbawiły go przygotowanych zapasów żywności. Na prędce niepodobna był o zebrać zapasów a do tego w naszej tak nieludnej krainie; żołnierze więc przymu­szeni byli sami dla siebie szukać wyżywienia! żołnierz w marszu jest złym gospodarzem w o bliczu nieprzyjaciela! Zbytecznem ńąwet jest wymagać, ażeby zgłodniałe tłumy znaglone koniecznościąnie znając naszej mowy, rzą­dziły się jak gospodarze! stąd wyniknął nie­porządek. Lecz że Napoleon i jego jenera­łowie nie uniewinniają tego, to się dowodzi tem, iż są urządzone oddziały wojsk z Litwi­nów i Francuzów, aby ścigać maroderów

i rabusiów. Powtarzam więc, że wiele jest .lego, które podobnież zasmuca francuzkich jenerałów jak i nas, dla tego, że pozbawiło armię wszelkiej pomocy. Jednakowoż z tego nie można jeszcze wnosić o zagubię i poko­naniu armii francuzkhej. Żołnierze francuz

cy biją się walecznie i przejęci są duchem

wojennym.» \

P. Morykoński wstał i nic nie mówiąc, wyszedł z Bawialnego pokoju. . Damy po­szły do ogrodu; Adolf podobnież się odda­lił. Eliza tylko została ażeby zebrać swoją robotę, lecz, idąc do swego pokoiku przez

• • « salę» spotkała się" z Adolfem, który zastą­pił ^jej drogę i rzekł: «Od dawna cze­kam . tćj chwili, ażebym mógł z panią na osobności pomówić, mam nadzieję, iż pani v nie odrzucisz mej prośby i raczysz ją wy­słuchać.» • '

—r

'Eliza spuściła oczy na dól i zarumieniła.

t *

;się : — «Między nami nie zachodzi nic takiego,^ czegobyś pan nie mógł powiedzieć w obecno­ści wszystkich a tembardziej w przytomnó ^ ści jego krewnych ... »

«Oby mi Bóg dopomógł w tern, iżbym był w stanie objawić to przed eałym światem, co chcę pani teraz powiedzieć! Z pierwszego wejrzenia zacząłem kochać ciebie pani! i czuję że nie. jestem w mocy pokonać tej mo­jej namiętności. Przymioty twej duszy jeszcze* bardziej wznieciły'we mnie miłość, która po

#

cząłek wzięła w jej piękności zewnętrznej. Mam majątek od nikogo nie zalezący, który mi dostał się w spadku po mojej matce. Przyjmij więc pani moje serce, rękę, mają­tek a nawet i życie !.. .uczyń mnie szczęśli­wym... .albo... tego nieprzezyję... M

Adolf nakoniec zamilkł, łzy mu stanęły w oczach , i ze drżeniem czekał odpowiedzi. Eliza opóźniła się z odpowiedzią; nâkoniec zebrawszy śwe`siły, rzekła: «Adolfie! twój ojciec wyświadczył mi tyle dobrodziejstw, dał mnie sierocie nieszczęśliwej .przytułek i ob­chodzi się ze mną z taką łagodnością, jakbym była jego własną córką. Twoje siostry a najbardziej Teressa, pierwsze dały mi uczuć

* » v |

słodycz przyjaźni... nigdy nie zapomnę wa­szego domu i zostanę na zawsze wdzięczną, lecz ztćmwszyslkićm Adolfie , nié powinnam była słyszeć tego co od ciebie słyszę, i z przy­krością muszę ci powiedzieć, że'mówiąc ze mną o miłości obrazasz mnie! pamiętaj na to ze jestem llossvanką ! »

*

«Rozumiem » rzekł Adolf: «'nienawi­dzisz mnie, jako nieprzyjacielskiego offi cera!«

«Ja nie wdaję się w żadne polityczne mowy, lecz mam prawo od pana wymagać, ażebyś mnie więcej powalał i nie sądził , ze Rossyanka może myśleć o czem innem jak o swej ojczyznie, w tenczas kiedy ona zostaje

w nieszczęściu i niebezpieczeństwie. Jabym

*

była godną prześladowania od wszystkich lu­dzi szlachetnie myślących, gdybym..» tu Eliza wstrzymała się.

«Na miłość Boga, skończ pani! .» rzekł Adolf. • '

«Gdybym ja myślała o związkach małżeń­skich wobcym kraju i zcudzoziemcem wten­czas kiedy strumienie krwi łez, potokiem swym •zalewają Rossyę!.... Adolfie, powinieneś był po­znać mnie lepiej nim się zdecydowałeś na twoje przedsięwzięcie...» Eliza dostrzegłszy wraże­nie jakie uczyniły jej słowa na twarzy Adolfa, nie chciała przedłuzać rozmowy. Adolf milczał i był blady jak trup... Eliza tak dalej mówiła: i— «Proszę pana puścić to wszystko w nie­pamięć, co zaszło między nami; jeżeli pan

szanujesz święcie prawo gościnności, to pa­miętaj, ze jeszcze jeden podobny wyraz.... mnie nie będzie w tyra domu. »

«Przeczuwam, ze serce pani jest juz za*

* ' •

jęte! » rzekł Adolf cichym głosem.

•J O

«Adolfie! zostaw mnife— poWazam cie­bie , kocham jak brata mojej Teressy, jak wla

snego brata— lecz nie chcę uwodzić cię pró­żną nadzieją; albowiem ręki mojej nigdy od­dać tobie nie mogę.»

Eliza spiesznie się oddaliła, zostawi wszy Adol­fa w najsmutniejszem położeniu ; wkrótce na­dzieja karmiąca jego serce, niespodzianie zni^ kia. Tymczasem kiedy Adolf i Eliza rozma­wiali z sobą, oddział żandarmów otoczył dom na około; officer z urzędnikiem. cywilnym weszli do pokoju, rozkazując służącemu po­prosić p. Morykorfskiego. Trwoga przejęła dom ciły. Eliza zeszła na piętro' dolne, a znalazłszy wszystkich w rozpaczy, sądziła ze jej obecnośc w tym dorau, stała się przyczyną tylu nieprzyjemności; i dla tego więcej od in nycli cierpiała. Officer od zandarmeryi zam­knął się z p. Mprykońskim w^gabinecie, a urzę­dnik cywilny rozstawiał straże na podwórzu i pod oknami. Kobiety w milczeniu oczekiwały zniecierpliwością rozwiązania tej sceny, wiym Adolf wszedł do pokoju i nagle się zapytał;

#

«Cóż to znaczy, czegóż to oni ch cą od nas?» Lecz nikt mu na to nieodpowiedział. «Gdzie jest ojciec?» Matka wskazała na drzwi od gabinetu, Adolf więc zaczął silnie kołatać, żądając ażeby mu otworzono.

Drzwi się otwarły a w tem Ofiicer i p. Mo rykoński wyszli z gabinetu.

«Pan officer tu przybył z rozkazu zwierz­chności, » rzekł p. Morykoński. «Obwiniono nas bowiem o przechowywanie rossyjskiego

szpiega.» Gdy to wyrzekł, wszyscy obrócili

i

swój wzrok na Elizę, która spojrzała na ofii cera z uśmiechem wzgardy, p. Morykońska zbladła. ■

«Ja mówiłem panu officerowi,*» rzekł p. Morykoński: «ze w naszym domu jest Pios syanka, panienka szlachetna i którą pod ża­dnym względem niepodobna mieć w podej­rzeniu; lecz pan ofiicer na to mi odpowie­dział, iż zwierzchność o tem już od dawna jest zawiadomioną, i że to nie wzbudza naj­mniejszego podejrzenia; ale przeciwnie, w do­mu moim ma być przechowywany mężczy­zna, który jest urzędnikiem rossyjskim!... Niepojnuiję nawet, kto to mógł wy myśleć!

f

Niechże więc pan officer, cały dom żrewi d uje.»

%

Pani Morykońska nie mogła juz siebie prze­zwyciężyć: tak się jej zrobiło niedobrze, ze zdawała się być bez czucia. . Wszyscy się rzu­cili na jej ratunek, przenieśli ją do drugiego pokoju i polęzyli na. sofie. — Adolf wyszedł razem z ofiiperem, ażeby być naocznym świad­kiem rewizyi.

— «Panów oszukano, » rzekł Adolf do offi cęra, «i ja to uważam dla siebie za najwię­kszą zniewagę, źe zwierzchność daje wiarę oskarżeniu, wtenczas kiedy krew moja prze­lana w szeregach .Francuzów, powinna być najlepszym dowodem naszych uczuć. W obli­czu samego Cesarza będę szukał zadowolnie

nia!» “

t

— «Zwierzchność nie wątpi o uczuciach pana,» rzekł officer, «ale wie razem i to, ze ojciec pana nie jest dla nas przychylny, i w takim razie nie mogła inaczej postąpić. Ten właśnie człowiek (pokazując na zyda który się chował za zołnierzami) zaręcza na swoją głowę, iż zaniesione przez niego oskarżenie, jest sprawiedliwem.»

— «A więc daliście wiarę żydowi!» zawo­łał Adolf.

■ Officer

>vi iść, naprzód. Żyd poprowadził ich na gó­rę, przeszedł przez korytarz i zastanowił się około drzwiczek prowadzących nafacyatkę. Murgrabia tego domu który tuz szedł za offi

cerem z pękiem kluczów, powiedział ze klu ,

cze od facyatki są u pani. Officer natych­miast posłał żandarma po klucze, a tymcza

f

sem. obrociwszy się do Adolfa rzekł: «Nie mam potrzeby ukrywać przed panem tego co mówił .oskarżyciel; powiada on. ze szpieg rossyjski jest przechowywany w tym doinu, juz od dwóch tygodni, i tej nocy miał wyje ćhac do armii rossyjskiej. Jeśli się panu po­doba, to proszę go się wypytać!»

Adolf zapytał zyda,'jak śmiał wymyśleć po„ dobne kłamstwo, zyd zaś nizko się kłaniając , rzekł: «tak panie, tu jest rossyjski pan, ja sam przynosiłem mu odzienie i nająłem dla niego

— % koni do Witebska. Pański służący Antoni, kazał mi to wszystko zrobić i dał na to pieniędzy.»

— «To być nie może,» zawołał Adolf, «nieprzyjaciele nasi, ciebie musieli podkupić!»

ruszył ramionami i rozkazał zydo

— «Pan sam zobaczy .ze ja mówię pra', wdę,» rzekł zyd i znowu nizkó się pokłonił.

Skoro murgrabia klucz przyniósł, officer, Adolf i zolnierze od zandarmeryi, weszli na facyatkę, zyd zaś poprowadził ich w kąt w któ­rym było zrobione przepierzenie z tarcic, wskazał ręką na drzwi i sam po za żołnie­rzami się ukrył.

— «Jest tu kto? » zawołał ofiicer, «w imie­niu Rządu rozkazuję poddać się!»— nie by^ ło odpowiedzi, nakoniec za przepierzeniem dało się słyszeć jakoweś poruszenie; żołnie

rze dobyli pałaszów, żyd chciał się wymknąć, ale go przytrzymano.

Wtem drzwi się otworzyły i wyszedł czło­wiek młody, Avzrostu słusznego, w surducie

t

granatowym, mająfc pod spodem ubiór woj­skowy... «Jeśli szukacie jeńca offlcera ros syjskiego, on jest przed wami!» odezwał się ów młodzian, — «panie officerze » rzekł da­lej— «jestem twoim niewolnikiem i nie mam żadnej broni, którą panu winien byłbym od­dać podług zwyczaju; na nieszczęście iz na placu bitwy zostałem rozbrojony, chciałem właśuie znowu powrócić do swoich, ażeby

A

w

się na nieprzyjaciela uzbroić, to mi się nie* udało.... Idźmy więc tam dokąd pan masz rozkaz mnie zaprowadzić!»

Adolf z ubolewaniem spoglądał na owego młodzieńca, myśląc nad przyszłością która go oczekuje^ i wielce był zdziwiony jego we

sołością i śmiałą odpowiedzią, w tak kryty cznem położeniu. `Zandarmerya zrewidowa'

ła komórkę i nieznalazła nic więcej, jak

* f .

huzarski płaszcz, dolman Tpoduezki; wszyst . kie te rzeczy włożyli na żyda i zeszli na dół. Nieznajomy spojrzał na swego oskarżyciela ż uśmiechem i rzekł; «zdrada podług źupe.ł nęj formailiiości, otóż i sam Judasz.» ;

Nim się to wszystko ukończyło co było na górze, * pani Mory końska, tymczasem odzy

skawszy napowrót właściwą sobie przyto­mność rzekła: «Nieszczęśliwa! zgubiłam was,»

i w tym. zalała się łzami i «powodując się li _ tością, nie widziałam tej przepaści w którą wtrąciłam całą familię!» łkania przerwały jej mowę, mąż zaś nieśmiał ją trwożyć swe mi zapytaniami, ale po części zaczął się juz domyślać.—«Winną jestem wtem tylko, i£ dałam się powodować prędkości* która mnie

uniosła za granicę rozsądku,» dodała p. Mo rykońska. «Oto słuchajcie!..,»

W tym officer z Adolfem i jeńcem rossyj skim weszli do pokoju, wszyscy uwagę zwró­cili na nieznajomego n^łodzieńca, który bez' pamięci rzucił się w to miejsce, gdzie siedzia

V

ły kobiety i zawołał: «Elizo, droga Elizo!»

Wyzyginie! przyjacielu mój!» rzekła ona i wnajwiększem uniesieniu, rzuciła się w jego objęciąT

Nikt z obecnych tej scenie, nie mógł do­ciec przyczyny, pomimo że ciekawość obu­dzoną została do najwyzszego stopnia.

— «Panie officerze!,» rzekł Wyzygin, «oto jest moja oblubienica i tu w obecności wszyst­kich, wyznaję przed panem pod słowem ho­noru, jak jestem ofiicer rosśyjski, ze ona zu­pełnie nie wiedziała miejsca mojego pobytu; nie pojmuję nawet jakim sposobem się znaj­duje w tym szanownym domu, i przysięgam iz niewidzieliśmy się z sobą, jak w Petersbiir gu. Pozwól więc nam pomówić....»

«Nie, teraz nie czas,» rzekł z flegmą officer, później zaś obróciwszy się do p. Mor

rykohskiego dodał: «pan wybaczysz ze po^

powinienem zostawić straż wewnątrz domu dopóty, dopóki nie nastąpi decyzya władzy

wyższej. Tu się ukrywa tyle tajemnic i tyle rzeczy nad pojęcie, że w najzaufańszym na­wet człowieku, powinna się w'źbudzać po­dejrzliwość. Żadna z osób tego domu a naj­bardziej owa Rossyanka, nie może. się wyda­lić, dopóki ten interes nie będzie zupełnie wyśledzony. Do zobaczenia się! pójdziemy, panie officerze rossyjski!»

Eliza zalała się łzami.— «Elizo! przyja­ciółko moja!' Ufaj we >yszystkiem opatrzno ' ści i nieoddawaj się rospaczy.,» rzekł Wy żygin. «Teraz bardziej aniżeli kiedykolwiek, Rossyanie powinni zachować stały .charakter duszy. Litość wprowadziła mnie do tego do­mu, a zdrada mnie z niego wyprowadza. Uwielbiam istotę która się litowała riademną, lecz zdrajcy znać nie chcę. Elizo! bądź zdro­wa! Staraj się ze mną zobaczyć.» Officer niz ko się ukłonił, pocałował rękę Elizy i wy­szedł. Kobiety wszystkie płakały,

— «Gdzież jest Adolf?» zapytał p.Morykoń ski: «tylko co tu był i nas opuścił, jeszcze w takim razie, kiedy jego obecność jest naj

Tom . ,

bardziej potrzebną. Bóg wie jak mam tera* sądzie o tem wszystkiem\co się stało!»

Siostry dostrzegły, z.e Adolf w tym momen­cie wyszedł, kiedy Eliza rzuciła się w obje­cie officera rossyjskiego; Eliza zaś domyśliła się przyczyny, która zmusiła Adolfa się oddalić,

• . *

\

• %

■U •

i

f i

r «

• * f ł,

V '

• r.

`Ł?

* %

. *

'

* ł

<

• » s

I •

■J *_* ą \

■ ^ . •

*» i V *v * *

f

'>

***

'' i f

%

\

» V.

« < #

V I

ł «

(i

*

— W

• t;

* \

&

* .i.n

£ v <=*' *

« <

i W

r ; im

«•

! •> 'V

r *

. ^ r

t*. _

y:

T

Hi

p »

J K

iit

r* ii*

..<v

Ł —

%

. f •

«

ROZDZIAŁ V*

*

j • '

Niewolnik.— Objaśnienie niektórych zagadek. — Przypadek Elizy. — Nadzieje.

f *

— «Mam rozkaż byc obecnym pod czas waszej rozmowy z niewolnikiem,» rzekł do Elizy officer francuzki, będący w ówczas na warcie w ratuszu wileńskim. «Tak, w rzeczy samej jest moim obowiązkiem walczyc z prze­ciwnikami mojego Cesarza, jacyby oni nie byli, i to jest dla mnie największą przyjemno­ścią; z tein wszystkiem nie bardzo mi się po­doba tytuł: dozorcy więzienia. Pani możesz wejść do niewolnika, jednakże niech mi bę­dzie wolno się zapytać: czy ten przystojny młody officer rossyjski, jest bratem pani?»

Eliza się zarumieniła i spuściła oczy na dół: «Nie, to.... mój narzeczony!« odpowiedzia­ła z bojaźnią.

— «Narzeczony! a niech mnie djabli por­wą! prawdziwie że szkoda tego młodego czło­wieka. Nie wczas mu przyszła myśl zenie się.— A to zapewnie są pani rodzice?»

f

\

«Jeszcze więcej jak rodzice, lo są mói dobroczyńcę, którzy mi dali wychowanie!«

«Nie lubię odmawiać dla dobrych lu­dzi. Proszę całem gronem odwiedzić moje­go niewolnika, tylko pod słowem honoru, iz nieprzcdsięweźmiecie żadnych środków, ku oswobodzeniu tego nieszczęśliwego młodzien

! P * J? i O

ca. Mille'tonnerres! Chętniebym go uwol

* • nił... lecz to nie do mnie należy! a propos, powinienem zaciągnąć do dziennika wasze imiona. Jak się pani nazywasz?» ■

«Eliza Steńska!» \ ,

* • • *

• «Dobrze! A ta szanownapara? » «llomuąld Szmigajło, —■ ta zaś 'dama

jest jego zoną, » odpowiedziała Eliza.

t

«Jakiż ma tytuł ?'barou czy tez officer? ».

A • ^ \ t r p

«Były urzędnik rossyjski, tutejszy vo

• # dci'k« • • w * ■ ; •, •

i « A więc Litwin ! Bardzo proszę — wejdź

*

cie, tylko pod słowem honoru,»

«Przysięgamy na honor, ze nieuzyjemy na złe'pańskiego zaufania, » rzekła pani Szmi­gajło. «Mązmój nie umie po francuzku, lecz przézeranie objawia, iz nie ściągnie na pana kadnój odpowiedzialności.»

• •

' I

— «Wejdźcie, wejdźcie!» rzekł ofiicer*, gdy wchodzilina stopnie ganku, spoglądając" na Elizę rzekł do siebie: «Saperloltel za je­den całus tak pięknej panienki, gotów był­bym się rzucić na nieprzyjacielską bateryę! To być nie może, ażeby ów młodzieniec był szpiegiem; tak piękna panienka niemogłaby kochać szpiega! I on na to niepodobny.... ale, zrobiłem tylko połowę interesu.— Hej! sier­żant! zaprowadź tego pana i te damy,do ros syjskiego ofiicera, którego mamy w niewoli.»

Piotr Wyzygin skoro zobaczył Elizę i jej dobroczyńców, z radości wpadł w zachwyce­nie; lecz kiedy pićrwsze uniesienia przeszły,' zamyślił się i łzy mu w oczach stanęły; na koniec rzekł: «wjakiejze to porze i w jakiem miejscu los łączy nas!» Eliza i Anna Michąj łowna nie mogły'ód łez się wstrzymać; Ro­muald Wikientiewiez zewnętrznie zdawał się być spokojnym, lecz wewnątrz zal tłumił.

—• «Zapewne ze się wkrótce rozłączymy z sobą,» rzekł Wyzygin, «a dotego w teraźniej­szych lokolicznościaclj, nie masz nadziei aże­byśmy mogli często się widywać; Elizo! pro­szę więc ciebie i was dobrzy przyjaciele moi,

q*

n,

( ) • . '

• łw

*

\

objaśnijcie mnie wtem wszystkie'm, co do tychczas mi było tajemnicą. Kochana Elizo!

*

p~owiedz mi kto się ośmielił porwać, ciebie; >; rąk twoich dobroczyńców? jakim prawem?

kto cię później uwolnił z rąk tych niegodziw­ców i jakim sposobem tu się znajdujesz?»

Eliza nic na to nieodpowiedziała, spojrzą 'la tylko na Annę Michajłownę, która zastą­piła ją w odpowiedzi:

«Tak, nie należy więc już ukrywać prawdy!» rzekła Anna Michajłowna: «ale nim Eliza zacznie opowiadanie swoich wypadków,,

% *■

ja powinnam oswoić ciebie Piotrze Iwanówi czu z niektóremi szczegółami, które dotyczą jej. urodzenia. < „

Kiedy' pokochałeś Elizę, wiedziałeś tylko ty le, iż ona jest biedną sierotą, i nie chciałeś wiedzieć kto są jej rodzice, albo\yiem wno.

siłeś że muszą być ludzie biedni i nic niezna czący; ja zaś nie byłam w mocy wykryć przed tobą tego co miało'być tajemnicą.• • lecz te­raz owszystkiem się dowiesz!.... "

«Jeszcze byłam dzieckiem, kiedy księżna Darya Maksimowna Preczysteńska wzięła innie do siebie na wychowanie, dla tego ażebym.

( )

— •

się bawiła z jej córką, która była równego ze mną wieku. Księżna Darya Maksimowna była kobietą bardzo dobrą, lecz mało tru­dniła sią ukształceniem swej córki, i zosta­wałyśmy tylko pod dozorem francuzki, która pil nowała, ażebyśmy z sobą inaczej nierózma wiały jak po francuzku, ażebyśmy się prosto trzymały i uczyły się naszych lekcyj, nie zwracając bynajmniej uwagi na moralne na­sze ukształcenie.

Nadeszła pora że byłyśmy już «dolne poj­mować co to jest miłość, guwernantka na­sza stała się'wówczas naszą towarzyszką i nie­zmiernie była uradowaną, że mogła z nami ror zmawiać o miłostkach; cżytywała nam roman­se i opowiadała rozmaite anegdotki o dwo­rze Ludwika XV, które miały na celu jednako­wą moralność to jest: że przeznaczenie głó­wne życia zasadza się na tem, aby umieć ko­chać i podobać się. Szczęściem że te maxy my nieprzylgnęły do mnie, ale księżniczka moja rówiennica, ciągle myślała o miłostkach

i z niecierpliwością oczekiwała pójścia za mąż jedynie dla tego, ażeby jaknajprędzej poje­chać do Francyi i być panią swojej woli. Ja

» s

* ^ł«'*

koi wkrótce znalazła oblubieńca w osobie księcia Antoniego AntonowiczaKurdiukow.»

Wy

gin. «A Tvięc n j

zhięiną A " "C,,"'afaś się WS (J, .

ifW ąietl°'vną?» wspolnie. ' , ■ nasz fcii r>* '

oo?iM fto,^ Wanowiczu.»

«¿nam w cdi '*

:`;e',ati,e'» siedli lra,°SCi ;^ad,v,e 'C c'c`";°śc; podst ® iastay°»ą,przei

Czotiern \veę&]

na mieszkanie do do'e£». P^orfa» 'się £** nn? P«ro*n. .¿¿f« Kurd.*ofeowf

Povplyulen,a , r pówJh có

` ™chcaK z ”?*!«* ¿fi ¡>aryg?

dz.ecę sivqe na moUj [. ,oc,c. zpstaw,„;ć

Anteno»^, posyJaf P'«« Ks;^ęMn(on;

obchodziła nieobecność !^ *' ™alo g v ks.ązę Paweł Piotrow; V' Brat ksi(;W tenczas bawił t,,k£e ^ p J`ec^teński, na_

strem przy i)yojVj: `*» ■ ty *tt~

odjezdz.e ks,in(?j) «, »lat ,n

..smicrci.jej i)rata> it, `»«o Wadomośc o.

CJC »traci>. a wierZVcieJe ? PTd^nJ<u £y.

• • ksie'

więzieniem. Księżna Darya Maksimowna podobnież' umarła, niemal w tymże samym czasie, jak odebrała wiadomość o śmierci swojego syna. Książę więc Antoni Antonowicz na rachunek mającej się odebrać sukeessyi,

po śmierci matki i brata spadającej na jego

i m

żonę, zaciągnął pożyczkę na opłatę długów w Paryżu i razem prosił swej żony, aby przynajmniej na czas krótki powróciła do Ros* syi, dla uregulowania interessów familijnych.

Księżna uczyniła zadosyć proźbie swojego inęża i: powróciła w towarzystwie* doktora Francuza, który znajdował się przy niej, przez cały. przeciąg czasu pobytu jej ,za granicą. Surowe postępowanie doktora żksiężną i nad­zwyczaj zuchwałe obejśćie się z księciem * który stał mu się zupełnie podwładnym, nie*» podobały się familii księżnej, z czego wyni, kły kłótnie między małżonkami i książę An­toni. Antonowicz wymagał, ażeby doktór vod dalił się., Wczasie kiedy się to wszystko, działo, wyszłam za mąż; a widząc dla siebie księżnę oziębłąt zaprzestałam z nią się widy­wać. Upłynął rok i niewiedziałam zupełnie co się dzieje na dworze książąt Kurdiukowow;

az wtem razu jednego przysłała po ninie księ­żna karetę, najuprzejmiej prosząc ażebym do niej przybyła, dla naradzenia się w ważnym interesie, od którego zalezała jej własila spo kojność; niepodobna było się wymówić, po­jechałam więc do księżnej.»

— «Przepraszamciebie kochana towarzysz­ko mojej młodości,» rzekła księżna, «ze czas niewypłaciłamsię tobie z winnego długu, albowiem domowe nieprzyjemności odebrały . mi zręczność myślenia ojrzeczach postronnych. Wierzaj mi iz pamiętam o tobie i na dowód

• m m »

jak ciebie kocham i jakie w tobie pokładam zaufanie, wymagam ażebyś mi wyświadczyła ważni) przysługę; Przywiozłam z Francyi dzie­cko, które mi narzucili moi przyjaciele; zosta­wić je we Francyi nie mogłam, ani mi wypa­dało tak uczynić. Weźźe więc do siebie to dzie­cię, wychowaj pod nazwiskiem swej dalekiej kuzyny, i niemów nikomu £e je masz odemnie. Jest to dziewczynka malutka, piękna jak kupidy nek; kiedy zaś przyjdzie do lat, dam jej posag, tymczasem będę ci dawała wszystko czego bę­dzie potrzeba na jej wychowanie. Jest ona o chrzezoną podług obrządku Religii Grecko

Rossyjskiej, ojciec jej nazywał się Steński.?

Przyniesiono niemowlę. Była to Eliza! zachwy­ciłam się nad jej pięknością, kiedy ją wzięłam do siebie na kolana, tak mię objęła swemi rączkami i przytuliła się do mych piersi, że niańka nie by^ w stanie mi jej odebrać; pła­kała, krzyczała i niechciała ze mną się^ roz­łączyć— był to głos opatrzności; niezwło cznie więc postanowiłam wziąść do siebie to dziecię — albowiem byłam pewną, że mój mąż ańe weźmie mi tego postępku za złe.«

Eliza wtem miejscu przerwała opowiada­nie swej dobrodziejki, rzucając się w jej obję­cia, Anna Michajłowna tak dalej mówiła: «Za tydzień wyjeżdżam dp Francyi, rzekła księ­żna, i w tym razie ni,e mogę szafować wielkie mi sumami; jednakże prosjzę ciebie przyjmij .te parę tysięcy rubli, które ppsłużą na zasppkp .jenie najpierwszych, potrzeb dziecięcia, albo­wiem wiadomp miże mąż twój nie jest boga­tymi wychowanie tego dziecka będzie dla was ciężarem. Księżna sama pieniądze zawiązała w moją chustkę, uściskała mnie,, pocałowała Elizę i zakrywając o,czy swe chustką, wyszła dp drugiego pokoju— ja zaś czeińprędzej

oddaliłam się, zobawy, ażeby księżna nieo debrała mi napowrót tak miłego dziecięcia, któreTni się niezmiernie podobało.

* Od tego czasu raz tylko widziałyśmy się. z księżną. Powróciwszy .po raz drugi zFran

cyi, przywołała nas do siebie i przyjęła jak najozięblej; zapytała się Elizy o jej zatrudnie­niach, a rozkazawszy jej wyjść do drugiego pokoju, rzekła dó mnie; iż taki sposób wy­chowania nie jest odpowiedni urodzeniu Eli­zy, albowiem rodzice jej są biedni i że nie powinna się spodziewać żadnej pomocy;— ha to. odpowiedziałam, ażeby księżna bynajmniej

nie troszczyła się o Elizę i żeby ją zostawiła w mojej opiece.— Bardzo chętnie rzekła, do­dała jednak z uśmiechem, ze odstępuje Elizę lecz nie odstępuje praw swoich do jej osoby, i że zawsze potajemnie będzie o niej dowia­dywać się; nakoniec zakazując mi mówić o tem •że oddała rni ją, pożegnała się z nami i po­dobno coś darowała dla Elizy na sukienkę t

*

lecz o przeszłych obietnicach ani wspomniała. Kiedy napomknęłam że nie żleby było, gdyby Eliza wiedziała o swoich krewnych, księżna się zarumieniła i rzekła do mnie ze złością;

,

I

. wiadomość o biednych rodzicach, którzy juz poumierali w tak odległej krainie jest mało znaczącą*, nadto, ze ona nie ma żadnych kre­wnych, nakoniec zagroziła mi odebraniem na powrót do siebie Elizy, jeżeli jej urodzenie , tak mnie zajmuje. Zrzekłam się wszyslkiego, byleby tylko zatrzymać przy sobie to kocha­ne dziecię! »

«Razu jednego miałam zręczność mówienia ze służącym, który był z księżną w Paryżu., natenczas kiedy przywiozła Elizę*, ten mówił ' mi że maraka przyniosła* malutkie niemo­wie w bardzo kosztownem ubraniu i księżna

c c

gdy zobaczyła to dziecię, niezmiernie pła­kała co się zaś ściąga do jej rodziców, to w domu księcia Kurdiukow nic niewiedzą... jednak się domyślają.. . »

Gdy Anna Michajłowna na tćm przerwała swe opowiadanie, Wyży gin dokończył: «zape­wnie domyślają się że Eliza jest córką księżnej!»

« ja tak sądzę » rzekła Anna Michaj­łowna. Eliza zarumieniła się, i oczy swe za­kryła chustką.

«Księżna nie uznała ciebie zą swoją cór­kę, a następnie nie powinna do ciebie mieć ża

\

I.

dnego praAra « rzekł p. Szmigajło: «jeżeli więc Piotr Iwanowicz nie zmieni swego przed­sięwzięcia, to w nim znajdziesz opiekuna ~ nie troszcz się więc moje dziecię i bądź spokojną.» .

«Ćo mnie do tego kio są rodzice Elizy, kocham ją to dosyć » zawołał Wyzygin; «o •powiedz mi więc najdrozsza Elizo o twoich wypadkach, od czasu .jakeśmy się ostatni raz widzieli. ».

— «Wiadomo ci z opowiadań Anny Mi

chajłowny, »jakie związki łączą mnie z księżną Kurdiukow. Razu jednego kiedy nioi rodzice nic byli w domu, zajezdźa kareta i służący wszedł do pokoju z listem zawiadamiającym, iz księżna jest słaba i życzy sobie ze mną wi­dzieć się— nre śmiejąc odmówić jej żądaniu pojechałam; przybywszy na miejsce znalazłam księżnę lezącą na kanapie z owiniętą głową, jak gdyby w istocie była słabą, lecz jak tylko innie spostrzegła, natychmiast rozkazała słu­żącej wyjść do drugiego pokoju. Z początku dosyć długo wzrokiem badawczym wpatry­wała się'we mnie, nakoniec rzekła: «móścia panno, juz zaczynasz prowadzić intrygi mi­łosne N wahając się między nieukontentowa

w

niem i bojjaźnią, nie wiedziałam jaką dać od­powiedź, jednakże fzekłam: «księżna pani mnie tym obrażasz.» — «Pani Szmigajło ciebie zepsuła przez swoje pobłażania » rzekła zno­wu księżna : «a więc wzięłam sobie za obowią­zek, poprawie twoję moralność*, » — w ówczas odpowiedziałam : «jakie prawo ma księżna do mojej osoby, i jak może mnie obrażać mó­wiąc źle o tej, która jest moją matką i dobro­dziejką » nie pamiętam nawet co mówiłam, albowiem wyszłam jujs zgranie cierpliwości; wiem tylko że księżna wpadłszy w złośt rze­kła: «'Anna Michajłowna nie ma do ciebie ża­dnego prawa, ja oddalam'ciebie na wycho­wanie , i za to zapłaciłam. Do mnie nale­żysz , a* jeżeli odważysz się powiedzieć jedno przeciwne mi słowo, każę cię zamknąć do do­mu poprawy! czy wiesz o tein, że ja jedna tylko mam nad tobą władzę! siadaj natych­miast do karety i jedź tam gdzie rozkażę! » Chciałam mówić ale księżna mi niepozwoliła, zawołała na .służących i w mgnieniu oka, ka­merdyner z drugim człowiekiem wbiegli, wzię­li mnie pod ręce, wynieśli z pokojów i wsa­dzili do karety; która natychmiast ruszyła

c. ••

%

• ^

«•

z miejsca tak prędko, ze nie byłam, wstanie zebrać moich myśli; w oczach zrobiło mi się' ciemno i zupełnie osłabłam. »

— «A lak więc, miłość moja stała się przy­czyną twoich cierpień ! >> rzekł Wyzygin.

— «Obwiniajmy bardziej, złość ludzi, jak naszą miłość >> odpowiedziała Eliza i tak da­lej mówiła : «skoro przyszłam do przytomno­ści, dostrzegłam iż z strony lewej siedział mężczyzna dosyć otyły, z przodu zaś służąca już w latach podeszłych; — wyjrzałam przez okno i zobaczyłam żejedziemy gościńcem.— «Dokądże mnie wieziecie , i jakie macie pra avo wyrywać mnie z rąk moich dobroczyń­ców, » zapytałam się mężczyzny, który jak mi się zdawało był zasmucony i długo' nieodpo wiadał na moje zapytauie, nakoniec rzekł: «proszę mnie o nic nie obwiniać, albowiem jestem tylko wykony waczem woli księżnej An­ny Petrowny, i otwarcie wyznaję, że niechę' tnie uskuteczniam to polecenie. Zdaje mi się że pani musisz wiedzićć, jakie ma prawo księ­żna do jej osoby!.... zaklęłam się na wszyst­ko, że nie wiem o niczem; on ruszył tylko ramionami i rzekł: «w istocie księżna nic ini

* t

tem nie mówiła, lecz się domyślamy, że ona ... jest matką pani ! » płakałam w milcze­nia, mężczyzna zaś się uśmiecliał.— «Dokąd ze mnie wieziecie'» zapytałam. «Do majątku księżnej pani w gubernii Orłowskiej,» odpo­wiedział mi mój towarzysz podróży. «Mam za­szczyt być jeneralnym plenipotentem i rządcą dóbr ksieccia Antoniego Antonowicza; • w tych dniach powinienem'był zwiedzić dobra, ażeby wybrać rekrutów, odebrać czynszowe _i za­wrzeć kontrakta na dostawę mąki. Księżna pani przy tej okoliczności, poleciła mi odwieść pannę na wieś, gdzie masz dopóty zostawać, dopóki będzie jej w tem wola. R.adzę więc pannie dla uniknienia wszelkich nieprzyjemno­ści, być posłuszną bez sprzeciwiania się roz­kazom księżnej.» W tem właśnie miejscu słu­żąca odwróciła swoją głowę, a plenipotent korzystając z tego zdarzenia, dał mi znak aby się jej wystrzegać,, i chcąc jeszcze bardziej dać poznać, że mój los go obchodzi, rękę swo­ją położył na sercu;— zamilkłam na.ten raz

stanowczo zdecydowałam się użyć wszelkich środków, dla wybicia się z tej niewoli. jSie

zdawało mi się ażeby na wsi trzymano mnie

*

'zamkniętą; spodziewałam się więc, że będę wstanie wymknąć się, albo też znajdę zręcz­ność udania się pod protekcyę rządu. Skoro przybyliśmy na pierwszą stacyę pocztową, plenipotent odprowadziwszy mnie na stronę, rzekł: «bądź pani przekonaną, że jej los mo

cno nnę zajmuje, zostań wjęc spokojną i nie przedsiębierz żądnych środków, któreby mo­gły podcza~s rój "podróży wzniecić niespokoj ność, gdyż przez to możesz sobie jeszcze bardziej zaszkodzić; mam właśnie przy sobie

• te papiery, które księżnej dają zupełne prawo nad tobą. Ale jak przybędziemy na wieś, to , sam dopomogę pannie wyrwać się z jej rąk, tylko trzeba ostrożnie się zachować przy tej służącej, ponieważ księżna pokłada w niej naj­większe zaufanie. » .'

«.Tak tylko dostrzegłam iż litość zmięk­czyła serce mojego dozorcy, zdało . mi się że dopięłam połowę moich życzeń. W ci:;gu całej podróży, jego obejście się ze mną, by­ło nadzwyczaj skromne i rozmaitemi spo; soblami, starał mi się dogadzać. Nie dojeż­dżając do Moskwy, zboczyliśmy z gościńca i Zaczęliśmy naszę podróż przedłużać końmi na

^ » jęlemi;— nakoniec przybyliśmy do tej wsi,

gdzie byłam skazaną na wygnanie.

Dom który mi przeznaczono na mieszka­nie, był to gmach wielki murowany, wyobra­żający że tak powiem same ruiny; albowiem cały' ogołocony z pokrycia, tylko nad jedną oficyną trzymała się dachówka, lecz i ta była sztukowana słt>mą i gontami. Zaledwie kilka pokoików które zajmował jakiś officyalista czy tez kommissant, było utrzymywanych w po­rządku, dwa zaś pokoje stały próżne; te by­ły przeznaczone dla zwiedzających powiat urzędników;' jeden z tych pokoi przezna­czonym był dlą mnie, a drugi dla służącej, która ze mną przyjechała. Okna mojego mie­szkania, wychodziły na ogród zupełnie zruj­nowany. Bawiąc w Petersburgu nie mo­głam sobie wyobrazić, co to są dobra zni­szczone, lecz przepędziwszy kilka dni we wsi księcia Kurdiukowa, aż nadto poznałam. Dwór cały składał się z osób, skazanych na wy­gnanie, ze stolicy. Ludzie, nawet i bydło do­mowe, mieli jakiś szczególny kształt, wszy­stko to było nędzne, wycięczone, i ledwie się poruszało; słowem ani jeden kołeczek

f

—,

nie był na swojem miejscu! Umarłabym z rospaczy, gdyby mi przyszło rok jeden prze­mieszkiwać' w tym grobie; tam albowiem ka­żda chwila, przypominałaby nieszczęścia uci skające ludzi, jakiemi są nędza, występek i zniszczenie!—'Po upływie kilku dni, jene ralny rządca dóbrwszedł do niego pokoju; po pierwszem przywitaniu się rzekł: «pani sama zapewne przyznajesz, ze nie bardzo po­chlebna przyszłość ją` oczekuje, i jak widać} ze zyczeniem księżnej jest, azebys pani mło­dość swoją, przepędziła w* tem więzieniu; pozostaje więc tylko jeden zbawienny śro­dek, który natychmiast przełozę. Jestem rad­cą tytularnym, mam parę domów w stolicy, a do tego ze dwakroć stotysięcy rubelków, własnego kapitału. Wiele dziewcząt, miałyby sobie za szczęście, gdyby im Ga wryło Ga wryłowicz Chodakow powiedział, to có mówi teraz, to jest: ze chcę z panną ozenie się. Podziękuję księciu Antoniemu Antonowiczowi za służbę, i.będziemy żyli wesoło. Księżna w ówczas nie będzie miała prawa dq twojej osoby, a radczyni tytularna Eliza Pawło wna Chodakow, ubrana jak laleczka, będzie

paradować swoim koczem, i wzbudzi zaz­drość w księżnej Annie Petrownie i księżnicz­ce Paulinie Antonownie, które wkrótkim cza­sie będą przymuszone chodzić piechotą. Wie rzaj mi pani, ze szczęście oczekuje nas tam, gdzie go zupełnie niespodzięwamy się zna leść; i przeciwnie, na drodze która zdaje się ze do szczęścia prowadzi, .napotykamy zmar­twienia! ofiaruj mi więc swoją rękę, a jutro zaraz staniemy przed ołtarzem.» Mowa ta radcy tytularnego Chodakowa* pogrążyła mnie w rospaczy, niewiedziałam co mu na to odopwiedzięć. Wahałam się między bo jaźnią i kłamstwem; nakoniec prosiłam, ażeby mi pozwolił kilka dni nad tern zasta­nowić się; niezmiernie to go zdziwiło i wy­szedł tiieukonteutowany z mojego pokoju. Od tej pory zaczęłam myśleć, ażeby jakim bądź sposobem dostać się do miasta. Z po­

czątku sądziłam, ze zabiorę się z wieśniakami, którzy codziennie tłumami przychodzili i przy* jezdzali na dziedziniec. Zwykle albowiem za­stanawiali się przed zrujnowanym gankiem, z którego Chodakow rozstrzygał ich sprawy; lecz ta myśl była trudną do wykonania, szu

kac zaś pomocy w groniedomowników, nie

ośmieliłam się. Postanowiłam więc uciec • • piechotą i dostawszy się do lasu iść na los szczęścia, aż do pierwszej lepszej wioski. Nie pojmuję zkąd nabrałam tyle odwagi; lecz jak teraz poznaję, to myśl o moich dobroczyń­cach i o moim jedynym przyjacielu, dodawa­ła mi niepojętą .moc charakteru! t, «Drugiego dnia po oświadczeniu się Choda** kowa, około godziny na drodze prowa , dzącej przez las do dworu,* dał się słyszeć głos dzwonka; jakoż i wkrótce powóz zaje­chał na nasz dziedziniec i zatrzymał się przeł gankiem. Ja na ten czas stałam przy oknie Lwy obraźcie sobie moją radość, «jaką u czułam, kiedy zobaczyłam dobrego staruszka Kuźmę Silicza Korkina, który bardzo często bywał w domu moich dobroczyńców, i żar­tami nazywał mnie swoją synowicą. W tym momencie zdało mi się, że w jego oso­bie, widzę anioła stróża! Niewiedziałam ja' kich chwycić się, środków, ażeby nieutracić tak pomyślnego trafu; nakoniec postanowi­łam opisać mu moje położeuie, i razem pro, sic o pomoc. Przygotowawszy więc list, zna

Jazi ani zręczność oddania go za pośrednic­twem zołnierza, który z nim przyjechał. Dzień

(

cały przepędziłam w wielkiej dręczącej mnie obawie., tak ze żadnym sposobem nie mo­głam usnąć; a z w tem,jak tylko sen pożą­dany zaczął sklejać moje powieki, lekkie

* %

pukanie w okno, naglemnieobudziło. Był to szanowny Kuźnia Silicz' i tak rzekł do mnie: «teraz nie czas o tem rozprawiać, ale nocy przyszłej wyjeżdżam do Wilna tam znajdują się twoi rodzice; staraj się*więc rao

P' # » * ¡Ł

ja Elizctko wyjść chociaż przez okno, i cze­kaj na mnie .na,, gościńcu pod laskiem , we­zmę ciebie z sobą na moję odpowiedzialność; chociażby mi przyszło za toczycie utracić, muszę cię jednak uwolnić z tej niewoli egip­skiej.— Bądź zdrowa, śpij spokojnie i miej ' w Bogu nadzieję! » '

' Nazajutrz oznajmiłam \z jestem słabą; w rzeczy samej tak mi było #nie dobrze, ze ledwo chodzić inogłam, prosiłam Chodako­wa ażeby mnie nie fatygowano, albowiem postanowiłam dzień cały przepędzić w poście li.— Jak tylko noc nadeszła i służąca moja mocno usnęła^nietracąc czasu wyskoczyłam

If.

* J

% ■*

cy rubli; lecz ani groźby, ani prośby, ani tez pochlebne jego obietnice, żadnego nie powzię­ły skutku. Dobry Korkin' natychmiast roz­kazał Wyprżądz konie.; z powozu Chodakowa i zapędzie je w głąb lasu; mnie zaś wziął do swego pojazdu i przywiózł aż do Kiejdan. Ztamtąd wykomenderowano go dó Gro­dna, lecz niemogąc wziąść mnie z sobą, pro­sił p. Dornowskiego jako dawnego przyjacie­la, ażeby był moim opiekunem. Kiedy zaś p. Dornowski z_ęałą familią wyjeżdżał do Wil­na, wziął i mnie z sobą; nie mogąc znaleść moich dobroczyńców, zostałam wdomu jego teścia aż dó tej pory, w której los znów nas łą­czy, ażebyśmy nad sobą wzajemnie ubolewali.

Skoro Eliza skończyła swoje opowiadania, Wyżygin podobnież udzielił wiadomości o

swoich wypadkach;' zaczynając od czasu jak ojciec jego wyjechał z Moskwy do Petersbur

| ga, aż do swojej choroby i dalej tak mówił.:

* % ^ ^ i

«Znajomościąswej sztuki doktor Le bendenko, wyrwał mnie prawie' od śmierci; pierwsza myśl moja, kiedym że tak powiem, zaczął na nowo odrastać— była~o tobie dro ga Elizo! Ojciec starał się mnie ciągle uspo

Tom II. . . . " >

.

przez okno i udałam się wprost na urnuwio ne miejsce. Przy wejściu do lasu był rów w którym się ukryłam, jakoż w kilka chwil dał się słyszeć tentent koni; serce mi biło z radości na tę myśl, ze będę wolną, a sko­ro powóz nadjechał, wyskoczyłam z mego u kr ycia i zaczęłam wołać, powóz się zatrzyj mat a ja zobaczyłam się w ręku Chodako­wa! — Co panna tu robisz zapytał,, lecz mu na to nie dałam żadnej odpowiedzi. «Domy­ślam się, panna czekałaś tu na officera z któ­rym chciałaś się wymknąć—r czy nie pra­wda?« i wtem zaczął gwałtem ciągnąć mnie w głąb lasu, nakazując furmanowi zawrócić konie, — zaczęłam mu się opierać i głośno krzyczałam. Podczas tej walki Kuźma Sili.cz i żołnierz będący przy nimj przybyli mi na po­moc, rzucili się na Chodakowa i uwolnili mnie l rąk jego; nadto Korkin zaczął straszyć Chodakowa, wykryciem oszukaństw w podej­mowanych przez niego liwerunkacli, w razie gdyby, on mnie zatrzymywał. Widząc tedy Chodakow, ze nie jest wstanie sprzeciwiać się, zaczął prosić KuźmęSilicza, aby się nie wtrącał do lego interessu, obiecując muza to pięć tysię

kajaći cieszył nadzieją, ze koniecznie dowiemy i

się gdzie jesteś ukrytą, i w tym względzie kil­kakrotnie pisaliśmy do Wilna do p. Szmigajły,' ale żadnej nieodebraliśmy odpowiedzi.»

«Ciągle byłem zajęty obowiązkiem i nie miałem czasu dowiadywać się na pocztę» rzekł p. Szmigajło, «żona zaś zostawała u mego brata na wsi, zresztą niem.oglibyśmy wam dać pewnej odpowiedzi gdzie była Eliza, al­bowiem sami nic niewiedzieliśmy; pomimo

l

to jednak, byliśmy wtem przekonaniu, ze to „było dziełem księżnej Kuidiukow.»

— «Dusza się we mnie wzdryga» rzekła.

*

pani Szmigajło, «na samo wspomnienie po­dłości i nikczemności tych kobiet, które pod pokrywką znakomitego imienia dopuszczają

się zbrodni; kiedy przybyłam do niej doma

ając się o Elizę, odpowiedziała ze nie wie

o nićzem i groziła mi odpowiedzialnością; za słaby dozór; nieprzyznała się nawet do tak haniebnego postępku, chociaż w towarzy­stwach jest uważaną za dobrą," skromną i ła­sk aveą osobę!»

«My» rzekł Wyzygin, «niemieliśmy w tym wzglądzie żadnego podejrzenia na księżnę

. * Kurdiukow, ale sądziliśmy ze sprawcą tego

jest hrabia Chochlehkow, .dla tego ażeby mógł' zapłacie majątkiem ojca mojego i mojem szczę­ściem, księciu Kurdiukow za je^o uległość, a przez to zwabić więcej osób, któreby były przychylnemi jego partii. Właśnje kiedy za­cząłem nabierać sił po mojej słabości, chcia­łem przyjechać do was do Wilna, dla nara­dzenia się jakimby sposobem wynaleść ukry­cie Elizy, az wtem doszłar'mnie wiadomość

o wojnie, i wszystkie moje zamiary zostały

%

¿niszczone! Natychmiast po przeczytaniu re­skryptu, w którym Najjaśniejszy Cesarz oznaj­mił, narodowi o wkroczeniu nieprzyjaciół w granice państwa, i objawił swe . Monarsze życzenia, ze dopóty nie złozy oręża, dopóki ęhóciaż jeden nieprzyjaciel znajdować się bę­dzie na ziemi ' ojczystej. Mimo wiedzy ojca, podałem prośbę o przyjęcie mnie do słua by wojskowej. Krew rossyjska we mnie się

zagrzała i przytłumiła wszelkie inne uczucia.

i ..

Nieczekając odpowiedzi na moje podanie, czemprędzej pojechałem do armii, która na­tenczas stała obozem pod Dryssą, a z mojem pyrzybciem wyszedł roskaz o zamieszczeniu

P % '

mnie w stopniu officera w tymże samym puK .ku huzarów, .w. którym służyli mój dziad, i

«

ojciec. ■ ' ` _ r. ~ '

Spodziewam się kochana Elizo! iz nie we

r

źmiesz mi tego za złe, ze podczas niebespie czeustwa które nam groziło, zapomniałem o wyszukaniu ciebie; jednakże zawsze byłaś w mem sercu i pamięci, ale. powinność oby­watela i obowiązek Rossy anina, wymagały ode

[ ^ '

mnie ofiary. . : ”,

«Niemiałbyś u mnie zadtiego szacun

' i

ku,» rzekła'Eliza .«gdybyś inaczej postąpił, i wiedz o tern, ze ja będąc kobietą, nie waha łabym się ani jednej minuty, gdybym wie, działa, zemojem życiem okupię pomyślność Ross)

Wyzygin pocałował rękę Elizy i tak mór wił dalej: «po mojem wstąpieniu do wojska, dostrzegłem, ze w niem. panuje wielka ozię­błość. Officerowie i żołnierze niezwracając bynajmniej uwagi na plany dowódzców, szli za popędem durny wrodzonej, i głośno szemrali na to, dla czego rozkazano odstąpić Wilnar nie stoczywszy żadnej bitwy. Wszyscy w.ogólno ści.a nawet i niektórzy jenerałowie bvli.teoo

` % * • c * v • • * • *

zdania, iz wypadało nieprzyjaciela spotkać na samej granicy i tana odnieść zwycięztvvo lub zginąć; nakoniec mniemano, ze będziemy oczekiwać nieprzyjaciela w obozie pód Drys

# |

są, lecz się inaczej stało,.dnia Lipca woj « śkó wyszło z.obozu i udało się do Polocka.».

«Zostając, w aryergardzie,* podczas marszu., na trzeci dzień spotkałem nieprzyjaciela; nie jestem, wstanie wyrazić, jakieuczupia miota­ły .mną w tenczas, kiedy oko w oko: spojrza

• łem wrogom mojej ojczyzny;' zemsta nad­zwyczajna wzmogła się w mej duszy, a pra­gnąc jak najprędzej nasycić się krwią nieprzy­jaciół, z szablą wr ręku rzuciłem się na szeregi jazdy francuzkićj. Zbyteczny zapał, zaszko 'dił naszemu małemu oddziałowi, albowiem

• ^ zostaliśmy odcięci, a będąc otoczeni na oko­ło, ponieśliśmy wielką; ,klęskę; w czasie po |

tyczki,' postrzelono' mi konia i ja upadłem z nim razem na ziemię pomiędzy Francuzów. Natychmiast mnie rozbrojono i wzięto do nie

woli, chociaż ich bynajmniej nieprosiłem o darowanie ini życia.. . •

Po upłynieniu dwóch dni, kilkaset jeńców rossyjskich jako tez i ranionych Francuzów,

.( . )

Wil

\

^ M ^ " ■

a do tego w tak zniszczonej krainie, uciskani głodem i potrzebą, zaledvvie żyć mogliśmy. Wystaw, sobie kochana Elizo! ani jednego

* % mieszkańca widać nie było'*, w miasteczkach

wioskach, domy które nieuległy zniszczenia, albo były obrócone.na szpitale, alboliteż mie

%

ścily w sobie, tłumy francuzkich żołnierzy, które nięzdążyrły iść razem z armią. Nakoniec pogrążeni w smutku i zmordowani podróżą, przybyliśmy do Wilna. Ranionych Francuzów u a ty' cli miast odprowadzono do Szpitali,* a nas niewolników, zostawiono na owym placu przed ratuszem. Niektórzy; z mieszkańców ujęci lito

*

ścią, przynieśli nam chleba i wody, tak więc na gołym bruku, byliśmy przymuszeni przepędzić dzień cały, oczekując naszego przeznaczenia*, i chociaż byliśmy tak zmordowani; iż żaden z nas nie mógł nawet myśleć o ucieczce, je­dnak kilku wartowników, stało na straży.»

Zostając w tak smutnem położeniu, oddałem' się marzeniom i zacząłem myśleć nad moim o płakanym stanem; aż w tem zbliża się do mnie kobiela dosyć porządnie ubrana, i zaczęła się wypytywać o niektórych ofiicerach z naszego

\

I

pułku; jej łagodność, przyjemna powierzcho­wność, ośmieliły mnie do tego stopnia, ze pro­siłem czy nie mogła mi czego ofiarować na po­karm, albowiem niemiałem ani jednego gro­sza. Wezwała natychmiast ażebym szedł za nią; nieznajdując żadnych przeszkód, gdyż straże usnęły, a wartownicy się rozeszli w ró­żne strony miasta; udałem się— i kiedy zacząłem opowiadać o naszem położeniu, to ją tak wzruszyło, iż rzekła: widać że mało o ,was inają.starania, skryj się więc u mnie w do­mu; dam panu stancyjkę na^górze pod stry­chem, i będę.dostarczała żywności dopóty, do­póki się niezadrzy sposobność, ze pan będziesz mógł być oswobodzonym.. Chętniebym chcia.

ła panu pomódz widoczniej, alenasze rodzeń­stwo różni się w zdaniach ściągających się do teraźniejszej wojny; mąż mój jest nadzwyczaj­nie bojaźliwym, a więc przymuszoną jestem ukrywać pobyt pana w domu naszym. Jeden tylko służący będzje o tem wiedział, jest to człowiek poczciwy i wierny. Cóż czy przy­stajesz pan na to?"

«O mało co nie rzuciłem się uściskać stopy mojej dobrodziejki, była to właśnie pani Mo

r I

»

( * S )

rykońska i wkrótce znalazłem sięna owej facyatce, w której się ukrywałem przez dwa tygodnie. Szanowna oswobodzicielka dostar­czała mi żywności, książek i Wszystkiego cze­go tylko było potrzeba,, do zaspokojenia naj pierwszych potrzeb. Nakoniec to dobrowolne więzienie stało się dla mnie nieznośnem* za cząłem więc prosie pani Moirykońskiej, aby

«

użyła wszelkich sposobów, za pomocą któ­rych mógłbym oswobodzić się i połączyć zna

fs

szą armią.Żyd który był użytym do, usku­tecznienia teffo żaniiaru, zdradził zaufanie i

® . nie pojmuję ż jakich domysłów; wzięto m'nie

i

nie jak'jeńca ale jak szpiega; — otoz jest rys wszystkich wypadków, jakie mnie spotkały od czasu naszego rozstania się. L«cz coz_ to

znaczy, ze Romuald Wikientiewićz i AnnaMi

chajłowna tu się znajdują?

Ną to rzekł p. Szmigajło: «wolność którą się cieszę, jestem obowiązany memu kuzyno­wi zostającemu w gwardyi Napoleona, jednak­że zostałem uwolnionym z tym warunkiem, i to pod słowem honoru, ze nie wyjadę z Wil­na. Zona moja jak powiedziałem, bawiła u mego brata na wsi, a dowiedziawszy się, iz

a

' \

jestem w Wilnie, przyjechała do mnie. Mam

^ ś

tu.'polecony': "sobie dózor róssyjskich szpitali i mienię się byc szczęśliwym, że mogę przy? nieść chociaż małą pomoc naszym walecznym zołnierzom,którzy dzisiaj sąrwtak przykreiji położeniu. Elizę zobaczyłem niespodzia­nie w greckiej cerkwi i odknlej dow iedziałem

się o twojem nieszczęściu. Znain się z wielu

i

obywatelami, którzy po wyjściu urzędników rossyjskich, dla utrzymania porządku pozaj mowali ich miejsca; nadto kommendant jesfr dla mnie dosyć przychylnym, przedsięwzią­łem więc jak najśpieszniej przekonać zwierz­chność Francuzką, iz nie jesteś szpiegiem ale jeńcem wojennym, spodziewam się ze Bóg dobrejsprawie pobłogosławi. »

« — •

«Tak w istocie» rzekł Wyzygin : jedna tylko .nadzieja w Bogu. »

Wtem'wszedł offieer dó stancyi i rzekł, do Wyzygiiia: .«kolego! czas ażebyś się roz. Stał z twojemi przyjaciółmi, albowiem zaraz uderzą capstrzyk, chociaż nie będzie ci tak %

przyjemnie ze mną jak w towarzystwie tej ła­dnej panienki, lecz cóz robić nie inoja w tem wina! » ,

• ■ ( )

V ♦

x t

V

Wyzygin pożegnał się z swemi gośćmi, wy­prowadził ich na ganek, i natychmiast udał się do 'stancyi ofiicera, który go prosił do siebie na wieczerzę I na butelkę wina, za zdro­wie pięknych Rossyanek.

% •

I »

*

Vv i.

* — C

Ł »

ł

\

* *

*

*

ROZDZIAŁ VI.

«. Wybawiciel. — "Walka wspaniałomyślności. — Przyjaciele. — Ucieczka—r 'Nowy pułk. — Taje­mnica na połowę odkryta.

^

Na drugi dzień przeniesiono Wyżygina z ra­tusza do klasztoru, w którym był urządzony * lazaret i więzienie dla wojskowych; później czyniono mu indagacyjne pytania z których łatwo się domyślał, ze był oskarżony o poro­zumienie się z osobami przychylnemi dla Ros­sy an , i szpiegostwo. Zegor na wieży kościoła S. Kazimierza oznajmił północ. — Wyżygin spokojnie leząc na słomie , patrzał przez kra­tę na smętne obłokj, po których przesuwały się lekkie błyskawice , i rozmyślał nad tem, ze zapewnie zginie haniebnym sposobem, jak złoczyńca, a nie na placu bitwy, tam, gdzie chciałby z ochotą największą przelać krew i utracić życie za~sprawę Rossy i. Zadrżał na to wspomnienie, nie spodziewał się zńaleść już sprawiedliwości u nieprzyjaciół, bo sa­mo oskarżenie przez nikczemnego żyda, zda

( ) ■

_ ' X

\

*

wałó mu się byc niesprawiedliwem. W nocy

zwykle kiedy człowiek zostawiony sam sobie, wyobraźnia jego mocniej działa; Wyżygino wi zostającemu w takim stanie, a nadto jeszcze w więzieniu, dały się widzieć w żywym bla­sku przeszłe nadzieje szczęścia, które bardzo prędko niknęły na wspomnienie smutnej te­raźniejszości: jego marzenia miłosne, sto­pniowo przechodziły do ojca, krewnych, przy­jaciół i koli ego w*, serce mu się krwią zalało, i mimowolnie łez kilka uronił.'

W tem znaglą dało się słysze'ć pukanie u okna i głosem .cichym wyrzeczono te słowa; «czy tu jest rossyjski Gfficer Wyzygin?» Wyzygin przyblizył się do okna i spostrzegł człowieka owiniętego w płaszczu, który sto jąc za oknem rzekł po cichu; wyjmij kratę, albowiem jest juz podpiłowaną. Więzień po­szedł za radą nieznajomego i bardzo łatwo wyjął kratę, nieznajomy podał mu później za pomocą żerdzi plecioną drabinkę, apoupłynie niu kilku minut, więzień ujrzał się wolnym. Nakoniec ów oswobodziciel zarzucił na niego płaszcz wojskowy, dał mu czapkę ułańską,

pałasz i rozkazał iść z sobą; stojący na stra

a m'

A '

• i zy żołnierze włoscy, przepuścili ich bez naj­mniejszego oporu. Jak tylko wyszli na uli­cę, za bramą znaleźli już osiodłanych parę koni; nieżnajomy wsiadł na jednego i roz. kazał podobnież Wyżyginowi uczynić; takim tedy sposobem wyjechali aż za ostrą bramę, niebędąc przez nikogo zatrzymanymi. Wyje­chawszy z przedmieścia, nieznajomy spiął konia ostrogami i w czwał udał się przez manowce, Wyży gin także poszedł, za jego przykładem. Słychać było w oddaleniu grzmoty, a powta­rzające się co moment,miganie błyskawicy było dla nich błogim światłem, które wska­zywało niewyraźną drogę w śród ciemnej nocy. Nakoniec jadąc przez dobrą godzinę zatrzymali się w gaiku. — Nieznajomy zsiadł z konia, usiadł na wywruconem drzewie i prosił Wyżygina, ażeby wspólnie odpoczął.

Po kilku' chwilach milczeniat, nieznajomy rzekł: życie twoje Panie Wyżygin jest w nie bespieczeństwie, dowiedziałem się albowiem ^„ciebie poświęcono na ofiarę, ażeby przez to rzucić postrach nainnych, gdyż chodzą wie­ści, że Rossyanie mają swoich szpiegów w Wil­nie i ta ostatnia okoliczność rzuciła na cię Tom .

i

( J )

N

wielkie podejrzenie; lecz osoba dla której ży­cie twoje jest najdroższem, poleciła mi być jego wybawcą; domyślasz się zapewne ze ta mowa ściąga się do Elizy Steńskiej, bądź więc pewien, ze gdybym jej nieubóstwiał, nigdy bytn niepośw'jęcaf życia i honoru, dla zado syć uczynienia jej chęciom....»

* •*

— «Jakto! Wpau kochasz Elizę Steńską?» rzekł Wyzygin w rostargnieniu « i podjąłeś się być oswrobodzicielem jej oblubieńca?— Jeżeli więc Wpan tym sposobem chcesz po zyskać serce Elizy, i zastąpić moje miejsce,

»

to ja zrzekam się wolności, wracam natych miast do więzienia; lepiej niech padnę ofiarą nikczemnej obmowy, zostając w tem przeko­naniu, że poniosłem czystą miłość do grobu, aniżeli życie moje mam okupić sercem Elizy!

o tak! jej miłość przekładam nad życie!»

— «Uspokójsię» rzekłnieznajomy: «kocham ubóstwiam Elizę, lecz bez żadnej nadziei! ko­cham ją jak cnotę, i szanuję jak świętość. Wiem otem, że ona pana kocha i poświęciła mu ser­ce i rękę — lecz gdybym nawet mógł przy­puścić, że ta moja przysługa uczyni ją wiaro­łomną, natenczas niekochalbym jej, albowiem

zes

rti

ose i nrz

szanować ca

zaiste, moja ezinteresowne!

Wyzygin ścisnął mocno rękę nieznajomęgo, i rzekł: «niepotrzebuję pytać się o twoje na­zwisko, jesteś Adolf Morykoński, czy niepra­wda? »

V " .

'«Tale jest.»

«Czy mogę ufać twojej przyjaźni?»

Adolf zamiast odpowiedzi, podobnież ści­snął Wyzygina za rękę.

•«Szlachetny człowiecze!» rzekł Wyzv gin, «dusze nikczemne, starają się pognębić swych współubiegaczy, ty zaś jesteś moim wybawcą.' Az nadto umiem cenić twoje wznio­słe uczucia, ja podobnież nie miałbym żadnej nienawiści ku tej osobie, którąby bardziej ce­niono jak mnie; w podobnym albowiem przy­padku, ów delikatny zarzut miłości własnej, jest obcym miłości prawdziwej. Ale spot­kać tak wzuiosle uczucia wofiicerze nieprzy­jacielskim... a do tego w takich okoliczno­ściach..., Panie Morykoński, tvm mnie zwy

• V

ciężyłeś! nie mam prawa rozrządzać ani ser

*

cem, ani ręką tejt którą obadwą kochamy,

lecz za jej przyjaźń ręczę tak jak i za moją”;

i

\

i przysięgaj»., że od tej pory gotów jestem poświęcić dla ciebie życie i wszystko na świe cie! Acli! dla czegóż poznaliśmy się w cza­sie wojny!— Wyżygin rzucił się w objęcia Adoifa. '

— «Przyjaźń niepowinua być przeszkodą do wypełniania powinności, » rzekł Adolf, `«zwróćmy raczej teraz uwagę,» mówił dalej, «na to co mainy w przedmiocie, o,to masz papiery w których znajduje się karta drożna, (feuille de route) i ta jest wydaną na imie pod ofUcera naszego pułku— jesteś w niej na­zwany Francuzem. Niespodziewani się aby kto cię zatrzymywał, albowiem W tej stronie taki panuje nieporządek, że bez wszelkiej ogtró żności, całą Polskę jak ona jest długą i sze­roką, można przejechać; jadnakże pod na­zwiskiem Francuza będzie daleko łatwiej. Je­żeli zaś spotkasz Francuzów, to dla pokrycia niektórych błędów w wymawianiu, powiedz

im żeś Polak. W tłomoku znajdziesz mundur

i pieniądze— udaj się tą drogą, ęna prowa­dzi na trakt prywatny do Mińska. Niedojeż dżając do Wilejki, zapytasz gdzie jest wieś pana Rombalińskiego, on swoim nakładem formuje

V'*' A' i* *'

pułk jazdy. Oddaj mu ten list i zaczekaj na mnie, za trzy doby tam przybędę—. znów się złączymy i pojedziemy razem dó głównej

*

kwatery. Bądź śmiałym w towarzystwach, u ręczę za koniec pomyślny. »

— «Moja ucieczka czy niepoęiągnie za so­bą złych skutków, które mogą hyc nieprzy jemnemi dla twojej rodziny,» rzekł Wyzygin; «najbardziej obawiam się o twoją macochę, a moją dobrodziejkę, albowiem ona była juz,

'oskarżoną o porozumienie się z armią Rossyj ską, i za dany mi przytułek.»

— «.Co do tego możesz być s rzekł Adolf, «gdyż na mniie podejrzenie paść nie może, a moja macocha okazała tyle do­wodów swego przywiązania do Francuzów, które niepodlegają żadnej wątpliwości; nadto ma za sobą „kilku Jenerałów francuzkich. Powtarzam ci więc, że nie masz czego o nią się troszczyć, albowiem płeć piękna ma ten dar ....

— «Chcesz mówić, że rozsądek i piękność są ich przymiotami» rzekł Wyzygin, «lecz cóz się stanie (z Elizą!» dodał głosem snnitnvm.

*

»

pokojnym"^»

«Połowa jej życzeń jest spełnioną, al­bowiem teraz się znajduje przy swoich do­broczyńcach; i gdyby. w przypadku miała ich spotkać jaka nieprzyjemność, to moi ro­dzice będą się starali temu zaradzić. Wdzi siejszych okolicznościach, niepodobna zasto­sować się do teraźniejszości a tym `bardziej

myśleć na przyszlosć— lecz czas upływa a tobie trzeba juz ruszać w dalszą podróż.

Do zobaczenia się!»

Przyjaciele wzajemnie się uściskali i każdy z nich w swoją udał się drogę.

«Wyżygin przejeżdżając manowcami, przez wsie, nieznajdował w prawdzie tak wiele miesz­kańców, jednakże i ciktórzy byli w mieszka­niach uciekali przed nim do lasu , sądząc że tuż za nim nadchodzi oddział wojska. Wszędzie widać było ślady nieporządku i zniszczenia, a wyraz frcincuzki mar o der, tak trwożył wszystkich jak cholera. W kilku jednak miej­scach, mieszkańcy na widok Wyżygina nie kryli się, ale się mocno temu dziwili, że Francuz (jak on siebie nazywał) potrzebując, zapasu żywności, kupował za gotowe pieniądze. Kie­dy Wyży gin zapytał się jak im się powodzi

s

jI

*

ło pod rządem rossyjskim, wszyscy jednozgo dnie odpowiedzieli; iź było sto razy lepiej.

Czwartego dnia swej podróży spostrzegł w oddalenia białe kominy domu p. Rombaliń . skiego, wktórym miał czekać naAdo|fa. Skoro zwrócił konia waleę pro wadzącą do dworu, na­tychmiast wyjechało z bramy czterech ułanów . z pikami, którzy wprost do niego zwrócili swe kroki. Podofficer zaś zatrzymując go zapytał: kto on jest, z kąd i poco?

Wyzygin udając że niby jest Francuzem i

t

nie umie po polsku, pokazał list do p. Rom balińskiego i rzekł: «jestem Francuz.»

—■ «Francuz! powtórzyli ułani, i powitali go jak swego zwierzchnika. Podofficer pro­sił, aby raczył jechać przednimi i aby udał się do sztabu, a żołnierzom rozkazał wypro­stować się, ująć krucej za cugle, słowem przy­brać okazalszą postać, ażeby Francuzowi dać dobre wyobrażenie o wojsku Litwinów. Wy

%J *

żygin słysząc owe rozkazy podofficera, zale dwo mógł się wstrzymać od śmiechu.

Stojącemu u bramy na warcie żołnierzowi, podofficer wskazując naWyzygina szepnął do ucha, źe to Francuz, tamten niepy tając o jego

L

Ł

Fł .

's,` t

•«

I *

( MO ) . .

•*

ł

stopień, natychmiast sprezentował broń. Kie­dy zaś Wyżygin podjechał pod ganek i zsiadł' z konia, podofficer przyjął,od niego konia i poruczył żołnierzowi a sam przeprowadził go do sieni,, tam zaś drugi żołnierz będący na ' warcie, skoro usłyszał że to Francuz, podo

I •'

bneż zrobił Wyżyginowi uszanowanie.

Wyżygin będąc w mudurze podofiicersklm, chciał ze swej strony zachować poważanie starszych, podług prawideł rossyjsklej woj­skowej subordynacyi, i na ten koniec zatrzy­mał ^się w sieni a łist dany mu. od Adolfa, przesłał p. Rombalińskiemu przez podófiicera. Po upłynieniu kilku minut, drzwi się otwo­rzyły na rozcież I wbiegł do sieni mężczyzna z dużemi wąsami, wzrostu. słusznego, dosyć otyły, w ułańskim mundurze r.szlufach które

*

j ak d wie poduszki leżały na jego szerokich ra­mionach. Bez żadnej tedy ceremonii objął Wy­żygina, pocałował kilka razy w twarz jak gdy­by był dawnym znajomym i rzekł: «mam ho­nor rekomendować się, jestem Pułkownik llombałtński,' przyjaciel ]. kuzyn Adolfa, któ­ry mi pana porucza jak swego przyjaciela, następnie więc i' my powinniśmy być ró

t

i

A

wnież przyjaciółmi. Bardzo proszę do po­koju! » ~

%

Niespodziewał się Wyżygin, ze go tak przyj­mą, sądził albowiem ze jemu jako podofi­cerowi naznaczą pokoik osobny, coby mu w teraźniejszem położeniu było daleko wy­godniej; obawiał się albowiem aby go nie poznano i dla tego postanowił unikać wszel­kiej kompanii. — Ale 'cóż mu zostawało na koniec czynić, musiał być posłusznym.

Pokoje były napełnione ludźmi, którzy byli poubierani w suknie na pół wojskowe, jednak, że każdy z nich miał ostrogi i szlufy. Pan Rombaliński przedstawił najprzód zgromadze­niu a później swej żonie Wyżygina, jako pod ofiicera i szlachcica francużkiego, następnie dodał, mówiąc: «żejest równego im urodze­nia i p r zyj a c i cle m A d o fa M« ry k o i j sk i ego.»

Pani Rotnbalińska dosyć przyjemna kobie­ta, miała już około lat trzydziestu, była oto­czona mnóstwem kobiet, panien, sąsiadek i kuzynek; które w jej domu przemieszkiwały dla zabespieczenia się od maroderów. Mło­dzież żwawo się uwijała około panien i jak widać było, dosyć wesoło przepędzali chwile

o

( )

' `

«

_ w swym kątku oddalonym od teatru wojny.

Pani Rombalińska prosiła Wyzygina,. aby.u siadł koło niej i udzielił wiadomości, co sły­chać w Wilnie i jakie są działania Armii; lecz .Wyzygin niemógł uczynić zadosyć ' żądaniu pani Rombalińskiej, dalsza więc rozmowa'wzię­ła inny obrót.

«Zostań panuńas» rzekła p. Rombaliń. ska, po co pan pojedziesz do armii? jak sły­chać, tam punuje wielki niedostatek, albowiem wojsko jest niezmiernie strudzonem przez nie­

ustanne ściganie uciekających Rossyan.—■ Pan

tu będziesz zyć wesoło, a nam przez to uczy

\

nisz wielką przysługę.

«Żołnierz nięobawia się niedostadku,»

i

rzekł Wyzygin, «Cifsię zaś ściąga do Rossyan,

%

to panią upewniam, ze oni nie iiciekają tylko idą do tego punktu, w którym rozkazano im zatrzymać się a później dać odpór nieprzyja „ cielowi. Nie wątpię, ze mógłbym tu przepę­dzać chwile bardzo wesoło', ale mam sobie za obowiązek iść tam, gdzie mnie powołuje powinność i honor. Jaką zaś przez to uczy­niłbym przysługę gdybym tu pozostał, tego w cale niepojmuję. »

y

«W czem pan możesz być d!a nas pożyte cznym, natychmiast wytłumaczę. Od czasu jak wyjechał od nas officer francuzki do Wilna, który stał na załodze (sauvegarde) nie może­my spokojnie przepędzić ani jednej nocy, al­bowiem obawiamy się maroderów, którzy nie­godziwie postępują w tych okolicach,— zó staii więc pan u nas na załodze!»

«Zmiłuj się pani, wszak tu stoi pułk jej męża, i w domu państwa jest Sztab owego pułku: czegóż się pani masz obawiać!»

«Pułk! » rzekła z uśmiechem p. Rom balińska, «pułk mojego męża który odebrał już trzy rozkazy ażeby wymaszerował, nie jest wstanie powściągnąć owej bandy maro, derów!» Gdy to wyrzekła, spojrzała z pe­wnym wyrazem na doktora Niemca, który tuż koło niej siedział na krześle, ten się ode­zwał:

«Nasz pułk w którym mam honor słu­żyć jako sztabślekarz, nie jest mocny ilością ludzi, od początku wojny zaledwie zdołaliśmy zebrać trzydziestu pięciu żołnierzy a z nich dziesięciu są podofficerami. Mamy w praw­dzie zupełny kompletsztabs i ober officerów

. ( )

I

I

*

około dziesięciu nadkomplet kapitanów* ale

części

źe pp. officerowie żyją po większej "w Wilnie i Miń&ku, a żołnierze niemal wszy­scy zostają na ordynansach u pp. officerów,

i wrazie gdyby maroderom przyszło do gło­wy uderzyć na sztab, to natenczas, nasz pułk nie mógłby dać stosownego odporu. Z tego mozesz pan wnioskować, ze załoga tutaj jest

potrzebną nietylko dla zabespieczenia kobiet,

* *

ale nawet i dla bespieczeństwa pułku, gdyz marodery bardziej się obawiają jednego swo­jego żandarma, jak całego naszego sztabu,? Spodziewam się, ze pan teraz pojmujesz dla czego szanowna pani pułkownikowa prosi pa­na, abyś był łaskavv pozostać u nas na za­łodze!« `

Słysząc tak piękne opisanie pułku p.Rom balińskiego, Wyzygin uśmiechnął się i rzekł: «z największą chęcią służyłbym gospodyni do: mu, ecz nie mam żadnego prawa zostać się z tylu armii*, jednakże dziwi mię to mocno, zeFrancuzcy zołnierze zamiast pozyskać za­ufanie tutejszych mieszkańców, starają się rzu ' cać postrach a przezto pomimowolnie ścią­

gają na siebie nienawiść!»

"«Zwierzchność» rzekł doktor, «nie stara się ażeby wojsko było zadówolnionem, a następnie niepodobna utrzymać rabunków; zresztą muszę panu powiedzieć prawdę, że wszelkie nadużycia są popełniane nie przćz Francuzów, ale przez ich sprzymierzeńców.— Franctiz.prawdziwy łatwo da się zaspokoić, ale ci dopomagacze wielkich zamiarów Cesa­rza. Napoleona, ówe rozmaite narody składa­jące wielką armię, żyją tylko łupiestwem jak dzikie zwierzęta, i jak rozbójnicy napadają na domy, mordują obywateli i żydów, aby tym sposobem łatwiej się mogli dowiedzieć, gdzie są ukryte pieniądze i kosztowności. Ci zaś którzy się im sprzeciwiają, często padają oiiarą niepowściągnionego ich łakomstwa. Zarę­czam pana, że jeżeli tak będzie dłużej, to mieszkańcy tutejsi uzbroją się i wypowiedzą wojnę tym rabusiom, albowiem jesteśmy przy­prowadzeni do, ostateczności.»

Na to rzekł Wyżygin: «Gdybyście panowie

tak pierwej postąpili i zbrojną ręką uderzyli na owych rabusiów, to `oni nieośmieliliby się wyrządzać takich barbarzyństw.»

Tom .

«Tak zapewnie, temi okrucieństwami chcą przekonać się o stałości naszego charakteru,» T rzekła p. Rombalińska. «Za rządu rossyjskie go cierpieliśmy czasem z przyczyny urzędni % kaw, lecz każdy był w_tem przekonaniu, iz wszelkie nadużycia pochodzą wbrew woli Rzą

du, a teraz nikt ó nas nie myśli, zostali

%

śmy pozbawieni opieki!^ Jestem pewna ze

Cesarz Alexander ubolewa nad ,naszem nie

I v. j

szczęśliwem położeniem....» To wyrzekłszy zamilkła, tak jak gdyby niechcący.wymówiła; się przed Francuzem. '

«Pani się wtem niemylisz,» rzekł Wy zygin, «albowiem dobra i szlachetna dusza Cesarza Róssyi, cierpi za wszystkich jegc> pod­danych i za wszystkie ofiary wojny!' Lecz to jest wielkie nieszczęście, ze nie \y jego jest mocy położyć tamęńowym cierpieniom!»

Pani Rombalińska spojrzała na Wyzygina, który w tym momencie zapomniał swej roli,

i za wiele mówił jakby, wy padało. Francuzo­wi.— Dano znak do kolacyi z wielką radością Wyzygina, ze ta rozmowa wzięła swój koniec.

Kiedy juz goście zasiedli do stołu, pań Rombaliński rzekł; «Panowie! były.czasy ze

w tem miejscu szampan i węgrzyn płynęły jak rzeka, .a'teraz powinniśmy być kontenci Ifc prostej wódki; cóż robić, na to wojna aże­by cierpieć we wszystkiem niedostatek! Po­cierpmy, przyjdzie czas kiedy użyjemy pra­wdziwej roskoszy! obawiam się tylko abyśmy się nie spóźnili! »

— «Odebraliśmy juz trzy rozkazy do wy maszerowania,» odezwał się podpułkownik; «wWilnie wszystko przygotowane co tylko jest potrzebnem dla pułku, byleby zebrać lu­dzi, nakupić koni, zapłacić za rzeczy, a mo­żemy jeszcze zdążyć pod Smoleńsk.»

— «Wielka szkoda,» rzekł major, «ze dro bna.okoliczna szlachta, nie pierwej chce wstą­pić wszeregi wojowników, aż dopóki nie skoń­czy sw'ych robot o koło gospodarstwa. Chłopi zaś za nic w świecie nie pójdą bić się z Ros syanami i to właśnie jest powodem, ze nasze zamiary idą tak opieszale; z tem wszystkiem kapitan Chwaliński pis?e do mnie, iż prowa­dzi partię rekrutów; spodziewam się najdalej jutro jego przybycia. W samej rzeczy trzeba spieszyć się, ażeby wojna bez nas nie była

I

i i

ł

• *

t

r

\

#

% ^

s

' ' ' ■ »

■ Jp . . ■ `

.r*

,*.ł

skończony, wszakże:jak zaczną później na­gradzać, to.nas mogliby ominąć!» ' . .w :— «Fraszką!» rzekł drugi podpułkownik, «wszystkim 'dostanie się* aż nadto*, powiadają że będzie ustanowiony, ordera osobliwie dla nas; którym będą ozdobieni wszyscy bez wy­jątku.»

«Potrzeba pierwej żasłuzyć a później

% L « dopiero mówić o nagrodach,»» rzekł jeden sta­ry kapitan. .«Armija'franeuzka teraz tylko có zaczęła swoje działania, nie wiadomo jeszcze'

— ^ % jaki nastąpi koniec.» . ~ »

«(Czyż można powątpiewać o działaniach Napoleona!» rzekł p. Rombaliński. \^

«Końca jeszcze nie widać, » rzekł ka

^ .

pitan, «a więc potrzeba teraz bardziej my­śleć o tern jalc mamy, pomagać, ale nie o tein co nastąpi. , .

«Twoja prawdakapitanie, twoja'pra­wda! » rzekł p. Rombaliński, «co, do mnie, uczyniłem wszystko ile tylko 'mogłem; moich*

* * " ~

służących i offieyalistów— wszystkich zacią gnąłem do ułanów; nawet z własną szkodą

* ** % namówiłem ińojego ekonoma, ażeby wstąpił do wojska w stopniu _ porucznika! Oddałem

wszystkie moje jedenaście koni, które juz po lat sześć służyły na poczcie, i nadto urządzi­łem muzykę pułkową. Alboż moja w tern wina, że wszyscy siedzą w domu, nie wstępują do wojska i nie dają pieniędzy? Ja z mojej strony wszystko uczyniłem; przyrzekłem for­mować pułk własnym nakładem i dotrzymuję obietnicy, lecz nie moja wina, że mnie nie chcą wspierać ani ludźmi, ani pieniędzmi; a to wła­śnie jest przyczyną, dla której zaciąg do woj­ska idzie tak opieszale.—• Panowie! do was się odwołuję, wy albowiem jesteście świadka­mi mojej gorliwości!»

— «Uczyniliśmy wszystko, » rzekł podpuł­kownik, «co tylko było w naszej mocy i do czego nas zniewalała powiność: wstąpiliśmy do wojska i gotowi jesteśmy ... .»

— «Z początku przypominam sobie, » rze­kła p. Rombalińska, «panowie mieliście za •miar wkrótkim bardzo czasie uformować pułk w ten sposob, iż każdy z panów stosownie do swego stopnia miał zebrać ludzi. »

— «Tak w rzeczy samej szanowna pani,« rzekł podpułkownik, «właśnie też poleci­łem moim kapitanom uformować szwadrony.»

*

. " ( O

• • .*

T • • . . ■ `

— «A ja poleciłem moim porucznikom uformować plutony, » ,rzekł kapitan.

— «Ja podobnież, ja podobnież! >* odezwa­li.się wszyscy kapitanowie..

— «Ja poleciłem podporucznikom, » rzekł porucznik, «uformować pułplutony.»

— «Japodobnież, ja podobnież!» odezwali się wszyscy razem porucznikowie. "

— «Ja poleciłem, w rzekł podporucznik, «podofficerom uformować kapralstwa. »

— «Tak nie inaczej, » odezwali się pod­porucznicy. ~

— «My,» rzekł ])odofiicer klóry na ten czas obnosił na około stołu pułmisek, «»na­mawialiśmy wszystkich do wojska kogośmy tylko spotkali, ale nikt nie chce; każdy z nich pije naszą wódkę i udaje junaka w szynku tak dalece, ze niekiedy n^wet przychodzi między nami do bitwy! »

— «Panowie! wypełniłem wszystko co do mnie należało! » rzekł pułkownik: »przyrze­kłem fornlować pułk i formuję!»

— «My podobnież wypełniliśmy co było na­szym obowiązkiem, » odezwali się wszyscy ze wszech stron.

— «Przyrzekłem formować pułk fonnu * ję,” riekł pułkownik. «Czyz mogłem się spo­dziewać, ze w tak ważnych okolicznościach, za­możni panowie odmówią nam swojej pomocy! Lecz cóz o tem mówić— pułk exystuje, ma swój numer, nazwisko i zupełny komplet offi cerów— o resztę nietroszczmy się! panowie, wypijmy 'za nasze zdrowie I sławę! Przyznam ` się wam, ze u mnie jest ankier starego wina, który kazałem zakopać w ogrodzie, dla ukry­cia przed maroderami; wypijmy więc z srnut., ku i radości,no lampce dobrego wina! Hej! panie poruczniku! Masz pan' niezwłocznie udać się z kilku podofficerami i'przyprowa­dzić mitu ankier z winem! »

t

Rządca^ wstał od stołu, zawołał kilku ofii cyalistów i wyszedł z pokoju. .

— «Panowie! » rzekła pani Rombalińska, «dziś piękny wieczór, czy nie lepiej będzie gdy pójdziemy do ogrodu, i tam możecie wy­pić wasze wino, a .my użyjemy' rozkosznej przechadzki. » »

Udali się wszyscy do ogrodu, męzczyzni to jest officerowie pułku pana llombalińskie go, zasiedli na ganku i otoczyli ankier zivincrn,

kobiety zaś rozpoczęły przechadzkę w ciem­nych alejach, w towarzystwie kilku męzczyzn, między którymi znajdował się i Wyzygin*, go­spodyni podała mu swą rękę i poszła naprzód, cały zaś tłum spacerujących, w pewnej odle glości za nimi postępował.

— «Czy lubisz pan kwiaty? » zapytała p.

Rombalińska. *•

— «Niezmiernie lubię, i tonielylko kwiaty, ale nawet każdą w ogólności roślinę,» rzekł Wyży gin. ►

— «Którez kwiaty panu się najbardziej po­dobają. » '

— «Istotnie ze nie wiem jak mam odpo powiedzieć, lubię wszystkie kwiaty bez wy­jątku. »

— «Czyz nie przekładasz.pan róży, która est królową kwiatów? »

— «W ówczas różę nazwałbym, królową, gdyby ona nie miała na sobie kolców. »

— «A więc pan zyczyłbyś sobie miecrózę bez kolców! w samej rzeczy to zdanie pana jest sprawiedliwe. Róża bez kolców jest owym talizmanem, który będzie pożytecznym w wie­lu przygodach jego życia. »

«Ja tego wcale niepojmuję! »

' > — «Wiek pana jeszcze'nre nastręczył wiel­kiej obfitości rozmaitych wypadków, jedna­kowoż przypomnij pan sobie wszystkie nad­zwyczajne zdarzenia, które się przytrafiły w ciągu całego życia, spodziewam się iz zga­dniesz co znaczy róża bez kolców.» '

V

Na te słowa Wyzygin zbladł i nie wiedział

%

jak odpowiedzieć*, to się zastanawiał, _to szedł prędzej i nieuważnie ciągnął za sobą p. Rom

balińskę; słowem nie był w mocy utaić swe

i

go pomięszania.

— «Uspokój się pan,« rzekła p. Romba lińska, «nikt pana tu nie zna, oprócz mnie, a ja zapewne go niezdradzę*, lecz przeciwnie, będę mu pomocą. Czy nie pamiętasz pan cza­sem, co powiedziano w tenczas, kiedy odebra­łeś chustkę z napisem; róża bez kolców P Czyi nie obiecano mu w każdym czasie pomocy? Przyszedł więc czas dotrzymania obietnicy. Radzę więc panu dla bespieczcustwa, tu po­zostać przez kilka dni, albowiem juz ode­brano ogłoszenie o jego ucieczce z najdokła­dniejszym rysopisem, które natychmiast po kólacyi przejęłam w sieni, i dopóty niepokazę

mężowi, dopóki nie nastąpi zupełne za be* spieczenie jego osoby." Zatrzymaj się więc pad u nas, Adolf tu wkrótce przybędzie i współ me ze mną załatwi'wszystko, czego tylko wy­maga jego ocalenie.»

t

«Nie znajduję wyrazówr ażebym mógł wynurzyć moję najczulszą wdzięczność,» rzekł Wyżygin, «pani więc jesteś tą osobą, które'j chustkę znalazłem w moim kapeluszu, podczas balu u księcia Kurdiukowa? *

«Później pan dowiesz się o wszystkiem, teraz połączmy się z kompanią, aby nie ściągnąć ńa siebie podejrzenia przez naszą zbyteczną przyjaźń*, teraz życzę panu udać się do pokoju,' który mu będzie wskazany przez kamerdyne­ra, pełniącego obowiązek wachmistrza. » Wyżygin udał się niezwłocznie do swego pokoju, rzucił się na łóżko, lecz całą noc przepędził bezsennie i ciągle sobie wyobra­żał, wjakkrytycznem znajduje się położeniu. Skoro pierwszy promień słońca oznajmił pręd­kie nadejście dnia, wstał i poszedł do ogro­du, odetchnąć świeżem powietrzem. Po upły nieniu kilku godzin, kiedy.wszyscy zaczęli

wstawać i każdy już spieszył do swoich zatru

I .

. J ■

«a r

*

<► # *

'driień, on udał się napo wrót do swego pokoju, az wtem spotkał p. R.ombalińskiego, który rzekł:

«Nie potrzebnie pan kryjesz się przed nami, zona moja potrafiła przeniknąć go na wylot! O, nasze Polki są to prawdziwi dyplo­matycy, szczególnie dla mężów... przed ich wzrokiem nic się nie skryje! »

Gdy'to. wyrzekł pan Rombaliński, Wyzy gin zasmucił się, spuścił na dół oczy i nic

nie odpowiedział; ta wieść bowiem jak piorun

_ ś

go raziła. Odkrycie tajemnicy, przed oobą która zdawała, się być najwierniejszym zwo­lennikiem Francuzów, uważał za istotną zdra­dę i niechybny środek, jakiego użyto na jego

m

zgubę. '

¿Tak, tak,» rzekł.dalej p.Rombaliński: «zona moja umiała poznać pana! i właśnie mi mówiła, ze sądząc pod względem wycho­wania, pan nie musisz być prostym podoffi cerem, ale zapewne jesteś członkiem znako­mitej familii i sprawujesz ważny urząd przy osobie wielkiego Napoleona, a tylko dla be spieczeństwa przejeżdzaż tak incognito. Wy­znaj pan szczerze, czy tez moja zona zgadła?,

t

i

Wyżygin łatwo się domyślił, ze pani Rom balińska to wykonccptowała dla jego własnej

korzyści; westchnjł tylko a nie chcąc mówić fałszu, postanowił uchylić się od dalszych za­pytań pana Rombalińskiego, przez odpowiedź dwuznaczną.

.— «Nie zasłużyłem ńa tak dobre o sobie

*

rozumienie,» rzekł Wyżygin, «żona pana jest . dla mnie zanadto łaskawa; zresztą gdyby jej domysły były prawdziwe, nie Wy padałoby mi do nich się przyznać, jeśli zaś są fałszywe, to nie powinienem potwierdzać ich kłamstwem;

przestańmy lepiej o tem mówić. »

— «Rozumiem rozumiem! » rzekł p. Rom

*

baliński ściskając Wyżygina za rękę— «czyn­ności, obowiązek, tajemnice rządu... to dosyć! Mocno żałuję, że nie mogę panu uczynić przy­sługi,, sądziłem albowiem iż zwykłym porząd­kiem nie tak łatwo 'byłoby mu dosłużyć się stopnia kapitana, chciałem więc przysłużyć się tym stopniem. Mam właśnie dwa pa tenta podpisane przez Jenerała Hohendorpa, który jak panu wiadomo, ma prawo rozda^ wać stopnie w wojsku litewskiem; w nich jest zostawione miejsce dla wpisania nazwiska, ale

kiedy tak, to co innego! Proszę więc pana uczynić mi ten zaszczyt, i być obecnym przy lustraeyi partyi ochotników, którą przyprof wadziłdnia ^dzisiejszego jeden z moich ka^

pitanÓYy, .dla.skompletowania, naszego pułku. . Przekonasz się pan, ze nie próżnujemy! Przy­rzekłem formować pułk własnym kosztem i formuję!» ' .<

v ^ . • y

•Wyzygin podziękowawszy bardzo grzecznie p. Rombalińskiemu za kapitaństwo, wyszedł

* • u * •

z pokoju na'przegląd nowo.przybyłćj partyi.

! Wszystkie damy siedziały w oknachj na' środku podwórza grała dworska muzyka, która

% V

J:eraz nazywała się pułkową*, muzykanci byli ył mundurach i przy pałaszach. Z powodu, ze w orkiestrze nie wiele było instrumentów dętych, owi ułańscy muzykanci, exekwowali marsze na skrzypcach, wioleńczelach. i kon trabasetlach. Officerowie którzy się zebrali na ten przegląd, brzękając pałaszami i ostro­gami, przechadzali się po podwórzu. Szęściu

a ♦

ludzi w pstrokatych ubiorach, stało w jednym rzędzie, pod przewodnictwem officera ubra

$ nego w zupełnej formie,' z dobytym ;pała­szem. Byłą to właśnie owa partya nowo

Tom . _ «

' •: ( ) •

: , ' '

przybyłych ochotników, dla skompletowania

_ | i

pułku, który jak wyżej juz powiedziano, skła­dał się z trzydziestu pięciu żołnierzy i zupeł­nej liczby officerów! Pan Rómbalinski dobył pałasza i dał znak, aby muzyka grać przestała. j Officerowie otoczyli swego pułkownika, a ten , {

rozkazał przeczytać przed rekrutami mowę

zachęcającą i ustawy pułku.. Mowa ta ułożo t na przez pewnego adwokata, była tak roz­wlekła i tak kwiecistym stylem napisana, ze nawet p. Rombaliński chociaż się do tego nie przyznawał, jednakże rozumieć jej nie był wstanie. Po przeczytaniu tego wszystkiego, .nacobyło potrzeba godzinę czasu., p. Romba. , liński głośno zakomenderował i sześciu zmę

■ czonych>rekrutów, zaczęło defilować ceremo­nialnym marszem około okien, wnajwiększym nieporządku. Muzyka grała marsz ułożo­ny przez jednę z dam obecnych, p. Romba liński zaś zagłuszał orkiestrę,, krzycząc jak tył— \j ko mógł najgłośniej: raz, dwa, raz, dwa! Kiedy partya skończyła defiladę.na około po­dwórza, objawił kapitanovvi swoje zadowol nienie i zaprosił wszystkich officerów do sie ' bie na śniadanie, ciągle powtarzając: podją j

łem się formować pułk i formuję! Niechaj wszyscy to widzą i wiedzą!»

Podczas śniadania p. Rombaliński znów się przyznał, ze u niego jest jeszcze ostatni ankier z winem,' skryły w ziemi przed żarłocznością maroderów; powtórnie więc wykomendero wano adjutanta, dla sprowadzenia owego skar­bu, jak najspieszniej do sali jadalnej! Wyżygin nie mając chęci być uczestnikiem tej biesiady,

udał ze ma ból głowy, i poszedł do swego pokoju.

Tymczasem, kiedy okrzyki radosne zmię szane z brzękiem* puharów, rozlegały się w sali jadalnej, p. Rombalińska w towarzystwie swej pokojowej, udała się do stancyi Wyżygina, i usiadłszy z nim na kanapie, tak mówić zaczęła.

¿Teraz możemy otwarcie z sobą pomó­wić, służąca mój a nie rozumie pofrancuzku, jesteśmy więc bezpieczni. Pan dla zaspokoje­nia swojej ciekawości, zapew'ne chcesz wie­dzieć od kogo dostałeś ową chustkę, z napi­sem, róża bez kolców? a więc tak się rzecz ma: parę lat przed rozpoczęciem niniejszej woj­ny, mieszkałam w Petersburgu dla ukończenia procesu familijnego, i chociaż w prawdzie

la jedna wdowa, wesoła dobra i otwarta ko

bi e'ta. Ona jak tylko pana zobaczyła na balu u hrabiego Choclilenkowa, zakochała się, byłam jej powiernicą, szukałyśmy rozmai«^ tych sposobów ażeby pana sprowadzić do na­szych mieszkań, lecz nigdzie niemogłyśmy go spotkać, aż nakoniec zobaczyłyśmy na balu u księcia Kurdiukowa. Towarzyszka moja.pod­słuchawszy tam rozmowę hrabiego Chochlen' kowa, dostrzegła iż pana chcączegoś pozba . wić, czyli fez oddalić ze stolicy. Dostaknn na tych miast papieru i ołówka, a moja przyjaciół­ka napisała ten ostrzegający bilecil^, sądząc ie tym sposobem zabierze ściślejszą ^znajomość} lecz jakże się omyliła w swojej rfadziei. Pan ' albowiem gdzieś znikłeś z pola wielkiego świa­ta i jak słyszałysmy, miałeś bardzo chorować.

*

Tym czasem proces został ukończony na moją

stronę, a rozszerzające się wieści wojnie,

zmusiły mnie opuscic stolicę. Nie wiem czy

v

kiedy będę w Petersburgu i czy będę sięwi­dzieć z moją kochaną przyjaciółką, jednak niam szczerą chęć okazania pomocy temu, który zajął jej serce. Na każdy przypadek

dam panu do niej list... spodziewam się, że pau

nie mam ani najmniejszego wyobrażenia co to jest proces, słyszałam jednak; ze, pieniądze i pewne związki, są nieodbicie p'ótrzebne dla jego udowodnienia. Zostawiwszy więc mężo \ wi myśleć o wydatkach, zaczęłam wchodzić ;w rozmaite stosunki. Język franćuzki, wy­kwintny ybior i kareta z cztermakońmi, o tworzyły mi wstęp do znaczniejszych domów; nadto pewna znajomość świata i niezmordo­wana chęć podobania się, jak mężczyznom tak i kobietom, zjednały mi mnóstwo przyjaciół i protektorów. Widzisz pan jak jestem przed nim otwartą, kiedy nawet przyznaję się do tego, że miałam chęć podobania się? które nie było skutkiem kókieteryi, lecz do tego zmu . szala mię konieczność, ażeby proces 'był”u' kończonym pomyślnie na naszą stronę. Zna­leźli " się niektórzy z mężczyzn w podeszłym, . wieku, którzy chcieli serce, moje ujarzmić; w tej liczbie był książę Kurdiuków, który na­wet oświadczył mi swoję miłość...! Śmiać mi się chce, kiedy sobie przypomnę tych czułych , adonisów, których przykułam do mojego po­wozu i zmusiłam ciągnąc proces na pole wy­krętów! Z kobiet najbardziej mi się podoba

» * ^

■* *

♦ i *

t

~ '

ROZDZIAŁ VII.

«»

Wiadomości z Rossy i.— Powstanie Moskwy ¡'Pe­tersburga. — Ożywiony duch Rossyan. — Atmosfe­ra głównej kwatery armii francuzkiej.— Mniema­nia francuzkicli zolnierzy. — Mowy Napoleona. — Zdania officerów.

^ * * t _

Nazajutrz Adolf, i Wyżygin, udali się kon­no przez manowce do Mińska; jadąc drogą Wyzygin opowiedział wszystkie śmieszności pułku Rombalińskiego, i przymusił Adolfa śmiać się pomimowolnie.

Skoro przybyli na. miejsce, Adolf natych­miast zameldował się komendantowi i ode brał polecenie, udania się kuryerem do armii, z czego był nadzwyczajnie uradowany. JVie tracąc czasu, jak najrychlej razem z Wyżygi nem puścilrsię w drogę, furmanką którę mu tam tylko odmieniano, gdzie mieszkańce byli w stanie ukryć swe konie przed wojskiem. Znużeni nakoniec podróżą, postanowili dzień jeden odpocząć, i w tćj myśli zajechali do pewnego obywafela, mieszkającego na granicy gubernii Mińskiej i Mohylewskiej, który ich

( ( ) '

»scie

* będąc w Petersburgu, nieodmówisz osob

odemnie ją pozdrowić.» '

»

.Wtem drzwi w przedpkoju stuknęły, brzę kły ostrogi i dało się słyszeć wołanie, gcbie on? gdzie? Pani Rombalińska mówić prze­stała, Wyżygin wybiegł, spotkał Adolfa któ­ry się rzucił w jego objęcia.

«Spodziewam się, ze panowie nie wezmą mi ,tego za.złe » rzekł obywatel spuściwszy na dół oczy, «iź powodowany litością, przy­jąłem do mego domu Rossyąn; byłem bowiem wtem przekonaniu, ze ten postępek nie uczynią mi żadnej nagany, jak ziomkowie tak tez i Francuzi.»

* \ «Bezwątpienia\» rzekł Wyzygin ściska­jąc po przyjacielsku rękę obywatela, «kaidy szlachetny żołnierz, będzie pana za to szano­wał, albowiem na placu bitwy tylko należy się być nieprzyjacielem, lecz w nieszczęściu my ■wszyscy a' tćmbardziej ziomkowie,powinni­śmy być braćmi.— Za pozwoleniem, czynie mógłbym się zobaczyx « tymi Rossyanami?«

«Nie sądzę, ażeby ta wizyta była dla nich przyjemną » odpowiedział obywatel, «gdyz cierpienia ich bardziej im dolegają, ani­żeli ciężkie blizny^ z tego więc powodu* pa­łają, nienawiścią,przeciw swoim nieprzyjacio­łom. Nie trzeba mieć tegoim za złe, albo wiem to inaczej być nie^moze..."

«I nie powinno być inaczej » rzekł Wy ży in, a spoglądając na Adolfa dodał: «jèdnakmi się zdaje, ze każde prawidło ma swoje wyjątki.»

rr

fc>

\

•(..ici )

\

przyjąj bardzo uprzejmie, a jako wojskowi

• stanęli u niego na kwaterze.

Szczęściem iz armia francuzka tędynie prze

, * V

. chodziła, następnie więc i te prowincye, nié podlegały zniszczeniu j mieszkańcy zaś cho­ciaż byli .obowiązani dostarczać dla wojska' zapasów żywności, koni i tym podobnych po­trzeb, jednak obywatel nie uskarżał się na swój los, ale tez i nie cieszył się z panującej teraźniejszości, na której'zakładali niektórzy

• A

swe. przyszłe nadzieje; to .się Adolfowi nie

».

bardzo podobało. '

Wypytawszy się o położenie miejsca, Adolf prosił by wskazano pokój, wktórymby mogli odpocząć. Obywatel się zamyślił, nakoniec rzekł: «chciałbym panów ulokować w najwy­godniejszych stancyacli, które są z brzegu, .ale juz zajęte przez dwóch' rannych rossyjskich ofiicerów, których wziąłem na porękę. Jeżeli się panom'podoba, to proszę zając moje por koje, a ja tymczasem przejdę do mieszkania ekonoma. » .

, • « A

«Jakto » zawołał z niecierpliwością Wy zygin, , «u pana w domu są ranni rossyjscÿ of 'iicerowie! Gdziez oni? ». ' ' t

( O

V W i + Ł

i '

— «Rozkaz panzaprowadzić mego kolegę do owych Rossyan » rzekł Adolf do obywa­tela; «zapewniam pana, ze odwiedzenie to będzie dla nich przyjemne. »

Obywatel nie mógł się domyśleć, jakie mia­ły znaczenie te słowa Adolfa, jednak był po­słusznym i rozkazał służącemu zaprowadzić Wyzygina do stancyi, w której znajdowali się rossyjscy ofiicerowie..

Skoro Wyży gin odemknął drzwi, obadwaj offi cerowie zobaczywszy na nim spencer polskiego ułana, zmarszczyli swe czoła, jeden z nich któ­ry, leżał na łóżku, odwrócił się do ściany, dru­gi zaś który się przechadzał na szczudłach, sta­nął na środku pokoju w takiej pozycyijak na placu bitwy, oczekując napadu nieprzyjaciela.

Wyży gin dla bezpieczeństwa wyjrzał za drzwi, czy się oddalił służący, później je zam­knął i rzekł po rosśyjsku: «w imieniu Rossyi,. w imieniu naszej najukochańszej Rossyi, po­zdrawiam was waleczni towarzysze.«

Ofiicerowie spojrzeli jeden na drugiego i nic na to nie odpowiedzieli.

— «Ubiór któryna mnie widzicie oszukuje was, lecz duszą i.urodzeniem jestem Rossya

!. )

*

ninem. W pierwszej potyczce pod Dryssą zo­stałem wziętym do niewoli. Niebo zesłało mi wybawiciela w osobie polskiego officera, jadą' z nim teraz do głównej kwatery armii fran euzkiej, a stamtąd spodziewam się, źe będzie mi łatwiej dostać się do swoich. Nazywam się Wyzygin służę w *** pułku huzarów. »

■— «Piotrze Iwanowiczu! » rzekł officer który leżał na łóżku podając rękę, «ja ciebie nie poznałem w tym ubiorze.”.

— «Cóż widzę! książę Preczysteński wstą­pił do wojska! winszuję tej blizny. Oby Bóg dozwolił mi podobnież zapłacie krwią dług mojej kochanej. Rossyi. »

Pod czas tej rozmowy, tysiące przyja­cielskich uściśnień i pozdrowień, im towarzy­szyło.

— «(jdziez jest nasza armija? Dawnoście się od niej odłączyli? Co się dzieje w Rossyi?» zapytał Wyzygin, «słysząc albowiem same tylko przychylne wieści nieprzyjaciołom, nic nie wiem o swoich! »

*

r— «Obadwaj nie dawno przybyliśmy dó armii» rzekł książę Preczysteński: «i w pier­wszej potyczce w okolicach Mohylewa, z os ta­

no manifest, wzywający wszystkich synów Ros­sy i na jej obronę, Nie podobna opisać tego powszechnego wzruszenia! Szlachta natych­miast się zgromadziła w kościele katedralnym Kazańskim, ażeby przywołać na pomocPana Zastępów, Metropolita zaś Ambroży, w imie­niu Synodu uczynił wezwanie, do prawowier­nych synów kościoła. Chwila ta Była lak uro­czystą, ze wszyscy obecni nie mogli od łez się wstrzymać, a wymówione wyrazy: «Rossya w niebespieczeńslwic! ojczyźnie njiszej gro­zi jarzmo niewoli, hańbiące imie Rossyanina!» przenikały duszę i zapalały umysły. Każdy z nas był gotów ochoczo poświęcić się ną śmierć, byleby myśl <fvvą oddalić z umysłu ^współziomków. «Rossya nigdy niebędzie zno isio obcego najścia!» zawołali ze wszech stron: «umrzemy, a niestaniemy się poddanymi na jezdcy!» i w ciągłych okrzykach, szlachta uda

*

ła się do domu księcia Bezborodkd. Skoro j^rzybyli. na miejsce, gubernator cywilny Ba

I «

kunin przeczytał manifest, a gubernijalny marszałek Źerebców miał mowę. Natychmiast zgodzono się uformować pospolite ruszenie, i na ten koniec, wszyscy się umówili dostarczać Tom II, ` _

( . )

• id

liśmy. ranieni ; lecz jak mi się zdaje, to armia teraz powinna juz być około Witebska.»

” * * r •«A tak więc,» rzekł smutnie Wyżygin,“

«nasi do tego czasu jeszcze się cofają!»

'«Ze nie dla bojaźni, to.,więcej jak pe­wno,» odezwał się officer na szczudłach,

• * ** «arniia pała chęcią spotkania się znieprzy jacielem i albo zwyciężyć, albo unirzeć na ziemi rodzinnej, lecz... dowódcy inaczej my

* i

ślą! Cesarz teraz, nie jest obecny. w armii, albowiem zajął się urządzeniem powszechne­go powstania, a wodzem naczelnym jestBar

klaj de Tolli.» V'

— «Słuchajcie panowie, » rzekł Wyżygin, «jeżeli tak jest, to zapewne z potrzeby wy, pacia naszym się cofać, albowiem to. co mó­wicie o powstaniu 'ogólnem, wyjaśnia mi tę zagadkę. Nieprzyjaciel źa każdym krokiem

w głąb kraju, słabszym się staje; nasi zaś prze­ciwnie, wzmacniają się. Teraz.rozumiem, ą jakże idzie powstanie?« ^

«Piossyanie dowiedli, iż żadna obca prze­moc nie jest wstanie ich ujarzmić ani też na­straszyć,» rzekł książę Preczysteński. • «By­łem naówczas w Petersburgu, kiedy odebra

po czterech ludzi ze; stu, oddając do woli ka­żdego większą liczbę. Ale gorliwość ta nie miała granic i wkrótce się zgodzono, z dzie­sięciu uzbroić jednego •wojownika. Szlachta

objawiła swe życzenia, żebez wyjątku chce

< «

się'uzbroić, tak dalece, iż wielu potrzeba by­ło reflektować, by się pozostali w domu dla pełnienia innych obowiązków, również potrze bnych dla dobra kraju. Duchowieństwo, stan kupiecki, a nawet i lud prosty niedozwalali szlachcie mieć przewagi .w uczuciach miłości llossyi. Ofiary ze wszech stron.składać zaczę­to, każdy co tylko mógł la niósł i poświę­cał z największą ochotą dla dobra wspólnego. Ci którzy się czuli być: zdolnymi walczyć w szeregach, ze łzami błagali ażeby ich uzbro. jono. Duchowieństwo ofiarowało natychmiast

. rubli, kupey dwa miliony! Hrabia Litta oprócz ustanowionych składek, ofiaro wał po ,. ćo*rok; senator^Szepielofi po

. rocznie, i wielu innych, których nazwisk

• * * nie pamiętam, zobowiązało się stosownie do swych majętnośęi, czynić każdoroczne ofiary. Słowem, że w bard^o krótkim czasie, zebrano cztery miliony. Wybór kto miał byćwodżem

i

* .

naczelnym powstańców, uspokoił wprawdzie umysły, lecz natomiast jeszcze bardziej zapalił w sercach chęc' spółubiegania się. Nakoniec je­dnomyślnie został wybrany towarzysz Suwa rowa, prawdziwy bojar rossyjski, hrabia Mi

s

chał Larionowicz Gólenis*czewKutuzow.

Ten skoro się ujrzał wśród zgromadzo­nego ludu, rzekł: «cześc którą mi wyrzą­dzacie jest ozdobą przeszłych moich zasług i teraźniejszej siwizny!» ()

■ Gdy tak wyrzekł bohatyr, ujął się obiema rękami za głowę którą czas ubielił i łez kilka uronił... serca nasze biły mocno, płakaliśmy i cieszyliśmy się, ze jesteśmy Rossy anami!

Opowiadanie to niezmiernie wzruszyło Wy źygina. «Przyjacielemoi!» rzekł on, «wracacie mi życie, niech powstaje na nas cała 'Euro­pa! będzie tego żałował,chciwy sławy samo­lub! Rossya nie zaginie, jeżeli taki duch i ta­kie przywiązanie narodu do swej ojczyzny w niej panują! >*

— «W Moskwie zapał był jeszcze większy»

rzekł ofiicer na Szczudłach, «albowiem serca i

<• \

umysły wszystkich, były bardziej podniecane obecnością Cesarza. Byłem świadkiem owych

f )

*

• • ^ fcyli pokora miliona rubli z warunkiem, y.e . będą się starali jeszcze bardziej powiększyć

tę summę.

. Monarcha po nabożeństwie, które się od­było w kaplicy pałacowej w Kremlu, okazał się szlachcie móskiewskiej i w krótkich wyra ' zach wystawił niebcspieczcństwo Rossyi, i na­dzieję jaką pokładał w synach wiernych krajo­wi. Lecz skoro się dowiedział, ze nim przybył, juz postanowiono uzbroić , zołnierzy zjednaj gubernii moskiewskiej, niezmiernie to'jego rozczuliło i tak wyrzekł: «tego się właśnie od was spodziewałem! jakoż dowiedli

ścieteraz, o prawdziwości mojego przekona­nia!« () Wszyscy wylewali łzy z radości i ca­łowali drogie r.^ce Ojca ojczyzny, okazuj i\c największą gotowość poświęcenia się na śmierć,

za pierwszem jego wezwaniem.

Podobąy zapał i tez same uczucia pano­wały .w zgromadzeniu kupców! Niepozwolili Cesarzowi' skończyć wyrazów zadowolenia i łaski, lecz ciągle wołali: «Ojcze nasz, dla Cie­bie gotowi jesteśmi poświęcić nietylko nasze majątki,: ale nawet samych siebie!» Lud gromadził się uą ulicach, placach i z uro

" *

szlachetnych uniesień mieszkańców starozy« tnej stolicy. Z rana o godzinie ( Lipca) szlachtę i kupców zgromadzono do Słobodz kego pałacu (CUooackom ^Bopeni.). Niktnie wiedział co było tego powodem, jednakże wezwanie zachęcające do powstania juz zaj­mowało umysły i serca; obywatele z niecier­pliwością oczekiwali przybycia Monarchy, w zgromadzeniu panowało głębokie milcze­nie, wszyscy byli zamyśleni....»

'Wódz naczelny w Moskwie, hrabia Rastop czyn, rozkazał odczytać manifest, wzywający wszystkich w ogóle i każdego z osobna na obronę kraju, i objawił,, ze szlachtę rkupców zgromadzono dla tego, ażeby.radą ogólną postanowić, jakich uzyć potrzeba środków dla rozpoczęcia tak wielkiego czyrnu. Zda­wało .się, ze w tym momencie zapał Pozar skiego i Minina ożywiał każdego z oby wateli,

^ I

jedni wołali; «wszyscy pójdziemy walczyć z nie­przyjaciółmi!» drudzy zaś, «wszystko ofiaruje­my co tylko mamy! Szlachta natychmiast po­stanowiła ze stu ludzi, uzbroić dziesięciu wła­snym nakładem, a kupcy nie wy chodząc z sali zgromadzenia, w przeciągudwóch'godzią zlo

%

*

* f

, ...

r

wiązany do osoby Cesarza i stale poświęcają­cy się na śmierć lub zwycięstwo, był kiedy zwyciężony. W takim położeniu zostaje teraz Rossya, nie masz ani jednego Rossyanina któ­ryby nie poświęcił się na wszystko w świecie, byleby zniszczyć, wypędzić obcych i krwią ich zmyć hańbę którą nam nieśli.»

Wyżygin ścisnął księcia za rękę i rzeki: «tak czuć powinien każdy Rossyanin. Dusza moja cieszy się słuchając ciebie książę! Da­ruj mojej otwartości kiedy ci powiem, że nigdy niespodziewałcm się ażeby ludzie wychowani przez Francuzów, którzy dawniej wstydzili się mowy ojczystej i pogardzali tem co było ros syjskie, a ubustwiali jedną tylko Francyę, za­chowali w sobie tak wielką i prawdziwą mi­łość kraju'. Mam się za najszczęśliwszego, kie­dy teraz widzę, że wnioski moje są fałszywe!»

Książę na to uśmiechnął się i rzekł: «masz Śłusznosc Wyży ginie! przez cały przeciąg cza­su naszej znajomości, nie słyszałeś odemnie ani

V

dwóch słów po rossyjsku, sam nawet dziwię się że nie zapomniałem mowy ojczystej! Lecz

nie moja wtem Avina, tylko moich rodziców

i osób którym powierzone było moje wycho

czystością spotykał Monarchę, jak bóstwo opie^ kuńcze Roąsyi. Wszędzie słychać było odgło­sy: «umrzemy wszyscy.albo zwyciężymy! » Oprócz powitania powszechnego, niektó­rzy z obywateli majętniejszych, podjęli się for­mować wojsko regularne, i tak: hrabia Sołty kow regiment huzarów, hrabia Demitrijew Marnonów kozaków, Demidow strzelców, ksią $ .

żę Gagaryn pułk piechoty. ' . r

Te uczucia nietylko panowały w stolicach, ale wszędzie gdzie tylko odebrano w^ezwaniei tez same uczucia, taż gorliwość i równe za­miłowanie kraju ożywiały mieszkańców. Je­szcze byłem w Moskwie, kiedy słychać było^ ze gub'ernija_ Smoleńska tizbraja. , zoł

• ^ • "■'* nierzy, a Kaługska wysiała deputacyę z oznaj­mieniem, że w każdym ^.czasie jest przygoto­waną na wszelkie ofiary. Rossya cała bierze się za oręż, a złoto płynie jak woda!»

«Dzięki Najwyższemu Stwórcy!». zawo­łał Wyżygin; «zmartwychwstał duchRossyan!'*

«Niepodpada żadnej wątpliwości, »» rzekł książę Pre.c.ysteńslu, «że Rossya powinna od­nieść tryumf; niebyło albowiem przykładu, ażeby naród wierny dla swojego Tronu, przy

Ł

o

*

t

>

I

\ . *

wanie, od nich to nabrałem tych prawideł, , ze kto chce być człowiekiem prawdziwie świa­towym,' powinien we wszystkiem naśladować Paryźanówj że mowa nasza nie ma .na\vet wy­razów zdolnych, do wyrażenia uczuć delika? tuych towarzyskiej cywilizacyi i działań po­litycznych, ze chwalić to co jest Rossyjskie nie należy do dobrego tonu i t. p. Być może, ''źe to' przekonanie pozostałoby we mnie' na zawsze, gdyby niebezpieczeństwo Rossyi obu dzając uczucia własnej godności, niewypro wadziło mnie z tego obłąkania. Teraz pozna­łem swój naród i uważam ża szczęście mową i duszą być Rossyaninem, z radością przeleję ostatnią kroplę krwi za całość Rossyi i za ho­nor Rossyamna. Nietylko ja zostałem uleczo­ny z podobnego obłąkania! Zadziwiłbyś się Piotrze Iwanowiczu, gdybyś zobaczył tych wszystkich* którzy byli mnie podobni i z naj­większą gorliwością starali się.być Francuza­mi, dziś wszyscy są przeistoczeni w prawych Piossyan i uwzięfi się bronić swego kraju.

«Oj tak, tak» dodał officer na szczudałch,

* ja'podobnież byłem słaby jak Inni, nie zna­łem ani Rossyi ani Rossyan i wszystko mierzy

A

. • ( m )

łem na miarę Francuzką, teraz dziękuję Fran­cuzom, ze naprowadzili nas na drogę. Jeżeli potrzeba z nimi wieść spór, będziemy się spie­rali o miłości kraju i męstwie, dowiedziemy, Se jesteśmy godni naśladowania nie w modach tańcach lecz wpatryotyzmie.— Kość rzucona: zaginą Rossyanie ale niestaną się poddanymi Napoleona, chopiaz on siebie nazywa Władcą Europy! »

— «A cóz tam porabiają nasi starcy, ma­gnaci, >> zapytał Wyzygin.

^ «Oni pierwsi byli przykładem wierno­ści dla Tronu i miłości Rossyi» rzekł ofilcer na szczudłach, «znaleźli się wprawdziś mię­dzy niemi i tacy,'którzy odstąpili tych zasad, ale biorąc rzeczy ogólnie, to ich prawie nie * widać. »

„ I

— «Przyznam się,» rzeki Wyzygin «zenie wiele w"''nich pokładałem nadziei, ale dzięki niebu, ze się i tu omyliłem! Cóz porabia nas^ były Naczelnik hrabia Chochlenkow? »

— «Trzeba mu oddać sprawiedliwość,» odpowiedział książę, «jest zawsze jednakowy ciągle rozumuje, rozprawia, układa projekta

*

i nic więcej. Gdyby nawet słońce spadło na

ziemię, me byłoby wstanie wyrzucie u niego z kieszeni ani jednego grosza. Ciągle wszyst­kim udziela rad swoich, ale działa dla własnej korzyści. » ,

«A książę Kurdiuków?» dodał zuśmie chem Wyżygin.

«Automat ten mozeby co i zrobił gdyby mógłj ale na nic, nie masz i zdania, » rzekł książęPreczysieński.. «KsiężnaKurdiuków mo­cno ubolewa nad zerwaniem związku z Pary­żem, a księżniczka jej córka zostaje pogrążo­na w wielkim smutku, z powodu ze jej kuzyni będą przymuszeni bić Francuzów, i ze ci przy­szli do Rossvi nie na assamble; a co większa,

%J * *

ze Francuzi mieszkając we wsiach, będą mieli

o nas złe wyobrażenie. Niewarto nawet o tem mówić! kiedy się oceniaią dobra, to nie masz żadnej wzmiamki o srokach i wronach,

*

które gnieżdżą' się w losie. Rossy a może się obej ść bez księżnej Kurdiuków i księżniczki

z'

Pauliny a tuziny Kurdiukowych i Chochlen kowych, są jak kropla w morzu!... Wszakże

w najlepiej utrzymanym ogrodzie, można żna leść robactwo! »

.W tymtlało się słyszeć, ze ktoś nadchodził,

' . ^ Í

Wyży gin natychmiast pozcgn al rariionych of ficcrów i skoro wyszedł z pokoju, spotkał słu^ źącego którego Adolf posłał prosząc go ażeby • niezwłocznie przyszedł.

«Zmieniłem mój zamiar, » rzekł Adolf, «chcę natychmiast stąd wyjechać, albowiem nasz gospodarz tylko co odebrał list od swo­jego brata z Armii i jest nadzieja, ze nasi przy­muszą Rossyan .zatrzymać się, ażeby stoczyć' bitwę stanowczą. W* takim przypadku depe­sze które mi powierzono, moga być bardzo Łważne, a nadto niechcę opuścić bitwy.»

«Oczekują bitwy stanowczej! Chwała Bogu! śpieszmy jak najprędzej!» zawołał Wy zygin, .«jakież masz więcej wiadomości z'ar­mii ?» r

_ • •

Rossyanié pod Ostrówną zastąpili naszym drogę..Walka była okropną. Wojskiem Ros syiskim dowodził hrabia OstermanTołstoj, Je­nerał Konownicyn i hrabia Paleń; ze strony naszej, Król. Neapolitański i ViceKról Wło­ski. Napoleon przybył juz przy końcu bitwy. Król Neapolitański w szeregach polskich uła­nowi strzelców francuzkich, walczył jak pro

%

*

sty żołnierz i pokiikakroc przypuszczał do ataku, a piechota francuzka dokazywała cu­dów waleczności; rzuciła się na bagnety aże­by zmięszać kolumny nieprzyjacielskie i przy­musić do ustąpienia z placu, lecz... honor i sława wam Rossyanie! Nieprzyjaciele nawet wasi oddają wam sprawiedliwość! Stali jak

mur, ani zadziwiające atakowanie naszej ja­zdy, ani nacieranie piechoty, ani tez morder­czy ogień artyleryi, niebyły wstanie przypro­wadzić Rossyan do nieporządku; bitwa ta po­myślnie ciągnęła się aż do nocy. Rossyanie później cofnęli się do głównej armii, która w tej walce nie miała żadnego udziału. To co fnienie się uważają za podstęp wojenny i są­dzą, żeWódz naczelny armii Rossyjskiej, ma zamiar stać w miejscu pod Witebskiem. Wa leczuość Rossyan tak zapaliła wojsko fran cuzkie, żejiak żołpierze tak też i officerowie z niecierpliwością oczekują bitwy.

« my podobnież» rzekł Wyżygin. Wóz stał już w pogotowiu na podwórcu, Wyżygin wbiegł tylko do rannych officerów ażeby się z nimi pożegnał, i natychmiast z Adolfem razem udali się w dalszę podróż.

: . ( i'i )

%

Obadwaj pałali niecierpliwością dopięcia jak najprędzej celu swoich życzeń, pomimo ze uczucia ich były różniące się.

Kwatera główna każdej armii ma, ze tak powiem, sobie właściwą atmosferę, odpowie dnią dyscyplinie wojennej, ludności i obfitości tej k rainy, która jest teatrem wojny. W odle . głości od Witebska na dni parę jazdy, zaczyna­ła się granica tej atmosfery, którą przeszedł j szy, z łatwością można się było domyśleć, ze ta armia pominio swej wielkości i potęgi, no i siła w sobie zarodek suchot i wyniszczenia.

V

;= Na około widać było kurzące się bałwany

■ dymu, powstające ze wsi spalonych, którezo

i stały obrócone wperzynę, te zaś które nie uległy takiej klęsce, były napełnione tłuma

; mi zmordowanych zołnierzy, którzy'nakształt ( dzikich zwierząt,, zaspokajali głód swój rośli r nami surowemi i niedojrzałemi. Między źoł | nierzami od piechoty i kawaleryi, ciągle pa nowały kłótnie ,o zboze, co jeszcze było na Ipolu! Jedni z nich dusili w garnkach niedoj­rzałe ziarna i ten szkodliwy pokarm bez soli

ii innych przypraw'pozywali, drudzy zaś ma­jąc większą zręczność za pomocą łupieztwa

Tom II. .

w

dostać zapasów żywności, karmili tern swoje konie. W lasach było słychać krzyk i strze­lanie żołnierzy francuzkich, szukających zdo, byczy. Wieśniacy, starcy, zony i dzieci ci

V %J J ąJ

śnieni głodem, nędzą i chorobą, tarzali się u drzwi własnych domów, błagając pomocy od swoich łupieżców; a po drogach, walały się nagie trupy włościan i zołnierzy, którzy stali się ofiarą głodu i osłabienia. Widok ten

«

przedstawiający samo zniszczenie j zajmował rozległą przestrzeń od`Kowna az do Witebska, w`miarę zaś posuwania się Francuzów w głąb kraju, powiększał swoje granice. Adolf i Wy źvgin wyjechawszy w okolice zajęte przez armię, byli przymuszeni zatrzymać swoją fur

* m

mańkę, albowiem niespodzięwali się jej odmie­nić. Przejeżdżając z wioski do wioski, w któ­rych były lazarety, obozy, kompanije rzemieśl­ników, piekarzy, maroderów z rozmaitych pułków, a następnie i wszystkie narody eu­ropejskie, jako'tez kobiety które szły ciągle za armią i rozmaitego gatunku urzędnicy; widzieli tam zupełny nieład i bezrząd! Itak, tu furazyery sprzedają zdobycze, tam znowu olnicrze kłócą się ze swe mi ziomkami i sprzjf*

mierzeńcami o łun zdobyty; owdzie mający wszystkiego podostatkiem, ze zbytku i bez­pieczeństwa, niweczyli to co mogłoby dać* pomoc nieszczęśliwym, umierającym z głodu, którzy się niedaleko od'nich znajdowali. Na­rody owe z różnego szczepu pochodzące, spotykając się z sobą jakby pod czas budowa­nia wieży babilońskiej, szydziły jeden z dru­giego i 'wyrządzały sobie nawzajem rozmaite obelgi. Zuchwali mai*odery kilka razy od­ważali się zrabować Adolfa i Wyzygina, lecz (ich gotowość do dania odporu, a przytem odwaga i śmiałość, bardziej straszyły a niżeli tytuł kuriera Cesarskiego. Wyzygin zycząc sobie odwetować tym nieposłusznym żołnie­rzom, za zniszczenie prowincyi należącej do Rossy i, kilkakroć owych zufchwalców, chcą­cych odebrać im konie, rozpędzał cięciem pałasza. Nakoniec nasi podróżni brnąc mię­dzy tłumami nieszczęśliwych i łupieżców', pośród smrodu, chorób i rozpusty, dostali się przecięz do Witebska, który natenczas nic wię­cej niewyobrażał, jak tylko wielkie koszary. Na placach publicznych, ulicach, w mieszka­niach i kościołach, widzieć można było sa

mych tylko żołnierzy; gdzie niegdzie»czasem

pokazał się zydek, który po walbe morderczej ^ czatując na złoto, jak szakal na niedogryzki lwa, ma nadzieję pożywienia się.

Gdzie niegdzie można było jeszcze zoba­czyć polskich panów, których do głównej kwatery zwabiły nadzieje, a wypędzała wi­doczna miłość własna zwycięzcy, który się przyzwyczaił wymagać od tych którzy mu niebyli straszni, oiiar bez wynagrodzenia. Po­rządek wojenny wmieście, był dość ściśle za­chowany*, wszędzie widać było straże, pikie­ty, patrole piesze i konne, którzy bynajmniej niesfrzegli własności, chociaż wprawdzie ma­łej liczby obywatelów.. Wszystkie parkany, a nawet w niektórych domach i dachy były po­rąbane na drwa; drzewj w ogrodach wycię­te, sprzęty domowe w największym niepo­rządku walały się 'porozrucane na ulicach. Konie i bydło wszystko to stało na uwięzi około domów, kościołów i parkanów muro­wanych: niektóre mieszkania zamieniono na j

^ I

stajnie i chlewy, a następnie więc z okien wy j glądali ludzie, konie i woły. Naplacach pu ] blicznycii kołnierze gromadzili się około mai

*

«

i

im

— .L

kietanow, ocl których za gotowe pieniądze, albo tez oddając im rzeczy zabrane u mieszczan i obywateli, kupowali żywność i wódkę. Ha­łas, zgiełk, krzyk żołnierzy, bicie w bębny i odgłosy trąb, wszystko to razem zlewając się, tworzyło niepojętą wrzawę.

Skoro wjechali do miasta, Adolf i Wyzy

gin wysiedli z wozu i szli piechotą, z trudno. ścią przedzierając się między tłumami fura zyerow konnych wyjeżdżających z miasta, i powracających z pola zaopatrzonych w zbo­że. Adolf zatrzymał się na rogu ulicy pro­wadzącej na plac, a wziąwszy Wyzygina za rękę, tak rzekł:

«

— «Tu wtem miejscu chcę z tobą pomó­wić raz juz ostatni, może nierozważnie postą­piłem, podejmując, się oswobodzić ciebie z nie­woli, ale czuję, jie niemógłbym sobie daro, wać tego przez całe życie, gdybym ciebie zo­stawił na dowolność sądu wojennego, w ten czas kiedy jestem tego pewny, ze nie byłeś i nie będziesz szpiegiem. Juz w połowie wy­konaliśmy nasz zamiar, stąd bardzo łatwo będziesz mógł• dostać się. do swojej armii,

'i tein wszystkiem pierwej nim się rozłączy

*

%

my, duj mi słowohonoru jak jesteś office rem, ze znajdując się wpośród armii fran cuzkiej, z nikim niepostąpisz po nieprzyjaciel­ski!, i ze powróciwszy do swoich, żadnych im nieudzielisz szczegółów o składzie i po­dziale naszego wojska; jednćm słowem, ze przez swoje doniesienia uie będziesz dla nas szkodliwym. Wiedząc albowiem jak kochasz swoją ziemię, a przytćm jak jesteś lekkomyśl­ny, ja się obawiam... a więc powiedz mi, czy przystajesz na te warunki?»

— «Domyślam się» rzekł Wyzygin, «są­dzisz, ze się odważę na życie, Napoleona, je­dynego wprawdzie nieprzyjaciela Rossyi! ale się mylisz dobryAdolfie! Rossyanin brzydzi się zdradą. Miałbym się za najszczęśliwszego z ludzi i z chęcią bym się poświęcił na śmierć męczeńską wtenczas, gdybym mógł Napoleo­nowi na placu bitwy w obliczu jego zołnierzy zadać ciosśmiertelny, ale gdy wspomnę o zabój­stwie zdradzieckiem, dusza się we mnie wzdry­ga, i gdyby zdrada była w charakterze Ros syan, dawnoby się juz znaleźli tacy ludzie, którzyby poświęcili się dla oswobodzenia Eu­ropy i Rossyi od tego zdobywcy; widzisz

a

t

przecie, ze nikt się podobny nie znalazł, i się nie znajdzie, lo za to ci ręczyć mogę naszą prostotę. Wszakze znasz historyę tego czesną. Podczas wszystkich wojen Francyj z innemi narodami, zwycięzcy w pośród na rodów nieprzyjacielskich, znajdowali dla sie­bie przychylnych,'doradców i pomocników^ nawet waleczna Hiszpania nie jest od tego wyjętą; dotychczas przecie nie masz zadftego zdrajcy Rossyanina! Żaden z Rossyan bądź bojar, bądź prosty wieśniak, nieupadł jeszcze do nóg zwycięzcy, nieuchy lił głowy swej przed władcą Europy i nieofiarował mu swoich rad

i usług! Z tego .właśnie punktu powinniście nas znać i uważać. L.ecz na cóz mam tak da­leko rozwodzić się? Daję słowo, ze nietylko nie będę czyhał na niczyje życie, ale dopóki będę w pośród armii francuzkiej, nie chcę na­wet widzieć waszego Cesarza. Co się zaś ty­czy waszej armii, to pozwól przynajmniej, ażebym w dwóch wyrazach mógł donieść mo­jej zwierzchności.»

— «Zgadzam się, lecz niech mi wolno bę­dzie wiedzieć te dwa wyrazy.»

■ ... '(' i»» .) ■ ' ■ ; * T ' ` • '

— «Zupełny ńielacl!» odpowiedział z u

. śmiecliem Wyzygin. . , ' . '

«Doniesienie to będzie fałszywe,» rzekł Adolf, «albowiem tylko widziałeś tył armii, ale jej nie widziałeś w szyku bojowym.»

«Daruj mi kochany wybawcoialearmia wasza jest to człowiek w suchotach, który na pozór zdaje się być zdrowym, ale we­wnątrz karmi chorobę śmiertelną. Oznakę choroby widzieliśmy z tyłu armii, i im bar­dziej ona będzie posuwać się " w głąb kraju,

.choroba ta bęclzie się wzmacniać; lecz po coź mamy się sprzeczać? Zostańmy każdy z nas przy swojem zdaniu.»

«Stało się! zostań więc tu przy wozie, a ja pójdę do naczelnika sztabu, głównego z mojemi depeszami, i załatwiwszy dane mi zlecenia .powrócę, wówczas pomyślimy ,co masz przedsięwziąść fia przyszłość.»

Adolf poszedł przez plac,ą Wyzygin po­zostawszy na miejscu, zaczął przyglądać się tłumowi pstrokatego wojska, rozmaitych na­rodów i przysłuchiwać się* rozmowom żoł­nierzy z których kilku ku niemu się zbliżyło.

> .

( )

,enadycr stary, Z kąd to pnybył* koIe'

go? i awangardy, ezy * aryerga.dy

Wyiygin. Z Wilna z depeszami do kwate

ry głównej. . „

Grenadyer stary. Z Wilna ! a prędkoz na

dejdą tu z Wilna owe obozy zapasów zywno ści, które juz dawno stamtąd mają być wy­słane. Mówią ze wiozą dla nas wino fraocuz kie i sucharki, a to niech djabli porwą ten chleb czarny! u mnie juz wszystkiesitj wnętrz­ności przepaliły.

Wyzygin. Wie widziałem żadnych obozów z żywnością jakw Wilnie tak też i na drodze.

Grenadyer stary. Mille* carabines! Znowu

żart naszego kaprala! On tak jak dawniej zmu­sza nas cierpieć głód, wnadziei na przyszłą pomyślność.

Żołnierz młody. Kolego, zdaje się ze jesteś Polak?

Wyzygin. Tak jest;

(?

Żołnierz młody. Dla czegóż to nieprzygo towaliście żywności, którą nam przed przej­ściem Niemna obiecano?

Wyzygin. Widać, Że nic ten obiecywał kto miał do lego prawo.

C ) ' ■

« «

* '•

• `

Grenadyer stary.Mille tonnerres! Z czego tii dawać? Nam trzeba było przywieść z so­bą żywności, ażeby karmić siebie i was. To jakiś dziwny kraj, sosna, piasek, błoto, chleb czarny i śmierdzący sznaps!... , Huzar miody. Nićdałbym za ten kraj ani jednej szklanki wody z mojej Loary ! wasz 'kapr.al zwarjował na starość! ' Daruj panie Po­lak! kocham was î poważam . lecz.. . Wyzygin* Niepotrzebujcsz .się usprawiedli­wiać kolego!

Widać

r*

r

«

jakiś tęgi chłopak!

Wy

nadyery,myślicie tylko o swoich żołądkach! nasz Kapral prowadzi nas nie do kuchni ale do świątyni sławy. >

Strzelec komy. Wkrótce juz od głodu pój­dziemy na tamten świat!

W tem jeden żołnierfc przechodząc koło

nich nie chcąc pośliznął się i upadł.

*

Grenady er stary. Saperlatte ! Jak ta droga do'sławy jest źle wyłożoną! Kolego trzymaj siej mocniej! bo jeżeli padać, to przynajmniej

zbateryi nieprzyjacielskiej.

f* _

Żoiniert (podnior.łszy się). Ventrebltu! Tu prędzej można zginąć na kupie gnoju, aniżeli nabateryi; dla tegoż to właśnie i Rossyanie nic chcą tu staczać walki.

Grenady er stary. Niechcą się bić! a jakże ci się podoba ostatnia potyczka pod Ostrówną?

Żołnierz miody. Bravissimo! doskonale się bili, ale cóź z tego za korzyść, żeśmy awanso­wali a oni się cofnęli? Taz bieda co i dawniej.

#

'Strzelec konny. Czy widzieliście jak się po­pisywała nasza jazda pod dowództwem Króla Neapolitańskiego? wpadł był nieborak jak

liszka do sieci! Kiedy zachęcając polskich uła­nów zawołał: naprzód! a ci tez jak się pu­szczą nastawiwszy swe lance, tak Król niewie dział gdzie się obrucić! nie było co począć, dobył pałasza i nie po Króle wsku^ ale po żoł­niersku zaczął się rąbać, zuch!

Woltyzer stary. Otóż to .właśnie wy pano­wie bujaliście po polu i o mało co nieutraci liście Cesarza. Czy pamiętasz jak on stał na wzgórku, a ułani rossyjscy podobno z gwar dyi napadli go tam, i gdyby nasi strzelcy konni nie przybyli na pomoc i nie zaczęli strze­lać, kto wie czy niebyłoby kaput naszemu

Wolty

Pniakom wiedzieć co się tu robi? zeby.się na śmiewali!. oni łgą przez całe swe, życie nie V chajze teraz posłuchają' naszych bredni.

Żołnierz, młody. Czego nam nie obiecano za

Niemnem? złote góry,zwycięztwo, sławę, pokój! Grenadyer stary.. Czekaj, czekaj! jeszcze

^ I '

nie koniec. ' ^ '

c N ` •' ` . ", *

Żołnierz młody. Trzeba być ulanym z mie­dzi tak jak 'armata, ażeby się doczekać koń

t ^ ^

ca tej zawieruchy; —~ ten kraj to nasz grób!

, lVoltyźer. stary. Nó, to i cóz, wszystko je­dno,' gdzie bądź umiera«!

Żołnierz młody. Jak to, umieraę. bez sła­wnych bitew, bez zwycięztw i niepoweseli

* t

wszy sięw miastach bogatych? Dobrze wam mówić panowie! na wasze lata napatrzyliście się juz dosyć, lecz dla mnie to jeszcze pier­wsza wojna! ale cóz po niej, kiedy nie warta i szczupty prochu. Ciągle cierpieć głód, po pia­sku albo tez błocie mordować nogi, spoglą» dać na pustynie lub nędzne chałupki i na po­cieszenie, czekać śmierci z głodu! doskonale oszukał nas kapjal. '

y

Si

Kapralowi! oj zwami panowie konni, trzeba

mieć sie na ostrożności!

m

v Strzelec .koimy. Któż przecie obronił jeżeli

^ % me nasi konni. ■ ' ¡

• *

Woltyzer stary. Tak, ,ale naszą zbroją.

Gnenady er stary. Przestańcie, panowie, daj­cie pokój, jeszcze się^ pokłócicie.

. Woltyzer stary. Niech mnie diabli porwą! jak widzę będziemy przymuszenibić się ze swojemi! Po bitwie 'pod "Oslrówną^ obieca

*

no na drugi dzień sto.czyć walkę stanowczą,

a .tym czasem armia rossyjska cofnęła się ` i •*'

cichutko i nie zostawiła ani kawałka źłama nego bagnetu na zdobyęz!

Grenadyer stary: Prawdziwie ze jakiś szcze­gólniejszy porządek w ich wojsku ! w miejscu dzie stał ich obóz, nieznaieźliśmy nietylko

O*

żadnej broni, ale ani złamanego woza i cał^ naszą zdobyczą, jeden zołnierz rosyjski, któ rego zostawiono dla tego, ze był pijanym.. Ciekawa rzecz jak o tem powiedzą wpismach publicznych? _

Wielka

dodać, nasz Kapral wie jak to zrobić. A pa­miętasz .jak był o w Hiszpanii?

W tym czasie Adolf powracał do swego„wo zu, ale tłum żołnierzy niezwracał bynajmniej uwagi na jego szlufy i nieustępował muz dro­gi, musiał więc gwałtem przedzierać się na drugą stronę placu.

T «Gdybym nieznalazł znajomych office rów, musielibyśmy na ulicy nocować,»" rzekł Adolf, «wystaw sobie, prosiłem komendanta

o kwaterę, odpowiedział rai na to, ażebym sam sobie poszukał! Nie ma co mówić, porządek! staniemy więc u znajomych officerów, pamię­tajże udawać Flamańdczyka, i niby ochotnik zaciągnołeś się do pułku naszego, w randze podofficera.

— «Niezapomnę,» odpowiedział Wyżygin.

W domu gdzie przedtem był szynk żydow­ski, mieściło się kilku polskich i francuzkich office rów z sztabu jeneralnego, ze swoimi służącymi i ordynansami, a gospodarze miesz kali w podwórzu błotnistem, pod dachem, któ ry był zrobiony z tarcic i beczek} konie stały pod gołym niebem. Officerowie zajmowali je` dną stancyę, w drugiej zaś. i w sieniach, mieści­li się ićh słudzy i ordynanse. Wieczorem kie dy się wszyscy zeszli do kwatery, podano ko

■ , '( * ^ .

* «

^ %

Grenady er stary (uśmiechając się). Tonie

m

jest oszukaństwo, lecz podstęp wojenny^ Kie­dyśmy byli wEgipcie, on tiam podobnież obie­cywał, że każdemu ■wyznaczy pewną cżęsć gruntu i dotrzymał słowa; albowiem ci'kto rży tam polegli, gbśpodarują w grobach, a ci lttórzy' powrócili doFrancyi, zrzekli się te

* • % go podarunku, a więc kwita! cha, cha! cha!.

Strzelec konny. Podczas wojny w Hiszpanii, obiecywał, ze po otrzymanem z\vycięztwie`na­stąpi pokój, ai teraz powiada, że ten pokój jest w Rossy i; otóż przyszliśmy i tu, ażeby go

wziąć jak swoję własność!

Wolty,

żartujcie' sobie

panowie, ale nasz Kapral ma więcej: rozumu

tr swoim małym palcu, jak wewszystkich na­szych głowachwie ori bardzo dobrze,co ma

i robić.

m)'

!' Żołnierz młody'. Szkoda'tylko iż on nie wie,

* • i

ze nam pótrzeba jeść i pić! Ach, już.też wy­myślił gdzie iść!' Lepiej by naś poprowadził Ha dno morż«, tam przynajmniej znaleźliby­śmy rybę, sól, a tu nie masz nic, oprócz szy­szek jodłowych! . 'V

W

*

# ^

—r «Znajdowałem się natenczas przy Na­poleonie,» odezwał się Inżenier polski, «kie­dy on. jadł śniadanie razem ze strzelcami na kurhanku; był nadzwyczajnie wesoły i gdy kula raniła Adjutanta który stał niedaleko, żar­tował sobie z tego, mówiąc: oto jest wyzwanie najutrzejszy pojedynek. Żegnając się z Miurctr tem, rzekł: jutro będzie walna bitwa; a podając mu rękę dodał: do zobaczenia się! jutro o go­dzinie z rana! parole: słońce Austerlickie!**

— «Ależ na drugi dzień, kiedyśmy nieztia leźli armii rossyjskiej w pozycyi,» rzekł of iicer francuzki, «jakże Cesarz był zagnie­wany !» •

— «Dja tegoż to przyjął tak ozięble depu tacyę, która mu oddala klucze od miasta!* odezwał $ię polski officer.

— «A z czegóż się miał cieszyć,» odezwał się inny officer, «wielka zdobycz, miasto bez mieszkańców!»

— «Jakkolwiekbądź, jednak w każdym ra­zie, niewypadało zezwolić na rabowanie i tych którzy się zostali, albowiem skoro wieść otem dojdzie w głąb Rossyi,» rzekł Adolf, «to nie dziw, że wszystkie miasta znajdziemy puste.»

J k

lacyę. Kawałek gotowanego mięsa, do którg

każdy z nich brał się mając własny chleb i nóż, był uważany za osobliwość i łakotki. p

■tvychileniu kilku kieliszków, wódki, która na ten

i . ' »

raz zasfcępęwała miejsce wina, wszczęła się rozmowa o teraźniejszym rzeczy porządku. Wyżygin siedząc w drugiej izbie, zdaleKa jej się przysłuchiwał. • ~

« * gf %S * q

« Jak sobie chcecie tak sądźcie panowie!» rzekł oflicer francuzki, «ale wódz naczelny 'armii rossyjskiej^Barklaj de Tolli, jest jeden z wodzów największych naszego wieku, albo

• * wiem przez swoje rozważne postępowanie, zrujnował plany i.zniszczył wszelkie nadzieje ? naszego Cesarza i najdoświadczeńszych Jene ' rałów. Nie jest już tajemnicą, żeto cofnienie się było skutkiem ułożouego planu, zasadzają­cego się na tem, ażeby zbliżać się do sił pomo­cniczych. Rozprawa* z awangardą pod Ostró wną, również była dla niego korzystną, albo­wiem przez czas trwaniabatalii, miał dosyć spo­sobności, wywieść lub zniszczyć, znajdujące się

w Witebsku zapasy. A więc nasze wnioski był) mylne, teraz więc^ze wszystkiego się pokazuje, że on ani myślał tu stoczyć walnej bitwy* ■

" (v ) ' :

■ * f *

Góz na to powiedział Napoleon.?» niektó­rzy zapytali. . .— «Znalazł w tern słuszność» odpowie­dział officer Francuzki, «mówi! mi świadek * r ^ naoczny, ze kiedy Napoleon wszedł po raz._ pierwszy do swojej stancyi w Witebsku, rzu­ciwszy szpadę na stół okryty planami i map pami, tak wyrzekł do obecnych: «Tu się za­trzymam! albowiem muszę rozpatrzyć się» zgromadzićmoje wojsko, dać mu odpoczynek. Wojna roku.juz skończona! Wojna

w ~ ,%j

roku reszkę dokończy !...» To są Jego własne słowa. () .. , _

— «Szkoda,szkoda!» dodał inzenier, «by­łoby lepiej, gdybyśmy na odpoczynek poszli

do Moskwy.» * __ ' ^

— «Coz tam znowu!» odezwał się fran­cuz, «isć teraz do Moskwy, to chyba po tć, aby ..tam znaleść pewniejszą dla siebie zgubę!»

— «Cesarz gdy był jeszcze w Wilnie, juz miał zamiar zatrzymać się w tych tu prowin cjach, » rzekł.Adolf. «Razu jednego pod czas objadu, na którym znajdowali się deputaci Księstwa Warszawskiego, był nadzwyczajnie wesoły i wici? żartował, a najbardziej z Wy

( ) '

«Uwaga ta jest bardzo słuszną » odezwał

się ofiicerfrancuzki, «jednak mówił mi adjutaht

t

naczelnika glóvvnego Sztabu, ze podobno tułaj zostaniemy na zimo'.ve_kwatery. Napoleon po odstąpieniu armii rossyjskiej za Witebsk, nara dzał się z Miuratem, Bertie i księciem Eugeniu­szem. Tedy Bertie tak się odezwał: «Zwycię ztwo za którem uganiamy się i które codzień staje się dla nas bardziej koniecznem, znowu się przed nami wymknęło tak jak i pod Wil­nem. Dopędziliśmy wprawdzie aryergardę, ale jesteśmyż pewni, ze to aryergarda wielkiej ar mij rossyjskiej? Zdaje się być najpewniejszem, ze Barklaj de Tolli udał się ha Rudnię i odstą~ pił aż dc Smoleńska;długoż więc będzieiny się uganiali za Rossyanami, ażeby ich zmusić do

•walki? wtem dodał książęEugeniusż: «Najpier wej wypada ukształcić i ustalić porządek w za­wojowanej Litwie, pozakładać magazyny, szpi­tale, wybraćbezpieczne położenie miejsca a na linii obserwacyjnej, która już zajmuje tak rozległą przestrzeń, urządzić linię obrony i odwodir, uskutecznienie zaś tego. wszystkiego

wymaga, ażebyśmy się koniecznie zatrzymali na granicy Rossy i dawnej.»

to*

r<

I *

c

fią

' ■ ' ( ' ) V

v . J ,

»

, m .

i *• “

bickiego; .wtem', niby nie wiedząc odległości miejsca, zapytał: jak daleko z Wilna do Mo­skwy? i czy można w przeciągu czterdziestu, marszów, albo też przez sześć tygodni, w niej sttniąć? jeden z deputatów odezwał się: «mo­żna Najjaśniejszy Panie!» Napoleon na to się uśmiechnął ¡»przybrawszy na siebie tryum­fującą postać rzekł: «Nie, lepiej w niej sta

mN nąc za dwa lata! i jeżeli panowie Rossyanie mniemają, że mnie przymuszązapuścić się

w głąb ich kraju, to bardzo się mylą. . Zatrzy

^ ^ •

mam się około Smoleńska lub Witebska, i tam będę oczekiwał wzmocnienia sił moich, po większenia zapasów żywności, i tegó wszyst­kiego cojest nie odbicie potrzebnem, dla utrzy > mania i prowadzenia wojny. Uważacież więc panowie, że ten plan jest już dawny i rozwag

żony.« .() * • '

■ .«Daj Boże, ażeby on przyszedł do sku­tku!» rzekł Francuz. «Litwa zniszczona, i je­żeli z południa nie dojdą do nas zapasy ży­wności, przyjdzie z głodu umierać. Już w na­szych lazaretach niedostaje nawet słomy dla chorych, jedno tylko pozostaje zbawienie tu się zatrzymać i czekać pomocy. Napoleon

( ) '

\

»

i<ma zamiar miasto \vzmo

cnic.» ■ . ; *.

f \ # # ; '

*— «Tak, widać ze się tu zanosi na długi pobyt,» rzekł inżenier: «pourządzano bowiem Szlachtuzy, piekarnie, szwalnie i to wszystko co jest potrzebnem dla zimowych kwater.»

«Czy słyszeliście o tem, że Cesarz kazał rożwalić te dwie kamienice, które szpeci­ły plac prz'ed pałacem.» A więc on myśli nad ozdobieniem' miasta, jdodał drugi offi­cer: «mówią że tu na zimę przybędą artyści "dramatyczni z Paryża^ a dla niedostatku spek tatorek, będą zaproszone damy z Warszawy i .Wilna.» () ,, \\ ;

—* «Niepodobna?J —*

' — «Tak przynajmniej, mówią wszyscy adju

tanci Napoleona.

I

— «A to będzie,doskonale! wypoczniemy, poweselim się, a później co Bóg da!»

«Lepiej gdybyśmy poszli do Moskwy,» rzekł inżenier.

— «Zapewnie że lepiej!» odezwało się wie­lu officerówl ~

t

* '

— «Przewybornie!» dodał polski inżenieri «Tam przynajmniej nie będzie potrzeba za,

już oglądał okolice

( ) • .

. . »

* Ł

V *

praszać spektatorek; w stolicy Rossy i znaj­dziemy dośyc piękności i dołożymy wszel

f * '

kich starań, ażeby stac się tern, czem byli officerowie rossyjscy dla naszych Polek.»

— «Grzecznymi, nadskakiwaczami! njie»

prawdaź?» " ,

— «Panowie, beż satyry!» odezwał się z uśmiechem inzenier. «A teraz ju^ czas,, by­śmy udali się nu spoczynek.» . , .. >_ .

Hej! jest tam kto? a zbierzcie,z no ze stołu,

i wnoście słomę. `

koniec tomu drugie go



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Bulgarin Faddej PIOTR IWANOWICZ WYŻYGIN tom4 txt
Bulgarin Faddej PIOTR IWANOWICZ WYŻYGIN tom1 2
Bulgarin Faddej PIOTR IWANOWICZ WYŻYGIN tom3 2
Dudziec Piotr Powstanie chlopskie w Prusach Ksiazecych 1525 r(z txt)
Dwie Wieze Tom2
Błędy językowe, smieszne dokumenty , txt,
E2p, UTP-ATR, Elektrotechnika i elektronika dr. Piotr Kolber, sprawozdania
hasła, smieszne dokumenty , txt,
karta instrukcji obróbki (pusta), szkola, TM, Laboratorium, Projekt tuleja, Tuleja - Kamil Herko, Ra
Zestawik gotowych cykli w pliku txt do HeidenhainB6 iTNC
Michaił Iwanowicz Kalinin
excel5 txt
Cel ćwiczenia, UTP-ATR, Elektrotechnika i elektronika dr. Piotr Kolber, sprawozdania
karta normowania, szkola, TM, Laboratorium, Projekt tuleja, Tuleja - Kamil Herko, Radosław Bała, Pio
Petycja w obronie ks. Natanka, ► ks. Piotr Natanek
Ogniwo, UTP-ATR, Elektrotechnika i elektronika dr. Piotr Kolber, sprawozdania
Badanie przebiegow pradow i napiec sinusoidalnych w elementach RLC, UTP-ATR, Elektrotechnika i elekt
Bułgaria
stalstyk txt

więcej podobnych podstron