Bulgarin Faddej PIOTR IWANOWICZ WYŻYGIN tom4 txt

Bulgarin Faddej

PIOTR IWANOWICZ WYŻYGIN

tom4


Podczas pewnej uroczystości,-po wysłu- 4

chaniu mszy Świętej, hrabia Miron Piotro­wicz Chochlenkow, przyjmował wizyty o- sób bardziej sobie poufałych. W sali znaj­dowało się około dźiesięciu urzędników ro-

zmąitych' stopni; lecz hrabia najbardziej zda­wał się podzielać towarzystwo z wojazerem i dyplomatem, którzy przybyli z zagranicy. Przedmiotem ich rozmowy były owe dwa sławne posągi Wenery i Kupidyna, niedawno przywiezione ze wsi na powrót do Petersbur­ga, i w świeżym bJasku jaśniejące na nowych

Tom W. ' I

postumentach. Niezmiernie to zachwycało cudzoziemców; -wojazer zaś prosił o porno- lenie, by mu było wolno te dwa tak rzadkie w swoim rodzaju utwory sztuki, zapisać w jego pamiętnikach.

Hrabia Miron. Piotrowicz, bardziej się nad tein zachwycał co mówili- cudzoziemcy, ani­żeli oni nad jego statuami. «Czy wiecie pano­wie,« rzekł hrabia: «ze o mało co nieutra-

ciłem tych kosztowności, podczas najściaFran-^ ęuzów na Rossyę?' moja Wenera i mój Kupi- dyn, sq ocalone jakimś cudownym sposobem!'»

«Alboz się one znajdowały natenczas w Moskwie?» zapytał wojazer.

«To było takim sposobem; Nie zwracając uwagi na mój wiek juz podeszły i na zwątlone zdrowie,» rzekł hrabia Chochlenkow, «w cza­sie wojny, opuściłem Petersburg i udałem się do dóbr położonych.za Moskwą, celem uzbro­jenia włościan i przyjęcia nad nimi dowództwa. Będąc zaś namiętnym amatorem sztuk pięknych, nie mogłem się rozłączyć z moją Wenerą i Kupidynem; powiozłem więc je z sobą. Nieprzewidziane okoliczności, źmusi- ły ranie dłużej pozostać w Moskwie jak za*?

przed wojną zostawał pód mojem zwierzchni­ctwem i wiedział, źe jestem amatorem sztuk pięknych*, wmówił tym nieszczęśliwym ofiarom, iz dla mnie niezmiernie wiele kosztuje rozsta­nie się z tymi tak pięknymi utworami’sztuki. Dobrzy zołnierze nie chcieli bym się' pozba­wił tej jedynej mojej pociechy; jak mogli tak się mieścili na wozach, jednak ocalili mo­ją Wenerę i Kupidyna. Wypadek ten, tyle Kinie rozczulił, iz oddałem żołnierzom osta-


tnie jakie miałem pieniądze, i prawie bez gro­sza dostałem się do Piazania; nadto, miałem honor przywieść tam z sobą w karecie dwóch rannych officerów.»

Niektórzy z osób obecnych, będąc świad­kami tej okoliczności i wiedząc bardzo do^ brze jak Piotr .Wyzygin postąpił z hrabią Mi­kronem Piotrowiczem w czasie wystąpienia z Moskwy, giestami swymi, dawali poznać

o rzeczywistości tego, co mówił hrabia. Wo- jaźer zaś rzekł: > *

«A więc owe statuy powinny być jeszcze bardziej milszemi dla hrabiego, albowiem bę­dą przypominały zdarzenia niegdyś smutne, a dziś radośne; zdarzenia mówię te, które zje-

( * ) •

0

mierzyłem*, Francuzi zaś tak niespodzianie sta- . nęli pod ścianami stolicy, i z w chwili powsze­chnego zamięszania, wielu znalazło się takich, . którzy nie wiedzieli jak mają z sobą postąpić. Ja radziłem, ażeby zbrojną ręką spotkać nie­przyjaciela pod bramami miasta*, chciałem nawet dać z siebie pierwszy przykład, wal­cząc w szeregach jak prosty zołnierz. Lecz polityka wymagała oddania Moskwy w moc' nieprzyjaciela*, musiałem więc wspólnie zim­

nymi ją opuścić. Namiętnie kochając się w sztu­kach pięknych, nie mogłem mojej Wenery i Kupidyna zostawić na łup •nieprzyjacielowi; zrzekłszy się więc innych kosztowności, dwa

- te posągi zostawiłem przy sobie. Lecz pod­czas pierwszego przewozu spostrzegłszy, ze

nasi biedni i ranni zołnierze, pozbawieni sił, czołgają się po ziemi; na wszystko stałem się nieczułym, albowiem jedynym moim za­miarem było nieść pomoc nieszczęśliwym: kazałem więc natychmiast pozrzucać pudełka, w których się kryły owe dwie statuy, ażeby tym sposobem zrobić obszerniejsze miejsce na wozach, dla usadowienia ranionych. Az

- w tem jak na szczęście zjawia się ofiioer, który

tu sławy owego nieprzyjaciela pbkoju. av Eu­ropie, pierwszy dał\przykład łagodnej u- przejmości i dobroci, któremu powinni za­zdrościć wszyscy bohaterowie. Nie szukał bo­wiem On zemsty nad niesprzyjającymi sobie, lecz pierwszy mówię, pokazał jak mają pro­wadzić wojnę narody oświecone. Wszakże woj­sko rossyjskie, które z tryumfem przeniosło się z Moskwy do Paryża, nie czyniło polarów, rabunków i nie wyciskało łez niewinnym, ale przeciwnie, lud oswobodzony tłumami je spo­tykał i błogosławił! Tak więc panowie, ofia­ry które ponieśliście dla ocalenia Rossyi, w a­sza waleczność i łagodne obchodzenie się, da­ją wam prawo chełpić się nazwiskiem Ros­sy anina.» • -

«Wypełniliśmy tylko naszę powinność»

odezwał się jeden, z podeszłych osób. «Sła-

\

wa zaś należy do Monarchy, który umiał zgłę­bić charakter swojego narodu." ■ / ’

«Uprzejmy Alexander powodzenie swo­je przypisywał Opatrzności, lecz my cudzo* ziemcy, nie mamy potrzeby skąpić pochwał dla takich czynów, które są zaszczytem całej1 ludzkości. Panowie, otwartość moja w tym

dnały nieśmiertelną sławę dla Rossyi i oka­zały charakter narodu rossyjskiego w całej świetności. My nawet cudzoziemcy, nie ubli­żając nic sobie, z radością przyznajemy, iz Rossyanie pierwsi dali przykład jak należy bronić Monarchę i granice własnego kraju. Alexander wiecznie zyć będzie! On albowiem “przez swoję stałość i przy wiązanie, jakie po­zyskał w narodzie słynącym z wierności dla tronu'i nieograniczonej miłości ojczyzny, stał się wybawicielem Rossyi. Mam sobie za naj­większą przyjemność wynurzyć uczucia moje przed Rossyaninami, których dziś kocłia i sza­nuje cała Europa, jak swoich wybawicieli. Gdziez jest ten wielki władzca, geniusz, gro­żący zburzeniem tronów Europy i swoją wła­dzą nad wszystkiemi narodami? Gdziez ów Napoleon, który z tak liczną armiją wkroczył w granice Rossyi? Potęga i władza lego ol­brzyma, skruszyły się w Rossyi, roztopiły się

t

w ogniu podczas pożaru Moskwy, a tak więc, en któremu ciasną być się zdavvała cała Euro­pa, został przymuszony m cieszyćsię jednym ką­cikiem na tej ziemi, i to jeszcze odstąpionym

mu z litości! Alexander, strąciwszy ze szczy- ‘ ' - 1*

Rozkazał natychmiast wyjść służącemu i rzu­cił się uściskać Wyżygina mówiąc: «Jak się masz mój dcfwriy i kochany przyjacielu! Ko­pa lat jakeśmy się .widzieli! Cóż cię tu spro­wadza do Petersburga? pozwólże, niech cię uściskam;« Nie dawszy Imi słowa powiedzieć Wyżyginowi, ściskał* go, całował , nakoniec prosił go by usiadł naprzeciw niego.

«Jakże dawno jesteś z Moskwy kochany przyjacielu? Cóż tam słychać?»

«Drugi dzień dopiero jak‘ tu przyby­łem,» odpowiedział Wyżygin. «W Moskwie na nowo się budują, oczyszczają miasto z gru­zów, słowem, że teraz czynność nadzwyczaj­na tam panuje.»- • ,

«Otóż co to, to ale!» rzekł hrabia. «Te- raz więc najlepsza porado zrobienia majątku; budować domy na sprzedaż,'puszczać w kurs kapitały biorąc w zastaw domy i place... Da­wno już czekam na ciebie mój kochany i da­wny przyjacielu; w nikim nie pokładam tyle zaufania ile .w tobie. Możemy więc do'spół­ki przedsięwziąć coś ważnego.’ Teraz bowiem najlepsza pora używać korzystnie gotówki.» v

»/

i l )

*

względzie jest bez żadnej przesady., albowiem nic nie widzę takiego, dla czegobytn miał wam pochlebiać!».

' Cudzoziemcy powstali z miejsc i pożegnaw­szy się wyszli, pozostali sami tylko Rossyanie. Hrabia Chochlenkow zaczął tedy rozmowę

o pogodzie, awansach, nagrodach, gratyfika- cyach i t. p., słowem, o-takich przedmiotach,

które wiecznie dostarczają materyi do mó-

!

wierna

lud zi

ziom niezmiernie czynnym

Wtem/wszedł kamerdyner i rzekł hrabie­mu do ucha.: «Jan.Iwanowicz Wyzygin, pro­si by mógł.się' widzieć z JW. Panem, gdyz ma bardzo ważny interes.»

- «Pop roś go do mego gabinetu,» rzekł hrabia, obróciwszy się zaś do gości tak się ode­zwał: «bardzo przepraszam panów, iz muszę na chwilę się oddalić, albowiem przybył do mnie pewny jegomość, z którym mam pomó­wić o ważnych interesach. Jeżeli łaska, pro­szę zatrzymać się, natychmiast będę służył: przyjaźń przyjaźnią, interes interesem!»

, Hrabia Chochlenkow wszedłszy dogabine-

i

tu, znalazł tain juz Jana iwanowicza Wyzy- gina i kamerdynerii, który go przyprowadził.

/

* .

'■ ' ( 10 ■). .. >

/ * • - - - ' cznie okazywało'jego niecierpliwość. «Pan

/.ubożałeś! niezmiernie nadtem ubolewam... potrzeba -było mieć więcej przezorności, ale nićoddawac całego kapitału pomiędzy ludzi; wypadało część jakąś złożyć w Banku....a ■\vięc syn waćpana zostaje przy nim; powiadani waćpanu, ze 011 jest człowiekiem niewdzięcz­nym, zuchwałym; spotkałem się z.nim pod­czas wojny i on mnie zrabował!» •

«Zmiłuj . się hrabio, co mówisz! tyrm mnie obrażasz! mój Piotr. powrócił z armii okryty ranami, krzyżami i z honorem, ale nie ze zrabowanym majątkiem. Odebrałem listy od jego naczelników;, którzy nie mogą znaleść dla niego pochwał.»

«Ach panie Wyżygin, jakże nie wswor jem miejscu’jesteś obra/liwym! Zostawiam ci ten nieoszacowany skarb, twojego syna

*

Piotra, i bardzo przepraszam, iż teraz nie mogę dłużej prowadzić rozmowy, albowiem mam * do załatwienia mnóstwo interesów. Jeżeli so-

#

bie życzysz zenmą pomówić, odłóż to do in­nego razu.» Hrabia wstał z krzesła, skłonił się i chciał już wyjść, Wyżygin zaś tak za­czął-mówić:

0

m

«Nie mam jej teraz , wojna zewszyst- kiem-mnie zniszczyła!» rzekł Wyzygin spu­ściwszy-na dół oczy.

—■ «Cóz to ma znaczyć? wszakze jeden tylko dom miałeś w Moskwie'} to bagatela,» rzekł hrabią. «A kapitały?»

«Przepadły w rękach kupców, fabry­kantów, którzy podobnież potracili swe ma­jątki i są teraz biedakami; zastawy, ich domy, sklepy i. fabryki popaliły się... jednetn sło­wem, przyszedłem do ubóstwa!»

'— «Żartujesz!» rzekł hrabia. «Mozę stra­ciłeś jeden lub dwa miliony,— ale zawsze chociaż połowa pozostała tego, co było przed­tem.». pocóz tak wszystko powiększać.»

«Tak hrabio, zaręczam na honor, ze •wszystko co do g-osza straciłem, i jestem teraz ubogi wcałem znaczeniu tego wyrazu. Gdyby' syn mój Piotr, nieprzywiózl z sobą kilkaset dukatów, niebylbym wstanie tutaj przyjechać, i nie miałbym nawet za co kupić dla siebie żywności!»

Hrabia Chochlonkow zmarszczył swe czoło,

1/ 9

otworzył usta, zaczął wyciągać się na krześle, przeglądać swe papiery, a to wszystko wido-

nie trzech kuzynach, kilka tysięcy włościan. Książę Kurdiukow teraz stał się’bogatym, i gdybyś ty hrabio, jako ręczyciel, ujął się za mnie, t^o on zapewnie oddałby mi dług, któ­ry w dzisiejszem mojem położeniu, stanowi

«

cały majątek!»

Dopóki Wyżygin mówił, hrabia Chochlen- kow spuściwszy na dół oczy, zzalożonemi rękami stał niewzruszony. «Bardzo przepra­szam waćpana, mam sobie za obowiązek upe­wnić go, iż nie mam ani czasu ani chęci, tru­dnić się obcymi interesami. Mogłem panu radzić... zresztą niepamiętam!... Za księcia Antoniego Antonowicza nie zaręczałem, i za nikogo w świecie nie byłem i nie będę rę- czycielem. Jeżeli pau masz mój list, radzę go spalić, albowiem 011 nie ma żadnej wartości.

Zaręczenie wtenczas tylko ważne, kiedy jest

\ •

prawne.»

«Hrabio,»gdzieżtwoje słowo, twoje obie­tnice! ...»

«Zresztą, zobaczę się z księciem i po­mówię. Proszę miaie innym razem odwie­dzić, albowiem teraz mam bardzo wiele do czynienia.*

«Hrabio, przyrzekłeś ml protekcy^ i pomoc, za rnoję-gorliwość i przychylność dla twych korzyści', milionowe interesa uskutecz­niałem bez najmniejszej nagrody, dopiero raz pierwszy wżyciu przychodzę ciebie prosić o laskę. Kiedyś hrabio ułożył ten projekt, by syna mojego połączyć związkiem małżeńskim z księzniczką Kurdiukow, wówczas to z two- jej namowy, albo ze tak powiem, wskutek twojego wstawienia się, wykupiłem" na sto ty­sięcy wexli, od wierzycieli księcia Antoniego Antonowicza, którzy mu grozili ich wyexe- kwowaniem i żądali sprzedazy dóbr przez publiczną licytacyę.- Hrabio, ręczyłeś za księ­cia, i na dowód mam twój list w tym wzglę­dzie do .mnie pisany. Przypadek zrządził, iź wexle, podczas mojej ucieczki z Moskwy, zgi­nęły razem z innymi papierami, książę zaś"wy­rzeka się teraz reh zapłaty. Gdyby on był w takie ni położeniu jak pierwej, ani słowa bym mu nie powiedział, albowiem na nie masz, i prawa nie ma (*)•, lecz jego zona i on sam, odebrali w spadku po zabitych na woj-

(*) Przysłowie rossyjskie p. t.

wierzchowności i. przymiotów^ cluszy, był podobnym do Asmodeusza; a będąc tyleż rozumnym ile ten bies, przćwyzszał go»jesż- czc w złośliwości i podstępach. Asmodeusz wystawiony przynajmniej, jako wierny swo­jemu zwierzchnikowi Lucyperow.i, Pereno- szczyków zaś nie miał w sobie niestałego; dla ukontentowania jakiego doznawał pa­trząc na ludzi obcięzonycb troskami i nie­szczęściami, w jednym czasie w szystkich zdra­dzał i każdego wydał. Dogadzając kapry­som ludzi' znakomitych i bogatych , przez rozszerzanie w mieście takich wiadomości, które z wyrachowania intrygantów wypadało w kurs puścić, na zgubę przeciwników lub tez rywalizujących; Perenoszczyków zawsze stawał z zapasem nowych wieści i anegdot; a mając dar wysłowienia przyjemny, żarto­bliwy i umiąc się zastosować do humoru słu­chaczów, przypuszczany był często do towa­rzystw, lecz najczęściej familijnych, jako śmie­szek, dla zabawy i przyjemnej rozrywki. Bar­dzo wielu było takich, którzy chociaż niepo- kładali w nim zaufania, lecz najmowali go za

narzędzie do swych widoków.- Każdy się bał

Wyzygin; dostrzegłszy tak nagłą zmianę ^obejścu się z nim hrabiego, nie mówiąc ani -słowa, «wyszedł. Hrabia zadzwonił; posła-

» # * szny głosowi dzwonka, wszedł kamerdyner.

«Powiedz szwajcarowi, aby tego czło­wieka nigdy do mriie, nie wpuszczał. W jakim bądź przyjdzie czasie,-zawsze mu mówić: za­jęty, słaby,, niemasz w.domu; słowem, iz pod •żadnym pozorem go niewpuszezać.»

- -—.'«Staruszka! .' . Jana'.Iw aa owicia "Wyzy- gsna?»- zapytał zdziwiony kamerdyner; wie-, dział albowiem, iz przed tem, hrabia w każdym

czasie go przyjmował.- - .

Tak, nieinaczej! czegoześ wytrzyszczył

» u

oczy?» rzekł hrabia zagniewany. «Ażeby je­go noga nigdy w.doniu moim niepowstała! ,czy słyszysz?» • ‘

7. «Słyszę J.W.panie! —* Perenoszczyków juz przeszło godzinę jak czeka w przedpokoju.» ■■ —r «Proś go do mnie!» hrabia znów tisiadł

na krześle około swojego biurka. 1

* h

Zły duch wystawiony przez Gftetego, wpo- emaćie Faust,- pod nazwiskiem Meiiśtofelesa, za nadto jest uszlachetnionym, aby z nim mo­żna było poróyynać Pereuoszczykowa. Z po»

Tom IV. ' 3

«Dobrze jej tak! na co ona swoją piękno-: ścią i uprzejmością, zawraca wszystkim~gło- wy? wszakze prawda, dosyć jest przyjemną?

«Nad podziw jest piękną! przyznani się, iz zazdroszczę pułkownikowi Jarosławskiemu!- Jakim tez sposobem wynalazł on tak piękną

kobietę?' Znałem go, był to człek prozny, pedant, moralista, filozof, ponury i przykry

do zniesienia.»r - ' - '

t

r «Oto tak braciszku; gust kobiet jest rze­czą niedocieczoną! sam za nią się wstawię. Kiedyś ją widział?» • ~ ’ •

«Wprost od niej przyszedłem do J. W.

pana.»

«Zmiłuj się, powiedzze mi, jakieś dobry, tylko proszę cię nie łzyi, czy inozna .mieć ja­ką nadzieję? ' > ' ■

' 1 ‘ N

«Najmniejszej! ta głowa romantyczna, napełnioną jest rozmaitemi uprzedzeniami, które, w świecie noszą nazwisko cnót. Jest to cóś nakształt Andromachy.»

«Przestań lepiej rozmawiać o cnocie kobiet] zna"my się na te'ni! owa cnota iest'

%

tak twardą jak granit* ale dla tych, którzy nie umieją się podobać lub nie. są potrzebni;

.przęd nim z czemkolwiek wymówić, bo tez on nieżądał niczyjej otwartości ani zaufania. Wrazie, gdyby nawet wiedział jaką prawdę, niewyjawiłby jej w ówczas, kiedy mogłaby się stać komukolwiek użyteczną; dla tego łgał i wym

Perenoszczykowra dosyć juz było pomówić: z kimkolwiek na osobności, aby znaleść po­wody do kłamstw i obmów^ zgodnych z jego ■widokami. Był on przytem zuchwały, nie­bezpieczny, użyteczny i zabawny, oto są cztery przymioty, które otwierają. drzwi na rozcie/.

- dó hotelów i takich miejsc, gdzie jest wzbro- nionem w"ejście skromności, talentom, szczero­ści i I) e z stronnośei. 4

Perenoszczykow wszedł do gabinetu hrabie­go Chdchlenkowa z właściwą «obie przysadą: ruszając ramionami, trzęsąc głową, mrugając oczyma i poprawiając włosy na głowie.

«Jakże misię miewasz przyjacielu?» rzekł

%

hrabia «cóż słychać nowego wmieście?..!

«A cóż! interes nasz;ej supłikantki coś

idzie nie bardzo dobrze, owi kanceliści i ad-

$ \

W'okaci zbili ją z drogi,—. drą, oszukują! Biedna., niewie teraz jak ma sobie postąpić.»

yslał stosownie do okoliczności. Dla

; '— «Tak, zapewnie hrabio, twój rozsądek, uprzejmość, godność i zamożność, w rzędzie pierwszych oblubieńców na całym świecie... ale, chciej' zwrócić na to uwagę... kobiety romansowe....»

*.«Nie jestem miotły! wszakze tak?toj

^ i

braciszku nie wielka bieda. Oto naprzykład, baron Pferdenkopf 'daleko starszy'odemnie , a przecię ożenił się niemal z dzieckiem. Wszy­scy głoszą, ze ona jest bardzo z nim szczęśliwą!»

«Jak mucha w pajęczynie!- W żyłach te­go posągu jeszcze za młodu, płynęła nie krew ale serwatką, ttó ra teraz zupełnie zamarzła. W jego tak ograniczonej głowie, uroiło się na starość szukać rozsądku w bredniach ka­balistycznych, i mózg jego napełniony tak ciężkiemi ciałami, iż każdy wyraz pochodzą* cy z ust barona, jak ołów pada na serca je-" go współtowarzyszów. Earonowa zaś zaczęła juz schnąć w owej mistycznej atmosferze, i

w * *

zapewnie wkrótce będzie potrzeba zaprządz do karawanu tego szczęśliwego małżonka, dla . odwiezienia na emętarz nieszczęśliwą piękność.

;> BaronPferdęnkopf do niczego więcej nie jest zdatnym, jak do ciągnieniażałobnego powozu.»

kładną cię

przeciwnie zaś, jest miękką jak wosk dla tych, których kochają i którzy im są pożyteczni.»

* «Hrabio, jesteś wielkim znawcą serca ludzkiego!» -

«Oto byśjĆj wmówił, ze ja tylko jeden niogębyć dla niej pożytecznym wprowadzeniu tego prócessu, ja tylko jeden, który mogę oca­lić jej honor i majątek—i nakoniec wyznał­byś, że w niej śmiertelnie się zakochałem.»

§ m

«Wszystko to juz mówiono i zostało bar­dzo źle przyjętem. Za tę jedną kobietę ja za­ręczam, i nie masz do niej innej drogi, jak przez prawe związki. Pamiętaj hrabio na to, iż ja zaręczam za nią... Ja zaś, chociaż nie trudniłem się umizgami, jednak miałem zrę­czność poznania serca kobiet.»

«To'znaczy żeś był coś nakształt ku­charza, karmiłeś innych sporządzanemi przez siebie potrawami, a sani się oblizywałeś; czyż

nie prawda? Powiadasz, że do niej nie masz innej drogi jak za pomocą prawych związków? Cóż w tein tak wielkiego, wszakże jestem.wdo- wcem, a. położy wszy już do grobu najdroż- ezę moją współtowarzyszkę, powtórnie jeszcze mogę się stać narzeczonym! Jakże sądzisz?*

pływał jak pączek w maśle. Kto ma uszy (Jo słuchania niechaj słucha!» •.

«Hrabio, dla samego przywiązania, gó- tów jestem ci służyć, jednakże...» - - . ,

«Przestań mówić o przywiązaniu, wiem jaki jest kurs tej monety. My z sobą się po- rachujemy cokolwiek materyalniej. Przychyl­ność, wdzięczność, są lo piękne wyrazy, ale za nie nawet obiadu niekupisz!» . >

»Mądrość wylewa się z ust. twoich!» 'rzekł uśmiechając się Peręnoszczyko.w! «Teraz więc zegnam hrabiego i lecę cźem^ prędzej zająć się interesem, upraszam-tylko dać rozkaz szwajcarowi, ażeby niezatrzymywał

f. < _ ^ w mnie w swojej klatce.» - -

«Idź,wprost na tylne wschody! mel­duj się przez kamerdynera, ciebie będą wpro- wadzać do mego gabinetu przez wschody we­wnętrzne— Adieu!»'

» N - ■»'

* • *

* ♦ J

Jan Iwanowicz Wyzygin, przyjechawszy do Petersburga wraz z Piotrem, zatrzymał się ną

stancyi u jego przyjaciela Teodora Wasilewi-

«U ciebie braciszku nie język ale żądło! Dosyć juz tego- złorzeczenia, pomówmy le­piej o interesie! Jeżeli inaczej niepodobna nic zrobić, spróbuj napomknąć jej o zamęź- ęiu; zdaje, się ze ja tern siebie nieskompro- mituję. Ona pochodzi z książąt i wdowa po zasłuzonym pułkowniku; ma tysiąc włościan - w spadku po śmierci męża a półtora tysiąca

* ( * własnych, to jest tych, o których się toczy process, a który ja dla nićj wygram. Jakże, partia niczego?»

«Właśnie to jest największem nieszczę­ściem, ze juz,za nadto dobra partia. Jeżeli mam prawdę powiedzieć, to się obawiam, aby nie- znalazło sie wielu amatorów.«

C

«1 cóz ztąd! Powiadani ci otwarcie, iż szalenie w niej się zakochałem, i gotów je­stem na wszystko się poświęcić, byleby ją pojąć za zonę. Słuchaj Perenoszczykow! cie­bie-dręczy ambicya i wiecznie potrzebujesz pieniędzy; wiem otem, a nikt nieehce przy­jąć ciebie do obowiązku; jeżeli więc dopro­wadzisz interes ten do skutku, daję ci słowo,

* t

iz takie cieple.miejsce otrzymasz, ze będziesz

cza Albanina.-Z boleścią scrca starzcc powrócił

#

ód hrabiego Chochlenkowa, i rzuciwszy się na krzesło rzekł: «Wszystko stracone! Niewdzię­czni, egoiści,vintryganci! wtenczas mi po-«'. ' chlebiali, kiedy byłem bogaty i mogłem im służyć, a'dziś gdy nic nie mani, opuszczają ze wzgardą. O rodzie ludzki!«

..«Stosunki między ludźmi powstają z.ró<- zumu serca i potrzeby» rzekł Albanin. «Po- zęba- rozrywa związki rozumu a rozum ni- s zezy wzajemnie stosunki wynikające z potrze­by. Jedne tylko związki serca są najtrwalsze a najbardziej wtenczas, kiedy rozum bywa pośrednikiem.»

«1 w związkach z serc pochodzących, bywają także wyjątki,» odezwał się Piotr Wy-

zygin- /. ;-

«Tak, ti> prawda, ale wtenczas kiedy

'rozsądek *i potrzeba razem się połączą dla ich-

zerwania w słabeni sercu,» odpowiedział Al- bauin. v

.»V

«Obmierzła ludzkość!-».zawołał w ros- ~ r paczy stary Wyzygin.

* *« « •

«Oj cze!» rzekł Piotr: «napróżno na­

czekasz, na ludzkość', oto mamy przed sobą

$2anownego człowieka-, który powinien do--, wieść, iz ludzkość jeszcze niewygasła na tej . ziemi; cale zaś nieszczęście stąd pochodzi, ze ty ojcze nieszukałeś jej tam, gdzie należało.» Piotr wymawiając te słowa, wskazał na Teo­dora Wasilewicza * «który ‘ stał spuściwszy na , dół oczy. «Oto jeszcze mamy dru gi przy­kład!» dodał: «wczasie twojej, niebytności ojcze , odebrałem paczkę z dziesięciu tysię- camf rubli, pod moim adresem; ponieważ zaś nikt mi nie winien żadnych pieniędzy, to naj­pewniej, iż któryś z twoich dłużników* wie, -będąc wsianie -oddania całego długu i unika­jąc uniewinnienia się, nadesłał tylko część, takowego. Bilecik bez podpisu i zamyka w so­bie tylko te wyrazy: «Dług przyjaźni.'“

«Nie kochany synu, jeszcze nie jesteś doświadczonym w takich interesach, a zatem mylisz się w twojem zdaniu. Pieniądze te nie są od dłużnika! Pożyczają niekiedy potajemnie, ale długów tak nieoddają! Pokaż no mi-owę paczkę, może znajomy charakter?»

. Stary Wyżygin oglądając paczkę i bilecik, rzekł; #Nie,.charakter mi nie jest znajomy' i

*

pieczątka jakaś emblematyczna: róża znapi« setn\ bez'kolcowi» ■ ' -

Piotr spojrzał na Albanina z pewnym wy­razem. ' «Kochany ojcze, oddaj mi te pienią­dze i paczkę, albowiem one nie należą ani do ciebie, ani tez do mnie; powinienem je zwrócić. A my Teodorze Wasilewiczu, nie-

domyśliliśmy się spojrzeć na pieczątkę!»

\

«Dla tego, zenie jesteśmy doświadczeni ani w miłości, ani w interesach pieniężnych,» odpowiedział Albanin.

«Piotrze, cóż to znaczy? od kogo są te pieniądze? zapytał ojciec.

«Od pewnej damy, która, sama się na­rzuca z swemi dobrodziejstwami, chociaż te­go od niej niewymagam,” rzekł Piotr: «Za­ledwie ją kilka razy widziałem przed wojną.»

-7- «Teraz wypadałoby ażebyś ją bliżej po­znał, i chociaż niechcesz przyjąć pieniędzy, jednak powinieneś podziękować za" dobrą chęć,» odpowiedział ojciec.

«Niebespiecznie!» dodał z uśmiechem Albanin: «gdyż jest młoda, przystojna i do

^ tesro jeszcze bosrata wdówka ! *<

\ u • * O

«I cóż' ztąd?.tem lepiej,» rzekł ojciec: «jakże się ona nazywa?»

«Później ci wszystko ojcze opowiem!» odezwał się 'Piotr.

«Cóż możesz mieć przedemną skrytego?» «Skrytego nic nie mam, jednak muszę

*

się rumienić!... Ale otóż i nasz. szanowny Mateusz Iwanowicz! Jakże się miewasz! Cóz znaczy ta niespokojność, może jaki wypadek?«

Mateusz Iwanowicz Rusaków wszedł spie­sznie do pokoju, i zapomniawszy zdjąć kape­lusza, rzekł: «Elizę miałeś za zginionę...* Ona jest. tutaj... tylko co z nią się spotkałem!»

«Eliza jest tu! Boże! idźmy natychmiast! » zawołał Piotr i rzucił się do drzwi.

«Zaczekaj, zaczekaj!» rzekł Rusaków. «Cokolwiek się uspokój i słuchaj co ci po­wiem; — Eliza wyszła za mąż!»

«Jak to, wyszła za mąż!» zawołał Piotr, zbladł i w tył się cofnął. «Eliza wyszła za mąż?» dodał głosem cichym. Oczy jego mgłą się pokryły, mało co zmysłów niestracił; twarz mu się zarumieniła i zamilkł. Zdawało się, iż się wstydził Elizy i że chciał stebe przezwyciężyć, nakoniec rzekł: «P. Rusa-

kow, proszę opowiedz mi ze wszelkimi szcze­gółami, co tylko wiesz o niej, jestem na wszystr ko obojętnym... juz nie kocham jej więcej...

4

lecz jestem ciekawy...»

a Piękna fni obojętność! ńo, no, tylko się uspokój, kochany Piotrze Iwanowiczu 1» rzekł Rusaków: «żołnierz wkażdynl razie, bądź w bo­ju bądź w miłości, powinien być wytrwałym

i stałego charakteru. Prawda, że bardzo jest przykro być zdradzonym, ale-cóż robić! Serce kobiet nie zna prawideł subordynacyi! Słuchaj

więc, przechadzałem się na Newskim prospek­cie, i tylko że doszedłem naprzeciw drzwi je­dnego magazynu, az wtem zajechała pod ga­nek kareta czterma końmi. Stanąłem, wysiadła z niej dama i obejrzała się, mnie się przywidzia­ło, iż ową twarzyczkę gdzieś widziałem. Myślę sobie, myrślę, i nakoniec wpada mi namyśl! Lo- ' kaj stał/około pojazdu.-— «Jak się nazywa two­ja pani?»— «Pułkownikowa Jarosławska.» — «A po imieniu i z ojca?»— «Eliza Pawło-

y

wna.» Ona więc, pomyśliłem sobie. — «Z do­mu zaś, czy nieurodzona- Steńska?»— «Zu­pełnie nie: księżniczka Preczysteńska. v Cóż

u kata! co to ma znaczyć! Pobiegłem natych-

TomlF, V 3

\ 1

miast na wschody i wszedłem do magazyn». Ona tam cos oglądała. «Elizor Pawłowno! czy wolno mi jest przypomnieć się, jeślem

«►

Mateusz łwanowicz Rusakow^ten sam, który z Piotrem Iwanowiczem Wyżyginem w Mo­skwie miałem honor » nie pozwoliła mi

skończyć.— «Ach,, tó ty szanowny mój wybar - wicielu! Przebacz mi proszę, iż z pierwszego ^ wejrzenia niepoznałam!» “fczy jej w oczach stanęły.— «Gdzież jest-Piotr Iwanowicz? wiaŁ domo mi, że żyje i że był- w Moskwie!» Wy­mówiwszy te słowa zarumieniła się i spuściła- na dół oczy.» —- «Piotr Iwanowicz jest tutaj' i będzie niezmiernie uradowanym, jeśli się dowie,

o pani. On miał panię* za zginioną i opłaki­wał»... wtem miejscu Eliza.. . to jest Eliza Pawłowna, zakryła swe oczy chustką i pła­kać zaczęła. — «Niech mi będzie wolno zapytać się co to znaczy, iż kiedy pytałem się słu­żącego, odpowiedział mi że pani jesteś uró-- dzoną z książąt Preczysteńskich ?a — «Służący powiedział panu prawdę, lecz proszę mi da­rować, iż nie mogę zadość uczynić jego cie­kawości, albowiem tu nie jest miejsce i przy- tem nie jestem teraz wstanie tego uczynić,

tak czuję się być osłabioną! jednakże spodzie* wam się, iż wspólnie z.Piotrem Iwanowiczem, zechcecie innie odwiedzić. Mieszkam stąd nie­daleko, w domu»... nic pamiętam jak go na­zwala, ale oto u-mnie jest zapisany w pugilare­sie. Zakuwszy swe oczy chustką tak spiesznie wybiegła, ¡¿zapomniała nawet wziąć kupiony towar. Wsadziłem ją do karety a sam wzią­łem dorożkę i przybyłem jak widzisz.»

Piotr Wyży gin słuchając, ciągle to bladł, to się rumienił; łzy.mu stanęły w oczach alesięsta- rał je ukryć; «Wartobyjąbyło odwiedzić, jakże myślisz Piotrze Iwanowiczu?» rzekł Paisakow.

«Nie, nigdy! nieęhcę jej nawet widzieć!» zaw'ołał Piotr w największem uniesieniu. «Ona księżniczka, ona wyszła za mąż! Bóg zniąl Stało się; nigdy już jej niezobaczę! Kocha- łern ją nad życic, a ona teraz zamężna.!» Po- czein Piotr, ojca i przyjaciół swoich zostawił,

i wyszedł do drugiego pokoju. -Wypadek len stał, się przedmiotem rozmowy, Rusaków zaś ciągle jedno powtarzał: że na kobiety nie ma się co gniewać-, albowiem ich serce nie zna prawideł, subordynacyi.

, • ROZDZIAŁ II.

i v *

' f Porządek processu. — Go to. s? forsy.— To warzy-

\ stwo w domu interesanta. — 'Wzmianka, o pułku

^ kfóry nieistniał. Miłość wspaniałomyślna* albo

serce kobiety.— Zdrada i rospacż— Gabinet pra-

7 wdziwego rossyjskiegomagnata.—. Odkrycie taje- . ' » mnicy. ł 7 \ ■ V. v

V. '• V

» _

* % * % Obywatel Litwy-pan Rombaliński, dziesięć lat ciągle ^ię procesował we wszystkich iu*

' I 1/

stancyach i dochodził tego, czy ma ,prawo procesowania się. Przed wojną wygrał, on

sprawę, t.“j. pozwolono rim prowadzić pro-

.

ces! lecz teraz znowu starał się uzyskać wyrok, czy mający nastąpić prócess, miał być sądzonym podługrejestru summaryjnego. czyli'

» ^ •

-• Tir. • /

W pierwszym albow iem przypadku, można się było spodziewać, iz sprawa skończy się,za lat dziesięć lub pię­tnaście , w drugim zaś, mogła się ciągnąć przez lat sto. Lecz dla tego, aby wiedzieć jak

I

należy się prawować, potrzeba^było przejść przez wszystkie Instancye, od najnizszej do najwyższej. Sprawa juz była w Petersburgu*

s

i

i

*

' s

V >

/

ł

i f <•* V < f

i - v

:<*• W r.

P. Rombaliński ukończywszy swój zawód wojskowy, przyjechał do stolicy 1 przywiózł z sobą na forsy zonę i trzy kuzynki piękne, zgrabne i rozumne. .

Wtem miejscu czuję potrzebę wyjaśnienia co znaczą forsy* Wyraz ten chociaż się znaj­duje1 w słowniku uczonego de.Linde, jednak­że nie jest dokładnie opisanym; tam albowiem

ł

powiedziano tylko, iz to jest wyraz zepsuty Francuzki, i znaczy usilne staranie się dla dopięcia jakiegoś celu; ale jakich mianowicie

należy używać środków, byte usilne starania się można nazwać forsami^ słownik otem nic .niewspomina. Dawnych lat sędziowie w Ppl- sce,;nie brali wziątek, bezstronność zaś każe miwyznać, iz to mogło pochodzić stąd, ze im niedawano; albowiem sędziowie- zwykle byli wybierani z obywateli najbogatszych i naj­znakomitszych; nadto, i bez-sędziów było ko­mu obdzierać processujących się!-Zgraja za­jadłych adwokatów, razem ze swoimi pomo­cnikami, jak kruki zarłocznc otaczała każdą

izbę sądową i czyhała na zdobycz. Oprócz

\ .

tego, żadna dykasterya nie może istnieć bez sekretarzy i kancelistów,polscy zaś sekretarzej

3*

chociaż nosili poważny tytuł regentów i uczyli

^ I

się systematycznie prawa,. jednak zawsze to byli sadownicy a następnie chciwi na dukaciki. A tak więc pp. regenci albo tez sekretarze, uczciwym sposobem robili sobie majątki, pierw­szy zaś wyraz t. j. uczciwy vt był tylko spra­wiedliwym względem tej. osoby, która miała korzyść z majątku. Prawdę mówiąc, nie wszy­scy adwokaci zbogacali się, albowiem' nieśl obfite oiiary Bachusowi i odważali się, jak to mówią, na wszystko. Interesanci porachowaw­szy się z adwokatami i regentami gotówką, przystępowali do sędziów, a ponieważ ich było niepodobna zjednać monetą, z początku więc przynęcali tym', co się kupuje za monetę; kar­mili i poili na zabój', a reszty dobijali spoj­rzeniami pięknych ocząt/ Młode Polki ód dzieciństwa kształcone przez swoje matki, umiały zachwycać męzczyrzn, zawracać im głowy, łudzić nadziejami i kończyć, żartem! Prawda, ze niekiedy i one same wpadały w po- łapkę, lecz to były, tylko wyjątki z ogólnych prawideł. Tak więc, ujęcie sędziów starym węgrzynem i przyjemnemi spojrzeniamy mło­dych Polek, n ae y w a 1 o się forsami. Te forsy

h

/

./

' • . • ( 31 )

były używane nietylko podczas, procesów, ale na wyborach i wszędzie, gdzie tylko było potrzeba zebrać większą liczbę głosów na ko­rzyść własną, przyjaciela lub krewnego. Bar­dzo mało takich ludzi, którzyby mieli wswych sercach kontr aforsy, przecinko tym forsom; dla tego tez w latach jdawnych, zdarzały się wypadki, ze niekiedy białe nazywano czarnym, a czarne białym. :

Pani Rombalinska, idąc śladem dawnych zwyczajów^ była nad podziw zręczną w tych forsach; ale ponieważ nie. znajdowała się w pierwszym kwiecie swojej młodości, przy- ‘ jęła więc do pomocy, trzy kuzynki, które pod jej p rzewodnictwem przekonywały wszystkich lubownlków piękności, o sprawiedliwości in­teresu p. Rombalińskiego. Bywały u niego obiady, więczory; baliki z tańcami* grą wkar- ty, muzyką i przyjemną gawędą; wszystko to sprowadzało do niego mnóstwo ludzi rozmai- * tych stanów. Rozumie * się, iz osoby mające wpływ na proces, były przyjmowane z szcze­gólniejszym szacunkiem. Gospodarz grając w karty z urzędnikami sądowymi, niemal za­wsze przegrywał i natychmiast płacił; ale

* *

kiedy czaśeni mimowolnie wygrał, to nie żądał zapłaty F zostawiał do porachunku. P. Romba- łiński i je^o. zona, mieli swój osobny kalen-

^ *

darz, w którym były zapisywane dni urodzin

i imienin wszystkich urzędników sądowych, ~ ich zon, dzieci, krewnych i najlepszych przy­jaciół. Państwo Rombalińscy,byli znani w an­gielskim magazynie i w sklepach galanteryj­nych, albowiem zabierali tam mnóstwo ro­zmaitych towarów, których ani śladu nie było widać w domu, oprócz wielkiej massy pró- znych butelek, zebranych z nadzwyczajną pręd­kością, pomimo ze służący takowe przedawali.

Krótko mówiąc,., państwo Rombalińscy sta-

rannie umieli chodzie około swej sprawy, nawet można było się załozyć, iz oni uzy­skawszy pozwolenie na prowadzenie proce­su, wyjednają korzystny wyrok rozpoczęcia onego wtenczas, kiedy się im podoba. Nie- mający nawet daru przepowiadania, łatwo mogli przewidzieć, źe gdyby oni przeżyli lat sto i niezubozeli, zapewnie wygraliby ów proces z samej natury tej sprawy!

U państwa Rombalińskich był wieczór. Te­odor Wasilewicz Albaum, z powodu-iz zosta-

. ...

ł 4

( 33 )

/

wał w pokrewieństwie z zoną jednego sekre­tarza, był zaproszonym*, jakoż nieomieszkał przybyć dla rozerwania myśli, czyli jak to mówią, by się cokolwiek pogapić. Przecha­dzając się. z ppkoju do pokoju, spotkał jedne­go ze znajomych, który się natańczywszy do upadłego z milcmi Polkami, podobnież spa­cerował po pokojach gdzie grano w karty.

«Teodorze Wasilewiczu, cóz cię tu spro­wadziło?« zapytał go znajomy. «Wszak nie nalezysz Tdo świata sądowego; nadto, nie grasz w karty, nie tańczysz i nie lubisz się umizgać!» * '

*

«Jestem proszony... sądzę dlatego, iź zostaję w pokrewieństwie z zoną sekretarza!»

«Ja podobnież, na mocy kuzynostwa z je- dnymsędzią;uzywam przyjemnej zabawy wtym domu. Ale jakież tu towarzystwo i jaka mie­szanina! zupełnie jak na rynku. Nie od rze­czy byłoby tutaj zawołać tak, jak krzyczą w Anglii na miejscach publicznych: strzelcie kieszenie! Spojrzyj naprzykład na ten wist! Ci trzej urzędnicy z sądownictwa, zasiadający około jednego stołu na zabawie, w sądach i przy kartach, mogą być porównaui do Cer­

bera, ztą tylko różnicą, źe ów pies piekielny, miał jeden kadłub a trzy głowy, u nich zaś trzy kadłuby a jedna chytra głowa. Uważaj tylko, jak oni teraz są poważni, jakie ich poruszenia! Opowiedziałbym ci dosyć ciekawę ićli historyę życia, lecz znudziłbym cię mojern opowiada­niem, gdybym zaczął szczegółowo wyliczac wszystkie ich nadużycia. , . '

Chętnie prowadziłby dłuzszą rozmowę ów znajomy Albanina, ale 011 go prosił przejść do drugiego pokoju, z którego słychac było do­nośny głos pana Rombalińskiego.

«Kiedy sądziłem pańską, sprawę przed rokiem 1812,» rzekł jeden z gości: «widzia­łem, iz pan się podpisawałeś Podkomorzym , teraz zaś uważam, ze się podpisujesz Pułko­wnik iern; czyliź to prawda, ite pan wczasie najścia Francuzów na Litwę, byłeś dowódzcą pułku?» * -

Zmięszany te'm zapytaniem p. Rombaliński, odpowiedział jąkając się: «Tak, byłem przy­muszony dowodzie pułkiem... mnie było po- leconem formować pułk..., lecz.... rzecz nie przyszła do skutku!»

«Pułk mojego męża istniał tylko na pa­pierze,» odezwała się pani Rombalińska, gło­sem śmiałym i żartobliwym: «Zwycięztwa te­go pułku odznaczały się nie dalej, jak w gra­nicach paszego podwórza, patrole zaś ciągle strzegli karczem należących do dóbr naszych, a bohaterowie tylko przelewali krewbaraaów odważnie zabijanych na pieczyste!»

Goście się uśmiechnęli, a pan Rombaliński okiem pełńem złości spojrzawszy na zonę, rzekł: «’miałem polecenie formować pułk i formowałem, lecz jedynie dla tego tylko, aby ochronić zagorzałych i dobrych młodzieńcow od wysłania ich do armii francuzkiej a na­stępnie od śmierci!... Szkoda, £e nie przyszło do skutku, pułk zaś byłby doskonały! Zre­sztą... lecz... to jestr.t» nie wiedział co ma dalej 'mówić i na tem się zatrzymał.

Jeden z przytomnych dostrzegłszy, iż ta róz-

»

« mowa nie była przyjemną dla gospodarza, za- czął- tedy mowę 0 innych przedmiotach; pa­ni Rombalińska oddaliła się i usiadła obok młodej róssyjskiej damy.

«Czy nic wiesz kto jest owa miła kobietka?» zapytał Teodora Wasilewicza, jego znajomy.

\

«Hrabina Dnieprowa, bogatajwilówka,» odpowiedział Albanin. «Ona pochodzi z bie- dnejszlachty, i została przymuszoną przezopie- kunów wyjść za mąż za starego skąpca, który w rok po ślubie umarł, zostawi wszy jej ogro-

« * *

mny majątek.»

«Bardzo rozsądnie postąpił że umarł, a to jeszcze rozsądniej, iż zostawił majątek 81a wdówki tak pięknej i młodej,« odpowie­dział znajomy. ,

Na twarzy lir. Dnieprowej malowała stę ja- • kowaś nicspokojność i niecierpliwość,- ciągle spoglądała na. drzwi ¡ wychodziła do sali, jak

gdyby na kogoś, czekała. Wzięła później za

m

rękę p. Rombalifiskę i zaprowadziwszy ją

w osobny kątek rzekła po cichu 1

i

«Nie masz go! Zapewnie dzisiaj nie przyj­dzie, i życzenia moje nie będą spełnione!»

«Jeszcze wcześnie* dopiero tylko dzie­wiąta, ale bądź przekonaną, że kiedy on dał słowo to pewnie dotrzyma.»

«Nie miałam czasu po mu wić z tobą o nim. powiedz że mi, jakie na nim uczyniła wrażenie, wiadomość o zamęściu jego narze­czonej?» - S X

'— «Smucił się, rozpaczał, narzeksrt! tak dalece, ze mnie samej było przykro; nawet żałowałam później, iż zaczepiłam go w tym przedmiocie*, widać że namiętnie kochał nie- wiernę!» , 1

«Kochał! może'i dotąd ją kocha,» rze­kła hrabina wzdychając,

—■ «Nie i Jarosławska życzyła sobie z nim się widzieć i pomówić, lecz -jej tego odmó- wił, jest to więc dowodem aż nadto widocznym,

ze przytłumił w swem sercu wszelkie dawne

uczucia.»

«Nie wierz temu kochana! Wyzygin z ta­ką namiętnością i z takim zapałem kochał Eli­zę, iż niepodobna aby ta miłość w przeciągu jednej minuty miała zagasnąć; jeżeli nawet oji sam tak mniema ze jej nie kocha! to się oszu­kuje! Ach kochana Rombalińsiu! widać żeś nigdy nie kochała! albowiem takie uczucie, którem dowolnie kierować możemy, nie jest miłością, gdyż nawet samo serce jest jej nie­wolnikiem !»

«Lecz obrażoną miłość własna,., nie­ch ęć, niepewność!>i

Tom 1F* 4

«Kochana, miłość' prawdziwa wszystko przytłumi! Miłość, bierze przewagę nadwszyst- \kiemi namiętnościami tak dalece, ze nawet rozsądek nie może się jej oprzeć. Człowiek zakochamy, może popełnić rozmaite niedo­rzeczności, i nawet w zapale s$vego gniewu, może rozerwać nić własnego szczęścia... ale nie jest w jego mocy zatrzeć zupełnie wra­żenia miłości.»

i

«Czas i okoliczności, czegóż niezdołają

dokazać?»

W

«Tak, to prawda, ale wówczas kiedy kochanek nie jest godzien przywiązania szla­chetnego serca; nawet i wtakitn razie, serce chociaż słucha głosu rozumu, jednak nie mo­że tak łatwo zapomnieć tych uczuć, jakie w niem obudziła pierwsza miłość.»

«Lecz Jarosławska nie jest godpą tego, aby ją łcochał Wyzygin, albowiem ona go. zdradziła, kiedy wyszła za mąz za kogoś in-

negó!»

«Nie wiemy przyczyn, jakie zmusiły ją do tego postępku; może ona bardziej zasługu­je na litość jak na prześladowanie.»

«Hrabino, więc stajesz w jej obronie!*

«Nie, bynajmniej, ja tylko ktadnę siebie na miejscu Wyżygina i sądzę tak, jak on po­winien sądzie będąc w tym przypadku, co naj- ' pewniej tak być musi.»

«Pozwólże hrabino zapylać, jaki twój jest zamiar? szukasz zręczności by się zbliżyć* do Wyzygina, chcesz z nim zabrać znajomość,

i niespodziewasz się zjednać dla siebie jego miłości!»

. «Co jest istotnie moim zamiarem, sama'

%

tego ftie\viem*, kocham ,go i nic więcej! On teraz biedny i zostaje w nieszczęśliwem po­łożeniu, a przeto chcę mu być pożyteczną merai radami, przyjaźnią, interesownością, majątkiem, wszy.stkim.... Kochana Rombaliń-

*

sko, jeżeli mnie jeszcze nierozumiesz, zape­wnie nigdyś niekóchała! Miłość karmi się na­dziej] tylko w duszach pospolitych^ a ja go kocham, bez żadnej nadziei:«'

«Przyznam się hrabino, ze teraz nawet nie jestem wstanie ciebie zrozumieć!»

«Daj .Boże, abyś tego uczucia nigdy nie- rozumiala.»

W tern wszedł do sali Wyżygin, hrabina się zarumieniła, przestała mówić i spuściła na

Z- ,

/

(■'41 )

mi zręczność poznania mojej dobrodziejki, któ­rej winien jestem moje ocalenie podczasucie- czki zniewoli. Owe godło, róża bez kolców, zawsze mi będzie najdrozszem!»

0

Hrabina wzrok swój zwróciła na podłogę a pani Rombalińska tak się odezwała: «Daj Dozę, aby owe godło ustaliło pana szczęście, które od jego samego zale/.y.» •

«(.Szczęście znikło na zawsze! » odpo­wiedział Wyzygin: «straciłem nawet nadzieję,' abym kiedykolwiek był szczęśliwymi«

«Naprózno rozpaczasz panie Wyzygin,» rzekła paniRombalińska: «grzeszysz pan,jeżeli w tym wieku, przy tylu zasługach położonych ojczyźnie imając taki rozsądek, przypuszczasz sobie do głowy podobne marzenia. Jeżeli raz jeden .omyliła nadzieja lub zdradziło czyje seręe, to nie można z tego wnosić, iz wszystko na świccie powinno nas zawodzić, albo źe wszystkie serca pełne są chylrości, zdra­dy!...» .

%

«Na cóz mi'pani przypominasz!» odpo­wiedział Wyzygin i chustką swe oczy zakrył. Twarz hrabiny pokryła się rumieńcem i łzy jej w oczach stanęły.

- 4t*

dół swe. oczy. Wyzygin powitał damy i na prośbę gospodyni wedle nich usiadł.

«Ponieważ mi' wiadomo', jak ścisłe ¿wiązki przyjaźni łączą \panie z sobą, aza- tem w obecności pani I\ombaIińskiej, ośmie­lam się złozyc najczulsze podziękowanie tobie hrabino, za udział jaki bierzesz, w polepszeniu' męjego losu,» rzekł Wyzygin: «Przepraszani- nieskończenie, iz odesłałem pieniądze, przez lokaja,’ albowiemśam byłem obowiązany oso­biście podziękować za jej dobrodziejstwa, lecz >vyznam otwarcie, iz byłem tak cierpiący... słaby...» , j

«Przeciwnie, ja powinnam pana prze­prosić, iz się odważyłam posłać do niego, pie­niądze, nie będąc oto proszoną •, lecz dowie- , dziawszy się o przykrem połozeuiu jego fa­milii, pozwoliłam sobie przekroczyc prawidła

światowej przyzwoitości, sądząc, ze paiisię nie- dowiesz od kogo były przysłane; ale jak na nieszczęście, przez.omyłkę zapieczętowałam inną pieczątką. ... Przestańmy 'lepiej o 'tern

mówić! »

Ę

«Pomyłka pani, jest dla mnie najw.iększem szczęściem,» rzekł Wyzygin: «albowiem dała

/

^ - i ^ 1

% #

- - * _

/ v

ł

/

...» .... - Jj .... ...

/ Wyżygin przenikliwem okiem spojrzał na hrabinę, a dostrzegłszy, iżbyła zasmuconą, nie mógł ukryć swojego uniesienia; schwycił ją za rękę, pocałował z największym zapałem i rzekł: «Szlachetna'' istoto! ty czujesz moje po­łożenie.» Później wstał ¿miejsca i spiesznie wyszedł do przedpokoju. Albanin go dopę- dził, chcąc.dłużej zatrzymać, dawał.mu radę, iż razem wyjdą, lecz Wyżygin nic nie widział 1

I

nie słyszał. Rany w jego s"ercu się otworzy­my i tak miotany silnym nawałem uczuć, udał się do domu. . -

Przyszedłszy do stancy! znalazł list, spoj­rzał na adres i zadrżał, albowiem poznał rękę Elizy. Ojciec już spał, Albanina wdor mu nie było, widząc się więc “bez świadka, zapomniał o wszystkiem, przycisnął owe pi­

smo do ust swoich i skropił je gor-zkiemi łzami. Nie spieszył się z oderwaniem pie­częci, spoglądał tylko na list i jakby przez kopertę czytał co się w nim' zamykało... Nakoniec spiesznie zerwał owe więzy krę- pujLące papier, rzucił się na krzesło i zaczął czytać: . ' , '

«ŁASKAWY PAiNIE PIOTRZE IWANOWICZu!

' *

Przeczytawszy sobie te wyrazy, zatrzymał się i ciężko westchnął; później z ciśnionćm sercem tak dalej czytał: «Kilka dni temu, jak. się spotkałam z naszym przyjacielem Mateu-

%

szem Iwanowiczem Rusakowem.» Powtórzył te wyrazy: «przyjacielem naszym* ruszył gło­wą i dalej znów czytał:' «którego prosiłam,by wspólnie z panem mnie odwiedził. Zniecier- plivvością_ oczekiwałam panów każdej chwili, lecz niedoczekawszy się ich, ośmielam się na piśmie powtórzyć moją prośbę. Wiem, że ta­kowy postępek wychodzi zgranie przyzwoi­tości, lecz nie mogę /siebie przezwyciężyć! Musimy chociaż raz jeden wżyciu z sobą się widzieć i pomówić. » ~

Eliza Jarosławska.

% i «Jarosławska!« rzekł siun do siebie; gdy­by się podpisała tylko Eliza... w o wczas by­łoby mi lżej na sercu. Jaka oziębłość w tym liście! cóż mamy zsobą dopomówienia?» Gnie­wem miotany zgniótł ów bilecik w ręku i chciał

go juz rzucie, ale 'się wstrzymał. «Nie, nie- powinienem się z nią widzieć j"gdyż pozbawił­bym siebie życia!» Cisnął się na łóżko....

list zaś schował pod poduszkę. - '•

i * %

Nazajutrz ojciec i Teodor Wasilewicz Alba-

* %

liin, niezmiernie byli przestraszeni, ujrzawszy Piotra bladego, osłabionego ¡ bardzo posę­pnego ya znając .dokładnie jego charakter i sposób myślenia, niechcieli go obciążać swe- mi zapytaniami. Jednak Albanin przypomniał mu, iż wtyni.dniu rano jest obowiązany sta­wić się przed księciem Alexaildrem Iwanowi- czem łngryjskim, który mu przyobiecał dać jakieś urzędowanie, albowiem Piotr prosił o dymissyę ze służby wojskowej. Natychmiast więc ubrał się i wyszedł z domu nic nie mówi ącv

Już było zapóźno meldować się księciu, je­dnakże urzędnik, którego tam znalazł, prosił go aby się cokolwiek zatrzymał na sali, do­póki książę ukończy podpisy wać pajiiery. Wyr żygin tedy usiadł na krześle, wziął/\v r.ękę leżące na stoie gazety i tylko spoglądał- na litery bez najmniejszej ciekawości có się w ni'ch znajduje*, albowiem tak był roztargnionym i na wszystko oziębłym, iż go nic niezajtnowałoj nie-

poszedłby nawet do księcia, gdyby nim'nie- ~ powodowała chęć zadpsyc uczynienia żądaniu ojca, który go usiluie prosił aby wstąpił do służby, cywilnej.

«Miałem przyjemność widzieć pana wkil- kiji towarzystwach,» rzekł urzędnik: i z nnj-

większern ukontentowaniem dowiedziałem się,

. *

iż będziemy razem pracowali. Wszakże pan życzysz sobie u nas się uplacować?

¿Tak jest.»

«Pan znasz

—‘ «Nie. *

«Skoro go pan poznasz zapewnie po­kochasz. Chociaż mu Wszyscy przyznają, ie jest człowiękiem światłym7 jednakże wielu z jego kolegów nie lubią go za to, iz często wyśmiewa ich niedorzeczności, i dla tego puszczają pogłoski, że z niego człowiek ozię­bły, zły i szyderca. Lecz aby poznać dokła­dnie jego charakter, trzeba z nim pracować, widzieć go w każdej porze dnia i sądzić po­dług postępowania i sądzenia o rzeczach!»

«Ale interesanci czy podzielą z panem to zdanie?» zapytał uśmiechając się Wyżygin.

osobiśce naszego księcia?*

9 *

I

t

#

papierami; Wyzygin więc sam jeden pozo­stał,. a stojąc w kątku o kilka kroków ode- drzwi mógł wszystko słyszeć, o czem w ga- ■ binecie rozmawiali.

» «Pokaz rni pati co tara masz? » rzekł książę łagodnie do urzędnika, który wsze dł do gabinetu.

«Bardzo .wiele papierów, J. O. książę!* odpowiedział urzędnik, «zresztą nie masz nic tak bardzo pilnego.» ' »

. «Siadajze i opowiadaj mi.»

Urzędnik tak zaczął:

«Przedstawienie.do nagrody radcy dwo-

m

ru Czuszkina.»

Książę wziął je do rąk i sam przeczytawszy, rzekł! «Nie napróźno tak jest wytwornie na­pisane, niechaj u mnie pozostanie^ trzeba tę rzecz bliżej rozpatrzeć.»

«Tenże naczelnik przedstawia, by usunąć od obowiązku Gorewa kollegial. assessora.»

%

Książę przeczytawszy to przedstawienie, rzekł: «To są plotki! znam ja Gorewa! wy- szukajno mi jega przedstawienie do krzyza, jak mi się zdaje, było w miesiącu Lipcu roku zeszłego; a tym czasem ja dobrze się

/; 1 ( 46 )

«

«Wierz mi pan, żć.ci nawet, którym po­trzeba każe odmówić w ich żądaniach, nie mo­gą go nieszanować.»

«Dzięki Bogu! »

«Zobaczysz pan, jak on się obchodzi ze swymi urzędnikami! podług mego zdania, jest największem szczęściem dla podwładnego, jeżeli pracując wspólnie z naczelnikiem, nie. czuje swej niezdolności i nie ma potrzeby przed nim się kryć ani się. zastanawiać nad każdym wyrazem; zostając przy księciu pan poznasz, to szczęście. Przytem, tak siebie prowadzi, iż pan będziesz czuł że on jest naczelnikiem, ale to bynajmniej nie przeszkadza mówić mu o tem wszystkiem, co się łączy z prawdziwą ko­rzyścią. Prawda,, że pan będziesz pracował godzin dwanaście na dobę, lecz to nie wzbu­dzi żadnego narzekania, albovyiemsam książę, dzień i noc pracuje.»

«Daj Boże, aby nasz Monarcha miał

więcej podobnych mu ludzi!»

-W tem wyszedł inny urzędnik z gabinetu księcia, niosąc pod ręką ogromną tekę i nie- przymknął drzwi, ten zaś który rozmawiał

zWyżyginem, udał się następnie ze swojemi

Tjś,

-A

o tern wypytam,. tu zapewnie zachodzi jakaś osobistość.»

«List rekomendacyjny od hrabiego Cho- chlenkowa, poruczający urzędnika, który zy~ czy sobie zostawać w obowiązku,pod zwierz­chnictwem waszej ks. mości.— Urzędnik' ten sam go przyniósł.»

Książę rozpieczętował list i przeczytawszy zadzwonił na służącego', skoro ten wszedł zapytały «Czy jest dyżurny?»

«Jest J. O. panie.»

- «Zawołaj miga.» Dyżurny wszedł do gabinetu.

.— «Powiedz zmiłuj się temu jegomości,, który przyniósł list od hrabiego Chochlenko- wa, aby oświadczył hrabiemu, iź umnie te­raz nie maisz żadnej wakującej posady.» Jak tylko dyżurny wyszedł, książę się odezwał: «najlepszy środek pozbycia się owych listów rekomendacyjnych! Cóż tam jeszcze masz?»

«Oto jest list do rąk własnych w.' ks. mości,» odpowiedział urzędnik.

Książę bystrem okiem przeczytawszy, zapy--

tał: «Wyzygin? któż to taki, czy nie znasz go wacpan?»

%

«Znam go J. O. panie, bardzo dobrze wychowany młodzieniec.»

«Hrabia Chochlenkow nie radzi mi przyj­mować Wyżygiha i opisuje go jak najczar­niejszemu kolorami. Wartoby o tem bliższę powziąć wiadomość. v

t

«On jest właśnie tutaj i życzy sobie przed­stawić się waszej ks. mości.»

«Dob rze; —cóż tam jeszcze-masz?» «Raporta i inne expedycye ,do podpisu waszej ks. mości.»

«Przymknij drzwi i odczytuj mi głośno.»

Zaczęło się czytanie,- Wyżygin zaś nie mo­gąc już więcej dosłyszeć o czem rozmawiano w gabinecie, długo się nad tem zastanawiał co słyszał, i pomyśłił sobie: ileż to do­brego człowiek taki zrobić może dla ludzi, ileż to on korzyści przyniesie dla Cesarza i

^ ** • dla całego kraju! -

* Na stoliku leżała notatka w jakimś intere­sie procesowym; Wyżygin wziął ją do rąk i m zaczął czytać dla samej tylko ciekawości* ale -cóż on uczuł, gdy przeczytał to co następuje: «Lat temu dwadzieścia, jak księżna Kur- diukow sama jedna, bez męża, jeździła do Pa- Tom IV, 5

jedynku za aktorkę, życie zakończył; lecz nim

wydal ostatnie westchnienie, zostająę na łożu śmiertelnem, odkrył całą tajemnicę przed swoją siostrą księżną Kurdiukow; powierzył jej swą córkę i oddał' papiery zaświadczają­ce, iż małżeństwo jego było podług przepisów dokonane i że pochodzenie córki niepodlega żadnym zarzutom. Księżna Kurdiukow zosta­wała natenczas w ścisłej przyjaźni, z swoim doktorem Fraucuzem czyli też Picmontczy- kiem, który był wychowany wParyżu i zarzą­dzał jej dochodami. Ow tedy doklor doradził księżnej ukrywać to w Rossyi, że jej brat był żonatym i że miał córkę; synowicę zaś wy­chować pod pozorem biednej sieroty lub pod­rzutka, którą później wydać za mąż przy nie­wielkim posagu, a półtora tysiąca dusz mające spaść na nię, aby się starała sobie przy­właszczyć. Księżna przyjęła takową radę.

r #

Zona księcia Preczystenskiego miała tylko je­dnego brata, który w ówczas był w szkole medycznej, opiekunowie zaś jej cieszyli się z tego, iż księżna Kurdiukow .wzięła do siebie synowicę na wychowanie, i bynajmniej nie» dostrzegali w tein żadnego podstępu. Taki m

ryza, dla przepędzenia czasu iv ciepłym kli­macie i aby poratować swe nadwerężone zdro­wie. W Paryżu ód dawna już przemieszkiwał jej brat, książę Paw ełP reczysteński, który się zakochał w biednej sierocie', córce offieera

francuzkiego, zostającej na wychowaniu w do­mu zamożnych państwa. Kiążę Preczysteński

*

po długich namowach z ową panną,, uczynił jej propozycyę aby wyszła za niego za mąż; propozyrcya ta została przyjętą. Lecz spodzie­wając się w liossyi odebrać spadek, lękał się. gniewu swej familii z powodu zawarcia nie­stosownych związków; zaczął więc prosić swo- ą żonę, aby małżeństwo ich do czasu było ukryte. Ksiądz zostający przy naszej missyi, dał ślub. Podług praw trancuzkich, świadec­twa księży: rossyjskicgo i katolickiego, wnie­siono do akt ratusza i do ksiąg kościelnych, .słowem, iż rossyjskie formalności były usku­tecznione. Księżna Preezysteńska nie długo się 1 cieszyła z nowego położenia, albowiem przy pierwszym połogu żyć przestała. Po śmierci.księżuej została-córka, a tą jest ,dzi- siejsza pułkownikowa Jarosławska. We dwa lub trzy lata po jejiurodzeniu się, ojciec wpb**

i chciał się z nią ozenie, wzgardzając ręką księzniczki Kurdiukow, z którą zamierzano go połączyć. W ówczas dopiero księżna zwróci­ła uwagę na swoją synowicę, odebrała ją gwał­tem od pani Szmigajło i odesłała do odległej wsi w swoich dobrach. Lecz księzniczka wy­ratowała się z tej niewoli,* i na kilka dni przed ogłoszeniem wojny przybyła do Wilna, ale podczas najścia Francuzów zmuszoną została tam pozostać*, znalazła swoich dobroczyńców, którzy byli wzięci do ntcw’ołi, i nadzwyczaj­nym jakowymś sposobem spotkała się z rodzo­nym stryjem, który był doktorem w armii francuzkiej. Odkrycie tajemnicy prawdziwe- go pochodzenia księzniczki Preczysleńskiej, nastąpiło w ten sposób: pa-nSzmigajło dostał urząd dozorcy szpitala, w którym się zuaj- %

dowali jejicy rossyjscy, a pan Turnje w tymże szpitalu był jeneralnym doktorem i zabra­wszy znajomość z familią pana Szmigajły, miał sobie za największą przyjemność przepędzać czas w towarzystwie rozsądnych kobićt; nadto, ze one mówiły po francuzku. Pewnego razu z tera się wymówił,, ze jego siostra była za księciem rossyjskim i ze siostra jego szwa-

5*

*

więc sposobem, dziecię zostało przy wiezione do Rossyi pod nazwiskiem sieroty. Nadto,- doktor przyjaciel księżnej Kurdiukow,jeszcze doradził, aby nieszczęśliwej sierocie dać

nazwisko, zł.ozone z dwóch ostatnich syllab na-

i

-zwiska Preczysteńskich. Domyślano się.wRos- syi, iz dziecko przywiezione z Paryża, musiało zostawać z księżną w bliskiem bardzo pokre­wieństwie; lecz nikt nie wpadł tę myśl, ze Eliza Steńska jest jej rodzoną synowicą, i ze jest sukcessorką półtora tysiąca włościan. Księżna vas àby lepiej «kryć istotną prawdę, bynajmniej się nieslarala zbijać takowych po­dejrzeń. Wracaiąc znowi do Paryża,-dziecię powierzyła dawnej swój vtojyarzÿszce mło­dości, zonie urzędnikaSzmigaj-ły, której po­wiedziała, izto jest biedna sierota zubogich rodziców, obiecywała jednak/e płacić jej za ■wychowanie i przyrzekła, ze w,czasie da po- . sag*, ale się skończyło tylko na samych obie­tnicach, albowiem.się pokazało, iz księżna o dziecięciu zupełnie zapomniała. Nakoniee, kiedy księzniczka Precżysteńska wychowana pod nazwiskiem Steńskićj doszła do lat, pe­wny bogaty młodzieniec w niej. się zakochał

4

' y —a. * ÎB . 1 ii

Ót* ... o r + % • * ' * . ' i- - ... *

e>* <*

nie jest owem dziecięciem, które jej niebo­szczyk brat oddał: źe córka jej brata juz nie . źvje, a zresztą chociażby ona zostawała przy życiu, to i w takim razie nie miałaby żadnego prawa do spadku, jako dziecię przedślubne.

Ze strony zaś Jarosławskiej, na dowód iz ona j est tą samą, którę dziecięciem przywiozła księ­żna Kurdiukow z Paryża, przedstawia się pro­tokół spisany i stwierdzony przysięgą jej opiekunów i dwóchludzi, którzy byli naten­czas z księżną'1wiParyzu, na teraz uwolnionych z poddaństwa-, księżna zaś z swojej strony nie- przedsta wiła żadnych dowodów o śmierci księ­żniczki Preęzysteńskiej.» Nabokutej konotatki było napisane ołówkiem: «przynieść rni.akta - ze wszelkiemi świadectwami oryginalnemi. » Wyzygin gdy to wszystko przeczytał, ra­dość, smutek, miłość i gniew, miotały naprze-

* mian jego uczuciami. W tym wyszedł urzę­dnik z gabinetu, spojrzał z uwagą na Wyży i giną i niezmiernie się zdziwił widząc iz był zasmucony. «Wszakze pan jesteś Wyzygin?» «Tak jest.« —- «Książę prosi pana do gabinetu.*'

gra wywiozła do Rossy i malutką synowicę, która gdyby do tychczas zostawała przy ży­ciu, miałby sobie za największe szczęście od­wiedzić ją w Moskwie lub Petersburgu. To dało powód do rozmaitych zapytań, lecz zale­dwie doktor Turnie wymienił nazwisko księ­żnej Kurdiukow i księcia Preozysteńskiego, rzecz się cała wyjaśniła! Natychmiast napisał on do Paryża, by przysłano wszystkie dowo­dy świadczące, iż synowicą jego jest prawą córką, i takowe w całości zostają przy aktach. Doktór Turnie będąc przymuszonym udać się do Moskwy, namówił panię Szmigajło i swoją synowicę, aby z nim jechały, lecz niedoje- chawszy do stolicy z~sobą się rozstali; doktór pozostał w Mozajsku a pani Szmigajło z księ­żniczką udały się do Moskwy. Po wojnie, pan Turnje znowru znalazł swoją synowicę, która tymczasem wyszła za mąż za pułkownika Ja­rosławskiego. Teraz więc żądają, aby księżna Kurdiukow zwróciła półtora tysiąca włościan ze wszelkiemi dochodami, należącemi się za cały przeciąg czasu, w którym ona zarządzą- ' ła majątkiem. Lecz księżna Kurdiukow tein. się wymawia, iz pułkownikowa Jarosławska

ROZDZIAŁ III.

*

r

Przypadki Piotra Wyzygina po utracie Elizy pój Moskwą.— Las.— Burza, -r Schronienie potaje­mne.— Loch.— Nowe niebezpieczeństwa. — Obóz tarutyński.— Wilk w psiarni.— Śmierć przyja­ciela. , '

«3

/

«Przyrzekłeś iz nam opowiesz o swych przygodach pod Moskwą,» rzekł Teodor Wa­silewicz Albanin: «jakie nastąpiły po twojem rozstaniu się z Elizą około Presneńskich sta­wów. Czy niemoźnaby teraz przyprowadzić do skutku ową obietnicę?*»

«Ja również oto proszę',« dodał Mateusz

Rusaków.

«Piotrusiu, opowiedzno, tyś mi juz da­wno przyobiecał uczynić tę przyjemność,» rzekł stary Wyzygin;

«Bardzo chętnie, dla czego nie, tylko się obawiam, ażebym was nieznudził; chociaż wprawdzie owe wypadki mnie samemu zdają się nadzwyczajnemu» . Piotr zaczął swe opo­wiadanie w następujący sposób:

#

«Niedoćzekawszy się pojazdu, pożegna­łem się z Mateuszem Iwanowic/cm, albowiem

dluzej czekać juz było niepodobna. Mateusz Iwanowicz napowrót pojechał do Moskwy i dał mi słowo, iz tam użyje wszelkich starań

% 4/ *

aby wynaleść Elizę, uwolnić ją i przeprowa­dzić do naszej głównej kwatery. Ja zaś przy­muszony byłem objechać naokoło, chcąc się dostać do swoich, gdyz przezMoskwę żadnym sposobem nie można było'przejść, albowiem 7. tej strony miasta, Francuzi mocno tego prze­strzegali^ ażeby nikt ze stolicy bez pasporlu się niewydalał. Juz zaczynało świtać, nie wiec­ie tedy myśląc zawróciłem mojego konia i udałem się na los szczęścia przez pole. Po kilku'godzinach jazdy, wyjechałem na jako- Avąś drogę, która mnie zaprowadziła do wio-: ski. Znalazłem tam okropne zamieszauie, al^ bowiem wybierano się do walki zFrancuzami, którzy juz raz jeden w liczbie trzydziestu za­glądali do tej wioski i zostali na głowę pobi­ci. Niektórzy z mieszkańców byli w Moskwie i zachęcali jeszcze innych, by szli z nimi do sUTłicy dla odbieraniu od nieprzyjaciół zra- bowany.ch'rzeczy. Ja zaś byłem w położeniu

bardzo przykrem, gdyż chcąc się dostać do

naszej armii, musiałem ■ przechodzić miejsca zajęte -przez Francuzów,- albo niebezpieczne, z powodu czynionych p.rzeZ nichze napadów.' Wypadało mi nałożyć wiele drogi, aby wpaść na trakt .Razański i dostać się do tyłu naszej armii; miałem wprawdzie pasport wydany przez naczelnika oddziału partyzantów, je­dnakże włościanie, chociaż bynajmniej niepó- wątpiewali, ze jestem, officerem rossyjskim, lecz zostawali w tak silnem zamięszaniu, iz żaden z nich niećhciał się odłączyć od swo­ich, aby być moim' przewodnikiem. Puściłem się więc sam w* dalszę podróż.

«Przejeżdżając z wioski jednej do drugiej, ( dostrzegłem, iz wszyscy wieśniacy ż równym - \ * # zapałem uzbrajali się na nieprzyjaciół ojczy­zny, wszędzie byłem przyjmowany z szczerą otwartością; nakoniec przejechawszy w po- . przek przez trakty Jarosławski i Petersburg- ski, ujrzałem się niedaleko drogi, prowadzą­

cej do Włodzimierza. Gdy tak sobie jadę, az w pewnej .wiosce powiadają mi, ze w po­bliskich okolicach plondrują francuzcy fura- zyery. Włościauie tem przestraszeni, ucie-

kali do lasu i unosili z spbą swe majątki. Słoń­ce juz miało się ku zachodowi kiedym się udał ■wskazani} mi drogi}, która powinna była mnie doprowadzić do jakiejś wioski położonej ztam- tąd o wiorst dwadzieścia; koń mój tak się juz zmęczył, iź musiałem jechać stępą. Ujecha­wszy połowę drogi, spostrzegłem w pewnej odległości gromadę konnych zołnierzy, przy­patruję się im bliżej, az to Francuzi! Po pra­wej stronicv odemnie w przestrzeni pół wior­sty las widzieć się dawał; zacząłem więc pod- pędzać mojego konia, który zebrawszy swe ostatnie siły ruszył galopem przez pole; ale cóz, niedojezdźając stu kroków do lasu, pada podemną. nieszczęśliwe źw'ierzę, i nie mogło juz więcej podnieść się z miejsca.. Francuzi tym czasem to dostrzegłszy, kilku z nich czwałem puśęiło się wprost do mnie; nie było co robić, dalej więc na piechotę do lasu ucie­kać zacząłem, i zaledwie się skryłem między krzakami, dały mi się słyszeć ich wołania, dali nawet ognia, lecz kule przeleciały tylko około mojej głowy. Skoro niebezpieczeństwo cokolwiek grozić mi przestało, przyśpieszy­łem kroku i bieglefn nieoglądając się, az przed

s

i

( CO )

S ^ '

I. * ■ ' ' .

moim okiem pokazała się rozległa płaszczy­zna’, Jęcz jak się później przekonałem, było to tylko, obszerne bagno pokryte mchem i kępkami, gdzie niegdzie porośnięte drobną jedliną i- sóśniną. Musiałem więc spiesznie się zdecydować, czy mam dostać' się do"niewoli, czy tez wszedłszy na ową równinę, zginąć od kul", lub tez nakoniec, utopić się-w grzęzawi- nie. Obrałem sobie te ostatnie. Przedemną wyskoczył z krzaków wilk i począł uciekać, ja dalej za nim, i przeskakując z jednej kępki na drugą, które się .uginały pod niemi rfoga- mi, stanąłem na środku bagna; w tera usły­szałem, ze ktoś za mną wystrzelił, oglądam się, aż oto widzę trzech Francuzów nabijają- cycli pistolety. Dopóki więc oni byli wstanie dać powtórnie ognia, . ja tymczasem odbie­głem od nich na taką przestrzeń, iż kule pi­stoletowe nie mogły mi szkodzić*, potem za­trzymałem się cokolwiek na miejscu, ażeby odpocząć. Francuzi zaś obawiając się przejść

«

przez owe bagnisko, zatrzymali się nad brze­giem i spoglądając na mnie, miotali tysiące obelżywych wyrazów. Na drugiej stronie przy brzeguj laka była grzęzawina, iŻ6ądziłem żo

ś

*

z niéj żadnym sposobem się niewydobędę;, ale nakoniee, próbując szczęścia, wyrwałem •z korzeniami kilka małych soseneki kładąo je między kępkami, brnąłem przez trzęsawi-

V f u ' * ska nieraz-do nołowv-w. wodzie i błocie. Na- ostatek, z największą starannością połączoną z riiebespieczeństwem, dostałem się do brzegu;

^ **s

upadłem więc na kolana, podziękowałem Pa­nu Bogu za moje ocalenie i udałem się w krza-' ki na odpoczynek. Francuzi pozostawszy na tamtej stronie, oddalili się ‘nareszcie

% ~ * * 1 z lasu; lecz ja nie mogłem nawet myśleć, bym trafił na pierwszą drogę. v Zebrawszy się z ostatniemi siłami, udałem się ña los szczę­ścia przez las, spodziewając się wynalesc ja- kąbądź ścieżkę, która może doprowadzi mijie do jakiej wioski'; tymczasem nadeszła noc, aznią taka burza, jakiej od urodzenia jeszcze niewidziałem. Deszcz lał jak z wiadra, niebo

f '

całe pokryło się- ogniem a uderzenia pioru­nowe, f waliły drzewa ż najokropniejszym ło-

/ * ^ skotem* Wkrótce bałwany płomieniste okad­zały się w kilku miejscach lasu, ja stanąłem około jednego dębu ogromnej wielkości, kto? ry podobnież się ‘palił, aby cokolwiek się Tom IV* < . 0

»

* *

^ ‘I

' \

* ^ *

*

i

( 62

\

\

ogrzać, a pod czas unoszącego się płomienia,

m

dostrzegłem między mchem i trawą nmleńką. ścieżkę. Uradowany tem odkryciem, postano­wiłem czekać na miejscu dopóki niezacznie 'widnieć, albowiem obawiałem się ażebym nie-

9

/

stracił owej dróżki. Przemokłem do nitki,

l

wygłodziłem się, i opadłem na siłach, raną zaczęła mi boleśnie dolegać} słowem, iz zo­stawałem w najokropniejsze«! położeniu; usia­dłem wiec na kłodzie wedle ogniska i nakry­łem się połą od kapoty. Deszcz lał ciągle przez noc całą*, ale nad rankiem gdy juz J>u- r/.a się uspokoiła i niebo się wypogodziło, przy pomocy kija zaledwie wlekąc nog.i uda­łem się ową ścieżką, jednak nie mogłem iść spiesznie; za każdym krokiem.byłem przymu­szony odpocząć i straciłem już nadzieję pręd­kiego. wydostania się z lasu, gdy w tem. usły­szałem szczekanie psa. Nieposiadałcrn się z ra­dości, chciałem wołać, lecz lak byłem osła­biony i rana tak mi dolegała, iz musiałem

W O

dla orzeźwienia sil cokolwiek posiedzieć na miejscu. Uszedłszy potem kilkaset kroków, ujrzałem się około wysokiego parkanu zro­bionego z iiieociesanych balek i otoczonego

}. li -

- JU. _

. V

.'kv

A

i

gęstemi krzakami tak dalece, iź w ówczas do­piero go spostrzegłem, kiedy mi kilka kro- . ków pozostało - aby się' zupełnie zblizyć. Brama była zamknięta, naprozno wola- .

'r «® • * łem i kołatałem .by mi otworzono, nikt się nie odezwał i tylko szczekanie psa rozlegało'

^

się wewnątrz owjej zagrody.' Nakoniec z wiel­ką trudnością zdołałem przeleść przez par­kan. Wzrokowi mojemu okazała się przesrzeu rozległa na wiorstę, obwiedziona parkanem, na środku stały obok siebie dwa wielkie domy frontem do bramy obrócone, a po obu ich stronach, było porozrzucane bez porządku mnóstwo rozmaitych chałup. Ani jednego człowieka nie było na podwórzu; pies tyl&o na mnie się rzucił,- zaszczekał i odbiegł. Uda­łem się tedv do owvch dwóch wielkich-do-

%/ * *

mów, i' znalazłem iz drzwi nie były zam­knięte. Zaledwie przez próg przestąpiłem, ujrzałem się w cerkwi, której ołtarz nie był kosztowny', ale przeciwnie, kilka obrazów ma­lowanych na drzewie, ręką czasu poczer-

* • nione, składały jego upiększenie. Na pul­picie leżały księgi, niektóre z nich były bar­dzo dawnego wydania a inne zaś staroświec-

kim charakterem pisane;' zresztą, wszystkie nawet inne sprzęty kościelne, odznaczały się starożytnością. Pijzed kilku obrazami paliły $ię lampy. Sciauy drewniane niebyły pobie­lone; podłoga którą czas nadwerężył, uginała

się pod nogami, sufit zaś był nadzwyczaj nizki i cały zakopcony od dymu; słowem,-ze ta świątynia nie miała w sobie nic wspaniałego. Zmówiwszy kilka pacierzy, wyszedłem ztam-

tąd i udałem się do domu w podle stojącego,

była to podobnież cerkiew upiękniona tak jak i pierwsza samymi tylko obrazami* Zdzi­wiło mię to niezmiernie, iz na dachu niewi- działem krzyza i . nigdzie niespostrzegłem dzwonów. Ogień palący się w lampach, był ■widocznym dowodem, ze mieszkają jacyś lu­dzie, lecz ani żywej duszy nie znalazłem, po­mimo ze zachodziłem do dziesięciu chałupek; > ( ^ 1 (

naliczyłem ich trzydzieści jedna, oprócz dwóch-cerkwi; wszystkie one były jednako­wo zbudowane. Wewnątrz dzieliły sie na dwie połowy i w każdej-był piec ruski,.zaś

około ścian stały ławki. Gubiłem się w do-

"t ^

mysłach; sądziłem z początku, iz wpadłem do mieszkania rozbójników, lub jakich zbro-

dniarzy, którzy się ukrywają przed okiem sprawiedliwości. Nawet było niepodobna ina­czej wnosić, gdyż -do tej wioski zostającej w pośród gęstego lasu i otoczonej zewsząd niebespiecznemi bagnami, ani jednej ścieszki widać nie było. Zbójcy zapewnie teraz wyszli

na czaty, pomyślałem sobie! jednakże nie- *• f

zwracając bynajmniej uwagi na widoczne nie- bespieczeństwo, postanowiłem tam pozostać, bo niezmiernie byłem zmęczony i niewie- działem dokąd się mam udać; z temwszyst- kićnr niezaniedby wałem rewidować domki, w nadziei7 znalezienia dla siebie jakiej żywno­ści, albowiem od^ przeszłego południa oprócz

- V

wody deszczowej nic w ustach .nife miałem i głód nielitościwie mi dokuczał. r «Otwieram drzwi do jednej.izby, ¡spostrze­gam osiwiałego starca leżącego na słomie, ubranego w suknię zakonniczą jakiegoś dzi­wnego kroju; nadto, był' jeszcze obciążony łańcuchami J Skoro wszedłem, podniósł się, spojrzał na mnie i nie. rzekłszy aui słówka znowu się położył. «Jak się masz ojcze!» rze­kłem, nić mi na to nieodpowiedział. «Po­wiedz ,mi gdzie się znajduję, jestem ofiicer

rossyjski, uciekłem od Francuzów, zmęczony

i przyciśniony głodem, w imieniu Zbawiciela proszę cię o gościnności" Starzec ów, ciągle milczał. -Sądziłem iz niesłyszy,' zbliżywszy się więc do niego zacząłem krzyczeć do ucha, rwolna mię odepchnął, ruszył głową i zakrył-' swe oczy. Wtem podłoga 'W kątku stancyi' 8ię poruszyła, deska się podniosła i z pod po­dłogi wyjrzała młoda i przystojna kobieta; spostrzegłszy mnie chciała opuścić deskę i 6kryć się, ale ja na miłość Boga zaklinałem ją, aby się niczego nieobawiała i prosiłem o po­moc. Starzec dał jej znak ręką ażeby weszła, natychmiast owej młodej kobiecie powtórzy­łem to samo co mówiłem starcowi i prosiłem >

o pokarm. Ona więc z pilną uwagą spoglą­dała na twarz starca, jakby oczekując od nie­go jakich rozkazów; on zaś pobłogosławił ją - znakiem krzyza, i ruszył głową, natenczas ona rzekła do mnie: «pójdź ze mną!»'

Wyszedłszy z izby zapytałem się u tej ko­biety: «Kto tu mieszka?»— «Dobrzy ludzie,** odpowiedziała mi.— «Alboz tu są jeszcze ja­cy ludzie, ćzy tez tylko ty z owym starcem?«

«Tu jest więcej'jeszcze ludzi.» -7- «Gdziez oai

teraz się znajduj-;»? — «Nie wiem.»— «Coz wy

_ | _ ^ tutaj robicie»?— «Pokutujemy!**— «Czy sta­rzec ten jest głuchoniemy, ze mi hic nieod- powiedział?/>— «Nie, on jest milczefc.» — «Cóż to znaczy milczek?»'— «Znaczy to, iz milcze­niem się-poskramia, a dla zbawienia swej du­szy.nosi łańcuchy.» -i— «Inni zaśludzie, którzy tu się znajduj«*], czy podobnież są takimi mil- czkami?»—— «Nie.»— To dzięki Bogu, może od-' nich przynajmniej czego się-dowiem!'«Czv mąż

twój jest tutaj?» — «Ja nie mam męża.»— Ro­zmawiając takim sposobem, doszliśmy do je­dnego domku; dziewczyna rzekła mi naten- czas: «Oto jest kuchnia.»—-Wszedłszy do środ­ka, znalazłem osiwiałego staruszka w ubiorze rossyjskim. i młodą niewiastę trzymającą na ręku niemowlę^ Powtórzyłem im znów to samo ćo mówiłeni owemu milczkowi, dziewczyna zaś która mnie przyprowadziła, rzekła: «Ojciec pobłogosławił!» natychmiast proszono mię abym usiadł i posilił się ćzem Bóg dał.

«Niewiasta postawiła przedemną dzbanek kwasu,, nalała w miskę kapuśniaku, podała dobrego razowego chleba i solonej ryby; ukłoniła Dii sie i prosiła abvni to wszystko

fcjadł na 'zdrowie. Ponieważ, odzienie,moje było do nitki przemokłe, starzec przyniósł mi świeżą kapotę i wszystko, czego tylko by-> ło potrzeba do zupełnego przebrania,się; pó­źniej obejrzał moją ranę, ^ymył ją ciepłą wodą i obandażował czystym ręcznikiem. Kie­dy to się skończyło, radzono- mi pójśdź do łaźnii starzec sam poszedł w piej napalić; tymczasem kobiety zajęły się paleniem tr pic-? ću 1 gotowaniem jedzenia w wielkich garn-: kąch. Domyślałem się, iz moi gospodarze spo­dziewają się na wieczerzy mieć wiele gości, lecz niechciałem ich zapytywać, albovyieni się przekonałem, ze na wszystkie zapytania dwuznacznie i niedokładnie odpowiadają.

«Posiliwszy się pokarmem i, wykąpawszy się w łaźni, udałem się na spoczynek ¡‘spałem az do wieczora, lecz hałas rozlegający się w izbie mnie obudził. Dziesięciu męzczyzn silnych* i czerstwych, rozmawiali między sobą z zapa­łem, kiedy zaś wstałem z ławki, jeden tedy ¿nich rzekł do mnie: «Chodź no pan z nami do ojca! niechaj on *paiia wypyta się!»..

; «Nie było co począć, musiałem stać,się po­słusznym. Zaprowadzono mnie do drugiego

* * ' W '

J ''' . *-».

\

60 ')

»

domku, znalazłem tam kilku ludzi, ubranych w kapoty rossyjskie rozmaitego koloru; zpo- zorii wyglądających na niieszc;:an i prostych, wieśniaków;. ^Wszyscy oni stali około stołu,- przy którym siefdział czerstwy mężczyzna wzrostu , słusznego, ~ dużą ryzą brodą, ubra­ny w sukuięzakonniczą jakiegoś szczególnego kroju. Powitałem go, chciałem opowiedzieć mu wszelkie moje przygody i prosić o po­moc, lecz. on przerwał mi mowę temi słowy:

«Wiem co chcesz mówić, lópiej nas po* słuchaj. Jesteśmy ludzie spokojni, nie robi­my nikomu nic złego, ale też i sobie krzywd wyrządzać niepozwalamy, i wszelkiemi sposo­bami unikamy od światowych czynności i za­trudnień. Chcesz zapewnie wiedzieć,; kto

%

jesteśmy? Wy‘nas nazywacie odszczepieńca- mi, a my nazywamy siebie starowiercami. Lar będzie temu dwadzieścia, jak to pustelni-, cze schronienie założone przez-mojego ojca,' i nikt dotychczas o niem nie wie oprócz na­szych braci i opiekunów.' Tu pokutują ludzie, którzy się wyrzekli próżności świata tego! Pustynia ta jest, że tak powiem, szpitalem

utrzymującym się z łaski mężów prawych.; ą

%

/

t

( 70 ) ‘

*

4 ‘ w ♦

\

Gdy ,to wyrzekł, spojrzałem na czerstwe i ru­miane twarze mnie otaczające i zaledwie by­łem wstanie ukryć moje zadziwienie; staro- wierzec tak dalej mówił: «Nakoniec Zwierzch­ność dowiedziała się z pogłosek^ ii w tern miejscu jest nasze ustronie i kilka juz lat jak się stara je odkryć; kilkakroc przysyłano na­wet do nas na zwiady, lecz przez naszę ostro­żność, zapobiegliśmy mającemu nastąpić nie­bezpieczeństwu. Powiadam ci otwarcie, ze my i ciebie uważamy ja(ko szpiega. Widzieliśmy jak tylko się zblizyłeś do'naszego ustronia, lecz byliśmy ukryci, albowiem zostawaliśmy wtem przekonaniu, iz za tobą idzie komenda lub urzędnicy. Dotychczas nic takiego nie- nastąpiło, coby mogło obudzić w nas podej­rzliwość, atoli bespieczeństwo nasze wymaga, ażebyśmy się mieli na ostrożności. Pozostań u nas przez kilka dni, dopóki się. bliżej prze­konamy, a później... co Bóg da!» Chciałem go przekonać o prawdziwości tego co powie­działem, pokazując ranę i pasport'wydany mi od dowódzcy partyzantów; ale naczelnik tej pustym niczemu 1 wierzyć niechciał; ży­czył mi dobrej nocy i rozkazał mnie zapro-

*' *

wadzie do izby dla mnie przeznaczonej. Okiem- ce na 'noc zamknięto,' drzwi zatarasowano i w sieni postawiano wartowników. Skoro dzień nadszedł, wypuszczono mnie -z tego więzieuia, zaprowadzono póihiiej do domu modlitwy i da­no mi kilka nabożnych książek. Nakoniec zo­stałem polecony pod dozór biegłemu piśmien- nikow.i, który'ani nakrok mnie nieodstępow.ał, i ciągle się starał wprowadzać rozmowę -we

* - » •<

względzie religijnym, uchylając się rozmaitemi sposobami-od rozmów o rzeczach postronnych. Naczelnik tego pustelniczego mieszkania, sam się zajął leczeniem mojej rany, i szczerzę wyznać muszę, iz za jego staraniem powróciłem do zu­pełnego zdrowia'. Bawiąc się z nimi przez cały tydzień, doznawałembardzo dobrego przyjęcia, iccz kiedy prosiłem u naczelnika tego odludne­go schronienia, aby mnie uwolnił r przysięga- łem mu, izniewydam ich ustronia,' tak mi od­powiedział: «Nie można. £aczękaj!» ' «Położenie to o o raz przykrzejszemmi się %

stawało, tęsknota i smutek'opanowały memi uczuciami*, myśl ta, iz powinienem zostać bez-

^ • czynnym wtenczas, kiedy moi towarzysze walczą* niezmiernie mnie trapiła. Szukać ra-

Petersburgu i Innych miastach gubernialnych'*, nieustannie to wysyłał* to .przyjmował goń­ców z rozmaitemi papierami.'Pewnego razu, gdy wszedłem niespodzianie do jego stancyi,- dostrzegłem na stoliku duże paczki pieniędzy papierowych, które 011.opieczętowywał dla odesłania przez pocztę; Dostrzegłszy moje zadziwienie na widok tak ogromnej massy .pieniędzy, rzekł: «Pieniądze nie są nam po­trzebne, lecz my je zbieramy dla naszych do­broczyńców.» Wszyscy mieszkańcy tej pu­styni, wyjąwszy dwóch o który cli wspomnia­łem, byli wiatach średnich, silni i czerstwi. Wszyscy .oni umieli pisać i czytać, niektórzy zaś uczyli się już w tein ustronni. Między kobietami ani jednej niewidziałem w pode­szłym-wieku, wszystkie były młode i po wię­kszej części przystojne. Niechciałem się wda­wać z nimi w rozprawy teologiczne, i dlatego unikałem wszelkich zapytań, ściągających się do szczegółów sekty. Zresztą nie takiego niedostrzegłem w ich postępowaniu, czegoby zabraniały prawa cywilne; zdaje się iż.głó-

wnym ich celem jest to, aby się modlić podług swych obrzędów i napawać sło-

tunku w ucieczce; było vniepodobna, albo­wiem mocno byłem strzezony, jednem sło­wem, zostawałem pogrążony w rozpaczy.

. «W dzień wolno mi było chodzić, ż mie­szkańcami pustyni do kaplicy i tam słuchałem jak ich przełożony miewał kazania i wykła­dał po swojemu księgi Pisma Świętego; Objad zavvsze jadłem wspólnie z nimi, siedząc na wyzszem miejscu około sajnegó naczelnika. Sądząc z samego nazwiska jakim jest pustel­nik, to oni prowadzili życie ^bardzo rozkoszne. T rzy razy na dzień schodzili się do refekta­rza. Wszystkich owych pustelników było oko­

ło piędziesięciu osób płci męzkiej i ze trzy­dzieści kobiet, któr% mieszkały osobno, je­dnak w tejże samej zagrodzie. One trudniły

* » • t %

się gospodarstwem, to jest: do nich należało szybie, pranie bielizny i gotowanie jedzenia; męzczyzni zaś tylko się”modIili, ą resztę cza­su przepędzali na zupełnem próżnowaniu, jednakie od tego ostatniego, wyłącza się przed­łożony i dwóch znajdujących się przy nim pisarzy. Albowiem przełozotty tej , pustyni, prowadził wielką korrespondencyę ze swoimi jednowiercami znajdującymi się w Moskwie^

Je. ' ^

dyczą życia, stosownie do wyobrażeń jakie

w tym 'przedmiocie mają. Podczas mojego pobytu w owej pustyni, dowożono kilkakróć zapasów żywności; przychodzili tam pielgrzy­mi i pielgrzymki, którzy odmówiwszy swe pacierze i wysłuchawszy kazania, oddalali się iiapówrot,. zostawująC przełoż'onemu ofiary, na utrzymanie zakładu. Przybywający do mnie się nic zbliżali, i mnie zabroniono było

z nimi rozmawiać. Na noc, byłem zamykany do izby.

«Po upłynieniu dziesięciu dni, mojego tam przemieszkiwania, razu jednego w nocy zasta­nawiałem się nad swojem nieszczęśliwem po­łożeniem ; naprózno później siliłem się zasnąć,1 sen mnie odbiegł, a czas długiej nocy, nie­znośnym się wydawał. W tern pod podłogą dał się słyszeć szmer lekki. Pierwsza rpyśl,

która natenczas zajęła moją wyobraźnię, była ta* iż może owi mieszkańcy, obawiając się Zgubnych dla siebie skutków z mojego po­wodu, zamierzają odebrać mi życie. Natych­miast zerwałem się z pościeli, i chociaż nie miałem żadnej broni, atoli postanowiłem me życie drogo ópłacić. Wedle pieca,były zło-

£one drwa, uchwyciłem jedno polano i za­czaiłem' się .w kąciku. Deska od podłogi pod­niosła się i postrzegłem światło. «Piotrze Iwanowiczu, czy śpisz?« Był to głos owej dziewczyny, która przynosiła najedzenie, az nadto dobrze mi znany.— «Nie, jeszcze nie śpię.»— «Nieobawiaj się niczego i zejdź do innie na dół.» Zdecydowałem się więc, do­świadczyć mojego szczęścia. Nie mogłem na­wet przypuścić ■sobie do.głowy, aby dziewczy­na, której twarz nosiła cechę skromności i ludzkości, była zdrajczyną. Podniosłszy de­skę, zszedłem po drabinie do jakiegoś par-

sku, o którym-nawet przez myśl mi nie. prze-

t

szło. Dziewczyna czekała tam na mnie z la­tarnią, «Słuchajno Piotrze Iwanowiczu,« rze­kła do mnie Aksynia (takie było jej imse) «przykro mi jest patrzeć na twoje cierpienia, lecz teraz zaczynam się obawiać o twoją oso­bę! Nasi pustelnicy, będąc w mieście słyszeli, ze jakiś tam assessor chwalił się, i& wkrótce odkryje wszystkie nasze ustronia i bożnice, i

» «

pomimo ze Francuzi stąd są niedaleko, jeduak nieprzeszkodzi" mu to bynajmniej, dopięcia przedsięwziętego zamiaru. .Otóż więc z tego

4* ♦

powodu nasi starcy, zaczęli mówić; o tobie. Rozmaite były ich zdania, jedni radzą ciebie uwolnić, drudzy zatrzymać, a inni zaś sądzą, ażeby jako tako sprzątnąć. Słuchając tego wszystkiego, zal ścisnął me serce!» — «Aksy- nio, czy ty innie wierzysz?«— «Jestem go­towa przysiądz za ciebie, ale nie dadzą.' mi

wiary."

W

«Niech ci Bóg stokrotnie nagrodzi! Poradź mi więc, jakim sposobem mógłbym

stąd się wydostać.»

«Nadtem właśnie juz

w

myślę. Pod każdym domem znajduje się taki parsk, z których są przejścia do, lasu dla te­go, ażeby w razie poszukiwania, łacniej zna- leść sposobność do‘ ucieczki. Wiadomo mi. wszystkie wnijścia i wyjścia *, otóż za pomocą

* powroza przelazłanr przez parkan, odwali­łam kamień strzegący wstępu do tego lochu

I

i'tym •sposobem tutaj przybyłam (l1). Chodź- więc zemną. Wyprowadzę cię do lasu, tam pasie się nasz koń, siadaj na niego i ruszaj sobie z Panem Bogiem nieoglądając się! Tylko mi przysięgnij, iz nikomu niepowiesz gdzie się. znajduje nasze ukrycie i nienaszlesz na nas'ani

*

sprawnika ani assessorów.»;—. .«Zgoda, z naj­większą chęcią przysięgnę!» Aksynia wyjęła

v

swój krzyż*, przed którym wykonałem przy- ięgę,. że nikomu i nigdy niepowiem o tej pu- slyni. — «Czegóż się tak obawiacie, alboż tu­taj co źłego robicie?« — «Nic złego, tylko bo widzisz Piotrze Iwanowiczu, iż wymagają aby mieć kartę przesiedlenia, który zaś piel-

«

grzym jej nteposiada, to natychmiast wezmą go jako włóczęgę i Bóg wie co się z nim stanie! .Idźmyż więc!» Aksynia weszła do lasku,, ja podobnież udałem się za jej przy­kładem*, wkrótce ujrzeliśmy się wgłębi lasu. Tu dopiero pożegnawszy się ze mną, radzi­ła, abym jechał ścieszką i ciągle się trzymał wprawo. Dzielny koń, był przywiązany do drzewa na długim postronku; Aksynia przy­niosła z sobą uzdeczkę. Obuzdawszy go tedy, pojechałem kłusem. Nie wiple miałem tru­dności w kierowaniu tym zwierzęciem, gdyż samo wiedziało drogę. Przepędziwszy noc całą w podróży, nad rankiem dopiero wydo­stałem się z lasu na czyste pole. Sercc moje biło z radości, kiedy w pewnej przestrzeni, spostrzegłem jakąś dzwonnicę i dym unoszą­cy się z kominów. Dzięki Najwyższemu, po­myślałem sobie, teraz jestem bezpieczny. Za-

7*

I

\

zdziwił-się nad mojenl szczęściem i uwierzył zmyślonej, przeżemnie powieści. W Wilnie i

Witebsku, słyszałem, mnóstwo nazwisk fran-

1 •/

%

euzkich jenerałów, pułkowników i oflicerów sztabu głównego. Zacząłem więc o nich się wypytywać, a tym sposobem jeszcze bardziej

-udowodniłe

m jego prz ek oname, ze jestem •officerem wojsk francuzkich. Ow pułkownik proponował mi, włożyć jego mundur, lecz

^ • * • prosiłem go, aby mi dozwolił pozostać w stro­ju rossyjskim, niby dla tego, iz chcę zaba­rwić moich towarzyszów. Chętnie więc przy- stal na wszystko. Po kilku godzinach, uda­liśmy się w dalszę podróż z mnóstwem wozów naładowanych zdobyczą. Dano mi siodło i. pałasz. Lekarz pułkowy opatrzył moją ranę i znalazł ją w dobrym stanie: W rzeczy sa­mej, od bitwy pod Borodinem, zostawałem w nieustannym ruchu, niespokojności, i tyl­ko podczas pobytu między starowiercami, miałem czas regularnie się zająć opatrywa­niem swej rany. Szhśmy przez dzień cały, zabieraliśmy bydło i wszystko to, co -było można wziąć z sobą. Wieśniacy nie będijc

wstanie z nami się potykać, za zbliżeniem; się

j

1

Sm

JM

5r

cząłem tedy popędzać mojego konia, gdyż zmęczony tak długim i ciągłym bieganiem, już mi ustawał. Byłem pewny, ze nie mam się czego obawiać, lecz omyliłem się w^nadziei!

«Zaledwie się zbliżyłem do wsi, aż oto ni stąd ni zowąd, wyskoczyło dwóch kawale* rzystów francuzkich, którzy zawołali: stoj! uciekać było niepodobna, bronie się nie mia­łem czem; umyśliłem więc naprędce projekt, pozbycia się tych ichmościów, innym sposo- _bem. Śmiało zbliżyłem się do nich na spo­tkanie i rzekłem, iż jestem officer fra^cuzki, uciekający zniewoli, i prosiłem by mnie za­prowadzili do swego naczelnika. Byli to West- falcy. Skoro przemówiłem po niemiecku, zaraz się stali grzeczniejsi i poczęli mi wie- fzyc. Udzielili mi wiadomości, że w tych.oko- licach znajduje się cały pułk dla nabrania furażu, z czterma działami konnej artyleryi, dla tego, iż wszystkie małe oddziały, niepo- w'racają nazad, gdyż sij niszczone przez wło­ścian rossyjskich. Jeden z wartowników pod- j;|ł się mnie zaprowadzić do pułkownika* Dobry Niemiec, pułkownik, niezmiernie,się z tego cieszył, że wydostałem się z niewoli,

naszego .pułku, rozbiegali się w rozmaite - strony.- Na nocleg, zatrzymaliśmy się’ w pe­wnej wiosce, której mieszkańcy, nie zdązylt się wynieść,, albo tez zostali zatrzymani przez

* ' wJ~ * ^ żołnierzy. Pułkownik stanął na kwaterze u księdza i mnie przybrał do swego towa­rzystwa. Tu dopiero znalazłem'zręczność po- ' rozumienia się z księdzem i prosiłem go, aby mi dał środek ratoyyania się ucieczką. Gdy wszyscy się udali do spoćzyńku, syn owego księdza, chłopiec' mający juz około dwuna­stu lat, przeprowadził mnie przez ogrody do lasu, stamtąd razem z nim udałem się pie- chotą do wsi poblizkiej lezącej od tej na wiorst dziesięć. Lecz ażeby zrujnować wszel­kie podejrzenie, jakie mogłoby dotknąć po- ' czciwego księdza, napisałem do pułkownika list, zawiadamiający go, kto jestem, z prośbą aby nie miał na nikogo podejrzenia w uła­twieniu mojej ucieczki. Skoro przybyłem do wsi, znalazłem mieszkańców jej pogrązo-

«

nycli w niewypowiedzianej trwodze. Niektó­rzy z nich wybierali się do lasu, inni zas za-

* mierzali uciekać. Nająłem dla siebie konia i przewodnika, i przemieniając w każdej wiosce

nieszczęśliwe bydlę, dosyć szczęśliwi« pr/y" hy łem do obozu tarutyńskiego.

«Jeżeli matn wyznać prawdę, to ni«; źle rm natarto uszów, za odłączenie aię od pułku* jednak usprawiedliwiłem się dolcgliwoirią rany i zrujnowanem zdrowiem, co po czyści było prawdą.

«Ktokolwiek się znajdował w obozie taru- ty ńskim, ten go nigdy niezapomni! Jakiemi uczuciami byliśmy dręczeni wtenczas, kie­dyśmy oczekiwali na bitwę, szemrano na oa* szeero wodza i wyrzucano mu nieczvnDość:

r> j * #

sądziliśmy bowiem, źe Rossy a stała się ofiarą, kiedy bez boju oddano Moskwę w ręce nieprzyjaciół. Nie wielu było takich, którzy przewidywali sław.ny koniec tej woj­ny,. lecz jeszcze mniejsza liczba b\ła tych, którzy mogli zrozumieć plany wielkiego Wo­dza: wszyscy niemal byli tego zdania, ze się kryjemy i szukamy bezpieczeństwa w obozie tarutyńskim. Wódz nasz jeden, wiedział tyl­ko o tem., ze w tem miejscu gotuje zgubę dla nieprzyjaciół. Zgromadziwszy wojska i zało­żywszy obóz, Kutozow rzekł do otaczających ► ienerałów: «Dalei ani kroku! Tuimir^

*

my albo stąd* udamy się naprzód!» Przed obo- , zem otoczonym, na około bateryami, płynę­ła rzeka Nara; dwie zaś rzeczułki w nią wpa­dające, przykrywały skrzydła obozu. W ogól­ności, samo położenie miejsca, nastręczało w iele dogodności ku obronie. Kwatera głó- wna była podówczas we wsi Letaszewce, na

« *

wiorst cztery/od obozu. Tam mieszkał, Ku-

tUZOW. :

m- ** N ,

«Nazajutrz, po_ moim' przyjeździe dó obo- - * «■ > » * zu, wieczorem, kiedyśmy siedzieli przy ogniu i czekali nim się zagotuje samowar, > w tym przyjechał książę Kuluzo.w. Raz go tylko wi­działem pod Moskwą lecz niedokładnie, gdyżf natenczas siedział w. pojeździe.Zerwałern.si^ę więc czemprędzej; aby mu się dobrze przy-» patrzyć. Jechał konno ña niałym,- ale dość żwawym koniku, .miał na sobie surdut mun­durowy; furażerkę, szlufy i szarfę zawieszo­ną przez ramie, w guście przepaski. Kutuzow miał natenczas lat 08, atoli dosyć był zdrów i czerstwo wyglądał. Cokolwiek był za otyr ły i nai koniu siedząc, pochyło się trzymał. Wesoło spocrladał na ormiska obozowe.-. Ko-

. ■ ( 83 )

^ I * i

\ » I

• zak jaclący zanim, wiózł maleńką drewnianą ławeczkę, której używał kiedy chciał wsiąść

na konia łub tez '/siąść z niego. Niekiedy podczas przećhodu lub w czasie batalii, uży­wał tej ławeczki zamiast krzesła, albowiem bvł słabym na nogi i nie mógł długo jechać konno. Dostrzegłszy wedlo naszego ogniska

« V

gromadę ofilcerów, zsiadł z konia, zblizylbię do nas, zaczął się grzać przy ogniu, i zalo- łożył * z tył u swe ręce. •

«Pomówiwszy z pułkownikiem ostanie puł- 'k-ii, o zadowolnieniu kołnierzy i t. p. zbliz^ł s'Ą do officerów i rzekł; «Wszakze prawda, panowie, źe nam tutaj przykro- i smutno/^ Officerowie milczeli i tylko ruszali ramiona-

*

mi. «A Francuzi“tryumfują w Moskwie, czv nieprawda?» Nikt ani słojya nicodpowiedział. «Posłuchajcież,panowie, powiem Avam bajkę! Kozak, podaj mi ławeczkę!» Ksiązg Kutu- zow usiadł, osląpiliśm.y' go na około, a on tak zaczął mówić; «Zapewnie wszyscy znacie Kryłowa! Napisał on niedawno nową baje­czkę.» Gdy to wyrzekł nasz Wódz znakomi­ty, zaczął czytać bajkę naszego nieporownn-

tj

_ i nego Kryłowa, pod tytułem Wilk w psiarni,

i gdyr przyszło do tych wierszy: ,

I

Słuchaj, kolego, myśliwy ... _

Powie, i takę odpowiedź daję:

Tyś przyjacielu bury, a ja, siwjr,''

5,1 wilcze wa.sze znam ja obyczaje;15/

«Książę jedną ręką zdjął furażerkę, a drugą ujął się za swe śnieżne włosy, spojrzał z uśmie­chem na wszystkich i powtórzył wiersz: «-Tyś przyjacielu bury, a ja, siwy!» (2). Zrozumie­liśmy- prawdziwą myśl tej bajki i zastosowa­nie jej do położenia naszego Wodza. Natych­miast posępność nasza, zamieniła się~w'naj- większą radość. Książę niezmiernie zdawał

4

się być z tego zadowolnionym, iz bajka liczy- niła takie wrażenie i lak rzekł: «Panowie! Wszyscy zarówno kochamy Rossyę i dla niej towi jesteśmy poświęcić życie własne; lecz n:i imiie le/.y odpowiedzialność prz-ed '.Cesa­r/e in, ojczyzną i przed całym światem! We vv>./vf ikii-in nlajcie Borni! On wskaże rai

i <ll;i ocalenia \\ossyi!» Zostaliśmy w za-

* liwy«'«Miin i całowaliśmy ręce walecznego'star- ' u, I :> ;ilowuwb/y i uspokoiwszy nas wszyst-

kich, rzekł: «Słyszałem, ze w waszym puł­ku jest ofiicer, który po bitwie poci Borodi­nem rozmawiał z Napoleonem, oswobodzony -przez niego z niewoli, i później był wMoskwie i widział tam francuzką armiję. Któryż to z was?» Wystąpiłem tedy naprzód i opowie­działem moje przygody, pomijając te tylko, które się do mnie jedynie śęiągały. Opowia­danie to, niezmiernie mu się podobało, pó­źniej tak-rzekł: «Francuzi sami dla siebie go-'

* O

tuj<ł grób w Moskwie. Jak przewidywałem, tak się tez i stało! Znam dawno Rusakowa i z radością go uściskam!»

«Gdy tak rzekł Wyzygin, Rusaków ocie­rając łzy powiedział: «Widziałem go póodnie- sionem zwycięztwie pod Małym Jarosławcem, a teraz mam tylko jedyną pociechę, płakać na jego grobie! Nigdy niewątpiłem, ze on ocali Rossyę. Suworow wysoko cenił Kutuzowa!»

«Teraz nic mi uie zostaje więcej, do opowiedzenia,» rzekł Wyzygin. «Z moim puł­kiem, odbyłem całą kampanię od Tarufina do Paryża, byłem raniony kulą w nogę, do­stałem kpntuzyi i dzięki Najwyzszemu żyję», ażeby widzieć tryumfującą Rossyę.»

Tom ly, 8

. ( 80 )

r

* *

—• * Opow iedz zmiłuj się, jakim sposobem spotkałeś się z swoim w\bawicielem Adolfem

Morvkońskim,» rzekł Rusaków. «Ten czło- % . * \

wiek zasługiwał lepszego losu!»

«Boleśnie dla mnie, kiedy, sobie wspo­mnę o' tem!» odpowiedział Wyżygin. «Od Berezyny nie było już armii francuskiej, i pędziliśmy' tylko przed sobą zgłodniałe, wy- nędznione i bezbronne gromady ludzi. Nie będę opisywał wszystkich okropności, jakich byłem naocznym świadkiem, poprzestanę na jednem tylko główniejszym wypadku. Zosta­jąc z moją partyą w awangardzie, poszedłem manowcami. Przy wyjściu z lasu, spostrze­gam około dwudziestu Francuzów, którzy wyprzągłszy konia z sanek, położyli go na ziemi., i jak drapieżne zwierzęta szarpali na kawałki i pożywali suro w: mięso, pchali się

i bili się międzyr sobą, za tak odrażający' po­karm. W sankach dało się słyszeć jęczenie. Nadskoczyłem tam z mymi huzarami, lecz

w J *

Francuzi nie ruszali się z miejsca, ^ u zamiaru bronienia sjp racali nawet na

m o , iec£ śpiesayli się zaspokoić do­

kuczający iin głód. Zatrzymałem się i dałem

*

I

«

*

«

0

* * V

**♦ . •

t

,J

* • \ t

*■» *

...

rozkaz moim huzarom, ażeby ich niezaczepia- li. «Zabijcie mnie!» zawołał jeden rospa- czający Francuz. «Nas wszystkich pozabijaj­cie!» powtorzyh inni. «Lepiej zginąć z rąk nieprzyjaciół, aniżeli z głodu i zimna w tych

W

pustyniach!» Rzekłem tedy do huzarówvaby oddali tym nieszczęśliwym swe suchary i wód- kę^ chętnie na to przystali. Francuzi upadli przed nami na kolana, i nie wiedzieli jak ma*

ii dziękować, ¿hlr/.am się do sanek, az spo^ strzegim człowieka obnażonego, w,którYn> ■widać jeszcze było znaki życia. Wpatruję się*, ąź oto poznaję Adolfa! Ciało jego było po­ranione... Rzuciłem się do niego, okryłem go myrn płaszczem, rozkazałem nacierać wódką; lecz wszystkie moje starania, stały się' bezskuteczne. On otworzył oczy, zdawa­ło si<*, iż mnie poznał, gorzko się uśuuud»> ¡i, ścisoął lekko moją rękę, i wyzionął dueba

w moich obi :

Oivoło sanek, leżał pułmartwy polski żoł­nierz, który tyle miał jeszcze siły, ze mógł

ini opowiedzieć, jakim sposobem uniósł Adol­fa ranionego z placu potyczki pod Mołode- czną, a założywszy- wierzchowca do sanek,

s

M

ROZDZIAŁ V.

v

Intrygi. — Niezrozumienie się kochanków. —

m

Racta ji .księcia Kurdiukowa.—* Wybór męża.— Urządzenie majątku.— Domniemywany koniec procesu.—

Zaledwie Piotr Wyzygin skończył swe opo- władanie, wszedł do pokoju Perenoszczykow. Niespodziane zjawienie się tego człowięka, wzystkich zdziwiło,* choćiaz wprawdzie znali go wszyscy i ón znał wszystkich, jednakże obecność jego w towarzystwie, miała w sobie jakowąś tajemniczą przyczynę, jakiś zamiar, i wzbudzała podejrzliwość. —' «Nie mo­głem wytrzymać, abym się nie zobaczył

«

z panem; » rzekł Perenoszczykow do starego Wyzygin a. «Doznając przedtem tyle łaskawych względów, kiedy się dowiedziałem o tem nie­szczęściu, które pana dotknęło, za najpierwszy obowiązek poczytałem sobie, wyrazić uczu­cia , szczerego współubolewania i ofiarować swe uslusif Serce moje uhn]<• - * V

nad’'"' ' , ^ausweniii*

S*

K

owinął go kożuchami i, spodziewał się do. wieść do Wilna. Ale zgraja głodnych i' roz­paczających Francużów, zatrzymała ich i zra­bowała. Żołnierza który bronił Adolfa, ra­niono. Moi huzary chcieli winnych ukarać, lecz przez pamięć na Adolfa, dałem im prze-

baczeniek Odwiozłem zwłoki nieszczęśliwego

mego przyjaciela do wsi poblizkiej, i tam-je pochowałem z honorem!»

Na tem Piotr Wyżygin zakończył, gdy boleść, wewnętrzna niedozwaliła mu dalej pro­wadzić opowiadania.

i

«

* • *

r

9

%

< «

O

r-

b

Wszyscy przytomni spojrzeli na siebie z pe­wnym wyrazem, a Mateusz Rusaków tylko się

uśmiechnął. _ -

«Przestań panie Perenoszczykow ubo­lewać nademną!» rzekł stary Wyżygin;', «nie- uskarżałem się albowiem przed panem na mój los, i niechcę wzbudzać w nikim nad sobą po- litowania.,» . ' ’ a

- ' ' ' • ' w-

«O, ja wiem, ze pan jesteś filozof,-stoik! -lecz nie .wszyscy są udarowani. taką stałością charakteru. Ja naprzykład, tak jestem czuły na nieszczęścia moich bliźnich, szczególnie

'tych,, których kocham i poważam, ,iz zacho­rowałem kiedym się dowiedział, ze pan stra­ciłeś cały swój majątek. Radziłbym panu udać się do komitetu, ustanowionego dla wynagro­dzenia mieszkańcom strat, poniesionych wcza- &ie najścia nieprzyjaciół. Pan Mateusz Piusa- kow ma, podobnież do tego prawo. Wszyst­kim wiadomo, iż panowie obadwa, wiele uczy­niliście ofiar- dobrowolnych i jeszcze więcej

straciliście.»* / . -

i • * ■

«Poświęcając nasze dobro, dla ocalenia-: ojczyzny, wypełniliśmy powinność Rossyani-

na,»» rzekł Rusaków,»» tryumf zaś Rossyi jest dla nas nagrodą.» • .

■— 41 Ojciec ojczyzny, nasz Cesarz, ma- bar­dzo .wiele dzieci, którzy są biedniejsi od nas i potrzebują dopiero' pomocy » dodał Jan Wyzygin. «Nie chcemy używać na złe jego łaski.» ■

«Panowie nie. z tego punktu rzeczy uwa­żacie, » zawołał Perćnoszczykow. «Pienią­dze raz przeznaczone na wsparcie , następnie ■więc wszystko jedno, ktokolwiek je odbierze!»

»-Dla pana może wszystko jedno, ale dla nas to nie, »> rzekł Rusaków.

«Mógłbym dla panów być uzytecznyni w tym .interesie , » dodał Pereooszczykow *, «mam albowiem przyjaciół w komitetach.»

«A więc użyj waćpan swych wpływów na korzyść tych, którzy bardziej od nas po­trzebują wsparcia,.» rzekł Jan Wyzygin.

«Jak się panu podoba! Jednak nie stra­cę chęci w okazaniu usługi, pomimo ze pan jesteś oziębłym na własne dobro.— Dla lu­dzi dobrych, niekiedy wbrew ich woli po­trzeba czynić przysługę!-r— Cóz to Piotrze

Iwanowiczu, nie poznajesz mnie?- Żaden

wyrażał przez porównania przed literatem,« (gdy to mówił, spojrzał na. Alhanina) «lecz serce kobiece, porównałbym z gwiazdą na niebie. Wszyscy ją widzimy, ale nikt nie •wie nic pewnego ojej składzie. Lud prosty mniema, iż astronomowie wiedzą-coś o wła­sności gwiazd, ci zaś-bardziej aniżeli wszyscy są w tem przekonaniu, że nic nie wiedzą!»—-

%

Perenoszczykow to mówiąc, spoglądał na Pio­tra Wyżygina, który njeporuszenie siedział na swoje ni miejscu, spuściwszy na dół oczy. Pe- lenoszczykow tak dalej mówił: «Wiecież pa­nowie, z czem porównałbym miłość kobiecą? Z tęczą: miła, powabna dla oka, lecz w samej rzeczywistości, jest tylko błyszczące nic!» •

«Przestań latać po horyzoncie!» zawo­łał Albanin z gniewem i niecierpliwością: «Do ■waćpana należy pełz.... chodzić po ziemi. Wszystko co mówisz o pułkownikowej Jaro­sławskiej, zapewnie jest wymysłem jakiegoś próżniaka, trudniącego się rozsiewaniem no­winek.»

«Przysięgam na honor, iż to jest isto­tną prawdą!» rzekł Perenoszczykow. «Tylko to jeszcze tajemnica, której dowiedziałem się

/ . •

4

. . 7

człowiek na świecie, wyjąw-szy pańskiego ojca, tyle się nie ucieszył nad jego postępem' w zawodzie wojskowym, ile ja.. Proszę mi wierzyć, jestem człowiekiem otwartym i bez- ' interesownym. Lubię ludzi szlachetnych i śmiało w oczy mówię prawdę możnym,' zna­komitym i bogatym.»

/ O Ł/

. Piotr Wyzygin ruszył -tylko», głową i nic i\ie odpowiedział, Perenoszczykow zaś tak dalej mówił:-7— «Otóż nie dawniej jak wczo­raj, tyle nagadałem prawd hrabiemu Cho- chleakow, ze, on.pewnieby się zarumienił, gdyby mógł. się. rumienić. Wystawić rsobie proszę, ten stary satyr; myśli się zenie! • Wszyscy zaczęli się śmiać. Perenoszczy­kow tak dalej mówił: «Z kimżejak się zda-

• • je? Z młodą, piękną wdówką i do tego bo­gatą. Z pułkownikoAvą Jarosławską! »— Gdy

on lo wyrzekł, Piotr Wyzygin zbladł.

«Przestań żartować!« rzekł z gniewem

\ D ■ . v

Mateusz Iwanowicz Rusaków, «to być nie mo­że. Znam przecie pułkównikowę Jarosławską.*.

Możesz pan. znać-bardzo wiele , lecz nigdy nie poznasz serca kobiet, »- zawołał Pe-

. reooszczykow» «Nie jestem poetą, abym się

*

t

#

przypadkiem w domu «hrabiego Chochlenko- wa. Tam juz czynią przygotowania do we* so In. Du ia wczorajszego byłem Osobiście u1

pułkownikowej Jarosławskiej, wspólnie zhra- j bią Mironem Piotrowiczem, i.naśmieliśmy się do upadłego z głów .romansowych, zmiłości , pasterskiej młodych Seładynów... Jarosław­ska, nadzwyczaj rozsądna i doskonale umie żartować! Z niej będzie wyborna gospodyni, ' przy' starym mężu, bogactwie i wlepszem to­warzystwie. Będzie to pierwszy dom w mie­ście. ..

i

Piotr Wyzygin nie ,będąc wstanie słuchać mów Perenoszczykowa, wyszedł do drugie­go pokoju. Opowiadania jego, wprawiły wszystkich w niespokojnosć; Perenoszczykow zaś dostrzegłszy, jakie uczynił wrażenie, spoj­rzał na zegarek, a "wziąwszy kapelusz, rzekł:

r

«Zegnam panów mdich, czas do teatru!" i wy­szedł z pokoju. ' , -

Juz było blizko dziesiątej godziny wieczo* rem, jednakże hrabia Chochlenkow, zaje­chawszy do pułkownikowej Jarosławskiej,

nie myślał jeszcze od niej się oddalić, >by ją zostawił w spokojności; wpatrywał się w jej oczy, prawił tysiące komplementów, opowiadał rozmaite o'sobie facecyjki, mówił także o swojem znaczenia, związkach i bar-

f » ^

dzo się’ rozszerzał nad procesem. El i za Pa- włówna nie wiedziała, jakim sposobem mogła­by się pozbyć tego nieznośnego starca; spo­glądała na zegarek, uskarżała się na ból gło­wy i posyłała swoją towarzyszkę dowiadywać się, czy nieprzyniesiono z apteki dla niej lekarstwa. Wtem na większe nieszczęście, zja­wia się Perenoszczykow. Zdaje się iz hrabia Chochlenkow, oczekiwał na swego koleżkę, gdyz nie mógł się powściągnąć i zapytał z nieukontentowaniem, gdzie się tak włó­czył. " .

«Przepraszam panią pułkownikowę, iz tak późno ośmieliłem się wstąpić do jej mie- szkania; spostrzegłszy albowiem pod gankiem

karetę hrabiego, Ayidziałem się. zmuszonym tutaj wstąpić, aby mu .zdać sprawę w intere­sie pani. Wiadomo zapewnie pułkownikowej

dobrodziejce, iz hrabia zaszczycił mnie pole-

Szczególnie żpana Szmigajły, słaba nadzieja. Nie jest znanym, nigdzie gó niedopuszczą, ni­gdzie nieprzyjmą; a nadlo, będzie musiał te­raz chodzić około własnej sprawy!»

«Alboz on ma jaką spravv‘ę? » zapytała

Eliza Pawłówna.

«Pani niewiesz?» odpowiedział brabia. «On zostaje pod śledztwem. Na niego jest podejrzenie^ iź naumyślnie przeszedł'na( stro­nę nieprzyjaciół i uniósł kassę. Po jego uciecz­ce nie doliczono się stu tysięcy! »Ł

«Ucieczce! on nicuciekał, lecz zawsze był wiernym swojemu Monarsze,» rzekła z gniewem Eliza Pawłówna. «Zbyteczna gor- -liwość w pełnieniu powierzonej mu czynno­ści, . w prowadziła go w nieszczęście. x On to •dowiedzie! Jeżeli podczas jego nieobecności straconą została kassa, to zapewnie nie z jego winy. . Zresztą, gdyby był obowiązanym odpowiadać, jestem gotowa natychmiast za niego zapłacić...»

«To niedosyć!» odpowiedział brabia: «‘wypada pierwej wr^nlzić jot oi" prości.

Musze m 4>-j wiedzieć, iz ten inte-

aretzo nieczysty.»

Tom ' * V

( W J

«-1«- wi;jf do panów są-

*lo\t \ i li, irn |,r<(<;c)(<'Ki,.,*

m lliml/.u |im(.nn wdzięczna!» rzekła ozię-

Kluil I‘ll W 1(1 WIKI.

f

«

«Jii powinienem być wdzięcznyrm hra­biemu /n lo, ¡/( mi nastręczył sposobność być tlla pimi •• f.yioczny iii! Ach,' pani, co to za lud oi piinowiu sadowi! Piv.cz trzy.godziny roz­prawiałem z, owym sławnym krętaczem Gor- kownikoweni, aby mu wyjaśnić sprawę pani; on y.as ciągle udawał, ze niepojinuje tego in-

r

U'Vi'$u, a trzymając się ręką za lewy bok, powtarzał: «tu jcsl potrzcbncm przekonanie!» Sądziłem z początku, iz on przyciska rękę do serca, ale póżuiej się domyśliłem, ze poka­zuje na boczną kieszeń!»

«Wszystkie moje inleresa, powierzyłam swemu pełnomocnikowi,» rzekła ElizaJaro- sławska, «oczekuję tylko na przybycie Ro­mualda Wikientiewicza z Moskwy, "gdzie za­trzymuje go słabość zony. On albowiem tym­czasem zajął się urządzeniem mojego majątku.»

«Nie ufaj pani pełnomocnikom!» rzekł

hrabia Chochłenkow. Cóz oni mogą zrobić? Ja jestem pani pełnomocnik’

br. Dnieprowa, wychodzi za mąż ża ubogie?* go Piotra Wyżygina!»

«Za Wyżygina!» rzekła Eliza Pawłó- wtia. «To być nie może.»

-— «Cóż w tym niepodobnego?■»> odezwał się Perenoszczyków. «Niezawszeż to bogatym babulkom, wychodzić za mąż za młodych biedaków, albo bogaczom żenić się zbiedne- mi! Lecz.że hr. Dnieprowa wychodzi za mąż za Piotra Wyżygina, to jefet tak .pe\ynem, jak to, iż mam zaszczyt 'teraz tu się znajdować. Dnia dzisiejszego byłem u pani Rombaliń- skiej, która mi o tem mówiła zc wszystkie- mi szczegółami. To już dawny romans! Hra­bina Dnieprowa i Wyżygin z sobą się kochali jeszcze przed wojną! Powiernicą tego rov mansubyła p. Rombalińska.»

«Nie, 'to być nie może,» rzekła Eliza

% '

Pawłowu a. «Wszystko to jest potwarz!»

«Zmiłuj się pani! Jaka może być wtem potwarz, cóż wtem tak niedorzecznego, że młodzi kochają się wzajemnie, żenią się... Wszystko to idzie podług ryituralnego rze­czy porządku, bardzo chwalebnie, moralnie.»

«Ach, iiiój Boże,, jakże jestem nieszczę- śliwą! Gotowani wszystko stracić nawet ży­cie, byleby ocalić mojego dobroczyńcę, dru­giego ojca!'» rzekła zasmucona Eliza Pawłó- 'vna. «Hrabio, dopomoż mu, ocal mnie!»

«Wszystko to od pani zależy,,» rzekł hrabia, spoglądając na piękną pułkownikowę. «Jestem twoim niewolnikiemr. .. i .. ..gotów jesem całe życie nosić, włożone na mnie przez panie okowy ...»

~Eliza Pawłówna dla uniknienia grzeczności, jakie jej -prawił hrabia Ghochlenkow, znów

zaczęła się uskarżać na ból głowy, i starała się przeciąć, rozmowę zapalonego w miłości

starca. W rzeczy samej, cie.rpiala zawrót gło­wy. Wiadomość o niebespieczeństwie grożą- c.em Piomualdowi Wikientiewieżowi, wielki

wpływ wywarła na jej zdrowie. -

t *

«A propos!»' rzekł Perenoszczykow: «Czy słyszałeś hrabio, iż wkrótce ma nastą­pić bardzo' ciekawe wesele,? Piękna, rdzsą- dna, bogata wdówka, która, proszę darować

%

-mojej otwartości, nie może wprawdzie się rówifać z panią pułkownikową dobrodziejką, -jednakże dosyć interesującą, słowem, jest ta

«Ale bo hrabio,’zawsze sobie przewro­tnie tłumaczysz co mówię: ja powiadam, rz kiedy zakochanych łatwo jest przyprowadzić dó popełnienia niedorzecznością to nięrównie łatwiej do czynów rozsądny cli.»

, — «Filut!» dodał hrabia.

«Wierny sługa hrabiego dobrodzieja!»

. n *

rzekł Pereuoszczykow. «Nie uwierzysz lira- bio, ile mi kosztowało, narobić takiego bi­gosu. O mało ze się nie rzucili w swoje obję­cia... Teraz niechże stękają... my tymcza­sem uskutecznimy interes. Ach, jakie oczy u tej Jarosławskiej! Jak piękne rysy i jako- wyś wyraz 'maluje się na jej twarzy, co za figU- ra! Hrabio! wszyscy zazdrościć ci będą!...»

«Przestań o tem mówić!» rzekł hr. Cho-

S ■+

chlenkow. >

f *

«Pozwól hrabio, przypomnieć się jego względom,» odezwał si^* Pereuoszczykow, do­pomagając hrabiemu wsiąść do karety. «Dnia wczorajszego zawakowała posada w wydziale pod zwierzchnictwem księcia...»

** - ^

«Potem o iem ! Teraz nie czas!» rzekł hrabia. Drzwiczki pojazdu się zamknęły i ka-

Rumieniec pokrył twarz Elizy Pawłówny. «Proszę mi darować hrabio, ze nie mogę dłu­żej cieszyć się jego towarzystwem, albowiem czuję się być bardzo słabą.» Gdy to wyrze­kła, oddaliła się z pokoju, i zaledwie zamknę­ła d rzwi za sobą, zalała się łzami.

Perenoszczykow z uśmiechem spojrzał na hrabiego, który ruszył głową i obadwa ra­zem wyszli na wschody.

«Wiesz hrabio,» rzekł Perenoszczykow, «sam djabeł niemógłby ci lepiej odemnie usłu­żyć. Utopiłem lakę ość w sercach kochan­ków, i z teraz od ciebie hrabio zalezy, umieć korzystać ze sprzyjających okoliczności. Wiesz zapewnie, źe nikt niepopełnia tyle.głupstw ile zakochani, wypada więc nam teraz zmięszać karty, nadać wszystkiemu przeciwny kieru­nek, Wyzygina zmusić by się ożenił z hr.

Dnieprową, na złosc Jarosławskiej, a ją skło­nić do wyjścia za mąz, na przekor Wyzygi- nowi, za ciebie lu abio. Koniec dobry, uwień­cza dzieło!» • - ~

«M niemasz więc, ze ona popełni głu­pstwo, kiedy za mnie pójdzie? piękny mi kom­plement!»»

%

reta ruszyła z miejsca. .. Perenoszczykow po­został na środku ulicy. -

t ■ .

' —— «Nieoszukasz ty mnie stary lisie!» mó­wił do siebie Perenoszczykow. «Wpadniesz' ty mi w połapkę. Trafiła kosa na kamień!»

*

J> i i-

Wiadomo, ze hrabia Miron Piotrowicz, był wyrocznią w doinu księcia Kurdiukowa. Ksią­żę uprosił swą zonę, aby zasięgnęła rad wzglę­dem interesów domowych, u lir. Chochlen- kowa, pierwej nim pomówi w tym przedmio­cie z swemi krewnemi.' Hrabia Chochlenków przyjechał do księcia o godzinie ósmej .wie­czorem. Książę dał rozkaz szwajcarowi, aby nikogo niewpuszczał, oprócz urzędników są­dowych, których polecił wprowadzić do swe-

y *

go gabinetu przez podwórze. Radai się-od­bywała w garderobie księżnej. Hrabia Cho- chlenkow usiadł na sofie, obok gospodyni, książę zaś uplacował się na krześle naprzeciw nich, za małym stolikiem na którym stała lampa.

* ; «Zacznijmyz z porządku, lubię albowiem we wszystkiem zachować wykład historyczny,» rzekł hrabia Miron Piotrowicz. ’

«Sądzę, ze czas juz wydać naszą Paulin- >kę za mąż,» rzeki książę Kurdiukow.

-— «Ja podobnież sądzę, że jużczaś,» ode­zwał się hrabia, głaszcząc ręką po twarzy, aby

skryć uśmiech mimowolny.

«Wiadomo, ci hrabio,» rzekł książę, «iż

$

z łaski Boga, majątek nasz się polepszył przez dw.a niespodziane spadki, mniemam więc, że teraz możnaby było wynaleśc męża, odpowie­dniego mojej księżniczce Paulinie!»

-1— «Teraz ‘ jeszcze bardziej potrzeba być ostrożnym w wyborze,» rzekł hrabia. «Panna

.i %/ V 9

%

bez .posagu trudną jest wprawdzie clo zby­cia^ ależ z posagiem chociaż daleko jest ła­twiej, lecz za to niebespiecznie, dla tego, iż teraz powiększej części'żenią się z posagiem -a żonę biorą w dodatku jak mebel. Trzeba “uważać, ażeby człowiek był porządny, skro­mny, cichy, nie marnotrawca...»

/ •* * * *

«Z dobrej familii, w znaczeniu i mają-

cy pewne [stosunki, » odezwała się księżna Anna Petrowna.

0 M -7- «Tak, nie inaczej,» rzekł hrabia: «lecz aby połączyć w jednej osobie wszystkie przy­mioty, jakiem» powinien być obdarzony mąź

mająteo7.ek, stopień jeneralski, u do J1'**1 wnukiem księżnej Marty, której mąi w dob rem położeniu... Oubiuin \wun jesl bi»i‘- dzo dobrze znanym*, i bardzo dobito przyj­muje eie go w swym domu.“

Księżna się zarumieniła, olnrla ohttslkii

twarz swoję, i rzekła w pomieszaniu: «1 ezyj-

^ p

mujemy go dla tego tylko, i*/, jest dosyć jemny, żartobliwy,... lecz on sie nie /.dal na

V % *

męża dla mojej córki!»

Książę Kurdiukow zmarszczył swe czoło,

*

i z gniewu zaczął się skrobać po głowie, hra­bia zaś Chocblenkow, pogładził się po twa­rzy, aby znówukr\ć uśmiech mimowolnym %/ * » » .«/

«Krewni kamerjunkra Pietuszkowa, da­wno już one obligowali. abv wvnnleśc dla nieęo

- L‘ • » O

stosowną partyę. Człowiek młody, rózsądnyi zgrabny, wprawdzie nie majętny, lecz się spo­dziewa dwuch spadków, i zdaje się iz wszędzie dobrze jest widzianym. Jakże o nim sądzicie?»

«Byłem wielkim przyjacielem jego ojca. Był to człowiek dobry, chociaż cokolwiek prostak... synaczek, podobnież jest dobrym chłopakiem, ma opiekę ... Jakże n»yślń>'/, khi»j- zno Anno Petrourno?*

*

*

m '

jr

lvNu‘/.ii¡t*y.ki Paul¡ny, noirzćba go szulcac w dzień,

i / latarnią! Jak zaczniesz przebierać, to za- >v.s/.e i*<ęt*goś brakuje. Ten znakomitego uro­dzenia, ale rozrzutnik*, ów znowu za nadto wstrzemięźliwy, lccz znizkiej familii*, jeden zb\t płochy, inny bardzo rozumny, jak na po­słusznego męża przystoi. Słowem, trudno jest zrobić wybór taki, jaki sądziłbym za naj­przyzwoitszy. Dla księżniczki Pauliny, wycho-

^ •

"wanćj swobodnie, która widziała świat. Pa­ryż i zostawała w dobranem towarzystwie, wypadałoby mieć męża, nie takiego któryby M zupełnym niewolnikiem żony, ale'nad-

zwyczaj ugrzccznionego, pozwalającego swej zonie żyć sw obodnie , stosownie z jej chęcia­mi, rozrządzać nietyłko jej własnym ale i swoim majątkiem; jeżeli zaś nie swoim, to przynajmniej gotówką*, nadto, ażeby był nie- zazdróśny,... spokojny..: cierpliwy.

a Ach, hrabio, jak wiesz co jest nieod- bicie potrzebne'm dla porządnej kobiety!** rzekła księżna: «jesteś mądrością uosobioną!»

Książę Kurdiukow spuścił oczy i milczał. «Cóż myślicie o Ksenefoncie Dubininie? Wzrost, postawa, siła, zdrowie, niezgorszy'

i

. ł

1 /

tego >\ vU)

człowick ;ikuruuv> " *\\ \ \ T' ' ■ \H«»Uł.Uł|ł, zręczny, łat" o **'' *'

nm/onym ■ *

USi'i^JI | 'MV''kuVt *uh*Mtl\

nacvi, zostają' " «w u$'>kaoh *lnhu\t I* $ lut gatą księr.nio/M* l>*»\*ba«*"' J»'"* lnu »U*» «Im brvm chłopakiom, »io*w i

w pokrewieństw u' # om>K) oluvm# w jn nu »!/»•»

nie znakomity, hvr 'A In

S° będjtie un>?»A kor*Nï>ta«.\ Urnami Kun

dv<iateni. jest ¡Nk^î\ Tar*K*r> n , *?lmvu'k • ^ * * zwyezajnv. uj* en po>»110 * «>soI>t»■

mi i znaczną fau:Jsę. o<! v-$j\$ikioh josl ko- chanrnj. trsjrei *

tobliwr

£C ■■*

>;\£* privjmujn» *a i‘-

Daaa io-iro, będzie

cil?r? nni-ta.

Wie jak

i sfiî?- "¿Li zîec byłby

korzTictą. Z:*i.

* ~ ne Michałowicza.

w

m*

na, i zapewniam, iz Tszysry ci. których

: : 1 -_ 1 rv i ' - - ^ •

wymieniłem

Łzko w

i; er.

nie, a nawet przez yÀrir.Ws**,, “yA <,]<,-

talek, prosili *jxlu*

* - * w * •»

wił.

}»\ Wfcfu*

V

«

\

* «

f

«/.a ni*! sii; niczgodjfę? " Pieluszko w /.Im i /osiuje w przyjaźni Y.nwą nienawistną, oty-' l.| lu al)iiij| loiiijrwą. W mieście 13óg Wie ja­ki«' puszczaj;) pogłoski-— nie, nie zyczę sobie PietuS/kow'a! »

«.lak uważam, to bardzo trudno trafie

0

do gustu ksi<;źnćj dobrodziejki,'» rzekł hra­bia. «Cór księżno, zarzucisz' memu imienni­kowi, Kuźmie Michałowiczowi? Czeifoz mu

' n

brakuje aby był m<*źem? Otyły, poważny,

i chociaż cokolwiek prostakowaty, lecz nie-

%

znać tego na nim w kompanii. Spokojny jak baranek, powolny, a przy «aszej pomocy, może zajść daleko. »

«N.ultem, będzie można się zastanowić.

0

Przeciw niemu, nie mam nic do zarzucenia, chyba tylko to, iz nie bardzo' bogaty.»

«Jednakże niezbyt i ubogi,» dodał hra­bia, «przytern czas i praca, mogą powiększyć

jego majątek. » , '

f

«Życzyłbym sobie z całego serca, ażeby córka moja nosiła twoje nazwisko hrabio,» odezwał się książę.

«Mam jeszcze dwóch kandydatów,» rzekł hrabia, «pierwszy pułkownik Barabanów,

:*( los )

«

ą

~ •Wrszysćy / to być nie może!» rzekła księżna z pośpiechem.

«Szczegółnic Dubinin; on szalenie się

*

zakochał w waszej córce,» odezwał się hrabia spoglądając na księżnę.

«1 nigdy nieotrzyma jej ręki!» rzekła księżna rumieniąc się od złości. «Zresztą, po­wiem ci otwarcie hrabio, iz mi się żaden nie­podobni z tych, o których mówiłeś.«

«Wybrałem ludzi takich, którzy mogą być pozyteczni,» odpowiedział hrabia, «albo­wiem >v każdej rzeczy chcę widzieć utile dulci, to jest: przyjemność z pożytkiem.»

«Chcę aby moja Paulina wyszła za ko­goś z picrwsźycirfarnilii, naprzyklad, za któ­regokolwiek. z moich krewnych, za księcia Preczysteńskiego. Między nimi dosyć jest bezźcnnych.»

«To prawda, iz książąt Preczysteńskich niebrakuje,» rzeki hrabia, «ale czyz wielu jest między nimi majętnych? >»

«Bogactwo nic jest rzeczy zbyt potrze­bny, byleby lyIkoimię,»odpowiedzialaksięzna.

«K*i/j/ę zaś inaczej mi mówił* » rzekf

fn fibul.

«Książę nierozumie tego interesu,» ode­zwała się księżna, «do mnie należy troszczyć się o losie mojej córki.»

«Zdaje się, iź ona. również jest i moją córką,» rzekł książę'.

«O tein się ja-.wcale niesprżećzam, » rzekła księżna, «do ciebie należy utrzymywać w porządku interesa majątkowe, a mnie zostaw wybór rhęża dla naszej córki.’ »

Książe ruszył tylko ramionami i nic nieod- powiedział.

«Zaczniemy teraz' zastanawiać się nad drugim artykułem,' to jest: nad zarządem dóbr i interesów,» rzekł hrabia Chochlenkow.

«To jest rzecz daleko ważniejsza,» ode* zwała się księżną.' «Od cżasujak odebraliśmy spadek, książę Antoni Antonowicz, nic nie- prżedsięwziął, aby uporządkować interesa.»

* * .

«Wybacz księżno Anno Petruwno,» r2ekł książę Kurdiukow zagniewany: « zdołałem jua zastawić wszystkie włości do Lombardu."

7 «Jakkolwiekbądź, początek dósye sta­nowczy, » odezwał się hrabia. z uśmiechem. «Pieniądze zapewne użyłeś książę Antoni Arć- tońowiczu, na opłatę długów?»

Tom W. 10

( ,l(> )

.«•Tak w if.toni«?, miałem mocne przed* sicwzięcic, pooplacnć niektóre większe długi, ale wiesz pr/eeię luabio, że ten niegodziwy Chodakow, zostawił mnie w takióin położeniu, iż żadnym sposobem nie mogę dojść do ładu % mcmi interesami. Wszystkie papiery', wszyst­kie j e<r('f,tra są' w największym nieporządku. łNIowy zaś rządzca, niewic o moich poprze­dnich rozporządzeniach i stosunkach; przy­muszony więc IłyIom wstrzymać się z opłatą długów.»

«Wszakże wCsłc zoslają w rękach wie­rzycieli?» zapytał hrabia.

«Cóż jest wexel? papier!. Mnie są po­trzebne moja domowe regestra, książki... a w nich' nie masz żadnego ładu!»

1 w

llrabia ruszył tylko głową i nic nicodpo- wiodział.

«Odzież się podziały te pieniądze, któro wziąłeś w Lombardzie?» zapytała księżna.

«Zmiłuj się księrno Anno Petruwno! Czy masz się o to ly. jeszcze zhpytywać! Alboż nie w skutek twoich chęci, na nowo restauro­wano cały dom? Czyż nic ty kazałaś, zało­żyć nowy ogród? Czy Liż menalegalaś, aby za*

( in J

1

m

płacić twoje długi w magazynach ? Alboz nic kazałaś nąkupić pojazdów, bronzów, lun-ocla- ny? ’Czyz nic z Lwoich rozkazów pozyczono Dubininowi pieniędzy, i lo nawcl boz wcx!u?»

«Dosyć juz tego, dosyć, przestań! /Wszystko ja, i ja, ty zaś w niczeiu nic jesteś winien.1 Otóż przekonaj się luabio, jak uiias zarządzają majątkiem! Jeżeli siej niestaniesz naszym wybawicielem, tą znów przyjdziemy do upadku! Piaf;z mię bierze, kiedy sobie

wspomnę1 - - »

I « t

«Uspokój się księżno,» rzeki hrabia:

»

r «dam wam mojego rządcę, jest to człowiek nadzwyczajny. Sam byłem jegO' nauczycie­lem! Dobra zostające w jego zarządzie,-nabio­rą wartości nic podług liczby rąk pracowni­ków, ale podług ilości palców. On węchem wyśledzi grosz, chociażby pod ziemią, i we­źmie pieniądze za to., czego u innych darmo .brać nie cl-.cą. Gospodarz, założyciel fabryk, buhaller, adwokat, a przy tem jeszcze taka szczypawka, ze się jego boją nawet sądowi, jak ęholery! W«« wszystkie ich wykręty, i gdy mu się nie uda skłonić na swoją stronę za pomocą zwyczajnych środków, używa uieró-

11 '' ; Z**..

'j&rza

(. "" ' ^'//' f Ą /4*A +**$*■ * r*»^ - ioai

'Jr/ " ‘ -» <4 ^¿

/" ,l'/'' iV' * w. ** u-łn-rn. Wle-

i/y/ i *+ . */, ... ^ ^ -ejnzj i»3^ące drra

I /#/,n<> /n-ic/^iu: P^Z.';it5rf,iCł Ua Jeit chwa- InhiiĄ /iil^rtĄ, j/. po-»innamj ttźjrwac wszelkich K|»oHol)6 w, izłrby zachować w człowieku Arodka mi przczornojci. Niechaj wam zawsze będą na pamięci te wyrazy: «i nie w wódź nas w pokuszenie I »

We wszystkiem polegamy na tobie., hrabio! » rzekła księżna.

«Któż to jest, ów człowiek tak nieoce­niony ? •* zapytał książę: «czy zostaje -w urzę­dowaniu?»

_ «Nie, dotąd jest jeszcze moim podda­

nym, » odpowiedział hrabia: «Ksią/ę, znasz ini^o Tudeuszka, któremu dałem bardzo sto-

kowitu uuswisko*. Kusujo» . *

*

«Ach, zmiłuj się hrabio! Wszakże to przyjaciel mojego Chodakowa! Obawiam się, ażeby i twój Kusajew nic był mu pod.obnym!»

rzekł książę. . • - .

«Nie. masz się^czego obawiać', -on jest w mych rękach,» odpowiedział hrabia: «Nie* cnota, dwa razy chciał mi się wyśliznąć, ale go trzymam, aby cokolwiek utył chodząc około interesów procesowych.»

« A więc zgoda, » rzekła księżna: « po- ruczam y-nasz los, tobie hrabio i twojemu

Kusajewowi! » - _

«Niechże i tak będzie! » odezwał się książę,- «jednak z tym warunkiem, ażeby go­tówki on nie wazyl się na nic wydawać, bez mojej... bez naszej wiadomości, i aby w ca­łości takowę doręczał uo rąk moich...»

«To jest do naszych, odezwała sitj księżna.

m

«Wszystko"'to jedno i tożsamo,-» rzekł Książę. '

r

«Nie zawsze! odpowiedziała księzua.»

7 -

/ r

«Otóż i drusra Tzecz skończona >» rzekł

o -

hrabia Chochlenkow. «Teraz weźiniąmy się za trzecią, to jest: ?n p

( U* )

i

ł

\

yAeli, teh przeklęty proces! tak mnie juz wysuszył, iz niektórzy nawet u w aź aj ą, - ze ’odrowego czasu znacznie zmizerniałem. T,o

okropnie!» . ' . - - .

«Niewypadało' rozpoczynać, niepora- chowawszy się wprzód z siłą. Wasze dowody

. / -

są bardzo niedostateczne,'« rzekł hrabia. -

«Ja w niczem nie jestem winną.-Ciebie tu hrabio nie było, a mój książę na nic ze m

Ł

— S f

się nie zna.\ .» ' - - '

«Zmiłuj się księżno! » zawołał książę: «niech będzie, twoja, prawda,, ze ja się nie znam na swatostwie; przecięzNjestem sędzią,

^ - • a do tego starym, dawnym!' zdania moje ma­ją znaczenie...» ^ “ ’

«Przestałbyś lepiej! . Jakie tam twoje zdania1. Od urodzenia, nie napisałeś trzech wierszy i nie zastanowiłeś się nad żadną rzeczą

zawikłaną. Twoje zdania!... » ,'1 '

«Księżno, miejze litość nademną!» ode-’

¿wał się zirytowany książę, i powstał z miej-

sca: «bo już do niezniesienia!» ’

«Uspokój się księżno! książę, trzeba mie.ć ‘ więcej mocy - nad sobą’»-rzekł hrabia Cho-

clileukow. ,•• •. 'i 1

«Od pewnego czasu, uważam, ze jak niektóre osoby zaczęły uczęszczać do moje­go dómu, księżna obchodzi się ze mną lik, , iz...» odezwał się książę .zagniewany i nie-

. skończył s\yej mowy.

«Cóz dalej? cóz takiego zamyślasz uczy* jiić?» zawołała ze złością księżna. «Dosyć juz cierpiałam, dosyć męczyłam się]... I je­

szcze pn smiesz czymc wyrzuty!»

«Zmiłuj się, księżno! jakidhźe cierpień twoich bjłem przyczyną?» zapytał książę.

«Jlem cierpiała, do mńie tylko nałeźv siedzieć,» odpowiedziała księżna; «¡lecz ca­łemu światu wiadomo, ze ty książę przez swój zarząd, zaledwie nieprzyprowadziłeśmnie do ubóstwa.» ^

«Dajcie juz temu pokój,» rzekł hrabia Chochlejikow'. «Przystąpmy lepiej do inte-

*

resu!»

«Ciebie tu hrabio nie było. kiedy

% «

mąz przyprowadził do mnie dla narad/cnU się trzech niegodziwych sądowych: GorV.o- wnikowa, Gadina i lirałkicwicza. Na niosserę- scie, ze jeden z nich, uiówi po fianouAu

bardzo dobrze i przekonywająco. UYn v

( no )

t * dobrego, doradził mi abym darmo nieodstą-

piła majątku i przyobiecał, przeciąć- Wszel­kie poszukiwania sądowe, bylebym ofiarowała około pięćdziesięciu tysięcy rubli na koszla. Wystawił mi injleres w takim blasku, iz nie mogłam wątpić o pomyślnym skutku*, drugi zaś, nastręczył mi plenipo tenta jakiegoś Kiep- kiewicza, który codziennie przychodził do. mnie złozyć swe uszanowanie, i przynosił po­cieszające wiadomości, za które byłam obo_

wiązaną płacie gotowemi pieniędzmi. Takim sposobem dałam się oszukać! Teraz zewsząd słyszę, ze sprawa moja wzięła najgorszy obrót, ze książę Alexander Iwanowic« Ingryjski pro-*, teguje ,strouę mi ‘ przeciwną, i ze ty haweE

4

hrabio, który "jesteś oddawna naszym przy-, acielem, patrzysz na ten interes, zupełnieŁ z przeciwnego stanowiska! Krewni moi do-

wiedziawszy.się, iz-ty hrabio i ksiąkę Ingryj­ski, nie jesteście przychylni mej sprawie, od- movvili swej pomocy. Cóz teraz pocznę? Jak się wywikłam? Niezmiernie się tego obawiam, ażeby ludzie ¿li,*nie czernili mojej reputacyi!»

«Radom sądowych,, nie ma się czego dziwić. Wvkręty, tak jak cholera... Lecz jo

r

I l

* *

szeze da się ukonerye’ tfu interes fipoknjnif, Pułkownikowa Jarosławska i stryj jej 1’Yuu** cuz, z największa chęci.} gotou i na ^ icle j»i*v y— siać, byleby przyspieszyć ju/ koniec proee- su. Posiadam u nich zupełne zaufanie i na­wet oto jestem proszony.»

«A więc stań się naszym pojednawcy!* rzekła księżna, «tylko zeby reputacyp ino ja na te^i niecierpiała!»

«Wszystko pójdzie dobrze: cały winę zwalę na sądowych, na plenipotenta, a przy zobońólne^n odstąpieniu od niektórych pre- teńsyj, skończę na pojednaniu obu stron. Tylko wypada mi, abym miał od ciebie księ­żno, bezwarunkową plenipotęncy’*;, urzędo- wnie przyznaną.»

«Z największą chęcią! kaz .hrabio na­pisać i przyślij rai do podpisania, » rzekła księżna.

«Jeszcze mam jedną malutką prośbeczkę,

r

ta jest następująca: ażeby księżna raczyła się pojednać ze swoim mężem a moim dawnym przyjacielem. Książę zaś, chciej zapłacić sta­

remu Wyzyginowi należną mu kwrotę pienię­dzy. Wprawdzie zagubił on wcxel, ale ma

i i

A * 9

( u» ) .;

+—

' \

własnoręczny mój list., który może mnie skom­promitować!» ' )

«Na wszystko przystaję i dzisiaj jeszcze, wydam wexel,» rzeki książę.

«Lecz jemu są potrzebne pieniądze, nie wesel,» odpowiedział hrabia.

«To wszystko jedno: zresztą, nie mam teraź ani grosza, lecz się .spodziewani w tych dniach zaciągnąć pożyczkę, ną dobrą moje w gubernii Symbirskiej.»

«'Znów stara piosnka!« rzekła księżna'. «Cóz mam począć! wszak ja pieniędzy nie robię, dostawać zaś., nieumiem innym spo­sobem, jak tylko pozyczać.» .

Hrabia pożegnał się z małżonkami, zmusiw­szy pojednać się. Księżna podała rękę, ksią­żę pocałował i wyszedł z pokoju, dla^prze- prowadzenia hrabiego, później udał: się do swego gabinetu. ,

f c

%

v

I

«W-

-

A w

ROZDZIAŁ V.

Gniew i zazdrość między kochankami. — Przy­padki Elizy i wyjście jej za- id$z.— Zdrajca. — Małżeństwo dla widoków.— Sposób płacenia dłu­gów na korzyść krętaczow*

v' '

*

*

-

«

«Po upłynieniu lat tylu, po tylu ro­zmaitych wypadkach, nakoniec widzisz nas wszystkich razem,» rzekł Romuald Wikien- tiewicz, do swego dawnego przyjaciela, Teo­dora Wasilewicza Ąlbanina, ściskając go wswo* ich objęciach. «Wiele, "wiele, zmian od owych czasów! Otóż- i ja, niemający nadziei urzę» dnik, mam kawałek’ chleba, a mója sierofa, znalazła znakomita familie i bogactwo. Sia*» dajże, przyjacielu, pogadamy sobie o tem, 0 owem, przypomnimy dawne czasy.»

Wystaw sobie Teodorze/Wasilewiczu, iż jesteś u nas w malem mieszkaniu na Koło*- mnie,.kiedyśmy pili herbatę,» rzekła Anna Mi- chajłowna. «Eliza zawsze taż sama, jak przed*

te'm, naleje w ulubioną twoję filiżankę z nie*-

Ś

%

zabudkami herbaty, J podą.*

'//a*J*Vrcz pocałował rek^ Elizy f'uwiowrij, która tak się odezwała; «Zacho­waj pan rila nas taką przyjaźń, jaką miałeś wówczas, kiedyśmy zostawałi w ubóstwie i jakby odłączeni od świata. Od tego czasu, grono naszych znajomych znacznie się po­większyło, ale prawdziwych-przyjaciół-nie . wiele się znalazło.»

«Ażeby mrśię zdawało, iz jestem u was. nibyr na Kołómnie, brakuje jedpej tylko oso- bv,» rzekł Albanin. - »

% ^ V •

Eliza Pawłówna zarumieniła się i spuściła

*

na dół swe oczv, Romuald, Wikientiewi.cz

J \ *

zmarszczył czoło, a Anna Michajłowna tak rzekła: «Domvslam się, o kitu chcesz mówić*

* - - Przestań' lepiej! Osoba ta może byc bár- iUo dobrym czł o wiekiem, lecz postąpiła z na­mi niesprawiedliwie, przyczyniła nam wiele

smutku'*

a Vico dpowi^dii^e na list Elizy Pawłó-

* t •

v «(-.«u-mem,. «pomnieć s¡<¡ i \ i"~ >o... Nie! Piotr lwano-

m io> \V> o-in. tego, ażeby rao

>vic onim*'» vWał Romuald Wikieotiewjcz. W jes.vi> nostf nowanip ani szacunku

$ \ 1 I ' ?

dla starszych, ani rzetelności, b#z której.źą-- tlne biuro, i nic na świecie utrzymać się nie

1

moze.»

s •

«Miłość, gniew, rospacz,' stały się po-

-w o dem takiej jego zapamiętałości!» rzekł Al-

- bauin.

«Mił osc!» rzekła Eliza Pawłówna zgorz­el

kim uśmiechem. «Miłość dla hrabiny Dnie­prowej, którą w ówczas jeszcz.e kochał',‘kiedy , przysięgał przedemną, ze nikogo więcej nigdy nie kochał i nie będzie, oprócz mnie jednej. Tak, wiemy o wszystkim Teodorze Wasilewiczu.»

“ — «Proszę mi darować, lecz powiadam otwarcie, ze nic niewiem,» odpowiedział Al- banin.

«Przypuśćmy, ze nic niewierny o panu Wyzyginie,» rzekła Anna Michajłowna, «lecz pozwól się zapytać, gdzie przepędza wieczo­ry, a czasami i,cale dnie, w przeciągu dwóch miesięcy, twój przyjaciel Piotr Iwanowicz? Czyliz nie u hrabiny Dnieprowej?»

«Tak, to jest istotną prawdą...» rzfkł > *

Albaniu. ,

«Przestańmy cTtem mó*ric.

Boga, przestf! -

II

* Czyli/, niepozorny znnleśc innej rozmowy?» ‘Łzy jej w oczach stanęły.

Albanin uczuwszy pewną wymuszoność w towarzystwie kobiet, które by4y źle uprze­dzone o jego przyjacielu, chciał wyjść z po­koju; lecz w tem wszedł Mateusz Rusaków,

» *

zatrzymał się więc dłużej.

«Aja przychodzę do pani pułkowniko­wej po odebra.nie długu,» rzekł Rusaków,

całując jej rękę, i witając sięzinnetni. <*Tak,

i

tak, po odebranie długu!»» dodał usiadłszy około Elizy Pawłównej. «Patii tak dawno przyrzekłaś mi opowiedzieć o swych wypad­kach, zaczynając od czasu, jak rozstaliśmy się przy stavyach Presneńskich, i dotychczas jeszcze nie raczyłaś się uiścić z danej mi obie­tnicy^

Eliza Pawłówni niezmiernie się z tego cie­szyła, iz opowiadaniem swoich przygód, mia­ła zręczność przecięcia rozmowy, tyle dla siebie nieprzyjemnej, i przytem nastręczała się jćj sposobność, usprawiedliwienia się w obli­czu swoich przyjaciół, dla czego wyszła za mąź; jakowy postępek, Wyzygin uważał za wiarołomuość. Teodor Wasilewicz połączył

: ( 123 )1

^ •

swe prośby z prośbami Rusakowa, a Eliza Pa-

włówna, czyniąc zadosyć naleganiom, tak

mówić zaczęła:

«Wyjechawszy za rogatki Presńeńskie, chciałyśmy się zatrzymać, w zamiarze czeka- uia na pana Rusakowa, lecz wtem nadjechało ' dwóch jeźdźców, którzy się niczatrzymując u- dali w dalszą drogę. Noc była ciemna, owi ich- mościowie mignęli się' przed naszemi ocza­mi, i zapewnie nie mogli nas dostrzedz-, my zaś słyszałyśmy tylko tętent koni i zaledwie do­strzegłyśmy ludzi. Nasz furman 1 przewodni­cy, siedzący na stopniach pojazdu, zaczęli krzy­czeć i wo-łać na pana*, lecz owi jeźdźcy bynaj­mniej się niezatrzymali. Furman tedy popędził konie i puściliśmy się w pogoń, sądząc, źe nie jesteśmy poznane. Wkrótce potem musiałyśmy się zatrzymać, aby niezmordowac koni, jeźdźcy zaś tymczasem gdzieś odjechali. Zostałyśmy pogrążone w rospaczy! Zaczęł.o nakoniec świ­tać, i przewodnicy moi obejrzeli się, żejużo wiorst dwadzieścia oddaliliśmy się od Moskwy. Prosiłam, aby przeprowadzili nas na trakt Petersburgski. W odległości widać było wio­seczkę-udaliśmy się więc tara na popas.»

Niedojezdzając do wioski, ujrzałyśmy przy

drodze, w rowie,' człowiek? lezącego bez zmy­słów i własną krwią zbroczonego. Wysiadły- śmy z pojazdu i z naj.większcm dla nas ukonten­towaniem dostrzegłyśmy,' źe nieszczęśliwy, nie. był jeszcze pozbawionym życia. Był to ofiićer rossyjski. Przewodnicy nafei obmyli go ze krwi, opatrzyli jego rany-, a wsadziwszy do pojazdu, powolnie udaliśmy się w dalsżę podróż. Przez

«

cały przeciąg czasu, leżał bez przytomności z zakrytą twarzą i okropnie się inęcz ył.. Gdy­śmy przybyli do wioski, nicznaleźliśmy ani je-

* % * dnego mieszkańca, albowiem wszyscy poucie**

ku li'przed Francuzami. Pozostała jc:ęlna tylko

staruszka, złożona chorobą, która opowiedzia-

* ** 9 la narn, iż Francuzi napadli na ich wioskę, zra­bowali wszystko co tyjko znaleźli w mieszka-

t.

0

niach i chcieli jeszcze w niej pozostacna odpo-

Ą |

czynek; ale rossyjscy niani i kozacy, przyby­wszy w tymże samym czasie, dali ognia do swo- ich nieprzyjaciół i wszczęła się między nimi krwawa walka. Francuzów było więcej, lecz Jtossyanie nicchcieli i 111 ustąpić i podobno, zę wszyscy /ginęli. Staruszka owa, nie mogła u-, dzieli«: nam wiadomości, w którą stronę udąli

/

się Francuzi, łećz po śladach domyśliliśmy się, iż oni dążyli do Moskwy. Zostając w tej nadziei,

*

żc domysły nasze były niemylne, postanowiły­śmy dni kilka zatrzymać się w tej wiosce, albo­wiem.zal nam było zostawiać bezpcmocy owe-

' % go rannego ofiicera.* Szczęściem, jeden zna-

# ^ /

szycu przewodnikó w, posiada} znajomość sztu­ki cyrulickiej; ••

* « l’o moj Szymek'!« rzeki Rusaków, prze- . ry wająo mowę Elizy Daw łowny. «Naznacza­łam go do usług moich synowców, którzy /apeornie muszą być w wojsku', dla tego więc

nauczyłem go cyruficiwa, ażeby w razie po­trzeby, u miał obejrzeć ranę i doglądać cho­rych. Mój Szyniek, to tęgi chłopak, kucharz, szewc, krawiec, siewem wszystko . posiada.

v/ X

Masz, Rossy ar, iiv, do wszysikiego jest zda-

^ • /“• f 1

tnym, wszędzie da się u/vc.»

«Przezorność twoja panie Rusaków, w tym razie stała się dla" nas bardzo korzystną. I wój-Szymon, okaaął największą przysługę

choremu ofilcerowi. Zdołał go przyprowadzić do tego'Stopnia, iż w przeciągu kilku »dni, f f ^ * • mógł mówić i ruszać się. On wyjawił nam swoje nazwisko; by ł to pułko wnik Jarosławski.

^ A

V

n*

( .120 ) ' '■ . - .

#

«Nn tr/ooi dzień, wieśniacy zaczęli powra- ’.'¡u; < lasów i doslaręzyli nam więcej środków*- pomacania choremu. jVa zapotrzebowanieSzy- tnon;», dostali nawet Kilka lekarstw najpotrze- ln)i(’js/vch, od księdza, mieszkającego o trzy-

* I

il/iosci wiorst od' wioski. Pułkownik Jaro-

«

sławski, usilnie prosił aby go nieopuszczac i wy wieść gdziekolwiek w dalsze strony, bez­pieczniejsze od napadu Francuzów. Po uply- raeniu dni. dziesięciu, był juz w stanie dzielić z mmi podróż, udaliśmy się więc manowca­mi na trakt. Petersburgski, i tak ’szczęśliwie przybyliśmy do Tweru.

«W tern mieście, pułkownik znalazł swo­ich znajomych, którzy go przyjęli do -sie­

bie na mieszkanie. Ja i mama, zostawaly-

w okropnem położeniu. Nie miałyśmy zupełnie pieniędzy, gdy 'tymczasem były­śmy obowiązane oprócz ' siebie^ utrzymy- $ * >( v>ac trzech naszych przewodników. W czasie i-¡ oź-y, opowiedział y śm y pul k o w ni k owi Ja,-

ro‘l;i\vskioniu o wszystkiem, eo : tylko miało

¡i

/wtuu hiyeznosc, o wszelkich naszych nie-

/ ♦

u i nadziejach. Wyprosił ou u swo-

>' U znajomych, aby nicodinówili u&m przy«

tułku w tymże samym «łomu, gd/io mii mi<)* s/.kał; my zaś uiomoglysmy i ii <• | t»'Viy j .

jak równie« i pieniędzy, Utot'yi*li imiu ud/m- łił w sposobie pozyezki.

«Z każdym dniem, pułkownik .Inronlawtilu opadał na silach. Doklor wyjawił nam pod "sekretem, izjego życic zoslaje w najwięliS/ćm niebezpieczeństwie, i ze nic masz nadziei,

ażeby chory źyl dl lr/ej jak miesiąc. Mcczy ł

1/ %/ v w c € J

. .się biedny, a ja 2 mamą po kolei przepędza­

łyśmy cale noce około jcęo łóżka.- Pe-

* «• c wnejo razu, kiedy mu się zrobiło cokolwiek lepiej, prosił nas abyśmy go wysłuchały;-! tak zaczał mówić: «Wiem, ik wkrótce sie

rozstanę z tvm światem.-Bez najmniejszego ¿alu opuszczam to życie! Nic nie przywiązuje mnie do niego, umieram spokojny, zapła­ciwszy dług mojej ojczyznie. Jedna tylko rzecz, zasmuca ostatnie chwilo mojego życia, wasz stan. Mąz twój Anno .MiHjajlowno, je­żeli jeszcze zostaje przy /vein, nigdy ni<* bi­dzie w stanie dorobi/; się mająiku, iilboWH'iii nie jat takim , u/f hy /'/Miijii'’

obow:^z*;iJ, ffióljt >,<!/;<? rtt%

na przT*zfovc — 7 r. ?Ar/.', f'n //ló^no, »'Im

ciaź spodziewasz się otrzymać spadek, lecz jestem pewny, ze twoja ciołka nie przyzna się do ciebie i nie zechce tak prędko »ddać, przypadającej' na cię części majątku. Prze- " widuję wiele ambarasów, a nawet mo/.e i prześladowań, ze strony mocnych przeciwni­ków'. Jesteś biedną i nie masz żadnej obro-

*■ li

ny! Stryj twój zginął" me wiadomo gdzie, i zapewnie juz go więcej nie zobaczysz, albo­wiem nasi partyzanci,

zannar rtapase na Mozajsk, a my tera? niewiele chcemy brać do niewoli. Wszystko coś*rai' mówiła p swoim narzeczonym, nasuwa mi*myśl,'źe on przy

prędkim swoim x'harak,terze , z niezwykłą od-

l

wagą, z miłością do swego>krajni nienawiścią jaką pala przceiw-• nicprzyj

aciorom

tossyi,

nie doczeka się'końca“ tej wojny, przepraszam cle, może'tym zasmucam, lecz ipam sobie za

* j'

obowiązek, powiedzenia tego wszystkiego c,o czuje. Odważnych więcej ginie aniżeli ostro­żnych, Wpygifl zaś, kto wie czy nie jest z liczby zbytiKe śmiałych, jak to się okazuje x jego" postępowania. xiietnającciVii znikąd.pomocy•! Serce moje, kraje

*

sobie o tera wspomnę. Przyjmijcie

się stanie z wami

się gdy

/

0

. • ; ( . 130 ) , ' ' ■

__ ' »

\

leni się zastanawiać nad twoim stanem. Księ-«, ¿na Kurdiukowj bardziej jest bojazliwą ani­

żeli złośliwą*, jej mogą doradzie twoją zguv bę, nastraszą' ją,~ a ona na wszystko przy­stanie. Na cóż masz podlegać losowi zło-' śliwości i intrygV Przystań ,na związek mał­żeński ze mną, a w ówczas, .okazawszy się światu z imieniem i majątkiem, będziesz za^ bezpieczoną przeciwko wszelkim podstępom, i śmiało będziesz mogła walczyc z wybiega-

o

% • •

mi i złośliwością swojej-familii*"

«Z początku żadnym sposobem nie mo­głam na to się zgodzie, dając za pow.o , iż serce moje a z niem i ręka, należą o innej osoby*, lecz Jarosławski zaklinał się, iż on święcie szanuje moje poślubienie, i

gdyby nawet został, przy • życiu, cżego^ ant

on sam ani doktor, sobie nieobiecywali, to i sir takim razie,, nie używałby na złe^ swo

jego prawa*, a gdyby moj narzeczony nie zgi

nął w czasie wojny, tp Jarosławski sam miał zażądać rozwodu i wróciłby mnie narzeczo­nemu.— Nakoniec łzy, prośby jego połą­czone z prośbami Anny Machaj łowny, a naj

bardziej myśl ojej stanie tak nieszczęśliwym,

*

moją poradę. Stryj zostawił mi w spadku ka­pitał, za który kupiłem sobie dobra, składa­jące się z półtora tysiąca włościan. Nic mnm żadnych bliskich krewnych, a kilku dalekich, których mam, przez swoje złe postępowanie, nie są godni odziedziczenia majątku, pozosta­łego po śmierci wojownika, który utracił swe życie w obronie kraju. Powziąłem >vięc za­miar, cały mój majątek zapisać tobie, Ełizo Pawłówno, w uagrodę pieczołowitości , jaką miałaś nademną w teraźniejszem mojem po­łożeniu. Lecz ażebyś mo^ła korzystać z ma-

*' Zj J ~

jątku, jaki ma być twoją własnością, wy­pada uzbroić się przeciw wszelkim wybiegom.

%

'Pamiętaj na to, w jakiem zostajesz położeniu! Pamiętaj i na to, że księżna Kurdiukow, nie uznaje ciebie za synowicę! Bywały przepad­ki, że nietylko wychowanków, ale nawet bli­skich krewnych,-zli ludzie zapisywali w pod­daństwo, i nim odkryto prawdę, niewinni cierpieć musieli. Wszakże nie masz w. ręku żadnych dowodów, świadczących o Iwojćm pochodzeniu, a ludzie niegodziwi, mogą ci przyczynić wiele nieprzyjemności. Ta umyśl właśnie przyszła mi. do głowy, kied} zaczą-

\ -

( W»-. )

f * przemogły mój upór, pr?ywtalam więc! Wal­ka wewnętrzna, w,{tliła życie Jarosławskiego i on umarł, na rękach naszych, w dzień ślubu, we dwie godziny po odbytym akcie wesel-

*

nvm! *

t

Eliza Pawłówna nie mogła od łez się wstrzy- mac, zmuszoną więc była skończyć na tern swoje opowiadania. Anna Micliajłowna tak dalej, mówić zaczęła: «Później udałyśmy się do Petersburga, tam znalazłyśmy stryja mo­jej Elizy, który się dostał do niewoli, podczas zajęcia Wilna przez wojska rossyjskie i przy­był. z. pewnym rossyjskim Jenerałem.' Wia­domo panom, jaki jest początek procesu, który dotychczas jeszcze się ciągnie. Osądź­cież więc sami, czy Eliza zdradziła miłość? Moja jest wina we wszystkiem: ze łzami na kolanach, zmusiłam prawie przyjąć rękę Ja­rosławskiego ; a dobre dziecię, przyrstało \

na to, jedynie z przywiązania do mnie! Wy- zygin zawsze zył w* jej sercu, i teraz on śmie wyrzucać jej wiarołomnosć, wtenczas, kie­dy sam nieumiał dotrzymać obietnicy!.... Niewdzięczny! .>.» . , .

*

«

f

' ( 132 ). ; .

t -

«Przestań juz mamo, prosiłam przecię,

aby nigdy'nie wspominać jego nazwiska!»

/

rzćkła Eliza. ' .

\

«Jeżeli Wyzygin wie o wszystkich szcze­gółach tego zamezcia, w takim razie, postę­powanie jego, jest bardzo niesprawiedliwem» odezwał się.Albanin. -

«Ach szanówni! » zawołał Rusaków: «Rozkochani, są podobni do chorych. Le­czyć ich potrzeba, ale nie gniewać się ńa nich. Przepraszam, zapomniałem! ... Nie masz co, już się wymówiłem-! » • .

W tym lokaj wszedł do pokoju i rzekł: •cJW. hrabia Choehlenkow przyjechał i prosi

0 pozwolenie ‘ wejścia ! »

«Ach, mój Boże, jakże ten nieznośny

człowiek dokucza mi! » zawołała Eliza Pa­włowu a. ;

«Prosić, prosić!» rzekła Anna Michaj- łowna, nie słuchając -swojej wychowanicy. «Zmiłuj się Elizo, cóż ty robisz najlepszego? wszakże 011 tylko jeden, jest naszym obrońcą

1 protektorem! Chociaż przez wdzięczność bądź dla niego grzeczniejszą.»

z miejsca, nizko się ukłonił i podobnież się oddalił. -

« «

Było widocznie, iż hrabia Chochlenkow, był ubrany z największą starannością, i w ogólno­ści’chciał się pokazać rzeź wiejszym,. trzymał się prosto i udawał młodzika. Resztki jego, siwych -włosów były rzęsiście hapudrowane; twarz jego tłusta, napęcniała, wyglądała e koł­nierza nakształt księżyca w pełni. Spoglądał na Elizę Pawłównę z uszanowaniem, przy­mrużał swoje kałmyckie oczy, zacierał,ręce, zażywał tabakę z jakiemiś szczególnemi pan- tominami i uśmiechał się z osobliwszą przy- sadą. Anna Michajłowna niecierpliwie ocze­kiwała- początku rozmowy. Eliza Pawłówna, nie mogła ukryć nudów; zjewała pod chustką,' spoglądała na sufit, lub tez bawiła się koń­cem swojego szalu.'

i

«Czyliż nieprawda,szanowna pani» rzekł hrabia Chochlenkow, .obracając się do Elizy Pawłówny, «że szczęście s^voje zakładasz, na pomyślnem ukończeniu procesu z księżną Kur- diukow?»

P

«Ażebym zakładała szczęście moje na potnyślnem. ukończeniu procesu, to nie jest

- /

/ ‘

. . ; ■ ( 133 )

*

w— •

* \

Rusaków i Albanin chcieli wyjść, lecz Eliza prosiła ich aby pozostali; Anna Michajłowna

I

nie bardzo z tego była kontentq.

Hrabia Chochlenkow wszedł z powagą, ■spojrzał na-Rusakowa i Albanińa przymkniolią powieką i odwrócił głowę na^drugą stronę;' później się skłonił Annie Michajłownie, zbłi- zył się do' Elizy Pawłówny, pocałował ją . w rękę i powitał skromnymuśmiechem. Ro-

%

muald Wikientiewicz, który natenczas sie­dział n,a<sofie, powstał z miejsca, L zrobił hrabiemu trzy niskie ukłony, na które hrabia odpowiedziawszy lekkim skinieniem głowyj wskazał ręką ażeby on usiadł/ P.Szmigajło przeszedł w kątek i usiadł na krzćśle, lecz niepierwej, az hrabia zajął miejsce około Eli­zy Pawłówny.

«Przychodzę do pani Pułkownikowej "w bardzo ważnym' interesie, ale chciałbym . pomówić bez świadków,» rzekł hrabia : «czy nie moznaby wyjść do drugiego pokoju ?'»

Rusaków i Albanin, słysząc to, nic nie powiedziawszy wyszli.

.»«Panie Szmigajło, zostaw nas samych!» rzekł hrabia. —~ Romuald Wikientiewicz wstał Tom 1F. , 12

( »6 ,)

V.

dal : «Oto jest pełnomocna plenipotencya wy­dana mi przez księżnę Kurdiukow, dla pręd- szego ukończenia procesu, drogą pojednania. Pozwól pani przeczytać sobie kilka wierszy. Otq.z jak tu jest napisano: «Hrabia Choehlen- kow, ma zupełne prawo odstępować i prze- dawać ruchome i nieruchome majętności, w dobrach moich sytuowane, dawać dona- cye , rozrządzać śummami pienięznemi, > za­wierać w sprawach procesowych akta ugody»

% ^ i w skutek lakowych odstępować albo tez nabywać dla mnie*, co uczyni, wszystko uzna­ję za* dobre. Tenże hrabia Chochlenkow, ma prawo ukończyć wszystkie moje, porachun­ki, i w skutek takowych płacić i wydawać pokwitowania; i wszystko co tylko hrabia Chochlenkaw prawnie uczyni, sprzeczać się w niczćin nie będę.» Oto jest podpis księznćj i jej nięza jako opiekuna. A tak, widzisz pani, iz wszystko odemnic zalezy.»

—■ «Spodziewam się, źe hrabia uczynisz to wszystko, co mu nakazuje obowiązek, prawo i sumienie, » rzekła Eliza Pawlówna.

«Uczynię, to wszystko co ml pani rozka­żesz. Pani jesteś moją władczynią!"»

- /

r _

i t 'prawdą* lecz dla mnie byłoby bardzo przy­jemnie, abym juz się pozbyła tego kłopotu. Koniec pomyślny mojej sprawy, dla tego tyl­ko jest ważnym, \z umocni mię w prawach mojego pochodzenia.»

«A majątek] To nie jest bagatelą,» rzekł

hrabia: «Bez majątku i godność książęca nic nie znaczy na świećie. Wierz mi pani, jako człowiekowi doświadczonemu j szczeremujej- przyjacielowi! Półtora tysiąca włościan, pię­kna rzecz; dochody zaś z nich, przez lat dwa­dzieścia prawie, nieprawnego zarządu, sta­nowią kapitał za który można nabyć drugie półtora tysiąca. Majątek bardzo i bardzo po­rządny, a jeżeli dodamy do tego spadek po mężu, to pani moześz się liczyć między ma* jętnemi damami. Lecz pierwej trzeba ukoń-

*

czyć proces! >\ .

«Na wszystkobyrh już przystała, ażeby jakimkolwiek sposobem skończyć, tylko prę­

dzej.

% *

Wszvstk

" * * ^ * hrabia Chochlenkow, a wyjąwszy z kieszeni, arkusz stęplowego papieru, zaopatrzony pie­częciami i zapisany na wszystkie strony, do-

* ( 138- ).

%

sobie, ażeby w tej. sprawie zachowana była

największą bezinteresowność.»1 •• ~ . >

■— «Przepraszam ! z.panią niepodobna być

bezinteresownym,» odpowiedział hrabia czu­le się uśmiechając : «i dla tego właśnie, do wiadomości o stanie sprawy pani pułkowni­kowej, ośmielam się dołączyć moją radę. W la­tach pani, z takim majątkiem, a do tego po­siadając tyle przymiotów:- piękność, przyje­mność, skrbmność,. rozsądek*, nie wypadałoby zostać wdową. Szczęściem, pozbyła się pani

* •

pierwszego oblubieńca, Wyzygina, owego człowieka ze złemi maxymami.»

«Upraszam pana nic o nim źle nie mó­wić. W ogólności nie lubię złorzeczenia,» rzekła Eliza“Pawłówna, rumieniąc się i spu^ ściła na dół swe oczy.

' —. «Nie dla tego mówię, ażeby nim po­gardzać; tylko ze dzisiejsi ludzie młodzi, ' %vszyscy są sobie podobni: dumni, próżni, trzpioty, krętacze! Stosownie do znaczenia jakie-pani zajmujesz w świecie, wypadałoby wybrać dla siebie męża w: pewnym wieku,, ze stopniem', człowiekty majętnego,, znakomite­go, mającego pewne stosunki i znaczenie;

-m

i

ł

i-

: =e

M

i

!

£

s 0

( «i )

«Za nadto wiele honoru, » dodała z u-

^ i

śmiechem Eliza Pawłówna.

i /• *

«Przeciwnie, ja będę sobie uważał za < v • honor, być poddanym rozkazom pani. Roz­kaz tylko, a przekonasz się jak będę posłu- ^ ^ « sznym. — Lecz pierwej pozwól pani, abym wy­powiedział to wszystko o czem myślę i co mnie

\

cięży na sercu. Posiadając zupełną i nieogra­niczoną plenipotencyę ks. ‘Kurdiukow, ułożą akt, w którym pani będziesz uznaną za prawą córkę księcia Pawia Piotrowicza Preczysteń- skiego, . odbierzesz majątek i należące się z niego dochody.. Ja sam wybiorę/dla pani najlepszą część majątku, graniczącą z memi dobrami i zrobię rachunek, ile się pani będzie . należało odebrać pieniężnego wynagrodzenia^ Pani inozesz być- pewną, iz nie zrobię omyłki w rachunkach! A’tak więc, proces zostanie ukończony z chlubą i korzyścią na stronę pa­ni, przez moję gorliwpść i; staranie. Dlatego jedynie przyjąłem plenipotencyę od ks* Kur-r diuków, aby uczynić dla pani^przysługę,»,

«Nieskończenie jestem obowiązaną, za

* * t

łaskawą dla innie przychylność, jednak zyczę

* i

«

j

» V /

£

/-

* \ / 1 i *

«Ja me tak, myślę,» rzekła Anna Mi-

chajłowńa.

«Ją zaś jestem _w tern przekonaniu,x ze

I *

pani - szczerze kochasz swojij wychowanic'ę i

zyozysz jej szczęscia, a zatem przystaniesz, na

I • . ' ^ ♦ * / #

moje'zdanie. .'Wiauomo pani pułkownikowej, iz los' procesu a następnie uznanie jej po­chodzenia są w mojej. mocy. Resztę objaśni

i V \

ten list. ’ - - ’ *

Hrabia Chochlenkow wyjął list, z kieszeni, położył go na stole, skłonił się damom i wy­szedł z po k oj ul

< ' f '

Eliza Pawłównarozpieczętowała owe pismo, przebiegła je oczyma i zaczęła t się śmiać. «Zwarjowat! Oświadcza mi się!» rzekła rzu­cając takowe na stół. «Na pozór zdaje się iz to jest konotatka ze sprawy “procesowej i uiepodpisańa. Ostrożny, chociaż nie ma • ro­

zumu.»

, . j» •

«Przeciwnie, on ma rozum, kiedy chce

mieć .taką zonę, jaką ty jesteś,» rzekła Anna

Michajłówna: ale trzeba niemieć rozumu,

ażeby wyjść zą mąz za takiego starego Satyra!»

któryby panię ubóstwiał, był jej pod władnym

i dał zupełną swobodę... Pani powinnaś źyć od nikogo nie zaleząc,-jak księżna udzielna, a rnąź powinien być tylko pierwszym podda­nym, to jest ministrem -pani.' Nie przeczę, ze pani możesz sobie wybi*ać, pierwszego ele­ganta najpiękniejszej postawy^ lecz z tego nie będzie żadnej korzyści. Małżeństwo z miło­ści jest dobrem w romansach, lecz w naturze rzeczy, nic nie masz smutniejszego, jak owe gołębie życie,’ które się zaczyna na ognistej miłości, a kończy się na zazdrości, kłótniach, tęsknocie i nakoniec, na wzajemnej oziębłości.

* ^ - Dó. pani się zwracam, Anno Michajłowno! Pani jesteś kobietą rozsądną, doświadczoną

i sama, na sobie doznałaś "prawdziwości te-

i

go, o. czem teraz właśnie mówiłem. Wia-

i

domo mi, iż pani wyszłaś za mąż nie z miłości.»

«Z przyjaźni i szacunku ...» odpowie­działa z gniewem Anna Michajłowna.

’ — «Wszystko jedno, to co mówiłem. Przy­jaźń, szacunek wzajemny, oto są właśnie fun­damenta małżeństwa. Przyjaźń nabywa się przez usłużność, szacunek zaś przez czas,

stopień, znakomitość...»

r -

( 141 ) .

*

Hrabia Mirou Piotrowicz Chochlcnkow, sie­dział w krzesło z poręczami przy stoliku, na którym leżały rachunki, regestra, rozmaite wykazy i t. p. papiery, tyczące się dóbr jego. Przed nim stał Teodor Kusajew, naczelnik kancelaryi domowej.

«Dobrze braciszku Teodorze! Jestem z ciebie' zadowolniony,»> rzekł hrabia kładąc do teki swe papiery.

,« Ośmielam ,się przypomnieć obietnicy J. W. Pana ...» wymówiwszy te słowa Kusa­jew, bardzo się nizko skłonił.

«To się ma znaczyć o prędsze uwol­nienie z poddaństwa? Przyjdzie jeszcze i na to kolej.. Masz przecie żywy przykład na swo­im poprzedniku. Pocierp trochę, a tymcza­sem ciesz się z mojego zadowełnienia.»

Kusajew skrzywił się, na [aką odpowiedź swojego pana, ale nie śmiał nic odpowiedzieć.

a Jakże sądzisz o interesach księcia An­toniego Antonowicza Kurdiukowa? Czyś je zbadał, roztrząsnął i wyrachował?"

.«Znam tak doskonale jak własną kie­szeń,» odpowiedział Kusajew, «Dobra wiel­kie, długi wielkie, rozchody wielkie, a pr/y-

K

ś ,

chody małe, dożór słaby, zarząd niedbały; słowem wszysko tak' jest urządzone, ażeby się fekbńczyło bankructwem.»

«Znowu bankructwo! nieszczęśliwy czło­wiek z tego księcia Antoniego Antonowicza,

prawdziwie nieszcęśliwy! Oto juz czwarty odbiera spadek i nic mu się niewiedzie.»

«JW. Panu wiadomo, ze łatwiej nabyć majątek, aniżeli go zachować. Bogactwa'dają niekiedy okoliczności,lecz strzeze je rozsądek.»

«Doskonale! jak widzę Teodorze, za­czynasz juz filozofować!»

«Nauczyłem się od JW. Pana.» «Dobrze, tak, tak, całe życie się ucz, dla mojej-i dla własnej korzyści!’Posłuchaj- nol Ten książę Kurdiukow, cięży mi na ser­cu; chciałbym jakkolwiek mu pomódz, tem bardziej, ze kto wie, czy nieutraci teraz ca­łego majątku po zonie. Puszczą się pogłoski, i później gotowi będą, jak co dobrego, zło­żyć na mnie całą winę! Pomyślźe nad tem, mój przyjacielu, jakby to zrobić, ażeby on mógł żyć przyzwoicie, opłacać długi, i aże*» byś ty porządnie był wynagrodzonym!»

«Zastanawiałem się juz nad tem'J. W. hra­bio! Byłoby najlepiej, ogłosić niemożność zapłacenia pieniędzy, i ustanowić opiekę dla rządzenia majątkiem i opłacania długów. Daj­my, ze całego dochodu pułtorasta tysięcy rubli,

' więc moznaby było tak sobie postąpić: książę na własne utrzymanie się, odbierałby po pięć­dziesiąt tysięcy rocznie, na opiekunów, utrzy­manie biura i t. p. również pięćdziesiąt tysięcy, - pozostałe zaś pięćdziesiąt tysięcy obróconeby zostały na zapłatę długów. Nadto,, książę Kur- diukow miałby z tego wielką korzyść, albo­wiem płacilibyśmy długi tylko tym wierzycie­lom, którzy mają prawne rewersa, a ci z naj­większą chęcią, odstąpiliby procenta i część kapitału, byleby tylko prędzej uwolnić się od tego kłopotu. W takim razie, można tanio na­być wexle za gotówkę, gdyby kto miał zamiar wejść w* jaką spekulacyę...»

«Bravo! Bravissimo, Teodorze! Oho, braciszku, daleko juz zaszedłeś! To jest tak doskonały pomysł, źe nawet ci zazdroszczę! Doskonale! A więc stało się, urządzimy opiekę!»

«J. W. Panu , radziłbym zostać opieku­nem jeneralnym!»

( 111 ) ;

' •

«Tak, byłoby nieźle, tylko ze się wplą­

tałem winne interesa, a przez to, może ściągnę*

Nr *

na siebie gniew księżny.. . Czy nie słyszałeś?»

«.Słyszałem z boku, lecz nieśmiałem

o tem mówić J. W. hrabiemu.«

«Cóż takiego słyszałeś?^mów śmiało!» «Powiadano -mi .pod największym sekre- tenij ze J. W. hrabia zakochałeś się...»

«Ja miałem się zakochać! Cha, cha, cha! Teodorze, czy masz zdrowe zmysły!»

«jNletylko to, ale nawet J.W. Pan ma się podobno żenić!»

«Żenić się,, to co innego. Ale kochać

m

się! Cha, cha, cha!» , ’

« _

«Zadziwiłem się nawet, kiedy mnie po* wiedziano, że J.W. hrabia zakochał się w sy­nowicy ks. Kurdiukow, w pułkownikowej Ja­rosławskiej. Widziałem ją w kościele.»

«Jakże ci się zdaje? co, czy nieszpetna .wdówka?»

«Niewiem kto mógł wymyśleć, że ona jest piękną? Tak sucha, iż gdyby wziąć na szalę, to i pół kamienia wątpię czy zaważy!»

«Cenę piękności sądzisz podług wagi? Cha, cha, cha!» n

*

iuijiM okoni»' «,Ir; z piękną i zgrabną. Zobaczysz' j(iU hi/; wy Wyższy »z !•>

»lutotiiii prawda J.'W. panie! Teraz juz ro/nmiftn. Mam znajomego sekretarza, naj-’ wi<;kftzy kri;t}K?z na swiecie; trzy razy juz się wywin/j I z pod śjedztwa, a lo wszystko za po­mocy żony! Jest także tutaj, jeden jegomość, sprawujący rozmaite interesa, zawołany głu­piec, a pieniądze same do niego idą, a to dla tego, że ma piękną zonę...»

«A wiec widzisz! idz teraz do kance-

C •

lary i i gdy' się kto zapyta o mojem żenieniu7 się, mów każdemu, iż kocham się śmiertel- i* nie, i że dla samej li tydko miłości, zrzekam ». się wszelkich Wygód życia. Czy słyszysz?»

&

S •

O

«Słyszę J. W. panie!»

«Zróbże projekt opieki dla księcia Kur-

diukow i jak zupełnie będzie wygotowany, przy­nieś go do mnie. Uwolnię- cię z poddaństwa, zapiszesz się do giełdy, i będziesz zarządzał opieką pod moim dozorem. Tvlko ani huhu!»

.«Najpokorniej dziękuję J. W. panu. Te- .raz rozumiem oco rzecz idzie!»

*-4 '*

i.

! <

U

«Bynajmniej J. W. hrabio, ale znwft/,e le­piej, kiedy żona ma dosyć ciała, pułkowni­kowa zaś Jarosławska, tak cieniutka, szczu­plutka, zupełnie wyglćfUa jak lalka cukrowa'

U nas to nienazywa się pięknością!»

«Sądzić o interesach umiesz bardzo tra­fnie, lecz o piękności nie masz najmniejszego pojęcia!. Nie jeden ja, ale całe miasto, starzy i młodz;, głoszą, ze pułkownikowa Jarosław­ska, jest pierwszą tutaj pięknością. Nie idzie .zatem, ażebym tyle był nierozsądnym, iż miał­bym się w niej zakochać. Nie! chcę sobie ją poślubić, albowiem taki z wiązek, będzie dla mnie korzystnym. Moja Wenera i Kupidy- uek, chociaż są marmurowe, jednak się ze- starzały. Teraz potrzeba żywą Wenerą zwa­biać, potrzebne mi osoby, sądzę, że musisz wiedzieć przysłowie: gdzie djabeł nie może tani bab^.poszle. Ludzie, na wszystko pręd­ko zwracają uwagę, do wszystkiego się przy­zwyczajają; tymczasem młodzież-wychodzi na

ludzi, a starzy zostają w zapomnieniu. Potrze­ba braciszku, błysnąć nowością, zapalić ser­ca i ściągnąć uwagę. Radzę i tobie, jak tylko zostaniesz uwolnionym z poddaństwa, natych-

Tom IV. ' 13 ‘

mojego; lecz nadzwyczaj się zdziwiłam, kiedy nigdzie nie byłam przyjętą! Jedni się wyma­wiali niebytnością w domu, drudzy chorobą, a niektóre babule kazały, oświadczyć, iż nie- przyjmują i nie przyj mą mej wizyty. Z począt­ku, nie bardzo mnie obchodziło takie obej-

9

ście się z ich stróny; byłam albowiem wtem przekonaniu, iż dumna familia, nie życzy so­bie mieć zemną przyjaźni dl(i’ tego, że nie było jeszcze dowiedzionem moje pochodzenie; i że księżna Kurdiukow zdołała nader śpie- sznie puścić takie pogłoski, które wzbudzały podejrzenie. Nakoniec, jedna z moich ciotek,

kobieta już w podeszłym wieku,-wywiodła mnie z lego błędu. Skoro przyjechałam do

niej, przyjęła do siebie i tak rzekła bez ża­dnych ogródek: «Niepowinnam Wprawdzie 'widzieć się z panią, lecz przywiązanie jakie czuję do mojej familii, w tym razie każe mi zapomnieć oświatowej przyzwoitości.— Raz pierwszy i ostatni powiem pani prawdę, a po­tem, proszę nawet zapomnieć żeś była w mym domu.» Nadzwyczajnie zadziwił mnie taki sposob wyrażenia się, i ton jakim wymówio­ne zostały te wyrazy; ciekawość tylko zmusiła

ROZDZIAŁ, VI

Utrata dobrego imienia, jest największem nie-

i

szczęściem. — Czy to jest prawda? — Tryumf zło­śliwości. — Czyn nierozwazny, którego miłość zapamiętała stałą się przyczyny. — Szczęście je­dnej osoby, bywa z krzywda dJa drugie'j. — Zemsta,

t •

«Matko! zaprzestań juz mnie pocieszać!»

m

rzekła Eliza Pawłówna Jarosławska , tonąc we łzach. «Nie jestem wstanie znieść tej hańby. Mój Boże! cóż takiego uczyniłam, iż musze

tyle cierpieć!»

«Elizo, przyjaciółką moja, bądź rozsą­dniejszą i niechaj ciebie niezasmuca ta po- twarz, jakiej używają twoi nieprzyjaciele, aby się- ciebie pozbyć,» odezwała się Anna Michąj- łowna Szmigajło, ledwie mogąc od łez się wstrzymać. Romuald Wikientiewicz ruszał tylko ramionami, nakoniec tak się odezwał:

«Bądźcież łaskawe, wytłumaczcie mi

o co wam idzie?»

«Wiadomo panu, ze za radą moich przy­jaciół, postanowiłam oddać wizyty familii ojca

*

*

* **

> ^ # , ^

«Alboż kłamstwo nic powinno ustąpić- prawdzie! » -rzekła Anna Miehajłowna. «Miej .tylko cierpliwość:-ludzie-pogadają i zapomną, aty przez swoje prowadzenie się, dowiedziesz fałszu złośliwej’ potwarzy! »

«Któż mię usprawiedliwi w oczach^świa-

*• * %

la !» rzekła sniutnię Eliza Pąwłówąa. «Przer

"" ” * t

denmą wszystkie drzwi są zamknięte, nieprzy­jaciele* zaś inojej poczciwości, mają obszerne pole dla swycli zwycięztw. Mówisz Mamo, iż ludzie staną się niepamiętni na obmowę. Ale czy on zapomni ? Dopiero * poznaję dla r czego oń o<lemme\stroni. Bezwątp[enia, ze,

i do niego musiały dojść pogłoski!...»

«Jeżeli w tem szkaradnem zmyśleniu, wplątano imię Piotra, Wyzyginaza to,'iż był twoim narzeczonym, » rzekł p. Szmigaj- ło:. «to on z pierwszego wyrazu się.domyśli, ze to wszystko jest kłamstwem i potworzą. Wiadomo mu, jakim sposobem dostałaś się do Wilna i tam dalej... »

«Mogli jemu co innego powiedzieć, » dodała Eliza.

* ~

«Wypada więc porozumieć się,»> rzekł

i p. Szmigajło. - . .

v •

1 -

mię słuchać takiej przemowy.— «Wstydź się,

m **

wstydź się pani, będąc tak młodą i przystoj­ną, ze swojego sposobu postępowania:» Nie- jnogłam dłużej wytrzymać. Rzekłam tedy: «Ciociu! Czyliż chęć otrzymania majątku, przy­padającego na mnie po śmierci ojca, jest wy- stępniejszą, aniżeli zabiegi księżny Anny Pe- trowny, która się stara mnie wydziedziczyć?»

«Nie to, zupełnie co innego moja pani!» odpowiedziała mi ciotka: «Ty się stałaś przed­miotem rozmaitych takich pogłosek (w mie­ście, że aż uszy więdną! Jakie to miałaś związ­ki przed wojną z pewnym młodzieńcem, któ- •y-zostawał w obowiązku pod dependencyą hrabiego Mirona Piotrow icza? Dokąd i z kim uciekłaś od Anny Petrowny, w tenczas, kie- ‘dy ona wysłała ciebie do swej wioski na po­prawę? Jakim sposobem dostałaś się do Fran­cuzów'? Cóż takiego robiłaś w armii fraricuz- kićj? Panie wola twoja! Panna włóczy, si z żołnierzami! , Z kimże to przemieszkiwałaś w Moskwie?» — Dostrzegłszy żem zbladła i że ledwie mogę oddychać, złośliwa baba uśmiechnęła się i dalej tak mówić poczęła: «Dosvć, już dosyć tych pieszczot moja pani!

13*

i

r*

- '

.

z Mińska do głównej kwatery armii trancuz- kiej, zostawał u swego poręczyciela dopóty, dopóki Rossyanie znowu te prowincye zaję­li.— Skoro mu się rana zagoiła, powtórnie pojechał do swej armii, i służył przybladnie, tak jak powinien służyć książę rossyjsk* i 'P° skończeniu wojny wrócił do Petersburga w randze pułkownika, ozdobiony orderami,

zyskawszy miłość i szacunek u zwierzchników

i współtowarzyszy. — W Petersburgu, zwró­cił na siebie uwagę księżnej Anny Petrowny Kurdiukow, która chociaż bynajmniej nie była z nim spokrewnioną, jednak nazywała

gn swoim synowcem. Zaprojektowała mu mieszkanie w sw^m domu, i starała się wszel- kiemi sposobami, zblizyć go do księzniczki Pauliny, dla tego, ażeby zadosyć uczynić-swej własnej chęci i widzieć córkę połączoną wę­złem małżeńskim z księciem, rodu Pręczy- steńskich. Książę nie był majętny, a więc księżna Kurdiukow miała nadzieję, iz ode­brany niedawno spadek i wdzięki księzniczki Pauliny, są aź nadto dostateczne, by skłonić księcia do ożenienia się. Lecz dotychczas, nic jeszcze o tem nie mówiono przed księ-

r

s

\

t

#

i

*

4- ■ 'i**'** "

(' 153 ) .

49 m ^

0

«Czyliż mogę bez upodlenia siebie, przedsięwziąć co więcej nad to, com już uczyniła? » odpowiedziała Eliza. «Pisałam do niego, nic mi nieodpowiedział! ... Zdaje się, że to dosyć wyraźnie!.... Gdyby mię jeszcze kochał, sam przyszedłby do mnie, dla bliższego rozpoznania zdarzeń i okoliczno-

%

ści, które tylu zmian stały się przyczyną. Wszakże wiadomo wam, iż on zostaje w przy­jaźni z hrabiną Dnieprową.... Bóg z nim! Jednej tylko rzeczy w mera życiu sobie bym życzyła: ażeby on mną nie. pogardzał i aby nie wierzył potwarzy ...»

«Jedną tylko nadzieję miejmy w Bogu!» rzekła smutnie Anna Michajłowna. «Albo­wiem od ludzi niczego się nie spodziewam.»

«Zdaje ^się , iź tyle tylko jest porządku na świecie, ile go się. znajduje w kancela- ryach dobrze urządzonych!» mruknął sobie pod nosem p. Szmigajło.

Młody książę Preczysteński, którego Piotr Wyżyffin widział w domu Białoruskiego oby-

J y O o ^

watela, kiedy z Adolfem Morykońskim jecliał

ciem, a rozmaitemi napomknieniami dawano mu poznać, _iz największem szczęściem nar świeoie jest stan małżeński z rozsądną ko-

» |

bietą , i |>iękno żoną, pochodząc;) ze znn- komilej'familii; i źe księżniczka Paulina w Pa­ryżu nawet, była uważaną za jedną z naj- pierwszych panien. Książę Preczysteński uda-

*

wał ii tego niepojmiije; mieszkał w domu swej ciotki z ósmego pokolenia, księżniczkę Paulinę nazywał swoją kuzyną, obchodził- się zewszystkiemi bez żadnej ceremonii, jak z kre- wnemi; żarto.wał, wymyślał święta i bynaj­mniej nie troszczył się *o przyszłosć. W mie­ście puszczono pogłoskę, ze on się kofcha \v księżniczce Paulinie, chociaż o niej tyle tylko "myślał, ile o zdrowiu Dalaj-Lamy. Książę Preezystenski zaznajomił się i zabrał

«

przyjaźń zPiotrem Wyżyginem jeszcze w ar­mii , skoro zaś przybył do Petersburga, bar­dzo często z nim się widywał. Pewnego razu wstąpił do niego wieczorem i znalafcł tam Ru-

4 '

sakowa i Albanina; ojca w domu nie było.

«Przyjechałem z prośbą, >> rzekł książę do Piotra Wyżygina. «Rzecz tak się ma : za tydzień przypada rocznica moich urodzin i

/

( 156 )] ~

* /

dzień imienin księzniczki Pauliny, byłej twej narzeczonej. Ciotka moja, soidisant, wsku­tek mej propozycyi, zgodziła się dać ma­skaradę, czyli jak mówią', bal-masqué, dla tego jedynie, abypi miał zręczność wprowa­dzenia do jej domu moich dawnych ko­legów, którzy nie mają wstępu. Chciej wiedzieć, źe ona ściślej zachowuje etykietę, .

* # aniżeli chińscy Mandarynowie; niechcąc więc odstąpić od prawideł etykietalnej przyzwoito­ści, w ten sposób chce zadość. uczynić moim zyczeniom. Ty, chociaż byłe? dobrze znany w tym domu, ale ze sam zerwałeś stosunki, za pomocą których starano się wykierowac ciebie na świetnego dudka, stałeś się więc kon­trabandą na tej komorze światowych przyzwoi- tości. Lecz zrób to dla mojej przyjaźni, przybądź zamaskowany! Albowiem bez two­jej obecności, uroczystość ta będzie dla mnie nieznośniejszą aniżeli więzienie. Daj mi więc

m

rękę

%

«Zmiłuj się kochany książę! Czegoz to odemnie wymagasz? Naprzód, ze nie lubię towarzystw wielkiego świata, a po wtóre, iz

nie wypada mi być w tym domu y w którym

\

' ( i»? ) -

^

jak tobie wiadomo, postąpiłem dosyć otwar­cie, kiedym stanowczo powiedział' ze księ­żniczka Paulina, owa perła korony familii

Jssiąząt Kurdiukowow, nie zasługuje u mnie ; na żadną cenę.»

«Bagatela, braciszku! Na pierwsze nie uważaj, i dla mojej przyjaźni musisz na go-r dzinę zapomnieć o swej filozofii; co zaś do drugiego punktu, to “ten sam się umarza, al­bowiem nikt cię nie pozna. No, zmiłuj się, zrób to dla mnie! Hrabina. Dnieprowa także będzie. Księżna sama ją‘ zaprosiła.»

«Co mnie to ma obchodzić, gdzie bę­dzie lir. Dnieprowa! Nie jestem bynajmniej obowiązany być jej przewodnikiem. »

«Dałbyś pokój braciszku, udawać! Gdziez bywasz więcej oprócz hrabiny Dnieprowej? Alboz nie przesiadujesz u niej całe dnie? Przy- jazń ! czy nie prawda ? »

«Niewypieram się, iz przychylność jaką ta anielska istota dla mnie okazuje , jest osło­dą moich cierpień ; i to stąd pochodzi, że

2 nią tylko mogę mówić otwarcie o prze­szłych nadziejach, o przeminioriem szczęściu! Ona jedna tylko nie nudzi się słuchając mo-

Tom IV. 14

ich opowiadań! Drogi przyjacielu! wierz mi, że tylko przyjaźń kobiety może wy leczyć, albo, przynajmniej ulżyć cierpieniom serca! My męzczyzni, za nadto jesteśmy zimni, za nadto 'napojeni egoizmem!...»

«Satyra na męzczyzn ! To do ciebie na»

« )

leży panie adoratorze kobiet! Lecz ty mnie nie przekonasz, iż się nie wyleczyłeś jeszcze z dawnej miłości, mając takiego doktora, ja- kim jest hrabina Dnieprowa* Ona w stanie umarłego wskrzesić, nietylko uzdrowić bo-

o 7 %j i

leści serca ! Zart na stronę, ale to jest bó- stwo nie kobieta ! Rozsądna, miła, zgrabna

i ładna, jak anioł! » ' ’

«Powiedz raczej, i dobra jak anioł! Mógłbyś do jutra wyliczać jej zaloty, i jeszcze nie byłoby końca. Lecz aby ci sprawić wię­ksze zadziwienie , powiadam , źe chociażby ona była sto razy, rozsądniejsza, lepsza, zgra- «

bniejsza i piękniejsza*, nigdy wjńej się nie za­kocham, albowiem ona— nie jest Elizą !»

. - «Jak uważam braciszku i u-ciebie za^ miast serca musi być karmelek, jeżeli możesz jeszcze myśleć o tej Elizie, czyli, jak teraz ją tytułują, pułkownikowej Jarosławskiej! Je-

sleś człowiekiem honorowym, walecznym of- fieerem v cenisz wysoko swroję godność’, czy-

4

liż tobie nie grzech i ‘nie wstyd, nad hrabjnę Dnieprowę, przekładać kobietę . .. kobietę , która straciła swoją reputacyę! »

«To jest nic więiej, jak tylko echo po- chodzące z domu księżnej Kurdiukow! Wsty-

S-*

dziłbyś się książę, powtarzać^takic rzeczy ! « odpowiedział Wyżygip.

«Nie braeiszkti, to jest echo całego mia­sta, kochany Piotrze! Bywam niemal we wszystkich lepszych domach , i wszędzie je­dnakowe kursują wieści o tej pułkownikowej

Jarosławskiej. Nie znałem jej dawniej, lecz

to co słyszałem o niej, dowodzi, iż ona stwo­rzona na doskonałą aktorkę. Powłóczyć się za nią— może i ja nie byłbym od tego! Ależ się zakochać,- cierpieć, męczyć się, chcieć się z nią żenić. . .v Wybacz braciszku, nie pozwo­liłbym nawet mojemu wachmistrzowi!«

f , 9 f ,

«Książę! zasmucasz mnie! »

«Bądź przekonanym, iż to co mówię, pochodzi z przywiązania jakie mam dć> ciebie, z przyjaźni i dobrego życzenia! Nie rozsze­rzając się nad opisaniem zwycięztw Jarosław-

skiej, z których Bokkaczjo mógłby utworzyć kilka tuzinów powieści, wyznam przed tobą, iz nie jest żadnym sekretem, jakim sposobem lUademoiseJle Lisette, zmusiła umierającego pułkownika Jarosławskiego, do połączenia się z sobą; i, jak zimną jego ręką« podpisała obligacyę na darowany jej majątek ! Gdyby, to było fałszem, nie zwracając uwagi na świa­dectwa wielu wiarogodnych osób, a ha>\et i księdza, dosyć będzie, spojrzeć tylko na te­raźniejsze jej postępowanie , a przekonasz się, źe w niej nie masz ani jednej iskierki kobie­cej wstydJiwości! Wystaw* sobie, ze ona do­piero pVo«.vad/,i romans z hr. Chochlenkowem} dla tego, aby stał się pomocnym wjej procesie! Doradziła mu nawet, wziąć plenip.otencyę od księżnej Kurdiukow i zdradzić ją, a za to dała słowo, iź wyjdzie za niego za mąź! nie dosyć na tem: podobnym nawet sposobem, łudzi owego niegodziwca Perenoszczykowa, byleby tylko chodził za jej interesami! Przysięgam ci na honor, iz to wszystko słyszałem nie od księżnej Kurdiukow, ani tez z ust jej familii, lecz z ust kobiet i ludzi wiarogodnych! »

. »

( 161 ) ' .

^ i

m

Piotr Wyzygin milczał. . Na jego twarzy malowała się tylko wewnętrzna niespokojność.

«Czegoź chcesz więcej, « wszakże jej obejście się z tobą, czyliź nie dow'odzi, ze jej sumienie nie jest tak pięknem, jak powierzcho­wność? Któraz 7. kobiet odważyłaby się pisać do tnęzczyzny, grać rolę Dydony ? ... prze­stań , przestań braciszku ! »

«Jestem jednak wtem przekonaniu, ze

ona jeszcze mię szczerze kocha!» rzekł Wy­zygin: «mam nawet tego dowody... i .

«Kocha ! Ach mój Boże ! Cóź w temlak dz-i wnego! I we mnie śmiertelnie się zakocha­ła praczka mojej matki, która później ucie­kła— z stangretem! Rozpustnice podobnież umieją kochać, tylko nie z takićm uczuciem, jakie zajmuje serce niewinne i szlachetne.»

« * «Dosyćjuz tego, dosyć!« rzekł Wyzygin. «Nie, jeszcze nie koniec! Chcę właśnie przekonać ciebie, iz nie jestem potwarcą, i odwołuję się do Teodora Wasilewicza i Ma-*- teusza' Iwanowicza. Oni zapewnie o tćm także słyszeli.» '

V 1

; Rusaków ruszył tylko ramionami a Albania rzekł:«co do mnie,' to zaprzestałem juz

li

*•

| I f f

«czyszcząc do jej domu i nawet zerwałem

stosunki znajomości z dobrym p. Szmigajłą, jedynie dla tego, abym się nie stał przyczyną jego zmartwieli...»

«Przyjaciele moi, nie zabijajcie mnie! Dosyśjuź!» zawo lał Wyzygin.

«Czy będziesz na maskaradzie?» zapy­tał książę. ' ' •

, /

«Zgoda, dla mijie wszystko jedno, czy iść do lasu, czy’na maskaradę, jeżeli to dla ciebie zrobi jaką przyjemność!»

Książę uściskawszy Wyzygina, odjechał. Piotr zamknął się w swoim pokoiku.

Nazajutrz rano, Piotr Wyzygin odprowa­dziwszy na stronę Albanina, zapytał: «Czy

w samej rzeczy jesteś przekonanym, ze Eliza

/ ^

jeszcze mnie kocha?»

«.Tak mi mówiła Anna Michajłowna. Roz­mawiając nawet z Elizą, sam to dostrzegłem! Zdaje mi się, ze ani Eliza, ani pani Szmigaj- ło, ani ty-1- nie straciliście nadziei -w poje­dnaniu się. Zresztą.., cóz mi tam do lego!*»

t

ł*

.

Wyży gin gorzko się uśmiechnął. Jeżeli w rzeczy samej miłość może się ukrywać w jej sercu, i jeżeli ona umie jeszcze czuć... tó surowo się zemszczę nad nią za wiaroło- mność! Poświęciłbym życie własne, byleby tylko mnie kochała! Natenczas ij^czułaby, co znaczy miłość obrażona! ... Moj Boże! Ja- kież to są stworzenia te kobiety! Nigdy nie dałbym wiary, ze bogactwo i marzenia o zna­komitości, mogą zawrócić jej głowę i stłumić głos sumienia. Był to istotny anioł!

«Wszakże i djabli, niczem innem nie są, jak tylko1 strąconymi aniołami!» rzekł Al- banin.

«Jaką zyskałbym opinię u ludzi poczci­wych, gdybym upadł do nóg kobiety, która straciła swą sławę? Głoszonoby, iż dobro­wolnie przedałem się za pieniądze! Nie, tego nigdy niepowiedzą! Przeciwnie, jej i całemu światu dowiodę, ze o niej nie myślę! Bądź zdrów!»

«Dokądże to, tak wcześnie?»

«Mam interes!»

\

Wyżygm skoro to wyrzekł, śpiesznie od­dalił się z domu. Było juz około godziny

dziewiątej zrana. Niemal całą godzinę stra­wił, spacerując po mieście, nakoniec wstąpił do hrabiny Dnieprowej. Proszono go aby raczył chwilkę się zatrzymać w pokoju ba­wialnym; wtem, po upl^nieniu kilku minut, wyszła hrabina w negliżu. Spojrzawszy na Wyzygina, niezmiernie się przelękła, albo­wiem tak hył bladym jak trup.

«Piotrze Iwanowiczu, zapewnie musisz być słabym?« rzekła hrabina. «Albo, może cię spotkało jakie nieszczęście? Na miłość Bo­ga, mów prędzej!»

«Nie jestem słaby, lecz nieszczęśliwy,-i ty

tylko hrabino, mozesz uczynić mnie szczęśli­wy m!»

«Cóź takiego? mów prędzej! jestem go^

*

towa na wszystko, byleby ci pomódz!»

«Anielska duszo! Wymagam od pani ta­kiej ofiary, jakiej pani nie jesteś wstanie sobie wyobrazić! Nie mam majątku, ani protekcyi; a nadto, nie będąc ze znakomitego pochodze­nia, ośmielam się...» na tem się zatrzymał.

«Piotrze, kończze, cóz takiego?»

«Jeżeli mam wierzyć słowom paniRom- balińskićj, to hrabina raczyłaś mię kiedyś

(ICO - '/

. , '

ciebie. Teraz nic kocham Elizy... Pani przez ' swoję przyjaźń, stałaś się osłodą mych cier­pień. . z pani<j tylko mogę być szczęśliwym...' Pani jesteś moim aniołem stróżem pocieszy­cielem! Bez pani, życie pbniierźłem mi/się

4

stanie!»

Hrabina zakryła oczy swe chustką i podała rękę Wjzyginowi, który » okrył ,ją całusami. .

«Życite albo śmierć!» srzekł -Wyzygin. drżącym głosem. Hrabina milczała i płakała.

Nakonieć tak rzekła: . • v v • ' <

i

j

«Otwartość za otwartość! Pan wiesz, ze

* V

ł *

go kocham... Nigdy niemarzyłam, aby-mi­łość moja uwieńczoną została wzajemnością, kochałam pana bez nadziei i w przyjaźni tyl­ko z panem, szukałam pocieszenia. Jeżeli pan' jesteś tego przekonania, iz czuła miłość, przy­jaźń i bezinteresowne wyznanie kobiety, mo­gą stanowić szczęście pana i wyrugować z pa­mięci, przeszłęść... Oto masz moją rękę zgadzam się być jego zoną!» _ - -

«Hrabino!...« Wyzygin chciał ucało­wać jej rękę, lecz ona rękę swą'wsparła na jego ramieniu. Wyzygin zuowu chciał- drogą

*

(_105 ) . :

- " ' ' • * . t ‘ '

zaszczycać swą przychylnością. Od owego czasu, wiele zmian nastąpiło! Giągla zaś ży­czliwość dla mnie, ze strony hrabiny, każe mi,się spodziewać... Wybacz pani, tak mi się coś wyrazy plączij, źe .nre jestem wstanie.wic dorzecznego.powiedzieć... Przyszedłem pro­sić o rękę pani... W razie odmówienia... po­stanowiłem... pozbyć'~slę życia!...« -

Hrabina bardziej była smutną, aniżeli Wy-

zygin. Twarz jej okryła się rumieńcem; chcia­ła się uśmiechnąć,, lecz łzy w oczach stanęły.

«Czy zastanowiłeś się nad tein Piotrze

Iwanowiczu, na co się odważasz?» rzekła

i

hrabina cichym głosem, patrząc na posadzkę..

m

«Tak, to prawda, jestem ubogi i niemain żadnego prawa... czuję zuchwałość'mojego -

s*' . “

postępku... lecz...» 7 -

«Nie do tego żamierzałam. Ależ Eliza!\ «Nie kocham jej więcej!....Ona nie jest godną mojej miłości!»' _ '

V

«Nje kochasz Elizy! Ale kochasz że mnie?» . - v_- . .

«Hrabino! Wyznam przed tobą otwar­cie: gdybym nie znał Elizy, to żadna kobie'-

/ *

ta w swlccie niezajęłaby mojego serca, o~prócz

( IW )

mu rękę przycisnąć do serca, az wtem hra­bina ujrzała się w jego objęciach.

-1 «Piotrze, przyjacielu mój! Wracasz mi życie! Twoją jestem na wieki!»

Wyzygin stracił zupełnie przytomność, to płakał, tó się śmiał* zaczynał coś mówić,

*

zamyślał 'się, i przesiedziawszy godzin parę u hrabiny; wyszedł, lecz przez dzień cały nie wstępował-dó-swojego mieszkania. Bez najmniejszego zamiaru spacerował po mieście i szukał.miejsc samotnych. Wieczorem, do­piero przypomniał-, ze po dniach dziesięciu

naznaczony termin ślubu; lecz nie śmiał te<*o

/ - ^

wyjawić przed ojcem, ani przed swymi przy­jaciółmi, co się z nim wydarzyło tego poran­ku. Krył się przed wszystkiemi, jakby naj­większą niedorzeczność popełnił.

f?-.

%

. f t, •

* * n • *

\

w w—n

^ ■ «*

zr.

f"

\ t- -

ROZDZIAŁ, VII.

Maskarada. — Usprawiedliwienia się.— Odkrycie tajemnicy.— Złośliwość i potwarz bez masli.- In vino veritas. — Jak uważają siebie wzajemnit złośliwi.— Zbliżenie się.— Miłość wzajemna.- "Wieczne rozstanie się..— Niewolnik daneeosłom

-7

- ’ *4

Ulica, przy której stał dom księcia Kuk* diukowa, cala była napełnioną karetami i rc|. zmaitemi innemi pojazdami. Pokoje księci? były rzęsisto oświecone, a przez okna, cŁ;*'* ciaź' cokolwiek spotniałe, raozha było ¿1 strzedz gromady łudzi, które się poruszaj1 nakształt chińskich cieni. Odgłos niuzjlij.

rozlegał się na ulicy. W przedpokoju, oWi

* ij|

wschodów ubrauych kwiatami i dywanami,c snęli się -służący dźwigając salopy i płaszcz

i z ciekawością przypatrywali się nowoprz| byłym maskomktóre poprawiwszy & ubiór, śpieszyły na wschody. ZbiórosóW był licznym, iz nieznać było obszernościfl ^ % % kojów. Tłumy masek przechadzały się Koju ilo pokoju i zaczepiały bądź zamask®^

V

chodzili kolo nich i przypatrywali się owemu

gaikowi. ' .

Tyrolka pierwsza* A co, widzisz hrabino, ze. przepowiednia moja ziściła się! On juz jest twoim! , ■ - ' ' ' «

1 -

Ty rolka druga. Niepojmuję jakim sposo­bem to się wszystko stało, i co się” zę mną dzieje! .W nim tylko znajdowałam moje szczę- «ście, i żyłam miłością dla niego, o nim tylko jednym marzyłam*, aż oto, chęci nioje się ziszczają: on będzie moim mężem, zaprzysiągł miłość, lecz ciągle się smucę i nie mogę so­bie -przypuścić do głowy, że jestem szczęśli­wą! Niepojmuję ćo się ze mną teraz dzieje! Czy,nie są to przypadkiem jakie złeprzeczucia?

Tyrolka pierwsza. Wyobraźnia twoja hra­bino, przyzwyczaiła się do posępnych obra­zów, i nie może tak prędko, się uspokoić. Przestań na próżno się smucić! Jesteś‘szeźę- śliwą, i chociaż wprawdzie tracisz tytuł hra­biny, ależ za to nabywasz męża, który jest go­dzien być hrabią. Rozsądny, dobry, przystoj­ny i stałego charakteru, szlachetnie dumny! Przyznam się, iż takich mężów nie wielu n ŚM'iecie! -

* î- • *■ >

r

H

£

* << /

' t, ;\s~

4.

°k.

>*

/

nych bądź tez będących bez masek, a tym spo­sobem, bawiły siebie 1 drugich swemi uszezy^- pliwemi żarcikami. Śmiech powszechny'i nie-

»

zrozumiane wyrazy wymawiane głosem dzikim ' i fałszywym, rozlegały się po /wszystkich sa- łonach. W trzech salach, tańczono. ' Goście tam się cisnęli ażeby się przypatrzyć, chara­kterystycznym kadrylom i rozmaitego rodzaju

karykaturom. Mnóstwo officerów w eleganc-

4 \ *

kich mundurach, pończochach i dominach,

1 %

uwijało się około pici pięknej z komplemen­tami, jukby różnokolorowe motyle wedle kwiatów. Gospodarz domu tryumfował i cie­szył się; zewszech stron obsypywano go naj-

grzeczniejszemi podziękowaniami za tak świe^ I tny bal.

W niewielkim saloniku, był urządzony gaik (bosquet) z gałęzi winogronowych i z bl dszczu*, wzdłuż 'zaś były porobione z luster przegródki, .które odbijając zielo­ność, przedstawiały wzrokowi ogród czaruią- t cy, oświecony tysiącami ogniów. W tym gaiku, siedziały dvyie Tyrolki, i dosyć głośno z so­bą rozmawiały, bynajmniej nieobawiając się świadków, albowiem goście tłumami prze- 1 om IV. 15

1-

Tyrolka druga. Ach, gdybym była prze­konaną,/^ on mnie kochali L^.' p«'.,

Tyrolka pierwsza. Zmiłuj się, hrabino, czÿ i teraz jeszcze'masz jaką wątpliwość? Gdyby on ciebie nie kochał, nieprósiłby o rękę. .Spo­dziewam się, iz jesteś wtćm .az nadto prże "konaną, >ze on nić jest takim człowiekiem, aby miał się upędzać za majątkiem.* Ale czyz po­dobna, aby ciebie niekochać? Hrabino , zbyt jesteś skromnh, i szkoda- ze uiepodsłuchałaś i co^mówią o tobie męzczyzm. ' Wszystkim po- zawracalaś głowy! , ! • • #

Tyrolka druga. Co mi tam do ich pochwał! Ach, gdybym była pewną, ze on kocha mnie tak, jak kochał Elizę! • - \ v v. . v _ Tyrolka pierwsza. Czyz mozesz równać się z Elizą! ona .przez złe swoje postępowanie-, ściągnęła na siebie wzgardę!...

Tyrolka druga. Obawiam się tylko, aby to nie było skutkiem dolegliwości, dépit amou? reux! W.takim razie-, zamiast jednej byłoby trzy ofiary! On, ja - i Eliza. ‘Wszystkie i na zawsze pozostałybyśmy nieszczęśliwemu Tyrolka pierwsza. Ależ bo ciągle u ciebie hrabino, ta Eliza siedzi na języku!

( 172 )

* » M i • i j '

\ , .. . * O ' «1* "■ '2r.

Tjrolka druga. Albowiem jestem przeko­

naną, iz ona *żyje! w jego sercu.1 Już ci mówi­łam, jakie .mam wyobrażenie i jak sądzę o mi­łości prawdziwej. Zdaje mi się być niepo- dobnem, ażeby on mógł tak nagle zapomnieć

o tej; którą tak -namiętnie, kochał. To się niezgadża z jego charakterem ! Od czasu na­szej znajomości ,>o niczćm więcej nie mówiłj nie myślał; jak o swem przywiązaniu'do Eli-

' *

zy, i lak nagle wyrzucił ją z pamięcij Nie, to

** ♦ ^ L

bvć nie ,może! Im bardziej się zastanawiam,

* r f żałuję nawet, ze tak lekkomyślnie zdecydo­wałam się oddać moją rękę. Rozsądek mu- siał .ustąpić przed uczuciami. ć

Ty rolka pierwsza. Hrabino, ależ" -bo się sama dręczysz i wymyślasz po\y.ody smutków/ przywidzenia!... . . < -

Tjrolka druga. Im bardziej się zastana­wiam, teni więcej nabieram tego przekonania, ze oyi nieprzestał kochać Elizy!... Czuję na**

wet jakąś wewnętrzną niespokojność! ^Wszyst­ko com o niej słyszała, zdaje się być niepo- dobnćm do prawdy i nosi na sobie piętno złośliwości i potwarzy. Nięchce mi się temu wierzyć, ażeby ta Eliza, którą przedemną

( m )

wystawiał w postaci anioła, tak nagle mogła się zepsuć! Wypadałoby mi o tern bliżej się przekonać....

W tym kilka' masek weszło do owego gai­ku. Tyrolki wstały i przeszły do innego sa­lonu. Po upłynieniu kilku mińut w tymże gaiku usiadł na sofie pielgrzym i wsparłszy się na swej lasce, oddał się zamyśleniu. Zda­wało się, jakoby nieuwazał na poruszenie osób, nie słyszał panującego tam zgiełku i siedział nieporuszenie jakby jaki posąg.

Ksią/.ę Pzeczysteński w mundurze i do­minie obszytern koronkami, spiesznie prze­chodził przez wszystkie pokoje, i okiena ba- dawCzem spoglądał na około siebie, a spo­strzegłszy pielgrzyma, usiadł obok niego i tak rzekł:

«Przestałbyś juz braciszku się dziecinie! Tak się przejąłeś duchem swej roli, ze ucie- kasz’ od ludzi, i na balu postępujesz tak, jak

. w Jesie!»

«Alboź las i wielki świat, czy nie wszyst­ko jedno?»* odpowiedział pielgrzym. «Myśli­wy idzie do lasu na polowanie dzikich zwie­rząt, a na łowy w świecie, idzie bajkopisarz,

15*

£

\ '

I

*

komik i satyryk! Nawet mi się zdaje, ze pła­zów kto. wic czy nie więcej na świecie aniżeli w lesie! I podług mnie, to. świat niewart gtni bajki ani-satyry!» ' \ .

«Zasmucasz mnie, tą swoją" melancho­lią!" rzekł książę. «Gdybym był na twójern miejscu, patrzałbym na świat, jak na otwarte

niebo. Wszakze wltfrótkim bardzo czasie, bę-

^ f+ 9 % .

dziesz panem takiego bóstwa, któremu sta­rożytni Greey stawi!ibyvołtarze. Stojąc wprzy- sionku- świątyni szczęścia, czy z powinieneś się smucić i tęsknić? Wola twója braciszku, lecz

mnie się zdaje, ze musisz chorowac na zół-

\

taczkę!»

«Prosiłem cię,' abyś mi nigdy o teni niewspominał, co nazywasz mojem szczęściem. Przynajmniej kilka dni jeszcze, chcę - być

»

mieszkańcem krainy fanłazyi!»

«Lecz w krainie fantazyi tego nieznaj- dzicsz, co wkrótce dostaniesz na biednej na­szej planecie.» - ~

«Każdy ma swoje pojęcie o szczęścili.» «Kamień! lód a nie człpwiek!» dodał książę uderzywszy pielgrzyma ręką po ra- mieuiu.

h *

i

\

^ _*

¿.V

«Jakbym sobie lego zyczył, ażeby ser­ce moje zamieniło się na kamień! Lecz vna nieszczęście jest ciałem palnem!»

«Au mnie braciszku, masz serce z amian-

« • • tu, często się zagrzewa pali i nie może się-spa­lić,» odpowiedział książę z uśmiechem. «Ku- , glarz, mógłby je pokazy wać za biletami!«

.«Szczęśliwyś!» rzekł pielgr.zyrń.

r

«Zdaje się, iz miałbym więcej powó- dó w zazdrościć tobie, aniżeli ty mnie. Ciebie- . kocha kobieta, która swoją pięknością wszyst­kim zawraca głowy, a na mnie wkładają cię-, zar, od którego jestem gotów uciekać na nie- ~

*

przyjacielską bateryę! Z tego'-się pokazuje, ze słabe musisz mieć pojęcie o miłości i pię­kności i albo przynajmniej zdania nasze w ty ni przedmiocie są bardzo różne.»

«To co innego! Ach kochany książę, muszę ci powtórzyć to, o czem tyle razy mó­wiłem: Eliza niewychodzi mi ani z serca ani “ z pamięci. Nie mogę się pogodzić z wyobra­źnią, iz powinienem z nią się na zawsze roz- łączyć! Czyń mi1 jakie chcesz wyrzuty, le.cz muszę ci jeszcze raz powlórzyć, iz kocham ją!»

«Wstydi ¿ię!»

/

\' *

«Koćham ją, i nie mogę nasycić się mi­łością. Jej obraz ciągle mi stoi przed oczy­ma. Tobie, jako prawdziwemu mojemu przy­jacielowi,' powinienem wyżnac prawdę: bez niej, całe życie będę nieszczęśliwym. Ta mi­łość rzrosła się z moją duszą. Czy. zgadniesz, co mnie wprawiło w taki humor? Dwie, trzy

maski, .do niej podobne z figury i wzrostu!

1 i

O mało że niestraciłem przytomności!....»

«Bóg z tobą, braciszku! Prawdziwie, że ubolewam nad tobą. Ależ przynajmniej na chwilkę zapomnij o twojej miłości. Chociaż w dzień moich urodzin, bądź cokolwiek we-

- selszym!». , '•**•

- W tem za przegródką zrobioną z luster, dał się słyszeć hałas, i z wązkiej galeryi, leżącej między owym sztucznym gaikiem i ścianą, wyszły dwie maski: jedna była wróżowem a druga w zielonem domino. Maski się za­trzymały. Domino zielone prosiło pielgrzy­ma, by im towarzyszył.

«Bonne fortunę!» rzekł książę pielgrzy­mowi do ucha. «Nie bądź że niedźwiedziem i ruszaj do kobiet.» Pielgrzym stał: się po­słusznym. .,

"O

monę do jej serca ataki francuzkich officerów,

* ^ 4 ^

a nawet i jenerałów; nad podziw jak zręcznie umiała usunąć wszystkie ich manewra: po

V * skończeniu. zaś wojny, rozwiodła się z swym starym, i wyszła za mąż za rossyjskiego pra-

porszczyka!» *' - -1,

- - «Niech żyje rossyjski praporszczyk!» rzekli officerowie: . . ' -

^ m * * -r

«Wielka część kobiet rossyjskich, prze-

. ^ \ ■* ,

kłada Francuzów nud, swoich, wypada więc ażeby -inne przyznały nam sprawiedliwość,*»

rzekł książę.' «1 w tej to więc tak ważnej,

* — *•

sprawie, Polki, są naszymi adwokatami, przed "sądem płci pięknej!». > . •’ • j j

* - * _ • ^

* • . ł^.f

Hrabia Chochlenkow skończywszy swoją partyę wista* poważnie przechadzał się po salonach i lornetował na wszystkie strony. * Za nim zaś szła cała gromada jego wielbicieli, do których niekiedy się obracał, i. każdego po kolei zaszczycał swoim słówkiem. Hrabia tego wieczora był nadzwyczajnie wesoły.

W tern zbliza się do niego męzczyzna w pół masce i , w ppgniecionem domino; a ująwszy

. : () .

1 '

W tej właśnie porze, przybiegło.kilku offi- .

cerów. «Książę!» rzekł jeden z nich: «idźmy, . zmiłuj się, prędzej. Angażowaliśmy do ma­zura te Polki. Ty zaś czwarty z swoją Ty- rolką. Kadryl wkrótce się skończy. -ldźmyż pi’ędzej.» . ‘ '

Officerowie wziąwszy się pod ręce, poszli na salę.. «Powiedz zmiłuj się nam książę, kto są

, * te Polki? zdąje się iż się znasz z niemi?» za­pytał jeden zofficerów księ. Pieczysteńskiego. '

«Są to córki Morykońskiego, obywate­la Litwy,» odpowiedział książę. «Starsza ma imie Ludwika a młodsza Teresśa. Bracia ich

byli w wojsku francuzkiem, i obad.wa zginęli -

#

wRossyi. Nasi Rossyanie stali się pocieszy­cielami obydwóch sióstr. Jedna wyszła za mąż za rotmistrza od huzarów,' druga zaś za puł­kownika artyleryi. Szkoda, że staremu'ich ojcu nie'bardzb-dobrze się powiodło!»

«Tak, utrata dwóch synów, jest ciosem ' okropnym!» odezwał .się officer.

«Mówię tu o nieszczęściu wcale innego rodzaju. Stary Morykoński po raz drugi ożenił

się z rnłodą i bardzo przystojną kobietą, któ-

\ *

ra z nadzwyczajną stałością wytrzymała czy-

I

>_■

go za rękę odprowadził na stronę. Hrabia Miron Piotrowicz niezmiernie został zdziwiony taką familiarnością.

«Cha, cha, <iha! Hrabia jak widzę mnie niepoznaje? » rzekł człowiek w pogniecionem domino. . - -

«Czyś ty Perenoszczykowie zwarjował?» odpowiedział z gniewem hr. Chocblenkow: «po cóz tak się rzucasz na ludzi?»

«Zwarjował! cha, cha, cha! a jak po­prowadziłem panu interes? A? warjaci tak nie działają! Cha, cha, cha"!»

«Zmiłuj się, odczep się odemńie! Cóz ci jest takiego? » rzekł hrabia.

«Chcę zpanem podzielić się moim tryum­fem, i przytem udzielić mu pocieszających nowinek.— Ale, ale! Dnia’dzisiejszego ja- .dlem objad z officerami u Felta ! 'Nie źleśmy tam spijali! Wystrzegam się wprawdzie prze­brać miarkę, ażeby się przypadkiem z czerm nie wypaplać, alez tam niepodobna było się wymówić...»

«Daj mi święty pokój, braciszku, a ra­dziłbym ci, żebyś lepiej poszedł i przespał się!» rzekł hrahia odpychając od siebie Pe-

- . • ( 180 ')

.i® ' ^ *

'

%

renoszczykowa: «Niech Bóg zachowa, żeby czasem nie dostrzegli, iz rozmawiałeś ze mną na osobności! » ‘ <

:— «To i cóż stąd ! "Alboż nie jestem szla­chcicem , tak jak i inni? Bardzo prędko za­pominasz hrabio, moje przysługi! Cha, cha,cha! Podczas objadu, office.rowie zaczęli mówić o pułkownikowej Jarosławskiej, ja zaś słucha­jąc owych opowiadań, byłem w zachwyceniú,

'• *

albowiem są ta owoce mojego dzieła; wspo­minałem także i tobie hrabro! Cha, cha, cha!»

«M ów ciszej i odszczep się odemnie — albo rozkażę ciebie .stąd wyprowadzić. Puść rękę!»— rzekł hrabia, zaledwie mogąc po­wściągnąć się od złości.

«Wyprowadzić! Bravo! Doskonalej.W/ panie ! Na takie to zasłużyłem podziękowanie, za tyle moich przysług! Cha, cha, cha!»

«Idź lepiej wyśpij się! » rzekł hrabią a odwróciwszy się od niego, śpiesznie zwro cił swe kroki do innego pokoju. Pereno szczykow udał się ,w ślad zą nim, wszedł szy zaś do'saloniku, w którym byłurządzofl gaik, spotkał pielgrzyma, w tym właśnie czasi kiedy ten zbliżał się do masek w różowćm

; ..

" * * t ( 182 )

*• >•

f ^ ^ dostanie! Czy wiadomo księciu f żeja odkry-

J- ^ ■"'* * *

łem, iż, hrabia Miron Piotrowicz, dla tego wziął plenipotencyę od ks. Anhy Petrowny,- ażeby łatwiej mógł ją zdradzie! Mnie cho­ciaż nie wierzyli, jednak zmienili, zaufanie!

Cha, cha, cha! — ’Wszystko

Ty ksią­

żę, zapewnie nie będziesz tak niewdzięcznym,

| *■ *■

jak hr. Miron Piotrowicz'! Strzeż się tego czło­wieka! Z powodu, ze ma szczerą chęć ożenie­nia się z pułkownikową Jarosławską, czy wia­domo księciu co tez 011 zrobił! Wyjsśnię to na przykładzie!' Cha, cha, cha!—• Jeszcze jak zostawałem w Moskwie na pensyi. otóż by­wało) uczniowie, składali się na kupienie śmie­tany i jagód. Ja zawsze do swojej kompanii wybierałem brzydzących się, i żeby nasycic własne łakomstwo, niby niechcąc plunę do naczynia z którego wszyscy jedli; tamci więc

• T l '

rzucają łyżki, a ja sam jeden zjadam wszyst­ko na zdrowie! Cha, chał cha?— Otóż podo­bnym sposobem postąpił i hrabia Chochlen*» ’kow! Bojąc się, ażeby inni ludzie nie odebra* li mu tego przysmaczku, oczernił biedną Ja- rosławskę. Cha,-cha, cha ! Chwalą jego roz* sądek, a bezemnie oa ani kroku nie zrobi!—

* ,

zielonćm domino. Perenoszczykow ujął piel­grzyma za rękę, rozśmiał się i gwałtem po­prowadził go \v inną stronę.

«Nie skryjesz się przedemną książę Pre- czysteński, nie!. Byłem właśnie dzisiejszego poranku w jego stancyi i widziałem ten ko­stium , bravissimo! Cha, cha, cha! » -

Pielgrzym milczał.— Perenoszczykow tak dalej mówił: «Dzisiaj mieliśmy honor jeść objad u Felta wspólnie z officeraini, którzy są przyjaciółmi ,pana. Piliśmy za jego zdro­wie. Doskonale! pili, spijali i życzyli, aże­byś pan prędzej już połączył się węzłem mał­żeńskim z ukochaną księżniczką Pauliną Kur- diukow! Cha, cha cha! —■ Wiem o wszyst- kiem! Zart na stronę, a książę mi będziesz

* • za to obowiązanym, iż pułkownikowa Jaro­sławska, nie odebrała i nie odbierze mająt­ku od księżnej- Anny Petrowny? » (Pielgrzym miał już zamiar odepchnąć od siebie Pere- noszczykowa, lecz ostatnie słowa przez nie­go wyrzeczone, zwróciły uwagę pielgrzy­ma^ zaczął więc z większą starannością przy­słuchiwać się jego mowie, którę tak dalej prowadził)-«Majątek, wszakże tobie się księży Tom IV. 16

(183 ).

» *

ł

«

«

Wyobraźnia jego tak zimna i tępa— nie mógł nawet ułożyć, pełnego zgorszenia rysu życia pułkownikowej Jarosławskiej. Udał się więc do innie, a ja na prędce bez przygotowania, utwo­rzyłem całe poema ! Cha, cha, chu! Otwarty p. Szmigajło, opowiedział mi o wszystkich szczegółach biednej Jarosławskiej*, mając więc tak dobrą kanwę, nahaftowałem rozmaitych deseni! Cha, cha, cha! Wszystko Wiem! Za­chwycający romans! Zacząłem od pierwszej miłości z Wyzyginem, potem zaś zrobiłem z niej podróżującą bohaterkę w guście ana- kreontycznym! Nagadałem tyle rozmaitych rozmaitości, źe teraz sam nawet liiepamię- tam! Ludzie jeszcze coś dodali, powiększyli, i zrobiło się z niej takie straszydło, od któ­rego uciekają wszyscy poczciwi! Cha, cha, cha! Teraz, nic innego nie pozostaje jej uczynię, jak rzucić się w objęcia pierwszego lepszego męzczyzny, aby tym sposobem zagładziła swe mniemane wykroczenia! Doskonałe! przewy- bornie! Otóż ile, uczyniłem dla dogodzenia hr. Chochlenkow, a on... niewdzięczny! Alez zrobię mu tak, że Jarosławska nie dostanie

się w jego ręce. Spodziewam się, iz książę

nie pójdziesz za jego przykładem. Ręczę, ze Jarosławska nie .wygra procesu: jato dla pa­na tylko zrobię !... Wiem o wszystkiem! hr. Chochlenkow nic: się nie pożywią odwetuję

«

mu!... Cha, cha, cha! Książę, wszakże w tym domu jesteś gospodarzem, chodźmy, napi­jemy się szampana !...-« :

Perenoszczykow chciał -prowadzić z sobą pielgrzyma, ale ten go odepchnął i nie mo­gąc już dłużej powściągnąć swego nieukod- tentowania, rzekł: —«precz, niegodziwcze!» Perenoszczykow odskoczył W tył kilka kro- ków. —«Czyj to głos? Cóś znajomego? » mó­wił sam do siebie : «zdaje się, jakoby wszyscy się zmówili mnie prześladować! Niech ich kaci porwą! Cha,cha,cha!:— Pobiegł później na wielką salę, i przyczepił się*do jakiejś kobiety w podeszłym .wieku. . ■ : ~

«O ludzie, ludzie! » rzekł do śiebie piel­grzym, i udał, się spiesznym krokiem' dó przedpokoju. «Ach, jakżem nieszczęśliwy ! »“

r

powtórzył sobie kilka razy.

, Na wschodach, ktoś go ujął za rękę. Obej-

^ A

I /, K I

rzał się — aż oto dwie maski w różowem i

zieloaem domino , przednim stanęły. Kobie-

l

( 185 )'

m

An w zielóuein domino, w te słowa odezwała się do pielgrzyma: «Szanowny ojcze!, odpro­wadź dwie wędrownice do pojazdu \ nie chćąo się dać poznać, nie możemy tutaj przed gan- kiem oczekiwać na naszą karetę, która stoi na rogu ulicy. Spodziewam .się, ze prośbie naszej nie odmówisz. Nie 'dając czasu'piel­grzymowi odpowiedzieć, kobieta w zieloneni domino wzięła go pou rękę i sprowadziła’ze wschodów. Pielgrzym milczał i był posłu-* sznym. Domino różowe szło za nimi,

-t

1/

W przedpokoju, damy włożyły salopy, a pielgrzym zarzucił ńasiebie płaszcz i w milczę* niu wyszli na ulicę.

Około poczwórnej karety, lokaj czekałjui na swoje panie i natychmiast otworzył drzwi*» czki. Dama wrózowem domino wsiadła pier-

w ej do' pojazdu, za nią poszła jej towarzy­szka, która wziąwszy pielgrzyma za rękę, rze­kła : «Szanowny ojcze! siądź razem z nami, nie odmawiaj prośbom kobiet! »

«“Łaskawa pani« odpowiedział pielgrzym; «proszę mi darować, iz widzę się zmuszonym

4

/ /

przypomnieć, ze za granicą sali maskarado» wej, udawanie powinno się skoóczyć. Jezeii

16*

K

J

t

macie zamiar ubawie się moim kosztem. to

/ f C J

bardzo złą do tego wybrałyście po'rę.- Ani teraźniejszy mój humor, ani tez zdrowie, nie dozwalają mi uczynić zadosyć waszemu żą­daniu. Nie mogę dalej juz pań przeprowa­dzać.... Najpokorniej upraszam o przeba­czenie ...»

. — «Pan musisz nas przeprowadzićj« rze» kła dama wzielonem domino; «nie są to żar­ty, lecz najistotniejsza prawda. Zaklinamy pa­na na to wszystko, co miałeś w swem życiu najdroższego, ,abyś raczył wsiąść 7, nami do karety.» Na te słowa pielgrzym inaszynalnie wskoczył do pojazdu. Drzwiczki się zamknę­ły i konie natychmiast ruszyły z miejsca. •

/

Wewnątrz karety dosyć było widno od la­tarń. —«Udawanie skończyło się ! »> rzekła dama w zielonem domuio. «Zdejmij maskę Piotrze Iwanowiczu.» Dama w róźowem do­mino, podobnież się demaskowała.—- «Eliza!... Eliza Pawłówna!» zawołał Wyzygin.

«Tak, jato jestem twoja Eliza! » rzekła* ona, «Koniec tajemnicy, kłótni 1 gniewu!

s

Wszystko, o czem rozmawiałeś na maskara­dzie z księciem Preczysteńskim, słyszałam.

*

'1

r/£ i *

1

* t

Piotrze,, ty mnie kochasz! chcesz wiedzieć' czyja cię kocham! Go do tego, masz dowód wobecnem mojem postępowaniu.. Zwycię­żyłam bojaźń. i‘ weszłam do domu najwię-

V

kszych swoich nieprzyjaciół, jedynie dla te­go, ażeby się widzieć z tobą*, przypadkiem dowiedziałem się od ludzi księcia Preczysteń- skiego, ze będziesz na balu w kostiumie. Prze­je konawszy się nakoniec, iz mnie kochasz, chwy-j ciłam się ostatniego%środka *, i, ze tak powiem,' porwałam ciebie!' Osądź teraz, jak musi być \v;lelkie moje przywiązanie ku tobie! Dosyć juz jestem oczernioną przed światem w najszka­radniejszych kolorach , a teraz jeżeli si£ do-

* * / wiedzą o tein, co zaszło między nami, ka- 1 mieniami gotowi będą mnie zarzucić. Lecz f nieurodziłam się dla świata,xnie wychow ałam się dla niego i na nim zyć nie umiem, nie umiem zgadzać się z jego prawami \ bylebyś ty mnie kochał i poważał, a bynajmniej nie ■' będę się troszczyła, o to co ludzie powiedzą!» Wyzygin ciągle był milczącym, wziąwszy Elizę za rękę na twarz tylko spoglądał'.— Oczy jego napełniły się łzarjni. ■— «Elizo, mój anie- ^ lei zostałaś igrzyskiem obmowy-r. lecż ta

v

> •

i

obmowa jednego tylko mnie zabije!— Mój Boże, jakżem nieszczęśliwy! * '

.«Zapomnijmy o tem wszystkiem , codo tychczas n#s rozłączało,rzekła Eliza: «Nie obchodzi mnie już więcej własna moja obelga, kiedy ty jesteś przekonany żem niewinna. Dla-, ciebie tylko żyćbędę—i nikogo zuacjiie chcę.»

«O lud zie, ludzie! » rzekł Wyżygin, nie spuszczając oka z Elizy'.— «Cnota,"'piękności, talenta, rozum; dla was są nieznośne! Ukrzyżo-. waliście Zbawiciela świata, który zstąpił z Nieba dla waszego odkupienia. Wy prześladujecie ka­żdą cnotę, za pomocą obmowy i kłamstwa! Ach,

m

Eliso ! Teraz jestem zupełnie przekonany żeś niewinna, i srodze będę ukaranym za to, iż do­puściłem dumie wkraść się w moje serce, żem 1 uwierzył pogłoskom- i że dopuściłem przy­stęp do siebie etykiecie światowej!' Srodze będę ukaranym! Elizo kocham cię. » Potem rękę Elizy położył na ser.cu, zbliżył, do swych . ust i głosem cichym dodał: «Nie mogę jua j do ciebie należeć! »

«Mój Boże! czyliż jest prawdą, że się1 kochasz w hrabini Dnieprowej ? Ach, ja nie»

szczęśliwa !. Cóżem uczyniła! »

Wyźygin spiesznie podniósł okno karety i głosem piorunującym zawołał na stangreta:

«Stój!» Pojazd się zatrzymał.

«Elizo, przebacz! ńieprzeklinaj mnie!

Jestem bardzo nieszczęśliwy,— lecz oprócz ciebie nikogo nie kochałem, i do ostatniej chwili mojego życia, nikogo więcej kochac nie będę... Do ciebie atoli nalczec nie mo­gę... Wszystko się skończyło!... Ludzie źli, stali się przyczyną naszej zguby*! — Bądź zdrowa — przebacz !.. . » .

Nakoniec ucałował rękę Elizy, odemknął drzwiczki, wyskoczył z karety i ukrył się

w ciemnościach nocy.—Eliza padła bez czu­cia na ręce swej towarzyszki. — Kareta śpię.

sznie ruszyła z miejsca.

%

4

V

,r- I

CT»

TL

!t * '* , * \ ■%-

' *V - ł

ifs • r

',n » •* “ w* ^ ^

"■ • «. • - ’ «• . , •

.. .t •-• ■ • ■ ' ■ ■■ '. - . *^ ^ * ,-n- • .

• . . :■’ • ■ r z- ’-*¿2# *• ■ *-•'

;" A . J- . . ■ . . . ¡r~; V . t

, ; u RÓZDZIA-fc VIII; ' ;

Ś-~ «%jr • - * • ♦

- • ^ « * - •* . •• v ‘ .».* 'f

- i • ! \ f

" .Samobójstwo.— Przyjaciel prawdziwy* ~ ~ Roz­pacz w samotności.— Kobieta wspaniałomyślna.—. Zgocla'. —' Uczta przyjacielska. —i Koniec proce-» su. — Wybawiciel. — Koncert włoski kozackim

obozie. — Dawny przyjaciel. —‘Skutki gustu frań-

i • ^

cuzkiego. — O mało co, nie została.doljoszow§J~ Co.to jest głos Boga; ¿lo$rludzi.—* Zakończenie.

r\

V

*

Nazajutrz po maskaradzie, wieczorem, Piotr Wyzygin siedział u siebie w staacyi-i pisał,. Ojca i Albańina w domu nie było. Napisawszy list, przeczytał.go sobie ijzy mu w_oczach

0 | Ak %

stanęły. Podniósł głowę, az spostrzega przed' sobą, stojącego około stolika, Mateusza Iwa- nowicza Pusakowa. i v

V ~ .

«Cóz lo znaczy, czegoś tak zatrwozony, kochany Piotrze Twanowiczu ? » zapytał Ru- śakow. «Kwadrans jak'przed tobą stoję i ty

nie uwazasz.»

«Pisałem list do ciebie! ». odpowie­dział Wyzygin. .

«Do mnie! no dajze mi go. O cóz rzecz idzie? •

* *

«Nie', .nic mogę teraz go oddać i. • • •*

rzeki” Wyzygin i schował list do stolika. 7 -

«Zmiłuj się, cóź to znaczy ? Jestem prze- cięż obecny, wytłumacz mi się.»

# 9'

«Nie mogę .. ... jeszcze nie .czas. jest

;w tyni;pewna tajemnica, » “rzekł Wjilygin. i,

«Tajemnica, którę móżna napisać, a niemożna powiedzieć! to coś dziwnego!»

«Ze wszystkich moich przyjaciół,- wy-" brałem ciebie,' Mateuszu Iwanowiczu , na po­wiernika tej tajemnicy. Widać atoli, ze.przc-

znaczenie chciało, ażebyś o niej wiedział przed-

i ^

czasem, kiedy ciebie w tym razie do innie sprowadza. Lecz -jeżeli chcesz wiedzieć o mojej tajemnicy, daj słowo, ze przed ,nikim,

#

nawet przed moim ojcem jej nie odkryjesz.»

A

«Przystaję na to, jeżeli uważasz, ¡z lego wymaga twoje szczęście, » odparłRusaków''.

«Szczęście!» rzekł Wyży^gin.gorzko si«j uśmiechając. Zamilczawszy, przez chwilę, .tak

dalej mówił; «Jesteśczłowiekiem.stałego cha­rakteru, gardziłeś niebezpieczeństwami, wiesz co jest życie i śmierć... » *.• ’ -

«Tak; sądzę, iż życie ¡.śmierć niesą.tego warte, ażeby wiele stać o'nie. Próżność pró-.

~ * o* . g, jzjr.

fłZt Ti

v V: <A i Ganowiczu!—Do­

ba

i

* 9

reszta zaś wszystko

Jezefi z*i LokiU

|x>ei©cL v i kat-PTifiek ca^tba staje się gorzkim...

;?5t Jedynym szczęściem,»

Zkb ^rr3 s gsrT^

em. tero oaztrac

caanj Piotrze, ale końcem nieszczęść ziem'

stich. a

Joż mi się życie sprzykrzyło; tęskno

mi i przvkro na trm świecie. * trzin z ęrlębokiem westchnieniem.

rzekł Wy

Mes

podzie

zvcia I» odpowiedział Rusaków.

*!sie mam siły, upadam pod ciężarem!* rzekł \Vvzvirin.

charakteru

i serca : wzmocnij się religią. Jeżeli krzyz jest ciężkim , wezwij na pomoc Wiarę, Nadziej! i Miłość! »

«Miłość!... Miłość ziemska, pozbawiła mi »tałośći. Upadam pod ciężarem nieszczęść!

( 19» ) ' , , .

4

I

Dowiesz się o mojem zdarzeniu. Eliza nie­winna, Eliza mnie kocha... Kocham ją nad własne-życie!... »

«Nie widzę w tem żadnego nieszczęścia,»

odpowiedział Rusaków.

i

«Lecz pierwej nitn odkryłem niewinność Elizy, dałem słowo, iż się ożenię z hrabiną Dnieprową. »

«Oddałeś rzecz, która nie miała swojego pana. Teru i znalazł się jej właściciel, a więc nie masz prawa, rozrządzać cudzą własnością.

Powinieneś mu ją zwrócić. Tą rzeczą— jest

,t\voje serce;— właścicielem — Eliza! »

«Nie, szanowny Mateuszu Iwanowiczu! nie jestem w stanie tego uczynić! Dałem sło- wo~kobiecie szlachetnej, która szczerze mię kocha i nie mogę ją tak okropnie zasmucać. Stanie się to dla niej wielką niesławą! — Po-

< • stanowiłem wszystko zakończyć — jednym wystrzałem ! Proszę ciebie o jedną łaskę, aże- byś zataił istotną przyczynę mej śmierci i rozgłosił przed światem, że odebrałem so­bie życie w czasie paroxyzmu gprączki. Na­tenczas przynajmniej hrabina Dnieprowa, uni­knie niesławy! »

Przez ten czas, kiedy Wyżygiń mówił,''Ru­saków ciągle się zegnał i szeptał po cichu pacierze. _ •

«Znam .twoję szlachetną dusze, i dla

*> C /

tego właśnie poruczam twej opiece, wiekiem skołatanego ojca i siostrę. Bądź ich pocie-

*

szycielem! Brat zostaje w służbie wojskowej... nie znajdzie on dla siebie nic .w cywilńem urzędowaniu, gdyż nie jest do tego stworzo­nym .. . Nie zapominaj o moich krewnych!..

Łzy strumieniami polały się po twarzy Ru- sakową, ruszał ustami, chciał cóś powiedzieć, lecz ani słowa wymówić nie mógł.

«Wstąp dó Elizy!... Powiedz, iż ko­chałem ją do ostatniej chwili życia mojego. .. i umarłem dla tego, że nie mogłem z nią uży­wać szczęścia ... Nie, nic nie mów, to ją za­bije... albo powiedz, lecz później, po upły- nieniu lat kilku.-»

t

llusakow nie mógł już dłużej wytrzymać: rzucił się na szyję Piotra.i zaczął płakać rze- wnemi łzami: «Młodzieńcze, zabijasz mnie t

m

Kicham ciebie jak syna, jak młodszego brata!» -p- «Mateuszu Iwanowiczu, ufałem twojej

stałości!». -

«Mojéj stałości!.,,, mojéj stałości! Tak, tak! Jeżeli potrzeba wymagać będzie, dla dobra Rossyi, gotów jestem wsiąść na beczkę prochu i podpalić ją własną ręką... Na kawałki dam się porąbać za moich przy-

«

jacioł. .t. Lecz ..." Rusaków padł na kolana; w imieniu Boga,' w imieniu Zbawiciela, zakli­nam ciebie i u pamiętaj się! Nieodbieraj sobie życia... Nabierz odwagi... Walcz!. -. Jesteś, człowiekiem, jesteś żołnierzem! ...»

«Juz postanowiłem!» rzekł Wyżygin, spuściwszy na dół oczy.

•— «Postanowiłeś! Cóżeś postanowił? po­tępienie duszy i honoru dla tego, ażeby uczy­nić nieszczęśliwymi krewnych, przyjaciół i dwie szlachetne kobiety! Postanowiłeś!... Piotr ze Iwanowiczu! To się nienazywa stało­ścią postanowienia, lecz zakamieniałym upo­rem! Jesteś słabym wreligii! Tak, to pra­wda, ż«' z ciebie dobry patryóta rossyjski; ale napoiłeś się cokolwiek cudzoziemszczy­zną! Naczytałeś się niedorzecznych marzeń warjatów, którzy mianują się być filozofami. Piotrze! jesteś Rossyaninem! Czyliż tak po­stępowali przodkowie nasi w przeciwnościach?

, ^ i’ ■ - * ' '

Nie, -jestes słabym wreligii! Zmówmy razem

pacierze, przekonasz się,, ze Bóg cię usiSbkoi! Oto krzyz, a przy nim pópioł-z pogorzeliska Moskwy! Upadnijmy przed krzyzem!»

Rusaków położył krzyz na stqł i upadł twarzą na ziemię wołając:"*«Pariie, zmiłuj się nad nami!» Wyzygin także zaczął się zegnać

i hic czołem o' ziemię.

Rusaków głośno począł mówić następującą modlitwę: «Panie! Zbawicielu-i-Odkupicielu Rossyi! Zeszlij na nas światło twojej prawdy,

i zagrzej serca nasze miłością . krriju i tego wszystkiego, co jest rossyjskie! Oddal ż Ros­syi wszelkie pokusy piekielne: ządzę szkodli­wych zamiarów i cudzoziemskich wyobrażeń, które.się ukrywają pod świętem nazwiskiem mądrości. Ugruntuj w nas przy wiązanie do Tronu, władzy prawej i do naszego Cesarza,

teraz, zawsze i na wieki .wieków,.amen!»

0

Skończywszy modlitwę, wstali i rzucili się uściskać jeden drugiego.^

«Piotrze Iwanowiczu!»» rzekł Rusaków. «Jeżeli mnie kochasz i powazasz, daj słowo,

iz w przeciągu tygodnia, niepowazysz się na swoje życie! Jeżeli zaś, po upłynieniu tego cza-

i

"SE

r

% \

su, meodmienisz zanjiaru... Rób, Jak chcesz! Zadaj nam cios! .. • »

"

. «Nie mogę ęi tego odmowie, lecz pa­miętaj, iz przyobiecałeś dochowac tajemni-

# cy*» odpowiedział Wyzygin. •

Rusaków podały rękę i ruszył' głową. Pó­źniej jeszcze raz .uściskał Wyżygina i nic nie- powiedziawszy, spiesznie"oddalił sięzpokoju.

« •

Wypada, teraz, ażeby czytelnik raczył ła­skawie się zastanowić, nad położeniem nie­szczęśliwej Elizy. O mylona w nadziejach, oczerniona przed światem, pozbawiona na zawsze przyjaciela, który nigdy z jej pamię­ci i serca niewychodził; nie mogła wytrzymać tylu razem skupionyrch^ciosó\v. Noce spędza­ła bezsenne, we dnie zaś, szukała samotno­ści; rumieniec zniknął z jej twarzy, oczy za­padły'. Stryj jej doktor Tarnel, radził aby się na zawsze oddaliła do Francyi. lecz nie mogła, na to. przystać, albowiem kochała Rossyę i -miała zamiar, wspólnie ze swymi opiekunami osiąść gdzie na wsi. Atoli mocne przekonanie stryja, który przewidywał bli¿ki

' . 17*

L

*

- \

' $ .

, 7

S

»

,;P

%

\

upadek jej zdrowia, zniewoliły ją do tego, iż zgodziła się pzedsięwziąć podróż do Fran- cyi. Pan Szmigajło,-żadnym sposobem nie- clićiał opuścić Rossyi, a sprzykrzywszy so­bie życie nieczynne, zamierzał powtórnie wstąpić do'urzędowania, twierdząc, że czło­wiek nigdzie nie może być tak szczęśliwym, jak w biurze, gdyż tam jest obowiązanym my­śleć bardziej- o cudzych interesach, aniżeli o własnych. Postanowiono więc, iż' Eliza, Anna Michaj łowna i doktor Turncl; na Wio­snę mieli wyjechać za granicę, po skończe­niu procesii, który już miał się ku końcowi. Eliza nikogo nie przyjmowała, z nikim się niewidywała, tylko ze swemi domownikami. Upłynęło sześć dni, jak była maskarada, a w jej przytomności, nikt się nie,ważył wymó­wić nazwiska Wyżygina. '. .

Siódmego dnia, około godziny dwunastej, Eliza siedziała w swoim pokoiku razem z Anną

Michajłowną, która nic niemówiąc, ze łzami

0

w oczach, spoglądała na jej twarz zwiędnia- łą*, nakoniec niemogąc przezwyciężyć swej boleści, rzekła: «Elizo! cóż. się .z tobą stanie,

jeżeli uienrzestaniesz rozpaczać? W przeciągu

' /

( 109 ) , - ' • v,

’ y * .<*• *

- ' " * . jednego tygodnia, tak się zmieniłaś jak gdy-

byś rok cały przepędziła w łóżku.»

, ;—«Co się ze mną stanie!» odpowiedziałaEIi- za'z gorzkim uśmiechem; «to, co było i będzie ze wszystkimi.*, żyłam, cierpiałam i umrę!...»»

r- «Umrzesz? czyliż w tym wieku myśleć o śmierci!»» - "

«Widać, iż Bóg niechce.i ladzie sobie ■ przykrząj że żyję na tym świecie! .. . Ńie na­rzekam na Boga! On albowiem niedocieczo-- nenii ścieżkami -doświadcza nas, na, przy­szłość. ..1 Ludzie,- pozbawili mię życia przez obmowę i niewdzięczność... Ludziom chętnie przebaczam1 •» . • -

«Dziecię moje, wychowywałam ciebie ,wbojaźni bożej, niedosyć tego, że nienarze-

kasz na Opatrzność-, potrzeba jeszcze umieć.

i r* \|

cierpliwie znosić dopuszczone na nas próby.»

:— «Cóż takiego czynię? Wszakże cierpię i milczę!»

«Wewnętrznie się dręczysz; smutek gasi w tobie ogień życia... Miła Elizo, dziecię moje! Patrz na mnie.. .-Niepłacz! ...»

Anna Michajłowna przycisnęła ją do swego

%

serca. .

' ( 200 )

.

*

«Matko! Czy z mogę być oziębłą i nie- dręazyć się? Ludzie odebrali mi dobre imie, przyjaciela... Cóz takiego im uczyniłam? Mój Boże! Ja tak kocham ludzi, iz własne życie poświęciłabym z ochotą, ażeby oni stali się lepszymi.

«Nietrać nadziei, nierospaczaj! Jest to wielkim grzechem. Bóg cię nieopuści!» rze­kła Anna Michajłowna. - ?

ll

r- » . .

W tym dało się słyszeć^ ze. ktoś chodzi po' pokoju i zblizył się podedrzwi jfokoiku Elizy. Anna Michajłowna zerwała się z krzesła, i za­ledwie zdołała uczynić kilka kroków, drzwi się otworzyły,-Rusaków i Piotr Wyzygin nie­spodzianie weszlir Eliza krzyknęła! Wyzygin zaś do nóg jej się rzucił. ^

«Co to wszystko*, znaczy? Na miłość Boga, wrylłumacz mi panie Rusaków!» rze­

kła Anna Michajłowna, zblizając się do Eli­zy, która była w pomięszaniu i niewicdziała co ma począć. Wyzygin całował jej rękę i zaledwie mógł wymówić: «Elizo, przebacz mi!» v

Na twarzy Rusakówa malowała się radość. Uśmiechał się, spoglądał to na Elizę, to na

t

dał, swojego szczęścia, i abyś się połączył

węzłem małżeńskim ż szlachetną i dobrą Eli-

» # t ^ %

zą. Związek wasz jest jedynym warunkiem mojej'własnej spokojności. Wierzaj mi i przy-

' 1 y« • X

prowadź do skutku ostatnią wolą szczerej

^ • • • • ^ * przyjaciółki. Kiedy odbierzesz niniejszy list, nie będzie juz mnie w Petersburgu, lecz-spo- dziewam się, ze się zobaczymy,‘i ze będę miała przyjemność, dobrą twoją żonę przy-

9

cisnąć do serca mego. '

- 7/r. Dnieprowa.

« 0

«Szlachetna dusza!« rzekła Eliza, ocie-

r: ‘ > _ • *■*

rając lzv.

«Elizo! Przebacz mi!» powtórzył Wy-

żygin biorąc ją za rękę.

«Elizo Pawłówno, zaprzestań już gnie-, waćsię i smucić! Koniec i Bogu dzięki!» rzekł Rusaków, wziąwszy Elizę za ręce i kła­dąc je w dłonie Wyżygina.

—• «Cóż ci mam przebaczyć, jedyny mój przyjacielu!» rzekła Eliza. «^.Tyś niewinien. Ludzie chcieli nas rozłączyć, Bóg łączy.... rzućmy niepamięć Ha wszystko!»—. I Eliza ujrzała się wTobjęciach Wyżygina.

i r

Wyzygina, nakontec chwyciwszy go pod rękę, podniósł z ziemi i rzekł: «Stać we front!» Potem obróciwszy się do Elizy, doda!': «Otrzyj pani swe łzy! Śmiejcie się, cieszcie się i we­selcie się razem z nami! Prawda, ze-oboje nabawiliście mnie dobrego kłopotu, lecz wszystko juz przeszło! Koniec i Bogu dzięki!

* Oto jest list, który wyjaśni rzecz całą, a re­szty dopowiem.» Rusaków tedy wyjąwszy z kieszeni ów list, zaczął głośno czytać, jak następuje:

« Kochany przyjacielu, Piotrze Iwanuwiczu! Z niewypowiedzianą radością dowiaduję się, Ze przekonałeś się o niewinności Elizy Pawłó-

wny Jarosławskiej, i ze ona kocha ciebie jak

t 0 f

przedtem. Ześ ją ciągle kochał, nigdy o tem niewątpiłam, i mam sobie do wyrzucenia, iz

o tem na chwilę zapomniałam. Twoja i moja lekkomyślność, zaledwie niestała się przyczy­ną nieszczęść wszystkich nas trojga. Dzięki

Bogu, ze jeszcze da się wszystko naprawić! Z radością wracam ci przysięgę, wyrzeczoną w chwili zapamiętałości, zrodzonej przez nie­godziwą obmowę* lecz jako prawdziwa przy­jaciółka twoja, wymagam, ażebyś nieodkła-

( 203 ) •

>

%

«Brawo! doskonale! ura! Nasza wygra­na!» zawołał Rusaków skacząc z radości. Anna Michajłowna rzuciła się uściskac Piotra i Elizę.

> • _

«Pójdźmy teraz do stryja!» rzekła Eli­za. Niechaj się pocieszy i nas pobłogosławi!

Wyzygin i Eliza dawszy sobie dłonie, spie­sznym krokiem udali się do doktora Turnel, Rusaków i Anna Michajłowna także poszli za ninii, powtarzając: «ura! nasza wygrana! Ko­niec i Bojm dzięki!»

D c

%

Po upłynieniu dwóch tygodni, nastąpił akt

weselny. W mieście głoszono rozmaite wie-

i

ści tyczące się owego związku \ lecz Eliza

o niezcńi niewiedziała; Piotr Wyzygin śmiał się tylko z złośliwości tych ludzi, którzy w ka­żdym razie szukają zdarzenia, aby zatruć kielich szczęścia swoich bliźnich.

Piotr, Wyźygin, wesoły, zadowolniony i' szczęśliwy, postanowił sprawie ucztę, i na ten koniec zaprosił do siebie na objad wszyst­kich swoich przyjaciół i kolegów wojsko­wych, którzy natenczas byli obecni w Pe­tersburgu. Kiedy wszyscy siedli już do sto-

t

t

łu, Eliza Wyzygin, wziąwszy do ręki ser­wetę, znalazła na talerzu pakiet. Rospieczę- towała go, a spojrzawszy oddała mężowi.

«Panowie!» rzekł Piotr: «niewiem czem się to dzieje, że szczęście i nieszczęście, ni-

* * gdy się nie cieszą, ani jednym darem, ani cio­sem, My z zoną, tak jesteśmy teraz .szczęśli­wi, iz niczego więcej nieządaliśmy i niespo- dziewaliśmy się; az oto i proces jej z ciotką,

został zupełnie skończonym na- jej stronę!»

«Winszujemy, winszujemy!» zawołali ' goście ze wszech stron.

«Jeden szlachetny urzędnik, przysłał reskrypt Annie JNIichajlownie, a-ona chciała sprawić nam przyjemność podczas objadu, udzielając tak szczęśliwej nowiny,» rzekł Piotr Wyzygin. «Pozwólcież panowie, przeczytać przed wami list urzędnika. Przekonacie się z niego, z największem zadowolnieniem, ze sp rawiedliwość i poczciwość, niesą wygnane z naszych sądownictwa, i ze między sędziami są ludzie stałego charakteru, do których nie- przylega światowa zaraza: stronności i wła-. snych widoków! Otóż co pisze urzędnik: «Szanowna pani! racz łaskawie przebaczyć,

ze podczas prowadzenia sprawy, nie mogłem.

udzielać wiadomości ojej stanie, gdyz to się niezgadza z powinnością urzędnika, a być może, że pani i bezemnie wiedziałaś, co się robiło. Rozmaitych zdań , było bardzo wiele, co do sprawy pani, i z tego powodu, sędzio­wie dzielili się na dwie strony: książę Ingryj-« ski na stronę pani, hrabia zaś Choclilenkow, był stronnikiem księżny Kurdiukow. R.ezul- | '

tat sprawy wyszedł dla pani korzystnie, i je­den tylko hrabia Chochlenkow, pozostał pfzy swojem zdaniu. Niektóre ostre prawdy, po­wiedziane mu, przez prawdziwie oświeconego księcia Ingryjskiego i utrata wpływu na współ- kolegów, do takiego stopnia rozjątrzyły hr. CHoclilenkowa, ze wziął nieograniczony ur­lop i za kilka dni wyjeżdża za granicę do cie­płych wód.«

«Zapewnie dlatego, ażeby oczyścić su­mienie i zagrzać zimną duszę!» dodał Rusaków.

Tymczasem Eliza Pawłównu opowiedzia­ła przed swoim stryjem po francuzku,'o tem co się .zdarzyło, niezmiernie się z tego cieszył.

«Jaka szkoda, ze w dzisiejszym dniu ra­dości, jeszcze nie wszystkie miłe nam osoby

Tom IV. 18

#

( 20G ) . '

1 %

tu się znajdują!» rzekł stary Wyzygin: «nie wiem cobym za tó dał, żebym, dzisiaj oglą­dał drugie go mojego syna i córkę!» .

«J'mojego przyjaciela, księcia Preczysteń-! skic^o, który ~w dzień'mojego ślubu,, zmuszo­ny 7.oslał stąd wyjechać w interesie rządo­wym,» odezwał się Piotr:'«I jeszcze jedną osobę !..r» Gdy to wyrzekł, spojrzał na zonę, która spuściwszy na dół _o.czy, westchnęła.

—• «Widać, ze każdemu z nas, brakuje cze­goś do życzeń,» rzekł doktor Turnel. «Uwa­żałbym się za najszczęśliwszego’ człowieka wświecie, gdybym dzisiaj mógł uściskać mo-

* jego wybawiciela, który ocalił mi życie pod

% '

Berezyną!»

■—-*Tego niesłyszałem,» rzekł Piotr: «Któż

to taki?»

«Rossyanin!» odpowiedział doktor Tur­nel. Opowiem ci moje zdarzenie. Kiedy ros- syjscy partyzanci napadli na Możajsk, wspól­nie z żołnierzami ratowałem się ucieczką. Przez kilka dni błądziliśmy w tamtej okolicy, aż nakoniec wyszliśmy na gościniec, w na­dziei, że spotkamy naszych.' Jakoż' nadzieja nieomylila. Spotkaliśmy kuryęęa, jadącego

#

*

z Moskwy pod-mocną eskortą, do marszałka Wiktora. Kury er był mi znajomy. Udzielił nam wiadomość, iz Mozajsk znowu został za­jęty przez Francuzów, i radził zołnierzom by tam powrócili, mnie zaś, wziął .z sobą i szczę­śliwie przybyliśmy do korpusu marszałka W i- • która.

4

«Marszalek Wiktor wiedział, że armia co­fająca się z Moskwy, zostaje w przykrem po­łożeniu; lecz ani on, ani tez nikt z jego kor­pusu, nie "mógł sobie tego wyobrazić, cośmy widzieli pod Berezyną, złączywszy się z Na­poleonem! Niepódpada żadnej vvątpliwosci, ze od czasu, jak ludzie zaczęli* wojować, ni­gdy jeszcze wojsko niedoznawało tak nieszczę­śliwego położenia. Kiedy przypomnę com widział, serce mi się krwią zalewa! Wiadomo ci zapewnie, co się działo podczas przepra­wy przez Berezynę. Ja byłem na tej stronie do samego końca. Kartacze rossyjskie juz się sypały między tłumy uciekających, któ­rzy się tłoczyli nad brzegiem rzeki: a dla dostania się na most, bjli się między sobą, gryźli jeden drugiego zębami i spychali się

I

w wodę. Czucie ludzkości natenczas obcem

' ( 208 ) • ' •

t . ♦

* , 0

dla nichbyło. Kto tylko upadł, natychmiast

roztratowanym został. Wozy, konie, ludzie, padali z mostu i tonęli," niczwracając na sie­bie najmniejszej ' uwagi.... nie mogę dalej.

t* f • * t juz mowie!

a Jakoś mi się szczęśliwie udało przebyć most, rzuciłem się więc do ucieczki za przy- kł adeni' innycji. Wedle drogi, spostrzegam niemowlę pasujące się ze śmiercią. Ono było przykryte zav1 okami swej macki i wydawało przerażające jęki. Wziąłem je na ręce, ogrza- łem ciepłem oddechu, i z tak miłym cię-' żarem, udałem się w dalszą podróż. Nakoniec głód i znużenie, pozbawiło mnie sil. Dziecię potrzebowało pokarmu, wziąwszy więc koń­skiego mięsa, rozżułem dobrze i tem jakkol-■ wiek nakarmiłem. Na nocleg zatrzymałem się w bliskości Zembina. Żołnierze dali mi miejsce około ogniska, zmuszając przynieść z kolei drew, razem z jednym jenerałem. Nie było natenczas wojskowej dyscypliny! Owi­nąwszy dziecię w futro, położyłem się na śnie­gu, aby cokolwiek odpocząć. Ciepło ogni­ska .znacznie osłabiło siły moje, zasną­łem więc nader mocno. Krzyk nadzwyczaj-

. » ny obudzą mnie .. . . zrywam się.... i widzą,

ze niemowlę wpełzło do ognia! Wyrwałem

je z pośpiechem,- lecz wszelkie starania' były

nadaremne.... umarło na miejscu!..'.

«^Nieszczęścia ogólne,, utrata nadziei i to

* r

ostatnie zdarzenie-, 'wiele się przyczyniły ,do mojego osłabienia. Niemogłem obojętnie spo­glądać na -zagubę armii złożonej .z wojowni­ków, którzy sjednali nieśmiertelną sławę* dla Francyi', postanowiłem nieprzeżyć tej.klęski. • Juz zaczynało świtać. Oddaliłem się w bok od gościńca i owinąwszy się futrem, usiadłem 'na kupie śniegu , w zamiarze czekania na śmierć nieruszając się z miejsca. '•

«Uczułem-nakoniec, że się ciepło we mnie ■zmniejsza. Dreszcz przeszedł przez wszyst-' kie członki, serce, się śćiskac zaczęło, wgło- wie zdawało się iż leżał ołów, oddech tamo-

*%

wał się w piersiach i oczy mimowolnie się [zamykały. Po raz ostatni chciałem spojrzeć na niebo, słońce .pięknie świeciło-»., wspo­mniałem; o Francyi... łzy się potoczyły, lecz w oczach zamarzły... upadłem na wznak! ą «Nic pomnę jak długo zostawałem wstanie odrętwienia, lecz gdy,otworzyłem oczy, uj- ' * ■' .• -18*

( 210 ) • -. :

\

* ' r

rżałem się w ręku kozaków, którzy_ mnie

* — ' % ocierali śniegiem. Uczułem pragnienie. Offi­cer dał mi przełknąć wódki. Wkrótce przy-

' -

szedłem do przytomności.^Natenczas^wybaw­ca mój oznajmił, ze jest doktorem rossyjskim,

i mieni się bye _szczęśłiwym, iż mógł się stac pomocnym swemu współ koledze, jak' tego się domyślił z mojego, munduru. Przytem dodał, ze znajdując się w awangardzie, przy­padkowo nadjechał na to miejsce, gdzie le­żałem pozbawiony zmysłów, ^ gdy kozacy mieli zamiar, zdjąć zemnie futro, dostrzegł znaki życia , natychmiast więc jął się do dania mi ratunku. Wyznam otwarcie, że w pierw­szych chwilach, nie bardzo byłem mu wdzię­czny za ocalenie mi życia! Posilające pokar­my i wino, przywróciły mi siły, a z niemi wzrosła zarazem i clięc do życia. Nadto, je­dno nadzwyczajne zdarzenie, jeszcze bardziej posłużyło do pogodzenia mych uczuć wal­czących z sobą. Siedząc przy ognisku z moim wybawcą, na drugim kóucu obozu, znagla usłyszałem dźwięk śpiewu. Głos zachwyca-, jący i dobrze mi znany, wykonywał melodyę Cherubmiego! IMyśl o-Paryżu, o Francyi,^

- o-uciechach życia, obudziła się w mej duszy.

4 _

Zacząłem płakać! Pytam: co to znaczy. To znakomity śpiewak Tarkwinio, któryosładzał tęsknotę Napoleona w Kremlu. Tarkwinio wspólnie z armią fraucuzką, uciekał z Mo­skwy i dostał się w ręce kozaków, którzy wzięli go z sobą, karmili, poili i kazali mu śpiew&ć około ognisk obozowych (3).

-«Wybawca'mój; przywiózł mię do Wilna,

^

i tam znalazł zręczność, zarekomendowania mnie rannemu jenerałowi wojsk_rossyjskich, którego wyleczyłem i razem ,z nim" przyje­chałem do Petersburga, gdzie znalazłem moje synowicę.» -

^ #

«Jakież jest nazwisko wybawcy pana?» zapytał stary Wyzygin.

.«Doktor Lebedenko,» odpowiedział pan Turnel.

*• t

«Nasz przyjaciel!» zawołali razem oboje

Wy zygi nowie'.

, — «Najpoczciwszy i najszlachetniejszy czło­wiek! » odezwali się zewsząd.

«On jest tu, w Petersburgu! » rzekł dy- missyouowany pułkownik, który był natenczas

jeszcze rotmistrzem, kiedy Piotr Wyzygiu zo-

stawał w wojsku: «widziałem go dnia wczo­rajszego, onegdaj dopiero przyjechał z Mo­skwy i stanął u swego kolegi doktora.«

«Posłać po niego, posłać! » wielu się odezwało. Piotr Wyzygin wstał czemprędzej od stołu, dla napisania kilku liter, lecz zale­dwie otworzył drzwi :— spotyka Semena Ni-

. kiforowicza Lebedenkę. - ’ v ~

i

«Ledwie znalazłem!« zawołał: «Chwała^

Bogu! zarekomendujźe mnie swojej zonie! ba, ba, ba! wszystko znajomi! Jan Iwanowicz! pan Turnel! doskonale! » -

Wszyscy powstali z miejsc, ażeby usciskac

4 ^

doktora Lebedenko. Piotr .zarekomendował go. swej zonie i wedle niej posadził.— «Win­szuję ci Piotrze Iwanowiczu! Dzięki NiebuK ,ze przyszedł juz kres twoim utrapieniom. Bę­dąc jeszcze w Moskwie, cośkolwiek słysza­łem; wczoraj * przez dzień cały starałem się ciebie wynaleźć, lecz żadnym sposobem nie mogłem, az dzisiaj dopiero odebrawszy wia­domość o twojem mieszkaniu,: natychmiast udałem się lulaj ! Winszuję ! >* Gdy' tak mó­wił , ciągle wzrok swój miał obrófcony/na Elizę Pawlównę, a wziąwszy ją za rękę., nie-

znncznie obejrzał puls;, polem obróciwszy się do Piotra, rzekł mu po cichu do ucha: «Winszuję! Doskonajość pod względem fi-

zycznym, moralnym i patalogicznym. Firmus corporis robur, mentisque vigor!— Dobrze, zem trafił do pani na objad ! » rzekł, zwra­cając swą mowę do Elizy Pawł^wnej. «Cały dzisiejszy ranek, strawiłem u ciotki pani, księ-

żnej Kurdiukow! » '

«Alboz słaba? zapewnie wiadomość o procesie, przyczyniła się do jej choroby ! » odpowiedziała pani Wyzygin.

«Nic! Co do przegrania sprawy, to ona pierwej odebrała wiadomość, aniżeli pani do-' broclzicjka o wygraniu; lecz rzecz tak się ma: stanąłem u mojego kolegi, który jest rocznie zgodzony w domu księcia Kurdiukowa. -Dnia dzisiejszego rano, przysłano po niego karetę, prosząc aby raczył spiesznie się pofatygować,«» gdyz cala familia zachorowała. Zobowiązał więc mnie, abym zastąpił jego miejsce. Przy­bywam tam, az krzyk, hałas, płacz, mdło­ści, kłótnia małżonków! Księżna l^¿y na so­fie z rozognioną twarzą i iskrźącemi oczy­ma, książę zapomniawszy o podagrzebiega

kulejąc po pokoju“, księżniczka zalewa się łza­mi. Proszono więc, abym zaczekał ni sa-

I

]i. Tam jakiś p. Perenoszczykow, “opowie- dział mi rzecz następującej treści: «Po zwi­nięciu francuzkiego - widowiska,' w, niektórych domach, zbierpli się amatorowie, dla gra­nia sztuk francuzkich. Księżniczka Paulina, cliętnie się podjęła-odegrywać role kocha­nek, ‘ kochanków zaś, grał pewny młody Francuz, wzięty do niewoli, który po oswo­bodzeniu, zostawał w domu krewnych księ?«

y >

zniczki, podtytułem przyjaciela.domu. Wy­nurzając często miłość zmyśloną, i przyzwy­czaiwszy się do porywania na scenie, wzię-

• » *• i -

ła ich chęć zastosowania praktyki "do teoryi.

%

Księżniczka przystała na zawarcie tajemnego ślubu z mosje Ratąplan de la Garonne, klory mienił się kapitanem gwardyi, i że z dawnej francuzkiej szlachty pochodzi. List bezimien­ny, odkrył księżnie Annie Petrownie, zamiary córki. Natychmiast posłano za nimi w pogoń,- dopędzono i wrócono w sam czas. W domu oczekiwał na nich Perenoszczykow i udowo-

- * V

dnił niezaprzeczonemi dowodami, że pan Ra~ taplan, bynajmniej nie jest kapitanem ani szła-

\ .( 215 )

/ * * v ł * * *

chcieem, lecz synem żołnierskim, (enfant de troupe) pobierał nauki w szkole pułkowej a koniedye nauczył się grac w koszarach. Był tylko doboszem w.armii, i spodziewał się przy,

okoliczności, awansować na tambour-majora,

i

gdyby go nie zawiodło, szczęście w Rossyi i nieumieściło w liczbie przyjaciół domu. Księ­żna zaledwie nie przypłaciła życiem , gdy się do wiedziała, że jej córka miała zostać do-

^ - «

boszową! » >

«Otóż i <fr«mciizolubstwo! » rzekł Rusa- kow. «Księzniezka tylko co, ze nie została panią doboszową! Cha, cha, cha! Dobrze tak, nie szukaj męża za morzem! »

«Czekałem przeszło godzinę na sali! » mó­wił dalej Lebedenko: «lecz widząc , ze nic jestem potrzebnym, chciałem wrócić do do^ mu, ale Perenoszczykow zaczął" mi opowia­dać o wszystkich oblubieńcach księzniczki Pauliny, z kolei mówił i o tobie Piotrze Iwa- nowiczu, a przy tej okoliczności.namienił, iz W dniu' dzisiejszym obchodzisz akt weselny po kawalersku. Zawiadomił mnie o twojem mieszkaniu, natychmiast więc udałem się do ciebie! Koniec wszystkiego] ZdrowiepaniEli-

I t

/

1

X.

' I

( 216% )

zyPawlównej! zdrowie twoje Piotrze Iwanow.i- czu! Szczęście i zdrowie w jak najdłuzsze lata!»

Zawrzał szampan? w kieliszkach, i wszyscy biesiadnicy powtórzyli toast. Piotr Wyzygin wziąwszy do ręki kielich., rzeki po cichu zo­nie: «Zdrowie wspaniałomyślnej naszej poje­dnawczym ! » Eliza dotknęła się ustami kie­licha , mówiąc: «Ach, gdyby ona teraz była tu obecną! »

«Pozwól Piotrze Iwanowiczu, aby wszedł do pokoju, twój dawny znajomy, i spełnił kielich za zdrowie twej zony,» rzeki: doktor Lebedenko : przywiozłem go z Moskwy, te­raz właśnie podjeżdżając pod bramę, z nim się spotkałem, czeka tu w przedpokoju. Opo­wiem ci jeszcze o jednym człowieku. Parnię- %

tasz zapewnie Chodakowa. Czy wiesz co się z nim zrobiło? lezy nieborak w szpitalu mo­skiewskim! »

«Jaka zasługa taka i nagroda! » rzekł ''

Rusaków. * '

Doktor Lebedenko zawołał służącego iToz- kazał wprowadzić do pokoju zołnierza.

«Mam honor powitać wielmożnego pa­na w dobrem zdrowiu i- winszować nowego .

szczęścia! » Zawołał głosem donośnym żoł­nierz dymissyonowany Mironicz, skoro wszedł dó sali jadalnej.

«Dziękuję ci mój przyjacielu! » rzekł Piotr Wyzygin, podając mu pub ar z winem: «wypijno braciszku i opowiedz mi jakim spo­sobem tu się dostałeś ? »

i «Wiadomo panu, ze z obozu Tarutyri- skiego, zostałem odkomenderowanym do la­zaretu, otóż przez cały ten przeciąg czasu, byłem dozorcą chorych, az dopóki wielmożny pan doktor, nie raczył mnie wziąć do siebie. » —. «Jeżeli pan doktor pozwoli, wziąłbym ciebie na' służbę. Będziesz doglądał porządku w domu,» rzekł Piotr Wyzygin. «Żołnierz rossyjski, do wszystkiego się przyda!»

«Chętnie wielmożny panie ! tylko prot- siłbym, ażeby mi wolno było postępować po wojskowemu.'.. »

«Dobrze! teraz zaś udaj się do stancyi % *

ochmistrza, a ja natychmiast rozkazę ciebie uczęstować. >»

»

- «Pokornie dziękuję! » Mironicz tak rzekłszy, zrobił na lewo w tył i wyszedł z po­koju. . ■


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Bulgarin Faddej PIOTR IWANOWICZ WYŻYGIN tom2 txt 2
Bulgarin Faddej PIOTR IWANOWICZ WYŻYGIN tom1 2
Bulgarin Faddej PIOTR IWANOWICZ WYŻYGIN tom3 2
Dudziec Piotr Powstanie chlopskie w Prusach Ksiazecych 1525 r(z txt)
Błędy językowe, smieszne dokumenty , txt,
E2p, UTP-ATR, Elektrotechnika i elektronika dr. Piotr Kolber, sprawozdania
hasła, smieszne dokumenty , txt,
karta instrukcji obróbki (pusta), szkola, TM, Laboratorium, Projekt tuleja, Tuleja - Kamil Herko, Ra
Zestawik gotowych cykli w pliku txt do HeidenhainB6 iTNC
Michaił Iwanowicz Kalinin
excel5 txt
Cel ćwiczenia, UTP-ATR, Elektrotechnika i elektronika dr. Piotr Kolber, sprawozdania
karta normowania, szkola, TM, Laboratorium, Projekt tuleja, Tuleja - Kamil Herko, Radosław Bała, Pio
Petycja w obronie ks. Natanka, ► ks. Piotr Natanek
Ogniwo, UTP-ATR, Elektrotechnika i elektronika dr. Piotr Kolber, sprawozdania
Badanie przebiegow pradow i napiec sinusoidalnych w elementach RLC, UTP-ATR, Elektrotechnika i elekt
Bułgaria
stalstyk txt
Banks Iain M Kultura Najemnik(z txt)

więcej podobnych podstron