Bulgarin Faddej PIOTR IWANOWICZ WYŻYGIN tom3 2


Bulgarin Faddej Venediktovič

PIOTR IWANOWICZ

WYŻYGIN

Tom III

ROZDZIAŁ I.

Narada.— Wybor Zwierzchnika.— Officer ros

syjski oswobodzony zniewoli..

Mieszkańcy pewnej wioski w gubernii Smo

leńskiej powiecie Syczewskim położonej, za

częli się gromadzie około kościoła parafial

nego i naradzać między sobą, jak mają postą

pić w czasie napada nieprzyjacioł, którzy juz

rzucali postrach w poblizkich okolicach. Wie

śniacy dojrzali i starce składali jedno grono,

kobiety podobnież tworzyły drugie, a dzieci

były od nich o podal Wtem szedł ulicą żoł

nierz dymissyonowany i jak można było do

strzedz, musiał być cokolwiek podochocony,

albowiem miał czapkę na bakier i nucił sobie

jakowęś piosneczkę. Jeden z wieśniaków po

strzegszy go zawołał:

— Hej, Mironiczu! zbliż się do nas! mo

że tez nam co poradzisz.

— Schadzki światowe nie domnie należą!

ale niech uderza alarm, to zaraz znajdę dla

siebie miejsce. No, coż zamyślacie takiego

uczynić ?

— MyśIimy uderzyć na Francuzów, albo

wiem ci potępieńcy już plądrują i w naszych

okolicach.

— I nadczemze się tu namyślać? Stac!

we front! broń na ramię! krok podwójny!

marsz, marsz, naprzód, ura! i basta!

Sołtys. Właśnie nad tem, że trzeba stanąć

we front, wziąć broń na ramie, a my tego

niepotrafimy; więc czy nieporadziłbyś nam,

jak sobie mamy w tym razie postąpić.

Żołnierz dymissyonowany. Wielkie rzeczy!

daj no tu kija, to zaraz was nauczę. Stać we

front!

Sołtys. Mironiczu! ależ zaczekaj, potrzeba

na sam przód obrać zwierzchnika, któryby

wiedział jak i dokąd nas poprowadzić, a przy

tem żeby umiał czytać i pisać, i w przypad

ku był w stanie prowadzić korespondencyę

o to więc jeszcze rzecz idzie!

Żołnierz dymissyonowany. Dzieciństwo my

ślicie, i wam jeszcze potrzebna znajomość

pisma! a maciez broń i proch? albowiem na

wojnie bierze przewagę bagnet i kula ale nie

znajomość pisma.

Sołtys. Tak, to prawda, ależ dowodzcą po

winien umieć pisać i czytać. Broni mamy nie

wiele a prochu jeszcze mniej, godziłoby się

więc napisać do zwierzchności i obywateli,

ażeby nam dali jaką pomoc! Przekonaj się

więc, że znajomość pisma jest potrzebną.

Żołnierz dymissyonowany. To już nie do

umie należy, ale kiedy chcecie żebym nau

czył was po żołniersku, to zgoda! Wiem, że

pismo siedzi za piecem, a bagnet zawsze uży

wa świeżego powietrza.

Sołtys. Pominąwszy to wszystko, chcieli

śmy ciebie prosie, ażebyś nam pokazał jak

by to zgrabniej napaść na nieprzyjaciela, bez

znajomości pisma jednak nie obejdzie się.

Wieśniak młody. (Wypychając z tłumu je

dnego człowieka trędowatego z rozczochraną

głową, z brodą na pół ogoloną, ubranego w po

dartym granatowym surducie) zawołał: otóż

macie piśmiennictwo, o cóż wam idzie? pobić

zaś tych niedowiarków, i sami potrafimy,

Mironicz zakomenderuje naprzód, naprawo,

na lewo, to i dosyć, a pisać dla nas będzie

Oto ten sądowy kruczek!

Sołtys. Dzieci! głupstwa pleciecie, pisać

wszakże umie i nasz proboszcz, ale tu idzie

oto, żeby wiedzieć jak i komu donieść o wojnie.

Posłuchajmyz co nam doradzi nasz Ekonom.

Ekonom. Nauka jest światłem a nieumieję

tność ciemnością! Tak napisano w książkach

i księgach. Owce bez pasterza nieskładają

trzody! Chcąc wojować, potrzeba mieć wo

dza, to jest dowódzcę, to jest przewodnika....

Wiele głosów. Właśnie nad tem rozmy

ślamy. —

Ekonom. Rozmyślacie a nic nie wymyślicie,

albowiem to dla waszych głów chłopskich za

wiele. Oto w naszej wsi jest człowiek szlache

tny, posiadający rangę i bodaj czy nie orde

rowy, regestrator kolegialny i sekretarz są

du ziemskiego; osoba dosyć znakomita! On

uciekł, to jest zrejterował z tego miasta, któ

re zostało wzięte przez Francuzów. Poradcie

się więc jego i proboszcza, a nie łamcie sobie

na próżno głowy.

Sołtys. Nasz dobry proboszcz ojciec Ga

bryel mówił mi, ażebyśmy sami kogo obrali

i później mu donieśli a on pobłogosławi.

Szkoda, ze wiek mu niepozwala, pewnieby nas

sam poprowadził.

Ekonom. Jakkolwiekbądź, jednak w każ

dym razie wypada zasięgnąć rady sekretarza,

przez jego ręce przechodziły nie takie inte

resa, a nadto, że on znajdował się na wybo

rach szlacheckich!

Wielu się odezwało. Zawołajcież tego pa

na sekretarza, zawołajcie!

Kilku młodzieńców czemprędzey udało się

do poblizkiego domku i powrócili z owym se

kretarzem, który szedł bardzo powolnie. Była

to figurka małego wzrostu, szczupła, twarzy

śniadej i krótkiego wzroku; w wytartym mun

durze, niby białych spodniach, w kapeluszu

wypłowiałym, przy szpadzie i wbatwortach

aż za kolana. Skoro przyszedł na miejsce, sta

nął; założył ręce, spoglądał na wszystkich i

nie mówił ani słowa, nakoniec sołtys pierwszy

odezwał się wten sposób:

Wielmożny Panie! mamy zamiar uderzyć

na Francuzów i zełgaliśmy się w tem miejscu

jak nas widzisz, dla naradzenia się, kogoby

wybrać na dowodzcą, któryby znał dobrze

pismo. Ale nasz ekonom, Karp Panfilowicz

radził, ażebyśmy się udali w tym względzie

do ciebie Wielmożny Panie o poradę.

Sekretarz, (przyłożywszy palec do głowy).

Hem! hem! wypadałoby udać się przez wła

dzę właściwą, a to do sądu ziemskiego, do ka

pitana sprawnika lub assesora! ....

Sołtys. Bóg z nimi! teraz nie ten czas aże

by się prawować! Mówią że Francuzi już nie

daleko, potrzeba więc prędko działać, a jak

zaczniemy z sądem mieć do czynienia, to i

do sądnego dnia niedoczekamy się końca.

Starzec. Tylko się wdaj z sądem, to zaraz

będą wymagać składek i Bóg wie na jak dłu

go to się zaniesie! Nie, lepiej sarni sobie da

my radę.

Sekretarz. Składki ! a coż w tym widzicie

złego? ziarnko do ziarnka dobierze się miar

ka, jak mówi przysłowie, Pan Bóg stworzył

swiat dla wszystkich. Ptaszki ani zna ani sie

ją, a przecież żywią się, chceciez więc, aże

byśmy ludzie pracowici, znający pismo, po

marii z głodu?

Sołtys Nie o tem teraz mówie! Ale czy nie

poradziłbyś nam Wielmożny Panie, jakim spo

sobem zebrać gromadkę, tak jak to uczynił

niektórzy panowie co formowali pułki i kom

panie; albowiem iść daleko nie możemy, jednak

chcelibyśmy przynajmniej stojąc około naszych

domów, dobrze przy witać owych rabusiów...

Sekretarz. To wymaga rozwagi, wypada

łoby poznać rozmaite kombinacyei zasięgnąć

potrzebnych wiadomości.

Sołtys, (mówi do ucha ekonomowi). Nie

dojdziemy do ładu z tym prawnym artyku

łem, głupiś ty Karpie Panfilowiczu, Boże od

puść i z twoim sekretarzem!

Sekretarz. Ale, dowodzcą nie jest funda

mentem, lecz żeby była kassą przy wojsku,

to stanowi grunt, a na kassyera należałoby

wybrać człowieka w pewnem znaczeniu, zna

jącego pismo i obowiązek sekretarza.

Starzec, (na pół głośno). Czy uważacie do

czego się on bierze! ale nic z tego nie będzie!

Kobieta. Patrzcie, patrzcie! dzieci któś zbli

ża się do nas konno, ależ jak pędzi!...

Wszyscy w ową stronę zwrócili swoje uwa

gę, w tem młody wieśniak przegalopował

ssiadł z konia, otarł rękawem Swej odzieży

pot z czoła, przeżegnał się, ukłonił się na

wszystkie strony i rzekł: Prawowierni! zgra

ja Francuzów wpadła do naszej wioski, ludzi

zaś u nas nie wiele, a nadto, że nie byliśmy

przygotowani by ich przyjąć, otóż oni wdar

li się do kościoła, zniszczyli obrazy, poszar

pali na kawałki kościelne szary a nawet za

brali świece, słowem wszystko przewrócili

do góry nogami zrabowali do szczętu dom

Eoży, zajęli nasze trzody i pozabierali konie.

Lud rozbiegł się na wszystkie strony, a kto

im się sprzeciwiał, beznaj mniejszej litości zo

stał zamordowanym. Ci bezbożni pozaprzę

gawszy konie do wozów naładowanych zra

bowanym majątkiem, udali się traktem pro

wadzącym do Moskwy. Za przewodnika wzię

li Michałka Garbunowa, który mi szepnął,

ażebym dał znać o tem do wsiów poblizkich,

dla zgromadzenia prawowiernych, by ude

rzyć na nieprzyjacioł z odwagą, on popro

wadzi ich manowcami przez las i nadwieczo

rem będą stąd o wiorst dziesięć. Cóż więc

prawowierni!.,. uderżmy?

Żołnierz dymissyonowany Dzieci, do bro

ni! marsz!

Gdy to usłyszał nasz biedny sekretarz są

du ziemskiego, czemprędzej zaczął zmykać

na łeb na szyję do domu wrzeszcząc: aj! aj! aj!

Sołtys, (żegnając się). W imię ojca i syna

i ducha świętego! bracia, nie czas tu rozmy

ślać, sam was poprowadzę! Ach! niegodziw

cy, ach bezbożni! Nie dosyć, ze trudnią się

łupieztwem i morderstwem, ale jeszcze hań

bią kościoły! Dzieci, uzbrójcie się w odwa

gę, idźcie do domów, zaopatrzcie się czem

kto może, bądź w koły bądź w siekiery, uderz

my na tych rabusiów, czy tak cz,y inaczej,

zawsze umrzeć musimy!

Żołnierz dymissyonowany. Doskonale, prze

wybornie! byle czem pchnąć w bok, czy to

bagnetem czy włócznią, tylko razem i odwa

żnie! ja sam także pójdę z wami!

Sołtys. Mironiczu! jesteś już w wieku, czyż

będziesz w stanie się dowlec?

Żołnierz dymissyonowany. Tam, to jeszcze

jakkolwiek dolazę, ale nazad pewnie ze się

niecofnę, chociażby oni byli samymi djabla

mi, a nieuda się, to legnę na placu!

Kilka głosów razem się odezwało. Dzieci!

patrzcie no, patrzcie! znów któś konno zbli

ża się do nas, oto tam pod lasem, ale że coś

nie spieszy!

Wieśniak. Ale prawda, lecz to już z dru

giej strony i nie wieśniak a żołnierz, przy

patrzcie no mu się!

Sołtys. Naszych w tej stronie nie masz, to

zapewnie Francuz! Dzieci, czy nie zbliżają

się czasem do nas francuzkie marodery? Ba

zylku, ruszaj się co żywo, skocz na dzwoni

ce i uderz na gwałt!

Tymczasem włościanie starzy i młodzi ja

koteż i kobiety, rozeszli się do swych domów

i znowu powrócili na toż samo miejsce, lecz

już uzbrojeni w strzelby, kosy i widła; wrza

wa nadzwyczajna się wszczęła.

Żołnierz dymissyonowany. (odbierając je

dnemu młodemu wieśniakowi strzelbę). Idz

weź lepiej kossę lub topor a broń oddaj mnie.,

jak pobijemy Francuzów, to ci ją oddam na

powrót i w procencie dam jeszcze głowę

francuzką.

Wieśniak młody. Mironiczu! przyznam ci

się, że mam szczerą chęć zwalić chociaż pół

tuzina Francuzów, ty jesteś juz w wieku, le

piej byś pozostał w domu.

Żołnierz dymissyonowany. Właśnie dla te

go, że jestem w wieku, to mi i potrzebna

bron, bo kiedy niedogonię to przynajmniej

z daleka będę mógł dosięgnąć którego niego

dziwca. Ba, żebym był młodszy, to zębami,

rękami i nogami wjadłbym się w ich szeregi!

Dla ciebie dosyć będzie i dobrego dębczaka.

Wieśniak młody. No, niechże i tak bę

dzie, weż sobie moją strzelbę.

Sołtys. W rzeczy samej, że to żołnierz! za

pewnie musi być wysłanym na zwiady, a za

nim może się ciągnie cała zgraja maroderów.

Żołnierz dymisyonowany. Coż znowu za

zwiady, powiedz raczej, że to musi być patrol.

Sołtys. Niewiem jak wy tam po żołniersku

nazywacie, ależ damy mu się poznać, dzieci!

Kto z was będzie, tyle zręcznym, ażeby za

szedłszy po zaogrodem, mógł zwalić tego

niedowiarka?

Żołnierz dymissyonowany. Stać spokojnie!

animi się ruszyć! Czyż warto na jednym wa

ląc ręce? zobaczymy co będzie dalej!

Ta proboszcz zgrzybiały w towarzystwie

dziada kościelnego, zakrystyana i kilku sta

rych wieśniaków, wyszedł odziany w szaty

kościelne z krzyżem w ręku, a skoro zbliżył

się do stojącej gromady, pobłogosławił ją

krzyżem i tak rzekł:

Wróg zajadły wkroczył na Rus świętą,

by zniweczyć nasze religię, zrujnować Tron,

i naród cały oddać niewoli egipskiej. Najja

śniejszy Monarcha pomazaniec Boga i nasz

Ojciec, wzywa wszystkich Rossyan, ażeby

walczyli za dom Najświętszej Boga rodzicielki

i za Rus nasze matkę! Nasi bracia i dzieci,

już przelewają krew pod sztandarami cesar

skiemi, a my powinniśmy ochraniać nasze

kościoły, domy, nasze żony i dzieci, nie szczę

dząc niczego dla honoru Rossyanina, dla sła

wy Cesarza i dla zadość uczynienia woli Bo

skiej! Uzbrójmy się tak, jak niegdyś uzbrajał

się lud od Boga wybrany, przeciw napaściom

hardych Filistynów, i spotkajmy naszych nie

przyjacioł ze stałością i ufnością w Bogu bez

Jego świętej woli ani włos jeden z głowy na

szej niespadnie! Umrzemy, jeśli tego potrze

ba, lecz nie wystawimy świętych obrazów

na pośmiewisko, żon na zhańbienie a siebie

na tymczasowe i wieczne męki. Tych któ

rzy w walce za religię i Monarchę utracą ży

cie, oczekuje wieniec męczeński, a tych któ

rzy zostaną przy życiu, oczekuje sława i ła

ska Cesarza. Ja wspólnie z wami pójdę na

spotkanie tych łupieżców, i wzniósłszy krzyż

Zbawiciela, zaintonuję: zmartwychstanie Bóg

i rosproszą się nieprzyjaciele Jego! Rozumiejcie

to narody i kórzcie się albowiem Pan z nami!

Gdy tak wyrzekł kapłan, wiele głosów

odezwało się: Bóg z nami! Bóg z nami!

Żołnierz dymissyonowany. Zawołał: ura!

i wszyscy za nim podobnież powtórzyli ura!

ura!

Żołnierz dymissyonowany. Ale patrzcie no,

ten żołnierz wjechał juz do wsi i daje znak

chustką białą. Po wojskowemu to znaczy, że

on chce z nami coś mówić, a takich na woj

nie niezabijają.

Wieśniak. I coż za rozmowa z niedowiar

kami? kulą w łeb i amen, kilka głosów po

dobnież się odezwało, kulą w łeb! kulą w łeb!

Proboszcz. Nie, zaczekajmy lepiej i posłu

chajmy co też on powie, lub czego sobie ży

czy. Często się zdarza, że najwięksi zbrodnia

rze z Boskiego natchnienia, żałują za swe grze

chy, Bóg im przebacza i naprowadza na dro

gę zbawienia, a komu ten najwyższy Stwór

ca przebaczył, dla czegóż my ludzie mamy

się gniewać. Armia francuzka składa się z roz

maitych narodów, niektóre z tych szły do

Rossyi beznajmniejszej ochoty, ależ przymu

su i te przechodzą na stronę naszą, o tem na

wet były zawiadomienia od władzy wyższej;

zobaczmyż więc, może i ten jest z liczby tych

nieszczęśliwych, a na ten czas będzie dla nas

pożytecznym, albowiem powie nam, gdzie,

jak wiele jest Francuzów, i doradzi jakim spo

sobem łatwiej ich zwyciężyć.

Gdy proboszcz skończył, jeden z wieśnia

ków odezwał się: Ksiądz nasz prawdę mó

wi, zaczekajmyż więc i zobaczmy.

Żołnierz dymissjonowany. Widać, że ksiądz

proboszcz zna tak dobrze wojenne artykuły,

jak i pismo święte.

Tymczasem ułan polski zbliżył się ku zgro

madzonym, zsiadł z konia, wszystkim się u

kłonił i rzekł; Pozdrawiam was prawowier

ni! później zdiął czapkę przeżegnał się po

dług obrządku GreckoRossyjskiej religii i

prosił, ażeby mu wolno było krzyż pocało

wać; to dało powód, że w tłumie ludu zgro

madzonego, wszczęły się rozmaite domnie

mania, które łatwo można było poznać, po

cichej rozmowie między sobą skupionych wie

śniaków. Ułan zaś polski tak się odezwał: Je

st eni officerem rossyjskim i niedawno uwol

niłem się z niewoli. Jeden Polak szlachetny

dałmi ten mundur, tego konia, stał się mo

im wybawicielem i przeprowadził beznaj

mniejszego szwanku, przez całą armię fran

cuzką. Niedochodząc do Smoleńska, z bandą

rabusiów udałem się na Pobereże, a z tam

tąd wyniknąłem się i ominąwszy Białe trafi

łam tu do .was. Niewiem gdzie się znajduje

teraz nasze wojsko i co się z niem dzieje; za

prowadcież mnie do armii rossyjskiej, aże

bym w szeregach naszych wojowników wal

czył, lub zginął na placu, w obronie ukocha

nej Rossyi, i

Jeden z wieśniaków podeszłych. Dobrze mó

wi ten ułan, ale czy to prawda?

Sołtys. Właśnie, że się o tem należy prze

konać.

Żołnierz dymissyonowany. Pan mówisz, że

jesteś officerem rossyjskim! Dobrzeby to by

ło, gdyby to co pan powiedziałeś było pra

wdą. Dla czegóż panie officerze, masz na so

bie mundur francuzki, jeżeli jesteś, r.. Bóg

święty wie co tu robić! ażeby czasem nie dać

się oszukać!....

Przybyły. Powiedziałem przecię, że ten

mundur włożyłem na siebie dla tego, aby

się oswobodzić i być spokojnym, albowiem

Francuzi inaczejby mnie nie przepuścili.

Żołnierz dymissyonowany. Czyż to być mo

że, aby między tymi niegodziwcami znalazł

się chociaż jeden człowiek, któryby chciał

oswobodzić rossyjskiego officera?

Przybyły. Są rozmaici, nawet niepodobna

ażeby w tak ogromnym tłumie narodów, nie

było człowieka dobrego, szczęściem na ta

kiego trafiłem.

Sołtys. Ale bo powiadają, że nie trzeba

każdemu wierzyć, gdyż czasem można trafić

na zdrajcę....

Przybyły. Przestańcie dzieci, czyż wątpi

cie o mnie? Wszak nie proszę was o łaskę,

lub żebyście mnie gdzie ukryli, ale przeci

wnie, żądam byście mnie zaprowadzili tam,

gdzie jest wasze wojsko. Jeżeli zaś niewierzy

cie, to zwiążcie mnie, i na to jestem przygoto

wany (rzucając pałasz) macie moją broń, je

stem teraz bezbronnym. Zaprowadźcież mnie

do armii! a wtenczas dowiecie się, że jestem

istotnie kornetem z pułku huzarów, nazywam

się Piotr Wyżygin.

Kobieta. Dla czegóż jemu jeszcze nie wie

rzyciel Całował krzyż, mówi po rossyjsku i

prosi was, ażebyście go zaprowadzili do na

szych! Jakież może być w tym oszukaństwo!

a do tego jaki zuch!

Kobieta druga. Istotnie, że przystojna ten

rossyjski panicz.

Dziewczyna. Jak krew z mlekiem! i mowa

jego dziwnie przyjemna.

Kobieta. Czyście powarjowali, że nie wie

rzycie nawet swoim? (obracając się do soł

tysa) kumie, cóżeś tak zwiesił nos? Ukłoń się

rossyjskiemu paniczowi, proś do siebie.

Wyzygin. (zwracając mowę do księdza, któ

ry podczas tej sceny stał w zamyśleniu) Oj

cze duchowny! bądż pośrednikiem między

mną a ludem (odkrywając piersi) oto widzisz

krzyż rossyjski spoczywający na sercu, któ

re Rossyą jest zajęte! Długoż jeszcze będę

przymuszonym sprzeczać się i przekonywać,

że jestem rossyaninem! Ujmij się za mną i

powiedz im, ażeby mnie zaprowadzili do głó

wnej kwatery naszej armii. Niczego więcej

nie żądam.

Ksiądz, (pobłogosławiwszy Wyżygina krzy

żem) Prawowierni! Serce mimowi, że to jest

Rossyanin! gdyby on był zdrajcą, czyż ośmie

liłby się was prosić, ażebyście go chociaż zwią

zanego prowadzili do naszych? Zastanówcie

się tylko, tak nie inaczej, on jest Rossyanin! Ja

go błogosławię i polecam wam, ażebyście strze

gli i pielęgnowali jako rodaka.

Kobieta, (do sołtysaj A co widzisz kumie,

że i ksiądz proboszcz toż samo mówi.

Żołnierz dymissyonowany. (zbliżywszy się

do Wyżyginą wyciągnął się jak strona i rzekł):

Mam honor być u pana officera na ordy

nansach.

iWyzyin. (poklepawszy po ramieniu żoł

nierza) Nie potrzeba mi teraz ordynansa, lecz

potrzeba mi przyiaciela. Idź więc i uczyń przy

chylną dla mnie całą! gromadę tych włościan.

Żołnierz dymissyonowany. (do zgromadzo

nych wieśniaków) Nad czemże to znowu roz

myslacie? Chcieliście mieć zwierzchnika, no

to go teraz i macie! sołtysie, coa znaczy

twoja oziębłość, rozruchajże no się!

Sołtys. Coż mam począć (zdiął czapkę i

przystąpił do Wyżyginą) kiedy Wielmożny

pan jesteś officerem rossyjskim, dopomóż

w naszem nieszczęściu, albowiem niewierny

jak mamy sobie poradzić. Nieprzyjaciel zra

bował wieś całą, a nad wieczorem ma być

stąd o dziesięć wiorst. otóż chcielibyśmy na

niego uderzyć.

Wyzygin. Cóż przeszkadza uskutecznić

wasz zamiar?

Sołtys. Największą przeszkodą Wielmożny

Panie jest to, że nie mamy takiego, coby na

mi dowodził.

Wyzygin. No, jeżeli chcecie to was popro

wadzę.

Sołtys. Kiedy Wielmożny Pan jesteś offi

cerem rossyjskim, prosimy więc, abyś raczył

przyjąć nad nami dowództwo!

Wyzygin. Ze istotnie jestem officerem ros

syjskim, zobaczycie tego dowód podczas po

tyczki! A więc nieociągać się. jeżeli mamy

czekać dopóty, dopóki nieprzyjaciel tu do nas

zawita, to lepiej idźmy na jego spotkanie!

Żołnierz dymissyonowany. To doskonale!

teraz gotów jestem przysiądz, że to officer

rossyjski! takich właśnie nam potrzeba!

Włościanin. Czy niewiadomo wielmożne

mu officerowi, jak wielka może być liczba

Francuzów w tych stronach?

Żołnierz dymissyonowany. Głupcze jakiś,

milczałbyś lepiej! Kiedy Rossyanie pytali się

o liczbie nieprzyjacioł? ojciec nasz Su worów

nauczał, ażebyśmy się wypytywali, w której

stronie nieprzyjaciel, ale nie jak wielka jego

jest liczba.

Ks. Proboszcz. Kto z Bogiem, Bóg z nim.

Cała gromada. Bóg z nami! Bóg z nami!

Wyzygin. Dzieci! od rana nic w ustach nie

miałem, dajcież mi czego ażebym się wzmo

cnił na siłach, a później gotów będę iśdź z wa

mi czy w ogień czy w wodę.

(Kobiety otoczyły Wyżygina).

Jedna z kobiet. Dobrodzieju! proszę do

mnie, mam świeży pieróg i rybę świeżo na

soloną.

Druga. Dobry panie officerze! racz wejść

do mojej izby, dam ci barszczu rossyjskiego,

jakiego zapewnie dawno juz niekosztowateś

będąc w rękach nieprzyjacioł.

Trzecia. Może pozwolisz służyć jakim na

pojem, właśnie siostra moja zrobiła piwa, u

gaś więc pragnienie albowiem widać, jak twarz

twoja panie officerze ogniem płonie.

K. Proboszcz. otóż ani tu, ani tam, tylko

proszę do mnie. Jak będę miał honor nazwać

go po imieniu z ojca?

Wyzygin. Piotr Iwanowicz.

K. Proboszcz. A więc Piotrze fwąnowiczu,

proszę się u mnie rozgościć, tembardziej, że

przed wyprawą wypada nam cokolwiek z so

bą pomówić.

Wyzygin. (do Mironicza) Będziesz u mnie

feldfeblem, masz na sam przód z naszych wło?

ścian uformować dwa szeregi, później podzie

lisz ich na plutony i oddziały. Naucz ich aże

by szli równo, jak się należy. Tych którzj

mają strzelby, postawisz na skrzydłach, z kosa

mi i włóczniami w drugim szeregu, ? siekie

rami zaś w pierwszym.

Mironicz. Gotów jestem do wypełnienia roz

kazów pana officera, tylko się boję ażeby stąd

nie porządek nie.wyniknął; albowiem bić się

nasi wieśniacy potrafią bardzo dobrze, lecz

do frontu nie tak łatwo się przyzwyczają, a

jak zaczną się równać, to tak jak baratay....

Wyzygin. Tego nawet nie masz potrzeby

ich uczyć, pokaż im tylko to, ażeby każdy

z nich podczas potyczki, wiedział swoje

miejsce.

Jeden z wieśniakowi Do czego nam to pa

nie Officerze! alboż to my jesteśmy tacy głu

pcy, że niewierny jak bić się? Pierś z piersią

i czegóż więcej trzeba.

Wyzygin. To wszystko dobrze, ale zawsze

potrzebnym jest porządek, dla zręczniejszego

napadu na nieprzyjacioł.

Kilku razem. Napadniemy panie Officerzcl

Napadniemy nie gorzej od frontowych byleby

zoczyć nieprzyjaciela

Wyzygin. Niechże będzie jak chcecie ! Za

bierajcie się więc do marszu, a ja natychmiast

powrócę i pójdziemy naprzód w imie Boga! (do

starosty) Chodź i ty z nami, wszakże powinieneś

wiedzieć co uradzimy z księ. Proboszczem.

Sołtys. Nie ma co, a ja swoich nie zostawia

chociażby mi przyszło głową nałożyć! albo

wiem wybrano mnie na sołtysa dla tego, aże

bym wspólnie znosił wszelkie przygody!.

Przez ten przeciąg czasu, jak Wyzygin ba

wił się w domu księ, Proboszcza, wieś cała

była w największym ruchu; wieśniacy zaopa

trzywszy się w bron, na jaką każdy z nich mógł

się zdobyć, stali całą gromadą, krzycząc i

rozmawiając pomiędzy sobą. Kobiety podo

bnież uzbrojone w widia i powrozy, prosiły

ażeby im wolna było pójść razem na spot

kanie nieprzyjacioł. Niecierpliwość wzrastała

do najwyższego stopnia, tak, że biedny Miro

nicz nieustannie wołał; ciszej! Stać spokojnie!

ale nikt na niego nieuważał; wszyscy mieli

tylko zwróconą uwagę na dom Proboszcza.

Nakoniec drzwi się otworzyły, wyszedł zno

wu ksiądz Proboszcz odziany w szaty kościel

ne, za nim szli .sołtys i młodzieniec ubrany

w kapotę granatową, zrobioną podług kroju

narodowego, mając zapasem siekierę, szablę u

boku i strzelbę na ramieniu. Ucichło na chwi

lę całe zgromadzenie, z ciekawością wszyscy

spoglądali na owego młodzieńca, wtem zno

wu powstał szmer głośny i dało się słyszeć

wołanie: to on, to len sam.

Kobieta. Tak, tak, to nasz Officer! patrzaj

cie no, jak on się ubrało jaki teraz z niego

zuch !

Kobieta druga. Bóg widzi, ze w całej na

szej parafii niemasz równego jemu chłopaka.

Kobieta trzecia. Aż patrzeć miło na niego!

jak ma bystre spojrzenie!

Kobieta. Jak ma ładny rumieniec, ale to

tak jak jutrzenka na niebie!

Kobieta druga A do tego jaki pleczysty,

to dopiero musi być silnym!

Wyzygin. (do gromady) Dzieci! otóż je

stem gotów być waszym dowodzcą! a skoro

się spotkamy z nieprzyjacielem, dowiodę na

przykładzie, iż szlachta i officerowie rossyj

scy, znają swoje powinność! bądźcie więc mi

posłuszni!

Kilka głosów. Nie zdradzimy! tylko pro

wadź nas prędzej na spotkanie nieprzyjaciela,

a tam zobaczysz panie officerze, jak pierś na

sza zetrze sio z piersią wroga.

Ksiądz. Nadeszła chwila, w której nasze

myśli i serca, winniśmy zwrócić do Najwyższe

go Boga, który nasłaniem tylu klęsk doświad

cza naszej wytrwałości w wierze (wzniósł

szy do góry swe ręce), Panie Jezu Chryste!

synu Boga! Najświętsza matko Boska i wszyscy

święci! wysłuchajcie modlitwy nasze, opiekuj

cie się nad prawowierną ziemią Rossyi! Woj

sku naszemu i wszystkim prawowiernym któ

rzy się uzbrajają na obronę religii i Cesarza,

zeszlijeie z Niebios świętą pomoc, by zwycię

żyć i pokonać nieprzyjacioł! Panie Boże wsze

chmogący! Boże wielkiego miłosierdzia! wy

słuchaj prośby nasze i zmiłuj się nad nami!

Wszysy zaczęli żegnać się upadłszy na ko

lana, u niektórych zaś mężczyn i kobiet wi

dać było łzy w oczach.

Ksiądz. Wymieniu Boga ukrzyżowanego

za grzechy nasze, błogosławię was! (zakry

styan podał wodę święconą a sędziwy pro

boszcz pokropiwszy całe zgromadzenie i po

błogosławiwszy krzyżem tak dalej rzekł):

Idźcie walczyć w wierze a Bóg zeszłe pomoc

i błogosławieństwo dla ludu swego, amen!

Niemógł nic więcej już mówie, albowiem łzy

mu stanęły w oczach i glos coraz słabszym

się stawał. Wieśniacy rzucili się ucałować

krzyż Pański, ręce i szaty księdza.

W tyraże czasie żony i dzieci żegnały się

z tymi, którzy mieli iść do boju, płacz ogól

ny zastąpił miejsce rozmowy; jednakowoż na

si wojownicy, cieszyli jak mogli zostające się

w domu kobiety.

Wyzygin. Dzieci, naprzód! Bóg z nami! raz

ostatni pożegnajcie swe żony, dzieci i marsz!

Kobieta. Dla czego to mamy wszystkie

w domu pozostać? która mocniejsza niech

podobnież idzie na spotkanie tych niegodziw

ców. Wszakże w polu możemy podejmować

widłami snopy zbożowe, czemuż niemogłyby

śmy podnieść wroga! I my idziemy z wami!

Wyzygin. Zostańcie w domu! Stu przecież

dorodnych jak my chłopaków, niezlęknie się

i tysiąca Francuzów, na coż nam więcej?

Kobieta druga. A któż będzie was strzedz

jak zechcecie po pracy odpocząć? Kto będzie

trzymał straż nad niewolnikami? otóż właśnie

mamy z sobą i powrozy, ażeby ich zaraz wią

żąc, jak się dostaną w nasze ręce.

Wieśniak, Diabeł chyba, Boże odpuść cięż

cie grzechy, będzie ich tam brał ale nie my!

Siedźcie baby lepiej w domu a my i bez was

obejdziemy się.

Kobieta. otóż nie, niezostaniemy, a jeżeli

który z was będzie ranionym któż opatrzy?

Wyzygin. (do księdza) Co tu robić?

Ksiądz. Ja nie moge nikogo wstrzymywać

w tak świętej sprawie. Niech idą Jeśli to jest ich

życzeniem} wszakci to od woli Boskie,j zależy!

Wyzygin. Zostańcie w domu! albowiem

mnie was szkoda! Do boju trzeba mieć silę

a nieprzyjaciele będą zajadle z nami ścierać

się! Zaniechajcie więc waszego zamiaru!

Kobieta. Niech się pan o nas nietroszczyl

niebojeniy się Francuzów! Niechno który spró

buje przybliżyć się do nas, to natychmiast do

stanie widłami w bok, a tam jak już będzie

to będzie!

Wyzygin. Kiedy taką macie ochotę, idzcież

więc! Ojcze duchowny żegnam was, marsz!

Ksiądz. Niech Bóg błogosławi.

Gromada. Boże błogosław! Boże błogosław!

Wyzygin szedł naprzód, a za nim wszy

scy dosyć odważnie żegnając się z swemi

dziećmi i żonami. Tu dopiero po tylu wrza

skliwych naradach, nastąpiła chwila uroczy

stej spokojności. Sołtys szedł tuż za Wyży

ginem a żołnierz dymissyonowany na samym

końcu, by dawał baczność na zachowanie po

rządku. Starcy i żony którzy na miejscu po

zostali, jeszcze wzrokiem zdawali się ostatni

raz żegnać ten hufiec dopóty, dopóki nie skrył

się w gęstwinie lasu. W tem dzwon kościel

ny oznajmił nieszpory i wszyscy pozostali

w swych domach mieszkańcy tej wioski, udali

się do kościoła.

ROZDZIAŁ II.

Walka wieśniaków rossyjskich z Francuzami. —

Pogrzeby. — Potyczka i wybawienie.

Oddział wojska armii francuzkiej, złożony

z rozmaitych pułków w liczbie około dwu

stu żołnierzy, licząc w to i służących offi

cerów których tam było blizko pięćdziesię

ciu, zrabowawszy przyległe wsie, powra

cał drogą prowadzącą do Moskwy. Nieby

li to furażyery, lecz marodery którzy samo

wolnie odłączyli się od armii, dla wynale

zienia zdobyczy, i znajdując niepodobnem

skłonie wieśniaków na swą stronę, chcieli ich

zniewolić dla siebie okrutnym postępowaniem.

Banda łych maroderów nie mając żadnego nad

sobą zwierzchnika, szła w największym nie

porządku, jednakże ostrożność jako w kraju

nieprzyjacielskim, nakazywała im przedsię

wziąść pewne środki zabezpieczenia się; i tak

jak podczas rabunku nieznają żadnej uległo

ści, w czasie marszu są posłuszni żołnierzom

starym, ia to jedynie dla obwarowania zrabo

wanego łupu. Dwuch tedy kirassyerów jecha

ło naprzód, dla odkrycia nieprzyjaciela jeśliby

się gdzie przypadkiem znajdował, z których

jeden prowadzi! na postronku rossyjskiego

wieśniaka wziętego za przewodnika; kilku zaś

żołnierzy od piechoty, jadąc oklep konno lia

chłopskich koniach, którym do szyi pouwią

zywali swe tornistry,mając bron zawieszoną na

ramieniu, pędzili stado owiec i krów. Krzyk

więc ludzi zlewając się z bekiem i rykiem zwie

rząt, dziwny czyniło odgłos. Za stadem postę

pował szereg wozów naładowanych mąką,

wódką, masłem, miodem, wiktuałami, sola,

chlebem, słowem wszystkim tym, co znaleźli

w domacłr, tornistry niektórych żołnierzy a

nawet i broń, podobnież były złożone na

wozach, a pijani i znużeni żołnierze, nie ma

jąc względu na ciężary, bez litości pędzili ko

nie. Słudzy officerów jechali na koniach po

wodowych, pozawieszawszy z tyłu i z przodu

siodła, worki z zapasami żywności; żołnierze

zaś starzy w tornistrach i z bronią w ręku,

szli po obu stronach drogi; nakoniec kilku

kawalerzystów francuzkich i włoskich, zamy

kało tę że tak powiem processyę.

Już słońce miało się ku zachodowi, kiedy

ów obóz wyszedł z lasu na nic wielką łąkę i na

niej się zatrzymał dla odpoczynku. Natych

miast podofficer od kirassyerów obejrzał ca

łą linię i zawołał na dwóch kirassyerów bę

dących na przodzie. Hej, panowie, przypro

wadźcie no tutaj naszego przewodnika! po

trzeba go się wypytać. Tymczasem nim prze

wodnik został przyprowadzonym, zawołał je

dnego ae służących officerów, polaka, ażeby

był tłumaczem, za pomocą którego tak za

czął badać:

Podofficer. Jeżeli ty nas oszukujesz i nie

prowadzisz drogą prawdziwą, to pamiętaj, że

nąjpierwsze niebezpieczeństwo grozi ci kulą!

Wieśniak. Niech się dzieje wola Boża!

Podofficer. Czy daleko jeszcze do traktu

moskiewskiego ?

Wieśniak. Mówiłem już,ze nieprędzej tam

staniemy jak jutro.

Podofficer. Czy jest tu jaka wieś blizko?

Wieśniak. Jest ale nie bliżej jak o wiorst

dziesięć.

Podofficer. Ile w niej może być mieszkań

ców ?

Wieśniak. Tysiąc, a może i więcej.

Podofficer. Czy oni są uzbrojeni lub nie?

Wieśniak. Tego nie wiem.

Podofficer. Alboż to nie ma lepszej drogi

prowadzącej do Moskwy, że nas ciągle pro

wadzisz przez bory, lasy, bagna?

Wieśniak. Bo ta droga jest najkrótszą.

Podofficer. Pamiętaj, że za zdradę śmier

cią przypłacisz!

Wieśniak. Niech się dzieje wola Boża!

W tem dało się słyszeć kilka wystrzałów

z lasu i podofficer któremu tak niespodzianie

twarz została kulą przeszyta, spadł z konia;

kilku żołnierzy od kawaleryi podobnież zrzu

cono: Do broni! zawołali Francuzi! bacz

ność! strzedz wozów! Jeden zaś ze starych

żołnierzy rzekł: słuchać mojej komendy,

albowiem inaczej, zginęliśmy ! Obwarujcie się

na około wozami! a kto z was gotów do bo

ju, to naprzód, gdyż oto i nieprzyjaciel już

nad nami! Natychmiast zeszli z drogi, wozy

ustawili w kształcie koła, w środku którego

umieszczono sług officerów i zmordowanych

żołnierzy, odważniejsi zaś z bronią w ręku

po włazili na wozy. Wtem gromada wieśnia

ków rossyjskich zaczęła powoli pokazywać się

z lasu. Kilku francuzkich żołnierzy wybiegło

naprzód w zamiarze wstrzymania zbliżających

się nieprzyjacioł, za pomocą kilku wystrza

łów, aby tymczasem inni byli wstanie przy

gotować się do obrony; lecz len wybieg stał

się bezużytecznym, bo ci odważni, zobaczy

wszy większą nadspodziewanie massę nieprzy

jacioł, widzieli się być zmuszonymi skryć się

za wozy. Tu dopiero zaczęła się zawierucha!

Gromada wieśniaków rossyjskich skoro wy

stąpiła na łąkę, natychmiast wszyscy dali ra

zem ognia zręcznej broni i krzycząc ura!

rzucili się na obóz nieprzyjacielski. Francuzi

ze swej strony chcieli podobnież odpowie

dzieć, lecz nie byli wstanie wstrzymać Ros

syan, którzy niezwracając bynajmniej uwagi na

śmierć swoich towarzyszów, z największym

zapałem postępowali naprzód. Po upłynieniii

kilku chwil, Hossy an ie dostali się do wozów,

a młodzieniec będący na ich czele, który

wszystkich zachęcał do walki, juerwszy rzu

cił się z toporem w ręku na wóz; francuzowi

co już celował do niego roztrzaskał głowę ą

drugiego zwalił obuchem i zawołał po fran

cuzku: a poddajcie się lub zginiecie.

Wieśniacy idąc za przykładem swego do

wódzcy, niemiłosiernie rąbali, kłuli, siekali

Francuzów toporami, widłami i kosami, tak

dalece, że ledwie kilku żołnierzy od kawale

ry! zdołało ratować się ucieczką; ci zaś któ

rzy byli między wozami zawołali pardon!

uzbrojeni rzucili broń a słudzy officerów upa

dli na kolana. Natenczas naczelnik gromady

wieśniaków podniósłszy topor zawołał do swo

ich: dzieci! wstrzymajcie się! dosyć już te

go, wszak wiecie że przysłowie mówi: leżą

cego niebiją!

Mamy więc żałować tych niegodziw

ców! Wielmożny Piotrze Iwanowiczu, cóż bę

dziemy z nimi robili, gdyby tak na mój sąd,

toby wszystkich jednakowy los spotkał.

Wyzygin. Dzieci źle mówicie, grzech za

bijać łudzi bezbronnych a tego takich, któ

rzy proszą o litość, i tak ich dosyć padło na

placu.

Wieśniak. A naszych małoż to ci niegodziw

cy położyli!

Kilka głosów z gromady. Bić, gnębić qrszyst

kich bez litości! Czyż warto z nimi jeszcze ro

bić ceremonie!

Francu. (do Wyżygina) Panie! miej litość

nad nieszczęśliwymi i wybaw nas! Dosyć ma

my kary, ze przyszliśmy do Piossyi! Głód, nie

dostatek i osłabienie, zmusiły nas szukać po

żywienia .w rabunkach i gwałtach! Wejdź w na

sze położenie, cóż mamy począć, kiedy nikt

o nas niemyśli, jesteśmy bez żadnej opieki.

Wyzygin. (do siebie) Nieszczęśliwi! żałuję

jch mocno. (do gromady) Oni niewinni! lecz

najwięcej winien Cesarz Bonaparte, poco on

ich przyprowadził do Rossyi i niedaje im ani

jeść ani pić; każe rabować, coż poczną, mu

szą mimowolnie być rozbójnikami. Daliśmy

więc im dobrą naukę i jeszcze innych nauczy

my, jednakże kto poddał się, to grzech tego

zabijać; sami osądźcie czyż nieprawda.

Żołnierz dymis sy ono w any. Tak, zapewnie,

chociaż to są Francuzi, jednakże są ludźmi tak

jak my! a jak dowódzcakaże, to nie maco,trze

ba pójść chociażby na koniec świata.

Wyzygin. Radzę byście więźniów oddali

w ręce zwierzchności, otóż i Cesarz jak się

dowie, ze wieśniacy rossyjscy nie śpią leCz

bronią swej ojczyzny, ucieszy się i oświadczy

swoje najwyższe zadowolnienia Monarcha

nasz ma tak dobre serce jak anioł i nie lubi

rozlewu krwi, każe bić tylko sprzeciwiają

cych się, lecz nad pokornemi sam się lituje!

uczyńmy zadosyć Jego woli!

Sołtys. Kiedy tak, to co innego! Hej po

wiążcież tych niegodziwców!

Kilka głosów. Kiedy wolą Cesarza jest aże

by ochraniać, to ochronimy.

Sołtys. Mironiczu! gdzież jest twoja ko

menda?

c

Żołnierz dymissyonowany. A oto biegną jak

psy za myśliwym.

Kobieta. Ty sam łironiczu jesteś psem!

Sołtys. Baby! wiążcież tych niegodziwców!

W tym kobiety nagle rzuciły sie do robo

ty i zaczęły wiązać ręce w tył, przemawiając

rozmaite przysłowia.

Wyzygin. Teraz potrzeba zebrać naszych

którzy są pobici i ranieni, pierwszym uczy

nimy ostatnią posługę jaka się należy dla ho

norowych i usypiemy dla nich mogiłę, a osta

tnich zaczniemy opatrywać.

Mironicz. Czy Wpan nie słyszy tego płaczu

kobiet! one juz poznajdowały swoich.

Wyzygin. Wypróżnić kilka wozów i umie

ścić na nich ranionych i poległych.

Żołnierz dymissyonowany. Bardzo dobrze

wielmożny panie officerze! Dzieci! pozrzu

cajcie z wozów te worki, a idźcie czemprędzey

szukać ranionych;.

Sołtys, (postrzegszy wieśniaka pływają

cego w krwi własnej) Skądże ten człowiek?

nasz, Rossyanin! patrzcieno, wszak to Miszka

Horbunow! ten sani co był przewodnikiem

i dał nam znać ażebyśmy się uzbroili. Wód

ki! wódki!

Wieśniacy zaczęli nacierać skronie, kilka

kropel lego trunku wpuszczono mu do ust,

nakoniec osłabiony przyszedł cokolwiek do

siebie i otworzywszy swe oczy, głosem na puł

obumarłym tak wyrzekł: Dzięki niebu! na

sza wygrana! Niedowiarki pokrajali mnie ra

zami pałaszów! Przyjaciele, dobrze żeście na

deszli i zwalczyli wroga; oh! oh! jak mi cięż

ko na sercu! Dobrzy ludzie! Zegnam was,

módlcie się za mnie .... Zaledwie skończył

te słowa, duch ożywiający opuścił jego cia

ło i przeniósł się w krainę wieczności.

Sołtys. Świec Panie nad jego duszą!

Wyzygin. (wpatrując się w jednego z nie

wolników) Twarz mi znajoma! (rzekł pofran

cuzku) kto jesteś?

Niewolnik. Nie rozumiem dobrze po fran

cuzku, albowiem jestem Polakiem, zostaję

w służbie u jednego officera.

Wyzygin. Ach! to ty Kazimierzu! a ja ciebie

niepoznałem. Dzieci! Ten człowiek, jest służą

cym tego polskiego officera, który mnie uwol

nił z niewoli i stał się wybawcą mojego życia.

Kazimierz, (rzucając się do nóg Wyżygi

nowi) Panie! miej litość ńademną, Jestem

biednym człowiekiem, niejestem żołnierzem,

szukałem tylko pokarmu dla koni pana Adolfa!

Wyzygin. Rozwiążcie go!

Kobieta. Ale on może ucieknie, gdyż c

niegodziwcy są bardzo zręczni do tego.

Wyzygin. Ponieważ ten człowiek wtenczas

kiedy ja byłem w niewoli, pomimo że wie

dział kto jestem, jednak służył mi wiernie

i nie zdradził, wypada więc i z nim teraz obejść

się po ludzku.

Kilka głosów. Rozwiązać, rozwiązać!

Wyży gin. Jak się ma Adolf?

Kazimier?. Zdrów panie, lecz wynędzniał,

bo głód gorszy anizeli kula! ale panienka ta

Rossyanka eo bawiła w Wilnie u rodziców pa

na Adolfa, jest także w obozie.

Wyzygin. Jak to, Eliza Stenska?

Kazimierz. Tak jest w istocie.

Wyzygin. Któż jest przy niej?

Kazimierz. Jakiś Francuz pan doktor.

Wyzygin. To być nie może! mylisz się!

Kazimierz. Przysięgam na Boga! ten fran

cuzki pan doktor przyjechał z Wilna karetą

i przywiózł z sobą ową piękną Rossyankę, któ

rą pan nazywasz panną Elizą; ja z panem Adol

fem byłem dwa razy u tego pana francuz

kiego doktora, albowiem on znajduje się przy

obozach.

Wyzygin. Niepojmnję tego wcale! a czy

nieznajduje się tam przy niej jaki rossyjski

pan z żoną?

Kazimierz. Ach prawda, zapomniałem! jest

jakaś pani Rossyanka, ale pana rossyjskiego

nie masz.

Wyzygin. Wiele moze mieć łatta pani ?

Ka zimierz. Lat może czterdzieści albo i wię

cej; słyszałem jak ona z doktorem i z panem

Adolfem rozmawiała po francuzku, z panną

Elizą zaś mówiła po rossyjski! i panna ciągle

ją nazywała swą matką.

Wyzygin. (do siebie) Co to wszystko zna

czy! Boże udziel mi mocy stałego charakte

ru! (do wieśniaków) Dzieci! zabierajcie się

powrócimy do wsi.

Kilka głosów. Już czas, już czas!

Wyzygin podzielił wieśniaków na cztery

gromady, dla zabezpieczenia skrzydeł obozu

i dla uformowania awangardy i aryergardy;

niewolników prowadzono między wozami, na

których siedziały kobiety. Zabitych ponakry

wano płaszczami Francuzów, ranionych zaś

opatrzono na prędce i nakoniec Wszyscy ru

szyli napowrót do swej wioski, idąc nadzwy

czaj spokojnie. Wiadomość jaką Wyzygin ode

brał od służącego Adolfa, wielkie uczyniła

na nim wrażenie, albowiem zazdrość i cieka

wość niezmiernie go trapiły. Zagłębiał się da

leko w przestrzeni domysłów, chciał w je

dnym momencie wszystko odgadnąć, lecz na

tomiast jakowaś posopność i rozpacz, były wi

doczne na jego twarzy! Już stonce miało się

ku zachodowi, kiedy nasi wojownicy przybyli

do wsi; mieszkańcy pozostali w domach, wy

szli na ich spotkanie ; lecz radosne okrzyki

tłumiły się tylko w odgłosach żon rozpacza

jących, których mężowie doznali mocy śmier

telnej zabójczego oręża. Natychmiast ciała za

bitych pownoszono na noc do kościoła, a tym

czasem posłano do wsiów poblizkich, by sie

zeszli wieśniacy dla wzięcia swych koni, do

bytku, zapasów żywności i innych rzeczy,

które odebrano od Francuzów. Wyzygin roz

kazał porozstawiać na okołowioski warty,

rozpalić ognisko, a sam w towarzystwie Kazi

niierza, udał się ńa żądanie proboszcza do je

go domku, aby cokolwiek wypocząć.

Na drugi dzień wieczorem, przybyło mnó

stwo ludzi ze wsiów sąsiednich, którzy wspól

nie z mieszkańcami tej wioski zgromadzili

się do kościoła, gdzie były złożone ciała po

ległych podczas potyczki. Po skończeniu ża

łobnego nabożeństwa, wieśniacy wzięli na ra

miona trumny i udali się na cmentarz. Na czele

wszystkich szedł proboszcz, odziany w szaty

żałobne. Groby iuż były gotowe, otaczały

je zony, dzieci i rodzice nieboszczyków, lejąc

łzy gorzkie. Skoro wszyscy zeszli się i;a lo

miejsce, gdzie miały być pochowane zwłoki

zabitych, ksiądz obróciwszy się do zgroma

dzonych tak się odezwał : Najwyższy stwórca

nieba i ziemi, uwieńczył nas zwycięztwem i

przyiął na łono swoje, tych oto kilku prawo

wiernych synów kościoła. Niepłaczcie więc

ale przeciwnie powinniście się cieszyć, że ich

spotkała śmierć ściągająca błogosławieństwo

niebios. Oni albowiem walcząc za wiarę i

Cesarza, już dostąpili odpuszczenia grzechów.

Tak prawowierni, lo właśnie jest celem na

szego życia! Ofiary które widzicie przed so

bą, którym czynimy ostatnią posługę, je

szcze bardziej wam nakazują bronić religii, być

wiernymi dla Tronu, nietracić ducha miło

ści kraju i zachować odwagę nieustraszoną,

przeciw napaściom nieprzyjacioł. Jest Wpra

Wdzie obowiązkiem pasterza trzody Chrystu

sa, wpajać w serca prawowiernych chrześcian

miłość bliźniego, lecz jeżeli ludzie zapominają

się na gniew Boga i pozwalają sobie rujnować

kościoły, dopuszczają się rabunków i rozbo

jów, natenczas tenże Bóg pozwala gwałt gwał

tem odpierać. Francuzi uzbroili się przeciw

Rossyi i zamyślali riasujarzmić, lecz Najjaśniej

szy pomazaniec Boży Monarcha nasz, wezwał

tylko, a cała Rossya powstała i dopóty nie

zloży oręża, dopóki ani jednego wroga nie

będzie w granicach naszego państwa. Coż zna

czy śmierć w porównaniu z obcą napaści:}.

Prędzej czy później każdy umrzeć musi, lecz

jakież będzie to życie, kiedy będziemy zno

szeni ulegać rozkazom dumnych wichrzycieli

spokojności? Oto kościoły postawione na cześć

Roga Rossyi, stać będą spustoszało, religija

nasza prawowierna osłabnie, zaginie mor a

rossyjska i praca nasza stanie się cudzą ko

rzyścią .. Nie będzie natenczas Rossy i! Wielki

Boże! Nie, Ty niedopuścisz ażeby niebyło

Rossyi Nieprzeżyjemy lego i prędzej za

grzebiemy się pod gruzami własnych domów,

lub zginiemy wdzierając się w szeregi nieprzy

jacioł , tak jak ci waleczni rycerze którym

tera? sypiemy mogiłę sławy. Tak, wszyscy

zginiemy lecz naszej Rossyi, tej naszej mat.

ki, nieoddamy w zarząd hardego napastnika!

Jak tylko proboszcz mówie przestał, roz

legł się odgłos powszechny: umrzemy wszy

scy w obronie religii i Cesarza! lecz nieod

damy Rossyi!

W tem zaczęto wpuszczać trumny do gro

bów, ksiądz otarł łzy, które mu wyciskały

uczucia, przeczytał ostatnią modlitwę, pobło

gosławił lud zgromadzony i oddalił się. Wło

ścianie, zony i dzieci, mówili pacierze wsty

dząc się już opłakywać śmierci nawet swych

krewnych, albowiem zazdrościli ich przezna

czeniu.

Nakoniec Wyzygin podziękowawszy za go

ścinność jak również czyniąc sprawiedliwą po

chwalę odwadze wieśniaków, oświadczył, że

jna szczerą choć udać się jak najrychlej do

armii. Natenczas włościanie uradzili mię

dzy sobą zaopatrzyć go na drogę i dać mu

dwóch chłopaków najśmielszych za przewo

dników. Jakoż zrobili składkę i przynieśli Wy

zyginowi tysiąc rubli, lecz on nieprzyjął tej

oliary i rzekł: w teraźniejszym stanie rzeczy,

oręż jest bardziej potrzebniejszym aniżeli pie

niądze, lecz jeżeli macie jakibądź dla mnie

szacunek, to proszę was ażebyście uwolnili

Kazimierza, pieniądze zaś zebrane, oddajcie

tym biednym wdowom i dzieciom, których

mężowie i ojcowie polegli na placu potyczki.

Chętnie zgodzono się na takoAve żądanie Wyży

gina, natychmiastKazimierz został oswobodzo

nym i odprowadzonym aż do armii francuzkiej.

Wyzygin zaś dawszy poradę jak mają ścierać

się z nieprzyjaciółmi, i jak mają postępować

w każdym razie, nieomieszkał też udzielić

swych przestróg sołtysowi, co się tyczy utrzy

mywania warty i patrolów wokolicach wioski,

dla zabezpieczenia się od niespodzianych napa

dów. Nadto Mironowiczowi rozkazał uczyć

włościan, jak mają stawać do boju, czy to gro

madą lub w rozsypkę, nareszcie pożegnał ich

i udał się drogą prywatną do Wiazmy.

Opuściwszy to miejsce znowu się zatrzymał

w drugiej wsi, która była odległą od pierwszej

na mil pięć. Tam wieśniacy podobnież zabie

rali się fio utarczki z nieprzyjaciółmi. Wyzy

gin zgromadziwszy tedy wszystkich włościan,

udzielił im swej rady, jak mają postępować

w napadaniu na bandy snujące się nieprzyjaciel

skich Furażycró w:, życzył więc im aby się starali

nieprzyjaciela wprowadzać do lasów i w takie

miejsca, które są trudne do przejścia. Po

stępując takim sposobem, ażeby dopóty mie

li w ukryciu swe siły, dopóki się nlewydarzy

pora pomyślna. Do Wiazmy jeszcze było stąd

mii trzy, jednakże niewiedziano w czyich rę

kach zostaje to miasto. Wieśniacy oświadczy

li Wyżyginowi, że spodziewają się rozkazu na

kazującego im udania się pod Moskwę, dla

obrony tej matki wszystkich miast rossyjskich.

Wszyscy a nawet i sam Wyzygin byli tego

zdania, że w Gubernii Moskiewskiej która jest

środkiem całego państwa, nastąpi dopiero po

czątek rzeczywistej wojny. Włościanie zaśnie

znnjąc powodu dla czego ich wojsko cofane,

skoro się dowiedzieli, że Wyzygin jest office

rem rossyjskim, otoczyli go na około a jeden

ze starców takie mu uczynił w tym wzglę

dzie pytanie.

— Powiedz nam panie officerze, dla cze

go lo wodzowie prowadzą ciągle naszą armię

w tył? czy to już nie można zwalczyć nie

przyjaciela? Gdyby tak na moje zdanie, to

rozkazałbym zgromadzić wszystką ludność i

poprosiwszy Stwórcy Najwyższego o pomocr

uderzyłbym na wroga, spodziewam się, że na

tenczas nasza byłaby wygrana, musiałby ustą

pić placu, bo czyż podobna jemu walczyć

z B.ossyanami! ale mówią, tylko nie gniewaj

się panie officerze, że nie tak idą rzeczy jak

by należało. Jesteśmy wprawdzie ladzie pro

ści, nie wiemy jak tam postępuje zwierzch

ność, źle czy dobrze, łecz słyszeliśmy, że je

nerałowie pono z cudzoziemców, zdradzaj!

naszego Monarchę!

Ten co wam tak mówił, to musiał

być nic dobrego,) rzekł Wyzygin. Cesarz

rossyjski nie ma żadnych cudzoziemców, a kto

zostaje w obowiązku, musi być prawdziwym

Rossyaninem Monarcha nasz aż nadto do

brze wie w kim pokłada swoje zaufanie i

komu porucza jaką czynność. To nie dowo

dzi zdrady, że wodzowie prowadzą armię na

szą w tył, oni tak postępują dla lego, że si

ła nieprzyjacioł jest niezmiernie wielka to

raz, a powtóre, żeby uniknąć niepotrzebne

go rozlewu krwi. Wszakże od Smoleńska do

piero zaczyna się prawdziwa Rossya, tutaj

wszyscy jesteśmy gotowi poświęcić nasze ży

cie na obronę religii i Cesarza, z tamtej zaś

strony za Smoleńskiem, siedzi naród zupeł

nie inny: cichy, bojaźliwy, mie spotkał więc

Francuzów tak jak my, ale się skrył do la

sów. Ponieważ armia nasza nie mogła wstrzy

mać wojsk nieprzyjacielskich, otóż i zaczęła

się cofać, ażeby tym sposobem wroga zapę

dzić w głąb kraju jak wilka do jamy. A te

raz zadamy jemu taką klęskę, że on nie trafi

więcej do swoich!

— To prawda, widać ze wszystkiego, że

tak się rzecz ma, ależ panie, nieprzyjaciel tym

czasem pali wioski i miasta, a to jest najwię

ksze nieszczęście; mówią że w Smoleńsku nie

został kamień na kamieniu!

— Wszak to nie jest wielkie nieszczęście,

kiedy przypadkiem dom się zapali i jeżeli dla

obrony od pożaru, dach zostanie zrujnowa

nym. Cesarz nasz jest litościwy i wesprze tych

którzy poniosą straty zpowodu wojny; lecz

niepodobna aby dla obrony jednego miasta,

tracić ludzi wtenczas, kiedy cała Rossya jest

w niebezpieczeństwie. Zaufajcie tylko we wszy

stkiem Bogu i Cesarzowi; Bóg nas nieopuści

a Monarcha myśli i stara się o nasze dobro.

— Boże zachowaj nam Jego: odezwało

się wiele głosów.

— Alez i to nieszczęście, że wszyscy mó

wią nam o jakiejś zdradzie! odezwał się dru

gi wieśniak.

— Mówią tylko ci, którzy nie rozumieją

rzeczy, i tak, jedni puszczają takie pogłoski

ze strachu, drudzy, że pałają chęcią walcze

nia, inni znowu upatrują w tem jakieś widoki;

lecz jeszcze raz powtarzam wam, wierzcie

tylko Cesarzowi i tym osobom w których on

pokłada zaufanie.

— Ależ powiadają panie, że między cu

dzoziemcami są tacy, którzy mają związki ze

złymi duchami i kogo chcą to opętają:, rzekł

jeden z wieśniaków drapiąc się pogłowie.

— Co też wy pleciecie, odpowiedział

Wyzygin, czy któremu zdarzyło się z was być

kiedy w Rydze albo tez w Rewlu?

— Alboż raz panie officerze, i bardzo czę

sto, nawet byliśmy w Finlandyi, tamtejsi pano

wie kupcy, są sami niemcy i nie masz co po

wiedzieć przeciwko nim; naród rzetelny i

gościnny. Pospólstwo u nich dzieli się na Ła

tyszów i Finlandczyków; pierwsi żyją dosyć

porządnie, ochędożnie, ale ci drudzy, Panie

odpuść, to jak zwierzęta.

— Uważajcież więc, ten kraj oddawna na

leży do Rossyi i jest przychylnym dlaRossyan.

Panowie ich również jak i my wstępują do

służby wojskowej, lub tez pełnią inne obo

wiązki a za przychylne i gorliwe wypełnia

nie takowych, są nagradzani rangami; nastę

pnie więc, wychodzą na Senatorów i Jenera

łów. Mowa ich wprawdzie jest niemiecką,

lecz uczucia rossyjskie, i służą Cesarzowi na

szemu i ojczyźnie wiernie i sprawiedliwie; ni

gdy jeszcze nie zdradzili i gotowi są poświę

cić życie własne w obronie Monarchy tak jak

i my. Ztych to właśnie panów, są u nas je

nerałowie, nie można więc ich zważać za cu

dzoziemców, gdyż są Rossyanami i niepoku

szą się nazdradę! I teraz właśnie Francuzi i

Niemcy jak przyszli pod Rygę, to nasi Niem

cy, zamiast połączenia się z niemi, zamknęli

swe miasto i postanowili bronie się do osta

tniej kropli krwi. Oni podobnież jak i my

uzbrajająsię teraz, by uderzyć na nieprzyjacioł

naszej ojczyzny; nie macie się więc czego oba

wiać zdrady, wtem możecie być spokojni!

— Az lzej na sercu, odezwał się jeden

starzec, dziękujemy tobie dobry panie, że

nas oświeciłeś w tym względzie, albowiem

baliśmy się zdrady ze strony cudzoziemców!

Jakże się nazywa nasz wódz naczelny? bo to

jakieś trudne nazwisko, nie,można Spamię

tać.

— Barklaj de Tolli odpowiedział Wyzy

gin, jest to człowiek dobry, szlachetny, wa

leczny, a przytem wódz doskonały. Z proste

go żołnierza wyniósł się na stopień Jenerała,

zna aż nadto dobrze ten stan i dla tego ża

łuje żołnierzy.

— Nam ciągle mówiono, że on dla nas nie

ma być życzliwym, odezwał się starzec, i

trudno niedać wiary takim pogłoskom, pa

trząc ustawicznie jak on prowadzi armię cią

gle wtyła nas biedaków i miasta rossyjskie

zostawiono w mocy nieprzyjacielskiej! Pan

Bóg święty wie czemu wierzyć!

— Mówiłem już wam, że ufajcie wybo

rowi Monarchy ale nic owym bredniom dzie

cinnym; Cesarz jest ojcem Rossyi i bardziej

troszczy się o nas aniżeli my sami o siebie.

— Tak, to prawda dobrodzieju! Niech

mu Bóg najwyższy da jak najdłuższe panowa

nie! odezwano się w gromadzie.

Wyzygin wsiadł na konia i rzekł: teraz

żegnam was i powtarzam, nie bójcie się zdra

dy a jeżeli zawitają czasem Francuzi, bijcież

ich dobrze, spodziewam się, ze wkrótce od

bierzecie wiadomość o zwycięstwie i że Ros

sya będzie grobem dla swoich nieprzyjacioł."

— "Boże daj, Boże daj! zawołali wszyscy.

Nakoniec Wyzygin w towarzystwie dwóch

przewodników, którzy go żadnym sposobem

niechcieli odstąpić, udał się w dalszą podróż.

Zaledwie ujechał mil dwie, pod koncern lasu

usłyszał kręyk i strzelanie; natychmiast po

pędził konia, a wjechawszy między zarosłe

postrzegł, że na łące szwadron strzelców Kon

nych francuzkich strzelał się z kozakami. Licz

ba Francuzów była przewyższającą. Wyżygiii

tedy znajdując się z tylu, rzekł do swoich

przewodników: uderzmy na nieprzyjaciela!

zobaczycie, że my go nastraszymy a kozacy

nas niezdradzą.

— Zgoda panie! z tobą na wszystko je

steśmy odważni.

— Uważajcież, na sam przód wyskoczymy

z lasu, damy ognia do Francuzów, krzyknie

my lira! i wpadniemy do swoich! tylko ra

zem ! marsz!

Jak rzekł, tak się tez i stało. Wrzeczy sa

mej wybieg ten zatrwożył Francuzów, albo

wiem dał im powód mniemania, że kozacy

bawili ich tylko z przodu ażeby tym sposo

bem, łatwiej mogli zabrać tyl; naczelnik więc

szwadronu zakomenderował na rejteradę i

udał się cokolwiek w bok, ażeby pewniej się

zabespieczyć, kozacy zaś ośmieleni tak nie

spodzianem cofnięciem się, nastawiwszy swe

piki uderzyli odważnie, zmieszali szyki nie

przyjacielskie, bardzo wielu ranili, zabrali

w niewolę, resztę zaśzmusili do ucieczki Wtem

ujrzeli, że na pomoc Francuzom nadchodzi jaz

da, kozacy więc zabrawszy niewolników, udali

się na pierwsze swoje stanowisko. Lecz jak

że się zdziwili, kiedy zamiast mniemanej po

mocy, spostrzegli tylko trzech jeźdźców, któ

rzy się do nich zbliżyli.

Wyzygin zsiadł z konia i rzucił się uści

skać officera od kozaków wołając: nakoniec

jestem u swoich!

Okoliczność ta wkrótce została wyjaśnio

ną. Kozacy nie mogli się nadziwić takwiel

kiej odwadze officera huzarów i jego towa

rzyszów. Zaczęli się ściskać wzajemnie i krzy

czeć radosne uia, na cześć Wy iżygina. Wtem

było widać podnoszące się kłęby dymu; offi

im się zdawała bardzo niedorzeczną i to wła

śnie było powodem następującej sprzeczki.

Porucznik. i coż to za wojna! od samej

granicy ciągle i ciągle cofamy się, jak gdyby

śmy się obawiali potyczki; co powie Europa

o naszym narodzie, jeżeli bez bitew oddamy

nasz kraj w ręce nieprzyjacioł. Krew ścina się

w żyłach moich jak o tem sobie pomyślę! Pod

Ostrowną i Smoleńskiem stoczywszy walkę, za

miast tego aby już stanąć niewzruszenie i dać

mocny odpór, zwyciężywszy nawet, musieli

śmy rejterować! Dlaczegóż było zatrzymy

wać wojsko, na cóż się zdała ta bitwa, jeżeli

nie było zamiaru położyć tamy owej nieustan

nej rejteradzie? Jak sobie chcecie panowie,

tak sądźcie, ale mnie się zdaje, że tu wido

cznie ukrywa się jakiś nieczysty interes; nie

napróżno lud i żołnierze wołają, że jesteśmy

zdradzeni.

Wyzygin. Co ci się marzy kolego! Któż

to na tak zdradza? posłuchaj lepiej jak mó

wią Francuzi o Barklaju de Tolli! Żołnierze

bowiem zwykle bredzą o każdej drobnostce

jak im się widzi, ależ rozsądni officerowie i

jenerałowie, powinni uważać rzeczy z pra

wdziwego ich stanowiska. Francuzi juz po

miarkowali, że ta rejterada gotuje dla nich

okropną klęskę, najbardziej zacząwszy od Smo

leńska przekonywają się, iż tu ich czeka woj

na powszechna, a głód i nędza pogrążyły

Francuzów w niewypowiedzianej rospaczy.

Oni teraz sami pragną bitwy, aby tym spo

sobem prędzej mogli zakończyć swoje cier

pienia, i właśnie w tym razie uważam, że

"Barklaj de Tolli postępuje bardzo roztropnie,

kiedy bez rozlewu krwi, niszczy i morduje si

ły nieprzyjacielskie.

Rotmistrz. Wyży ginie! sam osądź, coż to

za sposób prowadzenia wojny, ażeby własnem

nieszczęściem, nadwerężać siły nieprzyjacioł?

To już lepiej strzelać pigułkami, jeżeli idzie

oto, by tylko osłabić siły wojska nieprzyja

cielskiego! Niech djabli porwą! cierpieć nie

moge tej lodowatej metody! Rossyanie po

winni byli spotkać wroga po rossyjski!, wy

padało z samego początku zaraz bronić przej

ścia granicy i tam od razu albo umrzeć ze

sławą, albo zwyciężyć Francuzów! oto jest

właśnie taktyka rossyjska!

Wyżygin. Cóż na to powiesz Rotmistrzu,

gdyby natenczas armia francuzka ludnością

swojej nas zwyciężyła? Jakieżby było położe

nie Rossyi.

Rotmistrz. Zaniechałbyś lepiej tego pyta

nia, czyliż mniemasz, że Rossyę jest tak ła

two zrujnować jak gniazdo ptaszę! o nie

kolego, wówczas dalibyśmy się lepiej poznać.

Lecz przypuśćmy gdyby na przypadek nas i

pokonano, to jeszcze dosyć byłoby czasu do

użycia tych środków, których się teraz chwy

tają, zaręczam, że nie więcej zrobiliby Fran

cuzi postępu w swoich działaniach zwyciężyw

szy nas, jak dzisiaj; wszakże oni tak prędko

doszli do środka Rossyi, jakby nie mieli ża

dnej przeszkody. Lecz cóż mam mówić, oto

przestań lepiej ujmować się za twego Barklaj

de Tolli a posłuchaj jak go błogosławią nie

tylko w armii ale nawet w całej Rossyi!

Wyzygin. Wszystko to, co powiedziałeś

rotmistrzu dowodzi, że nasz prędki charakter

nie moze ulegać rozporządzeniom mądrym

lecz powolnym Rzzymianie podobnież ganili

postępowanie Fabiusza, później zaś stawiali

mu pomniki sławy.

Rotmistrz. Jak chcesz tak sobie utrzymuj

kolego, ale nas niczem nieprzekonasz. Naród

cały prosi i błaga by wodzem naczelnym był

Rossyanin.

Wyzygin. Szkoda i bardzo wielka szkoda,

zewy nawet którzy jesteście ludźmi oświeco

nem!, nie uważacie za Rossyanina tej osoby,

która przelewa krew własną i wszystko po

święcą dla dobra Rossyi. Ze Barklaj de Tolli

jest prawym Rossyaninem, ale nie cudzoziem

cem, dowodzi nie tylko jego urodzenie się

w prowincyach od dawna należących do Ros

syi, ale nadto lata służby i blizny któremi

okryty. Finlandya może również służyć za

dowód, jak jest biegłym w prowadzeniu woj

ny zaczepnej, o tyle jak dziś widziemy w od

pornej, Francuzi niemogą się nadziwić tej rej

teradzie i niepojmują jakim sposobem w tak

prędkim marszu, można zachować tak wielki

porządek! Pomimo że dosyć mają jazdy, je

dnak niezdołali nas napaść i ani jedno działo

niedostało się w ich ręce! Plan Barklaja de

Tolli jest szczytem mądrości, który gdy zo

stanie uskutecznionym, będzie nad wszelką

pochwałę i założę się z wami, że z czasem

pożałujecie za to podejrzenie.

Porucznik. Jeżeli ci się tak podobało, chwał

ze go sobie, my zaś nieprzestaniemy łajać. Po

słuchajno jak mówią żołnierze.

Jakoż przy drugim ognisku siedzieli żołnie

rze a wypiwszy wódki prowadzili między so

bą dosyć głośną rozmowę o wojnie; office

iowie zamilkli i zaczęli się im przysłuchiwać.

Podofjicer od piechoty. Był u nas feldfebel

który służył pod Suworowem, jak bywało

zacznie opowiadać to aż słuchać lubo! Nasi

dawniej nieucickali od nieprzyjaciela, lecz uga

niali się zanim jak za zającem, Suworow tyl

ko ciągle wolał: naprzód dzieci, naprzód!

kula głupia ale bagnet zuch!

Wachmistrz, od Huzarów. Wrzeczy samej

nie tak było jak teraz, służyłem przecie pod

Suworowem, byłem we Włoszech i walczy

łem z temiż samymi Francuzami; nie można

wprawdzie nic im ująć, biją się dobrze, ale

nigdy nie ustoją przeciwr nam, żeby tylko do

wódzcy byli rezolutni. Dziś niechaj nam dadzą

za wodza Kijtuzowa, albo księcia Bagrationa,

lub tez któregokolwiek z tych jenerałów, któ

rzy byli pod Suworowem, to pewnie, że nie

uciekalibyśmy od Francuzów, ale oczyściliby

siny Rassyę tak, że ani jeden nieprzyjaciel

wniejby niepozostał.

Żołnierz stary. Takby i wypadało uczynić,

a to zaleźliśmy Bóg święty wie dokąd, aż pod

Moskwę, może też i ją oddadzą w ręce nie

przyjacioł.

Podofficer od piechoty. A co myślicie,

wszystko to być może, tylko zdaje mi się, że

nasi panowie, jenerałowie i officerowie, nigdy

na to nieprzystaną. Moskwa sama będzie się

broniła. Do czegóżby to było podobnem,

gdyby ją Francuzom oddano! lecz jeśliby się

tak stało, to już nic więcej niepozostaje, jak

kazać się żywcem zakopać w ziemię!

Żołnierz stary. A jeżeli rozkażą?

Wachmistrz. To nie ma co, trzeba będzie

wypełnić rozkaz, ależ panowie zapewnie do

tego niedopuszczą. Mówią że jesteśmy zdra

dzeni i gdyby nie to, Francuzi dawno byliby

pobici jeszcze na Litwie i niewidzieliby dzwo

nie naszych kościołów!

Porucznik. Cóż to znowu? Kozacy! zape

wnie prowadzą jeńca? w rzeczy samej jest mię

dzy nimi jakiś Francuz!

Kozak. Officer francuzki wspólnie z tre

baczem przybył na naszą pikietę oświadczając,

ze ma list do Naczelnego Wodza.

Rotmistrz. A więc. to parlamentarz! gdzież

on iest?

Officer francuzki zsiadł z konia i przystą

pił do Piotniistrza. Wyzygin skoro mu się

przypatrzył, natychmiast rzucił się by go uści

skać, wołając: Adolfie! mój wybawco!

— Panie Wyżyginie! rzekł Rotmistrz,

c proszę pana powściągnąć tak niewczesną ra

dość, jeszcze będzie dosyć czasu. Pan officer

francuzki z nami zabawi, a list: odeszlemy do

Jenerała Konownicyna.

Adolf Morykoński oddał list, pozdrowił

wszystkich officerów a obróciwszy się do Wy

zygina, ścisnął go za rękę i rzekł: Dzięki

niebu! ze widzę ciebie bespiccznym! wrazem

tez oświadczam najczulszą wdzięczność za o

swobodzenie mojego lokaja, który mi opo

wiedział jak dowodziłeś na czele uzbrojonych

włościan, jednak przyznani się otwarcie, źe

ta wiadomość wielce mię trapiła.

— Wszystko jedno, byle gdzie umrzeć!

odpowiedział Wyzygin. Postanowiliśmy bo

wiem walczyć do ostatniej kropli krwi, i bez

wątpienia jeżeli wojna teraźniejsza jeszcze się

dłużej pociągnie, to niewielu z nas doczeka

się końca!

— Mam w Bogu nadzieję, rzekł Adolf,

że wkrótce nastąpi koniec, albowiem nasz

Cesarz żąda pokoju.

— Ale nasz Monarcha na lo nieprzystanie

i my z nim, odezwał się Rotmistrz. Cesarz

Alexander nie odmienia raz wyrzeczonego

słowa, i ceni wysoko sławę swojego Narodu.

On powiedział, że dopóty niezwinie oręża,

dopóki ani jednego wroga niebędzie na zie

mi rossyjskiej i zapewne tego dotrzyma.

— (Jednakże okoliczności wielki wpływ

mają na politykę, i często się stają przyczy

ną zmian rozmaitych, rzekł Adolf, a

nawet czas już położyć tamę owemu rozle

wowi krwi, który tyle jest zgubnym jak dla

obydwóch armij tak też i dla narodu Rossyan.

— Jeżeli rozlew krwi, już zaczął dokuczać

waszemu Cesarzowi, to niechaj się wynosi za

Niemen; Piossyanie w swoim kraju powinni

prześladować nieprzyjacioł, ale nie jednać się

z nimi,

— "Panowie upraszam was, zawołał Wy

zygin zakończcie tę rozmowę, albowiem

zniej może wyniknąć jaka nieprzyjemność,

mówmy lepiej o czem innem. Wybawco mój!

nasz gościu, niechże cię uczęstujemy.

Wtem podano wieczerzę, która dla Adolfa

pokazała się niezmiernie wspaniałą; przyby

wszy albowiem z armii, cierpiącej niedostatek

we wszystkich nieodbitych dla życia potrze

bach, chleb prosty uważał za niewypowie

dzianą roskosz, lecz skoro się zjawił na stole

szampan, nie mógł dadź wiary ażeby było

rzeczywistością. Nakoniec Rotmistrz dobył

pałasza, odrąbał szyjkę butelki i wino zawrza

ło w kubkach, tedy officerowie Rossyjscy dzię

kując Adolfowi za oswobodzenie ich towarzy

sza, uderzyli się kubkami i spełnili toast za

zdrowie gościa.

— Panowie! rzekł Wyzygin na mojem

sercu leży ciężar, który chciałbym uczynić

lżejszym, pozwólcież mi więc w przytomności

waszej, zapytać mojego Wybawiciela o nie

których szczegółach, albowiem między na

mi niepowinno być żadnej tajemnicy. Kocham

swie jednej Rossyance która podczas zajęcia

Wilna przez Francuzów tam pozostała, wspól

nie zcswemi opiekunami. Adolfie udziel mi te

raz wiadomości, jakim sposobem ona do

stała się do waszego obozu.

— I cóź to za zagadka, odezwał się po

rucznik, albo nie wiesz, ze nasze damy prze

kładają Francuzów nad swoich, cóż więc dzi

wnego, ze między sto tysięcami znalazł się ta

ki który....

Wyzygin przerywając mowę porucznikowi

rzekł:

— Mylisz się kolego, albowiem ta którą

kocham, nienależy do rzędu tych co się wy

rzekły narodowości i ubóstwiają Francuzów.

Adolfie, powiedz czy widziałeś Elizę gdzie i

z kim?

Z początku zdawało się, że Adolf nic mógł

dać zadowalniającej odpowiedzi, lecz pewniej

tak zaczął mówić. Szanowny pan Szmigajło

został wysłanym dla odprowadzenia w głąb

Litwy słabych i rannych Rossyan, a ponieważ

nie było mu dozwolonem wziąć z sobą żony

i Elizy, więc one pozostały w domu moich ro

dziców. P. Szmigajło jadąc traktem prowadzą

cym do Grodua ze wszystkiemi Rossyanami

został odbitym przez kozaków z korpusu je

nerała Tormasowa. Kiedy się tak rzeczy po

krzyżowały, w tymże samym czasie pani Szmi

gajło zabrała znajomość z Doktorem fran

cuzkim, który wiedział wszystkie tajemnice

tyczące się Elizy, nazwał siebie blizkim jej

krewnym, a nadto udzielił wiele ważnych

wiadomości o tej księżnej, która przywiozła

Elizę z Paryża do Rossyi. Lecz kiedy doktor

odjeżdżał do głównej kwatery, pani Szmigajlo

i Eliza prosiły by ich wziął razem z sobą, i jak

mi mówiły, że to czynią dla wynalezienia ła

twiejszej zręczności dostania się do armii ros

syjskiej. Jakoż doktor uczynił zadosyć ich

żądaniu, i widać że wielce się interesuje lo

sem pięknej kuzyny, uważa ją jako swą cór

kę a nawet mówił mi, iż nienarzeka teraz na

podróż uczynioną do Rossyi, albowiem ta

okoliczność nastręczyła mu wynalezienie kre

wnej którą miał za zginioną., otóż i wszyst

ko co mi jest wiadomem, nie śmiałem więcej

o niczem się wybadywać, oni zaś nieuważał!

za rzecz potrzebną udzielenia mi obszernej

w tym względzie wiadomości! sądzić zaś po

dług domysłów bynajmniej niechcę...

— Jle mieć może lat ten doktór? zapy

ta! Wyzygin.

— Aco kolego odezwał się porucznik,

jak widzę zazdrość ciebie męczy! Siadaj więc

na konia i odbierz swą kochankę.

— Nie zazdrość,a odpowiedział Wyzygin,

ale ciekawość

— Doktor rzekł Adolf jest w średnim

wieku, pomimo że nie w kwiecie młodości,

jednak bardzo przystojny a do tego jest czło

wiekiem światłym i kochanym. Wiadomość

ta zapewne nie bardzo przyjemna, lecz zna

jąc charakter Ełizy możesz być pewnym jej

stałości, chociaż i to prawda, że niepodobna

ręczyć za to czy między niemi nie zaszły już

oświadczenia miłości!"

— Jaka płochość ze strony pani Szmi

gajlo!" zawołał Wyzygin jak można było

jechać do armii z ... człowiekiem nieznajo

mym!

— Pokazuje się kolego, że jeszcze nie

znasz kobiet" odezwał się Rotmistrz.

— Ale chęć powrócenia do swojego kra

ju i zobaczenia osoby najmilszej, mogą unie

winnić ten postępek," rzekł Adolf a do tego

w czyjeż się ręce powierzyła, oto w ręce kie

wnego swej opiekunki.

Krewnego! zawołał Wyzygin ze zło

ścią a potrzeba wiedzieć w jakim stopniu za

chodzi to pokrewieństwo, jak on się nazywa?

—. ccTurnel odpowiedział Adolf.

— "Zapiszmy jego nazwisko," rzekł poru

cznik, a jak zabierzemy obóz francuzki, to

postaram się zaciągnąć bliższych o nim wia

domości."

— Panowie, nie tak śmiało, odezwał się

PiOtmislrz "gdyż pamiętajcie na to, że między

nami jest olficer z armii francuzkiej,"

— Przepraszam rzekł porucznik, albo

wiem u mnie co namyśli to i na języku."

Wtem podofficer który był wysłany z papie

rami przywiezionemi przez Adolfa, powrócił

z rozkazem, że officer francuzkimoże udać się

napowrót do swojej armii, gdyż te papiery mają

być jeszcze przedstawione Wodzowi Naczelne

mu, i że odpowiedź nastąpi przez parlamentarza

rossyjskiego. Adolf tedy pożegnał officerów

rossyjskich, uściskał Wyżyginą i siadł na konia.

— "Powiedz Elizie, że widziałeś się ze mną...

że o niej myslę ... i że ją kocham: rzekł za

smucony Wyzygin. Adolf ścisnął go za ręką i

oddalił się.

Tylko co Adolf Morykoński odjechał tak ze

go widać nie było, dał się słyszeć tentent koni

od strony w której stał obóz wojsk rossyjskich,

aż oto officer od huzarów którego posyłano

po odebranie rozkazu, przybył w największym

pędzie i rzucając się w objęcia swoich towa

rzyszów z niewypowiedzianem ukontentowa

niem zawołał; koledzy! cieszcie się! Książę

Kutuzow przybył do armii i jest naznaczo

nym na wodza naczelnego!

— cCzyż podobna! Bogu dzięki! nakoniec

doczekaliśmy się! odezwali się jednozgodnie

wszyscy officerowie. Żołnierze podobnież wo

łali Boguchwała! przecież Bóg chociaż raz zli

tował sję nad nami! Doczekaliśmy się swojego.

Ofjicer. Nie jestem wstanie wam opowie

dzieć tego co słyszałem i widziałem w armii!

Już słońce miało się ku zachodowi kiedy

przybył Kutuzow, lecz skoro wiadomość o

tem rozeszła się między wojskiem, wszyscy

pozdrawiali jeden drugiego tak jakby zwycię

stwo największe było odniesionem. Jenera

łowie, officerowie i żołnierze, zaczęli składać

najgorętsze dzięki niebu, ściskali się wzaje

mnie i widać było łzy radości; słowem gdyby

armija dwa razy większa od naszej przyszła

na pomoc, nie uczyniłaby tak powszechnego

ukontentowania. Mówiłem z adjutantem któ

ry przybył z Kutuzowem, ten mi powiadał,

że na drodze kiedy książę jechał do armii, lud

tłumami gromadził się padając przednim na

kolana, i ze łzami witał go jak oswobodziciela

Rossyi. Ufność jaką w nim wszyscy pokładają

przechozi wyobrażenie. Ja nawet gdy zoba

czyłem te siwe włosy, które były świadkami

tylu nieśmiertelnych zwycięztw Suworowa i

ową cudowną ranę, która jest piętnem szcze

gólnej łaski opatrzności i cechą odwagi wo

dza Rossyan, uczułem w sobie jakieś niepojęte

wzruszenie. Chciał on natychmiast obejrzeć

wszystkie pułki, tedy żołnierze jęli się do

czyszczenia ażeby godnie przyjąć i powitać

tak drogiego ulubieńca, lecz Kutuzow rzekł:

dzieci moje! to wszystko jest niepotrzebnem,

albowiem przyjechałem tylko wąs odwiedzić

jak się macie i czy jesteście zdrowi! żołnierz

w marszu niepowinien myśleć o elegancyi ale

po znojach powinien odpoczywać i gotować

się do zwycięztwo Żołnierze z radości zaczęli

mówie między sobą: otóż to nasz ojciec! wie

czego nam potrzeba, za niego wszyscy goto

wiśmy poświęcić nasze życie! Nienapróżno

Cesarz wysyłając go do armii powiedział: Idź

wybawić Rossyę! prawdziwie jeżeli on jej

nie wybawi, to już nikt!

Rotmistrz. Już że wybawi to wybawi! daj

tylko Rossyanom za wodza jenerała zgadza

jącego się z ich sposobem myślenia, niezawo

dnie zwyciężą, a tymbardziej jeżeli on jest

uczniem Suworowa.

Żołnierze miedzy sobą. Ach! Bogu dzięki!

teraz to niezawodnie uderzymy na Francuzów

i pod dowództwem Rossyanina damy się po

znać!

Officer. Jenerałowie otoczyli Kutuzowa

kiedy on siedział pod jednym domkiem na

ławie drewnianej, spoglądali na jego osobę

z największem uszanowaniem, jako na skarb

najdroższy który miał być odkupieniem Rossyi.

Posępność całego wojska natychmiast zniknę

ła, a dawno słyszane pieśni narodowe i za

bawy najulubiensze żołnierzy zastąpiły jej

miejsce. Dostrzegłszy tak nagłą zmianę jeden

z jenerałów nadmienił o tem Kutuzowowi,

na co ten szanowny starzec taką dal odpo

wiedź: serce Rossyanina czuje kto mu jest

przychylnym i jeżeli Bóg pozwoli, to zanu

cimy naszą narodowe śpiewkę na trakcie pro

wadzącym do Paryża! Przejeżdżając przez

obóz, widziałem ruch powszechny i kto wie

czy to niezanosi się na wielką batalię!

Ofjiccrowie. Boże daj! Boże daj!

Radość powszechna opanowała serca wszyst

kich tak dalece, że ani trudy wojenne ani też

przyszłe niewygody, nie mogły skłonić woj

skowych do spoczynku; już było po północy

a oni jeszcze siedząc przy ogniskach, rozma

wiali między sobą o przeszłości i przyszłości.

Nakoniec ucichły forpoczty, sen powoli

wziął przewagę nad wojskiem, lecz Wyzygin

nie mógł dzielić tak przyjemnego spoczynku,

albowiem myśl jego przeniosła się w krainę

miłości a połączona z miłością Cesarza ogar

nęła wszystkie uczucia. Rozkochani zwykle

są podejrzliwenii; tak podobnież i Wyzygin,

dawszy wolny bieg swoim marzeniom, gubił

się w domysłach o tym Francuzie, który do

takiego stopnia umiał zjednać dla siebie zau

fanie Elizy, ze ona powierzyła mu swój los i

zgodziła się przebywać w armii nieprzyjaciel

skiej. Ależ to ma być jakiś krewny! może

ojciec? Adolf właśnie uczynił wzmiankę o

księżnej, która przywiozła Elizę z Paryża! Czy

liżby to on był,.... Lecz gdyby to pokre

wieństwo było zmyślonem? . . . . o kobiety!

któż was zrozumie! Czy z Eliza tak miła, tak

skromna, miałaby należeć do rzędu owych

kobiet, które tak wysoko cenią uprzejmość

Francuzów? czyliżby tak łatwo mogła puścić

w niepamięć pierwsze zapędy miłości? Nie,

to być nie może. Lecz gdzież szukać prawdy,

jakim sposobem odkryć tajemnicę! Te i tym

podobne marzenia trapiły Wyżygina przez noc

całą, i zaledwie nadednicm sen pożądany za

czął mu sklejać powieki, aż w tem odgłos trąb

wzywający do boju, niedozwolił się cieszyć

lubym spoczynkiem.

Awangarda armii francuzkiej nadchodziła

i Rossyanie znowu zaczęli się cofać, lecz miej

sce przeszłej nieufnoścr zastąpiła nadzieja.

Wszyscy albowiem byli tego mniemania, że

Kutuzow rejteruje się dla tego, aby zgro

madzić całe wojsko na wygodnej pozycyi, i

ze wkrótce nastąpi straszliwa walka. Odwa

żny zaś Konownicyn na każdym niemal kro

ku ścierając się z nieprzyjaciółmi, zwolna

prowadził aryergardę.

Jak tylko armija rossyjska rozłożyła się na

polach pod Borodinem, natychmiast na owej

tak rozległej przestrzeni zaczęto stawić ba

terye, a Zanosi się na wielką bitwę," mówili

między sobą officerowie. Tu dopiero będzie

my walczyli za Ruś święlą! — Ojciec nasz

Kutuzow bez bitwy nie odda ojczyzny w ręce

nieprzyjacioł! wołali znowu żołnierze. Gdy

tymczasem dowodzcą arycrgardy jenerał Ko

nownicyn, wytrzymawszy natarcie całej armii

francuzkiej, ; zatrzymał się pod murami Ko

łockiego klasztoru. Nakoniec zmordowanie

sił, przerwało na czas niejaki krwawą po

tyczkę, i wojownicy rossyjscy udali się we

wnątrz klasztoru by zanieść błagające modły

do Najwyższego Pana zastępów. Kilku zakon

ników obarczonych długim wiekiem, którzy

tam pozostali dla zabezpieczenia domu Boże

go, nieustannie odprawiali dziękczynne i ża

łobne nabożeństwa tak dalece, że glos mo

dlitw nie umilkał, albowiem w dobrej spra

wie ludzie zwykle udają się pod opiekę Boga!

Wyzygin który w czasie bitwy obojętnie

spoglądał na śmierć, wtem miejscu dźwięk

żałobny dzwonu połączony z widokiem po

nurego cmentarza i krzyżów grobowych, tak

mocne uczynił na nim wrażenie, iż mimo

wolnie oddał się posępnym marzeniom. Tui

dopiero uczuł w całej mocy, jak wszystkie

nadzieje któremi się karmił przez całe swe

życie i wszystkie rozkosze mające nastąpić,

nie są odpowiednie śmierci której przed cza

sem niekiedy uledz potrzeba. Na tę myśl

serce w nim mocniej bić zaczęło, chciał szu

kać pocieszenia w modlitwach i na ten ko

niec zmierzył swe kroki do najodleglejszego

zakątku klasztornego cmentarza. Skórę się

zbliżył do tego miejsca w którem zamyślał

znaleść ulgę, spostrzegł, iż na kamieniu pod

cieniem drzewa, siedzi zgrzybiały zakonnik,

zbliżył się więc do niego, aż wtem zobaczył:

u nóg starca grób świeżo wykopany, zapytał

więc: ojcze duchowny! dla kogo ma być ta

mogiła?

— Dla mnie!

— Jak to, kiedy z woli Boga jeszcze ży

jesz, a godzina śmierci nam jest niewiadomą.

— Tak to prawda, lecz godziną mojego

zgonu będzie ta, w której nieprzyjaciele Ros

syi z hańbią ten dom Boży, oto właśnie za

noszę modły do Najwyższego Pana, ażebym

niedożył tej okropnej chwili. Gdyby mi siły

dozwalały, zakończyłbym życie pod ojczy

stemi chorągwiami, ale przyciśniony staro

ścią, czekam końca tu nad tym grobem któ

ry dla siebie wykopałem, niech lepiej me

powieki ziemia okryje, a niżeli miałbym oglą

dać niszczycielów Rossyi!

— Ojcze! napróżno rozpaczasz, wszakże

koniec wojny jest w mocy Boga. Tu właśnie

spotkamy nieprzyjaciela.

— Dzieci moje! coż znaczą starania lu

dzi przeciw woli Najwyższego? Bóg widać

chce przez nieszczęścia doświadczyć Rossyę,

powinniśmy więc być posłusznemi Jego świę

tej woli! Rossya nie zginie, lecz samo wtar

gnienie cudzoziemców do kraju prawowier

nych, jest już znakiem, że za nasze grzechy

zasłużyliśmy na takową karę!"

— Alboż niepokazaliśmy się narodom go

dnym boskiego miłosierdzia, czyliż poddali

śmy się przemocy dumnychFraneiizów? wiedz

ojcze duchowny, że cała Rossya uzbraja się;

i że jak biedni tak bogaci niosą życie i ma

jątki w ofierze na obronę swojego kraju,

wszyscy nawet jesteśmy gotowi zagrzebać się

w popiołach za wiarę i Cesarza!

— Wiem o tem, wiem i składam dzięki

Najwyższemu Stwórcy za to, że Rossya oka

zała się godną odpuszczenia grzechów. Je

dnakże sądząc podług zarodków męztwa któ

re niedojrzały na ziemi rossyjskiej, wiele

jeszcze potrzeba czasu, ażeby niektórzy z ro

daków byli takiemi jakiemi, być powinni."

— Alboż myślisz ojcze, że nasi rodacy

teraz nie są czynni? Wszyscy, zacząwszy od

najniższych do najwyższych, jedni walczą wsze

regach, a drudzy niosą wolierze majątki by

oddalić grożące niebezpieczeństwo.

— Nie wszyscy, nie wszyscy! Tak wpra

wdzie, silnie się opierają niektórzy mową a

drudzy czynami, jednak to chwilowe unie

sienie niedowodzi zupełnego przeistoczenia

się, a co większa ci,powiem, iż tu nawet,

wtem świątobliwe!!! mieszkaniu, dały.mi się

słyszeć głosy mowy cudzoziemskiej jakby

z nieprzyjacielskiego pochodzące obozu! Lat

dwadzieścia jak jestem oddalony od zgiełku

światowego, jednak nigdy nie życzyłem moim

współrodakom, ażeby wyrzekali się rozsądnej

oświaty która tyle przyczyniła się do wywyż

szenia innych narodów; przeciwnie błagałem

i teraz błagam Najwyższego Pana, aby na

tchnął serca Hossyan zamiłowaniem wiado

mości, które stanowią i służą za najlepszą

rękojmię do poznania i ugruntowania się w re

ligii, ja podobnież kiedyś uczyłem się i ko

chałem nauki, lecz czegóż się teraz uczy

większa część znakomitej i majętnej naszej

młodzieży? Z jakim zapasem wiadomości za

staje ich starość? o dzieci moje! Jesteś mło

dym i masz czas upamiętać się jeszcze, jeżeli

idziesz po drodze, usłanej kwiatami zatrute

mi przez nieprzyjacioł Rossyi? Wszakże je

żeli wyżej cenimy rzecz obcą, własna na

wartości traci; lecz dosyć otom, resztę sam

sobie dokończysz, gdy zechcesz zastanowić

się, powiem ci tylko to, że i teraznie wszy

scy pałają terą uczuciem, jakie powinno ozy

wiać serca prawdziwych Rossyan. Pomaza

niec Boży dał przykład, naród poszedł za je

go głosem, i to słonce, ta zawierucha ży

wiołów, pociągnęła za sobą ciała różnorodne,

złoto i piasek! lecz bądź pewnym, żeRossya

dopóty znosić będzie nieszczęścia, dopóki nie

przyjdzie do zamiłowania mowy narodowej

i wychowania dzieci w miłości ojczyzny! Na

pływ cudzoziemców pod czas pokoju jest

niebezpieczniejszym aniżeli w czasie wojny,

albowiem w pierwszym przypadku, korzysla

j ac oni z nieuwagi krajowców, podkopują ko

rzenie i nakoniec się drzewo obala, tym spo

sobem tryumf ich jest pewniejszym!

— Co się tyczy w tym względzie to zga

dzam się z tobą ojcze duchowny, i dla,tego

cieszę się z teraźniejszej wojny, albowiem spo

dziewam się, że ona posłuży do obudzenia

ducha narodowego w sercach prawdziwych

Rossyan.

— Nie życzę sobie być świadkiem jej koń

ca! Uciekając albowiem przed rozpustą,schro

niłem się do tego mieszkania i nie chcę wi

dzieć tryumfu naszych nieprzyjacioł. Boże!

niech się stanie wola twoja!

Wtem dały się słysząc w obozie odgłosy

trąb i bębnów, Wyzygin prosił zakonnika by

go pobłogosławił i spiesznie powrócił do

swego regimentu.

ROZDZIAŁ IV.

Doba przedbitwą pod Borodinem. — Rycerz sła

by. — Omyłka geniuszu. — Szemranie. — Piae

boju.— Jeniec rossyjski.— Kochankowie.

Poruszenia wojskowe zaczynając od Hżat

ska aż do Borodina, były że tak powiem cią

głą walką z małymi odpoczynkami, lecz osta

tnia potyczka pod ścianami Kołockiego klasz

toru, była najzaciętszą i sprawiła najwięcej

rozlewu krwi. Rossyanie cofając się dla za

jęcia pozycyi na polach Borodińskich, każdy

niemal krok musieli okupić bagnetami, Fran

cuzi zaś idąc po własnych trupach, zwolna

awansowali. Nareszcie noe nadchodząca przer

wała ogień morderczy panujący pomiędzy

dwiema nieprzyjaznemi ku sobie armijami.

Rossyanie stanąwszy na tym punkcie ziemi

rodzinnej, zalanej krwią dzieci swoich, tu wła

śnie chcieli się zemścić na dumnych przybył

cach którzy im grozili chańbą i niewolą. Wo

jownicy zaś Napoleona mniemali, że są u kresu

swoich nadziei, że zwycięztwera okupią pokój

Jadany i zakończą wojnę, która wprawdzie

niezmniejszyła w nich męstwa lecz zachwiała

stałość. Tak więc, ci dwaj olbrzymi Europy:

Rossyanie i Francuzi, z największym zapałem

spoglądali na siebie w nadziei, że wkrótce nastą

pi ostateczny koniec tej krwawej wojnie. Myśl

i czucie każdego były zajęte dniem nastę

pnym tak dalece, że noc nawet nie była wsta

nie ukołysać zmordowanych żołnierzy, którzy

z największą ciekawością zapatrywali się na

ogniska nieprzyjacioł i niecierpliwie oczeki

wali jutrzenki porannej.

Wobozie armii rossyjskiej ogniska poroz

rzucane tu i owdzie na polach i wzgórkach Bo

rodińskich w kształcie łuku, jasno się paliły

u Francuzów zaś zaledwie można było dostrzec

blask ognia posępny i nierówny. Trzeba na

wet przyznać, że ogniska obozowe najlepiej

dają nam poznać jaki duch panuje między

żołnierzami, albowiem kiedy wojsko czuje ra

dość lub nadzieję, natenczas ogień pali się

jasno w razie zaś smutku albo wątpliwości,

żołnierz oddala się od światła.

Namiot Napoleona był rozpięty z tyłu ar

mii Włoskiej, która się rozciągała po lewej

stronic gościńca, gwardya zaś stara, zbiór ze

tak powiem najodważniejszych żołnierzy, sta

nowiła mur nieprzełamany około swojego

wodza, uwieńczonego laurami sławy. Lecz

ten, który za pomocą swojego rozumu, tak

jak Archimcdes za pomocą drążka chciał mas

sę ziemi wyrzucić z posady, został nakoniec

przymuszonym zapłacić dług naturze czło

wieka. Nieustanne bowiem zajęcie się Napo

leona zmysłowe i umysłowe, mocno się przy

. czyniły do osłabienia jego sił, a do tego

srogie żywioły, które bynajmniej niezależą

od rozkazów władzcy państw, taką wywarły

moc na jego zdrowiu iż widział się być zna

glonym, udać się do łóżka i pośród gwaru

wojska usnął.

Marszałkowie, jenerałowie i adjutanci Na

poleona, zebrali się do poblizkiego namiotu,

dla pokrzepienia sił swoich pokarmem. Głód

stawał się tak już powszechnym w całej armii

francuzkiej, że jeden tylko. Cesarz nieczuł

jeszcze niedostatku żywności! Najwięcej zaś

cierpieć musieli dowódzcy, i ci waleczni żoł

nierze, którzy broniąc mężnie swoich sztan

darów, niedopuszczali się łupieztwa.

Kamerdyner Napoleona oczekując za drzwia

mi, kiedy odbierze rozkaz rozebrania Cesa

rza, usnął. Wtem dato się słyszeć wołanie:

Konstan! Konstan!

Posłuszny kamerdyner natychmiast wszedł

do środka namiotu.

— Jaka dziś pogoda? zapytał Napoleon.

Mnie coś zimno!

— "Najjaśniejszy Panie! Zdaje się, że do

piero jest początek jesieni, lecz ta pora roku

jest okropną w tym żelaznym klimacie. Wiatr

zimny silnie wieje, a deszcz drobny napełnia

powietrze wilgocią. Żołnierze nie mają drze

wa na opał.

— ccMnie zimno, Konstan; przykryj mnie

czemkolwiek!

— aCzy Najjaśniejszy Pan nie rozkaże zro

bić herbaty ?

— Dobrze!—każ zawołać do mnie jenera

ła Kolenkura!

Kamerdyner wyszedł i po upłynieniu kilku

chwil, wszedł jenerał Kolenkur brat Księcia

Vesan.

— Jak sądzisz jenerale, czy zechcą Ros

syanie dnia jutrzejszego stoczyć batalię?

— Zdaje mi się że zechcą N. Panie! al

bowiem umocnili się i skoncentrowali wtem

miejscu swe siły. Niejakiś Francuz który słu

żył u jenerała rossyjskiego, przed kilku go

dzinami przybiegł do nas i przyniósł razem

wiadomość, że jenerał Milaradowicz przy

prowadził z Moskwy włościan i obywateli

uzbrojonych, i że w armii rossyjskiej czynią

przygotowania do boju. Spodziewam się, że

to będzie ostatnia potyczka!"

— Życzyłbym sobie tego, lecz obawiam

się, ażeby Rossyanie znowu mi się niewym

kneli! Nieszczęście! ani raz nie moge ich wstrzy

mać i przymusić do walczenia! Lecz, może....

jeżeli wtem miejscu nastąpi bitwa, będzie

ona okropną! Jakiż był dzień dzisiejszy?

— N. Panie! byłeś sam świadkiem wszyst

kiego !

— Nad moje spodziewanie! nie myślałem

nawet o tem, ażeby Rossyanie mogli walczyć

z taką zapamiętałością!

— N. Pan raczyłeś widzieć, i jakim za

pałem bronili ową baterye, która zdaje się

iż bez żadnej dla nich korzyści była wysunię

tą naprzód z pozycyi, ale to tak, jak gdyby

w niej była zakopana pomyślność całego na

rodu! Potrzykroc zd bywaliśmy ją bagneta

mi, trzykroć bagnety rossyjskie dały nam

silny odpór, tak dalece, że jcnerałowieros

syjscy widzieli się być zmuszonymi, gwał

tem odprowadzić żołnierzy, od tego miejsca;

nakoniec pułk czyli że tak powiem, resztki

rozkryawionego pułku zostały na bateryi!...

— Tak, tak, to było okropnie! Czy w rze

czy samej Rossyanie postanowili umrzeć lub

zwyciężyć?"

— W ciągu całego dnia, nic wzięliśmy ani

jednego niewolnika, a to właśnie służy za

dowód, że Rossyanie chcą walczyć do osta

tniej kropli krwi!

— "Tak, to prawda! Nastąpi więc rzez

okropna! " ,

Napoleon zagłębił się w marzeniach i przez

kilka chwil zostawał milczącym, nakoniec tak

się odezwał: "Potrzeba użyć dział by ich

rozproszyć! tak, jutro więc będzie bitwa ar

tyleryi. Kolenkur! poszlij natychmiast adju

tantów, ażeby wszystkie parki artyleryjne ze

wschoem słońca niezwłocznie tu nadcią

gnęły,

Kamerdyner wtem podał herbatą, Napo

leon wypił jedną filiżankę i rozkazał kamer

ynerqwi oddalić się mówiąc: Chcę spać!

Po kilku chwilach Napoleon znowu zawo

łał: Konstan! kamerdyner wszedł.

— Nie moge zasnąć, gorąco mi niezmier

nie, kaszel dusi i pocę się nadzwyczaj.

— N. Panic! niebezpiecznie rozkrywać się,

aibowiem tu jest wilgoć!

— Wnętrzności we mnie się palą, daj mi

pie J

— Może W. Cesarska Mość rozkaże zawo

łać doktora?

— "Niepotrzeba! Niechcę ażeby wojsko

wiedziało o. mojej chorobie, albowiem to by

łoby gorszem aniżeli słabość, gdyż żołnierze

straciliby zapał.

— Jednakże N. Panie!.....

Bagatela! milczeć! daj mi pić i zawo

łaj dyżurnego adjutanta.

Adjutant wszedł do namiotu.

— Która godzina? i jaka pogoda?" zapy

tał Napoleon swoim zwyczajem.

— Godzina jedenasta, na dworzę wilgoć

I zimno.

— Czy nic słychać jakiego szmeru w armii

nieprzyjacielskiej ?

— Nic nie słychać.

— Siadaj na koń, udaj się na pierwszą pi

kietę i dowiedz się, czy nieprzyjaciel stoi

jeszcze na swojem miejscu."

Napoleon owinął się kołdrą i usnął. Wkwan

drans potem zawoła!: Konstan! Konstan!

kamerdyner znowu wszedł.

— Jestem słaby i bardzo słaby! Niezmier

nie mi gorąco i w gardle schnie, daj mi się

napić.

— aTo może zaszkodzić W. C. Mości, czy

nie byłoby lepiej gdyby N. Pan zażył lekar

stwa?"

— Dzieciństwo! Wszak wiesz, że nie la

bie lekarstw, pamiętaj tylko nikomu nie mó

wić żem słaby. Zawołaj Bessicra.

Marszałek Bessier wszedł do namiotu.

— Panie marszałku! rzekł Napoleon:

Jesteś dowodzcą mojej gwardyi, w tobie i w niej

pokładam całą moją nadzieję. Jutro będzie

bitwa wielka, okropna! Widziałeś jak walczą

Rossyanie! Niewiele więc rachuję na pułki

liniowe, albowiem żołnierze są niezmiernie

wynędzniali, lecz gwardya moja stanie za dwie

armije, na niej właśnie gruntuję wszystkie na

dzieje! Czy mają oni podostatkiem zapasów

żywności ?

— aStosownie do rozkazów W. C. Mości,

rozdałem żołnierzom sucharów i ryżu trzy

dniową porcyę.

— "Czy widziałeś portret mojego syna któ

ry dziś odebrałem z Paryża?

— Widziałem N. Panie!

— A grenadyery moi czy widzieli?

— "Wszakże portret był wystawionym

przed namiotem, i W. C. Mość sam raczyłeś po

kazywać żołnierzom!

— Tak, prawda przypominam sobie! cóś

oni mówili?

— W. C. Mość wiesz aż nadto dobrze jak

jesteś kochanym! żołnierze starzy wylewali

łzy radości, oni mówią że teraz wartobybyło

powrócić do Paryża na odpoczynek, a synowi

zostawić dalsze zwycięztwo.

— Oni tak mówią! mają słuszność! Pro

szę więc ciebie marszałku mieć staranie o

mojej gwardyi, ażeby jej na niczem nie brakło

w nich pokładam całą moją nadzieję! Bądź

zdrów!

Napoleon zasnął i spał niemal cała godzi

nę potem się obudził, gorączka febrowa, pra

gnienie i kaszel wiele mu dokuczały, znowu

więc zawołał kamerdynera.

— Konstan! pić, pić!

Kamerdyner podał limonadę, Napoleon

biorąc szklankę dostrzegł iż łzy stały w oczach

wiernego sługi.

— Konstan! ty się o mnie obawiasz! nie

bój się! gwiazda moja dosyć jeszcze jasna:

ja nic umrę. Przeznaczeniem mojem jest bym

zakończył życie na placu bitwy ale nie w na

miocie. Godzina ostatnia jeszcze dla innie nie

uderzyła! zawołaj Rappa.

Jenerał Rapp znalazł Napoleona siedzące

go w łóżku. Cesarz długo milczał i niezwró

cił najmniejszej uwagi na Rappa, pomimo że

do niego był najprzywiązańszym, nakoniec

raptownie podniósł głowę i rzekł: Już je

steś mój waleczny Rappa po niejakiej pau

zie, tak dalej mówił głosem cichym jak gdy

by sam z sobą rozmawiał: Cóż to jest woj

na! Rzemiosło barbarzyńców, którego cała

sztuka zależy na tem, ażeby siać się mocniej

szym na pewnym upatrzonym punkcie! To

wymówiwszy zamilkł, a po kilku chwilach

znow odezwał się: Rapp szczęście zaczyna

mnie opuszczać! jesteśmy w okropnem po

łożeniu! Lecz znam Francuzów, znam ten na

ród bohaterski: oni chętnie przebaczą omył

kę która przyprowadziła ich do takiej osta

teczności, jeżeli będzie można wyjść z niej

mężnie, z honorem! Zresztą pokładam na

dz ieję w mojej gwiaździe! Kutuzow będzie

naszym wybawicielem, mówiono mi bowiem

że jest opieszałym w działaniach, unika kro

ków stanowczych, a do tego przyciśniony

starością. On powinien nas wybawić od tego

nieszczęścia! Sądziłem, że na miejsce Bar

klaja będzie mianowany Benigsen! Taka Bar

klaj jest wielkim wodzem! on lo właśnie nis

doprowadził do tej ostateczności, i gdyby on

był moim, powierzyłbym mu cały los tej

wojny; lecz Rossyanie chcieli mieć rodaka,

jest to wprawdzie duma narodowa i mają w tem

słuszność. Jutro będzie dzień wielki! będzie

okropna bit.wa! Rapp, jak ci się zdaje? czy

odniesiemy zwycięztwo?

— Nie wątpię o tem, lecz ono będzie wie

le nas kosztowało! odpowiedział jenerał.

— "Wiem o tem rzekł Napoleon. Mam te

raz ,, dajmy że stracę dwadzieścia a

w , wejdę do Moskwy, żołnierze którzy

opuścili armiję, znowu się z nami połączą i

my po batalii będziemy mocniejsi niż przed

nią!

— Wasza Cesarska Mość mówisz że masz

tylko ,... zdaje mi się że więcej, odpo

wiedział Rapp.

— Nie liczę gwardyi ani jazdy, albowiem

to będzie można mówie bitwa artjleryi ar

tyłeryą tu najwięcej działać będzie armaty roz

strzygną tę sprawę. Wiele będzie rozlewu krwi

lecz cóż robić! Poszlij dowiedzieć się albo też

sam przekonaj się, czy nieprzyjacioł stoi na

swojem miejscu, i daj mi o tćm wiadomość.

Napoleon usnął, lecz w namiocie adjutan

tów już wiedziano o słabości Cesarza i wszy

scy niepokoić tem śię zaczęli. Jenerałowie i

marszałkowie to przyjeżdżali, to odjeżdżali,

ciągle ruszając ramionami, coś szeptali mię

dzy sobą. Trwało to przez godzinę, nako

niec wszystko się uspokoiło.

W tem Napoleon wybiegi te swego namio

tu i prędkim krokiem udał się do ognisk obo

zowych, na około których leżały straże z je

go starej gwardyi. Jeden z gwardzistów nie

spał, natychmiast podniósł się i obudził swo

ich towarzyszów.

— Dzieci moje! czy odebraliście wasze

racyę rzekł Napoleon.

— Odebraliśmy i dziękujemy W. C. Mo

ści! odpowiedzieli grenadyery.

— Jutro powinno się wszystko ukończyć

mówił Cesarz. Rozproszymy nieprzyjaciela,

który będzie się wprawdzie walecznie z na

mi potykał, a później udamy się wprost do

Moskwy! Tam nie dozamy żadnego niedo

statku, tam odpoczniemy a potem wrócimy

do Francyi!

— Do Moskwy! niech żyje Cesarz! roz

legł się odgłos powszechny.

— Dzieci, przygotujcie się do okropnej

potyczki, będzie ona najkrwawszą ze wszyst

kich tych w których znajdowaliśmy się. Pios

syanie bronią Moskwy! My już jesteśmy pod

bramami stolicy Rossyau!

— Do Moskwy! powtórzyli grenadyery,

niech żyje Najjaśniejszy Pan!

— "Monarcho! nie troszcz się! odezwał

się jeden grenadyer. "Na Twoje rozkazy zdo

byliśmy Wiedeń, Madryt, Berlin, Rzym, i Ne

apel} dobędziemy więc i Moskwę! i chociażby

każdy żołnierz rossyjski był uzbrojonym ar

, matą,,, to by najmniej nie zmniejszy naszego

zapału!.Naprzód, i vogue la galerę! .

— W. C.Mość, niech tylko strzeże same

go siebie! dodał drugi grenadyer; a my zro

bimy co do nas należy, wszakże nas wszyst

kich niepozabijają i chociażby na rękach to

wniesiemy Ciebie do Moskwy."

— N. Panie! prosimi jako łaski i jako na

grody za naszą służbę" rzekł trzeci grenadyer,

ażebyś nam pozwolił stanąć do boju, po

zwól tylko, a przekonasz się, że jesteśmy ciż

sami jakiemi byliśmy dawniej!"

— "W was pokładani moją nadzieję" rzekł

Napoleon, "odpocznijcie a ze wschodem słoń

ca rozpocznie się batalia!"

— "N iech żyje Cesarz! zawołali grenady

ery! Napoleon udał się napowrót da swojego

namiotu, rzucił się na łóżko i usnął; — było to

około godziny czwartej po północy.

Nadszedł nakoniec dzień którego oczeki

wano z taką niecierpliwością. Wojsko zaczęto

się formować. Jenerałowic i adjutanci skła

dający orszak Napoleona, troszczyli się o zdro

wie Cesarza i nic śmieli go budzie, albowiem

wiedzieli, że noc całą nie spał. Wtem nadje

ebal officer przysłany od marszałka Neja

zustnem doniesieniem. Kamerdyner natych

miast wszedł do namiotu dla uwiadomienia

Cesarza o przybyciu posłańca.

— w Jaka pogoda i która godzina?" zapy

ta! Napoleon swojem zwyczajem.

— "Początek dnia bardzo piękny; wkrót

ce uderzy piata, odpowiedział kamerdyner.

Napoleon przebrał się na prędce winne su

knie i wyszedł znamiotu. Ofiicer przysłany

od Neja zbliżył się i rzeki; N. Panie! Nieprzy

jaciel zajmuje dawne stanowiska. Marszalek

prosi o pozwolenie atakowania!

— "Przyprowadźcie mojego konia! zawołał

Napoleon. Natychmiast otoczyła go świta.

"Przecież złapaliśmy wroga! rzekł Cesarz;

a obróciwszy się do otaczających dodał; na

przód! idimy i otwórzmy bramy Moskwy..

Na oniec siadł na konia i puścił się na czele

swojego orszaku, zatrzymał się przed fron

tem jednej dywizyi i wskazując ręką na słoń

ce blaskiem majestatycznym jaśniejące, rzekł:

Oto jest słońce które nam świeciło pod Au

terlic()! Głosy bębnów i dowódzców na

tychmiast rozległy się w całem wojsku : przed

każdym regimentem przeczytano odezwę Ce

sarza Napoleona w tych słowach:

— "Żołnierze! Oto jest bitwa której tak

długo pragnęliście. Zwycięztwo od was za

leży, a to jest nam nieodbicie potrzebnem.

Skutkiem jego będą: obfitość, dobre kwatery

zimowe i prędki powrót do ziemi ojczystej!

Postępujcież więc tak, jak postępowaliście pod

Austerlic, Fridlandem, Smoleńskiem i Witeb

skiem, a późne pokolenia długo powtarzać

będą o naszych czynach wojennych dopeł

nionych w dniu dzisiejszym, będą o was mó

wili; oto ten, który był w bitwie znakomitej

pod ścianami Moskwy!"

— "Niech Łyje Cesarz!" rozległy się od

głosy we wszystkich szeregach. Uderzono na

koniec w bębny i wojsko się poruszyło, wo

łając: naprzód, naprzód!

Dzień poprzedzający bitwę pod Borodi

nem, w obozie rossyjskim był obchodzony

z największą uroczystością. Naczelny wódz

Rossyan, przypisując powodzenie swojego ore

ża błogosławieństwu niebios, rozkazał od

prawie dziękczynne nabożeństwo na owem

polu, które miało być wiecznym pomnikiem

sławy rossyjskich wojowników, a dla wielu

z nich grobem. Księża poubierani w uroczy

ste szaty kościelne, wynieśli obraz cudowny

Matki Boskiej Smoleńskiej, wybawiony przez

gorliwych obywateli zrujnowanego miasta, któ

ry się znajdował przy wojsku ludu prawo

wiernego. Armija zachowując największe mil

czenia stanęła w szyku bojowym, a wewnętrz

ne uczucia pobożności i ślepa wiara w opa

trzność Boską, tłumiły wszelkie myśli ziem

skie w uczuciach każdego żołnierza. Prze

dewszystkiem odczytano przed wojskiem ode

zwę wodza naczelnego, przypominającą obo

wiązki bronienia świętości, tronu, ojczyzny i

odwetowania nieprzyjaciołom za rabunki, po

łogi i morderstwa. Żołnierze rossyjscy bę

dąc wtem przekonaniu, że pod dowództwem

ulubionego rodaka zwycięztwo ich oczekuje,

jednogłośnie wołali: "gotowiśmy umrzeć!

Po nabożeństwie odbytem z największą uro

czystością, księża obnosili obraz cudowny po

całej armii, śpiewając modlitwę na cześć Ma

tki Boskrej. Książę wspólnie zjenerałami i ota

czającemi go osobami postępował za ducho

wieństwem; wszyscy zaś żołnierze za zbliże

niem się obrazu, padali na kolana i łączyli

swe gorliwe modły ze śpiewami księży, a wia

ra i nadzieja w Bogu wzmacniały odwagę Ros

syan. Oczekiwali oni krwawej potyczki która

miała być dla nich ofiarą błagalną. Ostatnie

godziny dnia przepędzali dosyć wesoło.

Naczelny wódz armii rossyjskiej książę Go

leniszczewKutuzow, spokojnie noc przepę

dził. Rozporządzenia wszelkie już były po

czynione, wszystko już było przewidzianem

i obmyślonem. Książę udając się na spoczy

nek, życzył jenerałom dobrej nocy i rzekł:

"jutro batalija; zwycięztwo lub smierć!

Pierwsza kula armatnia ze strony Francu

zów, upadła we wsi Gorki na podwórze tej

chaty w której nocował książę Kutuzow ();

wystrzał ten był wyzwaniem do walki. Wódz

Rossyan wyjechał do wojska które się poru

szyło w szykach bojowych. Obraz cudowny

Matki Boskiej Smoleńskiej stał wśrodku armii,

a przed nim księża odprawiali dziękczynne

nabożeństwo. Rcgimenta przechodząc około

obrazu, zasyłali najgorętsze modły do Pana

zastępów, prosząc obłogosławieństwo ich ore

żowi, a postrzegszy swojego wodza wołali

z radością: ura! Wtem całe pole pokryło

się gęstemi bałwanami kurząeego się dymu,

ziemia zdawała się jęczeć, i tu dopiero za

czął się bój najzaciętszy.

Dzień ten był najokropniejszą sceną krwio

żerczą: nastąpiła noc, nieprzyjazne ku sobie

wojska były zmuszone zawiesić potyczkę, je

dnakże zajadłość i zemsta z obu stron nie by

ły syte ofiar, wystrzały z armat jeszcze po

syłały śmierć na los szczęścia! Okropność

takowa przeraziła umysły najwaleczniejszych

nawet wojowników Francyi, którzy posiwieli

juz w bojach, jednak nic nie widzieli coby

było podobnemu temu odporowi i nigdy nie

utracili tylu swych współbraci! Nareście utru

dzeni i krwią zbroczeni Francuzi, zajęli piae

boju, wojsko zaś ich dręczone głodem i nie

pokojem rozłożyło się na ziemi między tru

pami i konającemi niedobitkami. Hak dział

dawał się słyszeć w odległości, a jęki umie

rających napełniały powietrze przenikającym

odgłosem.

Kilku jenerałów francuzkich otoczyło mar

szałka Ne ja który, owinięty płaszczem sie

dział natenczas na gromadzie trupów, i był

pogrążony w zamysłach, nakoniec tak się

odezwał: Dla tegoż to przyszliśmy na gra

nicę świata ażeby zawojować ten piae bo

ju okryty ciałami najwaleczniejszych naszych

żołnierzy, i ażeby naszą krwią napoić pola

Moskwy? Cóż znaczy że Napoleona nie wi

dzieliśmy podczas bitwy, co on robił z tyłu

armii? Tam oczekują nieszczęścia ale nie

postępu! Zdaje się, że on przestał już być wo

jownikiem, lecz w każdem miejscu chce być

Cesarzem: — a więc byłoby lepiej, gdyby nam

powierzył prowadzenie wojny, sam zaś nie

chajby pozostał wTuillerie! Wlej nieszczę

śliwej batalii, albo że tok powiem w tej krwa

wej rzezi,on zakopał swoje wojenną sławę!" ()

— "Nigdy jeszcze Cesarz nie był tak po

wątpiewającym jak wtymdniu, odezwał się

jeden z jenerałów, Zdaje się, że od tej po

ry nastąpiła jakowaś zmiana jego charakteru.

Król Neapolitański nawet wyrzekł, że teraz

niepoznaje geniuszu Napoleona. Wice Król

włoski będąc w rozpaczy, podobnież mówił

że nie pojmuje owej wątpliwości, która tak

niespodzianie opanowała umysł jego ojczyma.

Żadne przekonywania, żadne prośby nie mo

gły skłonić Cesarza, ażeby podczas rozpra

wy rozerwów, dozwolił użyć swej gwardyi;

żołnierze nawet głośno szemrali, mówiąc że on

trzyma gwardye jedynie dla własnego bezpie

czeństwa lecz nie dlaogólnego pożytku!

— Bardzo słusznie rzekł Nej; albowiem

gdyby Cesarz dozwolił użyć gwardyi, na

tenczas batalia byłaby na naszą stronę, a

teraz coż? Czyż on się ośmieli w swoich ga

zetach nazwać zwycięztwem to morderstwo

i tę rzezaninę, jakich nikt jeszcze nie widział

od stworzenia świata! Tak, przysięgam na

mój honor, ie od czasu wynalezienia pro

chu, nigdy nie było tak okropnej bitwy! Wię

cej aniżeli półtora tysiąca dział grzmiało nie

ustannie przez dzień cały na tak nie wielkiej

przestrzeni, na której trzysta tysięcy żołnierzy

z obudwóeh stron, z trudnością mogły się po

ruszać, i to od godziny piątej z rana! Od uro

dzenia mojego nic podobnego do tej batalii

niesłyszałem! to jest okropność!

— Regimenta o połowę siępozmniejszaly,

odezwał się drugi jenerał, aa do tego przez

całą kampanię nie straciliśmy tylu jenerałów

ile podczas tej jednej rosprawy. Monbrun,

Kolenkur, Plozoii, Guar, Komper, Marian,

Lanaber, Romef, Lcpcl—zabici. Trzydziestu

zaś jenerałów raniono, w liczbie których są:

Gruszy, Nansuti, LaturMobur, Rapp, Kom

pan, Mor an, Dcze, Lagusse. — Bonami zaś nie

Miadomo gdzie się podział."

— I cóż za tyle strat odebraliśmy w na

grodą odezwał się inny jenerał: zaledwie

kilkuset jeńców, trzydzieści armat i kilka cho

rągwi. My przecież straciliśmy tyleż chorą

gwi, a dział to kto wie czy nie więcej!

— Rossyanie ścierali się z zadziwiającą

odwagą! rzekł marszałek Nej. Żadne woj

sko w świecie niewytrzymałoby tak mocnego

i tak długiego napadu naszych siajych żoł

nierzy, jak w;y trzymali Rossyariie; zaledwie

sam sobie wierzyłem patrząc na to co się

działo! Oni stali pod kulami armat jakby

wkopani w ziemię! Na bagnety zaś rzucali się

jak rospaczający! to prawdziwie była walka

bohaterów, albowiem i nasi żołnierze doka

zywali cudów waleczności. Lecz męztwo to

czy dopomoże nam wydzwignąć się od gro

żącego nieszczęścia! Armija nasza błądzi w tych

pustyniach naksztalt okrętu pływającego po

morzu nieznajomym, niezostawując po sobie

najmniejszego śladu. Gromadypartyzantów

i wieśniaków uzbrojonych, zaczynają utrudniać

naszą kommunikacyę, a głód najbardziej za

graża całemu wojsku!"

— ccAlboż Moskwa niebędzie wstanie wy

nagrodzić naszych strat? odezwał się jedeu

j enerał.

Na to Nej odpowiedział: Tak, Moskwa

dostarczy utrzymanie wojskom w niej konsy

stującym, lecz nie będzie mogła wyżywić ca

łej armii podczas marszu odwrotnego. Wła

śnie więc po tej bitwie radziłem Napoleono

wi, ażeby cofnął się do Litwy, albowiem na

Moskwę wiele rachuję.

— "Czy w samej rzeczy marszałek taką da

wałeś radę? zapytało kilku jenerałów.

— Nie tylko radziłem odpowiedział Nej,

ale nawet prosiłem z naleganiem, albowiem

pewny byłem, żc jedno dla nas pozostało zba

wienie: by zająć kwatery zimowe w Polsce

albo Litwie.

— Zdaje mi się rzeki jeden jenerał: że

po tej bitwie nastąpi pokój, albowiem armija

rossyjska poniosła tyle strat ile i my; wierz

więc Kornela: Et Ie combat finit faute des

combattans! sprawdził się na wypadku."

— Nie! jak widać ze wszystkiego, Pios

syanie prowadzą wojnę narodową, i czem

dalej tem gorzej! odpowiedział marszałek

Nej. Cesarz mógłby mieć nadzieję zawarcia

pokoju, gdyby nas słuchał i otrzymał sta

stanowcze zwycięztwo. Rada marszałka Dawu

uczyniona przed batalią, była radą mądro

ści, lecz Cesarz jej nieprzyjął.

— Jakąż dawał radę książę Ekmilu? za

pytał jeden jenerał.

— Prosił Cesarza o zostawienie przy nim

jego pięciu dywizyj, które się składają z trzy

dziestu pięciu tysięcy żołnierzy, i nadto o przy

łączenie korpusu księcia Poniatowskiego, aże

by tym sposobem mógł łatwiej obejść nie

przyjaciela ; nazajutrz tedy miał w nocy

udae się dawnym traktem smoleńskim przez

las znajdujący się na lewem skrzydle armii

rossyjskiej, i nadedniem na tymże skrzydle

rozwinąć czterdzieści tysięcy wojska swojego.

Tymczasem dopókiby Cesarz zajmował front

armii nieprzyjacielskiej mocnym natarciem,

on poszedłby naprzód z jednej baterii na dru

gą przerzucając wszystko z lewego skrzydła

na prawe, to jest na trakt prowadzący do

Możajska, a tam byłby już niezawodny ko

niec batalii, armii rossyjskiej, i całej wojnie...

— "Plan przewyborny, najdoskonalszy ja

ki tylko być może! odezwali się wszyscy

jenerałowie. Jakież było zdanie Cesarza?

— "Cesarz na to odpowiedział, że takowy

manewr jest za nadto śmiały albowiem oddali

go od zamierzonego celu i będzie przyczyną

wielkiej straty czasu. Dawu nalegał i przy

rzekał, że do godziny z rana, obejdzie nie

przyjaciela, lecz Monarcha niecierpiąc odpo

wiedzi sprzecznych ze swemi wyobrażenia

mi z gniewem wyrzekł: wam zawsze to obej

ście nieprzyjaciela, stoi przed oczyma! ten

krok jest niebespiecznym! Dawu podobnież

się rozgniewał i cała rzecz skończyła się

na niczem. Powtarzam więc, że w tej rospra

wie niedostrzegani w Napoleonie dawnego ge

niuszu! On jest naszym nauczycielem lecz

tera?: tak działał jak uczeń.

— "Niepewność takowa zapewne jest skut

kiem słabości której podlega nasz Cesarz,

rzekł jeden z jenerałów, gdyż działanie fizy

czne przyrodzenia, zawsze ma przewagę nad

umysłem."

— Drogo zapłaciliśmy za jego chorobę!

z gniewem odezwał się Nej.

— Nie, jeszcze nieopuści! geniusz Napo

leona, choroba tylko" mogła wstrzymać dzia

łalność jego rozumu, rzekł jeden jenerał.

Sam byłem świadkiem tryumfu jego geniu

szu przed batalią podczas oglądania pozycyi

nieprzyjacielskiej. Zatrzymawszy się na wzgór

ku, spojrzał na rozległą przestrzeń zajętą przez

wojska rossyjskie i wyrzekł: Sądząc podług

rozłożenia się wojsk nieprzyjacielskich, widzę

że tu będzie potyczka, później zagłębiwszy

swój wzrok w pozycyi nieprzyjacielskiej, nie

znając ani położenia miejsca, nie mając przed ;

sobą karty geograficznej ani też postronnych

wiadomości, natychmiast domyślił się wjakiem

położeniu zostaje równina zajęta przez nie

przyjacioł. Czy widzicie? rzekł: że ta rze

ka Kołocza płynąc kilka wiorst w prostym kie

runku, razem się zawraca na lewo i bystrym

pędem wpada do rzeki Moskwy, to właśnie

jest dowodem że ona napotyka w swej dro

dze miejsca górzyste niedozwalające jej płynąć

W jednym kierunku; niepodlega więc żadnej

wątpliwości, że te wzgórza są zajęte przez Ros

syan, następnie więc pozycya ich jest dosyć mo

cną. Rzeka Kołocza zasłaniając środek pozycyi

i prawe skrzydło, nic może zasłaniać lewego,

albowiem jej brzegi niemogą być wszędzie i

jednakowo górzyste, te wzgórki muszą coraz

być mniejsze posuwając się do" lewego skrzy

dła wojsk nieprzyjacielskich i nakoniec zupeł

nie nikną, czego nam dowodzi trakt dawny

prowadzący do Smoleńska. Wiecie zapewnie,

że ludzie zwykle zamieszkują nad rzekami, na

stępnie więc trakty główne są ciągnione przez

wsie. Dlaczegóż trakt dawny Smoleński pro

wadzący do Moskwy jest oddalonym od rzeki?

Dlatego, że w tem miejscu bezwątpienia nie

masz wzgórków i spadzistości. Teraz więc

znam to miejsce tak, jakbym się tu urodził."

— Spojrzenie genialne! rzekł Nej. "Po

znaję w niem Napoleona. Lecz dlaczegóż on nie

poszedł za radą Dawu, który chciał dawnym

traktem Smoleńskim obejść nieprzyjaciela?

— Napoleon obejrzawszy pozycyę, miał

tę samą myśl. odezwał się pierwszy jenerał,

gdyż nawettak powiedział: — Książę Eu

geniusz będzie miał swoje stanowisko w tym

punkcie, na którym ja będę działał całą mo

ją siłą, a nasze skrzydło prawe rozpocznie

batalię, które gdy przejdzie przez las, zabie

rze przeciwległy okop, zawróci na lewo i

uderzy na skrzydło Rossyan, tam zaś ciągle

ich prześladując wpędzi wszystkich z lewej

strony na prawą do rzeki Kołoczy!

— Ten pomysł, właśnie miał Dawu!

rzekł Nej.

— (Przepraszam, gdyż sam Napoleon je

szcze przed rozpoczęciem bitwy mówił o tym

projekcie odpowiedział jenerał.

— Dla czegóż nieprzyprowadził go do

skutku! zawołał Nej zgniewem. Gdyby on

wzmocnił nasze prawe skrzydło, i pozwolił

użyćswej gwardyi, natenczas otrzymalibyśmy

świetne zwycięztwo i byłby już koniec tej

wojnie.

— Nieszczęśeie! Cesarz w nocy zachoro

wał i geniusz jego utracił całą moc swoją!

Wtem dały się słyszeć wystrzały na prze

dnich forpocztach, Nej czemprędzej wsiadł

na konia i udał się w tamtą stronę.

Nadszedł dzień, lecz słońce jeszcze się kry

ło za obłokami jakby jedynie dla tego, &żeby

nie oświecać owego placu bitwy, czyli że

tak rzekę, owej przestrzeni na której przez

kilkanaście godzin dopełniło się tyle śmier

telnych ofiar. Napoleon otoczony swojemi

jenerałami, z twarzą posępną i rozpaczającą

zwolna jechał na białym kqniu,, i pomimo że

był wychowańcem wojny i przyzwyczajonym

do wszelkich jej okropności, jednak nigdy

jeszcze nie widział swoich żołnierzy w tak

smutnem położeniu jak po tej bitwie! Posę

pność i rozpacz mimowolnie się wciskały do

uczuć każdego. Rzucił wzrokiem na owę ob

szerną przestrzeli zoraną kulami armat i ude

ptaną końmi, na której tu i ówdzie walały

się gromadami trupy żołnierzów, pozabijane

konie, jakoteż działa popsute i inne narzę

dzia wojenne. Ranieni czołgali się po ziemi

wydając jęki przeraźliwe i na próżno wzy

wali pomocy. Rossyanie i Francuzi pokale

czeni, jedni bez rąk drudzy bez nóg, inni zno

wu z rostrzaskanemi głowami i krwią zbroczeni

leżeli wspólnie, napełniając powietrze przenj

kającem stękaniem. Gdy tym czasem między

trupami i umierającenii, chodzili jakby cienie

zgłodniali żołnierze, w których uczucie Wła

snej potrzeby tłumiło litość; zamiast więc po

dania pomocy swoim kolegom, przeciwnie

szukali żywności w tornistrach pozabijanych

towarzyszów broni. Płacze i narzekania, prze

nikły twardą duszę Napoleona tak dalece, że

zadrżał na tak okropny widok i udał się w tę

stronę gdzie był rozłożony obóz.

Wtem koń jego nastąpił na ciało leżące

go na ziemi bez zmysłów nieszczęśliwego wo

jo wnika, cios ten niespodziany obudził na pul

umarłe w nim życie, i wydobył z jego piersi

przenikające westchnienie. Napoleon który do

tychczas był milczącym, chcąc niejako prze

zwyciężyć swój smutek nie mógł nakoniec wy

trzymać, nagle się zapalił, i zaczął czynić

wyrzuty swoim jenerałom za to, że nie są

dbali o danie pomocy nieszczęśliwym. Serce

Cesarza potrzebowało ulgi, jakoż znalazło ją

w gniewie i współczuciu. Doktor natychmiast

zaczął opatrywać ranionego, jeden zaś z je

nerałów chcąc uspokoić Napoleona, rzekł ze

to Rossyanin. J cóż stqd! zawołał Napo

leon: Po bitwie nie masz nieprzyjaciela!"

Potem obróciwszy się do swojego orszaku,

rozkazał mu się rozjechać w rozmaite strony

pola, dla dania pomocy nieszczęśliwym, aże

by przytłumić jęki żałobne które wszędzie

się rozlegając rozdzierały serca (C) pó

źniej zbliżył się do wojska, lecz tym razem

nie był tak witany jak zwykle. Zamiast pię

knych regimentów, tylko małe, obszarpane i

krwią zbroczone gromady, stały około swoich

sztandarów, pogrążone w smutku i cichości;

twarze zaś ich były blade, wycięczone i zczer

niałe. Lecz chociaż w nędzy i nieszczęściu,

jednak starzy francuzcy żołnierze odziani łach

manami, zachowali dumne spojrzenie jako

uczucie swej godności, i tym wzrokiem zda

wali się oskarżać sprawcę wszystkich swoich

nieszczęść.

Zbliżywszy się Napoleon do regimen

tu, dziękował żołnierzom za ich waleczność,

obróciwszy się zaś do pułkownika zapytał:

Gdzież się podział trzeci batalion? pułko

wnik wskazawszy ręką na ziemię, odpowie

dział: pozostał na bateryi Cesarz nic

więcej nie mówiąc oddalił się.

Następnie znowu się zbliżył do jednej bry

gady, zadziwiła go niezmiernie mała liczba

żołnierzy, lecz nie widząc znajomego pułko

wnika zapytał: gdzie on jest? Jenerał od

powiedział: Dnia wczorajszego pułkownik

razem z swym pułkiem bronił wioski Seme

nowskiej, ale nie będąc wstanie wytrzymać

natarcia Rossyan, a do tego straciwszy zna

czną liczbę żołnierzy, zaczął się cofać; wtem

Król Neapolitański uchwycił pułkownika za

rękę i zawołał: co robisz pułkownik wska

zując na gromadę trupów odpowiedział: Kró

lu, wszakże sam widzisz, że tu stać niepodo

bna!— A przecież ja tu stoję! zawołał

Król. Pułkownik długo spoglądał na Króla

nic nie mówiąc, nakoniec tak wyrzekł: a Król

ma słuszność! Żołnierze na lewo w tył! idź

my umierać!" Tak więc waleczny pułkownik

razem z swym regimentem znalazł śmierć

w szeregach nieprzyjacielskich! ()

Napoleon wysłuchawszy takowe opowiada

nie, nic nieodpo wiedział, spojrzał tylko na

pole bitwy i udał się do swej gwardyi, która

go powitała radosnemi okrzyki: aNiech żyje

Cesarz! to mu cokolwiek przyniosło ulgi na

sercu.

Przed gwardyą stali rossyjscy jeńcy, oko

ło siedmiuset łudzi, powiększej części wszy

scy niemal byli ranieni. Napoleon zsiadł

z konia i otoczony swemi marszałkami do

nich przystąpił.

Na czele jeńców stał officer młody od hu

zarów, i śmiało spojrzał w oczy Napoleono

wi, miał głowę owiązaną chustką zbroczoną

we krwi, która ciekąc zapiekła się na złotych

sznurkach liołmanu.

— DoskonaJe biliście się panowie Piossya

nie rzekł Napoleonr Wczorajsza potyczka

przynosi wam sławę, nawet niepodobna le

piej walczyć!"

— Wypełniliśmy tylko połowę naszej po

winności, odpowiedział officer od huzarów:

Rossyanie postanowili albo umrzeć z orężem

w ręku, albo też zwyciężyć; i gdyby nasz

wódz naczelny nieuważał za rzecz potrzebną

ochronić armiję dla tego, by naród uzbrojo

ny wiedział gdzie ma się zbierać, to zape

wnie że ta potyczka rozstrzygnęłaby naszą

sprawę, albo zginęlibyśmy!

— a Jakto, naród wasz uzbraja się! rzekł

Napoleon; nRossya tym sposobem sama zu

pełnie się zniszczy, albowiem przyszedłem nie

dla legoby pi owcdzić wojnę z narodem, lecz

żądam pokoju który jest nieodbicie potrze

bnym dla obu narodów, a pospolite ruszenie

bardziej się przyczyni do przedłużenia tej

wojny.

— "Cesarzu! rzekł z zapałem huzar rossyj

ski: my Rossjanie w osobie naszego Monarchy

szanujemy woię i sławq narodu. On wyrzekł,

że dopóty nic przystąpi do zadarcia pokoju

z W. C. Mością, dopóki wojska francuzkie bę

dą się znajdowały na ziemi rossyjskiej. Najja

śniejszy nasz władca nie zmieni raz wyrze

czonego słowa a my niestaniemy się zdraj

cami. W Rossyi pokój jest dla spokojnych wę

drowców, lecz przeciw nieprzyjaciołom spo

kojności wieczna wojna, rzeź krwawa i bój

śmiertelny! Takowe myśli i uczucia są w ser

cu każdego Rossyanina."

— Wasz naród jest zupełnie ciemnym,"

rzekł Napoleon, przecież powinniście wie

dzieć o tem, że prowadzicie wojnę z całą Eu

ropą, gdyż na jedno moje skinienie natych

miast stanie milion wojska. W czemże pokła

dacie waszą nadzieję?"

Officer rossyjski wskazawszy ręką na niebo

później położywszy ją na sercu rzekł: Bóg,

miłość Cesarza i ojczyzny, sianą się rękojmią

naszego ocalenia."

Napoleon obróciwszy się do marszałka Bes

siere, rzekł; ci Rossyanie są zupełnie inni jak

sądziłem, mnie bardzo fałszywie o nich mó

wiono! niepodobna ich nic szanować; pó

źniej obracając się do rossyjskiego officera do

dał; panie officerze! rozkażę opatrzyć twoją

ranę i uwalniam cię z niewoli pod tym wa

runkiem, że przez cały przeciąg tej wojny nie

będziesz walczył.

— Wdzięczny jestem W. C. Mości! od

powiedział officer, lecz nie moge korzystać

ż tej łaski i dać słowa bym nie walczył, gdyż

ofiara taka byłaby droższą a niżeli życie i

wolność."

— A więc uwalniam cię bez wszelkich wa

runków! Adjutancie zaprowadź tego walecz

nego i szlachetnego officera do doktora Larre

ażeby opatrzył jego ranę, później zaś prze

prowadzisz go aż za nasze przednie straże. Na

poleon nieczekając na odpowiedź officera, udał

się do swej gwardyi, a obróciwszy się do Bes

siera rzekł: u nie sądziłem ażeby taki duch

ożywiał Rossyan; nieznałem ich!

O kilka kroków huzar francuzki, trzymał

za powody kozackiego konia, adjutant zapy

tał czyby go nicprzedał; z największą chę

cią, odpowiedział huzar: albo wiem tak jest

chudy, że się niezda na pieczyste () u tych

panów kozaków nie ma się nawet czem po

zywić!

Adjutant zapłacił huzarowi za konia kilka

Napoleondorów i rzekł do rossyjskiego offi

cera: siadaj na koń, gdyż twe siły utra

tą krwi pewnie cokolwiek osłabły. Nadto ka

walerzyści nie lubią chodzić piechotą." Offi

cer rossyjski wsiadł na konia i udali się w tył

armii.

Rannych znoszono do Kołockiego klaszto

ru w którym znajdował się znakomity doktór

Larre, będący we wszystkich marszach z Na

poleonem. Wtem jeden officer rzekł do adju

tanta, że w klasztorze taki panuje nieporządek

jakiego nigdy mu się niezdarzyło widzieć; ran

ni nie mają słomy, bandażów i szarpi, tak

dalece, iżLarre rozpaczać zaczyna!

Adjutant z niewolnikiem rossyjskim udał

się w dalsze podróż. W blizkości traktu głó

wnego ujrzeli tłum Rossyan ranionych i dwóch

doktorów którzy ich opatrywali; do tej gro

mady coraz więcej przybywało nieszczęśli

wych; jedni niebędąc. w możności ustać na no

gach, czołgali się po ziemi, drudzy bez nóg

szli opierając się na kijach zostawując za sobą

krwawą ścieszkę, inni znowu bez rąk łub tez

z roztrzaskanemi głowami, zaledwie mogli się

ruszać; wszyscy oni jednak nie uskarżali się

na losy i niewydawali żałosnych jęków, lecz

ze stałością znosili cierpienia. Otóz nasi!

rzekł officer rossyjski do adjutanta; pozwói

niechaj tu opatrzą moją ranę. Przybliżyli się

więc do tej gromady.

Dwóch doktorów rossyjskich zdjąwszy z sie

bie mundury i zakasawszy rękawy od koszu

li, opatrywali ranionych pokolei, ci zaś rwali

na sobie bieliznę na bandaże i nosili kaszkie

tami wodę do przemywania ran. Nie mógł

obojętnie patrzeć na tak okropne widowisko

huzar rossyjski. Jeden z doktorów zobaczy

wszy dwóch jezdców którzy się do niego zbli

żyli, zawoła!: , Cóż widzę, kochany Piotrze

Iwanowiczu i ty tu się znajdujesz!

_ Semen Nikiforowicz! zawołał Wyzy

gin i w tem zsiadł z konia i rzucił się w obję

cia doktora Lebedenki. Doktor chciał na

tychmiast opatrzyć ranę swojego przyjaciela,

lecz Wyzygin rzekł: nieprzystanę na to! tu

są daleko mocniej ranieni aniżeli ja, opatrz

ich pierwej i na mnie przyjdzie kolej,— za

czekam.

— Otóż zaraz skończę moją przewiązkę,

rzekł doktor i zaczął macać po plecach je

dnego żołnierza dla przekonania się, czy kula

przypadkiem nieuwięzla. Czego Pan tam szu

kasz?" zawołał żołnierz: ja szedłem naprzód

piersiami i moj. rana jest z przodu!

— Nie Panie offlcerze, niechcemy aże

byś na nas czekał," odezwał się rossyjski gre

nadyer bez ręki i bez nogi. Dowódzcy nasi

w czasie boju byli na przodzie a więc i pod

czas opatrywania ran, powinni mieć pierwszeń

stwo."

— Pokornie prosimy Panie officerze!

zawołali inni ranieni, nieprzystaniemy nato

ażebyś na nas czekał." Wyzygin widział się

być zmuszonym zadosyć uczynić ich nalega

niom. Doktor więc opatrzył jego ranę, któ

ra nie była niebezpieczną albowiem czaszka

głowy była nieuszkodzoną. Wyzygin tedy

rzekł: W utarczce z francuzkiemi konne

mi strzelcami, zostałem uderzony tak mocno

w głowę, że bez zmysłów spadłem z konia

na ziemię; lecz kiedy zacząłem przychodzić

do siebie, ujrzałem się na ręku naszych ra

nionych grenadyerów, którzy dostrzegłszy we

mnie znaki życia, chcieli wynieść z niebezpie

czeństwa; ale że to miejsce na którym po

tykaliśmy się już zajęli Francuzi, następnie

więc dostałem się do niewoli."

— Czy nie czujesz bólu głowy!" zapytał

doktor Lebedenko.

— Czuję jakiś szum a czasami ból, lecz

niejest trudnym przecież do zniesienia." Wy

zygin opowiedział potem jakim sposobem Na

poleon uwolnił go z niewoli i przytem zapy

ta! Lebedenkę jakim znowu sposobem został

jeńcem.

— Nie mogłem odstąpieranionych, prze

widując zaś że nie będzie można tak prędko

wszystkich opatrzyć, dobrowolnie poddałem

się w niewolę, następnie przedstawiono mnie

WiceKrólowi Włoskiemu, ten dozwolił mi

nieść pomoc naszym i wrócił szpadę.

Wyzygin pożegnał doktora, udał się napo

wrót na pole bitwy, ażeby prędzej przyłączyć

się do swoich.

Przejeżdżając przez zniszczoną wieś Boro

dino, postrzegł ze na jednem podwórzu któ

re nie uległo powszechnemu zniszczeniu, gro

madzą się ranni Francuzi i doktor opatrywał

im rany. Na drugiej zaś stronie zabudo

wania, stała kareta w której siedziały dwie ko

biety. Wyzygin dostrzegł, ze one płakały,

wtem jedna wyjrzała przez okienko i w jej

osobie poznał Elizę, natychmiast zsiadł zko

nia i zbliżył się do stopni pojazdu. Eliza sko

ro go zobaczyła, przejęta radością i zadziwie

niem, wydala głośne westchnienie; obre nie

zwłocznie wysiadły z karety i Wyzygin przy

cisnął do swego serca najdroższą oblubieni

cę i jej opiekunkę. Po przejściu pierwszych

chwil słodkiego zapomnienia, przypomniał so

bie, że na niego czeka adjutant Napoleona, prosił go więc o pozwolenie kilku minut, by mógł

pomówić z temi damami, zawiadomiwszy na

prędce kto one są. Adjutant odpowiedział:

proszę nie zwracać na mnie uwagi, owszem

cieszę się z tego, iż przez kilka chwil będę miał

zręczność przypatrzenia się tak zachwycają

cym obliczom, albowiem ta okoliczność mo

że zagładzi owe obrazy któreśmy dotychczas

napotykali." Adjutant o kilka kroków od ka

rety zastanowił się.

i— Elizo! moje wybawienie i znajdowanie

się w tak sławnej bitwie, która długo będzie ,

pamiętną w dziejach potomności," rzekł Wy

zygin: tobie jestem winien !

— Tu głoszą zwycięztwo," rzekła smu

tnie Eliza, powiadają ze Rossyanie cofnęli

się w największym nieporządku, że są pobici

na głowę i że Francuzi idą do Moskwy!"

— Głoszą zwycięztwa!" rzekł Wyzygin

z uśmiechem. Gdzież są jego znaki? Nie wierz

Elizo! Rossyanie cofnęli się dlatego, aby na

nowo się wzmocnić, lecz zato armija Fran

cuzów w takiem zostaje położeniu, że nie bę

dzie w stanie już więcej nam się opierać. Wy

grali oni wprawdzie, ale cóż, oto piae boju!

Powiedzże mi ktojest.ten doktor, co z tob ą

podróżuje?"

— Jest morm krewnym, poznałam go przy

padkiem, niespodzianie, rzekła Eliza: wiesz

że rodziłam się w Paryżu, jednak nie obawiaj

się, jestem Rossyanką," dodała z uśmiechem.

"Jak tylko Romuald Wikienliewicz, odebrał

rozkaz opuścić Wilno i udać się z naszemi ra

nionemi, a nam niepozwolono było mu towa

rzyszyć, postanowiłyśmy z moim kuzynem udać

się do arriiii w zamiarze, że skoro dostaniemy się

do pierwszego lepszego miasteczka tam po

zostaniemy; a stamtąd wymkniemy się do Pe

tersburga, Lecz dotychczas Widziałyśmy same

tylko ruiny miast rossyjskich, miasta zaś ża

dnego! Gdyby taki los spotkał Moskwę, że

Francuzi ją opanują, natenczas w niej pozo

staniemy; w razie zaś przeciwnym, mamy za

miar ukryć się gdzie bądź w lesie, by się do

stać do swoich.

— Lecz jakim sposobem dowiedziałaś się

że ten doktor jest twoim krewnym? zapytał

Wyzygin.

— Anna Michajłowna opowie ci o tem°,

odpowiedziała Eliza.

Już Anna Michajłowna miała zacząć swoje

opowiadanie, gdy w tem rozległ się odgłos po

wszechny: Cesarz, Cesarz! Adjutant wsiadł

czem prędzej na konia i rzekł do Wyżygina

aby się pożegnał z damami. Wyzygin zaledwie

wskoczył na swojego konia, gdy w tem Napo

leon nadjechał; niezwrócił bynajmniej uwagi

na kobiety, poznał jednak Wyżygina. Czy

rana tego walecznego officera opatrzona?

— Opatrzona Najjaśniejszy Panie! od

powiedział adjutant.

— A więc jedźcie za mną, sam go odpro

wadzę za przednie straze, rzekł Napoleon.

Następnie więc adjutant i Wyzygin udali się

za Cesarzem jakby składali jego świtę.

ROZDZIAŁ V.

Moskwa. — Duch narodowy.Odezwy do ludu.—

Opowiadania żołnierzy o bitwie pod Borodinem. —

Listy rossyjskiego officera.— Dawny znajomy.

Naród cały, kupczyki, mieszczanie, rze

mieślnicy, fabrykanci, i inni mieszkańcy po

bliskich okolic, gromadzili się na ulicach Mo

skwy. Krzyk i hałas daleko się rozlegał. Je

den z mieszczan wzrostu słusznego i z dużą

szeroką brodą, głośno zawołał: Ciszej pano

wie, ciszej! przeczytani wam odezwę naszego

hrabiego!

— "Ciszej, ciszej!" dały się słyszeć woła

nia ze wszech stron. Nastąpiło głębokie mil

czenie, mieszczanin zaczął czytać.

Odezwa naczelnego dowódzcy Moskwy do

jej mieszkańców.

Dzięki Bogu! u nas w Moskwie wszyst

ko dobrze i spokojnie. Zboże nie idzie wgó

re i mięso coraz bardziej tanieje. Wszyscy

jednego tylko żądają, to jest ażeby pokonać nie

godziwca, i to nastąpi Módlmy się więc i bła

gajmy Najwyższego Pana stwórcę wszech rze

czy, (wtem wszyscy zaczęli się żegnać i zdej

mować czapki), a do tego uzbrajajmy wojowni

ków i odsyłajmy ich do armii. Mamy prze

cież obrońców naszych: przed Bogiem Matkę

Boską, przed światem miłościwego Cesarza

Alexandra Pawłowicza, a przeciw napaściom

nieprzyjacioł wojsko prawowierne; lecz dla

prędszego ukończenia tej wojny, przypodo

bania się naszemu Monarsze, i wypełnienia

tego wszystkiego czego wymaga od nas Ros

sya, to jest ażeby dokuczyć Napoleonowi,

wypada ażebyście byli posłuszni zwierzchni

kom i w nich położyli wiarę i zaufanie, albo

wiem oni golowi z wami żyć i umierać. Nie

obawiajcie się niczego, nadeszła wprawdzie

burza, leczmy ją rozpędzimy, strzeżcie się

tylko pijaków i głupców, albowiem ci mając

nastawione uszy snują się po rozmaitych miej

scach, udzielając potem innym swoje nad

spodziewane wiadomości. Może któś sądzi,

że Napoleon w istocie chce naród uszczęśli

wić, gdy tymczasem on wszystkich drze ze

kóry: wiele obiecuje a jak przyjdzie do wy

pełnienia, to nic z tego. Żołnierzom obiecu

je marszałkostwo, biedakom góry złote, a

narodowi swcbode; a tymczasem wszystkich

łapie w swoje, sidła i posyła na smierć: czy

tu czy tam zabiją. Dlatego więc proszę, je

żeli ktokolwiekbadź z naszych, bądź tez z cu

dzoziemców zacznie go wychwalać, bez wzglę

du ktoby to był taki, łapać i prowadzić na

ratusz: kto pojmie takiego hultaja tego cze

ka honor, sława i nagroda; dla tego mam

sobie poruczoną władzę i Najjaśniejszy Cesarz

rozkazać raczył, by strzedz naszej Moskwy

tej naszej matki; komuż więc wypada jej bro

nić jeżeli nie dzieciom! rzysięganj na Boga

bracia mei, że Monarcha pokłada w was swoją

nadzieję, tak jak w Kremlu, jazaś gotów jestem

przysiądz za was; nio omylcież więc mojej na

dziei, gdyż jestem wierny poddany Cesarza

magnat rossyjski i prawowierny chrześcianin.

— Ach już prawda, że takiego pana jak

nasz hrabia Fedor Wasiliewicz, to po całym

świecie trzeba szukać drugiego!" rzekł ku

pije. Prawdziwy magnat rossyjski!

— a Skąd u niego to wszystko się bierze!

wyrazy jak miód płyną! odezwał się wło

ścianin.

— "Słuchajcie, jeszcze nie koniec! zawo

łał ten co czytał, czyta: a otóż moja modli

twa: Panie Boże, Królu Nieba i ziemi! prze

dłuż dni życia najłaskawiej nam panującego

Monarchy! (wszyscy pozdejmowali czapki i

zaczęli się żegnać). Zachowaj błogosławień

stwo Twoje dlaB.ossyi, męztwo naszego chrze

ściańskiego wojska, wierność i miłość ojczy

zny w sercach prawowiernego narodu Rossyi!

Kieruj krokami naszych wojowników na zgu

bę nieprzyjacioł, oświeć i umocnij ich siłą

krzyża Zbawiciela, a pod tym znakiem staną

się zwycięzcami! Koniec bracia! Daj Boże

zdrowie ojcu naszemu Monarsze, daj Boże

zdrowie naszemu hrabiemn Fedorowi Wasi

Iiewczowi! otóż to co zuch, to zuch!

Wieśniak. Tak, z nim me masz się czego

obawiać, on pewnie że niedopuści nieszczęścia.

Kupiec. Jak ojciec troszczy się o Moskwę.

Wszystko wie, wszystko widzi, we wszystkiem

spełniają się jego zamiary. otóż to dopiero

źwierzchnik.

Wieśniak. A jak co powie , to każdy go zro

zumie, nie tak jak ci kanceliści albo tez prawni

cy, co piszą z takiemi wykrętami bez sensu.

Mieszczanin. Ojciec nasz hrabia Fedor Wa

siliewiez nie odda Moskwy tak jak oddano

Smoleńsk. Poprowadzi nas przeciw nieprzy

jaciołom, a my czapkami ich zarzucimy.

Słychać że nasi Kiry!owce kołami biją Fran

cuzów, to i cóż znaczą owe bagnety i dział?.

Kupiec. Gdzież tam Francuzom wejść do

Moskwy ! popioły ichby tu nie zostały!

Wszakże teraz wodzem naczelnym naszej armii

jest książę Michał Larionowicz Goleniszczcw

Kutuzow, jenerał z czasów Suworowa i pra

wdziwy magnat rossyjski, on niezawodnie roz

proszy Bonapartego z całą jego niegodziwą

armiją. Gdyby nie zdrada, to Napoleon tak

daleko niczabrnąlby wRossyę.

Mieszczanin. Właśnie też mówią, że zdrada

do tego wiele się przyczyniła. Nie napróżno

też hrabia Fedor Wasiliewicz każe łapać zdraj

ców i prowadzić na ratusz, zapewnie wiele

ich być musi!

Kupiec. Warloby wszystkich Francuzów po

łapać za łeb i powrzucać do wody, ale nie

prowadzić na ratusz, albowiem oni nie dość

że bawią się z naszymi panami ale jeszcze

się nadymają.

Mieszczanin. Co to za magnat który obcu

je z Francuzami! zapewnie musi być zdrajca!

Kilca głosów razem. Tak, tak, nieinaczej

że zdrajca.

Mieszczanin. Teraz taki czas, że każdego

trzeba się wystrzegać, a bardziej swoich ani

zeli cudzych.

Wieśniak. Wartoby od swoich zacząć!

Mieszczanin. (Ten który czytał odezwę) ale,

bo nie pozwalają! Wczoraj ludzie złapali ja

kichciś dwóch ichmościów spacerujących, któ

rzy sobie coś gadali po swojemu, zaczęli na

tychmiast ich wypytywać się co oni są za je

dni, alenieumiejąc z nimi dojść do ładu, dalej

zaczęli ich bić. Wytłukli niegodziwców niemal

na śmierć i gdyby nie nadszedł Kommissarz,

to zapewnie byłby już im koniec! Hrabia Fe

dor Wasiliewicz niezmiernie się rozgniewał,

ze naród sam się rządzi. Albowiem cóż się

okazało, że to byli Niemcy ale nie zdrajcy i nie

szpiedzy. Wskutek tego hrabia raczył wydać

reskrypt, który właśnie mam teraz przy sobie.

Kilka głosów. Przeczytaj ze nam, prze

czytaj! co tez pisze hrabia! on albowiem wie

lepiej od nas jak należy postępować.

Mieszczanin (czyta). Wiadomo wam, że

wiem o wszystkiem co się dzieje w Mo

skwie; a to co się wczoraj wydarzyło jest nie

dobre i godne połajania: dwóch Niemców

przyszło mieniąc pieniądze, lud zaś ich zła

pał i zaczął tuzować, tak dalece że jeden

z nich omało co nieprzypłacił życiem; uro

jono sobie, że to są szpiedzy, chcąc się o tem

przekonać potrzeba wy indagować, to zaś xlo

mnie należy. Wiem że niepobłażałbym ro

dzonemu bratu Pvossyaninowi, cóż dziwnego

że stu łudzi mogą przytłuc kościanego Fran

cuzaalbo też Nipmca w peruce. Czyliż ma

cie ochotę walać sobie ręce! Kto się puszcza

na podobne nieprzyzwoitości, najpewniej że

w razie potrzeby nie będzie umiał stanąć za

siebie. Jeżeli kto sądzi o kim że szpieg, niech

go do mnie przyprowadzi, ale sam niech nie

bije, gdyż tym ściąga niesprawiedliwe narze

kanie na Rossyan. Francuzów to wojska należy

się starać zakopać w ziemię, ale mib włóczę

gom oczy podbijać. Oto przywieziono ranio

irychleżą otii w Gołowiriskim pałacu, oglą

dałem ich, nakarmiłem; wszakże oni za was

walczyli, nieopuszczajcież ich, nawiedźcie i

pomówcie z nimi. Więźniów karmicie, a to

są przecież słudzy Cesarza i nasi bliźni,

jakże im nie mamy nieść pomocy!

Kupiec. Ach! kochani! trzeba iść do nich

J wziąć z sobą prezenta.

Kilka głosów, łdźmy i nawiedźmy naszych!

Mieszczanin. Trzeba im zanieść wina, pie

rogów i zbileniu () wrszak oni biedacy dosyć

wycierpieli!

Kilka głosów. Tak zapewnie, że z próżne

mi rękami nie masz po co tam chodzić.

Część ludu udała się do pałacu Gołowiri

skiego, a reszta pozostała na miejscu.

Mieszczanin drugi. Wszystkim przecież nie

podobna się dostać do ranionych, nadto, nasz

hrabia Fedor Wasiliewicz nie zostawił ich

w przy kr em położeniu. Żeby to można było

doczekać się by on poprowadził nas na Fran

cuzów! aż się krew gotuje!

) Zbiteń jest to gatunek napoju z wo

dy wrzącej zaprawionej miodem, pieprzom i liściami

bobkowcmi, a czascm cynamonem i goździkami, p. t.

Kupiec. Zwaryowałeś czy co? Wszakże

hrabia powiedział, że wtenczas poprowadzi

nas na Francuzów, jak oni podejdą pod Mo

skwę; alegdzieżim widziećMoskwę! czy chciał

byś żeby tu Francuzi przyszli?

Mieszczanin. Niech BÓg od tego zachowa,

lecz bić się z nimi mam wielką ochotę! Gdy

bym nie miał obowiązków utrzymywania fa

milii, natenczas niezawodnie przystałbym do

powstania, poruczając się tylko wiecznej pa

mięci!

Fabrykant Na cóż czekać! zebrać się i ude

rzyć! Prawdę mówiąc to wstyd nam, że wło

ścianie gromadzą się i niszczą Francuzów, a

Moskwa jak baba stara siedzi sobie i czeka

dopóki jej niezaczną szturchać pod boki.

Mieszczanin. Alboż to mało naszych poszło

do powstania?

Fabrykant. Tak, to prawda, ależ oni teraz

już nie należą do nas. Lecz jakby nam utwo

rzyć swoich moskiewskich Kiryłowców (U),

otóżto Byłaby dopiero zuchowata gromadka.

Kupiec. Nasz hrabia Fedor Wasiliewicz,

daj mu Boże zdrowie, już nadczemścić my

śli. Czy słyszeliście o tem, że on buduje ja

szna bitwa niedaleko od Możajska pod wio

ską Borodinem.

Kilka głosów. Ach! czyjaś wygrana? jakże

nasi?

Wieśniak młody. Zwyciężyli niegodziwca!

(Lud zaczął odejmować czapki i żegnać się

wołając) "Chwałaż Bogu! Dzięki ci Chryste

Boże nasz! Gromada cała udała się biegiem

na spotkanie rannych.

Szereg wozów opieszale przeciągał przez

ulicę Twerską, aż nakoniec zatrzymał się na

placu. Mnóstwo żołnierzy ranionych szło

piechotą: niektórzy byli z bronią w ręku, inni

bez niej. Lud otoczył wojskowych i często

wał ich winem, wódką i pierogami, kupcy

zaś dawali pieniądze. Wszyscy spieszyli z za

pytaniem o przeszłej bitwie. Tłum ludu ze

brał się około jednego starego i osiwiałego

żołnierza, który był bez ręki, ten zaś dono

śnym dosyć głosem tak zaczął opawiadac:

— Skoro JO. Książę Kutuzow przybył

do armii, rzeczy zaraz inny obrót wzięły

obejrzawszy całe wojsko, pozdrowił je i rzekł;

Dzieci! bądźcie wierni, stawajcie z męztwem

i stałością w obronie Cesarza, wiary i domu

Boga rodzicielki na te słowa jak zawołali

śmy ura, aż się ziemia trzęsła! Potem książę

stanął pod Borodinem. Czy był kto z was

w Borodinie?

Kilka głosów. Jakże nie mieliśmy być! zna

my tę wieś! znamy!

Żołnierz stary. otóż książę rozłożył woj

sko na polach, wzgórkach i wąwozach, za

cząwszy od tego miejsca gdzie Kołocza wpa

da da Moskwy, aż do dawnego traktu Smo

leńskiego, który jak wiecie ciągnie się przez

las stąd na lewo. Działa rozstawiono w wą

wozach, bateryach i takubespieczeni ocze

kiwaliśmy napadu nieprzyjaciela Jakoż na

szedł nas wprawdzie, lecz nie ośmielił się

rzucić na całą nasze armiję, ale wprzód starł

się z jenerałem Konownicynem. Lecz gdy

byście wiedzieli jaki to jenerał ten Konowni

cyn! to prawdziwy orzeł,.rzuca się na wszyst

kie strony, wszystko widzi, wszędzie sam do

wodzi, a do tego jak jest wytrwałym! tonie

można mu nic zarzucić! Niechaj przeciw nie

go stanie tysiąc tysięcy, on z jednym regi

mentem wytrzyma natarcie nieprzyjaciela, ale

niech no wróg się obejrzy albo się zachmu

rey, natychmiast ura! i dalej na bagnety!, otóż

tedy Konownicyn wytrwał, a tymczasem ar

mija odpoczęła.

Książę zaś rozkazał nam zanieść modły do

Najwyższego Pana zastępów i przygotować się

do bitwy. Nazajutrz jak tylko świtać zaczę

ło, nastąpiła rzez okropna! Służę wprawdzie

trzydzieści pięc lat w wojsku, znajdywałem się

na wyprawach przeciwko Turkom, Francuzom

i Szwedom, bywałem w rozmaitych szturmach,

bitwach i napatrzyłem się na wszystko; ależ

tak okropnej walki jaka teraz była pod Bo

rodinem, nietylko że nie widziałem, ale na

wet niesłyszałem nic podobpego; zdaje się że

ani opowiedzieć ani opisać tego co tam się

działo, niepodobna!

Jak zagrzmiały działa, zdawało się iż odęte

go huku i wrzasku ziemia się rozstąpi. Niepo

dobna było pojąc co tam się wyrabiało, tak

dalece, że nawet wystrzały nie były słysza

ne, gdyż przez cały dzień tylko jęk i huk obi

jały się o uszy, niebo i ziemia zdawały się

być pokryte mgłą od tego dymu. Tu dopie

ro wysypała się potęga nieprzyjacioł i jakby

powódź na nas się rzuciła. Nasi z począt

ku ciskali na nich kulami, to kartaczami, to

ogniem batalionowym, ale lo nic niepomogło!

Krzyczą potępieńcy po swojemu i idą naprzód,

calami tysiącami walą się jak gdyby się obje

dli blekotu; nasi dowódzćy tedy jak krzy

kną: dzieci, razem na bagnety! Przeżegnaliśmy

się tylko, broń w rękę i marsz! ura! jak ude

rzymy, otóż tu dopiero wszczęła się zawieru

cha! Przysięgam na Boga, że ani za Suworowa,

ani też za llumiańcowa, niebyło podobnego

morderstwa! Co to za żwawy naród tych Fran

cuzów i przytem jak zapamiętały, przecho

dzi wszelkie wyobrażenie. Wsadzisz któremu

bądz Francuzowi bagnet w bok, on jeszcze się

odgryza i ani z miejsca nie ruszy choć go poł

knij! Nie masz im co zarzucić, dobrze się

biją! otóż z nimi dąsaliśmy się, ciągaliśmy

się, aż nakoniec zbiliśmy z placu. Ura tedy na

przód, spojrzymy aż tu znowu ich działa, pie

chota i takież morderstwo! przyszło do nie

mocy! cokolwiek cofnęliśmy się, a oni tym

czasem za nasze armaty łap:— ach niego

dziwcy! my znowu odbierać nasze działa! na

nowo wszczęła się rzezanina, ależ taka, że Boże

uchowaj! Biliśmy się bili tak, że zaledwie ode

braliśmy przecię armaty, Potrzykroć oni wstę

powali na baterye, za każdym razem odbijali

śmy takową, a na całym polu grzmią działa,

ogień nie ustaje, jednem słowem wszystko się

gotowało jak w kotle! Tu jazdaleci z krzy

kiem, tu znowu piechota posuwa się naprzód,

a tymczasem ludzie jak listki z drzewa padają.

Jenerałowie tylko wołają dzieci! nielękajcie

się! umrzemy za Rossyę naszą matkę, za wia

rę i Cesarza, i sami pierwsi porywają się na

działa i bagnety. Tak ścieraliśmy się do sa

mego wieczora, i jak nie nacierali na nas Fran

cuzi, jednak nie ruszyliśmy się z miejsca. Nad

wieczorem znowu rzuciliśmy się na armaty,

ura! aż w tem jak wytnie kartacz, obejrzę się

a moja ręka tylko się zawiesiła na żyłce. Upa

dłem, znowu się podniosłem i chciałem się

wziąć do broni, ale mi siły niedozwoliły. Ko

lega mój dostał z tornistra brzytwę, pociągnął

raz i drugi, i moja ręka odpadła, podjął ją

i rzucił w oczy Francuzowi, mnie zaś rozka

zano zanieść w tył. Wnocy armija nasza co

fnęła się do Możajska, słychać że tam lepsza

pozycya, otóż nasi znowu chcą się spotkać

z Francuzami.

I

Kupiec. A więc nasza armija cofnęła się?

Żołnierz stary. Obowiązkiem przecię wo

dza jest ustawić wojsko! widać że pod Boro

dinem nieprzyjaciel poznał położenie miejsca

otóż nasi staną na innem. Księciu można zau

fać: on niezdradzi swoich!

Mieszczanin. Zapewnie że dużo naszych mu

siało poledz, jeżeli Francuzi byli mocniejsi.

Żołnierz stary. Gdzie drwa rąbią, tam wió

ry padają. Wiele wprawdzie poległo naszych,

ależ dwa razy więcej poległo Francuzów. I

gdyby jeszcz,e wypadła podobna potyczka, to

u nich nie byłoby nawet komu opowiedzieć

o tej wojnie.

c

Żołnierz drugi. Wielka szkoda naszych je

nerałów! Książę Bagration mocno raniony.

Kilka głosów. Ach! Boże zmiłuj się! wszak

że to był jeden z lepszych.

Zołnierz. Tak, nieinaczej że to był jeden

z lepszych jenerałów, zawsze stawał na czele;

z nim weselej było podczas potyczki aniżeli

z innymi na mustrze; byłem świadkiem jak

go raniono! Staliśmy natenczas pod wioską

Semenowską. Placu czystego nie było wię

cej jak na wiorstę obwodu, i na ową prze

strzen kule i kartacze sypały się, jednem sło

wem jak grad, powiadają ze siedmset dział

było wycelowanych na to miejsce. Wtem

piechota i jazda francuzka z krzykiem rzuci

ła się na ten piae, z naszych zaś bateryi jak

dadzą ognia, zatrwożyło lo ich, jednak idą

naprzód, puściliśmy ogień batalny i to nie

wstrzymuje Francuzów, idą naprzód i jak sza

leni rzucili się na nasze baterye. Księże Ba

gration widząc, że ich niczem wstrzymać nie

podobna, zawołał: dzieci! w Imie Boga! na

przód na bagnety! co tu się działo nic je

stem wstanie tego opowiedzieć. Piechota, jaz

da, artylerya, wszyslko to się razem zmięr

szalo i dalej bić się polanami, bagnetami,

kolbami, do lego stopnia, że niepodobna było

wytrzymać. Nasi padają a Francuzom coraz

świeża przybywała pomoc Lecz nastąpiło

jeszcze gorsze nieszczęście, książę Bagration

został mocno ranionym kulą w nogę, i niemal

wszystkich jenerałów trzeba było wynieść na

rękach ; gdyż wszyscy albo byli pobici albo

tez ranieni. Zie bez dowódzców! nasi więc

zaczęli się już cofać, aż w tem niewiadomo

skąd przybył ojciec nasz jenerał Konowni

cyn. On swemi piersiami ochraniał całą ar

miję zaczynając od samego Witebska, i tu zno

wu się zjawił dla naszego zbawienia. Zamną

dzieci! zawołał głosem bohatyrskim; prze

prowadził nas przez wąwóz, postawił na wzgó

rzu, i tym sposobem wstrzymał natarcie Frań

cuzów. Tak, wstrzymaliśmy wprawdzie nie

przyjaciela, lecz rozstaliśmy się z księciem

Bagrationem! niewiadomo dokąd zawiezionym

został,

Żołnierz drugi. Przed naszym Ufimskim

pułkiem, podobnież poległ sławny jenerał

hrabia Kutajsow, którego żołnierze kochali

jak ojca. Wśród placu krwawej walki Fran

cuzi rzucili się na naszą baterye i pomimo że

poległo ich co niemiara, jednakże wstrzymać

było niepodobnem! jak zwierzęta napadli na

dywizye jenerała Paskiewicza, i o mało nie

doznaliśmy okropnego losu; więcej jak przez

pół godziny mordowaliśmy się bagnetami, ale

że oni byli mocniejsi, nie można było ich

pokonać. Bezbożni wzięli baterye! Korpusem

dowodził jenerał Dochturow. W tem jene

rałowie Jermołow i Kutajsow, zaczęli prosie

na miłość Boga, ażeby im dano pod dowództwo

chociaż jeden batalion, dla wstrzymania Fran

cuzów, wskutek tego jenerał Dochturow po

wierzył im nasz trzeci batalion. Tedy Jer

mołow i Kutajsow dobywszy swe szpady

z pochew wołając: Dzieci! razem za nami,

marsz, marsz! udali się naprzód. My więc

jak najprędzej rzuciliśmy się na beteryę i ode

braliśmy! Przybyli na pomoc nam znowu in

ni, Francuzów pobiliśmy, porozpędzaliśmy

a nawet jednego ich jenerała wzięliśmy do

niewoli, ależ za to hrabia Kutajsow życiem

przypłacił. Z żalem opłakiwaliśmy zgon jego

i dalej nie wiem co się z nim stało! Wielka

szkoda, był ta mąż sławny.

Żołnierz trzeci. A przed naszym pułkiem

zabito jenerała Tuczkowa s°, który podo

bnież był dobrym naczelnikiem. Właśnie kie

dyśmy odbijali od Francuzów naszą baterye,

jenerał znajdował się przed frontem, w tem jak

sypną do nas kartaczami, zaledwo zdołał do

być szpady, upadł i leżąc już na ziemi, wska

zał ręką na baterye, poraz ostatni wołając:

naprzód! Lecz o czemże mamy tak wiele

rozprawiać! Już to więcej jak pewno, iż kto

został przy życiu, to zapewnie nie dla tego,

ze się ukrywał przed śmiercią. Jenerałowie

i officerowie walczyli jak najwaleczniejsi ry

cerze! ani na jedną chwilę nie zostawiali z ty

łu: wszyscy byli albo na przodzie, albo tez

wspólnie z nami w szeregach. Będą pamiętali

naszych Francuzi! ciała ich porozrzucano na

polach i w lasach jakby siano skoszone na

łące. r

Podofficer. W rzeczy samej, że dosyć ra

niono naszych. Widziałem rannych: Księcia

Karola Meklemburgskiego, Księcia Golicyna,

Tuezkowa, Księcia Gorczakowa, Hrabiego Ste

Pri, Kretowa, Bachmetiewa, Jermołowa, hra

biego Iwelicza, hrabiego Woroiicowa... ().

Wieśniak. Jak to, nasz dobry Pan hrabia

Michał Semenowicz raniony! ach! będzież

on zdrów? wszak to nasz ojciec!

Podofficer. Da Bóg, będzie zdrów! Wiedz

o tem, że on chociaż był ranionym, jednak

niechciał opuścić nas podczas potyczki!

Wieśniak. Takichto panów, jak nasz hra

bia, trzeba poszukać! już to prawdziwy ma

gnat rossyjski.

Tymczasem kiedy lud otoczywszy "wozy na

których leżeli ranieni żołnierze, wypytywał

się o bitwie pod Borodinem, nadbiegł jeden

sbkupców i rzekł: Panowie! mam kopię li

stu officera rossyjskiego, który pisał do bra

ta swego zostającego w Moskwie, jeżeli chce

cie to wam przeczytam ?

Kilka głosów. Zmiłuj się przeczytaj!

Kupiec (czyta). Wstrzęsła się ziemia i obu

dziła śpiących na niej wojowników, zadrżały

pola, lecz serca były spokojne. Taki był po

czątek bitwy okropnej pod Borodinem dnia

Sierpnia. Kule chmurami przelatując nad na

szym namiotem, świstem swym obudziły mnie

i moich towarzyszów. Wybiegamy czemjrę

dzej z szałasu by się przekonać co się dzieje,

aż oto gesty dym rozdzielał nas od nieprzy

jaciela. Zaledwie jutrzenka poranna bły

snęła na horyzoncie, zdaje się, iż świat cały

zamienił się w otchłań piekielną. Nieprzy

jaciel bowiem podprowadził kilkaset dział

i rozpoczął swe morderstwo. Bomby i kule

sypały się na kształt gradu. Namioty jedne

się walą, drugie zaś ogieii pożera i niszczy!

Wojsko natychmiast wzięło się do broni i za

częło się rzucać z odwagą w największe nie

bezpieczeństwa. To wszystko działo się

w środku samej armii; bowiem na lewem skrzy

dle dosyć długo już grasowały pioruny armat

i drobniejszej broni. Pożegnałem się z bra

tem, on pobiegł ze strzelcami bronić mostu,

a ja zostałem na bateryi w której się znajdywał

nasz wódz naczelny, lub tez przechadzałem

się po drodze, na której opatrywano ranio

nych. Kochany przyjacielu! widziałem ową

okropną batalię i muszę ci wyznać szczerze

że wżyciu mojem nic podobnego nie widzia

łem, nie słyszałem, i może zdarzyło mi się

coś tylko podobnego przeczytać.

Byłem pod Austerlic, lecz tamta walka w po

równaniu z tą, może się nazwać tylko utarcz

ką! Ci którzy byli w bitwie pod PrejsiszEjlau,

robią podobneż porównanie. Trzeba miećpęzel

MichałaAnioła wystawiający sąd ostateczny,

ażeby oddać dokładnie tę krwawą bitwę

Tylko sobie wyobraź, tysięcy lepszych

wojowników natak malej przestrzeni, w stosun

ku co do swojej ludności, że niemal trącali się

głowami, walcząc z niesłychaną rozpaczą:

dział nieustannie roznosiły groty śmier

telne na wszystkie strony. Jęczały okolice,

a ziemia zdaje się, iż uginała się pod ciężarem

walczących. Francuzi z wściekłością zajadłą

rzucali się, Rossyanie jak mur najtwardszy

stali nieporuszeni. Jedni dążyli by osięgnąć

czemprędzey koniec pożądany wszystkim tru

dom i dalszym marszom, by zagarnąć skar

by sobie obiecane i w dawnej jako tez zna

komitej stolicy, napoić się wszystkiemi rosko

szami życia; drudzy zaśpamiętali na to, że

tez sarnę stolicę , która jest sercem Rossyi i

matką miast, zasłaniają swemi piersiami. Re

ligia znieważona, zniszczone prowincye, schań

bione ołtarze i popioły ojców spoczywające

w mogiłach, głośno wołały o pomstę i męztwo.

Serca Rossyan słuchały tak świętego dla

nich głosu, i męztwo wojska naszego było

nie do opisania. Zdaje się iż każdy cal ziemi

drogo cenili, i krok każdy był okupiony że

tak powiem walką śmiertelną. Wiele bateryj po

razy dziesięć z rąk do rąk przechodziło, teatr

wałki odbywał się w głębokiej dolinie, lub też

z ogniem i grzmotem przenosił się na wzgórza.

Dym gęsty zastąpi! miejsce mgły. Siwe chmu

ry przesuwały się nad lewem naszem skrzy

dł em i zasłaniały środek wojska w tenczas

kiedy nad prawem jaśniało slouce w całym

swym blasku. Słońce to, od czasu jak oświe

ca glob ziemski, zapewnie nie widziało wiele

podobnych wojen. Jle tu płynęło strumieni

krwi, ile walało się trupów! Niezaglądaj

pan do tego lasku, rzekł mi jeden doktor

opatrujący ranionych: albowiem tam są

złożone stosy odpiłowanych rąk i nóg!...

W rzeczy samej, źe nawet w przeszłym wieku

nie wiele było takich bitew w którychby ty

le było razem pozabijanych, pokaleczonych,

i wziętych do niewoli, ile pod Borodinem było

poodrywanych rąk i nog. Na tem miejscu

gdzie opatrywano ranionych, struga krwi nie

wysychała. Nigdy nio widziałem tak okro

pnych ran jak tutaj! pokaleczone głowy, po

urywane nogi i potrzaskane ręce, stały się

że tak powiem obojętnym widokiem. Ci któ

rzy nosili ranionych, byli oblani krwią i móz

giem swych towarzyszów od głowy do stóp...

Ani na chwilę się nieprzerwała potyczka,

i przez cały dzień widać było z dział ogień

biały Bomby, kule armatnie i kartacze, la

tały tak gęsto jak zwykłe latają kule; a ile

kul przeleciało.....Nakoniec słońce za

chodzące za chmurę zapowiedziało wieczór,

.i wróg zaczął się uchylać. Rossyanie wytrwa

li! Zasłaliśmy do niebios najgorętsze modły

i pospieszyliśmy odprowadzić ranionego brata

do Możajska!

Jeden z kupców. A więc nasi wytrwali! Dzię

ki Najwyższemu!

Kupiec drugi. Moskwa ocalona! Idźmy więc ,

i odprawmy dziękczynne nabożeństwo!

Kupiec trzeci. I exekwie za poległych na

wrojnie.

W tymże samym czasie nadciągnęło na piae

kilka furmanek z rannemi officerami, niektó

rzy z nich jechali konno. Jeden z tłumu zgro ,

madzonego ludu śpiesznie się zbliżył dooffi

cera od huzarów i zawoła!: Witam cię Pio

trze Iwanowiczu, dzięki Najwyższemu, że je

szcze.żyjesz! Zapewnie nie przypominasz mnie

sobie, jestem Iwan Piotrów rządca domu pań

skiego ojca. Wyzygin nadzwyczajni;} się uva

dowal z takiego spotkania i zapytał go: gdzież

mój ojciec ?w

— Pozawczoraj stąd wyjechał razem z pa

nienką do Kaługi odpowiedział Iwan. Jleż

to łez wylano po panu! wszakże wszyscy by

liśmy wtem mniemaniu, że w Polsce pana za

bito. Ojciec pański odebrawszy list z armii do

noszący mu, że po pierwszej potyczce niewia

domo gdzie się pan podziałeś — płakał;

ależ panna nieboga, to już tyle wylała łez, że

trudno opowiedzieć! Brat pański podobnież

raniony; bawił tu w Moskwie a potem opo

rządziwszy się cokolwiek, znowu udał się do

swego pułku przez Petersburg do Połocka,

tam do hrabiego Withenstcina. Ach jakże bę

dzie kontent ojciec pana! jakże się ucieszy, sio

stra; proszę wejść do domu, pokoje wszystkie

są uporządkowane. Właśnie ojciec pański wy

jeżdżając, rozkazał umieścić w domu swym

ranionych, i zaspakajać ich potrzeby na swój

rachunek. Jest już tam kilku officerów.

Wyzygin udał się do domu swojego ojca.

— użyczę zdrowia wielmożnemu panu!

zawołał jeden z tłumu ranionych żołnierzy.

Wyzygin się obejrzał i spostrzegł Mironi

cza; był to ów dymissyonowany żołnierz, któ

ry się znajdował przy nim w czasie kiedy do

wodził gromadą uzbrojonych wieśniaków, te

raz zaś opowiadał mieszkańcom Moskwy o

bitwie pod Borodinem.

jakiem jest Moskwa, wyrwanem zostanie! Mo

skwa, len kamień węgielny bytu naszego! Czyz

w samej rzeczy Kutuzow był tego zdania?

— Tak, to jest jego własne zdanie, od

powiedział adjutant. Kutuzow powiedział: że

Moskwa niejest Rossją, a gdybyśmy się odwa

żyli spotkać nieprzyjaciela przewyższającego

nas siłą, w tak niewygód nem miejscu pod mu

ramistolicy, natenczas cała nasza armija, i ca

ła Piossya, zostawałyby wnajwiększem niebez

pieczeństwie. Wrazie zaś cofnięcia się, wojsko

by się rozbiegło, albowiem w tak obszernem

mieście, nie można byłoby utrzymać je razem.

Bronić Moskwy niewypada. Rozdzieliwszy na

sze siły i nic mając punku centralnego, byśmy

mogli działać swobodnie; natenczas ją i nas

samych rzucilibyśmy w przepaść. Przeciwnie,

jeżeli przejdziemy Moskwę, będziemy mieli za

sobą obfite prowincye i swobodną komuni

kacyę z południową Rossyą. Ze wszech stron

dostawać będziemy pomoc w ludziach i w za

pasach żywności wtenczas, kiedy nieprzyja

ciel będzie się niszczył w tej obszernej stoli

cy, która już jest pozbawioną wszystkich oży

wiających soków. Jednem słowem, Kutuzow

tego zdania, by Moskwę oddać w moc nie

przyjaciela!"

— Kutuzow! zawołał inny officer. Czy

liż on niezastanowił się nad tem, że utrata Mo

skwy przyprowadzi Rossyan do rospaczy,

pozbawi ich nadziei i stałości ducha? To jest

nie do pojęcia!

—i Kutuzow utrzymuje, zeMoskwa niejest

Rossyą, że Rossya dziś jest tam, gdzie jest woj

sko i wola Cesarza Rossyi, odpowiedział ad

jutant.

Wszyscy officerowic zdawali się być niespo

kojni a niektórzy niemoglisię od łez wstrzymać.

— Krew rossyjska zapewnie z lodowaciała

w żyłach tych, którzy radzili oddać Moskwę

nieprzyjacielowi," rzekł jeden z officerów,

otóż nadarza się nam jedna tylko okoliczność,

w której możemy udowodnić przed światem

o ile przywiązani jesteśmy do naszej ojczyzny!

Widziałem w arsenale więcej aniżeli ,

broni i mnóstwo armat. Wypadałoby uzbroić

lud i wszystkim stanąć pod Moskwą na spo

tkanie wroga, i tam stoczyć bój krwawy taki

jaki był pod Borodinem, w przypadku zaś

gdyby niepodobna było zwyciężyć nieprzy

jaciela, natenczas niechaj lepiej wszyscy co

do nogi zostaną przywaleni gruzami naszej da

wnej stolicy!

— Natenczas zginęłaby całaRossya! rzekł

Wyzygin. Jak wam się panowie podoba tak

sobie sądźcie, a ja utrzymuję razem zKutu

zowem, że Moskwa nie jest Rossyą! Oddanie

Moskwy nie jest jeszcze zgubą ojczyzny."

— Dzieciństwo! odezwał się jeden z offi

cerów. Jezeli pod Borodinem wytrzymaliśmy

natarcie siły przewyższającej, i illa tego tylko

śmy się cofnęli, że strata ktorą ponieśliśmy

uczyniła nas bardziej słabszymi, tutaj, po

wstanie narodowe zapełniłoby nasze szeregi.

Na widok krzyżów dawnych świątyń i odgłos

dzwonów, Rossyanie powiększyliby swe męz

two któremu się dziwi nieprzyjaciel. Samo

wspomnienie, że krok w tyl, prowadzi nie

przyjaciela do Moskwy, do Kremla ! dodało

by każdemu żołnierzowi nadzwyczajne siły,

i my byśmy wrogów naszych rozproszyli, wy

rzucili, wydusili!"

— Panowie! rzekł adjutant, przestańmy

rozmyślać, lecz wybierajmy się w podróż. Woj

sko nasze weszło do Moskwy i już rejteruje...

— Kiedy tak, niechże nic niepozoslanie

dla Francuzów!" zawołał Wyzygin. Hej lu

dzie! służący, natychmiast wbiegli do poko

ju. Co tylko jest najlepszego w piwnicy, to

wszystkoś tu poznoście, Francuzi wstępują do

Moskwy, niechwięc wszystko zaginie!"

Ofticcrowie chwytali butelki napełniono

drogiem winem, rozmaite naczynia, i to wszyst

ko zaczęli wyrzucać przez okno. Wyzygin

uściskał swych towarzyszów, pożegnał się

z nimi, wsiadł na koń i wyjechał na ulicę.

Mironicz podobnież konno za nim się udał.

Cala Moskwa była w niewypowiedzianym

puchu; lud gromadził się na tych ulicach któ

rędy przechodziło wojsko, i zapytywał żoł

nierzy i officerów dokąd oni idą. Za Mo

skwę! odpowiadali zapytani. Cóż się stanie

z Moskwą? —Na to nie było żadnej odpowie

dzi, lecz na obliczach wojowników łatwo mo

żna było wyczytać, jakie przeznaczenie czeka

dawną stolicę Rossyi. Wielu officerów, litując

się nad losem mieszkańców, niechciało ukrywać

mającego nastąpić nieszczęścia, mówili więc

do nich, że Moskwa będzie oddaną Francu

zom, jednakże lud nie dawał im wiary, po

mimo ze był przekonywanym na słowo hono

ra (), Ci którzy mieli cokolwiek więcej

oświaty i wielu kupców, widzieli jawne nie

bezpieczeństwo, i czemprędzej starali się opu

ście Moskwę, ażeby przypadkiem nie dostać

się w ręce nieprzyjacioł. Większa połowa skle

pów, była zamkniętą, a mieszkańcy biegali

tylko po ulicach w tę i ową stronę, zapytując

się bądź znajomych, bądź też nie znajomych,

co mają robie z sobą. a Wojsko nas opuszcza.,

wypada uciekać z Moskwy!" rozlegały się od

głosy ze wszech stron. Każdy więc zabie

rał familię, co miał w domu najdroższego i

wynosił się za miasto. Kto nie miał swoich

koni, starał się nająć lub też kupie, lecz nie

dostatek zmuszał większą część mieszkańców

iść piechotą. Zgrzybiali starce zaledwo włó

cząc nogi, otoczeni familiami, szli napełnia

jąc powietrze narzekaniami. Matki z właści

wą sobie pieczołowitością, niosły na rękach

lub leż prowadziły male dzieci, obawiając

sie ażeby które nie zginęło w Iak wielkim na

tłoku. Chorych wynoszono na ramionach.

Naród płakał i narzekał, wojsko zaś grobo

wa spokoyność opanowała. Żołnierze szli ze

spuszczonemi głowami jakby się wstydzili pa

trzeć na swoich współobywateli, których zo

stawiali na dowolność nieprzyjaciela.

Kościoły były poodmykane, Wyzygin wstą

pił do jednego z nich, by poraz ostatni

w tem mieście zanieść modły do Pana Zastę

pów. Lud rozłożywszy się na podłodze ko

ścioła, wydawał głośne westchnienia; zaledwie

dosłyszeć można było wyrazów modlitwy ka

płana. Żołnierze opuszczali szeregi i wcho

dzili do świątyń dla zmówienia kilku pacierzy

i napowrót wychodzili, a na ich miejsce przy

chodziły coraz nowe gromady.

Nakoniec kapłan z krzyżem w ręku wstąpił

na mównicę i rzeki: Nad rzekami Babiloń

skiej ziemi tameśmy siedzieli i płakali: gdy

śmy wspominali na Sion. Tak niegdyś pła

kał lud Izraela zostający w niewoli Babi

lońskiej, lecz my teraz nie będziemy płaka

li jrik oni, oddając w ręce nieprzyjacioł da

wną matkę miast rossyjskich. Wielkie jest

nieszczęście i wielka wprawdzie spadła na nas

kara, lecz drogi Pana są niezbadane i miło

sierdzili jego niemasz granic. Jeżeli nasze grze

chy są tak wielkie jak były nieprawości Izra

elito w zostających pod obcem panowaniem,

religia nasza nieostygnie tak, jak ostygła wów

czas w narodzie wybranym od Boga. Nie!

nie będziemy szemrali, lecz ze skruchą serca

zaszlijmy prośby nasze do majestatu Pana sła

wy, a teli wyprowadzi nas z niewoli, tak jak

niegdyś wywiódł ród Izraela z Egiptu i dał

mu ziemię obiecaną. Pamiętajcie.na to pra

wowierni chrześcijanie, że łzrael płakał nad

tem, iz nie miał ani Króla ani kapłana; my

zaś w osobie Bożęgo pomazańca, mamy nada

nego od Boga Cesarza, który jest stałego du

oha i łagodnego serca, mamy jeszcze wale

czne wojsko. Piossya jest obszerną, będzie

miała dosyć pól do staczania bitew i usypa

nia grobów dla swoich nieprzyjacioł. Prawo

wierni chrześcijanie! bądźcie slałemi i bierz

cie przykład z tu łaskawiej nam panującego

Monarchy. Z boleścią serca widzi On to miasto

w mocy cudzoziemca; lecz tak jak Abraham

oddał na ofiarę jedynego syna, tak też Ca od

daje Moskwę jako oczyszczającą ofiarę, nie za

swoje lecz za nasze bezprawia. Łagodność

mocniejszego pomiędzy panami ziemi, nie zo

stanie bez nagrody; każdy albowiem przyno

szący ofiarę z sercem upokorzonem, podoba się

Panu.

Moskwa nic raz już była grobem dla nie

godziwych przybylców. Tu wewnątrz tej

ziemi, tysiące Tatarów i Polaków chcących

ujarzmić Piossyę są zakopane! Nowy ów Na

buehodonozor jakim jest Napoleon Bonaparte,

rozbije się o naszą opokę wiary i wkrótce

dzwony świątyń Moskwy, ogłoszą zgubę nie

przyjaciela ze sławą naszego oręża, nie na

wieki gniewać się będzie Pan , ani wiecznie

grozić będzie. Minie chwila naszego doświad

czenia i znowu to słońce oświecając krzyże da

wne starożytnego Kremla, niezliczone groby

cudzoziemców oświeci.

Tym czasem, niech się stąd oddalą star

cy, żony i dzieci które nic mogą dźwigać orę

ża, one albowiem znajdą bezpieczny przytu

łek za szeregami wojowników rossyjskich. Ci

zaś którzy pozostaną w Moskwie, niechaj nie

wierzą obietnicom naszych nieprzyjacioł, lecz

niech do ostatniej chwili zachowają miłość

wiary i ojczyzny, niech wszystko niosą na

ofiarę, nieszczędząc nawet życia, byleby oca

lić Piossyę i wypędzić wroga z jej granic. My

zaś słudzy ołtarza Bożego, pozostaniemy tu

przy uzdrawiających relikwiach Świętych Pań

skich, i dopóki przybylec niewzruszy fun

damentów świątyń Moskwy, dopóty będziemy

zasyłali najgorętsze modły do króla królow,

prosząc by zachował zdrowie najprawowier

niejszego naszego Monarchy, Jego chrześci

ańskiego wojska i was wszystkich prawowier

nych chrześcijan. Jak dniem tak też i nocą

ciągle klęcząc przed obrazami cudwnymi, ze

łzami skruchy, będziemy żebrali miłosierdzia

u Pana światów. Niech powstanie Bóg a niech

się rozproszą nieprzyjaciele Jego. Amen.

Jak tylko kapłan przestał mówić, lud po

wstał z podłogi i zaczął się modlić. Ksiądz

tym czasem udał się do ołtarza i wkrótce

powróciwszy w towarzystwie Dyakona, na

środku kościoła zaczął odprawiać dziękczyn

ne nabożeństwo. Wyżygiu stanął w przysion

ku; zgiełk i zamieszanie coraz bardziej się

powiększały, a od pojazdów i wozów taki był

tłok, że trudno się było przecisnąć. Wszyscy

się udawali na rogatki przeciwległe rogat

kom Dragomiłowskim, ciągle oglądając się

z niespokojnością i przyspieszając kroku: leci

i w tym razie bardzo się wielu znalazło, któ

rzy nie wierzyli pogłosce tak powszechnej;

wielu się odzywało wśród tłumu : dokąd bie

gniecie, tchurze, bezrozumni! Wróg nieod

waży się wejść do Moskwy i o władąc stolicę

Rossyi! Was tylko tak straszą, część jedy

nie wojska idzie za Moskwę! Wróćcie się!

Z tem wszystkiem gromady ludu wychodzą

cego z Moskwy, nadzwyczajnie się powiększa

ły i domy coraz bardziej były opuszczone.

Wtem muzyka wojskowa słyszeć się dala i

cale wojsko z zadziwieniem postrzegło, jak

garnizon występował z uroczyście rozwinię

te mi chorągwiami. Wrzawa i narzekania za

głuszały muzykę; a cofające się wojsko, przy

brało posępny widok processyi pogrzebowej.

Wyzygin zaledwie zdoławszy się przecisnąć

między tłumami pojazdów, wozów,ludu i szere

gów wojska; udał się za miasto i wyjechał na

trakt kazański.

Naksztalt morza wzburzonego, lud falował

po obu stronach drogi, którędy przechodziło

smutne i ponure wojsko. Tłumy ludu psując

szyki wojskowe, narzekaniem i jękami, zagłu

szały wyrazy naczelników. Wszyscy z niespo

kojnością oglądali się na Moskwę i ze łzami

zegnali główne miasto Rossyi. W odległości

wiorsty od rogatek, blisko traktu głównego,

stał tłum officerów z głównego sztabu, a po

drugiej stronie} drogi, widać było pojazd. Wy

zygin spojrzał i postrzegł w nim naczelnego

wodza księcia Kutuzowa.

Starzec wiejuem obarczony, siedział w po

jeździe oparty na prawej ręce i ciągle spo

glądał na stolicę, ktorą w przęciągu pięciu

panowan i czterdziesto letniej służby, zawsze

pożytecznej i jaśniejącej, widział szanowaną

od nieprzyjacioł kraju. Wiatr igrał z jego

śnieżnemi włusami, a na twarzy malowała się

spokójność, zupełnie odmienna od tego wszyst

kiego co go otaczało. Nieukonlentowanie

wojska i ludu, z powodu opuszczenia stolicy,

zamieniło się w rospacz, i było powodem

żałosnych okrzyków. Wodzowi który zdwyał

się żyć i oddychać dla dobra . tylko ojczy

zny w tak okropnem położeniu zostającej,

zarzucano zdradę i przedajność! Kutuzow

słyszał to wszystko, i pomimo że Wewnętrz

nie czuł całą moc narzekań, jednak niezmie

nia! rysów twarzy i nieodwracał się od Mo

kojnością oglądali się na Moskwę i ze łzami

zegnali główne miasto Rossyi. W odległości

wiorsty od rogatek, blisko traktu głównego,

stał tłum officerów z głównego sztabu, a po

drugiej stronie} drogi, widać było pojazd. Wy

zygin spojrzał i postrzegł w nim naczelnego

wodza księcia Kutuzowa.

Starzec wiejuem obarczony, siedział w po

jeździe oparty na prawej ręce i ciągle spo

glądał na stolicę, ktorą w przęciągu pięciu

panowan i czterdziesto letniej służby, zawsze

pożytecznej i jaśniejącej, widział szanowaną

od nieprzyjacioł kraju. Wiatr igrał z jego

śnieżnemi włusami, a na twarzy malowała się

spokójność, zupełnie odmienna od tego wszyst

kiego co go otaczało. Nieukonlentowanie

wojska i ludu, z powodu opuszczenia stolicy,

zamieniło się w rospacz, i było powodem

żałosnych okrzyków. Wodzowi który zdwyał

się żyć i oddychać dla dobra . tylko ojczy

zny w tak okropnem położeniu zostającej,

zarzucano zdradę i przedajność! Kutuzow

słyszał to wszystko, i pomimo że Wewnętrz

nie czuł całą moc narzekań, jednak niezmie

nia! rysów twarzy i nieodwracał się od Mo

skwy. Zuchwalcom odmawiał swych wzglę

dów, ubolewał nad zostającemi w błędzie i

przebaczał im, w tern przekonaniu, iż nie

złość ale miłość ojczyzny obudziła w naro

dzie uczucia podejrzliwości. Okrzyki się po

większały i lud coraz bardziej zaczął się gro

madzić około Kutuzowa; lecz on był spo

kojnym i naksztalt skały zostającej w sród

burzy i bałwanów morskich, stal mocno i

niewzruszenie podczas powszechnego zamie

szania ().., Moskwa była przed nim, nie

Vnógł rozstać się z tym widokiem, niemógł

się od niej oddalić, i postanowiwszy już nie

odzownie oddać ją na ofiarę dla wybawienia

ojczyzny, jeszcze walczył sam z sobą. Uczu

cie tłumiło rozsądek.

Nakoniec rozkazał zawrócić konie i zwol

na udał się za wojskiem. Ciągle był milczą

cym a nawet wbrew swemu zwyczajowi, nic

nic przemówił do żołnierzy jadąc mimo sze

regów.

Tym czasem kilku officerów zatrzymało się

na drodze i spoglądając, na Moskwę rozma

wiali między sobą. Jeden z nich wskazując

na pałac Kołemeński, rzekł: oto miejsce,

w którem urodził się Piotr Wielki, twórca

Rossyi! Tam przyszła mu myśl przekształcenia

ojczyzny, tam często musztrował pierwszych

swoich żołnierzy, pradziadów tych wojowni

ków, którzy od Torneo do gór Alpejskich

przeszli z tryumfującymi orłami.... a my owę

świątynię chwały narodowej, oddajemy na po

śmiewisko dumnego cudzoziemca! Oddajemy

Kremel, to że tak powiem rossyjskie kapw

tolium, świadka sławy i potęgi Rossyi, kolebkę

jej wielkości, i oddajemy go bez walki!. Ser

ce moje krwią się zalewa! .. Officer nie mógł

więcej nic mówić, gdyż narzekania przerwa

ły mu mowę.

— Panowie! rzekł Wyzygin: boleśnie

jest dla Rossyanina oddać Moskwę w ręce

nieprzyjacioł, lecz samo to uczucie powsze

chnego smutku i rospaczy, rodzi we mnie

nadzieję, że wojna w Moskwie się nieukoii

czy, i że my jeszcze odwdzięczymy się nie

przyjaciołom, za urąganie się nad świątynią

naszej sławy. Czyliż przebaczą dzieci znie

wagę matki! Niedługo będą tryumfowali cu

dzoziemcy. Na cichem i spokojnem czole na

szego wodza wyczytałem losy Rossyi —ona

otrzyma zwycięztwo! Na widok opuszczo

nej Moskwy, głos pociechy niedochodził ani

do ucha ani tez do serca; sam nawet Wyzy

gin czuł boleść wewnętrzną. Officerowie za

wrócili swe konie i udali się za wojskiem.

Między wioskami Wychiną i Zułobiną pły

nie rzeczólka, nad brzegami której zatrzymało

się mnóstwo wozów i pojazdów napełnionych

mieszkańcami stolicy. Ranieni i zniordowaui

żołnierze leżeli na około. Podczas cofania

się wojska, niepodobna było zachować porząd

ku, tem bardziej, że wojskowi nie wzwyczaj

nym byli humorze. Każdego serce i umysł

zajęte były Moskwą, każdy z nich myślał

o niej jak o matce zostawionej bez pomocy

na łóżu śmiertelnem. Żołnierze i officere

wie szli tłumami, stojąc na zawadzie ucieka

jącym mieszkańcom stolicy.

Wyzygin zsiadł z konia i oddał go do po

trzymania Mironiczowi. Twarz starego żoł

nierza była zalana łzami, i od samego wyjaz

duz Moskwy ani jednego słowa nie wyrzekł.

Czegóż tak się smucisz Mironiczu! rzekł

Wyzygin: staremu żołnierzowi wstyd roz

paczać.

— Mója rana jeszcze się nie zagoiła Wiel

możny Panic, odpowiedział Mironicz: wy

trzymałem ból z zupełną stałością wtenczas,

kiedy mi kolega odrzynał rękę i kiedy ją do

ktor do reszty piłował. Lecz teraz coś mi

tak smutno, tak nudno i tak boleśnie na ser

cu, że mi świat nie miły! Nie miałem nawet

czasu po raz ostatni przeżegnać się przed

krzyżami kościołów Moskwy! Bić nieprzyja

ciela już nie moge, na cóż mam żyć, i tegoż

doczekałem się! Wcż sobie Wielmożny Panie

kogo innego do siebie na ordynans, a ja pój

dę do lasu, i zdejmę bandaż; niechaj lepiej

krwią spłynę, aniżelibym się miał doczekać

jeszcze czego gorszego!.... Oddali Moskwę,

opuścili matkę!.... starzec zaczął rzewnie

płakać. "

— Mironiczu, czyś oszalał! rzekł Wy

zygin. a Wszakże samobójstwo jest najcięższym

grzechem. O Moskwę nie masz się czego

obawiać, jeszcze ją zobaczymy sto razy

piękniejszą i" sławniejszą wtenczas, kiedy ona

zniweczy potęgę wroga. Mironiczu! miej

ufność w Bogusi wierz temu, że Moskwę od

dano nieprzyjaciołom, nie dla ich tryumfu

lecz dla zaguby. Żołnierz rossyjski powinien

pokładać nadzieję w swoich dowódzcach, oni

bowiem lepiej wiedzą jak mają postępować.

— Cóż Panie, kiedy zły duch podobno

nas wszystkich opanował! Spojrzyj Pan, jak

nasi ranni i chorzy, walają się po drodze, a ci

panowie zdrowi i otyli, jadą w karetach i po

wozach ze swemi paniami i mamzelami. Nie

litościwe Boga się nie boją!

— Masz słuszność Mironiczu, wypadało

by tych nieszczęśliwych kaleków położyć na

wozach. Zaczekajzeno, spróbujemy.

Wyzygin siadł na koń i zbliżył się do dwóch

karet poczwórnych, za któremi stał szereg wo

zów naładowanych pudelkami, kuframi i kar

tonami. Drzwiczki pojazdów były odemknię

te, siedzące zaś w nich osoby rozmawiały po

francuzku. Wyzygin spojrzał i zobaczył w je

dnej karecie familię księcia Kurdiuko w; a w d ru

giej hrabiego Cljochlcnkow,

Bez względu na mundur wojskowy i obwią

zaną głowę, hrabia Chochlenkow poznał Wy

żygina. Ba, ba, ba! mój dawny kolego! Jak

że misie miewasz, kochany Piotrze Iwanowi

czu! przystąpże bliżej do nas i pozwól nacie

księcia Kurdiukow; i tak w naszym smutku,

znaleźliśmy pocieszycieli. Mój towarzysz Mr.

Terzjrwersi, i Parni de la maison księcia Anto

niego Antonowicza Mr. LabiUcl, sq, że tak

powiem, jedyną naszą pociechą; oni albowiem

woją uprzejmą wesołością, każą zapominać

o wszelkich nieprzyjemnościach koczującego

życia. Bez nich, bylibyśmy pogrążeni w naj

większej rozpaczy! w

— I bez mojej papugi, odezwał książę

Kurdiukow: Koko! bon jour!

— Tak, tak! wrzasnęła papuga.

Dwaj Francuzi, z których jeden siedział

w karecie księcia Kurdiukow, a drugi hrabie

go Chochlenkow, bardzo grzecznie ukłonili

się Wyżyginowi, ten zaś zaledwie mogąc się

powściągnąć od gniewu, rzekł po rossyjsku:

— Proszę mi darować, iż widzę się przy

muszonym powiedzieć JW. Państwu prawdę

językiem żołnierskim. W teraźniejszym czasie,

kiedy cała Rossya pala zemstą przeciw Fran

cuzom, państwo z nimi podróżujecie, to jest

bardzo nieprzyzwoicie dla magnatów rossyj

skich. Cóż będą mówili nasi ziomkowie! Ja

kiż to przykład dajecie dla ludu!..! Wyży

gin nie mógł mówić dalej od gniewu.

— Zmiłuj się, cóż wtem tak niedorzeczne

go!" odezwał się książę Kurdiiikow. ((Wszak

że nasi przyjaciele nie należą bynajmniej do

wojska Napoleona, u nas przecież jest armija,

na to, żeby walczyła z wojskiem Najjaśniej

szego Cesarza Francyi. My nie mieszamy się

do niczego, jesteśmy spokojni obywatele!..."

— Panowie nie mieszacie się do niczego!

dzięki niebu, że w Rossyi nie wiele takich lu

dzi, którzy chcą być obojętnymi w tenczas,

kiedy idzie o sławę narodową i byt Rossyi!...

— ccMaman, ii se fache! rzekła księżni

czka Paulina niewyraźnym,głosem.

— ali ose se facher, dróle odezwa

ła się po cichu księżna.

— "Poprzestań już, Piotrze Iwanowiczu!

rzekł hrabia Chochlenkow: jak uważam, za

wsze jesteś porywczym! Niepodobna wszyst

kim się bić, wszystkim się rzucać w ogień.

Jesteśmy już starzy, co do nas należało, zro

biliśmy; myśmy radzili i radzili dobrze, lecz

nie nasza w tem wina, że nas nie słuchano.

Gdyby zawarto pokój...

— Panowie radziliście zawrzeć pokój z nie

przyjacielem ojczyzny wgłębi Rossyi! zawo

łał Wyzygin. Tegoż tylko brakło! Wstydź

się, hrabio!

— Moje zdania były rozmaite, o po

koju i o wojnie; lecz nic moja w tem wina,

że mnie nieposłuchano! odpowiedział hra

bia Chochlenkow.

— Panowie ciągle radziliście, posłuchaj

cież teraz mojej rady, rzekł Wyzygin: oto

rozkażcie wysiąść z karety owym dwóm przy

jaciołom domu, a na ich miejsce przyjmijcie

rannych officerów rossyjskich. Czterech koni

dosyć będzie dla waszych karet; radzę więc,

po dwa konie z każdego zaprzęgu, oddać pod

działa, a na wozach radzę umieścić rannych

żołnierzy; niepotrzebne zaś rzeczy powrzu

cać do rzeki, ażeby się niedostały w ręce nie

przyjaciół. Takie są moje rady, które, jeżeli

panowie nie zechcecie wykonać, to sam będę

przymuszonym doprowadzić do skutku.

Żartujesz sobie, Panie Wyżygin, rzekł

hrabia.

— Cóż się tobie stało Piotrze Iwanowi

czu? odezwał się książę Kurdiukow.

— Z mowy zaraz można poznać nowicy

usza w szlachectwie, un parvenu, rzekła pół

głosem księżnaKurtliukow, obracając się do

Francuza przyjaciela domu, i za niego mia

ła być wydaną moja Paulina! Fi doucN

Jakież grubianstwo! zawołała księ

żniczka Kurdiukow.

— Nie żartuję, lecz dopełnię obowiązków

żołnierza i obywatela," rzekł Wyzygin. "Pod

czas powszechnego nieszczęścia, wypada nie

kiedy uzyć sity, by zmusić dopełnienia po

winności. Za czasów dawnych Rzymian, dy

byście okazywali podobną oziębłość dla cier

piących żołnierzy, zrzuconoby was ze skały

Tarpejskiej; lecz ja zrzucę tylko z wozów zby

teczne rzeczy. Hej Mironiczu, zawołajno na

szych i każ na tych podwodach umieścić ran

nych. Rzeczy niepotrzebne, precz!

Mironicz natychmiast zwołał żołnierzy któ

rzy zaczęli zrzucać z wozów szkatułki i

pomagali ranionym na nie wsiadać. Słudzy

hrabiego Chochlenkowa i księciaKurdiukowa,

z radością nieśli pomoc tym nieszczęśliwym.

Hrabia Chochlenkow wyskoczył z karety,

i głosem pełnym gniewu i złości zawołał:

Panie Wyzygin, jakie masz prawo czynić

gwałt! czy wiesz komu wyrządzasz grubian

stwo ? Pan będziesz za to zdegradowany, roz

strzelany!... Pamiętaj Pan na to, żearmiją

dowodzi nie nowicyusz w szlachectwie, ale

magnat rossyjski. On nie dozwoli obrazić

swojego brata! Rozpędź Pan natychmiast tę

zgraję: ja rozkazuję!

— A ja rozkazu nie słucham odpowie

dział ozięble Wyzygin. a Dzieci, tylko się zgra

bnie zwijajcie i dalej w marsz!

— Mon cher ami! rzekł hrabia Chochlen

kow, wziąwszy Wyżygina za rękę, Nie bądź

tak zapalczywym ! Jestem przyjacielem two

jego ojca, byłem twoim Naczelnikiem, ko

chałam ciebie i kocham jak własnego syna.

Nie rób mi tej przykrości, weź sobie pód

wody u innych: wszakże widzisz ile tu ich

jest, jakże można zrzucać rzeczy! W tych

oto szkatułkach zamyka się to wszystko co

mam najlepszego. Pamiętasz moją Wenus

z marmuru karrarskiego! ona właśnie w tej

szkatułce. A to jest Kupidynek, który nic

ma ceny! Oto są waży malachitowe. Tu

srebro!

— Srebro każę ochronić, ale Wenus i Ku

piclynek niechaj idą do diabła!" rzekł Wyzy

gin : Bracia, kufrów nieruszajcie, ale szkatuł

ki precz . .

— a Moje materye, moje kapelusze! za

wołała głosem żałosnym księżniczkaPaulina

wyglądając przez okno karety.

— Ach, co za okropność! moja toaleta na

ziemi... źle mi się robi!" rzekła księżna Kur

diukow, gdzie jest flaszeczka z wodą koloii

ską? . :

Hrabina Chochlenkow, która przez cały prze

ciągswej znajomości, nigdy nieraczyła zaszczy

cić Wyżygina nietylko słówkiem ale nawet i

spojrzeniem, zdecydowawszy się nakoniec, tak

się do niegoodczwała: Monsieur Wyzygin!

Postępowanie pana jest bardzo nieuczciwe i nie

przyzwoite, vous mancjuez aux convenances!

Wyzygin na to niedał żadnej odpowiedzi.

Na miłość Boga, ochraniajcie moję Wenus!

rzekł smutnie hrabia Chochlenkow: na

wszystko zresztą przystaję, tylko zostawcie ku

chnię i Wenus!"

— Czyliż serce pana nie czuje wzruszenia

na widok tylu nieszczęśliwych, którzy przela

wszy krew za Rossyę, mimowolnie muszą się

dostać w ręce nieprzyjacioł!)) rzekł Wyzygin.

"Szlachta i kupcy ostatnie swe majętności niosą

w ofierze, .byle tylko uzbroić i opatrzyć swo

ich wojowników, ty zaś hrabio, będąc jednym

z najbogatszych obywateli, w tak stanowczej

chwili, nie chcesz się rozłączyć z swemi mar

nemi drobnostkami. Jestem jednakże w tem

przekonaniu, że jeżeli hrabia nad tem cokol

wiek się zastanowi, będzie mi wdzięcznym !

— Moja Wenus, ten wzór doskonałości!

Ach, ocalcie mi ją tylko ! () zawołał brabia.

— Moje kapelusze, moje włosy! Smu

tnie się odezwała księżniczka Paulina.

— Z miłości kunsztów, uczyń hrabio ofia

rę dla miłości kraju i ludzkości! rzekł Wy

zygin.

— "Niechaj diabli porwą wszystkie sztuki

i kunszta! odpowiedział hrabia Chochlen

kow. Nie dla tego jestem przywiązanym do

mojej Wenus, że ona jest doskonałością sztu

ki, lecz dla tego, że wszyscy cudzoziemcy i

wojażerowie, mieli sobie za obowiązek mnie

odwiedzać, jedynie z tego powodu, aby spoj

rzeć na ten tak rzadki utwór sztuki, przez

teścia mojego z Włoch sprowadzony za bar

dzo znaczną summę. Ta Wenus i ten Kupido,

były punktem zgromadzającym wszystkich

cudzoziemców i przedmiotem ich rozmów.

Wenus uczyniła imię moje sławnem! Dzien

niki nawet zagraniczne o mnie pisały! Ach,

miejcież litość nademną i powróćcież mi We

nerę z jej synem!"

— Dzieci! rzekł Wyzygin: jeżeli będzie

miejsce, połóżcie na wozach te dwa pudeł

ka." Później zbliżywszy się do karet prze

mówił lo Francuzów, wten sopsób: proszę

panów wysiąść!" Francuzi nic nie mówiąc do

pełnili rozkazu znajwiększem posłuszeństwem.

— A toż dla czego?" zapytał książę Kur

diukow.

— DIatego, że na miejscu tych panów,

chcę posadzić rannych officerów, odpowie

dział Wyzygin.

— To lepiej ludzie nasi nicchajby szli pie

chotą," rzekł książę: a rannych officerów

umieścić na stopniach z tyłu pojazdów."

— Prędzej Pan sam będziesz stał za swo

ją karetą, aniżeli officer rossyjski," zawołał

z gniewem Wyzygin.

— Wolnomyślność! przebąknął sobie po

cichu książę, tuląc się w kątek karety.

— Ach, mój Boże! będziemy siedzieli ra

zem zranionymi! jak to jest okropnie!" rze

kła smutnie księżna Kurdiukow.

— A co większa, że z officerami z pułków

linijowych!" dodała księżniczka Paulina.

Do dwóch officerów ciężko ranionych, któ

rych żołnierze nieśli na płaszczach, Wyzygin

rzekł: er Panowie! hrabia Chochlenkow i ksią

żę Kurdiukow ofiarują dla was miejsca wswo

ich karetach, proszę więc je zająć. Żołnie

rze natychmiast owych officerów umieścili

w powozach.

— "Dzieci!" rzekł Wyzygin do ranionych

żołnierzy umieszczonych na wozach hrabie

go i księcia: "podziękujcie J.W. hrabiemu i

J. O. księciu za łaskę! oni albowiem dobrowol

nie uczynili ofiarę ze swojego majątku, byle

wam pomoc okazać. Nadto, rozkazali dać wam

pieniędzy!" Wyzygin ze swego pugilaresu wy

jął paczkę assygnatów, oddał ją podofficerowi,

aby wimieniu hrabiego Chochlenkow i księcia

Kurdiukow, rozdał pomiędzy rannych żobue

rzy. Gdy to zostało uskutecznionem nieszczę

śliwi żołnierze nie wiedzieli jak mają okazać

swą wdzięczność; wołali więc z radości: ura!

niech żyje J. W. hrabia! niech żyje J.O.książę!"

Wyzygin rozkazał by karety i wozy dalej ru

szyły, sam zaś pojechał naprzód dla usunięcia

natłoku łudzi, który był na przeszkodzie ja

dącym w powozach. Książę Kurdiukow cią

gle powtarzał: wolnomyślność! wolnomyśl

ność!" Hrabia Chochlenkow milczał i ukła

dał projekt zemsty, tymczasem hrabina wy

rzucała mu, iż nieumiał użyć mocy dla po

hamowania Wyżygina. Księżna Kurdiukow i

księżniczka Paulina, ciągle wyglądały z okien

karety i pocieszały owych dwóch przyjacioł

domu Francuzów, którzy siedząc sobie za ka

retą, bardzo dowcipnie żartowali z przemia

ny miejsc. Na koniec armija zatrzymała się we

wsi Pankowie. Wyzygin nie sądząc zą rzecz

potrzebną pożegnać dawnych znajomych, udał

się do swojego pułku.

ROZDZIAŁ VII.

Moskwo podczas przebywania w niej Francuzów.—

Obóz fraucu?ki pod Moskw?.— Zachwycenie Na

poleona.— Sposób myślenia jego sprzymierzeń

ców.— Prawdziwy syn ojczyzny.— Opowiadanie

o wejściu Francuzów do Moskwy.— Złoczyńca.—

Uczta bezbożnych.— Wybawienie i Utrata,—

, Ogień pożerał całą Moskwę, a między ofia

rami okropnego pożaru, wiły się czarne kłę

by dymu przepełnione iskrami. Trzask i ło

skot rujnujących się gmachów, przerażają

ce jęki żołnierzy, i krzyk ofiar nieszczęśliwych;

daleko się roznosiły w okolicach oświeconych

łoną na niebie. Jednem słowem, ta obszerna

stolica jak skielet ognisty wznosząc się wyso

ko, staią się podobną do komety gorejącego,

który spadł na ziemię i zagrażał powszechnym

zniszczeniem.

Na wzgórku za miastem, stało dwóch łudzi,

którzy w milczeniu spoglądali na palącą się

Moskwę. Jeden z nich nakoniec tak się ode

zwał: Już ci mówiłem ojcze, co mnie znie

wala iść do Moskwy. Czuję się obowiązanym

wybawić owe nieszczęśliwe ofiary, z rąk nie

przyjaciela zostawione bez żadnej obrony. Po

błogosław mię i pożegnaj, sam jeden pójdę!

Kapłan pobłogosławiwszy swego towarzy

sza, rzekł: Idź z Bogiem! na mnie czekają

uzbrojeni wieśniacy, moi parafianie, z nimi

więc będę się uwijał około obozu Francu

zów, tak jak jastrząb wedle gołębnika. Smierć

niegodziwcom! Ukarzę ich za zniewagę domu

Bożego. Bądźzdrów! obadwa się uściskali i

rozeszli.

Był to Piotr Wyzygin ubrany w sukni na

rodowej, mając ukryty puginał. Śpiesznie się

udał do Twerskich rogatek, gdzie była ro

złożona armija Francuzów. Szyltwachy roz

stawione na trakcie, przepuściły go bez ża

dnej trudności.

Obóz Francuzów pod Moskwą, czynił jedy

ny w swym rodzaju widok!— Ogniska były

po rozpalane na błotach. Zamiast drewkładzio

lio na stosy meble machoniowe, drzwi złoco

ne i obrazy święte. Namioty były, żetak po

wiem, posklejane z ułomków tych kosztowno

ści, które były użyte do upiększenia wnętrza

domów i kościołów. Wjednem miejscu obraz

kosztowny służył zadach, w drugiem zaś scia

ny były z samych obrazów tam znowu chiń

skie kosztowne parawany i zwierciadła przy

twierdzone kołami i nakryte opalonenii de

skami. Tłumy żołnierzy i officerów obryzga

nych błotem, powalanych w popiele, szczer

niałych od dymu, w podartych mundurach i

płaszczach, cisnęły się do ognia. Jedni z nich

spoczywali na mokrej słomie, drudzy zaś na

kosztownych sofach i krzesłach. Jak wielka

i widoczna była różnica między odzieżą po

dartą i powalaną w błocie, od kosztownych

futer, szalów i złotogłowów, które leżały oko

ło namiotów. Biedni i znużeni zdobywcy Mo

skwy z niewypowiedzianem łakomstwem za

jadali duszone żyto, kaszę z mąki żytnej lub

też mięso końskie na pół surowe. W Kande

labrach bronzowych paliły się drzazgi, na sto

łach machoniowych rąbali siekierami kości a

naczeniami kościelnemi pili wino!... Pomię

dzy namiotami Wyzygin nie bez zadziwienia

znalazł żołnierzy rossyjskich, którzy opuścili

swą armiję, niektórzy nwVet z nich byli uzbro

jeni i śmiało się przechadzali. Francuzi na

nich niezwracali najmniejszej uwagi, albowiem

nieszczęście i nieporządek, uczyniły ich na

wszystko oziębłymi. Mieszkańcy Moskwy, na

kształt bezbronnego gołąbka, który, by uni

knąć nieprzyjaznych dla siebie szponów ja

strzębia, ucieka na łono jeszcze bardziej żar

łocznego myśliwca; wygnani z swych domów

ogniem i łupieztwem, szukali bezpieczeństwa

w namiotach Francuzów, Starcy, żony, dzie

ci, przykrywając swoje nagość mizernymi ła

chmanami, spoczywali na gołej ziemi pod

odkrytem niebem, grzeli się około ognisk i

zaspakajali głód resztkami pokarmów swych

ciemiężców. Niektórzy żołnierze francuzcy,

litowali się nad losem tych nieszczęśliwych,

inni zaś niemyśleli bynajmniej o nich i od

bywali swoje czynność tak jak gdyby Ros

syan nie było w ich obozie. Wspólne nie

szczęścia wszystkich łączyły: Rossyanie i Fran

cuzi przestali się wzajemnie obawiać. Nikt

już nieszukał sposobów wzajemnego szkodze

nia i poprzestali nawet czynić sobie wyrzuty,

albowiem każdy z nich, jedynie był zajęty

utrzymaniem własnego życia ()

Gościnność takowa i oziębłość za granicą

obozu już się nie rozciągały. Zbliżając się do

Twerskich rogatek, Wyzygin napotkał ban

dy francuzkich, żołnierzy, którzy powraca

jąc z rabunku, pędzili przed sobą wieśniaków

rossyjskich obciążonych zdobyczą. Po obu

stronach drogi, słychać było jęki kobiet i na

rzekania . Wyzygin skrył się przed rabu

siami, zboczył z drogi i udał się przez pole.

Wszedłszy do miasta, ujrzał się jakby w pie

kle. Jedna część domów przy ulicy Twer

skiej była w płomieniach, inne zaś domy któ

rych ogień niedotknął, napełnione były ra

bu siami. Przez okna wyrzucano meble, ku

fry, z piwnic zaś wydobywano beczki z wi

nem a na ulicy i w podwórzach, panowały

ciągłe zabijatyki i kłótnie o zdobycz. Krzyk

i jęczenia gwałtowne, napełniały całe powie

trze. Pijani żołnierze francuzcy bili się sami

pomiędzy sobą i z wieśniakami, którzy chcieli

od nich odebrać łup zrabowany. Cygani a

nawet i niektórzy z krajowców, niepomni na

bojaźn Boga, rabowali wspólnie z Francuzami

Szkaradne twarze pijaków, i ich rozczochra

ne głowy, opalone i krwią zbryzgane odzie

nie, wzbudzały okropność i zgrozę!

Wpośród takowych scen, Wyzygin uczuł

niezmierną boleść, słuchając ciągłego jęcze

nia kobiet, płaczu dzieci i narzekań rozpa

czających; tem więcej, że niebył wstanie okazać

pomocy dla nieszczęśliwych. Oddalił się więc

od tego miejsca rospusty i nieludzkości. Stra

ciwszy oddech regularny od dymu i swędu,

zadyszany, uda! się na Dymitrówkę, w miejsce

takie, gdzie jeszcze niedosiegał wszystko ni

szczący ogień. Usiadł pod bramą narożnego

domu, ażeby cokolwiek odpocząć i nabrać

świeżego powietrza.

Kilku żołnierzy z ai inii nieprzyjacielskiej,

siedząc sobie na pękach zrobionych ze zrabo

wanego łupu, rozmawiali między sobą po Nie

miecku. Wyzygin zaczął się im przysłuchiwać.

Żołnierz pierwszy. Dokądże to nas zapro

wadził los opłakany! Na koniec świata, do

kraju żelaznego. I po co? ażeby się bić z wa

lecznymi llossyaninami, którzy niechcą się dać

ujarzmić! Czyliż dla tego służymy Napoleo

nowi, ażeby żywić się rabunkiem i utrzymy

wać się zapamocą zniszczenia cudzej własno

ści! Czyliż nato synowie Niemiec (Dcutsch

landskinder) na świat przychodzą?

Żołnierz drugi. Za kogóż to musimy prze

lewać krew naszą? Za tego, który zniszczył na

sze święte Niemcy, nas gwałtem pobrał z wła

snych domów znad cichych brzegów Renu ina

rzeź poprowadził? Czyliż my Niemcy, mamy

być rozbójnikami, mamy palie wioski, miasta,

rabować i zabijać Rossy an, którzy nas lubią,

którzy nam Niemcom okazują gościnność, na

wet dają przytułek. Jeden z tutejszych mie

szkańców mówił mi że tam dalej w głębi

Rossyi są całe miasta, i wsie niemieckie, że

nasi Niemcy żyją zRossyanami jak ze swymi

braćmi. Daj Boże ażebyśmy tam niedoszli,

albowiem spotkałby ich podobny los jak

mieszkańców Moskwy.

Żołnierz trzeci. Renie, Renie! nie moge

wstrzymać się od łez kiedy wspomnę o tobie!

U nas dopiero zbierają winogrona, teraz tam

śpiewy, tańce! A my tutaj umieramy z głodu,

grzejemy się około pożaru, zamiast zaś tan

cówi śpiewów, widzimy męczarnie, śmierć,

słyszymy płacz i narzekania!

Żołnierz czwarty. nad Renem nie wiel

ka teraz panuje wesołość. Nasi ojcowie,

atki, bracia, siostry, myśląc o nas nie ino

gą byc weseli, albowiem niewiedzą gdzie je

steśmy i co się z nami dzieje!

Żołnierz pierwszy. Czy tez pamięta o mnie

moja Ludwika. Dostałem dla niej kosztowny

prezent, ale kto wie czy mi się uda jej od

dać! Jeżeli tu dłużej pozostaniemy, to pogi

niemy wszyscy albo z głodu albo od bagne

tów i toporów rossyjskich.

Żołnierz drugi. Tak, to prawda, kto wie

ćzy zobaczymy kiedy nasze Niemcy!

Żołnierz trzeci. Gdybyśmy postąpili tak jak

Rossyanie, kiedy Francuzi po raz pierwszy do

nas wkroczyli, nie bylibyśmy teraz przykuci do

chorągwi francuzkich jak niewolnicy do ła

wy na galarach. Pokora uczyniła nas niewol

nikami Francuzów. Rossyanie dali pierwsi

przykład całemu światu, jak potrzeba wojo

wać z nieprzyjacielem mocniejszym, w grani

cach własnego kraju. Rossya dla nas wszyst

kich będzie grobem!

Żołnierz czwarty. Chociażbyśmy zwyciężyli

Rossyan, chociażbyśmy zawarli pokój w Mo

skwie jak nam obiecano, tojakażby stąd była

korzyść dla nas Niemców? Sława, zwycięztwo,

zostałyby przy Francuzach; zawarcie pokoju

byłoby tylko pożytecznem dla Napoleona i

jego marszałków, anam byłoby jeszcze go

rzej i nieznośniej!

Żołnierz pierwszy. Tak, to prawda! Ale

kiedy Napoleon straci tu swe wojska i sławę,

to my przynajmniej naszą śmiercią wybawi

my Niemcy! One może w ówczas będą wolne!

Żołnierz drugi. Natenczas nie będzie u

nas francuzkich Prefektów, strażników cel

nych i żandarmów! Nie będziemy już musieli

bic się za cudzą sprawę, płacić podatków

Francuzom, żywić ich naszą pracą i służyć

im jak niewolnicy. Jeżeli losem naszym jest

ginąc, to przynajmniej ziomkowie nasi niech

będą szczęśliwi.

Żołnierz trzeci. Biedna moja matka!

Żołnierz pierwszy. Moja narzeczona, mo

ja Ludwika! pewnie jej nigdy już nie zobaczę!

Żołnierz czwarty. Renie, błogosławiony

Renie! .

Żołnierze na koniec podjęli swoje pakunki

z ziemi i dalej poszli, Wyzygin zaś udał się

dla wynalezienia domu, w którym podziewał

się znaleść przytułek i pomoc.

Wtym więc zamiarze, zaszedł do narożnego

domu przy ulicy Piotrówce, naprzeciw Wy

sokopiotrowskiego klasztoru. Na pierwszej

piętrze od ulicy, zajmował pokoje officer fran

cuzki ześwity marszałkaMortie,— na podwórzu

zaś stały pouwiązywane konie. Wyzygin prze

szedł przez podwórze w kąt i udał się na kręte

wschody. Po kilku chwilach ujrzał się na samym

wierzchu podedrzwiami, które prowadziły na

facyatkę. Drzwi były zamknięte. Zwolna te

dy uderzył razy dziewięć, w tem za drzwiamy

dał się słyszeć głos: kto tam?" Posłaniec

zza Moskwy od księdza Jana, odpowiedział

Wyzygin. "Prosimy o hasło."— Rossya. —

godto? — Pobojowisko Mamaja.— Drzwi

się otworzyły.

Mężczyzna wzrostu słusznego, czerstwy o

dziany w kitlu, wyszedł na spotkanie Wyży

gina. Niedawno zapuszczona broda i sposób

noszenia włosów, dawały poznać, że on nie

zawsze nosił ten ubior, właściwy wieśniakom

rossyjskim. Twarz Wyżygina również okazy

wała nieznajomemu, że gość jego musiał być

z wyższej klassy ludzi. Podali sobie wzajemnie

dłonie, nie znajomy zaś zamknąwszy drzwi,

poprowadził za sobą Wyżygina w kąt podda

sza, zkąd przez okienka dostrzedz można było

szerzącą się lawę pożogi.

— a Cóż robi nasz ojciec Jan, czy dawno

z nim się widziałeś?" zapytał nieznajomy.

— Tylko co się znim rozstałem, odpo

wiedział Wyzygin: a On ma zamiar wspólnie

ze swojemi parafianami, niszczyć siły nieprzyja.

cioł otyłe, o ile mu okoliczności posłużą.

— My tutaj podobnież czuwamy niezna

jomy dodał z uśmiechem. Lecz coż pana spro

wadziło do Moskwy, któż pan jesteś i zkąd?

Na takie zapytanie, Wyzygin wkfótkości

odpowiedział, iż jest officerem rossyjskim, że

przybył z obozu dla oswobodzenia dwóch nie

szczęśliwych ofiar, i że tam zabrał znajomość

z księdzem Janem, który go posyłając do tego

domu, opowiedział gdzie ma szukać Mateu

sza Iwanowicza Rusakówa i zapewnił, iż ten

nieodmówi mu swej pomocy.

— Ja to właśnie jestem Mateusz Iwano

wicz Rusaków, o którym pan słyszałeś od księ

dza Jana. Lecz proszę powiedz mi pan, jaki.eł

to są ofiary nieszczęśliwe, które chcesz oswo

bodzić, gdzie się one znajdują i jakie grozi

im niebespieczeństwo? ale przedewszystkiem,

powiedz mi pan swoje nazwisko i gdzie jest

nasza armija ?

Wyzygin wymienił swoje nazwisko i tak

dalej zaczął mówie: Armija nasza zboczyw

szy z traktu głównego Razańskiego, zaczęła

się dalej posuwać. Teraz nie wiemy zupełnie

co wódz myśli począć, jednakże zapewniają, iż

pozwoli Francuzom spokojnie panować w Mo

skwie. Co do mnie, przybyłem z partyzanta

mi w tutejsze okolice i wyjednałem sobie po

zwolenie udania się do stolicy, dla wybawie

nia mojej narzeczonej. Nieszczęśliwy wypa

dek o którym nie do rzeczy byłoby mówić,

zrządził, iź moja oblubienica razem z swoją

opiekunką, obied wie Rossyauki, podczas naj

ścia Francuzów zostawały w Wilnie, i nakoniec

razem zarmiją nieprzyjacielską tutaj przyby

ły, w zamiarze dostania się stąd do Rossyam

Lecz jeden z niegodziwców, chociażRossyanin,

który na teraz w Moskwie ma powierzony so

bie jakowyś urząd, w niej się zakochał, za

trzymał ją i grozi śmiercią, jeżeli z nim nio

zawrze związków małżeńskich I ..

Nieznajomy przerywając mowę Wyżygina,

rzekł: aWiem, wierno wszystkiem! Pan za

pewnie mówisz o Elizie Pawlownej Stenskiejl

wypadek ten aż nadto dobrze mi jest wia

domy, miałem nawet zamiar uwolnić ją z rąk

tego niegodziwego zdrajcy,—ja panu pomo

gę. Na te wyrazy Wyzygin rzucił się uściskać

Mateusza Iwanowicza.

— a Zapewne chcesz pan wiedzieć z kim

.masz do czynienia," rzekł Rusaków: siadaj

więc i słuchaj Jestem dymissyonowany rot

mistrz z czasów Katarzyny. Latem mieszka

łem w mojej wioseczce położonej w okolicach

Moskwy, zimę zaś przepędziłem w tej stolicy,

jedynie dla dozoru nad edukacya dwóch mo

ich synowców, których, pomimo że nie mam

zony, przybrałem za własnych synów. Lecz

kiedy nieprzyjaciel zbliżył się pod Moskwę i

mieszkańcy jćj zaczęli uciekać, przybyłem

tutaj na umyślnie i zostaję dla tego, ażeby

szkodzić naszym wrogom. Zebrałem prze

szło trzydziestu odważnych mieszkańców

miasta, jako też i moich włościan, którzy za

pasportami przebywali w Moskwie, uzbroiłem

ich, i przyjąłem, tytuł tajnego policmejstra sto

licy. Dzień i noc, wspólnie z moją drużyną,

działam na korzyść Rossyi a na zgubę jej

wrogów. Już kilkakroć udało mi się odebrać

od.rabusiów mnóstwo świętych obrazów i in

nych sprzętów kościelnych ; wybawiłem kilka

nieszczęśliwych żon i panien z rąk ohydnej

ich rospusty, ocaliłem własności kilku osób

prywatnych, i nic mam co taić, udało mi się

nawet zgładzić wielu najzapaleńszych przy

bylców! Jestem wszędzie i nigdzie! Oddział

mój w rozmaitych punktach zbiera się na czas

umówiony, i ja działam stosownie do okoli

czności; siłą otwartej albo tez za pomocą sztu

ki wojennej. Wielu z mieszkańców Moskwy,

którzy pozostali na miejscu, donoszą mi o

wszystkiem co się dzieje w mieście. Uważam

wszystkie poruszenia Francuzów od czasu ich

wejścia do stolicy, i jak jadowite gadziny,

ogniem ruguję z tych miejsc, gdzie zamyślają

obwarować się na zimę. Dotychczas żałowa

łem Kremla; lecz jeżeli niegodziwcy zamy

ślą tam wkwaterować się na zimę, natenczas

bywaj zdrowe starożytne mieszkanie naszych

Cesarzów! Kamień na kamieniu nie pozo

stanie !

Zmiłuj się, nlboż to pan sam podpa

lasz Moskwę!" zapytał Wyzygin.

— Tak, nie inaczej!" odpowiedział Ru

saków. Cóż znaczy Moskwa, kiedy rzecz

idzie o wybawienie całej Rossyi! Czyliż my

niosąc życie na ofiarę, będziemy cenili ka

mienie! Niech się pali Moskwa, lecz niech ży

je Rossya! Napoleonowi zdawało się, iż będzie

miał tutaj przytułek dla swojej armii, sądził

że tu przepędzi zimę, znajdzie pokarm i odzież

dla swoich żołnierzy. Bezwątpienia, zamia

ry jego ziściłyby się, gdybyśmy drogo cenili

nasze domy i majątki. Ale nie, niech ginie

Moskwa a z nią razem siła i nadzieje naszych

nieprzyjaciół! Moją ręką spaliłem dom wła

sny z tem wszystkiem co się w nim znajdo

wało, jedynie dla tego, ażeby wyrugować

z niego Francuzów. Spaliłbym połowę kuli

ziemskiej, spaliłbym wnętrzności moje! gdy

bym był przekonany, że tym okupię Rossie!

Kiedy gruzy Moskwy zagrzebią nieprzyjacioł)

natenczas z jej popiołów powstanie nowe mia

sto, stokroć milsze dla serc, albowiem będzie

nam przypominało naszą sławę!" Wymawia

jąc te wyrazy, odkrył swe piersi, i tak dalej

począł mówić: Patrz pan, oto razem z krzy

żem noszę popiół z pogorzeliska Moskwy, i

oddam go w następstwie moim potomkom.

Popiół ten powinien być relikwią dla każde

go Rossyanina, albowiem późnym pokole

niom przypominać będzie, że Rossyanie nie

wahali się nic poświęcić dla wiary, Cesarza i

ojczyzny!

— "Rozumiem ciebie szlachetny człowie

cze!" rzekł Wyzygin ściskając rękę R.usakowa.

— Jeżeli przeznaczeniem mojem jest bym

zginał, dodał Rusaków: gotów jestem u

mierać w najsroższych męczarniach, albo

wiem nasyciłem się już wszelkiemi przyje

mnościami rajskiego życia, widząc wroga na

szego w rozpaczy z powodu naszej wytrwa

łości i męztwa. Tak, widziałem jak się drę

czył Napoleon wówczas, kiedy płomień ogar

nął Moskwę, a następnie i wszystkie jego

zamiary w proch się obróciły!"

— A więc Napoleonw rozpaczy ? zapytał

Wyzygin.

— Opowiem ci wszystko co sani widzia

łem, słyszałem i co mówił mi officer z szta

bu głównego, dobry to jakiś Niemiec, mie

szka w tymże samym domu. Pomimo że zgo

, dnie z życzeniem swojego ojca zostaje w woj

sku francuzkiem, jednakże kocha nas Rossyan

a nienawidzi gnębiciela narodów, Napoleona,

podobnych temu officerowi jest wielu w jego

armii!

Po bitwie pod Borodinem, Francuzi nie

szli, ale zdawało się iż lecieli na skrzydłach

do Moskwy, wtem przekonaniu, że położą

koniec wszystkim nieszczęściom. Napoleon

jednakowoż sądził, że stolica bez rozlewu krwi

oddaną nie będzie. O dziesięć wiorst przed

Moskwą, wsiadł na koii i jechał w przedniej

straży. Szukano wszędzie stanowiska armii

rossyjskiej, ale nigdzie nie znaleziono. Na

koniec przednia straż zajęła górę Pokłonnę,

i oczom Francuzów pokazała się Moskwa!

Było to dnia Września o godzinie drugiej

po południu, dzień byt bardzo ładny, pro

mienie słońca odbijały się od złotych krzy

żów i błyszczących gmachów tej obszernej

stolicy, którą nieprzyjaciel uważał za drogą

i nieocenioną zdobycz. Francuzi się wstrzy

mali, a uderzeni tak wspaniałym widokiem,

nie mogli powściągnąć swego uniesienia. Mo

skwa! Moskwa! zaczęli woląc wszyscy i bili

w dłonie. Officerowie i żołnierze poopuszcza

li szeregi i w nieporządku biegli na wzgórza,

by się nacieszyć widokiem miasta; które było

celem ich nadziei i oczekiwali! Zapomnieli

o znużeniu i nieszczęściach! Żołnierze i offi

cerowie uściskali się na wzajem i winszowali

sobie pomyślnego ukończenia wojny!

"Napoleon tak był niecierpliwym i cieka

wym, iż nic mógł tego ukryć, wjechał na

górę Pokłonnę, spojrzał na Moskwo, i aż za

woła! z radości. Marszalkowie którzy po bi

twie pod Borodinem na niego szemrali i uni

kali jego obecności, tą razą znowu go oto

czyli, zaczęli mu pochlebiać i wychwalać jego

geniusz. Już parlamentarz rossyjski objawił,

że Moskwa bez szturmu oddaną zostanie; Mar

szałkowie zaś mniemając iż to jest znakiem upo

korzenia się Piossyi przed ich wladzcą, za

częli zazdrościć szczęściu Napoleona, i sami się

obwiniali, o nicdomyślność i przedwczesne po

wątpiewanie. Z tem wszystkiem, dusza Cesa

rza Francyi, wkrótce ochłonęła z tych unie

sień; Napoleon pogrążył się w myślach. Pier

wsze wyrazy wyrzeczone przez uiego na wi

dok Moskwy były: Oto ten znakomity gród!

drugie: czas, czas!

Napoleon z Moskwy nie spuszczał swoje

go oka, zdawało mu się jakoby swym wzro

kiem widział całą Rossyę; w murach zaś sto

licy, zakładał swoją sławę, nagrodę ponie

sionych strat i pokój! Jego niecierpliwość

widocznie się okazywała we wszystkich po

ruszeniach. Myslał o deputacyi, o senacie

rossyjskim, szlachcie, obywatelach, którzy

powinni upaść do nóg swojego zwycięzcy,

zdawało musie, że już układał buletyn ótym

ważnym wypadku! Ci którzy z początku ga

nili postępek Cesarza, iż tak nieuważnie za

brnął w głąb rozległego państwa, przed

wejściem do Moskwy, wszyscy zaczęli wy

chwalać jego przezorność" ().

a Francuzi nie wierzyli swojemu szczęściu,

Rossyanie zaś swojemu nieszczęściu. Odezwy

hrabiego Rostopczyna czynione do miesz

kańców Moskwy, takie ziednały zaufanie, iż

niechciano wierzyć, ażeby Francuzi kiedy

kolwiek ośmielili się zająć stolicę, w ten

czas nawet, kiedy jnż wojska nieprzyja

cielskie były u rogatek, rozeszła się pogło

ska, iż Anglicy z Petersburga idą nam na po

moc, i lud zaczął tłumami biedź na spotkanie

swoich sprzymierzeńców. Lecz ulani polscy,

francuzcy kirasyery, wkrótce wywiedli lud

z tej wątpliwości; wszyscy napowrót zaczęli

uciekać i szukali schronienia.

Król Neapolitański pierwszy wszedł do

Moskwy. Na widok spustoszenia Francuzi nie

zmiernie się strwożyli. Cichość panującą pod

ówczas wtem obszernem mieście, uważali za

bardziej okropną aniżeli wrzawę wojska i huk

dział nieprzyjacielskich; Moskwa zdawała im

się grobem! Nakoniec Francuzi przybliżyli

się do Kremla. Ja zaś naprędce uzbroiwszy

gromadę ludzi a nawet kobiet i dzieci, cze

kałem tam na nieprzyjacioł; przywitaliśmy ich

przeklęstwem i wystrzałami. Francuzi za po

mocą dział, wyłamali bramę i wdarli się do

Kremla. Kilku zagorzałych obywateli mia

sta z siekierami w ręku rzuciło się między tłu

my nieprzyjacioł i tam utracili życie. Jeden

z moich ludzi, pułkownika ze świty Króla Ne

apolitańskiego wziąwszy za jego samego, czyli

też za Napoleona, pchnął bagnetem i podo

bnież zginął; po czem lud począł się rozbie

gać. Miurat zająwszy Kremei, zaczął ścigać

naszą straż tylną, aby czem prędzej wyrugo

wać ją z Moskwy, pałając żądzą opanowania

stolicy."

Napoleon otoczony marszałkami nieruszał

się z miejsca i czekał deputacyi od mieszkań

ców Moskwy, cieszył się owocem swoich żą

dań i widokiem stolicy. Teraz zobaczymy co

poczną Rossyanie," rzekł: jeżeli nic zechcą

przyjąć warunków pokoju, trzeba nam będzie

przedsięwziąć właściwe środki. Teraz mamy

kwatery. Okażemy przed światem jedyny

w swym rodzaju widok: armiję na leżach zi

mowych w pośród ludu nieprzyjacielskiego.

Ar mija francuzka w Moskwie, będzie ozdobną

do okrętu, który w żegludze przez lody za

trzymany został... Na wiosnę znowu odno

wimy wojnę! Lecz Alexander do tego mnie

nie przywiedzie, wejdziemy w układy, i on

podpisze traktat pokoju." Tak mówił Napo

leon przed bramami Moskwy!

Kilku zamieszkałych w Moskwie cudzo

ziemców, doniosło Napoleonowi, że stolica

przez mieszkańców została opuszczoną, ale

on temu niechciał dać wiary, i z tego powo

du, posłał do Moskwy swoich adjutantów, aże

by przyprowadzili do niego znakomitszych

obywateli i deputowanych od miasta. Adju

tanci powróciwszy, potwierdzili doniesienie

cudzoziemców. Napoleon jeszcze niechciał

dać wiary. Mała rzecz! odpowiedział

Cesarz: tutaj wszystko jest nowością, jak

dla nas samych tak też i dla tutejszych

mieszkańców, którzy bez wątpienia nie wiedzą,

jakim sposobem poddają się miasta; później

obróciwszy się do Daru, rzekł: "Moskwa

opuszczona! To niepodobna, udaj się do mia

sta i przyprowadź do mnie bojarów Moskwy.

Zapewnie duma albo też bojaźń przyczyniła

się do tego, że nie śmieją opuścić swych mie

szkań. Zaspokój więc ich i przyprowadź do

innie.. — Napoleon znudziwszy się czekać

na górze Pokłonnej, udał się do rogatek Doro

goiniłowskich, zatrzymał się na wałach i tam

oczekiwał na deputacyę.

Daru powróciwszy zdał rapport Cesarzo

wi, iż nie widział w Moskwie ani jednego mie

szkańca, nie słyszał najmniejszego ruchu

w domach, i że nie postrzegł nawet dymu

wychodzącego z kominów; jednem słowem,

źe to miasto jest podobnem dostępu! Wiado

tność ta wprawiła Napoleona wniewypowie

dzianą trwogę, ciągle się przechadzał, zacie

rał ręce, lo wyjmował chustkę z kieszeni,to

znowu chował ją napowrót, rozmawiał sam

z sobą, zakładał ręce na przemiany, to z ty

łu to z przodu, lub tez niemi silnie machał.

Jeden z adjutantów posłanych do Moskwy,

chcąc się przypochlebic swemu władzcy, ze

brał na ulicach pół tuzina włóczęgów i przy

pędził ich do Napoleona, przedstawiając jako

deputatów. Cesarz z pierwszego wejrzenia po

znał z kim ma do czynienia, odwrócił się od

nich, nie raczył dać im żadnej odpowiedzi i

rozkazał oddalić się. Nareszcie przekonał się,

iż zwyciężył nie stolicę Rossyi, lecz pustynię!"

Wieczorem Napoleon wjechał na przedmie

ście Moskwy i zatrzymał się w domu prywa

tnym. W nocy zaś, Francuzi, mieszkańcy sto

licy, donieśli Cesarzowi Francyi, iż ta stolica

będzie podpaloną. Niespokojność okropna

ogarnęła go, ani na chwilę nie usnął, i niedo

wierzając pogłoskom, ciągle się zapytywał co

się dzieje w mieście. Nakoniec w nocy o go

dzinie drugiej wybuchnął ogień. Ogień ten

zdawał się pożerać serce Napoleona; po

słał natychmiast swoją gwardye gasić pożar,

a sam stał się prawie obłąkanym. Lecz aże

by nacieszyć się tryumfem, przeniósł się do

Kremla."

Widziałem go jak był zalepiony, kiedy

przejeżdża! ulice. Niespokojność malowała się

na jego twarzy i rzucał na wszystkie strony

wźrok złośliwy. Zdaje się, iż sam się wsty

dził swojego zwycręztwa, nieśmiał albowiem

spojrzeć na miasto, a dym pożaru jakoby du

sił i zaciemniał jego radosne, marzenia.

Kiedyśmy Rossyanie postrzegł"., że ten po

żar Moskwy tak .wielkie uczyni! wrażenie na

Napoleonie i jego towarzyszach, podwoiliśmy

nasze usiłowania tak, że cała stolica zamie

niła się w slup ognisty; chociaż wprawdzie

Kremel się nie palił, jednakże ogien tak już

zaczął się przybliżać. iż groził: zniszczeniem

parków "artyllcryi. Francuzi znajdujący się

w pałacu, już się zaczęli dusić od dymu, lecz

Napoleon niechciał z tamtąd ustąpić. Mar

gał ko wie niemal gwałtem go przewieźli do

pałacu Piotra, a wojsko było przymuszone

stać obozem.

Marszałek Mortie został mianowany przez

Napoleona, gubernatorem wojennym Moskwy,

zarząd zaś miasta powierzono byłemu w Ros

syi konsulowi francuzkiemu Lesseps. Napró

żno starano się uspokoić pozostałych mie

szkaócówstolicy pochlebnemi obietnicami, i

ugasić pożar i rabunki; ani nasi ani też Fran

cuzi nikogo niesłućhali. Lessepsowi udało się

znaleść kilku kancelistów i rozpustników, któ

rych ponazywał prezydentami i kommissarza

mi policyi; lecz ci zamiast zaprowadzenia po

rządku, myślą o własnych korzyściach, do

puszczają się rabunków i najnikczemniejszej

rozpusty! W liczbie tych kommissarzy jest

także i ten, który porwał narzeczone pana.

Wiadomo mi, że on daje dziś wieczór, za

czekajmy więc, dopóki moi ludzie się nie

zbiorą, a potem pójdziemy do jego mieszka

nia i uwolnimy nieszczęśliwych,.których trzy

ma w zamknięciu.

Na Rozest wenee, w domu pewnego magna

ta, zostawionym na łup nieprzyjaciela, ulo

kował się kommissarz urzędu policyjnego,

ustanowionego w Moskwie przez Francu

zów (), Gawryło Gawryłowicz Chodaków.

Przyjął on na swoje usługi około dwudzie

stu biednych mieszczan, bez żadnego sposobu

utrzymania się; ocalił dom od rabunku i przy

właszczył sobie rzeczy w nim się znajdujące.

Przypadkiem nawet odkrył naczynia srebrne,

zakopane w kącie piwnicy napełnionej dro

giem! winami, któremi szafował jako prawy

właściciel. W dniu swoich urodzin, zaprosi!

do siebie gości, kollegów i dawnych przyja

cioł. Dla własnej spokojności miał u sie

bie w domu czterech francuzkich żołnierzy,

z których jeden był kucharzem. Kolacya

wprawdzie nie była bardzo wystawna jednak

że dosyć obfita, wino zaś wzbudzało we wszyst

kich otwartość.

— Panowie, jak chcecie sądźcie, rzekł

Chodaków: a kto wie czy nie wplątaliśmy

się czasem w przykrą sprawę. Moskwa gore

i wszystko niszczy ogień; może dojdzie i

do naszego cyrkułu, natenczas i nasza wła

dza, na nic się nieprzyda! gdyby zaś Francu

zi opuścili Moskwę, to gdzież się podziejemy?

Nie troszcz się Gawryle Gawrylowi

czu! odezwał się drugi kommissarz: ((sły

chać że wkrótce nastąpi traktat pokoju; na

tenczas dostaniemy świadectwa od rządu fran

cuzkiego o gorliwem pełnieniu powierzonych

nam obowiązków i odbierzemy nagrodę od

naszego rządu. Wszakże strzegliśmy Moskwy

i dla niej służyliśmy!"

— Bóg wie, jak rząd nasz będzie na to

patrzał! rzekł Chodaków. Zapewnie że

powinniśmy powtarzać wszyscy jedno i toż

samo, iż przyjęliśmy urzędowanie dla miło

ści ojczyzny, dla utrzymania porządku i bez

pieczeństwa obywateli, lecz jeśli nam nic da

dzą wiary... natenczas,.."

((Jąknie dadzą wiary : odezwał się zza

palem trzeci kommissarz, który dawniej był

kancelistą i za oszustwo został wykreślonym

z listy urzędników : a Gubernator Lcsscps mó

wił mi, że przy zawarciu traktatu pokoju i

dla nas będzie jeden artykuł, i że Cesarz Na

poleon będzie żądał dla nas nagrody. Nie masz

się więc czego troszczyć, wszystko będzie do

brze !

— Ja tez właśnie gruntując się na tej za

sadzie, przyjąłem obowiązek kommissarza,

rzekł Chodaków, Przed wojną byłem naj

większym nieprzyjacielem Francuzów, wyzna

ję nawet, iż życzyłem sobie tej wojny i teraz,

jeżeli mam powiedzieć prawdę, to nie wiem

dla czegobym miał być ich przyjacielem; lecz

nie mala obraza, jakąs musiałem znieść zo

stając wr obowiązku, zniewoliła mnie bym od

mienił dawny sposób myślenia. Książę Kur

diukowu którego byłem i służyłem mu wier

nie i poczciwie, oszukał mnie, gdyż nic wy

jednał mi ani krzyża ani stopnia assessora kol

legialnego; nadto, będąc igrzyskiem rozmai

tych intryg, zmuszony zostałem oddalić się

od obowiązku! Wszyscy moi koledzy powy

skakiwali na assessorów kollegialnych, a ja,

ani raz nie moge ruszyć się z miejsca. Wpra

wdzie nie jestem tak próżnym, jednakże to

mnie wielce udręcza. Już się stało! Zobaczę

jak też pójdzie dalej; mam sobie przyobiecane,

iż będzie uczynione przedstawienie do Cesa

rza Napoleona, względem posunięcia mnie na

stopień assessora kollegialnego.

łaski. Kilka zaś arkuszy z akt zjadły my

szy.... lecz cóż mówić o tem, przed obmo

wą i na dnie morza nic podobna się ukryć!

— Ja podobnież stałem się ofiarą obmo

wy, rzekł Chodaków. Posądzono mnie o to,

jakoby książę Kurdiukow z mojej przyczyny

przyszedł do upadku. Wiadomo wszystkim

o ile on jest ograniczonym; wszakże pustej

głowy niepodobna naprawić. Pozazdrościli

mi więc pracą zrobionego grosza, i może za

plątałbym się bardzo nieprzyjemnie, tylko ze

pojąłem cała rzecz i co każde półrocze zmu

szałem niejako księcia, podpisywać świadectwa

udowodniające mój dobry zarząd. Nie mogąc

żadnym sposobem wyłudzić odemnie pienię

dzy, wyrugowali mnie z posady! Lecz na

złość im, będę assessorem kollegialnym!

—Prawda, że obmowy trudno sięustrzedz,

odezwał się kupiec podobnież kommissarz

noskarżono mnie o fałszywe bankructwo, ja

kobym sobie przywłaszczył kapitał sierot, któ

re były na mojej opiece i o mało że nie za

kończyłem życia w więzieniu. Prawda, mia

łem na boku kapitalik, lecz to był mój wła

sny, nabyty przez pracę, ale nie pożyczany

ani też sierot własnoscią będący; czyliż więc

byłem obowiązany za cudze dobro, oddawać

własne, dla tego, żem stracił na handlu pie

niądze sierot i wierzycieli? Jakaż w tem spra

wiedliwość! Ach, gdybym mógł jakimbądź

sposobem pozyskać stopień od Cesarza Na

poleona!"

Próżność was ppanowała! odezwał się

kancelista.

— a Chciałbym mieć stopień nie tyle dla

siebie ile dla dzieci, odezwał się kupiec Za

giełdę trzeba dużo placie, a stopień bez tego

wszystkiego zabezpiecza od kary cielesnej; sy

nowie zaś moi już są dorodni i odważni, bar

dzo łatwo mogą uledz jakiemu nieszczęściu!

—. Mówisz bardzo słusznie i bardzo roz

sądnie, rzekł Chodaków, lccz dla czegóż to

panowie nie pijecie! Wszakże to są tak do

skonałe wina, że na stolach nawet wielkich

panów mogą być uważane za niepospolite.

Pijcie na zdrowiej"

— Ja sądzę, ze byłoby lepiej Gawryle Ga

wryłowiczu, gdybyś kazał dać nam araku, al

bo tez wódki! rzekł byly sekretarz: Wszy

Stkie te wina bardziej są podobne do kwasu,

albowiem nieszczypią w gardle i nie biją do

nosa. Napój ten jest tylko dla kobiet i pa

nów."

— W rzeczy samej, każno padać araku,

dodał kancelista: wszakże piją dla tego aże

by się upić, arak zaś prędzej trafia do celu.

— Bardzo słusznie, bardzo słusznie!" za

wołali wszyscy razem.

— Dajcie araku! zawołał Chodaków.

Wziął tedy butelkę, nalał wszystkim po szklan

ce i rzekł: Zdrowie tak potężnego Monar

chy jakim jest Napoleon, wypada spełnić mo

cnym trunkiem! Jakże sądzicie panowie? al

bo może lepiej będzie szampanem?"

— Lecz żeby to nie było z grzechem,

odezwał się kupiec: wszakże on jest nieprzy

jacielem Rossyi, my jednak jakkolwiekbądź

służymy Cesarzowi rossyjskiemu.

— "Tak, to prawda!" rzekł Chodaków:

lecz teraz idzie rzecz o zawarcie pokoju.

Nad to, Napoleon obiecał" mnie, lo jest nam,

podawać stopnie..... Zdrowie więc Napo

leona!"

Wszyscy powstali z miejsc swoich, aż w tem

dał się słyszeć szmer za drzwiami. Coż to

ma znaczyć?" zapytał zatrwożony kancelista:

któż to mieszka w tych pokojach?

— One są nie zajęte, odpowiedział zmie

szany Chodaków: Cóz to ma znaczyć? Boże

stań się wola Twoja! Coż to za hałas?

Wtem z trzaskiem drzwi zostały wyłama

ne i blizko dwudziestu ludzi uzbrojonych, na

czele których stał Rusaków, wcisnęło się do

pokoju. Rusaków tedy sani dał policzek Cho

dakowi i zawołał: wiązać tych niegodziwców!

— Bunt, rozbój, pomocy! zawołał Cho

daków.

Jak tylko związano Chodakowa, Wyzygin

zbliżywszy się do niego zapytał: powiedz

teraz ty niegodziwcze, gdzie jest Eliza Pawło

wna Steiiska i Anna Michajłowna Szmigajło?

Rnsakow zamierzył się pałaszem na drżą

cego Chodakowa, który od strachu zamknął

oczy i w te słowa zaczął błagać Wyżygina:

— Piotrze Iwanowiczu! bądź moim oj

cem, obrońcą! pozwól niech dusza moja od

pokutuje za swe grzechy! wszystko już wy

znam. Eliza Pawłowna Steiiska tu się nieznaj

duje, lecz obok, w domu, w którym mieszka

mój przyjaciel Finogęj Merkuł o wież, a które

go teraz przed sobą widzicie ... jego się więc

zapytajcie! . .. .

— Podnieś się na nogi ty sądowy krucz

ku i chodź z nami! rzekł Rusaków. Dzieci,

zawiążcie nui gębo, żeby wyszedłszy na ulicę,

nie mógł krzyczeć, kilku zaś łudzi i Mikila

Silin, niechaj tu zostaną dla dozoru; miejcież

na wszystko baczność! Jeżeli zaś ci niego

dziwcy zaczną się szamotać i krzyczeć, ścinaj

cie im łby jak makówki!

— Ani słówka niewymówimy l odezwał

się Chodaków.

— ccAni się ruszymy z miejsca! dodał

kancelista.

Inni zaś powiązani, spokojnie leżeli na zie

mi, nieśmiejąc zrobić najmniejszego szmeru.

Rusaków z Wyżygmem i uzbrojonymi la

dzmi, wyszli na ulicę. Sekretarz był prowa

dzonym przez żołnierza jednego z oddziału

Rusakowa. Jak tylko weszli do domu, natych

miast powiązał wszystkich służących, familię

sekretarza zaniknęli w jednym pokoju i po

stawili kolo drzwi wartę; wziąwszy zaś klu

cze, udali się na wyższe piętro. Wyzygin pier

wszy rzucił się do otworzenia drzwi, wszedł

do pokoju i głosem pełnym wzruszenia zawo

łał: ccElizo, jesteś oswobodzona!"

Eliza rzuciła się w jego objęcia. Wyzygin

przycisnął do swego serca ją i Anne Michaj

łownc, i prosił pżcby jak najprędzej wybie

rały się do podróży; Rusaków tymczasem roz

kazał wyszukać koni z pojazdem, lecz były

sekretarz powiedział, ye u Chodakowa znaj

duje się cztery pojazdowych i para wierzcho

wych koni. Rusaków więc udał się do domu

Chodakowa.

— Elizo, powiedz mi proszę, co się sta

ło z owym doktorem twoim kuzynem i opie

kunem?" zapylał Wyzygin.

—i Pozostał wKolockim klasztorze przy

lazarecie, a my udałyśmy się do Moskwy,"

odpowiedziała Ełiza: "tu spotkałyśmy Cho

dakowa, który ofiarował nam przytułek jak się

wyrażał jedynie z uczucia litości. Wkrótce

potem odebrałyśmy wiadomość, że mój kre

wny gdzieś tam około Możajska zginął i nie

wiadomo gdzie się znajduje. Chciałyśmy na

tyehmiast opuścić Moskę, ale Chodaków gwał

tem nas zatrzymał i denuncyował, żeśmy przy

słane dla szpiegostwa; w skutek czego zosta

łyśmy oddane pod władzę tego niegodziwca.

Pochlebstwem i groźbą chciał mnie koniecz

nie zmusić, ażebym poszła za niego za mąz,

a tymczasem trzymał zamkniętą w domu swo

jego wspólnika. Szczęściem, iż z liczby osób

zamieszkałych w tym domu, znalazłyśmy je

dnego wieśniaka, który się podjął zawiadomić

ciebio o naszym stanie. Nakoniec Bóg tak

zrządził, iżjesteśmy teraz wybawione z rąk te

go niegodziwego człowieka! Ach! jakże je

stem szczęśliwą, że tobie jestem winna moje

ocalenie!

— Elizo, to tylko jest część mojego dłu

gu, tyś mnie oswobodziła z niewoli i ocali

łaś mi życie w Wilnie!"

— "Na próżno chcesz mi przypisywać swo

je ocalenie: winieneś to Adolfowi, ja go tyl

ko o to prosiłam," rzekła Eliza.

— "Trzeba być Chodakowem, ażeby się

stać oziębłym na twe prośby; tak, odmówić

im nikt nie zdoła!" odpowiedział Wyzygin.

—. "Czy nie słyszałeś co o Romualdzie Wi

kientiewiczu?" zapytała Anna Michajłowna.

— "Być może iź jest przy armii, albowiem

od czasu kiedy zostałem oswobodzony z nic

woli, ciągle byłem w przedniej straży; po bi

twie zaś pod Borodinem ci wszyscy, którzy nie

byli w służbie wojskowej, udali się do Mo

skwy. Nigdzie go nie spotkałem.

— Ach, mój Boże! może mu zagraża zno

wu jakie nieszczęście, rzekła ze łzami Anna

Michajłowna.

— Elizo, powiedz mi teraz, zmiłuj się, ja

kim sposobem znalazłaś swojego kuzyna w ar

mii francuzkiej, i jak blizkie między wami za

chodzi pokrewieństwo? albowiem pałam nie

cierpliwością i chcę. wiedzieć o wszystkiem.

— Doktor Tumet, jest moim rodzonym

stryjem, lecz teraz nic czas opowiadać tobie

o naszych związkach i interesach familijnych.

Jak wyruszymy z Moskwy, natenczas opowiem

ci o wszystkiem z najmniejszemi szczegółami,

gdyż to tak jest zawikłane, iż się zdaje bar

dziej hyc powieścią aniżeli rzeczywistą pra

wdą; na teraz zaś powściągnij swoją niewcze

sną ciekawość.

W tem Rusaków wbiegł do pokoju i rzekł:

już wszystko przygotowane: dla dam pojazd,

a dla nas Piotrze (wanowiczu, osiodłane ko

nie; oto jeszcze mam bilet, który znalazłem

u Chodakowa, dla wolnego przejazdu przez

Presneiiską rogatkę. Tu w tej stronie Fran

cuzi nie są Iak ostrożni jak przy rogatkach

Kazańskiej i Kaługskiej. Byleby dostać się

do pierwszej lepszej wioski, to już dalej bę

dziecie spokojni! My zaś dla bezpieczeństwa

przeprowadzimy aż do bramy miasta. A te

raz, dalej w marsz!

Zaledwie uzbrojeni żołnierze z oddziału Ru

sakowa usadowili się na koziołku i z tyłu, na

stopniach pojazdu, któremu Rusaków wspól

nie zWyżygihem assystowali; natychmiast po

wóz rliszył z miejsca i jak światło migające

leciał przez ulice i zaułki. Spotykali wpra

wdzie mnóstwo żołnierzy francuzkich, ale

bynajmniej nie byli przez nich zaczepiani. Lecz

nad stawami Presneńskiemi, stał rozłożony

obozem oddział gwardyi włoskiej, około

dziesięciu pijanych żołnierzy rzuciło się do

pojazdu i wstrzymali konie, ale Rusaków na

tychmiast przybiegł na pomoc, zaczął wle

wa i prawą stronę ćwiczyć nahajką po gło

wach zuchwalców tak mocno, że kilku z nich

przewróciło się na ziemię, inni zaś pouciekali.

— ((Ruszaj co żywo!" zawołał Rusaków

na stangreta; konie w cwał się puściły, ale jak

na nieszczęście, znowu inna zgraja uzbrojo

nych Włochów, Rusakowi i Wyżyginowi za

stąpiła drogę.

Widząc niepodobieństwo przecisnąć się

przez uzbrojoną gromadę, zawrócili swe ko

nie na prawo; udali się po nad stawem, są

dząc, iż pierwej dojadą do rogatek, aniżeli po

jazd. Kilka kul z świstem przeleciało około

uszu Wyżygina a nawet jedna przeszyła mu

czapkę. Nareszcie dostali się do rogatek nie

wiedząc co mają dalej począć; nie było bo

wiem kogo zapytać, czy pojazd jaki tędy prze

jeżdża! lub nie, postanowili więc czekać za

miastem. Zboczyli z drogi, pozsiadali z koni,

i smutnie oba spoglądali wzrokiem rozpaczy

na łonę, unoszącą się na niebie nad przyle

głemi okolicami. Pojazdu nigdzie spostrzedz

nie mogli.

koniec tomu trzeciego.

() Wódz naczelny hrabia Rostopczyn, bardzo zręcznie

umiał odwracać uwagę ludu od ówczesnych nie

szczęśliwych okoliczności, on jeden umiał rozma

wiać z ludem rossyjskim. Ogłosił właśnie natenczas,

iz się buduje wielki globus, na którym Rossyanie

poleca szkodzić Francuzom.

() Opowiadania rzetelnie sa oddane i wszystko tak

było jak tu jest wystawionem.

() Własny listT. Glinki wyjęty zdziel jego podtytu

łem; Listy rossyjskiego officera.

() Korzystając z tylu ówczesnych pamiętników, muszę

wyznać prawdę, ze za udzielenie wiadomości o sta

nie Moskwy i armii po bitwie pod Borodinem, naj

bardziej jestem obowiązany znajdującym się naten

czas przy J. O. księciu. Alexandrowi Michajlowskie

muDanilewskiemu, (na teraz jenerałowi majorowi)

i Janowi Skobelewu, (na teraz jenerał lejtnantowi),

którzy byli naocznymi świadkami tego wszystkiego

co się podówczas działo, i opowiadali mi bardzo

wiele ciekawych rzeczy.

(IG) Wyrazy A. MichajłowskiegoDanilewskiego, naocz

nego świadka.

() W dziele T. Glinki. Listy rossyjskiego officera i t. d.

wtórnie str. i , brzmi w te słowa: „Z jakąż

Starannością ci skacze za Wołgę, uwozą z sobą Fran

cuzów i Francuzki! Strzegą ich jak własne dzieci!

Do jakiegoz to stopnia doszła miłość tego, co jest

francuzkiem! Nieszczęście! Uciekając przed dżumą

wiozą z sobą zatrute nią rzeczy! Nie jest bardzo

chwalebnem i to, ze idąc drogą na które) żołnierze

znużeni padają na ziemię, wiozą przedmioty mód

i przyiemności, Uwozą waży, zwierciadła, kobierce,

o chraniają Wenery i Kupidynki a pogardzają ję

kiem nieszczęśliwych i nie zwracaja uwagi na ran

nych walecznych." Ustęp ten podał mi myśl do

napisania tej sceny.

Część tego obrazu jest Wyjęta z Segura.

Wszyscy przyznaja, iż Moskwa była podpalona przez

samych Rossyan. Jest to największy czyn patryo

tyzmu. Wdziele Buturlina wydanym z rozkazu Naj

wyższego, okoliczność ta jest wymieniona.

Patrz Segura i barona Fena.

Z opowiadań A. J. MichajłowskiegoDanijewskiego.

W poczcie północnej roku, było powiedziano,

iż niektórzy niegodziwcy zapomniawszy o bojaźni

boga, przy zajęciu Moskwy przez Francuzów, weszli

do urzędowania.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Bulgarin Faddej PIOTR IWANOWICZ WYŻYGIN tom4 txt
Bulgarin Faddej PIOTR IWANOWICZ WYŻYGIN tom1 2
Bulgarin Faddej PIOTR IWANOWICZ WYŻYGIN tom2 txt 2
E2p, UTP-ATR, Elektrotechnika i elektronika dr. Piotr Kolber, sprawozdania
Michaił Iwanowicz Kalinin
Cel ćwiczenia, UTP-ATR, Elektrotechnika i elektronika dr. Piotr Kolber, sprawozdania
karta normowania, szkola, TM, Laboratorium, Projekt tuleja, Tuleja - Kamil Herko, Radosław Bała, Pio
Petycja w obronie ks. Natanka, ► ks. Piotr Natanek
Ogniwo, UTP-ATR, Elektrotechnika i elektronika dr. Piotr Kolber, sprawozdania
Badanie przebiegow pradow i napiec sinusoidalnych w elementach RLC, UTP-ATR, Elektrotechnika i elekt
Bułgaria
Kurczak po bułgarsku
Piotr Milejski Projekt przenośnika taśmowego, AGH, 6 semestr, Maszyny i Urządzenia transportowe
25, Studia, Pracownie, I pracownia, 25 Wyznaczanie współczynnika rozszerzalności cieplnej metali za
Bulgarski bloczek (osloskop net)
to lab1 Piotr Gębala gr31, odpowiedzi
Lab fiz 09, Piotr Mazur Rzesz˙w 27.02.1996

więcej podobnych podstron