Bulgarin Faddej Venediktovič
PIOTR IWANOWICZ
WYŻYGIN
Tom III
ROZDZIAŁ I.
Narada.— Wybor Zwierzchnika.— Officer ros
syjski oswobodzony zniewoli..
Mieszkańcy pewnej wioski w gubernii Smo
leńskiej powiecie Syczewskim położonej, za
częli się gromadzie około kościoła parafial
nego i naradzać między sobą, jak mają postą
pić w czasie napada nieprzyjacioł, którzy juz
rzucali postrach w poblizkich okolicach. Wie
śniacy dojrzali i starce składali jedno grono,
kobiety podobnież tworzyły drugie, a dzieci
były od nich o podal Wtem szedł ulicą żoł
nierz dymissyonowany i jak można było do
strzedz, musiał być cokolwiek podochocony,
albowiem miał czapkę na bakier i nucił sobie
jakowęś piosneczkę. Jeden z wieśniaków po
strzegszy go zawołał:
— Hej, Mironiczu! zbliż się do nas! mo
że tez nam co poradzisz.
— Schadzki światowe nie domnie należą!
ale niech uderza alarm, to zaraz znajdę dla
siebie miejsce. No, coż zamyślacie takiego
uczynić ?
— MyśIimy uderzyć na Francuzów, albo
wiem ci potępieńcy już plądrują i w naszych
okolicach.
— I nadczemze się tu namyślać? Stac!
we front! broń na ramię! krok podwójny!
marsz, marsz, naprzód, ura! i basta!
Sołtys. Właśnie nad tem, że trzeba stanąć
we front, wziąć broń na ramie, a my tego
niepotrafimy; więc czy nieporadziłbyś nam,
jak sobie mamy w tym razie postąpić.
Żołnierz dymissyonowany. Wielkie rzeczy!
daj no tu kija, to zaraz was nauczę. Stać we
front!
Sołtys. Mironiczu! ależ zaczekaj, potrzeba
na sam przód obrać zwierzchnika, któryby
wiedział jak i dokąd nas poprowadzić, a przy
tem żeby umiał czytać i pisać, i w przypad
ku był w stanie prowadzić korespondencyę
o to więc jeszcze rzecz idzie!
Żołnierz dymissyonowany. Dzieciństwo my
ślicie, i wam jeszcze potrzebna znajomość
pisma! a maciez broń i proch? albowiem na
wojnie bierze przewagę bagnet i kula ale nie
znajomość pisma.
Sołtys. Tak, to prawda, ależ dowodzcą po
winien umieć pisać i czytać. Broni mamy nie
wiele a prochu jeszcze mniej, godziłoby się
więc napisać do zwierzchności i obywateli,
ażeby nam dali jaką pomoc! Przekonaj się
więc, że znajomość pisma jest potrzebną.
Żołnierz dymissyonowany. To już nie do
umie należy, ale kiedy chcecie żebym nau
czył was po żołniersku, to zgoda! Wiem, że
pismo siedzi za piecem, a bagnet zawsze uży
wa świeżego powietrza.
Sołtys. Pominąwszy to wszystko, chcieli
śmy ciebie prosie, ażebyś nam pokazał jak
by to zgrabniej napaść na nieprzyjaciela, bez
znajomości pisma jednak nie obejdzie się.
Wieśniak młody. (Wypychając z tłumu je
dnego człowieka trędowatego z rozczochraną
głową, z brodą na pół ogoloną, ubranego w po
dartym granatowym surducie) zawołał: otóż
macie piśmiennictwo, o cóż wam idzie? pobić
zaś tych niedowiarków, i sami potrafimy,
Mironicz zakomenderuje naprzód, naprawo,
na lewo, to i dosyć, a pisać dla nas będzie
Oto ten sądowy kruczek!
Sołtys. Dzieci! głupstwa pleciecie, pisać
wszakże umie i nasz proboszcz, ale tu idzie
oto, żeby wiedzieć jak i komu donieść o wojnie.
Posłuchajmyz co nam doradzi nasz Ekonom.
Ekonom. Nauka jest światłem a nieumieję
tność ciemnością! Tak napisano w książkach
i księgach. Owce bez pasterza nieskładają
trzody! Chcąc wojować, potrzeba mieć wo
dza, to jest dowódzcę, to jest przewodnika....
Wiele głosów. Właśnie nad tem rozmy
ślamy. —
Ekonom. Rozmyślacie a nic nie wymyślicie,
albowiem to dla waszych głów chłopskich za
wiele. Oto w naszej wsi jest człowiek szlache
tny, posiadający rangę i bodaj czy nie orde
rowy, regestrator kolegialny i sekretarz są
du ziemskiego; osoba dosyć znakomita! On
uciekł, to jest zrejterował z tego miasta, któ
re zostało wzięte przez Francuzów. Poradcie
się więc jego i proboszcza, a nie łamcie sobie
na próżno głowy.
Sołtys. Nasz dobry proboszcz ojciec Ga
bryel mówił mi, ażebyśmy sami kogo obrali
i później mu donieśli a on pobłogosławi.
Szkoda, ze wiek mu niepozwala, pewnieby nas
sam poprowadził.
Ekonom. Jakkolwiekbądź, jednak w każ
dym razie wypada zasięgnąć rady sekretarza,
przez jego ręce przechodziły nie takie inte
resa, a nadto, że on znajdował się na wybo
rach szlacheckich!
Wielu się odezwało. Zawołajcież tego pa
na sekretarza, zawołajcie!
Kilku młodzieńców czemprędzey udało się
do poblizkiego domku i powrócili z owym se
kretarzem, który szedł bardzo powolnie. Była
to figurka małego wzrostu, szczupła, twarzy
śniadej i krótkiego wzroku; w wytartym mun
durze, niby białych spodniach, w kapeluszu
wypłowiałym, przy szpadzie i wbatwortach
aż za kolana. Skoro przyszedł na miejsce, sta
nął; założył ręce, spoglądał na wszystkich i
nie mówił ani słowa, nakoniec sołtys pierwszy
odezwał się wten sposób:
Wielmożny Panie! mamy zamiar uderzyć
na Francuzów i zełgaliśmy się w tem miejscu
jak nas widzisz, dla naradzenia się, kogoby
wybrać na dowodzcą, któryby znał dobrze
pismo. Ale nasz ekonom, Karp Panfilowicz
radził, ażebyśmy się udali w tym względzie
do ciebie Wielmożny Panie o poradę.
Sekretarz, (przyłożywszy palec do głowy).
Hem! hem! wypadałoby udać się przez wła
dzę właściwą, a to do sądu ziemskiego, do ka
pitana sprawnika lub assesora! ....
Sołtys. Bóg z nimi! teraz nie ten czas aże
by się prawować! Mówią że Francuzi już nie
daleko, potrzeba więc prędko działać, a jak
zaczniemy z sądem mieć do czynienia, to i
do sądnego dnia niedoczekamy się końca.
Starzec. Tylko się wdaj z sądem, to zaraz
będą wymagać składek i Bóg wie na jak dłu
go to się zaniesie! Nie, lepiej sarni sobie da
my radę.
Sekretarz. Składki ! a coż w tym widzicie
złego? ziarnko do ziarnka dobierze się miar
ka, jak mówi przysłowie, Pan Bóg stworzył
swiat dla wszystkich. Ptaszki ani zna ani sie
ją, a przecież żywią się, chceciez więc, aże
byśmy ludzie pracowici, znający pismo, po
marii z głodu?
Sołtys Nie o tem teraz mówie! Ale czy nie
poradziłbyś nam Wielmożny Panie, jakim spo
sobem zebrać gromadkę, tak jak to uczynił
niektórzy panowie co formowali pułki i kom
panie; albowiem iść daleko nie możemy, jednak
chcelibyśmy przynajmniej stojąc około naszych
domów, dobrze przy witać owych rabusiów...
Sekretarz. To wymaga rozwagi, wypada
łoby poznać rozmaite kombinacyei zasięgnąć
potrzebnych wiadomości.
Sołtys, (mówi do ucha ekonomowi). Nie
dojdziemy do ładu z tym prawnym artyku
łem, głupiś ty Karpie Panfilowiczu, Boże od
puść i z twoim sekretarzem!
Sekretarz. Ale, dowodzcą nie jest funda
mentem, lecz żeby była kassą przy wojsku,
to stanowi grunt, a na kassyera należałoby
wybrać człowieka w pewnem znaczeniu, zna
jącego pismo i obowiązek sekretarza.
Starzec, (na pół głośno). Czy uważacie do
czego się on bierze! ale nic z tego nie będzie!
Kobieta. Patrzcie, patrzcie! dzieci któś zbli
ża się do nas konno, ależ jak pędzi!...
Wszyscy w ową stronę zwrócili swoje uwa
gę, w tem młody wieśniak przegalopował
ssiadł z konia, otarł rękawem Swej odzieży
pot z czoła, przeżegnał się, ukłonił się na
wszystkie strony i rzekł: Prawowierni! zgra
ja Francuzów wpadła do naszej wioski, ludzi
zaś u nas nie wiele, a nadto, że nie byliśmy
przygotowani by ich przyjąć, otóż oni wdar
li się do kościoła, zniszczyli obrazy, poszar
pali na kawałki kościelne szary a nawet za
brali świece, słowem wszystko przewrócili
do góry nogami zrabowali do szczętu dom
Eoży, zajęli nasze trzody i pozabierali konie.
Lud rozbiegł się na wszystkie strony, a kto
im się sprzeciwiał, beznaj mniejszej litości zo
stał zamordowanym. Ci bezbożni pozaprzę
gawszy konie do wozów naładowanych zra
bowanym majątkiem, udali się traktem pro
wadzącym do Moskwy. Za przewodnika wzię
li Michałka Garbunowa, który mi szepnął,
ażebym dał znać o tem do wsiów poblizkich,
dla zgromadzenia prawowiernych, by ude
rzyć na nieprzyjacioł z odwagą, on popro
wadzi ich manowcami przez las i nadwieczo
rem będą stąd o wiorst dziesięć. Cóż więc
prawowierni!.,. uderżmy?
Żołnierz dymissyonowany Dzieci, do bro
ni! marsz!
Gdy to usłyszał nasz biedny sekretarz są
du ziemskiego, czemprędzej zaczął zmykać
na łeb na szyję do domu wrzeszcząc: aj! aj! aj!
Sołtys, (żegnając się). W imię ojca i syna
i ducha świętego! bracia, nie czas tu rozmy
ślać, sam was poprowadzę! Ach! niegodziw
cy, ach bezbożni! Nie dosyć, ze trudnią się
łupieztwem i morderstwem, ale jeszcze hań
bią kościoły! Dzieci, uzbrójcie się w odwa
gę, idźcie do domów, zaopatrzcie się czem
kto może, bądź w koły bądź w siekiery, uderz
my na tych rabusiów, czy tak cz,y inaczej,
zawsze umrzeć musimy!
Żołnierz dymissyonowany. Doskonale, prze
wybornie! byle czem pchnąć w bok, czy to
bagnetem czy włócznią, tylko razem i odwa
żnie! ja sam także pójdę z wami!
Sołtys. Mironiczu! jesteś już w wieku, czyż
będziesz w stanie się dowlec?
Żołnierz dymissyonowany. Tam, to jeszcze
jakkolwiek dolazę, ale nazad pewnie ze się
niecofnę, chociażby oni byli samymi djabla
mi, a nieuda się, to legnę na placu!
Kilka głosów razem się odezwało. Dzieci!
patrzcie no, patrzcie! znów któś konno zbli
ża się do nas, oto tam pod lasem, ale że coś
nie spieszy!
Wieśniak. Ale prawda, lecz to już z dru
giej strony i nie wieśniak a żołnierz, przy
patrzcie no mu się!
Sołtys. Naszych w tej stronie nie masz, to
zapewnie Francuz! Dzieci, czy nie zbliżają
się czasem do nas francuzkie marodery? Ba
zylku, ruszaj się co żywo, skocz na dzwoni
ce i uderz na gwałt!
Tymczasem włościanie starzy i młodzi ja
koteż i kobiety, rozeszli się do swych domów
i znowu powrócili na toż samo miejsce, lecz
już uzbrojeni w strzelby, kosy i widła; wrza
wa nadzwyczajna się wszczęła.
Żołnierz dymissyonowany. (odbierając je
dnemu młodemu wieśniakowi strzelbę). Idz
weź lepiej kossę lub topor a broń oddaj mnie.,
jak pobijemy Francuzów, to ci ją oddam na
powrót i w procencie dam jeszcze głowę
francuzką.
Wieśniak młody. Mironiczu! przyznam ci
się, że mam szczerą chęć zwalić chociaż pół
tuzina Francuzów, ty jesteś juz w wieku, le
piej byś pozostał w domu.
Żołnierz dymissyonowany. Właśnie dla te
go, że jestem w wieku, to mi i potrzebna
bron, bo kiedy niedogonię to przynajmniej
z daleka będę mógł dosięgnąć którego niego
dziwca. Ba, żebym był młodszy, to zębami,
rękami i nogami wjadłbym się w ich szeregi!
Dla ciebie dosyć będzie i dobrego dębczaka.
Wieśniak młody. No, niechże i tak bę
dzie, weż sobie moją strzelbę.
Sołtys. W rzeczy samej, że to żołnierz! za
pewnie musi być wysłanym na zwiady, a za
nim może się ciągnie cała zgraja maroderów.
Żołnierz dymisyonowany. Coż znowu za
zwiady, powiedz raczej, że to musi być patrol.
Sołtys. Niewiem jak wy tam po żołniersku
nazywacie, ależ damy mu się poznać, dzieci!
Kto z was będzie, tyle zręcznym, ażeby za
szedłszy po zaogrodem, mógł zwalić tego
niedowiarka?
Żołnierz dymissyonowany. Stać spokojnie!
animi się ruszyć! Czyż warto na jednym wa
ląc ręce? zobaczymy co będzie dalej!
Ta proboszcz zgrzybiały w towarzystwie
dziada kościelnego, zakrystyana i kilku sta
rych wieśniaków, wyszedł odziany w szaty
kościelne z krzyżem w ręku, a skoro zbliżył
się do stojącej gromady, pobłogosławił ją
krzyżem i tak rzekł:
Wróg zajadły wkroczył na Rus świętą,
by zniweczyć nasze religię, zrujnować Tron,
i naród cały oddać niewoli egipskiej. Najja
śniejszy Monarcha pomazaniec Boga i nasz
Ojciec, wzywa wszystkich Rossyan, ażeby
walczyli za dom Najświętszej Boga rodzicielki
i za Rus nasze matkę! Nasi bracia i dzieci,
już przelewają krew pod sztandarami cesar
skiemi, a my powinniśmy ochraniać nasze
kościoły, domy, nasze żony i dzieci, nie szczę
dząc niczego dla honoru Rossyanina, dla sła
wy Cesarza i dla zadość uczynienia woli Bo
skiej! Uzbrójmy się tak, jak niegdyś uzbrajał
się lud od Boga wybrany, przeciw napaściom
hardych Filistynów, i spotkajmy naszych nie
przyjacioł ze stałością i ufnością w Bogu bez
Jego świętej woli ani włos jeden z głowy na
szej niespadnie! Umrzemy, jeśli tego potrze
ba, lecz nie wystawimy świętych obrazów
na pośmiewisko, żon na zhańbienie a siebie
na tymczasowe i wieczne męki. Tych któ
rzy w walce za religię i Monarchę utracą ży
cie, oczekuje wieniec męczeński, a tych któ
rzy zostaną przy życiu, oczekuje sława i ła
ska Cesarza. Ja wspólnie z wami pójdę na
spotkanie tych łupieżców, i wzniósłszy krzyż
Zbawiciela, zaintonuję: zmartwychstanie Bóg
i rosproszą się nieprzyjaciele Jego! Rozumiejcie
to narody i kórzcie się albowiem Pan z nami!
Gdy tak wyrzekł kapłan, wiele głosów
odezwało się: Bóg z nami! Bóg z nami!
Żołnierz dymissyonowany. Zawołał: ura!
i wszyscy za nim podobnież powtórzyli ura!
ura!
Żołnierz dymissyonowany. Ale patrzcie no,
ten żołnierz wjechał juz do wsi i daje znak
chustką białą. Po wojskowemu to znaczy, że
on chce z nami coś mówić, a takich na woj
nie niezabijają.
Wieśniak. I coż za rozmowa z niedowiar
kami? kulą w łeb i amen, kilka głosów po
dobnież się odezwało, kulą w łeb! kulą w łeb!
Proboszcz. Nie, zaczekajmy lepiej i posłu
chajmy co też on powie, lub czego sobie ży
czy. Często się zdarza, że najwięksi zbrodnia
rze z Boskiego natchnienia, żałują za swe grze
chy, Bóg im przebacza i naprowadza na dro
gę zbawienia, a komu ten najwyższy Stwór
ca przebaczył, dla czegóż my ludzie mamy
się gniewać. Armia francuzka składa się z roz
maitych narodów, niektóre z tych szły do
Rossyi beznajmniejszej ochoty, ależ przymu
su i te przechodzą na stronę naszą, o tem na
wet były zawiadomienia od władzy wyższej;
zobaczmyż więc, może i ten jest z liczby tych
nieszczęśliwych, a na ten czas będzie dla nas
pożytecznym, albowiem powie nam, gdzie,
jak wiele jest Francuzów, i doradzi jakim spo
sobem łatwiej ich zwyciężyć.
Gdy proboszcz skończył, jeden z wieśnia
ków odezwał się: Ksiądz nasz prawdę mó
wi, zaczekajmyż więc i zobaczmy.
Żołnierz dymissjonowany. Widać, że ksiądz
proboszcz zna tak dobrze wojenne artykuły,
jak i pismo święte.
Tymczasem ułan polski zbliżył się ku zgro
madzonym, zsiadł z konia, wszystkim się u
kłonił i rzekł; Pozdrawiam was prawowier
ni! później zdiął czapkę przeżegnał się po
dług obrządku GreckoRossyjskiej religii i
prosił, ażeby mu wolno było krzyż pocało
wać; to dało powód, że w tłumie ludu zgro
madzonego, wszczęły się rozmaite domnie
mania, które łatwo można było poznać, po
cichej rozmowie między sobą skupionych wie
śniaków. Ułan zaś polski tak się odezwał: Je
st eni officerem rossyjskim i niedawno uwol
niłem się z niewoli. Jeden Polak szlachetny
dałmi ten mundur, tego konia, stał się mo
im wybawicielem i przeprowadził beznaj
mniejszego szwanku, przez całą armię fran
cuzką. Niedochodząc do Smoleńska, z bandą
rabusiów udałem się na Pobereże, a z tam
tąd wyniknąłem się i ominąwszy Białe trafi
łam tu do .was. Niewiem gdzie się znajduje
teraz nasze wojsko i co się z niem dzieje; za
prowadcież mnie do armii rossyjskiej, aże
bym w szeregach naszych wojowników wal
czył, lub zginął na placu, w obronie ukocha
nej Rossyi, i
Jeden z wieśniaków podeszłych. Dobrze mó
wi ten ułan, ale czy to prawda?
Sołtys. Właśnie, że się o tem należy prze
konać.
Żołnierz dymissyonowany. Pan mówisz, że
jesteś officerem rossyjskim! Dobrzeby to by
ło, gdyby to co pan powiedziałeś było pra
wdą. Dla czegóż panie officerze, masz na so
bie mundur francuzki, jeżeli jesteś, r.. Bóg
święty wie co tu robić! ażeby czasem nie dać
się oszukać!....
Przybyły. Powiedziałem przecię, że ten
mundur włożyłem na siebie dla tego, aby
się oswobodzić i być spokojnym, albowiem
Francuzi inaczejby mnie nie przepuścili.
Żołnierz dymissyonowany. Czyż to być mo
że, aby między tymi niegodziwcami znalazł
się chociaż jeden człowiek, któryby chciał
oswobodzić rossyjskiego officera?
Przybyły. Są rozmaici, nawet niepodobna
ażeby w tak ogromnym tłumie narodów, nie
było człowieka dobrego, szczęściem na ta
kiego trafiłem.
Sołtys. Ale bo powiadają, że nie trzeba
każdemu wierzyć, gdyż czasem można trafić
na zdrajcę....
Przybyły. Przestańcie dzieci, czyż wątpi
cie o mnie? Wszak nie proszę was o łaskę,
lub żebyście mnie gdzie ukryli, ale przeci
wnie, żądam byście mnie zaprowadzili tam,
gdzie jest wasze wojsko. Jeżeli zaś niewierzy
cie, to zwiążcie mnie, i na to jestem przygoto
wany (rzucając pałasz) macie moją broń, je
stem teraz bezbronnym. Zaprowadźcież mnie
do armii! a wtenczas dowiecie się, że jestem
istotnie kornetem z pułku huzarów, nazywam
się Piotr Wyżygin.
Kobieta. Dla czegóż jemu jeszcze nie wie
rzyciel Całował krzyż, mówi po rossyjsku i
prosi was, ażebyście go zaprowadzili do na
szych! Jakież może być w tym oszukaństwo!
a do tego jaki zuch!
Kobieta druga. Istotnie, że przystojna ten
rossyjski panicz.
Dziewczyna. Jak krew z mlekiem! i mowa
jego dziwnie przyjemna.
Kobieta. Czyście powarjowali, że nie wie
rzycie nawet swoim? (obracając się do soł
tysa) kumie, cóżeś tak zwiesił nos? Ukłoń się
rossyjskiemu paniczowi, proś do siebie.
Wyzygin. (zwracając mowę do księdza, któ
ry podczas tej sceny stał w zamyśleniu) Oj
cze duchowny! bądż pośrednikiem między
mną a ludem (odkrywając piersi) oto widzisz
krzyż rossyjski spoczywający na sercu, któ
re Rossyą jest zajęte! Długoż jeszcze będę
przymuszonym sprzeczać się i przekonywać,
że jestem rossyaninem! Ujmij się za mną i
powiedz im, ażeby mnie zaprowadzili do głó
wnej kwatery naszej armii. Niczego więcej
nie żądam.
Ksiądz, (pobłogosławiwszy Wyżygina krzy
żem) Prawowierni! Serce mimowi, że to jest
Rossyanin! gdyby on był zdrajcą, czyż ośmie
liłby się was prosić, ażebyście go chociaż zwią
zanego prowadzili do naszych? Zastanówcie
się tylko, tak nie inaczej, on jest Rossyanin! Ja
go błogosławię i polecam wam, ażebyście strze
gli i pielęgnowali jako rodaka.
Kobieta, (do sołtysaj A co widzisz kumie,
że i ksiądz proboszcz toż samo mówi.
Żołnierz dymissyonowany. (zbliżywszy się
do Wyżyginą wyciągnął się jak strona i rzekł):
Mam honor być u pana officera na ordy
nansach.
iWyzyin. (poklepawszy po ramieniu żoł
nierza) Nie potrzeba mi teraz ordynansa, lecz
potrzeba mi przyiaciela. Idź więc i uczyń przy
chylną dla mnie całą! gromadę tych włościan.
Żołnierz dymissyonowany. (do zgromadzo
nych wieśniaków) Nad czemże to znowu roz
myslacie? Chcieliście mieć zwierzchnika, no
to go teraz i macie! sołtysie, coa znaczy
twoja oziębłość, rozruchajże no się!
Sołtys. Coż mam począć (zdiął czapkę i
przystąpił do Wyżyginą) kiedy Wielmożny
pan jesteś officerem rossyjskim, dopomóż
w naszem nieszczęściu, albowiem niewierny
jak mamy sobie poradzić. Nieprzyjaciel zra
bował wieś całą, a nad wieczorem ma być
stąd o dziesięć wiorst. otóż chcielibyśmy na
niego uderzyć.
Wyzygin. Cóż przeszkadza uskutecznić
wasz zamiar?
Sołtys. Największą przeszkodą Wielmożny
Panie jest to, że nie mamy takiego, coby na
mi dowodził.
Wyzygin. No, jeżeli chcecie to was popro
wadzę.
Sołtys. Kiedy Wielmożny Pan jesteś offi
cerem rossyjskim, prosimy więc, abyś raczył
przyjąć nad nami dowództwo!
Wyzygin. Ze istotnie jestem officerem ros
syjskim, zobaczycie tego dowód podczas po
tyczki! A więc nieociągać się. jeżeli mamy
czekać dopóty, dopóki nieprzyjaciel tu do nas
zawita, to lepiej idźmy na jego spotkanie!
Żołnierz dymissyonowany. To doskonale!
teraz gotów jestem przysiądz, że to officer
rossyjski! takich właśnie nam potrzeba!
Włościanin. Czy niewiadomo wielmożne
mu officerowi, jak wielka może być liczba
Francuzów w tych stronach?
Żołnierz dymissyonowany. Głupcze jakiś,
milczałbyś lepiej! Kiedy Rossyanie pytali się
o liczbie nieprzyjacioł? ojciec nasz Su worów
nauczał, ażebyśmy się wypytywali, w której
stronie nieprzyjaciel, ale nie jak wielka jego
jest liczba.
Ks. Proboszcz. Kto z Bogiem, Bóg z nim.
Cała gromada. Bóg z nami! Bóg z nami!
Wyzygin. Dzieci! od rana nic w ustach nie
miałem, dajcież mi czego ażebym się wzmo
cnił na siłach, a później gotów będę iśdź z wa
mi czy w ogień czy w wodę.
(Kobiety otoczyły Wyżygina).
Jedna z kobiet. Dobrodzieju! proszę do
mnie, mam świeży pieróg i rybę świeżo na
soloną.
Druga. Dobry panie officerze! racz wejść
do mojej izby, dam ci barszczu rossyjskiego,
jakiego zapewnie dawno juz niekosztowateś
będąc w rękach nieprzyjacioł.
Trzecia. Może pozwolisz służyć jakim na
pojem, właśnie siostra moja zrobiła piwa, u
gaś więc pragnienie albowiem widać, jak twarz
twoja panie officerze ogniem płonie.
K. Proboszcz. otóż ani tu, ani tam, tylko
proszę do mnie. Jak będę miał honor nazwać
go po imieniu z ojca?
Wyzygin. Piotr Iwanowicz.
K. Proboszcz. A więc Piotrze fwąnowiczu,
proszę się u mnie rozgościć, tembardziej, że
przed wyprawą wypada nam cokolwiek z so
bą pomówić.
Wyzygin. (do Mironicza) Będziesz u mnie
feldfeblem, masz na sam przód z naszych wło?
ścian uformować dwa szeregi, później podzie
lisz ich na plutony i oddziały. Naucz ich aże
by szli równo, jak się należy. Tych którzj
mają strzelby, postawisz na skrzydłach, z kosa
mi i włóczniami w drugim szeregu, ? siekie
rami zaś w pierwszym.
Mironicz. Gotów jestem do wypełnienia roz
kazów pana officera, tylko się boję ażeby stąd
nie porządek nie.wyniknął; albowiem bić się
nasi wieśniacy potrafią bardzo dobrze, lecz
do frontu nie tak łatwo się przyzwyczają, a
jak zaczną się równać, to tak jak baratay....
Wyzygin. Tego nawet nie masz potrzeby
ich uczyć, pokaż im tylko to, ażeby każdy
z nich podczas potyczki, wiedział swoje
miejsce.
Jeden z wieśniakowi Do czego nam to pa
nie Officerze! alboż to my jesteśmy tacy głu
pcy, że niewierny jak bić się? Pierś z piersią
i czegóż więcej trzeba.
Wyzygin. To wszystko dobrze, ale zawsze
potrzebnym jest porządek, dla zręczniejszego
napadu na nieprzyjacioł.
Kilku razem. Napadniemy panie Officerzcl
Napadniemy nie gorzej od frontowych byleby
zoczyć nieprzyjaciela
Wyzygin. Niechże będzie jak chcecie ! Za
bierajcie się więc do marszu, a ja natychmiast
powrócę i pójdziemy naprzód w imie Boga! (do
starosty) Chodź i ty z nami, wszakże powinieneś
wiedzieć co uradzimy z księ. Proboszczem.
Sołtys. Nie ma co, a ja swoich nie zostawia
chociażby mi przyszło głową nałożyć! albo
wiem wybrano mnie na sołtysa dla tego, aże
bym wspólnie znosił wszelkie przygody!.
Przez ten przeciąg czasu, jak Wyzygin ba
wił się w domu księ, Proboszcza, wieś cała
była w największym ruchu; wieśniacy zaopa
trzywszy się w bron, na jaką każdy z nich mógł
się zdobyć, stali całą gromadą, krzycząc i
rozmawiając pomiędzy sobą. Kobiety podo
bnież uzbrojone w widia i powrozy, prosiły
ażeby im wolna było pójść razem na spot
kanie nieprzyjacioł. Niecierpliwość wzrastała
do najwyższego stopnia, tak, że biedny Miro
nicz nieustannie wołał; ciszej! Stać spokojnie!
ale nikt na niego nieuważał; wszyscy mieli
tylko zwróconą uwagę na dom Proboszcza.
Nakoniec drzwi się otworzyły, wyszedł zno
wu ksiądz Proboszcz odziany w szaty kościel
ne, za nim szli .sołtys i młodzieniec ubrany
w kapotę granatową, zrobioną podług kroju
narodowego, mając zapasem siekierę, szablę u
boku i strzelbę na ramieniu. Ucichło na chwi
lę całe zgromadzenie, z ciekawością wszyscy
spoglądali na owego młodzieńca, wtem zno
wu powstał szmer głośny i dało się słyszeć
wołanie: to on, to len sam.
Kobieta. Tak, tak, to nasz Officer! patrzaj
cie no, jak on się ubrało jaki teraz z niego
zuch !
Kobieta druga. Bóg widzi, ze w całej na
szej parafii niemasz równego jemu chłopaka.
Kobieta trzecia. Aż patrzeć miło na niego!
jak ma bystre spojrzenie!
Kobieta. Jak ma ładny rumieniec, ale to
tak jak jutrzenka na niebie!
Kobieta druga A do tego jaki pleczysty,
to dopiero musi być silnym!
Wyzygin. (do gromady) Dzieci! otóż je
stem gotów być waszym dowodzcą! a skoro
się spotkamy z nieprzyjacielem, dowiodę na
przykładzie, iż szlachta i officerowie rossyj
scy, znają swoje powinność! bądźcie więc mi
posłuszni!
Kilka głosów. Nie zdradzimy! tylko pro
wadź nas prędzej na spotkanie nieprzyjaciela,
a tam zobaczysz panie officerze, jak pierś na
sza zetrze sio z piersią wroga.
Ksiądz. Nadeszła chwila, w której nasze
myśli i serca, winniśmy zwrócić do Najwyższe
go Boga, który nasłaniem tylu klęsk doświad
cza naszej wytrwałości w wierze (wzniósł
szy do góry swe ręce), Panie Jezu Chryste!
synu Boga! Najświętsza matko Boska i wszyscy
święci! wysłuchajcie modlitwy nasze, opiekuj
cie się nad prawowierną ziemią Rossyi! Woj
sku naszemu i wszystkim prawowiernym któ
rzy się uzbrajają na obronę religii i Cesarza,
zeszlijeie z Niebios świętą pomoc, by zwycię
żyć i pokonać nieprzyjacioł! Panie Boże wsze
chmogący! Boże wielkiego miłosierdzia! wy
słuchaj prośby nasze i zmiłuj się nad nami!
Wszysy zaczęli żegnać się upadłszy na ko
lana, u niektórych zaś mężczyn i kobiet wi
dać było łzy w oczach.
Ksiądz. Wymieniu Boga ukrzyżowanego
za grzechy nasze, błogosławię was! (zakry
styan podał wodę święconą a sędziwy pro
boszcz pokropiwszy całe zgromadzenie i po
błogosławiwszy krzyżem tak dalej rzekł):
Idźcie walczyć w wierze a Bóg zeszłe pomoc
i błogosławieństwo dla ludu swego, amen!
Niemógł nic więcej już mówie, albowiem łzy
mu stanęły w oczach i glos coraz słabszym
się stawał. Wieśniacy rzucili się ucałować
krzyż Pański, ręce i szaty księdza.
W tyraże czasie żony i dzieci żegnały się
z tymi, którzy mieli iść do boju, płacz ogól
ny zastąpił miejsce rozmowy; jednakowoż na
si wojownicy, cieszyli jak mogli zostające się
w domu kobiety.
Wyzygin. Dzieci, naprzód! Bóg z nami! raz
ostatni pożegnajcie swe żony, dzieci i marsz!
Kobieta. Dla czego to mamy wszystkie
w domu pozostać? która mocniejsza niech
podobnież idzie na spotkanie tych niegodziw
ców. Wszakże w polu możemy podejmować
widłami snopy zbożowe, czemuż niemogłyby
śmy podnieść wroga! I my idziemy z wami!
Wyzygin. Zostańcie w domu! Stu przecież
dorodnych jak my chłopaków, niezlęknie się
i tysiąca Francuzów, na coż nam więcej?
Kobieta druga. A któż będzie was strzedz
jak zechcecie po pracy odpocząć? Kto będzie
trzymał straż nad niewolnikami? otóż właśnie
mamy z sobą i powrozy, ażeby ich zaraz wią
żąc, jak się dostaną w nasze ręce.
Wieśniak, Diabeł chyba, Boże odpuść cięż
cie grzechy, będzie ich tam brał ale nie my!
Siedźcie baby lepiej w domu a my i bez was
obejdziemy się.
Kobieta. otóż nie, niezostaniemy, a jeżeli
który z was będzie ranionym któż opatrzy?
Wyzygin. (do księdza) Co tu robić?
Ksiądz. Ja nie moge nikogo wstrzymywać
w tak świętej sprawie. Niech idą Jeśli to jest ich
życzeniem} wszakci to od woli Boskie,j zależy!
Wyzygin. Zostańcie w domu! albowiem
mnie was szkoda! Do boju trzeba mieć silę
a nieprzyjaciele będą zajadle z nami ścierać
się! Zaniechajcie więc waszego zamiaru!
Kobieta. Niech się pan o nas nietroszczyl
niebojeniy się Francuzów! Niechno który spró
buje przybliżyć się do nas, to natychmiast do
stanie widłami w bok, a tam jak już będzie
to będzie!
Wyzygin. Kiedy taką macie ochotę, idzcież
więc! Ojcze duchowny żegnam was, marsz!
Ksiądz. Niech Bóg błogosławi.
Gromada. Boże błogosław! Boże błogosław!
Wyzygin szedł naprzód, a za nim wszy
scy dosyć odważnie żegnając się z swemi
dziećmi i żonami. Tu dopiero po tylu wrza
skliwych naradach, nastąpiła chwila uroczy
stej spokojności. Sołtys szedł tuż za Wyży
ginem a żołnierz dymissyonowany na samym
końcu, by dawał baczność na zachowanie po
rządku. Starcy i żony którzy na miejscu po
zostali, jeszcze wzrokiem zdawali się ostatni
raz żegnać ten hufiec dopóty, dopóki nie skrył
się w gęstwinie lasu. W tem dzwon kościel
ny oznajmił nieszpory i wszyscy pozostali
w swych domach mieszkańcy tej wioski, udali
się do kościoła.
ROZDZIAŁ II.
Walka wieśniaków rossyjskich z Francuzami. —
Pogrzeby. — Potyczka i wybawienie.
Oddział wojska armii francuzkiej, złożony
z rozmaitych pułków w liczbie około dwu
stu żołnierzy, licząc w to i służących offi
cerów których tam było blizko pięćdziesię
ciu, zrabowawszy przyległe wsie, powra
cał drogą prowadzącą do Moskwy. Nieby
li to furażyery, lecz marodery którzy samo
wolnie odłączyli się od armii, dla wynale
zienia zdobyczy, i znajdując niepodobnem
skłonie wieśniaków na swą stronę, chcieli ich
zniewolić dla siebie okrutnym postępowaniem.
Banda łych maroderów nie mając żadnego nad
sobą zwierzchnika, szła w największym nie
porządku, jednakże ostrożność jako w kraju
nieprzyjacielskim, nakazywała im przedsię
wziąść pewne środki zabezpieczenia się; i tak
jak podczas rabunku nieznają żadnej uległo
ści, w czasie marszu są posłuszni żołnierzom
starym, ia to jedynie dla obwarowania zrabo
wanego łupu. Dwuch tedy kirassyerów jecha
ło naprzód, dla odkrycia nieprzyjaciela jeśliby
się gdzie przypadkiem znajdował, z których
jeden prowadzi! na postronku rossyjskiego
wieśniaka wziętego za przewodnika; kilku zaś
żołnierzy od piechoty, jadąc oklep konno lia
chłopskich koniach, którym do szyi pouwią
zywali swe tornistry,mając bron zawieszoną na
ramieniu, pędzili stado owiec i krów. Krzyk
więc ludzi zlewając się z bekiem i rykiem zwie
rząt, dziwny czyniło odgłos. Za stadem postę
pował szereg wozów naładowanych mąką,
wódką, masłem, miodem, wiktuałami, sola,
chlebem, słowem wszystkim tym, co znaleźli
w domacłr, tornistry niektórych żołnierzy a
nawet i broń, podobnież były złożone na
wozach, a pijani i znużeni żołnierze, nie ma
jąc względu na ciężary, bez litości pędzili ko
nie. Słudzy officerów jechali na koniach po
wodowych, pozawieszawszy z tyłu i z przodu
siodła, worki z zapasami żywności; żołnierze
zaś starzy w tornistrach i z bronią w ręku,
szli po obu stronach drogi; nakoniec kilku
kawalerzystów francuzkich i włoskich, zamy
kało tę że tak powiem processyę.
Już słońce miało się ku zachodowi, kiedy
ów obóz wyszedł z lasu na nic wielką łąkę i na
niej się zatrzymał dla odpoczynku. Natych
miast podofficer od kirassyerów obejrzał ca
łą linię i zawołał na dwóch kirassyerów bę
dących na przodzie. Hej, panowie, przypro
wadźcie no tutaj naszego przewodnika! po
trzeba go się wypytać. Tymczasem nim prze
wodnik został przyprowadzonym, zawołał je
dnego ae służących officerów, polaka, ażeby
był tłumaczem, za pomocą którego tak za
czął badać:
Podofficer. Jeżeli ty nas oszukujesz i nie
prowadzisz drogą prawdziwą, to pamiętaj, że
nąjpierwsze niebezpieczeństwo grozi ci kulą!
Wieśniak. Niech się dzieje wola Boża!
Podofficer. Czy daleko jeszcze do traktu
moskiewskiego ?
Wieśniak. Mówiłem już,ze nieprędzej tam
staniemy jak jutro.
Podofficer. Czy jest tu jaka wieś blizko?
Wieśniak. Jest ale nie bliżej jak o wiorst
dziesięć.
Podofficer. Ile w niej może być mieszkań
ców ?
Wieśniak. Tysiąc, a może i więcej.
Podofficer. Czy oni są uzbrojeni lub nie?
Wieśniak. Tego nie wiem.
Podofficer. Alboż to nie ma lepszej drogi
prowadzącej do Moskwy, że nas ciągle pro
wadzisz przez bory, lasy, bagna?
Wieśniak. Bo ta droga jest najkrótszą.
Podofficer. Pamiętaj, że za zdradę śmier
cią przypłacisz!
Wieśniak. Niech się dzieje wola Boża!
W tem dało się słyszeć kilka wystrzałów
z lasu i podofficer któremu tak niespodzianie
twarz została kulą przeszyta, spadł z konia;
kilku żołnierzy od kawaleryi podobnież zrzu
cono: Do broni! zawołali Francuzi! bacz
ność! strzedz wozów! Jeden zaś ze starych
żołnierzy rzekł: słuchać mojej komendy,
albowiem inaczej, zginęliśmy ! Obwarujcie się
na około wozami! a kto z was gotów do bo
ju, to naprzód, gdyż oto i nieprzyjaciel już
nad nami! Natychmiast zeszli z drogi, wozy
ustawili w kształcie koła, w środku którego
umieszczono sług officerów i zmordowanych
żołnierzy, odważniejsi zaś z bronią w ręku
po włazili na wozy. Wtem gromada wieśnia
ków rossyjskich zaczęła powoli pokazywać się
z lasu. Kilku francuzkich żołnierzy wybiegło
naprzód w zamiarze wstrzymania zbliżających
się nieprzyjacioł, za pomocą kilku wystrza
łów, aby tymczasem inni byli wstanie przy
gotować się do obrony; lecz len wybieg stał
się bezużytecznym, bo ci odważni, zobaczy
wszy większą nadspodziewanie massę nieprzy
jacioł, widzieli się być zmuszonymi skryć się
za wozy. Tu dopiero zaczęła się zawierucha!
Gromada wieśniaków rossyjskich skoro wy
stąpiła na łąkę, natychmiast wszyscy dali ra
zem ognia zręcznej broni i krzycząc ura!
rzucili się na obóz nieprzyjacielski. Francuzi
ze swej strony chcieli podobnież odpowie
dzieć, lecz nie byli wstanie wstrzymać Ros
syan, którzy niezwracając bynajmniej uwagi na
śmierć swoich towarzyszów, z największym
zapałem postępowali naprzód. Po upłynieniii
kilku chwil, Hossy an ie dostali się do wozów,
a młodzieniec będący na ich czele, który
wszystkich zachęcał do walki, juerwszy rzu
cił się z toporem w ręku na wóz; francuzowi
co już celował do niego roztrzaskał głowę ą
drugiego zwalił obuchem i zawołał po fran
cuzku: a poddajcie się lub zginiecie.
Wieśniacy idąc za przykładem swego do
wódzcy, niemiłosiernie rąbali, kłuli, siekali
Francuzów toporami, widłami i kosami, tak
dalece, że ledwie kilku żołnierzy od kawale
ry! zdołało ratować się ucieczką; ci zaś któ
rzy byli między wozami zawołali pardon!
uzbrojeni rzucili broń a słudzy officerów upa
dli na kolana. Natenczas naczelnik gromady
wieśniaków podniósłszy topor zawołał do swo
ich: dzieci! wstrzymajcie się! dosyć już te
go, wszak wiecie że przysłowie mówi: leżą
cego niebiją!
Mamy więc żałować tych niegodziw
ców! Wielmożny Piotrze Iwanowiczu, cóż bę
dziemy z nimi robili, gdyby tak na mój sąd,
toby wszystkich jednakowy los spotkał.
Wyzygin. Dzieci źle mówicie, grzech za
bijać łudzi bezbronnych a tego takich, któ
rzy proszą o litość, i tak ich dosyć padło na
placu.
Wieśniak. A naszych małoż to ci niegodziw
cy położyli!
Kilka głosów z gromady. Bić, gnębić qrszyst
kich bez litości! Czyż warto z nimi jeszcze ro
bić ceremonie!
Francu. (do Wyżygina) Panie! miej litość
nad nieszczęśliwymi i wybaw nas! Dosyć ma
my kary, ze przyszliśmy do Piossyi! Głód, nie
dostatek i osłabienie, zmusiły nas szukać po
żywienia .w rabunkach i gwałtach! Wejdź w na
sze położenie, cóż mamy począć, kiedy nikt
o nas niemyśli, jesteśmy bez żadnej opieki.
Wyzygin. (do siebie) Nieszczęśliwi! żałuję
jch mocno. (do gromady) Oni niewinni! lecz
najwięcej winien Cesarz Bonaparte, poco on
ich przyprowadził do Rossyi i niedaje im ani
jeść ani pić; każe rabować, coż poczną, mu
szą mimowolnie być rozbójnikami. Daliśmy
więc im dobrą naukę i jeszcze innych nauczy
my, jednakże kto poddał się, to grzech tego
zabijać; sami osądźcie czyż nieprawda.
Żołnierz dymis sy ono w any. Tak, zapewnie,
chociaż to są Francuzi, jednakże są ludźmi tak
jak my! a jak dowódzcakaże, to nie maco,trze
ba pójść chociażby na koniec świata.
Wyzygin. Radzę byście więźniów oddali
w ręce zwierzchności, otóż i Cesarz jak się
dowie, ze wieśniacy rossyjscy nie śpią leCz
bronią swej ojczyzny, ucieszy się i oświadczy
swoje najwyższe zadowolnienia Monarcha
nasz ma tak dobre serce jak anioł i nie lubi
rozlewu krwi, każe bić tylko sprzeciwiają
cych się, lecz nad pokornemi sam się lituje!
uczyńmy zadosyć Jego woli!
Sołtys. Kiedy tak, to co innego! Hej po
wiążcież tych niegodziwców!
Kilka głosów. Kiedy wolą Cesarza jest aże
by ochraniać, to ochronimy.
Sołtys. Mironiczu! gdzież jest twoja ko
menda?
c
Żołnierz dymissyonowany. A oto biegną jak
psy za myśliwym.
Kobieta. Ty sam łironiczu jesteś psem!
Sołtys. Baby! wiążcież tych niegodziwców!
W tym kobiety nagle rzuciły sie do robo
ty i zaczęły wiązać ręce w tył, przemawiając
rozmaite przysłowia.
Wyzygin. Teraz potrzeba zebrać naszych
którzy są pobici i ranieni, pierwszym uczy
nimy ostatnią posługę jaka się należy dla ho
norowych i usypiemy dla nich mogiłę, a osta
tnich zaczniemy opatrywać.
Mironicz. Czy Wpan nie słyszy tego płaczu
kobiet! one juz poznajdowały swoich.
Wyzygin. Wypróżnić kilka wozów i umie
ścić na nich ranionych i poległych.
Żołnierz dymissyonowany. Bardzo dobrze
wielmożny panie officerze! Dzieci! pozrzu
cajcie z wozów te worki, a idźcie czemprędzey
szukać ranionych;.
Sołtys, (postrzegszy wieśniaka pływają
cego w krwi własnej) Skądże ten człowiek?
nasz, Rossyanin! patrzcieno, wszak to Miszka
Horbunow! ten sani co był przewodnikiem
i dał nam znać ażebyśmy się uzbroili. Wód
ki! wódki!
Wieśniacy zaczęli nacierać skronie, kilka
kropel lego trunku wpuszczono mu do ust,
nakoniec osłabiony przyszedł cokolwiek do
siebie i otworzywszy swe oczy, głosem na puł
obumarłym tak wyrzekł: Dzięki niebu! na
sza wygrana! Niedowiarki pokrajali mnie ra
zami pałaszów! Przyjaciele, dobrze żeście na
deszli i zwalczyli wroga; oh! oh! jak mi cięż
ko na sercu! Dobrzy ludzie! Zegnam was,
módlcie się za mnie .... Zaledwie skończył
te słowa, duch ożywiający opuścił jego cia
ło i przeniósł się w krainę wieczności.
Sołtys. Świec Panie nad jego duszą!
Wyzygin. (wpatrując się w jednego z nie
wolników) Twarz mi znajoma! (rzekł pofran
cuzku) kto jesteś?
Niewolnik. Nie rozumiem dobrze po fran
cuzku, albowiem jestem Polakiem, zostaję
w służbie u jednego officera.
Wyzygin. Ach! to ty Kazimierzu! a ja ciebie
niepoznałem. Dzieci! Ten człowiek, jest służą
cym tego polskiego officera, który mnie uwol
nił z niewoli i stał się wybawcą mojego życia.
Kazimierz, (rzucając się do nóg Wyżygi
nowi) Panie! miej litość ńademną, Jestem
biednym człowiekiem, niejestem żołnierzem,
szukałem tylko pokarmu dla koni pana Adolfa!
Wyzygin. Rozwiążcie go!
Kobieta. Ale on może ucieknie, gdyż c
niegodziwcy są bardzo zręczni do tego.
Wyzygin. Ponieważ ten człowiek wtenczas
kiedy ja byłem w niewoli, pomimo że wie
dział kto jestem, jednak służył mi wiernie
i nie zdradził, wypada więc i z nim teraz obejść
się po ludzku.
Kilka głosów. Rozwiązać, rozwiązać!
Wyży gin. Jak się ma Adolf?
Kazimier?. Zdrów panie, lecz wynędzniał,
bo głód gorszy anizeli kula! ale panienka ta
Rossyanka eo bawiła w Wilnie u rodziców pa
na Adolfa, jest także w obozie.
Wyzygin. Jak to, Eliza Stenska?
Kazimierz. Tak jest w istocie.
Wyzygin. Któż jest przy niej?
Kazimierz. Jakiś Francuz pan doktor.
Wyzygin. To być nie może! mylisz się!
Kazimierz. Przysięgam na Boga! ten fran
cuzki pan doktor przyjechał z Wilna karetą
i przywiózł z sobą ową piękną Rossyankę, któ
rą pan nazywasz panną Elizą; ja z panem Adol
fem byłem dwa razy u tego pana francuz
kiego doktora, albowiem on znajduje się przy
obozach.
Wyzygin. Niepojmnję tego wcale! a czy
nieznajduje się tam przy niej jaki rossyjski
pan z żoną?
Kazimierz. Ach prawda, zapomniałem! jest
jakaś pani Rossyanka, ale pana rossyjskiego
nie masz.
Wyzygin. Wiele moze mieć łatta pani ?
Ka zimierz. Lat może czterdzieści albo i wię
cej; słyszałem jak ona z doktorem i z panem
Adolfem rozmawiała po francuzku, z panną
Elizą zaś mówiła po rossyjski! i panna ciągle
ją nazywała swą matką.
Wyzygin. (do siebie) Co to wszystko zna
czy! Boże udziel mi mocy stałego charakte
ru! (do wieśniaków) Dzieci! zabierajcie się
powrócimy do wsi.
Kilka głosów. Już czas, już czas!
Wyzygin podzielił wieśniaków na cztery
gromady, dla zabezpieczenia skrzydeł obozu
i dla uformowania awangardy i aryergardy;
niewolników prowadzono między wozami, na
których siedziały kobiety. Zabitych ponakry
wano płaszczami Francuzów, ranionych zaś
opatrzono na prędce i nakoniec Wszyscy ru
szyli napowrót do swej wioski, idąc nadzwy
czaj spokojnie. Wiadomość jaką Wyzygin ode
brał od służącego Adolfa, wielkie uczyniła
na nim wrażenie, albowiem zazdrość i cieka
wość niezmiernie go trapiły. Zagłębiał się da
leko w przestrzeni domysłów, chciał w je
dnym momencie wszystko odgadnąć, lecz na
tomiast jakowaś posopność i rozpacz, były wi
doczne na jego twarzy! Już stonce miało się
ku zachodowi, kiedy nasi wojownicy przybyli
do wsi; mieszkańcy pozostali w domach, wy
szli na ich spotkanie ; lecz radosne okrzyki
tłumiły się tylko w odgłosach żon rozpacza
jących, których mężowie doznali mocy śmier
telnej zabójczego oręża. Natychmiast ciała za
bitych pownoszono na noc do kościoła, a tym
czasem posłano do wsiów poblizkich, by sie
zeszli wieśniacy dla wzięcia swych koni, do
bytku, zapasów żywności i innych rzeczy,
które odebrano od Francuzów. Wyzygin roz
kazał porozstawiać na okołowioski warty,
rozpalić ognisko, a sam w towarzystwie Kazi
niierza, udał się ńa żądanie proboszcza do je
go domku, aby cokolwiek wypocząć.
Na drugi dzień wieczorem, przybyło mnó
stwo ludzi ze wsiów sąsiednich, którzy wspól
nie z mieszkańcami tej wioski zgromadzili
się do kościoła, gdzie były złożone ciała po
ległych podczas potyczki. Po skończeniu ża
łobnego nabożeństwa, wieśniacy wzięli na ra
miona trumny i udali się na cmentarz. Na czele
wszystkich szedł proboszcz, odziany w szaty
żałobne. Groby iuż były gotowe, otaczały
je zony, dzieci i rodzice nieboszczyków, lejąc
łzy gorzkie. Skoro wszyscy zeszli się i;a lo
miejsce, gdzie miały być pochowane zwłoki
zabitych, ksiądz obróciwszy się do zgroma
dzonych tak się odezwał : Najwyższy stwórca
nieba i ziemi, uwieńczył nas zwycięztwem i
przyiął na łono swoje, tych oto kilku prawo
wiernych synów kościoła. Niepłaczcie więc
ale przeciwnie powinniście się cieszyć, że ich
spotkała śmierć ściągająca błogosławieństwo
niebios. Oni albowiem walcząc za wiarę i
Cesarza, już dostąpili odpuszczenia grzechów.
Tak prawowierni, lo właśnie jest celem na
szego życia! Ofiary które widzicie przed so
bą, którym czynimy ostatnią posługę, je
szcze bardziej wam nakazują bronić religii, być
wiernymi dla Tronu, nietracić ducha miło
ści kraju i zachować odwagę nieustraszoną,
przeciw napaściom nieprzyjacioł. Jest Wpra
Wdzie obowiązkiem pasterza trzody Chrystu
sa, wpajać w serca prawowiernych chrześcian
miłość bliźniego, lecz jeżeli ludzie zapominają
się na gniew Boga i pozwalają sobie rujnować
kościoły, dopuszczają się rabunków i rozbo
jów, natenczas tenże Bóg pozwala gwałt gwał
tem odpierać. Francuzi uzbroili się przeciw
Rossyi i zamyślali riasujarzmić, lecz Najjaśniej
szy pomazaniec Boży Monarcha nasz, wezwał
tylko, a cała Rossya powstała i dopóty nie
zloży oręża, dopóki ani jednego wroga nie
będzie w granicach naszego państwa. Coż zna
czy śmierć w porównaniu z obcą napaści:}.
Prędzej czy później każdy umrzeć musi, lecz
jakież będzie to życie, kiedy będziemy zno
szeni ulegać rozkazom dumnych wichrzycieli
spokojności? Oto kościoły postawione na cześć
Roga Rossyi, stać będą spustoszało, religija
nasza prawowierna osłabnie, zaginie mor a
rossyjska i praca nasza stanie się cudzą ko
rzyścią .. Nie będzie natenczas Rossy i! Wielki
Boże! Nie, Ty niedopuścisz ażeby niebyło
Rossyi Nieprzeżyjemy lego i prędzej za
grzebiemy się pod gruzami własnych domów,
lub zginiemy wdzierając się w szeregi nieprzy
jacioł , tak jak ci waleczni rycerze którym
tera? sypiemy mogiłę sławy. Tak, wszyscy
zginiemy lecz naszej Rossyi, tej naszej mat.
ki, nieoddamy w zarząd hardego napastnika!
Jak tylko proboszcz mówie przestał, roz
legł się odgłos powszechny: umrzemy wszy
scy w obronie religii i Cesarza! lecz nieod
damy Rossyi!
W tem zaczęto wpuszczać trumny do gro
bów, ksiądz otarł łzy, które mu wyciskały
uczucia, przeczytał ostatnią modlitwę, pobło
gosławił lud zgromadzony i oddalił się. Wło
ścianie, zony i dzieci, mówili pacierze wsty
dząc się już opłakywać śmierci nawet swych
krewnych, albowiem zazdrościli ich przezna
czeniu.
Nakoniec Wyzygin podziękowawszy za go
ścinność jak również czyniąc sprawiedliwą po
chwalę odwadze wieśniaków, oświadczył, że
jna szczerą choć udać się jak najrychlej do
armii. Natenczas włościanie uradzili mię
dzy sobą zaopatrzyć go na drogę i dać mu
dwóch chłopaków najśmielszych za przewo
dników. Jakoż zrobili składkę i przynieśli Wy
zyginowi tysiąc rubli, lecz on nieprzyjął tej
oliary i rzekł: w teraźniejszym stanie rzeczy,
oręż jest bardziej potrzebniejszym aniżeli pie
niądze, lecz jeżeli macie jakibądź dla mnie
szacunek, to proszę was ażebyście uwolnili
Kazimierza, pieniądze zaś zebrane, oddajcie
tym biednym wdowom i dzieciom, których
mężowie i ojcowie polegli na placu potyczki.
Chętnie zgodzono się na takoAve żądanie Wyży
gina, natychmiastKazimierz został oswobodzo
nym i odprowadzonym aż do armii francuzkiej.
Wyzygin zaś dawszy poradę jak mają ścierać
się z nieprzyjaciółmi, i jak mają postępować
w każdym razie, nieomieszkał też udzielić
swych przestróg sołtysowi, co się tyczy utrzy
mywania warty i patrolów wokolicach wioski,
dla zabezpieczenia się od niespodzianych napa
dów. Nadto Mironowiczowi rozkazał uczyć
włościan, jak mają stawać do boju, czy to gro
madą lub w rozsypkę, nareszcie pożegnał ich
i udał się drogą prywatną do Wiazmy.
Opuściwszy to miejsce znowu się zatrzymał
w drugiej wsi, która była odległą od pierwszej
na mil pięć. Tam wieśniacy podobnież zabie
rali się fio utarczki z nieprzyjaciółmi. Wyzy
gin zgromadziwszy tedy wszystkich włościan,
udzielił im swej rady, jak mają postępować
w napadaniu na bandy snujące się nieprzyjaciel
skich Furażycró w:, życzył więc im aby się starali
nieprzyjaciela wprowadzać do lasów i w takie
miejsca, które są trudne do przejścia. Po
stępując takim sposobem, ażeby dopóty mie
li w ukryciu swe siły, dopóki się nlewydarzy
pora pomyślna. Do Wiazmy jeszcze było stąd
mii trzy, jednakże niewiedziano w czyich rę
kach zostaje to miasto. Wieśniacy oświadczy
li Wyżyginowi, że spodziewają się rozkazu na
kazującego im udania się pod Moskwę, dla
obrony tej matki wszystkich miast rossyjskich.
Wszyscy a nawet i sam Wyzygin byli tego
zdania, że w Gubernii Moskiewskiej która jest
środkiem całego państwa, nastąpi dopiero po
czątek rzeczywistej wojny. Włościanie zaśnie
znnjąc powodu dla czego ich wojsko cofane,
skoro się dowiedzieli, że Wyzygin jest office
rem rossyjskim, otoczyli go na około a jeden
ze starców takie mu uczynił w tym wzglę
dzie pytanie.
— Powiedz nam panie officerze, dla cze
go lo wodzowie prowadzą ciągle naszą armię
w tył? czy to już nie można zwalczyć nie
przyjaciela? Gdyby tak na moje zdanie, to
rozkazałbym zgromadzić wszystką ludność i
poprosiwszy Stwórcy Najwyższego o pomocr
uderzyłbym na wroga, spodziewam się, że na
tenczas nasza byłaby wygrana, musiałby ustą
pić placu, bo czyż podobna jemu walczyć
z B.ossyanami! ale mówią, tylko nie gniewaj
się panie officerze, że nie tak idą rzeczy jak
by należało. Jesteśmy wprawdzie ladzie pro
ści, nie wiemy jak tam postępuje zwierzch
ność, źle czy dobrze, łecz słyszeliśmy, że je
nerałowie pono z cudzoziemców, zdradzaj!
naszego Monarchę!
Ten co wam tak mówił, to musiał
być nic dobrego,) rzekł Wyzygin. Cesarz
rossyjski nie ma żadnych cudzoziemców, a kto
zostaje w obowiązku, musi być prawdziwym
Rossyaninem Monarcha nasz aż nadto do
brze wie w kim pokłada swoje zaufanie i
komu porucza jaką czynność. To nie dowo
dzi zdrady, że wodzowie prowadzą armię na
szą w tył, oni tak postępują dla lego, że si
ła nieprzyjacioł jest niezmiernie wielka to
raz, a powtóre, żeby uniknąć niepotrzebne
go rozlewu krwi. Wszakże od Smoleńska do
piero zaczyna się prawdziwa Rossya, tutaj
wszyscy jesteśmy gotowi poświęcić nasze ży
cie na obronę religii i Cesarza, z tamtej zaś
strony za Smoleńskiem, siedzi naród zupeł
nie inny: cichy, bojaźliwy, mie spotkał więc
Francuzów tak jak my, ale się skrył do la
sów. Ponieważ armia nasza nie mogła wstrzy
mać wojsk nieprzyjacielskich, otóż i zaczęła
się cofać, ażeby tym sposobem wroga zapę
dzić w głąb kraju jak wilka do jamy. A te
raz zadamy jemu taką klęskę, że on nie trafi
więcej do swoich!
— To prawda, widać ze wszystkiego, że
tak się rzecz ma, ależ panie, nieprzyjaciel tym
czasem pali wioski i miasta, a to jest najwię
ksze nieszczęście; mówią że w Smoleńsku nie
został kamień na kamieniu!
— Wszak to nie jest wielkie nieszczęście,
kiedy przypadkiem dom się zapali i jeżeli dla
obrony od pożaru, dach zostanie zrujnowa
nym. Cesarz nasz jest litościwy i wesprze tych
którzy poniosą straty zpowodu wojny; lecz
niepodobna aby dla obrony jednego miasta,
tracić ludzi wtenczas, kiedy cała Rossya jest
w niebezpieczeństwie. Zaufajcie tylko we wszy
stkiem Bogu i Cesarzowi; Bóg nas nieopuści
a Monarcha myśli i stara się o nasze dobro.
— Boże zachowaj nam Jego: odezwało
się wiele głosów.
— Alez i to nieszczęście, że wszyscy mó
wią nam o jakiejś zdradzie! odezwał się dru
gi wieśniak.
— Mówią tylko ci, którzy nie rozumieją
rzeczy, i tak, jedni puszczają takie pogłoski
ze strachu, drudzy, że pałają chęcią walcze
nia, inni znowu upatrują w tem jakieś widoki;
lecz jeszcze raz powtarzam wam, wierzcie
tylko Cesarzowi i tym osobom w których on
pokłada zaufanie.
— Ależ powiadają panie, że między cu
dzoziemcami są tacy, którzy mają związki ze
złymi duchami i kogo chcą to opętają:, rzekł
jeden z wieśniaków drapiąc się pogłowie.
— Co też wy pleciecie, odpowiedział
Wyzygin, czy któremu zdarzyło się z was być
kiedy w Rydze albo tez w Rewlu?
— Alboż raz panie officerze, i bardzo czę
sto, nawet byliśmy w Finlandyi, tamtejsi pano
wie kupcy, są sami niemcy i nie masz co po
wiedzieć przeciwko nim; naród rzetelny i
gościnny. Pospólstwo u nich dzieli się na Ła
tyszów i Finlandczyków; pierwsi żyją dosyć
porządnie, ochędożnie, ale ci drudzy, Panie
odpuść, to jak zwierzęta.
— Uważajcież więc, ten kraj oddawna na
leży do Rossyi i jest przychylnym dlaRossyan.
Panowie ich również jak i my wstępują do
służby wojskowej, lub tez pełnią inne obo
wiązki a za przychylne i gorliwe wypełnia
nie takowych, są nagradzani rangami; nastę
pnie więc, wychodzą na Senatorów i Jenera
łów. Mowa ich wprawdzie jest niemiecką,
lecz uczucia rossyjskie, i służą Cesarzowi na
szemu i ojczyźnie wiernie i sprawiedliwie; ni
gdy jeszcze nie zdradzili i gotowi są poświę
cić życie własne w obronie Monarchy tak jak
i my. Ztych to właśnie panów, są u nas je
nerałowie, nie można więc ich zważać za cu
dzoziemców, gdyż są Rossyanami i niepoku
szą się nazdradę! I teraz właśnie Francuzi i
Niemcy jak przyszli pod Rygę, to nasi Niem
cy, zamiast połączenia się z niemi, zamknęli
swe miasto i postanowili bronie się do osta
tniej kropli krwi. Oni podobnież jak i my
uzbrajająsię teraz, by uderzyć na nieprzyjacioł
naszej ojczyzny; nie macie się więc czego oba
wiać zdrady, wtem możecie być spokojni!
— Az lzej na sercu, odezwał się jeden
starzec, dziękujemy tobie dobry panie, że
nas oświeciłeś w tym względzie, albowiem
baliśmy się zdrady ze strony cudzoziemców!
Jakże się nazywa nasz wódz naczelny? bo to
jakieś trudne nazwisko, nie,można Spamię
tać.
— Barklaj de Tolli odpowiedział Wyzy
gin, jest to człowiek dobry, szlachetny, wa
leczny, a przytem wódz doskonały. Z proste
go żołnierza wyniósł się na stopień Jenerała,
zna aż nadto dobrze ten stan i dla tego ża
łuje żołnierzy.
— Nam ciągle mówiono, że on dla nas nie
ma być życzliwym, odezwał się starzec, i
trudno niedać wiary takim pogłoskom, pa
trząc ustawicznie jak on prowadzi armię cią
gle wtyła nas biedaków i miasta rossyjskie
zostawiono w mocy nieprzyjacielskiej! Pan
Bóg święty wie czemu wierzyć!
— Mówiłem już wam, że ufajcie wybo
rowi Monarchy ale nic owym bredniom dzie
cinnym; Cesarz jest ojcem Rossyi i bardziej
troszczy się o nas aniżeli my sami o siebie.
— Tak, to prawda dobrodzieju! Niech
mu Bóg najwyższy da jak najdłuższe panowa
nie! odezwano się w gromadzie.
Wyzygin wsiadł na konia i rzekł: teraz
żegnam was i powtarzam, nie bójcie się zdra
dy a jeżeli zawitają czasem Francuzi, bijcież
ich dobrze, spodziewam się, ze wkrótce od
bierzecie wiadomość o zwycięstwie i że Ros
sya będzie grobem dla swoich nieprzyjacioł."
— "Boże daj, Boże daj! zawołali wszyscy.
Nakoniec Wyzygin w towarzystwie dwóch
przewodników, którzy go żadnym sposobem
niechcieli odstąpić, udał się w dalszą podróż.
Zaledwie ujechał mil dwie, pod koncern lasu
usłyszał kręyk i strzelanie; natychmiast po
pędził konia, a wjechawszy między zarosłe
postrzegł, że na łące szwadron strzelców Kon
nych francuzkich strzelał się z kozakami. Licz
ba Francuzów była przewyższającą. Wyżygiii
tedy znajdując się z tylu, rzekł do swoich
przewodników: uderzmy na nieprzyjaciela!
zobaczycie, że my go nastraszymy a kozacy
nas niezdradzą.
— Zgoda panie! z tobą na wszystko je
steśmy odważni.
— Uważajcież, na sam przód wyskoczymy
z lasu, damy ognia do Francuzów, krzyknie
my lira! i wpadniemy do swoich! tylko ra
zem ! marsz!
Jak rzekł, tak się tez i stało. Wrzeczy sa
mej wybieg ten zatrwożył Francuzów, albo
wiem dał im powód mniemania, że kozacy
bawili ich tylko z przodu ażeby tym sposo
bem, łatwiej mogli zabrać tyl; naczelnik więc
szwadronu zakomenderował na rejteradę i
udał się cokolwiek w bok, ażeby pewniej się
zabespieczyć, kozacy zaś ośmieleni tak nie
spodzianem cofnięciem się, nastawiwszy swe
piki uderzyli odważnie, zmieszali szyki nie
przyjacielskie, bardzo wielu ranili, zabrali
w niewolę, resztę zaśzmusili do ucieczki Wtem
ujrzeli, że na pomoc Francuzom nadchodzi jaz
da, kozacy więc zabrawszy niewolników, udali
się na pierwsze swoje stanowisko. Lecz jak
że się zdziwili, kiedy zamiast mniemanej po
mocy, spostrzegli tylko trzech jeźdźców, któ
rzy się do nich zbliżyli.
Wyzygin zsiadł z konia i rzucił się uści
skać officera od kozaków wołając: nakoniec
jestem u swoich!
Okoliczność ta wkrótce została wyjaśnio
ną. Kozacy nie mogli się nadziwić takwiel
kiej odwadze officera huzarów i jego towa
rzyszów. Zaczęli się ściskać wzajemnie i krzy
czeć radosne uia, na cześć Wy iżygina. Wtem
było widać podnoszące się kłęby dymu; offi
im się zdawała bardzo niedorzeczną i to wła
śnie było powodem następującej sprzeczki.
Porucznik. i coż to za wojna! od samej
granicy ciągle i ciągle cofamy się, jak gdyby
śmy się obawiali potyczki; co powie Europa
o naszym narodzie, jeżeli bez bitew oddamy
nasz kraj w ręce nieprzyjacioł. Krew ścina się
w żyłach moich jak o tem sobie pomyślę! Pod
Ostrowną i Smoleńskiem stoczywszy walkę, za
miast tego aby już stanąć niewzruszenie i dać
mocny odpór, zwyciężywszy nawet, musieli
śmy rejterować! Dlaczegóż było zatrzymy
wać wojsko, na cóż się zdała ta bitwa, jeżeli
nie było zamiaru położyć tamy owej nieustan
nej rejteradzie? Jak sobie chcecie panowie,
tak sądźcie, ale mnie się zdaje, że tu wido
cznie ukrywa się jakiś nieczysty interes; nie
napróżno lud i żołnierze wołają, że jesteśmy
zdradzeni.
Wyzygin. Co ci się marzy kolego! Któż
to na tak zdradza? posłuchaj lepiej jak mó
wią Francuzi o Barklaju de Tolli! Żołnierze
bowiem zwykle bredzą o każdej drobnostce
jak im się widzi, ależ rozsądni officerowie i
jenerałowie, powinni uważać rzeczy z pra
wdziwego ich stanowiska. Francuzi juz po
miarkowali, że ta rejterada gotuje dla nich
okropną klęskę, najbardziej zacząwszy od Smo
leńska przekonywają się, iż tu ich czeka woj
na powszechna, a głód i nędza pogrążyły
Francuzów w niewypowiedzianej rospaczy.
Oni teraz sami pragną bitwy, aby tym spo
sobem prędzej mogli zakończyć swoje cier
pienia, i właśnie w tym razie uważam, że
"Barklaj de Tolli postępuje bardzo roztropnie,
kiedy bez rozlewu krwi, niszczy i morduje si
ły nieprzyjacielskie.
Rotmistrz. Wyży ginie! sam osądź, coż to
za sposób prowadzenia wojny, ażeby własnem
nieszczęściem, nadwerężać siły nieprzyjacioł?
To już lepiej strzelać pigułkami, jeżeli idzie
oto, by tylko osłabić siły wojska nieprzyja
cielskiego! Niech djabli porwą! cierpieć nie
moge tej lodowatej metody! Rossyanie po
winni byli spotkać wroga po rossyjski!, wy
padało z samego początku zaraz bronić przej
ścia granicy i tam od razu albo umrzeć ze
sławą, albo zwyciężyć Francuzów! oto jest
właśnie taktyka rossyjska!
Wyżygin. Cóż na to powiesz Rotmistrzu,
gdyby natenczas armia francuzka ludnością
swojej nas zwyciężyła? Jakieżby było położe
nie Rossyi.
Rotmistrz. Zaniechałbyś lepiej tego pyta
nia, czyliż mniemasz, że Rossyę jest tak ła
two zrujnować jak gniazdo ptaszę! o nie
kolego, wówczas dalibyśmy się lepiej poznać.
Lecz przypuśćmy gdyby na przypadek nas i
pokonano, to jeszcze dosyć byłoby czasu do
użycia tych środków, których się teraz chwy
tają, zaręczam, że nie więcej zrobiliby Fran
cuzi postępu w swoich działaniach zwyciężyw
szy nas, jak dzisiaj; wszakże oni tak prędko
doszli do środka Rossyi, jakby nie mieli ża
dnej przeszkody. Lecz cóż mam mówić, oto
przestań lepiej ujmować się za twego Barklaj
de Tolli a posłuchaj jak go błogosławią nie
tylko w armii ale nawet w całej Rossyi!
Wyzygin. Wszystko to, co powiedziałeś
rotmistrzu dowodzi, że nasz prędki charakter
nie moze ulegać rozporządzeniom mądrym
lecz powolnym Rzzymianie podobnież ganili
postępowanie Fabiusza, później zaś stawiali
mu pomniki sławy.
Rotmistrz. Jak chcesz tak sobie utrzymuj
kolego, ale nas niczem nieprzekonasz. Naród
cały prosi i błaga by wodzem naczelnym był
Rossyanin.
Wyzygin. Szkoda i bardzo wielka szkoda,
zewy nawet którzy jesteście ludźmi oświeco
nem!, nie uważacie za Rossyanina tej osoby,
która przelewa krew własną i wszystko po
święcą dla dobra Rossyi. Ze Barklaj de Tolli
jest prawym Rossyaninem, ale nie cudzoziem
cem, dowodzi nie tylko jego urodzenie się
w prowincyach od dawna należących do Ros
syi, ale nadto lata służby i blizny któremi
okryty. Finlandya może również służyć za
dowód, jak jest biegłym w prowadzeniu woj
ny zaczepnej, o tyle jak dziś widziemy w od
pornej, Francuzi niemogą się nadziwić tej rej
teradzie i niepojmują jakim sposobem w tak
prędkim marszu, można zachować tak wielki
porządek! Pomimo że dosyć mają jazdy, je
dnak niezdołali nas napaść i ani jedno działo
niedostało się w ich ręce! Plan Barklaja de
Tolli jest szczytem mądrości, który gdy zo
stanie uskutecznionym, będzie nad wszelką
pochwałę i założę się z wami, że z czasem
pożałujecie za to podejrzenie.
Porucznik. Jeżeli ci się tak podobało, chwał
ze go sobie, my zaś nieprzestaniemy łajać. Po
słuchajno jak mówią żołnierze.
Jakoż przy drugim ognisku siedzieli żołnie
rze a wypiwszy wódki prowadzili między so
bą dosyć głośną rozmowę o wojnie; office
iowie zamilkli i zaczęli się im przysłuchiwać.
Podofjicer od piechoty. Był u nas feldfebel
który służył pod Suworowem, jak bywało
zacznie opowiadać to aż słuchać lubo! Nasi
dawniej nieucickali od nieprzyjaciela, lecz uga
niali się zanim jak za zającem, Suworow tyl
ko ciągle wolał: naprzód dzieci, naprzód!
kula głupia ale bagnet zuch!
Wachmistrz, od Huzarów. Wrzeczy samej
nie tak było jak teraz, służyłem przecie pod
Suworowem, byłem we Włoszech i walczy
łem z temiż samymi Francuzami; nie można
wprawdzie nic im ująć, biją się dobrze, ale
nigdy nie ustoją przeciwr nam, żeby tylko do
wódzcy byli rezolutni. Dziś niechaj nam dadzą
za wodza Kijtuzowa, albo księcia Bagrationa,
lub tez któregokolwiek z tych jenerałów, któ
rzy byli pod Suworowem, to pewnie, że nie
uciekalibyśmy od Francuzów, ale oczyściliby
siny Rassyę tak, że ani jeden nieprzyjaciel
wniejby niepozostał.
Żołnierz stary. Takby i wypadało uczynić,
a to zaleźliśmy Bóg święty wie dokąd, aż pod
Moskwę, może też i ją oddadzą w ręce nie
przyjacioł.
Podofficer od piechoty. A co myślicie,
wszystko to być może, tylko zdaje mi się, że
nasi panowie, jenerałowie i officerowie, nigdy
na to nieprzystaną. Moskwa sama będzie się
broniła. Do czegóżby to było podobnem,
gdyby ją Francuzom oddano! lecz jeśliby się
tak stało, to już nic więcej niepozostaje, jak
kazać się żywcem zakopać w ziemię!
Żołnierz stary. A jeżeli rozkażą?
Wachmistrz. To nie ma co, trzeba będzie
wypełnić rozkaz, ależ panowie zapewnie do
tego niedopuszczą. Mówią że jesteśmy zdra
dzeni i gdyby nie to, Francuzi dawno byliby
pobici jeszcze na Litwie i niewidzieliby dzwo
nie naszych kościołów!
Porucznik. Cóż to znowu? Kozacy! zape
wnie prowadzą jeńca? w rzeczy samej jest mię
dzy nimi jakiś Francuz!
Kozak. Officer francuzki wspólnie z tre
baczem przybył na naszą pikietę oświadczając,
ze ma list do Naczelnego Wodza.
Rotmistrz. A więc. to parlamentarz! gdzież
on iest?
Officer francuzki zsiadł z konia i przystą
pił do Piotniistrza. Wyzygin skoro mu się
przypatrzył, natychmiast rzucił się by go uści
skać, wołając: Adolfie! mój wybawco!
— Panie Wyżyginie! rzekł Rotmistrz,
c proszę pana powściągnąć tak niewczesną ra
dość, jeszcze będzie dosyć czasu. Pan officer
francuzki z nami zabawi, a list: odeszlemy do
Jenerała Konownicyna.
Adolf Morykoński oddał list, pozdrowił
wszystkich officerów a obróciwszy się do Wy
zygina, ścisnął go za rękę i rzekł: Dzięki
niebu! ze widzę ciebie bespiccznym! wrazem
tez oświadczam najczulszą wdzięczność za o
swobodzenie mojego lokaja, który mi opo
wiedział jak dowodziłeś na czele uzbrojonych
włościan, jednak przyznani się otwarcie, źe
ta wiadomość wielce mię trapiła.
— Wszystko jedno, byle gdzie umrzeć!
odpowiedział Wyzygin. Postanowiliśmy bo
wiem walczyć do ostatniej kropli krwi, i bez
wątpienia jeżeli wojna teraźniejsza jeszcze się
dłużej pociągnie, to niewielu z nas doczeka
się końca!
— Mam w Bogu nadzieję, rzekł Adolf,
że wkrótce nastąpi koniec, albowiem nasz
Cesarz żąda pokoju.
— Ale nasz Monarcha na lo nieprzystanie
i my z nim, odezwał się Rotmistrz. Cesarz
Alexander nie odmienia raz wyrzeczonego
słowa, i ceni wysoko sławę swojego Narodu.
On powiedział, że dopóty niezwinie oręża,
dopóki ani jednego wroga niebędzie na zie
mi rossyjskiej i zapewne tego dotrzyma.
— (Jednakże okoliczności wielki wpływ
mają na politykę, i często się stają przyczy
ną zmian rozmaitych, rzekł Adolf, a
nawet czas już położyć tamę owemu rozle
wowi krwi, który tyle jest zgubnym jak dla
obydwóch armij tak też i dla narodu Rossyan.
— Jeżeli rozlew krwi, już zaczął dokuczać
waszemu Cesarzowi, to niechaj się wynosi za
Niemen; Piossyanie w swoim kraju powinni
prześladować nieprzyjacioł, ale nie jednać się
z nimi,
— "Panowie upraszam was, zawołał Wy
zygin zakończcie tę rozmowę, albowiem
zniej może wyniknąć jaka nieprzyjemność,
mówmy lepiej o czem innem. Wybawco mój!
nasz gościu, niechże cię uczęstujemy.
Wtem podano wieczerzę, która dla Adolfa
pokazała się niezmiernie wspaniałą; przyby
wszy albowiem z armii, cierpiącej niedostatek
we wszystkich nieodbitych dla życia potrze
bach, chleb prosty uważał za niewypowie
dzianą roskosz, lecz skoro się zjawił na stole
szampan, nie mógł dadź wiary ażeby było
rzeczywistością. Nakoniec Rotmistrz dobył
pałasza, odrąbał szyjkę butelki i wino zawrza
ło w kubkach, tedy officerowie Rossyjscy dzię
kując Adolfowi za oswobodzenie ich towarzy
sza, uderzyli się kubkami i spełnili toast za
zdrowie gościa.
— Panowie! rzekł Wyzygin na mojem
sercu leży ciężar, który chciałbym uczynić
lżejszym, pozwólcież mi więc w przytomności
waszej, zapytać mojego Wybawiciela o nie
których szczegółach, albowiem między na
mi niepowinno być żadnej tajemnicy. Kocham
swie jednej Rossyance która podczas zajęcia
Wilna przez Francuzów tam pozostała, wspól
nie zcswemi opiekunami. Adolfie udziel mi te
raz wiadomości, jakim sposobem ona do
stała się do waszego obozu.
— I cóź to za zagadka, odezwał się po
rucznik, albo nie wiesz, ze nasze damy prze
kładają Francuzów nad swoich, cóż więc dzi
wnego, ze między sto tysięcami znalazł się ta
ki który....
Wyzygin przerywając mowę porucznikowi
rzekł:
— Mylisz się kolego, albowiem ta którą
kocham, nienależy do rzędu tych co się wy
rzekły narodowości i ubóstwiają Francuzów.
Adolfie, powiedz czy widziałeś Elizę gdzie i
z kim?
Z początku zdawało się, że Adolf nic mógł
dać zadowalniającej odpowiedzi, lecz pewniej
tak zaczął mówić. Szanowny pan Szmigajło
został wysłanym dla odprowadzenia w głąb
Litwy słabych i rannych Rossyan, a ponieważ
nie było mu dozwolonem wziąć z sobą żony
i Elizy, więc one pozostały w domu moich ro
dziców. P. Szmigajło jadąc traktem prowadzą
cym do Grodua ze wszystkiemi Rossyanami
został odbitym przez kozaków z korpusu je
nerała Tormasowa. Kiedy się tak rzeczy po
krzyżowały, w tymże samym czasie pani Szmi
gajło zabrała znajomość z Doktorem fran
cuzkim, który wiedział wszystkie tajemnice
tyczące się Elizy, nazwał siebie blizkim jej
krewnym, a nadto udzielił wiele ważnych
wiadomości o tej księżnej, która przywiozła
Elizę z Paryża do Rossyi. Lecz kiedy doktor
odjeżdżał do głównej kwatery, pani Szmigajlo
i Eliza prosiły by ich wziął razem z sobą, i jak
mi mówiły, że to czynią dla wynalezienia ła
twiejszej zręczności dostania się do armii ros
syjskiej. Jakoż doktor uczynił zadosyć ich
żądaniu, i widać że wielce się interesuje lo
sem pięknej kuzyny, uważa ją jako swą cór
kę a nawet mówił mi, iż nienarzeka teraz na
podróż uczynioną do Rossyi, albowiem ta
okoliczność nastręczyła mu wynalezienie kre
wnej którą miał za zginioną., otóż i wszyst
ko co mi jest wiadomem, nie śmiałem więcej
o niczem się wybadywać, oni zaś nieuważał!
za rzecz potrzebną udzielenia mi obszernej
w tym względzie wiadomości! sądzić zaś po
dług domysłów bynajmniej niechcę...
— Jle mieć może lat ten doktór? zapy
ta! Wyzygin.
— Aco kolego odezwał się porucznik,
jak widzę zazdrość ciebie męczy! Siadaj więc
na konia i odbierz swą kochankę.
— Nie zazdrość,a odpowiedział Wyzygin,
ale ciekawość
— Doktor rzekł Adolf jest w średnim
wieku, pomimo że nie w kwiecie młodości,
jednak bardzo przystojny a do tego jest czło
wiekiem światłym i kochanym. Wiadomość
ta zapewne nie bardzo przyjemna, lecz zna
jąc charakter Ełizy możesz być pewnym jej
stałości, chociaż i to prawda, że niepodobna
ręczyć za to czy między niemi nie zaszły już
oświadczenia miłości!"
— Jaka płochość ze strony pani Szmi
gajlo!" zawołał Wyzygin jak można było
jechać do armii z ... człowiekiem nieznajo
mym!
— Pokazuje się kolego, że jeszcze nie
znasz kobiet" odezwał się Rotmistrz.
— Ale chęć powrócenia do swojego kra
ju i zobaczenia osoby najmilszej, mogą unie
winnić ten postępek," rzekł Adolf a do tego
w czyjeż się ręce powierzyła, oto w ręce kie
wnego swej opiekunki.
Krewnego! zawołał Wyzygin ze zło
ścią a potrzeba wiedzieć w jakim stopniu za
chodzi to pokrewieństwo, jak on się nazywa?
—. ccTurnel odpowiedział Adolf.
— "Zapiszmy jego nazwisko," rzekł poru
cznik, a jak zabierzemy obóz francuzki, to
postaram się zaciągnąć bliższych o nim wia
domości."
— Panowie, nie tak śmiało, odezwał się
PiOtmislrz "gdyż pamiętajcie na to, że między
nami jest olficer z armii francuzkiej,"
— Przepraszam rzekł porucznik, albo
wiem u mnie co namyśli to i na języku."
Wtem podofficer który był wysłany z papie
rami przywiezionemi przez Adolfa, powrócił
z rozkazem, że officer francuzkimoże udać się
napowrót do swojej armii, gdyż te papiery mają
być jeszcze przedstawione Wodzowi Naczelne
mu, i że odpowiedź nastąpi przez parlamentarza
rossyjskiego. Adolf tedy pożegnał officerów
rossyjskich, uściskał Wyżyginą i siadł na konia.
— "Powiedz Elizie, że widziałeś się ze mną...
że o niej myslę ... i że ją kocham: rzekł za
smucony Wyzygin. Adolf ścisnął go za ręką i
oddalił się.
Tylko co Adolf Morykoński odjechał tak ze
go widać nie było, dał się słyszeć tentent koni
od strony w której stał obóz wojsk rossyjskich,
aż oto officer od huzarów którego posyłano
po odebranie rozkazu, przybył w największym
pędzie i rzucając się w objęcia swoich towa
rzyszów z niewypowiedzianem ukontentowa
niem zawołał; koledzy! cieszcie się! Książę
Kutuzow przybył do armii i jest naznaczo
nym na wodza naczelnego!
— cCzyż podobna! Bogu dzięki! nakoniec
doczekaliśmy się! odezwali się jednozgodnie
wszyscy officerowie. Żołnierze podobnież wo
łali Boguchwała! przecież Bóg chociaż raz zli
tował sję nad nami! Doczekaliśmy się swojego.
Ofjicer. Nie jestem wstanie wam opowie
dzieć tego co słyszałem i widziałem w armii!
Już słońce miało się ku zachodowi kiedy
przybył Kutuzow, lecz skoro wiadomość o
tem rozeszła się między wojskiem, wszyscy
pozdrawiali jeden drugiego tak jakby zwycię
stwo największe było odniesionem. Jenera
łowie, officerowie i żołnierze, zaczęli składać
najgorętsze dzięki niebu, ściskali się wzaje
mnie i widać było łzy radości; słowem gdyby
armija dwa razy większa od naszej przyszła
na pomoc, nie uczyniłaby tak powszechnego
ukontentowania. Mówiłem z adjutantem któ
ry przybył z Kutuzowem, ten mi powiadał,
że na drodze kiedy książę jechał do armii, lud
tłumami gromadził się padając przednim na
kolana, i ze łzami witał go jak oswobodziciela
Rossyi. Ufność jaką w nim wszyscy pokładają
przechozi wyobrażenie. Ja nawet gdy zoba
czyłem te siwe włosy, które były świadkami
tylu nieśmiertelnych zwycięztw Suworowa i
ową cudowną ranę, która jest piętnem szcze
gólnej łaski opatrzności i cechą odwagi wo
dza Rossyan, uczułem w sobie jakieś niepojęte
wzruszenie. Chciał on natychmiast obejrzeć
wszystkie pułki, tedy żołnierze jęli się do
czyszczenia ażeby godnie przyjąć i powitać
tak drogiego ulubieńca, lecz Kutuzow rzekł:
dzieci moje! to wszystko jest niepotrzebnem,
albowiem przyjechałem tylko wąs odwiedzić
jak się macie i czy jesteście zdrowi! żołnierz
w marszu niepowinien myśleć o elegancyi ale
po znojach powinien odpoczywać i gotować
się do zwycięztwo Żołnierze z radości zaczęli
mówie między sobą: otóż to nasz ojciec! wie
czego nam potrzeba, za niego wszyscy goto
wiśmy poświęcić nasze życie! Nienapróżno
Cesarz wysyłając go do armii powiedział: Idź
wybawić Rossyę! prawdziwie jeżeli on jej
nie wybawi, to już nikt!
Rotmistrz. Już że wybawi to wybawi! daj
tylko Rossyanom za wodza jenerała zgadza
jącego się z ich sposobem myślenia, niezawo
dnie zwyciężą, a tymbardziej jeżeli on jest
uczniem Suworowa.
Żołnierze miedzy sobą. Ach! Bogu dzięki!
teraz to niezawodnie uderzymy na Francuzów
i pod dowództwem Rossyanina damy się po
znać!
Officer. Jenerałowie otoczyli Kutuzowa
kiedy on siedział pod jednym domkiem na
ławie drewnianej, spoglądali na jego osobę
z największem uszanowaniem, jako na skarb
najdroższy który miał być odkupieniem Rossyi.
Posępność całego wojska natychmiast zniknę
ła, a dawno słyszane pieśni narodowe i za
bawy najulubiensze żołnierzy zastąpiły jej
miejsce. Dostrzegłszy tak nagłą zmianę jeden
z jenerałów nadmienił o tem Kutuzowowi,
na co ten szanowny starzec taką dal odpo
wiedź: serce Rossyanina czuje kto mu jest
przychylnym i jeżeli Bóg pozwoli, to zanu
cimy naszą narodowe śpiewkę na trakcie pro
wadzącym do Paryża! Przejeżdżając przez
obóz, widziałem ruch powszechny i kto wie
czy to niezanosi się na wielką batalię!
Ofjiccrowie. Boże daj! Boże daj!
Radość powszechna opanowała serca wszyst
kich tak dalece, że ani trudy wojenne ani też
przyszłe niewygody, nie mogły skłonić woj
skowych do spoczynku; już było po północy
a oni jeszcze siedząc przy ogniskach, rozma
wiali między sobą o przeszłości i przyszłości.
Nakoniec ucichły forpoczty, sen powoli
wziął przewagę nad wojskiem, lecz Wyzygin
nie mógł dzielić tak przyjemnego spoczynku,
albowiem myśl jego przeniosła się w krainę
miłości a połączona z miłością Cesarza ogar
nęła wszystkie uczucia. Rozkochani zwykle
są podejrzliwenii; tak podobnież i Wyzygin,
dawszy wolny bieg swoim marzeniom, gubił
się w domysłach o tym Francuzie, który do
takiego stopnia umiał zjednać dla siebie zau
fanie Elizy, ze ona powierzyła mu swój los i
zgodziła się przebywać w armii nieprzyjaciel
skiej. Ależ to ma być jakiś krewny! może
ojciec? Adolf właśnie uczynił wzmiankę o
księżnej, która przywiozła Elizę z Paryża! Czy
liżby to on był,.... Lecz gdyby to pokre
wieństwo było zmyślonem? . . . . o kobiety!
któż was zrozumie! Czy z Eliza tak miła, tak
skromna, miałaby należeć do rzędu owych
kobiet, które tak wysoko cenią uprzejmość
Francuzów? czyliżby tak łatwo mogła puścić
w niepamięć pierwsze zapędy miłości? Nie,
to być nie może. Lecz gdzież szukać prawdy,
jakim sposobem odkryć tajemnicę! Te i tym
podobne marzenia trapiły Wyżygina przez noc
całą, i zaledwie nadednicm sen pożądany za
czął mu sklejać powieki, aż w tem odgłos trąb
wzywający do boju, niedozwolił się cieszyć
lubym spoczynkiem.
Awangarda armii francuzkiej nadchodziła
i Rossyanie znowu zaczęli się cofać, lecz miej
sce przeszłej nieufnoścr zastąpiła nadzieja.
Wszyscy albowiem byli tego mniemania, że
Kutuzow rejteruje się dla tego, aby zgro
madzić całe wojsko na wygodnej pozycyi, i
ze wkrótce nastąpi straszliwa walka. Odwa
żny zaś Konownicyn na każdym niemal kro
ku ścierając się z nieprzyjaciółmi, zwolna
prowadził aryergardę.
Jak tylko armija rossyjska rozłożyła się na
polach pod Borodinem, natychmiast na owej
tak rozległej przestrzeni zaczęto stawić ba
terye, a Zanosi się na wielką bitwę," mówili
między sobą officerowie. Tu dopiero będzie
my walczyli za Ruś święlą! — Ojciec nasz
Kutuzow bez bitwy nie odda ojczyzny w ręce
nieprzyjacioł! wołali znowu żołnierze. Gdy
tymczasem dowodzcą arycrgardy jenerał Ko
nownicyn, wytrzymawszy natarcie całej armii
francuzkiej, ; zatrzymał się pod murami Ko
łockiego klasztoru. Nakoniec zmordowanie
sił, przerwało na czas niejaki krwawą po
tyczkę, i wojownicy rossyjscy udali się we
wnątrz klasztoru by zanieść błagające modły
do Najwyższego Pana zastępów. Kilku zakon
ników obarczonych długim wiekiem, którzy
tam pozostali dla zabezpieczenia domu Boże
go, nieustannie odprawiali dziękczynne i ża
łobne nabożeństwa tak dalece, że glos mo
dlitw nie umilkał, albowiem w dobrej spra
wie ludzie zwykle udają się pod opiekę Boga!
Wyzygin który w czasie bitwy obojętnie
spoglądał na śmierć, wtem miejscu dźwięk
żałobny dzwonu połączony z widokiem po
nurego cmentarza i krzyżów grobowych, tak
mocne uczynił na nim wrażenie, iż mimo
wolnie oddał się posępnym marzeniom. Tui
dopiero uczuł w całej mocy, jak wszystkie
nadzieje któremi się karmił przez całe swe
życie i wszystkie rozkosze mające nastąpić,
nie są odpowiednie śmierci której przed cza
sem niekiedy uledz potrzeba. Na tę myśl
serce w nim mocniej bić zaczęło, chciał szu
kać pocieszenia w modlitwach i na ten ko
niec zmierzył swe kroki do najodleglejszego
zakątku klasztornego cmentarza. Skórę się
zbliżył do tego miejsca w którem zamyślał
znaleść ulgę, spostrzegł, iż na kamieniu pod
cieniem drzewa, siedzi zgrzybiały zakonnik,
zbliżył się więc do niego, aż wtem zobaczył:
u nóg starca grób świeżo wykopany, zapytał
więc: ojcze duchowny! dla kogo ma być ta
mogiła?
— Dla mnie!
— Jak to, kiedy z woli Boga jeszcze ży
jesz, a godzina śmierci nam jest niewiadomą.
— Tak to prawda, lecz godziną mojego
zgonu będzie ta, w której nieprzyjaciele Ros
syi z hańbią ten dom Boży, oto właśnie za
noszę modły do Najwyższego Pana, ażebym
niedożył tej okropnej chwili. Gdyby mi siły
dozwalały, zakończyłbym życie pod ojczy
stemi chorągwiami, ale przyciśniony staro
ścią, czekam końca tu nad tym grobem któ
ry dla siebie wykopałem, niech lepiej me
powieki ziemia okryje, a niżeli miałbym oglą
dać niszczycielów Rossyi!
— Ojcze! napróżno rozpaczasz, wszakże
koniec wojny jest w mocy Boga. Tu właśnie
spotkamy nieprzyjaciela.
— Dzieci moje! coż znaczą starania lu
dzi przeciw woli Najwyższego? Bóg widać
chce przez nieszczęścia doświadczyć Rossyę,
powinniśmy więc być posłusznemi Jego świę
tej woli! Rossya nie zginie, lecz samo wtar
gnienie cudzoziemców do kraju prawowier
nych, jest już znakiem, że za nasze grzechy
zasłużyliśmy na takową karę!"
— Alboż niepokazaliśmy się narodom go
dnym boskiego miłosierdzia, czyliż poddali
śmy się przemocy dumnychFraneiizów? wiedz
ojcze duchowny, że cała Rossya uzbraja się;
i że jak biedni tak bogaci niosą życie i ma
jątki w ofierze na obronę swojego kraju,
wszyscy nawet jesteśmy gotowi zagrzebać się
w popiołach za wiarę i Cesarza!
— Wiem o tem, wiem i składam dzięki
Najwyższemu Stwórcy za to, że Rossya oka
zała się godną odpuszczenia grzechów. Je
dnakże sądząc podług zarodków męztwa któ
re niedojrzały na ziemi rossyjskiej, wiele
jeszcze potrzeba czasu, ażeby niektórzy z ro
daków byli takiemi jakiemi, być powinni."
— Alboż myślisz ojcze, że nasi rodacy
teraz nie są czynni? Wszyscy, zacząwszy od
najniższych do najwyższych, jedni walczą wsze
regach, a drudzy niosą wolierze majątki by
oddalić grożące niebezpieczeństwo.
— Nie wszyscy, nie wszyscy! Tak wpra
wdzie, silnie się opierają niektórzy mową a
drudzy czynami, jednak to chwilowe unie
sienie niedowodzi zupełnego przeistoczenia
się, a co większa ci,powiem, iż tu nawet,
wtem świątobliwe!!! mieszkaniu, dały.mi się
słyszeć głosy mowy cudzoziemskiej jakby
z nieprzyjacielskiego pochodzące obozu! Lat
dwadzieścia jak jestem oddalony od zgiełku
światowego, jednak nigdy nie życzyłem moim
współrodakom, ażeby wyrzekali się rozsądnej
oświaty która tyle przyczyniła się do wywyż
szenia innych narodów; przeciwnie błagałem
i teraz błagam Najwyższego Pana, aby na
tchnął serca Hossyan zamiłowaniem wiado
mości, które stanowią i służą za najlepszą
rękojmię do poznania i ugruntowania się w re
ligii, ja podobnież kiedyś uczyłem się i ko
chałem nauki, lecz czegóż się teraz uczy
większa część znakomitej i majętnej naszej
młodzieży? Z jakim zapasem wiadomości za
staje ich starość? o dzieci moje! Jesteś mło
dym i masz czas upamiętać się jeszcze, jeżeli
idziesz po drodze, usłanej kwiatami zatrute
mi przez nieprzyjacioł Rossyi? Wszakże je
żeli wyżej cenimy rzecz obcą, własna na
wartości traci; lecz dosyć otom, resztę sam
sobie dokończysz, gdy zechcesz zastanowić
się, powiem ci tylko to, że i teraznie wszy
scy pałają terą uczuciem, jakie powinno ozy
wiać serca prawdziwych Rossyan. Pomaza
niec Boży dał przykład, naród poszedł za je
go głosem, i to słonce, ta zawierucha ży
wiołów, pociągnęła za sobą ciała różnorodne,
złoto i piasek! lecz bądź pewnym, żeRossya
dopóty znosić będzie nieszczęścia, dopóki nie
przyjdzie do zamiłowania mowy narodowej
i wychowania dzieci w miłości ojczyzny! Na
pływ cudzoziemców pod czas pokoju jest
niebezpieczniejszym aniżeli w czasie wojny,
albowiem w pierwszym przypadku, korzysla
j ac oni z nieuwagi krajowców, podkopują ko
rzenie i nakoniec się drzewo obala, tym spo
sobem tryumf ich jest pewniejszym!
— Co się tyczy w tym względzie to zga
dzam się z tobą ojcze duchowny, i dla,tego
cieszę się z teraźniejszej wojny, albowiem spo
dziewam się, że ona posłuży do obudzenia
ducha narodowego w sercach prawdziwych
Rossyan.
— Nie życzę sobie być świadkiem jej koń
ca! Uciekając albowiem przed rozpustą,schro
niłem się do tego mieszkania i nie chcę wi
dzieć tryumfu naszych nieprzyjacioł. Boże!
niech się stanie wola twoja!
Wtem dały się słysząc w obozie odgłosy
trąb i bębnów, Wyzygin prosił zakonnika by
go pobłogosławił i spiesznie powrócił do
swego regimentu.
ROZDZIAŁ IV.
Doba przedbitwą pod Borodinem. — Rycerz sła
by. — Omyłka geniuszu. — Szemranie. — Piae
boju.— Jeniec rossyjski.— Kochankowie.
Poruszenia wojskowe zaczynając od Hżat
ska aż do Borodina, były że tak powiem cią
głą walką z małymi odpoczynkami, lecz osta
tnia potyczka pod ścianami Kołockiego klasz
toru, była najzaciętszą i sprawiła najwięcej
rozlewu krwi. Rossyanie cofając się dla za
jęcia pozycyi na polach Borodińskich, każdy
niemal krok musieli okupić bagnetami, Fran
cuzi zaś idąc po własnych trupach, zwolna
awansowali. Nareszcie noe nadchodząca przer
wała ogień morderczy panujący pomiędzy
dwiema nieprzyjaznemi ku sobie armijami.
Rossyanie stanąwszy na tym punkcie ziemi
rodzinnej, zalanej krwią dzieci swoich, tu wła
śnie chcieli się zemścić na dumnych przybył
cach którzy im grozili chańbą i niewolą. Wo
jownicy zaś Napoleona mniemali, że są u kresu
swoich nadziei, że zwycięztwera okupią pokój
Jadany i zakończą wojnę, która wprawdzie
niezmniejszyła w nich męstwa lecz zachwiała
stałość. Tak więc, ci dwaj olbrzymi Europy:
Rossyanie i Francuzi, z największym zapałem
spoglądali na siebie w nadziei, że wkrótce nastą
pi ostateczny koniec tej krwawej wojnie. Myśl
i czucie każdego były zajęte dniem nastę
pnym tak dalece, że noc nawet nie była wsta
nie ukołysać zmordowanych żołnierzy, którzy
z największą ciekawością zapatrywali się na
ogniska nieprzyjacioł i niecierpliwie oczeki
wali jutrzenki porannej.
Wobozie armii rossyjskiej ogniska poroz
rzucane tu i owdzie na polach i wzgórkach Bo
rodińskich w kształcie łuku, jasno się paliły
u Francuzów zaś zaledwie można było dostrzec
blask ognia posępny i nierówny. Trzeba na
wet przyznać, że ogniska obozowe najlepiej
dają nam poznać jaki duch panuje między
żołnierzami, albowiem kiedy wojsko czuje ra
dość lub nadzieję, natenczas ogień pali się
jasno w razie zaś smutku albo wątpliwości,
żołnierz oddala się od światła.
Namiot Napoleona był rozpięty z tyłu ar
mii Włoskiej, która się rozciągała po lewej
stronic gościńca, gwardya zaś stara, zbiór ze
tak powiem najodważniejszych żołnierzy, sta
nowiła mur nieprzełamany około swojego
wodza, uwieńczonego laurami sławy. Lecz
ten, który za pomocą swojego rozumu, tak
jak Archimcdes za pomocą drążka chciał mas
sę ziemi wyrzucić z posady, został nakoniec
przymuszonym zapłacić dług naturze czło
wieka. Nieustanne bowiem zajęcie się Napo
leona zmysłowe i umysłowe, mocno się przy
. czyniły do osłabienia jego sił, a do tego
srogie żywioły, które bynajmniej niezależą
od rozkazów władzcy państw, taką wywarły
moc na jego zdrowiu iż widział się być zna
glonym, udać się do łóżka i pośród gwaru
wojska usnął.
Marszałkowie, jenerałowie i adjutanci Na
poleona, zebrali się do poblizkiego namiotu,
dla pokrzepienia sił swoich pokarmem. Głód
stawał się tak już powszechnym w całej armii
francuzkiej, że jeden tylko. Cesarz nieczuł
jeszcze niedostatku żywności! Najwięcej zaś
cierpieć musieli dowódzcy, i ci waleczni żoł
nierze, którzy broniąc mężnie swoich sztan
darów, niedopuszczali się łupieztwa.
Kamerdyner Napoleona oczekując za drzwia
mi, kiedy odbierze rozkaz rozebrania Cesa
rza, usnął. Wtem dato się słyszeć wołanie:
Konstan! Konstan!
Posłuszny kamerdyner natychmiast wszedł
do środka namiotu.
— Jaka dziś pogoda? zapytał Napoleon.
Mnie coś zimno!
— "Najjaśniejszy Panie! Zdaje się, że do
piero jest początek jesieni, lecz ta pora roku
jest okropną w tym żelaznym klimacie. Wiatr
zimny silnie wieje, a deszcz drobny napełnia
powietrze wilgocią. Żołnierze nie mają drze
wa na opał.
— ccMnie zimno, Konstan; przykryj mnie
czemkolwiek!
— aCzy Najjaśniejszy Pan nie rozkaże zro
bić herbaty ?
— Dobrze!—każ zawołać do mnie jenera
ła Kolenkura!
Kamerdyner wyszedł i po upłynieniu kilku
chwil, wszedł jenerał Kolenkur brat Księcia
Vesan.
— Jak sądzisz jenerale, czy zechcą Ros
syanie dnia jutrzejszego stoczyć batalię?
— Zdaje mi się że zechcą N. Panie! al
bowiem umocnili się i skoncentrowali wtem
miejscu swe siły. Niejakiś Francuz który słu
żył u jenerała rossyjskiego, przed kilku go
dzinami przybiegł do nas i przyniósł razem
wiadomość, że jenerał Milaradowicz przy
prowadził z Moskwy włościan i obywateli
uzbrojonych, i że w armii rossyjskiej czynią
przygotowania do boju. Spodziewam się, że
to będzie ostatnia potyczka!"
— Życzyłbym sobie tego, lecz obawiam
się, ażeby Rossyanie znowu mi się niewym
kneli! Nieszczęście! ani raz nie moge ich wstrzy
mać i przymusić do walczenia! Lecz, może....
jeżeli wtem miejscu nastąpi bitwa, będzie
ona okropną! Jakiż był dzień dzisiejszy?
— N. Panie! byłeś sam świadkiem wszyst
kiego !
— Nad moje spodziewanie! nie myślałem
nawet o tem, ażeby Rossyanie mogli walczyć
z taką zapamiętałością!
— N. Pan raczyłeś widzieć, i jakim za
pałem bronili ową baterye, która zdaje się
iż bez żadnej dla nich korzyści była wysunię
tą naprzód z pozycyi, ale to tak, jak gdyby
w niej była zakopana pomyślność całego na
rodu! Potrzykroc zd bywaliśmy ją bagneta
mi, trzykroć bagnety rossyjskie dały nam
silny odpór, tak dalece, że jcnerałowieros
syjscy widzieli się być zmuszonymi, gwał
tem odprowadzić żołnierzy, od tego miejsca;
nakoniec pułk czyli że tak powiem, resztki
rozkryawionego pułku zostały na bateryi!...
— Tak, tak, to było okropnie! Czy w rze
czy samej Rossyanie postanowili umrzeć lub
zwyciężyć?"
— W ciągu całego dnia, nic wzięliśmy ani
jednego niewolnika, a to właśnie służy za
dowód, że Rossyanie chcą walczyć do osta
tniej kropli krwi!
— "Tak, to prawda! Nastąpi więc rzez
okropna! " ,
Napoleon zagłębił się w marzeniach i przez
kilka chwil zostawał milczącym, nakoniec tak
się odezwał: "Potrzeba użyć dział by ich
rozproszyć! tak, jutro więc będzie bitwa ar
tyleryi. Kolenkur! poszlij natychmiast adju
tantów, ażeby wszystkie parki artyleryjne ze
wschoem słońca niezwłocznie tu nadcią
gnęły,
Kamerdyner wtem podał herbatą, Napo
leon wypił jedną filiżankę i rozkazał kamer
ynerqwi oddalić się mówiąc: Chcę spać!
Po kilku chwilach Napoleon znowu zawo
łał: Konstan! kamerdyner wszedł.
— Nie moge zasnąć, gorąco mi niezmier
nie, kaszel dusi i pocę się nadzwyczaj.
— N. Panic! niebezpiecznie rozkrywać się,
aibowiem tu jest wilgoć!
— Wnętrzności we mnie się palą, daj mi
pie J
— Może W. Cesarska Mość rozkaże zawo
łać doktora?
— "Niepotrzeba! Niechcę ażeby wojsko
wiedziało o. mojej chorobie, albowiem to by
łoby gorszem aniżeli słabość, gdyż żołnierze
straciliby zapał.
— Jednakże N. Panie!.....
Bagatela! milczeć! daj mi pić i zawo
łaj dyżurnego adjutanta.
Adjutant wszedł do namiotu.
— Która godzina? i jaka pogoda?" zapy
tał Napoleon swoim zwyczajem.
— Godzina jedenasta, na dworzę wilgoć
I zimno.
— Czy nic słychać jakiego szmeru w armii
nieprzyjacielskiej ?
— Nic nie słychać.
— Siadaj na koń, udaj się na pierwszą pi
kietę i dowiedz się, czy nieprzyjaciel stoi
jeszcze na swojem miejscu."
Napoleon owinął się kołdrą i usnął. Wkwan
drans potem zawoła!: Konstan! Konstan!
kamerdyner znowu wszedł.
— Jestem słaby i bardzo słaby! Niezmier
nie mi gorąco i w gardle schnie, daj mi się
napić.
— aTo może zaszkodzić W. C. Mości, czy
nie byłoby lepiej gdyby N. Pan zażył lekar
stwa?"
— Dzieciństwo! Wszak wiesz, że nie la
bie lekarstw, pamiętaj tylko nikomu nie mó
wić żem słaby. Zawołaj Bessicra.
Marszałek Bessier wszedł do namiotu.
— Panie marszałku! rzekł Napoleon:
Jesteś dowodzcą mojej gwardyi, w tobie i w niej
pokładam całą moją nadzieję. Jutro będzie
bitwa wielka, okropna! Widziałeś jak walczą
Rossyanie! Niewiele więc rachuję na pułki
liniowe, albowiem żołnierze są niezmiernie
wynędzniali, lecz gwardya moja stanie za dwie
armije, na niej właśnie gruntuję wszystkie na
dzieje! Czy mają oni podostatkiem zapasów
żywności ?
— aStosownie do rozkazów W. C. Mości,
rozdałem żołnierzom sucharów i ryżu trzy
dniową porcyę.
— "Czy widziałeś portret mojego syna któ
ry dziś odebrałem z Paryża?
— Widziałem N. Panie!
— A grenadyery moi czy widzieli?
— "Wszakże portret był wystawionym
przed namiotem, i W. C. Mość sam raczyłeś po
kazywać żołnierzom!
— Tak, prawda przypominam sobie! cóś
oni mówili?
— W. C. Mość wiesz aż nadto dobrze jak
jesteś kochanym! żołnierze starzy wylewali
łzy radości, oni mówią że teraz wartobybyło
powrócić do Paryża na odpoczynek, a synowi
zostawić dalsze zwycięztwo.
— Oni tak mówią! mają słuszność! Pro
szę więc ciebie marszałku mieć staranie o
mojej gwardyi, ażeby jej na niczem nie brakło
w nich pokładam całą moją nadzieję! Bądź
zdrów!
Napoleon zasnął i spał niemal cała godzi
nę potem się obudził, gorączka febrowa, pra
gnienie i kaszel wiele mu dokuczały, znowu
więc zawołał kamerdynera.
— Konstan! pić, pić!
Kamerdyner podał limonadę, Napoleon
biorąc szklankę dostrzegł iż łzy stały w oczach
wiernego sługi.
— Konstan! ty się o mnie obawiasz! nie
bój się! gwiazda moja dosyć jeszcze jasna:
ja nic umrę. Przeznaczeniem mojem jest bym
zakończył życie na placu bitwy ale nie w na
miocie. Godzina ostatnia jeszcze dla innie nie
uderzyła! zawołaj Rappa.
Jenerał Rapp znalazł Napoleona siedzące
go w łóżku. Cesarz długo milczał i niezwró
cił najmniejszej uwagi na Rappa, pomimo że
do niego był najprzywiązańszym, nakoniec
raptownie podniósł głowę i rzekł: Już je
steś mój waleczny Rappa po niejakiej pau
zie, tak dalej mówił głosem cichym jak gdy
by sam z sobą rozmawiał: Cóż to jest woj
na! Rzemiosło barbarzyńców, którego cała
sztuka zależy na tem, ażeby siać się mocniej
szym na pewnym upatrzonym punkcie! To
wymówiwszy zamilkł, a po kilku chwilach
znow odezwał się: Rapp szczęście zaczyna
mnie opuszczać! jesteśmy w okropnem po
łożeniu! Lecz znam Francuzów, znam ten na
ród bohaterski: oni chętnie przebaczą omył
kę która przyprowadziła ich do takiej osta
teczności, jeżeli będzie można wyjść z niej
mężnie, z honorem! Zresztą pokładam na
dz ieję w mojej gwiaździe! Kutuzow będzie
naszym wybawicielem, mówiono mi bowiem
że jest opieszałym w działaniach, unika kro
ków stanowczych, a do tego przyciśniony
starością. On powinien nas wybawić od tego
nieszczęścia! Sądziłem, że na miejsce Bar
klaja będzie mianowany Benigsen! Taka Bar
klaj jest wielkim wodzem! on lo właśnie nis
doprowadził do tej ostateczności, i gdyby on
był moim, powierzyłbym mu cały los tej
wojny; lecz Rossyanie chcieli mieć rodaka,
jest to wprawdzie duma narodowa i mają w tem
słuszność. Jutro będzie dzień wielki! będzie
okropna bit.wa! Rapp, jak ci się zdaje? czy
odniesiemy zwycięztwo?
— Nie wątpię o tem, lecz ono będzie wie
le nas kosztowało! odpowiedział jenerał.
— "Wiem o tem rzekł Napoleon. Mam te
raz ,, dajmy że stracę dwadzieścia a
w , wejdę do Moskwy, żołnierze którzy
opuścili armiję, znowu się z nami połączą i
my po batalii będziemy mocniejsi niż przed
nią!
— Wasza Cesarska Mość mówisz że masz
tylko ,... zdaje mi się że więcej, odpo
wiedział Rapp.
— Nie liczę gwardyi ani jazdy, albowiem
to będzie można mówie bitwa artjleryi ar
tyłeryą tu najwięcej działać będzie armaty roz
strzygną tę sprawę. Wiele będzie rozlewu krwi
lecz cóż robić! Poszlij dowiedzieć się albo też
sam przekonaj się, czy nieprzyjacioł stoi na
swojem miejscu, i daj mi o tćm wiadomość.
Napoleon usnął, lecz w namiocie adjutan
tów już wiedziano o słabości Cesarza i wszy
scy niepokoić tem śię zaczęli. Jenerałowie i
marszałkowie to przyjeżdżali, to odjeżdżali,
ciągle ruszając ramionami, coś szeptali mię
dzy sobą. Trwało to przez godzinę, nako
niec wszystko się uspokoiło.
W tem Napoleon wybiegi te swego namio
tu i prędkim krokiem udał się do ognisk obo
zowych, na około których leżały straże z je
go starej gwardyi. Jeden z gwardzistów nie
spał, natychmiast podniósł się i obudził swo
ich towarzyszów.
— Dzieci moje! czy odebraliście wasze
racyę rzekł Napoleon.
— Odebraliśmy i dziękujemy W. C. Mo
ści! odpowiedzieli grenadyery.
— Jutro powinno się wszystko ukończyć
mówił Cesarz. Rozproszymy nieprzyjaciela,
który będzie się wprawdzie walecznie z na
mi potykał, a później udamy się wprost do
Moskwy! Tam nie dozamy żadnego niedo
statku, tam odpoczniemy a potem wrócimy
do Francyi!
— Do Moskwy! niech żyje Cesarz! roz
legł się odgłos powszechny.
— Dzieci, przygotujcie się do okropnej
potyczki, będzie ona najkrwawszą ze wszyst
kich tych w których znajdowaliśmy się. Pios
syanie bronią Moskwy! My już jesteśmy pod
bramami stolicy Rossyau!
— Do Moskwy! powtórzyli grenadyery,
niech żyje Najjaśniejszy Pan!
— "Monarcho! nie troszcz się! odezwał
się jeden grenadyer. "Na Twoje rozkazy zdo
byliśmy Wiedeń, Madryt, Berlin, Rzym, i Ne
apel} dobędziemy więc i Moskwę! i chociażby
każdy żołnierz rossyjski był uzbrojonym ar
, matą,,, to by najmniej nie zmniejszy naszego
zapału!.Naprzód, i vogue la galerę! .
— W. C.Mość, niech tylko strzeże same
go siebie! dodał drugi grenadyer; a my zro
bimy co do nas należy, wszakże nas wszyst
kich niepozabijają i chociażby na rękach to
wniesiemy Ciebie do Moskwy."
— N. Panie! prosimi jako łaski i jako na
grody za naszą służbę" rzekł trzeci grenadyer,
ażebyś nam pozwolił stanąć do boju, po
zwól tylko, a przekonasz się, że jesteśmy ciż
sami jakiemi byliśmy dawniej!"
— "W was pokładani moją nadzieję" rzekł
Napoleon, "odpocznijcie a ze wschodem słoń
ca rozpocznie się batalia!"
— "N iech żyje Cesarz! zawołali grenady
ery! Napoleon udał się napowrót da swojego
namiotu, rzucił się na łóżko i usnął; — było to
około godziny czwartej po północy.
Nadszedł nakoniec dzień którego oczeki
wano z taką niecierpliwością. Wojsko zaczęto
się formować. Jenerałowic i adjutanci skła
dający orszak Napoleona, troszczyli się o zdro
wie Cesarza i nic śmieli go budzie, albowiem
wiedzieli, że noc całą nie spał. Wtem nadje
ebal officer przysłany od marszałka Neja
zustnem doniesieniem. Kamerdyner natych
miast wszedł do namiotu dla uwiadomienia
Cesarza o przybyciu posłańca.
— w Jaka pogoda i która godzina?" zapy
ta! Napoleon swojem zwyczajem.
— "Początek dnia bardzo piękny; wkrót
ce uderzy piata, odpowiedział kamerdyner.
Napoleon przebrał się na prędce winne su
knie i wyszedł znamiotu. Ofiicer przysłany
od Neja zbliżył się i rzeki; N. Panie! Nieprzy
jaciel zajmuje dawne stanowiska. Marszalek
prosi o pozwolenie atakowania!
— "Przyprowadźcie mojego konia! zawołał
Napoleon. Natychmiast otoczyła go świta.
"Przecież złapaliśmy wroga! rzekł Cesarz;
a obróciwszy się do otaczających dodał; na
przód! idimy i otwórzmy bramy Moskwy..
Na oniec siadł na konia i puścił się na czele
swojego orszaku, zatrzymał się przed fron
tem jednej dywizyi i wskazując ręką na słoń
ce blaskiem majestatycznym jaśniejące, rzekł:
Oto jest słońce które nam świeciło pod Au
terlic()! Głosy bębnów i dowódzców na
tychmiast rozległy się w całem wojsku : przed
każdym regimentem przeczytano odezwę Ce
sarza Napoleona w tych słowach:
— "Żołnierze! Oto jest bitwa której tak
długo pragnęliście. Zwycięztwo od was za
leży, a to jest nam nieodbicie potrzebnem.
Skutkiem jego będą: obfitość, dobre kwatery
zimowe i prędki powrót do ziemi ojczystej!
Postępujcież więc tak, jak postępowaliście pod
Austerlic, Fridlandem, Smoleńskiem i Witeb
skiem, a późne pokolenia długo powtarzać
będą o naszych czynach wojennych dopeł
nionych w dniu dzisiejszym, będą o was mó
wili; oto ten, który był w bitwie znakomitej
pod ścianami Moskwy!"
— "Niech Łyje Cesarz!" rozległy się od
głosy we wszystkich szeregach. Uderzono na
koniec w bębny i wojsko się poruszyło, wo
łając: naprzód, naprzód!
Dzień poprzedzający bitwę pod Borodi
nem, w obozie rossyjskim był obchodzony
z największą uroczystością. Naczelny wódz
Rossyan, przypisując powodzenie swojego ore
ża błogosławieństwu niebios, rozkazał od
prawie dziękczynne nabożeństwo na owem
polu, które miało być wiecznym pomnikiem
sławy rossyjskich wojowników, a dla wielu
z nich grobem. Księża poubierani w uroczy
ste szaty kościelne, wynieśli obraz cudowny
Matki Boskiej Smoleńskiej, wybawiony przez
gorliwych obywateli zrujnowanego miasta, któ
ry się znajdował przy wojsku ludu prawo
wiernego. Armija zachowując największe mil
czenia stanęła w szyku bojowym, a wewnętrz
ne uczucia pobożności i ślepa wiara w opa
trzność Boską, tłumiły wszelkie myśli ziem
skie w uczuciach każdego żołnierza. Prze
dewszystkiem odczytano przed wojskiem ode
zwę wodza naczelnego, przypominającą obo
wiązki bronienia świętości, tronu, ojczyzny i
odwetowania nieprzyjaciołom za rabunki, po
łogi i morderstwa. Żołnierze rossyjscy bę
dąc wtem przekonaniu, że pod dowództwem
ulubionego rodaka zwycięztwo ich oczekuje,
jednogłośnie wołali: "gotowiśmy umrzeć!
Po nabożeństwie odbytem z największą uro
czystością, księża obnosili obraz cudowny po
całej armii, śpiewając modlitwę na cześć Ma
tki Boskrej. Książę wspólnie zjenerałami i ota
czającemi go osobami postępował za ducho
wieństwem; wszyscy zaś żołnierze za zbliże
niem się obrazu, padali na kolana i łączyli
swe gorliwe modły ze śpiewami księży, a wia
ra i nadzieja w Bogu wzmacniały odwagę Ros
syan. Oczekiwali oni krwawej potyczki która
miała być dla nich ofiarą błagalną. Ostatnie
godziny dnia przepędzali dosyć wesoło.
Naczelny wódz armii rossyjskiej książę Go
leniszczewKutuzow, spokojnie noc przepę
dził. Rozporządzenia wszelkie już były po
czynione, wszystko już było przewidzianem
i obmyślonem. Książę udając się na spoczy
nek, życzył jenerałom dobrej nocy i rzekł:
"jutro batalija; zwycięztwo lub smierć!
Pierwsza kula armatnia ze strony Francu
zów, upadła we wsi Gorki na podwórze tej
chaty w której nocował książę Kutuzow ();
wystrzał ten był wyzwaniem do walki. Wódz
Rossyan wyjechał do wojska które się poru
szyło w szykach bojowych. Obraz cudowny
Matki Boskiej Smoleńskiej stał wśrodku armii,
a przed nim księża odprawiali dziękczynne
nabożeństwo. Rcgimenta przechodząc około
obrazu, zasyłali najgorętsze modły do Pana
zastępów, prosząc obłogosławieństwo ich ore
żowi, a postrzegszy swojego wodza wołali
z radością: ura! Wtem całe pole pokryło
się gęstemi bałwanami kurząeego się dymu,
ziemia zdawała się jęczeć, i tu dopiero za
czął się bój najzaciętszy.
Dzień ten był najokropniejszą sceną krwio
żerczą: nastąpiła noc, nieprzyjazne ku sobie
wojska były zmuszone zawiesić potyczkę, je
dnakże zajadłość i zemsta z obu stron nie by
ły syte ofiar, wystrzały z armat jeszcze po
syłały śmierć na los szczęścia! Okropność
takowa przeraziła umysły najwaleczniejszych
nawet wojowników Francyi, którzy posiwieli
juz w bojach, jednak nic nie widzieli coby
było podobnemu temu odporowi i nigdy nie
utracili tylu swych współbraci! Nareście utru
dzeni i krwią zbroczeni Francuzi, zajęli piae
boju, wojsko zaś ich dręczone głodem i nie
pokojem rozłożyło się na ziemi między tru
pami i konającemi niedobitkami. Hak dział
dawał się słyszeć w odległości, a jęki umie
rających napełniały powietrze przenikającym
odgłosem.
Kilku jenerałów francuzkich otoczyło mar
szałka Ne ja który, owinięty płaszczem sie
dział natenczas na gromadzie trupów, i był
pogrążony w zamysłach, nakoniec tak się
odezwał: Dla tegoż to przyszliśmy na gra
nicę świata ażeby zawojować ten piae bo
ju okryty ciałami najwaleczniejszych naszych
żołnierzy, i ażeby naszą krwią napoić pola
Moskwy? Cóż znaczy że Napoleona nie wi
dzieliśmy podczas bitwy, co on robił z tyłu
armii? Tam oczekują nieszczęścia ale nie
postępu! Zdaje się, że on przestał już być wo
jownikiem, lecz w każdem miejscu chce być
Cesarzem: — a więc byłoby lepiej, gdyby nam
powierzył prowadzenie wojny, sam zaś nie
chajby pozostał wTuillerie! Wlej nieszczę
śliwej batalii, albo że tok powiem w tej krwa
wej rzezi,on zakopał swoje wojenną sławę!" ()
— "Nigdy jeszcze Cesarz nie był tak po
wątpiewającym jak wtymdniu, odezwał się
jeden z jenerałów, Zdaje się, że od tej po
ry nastąpiła jakowaś zmiana jego charakteru.
Król Neapolitański nawet wyrzekł, że teraz
niepoznaje geniuszu Napoleona. Wice Król
włoski będąc w rozpaczy, podobnież mówił
że nie pojmuje owej wątpliwości, która tak
niespodzianie opanowała umysł jego ojczyma.
Żadne przekonywania, żadne prośby nie mo
gły skłonić Cesarza, ażeby podczas rozpra
wy rozerwów, dozwolił użyć swej gwardyi;
żołnierze nawet głośno szemrali, mówiąc że on
trzyma gwardye jedynie dla własnego bezpie
czeństwa lecz nie dlaogólnego pożytku!
— Bardzo słusznie rzekł Nej; albowiem
gdyby Cesarz dozwolił użyć gwardyi, na
tenczas batalia byłaby na naszą stronę, a
teraz coż? Czyż on się ośmieli w swoich ga
zetach nazwać zwycięztwem to morderstwo
i tę rzezaninę, jakich nikt jeszcze nie widział
od stworzenia świata! Tak, przysięgam na
mój honor, ie od czasu wynalezienia pro
chu, nigdy nie było tak okropnej bitwy! Wię
cej aniżeli półtora tysiąca dział grzmiało nie
ustannie przez dzień cały na tak nie wielkiej
przestrzeni, na której trzysta tysięcy żołnierzy
z obudwóeh stron, z trudnością mogły się po
ruszać, i to od godziny piątej z rana! Od uro
dzenia mojego nic podobnego do tej batalii
niesłyszałem! to jest okropność!
— Regimenta o połowę siępozmniejszaly,
odezwał się drugi jenerał, aa do tego przez
całą kampanię nie straciliśmy tylu jenerałów
ile podczas tej jednej rosprawy. Monbrun,
Kolenkur, Plozoii, Guar, Komper, Marian,
Lanaber, Romef, Lcpcl—zabici. Trzydziestu
zaś jenerałów raniono, w liczbie których są:
Gruszy, Nansuti, LaturMobur, Rapp, Kom
pan, Mor an, Dcze, Lagusse. — Bonami zaś nie
Miadomo gdzie się podział."
— I cóż za tyle strat odebraliśmy w na
grodą odezwał się inny jenerał: zaledwie
kilkuset jeńców, trzydzieści armat i kilka cho
rągwi. My przecież straciliśmy tyleż chorą
gwi, a dział to kto wie czy nie więcej!
— Rossyanie ścierali się z zadziwiającą
odwagą! rzekł marszałek Nej. Żadne woj
sko w świecie niewytrzymałoby tak mocnego
i tak długiego napadu naszych siajych żoł
nierzy, jak w;y trzymali Rossyariie; zaledwie
sam sobie wierzyłem patrząc na to co się
działo! Oni stali pod kulami armat jakby
wkopani w ziemię! Na bagnety zaś rzucali się
jak rospaczający! to prawdziwie była walka
bohaterów, albowiem i nasi żołnierze doka
zywali cudów waleczności. Lecz męztwo to
czy dopomoże nam wydzwignąć się od gro
żącego nieszczęścia! Armija nasza błądzi w tych
pustyniach naksztalt okrętu pływającego po
morzu nieznajomym, niezostawując po sobie
najmniejszego śladu. Gromadypartyzantów
i wieśniaków uzbrojonych, zaczynają utrudniać
naszą kommunikacyę, a głód najbardziej za
graża całemu wojsku!"
— ccAlboż Moskwa niebędzie wstanie wy
nagrodzić naszych strat? odezwał się jedeu
j enerał.
Na to Nej odpowiedział: Tak, Moskwa
dostarczy utrzymanie wojskom w niej konsy
stującym, lecz nie będzie mogła wyżywić ca
łej armii podczas marszu odwrotnego. Wła
śnie więc po tej bitwie radziłem Napoleono
wi, ażeby cofnął się do Litwy, albowiem na
Moskwę wiele rachuję.
— "Czy w samej rzeczy marszałek taką da
wałeś radę? zapytało kilku jenerałów.
— Nie tylko radziłem odpowiedział Nej,
ale nawet prosiłem z naleganiem, albowiem
pewny byłem, żc jedno dla nas pozostało zba
wienie: by zająć kwatery zimowe w Polsce
albo Litwie.
— Zdaje mi się rzeki jeden jenerał: że
po tej bitwie nastąpi pokój, albowiem armija
rossyjska poniosła tyle strat ile i my; wierz
więc Kornela: Et Ie combat finit faute des
combattans! sprawdził się na wypadku."
— Nie! jak widać ze wszystkiego, Pios
syanie prowadzą wojnę narodową, i czem
dalej tem gorzej! odpowiedział marszałek
Nej. Cesarz mógłby mieć nadzieję zawarcia
pokoju, gdyby nas słuchał i otrzymał sta
stanowcze zwycięztwo. Rada marszałka Dawu
uczyniona przed batalią, była radą mądro
ści, lecz Cesarz jej nieprzyjął.
— Jakąż dawał radę książę Ekmilu? za
pytał jeden jenerał.
— Prosił Cesarza o zostawienie przy nim
jego pięciu dywizyj, które się składają z trzy
dziestu pięciu tysięcy żołnierzy, i nadto o przy
łączenie korpusu księcia Poniatowskiego, aże
by tym sposobem mógł łatwiej obejść nie
przyjaciela ; nazajutrz tedy miał w nocy
udae się dawnym traktem smoleńskim przez
las znajdujący się na lewem skrzydle armii
rossyjskiej, i nadedniem na tymże skrzydle
rozwinąć czterdzieści tysięcy wojska swojego.
Tymczasem dopókiby Cesarz zajmował front
armii nieprzyjacielskiej mocnym natarciem,
on poszedłby naprzód z jednej baterii na dru
gą przerzucając wszystko z lewego skrzydła
na prawe, to jest na trakt prowadzący do
Możajska, a tam byłby już niezawodny ko
niec batalii, armii rossyjskiej, i całej wojnie...
— "Plan przewyborny, najdoskonalszy ja
ki tylko być może! odezwali się wszyscy
jenerałowie. Jakież było zdanie Cesarza?
— "Cesarz na to odpowiedział, że takowy
manewr jest za nadto śmiały albowiem oddali
go od zamierzonego celu i będzie przyczyną
wielkiej straty czasu. Dawu nalegał i przy
rzekał, że do godziny z rana, obejdzie nie
przyjaciela, lecz Monarcha niecierpiąc odpo
wiedzi sprzecznych ze swemi wyobrażenia
mi z gniewem wyrzekł: wam zawsze to obej
ście nieprzyjaciela, stoi przed oczyma! ten
krok jest niebespiecznym! Dawu podobnież
się rozgniewał i cała rzecz skończyła się
na niczem. Powtarzam więc, że w tej rospra
wie niedostrzegani w Napoleonie dawnego ge
niuszu! On jest naszym nauczycielem lecz
tera?: tak działał jak uczeń.
— "Niepewność takowa zapewne jest skut
kiem słabości której podlega nasz Cesarz,
rzekł jeden z jenerałów, gdyż działanie fizy
czne przyrodzenia, zawsze ma przewagę nad
umysłem."
— Drogo zapłaciliśmy za jego chorobę!
z gniewem odezwał się Nej.
— Nie, jeszcze nieopuści! geniusz Napo
leona, choroba tylko" mogła wstrzymać dzia
łalność jego rozumu, rzekł jeden jenerał.
Sam byłem świadkiem tryumfu jego geniu
szu przed batalią podczas oglądania pozycyi
nieprzyjacielskiej. Zatrzymawszy się na wzgór
ku, spojrzał na rozległą przestrzeń zajętą przez
wojska rossyjskie i wyrzekł: Sądząc podług
rozłożenia się wojsk nieprzyjacielskich, widzę
że tu będzie potyczka, później zagłębiwszy
swój wzrok w pozycyi nieprzyjacielskiej, nie
znając ani położenia miejsca, nie mając przed ;
sobą karty geograficznej ani też postronnych
wiadomości, natychmiast domyślił się wjakiem
położeniu zostaje równina zajęta przez nie
przyjacioł. Czy widzicie? rzekł: że ta rze
ka Kołocza płynąc kilka wiorst w prostym kie
runku, razem się zawraca na lewo i bystrym
pędem wpada do rzeki Moskwy, to właśnie
jest dowodem że ona napotyka w swej dro
dze miejsca górzyste niedozwalające jej płynąć
W jednym kierunku; niepodlega więc żadnej
wątpliwości, że te wzgórza są zajęte przez Ros
syan, następnie więc pozycya ich jest dosyć mo
cną. Rzeka Kołocza zasłaniając środek pozycyi
i prawe skrzydło, nic może zasłaniać lewego,
albowiem jej brzegi niemogą być wszędzie i
jednakowo górzyste, te wzgórki muszą coraz
być mniejsze posuwając się do" lewego skrzy
dła wojsk nieprzyjacielskich i nakoniec zupeł
nie nikną, czego nam dowodzi trakt dawny
prowadzący do Smoleńska. Wiecie zapewnie,
że ludzie zwykle zamieszkują nad rzekami, na
stępnie więc trakty główne są ciągnione przez
wsie. Dlaczegóż trakt dawny Smoleński pro
wadzący do Moskwy jest oddalonym od rzeki?
Dlatego, że w tem miejscu bezwątpienia nie
masz wzgórków i spadzistości. Teraz więc
znam to miejsce tak, jakbym się tu urodził."
— Spojrzenie genialne! rzekł Nej. "Po
znaję w niem Napoleona. Lecz dlaczegóż on nie
poszedł za radą Dawu, który chciał dawnym
traktem Smoleńskim obejść nieprzyjaciela?
— Napoleon obejrzawszy pozycyę, miał
tę samą myśl. odezwał się pierwszy jenerał,
gdyż nawettak powiedział: — Książę Eu
geniusz będzie miał swoje stanowisko w tym
punkcie, na którym ja będę działał całą mo
ją siłą, a nasze skrzydło prawe rozpocznie
batalię, które gdy przejdzie przez las, zabie
rze przeciwległy okop, zawróci na lewo i
uderzy na skrzydło Rossyan, tam zaś ciągle
ich prześladując wpędzi wszystkich z lewej
strony na prawą do rzeki Kołoczy!
— Ten pomysł, właśnie miał Dawu!
rzekł Nej.
— (Przepraszam, gdyż sam Napoleon je
szcze przed rozpoczęciem bitwy mówił o tym
projekcie odpowiedział jenerał.
— Dla czegóż nieprzyprowadził go do
skutku! zawołał Nej zgniewem. Gdyby on
wzmocnił nasze prawe skrzydło, i pozwolił
użyćswej gwardyi, natenczas otrzymalibyśmy
świetne zwycięztwo i byłby już koniec tej
wojnie.
— Nieszczęśeie! Cesarz w nocy zachoro
wał i geniusz jego utracił całą moc swoją!
Wtem dały się słyszeć wystrzały na prze
dnich forpocztach, Nej czemprędzej wsiadł
na konia i udał się w tamtą stronę.
Nadszedł dzień, lecz słońce jeszcze się kry
ło za obłokami jakby jedynie dla tego, &żeby
nie oświecać owego placu bitwy, czyli że
tak rzekę, owej przestrzeni na której przez
kilkanaście godzin dopełniło się tyle śmier
telnych ofiar. Napoleon otoczony swojemi
jenerałami, z twarzą posępną i rozpaczającą
zwolna jechał na białym kqniu,, i pomimo że
był wychowańcem wojny i przyzwyczajonym
do wszelkich jej okropności, jednak nigdy
jeszcze nie widział swoich żołnierzy w tak
smutnem położeniu jak po tej bitwie! Posę
pność i rozpacz mimowolnie się wciskały do
uczuć każdego. Rzucił wzrokiem na owę ob
szerną przestrzeli zoraną kulami armat i ude
ptaną końmi, na której tu i ówdzie walały
się gromadami trupy żołnierzów, pozabijane
konie, jakoteż działa popsute i inne narzę
dzia wojenne. Ranieni czołgali się po ziemi
wydając jęki przeraźliwe i na próżno wzy
wali pomocy. Rossyanie i Francuzi pokale
czeni, jedni bez rąk drudzy bez nóg, inni zno
wu z rostrzaskanemi głowami i krwią zbroczeni
leżeli wspólnie, napełniając powietrze przenj
kającem stękaniem. Gdy tym czasem między
trupami i umierającenii, chodzili jakby cienie
zgłodniali żołnierze, w których uczucie Wła
snej potrzeby tłumiło litość; zamiast więc po
dania pomocy swoim kolegom, przeciwnie
szukali żywności w tornistrach pozabijanych
towarzyszów broni. Płacze i narzekania, prze
nikły twardą duszę Napoleona tak dalece, że
zadrżał na tak okropny widok i udał się w tę
stronę gdzie był rozłożony obóz.
Wtem koń jego nastąpił na ciało leżące
go na ziemi bez zmysłów nieszczęśliwego wo
jo wnika, cios ten niespodziany obudził na pul
umarłe w nim życie, i wydobył z jego piersi
przenikające westchnienie. Napoleon który do
tychczas był milczącym, chcąc niejako prze
zwyciężyć swój smutek nie mógł nakoniec wy
trzymać, nagle się zapalił, i zaczął czynić
wyrzuty swoim jenerałom za to, że nie są
dbali o danie pomocy nieszczęśliwym. Serce
Cesarza potrzebowało ulgi, jakoż znalazło ją
w gniewie i współczuciu. Doktor natychmiast
zaczął opatrywać ranionego, jeden zaś z je
nerałów chcąc uspokoić Napoleona, rzekł ze
to Rossyanin. J cóż stqd! zawołał Napo
leon: Po bitwie nie masz nieprzyjaciela!"
Potem obróciwszy się do swojego orszaku,
rozkazał mu się rozjechać w rozmaite strony
pola, dla dania pomocy nieszczęśliwym, aże
by przytłumić jęki żałobne które wszędzie
się rozlegając rozdzierały serca (C) pó
źniej zbliżył się do wojska, lecz tym razem
nie był tak witany jak zwykle. Zamiast pię
knych regimentów, tylko małe, obszarpane i
krwią zbroczone gromady, stały około swoich
sztandarów, pogrążone w smutku i cichości;
twarze zaś ich były blade, wycięczone i zczer
niałe. Lecz chociaż w nędzy i nieszczęściu,
jednak starzy francuzcy żołnierze odziani łach
manami, zachowali dumne spojrzenie jako
uczucie swej godności, i tym wzrokiem zda
wali się oskarżać sprawcę wszystkich swoich
nieszczęść.
Zbliżywszy się Napoleon do regimen
tu, dziękował żołnierzom za ich waleczność,
obróciwszy się zaś do pułkownika zapytał:
Gdzież się podział trzeci batalion? pułko
wnik wskazawszy ręką na ziemię, odpowie
dział: pozostał na bateryi Cesarz nic
więcej nie mówiąc oddalił się.
Następnie znowu się zbliżył do jednej bry
gady, zadziwiła go niezmiernie mała liczba
żołnierzy, lecz nie widząc znajomego pułko
wnika zapytał: gdzie on jest? Jenerał od
powiedział: Dnia wczorajszego pułkownik
razem z swym pułkiem bronił wioski Seme
nowskiej, ale nie będąc wstanie wytrzymać
natarcia Rossyan, a do tego straciwszy zna
czną liczbę żołnierzy, zaczął się cofać; wtem
Król Neapolitański uchwycił pułkownika za
rękę i zawołał: co robisz pułkownik wska
zując na gromadę trupów odpowiedział: Kró
lu, wszakże sam widzisz, że tu stać niepodo
bna!— A przecież ja tu stoję! zawołał
Król. Pułkownik długo spoglądał na Króla
nic nie mówiąc, nakoniec tak wyrzekł: a Król
ma słuszność! Żołnierze na lewo w tył! idź
my umierać!" Tak więc waleczny pułkownik
razem z swym regimentem znalazł śmierć
w szeregach nieprzyjacielskich! ()
Napoleon wysłuchawszy takowe opowiada
nie, nic nieodpo wiedział, spojrzał tylko na
pole bitwy i udał się do swej gwardyi, która
go powitała radosnemi okrzyki: aNiech żyje
Cesarz! to mu cokolwiek przyniosło ulgi na
sercu.
Przed gwardyą stali rossyjscy jeńcy, oko
ło siedmiuset łudzi, powiększej części wszy
scy niemal byli ranieni. Napoleon zsiadł
z konia i otoczony swemi marszałkami do
nich przystąpił.
Na czele jeńców stał officer młody od hu
zarów, i śmiało spojrzał w oczy Napoleono
wi, miał głowę owiązaną chustką zbroczoną
we krwi, która ciekąc zapiekła się na złotych
sznurkach liołmanu.
— DoskonaJe biliście się panowie Piossya
nie rzekł Napoleonr Wczorajsza potyczka
przynosi wam sławę, nawet niepodobna le
piej walczyć!"
— Wypełniliśmy tylko połowę naszej po
winności, odpowiedział officer od huzarów:
Rossyanie postanowili albo umrzeć z orężem
w ręku, albo też zwyciężyć; i gdyby nasz
wódz naczelny nieuważał za rzecz potrzebną
ochronić armiję dla tego, by naród uzbrojo
ny wiedział gdzie ma się zbierać, to zape
wnie że ta potyczka rozstrzygnęłaby naszą
sprawę, albo zginęlibyśmy!
— a Jakto, naród wasz uzbraja się! rzekł
Napoleon; nRossya tym sposobem sama zu
pełnie się zniszczy, albowiem przyszedłem nie
dla legoby pi owcdzić wojnę z narodem, lecz
żądam pokoju który jest nieodbicie potrze
bnym dla obu narodów, a pospolite ruszenie
bardziej się przyczyni do przedłużenia tej
wojny.
— "Cesarzu! rzekł z zapałem huzar rossyj
ski: my Rossjanie w osobie naszego Monarchy
szanujemy woię i sławq narodu. On wyrzekł,
że dopóty nic przystąpi do zadarcia pokoju
z W. C. Mością, dopóki wojska francuzkie bę
dą się znajdowały na ziemi rossyjskiej. Najja
śniejszy nasz władca nie zmieni raz wyrze
czonego słowa a my niestaniemy się zdraj
cami. W Rossyi pokój jest dla spokojnych wę
drowców, lecz przeciw nieprzyjaciołom spo
kojności wieczna wojna, rzeź krwawa i bój
śmiertelny! Takowe myśli i uczucia są w ser
cu każdego Rossyanina."
— Wasz naród jest zupełnie ciemnym,"
rzekł Napoleon, przecież powinniście wie
dzieć o tem, że prowadzicie wojnę z całą Eu
ropą, gdyż na jedno moje skinienie natych
miast stanie milion wojska. W czemże pokła
dacie waszą nadzieję?"
Officer rossyjski wskazawszy ręką na niebo
później położywszy ją na sercu rzekł: Bóg,
miłość Cesarza i ojczyzny, sianą się rękojmią
naszego ocalenia."
Napoleon obróciwszy się do marszałka Bes
siere, rzekł; ci Rossyanie są zupełnie inni jak
sądziłem, mnie bardzo fałszywie o nich mó
wiono! niepodobna ich nic szanować; pó
źniej obracając się do rossyjskiego officera do
dał; panie officerze! rozkażę opatrzyć twoją
ranę i uwalniam cię z niewoli pod tym wa
runkiem, że przez cały przeciąg tej wojny nie
będziesz walczył.
— Wdzięczny jestem W. C. Mości! od
powiedział officer, lecz nie moge korzystać
ż tej łaski i dać słowa bym nie walczył, gdyż
ofiara taka byłaby droższą a niżeli życie i
wolność."
— A więc uwalniam cię bez wszelkich wa
runków! Adjutancie zaprowadź tego walecz
nego i szlachetnego officera do doktora Larre
ażeby opatrzył jego ranę, później zaś prze
prowadzisz go aż za nasze przednie straże. Na
poleon nieczekając na odpowiedź officera, udał
się do swej gwardyi, a obróciwszy się do Bes
siera rzekł: u nie sądziłem ażeby taki duch
ożywiał Rossyan; nieznałem ich!
O kilka kroków huzar francuzki, trzymał
za powody kozackiego konia, adjutant zapy
tał czyby go nicprzedał; z największą chę
cią, odpowiedział huzar: albo wiem tak jest
chudy, że się niezda na pieczyste () u tych
panów kozaków nie ma się nawet czem po
zywić!
Adjutant zapłacił huzarowi za konia kilka
Napoleondorów i rzekł do rossyjskiego offi
cera: siadaj na koń, gdyż twe siły utra
tą krwi pewnie cokolwiek osłabły. Nadto ka
walerzyści nie lubią chodzić piechotą." Offi
cer rossyjski wsiadł na konia i udali się w tył
armii.
Rannych znoszono do Kołockiego klaszto
ru w którym znajdował się znakomity doktór
Larre, będący we wszystkich marszach z Na
poleonem. Wtem jeden officer rzekł do adju
tanta, że w klasztorze taki panuje nieporządek
jakiego nigdy mu się niezdarzyło widzieć; ran
ni nie mają słomy, bandażów i szarpi, tak
dalece, iżLarre rozpaczać zaczyna!
Adjutant z niewolnikiem rossyjskim udał
się w dalsze podróż. W blizkości traktu głó
wnego ujrzeli tłum Rossyan ranionych i dwóch
doktorów którzy ich opatrywali; do tej gro
mady coraz więcej przybywało nieszczęśli
wych; jedni niebędąc. w możności ustać na no
gach, czołgali się po ziemi, drudzy bez nóg
szli opierając się na kijach zostawując za sobą
krwawą ścieszkę, inni znowu bez rąk łub tez
z roztrzaskanemi głowami, zaledwie mogli się
ruszać; wszyscy oni jednak nie uskarżali się
na losy i niewydawali żałosnych jęków, lecz
ze stałością znosili cierpienia. Otóz nasi!
rzekł officer rossyjski do adjutanta; pozwói
niechaj tu opatrzą moją ranę. Przybliżyli się
więc do tej gromady.
Dwóch doktorów rossyjskich zdjąwszy z sie
bie mundury i zakasawszy rękawy od koszu
li, opatrywali ranionych pokolei, ci zaś rwali
na sobie bieliznę na bandaże i nosili kaszkie
tami wodę do przemywania ran. Nie mógł
obojętnie patrzeć na tak okropne widowisko
huzar rossyjski. Jeden z doktorów zobaczy
wszy dwóch jezdców którzy się do niego zbli
żyli, zawoła!: , Cóż widzę, kochany Piotrze
Iwanowiczu i ty tu się znajdujesz!
_ Semen Nikiforowicz! zawołał Wyzy
gin i w tem zsiadł z konia i rzucił się w obję
cia doktora Lebedenki. Doktor chciał na
tychmiast opatrzyć ranę swojego przyjaciela,
lecz Wyzygin rzekł: nieprzystanę na to! tu
są daleko mocniej ranieni aniżeli ja, opatrz
ich pierwej i na mnie przyjdzie kolej,— za
czekam.
— Otóż zaraz skończę moją przewiązkę,
rzekł doktor i zaczął macać po plecach je
dnego żołnierza dla przekonania się, czy kula
przypadkiem nieuwięzla. Czego Pan tam szu
kasz?" zawołał żołnierz: ja szedłem naprzód
piersiami i moj. rana jest z przodu!
— Nie Panie offlcerze, niechcemy aże
byś na nas czekał," odezwał się rossyjski gre
nadyer bez ręki i bez nogi. Dowódzcy nasi
w czasie boju byli na przodzie a więc i pod
czas opatrywania ran, powinni mieć pierwszeń
stwo."
— Pokornie prosimy Panie officerze!
zawołali inni ranieni, nieprzystaniemy nato
ażebyś na nas czekał." Wyzygin widział się
być zmuszonym zadosyć uczynić ich nalega
niom. Doktor więc opatrzył jego ranę, któ
ra nie była niebezpieczną albowiem czaszka
głowy była nieuszkodzoną. Wyzygin tedy
rzekł: W utarczce z francuzkiemi konne
mi strzelcami, zostałem uderzony tak mocno
w głowę, że bez zmysłów spadłem z konia
na ziemię; lecz kiedy zacząłem przychodzić
do siebie, ujrzałem się na ręku naszych ra
nionych grenadyerów, którzy dostrzegłszy we
mnie znaki życia, chcieli wynieść z niebezpie
czeństwa; ale że to miejsce na którym po
tykaliśmy się już zajęli Francuzi, następnie
więc dostałem się do niewoli."
— Czy nie czujesz bólu głowy!" zapytał
doktor Lebedenko.
— Czuję jakiś szum a czasami ból, lecz
niejest trudnym przecież do zniesienia." Wy
zygin opowiedział potem jakim sposobem Na
poleon uwolnił go z niewoli i przytem zapy
ta! Lebedenkę jakim znowu sposobem został
jeńcem.
— Nie mogłem odstąpieranionych, prze
widując zaś że nie będzie można tak prędko
wszystkich opatrzyć, dobrowolnie poddałem
się w niewolę, następnie przedstawiono mnie
WiceKrólowi Włoskiemu, ten dozwolił mi
nieść pomoc naszym i wrócił szpadę.
Wyzygin pożegnał doktora, udał się napo
wrót na pole bitwy, ażeby prędzej przyłączyć
się do swoich.
Przejeżdżając przez zniszczoną wieś Boro
dino, postrzegł ze na jednem podwórzu któ
re nie uległo powszechnemu zniszczeniu, gro
madzą się ranni Francuzi i doktor opatrywał
im rany. Na drugiej zaś stronie zabudo
wania, stała kareta w której siedziały dwie ko
biety. Wyzygin dostrzegł, ze one płakały,
wtem jedna wyjrzała przez okienko i w jej
osobie poznał Elizę, natychmiast zsiadł zko
nia i zbliżył się do stopni pojazdu. Eliza sko
ro go zobaczyła, przejęta radością i zadziwie
niem, wydala głośne westchnienie; obre nie
zwłocznie wysiadły z karety i Wyzygin przy
cisnął do swego serca najdroższą oblubieni
cę i jej opiekunkę. Po przejściu pierwszych
chwil słodkiego zapomnienia, przypomniał so
bie, że na niego czeka adjutant Napoleona, prosił go więc o pozwolenie kilku minut, by mógł
pomówić z temi damami, zawiadomiwszy na
prędce kto one są. Adjutant odpowiedział:
proszę nie zwracać na mnie uwagi, owszem
cieszę się z tego, iż przez kilka chwil będę miał
zręczność przypatrzenia się tak zachwycają
cym obliczom, albowiem ta okoliczność mo
że zagładzi owe obrazy któreśmy dotychczas
napotykali." Adjutant o kilka kroków od ka
rety zastanowił się.
i— Elizo! moje wybawienie i znajdowanie
się w tak sławnej bitwie, która długo będzie ,
pamiętną w dziejach potomności," rzekł Wy
zygin: tobie jestem winien !
— Tu głoszą zwycięztwo," rzekła smu
tnie Eliza, powiadają ze Rossyanie cofnęli
się w największym nieporządku, że są pobici
na głowę i że Francuzi idą do Moskwy!"
— Głoszą zwycięztwa!" rzekł Wyzygin
z uśmiechem. Gdzież są jego znaki? Nie wierz
Elizo! Rossyanie cofnęli się dlatego, aby na
nowo się wzmocnić, lecz zato armija Fran
cuzów w takiem zostaje położeniu, że nie bę
dzie w stanie już więcej nam się opierać. Wy
grali oni wprawdzie, ale cóż, oto piae boju!
Powiedzże mi ktojest.ten doktor, co z tob ą
podróżuje?"
— Jest morm krewnym, poznałam go przy
padkiem, niespodzianie, rzekła Eliza: wiesz
że rodziłam się w Paryżu, jednak nie obawiaj
się, jestem Rossyanką," dodała z uśmiechem.
"Jak tylko Romuald Wikienliewicz, odebrał
rozkaz opuścić Wilno i udać się z naszemi ra
nionemi, a nam niepozwolono było mu towa
rzyszyć, postanowiłyśmy z moim kuzynem udać
się do arriiii w zamiarze, że skoro dostaniemy się
do pierwszego lepszego miasteczka tam po
zostaniemy; a stamtąd wymkniemy się do Pe
tersburga, Lecz dotychczas Widziałyśmy same
tylko ruiny miast rossyjskich, miasta zaś ża
dnego! Gdyby taki los spotkał Moskwę, że
Francuzi ją opanują, natenczas w niej pozo
staniemy; w razie zaś przeciwnym, mamy za
miar ukryć się gdzie bądź w lesie, by się do
stać do swoich.
— Lecz jakim sposobem dowiedziałaś się
że ten doktor jest twoim krewnym? zapytał
Wyzygin.
— Anna Michajłowna opowie ci o tem°,
odpowiedziała Eliza.
Już Anna Michajłowna miała zacząć swoje
opowiadanie, gdy w tem rozległ się odgłos po
wszechny: Cesarz, Cesarz! Adjutant wsiadł
czem prędzej na konia i rzekł do Wyżygina
aby się pożegnał z damami. Wyzygin zaledwie
wskoczył na swojego konia, gdy w tem Napo
leon nadjechał; niezwrócił bynajmniej uwagi
na kobiety, poznał jednak Wyżygina. Czy
rana tego walecznego officera opatrzona?
— Opatrzona Najjaśniejszy Panie! od
powiedział adjutant.
— A więc jedźcie za mną, sam go odpro
wadzę za przednie straze, rzekł Napoleon.
Następnie więc adjutant i Wyzygin udali się
za Cesarzem jakby składali jego świtę.
ROZDZIAŁ V.
Moskwa. — Duch narodowy.Odezwy do ludu.—
Opowiadania żołnierzy o bitwie pod Borodinem. —
Listy rossyjskiego officera.— Dawny znajomy.
Naród cały, kupczyki, mieszczanie, rze
mieślnicy, fabrykanci, i inni mieszkańcy po
bliskich okolic, gromadzili się na ulicach Mo
skwy. Krzyk i hałas daleko się rozlegał. Je
den z mieszczan wzrostu słusznego i z dużą
szeroką brodą, głośno zawołał: Ciszej pano
wie, ciszej! przeczytani wam odezwę naszego
hrabiego!
— "Ciszej, ciszej!" dały się słyszeć woła
nia ze wszech stron. Nastąpiło głębokie mil
czenie, mieszczanin zaczął czytać.
Odezwa naczelnego dowódzcy Moskwy do
jej mieszkańców.
Dzięki Bogu! u nas w Moskwie wszyst
ko dobrze i spokojnie. Zboże nie idzie wgó
re i mięso coraz bardziej tanieje. Wszyscy
jednego tylko żądają, to jest ażeby pokonać nie
godziwca, i to nastąpi Módlmy się więc i bła
gajmy Najwyższego Pana stwórcę wszech rze
czy, (wtem wszyscy zaczęli się żegnać i zdej
mować czapki), a do tego uzbrajajmy wojowni
ków i odsyłajmy ich do armii. Mamy prze
cież obrońców naszych: przed Bogiem Matkę
Boską, przed światem miłościwego Cesarza
Alexandra Pawłowicza, a przeciw napaściom
nieprzyjacioł wojsko prawowierne; lecz dla
prędszego ukończenia tej wojny, przypodo
bania się naszemu Monarsze, i wypełnienia
tego wszystkiego czego wymaga od nas Ros
sya, to jest ażeby dokuczyć Napoleonowi,
wypada ażebyście byli posłuszni zwierzchni
kom i w nich położyli wiarę i zaufanie, albo
wiem oni golowi z wami żyć i umierać. Nie
obawiajcie się niczego, nadeszła wprawdzie
burza, leczmy ją rozpędzimy, strzeżcie się
tylko pijaków i głupców, albowiem ci mając
nastawione uszy snują się po rozmaitych miej
scach, udzielając potem innym swoje nad
spodziewane wiadomości. Może któś sądzi,
że Napoleon w istocie chce naród uszczęśli
wić, gdy tymczasem on wszystkich drze ze
kóry: wiele obiecuje a jak przyjdzie do wy
pełnienia, to nic z tego. Żołnierzom obiecu
je marszałkostwo, biedakom góry złote, a
narodowi swcbode; a tymczasem wszystkich
łapie w swoje, sidła i posyła na smierć: czy
tu czy tam zabiją. Dlatego więc proszę, je
żeli ktokolwiekbadź z naszych, bądź tez z cu
dzoziemców zacznie go wychwalać, bez wzglę
du ktoby to był taki, łapać i prowadzić na
ratusz: kto pojmie takiego hultaja tego cze
ka honor, sława i nagroda; dla tego mam
sobie poruczoną władzę i Najjaśniejszy Cesarz
rozkazać raczył, by strzedz naszej Moskwy
tej naszej matki; komuż więc wypada jej bro
nić jeżeli nie dzieciom! rzysięganj na Boga
bracia mei, że Monarcha pokłada w was swoją
nadzieję, tak jak w Kremlu, jazaś gotów jestem
przysiądz za was; nio omylcież więc mojej na
dziei, gdyż jestem wierny poddany Cesarza
magnat rossyjski i prawowierny chrześcianin.
— Ach już prawda, że takiego pana jak
nasz hrabia Fedor Wasiliewicz, to po całym
świecie trzeba szukać drugiego!" rzekł ku
pije. Prawdziwy magnat rossyjski!
— a Skąd u niego to wszystko się bierze!
wyrazy jak miód płyną! odezwał się wło
ścianin.
— "Słuchajcie, jeszcze nie koniec! zawo
łał ten co czytał, czyta: a otóż moja modli
twa: Panie Boże, Królu Nieba i ziemi! prze
dłuż dni życia najłaskawiej nam panującego
Monarchy! (wszyscy pozdejmowali czapki i
zaczęli się żegnać). Zachowaj błogosławień
stwo Twoje dlaB.ossyi, męztwo naszego chrze
ściańskiego wojska, wierność i miłość ojczy
zny w sercach prawowiernego narodu Rossyi!
Kieruj krokami naszych wojowników na zgu
bę nieprzyjacioł, oświeć i umocnij ich siłą
krzyża Zbawiciela, a pod tym znakiem staną
się zwycięzcami! Koniec bracia! Daj Boże
zdrowie ojcu naszemu Monarsze, daj Boże
zdrowie naszemu hrabiemn Fedorowi Wasi
Iiewczowi! otóż to co zuch, to zuch!
Wieśniak. Tak, z nim me masz się czego
obawiać, on pewnie że niedopuści nieszczęścia.
Kupiec. Jak ojciec troszczy się o Moskwę.
Wszystko wie, wszystko widzi, we wszystkiem
spełniają się jego zamiary. otóż to dopiero
źwierzchnik.
Wieśniak. A jak co powie , to każdy go zro
zumie, nie tak jak ci kanceliści albo tez prawni
cy, co piszą z takiemi wykrętami bez sensu.
Mieszczanin. Ojciec nasz hrabia Fedor Wa
siliewiez nie odda Moskwy tak jak oddano
Smoleńsk. Poprowadzi nas przeciw nieprzy
jaciołom, a my czapkami ich zarzucimy.
Słychać że nasi Kiry!owce kołami biją Fran
cuzów, to i cóż znaczą owe bagnety i dział?.
Kupiec. Gdzież tam Francuzom wejść do
Moskwy ! popioły ichby tu nie zostały!
Wszakże teraz wodzem naczelnym naszej armii
jest książę Michał Larionowicz Goleniszczcw
Kutuzow, jenerał z czasów Suworowa i pra
wdziwy magnat rossyjski, on niezawodnie roz
proszy Bonapartego z całą jego niegodziwą
armiją. Gdyby nie zdrada, to Napoleon tak
daleko niczabrnąlby wRossyę.
Mieszczanin. Właśnie też mówią, że zdrada
do tego wiele się przyczyniła. Nie napróżno
też hrabia Fedor Wasiliewicz każe łapać zdraj
ców i prowadzić na ratusz, zapewnie wiele
ich być musi!
Kupiec. Warloby wszystkich Francuzów po
łapać za łeb i powrzucać do wody, ale nie
prowadzić na ratusz, albowiem oni nie dość
że bawią się z naszymi panami ale jeszcze
się nadymają.
Mieszczanin. Co to za magnat który obcu
je z Francuzami! zapewnie musi być zdrajca!
Kilca głosów razem. Tak, tak, nieinaczej
że zdrajca.
Mieszczanin. Teraz taki czas, że każdego
trzeba się wystrzegać, a bardziej swoich ani
zeli cudzych.
Wieśniak. Wartoby od swoich zacząć!
Mieszczanin. (Ten który czytał odezwę) ale,
bo nie pozwalają! Wczoraj ludzie złapali ja
kichciś dwóch ichmościów spacerujących, któ
rzy sobie coś gadali po swojemu, zaczęli na
tychmiast ich wypytywać się co oni są za je
dni, alenieumiejąc z nimi dojść do ładu, dalej
zaczęli ich bić. Wytłukli niegodziwców niemal
na śmierć i gdyby nie nadszedł Kommissarz,
to zapewnie byłby już im koniec! Hrabia Fe
dor Wasiliewicz niezmiernie się rozgniewał,
ze naród sam się rządzi. Albowiem cóż się
okazało, że to byli Niemcy ale nie zdrajcy i nie
szpiedzy. Wskutek tego hrabia raczył wydać
reskrypt, który właśnie mam teraz przy sobie.
Kilka głosów. Przeczytaj ze nam, prze
czytaj! co tez pisze hrabia! on albowiem wie
lepiej od nas jak należy postępować.
Mieszczanin (czyta). Wiadomo wam, że
wiem o wszystkiem co się dzieje w Mo
skwie; a to co się wczoraj wydarzyło jest nie
dobre i godne połajania: dwóch Niemców
przyszło mieniąc pieniądze, lud zaś ich zła
pał i zaczął tuzować, tak dalece że jeden
z nich omało co nieprzypłacił życiem; uro
jono sobie, że to są szpiedzy, chcąc się o tem
przekonać potrzeba wy indagować, to zaś xlo
mnie należy. Wiem że niepobłażałbym ro
dzonemu bratu Pvossyaninowi, cóż dziwnego
że stu łudzi mogą przytłuc kościanego Fran
cuzaalbo też Nipmca w peruce. Czyliż ma
cie ochotę walać sobie ręce! Kto się puszcza
na podobne nieprzyzwoitości, najpewniej że
w razie potrzeby nie będzie umiał stanąć za
siebie. Jeżeli kto sądzi o kim że szpieg, niech
go do mnie przyprowadzi, ale sam niech nie
bije, gdyż tym ściąga niesprawiedliwe narze
kanie na Rossyan. Francuzów to wojska należy
się starać zakopać w ziemię, ale mib włóczę
gom oczy podbijać. Oto przywieziono ranio
irychleżą otii w Gołowiriskim pałacu, oglą
dałem ich, nakarmiłem; wszakże oni za was
walczyli, nieopuszczajcież ich, nawiedźcie i
pomówcie z nimi. Więźniów karmicie, a to
są przecież słudzy Cesarza i nasi bliźni,
jakże im nie mamy nieść pomocy!
Kupiec. Ach! kochani! trzeba iść do nich
J wziąć z sobą prezenta.
Kilka głosów, łdźmy i nawiedźmy naszych!
Mieszczanin. Trzeba im zanieść wina, pie
rogów i zbileniu () wrszak oni biedacy dosyć
wycierpieli!
Kilka głosów. Tak zapewnie, że z próżne
mi rękami nie masz po co tam chodzić.
Część ludu udała się do pałacu Gołowiri
skiego, a reszta pozostała na miejscu.
Mieszczanin drugi. Wszystkim przecież nie
podobna się dostać do ranionych, nadto, nasz
hrabia Fedor Wasiliewicz nie zostawił ich
w przy kr em położeniu. Żeby to można było
doczekać się by on poprowadził nas na Fran
cuzów! aż się krew gotuje!
) Zbiteń jest to gatunek napoju z wo
dy wrzącej zaprawionej miodem, pieprzom i liściami
bobkowcmi, a czascm cynamonem i goździkami, p. t.
Kupiec. Zwaryowałeś czy co? Wszakże
hrabia powiedział, że wtenczas poprowadzi
nas na Francuzów, jak oni podejdą pod Mo
skwę; alegdzieżim widziećMoskwę! czy chciał
byś żeby tu Francuzi przyszli?
Mieszczanin. Niech BÓg od tego zachowa,
lecz bić się z nimi mam wielką ochotę! Gdy
bym nie miał obowiązków utrzymywania fa
milii, natenczas niezawodnie przystałbym do
powstania, poruczając się tylko wiecznej pa
mięci!
Fabrykant Na cóż czekać! zebrać się i ude
rzyć! Prawdę mówiąc to wstyd nam, że wło
ścianie gromadzą się i niszczą Francuzów, a
Moskwa jak baba stara siedzi sobie i czeka
dopóki jej niezaczną szturchać pod boki.
Mieszczanin. Alboż to mało naszych poszło
do powstania?
Fabrykant. Tak, to prawda, ależ oni teraz
już nie należą do nas. Lecz jakby nam utwo
rzyć swoich moskiewskich Kiryłowców (U),
otóżto Byłaby dopiero zuchowata gromadka.
Kupiec. Nasz hrabia Fedor Wasiliewicz,
daj mu Boże zdrowie, już nadczemścić my
śli. Czy słyszeliście o tem, że on buduje ja
szna bitwa niedaleko od Możajska pod wio
ską Borodinem.
Kilka głosów. Ach! czyjaś wygrana? jakże
nasi?
Wieśniak młody. Zwyciężyli niegodziwca!
(Lud zaczął odejmować czapki i żegnać się
wołając) "Chwałaż Bogu! Dzięki ci Chryste
Boże nasz! Gromada cała udała się biegiem
na spotkanie rannych.
Szereg wozów opieszale przeciągał przez
ulicę Twerską, aż nakoniec zatrzymał się na
placu. Mnóstwo żołnierzy ranionych szło
piechotą: niektórzy byli z bronią w ręku, inni
bez niej. Lud otoczył wojskowych i często
wał ich winem, wódką i pierogami, kupcy
zaś dawali pieniądze. Wszyscy spieszyli z za
pytaniem o przeszłej bitwie. Tłum ludu ze
brał się około jednego starego i osiwiałego
żołnierza, który był bez ręki, ten zaś dono
śnym dosyć głosem tak zaczął opawiadac:
— Skoro JO. Książę Kutuzow przybył
do armii, rzeczy zaraz inny obrót wzięły
obejrzawszy całe wojsko, pozdrowił je i rzekł;
Dzieci! bądźcie wierni, stawajcie z męztwem
i stałością w obronie Cesarza, wiary i domu
Boga rodzicielki na te słowa jak zawołali
śmy ura, aż się ziemia trzęsła! Potem książę
stanął pod Borodinem. Czy był kto z was
w Borodinie?
Kilka głosów. Jakże nie mieliśmy być! zna
my tę wieś! znamy!
Żołnierz stary. otóż książę rozłożył woj
sko na polach, wzgórkach i wąwozach, za
cząwszy od tego miejsca gdzie Kołocza wpa
da da Moskwy, aż do dawnego traktu Smo
leńskiego, który jak wiecie ciągnie się przez
las stąd na lewo. Działa rozstawiono w wą
wozach, bateryach i takubespieczeni ocze
kiwaliśmy napadu nieprzyjaciela Jakoż na
szedł nas wprawdzie, lecz nie ośmielił się
rzucić na całą nasze armiję, ale wprzód starł
się z jenerałem Konownicynem. Lecz gdy
byście wiedzieli jaki to jenerał ten Konowni
cyn! to prawdziwy orzeł,.rzuca się na wszyst
kie strony, wszystko widzi, wszędzie sam do
wodzi, a do tego jak jest wytrwałym! tonie
można mu nic zarzucić! Niechaj przeciw nie
go stanie tysiąc tysięcy, on z jednym regi
mentem wytrzyma natarcie nieprzyjaciela, ale
niech no wróg się obejrzy albo się zachmu
rey, natychmiast ura! i dalej na bagnety!, otóż
tedy Konownicyn wytrwał, a tymczasem ar
mija odpoczęła.
Książę zaś rozkazał nam zanieść modły do
Najwyższego Pana zastępów i przygotować się
do bitwy. Nazajutrz jak tylko świtać zaczę
ło, nastąpiła rzez okropna! Służę wprawdzie
trzydzieści pięc lat w wojsku, znajdywałem się
na wyprawach przeciwko Turkom, Francuzom
i Szwedom, bywałem w rozmaitych szturmach,
bitwach i napatrzyłem się na wszystko; ależ
tak okropnej walki jaka teraz była pod Bo
rodinem, nietylko że nie widziałem, ale na
wet niesłyszałem nic podobpego; zdaje się że
ani opowiedzieć ani opisać tego co tam się
działo, niepodobna!
Jak zagrzmiały działa, zdawało się iż odęte
go huku i wrzasku ziemia się rozstąpi. Niepo
dobna było pojąc co tam się wyrabiało, tak
dalece, że nawet wystrzały nie były słysza
ne, gdyż przez cały dzień tylko jęk i huk obi
jały się o uszy, niebo i ziemia zdawały się
być pokryte mgłą od tego dymu. Tu dopie
ro wysypała się potęga nieprzyjacioł i jakby
powódź na nas się rzuciła. Nasi z począt
ku ciskali na nich kulami, to kartaczami, to
ogniem batalionowym, ale lo nic niepomogło!
Krzyczą potępieńcy po swojemu i idą naprzód,
calami tysiącami walą się jak gdyby się obje
dli blekotu; nasi dowódzćy tedy jak krzy
kną: dzieci, razem na bagnety! Przeżegnaliśmy
się tylko, broń w rękę i marsz! ura! jak ude
rzymy, otóż tu dopiero wszczęła się zawieru
cha! Przysięgam na Boga, że ani za Suworowa,
ani też za llumiańcowa, niebyło podobnego
morderstwa! Co to za żwawy naród tych Fran
cuzów i przytem jak zapamiętały, przecho
dzi wszelkie wyobrażenie. Wsadzisz któremu
bądz Francuzowi bagnet w bok, on jeszcze się
odgryza i ani z miejsca nie ruszy choć go poł
knij! Nie masz im co zarzucić, dobrze się
biją! otóż z nimi dąsaliśmy się, ciągaliśmy
się, aż nakoniec zbiliśmy z placu. Ura tedy na
przód, spojrzymy aż tu znowu ich działa, pie
chota i takież morderstwo! przyszło do nie
mocy! cokolwiek cofnęliśmy się, a oni tym
czasem za nasze armaty łap:— ach niego
dziwcy! my znowu odbierać nasze działa! na
nowo wszczęła się rzezanina, ależ taka, że Boże
uchowaj! Biliśmy się bili tak, że zaledwie ode
braliśmy przecię armaty, Potrzykroć oni wstę
powali na baterye, za każdym razem odbijali
śmy takową, a na całym polu grzmią działa,
ogień nie ustaje, jednem słowem wszystko się
gotowało jak w kotle! Tu jazdaleci z krzy
kiem, tu znowu piechota posuwa się naprzód,
a tymczasem ludzie jak listki z drzewa padają.
Jenerałowie tylko wołają dzieci! nielękajcie
się! umrzemy za Rossyę naszą matkę, za wia
rę i Cesarza, i sami pierwsi porywają się na
działa i bagnety. Tak ścieraliśmy się do sa
mego wieczora, i jak nie nacierali na nas Fran
cuzi, jednak nie ruszyliśmy się z miejsca. Nad
wieczorem znowu rzuciliśmy się na armaty,
ura! aż w tem jak wytnie kartacz, obejrzę się
a moja ręka tylko się zawiesiła na żyłce. Upa
dłem, znowu się podniosłem i chciałem się
wziąć do broni, ale mi siły niedozwoliły. Ko
lega mój dostał z tornistra brzytwę, pociągnął
raz i drugi, i moja ręka odpadła, podjął ją
i rzucił w oczy Francuzowi, mnie zaś rozka
zano zanieść w tył. Wnocy armija nasza co
fnęła się do Możajska, słychać że tam lepsza
pozycya, otóż nasi znowu chcą się spotkać
z Francuzami.
I
Kupiec. A więc nasza armija cofnęła się?
Żołnierz stary. Obowiązkiem przecię wo
dza jest ustawić wojsko! widać że pod Boro
dinem nieprzyjaciel poznał położenie miejsca
otóż nasi staną na innem. Księciu można zau
fać: on niezdradzi swoich!
Mieszczanin. Zapewnie że dużo naszych mu
siało poledz, jeżeli Francuzi byli mocniejsi.
Żołnierz stary. Gdzie drwa rąbią, tam wió
ry padają. Wiele wprawdzie poległo naszych,
ależ dwa razy więcej poległo Francuzów. I
gdyby jeszcz,e wypadła podobna potyczka, to
u nich nie byłoby nawet komu opowiedzieć
o tej wojnie.
c
Żołnierz drugi. Wielka szkoda naszych je
nerałów! Książę Bagration mocno raniony.
Kilka głosów. Ach! Boże zmiłuj się! wszak
że to był jeden z lepszych.
Zołnierz. Tak, nieinaczej że to był jeden
z lepszych jenerałów, zawsze stawał na czele;
z nim weselej było podczas potyczki aniżeli
z innymi na mustrze; byłem świadkiem jak
go raniono! Staliśmy natenczas pod wioską
Semenowską. Placu czystego nie było wię
cej jak na wiorstę obwodu, i na ową prze
strzen kule i kartacze sypały się, jednem sło
wem jak grad, powiadają ze siedmset dział
było wycelowanych na to miejsce. Wtem
piechota i jazda francuzka z krzykiem rzuci
ła się na ten piae, z naszych zaś bateryi jak
dadzą ognia, zatrwożyło lo ich, jednak idą
naprzód, puściliśmy ogień batalny i to nie
wstrzymuje Francuzów, idą naprzód i jak sza
leni rzucili się na nasze baterye. Księże Ba
gration widząc, że ich niczem wstrzymać nie
podobna, zawołał: dzieci! w Imie Boga! na
przód na bagnety! co tu się działo nic je
stem wstanie tego opowiedzieć. Piechota, jaz
da, artylerya, wszyslko to się razem zmięr
szalo i dalej bić się polanami, bagnetami,
kolbami, do lego stopnia, że niepodobna było
wytrzymać. Nasi padają a Francuzom coraz
świeża przybywała pomoc Lecz nastąpiło
jeszcze gorsze nieszczęście, książę Bagration
został mocno ranionym kulą w nogę, i niemal
wszystkich jenerałów trzeba było wynieść na
rękach ; gdyż wszyscy albo byli pobici albo
tez ranieni. Zie bez dowódzców! nasi więc
zaczęli się już cofać, aż w tem niewiadomo
skąd przybył ojciec nasz jenerał Konowni
cyn. On swemi piersiami ochraniał całą ar
miję zaczynając od samego Witebska, i tu zno
wu się zjawił dla naszego zbawienia. Zamną
dzieci! zawołał głosem bohatyrskim; prze
prowadził nas przez wąwóz, postawił na wzgó
rzu, i tym sposobem wstrzymał natarcie Frań
cuzów. Tak, wstrzymaliśmy wprawdzie nie
przyjaciela, lecz rozstaliśmy się z księciem
Bagrationem! niewiadomo dokąd zawiezionym
został,
Żołnierz drugi. Przed naszym Ufimskim
pułkiem, podobnież poległ sławny jenerał
hrabia Kutajsow, którego żołnierze kochali
jak ojca. Wśród placu krwawej walki Fran
cuzi rzucili się na naszą baterye i pomimo że
poległo ich co niemiara, jednakże wstrzymać
było niepodobnem! jak zwierzęta napadli na
dywizye jenerała Paskiewicza, i o mało nie
doznaliśmy okropnego losu; więcej jak przez
pół godziny mordowaliśmy się bagnetami, ale
że oni byli mocniejsi, nie można było ich
pokonać. Bezbożni wzięli baterye! Korpusem
dowodził jenerał Dochturow. W tem jene
rałowie Jermołow i Kutajsow, zaczęli prosie
na miłość Boga, ażeby im dano pod dowództwo
chociaż jeden batalion, dla wstrzymania Fran
cuzów, wskutek tego jenerał Dochturow po
wierzył im nasz trzeci batalion. Tedy Jer
mołow i Kutajsow dobywszy swe szpady
z pochew wołając: Dzieci! razem za nami,
marsz, marsz! udali się naprzód. My więc
jak najprędzej rzuciliśmy się na beteryę i ode
braliśmy! Przybyli na pomoc nam znowu in
ni, Francuzów pobiliśmy, porozpędzaliśmy
a nawet jednego ich jenerała wzięliśmy do
niewoli, ależ za to hrabia Kutajsow życiem
przypłacił. Z żalem opłakiwaliśmy zgon jego
i dalej nie wiem co się z nim stało! Wielka
szkoda, był ta mąż sławny.
Żołnierz trzeci. A przed naszym pułkiem
zabito jenerała Tuczkowa s°, który podo
bnież był dobrym naczelnikiem. Właśnie kie
dyśmy odbijali od Francuzów naszą baterye,
jenerał znajdował się przed frontem, w tem jak
sypną do nas kartaczami, zaledwo zdołał do
być szpady, upadł i leżąc już na ziemi, wska
zał ręką na baterye, poraz ostatni wołając:
naprzód! Lecz o czemże mamy tak wiele
rozprawiać! Już to więcej jak pewno, iż kto
został przy życiu, to zapewnie nie dla tego,
ze się ukrywał przed śmiercią. Jenerałowie
i officerowie walczyli jak najwaleczniejsi ry
cerze! ani na jedną chwilę nie zostawiali z ty
łu: wszyscy byli albo na przodzie, albo tez
wspólnie z nami w szeregach. Będą pamiętali
naszych Francuzi! ciała ich porozrzucano na
polach i w lasach jakby siano skoszone na
łące. r
Podofficer. W rzeczy samej, że dosyć ra
niono naszych. Widziałem rannych: Księcia
Karola Meklemburgskiego, Księcia Golicyna,
Tuezkowa, Księcia Gorczakowa, Hrabiego Ste
Pri, Kretowa, Bachmetiewa, Jermołowa, hra
biego Iwelicza, hrabiego Woroiicowa... ().
Wieśniak. Jak to, nasz dobry Pan hrabia
Michał Semenowicz raniony! ach! będzież
on zdrów? wszak to nasz ojciec!
Podofficer. Da Bóg, będzie zdrów! Wiedz
o tem, że on chociaż był ranionym, jednak
niechciał opuścić nas podczas potyczki!
Wieśniak. Takichto panów, jak nasz hra
bia, trzeba poszukać! już to prawdziwy ma
gnat rossyjski.
Tymczasem kiedy lud otoczywszy "wozy na
których leżeli ranieni żołnierze, wypytywał
się o bitwie pod Borodinem, nadbiegł jeden
sbkupców i rzekł: Panowie! mam kopię li
stu officera rossyjskiego, który pisał do bra
ta swego zostającego w Moskwie, jeżeli chce
cie to wam przeczytam ?
Kilka głosów. Zmiłuj się przeczytaj!
Kupiec (czyta). Wstrzęsła się ziemia i obu
dziła śpiących na niej wojowników, zadrżały
pola, lecz serca były spokojne. Taki był po
czątek bitwy okropnej pod Borodinem dnia
Sierpnia. Kule chmurami przelatując nad na
szym namiotem, świstem swym obudziły mnie
i moich towarzyszów. Wybiegamy czemjrę
dzej z szałasu by się przekonać co się dzieje,
aż oto gesty dym rozdzielał nas od nieprzy
jaciela. Zaledwie jutrzenka poranna bły
snęła na horyzoncie, zdaje się, iż świat cały
zamienił się w otchłań piekielną. Nieprzy
jaciel bowiem podprowadził kilkaset dział
i rozpoczął swe morderstwo. Bomby i kule
sypały się na kształt gradu. Namioty jedne
się walą, drugie zaś ogieii pożera i niszczy!
Wojsko natychmiast wzięło się do broni i za
częło się rzucać z odwagą w największe nie
bezpieczeństwa. To wszystko działo się
w środku samej armii; bowiem na lewem skrzy
dle dosyć długo już grasowały pioruny armat
i drobniejszej broni. Pożegnałem się z bra
tem, on pobiegł ze strzelcami bronić mostu,
a ja zostałem na bateryi w której się znajdywał
nasz wódz naczelny, lub tez przechadzałem
się po drodze, na której opatrywano ranio
nych. Kochany przyjacielu! widziałem ową
okropną batalię i muszę ci wyznać szczerze
że wżyciu mojem nic podobnego nie widzia
łem, nie słyszałem, i może zdarzyło mi się
coś tylko podobnego przeczytać.
Byłem pod Austerlic, lecz tamta walka w po
równaniu z tą, może się nazwać tylko utarcz
ką! Ci którzy byli w bitwie pod PrejsiszEjlau,
robią podobneż porównanie. Trzeba miećpęzel
MichałaAnioła wystawiający sąd ostateczny,
ażeby oddać dokładnie tę krwawą bitwę
Tylko sobie wyobraź, tysięcy lepszych
wojowników natak malej przestrzeni, w stosun
ku co do swojej ludności, że niemal trącali się
głowami, walcząc z niesłychaną rozpaczą:
dział nieustannie roznosiły groty śmier
telne na wszystkie strony. Jęczały okolice,
a ziemia zdaje się, iż uginała się pod ciężarem
walczących. Francuzi z wściekłością zajadłą
rzucali się, Rossyanie jak mur najtwardszy
stali nieporuszeni. Jedni dążyli by osięgnąć
czemprędzey koniec pożądany wszystkim tru
dom i dalszym marszom, by zagarnąć skar
by sobie obiecane i w dawnej jako tez zna
komitej stolicy, napoić się wszystkiemi rosko
szami życia; drudzy zaśpamiętali na to, że
tez sarnę stolicę , która jest sercem Rossyi i
matką miast, zasłaniają swemi piersiami. Re
ligia znieważona, zniszczone prowincye, schań
bione ołtarze i popioły ojców spoczywające
w mogiłach, głośno wołały o pomstę i męztwo.
Serca Rossyan słuchały tak świętego dla
nich głosu, i męztwo wojska naszego było
nie do opisania. Zdaje się iż każdy cal ziemi
drogo cenili, i krok każdy był okupiony że
tak powiem walką śmiertelną. Wiele bateryj po
razy dziesięć z rąk do rąk przechodziło, teatr
wałki odbywał się w głębokiej dolinie, lub też
z ogniem i grzmotem przenosił się na wzgórza.
Dym gęsty zastąpi! miejsce mgły. Siwe chmu
ry przesuwały się nad lewem naszem skrzy
dł em i zasłaniały środek wojska w tenczas
kiedy nad prawem jaśniało slouce w całym
swym blasku. Słońce to, od czasu jak oświe
ca glob ziemski, zapewnie nie widziało wiele
podobnych wojen. Jle tu płynęło strumieni
krwi, ile walało się trupów! Niezaglądaj
pan do tego lasku, rzekł mi jeden doktor
opatrujący ranionych: albowiem tam są
złożone stosy odpiłowanych rąk i nóg!...
W rzeczy samej, źe nawet w przeszłym wieku
nie wiele było takich bitew w którychby ty
le było razem pozabijanych, pokaleczonych,
i wziętych do niewoli, ile pod Borodinem było
poodrywanych rąk i nog. Na tem miejscu
gdzie opatrywano ranionych, struga krwi nie
wysychała. Nigdy nio widziałem tak okro
pnych ran jak tutaj! pokaleczone głowy, po
urywane nogi i potrzaskane ręce, stały się
że tak powiem obojętnym widokiem. Ci któ
rzy nosili ranionych, byli oblani krwią i móz
giem swych towarzyszów od głowy do stóp...
Ani na chwilę się nieprzerwała potyczka,
i przez cały dzień widać było z dział ogień
biały Bomby, kule armatnie i kartacze, la
tały tak gęsto jak zwykłe latają kule; a ile
kul przeleciało.....Nakoniec słońce za
chodzące za chmurę zapowiedziało wieczór,
.i wróg zaczął się uchylać. Rossyanie wytrwa
li! Zasłaliśmy do niebios najgorętsze modły
i pospieszyliśmy odprowadzić ranionego brata
do Możajska!
Jeden z kupców. A więc nasi wytrwali! Dzię
ki Najwyższemu!
Kupiec drugi. Moskwa ocalona! Idźmy więc ,
i odprawmy dziękczynne nabożeństwo!
Kupiec trzeci. I exekwie za poległych na
wrojnie.
W tymże samym czasie nadciągnęło na piae
kilka furmanek z rannemi officerami, niektó
rzy z nich jechali konno. Jeden z tłumu zgro ,
madzonego ludu śpiesznie się zbliżył dooffi
cera od huzarów i zawoła!: Witam cię Pio
trze Iwanowiczu, dzięki Najwyższemu, że je
szcze.żyjesz! Zapewnie nie przypominasz mnie
sobie, jestem Iwan Piotrów rządca domu pań
skiego ojca. Wyzygin nadzwyczajni;} się uva
dowal z takiego spotkania i zapytał go: gdzież
mój ojciec ?w
— Pozawczoraj stąd wyjechał razem z pa
nienką do Kaługi odpowiedział Iwan. Jleż
to łez wylano po panu! wszakże wszyscy by
liśmy wtem mniemaniu, że w Polsce pana za
bito. Ojciec pański odebrawszy list z armii do
noszący mu, że po pierwszej potyczce niewia
domo gdzie się pan podziałeś — płakał;
ależ panna nieboga, to już tyle wylała łez, że
trudno opowiedzieć! Brat pański podobnież
raniony; bawił tu w Moskwie a potem opo
rządziwszy się cokolwiek, znowu udał się do
swego pułku przez Petersburg do Połocka,
tam do hrabiego Withenstcina. Ach jakże bę
dzie kontent ojciec pana! jakże się ucieszy, sio
stra; proszę wejść do domu, pokoje wszystkie
są uporządkowane. Właśnie ojciec pański wy
jeżdżając, rozkazał umieścić w domu swym
ranionych, i zaspakajać ich potrzeby na swój
rachunek. Jest już tam kilku officerów.
Wyzygin udał się do domu swojego ojca.
— użyczę zdrowia wielmożnemu panu!
zawołał jeden z tłumu ranionych żołnierzy.
Wyzygin się obejrzał i spostrzegł Mironi
cza; był to ów dymissyonowany żołnierz, któ
ry się znajdował przy nim w czasie kiedy do
wodził gromadą uzbrojonych wieśniaków, te
raz zaś opowiadał mieszkańcom Moskwy o
bitwie pod Borodinem.
jakiem jest Moskwa, wyrwanem zostanie! Mo
skwa, len kamień węgielny bytu naszego! Czyz
w samej rzeczy Kutuzow był tego zdania?
— Tak, to jest jego własne zdanie, od
powiedział adjutant. Kutuzow powiedział: że
Moskwa niejest Rossją, a gdybyśmy się odwa
żyli spotkać nieprzyjaciela przewyższającego
nas siłą, w tak niewygód nem miejscu pod mu
ramistolicy, natenczas cała nasza armija, i ca
ła Piossya, zostawałyby wnajwiększem niebez
pieczeństwie. Wrazie zaś cofnięcia się, wojsko
by się rozbiegło, albowiem w tak obszernem
mieście, nie można byłoby utrzymać je razem.
Bronić Moskwy niewypada. Rozdzieliwszy na
sze siły i nic mając punku centralnego, byśmy
mogli działać swobodnie; natenczas ją i nas
samych rzucilibyśmy w przepaść. Przeciwnie,
jeżeli przejdziemy Moskwę, będziemy mieli za
sobą obfite prowincye i swobodną komuni
kacyę z południową Rossyą. Ze wszech stron
dostawać będziemy pomoc w ludziach i w za
pasach żywności wtenczas, kiedy nieprzyja
ciel będzie się niszczył w tej obszernej stoli
cy, która już jest pozbawioną wszystkich oży
wiających soków. Jednem słowem, Kutuzow
tego zdania, by Moskwę oddać w moc nie
przyjaciela!"
— Kutuzow! zawołał inny officer. Czy
liż on niezastanowił się nad tem, że utrata Mo
skwy przyprowadzi Rossyan do rospaczy,
pozbawi ich nadziei i stałości ducha? To jest
nie do pojęcia!
—i Kutuzow utrzymuje, zeMoskwa niejest
Rossyą, że Rossya dziś jest tam, gdzie jest woj
sko i wola Cesarza Rossyi, odpowiedział ad
jutant.
Wszyscy officerowic zdawali się być niespo
kojni a niektórzy niemoglisię od łez wstrzymać.
— Krew rossyjska zapewnie z lodowaciała
w żyłach tych, którzy radzili oddać Moskwę
nieprzyjacielowi," rzekł jeden z officerów,
otóż nadarza się nam jedna tylko okoliczność,
w której możemy udowodnić przed światem
o ile przywiązani jesteśmy do naszej ojczyzny!
Widziałem w arsenale więcej aniżeli ,
broni i mnóstwo armat. Wypadałoby uzbroić
lud i wszystkim stanąć pod Moskwą na spo
tkanie wroga, i tam stoczyć bój krwawy taki
jaki był pod Borodinem, w przypadku zaś
gdyby niepodobna było zwyciężyć nieprzy
jaciela, natenczas niechaj lepiej wszyscy co
do nogi zostaną przywaleni gruzami naszej da
wnej stolicy!
— Natenczas zginęłaby całaRossya! rzekł
Wyzygin. Jak wam się panowie podoba tak
sobie sądźcie, a ja utrzymuję razem zKutu
zowem, że Moskwa nie jest Rossyą! Oddanie
Moskwy nie jest jeszcze zgubą ojczyzny."
— Dzieciństwo! odezwał się jeden z offi
cerów. Jezeli pod Borodinem wytrzymaliśmy
natarcie siły przewyższającej, i illa tego tylko
śmy się cofnęli, że strata ktorą ponieśliśmy
uczyniła nas bardziej słabszymi, tutaj, po
wstanie narodowe zapełniłoby nasze szeregi.
Na widok krzyżów dawnych świątyń i odgłos
dzwonów, Rossyanie powiększyliby swe męz
two któremu się dziwi nieprzyjaciel. Samo
wspomnienie, że krok w tyl, prowadzi nie
przyjaciela do Moskwy, do Kremla ! dodało
by każdemu żołnierzowi nadzwyczajne siły,
i my byśmy wrogów naszych rozproszyli, wy
rzucili, wydusili!"
— Panowie! rzekł adjutant, przestańmy
rozmyślać, lecz wybierajmy się w podróż. Woj
sko nasze weszło do Moskwy i już rejteruje...
— Kiedy tak, niechże nic niepozoslanie
dla Francuzów!" zawołał Wyzygin. Hej lu
dzie! służący, natychmiast wbiegli do poko
ju. Co tylko jest najlepszego w piwnicy, to
wszystkoś tu poznoście, Francuzi wstępują do
Moskwy, niechwięc wszystko zaginie!"
Ofticcrowie chwytali butelki napełniono
drogiem winem, rozmaite naczynia, i to wszyst
ko zaczęli wyrzucać przez okno. Wyzygin
uściskał swych towarzyszów, pożegnał się
z nimi, wsiadł na koń i wyjechał na ulicę.
Mironicz podobnież konno za nim się udał.
Cala Moskwa była w niewypowiedzianym
puchu; lud gromadził się na tych ulicach któ
rędy przechodziło wojsko, i zapytywał żoł
nierzy i officerów dokąd oni idą. Za Mo
skwę! odpowiadali zapytani. Cóż się stanie
z Moskwą? —Na to nie było żadnej odpowie
dzi, lecz na obliczach wojowników łatwo mo
żna było wyczytać, jakie przeznaczenie czeka
dawną stolicę Rossyi. Wielu officerów, litując
się nad losem mieszkańców, niechciało ukrywać
mającego nastąpić nieszczęścia, mówili więc
do nich, że Moskwa będzie oddaną Francu
zom, jednakże lud nie dawał im wiary, po
mimo ze był przekonywanym na słowo hono
ra (), Ci którzy mieli cokolwiek więcej
oświaty i wielu kupców, widzieli jawne nie
bezpieczeństwo, i czemprędzej starali się opu
ście Moskwę, ażeby przypadkiem nie dostać
się w ręce nieprzyjacioł. Większa połowa skle
pów, była zamkniętą, a mieszkańcy biegali
tylko po ulicach w tę i ową stronę, zapytując
się bądź znajomych, bądź też nie znajomych,
co mają robie z sobą. a Wojsko nas opuszcza.,
wypada uciekać z Moskwy!" rozlegały się od
głosy ze wszech stron. Każdy więc zabie
rał familię, co miał w domu najdroższego i
wynosił się za miasto. Kto nie miał swoich
koni, starał się nająć lub też kupie, lecz nie
dostatek zmuszał większą część mieszkańców
iść piechotą. Zgrzybiali starce zaledwo włó
cząc nogi, otoczeni familiami, szli napełnia
jąc powietrze narzekaniami. Matki z właści
wą sobie pieczołowitością, niosły na rękach
lub leż prowadziły male dzieci, obawiając
sie ażeby które nie zginęło w Iak wielkim na
tłoku. Chorych wynoszono na ramionach.
Naród płakał i narzekał, wojsko zaś grobo
wa spokoyność opanowała. Żołnierze szli ze
spuszczonemi głowami jakby się wstydzili pa
trzeć na swoich współobywateli, których zo
stawiali na dowolność nieprzyjaciela.
Kościoły były poodmykane, Wyzygin wstą
pił do jednego z nich, by poraz ostatni
w tem mieście zanieść modły do Pana Zastę
pów. Lud rozłożywszy się na podłodze ko
ścioła, wydawał głośne westchnienia; zaledwie
dosłyszeć można było wyrazów modlitwy ka
płana. Żołnierze opuszczali szeregi i wcho
dzili do świątyń dla zmówienia kilku pacierzy
i napowrót wychodzili, a na ich miejsce przy
chodziły coraz nowe gromady.
Nakoniec kapłan z krzyżem w ręku wstąpił
na mównicę i rzeki: Nad rzekami Babiloń
skiej ziemi tameśmy siedzieli i płakali: gdy
śmy wspominali na Sion. Tak niegdyś pła
kał lud Izraela zostający w niewoli Babi
lońskiej, lecz my teraz nie będziemy płaka
li jrik oni, oddając w ręce nieprzyjacioł da
wną matkę miast rossyjskich. Wielkie jest
nieszczęście i wielka wprawdzie spadła na nas
kara, lecz drogi Pana są niezbadane i miło
sierdzili jego niemasz granic. Jeżeli nasze grze
chy są tak wielkie jak były nieprawości Izra
elito w zostających pod obcem panowaniem,
religia nasza nieostygnie tak, jak ostygła wów
czas w narodzie wybranym od Boga. Nie!
nie będziemy szemrali, lecz ze skruchą serca
zaszlijmy prośby nasze do majestatu Pana sła
wy, a teli wyprowadzi nas z niewoli, tak jak
niegdyś wywiódł ród Izraela z Egiptu i dał
mu ziemię obiecaną. Pamiętajcie.na to pra
wowierni chrześcijanie, że łzrael płakał nad
tem, iz nie miał ani Króla ani kapłana; my
zaś w osobie Bożęgo pomazańca, mamy nada
nego od Boga Cesarza, który jest stałego du
oha i łagodnego serca, mamy jeszcze wale
czne wojsko. Piossya jest obszerną, będzie
miała dosyć pól do staczania bitew i usypa
nia grobów dla swoich nieprzyjacioł. Prawo
wierni chrześcijanie! bądźcie slałemi i bierz
cie przykład z tu łaskawiej nam panującego
Monarchy. Z boleścią serca widzi On to miasto
w mocy cudzoziemca; lecz tak jak Abraham
oddał na ofiarę jedynego syna, tak też Ca od
daje Moskwę jako oczyszczającą ofiarę, nie za
swoje lecz za nasze bezprawia. Łagodność
mocniejszego pomiędzy panami ziemi, nie zo
stanie bez nagrody; każdy albowiem przyno
szący ofiarę z sercem upokorzonem, podoba się
Panu.
Moskwa nic raz już była grobem dla nie
godziwych przybylców. Tu wewnątrz tej
ziemi, tysiące Tatarów i Polaków chcących
ujarzmić Piossyę są zakopane! Nowy ów Na
buehodonozor jakim jest Napoleon Bonaparte,
rozbije się o naszą opokę wiary i wkrótce
dzwony świątyń Moskwy, ogłoszą zgubę nie
przyjaciela ze sławą naszego oręża, nie na
wieki gniewać się będzie Pan , ani wiecznie
grozić będzie. Minie chwila naszego doświad
czenia i znowu to słońce oświecając krzyże da
wne starożytnego Kremla, niezliczone groby
cudzoziemców oświeci.
Tym czasem, niech się stąd oddalą star
cy, żony i dzieci które nic mogą dźwigać orę
ża, one albowiem znajdą bezpieczny przytu
łek za szeregami wojowników rossyjskich. Ci
zaś którzy pozostaną w Moskwie, niechaj nie
wierzą obietnicom naszych nieprzyjacioł, lecz
niech do ostatniej chwili zachowają miłość
wiary i ojczyzny, niech wszystko niosą na
ofiarę, nieszczędząc nawet życia, byleby oca
lić Piossyę i wypędzić wroga z jej granic. My
zaś słudzy ołtarza Bożego, pozostaniemy tu
przy uzdrawiających relikwiach Świętych Pań
skich, i dopóki przybylec niewzruszy fun
damentów świątyń Moskwy, dopóty będziemy
zasyłali najgorętsze modły do króla królow,
prosząc by zachował zdrowie najprawowier
niejszego naszego Monarchy, Jego chrześci
ańskiego wojska i was wszystkich prawowier
nych chrześcijan. Jak dniem tak też i nocą
ciągle klęcząc przed obrazami cudwnymi, ze
łzami skruchy, będziemy żebrali miłosierdzia
u Pana światów. Niech powstanie Bóg a niech
się rozproszą nieprzyjaciele Jego. Amen.
Jak tylko kapłan przestał mówić, lud po
wstał z podłogi i zaczął się modlić. Ksiądz
tym czasem udał się do ołtarza i wkrótce
powróciwszy w towarzystwie Dyakona, na
środku kościoła zaczął odprawiać dziękczyn
ne nabożeństwo. Wyżygiu stanął w przysion
ku; zgiełk i zamieszanie coraz bardziej się
powiększały, a od pojazdów i wozów taki był
tłok, że trudno się było przecisnąć. Wszyscy
się udawali na rogatki przeciwległe rogat
kom Dragomiłowskim, ciągle oglądając się
z niespokojnością i przyspieszając kroku: leci
i w tym razie bardzo się wielu znalazło, któ
rzy nie wierzyli pogłosce tak powszechnej;
wielu się odzywało wśród tłumu : dokąd bie
gniecie, tchurze, bezrozumni! Wróg nieod
waży się wejść do Moskwy i o władąc stolicę
Rossyi! Was tylko tak straszą, część jedy
nie wojska idzie za Moskwę! Wróćcie się!
Z tem wszystkiem gromady ludu wychodzą
cego z Moskwy, nadzwyczajnie się powiększa
ły i domy coraz bardziej były opuszczone.
Wtem muzyka wojskowa słyszeć się dala i
cale wojsko z zadziwieniem postrzegło, jak
garnizon występował z uroczyście rozwinię
te mi chorągwiami. Wrzawa i narzekania za
głuszały muzykę; a cofające się wojsko, przy
brało posępny widok processyi pogrzebowej.
Wyzygin zaledwie zdoławszy się przecisnąć
między tłumami pojazdów, wozów,ludu i szere
gów wojska; udał się za miasto i wyjechał na
trakt kazański.
Naksztalt morza wzburzonego, lud falował
po obu stronach drogi, którędy przechodziło
smutne i ponure wojsko. Tłumy ludu psując
szyki wojskowe, narzekaniem i jękami, zagłu
szały wyrazy naczelników. Wszyscy z niespo
kojnością oglądali się na Moskwę i ze łzami
zegnali główne miasto Rossyi. W odległości
wiorsty od rogatek, blisko traktu głównego,
stał tłum officerów z głównego sztabu, a po
drugiej stronie} drogi, widać było pojazd. Wy
zygin spojrzał i postrzegł w nim naczelnego
wodza księcia Kutuzowa.
Starzec wiejuem obarczony, siedział w po
jeździe oparty na prawej ręce i ciągle spo
glądał na stolicę, ktorą w przęciągu pięciu
panowan i czterdziesto letniej służby, zawsze
pożytecznej i jaśniejącej, widział szanowaną
od nieprzyjacioł kraju. Wiatr igrał z jego
śnieżnemi włusami, a na twarzy malowała się
spokójność, zupełnie odmienna od tego wszyst
kiego co go otaczało. Nieukonlentowanie
wojska i ludu, z powodu opuszczenia stolicy,
zamieniło się w rospacz, i było powodem
żałosnych okrzyków. Wodzowi który zdwyał
się żyć i oddychać dla dobra . tylko ojczy
zny w tak okropnem położeniu zostającej,
zarzucano zdradę i przedajność! Kutuzow
słyszał to wszystko, i pomimo że Wewnętrz
nie czuł całą moc narzekań, jednak niezmie
nia! rysów twarzy i nieodwracał się od Mo
kojnością oglądali się na Moskwę i ze łzami
zegnali główne miasto Rossyi. W odległości
wiorsty od rogatek, blisko traktu głównego,
stał tłum officerów z głównego sztabu, a po
drugiej stronie} drogi, widać było pojazd. Wy
zygin spojrzał i postrzegł w nim naczelnego
wodza księcia Kutuzowa.
Starzec wiejuem obarczony, siedział w po
jeździe oparty na prawej ręce i ciągle spo
glądał na stolicę, ktorą w przęciągu pięciu
panowan i czterdziesto letniej służby, zawsze
pożytecznej i jaśniejącej, widział szanowaną
od nieprzyjacioł kraju. Wiatr igrał z jego
śnieżnemi włusami, a na twarzy malowała się
spokójność, zupełnie odmienna od tego wszyst
kiego co go otaczało. Nieukonlentowanie
wojska i ludu, z powodu opuszczenia stolicy,
zamieniło się w rospacz, i było powodem
żałosnych okrzyków. Wodzowi który zdwyał
się żyć i oddychać dla dobra . tylko ojczy
zny w tak okropnem położeniu zostającej,
zarzucano zdradę i przedajność! Kutuzow
słyszał to wszystko, i pomimo że Wewnętrz
nie czuł całą moc narzekań, jednak niezmie
nia! rysów twarzy i nieodwracał się od Mo
skwy. Zuchwalcom odmawiał swych wzglę
dów, ubolewał nad zostającemi w błędzie i
przebaczał im, w tern przekonaniu, iż nie
złość ale miłość ojczyzny obudziła w naro
dzie uczucia podejrzliwości. Okrzyki się po
większały i lud coraz bardziej zaczął się gro
madzić około Kutuzowa; lecz on był spo
kojnym i naksztalt skały zostającej w sród
burzy i bałwanów morskich, stal mocno i
niewzruszenie podczas powszechnego zamie
szania ().., Moskwa była przed nim, nie
Vnógł rozstać się z tym widokiem, niemógł
się od niej oddalić, i postanowiwszy już nie
odzownie oddać ją na ofiarę dla wybawienia
ojczyzny, jeszcze walczył sam z sobą. Uczu
cie tłumiło rozsądek.
Nakoniec rozkazał zawrócić konie i zwol
na udał się za wojskiem. Ciągle był milczą
cym a nawet wbrew swemu zwyczajowi, nic
nic przemówił do żołnierzy jadąc mimo sze
regów.
Tym czasem kilku officerów zatrzymało się
na drodze i spoglądając, na Moskwę rozma
wiali między sobą. Jeden z nich wskazując
na pałac Kołemeński, rzekł: oto miejsce,
w którem urodził się Piotr Wielki, twórca
Rossyi! Tam przyszła mu myśl przekształcenia
ojczyzny, tam często musztrował pierwszych
swoich żołnierzy, pradziadów tych wojowni
ków, którzy od Torneo do gór Alpejskich
przeszli z tryumfującymi orłami.... a my owę
świątynię chwały narodowej, oddajemy na po
śmiewisko dumnego cudzoziemca! Oddajemy
Kremel, to że tak powiem rossyjskie kapw
tolium, świadka sławy i potęgi Rossyi, kolebkę
jej wielkości, i oddajemy go bez walki!. Ser
ce moje krwią się zalewa! .. Officer nie mógł
więcej nic mówić, gdyż narzekania przerwa
ły mu mowę.
— Panowie! rzekł Wyzygin: boleśnie
jest dla Rossyanina oddać Moskwę w ręce
nieprzyjacioł, lecz samo to uczucie powsze
chnego smutku i rospaczy, rodzi we mnie
nadzieję, że wojna w Moskwie się nieukoii
czy, i że my jeszcze odwdzięczymy się nie
przyjaciołom, za urąganie się nad świątynią
naszej sławy. Czyliż przebaczą dzieci znie
wagę matki! Niedługo będą tryumfowali cu
dzoziemcy. Na cichem i spokojnem czole na
szego wodza wyczytałem losy Rossyi —ona
otrzyma zwycięztwo! Na widok opuszczo
nej Moskwy, głos pociechy niedochodził ani
do ucha ani tez do serca; sam nawet Wyzy
gin czuł boleść wewnętrzną. Officerowie za
wrócili swe konie i udali się za wojskiem.
Między wioskami Wychiną i Zułobiną pły
nie rzeczólka, nad brzegami której zatrzymało
się mnóstwo wozów i pojazdów napełnionych
mieszkańcami stolicy. Ranieni i zniordowaui
żołnierze leżeli na około. Podczas cofania
się wojska, niepodobna było zachować porząd
ku, tem bardziej, że wojskowi nie wzwyczaj
nym byli humorze. Każdego serce i umysł
zajęte były Moskwą, każdy z nich myślał
o niej jak o matce zostawionej bez pomocy
na łóżu śmiertelnem. Żołnierze i officere
wie szli tłumami, stojąc na zawadzie ucieka
jącym mieszkańcom stolicy.
Wyzygin zsiadł z konia i oddał go do po
trzymania Mironiczowi. Twarz starego żoł
nierza była zalana łzami, i od samego wyjaz
duz Moskwy ani jednego słowa nie wyrzekł.
Czegóż tak się smucisz Mironiczu! rzekł
Wyzygin: staremu żołnierzowi wstyd roz
paczać.
— Mója rana jeszcze się nie zagoiła Wiel
możny Panic, odpowiedział Mironicz: wy
trzymałem ból z zupełną stałością wtenczas,
kiedy mi kolega odrzynał rękę i kiedy ją do
ktor do reszty piłował. Lecz teraz coś mi
tak smutno, tak nudno i tak boleśnie na ser
cu, że mi świat nie miły! Nie miałem nawet
czasu po raz ostatni przeżegnać się przed
krzyżami kościołów Moskwy! Bić nieprzyja
ciela już nie moge, na cóż mam żyć, i tegoż
doczekałem się! Wcż sobie Wielmożny Panie
kogo innego do siebie na ordynans, a ja pój
dę do lasu, i zdejmę bandaż; niechaj lepiej
krwią spłynę, aniżelibym się miał doczekać
jeszcze czego gorszego!.... Oddali Moskwę,
opuścili matkę!.... starzec zaczął rzewnie
płakać. "
— Mironiczu, czyś oszalał! rzekł Wy
zygin. a Wszakże samobójstwo jest najcięższym
grzechem. O Moskwę nie masz się czego
obawiać, jeszcze ją zobaczymy sto razy
piękniejszą i" sławniejszą wtenczas, kiedy ona
zniweczy potęgę wroga. Mironiczu! miej
ufność w Bogusi wierz temu, że Moskwę od
dano nieprzyjaciołom, nie dla ich tryumfu
lecz dla zaguby. Żołnierz rossyjski powinien
pokładać nadzieję w swoich dowódzcach, oni
bowiem lepiej wiedzą jak mają postępować.
— Cóż Panie, kiedy zły duch podobno
nas wszystkich opanował! Spojrzyj Pan, jak
nasi ranni i chorzy, walają się po drodze, a ci
panowie zdrowi i otyli, jadą w karetach i po
wozach ze swemi paniami i mamzelami. Nie
litościwe Boga się nie boją!
— Masz słuszność Mironiczu, wypadało
by tych nieszczęśliwych kaleków położyć na
wozach. Zaczekajzeno, spróbujemy.
Wyzygin siadł na koń i zbliżył się do dwóch
karet poczwórnych, za któremi stał szereg wo
zów naładowanych pudelkami, kuframi i kar
tonami. Drzwiczki pojazdów były odemknię
te, siedzące zaś w nich osoby rozmawiały po
francuzku. Wyzygin spojrzał i zobaczył w je
dnej karecie familię księcia Kurdiuko w; a w d ru
giej hrabiego Cljochlcnkow,
Bez względu na mundur wojskowy i obwią
zaną głowę, hrabia Chochlenkow poznał Wy
żygina. Ba, ba, ba! mój dawny kolego! Jak
że misie miewasz, kochany Piotrze Iwanowi
czu! przystąpże bliżej do nas i pozwól nacie
księcia Kurdiukow; i tak w naszym smutku,
znaleźliśmy pocieszycieli. Mój towarzysz Mr.
Terzjrwersi, i Parni de la maison księcia Anto
niego Antonowicza Mr. LabiUcl, sq, że tak
powiem, jedyną naszą pociechą; oni albowiem
woją uprzejmą wesołością, każą zapominać
o wszelkich nieprzyjemnościach koczującego
życia. Bez nich, bylibyśmy pogrążeni w naj
większej rozpaczy! w
— I bez mojej papugi, odezwał książę
Kurdiukow: Koko! bon jour!
— Tak, tak! wrzasnęła papuga.
Dwaj Francuzi, z których jeden siedział
w karecie księcia Kurdiukow, a drugi hrabie
go Chochlenkow, bardzo grzecznie ukłonili
się Wyżyginowi, ten zaś zaledwie mogąc się
powściągnąć od gniewu, rzekł po rossyjsku:
— Proszę mi darować, iż widzę się przy
muszonym powiedzieć JW. Państwu prawdę
językiem żołnierskim. W teraźniejszym czasie,
kiedy cała Rossya pala zemstą przeciw Fran
cuzom, państwo z nimi podróżujecie, to jest
bardzo nieprzyzwoicie dla magnatów rossyj
skich. Cóż będą mówili nasi ziomkowie! Ja
kiż to przykład dajecie dla ludu!..! Wyży
gin nie mógł mówić dalej od gniewu.
— Zmiłuj się, cóż wtem tak niedorzeczne
go!" odezwał się książę Kurdiiikow. ((Wszak
że nasi przyjaciele nie należą bynajmniej do
wojska Napoleona, u nas przecież jest armija,
na to, żeby walczyła z wojskiem Najjaśniej
szego Cesarza Francyi. My nie mieszamy się
do niczego, jesteśmy spokojni obywatele!..."
— Panowie nie mieszacie się do niczego!
dzięki niebu, że w Rossyi nie wiele takich lu
dzi, którzy chcą być obojętnymi w tenczas,
kiedy idzie o sławę narodową i byt Rossyi!...
— ccMaman, ii se fache! rzekła księżni
czka Paulina niewyraźnym,głosem.
— ali ose se facher, dróle odezwa
ła się po cichu księżna.
— "Poprzestań już, Piotrze Iwanowiczu!
rzekł hrabia Chochlenkow: jak uważam, za
wsze jesteś porywczym! Niepodobna wszyst
kim się bić, wszystkim się rzucać w ogień.
Jesteśmy już starzy, co do nas należało, zro
biliśmy; myśmy radzili i radzili dobrze, lecz
nie nasza w tem wina, że nas nie słuchano.
Gdyby zawarto pokój...
— Panowie radziliście zawrzeć pokój z nie
przyjacielem ojczyzny wgłębi Rossyi! zawo
łał Wyzygin. Tegoż tylko brakło! Wstydź
się, hrabio!
— Moje zdania były rozmaite, o po
koju i o wojnie; lecz nic moja w tem wina,
że mnie nieposłuchano! odpowiedział hra
bia Chochlenkow.
— Panowie ciągle radziliście, posłuchaj
cież teraz mojej rady, rzekł Wyzygin: oto
rozkażcie wysiąść z karety owym dwóm przy
jaciołom domu, a na ich miejsce przyjmijcie
rannych officerów rossyjskich. Czterech koni
dosyć będzie dla waszych karet; radzę więc,
po dwa konie z każdego zaprzęgu, oddać pod
działa, a na wozach radzę umieścić rannych
żołnierzy; niepotrzebne zaś rzeczy powrzu
cać do rzeki, ażeby się niedostały w ręce nie
przyjaciół. Takie są moje rady, które, jeżeli
panowie nie zechcecie wykonać, to sam będę
przymuszonym doprowadzić do skutku.
Żartujesz sobie, Panie Wyżygin, rzekł
hrabia.
— Cóż się tobie stało Piotrze Iwanowi
czu? odezwał się książę Kurdiukow.
— Z mowy zaraz można poznać nowicy
usza w szlachectwie, un parvenu, rzekła pół
głosem księżnaKurtliukow, obracając się do
Francuza przyjaciela domu, i za niego mia
ła być wydaną moja Paulina! Fi doucN
Jakież grubianstwo! zawołała księ
żniczka Kurdiukow.
— Nie żartuję, lecz dopełnię obowiązków
żołnierza i obywatela," rzekł Wyzygin. "Pod
czas powszechnego nieszczęścia, wypada nie
kiedy uzyć sity, by zmusić dopełnienia po
winności. Za czasów dawnych Rzymian, dy
byście okazywali podobną oziębłość dla cier
piących żołnierzy, zrzuconoby was ze skały
Tarpejskiej; lecz ja zrzucę tylko z wozów zby
teczne rzeczy. Hej Mironiczu, zawołajno na
szych i każ na tych podwodach umieścić ran
nych. Rzeczy niepotrzebne, precz!
Mironicz natychmiast zwołał żołnierzy któ
rzy zaczęli zrzucać z wozów szkatułki i
pomagali ranionym na nie wsiadać. Słudzy
hrabiego Chochlenkowa i księciaKurdiukowa,
z radością nieśli pomoc tym nieszczęśliwym.
Hrabia Chochlenkow wyskoczył z karety,
i głosem pełnym gniewu i złości zawołał:
Panie Wyzygin, jakie masz prawo czynić
gwałt! czy wiesz komu wyrządzasz grubian
stwo ? Pan będziesz za to zdegradowany, roz
strzelany!... Pamiętaj Pan na to, żearmiją
dowodzi nie nowicyusz w szlachectwie, ale
magnat rossyjski. On nie dozwoli obrazić
swojego brata! Rozpędź Pan natychmiast tę
zgraję: ja rozkazuję!
— A ja rozkazu nie słucham odpowie
dział ozięble Wyzygin. a Dzieci, tylko się zgra
bnie zwijajcie i dalej w marsz!
— Mon cher ami! rzekł hrabia Chochlen
kow, wziąwszy Wyżygina za rękę, Nie bądź
tak zapalczywym ! Jestem przyjacielem two
jego ojca, byłem twoim Naczelnikiem, ko
chałam ciebie i kocham jak własnego syna.
Nie rób mi tej przykrości, weź sobie pód
wody u innych: wszakże widzisz ile tu ich
jest, jakże można zrzucać rzeczy! W tych
oto szkatułkach zamyka się to wszystko co
mam najlepszego. Pamiętasz moją Wenus
z marmuru karrarskiego! ona właśnie w tej
szkatułce. A to jest Kupidynek, który nic
ma ceny! Oto są waży malachitowe. Tu
srebro!
— Srebro każę ochronić, ale Wenus i Ku
piclynek niechaj idą do diabła!" rzekł Wyzy
gin : Bracia, kufrów nieruszajcie, ale szkatuł
ki precz . .
— a Moje materye, moje kapelusze! za
wołała głosem żałosnym księżniczkaPaulina
wyglądając przez okno karety.
— Ach, co za okropność! moja toaleta na
ziemi... źle mi się robi!" rzekła księżna Kur
diukow, gdzie jest flaszeczka z wodą koloii
ską? . :
Hrabina Chochlenkow, która przez cały prze
ciągswej znajomości, nigdy nieraczyła zaszczy
cić Wyżygina nietylko słówkiem ale nawet i
spojrzeniem, zdecydowawszy się nakoniec, tak
się do niegoodczwała: Monsieur Wyzygin!
Postępowanie pana jest bardzo nieuczciwe i nie
przyzwoite, vous mancjuez aux convenances!
Wyzygin na to niedał żadnej odpowiedzi.
Na miłość Boga, ochraniajcie moję Wenus!
rzekł smutnie hrabia Chochlenkow: na
wszystko zresztą przystaję, tylko zostawcie ku
chnię i Wenus!"
— Czyliż serce pana nie czuje wzruszenia
na widok tylu nieszczęśliwych, którzy przela
wszy krew za Rossyę, mimowolnie muszą się
dostać w ręce nieprzyjacioł!)) rzekł Wyzygin.
"Szlachta i kupcy ostatnie swe majętności niosą
w ofierze, .byle tylko uzbroić i opatrzyć swo
ich wojowników, ty zaś hrabio, będąc jednym
z najbogatszych obywateli, w tak stanowczej
chwili, nie chcesz się rozłączyć z swemi mar
nemi drobnostkami. Jestem jednakże w tem
przekonaniu, że jeżeli hrabia nad tem cokol
wiek się zastanowi, będzie mi wdzięcznym !
— Moja Wenus, ten wzór doskonałości!
Ach, ocalcie mi ją tylko ! () zawołał brabia.
— Moje kapelusze, moje włosy! Smu
tnie się odezwała księżniczka Paulina.
— Z miłości kunsztów, uczyń hrabio ofia
rę dla miłości kraju i ludzkości! rzekł Wy
zygin.
— "Niechaj diabli porwą wszystkie sztuki
i kunszta! odpowiedział hrabia Chochlen
kow. Nie dla tego jestem przywiązanym do
mojej Wenus, że ona jest doskonałością sztu
ki, lecz dla tego, że wszyscy cudzoziemcy i
wojażerowie, mieli sobie za obowiązek mnie
odwiedzać, jedynie z tego powodu, aby spoj
rzeć na ten tak rzadki utwór sztuki, przez
teścia mojego z Włoch sprowadzony za bar
dzo znaczną summę. Ta Wenus i ten Kupido,
były punktem zgromadzającym wszystkich
cudzoziemców i przedmiotem ich rozmów.
Wenus uczyniła imię moje sławnem! Dzien
niki nawet zagraniczne o mnie pisały! Ach,
miejcież litość nademną i powróćcież mi We
nerę z jej synem!"
— Dzieci! rzekł Wyzygin: jeżeli będzie
miejsce, połóżcie na wozach te dwa pudeł
ka." Później zbliżywszy się do karet prze
mówił lo Francuzów, wten sopsób: proszę
panów wysiąść!" Francuzi nic nie mówiąc do
pełnili rozkazu znajwiększem posłuszeństwem.
— A toż dla czego?" zapytał książę Kur
diukow.
— DIatego, że na miejscu tych panów,
chcę posadzić rannych officerów, odpowie
dział Wyzygin.
— To lepiej ludzie nasi nicchajby szli pie
chotą," rzekł książę: a rannych officerów
umieścić na stopniach z tyłu pojazdów."
— Prędzej Pan sam będziesz stał za swo
ją karetą, aniżeli officer rossyjski," zawołał
z gniewem Wyzygin.
— Wolnomyślność! przebąknął sobie po
cichu książę, tuląc się w kątek karety.
— Ach, mój Boże! będziemy siedzieli ra
zem zranionymi! jak to jest okropnie!" rze
kła smutnie księżna Kurdiukow.
— A co większa, że z officerami z pułków
linijowych!" dodała księżniczka Paulina.
Do dwóch officerów ciężko ranionych, któ
rych żołnierze nieśli na płaszczach, Wyzygin
rzekł: er Panowie! hrabia Chochlenkow i ksią
żę Kurdiukow ofiarują dla was miejsca wswo
ich karetach, proszę więc je zająć. Żołnie
rze natychmiast owych officerów umieścili
w powozach.
— "Dzieci!" rzekł Wyzygin do ranionych
żołnierzy umieszczonych na wozach hrabie
go i księcia: "podziękujcie J.W. hrabiemu i
J. O. księciu za łaskę! oni albowiem dobrowol
nie uczynili ofiarę ze swojego majątku, byle
wam pomoc okazać. Nadto, rozkazali dać wam
pieniędzy!" Wyzygin ze swego pugilaresu wy
jął paczkę assygnatów, oddał ją podofficerowi,
aby wimieniu hrabiego Chochlenkow i księcia
Kurdiukow, rozdał pomiędzy rannych żobue
rzy. Gdy to zostało uskutecznionem nieszczę
śliwi żołnierze nie wiedzieli jak mają okazać
swą wdzięczność; wołali więc z radości: ura!
niech żyje J. W. hrabia! niech żyje J.O.książę!"
Wyzygin rozkazał by karety i wozy dalej ru
szyły, sam zaś pojechał naprzód dla usunięcia
natłoku łudzi, który był na przeszkodzie ja
dącym w powozach. Książę Kurdiukow cią
gle powtarzał: wolnomyślność! wolnomyśl
ność!" Hrabia Chochlenkow milczał i ukła
dał projekt zemsty, tymczasem hrabina wy
rzucała mu, iż nieumiał użyć mocy dla po
hamowania Wyżygina. Księżna Kurdiukow i
księżniczka Paulina, ciągle wyglądały z okien
karety i pocieszały owych dwóch przyjacioł
domu Francuzów, którzy siedząc sobie za ka
retą, bardzo dowcipnie żartowali z przemia
ny miejsc. Na koniec armija zatrzymała się we
wsi Pankowie. Wyzygin nie sądząc zą rzecz
potrzebną pożegnać dawnych znajomych, udał
się do swojego pułku.
ROZDZIAŁ VII.
Moskwo podczas przebywania w niej Francuzów.—
Obóz fraucu?ki pod Moskw?.— Zachwycenie Na
poleona.— Sposób myślenia jego sprzymierzeń
ców.— Prawdziwy syn ojczyzny.— Opowiadanie
o wejściu Francuzów do Moskwy.— Złoczyńca.—
Uczta bezbożnych.— Wybawienie i Utrata,—
, Ogień pożerał całą Moskwę, a między ofia
rami okropnego pożaru, wiły się czarne kłę
by dymu przepełnione iskrami. Trzask i ło
skot rujnujących się gmachów, przerażają
ce jęki żołnierzy, i krzyk ofiar nieszczęśliwych;
daleko się roznosiły w okolicach oświeconych
łoną na niebie. Jednem słowem, ta obszerna
stolica jak skielet ognisty wznosząc się wyso
ko, staią się podobną do komety gorejącego,
który spadł na ziemię i zagrażał powszechnym
zniszczeniem.
Na wzgórku za miastem, stało dwóch łudzi,
którzy w milczeniu spoglądali na palącą się
Moskwę. Jeden z nich nakoniec tak się ode
zwał: Już ci mówiłem ojcze, co mnie znie
wala iść do Moskwy. Czuję się obowiązanym
wybawić owe nieszczęśliwe ofiary, z rąk nie
przyjaciela zostawione bez żadnej obrony. Po
błogosław mię i pożegnaj, sam jeden pójdę!
Kapłan pobłogosławiwszy swego towarzy
sza, rzekł: Idź z Bogiem! na mnie czekają
uzbrojeni wieśniacy, moi parafianie, z nimi
więc będę się uwijał około obozu Francu
zów, tak jak jastrząb wedle gołębnika. Smierć
niegodziwcom! Ukarzę ich za zniewagę domu
Bożego. Bądźzdrów! obadwa się uściskali i
rozeszli.
Był to Piotr Wyzygin ubrany w sukni na
rodowej, mając ukryty puginał. Śpiesznie się
udał do Twerskich rogatek, gdzie była ro
złożona armija Francuzów. Szyltwachy roz
stawione na trakcie, przepuściły go bez ża
dnej trudności.
Obóz Francuzów pod Moskwą, czynił jedy
ny w swym rodzaju widok!— Ogniska były
po rozpalane na błotach. Zamiast drewkładzio
lio na stosy meble machoniowe, drzwi złoco
ne i obrazy święte. Namioty były, żetak po
wiem, posklejane z ułomków tych kosztowno
ści, które były użyte do upiększenia wnętrza
domów i kościołów. Wjednem miejscu obraz
kosztowny służył zadach, w drugiem zaś scia
ny były z samych obrazów tam znowu chiń
skie kosztowne parawany i zwierciadła przy
twierdzone kołami i nakryte opalonenii de
skami. Tłumy żołnierzy i officerów obryzga
nych błotem, powalanych w popiele, szczer
niałych od dymu, w podartych mundurach i
płaszczach, cisnęły się do ognia. Jedni z nich
spoczywali na mokrej słomie, drudzy zaś na
kosztownych sofach i krzesłach. Jak wielka
i widoczna była różnica między odzieżą po
dartą i powalaną w błocie, od kosztownych
futer, szalów i złotogłowów, które leżały oko
ło namiotów. Biedni i znużeni zdobywcy Mo
skwy z niewypowiedzianem łakomstwem za
jadali duszone żyto, kaszę z mąki żytnej lub
też mięso końskie na pół surowe. W Kande
labrach bronzowych paliły się drzazgi, na sto
łach machoniowych rąbali siekierami kości a
naczeniami kościelnemi pili wino!... Pomię
dzy namiotami Wyzygin nie bez zadziwienia
znalazł żołnierzy rossyjskich, którzy opuścili
swą armiję, niektórzy nwVet z nich byli uzbro
jeni i śmiało się przechadzali. Francuzi na
nich niezwracali najmniejszej uwagi, albowiem
nieszczęście i nieporządek, uczyniły ich na
wszystko oziębłymi. Mieszkańcy Moskwy, na
kształt bezbronnego gołąbka, który, by uni
knąć nieprzyjaznych dla siebie szponów ja
strzębia, ucieka na łono jeszcze bardziej żar
łocznego myśliwca; wygnani z swych domów
ogniem i łupieztwem, szukali bezpieczeństwa
w namiotach Francuzów, Starcy, żony, dzie
ci, przykrywając swoje nagość mizernymi ła
chmanami, spoczywali na gołej ziemi pod
odkrytem niebem, grzeli się około ognisk i
zaspakajali głód resztkami pokarmów swych
ciemiężców. Niektórzy żołnierze francuzcy,
litowali się nad losem tych nieszczęśliwych,
inni zaś niemyśleli bynajmniej o nich i od
bywali swoje czynność tak jak gdyby Ros
syan nie było w ich obozie. Wspólne nie
szczęścia wszystkich łączyły: Rossyanie i Fran
cuzi przestali się wzajemnie obawiać. Nikt
już nieszukał sposobów wzajemnego szkodze
nia i poprzestali nawet czynić sobie wyrzuty,
albowiem każdy z nich, jedynie był zajęty
utrzymaniem własnego życia ()
Gościnność takowa i oziębłość za granicą
obozu już się nie rozciągały. Zbliżając się do
Twerskich rogatek, Wyzygin napotkał ban
dy francuzkich, żołnierzy, którzy powraca
jąc z rabunku, pędzili przed sobą wieśniaków
rossyjskich obciążonych zdobyczą. Po obu
stronach drogi, słychać było jęki kobiet i na
rzekania . Wyzygin skrył się przed rabu
siami, zboczył z drogi i udał się przez pole.
Wszedłszy do miasta, ujrzał się jakby w pie
kle. Jedna część domów przy ulicy Twer
skiej była w płomieniach, inne zaś domy któ
rych ogień niedotknął, napełnione były ra
bu siami. Przez okna wyrzucano meble, ku
fry, z piwnic zaś wydobywano beczki z wi
nem a na ulicy i w podwórzach, panowały
ciągłe zabijatyki i kłótnie o zdobycz. Krzyk
i jęczenia gwałtowne, napełniały całe powie
trze. Pijani żołnierze francuzcy bili się sami
pomiędzy sobą i z wieśniakami, którzy chcieli
od nich odebrać łup zrabowany. Cygani a
nawet i niektórzy z krajowców, niepomni na
bojaźn Boga, rabowali wspólnie z Francuzami
Szkaradne twarze pijaków, i ich rozczochra
ne głowy, opalone i krwią zbryzgane odzie
nie, wzbudzały okropność i zgrozę!
Wpośród takowych scen, Wyzygin uczuł
niezmierną boleść, słuchając ciągłego jęcze
nia kobiet, płaczu dzieci i narzekań rozpa
czających; tem więcej, że niebył wstanie okazać
pomocy dla nieszczęśliwych. Oddalił się więc
od tego miejsca rospusty i nieludzkości. Stra
ciwszy oddech regularny od dymu i swędu,
zadyszany, uda! się na Dymitrówkę, w miejsce
takie, gdzie jeszcze niedosiegał wszystko ni
szczący ogień. Usiadł pod bramą narożnego
domu, ażeby cokolwiek odpocząć i nabrać
świeżego powietrza.
Kilku żołnierzy z ai inii nieprzyjacielskiej,
siedząc sobie na pękach zrobionych ze zrabo
wanego łupu, rozmawiali między sobą po Nie
miecku. Wyzygin zaczął się im przysłuchiwać.
Żołnierz pierwszy. Dokądże to nas zapro
wadził los opłakany! Na koniec świata, do
kraju żelaznego. I po co? ażeby się bić z wa
lecznymi llossyaninami, którzy niechcą się dać
ujarzmić! Czyliż dla tego służymy Napoleo
nowi, ażeby żywić się rabunkiem i utrzymy
wać się zapamocą zniszczenia cudzej własno
ści! Czyliż nato synowie Niemiec (Dcutsch
landskinder) na świat przychodzą?
Żołnierz drugi. Za kogóż to musimy prze
lewać krew naszą? Za tego, który zniszczył na
sze święte Niemcy, nas gwałtem pobrał z wła
snych domów znad cichych brzegów Renu ina
rzeź poprowadził? Czyliż my Niemcy, mamy
być rozbójnikami, mamy palie wioski, miasta,
rabować i zabijać Rossy an, którzy nas lubią,
którzy nam Niemcom okazują gościnność, na
wet dają przytułek. Jeden z tutejszych mie
szkańców mówił mi że tam dalej w głębi
Rossyi są całe miasta, i wsie niemieckie, że
nasi Niemcy żyją zRossyanami jak ze swymi
braćmi. Daj Boże ażebyśmy tam niedoszli,
albowiem spotkałby ich podobny los jak
mieszkańców Moskwy.
Żołnierz trzeci. Renie, Renie! nie moge
wstrzymać się od łez kiedy wspomnę o tobie!
U nas dopiero zbierają winogrona, teraz tam
śpiewy, tańce! A my tutaj umieramy z głodu,
grzejemy się około pożaru, zamiast zaś tan
cówi śpiewów, widzimy męczarnie, śmierć,
słyszymy płacz i narzekania!
Żołnierz czwarty. nad Renem nie wiel
ka teraz panuje wesołość. Nasi ojcowie,
atki, bracia, siostry, myśląc o nas nie ino
gą byc weseli, albowiem niewiedzą gdzie je
steśmy i co się z nami dzieje!
Żołnierz pierwszy. Czy tez pamięta o mnie
moja Ludwika. Dostałem dla niej kosztowny
prezent, ale kto wie czy mi się uda jej od
dać! Jeżeli tu dłużej pozostaniemy, to pogi
niemy wszyscy albo z głodu albo od bagne
tów i toporów rossyjskich.
Żołnierz drugi. Tak, to prawda, kto wie
ćzy zobaczymy kiedy nasze Niemcy!
Żołnierz trzeci. Gdybyśmy postąpili tak jak
Rossyanie, kiedy Francuzi po raz pierwszy do
nas wkroczyli, nie bylibyśmy teraz przykuci do
chorągwi francuzkich jak niewolnicy do ła
wy na galarach. Pokora uczyniła nas niewol
nikami Francuzów. Rossyanie dali pierwsi
przykład całemu światu, jak potrzeba wojo
wać z nieprzyjacielem mocniejszym, w grani
cach własnego kraju. Rossya dla nas wszyst
kich będzie grobem!
Żołnierz czwarty. Chociażbyśmy zwyciężyli
Rossyan, chociażbyśmy zawarli pokój w Mo
skwie jak nam obiecano, tojakażby stąd była
korzyść dla nas Niemców? Sława, zwycięztwo,
zostałyby przy Francuzach; zawarcie pokoju
byłoby tylko pożytecznem dla Napoleona i
jego marszałków, anam byłoby jeszcze go
rzej i nieznośniej!
Żołnierz pierwszy. Tak, to prawda! Ale
kiedy Napoleon straci tu swe wojska i sławę,
to my przynajmniej naszą śmiercią wybawi
my Niemcy! One może w ówczas będą wolne!
Żołnierz drugi. Natenczas nie będzie u
nas francuzkich Prefektów, strażników cel
nych i żandarmów! Nie będziemy już musieli
bic się za cudzą sprawę, płacić podatków
Francuzom, żywić ich naszą pracą i służyć
im jak niewolnicy. Jeżeli losem naszym jest
ginąc, to przynajmniej ziomkowie nasi niech
będą szczęśliwi.
Żołnierz trzeci. Biedna moja matka!
Żołnierz pierwszy. Moja narzeczona, mo
ja Ludwika! pewnie jej nigdy już nie zobaczę!
Żołnierz czwarty. Renie, błogosławiony
Renie! .
Żołnierze na koniec podjęli swoje pakunki
z ziemi i dalej poszli, Wyzygin zaś udał się
dla wynalezienia domu, w którym podziewał
się znaleść przytułek i pomoc.
Wtym więc zamiarze, zaszedł do narożnego
domu przy ulicy Piotrówce, naprzeciw Wy
sokopiotrowskiego klasztoru. Na pierwszej
piętrze od ulicy, zajmował pokoje officer fran
cuzki ześwity marszałkaMortie,— na podwórzu
zaś stały pouwiązywane konie. Wyzygin prze
szedł przez podwórze w kąt i udał się na kręte
wschody. Po kilku chwilach ujrzał się na samym
wierzchu podedrzwiami, które prowadziły na
facyatkę. Drzwi były zamknięte. Zwolna te
dy uderzył razy dziewięć, w tem za drzwiamy
dał się słyszeć głos: kto tam?" Posłaniec
zza Moskwy od księdza Jana, odpowiedział
Wyzygin. "Prosimy o hasło."— Rossya. —
godto? — Pobojowisko Mamaja.— Drzwi
się otworzyły.
Mężczyzna wzrostu słusznego, czerstwy o
dziany w kitlu, wyszedł na spotkanie Wyży
gina. Niedawno zapuszczona broda i sposób
noszenia włosów, dawały poznać, że on nie
zawsze nosił ten ubior, właściwy wieśniakom
rossyjskim. Twarz Wyżygina również okazy
wała nieznajomemu, że gość jego musiał być
z wyższej klassy ludzi. Podali sobie wzajemnie
dłonie, nie znajomy zaś zamknąwszy drzwi,
poprowadził za sobą Wyżygina w kąt podda
sza, zkąd przez okienka dostrzedz można było
szerzącą się lawę pożogi.
— a Cóż robi nasz ojciec Jan, czy dawno
z nim się widziałeś?" zapytał nieznajomy.
— Tylko co się znim rozstałem, odpo
wiedział Wyzygin: a On ma zamiar wspólnie
ze swojemi parafianami, niszczyć siły nieprzyja.
cioł otyłe, o ile mu okoliczności posłużą.
— My tutaj podobnież czuwamy niezna
jomy dodał z uśmiechem. Lecz coż pana spro
wadziło do Moskwy, któż pan jesteś i zkąd?
Na takie zapytanie, Wyzygin wkfótkości
odpowiedział, iż jest officerem rossyjskim, że
przybył z obozu dla oswobodzenia dwóch nie
szczęśliwych ofiar, i że tam zabrał znajomość
z księdzem Janem, który go posyłając do tego
domu, opowiedział gdzie ma szukać Mateu
sza Iwanowicza Rusakówa i zapewnił, iż ten
nieodmówi mu swej pomocy.
— Ja to właśnie jestem Mateusz Iwano
wicz Rusaków, o którym pan słyszałeś od księ
dza Jana. Lecz proszę powiedz mi pan, jaki.eł
to są ofiary nieszczęśliwe, które chcesz oswo
bodzić, gdzie się one znajdują i jakie grozi
im niebespieczeństwo? ale przedewszystkiem,
powiedz mi pan swoje nazwisko i gdzie jest
nasza armija ?
Wyzygin wymienił swoje nazwisko i tak
dalej zaczął mówie: Armija nasza zboczyw
szy z traktu głównego Razańskiego, zaczęła
się dalej posuwać. Teraz nie wiemy zupełnie
co wódz myśli począć, jednakże zapewniają, iż
pozwoli Francuzom spokojnie panować w Mo
skwie. Co do mnie, przybyłem z partyzanta
mi w tutejsze okolice i wyjednałem sobie po
zwolenie udania się do stolicy, dla wybawie
nia mojej narzeczonej. Nieszczęśliwy wypa
dek o którym nie do rzeczy byłoby mówić,
zrządził, iź moja oblubienica razem z swoją
opiekunką, obied wie Rossyauki, podczas naj
ścia Francuzów zostawały w Wilnie, i nakoniec
razem zarmiją nieprzyjacielską tutaj przyby
ły, w zamiarze dostania się stąd do Rossyam
Lecz jeden z niegodziwców, chociażRossyanin,
który na teraz w Moskwie ma powierzony so
bie jakowyś urząd, w niej się zakochał, za
trzymał ją i grozi śmiercią, jeżeli z nim nio
zawrze związków małżeńskich I ..
Nieznajomy przerywając mowę Wyżygina,
rzekł: aWiem, wierno wszystkiem! Pan za
pewnie mówisz o Elizie Pawlownej Stenskiejl
wypadek ten aż nadto dobrze mi jest wia
domy, miałem nawet zamiar uwolnić ją z rąk
tego niegodziwego zdrajcy,—ja panu pomo
gę. Na te wyrazy Wyzygin rzucił się uściskać
Mateusza Iwanowicza.
— a Zapewne chcesz pan wiedzieć z kim
.masz do czynienia," rzekł Rusaków: siadaj
więc i słuchaj Jestem dymissyonowany rot
mistrz z czasów Katarzyny. Latem mieszka
łem w mojej wioseczce położonej w okolicach
Moskwy, zimę zaś przepędziłem w tej stolicy,
jedynie dla dozoru nad edukacya dwóch mo
ich synowców, których, pomimo że nie mam
zony, przybrałem za własnych synów. Lecz
kiedy nieprzyjaciel zbliżył się pod Moskwę i
mieszkańcy jćj zaczęli uciekać, przybyłem
tutaj na umyślnie i zostaję dla tego, ażeby
szkodzić naszym wrogom. Zebrałem prze
szło trzydziestu odważnych mieszkańców
miasta, jako też i moich włościan, którzy za
pasportami przebywali w Moskwie, uzbroiłem
ich, i przyjąłem, tytuł tajnego policmejstra sto
licy. Dzień i noc, wspólnie z moją drużyną,
działam na korzyść Rossyi a na zgubę jej
wrogów. Już kilkakroć udało mi się odebrać
od.rabusiów mnóstwo świętych obrazów i in
nych sprzętów kościelnych ; wybawiłem kilka
nieszczęśliwych żon i panien z rąk ohydnej
ich rospusty, ocaliłem własności kilku osób
prywatnych, i nic mam co taić, udało mi się
nawet zgładzić wielu najzapaleńszych przy
bylców! Jestem wszędzie i nigdzie! Oddział
mój w rozmaitych punktach zbiera się na czas
umówiony, i ja działam stosownie do okoli
czności; siłą otwartej albo tez za pomocą sztu
ki wojennej. Wielu z mieszkańców Moskwy,
którzy pozostali na miejscu, donoszą mi o
wszystkiem co się dzieje w mieście. Uważam
wszystkie poruszenia Francuzów od czasu ich
wejścia do stolicy, i jak jadowite gadziny,
ogniem ruguję z tych miejsc, gdzie zamyślają
obwarować się na zimę. Dotychczas żałowa
łem Kremla; lecz jeżeli niegodziwcy zamy
ślą tam wkwaterować się na zimę, natenczas
bywaj zdrowe starożytne mieszkanie naszych
Cesarzów! Kamień na kamieniu nie pozo
stanie !
Zmiłuj się, nlboż to pan sam podpa
lasz Moskwę!" zapytał Wyzygin.
— Tak, nie inaczej!" odpowiedział Ru
saków. Cóż znaczy Moskwa, kiedy rzecz
idzie o wybawienie całej Rossyi! Czyliż my
niosąc życie na ofiarę, będziemy cenili ka
mienie! Niech się pali Moskwa, lecz niech ży
je Rossya! Napoleonowi zdawało się, iż będzie
miał tutaj przytułek dla swojej armii, sądził
że tu przepędzi zimę, znajdzie pokarm i odzież
dla swoich żołnierzy. Bezwątpienia, zamia
ry jego ziściłyby się, gdybyśmy drogo cenili
nasze domy i majątki. Ale nie, niech ginie
Moskwa a z nią razem siła i nadzieje naszych
nieprzyjaciół! Moją ręką spaliłem dom wła
sny z tem wszystkiem co się w nim znajdo
wało, jedynie dla tego, ażeby wyrugować
z niego Francuzów. Spaliłbym połowę kuli
ziemskiej, spaliłbym wnętrzności moje! gdy
bym był przekonany, że tym okupię Rossie!
Kiedy gruzy Moskwy zagrzebią nieprzyjacioł)
natenczas z jej popiołów powstanie nowe mia
sto, stokroć milsze dla serc, albowiem będzie
nam przypominało naszą sławę!" Wymawia
jąc te wyrazy, odkrył swe piersi, i tak dalej
począł mówić: Patrz pan, oto razem z krzy
żem noszę popiół z pogorzeliska Moskwy, i
oddam go w następstwie moim potomkom.
Popiół ten powinien być relikwią dla każde
go Rossyanina, albowiem późnym pokole
niom przypominać będzie, że Rossyanie nie
wahali się nic poświęcić dla wiary, Cesarza i
ojczyzny!
— "Rozumiem ciebie szlachetny człowie
cze!" rzekł Wyzygin ściskając rękę R.usakowa.
— Jeżeli przeznaczeniem mojem jest bym
zginał, dodał Rusaków: gotów jestem u
mierać w najsroższych męczarniach, albo
wiem nasyciłem się już wszelkiemi przyje
mnościami rajskiego życia, widząc wroga na
szego w rozpaczy z powodu naszej wytrwa
łości i męztwa. Tak, widziałem jak się drę
czył Napoleon wówczas, kiedy płomień ogar
nął Moskwę, a następnie i wszystkie jego
zamiary w proch się obróciły!"
— A więc Napoleonw rozpaczy ? zapytał
Wyzygin.
— Opowiem ci wszystko co sani widzia
łem, słyszałem i co mówił mi officer z szta
bu głównego, dobry to jakiś Niemiec, mie
szka w tymże samym domu. Pomimo że zgo
, dnie z życzeniem swojego ojca zostaje w woj
sku francuzkiem, jednakże kocha nas Rossyan
a nienawidzi gnębiciela narodów, Napoleona,
podobnych temu officerowi jest wielu w jego
armii!
Po bitwie pod Borodinem, Francuzi nie
szli, ale zdawało się iż lecieli na skrzydłach
do Moskwy, wtem przekonaniu, że położą
koniec wszystkim nieszczęściom. Napoleon
jednakowoż sądził, że stolica bez rozlewu krwi
oddaną nie będzie. O dziesięć wiorst przed
Moskwą, wsiadł na koii i jechał w przedniej
straży. Szukano wszędzie stanowiska armii
rossyjskiej, ale nigdzie nie znaleziono. Na
koniec przednia straż zajęła górę Pokłonnę,
i oczom Francuzów pokazała się Moskwa!
Było to dnia Września o godzinie drugiej
po południu, dzień byt bardzo ładny, pro
mienie słońca odbijały się od złotych krzy
żów i błyszczących gmachów tej obszernej
stolicy, którą nieprzyjaciel uważał za drogą
i nieocenioną zdobycz. Francuzi się wstrzy
mali, a uderzeni tak wspaniałym widokiem,
nie mogli powściągnąć swego uniesienia. Mo
skwa! Moskwa! zaczęli woląc wszyscy i bili
w dłonie. Officerowie i żołnierze poopuszcza
li szeregi i w nieporządku biegli na wzgórza,
by się nacieszyć widokiem miasta; które było
celem ich nadziei i oczekiwali! Zapomnieli
o znużeniu i nieszczęściach! Żołnierze i offi
cerowie uściskali się na wzajem i winszowali
sobie pomyślnego ukończenia wojny!
"Napoleon tak był niecierpliwym i cieka
wym, iż nic mógł tego ukryć, wjechał na
górę Pokłonnę, spojrzał na Moskwo, i aż za
woła! z radości. Marszalkowie którzy po bi
twie pod Borodinem na niego szemrali i uni
kali jego obecności, tą razą znowu go oto
czyli, zaczęli mu pochlebiać i wychwalać jego
geniusz. Już parlamentarz rossyjski objawił,
że Moskwa bez szturmu oddaną zostanie; Mar
szałkowie zaś mniemając iż to jest znakiem upo
korzenia się Piossyi przed ich wladzcą, za
częli zazdrościć szczęściu Napoleona, i sami się
obwiniali, o nicdomyślność i przedwczesne po
wątpiewanie. Z tem wszystkiem, dusza Cesa
rza Francyi, wkrótce ochłonęła z tych unie
sień; Napoleon pogrążył się w myślach. Pier
wsze wyrazy wyrzeczone przez uiego na wi
dok Moskwy były: Oto ten znakomity gród!
drugie: czas, czas!
Napoleon z Moskwy nie spuszczał swoje
go oka, zdawało mu się jakoby swym wzro
kiem widział całą Rossyę; w murach zaś sto
licy, zakładał swoją sławę, nagrodę ponie
sionych strat i pokój! Jego niecierpliwość
widocznie się okazywała we wszystkich po
ruszeniach. Myslał o deputacyi, o senacie
rossyjskim, szlachcie, obywatelach, którzy
powinni upaść do nóg swojego zwycięzcy,
zdawało musie, że już układał buletyn ótym
ważnym wypadku! Ci którzy z początku ga
nili postępek Cesarza, iż tak nieuważnie za
brnął w głąb rozległego państwa, przed
wejściem do Moskwy, wszyscy zaczęli wy
chwalać jego przezorność" ().
a Francuzi nie wierzyli swojemu szczęściu,
Rossyanie zaś swojemu nieszczęściu. Odezwy
hrabiego Rostopczyna czynione do miesz
kańców Moskwy, takie ziednały zaufanie, iż
niechciano wierzyć, ażeby Francuzi kiedy
kolwiek ośmielili się zająć stolicę, w ten
czas nawet, kiedy jnż wojska nieprzyja
cielskie były u rogatek, rozeszła się pogło
ska, iż Anglicy z Petersburga idą nam na po
moc, i lud zaczął tłumami biedź na spotkanie
swoich sprzymierzeńców. Lecz ulani polscy,
francuzcy kirasyery, wkrótce wywiedli lud
z tej wątpliwości; wszyscy napowrót zaczęli
uciekać i szukali schronienia.
Król Neapolitański pierwszy wszedł do
Moskwy. Na widok spustoszenia Francuzi nie
zmiernie się strwożyli. Cichość panującą pod
ówczas wtem obszernem mieście, uważali za
bardziej okropną aniżeli wrzawę wojska i huk
dział nieprzyjacielskich; Moskwa zdawała im
się grobem! Nakoniec Francuzi przybliżyli
się do Kremla. Ja zaś naprędce uzbroiwszy
gromadę ludzi a nawet kobiet i dzieci, cze
kałem tam na nieprzyjacioł; przywitaliśmy ich
przeklęstwem i wystrzałami. Francuzi za po
mocą dział, wyłamali bramę i wdarli się do
Kremla. Kilku zagorzałych obywateli mia
sta z siekierami w ręku rzuciło się między tłu
my nieprzyjacioł i tam utracili życie. Jeden
z moich ludzi, pułkownika ze świty Króla Ne
apolitańskiego wziąwszy za jego samego, czyli
też za Napoleona, pchnął bagnetem i podo
bnież zginął; po czem lud począł się rozbie
gać. Miurat zająwszy Kremei, zaczął ścigać
naszą straż tylną, aby czem prędzej wyrugo
wać ją z Moskwy, pałając żądzą opanowania
stolicy."
Napoleon otoczony marszałkami nieruszał
się z miejsca i czekał deputacyi od mieszkań
ców Moskwy, cieszył się owocem swoich żą
dań i widokiem stolicy. Teraz zobaczymy co
poczną Rossyanie," rzekł: jeżeli nic zechcą
przyjąć warunków pokoju, trzeba nam będzie
przedsięwziąć właściwe środki. Teraz mamy
kwatery. Okażemy przed światem jedyny
w swym rodzaju widok: armiję na leżach zi
mowych w pośród ludu nieprzyjacielskiego.
Ar mija francuzka w Moskwie, będzie ozdobną
do okrętu, który w żegludze przez lody za
trzymany został... Na wiosnę znowu odno
wimy wojnę! Lecz Alexander do tego mnie
nie przywiedzie, wejdziemy w układy, i on
podpisze traktat pokoju." Tak mówił Napo
leon przed bramami Moskwy!
Kilku zamieszkałych w Moskwie cudzo
ziemców, doniosło Napoleonowi, że stolica
przez mieszkańców została opuszczoną, ale
on temu niechciał dać wiary, i z tego powo
du, posłał do Moskwy swoich adjutantów, aże
by przyprowadzili do niego znakomitszych
obywateli i deputowanych od miasta. Adju
tanci powróciwszy, potwierdzili doniesienie
cudzoziemców. Napoleon jeszcze niechciał
dać wiary. Mała rzecz! odpowiedział
Cesarz: tutaj wszystko jest nowością, jak
dla nas samych tak też i dla tutejszych
mieszkańców, którzy bez wątpienia nie wiedzą,
jakim sposobem poddają się miasta; później
obróciwszy się do Daru, rzekł: "Moskwa
opuszczona! To niepodobna, udaj się do mia
sta i przyprowadź do mnie bojarów Moskwy.
Zapewnie duma albo też bojaźń przyczyniła
się do tego, że nie śmieją opuścić swych mie
szkań. Zaspokój więc ich i przyprowadź do
innie.. — Napoleon znudziwszy się czekać
na górze Pokłonnej, udał się do rogatek Doro
goiniłowskich, zatrzymał się na wałach i tam
oczekiwał na deputacyę.
Daru powróciwszy zdał rapport Cesarzo
wi, iż nie widział w Moskwie ani jednego mie
szkańca, nie słyszał najmniejszego ruchu
w domach, i że nie postrzegł nawet dymu
wychodzącego z kominów; jednem słowem,
źe to miasto jest podobnem dostępu! Wiado
tność ta wprawiła Napoleona wniewypowie
dzianą trwogę, ciągle się przechadzał, zacie
rał ręce, lo wyjmował chustkę z kieszeni,to
znowu chował ją napowrót, rozmawiał sam
z sobą, zakładał ręce na przemiany, to z ty
łu to z przodu, lub tez niemi silnie machał.
Jeden z adjutantów posłanych do Moskwy,
chcąc się przypochlebic swemu władzcy, ze
brał na ulicach pół tuzina włóczęgów i przy
pędził ich do Napoleona, przedstawiając jako
deputatów. Cesarz z pierwszego wejrzenia po
znał z kim ma do czynienia, odwrócił się od
nich, nie raczył dać im żadnej odpowiedzi i
rozkazał oddalić się. Nareszcie przekonał się,
iż zwyciężył nie stolicę Rossyi, lecz pustynię!"
Wieczorem Napoleon wjechał na przedmie
ście Moskwy i zatrzymał się w domu prywa
tnym. W nocy zaś, Francuzi, mieszkańcy sto
licy, donieśli Cesarzowi Francyi, iż ta stolica
będzie podpaloną. Niespokojność okropna
ogarnęła go, ani na chwilę nie usnął, i niedo
wierzając pogłoskom, ciągle się zapytywał co
się dzieje w mieście. Nakoniec w nocy o go
dzinie drugiej wybuchnął ogień. Ogień ten
zdawał się pożerać serce Napoleona; po
słał natychmiast swoją gwardye gasić pożar,
a sam stał się prawie obłąkanym. Lecz aże
by nacieszyć się tryumfem, przeniósł się do
Kremla."
Widziałem go jak był zalepiony, kiedy
przejeżdża! ulice. Niespokojność malowała się
na jego twarzy i rzucał na wszystkie strony
wźrok złośliwy. Zdaje się, iż sam się wsty
dził swojego zwycręztwa, nieśmiał albowiem
spojrzeć na miasto, a dym pożaru jakoby du
sił i zaciemniał jego radosne, marzenia.
Kiedyśmy Rossyanie postrzegł"., że ten po
żar Moskwy tak .wielkie uczyni! wrażenie na
Napoleonie i jego towarzyszach, podwoiliśmy
nasze usiłowania tak, że cała stolica zamie
niła się w slup ognisty; chociaż wprawdzie
Kremel się nie palił, jednakże ogien tak już
zaczął się przybliżać. iż groził: zniszczeniem
parków "artyllcryi. Francuzi znajdujący się
w pałacu, już się zaczęli dusić od dymu, lecz
Napoleon niechciał z tamtąd ustąpić. Mar
gał ko wie niemal gwałtem go przewieźli do
pałacu Piotra, a wojsko było przymuszone
stać obozem.
Marszałek Mortie został mianowany przez
Napoleona, gubernatorem wojennym Moskwy,
zarząd zaś miasta powierzono byłemu w Ros
syi konsulowi francuzkiemu Lesseps. Napró
żno starano się uspokoić pozostałych mie
szkaócówstolicy pochlebnemi obietnicami, i
ugasić pożar i rabunki; ani nasi ani też Fran
cuzi nikogo niesłućhali. Lessepsowi udało się
znaleść kilku kancelistów i rozpustników, któ
rych ponazywał prezydentami i kommissarza
mi policyi; lecz ci zamiast zaprowadzenia po
rządku, myślą o własnych korzyściach, do
puszczają się rabunków i najnikczemniejszej
rozpusty! W liczbie tych kommissarzy jest
także i ten, który porwał narzeczone pana.
Wiadomo mi, że on daje dziś wieczór, za
czekajmy więc, dopóki moi ludzie się nie
zbiorą, a potem pójdziemy do jego mieszka
nia i uwolnimy nieszczęśliwych,.których trzy
ma w zamknięciu.
Na Rozest wenee, w domu pewnego magna
ta, zostawionym na łup nieprzyjaciela, ulo
kował się kommissarz urzędu policyjnego,
ustanowionego w Moskwie przez Francu
zów (), Gawryło Gawryłowicz Chodaków.
Przyjął on na swoje usługi około dwudzie
stu biednych mieszczan, bez żadnego sposobu
utrzymania się; ocalił dom od rabunku i przy
właszczył sobie rzeczy w nim się znajdujące.
Przypadkiem nawet odkrył naczynia srebrne,
zakopane w kącie piwnicy napełnionej dro
giem! winami, któremi szafował jako prawy
właściciel. W dniu swoich urodzin, zaprosi!
do siebie gości, kollegów i dawnych przyja
cioł. Dla własnej spokojności miał u sie
bie w domu czterech francuzkich żołnierzy,
z których jeden był kucharzem. Kolacya
wprawdzie nie była bardzo wystawna jednak
że dosyć obfita, wino zaś wzbudzało we wszyst
kich otwartość.
— Panowie, jak chcecie sądźcie, rzekł
Chodaków: a kto wie czy nie wplątaliśmy
się czasem w przykrą sprawę. Moskwa gore
i wszystko niszczy ogień; może dojdzie i
do naszego cyrkułu, natenczas i nasza wła
dza, na nic się nieprzyda! gdyby zaś Francu
zi opuścili Moskwę, to gdzież się podziejemy?
Nie troszcz się Gawryle Gawrylowi
czu! odezwał się drugi kommissarz: ((sły
chać że wkrótce nastąpi traktat pokoju; na
tenczas dostaniemy świadectwa od rządu fran
cuzkiego o gorliwem pełnieniu powierzonych
nam obowiązków i odbierzemy nagrodę od
naszego rządu. Wszakże strzegliśmy Moskwy
i dla niej służyliśmy!"
— Bóg wie, jak rząd nasz będzie na to
patrzał! rzekł Chodaków. Zapewnie że
powinniśmy powtarzać wszyscy jedno i toż
samo, iż przyjęliśmy urzędowanie dla miło
ści ojczyzny, dla utrzymania porządku i bez
pieczeństwa obywateli, lecz jeśli nam nic da
dzą wiary... natenczas,.."
((Jąknie dadzą wiary : odezwał się zza
palem trzeci kommissarz, który dawniej był
kancelistą i za oszustwo został wykreślonym
z listy urzędników : a Gubernator Lcsscps mó
wił mi, że przy zawarciu traktatu pokoju i
dla nas będzie jeden artykuł, i że Cesarz Na
poleon będzie żądał dla nas nagrody. Nie masz
się więc czego troszczyć, wszystko będzie do
brze !
— Ja tez właśnie gruntując się na tej za
sadzie, przyjąłem obowiązek kommissarza,
rzekł Chodaków, Przed wojną byłem naj
większym nieprzyjacielem Francuzów, wyzna
ję nawet, iż życzyłem sobie tej wojny i teraz,
jeżeli mam powiedzieć prawdę, to nie wiem
dla czegobym miał być ich przyjacielem; lecz
nie mala obraza, jakąs musiałem znieść zo
stając wr obowiązku, zniewoliła mnie bym od
mienił dawny sposób myślenia. Książę Kur
diukowu którego byłem i służyłem mu wier
nie i poczciwie, oszukał mnie, gdyż nic wy
jednał mi ani krzyża ani stopnia assessora kol
legialnego; nadto, będąc igrzyskiem rozmai
tych intryg, zmuszony zostałem oddalić się
od obowiązku! Wszyscy moi koledzy powy
skakiwali na assessorów kollegialnych, a ja,
ani raz nie moge ruszyć się z miejsca. Wpra
wdzie nie jestem tak próżnym, jednakże to
mnie wielce udręcza. Już się stało! Zobaczę
jak też pójdzie dalej; mam sobie przyobiecane,
iż będzie uczynione przedstawienie do Cesa
rza Napoleona, względem posunięcia mnie na
stopień assessora kollegialnego.
łaski. Kilka zaś arkuszy z akt zjadły my
szy.... lecz cóż mówić o tem, przed obmo
wą i na dnie morza nic podobna się ukryć!
— Ja podobnież stałem się ofiarą obmo
wy, rzekł Chodaków. Posądzono mnie o to,
jakoby książę Kurdiukow z mojej przyczyny
przyszedł do upadku. Wiadomo wszystkim
o ile on jest ograniczonym; wszakże pustej
głowy niepodobna naprawić. Pozazdrościli
mi więc pracą zrobionego grosza, i może za
plątałbym się bardzo nieprzyjemnie, tylko ze
pojąłem cała rzecz i co każde półrocze zmu
szałem niejako księcia, podpisywać świadectwa
udowodniające mój dobry zarząd. Nie mogąc
żadnym sposobem wyłudzić odemnie pienię
dzy, wyrugowali mnie z posady! Lecz na
złość im, będę assessorem kollegialnym!
—Prawda, że obmowy trudno sięustrzedz,
odezwał się kupiec podobnież kommissarz
noskarżono mnie o fałszywe bankructwo, ja
kobym sobie przywłaszczył kapitał sierot, któ
re były na mojej opiece i o mało że nie za
kończyłem życia w więzieniu. Prawda, mia
łem na boku kapitalik, lecz to był mój wła
sny, nabyty przez pracę, ale nie pożyczany
ani też sierot własnoscią będący; czyliż więc
byłem obowiązany za cudze dobro, oddawać
własne, dla tego, żem stracił na handlu pie
niądze sierot i wierzycieli? Jakaż w tem spra
wiedliwość! Ach, gdybym mógł jakimbądź
sposobem pozyskać stopień od Cesarza Na
poleona!"
Próżność was ppanowała! odezwał się
kancelista.
— a Chciałbym mieć stopień nie tyle dla
siebie ile dla dzieci, odezwał się kupiec Za
giełdę trzeba dużo placie, a stopień bez tego
wszystkiego zabezpiecza od kary cielesnej; sy
nowie zaś moi już są dorodni i odważni, bar
dzo łatwo mogą uledz jakiemu nieszczęściu!
—. Mówisz bardzo słusznie i bardzo roz
sądnie, rzekł Chodaków, lccz dla czegóż to
panowie nie pijecie! Wszakże to są tak do
skonałe wina, że na stolach nawet wielkich
panów mogą być uważane za niepospolite.
Pijcie na zdrowiej"
— Ja sądzę, ze byłoby lepiej Gawryle Ga
wryłowiczu, gdybyś kazał dać nam araku, al
bo tez wódki! rzekł byly sekretarz: Wszy
Stkie te wina bardziej są podobne do kwasu,
albowiem nieszczypią w gardle i nie biją do
nosa. Napój ten jest tylko dla kobiet i pa
nów."
— W rzeczy samej, każno padać araku,
dodał kancelista: wszakże piją dla tego aże
by się upić, arak zaś prędzej trafia do celu.
— Bardzo słusznie, bardzo słusznie!" za
wołali wszyscy razem.
— Dajcie araku! zawołał Chodaków.
Wziął tedy butelkę, nalał wszystkim po szklan
ce i rzekł: Zdrowie tak potężnego Monar
chy jakim jest Napoleon, wypada spełnić mo
cnym trunkiem! Jakże sądzicie panowie? al
bo może lepiej będzie szampanem?"
— Lecz żeby to nie było z grzechem,
odezwał się kupiec: wszakże on jest nieprzy
jacielem Rossyi, my jednak jakkolwiekbądź
służymy Cesarzowi rossyjskiemu.
— "Tak, to prawda!" rzekł Chodaków:
lecz teraz idzie rzecz o zawarcie pokoju.
Nad to, Napoleon obiecał" mnie, lo jest nam,
podawać stopnie..... Zdrowie więc Napo
leona!"
Wszyscy powstali z miejsc swoich, aż w tem
dał się słyszeć szmer za drzwiami. Coż to
ma znaczyć?" zapytał zatrwożony kancelista:
któż to mieszka w tych pokojach?
— One są nie zajęte, odpowiedział zmie
szany Chodaków: Cóz to ma znaczyć? Boże
stań się wola Twoja! Coż to za hałas?
Wtem z trzaskiem drzwi zostały wyłama
ne i blizko dwudziestu ludzi uzbrojonych, na
czele których stał Rusaków, wcisnęło się do
pokoju. Rusaków tedy sani dał policzek Cho
dakowi i zawołał: wiązać tych niegodziwców!
— Bunt, rozbój, pomocy! zawołał Cho
daków.
Jak tylko związano Chodakowa, Wyzygin
zbliżywszy się do niego zapytał: powiedz
teraz ty niegodziwcze, gdzie jest Eliza Pawło
wna Steiiska i Anna Michajłowna Szmigajło?
Rnsakow zamierzył się pałaszem na drżą
cego Chodakowa, który od strachu zamknął
oczy i w te słowa zaczął błagać Wyżygina:
— Piotrze Iwanowiczu! bądź moim oj
cem, obrońcą! pozwól niech dusza moja od
pokutuje za swe grzechy! wszystko już wy
znam. Eliza Pawłowna Steiiska tu się nieznaj
duje, lecz obok, w domu, w którym mieszka
mój przyjaciel Finogęj Merkuł o wież, a które
go teraz przed sobą widzicie ... jego się więc
zapytajcie! . .. .
— Podnieś się na nogi ty sądowy krucz
ku i chodź z nami! rzekł Rusaków. Dzieci,
zawiążcie nui gębo, żeby wyszedłszy na ulicę,
nie mógł krzyczeć, kilku zaś łudzi i Mikila
Silin, niechaj tu zostaną dla dozoru; miejcież
na wszystko baczność! Jeżeli zaś ci niego
dziwcy zaczną się szamotać i krzyczeć, ścinaj
cie im łby jak makówki!
— Ani słówka niewymówimy l odezwał
się Chodaków.
— ccAni się ruszymy z miejsca! dodał
kancelista.
Inni zaś powiązani, spokojnie leżeli na zie
mi, nieśmiejąc zrobić najmniejszego szmeru.
Rusaków z Wyżygmem i uzbrojonymi la
dzmi, wyszli na ulicę. Sekretarz był prowa
dzonym przez żołnierza jednego z oddziału
Rusakowa. Jak tylko weszli do domu, natych
miast powiązał wszystkich służących, familię
sekretarza zaniknęli w jednym pokoju i po
stawili kolo drzwi wartę; wziąwszy zaś klu
cze, udali się na wyższe piętro. Wyzygin pier
wszy rzucił się do otworzenia drzwi, wszedł
do pokoju i głosem pełnym wzruszenia zawo
łał: ccElizo, jesteś oswobodzona!"
Eliza rzuciła się w jego objęcia. Wyzygin
przycisnął do swego serca ją i Anne Michaj
łownc, i prosił pżcby jak najprędzej wybie
rały się do podróży; Rusaków tymczasem roz
kazał wyszukać koni z pojazdem, lecz były
sekretarz powiedział, ye u Chodakowa znaj
duje się cztery pojazdowych i para wierzcho
wych koni. Rusaków więc udał się do domu
Chodakowa.
— Elizo, powiedz mi proszę, co się sta
ło z owym doktorem twoim kuzynem i opie
kunem?" zapylał Wyzygin.
—i Pozostał wKolockim klasztorze przy
lazarecie, a my udałyśmy się do Moskwy,"
odpowiedziała Ełiza: "tu spotkałyśmy Cho
dakowa, który ofiarował nam przytułek jak się
wyrażał jedynie z uczucia litości. Wkrótce
potem odebrałyśmy wiadomość, że mój kre
wny gdzieś tam około Możajska zginął i nie
wiadomo gdzie się znajduje. Chciałyśmy na
tyehmiast opuścić Moskę, ale Chodaków gwał
tem nas zatrzymał i denuncyował, żeśmy przy
słane dla szpiegostwa; w skutek czego zosta
łyśmy oddane pod władzę tego niegodziwca.
Pochlebstwem i groźbą chciał mnie koniecz
nie zmusić, ażebym poszła za niego za mąz,
a tymczasem trzymał zamkniętą w domu swo
jego wspólnika. Szczęściem, iż z liczby osób
zamieszkałych w tym domu, znalazłyśmy je
dnego wieśniaka, który się podjął zawiadomić
ciebio o naszym stanie. Nakoniec Bóg tak
zrządził, iżjesteśmy teraz wybawione z rąk te
go niegodziwego człowieka! Ach! jakże je
stem szczęśliwą, że tobie jestem winna moje
ocalenie!
— Elizo, to tylko jest część mojego dłu
gu, tyś mnie oswobodziła z niewoli i ocali
łaś mi życie w Wilnie!"
— "Na próżno chcesz mi przypisywać swo
je ocalenie: winieneś to Adolfowi, ja go tyl
ko o to prosiłam," rzekła Eliza.
— "Trzeba być Chodakowem, ażeby się
stać oziębłym na twe prośby; tak, odmówić
im nikt nie zdoła!" odpowiedział Wyzygin.
—. "Czy nie słyszałeś co o Romualdzie Wi
kientiewiczu?" zapytała Anna Michajłowna.
— "Być może iź jest przy armii, albowiem
od czasu kiedy zostałem oswobodzony z nic
woli, ciągle byłem w przedniej straży; po bi
twie zaś pod Borodinem ci wszyscy, którzy nie
byli w służbie wojskowej, udali się do Mo
skwy. Nigdzie go nie spotkałem.
— Ach, mój Boże! może mu zagraża zno
wu jakie nieszczęście, rzekła ze łzami Anna
Michajłowna.
— Elizo, powiedz mi teraz, zmiłuj się, ja
kim sposobem znalazłaś swojego kuzyna w ar
mii francuzkiej, i jak blizkie między wami za
chodzi pokrewieństwo? albowiem pałam nie
cierpliwością i chcę. wiedzieć o wszystkiem.
— Doktor Tumet, jest moim rodzonym
stryjem, lecz teraz nic czas opowiadać tobie
o naszych związkach i interesach familijnych.
Jak wyruszymy z Moskwy, natenczas opowiem
ci o wszystkiem z najmniejszemi szczegółami,
gdyż to tak jest zawikłane, iż się zdaje bar
dziej hyc powieścią aniżeli rzeczywistą pra
wdą; na teraz zaś powściągnij swoją niewcze
sną ciekawość.
W tem Rusaków wbiegł do pokoju i rzekł:
już wszystko przygotowane: dla dam pojazd,
a dla nas Piotrze (wanowiczu, osiodłane ko
nie; oto jeszcze mam bilet, który znalazłem
u Chodakowa, dla wolnego przejazdu przez
Presneiiską rogatkę. Tu w tej stronie Fran
cuzi nie są Iak ostrożni jak przy rogatkach
Kazańskiej i Kaługskiej. Byleby dostać się
do pierwszej lepszej wioski, to już dalej bę
dziecie spokojni! My zaś dla bezpieczeństwa
przeprowadzimy aż do bramy miasta. A te
raz, dalej w marsz!
Zaledwie uzbrojeni żołnierze z oddziału Ru
sakowa usadowili się na koziołku i z tyłu, na
stopniach pojazdu, któremu Rusaków wspól
nie zWyżygihem assystowali; natychmiast po
wóz rliszył z miejsca i jak światło migające
leciał przez ulice i zaułki. Spotykali wpra
wdzie mnóstwo żołnierzy francuzkich, ale
bynajmniej nie byli przez nich zaczepiani. Lecz
nad stawami Presneńskiemi, stał rozłożony
obozem oddział gwardyi włoskiej, około
dziesięciu pijanych żołnierzy rzuciło się do
pojazdu i wstrzymali konie, ale Rusaków na
tychmiast przybiegł na pomoc, zaczął wle
wa i prawą stronę ćwiczyć nahajką po gło
wach zuchwalców tak mocno, że kilku z nich
przewróciło się na ziemię, inni zaś pouciekali.
— ((Ruszaj co żywo!" zawołał Rusaków
na stangreta; konie w cwał się puściły, ale jak
na nieszczęście, znowu inna zgraja uzbrojo
nych Włochów, Rusakowi i Wyżyginowi za
stąpiła drogę.
Widząc niepodobieństwo przecisnąć się
przez uzbrojoną gromadę, zawrócili swe ko
nie na prawo; udali się po nad stawem, są
dząc, iż pierwej dojadą do rogatek, aniżeli po
jazd. Kilka kul z świstem przeleciało około
uszu Wyżygina a nawet jedna przeszyła mu
czapkę. Nareszcie dostali się do rogatek nie
wiedząc co mają dalej począć; nie było bo
wiem kogo zapytać, czy pojazd jaki tędy prze
jeżdża! lub nie, postanowili więc czekać za
miastem. Zboczyli z drogi, pozsiadali z koni,
i smutnie oba spoglądali wzrokiem rozpaczy
na łonę, unoszącą się na niebie nad przyle
głemi okolicami. Pojazdu nigdzie spostrzedz
nie mogli.
koniec tomu trzeciego.
() Wódz naczelny hrabia Rostopczyn, bardzo zręcznie
umiał odwracać uwagę ludu od ówczesnych nie
szczęśliwych okoliczności, on jeden umiał rozma
wiać z ludem rossyjskim. Ogłosił właśnie natenczas,
iz się buduje wielki globus, na którym Rossyanie
poleca szkodzić Francuzom.
() Opowiadania rzetelnie sa oddane i wszystko tak
było jak tu jest wystawionem.
() Własny listT. Glinki wyjęty zdziel jego podtytu
łem; Listy rossyjskiego officera.
() Korzystając z tylu ówczesnych pamiętników, muszę
wyznać prawdę, ze za udzielenie wiadomości o sta
nie Moskwy i armii po bitwie pod Borodinem, naj
bardziej jestem obowiązany znajdującym się naten
czas przy J. O. księciu. Alexandrowi Michajlowskie
muDanilewskiemu, (na teraz jenerałowi majorowi)
i Janowi Skobelewu, (na teraz jenerał lejtnantowi),
którzy byli naocznymi świadkami tego wszystkiego
co się podówczas działo, i opowiadali mi bardzo
wiele ciekawych rzeczy.
(IG) Wyrazy A. MichajłowskiegoDanilewskiego, naocz
nego świadka.
() W dziele T. Glinki. Listy rossyjskiego officera i t. d.
wtórnie str. i , brzmi w te słowa: „Z jakąż
Starannością ci skacze za Wołgę, uwozą z sobą Fran
cuzów i Francuzki! Strzegą ich jak własne dzieci!
Do jakiegoz to stopnia doszła miłość tego, co jest
francuzkiem! Nieszczęście! Uciekając przed dżumą
wiozą z sobą zatrute nią rzeczy! Nie jest bardzo
chwalebnem i to, ze idąc drogą na które) żołnierze
znużeni padają na ziemię, wiozą przedmioty mód
i przyiemności, Uwozą waży, zwierciadła, kobierce,
o chraniają Wenery i Kupidynki a pogardzają ję
kiem nieszczęśliwych i nie zwracaja uwagi na ran
nych walecznych." Ustęp ten podał mi myśl do
napisania tej sceny.
Część tego obrazu jest Wyjęta z Segura.
Wszyscy przyznaja, iż Moskwa była podpalona przez
samych Rossyan. Jest to największy czyn patryo
tyzmu. Wdziele Buturlina wydanym z rozkazu Naj
wyższego, okoliczność ta jest wymieniona.
Patrz Segura i barona Fena.
Z opowiadań A. J. MichajłowskiegoDanijewskiego.
W poczcie północnej roku, było powiedziano,
iż niektórzy niegodziwcy zapomniawszy o bojaźni
boga, przy zajęciu Moskwy przez Francuzów, weszli
do urzędowania.