Pierre de Ronsard
A fin qu'a tout iamais...
Aby po wszystkie wieki w potomnych wspomnieniu Miłości mej szlachetnej legenda przetrwała: Jako mi piękność twoja rozum odebrała, Jako mnie w swym okrutnym trzymała więzieniu;
By wiedzieli wnukowie w późnym pokoleniu, Jak we krwi mej, o pani, płynęłaś bez mała, Jak prócz ciebie niczego dusza ma nie chciała — Nieśmiertelnik ci daję, najstalszy w kwitnieniu.
On zieleni swej świeżej nie traci czas długi; Tobie po śmierci jeszcze przez wieki żyć każę: Taka siła jest w sercu oddanego sługi,
Co wieńcząc ciebie- cnoty uwieńcza ołtarze. O wierzaj mi, żyć będziesz w sławie Laury drugiej Tak długo, jak żyć będą pieśni i pieśniarze. |
Pierre de Ronsard
Amour et mars...
Czyli Miłość, czy Wojna — równa to zgryzota: Jedna walczy w dzień biały, drugą noc osłoni, Ta na wrogów dobywa, ta — na gachów broni, Ta milczkiem zamki łamie, ta wyważa wrota.
Jedna grodu obrońców podstępem omota, Druga nieraz dom zacny do złego nakłoni, Ta za piękną zdobyczą, ta za łupem goni, Z jednej straty się rodzą, a z drugiej sromota.
Jedna sypia na ziemi- i drugą sen twardy Nieraz zmorzy przed progiem, gdzie doznała wzgardy. Jednej- woda źródlana, drugiej- łzy napojem.
Mars chadza sam — i Miłość też się drugich strzeże. Kto dzielny, niechaj z dwojga sobie los wybierze: Niechaj będzie kochankiem — albo mężnym wojem! |
Pierre de Ronsard
Kiedy już będziesz stara
Kiedy już będziesz stara, wieczór u łuczywa Siedząc koło komina, przędąc i motując, Powiesz, nucąc me wiersze, w głos się zadziwiając: Ronsard mię sławił, kiedy byłam urodziwa!
A nie znajdzie się wtedy dziewka tak leniwa, Co by, po dziennych trudach na wpół usypiając, Na dźwięk mego imienia nie drgnęła powstając, Darząc czcią nieśmiertelną tę, co mię nazywa.
Ja będę w głębi ziemi upiorem bez kości, Pod mirty cienistymi śniącym sen wieczności; Ty u ognia staruszką o zmarszczonej skórze,
Żałującą miłości mej i swego chłodu. Nie czekaj, chcesz li wierzyć, do jutra, żyj z młodu, I dzisiaj jeszcze zacznij zrywać życia róże. |
Do Kassandry
Pieszczotko, spójrz, to ta róża, Co o poranku odurza W słońcu szkarłatne liczko... Czy teraz, w zmierzch, błyśnie przed nami Gorejącymi płatkami Jak skórka twoich policzków? Biada! Spójrz na nią, opada! Pieszczotko, to jej zagłada, Choć tego nikt nie przeczuł... Natury zbrodniczy szał Sprawił, że kwiatek trwał Od ranka tylko po wieczór... A więc posłuchaj, pieszczotko, Póki twa młodość tak słodko Kwitnie młodymi laty, Szczęśliwość niech w tobie gości, Zwarzy cię tchnienie starości, Niby szron kwiaty... |
Do Marii
Mario, lica masz takie piękne i rumiane, Jakby róża majowa; bujne twoje sploty Są ciemno-kasztanowe, w tysiączne nawroty Wite, w drobne przy uszkach loczki poskręcane.
Kiedyś maleńka była, pszczółki rozigrane Na kraśnych wargach twoich miód składały złoty, W surowych oczach Amor ukrył swoje groty, Python dał ci to głosu brzmienie niezrównane.
Piersi twoje są niby dwa pagórki mleczne, Pęczniejące, jak wiosną, w pierwsze dni słoneczne, Pęcznieją młode pączki od zbytku żywicy;
Ramiona masz Junony, Gracje chowasz w łonie, Różanej są Jutrzenki twe palce i skronie, Ale, Mario, ty serce masz okrutnej lwicy. |
Do Marii II
Mario, wstawaj! Zbudź się z gnuśnego uśpienia. Oto ku niebu skowronek już niefrasobliwy Uniósł się, wdzięcznie dzwoniąc, i słowiczek tkliwy, Skryty w gąszczu, miłosne swe rozpoczął pienia.
Wstawaj, chodź witać trawkę strojną w rośne dziwy, Twe piękne róże, dumne wśród pąków brzmienia, I nadobne goździki, którym ze strumienia Przyniosłaś na odwieczerz wody dobrotliwej.
Mario, przed spoczynkiem przysięgałaś wczora, Że niż mię, rychlej ciebie zobaczy Aurora Czujną — lecz cię zaranny sen, dziewom uroczy,
W niemocy słodkiej trzyma z zawartymi oczy. Niechże je ucałuję i twą pierś różaną, Po stokroć — aby wstawać nauczyć cię rano. |
Do swej kochanki
Kochanie! co dzień rankiem róża krwią brocząca Zapraszając do wnętrza swego światło słońca Obnaża miękkie, skryte i wilgotne wnętrze. Zanim do łoża pójdziesz, popatrz, jej spódniczki Znów skromnie obciągnięte, a świeże policzki Z koloru są jak twoje, czerwieńsze, gorętsze.
Niestety, jej płateczki zwiędną i opadną W jeden dzień! i pięknością już nie olśni żadną, Cała uroda z wiatrem, jak popiół, odfrunie. Okrutny czasie! wszystko, co dziś tak zachwyca, Osypie się nam w oczach i nawet źrenica, Która to widzi, ona też się w dół obsunie.
Rozdawaj więc, kochana! pieszczoty dziewczęce, Póki możesz, chodząca w zielonej sukience! Zrywaj róże i uszczknij też i mnie, kochanka, Bo jutro, niedostępnych wdzięków twych spragniona, Śmierć, bezceremonialnie chwyciwszy w ramiona, Nie pytając o zgodę pozbawi cię wianka.
|
Kiedy samotną zejdę cię tajemnie
Kiedy samotną zejdę cię tajemnie, Całą w dumaniu cichym pogrążoną, Z głową ku ziemi nieznacznie skłonioną, Z dala od ludzi i z dala ode mnie,
Pragnąc odwrócić twoją myśl strapioną, Nieraz pozdrowić cię chcę — lecz daremnie: Onieśmielony głos zamiera we mnie, Usta mam pełne słów — i milczę ono.
Zdzierżyć nie mogę oczu twych promienia; Strwożona dusza ma drży ze wzruszenia; Język i mowa kłamią swej czynności;
Tylko wzdychanie, tylko twarz ma smutna Mówią ci za mnie, a zaś tak okrutna Męka dość świadczy o mojej miłości. |
Na co mi moje wiersze
Na co mi moje wiersze, na co dźwięczne lutnie, Skoro noc i dzień zmieniam obyczaj i mowę, By durnie kochać jedną piękną białogłowę? O jakże miłość cierpieć każe nam okrutnie!
W sercu mym żal, płacz, boleść zwodzą z sobą kłótnie, Nad tysiącem sonetów łamię sobie głowę — I nie jestem kochany: gachy coraz nowe Zajmują miejsce moje, a ja milczę smutnie.
Pełna sideł jest pani mej miłosna sztuka: Mnie zaledwie podbiła, innego już szuka. Gdym ku niej płonął, żar jej zdawał się ustawać,
Aż kiedym sam się wydał mniej rozmiłowanym, Płonie znów ku mnie. Trzeba, żeby być kochanym, Kochać mało, przyrzekać wiele — i udawać. |
Piosenka
Mocniej niż wiązu gałązka szalona, Gdy z winogradem się splotą, Niechaj mnie twoje owiną ramiona Najczarowniejszą pieszczotą.
Niech się twa senna twarzyczka pochyli Na czoła mego znoje, Tchnij we mnie czar twój w tej cudownej chwili, Niech serce nim ukoję.
Piersi twe pieścić teraz chcę i muszę, Wszelki ukoją frasunek, Przytul mnie mocniej, zwróć mi moją duszę, Zaklętą w pocałunek.
Gdy to uczynisz, na cudne twe oczy Poprzysiąc byłbym w stanie, Że mnie w ramionach twoich nie uroczy Inne oczarowanie.
Słodkie mi twoje jarzmo, choć nie minie Uczuć najsroższa dola, Jeden nas czeka okręt, co popłynie Na Elizejskie Pola. |
Si i'estois senlement
Gdybym otrzymał chociaż twej łaski dowody Unosząc twój rozkoszny pocałunek błogi, Z mniejszą żałością twoje opuszczałbym progi, W nadziei, że przełamię twego serca lody.
Gdybym miał wizerunek twój, cudzie urody— Ach, wymagam zbyt wiele!promień włosów drogi— Jakże szczęśliwy byłbym w swej niedoli srogiej! Nie oddałbym swej troski za niebiańskie gody.
Lecz nie zabieram z sobą żadnej rzeczy twojej, Co, droga oczom, duszę pokrzepia i koi, I której by mi pamięć w sercu pozostała.
Mówisz, że miłość w słodkie okowy nas bierze Jedynie siłą ducha. Nigdy nie uwierzę, Bowiem ducha się czuje tylko mocą ciała.
Przełożył |
Sonet
Spójrz, majowa gałązka rozkwitła różami W krasie najpierwszych pąków, w urokach młodości, Żywego jej rumieńca i niebo zazdrości, Kiedy ledwo zbudzony świt zrosi ją łzami.
W płatkach jej czarujących miłość gniazdko wije, Zapach odurza cały ogród, poi drzewa, Lecz gdy się rozszaleje burza, grad, ulewa, Róża opada, listek po listku, nie żyje.
Tak zgaśnie świeżość twoja, jutrzenkowe lata, Kiedy hołd ci składają wszystkie moce świata, W pył się rozwiejesz, Parki wiernie śmierci służą.
A gdy cię grzebać będą, wraz z żalem i łzami, Przyj m mleka pełen puchar i dzbany z kwiatami, Żebyś, różo, po śmierci także była różą. |
Z sonetów do Astrei
Chłodny mi całus dałaś — o rozpaczy! — Gdym powracając chwycił cię w ramiona. Takie się daje temu, który skona, Takie dla Diany miał jej brat bliźniaczy,
Takimi wnuczka starą babkę raczy, Narzeczonego — skromna narzeczona... Cóż to? Czy warga, za twoją spragniona, Tak ci jest gorzką? I co ten chłód znaczy?
Idź raczej, miła, tych gołębi śladem, Co są pieszczoty najtkliwszej przykładem, Kiedy całują się w miłosnym szale!
Błagam cię, odtąd albo w pocałunku Daj mi słodkiego zakosztować trunku, Albo, zaprawdę, nie całuj mnie wcale!... |
Zjawiłeś mi, Amorze,
cudo niespodziane
Zjawiłeś mi, Amorze, cudo niespodziane, Trzy siostry szukające nad wodą wytchnienia, Które rosły mi w zmierzchu letniego promienia, Jak rosną na jabłoni trzy jabłuszka rane.
Wszystkie trzy w swej urodzie były niezrównane, Ale najmłodsza była najgładsza z wejrzenia I zdawała się kwiatem na brzegu strumienia, Który w toni przegląda swe krasy rumiane.
To w mym duchu najstarszą podobałem sobie, To wybierałem średnią, to zaś razem obie; A zawsze przy najmłodszej myśli moje były.
I jąłem prosić słońca, by się zatrzymało, Bo jeszcze by mym oczom trzech lat było mało Widoku tych trzech słońc, co miłość mą nieciły. |