Pierre Teilhard de Chardin O szczęściu cierpieniu miłości

background image

o
szczęściu

cierpieniu

miłości

background image
background image

Ponadto w serii:

Bernhard Welte
Czas i
tajemnica

Bernhard Welte
Czym jest
wiara?

Ladislaus
Boros
Odkrywanie
myśli

Josef Pieper
Scholastyka

background image

Pierre

Teilhard

de Chardin

o szczęściu
cierpieniu
miłości

Przełożyli

Wanda Sukiennicka

Mieczysław Tazbir

Instytut Wydawniczy Pax

Warszawa 2001

by Nieomyty

background image

Tytuły oryginałów

Sur le Bonheur © by Editions du Seuil, Paris 1966 Sur la

Souffrance © by Editions Bernard Grasset, 1965 © by

Desclee de Brouwer, 1965 © by Editions du Seuil, Paris

1974 Sur 1'Amour © by Editions du Seuil, Paris 1967

© for the Polish edition by Instytut Wydawniczy Pax,

Warszawa 2001

Okładkę projektował

Krzysztof R. Jaśkiewicz

Redaktor

Ewa

Burska

Redaktor techniczny Ewa
Dębnicka

Korekta

Zespól

ISBN 83-211-0129-1

background image

O

szczęściu

background image

I. Myśli o szczęściu {Reflexions sur le Bonheur) -

tekst odczytu, wygłoszonego w Pekinie 28 grudnia 1943 r.,
opublikowany w Cahiers Pierre Teilhard de Chardin, nr 2,
Seuil, Paris 1960, następnie w tomiku Sur le Bonheur, Seuil,
Paris 1966 i na koniec w Les Directions de l'Avenir (Oeuvres,
t. XI), Seuil, Paris 1973, s. 119-140. Przełożył Mieczysław
Tazbir.

II.

Przemówienia do nowożeńców (Trois dis-cours

de mariage) - teksty opublikowane w tomiku Sur le Bonheur,
wyd. j. w., a następnie w Le coeur de la matiere (Oeuvres, t.
XIII), Seuil, Paris 1976, s. 157-170, 187-190. Przełożył
Mieczysław Tazbir.

B. Odpowiedź faktów

1. Rozwiązanie ogólne: ku
przyrostowi świadomości

Ja osobiście jestem pewien, że takie

kryterium - bezsporne i obiektywne - istnieje i nie jest
bynajmniej tajemnicze czy ukryte, lecz dostrzegalne dla
każdego. Twierdzę, że aby je dostrzec, wystarczy
rozejrzeć się wokół nas, przyjrzeć się przyrodzie w
świetle ostatnich odkryć fizyki i biologii, czyli w świetle
nowych poglądów na wielkie zjawisko ewolucji.

Wiadomo, że nikt już dziś nie ma co do niej

wątpliwości. Wszechświat nie jest „ontologicznie"
niezmienny, lecz od samego początku podlega ruchowi
przechodzącemu na wskroś, poprzez najgłębsze wnętrze
całej jego masy, a mającemu postać dwóch
przeciwstawnych nurtów. Jeden z nich pociąga materię
ku stanom maksymalnego rozpadu, drugi powoduje
tworzenie się układów organicznych, których wyższe
typy, nieskończenie złożone, składają się na to, co
nazywamy „światem istot żywych".

Przyjąwszy to, skoncentrujmy nasze rozważania na

drugim z tych nurtów, na nurcie życia, którego cząstką
sami jesteśmy. Co najmniej przez sto lat uczeni, uznając
ewolucję biologiczną za zjawisko rzeczywiste,
zastanawiali się, czy ruch, który nas unosi, jest
wirowaniem po zamkniętym

13

background image

okręgu, czy też ma on określony kierunek, zgodnie z którym
ożywiona część świata zmierza ku jakiemuś określonemu
wyższemu stanowi. Dziś niemal wszyscy są zgodni, że druga z
tych hipotez wydaje się całkowicie zgodna z rzeczywistością.
Złożoność życia nie wzrasta chaotycznie czy przypadkowo.
Zarówno wzięte jako całość, jak i rozpatrywane w odniesieniu
do poszczególnych istot uorgani-zowanych, zmierza ono
systematycznie i nieodwracalnie ku stanom coraz wyższej
świadomości. Pojawienie się w końcu człowieka (niedawne
zresztą) jest więc prawidłowym i logicznym rezultatem
procesu, który zarysował się już z grubsza u początków naszej
planety.

Z historycznego punktu widzenia życie (czyli sam

V wszechświat w swej najaktywniejszej części) - to przyrost

świadomości. Czyż nie rzuca się natychmiast w oczy

bezpośrednia konsekwencja tej tezy dla naszej postawy

i naszego nastawienia wewnętrznego?
Dyskutujemy bez końca - jak przed chwilą stwierdziłem

- nad tym, jaka jest najwłaściwsza postawa wobec naszego
życia. Czy jednak, wiodąc te dysputy, nie zachowujemy się
jak podróżny, który w wagonie pociągu pędzącego z Pary
ża do Marsylii zacząłby się zastanawiać, czy lepiej byłoby
skierować się na północ, czy na południe? Dyskutujemy.
Po co jednak, skoro decyzja została powzięta bez naszego
udziału i skoro „jesteśmy już na pokładzie". Od przeszło
czterystu milionów lat (należałoby nawet powiedzieć: od
początku we wszechświecie) ogromna masa bytów, której
cząstką jesteśmy, pnie się w górę uparcie, niestrudzenie
- ku większej wolności, większej wrażliwości, pełniej
szemu widzeniu wewnętrznemu. A my się tymczasem
zastanawiamy, w którą stronę zdążać!

W rzeczywistości, w świetle wielkich praw kosmicznych,

rozwiewają się mroki fałszywych problemów. Jeśli nie
chcemy popaść w sprzeczność „fizyczną" (czyli zanegować to
wszystko, czym jesteśmy, i to wszystko, co sprawiło, że
jesteśmy tym, czym jesteśmy), każdy z nas musi uznać za swój
ów wybór pierwotny, podstawowy,

14

background image

implikowany przez świat, którego myślącymi cząstkami
jesteśmy. Cofanie się dla pomniejszenia własnego bytu,
zatrzymywanie się dla rozkoszowania się czymś tam - te próby
żeglowania pod prąd powszechnego nurtu okazują się
absurdalne, niewykonalne.

A więc i droga w lewo, i droga w prawo - to ślepe zaułki.

Otwarta pozostaje tylko droga wprost, naprzód.

Z naukowego i obiektywnego punktu widzenia jedyną

odpowiedzią na wezwanie życia jest marsz drogą postępu.

Tym samym, również z naukowego i obiektywnego punktu

widzenia, jedynym prawdziwym szczęściem jest to, które
nazwaliśmy szczęściem rośnięcia i ruchu.

Czy chcemy być szczęśliwi jak świat i wraz ze światem?

Pozostawmy więc znużonych i pesymistów; niech się zsuwają
w dół. Pozostawmy tych, co chcą się „cieszyć życiem"; niech
sobie leżą na zboczu ci burżuje na wywczasach! Przyłączmy
się bez wahania do grupy tych, co chcą zaryzykować
wspinaczkę aż na szczyt.

Zdecydować się na drogę w górę - to jednak nie wszystko,

nie wolno zmylić szlaku. Pięknie to - podnieść się z ziemi i
ruszyć w drogę. Jaką jednak wybrać ścieżkę, by radośnie dojść
na szczyt? I tym razem, chcąc pozostać na pewnym gruncie,
zbadamy działania natury, czyli spróbujemy poszukać
rozwiązania w naukach przyrodniczych.

2. Rozwiązanie szczegółowe:
trzy fazy personalizacji

Życie na świecie wznosi się, jak już stwierdziłem,

ku coraz większej świadomości poprzez coraz większą
złożoność - tak jakby skutkiem rosnącego komplikowania się
organizmów było pogłębianie się samego centrum ich
istnienia.

Jak jednak dokonuje się de facto i w szczegółach ów proces

zmierzający ku wyższym postaciom jedności?

15

background image

Aby jaśniej i prościej przedstawić sprawę, poprzestaniemy

na obserwacjach dotyczących człowieka, istoty o najwyższym
poziomie psychizmu, a dla nas - najlepiej znanej spośród
wszystkich istot żywych.

W procesie naszego wewnętrznego jednoczenia się, czyli

personalizacji, można w wyniku analizy wyróżnić trzy fazy,
trzy „kroki", trzy wzajemnie sprzężone kolejne procesy. Aby
być w pełni sobą i żyć człowiek musi: 1. ześrodkować się,
skoncentrować się na sobie (se centrer sur soi), 2.
„rozśrodkować się" (se decentrer) ku „innym", 3.
ześrodkować się wyżej (se surcentrer) na czymś większym od
niego.

Zdefiniujmy i wyjaśnijmy po kolei te trzy fazy ruchu

naprzód, którym powinny odpowiadać trzy rodzaje szczęścia
(skoro, jak już stwierdziliśmy, szczęście jest skutkiem
rośnięcia).

1. Ześrodkowanie się na sobie. Nie tylko pod względem

fizycznym, ale i pod względem intelektualnym i etycznym
człowiek jest człowiekiem, jeśli „kultywuje siebie", czyli
pracuje nad sobą. I to nie tylko do dwudziestego roku życia!
Aby więc być w pełni sobą, musimy przez całe życie
pracować nad „organizowaniem" siebie, czyli nad wprowa-
dzaniem coraz lepszego ładu, coraz większej spójności w
nasze poglądy, uczucia, postępowanie. To cały program, a
zarazem cała wartość (a przy tym - wielki trud) życia
wewnętrznego - z jego nieodpartą skłonnością do przed-
miotów coraz bardziej duchowym, coraz wyższym... Podczas
tej pierwszej fazy każdy z nas musi podjąć i samodzielnie
powtórzyć powszechną pracę życia. Istnieć - to przede
wszystkim stworzyć siebie i odnaleźć siebie.

2. Rozśrodkowanie się. Główną pokusą czy złudzeniem

czyhającym na myślące centrum, które każdy z nas nosi w
głębi siebie, jest mniemanie, że chcąc stać się większym,
trzeba się odizolować i egoistycznie, w samym sobie tylko,
kontynuować szczególną pracę zmierzającą do osiągnięcia
pełni, odciąć się od innych, wszystko mierzyć własną miarą.
Człowiek nie jest jednak na ziemi sam. Przeciwnie,

16

background image

jest ich wielu i mogą oni istnieć tylko w ogromnej mnogości.
Jest to banalna oczywistość. A jednak fakt ten nabiera
szczególnej wagi, gdy go uwzględnimy w ogólnej perspek-
tywie fizyki, świadczy bowiem o tym, że choć istoty myślące
są z natury zindywidualizowane, to jednak człowiek jest tylko
atomem albo ogromną molekułą, a wraz z innymi ludźmi
tworzy układ (system) o strukturze kor-puskularnej, z którego
nie może się wyrwać. Pod względem fizycznym czy
biologicznym człowiek, jak wszystko w przyrodzie, jest w swej
istocie czymś, co występuje tylko w mnogości. Jest
„zjawiskiem masowym". Znaczy to

- w pierwszym przybliżeniu - że nie możemy się rozwijać do
kresu naszych możliwości, jeżeli nie wyjdziemy poza samych
siebie i nie zespolimy się z innymi po to, by przez to
zespolenie osiągnąć - zgodnie z prawem złożoności
- przyrost świadomości. Stąd konieczność, stąd głębszy sens
miłości, która, bez względu na postać, jaką przybiera, popycha
nas do złączenia naszego własnego centrum z innymi
wybranymi, „uprzywilejowanymi" centrami; miłości, której
podstawowa funkcja i największy urok polegają na tym, że
dzięki niej zyskujemy dopełnienie nas samych.

3. Ześrodkowanie się w górze. Tę fazę, choć jej potrzeba

jest mniej oczywista, koniecznie trzeba zrozumieć.

Powiedziałem już, że aby stać się w pełni sobą, musimy

poszerzyć niejako podstawę naszego istnienia, musimy się
złączyć z „kimś innym". Gdy jednak zaczną się już tworzyć
więzy uczuciowe z „uprzywilejowanymi" jednostkami,
niepodobna zatrzymać tej ekspansji. Niepostrzeżenie,
stopniowo krąg się powiększa. Jest to szczególnie wyraźnie
widoczne w świecie współczesnym. Człowiek był zapewne od
początku świadomy przynależności do jednej wielkiej
ludzkości. Jednakże dopiero dla ostatnich pokoleń ów zrazu
niewyraźny zmysł społeczny zaczyna nabierać rzeczywistego i
pełnego znaczenia. W ciągu ostatnich dziesięciu tysiącleci
(okres, podczas którego dokonało się nagłe przyspieszenie
rozwoju cywilizacji) ludzie, nie zastanawiając się wiele nad
tym, poddawali się oddziaływaniu wielo-

17

background image

rakich sił, głębszych niż wszelkie wojny, które to siły pomału,
stopniowo zbliżały ich do siebie wzajemnie. Obecnie otwierają
się nam oczy i zaczynamy dostrzegać dwie prawdy. Oto
pierwsza z nich: na ograniczonej i nierozciąg-liwej
powierzchni Ziemi, pod ciśnieniem przyrostu naturalnego i
wskutek oddziaływania stale rozrastających się powiązań
ekonomicznych, zaczynamy tworzyć jedno ciało. Drugie
ważne stwierdzenie: w tym właśnie ciele, wskutek
stopniowego tworzenia się jednolitego, ogólnoziemskiego
systemu przemysłowego i naukowego, nasze umysły za-
czynają w coraz większej mierze funkcjonować tak, jak
komórki jednego mózgu. Czy to nie znaczy, że jeśli te
przemiany będą postępowały dalej naturalnym torem, można
przewidywać, że kiedyś w przyszłości ludzie przekonają się,
że mogą jak gdyby jednym sercem wspólnie i równocześnie
pragnąć tego samego, z nadzieją oczekiwać na to samo,
kochać to samo.

Ludzkość jutra, jakaś super-ludzkość o wiele bardziej

świadoma, o wiele potężniejsza, o wiele bardziej jednomyślna
niż nasza zaczyna się wyłaniać z mroków przyszłości, nabiera
kształtu na naszych oczach. Równocześnie zaś (wrócę jeszcze
do tego) budzi się w nas odczucie, że aby dojść do kresu tego,
czym jesteśmy, nie wystarczy zespolić naszego istnienia z
dziesiątkiem innych istnień wybranych spośród otaczających
nas tysięcy, lecz trzeba się zespolić ze wszystkimi
równocześnie.

Jakież wnioski nasuwają te dwa zjawiska - zewnętrzne i

wewnętrzne? Chyba przede wszystkim ten wniosek, że koniec
końcem życie domaga się od nas tego, że aby istnieć,
powinniśmy się włączyć w Całość, podporządkować się
Całości uorganizowanej, której - w aspekcie kosmicznym -
jesteśmy tylko myślącymi cząstkami. Oczekuje nas Centrum
należące do wyższego porządku; już się pojawia - nie na
uboczu, lecz przed nami i nad nami.

A więc nie wystarczy rozwijać się samemu, nie wystarczy

ofiarować siebie komuś równemu sobie. Trzeba się

18

background image

jeszcze poddać, podporządkować swoje życie czemuś wię-
kszemu niż my.

Innymi słowy, najpierw istnieć, następnie - kochać, na

koniec zaś - wielbić.

Oto naturalne fazy personalizacji.
Są to, jak widać, trzy zazębiające się stopnie na wznoszącej

się w górę drodze życia, a tym samym - trzy coraz to wyższe
stopnie szczęścia, jeśli rzeczywiście, zgodnie z tym, cośmy
uznali za prawdę, szczęście jest nierozerwalnie związane z
dążeniem wzwyż.

Szczęście rośnięcia - szczęście kochania - szczęście

wielbienia. Oto trzy stopnie szczęśliwości, które przewidzieć
można teoretycznie, opierając się na prawach życia.

Jaki jest jednak w tej sprawie wyrok doświadczenia?

Spróbujmy zweryfikować bezpośrednio, opierając się na

faktach, trafność naszych dedukcji.

Szczęście „rośnięcia" wewnętrznego, w głębi siebie samego:

przybytek sił, wrażliwości, władzy nad sobą samym. I
szczęście jednoczenia się z innymi, zespalania się dusz i ciał
stworzonych do tego, by się wzajemnie dopełnić i połączyć.

Nie warto się chyba rozwodzić nad czystością i inten-

sywnością tego rodzaju radości. W gruncie rzeczy wszyscy
zgodnie je wysławiają.

Jednakże szczęście zanurzenia się, zagubienia się w

przyszłości, w czymś większym niż my sami... Czy to nie
czysta spekulacja myślowa lub marzenie? Radować się czymś,
co nas przerasta, czymś, czego nie możemy jeszcze zobaczyć
ani dotknąć? Kogóż poza kilkoma wizjonerami może
obchodzić coś takiego w pozytywistycznym, materia-
listycznym świecie, w którym tkwimy?

Kogóż może coś takiego obchodzić?
Rozejrzyjmy się jednak, zobaczmy, co się dzieje wokół nas.
Przed kilkoma miesiącami, podczas podobnego zebrania

opowiadałem państwu o Marii i Piotrze Curie, o parze
małżeńskiej, która znalazła szczęście w wielkiej przygo-

19

background image

dzie z radem, wiedząc, że w tym wypadku sukces życiowy
będzie jednoznaczny z utratą życia. Iluż innych ludzi wczoraj i
dzisiaj, może z mniejszymi ambicjami, może w inny sposób
wpadło w sidła i pozostaje w mocy demona poszukiwań!
Spróbujcie ich policzyć!

Ci z Arktyki i Antarktyki: Nansen, Andre, Shackleton,

Charcot i tylu innych...

Ci z gór: np. ci, co usiłowali zdobyć Everest.

Ci z niebezpiecznych laboratoriów, zabici przez promie-

niowanie, substancje, z którymi mieli do czynienia, zastrzyki
eksperymentalne...

Ci, co podbili przestworza. Jest ich legion.

Ci, co zdobywają człowieka dla człowieczeństwa: ci

wszyscy, co ryzykują lub już dali życie za jakąś ideę...

2

Powtarzam: spróbujcie ich wszystkich policzyć. A potem

weźcie do ręki - jeśli istnieją - notatki lub listy pozostałe po
tych ludziach - od najsłynniejszych poczynając (od tych, o
których się mówi), a kończąc na najskromniejszych
(anonimowych), takich jak np. owi piloci pocztowi, którzy
przed dwudziestu pięciu laty, nieustannie ryzykując życiem,
przecierali w poprzek Ameryki szlak powietrzny, by mogły
nim popłynąć ludzkie myśli i uczucia. Cóż znajdziecie w tych
zwierzeniach? Radość. Radość wyższego rzędu, głęboką,
wielką. Wybuch radości towarzyszącej życiu, które dla swej
ekspansji znalazło teren bezkresny.

Radość bezkresności. To właśnie chciałem powiedzieć.

Tym, co najczęściej podkopuje i zatruwa szczęście, jest

uczucie, że wkrótce dosięgniemy dna, dojdziemy do kresu
wszystkiego, co nas pociąga. Cierpienia, jakie sprawiają
rozstania, zużycie, bolesne przerażenie upływem czasu, lęk w
obliczu nietrwałości posiadanych dóbr, rozczarowanie
związane ze zbyt szybkim osiągnięciem kresu tego, czym
jesteśmy, tego, co kochamy...

2

„Wiecie, że moje życie - to ofiara złożona, radośnie i świadomie bez

egoistycznej nadziei na nagrodę, Mocy, która jest ponad życiem", pisze
Rathenau.

20

background image

Dla tego, co w jakiejś idei czy sprawie znalazł sekret

bliskiego czy pośredniego współdziałania i utożsamiania się z
wszechświatem w toku przemian rozwojowych, rozwiewają się
wszystkie te mroki. Radość wielbienia łączy się z radością
życia i z radością kochania, potęguje je i umacnia (Curie,
Termier byli wspaniałymi przyjaciółmi, ojcami, małżonkami),
a dzięki swej pełni obdarza nas niezrównanym spokojem
wewnętrznym. Przedmiot tego uwielbienia jest niewyczerpany,
ponieważ stopniowo coraz bardziej utożsamia się ze
spełnieniem otaczającego nas świata. Tym samym nie grozi mu
śmierć czy zniszczenie. Poza tym jest zawsze - tak czy inaczej
- dostępny dla nas, ponieważ najlepszy sposób dosięgnięcia go
polega na tym, by każdy na swoim miejscu robił możliwie
najlepiej to, co może.

Radość elementu, który stał się świadomy całości, jakiej

służy i w jakiej znajduje spełnienie, radość, którą myślący
atom znajduje wraz z poczuciem roli, jaką w niej pełni, i z
poczuciem własnego dopełnienia się w unoszącym go
wszechświecie - oto de iure i de facto najbardziej postępowa,
najwyższa postać szczęścia, jaką mogę przedstawić i jakiej
wam życzę.

background image

II. Podstawowe reguły

szczęścia

Porzućmy teraz czystą teorię i zajmijmy się jej

zastosowaniami w naszym życiu indywidualnym.

Prawdziwym szczęściem jest, jak już stwierdziliśmy,

szczęście rośnięcia, a jeśli tak, to należy go szukać w okre-
ślonym kierunku dążąc:

1. do scalenia siebie samego od wewnątrz,
2. do zespolenia naszego istnienia z istnieniami innych,

nam równych,

3. do podporządkowania naszego życia życiu większemu

niż nasze.

Co wynika z tych definicji w odniesieniu do naszego

codziennego postępowania? Jak konkretnie mamy działać, by
być szczęśliwymi?

Rzecz jasna, mogę podać tylko najogólniejsze wskazówki,

by zaspokoić państwa ciekawość i odwołać się do państwa
dobrej woli. Oczywiście jest rzeczą zrozumiałą, że wyniknie tu
wiele kwestii związanych ze zróżnicowaniem upodobań,
możliwości i temperamentów. Taka jest natura życia i jego
struktura, że ustala się ono i rozwija tylko dzięki ogromnemu
zróżnicowaniu elementów. Każdy z nas widzi świat i ustosun-
kowuje się do niego ze swoistego punktu widzenia, za-
chowując właściwy mu, nieprzekazywalny zasób i odcień
witalności (nawiasem mówiąc, komplementarna odmienność
stanowi o biologicznej wartości „osobowości"). Każdy z nas
musi więc koniec końcem sam znaleźć dla siebie postawę,
sposób postępowania nie nadające się do naśladowania, a za-

22

background image

pewniające mu jak najściślejsze zespolenie i uszczęśliwiające
pojednanie ze wszechświatem w ruchu, w toku przemian.

Po tych zastrzeżeniach można - zgodnie z nakreślonymi

wyżej perspektywami - sformułować trzy reguły szczęścia.

1. Po pierwsze, ażeby być szczęśliwym, trzeba się prze-

ciwstawić skłonności do kierowania się zasadą najmniejszego
wysiłku albo do tkwienia w jednym miejscu, albo do
powierzchownej ruchliwości, mającej na celu „odnawianie"
własnego życia. Nie ulega wątpliwości, że musimy głęboko
zapuścić korzenie w otaczającej nas przebogatej, a dotykalnej
rzeczywistości materialnej. Szczęście jest jednak osiągalne
dopiero jako wynik pracy nad naszą wewnętrzną doskonałością
- intelektualną, artystyczną, moralną. Najważniejsza sprawa w
naszym życiu - powiedział kiedyś Nansen - to znaleźć samego
siebie. Duch z trudem wypracowywany - poprzez materię i
poza materią. A zatem ześrodkowanie się w sobie.

2. Po drugie, aby być szczęśliwym, trzeba się przeciw-

stawić egoizmowi, który każe nam zamknąć się w sobie lub
podporządkowywać sobie innych. Można się spotkau z
pewnym sposobem kochania - niedobrym, jałowym, a
polegającym na tym, że chcemy kogoś posiadać, zamiast
ofiarować mu siebie. Tu znowu - w przypadku stadła czy grupy
- przypomnieć trzeba zasadę największego wysiłku,
obowiązującą w pracy nad rozwojem wewnętrznym. Jedyną
miłością dającą prawdziwe szczęście jest taka, która się wyraża
we wspólnie urzeczywistnianym postępie duchowym. A więc -
rozśrodkowanie się.

3. Po trzecie, aby być szczęśliwym, w pełni szczęśliwym,

trzeba w taki czy inny sposób, bezpośrednio czy poprzez stale
poszerzane ogniwa pośrednie (badania naukowe, wielkie
przedsięwzięcia, idea, sprawa...) - związać ostateczną wartość
naszego istnienia z postępem i sukcesem otaczającego nas
świata. Aby osiągnąć sferę radości wielkich i trwałych musimy
-jak małżonkowie Curie, jak Termier, jak Nansen, jak pierwsi
lotnicy, jak wszyscy pionierzy, o których mówiłem - przesunąć
biegun swego

23

background image

istnienia, umieścić go w czymś większym od nas samych. Nie
znaczy to bynajmniej - możecie się państwo nie niepokoić - że
szczęście można zdobyć tylko za cenę wielkich, niezwykłych
czynów. Wystarczy coś, co jest osiągalne dla wszystkich: to
mianowicie, byśmy stawszy się świadomymi naszej żywej
solidarności z wielką rzeczą, z wielką sprawą, czynili małe
rzeczy w sposób nacechowany wielkością. Dodać jeden ścieg,
choćby najmniejszy, do zachwycającej tkaniny życia; dostrzec,
rozpoznać rzecz wielką, która powstaje, która nas przyciąga, w
samym jądrze i u celu naszych najmniejszych działań;
rozpoznać ją i przyłączyć się do niej - oto w ostatecznym
rozrachunku wielki sekret szczęścia. „W głębokim,
instynktownym zespoleniu z wszechogarniającym nurtem
życia znajdujemy największą ze wszystkich radości", powiada
sam Bertrand Russell, jeden z najtrzeźwiejszych i najdalszych
od spirytualizmu umysłów współczesnej Anglii. A zatem
-ponowne ześrodkowanie się w górze.

Skoro już doszliśmy do kluczowego punktu całej mojej

wypowiedzi, pozwolę sobie dorzucić na zakończenie jeszcze
jedną uwagę, którą jestem winien zarówno państwu, jak i sobie
samemu, chcąc być do końca w zgodzie z prawdą.

Czytałem niedawno interesującą książkę

3

, w której po-

wieściopisarz i filozof angielski Wells przedstawia oryginalne
poglądy amerykańskiego biologa i biznesmena, Williama
Burrougha Steele'a na ten sam temat, którym zajmowaliśmy
się dzisiaj, a mianowicie na temat szczęścia. Steele trafnie i
przekonywająco dowodzi - podobnie jak ja - że ponieważ
szczęście jest nierozerwalnie związane z jakąś ideą nie-
śmiertelności, człowiek nie może być w pełni szczęśliwy, jeśli
nie utożsami swych osobistych korzyści i nadziei z
korzyściami i nadziejami świata, a zwłaszcza ludzkości.
Jednakże to rozwiązanie jest jeszcze, dodaje Steele, jako takie,
niepełne. Aby bowiem móc ofiarować siebie bez reszty, trzeba
móc kochać. Jakże jednak kochać rzeczywis-

3

H.G. Wells, Anatomy of Frustration.

24

background image

tość zbiorową, bezosobową, potworną pod pewnymi wzglę-
dami, jaką jest świat, a nawet ludzkość?

Wątpliwość, którą Steele napotkał w głębi serca i której nie

rozwiał, jest straszliwie, okrutnie słuszna. Nie wypowie-
działbym się więc do końca ani szczerze, gdybym nie zwrócił
uwagi państwa na fakt, że niewątpliwa tendencja sprawiająca,
iż masy ludzkie chcą się poświęcić służbie dla postępu, nie jest
„samowystarczalna". Ten ziemski poryw, który z całą mocą
pochwalam, powinien - dla podtrzymania i dla wzmocnienia -
scalić się z porywem chrześcijańskim.

Wokół nas mistyka nauki, mistyka społeczna rusza z za-

chwycającą wiarą na podbój przyszłości. Nie ma tu jednak
jakiegoś określonego szczytu, ani, co ważniejsze, żadnego
przedmiotu uwielbienia godnego miłości. Oto dlaczego entu-
zjazm i ofiarność, jaką ta mistyka budzi, są twarde, oschłe,
zimne, smutne, a przez to niepokojące dla obserwatorów, i na
koniec, nie w pełni uszczęśliwiające tych, których porwały.

Zważmy jednak, że obok - dotychczas niejako na marginesie

owej mistyki ludzkiej - mistyka chrześcijańska od dwóch
tysięcy lat nieprzerwanie poszerza (choć mało kto o tym wie)
wyobrażenie Boga osobowego, będącego nie tylko Stwórcą,
ale i Ożywicielem, i Jednoczycielem wszechświata,
sprawiającym, że powraca on do Niego pod łącznym wpływem
wszystkich sił, które obejmujemy mianem ewolucji. Wytrwałe
wysiłki myśli chrześcijańskiej doprowadziły z czasem, do tego,
że w przerażającym ogromie świata zaczynamy dostrzegać
linie rozwojowe zmierzające do jednego punktu w górze,
przeistaczającego się w ognisko promieniujące energią miłości.

Czyż można nie dostrzec, że te dwa potężne nurty, na które

się obecnie rozdziela impet religijnych energii ludzkich - nurt
postępu ludzkiego i nurt wielkiej miłości - domagają się tego
właśnie, by się złączyć i wzajemnie dopełnić?

Wyobraźmy sobie, że ta świeża eksplozja ludzkich aspiracji,

wspaniale spotęgowana dzięki nowym koncepcjom czasu,
przestrzeni, materii i życia, nasyca ludzkimi treściami nurt
chrześcijański, wzbogacając go i ożywiając. Wyobraźmy

25

background image

sobie też równocześnie, że vice versa, jakże współczesna
postać Chrystusa Wszechświata, taka, jaka się dziś pojawia w
świadomości chrześcijańskiej, ukazuje się i promieniuje na
szczycie naszych marzeń o postępie, precyzując, humanizując,
personalizując te marzenia. Czy nie byłaby to odpowiedź,
jedyna prawdziwie pełna odpowiedź na pytania i trudności, z
którymi zmaga się nasza wola działania?

Bez dopływu świeżej krwi materialnej, duchowości

chrześcijańskiej grozi starcze zniedołężnienie i błądzenie w
obłokach. Bez wszczepienia jakiejś zasady miłości po-
wszechnej, miłości społecznej ludzkiemu zmysłowi postępu
grozi jeszcze bliższe niebezpieczeństwo: odwrócenie się
człowieka - z uczuciem grozy - od przerażającej machiny
kosmicznej, w której, jak się okazuje, tkwimy.

Połączmy ciało z głową, podstawę z wierzchołkiem, a nagle

pojawi się pełnia.

W gruncie rzeczy pełne rozwiązanie problemu szczęścia dać

może, moim zdaniem, tylko humanizm chrześcijański lub,
inaczej mówiąc, super-ludzki chrystianizm, w świetle którego
każdy kiedyś zrozumie, że w każdej chwili i w każdej sytuacji
może nie tylko służyć (to za mało!) ewoluującemu
wszechświatowi, ale i kochać ów wszechświat naładowany
miłością - we wszystkich rzeczach, zarówno miłych i
pięknych, jak i w przykrych i najpospolitszych

4

.

4

Pod powyższym tekstem w pierwszym maszynopisie autor zanotował

następujący cytat w języku angielskim: „Szczęście i zadowolenie - to nie coś,
co jest wynikiem »dobrobytu« w czysto materialnym lub czysto biologicznym
znaczeniu tego słowa. Gdybyśmy uwolnili ludzką społeczność od wszelkich
chorób, nieszczęśliwych wypadków, nędzy i zbrodni, byłaby ona nadal
nieszczęśliwa i nieznośnie ponura. Zadowolenie daje tylko służba Bogu.
Służba ta może być równie rzeczywista zawsze, bez względu na najbardziej
różnorakie okoliczności i na takie czy inne położenie człowieka, ponieważ
Królestwo Boże jest w nas. W Królestwie Bożym służba musi być lojalna bez
względu na to, na czym ona w danym wypadku polega. Religijne
przeświadczenie, że ta służba, bez względu na same rezultaty, łączy nas z
Bogiem, niesie z sobą natchnienie, siłę i wewnętrzne zadowolenie" - J.S.
Haldane, Materialism, Hodder and Stoughton, London 1932, s. 156 ns. (przyp.
wydawcy francuskiego w Directions de l'Avenir).

background image

Przemówienia do

nowożeńców

Przemówienie wygłoszone 14 czerwca 1928 r.
w kościele Świętego Augustyna
w Paryżu podczas zaślubin Odęty Bacot
z Janem Teilhard d'Eyry

5

Panno Odęto! Drogi Janie!

Gdy patrzę na was, złączonych teraz na zawsze, nie potrafię

się powstrzymać (dawne przyzwyczajenie zawodowe) od
spojrzenia w przeszłość na dwie drogi życia, na wasze dwie
drogi, niegdyś - zdawałoby się - zupełnie niezależne od siebie,
które nagle spotkały się, a teraz złączyły razem. Nie
powinniście się dziwić, że to nieoczekiwane, a przecież od
dawna przygotowywane spotkanie zachwyca mnie i raduje jak
każdy piękny sukces życiowy.

Twoja droga, Janie, zaczęła się daleko stąd, pod ciężkimi

chmurami tropików, wśród płaskich pól ryżowych zam-
kniętych błękitną sylwetką przylądka Saint-Jacques. Widocznie
taka właśnie „mocna" mieszanina chłodnej Ower-nii z Dalekim
Wschodem była potrzebna, by ożywić w tobie dziedzictwo po
matce, odważnej wędrownicy, a także po wuju, legendarnym
„wuju Jerzym", na którego jako dziecko patrzałem z
podziwem, gdy go widywałem - obok siwowłosej babki - w
nieco mrocznym, na wpół chińskim salonie przy ulicy Savaron.

3

Z bocznej linii rodziny Teilhardów.

27

background image

Z tradycji rodzinnej i z urodzenia związany jesteś z Azją.

Dlatego wciąż do niej wracałeś, by nią odetchnąć.

Czym jednak są naprawdę te podróże serca i umysłu? Tylko

ty sam mógłbyś nakreślić mapę etapów i nawrotów, jakie
przebyło twoje „ja", zanim pojawił się człowiek, którym dziś
jesteś. Ileż jednak oddziaływań, spotkań, pokus, ileż
konieczności dokonywania wyboru - w życiu rodzinnym, w
szkole, wszędzie zresztą... Jakże złożona jest owa delikatna
sieć powiązań, w którą wplecione są nasze żywoty!

W końcu, przebywszy labirynt sił zewnętrznych i we-

wnętrznych odkryłeś własną duszę. Czy w tym miejscu (raczej
wewnętrznym niż zewnętrznym), w którym się znalazłeś, nie
pozostaniesz samotny, niejako zagubiony? Na kamienistych
gościńcach i polnych drogach ludzie tłoczą się, potrącają się
wzajemnie. Nawet w powietrzu muskają się czasem
skrzydłami. Jednakże na tysiąckroć bardziej obszernym i
złożonym obszarze duchowym czyż każdy z nas - tym
bardziej, im bardziej jest człowiekiem (czyli czymś
niepowtarzalnym) - nie jest skazany na to, by właśnie wskutek
swych osiągnięć bez końca błąkać się samotnie? Mogłeś się
obawiać, Janie, że tam, gdzie wskutek tylu okoliczności i
przypadków znalazła się twoja łódź, nie spotkasz niczyjej
innej łodzi...

I wówczas, jak w bajce, właśnie na tym obszarze ducho-

wym, gdzie - zdawałoby się - nie jest możliwe spotkanie
dwóch istot ludzkich, zjawiła się pani, Odetto, po prostu, jak
gdyby nigdy nic. W wielotysięcznym tłumie spotkanie się
dwóch spojrzeń jest już czymś niezwykłym. Cóż dopiero
spotkanie się dwóch dusz!

W czasie, gdy ty, Janie, kontynuowałeś marszrutę, podczas

której dojrzewało w tobie to, co jest istotną podstawą każdej
istoty żywej, a mianowicie zdolność kochania,-pani -
podążając inną trasą, pozostającą jednak w zadziwiającej
harmonii z trasą Jana - przebywała kolejno, jeden po drugim,
etapy, których ukoronowania jesteśmy dziś świadkami.

28

background image

Pani, również z racji urodzenia, wzrastała na glebie jednej z

najstarszych dzielnic Francji, nie w Owernii, co prawda, lecz w
Turenii. Rozkwitała pani w jednym z najbardziej
„uśmiechniętych", w jednym z najłagodniejszych klimatów
Francji, a pełny rozkwit zawdzięcza pani niezastąpionemu
oddziaływaniu klimatu Paryża. Pani również wpojono od
wczesnego dzieciństwa szacunek dla wielkiej Szkoły i
znajomość najpiękniejszego oręża. Pani również, dzięki matce
o wyjątkowej osobowości, wzrastała wraz z trojgiem
rodzeństwa (w którym nie brakło nawet Jac-ąueline) w
atmosferze wychowania otwartego, a zarazem naprawdę
chrześcijańskiego, dzięki któremu rozkwitła pani tak pięknie i
harmonijnie. Równocześnie (zadziwiająca harmonia losów!)
wznosiła się pani stopniowo do punktu spotkania z tym, który,
nie wiedząc o tym, zdążał na spotkanie z panią.

Wspomniałem o bajce, o królestwie czarodziejek czy

wróżek. Cóż to za wróżka, jaka czarodziejka, nie zrywając
nici, splotła na zawsze włókna waszych żywotów?

Czy tylko ślepy przypadek sprawił, że stał się cud? Czy

naprawdę musimy wierzyć, że wszystko, co najpiękniejsze,
zawdzięczamy temu, co nieprzewidziane, wyjątkowe, a więc i
kruche - w elementach, z których zdaje się składać?

To prawda, świat wydaje się niekiedy ogromnym chaosem.

Zamęt jest wielki, tak wielki, że czasem, gdy patrzymy na nas
samych, nasze własne istnienie wydaje nam się niewiarygodne.
Czyż pośród tylu sprzecznych możliwości nie wątpimy czasem
w szansę zjednoczenia (z zachowaniem życia), zjednoczenia w
sobie samym, a tym bardziej zjednoczenia dwóch istnień?
Zastanawiamy się, czy prawdziwa mądrość nie polega na tym,
by natychmiast pochwycić i wyzyskać szansę, jaka się
pojawia. Czy nie jest szaleństwem stawianie na przyszłość, na
„bardziej nieprawdopodobne", wyższe postaci życia?

Każdy dzień mojej egzystencji, drogi Janie, zmuszał mię od

wielu lat do życia w obliczu konieczności pracy i nie-

29

background image

prawdopodobieństwa sukcesu. Otóż właśnie nieprawdopo-
dobieństwo raz jeszcze, w obliczu waszego wspólnego
szczęścia, okazuje się rzeczywistością.

Ponieważ prosiłeś, bym zabrał dziś głos, pozwól, że wam

zwierzę - po długiej konfrontacji ze wspaniałą rzeczywistością
świata - moje najdroższe i najgłębsze przekonania. Jak każdy
uległem zrazu fascynacji tym, co wydaje się mieć
pierwszeństwo: tym, co niższe i minione. Następnie, by
zachować zdolność rozumienia tego, co się dzieje we mnie i
wokół mnie, musiałem „odwrócić perspektywę" i przyznać
pierwszeństwo Przyszłości i „Temu, co większe".

Tak, jestem głęboko przeświadczony, że konsystencja

otaczającego nas wszechświata jest zależna nie tyle od
pozornej „stałości" zniszczalnych elementów, z których
składają się ciała, ile od płomienia „organizacji", który od
samego początku przenika świat i jest obecny w świecie.
Całym swoim ciężarem świat ciąży ku Centrum, które jest
przed nim. Dusze, przymierza dusz, siły duchowe nie są
kruche ani przypadkowe. Właśnie one rosną, rozwijają się
nieuchronnie, właśnie one przetrwają.

To, co nieuchwytne na tym świecie, jest czymś większym

od tego, co dotykalne.

To, czym promieniują istoty ludzkie, jest więcej warte niż

ich pieszczoty.

To, co się jeszcze nie wydarzyło, jest cenniejsze od tego, co

się już narodziło.

Dlatego też chcę ci w tej chwili powiedzieć, chcę wam

powiedzieć, co następuje.

Jeśli obydwoje chcecie we właściwy sposób odpowiedzieć

na apel (należałoby raczej rzec: na łaskę), z jakim zwraca się
dziś do was Życie animowane przez Boga, oprzyjcie się, rzecz
jasna, bez wahania na dotykalnej materii, znajdźcie w niej
wsparcie, lecz poprzez nią czy ponad nią wierzcie we wsparcie
tego, co niedotykalne.

Wierzcie w Ducha poza wami, w długim szeregu związków

podobnych do waszego, które w ciągu stuleci zgroma-

30

background image

dziły - by go wam przekazać - cały skarbiec zdrowia, mądrości
i wolności. Ta spuścizna przechodzi dziś w wasze ręce.
Pamiętajcie, że jesteście za nią odpowiedzialni wobec Boga i
wobec wszechświata.

Wierzcie też w ducha przed wami. Dzieło stworzenia nie

zostało ukończone, proces tworzenia trwa. Życie domaga się
przedłużenia poprzez was dwoje. Niechże więc wasz związek
nie będzie zamkniętym uściskiem. Niech się urzeczywistnia w
tym, co jednoczy tysiąc razy mocniej niż spoczynek: we
wspólnym dążeniu do jednego celu, coraz to większego,
namiętnie umiłowanego.

Wierzcie też odtąd (a ten termin mieści w sobie wszystkie

inne) w ducha między wami. Jedno dla drugiego staje się
polem oddziaływania, by wzajemnie coraz lepiej się rozumieć,
wzbogacać, uwrażliwiać. Jest to więc stałe przenikanie się,
stała wymiana myśli, uczuć, marzeń, modlitw. Tylko tam
bowiem, jak wiecie, gdzie duch przebija poprzez ciało, nie ma
przesytu, rozczarowań ani granic. Tylko tam wasza miłość
oddycha swobodnie, tylko tam znajduje szerokie ujście.

Czy nie czujecie, że ów Duch, o którym mówię, ześrod-

kowuje się na was, koncentruje się wokół was?

Serdeczne uczucia krewnych i przyjaciół, którzy się tu

zebrali, gorące i czyste życzenia, które na jakichś
niewykrywalnych falach dotarły tu z Owernii, Turenii i Poitou,
a nawet ze Srebrnego Wybrzeża; błogosławieństwa tych,
których już nie zobaczymy; przede wszystkim zaś -
nieskończona miłość Tego, który jest świadkiem powstania -
w postaci waszego związku - nowego cennego ogniwa w Jego
wielkim dziele stwórczego jednoczenia...

Oczywiście, znacznie ważniejsze od zewnętrznego, ma-

terialnego przepychu tej uroczystości są skoncentrowane siły
życzliwości wypełniające ten kościół.

Niechże ta duchowa żarliwość przeniknie waszą rodzącą się

miłość i zachowa ją na życie wieczne. Amen.

31

background image

Przemówienie wygłoszone podczas
uroczystości zaślubin państwa de la
Goublaye de Menerval w kościele
Świętego Ludwika (Inwalidów) 15
czerwca 1935 r.

Drodzy państwo młodzi!

W chwili gdy w tej kaplicy zostały złączone wasze

życia, nie sądzę, bym mógł wam ofiarować coś stosowniej-
szego ani cenniejszego niż pochwałę jedności.

Jedność - termin, być może, abstrakcyjny, umiłowany

przez filozofów; równocześnie jednak konkretna jakość,
w którą pragnęliśmy wyposażyć nasze dzieła i otaczający
nas świat. Wprowadzić nieco więcej jedności w pozorny
chaos elementów materialnych i kapryśne działania przy-
rody, w nieregularność barw i dźwięków, w ruchy mas
ludzkich, w nasze niezdyscyplinowane i zmienne aspiracje
i myśli - oto cel naszych najszlachetniejszych dążeń.
Nauka, sztuka, polityka, etyka, filozofia, mistyka - to różne
postaci tego samego dążenia do harmonii, w których -
poprzez nasze ludzkie działania - wyraża się prze-
znaczenie i niejako istota wszechświata. Szczęście, władza,
bogactwo, mądrość, świętość - to różne postaci zwycię-
stwa nad chaosem mnogości. W głębi każdego bytu kryje
się marzenie o Zasadzie, która kiedyś uporządkuje jego
rozproszone bogactwa. Bóg jest jednością.

Cóż jednak wypada czynić, by się zbliżyć do owej

Boskiej jedności, by jej dosięgnąć?

Może każdy z nas powinien uczynić siebie samego

środkiem własnego światka, jedynym centrum władzy i
rozkoszy? Może szczęście polega na skupieniu - w miarę
możności - maksimum wszystkiego innego wokół nas
samych? Może będziemy szczęśliwsi wówczas, gdy każdy
z nas stanie się bożkiem dla samego siebie?

Drodzy państwo, wasza obecność przed tym ołtarzem

dowodzi, jak bardzo obce są wam te złudzenia egoizmu.

32

background image

Skoncentrowanie się elementu na samym sobie (jedna z
najbardziej niebezpiecznych pokus, jakie napotyka życie, w
którym budzi się intelekt) nie skusiło was. Zrozumieliście, że
nikt z nas nie jest ostatecznym biegunem życia; każdy jest
tylko cząstką, która ma się stać składnikiem wyższej syntezy.
A zatem nie jedność przez odizolowanie się, ale jedność przez
zespolenie, której stajecie się przykładem.

Wybraliście jedność przez zespolenie się. I dobrze wy-

braliście. Jak jednak konkretnie owa jedność może stać się
doskonała w was dwojgu - owa jedność wyższa, obiecana
elementom, które się zjednoczą w łonie wspólnej scalającej je
zasady? Na co - przechodząc od razu do głównego punktu
mego przemówienia - odpowiem krótko: nie możecie nigdy
osłabić wysiłku zmierzającego do tego, by każde z was -
ofiarowując siebie - stawało się coraz bardziej sobą.

Zjednoczenie - wskutek uczucia pełni, jakim darzy -może

wydać się kresem, odpoczynkiem. W rzeczywistości jednak
bardziej niż cokolwiek musi być posłuszne naturze życia, które
jest nieustannym rozwojem. Ci, co mają się sobą wzajemnie
obdarzać, muszą przedtem długo pielęgnować dopełniające się
wartości, które mają się złączyć. I kiedy się w końcu spotkają,
nie mogą się prawdziwie zespolić, jeśli każde z nich nie dąży
nadal swoim własnym torem do osiągnięcia pełni rozwoju.
Prawdziwe zjednoczenie różnicuje - w tej samej mierze, w
jakiej zespala. Jest nieustannym odkrywaniem, nieustannym
zdobywaniem.

Z przyjemnością znajduję, drodzy państwo, w tych nieco

ciężkawych sformułowaniach wyjaśnienie waszej przeszłości i
zapowiedzi na przyszłość...

Wasza przyszłość...

Kiedy na panią patrzę

6

w tym odświętnym otoczeniu, myślę,

że niejeden z nas, pani przyjaciół, którzy tak

6

Eliane Basse de Menerval - geolog, paleontolog i biolog. Współpracowała z

Janem Piverteau w pracowni prof. Boule'a.

33

background image

często widzieli panią schyloną nad mapami czy nad próbkami
mineralogicznymi lub towarzyszyli pani myślami podczas
niebezpiecznych i dalekich wypraw badawczych, może się
zastanawiać, czy nie zboczyła pani z drogi, czy nie stała się
pani inną kobietą. „Po cóż było osiągać tamto, jeśli się w
końcu wybiera to?" „Po co?" Odpowiadam zdecydowanie: po
to właśnie, by przygotować to, do czego się doszło. Niech pani
nigdy nie żałuje (gdyby pani w ogóle odczuła taką pokusę)
godzin spędzonych w laboratorium, żmudnego redagowania
długich referatów, uciążliwych marszów przez sawanny
Madagaskaru. Czyż podczas tych przygód duchowych i
cielesnych nie stała się pani doskonałą towarzyszką życia dla
tego, który również należy do pracowników i badaczy ziemi?
Życie potrzebowało milionów lat, by pod wpływem działania
stwórczego wytworzyć serce i intelekt, które odziedziczyła
pani po matce. Potrzebne były trudy i niebezpieczeństwa pani
młodości, by stała się pani kimś, kto może ofiarować siebie.

Teraz zaś, jak już zauważyłem, to samo prawo, na mocy

którego każde z was z osobna przygotowało się do związku,
domaga się, byście, będąc złączeni, dopełniali się wzajemnie.
Jakie będą niekończące się nigdy dzieje waszego wzajemnego
zdobywania się? Wie to tylko Bóg, który was pobłogosławi. Ja
mogę wam jedynie powiedzieć, opierając się na
najpełniejszym doświadczeniu ludzkim, że wasze szczęście
zależeć będzie od zakresu, jaki wyznaczycie waszym
nadziejom. Uczucie zamknięte w sobie sprawia, że więdnie
ciało i duch. Aby zapewnić konieczny rozwój płodności
waszego związku, musicie jeszcze poszerzyć wasze horyzonty.

Nie będziecie szczęśliwi tak, jak wam teraz życzymy, takim

szczęściem, o jakie się dla was modlimy, jeśli złączywszy
wasze życia nie wychylicie się śmiało ku przyszłości,
umiłowawszy namiętnie coś większego niż wy sami.

34

background image

Przemówienie wygłoszone podczas

uroczystości zaślubin Klaudiusza

Marii Haardta

7

i panny Krystyny Dresch

w kościele Panny Maryi

w Auteuil dnia 21 grudnia 1948 r.

Droga Krystyno! Drogi Klaudiuszu!

Doprawdy, życie jest pełne przedziwnych zbiegów oko-

liczności, może nawet - ukrytych związków przyczynowych...
Któż by przewidział w okresie Bożego Narodzenia w r. 1932,
gdy przemierzałem wraz z Jerzym Marią Haardtem pustynie
Azji Środkowej, że szesnaście lat później będę przemawiał do
was, gdy wy z kolei wkraczacie na drogę innej wielkiej
przygody: przygody zjednoczenia waszych dróg życiowych.
Zbieg okoliczności ukrywa prawdopodobnie tajemne intencje
przeznaczenia. Czemu więc ta ukryta intencja przeznaczenia
(czy Opatrzności) nic miałaby być równoznaczna z hasłem, z
dewizą, którą wam przekażę, wam, a zwłaszcza tobie,
Klaudiuszu, w obecności matki, której tyle zawdzięczasz, z
dewizą, którą stale głosił, której uczył własnym przykładem
twój ojciec, wielki podróżnik i znakomity organizator, gdyśmy
razem wędrowali po Azji: „Patrzcie zawsze w górę i przed
siebie!"

Wyprawy poprzez Saharę, Afrykę, Chiny... Każde z tych

przedsięwzięć, jak każda żywa realność, miało solidne
podstawy materialne. Każde z nich miało na celu wyraźnie
określone i starannie obmyślane rezultaty. A jednak, nieza-
leżnie od wszystkich zadań praktycznych, ekonomicznych,
flotylla ciężarówek i pojazdów na gąsienicach zmierzała

7

Syn Jerzego Marii Haardta, kierownika słynnej „Żółtej ekspedycji"

(8.5.1931-12.2.1932), w której brał udział o. Teilhard. Zachowały się trzy
piękne listy o. Teilharda do matki Klaudiusza. Pierwszy z nich (z 1.1.1934)
dotyczy m.in. rzekomego powołania kapłańskiego Klaudiusza, które o.
Teilhard radzi wystawić na próbę czasu. Por. Claude Cuenot, Pierre Teilhard
de Chardin. Les grandes itapes de son evolution,
Plon, Paris 1958, s. 136-138.

35

background image

zawsze - pod kierunkiem dowódcy - ku czemuś prze-
czuwanemu, wymarzonemu... Dla wszystkich, którzy ucze-
stniczyli w tych ekspedycjach, będą one zawsze, pozostaną
zawsze w ich wspomnieniach wędrówkami za gwiazdą...

Droga Krystyno! Drogi Klaudiuszu!

Pójdźcie, w innej dziedzinie, śladami ojca i w tym samym

duchu wejdźcie w życie, dotykając mocno stopami ziemi - jak
on - mając jednak - jak on - oczy zwrócone ku czemuś, co jest
większe i piękniejsze niż wy sami. Wiecie dobrze, że pokusą i
wyjałowieniem miłości jest spoczynek w posiadaniu, egoizm
we dwoje. Jeśli się chcecie wzajemnie odnaleźć i połączyć się
naprawdę, nie szukajcie innej drogi niż namiętne umiłowanie
wspólnego ideału. Między wami (pod tym względem sama
struktura świata narzuca pewne nieprzekraczalne prawo)
niemożliwy jest piękny związek bez wpływu jakiegoś
wyższego centrum oddziaływającego na was jednoczące

Oby tym centrum stało się wkrótce dziecko!
W każdym razie niech będzie nim zapał i radość

wzajemnego poznawania siebie i dopełniania siebie w sercu i
umyśle.

Niechże jednak - w taki czy inny sposób, zgodnie z

waszymi usposobieniami - centrum owym stanie się Bóg,
przed którym i w którym zostaniecie za chwilę złączeni na
zawsze. Bóg - jedyne ostateczne Centrum wszechświata. Nie
Bóg konwencjonalny i daleki, lecz taki, jaki powinien i chce
się wam w nieprzekazywalny sposób objawić, jeśli tylko
będziecie do końca posłuszni sile wewnętrznej, która działa w
tej chwili, by was połączyć.

background image

O cierpieniu

background image

Fragmenty pism Teilharda zebrane w tomiku Sur la

Souffrance, Seuil, Paris 1974. Fragmenty Środowiska Bożego
(s. 56-73) przełożyła Wanda Sukiennicka, pozostałe teksty -
Mieczysław Tazbir.

background image

W układzie organicznym tak wielkim jak wszechświat

mnóstwo dobrych intencji i środków pozostaje niewyko-
rzystanych, a za kilka sukcesów trzeba płacić niezliczonymi
niepowodzeniami. Ludzie nikomu nieznani, niepotrzebni, ci,
którym się nie wiedzie, muszą szukać zadowolenia w
wyższości innych, do których sukcesów się przyczyniają, lub
za które płacą. Wszystko to jest okrutne. Świat, zależność od
świata, obowiązek służenia światu są trudne do niesienia. Jak
krzyż. Właśnie po to, byśmy to zrozumieli, byśmy w to
uwierzyli,
Jezus zapragnął znaleźć się na krzyżu górującym
ponad wszystkimi drogami świata jako symbol, w którym
każdy z ludzi mógłby rozpoznać swój własny prawdziwy
obraz.

Chcielibyśmy móc w to wątpić, chcielibyśmy wierzyć, że

cierpienie i zło - to przejściowe warunki życia, które kiedyś
wyeliminuje nauka i cywilizacja... Bądźmy szczersi i miejmy
odwagę spojrzeć prosto w twarz naszej egzystencji. Im
bardziej życie ludzkości staje się wyrafinowane i
skomplikowane, tym bardziej rosną szanse nieładu i jego
niebezpieczeństwa. Im wyższe szczyty, tym głębsze przepaści,
a wszelka energia - to zarówno moc czynienia dobra, jak i
wyrządzania zła. Wszystko, co jest w toku stawania się, cierpi
lub grzeszy. Prawdą naszej sytuacji na tym świecie jest to, że
jesteśmy ukrzyżowani.

Otóż pragnieniem Chrystusa nie było to, by Jego bolesny

obraz był po prostu wieczną przestrogą dla świata. Na
Golgocie jest On jeszcze i przede wszystkim Centrum, w
którym skupiają się i znajdują ukojenie
wszystkie cierpienia
ziemskie. Niewiele mamy podstaw, by móc powiedzieć, w jaki
sposób Pan nasz doświadcza swego Ciała Mistycznego i cieszy
się nim. Możemy sobie jednak mniej

39

background image

więcej wyobrazić, jak przejmuje On jego cierpienia; jest to
nawet jedyny sposób uświadomienia sobie ogromu Jego męki:
zrozumienie, że jest to ból będący echem wszystkich bólów,
że jest to cierpienie „kosmiczne". Podczas męki Jezusa Jego
osamotnione i zbolałe serce odczuwało ciężar wszystkich
cierpień ludzkich w postaci niezwykłej, niewy-słowionej
syntezy. Wszystkie te cierpienia uczynił swoimi, wszystkie
odczuł...

Wprowadzając je zaś w krąg swojej świadomości, dokonał

ich przeistoczenia. Przed Chrystusem cierpienie i grzech
tworzyły jak gdyby „wysypisko" świata. Na hałdzie bolesnych
wysiłków, daremnych wysiłków, wysiłków „zahamowanych" i
ukrytych gromadziły się odpadki ludzkich działań w świecie.
Mocą Krzyża ta góra odpadków stała się czymś cennym.
Człowiek zrozumiał, że nie ma dłań skuteczniejszego sposobu
osiągania postępu niż zużytkowanie strasznego,
odpychającego cierpienia.

Chrześcijanin odczuwa cierpienie tak samo jak inni. I tak

samo jak inni powinien się starać zmniejszać je czy łagodzić
nie tylko przez błagalne modlitwy, lecz wysiłkiem
przedsiębiorczej i pewnej siebie nauki. Kiedy jednak cierpienie
przychodzi, chrześcijanin je spożytkowuje. Wskutek jakiejś
cudownej kompensacji cierpienie fizyczne znoszone w
pokorze niszczy zło moralne. Zgodnie z dającymi się
prawidłowo sformułować prawami psychologii cierpienia
oczyszcza duszę, pobudzają, ułatwia oderwanie. Na koniec
wreszcie, niby sakrament, przynosi tajemnicze zjednoczenie
wierzącego z cierpiącym Chrystusem.

Idziemy przez świat śladem Chrystusa najpierw z pogodną

ufnością, potem z nastawieniem zdobywczym, lecz logicznym
zakończeniem tej wędrówki jest namiętny i bolesny uścisk
ramion Krzyża. Dusza ludzka pełna zapału i szczera zaufałaby
i powierzyłaby się wszystkim wielkim nurtom natury. U kresu
swych doświadczeń i powolnego dojrzewania poglądów
dostrzega jednak, że żadna praca nie jest skuteczniejsza i
bardziej kojąca niż zbieranie wszelkiego bólu świata, by go
złagodzić i ofiarować Bogu,

40

background image

oraz że nie ma postawy, która by wprawiała w większe
uniesienie niż otwarcie się - z Chrystusem i w Chrystusie - na
życzliwość dla wszelkiego cierpienia, na „ współczucie
kosmiczne".

La Vie cosmiąue w: Ecrits du temps de la
Guerre,
Grasset, Paris 1965, s. 55-57.
Nieuport, 24 marca 1916

Tym, co mnie pasjonuje w życiu, jest możność przy-

czyniania się do jakiegoś dzieła, do jakiejś realności trwalszej
niż ja. W tym duchu i z tego punktu widzenia usiłuję się
doskonalić i nieco lepiej panować nad rzeczywistością.
Niedawna śmierć bliskiej mi osoby, choć bolesna, nie miała
wpływu na te sprawy, te idee, te realności trwalsze i cenniejsze
ode mnie. Z drugiej strony wiara w Opatrzność każe mi ufać,
że ta śmierć przyszła we właściwym czasie wraz ze swą
tajemniczą szczególną owocnością (nie tylko dla
nadprzyrodzonego przeznaczenia duszy, ale i dla przyszłego
postępu Ziemi). Po cóż więc lękać się i rozpaczać, skoro to, co
istotne w moim życiu, pozostało nie naruszone, skoro jego
linia ciągnie się dalej, bez przerwy, bez katastrofalnego
zerwania ciągłości?...

Jeśli się czegoś lękam w śmierci, to (czemu miałbym tego

nie wyznać) - oprócz cierpienia, nieznanego, zmiany świata
lub co najmniej zmiany oblicza świata. Powiadasz, że
realności wiary nie mają tej samej odczuwalnej konsystencji
co realności doświadczenia. A zatem nieuchronny i
opatrznościowy jest lęk i jakiś „zawrót głowy" na myśl o
porzuceniu jednego dla drugiego.

Wówczas jednak powinny wziąć górę adoracja, ufność i

radość uczestniczenia w czymś większym od nas. Sądzę, że
jeśli coś może złagodzić ból umierania, to tylko (wciąż i
zawsze) ów właściwie pojęty kult „biernych doznań", o
których tak często mówię. Dzięki śmierci nie wkraczamy w
wielki nurt rzeczywistości wedle koncepcji panteistycz-nych.
Zostajemy jednakże przejęci, zagarnięci, opanowani

41

background image

przez Moc Bożą - zawartą w silach wewnętrznej dezor-
ganizacji - obecną zwłaszcza w przyciąganiu, które skieruje
naszą duszę oddzieloną na przyszłe drogi jej przeznaczenia
(równie nieuchronnie jak słońce sprawia, że para unosi się z
wody, którą ogrzewa)... Śmierć oddaje nas całkowicie Bogu,
sprawia, że niejako „przechodzimy w Boga", powinniśmy się
jej - na zasadzie wzajemności - oddać z miłością i ufnością,
gdy bowiem przychodzi, nie pozostaje nam nic innego, jak dać
się całkowicie opanować Bogu i pozwolić Mu kierować nami.
Moje myśli powstają dopiero, rodzą się, gdy to piszę; stąd
nieporadność wysłowienia, pozory (być może) banalności i
chaos. Niemniej sądzę, że można by powiedzieć coś istotnego
o radości (zdrowej) umierania, o jej harmonijnym
współbrzmieniu z życiem, o głębokim związku (a zarazem
oddzieleniu) Świata Umarłych i Świata Żywych, o jedności
obydwu w tym samym wszechświecie. Zbyt często traktowano
śmierć jako temat melancholijny, jako przedmiot ascezy, jako
nieco mglistą istność teologiczną... Trzeba by jej przyznać
miejsce potężnej realności w świecie i stawaniu się, które są
tym samym światem i tym samym stawaniem się, które
poznajemy empirycznie.

Genese d'une Pensie, Grasset, Paris 1961, s.
185-187. Menil-sur-Saulx, 13 listopada 1916

Wydało mi się, że jedyną, wspaniałą modlitwą, którą należy

odmawiać wtedy, gdy przestajemy dostrzegać drogę przed
sobą, są słowa Nauczyciela na Krzyżu: In manus tuas
commendo spiritum meum.
W ręce, które łamały chleb i
tchnęły weń życie, które błogosławiły i pieściły, które zostały
przebite (...), w ręce łagodne i potężne, które dosięgają jądra
duszy, które kształtują i stwarzają; w ręce, przez które
przepływa tak wielka miłość, powinno się powierzać swą
duszę, zwłaszcza gdy ktoś cierpi lub jest zatrwożony. To
wielkie szczęście i wielka zasługa.

42

background image

Genese d'une Pensie, wyd. cyt., s. 189.
Menil-sur-Saulx, 23 listopada 1916

Nader kłopotliwym punktem wszelkich rozważań nad

problemem zła jest właściwa światu niemożność doprowa-
dzenia do sukcesu, nie powiem już: najlepszej, lecz znacznej
jego części. W obliczu tej tajemnicy dobrze jest, jak słusznie
zauważyłaś, poddać się potężnej fali - równie Boskiej, gdy
unicestwia nasze zamiary, jak i wówczas, gdy unosi nas
naprzód. Czy w końcu najważniejsze nie jest to, byśmy
pozostawali w jedności z Bogiem i szli w tym kierunku
(obojętnie jakim), który On nam narzuca? Czyż odczuwanie
oddziaływania Tego, którego kochamy, nie uszczęśliwia tak
samo wówczas, gdy nas ono pomniejsza (zgodnie z planem
Jego Mądrości), jak i wówczas, gdy sprawia, że stajemy się
więksi. Można by tu przytoczyć słowa Blondela, które mi
wypisałaś, i stwierdzić, że „oddziaływanie bliźniego w nas"
przejawia się częściej jako cierpienie niż jako przyjemność; a
zatem to samo odnosi się też do związanej z tym
oddziaływaniem radości.

Genese d'une Pensie, wyd. cyt., s. 228.
Bagneux, 29 stycznia 1917

Uważam, że analizujesz bardzo trafnie i wnikliwie cier-

pienie związane z zapominaniem tych, których się kocha. Jest
cała dziedzina uczuć dziwnie bolesnych, które dopiero pomału
zaczynam rozumieć; należą do nich i te, o których piszesz, te,
co rozdzierają duszę, przeciwstawiając jej najbardziej żywotne
determinizmy jej najżywotniejszym uczuciom. Czy odczułaś
kiedyś, co to znaczy nie móc dość mocno kochać kogoś, kto
nas kocha w sposób wzruszający i kogo chcielibyśmy kochać
całym sercem (wiesz dobrze, że nie mam na myśli Ciebie)?
Zdarzyło mi się to już i nie znam bardziej wyrafinowanej kary.
A zatem istotnie duszę jak gdyby rozdzierają, rozszarpują siły
sprawiające, że jest ona tym, czym jest, i pozostające, jak się
okazuje, w bardzo

43

background image

skomplikowanych relacjach wzajemnych. W związku ze
wspomnieniem mojego wuja odczuwasz bolesny lęk, walczysz
z sobą. Jedyny sposób, jak powiadasz, to zwrócić wzrok ku
Panu, Centrum dusz, a następnie poddać się, w duchu
uwielbienia, nieubłaganemu, opatrznościowemu prawu.
Nawiasem mówiąc, jak wielki niezbadany obszar mógłby
znaleźć, idąc w kierunku owej „duszy w konflikcie z sobą
samą", psycholog czy powieściopisarz zdolny do poruszania
się w tych ciemnościach!

Genese d'une Pensie, wyd. cyt., s. 233.
Marne, 5 lutego 1917

Nadeszła chwila próby.
Lecz nie pogrążyło mnie - jak się obawiałem - w naj-

głębszym smutku to, że zderzyłem się z niepewnościami i
ograniczeniami jakichś określonych dóbr. Przeciwnie,
niespodziewana wspaniała radość ogarnęła moją duszę.

Dlaczego, Panie mój?
Dlatego, że gdy załamało się to, co chciałem uczynić

podstawą mojego życia, w osobliwy sposób przekonałem się
niejako doświadczalnie, że mogę polegać tylko na Twojej,
Panie, stałości.

Doznania i rozwój własny są niezbędne, by mógł się

obudzić i rozwijać zmysł mistyczny. Wszystkie ich uniesienia
są jednak mniej warte niż chłód rozczarowania
jako dowód, że
tylko Ty, Boże, możesz być trwałym oparciem. Tylko dzięki
cierpieniu, nie zaś dzięki radości, Twoja Boskość staje się w
naszym odczuciu
wyższą rzeczywistością, którą jest z natury
rzeczy, którą jednak tak trudno uchwycić, nawet najbardziej
„wtajemniczonym".

Dlatego też, gdy pewnego dnia (choćby w dniu mojej

śmierci) wszystko wokół mnie zacznie się rozpadać, gdy
zawali się całkowicie gmach badań i uczuć, będący dziełem
mego życia, a z tych ruin wyłoni się niczym nie przesłonięty
obraz Twojej, Panie, trwałości, moje usta

44

background image

wypowiedzą, z Twoją, Panie, pomocą, słowa pochwały
starożytnej: Io, triumpe! (O tryumfie!)

Le milieu mystiąue w: Ecrits du temps de la
guerre,
wyd. cyt., s. 146-147. Oise, 13 sierpnia
1917

Cóż więc takiego jest w cierpieniu, co tak do głębi wydaje

mnie Tobie, Panie?

Dlaczego ogarniała mnie większa radość, gdy mi nakładałeś

więzy, niż wówczas, gdy wyrastały mi skrzydła?

Otóż w Twoich darach, Panie, jedynym składnikiem, który

pobudza moje pożądanie, jest odczucie Twojego
oddziaływania, wrażenie, że dotyka mnie Twoja dłoń.

Bardziej niż wolność, bardziej niż sukces upaja nas, ludzi,

radość ze znalezienia wyższej Piękności, panującej nad nami;
upaja nas radość, że jesteśmy przez nią „opętani".

Gdy działam i rozwijam się zgodnie z mymi pragnieniami,

mogę sądzić, że jestem panem siebie. Gdy jednak poruszam się
pod wpływem Twego działania, nie odczuwam go; wydaje mi
się, że moja łódź jest pozbawiona żagli i steru. Gdy jednak
zdarzą się nagłe porywy wiatru, nagłe zahamowania, nagłe
nawroty, które niemalże przewracają łódź, odczuwam w całej
mocy działanie siły, która mnie podtrzymuje. Właśnie gdy
przeciwstawiasz się moim skłonnościom, gdy je udaremniasz,
Twoja Wszechmoc, Boże, staje się rzeczywista dla mojego
serca i naznacza mnie błogosławionym piętnem swego
panowania.

Niechże więc będą błogosławione rozczarowania, które

wytrącają nam z ręki puchar, więzy, które sprawiają, że
idziemy tam, gdzie nie mielibyśmy ochoty pójść!

Niech będzie błogosławiony nieubłagany czas, jego nie-

przezwyciężona przemoc, nieunikniona niewola czasu, pły-
nącego zbyt wolno i drażniącego naszą niecierpliwość lub
uciekającego zbyt szybko i sprawiającego, że się starzejemy,
czasu, który się nie zatrzymuje i nie powraca nigdy!

45

background image

Niechże przede wszystkim będzie błogosławiona śmierć i

okropność rozproszenia się w energiach kosmicznych. W
chwili śmierci potęga tak ogromna jak wszechświat skupia się
na naszym ciele, by je zamienić w proch i nicość; przyciąganie
silniejsze niż jakiekolwiek naprężenie materialne działa na
nasze dusze, kierując je bez oporu ku przeznaczonemu im
Centrum. Śmierć sprawia, że całkowicie „tracimy grunt pod
nogami" i jesteśmy zdani wyłącznie na Moce Niebieskie i na
moce Ziemi. Oto ostatnie słowo trwogi mistyka, lecz również
szczyt jego szczęścia: otwarty dostęp - nareszcie! - do Śro-
dowiska, które opanowuje, unosi i rozpłomienia. I o, triumpe\

Le Milieu mystiąue w: Ecrits du temps de la
guerre,
wyd. cyt., s. 150-151. Beaulieu-les-
Fontaines, 13 sierpnia 1917

Moralność jest na ogół uważana za system praktyk i relacji

drugorzędnych pod względem biologicznym, mniej ważnych i
mniej konkretnych niż relacje materialne czy życiowe. Jest to
niesłuszne. Wystarczy zbadać z punktu widzenia
„jednoczącego działania stwórczego" jej znaczenie w ewolucji
istot żyjących, aby się przekonać, jak głębokie jest
oddziaływanie „kształtotwórcze" dobra. Moralność
chrześcijańska, bardziej niż jakakolwiek inna, dzięki dwu
podstawowym cnotom: czystości i miłości, praktykowanym w
duchu wyrzeczenia, jest niejako przeznaczona do tego, by
doprowadzić stopniowo do zjednoczenia bytu.

Czystość - dzięki temu, że zwalcza tendencje rozkładowe,

odśrodkowe istoty ludzkiej, a podtrzymuje i wspiera w ich
żmudnych działaniach scalających czynniki duchowe.
Czystość wewnętrznie jednoczy monadę.

Miłość, przeciwnie, skłania istoty ludzkie, by nie zużywały

swych możliwości egoistycznie, lecz udostępniły się, otwarły,
ofiarowały sobie wzajemnie, by się „rozśrod-

46

background image

kowały" na rzecz wyższego Centrum zjednoczenia. Miłość
jednoczy monady z sobą,
co jest funkcją szczególnie Boską i
opatrznościową w świecie, gdzie pojawienie się intelektu
zapoczątkowało kryzys autonomii i indywidualizmu.

L'Union creatrice w: Ecrits du temps de la
guerre,
wyd. cyt., s. 194. Listopad 1917

Jedynie prawdziwa śmierć, dobra śmierć jest paroksyzmem

życia. Można na nią zasłużyć żarliwym wysiłkiem stawania się
coraz czystszym, coraz bardziej „obnażonym" i wysiłkiem
wyrwania się poza strefę, w której jesteśmy zamknięci.

La Grandę Monadę w: Ecrits du temps de la
guerre,
wyd. cyt., s. 246. Vertus, 15 stycznia
1918

Niedostatek, jaki znajduję w naturze, niemalże cierpiąc

fizycznie z tego powodu, to nieuchronna powierzchowność
empirycznego jej poznania, jakie tu na Ziemi jest dla nas
możliwe. Wszelka nowość, jaką udaje się nam odkryć lub
uzyskać, mieści się w obszarze z góry ograniczonym naszymi
zdolnościami. Gdy tylko dowier-cimy się do pewnej
głębokości, natrafiamy na litą skałę; stale napotykamy
nieprzekraczalne bariery, które można przeskoczyć tylko w
rezultacie całkowitej transformacji organicznej, takiej, jaką
może przynieść jedynie śmierć. Natura budzi w nas pragnienie
śmierci; chcemy umrzeć, by wreszcie zobaczyć, co w niej
naprawdę jest (umrzeć śmiercią będącą kresem życia
dojrzałego w sposób przewidziany przez Opatrzność,
dodajemy, by pozostać w zgodzie ze zdrowym rozumem i
doświadczeniem) - oto, jak mi się zdaje, ostatni etap ewolucji
uczuć wobec rzeczywistości. Byłem nieco zaskoczony, kiedy
znalazłem wyraz tego uczucia u Baudelaire'a

47

background image

w Kwiatach zła (oczywiście nieco skażony dyletanty-zmem i
pesymizmem): „Umrzeć, ażeby wreszcie dosięgnąć nowego".

Genese d'une Pensie, wyd. cyt., s. 277-278.
Vauciennes, 12 lipca 1918

W sumie nie naraziłem się tym razem na poważniejsze

niebezpieczeństwo ani nie dokonałem żadnego wielkiego
czynu. Może właśnie dlatego odczułem dotkliwiej niż
kiedykolwiek „cień śmierci" i niebezpieczny dar, jaki nam
ofiarowuje istnienie: nieuchronne zbliżanie się do nieunik-
nionego kresu materialnego, sytuacja, z której nie ma innego
wyjścia niż cielesna dekompozycja... Sądzę, że nigdy nie
wydało mi się to tak realne... Zrozumiałem wówczas nieco
lepiej bolesny lęk Jezusa w Wielki Czwartek... Tym wyraźniej
dostrzegłem środek zaradczy: powierzyć się z wiarą i miłością
przyszłości Bożej (stawaniu się), która jest „najbardziej
rzeczywista", „najbardziej żywa", w której najbardziej
przerażające jest to, że w najwyższym stopniu „czyni
wszystko nowym" (a więc, że jest najbardziej twórcza,
najcenniejsza).

Genese d'une Pensee, wyd. cyt., s. 300.
Carlepont, 28 sierpnia 1918

Ufność do Boga (a więc i do podtrzymywanego przez Niego

istnienia), nie przekreśla śmierci; czyni z niej jednak przejście
do większego życia. (...) Z im mocniejszą wiarą damy się
zabrać śmierci, tym snadniej udostępni nam ona szczególnie
wysoką postać istnienia...

Genese d'une Pensee, wyd. cyt., s. 307.
Moyvillers, 12 września 1918

Chorobę, grzech, pod których wpływem załamują się ludzie

słabego ducha, wierzący, jeśli naprawdę wierzy, może uczynić
elementami operacji, w wyniku której jego świat staje się
bardziej uświęcający i bardziej Boży. Chrze-

48

background image

ścijanin może opanować, uczynić swoim, spożytkować to, co
dla innych jest trucizną, i uzyskać dzięki temu pewne
„powiększenie" życia.

... W obliczu praktycznej niepewności jutra trzeba zawierzyć

- kosztem pewnego ryzyka wewnętrznego - Opatrzności
(uważając ją za równie realną fizycznie jak przyczyny naszego
niepokoju). W cierpieniu spowodowanym przez doznane zło,
wśród wyrzutów sumienia wobec popełnionego błędu, w
rozdrażnieniu wskutek niewykorzystania okazji trzeba się
zmusić do wierzenia bez wahania, że Bóg jest dość potężny, by
zmienić to zło w dobro. Nawet jeśli na pozór należałoby
postępować inaczej, trzeba działać bez zastrzeżeń, tak jakby
czystość, pokora, łagodność były jedynymi kierunkami, w
jakich może się rozwijać nasze istnienie.

W półmroku śmierci trzeba się zmuszać do nieodwraca-nia

wzroku do przeszłości i do wypatrywania w ciemnościach
jutrzenki Bożej...

La Foi ąui operę w: Ecrits du temps de la
guerre,
wyd. cyt., s. 323, 328. Chavannes-sur-
1'Etang, 28 września 1918

Odtąd, opierając się na solidnych podstawach naturalnych,

czyli na żywej przyrodzonej zdolności do rozwoju i
samozaparcia, Chrystus będzie działał (zwłaszcza poprzez
cierpienie), wchodząc w dusze, a raczej zajmując ich miejsce
(„doprowadzając je do ekstazy"). Dla istoty stworzonej
opanowanej przez Jezusa przychodzi chwila, gdy trzeba sobie
powiedzieć: Oportet illum crescere, me autem minui. Jest to
godzina specyficznie chrześcijańskiej operacji, w toku której
Chrystus, zachowując skarby natury ludzkiej, pozbawia
człowieka egoizmu i zabiera mu jego serce. Jest to bolesna
godzina dla niższych natur poddanych działaniu
pomniejszających sil tego świata, a godzi-

49

background image

na szczęścia dla człowieka oświeconego przez wiarę, który
czuje się wyzuty z siebie samego, czuje, że umiera mocą
Komunii.

Forma Christi w: Ecrits du temps de la guerre,
wyd. cyt., s. 346, Strasburg, 22 grudnia 1918

Mimo wszystko uderzający jest dla mnie nacisk, z jakim

Kościół przy każdej sposobności powtarza, iż Christus factus
est obediens usąue ad mortem crucis.
Oczywiście jest to
dokładnie określone głębokie znaczenie Krzyża:
posłuszeństwo, poddanie się prawu życia. Trudzić się cier-
pliwie aż do śmierci, akceptować wszystko w duchu miłości,
nawet śmierć - oto istota chrześcijaństwa. Mocniej niż
kiedykolwiek nalegam, byś porzuciła wszelkie zbędne żale
dotyczące przeszłości i wszelkie niejasne niepokoje co do
przyszłości. Skoncentruj się wyłącznie na tym, by być
posłuszną Bogu, w miarę jak z dnia na dzień będzie się
ujawniała Jego wola.

Genese d'une Pensee, wyd. cyt., s. 384. Paryż,
Wielki Piątek (20 kwietnia) 1919

Rozumiem Pani niepokój co do tego, czy stanie Pani na

wysokości zadania. Jest to jedno z poważniejszych cierpień
ludzkich. Trzeba mu spojrzeć prosto w twarz, w prawdzie i w
świetle Boga, ponieważ żyjemy w promieniach tego słońca.
Niech się Pani nie gubi w jałowych rozważaniach nad swą
rzeczywistą wartością. Niech Pani sobie powie w sposób
kategoryczny, że dla zapewnienia sukcesu ogromnemu dziełu
stworzenia Bóg potrzebuje tylko jednego: tego, by każdy
zrobił wszystko, na co go stać. Gdy dajemy z siebie wszystko,
jesteśmy w najwyższym stopniu zjednoczeni z Bożym
działaniem stwórczym i nie możemy być bardziej użytecznymi
pomocnikami. Niech Pani dobrze zrozumie niezwykle istotną
prawdę: jedno tylko jest ważne w naszym istnieniu (aby nasze
życie było pełne), a miano-

50

background image

wicie to, byśmy się zawsze znajdowali w wymaganym przez
Boga miejscu, wyznaczanym w każdej chwili przez stan
równowagi pomiędzy naszym wysiłkiem (aby osiągnąć
określony cel i rozwijać się) a oporem, jaki stawia
rzeczywistość, która nas ogranicza. Znajdując się w takim
miejscu, jesteśmy we wszechświecie atomem wiernym i w
najwyższym stopniu użytecznym, prawdziwie złączonym z
Ciałem i z Sercem Chrystusa. Nie mamy wpływu na inspirację
ani na naszą inteligencję, nie zapominajmy jednak o korzyści,
jaką może przynieść zdolność wzmagania naszych intencji i
naszej wiary. Im dłużej nad tym rozmyślam, tym bardziej
utwierdzam się w przekonaniu, że pod tym względem nasze
możliwości są niezwykłe. Im mniej będzie się Pani czuła silna i
pewna siebie, tym bardziej musi Pani w sobie umacniać wizję
Wszechobecnej Istoty, której ofiarowała Pani swoje wysiłki.
Najskromniejszy wysiłek dokonany z pełną miłości
świadomością, że działamy (fizycznie) w Chrystusie,
oddziałuje na rzeczywistą tkankę świata silniej niż jakikolwiek
czyn czysto „ludzki". Innymi słowy, chciałbym Pani
powiedzieć: trzeba kompensować odczuwane braki własne
podwojeniem życia wewnętrznego, „życia mistycznego".

Lettres a Leontine Zanta, Desclee De Brou-
wer, Paris 1965, s. 65-66. Tiensin, 12 grudnia
1923

Wyobraźmy sobie ocean wszystkich ludzkich namiętności,

oczekiwań, cierpień, radości. Każdy człowiek jest kroplą w
tym oceanie. Chrystus zanurzył się w tym ogromnym morzu,
chłonął wszystkimi porami ludzkie doświadczenia i wszystkie
uczynił swoimi. Przelał to burzliwe morze w swoje serce,
ujarzmił je w sobie, nadając jego falowaniu, jego przypływom i
odpływom swój własny rytm. Oto sens żarliwego życia
dobrotliwego, rozmodlonego Chrystusa. Oto niezgłębiona
tajemnica Jego Męki. Oto niezrównana zasługa Jego śmierci na
krzyżu.

51

background image

Śmierć wzięta w oderwaniu jest czymś gorszącym; jest

klęską, ślepym odwetem niedostatecznie ujarzmionych sił - na
duszy, która ogranicza ich autonomię. Śmierć pojawia się w
świecie jako najgorsza ze słabości, jako najgroźniejszy z
nieprzyjaciół. Jednakże, pomimo tej pierwotnej skazy, może
mieć pozytywne znaczenie i głębszy sens w ramach
stwórczych procesów jednoczących. Dla istoty ludzkiej śmierć
jest w zasadzie powrotem do mnogości. Może ona jednak być
dla niej również przemianą niezbędną do przejścia pod władzę
duszy wyższej. Chleb, który spożywamy, zdaje się ulegać
rozkładowi, niemniej jednak staje się naszym ciałem. Czy nie
są więc możliwe takie procesy rozkładu, w toku których
elementy pozostają nadal pod wpływem jedności i rozpadają
się tylko po to, by się przekształcić? (...)

Nim śmierć fizjologiczna (w świecie ludzkim jest to

pozostałość panowania mnogości), mogła zostać przekształ-
cona w czynnik zjednoczenia, skazane na nią monady musiały
(była to konieczność fizyczna), nauczyć się odnosić do niej z
pokorą, miłością, a przede wszystkim z ufnością. Musimy
intelektualnie i biologicznie przezwyciężyć lęk przed
unicestwieniem. Chrystus, doświadczywszy osobiście śmierci
jednostkowej, zmarłszy świątobliwie śmiercią ziemską,
sprawił, że nasze zapatrywania i nasze obawy uległy niejako
odwróceniu. Zwyciężył śmierć. Nadał jej (fizycznie) charakter
metamorfozy. Z Nim poprzez śmierć świat zyskał dostęp do
Boga (...).

Umieranie poprzez czyn

Taka jest w istocie rzeczywista logika działania, że

nie możemy zawładnąć sobą i stać się większymi, jeśli po
trosze nie odumrzemy samych siebie. Działać szlachetnie i
pożytecznie - to, jak powiedzieliśmy, jednoczyć się. Lecz
jednoczyć się - to przekształcać się w coś większego.

52

background image

A zatem działać - to naprawdę wydobywać się z material-
ności, z tego, co bezpośrednio dane, przezwyciężać egoizm i
zagłębiać się w rzeczywistość powszechną, która się tworzy.
To nieco skomplikowane sformułowanie stanowi odbicie
najpowszedniejszego i najpowszechniejszego ludzkiego
doświadczenia: męki towarzyszącej wysiłkowi.

Nie ma większej męki niż wysiłek, zwłaszcza wysiłek

duchowy. Zapytajcie mistrzów ascezy, które z umartwień jest
największe, najskuteczniejsze i najwznioślejsze. Wszyscy
zgodnie odpowiedzą, że jest to praca nad rozwojem
wewnętrznym, wysiłek niezbędny do tego, by się od siebie
oderwać, by siebie przezwyciężyć, prześcignąć, pozostawić
samego siebie za sobą. Droga każdego istnienia indywidu-
alnego, jeśli jesteśmy wierni sobie, usiana jest skorupami
porzuconymi po każdej kolejnej przemianie. Cały wszechświat
pozostawił za sobą szereg stanów, które by mu, być może,
dogadzały, które jednak musiał porzucić, bo musiał rosnąć. To
wspinanie się w górę, któremu towarzyszy nieustannie
ogołacanie się, jest już drogą krzyżową.

Mój wszechświat w: Pisma wybrane I V
Pax, Warszawa 1967, s. 43 ns. Tiensin, 25
marca 1924

Umieranie poprzez doznania

Trzeba z wielką uwagą, bardzo starannie roz-

graniczyć dwie fazy w procesie urzeczywistnienia się wokół
nas woli Bożej, czyli uruchamiania przyczyn wtórnych przez
Chrystusa Wszechrzeczy. Ziemskie uwarunkowania -
zwłaszcza te, co nas krępują, pomniejszają, zabijają - nie są
same w sobie, w sposób bezpośredni Boskie; Bóg ich
bynajmniej nie pragnie. Są one przejawami niezupełności i
nieładu szpecącego niecałkowicie zjednoczone stworzenie.
Dlatego też nie podobają się Bogu, który walczy z nimi od
początku wraz z nami (i w nas)

53

background image

i zatryumfuje kiedyś nad nimi. Ponieważ jednak czas naszego
indywidualnego istnienia jest niczym w porównaniu z powolną
ewolucją Chrystusa Wszechrzeczy, nie będzie nam dane
oglądać Jego ostatecznego zwycięstwa podczas naszego życia
na Ziemi. Nasz mozolny rozwój jest stale w jakiejś mierze
dezorganizowany i hamowany i każdego z nas czeka nieco
wcześniejsze lub nieco późniejsze zniedołężnienie i śmierć.
Chrystus nie może jednak ponieść klęski. W jaki więc sposób
wszechmoc, którą posiada z racji swej funkcji kosmicznej,
„wyrówna straty", zbawiając i uświęcając wszystkie posłuszne
składniki Jego wzrastającego Ciała? Dokona się to w wyniku
cudownej metamorfozy. Słowo Wcielone włada tym
wszystkim, co nas ogranicza i pomniejsza, a często w toku
powszechnego procesu przemian kosmicznych nie może
zniweczyć (tak jak wytrawny artysta-rzeźbiarz wykorzystuje
skazy na marmurze), i przenosi te niedomogi (nie zmieniając
ich) na wyższy stopień naszej spirytualizacji. Dlatego też, gdy
po nieustępliwej walce o własny rozwój i o zwycięstwo na-
trafiamy na przeciwne siły świata i ponosimy porażkę,
wówczas, jeśli wierzymy, potęga, z którą się zmagamy, nagle
przestaje być ślepą czy zgubną mocą. Wroga materia znika.
Zamiast niej mamy przed sobą Boskiego Pana Wszechświata,
który „pod postacią i pod pozorami" wydarzeń - bez względu
na to, jakie one są - kształtuje nas, uwalnia nas od egoizmu,
przenika w głąb nas (...).

Niekiedy Chrystus posługuje się naszymi niepowodzeniami

i nieszczęściami, by nas skierować na drogę, która wiedzie
wyżej, na drogę doskonalenia przez doświadczenia. Iluż
świętych zawdzięcza swą świętość klęsce poniesionej w
jakiejś ziemskiej dziedzinie! Często jednak naszych
pomniejszeń i niepowodzeń nie wynagradza żadna uchwytna
korzyść - nawet duchowa. Wówczas bardziej niż kiedykolwiek
zaufajmy Bogu. Świat może osiągnąć Boga, in Christo Jesu,
tylko w wyniku całkowitego przetworzenia, podczas którego
wszystko powinno pozornie ulec całkowitemu unicestwieniu,
bez żadnej widocznej rekom-

54

background image

pensaty (w porządku ziemskim). Gdy spadnie na nas taka
śmierć - nagła czy powolna - otwórzmy serce nadziei na
zjednoczenie. Moc, która ożywia świat, włada nami teraz
całkowicie, bardziej niż kiedykolwiek przedtem.

Mój wszechświat w: Pisma wybrane, wyd.
cyt., s. 46-48. Tiensin, 25 marca 1924

Całe moje życie wewnętrzne jest ukierunkowane na

zjednoczenie i utwierdza się coraz bardziej w zjednoczeniu z
Bogiem znajdowanym we „wszystkich siłach wewnętrznych i
zewnętrznych tego świata". Aby jednak ta postawa była
skuteczna, nie należy niczego wykluczać z owych sił - ani
śmierci, ani „prześladowania" w dziedzinie idei. Wszystko
może się przeistoczyć w Panu naszym, jeśli tylko wierzymy.

Lettres a Leontine Zanta, wyd. cyt., s. 73.
Linn-Si (Mongolia Wschodnia), 20 maja
1924

Śmierć egoizmu - to uświadomienie sobie, że jesteśmy

elementami wszechświata, który (jeśli wolno mi się tak
wyrazić) personalizuje się, jednocząc się z Bogiem (nie mówię:
stając się Bogiem). Wtedy już nie siebie kochamy w sobie.

Accomplir l'Homme, Grasset, Paris 1968,
s. 43. Pekin, 13 czerwca 1926

Zło powinno zostać pochłonięte przez naddatek wierności.

List do Edouarda Le Roy. Tiensin, 24 stycz-
nia 1927

W naszym dzisiejszym wszechświecie nic - to aż nazbyt

oczywiste - nie może się całkowicie oprzeć siłom śmierci;
wszystko musi prędzej czy później przed nimi ustąpić. Pani

55

background image

umiłowanie życia jest siłą zdrową i wspaniałą. Powinna Pani
zazdrośnie strzec tego ducha oporu wobec pomniejszeń
fizycznych, który Pani pomaga znosić zło. W Pani postawie
brak jednak jeszcze czegoś: nie udało się Pani jeszcze
pokochać wszelkiego życia, całego wszechświata, a tylko pod
tym warunkiem potrafimy zaakceptować (kiedy nieuchronnie
przyjdzie chwila) to, że się (pozornie) pomniejszymy i
przejdziemy gdzie indziej, we wszechświat z uczuciem
miłości. Powinniśmy walczyć wszelkimi siłami ze śmiercią,
jest to bowiem podstawowy obowiązek żywych. Kiedy jednak
wskutek pewnego stanu rzeczy (zapewne przejściowego, lecz
nierozerwalnie związanego z procesem rośnięcia świata)
przychodzi śmierć, musimy być zdolni do tego paroksyzmu
wiary w życie, który sprawia, że poddajemy się śmierci, niby
spadaniu w sferę życia wyższego. Tak bardzo kochać życie,
tak bardzo mu ufać, że przyjmujemy je radośnie, rzucamy się
w nie nawet poprzez śmierć - oto jedyna postawa, która może
Panią napełnić spokojem i umocnić - kochać do szaleństwa coś
większego od siebie.
Wszelkie zjednoczenie, szczególnie z
czymś lub kimś większym, pociąga za sobą coś w rodzaju
„odumarcia samego siebie". Ze śmiercią można się pogodzić,
jeśli jest ona dla nas przejściem (fizycznie niezbędnym) do
zjednoczenia, warunkiem metamorfozy.

Accomplir l'Homme, wyd. cyt., s. 97-98.
Marsylia, 2 października 1927

Nadeszła odpowiednia chwila, by rozpatrzyć negatywną

stronę naszego życia. Tu, jakkolwiek daleko sięgałby nasz
wzrok, nie widać żadnego szczęśliwego rozwiązania, żadnego
zadowalającego zakończenia spotykających nas niepowodzeń.
Łatwo nam zrozumieć, że Bóg uchwytny jest w życiu, we
wszelkim życiu. Lecz czy Bóg może także znajdować się w
śmierci, we wszelkiej śmierci? Oto nader kłopotliwe pytanie.
A jednak jest to pytanie, na które musimy odpowiedzieć ze
zwykłego, praktycznego punktu

56

background image

widzenia pod groźbą, że pozostaniemy ślepymi na to, co jest
najbardziej chrześcijańskie w perspektywach chrześcijańskich,
a także pod groźbą pozbawienia łączności z Bogiem jednej z
najrozleglejszych i najbardziej podatnych na wpływy dziedzin
naszego życia.

Wobec sił destrukcyjnych jesteśmy naprawdę bezsilni. Ich

liczba jest ogromna, ich formy nieskończenie różnorodne, ich
oddziaływanie nieustanne. W celu nadania większej precyzji i
właściwego kierunku naszym rozważaniom podzielimy siły te
na dwa rodzaje, odpowiadające dwóm postaciom, pod jakimi
ukazały nam się poprzednio siły konstrukcyjne, mianowicie na
siły destrukcyjne pochodzenia wewnętrznego i siły
destrukcyjne pochodzenia zewnętrznego.

Doznania powstałe pod wpływem destrukcyjnych sił

zewnętrznych - to wszystkie nasze niepowodzenia. Przed-
stawmy sobie w myśli przebieg naszego życia, a uprzytom-
nimy sobie, jak napływają one ze wszystkich stron. Oto
zagradzająca drogę bariera, oto oddzielający mur. Oto kamień
zmuszający do zboczenia z drogi lub przeszkoda, która łamie
człowieka. Oto mikroby zabijające ciało lub nieuważnie
rzucone słowo zatruwające ducha. Wypadki, przypadki różnej
wagi i różnego rodzaju (niedostatek, nieoczekiwany wstrząs,
kalectwo, śmierć) niby bolesna interferencja świata „innych"
rzeczy i świata przez nas roztaczanego. A jednak, gdy grad,
ogień, złoczyńcy pozbawili Hioba wszystkich bogactw i gdy
stracił całą rodzinę, szatan mógł powiedzieć do Boga: „Życie
za życie, człowiek gotów jest wszystko utracić, byle tylko
ocalił siebie. Dotknij tylko ciała sługi Twego, a zobaczysz, czy
będzie Cię błogosławił". W pewnym sensie to mało ważne, że
tracimy rzeczy, gdyż zawsze możemy sobie wyobrazić, iż je
odzyskamy. Straszne natomiast jest to, że my odchodzimy od
rzeczy przez wewnętrzne i nieodwracalne malenie.

Po ludzku rzecz biorąc, doznania powstałe pod wpływem sił

destrukcyjnych oddziałujących od wewnątrz stano-

57

background image

wią najtragiczniejszy, rozpaczliwie bezużyteczny osad naszego
życia. Jedne z nich czyhały na nas i dotknęły nas, gdyśmy po
raz pierwszy ujrzeli światło dzienne - ułomności przyrodzone,
upośledzenie fizyczne, intelektualne czy moralne - wskutek
czego od urodzenia na całe życie zostało bezlitośnie
ograniczone pole naszego działania, naszych radości, naszego
widzenia. Inne staną później na naszej drodze. Pojawią się
nagle w postaci jakiegoś wypadku lub zaczają się jak
rozwijająca się w ukryciu choroba. Wszyscy pewnego dnia
uświadomiliśmy sobie lub uświadomimy, że któryś z tych
procesów rozkładu usadowił się w samym centrum naszego
życia. Jest to bądź bunt lub rozpad komórek ciała, bądź
elementy samej naszej osobowości zdają się rozprzęgać i
usamodzielniać. I wtedy stajemy się bezsilnymi świadkami
słabości, buntu, wewnętrznej tyranii w dziedzinie, w której na
nic się nie zda żadna przyjazna pomoc. A jeśli przypadkiem w
mniejszym lub większym stopniu unikniemy krytycznych form
tej inwazji niszczącej w bezwzględny sposób siły, światło lub
miłość, którymi żyjemy, to jeszcze pozostanie powolna i
zasadnicza zmiana na gorsze, której ujść nie zdołamy: wiek,
starość, odbierające nam z sekundy na sekundę coś z nas
samych po to, aby nas zbliżyć do kresu. Czas, który kładzie
kres posiadaniu, czas, którego nie można radośnie
wykorzystać, czas, który czyni z nas wszystkich skazanych na
śmierć - jakże strasznym doznaniem jest przemijanie czasu...

W śmierci tak jak w oceanie łączą się nasze nagłe lub

stopniowe malenia. Śmierć jest streszczeniem i dopełnieniem
wszystkich naszych pomniejszeń - jest ona złem, zwykłym
złem fizycznym w tej mierze, w jakiej organicznie wynika z
mnogości materialnej, w której jesteśmy zanurzeni, lecz jest
także złem moralnym o tyle, o ile ta nie uporządkowana
mnogość, źródło wszelkich trudności i wszelkiego skażenia,
zrodziła się w społeczeństwie lub w nas samych wskutek
niewłaściwego użytkowania naszej woli.

58

background image

Przezwyciężmy śmierć, odkrywając w niej Boga! A tym

samym Bóg zamieszka w naszym sercu, w najtajniejszym
zakątku, mogącym, zdawałoby się, ujść Jego uwagi (...)•

Chrystus zwyciężył śmierć, nie tylko kładąc kres spus-

toszeniom przez nią czynionym, lecz także odwracając jej
oścień. Na mocy Zmartwychwstania nic już nie musi
nieodwracalnie zabijać, lecz wszystko w naszym życiu może
stać się błogosławionym dotknięciem rąk Bożych,
błogosławionym oddziaływaniem woli Boga. W każdej chwili -
jakkolwiek rozpaczliwa wskutek naszych błędów czy wskutek
okoliczności byłaby nasza sytuacja - możemy się podnieść,
wprowadzić na nowo ład w otaczającym nas świecie i
pomyślnie rozpocząć nowe życie. Diligentibus Deum omnia
convertuntur in bonum.
Oto fakt przerastający wszelkie
wyjaśnienia i wszelką dyskusję (...).

Zapytajmy więc, w jaki sposób i pod jakimi warunkami

nasze pozorne umieranie, czyli ubytek naszego istnienia, może
być włączone w budowanie wokół nas Królestwa i środowiska
Bożego. Aby odpowiedzieć na to pytanie, wyodrębnimy
myślowo dwie fazy, dwa takty w procesie zmierzającym do
przeobrażenia naszych pomniejszeń. Pierwszy z tych taktów
polega na zwalczaniu zła. Drugi dotyczy upadku i jego
przeobrażenia.

Doznania pomniejszające w: Środowisko Boże,
IW Pax, Warszawa 1967, s. 49-53. Tiensin,
listopad 1926-marzec 1927

W cierpieniu chrześcijanin zwykł mówić: „Bóg mnie

dotknął". Powiedzenie to jest w najwyższym stopniu słuszne.
Lecz w swej prostocie obejmuje ono złożony szereg czynności
i tylko z ich zakończeniem człowiek ma prawo tak powiedzieć.
W historii naszych spotkań ze złem nie należy oddzielać tego,
co scholastycy nazywają „skłonnościami natury", lecz od razu
na początku należy stwierdzić: „Bóg pragnie mnie wyzwolić
od tego pomniejszenia, Bóg chce, bym pomógł Mu odsunąć
ode mnie ten kielich".

59

background image

Zwalczać zło, sprowadzać zagrażające nam zło do minimum
(nawet zwykłe zło fizyczne) - to niewątpliwie pierwszy odruch
naszego Ojca, który jest w niebie; rzeczą niemożliwą byłoby
pojmować Go w inny sposób, a tym bardziej kochać Go.

Wyznajemy ściśle ewangeliczny i słuszny pogląd na te

sprawy, gdy przedstawiamy sobie, że Opatrzność czuwa w
ciągu wieków nad tym, by oszczędzić światu cierpień i koić
jego rany. Zaprawdę, to Bóg, zgodnie z ogólnym rytmem
postępu, powołuje w ciągu wieków do życia wielkich
dobroczyńców i wielkich lekarzy. To On inspiruje - nawet
wśród niewierzących - poszukiwania tego wszystkiego, co
przynosi ulgę i co leczy. Czy ludzie nie rozpoznają
instynktownie tej Boskiej Obecności, ludzie, których
nienawiść znika i sprzeciw ustaje u stóp każdego, kto leczy ich
ciała lub dusze? Nie wątpmy w to. W pierwszym momencie
zbliżania się cierpienia nie możemy odnaleźć Boga inaczej niż
przeciwstawiając się temu, co na nas spada, i stwarzając sobie
możliwości uniknięcia tego zła. Im silniej odeprzemy
cierpienie

1

, tym bardziej zbliżymy się jednocześnie całym

sercem i ze wszystkich swych sił do serca i do działania
Bożego.

Pozostając w przymierzu z Bogiem, mamy pewność, że

zawsze ocalimy swą duszę. Lecz wiemy aż nazbyt dobrze, iż
nic nie daje nam gwarancji, że nigdy nie zaznamy cierpienia
lub że unikniemy załamań wewnętrznych, które w naszym
mniemaniu zubożają nasze życie. W każdym

' Oczywiście, bez buntu i goryczy, lecz z wybiegającą w przyszłość intencją

ostatecznego wzięcia na siebie tego cierpienia i pogodzenia się z nim. Bez
wątpienia, trudno jest oddzielić obydwie „skłonności natury", nie
zniekształcając w niczym ich opisu. Zauważmy jedynie, że skłonność
początkowego stadium polegającego na przeciwstawieniu się złu jest
oczywista i wszyscy są co do tego zgodni. Niepowodzenie będące
następstwem lenistwa, choroba spowodowana nieuzasadnionym brakiem
rozwagi itd. nie mogą uchodzić w niczyich oczach za bezpośrednią wolę Bożą
(przypis autora).

60

background image

razie wszyscy się starzejemy i wszyscy umrzemy. Znaczy to, że
w tym czy innym momencie - niezależnie od tego, jak silny
byłby nasz sprzeciw - odczujemy, że napór sił destrukcyjnych,
któremu się przeciwstawiliśmy, zwycięża powoli nasze siły
życiowe i pokonuje nas fizycznie. Lecz jak możemy przegrać
walkę, skoro Bóg walczy wraz z nami? Co oznacza ta porażka?

Problem zła, czyli problem pogodzenia spotykających nas

ciosów, nawet po prostu fizycznych, z dobrocią i mocą
stwórczą pozostanie zawsze dla naszych umysłów i serc jedną z
najbardziej niepokojących tajemnic wszechświata. Zrozumienie
cierpień istoty stworzonej (podobnie jak kary potępionego)
byłoby możliwe, gdyby dana nam była możliwość oceny natury
i wartości „Bytu, w którym uczestniczymy", a tej mieć nie
możemy z braku porównania. Domyślamy się jednak, że z
jednej strony podjęte przez Boga dzieło zespolenia się z
istotami stworzonymi wymaga powolnego ich przygotowania,
w toku którego (już istniejące, lecz nie posiadające jeszcze
pełni istnienia)
nie mogą one z samej swej natury uniknąć
ryzyka (zwiększonego przez grzech pierworodny), jakie
pociąga za sobą niedoskonała organizacja mnogości w nich i
wokół nich: z drugiej zaś strony, ponieważ ostateczne
zwycięstwo dobra nad złem może nastąpić tylko w całościowej
organizacji świata, przeto nasze indywidualne egzystencje,
nieskończenie krótkie, nie będą mogły skorzystać na tym
padole z dobrodziejstw Ziemi Obiecanej. Podobni jesteśmy
żołnierzom ginącym w czasie szturmu, który przyniesie pokój.
Bóg więc nie zostaje zwyciężony w następstwie naszej klęski,
gdyż jeśli nawet się wydaje, że zostaliśmy pokonani
indywidualnie, to jednak świat, w którym rozpoczniemy nowe
życie, zwycięża przez naszą śmierć.

Lecz ten pierwszy aspekt zwycięstwa Bożego, dostatecznie

upewniający o wszechmocy Jego ramienia, uzupełniają inne
okoliczności, może bardziej bezpośrednie, a w każdym razie
bezpośredniej i skuteczniej przekonujące nas o Jego
powszechnym panowaniu. Bóg nie może, nawet na

61

background image

mocy swej doskonałości, sprawić

2

, by elementy świata będą-

cego na drodze rozwoju - a przynajmniej na drodze wstępu-
jącej - uniknęły potknięć i upadków, nawet natury moralnej:
necesse est enim ut veniant scandala. A więc Bóg będzie
wyrównywał sobie stratę - będzie rewanżował się, jeśli tak
można powiedzieć - zmuszając do służenia dobru swych
wiernych nawet zło, którego nie pozwala Mu jeszcze zniwe-
czyć obecny stan stworzonej rzeczywistości. Tak jak artysta,
który potrafi wykorzystać skazę lub niedoskonałość materiału,
by wydobyć z rzeźbionego kamienia lub odlewanego brązu
bardziej wyszukane linie lub piękniejszy dźwięk, tak samo
Bóg - jeśli Mu tylko zawierzymy z miłością - nie oszczędzając
nam stopniowego umierania ani ostatecznej śmierci, sta-
nowiących w zasadzie część naszego życia, przeobraża je,
włączając je w całość doskonalszego planu. I przeobrażeniu
temu podlegają nie tylko nie dające się uniknąć nieszczęścia,
lecz i nasze występki, nawet najbardziej rozmyślne, jeśli tylko
za nie żałujemy. Dla tych, którzy szukają Boga, nie wszystko
jest dobre bezpośrednio, lecz wszystko może się takim stać.
Omnia convertuntur in bonum.

W drodze jakiego procesu, przez jakie fazy Bóg prze-

prowadza to cudowne przeobrażenie naszych słabości w
doskonalsze życie? Na podstawie analogii do tego, czego sami
potrafimy dokonać, oraz na podstawie rozważań nad postawą i
praktycznymi poczynaniami Kościoła w odniesieniu do
ludzkiego cierpienia możemy spróbować pewnych domysłów.

Można by powiedzieć, że są trzy główne sposoby, jakimi

posługuje się Opatrzność, przeobrażając zło w dobro dla
swych wiernych. Niekiedy zaznane niepowodzenie skieruje
naszą aktywność na obiekty lub dziedziny bardziej nam

2

Ponieważ Jego doskonałość nie może się zwracać przeciw naturze rzeczy

i ponieważ natura świata, który, jak przypuszczamy, jest na drodze
doskonalenia się lub na drodze „wznoszenia się", może być jeszcze częściowo
nie zorganizowana. Świat, na którym nie byłoby śladów zla lub zagrożenia,
byłby światem, który osiągnął już swoje spełnienie (przypis autora).

62

background image

sprzyjające, jakkolwiek nadal usytuowane na płaszczyźnie
poszukiwanego przez nas sukcesu ziemskiego. Tak się
przedstawia historia Hioba, w której na nowo odzyskane
szczęście przewyższyło dawne. Innym razem, i to częściej,
poniesiona strata zmusi nas do szukania rekompensaty
zawiedzionych nadziei w dziedzinach mniej materialnych,
gdzie skarbu nie niszczy mól ani rdza. Dzieje świętych, a
ogólniej biorąc, wszystkich znanych z dobroci i rozumu postaci
obfitują w wypadki dowodzące, jak silny, zahartowany,
odnowiony wychodzi człowiek z próby czy nawet upadku,
które, zdawałoby się, powinny by go osłabić lub pognębić na
zawsze. Niepowodzenie odgrywa dla nas wówczas taką rolę,
jaką dla samolotu odgrywa ster wysokościowy lub, jeśli kto
woli, dla rośliny nożyce. Koncentruje naszą siłę wewnętrzną,
wyzwala najczystsze „składniki" naszej istoty, zmuszając nas,
byśmy rośli wyżej i prościej. Upadek, nawet moralny,
przeobraża się w ten sposób w osiągnięcie, które gdyby nawet
było jak najbardziej duchowe, zawsze jeszcze jest odczuwalne
w sferze doświadczenia. W obliczu świętego Augustyna,
świętej Magdaleny czy świętej Ludwiny nikt nie zawaha się
pomyśleć: felix dolor lub felix culpa. Tak więc aż do tego
punktu wciąż jeszcze „rozumiemy" Opatrzność.

Lecz istnieją przypadki trudniejsze (i te są właśnie

najczęstsze), w których nasza mądrość zawodzi zupełnie. W
każdej chwili w nas lub wokół nas obserwujemy straty, których
zdaje się nie kompensować żadne osiągnięcie na żadnej
dostrzegalnej płaszczyźnie: przedwczesne odejścia,
bezsensowne wypadki, niemoc ogarniająca najwyższe sfery
naszego „ja". Pod ciosami tego rodzaju człowiek nie potrafi się
dźwignąć i pójść w jakimś określonym kierunku, lecz ginie lub
tragicznie maleje. Jakże więc jest możliwe, by nawet te szkody
bez kompensaty, naznaczone śmiertelnym piętnem śmierci,
stały się dla nas dobrem? I tu właśnie, w dziedzinie tego, co
nas zubaża, ujawnia się trzeci sposób działania Opatrzności,
najskuteczniejszy i najbardziej uświęcający.

63

background image

Wiemy, że Bóg przeobraża nasze cierpienia, każąc im

służyć widomemu doskonaleniu się człowieka. W Jego rękach
siły destrukcyjne stały się w dostrzegalny sposób narzędziem,
które ociosuje, rzeźbi, wygładza w nas kamień przeznaczony
do zajęcia określonego miejsca w Niebieskim Jeruzalem. A
uczyni więcej jeszcze, gdy dzięki Jego Wszechmocy
spotykającej się z naszą wiarą, zdarzenia, które przedstawiają
się w naszym doświadczeniu życiowym jako klęski i upadki,
staną się bezpośrednim czynnikiem upragnionego
zjednoczenia z Nim.

Zjednoczyć się - to w każdym razie wyjść poza siebie i po

części umrzeć w tym, co się kocha. Lecz jeśli - jak o tym
jesteśmy przekonani - to unicestwienie się w kimś innym ma
być tym pełniejsze, im większy jest ten, z kim się łączymy, to
jakież musi być owo oderwanie się od siebie, które by nam
pozwoliło dojść do Boga? Niewątpliwie, stopniowe
wyzbywanie się egoizmu dzięki „automatycznemu"
rozszerzaniu się naszych horyzontów oraz uduchowienie
naszych upodobań i ambicji, rosnące pod wpływem pewnych
niepowodzeń, stanowią bardzo istotne formy wznoszenia się
wyżej, które powinny nam dopomóc do wyrzeczenia się siebie
w celu podporządkowania się Bogu. Jednak wynikiem tego
pierwszego oderwania się od siebie jest zaledwie
przemieszczenie centrum naszej osobowości do ostatecznych
granic możliwości naszego „ja". Doszedłszy do tego
krańcowego punktu możemy mieć wrażenie, że opanowaliśmy
siebie w najwyższym stopniu

- bardziej wolni i aktywniejsi niż kiedykolwiek. Nie prze-
kroczyliśmy jednak krytycznego punktu naszego dążenia
odśrodkowego, naszego powrotu do Boga. Trzeba uczynić
jeszcze krok dalej, krok, w którego wyniku całkowicie
utracimy grunt pod nogami. Illum oportet crescere, me autem
minui.
Nie zatraciliśmy się jeszcze całkowicie?
- Cóż więc ma być czynnikiem ostatecznego przeobrażenia?
Właśnie śmierć.

Śmierć sama w sobie jest nieuleczalną słabością istot

cielesnych, w naszym świecie łączą się z nią nadto skutki

64

background image

grzechu pierworodnego. Jest ona pierwowzorem i stresz-
czeniem tych rodzajów pomniejszenia, z którymi przychodzi
nam walczyć bez nadziei na osiągnięcie osobistego zwycięstwa
bezpośredniego i natychmiastowego. A więc z
chrześcijańskiego punktu widzenia wielki triumf Stworzyciela i
Odkupiciela polega na przeobrażeniu tego, co samo w sobie
jest wszechogarniającą siłą pomniejszania i unicestwiania, w
podstawowy czynnik przywracania do życia. Bóg, aby
ostatecznie nas przeniknąć, musi w jakiś sposób nas drążyć,
żłobić, czynić sobie miejsce. Aby nas przyjąć do siebie, musi
nas przerobić, rozbić cząsteczki naszego , ja". Zadaniem
śmierci jest przebić pożądany wlot do głębi naszej jaźni.
Zmusza nas ona, byśmy ulegli oczekiwanej dysocjacji.
Wprowadza nas w stan organicznie niezbędny do tego, by
mógł spaść na nas ogień Boży. I w ten sposób jej
niszczycielska moc rozkładania i roz-przęgania zostaje
podporządkowana najwznioślejszym działaniom życia. To, co
z natury było próżnią, luką, powrotem do mnogości, może w
każdej ludzkiej egzystencji stać się pełnią i jednością
odnalezioną w Bogu.

Jak dobrze mi było, Boże, odczuwać pośród mego trudu, że

przez swój rozwój zwiększyłem Twoją władzę nade mną; i jak
dobrze mi było pod wewnętrznym naporem życia lub w
pomyślnym przebiegu wydarzeń zdawać się na Twoją
Opatrzność. Spraw, abym poznawszy radość wszelkiego
wzrastania, które skłania Cię lub dozwala Ci rosnąć we mnie,
przystąpił bez lęku do ostatniej fazy zjednoczenia, w której
posiądę Cię, malejąc w Tobie!

Spraw, abym poznawszy Cię, jako Tego, który jest „więcej

mną niż ja sam", rozpoznał Ciebie, gdy godzina moja wybije,
we wszelkiej obcej lub wrogiej mocy, która na pozór będzie
chciała mnie zniszczyć lub wyzuć ze wszystkiego. Gdy na
mym ciele (a jeszcze bardziej w moim umyśle) zaczną
występować oznaki zużycia wiekiem, gdy spadnie na mnie z
zewnątrz lub zrodzi się wewnątrz mnie zło, które pomniejsza
lub zwycięża, w bolesnej chwili, gdy uświadomię sobie nagle,
że jestem chory lub

3 — O szczęściu, cierpieniu, miłości

65

background image

stary, a nade wszystko w tym ostatnim momencie, gdy
odczuję, że uchodzę sobie, nie władam sobą, lecz jestem
we władaniu wielkich nieznanych sit, które mnie ukształ-
towały - w tych wszystkich ciemnych godzinach pozwól
mi, Boże, zrozumieć, że to Ty (jeśli tylko moja wiara jest
dość silna) tak boleśnie rozsuwasz włókna mego „ja", by
przeniknąć aż po rdzeń mej istoty i by zabrać mnie do
siebie.

Im głębiej wszczepiło się zło w moje ciało, im bardziej

stało się nieuleczalne, tym usilniej szukam u Ciebie schro-
nienia, jako u przyciągającej, czynnej zasady oczyszczenia
i oderwania. Gdy przyszłość wydaje się podobna zawrotnej
przepaści lub ciemnemu lochowi, tym bardziej powinienem
ufać - jeśli odważę się w nią pójść na Twoje słowo - że
zatracę się i pogrążę w Tobie, że złączę się w jedno z
Twoim Ciałem, Jezu.

O mocy Pana mego, nieodparta i żywa siło, ponieważ

jesteś nieskończenie potężniejsza ode mnie, Tobie więc
przyjdzie spalić mnie w zjednoczeniu, które ma nas sto-
pić w jedno. Daj mi zatem, Panie, coś cenniejszego niż
łaska, o którą proszą Cię wszyscy Twoi wierni. To nie
dość, że umrę w zjednoczeniu z tobą, przyjąwszy Komu-
nię świętą. Naucz mnie przyjmować śmierć jako Komu-
nię.

Powyższa analiza (w której staraliśmy się poznać moż-

liwości przebóstwienia naszych pomniejszeń i etapy, jakie
ono przechodzi) pozwoliła nam wykazać słuszność powie-
dzenia tak drogiego wszystkim cierpiącym chrześcijanom:
„Bóg mnie dotknął. Bóg wziął. Niech będzie wola Jego".
Dzięki tej analizie zrozumieliśmy, jak poprzez zło nisz-
czące nas od wewnątrz, jak poprzez ciosy łamiące nas z
zewnątrz może się objawić Opatrzność Boża, której
dłonie są wtedy bardziej czynne i przenikają głębiej niż
kiedykolwiek. Ta sama analiza przynosi nam jeszcze jeden
wynik, niemal równie cenny. Zgodnie z naszą zapowiedzią
pozwala ona nam, chrześcijanom, wykazać wobec innych
ludzi uprawnioną i humanistyczną wartość rezygnacji.

66

background image

Wielu uczciwych ludzi bez osłonek piętnuje chrześcijańską

rezygnację, uważając ją za jeden z najniebezpieczniej
usypiających składników „opium religii". Wyjąwszy pogardę
dla świata, nie ma postawy, którą by z większym żalem
wypominano Ewangelii niż zalecanie bierności wobec zła -
bierności, która może dochodzić do perwersyjnego poniżania
się i umartwień. Mówiąc wyżej o błędnie rozumianym
oderwaniu się od świata, stwierdziliśmy, że oskarżenie to, czy
po prostu przypuszczenie, ma w dzisiejszych czasach
nieskończenie bardziej skuteczną moc, jeśli chodzi o
powstrzymanie nawrócenia świata, niż wszystkie zastrzeżenia
mające źródło w nauce lub filozofii. Religia, która zostanie
uznana za coś niższego od ziemskiego humanistycznego ideału,
choćby ją opromieniały największe cuda, jest religią straconą.
A zatem dla chrześcijanina jest sprawą jak największego
znaczenia, by pojmował i przeżywał poddanie się woli Bożej w
sensie aktywnym, który, jak przypomnieliśmy, jest jedynym
sensem właściwym.

Chrześcijanin, który chce osiągnąć pełnię doskonałości

chrześcijańskiej, nie musi bynajmniej uchylać się od obo-
wiązku sprzeciwiania się złu. Przeciwnie, przekonaliśmy się,
że przede wszystkim powinien z przekonaniem i ze wszystkich
swych sił, w łączności z twórczymi siłami świata, walczyć o
odwrócenie wszelkiego zła: o to, by nic nie ulegało
pomniejszeniu ani w nim, ani wokół niego. W tej początkowej
fazie jest on wiernym sprzymierzeńcem wszystkich, który
sądzą, że ludzkość osiągnie cel tylko wtedy, gdy będzie
wytrwale dążyła do wykorzystania wszystkich swych
możliwości. Jak to już stwierdziliśmy przy omawianiu rozwoju
człowieka, chrześcijaninowi wielkość tego zadania jest bliższa
niż komukolwiek innemu, ponieważ w jego oczach zwycięstwo
ludzkie nad wszelkim złem na świecie, nawet fizycznym i
wynikającym z natury rzeczy, częściowo warunkuje ostateczne
spełnienie tej Rzeczywistości, którą wielbi. A zatem, jeśli opór
jest możliwy, on, syn Światłości, tak samo jak najbardziej
ziemscy

67

background image

synowie świata, będzie stawiał czoło temu, co powinno być
odrzucone lub wykorzenione.

I wtedy może doznać porażki - porażki osobistej, od której

nie jest zabezpieczona żadna ludzka istota w ciągu swego
krótkiego zmagania się indywidualnego z siłami o zasięgu
powszechnym. Jednakże jego opór wewnętrzny, podobnie jak
opór pokonanego herosa pogańskiego, jeszcze nie osłabnie.
Wysiłki jego, jakkolwiek przytłumione, zdławione, będą
trwały nadal. Lecz w tym momencie dla kompensaty i
przezwyciężenia zbliżającej się śmierci pozostanie mu coś
więcej niż żałosna i problematyczna pociecha stoicyzmu (w
którym zresztą, gdyby go zbadać dostatecznie głęboko,
odnalazłoby się niewątpliwie jako ostateczną zasadę piękna i
mocy rozpaczliwą wiarę w wartość ofiary). Ujrzy on
mianowicie otwierającą się przed nim nową dziedzinę
możliwości. Jeśli przyjmie z wiarą tę wrogą siłę, która go
niszczy i rozkłada, i nie zaniecha z nią walki, siła ta może stać
się dla niego głównym czynnikiem odnowienia. Na
płaszczyźnie doświadczenia wszystko jest stracone. Lecz w
dziedzinie zwanej nadprzyrodzoną istnieje jeszcze jeden
wymiar,
który pozwala Bogu dokonywać niepostrzeżenie
tajemniczego przeistoczenia zła w dobro. Pozostawiając za
sobą strefę sukcesów i niepowodzeń ludzkich, chrześcijanin,
dzięki temu, że zdobył się na ufność wobec Kogoś większego
od siebie, dostępuje sfery rozwoju i przeobrażeń
nadzmysłowych. Jego rezygnacja nie jest niczym innym jak
porywem przenoszącym wyżej pole jego działania.

Jakże daleko odeszliśmy - zresztą zgodnie z duchem

chrześcijaństwa - od owego nader słusznie krytykowanego
pojęcia „poddania się woli Bożej", która to postawa może
osłabić, rozhartować wolę ludzką zmagającą się ze wszystkimi
mocami ciemności i słabości. Zechciejmy dobrze zrozumieć i
przekonajmy wszystkich, że poddanie się i spełnianie woli
Bożej (nawet w pomniejszeniu i śmierci) nie polega na biernej
postawie ani na bezpośrednim spotkaniu się z Bogiem. Nie
mam prawa uważać, że to Bóg

68

background image

mnie dotknął, jeśli zło dosięgło mnie wskutek mego zanie-
dbania lub przewiny

3

. Z wolą Boga mógłbym łączyć się jedynie

(w sposób odczuwalny) w każdym przypadku dojścia do kresu
sił,
wówczas gdy moja działalność zmierzająca do polepszenia
mej sytuacji (polepszenie sytuacji rozumiem zgodnie ze
zwykłymi ludzkimi pojęciami) jest ustawicznie równoważona
przez siły przeciwne, które chcą mnie powstrzymać lub zmusić
do odwrotu. Jeśli nie czynię tego, co jest w mojej mocy, by
postępować naprzód lub by stawić opór, wówczas nie znajduję
się w pożądanym punkcie - nie łączę się z Bogiem w takiej
mierze, w jakiej mógłbym i w jakiej On tego pragnie. Jeśli
natomiast zdobywam się na odważny i wytrwały wysiłek, łączę
się z Bogiem poprzez zło, poprzez większą głębię niż zło,
przywieram do Niego - i w tej chwili optimum mej łączności z
Bogiem w rezygnacji zbiega się z konieczności (strukturalnie) z
maksimum mej wierności wobec zadań ludzkich.

Środowisko Boże, wyd. cyt., s. 53-65. Tien-sin,
listopad 1926 - marzec 1927

Taka jest natura chorób, że pod ich wpływem ci, których

dotknęły, odnoszą wrażenie, że są niepotrzebni, a nawet że
stali się ciężarem dla innych. Niemal nieuchronnie rodzi się w
ich świadomości przeświadczenie, że niezasłużenie,
przypadkiem wielki nurt życia wyniósł ich na ubocze, z dala
od tych, co pracują i idą naprzód. Ich stan zdaje się nie mieć
sensu. Zmusza ich do bezczynności wśród powszechnej
aktywności.

Pragnąłbym, by niniejsze rozważania przyczyniły się do

rozproszenia tych przygnębiających obaw przez wskazanie - z
pewnego dającego się przyjąć punktu widzenia - miej-

3

Zło spowodowane moim zaniedbaniem może jednak również stać się dla

mnie wolą Boga, jeśli za nie żałuję i jeśli staram się skorygować swą leniwą
lub beztroską postawę. Wszystko może być naprawione i przeobrażone w
Bogu, nawet występki (przypis autora).

69

background image

sca i skuteczności cierpienia w (nawet widzialnej) strukturze
świata.

Przede wszystkim świat jest w toku kształtowania się. Oto

prawda podstawowa, którą od razu na początku trzeba
zrozumieć, i to tak dobrze zrozumieć, by stała się ona
codzienną, stałą, niemal naturalną dominantą naszego myś-
lenia. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że istoty
ludzkie i ich losy są rozmieszczone przypadkowo lub, w
najlepszym razie, arbitralnie na powierzchni Ziemi. Gotowi
jesteśmy twierdzić, że każdy z nas mógł się urodzić równie
dobrze wcześniej jak później, tu lub tam, być szczęśliwym lub
nieszczęśliwym - tak jakby wszechświat, od początku do
końca swoich dziejów, tworzył w czasie i przestrzeni coś w
rodzaju ogromnego klombu, na którym kwiaty są
porozmieszczane wedle kaprysów ogrodnika. Te wyobrażenia
są fałszywe. Im dłużej się zastanawiamy, opierając się na tym,
co w swych dziedzinach mogą nam powiedzieć nauki, filozofia
i religia, tym bardziej umacnia się w nas przekonanie, że
świata nie należy porównywać do wiązki sztucznie
zestawionych elementów, lecz raczej do jakiegoś układu
organicznego, ożywionego przez potężny nurt właściwego mu
wzrastania. Wydaje się, że w ciągu wieków urzeczywistnia się
wokół nas pewien plan ogólny. We wszechświecie dokonuje
się jakaś sprawa, w grę wchodzi jakiś rezultat. Nasuwa się
porównanie do ciąży i porodu. Ma się narodzić pewna
rzeczywistość duchowa, tworząca się z dusz i z tej części
materii, którą niosą one z sobą. Żmudnie, przez działania
ludzkie i dzięki nim skupia się, wyłania i oczyszcza nowa
Ziemia.

Nie, nie można nas porównywać do kwiatów w bukiecie,

lecz do liści i kwiatów wielkiego drzewa, na którym wszystko
pojawia się we właściwym czasie i na właściwym miejscu, na
miarę całości i wedle jej potrzeb.

Ta koncepcja świata w toku wzrastania może się wydać

przemyślna, lecz abstrakcyjna. W rzeczywistości ma ona
konsekwencje ważne i praktyczne, nie zmierza bowiem do

70

background image

niczego innego, jak do odnowienia w naszej świadomości
naszych wyobrażeń bądź to o wartości osobistego wysiłku
ludzkiego (który się powiększa o całą pracę powszechną, z
którą współdziała), bądź też (a to nas w tej chwili interesuje) o
wartości indywidualnego cierpienia ludzkiego. Wyjaśnijmy
nieco ostatni punkt, wracając do obrazu bukietu i drzewa.

Zdziwilibyśmy się, gdybyśmy znaleźli w bukiecie kwiaty

niedoskonałe, „chore", ponieważ były one zrywane po kolei i
uważnie, z rozmysłem dobrane. Natomiast na drzewie, które
musi walczyć z wewnętrznymi zaburzeniami swego rozwoju i z
niebezpieczeństwami zewnętrznymi (np. w postaci zjawisk
atmosferycznych), złamane gałęzie, potargane liście, kwiaty
zeschłe, marne lub zwiędłe są „na swoim miejscu". Są one
odbiciem bardziej lub mniej korzystnych warunków, w jakich
rośnie drzewo.

Podobnie we wszechświecie, w którym każde stworzenie

stanowi pewną zamkniętą całość, będącą samą sobie celem,
teoretycznie dowolnie przemieszczalną, trudno by nam było
usprawiedliwić istnienie jednostek boleśnie upośledzonych pod
względem ich możliwości i pędu rozwojowego. Jaka mogłaby
być przyczyna tej nieuzasadnionej nierówności i
nieusprawiedliwionych ograniczeń? Jeśli natomiast świat jest
odbywającym się aktualnie działaniem zdobywczym, jeśli
naprawdę rodząc się wpadamy w wir bitwy, łatwo pojąć, że
warunkiem sukcesu powszechnego wysiłku, którego jesteśmy
uczestnikami i który dotyczy nas bezpośrednio, jest męka,
bolesny trud, cierpienie. Świat rozpatrywany empirycznie, w
naszej skali, jest wielkim poszukiwaniem po omacku, wyprawą
badawczą, atakiem; postęp może się dokonać tylko za cenę
wielu niepowodzeń i wielu ran. Ci, co cierpią, bez względu na
gatunek, do którego należą, symbolizują tę sytuację - trudną,
lecz wzniosłą. Nie są bynajmniej zbędni ani pomniejszeni.
Płacą jedynie za posuwanie się naprzód i sukces wszystkich. Są
to ci, co polegli na polu chwały.

71

background image

Idźmy dalej. W owym podmiocie zbiorowym, który tworzą

wszyscy ludzie zgromadzeni pod przywództwem Chrystusa w
Ciele Mistycznym, można, jak powiada święty Paweł,
wyróżnić rozmaite funkcje, rozmaite organy. Która część
może się nam wydawać szczególnie predestynowana do tego,
by sublimować, uduchawiać powszechny trud postępu i
podboju? Niewątpliwie ci, co się poświęcają kontemplacji i
modlitwie, ale również, z całą pewnością, chorzy i wszyscy, co
cierpią. Z natury, z usposobienia, ci co cierpią, są niejako
wypędzeni z siebie samych, zmuszeni do opuszczenia obszaru
zwykłych aktualnych form życia. Czyż nie są tym samym
wybrańcami predestynowanymi do pracy polegającej na tym,
by dźwigać świat ponad doraźne używanie, coraz wyżej, ku
światłu? To oni powinni bardziej zdecydowanie i bezkom-
promisowo niż inni dążyć ku rzeczywistości Bożej. To oni
powinni dostarczać powietrza do oddychania tym, co jak
górnicy pracują w głębi materii. A zatem ci właśnie, co
dźwigają na swych barkach ciężar zmieniającego się świata, są
- na mocy wynagradzającego zrządzenia Opatrzności -
najaktywniejszymi współtwórcami postępu, którego zdawali
się być ofiarami, który zdawał się ich miażdżyć.

Jeśli te uwagi są słuszne, chory w swej pozornej bez-

czynności ma do spełnienia piękne zadanie. Oczywiście nie
wolno mu zaniechać niczego, co możliwe, a co mogłoby się
przyczynić do wyleczenia lub poprawy stanu zdrowia.
Powinien również wykorzystać te siły, jakie mu pozostały, do
wykonywania różnych dozwolonych mu prac, które nieraz
bywają bardzo pożyteczne. Rezygnacja chrześcijańska jest w
istocie dokładną odwrotnością kapitulacji. Gdy jednak zostaną
już ustalone formy opierania się chorobie, cierpiący powinien
zrozumieć, że właśnie jako cierpiący ma do spełnienia pewną
szczególną misję, w której nikt go nie może zastąpić: misję
przyczyniania się do przetworzenia (można by rzec: do
„nawrócenia") ludzkiego cierpienia.

Ludzkie cierpienia, suma cierpień doznawanych w każdej

chwili na całym świecie - to przeogromny ocean.

72

background image

Z czego się jednak składa ta masa? Z czerni? Z braków? Z
odpadków? Nie, powtarzam raz jeszcze, składa się ona z
energii potencjalnej. W cierpieniu kryje się - w ogromnym
stężeniu - skierowana w górę siła świata. Problem polega na
tym, by ją wyzwolić uświadamiając jej, co ona znaczy i co
może. Ach, jak bardzo, jak raptownie świat zbliżyłby się do
Boga, gdyby wszyscy chorzy równocześnie przetworzyli swe
cierpienia we wspólne pragnienie, by jak najszybciej dojrzało
Królestwo Boże przez podbój i organizację Ziemi! Gdyby
wszyscy cierpiący na Ziemi złączyli swe cierpienia, aby cały
ból świata stał się jednym jedynym aktem świadomości,
sublimacji i zjednoczenia - czyż nie byłaby to jedna z
najpiękniejszych postaci, jaką w naszych oczach może przybrać
tajemnicze dzieło Stworzenia?

Czyż nie dlatego właśnie dla chrześcijanina spełnieniem się

Stworzenia jest Męka Jezusa Chrystusa? Przywykliśmy
widzieć na Krzyżu tylko indywidualne cierpienie i zwykłą
ekspiację. Nie dostrzegamy stwórczej mocy tej śmierci.
Spójrzmy uważniej, a zauważymy, że Krzyż jest symbolem i
ogniskiem działania o niewyrażalnej intensywności. Nawet z
ziemskiego punktu widzenia, jeśli się głębiej zastanowimy,
Jezus ukrzyżowany nie jest kimś odrzuconym czy pokonanym.
Przeciwnie, jest Tym, który wziął na siebie ciężar
powszechnego marszu ludzkości i pociąga ją coraz wyżej, ku
Bogu. Czyńmy jak On, by zjednoczyć się z Nim całym naszym
istnieniem.

La Signification et la Valeur constructive de la
Souffrance
w: L'Energie humaine, Seuil, Paris
1962, s. 61-66. 1 kwietnia 1933

W pewnym sensie powinniśmy szukać spokojnej przystani.

Jeśli jednak życie rzuca nas nieustannie tu i tam, nie
pozwalając nam nigdzie osiąść na stałe, jest w tym, być może,
jakieś wezwanie, jakieś błogosławieństwo. Świat rozumieją i
zbawią go (jak już do Pani pisałem) tylko ci,

73

background image

co nie mają gdzie skłonić głowy. Ja osobiście proszę Boga, by
mi pozwolił umrzeć - przynajmniej w znaczeniu przenośnym -
na skraju drogi.

Accomplir l'Homme, wyd. cyt., s. 108.
Paryż, 13 września 1935

Jeśli naprawdę wszystko w nas i wokół nas zmierza do

wielkiego zjednoczenia w miłości, świat powinien być
przepojony radością. Dlaczego więc pogrąża się w cier-
pieniach? Dlaczego łzy i krew? W jaki sposób cierpienie
wdziera się w świat personalistyczny?

Oto moja odpowiedź na to pytanie, najprzykrzejsze z pytań,

jakie się może pojawić w ludzkim umyśle: we wszechświecie,
który był przedmiotem moich rozważań, problem zła nie tylko
nie nasuwa szczególnych trudności, lecz znajduje jak
najbardziej zadowalające rozwiązanie teoretyczne, a nawet
szkicowe rozwiązanie praktyczne.

Sądzicie, że świat, który jest w toku świadomego kon-

centrowania się, powinien tylko „używać". Jestem odmien-
nego zdania. Uważam, że taki świat z natury musi cierpieć.
Nie ma większego szczęścia niż osiągnięte zjednoczenie, ale
też nie ma gorszego trudu niż dążenie do zjednoczenia. Co
najmniej z trzech powodów ewolucja personalizująca musi
być bolesna: jej punktem wyjścia jest mnogość; dokonuje się
przez różnicowanie; prowadzi do metamorfoz.

Esąuisse d'un Univers personel w: L'Ener-gie

humaine, wyd. cyt., s. 105. 4 maja 1936

Można powiedzieć, bez obawy popełnienia błędu, że

prawdziwe cierpienie wkroczyło w świat wraz z człowiekiem,
kiedy po raz pierwszy świadomość refleksyjna stała się zdolna
stwierdzić swe własne pomniejszenie. Jedyne prawdziwe zło -
to „zło osobowe". Czym jest śmierć we wszechświecie
personalistycznym, jaki tu przedstawiłem?

'l\

background image

Odpowiadam: jest metamorfozą.

Musimy wciąż powracać do ważnego punktu, który już

poruszyłem wyżej, mówić o kształtowaniu się i spełnieniu
osoby ludzkiej: żadna rzeczywistość fizyczna nie może
wzrastać w nieskończoność i nie osiągnąć fazy, w której
następuje zmiana stanu. Przez dłuższy lub krótszy okres czasu
rzeczy podlegają prostym zmianom, nie przestając być podobne
do samych siebie. W pewnym momencie jednak staje się
konieczne całkowite przekształcenie elementów, aby całość
mogła wejść w nową fazę wzrostu. Energia personalizacji,
którą uznaliśmy za główny czynnik napędowy ewolucji,
rozwija się również, jak się zdaje, w sposób nieciągły.
Elementy osobowe, osiągnąwszy pewien stopień
zesrodkowania, napotykają próg, który muszą przekroczyć, by
znaleźć się w sferze oddziaływania centrum wyższego rzędu.
Muszą wówczas nie tylko przezwyciężyć unieruchamiającą je
inercję, lecz nadto poddać się transformacji, która zdaje się
pozbawiać je wszystkiego, co już zdobyły. Nie mogą już
rosnąć, nie zmieniając się.
Wtedy zaś ogarnia je straszliwy,
bolesny lęk, że się zagubią w potwornej masie przyszłej
ludzkości, lub jeszcze gorszy lęk, że wskutek powolnego lub
nagłego rozpadu ciała znikną z empirycznie poznawalnej
rzeczywistości, w której się urodziliśmy.

Zmarli i śmierć są to (są to tylko) punkty krytyczne, którymi

jest usiana droga do jedności.

Esąuisse d'un Univers personel w: UEner-gie
humaine,
wyd. cyt., s. 108-109. Pekin, 4 maja
1936

Niech Pani przyjmuje to, co się Pani przydarza, tak jakby to

była Hostia. Jeśli uczyniliśmy wszystko, co było w naszej
mocy, „wszystko, co się zdarza, jest godne uwielbienia". Oto
ostatnie słowo mądrości ludzkiej i świętości.

Z listu do pani Henry Cosme. Pekin, 9 maja
1944

75

background image

Niech Pani się pozbędzie wewnętrznego napięcia wobec

cierpienia. Niech Pani spróbuje zamknąć oczy i poddać mu się
jak potężnej miłującej sile. Taka postawa nie jest ani
przejawem słabości, ani niedorzecznością. Tylko jej możemy
zaufać, chyba że sam byt jako taki jest wewnętrznie sprzeczny
i bezsensowny, czemu jednak przeczy jego istnienie. Jest
niewątpliwie jeszcze za wcześnie dla Pani, za wcześnie, żeby
się podnieść. Niech Pani spróbuje „spać", spać aktywnym
snem ufności jak ziarno w ziemi podczas zimy. Powtórzę
jeszcze, że jest to prawdziwa, wspaniała modlitwa na czas
ciężkiej choroby.

Accomplir l'Homme, wyd. cyt., s. 126. 19
kwietnia 1948

Ciasna brama - to książka inteligentnie napisana, lecz

odrażająca. Myśl, że poświęcenie i cierpienie są same w sobie
wartościowe (gdy wartością cierpienia jest jedynie to, że
można nim okupić jakieś cenne osiągnięcie) - to niebezpieczne
(i bardzo „protestanckie") sfałszowanie „znaczenia Krzyża"
(prawdziwe znaczenie Krzyża: ku postępowi przez trud).

Accomplir l'Homme, wyd. cyt., s. 226 ns.
Paryż, 18 września 1948

Obdarzonemu dobrym wzrokiem obserwatorowi, który od

dawna z wysoka przyglądałby się Ziemi, nasza planeta
wydawałaby się z początku błękitna od tlenu, który ją otacza,
potem zielona od roślinności, która pokrywa jej powierzchnię,
potem świetlista, coraz bardziej świetlista od myśli, która
zagęszcza się coraz bardziej na jej powierzchni, lecz zarazem
ciemna, coraz ciemniejsza od cierpienia, które wzrasta i pod
względem ilości, i pod względem dotkliwości, w miarę jak w
ciągu wieków wzrasta świadomość.

Jakże przerażająca jest w każdej chwili suma cierpień na

Ziemi! Gdybyśmy mogli je zgromadzić, ustalić ich łączną

76

background image

objętość, wagę, liczbę, byłyby to wielkości astronomiczne. A
jaka przy tym szeroka i bogata gama - od mąk fizycznych po
cierpienia moralne! Gdyby można było - dzięki jakiejś nagle
powstałej przewodności pomiędzy ciałami i duszami -
zmieszać wszystkie udręki i wszystkie radości świata, ciekawe,
co by przeważyło - cierpienia czy radości?

Tak, im bardziej człowiek staje się człowiekiem, tym

bardziej bolesny staje się dla niego problem zła, tym mocniej
wszczepia się w jego ciało, w jego nerwy, w jego umysł
problem zła, które trzeba zrozumieć, i zła, którego trzeba
zaznać.

Właściwszy sposób widzenia wszechświata, który wy-

pracowujemy, umożliwia sformułowanie początku odpowiedzi.
W toku procesu organizowania się tworzywa wszechświata, z
którego to procesu wyłania się życie, za każde osiągnięcie
trzeba, jak już wiemy, zapłacić znacznym odsetkiem porażek.
Nie ma postępu bytu bez jakiejś tajemniczej daniny, łez, krwi i
grzechu. Nic więc dziwnego, że wokół nas cienie pogłębiają
się, w miarę jak rośnie nasilenie światła. Z tego punktu
widzenia cierpienie, we wszystkich jego postaciach i na
wszystkich stopniach, byłoby jedynie (przynajmniej
częściowo) naturalnym następstwem procesu, któremu
zawdzięczamy życie.

Zaczynamy na płaszczyźnie intelektualnej uznawać za

rzeczywistą - na mocy powszechnego doświadczenia - tę
komplementarność dobra i zła. Aby jednak nasze serce mogło
bez sprzeciwu pogodzić się z tym surowym prawem natury, ze
względów psychologicznych konieczne byłoby odkrycie w tym
strasznym „ubocznym produkcie" procesu, który nas kształtuje,
jakiejś wartości pozytywnej, która przeistaczając go,
pozwoliłaby go, nam zaakceptować.

To nie ulega wątpliwości. I tu właśnie przychodzi nam z

pomocą zdumiewające Objawienie chrześcijańskie, które mówi
o cierpieniu dającym się przetworzyć (jeśli zostało we
właściwy sposób
przyjęte) w wyraz miłości i zasadę jedności.
Cierpienie traktowane przede wszystkim jako

77

background image

nieprzyjaciel, którego trzeba pokonać, cierpienie zwalczane
nieustępliwie, a równocześnie cierpienie, z którym się
godzimy rozumem i sercem, jeśli odrywa to nas od naszego
egoizmu i kompensując nasze błędy, może sprawiać, że
„ześrodkujemy się w górze", w Bogu.

Tak, ciemne i odpychające cierpienie staje się dla każdego,

nawet dla pierwszego lepszego chorego, w najwyższym
stopniu czynną zasadą powszechnej humanizacji i
przebóstwienia. Oto szczyty cudownej energetyki duchowej
zrodzonej z Krzyża. Spróbuję opisać konkretny przykład,
jeden spośród tysiąca podobnych przypadków.

Ta, którą Moniąue Givelet, przewodnicząca Union Cat-

holiąue des Malades, przedstawia tu czytelnikom, jaśniała
obliczem wewnętrznym, cechami i różnymi oznakami świad-
czącymi o tym, że potrafi ona dobrze cierpieć. Coraz bardziej
wyostrzony zmysł krytyczny, coraz lepiej wyważona ocena
wartości ludzkich, heroiczne starania, by do końca reagować
uśmiechem na wszelkie doznania pomniejszające związane z
chorobą. Stale rosnące wyczulenie serca na radości i cierpienia
innych. Umocnienie i trzeźwe uproszczenie wszelkiej
rzeczywistości w obliczu wszechobecności Bożej. Wszystko to
razem składało się na jakąś szczególną uspokajającą siłę
przyciągania, promieniującą niby aureola.

Naddatek ducha zrodzony przez uszkodzenie ciała.
Tak, prawdziwy cud, powtarzający się od dwóch tysięcy lat

cud uchrystusowienia cierpienia.

Małgorzato, moja siostrzyczko! Kiedy ja, zafascynowany

pozytywnymi siłami wszechświata, przebiegałem kontynenty,
przepływałem morza, namiętnie obserwowałem barwy Ziemi,
Ty, unieruchomiona w łóżku, spokojnie, w głębi swego
wnętrza, najgorsze cienie świata przemieniałaś w światło.
Powiedz, które z nas Stwórca uzna za to, co lepszą cząstkę
obrało?

Przedmowa o. Teilharda de Chardin do książki
Marguerite-Marie Teilhard de Chardin,
L'Energie spirituelle de la Souffrdnce, Seuil,
Paris 1951, s. 9-12. Paryż, 8 stycznia 1950

background image

O

miłości

background image

Fragmenty pism Teilharda, zebrane w tomiku Sur

l'Amour, Seuil, Paris 1967. Fragmenty Środowiska Bożego (s.
90-91) i Energii miłości (s. 91-105) przełożyła Wanda
Sukiennicka, pozostałe teksty - Mieczysław Tazbir.

background image

1

Miłość jest najpowszechniejszą, najpotężniejszą,

najbardziej tajemniczą z energii kosmicznych. W wyniku
wielowiekowych prób instytucje społeczne uregulowały ją
zewnętrznie, postawiły jej pewne tamy. Korzystając z tej
sytuacji, moraliści próbowali ją ująć w reguły, nie wykraczając
zresztą swymi koncepcjami poza elementarny empiryzm, w
którym odczuwa się jeszcze wpływy przestarzałych koncepcji
materii i widoczne są ślady pradawnych tabu. W życiu
społecznym nauka, świat produkcji i finansów, zgromadzenia
publiczne udają, że nie wiedzą o istnieniu miłości, choć jest
ona - w postaci utajonej - obecna wszędzie. Jest wszechobecna,
wszechpotężna i nieujarzmiona. Zdaje się, że w końcu dano za
wygraną i poniechano prób zrozumienia i opanowania tej
dzikiej siły. Pozwolono jej więc działać (i czujemy, że ona
działa) pod powierzchnią cywilizacji. Żąda się od niej tylko
tyle, by umilała życie i nie wyrządzała szkód. Czy ludzkość
może istotnie dalej żyć i rozwijać się, nie stawiając sobie
szczerze pytania, ile prawdy i siły marnuje się w niewiary-
godnej mocy miłości?

Z przyjętego tu punktu widzenia ewolucji duchowej wydaje

się, że możemy nadać miano przedziwnej energii miłości i
uznać jej wartość. Czy nie jest ona po prostu w swej istocie
przyciąganiem, jakie wywiera na każdy myślący element
tworzące się Centrum wszechświata, wezwaniem do wielkiego
zjednoczenia, którego urzeczywistnienie jest jedną wielką
sprawą rozgrywającą się dziś w przyrodzie? Gdyby wedle tej
hipotezy, zgodnie z wyni-

4 — O szczęściu, cierpieniu, miłości

81

background image

kami analizy psychologicznej, miłość była pierwotną i po-
wszechną energią psychiczną, czyż wszystko nie stałoby się
jasne - dla naszego intelektu i dla naszego działania? Można
próbować zrekonstruować historię wszechświata z zewnątrz,
obserwując różne procesy polegające na kombinacjach
atomów, cząsteczek lub komórek. Można też usiłować
dokonać tego samego od wewnątrz, z jeszcze lepszym
skutkiem, obserwując postępy czy stopnie kolejno osiągane
przez świadomą spontaniczność. Najbardziej wymownym,
najgłębszym sposobem opisania ewolucji powszechnej jest
niewątpliwie odtworzenie ewolucji miłości.

W swych formach najprymitywniejszych, w życiu zaledwie

zaczynającym się indywidualizować, miłość trudno wyróżnić
spośród sił molekularnych - chemicznych czy mechanicznych.
Później wyodrębnia się ona pomału, będąc jednak nadal, i to
na długo - jak można by sądzić - pomieszana ze zwykłą
funkcją reprodukcji. Dopiero na poziomie hominizacji ujawnia
się w końcu sekret i różne możliwości jej siły. Miłość
„uczłowieczona" różni się od każdej innej miłości, gdyż
„widmo" jej ciepłego i przenikliwego światła wzbogaciło się
wspaniale. Miłość - to już nie tylko pociąg fizyczny
(szczególny i okresowy) związany z koniecznością zachowania
gatunku, lecz nadto nieograniczone możliwości kontaktu o
wiele bardziej duchowego niż cielesnego, nieskończenie liczne
i czułe „narządy kontaktu", poszukujące siebie nawzajem
wśród wielu subtelnych doznań duszy ludzkiej, powab
wzajemnego pogłębienia wrażliwości, wzajemnego
wzbogacenia się i dopełnienia. Potrzeba zachowania gatunku
schodzi na dalszy plan wobec upajającej świadomości, że
wspólnie bierze się w posiadanie cały świat. W istocie poprzez
kobietę cały wszechświat zbliża się do mężczyzny. Cała
sprawa (sprawa żywotna dla całej Ziemi) polega na tym, by się
wzajemnie rozpoznali i uznali.

Jeśli mężczyzna nie pojmie, jaka jest rzeczywista natura,

rzeczywisty przedmiot miłości, nieuchronnie pogrąża się w
groźnym, głębokim zamęcie. Chcąc czymś zbyt małym
zaspokoić pragnienie, którego przedmiotem jest Wszystko,

82

background image

będzie usiłował przywrócić zachwianą podstawową równowagę
wzmożoną cielesnością lub mnogością doznań. Są to, niestety,
daremne wysiłki, a w oczach tych, co dostrzegają
nieoszacowaną wartość „ludzkiego kwantum duchowego" -
ogromna strata. Odłóżmy jednak na bok wszelkie problemy
moralne i reakcje uczuciowe. Spójrzmy tylko jako biologowie,
jako inżynierowie energii ludzkich na rozżarzone czerwienią
wielkomiejskie wieczory. Ileż wspaniałej energii idzie tu (i
gdzie indziej) na marne! Ziemia spala się tu „na otwartym
powietrzu", czyli płonie na darmo. Ileż energii bezpowrotnie
straconej dla „ducha Ziemi" w ciągu jednej nocy!

Gdy natomiast mężczyzna dostrzeże powszechną rzeczy-

wistość przebłyskującą duchowo poprzez ciało, wówczas
odkryje istotny sens tego, co go zwodziło i wykoślawiało jego
zdolność kochania. Kobieta stanie się dla niego jak gdyby
urokiem świata czy jego symbolem. Nie będzie mógł jej
zdobyć inaczej jak rosnąc samemu na miarę świata. Ponieważ
zaś świat jest coraz większy, zawsze niedokończony, zawsze
jeszcze przed nami, mężczyzna w imię miłości, dla miłości
angażuje się w nieprzerwany podbój świata i w podbój siebie
samego. W tym znaczeniu mężczyzna mógłby „zdobyć"
kobietę tylko dzięki spełnieniu się powszechnego zjednoczenia.
Miłość jest niejako świętą rezerwą energii, krwią ewolucji
duchowej - oto, co nam przede wszystkim ujawnia zmysł
Ziemi..,

L'Esprit de la Terre (1931), w: L'Energie
humaine,
Seuil, Paris 1962, s. 40-42

2

Wzajemny pociąg płciowy jest faktem tak pod-

stawowym, że wszelkie wyjaśnienie świata (biologiczne,
fizjologiczne czy religijne), które by mu nie przyznawało
należnego miejsca i funkcji strukturalnej, byłoby daremne.

83

background image

Ustalenie miejsca i roli płciowości jest szczególnie łatwe w
systemie kosmicznym opartym na zasadzie jednoczenia się. I
tak jednak trzeba je wyraźnie zdefiniować, zarówno w
odniesieniu do przyszłości, jak i do przeszłości. Jaki jest więc
sens i istota namiętności miłosnej we wszechświecie, którego
budulcem są osobowości?

W swych postaciach zaczątkowych, a nawet wyrafino-

wanych, płciowość zdaje się utożsamiać z przekazywaniem
życia. Istoty żywe zbliżają się do siebie, ażeby przedłużyć
istnienie - nie tyle nawet własne, ile czegoś, co zdobyły. Ow
związek pomiędzy kojarzeniem się par a przekazywaniem
życia jest tak ścisły, że filozofowie - tacy jak np. Bergson -
uznali go za dowód, iż życie jest bardziej rzeczywiste niż
istoty żywe, i że religie - nawet tak wyrafinowane jak
chrześcijaństwo - opierają na dziecku niemalże cały kodeks
etyczny.

Inaczej jednak przedstawia się rzeczywistość z punktu

widzenia, do którego nas doprowadziła analiza wszechświata o
strukturze zbieżnej. Nie ulega, rzecz jasna, wątpliwości, że z
początku główną funkcją płciowości było zachowanie gatunku
- tak długo, dopóki człowiek nie osiągnął etapu osobowości.
Począwszy od punktu krytycznego hominizacji miłość zyskuje
inne znaczenie, bardziej istotne, które zaledwie zaczynamy
dostrzegać, a mianowicie jako niezbędna synteza pierwiastków
męskich i kobiecych w kształtowaniu się osobowości ludzkiej.
Żaden moralista ani psycholog nie wątpił dotąd, że
współmałżonkowie dopełniają się wzajemnie w funkcjach
rozrodczych. Zawsze jednak patrzono na tę komplementarnosć
jako na zjawisko drugorzędne, tylko przypadłościowo
związane z pierwszoplanowym zjawiskiem rozmnażania się.
Jeśli się nie mylę, obecnie dokonuje się przewartościowanie
ważności zjawisk w świecie personalistycznym. Mężczyzna i
kobieta dla dziecka - wciąż i długo jeszcze, tak długo, dopóki
życie na Ziemi nie osiągnie dojrzałości. W coraz większej
jednak mierze - i to już na zawsze - mężczyzna i kobieta dla
siebie nawzajem.

84

background image

Aby dowieść prawdziwości tych poglądów, nie mogę

uczynić nic innego ani nic lepszego niż odwołać się do
jedynego kryterium, jakie stosujemy w tych rozważaniach, a
mianowicie - do kryterium możliwie jak najdoskonalszej
koherencji danej teorii z szerszym obszarem rzeczywistości.
Gdyby mężczyzna i kobieta istnieli, jak powiedziałem, przede
wszystkim dla dziecka, wówczas rola i moc miłości
zmniejszałyby się w miarę precyzowania się ludzkiej in-
dywidualności, a także - z drugiej strony - w miarę zbliżania się
Ziemi do demograficznego „punktu nasycenia". Jeśli jednak
mężczyzna i kobieta są w zasadzie przeznaczeni dla siebie
wzajemnie, pojmujemy, że im bardziej się humanizują, tym
silniej odczuwają potrzebę zbliżenia się do siebie.
Doświadczenie potwierdza słuszność drugiego stanowiska,
toteż trzeba je bliżej wyjaśnić.

W przyjętym tu hipotetycznie świecie, podlegającym, pro-

cesowi personalizacji, jasno tłumaczy się fakt, że miłość nie
zanika, lecz, przeciwnie, wzrasta. Łatwo tu też dostrzec
możliwość ekstrapolacji tej zależności. Ewolucja nie kończy
się na jednostce, zmierza dalej, ku jeszcze doskonalszemu
ześrodkowaniu, związanemu z jeszcze silniejszym zróżnico-
waniem, które jest następstwem procesów jednoczących. Otóż
kobieta jest dla mężczyzny tym, co może mu narzucić owo
dążenie naprzód. Dzięki kobiecie i tylko dzięki kobiecie
mężczyzna może uniknąć wyobcowania, którego przyczyną
mogłaby się stać nawet jego doskonałość. A zatem niezupełnie
ścisłe byłoby dziś stwierdzenie, że podstawową cząstką
wszechświata dostępnego naszemu doświadczeniu jest myśląca
monada. Całkowita molekuła ludzka - to (już teraz wokół nas)
element bardziej syntetyczny, a przede wszystkim bardziej
uduchowiony niż osoba-jednostka, a mianowicie compositum
złożone z pierwiastka męskiego i kobiecego.

Rozumiemy już teraz kosmiczne znaczenie płciowości.

Równocześnie jasne się stają prawidła, których winniśmy
przestrzegać, usiłując ujarzmić tę straszliwą energię, w której
poprzez nas samych przejawia się moc sprawiająca, że
wszechświat jest wewnętrznie zbieżny.

85

background image

Wedle pierwszego z tych prawideł miłość, zgodnie z

ogólnymi prawami jednoczenia stwórczego, ma się przyczynić
do zróżnicowania duchowego dwojga istot, które do siebie
zbliża. Jedna z nich nie ma prawa „wchłonąć" drugiej. Tym
bardziej obydwie razem nie mogą się zatracić w rozkoszy
cielesnego posiadania, co oznaczałoby osunięcie się w
mnogość i powrót do nicości. Jest to codzienne doświadczenie.
Można to jednak należycie zrozumieć tylko wówczas, gdy się
właściwie pojmuje duchowo-materialną osnowę
rzeczywistości. Miłość jest ryzykowną przygodą, podbojem.
Trwa i rozwija się jak cały wszechświat - tylko za cenę
nieustannych odkryć. Tylko ci mają prawo się kochać, których
uczucia zmuszają - we wzajemnym oddziaływaniu na siebie -
do coraz doskonalszego opanowywania siebie. Dlatego w
grzechach przeciwko miłości nie to jest najgroźniejsze, że
obrażają one wstydliwość czy są sprzeczne z jakąś cnotą.
Największe niebezpieczeństwo polega na tym, że przez
niedbałość czy przez pożądliwość trwoni się energię
przeznaczoną do personalizacji wszechświata. Właśnie to
marnotrawstwo stanowi istotę „nieczystości". Ono też - na
wyższym etapie miłosnego związku - powoduje inne,
subtelniejsze zwyrodnienie miłości, zwane „egoizmem we
dwoje".

(...) Gdy w tłumie istot spotykają się dwie, zdolne do

wzajemnej miłości, zawsze są skłonne się zamknąć w sa-
molubnym posiadaniu osiągniętego spełnienia. Pod wpływem
pełni, jaką zdobyły, instynktownie usiłują zamknąć się w sobie
wzajemnie i odciąć się od świata. Nawet gdy im się uda
przezwyciężyć pokusę wchłonienia i spoczynku, usiłują
zredukować obietnice przyszłości do wzajemnego odkrywania
siebie, tak jakby stanowiły własny wszechświat dwojga.

Jeśli uwzględnimy wszystko, co wiemy o prawdopodobnej

strukturze ducha, stanie się dla nas jasne, że to marzenie jest
tylko niebezpiecznym złudzeniem. Na mocy tej samej zasady,
która nakazywała „prostym" elementom osobowym łączyć się
komplementarnie w pary, każda para

86

background image

musi z kolei stale przewyższać siebie, dążyć do osiągnięć,
jakich wymaga jej rozwój. Z jednej strony musi ona szukać
zbliżenia z innymi podobnymi diadami i stowarzyszać się z
nimi celem silniejszego ześrodkowania się (...). Z drugiej
strony, Centrum, do którego obydwoje zbieżnie zmierzają
jednocząc się, musi się pojawić jako osoba w samym środku
kręgu, w którym chciałby się zamknąć ich związek. Nie
wychodząc poza siebie, diada znajduje równowagę tylko dzięki
trzeciemu elementowi znajdującemu się przed nią. Jakie dać
miano temu tajemniczemu „intruzowi"?

Dopóki istoty obdarzone płcią nie były jeszcze w pełni

osobami, potomstwo mogło być tą realnością, w której rodzice
w jakiś sposób znajdowali przedłużenie swego istnienia. Gdy
jednak mamy do czynienia z miłością łączącą dwie osoby
ludzkie, a nie tylko dwoje rodzicieli, musi się ukazać, mniej
lub bardziej wyraźnie, cel ostateczny, w którym zostałyby
ocalone i znalazłyby spełnienie osobowości, a nie tylko
gatunek. I wówczas znowu możemy obserwować „ciążenie ku
przyszłości", „spadanie w przyszłość", o którym już była
mowa. Stopniowo, etapami, musimy dojść do końca świata. W
końcu samo totalne Centrum, bardziej niż dziecko, staje się
konieczne do skonsolidowania miłości. Miłość ma charakter
trójbieguno-wy; te trzy bieguny to mężczyzna, kobieta i Bóg.
Cała jej doskonałość i powodzenie zależą od harmonijnego
wyważenia tych elementów.

Esąuisse d'un Univers personel (1936) w:
UEnergie humaine, wyd. cyt., s. 91-95

3

Szlachetna namiętność uskrzydla. Dlatego gdy się

chcemy przekonać, jak bardzo jakieś uczucie jest wzniosłe,
powinniśmy zbadać, czy rozwija się ono ku

87

background image

większej wolności duchowej. Im bardziej jest uduchowione,
tym mniej pochłania i tym bardziej pobudza do działania.

(...) Miłość jest progiem innego wszechświata. Poza

znanymi nam wzruszeniami, gama jej odcieni wciąż rośnie.
Jednakże, wbrew fascynacji, jaką wywołują niższe tony,
stwarzanie światła rozwija się tylko w kierunku „ultra".
Właśnie w tych niewidzialnych, niejako niematerialnych
strefach, możemy dostąpić prawdziwych „wtajemniczeń" w
jedność. Głębiny, jakie przypisujemy materii, są tylko
odbiciami szczytów ducha.

Wydaje mi się, że ludzkie doświadczenie i myśl ludzka

rozstrzygnęły już tę kwestię.

(...) W punkcie, do którego doszedłem, dostrzegam, jak mi

się zdaje, dwie fazy w twórczym przeistaczaniu się miłości
ludzkiej. W pierwszej fazie rozwoju ludzkości mężczyzna i
kobieta, skupieni na oddaniu fizycznym i sprawach
związanych z przekazywaniem życia, tworzą stopniowo wokół
tego podstawowego aktu wciąż rosnącą aureolę wymiany
duchowej. Ta aureola jest początkowo wąskim pierścieniem.
Stopniowo jednak przenosi się na jej powierzchnię i poszerza
ją płodność i tajemnica zjednoczenia. Na koniec wreszcie
równowaga zostaje zniszczona na rzecz ducha. Właśnie
wówczas jednak centrum jedności fizycznej, z którego
promieniowało światło, nie może już sprostać nowym
przyrostom. Centrum sił przyciągania przenosi się gwałtownie,
jakby w nieskończoność, naprzód. I aby jeszcze lepiej
zjednoczyć się w duchu, mężczyzna i kobieta muszą
wzgardzić ciałem, by spotkać się w Bogu. Dziewictwo wyłania
się z czystości jak myśl z życia przez jakieś „odwrócenie" lub
w jakimś „punkcie krytycznym".

Oczywiście taka przemiana nie może się dokonać na Ziemi

natychmiast. Potrzeba na to sporo czasu. Ogrzewana woda nie
od razu zamienia się w parę w całości. Przez długi czas stan
ciekły współistnieje w niej ze stanem gazowym. Tak musi być.
Jednakże pod pozorami tej dwoistości dokonuje się tylko
jedno wydarzenie, którego sens

88

background image

i „godność" odnoszą się do całości. A zatem w chwili obecnej
zjednoczenie cielesne jest konieczne, jest dobrem z uwagi na
potrzebę zachowania gatunku. Równocześnie jednak wartość
duchową tych związków determinuje już wyższa forma spójni,
którą przygotowują one i zasilają. W noosferze dokonuje się
„zmiana stanu" miłości. I właśnie w tym kierunku, jeśli religie
mają rację, przygotowuje się zbiorowe przejście ludzkości w
Boga.

Tak sobie wyobrażam ewolucję czystości.
Taka przemiana miłości jest teoretycznie możliwa. Aby się

mogła dokonać, apel osobowego Centrum Bożego musi być
silniejszy niż przyrodzony pociąg do drugiej płci, który działa
na rzecz przedwczesnego łączenia się monad ludzkich w pary.

Nie łudzę się, wiem, że w praktyce urzeczywistnienie tej

próby byłoby tak trudne, iż dziewięciu ludzi na dziesięciu
uznałoby wyłożone tu poglądy za szaleńcze lub naiwnie
utopijne. Czyż powszechne doświadczenie nie dowodzi
niezbicie, że wszystkie miłości duchowe kończyły się w
błocie? Człowiek jest stworzony do chodzenia po ziemi. Czy
komuś przyszło kiedy do głowy, żeby latać?

Odpowiadam na to: owszem, szaleńcy marzyli o tym. I

właśnie dlatego człowiek opanował przestworza. To niewiara i
brak odwagi paraliżują życie. Trudne jest nie rozwiązywanie
problemów, lecz ich stawianie. Otóż uświadamiamy sobie
dzisiaj, że ujarzmienie namiętności i spożytkowanie ich dla
ducha wydaje się z punktu widzenia życia warunkiem postępu.
A zatem wcześniej czy później, na przekór naszemu
niedowiarstwu, świat uczyni ten krok. Wszystko bowiem, co
prawdziwsze, zostaje w końcu odkryte. Wszystko, co lepsze,
zawsze w końcu przychodzi. Kiedyś - po eterze, wiatrach,
przepływach morza i siłach ciążenia - ujarzmimy dla Boga
energie miłości. Wówczas zaś, po raz drugi w historii świata,
człowiek odkryje ogień.

U Evolution de la Chastete (1934) w: Les
Directions de l'Avenir,
Seuil, Paris 1973, s. 83-
92

89

background image

4

Czyż to nie znaczy, Panie mój, że przez całą

szerokość i grubość rzeczywistości, poprzez całą jej prze-
szłość i przez całe jest stawanie się, przez wszystko, czego
doznaję i co czynię, przez pełnione służby i podejmowane
przedsięwzięcia, przez samo dzieło mego życia mogę Cię,
Panie, dosięgnąć i bez końca pogłębiać ten związek!

Spełniasz, Panie, przez swoje Wcielenie w sposób nie-

słychanie pełny potrójne marzenie miłości: otoczyć się
przedmiotem miłości aż do zatopienia się w nim, nieustannie
wzmagać jego obecność, zagubić się w nim, nie zdoławszy się
nim nasycić...

Niech substancjalne i umartwiające oddziaływanie Chry-

stusa rozprzestrzenia się coraz bardziej we wszystkich bytach i
niech z nich spłynie na mnie, by mnie ożywić!

Niech czasowy i ograniczony kontakt z postaciami sak-

ramentalnymi wprowadza mnie w Komunię powszechną i
nieustanną z Chrystusem, z Jego wszechdziałającą wolą, z
Jego bezgranicznym Ciałem Mistycznym...

Le pretre (1918) w: Ecrits du Temps de la
guerre,
Grasset, Paris 1965, s. 297

5

Ten, do którego wołam jak każde stworzenie

wołaniem całego mego życia i całej mej żarliwej, nawet
ziemskiej miłości - to nie bliźni, którego mam miłować; to
Bóg, którego mam uwielbiać.

Uwielbiać, czyli zatracić się w tym, co niezgłębione,

zanurzyć się w tym, co niewyczerpane, znaleźć ukojenie w
tym, co niezniszczalne, pogrążyć się w ostatecznym
bezmiarze, powierzyć się Światu i Jasności, unicestwić się

90

background image

świadomie i dobrowolnie przez rozwój samoświadomości,
oddać się bezgranicznie Temu, który nie ma granic. Kogóż
więc moglibyśmy uwielbiać?

Im bardziej człowiek będzie się stawał człowiekiem, tym

bardziej będzie odczuwał potrzebę adoracji, i to coraz
wyraźniejszą, coraz czystszą, coraz wspanialszą.

O Jezu, otwórz swym piorunem zachmurzone niebo i ukaż

nam się Zmartwychwstały w całej swej potędze i blasku! Jako
Pantokrator, który w dawnych bazylikach sam swoją postacią
wypełniał kopuły! Potrzeba nam tej Paruzji, aby zrównoważyć
i przezwyciężyć w naszych sercach chwałę wywyższającego
się świata. Abyśmy wraz z Tobą zwyciężyli świat, ukaż nam
się w całej chwale świata.

Środowisko Boże (1926-1927), IW Pax,
Warszawa 1967, s. 109

6

W ciągu stulecia dokonała się, choć sobie z tego nie

zdajemy sprawy, doniosła przemiana w życiu intelektualnym.
Odkrywanie, zdobywanie wiedzy zawsze były głębokimi
dążeniami natury ludzkiej. Czyż nie dostrzegamy ich dziś
nawet w człowieku jaskiniowym? Dopiero niedawno jednak ta
istotna potrzeba poznania znalazła wyraz, została wyjaśniona i
stała się autonomiczną funkcją życiową, mającą pierwszeństwo
przed zaspokajaniem głodu i pragnienia. Otóż, jeśli się nie
mylę, zjawisko indywidualizacji wyższych funkcji
psychicznych nie tylko nie osiągnęło jeszcze kresu w
dziedzinie czystej myśli, lecz nadto dąży do rozprzestrzenienia
się w sąsiedniej dziedzinie, która pozostała praktycznie
bezkształtna i nie zbadana. To terra ignota władz afektywnych
i miłości.

Jest to fakt paradoksalny, że miłość (pojmuję ją tutaj w

znaczeniu ścisłym jako „namiętność") pomimo (a może

91

background image

właśnie wskutek) swej wszechobecności i gwałtowności nie
została dotychczas objęta żadną rozumową systematyzacją
energii ludzkiej. Systemy etyczne metodą empiryczną
skodyfikowały, jak mogły, jej praktykę pod kątem zachowania
i rozwoju gatunku. Czy jednak ktoś zastanowił się poważnie
nad tym, że w tej niepokojącej mocy (ożywiającej jednak, jak
wiadomo, geniuszy, sztuki piękne, wszelką poezję) kryją się
rezerwy ogromnej siły twórczej - tak wielkiej, iż człowiek
stałby się naprawdę człowiekiem dopiero wówczas, gdyby ją
nie tyle poskromił, ile przeistoczył, spożytkował, wyzwolił?...
Dziś nasza epoka, która nie chce zmarnować żadnej siły i
usiłuje zawładnąć najgłębszymi mechanizmami psychiki
ludzkiej, zaczyna, jak się zdaje, coś dostrzegać. Miłość, tak jak
i myśl, wciąż się rozwija w noosferze. Z każdym dniem
jaskrawszy staje się kontrast pomiędzy jej rosnącą energią a
coraz bardziej ograniczonymi potrzebami prokreacji. Miłość
dąży więc do przybrania postaci bardziej zhomini-zowanej, do
spełniania funkcji szerszej niż ta, co się wiąże z zachowaniem
gatunku. Szczególna zdolność wzajemnego uwrażliwiania się i
zapladniania duchowego jeszcze właściwie drzemie w
mężczyznach i kobietach i powinna się wyzwolić jako
niepohamowany poryw ku wszystkiemu, co jest pięknem i
prawdą. Przebudzi się w końcu. Będzie to, jak powiedziałem,
uaktywnienie dawnej mocy. Jest to oczywiście zbyt słabe
wyrażenie. Po osiągnięciu pewnego poziomu sublimacji,
dzięki nieograniczonym możliwościom intuicji i więzi
międzyosobowych, jakie z sobą niesie, miłość duchowa
przenika nieznane; w tajemniczej przyszłości znajdzie się ona
w oczekiwanym zespole nowych uzdolnień i nowych postaci
świadomości.

(...) Zjednoczenie, prawdziwe zjednoczenie ukierunkowane

„wzwyż", zjednoczenie duchowe dopełnia w ich własnej
doskonałości elementy, które łączy. Zjednoczenie różnicuje.
Na mocy tej podstawowej zasady osobowości składowe mogą
i muszą znaleźć samoafirmację włączając

92

background image

się w jakąś jedność psychiczną czy w jakąś wyższą Duszę.
Musi być jednak spełniony pewien warunek: wyższe Centrum,
z którym te osoby się zespalają, nie zatracając się w nim, musi
być realnością autonomiczną. Skoro nie dochodzi do
„zatracenia się" czy „rozpłynięcia się" osób--elementów,
Centrum, w którym się spotykają, bezwarunkowo musi być
odrębne, czyli posiadać własną osobowość.

Stąd w końcu taki oto obraz najwyższego Celu, ku któremu

dąży energia ludzka: „Zorganizowana wielość, której elementy
w paroksyzmie zjednoczenia i wzajemnej przejrzystości
znajdują spełnienie własnej osobowości; całe to Ciało poddane
jest jednoczącemu oddziaływaniu odrębnego Centrum
suprapersonalizacji".

Ten ostatni warunek (czy ograniczenie) jest bardzo ważny.

Oznacza on bowiem, że noosfera - aby trwać i funkcjonować -
potrzebuje fizycznie, by istniał we wszechświecie rzeczywisty
biegun psychicznej zbieżności, Centrum różne od wszystkich
centrów, które „ześrodkowu-je w górze" „przyswajając" je
sobie. Osoba różna od wszystkich osób, które dopełnia,
jednocząc je z sobą. Świat nie mógłby funkcjonować, gdyby
gdzieś na przedzie w czasie i przestrzeni nie istniał kosmiczny
punkt totalnej syntezy Omega.

Rozważania nad owym punktem Omega pozwolą nam

zdefiniować w ostatnim rozdziale w sposób pełniejszy ukrytą
naturę tego, co dotąd określaliśmy nader niejasno jako „energię
ludzką".

Miłość, wyższa postać energii ludzkiej

W nas i wokół nas, jak mogliśmy stwierdzić,

elementy świata nieustannie coraz bardziej się personalizują
dzięki więzi z osobowym Centrum jedności - tak dalece, że
owo Centrum zbieżności ostatecznej promieniuje istotną
energią świata, która do niego w końcu powraca; poruszy-

93

background image

wszy w niejasny sposób masę kosmiczną, wyłania się z niej,
by utworzyć noosferę.

Jakie miano należałoby nadać tego rodzaju oddziaływaniu?
Jedno tylko: miłość.

Miłość jest na mocy definicji słowem, którym się po-

sługujemy, chcąc określić siły przyciągania o charakterze
osobowym. Skoro we wszechświecie, który się stał myślący,
wszystko w ostatecznym rozrachunku porusza się w
pierwiastku osobowym i ku niemu, to miłość, pewna postać
miłości jest i będzie w coraz większym stopniu „materią"
energii ludzkiej.

Czy można a posteriori zweryfikować ten wniosek, który

wynika a priori z warunków funkcjonowania i pod-
trzymywania myśli na powierzchni Ziemi?

Sądzę, że tak - i to na dwa sposoby.

Przede wszystkim metodą psychologiczną, stwierdzając, że

miłość, która osiągnęła pewien stopień powszechności dzięki
poznaniu Centrum, jest jedyną siłą zdolną scalić - bez
sprzeczności wewnętrznych - możliwości działania ludzkiego.
Poza tym, metodą historyczną, stwierdzając, że nasze
doświadczenie uznaje taką miłość powszechną za wyższą fazę
przemiany już zapoczątkowanej w noosferze.

Spróbuję to udowodnić.

L'Eenergie humaine (1937) w tomie pod

tymże tytułem, wyd. cyt., s. 161 ns., 179-181

1. Scalająca moc miłości

Ci sami myśliciele, którzy z największym scep-

tycyzmem przyjmują wszelką sugestię co do możliwości
przyspieszenia ogólnej koordynacji myśli na Ziemi, pierwsi
skłonni są uznać stan rozdzielenia sil ludzkich skazujący je na
wegetację i ubolewać nad nim: rozproszone punkty czynów
jednostkowych, rozproszone punkty jednostek

94

background image

w społeczeństwie. Oczywiście, mówią, w tym bezładnym ruchu
marnuje się i ginie wielka moc, lecz w jaki sposób chcielibyście
spoić te rozproszone punkty? Już z natury swej rozdzielone
same w sobie cząstki ludzkie odpychają się wzajemnie od
siebie i nie ma na to rady. Możecie jeszcze w sposób
mechaniczny zmusić je do wzajemnego zbliżenia, lecz sprawić,
by ożywiał je ten sam duch, jest fizyczną niemożliwością.

Słabą i mocną stroną wszystkich zarzutów wysuwanych

przeciwko możliwości dalszego zjednoczenia świata jest, jak
sądzę, fakt, że w zarzutach tych wyolbrzymia się w sposób
ukryty zjawiska aż nazbyt realne, a nie uwzględnia się pewnych
nowych czynników, które można już dostrzec w łonie
ludzkości. Pluraliści zwykle rozumują tak, jak gdyby żadna
spajająca zasada nie istniała lub nie mogła powstać w naturze
ponad nieokreślonymi bądź powierzchownymi stosunkami,
stanowiącymi zazwyczaj przedmiot rozważań filozofii
„zdrowego rozsądku" i socjologii. Myśliciele ci to w gruncie
rzeczy jurydyści i fiksyści, którzy nie mogą wyobrazić sobie w
swym otoczeniu niczego innego poza tym, co w ich
przekonaniu zawsze istniało.

Zobaczmy jednak, co będzie się działo w naszych duszach

wtedy, gdy w momencie wyznaczonym przebiegiem ewolucji
zbudzi się w nich zdolność postrzegania żywego Centrum
powszechnej zbieżności. Przedstawmy sobie (nie jest to
bynajmniej fikcja, wkrótce omówimy to zagadnienie)
człowieka, który uświadomił sobie swe osobowe stosunki z
Najwyższą Osobowością i łączy się z Nią dzięki całej grze
działań kosmicznych. Jest rzeczą nieuniknioną, że w takiej
jednostce i począwszy od niej będzie się rozwijał proces
jednoczenia wyznaczany stopniowo przez następujące etapy:
totalizacja każdej czynności poszczególnej jednostki w
odniesieniu do niej samej; totalizacja jednostki w odniesieniu
do niej samej; i wreszcie totalizacja jednostek w zbiorowości
ludzkiej. Wszystkie te „niemożliwości" urzeczywistniają się w
sposób naturalny pod wpływem miłości.

95

background image

A. Totalizacja działań indywidualnych
przez miłość

W stanie rozdzielenia, w jakim chcą nas widzieć

pluraliści (czyli wtedy, gdy nie uświadamiamy sobie wpływu
punktu Omega), działamy najczęściej nieskończenie małą
cząstką swej istoty. Człowiek, czy je, czy pracuje, czy
rozwiązuje zadania matematyczne lub krzyżówki, angażuje się
w swoją czynność tylko częściowo, posługując się taką czy
inną władzą. Działają bądź jego zmysły, bądź członki, bądź
rozum, ale nie serce. Jest to działanie ludzkie, w którym nie
uczestniczy cały człowiek, powiedziałby scholastyk. Dlatego
też uczony czy myśliciel u schyłku życia pełnego wzniosłych
dążeń może poczuć się zubożony, wyjałowiony, zawiedziony:
nad martwymi obiektami pracował jego intelekt, ale nie cała
jego osobowość. Oddawał się swej pracy, ale nie mógł jej
pokochać.

Zobaczmy teraz, jak przedstawiają się te same rodzaje

działania w świetle punktu Omega. Omega, punkt, w którym
wszystko się zbiega i, odwrotnie, z którego wszystko
promieniuje. Skoro tylko umieści się go w postaci ogniska na
szczycie wszechświata, tym samym obecność jego musi
przenikać w głąb każdego, nawet najmniejszego procesu
ewolucji. To znaczy, że dla tego, kto widzi, każda rzecz,
choćby najmniejszej wagi, byle tylko mieściła się na linii
postępu,
nabiera ciepła, rozjaśnia się, ożywia i w konsekwencji
staje się sprawą pełnego osobistego zaangażowania. To, co
było zimne, martwe, bezosobowe dla tego, kto nie widzi,
wypełnia się dla tych, co widzą, nie tylko życiem, lecz życiem
intensywniejszym niż ich własne; działanie absorbuje ich do
tego stopnia, że przekładają je nad samych siebie. Ten sam
przedmiot, który u pierwszego wywołuje słabą reakcję, u
drugich budzi rezonans we wszystkich sferach ich istoty - tak
że mogą oni ukochać całym sercem nawet najskromniejsze
spośród swoich zadań. W zewnętrznym mechanizmie
czynności nic się nie zmieniło. Lecz w tworzywie działania, w
sile oddania się,

96

background image

jakaż różnica! Taka, jak między spożywaniem zwykłych
pokarmów a Komunią.

I to jest pierwszy krok na drodze totalizacji. W świecie o

zbieżnej strukturze osobowej, gdzie przyciąganie staje się
miłością, człowiek spostrzega, że bez reszty może oddawać się
temu, co czyni. W najskromniejszym ze swoich działań może
nawiązać całą swą istotą, całą głębią swej istoty, całkowitą
łączność z wszechświatem. Wszystko stało się dla niego w
pełni zaspokajającym pokarmem.

B. Totalizacja jednostki przez miłość

Już sam fakt, że pod ożywiającym wpływem punktu

Omega każdy nasz poszczególny uczynek może zyskać pełnię,
stanowi cudowne spożytkowanie energii ludzkiej. Lecz to
pierwsze, jak gdyby szkicowe przeobrażenie naszych działań
może znaleźć swe przedłużenie w innej, jeszcze głębszej
metamorfozie. Dzięki temu, że każda z naszych czynności
zyskuje pełnię, wszystkie nasze czynności razem wzięte mogą
w konsekwencji scalić się w jeden akt. Zobaczmy, w jaki
sposób.

Bezpośrednim skutkiem miłości powszechnej, możliwym

dzięki oddziaływaniu punktu Omega, jest rozszerzenie na
każde z naszych działań zasadniczej tożsamości, jaka powstaje
między korzyścią a oddaniem. Jak będzie się przedstawiał
wpływ tej wspólnej podstawy (tego nowego klimatu - można
by powiedzieć) na nasze życie wewnętrzne? Czy zatracimy swą
odrębność w łagodnym cieple miłości? Czy zatrze ona w
atmosferze ułudy wyrazistość bliskich przedmiotów? Czy
oderwie nas od konkretnych szczegółów, by nas pogrążyć w
nieokreślonym odczuciu powszechności? Gdybyśmy się tego
obawiali, znaczyłoby to, że raz jeszcze zapomnieliśmy o tym,
iż wtedy, gdy się zdąża w kierunku rozwoju ducha,
zjednoczenie różnicuje. Niewątpliwie to prawda, jeśli
odkryłem punkt Omega,

97

background image

wszystkie rzeczy stają się dla mnie w jakiś sposób jedną
rzeczą, tak że cokolwiek bym czynił, mógłbym mieć wrażenie,
że czynię to samo. Lecz ta podstawowa jedność nie ma nic
wspólnego z rozpłynięciem się w jednorodności. Przede
wszystkim, uwypukla ona zarysy zebranych składników, nie
zacierając ich w najmniejszym stopniu, gdyż Omega, jedyny
przedmiot pragnień, kształtuje się w naszych oczach i pozwala
zbliżyć się do siebie jedynie w drodze doskonalenia
elementarnych procesów rozwojowych, stanowiących wątek
ewolucji poznawalny empirycznie. Ponadto miłość nie tylko
przesyca wszechświat na sposób werniksu, który dodaje
barwom żywości. Nie tylko spaja w przejrzystą całość
nieprzejrzysty pył naszych doświadczeń. Dokonuje ona
prawdziwej syntezy całego zespołu naszych władz. I ten
właśnie punkt należy dobrze zrozumieć.

Gdy ujmuje się życie w sposób powierzchowny, wówczas

co innego znaczy widzieć, a co innego myśleć, co innego
rozumieć, a kochać, dawać, a otrzymywać, wzrastać, a maleć,
żyć, a umrzeć. Lecz czym się staną wszystkie te
przeciwieństwa, z chwilą gdy w punkcie Omega ich
rozmaitość ukaże się jako nieskończenie zróżnicowane
odmiany tego samego kontaktu we wszystkim? Nie tracąc
niczego ze swej istoty, przeciwieństwa te będą dążyć do
połączenia się w jedną wspólną wypadkową, w której ich
wielość, zawsze rozpoznawalna, ujawni swe niewypowie-
dziane bogactwo. Nie będzie to bynajmniej interferencja, lecz
rezonans. Nie powinno to nas dziwić. W naszym
doświadczeniu znamy zupełnie podobne zjawisko, jakkolwiek
o mniejszym stopniu natężenia. Gdy mężczyzna uwielbia
kobietę, gdy obdarzają owym gorącym uczuciem, które
wynosi ukochaną istotę ponad miłość własną, wówczas życie
tego mężczyzny, jego moc tworzenia i odczuwania, cały jego
wszechświat zawierają się, różnicują i zarazem zostają
uwznioślone w miłości do tej kobiety. A przecież kobieta,
jakkolwiek by była niezbędna mężczyźnie, by mu odbijać,
objawiać, przybliżać, personalizo-

98

background image

wać świat, nie stanowi jeszcze centrum świata. Jeśli więc
miłość jednostki do jednostki okazuje się czynnikiem tak
silnym, że może stopić w jedno uczucie wielość naszych
postrzeżeń i wzruszeń (nie mieszając ich ze sobą), to jakie siły
wytworzy nasze spotkanie z punktem Omega?...

Zaprawdę, każdy z nas wezwany jest do tego, by od-

powiedział w sposób harmonijnie czysty i jedyny na roz-
brzmiewającą we wszechświecie nutę. Gdy dzięki rozwijaniu
się w naszych sercach miłości wszechrzeczy odczujemy, że
ponad różnorodnością naszych wysiłków i pragnień budzi się
niewypowiedziany w swej prostocie poryw, w którym łączą się
i uwznioślają, nie zatracając niczego ze swej istoty, niezliczone
odcienie uczucia i działania, wówczas w masie wytworzonej
przez energię ludzką każdy z nas zbliży się do osiągnięcia
pełni skuteczności swego działania i pełni swej osobowości.

C. Scalenie jednostek w ludzkość

przez miłość

Przejście od totalizacji jednostkowej do totalizacji spo-

łecznej stanowi aktualny i palący problem energii ludzkiej.
Musimy wyraźnie sobie uświadomić, że pierwsze kroki
prowadzące w kierunku rozwiązania zwiększają jeszcze nasze
dotychczasowe trudności. Z jednej strony coraz bardziej
zacieśniająca się sieć związków ekonomicznych (co łączy się z
pewnym niezaprzeczalnym determinizmem biologicznym)
stłacza nas i przybliża ku sobie w sposób nieunikniony. Z
drugiej strony wydaje nam się, że w toku tej kompresji tracimy
najcenniejszy nasz przywilej: samo-rzutność działania i
wolność. Totalitaryzm i personalizm: czyżby te dwa nurty,
wbrew przewidywaniom naszej teorii, musiały rozwijać się i
dążyć w kierunkach przeciwnych? Czy chcąc budować
przyszłość (skoro trzeba posuwać się naprzód), musimy
wybierać między Charybdą kolektywiz-

99

background image

mu a Scyllą anarchizmu, między symbiozą, która mechani-
zuje, a rozproszeniem, które dewitalizuje, między termitierą a
ruchami Browna? Wydaje się, że dylemat ten, od dawna
dostrzegany przez przewidujące umysły, wyłoni się nagle w
polu świadomości powszechnej. Co najmniej od roku nie ma
czasopisma ani zjazdu, gdzie nie poruszano by tego
zagadnienia, chociaż nikt nie zdobył się, niestety, na jasne
przedłożenie choćby elementów trafnej odpowiedzi.

Moim zdaniem, przyczyny niepokojących niepowodzeń,

jakich doznaje ludzkość w swoich dążeniach integracyjnych,
nie należy szukać w jakiejś istotnej niemożliwości,
nierozłącznie związanej z zamierzonym działaniem - lecz w
fakcie, że w dotychczasowych próbach totalizacji ulega
odwróceniu naturalny porządek czynników przyszłego zje-
dnoczenia. Wyjaśnię, co mam na myśli.

Chodzi o to, by totalizować nie depersonalizując. Ocalić

zarówno całość, jak i składniki. Wszyscy są zgodni co do
konieczności osiągnięcia tego dwojakiego celu. Lecz w jaki
sposób w dzisiejszych programach społecznych szereguje się
wartości, które w teorii zgodnie chce się zachować? Otóż
zawsze uważa się osobę za czynnik drugorzędny i
przejściowy, a na czoło programu wysuwa się prymat całości.
Wszystkie systemy organizacji społecznej, przedstawiane nam
dzisiaj, milcząco zakładają, że końcowy stan, ku któremu
zmierza noosfera, to ciało bez zindywidualizowanej duszy,
organizm bez oblicza, nieokreślona ludzkość, słowem -
bezosobowość.

Skoro raz się przyjmie ów punkt wyjścia, wówczas

wszelkie dalsze działanie schodzi na błędne tory i w końcu
staje się niemożliwe. W procesie syntezy ostateczne piętno na
członach zjednoczenia musi wyciskać aktywna zasada ich
zjednoczenia. Krystalizacja nadaje całości strukturę
geometryczną, komórka nadaje życie materii, która z nią się
łączy. W jakiż więc sposób we wszechświecie, który by dążył
do stania się czymś, mogłoby się zachować miejsce dla kogośl
Jeśli uważa się, że szczyt ewolucji ludzkiej jest natury
bezosobowej, to elementy, które tę zasadę przyj-

100

background image

mują, nieuchronnie, pod jej wpływem, wbrew wszelkim
wysiłkom idącym w przeciwnym kierunku, będą się stawały
coraz mniej osobowe. I tak się właśnie dzieje. Ludzie służący
postępowi materialnemu lub tworzeniu rasowych wspólnot
daremnie dążą ku wolności: panują nad nimi i kierują nimi
deterministyczne prawa, które sami stworzyli. Mechanizują ich
stworzone przez nich mechanizmy. Istna karma hinduska. I
wówczas nie pozostaje już nic, co mogłoby wprawiać w ruch
mechanizmy energii ludzkiej, prócz brutalnej siły - siły, którą
w konsekwencji każe nam się dziś znowu uwielbiać.

Jest to odstępstwo od ducha i zarazem wielki błąd w technice

ludzkiego działania. W układzie złożonym ze świadomych
elementów spójność może istnieć tylko na podłożu immanencji.
Nie siła ponad nami, lecz miłość - a zatem na początku trzeba
przyjąć istnienie punktu Omega, dzięki któremu miłość
powszechna staje się możliwa.

Powiedzieliśmy, że współczesne doktryny społeczne po-

pełniają błąd, czyniąc bezosobową ludzkość celem szczy:-nych
dążeń człowieka. Przedstawmy więc sobie, co by nastąpiło,
gdybyśmy w miejsce owego ślepego bóstwa przyjęli istnienie
świadomego centrum całkowitej zbieżności. Wówczas na
skutek innego rodzaju determinizmu niż ten, przed którym się
bronimy, poszczególne jednostki, włączone w
niepowstrzymany rozwój totalizacji ludzkiej, dzięki samemu
ruchowi, który je zbliża ku sobie, nabierałyby coraz więcej siły.
Im bardziej by się stowarzyszały pod wpływem czynnika
osobowego, tym bardziej rozwijałaby się ich osobowość. I to w
sposób zupełnie naturalny, bez wysiłku z ich strony, dzięki
własnościom miłości.

Kilkakrotnie już podkreślaliśmy tę podstawową prawdę, że

zjednoczenie różnicuje. Miłość jest jedynie konkretnym
wyrazem owej metafizycznej zasady. Wyobraźmy sobie
Ziemię, na której głównym (a w pewnym sensie jedynym)
przedmiotem zainteresowań ludzkich byłoby dążenie do
całkowitego zjednoczenia się z gorąco upragnionym Bytem

101

background image

Powszechnym, którego żywy udział każdy rozpoznawałby w
tym, co jest najbardziej nieprzekazywalne w jego bliźnich. Na
takim świecie przymus nie byłby potrzebny, aby utrzymać
jednostki w rygorach najbardziej sprzyjających działaniu, aby
skłaniać je do poszukiwania lepszych rozwiązań.w obrębie
wolnej konkurencji, aby zachęcić je do przyjęcia ograniczeń i
ofiar, jakich wymaga właściwa gospodarka potencjałem
ludzkim - i w końcu, aby przekonać je, że nie należy
roztrwaniać swej mocy miłowania, lecz że trzeba ją
sublimować, mając na celu ostateczne zjednoczenie. W tych
warunkach życie wyzwoliłoby się wreszcie spod tyranii
przymusów natury materialnej (najwyższy rodzaj wyzwolenia)
i coraz bardziej wolna osobowość rozwijałaby się bez
przeszkód.

„Miłujcie się, wzajemnie." Mijają dwa tysiące lat od czasu,

gdy słowa te zostały wypowiedziane, i dziś brzmią one w
naszych uszach innym dźwiękiem. W ciągu wieków można
było przedstawić miłość i braterstwo wyłącznie jako pewien
kodeks doskonałości moralnej lub jako pewną metodę
praktyczną, mającą na celu zmniejszenie tarć i trudów życia
ziemskiego. Lecz odkąd poznaliśmy z jednej strony istnienie
noosfery, a z drugiej strony stojącą przed nami życiową
konieczność ocalenia jej, przykazanie miłości stało się bardziej
naglące. Mówi nam już nie tylko: „Miłujcie się, aby być
doskonałymi", ale ponadto ostrzega: „Miłujcie się, w
przeciwnym bowiem razie zginiecie". Realiści mogą
wyśmiewać marzycieli mówiących o ludzkości zjednoczonej,
której bronią byłaby już nie brutalna siła, lecz miłość. Niech
przeczą temu, że maksimum siły fizycznej może łączyć się z
maksimum łagodności i dobroci. Ten sceptycyzm i te krytyki
nie zdołają zmienić faktu, że teoria i praktyka energii ludzkiej
zgodnie wykazują, iż doszliśmy do decydującego punktu
ewolucji ludzkiej,
skąd jedyna droga naprzód - to wspólne
namiętne zaangażowanie, ,,kon-spiracja", czyli jedność
inspiracji i aspiracji.

Dalsze zaufanie do porządku społecznego opartego na

przymusie zewnętrznym oznaczałoby po prostu wyrzecze-

102

background image

nie się wszelkiej nadziei na doprowadzenie ducha Ziemi do
kresu rozwoju.

Jednakże nic nie może przeszkodzić energii ludzkiej (która

tak jak sam wszechświat jest przejawem niepowstrzymanego i
nieuniknionego rozwoju) w swobodnym osiągnięciu
naturalnego celu swej ewolucji.

A zatem wbrew wszelkim niepowodzeniom i wszelkim

nieprawdopodobieństwom zbliżamy się nieuchronnie do
nowego wieku, w którym świat zrzuci swe więzy, aby zaufać
wreszcie mocy swych związków wewnętrznych.

Musimy albo zwątpić w wartość wszystkiego, co nas otacza,

albo uwierzyć bez zastrzeżeń w możliwość i, obecnie bym
dodał, w nieuniknione następstwa miłości powszechnej.

Jak się przedstawiają te następstwa?
W dotychczasowych rozważaniach nad miłością, która scala

energię ludzką pod społecznym kątem widzenia, mieliśmy
przede wszystkim na uwadze szczególną jej właściwość,
polegającą na możności łączenia i wyodrębniania myślących
cząstek noosfery bez ich mechanizowa ■ nia. Lecz jest to
jedynie negatyw zjawiska. Miłość nie tylko może łączyć nie
depersonalizując, ale łącząc, ultra-personalizuje. Jakież więc
perspektywy otwierają się przed ludzkością z przełęczy, do
której doszliśmy?

Najpierw musimy cofnąć się do punktu, gdzie pozo-

stawiliśmy jednostkę ludzką u kresu jej przeobrażania się przez
miłość. Stwierdziliśmy, że pod wypływem punktu Omega
każda jednostka może w pełni wypowiedzieć się w jednym
akcie, w którym łączą się, nie mieszając się z sobą, jej
niezliczone spostrzeżenia, czynności, cierpienia i pragnienia. I
właśnie do podobnej metamorfozy, lecz znacznie wyższego
rzędu, zdaje się zmierzać całość energii cząstkowych,
stanowiąca globalną masę energii ludzkiej.

Prześledziliśmy, jak dokonuje się u jednostki stopniowe

ujmowanie uczuć, aspiracji, czynów w jedno niewyrażalne
dążenie sui generis, które jest jednocześnie tym wszystkim i
jeszcze czymś więcej. Jest to to samo zjawisko, które

103

background image

w skali nieporównanie większej dąży do urzeczywistnienia się
pod tym samym wpływem punktu Omega w całości myśli
ziemskiej. I w istocie cała ludzkość na całym obszarze swych
nieskoordynowanych dążeń urzeczywistnia Centrum, ku
któremu zmierza, i jednocześnie podlega jego działaniu. Ten
sam porywający fluid przebiega i łączy nieustannie
niezdeterminowaną rozmaitość postaw, punktów widzenia,
wysiłków, i każde z tych zjawisk reprezentowane jest we
wszechświecie przez poszczególne elementy miriad ludzkich.
Doprowadzona do szczytu wielość indywidualnych
przeciwieństw łączy się harmonijnie w głębokiej prostocie
jedynego pragnienia. Czymże więc jest to wszystko, jeśli nie
genezą zbiorowego i jedynego aktu, w którym, przybierając
postać miłości (jedynie możliwą postać), urzeczywistniałyby
się, zbliżając się do swej dojrzałości, czyli do ostatecznego
zjednoczenia, siły osobowości zawarte w noosferze?

Totalizacja - w totalnej miłości - totalnej energii ludzkiej.
Ideał wymarzony w snach przez techników działań ziem-

skich.

Widzimy, co miłość może sprawić pod względem psy-

chologicznym, jeśli się stanie miłością powszechną.

Lecz czy ten cud naprawdę ma się spełnić?
Jeśli tak, to ślady tego cudownego przeobrażenia powinny

być widoczne w historii. Czy możemy je rozpoznać? To
właśnie pozostało nam do zbadania i do udowodnienia.

2. Miłość, historyczny wytwór
ewolucji ludzkiej

Przeprowadzona powyżej analiza syntetyzującej

mocy miłości w zakresie życia wewnętrznego nie zostałaby
zakończona - nie mogłaby zostać zakończona - gdybyśmy jej
nie poparli naocznym przykładem.

104

background image

Gdzie zatem można by dojrzeć w dzisiejszym świecie

pierwszy zarys, pierwsze przybliżenie totalnego aktu będącego
przedmiotem naszej wizji?

Wydaje się, że nigdzie nie jest on bardziej widoczny niż w

akcie miłości chrześcijańskiej - tak jak go pojmuje
współczesny wierzący, dla którego świat stworzony stał się
możliwy do wyrażenia w terminach ewolucji. W oczach
takiego wierzącego historia świata przedstawia się w postaci
gigantycznego procesu kosmogenezy, w toku którego
wszystkie drogi rozwojowe rzeczywistości zbiegają się, nie
mieszając się z sobą, w Chrystusie osobowym, a zarazem
przenikającym cały wszechświat. Mówiąc ściśle, bez metafory,
chrześcijanin, który rozumie istotę swego credo oraz czasowo-
przestrzenne związki w przyrodzie, znajduje się w tej
szczęśliwej sytuacji, że może poprzez całą różnorodność swych
działań i w łączności z innymi ludźmi przejść do jedynego aktu
zespolenia się z Bogiem. Czy żyje, czy umiera, przez swe życie
i przez swą śmierć dopełnia on niejako swego Boga' i
jednocześnie podlega Jego działaniu. Słowem, Chrystus,
którego możemy utożsamiać z przewidywanym przez naszą
teorię punktem Omega (jeśli tylko potrafimy dojrzeć całą
rzeczywistość Wcielenia), zdąża do wytworzenia owej
oczekiwanej przez nas totali-zacji duchowej.

Nawet sporadyczny fakt istnienia stanu świadomości tak

bogato wyposażonej, gdyby został niezbicie ustalony, stano-
wiłby potwierdzenie przedstawionych wyżej poglądów na
ostateczną naturę energii ludzkiej. Jednakowoż można roz-
szerzyć dowodzenie, stwierdzając, że pojawienie się w czło-
wieku miłości do Boga, pojętej w całej pełni, jaką temu
zjawisku nadajemy, jest nie tylko sporadycznym przypadkiem,
lecz normalnym wytworem długiej ewolucji.

Energia miłości (1937) w: Pisma wybrane, IW
Pax, Warszawa 1967, s. 90-102

1

Czyli Ciało Mistyczne Chrystusa: „aby byli jedno, jako Ojciec i ja jedno

jesteśmy" (J 17,22).

background image

7. Miłość - energia

Zazwyczaj ograniczamy się do rozpatrywania (i

to /Jakim wyrafinowaniem analitycznym!) uczuciowej strony
miłości: radości i cierpień, jakich jest ona źródłem. Ja,
przystępując do rozważań nad najwyższymi fazami fenomenu
człowieka, muszę się zająć jej przyrodzonym dynamizmem i
jej znaczeniem w procesach ewolucji.

Miłość, ujęta w całej swej biologicznej realności, czyli jako

„powinowactwo" skłaniające jeden byt ku drugiemu bytowi,
występuje nie tylko w świecie ludzkim. Przejawia się w niej
ogólna właściwość wszelkiego życia. Dostosowuje ona swe
odmiany i stopnie do przeróżnych postaci, jakie kolejno
przybiera materia uorganizowana. U bliskich nam ssaków
rozpoznajemy ją z łatwością w jej różnych odmianach: jako
pociąg płciowy, instynkt ojcowski czy macierzyński,
solidarność społeczną itp. Dalej, a raczej niżej, na drzewie
życia analogie są coraz słabsze i w końcu stają się
niedostrzegalne. Przypomnę jednak to, co mówiłem w
związku z „wnętrzem rzeczy": gdyby jakaś wewnętrzna
skłonność do jednoczenia się - niewątpliwie zalążkowa, lecz
już rodząca się - nie istniała już w molekułach, to fizyczną
niemożliwością byłoby pojawienie się wyżej, na naszym
poziomie, miłości w formie uczłowieczonej. Jeśli więc
stwierdzamy, że istnieje ona wśród nas, mamy prawo założyć,
że jest ona obecna - w postaci mniej lub bardziej pierwotnej -
we wszystkim, co istnieje. W rzeczy samej, gdy obserwujemy
wokół nas zbieżne wznoszenie się świadomości, widzimy, że
jest ona wszędzie. Odczuwał to

106

background image

już Platon i w nieśmiertelnej formie wyraził w Dialogach.
Później, dzięki takim myślicielom jak Mikołaj z Kuzy,
filozofia średniowieczna zajęła się znów tą ideą, lecz w sposób
bardziej sformalizowany. Pod wpływem sił miłości cząstki
świata poszukują się wzajemnie, aby ów świat doszedł do
skutku. Nie ma w tym żadnej metafory, jest wiele więcej niż
poezja. To, co nas tu frapuje, można uznać za siłę,
„krzywiznę", ciążenie powszechne; mniejsza z tym, ważne, że
jest to odwrotna strona czy cień tego, co naprawdę porusza
naturę. Aby dostrzec „źródłową" energię kosmiczną, trzeba -
jeśli rzeczy istotnie posiadają „wnętrze" - zejść w wewnętrzną,
„radialną" sferę duchowych sił przyciągania.

Miłość we wszystkich jej odcieniach - to nic innego ani nic

mniejszego niż bardziej lub mniej bezpośredni ślad, wyciśnięty
na sercu elementu przez powszechną zbieżność psychiczną
wszechświata.

Oto, jeśli się nie mylę, snop światła, który nam może

ułatwić rozeznanie się w tym, co nas otacza.

Odczuwamy cierpienie i niepokój, widząc, że współczesne

próby scalenia społecznego, wbrew teoretycznym
przewidywaniom i naszym oczekiwaniom, prowadzą jedynie
do poniżenia i zniewolenia świadomości. Jakie jednak drogi
obieraliśmy dotychczas, by się zjednoczyć? Obrona jakiejś
sytuacji materialnej, uruchomienie nowej dziedziny przemysłu,
stworzenie lepszych warunków jakiejś klasie społecznej lub
pokrzywdzonemu narodowi - oto nieliczne i ograniczone
tereny, na których usiłowaliśmy się zbliżyć. Nic dziwnego, że
podobnie jak społeczności zwierzęce mechanizowaliśmy się
pod wpływem działania samych mechanizmów naszego
uspołecznienia! Nawet w działaniu w najwyższym stopniu
intelektualnym, jakim jest wznoszenie gmachu nauki -
przynajmniej tak długo, jak długo pozostaje ona czysto
spekulatywna i abstrakcyjna - nasz nacisk duchowy działa
tylko pośrednio, niejako ubocznie. Kontakt wciąż jeszcze
powierzchowny, a zatem - niebezpieczeństwo nowej niewoli.
Tylko miłość - z tego istot-

107

background image

nego powodu, że tylko ona dosięga tego i łączy to, co w samej
głębi istot ludzkich - zdolna jest je dopełnić, jako istoty
ludzkie, łącząc je z sobą wzajemnie. Jest to fakt, który można
stwierdzić w codziennym doświadczeniu. W jakiej chwili
dwoje kochających się ludzi w najwyższym stopniu posiada
siebie? Czyż nie wtedy, gdy powiadają, że się zatracili? Czy
magiczne działanie, uważane za wewnętrznie sprzeczne, a
mianowicie „personalizujące" jednoczenie nie jest
urzeczywistniane przez miłość nieustannie wokół nas - w
kochającym się stadle, w różnych zespołach ludzkich? Czyż
tego, czego miłość dokonuje codziennie w ograniczonej skali,
nie może kiedyś dokonać w skali całego globu?

Ludzkość, Duch Ziemi, integracja jednostek i ludów,

paradoksalne pogodzenie elementu z całością i jedności z
mnogością - czegóż potrzeba, by te wszystkie rzekome utopie
(a z punktu widzenia życia - konieczności) stały się
rzeczywistością? Wyobraźmy sobie, że nasza zdolność
kochania rozwinie się tak bardzo, że obejmie wszystkich ludzi
na Ziemi. Czy to nie wystarczy?

Usłyszę na to zapewne: Właśnie to jest niemożliwe.
Wszystko, na co stać człowieka, to obdarzyć uczuciem

jedną wybraną istotę ludzką lub kilka. Czyż nie tak? Dalej
zasięg działania naszego serca się kończy, możliwa jest tylko
oschła sprawiedliwość i chłodny rozum. Kochać wszystkich i
wszystko? Byłby to poryw kryjący wewnętrzną sprzeczność,
fałszywy, który w końcu może doprowadzić tylko do tego, że
nie będziemy kochali nikogo.

Wobec tego jednak, odpowiedziałbym, skoro, jak utrzy-

mujecie, miłość powszechna jest niemożliwa, cóż oznacza w
naszych sercach ów nieodparty instynkt, popychający nas do
jednoczenia się, ilekroć tylko coś, w jakimś kierunku, wzbudzi
w nas entuzjazm? „Zmysł wszechświata", „zmysł Całości",
tęsknota, jaka nas ogarnia, oczekiwanie, odczucie wielkiej
Obecności - w obliczu przyrody, w obliczu piękna, przy
słuchaniu muzyki... Jak to się stało, że poza mistykami i
autorami analizującymi ich pisma nikt,

108

background image

a zwłaszcza psychologowie, nie zainteresował się tą pod-
stawową wibracją, której brzmienie jest dosłyszalne dla
wrażliwego ucha u podstaw, a raczej na szczytach każdego
wielkiego uczucia? Współbrzmienie z Całością, podstawowy
ton poezji czystej i czystej religii. Raz jeszcze pytam, czy to
zjawisko, które narodziło się wraz z myślą i rozwija się wraz z
nią, nie oznacza głębokiej harmonii pomiędzy dwiema
realnościami poszukującymi się wzajemnie: pomiędzy
oddzieloną cząstką a Całością, do której zbliża się z drżeniem.

Wydaje nam się czasem, że miłość pomiędzy mężczyzną a

kobietą, miłość rodzicielska, przyjacielska, w pewnej mierze
miłość ojczyzny - to wszystkie możliwe naturalne postaci
miłości. Otóż nie. Na tej liście brak najbardziej podstawowej
formy miłości: tej, która pod naciskiem zwierającego się
wszechświata popycha elementy ku sobie wzajemnie i
wszystkie razem - ku Całości. „Powinowactwo", a w ślad za
nim - „zmysł kosmiczny".

Miłość powszechna nie tylko jest możliwa pod względem

psychologicznym; jest to jedyna pełna i ostateczna postać
miłości.

Jak jednak, skorośmy to ustalili, wytłumaczymy fakt, że

wciąż - i to na pozór coraz bardziej - rośnie wokół nas niechęć
i nienawiść? Jeżeli tkwi w nas i niejako napiera na nas od
wewnątrz tak potężne pragnienie jedności, czemu nie
przemienia się w działanie?

Powiemy po prostu, że przezwyciężając paraliżujący nas

kompleks „antypersonalistyczny" zdecydowaliśmy się przyjąć
możliwość i realność istnienia Kogoś kochającego i w
najwyższym stopniu godnego miłości na szczycie świata,
ponad naszymi głowami. Zbiorowość, jeśli wchłania lub zdaje
się wchłaniać osobę ludzką, zabija miłość pragnącą się
narodzić. Zbiorowość jako taka nie może być w swej istocie
przedmiotem miłości. Oto przyczyna porażek wszelkiego
rodzaju filantropii. Racja jest po stronie zdrowego rozsądku.
Nie można ofiarować siebie anonimowej liczbie. Niech
natomiast wszechświat zyska - przed

109

background image

nami, w naszych oczach - oblicze i serce, niech się, jeśli
można tak powiedzieć, „spersonalizuje", a wówczas na-
tychmiast, w nowym klimacie stworzonym przez to ognisko,
elementarne siły przyciągania znajdą warunki do zama-
nifestowania się i do rozwoju. I wtedy, bez wątpienia, pod
presją zacieśniania się Ziemi, wyzwolą się dotychczas
drzemiące ogromne energie przyciągania pomiędzy mole-
kułami ludzkimi. Naszemu „zmysłowi świata", „zmysłowi
Ziemi", „zmysłowi ludzkiemu" odkrycia dokonane w ciągu
ostatniego stulecia dostarczyły, dzięki swym całościowym
perspektywom, nowych decydujących bodźców. Tym się
tłumaczy eksplozja współczesnych panteizmów. Ten poryw
zepchnie nas jednak na powrót w supermaterię, jeśli nas nie
doprowadzi do Kogoś.

Ażeby zagrażająca nam porażka zmieniła się w zwycięstwo,

ażeby powstało sprzysiężenie monad ludzkich, trzeba i
wystarczy, byśmy - doprowadzając do samego końca myśl
nauki - uznali za prawdziwe i konieczne do zamknięcia i
zrównoważenia czasoprzestrzeni nie tylko jakieś niejasne
przyszłe istnienie, lecz także (co chcę podkreślić szczególnie
mocno) aktualną rzeczywistość i aktualne promieniowanie
tajemniczego Centrum centrów, które nazwałem Omegą.

Le Phenomene humain (1938-1940), Seuil,
Paris 1955, s. 293-298

background image

Spis treści

O szczęściu ...............................................................15
O cierpieniu ...............................................................37
O miłości .................................................................79

background image

Od zarania dziejów

labirynt byl symbolem

drogi pełnej

niebezpieczeństw, z

czasem, gdy stał się

ważnym elementem

kompozycyjnym

średniowiecznych

katedr, zaczął

oznaczać trudności i

wątpliwości, które

człowiek musi

pokonać w swej

ziemskiej wędrówce,

aby po śmierci

osiągnąć zbawienie i

móc połączyć się z

Bogiem w niebieskim

Jeruzalem. Powrót do

źródeł jest cyklem

wydawniczym będą-

cym zachętą, by po

krętych ścieżkach

myśli Czytelnik dotarł

do miejsc, które

określając jego

tożsamość, przepro-

wadzą go z ciemności

do światła.

Wybór tekstów francuskiego jezuity Teilharda de
Chardin składa się z fragmentów przemówień,
notatek, rozważań, prac naukowych skupionych
wokół tytułowych tematów: szczęścia, cierpienia i
miłości.

Jak być szczęśliwym w świecie, w którym istnieją
cierpienie i miłość? Prezentowane w tym tomiku
rozważania Teilharda są mocno osadzone w
całości jego wizji, w której człowiek jest
niepowtarzalną cząstką w procesie rozwoju świata.
Szczęście - powiada Teilhard za Huxleyem - jest
produktem ubocznym wysiiku. „Nie daje szczęścia
żadna zmiana, która nie jest wynikiem dążenia
wzwyż. Szczęśliwy jest zatem ten, co nie
poszukując szczęścia bezpośrednio, znajduje
radość jako naddatek, dążąc do pełni, do kresu
samego siebie, dążąc naprzód".


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Teilhard de Chardin O szczęściu cierpieniu miłości
Teilhard de Chardin Rozważania
Teilhard de Chardin Jaka jest moja wiara
Między szczęściem a cierpieniem poezja J A Morsztyna, poety
Historia filozofii nowożytnej, 31. Francois-Pierre Maine de Biran, Francois-Pierre Maine de Biran (1
Saint Pierre Bernardin De PAWEŁ I WIRGINIA JEDNOROŻEC
Na szczęście jest miłość
Niebezpieczne związki Pierre Choderlos de Laclos streszczenie
Anthony de Mello Wezwanie do milosci
de Chardin Rozwazania
Cierpienie i Miłość w Biblii
Motyw cierpienia i miłości w Biblii i
Anthony De Mello Wezwanie do miłości
Katecheza 38 Dobry Jezus cierpi z miłości do ludzi

więcej podobnych podstron