Wojciechowski Mieczysław Do czego ludzie potrzebują narkotyków Od inicjacji do uzależnienia


Mieczysław Wojciechowski

Do czego ludzie potrzebują narkotyków?

Psychospołeczne mechanizmy używania substancji psychoaktywnych

Trudno nie zauważyć dość powszechnej dzisiaj obecności narkotyków w życiu młodych ludzi. Młodzieżowe imprezy czynią sobie za punkt honoru zdobycie co najmniej symbolicznej - jeśli nie całkiem znacznej - ilości marihuany, haszyszu lub heroiny do palenia. Dyskoteki specjalizują się w środkach pobudzających („speedach”), takich jak różne odmiany extasy. Amfetamina z kolei bywa poszukiwanym środkiem w szkole czy na uczelni przy okazji klasówek i egzaminów.

Powody brania bywają różne. Marihuana bywa czasem nazywana środkiem relaksacyjnym, bo daje rozluźnienie i dobry humor. Ale jednocześnie dekoncentruje, nie pozwala się skupić i analitycznie myśleć. Toteż nie nadaje się tam, gdzie używa się „przyspieszaczy”, mobilizujących energię człowieka i umożliwiających zwiększony wysiłek w krótszym czasie, jak amfetamina czy extasy. Wygląda na to, że narkotyki bierze się z powodów czysto racjonalnych: dają jakieś konkretne efekty, których ludzie czasem poszukują - odgrywają więc pożyteczną rolę! W czym zatem problem?

Problemów jest kilka, a polegają one nie na tym, że narkotyki „nic nie dają” (bo coś dają - przecież inaczej nikt by po nie nie sięgał), ale na tym, że za ich efekty trzeba drogo płacić, i to nie tylko w sensie finansowym. Cena ta jest jednak rozłożona na raty i dlatego trudno ją dostrzec od razu.

Po drugie zaś, efekty te nie trwają długo, lecz są chwilowe i dość powierzchowne. A po trzecie - powody brania, wbrew pozorom, zwykle mają podłoże bardziej emocjonalne niż racjonalne.

Eksperyment? Presja? Ciekawość?

Niektórzy twierdzą, że podstawowym motywem osoby, która sięga po narkotyki po raz pierwszy, jest ciekawość, chęć spróbowania, przeżycia nieznanego doświadczenia. I tak chyba rzeczywiście bywa. Ale prawdą jest również, że istnieją obawy przed narkotykami. Nierzadko obawy walczą z ciekawością. Co wygrywa? Różnie.

Wynik zależy często od czegoś innego: od wpływu innych osób - rówieśników, kolegów, przyjaciół. Ciekawe, że na początku przyjmowanie narkotyków prawie nigdy (może wyjątkowo) nie odbywa się w samotności i w pojedynkę, lecz w grupie, a przynajmniej w obecności jednej czy dwóch osób, które narkotyki skądś przyniosły, kupiły czy „zdobyły”. I kto wie, czy wielu „pierwszorazowych” młodych ludzi w ogóle by narkotyki przyjęło, gdyby nie obecność innych. Bo ta obecność nie jest obojętna ani neutralna. Środowisko osób już używających narkotyki wywiera zawsze pewien wpływ na niebiorących. Czy musi to być jednak nachalna, bezpośrednia presja?

Najczęściej sposoby są bardziej subtelne. Wystarczy na przykład roztaczać wokół siebie pewną aurę „wtajemniczenia” i z politowaniem lub wyższością spoglądać na resztę, by wprawić tę resztę w zakłopotanie i uruchomić w niej chęć dołączenia się do „kręgu wtajemniczonych”. Czasem może to być kpina z obaw danej osoby przed narkotykami albo sugerowanie, że jest mięczakiem, tchórzem, maminsynkiem - i to wystarczy. Trzeba naprawdę sporo niezależności i odwagi, aby w takich sytuacjach nie poddać się subtelnej (czasem mniej subtelnej) presji.

Tutaj pojawia się pierwszy - i to jak najbardziej emocjonalny - powód brania: obawę przed śmiesznością, kpiną, krytyką, lęk przed nieakceptacją czy wręcz odrzuceniem kolegów. Chęć uniknięcia tych wszystkich kłopotów i bycia akceptowanym przez własne środowisko jest bardzo często pułapką, niełatwym do zerwania łańcuchem, który może nas trzymać bardzo mocno na uwięzi i czasem skłaniać do takich działań, na które kiedy indziej nie mielibyśmy wcale ochoty.

Kłopoty z poczuciem wartości

Czy da się określić ryzyko wejścia na drogę brania narkotyków? Nie wydaje się, aby to można było zrobić z góry, ale na pewno trzeba uwzględnić tutaj nie tylko własną ciekawość, ale także skłonność do ulegania naciskowi ze strony innych ludzi, zwłaszcza rówieśników. Równie ciekawym pytaniem jest jednak to, czy jesteśmy skazani na taką podatność na naciski, jaką teraz mamy, czy też nie - i od czego to zależy. Od czego więc zależy to, czy jestem mniej czy bardziej zależny od otoczenia? Czy mniej lub bardziej zależy mi na jego opinii i jestem skłonny się jej podporządkować, nawet kosztem innych wartości, które mogę skądinąd także wysoko cenić? Ma to związek z poczuciem własnej wartości.

Osoby o stosunkowo wysokim poczuciu wartości mają większe oparcie w samych sobie, nie muszą mniemania o sobie opierać w tak wysokim stopniu na opiniach otoczenia. W gorszej sytuacji są osoby o niskim poczuciu własnej wartości. One z kolei jakby nie wiedzą, ile właściwie są warte, toteż ocenę samych siebie oddają w ręce innych: jeśli otoczenie je akceptuje, wtedy ich poczucie wartości rośnie, jeśli nie - rozpada się w gruzy. Dlatego tak trudno narazić się im na ryzyko nieakceptacji. Ale akceptacja ma swoją cenę - trzeba spełniać wymagania otoczenia. Nie można się wychylać.

Rozumienie tego mechanizmu podpowiada oczywisty sposób postępowania, służący jego eliminacji lub osłabieniu: praca nad poczuciem własnej wartości wpływa na zwiększenie niezależności od otoczenia. Gdy ma się nieco więcej owej wewnętrznej niezależności, gotowości do obrony własnego zdania - wtedy łatwiej podjąć decyzję na przykład o odmowie przyjęcia narkotyków, gdy się nie ma na to ochoty, alby przynajmniej ma się co do tego wątpliwości. Właśnie te wątpliwości bywają nierzadko tłumione pod wpływem nacisku z zewnątrz. Ktoś o większej pewności siebie może natomiast dać sobie do tych wątpliwości prawo, podobnie jak prawo do tego, aby nie podejmować decyzji natychmiast tylko dlatego, że nie potrafi (obawia się) odmówić. A skoro dotarliśmy do tego miejsca, to poświęćmy trochę uwagi odmawianiu. Czy się go nauczymy, czy nie, to i tak dokładniejsze przyjrzenie się sobie w sytuacji odmawiania rzuci trochę więcej światła na to, jak się ma sprawa z naszym poczuciem wartości. Potraktujmy więc poniższy rozdzialik albo jako instruktaż, albo przynajmniej jako mały test dla siebie.

Jak odmawiać

Gotowość do odmawiania to już dużo, ale dobrze jest wiedzieć, jak to robić, a zwłaszcza jak bronić się przed presją. Przydatne okazują się tutaj tak zwane zachowania asertywne.

Asertywność to taki styl zachowania, który polega na umiejętności korzystania z praw osobistych (np. prawa do odmowy), z jednoczesnym poszanowaniem praw drugiej osoby. Przeciwieństwami asertywności są zarówno uległość (podporządkowanie się innym wbrew sobie - a więc niekorzystanie z własnych praw), jak też agresja czy wywieranie presji (a więc naruszanie cudzych praw).

O osobach ulegających presji otoczenia w sprawie narkotyków można powiedzieć, że zapewne nie są dostatecznie asertywne. Ale mogą się tego nauczyć. W sytuacji presji specjaliści od asertywności proponują kilka strategii postępowania.

Pierwszą z nich jest po prostu umiejętność jasnej, stanowczej, jednoznacznej odmowy, bez wikłania się w nadmierne usprawiedliwienia, tłumaczenia czy błagania o rozgrzeszenie. To niemała sztuka, wymagająca wzięcia na siebie ryzyka, że rozmówca będzie nam miał to za złe, obrazi się, wyśmieje nas lub zrobi coś podobnego. Ale ryzyko to przynosi wyraźny zysk - wyzwolenie od niepożądanej zależności.

Kolejne strategie przydają się wtedy, gdy rozmówca nie zadowala się naszą odmową i nie rezygnuje ze skłonienia nas do takiego działania, jakiego sobie życzy. Dobrze jest na tę okoliczność wiedzieć o technice zdartej płyty, która jest niczym innym, jak upartym powtarzaniem swojej odmowy tak długo, aż rozmówca się zniechęci.

Przydatna może być także technika pytania o strony dodatnie, na przykład: „Co dobrego jest w braniu?”, „Co dobrego jest w tym, że będę na haju?”, „Co dobrego jest w tym, że będę taki jak inni?” itd., w zależności od tego, jakich argumentów używa rozmówca. Podobną funkcję spełnia technika wypytywania o strony ujemne, na przykład: „Co złego jest w tym, że nie biorę?”, „Co złego jest w tym, że jestem inny?”, „Co złego jest w tym, że stracę dobrą okazję?”.

Te sposoby obrony, jakkolwiek skuteczne, mogą jednak przy okazji rozgniewać rozmówcę i sprowokować go do złośliwych uwag, Ale i na tę okoliczność dysponujemy możliwością dalszej obrony w postaci techniki dymnej zasłony: „Chyba rzeczywiście masz rację...”, „Możliwe, że jestem idiotą...” itp. Ale to oczywiście propozycje dla tych, którzy są zdecydowani odmówić, a jedyne, czego im brakuje, to skutecznych na to sposobów. Ci, którzy na odmowę zdecydowani nie są, po prostu nie odmówią i niepotrzebne im są żadne techniczne pomysły.

Co z tymi, którzy nie chcą odmawiać albo wręcz po prostu chcą brać?

Są tacy, co nie mają ochoty odmawiać

Na początku dobrze jest odpowiedzieć samemu sobie na pytanie, dlaczego właściwie chcę brać. Część odpowiedzi może kryć się w tym, o czym już mówiliśmy: bądź w ciekawości, bądź w chęci dostosowania się do otoczenia i zyskania jego akceptacji - czy uniknięcia dezaprobaty. Ale jak ma się sprawa z tymi, którzy mówią: „Ani jedno, ani drugie, ani trzecie. Z nami sprawa ma się zupełnie inaczej. My po prostu chcemy się lepiej bawić, zyskać więcej luzu. Gdy coś weźmiemy, po prostu jesteśmy śmielsi, odważniejsi, łatwiej przychodzi nam nawiązywanie kontaktów, rozmowa z innymi, jesteśmy bardziej aktywni. A więc same zalety! Czy coś w tym złego?”.

Rzecz nie w tym, że jest coś złego w luzie, odwadze, dobrym samopoczuciu. Ale skoro do tego, aby się tak poczuć, potrzebny jest nam środek chemiczny, to znaczy, że bez niego brakuje nam luzu, swobody, odwagi, śmiałości - czyż nie?

Czyli są to powody emocjonalne. Emocje - obawy, lęki, niepokoje - próbujemy likwidować za pomocą chemii. I to się na moment udaje. Ale czy jest to rzeczywiste rozwiązanie problemu? Przecież to co najwyżej chwilowe zapomnienie o problemach. Aby je naprawdę rozwiązać, trzeba zacząć od pytania: dlaczego jestem nieśmiały? Dlaczego brakuje mi swobody, luzu, odwagi? Skąd się biorą moje niepokoje i obawy? Szukanie odpowiedzi na te pytania jest prawdziwą pracą nad sobą.

I oczywiście, znowu pytania te mają związek z poczuciem własnej wartości, samooceną, sposobem, w jaki patrzy się na siebie samego. Dalszy ciąg tej pracy to szukanie odpowiedzi na pytanie, co można z tym zrobić. Połowa odpowiedzi narzuca się sama: pracować nad poczuciem własnej wartości, nad swoją niezależnością od otoczenia. Ale pozostaje druga część pytania: w jaki sposób to robić?

Pracować nad tym można na dwa sposoby. Po pierwsze, próbując w wyższym niż dotąd stopniu odwoływać się do swoich mocnych stron. Koncentrować się na własnych zaletach, nie wadach. Na sukcesach, nie porażkach. Na tym, co umiemy, a nie na tym, czego nie umiemy. Obraz samego siebie zależy nie tylko od tego, jacy jesteśmy naprawdę, ale także od tego, co we własnej osobie dostrzegamy, a czego nie. Jednak typowy trening wychowawczy, zarówno w szkole, jak i w rodzinie, polega na pracowitym tropieniu i „punktowaniu” wszystkiego, co w postępowaniu, zachowaniu czy nauce dziecka, ucznia, czy młodego człowieka, jest błędem, brakiem, wadą, porażką.

I po większej części nie płynie to wcale ze złych intencji, ale najczęściej z bezmyślności i braku refleksji. Dorośli często nie dostrzegają, że zamierzone przez nich efekty pozytywne nie następują. A co gorsza, nie dostrzegają też pewnego dodatkowego, ale bardzo groźnego efektu ubocznego: stałego rujnowania poczucia wartości u kogoś, kto nieustannie, przez wiele lat subtelnego treningu zbiera informacje o własnych niedociągnięciach, brakach i błędach. Stopniowo powstaje w jego umyśle jedynie słuszny - jego zdaniem - wniosek, że jest do niczego, a wiemy już, do czego w konsekwencji prowadzi takie mniemanie.

A co z tymi, którym chodzi o sprawne działanie i w tym celu sięgają po amfetaminę albo extasy, a może kokainę? Jak zrozumieć ich zachowanie?

Emocje towarzyszą także sukcesom i porażkom

Na pierwszy rzut oka wydaje się, że w ich przypadku nie ma to związku z emocjami. Że chodzi tu o aktywność, efektywność, sprawność, sukces. No dobrze, ale co by się stało, gdyby nie osiągnęli sukcesu? Gdyby ponieśli porażkę? Wyobrażenie takiej sytuacji jest dla niektórych nie do zniesienia - lęk przed porażką bywa powodem użycia środka chemicznego. Aby nie ponieść porażki - albo odnieść sukces - co na jedno (niektórym) wychodzi. Dlaczego niektórym? Bo nie wszyscy utożsamiają sukces z brakiem porażki. Inaczej mówiąc - nie wszyscy odczuwają paniczny lęk przed porażką. Są tacy, którzy z porażką radzą sobie lepiej. Z porażką - to znaczy z czym? To znaczy ze swoimi... negatywnymi emocjami, pojawiającymi się w obliczu porażki!

I tym razem okazuje się więc, że to niemożność poradzenia sobie z własnymi negatywnymi emocjami (a raczej chęci ich uniknięcia) popycha ludzi do szukania ratunku w środkach pobudzających. Gdyby więc ktoś potrafił pogodzić z porażką (brakiem sukcesu), nie musiałby używać środków chemicznych, aby się z tym uporać. Ucieczka przed lękiem, obrona przed emocjami - to rzeczywisty powód ratowania się narkotykami! Narkotykami w każdej postaci.

Warto bowiem przypomnieć, że do narkotyków niektórzy zaliczają zarówno alkohol, jak i nikotynę. Obie te substancje - tak jak wiele innych narkotyków - pełnią podobną funkcję: uspokajają, rozluźniają, zmniejszają napięcie. Oczywiście, wchodzą tu w grę różnice ilościowe: nikotynę przyjmowaną w postaci dymu papierosowego nie tak łatwo przedawkować i jej działanie w tej postaci jest stosunkowo słabe. Inaczej z alkoholem i innymi, silniejszymi narkotykami. Ale istota i powód oddziaływań pozostaje ten sam: wpływ na własne emocje. Jak radzić sobie z negatywnymi emocjami w inny sposób niż poprzez używanie narkotyków?

To, że niektóre emocje nam odpowiadają, inne zaś nie - jest rzeczą zupełnie naturalną. Również to, że chcielibyśmy je zmieniać, czyli zmieniać własne samopoczucie. Bo przecież samo pojęcie „szczęścia” (albo „nieszczęścia”), „satysfakcji” (czy „niezadowolenia”) itp. - opisujące i określające naszą sytuację życiową, nasz stan - dotyczą właśnie emocjonalnych aspektów naszego odbioru świata i decydują o jakości i ocenie naszego życia. Nie ma nic dziwnego w tym, że emocje nie są nam wcale obojętne i wolimy mieć do czynienia z takimi, które odbieramy jako pozytywne. Cały problem polega nie na tym: zmieniać czy nie zmieniać nastroju, lecz raczej - w jaki sposób do upragnionych, pozytywnych emocji dochodzić.

Rozwijanie umiejętności - naturalna strategia radzenia sobie z emocjami

Większość z nas stara się robić to, co przynosi nam większą satysfakcję, unikać zaś tego, co prowadzi do niezadowolenia. Jeśli więc na przykład jesteśmy niezadowoleni z czegoś, co nam się przydarza - ktoś nas uraził, nie dotrzymał słowa, zrobił nie to, co by nam odpowiadało itd. - wtedy podejmujemy jakieś działanie wyjaśniające, „naprawcze”, staramy się wpłynąć na sytuację tak, aby sprawy potoczyły się w pożądany sposób. Prowadzi to w konsekwencji do poczucia satysfakcji, zadowolenia - zarówno z rozwoju wypadków, jak i z siebie samego. To ostatnie określenie zwraca uwagę na jeszcze jeden obszar, będący źródłem naszego zadowolenia lub niezadowolenia, mianowicie nas samych. Bo wbrew pozorom to nie tylko i nie głównie inni ludzie - ich zachowania czy decyzje - wywołują w nas takie czy inne emocje. Bliższe przyjrzenie się temu pokazuje, że nawet w sytuacjach, w które zaangażowani są inni, wiele zależy w ostatecznym rozrachunku od nas samych - naszych postaw i umiejętności, bowiem to przecież my „radzimy” sobie lub „nie radzimy”, „potrafimy” lub „nie potrafimy” zareagować, „umiemy” lub „nie umiemy” się znaleźć w tej czy innej sytuacji w taki sposób, żeby nas to satysfakcjonowało. To my sami używamy przecież określeń wyraźnie wskazujących na naszą własną rolę we wszystkich tych sytuacjach. Jednakże problem w tym, że nie zawsze wystarcza nam umiejętności, pomysłów czy odwagi, żeby tak ingerować w sytuację, jakbyśmy sobie tego życzyli.

Napotykamy w tym własne, indywidualne ograniczenia. Zwykle kładzie się je na karb różnic w charakterach. Idzie za tym sugestia, że może to chodzić o różnice wrodzone, a więc niemożliwe do zmiany. „Taki już jestem” - mówi ktoś, kto unika wyrażenia swojej opinii czy sprzeciwu, albo załatwienia trudnej sprawy, rozwiązania konfliktu, poruszenia trudnego tematu, odmowy zrobienia czegoś, co mu nie odpowiada itd. Gdy się jednak nazwie takie problemy po imieniu, staje się niezmiernie wątpliwe przekonanie, że nie można się uczyć przekonywania. A uczyć się to, innymi słowy, nabywać umiejętności, których się dotychczas nie posiadało, albo też posiadało w niewystarczającym stopniu, „niezadowalającym” dla siebie samego (emocja!) stopniu.

Dlaczego niektóre sytuacje są trudne

Nie powiedzieliśmy chyba dotąd wyraźnie, że te sytuacje, w których pojawiają się tak zwane „negatywne emocje”, można określić jako „sytuacje trudne”. Można jednak łatwo dostrzec, że ta sama trudna sytuacja nie jest tak samo trudna dla każdego. Dla jednego jest - owszem - trudna, i to może nawet bardzo, dla drugiego tak sobie, a dla trzeciego - być może wcale. Od czego to zależy? Właśnie od poziomu własnych umiejętności, które u jednej osoby mogą być wysokie, u innej średnie, a u jeszcze innej - niskie albo żadne.

Można to potwierdzić wieloma prostymi przykładami, jak choćby przykładem egzaminu czy klasówki w szkole. Jasio jest w panice, bo nie jest przygotowany, a Małgosia cieszy się, bo liczy na wykazane się posiadaną wiedzą lub umiejętnościami.

Ale co wtedy, gdy nie mamy do czynienia z umiejętnościami technicznymi, szkolnymi czy zawodowymi - a mimo to w pewnych sytuacjach odczuwamy nieprzyjemne emocje, na pozór bez żadnego powodu? Powody są, tyle że należą do innego obszaru rzeczywistości niż to, z czego rozliczają nas w szkole czy w pracy. Otóż poważnym obszarem „trudnych sytuacji” są po prostu kontakty z innymi ludźmi, nawet wtedy, gdy tym kontaktom nie towarzyszy wcale konieczność wykazania się umiejętnościami zawodowymi czy szkolnymi. Bo sam kontakt - nawet czysto towarzyski - może być sam w sobie „trudną sytuacją”, w której do głosu dochodzą obawy w rodzaju: co o mnie myślą, jak jestem odbierany, czy nie zostanę wyśmiany, źle potraktowany, czy nie zostaną zauważone moje wady, czy nie popełnię gafy, czy nie zachowam się głupio?...

Listę tego rodzaju obaw można ciągnąć dłużej, a wszystkie one są dowodem na to, że sam kontakt z innymi - bez dodatkowych, trudnych zadań - jest źródłem „trudnych sytuacji”. Te sytuacje trudne możemy określić jako „interpersonalne”, niezależnie od tego, że istnieją oprócz nich również te związane z umiejętnościami zawodowymi czy szkolnymi, a które możemy dla odróżnienia nazwać „sytuacjami zadaniowymi”. I jedne i drugie są źródłem zarówno pozytywnych, jak i negatywnych doznań, a towarzyszą im dwa zestawy umiejętności, które możemy nazwać analogicznie „umiejętnościami zadaniowymi” i „umiejętnościami interpersonalnymi” albo „społecznymi”.

Umiejętności społeczne

Pozostaje tylko zadać pytanie, czy owe „umiejętności interpersonalne” (albo „społeczne”) mogą być przedmiotem uczenia się, tak jak „umiejętności zadaniowe”? Na szczęście tak, choć czego innego będziemy się uczyć niż w przypadku umiejętności „zadaniowych”. Co to będzie?

Uważa się, że dla sprawnego, „nie stresującego” funkcjonowania w kontaktach z ludźmi potrzebne są nam, z grubsza biorąc, umiejętności trojakiego rodzaju. Jedna ich grupa to umiejętności związane z wyrażaniem siebie. A co takiego ma człowiek do wyrażenia? Na przykład to, czego potrzebuje (lub czego nie chce), to, co czuje lub to, co myśli (sądzi, uważa). Inaczej mówiąc - swoje potrzeby, emocje i opinie.

Oprócz wyrażania siebie mamy również potrzebę odpowiedniego, zadowalającego dla nas, reagowania na potrzeby, emocje i opinie innych. Wśród możliwych do wyrażenia opinii szczególne miejsce zajmują opinie innych osób na nasz własny temat, zwłaszcza zaś opinie negatywne, czyli krytyka naszej osoby lub naszych zachowań.

To właśnie lęk przed cudzym, negatywnym osądem bywa poważnym źródłem niepokoju i stresu, a także hamulcem do wielu naszych - potencjalnych - działań.

Oprócz umiejętności związanych z wyrażaniem siebie i reagowaniem na zachowania innych (zwłaszcza na zachowania nieakceptowane czy niepożądane) można też wyróżnić trzecią grupę umiejętności, związanych ze współpracą z innymi. Jako przykłady takich umiejętności można podać prowadzenie dialogu (bez agresji i wycofywania się), zwłaszcza przy odmiennych czy niezgodnych opiniach między rozmówcami, umiejętność zawierania porozumień czy umów (negocjacje), a także umiejętność rozwiązywania konfliktów (mediacje).

Do tych umiejętności należałoby jeszcze dodać zestaw konstruktywnych postaw, z których najważniejsze to: postawa wobec siebie samego, wobec innych ludzi i wobec sytuacji trudnych. Nie chodzi przy tym o postawy jakiekolwiek, lecz postawy korzystne, a za takie uznać by można: pozytywny stosunek do siebie samego (co oznacza pozytywną samoocenę, zadowalające poczucie wartości, wiarę we własne możliwości), pozytywny stosunek do otoczenia (wyrażający się zaufaniem do innych, poczuciem bezpieczeństwa w kontaktach, postawą prospołeczną) oraz dojrzały stosunek do problemów (sytuacji trudnych), wyrażający się traktowaniem ich raczej jako „zadania do rozwiązania” niż bariery w działaniu.

Taki zestaw umiejętności i postaw znacznie redukuje ryzyko uciekania się do pomocy środka chemicznego w konfrontacji z sytuacjami problemowymi.

Warsztaty psychologiczne dostarczają ludziom sytuacji, które służą nabywaniu tego rodzaju różnych umiejętności - osobistych i interpersonalnych („międzyludzkich”). Tego rodzaju doświadczenia dowodzą, że coraz trudniej wskazać takie własne cechy, przydatne w codziennym kontaktowaniu się z innymi ludźmi, których nie można by się nauczyć. Tyle tylko, że normalne życie nie zawsze dostarcza nam odpowiednio dużo dobrych okazji. Przeciwnie, czasem wręcz utrwala nasze wcześniej nabyte, wyuczone urazy, zahamowania czy obawy. Dlatego nieraz przydatne okazują się „sztuczne” sytuacje, nastawione specjalnie na to, by tych okazji dostarczyć - czyli szkolenia, treningi czy warsztaty psychologiczne.

Podsumowanie

Przedstawmy na koniec w zwartej postaci ten łańcuch zjawisk, które pojawiając się kolejno mogą zwiększać ryzyko sięgania po narkotyk (choć nie na pewno i nie zawsze, bo istnieje też prawdopodobieństwo dokonywania innych wyborów przez konkretne osoby).

W uproszczeniu ten łańcuch zjawisk przedstawia się następująco: niewydolny (bądź destrukcyjny) system wychowawczy (rodzinny bądź szkolny, bądź też obydwa) przyczynia się do pojawienia się deficytów w zakresie umiejętności społecznych i pozytywnych postaw, co z kolei sprawia, że wiele (zbyt wiele) sytuacji staje się „sytuacjami trudnymi”, w których pojawiają się negatywne emocje (z kręgu lęku i/bądź złości), co skłania niektórych do szukania sposobu natychmiastowej redukcji napięcia emocjonalnego (co ma dodatkowo związek z niską tolerancją na negatywne emocje (dyskomfort frustrację, stres), zaś jednym ze sposobów szybkiego uzyskania zmiany stanu emocjonalnego jest przyjęcie narkotyku (w sensie jakiejkolwiek substancji psychoaktywnej).

Oprócz tego, powyżej przedstawionego łańcucha przyczyn i skutków prowadzących do przyjęcia narkotyku, ciekawe jest też prześledzenie dwóch innych łańcuchów przyczynowo-skutkowych, ukazujących dalsze konsekwencje dwóch odmiennych sposobów zachowania się w sytuacji trudnej. Jeden z nich - to opisywane tutaj sięgnięcie po narkotyk. Drugi sposób - to rozwiązywanie problemu bez sięgania po narkotyk.

Odmienne konsekwencje każdego z tych wyborów zostały przedstawione w artykule pt. Narkotyk albo rozwój. Dwie strategie działania w sytuacjach trudnych.

Mieczysław Wojciechowski

Narkotyk albo rozwój. Dwie strategie działania w sytuacjach trudnych

Problemy i umiejętności

Większość naszych problemów - a może wszystkie - bierze się z rozmaitych deficytów, czy to wiedzy (rozumienia rzeczywistości), czy umiejętności. Dadzą się też owe problemy rozwiązywać właśnie poprzez nabywanie wiedzy i umiejętności. To jest właśnie istotą rozwoju osobistego, zachodzącego przez całe życie. Tyle tylko, że sytuacja - warunki, konkretne okoliczności - bądź to sprzyja tak rozumianemu rozwojowi, bądź nie. A czasem wręcz go hamuje, blokuje lub nawet prowadzi do regresu i destrukcji.

Za rzecz naturalną należy uznać nasze pragnienie wpływania na własny stan emocjonalny, na to, jak się czujemy, co odczuwamy. Można tez uznać, że naturalnym sposobem wpływania na nasze samopoczucie jest podejmowanie odpowiednich działań, służących temu, aby nasze potrzeby czy pragnienia były zaspakajane w możliwie największym stopniu. Bez tych zabiegów pozostalibyśmy w stanie niezadowolenia. Odwołując się do najprostszych przykładów - gdy jesteśmy głodni, dążymy do zjedzenia czegoś, gdy ktoś nas niesłusznie skrytykował, próbujemy wyjaśnić sytuację i przywrócić poprawne stosunki itd.

Takie działania zmierzają do poprawy naszego stanu emocjonalnego. Gdyby jednak ktoś powiedział, że przecież chodzi również i o realną zmianę sytuacji, o uzyskanie tego, na czym nam zależy, miałby oczywiście rację. Chodzi z pewnością o obie rzeczy naraz: o rzeczywistą zmianę sytuacji zewnętrznej (choć czasem tylko o zmianę naszego punktu widzenia na tę sytuację, naszych wymagań czy oczekiwań), co może spowodować także zmianę drugiego rodzaju - naszego nastroju.

Mówiąc krócej: jeśli zmiana naszych emocji wymaga działania, a skuteczność działania zależy z kolei od naszych umiejętności, to poziom naszych umiejętności - osobistych i „międzyludzkich” - ma decydujący wpływ na nasz stan emocjonalny, pojawiający się w konfrontacji z różnymi życiowymi sytuacjami.

Zarówno drobnymi i doraźnymi - jak to, że ktoś wypowiedział pod naszym adresem uszczypliwą uwagę - jak też poważniejszymi i długofalowymi - jak na przykład to, że generalnie nie potrafimy reagować na krytykę pod naszym adresem, złośliwe żarty, obmowę czy podobne doświadczenia.

Ucieczka zamiast umiejętności

Jednak niektórzy z nas, podlegając przeróżnym napięciom i stresom codziennego życia, dokonują w pewnym momencie spostrzeżenia, że na własne emocje można oddziaływać bezpośrednio za pomocą chemicznej substancji - narkotyku, alkoholu, papierosa czy tabletki uspokajającej - bez konieczności dokonywania skomplikowanych czasem zabiegów, zmierzających do realnej zmiany sytuacji niekorzystnej na lepszą.

Staje się to dla niektórych prawdziwym odkryciem: zamiast napięcia pojawia się odprężenie, zamiast niepokoju - ulga. Odkrycie to bywa czasem połączone z uczuciem zdziwienia: dlaczego inni jeszcze na to nie wpadli? Prawda jest bardziej skomplikowana: oprócz tych, którzy na to rzeczywiście jeszcze nie wpadli i, być może, wpadną na to już za chwilę, istnieje cała rzesza tych, którzy „odkrycia” te dawno mają już za sobą i dokonują kolejnych, już nie tak pozytywnych jak pierwsze.

Pierwszym z nich jest - na ogół - odkrycie fizycznej i psychicznej szkodliwości tych substancji, biologicznych kosztów, jakie pociąga wprowadzanie ich do organizmu. I nie jest to tylko straszenie, lecz istotna część realnych faktów. A oprócz tego wchodzą w grę także konsekwencje emocjonalne - zanim pojawią się jakiekolwiek wyraźne konsekwencje fizyczne. Najważniejszą jest psychiczne uzależnienie od zażywanej substancji.

Uzależnienie psychiczne polega na tym, iż użycie protezy, jaką jest działanie substancji chemicznej, staje się odtąd pewnego rodzaju koniecznością: bez protezy jesteśmy teraz jeszcze bardziej bezradni niż wtedy, gdyśmy jeszcze jej nie stosowali. Odtąd jakiekolwiek zagrożenie, że nie będziemy mogli jej użyć, napawa nas dodatkowym, panicznym lękiem. Ogromna część naszej umysłowej aktywności obraca się teraz wokół pytania: „czy będę mógł zapalić (napić się, wziąć), czy nie zabraknie mi papierosów (alkoholu, narkotyków), co będzie, kiedy mi jednak zabraknie (och, jakie to byłoby straszne!), jak się przed tym zabezpieczyć?” itd. Pojawia się poczucie, że bez protezy w ogóle nie będziemy w stanie funkcjonować.

To jeszcze nie wszystko. Bo chemiczna - sztuczna - regulacja nastroju przypomina wyłączenie alarmu sygnalizującego wybuch pożaru lub kradzież samochodu.

Wyłączywszy sygnał alarmowy, zyskujemy upragniony spokój, ale wypadki toczą się dalej, my zaś tracimy możliwość realnego wpływu na rzeczywistość.

Fałszywe informacje wprowadzają w błąd i blokują proces nabywania nowych umiejętności

Rzecz w tym, że „wyciszone” emocje przestają być adekwatne do rzeczywistości, nie dają zatem właściwej o niej informacji. Nie mówią, czego należałoby się uczyć w danej sytuacji (a przede wszystkim, co robić), pozwalają natomiast działać niejako wbrew rzeczywistości - tzn. wbrew własnym obawom, niepokojowi, poczuciu winy, irytacji czy żalu - które to uczucia pod wpływem substancji słabną albo zupełnie znikają, ustępując miejsca nieadekwatnym do rzeczywistości rozluźnieniu i uldze. Człowiek pod wpływem substancji psychoaktywnej - alkoholu, narkotyku, nikotyny, środka uspokajającego - dochodzi do wniosku, że już go dana sprawa „nie rusza” - to znaczy nie irytuje, nie przeraża, nie przygnębia.

Ale to, niestety, nieprawda. Doraźnie zafałszowany został tylko obraz sytuacji, sama sytuacja natomiast nie zmieniła się ani na jotę. Wrażenie, że jest się spokojnym, odprężonym, a nawet zadowolonym wynika tylko z zakłócenia i zdeformowania zdolności odczuwania, a nie z faktu, że dana sytuacji zaczęła nagle budzić inne odczucia. Bez protezy budziłaby właśnie te emocje, których chcieliśmy uniknąć.

Ale ich zaletą jest to, że są adekwatne zarówno do danej sytuacji, jak i realnego poziomu naszych umiejętności. Jednak aby dać sobie z nimi radę, aby je znosić, potrzebna jest pewna tolerancja na przeżywanie negatywnych emocji oraz gotowość do traktowania trudnych sytuacji jako okazji do uczenia się nowych umiejętności. Tak długo, jak długo brakuje którejkolwiek z tych rzeczy, istnieje silna tendencja do szybkiego radzenia sobie z negatywnymi emocjami za pomocą chemii - tłumienia ich na przykład za pomocą papierosa czy narkotyku.

Tego rodzaju operacje na własnych emocjach, polegające na ich „zagłuszaniu”, przynoszą jeszcze jeden negatywny efekt: odbierają motywację do uczenia się i nabywania nowych umiejętności, służących radzeniu sobie w różnych trudnych sytuacjach. Znika bowiem powód do działania służącego zmianie sytuacji - pozytywne emocje mówią niejako „wszystko jest w porządku, świat jest piękny, sytuacja jest przyjemna, nic nie trzeba zmieniać”. A skoro tak, to przyjęcie narkotyku oznacza utratę motywacji do jakiegokolwiek działania. Utrata motywacji do działania oznacza zaś po prostu bierność czy wręcz wycofanie się z sytuacji problemowej, która tego działania wymaga. Z kolei wycofanie się z sytuacji, brak aktywności służącej rozwiązaniu problemu (czy poprawie sytuacji) wywołuje kolejne negatywne skutki.

Po pierwsze - problem nie zostaje rozwiązany, a raczej ciąg nawarstwiających się, nie rozwiązanych problemów. Po drugie, nie zachodzi proces uczenia się, czyli nabywania bądź rozwijania umiejętności radzenia sobie w sytuacjach społecznych.

Co dzieje się zaś z człowiekiem, który „stoi w miejscu”? Wchodzi w błędne koło powtarzania tych samych trudności - ze wszystkimi ich konsekwencjami.

Czego się uczyć?

Trudna sytuacja, która w normalnych warunkach mogłaby być rodzajem wyzwania czy inspiracji do rozwoju, przestaje byś trudna, bo w sztuczny sposób zostaje zmieniony (albo przynajmniej złagodzony) naturalny wskaźnik tej trudności, czyli negatywna emocja. Można to porównać do sytuacji, gdy ktoś odczuwa zimno. Naturalną drogą poradzenia sobie z tym problemem jest podjęcie właściwego zachowania, na przykład nałożenie swetra, włączenie ogrzewania itp. Chemicznym sposobem poradzenia sobie z tą sytuacją byłoby natomiast zażycie środka, który „wyłączyłby” odczuwanie zimna. Ktoś, kto przestałby je odczuwać, straciłby oczywiście jakąkolwiek motywację do szukania swetra lub rozpalania ognia, czego skutki łatwo sobie wyobrazić.

Sięganie po protezę oznacza pozbawianie się możliwości nabywania doświadczenia i powiększania własnych umiejętności, co przy czynnościach tak rutynowych, jak te wymienione, być może, że nie ma aż tak istotnego znaczenia. Ale życie niesie nieustannie konieczność podejmowania działań nie tylko dobrze znanych i banalnych, ale także nowych i odmiennych, choćby były one tylko trochę odmienne i tylko pod pewnymi względami nowe.

Na tym własne polega nabywanie umiejętności coraz bardziej szczegółowych, finezyjnych i subtelnych. Nie ma bowiem, na przykład, dwóch identycznych nieporozumień między ludźmi albo dwóch identycznych kłótni czy dwóch identycznych różnic opinii - dlatego nikt nie może powiedzieć, że już umie rozwiązywać konflikty i potrafi radzić sobie z nieporozumieniami, bo już z kilkoma się uporał (choć z pewnością umie więcej niż ktoś, kto nie poradził sobie jeszcze z niczym). Możliwość uczenia się jest praktycznie nieograniczona i prowadzi do rzeczywistych, choć zawsze cząstkowych efektów, które dopiero w długim czasie kumulują się i dają rzeczywisty, choć powolny postęp w ciągu całego życia. Pod warunkiem jednak, że proces ten nie będzie nieustannie zakłócany i hamowany przez ingerencje środka pychoaktywnego.

Podobne cele - różne drogi i rzeczywiste efekty

Uzbrojeni w taką wiedzę będziemy mogli dokonywać bardziej świadomych wyborów między tym, co chcemy w danej sytuacji uzyskać, a tym, co decydujemy się stracić. Po jednej stronie: konfrontacja z wyzwaniami niesionymi przez życie (choćby były to czasem tylko mini-wyzwania), połączona z nabywaniem realnych, nowych - mimo że być może tylko niewielkich, cząstkowych - doświadczeń. Po drugiej: doraźne, chwilowe polepszenie komfortu emocjonalnego - kosztem tego wszystkiego.

Ktoś mógłby jednak postawić zarzut, często zresztą podnoszony: czyż wcześniej sami nie dowodziliśmy istotnej roli emocji i czy do nich w końcu nie sprowadziliśmy ostatecznej odpowiedzi na pytanie o jakość życia? Ktoś może powiedzieć: nie interesują mnie te ambitne plany, te szumne hasła rozwoju, uczenia się i czegoś tam jeszcze, skoro mają być one nieustannym pokonywaniem jakichś przeszkód, mierzeniem się z jakimiś wyzwaniami i na dodatek mają mnie pozbawić natychmiastowej przyjemności.

W takie rozumowanie wkradło się jednak pewne nieporozumienie, które warto wyjaśnić. Otóż w strategii, która nazwaliśmy „naturalną”, w gruncie rzeczy chodzi o to samo: o rzeczywiste odczuwanie spokoju, ulgi i satysfakcji. Tyle tylko, że ma się je osiągać jako naturalną konsekwencję podejmowania odpowiednich działań. Uzyskany w ten sposób pozytywny stan emocjonalny jest więc niejako nagrodą za te starania. Mogą wynikać z tej strategii co najmniej trzy korzyści: realna zmiana sytuacji, realne nabywanie umiejętności i realna zmiana emocji. Można też dodać, że zmiana emocji jest wówczas względnie stabilna, bo oparta na względnie trwałych, realnych podstawach: coś naprawdę osiągnąłem, czegoś naprawdę się nauczyłem, naprawdę przeżyłem jakieś doświadczenie.

Jak reagujemy na sytuacje trudne - dwa łańcuchy przyczynowo-skutkowe

Gdyby pokusić się o zaprezentowanie całego łańcucha przyczynowo-skutkowego, złożonego z kolejno po sobie następujących zjawisk i zdarzeń, przyjmując za punkt wyjścia jakieś negatywne emocje, pojawiające się w danej chwili, to w wypadku strategii naturalnej wyglądałby on następująco: negatywne emocje → próba zrozumienia związku między daną sytuacją a emocjami → podjęcie działania → zmiana sytuacji → zmiana negatywnych emocji na bardziej pozytywne → zdobycie nowego doświadczenia → coraz rzadsze pojawianie się podobnych trudności → rzadsze pojawianie się negatywnych emocji w podobnych sytuacjach → postęp w poziomie umiejętności → wzrost poziomu ogólnego komfortu psychicznego (satysfakcji życiowej) → wzrost wiary we własne możliwości (poczucia wartości).

Inna kolejność kroków i inne efekty występują przy strategii chemicznej. Przy tym samym punkcie wyjścia mogłoby to wyglądać następująco: negatywne emocje → zażycie substancji psychoaktywnej → zmiana emocji negatywnych na pozytywne → utrata motywacji do działania → wycofanie się z sytuacji (niepodejmowanie działań interwencyjnych) → utrata możliwości nauczenia się czegoś → brak postępu w rozwoju umiejętności → powtarzanie się negatywnych przeżyć w tych samych sytuacjach → powtarzające się przyjmowanie środków chemicznych → obniżanie się poziomu ogólnego komfortu psychicznego (satysfakcji życiowej) → stopniowa utrata wiary w możliwość samodzielnego radzenia sobie w sytuacjach trudnych, spadek poczucia wartości.

Dana osoba wchodzi więc w zamknięty cykl działań, który ciągle przebiega według tego samego, wyżej podanego schematu. Konsekwencją stale powtarzających się tego typu cykli jest kolejny efekt, polegający na systematycznym obniżaniu (i tak już na ogół niskiego) poczucia wartości i wiary w swoje możliwości. Pogarszająca się samoocena z każdym kolejnym cyklem utrudnia jego ewentualne przerwanie, ponieważ ucieczka z trudnych sytuacji jest coraz bardziej oczywista, automatyczna i wydaje się jedyną możliwą drogą.

Taka dynamika wypadków prowadzi do osiągnięcia swego rodzaju „dna” - sytuacji kryzysowej. Możliwe są wówczas trzy typowe wersje wydarzeń:

  1. adaptacja do sytuacji kryzysu, czyli akceptacja degradacji osobistej i społecznej,

  2. samobójstwo (najczęściej poprzez przedawkowanie)

  3. podjęcie decyzji o zmianie stylu życia i skorzystanie z jakiejś oferty pomocy terapeutycznej.

Warto przy okazji zaznaczyć, że pojęcie „dna” (kryzysu) jest często subiektywne i związane z indywidualnym systemem wartości oraz sytuacją zewnętrzną. Dla jednej osoby będzie to zatem pogarszanie się wyników w pracy lub w szkole, dla drugiej dopiero rozpad rodziny, dla jeszcze innej - utrata środków do życia itp.

Pamiętanie o tym może ułatwić podejmowanie właściwych decyzji także najbliższemu otoczeniu osoby uzależnionej, które nie musi biernie przyglądać się ani czekać, aż dana osoba osiągnę krytyczną sytuację kryzysową („absolutne dno”). Może cały czas dostarczać jej odpowiednich bodźców w postaci konkretnych informacji zwrotnych na temat konsekwencji jej funkcjonowania (zarówno bieżących, jak i przyszłych), a także konkretnych oczekiwań, wymagań i stawianych warunków. To wszystko bowiem podtrzymuje i kreuje zarówno indywidualny system wartości, jak też osobiste związki i emocjonalne więzi pomiędzy osobą uzależnioną a jej najbliższym, społecznym otoczeniem. Takie podejście może skłaniać ją do wcześniejszego podejmowania decyzji o skorzystaniu z systemu pomocy.

Dokładne przyjrzenie się kolejnym zjawiskom wymienionym w obu łańcuchach zdarzeń daje chyba najlepszą i najpełniejszą odpowiedź na pytanie, co naprawdę dają - a czego dać nie mogą - narkotyki.

Mieczysław Wojciechowski

Od inicjacji do uzależnienia

Etapy kontaktu z narkotykiem

Przed i po inicjacji

Wydaje się oczywiste, że nieco odmiennych działań profilaktycznych potrzebują osoby, które nigdy nie próbowały narkotyków, te, które się z nimi zetknęły i te, które są na granicy uzależnienia. Wyróżnijmy zatem kilka poziomów intensywności kontaktu z narkotykami. Trzeba zaznaczyć, że poziomy te są czysto umowne, oparte na praktycznych kryteriach płynących z obserwacji rzeczywistości, nie zaś na kryteriach teoretycznych, opartych na miernikach ilościowych.

Na początek wyobraźmy sobie sytuację, gdy do używania narkotyków jeszcze nie doszło. I - co więcej - być może wcale nie dojdzie. Na tym przecież polega zasadniczy sens profilaktyki: uchronić przed patologią, zanim jeszcze do niej dojdzie. Ten etap jest łatwy do zidentyfikowania. Łatwo go dostrzec tak, jak stan przeciwny, to znaczy sytuację, w której dana osoba przekracza „granicę bezpieczeństwa” i dochodzi u niej do inicjacji narkotykowej.

Osoby mające za sobą taką inicjację to zatem kolejna grupa. Problem jednak w tym, że inicjację ma za sobą zarówno ten, kto raz czegoś spróbował, jak i ten, kto ma doświadczenia z „braniem” i właśnie znajduje się w środku terapii. Dlatego warto nieco dokładniej rozróżnić kolejne etapy kontaktu z narkotykami.

Etap eksperymentowania

Niektóry mogą poprzestać na jedno- lub kilkakrotnym spróbowaniu, a jeszcze inni mogą kontynuować swoje doświadczenia i wejść w fazę „eksperymentowania”. Zwróćmy uwagę, że nie określamy tu ani częstotliwości brania, ani czasu jej trwania. Chodzi raczej o określony stosunek do narkotyku u osoby, która go używa. Eksperymentowanie zawiera pewien motyw poznawczy: chcę sprawdzić jak coś działa, jak wygląda, jakie wywołuje skutki.

Taki motyw sam w sobie nie jest niczym niewłaściwym. Towarzyszy on każdej sytuacji poznawania czegoś nowego, także wielu osobom nie biorącym narkotyków, które są ciekawe wiedzy na ich temat. Jeśli jednak, mimo ciekawości, nie używają narkotyków, to ze względu na wiedzę o negatywnych skutkach takich zachowań. Jeśli ktoś nie potrafi sobie poradzić ze swoją ciekawością wbrew racjonalnym przesłankom i argumentom, oznacza to, iż ma kłopoty w sferze emocji i to one zyskują kontrolę nad jego postępowaniem.

Czy istnieje etap „używania” narkotyku?

Faza eksperymentowania dla wielu osób także może się zakończyć całkowitym zerwaniem kontaktu z narkotykami. Niektórzy wprost mówią o wyraźnym uświadomieniu sobie niebezpieczeństw różnego rodzaju, inni o niespełnieniu oczekiwań, jeszcze inni o jednym i drugim. Ci, którzy nie rezygnują, wchodzą w fazę, którą można nazwać fazą używania substancji.

Z określeniem tym wiąże się dość delikatna kwestia: w odniesieniu do alkoholu jest ono stosowane w celu nazwania umiarkowanego, nieproblemowego picia - w odróżnieniu od picia problemowego, które można określić jako nadużywanie. Używanie może przerodzić się w nadużywanie - choć nie musi. Wiele osób może do końca życia używać alkoholu, nie nadużywając go. Czy jednak wolno te same określenia zastosować w odniesieniu np. do heroiny i mówić o „zwykłym”, nieproblemowym „używaniu”, które dopiero później, być może, przerodzi się w nadużywanie?

Niektórzy są skłonni twierdzić, że tak. Są to jednak przeważnie osoby używające narkotyków jak uzależnione, bądź, według ich opinii, eksperymentujące. Bywają to także osoby, mające w swoim najbliższym otoczeniu osobę „biorącą”, stosujące mechanizmy obronne i próbujące bagatelizować ryzyko. Tak naprawdę z ust żadnego ze specjalistów kompetentnych w dziedzinie wiedzy o narkotykach i narkomanii nigdy raczej nie padło poważne oświadczenie, jakoby heroiny albo innych, tzw. twardych narkotyków można było używać, byle tylko „nie nadużywać”. Wielu specjalistów jest zdania, że np. co do heroiny w ogóle nie da się mówić o fazie używania, bo praktycznie każde jej „użycie” jest już nadużyciem.

Etap nadużywania

Inni są bardziej tolerancyjni, zakładając, że jednokrotne lub kilkakrotne użycie może nie być jeszcze określone jako nadużywanie. Podobny problem dotyczy wszelkich narkotyków, choć w odniesieniu do niektórych - np. marihuany - istnieje znacznie większa tolerancja i znacznie więcej zwolenników poglądu, iż rzeczywiście co do niej da się mówić o zwyczajnym, nieproblemowym używaniu. Nie należy jednak zapominać, że istnieje wielu przeciwników takiego poglądu utrzymujących, że faza „używania”, jeśli w ogóle istnieje, jest wysoce problematyczna, czym się jeszcze zajmiemy w dalszej części artykułu.

Tak więc najmniej wątpliwości wywołuje faza „nadużywania”, co do istnienia której prawie wszyscy się zgadzają, zaś różnice zdań dotyczą najczęściej momentu, w którym się zaczyna: czy wraz z pierwszym użyciem, czy zaraz po fazie eksperymentowania, czy trochę później. Tak czy inaczej istotne w fazie nadużywania jest to, że pociąga za sobą różnego rodzaju problemy: w pracy, w domu, w życiu osobistym, rodzinnym, w społecznym funkcjonowaniu itd.

Przy okazji warto zwrócić uwagę na fakt, że nie chodzi tu bynajmniej o „nadużycie” w sensie fizycznym, które trafnie określa się jako przedawkowanie, stanowiące zagrożenie dla życia. Chodzi raczej o ryzykowny styl używania substancji przynoszący szkody zarówno samemu bohaterowi, jak i jego otoczeniu. Elementem tego stylu używania jest oczywiście także aspekt ilościowy (dana osoba używa co najmniej „dużo” lub „za dużo” albo „często” bądź „za często”). Jednak przede wszystkim chodzi tu o taki styl używania, który bardziej zwraca uwagę, trudniej go ukryć i który przynosi coraz większą ilość negatywnych konsekwencji.

Etap uzależnienia

Faza nadużywania - o ile ktoś całkowicie nie zerwie kontaktu z narkotykiem - prędzej czy później musi zaowocować uzależnieniem. Według Komitetu Ekspertów Światowej Organizacji Zdrowia (WHO)

„uzależnienie lekowe to psychiczny, a niekiedy fizyczny stan wynikający z interakcji między żywym organizmem a lekiem, charakteryzujący się zmianami zachowania i innymi reakcjami, do których należy konieczność przyjmowania leku w sposób ciągły lub okresowy, w celu doświadczenia jego wpływu na psychikę, a niekiedy by uniknąć przykrych objawów towarzyszących brakowi leku. Tolerancja może wystąpić, ale nie musi. Osoba może być uzależniona od więcej niż jednej substancji”.

Uzależnienie to zatem dość poważny stan, różniący się znacznie od prostego faktu, że ktoś jednorazowo czy kilkakrotnie przyjął narkotyk. Oczywiście nie należy bagatelizować pojedynczych doświadczeń tego rodzaju, ponieważ sama inicjacja narkotykowa jest istotną zmianą w zakresie indywidualnego stosunku danej osoby do narkotyku. Nierzadkie są przypadki, że po jednokrotnym zażyciu - zwłaszcza heroiny - taka osoba nie miała ochoty wycofywać się z „brania”, które przyjmowało formę ciągu prowadzącego przez wszystkie wymienione fazy do uzależnienia. Rzecz jednak w tym, by nie utożsamiać każdego kontaktu z narkotykami z uzależnieniem.

Czy wszyscy przechodzą na kolejne etapy?

Jak już wspomnieliśmy, nie jest bynajmniej tak, że każdy, kto zacznie, opiera się na dopiero ostatnim etapie - uzależnienia. Ze stosunkowo najliczniejszej grupy tych, którzy kiedykolwiek próbują, tylko część pozostaje przy dalszym eksperymentowaniu. Z kolei spośród tych, którzy okazjonalnie eksperymentują, wyłania się mniejsza podgrupa tych, którzy przechodzą do bardziej regularnego używania substancji. Pozostali albo nadal utrzymują nieregularny, okazjonalny styl kontaktu z narkotykami, albo całkowicie się wycofują (podobnie, jak wycofuje się wielu po jednej czy kilku próbach - i jest to zapewne większość spośród tych, którzy kiedykolwiek czegoś próbowali).

Losy tych, którzy na pewnym etapie swojego życia systematycznie przyjmowali jakieś środki - czyli przeszli do etapu „używania” substancji - także mogą być różnorakie. Czyli znowu: część z nich może utrzymywać się nadal na tym etapie, część może się wycofać - zrezygnować - całkowicie albo cofnąć na poprzedni etap, zaś tylko pewna podgrupa będzie zwiększać częstotliwość i ilość przyjmowanego narkotyku, co może prowadzić także do wielodniowych „ciągów”, polegających na codziennym przyjmowaniu narkotyku. Uzależnienie pojawia się jako konsekwencja tego rodzaju „ciągów”. Po jakimś czasie przerwanie ciągu zaczyna skutkować bardzo przykrymi dolegliwościami natury zarówno fizycznej, jak i psychicznej, które noszą miano „objawów abstynencyjnych”. Jest to sygnał pojawienia się uzależnienia fizycznego.

Kto rezygnuje, kto idzie dalej?

Gdyby przy okazji szukać odpowiedzi na pytanie, kto się wycofuje, a kto przechodzi na kolejne etapy to - po pierwsze - odpowiedź nie wydaje się prosta. Bo wchodzą tu zapewne w grę także trudne do zaobserwowania i kontrolowania czynniki sprawiające, że jakiekolwiek rokowania są bardo trudne albo wręcz niemożliwe. Uzasadnionym wydaje się jednak przypuszczenie, że jednym z czynników znaczących jest głębokość - czy rozległość - osobistych deficytów kompetencji emocjonalnych (tj. umiejętności służących radzeniu sobie z emocjami). Im tych umiejętności mniej, tym większe prawdopodobieństwo przechodzenia na kolejne etapy, prowadzące do uzależnienia, czyli większa trudność wycofania się. Aby się bowiem wycofać z brania, trzeba mieć „do czego wrócić”. Im silniej dana osoba jest włączona w konstruktywne działania i silniejsze ma związki z otoczeniem (pozytywne więzi), tym większe prawdopodobieństwo uniknięcia problemów z braniem i uzależnieniem.

Ale własne kompetencje emocjonalne, leżące u podłoża tych pozytywnych relacji z otoczeniem, nie biorą się znikąd. Bo pierwszeństwo - inicjatywa - należy tutaj do otoczenia, które, zwłaszcza w odniesieniu do dzieci i młodzieży, albo pomaga w kształtowaniu tych umiejętności, albo nie pomaga, bądź też wręcz szkodzi. Wynika z tego, że ogromne znaczenie mają warunki profilaktyczno-wychowawcze, z jakimi młoda osoba ma do czynienia. Jeśli warunki te sprzyjają zaspokajaniu potrzeb psychicznych (emocjonalnych), a także kształtowaniu osobistych kompetencji emocjonalnych - wtedy rokowania są zdecydowanie lepsze.

Potwierdzają to między innymi doświadczenia oryginalnego systemu terapeutycznego VAMA, którego istota polega na zdecydowanej intensyfikacji oddziaływań wychowawczych terapeutów ośrodka, współpracujących z rodzicami - bez wyłączania młodego człowieka z udziału w konstruktywnych aktywnościach poza ośrodkiem, przy jednoczesnej redukcji kontaktu z destrukcyjnym środowiskiem osób biorących (zob. Atrakcyjne życie narkomanów, Vadim Krzyżaniak, Marcin J. Sochocki, Warszawa 2005).

Kontakt z narkotykami „miękkimi” i „twardymi” - czy są różnice?

Przedstawiony wyżej przebieg wypadków dotyczy, ściśle rzecz biorąc, tzw. narkotyków „twardych”, których najbardziej klasycznym przedstawicielem jest heroina (biała lub brązowa, tzw. „brown sugar”). Zostały tak nazwane te narkotyki, które prowadzą do uzależnienia fizycznego. Są jednak i takie narkotyki, które fizycznego uzależnienia nie dają, i dlatego zostały przez niektórych nazwane „miękkimi” (należy do nich marihuana, haszysz, amfetamina, extasy). Praktycznie wyraża się to w ten sposób, że stosowanie narkotyku nie skutkuje pojawieniem się objawów abstynencyjnych, tj. całego zespołu licznych dolegliwości fizycznych i psychicznych.

Na pozór wyglądałoby więc na to, że osoba używająca „miękkich” narkotyków nie osiągnie nigdy etapu uzależnienia fizycznego, może więc sobie brać bezpiecznie. Nic bardziej błędnego. Dlaczego? Bowiem problem uzależnienia nie sprowadza się wyłącznie do uzależnienia fizycznego. Tak mogą myśleć osoby, znające problem tylko teoretycznie lub powierzchownie, albo też myślące tendencyjnie, czyli zwłaszcza te, które same biorą i szukają argumentów usprawiedliwiających ich działanie. Najbardziej problemowym aspektem uzależnienia - wbrew powyższym, naiwnym twierdzeniom - nie jest wcale uzależnienie fizyczne, lecz uzależnienie psychiczne.

Z uzależnieniem fizycznym można sobie poradzić w 1-2 tygodnie. Dopiero uzależnienie psychiczne to problem, z którym dana osoba walczy przez 1-2 lata w ośrodku dla narkomanów, a potem jeszcze przez kilka lub więcej lat po aktywnej terapii. To właśnie ze względu na uzależnienie psychiczne tuż po „odtruciu” w oddziale detoksykacyjnym osoba „wyleczona” z uzależnienia fizycznego pierwsze kroki kieruje najczęściej do handlarza narkotyków - o ile nie zdecyduje się pójść na rzeczywiste leczenie do ośrodka terapii.

Innym przykładem są uzależnienia nie-chemiczne, gdzie wcale nie wchodzi w grę jakakolwiek substancja, mogąca dawać uzależnienie fizyczne (np. hazard albo seksoholizm), a które radykalnie rujnują życie wielu osób uzależnionych ze względu na styl życia, zaburzający pozostałe, konstruktywne jego sfery.

Uzależnienie fizyczne i fizyczne szkody - to dwie różne rzeczy

I jeszcze jedno, istotne spostrzeżenie: objawy abstynencyjne, wynikające z pojawienia się uzależnienia fizycznego, to tylko jeden z aspektów fizycznego wpływu substancji na organizm. Bo niezależnie od tego, że marihuana czy amfetamina nie są włączane w metabolizm komórkowy organizmu (na tym polega uzależnienie fizyczne), to nie znaczy, że nie wywierają szkodliwych także i fizycznie skutków zdrowotnych. Istnieje wiele substancji, które mogą szkodzić organizmowi, a które wcale nie dają uzależnienia fizycznego, np. wszelkiego rodzaju trucizny, substancje niespożywcze czy nawet nieświeże jedzenie.

Toteż jeśli marihuana czy amfetamina nie wchodzą w metabolizm komórkowy organizmu (podobnie jak cyjanek potasu, benzyna lub zgniłe mięso), to niewątpliwie szkodzą one fizycznie - nie mówiąc już o rzeczy najważniejszej, tj. o uzależnieniu psychicznym. Rozstrzygającym zaś na to dowodem jest to, jak wyglądają (fizycznie), jak się zachowują i jak się przedstawia sfera psychiczna - zarówno emocjonalna jak i intelektualna - osoby używające regularnie tych substancji. Psychozy poamfetaminowe (czasem kończące się samobójstwem) dodają dodatkowego uroku „miękkim” narkotykom. Toteż gadanina o „miękkich” narkotykach jest po prostu niebezpiecznym, fałszywym mitem, wpędzającym wiele osób w groźną pułapkę.

Uzależnienie to tylko jeden z problemów

Widać więc teraz wyraźnie, że uzależnienie fizyczne nie jest wcale jedynym problemem: bo problemem jest zarówno uzależnienie, jak i eksperymentowanie, a także jednorazowa próba wzięcia narkotyku. Są to jednak problemy zupełnie innego rodzaju i rangi, nie należy ich zatem wrzucać do jednego worka. Nie można zwłaszcza popełniać błędu okrzyknięcia kogoś „narkomanem” tylko z tego powodu, że eksperymentował z narkotykami.

Eksperymentowanie, owszem, jest niewątpliwie sygnałem niepokojącym: sygnałem zagrożenia wejściem w uzależnienie, o ile dana osoba nie zaniecha kontaktu z tą substancją. Dlatego potrzebuje pomocy już na tym etapie. Istnieje bowiem ryzyko uzależnienia, a także niebezpieczeństwo ryzykownego stylu życia, pociągającego za sobą wiele szkód innego rodzaju (jak np. kontakt z patogennym środowiskiem, obniżenie poziomu aktywności rozwojowej, edukacyjnej czy zawodowej, naruszenie pozytywnych relacji z otoczeniem, zagrożenie zdrowia fizycznego i psychicznego itp.). Jak więc widać, jest się czym martwić. Uzależnienie to tylko jeden problem - jakkolwiek bardzo poważny, z całej gamy innych, związanych z używaniem narkotyków.

Etapy kontaktu z substancją a profilaktyka

Gdy więc widać, że problemy są różne, nasuwa się uzasadnione przypuszczenie, że postępowanie zaradcze powinno być zapewne także w każdym przypadku odmienne. Odmienność nie przekreśla jednak podobieństw: jeśli weźmie się pod uwagę psychologiczny mechanizm wchodzenia w używanie narkotyków, to można wyciągnąć słuszny wniosek, że główny kierunek działań merytorycznych powinien być ten sam, dotyczy bowiem uzupełniania deficytów w umiejętnościach radzenia sobie ze sferą własnych emocji. I rzeczywiście, od tego nie ma ucieczki, bez względu na fazę kontaktu z narkotykami. Zawsze i każdemu się to przyda, a dla wielu jest koniecznością. Ale w zależności od fazy, inne mogą być priorytety i proporcje pomiędzy wątkami niespecyficznymi, ogólnymi, o uniwersalnym znaczeniu oraz wątkami specyficznymi, odpowiednimi dla danej fazy. Konieczne jest dopasowanie oddziaływań profilaktycznych do każdego z wymienionych etapów. Co należy brać pod uwagę?

Ci spośród młodych ludzi, którzy nie zetknęli się z narkotykiem osobiście, znajdują się w ryzykownej sytuacji proporcjonalnie do stopnia własnych deficytów emocjonalnych. Właściwym oddziaływaniem będzie więc zajmowanie się wyłącznie sferą ich umiejętności społecznych i emocjonalnych, a także ich systemem norm i wartości. Działania te określa się mianem profilaktyki pierwszego stopnia (albo profilaktyki pierwszorzędowej).

O ile jednak osoby niebiorące doskonale obywają się bez wiedzy o braniu, to osoby biorące muszą mieć okazję - w ramach profilaktyki drugiego stopnia (drugorzędowej) - nie tylko nabywać umiejętności emocjonalne, ale także ustosunkować się do swojego brania narkotyków, do ich bliskich i odległych efektów, analizować czynniki psychologiczne i społeczne, które sprzyjają podtrzymywaniu ryzykownego stylu życia, a także szukać sposobów, jak pomóc sobie w zmianie tego stylu.

Zaznaczmy w tym miejscu, że określenie „osoby biorące” nie jest dostatecznie precyzyjne, bowiem wrzucamy wtedy do jednego worka i tych, którzy zaledwie eksperymentują, jak też tych, którzy już od dawna są głęboko uzależnieni. Czy „profilaktyka drugorzędowa” jest adresowana do nich wszystkich? Jeśli profilaktyka ma chronić przed wejściem w uzależnienie, to wygląda na to, że z definicji nie może dotyczyć już uzależnionych, a jedynie te wszystkie pozostałe kategorie osób używających narkotyków, którzy jeszcze się nie uzależnili. Co jednak z tymi, którzy już przekroczyli granicę uzależnienia?

Profilaktyka a terapia

Ci ostatni są adresatami oddziaływań terapeutycznych. Okazuje się jednak, że terapia w znacznej mierze obejmuje również i te oddziaływania, które profilaktyka adresuje do osób zagrożonych - nieuzależnionych. Jak to możliwe? Dzieje się tak z powodów, które zostały omówione w artykule pt. Do czego ludzie potrzebują narkotyków? Psychospołeczne mechanizmy używania substancji psychoaktywnych. Powiedzieliśmy tam, że u podłoża używania tych substancji (co na pewnym etapie może doprowadzić do powstania uzależnienia) leżą deficyty kompetencji emocjonalnych (osobistych i społecznych). Sprawiają one, że osoba obciążona negatywnymi emocjami pojawiającymi się często, długotrwale i uporczywie - poszukuje sposobu szybkiej redukcji emocjonalnego napięcia (psychicznego dyskomfortu, frustracji, niepokoju). Dla wielu osób w takiej sytuacji (choć nie wszystkich) takim sposobem okazuje się narkotyk (a do tej samej grupy substancji - powiedzmy przy okazji - należą też alkohol, nikotyna, środki uspokajające, nasenne i psychotropowe). A zatem zarówno profilaktyka, jak i terapia zmierzają do podobnego celu: uzupełnienia deficytów kompetencji emocjonalnych.

Pewne podobieństwo oddziaływań i efektów sprawia więc, że ta forma terapii bywa przez niektórych nazywana „profilaktyką trzeciorzędową”. Dlaczego? Bo chroni daną osobę przed dalszym braniem, a także chroni jej otoczenie przed „społecznym zarażeniem” jej stylem życia.

Jeśli masz problem z narkotykami i szukasz pomocy dla siebie lub kogoś bliskiego — napisz do nas! W ciągu kilku dni otrzymasz odpowiedź od specjalisty. Porady są udzielane anonimowo i bezpłatnie.

Ekspertami udzielającymi porad są: mgr Tomasz Kowalewicz (psycholog), lek. med. Jarosław Uziałło (lekarz), mgr Jan Latkowski (prawnik).

Odpowiedzi są wysyłane zazwyczaj już na następny dzień po wpłynięciu pytania, może się jednak zdarzyć, że trzeba będzie na nie poczekać 2-3 dni. Prosimy o cierpliwość. Przed zadaniem pytania prosimy również o sprawdzenie, czy odpowiedź nie została już udzielona w naszym FAQ.

0x01 graphic
Bardzo prosimy o uważne sprawdzenie, czy wpisany przez Ciebie adres e-mail jest poprawny, ponieważ w przeciwnym przypadku eksperci nie będą mogli przesłać Ci odpowiedzi!

http://www.narkomania.org.pl/poradnia/



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Do czego kotu potrzebne są wąsy, koty
A Kandzia ANZUS – Pakt Bezpieczeństwa Pacyfiku Geneza, rozwój… rozpad Do czego Australii potrzebny j
Do czego jest potrzebny CRM
Ludzie potrzebują przywództwa, Linux, płyty dvd, inne dvd, 1, Doradca Menedzera
Czego będziesz potrzebował
Ludzie potrzebują przywództwa , Ludzie potrzebują przywództwa
Rosiak vs. Cejrowski - Po co komu bialy czlowiek, Wojciech.Cejrowski.do.posluchania
Od różdżki do uzależnieniaświadectwo, 3 Stare matriały nieposegregowane
Flis Czego sie zachod nauczyl od wschodu w XX wieku
3do czego nam potrzebne
Od inicjacji do uzależnienia, Narkomania
28. Terapia uzależnienia od narkotyków, Skrypt Studium Terapii Uzależnień
ludzie potrzebni, Polityka polska, Dmowski
Czego możemy nauczyć się od dziecka
naj Czego nie powinien usłyszeć od ciebie nastolatek
Ludzie potrzebują przywództwa, Linux, płyty dvd, inne dvd, 1, Doradca Menedzera
Czego możesz dowiedzieć się od dzieci
Smith Wigglesworth sam potrzebował uwolnienia od demonów świadectwo uwolnienia!

więcej podobnych podstron