Hendrickson Emily Kolekcja


Emily Hendrickson KOLEKCJA

1

Emma zatrzymała się u szczytu schodów, zerknęła przez balustradę. Upewniwszy się, że nigdzie w pobliżu nie widać Oldhama, zadufanego w sobie lokaja Cheneyów, szybciutko zbiegła do holu.

Poranna poczta leżała już na stoliku. Wśród rachunków i listów do ojca Emma znalazła ten, na który czekała. Kiedy ukryła go w saszetce, jej wzrok padł na pismo adresowane do brata. Szybko rozejrzała się wokół i nie mogąc przemóc ciekawości także ten list wsunęła do torebki. W końcu George wyjechał i nieprędko miał powrócić, a niezwykły wygląd koperty wskazywał, że może to być coś ważnego.

Wróciwszy do swojego pokoju, zamknęła drzwi na klucz, usiadła przy oknie na pamiętającym lepsze czasy foteliku i wyjęła obydwie koperty. Najpierw otworzyła tę adresowaną do niej.

- Dzięki Bogu - zawołała z ulgą. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo liczyła na to, że „Lady's Magazine” kupi jej wzory haftów. Za czepek redakcja proponowała znacznie więcej, niż oczekiwała, i w dodatku prosiła o następne Projekty utalentowanej panny Cheney. Ponieważ magazyn nie Publikował nazwisk, mogła śmiało podjąć współpracę. Wolała, by rodzice nie wiedzieli, jak zdobywa pieniądze na drobne wydatki. Cheneyowie należeli do starej, teraz podupadłej rodziny, której świetność mogły przywrócić tylko dobre partie zrobione przez dzieci.

Znając wielki świat Emma wiedziała, jak płonne to nadzieje. Drugi list osunął się na jej kolana; chwyciła go pospiesznie, złamała czerwoną pieczęć i otworzyła szeroko usta.

Sir Peter Dancy, w domu, poniedziałek, 5 czerwca 1815... Mumia z Teb zostanie rozwinięta o wpół do drugiej.

Mumia! Jakież to ekscytujące, pomyślała. Szczęściarz z George'a. Ma takie ciekawe życie, podczas gdy całą jej rozrywką są nudne herbatki i przyjęcia. Westchnęła smętnie.

Rozsiadła się wygodnie w fotelu i rozmarzyła na myśl o egzotycznych zbiorach, głośnych w towarzystwie. Sir Petera często brano na języki, jako że nie liczył się z konwenansami, kierował własnymi zasadami i żył, jak mu się podobało.

Emma nie znała owego tajemniczego dżentelmena. Powiadano, że fechtuje się jak nikt inny w Anglii, sławny był też ze swojej kolekcji starożytności egipskich. Słyszała, że jest wysoki i szczupły; ma gęstą czuprynę jasnych włosów i zielone oczy. Najwyraźniej tak samo jak ona nie lubił nudnych przyjęć.

Londyn gorzko ją rozczarował, a tyle nadziei wiązała z tym miastem. Szybko się przekonała, że bez solidnego posagu nie ma na co liczyć. Gdyby jej ojciec był parem Anglii, arystokratą, sprawy wyglądałyby inaczej, ale ród Cheney'ów ród wywodził się ze skromnej, acz zacnej szlachty, a to w wielkim świecie niewiele znaczyło.

Zerknęła ponownie na list i westchnęła z żalem, że nie może bodaj na jeden dzień znaleźć się w skórze George'a. Nie, nie jest przecież awanturnicą, tylko dobrze wychowaną panną. A jednak... wspaniale byłoby zobaczyć mumię z Teb. Gdyby tak...

Z marzeń wyrwało ją pukanie do drzwi. Przemierzyła szybko pokój, przekręciła klucz w zaniku. Na progu stała jej pokojówka.

- Jakieś listy, panienko? - zapytała Fanny zerkając wścibskim oczkiem na koperty w dłoni Emmy.

- Jeden do mnie, jeden do George'a - odparła jak zawsze prawdomówna i schowała korespondencję do szuflady biurka.

- Kiedy panicz George wróci do domu? - pytała dalej Fanny. - Grzeczny z niego dżentelmen, nie ugania się za pokojówkami, jak inni mają w zwyczaju.

Rozbawiona tą oceną swojego nietypowego brata Emma pokręciła głową.

- Błąka się w Sussex po jakichś wykopaliskach. Bóg wie, kiedy zachce mu się wracać.

- Byłabym zapomniała. Mateczka panienki czeka na panienkę w śniadaniowym - oznajmiła Fanny zabierając się do słania łóżka.

Emma spojrzała na zegar. Prawie godzinę strawiła na rozmyślaniach. Matka wstawała zawsze w południe i szła do śniadaniowego, gdzie oczekiwała jedynaczki. Nie chcąc narazić się na wymówki, zbiegła na dół, cały czas rozmyślając o sir Peterze Dancym i mumii z Teb. Był to o wiele bardziej zajmujący temat niż rozważania na jakie pójść przyjęcie.

W pokoju śniadaniowym zastała matkę i jej dwie przyjaciółki gwarzące przy herbacie i biszkoptach.

- Emmo, kochanie. Jak to miło, że zakrzątnęłaś się od samego rana. - Matylda Cheney wskazała na wazon z kwiatami ustawiony przez Emmę na stoliku obok ulubionego fotela matki. Kwiaty stanowiły jeden z niewielu luksusów, którymi mogła się cieszyć słabowita dama.

- Cóż to za skarb, taka dbająca córka. Szkoda, że nie znalazła dotąd kawalera, który doceniłby jej zalety - oznajmiła jak zwykle pompatyczna pani Bascomb obrzucając Emmę uważnym spojrzeniem przez lorgnon.

- Tak, Emma to dobre dziecko - zgodziła się pani Cheney.

- Ależ, mamo - bąknęła Emma, myśląc, że gdyby damy znały jej myśli, nie posiadałyby się z oburzenia.

- Wybieracie się na przyjęcie do Titheridge dzisiaj wieczorem? - zagadnęła pani Hamley mrugając powiekami niczym zaniepokojona czymś kotka.

- Do tej kobiety? - W tonie pani Cheney dało się słyszeć zdumienie.

- Wiem, jest nieco ekscentryczna, ale podobno ma tam być jej siostrzeniec - odparła pani Hamley, posyłając Emmie znaczące spojrzenie.

- Chodzi o sir Petera Dancy'ego, jak mniemam - zagrzmiała pani Bascomb.

Na dźwięk tego nazwiska Emma ocknęła się z marzeń i nastawiła uszu.

- Wątpię, czy udałoby się jej sprowadzić sir Petera, nawet gdyby zaprosiła najpiękniejsze panny - zastanawiała się pani Cheney spoglądając z pełnym nadziei uśmiechem na swoją śliczną jedynaczkę.

Emma nie miała żadnych złudzeń co do swojej urody: szare oczy i ciemne kręcone włosy na pewno nie zwróciłyby uwagi sir Petera.

- Ma może trochę zadarty podbródek, ale za to śliczne oczy - osądziła lady Hamley w najlepszej, jej zdaniem, intencji.

- Uroda to nie wszystko. Gdyby George bogato się ożenił, udałoby się znaleźć dla Emmy godnego jej męża. - Pani Cheney zacisnęła gniewnie usta na myśl o swym lekkomyślnym synu.

Emma miała chęć parsknąć śmiechem. Godnego jej? Ciekawe kto, zdaniem mateczki, byłby jej godny.

- W tym sezonie niewiele mamy bogatych panien na wydaniu - stwierdziła pani Bascomb.

- Za to mnóstwo ograniczonych i brzydkich - dodała pani Hamley i uśmiechnęła się do Emmy, która odpowiedziała tym samym, na znak, iż wie, że nie o niej mowa.

Ustalono, że damy będą towarzyszyły Emmie tego wieczoru do pani Titheridge, po czym dyskusja zaczęła się toczyć wokół strojów, a Emma znów się zamyśliła. Wiedziała dobrze, że będzie musiała włożyć suknię z białego muślinu, z haftowanym stanikiem, przybraną na dole dwiema falbanami. Uważała, że wygląda w niej bezbarwnie, jako że miała nie dość bladą, jak na panującą modę, buzię, i nie dość filigranową figurę. Może brosza z kamelianu i kolczyki ożywią trochę mdły strój?

Dość wysoka, lekko opalona - dużo spacerowała ze szkicownikiem w dłoni - Emma nie odpowiadała obowiązującym kanonom kobiecej urody i nie czyniła sobie złudzeń, że ciemne loki i rozmarzone szare oczy to dość, by rzucić na kolana, jakiegokolwiek mężczyznę, co dopiero mówić o majętnym.

Ale sir Peter był podobno wysoki, bardzo wysoki, i choć ślęczał nad starożytnymi wykopaliskami, Emma gotowa by postawić całe swoje kieszonkowe, że nie jest bladym i omdlewającym paniczykiem.

- Jeśli sir Peter pojawi się na wieczorku Titheridge, musi się dowiedzieć, jak utalentowana jest Emma. Trzeba by szepnąć mu słówko o jej rysunkach i akwarelach - usłużnie podpowiedziała lady Hamley, jak zwykle mrugając powiekami.

- Mnóstwo młodych panien rysuje, nic w tym niezwykłego - zaprotestowała Emma i poruszyła się na krześle, czując na sobie baczny wzrok trzech dam.

Lady Hamley westchnęła ciężko, po czym upiła łyk herbaty. Pani Bascomb zafrasowała się na moment i zaraz rozpromieniła.

- Ale twoje rysunki są bardzo dokładne i wierne, moja kochana. Mogą się spodobać sir Peterowi.

Emma uśmiechnęła się pod nosem, nie bardzo rozumiejąc, co to zmienia.

Kiedy damy się pożegnały, matka postanowiła sprawdzić, w jakim stanie jest suknia przeznaczona na dzisiejszy wieczór. Emma, wreszcie wolna, zamknęła się w swoim pokoju. Usiadła w ulubionym fotelu przy oknie, oparła łokcie na Parapecie, a brodę na dłoniach. Co począć? Samą urodą nie zwróci przecież na siebie na tyle jego uwagi, aby pozwolił siostrze George'a obejrzeć mumię. Nie myślała o tym, jak upolować go na męża. Chciała tylko zobaczyć mumię.

Nie musiała nawet wyjmować zaproszenia. Znała je na pamięć. Podejrzewała, że żadna dama go nie dostała. Taka mumia obraża wszak wzrok kobiety. Dlaczego? Co można ujrzeć po rozwinięciu bandaży? Ciało.

Zbladła na tę myśl i zasępiła się. Takie ciało - po tylu latach, zakonserwowane jakimś sposobem - nie mogło przecież przypominać żywego człowieka. Kiedyś widziała szkielet, który George wykopał szukając rzymskich starożytności. Wcale nie był straszny, nikomu nie mógł uczynić krzywdy.

Jeśli sir Peter pojawi się na wieczorku i jeśli tylko uda się jej zamienić z nim słowo, zapyta go czy nie mogłaby skorzystać z zaproszenia George'a. Raz podjąwszy decyzję, zatopiła się na powrót w marzeniach o sir Peterze, który do złudzenia przypominał rycerza z bajki.

Do domu lady Titheridge wchodziła pełna niepokoju i oczekiwań. Bardziej niż zwykle strojna, po raz pierwszy posłuszna napomnieniom matki, usiłowała wyłowić wzrokiem w tłumie gości wysokiego blondyna o zielonych oczach.

Nie było go.

Nie tracąc nadziei przeszła za matką do wielkiej sali, gdzie miał się odbyć koncert nieznanej w Londynie muzyki.

Lady Titheridge wiele jeździła po świecie i ze swoich podróży zwoziła rozmaite osobliwości. Emma bardzo chciała dokładniej obejrzeć jej zbiory. Może w czasie przerwy zdoła się wymknąć.

Zabrzmiały pierwsze takty muzyki. Matka miała kwaśną minę, ale Emmę zachwyciły niezwykłe dźwięki, jakich wytworny świat dotąd nie słyszał. Miała wrażenie, że płyną wprost z mroków egzotyki, zniewalając umysł.

W czasie przerwy ponownie rozglądała się za sir Peterem. Wydało się jej, że dostrzegła go w drugim końcu sali, ale gdy tam dotarła, zniknął.

Nie bacząc na dyskretne znaki, które dawała jej matka, zaczęła błądzić po pokojach, podziwiając nefrytowe figurki, wazy z epoki Ming, drewniane rzeźby i dziwne ozdoby umieszczone w przeszklonych gablotach, ustawione na półkach i wiszące na ścianach.

- Zajmują cię osobliwości, moja duszko? - Obok Emmy jak spod ziemi wyrosła lady Titheridge.

- Są fascynujące. Mogłabym je oglądać godzinami - odparła Emma zgodnie z prawdą.

- Pozwól, że przedstawię ci dżentelmena, który podziela twoje zamiłowanie do tego, co piękne i niezwykłe - z tymi słowami odwróciła się do mężczyzny, który stał opodal, i rzekła stanowczym tonem: - Niechże się pan zbliży, panie Brummell.

Emma poczuła, że serce ucieka jej w pięty. Nie był to sir Peter Dancy, jak oczekiwała, lecz znany George Brummell, który na równi z księciem regentem nadawał ton w wielkim świecie Londynu. Słyszała o jego ciętym języku i zamiłowaniu do paradoksów. Spojrzała niepewnie w jego oczy, w których zdawały się tlić przewrotne iskierki. Ubrany był w ciemnoniebieski surdut o długich połach, czarne spodnie i białą kamizelkę. W tym powściągliwym stroju o elegancji stanowił przyciągający oczy fular, cud doskonałości.

Dokonawszy prezentacji, pani Titheridge odpłynęła, zostawiając Emmę sam na sam z nowym znajomym.

- Podziwia pani osobliwości zebrane przez naszą gospodynię podczas licznych podróży? - zainteresował się uprzejmie Brummell.

- W rzeczy samej. Mogłabym całymi godzinami szkicować te cuda - odparła Emma z entuzjazmem, wskazując na wazę Ming, niepomna przenikliwego spojrzenia rozmówcy.

- Niezwykła musi być z pani osoba. Większość młodych panien woli szkicować sielskie sceny rodzajowe, kiedy już je zmusić do rysowania.

Wietrząc prowokację Emma zadarła brodę i zmierzyła swego rozmówcę wzrokiem, w którym kryła się lekka przekora.

- Nie rysuję tego, co inni, chyba że sprawia mi to przyjemność. Lubię rzeczy wyjątkowe. Bardzo chciałabym, na przykład, obejrzeć mumię sir Petera... albo coś równie interesującego - dodała pospiesznie, gdy zdała sobie sprawę, że się zdradziła.

W oczach Brummella zabłysło rozbawienie.

- Nie poluje pani na męża, jak większość panien na tego rodzaju spotkaniach?

- Cóż za niesłychane pytanie, panie Brummell - zbeształa go ze śmiechem, nie rozumiejąc, dlaczego cieszy się powszechnie reputacją snoba, gdy jej zdał się uroczy. - Jak sam pan zauważył, nie jestem taka jak inne, a obawiam się, że mężczyzna szuka zwykle żony we wszystkim mu posłusznej i nijakiej - powiedziała z westchnieniem.

- Pani nie byłaby posłuszną i nijaką - odparł Brummell z galanterią, rozbawiony szczerością panny.

- Mama powiada, że jestem posłusznym dzieckiem, ale nie ma pojęcia, co się dzieje w mojej głowie - zwierzyła się Emma w nagłym przypływie olśnienia.

Brummell parsknął śmiechem.

- Jestem pewien, że zrobi pani znakomitą partię. Niemal zazdroszczę jej wybrankowi. Niezwykła z pani istota.

- Kpisz pan sobie ze mnie, panie Brummell - stwierdziła Emma spoglądając roześmianym wzrokiem na człowieka, którego jeszcze przed chwilą tak bała się poznać. - Muszę wracać do mamy, zaraz skończy się przerwa.

- Podoba się pani? - zapytał kierując się w stronę drzwi, jakby miał zamiar uciec z wieczorku.

- Powiedziałam panu, że lubię wszystko, co osobliwe, ale podejrzewam, że mama jest nieco skonfundowana.

Uśmiechnął się i skłonił na pożegnanie.

- Przyrzekam, że znajdę pani dżentelmena godnego jej niezwykłego uroku, panno Cheney. Zbytnia to rzadkość, by ją zmarnować - z tymi słowy odszedł, pożegnał jeszcze gospodynię wieczoru i zniknął.

- O czym to tak z nim rozprawiałaś? - zagadnęła pani Cheney zza wachlarza, gdy Emma usiadła u jej boku. - Mam nadzieję, że wywarłaś na nim korzystne wrażenie. Wszyscy zauważyli, że zaszczycił cię rozmową, a to u niego rzecz niezwyczajna. Robisz konkietę.

- Pan Brummell jest niezwykle miły, wcale się nie wynosi nad innych, jak powiadają. Rozmawialiśmy o zbiorach pani Titheridge. - O obietnicy znalezienia jej godnego kandydata na męża Emma nie wspomniała, biorąc ją za żart.

- Widzę, że sir Peter wreszcie się pojawił - szepnęła pani Cheney.

Zła, że przez rozmowę z Brummellem straciła okazję poznania sir Petera, o czym tak marzyła, Emma zaczęła rozglądać się po sali. Wreszcie go wypatrzyła.

Był rzeczywiście wysoki, a widok jasnej czupryny sprawił, że miała ochotę zanurzyć w niej palce, tylko po to, by ją przygładzić, ma się rozumieć. W zielonych oczach malowało się zniecierpliwienie. Ogarnęła ją nagle chęć, by wbrew konwenansom przejść przez salę i stanąć u jego boku. Chciała się przekonać, dlaczego ludzie twierdzili, że jego oczy są takie niezwykłe, i... zapytać, czy mogłaby obejrzeć rozwijanie mumii.

Gdy popłynęły płaczliwe dźwięki fletu, uznała, że sir Peter ma interesującą twarz. Gdy włączył się drugi flet, podziwiała rysującą się na tej twarzy inteligencję, arystokratyczny nos, przenikliwe spojrzenie. Ach gdybyż mogła przyjrzeć mu się z bliska. Sir Peter fascynował ją wręcz nieprzyzwoicie.

- Emmo - syknęła zgorszona pani Cheney.

Emma posłusznie spuściła wzrok. Gdy ponownie podniosła głowę, by raz jeszcze spojrzeć na tego, który tak ją zaintrygował, stwierdziła, do głębi rozczarowana, że zniknął. A tak liczyła, że zamieni z nim słowo na temat mumii, przekona go, by pozwolił jej obejrzeć nowy nabytek. Ostatnie kieszonkowe wydała na książkę o egipskich starożytnościach z ilustracjami francuskiego artysty Vivant Denona. Egzotyczne, porywające, sprawiły, że tym bardziej pragnęła zobaczyć kolekcję Dancy'ego.

Musi ją obejrzeć, ale jak? Zagryzła wargę dumając jakim sposobem mogłaby uczynić zadość serdecznemu pragnieniu.

Gdyby bodaj na godzinę mogła zamienić się rolami z George'em. Cóż za dziki pomysł. Nawet gdyby jego ubranie pasowało na nią, nie śmiałaby go włożyć... żeby móc ujrzeć mumię.

A może jednak?

Myśl ta była tak zdrożna, że natychmiast ją odegnała, skupiając się na muzyce i oddając marzeniom o spotkaniu z fascynującym sir Peterem.

Po koncercie posłusznie poszła za matką, by pożegnać się z gospodynią.

- Ogromnie żałuję, że mój siostrzeniec nie mógł zostać - powiedziała lady Titheridge do Emmy. - Zależało mi bardzo, by cię poznał, drogie dziecko. Młoda dama, zdolna przykuć uwagę George'a Brummella, jak tobie się udało, musi być kimś doprawdy godnym zainteresowania: nasz Beau Brummell odznacza się smakiem doskonałym, a ja we wszystkim ufam jego sądom. Zechciałabyś odwiedzić mnie któregoś dnia, by obejrzeć kolekcję, duszko?

Emma rozpromieniła się na te słowa.

- Będę szczęśliwa, jeśli wolno mi będzie narysować kilka z tych pięknych rzeczy, które dzisiaj widziałam.

- Jest tego znacznie więcej. Może odwiedzisz mnie w poniedziałek rano?

Emma zerknęła na matkę, która nie mogła żywić najmniejszych obiekcji wobec takiej propozycji, po czym skinęła głową, mrucząc uprzejme podziękowania.

- No cóż, zrobiłaś dzisiejszego dnia prawdziwą konkietę, moja panno - stwierdziła pani Bascomb, gdy panie znalazły się w powozie.

Pani Hamley przytaknęła, mrugając powiekami.

- Prawda, prawda. Lady Titheridge należy do najlepszego towarzystwa, a i łaskawe zainteresowanie Brummella... ho, ho...

- Poczekaj, niech tylko rzecz się rozejdzie, Matyldo - zwróciła się pani Bascomb do lady Cheney, która milczała, jakby jej mowę odjęło.

- Warto było wysłuchać choćby i tej strasznej muzyki - oznajmiła wreszcie, żegnając przyjaciółki.

- Naprawdę myślisz, że muzyka była taka okropna? - zagadnęła Emma, kiedy znalazły się już w domu.

- Byłabym ją zniosła, gdybyś poznała sir Petera - mruknęła matka.

Emma uśmiechnęła się z rozmarzeniem i odprowadziła matkę do jej pokoju, po czym poszła do swojej sypialni.

Zapaliwszy świecę od ognia w kominku, zagłębiła się w ulubionym fotelu i oddała rozmyślaniom o niezwykłym wieczorze. Nie rozumiała, co się stało, ale czuła, że w pewien sposób przesądził o całym jej życiu. A może ulega złudzeniom?

Wróciła myślami do sir Petera. Nie widziała w nim przyszłego męża. Człowiekowi takiemu jak on małżeństwo musiało wydawać się czymś niemiłym. Ale mumię pomimo wszystko musi zobaczyć.

Tu przypomniała sobie pomysł, który zaświtał jej podczas koncertu. A gdyby tak pożyczyła sobie coś z garderoby brata i tak przebrana pojawiła się w domu sir Petera, by podziwiać odwijanie mumii? Skryłaby się gdzieś w kącie, z nikim nie zamieniła słowa i postarałaby się nie rzucać nikomu w oczy.

Poniedziałek, 5 czerwca, stało w zaproszeniu. Wyprostowała się raptownie. Powiedzmy, że zapakuje pożyczone ubranie do „małego sakwojażu i zabierze do lady Titheridge. Stamtąd mogłaby przesłać liścik do matki, że zostaje na lunch i że całe popołudnie będzie zajęta szkicowaniem starożytności. Powinno się udać.

Mateczka będzie uszczęśliwiona, że córka zaskarbiła sobie łaski wielkiej damy. Problem w tym, co pomyśli lady Titheridge o jej przemianie.

Emma wstała z fotela i zaczęła się rozbierać: Fanny nie przyszła, wiedząc, że panienka nie lubi, gdy jej przeszkadzać wieczorem.

Umościwszy się wygodnie w łóżku, dalej rozważała szczegóły swojego śmiałego planu. Zrobi to, rzecz postanowiona. Przesądziwszy o swoim zamiarze, wysunęła się z pościeli, chwyciła lichtarzyk i wychyliła głowę na korytarz. Żywej duszy. Wziąwszy głęboki oddech, przemknęła na palcach do pustego, jak ostatnimi czasy często bywało, pokoju brata.

Tu wyszukała szare spodnie, dwie kamizelki i batystową koszulę. Ciemnoszary surdut zdawał się zbyt obszerny, ale jeśli wdzieje pod spód obydwie kamizelki, może się nada. Zaczęła myszkować za fularem. Wiedząc, jaką sztuką było dobrać właściwy, a chcąc uniknąć fuszerki, na wszelki wypadek wzięła kilka.

Wróciła z łupem do swojej sypialni i zaczęła się rozglądać, gdzie by go ukryć do poniedziałku. W końcu znalazła poręczny sakwojaż, tam wszystko schowała, po czym z ciągle bijącym sercem wskoczyła do łóżka.

Zrobi to. Musi tylko wymknąć się niepostrzeżenie z domu obładowana sakwojażem, blokiem rysunkowym i przyborami do szkicowania, co oznaczało konieczność zmylenia napuszonego Oldhama, który strzegł drzwi niczym Cerber.

Następnego dnia zamknąwszy drzwi na klucz, przebrała się w zdobyty nocą strój, uważnie przejrzała w lustrze i skrzywiła na widok własnego odbicia. Byli podobni z George'em jak dwie krople wody, ale czy to dość? George trochę się garbił. Dobrze: niewielką różnicę wzrostu da się zrzucić na karb niedbałej postawy.

Dopiero teraz zadała sobie pytanie, jak dobrze sir Peter zna George'a. Brat nie wspominał nigdy o Dancym, ale to żaden argument, gdyż nie należał do szczególnie gadatliwych, mówiąc najłagodniej. Choćby ten brak listów od niego ostatnimi czasy. Biedna mateczka wzdychała każdego ranka, nie znajdując poczty od syna.

W każdym razie znalazłszy się już w domu sir Petera, musi milczeć jak zaklęta. Stanie gdzieś w kątku i postara się nie rzucać nikomu w oczy.

Uda się. Musi się udać.

Następne dni dłużyły się niemiłosiernie. Chodziła rozmarzona bardziej niż zwykle, a w bloku rysunkowym pojawiły się całkiem udane szkice postaci tajemniczego sir Petera - robione z pamięci, ale Emma, jak raczyła zauważyć pani Bascomb, miała pewną rękę i oko do detalu. Potrafiła oddać błysk zniecierpliwienia w zielonych oczach i jasną czuprynę, rada że za ostatnie kieszonkowe, które dostała od papy, kupiła kolorowe pastele.

W poniedziałek rano ubrała się starannie i wymknęła cicho z domu, gdy Oldham był akurat zajęty czymś innym.

Wizyta u lady Titheridge udała się wyśmienicie. Dama oprowadzała ją po całym domu opowiadając o zgromadzonych wspaniałościach, i zapewniając Emmę, że może przychodzić szkicować, kiedy zechce.

Na widok pierwszego rysunku wydała okrzyk zachwytu:

- Jesteś niezwykle utalentowana, moja droga. Och, dlaczego sir Peter nie został tamtego wieczoru, by cię poznać. Tego właśnie poszukuje... talentu.

Emma nigdy nie myślała o sobie w ten sposób, więc bąknęła coś zdawkowego w odpowiedzi.

Gdy upłynął czas wizyty, odszukała lady Titheridge. Z wahaniem postawiła sakwojaż na podłodze. Iskierki rozbawienia w oczach damy dodały jej odwagi.

- Jeśli pani taka dobra, madame, chciałabym się przebrać przed wyjściem. - Przerwała na moment szukając słów. Lady Titheridge zachęciła ją do mówienia serdecznym uśmiechem. Ośmielona, czując w milady przyjazną duszę, powiedziała w końcu: - Chcę zrobić komuś figiel i pokazać się w stroju mojego brata.

- Maskarada? Jakież to urocze - zawołała lady Titheridge gotowa na spotkanie przygody. - Ależ oczywiście, przebierz się, ja ci pomogę.

2

2

Evelyn, lady Titheridge, która lata spędziła na podróżach po świecie, nie straciła awanturniczego ducha. Że była to dama prawdziwie niepospolita, świadczył entuzjazm, z jakim poparła projekt Emmy.

- Obróć no się, duszko. Jak też wyglądasz? Hmm, trzeba by wy watować ramiona, buty też na nic. Spadną z drobnych stóp, kiedy będziesz wchodziła po schodach. Każę mojej pokojowej poszukać czegoś odpowiedniejszego - oznajmiła - i z konspiracyjnym uśmiechem zniknęła za drzwiami.

Emma spojrzała na swoje odbicie w wielkim lustrze psyche. Lady Titheridge miała rację. Należało wywatować ramiona.

Po chwili w małym pokoju pojawiła się Braddon ze swoją panią, zmierzyła Emmę fachowym spojrzeniem i zabrała się do dzieła. Wypchała watą ramiona koszuli, ślicznie zawiązała fular, pomogła Emmie nałożyć kamizelki, dobyła z woreczka, który przyniosła ze sobą, męskie buty. Uporawszy się z garderobą, posadziła dziewczynę przed toaletką, przyciemniła jej cerę kremem z małego słoiczka ukrytego w kieszeni fartuszka, włosy związała w zgrabny harcap na karku. Gdy skończyła swe dzieło, Emma ujrzała w lustrze obcego młodzieńca: lekko opalony, modnie uczesany, w fularze zawiązanym najnowszym sposobem, mógł ujść za jej brata powracającego z archeologicznej wyprawy.

- Teraz nikt mnie nie pozna - oznajmiła z nadzieją.

- Prawda, bardzo jesteś odmieniona - przyświadczyła lady Titheridge.

- Proszę mi powiedzieć, madame, czy sir Peter jest człowiekiem spostrzegawczym? - zapytała Emma, sprawdzając jednocześnie, jak też układa się surdut na plecach.

- Wybierasz się zobaczyć rozwijanie mumii! - zawołała przenikliwa dama. - Cóż, przypuszczam, że widzi to, co spodziewa się zobaczyć. Jak większość ludzi - dodała po chwili.

- Och, nie chciałam się zdradzić. Chyba nie umiem zmyślać, a tak bardzo chcę zobaczyć tę mumię. Kiedy znalazłam zaproszenie adresowane do brata, zdało mi się, że spadło mi z nieba. Bardzo pani zgorszona?

- Ani trochę, no, w każdym razie nie bardzo. Przekonasz się, że masz we mnie oddaną wspólniczkę. Braddon też będzie milczeć jak grób. Mam nadzieję, że zabierzesz ze sobą blok rysunkowy i zrobisz kilka szkiców? - podsunęła chytrze dama. - Bardzom ciekawa mumii, ale ten wstrętny chłopak nie zaprosił mnie na rozwijanie.

- Chętnie, jeśli sir Peter nie wysunie obiekcji. Będę trzymać się z boku. Nie wiem, jak dobrze pani siostrzeniec zna George'a. Przypominam brata, ale nie powinnam rozmawiać z Dancym, bo gotowam się zdradzić. - Emma nie pojmowała jak lady Titheridge może nazywać tak znamienitą osobę „chłopakiem”.

- Teraz się tym nie troszcz - odparła lady Titheridge z uśmiechem i zerknęła na przypięty do sukni zegarek. - Pospiesz się, moje dziecko, już czas. Rozwijanie zacznie się pół do trzeciej, a zaraz druga.

- Powiedzieć Lelandowi, by zawołał fiakra, panienko, czy, za pozwoleniem, paniczu Cheney? - zapytała Braddon idąc ku drzwiom.

- Paniczu, na dzisiejsze popołudnie - odparła Emma.

- Dzielna z ciebie dziewczyna, moja duszko. Rzadko która panna ośmieliłaby się iść za porywem swego serca takim oto sposobem. Miej się na baczności i nie pozwól, by cię zdemaskowano. To byłaby katastrofa - przestrzegała lady Titheridge.

- Wiem, ale tak bardzo chcę widzieć tę mumię. George rzadko bywa w Londynie, niewielu ma tu znajomych, a i ja nie robię konkiety w wielkim świecie. Nikt mnie nie rozpozna - powiedziała Emma z rozbrajającą szczerością.

- Uważaj, nic nie mów i trzymaj się na uboczu. - Wielka dama z błyskiem rozbawienia patrzyła przez okno, jak Emma wychodzi z domu i wsiada do fiakra. Lady Titheridge poprzysięgła sobie w tejże chwili, że jej protegowana zrobi „konkietę” w świecie. Zacznie od wytwornych środowych wieczorów w Almack. Lady Titheridge bywała na nich często i nigdy nie zauważyła tam Emmy. Postanowiła jechać do lady Safton, zawsze przychylnej debiutantkom.

Jadąc przez Mayfair Emma nerwowo zaciskała dłonie, świadoma niebezpieczeństwa demaskacji. Dojechawszy na miejsce, opłaciła fiakra i stanęła przed drzwiami domu. Głuchy dźwięk kołatki zabrzmiał w jej uszach niczym wezwanie na Sąd Ostateczny. Otworzył uśmiechnięty lokaj i z atencją wprowadził ją do środka, gdy okazała zaproszenie George'a.

- Tędy proszę, panie Cheney - skłonił się.

Szczęśliwa, że lady Titheridge pomyślała o stosownych butach, Emma ruszyła za nim po schodach, lekko stąpając w wygodnych spodniach; dziw prawdziwy, że młodym damom nie wolno nosić odzienia, która daje tyle swobody.

Z ulgą dostrzegła, że salon pełen jest gości. Sami mężczyźni, stali w niewielkich grupkach, zagłębieni w poważnych rozmowach. W drugim końcu sali na dębowym stole spoczywała mumia czekając na rozwinięcie z bandaży. Emma ledwie zwróciła uwagę na egzotyczne, zdobne staroegipskimi ornamentami sprzęty i przesunęła się do kąta, z którego mogła wszystko widzieć, nie zwracając na siebie uwagi. Nie powinna była ważyć się na tę awanturę. Sir Peter, albo kto inny, w końcu na pewno ją spostrzeże, i co wtedy? Wpadła jak śliwka w kompot, ot co. Poczuła suchość w ustach i zatęskniła za łykiem wina, które wypatrzyła na stoliku opodal, ale to oznaczałoby pewną katastrofę, a nie śmiała prosić o szklankę wody. Raptem poczuła, że ktoś się do niej zbliża.

- George, miło cię widzieć. Myślałem, że jesteś w Sussex - odezwał się miły głos o nieskazitelnym akcencie. Sir Peter, ani chybi.

Odwróciła się powoli, z nadzieją, że zmyli jego czujność. Serce waliło jej jak oszalałe.

- Nie przepuściłbym za nic takiej gratki - odparła głosem ćwiczonym ostatnimi dniami, a mającym przypominać głos George'a. Zerknęła w oczy sir Petera, ciekawa, czy zwiodło go przebranie.

Nawet mrugnięciem oka nie dał po sobie poznać, jak bardzo wstrząsnęło nim to, co ujrzał. Młodzieniec z pozoru przypominał jego przyjaciela, ale to nie George, na Boga. Kto zatem? Przyjmując oszustwo za dobrą monetę, zamienił kilka słów z szachrajem, po czym przeprosił i pospieszył odszukać Radleya. Jego lokaj miał równie jak on przenikliwe oko. Ciekawe, co też powie na tę dziwną maskaradę.

- Ostatni z przybyłych.

- Tak jest, jaśnie panie - odparł Radley z szacunkiem, jedynie uniesieniem brwi zdradzając, że dostrzegł coś niezwykłego.

- Nic cię w nim nie zdziwiło? - Peter odwrócił lekko głowę nie chcąc tracić z oka tajemniczego gościa, który najwyraźniej stronił od reszty zebranych.

- Miał zaproszenie, a zdarza się nam wszak przyjmować nieco delikatnych dżentelmenów, czyż nie? - odparł Radley obserwując Emmę spod przymkniętych powiek. Jak zwykle jego odpowiedź przerodziła się w komentarz i jak zwykle wygłoszony z kamiennym obliczem.

Peter powściągnął uśmiech, nie przestając spoglądać na młodzieńca, który, dobywszy blok zza pazuchy, zaczął szkicować zawiniętą ciągle mumię.

Raptem zamarł. Długie nogi, krągła kibić, nie mogły należeć do mężczyzny. Dłonie też zbyt delikatne. Kobieta! Ale kto? Wysoka jak na niewiastę i zbyt jak na dziewczę postawna, chyba że tu i ówdzie wywatowała przyodziewek, istotnie przypominała jego przyjaciela na tyle, by zwieść tych, którzy raz czy dwa zetknęli się z wiecznie nieuchwytnym George'em Cheneyem.

Wreszcie sobie przypomniał. George miał siostrę, która właśnie teraz chyba powinna być wprowadzana w świat. Z łatwością mogła posłużyć się zaproszeniem brata, Peter nie pojmował jednak, jakim cudem wyobraziła sobie, że kogokolwiek zwiedzie swoją maskaradą. Najwyraźniej chciała pozostać nierozpoznana, bo speszyła się strasznie, gdy ją zagadnął. Zagadkowa osoba. Zebrani w salonie nie zwracali najmniejszej uwagi na młodzieńca, skromnie szkicującego w swoim kątku, i okazującego tym samym szacunek należny starszym, którzy traktowali go z grzecznym lekceważeniem.

Uznawszy, że powinien działać, zanim ktokolwiek przyjrzy się bliżej intruzowi i nim wybuchnie skandal, Peter przeszedł do stołu, gdzie leżała mumia.

- Panowie, oto obiekt, który sprowadza was tutaj, mumia z Teb. - Począł snuć opowieść o tym, jak to mumia przybyła z Egiptu razem z innymi starożytnościami, które jego ojciec pozyskał tam w interesie nauki. Do niedawna spoczywała w mrocznym magazynie, aż Peter postanowił, że spróbuje określić jej tożsamość, to zaś wymagało rozwinięcia bandaży.

Tu powoli, teatralnym gestem chwycił luźny koniec płótna. Emma ze swego kąta obserwowała z zapartym tchem jego poczynania. Miała już szkic zawiniętego ciała, teraz czekała, kiedy wyłoni się spod zwojów, by zrobić drugi rysunek. Nic nie uchodziło jej uwagi: szczególny zapach unoszący się w salonie, szorstka faktura bandaży, przedmioty należące do zmarłego, ukazujące się w miarę rozwijania, jak choćby duży, jasnobłękitny skarabeusz. Przesunęła się bliżej, chcąc go naszkicować. Kolejny amulet. Coraz bardziej zafascynowana, przysunęła się jeszcze bliżej.

Peter nie przestawał jej obserwować; tam, gdzie mógł oczekiwać waporów, dostrzegał niekłamane zainteresowanie. Zerknął na Radleya, który starannie zwijał płótno, numerował każdy zwój i odkładał na stolik obok. I on obserwował Emmę i najwyraźniej był pod wrażeniem.

Peter układał znalezione amulety i ozdoby na krawędzi stołu. Młoda dama zachłannie rysowała jeden po drugim całkowicie zatopiona w pracy. Na widok biżuterii szeroko otworzyła oczy w zachwycie. Jak każda kobieta, pomyślał jak każdy mężczyzna: gotowa tracić głowę dla ozdóbek, choćby należały do mumii.

Musiał jednak przyznać, że były naprawdę piękne. Zastanawiał się, czy amulety zostały ułożone w jakimś porządku, czy też na los szczęścia. Pewnie nigdy się nie dowie, ale rad był, że młoda artystka rysuje w takiej kolejności, w jakiej je znajdował.

Bóg mu ją chyba zesłał. Na próżno dotąd szukał kogoś, kto zgodziłby się rysować jego kolekcję. Widać współcześni artyści uważali szkicowanie skarabeuszy i naszyjników, nie wspominając o mumii, za rzecz poniżej ich godności.

Peterowi zabłysły oczy, gdy odwinąwszy wszystkie niemal bandaże, ujrzał naszyjnik wyjątkowej urody: skarabeusz z jasnozielonego kryształu pośród rzędów lapis lazuli i krwawnika, z ornamentami w kształcie stylizowanych pączków lotosu. Podniósł klejnot z namaszczeniem, by pokazać go zebranym. Cichy okrzyk zachwytu w innej sytuacji zdradziłby artystkę, ale panowie zareagowali nie inaczej. Po salonie przeszedł szmer podziwu.

- Znalazłeś prawdziwy skarb, sir Peterze - przemówił pan Reginald Swinburne. - I pomyśleć, że tyle lat przeleżał w lamusie. Dobry żart.

- Samo złoto warte majątek - dodał Edward, lord Worcester, przysuwając się bliżej stołu, by lepiej widzieć klejnot godny królowej.

- Szczęściarz, kto miał takiego ojca - westchnął lord Petersham z nieskrywaną zazdrością. Ponieważ wszystkim było wiadome, że Petersham jest wiecznie w tarapatach finansowych, zebrani powitali tę uwagę głośnym śmiechem, który złagodził napięcie towarzyszące rozwijaniu bandaży.

- Radzę ci, mój stary, zatrudnić strażników, jeśli chcesz to wszystko trzymać w domu - odezwał się pan Swinburne.

Peter spojrzał na niego bez słowa i odłożył naszyjnik, by młody artysta mógł go narysować.

Nikt nie zwracał uwagi na pracowicie szkicującego młodzieńca. Wszyscy widać uznali, że to człek najęty przez Petera, i nawet nań nie spoglądali. Na szczęście, gdyż Peter za nic nie chciał skandalu.

Wreszcie ukazało się ciemnobrązowe, zasuszone ciało z rękoma skrzyżowanymi na piersi. Na ostatnim bandażu leżał pięknie rzeźbiony skarabeusz.

- Wnosząc po bogatych ozdobach, musiała być księżniczką. Zwróćcie uwagę na niewielki rozmiar czaszki i delikatną budowę kośćca. Żadnych śladów obrażeń.

- Nawet zęby ma w dobrym stanie - rzucił ktoś z zebranych.

- Widać nie lubiła słodyczy - zażartował niewybrednie ktoś inny.

Emma pragnęła, by sobie poszli i zostawili ją samą z księżniczką. Była pewna, że sir Peter nie myli się w swoich Przypuszczeniach. Ciało miało w sobie coś królewskiego, Mulety i klejnoty były tak piękne.

- Co zamierzasz uczynić z ciałem? - zapytał pan Swinburne okrążając stół z mumią.

- Rzecz wymaga namysłu. Może stworzę prywatne muzeum. Będzie mi trzeba pomocy, ale chyba właśnie znalazłem odpowiednią osobę. - Spojrzał na młodego artystę, ciekaw efektu, jaki wywarły jego słowa.

Emma pobladła, ale nic nie rzekła. Zaczęła szkicować ciało, poświęcając wiele uwagi skarabeuszowi umieszczonemu na sercu. Chciała jak najlepiej oddać piękno księżniczki. Nie zauważyła nawet, kiedy wokół ucichły głosy. A potem zostały same w salonie.

Wróciwszy na górę, Peter przez chwilę spoglądał na pracującą artystkę. Podszedł do niej w końcu, nie oczekując wiele, gotów skorzystać z jej szkiców, skoro nie miał nikogo innego.

- Nie przestajesz rysować. Mogę zobaczyć te szkice, mój stary? - Peter postanowił zachowywać się tak, jakby dał się zwieść maskaradzie.

- Oczywiście. Gdzie się wszyscy podziali? Musi być strasznie późno - stwierdziła przerażona, gdy podniosła głowę. Peter pomyślał, że matka zasypie ją wymówkami, gdy córka o czasie nie wróci do domu.

Nie odpowiedział od razu, zaskoczony doskonałością rysunków łączących biegłość rzemieślnika z wrażliwością artysty. Nie mógł oczekiwać lepszych.

- Są wspaniałe. Mogę je zatrzymać? Chętnie zapłacę każdą sumę, jakiej zażądasz. I tak zamierzałem wynająć rysownika, ale nie znalazłem takiego, który zgodziłby się rysować mumię.

- Chciałem popracować jeszcze nad nimi w domu, położyć kolor pastelami... - zaczęła.

- Możesz to zrobić tutaj. Przyjdź jutro, popracujemy razem. Wiem, jak bardzo zajmują cię starożytności, a i trochę grosza ci wpadnie. Wykopaliska to kosztowne zajęcie... musisz opłacać robotników - nalegał Peter nie chcąc wypuścić szkiców z ręki, w obawie, że może je stracić bezpowrotnie.

Zesztywniała w pierwszej chwili, po czym zaczęła rozważać jego propozycję. Peter wstrzymując oddech czekał na wynik pojedynku, który toczyła ze sobą. Trzeba jej pieniędzy? Zapewne tak jak większości młodych panien, a wiedział, że majątek Cheneyów nie należał do pokaźnych.

- Byłbym ci bardzo zobowiązany, gdybyś zechciał mi pomóc. Mam sekretarza, porządny chłopak, ale nie umie nawet trzymać ołówka w dłoni.

- Przemyślę to. Wezmę jeden szkic naszyjnika. Zrobiłem dwa. Muszę brać już nogi za pas. Przyślę ci liścik.

Nic nie mógł zrobić, najwyżej wziąć ją w niewolę, cóż, kiedy czasy już nie te.

- Zechciej rozważyć moją ofertę, proszę. Naprawdę potrzebny mi ktoś do pomocy. Zważywszy, że masz własne zajęcia, przyrzekam, że nie zabiorę ci wiele czasu.

Za całą odpowiedź skinęła ledwie głową i podążyła ku drzwiom. W jednej chwili była na dole, unosząc ze sobą rysunek naszyjnika. Czując, że będzie jej spieszno, Radley zawołał wcześniej fiakra.

Peter obserwował przez okno znikający za rogiem pojazd.

- Pojechała i nie zgadniesz, czy kiedyś wróci. Niech to wszyscy diabli! Nie wiem nawet, kto to jest - zwrócił się do lokaja.

- Może pana ciotka wie, która z młodych dam z towarzystwa zajmuje się rysowaniem. Nie zaszkodziłoby pójść na jeden, drugi bal. A nuż ją pan znajdzie - rzucił Radley niby od niechcenia.

- Aha, chcesz mi znaleźć żonę, stary - zawołał Peter.

- Jakżebym śmiał, sir.

Obydwaj, nawykli do żartobliwych zwad, parsknęli śmiechem.

Peter zaczął rozważać sugestię podsuniętą przez lokaja, który, prawdę rzekłszy, bardziej był mu przyjacielem niż sługą, zważywszy wspólnie przeżyte lata. Radley miał rację. Powinien pojawić się w świecie, wprawiając Londyn w zdumienie. Kochana cioteczka podpowie mu, czyje zaproszenia Przyjąć.

Raczej z pośpiechem niż z wdziękiem Emma zwolniła fiakra przed domem lady Titheridge. Uśmiechnęła się z ulgą, gdy Leland otworzył przed nią drzwi. W pokoju na piętrze bekała już Braddon.

- Uspokój się, moja duszko - rzuciła lady Titheridge od progu, słysząc, jak Emma ponagla pokojową. - Wierzę, że udobruchasz mamę, kiedy dasz jej to. - W dłoni trzymała wielce pożądane bilety wstępu do Almack, które powinny uśmierzyć ewentualne pretensje pani Cheney.

- Och, mateczka będzie uradowana - powiedziała Emma zdjęta nabożną zgrozą na myśl o zmianach, które ją czekały.

- A teraz opowiedz mi wszystko. Jak było? Okropnie jest patrzeć na zasuszone ciało? Udało ci się zrobić szkice? - lady Titheridge zarzuciła ją pytaniami.

- Porywające popołudnie, milady. Ani trochę się nie bałam. Sir Peter powiada, że to księżniczka. Zrobiłam kilka szkiców, ale przyniosłam tylko jeden, pani siostrzeniec zatrzymał resztę.

- Naszyjnik. Jakie to niezwykłe... i jakie podobne do naszych obyczajów - zamyśliła się lady Titheridge.

- Och, milady - przerwała jej Emma myśląc już o powrocie do domu. - Chce, żebym przyszła do niego jutro i dalej rysowała. Co robić?

- Nie wspomniał nic o przebraniu? - zapytała lady Titheridge spoglądając bystro na Emmę.

- Ani słówkiem, ale był zajęty mumią i gośćmi. Chyba nie zwracał na mnie uwagi.

Lady Titheridge zrobiła powątpiewającą minę, ale nic nie powiedziała,

- Co robić? - powtórzyła Emma.

- Cóż, myślę, że powinnaś pójść. Bóg jeden wie, ile czasu uganiał się za rysownikiem. Ma łebskiego sekretarza, ale chłopak złamał zdaje się rękę czy coś takiego. W każdym razie Peter skarżył się, że nie ma z niego żadnej pomocy przy starożytnościach. - Lady Titheridge podała Emmie bilety do Almack.

- Nie wiem, czy wytrzymam to udawanie - westchnęła Emma posyłając lady Titheridge stroskane spojrzenie.

- Nonsens, moje dziecko. Na razie zostaw ubranie tutaj. Braddon się nim zajmie, ulepszy co nieco. Ważne, żeby mój siostrzeniec mógł dalej pracować. Zrobię wiele, by mu w tym pomóc. Bóg cię zesłał, moja droga. Masz śmiałość i talent. To nie potrwa długo. Podołasz. Spróbuj - prosiła lady Titheridge.

- Nie wiem, milady. To wielkie ryzyko.

- Ale jakie rozkoszne. Pomyśl. Żadna zwykła panna nie mogłaby nawet oglądać tych starożytności, co dopiero dotykać. Będziesz rysowała kosztowności należące do księżniczki, która żyła tysiące lat temu. To zdarza się raz w życiu. Rzecz jest warta ryzyka.

- Ryzyka? - powtórzyła Emma zastanawiając się, co ma do stracenia. Jeśli zostanie zdemaskowana, przekreśli całą swoją przyszłość. Wybuchnie skandal. Czy waży się spędzić kilka dni w domu sir Petera rysując amulety? Na chwilę odsunęła na bok myśl o samym gospodarzu.

Dostanie za swoją pracę pieniądze, a to stanowiło nie lada pokusę przy braku zasobów. Jeśli ma pojawić się w Almack, białą muślinową suknię koniecznie trzeba zastąpić inną.

Widok biletów i perswazja przeważyły o decyzji.

- Spróbuję - powiedziała w końcu.

- No widzisz - w głosie lady Titheridge dało się słyszeć niekłamane zadowolenie.

Emma schowała bilety, chwyciła pelerynkę, pożegnała się pospiesznie i zbiegła na dół. Zamiast fiakra czekał na nią powóz lady Titheridge. Na widok jej zaskoczonej miny Leland pozwolił sobie na niejaką poufałość:

- Nasza pani jest bardzo panience przychylna. Ani chybi musi jej panienka przypominać, jaką sama była w młodych latach. - Z miną taką, jakby powiedział więcej niż powinien, odprowadził Emmę do powozu.

Wracała do domu oszołomiona kłębiącymi się w głowie myślami. Jak przebrnie przez awanturę, którą sama zaczęła? Jak powiedzieć matce, że lady Titheridge prosiła ją o pomoc? Mateczka nie powinna o nic pytać, rada z biletów do Almack. Poranne wyprawy, kiedy pani Cheney leżała jeszcze w łóżku, wydawały się bezpieczne.

- Emmo, moja droga, tak późno wracasz. Mamy jechać wieczorem do opery z panią Bascomb. Gdzie się podziewałaś? - czyniła jej wyrzuty pani Cheney.

- Lady Titheridge chyba mnie polubiła. Spójrz, co mi dała na pożegnanie. - Emma podała jej upragnione bilety.

- Almack? - Pani Cheney przytknęła chusteczkę do czoła, po czym sięgnęła po sole trzeźwiące. - Będziesz potrzebowała nowej sukni. Niech Bóg błogosławi panią Bascomb, że namówiła nas na wieczór muzykujący u lady Titheridge. Jakie ja wiążę z tobą nadzieje, kochanie.

Były one niczym w porównaniu z nadziejami Emmy.

3

Emma wysłała posłańca z wiadomością dla sir Petera, powiadając sobie w duchu, że za późno na wahanie. Przyrzekła przecież lady Titheridge, że pomoże jej siostrzeńcowi. Matka jak zwykle leżała jeszcze w łóżku, kiedy wychodziła z domu. Powiedziała staremu Oldhamowi, że udaje się z wizytą do lady Titheridge, co o tyle było zgodne z prawdą, iż tam się miała przebrać i dopiero jechać do sir Petera.

Nie mogła się już doczekać, kiedy obejrzy jego kolekcję. To, co zdołała zobaczyć poprzedniego popołudnia, podnieciło tylko jej ciekawość. Dom urządzony był w stylu egipskim, ściany pokrywały niezwykłe freski, podobne motywy zdobnicze dostrzegła na meblach. Czy były wygodne? A może sir Peter był zbyt zajęty, by zwracać uwagę na wygodę. Ze swoim naukowym podejściem do starożytności nie sprawiał ważenia dandysa.

Tak, na pewno był szczególnym człowiekiem. Ubrany podług ostatniej mody, a jednak z powściągliwą elegancją, całkowicie pochłonięty swoją pasją. Z tego, co mówiła lady Titheridge, należało wnosić, że nie zaprząta sobie myśli małżeństwem i nie szuka żony. Rzecz w najwyższym stopniu intrygująca.

Zbliżała się do domu na Bruton Street z lekkim drżeniem serca. Po wysłaniu liściku pokolorowała z pamięci rysunek naszyjnika i teraz była ciekawa, czy trafnie oddała barwy. Wpuścił ją ten sam wesoły lokaj, tak inny od mającego ciągle muchy w nosie Oldhama. Gdy powitał ją uśmiechem, poczuła się trochę pewniej.

- Mam pomóc sir Peterowi - oznajmiła niskim głosem.

- Tędy proszę, sir. - Lokaj poprowadził ją do obszernego, dobrze oświetlonego gabinetu, gdzie pod ścianami stały gabloty z egipskimi artefaktami, a na środku wielki mahoniowy stół, na którym leżały rysunki Emmy. W powietrzu unosił się drażniący nozdrza zapach starości. Emma zmarszczyła nos i postanowiła, że następnym razem przyniesie cynamonowe pot-pourri.

- Wspaniale, że jesteś, George. Nie wiesz nawet, jakem rad z twojej pomocy. Rozwinąłeś zapewne talent szkicując te twoje rzymskie wykopaliska. - Do pokoju wszedł sir Peter. - Zamierzasz wrócić do Sussex, kiedy pogoda się poprawi?

O ile Emma wiedziała, kiepska pogoda nie była w stanie oderwać brata od jego zajęć. Nawet gdyby padał deszcz i śnieg, George znalazłby coś do roboty. Nie podnosząc wzroku skinęła głową. Im mniej będzie mówić, tym lepiej.

- Wybacz szczerość, ale coś mizernie mi wyglądasz - powiedział sir Peter nie czekając na odpowiedź i zerkając na Emmę spod oka. - Musisz dbać o zdrowie. Znasz to powiedzenie: troszcz się o siebie, bo nikt inny troszczyć się o ciebie nie będzie - oznajmił, śmiejąc się z własnego bon mot i podszedł do rysunków.

- Co ty na to, żeby pokolorować dzisiaj te rysunki i skatalogować amulety, które wczoraj znaleźliśmy?

- Masz kłopoty z katalogowaniem? - zapytała próbując mówić głosem George'a.

- Bazgrzę jak kura pazurem - zwierzył się sir Peter z błyskiem rozbawienia w oku. - Zdałaby mi się twoja pomoc w tej materii. Mój sekretarz złamał w zeszłym tygodniu rękę, a wnosząc z liściku, który mi przysłałeś rano, masz ładny charakter pisma. Zapłacę dodatkowo. Będziesz mógł przeznaczyć te pieniądze na wykopaliska. Nie chcę cię wykorzystywać. Zastanów się nad moją prośbą.

Zrobił przesadnie strapioną minę i przeszedł do sąsiedniego pokoju, gdzie na biurku piętrzyła się sterta papierów. Biedaczysko. Pozbawiony sekretarza, rzeczywiście potrzebował pomocy, ale ona nie musiała aż tak rozpaczliwie zdobyć pieniędzy, by podejmować tego rodzaju ryzyko.

Zerknęła na kieszonkowy zegarek, który lady Titheridge kazała jej wziąć ze sobą, i przeraziła się, jak szybko minął poranek. Odłożyła rysunki i podeszła do sir Petera męczącego się nad kartami katalogowymi; niezadowolony z siebie mruczał pod nosem przekleństwa, których wolałaby nie słyszeć.

- Muszę kończyć na dzisiaj, sir Peterze. Przyjdę jutro, jeśli sobie życzysz. - Stała w progu, zastanawiając się, czy nie powinna namówić mateczki, by czym prędzej wyjechały na wieś umykając przed niebezpieczeństwem. A jednak korciło ją, by nadal rysować przedmioty z kolekcji. Nie przyszło jej wcale do głowy, że bardzo pociąga ją sam gospodarz.

- Nie pamiętam, żebyśmy byli na pan, mój stary - powiedział sir Peter z uśmiechem. - Dla ciebie jestem po prostu Peter. Przyjdź jutro, jeśli łaska. Przy okazji, jak się miewa twoja siostra? Jest w Londynie? - Sir Peter pochylił głowę niby to pochłonięty notatkami.

- Emma jest w mieście. Mateczka okropnie przejęta jej debiutem. Wiesz, jak to jest.

- Była już na tańcach w Almack? - zagadnął od niechcenia, zerkając na Emmę.

Pomyślała, że ma niezwykłe oczy. To przejrzyste niczym morska woda rozjaśniona słonecznymi refleksami, to ciemne niczym zieleń mrocznej puszczy.

- Nie wiem - odparła, nie mając pojęcia, czego oczekiwać po środowym wieczorze. - Zdaje się, że idzie tam w tym tygodniu przyznała bezmyślnie, w chwili umysłowego zaćmienia. Jedyna pociecha w tym, że sir Peter nigdzie nie bywał.

- To miło - oznajmił z nosem w papierach. - Do zobaczenia jutro. Naprawdę doceniam, co dla mnie robisz.

Uszczęśliwiona, że pomaga w tak poważnym przedsięwzięciu naukowym, przemknęła przez hol. Radley pożegnał ją i poszedł do pana.

- Dowiedział się pan czegoś ciekawego, sir?

- To Emma Cheney. W tę środę wybiera się do Almack.

- Lady Titheridge może być pomocna - podsunął Radley.

- Może, może - mruknął Peter wracając do pracy. Radley skłonił się i poszedł do kuchni po kawę i ulubione bułeczki swego pracodawcy. Postawił tacę na biurku i cicho wycofał się z pokoju.

U lady Titheridge Emma została zasypana pochwałami.

- Cudowna z ciebie dziewczyna - oznajmiła stara dama, gdy Emma wróciła do swej zwykłej postaci.

- Dziękuję. Mateczka ucieszyłaby się, gdyby jakiś dżentelmen był tego samego zdania. Zamartwia się, że nie mam konkurentów. Ona była w młodości prawdziwą pięknością.

- I ty znajdziesz adoratorów, zapamiętaj sobie moje słowa. Braddon, musimy zadbać o wygląd Emmy.

- Co panienka myśli włożyć na tańce? - zapytała Braddon oglądając Emmę ze wszystkich stron.

Dziewczyna spojrzała na nią bezradnie. Wnosząc z miny pokojówki, musiała wyglądać okropnie.

- Mateczka chciała zamówić nową suknię, ale krawcowa nie zdąży na czas. Tyle panien staluje nowe toalety.

- Włożysz zatem...? - zapytała lady Titheridge.

- Tę samą suknię, którą miałam na wieczorze muzycznym. Aż strach pomyśleć, co powie pan Brummell widząc, że nie mam nic innego. - Emma nie próbowała nawet kłamać. I tak wszyscy w Londynie wiedzieli, jakie kto ma widoki i zasoby.

- Przynieś jutro tę suknię. Braddon potrafi być cudotwórczynią, kiedy trzeba przerobić ładny fatałaszek, a z tego, co pamiętam, tamtego wieczoru u mnie wyglądałaś naprawdę ślicznie.

Emma uśmiechnęła się z wdzięcznością. Gdyby jej mateczka rzekła czasami dobre słowo, zamiast ciągle ją łajać, że źle siedzi lub stoi, byłaby pewniejsza siebie.

Wtorkowy wieczór spędziła ucząc się kroku walca, w razie gdyby ktoś ją poprosił do tego nieco gorszącego tańca. Partnerem był ojciec, który wprawdzie rzadko bywał w świecie, ale lubił od czasu do czasu zatańczyć.

- Uważaj, Emmo, jak to idzie - powiedział ujmując żonę wpół i zaczął wirować po salonie w zachwycającym rytmie. Chwilę patrzyła wybijając takt stopą, po czym sama zaczęła pląsać, szybko podchwytując prosty krok, tak odmienny od kadryla czy kotyliona.

- Pojętna jesteś - pochwalił ojciec.

- Żeby tylko ktoś poprosił ją do tańca - mruknęła pani Cheney w chusteczkę. - Chociaż wcale nie jestem pewna, czy młode panny powinny tańczyć walca. Od tego tylko puste myśli przychodzą do głowy.

- Jak dziewczyna płocha, to i walc wyda się jej płochy - powiedział pan Cheney i umknął z salonu, zanim żona zdążyła znaleźć mu kolejne zajęcie.

Wychodząc z domu następnego ranka, Emma zabrała białą muślinową suknię i cynamonowe pot-pourri. Fanny zaciekawiła się, dlaczego jej panienka wynosi strój, w którym miała wystąpić tego samego wieczoru, ale nie otrzymała wyjaśnień.

Braddon oceniła fachowym okiem toaletę, pomogła Emmie przebrać się w strój brata i wyprawiła ją na Bruton Street. Gdy dziewczyna wyszła, lady Titheridge wezwała pokojówkę.

- Da się coś zrobić z tą suknią?

- Niewiele, jaśnie pani. Suknia przyzwoita, ale nie do poprawki. - Tego się obawiałam. Zawieźmy ją do madame Clotilde.

Ubiera mnie od niepamiętnych czasów, już ona powinna znaleźć coś stosownego dla Emmy.

Obydwie kobiety niemiłosiernie wcześnie wybrały się do pracowni krawieckiej. Lady Titheridge nie chciała, by ktokolwiek poza madame Clotilde wiedział, co ją sprowadza.

Emma wchodziła do domu przy Bruton Street jeszcze bardziej niespokojna niż poprzedniego dnia. Czy nie zostanie aby zdemaskowana? Ledwie zwracała uwagę na wnętrza, które mijała. Serce jej łomotało na myśl o kolejnym dniu i czekającej ją przyjemności.

- Sir Peter jest w tej chwili zajęty, ale pańskie przybory są tam, gdzie je pan wczoraj zostawił. Jakieś życzenia? Może podać kawę albo herbatę? A może kieliszek wina? - zaproponował pogodny jak zwykle Radley.

- Herbatę, jeśli można. Paskudna dzisiaj mżawka - mruknęła Emma sadowiąc się na swoim miejscu i stawiając przed sobą mały słoiczek z pot-pourri. W gabinecie rozszedł się miły zapach. Kiedy Radley wniósł dzbanek z herbatą i ciasteczka imbirowe, nie podniosła nawet głowy.

Nieco później usłyszała hałas. Drgnęła. W progu stał zafrasowany sir Peter.

- Niech to wszyscy diabli. Że też mój sekretarz musiał złamać rękę akurat teraz, gdy go tak potrzebuję. Nie potrafię przyzwoicie pisać, ciągle sadzę kleksy, a muszę wysłać dzisiaj list. Mógłbyś może...? - spojrzał błagalnie na Emmę.

- Mógłbym spróbować, ale to oznacza, że będę dłużej pracować nad rysunkami.

- Nie szkodzi - powiedział sir Peter i machnął dłonią, jakby chciał usunąć wszelkie ewentualne przeszkody.

List okazał się niezwykle zajmujący. Sir Peter zwracał się do wysokiego urzędnika rządu w Egipcie o zgodę na prowadzenie poszukiwań w dorzeczu Nilu. Brzmiało to jak zapowiedź wielkiej przygody. Skończyła przepisywać tekst i westchnęła głęboko.

Peter stał niepokojąco blisko i patrzył jej przez ramię z prawdziwą satysfakcją.

- Znakomicie. Piszesz nawet ładniej niż mój sekretarz. Emma z uśmiechem skinęła głową i wróciła do swoich rysunków. Coś dziwnego się z nią działo, gdy sir Peter był w pobliżu. Cokolwiek to było, czuła się pewniej i swobodniej, gdy zachowywał dystans. Z wybiciem dwunastej wyszła i czym prędzej udała się do lady Titheridge.

Leland zaprowadził ją do tego samego, co zawsze pokoju, gdzie oczekiwały już dwie konspiratorki. Gdy Braddon pomogła jej zdjąć ubranie George'a, lady Titheridge dotąd krążąca niespokojnie, zatrzymała się przed Emma.

- Mam nadzieję, że przyjmiesz rzecz bez urazy, ale nic się nie dało zrobić z twoją śliczną suknią. Nie chciałyśmy jej zepsuć. Emma skinęła głową.

- Rozumiem, jaśnie pani. Włożę ją i niech kto spróbuje tylko krzywo spojrzeć, że mam na sobie znowu tę samą toaletę.

- Otóż, moja duszko, mam pomysł. Zobacz czy nie zdałaby ci się moja suknia. Pokaż no ją, Braddon.

Na te słowa pokojówka zaprezentowała zapierające dech w piersiach cudo z krepy wyszywanej srebrem i przybranej koronką, z pysznym haftem u dołu i przy dekolcie; strój prosty, a przy tym niezwykle wytworny.

- Nie mogę jej przyjąć. Wygląda, jakby nikt jej jeszcze nie nosił - słabo zaprotestowała Emma.

- Prawdę mówiąc, jest nowa. Ja jestem za stara na taką toaletę, a nie mam ochoty zwracać jej krawcowej. - Lady Titheridge posłała Braddon znaczące spojrzenie.

Słowa te zabrzmiały prawdziwie, niemniej Emma przyjrzała się bacznie damie. Pokusa była tak wielka, że nie potrafiła się oprzeć.

- Będę bardzo uważała - obiecała z przejęciem.

- Ależ jest twoja. Mnie na nic się nie zda.

Emma przemogła zwykłą nieśmiałość i ucałowała swoją dobrodziejkę; spiekła przy tym raka.

- Jak minął poranek? Mam nadzieję, że dobrze. Jedź teraz do domu i odpocznij przed wieczornymi tańcami - powiedziała lady Titheridge, odprowadzając ją do schodów.

Emma wyszła oszołomiona. W tym stanie znalazła ją Fanny, gdy przyszła wieczorem asystować przy wkładaniu nowej toalety. Dziewczyna zasypała panią pytaniami na temat wspaniałej kreacji, ale niczego się nie dowiedziała.

- Skąd ta suknia, moja droga? - zawołała matka, gdy Emma stanęła przed nią. W ruch poszła buteleczka z solami trzeźwiącymi. Pani Cheney osunęła się na fotel niezdolna odgadnąć, jakim sposobem córka zdobyła tak kosztowny strój.

- Dała mi ją lady Titheridge. Nie chciała słyszeć o odmowie. Twierdzi, że zamówiła ją dla siebie, ale jest na nią za stara. Mogę ją zatrzymać... jeśli się zgodzisz.

Niezdolna zlekceważyć takiej wspaniałomyślności, pani Cheney przez całą drogę do Almack opowiadała, jakie to szczęście, że droga Bascomb zaprowadziła je na wieczór muzyczny do lady Titheridge. Emma, przejęta jak nigdy, sama nie wiedziała, kiedy trajkotanie matki ustąpiło miejsca słodkim dźwiękom muzyki. Tak czy inaczej, postanowiła dobrze się bawić, nie zwracać uwagi na baczne spojrzenia matron, a nawet wypić kieliszek wina. Dzisiejszym tańcom patronowały trzy damy: lady Sefton posłała jej słodki uśmiech na powitanie.

- A więc to ty jesteś młodą przyjaciółką naszej Evelyn. Przyrzekłam jej, że zatańczysz dzisiaj walca - oznajmiła wspaniałomyślnie, po czym zajęła się następnymi przybywającymi.

Emma skinęła tylko głową, zbyt przejęta, by udzielić inteligentnej odpowiedzi.

Pani Cheney oszołomiona nie mniej niż córka skierowała się w stronę znajomych dam. Emma została przedstawiona paniom, innym, poznanym wcześniej, skłoniła się uprzejmie, w końcu dojrzała lady Amelię Littleton, koleżankę z pensji, i wdała się w ożywioną pogawędkę.

Nie mogła uwierzyć, że jest wreszcie w miejscu stanowiącym przedmiot marzeń tylu panien. Obecność na tańcach w Almack oznaczała szczyt dobrego tonu, tylko prezentacja przed królową uchodziła za większy honor, ale tu zdania były podzielone.

- Chyba zemdleję - oznajmiła lady Amelia wypowiadając głośno obawy Emmy.

Wieczór jednak upływał bez zakłóceń. Gdy pojawił się pan Brummell, wśród zebranych przeszedł głośny szept podniecenia. Wolna od lęku Emma powitała go uśmiechem. Na jego twarzy pojawił się wyraz zaskoczenia.

- No i wreszcie tu jestem. Pan zdziwiony? - szepnęła zza wachlarza, gdy podszedł.

- Wniosłaś tu powiew świeżego powietrza, moje dziecko. Skąd ta zmiana? Wyglądasz wspaniale - zmierzył bacznym wzrokiem suknię, nie pomijając żadnego szczegółu.

- Lady Titheridge. Więcej nie mogę powiedzieć, ale jest dla mnie niczym dobra wróżka. - Emma mrugnęła do Brummella, rozbawiona jego rezerwą.

- Zajmujące. Widzę, że jej siostrzeniec zaszczycił nas dzisiaj swoją obecnością. Niebywałe. Pójdę się z nim przywitać. Trzeba nadążać za najnowszymi ploteczkami.

Gdy Dandy ruszył w stronę sir Petera, Emma osunęła się bez sił na krzesło. Co za pech! A jeśli podejdzie do niej? Albo nie daj Boże poprosi do tańca? Serce trzepotało w piersi niczym spłoszony ptak. Bała się, że może po raz pierwszy w życiu zemdleć.

- Jesteś niesamowita - szepnęła lady Amelia zdumiona zażyłością Emmy z Brummellem.

- Wreszcie będziesz miała sposobność poznać sir Petera. Zdaje się, że idzie tutaj - westchnęła z nadzieją pani Cheney.

Zdjęta zgrozą Emma przyjęła zaproszenia jakiegoś młodzieńca, który pojawił się u jej boku zaintrygowany rozmową Brummella z nie znaną nikomu panną.

Peter zatrzymał się, śledząc Emmę ze zdumioną miną, Schwycony jej urodą, delikatną skórą proszącą o dotknięcie, buzią otoczoną niesfornymi lokami, jej wdziękiem w tańcu. Wreszcie się ocknął. Gdy Emma wróciła do matki, podszedł do niej z lady Sefton. W oczach hrabiny iskrzyło się niekłamane rozbawienie.

- Droga panno Cheney, pozwól przedstawić sobie sir Petera Dancy'ego. Chciałby prosić cię do walca. Powiada, że jako przyjaciółka jego ciotki, zechcesz przyjąć zaproszenie.

Emma podała mu dłoń, bąkając coś w odpowiedzi, i podążyła na parkiet, jakby szła na ścięcie... odrętwiała, przerażona, modliła się w duchu, by czym prędzej było po wszystkim.

Czar muzyki rozproszył nieco jej lęki, odprężyła się. Sir Peter mówił jakieś banały na temat walca. Ledwie odważyła się zerknąć na niego, pobladła na dźwięk następnych słów.

- Jesteś pani bardzo podobna do swojego brata, tylko, ma się rozumieć, o wiele ładniejsza - powiedział ze śmiechem.

Emma odpowiedziała nikłym uśmiechem, pragnąc, by taniec czym prędzej się skończył. Znowu, jak wcześniej, poczuła, że brak jej tchu, że tkwi w ciasnej pułapce. To pewnie dlatego, że tańczą tak blisko siebie, z ich ciał zdaje się promieniować nieznośny żar, a on wpatruje się w nią tymi swoimi zielonymi oczami.

- Rzadko widuję Goerge'a. Ciągle nie ma go w domu. Ma swoje zajęcia - powiedziała uprzedzając kolejne pytania.

- Bardzo mu jestem wdzięczny za okazaną mi pomoc. Nie wiem, co bym bez niego począł. Jego talent wart jest fortuny. - Sir Peter posłał jej oszałamiający uśmiech. Czemu tak się uśmiecha, przyprawiając ją o niespokojne drżenie serca?

- Ma piękny charakter pisma i wspaniale rysuje. Bardzo jestem rad, że namówiłem go do pomocy.

Emma zerknęła na niego, niepewna, czy się nie przesłyszała.

- To bardzo miłe - oznajmiła, gdy nic mądrzejszego nie przyszło jej do głowy.

Taniec dobiegł wreszcie końca i sir Peter odprowadził ją do oniemiałej ze szczęścia matki.

Skłonił się pani Cheney, po czym zwrócił do Emmy:

- Pani karnecik zapewne już wypełniony, ale może doproszę się jeszcze jednego tańca?

Emma bez zastanowienia pozwoliła, by zajrzał do jej karnetu. Spoglądała przerażona, jak wpisuje swoje nazwisko przy kolejnym walcu. Miała wrażenie, że w jego uśmiechu dostrzega lekką kpinę, ale co można rzec, gdy matka nastawia uszu? Miała ochotę wyjść stąd natychmiast i umrzeć cicho.

Do następnego tańca poprosił ją lord Worcester. Emma rzuciła matce bezradne spojrzenie, ale ta nieznacznym gestem nakazała jej przyjąć zaproszenie, układając sobie zapewne w głowie opowieść o powodzeniu córki, którą jutro podzieli się z panią Bascomb.

Na szczęście zagrano szkockiego chodzonego, żywy taniec, który każe zachować partnerom niejaki dystans. Lord Worcester nie miał okazji zadać żadnego pytania. Amelia obserwowała ją uważnie, ale Emma nie miała czasu zastanowić się nad znaczeniem jej spojrzeń, spłoszona widokiem sunącego ku niej pana Reginalda Swinburne'a. Nie spodziewała się ujrzeć go w Almack. Odziany był z przesadną elegancją: mocno watowany, niezwykle długi surdut, obfity fular, który krępował szyję i w niczym nie przypominał wytwornego halsztuka pana Brummella, do tego wąskie spodnie, spod których ukazywały się jedwabne skarpety w czarne prążki.

- Mogę prosić o taniec, panno Cheney? - zapytał z nieznacznym ukłonem, jakby strój w poważnym stopniu krępował Jego ruchy.

Widząc, że sir Peter zmierza w jej kierunku, Emma zapragnęła zniknąć mu z oczu. Poza tym niegrzecznie byłoby odmówić panu Swinburne'owi.

Zgodziła się uprzejmie i pozwoliła poprowadzić na parkiet. Chodź jej partner poruszał się sztywno, prowadził z nieoczekiwaną gracją.

- Znam dobrze pani brata, panno Cheney. Bardzo pani do niego podobna. Miły z niego chłopak - oznajmił poważnie, gdy zaczęli tańczyć.

Emma miała ochotę parsknąć śmiechem. George dobrym znajomym tego nadętego fircyka? Absurd. Pohamowała się w porę, wiedząc, że na tańcach w Almack nie może sobie pozwolić na najmniejsze uchybienie formom.

W końcu nikt dotąd nie oskarżył jej, że podszyła się pod swojego brata, za co była pokornie wdzięczna światu. Nadeszła pora walca, którego zamówił sir Peter. Poczuła łaskotanie w gardle i nieopanowaną chęć do śmiechu. To z nerwów, powiedziała sobie, gotując się do tańca. Gdy poczuła, jak jego dłoń w rękawiczce obejmuje ją w talii, zrobiło się jej słabo. Och, za nic nie może okazać, co odczuwa. Wywierał na niej coraz potężniejsze wrażenie. Powinien trzymać się z daleka.

Z rezygnacją spojrzała mu w oczy.

- Dziwne mi widzieć tu pana. Ktoś wspomniał, że nie bywasz na podobnych spotkaniach.

- Chciałem zrobić przyjemność ciotce - powiedział obojętnie, wykonał zgrabne pas i zerknął na bok. Idąc za jego wzrokiem Emma dojrzała lady Titheridge w towarzystwie hrabiny Sefton. Skinęła paniom głową i ponownie spojrzała na sir Petera.

- Pan musisz być bardzo przywiązany do ciotki. To zachwycająca dama.

- Uczyniłbym dla niej wszystko - przyznał. Emma i jej matka opuściły Almack zupełnie wyczerpane. Pani Cheney wprost nie posiadała się z radości, że jej ukochane dziecko odniosło taki sukces. Emma była szczęśliwa, że uszła cało. Nie miała pojęcia, czy będzie w stanie wstać rano, by pójść do sir Petera. Musi jednak iść, przekonać się, czy ją rozpozna. Miała wrażenie, że kręci powróz na własną szyję.

4

Kiedy otworzyła oczy następnego ranka, zerknęła na zegar stojący na kominku, a widząc, jak późna już godzina, wyskoczyła pospiesznie z łóżka. Do pokoju weszła Fanny z filiżanką gorącej czekolady.

- Powitać, panienko. Wiedziałem, że panienka dzisiaj dłużej sobie pośpi. Późno panienka wczoraj wróciła.

Emma z przyjemnością wypiła ciepły napój i zaczęła poranną toaletę. Uznawszy, że wszystko jedno, w czym pójdzie do lady Titheridge, skoro i tak natychmiast się u niej przebierze, wybrała prostą zieloną suknię.

- Panienka chyba nie wychodzi? - zawołała zgorszona Fanny, widząc, że Emma sięga po kapelusz.

- Lady Titheridge mnie oczekuje - rzuciła Emma i zostawiła Fanny narzekającą na młode damy, które samopas wybiegają rano z domu, nie bacząc na dobre obyczaje. Prawda, że powinna wziąć ze sobą pokojówkę, ale ta, choć Imienna, miała długi język.

Lady Titheridge jeszcze spała. Emma szepnęła więc Braddon, ze lepiej nie przeszkadzać pani. Przebrała się w mgnieniu oka i ruszyła do domu sir Petera, gdzie uśmiechnięty, jak zwykle, lokaj zaprowadził ją do gabinetu. Zerknęła na zegarek. Nie minęła godzina od chwili, gdy wstała z łóżka. Pobiła rekord.

- Co pan powie na filiżankę herbaty i ciasteczka, sir?

Emmie zaburczało w brzuchu. Radley podniósł lekko brwi.

- Obawiam się, że pan dziś na czczo. Może zechce pan przejść do śniadaniowego i dotrzymać towarzystwa sir Peterowi, nie skończył jeszcze jeść. - Lokaj czekał cierpliwie, ona tymczasem wahała się, czy powinna zaspokoić głód, czy też trzymać się z dala od sir Petera. Wreszcie Radley podjął za nią decyzję.

- Proszę za mną, sir. Stół zastawiony, a sir Peter się ucieszy. Pomyślała, że bardzo musi być spoufalony ze swoim panem, po czym doszła do wniosku, że samotny kawaler potrzebuje jakiejś przyjaznej duszy.

- Nie spodziewałem się ciebie tak wcześnie dzisiejszego ranka - powiedział sir Peter odkładając widelec i wstając zza stołu.

Emma patrzyła na niego zbita z tropu. George nie opuszczał przecież domu poprzedniego wieczoru, w każdym razie sir Peterowi nic o tym nie było wiadomo.

- Twoja siostra narobiła pewnie wczoraj zamieszania swoim późnym powrotem do domu. Trudno spać w takich okolicznościach - pospiesznie dodał sir Peter.

- Poznałeś ją? - zapytała ostrożnie.

Skinął głową i nałożył sobie plasterek szynki.

- Jedz, nie certuj się. Radley, przynieś jeszcze kawę. A może wolisz herbatę?

- Herbatę, jeśli można - odparła Emma. Radley zniknął.

- Coś mi się widzi, że ostatniej nocy spałeś równie kiepsko jak ja. Wyglądasz na zmordowanego.

Emma skinęła głową, przełykając jawny przytyk.

- Londyn jest okropnie hałaśliwy, nawet nocą. Wolę wieś.

- Tak, pośród ruin zażywasz ciszy. Powiedz mi, co spodziewasz się znaleźć w Sussex? - zagadnął sir Peter smarując grzankę masłem.

Emma poczuła się pewniej, kiedy zabrała się do jedzenia. Czy może być coś lepszego niż angielskie śniadanie?

- Skarb - odparła sądząc, że to właśnie powinien powiedzieć George. - Jestem pewien, że Rzymianie musieli zostawić na naszej ziemi mnóstwo klejnotów i monet, kiedy wycofywali się w pośpiechu.

- Trudniej będzie je odnaleźć niż miejsce pochówku egipskiej księżniczki - powiedział sir Peter.

Emma usiłowała sobie przypomnieć, co wie o rzymskich obrzędach pogrzebowych, i chociaż nie była to pokaźna wiedza, pod koniec śniadania czuła się całkiem swobodnie w towarzystwie człowieka, którego postanowiła wyprowadzić w pole.

Gdy weszli do gabinetu i ujrzała ciało egipskiej księżniczki, zatrzymała się w progu; dopiero po chwili postąpiła krok do przodu.

- Rzućmy na nią okiem. Nie wiem, czy ją na powrót owinąć bandażami. Co sądzisz? - zapytał sir Peter.

Emma dostrzegła kątem oka równo ułożone zwoje płótna i pokręciła głową.

- Nie wyobrażam sobie, żebyś potrafił powtórzyć to, co zrobiono całe wieki temu. Zostaw ją, tak jak jest. - Podeszła do stołu i dotknęła palcem dłoni księżniczki.

- Chyba masz rację. W końcu jesteś bardziej doświadczony niż ja - odparł sir Peter w zamyśleniu.

Omal nie wybuchnęła śmiechem. Tak jakby George miał ochotę zabrać ją kiedyś na wykopaliska. Za nic nie zgodziłby się na coś podobnego.

- Ułożyliśmy ją z Radleyem na czymś w rodzaju noszy.

Chcę umieścić ją w gablocie, pomożesz mi? - Sir Peter wskazał dłonią miejsce w kącie pracowni. Z chęcią ujęła koniec noszy, rada, że traktowana jest jak mężczyzna, a nie słaba kobieta. Spodobało się jej to nowe doświadczenie.

- Co z naszyjnikiem? Czy jest bezpieczny? Ktoś radził ci nająć strażników. - Spośród wszystkich znalezionych przedmów tylko tego jednego nie miała okazji obejrzeć ponownie.

- To jedyna rzecz godna kradzieży, dlatego go schowałem - odparł sir Peter i dodał, zanim zdążyła powiedzieć cokolwiek:

- Pokażę ci go, kiedy przyjdziesz następnym razem, ale proszę, żebyś przedstawił go akwarelami albo olejem. Umiesz malować?

- Poradzę sobie z akwarelami.

Kiedy już umieścili ciało w gablocie, raz jeszcze przyjrzała się twarzy kobiety.

- Wygląda tak spokojnie. Chyba nie została zamordowana.

- Wkrótce się przekonasz, jak często uciekano się do zabójstwa dla przejęcia władzy. Rzymianie nie byli w tej materii wyjątkiem.

Sir Peter stał blisko niej, ramię w ramię, niczym kolega, wskazywał jej detale, które pominęła, choćby nakłucia w uszach na kolczyki.

Lekkie dotknięcie jego ręki przyprawiło ją o wstrząs. Czyżby zgadywał, że reaguje na niego tak bezrozumnie? Tego nigdy nie okaże, złajała się w duchu.

Około południa skończyli oględziny i Emma z przerażeniem spojrzała na zegarek.

- Musisz już pędzić? Moglibyśmy razem coś przekąsić. Potem chciałem odwiedzić twoją siostrę, ale nie zdradź jej moich zamiarów.

- Moją siostrę? - zapytała ze ściśniętym gardłem.

- Miło mi się z nią wczoraj tańczyło. Urocza dziewczyna. Będziesz w domu dzisiaj po południu?

- Ja? Nie. Idę do British Museum, muszę tam z kimś zamienić parę słów. - Wybełkotała szukając na gwałt wymówki.

- Zanim uciekniesz... jakie kwiaty lubi Emma? - zapytał sir Peter od niechcenia.

- Ja wiem?... Jakie bądź - oznajmiła pewna, że tu niewiele różni się od George'a, który nie potrafił odróżnić stokrotki od róży. Pożegnała się pospiesznie, pobiegła do drzwi i wskoczyła do czekającej dorożki, nie spoglądając nawet na pojazd, przekonana, że Radley zadbał o wszystko. Szybko przebrała się u lady Titheridge, korzystając, jak zwykle, z pomocy zwinnej Braddon.

Pełen godności Oldham wpuścił ją do domu. W holu ujrzała bukiety kwiatów. Gdzieś z kąta wysunęła się skora do pomocy Fanny.

- Mam je zanieść do pokoju panienki?

- Myślę, że będzie lepiej, kiedy ustawisz je w salonie. Mateczka na pewno zechce pokazać je pani Bascomb - odparła odgadując intencje matki.

Rozradowana Fanny, jakby to ją obdarowano, zgarnęła bukiety i pobiegła do salonu. Emma poruszała się jak we mgle, nie bardzo świadoma swoich poczynań. Myślała tylko o zapowiedzianej wizycie sir Petera. Cóż za galimatias, jakie zamieszanie! Włosy na powrót ułożone po kobiecemu, cera jasna, ale w sercu niepokój.

- Pomóż mi. Fanny, chcę dzisiaj wyglądać bardzo dziewczęco. - Emma zaczęła przeglądać swoją garderobę w poszukiwaniu czegoś naprawdę zwiewnego i strojnego, co okazało się niełatwe, gdyż lubiła proste suknie.

Fanny wyjęła niebieską muślinową kreację z bufiastymi rękawami, dopasowanym staniczkiem z dużym dekoltem i wąską, plisowaną spódnicą, dołem podbieraną tasiemkami w półkola. Emma wdziała ją szybko, poprawiła koronki, którymi obszyty był dekolt.

- Wyglądam jak prawdziwa dama. Co myślisz, Fanny?

Dziewczyna spojrzała zdziwiona: jej panienka rzadko troszczyła się o wygląd.

- Tak, proszę panienki. Czy jakiś dżentelmen przyjdzie dzisiaj z wizytą?

- Być może - przyznała Emma.

W salonie pani Cheney prowadziła miłą konwersację ze swoją najdroższą przyjaciółką. Pani Bascomb z pełnym satysfakcji westchnieniem spojrzała na kwiaty.

- Ależ Emma ma powodzenie! - zawołała.

- Wywarła niejakie wrażenie na kilku dżentelmenach. Pan Brummell z nią gawędził, lord Worcester z nią tańczył, a sir Peter aż dwa razy zaprosił do walca. Sama lady Sefton go przyprowadziła. Bardzo był uprzejmy - poinformowała pani Cheney ze zrozumiałą dumą.

- Zapewne i muślinowa suknia wydała się w Almack nowa za pierwszym razem.

- O, nie, lady Titheridge sprezentowała jej piękną toaletę od najlepszej krawcowej. Moja pokojówka powiada, że ubiera się u madame Clotilde. - Pani Cheney czekała jak też przyjaciółka przyjmie tak bulwersującą wieść, ale zanim ta zdążyła cokolwiek powiedzieć, do salonu weszła Emma: podsłuchiwała pod drzwiami i uznała, że pora przerwać te zachwyty.

- Ślicznie dzisiaj wyglądasz, moja droga. Twoja mateczka powiada, że miałaś wczoraj wielkie wzięcie. Emma skromnie pochyliła głowę.

- Czas pokaże, czy się mateczka nie myli - odparła powściągliwie.

- Pan Reginald Swinburne, madame - zaanonsował Oldham.

Zaraz za lokajem do salonu wszedł strojniś, skłonił się damom paradnie, po czym zwrócił się do Emmy:

- Wyglądasz pani jeszcze bardziej uroczo niż wczoraj, a jużem sądził, że to być nie może - rzekł z galanterią, wymachując przy tym perfumowaną chusteczką. W powietrzu rozszedł się drażniący zapach fiołków.

Emma dygnęła grzecznie, tłumiąc śmiech.

Dandys ubrany był jak młodzieńcy jego pokroju: jasne spodnie, czarne jedwabne pończochy, buty patentowe, sztywno krochmalony fular, który sprawiał takie wrażenie, jakby za chwilę miał zadusić eleganta, rogi koszuli groziły wykłuciem oczu, gdyby ważył się zbyt gwałtownie obrócić głowę. Do tego ciemnoniebieski surdut. Gołąb, pomyślała Emma. Wielki, błękitny, napuszony garłacz. Śmieszna figura.

Tylko kamizelka wzbudzała prawdziwy zachwyt: atłasowa, haftowana srebrem i złotem. Musiała kosztować majątek, chociaż większość dandysów nie dbała o to, by płacić swe rachunki - tak przynajmniej mówiono - więc i on zapewne nie troszczył się o tak przyziemne sprawy.

Podał Emmie bukiecik fiołków, który przyjęła z wdzięcznością, wdychając zapach kwiatów.

- Rad jestem, że się ci podobają, pani. Fiołki to mój znak - oznajmił przechylając nie wiedzieć czemu głowę i kreśląc dłonią gest w powietrzu. Znowu rozszedł się zapach, silniejszy niż ten, który bił od kwiatów.

- Jakież to fascynujące - powiedziała Emma, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.

Pan Swinburne napuszył się jeszcze bardziej i zerknął w lustro, chcąc się upewnić, czy godnie się prezentuje.

- Ma pani śliczne zwierciadła, pani Cheney. W wybornym gatunku. Ja mam jedno zabarwione na różowo, które wprawia mnie zawsze w pogodne usposobienie, nie mówiąc o miłym odbiciu, jakie daje - oznajmił zwracając się do gospodyni.

- Cóż za rozkoszny pomysł. Chyba i ja sprawię sobie takie na szare dni - odparła pani Cheney, rzucając krótkie spojrzenie pani Bascomb.

Pan Swinburne przyjął gładki żart śmiechem. Po chwili w salonie ponownie pojawił się Oldham.

- Sir Peter Dancy, madame - zaanonsował na swój sztywny i nadęty sposób.

Sir Peter przywitał się w niewymuszony sposób z paniami, Swinburne'owi zaś posłał niechętne spojrzenie. Emma nerwowo przełknęła ślinę, wstrzymując na chwilę oddech. Czy rozpozna w niej George'a, z którym jadł śniadanie dziś rano? Odeszła do niego.

- Dziękuję za urocze kwiaty. Bardzo lubię róże, szczególnie różowe - powiedziała cicho, by nie urazić pana Swinburne'a i jego skromnych fiołków.

- Pomyślałem, że będą pasowały do pani ślicznych różowych policzków - odparł z galanterią.

Emma pomyślała, jak odmienny to komplement od tych, które wygłaszał zajęty sobą pan Swinburne. Dał jej fiołki, bo to jego znak, jak mówił. Sir Peter przysłał róże, ponieważ przypominały mu Emmę.

- Kawa czy herbata, panowie? - zapytała pani Cheney jakby tak znamienici goście byli dla niej rzeczą najzupełniej powszednią. - Może kieliszeczek kanaryjskiego?

Czujny Oldham stawiał już tacę na małym stoliku.

- Herbata, jeśli łaska - odparł sir Peter.

Swinburne natomiast poprosił o kawę. Emma napełniła filiżanki śledząc spod oka sir Petera. Co też on sobie myśli? Czy odkrył maskaradę i teraz czeka na okazję, by ją zdemaskować? Dlaczego, ach dlaczego wybrała się do Almack? Czyż nie była szczęśliwa spokojnie rysując sobie w domu sir Petera? Teraz gotowa wszystko zaprzepaścić, bo też niezamężna panna nie powinna przekraczać progu mieszkania kawalera, choćby i w tak szlachetnym zamiarze jak szkicowanie starożytności, a i wtedy tylko w towarzystwie matki lub ciotki. Ważyła się na czyn szalony, ale teraz winna zaprzestać niebezpiecznej gry. Może lady Titheridge zechce być jej przyzwoitką przez kilka następnych dni.

Trochę już uspokojona tą myślą, znowu zesztywniała, gdy Oldham zaanonsował lorda Worcestera.

- Powinienem był odgadnąć, że mnie uprzedzą, madame - skłonił się pani Cheney, po czym zwrócił do Emmy: - Tak miło wspominam nasz wczorajszy taniec, że postanowiłem złożyć wizytę. Ci panowie to prawdziwa plaga - rzekł wskazując na Dancy'ego i Swinburne'a.

- Prawda, ani słowa - zaśmiała się Emma. Lord Worcester nie onieśmielał jej już tak jak zeszłego wieczoru w Almack. Wspominając nieszczęśliwą minę Amelii zadała sobie pytanie, czy to on był przyczyną dziwnego nastroju przyjaciółki.

Chociaż czas wizyty pana Swinburne'a już minął, fircyk wbrew dobrym obyczajom ani myślał wychodzić, jakby nie chciał ustąpił pola pozostałym.

- Domyślam się, że musisz być pani bardzo dumna z syna. George jest mi tak wielką pomocą... - zaczął sir Peter wykorzystując chwilową przerwę w konwersacji, lecz Emma natychmiast wpadła mu w słowo, rzecz mało grzeczna, do której w innych okolicznościach nigdy by się nie uciekła.

- Sir Peter ma naszego George'a za wielki autorytet w materii rzymskich wykopalisk. Wyobrażasz sobie, mateczko, żeby George służył komu radą? - Zaśmiała się fałszywie. Matka posłała jej surowe spojrzenie.

- George rzadko bywa w domu. Z uporem szuka skarbu, ale ja nie bardzo wierzę w powodzenie podobnych przedsięwzięć - powiedziała pani Cheney zdumiona nieobyczajnym zachowaniem córki.

- Pańska kolekcja zdaje się bardzo cenna. Rzadko który dżentelmen zajmuje się tak ważkimi rzeczami - pospieszyła z niezamierzoną odsieczą pani Bascomb.

Sir Peter skłonił głowę, dziękując w milczeniu za komplement. Emma miała wrażenie, że dostrzega w jego uśmiechu lekkie rozbawienie, ale mógł je wywołać pretensjonalny ton pani Bascomb.

Konwersacja zeszła na tematy ogólne: wymieniono uwagi o pogodzie, zbyt chmurnej i deszczowej jak na tę porę roku, i o różnych rozrywkach londyńskiego sezonu.

Kiedy panowie zaczęli się żegnać, sir Peter zatrzymał się na chwilę przed panią Cheney.

- Jeśli pani łaskawa, chciałbym zaprosić ją w towarzystwie córki i męża, ma się rozumieć, do Vauxhall. Dzisiaj wieczorem przypada otwarcie sezonu. Książę regent we własnej osobie zaszczyci je swoją obecnością. Właściciele obiecują wiele atrakcji.

- Słyszałam, że mieli zamknąć ogrody. Interesy jakoby źle idą - mruknęła pani Bascomb.

- Wręcz przeciwnie, Vauxhall ma być w tym roku jeszcze świetniejsze niż w minionym - zapewnił sir Peter z naciskiem.

Emma nie wiedziała, co począć. Czytała o innowacjach wprowadzonych w ogrodach. Zanosiło się na wspaniały wieczór, korciło ją, by tam pojechać. Z drugiej strony znaczyło to zdać się na towarzystwo sir Petera, a to było ryzykowne.

Zerknęła na niego. Albo dla jakichś ukrytych racji nie dawał poznać, że ją rozszyfrował, albo rzeczywiście nie rozpoznał w niej George'a. Wahała się tylko przez moment, jako że chęć pójścia do Vauxhall okazała się silniejsza niż obawy.

- Och, mateczko, chodźmy. Czytałam, że ma być wspaniale - zawołała cicho.

Pani Cheney, mile połechtana, skinęła głową z aprobatą.

- I ja czytałam o wprowadzonych innowacjach. To bardzo uprzejmie z pana strony, że nas zapraszasz, sir Peterze - mruknęła niczym kotka, której podsunięto talerzyk ze śmietanką.

Sir Peter spojrzał pytająco na pozostałych panów.

- Żałuję, alem dziś wieczór zajęty - oznajmił pan Swinburne.

- Ja się chętnie przyłączę, jeśli można - odparł lord Worcester na milczące zaproszenie.

- Wybornie, Worcester - ucieszył się sir Peter.

- Emma może zaprosić uroczą pannę, lady Amelię Littleton - wtrąciła pani Cheney.

- A zatem postanowione - potwierdził sir Peter. Lord Worcester lekko się naburmuszył na dźwięk imienia Amelii, ale nie rzekł słowa.

- Będzie wspaniale - powiedziała Emma postanawiając, że prześle sir Peterowi liścik informujący, iż George nie będzie mógł pojawić się u niego następnego ranka. W ten sposób uniknie jego bacznych spojrzeń, a także wstawania o nieprzyzwoicie wczesnej godzinie.

Kiedy panowie wyszli, naglona przez matkę poszła do swojego pokoju, by skreślić bilecik do Amelii. Rzadko ją ostatnio widywała i nie była pewna jak przyjaciółka przyjmie zaproszenie wystosowane w ostatniej chwili. Niepotrzebnie się martwiła, gdyż odwrotną pocztą dostała odpowiedź, w której lady Amelia zapewniała, że z rozkoszą pojedzie na otwarcie Vauxhall i z niecierpliwością wygląda wieczoru.

- Bardzo niestosownie się zachowałaś, przerywając sir Peterowi, moja droga Emmo - zbeształa córkę pani Cheney, przypomniawszy sobie niemiłe zajście.

- Przepraszam, mateczko, ale śmieszne mi się wydało, że nasz George może być komu pomocny - odparła Emma pokornie.

- Prawda to, że z niego pędziwiatr i nic dobrego. - Matka westchnęła.

Emma pobiegła do swojego pokoju przebrać się na wieczór. Powątpiewała, czy pędziwiatr to określenie pasujące do poważnego i zawsze nieobecnego myślami brata, ale nie chciała dyskutować z matką. Szczęśliwa, podziwiała nową toaletę z różowej tafty i srebrnej gazy, przyniesioną właśnie od krawcowej, tej samej, która szyła dla lady Titheridge i na której usługi nalegał papa Cheney, człowiek milczący, ale czujny; potrafił docenić swoją córkę i pragnął jej powodzenia.

Lady Amelia pojawiła się na krótko przed panami, postanowiono bowiem, że towarzystwo spotka się u Cheneyów, by wspólnie udać się do Vauxhall.

- W ogrodach będzie dzisiaj prawdziwy tłum. Musimy wyruszyć wcześnie, później most będzie nieprzejezdny, a łodzią przeprawiać się niebezpiecznie - powiedział sir Peter przed południem, ale dla Emmy prawdziwe niebezpieczeństwo stanowił właśnie Dancy, on to napawał ją lękiem. Teraz z drżeniem oczekiwała jego pojawienia się, zachodząc w głowę, dlaczego wystąpił z zaproszeniem. Że też akurat on „musiał być właścicielem kolekcji starożytności, które tak Pragnęła rysować!

Lady Amelia wyglądała uroczo w jasnozielonej sukni Pobranej pączkami róż. Emma spoglądała na nią z odrobiną zazdrości. Gdy pojawili się panowie, Amelia i lord Worcester wymienili pełne wrogości spojrzenia.

- My się chyba znamy, lady Amelio - powiedział Worcester z ledwie ukrywaną nienawiścią, tak u niego nieoczekiwaną.

- Tak, Edwardzie od czasu, kiedy czesałam się w mysie ogonki, ty zaś biegałeś w krótkich spodenkach i nie miałeś jeszcze much w nosie - odparowała panna.

Jego lordowskiej mości nie w smak poszły te słowa, jednakowoż zmilczał przytyk i zaofiarował ramię, które Amelia łaskawie przyjęła.

Państwo Cheney postanowili jechać własnym powozem, razem z panią Bascomb i lady Hamley. W drugim lady Amelia zajęła miejsce naprzeciwko Worcestera, zaś sir Peter usiadł naprzeciwko Emmy.

- Doszły mnie słuchy, że rozwijał pan mumię u siebie w domu w ostatni poniedziałek - zagadnęła Amelia.

Emma wstrzymała oddech. W poniedziałek? Dziś ledwie czwartek, a jej się zdało, że minęły całe wieki, nie kilka dni.

- Prawda to. Rzecz się wybornie udała.

- Spójrzcie, ile powozów. Będziemy mieli szczęście, jeśli w ogóle dojedziemy - zawołał lord Worcester wyglądając przez okno.

Emma zerknęła na sir Petera myśląc, że w innych okolicznościach nie miałaby nic przeciwko temu, żeby utknęli zamknięci razem w powozie, ale teraz była ofiarą własnego podstępu. Z jednej strony nic nie mogło jej powstrzymać przed wykonaniem rysunków kolekcji, z drugiej umierała ze strachu na myśl, że człowiek, który ją pociąga, odkryje skandaliczną maskaradę. Powinna położyć temu kres, nie narażać na szwank własnej reputacji. A przecież za wszelką cenę pragnęła być w pobliżu sir Petera. Niech się dzieje co chce! Poza tym nie może zawieść jego ciotki, powiedziała sobie, szukając usprawiedliwienia dla swego oburzającego postępowania. Tak jakby mogło się znaleźć jakieś usprawiedliwienie.

5

Pomimo tłoku przejechali Westminster Bridge i dotarli szczęśliwie do Vauxhall Gardens. By nie patrzeć na sir Petera, Emma zajęła się podziwianiem wnętrza powozu obitego brązową skórą. Pokryte brązowym aksamitem siedzenia okazały się nadzwyczaj wygodne i prawdę powiedziawszy był to najwytworniejszy powóz, jakim zdarzyło się jej dotąd podróżować: gdyby nie budzący lęk współpasażer, nic nie mąciłoby radości. W końcu dotarli na miejsce, stangret opuścił schodki, ale nim zdążył pomóc Emmie wysiąść, sir Peter odesłał go po bilety i sam ofiarował jej dłoń, ku zaskoczeniu panny. Po chwili pojawił się drugi powóz, wiozący państwa Cheney, i całe towarzystwo weszło do ogrodów, gdzie młodzi i starsi rozdzielili się, umówiwszy wcześniej na wspólną kolację.

Emma od dawna chciała zobaczyć Vauxhall, ale rodzice nieustannie wynajdywali różne wymówki. Teraz, pełna wdzięczności dla sir Petera, że znalazła się tutaj za jego sprawą, rozglądała się wokół, słuchając jednym uchem jego objaśnień. Na prawo mamy Aleję Włoską i Południową, na lewo aleja Pustelnika zakończona postacią eremity, łudząco podobną do żywego człowieka.

Emma spojrzała we wskazanym kierunku.

- Ciemno tam, inaczej niż tutaj, gdzie zda się, że świecą setki lamp. Są takie jasne, aż dziw, że nie używa się podobnych w mieście.

- Niektórzy ludzie wolą mrok - powiedział z naciskiem.

- Ponoć Aleja Pustelnika jest tak słynna jak Aleja Zakochanych, którą sir Peter zwie Włoską - wtrąciła lady Amelia, przyjmując ramię swego towarzysza z taką miną, jakby raczej wolała natrzeć mu uszu.

Emma zastanawiała się, co też tych dwoje zdążyło powiedzieć sobie na osobności. Amelia nie należała do osób potulnych, co zjednywało jej sympatię Emmy.

- Życzysz sobie pójść tam, pani? - szepnął cicho sir Peter.

- Piękne dzięki. Nie jestem aż tak ciekawa i nieobyczajna - odszepnęła Emma i omal nie parsknęła śmiechem przypominając sobie własne niestosowne przebranie, w którym pokazywała się sir Peterowi.

- Tegom się obawiał - odparł sir Peter robiąc żałosną minę.

- Co oznacza tamten szyld? - zapytała, by zmienić temat.

- Nie wiem. Jestem krótkowzroczny i nie mogę stąd dojrzeć - powiedział natężając wzrok, co słysząc Emma odzyskała nieco pewność siebie. Być może owa wada wzroku była przyczyną, dla której dotąd nie odkrył jej podstępu, a także tego, że z takim marsem ślęczał nad papierami.

Sir Peter wskazał na rząd pawilonów restauracyjnych.

- Tam zjemy później kolację, ale przedtem przejdźmy się trochę i pooglądajmy - zaproponował.

- O, tak, Edward jest znakomitym przewodnikiem. Kiedyś zgubiłam się przez niego tak gruntownie, że straciłam wiarę, iż wrócę do domu - rzuciła uszczypliwie lady Amelia.

- Sama wtedy nalegałaś na spacer - mruknął Worcester.

- Bestia nieokrzesana - syknęła Amelia.

- Tych dwoje musi znać się od niepamiętnych czasów. Sprzeczają się zupełnie jak ja i George - zwierzyła się Emma sir Peterowi.

- Szkoda, że nie ma go dzisiaj z nami.

Emma udała, że nie usłyszała ostatniej uwagi. Z zainteresowaniem wpatrywała się w człowieka-orkiestrę.

- Oto seńor Rivolta - szepnął sir Peter. Emma czytała w gazetach o niezwykłych talentach rzeczonego jegomościa.

- Okropnie hałaśliwy, ale bardzo zabawny - orzekła po chwili przysłuchiwania się koncertowi.

Ruszyli dalej, a gdy potknęła się na bruku alejki, sir Peter chwycił ją mocno w talii, ratując przed upadkiem. Zaszokowana takim traktowaniem, poczuła się raptem cudownie bezpieczna w jego towarzystwie, cóż, kiedy ku jej żalowi zaraz zwolnił uścisk.

- Cóż to za budynek? - zapytała wskazując na rotundę przy Głównej Alei, która zwróciła też uwagę Amelii i Worcestera.

- Podejdźmy bliżej. To Nowy Pawilon Muzyczny, gdzie w złą pogodę odbywają się koncerty.

Ruszyli w tamtym kierunku. Po drodze natknęli się na grupkę rozbawionych młodzieńców. Jeden z nich potrącił Emmę, tak że wsparła się o sir Petera - zaabsorbowany zapewnieniem jej bezpieczeństwa puścił płazem ten nietakt, posyłając młodzieńcowi jedynie groźne spojrzenie.

Gdy weszli do pawilonu koncertowego, Emma znieruchomiała, przepełniona podziwem dla urody bogato zdobionego wnętrza.

- Cóż za talent - westchnęła myśląc o architekcie.

Po lewej stronie siedziała orkiestra, w głębi widać było organy, ze środka sklepienia zwieszał się olbrzymi żyrandol z trzema rzędami lamp. Emma nie widziała dotąd równie wspaniałego wnętrza.

- Muszę z tobą o czymś porozmawiać, Emmo - powiedział sir Peter, gdy podziwiała właśnie dekoracje obramień okiennych.

Natychmiast zwróciła ku niemu głowę, mierząc go niespokojnym wzrokiem, ale zanim zdążył powiedzieć, jaką to ma ważną sprawę do omówienia, pojawili się lady Amelia i lord Worcester.

- Ach, jesteście. Mój Boże, cóż za przepych. Widziałeś kiedyś równie bogate dekoracje, Edwardzie? - zawołała z podziwem Amelia. - Choć muszę powiedzieć, że to przedstawienie Wenus zdaje mi się nazbyt frywolne.

- Skoro znajduje się na plafonie, wystarczy, byś nie zadzierała głowy - zauważył kwaśno jego lordowska mość.

- Zbyt piękny wieczór, byśmy zatrzymywali się tu dłużej - przynagliła Emma z nadzieją, że zmiana otoczenia położy kres sprzeczkom tych dwojga. Pociągnęła sir Petera i wyszli z rotundy. Miała wrażenie, że westchnął z rezygnacją, ale nie dałaby za to głowy. Może zamierzał jej powiedzieć, że rozpoznał ją w przebraniu George'a?

- Chciałabym zobaczyć pawilon baletowy - poprosiła przymilnie lady Amelia.

- Jak sobie życzysz - mruknął jej towarzysz.

- Ależ, Edwardzie, wiem z pewnego źródła, że z ciebie wielki miłośnik baletu... w każdym razie baletnic. Powiadają, że jesteś częstym bywalcem garderób - oznajmiła posyłając mu znaczące spojrzenie i ruszyła ku wejściu do pawilonu baletowego.

Emmie podobała się śmiałość przyjaciółki, acz miała jej za złe brak taktu. Jeśli, jak podejrzewała, Amelia rzeczywiście lubiła Worcestera, nie powinna dokuczać mu bezustannie.

- Chcesz zobaczyć balet? - zapytał sir Peter, usiłując nie zgubić jej w tłumie.

Emma nie wiedziała, co odpowiedzieć. Z wielu powodów nie powinna pozostawać sam na sam z sir Peterem, choć miło się czuła w jego towarzystwie. Trudny dylemat...

- Wolałabym obejrzeć raczej teatr marionetek. Zawsze go lubiłam, kukiełki są takie zabawne. Moglibyśmy tam pójść?

- Uroczy pomysł - odparł z uśmiechem. Poinformowawszy lorda Worcestera, gdzie idą, odszukali scenę teatrzyku kukiełkowego. Przedstawienie okazało się znacznie bardziej zajmujące niż balet, poza tym nie musieli wysłuchiwać sprzeczek Amelii i Edwarda. Marionetki miały fantazyjne kostiumy, a fabuła była wyjątkowo ciekawa. Rozbawiona Emma nie zauważyła, kiedy sir Peter ją objął. Kędy to do niej dotarło, posłała swemu towarzyszowi pytające spojrzenie.

- Te ławki nie mają oparć. Myślałem, że tak będzie ci wygodniej - powiedział usprawiedliwiająco.

Nic nie odrzekła i dalej śledziła akcję na scenie. Gdyby mateczka to widziała, wygłosiłaby pogadankę o mężczyznach czyniących niestosowne awanse. Ale awanse to, czy tylko troska?

W końcu przewrotny młodzieniec został przykładnie ukarany, a kukiełkowa księżniczka padła w ramiona księcia, który pojawił się w przebraniu. Emma pomyślała, jak by to było, gdyby zrzuciła przebranie i padła w ramiona sir Petera. Zapewne spotkałaby się ze wzgardą i odrzuceniem. Życie to nie bajka.

Powoli opuścili teatrzyk i wrócili do pawilonu baletowego, gdzie znaleźli przechadzającego się w tę i z powrotem lorda Worcestera. Kiedy ich zauważył, podbiegł wznosząc ręce do góry.

- Widzieliście ją? - zawołał rozgorączkowany.

- Nie - odparł sir Peter, odgadując, że przyjaciel ma na myśli lady Amelię.

- Znowu coś powiedziała, przemówiliśmy się i odeszła, mówiąc, że poszuka sobie lepszego towarzystwa. Myślałem, ze żartuje, ale ona zniknęła. Jakie to szczęście, że wróciliście.

- Musimy jej poszukać, ale nie róbmy zamieszania, żeby nie ucierpiała jej reputacja - zadecydował sir Peter okazując należne względy dla porywczej damy.

- Rozdzielmy się - zaproponowała Emma. - Ja pójdę Główną Aleją, wy sprawdźcie boczne dróżki. - Nie powinnaś zostawać sama - zaoponował sir Peter. - Znakomity pomysł. Wokół mnóstwo ludzi, będziesz bezpieczna - ucieszył się Worcester.

Emma trochę się bała, ale sądziła, że jej obowiązkiem jest szukać Amelii.

Sir Peter zgodził się w końcu z pewnym ociąganiem i cała trójka ruszyła, każde w inną stronę: sir Peter Główną Poprzeczną, Worcester Aleją Zakochanych.

- Lady Amelia tędy pewnie poszła, na przekór i na złość - oznajmił kwaśno na odchodnym.

Emma szła przed siebie niepewna i osamotniona. Nigdzie nie mogła dojrzeć Amelii ani swoich rodziców. Postanowiła dokładnie sprawdzić każdy zakątek, starając się jednocześnie nie patrzeć nikomu w oczy, żeby nie narazić się na zaczepki. Nigdzie śladu Amelii. Przy końcu alei zawróciła. Dotąd szczęśliwie ignorowała znaczące spojrzenia i rzucane cicho uwagi pod swoim adresem. Wieczór nie osiągnął jeszcze punktu, w którym alkohol zaczyna przeważać nad względami dla dam.

Zatrzymała się na skrzyżowaniu z Aleją Pustelnika; wysilając wzrok zastanawiała się, czy to nie suknia Amelii mignęła w oddali? Wcześniej przyjaciółka napomknęła żartem, że chce zobaczyć na własne oczy postać eremity, ale nie okazała się chyba tak nierozważna, by zapuszczać się samotnie na nie oświetloną ścieżkę.

Po chwili Emma dojrzała obok postać mężczyzny, który wykonał gwałtowny gest. Kobieta odskoczyła. Ktoś napastuje Amelię! Przebóg!

Rozejrzała się bezradnie po twarzach spacerowiczów. Nikogo, kogo ośmieliłaby się prosić o pomoc, a czekać nie mogła. Ruszyła z odsieczą; choć złajała się w duszy za brak rozwagi, czuła, że musi coś zrobić, zanim ktoś skrzywdzi przyjaciółkę. Podniosła jakiś kij i schowała za plecy. Dobiegła akurat w chwili, gdy mężczyzna chwycił Amelię za rękę.

- No, śliczna panienko, co samotnie chadzasz, daj mi buziaka. Lubię takie dzierlatki. Już ja ci wy godzę - mówił napastnik ze śmiechem.

Oburzona do żywego Emma niewiele myśląc podniosła kij i zdzieliła go w głowę z taką mocą, że frant z jękiem zwalił się u jej stóp. Lady Amelia rzuciła się ku niej z płaczem.

- Co za łajdak. Chciałam tylko obejrzeć pustelnika, a ten bydlak zaczął nastawać, żebym z nim poszła. - Łkała w chusteczkę.

- Powinnaś była zaczekać na nas. Też chętnie zobaczyłabym eremitę. Lord Worcester zamartwia się o ciebie.

- Naprawdę? - rozpogodziła się lady Amelia.

- Bardzoś dla niego niedobra.

- Bo też na nic innego sobie nie zasłużył. Pojęcia nie masz, com od niego wycierpiała przez lata.

- Przycinkami nie usposobisz go przychylnie do siebie - zauważyła Emma i cofnęła się, widząc, że napastnikowi zaczyna wracać przytomność.

- Wracajmy, choć pewnie Edward mnie zbeszta. - Lady Amelia westchnęła.

- Chodźmy czym prędzej, ten łotr zaraz się ocknie. - Emma ruszyła szybko ku głównej alei. Po drodze mijały chichoczące panny i ich prostackich adoratorów.

- Co za gęsi z tych dziewcząt - parsknęła Amelia ze wzgardą.

- Ale za to szczęśliwe - odparła Emma niemal biegnąc ku jarzącym się lampom.

Zadyszane dotarły do głównej alei. Lady Amelia zaczęła rozglądać się za ławką, na której mogłyby odetchnąć.

- Obawiam się, że zbyt jesteś okrutna dla lorda Worcestera - zauważyła Emma.

Po chwili pojawił się sir Peter; zmierzył nieszczęsną Amelię mało przychylnym spojrzeniem.

- Gdzie ją znalazłaś? Szukaliśmy wszędzie.

W ślad za nim koło ławki wyrósł lord Worcester. Stanął Przed Amelią i skrzywił się gniewnie.

- Amelio!

- Edwardzie?

Tę dziwną scenę przerwał okrzyk lady Titheridge:

- Ach, tutaj jesteście! - zawołała z radością. Starej damie towarzyszyło kilka nie znanych Emmie osób.

- Widzę, że i ciebie znęciły przyjemności Vauxhall - powiedział sir Peter witając serdecznie ciotkę.

- To miło, że zaprosiłeś pannę Cheney. Ostatnio była mi bardzo pomocna.

Lady Titheridge spoglądała ciepło na Emmę, która błagała w duszy, by damie nie wymknęło się jakieś słówko. Ledwie przestała myśleć o kłopotach, których sobie napytała, a tu kolejna pułapka. Po co zaczęła całą tę maskaradę? Lady Titheridge za chwilę zdradzi, że Emma rysowała przedmioty z jej kolekcji, a wtedy sir Peter gotów odgadnąć prawdę. W tej samej chwili przypomniała sobie, z jaką przyjemnością wysłuchiwała opowieści sir Petera o mumii. Za nic nie odmówiłaby sobie owej rozkoszy.

- Jego Wysokość przyjechał - odezwała się jedna z dam towarzyszących lady Titheridge.

Emma, która raz tylko widziała księcia regenta, a i to z oddali, czekała z niecierpliwością, kiedy ujrzy go z bliska. Pierwszy dżentelmen Europy, jak go nazywano, szedł właśnie aleją w towarzystwie licznych dam i panów, rozdając ukłony. Gdy zbliżył się do sir Petera, przystanął na chwilę.

- Jak tam twoje zbiory egipskie? Chętnie bym je obejrzał któregoś dnia.

- Będę zaszczycony. Wasza Wysokość. Właśnie porządkuję kolekcję - odparł sir Peter, po czym przedstawił Emmę, która o mało nie zemdlała z przejęcia. Chociaż zbyt otyły, książę miał w sobie coś, co wzbudzało prawdziwy respekt. Dygnęła i zerknęła na niego.

- Do dzieła, chłopcze- rzekł Jego Wysokość mrugając do Dancy'ego i ruszył dalej.

- Z przyjemnością - mruknął sir Peter, w każdym razie Emma dałaby głowę, że to rzekł, choć nie wiedziała, co to miało oznaczać.

- Czas na kolejną atrakcję - zawołała lady Amelia, gdy rozległy się fanfary.

- Myślisz o madame Saqui? - zagadnęła Emma rozglądając się, gdzie też przeciągnięto linę. Ludzie zaczęli się przepychać, a sir Peter otoczył Emmę ramieniem, jakby się bał, że tłum ją stratuje.

- Tędy. Kiedyś była tu kaskada, teraz w tym miejscu występuje madame Saqui. Miejmy nadzieję, że to dobra zamiana.

- Szkoda wodospadu. Na pewno był śliczny, ale i madame Saqui musi być warta oglądania, wnosząc z ogłoszeń.

Była w istocie.

Wsparta o sir Petera Emma obserwowała akrobatkę na platformie: ubrana w krótką spódnicę, pantalony i obszyty dżetami stanik, przeszła lekko po linie w blasku chińskich ogni i fajerwerków.

- Zachwycające - zawołała, z entuzjazmem klaszcząc w dłonie.

- Niezbyt piękna, ale odważna - powiedział sir Peter. Emma musiała przyznać mu rację, gdyż madame Saqui miała nieco męską urodę i mocne, muskularne nogi. Nie dając sir Peterowi sposobności, by rzekł coś na temat nóg George'a, odeszła na bok pociągając swego towarzysza za sobą.

Po pokazie akrobatycznym spotkali resztę towarzystwa. Panie Bascomb i Hamley sprawiały wrażenie lekko oszołomionych, jakby nie doszły jeszcze do siebie po zetknięciu się z bliska z Jego Wysokością.

- Bardzo udane otwarcie sezonu. Prawdziwa gala - oceniła entuzjastycznie pani Bascomb.

Pani Hamley swoim zwyczajem zamrugała powiekami, Potakując energicznie.

- Sir Peter przedstawił mnie księciu regentowi - pochwaliła się Emma. W końcu panny z jej pozycją nieczęsto spotyka Podobny zaszczyt.

- Chciałabym obejrzeć teatrzyk kukiełkowy i pokaz Fantoccino - kaprysiła lady Amelia ciągnąc lorda Worcestera za rękaw.

- Widziałabyś, gdybyśmy poszli z panną Cheney i sir Peterem. Nie można mieć wszystkiego.

Na te słowa całe towarzystwo powstało z okrzykami oburzenia.

- Lękasz się, że wróci? - zapytała Emma.

- Może wrócić - przyznał sir Peter.

- To prawdziwy wstrząs - oznajmił Edward.

Pani Cheney utyskiwała, do czego to doszło, skoro człowiek nie może spokojnie zostawić nic w domu.

Pani Bascomb oświadczyła, że jeśli o nią idzie, natychmiast wraca do siebie, by sprawdzić, czy wszystko w porządku. Lady Hamley mrugając bąkała coś o łotrach i niegodziwcach.

Straciwszy animusz, towarzystwo postanowiło zakończyć

Emma odniosła wrażenie, że lord Worcester miał na myśli coś więcej niż teatr marionetek. Lady Amelia westchnęła bez słowa.

- Skoro jesteśmy już w komplecie, chodźmy do pawilonów, odpocząć przy kolacji - powiedział sir Peter zwracając się do wszystkich, lecz spoglądając na Emmę, a ta znowu poczuła pragnienie, by raz na zawsze skończyć zabawę w przebieranie.

Szynka, w jej opinii, nie była pokrojona dość cienko, ale mateczka szepnęła, że kosztuje zawrotną sumę.

- Sir Peter, wszystko było pyszne - pochwaliła, zastanawiając się, jak też będzie mogła nadal udawać George'a.

- Otrzymałem liścik od twojego brata. Pisze mi, że będzie zajęty jutro rano. Może mógłby przyjść po południu? Chciałbym bardzo, żeby dokończył rysunki - powiedział sir Peter, jakby odgadywał jej myśli.

- Nie - odparła stanowczo i czym prędzej spuściła z tonu. - Wspominał, że będzie zajęty cały dzień. - Łatwo wymknąć się z domu rano, gdy mateczka jeszcze śpi, dużo trudniej wytłumaczyć popołudniową nieobecność.

- Rozumiem - zafrasował się sir Peter, choć nie było jasne, co mianowicie zrozumiał.

Emma cały czas miała się na baczności, jakby każde słowo miało podwójne znaczenie. A może to tylko jej poczucie winy i wyrzuty sumienia? Głupia jestem, mówiła sobie w duchu.

Kończyli już posiłek, gdy dostrzegła jednego ze służących sir Petera. Odstawiła kieliszek i dotknęła ramienia Dancy'ego.

- Czy to nie ktoś z twoich ludzi? Sir Peter skinął głową i wstał zza stołu. Po chwili wrócił z wielce zakłopotaną miną.

- Cóż za wiadomość? - zapytała zaniepokojona Emma.

- Ktoś próbował włamać się do gabinetu, gdzie złożona jest mumia. Wybił okno. Radley go przepłoszył, strzelił, lecz chybił.

6

Skwapliwie kryjąc niecierpliwość Peter zadbał, by wszyscy wygodnie usadowili się w powozie, po czym kazał co koń wyskoczy jechać przez most ku Mayfair. Kędy zobaczył, że Emma go obserwuje, pojął, że bębni palcami w udo: widomy znak zdenerwowania.

- Wysadźcie mnie, jeśli łaska, przed domem. Na pewno chcecie mówić o napadzie, będę wam tylko przeszkadzać - przerwała ciszę lady Amelia.

- Ależ skądże - kurtuazyjnie zaprzeczył sir Peter.

- Cóż za wrażliwość, lady Amelio. Zaczynam wierzyć, że jest jeszcze dla ciebie nadzieja - wycedził Worcester.

- Jeśli nie przestaniesz doprowadzać mnie do szału, Edwardzie, nie pożyjesz dość długo, by przekonać się o prawdziwości swoich przewidywań. - Lady Amelia spiorunowała go wręcz wyczuwalnym w mroku spojrzeniem.

Cokolwiek zaszło między nimi w ogrodach, znowu podjęli walkę na noże.

Peter rzucił polecenie stangretowi i opadł ponownie na ławkę, rad, że lady Amelia wysiądzie. Napięcie, jakie wprowadzała, stawało się nie do wytrzymania. Worcester odprowadził pannę do drzwi, zaprzeczając jakiemuś jej pomówieniu. W świetle latami widzieli, jak kręci głową.

- Zdaje się, że twój przyjaciel niewiele dba o moją przyjaciółkę - westchnęła Emma.

- Być może rychło przejrzą i stwierdzą, że są dla siebie stworzeni - powiedział sir Peter z cokolwiek płonną nadzieją. Wcześniej mogli się przecież zabić.

Gdy podjechali pod dom Cheneyów, lord Worcester zawahał się przez moment.

- Jeśli mogę ci w czym pomóc, powiedz tylko słowo - rzekł niepewnie.

- Ależ chodź, chodź. Zagadaj służbę, ja tymczasem zamienię kilka zdań z panną Cheney.

- Z przyjemnością - powiedział Edward z pogodnym uśmiechem.

W trójkę weszli do domu. Lord Worcester natychmiast przeszedł do salonu. Emma stała w holu czekając na to, co gospodarz ma jej do oznajmienia. Sir Peter czuł się idiotycznie, niepewny, czy panna wie, że przejrzał jej podstęp. Starał się wszak z niczym nie zdradzić. Nie był krótkowidzem, ale liczył, że Emma da się złapać na ten fortel. Potrzebował jej pomocy.

- George jest mi nieodzowny. Możesz go przekonać, by przyszedł do mnie rano? Może odłożyłby inne zajęcia? Powiedz mu, że to diabelnie ważne.

- Cóż za język, sir Peter - łagodnie napomniała go Emma. Nawet jeśli wierzyła, że nie odkrył podstępu, iskierki w jego zielonych oczach zdawały się mówić coś innego.

- Spróbujesz?

- Zapytam, skoro tak nalegasz - odparła zastanawiając się, w czym to George może być tak pomocny.

- Musi się zgodzić. Co dwie głowy, to nie jedna, a tylko jemu mogę zawierzyć swe plany. - Przestępował z nogi na nogę, niepewny efektu swych słów, ale Emma słuchała zaciekawiona.

- George przyjdzie na pewno, jeśli mu powiem, jak bardzo na niego liczysz.

- Uspokajasz mnie. Wierzę, że go przekonasz. Kiedy się do niej uśmiechnął, poczuła raptowną słabość, kolana się pod nią ugięły, a serce zatrzepotało niczym ptak pochwycony w sieć. Gdy zaś ujął jej dłoń i przytulił do piersi, pomyślała, że nie zdoła o własnych siłach wejść po schodach. Unosząc lekko suknię, oparła dłoń o poręcz, spojrzała mu w oczy i uśmiechnęła się z wahaniem, zahipnotyzowana przez te niezwykłe zielone oczy.

- Przyłączymy się do reszty? - zapytał cicho.

- Och, jakże mogłam zapomnieć - Emma oderwała wzrok od jego twarzy i ostrożnie zaczęła wchodzić na górę. Gdy stanęli w progu, wszystkie oczy zwróciły się ku nim.

- Jakże okropne zakończenie uroczego wieczoru - oznajmiła pani Bascomb.

- W rzeczy samej - zgodziła się Emma, szczęśliwa, że nikt nie zamierza czynić dwuznacznych uwag na temat jej i sir Petera. - Ogrody są rzeczywiście zachwycające... a potem ta wieść o niegodziwcu, który próbował wedrzeć się do domu sir Petera... Co o tym wszystkim myślisz, papo? - zwróciła się do ojca, który potrafił rozwiązywać najtrudniejsze problemy.

- I jam bardzo ciekaw pańskiego zdania, sir - dodał Peter z kurtuazją.

- W tym mieście z dnia na dzień prawo coraz mniej się liczy - użalił się pan Cheney podchodząc do kominka. - Złodzieje grasują bezkarnie po domach, nie lękają się ani stryczka, ani zesłania do kolonii. Człowiek wieczorem wychodzi z domu i nie wie, czy wróci żywy. Myślałem, że pozbywszy się zbójów zwanych Mohikanami, zaznamy spokoju, alem się widać mylił.

- Co począć, papo? - zapytała Emma z ufnością kochającej córki.

- Sir Peter najlepiej uczyni najmując strażnika. Powiadasz, że twój lokaj ma broń. Wybacz, młody człowieku, ale czy on zdatny do walki? Miałem w swoim czasie do czynienia ze złoczyńcami. Potrafią być prawdziwie groźni.

- Wezwę agenta policji z Bow Street i poszukam jakiegoś siłacza. Moja służba nie piśnie nikomu słowa, a i państwo zapewne zachowają dyskrecję. Niech rzecz pozostanie między nami.

Lady Hamley i pani Bascomb, mocno poruszone tym świadectwem zaufania, gorliwie skinęły głowami na znak, że zdolne są wstrzymać się od plotek.

- Bardzom zobowiązany za twoją radę, sir - powiedział z ukłonem w stronę pana Cheney'a, po czym ponownie zwrócił się do dam: - Mam nadzieję, że to wydarzenie nie zepsuło paniom wieczoru?

Panie zaczęły prześcigać się w wychwalaniu rozlicznych atrakcji Vauxhall. Lady Hamley zapewniła, że nigdy nie zapomni nieporównywalnej z niczym wyprawy, czemu pani Bascomb gorąco przyświadczyła.

Pochwyciwszy spojrzenia, jakie wymienili między sobą sir Peter i lord Worcester, Emma raz jeszcze wróciła w myślach do pytania, w czym to może pomóc, a czego Edward nie mógłby zrobić.

Panowie wkrótce się pożegnali. Sir Peterowi wyraźnie spieszno było przekonać się o wyrządzonych szkodach. Emma odprowadziła gości do schodów.

- Będziesz pamiętała porozmawiać z George'em zaraz z rana? - chciał się jeszcze upewnić sir Peter wykorzystując fakt, że lord Worcester debatuje z Oldhamem o tym, czy wezwać fiakra.

- Jeśli nie będzie miał żadnych naglących spraw do załatwienia, przyrzekam, że się stawi - odparła unikając jego wzroku w obawie, że może się zdradzić.

- Liczę na ciebie - zapewnił ujmując jej dłoń, by złożyć Pocałunek.

- Zegnam, sir - rzekła rezolutnie, usiłując nie okazać, jak Potężne wywarło to na niej wrażenie.

- Nic żegnam cię, Emmo, życzę ci tylko dobrej nocy - powiedział z nieśmiałym uśmiechem, który chwycił ją za serce.

Chcąc uniknąć dyskusji na temat planów sir Petera, jeszcze oszołomiona poszła prosto do swego pokoju, gdzie czekała wścibska Fanny.

- Widać miała panienka wieczór co się zowie - orzekła pokojówka spoglądając na naderwany kraj nowej toalety, zniszczony najpewniej w obronie czci Amelii.

- Zreperujesz mi suknię? Bardzo ją lubię.

- Lepiej, żeby panienka dała ją Hocknell - poradziła Fanny, jak zawsze skora pozbyć się dodatkowej pracy. Emma z westchnieniem pokiwała głową, przyznając w duchu, że pokojówka matki jest zręczniejszą szwaczką.

Pomógłszy pani wdziać nocną koszulę, Fanny wreszcie się wyniosła. Prawdziwe błogosławieństwo, że dziewczyna nie lubiła wieczornych pogaduszek, tak jej było zawsze spieszno do łóżka. Umościwszy się wygodnie w pościeli, Emma zaczęła rozważać swój dylemat. Pójść rano do sir Petera, czy nie? Miała szczery zamiar wysłać George'a precz do Sussex i zaofiarować własne usługi, zabierając ze sobą Fanny jako przyzwoitkę.

- Nie, to na nic - zwierzyła się promieniom księżyca, które zaglądały przez okno. - On mnie zdemaskuje. Przepadnie cała nadzieja na dobrą partię, złamię serce mateczce, papa mnie przeklnie. - Westchnęła. - George musi iść rano. Wypada się tylko modlić, że sir Peter nadal będzie widział to, co chce ujrzeć - szepnęła zdesperowana.

Oldham nie mrugnął nawet okiem, gdy wymaszerowała z domu następnego ranka i ruszyła w stronę fiakra, który, choć nie umawiany, codziennie czekał przezornie w pobliżu.

- Tam, gdzie zawsze, panienko? - zapytał.

- Tam, gdzie zawsze - odparła i zaczęła rozmyślać, co tez powiedzieć lady Titheridge. Pod dom starej damy dojechała z gotowym planem.

- Dziękuję, Leland - mruknęła wchodząc do sieni.

Na spotkanie pospieszyła jej Braddon.

- Niech panienka idzie do tego pokoju co zawsze, zaraz poproszę jaśnie panią.

Weszła do przytulnego buduaru, gdzie czekało ubranie Goerge'a, i stanęła przy oknie. Po chwili z impetem wkroczyła lady Titheridge.

- Jużeś na nogach, mimo wczorajszej zabawy? - Dama usiadła przy kominku, oczekując wyjaśnień.

- Ktoś próbował dostać się do domu sir Petera, do gabinetu, gdzie trzyma najcenniejsze przedmioty ze swojej kolekcji. Myśli nająć strażników, spodziewa się też jakiejś pomocy od George'a. Och, milady, co robić? Już czekałam, że będzie kres tej maskarady. - Emma wyciągnęła ręce w błagalnym geście.

- Hmm. To ci zabił ćwieka. - Stara dama w zamyśleniu potarła podbródek, po czym odchrząknęła. - Widać bardzo ceni sobie twoją radę, o pomocy nie wspominając. Najlepiej zrobisz, jeśli tam pójdziesz i dowiesz się, czego oczekuje od George'a.

- Przyznam, że mnie to ciekawi. Czy mam to sobie wyrzucać? Dziewczęta zawsze spychane są na bok, kiedy dzieją się ciekawe rzeczy. Bodaj raz w życiu mam udział w czymś prawdziwie ekscytującym. Pójdę, przez wzgląd na niego, ale i na siebie. Ma się rozumieć, to nasz sekret. Drżę na myśl, co by to było, gdyby rzecz się wydała - powiedziała spoglądając na obydwie kobiety.

- O to możesz być spokojna. Pewna jesteś, że Peter niczego się nie domyśla? - zapytała lady Titheridge.

- Gdyby tak było, czy chciałby dopuścić mnie do swoich planów? - odparła Emma nie do końca przekonana o sile swego argumentu.

- Chyba nie - zgodziła się stara dama i gestem nakazała Braddon, by pomogła Emmie się przebrać. Tym razem Pokojówka przyniosła inne ubranie, by dziewczyna dzień w dzień nie pokazywała się w jednym stroju. Gdy skończyły, Emma spojrzała na swe odbicie w lustrze.

- Wygląda nieźle. I mateczka nie poznałaby mnie w tym przebraniu. Opowiem wszystko, gdy wrócę.

- Bądź pewna, że zachowamy całą rzecz w tajemnicy - zapewniła lady Titheridge, pełna podziwu dla dzielnej Emmy.

Na Bruton Street drzwi otworzył jej mocno nieswój Radley, bez zwykłego uśmiechu na pucołowatym obliczu.

- Sir Peter mnie oczekuje, jak mniemam - powiedziała zerkając niepewnie na lokaja.

- Och, sir, mój pan będzie rad, martwił się, czy zajęcia nie wezwały cię do Sussex. - Emma zachmurzyła się na takie podejrzenie wobec George'a. Jakżeby mógł uciec, szczególnie gdy ona prosiła, by został. Ruszyła za Radleyem do gabinetu i stanęła jak wryta na progu.

- Co robisz?! - krzyknęła ledwie pomna, by zniżyć głos.

- Pomyślałem, że warto założyć kraty. Bądź tak dobry i podaj mi młotek. - Sir Peter stał na szczycie chwiejnej drabiny, z prętem żelaznym w jednej dłoni, drugą przytrzymując się ściany, najwyraźniej nie bardzo wiedząc, jak przystąpić do dzieła.

- Masz źle w głowie - burknęła, ale spełniła prośbę.

- Wymyśl coś lepszego - powiedział odwracając się gniewnie i wprawiając drabinę w niebezpieczny pląs.

- Mogą być kraty... Zamierzasz uzbroić w nie wszystkie okna w domu? - Emma rozbawiona wsparła dłonie na biodrach gestem podpatrzonym u brata. Sir Peter zszedł z drabiny i przysiadł na taborecie, na którym zwykła siadywać rysując.

- Do licha! Nie pomyślałem. Mówiłem wczoraj Emmie, że trzeba mi twojej mądrej głowy. Dobrze, że przyszedłeś - rzekł wstając i mocno potrząsając jej dłonią.

- Peter, przykro mi słuchać, że nazywasz ją po imieniu - napomniała go.

- Nie ma czego się srożyć. Jestem człowiekiem honoru - oznajmił sir Peter z szerokim uśmiechem i odłożył pręt na podłogę.

Emma miała szczerą ochotę kopnąć go w kostkę albo natrzeć mu uszu. Być może podobne uczucia targały lady Amelią, gdy obok niej pojawiał się lord Worcester. Ręce doprawdy opadały.

- Chciałbym, żebyś skończył rysunek naszyjnika. Coś mi mówi, że złodziej na ten klejnot poluje. Powieszę szkic w gabinecie, a naszyjnik oddam w depozyt do British Museum.

- Radziłbym ci przechować go przez czas jakiś u Rundle'a i Bridge'a, na pewno mają bezpieczne sejfy. - Emma oglądała uważnie okno, które nosiło wyraźne ślady łomu. Na szczęście Radley przepłoszył rabusia.

- Kapitalny pomysł. Oto głowa. Mam nadzieję, że znajdziesz swój skarb. - Uszczęśliwiony sir Peter zatarł dłonie i podszedł do sejfu ukrytego w ścianie.

Emma też życzyła George'owi, by znalazł skarb, ale z całkiem innych powodów. Dyskretnie odwróciła wzrok, gdy sir Peter otwierał skrytkę, i spojrzała dopiero słysząc stuknięcie pudełka stawianego na stole.

- Chcesz jeszcze raz go zobaczyć? - zapytał z dziwnym błyskiem w oku.

- Oczywiście - odparła niemal bez tchu, patrząc jak sir Peter otwiera wieko płaskiego, czarnego pudełka, w którym na aksamicie spoczywał naszyjnik. Z zachwytem spoglądała na piękną robotę, barwy i kształt. Dotknęła jednym palcem największego kamienia.

- Myślisz, że Emma chciałaby go nosić? - rzucił sir Peter lekko, wskazując na bezcenny klejnot. Zamknęła oczy. Nie mówi chyba poważnie, jakżeby? - Każda kobieta chętnie nałożyłaby tak misterne dzieło.

- Anim myślał, że z ciebie znawca kobiet, mój stary. - Sir Peter klepnął Emmę w plecy z takim wigorem, że o mało nie straciła równowagi.

Tak, kopnięcie w kostkę byłoby ze wszech miar wskazane, Sierdziła w duchu i uśmiechnęła się słodko.

- Skończ teraz rysunek i pokoloruj go akwarelami, tak by nabrał intensywnej barwy - poprosił sir Peter.

- Położę kilka warstw farby dla uzyskania głębi tonu - zapewniła Emma zerkając na naszyjnik z czcią i pożądaniem.

- Tak, głębia, bezwzględnie.

Powiedział to tak znaczącym tonem, że zaniepokojona podniosła wzrok, jednak twarz sir Petera nic nie wyrażała. Pomyślała, że jest zbyt podejrzliwa.

Usiadła na taborecie, otworzyła blok rysunkowy i zajęła się pracą, ledwie świadoma cichnących kroków gospodarza.

W pewnej chwili przerwał jej Radley, który przyniósł tacę z herbatą i ciastkami imbirowymi. Bąknęła coś w podziękowaniu, pochłonięta szkicowaniem, nie myśląc nawet o tym, co też porabia sir Peter. W pamięci rozbrzmiewały jednak jego słowa. Pytał wszak, czy Emma nosiłaby naszyjnik. Odwróciła głowę i spojrzała na księżniczkę, leżącą z dłońmi skrzyżowanymi na piersiach. Naszyjnik znaleziony z bandażach nie dotykał przecież ciała, a nawet gdyby, nie napawało jej to lękiem, nie budziło uprzedzeń. Założyłaby go bez chwili wahania, gdyby miała jeno po temu sposobność.

W kilka godzin zrobiła wierną podobiznę naszyjnika: uchwyciła błyski kamieni, ich barwę, światłocień. Spojrzała w stronę małego pokoju, gdzie zwykle pracował sir Peter, i zobaczyła, że się jej przygląda. Poczuła się nieswojo na myśl, że mógł dostrzec w jej ruchach coś kobiecego. Och, jakże by chciała położyć kres tej maskaradzie. Wtedy jednak ominęłoby ją coś, do czego dostęp miał George, i to tylko dlatego, że był mężczyzną.

- Skończone? - zapytał podnosząc się od biurka.

- Skończone - odparła z zadowoleniem i roztarta kark. Nie zdawała sobie sprawy, jak zesztywniała podczas pracy.

- Musisz się rozruszać - zaproponował sir Peter z kamienną twarzą. - Fechtujesz? To świetny odpoczynek. Uczy zachowania równowagi i płynności ruchów.

- Nie - ucięła krótko. Była przerażona.

- Szkoda. - Rozważał coś przez chwilę. - Dam ci kilka lekcji. Dobrze ci to zrobi. Zamęczam cię pracą, więc coś ci się należy ode mnie w zamian.

Wziął do ręki skończony rysunek i odszedł kilka kroków. Emma siedziała zupełnie zbita z tropu. Jak wybrnąć z kłopotu? Okropność. Nie może przecież pokazać się nikomu w stroju do fechtunku. A w ogóle gdzie się to robi? Co człowiek wtedy wdziewa?

Potarła czoło czując nadchodzący ból głowy.

- Zatem w drogę - oznajmił sir Peter po dłuższej chwili.

- W drogę? - powtórzyła, jakby kto zbudził ją z najgłębszego snu.

- Do Rundle'a i Bridge'a. Zapomniałeś? Wszak to twój pomysł.

- Och, nie mogę z tobą jechać - zaprotestowała, szukając w popłochu wymówki. - Mam sprawy do załatwienia. Weź jakiegoś sługę. A może Worcester się zgodzi? - rzuciła idąc ku drzwiom, gotowa salwować się ucieczką. Chwyciła kapelusz i już była w progu. George musiał jak najrychlej jechać do Sussex.

- Niech będzie - zgodził się łaskawie sir Peter. - Nalegam jednak na lekcje fechtunku. Nigdy nie wiadomo, kiedy taka umiejętność może się okazać przydatna, mój stary. Jak zauważył wczoraj twój ojciec, niebezpiecznie dziś chodzić po mieście.

Emma z trudem opanowała śmiech. Niebezpiecznie na ulicach? Nic nie mogło być bardziej niebezpieczne niż przebywać z sir Peterem w jednym pomieszczeniu.

- Przyrzekasz? - nastawał odprowadzając ją do drzwi frontowych.

Gdy Radley otworzył, dostrzegła czekającego wiernie fiakra. Miała ochotę czym prędzej wskoczyć do środka i zmykać. Co ma odpowiedzieć na ofertę sir Petera? To zaszczyt być uczoną przez pierwszego fechtmistrza Anglii, ale przecież może wtedy odkryć, że ona jest kobietą.

Nie widząc wyjścia, skłoniła głowę.

- Zgoda. W przyszłym tygodniu? Spodoba ci się. Przyrzekam. Zobaczysz.

Wyszła z domu zastanawiając się, co też chciał przez to powiedzieć. A może to głupota doszukiwać się Bóg wie czego w każdym słowie?

- Radley, pan George Cheney zgodził się, bym dawał mu lekcje fechtunku - oznajmił sir Peter, kiedy drzwi się za nią zamknęły.

- Nigdy dotąd nie chciałeś nikogo uczyć, sir - zdumiał się lokaj.

Peter zatarł ręce z uciechy.

- A teraz mam ochotę.

Wiele zależało od pojętności panny w sztuce posługiwania się szpadą, bardzo wiele. Peter miał swoje plany wobec Emmy Cheney.

Emma wbiegła do pokoju, gdzie oczekiwała jej lady Titheridge.

- Co się stało, moja duszko? Jesteś biała niczym płótno.

- Nieszczęście, milady! - krzyknęła ściągając surdut brata i pozwalając, by Braddon pomogła jej w dalszej toalecie.

- Zamieniam się w słuch. Obiecałaś, że wszystko opowiesz.

- Sir Peter nalega, bym brała u niego lekcje fechtunku! - Emma wymieniła ze starą damą stroskane spojrzenia.

- Wielkie nieba! Twój brat nie zna fechtunku? - Lady Titheridge opadła na krzesło słysząc o nowej katastrofie.

- Nie miał czasu się uczyć. Siedział w książkach albo szukał zabytkowych przedmiotów.

- Będziesz zatem musiała... no, fechtować. Skoro ci zaproponował, ma swój powód.

- Proszę nawet o tym nie myśleć, milady - jęknęła nieszczęsna dziewczyna.

- Za daleko zabrnęłaś, żeby się wycofać. Nie masz odwrotu. Chcesz przecież pomóc mojemu siostrzeńcowi zabezpieczyć jego egipską kolekcję. Takie poświęcenie to nic, zważywszy cel.

Emma przysiadła na brzegu łóżka całkiem zbita z pantałyku.

- A co ze strojem do fechtunku? Musi być strasznie gorszący.

- Nie dla mężczyzny, moja droga. Ich nic nie jest w stanie zgorszyć.

Emma spojrzała z niedowierzaniem na lady Titheridge.

- Pani chce, żebym się fechtowała? Po to, by pomóc sir Peterowi? - Nie bardzo potrafiła dostrzec tu jakiś związek.

- Jeśli trzeba mu pomocy. Może zda ci się na co ta umiejętność... kiedy przyjdzie przepłoszyć intruzów. Nic nie zaszkodzi wiedzieć, jak się bronić - odparła stara dama zagadkowo.

Perspektywa płoszenia złoczyńców za pomocą szpady, w Bóg wie jak dziwacznym przyodziewku, nie mieściła się Emmie w głowie.

- Wspomnij Bodyceę, moja duszko.

- Przebóg - jęknęła Emma na myśl o brytyjskiej królowej-rycerzu, która na czele swych zastępów w pień niemal wycięła cały rzymski legion.

7

I ja mam to włożyć? - wstrząśnięta widokiem stroju do fechtunku Emma zapomniała że ma mówić głosem brata. Odsunęła spodnie drżącą dłonią. Już koszula była okropna, ale to... okazało się nieprzyzwoite. Pół biedy, kiedy surdut przysłaniał nogi i pośladki.

Na szczęście obszerna koszula kryła różnice anatomiczne, które najbardziej domagały się ukrycia, ale kto pomyli z męskimi tak odziane nogi? A jednak spodnie były ogromnie wygodne, a swoboda, jaką dawała koszula o szerokich rękawach, wprost bajeczna. Wstrząsające. Owszem, dla młodej damy, lecz nie dla mężczyzny, dopowiedziała sobie w duchu. Pewną pociechę dawała skórzana maska na twarz. Jeśli ktoś wtargnie niespodzianie do sali w czasie lekcji, nie rozpozna jej.

- Bardzo zacne przy odzienie - odparł sir Peter.

- A jakże - mruknęła zza maski, napominając się, by powściągać panieńskie nawyki i łkając w duchu w oczekiwaniu rychłej katastrofy. Jedno dobre, jeśli było w tym co dobrego, że sir Peter nikomu na czas lekcji nie dawał dostępu do sali.

Przekonana, że Dancy liczy sobie uczniów na tuziny, Emma czuła, że powinna być wdzięczna, iż może bodaj raz zasmakować męskich przyjemności. Żal tylko było płacić za to udawaniem.

Nigdy nie roiła podobnych marzeń; prędzej widziała się nadobną księżniczką, adorowaną, wielbioną i serdecznie miłowaną. Fechtunek zdał się jej odrobinę za żywy, ale i sir Peter nie był mężczyzną z jej snów: onieśmielający, władczy... taki, którego bezpieczniej omijać z daleka.

- Możesz zostać w kamizelce, jeśli tak wolisz. Wielu tak czyni - rzekł mimochodem, dobywając z pudła giętkie szpady z ochronnymi zakończeniami.

Emma pospiesznie wdziała wzorzysty łaszek i od razu poczuła się trochę lepiej: każda warstwa okrycia stanowiła wszak dodatkowe zabezpieczenie.

- Najpierw pozdrowienie - podniósł szpadę w pozycji pionowej do poziomu brody. - O, tak.

Powtórzyła posłusznie gest, choć zdał się jej śmieszny w swojej powadze, ale snadź bywał poważny.

- Rzeczą pierwszej wagi jest utrzymać należną odległość. Dziwne, pomyślała, jak ktoś krótkowzroczny może w ogóle fechtować i rozprawiać o należnych odległościach. Mówił dalej, nieświadom jej wątpliwości.

- Cały czas musisz trzymać przeciwka na dystans, w ataku i kiedy się bronisz. Pokażę ci jak nacierać nie wystawiając się na szwank. Szybko też nauczysz się ratować z opresji, gdy źle ocenisz odległość i przyjdzie potrzeba wrócić na bezpieczniejszą pozycję - rzekł z rozbrajającym uśmiechem.

Emma pomyślała, że tak się uśmiecha lis do kury, zanim ją pożre.

- Wszystko to brzmi mi bardzo niebezpiecznie - mruknęła pod nosem.

Pierwsza pozycja to parowanie ataku. Chronisz lewą stron? ciała przed ciosem. - Tu z groźnym świstem ciął szpadą powietrze.

- Lepiej zostać w domu, niż martwić się obroną - skwitowała cicho jego nauki.

- Postawa - napomniał ją sir Peter. słuchała bez dalszych komentarzy.

Budząc się tego ranka nie przypuszczała, że znajdzie się sam na sam z sir Peterem w wąskiej sali odziana tylko w pantalony, kamizelkę i luźną koszulę. Bojąc się, że przy gwałtowniejszych ruchach poluzuje bandaże krępujące piersi, zaleciła sobie powściągliwość w reakcjach.

- Tak układasz rękę. Dłoń w jednej linii z lewym ramieniem.

Bezskutecznie usiłowała powtórzyć demonstrowaną pozycję.

- Nie, nie - napominał łagodnie. - Pozwól. Otworzyła szeroko oczy, spłoszona jego dotknięciem.

- Tak, widzisz. Przedramię zgięte pod kątem prostym i lekko wysunięte. Wtedy ostrze nachyla się lekko do przodu, odrobinę w dół, nigdy pionowo. To powszechny błąd u początkujących, którego ty zapewne nie popełnisz. - Ułożył delikatnie jej rękę we właściwej pozycji.

Czuła ucisk w gardle. Stał blisko, obejmował ją i jeszcze przeklętnik miał czelność uśmiechać się obezwładniająco.

Całkiem ją rozbroił.

- Opuszczasz koniec szpady na wysokość trochę powyżej kolan przeciwnika - pouczał cierpliwie.

Uśmiechnęła się. Niczego teraz nie pragnęła równie mocno, jak natrzeć na sir Petera. Był wrogiem, który uparł się męczyć ją lekcjami fechtunku. Po cóż jej ta umiejętność? Będzie kiedy stawać do walki? Otrząsnęła się, usiłując słuchać instrukcji, ale dość było, żeby spojrzał jej w oczy, a znów traciła głowę.

- Teraz poćwiczymy.

Próbowała naśladować ruchy jego stóp i rąk, pamiętając przy tym, by trzymać dłoń na odpowiedniej wysokości, jak jej pokazywał. Nauka przychodziła z trudem. Powtarzała każdy gest bez końca, aż chciało jej się płakać i krzyczeć.

Wreszcie zaczęła pojmować zasady i czynić postępy. Stopy tańczyły lekko na macie, nogi i ręce reagowały posłusznie.

W końcu powiedział:

- Bardzo dobrze.

Byle jeszcze zniknął ten wyraz zdumienia z jego twarzy. Zaczynała wierzyć, że kobieta może być dobra w tym zajęciu, które wymaga lekkiego kroku i nieomylnej dłoni... co kobietom dane jest w sposób naturalny.

Śmiało mierzyła w kukłę, robiła wypady, składała się gracko do ciosu.

- Brawo! - zawołał odsuwając manekin i stając na macie. - Powtórz.

Powtarzała bez końca, pewna w końcu, że za chwilę padnie ze zmęczenia. Gdy zaatakował w sposób nieprzewidziany, cofnęła się, niepewna, co robić. W jego oczach błyskały iskierki, które widziała już wcześniej i które nieodmiennie ją dziwiły. Może bawił się sytuacją, może cieszył fechtunkiem. Tak czy inaczej, wzbudzał nieufność.

- Seconde! - zawołał pokazując raz jeszcze ten sam wypad. Powtórzyła dokładnie, choć może ciut topornie.

- Wyśmienicie! - krzyknął, zmieniając kierunek natarcia. I ona się okręciła parując jego ataki, jak umiała najlepiej. Wkrótce potrafiła niemal przewidzieć, skąd czekać ciosu, zaczynała być pewniejsza swego kroku, pewniej robiła szpadą, ciągle pamiętając, że chce go dosięgnąć. Może to zagrzewało ją do ćwiczeń: chęć pobicia mistrza.

- Dość! - zawołał w końcu, podniósł szpadę i pocałował rękojeść. Emma wstrzymała oddech... widok ten zrodził w jej głowie obraz, który w żadnym razie nie kojarzył się z fechtunkiem.

Odłożył szpady, odsłonił twarz, jej też zdjął maskę. Wiedziała, że musi mieć rozbawioną minę, bo też tak się czuła.

- Chwat z ciebie, George.

Łajać się w duchu, że znowu ulega panieńskim nastrojom, „czuła dumę, że tak dziarsko radziła sobie w męskim sporcie... nawet gdyby nigdy już nie przyszło jej trzymać szpady w dłoni. Otarła twarz ręcznikiem, rada, że mężczyznom wolno Spocić do woli.

- Musisz już iść? - zapytał widząc, że sięga po surdut.

- Muszę - odparła drżącym głosem. Znowu to robi, spogląda jej głęboko w oczy wywołując w niej dziwne reakcje nerwowe. A może ten dziwny błysk źrenicy należy złożyć na karb krótkowzroczności?

Cofnęła się ku drzwiom, gotowa do odwrotu.

- Myślałem, że pokażę ci, jakie środki ostrożności przedsięwziąłem - powiedział smętnie, gdy szli korytarzem.

Emma była pewna, że jeśli zaraz nie znajdzie miejsca, w którym będzie mogła przestać udawać i wreszcie odpocząć, wyląduje na podłodze.

- Cóżeś zwojował poza zdeponowaniem naszyjnika u Rundle'a i Bridge'a? - zapytała możliwie nonszalancko.

- Nająłem agenta z Bow Street i strażnika na noc. - Sir Peter zatrzymał się przy drzwiach frontowych. Radley stał w kącie, ale Emma nawet nie zauważyła jego obecności, zapatrzona bez reszty w swojego rozmówcę.

- Wygląda na to, że podjąłeś właściwe kroki - oznajmiła. Marzyła o tym, by móc oprzeć się o drzwi.

- Będę prosił, byś znowu dotrzymał mi towarzystwa. Odbędziemy kolejną lekcję. Trochę ruchu dobrze nam obu zrobi. Powiedz szczerze: nie czujesz się lepiej? - Spojrzał na nią z kpiną, jakby doskonale wiedział, że marzy o tym, by wreszcie paść na łóżko i zasnąć.

Skinęła głową i zrobiła krok ku drzwiom.

- Wybacz, staruszku, ale muszę znikać. Spotkania, sam rozumiesz. Bardziej zadowolonym z lekcji, niż potrafię wyrazić - wybełkotała i skryła się w fiakrze, zanim zdążył ją zatrzymać.

- Tam, gdzie zawsze - rzuciła krótko i opadła na poduszki marząc, by uciec na wieś, gdzie oczy poniosą.

Kiedy drzwi się zamknęły, Peter oparł się o ścianę i spojrzał na Radleya.

- Była naprawdę wspaniała, wiesz? Wrodzony talent i gracja. Świetne wyczucie czasu, dobry wypad i garda. Kiedy opanuje wszystkie postawy, będzie z niej fechtmistrz co się zowie - mówił w uniesieniu. - Musi być strasznie skonfundowana, ale niech tak zostanie czas jakiś.

- Nie myśli pan chyba zakpić z niej, sir? - zaniepokoił się Radley.

- Nie, nie. Wszystko będzie dobrze - odparł i odszedł pogwizdując wesoło. Radley stał przez chwilę w milczeniu, zamyślony, po czym ruszył do swoich zajęć.

Emma nie miała wszelako poczucia, że wszystko jest dobrze, kiedy poirytowana do żywego przekraczała próg domu lady Titheridge.

- Nie uprzedziła mnie pani, że mam przywdziać coś podobnego - natarła na gospodynię bez zbędnych wstępów. Ściągnęła płaszcz, demonstrując luźną koszulę, kamizelkę i pantalony, w których odbyła lekcję, opinające długie, szczupłe nogi i krągłe biodra. Spoglądając w lustro strzepnęła ozdobny żabot koszuli.

- Dzięki bodaj za to, inaczej byłoby już po mnie. Nigdy tak jak dzisiaj nie cieszyłam się, że mam płaski jak deska brzuch. Mam pokazać, przez co przeszłam?

Tu wyrzuciła ramię do przodu markując cios szpadą, tańcząc przy tym i czyniąc wypady jak podczas ćwiczeń z sir Peterem.

- Boże miłosierny! -jęknęła lady Titheridge słabym głosem i opadła na krzesło.

- Właśnie - przytaknęła Emma ocierając pot z czoła i zerknęła na Braddon, która pospieszyła ją rozdziewać. Po chwili zlała się obficie wodą lawendową i włożyła swoją skromną suknię.

- I co mam zrobić, milady? - odwołała się do rady starej damy. Braddon tymczasem zajęła się jej włosami.

- Prawdziwy ambaras - przyznała lady Titheridge. - Nie ma odwrotu, musisz robić dobrą minę do złej gry. Wycofanie się teraz oznaczałoby klęskę. Nie możesz tego zrobić, poza tym powinnaś to zrobić dla Petera. Bardzo cię potrzebuje.

- Dlaczego? - zapytała Emma wspominając zielone oczy, które tak znacząco na nią spoglądały. Nawykła od lat do wypełniania obowiązków, uznała, że skoro lady Titheridge uważa, iż jej obowiązkiem jest robić szpadą, to go wypełni.

- Ponieważ mój siostrzeniec nikomu innemu nie ufa, a ty masz talenty, które mogą być mu przydatne. Po prostu nie możesz go opuścić - powiedziała błagalnie lady Titheridge.

Nie mając w zanadrzu żadnego argumentu przeciwko owym błaganiom, Emma skinęła głową i z westchnieniem przysiadła na łóżku, spoglądając tęsknie na poduszkę, po czym bohatersko wstała, gotowa się pożegnać.

- Powinnam wracać do domu, by oszczędzić sobie pytań mateczki. Prześpię się i wieczorem stawię czoło towarzystwu, jakbym nie miała innych trosk niż kolor sukni i dobrze ułożone loki.

- Gdzież to wybierasz się dzisiejszego wieczoru? - zapytała lady Titheridge pozornie z czystej uprzejmości.

- Pani Bascomb przekonała mateczkę, że powinnyśmy pokazać się na skromnym przyjęciu u lady Sefton. Skromnym! Już widzę te tłumy gości.

- Straszna ciżba, mówiąc inaczej. Cóż, moja duszko, o tym marzy każda gospodyni. - Lady Titheridge posłała Emmie porozumiewawczy uśmiech, dzieląc z nią opinię na temat wielkiego świata.

- Wiem, ale jestem zmęczona i wolałabym odpocząć. - Emma westchnęła.

Stara dama odprowadziła ją wzrokiem, po czym podeszła do sekretery, skreśliła krótki list i wezwała Lelanda.

- Postaraj się, by mój siostrzeniec dostał to jak najszybciej. Leland wymienił ze swą panią spojrzenia i skłonił się nisko.

- Tak jest, milady. Jak najszybciej.

Emma powlokła się do swojego pokoju, szczęśliwa, że matka zajęta jest rozmową z panią Bascomb. Z salonu dochodziły jej zachwyty nad nowymi pigułkami uspokajającymi doktora Vemala. Pigułki na nerwy? Ciekawe, co też mogą zawierać, pomyślała, jak zawsze nieufna wobec łatwowierności, z jaką matka traktowała przeróżnych szarlatanów. Teraz jednak czuła wdzięczność dla doktora Vemala, którego osoba pozwoliła jej uciec przed przesłuchaniami. Mateczka żywiła przekonanie, że młode damy nie powinny brać udziału w rozmowach tyczących zdrowia, a że właśnie na nie się uskarżała, Emma uniknęła pytań na temat domniemanej wizyty u lady Titheridge.

Bezpieczna w zaciszu swojego pokoju, zrzuciła suknię i wsunęła się do łóżka. Z chwilą gdy poznała sir Petera Dancy'ego, świat stanął na głowie. Co ją skusiło, żeby oglądać rozwijanie mumii z Teb, zamiast siedzieć w domu, jak porządnej pannie przystało? Jeden nierozważny postępek pociągnął lawinę kłopotów. A teraz fechtunek. Obraza boska.

Zapadając w sen zdążyła jeszcze pomyśleć, że bardzo źle musi być ze wzrokiem Dancy'ego, skoro dotąd nie odkrył podstępu.

Obudziła się pełna zwykłego sobie optymizmu. Jak to często bywa, świat wydaje się mniej straszny, gdy człowiek zażyje odpoczynku. Patrząc w lustro dostrzegła dawny błysk w oku. Zmęczenie minęło, była gotowa na spotkanie wieczoru.

- Panienka nic, tylko cięgiem bywa, jeno patrzeć, a trza będzie nową tualetę gotować - orzekła Fanny wpadając do pokoju ze świeżo wyprasowaną suknią ze srebrnej gazy.

- Nie mogę prosić teraz papy o następną - odparła Emma zastanawiając się, jak też hojnie sir Peter zamierza wynagrodzić George'a za jego prace artystyczne. Nigdy nie będzie człowiekiem interesu, skoro jedno wejrzenie w zielone oczy sprawiało, iż zapominała zapytać. Musiała wszak przyznać, że choć Pojęła się zamówienia dla kilku dodatkowych funtów, bardziej pociągała ją przygoda i bliskość sir Petera.

Gdy była już ubrana i uczesana, rozległo się wieszczące kłopoty pukanie do drzwi. Mateczka.

- Oto co ci przyniosłam, moja droga - powiedziała wręczając Emmie bukiecik fiołków. - Pan Swinburne prosi cię o taniec dziś wieczór. Zacniejszy chyba z niego młodzieniec, niż nam zrazu się wydawało.

Emma pokręciła głową.

- Nie sądzę, ale zatańczę z nim, oczywiście. Jest chętnie przyjmowany i lubiany mimo swego dandyzmu.

- Jak wielu młodych, skłonny jest do ekstrawagancji. Z wiekiem zrozumie, że to niemądre, i ustatkuje się - oznajmiła pani Cheney w niezachwianym poczuciu własnej mądrości.

Pozbawiona doświadczenia mateczki, Emma powątpiewała, czy pan Swinburne kiedyś się ustatkuje; prędzej roztrwoni majątek i jak wielu jemu podobnych ucieknie przed wierzycielami na kontynent. Publikowane w gazetach listy bankrutów z dnia na dzień stawały się dłuższe. Papa kupował główne dzienniki, a „The Mirror of the Times” skrupulatnie donosił o wszystkich przetrąconych fortunach. Jakież to musi być okropne pozostać całkiem bez środków do życia.

- Chodźmy, moja droga, nie chcę się spóźnić. Olśnisz wszystkich panów. Cieszę się, że zaczęłaś słuchać uwag matki. Fanny powiedziała mi, że ucięłaś sobie popołudniową drzemkę. Bardzom z tego rada - pochwaliła córkę pani Cheney, gdy wychodziły z pokoju.

Emma zmilczała pochwałę. Nie mogła przecież przyznać się, na jakich to zajęciach minęło jej przedpołudnie, by nie przyprawić mateczki o atak palpitacji.

U pani Sefton istotnie kłębiła się ciżba gości. Już na schodach Emma dostrzegła lady Titheridge w towarzystwie... kogóżby, jak nie sir Petera Dancy'ego. Aż zbladła z wrażenia. Przeklęty człowiek. Mówiono jej, że rzadko bywa w świecie, tymczasem pojawiał się wszędzie tam, gdzie ona. Gdyby była osobą próżną, mogłaby pomyśleć, że szuka jej towarzystwa. Ale nie: ten ekscentryk o niebezpiecznym spojrzeniu w niczym wszak nie przypominał zakochanego fircyka.

Lady Sefton przywitała ją więcej niż uprzejmie.

- Bardzo się cieszę, że cię widzę, moja droga. Musisz częściej bywać na naszych małych assemblees.

- Bardzo pani łaskawa. Wybieramy się w najbliższą środę - zapewniła Emma omal nie parskając śmiechem. Cóż za absurd nazywać wieczory w Almack małymi assemblees.

- Wybornie - ucieszyła się lady Sefton i poczęła witać kolejnych gości.

- Och, moje dziecko, prawdziwie robisz konkietę - szepnęła pani Cheney zza wachlarza.

- Jeśli tak jest, to tylko dzięki lady Titheridge i panu Brummellowi. Ich opinia decyduje o wszystkim.

- Cóż za roztropna uwaga - zachwyciła się pani Cheney. Tę wymianę zdań przerwał pan Swinburne.

- Jak się cieszę, że mój skromny hołd znalazł uznanie w pani oczach - rzekł zerkając na bukiecik fiołków.

- Daj spokój, Swinburne, nie złowisz tu posagu - wtrącił kąśliwie ktoś z boku.

Nie musiała się nawet odwracać, by sprawdzić, kto wypowiedział ową uwagę. Znała ten głos: sir Peter.

- Wstrętny z ciebie chłopak. Nie powinieneś mówić takich rzeczy - napomniała siostrzeńca lady Titheridge.

- Przecież to prawda - odparł sir Peter.

Emma posłała mu kosę spojrzenie i zajęła się panem Swinburne'em, zła na sir Petera za tę uszczypliwość. Nie musiał wszem i wobec trąbić o jej stanie majątkowym. Nie było to w dobrym tonie.

- Zatańczysz ze mną, pani? - zapytał pan Swinburne spoglądając na sir Petera z politowaniem, pewny, że przyćmiewa go swoim wyglądem. Istotnie: żółte pluderki, błękitna kamizelka haftowana w pomarańczowe kwiaty i niebieskoszary surdut sprawiały, że wyróżniał się pośród innych, niepomny na nauki Brummella, który mówił, że człowiek nie powinien bez potrzeby zwracać na siebie uwagi.

- Z radością - odparła Emma.

- Ale mnie musi pani przyrzec walca - wtrącił sir Peter z galanterią.

- Będę zaszczycona. - Cóż innego mogła powiedzieć wobec tak obezwładniającego uśmiechu? Gdyby ten jego uśmiech nie rozbrajał jej za każdym razem, wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej. Znacznie lepiej. Była tego pewna.

Pan Swinburne podał jej ramię i Emma mogła wreszcie uwolnić się od towarzystwa sir Petera, co nie zmieniało faktu, że i tak cały czas wiedziała, z kim tańczy lub rozmawia. Szczególnie zwrócił jej uwagę kotylion Dancy'ego z ładniutką blondynką, panną Richendą de Lacey, majętną dziedziczką o wielkiej urodzie i ptasim móżdżku. Tak przynajmniej mówiono, bo Emma nie znała jej osobiście. Niemniej poczuła, że chętnie wydrapałaby jej oczy.

- Panna de Lacey jest podobno uroczą osobą? - zagadnęła pana Swinburne'a, gdy skończyli taniec.

- Ta dziedziczka? - zapytał potwierdzając tym samym, że bardziej interesuje go posag niż uroda. - W istocie. Mówią, że ma całą armię adoratorów.

- Pan do nich też należysz?

- Niekiedy. Przychodzi czas, gdy kawaler musi się zdeklarować albo ustąpić pola. Jak wielu innych i ja zadaję sobie to pytanie, kiedy zdarza mi się być w towarzystwie panny de Lacey

Emma zrozumiała: zastanawiał się, czy mógłby tolerować taką gęś jako żonę. Są mężczyźni, którzy dla posagu potrafią znieść największą głupotę.

- W końcu można stołować się w klubie.

- Otóż to. Uroda to nie wszystko - powiedział niejasno i ruszył w kierunku majętnej panny.

- Jesteś, pani, zamyślona. Nie wiesz, że na wieczorkach tańcujących takie zachowanie jest niedopuszczalne? - szepnął jej do ucha sir Peter. Zadrżała czując jego oddech na karku i zaraz zbeształa się w myślach, że jest równie głupia jak panna de Lacey.

- Można? - zapytał ujmując jej dłoń i zmierzając w stronę parkietu.

- Nie wiedziałam, że to walc - powiedziała ignorując jego uwagę.

- Obiecałaś mi go. Ostatni taniec przed kolacją, zatem będę ci towarzyszył również przy stole. Chyba że masz, pani, inne plany.

Byłoby niegrzecznie odmówić, poza tym nikt jej nie prosił o towarzystwo podczas kolacji.

- Masz taką minę, jakbym robił ci krzywdę - poskarżył się.

- Odstraszasz pan ode mnie ludzi. - Raptem zdała sobie sprawę, że widząc ją w towarzystwie sir Petera inni panowie trzymają się z daleka. - Widać wzbudzasz w nich wielki respekt. Boją się, że wkroczą na twoje terytorium? Jeśli tak, powinieneś dać im pan do zrozumienia, jak bardzo się mylą. Może pomógłby flirt z panną de Lacey?

- Emmo - powiedział ostrzegawczo.

- Nie pamiętam, bym pozwoliła waćpanu, zwracać się do mnie po imieniu. Bardzoś skory do poufałości.

- Czy brat ci mówił, że uczy się fechtunku? - zapytał sir Peter nie podejmując sprzeczki.

- Tak - przyznała z ociąganiem.

- Podoba mu się?

- Jest zachwycony - odparła niewiele mijając się z prawdą i wbijając wzrok w bukiecik fiołków.

- Cieszę się. Ma wrodzony talent. Wstyd byłoby go nie rozwijać.

Emmie nie przychodziła do głowy żadna sensowna odpowiedź. Przypomniała sobie, jak to któryś z jej partnerów wspomniał w tańcu, że prosił sir Petera, by dawał mu lekcje fechtunku, ale się okazało, iż baronet nie bierze uczniów.

Dlaczego zatem uczył George'a? Chciałaby to wiedzieć. Chciałaby też nie tęsknić za tymi lekcjami.

8

Gdy walc dobiegł końca, uwolniła się wreszcie z przyprawiających o dziwny niepokój objęć sir Petera: przeszli do sali jadalnej.

- Och! Tam jest lady Amelia i Worcester. Niech się do nas przyłączą! - wykrzyknęła z entuzjazmem tak różnym od nastroju, w jakim przyjęła jego towarzystwo, po czym ruszyła ku przyjaciółce i pociągnęła ją do stolika. Widząc, że panny wdały się w ożywioną rozmowę, sir Peter postanowił zadbać o jadło.

- Witaj, Worcester - zagadnął podchodząc do stołu zastawionego smakołykami.

- Widziałeś, z kim jestem - westchnął Edward z miną pełną rezygnacji. - Bądź człowiekiem i przyłącz się do nas.

- Moja partnerka już mnie wyręczyła - odparł sir Peter uśmiechając się pod nosem. Do dziewcząt dołączyła właśnie panna de Lacey pozostawiając Swinburne'owi trud zadbania o bufet.

- Widzę, że dziedziczka zaszczyciła nasz stół - mruknął Peter do Worcestera.

- Doprawdy? Cóż za szczęście. Być może powinienem z nią poflirtować, zamiast myśleć, jak skręcić kark Amelii?

- Wybacz, ale już otrzymałem podobny rozkaz.

- Tak? - Edward omal nie upuścił szyjki homara, którą właśnie nakładał na talerz.

- Emma wbiła sobie do głowy, że panowie uznali ją za moją damę. Mam ich wyprowadzić z błędu.

- Nie mów, mój stary. Czyżby nie wiedziała, jakim jesteś łupem na małżeńskim rynku? - W głosie Worcestera dało się słyszeć autentyczne niedowierzanie.

- Ani wie, ani dba - odparł smętnie sir Peter.

- Nie do wiary - dziwił się Edward zerkając na niezwykłą pannę Cheney.

- W rzeczy samej - zgodził się sir Peter i pomaszerował w stronę ich stolika i swej nieufnej partnerki.

- Miałeś jakieś wieści od Henry'ego Salta? - zapytał cicho Worcester, korzystając, że panie zajęte były rozmową, Swinburne zaś poszedł ponownie napełnić swój talerz.

- Słyszałem tylko, że znowu pokłócił się z konsulem Drovettim. Za każdym razem, kiedy chce wywieźć z Egiptu kolejne obiekty, Drovetti podnosi gwałt, a wszystko oczywiście w interesie Francji. Spierają się jak dwie przekupki. Wyobrażam sobie, jak śmieszni muszą być w oczach Egipcjan.

- Pomyśleć, że dyplomaci zachowują się tak niestosownie. Myślisz, że jest jakiś związek miedzy ich awanturami a próbą kradzieży z twojej kolekcji?

- Wątpię, ale nigdy nie wiadomo. Może powinienem baczniej się przyjrzeć osiadłym w Londynie Francuzom. Czy George albo Emma mówią po francusku?

- Chyba nie chcesz jej w to mieszać? - oburzył się nie na żarty Worcester.

- Już jest zamieszana. Wiesz, że daję lekcje fechtunku? Znalazłem wspaniałego ucznia.

- Nigdy przecież nie dawałeś lekcji. - Worcester zdawał się kompletnie oszołomiony tą wiadomością. Peter pokiwał głową unikając wzroku Emmy. - To prawdziwe wyzwanie. Wiele traciłem, nie dzieląc się swoimi umiejętnościami z innymi.

- Zachowaj to dla siebie, inaczej nie opędzisz się od chętnych - ostrzegł go Worcester.

- Ani mru-mru - przytaknął sir Peter. - Poproszę Emmę, żeby pomogła mi przewąchać tu i ówdzie w sprawie kradzieży.

- Myślisz, że zechce, skoro jej nie interesujesz? - zapytał rozbawiony Worcester.

- Zobaczysz, że tak.

Emma spojrzała zaciekawiona, co też tak rozbawiło lorda Worcestera. Sir Peter przeciwnie, wydawał się dziwnie posępny.

- Potrzebuję twojej pomocy - oznajmił cicho, nachylając się ku niej. - Worcester zastanawia się, czy ta próba kradzieży w moim domu nie jest przypadkiem sprawką Francuzów. Mówisz po francusku?

- Mówię - odparła i przez chwilę zastanawiała się, w jaki sposób mogłaby mu pomóc.

- Przespaceruj się ze mną po sali balowej. Może usłyszymy coś ciekawego. - Wstał i podał jej dłoń.

- Z chęcią, ale czy możliwe, żeby Francuzi maczali w tym palce? - spytała szeptem.

- Kto wie.

Z ociąganiem przyjęła jego ramię. W czasie kolacji co prawda zostawił ją w spokoju, ale teraz jego zachowanie wydawało się zbyt zaborcze. Nie chciała, by kojarzono z nim jej imię, jeśli go nie interesowała. Zdziwił ją nieoczekiwany błysk w jego oku, ale uznała, że wywołała to perspektywa rozwiązania zagadki nocnego włamania, bo cóż by innego?

Lord Worcester zaprosił urodziwą pannę de Lacey do następnego tańca. Lady Amelia schroniła się u boku swej mamy. Pan Swinburne zniknął w pokoju karcianym.

- Porozmawiajmy, skoro jesteśmy sami. Wiadomą jest rzeczą, że Francuzi łakomym okiem patrzą na skarby Egiptu. Ich konsul generalny Drovetti to łupieżca, gotów wydrzeć naszemu konsulowi każde znalezisko. Worcester zastanawia się, czy nie ma on swojego człowieka w Londynie, niby to uchodźcy, który dla niego szpieguje. Moja kolekcja jest powszechnie znana, nietrudno zdobyć o niej informacje, jak i o miejscu jej przechowywania.

- Teraz, kiedy Napoleon znowu szaleje, Francuzom byłyby w głowie egipskie starożytności? - zapytała Emma rozglądając się wokół, jakby chciała sprawdzić, czy dojrzy szpiega. Tutaj? Wiedziała, że Francuzi na różne sposoby infiltrują jej kraj i gorszyli ją ci rodacy, którzy wyciągali ku nim pomocną dłoń.

- Drovetti i Salt w Egipcie. Ani Francja, ani Anglia nie mają ludzi, którzy mogliby im służyć. Komunikacja trudna, poczta idzie całe wieki. Znajdź w takiej sytuacji kogoś, kto byłby na rozkazy, zwłaszcza kiedy kraj jest w kłopotach. Całymi tygodniami można czekać na wiadomości. Tu trzeba dużych pieniędzy.

Emma spoglądała na niego przez chwilę, po czym postąpiła krok do przodu.

- Chyba zbyt poważne mamy miny. Ludzie gotowi pomyśleć, że albo się kłócimy, albo właśnie dostaliśmy wiadomość o śmierci.

- Prawda. Albo że właśnie doszły nas wieści z pola bitwy - odparł nie przerywając przechadzki po ogromnej sali.

Na samą tę myśl Emmę przeszedł dreszcz. Nienawidziła wojny, w której ginęło tak wielu ludzi, ale przecież Anglia musiała się bronić przed szalonym Korsykaninem. To potworne, że Napoleon zdołał uciec z Elby, gdy książę Wellington bawił w Wiedniu. Ten oczywiście opuścił natychmiast Kongres l teraz w swojej kwaterze głównej w Brukseli mobilizował siły Świętego Przymierza przeciwko Cesarzowi. Zapewne go pokona. Nawet trudno sobie wyobrazić, by mogło być inaczej.

- Miejmy nadzieję, że Wellington powstrzyma brutala - westchnęła udając, że podziwia jakąś kompozycję kwiatową.

- W nim cała nadzieja - odparł sir Peter.

Udając, że wsłuchuje się w słowa sir Petera, przechyliła głowę i próbowała złowić dochodzące ją fragmenty cichej rozmowy toczonej po francusku. Angielska szlachta i arystokracja na ogół posługiwały się dobrą francuszczyzną, ale ta para mówiła czysto paryskim akcentem.

Widząc pytające spojrzenie sir Petera, pokręciła głową i dała znak, że mogą kontynuować przechadzkę.

- O czym rozmawiali?

- To na pewno Francuzi. Ciekawa byłam, o czym mogą rozprawiać podczas balu. O niczym zajmującym, chyba że mówili szyfrem. Tu już nic nie pomogę.

- Szkoda, że mojej kuzynki nie ma w Londynie. Victoria i jej mąż biegli są w takich rzeczach.

- Doprawdy? - Emma zaczynała czuć nabożny szacunek dla kobiet z rodziny Dancy'ego, najwyraźniej obdarzonych różnymi niezwykłymi przymiotami. Malarki, rzeźbiarki, rytowniczki - tyle twórczych i niezwykłych niewiast.

- A twoja siostra?

- Kiedyś regularnie zapadała na chorobę nerwową. Teraz jest już zamężna. Nie opiekuję się nią więcej.

- Biedna. - Emma zatrzymała się udając, że poprawia jedwabny szal, prezent od lady Hamley.

- Znowu jakaś rozmowa? - Sir Peter pojął natychmiast, w czym rzecz.

- Nie jestem pewna - szepnęła. - Trudno powiedzieć, czy to czcza gadanina, czy coś poważniejszego.

- Podziwiam twoje rozliczne talenty. Ciotka powiada, że umiesz rysować równie biegle jak twój brat. Bardzo przypadły jej do smaku szkice, które dla niej zrobiłaś.

Emma oblała się rumieńcem. Cóż za fatalna sytuacja. Tak bardzo pragnęła wyjawić sir Peterowi swą podwójną tożsamość. Czy może? Na co się narazi?

Odgoniła ponure myśli i dała znak, by podjęli przechadzkę. Nic więcej nie doszło ich uszu. Kiedy podeszli do matki Emmy, poczciwa dama spojrzała na nich zdumiona.

- W głowę zachodziłam, gdzieście się podzieli. Nie godzi się tak znikać.

- Przeszliśmy się tylko po sali, mateczko - wyjaśniła Emma z niezmąconym spokojem.

Pani Bascomb posłała sir Peterowi znaczące spojrzenie, ale nie powiedziała ani słowa. W tej samej chwili do Danceya podszedł lokaj z liścikiem na srebrnej tacy.

- A to cóż znowu? - zawołał sir Peter. - Człowiek nie dostaje zwykle bilecików na balu.

- Jakieś kłopoty? - zapytała Emma.

- Owszem. Kolejne włamanie. Ktoś próbował dostać się do domu przez okno na piętrze. W pokoju była akurat służąca, która rozpalała ogień. Jej krzyk wypłoszył intruza.

- Szczęście, że tak się stało - powiedziała Emma cicho, usiłując nie okazywać zdenerwowania.

- Powiedz, z łaski swojej, bratu, że jutro będę potrzebował jego niezastąpionej pomocy - szepnął sir Peter tak, by nie słyszała go pani Cheney.

- Dobrze. - Emma westchnęła.

- Co, dobrze, moja droga? - zainteresowała się pani Cheney.

- Mówię właśnie, że chętnie dotrzymam jutro towarzystwa lady Titheridge - skłamała Emma. - To taka urocza dama i ma tyle pięknych rzeczy w swojej kolekcji.

- Odziedziczę wiele z nich, wiesz? - powiedział sir Peter z kpiną w głosie.

Emma nie bardzo rozumiała, dlaczego Dancy jej to mówi. Jako że pani Cheney żywiła wielkie nadzieje, jeśli idzie o córkę, i za nic nie życzyłaby sobie pogorszenia stosunków z lady Titheridge, z uśmiechem przyjęła wiadomość. Emma smętnie spoglądała na oddalającego się sir Petera. Czuła Jeszcze na dłoni złożony przezeń pożegnalny pocałunek. Zatańczyła po raz ostatni, po czym mateczka stwierdziła, że czas, by wracały do domu.

- Ach, te zarywane noce. Znowu będę musiała spać do południa. Nie wiem, skąd Emma bierze siły, by wstawać tak wcześnie - westchnęła spoglądając czule na córkę, nadzieję całej rodziny i gwarantkę przyszłości. - Tylko pigułki doktora Vemala trzymają mnie przy życiu - wyznała zwracając się do pani Bascomb.

- Chodźmy zatem, mateczko - wtrąciła pospiesznie Emma lękając się, że pani Cheney zacznie się rozwodzić na ulubiony temat. Rozejrzała się po sali za panem Swinburne'em, ale ten najwidoczniej nadal grał w karty, uznawszy, że tańce to zajęcie zbyt wyczerpujące dla fircyka. W drodze do rezydencji Bascombów panie rozprawiały o balu.

- Wyglądasz na zatroskaną - stwierdziła matka, gdy pani Bascomb wysiadła.

- Nic mi nie jest, mateczko. Te wszystkie przyjęcia, rauty, wieczorki są trochę męczące. Trzeba mi snu.

Uspokojona tymi słowami pani Cheney poprawiła się na kanapce.

- Pan Swinburne mógłby się okazać interesującym konkurentem - powiedziała z nadzieją.

- Reginald Swinburne?

- Przystojny młodzieniec, a pewnie i majętny, sądząc po modnych strojach.

- Mateczko, pierwszą dla dandysa rzeczą jest ubierać się podług ostatniej mody. Idę o zakład, że najmniej za rok zalega u swojego krawca z rachunkami. Poza tym obiecałaś, że nie poślubię nikogo wbrew własnej woli, a pan Swinburne wcale mi się nie podoba.

- Przemyśl to, moja droga - poradziła pani Cheney, kiedy powóz zatrzymał się przed domem. Emma udała, że nie dosłyszała rady.

Następnego ranka wstała wcześnie i zaczęła się ubierać nie czekając na Fanny. Już miała wymknąć się z pokoju, gdy w drzwiach stanęła pokojówka. Na widok gotowej do wyjścia Emmy rozdziawiła usta ze zdziwienia.

- A gdzie to tak z rana panienka się wybiera? - zapytała bez najmniejszych oznak szacunku.

- Przyniosłaś czekoladę? Och, i rogaliki - ucieszyła się Emma ignorując wścibskie pytanie. Odebrała od dziewczyny tacę i zabrała się do śniadania. Była głodna, bo ostatniego wieczoru nie myślała o jedzeniu.

- Panienka wychodzi? - nie ustępowała Fanny zabierając się do słania łóżka.

- Nie będę cię potrzebowała dzisiejszego ranka - odparła Emma wymijająco.

Fanny zmierzyła ją pełnym przygany spojrzeniem, ale nie ośmieliła się na żadne impertynencje.

Emma włożyła pospiesznie budkę i szal, chwyciła torebkę, rękawiczki, zbiegła lekko po schodach i nie zauważona przez Oldhama wymknęła się z domu. Za rogiem czekał jak zwykle fiakier. Rzuciła mu adres lady Titheridge i zaczęła zastanawiać się nad czekającym ją dniem. Czy znowu przyjdzie jej fechtować? Powinna być przygotowana i na tę możliwość. Ciekawe, jakiej pomocy sir Peter oczekiwał od George'a.

Jej bujający w obłokach brat nigdy nie dbał o innych. Czyżby sir Peter uznał, że Cheney zmienił swój stosunek do ludzi?

Lady Titheridge leżała jeszcze w łóżku, gdy Emma pojawiła się w jej domu. Leland zaprowadził ją do małego buduaru, gdzie Braddon pomogła jej wdziać tabaczkowe pluderki, białą koszulę i wzorzystą kamizelkę, przyciemniła cerę specjalnym kremem i związała włosy w harcap. Emma poprawiła białe pończochy zastanawiając się, czy czeka ją kolejna lekcja szpady. Ciągle jeszcze bolały ją mięśnie po ostatnim fechtowaniu. Na wszelki wypadek owinęła tors bandażami, acz każdy, kto miał oczy, łacno odgadłby, że żaden z niej George. Czyżby sir Peter rzeczywiście był tak roztargniony i krótkowzroczny, że dotąd nie dostrzegł różnicy? Wydawało jej się to niezwykle dziwne.

Przed domem czekał już powóz lady Titheridge. Stangret Pomógł Emmie wsiąść i bez słowa powiózł ją na Bruton Street.

Tym razem zamiast Radleya drzwi otworzył lokajczyk, który bez zwłoki zaprowadził ją do gabinetu, gdzie zastała mocno wzburzonego sir Petera.

- Cóż tam? - zapytała czując wyraźnie, że coś się zdarzyło od ubiegłego wieczoru.

- Ktoś strzelał rano do Radleya.

- Straszne! Domyślasz się, kto do niego mierzył?

- Sprzątał tutaj, w pracowni. Tylko on poza mną ma klucz - powiedział sir Peter wyraźnie zrozpaczony.

- Nie możesz się obwiniać. Ciężko jest ranny? Kiedy to się stało? - Emma też była przybita wieścią, gdyż szczerze polubiła lokaja.

- Na szczęście to tylko zadraśnięcie. Ktoś strzelał z dachu naprzeciwko. Doskonały strzelec, skoro trafił z takiej odległości w ruszającego się człowieka. - Sir Peter wskazał rzeczony dach.

- To ładnie, że tak się przejmujesz Radleyem - powiedziała z udaną szorstkością.

- Jestem z nim od lat. Dbał o mnie bardziej niż rodzony ojciec.

Nie powiedział nic więcej na ten temat, ale często tak bywało, że serdeczny sługa zastępował nieobecnego ojca.

- W południe przyjdzie człowiek z policji. On wszystko obejrzy. Do tego czasu niewiele zdziałamy.

- Nie spieszno im - rzuciła Emma z przekąsem.

- Nikogo nie zamordowano, nic nie ukradziono. Postrzelenie służącego to dla nich żaden powód do alarmu. - Sir Peter niespokojnie chodził w tę i z powrotem.

- Ty się jednak przejmujesz - powiedziała współczująco, niemal zapominając, że powinna przemawiać głosem George'a.

- Myślisz, że chodzi o mumię? Medycy bardzo się nimi interesują. Możesz wierzyć lub nie; ale ludzie uważają, że są lekiem na wiele dolegliwości.

Emma miała ochotę parsknąć śmiechem.

- Cóż za niedorzeczność.

- Być może policja każe mi spakować całą kolekcję.

- Gdzie miałbyś ją przechowywać?

- Nie zgodzę się. Żaden złoczyńca nie zmusi mnie do tego. Będę walczył - oznajmił sir Peter z groźną miną.

- Powinieneś mieć kogoś do pomocy - stwierdziła Emma niewiele myśląc, co to znaczy.

- Słusznie. To przypomina mi o naszych lekcjach. Jesteś gotów do ćwiczeń? - Nie czekając na odpowiedź sir Peter chwycił Emmę za ramię i pociągnął do wyjścia, zamykając drzwi do gabinetu na klucz.

Ani się obejrzała, a już byli w sali do fechtunku. Zdjęła ostrożnie surdut, odwiesiła go i spojrzała na sir Petera. Niemożliwe, by dotąd nie odgadł prawdy.

Nałożyła skórzaną maseczkę i stanęła na macie czekając, aż Dancy poda jej szpadę. Wykonała pozdrowienie zapamiętane z poprzedniej lekcji, ale przyjęła błędną postawę.

- Nie, nie. Przesuń się trochę. O, w ten sposób. Teraz dobrze - pouczał cierpliwie.

W oczekiwaniu długich tortur Emma z rezygnacją uniosła szpadę.

- Dzisiaj będziemy ćwiczyć różne pozycje. Do dzieła. Sir Peter natarł bez ostrzeżenia, z impetem, zmuszając uczennicę do wyuczonych wczoraj sposobów parowania ciosów. Trudno jej było walczyć z twardym przeciwnikiem, który nie zamierzał dawać pola. Robiła wypady, uskakiwała do tyłu, znowu nacierała. Tak jak wczoraj opanowała ją chęć, by wreszcie mogła go dostać. Tymczasem raz za razem czuła koniec jego szpady, gdy tylko się odsłoniła. Wreszcie przerwał dając jej czas na otarcie potu z twarzy.

- Teraz zajmiemy się pracą nóg. Masz wrodzony instynkt, ale musisz poznać rozmaite kroki i ustawienia stóp. Jeśli chcesz być dobrym szermierzem, musisz ćwiczyć dzień w dzień.

Odwrócony, nie widział na szczęście niechęci malującej się na twarzy Emmy. Czyżby sobie żartował? Nie ma wyjścia,

George musi zniknąć. Jeszcze coś ją zaniepokoiło. Jeśli był tak krótkowzroczny, jak dojrzał, skąd strzelano? A może to Radley zdołał zoczyć napastnika, zanim ten umknął? Pytania cisnęły się do głowy, ale nie śmiała wypowiedzieć ich głośno, w obawie, że się zdradzi. Cóż za komedia pomyłek.

- Uważaj. Znowu się zamyśliłeś. A sądziłem, że tylko ja mam zwyczaj bujać w obłokach. - Sir Peter zaśmiał się.

Pokazywał Emmie różne kroki, póki nie opanowała ich należycie. Ćwiczyli tak dwie godziny, aż zupełnie opadła z sił. Wreszcie schował szpady do pudła.

- Jutro przejdziemy do taktyki obrony.

Miała ochotę wykrzyczeć mu w głos, że więcej się już nie pojawi, że George wyjeżdża do Rzymu albo gdzieś równie daleko. Tymczasem usłyszał, gdy odbierał maseczkę z jej drżącej dłoni, że jest bardzo wdzięczny za jej dobre chęci.

- Potrzebuję kogoś zaufanego do pomocy. Jeśli nie ujmą złodzieja, będę musiał sam coś przedsięwziąć. Mogę chyba liczyć na ciebie?

Emma odwróciła się, by nie dojrzał jej twarzy. Nic nie mówiąc zaczęła wkładać surdut.

- Zapowiadasz się na wybornego fechtmistrza. Gdyby zaszła potrzeba, wkrótce będziesz mógł wesprzeć mnie w walce.

- W walce? - powtórzyła zmrożona tą perspektywą.

- Bywa, że złoczyńcy nie kwapią się wyzionąć ducha po dobroci - powiedział kpiącym tonem, który jednak wcale jej nie zwiódł. Po raz pierwszy dojrzała w sir Peterze człowieka pełnego obaw, lęków, wątpliwości. Wstrząsnęło nią to, że się tak odsłonił.

- Oczywiście, możesz na mnie liczyć. Przyjdę jutro - zapewniła go, nie myśląc o skutkach swych decyzji.

Zdawało się jej, że przyjął tę obietnicę z ogromną ulgą, co tylko świadczyło, jak bardzo był stroskany. To straszne, kiedy człowiek czuje się tak samotny. Chociaż zaprzyjaźniony, jak się zdawało, z lordem Worcesterem, nie do niego przecież zwracał się w kłopotach, lecz do George'a, więc nie wolno było odmówić.

Wcisnęła na głowę kapelusz i ruszyła do wyjścia.

- Zatem do jutra?

- Do jutra - przyrzekła.

Na stopniach domu minęła jakiegoś mężczyznę. Wnosząc po stroju, domyśliła się w nim agenta policyjnego z Bow Street.

Kiedy powóz ruszył, zaczęła obserwować przez okno ludzi na ulicy. Czy jest między nimi ten, który postrzelił Radleya? Czy przypadkiem nie mówi z silnym francuskim akcentem? W głowie kłębiły się obrazy szpiegów, złodziei, potyczek na szpady. Sezon w Londynie zaczynał różnić się coraz bardziej l od wcześniejszych wyobrażeń.

9

Peter z zainteresowaniem wpatrywał się w swojego gościa. Nigdy jeszcze nie miał do czynienia z agentem policji z Bow Street, chociaż wiele o nich słyszał.

Ten miał pospolity wygląd, ubrany był schludnie, acz bez pretensji do elegancji. To, że nie zdjął nakrycia głowy, raczej rozbawiło niż oburzyło gospodarza.

Harry Porter przedstawił się. Proszony o zajęcie miejsca, usiadł powoli, powiódł wokół niepewnym wzrokiem, jak ktoś nienawykły do wytwornego otoczenia, i przeszedł od razu do rzeczy:

- Pański służący został postrzelony?

- To prawda - odparł Peter i zrelacjonował wypadki najlepiej, jak potrafił. Gdy skończył, zaproponował agentowi, by rozejrzał się po gabinecie.

Agent z Bow Street zaczął chodzić po pokoju oglądając gabloty z egipskimi zabytkami. Przy mumii zatrzymał się na chwilę. Najwyraźniej zafascynowany kiwał głową, wreszcie podjął na powrót oględziny. Zatknąwszy kciuki za czerwoną kamizelkę, uważnie badał dziurę w szybie, ślad po pocisku.

- Ten, kto postrzelił Radleya, mierzył z tamtego dachu. - Peter wskazał dom naprzeciwko. - Tęgi musi być z niego strzelec, skoro z tej odległości trafił człowieka w ruchu.

- Zna pan kogoś, kto nastawałby na życie onego Radleya?

- Agent mówił świszczącym głosem, jakby miał uszkodzone struny głosowe.

- Nie, ale przechowuję w tym gabinecie wiele cennych przedmiotów. Może to jakiś Francuz, którego wynajęto, by zdobył je dla ich kolekcji narodowej. - Peter pokrótce opowiedział o swoich podejrzeniach.

- Jakieś inne motywy? - zapytał policjant obserwując rozmówcę spod oka.

- Ktoś może chcieć zdobyć mumię albo naszyjnik dla nie znanych mi powodów.

- To pozostawia szerokie pole do domysłów.

- W grę mogą wchodzić po prostu pieniądze - powiedział Peter bez wielkiego przekonania. Istniały łatwiejsze sposoby zdobycia gotówki, niźli próba kradzieży łatwych do zidentyfikowania przedmiotów.

Pan Porter ponownie zaczął oglądać mumię.

- Da się coś takiego sprzedać? Wielce szczególny przedmiot.

- Niektórzy wierzą, że mumie mają własności lecznicze. Nikt nigdy nie potwierdził prawdziwości tej tezy, ale tak już bywa: jeśli ktoś się uprze, zrobi wszystko, by zdobyć pożądany obiekt.

- Hmm - mruknął Porter podejmując na powrót wędrówkę wśród gablot. - Chciałbym zamienić słowo z kamerdynerem waszmości, onym Radleyem. Może od niego wywiem się czego, bo przecie to jemu się dostało. - Agent zerknął Pytająco na Petera.

Poleciwszy lokajczykowi, by zaprowadził policjanta do Radleya, Dancy zagłębił się w myślach o Emmie. Miał nadzieję, że pojawi się następnego dnia. Czuł, że pragnie pozbyć się przebrania George'a, że ma już dość maskarady, ale on przedłużał zabawę i miał ku temu powody.

Po pierwsze, gdyby zdradził, że ją rozszyfrował, położyłby kres lekcjom fechtunku, wywołując zgorszenie jej rodziców.

Zależało mu bardzo na Emmie, ale nie chciał zmuszać jej do małżeństwa: miał raczej nadzieję, że droga jego sercu panna zapała doń szczerym afektem. Wyczuwał w niej rzadką zdolność do miłości i czerpania z życia wszystkiego, co niosło w darze. Jak wspaniale byłoby we dwoje wyprawić się do Egiptu... Wiedział, że Emma go nie zawiedzie.

Był przekonany, że jest urodzona do szpady. Miała w sobie ogień i instynkt walki.

Cieszyła go wreszcie perspektywa zagrania na nosie ambitnym mamom i ich córkom, które zaginały na niego parol wyłącznie dla majątku. Tak wstrętne mu były podobne zabiegi, że coraz więcej czasu poświęcał swojej kolekcji.

Był jeszcze inny powód, dość szczególny. Jeśli przeciwnik zobaczy, że potencjalna ofiara ma sprzymierzeńca, być może odstąpi od niecnych zamiarów.

- Powinienem był rozgłosić, że zdeponowałem naszyjnik w bezpiecznym miejscu - mruknął do siebie i poszedł sprawdzić, czy agent z Bow Street dowiedział się czegoś ciekawego od Radleya, ale ten niewiele wniósł do opowiadania sir Petera. Na odchodnym policjant poinformował gospodarza, że zamierza pokręcić się po spelunkach i melinach złodziejskich.

- Zdałoby się trochę grosza dla rozwiązania języków. Oszczędziłbym sporo czasu - zasugerował Porter.

- Czekam na wiadomości - rzekł Peter wsuwając mu w dłoń sakiewkę i odprowadzając go do drzwi.

Nie zdążył wrócić do gabinetu, gdy ponownie rozległ się głos kołatki i w progu stanął lord Worcester.

- Doszły mnie wieści o strzelaninie - oznajmił bez zbędnych wstępów.

- Radley sprzątał w gabinecie. Wiesz, że nie wpuszczam tam nikogo innego ze względu na mumię i inne przedmioty. W każdym razie ktoś strzelał z dachu domu naprzeciwko.

- Mam nadzieje, że zawiadomiłeś policję? - zapytał wzburzony Edward.

- Owszem. A może zamiast tkwić na miejscu przestępstwa wybralibyśmy się do klubu? - Peter miał na jakiś czas dość całej sprawy. Nie sądził przy tym, by ktoś ważył się przypuścić kolejny atak w środku dnia, gdy czuwa służba. Nie mógłby też zasiąść do pracy, jako że lada chwila mieli pojawić się szklarze.

- Niechętnie. Kilka dni temu nadziałem się tam na tego fircyka Swinburne'a. Ktoś musiał go zaprosić, bo pamiętam, że kiedy chciał zostać członkiem, głosowaliśmy przeciwko jego kandydaturze.

- Głosowałeś na nie? A to dlaczego? - Peter wprowadził przyjaciela do biblioteki, gdzie stały wygodne skórzane fotele i gdzie można było znaleźć na podorędziu karafkę z brandy.

- Złości mnie, że umizga się do Amelii. Ten przeklęty człowiek obraca fałszywą monetą. Opowiada jej banialuki, nabija głowę głupstwami, a to w gruncie rzeczy porządna dziewczyna. To, że rzadko ją widuję, nie znaczy, że źle jej życzę - oznajmił Edward, jakby z góry bronił się przed zarzutami, po czym w milczeniu zaczął uderzać rękawiczkami o udo, popijając brandy.

Dla Petera było oczywiste, że cokolwiek by mówił, przyjaciel żywi dla Amelii więcej niż braterskie uczucia. Zastanawiał się, kiedy ta prawda dotrze wreszcie do Worcestera.

- Znasz ją od niepamiętnych czasów. Dziwne, że nie chce słuchać twoich rad - powiedział Peter usiłując zachować powagę wobec cierpień Edwarda.

- Ta okropna dziewczyna mówi, że udzielam ich przez zwykłą zazdrość.

Obydwaj jeszcze chwilę rozprawiali o lady Amelii i fircykowatym Swinburnie. Wreszcie Peter namówił Worcestera na przejażdżkę po parku.

Boże, co się stało? - Szare oczy wpatrywały się w odbicie w lustrze, wreszcie zatroskane zwróciły ku Braddon, dukając u niej rady.

W tej samej chwili do pokoju weszła lady Titheridge.

- Wielkie nieba, co z tobą, dziewczyno? Cała jesteś pokryta plamkami, ale to chyba nie wysypka, prędzej siniaki. Dziwna rzecz. - Stara dama dotknęła ostrożnie przebarwionego miejsca na skórze Emmy.

- Nie bolą, ale wyglądam, jakbym zapadła na jakąś okropną chorobę. To ślady dotknięcia szpadą. Sir Peter atakował bez żadnej litości. Co za wstrętny człowiek!

- Skoro uważa cię za George'a, nie miał powodów zbytnio cię oszczędzać - przypomniała lady Titheridge.

- Hmm. Jak się ich teraz pozbyć? - zamyśliła się Emma.

- Masz suknię ze stójką?

- Obawiam się, że nie. Miałam taką, ale wyrosłam z niej dwa lata temu. - Emma skrzywiła się do swojego odbicia. - Wątpliwa ozdoba. Ciekawam, co powiedziałyby na widok tych siniaków panie z Almack.

- Braddon, potrafisz jakoś zaradzić? - zapytała lady Titheridge niemal rozkazującym tonem.

- Betsie, milady. Powinna być gdzieś na dnie kufra.

- Oczywiście - przyklasnęła lady Titheridge. - A teraz, moja droga Emmo, opowiedz mi o dzisiejszej lekcji - poprosiła, gdy pokojówka zniknęła.

- Ćwiczyliśmy postawy i pracę nóg. Byłam chyba do niczego, chociaż on, nie wiedzieć czemu, powiada, że będzie ze mnie dobry szermierz.

- Zapewne dlatego, że poruszasz się lekko i jesteś pojętna. Kobiety są inteligentniejsze niż mężczyźni - oznajmiła lady Titheridge ku głębokiemu zaskoczeniu Emmy.

- Może, ale nie dysponujemy swoimi pieniędzmi i nikt nas nie pyta, czego naprawdę chcemy. Mówią nam, kogo mamy poślubić, gdzie mieszkać i że naszym obowiązkiem jest rodzenie dzieci.

Zanim lady Titheridge zdążyła skomentować tę heretycką uwagę, wróciła Braddon.

Betsie, kryza wzorowana na tych, które nosiła królowa Elżbieta, składała się z siedmiu warstw muślinu: dwie sterczały sztywno, reszta opadała miękko na dekolt, wdzięcznie okalając twarzyczkę Emmy. Gdy Braddon dodała jeszcze do zielonej sukni zielony spencerek, nikt nie odgadłby, że ów strój ukrywa pokaźną kolekcję siniaków. Gdy całość dopełnił zielony kapelusik, Braddon bez zbędnej skromności stwierdziła, że jest perłą wśród pokojówek.

- Czy ja nie miałam koronkowej betsie? - zapytała lady Titheridge oglądając Emmę.

Ze sterty przybrań Braddon dobyła wytworną kryzę z koronek brabanckich.

- Tę możesz włożyć na wieczór. Nawet jeśli nieco już wyszły z mody, noś ją tak, jakby to był ostatni krzyk sezonu. Niektóre damy z towarzystwa zachowują się niczym drapieżcy: gdy czują strach, atakują bez miłosierdzia. Trzymaj głowę wysoko i uśmiechaj się. Niech trwają w przekonaniu, że wyglądasz tak z wyboru, a nie z konieczności bądź przypadku.

Emma pomyślała z niejakim zdziwieniem, że jej mateczce nigdy nie przyszły do głowy podobne rady.

- Pojedziemy teraz na przejażdżkę do parku. Chciałabym odetchnąć świeżym powietrzem, a nie lubię wyjeżdżać o tej godzinie co wszyscy. To bywa bardzo męczące - oznajmiła stara dama z lekką kpiną, która upodabniała ją do jej siostrzeńca.

Rychło przemierzały ścieżki Hyde Parku w landzie powożonym przez stangreta w liberii. Był piękny czerwcowy dzień: obawy związane z Korsykaninem i wojną gotującą się na kontynencie zdawały się niezwykle odległe.

Nie ujechały daleko, kiedy Emma poczuła, że stara dama lekko trąca ją w ramię.

- Popatrz, kogo tu mamy.

Zbliżali się do nich sir Peter i lord Worcester w znakomitych, Jak się zdawało, nastrojach. Powozy zatrzymały się.

- Dzień dobry, cioteczko, panno Cheney. Nie za wcześnie na spacery? - zagadnął sir Peter z wesołym błyskiem w zielnych oczach.

- Niedobry chłopak - zbeształa go lady Titheridge. - Już niemal południe. Chciałyśmy zażyć powietrza, póki światowe damy wylegują się jeszcze w pościeli. - Przechyliwszy głowę, obserwowała siostrzeńca spod przymkniętych powiek. - Miałeś, słyszę, jakieś kłopoty w domu. Wiesz, że w razie czego zawsze masz u mnie schronienie.

Sir Peter z uśmiechem skłonił głowę.

- Oby do tego nie przyszło, niemniej dziękuję, cioteczko. Kto ci powiedział?

- Brat Emmie, a ona mnie. Zaprzyjaźniłyśmy się bardzo w ostatnich tygodniach. Prawda, duszko? - zapytała mrugając do swej towarzyszki.

- O, tak - odparła Emma, czując, że rumieniec oblewa jej policzki.

- Wyglądasz dzisiaj wyjątkowo uroczo, panno Cheney, jeśli wolno zauważyć. - Sir Peter skłonił się lekko.

- Bardzoś łaskaw, sir. - Emma mimowiednie dotknęła kryzy, jakby chciała się upewnić, że dobrze skrywa siniaki.

- Może wybierzesz się ze mną na spacer po parku dzisiaj po południu? W towarzystwie Worcestera i lady Amelii, jeżeli nie są pokłóceni.

Emma mimo woli parsknęła śmiechem.

- Jeśli mateczka nie ma innych planów, z radością przyjmę zaproszenie.

Konie zaczęły się niecierpliwić, szczególnie siwki sir Petera.

- Jedźcie, a ty Worcester, postaraj się udobruchać lady Amelię. To przemiła dziewczyna, ale trzeba z nią postępować delikatnie. Będziesz traktował ją jak konia, znarowi się i umknie - udzieliła prostej rady lady Titheridge.

Lord Worcester, nieco zgorszony tymi słowami, skinął głową w odpowiedzi.

- Chyba go milady zaszokowała - powiedziała Emma, gdy powozy ruszyły, każdy w swoją stronę.

- To dobrze. Ktoś wreszcie musi to zrobić. Inaczej gotów stać się równie nadęty jak jego ojciec - odparła stara dama i poleciła stangretowi jechać do domu Cheneyów. - Chcę zamienić słowo z twoją matką. Wstąpię do was na chwilę.

Emma przyjęła z radością ten pomysł: wizyta lady Titheridge oznaczała, że mateczka nie zasypie jej niepotrzebnymi pytaniami, o których zapomni do czasu wyjścia gościa.

Na widok wielkiej damy Oldham napuszył się bardziej niż zwykle. Emma nie mogła powstrzymać uśmiechu, słysząc, z jakim przejęciem anonsuje dostojną osobę zwracając się do pani Cheney, która piła właśnie herbatę z panią Bascomb i lady Hamley.

Damy rozmawiały przez chwilę, po czym lady Titheridge zwróciła się do pani Cheney:

- Jak się miewa syn? Emma mówiła mi, że prowadzi wykopaliska w Sussex. Bardzo chciałabym zobaczyć takie archeologiczne poszukiwania. Zgodziłabyś się, pani, żebym razem z Emma pojechała do niego?

W pierwszej chwili pani Cheney osłupiała na myśl, że ktokolwiek, szczególnie ktoś o takiej pozycji towarzyskiej jak lady Titheridge, może interesować się niedorzecznościami, na których trawi czas jej narwany syn.

- Mogłabym zawieźć George'owi pocztę i zobaczyć, jak się czuje - powiedziała Emma przymilnie, zaskoczona pomysłem lady Titheridge. - Nic nie wiadomo, mamo. Pewnego dnia George może stać się sławny. Tak przynajmniej powiada sir Peter.

- Muszę najpierw porozmawiać z ojcem - odparła pani Cheney słabo, najwyraźniej rozdarta między chęcią udzielenia natychmiastowej zgody a pragnieniem zachowania pozorów konsultacji z mężem, gdy wszyscy wiedzieli, że pan Cheney przystanie na ten plan bez żadnych oporów. Nie interesowały go poczynania syna, ale uważał, że lepsze takie zajęcie, niż zbijanie bąków i zaciąganie długów w Londynie.

- Proszę, mateczko - mówiła Emma słodko, tak samo jak Matka zaskoczona perspektywą podróży.

- Kiedy miałby być wyjazd? - zapytała pani Cheney sięgając po swoje sole trzeźwiące.

Pani Bascomb i lady Hamley wymieniły pełne aprobaty spojrzenia.

- Powiedzmy za trzy dni - zdecydowała stara dama, której nie postało nawet w głowie, że ktoś mógłby sprzeciwić się jej planom. - Nie chcemy przecież, żeby Emma straciła wieczór w Almack, prawda? To da nam akurat dość czasu, by przygotować się do podróży. Pojedziemy moim powozem. Emma musi zabrać trochę ubrań i rzeczy dla brata. Na pewno potrzebuje czystych koszul, bielizny i temu podobnych. Pamiętam, że mój Peter, sir Peter wziął po nim imię, zawsze tęsknił za czystymi koszulami, kiedyśmy wyprawiali się w podróż. Ale zachowajmy naszą wycieczkę w tajemnicy. To oszczędzi nam kłopotów.

Pani Cheney zachwycona, że jej drogie przyjaciółki mogą być świadkami przychylności, jaką darzy ją lady Titheridge, zgodziłaby się w tej chwili na wszystko. Także świadomość, że Emma dostąpiła szczytu marzeń i mogła bywać w Almack, działała niczym miód na matczyne serce, które dotąd nie śmiało hołubić tak zawrotnych nadziei.

- Bardzo pani łaskawa - odparła w końcu, powąchawszy soli trzeźwiących.

Po chwili lady Titheridge pożegnała panie. Emma odprowadziła ją do drzwi. Schodząc po schodach milczała w obawie, by nie być słyszaną w salonie.

- To prawdziwa niespodzianka, milady - szepnęła wreszcie.

- Pomyślałam, kiedy rozmawiałyśmy z Peterem i Worcesterem, że George może powziąć zamiar powrotu do domu, choćby po czyste koszule. Musisz go przekonać, żeby nie pojawiał się na razie w Londynie, pod żadnym pozorem.

- Wielkie nieba. O tym nie pomyślałam - szepnęła Emma.

Lady Titheridge uderzyła ją leciutko wachlarzem w ramię.

- Musisz się nauczyć dostrzegać wszystkie aspekty sytuacji, jeśli chcesz być konspiratorem - odszepnęła i z wielce zadowoloną miną wsiadła do swego landa.

Emma z bijącym sercem spoglądała z podestu schodów na sir Petera, kiedy ten przyszedł po południu zabrać ją do Hyde Parku.

Położywszy dłoń na piersi i wziąwszy głęboki oddech, zeszła powoli na dół. Przed drzwiami małego saloniku stanęła, gotując się na spotkanie.

Za każdym razem, kiedy miała stanąć oko w oko z Dancym, walczyła z lękiem. Tak łatwo mogła się zdradzić, a kiedy ten wstrętny człowiek spoglądał na nią z łagodną kpiną w oku, całkiem traciła kontenans.

- Rzecz to niewidziana, dama, która nie spóźnia się na umówione spotkanie.

- Niegrzecznie jest kazać czekać na siebie. Tego nie lubię - odparła Emma na próżno usiłując nie patrzeć mu w oczy.

- Idziemy? - zapytała biorąc się w garść.

- Po drodze zabierzemy Worcestera i lady Amelię. Ciotka Titheridge łaskawie pożyczyła mi swoje lando. Będzie nam wygodnie - powiedział prowadząc ją do powozu.

- Bardzo się cieszę - zapewniła go szczerze, rada, że nie będzie musiała spędzić popołudnia sam na sam z tym utrapieńcem. Nie potrafiła powiedzieć, czemu odpowiedź tak rozbawiła Dancy'ego. Usadowiła się w kącie powozu, jak najdalej od swego towarzysza. Nie wolno jej zapominać, że to najniebezpieczniejszy człowiek w Londynie. Dla niej w każdym razie.

- Zapewniam, że nie gryzę - mruknął sir Peter kładąc jej Pled na kolanach.

- Czyżby? - Nie zwiedzie jej. Przy nim lew zdał się domowym kotkiem. - Piękny dziś mamy dzień - powiedziała, ciekawa, czy i ta uwaga go rozbawi.

- Zaiste.

- Prawda? - ciągnęła dalej, zła, że sobie z niej żarty stroi. - Absolutnie się zgadzam. Po ostatnich mżawkach miło ujrzeć słońce, ale czy nie za dużo uwagi poświęcasz pogodzie?

- Zaplótł ręce na piersi. Emma wbiła wzrok w jego rękawiczki, pilnując się, by nie patrzeć mu w oczy.

- Cóż, nie łamie mnie w kościach. Przynajmniej nie od zmian pogody. - Odruchowo dotknęła dłonią betsie, jakby chciała się upewnić, że dobrze kryje siniaki.

- Podoba mi się ta kryza. Wyglądasz w niej jak niewinny chłopiec z chóru kościelnego. A może cherubin? - Dotknął przelotnie muślinu.

Emma posłała mu spłoszone spojrzenie.

- Sir - obruszyła się.

- Jesteś dzisiaj w cierpkim nastroju. Coś się stało?

Na szczęście nie musiała odpowiadać na to zaczepne pytanie, bo zajechali właśnie przed dom lady Amelii. Po chwili cała czwórka zmierzała w stronę parku.

- Ależ się dzisiaj wystroiłaś, drogo Emmo - powiedziała Amelia unosząc brew. W odpowiedzi przyjaciółka posłała jej spojrzenie mówiące, że później wyjaśni historię aksamitnego zielonego spencerka, takiegoż kapelusika i muślinowej kryzy.

- Piękny mamy dzień - zauważyła skromnie lady Amelia. Emma zerknęła na sir Petera i wybuchnęła śmiechem.

- Nie widzę w tym nic śmiesznego - nadąsała się lady Amelia i zadarła wysoko nosek.

- Jesteś pewna, że wolisz przechadzkę niż spacer w powozie? - zapytała Emmę, gdy dojechali do parku, ale przyjaciółka niepewna, czy bardziej niebezpiecznie jest jechać obok sir Petera w landzie, czy spacerować z nim po ścieżkach, nie potrafiła udzielić rozumnej odpowiedzi.

Z pozoru wszystko wygląda niewinnie, pomyślała. Wśród tłumu spacerowiczów powinna być bezpieczna niczym w kościele. Wzdłuż Rotten Row toczyły się wolno powozy, w których paradowali galanci dumni ze swych strojów, ekwipaży, dam oraz manier. Emma niechętnym okiem patrzyła na to targowisko próżności, rada, że zdecydowali się na pieszy spacer.

- Bardzoś zamyślona - zagadnął sir Peter widząc, że nie ma ochoty na rozmowę.

- Nie, po prostu nie lubię pustej gadaniny. - Im mniej będzie mówiła, tym mniej da sobie okazji do niebezpiecznych lapsusów.

- To zadziwiające, jak bardzo przypominasz swojego brata. Zapewne często ci to mówią?

- Nie. Raczej nie - odparła ze ściśniętym gardłem. - George rzadko bawi w domu, nigdzie nie bywamy razem, nie dajemy okazji do porównań, ale w dzieciństwie zdarzało się, że nas mylono - przyznała.

- Mam nadzieję, że George pojawi się na następnej lekcji fechtunku. Naprawdę dobry z niego szermierz. Zamierzam nauczyć go kilku taktycznych zwodów. - Sir Peter podał Emmie ramię obojętny na spojrzenia spacerowiczów.

- Zwodów taktycznych? - Emmie dech zaparło. Słowo to przywodziło jej na myśl intrygi, knowania, spiski, od których wolała trzymać się z dala.

- Tak. Nauka taktyki jest niezmiernie ważna. Riposty, obrony, kontrataki.

- Kontrataki? Mówisz tak, jakbym... ee... George szedł na bitwę, miał się pojedynkować lub coś podobnego. Nie chcę, żeby musiał walczyć.

Sir Peter jakby nie zauważył jej przejęzyczenia.

- Zechciej powiedzieć mu, co planuję na następną lekcję, bo ja na pewno nie będę się z nim widział.

- Och, George jest taki nieuchwytny. Sama z rzadka go widuję. Lada dzień znowu wyjeżdża do Sussex.

- Rozumiem go.

Kiedy Emma rozejrzała się wokół, zobaczyła, że dawno zboczyli ze ścieżki w cienistą część parku.

- Powinniśmy chyba dołączyć do reszty - powiedziała niepewnym głosem.

- Jak sobie życzysz. Przyrzekniesz mi kotyliona jutro wieczorem w Almack? - Dotknął lekko jej policzka i spojrzał błagalnie, że poczuła, jak taje od tego spojrzenia.

- Dobrze - bąknęła cicho, zdziwiona, że się roześmiał.

10

Uważaj na pana Swinburne'a, moja droga Amelio - rzuciła Emma niby od niechcenia.

- Ależ to przemiły człowiek - obruszyła się lady Amelia. - Uroczy w obejściu. Poza tym uwielbiam zapach fiołków.

Emma wzruszyła ramionami obserwując rozbawiony tłum w Almack.

- Dopóki traktujesz znajomość z nim jak niewinny flirt, wszystko w porządku. - Nie zabrzmiało to zbyt przekonująco.

- W każdym razie odnosi się do mnie o niebo lepiej niż Worcester. - Amelia prychnęła, po czym dodała konfidencjonalnie: - Powiedział mi, że jego rodzina mieszka na Isle of Guemsey. Czy to nie romantyczne?

- Nie widzę w tym nic romantycznego - stwierdziła Emma zupełnie zbita z tropu kierunkiem, jaki przybrała rozmowa.

- Pomyśl o tych wszystkich zakochanych, którzy uciekają na Guemsey. Przeprawa morska specjalnym statkiem kosztuje tylko pięć szylingów. Jak w Szkocji, nikt tam nie pyta nikogo o licencję na zawarcie ślubu - tłumaczyła Amelia sądząc, że przyjaciółka nie słyszała o dogodnościach wyspy.

- To śmieszne - skwitowała te zachwyty Emma obserwując nadchodzącego pana Swinburne'a odzianego we fraczek barwy burgunda i w czarne pluderki.

Amelia zaczęła wirować w tańcu z wykwintnym strojnisiem, tymczasem ktoś już domagał się uwagi Emmy.

- Panno Cheney. - Głos sir Petera sprawił, że jej biedne serce odtańczyło własnego kotyliona.

Bez słowa przyjęła ramię Dancy'ego; pomyślała, że następnego dnia będzie już w drodze do Sussex. To dodawało jej otuchy.

- Jesteś dzisiaj taka cicha. Czyżby Almack już ci spowszedniało? Błądzisz gdzieś myślami - zagadnął ruszając w taneczne pląsy.

Zawstydzona, że daje tak jawny wyraz swych trosk, uśmiechnęła się i pokręciła głową.

- Zamyśliłam się patrząc na Amelię i pana Swinburne'a. On podobno pochodzi z Guemsey.

- Tak jej powiedział? - Sir Peter nachmurzył się.

- Ot, bałamuci ją próżnymi słowy.

- Worcester powiada, że to krętacz i nic dobrego - oznajmił sir Peter niespodzianie.

- I ja myślę, że jeno bije pianę - przytaknęła Emma, poniewczasie przypominając sobie, że nie uznaje plotek. A jednak obchodził ją mocno los Amelii.

Podczas następnego tańca z sir Peterem prowadziła już lekką rozmowę, a gdy muzyka umilkła, wróciła do mateczki, rada, że ma za sobą tę część wieczoru. Sir Peter zdecydowanie działał jej na nerwy.

- Widzę, że pan Swinburne adoruje Amelię - szepnęła pani Cheney zza wachlarza. - Tytuł i pokaźny posag działają na dżentelmenów niby zaklęcie - dodała cierpko.

- Mateczko, lady Amelia to urocze stworzenie. Może trochę naiwna, ale serce ma złote. - Emma mogła zazdrościć Przyjaciółce urody, pozycji, pieniędzy, ale kochała ją szczerze, ujęta jej bezpretensjonalnym wdziękiem i radością życia. Patrzyła teraz, jak Amelia opuszcza assemblee odprowadzana przez sir Petera, i poczuła ukłucie w sercu: uroda, majątek, wdzięk i pozycja. Jakież ona miała szansę przy takiej konkurentce?

- Czuję, że zaczyna mnie głowa boleć. Chyba powinnyśmy wracać do domu. Jeśli mam rano jechać w podróż z lady Titheridge, chcę być wypoczęta. - Mówiąc to rzeczywiście uczuła ból głowy.

Widząc, że stara dama nie pojawiła się tego wieczoru w Almack, pani Cheney zgodziła się chętnie. W chwilę później obydwie pospiesznie opuszczały budynek.

W drodze powrotnej Emma usiłowała wyrzucić z myśli obraz Amelii w towarzystwie sir Petera. Może próbował tylko odciągnąć Amelię od pana Swinburne'a? Za dobrze jednak znała obyczaje panujące w świecie. Nie miała majątku, nie była pięknością, a już na pewno nie mogła poszczycić się pozycją i tytułem. To, co miała do zaoferowania, bladło przy atutach, jakimi dysponowała Amelia.

W takim to szczęśliwym usposobieniu wróciła do swego pokoju. Spała niespokojnie i rano wstała z łóżka bez ociągania.

Ekwipaż podróżny lady Titheridge okazał się wiekowy, ale świetnie utrzymany. Spłowiała skóra była miękka, siedzenia nadzwyczaj wygodne. Obok Braddon kołysał się na ławce kosz pełen specjałów nieosiągalnych na popasach. Emma usadowiła się obok starej damy.

- Kazałam założyć sprężyny - oznajmiła lady Titheridge z dumą, budząc Emmę z zamyślenia. - Trzeba iść z duchem czasu. Nie należę do tych, którzy kręcą nosem na nowe wynalazki.

- Zapewne - bąknęła Emma i powróciła do swoich myśli, a lady Titheridge zapadła w drzemkę.

Ekwipaż toczył się gładko, nie trząsł jak stary powóz Cheneyów. Widać należało to zawdzięczać sprężynom, o których wspomniała odważna nowatorka.

Emma wyglądała przez okno. Udało się jej umknąć z Londynu. Ostatniego wieczoru nie było mowy o kolejnej wizycie George'a na Bruton Street, o lekcjach fechtunku ani o tym, że George może być w czymkolwiek pomocny sir Peterowi. Była wolna... na jakiś czas.

Poczuła dziwną lekkość na sercu; udało się jej nawet odegnać obraz sir Petera towarzyszącego Amelii.

Podróż upływała w sielskim nastroju. Lady Titheridge, wszystkiego ciekawa, co i rusz sięgała do swego przewodnika, a gdy w nim nie znajdowała odpowiedzi, zasypywała pytaniami oberżystów w przydrożnych zajazdach.

Początkowo Emmę to bawiło, ale wkrótce i ona zaraziła się głodem wiadomości; poczęła bacznie studiować krajobraz, mijane wsie i stare budowle pośród łagodnych wzgórz. Jeśli wierzyć gazetom, rolnictwo rozwijało się tutaj lepiej niż na północy, z czym musiała się zgodzić.

Gdy przejeżdżały przez Dorking, lady Titheridge nie odrywając oczu od okna kazała Braddon czytać opisy zawarte w przewodniku. W Billinghurst Emma uczuła wzrastające podniecenie na myśl, że zbliża się do swego ukochanego, choć wiecznie nieobecnego brata. W dzieciństwie byli sobie bardzo bliscy. Teraz, jeśli w ogóle pisał, to zazwyczaj były to króciutkie listy, w których o coś prosił.

Gospody w kolejnych miastach zdawały się Emmie identyczne, a nocleg w jednej z nich jeno niepotrzebną zwłoką w podróży na wschód, na spotkanie brata.

Lady Titheridge ordynowała wszystko co najlepsze, wzbudzając wszędzie coś na kształt uniżonego respektu dla swej osoby i szczery podziw Emmy; zawsze łaskawa i uprzejma, nie musiała podnosić głosu, by być obsłużoną z największym staraniem. Pan Cheney zwykł w takich razach pokrzykiwać i zrzędzić przez co nie osiągał więcej, mniej raczej.

W końcu dotarły do Boxgrove, wioski, którą George obrał sobie za tymczasową siedzibę. Widok bielonych chat i dachów krytych strzechą wywołał uśmiech na twarzy Emmy. Gdzieś między drzewami mignął malowniczy średniowieczny kościół.

Pytany oberżysta bez namysłu polecił im wycieczkę do klasztoru Boxgrove, jedynego godnego obejrzenia miejsca w okolicy. Idąc za wskazówką, lady Titheridge znalazła w swoim przewodniku opis owego benedyktyńskiego opactwa, założonego na początku dwunastego wieku, gospodarz zajazdu zaś dodał, że to najznaczniejsza budowla średniowieczna w całym Sussex i nie wolno jej przeoczyć.

- Musimy się tam wybrać, choć z całego założenia klasztornego ocalał tylko kościół. Należy zwiedzać zabytki, bo wiele nas uczą - powiedziała lady Titheridge, gdy szły do swoich pokoi.

Emma mruknęła coś w odpowiedzi, zajęta myślą o tym, jak przekonać George'a, by wstrzymał się czas jakiś z powrotem do Londynu. Od kilku dni głowiła się nad tym, jakiego pretekstu użyć na poparcie prośby. W końcu poszukała pomocy u swej towarzyszki podróży.

- Co mam mu powiedzieć, milady? Przecież nie mogę oznajmić po prostu: George, nie mogę ci tego w tej chwili wyjaśnić, ale nie wracaj na razie do domu. - Zafrasowana chodziła w tę i z powrotem po małej bawialni łączącej sypialnie obu pań.

- Otóż i problem. Nie mogłabyś powiedzieć mu prawdy? - zapytała stara dama z nadzieją w głosie. Emma zatrzymała się.

- Rzeczywiście. George jest takim miłośnikiem starożytności, że powinien zrozumieć moją chęć zobaczenia mumii, może nawet pochwalić!

- A co z fechtunkiem?

- Nie, tego nie pochwali. Mimo umiłowania swobody potrafi być niekiedy bardzo zasadniczy - odparła Emma smętnie.

Tu włączyła się Braddon zachęcona przez swoją panią, która wychodziła z założenia, że co kilka głów, to nie jedna.

- Najpierw powinna panienka odszukać brata, zobaczyć, w jakim jest usposobieniu, potem obrać sposób.

- Chyba masz rację. Zejdę na dół i spytam naszego gadatliwego gospodarza, czy nie słyszał o George'u - zdecydowała Emma i poszła szukać pana Gutsela.

- Słyszeliście może o niejakim George'u Cheneyu? Poszukuje tu w okolicy rzymskich starożytności. Śle listy z waszej wioski.

- Panienka jest jego krewną? - zapytał pan Gutsel z chytrym błyskiem w oku.

- Jego siostrą. Martwimy się o niego. Nie lubi pisać, a zdrowie mojej matki każe mi go szukać. Na te słowa pan Gutsel przybrał jowialną minę.

- Ano, najmował u mnie pokoje czas jakiś, ale potem zaprosił go sir William, by zamieszkał u niego, bo stamtąd bliżej do onych rzymskich wykopków - powiedział gospodarz z niejaką dumą, że jego gość przeniósł się do arystokratycznej rezydencji.

- Rozumiem. Kim jest sir William?

- Baronet sir William Johnson to wielki pan i zacny ziemianin. Wie, jak gospodarować w swoim majątku. Osuszył łąki, prowadzi hodowlę bydła, swoim zbożem żywi londyńczyków. Tak brat panienki go poznał. Usłyszał o osuszaniu łąk, to pomyślał, że może przy sposobności natrafi na co ciekawego. Tak powiadał. Dziwny młodzieniec ten panienki brat.

- Istotnie. Muszę się z nim koniecznie zobaczyć. Może przesłałabym mu wiadomość? Albo wybrała się z wizytą?

- Niechby jaśnie pani pojechała z panienką, mogłaby być i wizyta. Panna Johnson, jak każda młoda dama, tęskni za towarzystwem.

- Młoda dama? - zapytała Emma czujnie. - Sir William ma córkę?

Pan Gutsel skinął głową.

- Będzie w wieku panienki. Beatrice - oznajmił tak, jakby sam dźwięk tego imienia sprawiał mu przyjemność.

Zaciekawiona Emma pobiegła na górę do lady Titheridge.

- George mieszka u baroneta sir Williama Johnsona. Gospodarz nie mógł się go nachwalić, mówi, że to możny i gospodarny pan. Ma córkę w moim wieku, Beatrice. Ciekawam, o co w tym wszystkim idzie - powiedziała kucając pytające spojrzenie starej damie i jej pokojowej.

- Jutro będziemy wiedzieć - odparła lady Titheridge studząc podniecenie Emmy.

- Może zaraz wysłałabym liścik do George'a i poprosiła, żeby przyszedł tutaj? - nastawała panna.

- Masz rację. Wbrew temu, co mówi nasz gospodarz, nie mam ochoty zjawiać się w czyimś domu nie zapowiedziana, niczym obcy podróżny.

Uzyskawszy przyzwolenie, Emma skreśliła kilka słów, po czym odszukała pachołka lady Titheridge.

- Nasz gospodarz wskaże ci na pewno, gdzie jest rezydencja sir Williama.

Po powrocie na górę znowu zaczęła nerwowo krążyć po pokoju. Banalna podróż niosła z godziny na godzinę coraz to nowe niespodzianki. Nadeszła pora kolacji. Gospodarz zapowiedział smaczny posiłek, który przyniesiono do bawialni na górze. Emma bez apetytu usiadła do stołu.

- Żona oberżysty bardzo zachwalała pudding. Jeśli nie masz ochoty jeść, niepotrzebnie cię wołałam - rzuciła ostro lady Titheridge.

Emma posłusznie zabrała się do jedzenia, zła, że zachowała się jak rozpieszczone dziecko. To, że się bała rozmowy z George'em, nie oznaczało, że ma psuć nastrój przy kolacji.

Po posiłku usiadła przy kominku. Czekała.

- Czy aby się pojawi? - zagadywała od czasu do czasu Braddon, lady Titheridge postanowiła bowiem położyć się wcześnie spać.

George zapukał do drzwi około dziewiątej.

- Jak się miewasz, Emmo? Co cię sprowadza? - zapytał ze zwykłą sobie bezpośredniością.

- Mama niepokoi się o ciebie i chce wiedzieć, jak sobie radzisz. - A widząc jego niedowierzającą minę, dodała pospiesznie, choć bez sensu: - Musisz zostać tutaj czas jakiś. Nie wracaj do Londynu, póki nie napiszę, że możesz.

Braddon pokręciła tylko głową w desperacji.

- Zechciej mówić jaśniej.

- Och, George, całkiem się plączę. Widzisz, to jest tak.... - tu zaczęła wyjaśniać sytuację zachowując dla siebie informację o lekcjach fechtunku, gdyż w jej pojęciu wymagała tego zwykła obyczajność. George potrafił być niezwykle zasadniczy.

- Hmm - mruknął w końcu. - Nie powiem, żebym cię winił. To musiało być piekielnie ciekawe.

- Bardzo! Fascynujące! Sir Peter pozwolił mi narysować naszyjnik i wszystkie inne skarby zawinięte w bandaże mumii - oznajmiła z dumą. - Musisz przyznać, że mam większy talent niż ty. Co jest tylko z korzyścią dla sir Petera.

- Szkoda, że Rzymianie nie chowali swoich zmarłych w ten sam sposób - westchnął George w zamyśleniu.

- Znalazłeś coś?

- Ech, kilka monet, tyle, żeby zwróciły się wydatki, ale nie to, czego szukałem. Muszę natrafić na skarb, teraz to jeszcze bardziej konieczne niż przedtem. - Wstał i zaczął przemierzać pokój jak poprzednio Emma.

- Czy nie wiąże się to przypadkiem z faktem, że sir William ma córkę Beatrice?

- Gutsel opowiadał ci o nich? Sir William jest wspaniałym człowiekiem, a lady Johnson uroczą damą.

- A Beatrice? - Zachęcała Emma zachwycona, że jej drogi brat zainteresował się jakąś młodą panną.

- To anioł i rozumie mnie - odparł George z namaszczeniem.

- Chciałabym ją poznać.

- Lady Johnson nalega, byście przyjechały jutro. - Dobył z kieszeni niewielką kopertę z zaproszeniem i podał Emmie.

- Prosi, abyście przeniosły się z gospody do domu. To ogromna rezydencja. Będziesz miała sposobność lepiej poznać Beatrice.

- Jutro rano przekażę lady Titheridge zaproszenie. Teraz Już śpi.

- Koniecznie przyjedźcie. - Chyba jeszcze nigdy nie słyszała w głosie George równie gorącej prośby.

- Zatem postanowione? Zostaniesz w Sussex, dopóki nie „trzymasz ode mnie wiadomości?

- Nie widzę problemu. - Ruszył do drzwi i zatrzymał się z dłonią na klamce. - Rzecz w tym, że nie mogę prosić o rękę Beatrice dysponując sumą przyrzeczoną przez papę. Jej ojciec jest okropnie bogaty. Muszę znaleźć coś, co uwierzytelni mnie w jego oczach jako badacza starożytności. Ponieważ nie ma syna, pewnie przyjąłby mnie z radością, ale to nie wystarczy. Muszę się czymś wykazać. Rozumiesz mnie, Emmo? Wątpię, czy Beatrice by zrozumiała.

- Chyba rozumiem, ale nie pojmuję twojej Beatrice. Kobieta zdolna zakochać się w tobie powinna mieć trochę oleju w głowie. - Emma podeszła do brata i pocieszająco klepnęła go w ramię.

George zaczerwienił się, zrobił cierpką minę i wyszedł.

- Pomyślałabyś? - zwróciła się Emma do siedzącej cicho w kątku Braddon.

- A gdzieżby - odparła pokojówka i posłała Emmę do łóżka. Następnego dnia rano Braddon obudziła Emmę przynosząc do pokoju dzbanek gorącej wody.

- Jaśnie pani prosi powtórzyć panience, że z chęcią złoży wizytę sir Williamowi i lady Johnson. Proponuje jechać do pałacu około południa. Wcześniej chciałaby zwiedzić kościół zachwalany przez oberżystę.

Emma odesłała Braddon, wyskoczyła z łóżka i zaczęła poranną toaletę. Niewiele wzięła ze sobą w podróż, ale dzięki drogiej mateczce, która utrzymywała, że człowiek powinien być przygotowany na wszystko, zabrała dodatkową suknię i teraz była wdzięczna za tę rodzicielską zapobiegliwość.

- Poznamy zatem wybrankę serca George'a? - zapytała bez zbędnych wstępów lady Titheridge i uniosła brew.

- Czyż nie wspaniale się składa? George'owi teraz ani w głowie wracać do Londynu. Dał mi wolną rękę.

- Bardzo był zgorszony?

- Ani trochę. Powiedział, że mnie rozumie. - Emma uśmiechnęła się radośnie do swej dobrodziejki i z wielkim smakiem zaczęła zajadać śniadanie.

Skromna na zewnątrz bryła kościoła kryła prawdziwe cuda. Lady Titheridge w znakomitym nastroju obchodziła nawy.

- Spójrz, Emmo, jaka piękna kaplica. Lubię marmur z Purbeck. Cóż za łuki, i te arkady.

Emma przytaknęła i spojrzała na sklepienie.

- Ten stary fresk zachwyca kolorami i delikatnością linii. Cudowna kaplica, najpiękniejsza w całym kościele. Szkoda, że król nie pozwolił pochować w niej biednego lorda de la Warr. W końcu to on ją ufundował.

Skończywszy napawać się urodą wnętrza, Emma ruszyła ku wyjściu. Mimo żywego zainteresowania starą architekturą lady Titheridge poszła w jej ślady. Żal się jej zrobiło dziewczyny, gdy zobaczyła, jak jej spieszno jechać z wizytą. Przed kościołem czekał już ekwipaż z zapakowanymi kuframi.

- Ach, to świeże wiejskie powietrze - westchnęła lady Titheridge wsiadając do powozu. Emma nie mogła się już doczekać, kiedy pozna pannę, która być może zostanie jej bratową. Wreszcie ruszyły.

Pałac, rozłożysta ceglana budowla z kamiennym portykiem, wspaniałym podjazdem i pięknymi miejscami widokowymi, prezentował się niezwykle okazale.

Gdy ekwipaż stanął, w drzwiach pojawił się pan domu.

- Witam w skromnych progach. Sir William Johnson, do usług. - Skłonił się z galanterią przed lady Titheridge, po czym zwrócił się ku Emmie: - Nie muszę chyba pytać, kim jesteś, pani, boś podobna do swojego brata, jakby kto skórę ściągnął. Powitać, panno Cheney.

Weszli w trójkę do domu, gdzie w salonie czekała już w fotelu na kółkach lady Johnson, drobna i krucha niczym porcelanowa figurka. Na jej widok Emma natychmiast zaniepokoiła się, czy ich wizyta nie zmęczy gospodyni.

- Znam ten wyraz twarzy. Wyglądam, jakby następny podmuch wiatru miał mnie porwać, ale zapewniam, żem silna.

- Ależ, mamo, panie gotowe pomyśleć, że udajesz - zbeszta ją córka.

Emma stwierdziła z radością, że opis George'a nie odbiegał od prawdy. Beatrice, z aureolą jasnych włosów okalających owalną twarz, z której spoglądały roześmiane błękitne oczy, rzeczywiście wyglądała jak anioł.

Bez zbędnych ceremonii dokonano wzajemnych prezentacji. Lokaj wniósł tace z sutym poczęstunkiem, stosownym dla osób, które spędziły kilka godzin na podziwianiu zabytków.

- George mówił, że chciały panie zwiedzić rano nasz kościół. Piękny, prawda? - zagadnęła lady Johnson nalewając Emmie herbatę.

- W istocie, madame - odparła Emma uprzejmie. Chwilę gwarzyły przyjacielsko, po czym lady Johnson zwróciła się do córki:

- Kochanie, pokaż naszym gościom ich pokoje, zapewne chcą się przebrać.

Następnie zaś do Emmy:

- Bardzośmy radzi, że mamy tu twojego brata. Bóg nie pobłogosławił nas synem. Mój mąż wreszcie szczęśliwy, że może omawiać sprawy gospodarskie z mężczyzną.

Emma na próżno usiłowała wyobrazić sobie George'a rozprawiającego o hodowli bydła. Nie przywitał ich w domu, co oznaczało, że spędza czas poszukując skarbu lub szczególnego artefaktu, który uczyniłby z niego kogoś na kształt uczonego i dodał mu znaczenia.

Beatrice pokazała paniom ich pokoje.

- Twój brat jest niedaleko domu. Jeśli chciałabyś zobaczyć, co robi, możesz wybrać się do niego spacerem.

Ciekawa, czym zajmuje się George, Emma przebrała się szybko i ruszyła we wskazanym przez Beatrice kierunku. Zachwycona pięknym dniem miała uczucie, że nic złego nie może się jej przydarzyć, że wreszcie jest bezpieczna. George zostanie na razie w Sussex, jej maskarada wkrótce się zakończy, będzie wreszcie wolna.

Nie umiała jednak powiedzieć, co przyniesie jej owa wolność. Gdyby oddała się marzeniom, pomyślałaby o sir Peterze, ale starała się twardo stąpać po ziemi i odważnie spoglądać w paskudne oblicze twardej rzeczywistości. Ze skromnym majątkiem, nie tak znowu urodziwa, narwana, nawet przy poparciu i aprobacie lady Titheridge nie była dla sir Petera żadną partią.

W końcu dojrzała George'a - kopał wespół z robotnikami i przeglądał skrupulatnie każdą łopatę ziemi.

- Hej, George - zawołała, gdy zbliżyła się na odległość głosu.

- Znalazłem monetę, tym razem to na pewno rzymska - odkrzyknął i uśmiechnął się szeroko.

- Bardzo cenna? - zapytała z nadzieją, stając nad wykopem.

- Nie bardzo, ale stanowi wskazówkę, że warto kopać dalej.

- Czy były tu bagna, zanim sir William osuszył teren? - zapytała siadając na kamieniu.

- Owszem.

- W takim razie może spróbowałbyś kopać tam, koło tego wzniesienia na skraju łąki. Jeśli było tu kiedyś pole, orano je i dawno natrafiono na przedmioty skryte w ziemi.

George popatrzył na nią z politowaniem, jak każdy brat na siostrę, która wyrywa się z niemądrym pomysłem.

- Przepraszam. Chciałam tylko pomóc. Chyba wrócę do domu - powiedziała chmurnie.

Miała właśnie odchodzić, gdy zobaczyła zbliżającą się lekkim krokiem Beatrice.

- George, masz gościa. Jakiś pan chce się z tobą widzieć.

- Któż to może być? Nikt prawie nie wie, gdzie jestem

- burknął marszcząc czoło, wyraźnie zły, że będzie musiał przerwać pracę.

- Mówi, że nazywa się sir Peter Dancy.

Emma z powrotem osunęła się na kamień, jakby ją ktoś zdzielił w głowę. Czy naprawdę wierzyła w to, że wszystko zaczyna się układać?

11

I co teraz poczniemy? - krzyknęła Emma, zerwała się, zaczęła chodzić w kółko, co i rusz piorunując brata wzrokiem, jakby to on był przyczyną wszystkich jej kłopotów. - Nie chcę, by odkrył prawdę właśnie teraz.

Beatrice patrzyła zaskoczona, że zwykła przecież wieść wywołała tak dramatyczną reakcję. Poza tym trochę było jej przykro, iż nie wie, o co chodzi.

George widać to zauważył, bo wytłumaczył swej ukochanej, skąd ten nagły popłoch. Gdy skończył, zaczęli w trójkę rozważać problem.

- Pewnaś, że uważa cię za twojego brata? - zapytała Beatrice sceptycznie. - Jesteście do siebie bardzo podobni, to prawda, ale nie do tego stopnia.

- Powiada, że jest krótkowzroczny. Naprawdę tak mówi. Kupię mu okulary, kiedy cała rzecz się skończy.

- Nie rozumiem, dlaczego nie miałabyś powiedzieć mu prawdy. - Beatrice wydawała się stropiona obrotem spraw.

- Jako kobieta nie miałabym dostępu do jego kolekcji, poza tym, gdyby rodzice się dowiedzieli, zmuszaliby go do małżeństwa ze mną, a tego bym nie zniosła. - Emma wsparła brodę na dłoniach i zapatrzyła się w przestrzeń. Zepchnięty do podświadomości, powrócił raptem obraz sir Petera towarzyszącego lady Amelii.

- Rozumiem - powiedziała Beatrice tonem, który zdradzał, że nic nie rozumie. - Jest przystojny, wytworny w obejściu. Lady Titheridge przedstawiła go jako swojego dziedzica. Dlaczego nie miałabyś wyjść za niego za mąż? - podsunęła z wahaniem. Jak każda panna, nie była w stanie pojąć, dlaczego inna nie chce wykorzystać tak kuszącej sytuacji.

- A może on ma inne zamiary? - Mina, z jaką Emma to powiedziała, mówiła znacznie, znacznie więcej, niż sądziła. Beatrice nagle olśniło.

- Och, rozumiem, co masz na myśli.

- Musimy znaleźć jakieś rozwiązanie - stwierdził George, bardziej zafrasowany tym, że Beatrice nazwała sir Petera przystojnym, niż kłopotami siostry.

- Nie możecie się zamienić. Moi rodzice byliby bardzo zdziwieni, a kochana mama na pewno powiedziałaby coś zupełnie niestosownego w najmniej odpowiednim momencie - martwiła się Beatrice.

- Gdybyś przysłała go tutaj, może zdołałabym go jakoś zwieść pożyczając sobie coś z rzeczy George'a. Dlaczego ten utrapiony człowiek przyjechał aż do Sussex?

Beatrice zastanawiała się przez chwilę.

- Każę pokojówce milady przynieść ubranie dla ciebie. Będzie wiedziała, czego ci trzeba. Dopóki nie da znać, że jesteś gotowa, postaram się bawić sir Petera rozmową.

George z wyraźnym niezadowoleniem przyjął pomysł, ale nie powiedział słowa.

- A jeśli twoja matka zaproponuje mu gościnę? - zapytała Emma, nagle dojrzawszy nowe niebezpieczeństwo.

- Mój Boże, już to zrobiła. Przepada za ludźmi, a nie bardzo może podróżować. Wiem, że to kłopot, ale uwielbia gości. Nie martw się, zrobimy, co w naszej mocy. Może Później uda nam się przekonać wszystkich, że George musiał nagle wyjechać w jakiejś ważnej sprawie, i przemycić was obydwoje do waszych pokoi. Przy kolacji Emma znowu stanie się sobą, a George będzie musiał zjeść u siebie.

George poderwał się na te słowa, jakby miał zamiar zaprotestować, na co Beatrice posłała mu tak słodki uśmiech, że natychmiast zgodził się na wszystko.

- Świetnie - przystał z nie okazywanym wcześniej entuzjazmem.

Nie zwlekając, Beatrice pobiegła do domu.

- Podoba mi się ta dziewczyna - powiedziała Emma.

- Mówiłem ci, że to anioł.

Emma wolała zmienić temat, zanim brat wciągnie ją w rozmowę na temat nadzwyczajnego charakteru ukochanej.

- Szczęście, że byłam z tobą, kiedy przyjechał.

- Naprawdę nie chciałabyś wyjść za niego za mąż? Beatrice uważa, że jest całkiem przystojny. - George przyglądał się siostrze przenikliwym okiem uczonego. Zdała mu się bardziej zajmująca niż najcenniejsze rzymskie znalezisko. Prawdopodobnie po raz pierwszy w życiu poważnie odnosił się do jej spraw.

- Jest, owszem - przyznała Emma. - Podejrzewam jednak, że interesuje się lady Amelią Littleton. Mogę się mylić, ale okazywał jej szczególne względy w ostatnią środę w Almack. To zły znak.

Wiadomość ta nie wywarła żadnego wrażenia na George'u, co Emma wzięła za objaw zadowolenia brata, że Peter Pięknolicy gdzie indziej lokuje swe afekta.

Wkrótce pojawiła się Braddon z naręczem ubrań.

- Jest wszystko, co trzeba, panienko.

Obydwie skryły się w małym szałasie i Emma z uczuciem rezygnacji raz jeszcze zmieniła tożsamość. Pokojówka starannie rozwiesiła suknię, by uzurpatorka bez trudu mogła przebrać się przed powrotem do domu.

George pokręcił głową na widok swojego drugiego ja.

- I on uwierzył, że jesteś mną? Dobre sobie!

- Tak. Nie mam pojęcia dlaczego.

- Ależ jesteście podobni do siebie - stwierdziła Braddon z uśmiechem, przyjrzawszy się obydwojgu uważnie. - Niech tylko panienka pamięta, żeby mówić niskim głosem - rzuciła jeszcze na odchodnym.

- Co powiedziałby papa - westchnęła Emma poprawiając spodnie.

- O mateczce już nie wspominając - dodał George. - Znikam, póki czas. Powiem kopaczom, żeby też się zabierali. Oszczędzimy sobie plotek.

Emma przyglądała się, jak podchodzi do wykopu. Po chwili robotnicy odłożyli łopaty i ruszyli w stronę wsi. Wtedy Emma z ciężkim sercem, nie bacząc na idylliczne otoczenie, wietrzyk, zapachy kwiatów, piękno krajobrazu, zajęła ich miejsce i poczęła udawać, że przekopuje ziemię. Za chwilę powinien pojawić się sir Peter. Czy uda się jej zwieść go w pełnym świetle dnia, pod gołym niebem?

Nagle jej rydel zazgrzytał o coś. Zapominając na chwilę o swoich problemach, odrzuciła narzędzie i zaczęła gorączkowo rozgarniać ziemię dłońmi. W końcu jej oczom ukazała się cała masa monet. Wzięła jedną, otarła o spodnie i omal nie krzyknęła z radości. Na metalowym krążku widniał szlachetny rzymski profil. Gdy zaczęła sortować monety, okazało się, że niektóre są złote.

Z poczucia szczęścia podniosła głowę, z jej gardła wyrwało się głośne „hurra”, po czym odtańczyła szaleńczy taniec radości.

Peter zatrzymał się i obserwował wiotką postać nad wykopem. Z włosami w nieładzie, śladami ziemi na policzku, pląsała wniebowzięta. Na ten widok zrobiło mu się ciepło na sercu. Emma najwyraźniej zasmakowała w poszukiwaniu skarbów.

- Hop, hop! - krzyknął i ruszył ku niej szybkim krokiem. Natychmiast zaprzestała radosnych pląsów.

- Witaj. A to niespodzianka. Co cię sprowadza?

- Ty.

Serce jej zamarło z przerażenia, szybko jednak przywdziała maskę spokoju.

- Znalazłeś co? Widziałem, że coś cię ucieszyło - rzekł z typowo brytyjską flegmą.

- Tak, znalazłem. Chyba rzymskie i doskonale zachowane. Są nawet złote. Antykwariusze zwariują, jak to zobaczą - mówiła z entuzjazmem.

- Myślisz, że może być tego więcej? - Peter przykucną! nad wykopem, by przyjrzeć się monetom. Rzeczywiście znalezisko na pierwszy rzut oka przedstawiało się imponująco.

- Być może. Może zostały zakopane tu przed bitwą, a ich właściciel poległ? Wątpię, by ktoś mógł zapomnieć o takim skarbie.

Peter patrzył na jej rozradowaną twarz, rozświetlone szczęściem oczy. Nagle uświadomił sobie, jak bardzo kocha tę dziewczynę, i wyobraził sobie, jak wspaniale byłoby prowadzić razem z nią wykopaliska. Problem w tym, że uparła się udawać swojego brata, on zaś z wielu powodów nie mógł przyznać, że wie o jej podwójnej tożsamości. Po pierwsze, mogłaby mieć mu za złe, że się bawił jej maskaradą. Jeśli zaś idzie o jej rodziców, przypuszczał, że nastawaliby na małżeństwo, nie zważając na to czy Emma go kocha, czy nie. Chciał jej szczęścia, a to oznaczało dobrowolną zgodę na wspólne życie.

Spojrzał w niebo: nadciągały chmury zwiastujące deszcz, słońce się skryło.

- Powinniśmy wracać do domu. Za chwilę zacznie padać.

- Stał i patrzył, co Emma teraz zrobi.

Wyszła powoli z wykopu. Sir Peter miał rację, zanosiło się na deszcz. Tego tylko brakowało, by mokre ubranie miało stanowić dodatkowy dowód, że nie jest George'em.

- Idź przodem, nie czekaj na mnie. Zaniosę monety do baraku i trochę nad nimi popracuję. Później się zobaczymy - oznajmiła i nie oglądając się ruszyła w stronę niewielkiej chaty opodal wykopu. Powinna się przebrać i wrócić do domu, zanim zacznie padać.

- Idę. Sam się podzielisz wiadomością o swoim znalezisku. Ja nic nie pisnę - dobiegły ją jeszcze z oddali jego słowa.

Obejrzała się dopiero od drzwi chaty i z ulgą stwierdziła, że sir Peter idzie spiesznie w stronę domu.

Monety wrzuciła do wiadra z wodą, która zapewne miała jej służyć do obmycia twarzy i rąk. Błysnęły złote, radosne refleksy. Po chwili rozległo się energiczne pukanie i do wnętrza wślizgnął się George.

- Co się stało? Obserwowałem cię z oddali i widziałem twoje indiańskie tańce.

- Sam zobacz - powiedziała z dumą i wskazała na wiadro. George z niedowierzaniem patrzył na znalezisko.

- Niewiele brakowało, a bym je odkopał - westchnął smętnie.

- Są przecież twoje! Jeszcze kilka minut i sam byś je znalazł, ja ci przeszkodziłam. Założę się, że ta ziemia kryje jeszcze mnóstwo podobnych skarbów. Może rozegrała się tu bitwa. Ludzie w strachu zakopują cenne rzeczy. Popatrz na to złoto! Złoto!

Rozradowana rzuciła mu się na szyję.

- Szkoda, że sir Peter jest taki krótkowzroczny, jeszcze gotów się z tobą ożenić - powiedział z kpiną.

- Jesteś niegodziwcem. Jak śmiesz się tak do mnie odzywać - zbeształa go w udanym gniewie. - Bierz swoje monety i wynoś się. Muszę się przebrać i zmienić na powrót w tę żałosną istotę.

George wziął wiadro z cenną zawartością i ruszył do wyjścia.

- Gdzie się wybierasz? - rzuciła szybko.

- Niedaleko mieszka ktoś, kto się zna na starożytnościach. Osuszę te monety i zaniosę do niego. Ciekawym, co powie.

- Powodzenia.

Gdy zamknął za sobą drzwi, zrzuciła męskie ubranie, Pospiesznie nałożyła własne i wybiegła pod ołowiane niebo.

Cud, jeśli zdąży uciec przed ulewą. Bez tchu dotarła do domu. W tej samej chwili lunął rzęsisty deszcz. Krętymi bocznymi schodami przemknęła na drugie piętro, do swojego pokoju, szczęśliwa, że po drodze nie natknęła się na nikogo. Czujna Braddon już na nią czekała.

- Wraca panienka sucha, ale nie bez uszczerbku - powiedziała z uśmiechem.

Emma spojrzała w lustro i rozchichotała się na widok umorusanej ziemią twarzy.

- Co za widok. Umyję się i pomożesz mi zmienić suknię. Co słychać na dole?

- Panienka Beatrice zabawia panie śpiewem i grą na harfie. Sir William zaciągnął sir Petera do sali bilardowej na partyjkę. Wszystko w porządku.

Emma osuszyła twarz i spojrzała na Braddon rozradowanym wzrokiem.

- Znalazłam mnóstwo starych monet, również złotych. Pomogą George'owi zdobyć Beatrice. - Zdumiona Braddon skinęła głową.

- W rzeczy samej.

- Milady mnie nie zdradziła?

- Skądże by, panienko. Dla niej to przyjemna odmiana w życiu.

- Ubranie George'a zostawiłam w chacie - powiedziała Emma, kiedy Braddon skończyła ją ubierać i czesać.

- Niech się panienka nie martwi. Później je przyniosę. Emma z mieszanymi uczuciami stanęła na progu salonu. Widok, który zastała, zaparł jej dech w piersiach. Beatrice siedziała przy oknie. Wnętrze spowijał półmrok, ale włosy dziewczyny połyskiwały złotem. Glos brzmiał niezwykle czysto. Popularnej pieśni towarzyszyły delikatne dźwięki harfy. Nic dziwnego, że George widział w swej ukochanej anioła. Kiedy dojrzała Emmę, przestała grać, jakby na znak powitania.

- Czy twój brat zdążył się schronić przed deszczem? - zagadnęła uprzejmie lady Johnson.

- Pojawił się na chwilę i wyszedł znowu. Znalazł wspaniałe monety, w tym kilka złotych - oznajmiła Emma, wielkodusznie przypisując George'owi całą zasługę. - Wyglądają na bardzo stare i mają na awersach rzymskie profile. George chciał, żeby pewien znawca potwierdził ich wartość.

- Naprawdę mu się udało? Są też złote? Na papie zrobi to wrażenie - zawołała uradowana Beatrice i klasnęła w dłonie. W tej samej chwili w salonie pojawił się sir William.

- Co zrobi wrażenie, moja droga? - zapytał wesoło.

- Papo, to takie ekscytujące, George odkrył skarb. Monety... niektóre złote!

- Mam przeczucie, że znajdzie tu jeszcze wiele cennych rzeczy - oznajmiła Emma z głębokim przekonaniem i odsunęła się od okna w mroczny kąt na widok podążającego za gospodarzem sir Petera.

- Gdzie nasz bohater? Chciałbym mu pogratulować. Muszę wyznać, że nie brałem poważnie jego poszukiwań, ale teraz... - Sir William posłał Emmie pytające spojrzenie, powtórzyła więc raz jeszcze, że brat wybrał się z wizytą do mieszkającego w sąsiedztwie znawcy starożytności.

Lady Titheridge zażądała, by gospodarz dołączył do grupki przy kominku i zażył ciepła, miłego w deszczowy dzień. Emma wolała zostać w swoim ciemnym kącie, udając wbrew zdrowemu rozsądkowi, że podziwia jakiś obraz.

- George poczynił zatem niezwykłe odkrycie - odezwał się znajomy głos.

- W rzeczy samej. Bardzo się cieszę. - Nie odrywała wzroku od malowidła w nadziei, że zniechęci sir Petera do dalszej konwersacji.

- Miałaś szczęście być świadkiem tego wydarzenia? - zapytał sir Peter podejrzanie niewinnym tonem.

Spłoszona pokręciła głową.

- Powiedział mi, kiedy zajrzał na chwilę do domu, by się przebrać - odparła i dalej wpatrywała się w obraz przedstawiający dwa słodkie do mdłości spaniele.

- Szczęściarz, ma siostrę, która... potrafi dzielić jego radości.

- Życzę mu jak najlepiej. Łacno zgadnąć, że rzymskie starożytności nie są jedynym powodem, który go tu trzyma - odparła spoglądając na Beatrice.

- Tak, inne powody. Jest śliczna - przyznał i obrzucił córkę gospodarzy pełnym uznania spojrzeniem.

Emmę zastanowiło, skąd u niego to bystre oko znawcy kobiet. Z tego, co mówiła lady Titheridge, był raczej odludkiem, rzadko bywał w towarzystwie i niewiele uwagi poświęcał pannom na wydaniu. Tę jednak zauważył, pomyślała ponuro.

- Czy George dołączy do nas wkrótce? Wiele by dała, żeby wiedzieć, jakie też myśli kryły się pod tą obojętną miną.

- Nie potrafię powiedzieć. To zależy od tego, czy zastanie znajomego. Gdy spotykają się ludzie, których łączy wspólna pasja, łacno tracą poczucie czasu.

- To prawda - odparł i skinął głową. - Ja też się zapominam, kiedy przychodzi do mojej egipskiej kolekcji. Interesowałaś się kiedyś starożytnościami? - zapytał i przysunął się tak, że niemal odgrodził Emmę od malowanych spanieli.

- Och, tak. Są fascynujące, ale obawiam się, że młoda dama może o nich tylko czytać.

- A lady Hester Stanhope? Prowadzi życie pełne przygód.

- Ja... nie chcę wywoływać skandali. Gdybym miała wędrować po świecie, to tylko z mężem, ale tęsknię za podróżami.

- Rzym? Egipt? Wschód?

- Rzym na pewno. - Nachyliła głowę z namysłem. - Egipt też, ale orientalne podróże wydają się zbyt dalekie.

- Ciekawe.

- Chciałabym zobaczyć kiedyś twoją egipską kolekcję - powiedziała wkraczając na niebezpieczny grunt.

- Musimy ułożyć to z twoją matką, niechby cię przyprowadziła któregoś dnia.

- Z mateczką? Wykluczone. Zemdlałaby na widok mumii - zaoponowała Emma nie zdając sobie sprawy, co właśnie powiedziała.

Sir Peter zachował kamienną twarz.

- Zatem poprosimy cioteczkę. Zapraszam zaraz po powrocie do Londynu.

- Przyjechałam zobaczyć, jak się tu żyje George'owi - oznajmiła nie wiedzieć po co.

- Rozumiem - odparł uprzejmie.

- Chciałabym poznać bliżej Beatrice i jej uroczych rodziców. Być może wkrótce połączą nas więzy familijne - wyjaśniła otwarcie.

- To bardzo możliwe - przytaknął dwornie.

- No - rzekła głosem osoby, która skończyła załatwiać interesy - a jak tam twoje sprawy? Co powiada agent z Bow Street? Znajdzie tego łajdaka, który próbował się do ciebie włamać?

- Znajdzie - odparł sir Peter z błyskiem w oku, tym błyskiem, który tak działał jej na nerwy. Nie sądziła, by kpił sobie z niej, na to był zbyt dobrze wychowany. Jednak w jego głowie działo się coś czego nie potrafiła odgadnąć.

- Zadowolony jesteś ze strażnika, który pilnuje domu w nocy? Zapewne tak, inaczej nie opuściłbyś Londynu - odpowiedziała sama na własne pytanie.

- Uszy ma jak kalafiory, ale złoty chłopak, a przy tym wielkolud zdolny odstraszyć największego śmiałka.

- Całe szczęście. Nie chciałabym, żeby ktoś starł mumię na proszek przeciwko podagrze.

Sir Peter zmarszczył brwi, a Emmie serce uciekło w pięty. Nie powinna wiedzieć o leczniczych właściwościach mumii.

- George mi o tym mówił - rzuciła pospiesznie. Sir Peter natychmiast się rozpogodził.

- Podano do stołu, milady - oznajmił służący.

Emma odetchnęła z ulgą.

Sir Peter powiódł do stołu lady Johnson. Sir William podał ramię lady Titheridge. Kiedy Emma zobaczyła, że wyznaczono jej miejsce obok sir Petera, posłała Beatrice pytające spojrzenie. Ta wzruszyła tylko nieznacznie ramionami na znak, że nie ma z tym nic wspólnego.

Emma zdjęła rękawiczki, położyła je na kolanach i pozwoliła, by służący nakładał jej na talerz obfite porcje. Po porannym zwiedzaniu i popołudniu spędzonym przy wykopie umierała z głodu.

- Wiejskie powietrze zaostrza apetyt - stwierdził sir Peter.

- W rzeczy samej - odparła i zerknęła na dłonie. Były co prawda czyste, ale pod paznokciami tkwił brud, co nie przystoi damie. Co począć? Gdyby siedziała po drugiej stronie stołu, nie miałoby to najmniejszego znaczenia. Tymczasem tkwiła obok sir Petera. Jeśli dostrzeże brud pod jej paznokciami, zacznie się zastanawiać, jak mógł się tam dostać podczas zwiedzania kościoła. Powiedziała mu, że nie była dzisiaj przy wykopie. Po przyjeździe zażywała jakoby drzemki.

Męczyła się tak, dopóki nie przypomniała sobie, że sir Peter jest krótkowidzem. Odetchnęła i zaczęła jeść normalnie.

- Bardzo wypełniony miałaś ranek? - zapytał uprzejmie.

- Och, tak - odparła myśląc o pięknym wnętrzu kościoła.

- Przeprowadzałaś poszukiwania, czy nie tak? Posłała mu najbardziej niewinne spojrzenie, zupełnie nie rozumiejąc, do czego zmierza.

Z nieznacznym uśmiechem wskazał na jej dłonie.

- To wyjątkowo nieładnie zwracać mi uwagę - powiedziała z wymuszonym uśmiechem.

A więc przyłapał ją. Może jakoś uda się jej uratować. Gorączkowo szukała wyjścia.

- Ścinałam geranium, stąd pewnie ten brud. Nie mam pojęcia, dlaczego go nie domyłam. Widocznie bardzo się spieszyłam.

- Rozumiem.

Zachodziła w głowę, jakim sposobem dojrzał taki drobiazg.

Kiedy panie miały przejść po kolacji do salonu, okazało się, że w domu baroneta panują inne niż wszędzie zasady, a to przez wzgląd na lady Johnson. Wszyscy równocześnie podnieśli się od stołu; panowie pili swoje porto przy ogniu kominka, w towarzystwie uroczych pań, jak to określił z wdziękiem sir William.

Emma pospiesznie wciągnęła rękawiczki i usadowiła się przy oknie, skąd miała widok na rozległe pola. Zaraz przyłączył się do niej sir Peter z kieliszkiem porto w dłoni.

- Chodźcie tu do ognia, wy dwoje. Zagramy w crambo - zakomenderowała lady Titheridge.

Emma wyślizgnęła się niczym węgorz i czym prędzej zajęła krzesło obok Beatrice. Resztę wieczoru spędziła na bezpiecznych pozycjach, modląc się, by trzymać się do końca jak najdalej od tego niebezpiecznego człowieka.

Miała nadzieję, że wyjedzie, chociaż cząstka jej duszy radowała się widokiem jego twarzy. Czy kiedyś jakaś panna popadła w podobne tarapaty?

12

Gdy weszła następnego dnia rano do pokoju śniadaniowego i ujrzała przy stole sir Petera, jej dłoń powędrowała do muślinowej kryzy. Tak ją polubiła, że chociaż siniaki prawie zniknęły, nadal ją wkładała. Teraz nerwowo muskała materiał palcami. Co też Dancy powie po wczorajszym wieczorze?

- Dzień dobry, panno Cheney - zagadnął wesoło. Rześki wygląd wskazywał, że sir Peter nie miał kłopotów z zaśnięciem.

- Rzeczywiście dobry - odparła głosem rozmyślnie wyższym niż zwykle.

Spojrzał na nią bacznie.

- Naprawdę jesteś uderzająco podobna do brata. Zapewne wszyscy ci to powtarzają. Moglibyście być bliźniakami. Zadziwiające.

W ślad za Emmą w pokoju pojawiła się Beatrice. Z uśmiechem podeszła do bufetu, by nałożyć sobie porcję jedzenia.

- To naprawdę niezwykłe, jak bardzo są do siebie podobni. Rzeczywiście mogliby być bliźniakami. Emma jest trochę niższa, ale tylko odrobinę. Nawet głosy mają podobne. Być może dlatego od razu poczułam do Emmy taką sympatię - powiedziała z szelmowskim błyskiem w oku.

Sir Peter zbity z tropu, że tak skwapliwie zgodzono się z jego osądem, wodził wzrokiem od jednej panny do drugiej.

Pewniejsza już, gdy poczuła wsparcie Beatrice, Emma podeszła za nią do bufetu, by przygotować sobie skromne śniadanie, po czym usiadła naprzeciwko sir Petera gotowa odpierać jego badawcze spojrzenia.

- Czy George jest w domu? - zapytał sir Peter.

- Chyba jeszcze śpi. Braddon mówi, że wrócił wczoraj bardzo późno. Przesłał mi liścik. - Emma upiła łyk herbaty.

- Nie trzy maj że nas w niepewności - fuknął sir Peter.

- Wybiera się do Londynu, bodaj w sprawie monet - udzieliła niejasnej odpowiedzi.

- Och, mam nadzieję, że warte są fortunę - westchnęła Beatrice.

- Ma zamiar je sprzedać? - zapytał sir Peter; zabrzmiało to niestosownie, ale taką już miał naturę, że dbał o maniery, kiedy mu to było wygodne.

- Nie potrafię powiedzieć - odparła Emma.

- Mogliśmy byli jechać razem do Londynu. Diablo nieuchwytny z niego człowiek, muszę powiedzieć. - Sir Peter dopił swoją kawę, powtórzył, że wraca do stolicy, że zamierza zatrzymać się po drodze u przyjaciela, po czym poszedł szukać sir Williama, by się z nim pożegnać i podziękować za gościnę.

Emma odetchnęła z ulgą, słysząc cichnące w oddali kroki.

- W pełni się z tobą zgadzam - powiedziała Beatrice i uśmiechnęła się serdecznie.

- Dotąd nigdy w życiu nikogo nie oszukałam. Nie wiem, jak wybrnąć z tego galimatiasu. - Emma z kwaśną miną wstała od stołu zostawiając nie dokończone śniadanie.

Obydwie panny przeszły do salonu, gdzie czekały na odjazd sir Petera. W końcu usłyszały głośne, pospieszne kroki na schodach. Emma zerknęła do holu, gdzie stała już torba Dancy'ego; on sam zniknął w gabinecie sir Williama. Nim zdążyła się cofnąć, był z powrotem w sieni.

- Tu jesteś. Zatem do widzenia. - Ujął jej dłoń. Oczywiście zdążyła wyczyścić paznokcie, poprosiła nawet Braddon, by dostarczyła jej na wszelki wypadek gałązkę geranium.

- Kiedy zamierzasz wrócić do miasta?

- Och, nie wiem. Jutro, może pojutrze. Twoja ciotka unika podróżowania w niedzielę, więc wyjedziemy zapewne w poniedziałek.

Nadal trzymał jej dłoń. Poruszona jego bliskością, miała ochotę rzucić mu się na szyję i wypłakać żałosną prawdę. Czy wybaczyłby jej? Ludzie nie lubią być zwodzeni. Wnosząc ze sposobu, w jaki zareagował na próbę włamania i postrzelenie Radleya, musiał mieć porywczą naturę. Co by rzekł, gdyby wyznała mu prawdę?

- Do zobaczenia w Londynie. Przekaż George'owi życzenia wszystkiego najlepszego. - Puścił jej dłoń i już miał odejść, ale jeszcze raz się odwrócił. - Ach, i powiedz mu, że raz jeszcze chciałbym go prosić o pomoc. Agent z Bow Street zamyśla pułapkę na złodzieja. George mógłby mi się przysłużyć. Poza tym czekają nas lekcje fechtunku - dodał z przekornym błyskiem w oku.

Zakłopotana, że nie potrafi odgadnąć jego myśli, skinęła tylko głową. Raz jeszcze na ratunek przyszła jej Beatrice.

- Przypomnę Emmie, by przekazała wszystko George'owi - obiecała solennie, za co została obdarzona uśmiechem, który zniewoliłby każdą kobietę. Beatrice, zakochana w George'u, była co prawda uodporniona, ale Emmie mimo wszystko serce ścisnęło się z zazdrości. Całkiem niepotrzebnie, gdyż właśnie posyłał jej uśmiech jeszcze wspanialszy.

- Do zobaczenia - rzekł i już go nie było.

- Dzięki Bogu. Wy dwoje krzeszecie takie iskry, że i hubki nie trzeba - powiedziała Beatrice wachlując się chusteczką.

- Niedorzeczność - stanowczo zaprzeczyła Emma. - Do lady Amelii Litleton uśmiecha się tak samo. Sama widziałam w Almack.

- Byłaś w Almack? - wykrzyknęła zachwycona Beatrice.

- Opowiedz mi. Jakie tam stroje noszą? Widziałaś księżnę Esterhazy? Jest taka interesująca, jak powiadają? To prawda, że jedzenie jest okropne?

Fanny usiadły na kanapce koło okna i zatopiły się w przyjacielskiej rozmowie. Godzinę później tak zastał je George.

- Idę do wykopu - oznajmił. - Mam nadzieję, że nasz gość już wyjechał i że jestem bezpieczny?

- W istocie - odparła Beatrice.

- Powiedziałam mu, że pojechałeś do Londynu w sprawie znaleziska. Spodziewa się tam z tobą spotkać - powiedziała Emma omijając na wszelki wypadek temat lekcji fechtunku. Brat nie musi wszak wiedzieć wszystkiego.

Beatrice posłała jej zagadkowe spojrzenie, ale nic nie rzekła.

- Jak długo zamierzasz tu zostać? - zapytał George raczej przez ciekawość, niż z troski.

- Do poniedziałku.

- Jako dobra chrześcijanka lady Titheridge nie podróżuje w niedzielę - dodała Beatrice.

- Będę miała sposobność przyjrzeć się twoim wykopaliskom - oznajmiła Emma z prawdziwą satysfakcją.

- Rad jestem, że tak cię to zajmuje. Emma poklepała go serdecznie po ramieniu.

- Wiem, jak bardzo pragnąłeś tego znaleziska i przykro mi, że nie ty natrafiłeś na monety, ale muszę wyznać, że miałam radości co niemiara.

- Nie powiedziałeś nam jeszcze, co mówi twój znawca - wtrąciła Beatrice.

- Twierdzi, że to najprawdziwsze rzymskie monety z czasów cesarza Honoriusza, który żył w latach 393-423 po Chrystusie. Wspaniałe, prawda?

- A te złote, czy są bardzo cenne? - zapytała Emma.

- Tak. Pod ich zastaw będę mógł opłacić kolejne prace wykopaliskowe. - Tu posłał swojej Beatrice rozmiłowane spojrzenie.

- Czego innego się spodziewałam. - Emma nachmurzyła się.

- Nie trap się. Niedługo już będę mógł prosić o rękę mojej najdroższej. Wierzę w to, co mówisz, siostrzyczko. W okolicy musi być więcej cennych starożytności. Dlatego idę w pole, dłużej nie zwłócząc. - Z tymi słowy wyszedł.

Emma patrzyła przez okno, jak kroczy przez trawnik ku łące, gdzie był wykop.

- Może i my byśmy poszły - mruknęła.

- Poczekajmy - uspokoiła ją Beatrice, ale widząc rozczarowaną minę Emmy, dodała: - Tyle przynajmniej, by wziąć kapelusze, rękawiczki i parasolki. Zapowiada się słoneczny dzień.

Emma się rozpromieniła.

- Co tu jeszcze robimy?

Po chwili panny przystrojone jak przystoi w rękawiczki, słomkowe kapelusiki zawiązywane pod szyją, z barwnymi parasolkami chroniącymi delikatną cerę przed słońcem, szły już w kierunku wykopu.

- Cóż za ulga zapomnieć na chwilę o kłopotach, a i George'a nie widziałam wieki całe. Mateczka się ucieszy, że ma się dobrze. Napomknę też, jakie to powody, oprócz wykopalisk, go tu zatrzymują.

- Twoja mateczka... - zaczęła Beatrice z wahaniem - czy może być niechętna naszemu związkowi?

- Boże uchowaj, będzie zachwycona. Przekonasz się. Darzy George'a szczególnym uczuciem.

Nawet jeśli Emma była zazdrosna o miłość matki do brata, nigdy nie dałaby tego po sobie poznać.

- Pospieszmy się, bo George gotów coś znaleźć, zanim dojdziemy! - zawołała.

Peter zamyślony zmierzał w kierunku Londynu. W Dorking zboczył na północ, by odwiedzić starego przyjaciela, sir Davida Percy'ego, lorda Leighton, który niedawno zakończył długi miesiąc miodowy. Chciał też spotkać się z młodą oblubienicą, a swoją kuzynką, Elizabeth z domu Dancy. Liczył na jej radę.

Im więcej rozmyślał, tym więcej się troskał. Niełatwo będzie uśmierzyć gniew panny Cheney, kiedy się dowie o jego podstępie. Szachrowała, to prawda, ale powinien był r dać jakoś znać, że dawno przejrzał grę. Im dłużej trwała ta mistyfikacja, tym bardziej rzecz się wikłała.

W domu kuzynki powitano go z otwartymi ramionami. Nie uszła jego uwagi ani wzajemna czułość małżonków, ani odmienny stan pani. Teraz rozumiał, czemu nie przyjechali na sezon do Londynu. Zagadnięty - w sposób, przyznajmy, niezwykle subtelny - o powód nieoczekiwanej wizyty, westchnął i tak zaczął:

- Trzeba mi twej rady, Elizabeth.

Jeśli chcesz mojej rady, zapomnij o całej sprawie - mówiła Beatrice, gdy czekały na ekwipaż lady Titheridge. - Nie do pomyślenia pokazywać się ludziom na oczy w pluderkach! Fechtować! - Zamilkła na chwilę, po czym zapytała: - Jak to jest?

- Prawdę mówiąc; pludry są nadzwyczaj wygodne. Dozwalają swobodę w ruchach, całkiem inaczej niż suknia. A fechtunek? Cóż, bardzo dobra zabawa.

- Chociaż musisz nosić kryzę? - Beatrice zerknęła na misterną ozdobę z muślinu.

- Chyba już przy niej zostanę. Taka mała ekstrawagancja - odparła Emma z delikatnym uśmiechem.

- Będę tęskniła za tobą, myślała o tym, jak zaglądasz w paszczę lwu, robisz szpadą i przeżywasz rozmaite podniecające przygody. Pewnie będziesz się nudzić, kiedy znów staniesz się sobą.

- Nie mogę się już doczekać - odparła żałośnie Emma. Pożegnanie było krótkie, bo przez tych kilka dni wielka się zawiązała zażyłość i wszystkim trudno było się rozstawać. Pośród obietnic szybkiego spotkania i życzeń dobrej drogi Panie z żalem opuściły dom sir Williama.

- Upewniłaś się, że George zdrów i szczęśliwy - powiedziała stara dama, gdy wyjechały na drogę wiodącą do Londynu.

- I że nie ma na razie zamiaru wracać do Londynu.

- Powinnaś wspomnieć rodzicom, że zanosi się na małżeństwo. Lepiej ich uprzedzić - poradziła lady Titheridge.

- Tak też uczynię - zapewniła ją Emma, po czym zapytała:

- Czy wiadomo, madame, dlaczego lady Johnson musi jeździć na wózku.

- Przed laty nieszczęśliwie upadła. Dlatego nie mają więcej dzieci. Sir William okazuje jej wiele starania.

Emma pogrążyła się w myślach. Po powrocie do domu znowu czeka ją gra z sir Peterem. Powinna wysłać następny projekt do magazynu. Nawet nie zajrzała do ostatniego numeru, nie sprawdziła, czy wydrukowano w nim poprzedni model.

W Londynie była następnego dnia późnym popołudniem.

- Ach, mój najdroższy George. W jakim znalazłaś go zdrowiu? Cóż za pędziwiatr z niego. - Pani Cheney biegała po salonie wymachując chusteczką i solami trzeźwiącymi.

Emma posadziła matkę i opowiedziała jej odpowiednio zmienioną wersję spotkania z bratem. Wspomniała o wizycie sir Petera, na wypadek, gdyby ten przeklęty człowiek zamierzał opowiadać pani Cheney o swoich podróżach.

- Wyobraź sobie, mamo, że George znalazł całą masę rzymskich monet, w tym złote. Wierzy, że znajdzie więcej i że będzie mógł poślubić Beatrice.

Pani Cheney nie była uszczęśliwiona, gdy dowiedziała się o afekcie syna.

- Spodobała ci się panna?

- George nie mógł znaleźć trafniejszego określenia, kiedy nazwał ją aniołem. Poza tym jest jedyną dziedziczką bardzo bogatego ziemianina. To świetny gospodarz, powszechnie szanowany w okolicy.

Pani Cheney zaczęła się uśmiechać.

- To brzmi dość obiecująco. Ach, sir Peter zostawił liścik dla ciebie. Leży chyba na stoliku w holu - rzuciła pani Cheney od niechcenia, najwyraźniej zajęta myślami o ukochanym synu.

Powstrzymując się od pośpiechu, Emma poszła po list. Przeczytała go dwukrotnie.

- Zaprasza mnie na przejażdżkę jutro po południu. Mogę?

- Słucham? A, tak - odpowiedziała pani Cheney ciągle nieobecna duchem.

Emma zamknęła się w swoim pokoju i chociaż nie miała szpady, poczęła ćwiczyć wypady, ciosy, gardy. Nie była pewna, czy wszystko dobrze zapamiętała, ale sir Peter powinien się cieszyć, gdy da mu okazję do korekt.

Dlaczego chce zabrać ją na przejażdżkę? A może ona doszukuje się ukrytych motywów tam, gdzie ich nie ma? Może on chce po prostu utrzymywać dobre stosunki z rodziną Cheneyów?

Z rozmyślań wyrwało ją pukanie do drzwi.

- Przysłano kwiaty, panienko - oznajmiła Fanny. W ramionach trzymała bukiet kwiatów od sir Petera. Gdy zniknęła, Emma usiadła w ulubionym fotelu przy oknie i pogrążyła się w marzeniach, w których nie musiała oszukiwać i w których sir Peter zachwycał się jej ciemnymi lokami i szarymi oczami.

Następnego popołudnia, ubrana w swoją najładniejszą suknię do przejażdżek i czarny spencerek, nerwowo krążyła po pokoju poprawiając stale rękawiczki.

- A jeśli zaprosił mnie tylko po to, by powiedzieć, że przejrzał moją mistyfikację? - zapytała swego odbicia w lustrze. - Nie wiem, czy to zniosę.

- Sir Peter przyjechał - zaanonsowała Fanny. O tej porze socjeta nie wyjeżdżała jeszcze na przejażdżki, ale Emma na to nie zważała. W jej sytuacji nie miało to żadnego znaczenia.

- Dzień dobry, sir Peter - powiedziała trochę drewnianym głosem, gdy po chwili zeszła na dół.

- Gotowa? - Jeśli nawet czuł się urażony, że pani Cheney go nie przyjęła, nie okazał tego. Z salonu dobiegały głosy trzech nierozłącznych dam omawiających zapewne zalety uroczej Beatrice Johnson.

Dzień był śliczny, niebo bezchmurne, a zapach świeżo ściętej trawy i kwiatów wywoływał uśmiech na twarzy Emmy. Była radosna jak trzpiotka. Sir Peter nie przysłałby jej kwiatów, gdyby miał zamiar ją zdemaskować. Pełna dobrych myśli cieszyła się spacerem.

- Piękne kwiaty, sir Peter - powiedziała w pewnym momencie.

- Przypomnienie popołudnia w Sussex. Pobladła na te słowa. Czyżby wiedział? Zamyśla ją oskarżać?

- Pomyślałem, że będzie ci miło wspomnieć wizytę u sir Williama. Miałem wrażenie, że dobrze się czujesz na wsi - powiedział i uśmiechnął się przyjaźnie. Odetchnęła.

- Rzeczywiście. Kwiaty przypomniały mi wieś. To bardzo miło z twojej strony.

- Czy widzisz to co ja? - spytał na widok zbliżającego się powozu.

- Wielkie nieba, lady Amelia i pan Swinburne! Nie sądziłam, że posuną się tak daleko.

- Ten człowiek jest raczej źle widziany. Wiem z pewnego źródła, że nie chciano przyjąć go do White'a - szepnął sir Peter.

- Tak? A mnie mówił George, że ma mnóstwo wierzycieli. Tak przynajmniej słyszał.

- Prawda. Ja też to słyszałem. Masz jakiś wpływ na Amelię?

Emma nie odpowiedziała, gdyż zrównali się właśnie z wytwornym powozikiem pana Swinburne'a, wykonanym podług ostatniej mody.

- Swinburne - przywitał się sir Peter.

- Lady Amelio - przemówiła Emma, jak przystoi damie.

- Nie widziałam cię w ostatnich dniach, a tyle mam ci do opowiedzenia. Umówmy się na pogawędkę.

Amelia z zakłopotaniem spojrzała na Swinburne'a, jakby u niego szukała pomocy.

- Mówiłaś, zdaje się, że jutro rano jesteś wolna - podsunął dandys, strzepnął z rękawa nie istniejący pyłek, po czym obdarzył Emmę lodowatym uśmiechem.

- Zatem jutro rano? - powiedziała z wahaniem Amelia. Emma skinęła głową i powozy ruszyły każdy w swoją stronę.

- Albo ja się mylę, albo tu dzieje się coś dziwnego. Jak ona może radzić się tego wstrętnego ropucha? - głośno zastanawiała się Emma.

- Zdaje mi się, że pojawił się kiedyś w twoim salonie - rzucił obojętnie sir Peter.

- To sprawa mojej mateczki. Szybko zorientował się, jak mamy mam posag w porównaniu z Amelią - wyjaśniła Emma z godnością.

- Obchodzi cię los Amelii, prawda?

- Bardzo. Ma tytuł, pieniądze, urodę, ale ma też dobre serce. Nie chcę, żeby ktoś wystrychnął ją na dudka.

- Dobrze powiedziane - skwitował sir Peter. Emma zastanawiała się, co też jej towarzysz może czuć do

Amelii. Nie bardzo mogła uwierzyć, by wolał ją niż jej piękną przyjaciółkę.

Tego wieczoru Almack huczało od domysłów. Jedni powiadali, że Napoleon pobił lorda Wellingtona i że armia poniosła straszliwe straty. Inni mówili, że setki Anglików uciekły z Brukseli. Pojawili się pierwsi uchodźcy, którzy zdołali przeprawić się z kontynentu.

Nastrój przygnębienia mieszał się z nadziejami na sukces Wellingtona. Nikt nie miał wielkiej ochoty na tańce.

Lady Amelia się nie pojawiła. Emma rozmawiała z mateczką i lady Titheridge, która była zdania, że politycy i dowódcy są do niczego.

- Gdybym ja miała władzę i armię, dawno już skończyłabym z Napoleonem. Co za niedorzeczność zesłać tyrana na Elbę, a potem pozwolić mu uciec. Głupcy! - oznajmiła kiwając głową spowitą w turban zdobny klejnotami.

Emma przestała interesować się wojną, gdy tylko dojrzała sir Petera pogrążonego w rozmowie z przyjaciółmi. Kiedy i on ją zobaczył, przerwał konwersację i ruszył w jej stronę.

- Uczynisz mi honor, panno Cheney, i zatańczysz ze mną? - zapytał przywitawszy się z paniami.

- Z przyjemnością, sir Peter - odparła zastanawiając się, czy jest rozczarowany nieobecnością Amelii.

- Jak twoja kolekcja, czy bezpieczna? Ciągle masz strażnika z uszami jak kalafiory? - zapytała w tańcu.

- Owszem - odparł z uśmiechem. - Harry Porter zaś penetruje londyńskie spelunki. Twierdzi, że wpadł na trop, ale na razie nie chce zdradzić nic więcej.

Emmę przeszedł dreszcz na myśl o złodzieju nie wahającym się strzelać do każdego, kto stanie mu na drodze.

- Dajmy spokój. Dość mamy strapień. Cały naród. - Powiódł po sali smutnym wzrokiem.

- Wierzysz w to, że Wellington przegrał bitwę? - zapytała zatroskana Emma. Jej słabowita mateczka ciągle lękała się, że Napoleon któregoś dnia zajmie Anglię.

- Nie bój się, Anglia musi zwyciężyć - powiedział przywołując częste powiedzenie i zmienił raptownie temat: - Czy twój brat jest w Londynie? Chciałbym, żeby odwiedził mnie jutro rano. Powiedz mu, że pragnę porozmawiać z nim o kolekcji. I przypomnij, że następna lekcja fechtunku będzie dotyczyła taktyki.

Emma z trudem przełknęła ślinę i skinęła głową, lękając się wyrzec słowo. Gdy milczenie zaczęło się przeciągać, dobyła wreszcie głosu:

- Porozmawiam z nim po powrocie do domu. Mam nadzieję, że cię odwiedzi, chociaż ma umówione spotkanie przed południem - powiedziała myśląc o Amelii.

- Rzeczywiście.

Znowu nie potrafiła odgadnąć, co mogło kryć się za jego słowami.

13

Jak wyglądam? - zapytała Emma niezawodną Braddon.

- Bardzo dobrze. Niech już panienka idzie, żeby później zdążyć do domu na spotkanie z lady Amelią.

Zbiegła lekko po schodach, chwaląc w myślach wygodne pluderki. Na Bruton Street nie wchodziła już tak pewnym krokiem. Nie wiedząc, czego się spodziewać po sir Peterze, poszła do gabinetu, gdzie zastała go - stał nachylony nad jedną z gablot.

- Witaj - powiedziała usiłując naśladować głos George'a. - Nie będę mógł długo zabawić. W czym mogę ci pomóc?

- Twoja siostra wspomniała, że jesteś umówiony. Śliczna panna - mruknął nie odrywając wzroku od gabloty i przekrzywiając głowę to w lewo, to w prawo.

Emma modliła się, by nie spiec raka słysząc ten duser. Bąknęła coś pod nosem i też nachyliła się nad gablotą.

- Przyniosłeś naszyjnik do domu!? Przecież miał być w depozycie! - zawołała przerażona.

- Może przynęcę tym sposobem złodzieja.

- Nie lepiej było zamówić kopię?

- A gdzie znalazłbym uczciwego jubilera, któremu mógłbym zlecić takie zadanie? Podmieniłby kamienie i sprzedał bez najmniejszego trudu - powiedział podnosząc w końcu głowę.

- Że też Francuzów stać jeszcze, by kupować cokolwiek. Z tego, co czytałam w gazetach, wynika, że Napoleon doprowadził kraj do bankructwa.

- Zawsze znajdzie się ktoś z pieniędzmi. No, powiedz, co myślisz o zmianach?

Emma rozejrzała się uważnie po gabinecie. Szklarze wprawili nową szybę, na ścianach wisiało kilka z jej szkiców oraz objaśnienia dotyczące poszczególnych eksponatów.

- Zupełnie jak w muzeum - powiedziała w końcu.

- Zaprosiłem kilku znajomych, żeby zobaczyć, jakie to na nich wywrze wrażenie. Przyjdziesz? - rzucił od niechcenia, kierując się do drzwi i oczekując najwyraźniej, że George pójdzie za nim.

- Kiedy? - Nie miała najmniejszej ochoty pokazywać się ludziom w tym przebraniu. Dopóki maskarada ograniczała się do nich dwojga, nie było to tak ryzykowne.

- Dzisiaj po południu. Wczoraj wysłałem zaproszenia, ale że spodziewałem się widzieć cię dzisiaj rano, więc proszę osobiście.

- Niestety, mój stary, popołudnie mam już zajęte - zełgała nie troszcząc się nawet o wymówkę.

- Szkoda. Cóż, zacznijmy zatem lekcję, skoro musisz wcześnie wyjść. Twoja siostra też się umówiła na przedpołudnie, z lady Amelią.

- Uhu - mruknęła uznawszy, że najlepszą tarczą będą możliwie niejasne odpowiedzi.

Wybrał szpady, podał Emmie maskę i stanęli na macie zwaną piste.

- Taktyka - zaczął sir Peter - to umiejętność oceny przeciwnika i użycia broni zależnie od sytuacji.

- Nie mam zamiaru stawać z nikim do walki ani brać udziału w pojedynku - zaoponowała Emma.

- Możesz nie mieć zamiaru, ale dobrze jest, kiedy człowiek potrafi się bronić, gdy zajdzie potrzeba.

Zaczęli ćwiczyć. Emma rozluźniła mięśnie gotując się na kolejną trudną sesję. Co prawda lekcja miała być krótka, ale wszystko wskazywało, że za to intensywna.

Dlaczego po prostu nie odmówiła, kiedy zaproponował, że będzie ją uczył? Być może chciała poznać to męskie zajęcie. Poza tym miłe jej było towarzystwo sir Petera.

Podniosła szpadę w pozdrowieniu i pomyślała, jakże by to było wspaniale stać teraz naprzeciwko niego we własnej osobie, wydobyć z niego, co w nim najlepsze, choć obawiała się, że może to przekraczać jej możliwości. Cóż, praktyka czyni mistrza i człowiek nigdy nie powinien tracić nadziei na osiągnięcie tego, co zdaje się nieosiągalne.

- Za wolno, za wolno - zbeształ ją sir Peter, kiedy nie osłoniła się na czas przed jego atakiem. Był tak szybki, że omal się nie zderzyli. Zatrzymał się krok od niej, z tym swoim dziwnym błyskiem w zielonych oczach.

Co też sobie mógł myśleć? Co by zrobił, gdyby stał teraz naprzeciwko Emmy? Dlaczego zdaje się jej, że widzi w jego wzroku tęsknotę? Nie patrzyłby tak przecież, gdyby wierzył, że jest George'em. A może tylko coś się jej roi? Odegnała od siebie niepokojące myśli i skupiła się na lekcji.

Cofnął się, zajął pozycję.

- Powinieneś nie tylko umieć się bronić, ale i kontratakować.

Pomyślała, że to ciągłe strofowanie najwyraźniej sprawia mu przyjemność. Nic nie odpowiedziała: słuchała i patrzyła, jak pokazuje jej właściwe ruchy.

- Ważne, żeby umieć wykorzystać każdy błąd i każdą chwilę nieuwagi przeciwnika. No, jeszcze raz.

Ćwiczyli tak długo, że Emma lada chwila mogła bez tchu osunąć się na matę. Wreszcie spojrzał na zegar.

- Robi się późno, puszczę cię już, bo spóźnisz się na swoje spotkanie. Następnym razem dasz mi lanie - powiedział ze śmiechem. - Lubię te nasze lekcje. Mam nadzieję, że ty też?

- Owszem - powiedziała szczerze, szybko wdziała surducik i ruszyła ku drzwiom.

- Wybacz, że tak krótko dzisiaj zabawiłem. Wiesz, jak to jest. I mnie się podobają nasze lekcje.

- Coraz lepiej ci idzie. Nie zdziwiłbym się wcale, gdybyś powiedział, że ćwiczysz sam w domu. Mam rację? - Klepnął ją w plecy tak energicznie, że omal nie straciła równowagi.

- Rzeczywiście ćwiczę - bąknęła myśląc, że wyniesie z dzisiejszej lekcji nie tylko siniaki, ale i sztywne ramię.

W drzwiach zatrzymała się, by raz jeszcze mu podziękować, ale on zbył jej słowa machnięciem ręki.

- Twoje rysunki to więcej niż podziękowanie. Chciałbym ci za nie zapłacić - uśmiechnął się tym zniewalającym uśmiechem, który sprawiał, że uginały się pod nią kolana.

- To niepotrzebne - burknęła szorstko. Jakże miałaby przyjąć zapłatę za coś, co robiła z myślą o nim.

- Pomyślę więc o innym wynagrodzeniu. Może chciałbyś wziąć udział w zasadzce na złodzieja? To powinno być naprawdę ekscytujące - nęcił.

- Och, jestem pewien, ale może nie być mnie wtedy w Londynie. Zamierzam niedługo wracać do Sussex.

- Rozumiem - powiedział sir Peter mrugając porozumiewawczo. - Beatrice to śliczna dziewczyna. Żeń się, zanim kto inny cię ubiegnie. Wiesz jak to jest: myszy tańcują, gdy kota nie czują.

Emma nie wierzyła własnym uszom, że pozwala sobie na takie niewybredne żarty. Zakłopotana czym prędzej wróciła do lady Titheridge.

Peter oparł się o drzwi i wybuchnął długo hamowanym śmiechem. Droga Emma nie wie, w którą stronę się obrócić. Jak powiedział Radleyowi, była zbita z tropu, a on chciał jak najdłużej utrzymać ją w tym stanie. Dawszy upust niemądrej wesołości, wrócił do gabinetu, pogwizdując pod nosem. Właśnie oglądał nowe zabezpieczenia, gdy pojawił się Harry Porter, by omówić szczegóły planu.

Po powrocie do domu Emma uprzedziła Oldhama o oczekiwanej wizycie i pobiegła do swojego pokoju sprawdzić w lustrze, czy nic nie zdradza jej porannych zajęć.

- Przyszła lady Amelia - zaanonsowała Fanny i przepuściła gościa.

- Pomyślałam, że tutaj swobodniej będzie się nam rozmawiać - wyjaśniła Emma zdziwionej przyjaciółce, pociągnęła ją ku fotelom pod oknem i tak posadziła, by światło padało na twarz Amelii, wydobywając każdą zmianę mimiki.

Zaczęła rozmowę opowieścią o podróży do Sussex i znalezisku George'a.

- A teraz, moja droga, powiedz mi, co się właściwie dzieje - zażądała, gdy siedziały już przy herbacie i ciasteczkach imbirowych.

Nie zamierzała być aż tak obcesowa, myślała użyć świeżo nabytej znajomości taktyki, ale widok bladej, strapionej twarzyczki przyjaciółki sprawił, że zapomniała o swoich planach.

- Nic, Emmo, naprawdę nic. - Amelia bezwiednie mięła w dłoniach batystową chusteczkę. - Ja... ja... - jąkała się niezdolna wyrzec słowo.

- Rozumiem. Może ciasteczko? - zaproponowała Emma, nalała herbatę do filiżanek i czekała cierpliwie, aż Amelia zdecyduje się przerwać milczenie.

- Więc... Nie, nie mogę. Dałam słowo, że dochowam sekretu - powiedziała wreszcie znękanym głosem.

- Ani bym śmiała namawiać cię do tego - zapewniła ją Emma zachodząc w głowę, co też trapi Amelię. Cokolwiek to było, miało zapewne związek z panem Swinburne'em. Poprzedniego dnia w parku sprawiał wrażenie, jakby w jakiś sposób uzależnił ją od siebie.

Zamiast drążyć temat, Emma zaczęła rozmawiać o pogodzie i możliwości deszczu w środę wieczorem, tak jakby podobna drobnostka mogła powstrzymać bywalców Almack ad obecności na tych spotkaniach przydających każdemu splendoru.

Potem omówiła najnowsze kroje sukien i problem natury etycznej, przed którym stawały modnisie; kupując szmuglowane do kraju francuskie jedwabie chcąc nie chcąc wspomagały wroga.

- Myślisz, że Anglia naprawdę jest w niebezpieczeństwie? - szepnęła Amelia jakby w obawie, że ktoś może słyszeć.

- Sir Peter ciągle mnie zapewnia, że wszystko skończy się pomyślnie.

Amelia westchnęła z ulgą.

- Miejmy nadzieję. Tak teraz niebezpiecznie na morzu, wszędzie francuskie okręty. Pomyśl o biedakach na Guemsey.

Emma nie bardzo rozumiała troskę Amelii o bezpieczeństwo żeglugi morskiej, ale zostawiła rzecz bez komentarza. Nic nie było w stanie skłonić dziewczyny, by zwierzyła się ze swoich zmartwień, nie wspomniała też słowem o panu Swinburnie.

Emma pożegnała ją pełna obaw i złych przeczuć.

- Miło mi widzieć was w moim gabinecie starożytności, panowie - witał gości sir Peter tego popołudnia.

Edward trzymał się na uboczu obserwując przybyłych i ich reakcje.

Reginald Swinburne przechadzał się powoli między gablotami, oglądał ich zawartość, wreszcie zbliżył się do tej z naszyjnikiem.

- Ładna błyskotka - oznajmił bawiąc się lorgnon.

- Błyskotka? - obruszył się Edward. - Toż to bezcenny klejnot. Nie znajdziesz drugiego takiego.

- Daj pokój, Worcester, nie każdy potrafi docenić to, co rzadkie i piękne. Wybacz człowiekowi. - Sir Peter widząc niekłamane oburzenie przyjaciela próbował go zmitygować, zanim ten wszystko zepsuje i rozkwasi Swinburne'owi nos.

- Chlubię się, że nie gorszy ze mnie koneser niż reszta tu zebranych - napuszył się Swinburne.

- Doprawdy? - zdziwił się Edward okazując niebezpieczny spokój.

- Za pozwoleniem, twoja kolekcja jest prawdziwie do pozazdroszczenia, z wyjątkiem naszyjnika - zawyrokował Swinburne tonem znawcy. - Wprost niemożliwe, by te kamienie były prawdziwe, to imitacje.

- Naprawdę? I ja się nad tym zastanawiałem - powiedział Peter z wielkim zainteresowaniem i przesunął się ze Swinburne'em bliżej Harry'ego Portera. W ledwie widoczny sposób skinął głową, dając znak agentowi, i wdał się w rozmowę z dandysem.

Popijając sherry, porto, brandy i co kto zapragnął, panowie zaczęli dyskutować nad opinią wypowiedzianą przed chwilą przez Swinburne'a.

- Ja powiadam, że to najprawdziwszy klejnot. Widziałem trochę tego, kiedym stacjonował w Egipcie - huczał major Jenkins potężnym głosem, niczym na placu defilad. A mrugał przy tym okiem, jakby powiadał, że on już wie swoje i byle jegomość andronów mu wmawiać nie będzie, a podkręcał wąsa buńczucznie, a przechadzał się dziarsko, a rzucał mordercze spojrzenia panu Swinburne'owi.

Augustus, lord Finstersham, był tej samej opinii co major Jenkins.

- Kiedyśmy za młodu jeździli po świecie, widywał człowiek wokół Kairu mumie ułożone w sterty, niechybnie na podpałkę. Kto by podrabiał klejnot, kiedy wokół tyle mogło być prawdziwych.

W końcu przeważyło przekonanie, że naszyjnik musi być autentyczny. Major Jenkins wyszedł w pełni usatysfakcjonowany, wnosząc po uśmiechu, którym obdarzył sir Petera na pożegnanie. Rzecz przesądziwszy, panowie zaczęli się rozchodzić, jedni do klubów, inni na umówione spotkania i przejażdżki po parku. Na temat sytuacji we Francji dochodziły sprzeczne pogłoski, wieści zmieniały się z godziny na godzinę i sir Peter lękał się, czy jego plan w ostatniej chwili, tak blisko celu, nie spali na panewce.

Emmę zaniepokoiło to, że ani Amelia, ani pan Swinburne nie pojawili się w środę w Almack. Lady Amelia uwielbiała assemblees: intrygi, komeraże, spekulacje, całe to targowisko panien na wydaniu, które rozkwitało w czerwcu pod czujnym okiem matek.

Jako że jej karnecik zapełnił się nie wiedzieć kiedy, Emma nie miała czasu zastanawiać się dłużej nad powodem nieobecności przyjaciółki.

- Widzę, że podbiła pani Londyn, panno Cheney - powiedział Brummell, który podszedł do niej w przerwie między tańcami.

- Może, na chwilę - przyznała wachlując się po skocznych pląsach.

- Wszyscy dzisiaj bardziej niż zwykle ożywieni - stwierdził rozglądając się po sali.

Poszła za jego wzrokiem i skinęła głową.

- Jakby czekając wieści o Wellingtonie ludzie chcieli zapomnieć się w zabawie - przyznała.

- Niezwykła przenikliwość u tak młodej osoby.

- Do tego kobiety - uzupełniła i zaczęła się śmiać widząc jego rozbawienie.

- Tego nie powiedziałem - zastrzegł się wtórując jej. Ledwie odszedł, otoczył ją wianuszek panów, ciekawych, co też zatrzymało przy niej Brummella, ba, wywołało jego śmiech.

Lady Amelii nadal nie było, chociaż wybiła już jedenasta.

Emmie wydało się to dziwne.

- Znowu w kryzie. Czyżbyś chciała przywrócić styl naszej miłościwej królowej? - zagadnął sir Peter biorąc ją za rękę i prowadząc do szkockiego chodzonego.

- Lubię kryzy, a ten taniec do kogo innego należy - odparowała. Nie musiała zaglądać do karneciku, nie było tam nazwiska sir Petera. Został zapełniony, zanim Dancy się pojawił.

- Zatem został wystawiony do wiatru. Mów, żem gotów usiec każdego, kto śmie z tobą zatańczyć - oznajmił, gdy się spotkali w kolejnej figurze.

Emma posłała mu zgorszone spojrzenie.

- Raczysz żartować, sir.

„Niech go diabli”, to mało powiedzieć. Co za przedziwne odczucia wywoływał w niej ten człowiek. Niechęć, oburzenie, rozdrażnienie, o zimnych dreszczach nie wspomniawszy. Drżenie serca? Nie chciała przyznać się do tego, o czym w głębi duszy aż zbyt dobrze wiedziała.

Jej uwagę zwróciło podniecenie wśród gości. Ludzie głośno rozprawiali zbierając się w grupki.

- Coś się stało - wypowiedziała bezgłośnie, mając nadzieję, że sir Peter zrozumie. Akurat się rozdzielili w kolejnej figurze.

Skinął głową w opowiedz! i kiedy tańczący zaczęli formować wianuszek, sprowadził ją z parkietu i podszedł do bawiącego na sali członka rządu.

- Major Percy przybył do ministerium wojny z posłaniem od lorda Wellingtona. Treści listu na razie nie znam - poinformował ich cicho ów przedstawiciel władzy. - Dopiero co przyniesiono mi wiadomość.

- Zapewne będziesz waść chciał widzieć się zaraz z Bathurstem - domyślił się sir Peter.

- Tak, muszę wiedzieć, co pisze Wellington. Najgorsza jest niepewność. Popatrz na tych nieszczęsnych ludzi, oni też spekulują, co zaszło. - Podniósł dłoń na pożegnanie i zaczął przesuwać się do wyjścia.

- Kiedy dowiemy się prawdy? - westchnęła Emma, gdy przeszli do bufetu z napojami.

- Chcesz wyjść?

- Tak. Na dodatek martwię się Amelią. Za nic nie opuściłaby wieczoru w Almack, a kiedy ostatnio ją widziałam, była czymś bardzo strapiona. Próbowałam się czegoś od niej dowiedzieć, ale chyba ją spłoszyłam. Powiedziała tylko, że musi dotrzymać słowa.

- To takie dziwne?

- Tak, zważywszy, że wyraźnie chciała mi się zwierzyć. Pani Cheney z chęcią przyjęła propozycję wyjścia. I jej udzielił się powszechny niepokój.

Sir Peter towarzyszył paniom w drodze powrotnej.

- Chcesz może zajechać do domu Amelii i zapytać o nią? - zaproponował.

- Tak - odparła Emma.

Zatrzymali się przed domem Liltletonów, ale nikogo nie zastali.

- Teraz sobie przypominam, że hrabia i hrabina mieli być dzisiaj na kolacji w Mansion House. Nikt nie potrafił ci nic powiedzieć o lady Amelii?

- Ani słowa. Nie ma jej w domu.

Dalszą rozmowę podjęli, kiedy po powrocie do Cheneyów mateczka poszła wydać dyspozycje służbie, zostawiając ich samych w holu.

- Lękasz się o nią?

- Bardzo. Pamiętasz to spotkanie w parku? Była ze Swinburne'em. Nie sądzisz, że zachowywała się dziwnie, tak jakby w jakiś sposób była od niego zależna? A może ja sobie coś uroiłam?

- Myślisz, że uciekli razem?

Emmę zatrwożyła ta prawda ubrana w słowa, których sama bała się sformułować.

- Owszem. Ten fircyk poluje na jej posag. Udaje, gra, ale rozpaczliwie potrzebuje pieniędzy.

- Może powinienem ich szukać? Gdy Emma skinęła energicznie głową, padło następne pytanie:

- Czy twój brat pojechałby ze mną? Pragnęła odszukać Amelię, a mogła to uczynić tylko jako George.

- Przekażę mu wiadomość. Gdzie mielibyście się spotkać? Sir Peter zastanawiał się przez chwilę.

- Pojadę na Bruton Street, przebiorę się i wrócę tutaj zaraz. Niech George na mnie czeka, natychmiast wyjeżdżamy z Londynu. Pewnie uciekają do Szkocji.

- Nie sądzę. Amelia wspominała, że Swinburne ma rodzinę na Isle of Guemsey, a tam nie trzeba licencji ślubnej. Martwiła się też, że teraz żegluga jest niebezpieczna, co mogło dotyczyć statków kursujących na wyspę. Wiedziała nawet, że przeprawa z Southampton kosztuje pięć szylingów. Może tam właśnie pojechali.

- Mógł jej wmówić, że zabiera ją do swojej rodziny - przytaknął sir Peter.

- Poszukam George'a - powiedziała Emma i ruszyła ku schodom, zastanawiając się po drodze, jak zdoła zmienić ubranie bez pomocy Braddon.

- Mój Boże, tak szybko wyszedł. Myślałam, że napijemy się herbaty albo cherry. - Pani Cheney była niepocieszona, gdy wróciła do holu i nie zastała Dancy'ego.

- Miał coś ważnego do załatwienia, mateczko. Ja idę do łóżka. Jestem strasznie zmęczona. - Miała wielką ochotę zawierzyć matce, ale bała się, że wywoła tylko lawinę nieporozumień.

Zostawiła panią Cheney w holu i pobiegła na górę, by zmienić ubranie i ruszać natychmiast. Za nic nie mogła dopuścić, by Amelia poślubiła Swinburne'a, pokusa zaś, by wcielić się w George'a i przebywać w towarzystwie uwielbianego człowieka, była nie do odparcia.

14

Odczekała, aż na dole zapadnie cisza, i przeniknęła w mroku na dół, do wyjścia. Przemyślnie sformułowany list, który zostawiła na toaletce, powinien wyjaśnić jej zniknięcie.

Otulona peleryną, w miękkim kapeluszu naciągniętym nisko na czoło, nasłuchiwała odgłosu ekwipażu. Gdy usłyszała cichy turkot, wysunęła się z cienia. Sir Peter sam powoził niewielką dwukółką. Szybko wskoczyła do środka, gdzie ku jej zaskoczeniu siedział już Worcester. Nie przewidziała tej komplikacji. Lord Edward nie był wszak krótkowzroczny. Na szczęście nie zwracał na nią uwagi, pospieszając sir Petera.

- Swinburne ma dużą przewagę. Wyjedź z miasta najkrótszą drogą.

Sir Peter skinął tylko głową. Miał zamiar przeprawić się przez Westminster Bridge i kierować na południe, ku drodze na Southampton.

- Masz jakie pojęcie, gdzie mogli pojechać? Emma coś ci może powiedziała? - zapytał Worcester.

A więc na razie nie rozpoznał w niej Emmy, zapewne z racji ciemności.

- Amelia dziś rano była u mojej siostry. Emma mówiła, że zdawała się bardzo zdenerwowana i zaniepokojona... to wszystko.

- Zatrzymaliśmy się po drodze i wypytaliśmy jej pokojówkę. Amelia wyjechała dopiero wieczorem, jakoby na bal kostiumowy. Zabrała sakwojaż, niby to z kostiumem. Miała się przebrać u was w domu, u Emmy - wyjaśnił Worcester.

- A kochana Emma była dzisiaj w Almack. Tańczyłem z nią - zawołał sir Peter z kozła. Emma zakarbowała sobie w sercu owo „kochana”. Powozik był z przodu otwarty, co umożliwiało rozmowę z powożącym, tył osłaniała buda chroniąca przed chłodem i wiatrem. Emma owinęła się szczelniej peleryną i skuliła w kącie.

- Ani bym podejrzewał Amelii o podobną niedorzeczność - narzekał lord Worcester.

- To dlaczego wiecznie się z nią kłócisz? - zapytała Emma, a uświadomiwszy sobie, że George nie musi o tym wiedzieć, dodała: - Emma mówi, że żadne wasze spotkanie nie może przejść bez sprzeczki.

- Kłócimy się od zawsze. Dopiero kiedy zobaczyłem, jak ten perfumowany goguś ze swoim fiołkowym pudlem umizga się do niej, zrozumiałem, że jest mi droga i że nie pozwolę na ich małżeństwo.

- Fiołkowy pudel? - zawołała zdumiona Emma. Nie widziała podobnego stworzenia.

- Pies ma mu niby dodać stylu i uwielbia fiołki, trefiony półgłówek - wyjaśnił lord Worcester z wściekłą miną, o ile można było wnosić w mroku rozpraszanym wątłym światłem lamp umieszczonych po obu stronach kozła.

Powozik przystosowany był do nocnej jazdy, niemniej Emma modliła się, by nic im się nie przytrafiło. Zbyt wiele słyszała strasznych opowieści o rozbojach na drogach. Minęli Pimlico Gate, przemknęli przez pusty o tej porze Westminster Bridge i dalej puścili się już pełnym galopem zostawiając z boku światła Vauxhall.

Wspomnienie wieczoru spędzonego tam z sir Peterem wywołało na twarzy Emmy melancholijny uśmiech. Może kiedy skończy się wreszcie zabawa w przebieranie, spełnią się jej najskrytsze marzenia.

Wyjechali z Londynu i pędzili co koń wyskoczy, robiąc dziesięć mil na godzinę. Zamiast siedzieć cicho, Emma postanowiła podjąć konwersację, by dowiedzieć się czegoś na temat uczuć Worcestera do Amelii.

- Zależy ci na niej? - zapytała bez ogródek, naruszając zakazany obszar prywatności.

- Można to tak określić - odparł z ociąganiem.

- Ona chyba o tym nie wie... jeśli wnosić z tego, co mówi Emma - dodała przezornie. Trudno pamiętać, że człowiek nie jest sobą.

- Jeśli o to idzie... - przerwał ważąc w myślach przeszłe słowa i uczynki. - Powinna była dostrzec, że dbam o nią i okazuję staranie - oznajmił tonem pełnym urażonej godności. Emma miała ochotę parsknąć śmiechem.

- Dżentelmen powinien mówić wprost młodej damie o swoich uczuciach. W każdym razie tak uważa Emma.

- Doprawdy? Musicie być bardzo blisko ze sobą - padła cierpka uwaga.

- Wyjątkowo blisko - zgodziła się Emma, myśląc o tym, jak ubawiłby się lord Worcester, gdyby znał prawdę.

- Ta dziewczyna jest całkiem pomylona. Uciekać ze Swinburne'em, kiedy mogła mieć mnie.

Emma miała ochotę zdzielić zarozumialca po pustej głowie.

- Wątpię, by Amelia potrafiła czytać w myślach, mógłbyś więc pójść na niejakie ustępstwo i poinformować ją w skrócie o swoich uczuciach. Poza tym z tego, co mówi Emma, wnoszę, że nie pojechała z własnej woli. Lękała się zagrożeń od floty francuskiej, a wiesz, jak blisko francuskich brzegów jest Guemsey. Emma powiada, że Amelia jest chyba uzależniona od Swinburne'a. Pytała go o zgodę nawet w tak prostej sprawie jak spotkanie z moją siostrą.

- Na Jowisza! - wykrzyknął Edward i zatopił się w myślach. Wtedy to zaczęły się kłopoty. Z przeciwnej strony nadjeżdżał jakiś powóz, jego lampy kreśliły dziwne zygzaki na drodze, jakby stangret stracił panowanie nad końmi.

- Uważać tam! - krzyknął sir Peter starając się trzymać skraja swojej strony traktu w nadziei, że szczęśliwie minie rozszalały pojazd.

Zjechali zupełnie na lewo, powóz minął ich w pędzie, pijany stangret ryknął bełkotliwe pozdrowienie. Już wydawało się, że wyszli z opresji, gdy ich ekwipaż uderzył o kamień, zachwiał się niebezpiecznie... i wywrócił miękko na bok. Żadnych szkód, ot, padł niczym naleśnik. Może ledwie zadrapana farba, pęknięte szkło latami. Emma nie przypuszczała, że w ten sposób przyjdzie jej przekonać się, jak bezpieczny jest powozik sir Petera.

- No to klops - mruknął Worcester. Wykaraskali się z wnętrza i spoglądali na dwukółkę ze zrezygnowanymi minami.

- Nic ci się nie stało? - zapytał sir Peter z troską i począł obchodzić pojazd z latarnią w dłoni.

- Nie, nic - odparła Emma. - Mogę ci w czymś pomóc?

- Musimy go jakoś podnieść albo będziemy tu tkwić Bóg wie jak długo.

- Szczęściem jest lekki - ucieszył się inteligentnie Worcester.

- Lekki? - szepnęła Emma i spojrzała na powozik usiłując ocenić własne możliwości. Jej mięśnie nie równały się mięśniom mężczyzn, szczególnie tych, którzy ćwiczyli u Jacksona. W jej przekonaniu pojazd musiał być ciężki niczym ołów.

Nawet gdyby się im udało go podnieść, miała przeczucie, że to zapowiedź feralnej wyprawy. Nie dogonią zapewne Amelii... chyba że nie wyjechała z własnej woli i wymyśli coś, co opóźni ucieczkę.

Jestem głodna, panie Swinburne - poskarżyła się Amelia.

- Stawaliśmy na herbatę w ostatniej gospodzie - odparł Reginald Swinburne rozdrażniony kaprysami swej oblubienicy.

- Nie szkodzi. Jestem głodna, a kiedy jestem głodna, od razu źle się czuję. Nie chcę przyczyniać kłopotów, ale to bardzo nieprzyjemne, jak w powozie ktoś zaczyna chorować - załkała niezwykle przekonująco, przykładając chusteczkę to do ust, to do nosa.

- Dobrze - syknął Swinburne przez zaciśnięte zęby. Zatrzymali się przed gospodą w Baskingstoke.

- Herbata, plaster rostbefu z ziemniakami, odrobina zapiekanki z kury i kawałek makowca powinny mi na razie wystarczyć. - Nie była pewna, czy będzie w stanie zjeść to wszystko, ale postanowiła spróbować.

- Wielkie nieba, nie miałem pojęcia, że masz taki apetyt.

- Reginaldzie, zabrałam wszystkie swoje pieniądze, jak sobie życzyłeś. Zapłacę za posiłek.

- Wystarczy tego, co ja mam - burknął, a pomyślawszy, że może to nie najwłaściwszy sposób odnoszenia się do kobiety, którą zamierzał poślubić, dodał: - Nie zdążyłem podjąć przed wyjazdem pieniędzy z banku, ale na Guemsey nie będzie z tym żadnych problemów.

Amelia posłała mu sceptyczne spojrzenie. Podejrzewała, że tonie w długach. Nie pojmowała teraz, jak mogła dać się tak ogłupić temu nicponiowi. To wina Edwarda. Gdyby nie doprowadzał jej bez ustanku do szału, nie traktował jej jak uprzykrzonej niczym mucha smarkuli, którą znał od dzieciństwa, nigdy nawet by nie spojrzała na Reginalda Swinburne'a. A tak, wdała się w niebezpieczną grę.

Najdroższa Emma wszak ją przestrzegała. Dlaczego nie posłuchała jej rady? Nie sądziła przecież, że Reginald Swinburne ma dość tupetu, by ją porwać, a było to porwanie, gdyż nie miała najmniejszej ochoty uciekać z nim do Southampton. Nie bardzo wierzyła, by Emma pojęła umyślne aluzje. Jej przyjaciółka zdawała się całkowicie pochłonięta myślami o sir Peterze Dancym.

Och, gdyby Edward był chociaż w części tak wrażliwy i przenikliwy jak sir Peter, przynajmniej od roku byłaby już mężatką. Przeklęty człowiek!

Podano jedzenie i Amelia spojrzała z niechęcią na pełne talerze. Jedyna pociecha w tym, że pochłonięcie takiej ilości jadła zajmie jej trochę czasu, a czas działał na jej korzyść.

George będzie ciągnął z tamtej strony, my z tej. - Sir Peter wskazał na parciane pasy przytroczone do dachu pojazdu.

- Wygląda, że może się nam udać - ocenił Worcester.

- Zatem do dzieła, bo inaczej nigdy nie dotrzemy do Southampton.

Napinając z całych sił mięśnie uzyskali tyle, że powóz drgnął lekko. To wszystko.

- Szkoda, że nie możemy posłużyć się końmi - westchnęła Emma.

- Być może moglibyśmy, ale nie znam tych stworzeń. - Pomimo to wyprzęgli rozstawne konie wzięte w ostatnim zajeździe i zaczepili pasy do uprzęży. Zwierzęta okazały się łagodne i posłuszne. Wkrótce powozik znowu stał na kołach.

- Jakie to szczęście, że George jest z nami, inaczej nadal mocowalibyśmy się z tym przeklętym powozem - powiedział Worcester z uznaniem.

- George nie przestaje mnie zadziwiać - dodał sir Peter zaprzęgając na powrót konie.

Ukryta w mroku Emma obserwowała oświetloną blaskiem latami pełną wyrazu twarz Dancy'ego. Ceniła bardzo tę jego siłę wewnętrzną, ale czy było coś, czego w nim nie podziwiała? No, może uporu, z jakim nastawa! na lekcje fechtunku.

Zawsze marzyłam, by zwiedzić katedrę w Winchester - oznajmiła lady Amelia, gdy powóz wjechał do miasta.

- Czytałam, że jest tu urocza rzeka. Muszę to wszystko zobaczyć i chcę się napić herbaty - dopominała się płaczliwie.

- Znowu! - jęknął Swinburne. - Stąd ledwie dwanaście mil do Southampton. Nie możesz zaczekać godzinę?

- Gdzie znajdziesz tak szybkie konie? Chcę się napić herbaty, robi mi się słabo - nastawała.

Zajechali do najbliższej gospody. Tu się okazało, że mają pęknięte koło, które wymaga natychmiastowej wymiany bądź naprawy. Tego Swinburne'owi było już nadto. Wściekły i zrezygnowany zaczął kląć, nie mając żadnych względów dla delikatnych uszu Amelii.

Mniej więcej dziesięć godzin po opuszczeniu Londynu dwukółka Dancy'ego przetoczyła się High Street i minęła potężną Southampton Bargate. Gdyby nie wypadek, podróż trwałaby osiem godzin, jako że często zmieniali konie nigdzie nie popasając.

Emma zmęczonym wzrokiem wypatrywała bacznie śladów Amelii i Swinburne'a. Zatrzymali się w Gospodzie Królewskiej na Lower High Street. Emmie żal było strudzonych koni, które tak dzielnie sprawiły się na ostatnim odcinku drogi.

- Spróbujemy zasięgnąć tu języka. - Lord Worcester wyskoczył z powoziku, ledwie się zatrzymali.

To on po drodze wypytywał we wszystkich przydrożnych zajazdach. Wiedział już o długich i częstych posiłkach Amelii, zdołał się dowiedzieć, że Swinburne zjechał gdzieś do stelmacha, by naprawić powóz. Nabrał otuchy.

- Nie mogli chyba przeprawić się na Guemsey porannym statkiem - powiedział z nadzieją w głosie i poszedł do gospody.

Emma i sir Peter ruszyli za nim zostawiając powozik pod opieką stajennego.

- Chyba rzeczywiście nie zdążyli na poranny statek, zważywszy popasy zarządzane przez Amelię. Emma mówi, że potrafi być bardzo uparta.

- Doprawdy niezwykłe, jak wiele Emma ci zawierza - zauważył sir Peter.

Emma skwapliwie weszła do zajazdu, rada schronić się przed zdradzieckim światłem dnia, i natychmiast dojrzała Swinburne'e, siedzącego na krześle w pobliżu kominka. Minę miał więcej niż zagniewaną, wściekły był niczym furia, gotów wyładować swoją złość na pierwszej z brzegu ofierze, a przy tym jakiś wymięty i zmierzwiony: widok jak na dandysa iście niebywały.

- Gdzie ona jest, Swinburne? - natarł na niego Worcester z takim impetem, że Emmę ciarki przeszły.

Fircyk zerwał się na równe nogi przewracając przy tym krzesło, gotów uciekać, gdyby tylko miał po temu sposobność.

- Dzięki Bogu na górze. Dobrze, że przynajmniej w łóżku nie je.

Worcester spojrzał na niego nie pojmując, o czym mowa. Sir Peter nachylił się do ucha Emmy.

- Poproś posługaczkę, żeby pokazała ci pokój Amelii. Spróbujemy wyprowadzić ją kuchennymi drzwiami zostawiając Swinburne'a samemu sobie.

Nie pytając, dlaczego sam nie poszuka uciekinierki albo nie namówi Worcestera, by odszukał przyjaciółkę z lat dziecinnych, lecz prosi o to George'a, skinęła tylko głową.

Posługaczka zmierzyła ją nieufnym spojrzeniem i pokręciła głową.

- Jestem w przebraniu. Przybyłam z przyjaciółmi, by ratować nieszczęsną duszę przed wymuszonym małżeństwem - szepnęła Emma i o dziwo to wystarczyło, by dziewczyna poprowadziła ją bez słowa na górę.

Na dźwięk głosu Emmy drzwi pokoju otworzyły się na oścież i rzuciła się jej na szyję Amelia. Gdy już wyściskała wybawczynię, odstąpiła krok do tyłu i parsknęła śmiechem.

- Cóż to za strój, Emmo Cheney?

- Przywdziany w pogoni za tobą - odparła Emma popychając przyjaciółkę z powrotem do pokoju.

Zamknęła starannie drzwi i ostrożnie wyjrzała przez okno wychodzące na tyły gospody. Powozik sir Petera zaprzęgnięty w świeże konie czekał gotów do drogi.

- Chcesz poślubić pana Swinburne'a? - zapytała wreszcie.

- Ani mi w głowie. Tego głupiego fircyka? Chciałam tylko, żeby Edward przejrzał wreszcie na oczy, ale on Jest jak kamień. Wszystko wyszło na opak - westchnęła Amelia.

- Trzeba mu było lekcji. Musi zrozumieć, ile dla niego znaczysz - odparła Emma ostrożnie, nie chcąc zdradzać, co myśli o sobku Worcesterze. Amelia rozpromieniła się.

- Myślisz, że naprawdę dba o mnie? Tak myślisz?

- Tak myślę. Odchodził od zmysłów całą drogę z Londynu.

- Emma tęsknie spojrzała na łóżko. Wyglądało na bardzo wygodne, a ona padała ze zmęczenia.

- Jak mam się wydostać z tej gospody? Przyznaję, ze jest bardzo przyzwoita. Jedzenie wyśmienite.

- Pan Swinburne napomknął coś o twoim apetycie. - Emma spojrzała pytająco na przyjaciółkę.

- Byłam zupełnie nieznośna przez całą drogę. Kazałam mu stawać co i rusz, a to na herbatę, a to żeby coś zjeść. Poważnie nadwerężyłam jego cierpliwość, nie mówiąc już o sakiewce. Spóźniliśmy się na statek. Był wściekły.

- Wymkniemy się stąd i ukryjemy w powoziku sir Petera. - Emma zatrzymała się przy drzwiach. - Kiedy będziemy już w czwórkę, nie wspominaj nic o moim przebraniu - poprosiła nie tłumacząc dlaczego. Amelia o nic nie pytała.

Kiedy siedziały już w dwukółce, Emma przesłała sir Peterowi wiadomość przez pachołka i umościła się kącie. Nagle dobiegł ją turkot zajeżdżającego ekwipażu. Spojrzała spod ronda kapelusza i wybuchnęła śmiechem.

- Co tam? - zapytała Amelia.

- Tego nam było trzeba. Jeśli się nie mylę, to ekwipaż lady Titheridge.

Drzwiczki się otworzyły, stangret opuścił schodki.

- No, moje panny - oznajmiła stara dama na widok przyjaciółek - przesiadajcie się do mnie i zaraz ruszamy. Szczęście, ze się znalazłaś, lady Amelio. O włos uniknęłaś skandalu, ale strzeżonego Pan Bóg strzeże: dzień, dwa spędzimy u mnie na wsi. To ukróci plotki, gdyby kto chciał plotkować i snuć jakie domysły.

Panny wymieniły spojrzenia i pospiesznie przeniosły się do ekwipażu.

- Mam powiedzieć lady Titheridge? - szepnęła Amelia zupełnie bez sensu.

- Przypuszczam, że wie o wszystkim, ale możesz bawić ją w drodze szczegółami swej podróży. Lubi zabawne opowieści - poradziła jej Emma.

Emma na wpół drzemała, gdy stara dama wróciła do powozu.

- Wszystko załatwione. Chłopcy ruszą nieco później. Pan Swinburne wraca na swoją Isle of Guemsey. George niespodziewanie musiał jechać do Sussex.

- Chciałabym wiedzieć, co tu się dzieje? Nikt mi o niczym nie mówi - poskarżyła się Amelia.

- Im mniej będziesz wiedziała, tym lepiej. Skup się raczej na tym, co powiesz Edwardowi, kiedy przyjedzie do lady Titheridge - powiedziała Emma.

Ekwipaż ruszył w drogę.

- Spróbuję - obiecała Amelia i zaczęła wyjaśniać lady Titheridge: - Bo widzi milady, Edward traktował mnie zawsze jak dziecko, od dziecka. To jest, oczywiście, kiedyś byłam dzieckiem, ale teraz nie jestem już dzieckiem - oznajmiła z godnością, niezrażona niejakimi trudnościami w wyartykułowaniu swojego problemu.

Lady Titheridge wymieniła spojrzenia z Emma.

- W każdym razie - ciągnęła dalej mężnie Amelia - czyniłam awanse panu Swinburne'owi, żeby wzbudzić zazdrość w Edwardzie. Nie wiedziałam, że ten fircyk potrzebuje pieniędzy i że mnie porwie. To wszystko wina Worcestera.

- Tak? - zapytała z powagą lady Titheridge.

- Gdyby poprosił mnie rok temu o rękę, nic by się nie zdarzyło. Powiem mu o tym przy pierwszej sposobności.

- Jak ja się cieszę, że sir Peter przesłał mi liścik, żebym Jechała za wami. Nie darowałabym sobie, gdyby mnie to ominęło - mruknęła lady Titheridge do Emmy.

Emma skinęła głową i już spała.

15

Przespałaś całą drogę - poskarżyła się Amelia.

Ekwipaż stał. To cisza obudziła Emmę. Sądząc po słońcu, musiało być około południa.

- Całą noc nie zmrużyłam oka, nie mówiąc już o tym, że nasz powozik się przewrócił, zepchnięty z drogi przez jakiegoś szaleńca, i musieliśmy go podnosić. - Emma wzdrygnęła się na myśl o tym, co mogło ich czekać.

- Przewrócił się? Nic o tym nie mówiłaś - powiedziała Amelia oskarżycielskim tonem. - Nie wytłumaczyłaś mi też, skąd twoje przebranie. Te pluderki są doprawdy bardzo niestosowne.

- Zbyt wiele by mówić - zbyła ją Emma nie całkiem jeszcze rozbudzona i ziewnęła potężnie. Marzyła tylko o tym, żeby się wyspać za wszystkie czasy, jeśli nie w swoim, to bodaj w jednako wygodnym łóżku.

Lady Titheridge cierpliwie czekała na obydwie panny na progu swego domu.

- No, moje drogie, zjecie, weźmiecie kąpiel, potem będziecie mogły odpocząć.

Panny wysiadły przeciągając się umiarkowanie, na ile młodym damom przystoi. Emma omiotła pełnym uznania wzrokiem stary dwór z czerwonej cegły, z wyrytym nad drzwiami napisem „C.T. & J.T. 1692”. Pierwsi właściciele, skryci za owymi inicjałami, musieli być bardzo dumni ze swojej siedziby, pełnej uroku, zacisznej, gotowej ugościć strudzonych podróżnych.

- Pospieszcie się, moje drogie. Musicie się przebrać, zanim chłopcy nadjadą - ponaglała lady Titheridge.

Emma uśmiechnęła się słysząc, że sir Peter nazywany jest chłopcem.

Istotnie, najwyższa pora, by zmieniła ubranie. „Chłopcy” nie mogą jej tu zastać w męskim przebraniu. Miała nadzieję, że Amelia nie zdradzi się po powrocie do Londynu jakimś niepotrzebnym słowem. Lady Titheridge wytłumaczyła jej, że Emma tak się przystroiła tylko po to, by móc ruszyć w pościg za nią, i przyjaciółka przyjęła owo wyjaśnienie za dobrą monetę.

Gdy weszły do holu, zegar bił właśnie dwunastą. Przestrzenne, bogate wnętrze, dębowe boazerie, wielka i zdobna klatka schodowa, wszystko to miało w sobie coś majestatycznego.

- Peter odziedziczy ten dom któregoś dnia. Spośród naszych siedzib tę lubi najbardziej - powiedziała lady Titheridge, kiedy szły po schodach.

- Wcale się nie dziwię - odparła Emma zastanawiając się, kto też zostanie tu panią, gdy sir Peter przejmie schedę.

Po odświeżającej kąpieli, ubrana w zdobną delikatnymi koronkami suknię z lekkiej tafty, pachnąca woda lawendową, z lokami ułożonymi przez Braddon, poczuła się zupełnie odmieniona.

- Może być - powiedziała z uznaniem niezawodna pokojówka. - Wątpię, by lord Worcester rozpoznał w panience swego towarzysza podróży.

Gotowa na przyjęcie „chłopców” Emma zaprezentowała się lady Titheridge. Z lekkim dygnięciem podziękowała starej damie za jej starania.

- Wreszcie mogłam zrzucić męskie ubranie. Tyle pani dla mnie robi, milady. Będę uważała, by nie zniszczyć tej wytwornej sukni.

- Jest twoja, moja droga. I nie dziękuj mi, bo od wieków tak dobrze się nie bawiłam. Ja, stara, powinnam dziękować wam, że dopuszczacie mnie do swoich spraw.

- Wcale nie jest pani stara, milady. Myślę, że serce ma pani żywsze niż większość młodych - odparła Emma ze śmiechem.

W tej samej chwili rozległ się odgłos otwieranych i zamykanych drzwi, ciężkie kroki w holu i na progu salonu stanęli sir Peter i lord Worcester. Wyglądali na zmęczonych, ale wielce z czegoś zadowolonych.

- Wreszcie jesteśmy. Wsadziliśmy Swinburne'a na statek płynący na Guemsey - oznajmił sir Peter z uśmiechem.

- Widzieliście, jak odpływa? - chciała się upewnić Amelia.

- Nie - przyznał lord Worcester - ale wsiadł na pokład. Statek miał odbijać, kiedyśmy odjeżdżali.

- Za grosz nie ufam temu łajdakowi. - Amelia prychnęła i zmierzyła swego ukochanego wściekłym wzrokiem. - A ty, Edwardzie, gdybyś miał trochę oleju w głowie, nie naraziłbyś mnie na tę okropna przygodę. - Z tymi słowami obróciła się na pięcie i obrażona wymaszerowała do ogrodu.

- Idź za nią, bo gotowa znowu wpaść na jakiś postrzelony pomysł, żeby zdobyć twoje serce - poradził sir Peter.

- Ona mnie nienawidzi - odparł Edward z ponurą miną, ale posłusznie ruszył w ślad za złośnicą.

- Kręte są ścieżki prawdziwej miłości - oznajmiła sentencjonalnie lady Titheridge.

- Cieszę się, cioteczko, że przyjechałaś na czas. Co z George'em? - Sir Peter zaczął rozglądać się po pokoju, jakby oczekiwał, że George wyłoni się nieoczekiwanie gdzieś z kąta.

- Musiał jechać do Sussex - odparła stara dama z kamienną twarzą. - Przyszła wiadomość i Emma postanowiła mu ją przywieźć. Zdaje się, że jego robotnicy znaleźli coś interesującego, więc George postanowił wracać do swoich wykopalisk.

Sir Peter spojrzał pytająco na Emmę.

- To chyba naprawdę coś ważnego. Wiem, że pilno mu poślubić pannę Johnson. Może cierpliwie szukać starożytności, ale na ślub z drogą Beatrice czekać nie myśli.

- I tak być powinno - orzekła lady Titheridge rzucając swemu siostrzeńcowi przeciągłe spojrzenie. - Jeśli mężczyzna zbyt długo zwleka, może spóźnić się na swój statek.

- Myślę, że Worcester naprawi jakoś swoje błędy, cioteczko. - Sir Peter rozsiadł się w najwygodniejszym fotelu. Zdawało się, że jeszcze chwila, a zapadnie w sen.

- Uważasz, że ja o nim mówię? - spytała lady Titheridge rozdrażnionym tonem.

- A o kimże by innym? - Sir Peter uśmiechnął się sennie. Nie zważając na aluzje starej damy, tak subtelne, że nic nie znaczyły, Emma rozglądała się po salonie w poszukiwaniu wygodnego miejsca. Usadowiła się w końcu w fotelu pod oknem, skąd mogła widzieć sir Petera oraz to, co działo się w ogrodzie.

- Co dalej zamierzasz? - zagadnęła lady Titheridge chcąc zmusić do swego nieznośnego siostrzeńca do jakiejkolwiek reakcji.

- Zdrzemnąć się, coś przekąsić i wrócić do Londynu: w tej kolejności. Pozbywszy się Swinburne'a, mogę podziękować agentowi z Bow Street za jego usługi.

- Wiesz na pewno, że to Swinburne nasłał złodzieja? - zapytała Emma.

Sir Peter skinął głową.

- Harry Porter zasięgnął na mą prośbę języka. Rodzina Swinburne'a ma powiązania z Francuzami, on sam rozpaczliwie potrzebuje pieniędzy: ergo, o niego tu chodzi.

- Straszny z niego łajdak, tak wykorzystać Amelię. - Emma posłała lady Titheridge wymowne spojrzenie tyczące bogatych a naiwnych panien.

- Miała więcej szczęścia niż rozumu - oznajmił sir Peter z trudem tłumiąc potężne ziewnięcie.

- Obyś miał rację, że wraz ze zniknięciem Swinburne'a skończą się twoje kłopoty - powiedziała lady Titheridge z chytrym uśmiechem, najwyraźniej nie zgadzając się z oceną sytuacji przedstawioną przez siostrzeńca.

Jeszcze raz ziewnął i podniósł się z fotela.

- Chwila, a będziecie tu miały bezwładne ciało - powiedział i powlókł się do swojego pokoju.

Emma wyobraziła sobie ciało uśpionego sir Petera. Cóż za niestosowny obraz!

- Mój Boże - westchnęła lady Titheridge, jakby czytała w jej myślach.

Tymczasem za oknem, w ogrodzie, rozgrywała się decydująca bitwa między lady Amelią Littleton i Edwardem, lordem Worcester.

- Nie będę się wtrącała w ich sprawy - oznajmiła stanowczo lady Titheridge. - Kto wsadza palec między drzwi, powinien liczyć się z tym, że mu go przytrzasną. Tak powiadał mój mąż nieboszczyk, który zawsze trzymał się z dala od wszelkich zwad i niesnasek. Nie chciał zginąć w walce.

- Wolno mi zapytać, jak był zszedł jego lordowska mość? - zagadnęła Emma z nadzieją, że pytanie nie będzie poczytane jej za impertynencję

- Okrutnie zaziębiony nie chciał się kłaść do łóżka. Umarł cztery dni później, co tylko dowodzi, że stać się musi, co komu pisane. - Z tymi słowy lady Titheridge wyszła z salonu.

Emma słyszała jej kroki milknące w oddali. Zamyślona obserwowała przez okno sprzeczkę toczącą się w ogrodzie, a zdawszy sobie sprawę, że nieładnie podpatrywać intymną scenę między kochankami, i ona opuściła pokój.

Zgadzasz się więc ze mną czy nie, Edwardzie? - atakowała Amelia z prawdziwą zaciekłością.

- Zgadzam, zgadzam. Muszę powiedzieć, że niezłego mi ćwieka zabiłaś.

- Chciałam, żebyś zobaczył we mnie kogoś więcej niż smarkulę, którą znasz od dziecka - oznajmiła postępując krok ku niemu.

- W pełni ci się udało. Bardzo mi droga ta smarkata - przyznał z uśmiechem.

- Och, chyba cię kocham, jakem nagrzeszyła. Walczyłam z tą miłością, boś największym łotrem w kraju, ale nic na to poradzić nie zdołam. Kocham cię i kwita, a ty traktujesz mnie jak dziecko - wybuchnęła, najwyraźniej nie mając już cierpliwości do samej siebie.

- Przyszedłszy do zastanowienia, i ja muszę powiedzieć to samo, moja malutka. - Nachylił się, by ją pocałować, niepomny ostrzegawczego uśmiechu.

- Nie jestem malutka - oznajmiła i zarzuciła mu ręce na szyję, gotowa dowieść, jak bardzo wyrosła.

Emma zastała lady Titheridge w pokoju śniadaniowym, czytającą pocztę.

- Mogę być w czymś pomocna, milady? - zagadnęła uprzejmie.

- Zastanawiam się właśnie, czy George mógłby przybyć do Londynu, w razie gdybyśmy go potrzebowały?

- Potrzebowały? - powtórzyła Emma siadając naprzeciw starej damy. - Na cóż miałby się zdać?

Lady Titheridge zerknęła, czy w holu nie ma nikogo, i dopiero przemówiła:

- Nie wierzę, że Swinburne jest złoczyńcą. Prawda - rzekła z lekceważącym gestem - próbował dla pieniędzy porwać naszą trzpiotkę, ale żeby dybał na egipskie klejnoty? Niepodobna. To rzecz nie dla fircyka. Na to trzeba odwagi i sprytu. Powiedz mi, czy ważyłby się na coś takiego?

- Wiele o tym myślałam i jestem tego samego zdania, co milady - odparła Emma z przekonaniem.

- Zatem postanowione. Będziesz na wezwanie, gdyby zaszła potrzeba. Wyznam ci, że bardzo się niepokoję o swojego siostrzeńca. Drogi mi on nad życie, a ciągle nie ma dziedzica. Chciałabym widzieć go żonatym, z pół tuzinem potomstwa.

Emma poczuła, że żar oblewa jej policzki.

- Wierzę, że niedługo pragnieniom milady stanie się zadość, wszak sir Peter zdaje się im zawsze powolny - odparła drewnianym głosem.

- Liczę w tej materii na ciebie - usłyszała na to. Zanim jednak pojęła znaczenie owej odpowiedzi, pojawili się Amelia i Edward, zarazem potulni jacyś i triumfujący, ile podobne połączenie jest w ogóle możliwe.

- Ujrzeliśmy światło - oznajmiła Amelia w ewangelicznym zgoła uniesieniu.

- Ona chce tylko powiedzieć, że koniec kłótni i zamierzamy się pobrać - wyjaśnił lord Worcester spoglądając nieco kwaśno na swoją najdroższą. - Nasi rodzice nie powinni stawiać żadnych przeszkód.

- Znakomicie. Idźcie teraz odpocząć, potem coś zjemy i ruszamy do Londynu. Wiadomość o waszych zaręczynach w zarodku zdusi plotki. - Widząc zdumione miny młodych, lady Titheridge dodała: - Wiem, wszyscy jesteśmy zmęczeni, ale Peter chce wracać jak najszybciej, a my powinniśmy jechać razem z nim. Nie spodziewam się kłopotów - zapewniła lady Titheridge takim tonem, jakby przewidywała coś wręcz przeciwnego.

- Ja i Amelia moglibyśmy wyjechać później - powiedział lord Worcester z wahaniem i objął swoją ukochaną opiekuńczym ramieniem.

- Och, nie - zaoponowała Amelia. - Jeśli lady Titheridge myśli, że coś złego może się przydarzyć, to wolę jechać.

- A więc odpocznijmy i ruszajmy w drogę, skoro sir Peter spieszy do domu.

Amelia zatrzymała się jeszcze przed drzwiami swojego pokoju.

- Taka jestem szczęśliwa, najdroższa Emmo. Oby i tobie wszystko ułożyło się jak najpomyślniej.

Udając, że nie rozumie, co przyjaciółka ma na myśli, Emma skinęła głową i zniknęła w przeznaczonej dla niej sypialni.

Po wzmacniającej drzemce całe towarzystwo spotkało się przy stole w sali jadalnej.

- Nie miałem pojęcia, że taki jestem głodny - powiedział lord Worcester.

Amelia spoglądała na półmiski z ledwie skrywanym obrzydzeniem.

- Ja chyba nic nie zjem. W drodze do Southampton zjadłam tyle, że starczy na tydzień.

- Bardzo sprytnie, że udawałaś głodną. Tym sposobem uratowałaś się przed nieszczęściem - powiedziała Emma. Sir Peter zmienił temat i wszyscy zabrali się do jedzenia. Nie minęła godzina, a towarzystwo gotowe było ruszać w drogę. Emmie żal było wyjeżdżać z domu, który miał dla niej tyle uroku.

- Wiecie, że do Londynu wrócimy bardzo późno. Czy ktoś z was pomyślał o tym, jaki podać przekonujący powód, który dwa dni zatrzymał nas poza miastem? - zapytała lady Titheridge, gdy popijali kawę.

- W istocie. Nie możemy dopuścić, by rozeszły się pogłoski o Amelii i Swinburnie. - Emma spojrzała z nadzieją na sir Petera, oczekując, że znajdzie jakieś rozwiązanie.

- Dlaczego wszyscy patrzycie na mnie? - obruszył się. - Przed nami sześć godzin podróży. Może w drodze coś wspólnie wymyślimy.

Nic nie ustaliwszy, wyszli przed dom, gdzie czekała już dwukółka sir Petera i ekwipaż lady Titheridge.

- Panie pojadą ekwipażem, a ja z Worcesterem ustanowimy nowy rekord w jeździe dwukółka.

- Miejmy nadzieję, że dojadą bez przeszkód. Mogłybyśmy spędzić tutaj noc, ale twoi rodzice pewnie od zmysłów odchodzą - zwróciła się Emma do Amelii, gdy już siedziały w powozie.

- Rodzice zawsze martwią się o wszystko. Kiedy się dowiedzą, że zamierzamy z Edwardem się pobrać, o nic nie będą pytać. Powiem im, że byłam u ciebie, Emmo.

- O Boże - jęknęła Emma. List, który zostawiła w domu, mówił dokładnie to samo, tyle że na odwrót.

Podróż minęła nadspodziewanie szybko: Amelia uśpiła towarzyszki rozprawiając o planowanym małżeństwie, tak że nawet zmiany koni przeszły im niezauważenie.

Na krótko przed północą Emma wślizgnęła się do domu kuchennymi drzwiami i bez przeszkód przemknęła do swojego pokoju.

Ranek okazał się znacznie trudniejszy.

Pani Cheney, osoba nie należąca do podejrzliwych, ledwie świt, to jest za kwadrans dwunasta, pojawiła się w pokoju córki wymachując jej listem.

- Zechcesz się wytłumaczyć, moja panno? Umierałam z niepokoju. Wczoraj wieczór wszyscyśmy świętowali, a panny ani śladu.

- Napoleon pobity! - wykrzyknęła Emma wyskakując z łóżka i ściskając matkę. - Opowiedz mi o wszystkim. W drodze nie doszły nas żadne wieści. Lady Titheridge prosiła mnie i Amelię, żebyśmy jej towarzyszyły. Biedna nie ma własnych dzieci i do nas zwróciła się o pomoc. Wiesz, pojechałyśmy do jej wiejskiego domu, aż pod Under Petersbridge! Jest śliczny, mateczko.

Zaintrygowana pani Cheney usadowiła się w ulubionym fotelu Emmy, by wysłuchać szczegółów, którymi mogłaby podzielić się z panią Bascomb i lady Hamley. Najpierw jednak przekazała córce wieść o bitwie w pobliżu małego miasteczka zwanego Waterloo. Informacje z kontynentu były skąpe, lecz mimo to wszyscy już wiedzieli, że wielki Wellington pobił wstrętnego Napoleona. Podobno świętowano zwycięstwo na ulicach Londynu, ale państwo Cheney, jako że nie lubili zbiegowisk, spędzili wieczór w domu.

Dopiero później Emma uświadomiła sobie, że jej najdroższa mateczka nawet nie zapytała, o jaką to przysługę prosiła córkę lady Titheridge. Na szczęście gdzieś między wieściami o wielkim zwycięstwie i opowiadaniem o urokach domu starej damy przeoczona została kwestia przyczyny niespodziewanego wyjazdu.

Gdy Emma tego popołudnia pojawiła się na herbatce u lady Titheridge, natychmiast zaczęła wypytywać o sir Petera.

- Chłopcy pobili rekord, chociaż muszę wyznać, iż nic nie wiem, by ktoś ustanowił jakiś wcześniej. Przyjechali na godzinę przed nami.

Niespecjalnie przejęta tym, że „chłopcy” gnali na złamanie karku, Emma pokręciła głową.

- Nie, mam na myśli klejnoty z kolekcji sir Petera, z którymi obchodzi się tak beztrosko.

- Są bezpieczne, a ja nie jestem znowu taki beztroski, panno Cheney - usłyszała lodowaty głos sir Petera i obróciła się gwałtownie, zła, że jej słowa mogą być poczytane za przytyk.

- Nie mówię, że o nie nie dbasz, lękam się jedynie, że po wyjeździe Swinburne'a uznałeś, iż czujność nie jest już konieczna... - przerwała widząc minę Dancy'ego.

- Cioteczko, nabijasz tę młodą głowę dziwnymi myślami - powiedział sir Peter z ukłonem w jej stronę.

- Nie musi... - odparła Emma tonem urażonej godności.

- Sama na to wpadłam, ale przestałam się trapić twoimi kłopotami na wieść o zwycięstwie. Wreszcie mamy pokój.

- W rzeczy samej - przytaknął sir Peter unosząc do oczu lorgnon.

Przez chwile rozprawiali o zakończeniu wojny i znaczeniu tego faktu dla kraju, w końcu Emma, dość niekonsekwentnie, trzeba przyznać, stwierdziła, że Francuzi nie mając pieniędzy poniechają zakusów na kolekcję.

- Powiedzże wreszcie, wstrętny człowieku, jak się sprawy mają - zażądała, gdy nie skomentował jej opinii.

- Harry Porter jest tego samego zdania co ja. Uważamy, że nie ma się już czym martwić, chyba że złodziej postanowiłby sprzedać naszyjnik gdzie indziej niż we Francji. Zapadłam Porterowi, zwolniłem strażnika i znowu mogę skupić się na pracy nad zbiorami. Wierzę, że twój brat nadal zechce je rysować. - Sir Peter krążył po salonie pocierając w zamyśleniu brodę.

- Emma ma wielki talent do rysunków. To chyba rodzinne - podsunęła lady Titheridge.

- Emma? Ludzie mogliby się dziwić, że odwiedza mieszkanie kawalera - odparł sir Peter chmurnie i spojrzał na Emmę, ciekaw jej reakcji. Nawet jeśli rozważał wcześniej taką możliwość, nie śmiałby wystawiać opinii panny na szwank. Co innego przyjmować ją u siebie w przebraniu George'a.

Lady Titheridge westchnęła.

- Masz oczywiście rację. Będziesz musiał sam sobie jakoś radzić, chyba że George pojawi się w Londynie.

- Nie pisał do nas od kilku dni, ale wyślę list i zapytam, jakie ma zamiary - obiecała Emma.

- Zrobisz to? - Na twarzy sir Petera odmalowała się ulga.

- Niechby pojawił się bodaj na jeden dzień. Lubię jego styl. Chciałbym mieć wszystkie rysunki ręki jednego artysty.

Zbiegając ze schodów myślał o tym, jak nierozważna była jego prośba. Nie powinien więcej zmuszać Emmy, by pojawiała się w jego domu w przebraniu George'a, ale zależało mu na tych rysunkach, a jakże inaczej mógłby je uzyskać? Miał nadzieję, że jego roztropna ciotka weźmie sprawę w swoje ręce. Zawsze mógł na nią liczyć.

Kiedy pojawił się na Bruton Street, Radley otworzył mu drzwi, nim zdążył zastukać.

- Wszystko gotowe? - zapytał lokaja i partnera w rozmaitych spiskach.

- Tak, sir. Kiedy pojawi się nasz artysta?

- Przepowiadam, że przybędzie najpóźniej jutro, z wieściami o nadzwyczajnym znalezisku.

Wielkie nieba. Co robić? - westchnęła Emma, gdy sir Peter się pożegnał. Obserwowała przez okno jego powóz toczący się w kierunku Berkeley Square.

- To proste. George wpadnie na dzień do Londynu, by wycenić jakieś znalezisko. Mam nadzieję, że znalazł coś cennego - powiedziała lady Titheridge.

- Wszystko tak bardzo się skomplikowało. Trzeba cudu, żebym wyszła z tego cało.

- Kiedy George złoży wizytę na Bruton Street?

- Najwcześniej jutro rano. Będę musiała wymyślić jakąś historię dla mateczki. Dość mam już oszustw i zwodzeń - powiedziała Emma żałośnie.

- Wiem. I mnie ciężko na duszy. - Głos lady Titheridge przeczył jednak słowom.

Następnego dnia Emma pojawiła się u lady Titheridge z samego rana i z promiennym uśmiechem pobiegła do pokoju, gdzie zwykle przeistaczała się w George'a.

- Dobre nowiny, jak mniemam - powitała ją dama.

- W rzeczy samej. Przyszedł list od George'a. Pisze, że znalazł prawdziwy skarb! Bransolety, naszyjniki, monety. Zamierza wkrótce przyjechać do Londynu, ale nie zatrzyma się w domu, tylko u przyjaciela, który jest członkiem Towarzystwa Starożytników. Będzie mu towarzyszył sir William. Nie ma szans, by spotkał się z sir Peterem.

- To dobrze. Dzisiaj po raz ostatni będziesz musiała udawać. Koniec zmartwień. Emma na wszelki wypadek odpukała.

16

Wchodziła na Bruton Street ze złymi przeczuciami. To zdecydowanie, nieodwołalnie ostatnia jej wizyta w przebraniu. Zęby nie wiem co.

Gdy Radley prowadził ją do gabinetu, przyglądała mu się z niedowierzaniem. Nic. Nie mrugnie nawet okiem. Należy zapewne do tych lokai, którzy nic nie widzą i nie słyszą. Pozazdrościć takiego sługi.

Sir Peter stał w kącie pokoju i oglądał brązową statuetkę, której Emma dotąd nie widziała.

- Znalazłem ją na dnie skrzyni, w której były obiekty przywiezione z Egiptu, owiniętą w papiery i szmaty. Omal jej nie wyrzuciłem.

Po chwili milczenia dodał:

- Teraz, kiedy mamy wreszcie widoki na pokój, zamierzam jechać do Egiptu, i to jak najszybciej. Chcę na miejscu dowiedzieć się więcej o obiektach zgromadzonych przez ojca. Rysunki będą mi bardzo pomocne. - Wskazał na szkice sporządzone przez Emmę.

Serce jej się ścisnęło na tę wiadomość, ale skinęła tylko głową. Gorąco pragnęła podróżować z sir Peterem, ujrzeć egzotyczne miejsca, skąd pochodziły jego zbiory, lecz nie było jej to pisane.

- Nie sądzę, byś chciał jechać ze mną. Nie, to niemożliwe - odpowiedział sam sobie. - Ty zapewne myślisz już o miesiącu miodowym w Rzymie. Szczęściarz z ciebie. Ale i ja mam podobne plany. Chcę zabrać swoją damę do Egiptu.

Poczuła się tak, jakby zadał jej cios szpadą prosto w serce. Poza Richendą de Lacey nie przychodziła jej do głowy żadna kobieta, którą sir Peter mógłby darzyć względami, a ta rozpieszczona istota, niezdolna znosić trudy podróży, wydała się jej ze wszystkich najmniej odpowiednią towarzyszką naukowej ekspedycji.

- Nie wiedziałem, że zamierzasz się żenić - powiedziała słabym głosem. - Moje gratulacje.

- A, dziękuję - odparł sir Peter nie odrywając wzroku od statuetki.

- I ja wkrótce się żenię. Znalazłem iście cesarski skarb, który powinien wywołać nie lada poruszenie wśród starożytników. - Nie dbała już o to, czy sir Peter nie natknie się na George'a na jakimś spotkaniu koneserów. Chciała czym prędzej dokończyć stalowane rysunki i zniknąć.

Och, jakąż miała ochotę stanąć teraz do fechtunku i zaatakować Dancy'ego. Zadrwił z niej, wzbudził w sercu dziwne tęsknoty, a teraz odsuwał ją na bok. Cóż, ale Richendą była posażną panną.

- Co za sroga mina - powiedział sir Peter podnosząc wzrok znad statuetki.

- Czyżby? - Nieco ochłonąwszy z pierwszego szoku, Emma otworzyła szkicownik i przystąpiła do pracy. Jakże pragnęła nadal tu przychodzić i rysować, spędzać godziny w tym magicznym gabinecie, w towarzystwie sir Petera. Starając się nie myśleć o jego małżeństwie, zaczęła szkicować statuetkę bogini.

- Urocza, prawda? - zagadnął zaglądając jej przez ramię.

- Richenda? Och, tak. Brylant pierwszej wody. - Rzekłszy to, natychmiast zrozumiała, że się zdradziła.

- A skąd ona przyszła ci do głowy? - Autentyczne zdumienie, jakie odmalowało się na twarzy sir Petera, napełniło jej serce wątłą otuchą.

- George wspominał, że darzysz ją względami.

- Nie, o kim innym mówiłem - odparł niejasno.

- Owa dama zna twoje zamiary?

- Dowie się o nich wkrótce. - Sir Peter położył na stole kilka przedmiotów, których rysunki chciał mieć, i wyszedł z pokoju.

Powinien dostać kosza za taką zarozumiałość. To niepodobna. Planować małżeństwo i trzymać rzecz w tajemnicy przed swoją wybranką!

Gniew i zniewaga przydawały żywości jej palcom. Pracowała z wściekłym zapamiętaniem. Około południa skończyła rysować. Nie widząc nigdzie sir Petera, zamierzała wymknąć się bez słowa. O tak, za dużo już powiedziała. A jednak ciekawa była, kim jest kobieta, którą sir Peter zamierzał poślubić.

W holu natknęła się na Radleya.

- Sir Peter czeka cię w sali do fechtunku, sir. Zrezygnowana poszła za lokajem. Sir Peter uznał widać, że winien jest podziękowania za jej pomoc. Niech i tak będzie. Pożegna się i skończy mistyfikację. Ta maskarada zbyt już zakłóciła spokój jej umysłu.

- Sir? - zagadnął Radley wchodząc do sali.

- Dziękuję, Radley. Skończyłeś rysunki, Cheney? Bardzo ci jestem wdzięczny za robotę.

Ze zgrozą spojrzała na jego przyodziewek. Czyżby ten przeklęty człowiek zamyślał dać jej kolejną lekcję fechtunku? Najwyraźniej.

- Nie spodziewałem się, że będziemy dziś ćwiczyć, mój stary - mruknęła niechętnie, ale nie doczekawszy się odpowiedzi, zrezygnowana wzięła z jego dłoni maskę i szpadę.

Zaczęli fechtować.

- Masz coraz lepszą technikę - pochwalił w końcu sir Peter i ku jej zaskoczeniu odłożył broń. Lekcja skończyła się równie nieoczekiwanie jak zaczęła.

Zaskoczona tym pośpiechem wdziewała surdut już na korytarzu.

- Poradzisz sobie - rzekł niezbyt zrozumiale odprowadzając ją do wyjścia.

- Czy wszystko gotowe na wieczór, sir? - zapytał Radley, który pojawił się w holu.

Spoglądała na obu mężczyzn ciekawa, co też ma się wydarzyć wieczorem, chociaż zapewne jej to nie dotyczyło.

- Wszystko przygotowane - odparł i zwrócił się do Emmy:

- Posłuchałem twojej siostry. Ponieważ jest przekonany, że złodziej ciągle czai się w Londynie, zastawiłem na niego pułapkę. Wieczorem oczekuję Harry'ego Portera. Zechciałbyś też przyjść? - Przerwał, jakby zastanawiał się nad czymś przez moment. - Wiem, że jesteś zajęty nowym znaleziskiem, ale trzeba mi twej szpady.

Na chwilę odjęło jej mowę. Czyżby prosił o pomoc? Jest przecież tylko kobietą, nawet jeśli on widzi w niej George'a. Najpierw zapewniał ją, że sobie poradzi, teraz chce wykorzystać jej świeżo nabyte umiejętności w robieniu białą bronią.

- Trzeba ci mojej szpady? - powtórzyła.

- Bardzo.

Skinęła wreszcie głową. Co prawda przyrzekła sobie nigdy już się nie przebierać, ale ciekawość wzięła górę.

- O której?

- Około dziewiątej - powiedział sir Peter i Radley otworzył przed nią drzwi.

- O dziewiątej - potwierdziła i ruszyła w kierunku fiakra, który czekał na nią tam gdzie zwykle. Wiedziała, że to ze wszech miar niemądre, ale chciała być tego wieczoru z sir Peterem.

- Nie powinien pan wciągać w to młodej damy, sir - prychnął Radley.

- Wszystko będzie dobrze. Po raz ostatni spotkam się dzisiaj z moim George'em i kwita.

Radley zrobił niedowierzającą minę.

- Chcesz iść wieczorem do domu mojego siostrzeńca? Czy to aby bezpieczne? Co innego rano, kiedy nikogo nie ma, ale narażać się przy ludziach, że cię zdemaskują? - Lady Titheridge zatroskana krążyła po pokoju.

- Muszę to widzieć. Wiem, że ktoś czyha na zbiory sir Petera. Być może pojawi się właśnie dzisiaj wieczorem.

- Prawda, zapowiada się bezksiężycowa noc - przyznała stara dama zerkając na pochmurne niebo za oknem. Jeśli ten zbir desperacko potrzebuje pieniędzy, gotów znowu uderzyć. Ale żeby Peter oczekiwał wsparcia twojej szpady? Wierzyć się nie chce! Tak czy inaczej, bądź ostrożna. Ja wieczorem wychodzę, ale Braddon, jak zwykle, pomoże ci się przebrać. Po raz ostatni - oznajmiła stanowczo.

- Zapewniał, że nic mi nie grozi.

- Męskie obietnice. Nigdy im nie wierz, moja droga. Wychodząc Emma zatrzymała się jeszcze przy drzwiach.

- Mówi, że wkrótce zamierza się żenić i że chce zabrać żonę do Egiptu. Nie zdradził jej imienia, ale to nie Richenda de Lacey. Pytałam, bo tylko ona przyszła mi do głowy. Nie wiem, kto inny mógłby zaprzątać jego uwagę.

- Nikt oprócz ciebie - powiedziała cicho lady Titheridge. Emma rozmyślała o słowach starej damy w drodze do domu. Uznała, że to żadna odpowiedź: nie widziała się w roli kandydatki na żonę Petera, chociaż kochała go z całego serca.

Dzień wlókł się nieznośnie. Dolewała herbatki pani Bascomb i pani Hamley. Przejętą w najwyższym stopniu nowym odkryciem George'a mateczkę karmiła pigułkami uspokajającymi doktora Vemala. Jednym uchem słuchała toczących się rozmów, zatopiona w myślach i pełna oczekiwań.

- Zapewne sir William wraz z całą rodziną zjedzie wkrótce do Londynu - oznajmiła pani Cheney przerywając jej rozmyślania.

- Wątpię, wiesz przecież, że lady Johnson przykuta jest do wózka, ale byłaby na pewno zachwycona, gdybyś wraz z papą złożyła jej wizytę.

Rozmowa potoczyła się wokół perspektywy wyjazdu do Sussex. W końcu wyczerpawszy temat przyjaciółki mateczki zakończyły popołudniową wizytę.

- Włóż wieczorem tę suknię z kremowej tafty - zadysponowała mateczka, gdy zostały same. - Jest taka kobieca, ślicznie ci w niej. Nie rozumiem, dlaczego nikt jeszcze nie poprosił o twoją rękę. Masz powodzenie na balach i wieczorkach tańcujących, bywasz w Almack, co nie każdej pannie jest dane. Prawdziwa zagadka. - Westchnęła, po czym udała się na popołudniowy spoczynek, zostawiając Emmę samą ze swymi myślami.

Rzeczywistość istotnie nie przedstawiała się różowo. Nie dość, że sir Peter zamierza się żenić z inną kobietą, i ona będzie musiała wyjść za mąż. Jeśli nie znajdzie kogoś, kogo towarzystwo zdoła znieść, czeka ją życie panny rezydentki, biednej krewnej w domu George'a i Beatrice.

Tak czy inaczej, sir Peter chce jej pomocy dzisiejszego wieczoru i w tej chwili tylko to się liczyło.

Suknia z kremowej tafty wszystkim się podobała, nawet pan Brummell pochwalił toaletę. Emma tymczasem co jakiś czas zerkała na zegar.

- Sprawiasz wrażenie, jakby dokądś było ci spieszno, pani. - Słowa Brummella wprawiły ją, zakłopotanie.

- Sprawdzam tylko, która godzina. Wszędzie wyglądała sir Petera, ale widać zajęty był damą, którą zamierzał poślubić. Raptem usłyszała znajomy głos.

- Tu jesteś. Wszędzie cię szukałem. Ślicznie wyglądasz, urocza suknia. Dzisiaj bez kryzy? Machinalnie dotknęła szyi.

- Nie chcę, by się opatrzyła.

- Zatańczysz ze mną, moja droga?

Rozległy się pierwsze takty menueta. Orkiestrę Almack prowadził tego wieczoru Colnet, wzięty dyrygent, który często grywał na prywatnych balach.

Było coś upojnego w tańcu, coś, czego nigdy dotąd nie odczuwała. Może sprawiał to afekt, jaki żywiła dla sir Petera? Posmutniała na tę myśl. Gdy muzyka umilkła i gdy sir Peter odprowadził ją do rodzicielki, namówiła mateczkę, by wracały do domu. Nie chciała widzieć, z kim będzie tańczył, poza tym czas płynął, a musiała jeszcze przebrać się przed wizytą na Bruton Street.

Rad jestem, że cię widzę - powitał ją sir Peter w mrocznym, oświetlonym ledwie jedną świecą holu. - Bałem się, że zajęty innymi sprawami zapomnisz o mojej prośbie.

- Dotrzymuję danego słowa - odparła Emma urażonym tonem.

- Zapamiętam to sobie. Oto twoja szpada. Jeśli ktoś czyha na moją kolekcję, musimy odkryć, kto to jest. Rozpowiedziałem wokół, że nie będzie mnie dzisiaj w domu, że wieczór spędzę w klubie, potem na balu.

W półmroku spoglądała na ukochaną twarz. Nie mógł się zapewne domyślać uczuć, jakie w niej budził. Nie ważyłaby się ich okazać. Ani jako George, ani jako Emma. Młoda dama nie może wszak rzucać się na szyję swemu wybranemu.

Czas płynął, a ona siedziała obserwując w milczeniu ukochanego, póki nie zapadły zupełne ciemności.

Raptem usłyszała jakiś odgłos. Wstrzymała oddech i poczuła dłoń sir Petera na ramieniu.

- A ja nie dowierzałem Emmie. Przeproś ją ode mnie - szepnął.

A więc nie zamierza widzieć jej więcej, przemknęło jej przez głowę. Wyjedzie z żoną do Egiptu. Koniec. Kropka.

Doszedł ją odgłos tłuczonego szkła i ciche przekleństwa. Nasłuchiwała bez ruchu. Błysnęło światło, po chwili zapłonęła świeca. Zerknęła zza gabloty, gdzie przycupnęli ukryci, w nadziei, że dojrzy intruza. Omal nie krzyknęła. Swinburne! Ale jak odmieniony w czarnym przebraniu zamiast w zwykłym dla siebie stroju galanta.

Sir Peter zaczął czołgać się w jego stronę. Już miał pochwycić złoczyńcę, gdy zdradził go brzęk szpady, który zabrzmiał niczym eksplozja.

Swinburne obrócił się gwałtownie.

- Kto tu jest? - szepnął wypatrując oczy w ciemnościach. Sir Peter na powrót się przyczaił. Emma z bronią w dłoni zaczęła skradać się ku złodziejowi od przeciwnej strony.

- Coś słyszałem. - Swinburne trwał bez ruchu. - Kot pewnie - mruknął pod nosem.

Jego głos nie przypominał w niczym tego, który przybierał wobec dam w towarzystwie. Jakby na zawołanie pojawił się kot, otarł o nogi Swinburne'a, potrącił jakieś narzędzie, które ten przyniósł ze sobą, i zniknął.

Rozległ się odgłos rozbijanego szkła gabloty, potem cichy szelest.

- Znowu kot? Uciekaj, przebrzydłe zwierzę. - Swinburne parsknął.

W tej samej chwili sir Peter runął na intruza i obalił go na podłogę. Emma przyskoczyła ze szpadą w dłoni do szamoczących się mężczyzn. Nagle pokój rozświetliły lampy, a w progu stanęli Harry Porter i Radley.

Oczom Emmy ukazała się straszna scena: Swinburne dusił ramieniem sir Petera.

- Ty łotrze! Niegodziwcze! Szubrawcze! - krzyknęła gotowa do ciosu, biorąc Swinburne'a z zaskoczenia. Widział dwie postacie w progu. Trzeciej się nie spodziewał.

- Miało cię nie być w domu - sarknął wściekle pod adresem Petera.

Sir Peter mocnym szarpnięciem uwolnił się od napastnika. Oddychał ciężko, z trudem łapiąc powietrze, niezdolny do ataku. Niewiele się namyślając, a widząc, że Swinburne nie myśli kapitulować, ją zaś ignoruje, Emma zrobiła gwałtowny wypad i cięła napastnika w ramię.

Swinburne obrócił się gwałtownie, krzyknął z bólu. Emma gotowała się do ponownego zadania ciosu.

- Dobrze! - zawołał sir Peter, podniósł się z wysiłkiem i natarł z drugiej strony. - Poddaj się, łajdaku!

- Za nic - warknął Swinburne.

Ostatnie, co Emma zapamiętała, to straszny krzyk sir Petera i wzniesiona do ciosu nad jej głową brązowa statuetka w dłoni Swinburne'a.

Odzyskawszy przytomność, usiłowała usiąść. Na próżno. Głowa jej pękała, ale nie to było ważne. Ktoś trzymał ją mocno w ramionach.

- Kto... co się stało? - szepnęła słabo.

- Dzięki Bogu - usłyszała głos sir Petera i poczuła jak delikatnie, z czułością całuje jej czoło, szepcząc przy tym serdeczne, ciepłe słowa.

„Moje biedne kochanie” i „skarbie najdroższy” brzmiały jej w uszach niczym najsłodsza muzyka. Od dawna tęskniła za tym, by jak teraz tulił ją do piersi. Podniosła z wahaniem dłoń i pogładziła go po twarzy. Nawet w półmroku mogła dojrzeć jego pełne uwielbienia spojrzenie.

Raptem się ocknęła.

Mężczyźni nie obdarzają się przecież nawzajem pieszczotami. W każdym razie nie w książkach, które czytywała.

Próbowała uwolnić się z jego objęć, ale przytulił ją jeszcze mocniej.

- Nie zniósłbym tego, gdyby coś ci się przytrafiło - powiedział zdławionym głosem i począł ją całować.

- Nie powinieneś tego robić - sprzeciwiła się, oszołomiona cudownym uczuciem.

- Nie robię nic złego. Zabiorę cię ze sobą. Będziemy razem - powiedział czule i musnął lekko wargami jej czoło.

- Nie możesz - obruszyła się zgorszona jak nigdy w życiu.

- Mogę. Twoi rodzice na pewno się zgodzą, kiedy się o wszystkim dowiedzą.

- Przecież dla ciebie jestem George'em - jęknęła zrozpaczona.

- George jest w Sussex - padła spokojna odpowiedź i Emma poddała się kolejnemu pocałunkowi, słodszemu niż poprzedni.

- Wiesz, że nie jestem George'em? - zapytała, gdy odzyskała wreszcie mowę i dar trzeźwego myślenia.

- Moja najdroższa Emmo, wiedziałem od początku, gdy tylko przestąpiłaś próg mojego domu, by zobaczyć mumię. Podobnaś do niego, prawda, ale ja nie jestem krótkowzroczny. - Przechylił głowę zastanawiając się nad czymś. - Do ślubu musisz włożyć naszyjnik księżniczki. Będzie ci w nim cudownie.

Do głębi urażona, mimo uszu puszczając opowieści o ślubie i naszyjniku, Emma wreszcie usiadła i z całych sił zdzieliła sir Petera.

- Wiedziałeś! I pomyśleć, że musiałam tak się męczyć. - Pomstowałaby tak długo jeszcze, ale sir Peterowi co innego było w głowie. Przytulił ją i na swój sposób wiódł dalej ich spór.

Emma uległa. Na jakiś czas.

Radley, który właśnie wyekspediował Harry'ego Portera z zakutym w kajdanki Swinburne'em, stał w progu i spoglądał rozpromieniony na parę kochanków.

Czuwała nad nimi egipska bogini: ustawiona na należnym jej miejscu w gablocie, obserwowała całą scenę z czułym uśmiechem.

62



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Hendrickson Emily Kolekcja
Kolekcja Hendrickson Emily
Hendrickson Emily Ryzykowna gra
Ryzykowna gra Hendrickson Emily
Emily Hendrickson [Dane 02 Herberts 00] The Ivory Dragon
kolekcja dziecka o rybaku i zlotej rybce[agaj] CQT4ZBS3H4LOBL4GTFCXHE6FSJEWHUQLKGPAY6A
Kolekcjoner 4, ZHP - przydatne dokumenty, Karty sprawności
84 Nw 05 Kolekcjoner walczy
Kartonowa Kolekcia 2008r 3 4 Nr5 Samolot Polikarpow Po 2 LNB
Monety kolekcjonerskie
Macintosh SE, ● Mója Kolekcja Zbiorów komputerów Zabytkowe
Kolekcja Dziecka Kot w Butach[agaj]
Kolekcjon 02 06
kolekcja owoce e89c82
Kolekcja Heye
Kolekcjoner nekrologów
kolekcja wielkanoc 92a4a2
Dobieram przedmioty i tworzę kolekcje. Klasyfikowanie., scenariusze zajęć - matematyka

więcej podobnych podstron