Tarot zawsze Ci podpowie... nieprawdę
W szkole średniej ludzie zajmują się różnymi rzeczami. Jest to czas poznawania i otwarcia na wszystko, co się świeci albo wydaje dźwięki lub zwyczajnie - jest nowe i przyciąga. Mnie zaciekawiły wróżby. Zajmowałam się tarotem marsylijskim, jednym z najcięższych, jeśli chodzi o magiczne (demoniczne) możliwości. Dzieli się on na wielkie arkana 22 kart i małe arkana 56 kart. Nawet teraz przechodzą mnie ciarki - kiedy do tego wracam, muszę modlić się do Michała Archanioła, aby tamte rozkłady nie pojawiały się w mojej głowie. Kto kiedykolwiek w ten sposób rozkładał tarota i wyszedł z tego wie, o czym mówię.
Lecz wtedy było to dla mnie takie kobiece, budujące pewność siebie i dające władzę, szczególnie, gdy z kart tarota można było coś wyczytać dla osoby, która przychodziła do mnie po poradę. Na początku musiałam się nauczyć rozkładów, opanować znajomość symboli i powiązań między kartami. Trochę mi to zajęło, ale bardzo się starałam i dawałam całą siebie, aby dobrze położyć rozkład. Kontemplowałam karty, rozmawiałam z nimi jak z osobą. Właściwie już po kilku tygodniach czułam, że mi "wychodzi". Ludzie pytali, a ja im mówiłam, jaki jest stan rzeczy, co się wydarzy i co robić, żeby być szczęśliwym (Panie Boże, przepraszam!). Wróżyłam bez opłat. Po roku byłam już świetna, po dwóch latach rewelacyjna i właściwie zajmowałam się już tylko tym. Przychodziły do mnie moje koleżanki. "Pomagałam" im w trudnych sytuacjach życiowych, służąc radą, którą podpowiadały karty. Miałam misję i chciałam pomagać innym, nie było w tym nic złego, tyko sposób, który wybrałam był zupełnie zgubny. Moje życie składało się z kart tarota.
Jeszcze wtedy nie działy się żadne nadzwyczajne rzeczy. Na początku chodziłam do kościoła jak każdy, byłam lubiana, trochę zamknięta ale zawsze uśmiechnięta i miła dla ludzi. Potem kościół nie był mi jakoś potrzebny i przestałam uczestniczyć we Mszy Świętej (na długie lata, jak się okazało). Wszystko toczyło się prawie dobrze i pewnie by tak jeszcze trwało, gdyby nie spostrzeżenie mojego taty, że siedzę w domu, nigdzie nie wychodzę i coraz gorzej wyglądam. Wtedy tego nie zauważałam. Mój tata domyślił się, że źródłem problemu mogą być karty - moje jedyne zajęcie. Pewnego dnia, po przyjściu ze szkoły chciałam pokontemplować karty tarota. Sięgnęłam do szuflady, a tam nie było moich kart! Furia i rozpacz mnie ogarnęły. Za wszelką cenę musiałam ich dotknąć i trzymać w ręce, żeby poczuć się bezpiecznie. Zaczęłam krzyczeć, a potem prosić, żeby rodzice oddali mi karty, jakbym błagała o życie, stojąc pod ścianą w oczekiwaniu na egzekucję. Oni jednak nie oddali mi ich, lecz prosili, żebym z tym skończyła. W tym momencie zdałam sobie sprawę, że nie potrafię bez nich funkcjonować, że jestem uzależniona, widziałam samą siebie, co się ze mną dzieje bez nich - to nie było normalne. Podjęłam próbę wyzwolenia z nałogu, a pierwszym krokiem było zniszczenie (spalenie) kart tarota. I to był właściwie zwrot w mojej historii. Nigdy już żadnych kart ponownie nie chwyciłam i nie mam zamiaru. Jestem rodzicom za to bardzo wdzięczna, chociaż dalsza część toczyła się już poza ich wiedzą. Dzisiaj myślę, że na długo przed rozpoczęciem procesu mojego uzdrawiania ktoś musiał się za mnie modlić, żebym odzyskała światło życia, pewnie to była mama.
Po podjęciu decyzji odejścia od tarota, definitywnego zerwania z nim, czyli wyrzucenia wszystkich książek i jakichkolwiek rzeczy związanych z okultyzmem, poczułam z kim mam do czynienia. Zły zaczął się ujawniać wiedząc, że mnie traci. Rozpoczęła się bitwa o wyjście z okultyzmu. Wszystkie reklamy kart tarota wzbudzały we mnie niepohamowaną tęsknotę za nimi. Męczyłam się strasznie, to doświadczenie jest nie do opisania. Toczyłam wewnętrzną walkę o przeżycie, nie było we mnie radości i chęci życia. Nie potrafiłam myśleć o normalnych rzeczach. Załamywało się we mnie poczucie sensu mojego istnienia. Czasami miałam takie chwile, że próbowałam się modlić, ale niesamowicie ciężko mi to szło. Prosiłam Pana Boga, aby przywrócił mi normalny stan postrzegania świata. Wiedziałam, że to moje przeżywanie nie może mieć tylko podłoża psychicznego. Przychodziły mi do głowy dziwne obrazy, tak po prostu, bez powodu. Widziałam w myślach zdarzenia, które dotyczyły przyszłości, takie jak śmierć, choroby i nieszczęścia ludzi. To, co pojawiło się, gdy rozkładałam karty dla osoby zainteresowanej, miałam teraz bez kart i bez żadnych zapowiedzi, a wręcz wbrew mojej woli.
Modliłam się i czułam, że moja modlitwa jest niewystarczająca. Miałam świadomość, że nie jestem "sama". Ktoś od lat pomagał mi rozwijać mój talent wróżbiarski, a ja zwyczajnie myślałam, że te myśli i wizje pochodziły ode mnie, to znaczy z kart, które dobrze tasowałam. W mojej głowie nagle pojawiały się bluźnierstwa, których nie można było opanować. Ktoś mnie budził w nocy, czułam czyjąś złowrogą obecność w pokoju, napadały mnie myśli samobójcze, a ja zwijałam się ze strachu. Tak, jakby zły upominał się o swoje i groził, że mnie zabije. Walczyłam o normalne myślenie i przegrywałam. Życie traciło dla mnie blask. Gdy byłam w pokoju i próbowałam zasnąć, to duże, czarne robaki chodziły mi po pościeli, czasami drzwi od pokoju się wykrzywiały albo światło zapalało się samo. Często, idąc do domu, spotykałam dziwne osoby, jakichś szaleńców z obłędem w oczach. Oni mnie zaczepiali, o coś pytali, widziałam, że oni wszyscy mają coś wspólnego. Tak, jakby zły wysyłał podejrzanych ludzi, aby mi pokazać, że świat jest jego i… że nie ucieknę. Czasami w pokoju słyszałam złowrogie warczenie psa, chyba to był pies, bo tylko słyszałam, ale to i tak było wystarczająco przerażające. Koszmar bez końca. Miałam już przygotowany plan samobójstwa. Tylko… pewnego razu wrażliwa duchowo osoba zauważyła kiedyś, że jakoś się dziwnie zmieniam w moich stanach zamknięcia. Mało, kto mógł to dostrzec, bo na zewnątrz byłam normalna.
Miałam co robić... Im więcej się modliłam, tym bardziej byłam wyczerpana tą walką, właściwie nie mogłam się modlić. Powracały mi siły, gdy inni modlili się za mnie. Tych modlitw było dużo. Gdy człowiek jest już na tyle silny, że ma świadomość wagi problemu, musi uroczyście wyrzec się nieprawości, aby rozpocząć drogę naprawy życia. Przygotowywałam się długo do tego momentu. Obłożona licznymi modlitwami wielu znajomych, podjęłam pewnego dnia takie wewnętrzne wyrzeczenie się zła, wszelkiego okultyzmu w imię Jezusa Chrystusa. Działo to się w ciągu dnia, w moim pokoju, gdzie zawsze wróżyłam. W momencie, gdy podejmowałam uroczyście decyzję zerwania z tarotem, wtedy nagle zobaczyłam w pokoju ohydną postać podobną do wilkołaka, tyle, że nieporównywalnie brzydszą i realną. Stałam jak wryta. Pamiętam tą nienawiść w jego oczach, czegoś takiego nie widziałam u żadnego człowieka. Odruchowo zaczęłam mówić Zdrowaś Maryjo. Po chwili zniknął i już nigdy się nie pokazał. (Matka Boża jest kochana i zawsze przychodzi z pomocą. Ona jest niesamowitym uosobieniem piękna, potęgi i pokory, a Złe duchy reagują na Maryję jak szczury na widok ognia w ciemnej piwnicy).
Po tym zdarzeniu udałam się do egzorcysty, żeby się oczyścić, zostać uwolnioną i uzdrowioną w imię Chrystusa i mocą Jego łaski. Tych spotkań było kilka.
Od tamtego czasu minęło 5 lat. Czas wystarczająco długi, żeby zdać sobie sprawę ze zniszczeń, jakie spowodowała moja głupota. Chwała Jezusowi, że mnie wyrwał z otchłani i mnie odbudowuje. Niestety, wielu jest takich, którzy nie chcieli uznać tego grzechu i poginęli. Mam za co dziękować.
Dzieląc się swym doświadczeniem, chciałbym przestrzec wszystkich przed niebezpieczeństwem zajmowania się wróżbami. Wchodzenie w okultyzm można porównać do jedzenia zatrutego pożywienia. Skuteczność trucizny zależy od siły organizmu, ale w końcu i tak zabije. Zły działa też jak niewidzialny wirus albo trujący grzyb, który rośnie na Tobie i nawet o tym nie wiesz. Najpierw osłabi system odpornościowy organizmu, a potem zaatakuje chorobą. Poprzez kłamstwo wejdzie w Twoje życie. Czasami może stwarzać pozory, że dzięki niemu jesteś atrakcyjniejsza dla świata. Zawsze uderzy w Twój kompleks, który chętnie wypełni i zamieni na przyczółek zniszczenia, wedle życzenia. To trochę tak, jak gdy kobieta (ale równie dobrze może to być chłopak), marząc o tym, aby być zgrabną, płaci swym życiem za możliwość włożenia własnej twarzy w stojący bilbord ze zdjęciem zgrabnej dziewczyny, w którym w miejscu twarzy jest dziura. Potem otrzymuje zdjęcie atrakcyjnej kobiety z własną buzią i zaczyna wierzyć, że to ona sama. Można znaleźć takie zdjęcia w wesołym miasteczku. Dopóki masz siły na obronę, zły będzie Cię okłamywał i roztaczał przed Tobą fałszywą perspektywę, wmawiając ci, że jesteś kimś innym, niż w rzeczywistości.
A gdy będziesz już wyczerpany(-a), pogrążony(-a) w depresji i dotknięta chorobami, to wesołe miasteczko odjedzie i zaczniesz myśleć, jak zakończyć własne występy na tym świecie. Schemat zawsze jest ten sam: wciągnąć, przytrzymać i zniszczyć - prędzej czy później. Ale pomimo naszego grzechu Bóg, jeśli tylko się do Niego zwrócimy, zawsze daje siły i możliwości, żeby wygrać życie i nie ma takiego zniewolenia duchowego, z którego by nas nie mógł wyrwać. Niezależnie od tego, jakie mamy wyobrażenia Boga, skrzywione przez złe relacje w domu czy własne, negatywne doświadczenia… Jezus jest dostępny i przychodzi, tak, jak przyszedł ponad 2000 lat temu. Kto poznał Jezusa, ten poznał też Boga. On zaprasza każdego, leczy i uczy pokory, ale nie na siłę. Człowiek musi jednak wiedzieć, czego pragnie.
Dzisiaj całkowicie zgadzam się z poglądem, że jednym ze zwycięstw złego ducha we współczesnym świecie jest sprowadzenie go do postaci folkloru, nie rozpoznawanie go jako realnego i inteligentnego zła. Właśnie tak naprawdę wszystko zaczęło u mnie się od zaniedbania tej prawdy wiary. Wiem, że trudno jest wytłumaczyć ludziom, którzy odeszli od kościoła, że są zagrożeni. Trudno jest konkurować z doświadczeniem osób, które wychowane na złych wzorcach powpadały w niebezpieczne nałogi. Wierzę jednak, że Ewangelia ma moc Boga, który wie, jak dotrzeć do człowieka i przemienić go, jeżeli tylko na Niego się otworzymy. Bóg ma moc wyrwać nas z sideł złego.
Chodzimy do Kościoła, a często nie wiemy podstawowych rzeczy. Zmieniamy prawdę o Bogu i stworzeniu, wybierając tylko niektóre elementy wiary, co w sposób cząstkowy wypełnia naszą potrzebę duchowości i prowadzi do wykrzywień wiary. To trochę tak, jak świadoma jazda wybrakowanym samochodem. W końcu doprowadzi to do wypadku z naszej winy. A my zgadzamy się na taki stan techniczny i nie interesują nas zalecenia producenta, ani też przepisy o ruchu drogowym. Wolimy własne warunki ,,bezpieczeństwa”.
Pierwsze przykazanie - „Nie będziesz miał Bogów cudzych przede mną” - nie jest przypadkowe w kolejności. Jeśli ta przestrzeń wypełniona jest przez Boga, to nasze życie staje się sensowne, a my sami otrzymujemy siłę, aby dobrze i pięknie je przeżyć (chociaż nikt nie mówił, że będzie łatwo ). Jeśli natomiast nasza ignorancja zaciemnia nam prawidłowy ogląd świata, to dosyć szybko to miejsce zajmą inne bożki. W tę właśnie przestrzeń próbuje wejść Zły, podsuwając nam różne praktyki rozszerzania świadomości albo czytania przyszłości ze szczyptą posmaku duchowości, żeby w końcu samemu tam się zagnieździć.
Zły duch jest przeciwny Bogu i jest przeciwny szczęściu człowieka. Demon nie jest jednak "partnerem" do dyskusji z Bogiem nawet, jeśli medialnie odnosimy takie wrażenie. Tylko Bóg jest Stwórcą, Miłością i największą mocą we wszechświecie. Zły jest zaledwie zbuntowanym stworzeniem, które wystąpiło przeciwko Bogu, ale nie jest w stanie Mu nic zrobić, dlatego nienawidzi też Jego stworzenia i w nie uderza. Żeby zniszczyć człowieka Zły odciąga go od Kościoła, bo tam jest Jezus - nasze zbawienie. Nawet, jeśli jesteśmy w gorszej kondycji duchowej, moc Kościoła działa i chroni nas. Kiedy jednak przestaniemy czerpać siły z sakramentów, to tracimy wrażliwość duchową i z czasem także odporność na działanie zła. Nie jesteśmy samowystarczalni i nie ma próżni dla niewierzących, a nasza niewiara nie likwiduje działania osobowego zła, ani tym bardziej nie podważa istnienia Boga. Uważam, że nie można zrozumieć sensu życia bez światła wiary. Kto nie podejmuje tej pracy, ten naraża się na skuteczne ataki złego. Ogólne zagmatwanie życia powoduje, że szukamy szybkich odpowiedzi. Wróżby dają taką odpowiedź. Często dowiadujemy się od wróżek takich rzeczy, że popadamy w osłupienie, bo przecież nikt nie mógł o tym wiedzieć prócz nas, nawet dobrze działający wywiad środowiskowy nie doszedłby do takich informacji. I tutaj właśnie jest haczyk, na który ludzie dają się złapać, ponieważ myślą, że wszystko, co mówi wróżka jest prawdą.
Przede wszystkich należy wiedzieć, że doświadczenie kart tarota jest bezpośrednim wejściem w magię. Karty zostały tak pomyślane, aby demony mogły działać na bardzo szerokim obszarze zagadnień życia i tym bardziej zniewalać i odgrywać rolę istoty wszystkowiedzącej. Kartami można objąć prawie wszystkie przestrzenie życia i nie ograniczają one komunikacji tylko do odpowiedzi na tak lub nie, jak to bywa np. przy wahadełku. To jest określony rodzaj złych duchów związany z symboliką tych kart. Kiedyś ktoś świadomie to tak wymyślił, że sam fakt posługiwania się kartami tarota jest równoznaczny z używaniem zaklęć w celu przywoływania duchów. Osoba wróżąca nie musi o tym wiedzieć, poza tym chodzi właśnie o to, żeby nie wiedziała. Kiedy zadajesz kartom pytanie o domeny Boga np. przyszłość, wtedy łamiesz pierwsze przykazanie. Poprzez grzech wchodzi Zły, a reszta toczy się już według schematu zniewolenia. Demony kart nie znają przyszłości. Mają jednak intelekt i potrafią łączyć pewne zdarzenia ale łączniki miedzy tymi wydarzeniami często są fałszywe. Zły nie zna też naszych wszystkich myśli. Sukces złych duchów polega na tym, że utrzymują osobę wróżącą w grzechu i wtedy mają do niej łatwy dostęp. Znają jej osobowość, słabości i szczególnie grzechy, a poprzez odpowiednią manipulację utrzymują osobę wróżącą w poczuciu posiadania szczególnych umiejętności. Nierzadko też taka osoba myśli, że te dary pochodzą od Boga, wtedy występuje podwójne zapętlenie. Stan takiej osoby jest efektem rozgrywki inteligentnej i świadomej istoty.
A grzechy człowieka (nie tylko złamanie pierwszego przykazania) są jak zaproszenie złego do takiej współpracy. To dla niego potwierdzenie pozornego zwycięstwa nad człowiekiem, czyli stworzeniem Bożym. Ale grzech ma jeszcze inną konsekwencję - daje Złemu dostęp do wiedzy o naszym złym życiu. Dlatego, gdy ludzie przychodzili do mnie, to widziałam niektóre zdarzenia z ich życia, bo Zły miał do nich dostęp poprzez grzech tych ludzi, a ja otrzymywałam to w postaci obrazów, bo sama byłam na niego otwarta. Zły montuje historie z wydarzeń prawdziwych, prawdopodobnych i nieprawdziwych, a ludzie myślą, że całość jest prawdą. Zły duch nie zna także przyszłości i nie panuje nad czasem, tylko Bóg jest władcą czasu. Tylko Bóg powołał świat do istnienia i On go kiedyś zakończy. Wejście w dialog ze złym spowoduje zawsze twoją przegraną, ponieważ nie zadaje się pytań o sens życia temu, który pragnie jedynie twojej śmierci. Zły tak pokieruje zdarzeniami, to znaczy, tak ustawi twoje myślenie, że sama siebie doprowadzisz ku przepaści i możesz w czas nie zauważyć tej pułapki. On będzie siał wątpliwości i sam pozwoli ci znaleźć odpowiedź tam, gdzie na pewno jej nie ma. Będzie podsuwał ci rozwiązania rodem z piekła, ale bez żadnych zimnych ogni, dymu i siarki, jak to bywa na filmach. Raczej cicho, bezwzględnie kłamliwie i w pozorach normalności. On wykrzywi twoje patrzenie na świat, zmieni hierarchię wartości tak, abyś na własne życzenie doprowadziła się do zguby. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. A jeżeli kiedyś zapragniesz zmiany smutnego życia, to on chętnie przypomni ci twoje grzechy, żeby utwierdzić cię, że z obranej drogi nie ma wyjścia, bo przecież źli ludzie nie mogą iść do nieba... - aż mnie złość ponosi, że dałam się na to nabrać.
Gdy jesteś już w sidłach jego myślenia, wtedy Zły może nawet udowodnić ci na przykład, że wszystko na świecie jest piaskiem - i uwierzysz w to. Ty odpowiesz, że to oczywiście nieprawda, bo są przecież jeziora, rzeki, oceany i ogólnie mnóstwo wody! Wtedy Zły, znając twoje słabe punkty spokojnie powie, że nie masz racji i sam zaproponuje, żebyś sprawdziła. Potem poda ci sito do przesiewania piasku i zasugeruje, żebyś zanurzyła je w rzece. Zanim włożysz je do wody, on zdąży zamieszać na dnie rzeki i wyciągając sito znajdziesz tam kamienie i piasek.
I uwierzysz, że rzeka jest piaskiem, bo przecież sama tego doświadczyłaś...
Coraz bardziej wyczerpana życiem będziesz długo szła wzdłuż brzegu rzeki w przekonaniu, że jesteś na pustyni, będziesz przecierała oczy piskiem, aby lepiej widzieć i w końcu padniesz z rozpaczy i pragnienia, mając wodę obok siebie!
Doświadczenie okultyzmu w postaci choćby wróżenia pozostawia ślad na bardzo długo. Jednym z jego efektów jest niechęć do kościoła czy modlitwy, ale mogą też być inne pozostałości. Mnie udało się wyjść, bo ktoś mi pomógł, a ja sama uznałam mój grzech i błagałam o miłosierdzie, gdy miałam już siłę błagać. Ale jest wiele osób, do których nie ma kto dotrzeć, które od dawno są poza kościołem.
Na przykład moja koleżanka Eliza, również bawiła się we wróżby w czasie liceum. Była w tym dobra, też pomagała ludziom. Po liceum przestała wróżyć, ale nigdy nie dokonała świadomego zerwania i oczyszczenia tej przestrzeni.
To właśnie często powoduje, że ludziom po latach dzieją się różne rzeczy i nie wiedzą dlaczego, a furtka ciągle pozostaje otwarta. Znajoma jest osobą wrażliwą i inteligentną, pisze nawet bajki. Do kościoła nie chodzi i żyje po swojemu. Po latach od czasu wróżb zauważyła u siebie niechęć do kościoła. Jednak u niej, jak opowiadała, inne wydarzenia zaczęły ją bardziej niepokoić. Czasami czuła jak "coś" przychodzi do niej, gdy rano leży jeszcze w łóżku i nie jest to sen. Na początku myślała, że te zdarzenia mają podłoże psychiczne, bo na przykład dzień poprzedni był męczący albo nie wiadomo jaki będzie następny i może taka reakcja organizmu. Pomimo tego zastanawiała ją realność tego zjawiska. To "coś" przychodziło i... odczuwała tą obecność jak kontakt seksualny ze wszystkimi doznaniami fizyczności. Oczywiście w pokoju, poza nią, nikogo nie było. To "coś" przychodziło zawsze rano bez zapowiedzi, gdy już nie spała. Pewnego razu nie przyszło i wtedy w myślach przywołała "to coś" i przyszło natychmiast. Potem nasilało się.[...].Skończyła u egzorcysty za namową przyjaciół, ale pewnych rzeczy nie zmieniła w swoim życiu i raczej dobrze się u niej nie dzieje. Modlę się za nią.
Wiem, że Zły sam nie odpuści nikomu, kogo trzyma. On nawet zagwarantuje ci pozorny spokój, podrzuci kilka nadprzyrodzonych darów, a potem zniszczy. Jak mu pozwolisz, to zabierze ci miłość, wypełni tą przestrzeń zepsuciem i wytłumaczy ci, że to wina innych. Gdy człowiek w porę się nie obudzi i nie uwierzy, że Jezus wszystko może i wszystko odnawia, to życie jego będzie cały czas w niebezpieczeństwie (obecne i przyszłe).
Zmaganie złego ducha z Bogiem można porównać do małego robaka, który początkowo miał spulchniać ziemię, ale został wyrzucony z wielkiej posiadłości ziemskiej za podgryzanie drewnianych doniczek i teraz odgraża się właścicielowi, że za karę pogryzie mu wieczorem drzewa rosnące na drodze do jego majątku. Żeby uratować drzewa właściciel posyła swoich ogrodników, by zachować je w dobrej kondycji, aż do czasu gdy podrosną, kiedy to sam właściciel przesadzi je do siebie na dziedziniec przy pałacu.- Chciałabym kiedyś rosnąć na takim podwórku.
Przeraża mnie, że człowiek może tak trwać w błędzie podtrzymywany siłą złego. Myślę, że tak dzieje się z ludźmi i, którzy odeszli od kościoła, od tego źródła, jakimi są sakramenty święte dane ludziom przez Boga w celu wzmocnienia, przetrwania i przygotowania na nasze ostateczne z Nim zwycięstwo. Poprzez moją historię dostrzegłam, że największe świętości na ziemi dzieją się w kościele. To odwieczne podążanie człowieka ku duchowości tam znajduje swoje prawdziwe spełnienie.
Jednak, żeby otrzymać łaskę uzdrowienia potrzebna jest pokora i otwarcie na Jezusa Miłosiernego, który odpuszcza grzechy. Miłość, której od Niego doświadczasz, daje siły do naprawiania błędów. Uzdrowienie całkowite może niekiedy trwać dłużej, w zależności od zniszczeń. Niestety nie zawsze ten problem jest dobrze rozumiany przez księży. Osoby, które zajmowały się okultyzmem, po odbytej spowiedzi, potrzebują dokończenia procesu uzdrowienia i przywracania do życia. To powinno dokonywać się w kontakcie ze spowiednikiem, grupami modlitewnymi, czasami z psychologiem oraz z wielokrotną posługą egzorcysty właśnie to jest drogą wyjścia z okultyzmu.
Dopóki żyjemy możemy wygrać życie, a stawka jest rzeczywiście wysoka i warta tego biegu. Bóg dał nam środki, aby to życie wygrać i się nie pogubić.
Myślę, że walkę człowieka ze złym duchem można też porównać do zmagań z komarami. Jeżeli będziemy stosować zwykłe środki ostrożności, to nic nam nie zrobią i łatwo sobie z nimi poradzimy, pomimo tego, że to one potrafią latać a nie my. Ale jeśli pójdziemy na mokradła w okresie letnim, to poczujemy konsekwencje tej wycieczki, do tego nie zawsze będziemy wiedzieli, co nas pogryzło. Wtedy niezbędne może okazać się leczenie.
Jestem szczęśliwa, że żyje. Bóg był, jest i będzie zawsze silniejszy i wszystko może, jeśli się do Niego zwrócimy. Weszłam kiedyś w śmierć, nie wiedząc nawet, że jestem zabijana i właśnie dlatego, żeby znów nie pobłądzić, moje wyobrażenie o tym, co jest dobre i złe zawsze odnoszę do Boga, który nas stworzył i nadał człowiekowi Prawo porządkujące naszą relację z Nim i światem. Poza tym Bóg jest miłością - to jest moje największe odkrycie ostatnich lat. Jestem zdumiona mądrością i mocą Kościoła. Po moich przejściach inaczej postrzegam życie.
Jeśli ktoś uwikłany w okultyzm nie widzi w tym zła, to uważam, że należy wysłać go do duchowego okulisty. Jeżeli pomimo tego nie chce zerwać z grzechem, to sugeruje wizytę u dentysty, żeby przygotować się na czasy, gdy będzie płacz i zgrzytanie zębów.
Wiem, że Bóg mi wybaczył, dał nowe życie i tak cofnął czas, że ciągle jest 5 min przed 12h, a wydawało mi się kiedyś, że już się ściemnia.
Aha, i nie chodzę już na mokradła.
Ania