'•■'■■ r
WYDAWNICTWO MINISTERSTWA OBRONY NARODOWEJ
Okładkę projektowała KRYSTYNA IWANICKA
Redaktor
ELŻBIETA SKRZYŃSKA
Redaktor techniczny ANNA LASZUK
Korekta
ZBIGNIEW 2AROS
(g) Copyright by Wydawnictwo Ministerstw» Obrony Narodowej, Warszawa 1981
ISBN 83-11-06615-9
Wczesnym popołudniem 18 lutego 1972 roku prezesa amerykańskiego koncernu lotniczego Northropa Toma Jonesa odwiedziło w jego gabinecie trzech gości, z których każdy piastował znaczące stanowisko. Byl; to: Herbert Kalmbach — osobisty adwokat prezydenta Nixona, Maurice Stans — główny skarbnik Komitetu Reelekcji Prezydenta, Leonard Firestone — człowiek, kierujący w stanie Kalifornia akcją zbierania pieniędzy na fundusz wyborczy Nixona. Kalmbach objął ramieniem prezesa Northropa i czule rzekł: „Tom, prezydent potrzebuje ciebie. Potrzebuje ciebie tak, jak potrzebuje stu tysięcy dolarów". Jones doskonale zrozumiał, o co chsdzi, i zapewnił swoich rozmówców, że jeśli w przyszłości będą jeszcze potrzebowali jego pomocy, mogą zawsze zwrócić się do niego. Suma nie gra roli.
1 sierpnia Kalmbach znów pojawił się w gabinecie prezesa Northropa. Wyjaśnił, że zrodziły się trudności. Jones bez słowa wyciągnął z szuflady szare, grubo wypchane koperty i przesunął na drugą stronę biurka.
*
Wiosną 1974 roku specjalny komitet pod kierownictwem senatora Sama Ervina badał .kulisy afery Watergate. Przesłuchano już grupę „hydraulików", którzy włamali się do kwatery wyborczej partii demokratycznej; teraz przyszła kolej na ich zleceniodawców z wąskiego kręgu naj- » bliższych współpracowników prezydenta Nixona. Herbert Kalmbach usiłował wykręcić* się, ale pod naciskiem senatora Er-wina opowiedział, jak to dwa lata wcześniej, w sierpniu,.- Tom Jones przekazał mu w swoim biurze w Los Angeles koperty zawierające 75 000 dolarów w banknotach studo- larowych'. Jones — powiedział Kalmbach — był przekonany, że pieniądze te przekazane zostaną na fundusz reelekcji Nixona. Osobisty adwokat prezydenta nie wyprowadzał go z błędu. Nie wyjaśniał, że koncern Northropa miał wesprzeć tajny fundusz przeznaczony na wyciągnięcie z tarapatów grupy „hydraulików", schwytanych na gorącym uczynku i aresztowanych za włamanie. Wezwani 1 maja przed senacki komitet Tom Jones i jego zastępca, James Allen, przyznali się do wszystkiego. Ucinało to automatycznie dalsze śledztwo. Jones i koncern Northropa zostali skazani na grzywnę po 5 tysięcy dolarów. Allen miał zapłacić okrągły tysiąc. Obaj skazani zapłacili natychmiast. Przy ich zarobkach — Jones pobierał rocznie 286 tysięcy dolarów — senacka grzywna znaczyła tyle co nic. Tym bardziej że na najbliższym posiedzeniu zarząd koncernu Northropa wspaniałomyślnie wyrównał im te „straty". Jednocześnie, na wszelki wypadek, pozbawiono Toma Jonesa prezesury, pozostawiając mu jednak na okres przejściowy funkcję dyrektora wykonawczego.
Nadeszło lato. Nikt nie miał już do Northropa pretensji. Prasa zajęła się czymś innym i w siedzibie koncernu myślano, że burza przycichła. Przebudzenie miało być gwałtowne i niemiłe.
Okazało się, iż opublikowane wyniki przesłuchania szefów Northropa zainteresowały Stanleya Sporkina, szefa wydziału kontroTn&go Securities and Exchange Commission — niezależnej agencji rządowej, zajmującej się kontrolowaniem finansów wielkich korporacji. Sporkin zadał sobie jedno pytanie: skąd Tom Jones wziął tak olbrzymią ilość gotówki? Sporkin, doskonały prawnik, absolwent słynnego uniwersytetu Yale, miał w sobłe żyłkę śledczą. Lubił dobierać się do gardła najpotężniejszym koncernom. Jego wydział miał, -niestety, zbyt mało pracowników, by przekopać finansowe archiwa Northropa. Zażądał więc przewrotnie, by zarząd koncernu przeprowadził kontrolę wewnętrzną i wyniki przesłał do wglądu jego wydziałowi. W zarządzie Northropa nie zdawano sobie -sprawy z tego, co wie Sporkin. Oświadczenie, że wszystko jest w porządku, narażało koncern na zarzut, iż z premedytacją dezinformuje rządowe organa kontroli. Przyznanie się do czegaś oznaczało odsłonięcie swoich słabych punktów i danie Sporkinowi okazji do dalszych kontroli I tak źle, i tak niedobrze Postanowiono zaangażować rewidentów znanej w Los Angeles firmy Ernst and Ernst oraz specjalizujących sięx w transakcjach międzynarodowych księgowych z firmy Price Waterhouse. Mieli oni przejrzeć księgi koncernu i „określić rozmiary niedopatrzeń". Raport był gotowy w listopadzie 1974 roku, ale nie ujrzał światła dziennego, chociaż został przekazany wydziałowi kontrolnemu Sporkina. Wszystkim zainteresowanym „doradzono", by odkryte fakty zatrzymali tylko do swojej wiadomości. Ujawnienia machinacji koncernu Northropa nie życzył sobie bowiem sam Henry Kissinger i Departament Stanu. Szczegóły afery Watergate, zdaniem Kissingera, już do tego stopnia popsuły obraz Stanów Zjednoczonych w oczach światowej opinii publicznej, że nie należało dokładać do nich skandali finansowych. Rządowe -organa kontroli mogły prać brudy koncernów, ale za szczel- i nie zasuniętą kurtyną.
W lipcu 1975 roku zarząd Northropa rozesłał swój własny raport specjalny. Uznano go za dokument o charakterze wewnętrznym, przeznaczony do wiadomości tylko tych, „co mieli wiedzieć". Czas płynął i nic nie przenikało na zewnątrz biur w Los Angeles i Waszyngtonie.
Całkiem nieoczekiwanie do gry włączył się jednak nowy partner — senatos- ze stanu Idaho Frank Church. Jego Podkomitet Senacki do spraw Koncernów Ponadnarodowych stał się w ciągu \ trzech lat działalności postrachem wpływowych zarządów potężnych korporacji. Senator Church, j używając myśliwskiego słownictwa, miał już na ' rozkładzie koncern ITT i jego machinacje w Ame- ; ryce Łacińskiej. Dobrał się też do skóry takim potęgom, jak koncerny naftowe Gulf, Exxon i Mobil. Teraz nadeszła kolej na Northropa. Rozpo- j czynając śledztwo Frank Church oświadczył reporterom kłębiącym się przed salą przesłuchań nr 4221 w gmachu Seii3tu: „Śledztwo w sprawie koncernów ponadnarodowych może ujawnić, że korupcja poza - graniami kraju podważa wiarygodność Stanów Zjednoczonych'. Siowa te zapowiadały niemałą sensację. Dziennikarze nie zawiedli się Senator Church oraz jego główny doradca Jerome Levinson zażądali wydania wszystkich tajnych raportów i wraz ze swym zespołem śledczym przejrzeli archiwa Northropa, wyciągając z nich najbardziej nawet poufne dokumenty. Członkowie podkomitetu senackiego przegłosowali ich ujawnienie i' wszczęcie publicznego śledztwa. Otwierając przesłuchanie senator Church zagrzmiał: „Leżące przed nami dokumenty zawierają dręczące szczegóły brudnej opowieści o łapówkarstwie... o ludziach, którzy przypominają bohaterów powieści o międzynarodowych intrygach".
Podkomitet senatora Churcha przekazał prasie wszystkie dokumenty Northrppa, szczegóły afer i listę nazwisk tajnych agentów koncernu w Europie oraz na Bliskim Wschodzie. Wybuchł skandal.
Następnego dnia przed grupą senatorów zeznawał Tom Jones. Uprzejmie i w gładkich słowach przyznał się do winy. Przeprosi! za popełnione błędy i przyrzekł, że ju? się nigdy więcej nie powtórzą. Jednocześnie dał do zrozumienia, że dziwi go, iż tak poważne ciało zajęło się jego, w sumie wcale nie największym, koncernem, skoro cały system płatnych agentów i metody dawania łapówek Northrop przejął od swojego wielkiego konkurenta — koncernu Lockheeda. Strzał Jonesa trafił w dziesiątkę. Northrop był rzeczywiście mniej znanym koncernem niż Lockheed. Miał opinię liliputa walczącego skutecznie z gigantami. Z nazwą koncernu Jonesa nie wiązano dotychczas żadnych poważniejszych af<?r Ponadto dość często mylono jego nazwę, przekręcając ją na „North- rup" Lockheed był bardziej znany. Wsławił się kilkoma poważnymi skandalami finansowymi. Naraził się prasie. Miał wielu konkurentów w przemyśle lotniczym. Cała uwaga środków masowego przekazu i podkomitetu Churcha skupiła się na machinacjach Lockheeda. Northrop znalazł się w cieniu wielkiej afery, chociaż kto wie, czy nie był wart równie szumnej oprawy prasowej.
Założycielem koncernu Northrop był znakomity konstruktor lotniczy Jack Northrop, którego osoba wiąże tradycję jego firmy z wielkim rywalem z Los Angeles — Lockheedem Northrop oraz bracia Allan i Malcolm Lockhe«dowie założyli bowiem wspólnie, w 1916 roku, kompanię nazywającą się szumnie Lockheed Aircraft Company, a mieszczącą się w pustym garażu w Santa Barbara tuż nad brzegiem Pacyfiku. W garażu tym trójka wspólników zbudowała własnoręcznie mały sportowy dwupłatowiec, a następnie postanowiła stanąć do • przetargu na dostawy dla * marynarki wojennej, konstruując dwa wodnosamoloty. US Navy odrzuciła ich maszyny, co w gruncie rzeczy wyszło firmie na dobre, gdyż wynajęli je „sąsiadom", czyli rosnącym w Hollywood wytwórniom filmowym. Oba wodnosamoloty długo grały główne role w popularnych w owych czasach filmach o mrożących krew w żyłach przygodach pilotów.
Trzecią udaną konstrukcją zbudowaną w Santa Barbara była dwusilnikowa łódź latająca, która mogła zabierać na pokład aż 10 pasażerów. W 1919 roku trójka „dyrektorów" Lockheed Aircraft Co. zawiozła swą łódź do Europy, gdzie wzbudziła ona zainteresowanie belgijskiej pary królewskiej. Allan Lockheed natychmiast zabrał królowę Elżbietę i króla Alberta na „przejażdżkę" po wyspach kanału La Manche, nie zapominając o tym, by zrobić zdjęcia królewskiej pary na tle swojej maszyny. Mimo takich chwytów reklamowych Lockheed Aircraft Co. splajtowała.
Malcolm Lockheed wycofał się z interesu, gdyż wynalazł rewelacyjne samochodowe hamulce hydrauliczne. Założył własną firmę i w szybkim, tempie zrobił fortunę. W 1923 roku Jack Northrop przeszedł do firmy lotniczej Donalda Douglasa, ale pracował tam krótko. Później założył własną korporację, ale również zbankrutował. W 1926 wrócił do Allana Lockheeda i wspólnie założyli Lockheed Aircraft Corporation. Nowa firma niemal natychmiast zdobyła wielką popularność dzięki znakomitej konstrukcji, jaką była maszyna typu L-5 „Vega". Ten udany górnopłat o eleganckiej sylwetce dosłownie „rwał oczy" każdego miłośnika latania. Allan Lockheed z właściwym sobie wyczuciem namówił potentata prasowego George Hearsta, by kupił pierwszy egzemplarz Vegi i w 1927 roku wystawił go do wielkiego rajdu lotniczego z Kalifornii do Honolulu. iV'ierna
Vega nie zawiodła. Doleciała do celu, choć wiele potężniejszych maszyn zatonęło w Pacyfiku. W rok później tym samym modelem udało się amerykańskim pilotom po raz pierwszy przelecieć nad biegunami północnym i południowym. Vegą Słynna amerykańska pilotka Amelia Earhart samotnie przeleciała Atlantyk.
Powodzenie firmy było zapewnione. Zamówienia nadchodziły ze wszystkich stron. Lockheed Aircraft Corporation przeniosła się do nowej siedziby w Burbank, graniczącej z terenami wytworni filmowych Hollywoodu. Niestety, obaj założyciele pokłócili się. Jack Northrop wycofał się z interesu i założył własną wytwórnię, którą zresztą w krótkim czasie wykupiła spółka • United Aircraft and Transport. Jack Northrop znow został na lodzie, ale nie zrezygnował. Miał na warsztacie kilka własnych, nieźle zapowiadających się konstrukcji samolotów wojskowych, które wywołały zainteresowanie wśród fachowców z amerykańskiego lotnictwa. Lekki jednosilnikowy bombowiec Northrop 2-E i myśliwiec pokładowy FR-1 zostały zamówione w dosyć dużej serii przez US Navy, zyskując uznanie użytkowników. Dzięki temu na krótko przed wybuchem 2 wojny światowej firma- Northrop okrzepła i z jej hal fabrycznych wyszedł w 1942 roku bardzo udany ciężki myśliwiec nocny P-61 „Black Widow" z celownikiem radiolokacyjnym na pokładzie, co było wówczas rozwiązaniem unikalnym, ale zarazem niezwykle kosztownym. Łącznie wyprodukowano 707 tych samolotów, które znalazły zastosowanie w lotnictwie amerykańskim i brytyjskim w Europie i na Dalekim Wschodzie.
Jack Northrop wystartował jednak za późno ' i nie udało mu się w pełni rozwinąć skrzydeł na fali wojennej prosperity. Największe koncerny lotnicze nie dały się zdystansować w skali i asortymencie zamówień, dysponując ponadto znacznie lepiej rozwiniętym zapleczem naukowo-badaw- czym. Kolejne wersje myśliwca Black Widow, udoskonalone i legitymujące się wyższymi osiągami lotno-taktycznymi, nie zdołały już potwierdzić swych walorow w walkach powietrznych. Wojna przeszła do historii, a na arenę zaczął wkraczać napęd odrzutowy, groźny konkurent silników tłokowych. Northrop usiłował zdobyć rozgłos kilko-1- ma konstrukcjami Latających Skrzydeł, lecz wbrew jego oczekiwaniom nie spełniły one pokładanych nadziei.
Tuż po wojnie, firma Northropa znów popadła w tarapaty finansowe. Prywatny rynek przesycony był maszynami z wojskowego demobilu, a poza tym Jack Northrop nie-nadawał się wcale na prezesa liczącego się koncernu. Doskonały konstruktor, założył znakomitą pomaturalną szkołę techniczną w Los Angeles, którą później przekształcono w Northrop University, doczekał się nawet trwałego miejsca w geografii (jego imieniem nazwano jeden z przylądków na Antarktydzie), ale organizatorem był miernym. W jego firmie każdy z konstruktorów mógł zajmować się czym chciał pod warunkiem, że było to coś odkrywczego. Słowem, nie miał żyłki do biznesu,
i choć z ustaniem działań wojennych jego) firmi należała do czołowej siódemki producentow ka dłubów samolotowych w Stanach Zjednoczonych a nawet uzyskała zamówienia na serię rnys-1-iw ców odrzutowych F-8.9 „Scorpion", należący ci do maszyn nowej generacji, to jednak pod koniei łat pięćdziesiątych zaczęła „robić bokami" W 1960 roku jego własny zarząd pozbawił go pre asesury. Jack Northrqp został w swojej firmie je dynie konsultantem. Na jego miejsce wy w a.™ Toma Jonesa, wybijającego się młodego przemy słowca.
Tom Jones należał do młodej generacji »mery kańskich przemysłowców, o których roowiło sn w Ameryce jako o ludziach „odrodzenia' Kiedy obejmował kierownictwo koncernu Northrop®, liczył zaledwie 40 lat, ale zdołał w tym czasie zdobyć i wykształcenie, i reputację doskonałego organizatora. Syn kalifornijskiego księgowego, o dużej, jak to się popularnie mówi. „sile przebicia", uzyskał także stypendi-um liczącego się uniwersytetu w Stanford i skończył studia z dyplomem inżyniera. Podczas wojny pracował w zakładach lotniczych Douglasa Później przez 4 Jata prowadził interesy w Brazylii, ; następnie wrócił do Kalifornii, gdzie zaangażowano go do trustu mózgów wydziału lotniczego Rand Corporation — wielkiej firmy zaimująeej się różnego rodzaju działalnością przemysłową i naukową. Z centrali Rand
Corporation w Santa Monica przeniósł się do koncernu Northropa i w szybkim tempie piął się po szczeblach drabiny administracyjnej.
Obok niekłamanych umiejętności fachowych Tom Jones miał też wiele atutów, które pozwalały mu nawiązywać korzystne znajomości. Przystojny, elegancki i pełen uroku osobistego potrafił być duszą każdego towarzystwa W jego domu, urządzonym w stylu kowbojskiego ran cha, w eleganckiej dzielnicy Bel Air zbierała się śmietanka towarzyska Los Angeles. Lubił swym gościom pokazywać prywatną kolekcję cbrazow francuskich malarzy współczesnych oraz częstować pieczonymi na ogrodowym rożnie potrawami brazylijskimi. Do tego serwował wina — albo doskonałe francuskie, na których się znał wyśmie-' nicie, albo własnoręcznie butelkowane, pochodzące z jego prywatnej winnicy. Lubił pokazywać się w towarzystwie aktorów i przedstawicieli świata filmu z pobliskiego Hollywood. Jego żona była zresztą córką popularnego aktora Conrada Nage- la, a swą rezydencję kupił od słynnego reżysera lat międzywojennych Kinga Vidora.
Tom Jones wiedział też, gdzie udzielać się społecznie Ponieważ był jednym z bardziej znanych w Kalifornii absolwentów uniwersytetu w Stanford, wybrano go członkiem zarządu tegoż uniwersytetu Miał dobre kontakty z dziennikarzami i lokalną prasą, zasiadał bowiem w dyrekcji wpływowego dziennika „Los Angeles Times". Nie gardził pracą polityczną i chętnie wygłaszał poważne — choć chwilami podobno nudne — przemówienia o „komunistycznym zagrożeniu". W su-
piie więc należał do „przemysłowej arystokracji" stanu Kalifornia, który w początkach lat sześćdziesiątych urastał do roli najbardziej energicznego i najszybciej rozwijającego się regionu w Sta-r nach Zjednoczonych.
Tom Jones, przejąwszy z rąk Jacka Northropa ster rządów koncernem, przeprowadzi) szybkie zmiany organizacyjne. Postanowił skoncentrować się na kilku wybranych kierunkach wiedząc, że jego firma mimo najlepszych chęci nie jest w stanie konkurować na szerokim froncie z takimi potentatami, jak Lockheed, Boeing czy McDonnell- -Douglas. Przede wszystkim przerwał prace konstrukcyjne nad nowoczesnym myśliwcem przechwytującym, który w założeniach miał osiągać trzykrotną szybkość dźwięku. Wiedział, że jego koncernu nie stać na budowę tak kosztownych maszyn bez gwarancji, że zostaną one przez kogokolwiek kupione. Jego celem w >życiu prywatnym i służbowym były władza i pieniądze. Jak najwięcej wpływów i jak najwięcej dochodów Kierując się tymi zasadami, główną uwagę skoncentrował początkowo na produkcję wyspecjalizowanych podzespołów i elementów, które koncern Northropa mógł bez ograniczeń sprzedawać innym firmom lotniczym Równolegle, orientując się nieźle w potrzebach lotnictwa amerykańskiego, polecił własnym konstruktorom zaprojektować stosunkowo tani i prosty w eksploatacji model naddźwię- kowego samolotu treningowego dla szkół i jednostek bojowych Koiłcepcja okazała się nad wyraz trafna i wkrótce portfel zamówień firmy zaczął pękać w szwach. Nikt inny z takim samolotem
nie wyszedł na rynek Stanów Zjednoczonych, co więcej — wywołał on również żywe zainteresowanie. poza ich granicami — wszędzie tam, gdzie wyłaniał się niełatwy problem „przesiadki" pilotów z maszyn poddźwiękowych na naddźwiękot- we. Tak więc Tom Jones trafił w dziesiątkę, ale nie zamierzał na tym poprzestać. Bodźcem do jego dalszych poszukiwań dużego zysku stała sfę wojna wietnamska. Z analizy prowadzonych tam walk powietrznych wynikało, że największe straty ponoszą Amerykanie w starciach z myśliwcami MiG-17, lekkimi i bardzo zwrotnymi, które pod względem manewrowości zdecydowanie górowały nad znacznie cięższymi samolotami przeciwnika. Wychodząc z tego założenia, Tom Jones zdecydował się przeprojektować swój treningowy płato- wiec na maszynę bojową, niewiele droższą od niego, ale w pełni odpowiadającą wymaganiom użytkownika. Tak narodził się model samolotu wielozadaniowego F-5 „Tiger", który w stosunkowo krótkim czasie wprowadził koncern Northropa do czołowki producentów lotniczego świata.
17
3 — Agenci
du na to, czy jest on legalny, czy zakazany przez prawo, nie mówiąc już o zasadach moralnych. Najważniejszą sprawą było powiększenie dochodów koncernu. To samo kryterium maksymalnego zysku narzucił Jones zespołowi konstruktorów. Mieli projektować maszyny, które można by sprzedawać po wysokich cenach możliwie dużej liczbie klientów Ideałem odpowiadającym wymaganiom stawianym przez Jonesa był właśnie Tiger, czyli model Tygrys.
Tiger zaprojektowany został z myślą nie tylko obniżenia kosztów wojny powietrznej w Wietnamie, lecz także zainteresowania klientów niezbyt zasobnych finansowo, nie dysponujących wszechstronnie rozwiniętym naziemnym zapleczem technicznym i bazą remontową, ale stawiającym samolotom wysokie wymagania eksploatacyjne i bojowe. Pogodzenie tych żądań z niską ceną samolotu zdawało się być niemożliwe, toteż żaden inny koncern nie podejmował takich prób, przewidując z góry ich fiasko. Northrop jednak zaryzykował i — po dwóch latach intensywnych doświadczeń — zdołał doprowadzić do znośnego kompromisu. Samolot F-5 „Tiger" wyróżniał się nowoczesnością sylwetki, łatwością pilotażu w różnych skalach prędkości od minimalnej do nad- dźwiękowej rzędu 1,6 Ma, wysoką manewrowo- ścią w profilu pionowym, znaczną żywotnością zespołów i dużym zasięgiem. Jego uzbrojenie składało się z dwóch działek 20 mm i dwóch pocisków rakietowych Sidewinder umieszczonych na końcach skrzydeł. Przewidywano, że będzie produkowany w wersji podstawowej, to znaczy myśliwca przechwytującego, a także szturmowej do atakowania punktowych celów naziemnych i rozpoznawczej, w tym również do wykrywania stacji radiolokacyjnych. Słowem, miał to być rynkowy szlagier Northropa, czemu koncern dawał wyraz w szeroko rozwiniętej akcji reklamowej. Pierwsze zamówienie na partię 480 maszyn wpłynęło z kierowniczych szczytów US Air Force, zaniepokojonych rosnącym wskaźnikiem strat w Wietnamie. Wprowadzony do działań Tiger sytuacji — wbrew oczekiwaniom — nie zmienił i jego szczątki zasiały pola DRW, ale o tym barwne prospekty rozsyłane po świecie nie wspominały. Podnoszono w nich tylko walory nowego samolotu, który — zdaniem Northropa — bez zastrzeżeń mógł spełniać wymagania przyszłych użytkowników zarówno w Europie, jak i krajach Trzeciego Świata Szło więc teraz o pozyskiwanie zagranicznych kontrahentów i rozkręcenie spirali eksportu, bo same zamówienia sił powietrznych i marynarki Stanów Zjednoczonych, chociaż wysokie, nie gwarantowały jeszcze maksymalnego zysku, a tylko ten jeden cel liczył się w rachubach koncernu.
Pierwszym klientem zagranicznym Northropa był szach Iranu Mohammed Reza Pahlavi. Odwiedził on w 1962 roku Kalifornię, gdzie osobiście poznał Toma Jonesa. Szef koncernu w lot wykorzystał wyjątkową okazję i zaprosił irańskiego monarchę do swej wytwórni, aby zaprezentować mu schodzące z taśmy egzemplarze nowego samolotu. Tiger spodobał się szachowi, reszty dopełniły pokazy maszyny w powietrzu w rękach doświadczonych oblatywaczy fabrycznych, którzy „wydusili" z niej wszystko w wiązankach akrobacji, w pozorowanych atakach na minimalnej wysokości i w wielokrotnie przekraczanych barierach dźwięku. Reza Pahlavi był oczarowany, a miał w tych kwestiach cośkolwiek do powiedzenia, ponieważ sam był pilotem, wprawdzie tylko turystycznym, ale jednak... Tak czy inaczej przynęta chwyciła i — ku nie ukrywanej zazdrości konkurentów Northropa — Tom Jones pożegnał szacha z portfelem zamówień na partię 80 maszyn w wersjach myśliwskiej i szturmowej.
I tak otworzył się kran ze strumieniem złota, które od tej pory miało wpływać do kasy koncernu. Zachęcdhy obiecującymi perspektywami Tom Jones zlecił swym konstruktorom przygotowanie nowego wariantu maszyny z ozną^zeniem katalogowym F-5E „Tiger II" o nieco większej prędkości maksymalnej i podwyższonym udźwigu, dzięki czemu masa uzbrojenia wzrosła do ponad trzech ton. Samolot uzyskał wysoką ocenę Pentagonu, który w listopadzie 1970 roku oficjalnie zalecił go krajom sojuszniczym, co ogromnie podniosło eksportowe szanse Northropa. Śladem Iranu poszły siły powietrzne Tajwanu, Grecji, Turcji, Południowej Korei, Filipin, Maroka, Tajlandii i Norwegii. W połowie 1975 roku zamówienia sięgały liczby 700 samolotów i wstępnie zarejestrowano zgłoszenia na dalsze półtora tysiąca. Akcje koncernu rosły jak na drożdżach, a w Waszyngtonie uznano, że Tiger II staje się jednym z ważnych instrumentów polityki zagranicznej Białego Domu. Uważano, że wciągają one w orbitę wpływów administracji amerykańskiej wojskowych
różnych krajów rozwijających się, którzy — raz przekonani de sprzętu amerykańskiego — będą wierni także ideom płynącym ze stolicy Stanów Zjednoczonych. Ponadto wojskowi byli w oczach Waszyngtonu gwarancją „stabilizacji" rządów poszczególnych krajów. Oczywiście rządów odpowiadających interesom amerykańskim. W przypadkach gdy było inaczej, wojskowi „powinni" sami przejąć ster toładzy. Tak czy owak, należało zaspokoić ich wymagania i zadbać, by byli zadowoleni, by dysponowali czymś, co mogłoby stanowić symbol ich potęgi. A taki symbol — i chyba najlepszy —: stanowi choćby eskadra odrzutowców.
Cele administracji amerykańskiej wiązały się więc nierozerwalnie z interesami Northropa. Również w sensie finansowym, bowiem sprzedaż samolotów produkowanych p,rzez ten koncern przyczyniła się w poważnym stopniu do zrównoważenia bilansu płatniczego Stanów Zjednoczonych. Tom Jones na spotkaniach z akcjonariuszami i w wywiadach prasowych z dumą mówił, że „jego" Tiger pozwolił zarobić Ameryce przeszło 2 mi- , liardy dolarów. Również później, podczas przesłuchań w senackim pódkomitecie Franka Churcha, argumentował, że Northrop dobrze służył interesom kraju, i podkreślał, że gdyby nie działalność jego koncernu, Stany Zjednoczone nie miałyby tak wielu sojuszników. Jest rzeczą wątpliwą, by metody kierowania koncernem zdobyły sprzymierzeńców Stanom Zjednoczonym, ale na pewno zapewniły znaczną rzeszę „prawdziwych przyjaciół" Northropowi wśród wpływowych osobistości w Pentagonie i na Kapitolu. Tom Jones i jego dyrektorzy umieli się bowiem doskonale poruszać w waszyngtońskich „korytarzach władzy".
Już kilka miesięcy po zakończeniu wojny światowej przed amerykańskim przemysłem lotniczym stanęło widmo bankructwa. Armia zadeklarowała, że ma do „upłynnienia" sprzęt lotniczy wartości 10 miliardów dolarów. Każdy kto chciał, mógł za tanie pieniądze kupić samolot z demobilu i nie musiał składać zamówień'w fabrykach. Pentagon też zrezygnował z nowych maszyn i w 1946 roku produkcja samolotów w Stanach Zjednoczonych spadla o połowę. W tętniących życiem miastach, które wyrosły wokół zakładów lotniczych w Bur- bank, Seattle czy St. Louis, zapanowało bezrobocie. Koncern Boeinga zamknął fabrykę słynnych B-29 „Superfortress". Zakłady Douglasa w Santa Monica, które w czasie wojny opuściło 29 tysięcy maszyn, w 1946 roku wyprodukowały zaledwie 127 samolotów. Tylko Lockheed jeszcze jakoś się trzymał, bowiem pod koniec wojny- pierwszy zaczął produkować myśliwce odrzutowe P-80 „Shooting Star", a ponadto szybko przerobił swój model wojskowego samolotu transportowego na pasażerską maszynę Constellation. Reszta zakładów „robiła bokami". Inne wzbogacone podczas wojny koncerny: samochodowe, chemiczne, elektroniczne, rozwijały się w piorunującym tempie, tylko przemysłowi lotniczemu groził czasowy przynajmniej krach. Próbowano ratować się produkując lodówki,* części samochodowe, różne drobiazgi, ale były to zabiegi pozwalające co najwyżej utrzymać wielkie fabryki w ruchu.
Sytuacja stawała się krytyczna, zwłaszcza w Kalifornii, gdzie w czasie wojny powstały największe zakłady iotnricze poszukujące bez przerwy mcwych pracowników Ten wojenny głód / pracy wywołał w Stanach Zjednoczonych nową „gorączkę złota" Kto żyw jechał w tatach czterdziestych na zachód w poszukiwaniu pracy i wysokich za- robków. Po wojnie zarobki się skończyły, ale popularność Kalifornii nie zmalała. Od' 1940 do 1950 roku ludność tego stanu zwiększyła się o 50 prowent i przekroczyła 10 milionow mieszkańców. Była to jedna z największych migracji w historii Stanów Zjednoczonych, prawdziwa wędrówka ludów, kończąca się Często bezrobociem, które w marcu 1949 roku było w Kalifornii dwukrotnie większę od- ogólnokrajowej średniej. Sytuacja władz stanowych stała się ci;żka; zaczęły one gwałtownie zabiegać o pomoc w Waszyngtonie. Jednocześnie w samej Kalifornii zaczęły narastać nastroje prawicowe Coraz większą popularność, a tym samym wpływy zdobywali politycy j>po- wiadający się za wzmożeniem zbrojeń — określenia „jastrzębie" jeszcze wówczas nie znario — którzy w zaostrzaniu kursu polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych widzieli jedyny ratunek dla podupadającego przemysłu zbrojeniowego swojego stanu Podsycali oni atmosferę „zimnej wojny" i opowiedzieli się jednomyślnie za „wojną gorącą", rozpętaną w Korei.
Wybuch wojny koreańskiej w 1950 roku był dla amerykańskiego przemysłu lotniczego wybawię-- niem. Okazało się, że doktryny przewidujące użyjcie arsenału nuklearnego i likwidację „tradycyjnych" środków uzbrojenia nie mogą być zastosowane w lokalnym konflikcie. Stany Zjednoczone straciły już ponadto monopol atomowy i w Waszyngtonie zdawno sobie doskonale sprawę z konsekwencji użycia broni jądrowych. Pentagon sięgnął więc do konwencjonalnego arsenału, który w tym momencie okazał się już przestarzały. Posypały się więc zamówienia na nowe samoloty. Lotnictwo zaczęło domagać się w szybkim tempie nowych dostaw odrzutowych myśliwców i potężnych bombowców. Armia lądowa żądała wielkich samolotów transportowych, którymi w szybkim tempie można by było przerzucić jednostki piechoty z Japonii do Korei i ze Stanów Zjednoczonych do baz w okupowanej Japonii. Marynarka wojenna wołała o nowe modele samolotów mogących startować z lotniskowców. Niemal jednocześnie z wybuchem wojny koreańskiej Pentagon złożył w przemyśle lotniczym zamówienia opiewające na 2 miliardy 600 milionów dolarów. W 1954 roku, gdy wojna się kończyła, kupiono już sprzęt za przeszło 10,5 miliarda. Tymi olbrzymimi zamówieniami podzieliły się wszystkie firmy, chociaż lwią część zagarnęły koncerny Boeinga, Douglasa i Lockheeda.
Pokój w Korei zahamował wprawdzie wzrost zamówień, ale w atmosferze zimnej wojny, dominującej w Waszyngtonie, nie mogło już dojść do nowego kryzysu. Zaczęła się też era zbrojeń rakietowych, w które pompował pieniądze Pentagon i poszczególne koncerny.' Douglas zaczął seryjnie produkować rakiety Nike. Lockheed założył w 1954 roku specjalny zakład zajmujący się wyłącznie produkcją rakiet; Boeing, który właśnie zaczynał produkować bombowce B-52, pracował jednocześnie nad własnym modelem rakiety przeciwlotniczej Bomarc. Qd zakończenia koreańskiej wojny koncernom lotniczym powodziło się zatem lepiej lub gorzej, ale wartość rocznych zamówień Pentagonu już nigdy nie spadla poniżej 10 miliardów dolarów. Produkcja dla wojska stała się tym samym podstawą istnienia koncernów lotniczych, chociaż szybki wzrost popularności komunikacji cywilnej stwarzał dogodny rynek zbytu na maszyny pasażerskie. Wartość zamówień cywilnych była jednak nikłym procentem tego, co można było zarobić na dostawach dla armii.
Kolejnym bodźcem do rozwoju amerykańskich koncernów samolotowych stało się wystrzelenie przez ZSRR w 1957 roku pierwszego sztucznego satelity. Waszyngton ogarnęła „sputnikowa histeria". Twierdzono, że jest to technologiczna porażka, której rozmiary mpżna by porównać do Pearl Harbor, że Stałły Zjednoczone stały się mocarstwem „drugiej kategorii", żę nie można pozwolić, at>y „czerwoni" wygrali wielki wyścig kosmiczny z „najpotężniejszą demokracją na świecie" i tak dalej. Słowem, użyto wszelkich argumentów, by zmobilizować opinię publiczną do zaakceptowania nowych rakietowych programów zbrojeniowych 1 wielkiego programu kosmicznego, który miał potwierdzić technologiczną przewagę Stanów Zjednoczonych nad Związkiem ftadzieckim. O ile jednak rywalizacja w badaniach kosmicznych nosiła
znamiona zdrowej konkurencji na polu nauki i osiągnięć ludzkości, o tyle rywalizacja w militarnych programach rakietowych doprowadziła io pojawienia się po raz pierwszy zjawiska określonego mianem „spirali zbrojeń"
„Kosmiczna" odmiana histerii wojennej doprowadziła do ogłoszenia wielkiego programu budowy rakiet międzykontynentalnych. Zlecenia na budowę tego systemu otrzymał przede wszystkim Boeing, który pierwszy wystąpił z ofertą swych rakiet typu Minuleman W zapomnienie poszły szczytne ideały założycieli firmy, którzy pragnęli, by koncern Boeinga był przede wszystkim pierwszym na świecie producentem nowoczesnych samolotów pasażerskich. Oczywiście produkowano je, ale nawet największe zamówienia światowych linii lotniczych nie mogły konkurować z miliardowymi • zleceniami Pentagonu. Bardziej opłacało się produkować długie serie bombowców i astronomicznie drogie rakiety niż samoloty pasażerskie, które musiały być w miarę tanie i oszczędne w eksploatacji. Waszyngtoński Departament Obrony stał się więc wielkim patronem przemysłu Lotniczego. Zapewniał najbardziej lukratywne kontrakty, które decydowały o rozwoju lub upadku poszczególnych firm. Stał się instytucją, która przydzielając, lub nie, zamówienia, decydowała w istocie o losie koncernu. Pentagon mógł faworyzować jedną firmę kosztem drugiej, mógł je zmusić do bankructwa lub zapewnić olbrzymie dochody. Kredyt Pentagonu mógł wyciągnąć z kłopotów finansowych, odmowa złożenia zamówienia wpędzić w nie Słowem — od dobrych stosunków z generałami zaczę- iy zależeć losy poszczególnych koncernów. Zarządy przedsiębiorstw lotniczych szybko zdały sobie sprawę z tej zależności i poczęty różnymi sposobami zjednywać sobie „przyjaciół" w gronie wpływowych urzędników w Waszyngtonie.
Metody zdobywania wpływów były różne. Przede wszystkim organizowano oficjalne i nieoficjalne ośredki, których personel składał się z ludzi posiadających wpływy, koneksje i możliwości. Wykorzystano też szeroko wpływy legalnych przedstawicieli stanów — a więc senatorów i koa- gresmanów — w których znajdowały się wielkie zakłady przemysłu lotniczego. Zabiegali oni o interesy koncernów wiedząc, że od ich rozwoju zależy liczba miejsc pracy, a więc stan nastrojów wyborców w rodzimym stanie, co z kolei wpływało na ich karierę polityczną. Koło zamykało się; to, co było dobre dla koncernów, stawało się dobre dla Ameryki. Może nie całej, ale na pewno kilku stanów Stąd" też znany producent myśliwców — General Dynamics — mógł zwykle liczyć na poparcie senatora z Missouri Stuarta, Syming- tona. Rzecznikiem interesów Boeinga *był senator Henry Jackson, i to tak gorącym, że popularnie nazywano go „senatorem do spraw Boeinga". Lockheed miał „swojego" senatora Russella. Tylko Northrop, którego prezes Jack Northrop miał więcej zdolności do konstrukcji lotniczych niż gry politycznej, nie miał w Waszyngtonie nikogo, kto mógłby strzec jego interesów i argumentować, że firma, nie tylko jest gwarantem bezpieczeństwa Ameryki i „demokratycznego świata zagrożonego przaz czerwonych", lecz rówpież liczącym się pracodawcą, bez którego „Los Angeles pogrąży się w ruinie". Użyte sformułowania być może brzmią śmiesznie, ale takich właśnie argumentów używano wielokrotnie w bataliach o zdobycie zamówień Departamentu Obrony, których z biegiem czasu było mniej, chociaż opiewały na sumy z coraz większą liczbą zer.
Brak odpowiednich punktów oparcia Waszyngtonie spowodował właśnie usunięcie Jacka Northropa ze stanowiska prezesa koncerny. Jego następca Toin Jones doskonale wiedział, w którym momencie i gdzie „wskoczyć" do tworzącego się właśnie btactwa polityków, wojskowych i przemysłowców, bractwa, które prezydent Dwight Eisenhower określił mianem „kompleksu wojskowo-przemysłowego".
Prezydent Eisenhower w pożegnalnym przemówieniu w styczniu 1961 roku ostrzegał swoich następców przed „olbrzymią administracją wojskową i potężnym przemysłem zbrojeniowym", które wspólnie tworzą nową siłę, niespotykaną w historii Stanów Zjednoczonych. „Totalne działanie tej siły — ekonomiczne, polityczne, a nawet duchowe — odczuwa się już w każdym mieście, w każdym budynku publicznym, w każdym urzędzie władz federalnych — mówił. — W organach administracji państwowej musimy się strzec przed szkodliwymi wpływami kompleksu wojskowo- -przemysłowego. Możliwości szkodliwego przejęcia władzy przez ten kompleks istnieją i rozszerzają się". Na ostrzeżenia Eisenhowera nikt nie chciał zwracać uwagi, chociaż powtórzył je później w swoich wspomnieniach, stwierdzając na dodatek, że rosnące wydatki wojskowe „są niczym innym jak drenowaniem zasobów narodu". Mocne słowa generała miały się sprawdzić co do joty, choć gwoli prawdy nie można zapominać, że on właśnie był jednym z tych, którzy zainicjowali wyścig zbrojeń.
W administracji prezydenta Johna Kennedy'ego, który objął władzę po Eisenhowerze, stanowisko sekretarza obrony powierzono znakomitemu biznesmenowi Robertowi McNamarze, gwieździe koncernu Forda. Jednym z jego pierwszych zarządzeń było ograniczenie bezpłatnej pomocy wojskowej dla zagranicy Zdaniem McNamary Pentagon powinien sprzedawać broń i „zarabiać na siebie" tak jak inne ministerstwa lub przedsiębiorstwa eksportowe. Jego zarządzenia były na rękę administracji, gdyż Stany Zjednoczone miały wówczas niesłychany — jak na ówczesne czasy — dęficyt płatniczy w wysokości 3 miliardów dolarów. Sprzedaż broni mogła poprawić bilans, podobnie jak ograniczenie darmowej pomocy militarnej. Dlatego też już na początku swej prezydentury John Kennedy oświadczył europejskim partnerom z NATO, że teraz muszą kupować wyposażenie swych armii, a w kierowniczych kręgach Pentagonu powołano specjalną ekipę, która miała zająć się korzystną sprzedażą amerykańskiego uzbrojenia. Ekipę tę ochrzczono nazwą, która może przynosić zaszczyt biurokratycznemu słownictwu — Międzynarodowe Negocjacje Logistyczne. Tylko człowiek o dobrej znajomości żargonu używanego w kuluarach Departamentu Obrony mógł się zorientować, że chodzi tu o gigantyczny kram z wszelakimi środkami zniszczenia. Szefem tej placówki został Henry Kuss, również biznesmen, który, choć co niedziel« pilnie uczęszczał na nabożeństwa do swojego kościoła luterańskiego, nie widział żadnej różnicy moralnej między sprzedawaniem czołgów a ciężarówek. Pod jego kierownictwem naczelnym zadaniem każdego attache wojskowego przebywającego za granicą, każdego doradcy przy obcych siłach zbrojnych, niemalże każdego oficera stało się rozszerzenie eksportu amerykańskiej broni. Kuss przykręcał śrubę wszystkim koncernom, żądając od nich nowych modeli uzbrojenia, które można by eksportować. Swój 40-osobowy personel podzielił na ekipy, mające zajmować się nakłanianiem koneernow do rozszerzania produkcji i zdobywaniem klientów za granicą. Początkowo chodziło głównie o Japonię i Europę' Zachodnią, ponieważ państwa rozwijające się po prostu nie miały dość pieniędzy, by pozwolić ,sobie na kosztowny sprzęt amerykański.
Henry Kuss i jego ekipa dwoiła się i troiła i trzeba przyznać, że na rezultaty ich działalności nie trzeba było długo czekać. Począwszy od 1962 roku USA eksportowały już co roku broń o wartości nie mniejszej niż 2 miliardy dolarów.
Deficyt bilansu płatniczego zaczął się zmniejszać, a koncerny zbrojeniowe spostrzegły, ze otwierają się przed nimi nowe perspektywy, o których dotychczas nie myślano. Skorzystano z tych możliwości skwapliwie, tym bardziej że już teraz zarządy koncernów nie musiały się obawiać, iż kongresmani lub prasa przypną im łatkę „handlarzy śmiercią". Przed krytyką opinii publicznej chroniła koncerny powaga Pentagonu i waszyngtońskiej administracji. Głównym eksporterem broni był wszak Departament Obrony, a poszczególne firmy stały się tylko dostawcami rządu i nie musiały już ponosić „odpowiedzialności moralnej". Rząd federalny zaś począł trakto- wać eksport broni jako znakomite źródło zysku i interesował się nie tyle kwestiami etycznymi, co końcowym saldem. Kwestiami moralnymi nie- interesowali się też członkowie Kongresu i Senatu. Rozszerzający się eksport broni powodował konieczność budowy nowych zakładów, tworzenia nowych miejsc pracy. W stanach, gdzie przemysł zbrojeniowy był silny, bezrobocie zaczęło maleć, wyborcy byli zadowoleni, podobnie jak działacze wpływowych, związków zawodowych. Słowem — wszyscy ciągnęli z „eksportu narzędzi śmierci" różnorakie zyski i w tej powszechnej atmosferz® aprobaty zapominano całkowicie, że caołgi czy transportery opancerzone to jednak nie ciężarówki.
Rosnący eksport amerykańskiego uzbrojenia spowodował, ze uprzywilejowana rota Pentagonu w stosunku do koncernów produkujących wyposażenie wojskowe wzrosła niepomiernie. Terat Departament Obrony był nie tylko najlepszym, najpotężniejszym klientem, ale również główną .„centralą handlu zagranicznego". Stan ten powodował, że konkurencja w walce o zdobycie zamówień Pentagonu stała się niesłychanie ostra. Przejawy walki konkurencyjnej były najbardziej widoczne w przemyśle lotniczym, gdzie wiele róe- nych przedsiębiorstw proponowało maszyny o podobnych walorach.
Samoloty można było sprzedawać zagranicznemu odbiorcy w dwojaki sposób. Pierwsza metoda polegała na zawarciu przez koncern bezpośredniego kontraktu z odbiorcą. System ten — preferowany przez Lockheeda — dawał producentowi swobodę wyznaczania ceny i możliwość udzielania pośrednikom oficjalnego procentu od transakcji. Druga metoda polegała na zawieraniu kontraktów międzynarodowych i wówczas pośrednikiem oficjalnym był Pentagcn. Teoretycznie ograniczało to możliwość rozdzielania procentów i łapówek, ale, jak życie pokazało, tylko teoretycznie. Tę drugą metodę wybrał właśnie prezes Northropa Tom Jones, który jako jeden z pierwszych producentów samolotów zwrócił baczną uwagę na lansowane przez administrację waszyngtońską programy eksportu uzbrojenia.
Jones postawił sobie cel: zdobyć jak największą liczbę zamówień rządowych. Dlatego tak forsował uruchomienie seryjnej produkcji wielozadaniowego odrzutowca Tiger i tak szybko zaczął „opiekować" się odpowiednimi urzędnikami w Departamencie Obrony. Wypłacenie procentu zagranicznemu pośrednikowi nie jest wielkim problemem, natomiast przekazanie „wyrazów uznania" urzędnikom państwowym wymaga większej finezji i dyskrecji. Tom Jones był jednak hazardzistą. Lubił ryzyko i grę, a stawka była wysoka. Wiedział, że klucz do ^sukcesów zna jdu je się w Waszyngtonie, i postanowił dotrzeć do tego klucza za wszelką cenę.
33
^ 3 — Agenci
Kolejnym „opiekunem" Northropa stał się emerytowany generał piechoty morskiej Russel Bland- ford. Generał Blandford był doradcą Riversa i pomagał mu przepchnąć przez różne kancelarie Kapitolu wspomnianą propozycję modernizacji zakładów Northropa. Tom Jones nie ogranie»! się w takich przypadkach tylko do słowa „dziękuję". Gdy generał Blandford wycofał się z pracy w Komitecie Sił Zbrojnych Kongresu, natychmiast dostał propozycję wygodnej posady u Northropa. Niestety, przyjął już podobną propozycję od konkurencji, z którą współpracował dłużej niż z kalifornijskim koncernem. Mimo to jednak oceniono, iż „zasłużył się sprawie Northropa" i "przez pięć lat pobierał 1000 dolarów miesięcznie jako konsultant powiązanej z Northropem czarterowej linii lotniczej United Govermental Services.
Aktywne i popularne w określonych kręgach waszyngtońskie biuro kalifornijskiego koncernu prowadziło na szeroką skalę działalność, mającą na celu pozyskanie koncernowi Northropa jak najwięcej sympatyków. Rozdzielano kontrakty konsultantów, wydawano wytworne przyjęcia, pożyczano wpływowym urzędnikom, kongresma- nom i dziennikarzom prywatne samoloty lub fundowano bezpłatne bilety lotnicze. Z biegiem czasu biuro w Waszyngtonie nie było już w stanie spełniać dotychczasowej roli wygodnego terenu spotkań. Stało się miejscem zbyt widocznym. Było dobre dla niższych urzędników lub dziennikarzy, ale nie dla ,"grubych ryb", które z jednej strony mogły wiele zdziałać, ale z drugiej nie lubiły, by ktoś widział je w towarzystwie wysokich
osobistości ze świata przemysłu zbrojeniowego. W kołach zbliżonych do Kapitolu i Białego Domu zaczęto już bowiem cicho przebąkiwać o łapówkach i niezbyt czystych transakcjach pokrywanych gładkimi frazesami o interesie narodowym i konieczności rozwoju gospodarczego takiego to a takiego stanu.
Uznano, że załatwianie interesów wymaga odpowiedniej oprawy i wobec tego, począwszy od 1971 roku, koncern Northropa zaczął wynajmować mały domek myśliwski nad zatoką Chesapeake w stanie Maryland, odległy o dwie godziny jazdy samochodem od Waszyngtonu. Można tam było- na przykład polować na kaczki, a wieczorem pogawędzić w starannie dobranym towarzystwie.
Tę myśliwską samotnię odwiedzał wspomniany już kongresman Mendel Rivers, którego wtajemniczeni nazywali „dostawcą", gdyż znany był ze starań o przyciągnięcie wielkiego przemysłu do swej Południowej Karoliny. Bywali tam również senator Howard Cannon, kongresman Bill Min- sall, generałowie, admirałowie. Dokładnej listy gości nie udało się ustalić, ale wiadome), że w ciągu trzech lat w domku myśliwskim Northropa odbyły się 144 przyjęcia i spotkania, które kalifornijski koncern kosztowały 37 tysięcy dolarów. Trzeba przyznać, że była to niesłychanie drobna suma w porównaniu z korzyściami, jakie uzyskał. Goście domku nad zatoką Chesapeake mieli rozliczne wpływy i możliwości i starali się rewanżować za dni spędzone „w duchu bliskiej przyjaźni", o którym później, podczas przesłuchań, mówił pre— zes Northropa Tom Jones, ówczesny sekretarz
obrony James Schlesinger, komentując na łamach „New York Timesa" wypowiedź Jonesa, stwierdził, że ta „stara, osobista przyjaźń rozwijała się w zadziwiająco szybki sposob"
Koncern Northropa nie zapomina) również o żonach swych wpływowych znajomych W czasie gdy panowie spfttykali się w domku myśliwskim, panie gromadziły się na specjalnych przyjęciach, brały ożywiony udział w działalności „klubów żon oficerów", chodziły na mecze z biletami ufundowanymi przez zarząd Northropa. Cała ta „kulturalno-oświatowa" działalność była sprytnie kamuflowana w księgach finansowych koncernu, by przepadkiem nikt nie dowiedział się, kogo Northrop „lubi" bardziej, a kogo mniej.
Kongresmani, generałowie, wysocy urzędnicy administracji, słowem — wszyscy bywalcy domku myśliwskiego nad zatoką Chesapeake, pomagali wtajemniczonym członkom zarządu Northropa poruszać się sprawnie w waszyngtońskich korytarzach władzy. Biurokratyczna machina mogła pochłonąć każdy projekt i utopić go w przepaściach archiwów różnych komisji, podkomisji i komitetów. Jeśli jednak chciała, jeśli istniała „dobra wola", potrafiła działać niesłychanie sprawnie. Jonesowi zależało na tym, by działała sprawnie i w interesie jego koncernu. Trzeba przyznać, że również jego waszyngtońscy partnerzy byli zainteresowani — nie tylko prywatnie — rozwojem koncernu.
Zgodnie z doktryną McNamary Pentagon miał sprzedawać broń z zyskiem. Z biegiem czasu konkurencja na rynku światowym stawała się coraz bardziej ostra. Francuski i brytyjski przemysły zbrojeniowe też chciały robić dobre interesy i nie przebierały w środkach. Amerykańscy producenci musieli więc stać się konkurencyjni. Bx nie hamować ich „inicjatywy", główąy sprzedawca broni w Pentagopie Henry Kuss opracował już w kilka miesięcy po otrzymaniu nominacji program rozszerzenia dotychczasowych zachodnioeuropejskich rynków zbytu na kraje Trzeciego Świata. W teorii handel z tymi krajami miały kontrolować Agencja Kontroli Zbrojeń i Rozbrojenia oraz Biuro Kontroli Zaopatrzenia Wojskowego Departamentu Stanu. W praktyce jednak żadna instytucja poza Pentagonem nie miała albo prawa, albo wystarczająco dużo personelu, by nadzorować poczynania ekipy Kussa. Mógł to zrobić najwyżej Kongres, jeśli chciał. A o to, by nie palił się do kontrolowania rozmiarów handlu bronią, dbali już zaprzyjaźnieni z koncernami kongresmani. Doświadczeni w parlamentarnych utarczkach, umieli skierować każdy dalej idący wniosek do odpowiednich komisji, gdzie później udawało się po cichu „ukręcić łeb" sprawie.
Precyzyjnie zgrany system funkcjonował bez większych przeszkód kilka lat. Amerykańska broń wędrowała — z pożytkiem dla producentów. Pentagonu i lokalnych dyktatorów — do krajów rozwijających się. Sprawnie działający mechanizm zaciął się dopiero w 1965 roku po wojnie między Indiami a Pakistanem. Amerykańscy korespondenci donieśli wówczas, że po obu stronach frontu w działaniach wojennych brały udział czołgi produkcji amerykańskiej. Pakistańskie jednostki pancerne były wyposażone w maszyny typu Pat- ton, indyjskie — w Shermariy. Kongres zawrzał oburzeniem. Nawet w moralności handlarzy bronią sprzedaż jej obu walczącym stronom uchodzi za grzech. W błyskawicznym tempie nałożono embargo na dostawy sprzętu i części zamiennych zarówno do Indii, jak i do Pakistanu. Pod adresem Pentagonu posypały się słowa ostrej krytyki. Były ambasador Stanów Zjednoczonych w Indiach Galbraith pisał, że wojna została wywołana dzięki amerykańskim dostawom sprzętu wojsko- * wego, gdyż gdyby armie obu stron nie dysponowały wystarczającymi zapasami broni, konflikt ograniczyłby się tylko do wymiany ostrych not dyplomatycznych i wzajemnych ataków propagandowych.
Po wojnie indyjsko-pakistańskiej Kongres zaczął wnikliwiej interesować się handlem bronią. Henry Kuss wezwany został przed oblicze specjalnego komitetu senackiego. Usiłował tłumaczyć, że głównymi odbiorcami amerykańskiego uzbrojenia są sojusznicze kraje Paktu Północnoatlantyckiego. Sekundował mu Jeffrey Kitchen z Departamentu Stanu, któi-y długo usiłował przekonać senatorów o doskonałości systemu kontroli opracowanego przez administrację oraz wyraził opinię, że właściwie Departament Stanu ogranicza eksport broni. To ostatnie stwierdzenie wysokiego urzędnika amerykańskiej służby zagranicznej stało już w jawnej sprzeczności z faktami. Dzięki działalności ekipy Kussa od 1960 do 1965 roku wartość kontraktów na dostawy uzbrojenia tylko do krajów Bliskiego Wschodu wzrosła z 300 milionów do miliarda 700 milionów dolarów.
Zarządzone przez Kongres śledztwo wykryło również inne, delikatnie mówiąc, nieprawidłowości. Otóż mimo embarga na dostawy broni do Indii i Pakistanu armia tego ostatniego kraju otrzymała w czasie działań wojennych 90 samolotów produkcji amerykańskiej. Były to maszyny typu Sabre, które- wcześniej trafiły do lotnictwa za- chodnioniemieckiego. Kiedy zestarzały się, w Bonn postanowiono się ich pozbyć. Kupił je i natychmiast odsprzedał armii pakistańskiej aktywny za- chodnioniemiecki handlarz bronią Gerhard Mer- tins. Zrobił to oczywiście za cichą aprobatą Pentagonu, który w konflikcie z Indiami stał po stronie Islamabadu i pragnął pomóc pakistańskim generałom, aie bez wzbudzania większej sensacji i protestów rządu indyjskiego. Była to typowa w międzynarodowym świecie handlarzy bronią transakcja, z której wszystkie zainteresowane strony były zadowolone. Bonn pozbyło się z zyskiem przestarzałych myśliwców i zdobyło dodatkowe środki na zakup nowych maszyn, Mertins zarobił sutą prowizję, Pakistańczycy dostali upragnione samoloty, a Pentagon ominął nałożone przez Kongres embargo.
Przy okazji śledztwa wyszło też na jaw, że kierownictwo Departamentu Obrony przekształciło doradców wojskowych pracujących w krajach Trzeciego Świata w zwykłych agentów handlowych biura Henry Kussa. Ujawniono też, że transakcje bronią kredytował Eximbank. Idąc śladem tego banku dziennik „New York Times" wykrył, że tylko w 1964 roku kraje Trzeciego Świata zapłaciły 4 miliardy dolarów tytułem procentów od pożyczek udzielonych na zakup amerykańskiego uzbrojenia. Suma ta stanowiła równowartość połowy pomocy gospodarczej, otrzymywanej w sze- Toko reklamowanym programie rozwojowym Stanów Zjednoczonych.
Śledztwo prowadzone przez Kongres wywołało burzę, która jednak trwała krótko. Zbyt wiele wpływowych osobistości było zainteresowanych w jej uciszeniu, a zwłaszcza reprezentanci stanu Kalifornia, którego rozwój i pomyślność uzależnione są przede wszystkim od przemysłu zbrojeniowego. „Rodzinny" stan Northropa jest bowiem centrum produkującym najnowocześniejszy sprzęt elektroniczny na potrzeby wojska oraz najnowocześniejsze samoloty i rakiety. W Cul ver City mieszczą się zakłady Hughes Aircraft, produkujące wyspécjalizowany sprzęt elektroniczny i sztuczne satelity. 90 procent zysków tych zakładów pochodzi z produkcji zbrojeniowej. El Segundo to królestwo Rockwell Corporation — znów elektronika i projekty bombowca strategicznego trzeciej generacji B-l. Małe miasto Hawthorne to „państwo" Northrop Corporation, z własna gazetą „Northrop News", z olbrzymimi parkingami, gdzie miejsca do parkowania oznaczane są nazwiskami właścicieli wozów w kolejności zgodnej 7. hierarchią zajmowanych przez nich stanowisk, licząc od wejścia do budynku dyrekcji. Beverly Ilills, znane z tylu filmów, są siedzibą Litton Industries — firmy, specjalizującej się między innymi w budowie rakiet i okrętów wojennych. Burbank z własnym lotniskiem to domena Lock- heeda. • ,
Wszystkie wymienione miejscowości znajdują się w okolicach Los Angeles, ale po drugiej stronie gór, na pustyni kalifornijskiej, również królują narzędzia śmierci. Znajduje się tam wielka baza lotnicza Edwards, gdzie próbowane są najnowsze modele maszyn bojowych i gdzie lądował prom kosmiczny Columbia. Można tam spotkać pod chmurami samoloty z różnymi znakami rozpoznawczymi. Są to maszyny zakupione przez klientów z różnych stron świata, które tutaj przechodzą ostatni etap kontroli przed przekazaniem ich użytkownikom.
W okolicach San Francisco i San Jose, tuż obok siebie, mieszczą się mniej znane firmy elektroniczne i filie wielkich koncernów. Niewinne z wyglądu, kryją w sobie tajemnice współczesnej wojny elektronicznej. Rozlokowano je wzdłuż drogi nr 101, która biegnie doliną zwaną popularnie „Doliną Krzemową" (od podstawowego surowca używanego w produkcji półprzewodników i układów scalonych). Droga nr 101 łączy słynny uniwersytet w Stanford z innymi miastami i dlatego właśnie tu zlokalizowano najważniejsze zakłady produkujące osprzęt do rakiet, szpiegowskich satelitów i atomowych okrętów podwodnych. Wielkie koncerny przeniosły do „Doliny Krzemowej" swe laboratoria i zakłady eksperymentalne, by swobodnie korzystać z pomocy naukowców uniwersytetu. Inne firmy założyli uczeni ze Stanford, którzy doszli do wniosku, że z większym zyskiem mogą spożytkować swoje umiejętności w przemyśle zbrojeniowym niż na salach wykładowych.
Przemysł zbrojeniowy jest w Kalifornii największym pracodawcą. Zakłady Lockheeda w Sunnyvale zatrudniają 15 tysięcy ludzi. Rockwell zatrudnia 40 tysięcy mieszkańców Kalifornii W samych tylko zakładach lotniczych pracuje około pół miliona obywateli stanu. Z realiami tymi musi się liczyć każdy, nawet najbardziej radykalny polityk. Stąd tez kwestia: handel bronią a zasady moralne — nie jest w Kalifornii t.ematenvdys- ■ kusji. Dochodzi nawet do takich paradoksów, jak w przypadku członka Izby Reprezentantów Roberta Leggetta. Przez wiele lat glosował on w Kongresie przeciwko zwiększeniu budżetu Pentagonu twierdząc, że wydawanie coraz poważniejszych sum na zbrojenia to nic. innego, jak marnotrawienie pieniędzy podatników. Jednocześnie jednak skwapliwie zabiegał o nowe zamówienia Pentagonu dla swojej stoczni. Trzeba przyznać, że z dobrym skutkiem, za co wyborcy z jego okręgu Vallejo okazali mu wdzięczność. Gdy w lipcu 1976 roku reporterzy zajmujący się sensacjami towarzyskimi wykryli, że Robert Leggett przez Wiele lat utrzymywał w Waszyngtonie „równoległą rodzinę", wyborcy mieli mu to wprawdzie za złe, ale bez oporów znów głosowali na niego< gdyż był najlepszym gwarantem miejsc ich pracy.
Pomyślność mieszkańców Kalifornii związana więc była i jest z rozwojem przemysłu zbrojeniowego. Kariera lokalnych polityków zależy od pomyślności mieszkańców, a bilans handlowy Stanów Zjednoczonych w dużej mierze od eksportu uzbrojenia. Tom Jones mógł więc z całym spokojem twierdzić, że to, co jest dobre dla koncernu Northropa, jest również dobre, dla stanu Kalifornia i dla całych Stanów Zjednoczonych. Postarał się również, by to, co jest dobre dla Northropa, leżało w interesie wysokich urzędników Pentagonu decydujących o rozmiarach kontraktów dla amerykańskiego lotnictwa j rozdzielających licencje eksportowe. Zapewnił sobie też poparcie kon- gresmanów, którzy teoretycznie mieli kontrolować poczynania administracji państwowej. Do realizowania obu tych ostatnich zamierteń potrzeba jednak było czegoś więcej niż tylko domku myśliwskiego nad zatoką Chesapeake i biura w Waszyngtonie. Tu potrzebna była gotówka, najlepiej w 100-dolarowych banknotach, nieco zużytych
i niemożliwych do „wytropienia".
«
Rewanże za. polityczne zobowiązania we własnym kraju są operacją dużo delikatniejszą niż wypłacenie „prowizji" poza granicami. W przypadku wykrycia przez nazbyt wścibskich rewidentów finansowych nie można się zasłaniać tradycyjnymi zwyczajami obcego państwa, koniecznością zdobycia rynku i temu podobnymi wykręta- ...ii. Skandal w kraju może wywołać całkiem niepożądane reperkusje, gdy tymczasem skandal za granicą w zasadzie w niczym me szkodzi koncernowi, który wypłacił łapówkę Co gorsza, wydatki krajowe — choćby ze względów podatkowych — są znacznie sumienniej kontrolowane i trudniejsze do ukrycia. Potrzebując pieniędzy dla „przyjaciół" Northropa, Tom Jones zwrócił się o pomoc do swego zastępcy Jimmv ego Allena Miał on duze doświadczenie w prowadzeniu ksiąg finansowych i wiedział, jak manipulować różnymi kontami. Doświadczenie zdobył pracując w rozmaitych państwowych organach kontrolnych Ponadto szkolił się u Stanleya Simona, prawnika specjalizującego się w udzielaniu porad wielkim koncernom, które pragnęły ukrywać przed rewidentami swoje tajemnice »finansowe. Jones, Allen i Simoh postanowili zastosować „metodę Kennedyego"' (ojca prezydenta) prostą i niemal nie do Wykrycia. Polegała ona na oficjalnym przekazywaniu dużych sum pieniędzy, tytułem prowizji, opłat za konsultacje itp. za granicę, a następnie na nieoficjalnym i nielegalnym wwożeniu tych pieniędzy — już w postaci żywej gotówki — do Stanów Zjed-i noczonych. W żargonie sfer finansowych operację taką nazywano „praniem", gdyż przywiezione z zagranicy banknoty praktycznie były nie do wytropienia przez amerykańskie władze finansowe. . —
Stanley Simofl podczas jednej z konferencji zaproponował, by na „pralnię" wybrać Paryż, a na jej szefa znanego mu francuskiego prawnika Williama Savy. Bill Savy był człowiekiem o nieskazitelnych manierach. Miał wielu przyjaciół w różnych kręgach przemysłowego świata po obu stronach Atlantyku. Były oficer wywiadu, znający się doskonale na produkcji samolotów, przez wiele lat świadczył różne usługi amerykańskim koncernom lotniczym. Pracował też przez pewien czas dla brytyjskiego Rolls-Royce'a, pośrednicząc w załatwianiu różnych kredytów i pożyczek zarówno dla osób prywatnych, jak i dla wielkich korporacji. Kierował kilkoma przedsiębiorstwami, między innymi Wilco Holding zarejestrowanym w Luksemburgu, Wilco S. A. z siedzibą w Genewie i liczącą się firmą konsultacyjną Euradvice, której dyrekcja mieściła się w Bazylei. Wszystko wskazywało na to, że Savy jest odpowiednim człowiekiem, alo należało go sprawdzić. Wobec tego Allen spotkał się z francuskim prawnikiem i uznał, że Francuz zasługuje na to, by zarekomendować go prezesowi Northropa. Tom Jones miał bowiem zwyczaj osobiście dobierać swoich poufnych współpracowników. Rozmowa obu panów, doskonale orientujących się w sprawach finansowych i metodach działania wielkich koncernów, była owocna. Savy zgodził się, jak to określił Jones, „nawiązać robocze kontakty" z koncernem Northropa. Oficjalnie chodziło o dostarczenie „materiałów informacyjnych", dotyczących trendów rozwojowych europejskiego przemysłu lotniczego. Ze swego paryskiego biura miał nadsyłać regularnie do kalifornijskiej centrali raporty i analizy, a w szczególnych przypadkach konsultować konkretne sprawy, dotyczące Europy. Jego honorarium Tom Jones ustalił początkowo na 10 tysięcy dolarów rocznie plus zwpot kosztów w przypadku wykonywania „zadań specjalnych". Musiały to być rzeczywiście „specjalne zadania", bowiem w księgach finansowych Northropa znaleziono wypłaty sięgające 10 tysięcy dolarów miesięcznie. Inne przelewy na konta firm należących do Williama Savy określono jako „procent od transakcji".
Bill Savy pracował dla Northropa przez 13 lat. Przez ten czas nie nadesłał żadnego raportu, żadnej analizy, a mimo to na konta jego firm przekazano w tym czasie milion 100 tysięcy dolarów. W rzeczywistości bowiem zajmował się on „praniem" pieniędzy i to było jego główne zadanie. Sumy przekazywane z Kalifornii do Genewy, Ba-, zylei czy Luksemburga tytułem „honorariów za konsultacje" wędrowały później na paryskie konto francuskiego prawnika. W swoim banku podej-" mował franki, wymieniał je w innym banku na banknoty studolarowe, które w standardowych szarych kopertach upychał w kieszeniach swego ■ płaszcza. Następnie wsiadał w samolot, leciał do Nowego Jorku, wynajmował pokój w hotelu i czekał, aż zgłosi się Jimmy Allen Krótkie spotkanie obu panów w hotelowym pokoju kończyło prze-j kazanie wypchanych kopert i odebranie dalszych zleceń. Następnie Savy odlatywał najbliższym samolotem do Paryża.
„Francuska pralnia" działała bezbłędnie, szybko i solidnie Bill Savy odbywał swe podróże przez Atlantyk przeciętnie co dwa miesiące. Wiadomo, że podczas rekordowej podróży przewiózł za jednym zamachem 40 tysięcy dolarów w stu-
Jolarówkach. Wiadomo również, że pieniądz^ te rozdzielano następnie między waszyngtońskich polityków, wobec których Northrop miał zobowiązania wynikające ze wspomnianej „starej przyjaźni". Dokładnie nie udało się ustalić, ile tysięcy przewiózł z Paryża do Nowego Jorku „francuski łącznik" ani też kto korzystał z tajnego funduszu Northropa Udzielając informacji rewidentom, którzy badali finanse koncernu po aferze Watergate, Jimrny Allen powiedział, że „w początkowym okresie podjęto juz 'decyzję, iż nie będzie się prowadzić żadnych notatek". Allen wyznał również, że „poufna współpraca" Williama Savy z North- ropem została jeszcze bardziej utajniona z chwilą, gdy zajął się on przekazywaniem pieniędzy. Równie mało precyzyjnych wyjaśnień udzielił sam Tom Jones, który, doskonale wiedząc, komu i ile wypłacił, twierdził, że warunkiem przystąpienia francuskiego prawnika do „pracy politycznej" było żądanie, aby strona amerykańska nie prowadziła żadnego rejestru przekazywanych przez niego sum. Kto naprawdę chciał utajnić do maksimum historię „francuskiej pralni"! nigdy się nie dowiemy, podobnie jak nie dowiemy się, ile na swoich podróżach zarobił William Savy Jest pewne, że za obracanie funduszami Northropa i za „wypożyczenie" kont swoich firm musiał brać wcale pokaźny procent
Możemy się natomiast domyślać,, jak rozdysponowano przewiezione z Paryża sumy. W księgach finansowych Northropa uważni rewidenci znaleźli pewne wskazówki, chociaż — jak sami twierdzili — ich odkrycia były „tylko czubkietn góry lodowej". Ustalono, że w latach 1960—1969 Tom Jones przekazał gotówką 8 tysięcy dol.^row na fundusz wyborczy różnych komitetów, i to zarówno partii demokratycznej, jak i republikańskiej. W 1964 roku komitet wyborczy Lyndona Johnsona otrzymał tysiąc dolarów, kolejny tysiąc Jones przekazał Brianowi Leebowi, skarbnikowi wspólnego komitetu wybórczego Johnsona i Hura- phreya. W 1968 roku prezes Northropa przekazał znów tysiąc dolarów na fundusz wyborczy partii republikańskiej. Rok później ' ten sam komitet otrzymał 1500 dolarów Różne sumy — wahające się od 250 do 2000 dolarów — otrzymały grupy organizujące kampanię propagandową na rzecz wyboru senatorów Kuchela, Mansfielda, Russella i Murphy'ego. Podobne wypłaty znaleziono w księgach obejmujących lata siedemdziesiąte. Obok tych drobnych przekazów znaleziono również ślady poważniejszych. I tak: Holmes Tuttle, człowiek zbierający pieniądze dla partii republikańskiej, pokwitował odbiór 20 tysięcy dolarów gotówką. Jego odpowiednik z partii demokratycznej, Gene Wyman, podpisał tylko pokwitowanie odbioru, ale bez wypełnionej rubryki z wysokością odebranej sumy W 1968 roku wystawiono dwa pokwitowania, każde na 3 tysiące dolarów, podpisane przez ludzi zbierających pieniądze na fundusz wyborczy Nixona. W końcu wykryto olbrzymie sumy, jakie Tom Jones przekazał na opłacenie dyskrecji „hydraulików", zamieszanych w aferę Watergate.
Nie ulega wątpliwości, że musiały istnieć także inne wypłaty. Jimmy Allen wspomniał podczas kolejnych przesłuchań, że odebrał w nowojorskich
hotelach od Billa Savy łącznie „około 400 tysięcy dolarów". Rewidenci, którzy przeglądali księgi koncernu, określili w przybliżeniu, że „francuski łącznik" przywiózł do Stanów Zjednoczonych 476 tysńcy. Stwierdzono również pewne znaczące prawidłowości. Otóż Bill Savy krążył częściej między Paryżem a Nowym Jorkiem w latach, kiedy w Stanach Zjednoczonych odbywały się wybory prezydenckie, oraz w okresach, gdy Northropo- wi szczególnie zależało na przeforsowaniu w Kongresie przychylnych dla siebie ustaw — tak jak w cytowanym przypadku modernizacji zakładów z funduszy federalnych.
49
4 — Agenci
powiedział, iż Savy miał własną sieć agentów opłacanych przez Northropa, o których zarząd nie był informowany Honoraria dla tych agentów kalifornijski koncern uważał za „koszta operacyjne Williama Savy". Trzeba przyznać, że „francuska pralnia" była doskonale zakamuflowana i chociaż w końcu wykryto, kto był „francuskim łącznikiem", to jednak dalsze ślady urwały się. Tom Jones, zakładając własną siatkę europejskich agentów, współpracował więc z profesjonalistami najwyższej klasy.
Do czasu wzbogacenia się krajów bliskowschodnich na zwyżce cen ropy naftowej najbardziej lukratywny rynek zbytu samolotów produkowanych przez Northropa stanowiła Europa Zachodnia. Ze względu na obecność i dużą aktywność „rodzimego" przemysłu zbrojeniowego był to jednak zarazem bardzo trudny rynek. Konkurentami, z którymi należało się liczyć, była francuska firma Dassault ze swymi znakomitymi maszynami Mi- rage, British Aircraft Corporation, holenderski Fokker, szwedzki SAAB. Żeby sprzedawać samoloty w Europie, trzeba było być doskonale zorientowanym we wszystkich animozjdch między wpływowymi politykami poszczególnych krajów, w tajnikach brukselskiej kwatery głównej NATO, wreszcie w meandrach zachodnioeuropejskiej polityki. Tom Jones musiał więc rozejrzeć się za „oknem" na Europę.
Okiem i uchem Northropa na „starym kontynencie" stal się generał Paul-Marie Victor Stehlin — znakomity specjalista, doskonały oficer, a zarazem dyplomata. Przed wojną był attaché lotniczym przy ambasadzie francuskiej w Berlinie Później pełnił tę samą funkcję w Wielkiej Brytanii i w Stanach Zjednoczonych. Pracował w dyplomacji do momentu, gdy został powołany najpierw na szefa,francuskiego lotnictwa taktycznego, a potem na szefa sztabu sił powietrznych.
Generał Stehlin odznaczał się, jak na Francuza, niezwykłą cechą: był zagorzałym zwolennikiem Paktu Północnoatlantyckiego i Stanów Zjednoczonych. Nawet w czasach rządów de Gaulle'a, kiedy to stosunki między Paryżem a Waszyngtonem były, delikatnie mówiąc, raczej chłodne, nie kryl się ze swymi proamerykańskimi przekonaniami. Wykładał przez krótki czas na uniwersytecie Harvard, był przedstawicielem Hughes Aircraft Corporation w Europie. Sprzeciwiał się otwarcie „francuskiej" polityce militarnej de Gaulle'a, opowiadając się za unifikacją sprzętu, wojskowego NATO, co oznaczało, przynajmniej jeśli chodzi o lotnictwo, kupowanie maszyn amerykańskich. Te proamcrykańskie sympatie kosztowały go utratę stanowiska, ale wówczas — w. 1968 roku — poświęcił się całkowicie polityce. Został wybrany deputowanym do parlamentu, a później powierzono mu funkcję wiceprzewodniczącego Zgromadzenia Narodowego. W 1972 roku opublikował książkę „La Force d'Illusion", w której w niesłychanie ostry sposób skrytykował jako „absurdalną, zważywszy na rosnące zagrożenie komunistyczne", francuską politykę nieza^« leżności od Waszyngtonu i NATO.
Człowiek o takich poglądach i na takim stanowisku był dla Northropa niezwykle cenny. Tom Jones nie mógł przepuścić okazji. W 1964 roku postanowił kupić generała Stehlina, co mu się udało. W kwietniu obaj panowie zawarli umowę: w zamian za stosunkowo skromne honorarium w wysokości 5 tysięcy dolarów rocznie Stehlin zobowiązał się dostarczać koncernowi Northropa „analizy dotyczące politycznej, gospodarczej i militarnej sytuacji w Europie ze szczególnym uwzględnieniem spraw związanych z obroną". Do jego zadań należało też — jak określił to Tom Jones — „zwracanie uwagi zarządowi Northropa na otwierające się perspektywy natury handlowej".
Stehlin pisywał swoje raporty — adresowane wyłącznie na Jonesa — co dwa tygodnie. Raz na miesiąc spotykał się z emisariuszami Northropa, a co dwa lata odwiedzał sie'dzibę koncernu w Kalifornii. Tom Jones bardzo wysoko cenił sobie jego analizy twierdząc, że „był on w stanie określić tendencje francuskiej polityki obronnej na miesiące lub nawet lata wcześniej niż inni". Dlatego też gdy Stehlin został wybrany deputowanym do parlamentu, Jones podwyższył mu honorarium o 1000 dolarów.
Jedenastoletnią współpracę z Northropem gen. Stehlin utrzymywał w ścisłej tajemnicy. Swych honorariów otrzymywanych z Kalifornii nigdy nie deklarował w zeznaniach podatkowych Kiedy reporterzy zarzucali mu, nie bez podstaw, że
,,jest na żołdzie Amerykanów", zdecydowanie dementował te informacje twierdząc, że są to plotki nieprzychylnych mu ludzi.
Jak znakomicie orientował się Stehlin w sytuacji europejskiego rynku samolotowego, świadczy jego list ze stycznia 1973 roku, w którym wzywał Jonesa, by rozpoczął kampanię r&klamową najnowszej, jeszcze prototypowej maszyny Northrop P-530 „Cobra", gdyż europejski przemysł lotniczy zaczyna dochodzić do szczytów swych możliwości i wkrótce nie będzie w stanie zaproponować żadnego nowego modelu w miejsce starzejących się samolotów Stehlin miał po części rację, nie dostrzegając wtedy jeszcze perspektyw głębszej kooperacji między producentami zachodnioeuropejskiej czołówki. Oceniał stan faktyczny z pierwszej połowy lat siedemdziesiątych i na tej podstawie doszedł do wniosku, że oferta dostaw Co- bry może trafić na podatny grunt. Nawet koncern Dassaulta odczuwał brak odpowiednich funduszy na prowadzenie prac rozwojowych, modernizując tylko kolejne wersje doskonałego skądinąd Mira- gę'a, ale portfel jego zamówień zagranicznych — wobec pełnego zaspokojenia potrzeb sil powietrznych Francji — był niewielki i zanosiło się nawet na czasowe zamknięcie zakładów w Tuluzie w razie braku poważniejszych kontraktów państwowych bądź doraźnych dotacji rządowych na przetrwanie kryzysu.
Stehlin doradzał też Jonesowi, by starał się przedstawić swą Cobrę kompetentnym fachowcom ze sztabów NATO jako tani samolot wielozadaniowy, który powinny nabyć wszystkie kraje Paktu
Północnoatlantyckiego. Przemawiały za tym jak utrzymywał — takie względy, jak obniżka ceny jednostkowej w razie rozwinięcia produkcji seryjnej, potrzeba standaryzacji sprzętu, ujednolicony system szkolenia pilotów oraz personelu technicznego, a także możliwość uproszczenia bazy remontowej według wspólnej dla wszystkich partnerów koncepcji • organizacyjnej. Żaden z przyszłościowych samolotów, produkowanych oddzielnie w różnych krajach NATO, nie mógłby spełnić tych warunków, nie mówiąc już o ponoszonych z tego tytułu ogromnych kosztach poszukiwania „własnych rozwiązań".
Francuski generał napisał do swego kalifornijskiego chlebodawcy w czasie, gdy rozpoczęły się słynne przetargi „kontraktu stulecia", i jego analiza spadła zarządowi Northropa wprost „z nieba". Stehlin poszedł jednak dalej. We wrześniu 1974 roku napisał list do prezydenta Giscarda d'Estaing sugerując, ze zachodnioeuropejskie siły powietrzne skorzystają bardziej na kooperacji ze Stanami Zjednoczonymi niż na wyborze „europejskiego rozwiązania". Wybór samolotu produkcji francuskiej — pisał Stehlin — będzie „wielkim sukcesem Dassaulta, ale jednocześnie oznaczać będzie marnotrawienie funduszy z budżetu państwa".
Kopie listu do prezydenta generał Stehlin rozesłał również wybranym wysokim osobistościom czterech krajów NATO. Jeden z tych listów dostał się w ręce generała de Benouville, który zajmował wysokie stanowisko w koncernie Dassaulta. Ten przekazał go prasie. Wybuchł skandal. Nowy Mi ragę F-l Dassaulta miał wówczas poważne szanse zdobycia palmy pierwszeństwa w wyścigu do ' „kontraktu stulecia" obok szwedzkiego samolotu SAAB Viggen i dwóch amerykańskich — Cobry Northropa oraz maszyny General Dynamics F-16, która także stanęła do konkurencyjnej gry. Holandia, Belgia, Norwegia i Dania ustaliły już, że wybiorą wspólnie jeden typ maszyny i Mirage miał wielu zwolenników wśród ekspertów tych krajów. A tu wybuchła taka bomba. Francuski generał lotnictwa, mający opinię znawcy, sugeruje nabycie amerykańskich samolotów! We Francji zawrzało. Generał de Benouville, również deputowany do Zgromadzenia Narodowego, wywlókł całą sprawę na forum parlamentu. Zwrócił się również do ówczesnego premiera Jacquesa Chiraca o interwencję i przyhamowanie proamerykańskich zapędów kolegi generała. Dysputa parlamentarna obu wysokich oficerów była gorąca. Obaj powoływali się na honor Francji i sypali patriotycznymi sloganami zapominając, że jeden „na boku" pracuje dla Daśsaulta, a drugi dla Northropa Paryski dziennik „Le Monde" pisał, że obaj generałowie mówiąc o konieczności obrony honoru Francji tworzą atmosferę wojenną, a przecież Paryż i Waszyngton znajdują się w stanie pokoju „Le Monde" podkreślał, że obaj nie potrafią już rozgraniczyć polityki od interesów i wezwał, aby generał Stehlin, jako bądź co bądź rzecznik obcego kapitału, zrezygnował ze stanowiska wiceprzewodniczącego Zgromadzenia Narodowego.
Komentarz „Le Monde" był w miarę wstrzemięźliwy w słowach. Mocniejszych argumentów użył na łamach „Le Figaro" sam Marcel Dassault, właściciel zakładów produkujących Mirage. Dassault wypomniał Stehlinowi jego współpracę z Hughes Aircraft Corporation i twierdził, ze generał faworyzuje samolot Northropa, gdyz maszyna ta ma zostać wyposażona w sprzęt elektroniczny produkowany przez korporację Hughesa. Gdyby wiedział, co naprawdę kryje się za tak gorącą sympatią francuskiego generała do amerykańskiej Cobry...
Poglądy „Le Monde" i „Le Figaro" podzielało wielu deputowanych. Paul Stehlin musiał zrezygnować z funkcji wiceprzewodniczącego parlamentu. Pozostał jednak deputowanym i wrogiem koncernu Dassaulta. Na „otarcie łez" Tom Jones podwyższył mu roczne honorarium do 7,5 tysiąca dolarów.
Generał Paul Stehlin mógł, z punktu widzenia Northropa, być niezastąpionym informatorem, ale miał zbyt małe możliwości, by traktować go poważnie przy negocjowaniu miliardowych kontraktów. Do tego potrzebni byli ludzie o znacznie większych wpływach. Osobą taką był Bernhard Leopold Frederic Everhard Julius Coert Kareł Godfried Pieter, książę Holandii, czyli m ,wiąc krócej książę Bernhard, mąż holenderskiej królowej Juliany.
Książę Bernhard, urodzony w 1911 roku, pochodził ze starej, ale mocno już podupadłej rodziny arystokratycznej Lippe-Biesterfeld z Westfalii Młodość minęła mu w okresie dochodzenia do władzy Hitlera. Czy był zwolennikiem, czy przeciwnikiem fuhrera, trudno ustalić. W 1934 roku zapisał się do popieranej przez NSDAP Ligi Sportów Powietrznych, której głównym zadaniem było szkolenie przyszłych pilotów Lufiwafie. Krok ten tłumaczył później chęcią nauczenia się pilotażu.
Członkostwo księcia Bernharda w Lidze skończyło się gwałtownie dyscyplinarnym usunięciem za rozbicie samolotu treningowego w czasie lądowania. Po ukończeniu studiów prawniczych podjął pracę w paryskim biurze osławionego koncernu IG Farben Industrie. Tam rozwinął swe — jak piszą biografowie wrodzone — umiejętności do prowadzenia interesów. Nie wykluczone, że w szybkim tempie zasiadłby w radzie nadzorczej koncernu, gdyby nie to, że postanowił pojechać na zimowe igrzyska olimpijskie do Bawarii. Tam na przełomie lat 1935—1936 poznał — wówczas jeszcze następczynię tronu — księżniczkę Julianę. Oczarował ją i chociaż jego tytuł raczej mało się liczył na europejskich dworach królewskich, królowa Wilhelmina i księżniczka Juliana przyjęły we wrześniu 1936 roku jego oświadczyny. Nie minęły 4 miesiące, a odbył się ślub.
Holendrzy niezbyt chętnie patrzyli na nowego księcia małżonka W latach gdy wojna z III Rzeszą wisiała już w powietrzu, obawiano się jego niemieckiego pochodzenia, jego młodzieńczych sympatii do nazizmu. Niechęci te zamieniły się jednak w gorącą sympatię podczas wojny. W maju 1940 roku, gdy Niemcy zaatakowały Holandię, książę osobiście prowadził ogień z karabinu maszynowego do nurkujących Slukasów broniąc, z trawnika, pałacu królewskiego Noordeinde. Kilkanaście godzin później, dosłownie tuż pod nosem niemieckich spadochroniarzy, wywiózł z Holandii swą żopę — następczynie tronu — i dzieci oraz skarby koronne. Transport osłaniał osobiście z pistoletem maszynowym w ręku. Później, będąc honorowym air commodorem RAF, zrezygnował z dworskich funkcji i postanowi! przejść pełne przeszkolenie bojowe. Ze względu na bezpieczeństwo jego osoby zakazano mu lotow, ale książę wyrobił sobie fałszywe papiery na nazwisko pułkownika Gibbsa i zanim sprawa się wykryła, zdążył wykonać wraz z bombowcami amerykańskimi trzy loty bojowe nad Francję i Włochy Położył również duże zasługi w organizowaniu holenderskiego ruchu oporu. Dzięki jego talentom mediacyjnym udało, się połączyć różne rywalizujące ze sobą ugrupowania podziemne w jedną organizację Wolnych Holendrów. Z tamtych lat pozostały mu liczne przyjaźnie: z oficerami brytyjskimi i amerykańskimi, ze środowiskiem wywiadów różnych państw, z ludźmi mającymi wpływy w latach wojny Lub ludźmi, którzy wpływy te zdobyli dopiero po wojnie Próbowano nawet zrobić z niego przywódcę junty, która miała przejąć władzę tuż po wojnie po uprzednim obaleniu królowej Wilhelminy, ale książę odmówił
Książę Bernhard kolekcjonuje słonie wszelkich rodzajów — z brązu, srebra, kryształu, porcelany. Na tak^e kosztowne hobby może pozwolić sobie tylko człowiek dysponujący olbrzymią fortuną. Książę miał ją. Przynajmniej teoretycznie, gdyż majątek królowej Juliany obliczano z grubsza na 4 miliardy dolarów. Mimo to skarżył się na brak pieniędzy. W wywiadzie dla „Collier's Magazine" utyskiwał: „My, książęta, mamy własne kłopoty finansowe. Tak jak wielu ludziom w dzisiejszych czasach, trudno nam związać koniec z końcem, Ludzie myślą, że królowie i królowe są tak bogaci jak mityczny Midas. A to nieprawda". Wydaje się, że tym razem książę troihę przesadził. Być może miewał pewne kłopoty finansowe, ale na pewno innego wymiaru niż przeciętni ludzie.
Książę Bernhard nie mieszał się do wielkiej polityki. Zazwyczaj widywano go za kierownicą sportowego samochodu lub sterami samolotu. Z nieodłącznym białym goździkiem w butonierce odwiedzał często najmodniejsze europejskie nocne lokale, ekskluzywne kluby i zaszczycał swą obecnością różne przyjęcia. Znajomi twierdzą, że potrafił doskonale bawić się, a jednocześnie robić interesy. Zajmował trzysta różnych stanowisk w organizacjach społecznych i spółkach akcyjnych. Prowadził między innymi tak zwaną konferencję Bilderberg — międzynarodowe forum, na którym spotykali się co roku politycy o sympatiach przede wszystkim prawicowych. Był przewodniczącym światowej organizacji ochrony dzikich zwierząt — „World Wildlife Fund", gdzie spotykają się arystokraci, politycy i najbogatsi ludzie świata zachodniego, a wpisowe wynosi 10 tysięcy dolarów. ,,Dla zwierząt — zwierzał się pewnej zachodnio- niemieckiej dziennikarce — poszedłbym nawet żebrać".
Nie ulega wątpliwości, że książę Bernhard był jedną z najbardziej popularnych osobistości w Holandii. Doskonała karta wojenna i powojenne zasługi, gdy w charakterze „ambasadora dobrej woli" jeździł po świecie 'z różnymi misjami, sprawiały, że cieszył się szacunkiem Sprytny, z głową do interesów, przyczynił się w trudnych dla Holandii powojennych latach do zawarcia wielu bardzo korzystnych kontraktów Pomagał rozwijać handel zagraniczny swego kraju. Nazywano go wówczas „Latającym Holendrem" lub „Księciem Reklamy". W 1951 roku — dzięki jego osobistym interwencjom — przemysł holenderski zdobył zamówienie na dostawy wyposażenia dla argentyńskich kolei wartości 80 milionów dolarów Sam wyznał kiedyś, że jest „zbyt inteligentny, by ty!-, ko otwierać mosty i przecinać wstęgi". Milczał, gdy pytano go o sprawy finansowe, chociaż wiadomo było, że pobiera apanaże w wysokości 300 tysięcy dolarów rocznie i najprawdopodobniej zarządza majątkiem królowej Juliany, gdyż mówił: „W kraju panuje moja żona, ale w domu rządzę ja". Prowadził zatem życie nie odbiegające od norm obowiązujących wśród książąt — małżonków. Z jedną tylko, ale istotną, różnicą — pełnił funkcję inspektora generalnego holenderskich sił zbrojnych.
Tom Jones zaczął krążyć wokół księcia Bernharda, zanim jeszcze sam został prezesem Northrop Corporation. Poznał go w połowie lat pięćdziesiątych na jednej z licznych konferencji specjalistów od samolotów bojowych. Jones zdawał sobie doskonale sprawę z pozycji, jaką książę zajmuje w swym kraju, i z tkwiących w nim potencjalnych możliwości. Starał się więc na wszelkie Sposoby zaprzyjaźnić z wpływowym członkiem domu orańskiego. Zadanie, wbrew pazorom, nie było wcale trudne. Książę Bernhard okazał się mieć bardzo „demokratyczne" poglądy i szybko zgodził się „sympatyzować" z Northropem. Być może tym łatwiej, że już nawiązał podobne kontakty z koncernem Lockheeda. Nie czuł się zobowiązany patronować tylko jednemu producentowi samolotów. W drugiej połowie lat pięćdziesiątych, opowiadał się wyraźnie za Northropem. Oba koncerny konkurowały wówczas o dostawy nowych samolotów dla krajów NATO. Lockheed forsował Starfightera — Northrop swoje maszyny. Przez cały rok 1958 książę prowadził ożywioną działalność, popierając-Toma Jonesa.
Mimo jednak długich memoTiałów wypadki potoczyły się inaczej, niż to planowali książę Bernhard i zarząd Northropa. Francuzi i Brytyjczycy wybrali własne maszyny, a Republika Federalna Niemiec Starfightera firmy Lockheed. Książę postanowił więc ofiarować Northropowi zamówienie holenderskie, chociaż równie „zaprzyjaźniony" koncern Lockheeda naciskał na niego, by raczej starał się reklamować Starfightera. W grę zaczął bowiem wchodzić europejski konkurent — koncern Dassault z interesującym modelem Mirage F-1C, który mógł mieć większe szanse od samolotów oferowanych zza Oceanu. Francja była bliżej, jej współpraca z Holandią nawet na polu konstrukcji lotniczych miała długą historię i nic nie stało na przeszkodzie, aby rozwijała się dalej. Książę Bernhard wiedział o tym wszystkim, ale kwota miliona dolarów — jedna z najwyższych w kronikach światowego łapownictwa — zrobiła
swoje. Zainkasował ją* od Lockheeda i wbre\*l oponentom przeforsował przyjęcie Starfightera ial ke podstawowego samolotu dla Królewskich Holenderskich Sił Powietrznych.
Flirt z Lockheedem nie ochłodził ciepłych sto-( sunków księcia z Northropem. W światku han-* dlarzy bronią taka nagła zmiana partnera uważaj na jest za normalne pociągnięcie. W końcu książę) do końca był wierny Northropowi, a że zarobi! milion od Lockheeda, to przecież nie płacił za to Northrop. Bliskie kontakty nie zostały więc zer-l wane. Mało tego — zacieśniły się. Kiedy w 1961i roku holenderska firma lotnicza Dutch Fokkerl znalazła się w "tarapatach finansowych, Northropj skwapliwie wykupił 20 procent jej akcji i Toni Jones zasiadł w jej zarządzie tuż koło księcia Bernharda. ■ |
Kiedy model Tiger stał się przebojem ekspor-i towym, Northrop znów spróbował sprzedać gej krajom zachodniej Europy Holandia była poten^ cjalnie najlepszym partnerem, bowiem Starfigh.4 terami Lockheeda zastąpiono zaledwie połowę parku przestarzałych już, maszyn i można byłó pokusić się o zastąpienie reszty myśliwcami typi* Tiger Tom Jones był przekonany, że tym razem) musi wygrać. Postanowił wśród swoich pjrzyjąció^ w Hadze zasięgnąć informacji, które pomogłyby mu przekonać rząd holenderski, iż nabycie samolotów Northropa najlepiej będzie odpowiadać interesom Królewskich Holenderskich Sił Powietrz-* nych. „Pewien europejski przemysłowiec, pełnią-'| cy odpowiedzialne funkcje rządowe" doradził mu,| 8by zaangażował Freda Meusera, mieszkającego'!
w Szwajcarii Holendra, posiadającego obywatelstwo amerykańskie, który kilka lat wcześniej z takim sukcesem pomógł Lockheedowi sprzedać w Europie całą serię Starfighterów. Kto był tym „europejskim przemysłowcem", Tom Jones nigdy nie ujawnił, ale powszechnie przypuszcza się, że był to właśnie książę Bernhard, który utrzymywał z Meuserem ożywione kontakty.
Fred Meuser w czasie wojny również służył w RAF. Po wojnie kierował nowojorskim biurem holenderskich linii lotniczych KLM i właśnie wtedy nawiązał bliskie kontakty z Lockheedem. Elo- kwentny, o kosmopolitycznych przekonaniach, wykształcony w Szwajcarii, władał bezbłędnie kilkoma językami i znakomicie jeździł na nartach. Zarząd Lockheeda uznał go za „genialnego" i postanowił zaangażować. Mauser zrezygnował z pracy w KLM, w 1954 roku przyjął obywatelstwo amerykańskie i wkrótce wylądował w Genewie jako przedstawiciel Lockheeda na Europę, Afrykę, i Bliski Wschód. W błyskawicznym tempie odnowił znajomości z czasów- wojennych i uniwersyteckich i wkrótce dysponował gęstą siecią współpracowników i przyjaciół w „wyższych sferach" niemal całej Europy Zachodniej. W zarządzie Lockheeda mówiono o nim, że posiada „najwyższe z najwyższych kontakty". Jego głównym wspólnikiem był stary kolega z czasów uniwersyteckich Hubert Weisbrod, adwokat zajmujący się prawem międzynarodowym, świetny narciarz i doskonały pilot-amator. Miał on kancelarię w Zurichu i cieszył się opinią solidnego obywatela ^szwajcarskiego. Jako wspólnik w prowadzeniu delikatnych i poufnych interesów byl bezcenny, bowiem zgodnie ze szwajcarskimi przepisami prawnymi nie można było wszcząć przeciwko niemu śledztwa. Mógł więc prowadzić, posługując się numerowanymi kortta- mi, wszelkie nielegalne operacje finansowe.
Trzecim partnerem w zgranym zespole był Teengs Gerritsen, stary znajomy Meusera z czasów wspólnej pracy w KLM. Gerritsen był w młodości znanym w Holandii sportowcem. Reprezentował swój kraj jako narciarz na Olimpiadzie, a ponadto był członkiem pierwszej holenderskiej drużyny piłkarskiej. W czasie wojny działał w ruchu oporu i pracował dla brytyjskiego wywiadu. Aresztowany przez gestapo, był torturowany, a następnie, w obozie koncentracyjnym, poddawany zbrodniczym eksperymentom medycznym. Gdy wojna się skończyła, wstąpił do klubu kombatantów, gdzie przyjęto go jako bohatera. Nawiązał tam wjele użytecznych znajomości z ludźmi, którzy z biegiem lat zajęli wpływowe stanowiska w administracji państwowej.
Gerritsen nie znal się na samolotach i przemyśle lotniczym, ale jego znajomi — kombatanci zajmowali wysokie stanowiska w resortach gospodarczych. Ponadto przyjaźnił sig z księciem Bernhardem, z którym poznał się jeszcze przed wojną na meczu hokejowym, a zaprzyjaźnił po wojnie. Nie mógł on jednak tą znajomością imponować Meuserowi, od dzieciństwa przyjaźniącemu się z księżniczką Julianą, która w 1948 roku objęła tron orański Nie trzeba dodawać, że Meuser
był równie blisko zaprzyjaźniony z księciem Bernhardem, z którym razem spędzał wakacje.
Meuser, Weisbrod i Gerritsen pracowali wprawdzie dla Lockheeda, ale podobnie jak ich utytułowany wspólny znajomy, książę Bernhard, nie uważali, aby przeszkadzało to w prowadzeniu interesów innej firmy. Podobne poglądy, wyznawał prezes Northropa i pewnie dlatego podczas spotkania Jonesa z Meuserem w marcu 1965 roku, w hotelu w Zurichu, obaj szybko doszli do porozumienia. Tom Jones zwykł był mawiać, że w Europie jest wystarczająco dużo miejsca dla dwóch amerykańskich koncernów.
65
5 — Agenci
Książę Bernhard zaangażował się do tego stopnia w tę transakcję, że wśród oficerów holenderskiego lotnictwa zaczęła krążyć plotka, iż „ma on w tym zdecydowany interes". Książę pisywał bowiem do sztabu amerykańskiego lotnictwa z prośbą o analizy przydatności maszyn typu Tiger podczas wojny wietnamskiej, a kiedy w Hadze zebrała się komisja, by rozpatrzyć zalety i wady tych samolotów, książę łamiąc swój zwyczaj wręcz nalegał, aby zaproszono go na obrady. Rząd holenderski korzystał z „arystokratycznego kanału" w drugą stronę, wykorzystując księcia-małżonka w przetargach o finansowe warunki ewentualnego kontraktu. Proszono go, aby skontaktował się z amerykańskim sekretarzem obrony McNamarą i prezesem Northropa Tomem Jonesem i wytargował jak najniższą cenę. Holandia, a wraz z nią Belgia, rozpatrywała wówczas możliwość wspólnego zakupu sporej partii samolotów i cena, obok względów taktycznych maszyn, grała dużą rolę.
Do tego przetargu stanęło początkowo 13 samolotów różnych typów produkowanych przez kilka firm. W końcu 1965 roku wyeliminowano 10 maszyn, w tym również proponowanego przez Lock- heeda myśliwca typu Lancer. Bernhard, Meuser i Weisbrod w tym kontrakcie opowiadali się całkowicie za Northropem. Na placu boju pozostały Mirage V Dassaulta, A-4 koncernu McDonnell- -Douglas i Tiger. Żaden z nich nie odpowiadał warunkom technicznym stawianym przez holenderskie i belgijskie lotnictwo, a więc wszystko zależało od „siły przebicia". Rządy w Brukseli i Hadze stały przed trudnym problemem — wybrać maszynę francuską, opowiadając się za ideałami współpracy europejskiej, czy też amerykańską. Belgia skłaniała się ku pierwszemu rozwiązaniu, Holandia ku drugiemu. Po czyjej stronie stała ekipa księcia Bernharda — wiadomo. Inspektor generalny sił zbrojnych osobiście nawet dyktował list ministrowi obrony de Jongowi, gdy ten ostatni pisał do McNamary w sprawie ewentualnych przyszłych płatności.
Późną wiosną do rozgrywki włączył się jeszcze — na krótko — trzeci partner: Republika Federalna Niemiec. Ministrowie obrony RFN i Holandii spotkali się 28 czerwca 1966 roku, ale uzgodnili jedynie, że z proponowanych maszyn >ależy wykluczyć samplot A-4 koncernu McDonnell-Douglas. Tak więc został tylko Mirage i Tiger. Belgowie, wierni swym profrancuskim przekonaniom, grali na zwłokę. Odroczyli ostateczną decyzję do października dobrze wiedząc, że oferta Northropa wygasa w końcu lipca. Ekipa holen- lerska zaczęła naciskać na kalifornijski koncern, by przedłużył swą propozycję do 31 grudnia. Zarząd Northropa albo nie zrozumiał dobrze holenderskich intencji, albo zdecydował się na pokerową zagrywkę — owszem, przedłużymy ważność ferty, ale pod warunkiem, że Belgia i Holandia będą produkować samoloty Tiger u siebie na podstawie licencji. Kupić te myśliwce można tylko do końca lipca. W ITadze znowu nie zrozumiano dobrze amerykańskiej odpowiedzi i uznano, że >ferta została przedłużona. W stolicy Holandii nikt zresztą nie miał głowy do wnikliwego czytania pism,- gdyż rząd właśnie podał się do dymisji
i wszyscy zajęci byli przetargami gabinetowymi.
W końcu października, gdy wznowiono negocjacje z opornymi Belgami, nie osiągnięto porozumienia. Czas biegł. 30 grudnia rząd holenderski wreszcie zdecydował się kupić samoloty Northropa nie oglądając się na Belgów. Zajrzano do dokumentów i wówczas stwierdzono z przerażeniem, że od kilku miesięcy oferta kalifornijskiego koncernu jest nieważna. W Hadze zapanowała panika. Prośba o nową ofertę oznaczała podwyższeftie ceny każdej maszyny, a wówczas wartość całej transakcji przekroczyłaby grubo sumy wyasygnowane z budżetu państwowego. W Sylwestra 1966 roku szef sztabu lotnictwa holenderskiego błagał telefonicznie księcia Bernharda, by natychmiast skontaktował się z prezesem Northropa i załatwił przedłużenie oferty. Bernhard zgodził się, ale Toma Jonesa nie można było znaleźć. Wyjechał na świąteczny weekend. Holendrzy znaleźli się w sytuacji bez wyjścia. Odmówili Belgom, zdecydowali się na Northropa i teraz mogli kupić upragnione samoloty, ale na warunkach, jakie podyktuje im kalifornijski koncern. Stracili jakąkolwiek możliwość przetargu.
A jednak znalazło się wyjście. Niemal w ostatnim momencie ktoś przytomny zorientował się w Hadze, że koncern Northropa nie jest jedynym producentem myśliwców Tiger. Maszyny te produkowali jeszcze na licencji Kanadyjczycy. Do końca 1966 roku zostało zaledwie kilka godzin, gdy wykorzystując różnicę czasu między Europą a Ameryką rozpoczęto pospieszne negocjacje. Kanadyjczycy zgodzili się. Machnięto więc w Hadze
ręką na wygasającą ofertę Northropa i do Ottawy poleciała tuż po Nowym Roku holenderska misja specjalna. Po miesiącu kontrakt był zawarty. Lotnictwo holenderskie nabyło po korzystnej cenie 105 samolotów typu Tiger. Northrop nie dostał ani centa, musiał jednak zapłacić sutą prowizję Weisbrodowi. Jego kontrakt z Northropem przewidywał bowiem, że kalifornijski koncern wypłaci mu umówiony procent od każdej maszyny typu Tiger zakupionej przez Holandię Nie było jednak w kontrakcie zastrzeżenia, że samoloty te muszą być zakupione u Northropa. Holandia kupiła 105 myśliwców? Kupiła. Były to myśliwce typu Tiger? Były. A więc Weisbrod miał prawo zażądać prowizji i zażądał. Tom Jones mógł najwyżej mieć pretensje do samego siebie, że zredagował i podpisał tak niekorzystny kontrakt.
Ile dokładnie otrzymał szwajcarski prawnik, nie udało się ujawnić. Odmówił on udzielenia wszelkich informacji. Sądzi się, że naciągnął Northropa na nie mniej niż 750 tysięcy dolarów, którymi prawdopodobnie podzielił się z Meuserem i księciem Bernhardem.
Tom Jones nie miał żalu do swej holendersko- -szwajcarskiej siatki. Ucząc się na błędach i licząc, że odbije sobie straty na dalszych transakcjach, już w kwietniu 1968 roku podpisał nowy kontrakt z Weisbrodem, zawierający tym razem precyzyjną klauzulę, iż prowizja należy się 'szwajcarskiemu pośrednikowi tylko w wypadku, gdy samoloty zostaną kupione bezpośrednio od Northropa. T.en nowy kontrakt uratował zresztą później głowę księcia Bernharda. Gdy wybuchł skandal z łapówkami wypłacanymi księciu przez koncern Lockheeda, holenderska komisja śledcza trafiła również na ślady transakcji z .kanadyjskimi myśliwcami i kontakty generalnego inspektora sił zbrojnych z koncernem Northropa. Wówczas Weis- brod pokazał członkom komisji swój kontrakt podpisany przez Toma Jonesa, ale ten drugi — z 26 kwietnia 1968 roku. Data jego sporządzenia była o prawie dwa Jata późniejsza niż data zakupu myśliwców Tiger. Uznano, że książę i Weis- brod nie mieli nic wspólnego z tą transakcją. Nikomu nie zależało na wnikliwym badaniu sprawy. Skandal Lockheeda przyczynił już wystarczająco dużo kłopotów panującej dynastii holenderskiej. \ Mimo chwilowej porążki i drobnych w sumie strat materialnych koncern Northropa zadowolony był z działalności swych tajnych europejskich przedstawicieli. Zarząd koncernu postanowił ode-j brać sobie od Kanadyjczyków 750 tysięcy dolarów wypłaconych Weisbrodowi. Wymiana pism trwała,i a Tom Jones postanowił rozszerzyć europejską ekspozyturę, podkupując ostatniego członka ekipy; Meusera — Teenga Gerritsena. Gerritsen praco-] wał wprawdzie nadal dla Lockheeda, ale, jak wiaJ domo, nie przeszkadzało to w niczym Jonesowi.! Przeciwnie — mogło nawet pomóc, gdyż wpły-l wowy Holender uczestniczył regularnie w odpra^) wach poświęconych działaniom na rynku europej-1 skim i mógł w razie potrzeby służyć informacjami? o manewrach konkurencji. Gerritsen też nie miał) skrupułów. Jeżeli Amerykanie chcą płacić, to dla-| czego z tego nie skorzystać? Tym bardziej że pła-i ciii dobrze. Tom Jones ofiarował mu 10 tysięcy dolarów rocznie, tłumacząc zarządowi, że może on służyć jako „zaufany kanał komunikacji między najwyższymi holenderskimi czynnikami rządowymi a prezesem Northropa".
Tak więc u progu lat siedemdziesiątych koncern Northropa dysponował w Europie całkiem dobrze zorganizowaną siatką. We Francji generał Paul Stehling, w Holandii książę Bernhard i Teengs Gerritsen, w Szwajcarii Fred Meuser i dr Hubert Weisbrod. Ludzie ci mieli zgodnie z zamysłami Toma Jonesa ułatwić koncernowi wkroczenie na rynek zachodnioeuropejski z nową maszyną — P-530 „Cobra". Nie było to łatwe zadanie. W 1971 roku Jones postanowił, zgodnie z sugestią Gerritsena, umocnić swą „ekipę" holenderską. 27 września oficjalny przedstawiciel koncernu w Paryżu, Geoffrey Parsons, zarekomendował Jonesowi niejakiego H. L. Vissera (nie mającego nic wspólnego z holenderskim ministrem obrony S. H. Visserem), polecanego mocno przez generała majora Boscha z Królewskich Holenderskich Sił Powietrznych. Zgodnie ze stwierdzeniem zawartym w liście Parsonsa zadaniem Vissera byłoby „przepchnięcie programu Cobra przez polityczne i ekonomiczne bariery w parlamencie holenderskim". Czy to uczynił, nie wiadomo. W przeciwieństwie do tradycyjnej w Stanach Zjednoczonych manii notowania wszystkiego i prowadzenia rozbudowanych archiwów w koncernie Northropa przeważającą większość poufnych kontaktów prowadzono ustnie, a nie pisemnie. W archiwach zachowała się jedynie ogólna oceną dokonana' przez Toma Jonesa, który stwierdził, że dzięki działalności dr. Weisbroda i jego wspólników „Northrop miał nadzwyczajną możliwość wglądu w sprawy rozgrywające się na najwyższych szczeblach NATO i Wspólnego Rynku oraz był. dobrze poinformowany o licznych oficjalnych i nieoficjalnych rokowaniach prowadzonych w Europie".
Problemem, który spędzał Jonesowi sen z powiek, był brak odpowiednich wpływów w Republice Federalnej Niemiec. RFN była intratnym rynkiem, największym potencjalnym nabywcą samolotów w zachodniej Europie, ale wpływy „ekipy holenderskiej" nie sięgały do Bonn. Northrop miał wprawdzie nad Renem swego przedstawiciela, i to nie byle jakiego, bo generała Adolfa Gal- landa, asa goeringowskiej Luftwaffe, a później szefa zachodnioniemieckiego lotnictwa, ale — jak oceniano w zarządzie Northropa — „Galland nie był w stanie sięgnąć do źródeł". Podobnie nie najlepszą opinią cieszyła się reszta pracowników i współpracowników oficjalnego biura Northropa w Bonn. Tom Jones uważał, że utrzymywanie tego biura jest tylko marnotrawieniem pieniędzy, gdyż samoloty bojowe nie są towarem, który sprzedaje się drogami oficjalnymi. Żaden z wpływowych polityków nie przyjdzie przecież otwarcie do takiego biura ani nie skontaktuje się z oficjalnym przedstawicielem zagranicznego koncernu Chyba tylko w chwili, gdy podjął decyzję popełnienia „politycznego samobójstwa". Prezes Northropa postanowił więc rozejrzeć się za przedstawicielami nieoficjalnymi w rodzaju „ekipy Weisbroda".
O troskach prezesa głośno mówiło się w koiy- tarzach gmachu zarządu w Hawthorne. Usłyszał to Rick Delsasso, asystent jednego z wiceprezesów korporacji — Jima Holcombe. Zwierzył się swemu szefowi, że jego szwagrem jest adwokat z Waszyngtonu Frank De Francis, którego jednym z najpoważniejszych klientów była ambasada RFN. Holcombe i Delsasso postanowili przedstawić kandydaturę szwagra Jonesowi. Być może kontakty waszyngtońskiego adwokata okażą się przydatne...
Jones spotkał się z De Francisem wiosną 1967 roku. Okazało się, że 40-Ietni prawr.ik jest nie tylko chętny do współpracy, lecz może stać się przysłowiowym „złotym jajkiem". Nie znał się wprawdzie na samolotach. Twierdził: „wiem tylko, że mają dziób i ogon" — ale miał znakomite wprost znajomości w Bonn.
Jego przyjaciele i znajomi zasiadali w Bundestagu i piastowali różne wpływowe stanowiska w zachodnioniemieckich ministerstwach. Tom Jones z miejsca zaoferował De Francisowi 50 tysięcy dolarów rocznie. Waszyngtoński prawnik zgodził się wstępnie polecieć 27 marca do Bonn i zorientować się, co będzie w stanie załatwić. Jeden z nielicznych zachowanych w archiwach Northropa dokumentów, opatrzony nagłówkiem „Osobiste — Prywatne — Sprawa Delikatna" głosił, że De Francis konferował w Bonn „z dwoma lub trzema wysokimi osobistościami rządowymi" Po powrocie podpisano kontrakt. De Francis miał zastąpić generała Gallanda, którego po rozwiązaniu umowy po cichu odsunięto od wszelkich kontaktów z zarządem Northropa. Waszyngtoński prawnik stał się supertajnym agentem Jonesa Prezes nie poinformował nawet zarządu o podpisaniu kontraktu z De Francisem, a przecież konferował z nimi przynajmniej raz na tydzień, a często nawet codziennie.
Jednoosobowe biuro De Francisa mieściło się w pokoju nr 812 tego samego gmachu Watergate w Waszyngtonie, do którego kilka lat później włamali się „hydraulicy" Nixona. Tu na adres teleksowy DELAW nadchodziły zlecenia od Toma Jonesa i obfita korespondencja z Europy. Frank De Francis otrzymał też niesłychane uprawnienia finansowe. Miał prawo wynajmować własnych agentów i płacić łapówki na własną rękę. Koncern Northropa zwracał mu poniesione koszty później albo drogą oficjalną, albo — znacznie częściej — pieniędzmi przywiezionymi przez Bil la Savy z „francuskiej pralni". Kanały finansowe przebiegające przez biuro De Francisa były tak utajnione, że nawet najlepsi rewidenci amerykańscy nie byli w stanie wykryć, ile ostatecznie otrzymał on od Northropa.
Trudno jest określić, na ile De Francis przydał się Northropowi. Wiadomo, że miał rozliczne znajomości nie tylko w Republice Federalnej Niemiec, ale również w Waszyngtonie Jego bliskim zftajomym był kongresman Mendel Rivers i De Francis maczał palce we wspomnianej sprawie przeforsowania w Kongresie programu modernizacji zakładów Northropa na -koszt władz federalnych. De Francis pośredniczył też w kontaktach Northropa z generałem Blandfordem, był właścicielem linii lotniczej United Govermental Services, z której konta wypłacano co miesiąc tysiąc dolarów Blandfordowi za „konsultacje", ograniczające się do kilku rozmów telefonicznych generała z waszyngtońskim adwokatem. Ujawniono również, że Tom Jones kazał refundować koszta comiesięcznych wypłat Blandfordowi z konta linii UGS Udało się również wykryć, że w 1972 roku De Francis otrzymał z „francuskiej pralni" 40 tysięcy dolarów gotówką. Oficjalnie pieniądze te mieli otrzymać dwaj obywatele RFN: dr Ecldy Hess i dr Franz Bach. Czy i ile dostali, nie wiadomo, bowiem De Francis przyznał się, że „wydał je bliżej domu". Zeznając podczas jednego z przesłuchań powiedział, że wyniósł owe 40 tysięcy w czterech paczkach. Dwie schował w wewnętrznych, dwie w zewnętrznych kieszeniach płaszcza. „Niektórzy ludzie nie lubili, aby łączono ich z Northropem — mówił — a więc trzeba im było przekazywać gotówkę". Kto nie lubił czeków, De Francis już nie powiedział. V
Jednym z jego pomysłów było też utworzenie firmy, która, nie związana oficjalnie z- Northropem, mogłaby popierać jego interesy w Republice Federalnej Niemiec i innych krajach Europy oraz służyć jako utajniony kanał przekazywania łapówek. Zgodnie z planem De Francisa powinna to być firma zarejestrowana poza granicami Stanów Zjednoczonych, a w jej zarządzie powinni zasiadać sami obcokrajowcy. I tak powstała Economic and Development Corporation z siedzibą w Zu- richu. Zgodnie ze słowami De Francisa „podjęto maksymalne starania, by szefem EDC został czło-
/
wiek o nieposzlakowanej reputacji i znany w międzynarodowych kręgach" Przeprowadzono ponoć rozmowy z wieloma kandydatami, w tym między innymi z dr Fabianem von Schlabrendorftem, agentem wywiadu amerykańskiego w latach wojny. W końcu jednak prezesem EDC został nieznany ani De Francisowi, ani Jonesowi (mówił, że nigdy "nie widział go na oczy) adwokat z Zurichu Andreas Froriep, współwłaściciel kancelarii adwokackiej Froriep und Reuggli. Fakt, że Froriep nie był nikomu znany, nie przeszkodził prezesowi Northropa w przekazaniu na konto EDC, w ciągu 4 lat, 700 tysięcy dolarów oraz udzieleniu firmie z Zurichu prawa do pobierania półtorapro- centowej prowizji od bezpośrednich sprzedaży samolotów Tiger na wszystkie rynki świata. Tom Jones do tego stopnia ufał De Francisowi i jego agentom w Europie, że gdy dostał do ręki kontrakt z podpisem prezesa EDC i nie rozpoznał nazwiska, odnotował z boku adresując dokument do zatwierdzenia: „można mu wierzyć" Jednocześnie wydał polecenie wypłaty dla De Francisa dodatkowych 50 tysięcy dolarów należnych tytułem „przeprowadzonych prac prawnych i organizacyjnych" przy zakładaniu Economic and Development Corporation.
Zgodnie ze szwajcarskimi przepisami EDC obok prezesa musiała posiadać przynajmniej dwóch funkcjonariuszy. De Francis i Jones pozostawili wybór wspólników Froriepowi. Ten zawiadomił później zarząd Northropa, że akcjonariuszami EDC zostali Ida Isler i Rudolf Kleiner. Tom Jones, informując o tym fakcie resztę członków zarządu, powiedział, że są to „przemysłowcy i bankierzy cieszący się zaufaniem i posiadający szerokie możliwości" Trzeba przyznać, że miał fantazję. Ida Isler była kochanką Froriepa i miała tyle wspólnego z bankowością, co szofer Froriepa Rudolf Kleiner z przemysłem. Oboje zresztą posiadali po jednej akcji EDC, właścicielem pozostałych 498 byi Andreas Froriep.
Głównym zadaniem EDC była „działalność zakulisowa drogą użycia odpowiednich ludzi w odpowiednim miejscu" Ten znakomity cytat pochodzi z oficjalnego raportu rewidentów firmy Ernst and Ernst zaangażowanej do zbadania papierów Northropa. W praktyce oznaczało to przekazywanie łapówek ludziom, którzy na różnych szczeblach administracji państw zachodnioeuropejskich „wykazywali zrozumienie dla interesów Northropa". Komu Froriep przekazywał pieniądze, nie można się dowiedzieć. Jeżeli w ogóle istnieje jeszcze jakaś lista, to spoczywa ona w sejfie w którymś ze szwajcarskich banków i chroniona jest słynną szwajcarską tajemnicą bankową. Z listu De Francisa do Toma Jonesa datowanego 9 sierpnia 1974 roku można wnosić, że byli to ludzie wpływowi, tak jak dr Franz Bach, który „w swoim czasie był głównym doradcą w sprawach polityki międzynarodowej kanclerza Adenauera, zajmował stanowiska ambasadora lub radcy w Iranie, Arabii Saudyjskiej i Hongkongu, był deputowanym do Bundestagu, a obecnie jest konsultantem do spraw bliskowschodnich jednej z największych elektrotechnicznych firm na świecie — Siemens AG".
Chociaż EDC posiadała tak rozliczne i wpływowe kontakty, Tom Jones sparzył się na niej okrutnie, i to dlatego, że Tiger model F-5E stał się... międzynarodowym szlagierem. Kiedy Tom Jones podpisywał z Froriepem kontrakt na sutą póltora- proeentową prowizję od transakcji bezpośrednich, Northrop sprzedawał swe samoloty wyłącznie na zasadzie umów międzyrządowych. Dostarczał je Pentagonowi, a Pentagon odsprzedawał maszyny Tiger dalej. Były to więc transakcje pośrednie i EDC nie miała prawa do prowizji. W zarządzie Northropa nikt się wówczas nie spodziewał, że w 1972 roku Pentagon wybierze właśnie myśliwiec Tiger jako podstawowy samolot dla lotnictwa sa jgonskiego, co spowoduje niesłychane zainteresowanie tą maszyną na całym świecie.
Do Kalifornii zaczęły napływać zamówienia bezpośrednie i pośrednie — przez Pentagon — z Brazylii, Tajwanu, Arabii Saudyjskiej, Malezji i Iranu. Chile złożyło zamówienie opiewające na przeszło 41 milionów dolarów, inne były znacznie większe. Nie można się było wykręcić. Na Fro- riepa spadł złoty deszcz, mimo że EDC nawef nie kiwnęła palcem. Jones znalazł się w pułapce. Sumy przekazywane do Szwajcarii tytułem prowizji stały się zbyt duże, aby można je było dłużej ukrywać przed niewtajemniczonymi dyrektorami Northropa i kontrolami finansowymi.
Coraz więcej osób pytało, kim są ludzie z Zu- richu, którzy, jak się wydaje, dysponują znakomitymi kontaktami na całym świecie, skoro wypłaca się im wysokie prowizje, i to za transakcje
z krajami Dalekiego lub Bliskiego Wschodu. Co oni zrobili, że napłynęły zamówienia z Ameryki Łacińskiej? Tom Jones nie był w stanie odpowiedzieć na te pytania, gdyż, jako się rzekło, nigdy nie widział Froriepa na oczy. De Francis również nie mógł mu służyć informacjami, ponieważ o Andreasie Froriepie miał raczej mętne pojęcie. Przecież właśnie o to chodziło, aby w Stanach Zjednoczonych nikt nie wiedział, komu wypłaca się pieniądze w Europie zgodnie z zasadą „jak nie wiesz, nie wygadasz". Naciskany przez Jonesa De Francis poleciał do Zurichu uzyskać jakieś in-- formacje od Froriepa. Szwajcarski prawnik zamknął mu jednak usta klauzulą kontraktu ustalającą raz na zawsze, że EDC nie ma obowiązku informować Northropa o swoich poczynaniach. Tom Jones wpadł we własne sidła. Nie pozostało mu nic innego, jak wypłacić milion 200 tysięcy dolarów tytułem prowizji i czekać do wygaśnięcia kontraktu. Musiał też przyznać się członkom zarządu, że nie ma najmniejszego pojęcia o tym, co robi EDC, za co bierze pieniądze i Bogiem a prawdą nie wie, czy w ogóle Economic and Development Corporation posiada jakichkolwiek agentów.
Więcej informacji mógł Tom Jones udzielić na temat działalności De Francisa na terytorium Europy. Dla nikogo nie było tajemnicą, że mima iż otrzymywał on pieniądze za swą działalność iw terytorium Republiki Federalnej Niemiec, Northrop nie sprzedał w RFN ani jednego myśliwca Tiger. Jeśli jednak wierzyć słowom Jonesa, dzięki wpływom De Francisa Northrop sprzedał za- chodnioniemieckiemu lotnictwu sprzęt elektroniczny i załatwił kontrakt z Siemensem na wspólne dostawy do Iranu wartości 200 milionów dolarów Podobno również dzięki De Francisowi władze RFN zainteresowały się do tego stopnia samolotem Tiger, że chociaż go nie kupiły, to jednak wywarły „stymulujące wrażenie'' na Pentagonie, czego dowodem było właśnie wybranie tego modelu jako samolotu dla lotnictwa sajgon- skiego, co z kolei spowodowało wspomnianą falę zamówień. Czy było tak naprawdę', trudno dociec. Arom Jones miał fantazję i lubił wprowadzać w błąd członków zarządu Northropa. Twierdził w każdym razie, że De Francisowi należy zawdzięczać w dużej mierze zamówienia „przekraczające sporo miliard dolarów z perspektywą dalszych transakcji przekraczających 2 miliardy". Faktem jest natomiast, że De Francis rzeczywiście rozbudował system agentów Northropa w Republice Federalnej N;emiec i we Włoszech, gdzie za sumę 10 tysięcy dolarów „przekonał" agenta Lockheeda, by porzucił swego dotychczasowego chlebodawcę i zamiast reklamować samolot Lan- cer, zaczął sugerować włoskim politykom nabycie Cobry produkowanej przez -.Northropa. De Francis z pewnością też przyczynił się do rozszerzenia kręgu „sympatyków" Northropa w Waszyngtonie. Mimo to jednak nie wydaje się usprawiedliwiony jego nowy kontrakt zawarty z Jonesem w 1973 roku, przewidujący, iż De Francis udzielać będzie przez 15 lat konsultacji koncernowi Northropa w zamian za 100 tysięcy dolarów rocznie.
Kiedy rewidenci różnych instytucji amerykańskich badali księgi finansowe Northropa, okazało się, ze ■ De Francis, człowiek, który zaledwie rozróżniał gdzie jest przód, a gdzie ogon samolotu, otrzymał od koncernu lotniczego tytułem konsultacji olbrzymią sumę miliona 850 tysięcy dolarów, nie licząc zwrotu różnych kosztów i sum, które miał przekazać dalej.
Cały europejski aparat Northropa okazał się, z finansowego punktu widzenia, niewypałem. Economic and Development Corporation pochłonęła spcjre sumy i nie przyniosła w zamian praktycznie nic. W Holandii kupiono wprawdzie samoloty Tiger, ale Northrop na nich nie zarobił, chociaż musiał wypłacić prowizję. Republice Federalnej Niemiec nie sprzedano ani jednej maszyny. Najbardziej szczęśliwy okazał się jeszcze Paryż. „Francuska pralnia" działała bez zarzutu, dostarczając na każde zawołanie żądanych pakietów ze studolarówkami. Również analizy i raporty generała Stehlina były doskonale i chociaż był 6n najniżej opłacanym agentem, dostarczał w zamian „towar" najwyższej klasy. Natomiast najwyżej opłacany współpracownik, Northropa — książę Bernhard — ,w gruncie rzeczy mógł na swym koncie zanotować jedynie sukcesy towarzyskie. Starał się wprawdzie jak mógł, aie nic konkretnego z tego nie wyszło. W kołach dziennikarskich zachodniej Europy długo zastanawiano się, dlaczego książę bawił się w podejrzane machinacje z Northropem i Lockheedem. Dlaczego bral la-, pówki? Czyżby ryzykował swoją karierę, ponieważ brakowało mij pieniędzy? Trudno było po-
• — Agenci 81
godzić nawet milionowe gratyfikacje z fortuną holenderskiego domu panującego. Przy miliardach posiadanych przez królową Julianę łapówki od amerykańskich koncernów przypominały marne ochłapki. Podejrzewano, że" ambitny książę chciał być materialnie niezależny, że cierpiał na kompleks męża bogatej żony. Być może to prawda Być może rzeczywiście swoje książęce apanaże wydawał t co , do grosza na przedsięwzięcia w rodzaju konferencji Bilderberg czy World Wildli- ie Fund. Być może jednak źdźbło prawdy tkwi w rozpowszechnianej przez gazety bulwarowe piątce, iż książę Bernhard lubował się w niebezpiecznych związkach nie tylko z amerykańskimi producentami samolotów. W Paryżu i w Hadze mówiono przez dłuższy czas o słabości księcia do Helen Grinda, atrakcyjnej kobiety, która lubiła wystawne życie. Mówiło się nawet, że książę utrzymuje w Paryżu nie tylko Helen, ale także jej córkę, która, być może, jest jego córką. Nieoficjalna „rodzina" w stolicy Francji musiała kosztować sporo, a księciu nie wypadało prosić swej koronowanej małżonki o „podwyżkę" apanaży.
Jedno jest wszakże pewne: próba podboju Europy przez Northropa zakończyła się fiaskiem. Zarobiła na nim tylko grupa sprytnych Europejczyków. Poniesione straty kalifornijski koncern odbił sobie jednak z nawiązką na innych rynkach.
Europa w latach pięćdziesiątych i na początku lat sześćdziesiątych była dla handlarzy bronią najbardziej lukratywnym rynkiem. Mniej więcej od 1965 roku zaczęli oni swą wielką pielgrzymkę do Mekki. Bliski Wschód, gdzie szerokim strumieniem zaczęły płynąć petrodolary, stał się. najbardziej niespokojnym rejonem świata. Rozliczne konflikty z arabsko-izraelskim na czele wisiał w powietrzu. Słowem — atmosfera polityczna sprzyjała zawieraniu kontraktów na dostawy sprz /¿u wojskowego. Najbogatszym krajem tego regionu była Arabia Saudyjska, a więc wszystkie drogi handlarzy bronią prowadziły do Rijadu i Dżiddy. Koncern Northropa miał w tym wyścigu uprzywilejowaną pozycję. Po pierwsze — oferował swój tani i prosty w obsłudze myśliwiec Tiger, po drugie — konsultantem Northropa do spraw bliskowschodnich był człowiek o szerokich możliwościach Kermit „Kim" Roosevelt, wnuk prezydenta.
Kim Roosevelt w czasie wojny pracował w amerykańskim wywiadzie — OSS, a później przeniósł się do CIA. Kiedy w 1953 roku szach Iranu Reza Pahlavi został obalony po raz pierwszy, Roosevelt, działając wspólnie z agentami brytyjskiego wywiadu, przygotował zamach stanu Kamach udał się. Legalny rząd premiera Mossadeka został obalony, a szach powrócił na tron. Od tego czasu datowała się bliska przyjaźń cesarza Iranu z amerykańskim agentem, czego ten nie omieszkał wykorzystywać w pośredniczeniu między Northro-» pem a armią cesarską.
Kim Roosevelt wyspecjalizował się w organizowaniu zamachów. Powiodło mu się w Gwatemali, usiłował, zmontować zamach w Syrii, ale w końcu pożegnał się z CIA, przechodząc na emeryturę w 1957 roku. Pracował później przez kilka lat dla kompanii naftowej Gulf Oil, by wreszcie założyć własną firmę „Kermit Roosevelt and Asso:!ates", specjalizującą się w prowadzeniu interesjw na Bliskim Wschodzie. I właśnie z tą firmą koncern Northropa podpisał kontrakt w styczniu 1165 roku. Umowa podpisana przez Toma Jonesa przewidywała, że Kim Roosevelt otrzymywać będzie rocznie „nie mniej niż 15 tysięcy dolarów" oraz zwrot wszelkich wydatków poniesionych „w imieniu Northropa". Zadaniem byłego agenta CIA było — jak to określił Jones — „uważne śledzenie wydarzeń na Bliskim Wschodzie i informowanie Northropa o ważniejszych wydarzeniach i tendencjach". Ponadto Roosevelt miał „aktywnie uczestniczyć w tworzeniu i podtrzymywaniu kontaktów Northropa z najwyższymi kołami rządowymi na Bliskim Wschodzie". O tym, że tak w istocie było, świadczyć może ocena Jonesa, < który poinformował zarząd koncernu, iż w wyniku działań Roosevelta Northrop zdobył na Bliskim Wschodzie zamówienia opiewające na prawie miliard dolarów — oraz kolejne podwyżki honorarium. W 1968 roku Roosevelt otrzymywał już od Northropa 45 tysięcy dolarów rocznie, w 1971 — 60 tysięcy, w 1973 — 75 tysię *".
Kim Roosevelt, dzięki dobrym stosunkom z królem Arabii Saudyjskiej Fajsalem i współpracy „kolegów" z CIA, pomógł Northropowi umieścić na saudyjskim rynku pierwsze partie samolotów Tiger, ale nawet jego znajomości w tym kraju były zbyt małe, by przeforsować wielomilionowy kontrakt. Skontaktował więc prezesów Northropa z najbarwniejszą chyba postacią w międzynarodowym świecie handlarzy bronią — Adnanem Kashoggi, człowiekiem, który w Arabii Saudyjskiej „mógł wszystko".
O tym saudyjskim pośfedniku napisano kilka książek, ale największą sławę zdobył Kashoggi dzięki krótkiemu powiedzonku, znakomicie charakteryzującemu moralność ludzi zaangażowanych w wielomilionowe transakcje sprzętem wojennym: „Jeżeli ktoś bierze pieniądze przed zawarciem transakcji, to jest to łapówka, ale jeżeli ktoś bierze pieniądze po podpisaniu kontraktu, to jest to prowizja". Adnan Kashoggi brał tylko „prowizje".
Syn osobistego lekarza króla Arabii Saudyjskiej Ibn Sauda, od dzieciństwa obracał się wśród członków dworu. Skończył słynną angielską szkolę Victoria College w Egipcie, gdzie jego#kolegą był przyszły król Jord:mii Husajn. Następnie ojciec wysłał go na Cłiicro State University w Kalifornii, skąd przeniósł się na słynny uniwersytet w Stanford. Nie skończył jednak studiów, gdyż przeważyła odziedziczona po ojcu żyłka do handlu. Ojciec dorabiał na boku — korzystając ze sprowadzonego na dwór królewski generatora do zasilania aparatury RTG, sprzedawał prąd okolicznym właścicielom domów. Syn szybko nawiązał w Kalifornii kontakty z produkującą ck,żarówki firmą Kenworth z Seattle. Mając ledwie ukończone 18 lat, otrzymał w szybkim tempie przedstawicielstwo tej firmy na Arabię Saudyjską i powrócił do kraju. W Rijadzie, wykorzystując swe stosunki na dworze, wygrał przetarg na dostawę ciężarówek, zostawiając na placu boju pokonany potężny brytyjski koncern Leylanda. Zarobił na tej transakcji 200 tysięcy dolarów, które ulokował w przemyśle budowlanym. Szybko przerzuci! się jednak na handel sprzętem wojskowym. Dostarczał armii - ciężarówki produkowane przez zaprzyjaźnioną firmę z Seattle, brytyjskie śmigłowce, francuskie czołgi. Na tym ostatnim kontrakcie zarohil 45 milionów dolarów. Był najlepiej „ustawionym" człowiekiem w Rijadzie, gdyż do jego bliskich znajomych zaliczali się między innymi książę Sultan — minister obrony i przyrodni bnt króla Fajsala, książę Chalid — obecny król Arabii Saudyjskiej, oraz książę Fahd — szara eminencja w Rijadzie.
Wychowany w dwóch światach — arabskim i europejski*! — był znakomitym przewodnikiem wielkich koncernow po arabskim dworze, a zara zem równie znakomitym przewodnikiem saudyj skich książąt po lokalach Cannes, Paryża, Bejru tu i Las Vegas. Przede wszystkim jednak robi! pieniądze. Jego interesy rozciągały się na cal świat. Kupował banki w Kalifornii, farmy bydl> w Arizonie, przedsiębiorstwa ubezpieczeniowe w Wielkiej Brytanii, kamienice w Paryżu, linie żeglugowe w Indonezji, fabryki konserw w Brazyn lii i grunty budowlane na Seszelach. Planowa: zbudować w Egipcie kosztem 400 milionów dolarów olbrzymie centrum handlowe w pobliżu słynnych piramid w Gizie. Obok tego centrum miały stanąć dwa hotele, ośrodek turystyczny oraz całkiem nowa piramida wykładana z zewnątrz pokrytymi złotym pyłem lustrami. W jej wnętrzu natomiast miała mieścić się wystawa egipskich zabytków. Prowadząc tak rozległe interesy, nie zaniedbywał nawiązywania korzystnych znajomości z wysoko postawionymi osobistościami. Cieszył się nawet względami poludniowokoreańskie- go dyktatora Parka, któremu pomagał w zawarciu korzystnych porozumień z Arabią Saudyjską.
Głównym terenem działań Adnana Kashoggi były jednak Stany Zjednoczone. Mieszkając przez kilka lat w tym kraju zaobserwował wpływy, jakie posiada w USA lobby żydowskie, do jakiego stopnia formuje ono politykę zagraniczną Waszyngtonu. Jego idée fixe stało-się utworzenie podobnego lobby proarabskiego. Postawił, podobnie jak większość państw arabskich, na partię republikańską, tym bardziej że poznai i zaprzyjaźnił się z Richardem Nixonem.
Opowieść o spotkaniu amerykańskiego polityka z młodym saudyjskim pośrednikiem brzmi fantastycznie, niemal jak baśń z 1001 nocy. W czerwcu 1967 roku Richard Nixon odwiedził Maroko. W świecie aiabskim panowały wówczas silne anty- amerykańskie nastroje, więc przyszły, kandydat na prezydenta został powitany raczej chłodno. Król Hassan nie miał dla niego czasu, co Nixon odczuł jako wyraźny afront. Po przyjeździe do Paryża w Hotelu „Ritz" przyjaciel Nixona John Pochna postanowił skontaktować go z Kashoggirn.
Spotkanie odbyło się w restauracji „Rasputin", gdzie rozżalony Nixon zaczął skarżyć się na przyjęcie, jakie go spotkało w Maroku. Kashoggi natychmiast zapewnił amerykańskiego polityka, że jest gotów osobiście sfinansować jego dalszą podróż po krajach arabskich i udostępnić mu prywatny samolot. Zagwarantował również, że Nixon będzie we wszystkich stolicach, jakie odwiedzi, witany z najwyższymi honorami. Te możliwości młodego Saudyjczyka wywarły wielkie wrażenie na Nixonie, którego perspektywy polityczne były wówczas raczej chmurne.
Nawiązaną w paryskiej restauracji znajomość Nixon i Kashoggi kultywowali później w Stanach. Kashoggi zaprzyjaźnił się również z Bebe Rebozo i Robertem Vesco, ludźmi, którzy byli najbliżsi Richardowi Nixonowi.
Kiedy Nixon został w 1969 roku wybrany prezydentem, Adnan Kashoggi należał już do wąskiego 'kręgu jego najbliższych znajomych. Nawet podczas oficjalnej wizyty W Paryżu prezydent wykroił z przeładowanego dwudniowego programu czas na prywatną rozmowę z saudyjskim biznesmenem. Przyjaźń prezydenta i pośrednika nie miała wyłącznie platonicznego charakteru. Tuż przed ustąpieniem Nixona głośno mówiło się w Stanach Zjednoczonych, że Kashoggi przeki ::ał w i 1972 roku milion dolarów na jego fundusz wy-1 borczy, mimo iż przyjmowanie „datków" od obco-1 krajowców jest zakazane. Podczas śledzi- a w sprawie afery Watergate Kashoggi ujawnił je- ' dynie, że „zainwestował" 50 tysięcy dolar w w opublikowanie płyty z co celniejszymi wyjątkami przemówień Nixc.ii;- Niewykluczone jednak, że przekazał swój milion za pośrednictwem Bebe Rebozo lub Roberta Vesco, który, choć nie cierpiał na nadmiar pieniędzy, wpłacił na fundusz wyborczy Nix"na 200 tysięcy dolarów. Mówiło się również, że ze 150 tysięcy dolarów przekazanych na kampanię Nixona przez koncern Northropa połowę wypłacił Tom Jones, a połowę Adnan Kas- hoggi. Niewykluczone też, ze to właśnie on pośredniczył w przekazywaniu arabskich „petrodo- larów" skarbnikom amerykańskiego Komitetu. Re- ełekcji Prezydenta. Kairski dziennik „Al Ahrain" pisał, że bogate kraje naftowe wpłaciły na fundusz wyborczy Nixona od 10 do 12 milionów dolarów. Liczba wydaje się przesadzona, ale nikt nie miał wątpliwości co do samego faktu. Kashog- gi mógł pośredniczyć w takiej operacji. Kochał się w aferach politycznych i lubił zadziwiać ludzi. Miał też rozliczne kontakty, o których w gruncie rzeczy mało wiadomo. Załatwiał swe poufne interesy ze swych biur i rezydencji w Paryżu, Londynie, Bejrucie i Kalifornii, gdzie zawsze czekał na niego przygotowany na wszelkie ewentualności personel.
Ulubioną rezydencją Adnana Kashoggi był jednak jego latający pałac z tysiąca i jednej nocy — prywatny Boeing 727. Mieścił on sypialnię, biuro, obszerny saion i wyposażony był w system telewizji kasetowej oraz łączności radiotelefonicznej i teleksowej, dzięki której można się było komunikować z całym światem. W sypialni Adnana Kashoggi znajdowały się dwie szafy. W jednej trzymał najelegantsze ubrania europejskie, w drugiej' arabskie, tak by wychodząc z samolotu być zawsze odpowiednio ubranym. W swej latającej rezydencji Kasńoggi spędzał najwięcej czasu. Nie tylko pracował, ale i bawił się w powietrzu „Pałac z bajki" gościł zwykle kilka uczynnych dziewcząt, a na podorędziu stał stół do ruletki. W biurze zawsze kłębił sit; tłum interesantów, obserwowany czujnie przez dwóch wysokich Koreańczyków, pełniących obowiązki goryli.
Prywatny Boeing był symbolem marzeń Adna- na Kashoggi o opartym na dochodach z ropy naftowej arabskim imperium finansowym, ogarniającym cały świat zachodni. „Mamy te same możliwości, co kiedyś Rockefeller, Vanderbilt i Morgan" — mówił reporterom. Po to kupował amerykańskie banki i czarował me przyzwyczajonych do oszałamiającego wschodniego luksusu amerykańskich przemysłowców i managerów, po to były doskonałe trunki, piękne dziewczęta, jacht „Khalidia" z zawsze gotową do wypłynięcia załogą, obiady w najdroższych restauracjach i prywatne samoloty gotowe do przewiezienia gości z jednego przyjęcia na drugie w innym krańcu świata Amerykańscy partnerzy Adnana Kashoggi otwarcie przyznawali, że nigdy nie wiedzieli, kiedy kończy on zabawę, a zaczyna prowadzić negocjacje handlowe. Rozmowy o wielomilionowych kontraktach odbywały się jakby mimochodem, na marginesie musującej jak szampan gościnności arabskiego gospodarza, ale mimo to Kashoggi doskonale wiedział przez cały czas co robi. Nigdy nie tracił głowy i żądał wręcz paskarskich procentów. Płacono mu je, gdyż orientowano się, że dzięki swym koneksjom na dworze saudyjskim jest w stanie zarówno przeforsować każdy kontrakt, jak i utrącić ten, od którego nie otrzyma prowizji. Z takim człowiekiem zawarł prezes Northropa w czerwcu 1970 roku kontrakt przewidujący, że firma „Triad" — zarejestrowana w Liechtensteinie, a z siedzibą w Genewie — stanowiąca własność braci Adnana, Adila i Essama Kashoggi, pośredniczyć.-będzie w transakcjach sprzętem lotniczym między Arabią Saudyjską a kalifornijskim koncernem. Tom Jones doskonale Wiedział, że Kashoggi pracuje już dla Lockheeda, ale obie strony uznały, że skoro Lockheed pragnie sprzedać Arabii Saudyjskiej samoloty transportowe, a Northrop myśliwce, to nic nie stoi na przeszkodzie, by interesy obu koncernów w Rija- dzie prowadził ten sam człowiek. Podpisane w Paryżu oficjalne porozumienie uzupełnione zostało tajnymi aneksami, o których radca prawny koncernu R. B. Watts mówił, że „w żadnym wypadku nie mogą być ujawnione lub dyskutowane poza gronem wtajemniczonych osób z dyrekcji Northropa".
Pierwszym zadaniem, jakiego podjął się Kashoggi, było przeforsowanie zamówienia na 20 samolotów typu Tiger. Z początku sprawy biegły gładko, ale wkrótce dyrektorzy Northropa całkowicie zagubili się w intrygach i układach saudyjskiego dworu. Z przerażeniem stwierdzili, że pojawili się „dodatkowi gracze", którzy stanowczo żądają gigantycznych prowizji grożąc, że w każdej chwili mogą utrącić kontrakt. Największe pretensje rościł syn komendanta Gwardii Naro-
dowej — książę Chalid bin Abdullah, który żądał wypłaty dziesięcioprocentowej prowizji na konto swojej firmy „Cantona Establishment", zarejestrowanej w Vaduz — stolicy Liechtensteinu. W .siedzibie Northropa zapanowała panika. 11 stycznia 1971 roku jeden z dyrektorów koncernu — Bob Rogin — poleciał do Londynu, by w hotelu „Mayfair" spotkać się z Adnanem Kashoggi i poradzić się, jak spławić natrętnego księcia. Kashoggi wyjaśnił, że książę Chalid nie ma podstaw do „wymachiwania palką" i zarząd Northropa powinien zająć twarde stanowisko. Należy powiedzieć księciu, że jeśli będzie utrudniał podpisanie kontraktu, to Northrop zrezygnuje z dostawy i da do zrozumienia władzom w Rijadzie, że przyczyną są wygórowane żądania księcia. Z drugiej strony jednak Northrop powinien zasugerować, że „jest skłonny dyskutować nad ewentualnym porozumieniem, ale nie w wymiarze 10 procent". Kashoggi twierdził, że 1 procent powinien zadowolić księcia, ale jeżeli będzie nalegał, powinno mu się wytłumaczyć, że również „inni członkowie rodziny królewskiej kontaktowali się już z Nor- thropem i ich żądania były dużo mniejsze".
Jednocześnie Kashoggi uprzedził, ze do listy ludzi, którym koncern powinien wypłacić prowizję, będzie zmuszony dodać jeszcze jedno nazwisko, i wyjaśnił, że człowiek ten „żąda 5 procent, ale jest w stanie załatwić kontrakt bez pomocy księcia Turki i księcia Chalida". Bob Rogin był już całkowicie zdezorientowany. W dyrekcji Northropa uważano, że książę Chalid reprezentuje księcia Turki, wiceministra obrony, teraz okazało się, że nie. Korytarze władzy w Rijadzie okazały się bardziej mroczne niż w Waszyngtonie.
Po rozmowie Bob Rogin pisał w swoim sprawozdaniu: „Chciałbym wreszcie wiedzieć, kim są ci dodatkowi gracze... i to szybko. Obawiam się, że, niestety, pojawią się jeszcze nowi. Wszystko wskazuje na to, że zakup myśliwców Tiger musi być zaakceptowany przez ministra finansów, szefa sił zbrojnych itd."
Tego samego dnia Bob Rogin spotkał się — w innym apartamencie hotelu „Mayfair'' — z księciem Chalidem. Książę nie nalegał już na dziesięcioprocentową prowizję i nie czuł się obrażony, ale oświadczył, że „jeśli" ma reprezentować interesy Northropa, to za więcej niż jeden procent". Rogin obiecał mu, że przekaże ofertę księcia dyrekcji, i następnego ranka poleciał do Paryża skonsultować się z Samyrem Souki, jednym z czołowych doradców Northropa w sprawach bliskowschodnich. Souki był zdania, że księciem Chalidem powinien „zająć się" Kashoggi, któremu należy tvVaido powiedzieć, że „nie po to Northrop płaci mu prowizję, by później prowadzić negocjacje z każdym Saudyjczykiem, który chce wyciągnąć pieniądze". Souki i Rogin postanowili poczekać dzień na przybycie Adnana Kashoggi do Paryża i załatwić z nim sprawę do końca. Pod naciskiem obu biznesmenów Kashoggi zgodził się „uspokoić" księcia Chalida i zapewnił, że książę Turki nie będzie stwarzał trudności, gdyż jest „niezwykle rozsądnym człowiekiem — najwyżej jeden lub dwa procent".
Ledwie jednak Bob Rogin wrócił do Kalifornii, pojawiły sit; nowe trudności. Król Arabii Saudyjskiej Fajsal postanowi! ukrócić działalność rożnych pośredników. W porozumieniu z ambasadorem Stanów Zjednoczonych zadecydował, że kupno samolotów Tiger zostanie załatwione na drodze umowy międzyrządowej. A więc North- rop sprzeda swe samoloty Pentagonowi, Pentagon Arabii Saudyjskiej i żadnych pośredników nie będzie. Zarząd Northropa był w zasadzie zadowolony z takiego obrotu sprawy. Koncernowi było obojętne, komu sprzeda myśliwce. Innego zdania b,tł jednak Adnan Kasho[Jgi. Podpisany 7. Northropem kontrakt przewidywał bowiem, ze od transakcji pośredniej otrzyma on 4 procent prowizji, a przy bezpośredniej 6. Dwa procent przy wielomilionowej transakcji to dużo. Co gorsza, w takim układzie z gry wyeliminowany zostałby całkowicie książę Chalid, co pociągnęłoby za sobą nowe kłopoty.
Kiedy zaczął się zbliżać dzień podpisania kontraktu — wtorek 27 lipca 1971 roku — dyrektorzy Northropa zaczęli działać. Kashoggi otrzymał obietnicę,, ze dostanie swoje 6 procent: cztery zgodnie z porozumieniem na konto firmy „Triad" w Liechtensteinie, a resztę ewentualnie gotówką, by ominąć amerykańskie i saudyjskie przepisy finansowe Ponadto uzgodniono, że 27 lipca Kashoggi nie ruszy się z Bejrutu, by na ewentualne pytanie, czy mają agenta w Arabii Saudyjskiej, przedstawiciele Northropa podpisujący kontrakt mogli „z czystym sumieniem" odpowiedzieć, że nie.
Wreszcie nadszedł wtorek. Do Dżiddy przybyła specjalna, „wzmocniona" delegacja koncernu i wraz z ambasadorem Stanów Zjednoczonych Nicholasem Thacherem udała się do pałacu Merda na ceremonię podpisania kontraktu.. Niestety, nic z uroczystości nie wyszło. Delegację amerykańską przetrzymano przez jakiś czas w przedpokoju, a następnie wyszedł do niej szef saudyjskiego lotnictwa generał Hashim i oświadczył, że ceremonię przełożono na następny dzień. Szef działu sprzedaży na Bliski Wschód Manny Gonzalez wietrzył w tym jakąś aferę i nie pomyiił się Wieczorem do hotelowych apartamentów przedstawicieli Northropa zatelefonował książę Chalid. Powiedział, że dopiero co dowiedział się, iż transakcja ma być zawarta na zasadzie umowy międzyrządowej, a wiec on i książę Turki nie dostaną nic, gdy tymczasem Kashoggi dostanie swą prowizję. Zagroził, ze „jeśli on nic nie dostanie, to postara się, żeby Kashoggi też nic nie dostał".
Przedstawiciele Northropa jasno zrozumieli tę pogróżkę i zaprosili księcia na rozmowy do hotelu. Spory trwały dłuższy czas. Northrop przyrzekł księciu, że coś zapewne „da się zrobić", i na tym stanęło. Następnego dnia krótko przed południem książę Sułtan i książę Turki przyjęli delegację amerykańską. Książę Sułtan przejrzał kontrakt i zadał sakramentalne pytanie, czy Northrop posiada w Arabii Saudyjskiej swego agenta. „Nie ma żadnego agenta Northropa w Arabii Saudyjskiej" — odpowiedzieli dyrektorzy Northropa zgodnie z prawdą. Ambasador Thacher wyjaśnił, że ponieważ jest to umowa międzyrządowa, pośrednicy są wykluczeni. Żaden z dyrektorów mu nie zaprzeczył. Książę siwierdził więc, że „wierzy rządowi Stanów Zjednoczonych i ambasadorowi" i podpisał kontrakt. Dyrektorzy koncernu odetchnęli, ale na krótko. Gdy książę Sułtan i ambasador Thacher wyszli, książę Turki zabrał Amerykanów do swojego gabinetu. Tam przeprosił za- „nieporozumienie1', spowodowane zbytnią niecierpliwością księcia Chalida, a jednocześnie wyraził nadzieję, że roszczenia księcia zostaną załatwione po jego myśli. Inaczej bowiem może wybuchnąć jakiś skandal. Dyrektorzy Northropa załamali się. Po krótkich targach ustalono, że z miliona dolarów prowizji należnej Adnanowi Kashoggi jedną ósiaą dostanie książę Chalid. Northrop ugrzązł na dobre w saudyjskim labiryncie.
Lipcowy kontrakt był jednak dopiero początkiem dostaw myśliwców Tiger. Tom Jones postanowił kuć żelazo póki gorące i już 8 października osobiście zjawił się w Rijadzie, by zabiegać o dalsze z umówienia. Pierwszego wieczoru spotkał się z Adnanem Kashoggi i wówczas zrozumiał, dlaczego j«go dyrektorzy wracają z Arabii Saudyjskiej z koszmarnym bólem głowy. Kashoggi za- znaezy \ bowiem, już podczas wymiany wstępnych grzeczr ości, ze koncern Northropa musi się liczyć- z wypłatą 250 tysięcy dolarów generałowi Hashi- mowi, poi 'eważ po pierwsze jest on szefem lotnictwa, po drugie przyjacielem księcia Chalida i prawą ręką księcia Turki, po trzecie może przepchnąć lub nie każdy kontrakt na dostawy samolotów. Tom Jones był przerazony. Kashoggi proponował nu nawiązanie bezpośrednich kontaktów z generałem, a przecież po to Northrop miał swego agenta w osobie sprytnego Adnana, by nikt nie mógł wykryć powiązań między amerykańskim koncernem a saudyjskimi generałami. Kashoggi wyjaśnił jednak, że prowadzenie rozmów przez pośrednika mogłoby urazić generała oraz książęce wysokości, i Jones skapitulował. Nie ten jeden raz. Ledwie zdążył oświadczyć, że „Northrop wywiązuje się ze swoich zobowiązań" i odlecieć z Arabii Saudyjskiej, gdy pojawiły się nowe komplikacje.
22 października szef biura bliskowschodniego Manny Gonzalez depeszował — szyfrem — z Bpj- rutu, że generał Hashim wkrótce zostanie awansowany, a na jego miejsce mianowany zostanie generał Zuhair, któremu też trzeba będzie „odpalić procent". Hashimowi należy jednak przekazać obiecane ćwierć miliona, gdyż może robić trudności, Zuhairowi natomiast powinno wystarczyć 200 tysięcy dolarów. Zanim w centrali w Hawthorne Jones zdążył podjąć decyzję, w kolejce po amerykańskie łapówki ustawił się znowu książę Chałid, żądając dodatkowego pół procenta prowizji od następnego kontraktu, którą to prowizję Amerykanie powinni wypłacić niezwłocżnie na konto jego firmy Cantona Establishment w Liechtensteinie. Gonzalez usiłował wymanewrować księcia. Wiedząc, że pobiera on również „procent" od Lockheeda, zaproponował, by wyciągnął swą prowizję od konkurencji, ponieważ Lockheed w- ramach tego kontraktu współpracował z North- ropem. Cóż za różnica, skąd będzie brał pieniądze? Książę Chalid wyraził zainteresowanie, zgrabnie wyciągnął od Gonzaleza, na czym polegać
T — Agenci 97 będzie wspólna współpraca obu koncernów, a następnie — ku przerażeniu Amerykanina — oświadczył: „Tak. się dobrze składa, iż posiadam firmę Dyna-Electron, która znakomicie odpowiada potrzebom i z chęcią zostanie podwykonawcą North- ropa". Po takim ciosie Manny Gonzalez az przysiad! Książę Chalid i jego Cantona Establishment otrzymał żądane pół procent.
Ledwie książę zdążył potwierdzić przyjęcie przelewu, nadeszły skargi od generałów Hashima 1 i Zuhaira. Żądali przyrzeczonych im tysięcy. W zarządzie Northropa zapanowała konsternacja. Przecież wyrcfżono zgodę na nieprawdopodobnie wysoki procent Adnana Kashoggi tylko dlatego, że to on miał sfinansować obu generałów. Okazało się jednak, że sprytny Saudyjczyk ani myśli uszczuplać swojej prowizji. Cóż było robić, trzeba było wypłacić. Nie spisywano przecież żadnych umów.
Generalska afera wyczerpała cierpliwość kalifornijskich dyrektorów. Postanowiono Adnana Kashoggi „ustawić", tym bardziej że z Bliskiego Wschodu nadeszły poufnymi kanałami informacje,- iż naraził się on królowi F'ajsalowi i już nie ma takich wpływów na królewskim dworze jak przed rokiem. Nadal co prawda cieszył się zaufaniem księcia Sułtana, aie bardzo niechętnym okiem patrzył na niego wpływowy szef Gwardii Narodowej książę Abdullah. Co gorsza wokół Kashoggi ego i jego sutych prowizji zaczął się robie szum. Paryski tygodnik „Le Canard Enchaine" wyciągnął sprawę jego bliskiej przyjaźni z Ni- xonem i plotkę o milionie dolarów przekazanym ponoć na fundusz wyborczy prezydenta. Mówiło się również, że Kashoggi ma zbyt bliskie powiązania z CIA, co z kolei odbiło się szerokim echem na Bliskim Wschodzie. W sumie więc osoba saudyjskiego pośrednika zaczęła grozić skompromitowaniem całej bliskowschodniej siatki agentów Northropa. Podobne obawy zaczęły wyrażać powiązane z kalifornijskim koncernem osobistości z Pentagonu, które obawiały się ujawnienia faktu, że amerykańskie koncerny korzystają z usług pośredników nawet przy zawieraniu kontraktów międzyrządowych. Nieoceniony Kim Roosevelt poradził wezwać Adnana do Waszyngtonu.
Trójstronna konferencja odbyła się w sierpniu 1973 roku w gabinecie Davida Aine, dyrektora działu sprzedaży uzbrojenia Pentagonu. Departament Obrony reprezentowali również inni specjaliści od sprzedazy broni: Richard Violette i •Iqe Hoenig oraz generał lotnictwa Robert Trimble. Ze strony Northropa obecni byli wiceprezesi — Manny Gonzalez i Jim Holcombe.
Przebieg spotkania potwierdził pogłoski, że Kashoggi dysponuje niesamowitą siłą perswazji. Ze swadą przedstawił „ekonomiczną infrastrukturę" Arabii Saudyjskiej. Długo rozwodził się nad rolą dworu królewskiego, polityką gospodarczą króla Fajsala i nad własnymi sukcesami i wpływami. Udowodnił, że pobieranie przez niego paskarskich procentów jest uzasadnione, bowiem tylko dzięki niemu Amerykanie są w stanie wejść na -rynek saudyjski, a tym samym bronić kraj przed „komunistycznym z;»grożeniem". Kashoggi doskonale wiedział, w j ;!;ą Strunę uderzyć. Ideologię powiązał umiejętnie z biznesem twierdząc, że jeśli Amerykanie będą robić trudności, to on — w trosce
utrzymanie status quo na Bliskim Wschodzie — preferować będzie innych zachodnich producentów broni — Francuzów czy Belgów. Przecież oni
tak oferują mu większe prowizje niż Northrop, a on odmawia, gdyż jego sympatia dla „najpotężniejszej demokracji na świecie" jest silniejsza niż kupiecka chęć zysku. Tutaj Kashoggi podał przykłady. Na dostawach francuskich czołgów, wartości 600 milionów dolarów, zarobił 45 milionów; na belgijskim uzbrojeniu prawie 6 milionów; 7 i pół miliona dostał od Chryslera; 5 milionów od firmy Rayethon, Lockheed dał mu 8 procent prowizji od sprzedaży samolotów Hercules i Jetstar. Cóż przy takich prowizjach znaczy głupie 450 tysięcy dolarów, do jakich rości pretensje Northrop? Nie wypłacił ich generałom, ale przecież nie zabrał dla siebie. Potraktował je jako przedpłatę na konto przyszłych kontraktów. A w ogóle jeśli chodzi o łapówki, to niech Amerykanie nie myślą^ sobie, że można „przepłacić saudyjskich książąt". Jeżeli książę Sultan potrzebuje 10 milionów dolarów, to nie będzie szukał takiego żebraka jak Kashoggi. Po prostu weźmie te pieniądze z kasy rządowej. Proponowanie pieniędzy księciu przez Adnana Kashoggi lub kogo innego byłoby obrazą. A obrazić księcia jest nie tylko posunięciem głupim, ale i niebezpiecznym. Kashoggi nigdy nie zaproponuje księciu pieniędzy, najwyżej dobrą radę i dobry produkt.
Milionowe sumy i płynna wymowa Saudyjczyka wywarły wielkie wrażenie na Amerykanach.
Zaniepokoili się tylko, czy przypadkiem nikt w Rijadzie nie ujawni faktu, że nawet w transakcjach międzyrządowych poważną rolę w negocjacjach odgrywają pośrednicy. Czy Kashoggi może zagwarantować, że nie wybuchnie skandal? Na takie pytanie Kashoggi tylko czekał. Wygłosił kolejną tyradę, pouczając swych rozmówców, że skandal jest do uniknięcia pod warunkiem, że „sprawę prowadzić się będzie taktownie i z dyplomatycznym wyczuciem". Oczywiście chodziło tu o nieingerowanie w jego poczynania i nierosz- czenie żadnych pretensji. Zadaniem Amerykanów jest płacić tyle, ile on wymaga, i siedzieć cicho. W przeciwnym wypadku wiele może się zdarzyć.
Spotkanie w gmachu Pentagonu zakończyło się półtorej godziny później niż zaplanowano. Kashoggi, którego miano „ustawić", wygrał na całej linii. Gospodarz — David Aine — żegnając saudyjskiego pośrednika dziękował mu za rozwianie wątpliwości i ukazanie, „że agent może być również człowiekiem uczciwym i bystrym biznesmenem". Manny Gonzalez też doczekał się pochwały: „Manny, był to genialny pomysł zaprosić do nas Adnana".
Wszyscy rozstali się zadowoleni. Adnan Kashoggi zmusił Northropa do płacenia mu takich prowizji, jakich zażąda. Generałowie byli zadowoleni, że tak długo, jak Kashoggi dostaje pieniądze, żaden skandal nie wybuchnie. Dyrektorzy Northropa mieli pewność, że ich machinacje na Bliskim Wschodzie nie będą teraz potępiane przez Pentagon. Nikt nie będzie się czepiał, czy, ile i komu kalifornijski koncern płaci. Chętnych do tego „czepiania się" było zresztą niewielu. Domek myśliwski nad zatoką Chesapeake przeżywał szczyty popularności. David Aine zamierzał właśnie wycofać się z rządowej posadki i objąć stanowisko konsultanta w przemyśle zbrojeniowym. O przekonaniach drugiego przedstawiciela Pentagonu Joe Hoeinga może świadczyć jego stwierdzenie: „Wpływy mogą polegać na zwykłej przyjaźni lub więzach rodzinnych między pośrednikiem a ludźmi podejmującymi decyzję zakupu albo też na przekazywaniu odpowiednio wysokich sum pieniędzy osobom na liczących się stanowiskach państwowych i odpowiednio niższych sum mrifej znaczącym osobistościom... Trzeba też umieć rozróżnić to, co głośno mówią osobistości rządowe, od tego, co myślą". Cały kurs łapówkarstwa w dwóch zdaniach, i to wygłoszonych przez człowieka, którego zadaniem było kontrolowanie, czy transakcje-sprzedaży broni zawarte zostały zgodnie z przepisami.
Zwycięstwo odniesione w Pentagonie przekonało Adnana Kashoggi, że powinien znacznie poważniej zaangażować swe zdolności w podbój Ameryki. Wynajął specjalistę agencji reklamowej, który przygotował mu obraz saudyjskiego przemysłowca, odpowiedni dla rynku amerykańskiego. Wydatek nie poszedł na marne. O Adna- nie Kashtfggi zaczęło się w Stanach Zjednoczonych mówić dużo i dobrze. Wpływowy tygodnik „Business Week" poświęcił mu cały artykuł, cytując między innymi francuskiego bankiera Louisa Dreyfusa: „Kashoggi jest jedynym człowiekiem na Bliskim Wschodzie, któremu można zaufać". Lepszej reklamy nie było trzeba. Coraz więcej firm zaczęło zabiegać o względy „solidnego Adnana", tym bardziej że jesienią 1973 roku, po pierwszej dużej podwyżce cen ropy naftowej, kraje arabskie zaczęły dysponować olbrzymimi zasobami „petrodołarów", które postanowiły w lwiej części przeznaczyć na zbrojenia. Stany Zjednoczone, największy importer arabskiej ropy, nie miały też nic przeciwko temu, by odbić sobie wydatki za naftę militarnym eksportem. Adnan Kashoggi byl potrzebny bez względu na podwyżkę ceny swych usiug. Jego firma Triad została wkrótce reprezentantem koncernu McDonnell-Dougłas i British Aircraft Corporation. Lockheed nie wahał się wypłacić mu prowizji w wysokośei 106 milionów dolarów. Northrop zdobył dzięki niemu zamówienia, których wartość przekraczała miliard dolarów, i trzeba przyznać, że zapłacił za to stosunkowo mało — tylko 54 miliony dolarów.
Sukcesy gospodarcze zrobiły w Stanach Zjednoczonych Adnan owi Kashoggi taką reklamo, że w Waszyngtonie zaczęto go uważać za nieoficjalnego ambasadora w Arabii Saudyjskiej. Po wojnie październikowej na Bliskim Wschodzie prezydent Nixon zleciłfmu delikatną misję nawiązania poufnych kontaktów między Białym Domem a pałacem królewskim w Rijadzie. Henry-Kissinger polecił również w listopadzie 1973 roku, aby ambasador James Atkins osobiście zaangażował swój autorytet i załagodził niesnaski między księciem Sułtanem a Adnanem Kashoggi, wynikłe na skutek roszczeń do wypłat z konta firmy Triad. Ambasador odmuwił i został odwołany. Kashoggi :hwalił się później, że to ón „załatwił" amerykańskiego dyplomatę.
Kiedy wybuchł skandal łapówkowy koncernów Lockheeda i Northropa i ujawniono materiały z przesłuchań przed komitetem senatora Churcha, Kashoggi stracił wszelkie wpływy na saudyjskim dworze. Nie pomógł nawet osobisty list zastępcy sekretarza obrony Ellswortha do księcia Sułtana. W Rijadzie uznano, że Kashoggi jest osobą wysoce niepożądaną i zamrożono 68 milionów dolarów, jakie otrzymał tytułem kolejnej prowizji od Northropa. 68 milionów dolarów by!o jednak kroplą w morzu różnych zarobków Adnana Kashoggi. Rynek saudyjski był dla niego zamknięty, ale przecież pozostały mu banki w Kalifornii, farmy w Arizonie i wiele innych interesów rozsianych po całym świecie. Poparcie amerykańskich przyjaciół można i trzeba było — wykorzystać W|
innych rejonach geograficznych. Wszędzie tam, gdzie istniało zapotrzebowanie na broń.
Klientem, który śnił się po nocach dostawcom wszelkiego sprzętu wojskowego, byl szach Iranu Mohammad Reza Pahlavi. W siedzibach zarządów koncernów zbrojeniowych nikt nie traci! nadziei, że być może kiedyś uda się zdobyć irańskie zamówienie. Wiadomo bowiem było wszystkim, że s; vh kupuje dużo i nie ma zwyczaju targowafe się o cenę. Mówiono nawet złośliwie, że w salonach'» pokazowych i na poligonach doświadczalnych zachowuje się jak mały chłopiec w sklepie z zabawkami. Chce mieć wszystko.
W 1974 Pentagon sprzedał za granice Stanów Zjednoczonych wyposażenie wojskowe wartości 8 miliardów 300 milionów dolarów. Niemal po-' łowę zamówień złożył szach Iranu. Podpisane przez jego przedstawicieli kontrakty opiewały na 3 miliardy 900 milionów dolarów. A przecież kiedy Tom Jones po raz pierwszy zaprosił szacha do hal montażowych koncernu Northropa w 1962 roku, z irańskim monarchą nikt się właściwie nie liczył. Minęło zaledwie'11 lat od chwili, gdy CIA i brytyjska Secret Service musiały wspólnie zmontować spisek, by obalić prawomocnie wybrany rząd premiera Mossadeka i przywrócić mu tron. Szach nie lubił, gdy mu przypominano, że sprawuje władzę tylko dzięki umiejętnościom dwóch służb specjalnych. Mówiono, że usiłuje zdusić swój kompleks poprzez rozbudowę cesarskiej armii. Mówiono również, że kupuje najnowocześniejsze uzbrojenie, by zadowolić wymagania swych generałów, dzięki którym właściwie sprawuje władzę. Mniejsza jednak o motywy; faktem było, że kupował broń. Z punktu widzenia koncernów zbrojeniowych ta cecha charakteru irańskiego cesarza była najważniejsza. Nie przejmowano się słowami doradcy prezydenta Kennedy'ego — Theodore Sorensena, który twierdził, że armia irańska wyposażona w kosztowny sprzęt „przypomina człowieka, który jest zbyt' potężny, by wykonywać lekką pracę, i zbyt słaby, by zabrać się do ciężkiej".
Wbrew pozorom szach Iranu nie był łatwym klientem, zwłaszcza jeśli w grę wchodziły zakupy samolotów. Sam miał licencję pilota, prenumerował wszelkie pisma fachowe z „Aviation Week" na czelfe i uważnie śledził nowinki technologiczne. Zaskakiwał swych rozmówców znajomością szczegółów technicznych budowy rakiet, samolotów i sprzętu radiolokacyjnego. Potrafił' też znakomicie prowadzić rokowania finansowe i w odpowiednim momencie zagrozić, ze podpisze kontrakt z konkurencyjnym producentem.
Szach Iranu potrafił również zjednywać sobie szefów państw i rządów. Jego czar osobisty i cesarski gest nie robiły wrażenia na Johnie Kenne- dym, ale Lyndonowi Johnsonowi, a przede wszystkim Richardowi Nixonowi, szach imponował w sposób widoczny — zwłaszcza twierdzeniem, że otrzymał "władzę z rąk Boga. W Waszyngtonie pokpiwano wprawdzie po cichu, że z tym boskim pochodzeniem władzy to nie wszystko było w porządku, skoro otrzymał władzę po ojcu, a ojciec był sierżantem armii irańskiej, ale Departament Stanu starał się nie urazić cesarskich uczuć, szczególnie po pierwszych'podwyżkach cen ropy, kiedy Iran zaczął dysponować prawdziwą fortuną.
W wielkim wyścigu do Teheranu koncern Northropa wyprzedził konkurentów o kilka'dlugo- ści. To właśnie u Northropa szach już w początkach lat sześćdziesiątych zamówi} pierwsze serie nowoczesnych samolotów i w 1965 roku lotnictwo irańskie dysponowało maszynami Tiger. Szach był tez pierwszym zagranicznym klientem Northropa. Zanim pierwsze amerykańskie myśliwce pojawiły się pod irańskim niebem, Tom Jones zdążył zaprzyjaźnić się z cesarzem. Dość często latał do Teheranu własnym odrzutowcem z krótkimi prywatnymi wizytami. Obu panów wiele łączyło — przede wszystkim słabość do bojowych maszyn i żądza władzy, którą pokrywali nienagannymi manierami.
W kontraktach handlowych z Iranem Tom Jones nie opierał się wyłącznie na prywatnej znajomości z szachem. Jego człowiekiem w Teheranie był wspomniany już Kermit Roosevelt, były agent OSS i CIA, który w 1953 roku osobiście montował spisek przeciwko rządowi premiera Mossadeka. I chociaż szach nie lubił wracać do tego momentu swego życiorysu, nie zerwał nigdy przyjaźni z Rooseveltem.
Kermit Roosevelt był niemal dosłownie ambasadorem Northropa w Teheranie, gdyż na równi prowadził rokowania dyplomatyczne oraz rozmowy gospodarcze, a także zakulisowe negocjacje w sprawie wysokości prowizji i trywialnych łapówek. Te ostatnie otrzymywali zwykle urzędnicy podarkowi w zamian za przymknięcie oczu na różne machinacje w księgach finansowych spółek, które działały w Iranie, a były w części własnością Northropa. Nie udało się dokładnie ustalić, skąd pochodziła gotówka przeznaczona na te łapówki, ale przypuszcza się, że dostarczał jej niezawodny Bill Savy i jego „francuska pralnia". Wiadomo natomiast, że prowizje, które rozdzielał Kermit Roosevelt, przechodziły przez konta różnych agencji i spółek, a czerpano je z budżetu afiliowanej przy Northropie firmy Page-Euro- pa. Jednorazowe prowizje musiały» być spore, skoro w księgach lej firmy znaleziono przelewy ! na konta irańskich spółek o łącznej wysokości j przekraczającej milion dolarów.
Agent CIA w stanie spoczynku miał specyficz- | ne metody pracy. Wiadomo, że w kwietniu 1965 ; roku, podczas kolejnej wizyty w Teheranie, najpierw przekonał swego starego znajomego, generała lotnictwa Khatamiego, że irańskie siły powietrzne potrzebują większej liczby myśliwców, a później starał się przekonać szacha, że właśnie F-5 „Tiger" jest typem najbardziej odpowiednim w przeciwieństwie do oferowanych przez koncern General Dynamics ciężkich samolotów wielozadaniowych F-lll. Tym razem nie miał szczęścia, gdyż szach wykazał się biegłą znajomością obu maszyn, krańcowo przecież różnych, „a ja ani o jednych, ani o drugich nic nie wiedziałem i nie mogłem się spierać" — zwierzał się później Roosevelt. Tym razem spotkanie nie zostało uwieńczone zgłoszeniem propozycji zamówienia.
Pół roku później, podczas kolejnego spotkania z szachem na wspólnym rodzinnym urlopie, Roo- -r| sevelt załatwił dla Northropa kontrakt na przeszkolenie grup oficerów lotnictwa i tajnej policji politycznej SAVAK. Kermit Roosevelt pośredniczył również w kontraktach na dostawy sprzętu elektronicznego, produkowanego przez filie Northropa dla irańskich sił powietrznych i SAVAK-u, a także w założeniu wspólnej firmy Iranian Aircraft Industries, w której 49 procent udziałów było własnością Northropa.
Najbardziej delikatne zadanie Roosevelt otrzymał jednakie wrześniu 1968 roku. Tom Jones
polecił mu.;, zaangażować szacha jako agenta reklamowego Nórthropa! Kalifornijski koncern prowadził wówczas w Europie aktywną kampanią, której celem było zdobycie zamówień na swój nowy model samolotu wielozadaniowego P-530 „Cobra", typowany na godnego następcę maszyn Tiger Szef koncernu przewidywał, że jednym z potencjalnych nabywców, i to chłonnym, może być Republika FederaJna Niemiec, ale w grę wchodziły co najmniej dv.", istotne problemy podważające szansę przyszłego kontraktu. Reklamowana Cobra znajdowali r-ie dopiero w fazie wstępnych prob fabrycznych i jej osiągi, znane tylko z konstrukcyjnych założeń, musiały być potwierdzone praktycznie, co wymagało czasu, orientacyjnie dwóch czy nawet trzech lat Nie byłoby to niczym wyjątkowym, gdyby nie fakt, że w tym samyjn czasie producenci zachodnioniemieccy, brytyjscy i włoscy zamierzali sfinalizować własny program „europejskiego" samolotu identycznej klasy MRCA 0 Tornado, który ich zdaniem rokowa! duże nadzieje mimo wysokich kosztów związanych z tym projektem.
W rządzie bońśkim i w kierownictwie Luftwaf- fe ścieraiy się wówczas dwie tendencje. Część wpływowych polityków i generałów opowiadała się za zakupem samolotów zza Oceanu — Northro- pa czy konkurującego z- nim koncernu General Dynamics, który mial na warsztacie samolot nowej generacji F-16, część natomiast skłonna była forsować program Tornado jako bardziej obiecujący. Ostatniego słowa nie powiedział jednak nikt, toteż Tom Jones postanowił kuć żelazo póki go- race. Wiedział, że boński kanclerz federalny Kurt Kiesinger zamierza wkrótce odwiedzić Teheran. Kermit Roosevelt miał wykorzystać do maksimum swą przyjaźń z szachem i spowodować, by cesarz Iranu przekonał kanclerza RFN, iż projektowana przez Northropa Cobra jest w swej > klasie „najwspanialszym" samolotem na świecie. Zachowały się fragmenty korespondencji Toma Jonesa z Rooseveltem, które pozwalają zorientować się w machinacjach potężnych koncernów, cesarzy, kanclerzy i cichych pośredników.
Tom Jones pisał 3 września 1968 roku do swego irańskiego pośrednika: „Jest dla nas rzeczą cholernie ważną, możemy na tym skorzystać, by Jego Wysokość wspomniała kanclerzowi o swej opinii o Northropie i samolotach Cobra. Jest również ważne, by wspomniał on kanclerzowi o swej rozmowie z prezydentem (USA) i dał odczuć, że rząd Stanów Zjednoczonych jest finansowo zaangażowany w program budowy i sprzedaży maszyn typu Cobra".
Tak więc cesarz Iranu miał powiedzieć kanclerzowi RFN, że uważa samoloty Northropa za doskonałe, i delikatnie postraszyć, że odrzucenie oferty kalifornijskiego koncernu może wywołać w Waszyngtonie nieprzychylne dla Bonn reakcje. Dokładniej precyzował to Jones w dalszej części Jistu: „Cesarz nie powinien naciskać. Ma tylko zasugerować, że to z jego inicjatywy powstała koncepcja uznania samolotu Cobra za maszynę o jgólnoświatowym znaczeniu przeznaczoną dla państw związanych wspólnym poszanowaniem wolności. Szach ma dostarczyć Kiesingerowi argumentów do dyskusji z bońskim ministrem obrony i szefem sztabu oraz «nie oczekiwać na odpowiedź». Kanclerz powinien wynieść z tej rozmowy wrażenie, że «szach osobiście przekonał władze amerykańskie do popierania programu Cobra. Chcemy, by kanclerz mógł później mówić, że program Cohra nie jest wyłącznie wąską ofertą, próbą wymanewrowania zachodnioniemieckiego i brytyjskiego przemysłu lotniczego»". Boński kanclerz mial więc wyjechać z -Teheranu przekonany, że to nie koncern Northropa zabiega o zyskowny kontrakt, lecz jest tylko dostawcą myśliwców koniecznych do realizacji szeroko zakrojonego programu obrony świata zachodniego, programu montowanego przez takie osobistości, jak prezydent Stanów Zjednoczonych i szach Iranu, i jeśli Kiesinger zachowa się odpowiednio — to znaczy kupi maszyny Cobra — może też przyłączyć się do tego ogólnoświatowego programu wielkich polityków.
Trzeba przyznać, że Tom Jones miał dużo tupetu, dyktując szachowi Iranu tak precyzyjne instrukcje. Czy cesarz zastosował się do nich, nie wiadomo. W każdym razie kanclerz Kiesinger wryjechał z Teheranu wyraźnie nie przekonany. Republika Federalna Niemiec mimo rozpaczliwych wysiłkó"w Franka De Francisa, który starał się przechylić szalę na stronę Northropa, opowiedziała się za „rozwiązaniem europejskim" i samolotami Tornado.
Kermit Roosevelt był najważniejszym, ale nie jedynym agentem Northropa w Iranie. Kilkaset tysięcy dolarów otrzymał od kalifornijskiego koncernu siostrzeniec szacha książę Chahram w zamian za uprzejmości wyświadczone w okresie, gdy Northrop wraz z Siemensem, Nippo^ Electric i General Telephone and Electronics montował konsorcjum telekomunikacyjne w Iranie.. Udało się również ustalić, że kalifornijski koncern założył w Szwajcarii kolejną „pralnię" pieniędzy. Działała ona na mniejszą skalę; dostarczyła tylko 600 tysięcy dolarów, które rozprowadzono wśród: różnych irańskich Osobistości średniego szczebla. Rząd irański żądał później 8 milionów dolarów kary od Northropa za korumpowanie przedstawicieli władz. Przetargi prawne trwały dłuższy czas i w końcu Tom Jones zgodził się udzielić dwumilionowego rabatu przy okazji kolejnego kontra-i ktu. Mógł sobie na tę „wspaniałomyślność" po-j zwolić, bowiem'w 1972 roku Richard Nixon otwo-3 rzył drzwi do irańskiego sezamu. _ Amerykański prezydent wracał via Teheran z Moskwy po zakończeniu, rozmów w sprawie układu o ograniczeniu zbrojeń strategicznych SALT. Podczas spotkania z szachem towarzyszył mu tylko Henry Kissinger. Rozmowy były do tego stopnia tajne, że nie dopuszczono do nich nawet podsekretarza stanu do spraw bliskowschodnich Josepha Sisco. W ich wyniku Nixon zgodził się sprzedawać Iranowi „praktycznie każde konwencjonalne uzbrojenie, jakiego Iran zażąda". Po raz pierwszy przed ościennym państwem otworzyły się tak szerokie możliwości. Nixon podjął tę decy
zję bez konsultowania się z kimkolwiek. Nawet Pentagon otrzymał jedynię polecenie spełnienia żądań Iranu, włącznie z pełnym szkoleniem oficerów i techników armii cesarskiej.
Decyzja Nixona wywołała wielkie zaskoczenie w Waszyngtonie Zastanawiano się, co leżało u jej podstaw. Czy Nixon do tego stopnia był zależny od koncernów zbrojeniowych, które dopiero teraz mogły bez żadnych ograniczeń eksportować broń do Iranu? A może szach obieca! Nixonowi pomoc w jego kampanii przed kolejnymi wyborami? Może przekazał jakieś sumy do Komitetu Reelekcji Prezydenta? Mówiło się również w Waszyngtonie, że Nixon był pod takim wpływem osobowości szacha, iż po prostu bał się go urazić, i kiedy cesarz Iranu zażądał nowych dostaw najnowocześniejszego uzbrojenia, prezydent natychmiast wyraził zgodę. Najprawdopodobniej nigdy nie dowiemy się prawdy Faktem jest jednak, że skutki decyzji Nixona dały się dostrzec już kilkanaście miesięcy później. W 11573 roku Pentagon ujawnił, że Iran złożył zamówienia na sprzęt wojskowy wartości 2 miliardów dolarów. By! to największy kontrakt w historii amerykańskiego przemysłu zbrojeniowego. Opiewał na 175 samolotów, 500 śmlgło\^ców i setki rakiet ziemia-powietrze. W siedzibach zarządów koncernów lotniczych zagotowało się.
113
swój blask i na powiększenie portfela zamówień nie mógł już liczyć. Szeroko reklamowana Cohra nie chwyciła, a na dalsze jej rozwijanie czy t«i projekt nowej maszyny nawet bogaty Northrop nie mógł sobie pozwolić. Nie pozostawało nic in- nego, jak prryjąć zamówienie Pentagonu i przyłączyć się do koncernu McDonnel-Douglas, aby wspólnie — co drażniło prestiż i dumę Toma J«- nesa — doprowadzić do końca projekt samolotu F-18 „Homel", na który reflektowała marynarka wojenna Stanów Zjednoczonych, przewidując możliwość zakupu 800 maszyn. Prototypowe egzemplarze tej maszyny prezentowały się bardzo okazale, wzbudzając żywe zainteresowanie wśród fachowców, ale przedłużający się cykl badań sprawiał, że do produkcji seryjnej droga była jeszcze daleka i mogła się ona rozpocząć z początkiem lat osiemdziesiątych. Rzeczoznawcy US Njjyy zgłaszali ciągle nowe wymagania, finansowane wprawdzie przez Pentagon, lecz zarazem powodujące tarcia między obu koncernami, które w imię włas- ' nych interesów domagały się większych dotacji' ze szkodą dla -drugiej strony. Tom Jones poleciał więc do Teheranu, by okrężnymi ścieżkami na płaszczyźnie zgoła prywatnej załatwić dwie sprawy — nakłonić szacha do kupna partii samolotów F-18 nawet w ich niedojrzałej postaci, a także uzyskać jego poparcie dla interesów Northro- pa w samym Pentagonie. Stawka była wysoka, ale Jones wierzył w powodzenie swej misji. Nie na darmo podejmował szacha w swojej rezydencji kilka łat temu, nie na darmo pokazał mu własną wytwórnię. Tamto spotkanie zakończyło w«?
kupnem 140 samolotów Tiger, Które zdobyły renomę w lotnictwie irańskim, to z kolei nie mogło wypaść gorzej, a był juz rok 1976 i szach rozglądał się za nowym sprzętem, hojnie rzucając dolarami.
Tom Jones nie zawiódł się w swych kalkulacjach. Tak sugestywnie przedstawił zalety Hor- neta, że władca Iranu uległ pokusie kupna tych samolotów, chociaż stanowiły one produkt nazbyt skomplikowany i trudny w eksploatacji jak na poziom wyszkolenia i zaplecza technicznego tamtejszego lotnictwa Obaj rozmówcy uznali jednak, ze na taki* „drobiazgi" nie wypada zwracać uwagi... Wkrótce po odlocie prezesa koncernu szach napisał list do 'Pentagonu, domagając się sprzedaży Hornetaw, z wyraźnym zastrzeżeniem, że część ich urządzeń pokładowych i podzespołów, dokładnie wymienionych z nazwy i przeznaczenia, winna być z firmowym.znakiem Nórthropa. Kilku generałów nj* bez racji podejrzewało, że list został zredagowany przez Toma Jonesa, a szach złożył na nim tylko swój podpis z- pieczęcią. Tak czy inaczej szach postąpił jak agent North- ropa w Waszyngtonie, i to taki, któremu nie sposób było się oprzeć. Ządai i płacił każdą sumę...
Strumień najnowocześniejszego uzbrojenia płynący ze Stanów Zjednoczonych do Iranu zaniepokoi! Kongres. W sierpniu 1976 roku senacki komitet spraw zagranicznych opublikował doskonale udokumentowany raport, w którym wskazano, że w wyniku decyzji Nixona Waszyngton stracił kontrolę nad irańskimi zakupami. Senatorzy ostrzegali również, że rosnąca lfczba amerykańskich doradców i ekspertów w Iranie wywoła międzynarodowe spięcia, a oni sami mogą w kryzysowych sytuacjach stać się zakładnikami. Raport senackiego komitetu wzbudził w Waszyngtonie na krótko zaniepokojenie. Obawiano się nie tyle konsekwencji niczym nie hamowanego eksportu, lecz reakcji Teheranu. Henry fcissin- ger pośpieszył do Iranu Zapewnić szacha, że analizy senatorów nie zmienią w niczym polityki Departamentu Stanu. Cesarz ze swej strony podkreślił na konferencji prasowej, że tylko Iran może decydować, jakie uzbrojenie jest mu potrzebne, a jakie nie, i znów zagroził, że w przypadku odmowy postara się znaleźć dostaweów broni gdzie indziej. Irański szantaż jak zwykle spowodował „właściwą" reakcję. Zaraz po powrcfcie Kissin- gera z Teheranu Pentagon wyraził zgodę na dostawę — oprócz już zakupionych Hornetów — także i lekkich samolotów myśliwskich F-16 produkowanych przez koncern General Dynamics. Na podstawie .zawartego kontraktu na sumę 3 miliardów 400 milionów dolarów Iran miał otrzymać 160 maszyn tego typu oraz dodatkowo partię rakiet powietrze-powietrze wartości 400 milionów dolarów. Tak oto wyścig do irańskiego złota zaczął się na dobre rozkręcać i nikt z kontrahentów nie pragnął, by uległ nagiemu zahamowaniu. Nikt też wtedy nie przewidywał, jaki będzie jego finał... Tylko kraje sąsiadujące z Iranem zadawały sobie pytanie, kiedy i przeciwko komu ta najnowocześniejsza broń amerykańska będzie użyta...
Krajami, na których przede wszystkim skupiała się uwaga amerykańskich koncernów zbrojeniowych, były Arabia Saudyjska i Iran. Nie oznacza to, oczywiście, że zapomniano o klientach, którzy byli w stanie zamówić najwyżej kilkanaście samolotów. 1 Na te właśnie pozornie drobne rynki najbardziej liczył koncern Northropa, dysponujący tanim samolotem Tiger.
W Ameryce Łacińskiej głównym agentem Toma Jonesa był nieoceniony jak zwykle Kermit Roosevelt. W czasie swej wywiadowczej kariery pracował również na tym terenie i zostały mu tu stare, dobre przyjaźnie — przede wszystkim z- czasów "montowania spisku przeciwko demokratycznie wybranemu rządowi w " Gwatemali, który zdaniem Waszyngtonu był zbyt lewicowy. Pucz udał się i od tego czasu „Kim" Roosevelt mógł zawsze liczyć na sympatię prawicowych polityków nie tylko w Gwatemali, ale i w innych krajach Ameryki Południowej. Miał również rozliczne kontakty wśród aktywnych i emerytowanych pracowników CIA i latynoamerykańskich służb wywiadowczych. Niewykluczone, że wielu z nich zaangażował do pracy dla Northropa. Datowany 11 maja 1S>61 roku list emerytowanego generała amerykańskiego lotnictwa Patricka Timberlake, wówczas już dyrektora Northropa, do Kermita Roosevelta, świadczy, że obaj panowie byli doskonale zorientowani w tym, co się dzieje nie tylko w stolicach Wenezueli, Chile i Argentyny, ale również w tym, co planuje konkurencja. Northrop walczył wówczas o zamówienia na swoje samoloty i generał Timberlake informował głównego agenta koncernu: „Mamy dowody, że Hawker Siddeley Group z Wielkiej Brytanii przedstawił rządowi Wenezueli ofertę dostawy 15 maszyn Hawker Hunter wartości 13,5 miliona dolarów. Ambasada Wielkiej Brytanii w Caracas udzieliła pełnego poparcia tej transakcji. Sprawami tego kontraktu' zajmuje się Raymond Smith, oficjalnie pełniący funkcję specjalisty w biurze attache handlowego". Do listu dołączone było memorandum zawierające dokładne informacje o rozmowach, jakie przeprowadził Smith w Caracas, o jego zwyczajach, kontaktach itp. Dossier tego typu, niezwykle pomocne w delikatnych zakulisowych manewrach, musiało zostaći sporządzone przez zaprzyjaźnionego agenta wy-' wiadu lub kontrwywiadu.
Potencjalnie najbardziej lukratywnym rynkiem i w Ameryce Łacińskiej była, z punktu widzenia Northropa, Brazylia. Po pierwsze — władzę w tym kraju sprawowali wojskowi, po drugie — Brazylia znajdowała się w okresie boomu gospodarczego i po trzecie — jej rząd pragnął przekształcić kraj w dominujące mocarstwo Ameryki Południowej.. Sprzyjającą atmosferę należało szybko wykorzystać. W 1971 roku Tom Jones polecił zaangażować jako przedstawicieli koncernu dwóch właścicieli firmy NASA — Nacional de Services de Aeronautica, którzy byli zaprzyjaźnieni z generałem Edivio, wpływowym dowódcą sil powietrznych. Kandydatury dwóch biznesmenów zaproponował Northropowi sam generał Kdivio stwierdzając, że pokłada w nich pełne za-
tanie. Lepsza rekomendacja nie była potrzebna.
Dla doświadczonych dyrektorów kalifornijskiego koncernu sprawa była jasna. Łapówki dla generała mają być wypłacane jako prowizja dla NASA, a trójka brazylijskich wspólników rozliczy się już między sobą.
W ciągu trzech kolejnych lat z konta Northro- pa przelano na konto NASA dwa miliony 300 tysięcy dolarów tytułem procentu od transakcji
zwrotu kosztów poniesionych na „kampanię reklamową". Jednym z ważniejszych elementów tej kampanii było otwarcie przez NASA specjalnego biura w Waszyngtonie, gdzie, w odpowiednim otoczeniu i towarzystwie, zbierali się ludzie przychylni brazylijskim generałom, którzy pragnęli kupić .amerykańską broń. Zawarcie takiej transakcji nie było bowiem łatwe. Po doświadczeniach z Kubą w Waszyngtonie obowiązywała nadal doktryna McNamary, mówiąca o potrzebie ograniczenia sprzedaży nowoczesnego, ofensywnego uzbrojenia krajom latynoamerykańskim. Chodziło tu głównie o samoloty odrzutowe, gdyż — zdaniem byłego sekretarza obrony — nie można było mieć pewności, czy piloci zasiadający za ich sterami „nie stoczą się w lewo" i przypadkiem nie zaatakują pałacu zaprzyjaźnionego ze Stanami Zjednoczonymi prezydenta.
Zgodnie z tą doktryną Biały Dom zablokował między innymi projektowaną dostawę samolotów Tiger do Chile. Tom Jones szalał wówczas z wściekłości, gdyż rząd chilijski zwrócił się do Brytyjczyków i kupił przestarzałe maszyny Haw- ker Hun ter. Podobnie postąpiło Peru, które, po amerykańskiej odmowie, kupiło francuskie Mira- ge-V.
Działalność „propagandowa" biura NASA w Waszyngtonie przyniosła spodziewane rezultaty. Naciskany przez przedstawicieli państw latynoamerykańskich i przez zaprzyjaźnionych z koncernami zbrojeniowymi polityków amerykańskich prezydent Richard Nixon odwołał 5 czerwca 1973 roku rozporządzenie McNamary. Koncern North- ropa otrzymał natychmiast brazylijskie zamówienie na 42 maszyny typu Tiger wartości 120 milionów dolarów. „Aviation Week" komentował tę transakcję jako początek amerykańskiej penetracji rynku latynoamerykańskiego. Miliony zainwestowane w NASA i generała Edivio opłaciły się sowicie.
Brazylii samoloty Northropa nie były potrzebne. Nie groziła jej wojna domowa ani rewolucja. "Żaden z sąsiadów nie rościł pretensji granicznych A jednak wydano 120 milionów dolarów. Maszyny Tiger miały bowiem spełniać rolę symbolu być demonstracją siły, elementem mocarstwowej polityki. Przykład Brazylii nie był odosobniony Z początkiem lat siedemdziesiątych 22 myśliwce Tiger kupiły również Filipiny, chociaż nawet analizy Pentagonu wykazywały, że był to wydatek niepotrzebny, gdyż zagrożenie tego kraju było mało prawdopodobne. Znany handlarz bronią Sam Cummings powiedział kiedyś niesłychanie trafnie: „Handel bronią oparty jest na ludzkim szaleństwie. Dlatego wymyka się spod wszelkiej kontroli i będzie trwał wiecznie".
Kraje Trzeciego Świata i Bliskiego Wschodu były ważnym elementem handlowej strategii koncernu Northropa, ale Tom Jones nigdy nie spuszczał z oka wydarzeń w Europie. Stary kontynent był bowiem zawsze najbardziej lukratywnym rynkiem, a umieszczenie na nim sporej serii samolotów gwarantowało dalsze zamówienia. Siadem Europy szły inne kraje, a z opiniami ekspertów NATO liczono się w Pentagonie.
Z początkiem lat • siedemdziesiątych w Europie Zachodniej coraz wyraźniej zaczęła wyłaniać się koncepcja generalnej modernizacji sprzętu lotniczego, zapoczątkowanej z dużym rozmachem w Stanach Zjednoczonych. Świeże doświadczenia wyniesione z wojny wietnamskiej i konfliktu egipsko-izraelskiego niezbicie dowiodły, że znaczna część dotychczas używanych samolotów nie odpowiada już wymaganiom współczesnego pola walki. W sztabach sił powietrznych wielu krajów, w tym zwłaszcza sygnatariuszy NATO, wysuwano potrzebę kolejnej wymiany sprzętu i zastąpienia go samolotami nowej generacji. Przed koncernami lotniczymi otwierała się więc perspektywa ogromnych zysków. Elektroniczne kalkulatory obliczały go na dziesiątki miliardów dolarów, toteż w obiegu prasęwym pojawił się modny slogan — po raz pierwszy użyty przez Belgów — „kontrakt stulecia". Pentagon naciskany przez amerykańskich producentów nie szczędził wysiłków, by przeforsować ich rozwiązania w imię — jak wielokrotnie podkreślano — standaryzacji sprzętu sił powietrznych NATO. Zachodnioeuropejscy partnerzy szermowali hasłem „własnej koncepcji", powołując się na wieloletni dorobek rodzimych biur konstrukcyjnych i wytwórni, a także zawód, jaki sprawiły im amerykańskie Slarjightery, powszechnie nazywane „łatającymi trumnami". Spór był ostry i żadna ze stron nie chciała ustąpić.
Tom Jones obserwował europejską scenę od dawna. Zamierzał podbić europejski rynek modelem Cobra. Wyciągnął wnioski z porażki modelu Tiger w zmaganiach ze Starfighterem i kiedy tylko pojawiły się pierwsze informacje o możliwościach zakupu większej partii samolotów przez państwa NATO, uruchomił cąłą sieć swoich tajnych agentów. Główny przedstawiciel Northro- pa w -Waszyngtonie Frank De Francis, dysponujący również kontaktami w Bonn, otrzymał zadanie maksymalnego opóźnienia europejskiego programu budowy wspólnego samolotu wielozadaniowego Tornado. W program ten zaangażowani byli producenci zachodnioniemieccy, brytyjscy i włoscy, przy czym praktycznie liczyli się tylko dwaj pierwsi. „Atakowałem Tornado z całą energią, na jaką mnie było stać — wspominał później De Francis — wiedziałem bowiem, że tylko dwa kraje będą go popierać".
Uruchomiona została cała Siatka szwajcarska i holenderska z księciem Bernhardem na czele. Książę zaangażował się zdecydowanie po stronie Cobry. Konferował w Bonn z ówczesnym ministrem obrony Helmutem Schmidtem, chwaląc zalety myśliwca zaprojektowanego przez koncern Northropa Równocześnie Tom Jones osobiście urabiał sekretarza Schmidta dr. Mommsena. Usiłował tez. wykorzystać — jak wiadomo — szacha Iranu. W Paryżu zbieraniem informacji i podsuwaniem pomysłów zajmował się generał Paul Stehlin.
Wyścig zaczął się więc na dobre i z biegiem czasu ujawniły się w nim dwa główne nurty — amerykański i zachodnioeuropejski, ginące w powodzi kontrowersyjnych doniesień prasowych, które czyniły Wiele hałasu wokoł „żyły złota", a nie istoty sporu, stanowiącej domenę fachowców w lotniczych mundurach. Ci natomiast wypowiadali się dosyć niechętnie i rzadko.
Strona amerykańska nalegała na przyjęcie własnego i zarazem wspólnego dla wszystkich partnerów NATO lekkiego i jej zdaniem taniego samolotu myśliwskiego nowej generacji, aby w niedalekiej przyszłości wystąpić z równie nowym modelem maszyny wielozadaniowej także dla całego Paktu. Ta koncepcja nie odpowiadała rzeczoznawcom zachodnioeuropejskim, choć nie zajęli Pd razu jednolitego stanowiska. Opowiadali się jednak za samolotem uniwersalnym, który przy odpowiednich zmianach w systemie uzbrojenia i wyposażenia pokładowego, zachowując swe podstawowe właściwości — dużą prędkość, daleki zasięg i wysoki pułap — mógłby spełniać rolę myśliwca przechwytującego, szturmowca, lekkiego bombowca i maszyny rozpoznawczej na szczeblu taktycznym i operacyjnym. Według takich założeń kontynuowany był program Tornado przez Wielką Brytanię, Republikę Federalną Niemiec i Włochy, przy czym udział tych ostatnich ograniczał się w zasadzie tylko dfo zaprojektowania i prób wyposażenia radioelektronicznego nowego samolotu. Każdy z przyszłych użytkowników zastrzegał sobie prawo dokonywania dalszych zmian i ulepszeń zarówno w samej produkcji, jak i w fazie eksploatacji owej wielofunkcyjnej maszyny, uznawanej nie bez przesady za „techniczny cud", czemu dawała zwłaszcza wyraz prasa za- chodnioniemiecka! Według niej samoloty Tornado miały zapoczątkować i zdec\'dowanie zwiększyć ofensywną siłę Luftwaffe, dystansując bezapelacyjnie używane dotąd Starfightery i Phantomy.
Z tej spółki wyłamały się dwa kraje — Francja i neutralna Szwecja. Koncern Dassault-Bre- guet razem z British Aircraft Corporation przygotował projekt lekkiego samolotu szturmowego Jaguar, który po zakończeniu prób miał wejść do uzbrojenia zarówno RAF, jak i sił powietrznych Francji. Obie strony spodziewały się znacznych zamówień na te maszyny. Zdaniem Brytyjczyków Jaguar miał być samolotem wsparcia taktycznego, znacznie lżejszym i tańszym od Tornado, a praktyka wojny wietnamskiej potwierdziła, że właśnie one — potocznie nazywane samolotami pola walki — ponosiły największe straty, stąd też ich niski koszt odgrywał rolę kluczową. Identyczny pogląd wyrażali także Francuzi, ale Dassault, już bez pomocy Bregueta, poszedł dalej i na własne ryzyko pracował nad projektem nowego myśliwca przechwytującego Mi- rage F-l w cichej nadziei, że ten model, legitymujący się znakomitymi osiągami, uzyska pierwszeństwo w ostrej rywalizacji z koncernami amerykańskimi i znajdzie--nabywców wśród wszystkich sygnatariuszy NATO, nie mówiąc już o krajach Trzeciego Świata.
Nie próżnowali także i Szwedzi. Znany z wyrobów wysokiej jakości koncern SAAB zaprezentował oryginalny samolot wielozadaniowy Viggen w różnych wariantach. Został on zaprojektowany jako kompleksowy system wraz z wyposażeniem diagnostycznym, ułatwiającym przeglądy i remonty, i symulatorami do treningów naziemnych, obniżającymi koszt szkolenia. Viggen, zwracający uwagę niekonwencjonalnym układem aerodynamicznym — delta z dodatkowym płatem przednim — mógł spełnić żądania ewentualnych odbiorców i rywalizować z zachwalanym Tornado, z czego zdawał sobie sprawę prezes koncernu SAAB Curt Mileikowsky, a także jego konkurenci z obu stron Oceanu. Główny odbiorca Vigge- nów, lotnictwo szwedzkie, nie składał dużych zamówień, toteż SAAB mial do wyboru albo zdobyć kontrahentów zagranicznych, albo ograniczyć produkcję do minimum, ponosząc przy tym poważne straty. W trwających przetargach Szwedzi liczyli głównie na państwa skandynawskie, Danię i Norwegię, obiecując im współudział w produkcji niektórych podzespołów i wyposażenia samOlotu oraz — dla dodatkowej zachęty — gotowość rozszerzenia zakupów duńskich i norweskich towarów. Nie docenili jednak zakulisowych wpływów Pentagonu na swych partnerów spod znaki NATO i niezbyt dobrze orientowali się w machinacjach agentów amerykańskich koncernów lotniczych.
Po pierwszych eliminacjach na „placu boju" pozostały trzy samoloty pretendujące do „kontraktu stulecia" — francuski Mirage F-1E w zmodyfikowanej wersji, szwedzki SAAB 3} Vtggen aż w pięciu wariantach i usilnie lansowana przez Northropa Cobra z nowym indeksem fabrycznym F-17.
W stolicach zachodnioeuropejskich zakulisowe- manewry osiągnęły już niemal szczyt. Cztery „północne" kràje NATO — Holandia, Belgia, Norwegia i Dania — uzgodniły, że kupią te» sam model. Wyboru miała dokonać specjalna komisja ekspertów. Rząd francuski zaangażował się całkowicie po stronie koncernu Dassaulta, aktywizując swych przedstawicieli w Hadze, Brukseli, Oslo i Kopenhadze W sierpniu 1974 roku premier Jacques Chirac podczas wizyty oficjalnej w stolicy Danii oświadczył, że decyzja w sprawie zakupu samolotów będzie „testem t»olitycznych koncepcji zjednoczonej Europy". Prasa poszczególnych krajów, głównie francuska i belgijska, pełna była opisów kolejnych katastrof amerykańskich Siarftghterów Cytowano wypowiedzi pilotów, publikowano relacje tych, którzy zdążyli się uratować. Opisywano tragedie rodzin młodych ludzi, którzy zginęli w wyniku katastrof „latających triimien". Powa-żne dzienniki i tygodniki w swych działach poświęconych sprawom gospodarczym utyskiwały, że wybór amerykańskiego samolotu będzie dla całej Europy Zachodniej klęską ekonomiczną, gdyż przemysł lotniczy jako przodujący technologicznie jest nośnikiem myśli technicznej dla innych gałęzi gospodarki. Jeśli europejski przemysł lotniczy nie będzie miał zamówień, me będzie się rozwijać, a wówczas postęp technologiczny zostanie zahamowany. Słowem — każdy argument był dobry, byle tylko pasował do ogólnej koncepcji popierania Mi ragę'n.
Zwolennicy Northropa, a więc Holendrzy, również nie przebierali w środkach. Wtajemniczeni wiedzieli, że i tak Haga opowie się za amerykańskimi samolotami, a to głównie dzięki powiązaniom holenderskiej firmy Fokker z Northropem (o działalności księcia Bernharda nikt jeszcze me wiedział), ale mniej wtajemniczonych zadziwiła ostra kampania prasy holenderskiej, która rozdęła aferę z próbą przekupienia deputowanego Dam- kerta do niebywałych rozmiarów. Marcel Das- sault usiłował paraliżować te ataki, udzielając na prawo i lewo wywiadów, w których mówił o „kalumniach" i „ciosach poniżej pasa" Mnożące się dementi niewiele pomogły. W gabinecie kolender- v%im istniała wprawdzie wcale silna grupa zwolenników Mirage'a, ale aiera Dankerta związała jej ręce. Jeden z holenderskich ministrów uskarżał się później francuskiemu dyplomacie: „Idioci, chcieliśmy wybrać wasz samolot, ale posunęliście się za daleko"
Tak więc Francuzom pozostała tylko • "'"i, której lotnictwo kupiło wcześniej 72 Mirage i było z nich zadowolone. Zwolennikiem francuskich samolotów był również belgijski minister obrony Paul Vanden Boevnants, który, zanim przyjął tekę ministerialną, pracował w belgijskiej filii koncernu Philipsa, produkującej na licencji maszyny Mirage. Dzienniki brukselskie pełne były doniesień o wzajemnym przekupywaniu się, bowiem i Northrop aktywnie działał w stolicy Belgii, ale zwykle rozdmuchiwały bardziej afery, w których zaangażowani byli Amerykanie.
W momencie gdy sympatie w Brukseli były raczej po stronie Dassaulta, główny agent Northro- pa we Francji — generał Stehlin — napisał i rozpowszechnił swój sławetny list do prezydenta Giscarda d'Estaing. List i awantura we francuskim Zgromadzeniu Narodowym, jaką wywołał, spowodowały, że belgijskie akcje Mirage'a wyraź-* nie spadły. Nie pomogły sugestie Marcela Dassaulta, by zorganizować pokazowe walki trzech konkurujących maszyn i na podstawie ich wyników wybrać odpowiedni samolot.
Po drugiej stronie Atlantyku też trwały zacięte przetargi. Pentagon i sekretarz obrony James Schlesinger różnymi kanałami wywierali nacisk na europejskich partnerów, by zdecydowali się na kupno amerykańskich samolotów, ale nie mogli też lekceważyć zgłaszanych przez nich zastrzeżeń pod adresem Cobry. W lotach porównawczych z zastosowaniem bojowym nie zdołała ona zdystansować ani rewelacyjnego Mirage'a, ani Vi</- gcna i zdawało się, że właśnie jeden z nich uzyska największą liczbę przyszłych nabywców. Jako
konkurent pojawił się jeszcze raz wielozadaniowy Tornado, równie obiecujący w roli myśliwca przechwytującego, lecz zbyt drogi nawet dla bogatej Belgii, Danii czy Norwegii, a cena — jak już zaznaczono — stanowiła podstawowy element całej gry.
129
9 — Agenci
gdzie szukać na mapie Belgii lub Danii, ale w niczym rtie zmieniało to rozmiarów porażki Northro- pa. Wiosną 1975 roku europejskie kraje NATO orzekły, że jeśli dokonany zostanie wybór amerykańskiego samolotu, to będzie nim tylko F-16.
Kilka tygodni trwały jeszcze ostatnie starcia miedzy Amerykanami a Dassaultem i Szwedami, lecz już 6 czerwca tegoż roku triumfalnie ogłoszono, że cześć partnerów NATO — nie licząc Francji, Wielkiej Brytanii, Republiki Federalnej Niemiec i Włoch — wyraża gotowość zakupu maszyn F-16. Sukces koncernu General Dynamics był duży,, -choć w żadnym razie nie na skalę „kontraktu stulecia", jak tego oczekiwano w- konkurencyjnej rozgrywce potentatów przemysłu lotniczego. Co więcej, nie przyczynił się on także do standaryzacji sprzętu w siłach powietrznych NATO. Najbardziej liczący się partnerzy tego Paktu pozostali przy własnych rozwiązaniach, nie tylko w lotnictwie, lecz także w wojskach lądowych, bo w tym samym okresie toczyła się również ostra batalia o wspólny model czołgu lat osiemdziesiątych, zakończona całkowitym fiaskiem.
Tego samego dnia, 6 czerwca 1975 roku, z Waszyngtonu nadeszła sensacyjna wiadomość: komitet senatora Franka Churcha opublikował materiały afer łapówkarskich koncernów Northrop i Ijockhood oraz listę niektórych zamieszanych w nie osób.
Wiadomość z Waszyngtonu wywołała burzę w stolicy Francji. Wyszło na jaw, że generał Paul Slehlin przez 11 lat pracował potajemnie dla Northropa Mało tego — uprawiał wręcz dywersję. Ujawniono wyjątki z jego listu do Toma Jonesa, w którym zalecał rozpoczęcie kampanii reklamowej samolotów Cobra przed „kontraktem stulecia" Generał Stehlin doradzał amery kańskiemu koncernowi, jak z europejskiego rynku wyeliminować francuskiego Miraye'a. Był to grzech nie do wybaczenia. Zanim jednak zdążyli zareagować przedstawiciele francuskich władz, skontaktował się z generałem korespondent amerykańskiej agencji prasowej Associated Press. Zatelefonował do mieszkania Stehlina i poprosił o skomentowanie sensacyjnej wiadomości, jaka nadeszła z Waszyngtonu. Był świt 7 czerwca. Generał zdał sobie. sprawę, że jego długoletnia kariera wojskowa i polityczna jest skończona. Nie budząc żony wyszedł ze swego mieszkania przy rue de Cirque 6, tuż koło Pałacu Elizejskiego, i udał się do biura w pobliżu Opery, gdzie spalił archiwum. W kilka minut później znów znalazł się na ulicy. Widząc nadjeżdżający autobus zszedł z chodnika na jezdnię, potem cofnął się na moment i po krótkim jakby wahaniu wkroczył wprost pod koła pojazdu.
Ciężko rannego i nieprzytomnego generała przewieziono do szpitala. Mimo usilnych starań lekarzy. zmarł po dziesięciu dniach, nie odzyskawszy przytomności. Policja do końca nie była pewna, czy generał Stehlin popełnił samobójstwo, czy też był tak przejęty i zamyślony, że nie zauważył nadjeżdżającego autobusu. Uznano w końcu, że był to wypadek, i wdowa po nim otrzymała 45 tysięcy dolarów odszkodowania. W kalifornijskiej centrali Northropa Tom Jones podobno płakał, gdy nadeszła wiadomość o śmierci jego, najlepszego europejskiego informatora.
Domniemane samobójstwo generała Stehlina wywołało olbrzymią sensację we Francji i całej zachodniej Europie. Dzienniki bulwarowe zaczęły gorączkowo szukać -ewentualnych współpracowników generała, ale ich nie znaleziono. Paul Stehlin pracował sam. Można mu było postawić wiele zarzutów, ale nie ten, że brał łapówki. Działał przeciwko przemysłowi francuskiemu, ale jeszcze względnie uczciwie. Nie miał wpływu na podejmowanie decyzji kupna takiego lub innego samolotu. Dostarczał tylko informacji.
Prowadzone przez paryskich reporterów śledztwo w sensacyjnej sprawie generała Stehlina jeszcze nie rozkręciło się na dobre, gdy 9 czerwca senator Church rozpoczął w Waszyngtonie przesłuchania w tak zwanej sprawie Northropa. Rozpoczynając przesłuchanie Toma Jonesa senator z Idaho podkreślił, że walka konkurencyjna koncernów zbrojeniowych wymknęła się już spod wszelkiej kontroli i jeżeli nie położy się kresu korupcji poza granicami kraju, to całe Stany Zjednoczone zostaną wkrótce całkowicie skorumpowane. Nie można bowiem postępować niemoralnie za granicą i zgodnie z zasadami w kraju.
S.
Po tym ostrym wystąpieniu senatora Chureha sprawozdawcom akredytowanym przy Kapitolu wydawało się, że Northrop wpadł na całej linii, że zostanie kozłem ofiarnym i skupią Się na nim wszelkie grzechy wielkich amerykańskich koncernów. Stało się jednak inaczej. Po trzygodzinnym przesłuchaniu Tom Jones wyszedł z gmachu senatu niemal w glorii nieskazitelnego obywatela. „Sprawa Northropa" skończyła się. Reporterzy gorączkowo pisali pierwsze artykuły o „aferze Lockheeda".
W dokumentacji, przedstawionej przez Toma Jonesa senatorom, w różnych miejscach znajdowało się słówko „Lockheed". Tłumacząc się z własnych machinacji, prezes Northropa powoływał się delikatnie na „inne konkurujące koncerny" sugerując, że chodzi tu o Lockheeda. Był to rzadki . przypadek, kiedy Jones mówił prawdę. Cały system agentur Northropa był przecież niemal wierną kopią podobnego systemu międzyna- lodowego łapówkarstwa zorganizowanego przez konkurencyjny koncern. Przecież nawet czołowi agenci pracowali równocześnie dla obu firm. Czy była to z premedytacją opracowana linia obrony? Tego nie wiadomo. W Waszyngtonie powszechnie przypuszczano, że Tom Jones, ratując Własny koncern, umyślnie „sypał" Lockheeda. Stenogram przesłuchania na pierwszy rzut oka nie potwierdza tych zarzutów. Wydaje się, że to członkowie senackiego komitetu wydusili zeznania obciążające Lockheeda. Wielokrotnie podchwytliwie pytali Jonesa, co mu wiadomo o machinacjach innych producentów. Być może prezes Northropa aż tak przewrotnie przygotował materiały dla senackiego komitetu, by w czasie przesłuchania sprawiać wrażenie przyciśniętego do muru. Na krótką metę taktyka taka byłaby dla Northropa korzystna, odwróciłaby uwagę od Toma Jonesa. Z drugiej strony jednak wnikliwe śledztwo w sprawie Lockheeda mogło, w każdej chwili, doprowadzić do ujawnienia roli, jaką pełnił książę Bernhard, Adnan Kashoggi oraz siatki europejskich agentów obu koncernów, które praktycznie niemal pokrywały się.
Przez pierwsze godziny przesłuchania Tom Jones starał się nie obciążać koncernu Lockheeda. Dawał do zrozumienia, że nie tylko on opłacał różne osobistości w innych 1;rajach w zamian za przepchnięcie kontraktów, ale słowo „Lockheed" nie padło ani razu. Dopiero gdy członkowie komitetu zaczęli badać powiązania siatki szwajcarskiej i Economic and Development Corporation, Jones załamał się. Początkowo próbował uzasadnić konieczność powołania takiej firmy, ale gdy zorientował się, że senatorowie nie są przekonani, spróbował ostatniego chwytu. Wziął odpowiedzialność na siebie i przyznał się, że popełnił błąd w ocenia sytuacji. W »w czas padło pytanie senatora Churcha: „Czy przypadkiem cale to przedsięwzięcie nie było wzorowane na doświadczeniach Lockheeda?" Jones próbował jeszcze przez cnwilę wykręcać się, ale w końcu potwierdził. Wymiar „sprawy Northropa" zmienił się raptownie.
Stopniowo, wyciągnięto również z Toma Jonesa jego powiązania z Frederickiem Meuserem, llu- bertem Weisbrodem, Teengsem Gerritsenem i Ad- uanem Kashoggi. Najbardziej niebezpieczne dla Toma Jonesa były pytania zadawane w związku z jego kontaktami z Gerritsenem. W każdej chwili rnogly bowiem doprowadzić do zdekonspirowania księcia Bernharda, a tym samym do nieobliczalnych w skutkach konsekwencji. Członkowie komitetu pominęli jednak to nazwisko. Widocznie Gerritsen nie wyglądał w ich oczach na bardziej liczącego się agenta 9 czerwca nazwisko księcia leszcze nie wypłynęło.
Senator Frank Church kilka dni później w pytaniach przesłanych prezesowi Northropa — jako uzupełnienie przesłuchania — chciał wyświetlić kontakty księcia z kalifornijskim koncernem. Jones zgodnie z prawdą odrzekł, że łączyła go z księciem przyjaźń, ale odpowiadając na resztę pytań bezczelnie skłamał. * Stwierdził, że nigdy nie dyskutował z księciem Bernhardem o interesach, nigdy nie wyświadczał mu żadnych przysług ani nie wypłacał pieniędzy oraz że książę lernhard nie miał nigdy nic wspólnego z propozycją sprzedania europejskim krajom NATO samolotów Cobra.
Gdyby oświadczenie Toma Jonesa opublikowano w czerwcu 1975 roku, wywołałoby ono natychmiast „trzęsienie ziemi" w Hadze, ale z bliżej nie wyjaśnionych powodów komitet senacki odpowiedzi prezesa Northropa przetrzyma! przez 3 miesiące w archiwum. Prawdopodobnie członkowie Komitetu nie mieli już czasu interesować się Northropem, gdyż na całego zabrali się do Lockheeda, którego zarząd pi zyjął bdmiemią taktykę. Zaprzeczał wszystkiemu, nawet oczywistym faktom. Takie stanowisko Lockheeda skupiio na jego aferze uwagę senatorów i prasy. O Northro- pie prawie zapomniano. Zapomniano również całkiem o istnieniu księcia Bernharda.
Nazwisko księcia przypomniał dopiero 4 grudnia 1975 roku były współpracownik Lockheeda w Bonn Ernest Hauser, który prowadził różne zakulisowe manewry w czasach, gdy wazyly się losy zakupu Starfighterów. Był doskonale poinformowany o roli, .jaką spełnił w początkach lat sześćdziesiątych książę Bernhard i Franz Josef Strauss w przeforsowaniu korzystnego dla Lockheeda kontraktu. Teraz opublikował w „Wall Street Journal" swoje wspomnienia. Afera Lockheeda, która już zaczęła przycichać, wybuchła z nową siłą. Z siedzib zarządu Lockheeda w Bur- bank, z Bonn i Amsterdamu napłynęły pełne oburzenia oświadczenia, dementujące informacje podane przez Hausera. W największym kłopocie znalazł się teraz senator Frank Church. Chciał wyprać tylko amerykań!!ue brud^, *!T tymczasem skandal zaczął nabierać międzynarodowego wymiaru. Za niespełna rok miały odbyć się wybory prezydenckie i senator chciał postawić swą kandydaturę. Nie zamierzał zrażać sobie do końca wpływowych koncernów. Co gorsza, krzywym okiem patrzyła również na niego Centralna Agencja Wywiadowcza, której — będąc prze odni- czącym innego komitetu senackiego — wypomniał publicznie różne grzech j'. Frank Church pragnął po cichu doprowadzić do końca „aferę Lock! seda' i już w ogóle nie wracać do „sprawy North opa"( tym bardziej że w końcu listopada sekretarz stanu Henry Kissinger w niedwuznaczny sposób „zalecił" wszystkim zainteresowanym dyskrecję. W osobistym liście do prokuratora generalnego Edwarda Levi stwierdził, że ujawnienie nazwisk zagranicznych osobistości zamieszanych w machinacje' amerykańskich koncernów lotniczych mogłoby „spowodować poważne konsekwencje dla liczących się interesów Stanów Zjednoczonych". Kissinger zażądał również wprowadzenia „środków ochronnych", które nie dopuściłyby do dyskredytacji osobistości zagranicznych. Prokurator generalny zareagował natychmiast: zakazał senackiemu komitetowi publikowania jakichkolwiek nazwisk.
Opublikowanie pamiętnika Ernesta Hausera zburzyło wszelkie, obliczone na wyciszenie sprawy, kombinacje. Nazwiska^ księcia Bernhaida i szefa zachodnioniemieckiej CSU — Franza Jose- fa Straussa, były zbyt znane na całym świecie, by nie wywołały sensacji. Tym bardziej że Hauser, zachęcony widać popularnością, jaką zdobył nagle w Stanach Zjednoczonych, poleciał do Londynu, gdzie udzieli! długiego wywiadu kompanii telewizyjnej Granada, informując drobiazgowo o wszystkim, co wiedział. Wywiad nadano w najlepszym czasie telewizyjnym, i jak obliczono, Hausera oglądało kilkanaście milionów telewidzów. W ciągu kilku kolejnych tygodni kompania Granada sprzedała ten program do kilkunastu krajów, w tym między innymi do Stanów Zjednoczonych, Holandii i RFN. Śledztwo w sprawie Lockheeda i Northropa wymknęło się.spod wszelkiej kontroli'. Było już nie do opanowania. W kolejnych krajach wybuchały skandale, a prasa wy-,* ciągała coraz więcej pikantnych szczegółów i nici. wzajemnych powiązań między amerykańskimi; koncernami a pośrednikami i politykami. Senator Frauk Church musiał w marcu 1976 roku wznowić śledztwo, które w konsekwencji doprowadziło do ujawnienia znanych obecnie faktów.
Jakby na ironię na miesiąc przed wznowieniem śledztwa, w lutym 1976 roku, Tom Jones, dyrektor wykonawczy koncernu Northropa (gdy zaczęło się śledztwo, pozbawiono go przezornie prezesury), przedstawił na zebraniu akcjonariuszy wyniki finansowe minionych 12 miesięcy. Twarze zebranych na sali promieniały. Jeszcze nigdy w historii koncernu nie notowano takiego doskonałego okresu prosperity. Dochody wzrosły o 37 procent i osiągnęły netto 25 milionów dolarów. Northrop sprzedał samoloty wartości blisko 2 miliardów dolarów. Podstawowy model —- Tiger-F5 — kupowany był jak przysłowiowe świeże bułeczki. Co miesiąc hale produkcyjne opuszczało maszyn tego typu. Nowy myśliwiec dla marynarki wojennej F-18 budowany w koprodukcji z koncernem McDonnel-Dougłas, zdobywał coraz większą popularność i spodziewano się, ze będzie produkowany jeszcze przez co najmniej dziesięć lat W atmosferze powszechnego zadowolenia zapomniano o wszelkich kłopotach i dawnych grzechach. Tom Jones został uznany za twórcę sukcesów i wybrano go powtórnie prezesem koncernu. Świat Northropa wrócił do normy.
We wrześniu 1976 roku w brytyjskiej miejsco- /ości Farnborough odbywał się kolejny salon itniczy. Wśród wielu namiotów mieszczących jiura różnych koncernów jak zwykle stanął namiot Northropa, gotowy na przyjęcie wpływowych gości. Jak zwykle u wejścia do namiotu stal Tom Jones. Uśmiechnięty, pogodny, informował zainteresowanych, że „sprawa Northropa" już przebrzmiała, gdyz życie ma swoje prawa, a przemysł lotniczy jest wystarczająco silny, by przetrzymać drobne wstrząsy. W końcu nikomu nie zalezy na podcięciu gałęzi, na której sam siedzi. Trzeba się liczyć z faktem, że są lata dobre i łata gorsze. Nie można tylko tracić nadziei.
Tom Jones miał podstawy do optymizmu. Praktycznie mc nie stracił. Ani on, ani koncern. W świecie interesów względy moralne liczą się znacznie mniej niż rachunek ekonomic-zny. Najważniejszy jest zysk, a przecież koncern Northropa notował rekordowe.zyski. Nikt więc nie miał prawa mieć poważniejszych pretensji do Toma Jonesa. Nikt nie chciał mieć również większych pretensji do jednego z głównych bohaterów afery Northropa — księcia Bernharda. Mąż królowej Juliany uczestniczył właśnie w odbywającym się w szwajcarskiej miejscowości Davos sympozjum na temat zarządzania, gdy jego nazwisko po raz pierwszy ukazało się na łamach prasy amerykańskiej w kontekście łapówkarskich afer koncernów lotniczych. Po powrocie do rezydencji w zamku Soestdijk koło Utrechtu mógł się zorientować, jak bardzo poważne są to oskarżenia., W Holandii już wrzało. Podczas spotkania z premierem Joop den Uylem i królową Julianą książę potwierdził,
że jego nazwisko wymieniono podczas przesłuchań przed komitetem senatora Churcha, ale nie przyznał się do niczego*mimo nacisków szefa rzą-> du, który ponoć kontaktował się telefonicznie . z senatorem Churchem i uzyskał od niego potwierdzenie, iz wymieniana w zeznaniach „osobistość holenderska wysokiego szczebla" to książę Bernhard. Krótko po tym spotkaniu premier Joop den Uyl wystąpił w telewizji i oświadczył, ze książę „życzyłby sobie śledztwa w sprawie, w której pojawiło się jego nazwisko".- Premier pow.tórzył lównież uzyskaną od sertatora Churcha informację, zastrzegając jednak, że słowa amerykańskiego senatora me przesądzają wcale o winie księcia. „Nikogo nie można uznać za winnego, zanim nie udowodni mu się winy". Była to ostrożna formuła; można jednak powiedzieć, że bardziej obciążająca niż uniewinniająca.
Socjaldemokratyczny premier Joop den Uyl przychylił się do prośby księcia i powołał specjalną komisję składającą się z trzech ogólnie szanowanych obywateli o nieposzlakowanej opinii. „Komisja Trzech Mędrców" — takie miano nadała jej prasa — otrzymała zadanie wyświetlenia całej sprawy i ustalenia ostatecznie, czy książę Bernhard bral, czy nie brał łapówek od amerykańskich koncernów. W jej skład weszli: kalwiński sędzia Donner —- jako przewodniczący, bankier — konserwatysta Holtrop, i socjaldemokrata Pescher. Rozpoczęli oni poszukiwania milionowych sum, jakie miały wpłynąć na konto księcia ze Stanów Zjednoczonych. Premier Joop den Uyl chciał za wszelką cenę przeciąć narasta- jacy wrzód. Skandal mógł bowiem wywołać groźne komplikacje polityczna, włącznie z koniecznością abdykacji królowej Juliany.
„Komisja Trzech Mędrców" pracowała przez 6 tygodni. Jej werdykt premier Joop den Uyl przedstawił parlamentowi: „Rząd akceptuje ocenę komisji z ubolewaniem. Podpisuje" się pod stwierdzeniem komisji o owocnej i godnej podziwu działalności księcia Bernharda w wielu różnych dziedzinach. Tym większy żal rządu wywołuje fakt, że książę wdał się w stosunki i sytuacje, które nie mogą być aprobowane. Rząd doszedł do wniosku, że — aczkolwiek rzeczywisty wpływ księcia na badaną politykę zakupów nie wyszedł na światło dzienne — to postępowanie księcia zaszkodziło interesom państwa. Następstwem tego musi być ustąpienie księcia ze wszystkich urzędów (...)".
Cytując obszernie raport komisji szef rządu mówił, że „książę w przekonaniu, iż jego pozycja jest niepodważalna, a jego oceny nie podlegają żadnym wpływom, wkroczył nażbyt beztrosko w przebieg transakcji stwarzając wrażenie, że jest podatny na korzyści". Książę Bernhard „okazał się podatny na niehonorowe oferty... pozwolił sobie na inicjatywy, które są nie do zaakceptowania... co postawiło go w dwuznacznym świetle".
Jeśli wierzyć sprawozdawcom parlamentarnym, deputowani byli zaszokowani. Ostrożna w słowach wypowiedź premiera i równie ostrożny raport komisji stawiał księcia Bernharda w jednoznacznym świetle. Był winien. Brał łapówki, ale, jak stwierdziła komisja, Yrie zostały one przekazane na konto księcia, lecz na konto jego przyjaciela w banku szwajcarskim. Czy książę podjął te pieniądze? Tęgo nie ujawniono, a być może nawet nie bardzo starano się ujawnić. W końcu w swym przemówieniu w parlamencie premier Joop den Uyi mówił, iż „rozpoczęcie procesu karnego mogłoby mieć poważny wpływ na pozycję głowy- państwa", a deputowani powinni działać w kierunku „wzmocnienia królowej w kontynuowaniu jej zadania, które przyjęła jako swoją misję". Mówiąc prostymi słowy, premier jasno ,dał parlamentarzystom do zrozumienia, że i rząd, i komisja doskonale zdają sobie sprawę z rozmia rów przewinień księcia Bernharda, ale uważaji że rozdmuchiwanie skandalu skomplikowałoby sytuację wewnętrzną w kraju.
Sam książę wystosował do parlamentu list, w którym stwierdził, że jego „wieloletnia przyjaźń' z amerykańskimi biznesmenami „rozwijała się niewłaściwie", o czym przekonał go raport komisji. „Nie byłem dostatecznie krytyczny — pisał książę — w ocenie proponowanych! mi inicjatyw. Pisałem listy, które nie powinny być wystane Dlatego też akceptuję w całości odpowiedzialność, a w konsekwencji tego — dezaprobatę wyrażoną w raporcie komisji".
Premier Joop den Uyl poinformował również, że książę zrezygnował ze stanowiska inspektora sił zbrojnych, jak również z innych stanowisk związanych z armią i gospodarką. „Rząd jest zdania — kontynuował premier — iż zerwanie tych powiązań stworzy gwarancję przeciwko wszelkim rodzajom kontaktów, które spowodowały obecni» konieczność podjęcia akcji przez rząd... Książę Bernhard poniesie teraz drastyczne konsekwencje swego postępowania". Czy można wytworniej udzielić reprymendy małżonkowi królowej?
Parlament sporą większością głosów wypowiedział się przeciwko wszczęciu postępowania karnego w stosunku do księcia Bernharda. W toku ladzwyczajnej debaty — transmitowanej w całości przez telewizję — przywódcy wszystkich łiczących się partii, zarówno koalicji rządowej, jak i opozycji, potępili powiązania księcia-mal- T>nka z amerykańskimi koncernami, ale zaakcep- i»wali stanowisko rządu, że nie powinno się robić
iększego skandalu niż jest. Istnieją wprawdzie podstawy do wytoczenia procesu, mówili deputowani, ale względy natury państwo'wej są ważniej- ze. Należy umknąć za wszelką cenę abdykacji królowej i ogólnonarodowego kryzysu. Dymisja księcia z wszelkich stanowisk natury państwowej wystarczy. Tylko deputowani antymonarchistycznego ugrupowania — Pacyfistycznej Partii Socjalistycznej — zażądali postawienia księcia przed są- Jem, argumentując, że przecież nie można tworzyć podwójnego systemu prawnego: jednego dla książąt, drugiego dla szeregowych obywateli, ale ich protest był odosobniony.
Kilka tygodni po debacie parlamentarnej holenderski rozdział „sprawy Northropa" został zamknięty. Królowa Juliana nie abdykowała, książę po złożeniu dymisji z wielu urzędów usuną! się w cień, zatrzymując jednak członkostwo w Ra- Izie-Stanu — najważniejszym organie doradczym ¿•ządu. Gabiiiet zobowiązał się opracować odpo-
»viednie przepisy prawne, które regulowałyby odpowiedzialność członków rodziny królewskiej — z wyjątkiem królowej — w przypadku pełnienia odpowiedzialnych funkcji państwowych. Cała Ho landia odetchnęła z ulgą, choć niesmak pozosta
Pikanterii ostatniemu rozdziałowi książęcej ą^c ry nadała kolejna pomyłka prezesa koncern' Lockheeda — Carla Kotchiana. Jedna z gaze holenderskich zwróciła się do niego telefoniczni! z prośbą o potwierdzenie, czy rzeczywiście książi Bernhard brał łapówki. Kotchian potwierdzi" Później tłumaczył się, ze była to pomyłka. Twier dził, że jego wypowiedź została zniekształcona. Rzecz polegała jakoby na przesłyszeniu się. Kotchian, usłyszawszy przez telefon nazwisko holenderskiego dziennikarza (Jan Prins), sądził, że dzwoni do niego holenderski książę (prince — po angielsku — książę) i powiedział o kilka słów za dużo.
Inni członkowie europejskiej siatki Northropa na ogół Wycofali się ze współpracy z amerykańskim koncernem. Frederick Meuser przeszedł w „stan spoczynku". Mieszkał jeszcze niedawno w Davos w Szwajcarii, a indagowany przez dziennikarzy, czy przekazywał księciu Bernhardowi jakiekolwiek pieniądze, odparł, że zabrał je sam. "Jego szwajcarskie konto jest nietykalne. Hubert Woisbrod, jako adwokat, nie podlega w Szwajcarii żadnemu śledztwu, a„ reporterom nie powiedział nic. Skandal z machinacjami Northropa w niczym mu nie zaszkodził, podobnie jak reszcie pośredników i agentów. Pewne straty, ale raczej moralne, poniósł Adnan Kashoggi, na którego przez dłuższy czas patrzono niechętnie w Arabii Saudyjskiej. Jego pracowicie budowany obraz nieposzlakowanego, uczciwego biznesmena też nieco zbladł, ale na krótko. Kashoggi nadal prowadzi wielkie interesy, ale — jak się wydalę — teraz już trochę dyskretniej. W każdym ra- tie nie mówi się o nim ¡uż tak często i tak głośno. W sumie więc, wyjąwszy generała Stehlina, wszystkim uczestnikom „sprawy Northropa" nie stała -się większa krzywda. Nikt zresztą nie przypuszczał, żeby mogła się stać. Siatki informatorów, agenci, poufni pośrednicy, „ślepe" firipy, które pos-iadają tylko adres i konto, eleganckie prowizje i ordynarne łapówki są przecież znanymi i uznanymi elementami wielkiej międzynarodowej gry zachodniego biznesu, a ponieważ transakcje zbrojeniowe wyrażają się surrómi z dużą ilością zer, więc i ich wymiar musi być większy. Są częścią systemu, w którym, jak twierdzi znany handlarz bronią Sam Cummings, obowiązuje jedenaste przykazanie — „nie wolno dać się złapać".
Afera łapówkarska Northropa, podobnie jak Lockheeda, nie była odosobniona Od dziesiątków innych różnił ją tylko rozgłos. O Northropie pisały gazety i mówiła telewizja, o innych koncernach najwyżej wspominano półgębkiem. A przecież niemal w tym samym czasie, gdy toczyło się przesłuchanie Toma Jonesa, koncerny Boeing i McDon-
1« — Agonci lic nel-Douglas przyznały się do wypłacenia w ciągur 5 lat „kwestionowanych sum" w wysokości lOft milionów dolarów. Wielkie „pranie brudów", jakie przeszły Stany Zjednoczone po osławionej, aferze Watergate, ujawniło mnóstwo machinacji związanych z dostawami uzbrojenia. Opinia publiczna dowiedziała się między innymi, że personel ambasad amerykańskich chętnie udzielał nie wtajemniczonym jeszcze dyrektorom koncernów informacji, kogo należy pod płacić i jakiej wysokości powinna być łapówka. Ujawniono równie»,, że wysocy urzędnicy Pentagonu jawnie namawiałt do korumpowania zagranicznych osobistości rządowych twierdząc, że przedstawiciele koncernów powinni „dostosowywać się do zwyczajów kraju-,, na którego terenie działają".
Trudno jest określić, gdzte kończy się uczciwie zarobiona prowizja, a zaczyna- łapówka-, gd»ie kończy uprzejmość, a zaczyn«- korupcja. Czy kon- gresman, który zgadza się wyjechać nu weekend do domku myśliwskiego, należącego do koncernt* swego znajomego — dyrektora, spotyka- się tylka» ze znajomymi, czy też już „siedzi w kieszeni"? A dziennikarz, który przyjmuje darmowy bilet na samolot lub raczy się kanapkami z kawiorem i szampanem na tocktailu? Wykładowca prawa handlowego profesor Peter Nehemkis- powiedział kiedyś, że rozwój przemysł« wiąże się- nierozerwalnie z korupcją, a wielkie przedsiębiorstw» „nie mają kłopotów z wypłacaniem gratyfikacji, lec» z ukryciem ich w księgach finansowych".
Kontrolowanie korupcji jest zadaniem niesłychanie trudnym, tym btfrdsiiej że w pewnych kręgach łapówkarstwo stafo się już swego rodzaju przemysłem samym w sobie. Wielkie koncerny coraz częściej "wypłacają „prowizje", by się asekurować, by potwierdzić swą obecność na rynku.
Afery finansowe Northropa i Lockheeda zaskoczyły amerykańskich biznesmenów. Wyrażali swe zdumienie, ale bynajmniej nie ze względu na ich rozmiary. W kręgach przemysłowych dziwiono sj,ę przede wszystkim partactwu dyrekcji obu kalifornijskich koncernów. Zdziwienie budził fakt, że w końcu tak inteligentni prezesi i dyrektorzy me potrafili ukryć swych machinacji, minio że w .łapów,kaTską operację zaangażowane były wysokie osobistości krajowe i zagraniczne. Uznano — prywatnie — że fakt wykrycia afery był większym skandalem niż fakt przekupstwa. Świat biznesu uważa bowiem przekupstwo za rzecz normalną, z dawien dawna znany i akceptowany sposób robienia interesów, metodę w wielu krajach wręcz nieodzowną i zmieniającą tylko nazwę — na lokalnie przyjętą. Wedle powszechnie panującej opinii „biorą" wszyscy. Zwykli urzędnicy i królowie. Różnica polega jedynie na kwocie i formie pizękazywania łapówki.
Frefc Ałleu, prezes amerykańskiego towarzystwa Pitney—Bowes, polecił jednemu z instytutów •badania opinii publicznej przeprowadzenie wśród manągerow rożnych korporacji ankiety, zawierającej pytanie, czy ich zdaniem prasekupstwo .jest zjawiskiem znanym im z codziennej pracy. Prawie połowa ankietowanych odpowiedziała twierdząco.
Inna ankieta, przeprowadzona wśród dyrektorów koncernów ponadnarodowych, przyniosła podobne wyniki. Trzy czwarte dyrektorów odpowiedziało, ze spotkało się z żądaniem wypłacenia łapówki, które stawiano jako warunek podpisania kontraktu. Niektórzy ujawnili, że ich firmy nie poddały się szantażowi i w konsekwencji straciły szanse zdobycia zamówienia. Stwierdzono również, że najwięcej łapówek płacą koncerny naftowe, lotnicze i zbrojeniowe, a więc firmy działające na rynkach, gdzie konkurencja jest najsilniejsza.
Były brytyjski minister lotnictwa John Sto- nehouse twierdził, że „nie ma takiej angielskiej firmy oferującej sprzęt wojskowy krajom Ameryki Łacińskiej bądź Bliskiego Wschodu, któr;- nie płaciłaby specjalnych prowizji w wysokość» przekraczającej przyjęty w zwykłych transakcjach poziom". Zdaniem Stonehouse'a wysokość tych prowizji sięgała od 2,5 do 10 procent wartości kontraktu i można mu wierzyć. Jeśli chodzi o machinacje finansowe, John Stonehouse uznawany jest za autorytet, co potwierdził wytoczony mu proces, w którym odpowiadał za sprzeniewierzenie funduszy prowadzonej przez siebie firmy.
W międzynarodowym świecie handlarzy bronią panuje powszechne przekonanie, że przekupstwo ułatwia wszelkie transakcje: od uzyskania niewielkiej licencji po sprzedaż całej flotylli samolotów czy pełnego wyposażenia dywizji pancernej. Pewien wysoki rangą dyplomata amerykański, który spędził wiele lat na Bliskim Wschodzi, stwierdził otwarcie, że w krajach tych o zakupach sprzętu wojskowego nie decyduje się na podstawie analizy technicznej czy porównania sprzętu produkcji jednego koncernu z drugim. „Każdy kraj kupuje sprzęt wszędzie, gdzie się da, ponieważ ci, którzy w tych sprawach decydują, zabiegają sami o zyskowne transakcje i muszą się dzielić pieniędzmi''.
W większości przypadków dyrektorzy koncernów nie spotykają się nigdy z odbiorcami łapówek. Jest to podstawowy warunek zachowania tajemnicy. Przekazywanie pieniędzy jest zadaniem agentów i pośredników, którzy za swe usługi pobierają wcale wysoki procent, ale, podobnie ,pk w przypadku Northropa, w razie skandalu są najczęściej ostatnim ogniwem, na którym urywa się 'edztwo.
Pracę pośredników można było dokładnie prze- fedzie na przykładzie „sprawy Northropa". Znacz- ie trudniej było jednak ustalić sposoby przekazywania łapówek. Problem transferu pieniędzy nastręcza bowiem obu stronom — „łapówkodawcy"' i „łapówkbbiorcy" — najwięcej kłopotów. Najpopularniejszym „opakowaniem" małych sum są koperty. Posługiwał się nimi Tom Jones i Bill Savy, dowożąc pieniądze ze swej „francuskiej pralni". Gdy w grę wchpdzą miliony, już sama waga pieniędzy stwarza problemy. Tajny pośrednik koncernu Lockheeda w Japonii — Yoshio Kodama — odbierał należne mu .„honoraria" w drewnianych skrzynkach po pomarańczach. Otrzymał w ten sposób 7 milionów dolarów ■— w jenach — które dowoził mu do Tokio specjalny kurier. „Opakowaniem" łapówki mogą być również eleganckie nesesery i. torby podróżne.
Innym . powszechnie stosowanym sposobem przekazywania „kwestionowanych wypłat" są tak zwane konta bankowe. Są to depozyty gotówkowe przechowywane w sejfach zagranicznych banków. W takiej skrytce trzyma się zwykle — według słów amerykańskich biznesmenów — niewielkie ilości płynnej gotówki, najwyżej kilkadziesiąt tysięcy dolarów, "by uniknąć podejrzeń kontrolerów finansowych. Oficjalnie gotówka ta stanowi coś w rodzaju rezerwy „na Wszelki wypadek". W praktyce z sejfu podejmuje się gotówkę dość często i przeznacza ją na wypłacenie od dawna ustalonych sum. Obrót „zamrożonej" w.sejfie gotówki jest dość szybki i duży, dlatego też aktywność takiego „czarnego" konta można ujawnić dopiero w wyniku wnikliwe; kontroli w centrali koncernu pod koniec roku poi zamknięciu bilansu.
Przy wielomilionowych prowizjach obie strony korzystają zazwyczaj z - błogosławieństwa tajnych kont numerowych banków w Szwajcarii czy' Liechtensteinie, gdzie tajemnica konta stała się wręcz religią. Z takich właśnie * kont, założonych przez szwajcarską siatkę, korzystał szeroko Northrop z wiadomym skutkiem. Siad urwał się na rachunkach podpisanych w centrali kalifornijskiej. W Szwajcarii już nie można się było niczego dowiedzieć. •
Rozrastający się do nieprawdopodobnych rozmiarów świat korojKji sięga swymi korzeniami czasów pierwszych wielkich handlarzy bronią: Bazylego Zaharoffa, Edwarda Vickersa, lorda Armstronga czy Alfreda Kruppa, ale rożwiaął się
ir>o
dopiero w ostatnich dziesięcioleciach. Bodźcem do tego rozwoju była tak zwana doktryna Nixona, ogłoszona w wyniku amerykańskich strat w wojnie wietnamskiej. Wówczas to — w 1970 roku — Nixon i Kissinger stwierdzili, że Stany Zjednoczone gotowe sa w większym stopniu dostarczać swym sojusznikom broni niż chronić ich przy pomocy amerykańskich oddziałów. David Packard, zastępca sekretarza obrony, wyjaśnił tę doktrynę w następujący sposób: „Najlepszym sposobem ograniczenia naszego zaangażowania za granicą, jak również naszych wydatków, .jest zezwolenie zaprzyjaźnionym krajom na wzmocnienie własnej obrony By mogły one zrealizować to zadanie, musimy stale dostarczać im lub sprzedawać odpowiednich narzędzi".
„Narzędzia" — ładne, bezpiecznie brzmiące słowo. Język handlarzy bronią pełen jest takich pokojowy^ określeń. Słowa takie, jak ,,zniszczenie", „wojna", ..zabijać", są skrzętnie omijane. W folderach reklamowych słynnej ze swych śmigłowców kompanii Sikorsky nie wspomina się ;ini słowem o opancerzeniu c/y sile ognia. Pisze się o , zdolności przeżycia". Dla niewtajemniczonych podano nawet wyjaśnienie: zdolność przeżycia jest to „umiejętność przetrzymania spowodowanych przez człowieka środowiskowych warunków Zagrożenia bez utraty zdolności do wykonania przewidzianej misji".
Doktryna Nixona przyjęta została z zadowoleniem w Waszyngtonie Przemysłowcy odetchnęli z ulgą, gdyż przestało im grozić widmo rychłego zakończenia wojny w Wietnamie i jednoczesnego spadku zamówień Pentagonu. Kongresmani również byli zadowoleni. Mogli mówić wyborcom, że doktryna Nixonâ zapowiada koniec angażowania żołnierzy amerykańskich poza granicami kraju.
Forsowanie eksportu sprzętu wojskowego stawało się też powoli koniecznością gospodarczą. W 1971 roku Stany Zjednoczone zanotowały po raz pierwszy od prawie 80 lat deficyt w wymia-j nie handlowej z zagranicą. Eksport broni mógł po-? prawić ujemny bilans, mało tego — powinien poprawić. Jeszcze raz Okazało się, że teoria McNa-/ mary jest „słuszna".
Gdy kraje eksportujące ropę naftową podwyższyły ceny, w waszyngtońskim Departamencie Skarbu stwierdzono otwarcie, że sprzedaż uzbrojenia krajom naftowym jest najszybszym sposobem odzyskiwania dolarów wydanych na zakup ropy.
Zwolennikiem rozszerzonych programów sprze- dazy sprzętu wojskowego był również Henry Kissinger, który uważał, że broń je^t ważnym elementem przetargów dyplomatycznych. Na początku lat siedemdziesiątych autorytet Waszyngtonu został poważnie nadszarpnięty wynikiem wojny wietnamskiej. Dostawy amerykańskiego sprzętu wojskowego mogły więc pełnić rolę wynagrodzenia za sprzyjanie ideom Departamentu Stanu, i stać się formą politycznej łapówki. Dlatego też zaczęto stopniowo likwidować ograniczenia administracyjne hamujące eksport broni, przede wszystkim do krajów Trzeciego Świata.
Kiedy McNamara i Henry Kuss zakładali swe biura sprzedaży broni w Pentagonie w 1961 roku, głównymi klientami Stanów Zjednoczonych by}y uprzemysłowione kraje Europy Zachodniej. Dziesięć lat później większość dostaw kierowano do krajów rozwijających się, by w ten sposób wciągnąć je w orbitę wpływów Waszyngtonu. Rozwijające się kraje, nie posiadające ropy naftowej, złozyły w 1972 roku zamówienia wartości 240 milionów dolarów. Cztery lata później te same kraje podpisały kontrakty opiewające na 2 miliardy 300 milionów — a więc był to wzrost dziesięciokrotny. Po cofnięciu przez prezydenta Nixona embarga na dostawy brom dla Ameryki Łacińskiej region ten przekształcił się w prawdziwe eldorado amerykańskich koncernów zbrojeniowych. Podobnie Afryka. Pogróżki ugandyjskiego prezydenta Idi Amina spowodowały, że w 1976 roku Kenia kupiła 10 samolotów typu Tiger. Jej śladem poszedł Zair, w kolejce czekała Nigeria wzbogacona na eksporcie ropy naftowej.
Niczym nie ograniczona sprzedaż broni pociągała za sobą konieczność naby\^nia części zamiennych, szkolenia personelu, angażowania techników i instruktorów. Zaczął tworzyć się nowy rodzaj kolonializmu, polegający na eksploatowaniu krajów rozwijających się przez państwa dysponujące rozwiniętym i nowoczesnym przemysłem zbrojeniowym. Proces ten znalazł swe odbicie na' forum Narodów Zjednoczonych. Podczas debaty generalnej Zgromadzenia Ogólnego w 1976 roku przedstawiciel Trynidadu protestował ostro przeciwko eksploatacji krajów rozwijających się drogą kredytowania zakupów broni. Minister spraw zagranicznych Singapuru Sinathamdy Rajaratnam
stwierdził, ze „napływ broni do krajów Trzeciego Świata stwarza nowe zagrożenie. Nie tylko rujnuje gospodarkę tych krajów, a lep co ważniejsze, uzależnia je od wielkich mocarstw". Sekretarz generalny ONZ Kurt Waldheim podkreślał, że w 1976 roku na pomoc dla ubogich krajów świata przeznaczono zaledwie 19 miliardów dolarow, natomiast na zbrojenia nie żałowano aż przeszło 400 miliardów.
Jeden czołg kosztuje mniej więcej 400 tysięcy dolarów, tyle samo, co 20 traktorów. Za jeden nowoczesny myśliwiec naddźwiękowy trzeba zapłacić średnio 20 milionów dolarów, a "więc tyle, co za 1000 traktorów. Obliczono, że w 1975 roku kraje Trzeciego Świata wydały na zakup sprzęfU\ wojskowego więcej niż na rozwój oświaty i służby zdrowia.
Świat producentów broni wymknął się całkowicie spod kontroli polityków i zdrowego rozsądku. Zaczął żyć własnym życiem, w którym obowiązują specyalne normy moralne. Ujawnione powiązania Northropa wykazały, w jakim stopniu kalifornijski koncern mógł formować politykę Pentagonu i Departamentu Stanu. Wykazały również, ze wielkie koncerny zdolne są do prowadzenia własnej polityki zagranicznej z pominięciem wszelkich agend rządowych. Pozbawieni skrupułów dyrektorzy i prezesi koncernów, pośrednicy i skorumpowani politycy traktują własny kraj i cały świat jako nieprzebrane źródło prywatnych zysków, nie licząc się ze społecznymi kosztami.
Spirala zakupów zbrojeniowych wydaje się nie mieć końca. W 1976 roku Arabia Saudyjska posiadała już 110 maszyn typu Tiger. Za'mówiła więc 2000 pocisków rakietowych „powietrze — powietrze" typu Sidewinder, stanowiących uzbrojenie tych samolotów. W ślad za tym na liście zakupów znalazło się 16 baterii . rakiet przeciwlotniczych blawk, które wraz z nowoczesnymi radio- lokatoiami produkcji brytyjskiej miały wejść w skład organizowanych od podstaw wojsk obrony powietrznej kraju. Ofensywne ambicje tamtejszych generałów sięgały dalej i znalazły dobitny wyraz w zamówieniu 2500 rakiet „powietrze — ziemia" typu Maferick, 1000 bomb lotniczych kierowanych wiązką laserową i 1800 przeciwpancernych pocisków rakietowych TOW, które mogły zniszczyć każdy czołg z odległości 2500 metrów. To tylkó przykład jednego kraju, przykład, będący ilustracją stałe rozszerzającej się tendencji. Państwa Trzeciego Świata, które nie są w stanie nakarmić swej ludności do syta, które stoją, w obliczu niezmierzonych problemów gospodarczych i społecznych, w coraz większym stopniu otaczają się szczytowymi osiągnięciami techniki militarnej. Dysponują najnowocześniejszymi samolotami bojowymi, rakietami, aparaturą radiolokacyjną itp. Rozwinięte państwa zachodnie przez lata całe wspierały te tendencje. Najpierw własnym przykładem, poteirt pomocą wojskową, wreszcie eksportem sprzętu wojennego. Ta polityka ciągłego „dozbrajama" krajów Trzeciego Świata spowodowała, że w wielu państwach rozwijających się armia stanowi, pod względem technologicznym, najnowocześniejszą część społeczeństwa. Przemysł,
/
rolnictwo, oświata czy ochrona zdrowia są niejednokrotnie zacofane — armia nie.
Z punktu widzenia Pentagonu i producentów uzbrojenia tendencja ta ma wiele piusów. Nie tylko gospodarczych. Importerzy broni są dla amerykańskich koncernów niejako „królikami doświadczalnymi" — testują amerykański sprzęt. Dobitnym przykładem mogą być produkowane swego czasu przez Lockheeda samoloty Starfigh- ter. Europejskie kraje NATO otrzymały te maszyny wcześniej niż lotnictwo Stanów Zjednoczonych, które me podjęło jeszcze ostatecznej decyzji. W końcu, gdy okazało się, że są to „latające trumny", Pentagon skasował wszelkie zamówienia. Kosztem życia zachodnioniemieckich i holenderskich pilotów przekonano się, że jest to samolot niesłychanie niepewny i niebezpieczny. Podobną rolę „poletka doświadczalnego" grał przez pewien czas Iran, któremu dostarczano najnowocześniejsze typy samolotów.
Eksport samolotów pozwalał też ograniczać w dużej -mierze wydatki Pentagonu. Po pierwsze — koszty testowania nowych konstrukcji przerzucano na importera, który płacił za eksploatację maszyn i częściowo pokrywał wydatki na wprowadzanie ulepszeń. Po drugie — zamówienia zagraniczne automatycznie wydłużały serię produkowanych samolotów, a więc niesłychanie wysokie koszty budowy prototypów rozkładały się zarówno na armię amerykańską, jak i na importerów. Im więcej zamówień, tym samolot tańszy. Im tańszy, tym większa szansa zyskania nowych zamówień. Czy istnieje możliwość przerwania lub choćby zatrzymania w miejscu tego szaleńczego wyścigu? Zdaniem większości polityków — bardzo niewielka Z roku na rok zwiększa się apetyt generałów i coraz bardziej atrakcyjna staje się oferta- producentow. Katalogi firm zbrojeniowych stają się coraz grubsze Pełne kolorowych zdjęć, wabią klienta znakomicie zredagowanymi informacjami o walorach technicznych sprzętu wojskowego i jego przydatności na polu walki. Z roku na rok świat coraz bardziej nasyca się nowoczesnymi środkami niszczenia, a kiedy co roz- sądmejsi politycy usiłują ograniczyć ten bezsensowny wyścig, wówczas ludzie, którzy czerpią zyski z handlu bronią, sięgają po „złoty oręż", gdyż — jak powiedział cytowany już właściciel Interarms Company Sam Cummings — „najwy- raźniejszych liter nie można odczytać przez złotą dw udziestodolarówkę".
Northrop wkracza na -scenę ....'.. f>
Bliskowschodni labirynt ........ 83
Mali też się licją ......... 117
• — Agenci
0 MRCA — Muiti-Rote Combat Aircraft — bojowy samolot wielozadaniowy.