Nie interesował mnie świat
modelek, nie chciałam wyglądać tak jak one, choć dostrzegałam
to, że jestem pulchna (176cm - 87 kg). Podejmowałam próby
odchudzania, ale na marne - po treningu biegłam do Mc Donald albo w
domu jadłam trzy porcje obiadu o godzinie 18-19. Często śmiałam
się, że mam taką silną wolę, że potrafiłabym nie jeść pół
roku i nie wpaść w żadną chorobę, tylko uzyskać ładną i
zgrabną sylwetkę, że anoreksja mnie nie dopadnie.
Od
czwartej klasy słyszałam przezwiska kolegów dotyczące mojego
wyglądu, rodzina też czasem w żartach mówiła, że wyglądam jak
mały słonik, że muszę coś ze sobą zrobić. No pewnie, zrobiłam
- zaczęłam więcej trenować, a po treningach jeszcze więcej jeść
i zamiast gubić kilogramy przybierałam je! Pod koniec drugiej klasy
gimnazjum ważyłam 93 kg, klasa prześladowała mnie, ludzie na
ulicy wytykali mnie palcami, szydzili.
Nadeszły wakacje,
kilka razy podejmowałam diety, ale miałam słabą wolę.
Wrzesień
powrót do szkoły. Wyjazd na wycieczkę nad morze, cały czas
padało. Po sześciodniowym pobycie nad morzem wróciłam do domu z
temperaturą i ostrym kaszlem. Lekarz, który przyjechał do domu
stwierdził u mnie zapalenie oskrzeli, olałam to chodziłam do
szkoły, trenowałam a kaszel nie przechodził, przez niego zaczęłam
mniej jeść, a gdy zjadłam coś od razu było mi niedobrze. Kaszel
utrzymywał się.
Na początku lutego rodzice zawieźli
mnie do specjalisty na kontrolę, bo zaniepokoił ich ten ciągły
kaszel i spadek wagi. Gdy pojechałam do szpitala jadłam naprawdę
niewiele (ważyłam około 75 kg), ale to dlatego, że po wszystkim
było mi niedobrze. Usprawiedliwiałam się, że to przez ten kaszel.
Zdiagnozują mnie i zacznę znowu normalnie jeść. Miałam silne
zapalenie płuc. Zatrzymano mnie w szpitalu, wyleczono.
Gdy
wróciłam do domu od razu pobiegłam do lodówki, zjadłam taką
porcję jak kiedyś po treningu myślałam, że wszystko jest ok.,
ale niestety - nie było. Po zjedzeniu od razu zrobiło mi się
niedobrze, ale miałam kolejną obłudną nadzieję, że dochodzę do
siebie po chorobie i za kilka dni wszystko będzie dobrze.
Koniec
roku: ważę 63 kg, a mam 180 cm wzrostu.
Czy jem
normalnie? Nie! Teraz mam świra na punkcie wagi, wyglądu - w końcu
mogę założyć coś ładnego i modnego. Ale nie przestaję się
odchudzać, mam fioła na punkcie kalorii. Jem bardzo mało, jeśli w
ogóle coś jem. Potrafię się głodzić po kilka dni. Rodzice nie
widzą nic niepokojącego, tata ciągle zapracowany, mama też. Gdy
coś zjem budzi się we mnie poczucie winy. Na początku zmuszałam
się do zwracania tego, co zjadłam - po dłuższym czasie było to
automatyczne. Działałam jak nakręcony zegarek - chce mi się jeść
raz na jakiś czas, zjem, potem żałuję, że zjadłam chwilę po
tym biegnę do łazienki, wychodzę i czuję ulgę. Patrzę w lustro
na korytarzu myślę, że jestem za gruba a ważę 58 kg, widać mi
żebra, kości policzkowe, mam szarą skórę, ale nie widzę nic
niepokojącego. Rodzice też nic nie zauważają.
Nowa
szkoła, nowi znajomi... zazdroszczą mi figury, wyglądu, mówią że
jestem szczupła. Jednak ja tego nie widzę! Widzę tylko miejsca, w
których jestem za gruba.
Po niedługim czasie trafiam do
szpitala - ważę 55kg. W szpitalu spędzam prawie cztery miesiące,
najpierw odżywiają mnie dożylnie, po upływie dwóch miesięcy
zaczynam jeść samodzielnie.
Czy uważam się za
anorektyczkę? Nie!
Przybrałam na wadze - ważę 64 kg.
Wakacje między pierwszą, a drugą klasą - chwila
załamania, lekka głodówka trwająca zaledwie siedem dni i powrót
do starych upodobań, znowu widzę tę samą grubą osobę z przed
kilku lat. Wmawiam sobie że pogłodzę się tylko trochę, schudnę,
że będę nad tym panowała - niestety tak się nie dzieje. Tracę
kontrolę, może nie wymiotuję tak często, ale poczucie winy mam
nawet po zjedzeniu jogurtu 0%.
Przełom następuje na
przełomie listopada i grudnia, gdy karetka zabiera mnie do szpitala
z ulicy. Nie mam siły na nic, rzadko spotykam się ze znajomymi, nie
mam siły nawet się uśmiechać, często mdleje, choruję, poziom
mojej odporności wynosi 0, mam ostrą anemię - jeśli nie zacznę
jeść to będzie źle.
Luty - znowu jestem w szpitalu.
Walczę, ale nie mam siły - ona jest silniejsza! Zjem coś patrzę
na zegarek i myślę, że muszę wytrzymać kilka godzin bez
wymiotowania, że tyle potrzebuje mój organizm aby przetrawić
jogurt, herbatniki, batonika. Gdy jest mi niedobrze piję cole, gdy
wypiję jej za dużo wymiotuję.
W marcu znowu jestem w
szpitalu, lekarze odkrywają u mnie coś niepokojącego, teraz czekam
na wyrok.
Czy jem? Staram się, ale ona nadal jest
silniejsza, ale ja też walczę! Staram się wypić choć szklankę
mleka każdego dnia, zjeść jogurt i herbatniki. Często rozmyślam
czy warto było poświęcić normalny tryb życia? Zdrowie dla
ładnego wyglądu? Odpowiedź zawsze jest jedna - że gdybym mogła
cofnąć czas to nigdy bym się z nią nie zaprzyjaźniła, bo teraz
wiem, że anoreksja to przyjaciółka, która jedynie niszczy
wszystko.
Chciałam to opublikować jakiś czas temu, ale
nie byłam na tyle silna psychicznie. Teraz chce się wyleczyć,
zacząć żyć normalnie mam 180 cm. wzrostu, a ważę około 50kg.
ODDAŁABYM WSZYSTKO, BY SIĘ Z NIĄ NIE "ZAPRZYJAŹNIĆ"
(dop. anoreksją), BO TERAZ WIEM JAKĄ JESTEM RUINĄ, WIEM, ŻE MOJA
PRZYJACIÓŁKA ANOREKSJA MNIE ZNISZCZYŁA.