CECILY VON ZIEGESAR
WIEM, ŻE MNIE KOCHACIE
plotkara 2
Przekład Alicja Marcinkowska
Tytuł oryginału YOU KNOW YOU LOVE ME
Jestem twoją Wenus, jestem twoim ogniem.
Na twoje żądanie.
Bananarama Wenus
∗
tematy ◄ wstecz dalej ► wyślij pytanie
odpowiedź
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone,
po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie!
Witajcie w Nowym Jorku, na Manhattanie, w jego najelegantszej części - Upper East
Side, gdzie moi przyjaciele i ja mieszkamy w olbrzymich, bajecznych apartamentach i
chodzimy do ekskluzywnych prywatnych szkół. Może i nie jesteśmy najmilszymi
ludźmi na świecie, ale nadrabiamy to urodą i gustem. Nadchodzi zima. To ulubiony
sezon całego miasta i mój też. Chłopcy przesiadują w Central Parku, gdzie grają w
pitkę, czy też robią cokolwiek innego, co tylko chłopcy mogą robić o tej porze roku, a
w ich włosach i swetrach pełno jest suchych liści. I te ich zaróżowione policzki... jak
się temu oprzeć?
Już czas wyciągnąć karty kredytowe i uderzyć do Bendel's i Barneysa po nowe
odjazdowe buty, seksowne rajstopy kabaretki, krótkie wełniane spódniczki i cudowne
kaszmirowe sweterki. O tej porze roku miasto jest bardziej błyszczące i my chcemy
błyszczeć razem z nim!
Niestety, to również czas pisania podań do college'u. Wszyscy pochodzimy z takich
rodzin i chodzimy do takich szkół, gdzie nieubieganie się o przyjęcie do jednego z
najlepszych college'ów nie wchodzi w grę. A już totalnym obciachem byłoby, gdyby
cię do żadnego nie przyjęli. Żyjemy pod presją, ale ja się nie daję. To nasz ostatni rok
w szkole średniej i musimy sobie maksymalnie poużywać, a jednocześnie dostać się
do wybranego college'u. W naszych żyłach płynie najlepsza krew na Wschodnim
Wybrzeżu i jestem pewna, że wykombinujemy, jak to rozegrać, żeby jednocześnie i
mieć ciastko, i je zjeść. Jak zawsze. Znam kilka dziewczyn, które też nie poddają się
presji...
Na celowniku
B razem z ojcem wybiera okulary słoneczne u Gucciego na Piątej Alei. Jej ojciec nie
mógł się zdecydować, czy kupić te z różowymi, czy niebieskimi szkłami, więc kupił
obie pary. Wow! On naprawdę jest gejem! N z kumplami w Barnes & Noble na
skrzyżowaniu Osiemdziesiątej Szóstej z Lexington sprawdza w Nieoficjalnym
przewodniku po college'ach, gdzie najlepiej się imprezuje. S siedzi u kosmetyczki w
salonie Avedy w centrum. D rozmarzonym wzrokiem przygląda się łyżwiarzom w
Centrum Rockefellera i bazgrze w notatniku. Bez wątpienia poemat o S - ale powiało
romantyzmem! A B woskuje sobie linię bikini w Salonie J. Sisters. Przygotowuje się
na...
CZY B JEST NAPRAWDĘ GOTOWA NA KOLEJNY KROK?
Nawija o tym od końca wakacji, kiedy razem z N wrócili do miasta. Ciągle razem. Ale
potem pojawiła się S i N zaczął zerkać w jej stronę, więc B postanowiła go ukarać i
kazała mu czekać. Ale teraz S ma D, a N obiecał, że będzie wierny B. Już czas. A poza
tym, żadna z nas przecież nie chce iść do college'u jako dziewica. Będę trzymać rękę
na pulsie.
Wiem, że mnie kochacie
plotkara
i mieć ciastko, i zjeść ciastko
- Za Blair, mojego misiaczka - powiedział pan Harold Waldorf,
unosząc kieliszek z szampanem, żeby stuknąć nim o kieliszek Blair. -
Nadal jesteś moją małą dziewczynką, nawet jeśli nosisz skórzane
spodnie, a z twojego chłopaka jest kawał chłopa. - Idealnie opalony
ojciec Blair posłał uśmiech Nate'owi Archibaldowi, który siedział obok
niej przy stoliku. Pan Waldorf wybrał na ich specjalną kolację Le
Giraffe, bo restauracja była mała, przytulna i modna, jedzenie
bajeczne, a wszyscy kelnerzy mówili z wyjątkowo seksownym
francuskim akcentem.
Blair Waldorf sięgnęła ręką pod obrus i ścisnęła kolano Nate'a.
Blask świec sprawiał, że czuła się napalona. Gdyby tylko tata wiedział,
co planujemy na potem, myślała upojona. Stuknęła się kieliszkiem z
ojcem i upiła potężny łyk szampana.
- Dzięki, tato. Dzięki, że przejechałeś taki kawał drogi, tylko po to,
żeby się ze mną zobaczyć.
Pan Waldorf odstawił kieliszek i osuszył usta serwetką. Jego
paznokcie błyszczały - miał perfekcyjny manikiur.
- Och, kochanie, wcale nie przyjechałem tu dla ciebie.
Przyjechałem, żeby się pokazać. - Przechylił głowę i wydął usta jak
model pozujący do zdjęcia. - Czyż nie wyglądam fantastycznie?
Blair wbiła paznokcie w nogę Nate'a. Musiała przyznać, że ojciec
rzeczywiście wygląda fantastycznie. Zrzucił prawie dziesięć
kilogramów, był opalony, miał cudowne ciuchy od francuskich
projektantów i ogólnie wyglądał na szczęśliwego. Ale Blair i tak była
zadowolona, że zostawił swojego chłopaka w ich winnicy we Francji.
Nie była jeszcze gotowa, by przyglądać się, jak jej ojciec publicznie
okazuje uczucie innemu facetowi, niezależnie od tego, jak świetnie
wyglądał.
Wzięła do ręki menu.
- Możemy zamówić?
- Dla mnie stek - oświadczył Nate. Nie zamierzał robić ze swojego
zamówienia wielkiej sprawy. Chciał po prostu mieć wreszcie tę kolację
z głowy. Nie żeby miał coś przeciwko siedzeniu w restauracji z nowym
wcieleniem ojca Blair; właściwie to była całkiem niezła zabawa - zrobił
się taki gejowaty. Ale Nate nie mógł się doczekać, kiedy pójdą do Blair,
która w końcu zamierzała dać za wygraną. Najwyższy czas.
- Dla mnie też - powiedziała Blair i zamknęła menu, nawet nie
zaglądając do środka. - Stek. - I tak nie zamierzała się opychać, nie
dzisiaj. Nate przysiągł jej, że na dobre skończył z Sereną van der
Woodsen, jej koleżanką z klasy i byłą najlepszą przyjaciółką. Był gotów
poświęcić Blair całą swoją uwagę. Miała gdzieś, co zje na kolację, stek,
małże czy móżdżek - dzisiaj wreszcie straci cnotę!
- To ja też - powiedział jej ojciec. - Trois steak an poivre -
oświadczył kelnerowi idealną francuszczyzną. - I nazwisko twojego
fryzjera. Masz cudowną fryzurę.
Blair spaliła cegłę. Porwała z koszyczka na stole kawałek chleba i
zagryzła na nim zęby. Głos ojca i jego maniery kompletnie się zmieniły
od czasu ich ostatniego spotkania przed dziewięcioma miesiącami.
Wtedy był poważanym konserwatywnym prawnikiem w garniturze, nie
budził żadnych skojarzeń. A teraz na pierwszy rzut oka widać, że jest
gejem - wyskubane brwi, lawendowa koszula i dobrane do niej
skarpety. I to jest jej ojciec.
W zeszłym roku cale miasto mówiło o ujawnieniu się jej ojca i
późniejszym rozwodzie rodziców. Teraz wszyscy przeszli już nad tym
do porządku dziennego i pan Waldorf mógł spokojnie prezentować
wszem wobec swoją przystojną twarz. Ale to wcale nie znaczy, że inni
goście Le Giraffe nie zwracali na niego uwagi.
- Widziałeś jego skarpetki? - szepnęła podstarzała dziedziczka do
znudzonego męża. - Szaro - różowe w romby.
- Nie wydaje ci się, że przesadził z żelem? Myśli, że jest Bradem
Pittem, czy co? - zapytał swoją żonę znany prawnik.
- Ma lepszą figurę od swojej byłej żony, mówię wam - zauważył
jeden z kelnerów.
Rzeczywiście, to było bardzo zabawne. Dla wszystkich z
wyjątkiem Blair. Jasne, chciała, żeby ojciec był szczęśliwy, a skoro jest
gejem, w porządku. Ale czy musiał się z tym tak obnosić?
Spojrzała przez okno na latarnie uliczne. Z kominów luksusowych
domów przy Sześćdziesiątej Piątej unosiły się kłęby dymu.
W końcu przyniesiono sałatki;
- To jak, nadał wybierasz się w przyszłym roku do Yale? - zapytał
pan Waldorf, nadziewając na widelec cykorię. - Właśnie tam pcha cię
serce, Blair? Do mojej starej uczelni?
Blair odłożyła widelec i wyprostowała się na krześle, spoglądając
swoimi niebieskimi oczami wprost na ojca.
- A gdzie indziej miałabym pójść? - powiedziała, jakby
uniwersytet w Yale był jedyną uczelnią na świecie.
Nie rozumiała, dlaczego ludzie składają podania do sześciu,
siedmiu uczelni, niektórych tak beznadziejnych, że mówiło się na nie
„koło ratunkowe”. Ona była jedną z najlepszych uczennic ostatniej
klasy prywatnej szkoły dla dziewcząt Constance Billard, elitarnej
żeńskiej szkoły z obowiązkowymi mundurkami, na Dziewięćdziesiątej
Trzeciej. Wszystkie absolwentki Constance podejmowały studia na
dobrych uczelniach - Ale Blair nigdy nie poprzestawała na tym, co po
prostu dobre. Musiała mieć wszystko najlepsze, nie zgadzała się na
żadne kompromisy. A według niej najlepszy college to Yale.
Ojciec roześmiał się.
- Czyli wszystkie inne uczelnie jak Harvard czy Cornell powinny
przesłać ci listowne przeprosiny, że w ogóle zawracają ci głowę,
prosząc o dołączenie do grona ich studentów?
Blair wzruszyła ramionami i zaczęła oglądać paznokcie - miała
świeżo zrobiony manikiur.
- Po prostu chcę iść do Yale, to wszystko.
Nate nie cierpiał szampana. Tak naprawdę to miał ochotę na
piwo, choć zawsze się krępował zamawiać piwo w takim miejscu jak Le
Giraffe. Zawsze robili z tego wielką sprawę i przynosili ci oszronioną
szklankę, do której nalewali potem heinekena, jakby był absolutnie
wyjątkowym trunkiem, a nie zwykłym browarem, jaki możesz dostać na
meczu koszykówki.
- A ty, Nate? - zapytał pan Waldorf. - Gdzie składasz podanie?
Blair była już i tak porządnie zdenerwowana perspektywą utraty
dziewictwa, gadka o studiach jeszcze pogarszała sprawę. Odsunęła
krzesło i podniosła się, żeby pójść do toalety. Wiedziała, że to
obrzydliwe i powinna z tym skończyć, ale kiedy się denerwowała,
musiała puścić pawia. To był jej jedyny zły nawyk.
Właściwie to nie do końca prawda, ale o tym później.
- Nate idzie do Yale razem ze mną - powiedziała i
przemaszerowała pewnie przez restaurację.
Nate odprowadził ją wzrokiem. Proste brązowe włosy miała
rozpuszczone na nagie plecy. Wyglądała bardzo sexy w nowym topie z
czarnego jedwabiu i obcisłych skórzanych spodniach opinających
biodra. Wyglądała jakby już to robiła wiele razy.
Skórzane spodnie zwykle sprawiają takie wrażenie.
- Więc i ty będziesz studiować w Yale? - zapytał pan Waldorf,
kiedy Blair odeszła.
Nate spojrzał spod zmarszczonych brwi na swój kieliszek z
szampanem. Naprawdę bardzo mu się chciało piwa. I naprawdę nie
sądził, żeby udało mu się dostać do Yale. Nie możesz się rano upalić, a
potem napisać test z matematyki, i jeszcze oczekiwać, że cię przyjmą
do Yale - po prostu się nie da. A ostatnio właśnie tak wyglądało jego
życie. Przypalał, i to sporo.
- Chciałbym dostać się do Yale. Ale zdaje się, że Blair będzie
zawiedziona. Mam za słabe stopnie.
Pan Waldorf puścił do niego oczko.
- Tak miedzy nami, Blair chyba trochę za surowo ocenia
pozostałe uczelnie. Nikt nie mówi, że musisz koniecznie iść do Yale.
Jest mnóstwo innych szkół.
Nate pokiwał głową.
- Właśnie. Brown wydaje się całkiem niezły. Mam tam rozmowę w
przyszły weekend. Chociaż to też pewnie będzie porażka. Dostałem
tróję z ostatniego testu z matematyki i nie chodzę na żadne zajęcia dla
zaawansowanych - przyznał. - Blair i tak nie uważa Browna za
prawdziwą szkołę. No wie pan, bo mają mniejsze wymagania i lak dalej.
- Blair stawia sobie poprzeczkę niemożliwie wysoko - powiedział
pan Waldorf, popijając drobnymi łyczkami szampana; jego mały palec
był wyprostowany. - Ma to po mnie.
Nate rzucił okiem na innych gości restauracji. Zastanawiał się,
czy biorą go i pana Waldorfa za parę. Żeby zadać kłam ewentualnym
spekulacjom, podciągnął rękawy swojego kaszmirowego zielonego
swetra i odchrząknął w bardzo męski sposób. Blair dała mu ten sweter
w zeszłym roku i ostatnio ciągle go nosił, by upewnić ją, że nie
zamierza jej opuścić ani zdradzić, ani w ogóle jej zmartwić. - Sam nie
wiem - powiedział, sięgając do koszyka na pieczywo po bułkę i łamiąc
ją gwałtownie na pół. - Byłoby świetnie wziąć sobie rok wolnego i
żeglować razem z moim tatą albo robić coś w tym stylu.
Nate nie rozumiał, dlaczego w wieku siedemnastu lat trzeba
zaplanować sobie całe życie. Będzie jeszcze mnóstwo czasu na dalszą
naukę po rocznej czy nawet dwuletniej przerwie na żeglowanie po
Morzu Karaibskim czy narciarskie szaleństwa w Chile. Ale wszyscy jego
koledzy z męskiej szkoły Świętego Judy planowali iść prosto do
college'u, a zaraz potem zrobić magistra. A według Nate'a było to jak
wyrzeczenie się życia, nie zastanowiwszy się nawet, co tak naprawdę
chciałoby się robić. On na przykład uwielbiał plusk chłodnych fal
Atlantyku rozbijających się o dziób jego łodzi. Uwielbiał gorące
promienie słońca na plecach, kiedy wciągał żagle. Uwielbiał, kiedy
słońce, zasnuwając się zielenią, topi się w oceanie. Zdawał sobie
sprawę z istnienia wielu takich przyjemności i chciał doświadczyć
wszystkich.
O ile tylko nie będzie się to wiązało ze zbyt wielkim wysiłkiem.
Nie lubił się przemęczać.
- No cóż, Blair nie będzie zadowolona, jak się dowie, że
zamierzasz sobie zrobić dłuższe wakacje. - Pan Waldorf zachichotał. -
Zakłada, że razem pójdziecie do Yale, a potem się pobierzecie i zawsze
będziecie szczęśliwi.
Nate nie spuszczał wzroku z Blair, kiedy z wysoko uniesioną
głową wracała do stolika. Pozostali goście w restauracji też się jej
przyglądali. Nie była najlepiej ubraną, najszczuplejszą czy najwyższą
dziewczyną na sali, ale bił od niej jakiś blask, silniejszy niż od
pozostałych. I Blair o tym wiedziała.
Na siół wjechały steki i Blair rzuciła się na swój, popijając go
szampanem i dopychając górą purée. Przyglądała się seksownemu
pulsowaniu skroni Nate'a, kiedy przeżuwał. Nie mogła się doczekać,
kiedy stąd wyjdą. Nie mogła się doczekać, kiedy wreszcie zrobi to z
chłopakiem, z którym planowała spędzić resztę życia. Lepiej już być nie
mogło.
Nate nie mógł nie zauważyć, jak mocno Blair ściska swój nóż.
Pokroiła mięso na duże kawałki i rozszarpywała je gwałtownie.
Zastanawiał się, czy równie ostra będzie w łóżku. Dużo się wcześniej
zabawiali, ale to on zawsze był bardziej agresywny. Blair przeważnie
tylko leżała, mrucząc jak bohaterki filmów, kiedy on obdarzał ją
pieszczotami. Ale dzisiaj sprawiała wrażenie zniecierpliwionej i
wygłodzonej.
Oczywiście, że była wygłodzona. Przed chwilą się wyrzygała.
- W Yale nie serwują takiego jedzenia, misiaczku - rzekł pan
Waldorf do córki. - Będziesz wcinała pizzę i taco z całą resztą
akademika.
Blair zmarszczyła nos. Nigdy wcześniej nie jadła taco.
- Nie ma mowy - powiedziała. - Tak czy inaczej, nie będziemy
mieszkać z Nate'em w akademiku. Będziemy mieć własne mieszkanie.
- Pogłaskała kostkę Nate'a czubkiem buta. - Nauczę się gotować.
Pan Waldorf spojrzał na Nate'a spod uniesionych brwi.
- Szczęściarz z ciebie - zażartował.
Nate wyszczerzył zęby w uśmiechu i zlizał purée z widelca. Nie
zamierzał mówić teraz Blair, że jej słodkie małe marzenie o wspólnym
mieszkaniu w New Haven jest jeszcze bardziej absurdalne od myśli, że
mogłaby jeść taco. Nie chciał powiedzieć niczego, co mogłoby ją
zdenerwować.
- Przymknij się, tato - powiedziała Blair.
Talerze już były puste. Zniecierpliwiona Blair obracała na palcu
pierścionek z rubinem. Pokręciła głową, że nie chce kawy ani deseru, i
wstała, żeby jeszcze raz udać się do damskiej toalety. Dwa razy w
ciągu jednego posiłku to przegięcie, nawet jak na nią, ale była tak
zdenerwowana, że nie mogła się powstrzymać.
Chwała Bogu, że w Le Giraffe były miłe, intymne toalety.
Kiedy wróciła, z kuchni wyłonił się cały personel. Szef kuchni
trzymał tort udekorowany migoczącymi świeczkami. Było ich
osiemnaście, wliczając w to jedną dodatkową, na szczęście.
O Boże.
Blair podeszła do stolika ciężkim krokiem w swoich kozaczkach
na obcasie ze spiczastymi nosami i usiadła. Posłała ojcu wściekłe
spojrzenie. Dlaczego musiał narobić tyle zamieszania? Jej urodziny były
dopiero za trzy tygodnie. Osuszyła jednym łykiem kolejny kieliszek
szampana.
Kelnerzy i kucharze otoczyli stolik. A potem zaczęli śpiewać
Happy birthday.
Blair chwyciła rękę Nate'a i mocno ją ścisnęła.
- Zrób coś, żeby przestali - szepnęła.
Ale Nate siedział bez ruchu, szczerząc się jak ostatni dupek.
Właściwie podobało mu się, kiedy Blair była czymś zakłopotana.
Nieczęsto się jej to zdarzało.
Ojciec wykazał więcej zrozumienia. Kiedy zobaczył, jak bardzo
Blair jest nieszczęśliwa, przyspieszył tempo i szybko zakończył
piosenkę. Personel uprzejmie zaklaskał, a potem wszyscy wrócili do
swoich obowiązków.
- Wiem, że jest jeszcze trochę czasu - powiedział przepraszająco
pan Waldorf. - Ale już jutro muszę wracać, a siedemnaste urodziny to
poważna sprawa. Nie sądziłem, że będziesz miała coś przeciwko.
Coś przeciwko? Nikt czegoś takiego nie lubi. Nikt!
Blair bez słowa zdmuchnęła świeczki i przyjrzała się tortowi. Był
kunsztownie udekorowany marcepanowymi butami na wysokich
obcasach, wędrującymi cukrową Piątą Aleją, obok cukierkowego
modelu jej ulubionego sklepu Henri Bendeta. Coś przepięknego.
- A to dla mojej małej fetyszystki... - Ojciec, cały rozpromieniony,
wyciągnął spod stołu zapakowany prezent.
Blair potrząsnęła pudelkiem, z wprawą eksperta rozpoznając
głuchy, dudniący dźwięk, jaki wydaje para nowych butów. Rozdarła
papier. M
ANOLO
B
LAHNIK
- było wydrukowane złotymi literami na wieku
pudełka. Blair wstrzymała oddech i zdjęła pokrywę. W środku
znajdowała się para przepięknie wykonanych skórzanych sandałków na
uroczych, małych obcasikach.
Trčs fabulous.
- Kupiłem je w Paryżu - powiedział pan Waldorf. - Wypuścili
zaledwie kilkaset par. Założę się, że nikt inny nie ma takich w Nowym
Jorku.
- Fantastyczne! - westchnęła Blair.
Podniosła się i przeszła na drugą stronę stolika, żeby uściskać
ojca. Tymi butami całkowicie wynagrodził jej publiczne upokorzenie.
Były niewiarygodnie cudowne i wiedziała już, co włoży później na
upojną noc z Nate'em. 'tylko te sandałki. Nic więcej.
Dzięki, tato!
do czego tak naprawdę służą schody metropolitan
museum of art
- Usiądźmy z tylu - powiedziała Serena van der Woodsen,
prowadząc Daniela Humphreya do Serendipity 3 na Sześćdziesiątej
Wschodniej. Ciasną, staromodną knajpkę, w której serwowano
hamburgery i lody, wypełniali rodzice ucztujący z dziećmi, kiedy nianie
miały wolne. Piskliwie wrzeszczały maluchy na cukrowym haju, a
zmęczone kelnerki biegały tam i z powrotem, taszcząc olbrzymie
szklane miski z lodami, mrożoną czekoladę i superdługie hot dogi.
Dan zamierzał zabrać Serenę w jakieś bardziej romantyczne
miejsce, ciche i słabo oświetlone. Gdzieś, gdzie mogliby trzymać się za
ręce, rozmawiać i lepiej poznać. Gdzieś, gdzie nie rozpraszaliby ich
wściekli rodzice, wydzierający się na małych chłopców o zwodniczym
wyglądzie aniołków w nudnych koszulach i spodniach od Brooks
Brothers. Ale Serena chciała przyjść właśnie tutaj.
Może naprawdę miała ochotę na lody, a może jej oczekiwania co
do tego wieczoru nie były aż tak duże ani romantyczne jak jego.
- Czy to nie cudowne? - wykrzyknęła entuzjastycznie. - Razem z
moim bratem Erikiem przychodziliśmy tu raz w tygodniu na miętowy
deser lodowy. - Otworzyła menu. - Nic się nie zmieniło. Super.
Dan uśmiechnął się i odgarnął z oczu swoje rzadkie brązowe
włosy. Prawda była taka, że zupełnie go nie obchodziło, gdzie jest,
dopóki jest z nią.
Był z West Side, a Serena ze wschodniej części miasta. Mieszkał z
ojcem, samozwańczym intelektualistą i wydawcą mało znanych poetów
z kręgu bitników, oraz z młodszą siostrą, Jenny, która chodziła do
dziewiątej klasy w Constance Billard - w tej samej szkole uczyła się
Serena. Mieszkali w zrujnowanym mieszkaniu, które nie było
remontowane od lat czterdziestych ubiegłego wieku. Jedyną osobą,
która w ogóle tam sprzątała, był ich olbrzymi kot Marks, prawdziwy
ekspert w zabijaniu i pożeraniu karaluchów. Serena natomiast
mieszkała ze swoimi bogatymi rodzicami, członkami zarządów
wszystkich większych instytucji w mieście, w ogromnym apartamencie
na ostatnim piętrze; apartament został urządzony przez sławnego
dekoratora i rozciągał się z niego widok na Metropolitan Museum of Art
oraz Central Park. Serena miała pokojówkę i kucharkę, którą mogła
poprosić o upieczenie ciasta lub cappuccino, kiedy tylko przyszła jej na
to ochota.
Więc co robiła z Danem?
Natknęli się na siebie parę tygodni temu na castingu do filmu
reżyserowanego przez Vanessę Abrams, przyjaciółkę Dana i szkolną
koleżankę Sereny. Serena nie dostała roli i Dan prawie stracił nadzieję,
że jeszcze kiedykolwiek ją zobaczy, ale spotkali się ponownie w barze
na Brooklynie. Od tamtej pory dzwonili do siebie i choć widzieli się
jeszcze parę razy, to była ich pierwsza prawdziwa randka.
Serena wróciła do miasta w zeszłym miesiącu, po tym jak ją
wyrzucili ze szkoły z internatem. Na początku była podekscytowana
powrotem do Nowego Jorku, ale wkrótce przekonała się, że Blair
Waldorf postanowiła się z nią więcej nie zadawać, tak samo jak reszta
dawnych przyjaciół. Serena nadal nie wiedziała, co takiego strasznego
zrobiła. Zgadza się, w zasadzie nie utrzymywała z nikim kontaktu, i
owszem, może za bardzo chwaliła się tym, jak dobrze bawiła się w
minione wakacje w Europie. Tak dobrze, że nie pojawiła się na
początku roku w Hanover Academy w New Hampshire i właśnie przez
to wyleciała.
W jej dawnej szkole Constance Billard byli bardziej wyrozumiali.
To znaczy - szkoła jako instytucja była bardziej wyrozumiała, bo na
pewno nie jej koleżanki. Serenie nie pozostała w Nowym Jorku ani
jedna przyjazna dusza, więc była zachwycona Danem. Poza tym
poznawanie kogoś tak innego od siebie było superzabawą.
Dan miał ochotę uszczypnąć się za każdym razem, kiedy patrzył
w ciemnoniebieskie oczy Sereny. Był w niej zakochany, od kiedy ujrzał
ją po raz pierwszy na imprezie w dziewiątej klasie, i miał nadzieję, że
teraz, dwa i pół roku później, ona też się w nim zakocha.
- Weźmy największe desery z całego menu - powiedziała Serena.
- Potem możemy się zamienić, żeby się nam nie znudziło.
Zamówiła potrójny deser lodowy o smaku mięty z dodatkowym
sosem toffi, a Dan wziął lody kawowo - bananowe. Mógłby zjeść
wszystko, co tylko zawierało w sobie kawę. Albo tytoń.
- To coś dobrego? - zapytała Serena, wskazując wystającą z
kieszeni płaszcza Dana książkę.
Dan miał przy sobie Przy drzwiach zamkniętych Jeana Paula
Sartre'a, egzystencjalną opowieść o czyśćcu.
- Tak. Z jednej strony to całkiem zabawne, a z drugiej
przygnębiające - odparł Dan. - Ale zdaje się, że jest w tym dużo
prawdy.
- A o czym to jest?
- O piekle.
Serena roześmiała się.
- Wow! Zawsze czytasz takie książki?
Dan wyłowił kostkę lodu ze swojej szklanki z wodą i włożył do ust.
- Znaczy jakie?
- No na przykład o piekle - powiedziała Serena.
- Nie, nie zawsze. - Właśnie skończył czytać Cierpienia młodego
Wertera, co było o miłości. I piekle.
Lubił myśleć o sobie jako udręczonej duszy. Uwielbiał powieści,
sztuki i wiersze, które ukazywały tragiczną absurdalność życia. To
idealnie zgrywało się z kawą i papierosami.
- Mam problem, jeśli chodzi o czytanie - wyznała Serena.
Pojawiły się ich desery. Ledwie widzieli siebie nawzajem przez
góry lodów. Serena zanurzyła w misce specjalną długą łyżkę i wycięła
ogromny, doskonały kawałek. Dan zachwycał się jej szczupłym
przegubem, naprężonymi mięśniami ręki, złocistym połyskiem jej
jasnych włosów. Zamierzała właśnie pochłonąć nieprzyzwoicie wielki
deser lodowy, ale dla niego była boginią.
- To znaczy, oczywiście potrafię czytać - ciągnęła Serena. - Mam
tylko problem ze skupieniem uwagi. Moje myśli błądzą i nagle
zaczynam się zastanawiać, co będę robić wieczorem. Albo co muszę
kupić w drogerii. Albo myślę o czymś zabawnym, co zdarzyło mi się
przed rokiem i tak dalej. - Przełknęła lody i spojrzała w wyrozumiałe
brązowe oczy Dana. - Po prostu nie mogę się skupić - powiedziała ze
smutkiem.
To właśnie Danowi najbardziej podobało się w Serenie. Potrafiła
być jednocześnie smutna i szczęśliwa. Była jak samotny, roześmiany
anioł, unoszący się nad powierzchnią ziemi, zachwycony, że może
latać, a jednocześnie cierpiący na samotność. Przy Serenie wszystkie
zwyczajne rzeczy stawały się czymś niezwykłym.
Dan drżącymi rękami odciął łyżeczką czubek swoich oblanych
czekoladą bananowych lodów i przełknął w milczeniu Chciał
powiedzieć, że będzie jej czytać. Że zrobiłby dla niej wszystko. Kawowe
lody roztopiły się, przelewając nad brzegiem pucharka. Dan usiłował
uspokoić serce, żeby nie wyskoczyło z piersi.
- W zeszłym roku mieliśmy w Riverside świetnego nauczyciela
angielskiego - rzekł, odzyskując równowagę. - Mówił, że najlepszym
sposobem na zapamiętanie tego, co się czyta, jest czytanie po
kawałku. Delektowanie się słowami.
Serena uwielbiała sposób mówienia Dana. Uśmiechnęła się i
oblizała usta.
- Delektowanie się słowami - powtórzyła, unosząc kąciki ust.
Dan przełknął kolejną łyżkę bananowego deseru i sięgnął po
wodę. Boże, ale była piękna.
- Hm, zdaje się, że jesteś wzorowym, piątkowym uczniem i
pewnie już złożyłeś podanie o wcześniejsze przyjęcie do Harvardu, co?
- Serena, wyjęła ze swojego deseru złamaną laskę cukierka i zaczęła go
ssać.
- Nic z tych rzeczy - odparł Dan. - Pojęcia nie mam, co będzie. To
znaczy, wiem na pewno, że chcę pójść na jakąś uczelnię, gdzie mają
dobry program dla przyszłych pisarzy, ale jeszcze nie wiem gdzie. Nasz
doradca dał mi długaśną listę uczelni: i mam wszystkie katalogi, ale
nadal nie wiem, co robić.
- Ja też. Pewnie wkrótce wybiorę się do Brown - powiedziała mu
Serena. - Mój brat tam studiuje. Chcesz się przejechać?
Dan zanurkował w głębinę jej oczu, usiłując zorientować się, czy
Serena żywi do niego tak samo namiętne uczucia, jak on do niej. Czy
kiedy powiedziała: „Chcesz się przejechać?”, miała na myśli: „Spędźmy
razem weekend, trzymając się za ręce, patrząc sobie głęboko w oczy i
całując bez końca”? A może znaczyło to: „Jedźmy razem, bo zawsze
fajniej jest z kimś znajomym”? Tak czy inaczej, nie mógł odmówić. Nie
dbał o to, czy chodzi o Brown, Loserville czy miejski college. Serena
zapytała go, czy chce jechać, i odpowiedź brzmiała „tak”. Pojechałby z
nią wszędzie.
- Brown - powiedział Dan, jakby się ciągle nad tym zastanawiał - -
Powinni mieć świetny program dla pisarzy.
Serena pokiwała głową, przeczesując palcami swoje długie jasne
włosy.
- Więc jedź ze mną.
Pojedzie. Oczywiście, że pojedzie. Dan wzruszył ramionami.
- Pogadam o tym z moim ojcem.
Starał się, żeby zabrzmiało to niedbale. Nie chciał, by Serena
wiedziała, że w środku cały podskakuje jak uradowany szczeniak. Bał
się, że może ją przestraszyć.
- Okay, gotów? No to zamiana - powiedziała Serena, podsuwając
mu swoją miskę.
Zamienili się miskami i spróbowali swoich deserów. Kiedy ich
kubki smakowe zarejestrowały nowe smaki, skrzywili się i wystawili
języki. Lody miętowe i kawowe po prostu nie pasowały do siebie. Dan
miał nadzieję, że nie jest to żaden znak.
Serena zabrała z powrotem swoją miskę i na nowo zaatakowała
lody. Dan zjadł jeszcze trochę, a potem odłożył łyżkę.
- Uff! - westchnął, odchylając się do tyłu na krześle i trzymając
się za brzuch. - Wygrałaś.
Serena też odłożyła łyżkę, choć zjadła dopiero połowę porcji i
odpięła górny guzik dżinsów.
- Chyba jest remis. - Zachichotała.
- Chcesz pójść na spacer? - odważył się zapytać Dan, zaciskając
swoje drżące palce u rąk i nóg tak mocno, że aż mu zsiniały.
- Chętnie - odparła Serena.
Na Sześćdziesiątej było bardzo cicho jak na piątkowy wieczór.
Kierowali się na zachód, w stronę Central Parku. Na Madison zatrzymali
się przed Barneysem i zapatrzyli w okno wystawowe. W środku, w
dziale z kosmetykami nadal kręciło się za kontuarami parę osób,
przygotowując się na wzmożony ruch w sobotni poranek.
- Nie wiem, co bym zrobiła bez Barneysa. - Serena westchnęła,
jakby ten dom handlowy ocalił jej życie.
Dan był w Środku tego sławnego domu towarowego tylko raz.
Puścił wodze wyobraźni i kupił na kartę kredytową ojca smoking od
bardzo drogiego projektanta, fantazjując o tym, że właśnie w tym
smokingu tańczy z Sereną na wspaniałym przyjęciu. Ale potem
przemówiła rzeczywistość. Nie cierpiał wytwornych przyjęć i jeszcze do
niedawna myślał, że Serena nie zamieni z nim nawet dwóch słów. No i
zwrócił smoking.
Teraz uśmiechnął się na to wspomnienie. Serena zamieniła z nim
zdecydowanie więcej niż dwa słowa. Zaproponowała mu wspólny
weekend. Może zakochają się w sobie. Może nawet skończy się tak, że
pójdą do tego samego college'u i spędzą razem resztę życia.
Spokojnie, Dan. Znowu odzywa się twoja bujna wyobraźnia.
Na Piątej Alei, obok parku, odbili w górę i przeszli obok Hotelu
Pierre, gdzie w dziesiątej klasie oboje byli na szkolnym balu. Dan
pamiętał, jak przyglądał się Serenie i żałował, że jej nie zna - Serena
siedziała roześmiana przy stole z przyjaciółmi, ubrana w zieloną
sukienkę bez ramiączek, a jej włosy migotały. Już wtedy był w niej
zakochany.
Minęli gabinet ortodonty Sereny i Frick, starą rezydencję, w której
teraz znajdowało się muzeum. Dan miał ochotę włamać się do środka i
całować Serenę na jednym z pięknych starych łóżek. Chciał, by tam
razem zamieszkali, niczym uchodźcy w raju.
Szli dalej Piątą Aleją, mijając apartamentowiec prey
Siedemdziesiątej Drugiej, w którym mieszkała Blair Waldorf. Serena
znała Blair od pierwszej klasy i setki razy była u Waldorfów, ale teraz
nie była już tam mile widziana.
Nie mogła udawać, że nie ponosi za ten stan żadnej winy.
Wiedziała, co najbardziej ubodło Blair. Nie chodziło tylko o to, że
Serena odcięła się od ich nowojorskiej paczki, czy balowała w Europie,
kiedy rozwodzili się rodzice Blair. Tak naprawdę kres ich przyjaźni
położył fakt, że Serena spała z Nate'em tamtego lata, tuż przed
wyjazdem do nowej szkoły.
Było to zaledwie dwa lata temu, a miała wrażenie, jakby
przydarzyło się to jakiejś innej dziewczynie w zupełnie innym życiu. Z
Blair i Nate'em zawsze się przyjaźnili. Miała nadzieję, że Blair
potraktuje całe zdarzenie jako jedną z tych szalonych rzeczy, jakie
zachodzą miedzy przyjaciółmi i jej wybaczy. To był czysty przypadek. A
poza tym Blair nadal miała Nate'a. Tyle że dowiedziała się o wszystkim
dopiero ostatnio i nie zamierzała odpuścić.
Serena pogrzebała w torebce, wyciągnęła papierosa i włożyła do
ust. Zatrzymała się i pstryknęła zapalniczką. Dan patrzył, jak Serena
zaciąga się, a następnie wypuszcza w chłodne powietrze chmurę
szarego dymu. Owinęła się swoim znoszonym brązowym płaszczem
Burberry.
- Może usiądziemy na chwilę przed Met - zaproponowała. - Chodź.
Wzięła Dana za rękę i szybko pokonali dziesięć przecznic
dzielących ich od Metropolitan Museum of Art. Zaciągnęła go do
połowy schodów i usiadła. Mieszkała w apartamentowcu po drugiej
stronie ulicy. Jej rodzice wyszli na jakąś imprezę charytatywną czy też
otwarcie wystawy i ciemne okna świeciły pustkami.
Puściła rękę Dana, który zaczął się zastanawiać, czy zrobił coś
nie tak. Nie potrafił odgadnąć jej myśli, co doprowadzało go do
szaleństwa.
- Razem z Blair i Nate'em przesiadywaliśmy na tych schodach
całymi godzinami, nawijając o wszystkim i o niczym - powiedziała
tęsknie Serena. - Czasami nawet, kiedy mieliśmy iść na jakieś
przyjęcie, Blair i ja stroiłyśmy się, robiłyśmy makijaż i tak dalej, a
potem pojawiał się Nate z butelką czegoś mocniejszego, kupowaliśmy
fajki i po prostu olewaliśmy przyjęcie, bo lepiej było posiedzieć tutaj. -
Jej oczy zalśniły łzami.
- Czasami żałuję... - głos jej się załamał. W zasadzie sama nie
wiedziała, czego dokładnie żałuje, ale była już zmęczona tym podłym
samopoczuciem z powodu Blair i Nate'a. - Przepraszam - pociągnęła
nosem, spoglądając w dół na swoje buty. - Mam nadzieję, że cię nie
zanudzam.
- No co ty - powiedział Dan.
Chciał znowu wziąć ją za rękę, ale schowała dłoń w kieszeni.
Dotknął więc jej łokcia. Odwróciła się do niego. To była jego szansa.
Bardzo chciał powiedzieć jej coś pięknego i przepojonego
namiętnością, ale nie potrafił. Spiesząc się, by nie sparaliżowały go
nerwy, nachylił się i pocałował ją delikatnie w usta. Ziemia zatrzęsła się
w posadach. Całe szczęście, że siedział. Kiedy się odsunął, oczy Sereny
błyszczały.
Otarła nos wierzchem dłoni i uśmiechnęła się do niego. Następnie
uniosła brodę i też go pocałowała. Było to lekkie muśnięcie dolnej
wargi, a potem Serena pochyliła głowę i oparła o jego ramię. Dan
zamknął oczy, żeby się opanować.
O Boże! Ciekawe, co myśli, zastanawiał się gorączkowo. Dlaczego
nic nie mówi?
- Gdzie wy, westsidersi, spędzacie wolny czas? - zapytała Serena.
- Macie tam jakieś miejsce jak to?
- W zasadzie nie. - Objął ją ramieniem. Nie miał teraz ochoty na
rozmowę. Chciał wziąć ją za rękę, skoczyć z klifu do rozświetlonego
przez księżyc morza i leżąc na plecach, unosić się z nią na falach.
Chciał ją jeszcze raz pocałować. I jeszcze raz. I jeszcze. - Czasami, w
ciągu dnia, chodzę na przystań. A nocami po prostu szwendamy się po
ulicach.
- Przystań - powtórzyła Serena. - Zabierzesz mnie tam?
Dan pokiwał głową. Zabrałby ją wszędzie.
Czekał, aż Serena uniesie głowę, żeby mogli się znowu
pocałować. Ale Serena cały czas tuliła się do jego ramienia, wdychając
papierosowy zapach płaszcza Dana, co działało kojąco na jej nerwy.
Siedzieli tak jeszcze przez chwilę. Dan był jednocześnie zbyt
zdenerwowany, szczęśliwy i oszołomiony, żeby nawet zapalić
papierosa. Miał nadzieję, że tak zasną, a potem obudzą się w różowym
świetle poranka, ciągle spleceni ramionami.
Kilka minut później Serena się odsunęła.
- Lepiej już pójdę, bo jeszcze tu zasnę. - Wstała, nachyliła się i
pocałowała Dana w policzek. Zadrżał, kiedy jej włosy otarły się o jego
ucho. - Zobaczymy się niedługo, okay?
Dan skinął głową. Naprawdę musiała już iść? Bał się, by
przypadkiem nie wymknęły się słowa, które cały wieczór cisnęły się mu
na usta. - Kocham cię. Wciąż się obawiał, że mógłby ją wystraszyć.
Patrzył, jak Serena z rozwianymi włosami przebiega przez ulicę.
Portier przytrzymał jej drzwi. Zniknęła w środku.
Serena jechała na górę windą, pobrzękując kluczami w kieszeni
płaszcza. Parę tygodni temu siedziałaby w piątkowy wieczór w domu,
jedynie w towarzystwie telewizora, i użalała nad sobą. Miała szczęście,
że zaprzyjaźniła się z Danem.
Dan siedział na schodach Met jeszcze jakiś czas, aż na ostatnim
piętrze budynku po drugiej stronie ulicy zapaliły się światła. Wyobrażał
sobie, jak Serena zdejmuje w holu buty, a płaszcz rzuca na krzesło,
zostawiając pokojówce do odniesienia. Potem pewnie przebierze się w
długą białą koszulę nocną z jedwabiu i usiądzie przed lustrem w
pozłacanej ramie, szczotkując swoje długie jasne włosy jak bajkowa
księżniczka. Dotknął palcem dolnej wargi. Naprawdę ją pocałował? Tyle
razy całował ją w snach i teraz trudno mu było uwierzyć, że to
wydarzyło się naprawdę.
Podniósł się, potarł oczy i wyciągnął ręce wysoko nad głowę. Czuł
się świetnie. Zabawne - znienacka stał się jednym z tych facetów,
których zwykle nienawidził, kiedy czytał o nich w książkach. Był
najszczęśliwszym facetem na świecie.
drugie podejście
- Nie rozumiem, dlaczego musisz jechać do Brown w ten sam
weekend, kiedy ja jadę do Yale! - krzyknęła do Nate'a Blair z łazienki.
Nate leżał na jej łóżku, szurając paskiem Blair po narzucie,
bawiąc się w ten sposób z Kitty Minky, błękitną rosyjską kotką. Światło
było zgaszone, paliły się świece, z odtwarzacza leciała Macy Gray, a
Nate był bez koszuli.
- Nate, dlaczego?! - powtórzyła niecierpliwie Blair. Zaczęła się
rozbierać, zrzucając ubrania na stertę na podłodze łazienki. Planowała,
że w ten weekend pojadą razem do New Hampshire. Mogliby
wypożyczyć samochód i zatrzymać się w jakimś romantycznym hotelu,
zupełnie jakby byli w podróży poślubnej.
- Właśnie na ten weekend wyznaczyli mi w Brown rozmowę -
odezwał się w końcu Nate. - Przykro mi. - Wyszarpnął pasek spomiędzy
łap Kitty Minky i strzelił nim w powietrzu nad jej głową, aż
przestraszona pognała do szaty. Potem przekręcił się na wznak i
czekał, wpatrując się w sufit.
Ostatnim razem, kiedy już mieli uprawiać seks, Nate wygadał się,
że robił to z Sereną tamtego lata, przed jej wyjazdem. Po prostu
uważał, że Blair powinna się najpierw dowiedzieć, że: A) nie jest to jego
pierwszy raz, B) robił to z jej byłą najlepszą przyjaciółką. Oczywiście
kiedy się przyznał, Blair nie chciała już tego zrobić. Była wściekła.
Na szczęście już miał to za sobą. Tak jakby.
Blair skończyła zapinać swoje nowe buty i spryskała się
perfumami. Zamknęła oczy i policzyła do trzech. W ciągu tych trzech
sekund w jej głowie wyświetlił się krótki film - wyobrażała sobie
niesamowitą noc, którą za chwilę przeżyją z Nate'em. Byli kochankami
z dzieciństwa, przeznaczonymi sobie nawzajem. Oddawali się sobie
całkowicie. Otworzyła oczy i jeszcze raz przejechała szczotką po
włosach, przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze. Wyglądała na
pewną siebie i gotową. Wyglądała na dziewczynę, która zawsze
dostaje, czego chce. Była dziewczyną, która pójdzie do Yale i poślubi
ukochanego chłopaka. Gdyby tylko nie miała tak dużych dziurek od
nosa, a za to większe piersi... ale nieważne.
Pchnęła drzwi od łazienki.
Nate spojrzał na nią i ze zdziwieniem zorientował się, że jest już
podniecony. Może to przez ten szampan albo stek. Zamknął oczy, po
czym ponownie je otworzył. Nie, Blair naprawdę wyglądała zajebiście.
Chwycił ją za rękę i pociągnął na siebie. Zaczęli się całować; ich usta i
języki grały w tę samą grę, która trwała już od dwóch lat. Ale tym
razem ich gra nie miała przypominać czterogodzinnej rozgrywki w
monopol, kiedy już wszyscy gracze mają dość i odchodzą od stolika. Ta
gra dokądś zmierzała i nie zamierzali przestać, dopóki nie wykupią
wszystkiego, co tylko wpadnie im w ręce.
Blair zamknęła oczy i wyobrażała sobie, że jest Audrey Hepburn
w Miłość po południu. Uwielbiała stare filmy, zwłaszcza te z Audrey
Hepburn. W tych filmach nigdy nie pokazywali, jak bohaterowie
uprawiają seks. Sceny miłosne były zawsze bardzo romantyczne i w
dobrym guście - mnóstwo długich, przepełnionych uczuciem
pocałunków, cudowne ciuchy, fryzury super. Blair starała się leżeć z
wyciągniętymi rękami i szyją, żeby czuć się wyższą, szczuplejszą i
bardziej zmysłową w ramionach Nate'a.
Nate niechcący wbił jej w żebra łokieć.
- Aj! - jęknęła, odsuwając się. Nie chciała, żeby to zabrzmiało,
jakby się bała, ale się bała, trochę. Audrey Hepburn nigdy nie dostała
po żebrach od Cary'ego Grama, nawet przez przypadek. Traktował ją
delikatnie jak porcelanową lalkę.
- Przepraszam - wymamrotał Nate. Sięgnął po poduszkę i wsunął
ją pod Blair, tak że leżała teraz na niej wygodnie. Uniosła głowę i
zarzuciła sobie seksownie włosy na twarz, a potem ugryzła Nate'a w
ramię, zostawiając na jego skórze siad w kształcie białego „o”.
- Proszę, tak to się kończy, jak mnie krzywdzisz - powiedziała,
wachlując rzęsami.
- Obiecuję, że będę ostrożny - rzekł poważnie Nate, przesuwając
rękę po jej biodrze, a potem wzdłuż nogi.
Blair wzięła głęboki oddech, próbując się zrelaksować. Nie było
jak w scenach miłosnych z jej ulubionych starych filmów. Nie myślała,
że to będzie takie realne i niezręczne.
Nic nigdy nie wygląda równie dobrze jak w filmach, co nie
znaczy, że nie jest przyjemne.
Nate pocałował ją miękko, a ona położyła mu rękę na karku.
Odważnie sięgnęła drugą ręką w dół, usiłując rozpiąć jego skórzany
pasek od spodni.
- Zaciął się - powiedziała, szarpiąc za metalową sprzączkę. Paliły
ją policzki, z czego nie była zadowolona. Nigdy wcześniej nie miała tak
nieskoordynowanych ruchów.
- Ja to zrobię - zaproponował Nate. Szybko rozpiął pasek.
Blair spojrzała na stary obraz przedstawiający jej babkę jako
młodą dziewczynę trzymającą koszyk z różanymi płatkami. Nagle
poczuła się kompletnie obnażona.
Odwróciła się do Nate'a i patrzyła, jak ściąga spodnie, wierzgając
nogami. Przód jego bokserek w biało - czerwone paski sterczał jak
namiot.
I wtedy otworzyły się drzwi wejściowe, po czym zamknięto je z
trzaskiem.
- Jest tam kto? - zawołała matka Blair.
Blair i Nate zamarli. Matka Blair i Cyrus, jej nowy facet, wyszli do
opery. Nie powinni wracać jeszcze przez parę godzin.
- Blair, kochanie? Jesteś tam? Mamy z Cyrusem ekscytujące
wieści!
- Blair?! - donośny głos Cyrusa odbił się echem od ścian.
Blair odepchnęła Nate'a i podciągnęła kołdrę pod szyję.
- Co robimy? - szepnął Nate, Wsunął dłoń pod kołdrę i dotknął
brzucha Blair.
Błąd. Nigdy nie dotykaj brzucha dziewczyny, dopóki cię o to nie
poprosi. Inaczej poczuje się gruba.
Blair ze wzdrygnięciem odsunęła się od niego i opuściła nogi na
podłogę.
- Blair?! - Głos jej matki dobiegał tuż zza drzwi sypialni. - Mogę na
chwilę wejść? To ważne -
O rany!
- Chwila! - krzyknęła Blair. Rzuciła się do szafy po spodnie od
dresu. - Ubieraj się - syknęła do Nate'a. Zrzuciła ze stóp sandałki,
pospiesznie naciągnęła spodnie i starą bluzę ojca z logo Yale. Nate z
powrotem włożył spodnie i zapiął pasek. Drugie podejście zaliczone.
- Gotowy? - szepnęła Blair.
Zawiedziony Nate pokiwał w odpowiedzi głową.
Blair otworzyła drzwi sypialni i zobaczyła swoją matkę czekającą
w holu. Eleanor Waldorf rozpromieniła się na widok córki; na policzkach
miała wypieki, po części od czerwonego wina, po części z podniecenia.
- Zauważyłaś, że coś się zmieniło? - zapylała, poruszając w
powietrzu palcami lewej dłoni. Na jej serdecznym palcu błyszczał
olbrzymi złoty pierścionek z brylantem. Wyglądał jak tradycyjny
pierścionek zaręczynowy, tyle że był jakieś cztery razy większy.
Śmiechu warte.
Blair stała jak skamieniała w drzwiach sypialni i wpatrywała się w
pierścionek. Czuła na uchu oddech Nate'a, który stał za nią. Żadne z
nich nie powiedziało ani słowa.
- Cyrus poprosił mnie o rękę! - wykrzyknęła matka Blair. - Czy to
nie cudowne?
Blair przyglądała się jej z niedowierzaniem.
Cyrus Rose łysiał i miał szczeciniaste wąsiki. Nosił złotą
bransoletkę i ohydne dwurzędowe garnitury w prążki. Jej matka
spotkała go minionej wiosny w dziale z kosmetykami Saksa. Szukał
perfum dla swojej matki i Eleanor zaoferowała mu pomoc. Blair
pamiętała jeszcze ten dzień i te perfumy.
- Dałam mu nawet swój numer - powiedziała jej matka po
powrocie do domu, chichocząc. Blair miała ochotę puścić pawia. Ku
obrzydzeniu i konsternacji Blair Cyrus rzeczywiście zadzwoni! i potem
dzwonił już ciągle. A teraz zamierzali wziąć ślub.
W tym momencie na końcu korytarza pojawił się Cyrus Rose.
- I co o tym myślisz, Blair? - zapytał, puszczając do niej oko. Miał
na sobie niebieski dwurzędowy garnitur i błyszczące czarne buty. Był
czerwony na twarzy, miał wytrzeszczone oczy jak napompowana żaba i
wielki brzuchol. Zatarł grube dłonie, za którymi znajdowały się
włochate nadgarstki ozdobione tandetną złotą biżuterią.
Będzie miała ojczyma. Zebrało się jej na wymioty. I to by było na
tyle, jeśli chodzi o utratę dziewictwa z ukochanym chłopcem. Film
zwany jej życiem stawał się coraz bardziej absurdalny i tragiczny.
Zacisnęła usta i sztywno musnęła policzek matki.
- Moje gratulacje, mamo - powiedziała.
- Grzeczna dziewczynka - zagrzmiał Cyrus.
- Gratuluję, pani Waldorf - rzekł Nate, drepcząc obok Blair Czuł
się niezręcznie, uczestnicząc w tak intymnej sytuacji rodzinnej. Czy
Blair nie mogła po prostu kazać matce zaczekać i porozmawiać z nią
rano?
Pani Waldorf ściskała go bez końca.
- Czy to nie cudowne? - powtarzała. Nate nie był tego taki pewny.
Blair westchnęła z rezygnacją i podreptała boso korytarzem, żeby
pogratulować Cyrusowi. Śmierdział serem pleśniowym i potem. Na
czubku nosa rosły mu włosy. I to on miał być jej ojczymem. Ciągle nie
mogła w to uwierzyć.
- Tak się cieszę, Cyrusie - powiedziała sztywno. Wspięła się na
palce i przyłożyła swój gładki, chłodny policzek w pobliże jego
gorących, zarośniętych ust.
- Jesteśmy najszczęśliwszymi ludźmi na świecie! - Cyrus dal jej
odrażająco mokrego całusa w policzek.
Blair wcale nie czuła się szczęśliwa.
Eleanor uwolniła w końcu Nate'a.
- Nie zamierzamy czekać - oznajmiła. - Weźmiemy ślub w sobotę
po Święcie Dziękczynienia. To już za trzy tygodnie!
Blair zamurowało. Sobota po Święcie Dziękczynienia? Ale wtedy
są jej urodziny. Jej siedemnaste urodziny.
- Wesele wyprawimy w hotelu St. Claire. I chcę mieć dużo
druhen. Moje siostry i twoje przyjaciółki. Oczywiście ty będziesz starszą
druhną. Pomożesz mi wszystko zaplanować. Będziemy się świetnie
bawić, Blair - paplała jej matka jednym tchem. - Po prostu kocham
śluby!
- W porządku - odparła Blair głosem zupełnie wypranym z emocji.
- Mam powiedzieć tacie?
Eleanor na chwilę zamilkła.
- No właśnie, jak tam ojciec? - zapytała, ciągle rozpromieniona.
Nic nie mogło ostudzić jej radości.
- Świetnie. - Blair wzruszyła ramionami. - Dostałam od niego
buty. I tort.
- Tort? - zapytał z wielkim zainteresowaniem Cyrus.
Co za wieprz, pomyślała Blair. Dobrze chociaż, że ojciec wyprawił
jej wcześniejsze urodziny, bo nie zapowiadało się, że w jej właściwe
urodziny będzie dobra zabawa.
- Przepraszam, że nie przynieśliśmy nic do domu, ale zupełnie
zapomniałam.
Eleanor przejechała dłonią po ustach.
- Cóż. i tak nie mogłabym nawet spróbować. Panna młoda musi
uważać na figurę! - Spojrzała na Cyrusa i zachichotała.
- Mamo... - odezwała się Blair.
- Tak, skarbie?
- Nie masz nic przeciwko, że pójdziemy z Nate'em do mnie
pooglądać telewizję?
- Oczywiście, że nie. Idźcie - odparła jej matka, uśmiechając się
porozumiewawczo do Nate'a.
Cyrus puścił do nich oczko.
- Dobrej nocki, Blair. Na razie, Nate.
- Dobranoc, panie Rose - powiedział Nate i wrócił za Blair do jej
sypialni.
W chwili kiedy zamknął za sobą drzwi, Blair rzuciła się twarzą w
dół na łóżko, zakrywając głowę rękami.
- Nie przesadzaj, Blair. - Nate usiadł na skraju łóżka i gładził ją po
stopie. - Cyrus jest w porządku. Mogło być gorzej, nie? Mógłby być
totalnym dupkiem.
- On jest totalnym dupkiem - mruknęła Blair. - Nienawidzę go. -
Nagle zapragnęła, żeby Nate po prostu wyszedł, zostawiając ją, by
mogła w spokoju cierpieć.
Nate położył się obok i zaczął bawić się jej włosami.
- A czy ja jestem totalnym dupkiem? - zapytał. - Nie.
- Nienawidzisz mnie?
- Nie - odpowiedziała Blair w narzutę.
- Chodź do mnie. - Nate pociągnął ją za rękę. Wsunął ręce pod jej
bluzę z nadzieją, że powrócą do tego, na czym skończyli. Pocałował ją
w szyję.
Blair zamknęła oczy, próbując się odprężyć. Mogła to zrobić.
Mogła pójść na całość, uprawiać seks i mieć milion orgazmów, nawet
jeśli jej matka i Cyrus byli w sąsiednim pokoju. Mogła...
Wcale nie. Chciała, żeby jej pierwszy raz był doskonały, a zrobiło
się zupełnie do kitu. Jej matka i Cyrus pewnie właśnie zabawiali się w
sypialni. Na samą myśl o tym czuła się. jakby obłaziły ją wszy czy coś
takiego.
Wszystko było nie tak. Zupełnie do bani. Jej życie było kompletną
katastrofą.
Odsunęła się od Nate'a i ukryła twarz w poduszce.
- Przykro mi. To nie był odpowiedni czas na cielesne rozkosze.
Czuła się jak Joanna d'Arc grana przez Ingrid Bergman w pierwszej
ekranizacji - piękna, nietknięta męczennica.
Nate zaczął na nowo bawić się jej włosami i głaskać po plecach.
Miał nadzieję, że Blair zmieni zdanie, ale z uporem trzymała twarz
wbitą w poduszkę. Zastanawiał się, czy w ogóle zamierzała to z nim
zrobić.
Podniósł się po kilku minutach. Zrobiło się już późno, był
znudzony i zmęczony.
- Muszę iść do domu - powiedział.
Blair udała, że go nie słyszy. Była zbyt przejęta dramatyzmem
swojej nieszczęsnej sytuacji.
- Zadzwoń do mnie - powiedział Nate.
I wyszedł.
S postanawia się nie łamać
W sobotni poranek obudził Serenę głos matki.
- Mogę wejść?
- O co chodzi? - zapytała Serena, siadając na łóżku. Ciągle nie
mogła się przyzwyczaić, że znowu mieszka z rodzicami. Było to dość
upierdliwe.
Drzwi lekko się uchyliły.
- Mam ci coś do powiedzenia - oznajmiła matka.
Serena w zasadzie nie miała za złe matce, że ją obudziła; nie
chciała tylko, by myślała, że może wpadać do jej pokoju nieproszona,
kiedy tylko przyjdzie jej na to ochota.
- Słucham - rzuciła, sprawiając wrażenie bardziej rozdrażnionej,
niż była w rzeczywistości.
Pani van der Woodsen weszła do pokoju i usiadła w nogach łóżka.
Miała na sobie granatowy jedwabny szlafrok od Oscara dc la Renta i
granatowe kapcie. Jej falujące, rozświetlone pasemkami jasne włosy
były zebrane w luźny kok na czubku głowy, a blada cera miała perłowy
połysk, efekt stosowania od wielu lat kremu La Mer. Pachniała Chanel
No. 5.
Serena podciągnęła kolana pod brodę i przykryła nogi kołdrą.
- Co się dzieje? - zapytała.
- Przed chwilą dzwoniła do mnie Eleanor Waldorf. A z czym?
Zgadnij!
Serena przewróciła oczami; jej matka przechodziła samą siebie,
by wytworzyć napięcie.
- No co jest?
- Wychodzi za mąż.
- Za tego Cyrusa?
- Naturalnie. A niby za kogo? - odparła jej matka, strzepując
wyimaginowane pyłki ze szlafroka.
Serena zmarszczyła brwi, zastanawiając się, jak Blair przyjęła te
nowiny. Zapewne bez zbytniego zadowolenia. Choć Blair nie była
ostatnio dla niej zbyt miła, Serena ciągle przejmowała się swoją starą
przyjaciółką.
- Niezwykłe jest to - ciągnęła pani van der Woodsen - że
zamierzają to zrobić ot tak. - Pstryknęła swoimi ozdobionymi
pierścionkami palcami.
- Co masz na myśli?
- Świąteczny weekend - szepnęła jej matka, unosząc brwi, by
podkreślić niezwykłość tej sytuacji. - Sobota po Święcie Dziękczynienia.
Na tę sobotę wyznaczona jest data ślubu. I Eleanor chce, żebyś była jej
druhną. Blair na pewno zapozna cię ze wszystkimi szczegółami. Jest
starszą druhną.
Pani Waldorf wstała i zaczęła ustawiać porozwalane na komodzie
Sereny buteleczki z perfumami, małe pudełeczka z biżuterią od
Tiffany'ego i tubki z fluidem Stila.
- Co za pomysł! - jęknęła Serena, zamykając oczy. Sobota po
Świecie Dziękczynienia. To już za trzy tygodnie.
Serena zdała sobie sprawę, że właśnie wtedy Blair ma urodziny.
Biedna Blair. Uwielbiała swoje urodziny. To był jej dzień. Ale
najwyraźniej nie w tym roku.
I co ją czeka jako druhnę, kiedy Blair ma być starszą druhną? Czy
specjalnie załatwi jej sukienkę, która w ogóle nie będzie na nią
pasować? A może dosypie jej czegoś do szampana? Każe jej
przemaszerować nawą w parze z Chuckiem Bassem, najbardziej
oślizłym typem z kręgu ich znajomych? To wszystko było zbyt straszne,
żeby nawet o tym myśleć.
Matka ponownie usiadła na łóżku i zaczęła bawić się włosami
Sereny.
- Coś nie tak, skarbie? - zapytała zmartwiona. - Myślałam, że
zachwyci cię perspektywa bycia druhną.
Serena otworzyła oczy.
- Boli mnie głowa, to wszystko - westchnęła, owijając się kołdrą. -
Chyba jeszcze trochę sobie polezę i pooglądam telewizję, dobrze?
Matka poklepała ją po nodze.
- W porządku. Przyślę ci Deidre z kawą i jakimś sokiem. Zdaje się,
że kupiła też croissanty.
- Dzięki, mamo.
Pani van der Woodsen podniosła się i podeszła do drzwi. W progu
zatrzymała się i odwróciła, posyłając córce promienny uśmiech.
- Jesienne śluby są zawsze urocze. To wszystko jest ekscytujące.
- Tak - powiedziała Serena, napuszając poduszkę. - Będzie
świetnie.
Kiedy matka wyszła, Serena przekręciła się na drugi bok i
patrzyła przez chwilę za okno, obserwując, jak ptaki zrywają się z
wierzchołków drzew otaczających Met. Potem sięgnęła po telefon i
wcisnęła guzik, pod którym miała zakodowany numer Erika w Brown.
Zawsze kiedy potrzebowała duchowego wsparciu, dzwoniła do brata.
Drugą ręką włączyła pilotem telewizor. Na Nickelodeon leciało akurat
SpongeBob SquarePants. Wpatrywała się w ekran niewidzącym
wzrokiem, słuchając w słuchawce sygnału; trzy dzwonki, cztery.
Po szóstym dzwonku Erik wreszcie odebrał.
- Tak?
- Hej - powiedziała Serena. - Co porabiasz?
- Właściwie to jeszcze śpię. - Głośno zakaszlał. - O cholera.
Serena uśmiechnęła się szeroko.
- Sorki. Ciężka noc, co?
Tylko jęknął w odpowiedzi.
- Dzwonię do ciebie, bo właśnie się dowiedziałam, że matka Blair
wychodzi za mąż za tego faceta, Cyrusa. Nie wydaje mi się, żeby znali
się dość długo, ale to szczegół. W każdym razie mam być druhną, a
Blair jest starszą druhną, co znaczy... W zasadzie sama nie wiem, co to
znaczy. Ale jestem pewna, że sprawa będzie śmierdzieć.
Czekała przez chwilę na odpowiedź. Nie doczekawszy się
powiedziała:
- Zdaje się, że jesteś za bardzo skacowany, żeby teraz o tym
gadać, co?
- Tak jakby - odparł Erik.
- Okay, nie ma sprawy. Zadzwonię później. - Była zawiedziona. -
A w ogóle to myślałam o tym, żeby cię odwiedzić Może w przyszły
weekend?
- W porządku. - Erik ziewnął.
- Okay, na razie. - Rozłączyła się.
Wypełzła spod kołdry, wstała z łóżka i poszła, powłócząc nogami,
do łazienki, gdzie przyjrzała się uważnie swojemu odbiciu w lustrze.
Szare bokserki wisiały na jej tyłku, koszulo z Panem Bąbelkiem była
przekręcona i opadała jej z ramienia. Na jednym policzku widniała
zaschnięta smużka śliny.
Oczywiście ciągle wyglądała jak gorąca laska.
- Grubas - powiedziała Serena do swojego odbicia. Sięgnęła po
szczoteczkę i zaczęła powoli myć zęby, myśląc o Eriki Choć balował
nawet więcej od niej, udało mu się utrzymać w szkole z internatem i
dostać do Brown. Erik był dobrym synem, a Serena złą córką. To takie
niesprawiedliwe.
Zmarszczyła z determinacją brwi, szorując zawzięcie zęby
trzonowe.
I co z tego, że wyleciała ze szkoły z internatem, miała marne
stopnie, a jedynym dodatkowym zajęciem było nakręcenie tego
zwariowanego filmiku na Festiwal Filmowy uczennic ostatniej klasy
Constance Billard? Pokaże wszystkim, że nie jest taka beznadziejna, jak
myślą - dostanie się do dobrego college'u, jak na przykład Brown, i
zostanie kimś.
Nie żeby już teraz nie była kimś wyjątkowym. Zapadała
wszystkim w pamięć. Wszyscy uwielbiali jej nienawidzić. Nie musiała
robić nic, żeby błyszczeć - sama z siebie błyszczała mocniej niż cała
reszta.
Splunęła pastą do umywalki.
Tak, z całą pewnością pojedzie w przyszły weekend do Brown,
nawet jeśli szanse na odniesienie sukcesu nie były zbyt duże. Może jej
się poszczęści. Zwykle miała fart.
szczęściarz i nieszczęśnica
- Dziwoląg - szepnęła Jenny Humphrey do swojego odbicia.
Stała przed lustrem, wstrzymując oddech i mocno wypinając
brzuch do przodu. Ale i tak nie sterczał tak bardzo jak jej cycki -
olbrzymie, zwłaszcza jak na dziewczynę z dziewiątej klasy. Jej różowa
koszula nocna sprawiała wrażenie trójkątnego namiotu, który opadał z
piersi do kolan, przykrywając wystający brzuch i krótkie nogi. Rozrosła
się do przodu, zamiast urosnąć w górę, jak Serena van der Woodsen z
ostatniej klasy Constance Billard, którą Jenny wprost uwielbiała. Przez
te wielkie cycki Jenny nie miała nadziei, że kiedykolwiek będzie
wyglądać choć w części tak dobrze jak Serena. Były zmorą jej życia.
Wypuściła powietrze i ściągnęła koszulę, żeby przymierzyć nowy
czarny top, który kupiła wczoraj po szkole w Urban Outfitters.
Szamocząc się, przeciągnęła go przez ramiona i naciągnęła w dół, na
piersi. Spojrzała w lustro. Nie miała już dwóch wielkich cycków - jej
piersi zlały się w bezkształtną masę monstrualnej wielkości. Wyglądała
jak zdeformowana.
Założyła swoje ciemnobrązowe kręcone włosy za uszy i
zdegustowana odwróciła się od lustra. Wciągnęła stare szkolne spodnie
od dresu i poszła do kuchni, by napić się herbaty. Jej starszy brat, Dan,
właśnie wyłonił się ze swojego pokoju. Zawsze rano wyglądał
przerażająco, ze swoimi potarganymi włosami i przekrwionymi oczami.
Ale dzisiaj jego oczy były duże i błyszczące, jakby przez całą noc był na
nogach, pojąc się kawą.
- No i...? - zapytała Jenny, kiedy oboje weszli do kuchni.
Patrzyła, jak Dan wsypuje do kubka rozpuszczalną kawę i
zalewają gorącą wodą z kranu. Nie był zbyt wymagający, jeśli chodzi o
kawę. W milczeniu stał przy zlewie, mieszając w kubku łyżeczką i
przyglądając się wirującej brązowej pianie.
- Wiem, że wczorajszy wieczór spędziłeś z Sereną - powiedziała
zniecierpliwiona Jenny, splatając ręce na piersi. - I jak było? Pewnie
niesamowicie? W co była ubrana? Co robiliście? Co mówiła?
Dan upił łyk. Jenny zawsze strasznie się ekscytowała wszystkim,
co miało związek z Sereną. Uwielbiał się z nią drażnić.
- No, powiedz coś. Co robiliście? - nalegała Jenny.
Wzruszył ramionami.
- Byliśmy na lodach.
Jenny położyła dłonie na biodrach.
- Wow! Co za gorąca randka.
Dan tylko się uśmiechnął. Miał gdzieś, czy przez niego siostra
dostanie świra; nie zamierzał wyjawić jej nic więcej. To było zbyt
cenne, zwłaszcza kwestia z całowaniem. Napisał już nawet wiersz na
ten temat, żeby móc się tym bez końca rozkoszować. Zatytułował go
Słodycz.
- Ale co jeszcze robiliście? Co Serena mówiła? - szturchnęła go
Jenny.
Dolał do kubka gorącej wody.
- Nie wiem... - zaczął. I wtedy zadzwonił telefon.
Oboje zerwali się, żeby odebrać. Dan był szybszy.
- Cześć, Dan, tu Serena.
Przycisnął słuchawkę mocno do ucha, wyszedł z kuchni i usiadł
na oknie w małym pokoju. Przez zakurzoną szybę widział dzieciaki
szalejące na rolkach w Riverside Parku i jasne, jesienne słońce
połyskujące w oddali na wodzie Hudsonu. Wziął głęboki, uspokajający
oddech.
- Cześć - powiedział.
- Słuchaj, to dość dziwna prośba, ale mam być druhną na tym
głośnym ślubie za trzy tygodnie i zastanawiałam się, czy nie
poszedłbyś ze mną, no wiesz, jako moja osoba towarzysząca.
- Jasne - odparł Dan, zanim zdążyła powiedzieć coś więcej.
- To wesele matki Blair Waldorf - ciągnęła Serena. - No wiesz, tej
dziewczyny, z którą się kiedyś przyjaźniłam.
- Jasne - powtórzył Dan. Wyglądało na to, że Serena nie tylko
chce, żeby z nią poszedł, ale co więcej, potrzebuje jego moralnego
wsparcia. Poczuł się nagle ważny i zebrał się na odwagę. Zniżył głos do
ledwie słyszalnego szeptu, na wypadek gdyby Jenny podsłuchiwała go
z drugiego pokoju. - I naprawdę chętnie pojadę też z tobą do Brown,
jeśli chcesz.
- Jasne. - Serena na moment umilkła. - Hm, chyba wyjadę w
następny piątek po szkole. W piątki mamy skrócone zajęcia. A ty?
Zabrzmiało to trochę, jakby Serena zapomniała już, że
proponowała mu wspólny wyjazd. Ale Dan uznał, że widocznie się
przesłyszał.
- W piątki kończę o drugiej - odpowiedział.
- Okay, więc moglibyśmy się spotkać na Grand Central.
Zamierzam podjechać pociągiem do Ridgefield, gdzie mamy wiejską
rezydencję, skąd bym wzięła samochód zarządcy - powiedziała.
- Brzmi nieźle.
- Będzie super. - W głosie Sereny słychać było większy
entuzjazm. - I dzięki, że zgodziłeś się pójść ze mną na to wesele. Kto
wie, może będzie dobra zabawa?
- Mam nadzieję. - Dan nie widział możliwości, by w jej
towarzystwie mógł się nudzić. Ale będzie musiał wykombinować coś
przyzwoitego do ubrania. Powinien był zatrzymać ten smoking z
Barneysa.
- Hm, będę kończyć. Pokojówka wrzeszczy, żebym przyszła na
śniadanie - powiedziała Serena. - Zadzwonię jeszcze do ciebie, żeby
pogadać o przyszłym weekendzie, okay?
- Dobra.
- To cześć.
- Cześć. - Dan odłożył słuchawkę, zanim z jego ust wyrwało się
jeszcze coś. Kocham cię.
- To była ona, prawda? - zapytała Jenny, kiedy wrócił do kuchni.
Wzruszył ramionami.
- Co mówiła?
- Nic.
- Tak, jasne. Słyszałam, jak szeptaliście - wytknęła mu Jenny.
Dan wyciągnął bajgla z papierowej torby i przyjrzał się mu
uważnie. Był spleśniały. Też mi niespodzianka. Ich ojciec nie był
bynajmniej najlepszą gosposią na świecie. Jak miał pamiętać o
zakupach w spożywczym czy przejechaniu mopem po podłodze, kiedy
był zajęty pisaniem esejów wyjaśniających, dlaczego jeden z poetów, o
którym nikt nie słyszał, miał być kolejnym Allenem Ginsbergiem. Dan i
Jenny przeważnie żywili się chińskim żarciem na wynos.
Dan wyrzucił torbę z zapleśniałymi bajglami i znalazł w kredensie
nową paczkę chipsów ziemniaczanych. Rozdarł torebkę i wepchnął do
ust garść chipsów. Lepsze to niż nic.
- Musisz być takim irytującym dupkiem? - zapytała Jenny. - Wiem,
że to była Serena. Dlaczego mi po prostu nie po wiesz, co mówiła?
- Chciała, żebym poszedł z nią na jakiś ślub. Matka tej Blair
wychodzi za mąż i Serena będzie druhną. Chce, żebym jej towarzyszył.
- Idziesz na ślub pani Waldorf? - Jenny aż się zachłysnęła. - Gdzie
to będzie?
- Nie wiem, nie pytałem - wzruszył ramionami.
Jenny zjeżyła się.
- Nie mogę w to uwierzyć. Cały czas razem z ojcem byliście
zapiekłymi wrogami tych wszystkich wytwornych dziewczyn, z którymi
chodzę do szkoły, i ich bogatych rodzin. A teraz ty umawiasz się z ich
królową i jesteś zapraszany na niesamowite śluby. To niesprawiedliwe!
Dan wepchnął do ust kolejną garść chipsów.
- Przykro mi - wymamrotał.
- Mam tylko nadzieję, że nie zapomniałeś, kto ci uświadomił, że
masz szanse u Sereny - powiedziała wzburzona Jenny Cisnęła gniewnie
zużytą torebkę herbaty ekspresowej do zlewu. - Zdajesz sobie sprawę,
że o tym ślubie będą pisać w prasie, może nawet w „Vogue”? Nie mogę
uwierzyć, że tam idziesz.
Ledwie jej słuchał. Wyobrażał sobie, jak jedzie z Sereną
pociągiem, trzymając ją za ręce i tonąc w ciemnej głębi jej oczu.
- Mówiła coś o jutrze? - zapytała Jenny.
Dan spojrzał na nią pustym wzrokiem.
- Serena, Vanessa i ja mamy się spotkać jutro w barze chłopaka
Vanessy w Williamsburgu, żeby obejrzeć film, który pomogłyśmy zrobić
Serenie na nasz szkolny festiwal filmowy. Upewnić się, że wszystko jest
zapięte na ostatni guzik.
Kolejne puste spojrzenie.
- Myślałam, że może cię zaprosiła.
Zero reakcji.
Jenny westchnęła, doprowadzona do rozpaczy. Zdała sobie
sprawę, że Dan jest kompletnie chory z miłości. Nie zdoła wyciągnąć od
niego żadnych informacji. Co za beznadzieja. Nawet nie zapytał,
dlaczego w sobotni ranek chodzi po domu w czarnym topie. Nagłe
poczuła się przeraźliwie samotna. Zawsze mogła liczyć na towarzystwo
brata, ale teraz doprowadzał ją do szału.
Koniecznie musiała poszukać sobie nowych przyjaciół.
tematy ◄ wstecz dalej ► wyślij pytanie
odpowiedź
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone,
po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie
!
ŚLUB ROKU
O tej porze roku zwykle jest dość nudno i aż do sezonu świątecznych przyjęć nie
dzieje się nic szczególnego. Ale matka B zapewniła nam wszystkim temat do plotek.
No bo jak długo zna się ze swoim nowym facetem? Dwa, trzy miesiące? Gdybym to ja
zamierzała spędzić z kimś resztę życia, czy chociażby weekend, chciałabym poznać
tę osobę lepiej. W każdym razie słyszałam, że prawdziwy z niego tandeciarz, więc
naprawdę warto będzie zobaczyć ten ślub na własne oczy. Ale jak B zamierza się
dobrze bawić, mając S na głowie? Czuję, że szykuje się niezła afera. Może być ostro.
Jejku! Nie mogę się doczekać!
Wasze e - maile
P: Cześć P,
Nie wiem, czy już o tym wiesz, ale B będzie miała nowego braciszka.
Chodzę z nim do tej samej klasy, ale on tu niezbyt pasuje. Ale jest całkiem
milutki.;)
Bronx Kat
O: Cześć. BronxKat,
Mogę tylko powiedzieć, że ta cała sprawa ze ślubem robi się coraz
ciekawsza!
P: Cześć P,
słyszałam, że ojciec b przekazał yale jakiś milion dolarów, więc nie będzie
się musiała zbytnio starać, żeby ją przyjęli, a tak poza tym, założę się, że n i
b nie wylądują w przyszłym roku w tym samym college'u. jak myślisz?
mól książkowy
O: Cześć, mól,
Na razie powstrzymam się od robienia zakładów. B jest bardziej
nieprzewidywalna, niż się wydaje...
P
A SKORO JUŻ O COLLEGE'U MOWA...
Nadszedł czas, kiedy wszystkie powinnyśmy odchodzić od zmysłów, przeglądać
zdjęcia w katalogach uczelni, wyobrażać sobie, jak rozmawiamy z przystojniakami na
zielonych trawnikach przed wielkimi, porośniętymi bluszczem ceglanymi budynkami.
Nadszedł czas, żeby zastanowić się nad wszystkimi zawalonymi testami i pracami
społecznymi, jakie olałyśmy, i kopnąć się w tytek za swoje lenistwo i głupotę.
Nadszedł czas, kiedy kujony starają się o wcześniejsze przyjęcie, przez co my,
normalni ludzie, czujemy się jak śmieci. Ale ja się nie dam zdołować. Oto mój przepis
na opanowanie stresu w ostatniej klasie liceum: zmieszaj jednego przystojniaka z
nową parą cudownych skórzanych kozaczków, nowym kaszmirowym sweterkiem,
całonocną imprezą i kilkoma drinkami. Potem długi poranek w łóżku i gorąca
czekolada. Zaczniecie wypełniać swoje podania do college'u, kiedy będziecie
odstresowane, i gotowe. Widzicie? Nie ma się czym przejmować.
Na celowniku
N gra w tenisa ze swoim ojcem w Asphalt Green. B siedzi w kinie na Osiemdziesiątej
Szóstej na jakimś filmie akcji ze swoim młodszym bratem. Pewnie woli oglądać, jak
faceci strzelają do siebie z płonących helikopterów niż siedzieć w domu z mamą i
dyskutować o sukniach, tortach oraz dostawcach. S kupuje perfumy w Barneysie.
Mówię wam, ta dziewczyna jest tam praktycznie codziennie. D bazgrze w swoim
notatniku na przystani obok Siedemdziesiątej Dziewiątej. Pewnie kolejny wiersz
miłosny o S. J zwraca czarny top w Urban Outfitters.
Wkrótce napiszę więcej!
Wiem, że mnie kochacie
plotkara
B jest gotowa na wszystko, żeby tylko n jej znowu
zapragnął
- Chodź, kochanie, zjesz naleśnika! - zawołała pani Waldorf w
głąb korytarza. - Kazałam Myrtle, żeby były cienkie, tak jak lubisz.
Blair otworzyła drzwi sypialni i wystawiła głowę.
- Chwileczkę, ubieram się.
- Nie musisz, skarbie. Cyrus i ja jeszcze jesteśmy w pidżamach -
powiedziała żywo matka Blair. Rozwiązała pasek swojego zielonego
jedwabnego szlafroka. Cyrus miał taki sam. Kupili je wczoraj u Saksa,
po przymiarce obrączek ślubnych u Cartiera. Potem poszli do
mrocznego, przytulnego baru King Cole w hotelu St. Regis na
szampana. Cyrus nawet zażartował, że mogliby wynająć sobie pokój.
To było takie romantyczne.
Obrzydliwość.
- Poczekajcie chwilę - powtórzyła uparcie Blair i matka wycofała
się do jadalni. Blair usiadła na skraju łóżka, przyglądając się swojemu
odbiciu we wbudowanym w szafę lustrze. Właśnie okłamała matkę. Nie
spała już od dawna i była kompletnie ubrana. Miała na sobie dżinsy,
czarny golf i buty. Nawet pomalowała paznokcie na ciemnobrązowy
kolor, zgodnie ze swoim nastrojem.
Lustereczko, powiedz przecie, kto jest najuczciwszy w świecie?
Na pewno nie Blair - w każdym razie nie dzisiaj.
Przez całą sobotę była wkurzona. Poszła spać wkurzona i
obudziła się w niedzielny poranek tak samo wkurzona. W zasadzie
wyglądało na to, że będzie permanentnie wkurzona przez resztę życia.
Nate nie próbował się z nią skontaktować od piątku. Ciągle była
dziewicą. Jej matka wychodziła za mąż za ostatniego idiotę. I tak się
jakoś złożyło, że data ślubu pokrywała się z jej urodzinami,
najważniejszymi w życiu.
O tak, jej życic to kompletna katastrofa.
Ale skoro już chyba się nie mogło nic pogorszyć, a ona była
głodna, wstała i poszła zjeść te naleśniki z matką i Cyrusem.
- Oto i ona - zagrzmiał Cyrus. Poklepał siedzenie obok siebie. -
Chodź, siadaj.
Posłusznie usiadła. Przeniosła widelcem kilka naleśników z
półmiska na swój talerz.
- Nie bierz tego z dziurą w środku - powiedział jej jedenastoletni
brat Tyler. - Jest mój. - Tyler był ubrany w koszulkę z Led Zeppelin, a na
głowie miał zawiązaną czerwoną bandanę. Chciał zostać dziennikarzem
muzycznym specjalizującym się w rock and rollu i wzorował się na
Cameronie Crowe, reżyserze filmowym, który w wieku zaledwie
piętnastu lat był w trasie z Led Zeppelin. Tyler posiadał olbrzymią
kolekcję płyt winylowych i trzymał pod łóżkiem zabytkową fifkę, w
której można było na przykład przypalać trawkę. Nie żeby kiedykolwiek
z niej korzystał. Blair martwiła się, że Tyler wyrasta na dziwaka, który
będzie miał problemy ze znalezieniem sobie przyjaciół. Ale jej rodzice
uważali to wszystko za urocze, dopóki wychodził codziennie rano do
szkoły Świętego Jerzego w garniturku od Brooks Brothers jak grzeczny
chłopiec i miał otwartą drogę do dobrej szkoły z internatem.
W świecie Blair i jej przyjaciół wszyscy rodzice byli tacy sami -
dopóki ich dzieci czegoś naprawdę nie spieprzyły, przynosząc im
wstyd, mogły bez najmniejszego problemu robić, na co tylko przyszła
im ochota. Właśnie ten błąd popełniła Serena. Przegięła i dała się
przyłapać, a coś takiego było nie do przyjęcia. Powinna była bardziej
uważać.
Blair polała naleśniki syropem klonowym i zwinęła je jak burrito,
tak jak lubiła.
Matka oderwała grono z kiści winogron w misce i włożyła
Cyrusowi do ust. Mruczał radośnie, kiedy je przeżuwał i w końcu
przełknął. Potem wysunął usta jak ryba, prosząc o więcej. Pani Waldorf
zachichotała i dała mu kolejne grono. Blair turlała swoje zwinięte
naleśniki w syropie, ignorując to niesmaczne przedstawienie.
- Cały poranek rozmawiałam przez telefon z facetem z St. Claire -
powiedziała do niej matka. - Jest bardzo ekstrawagancki i strasznie
trzęsie się nad wystrojem. Naprawdę komiczny człowiek.
- Ekstrawagancki? Chodzi ci o to, że jest gejem? Nie ma nic złego
w słowie „gej”, mamo.
- Tak, no cóż... - matka jąkała się niezręcznie. Nie chciała używać
słowa „gej”. Była żoną takiego... - To zbyt upokarzające.
- Zastanawiamy się, czy nie zarezerwować kilku apartamentów w
hotelu - powiedział Cyrus. - W jednym mogłybyście, dziewczyny,
przebierać się i czesać. Kto wie, może niektórzy goście będą tak
wstawieni, że będą chcieli się zdrzemnąć, żeby jakoś dotrwać do rana.
- Roześmiał się, puszczając oczko do matki Blair.
Apartamenty?
Nagle Blair wpadła, na genialny pomysł. Razem z Nate'em!
mogliby mieć swój apartament! Czy istnieje bardziej idealne miejsce i
okoliczności na utratę dziewictwa niż siedemnaste urodziny w
apartamencie hotelu St. Claire?
Odłożyła widelec, otarła delikatnie kąciki ust serwetką i
uśmiechnęła się słodko do matki.
- A możecie zarezerwować apartament dla mnie i moich
przyjaciół? - zapytała.
- Oczywiście. To świetny pomysł.
- Dzięki, mamo - powiedziała Blair, uśmiechając się do swojej
filiżanki z kawą. Nie mogła się doczekać, kiedy powie o tym Nate'owi.
- Jest tyle do zrobienia - westchnęła z obawą jej matka. Nawet
podczas snu układam listy spraw do załatwienia.
Cyrus ujął jej dłoń i pocałował. Na palcu Eleanor błysnął brylant.
- Nie martw się, króliczku - powiedział Cyrus, jakby zwracał się do
dwulatki.
Blair wzięła do ręki ociekający syropem zrolowany naleśnik i
wsadziła do ust.
- Naturalnie chcę, żebyś się we wszystko angażowała, Blair -
powiedziała jej matka. - Masz taki dobry gust.
Blair wzruszyła ramionami, żując z wypchanymi policzkami.
- I nie możemy się już doczekać, kiedy poznacie Aarona - dodała
Eleanor.
Blair przestała ruszać szczęką.
- Jakiego Aarona? - zapytała z pełnymi ustami.
- Mojego syna - powiedział Cyrus. - Chyba wiedziałaś, że mam
syna, prawda?
Potrząsnęła głową. Nie wiedziała nic o Cyrusie. Był dla niej
przypadkowo spotkanym facetem, który właśnie poprosił jej matkę o
rękę. Im mniej o nim wiedziała, tym lepiej.
- Jest w ostatniej klasie w Bronxdale Prep. Bystry chłopak.
Przeskoczy! dziesiątą klasę. Ma dopiero szesnaście lat, a już kończy
szkołę i idzie do college'u! - oznajmił z dumą Cyrus.
- Robi wrażenie, prawda? - dodała Eleanor. - A poza tym
prawdziwy z niego przystojniak.
Blair sięgnęła po kolejny naleśnik z półmiska. Miała gdzieś
opowieści Cyrusa i matki o jakimś dziwaku, który pewnie nosi w
kieszeni paralizator i dla zabawy przeskakuje z klasy do klasy. Mogła
sobie wyobrazić Aarona: chudsza, pryszczata wersja Cyrusa z
przetłuszczonymi włosami, aparatem korekcyjnym na zębach i w
beznadziejnych ciuchach. Oczko w głowie tatusia.
- Ej, to moje! - krzyknął Tyler, uderzając nożem w widelec Blair. -
Oddawaj.
Blair dopiero teraz zauważyła, że naleśnik miał pośrodku dziurę
wielkości palca.
- Sorry - powiedziała i podsunęła swój talerz Tylerowi pod nos. -
Masz.
- To jak, zostaniesz dziś w domu, żeby mi pomóc? - zapytała jej
matka. - Mam całą górę katalogów i magazynów ślubnych do
przejrzenia.
Blair nagle odsunęła krzesło i wstała. Chyba nie mógł już istnieć
gorszy sposób na spędzenie dnia.
- Przykro mi, ale już wcześniej miałam coś zaplanowanego.
Skłamała, choć była przekonana, że jak tylko skończy rozmowę z
Nate'em, rzeczywiście będzie miała plany na dzisiaj. Mogli obejrzeć
jakiś film, pójść na spacer do parku, posiedzieć trochę u niego,
porozmawiać o ich nocy w St. Claire...
Akurat!
- Sorki, ale umówiłem się w parku z Anthonym i chłopakami, żeby
pograć w piłkę - powiedział Nate. - Mówiłem ci o tym wczoraj.
- Wcale nie. Wczoraj mówiłeś, że musisz spędzić trochę czasu ze
swoim ojcem. Powiedziałeś, że może dzisiaj coś porobimy - narzekała
Blair. - Już w ogóle cię nie widuję.
- No cóż, ale ja właśnie idę do parku - odparł Nate. - Przykro mi.
- Ale ja chciałam ci coś powiedzieć. - Blair starała się, by
zabrzmiało to tajemniczo.
- Co takiego?
- Naprawdę wolałabym powiedzieć ci o tym osobiście.
- Daj spokój, Blair - zniecierpliwił się Nate. - Muszę iść.
- Okay. Niech ci będzie. Chciałam ci powiedzieć, że moja matka i
Cyrus wynajmują na wesele pokoje w St. Claire. A ponieważ to będzie
akurat w moje urodziny i tak dalej, pomyślałam, że może to byłby
idealny czas dla nas, żeby... no wiesz... zrobić to.
Nate milczał.
- Nate? - zapytała Blair.
- Tak?
- No i co o tym myślisz?
- Sam nie wiem - odparł. - Brzmi niezłe. Słuchaj, muszę już
kończyć, okay?
Blair przycisnęła słuchawkę kurczowo do ucha.
- Nate, czy ty mnie jeszcze kochasz?
- Zadzwonię do ciebie później, dobra? Cześć.
Odłożyła słuchawkę i zapatrzyła się na perski dywan na podłodze
sypialni. Naleśniki przemieszczały się nieswojo w jej żołądku. Ale nie
miała nawet czasu, żeby pomyśleć o wetknięciu sobie palców do gardła
- musiała opracować jakiś plan działania.
Dzisiaj już nie zobaczy się z Nate'em i prawdopodobnie nie
spotkają się w tygodniu, nie z jej setką zajęć ponadprogramowych i
jego treningami. W przyszły weekend ona pojedzie do Yale, a on do
Brown. Nie mogła pozwolić, by Nate był przez cały tydzień na nią zły za
to, że go odtrąciła w piątkowy wieczór; sama też nie zamierzała się
zamartwiać, że on jest na nią wściekły. Musiała coś zrobić.
Gdyby tylko mogli przeżyć romantyczną kłótnię, jak para z
filmów. Najpierw by wrzeszczeli, raniąc się wzajemnie, aż ona by
zaczęła płakać. Chwyciłaby torebkę, potem płaszcz, szamocząc się ze
zdenerwowania z guzikami. A potem, kiedy roztrzęsiona otwierałaby
drzwi, by na zawsze zniknąć z jego życia, podszedłby do niej, objął
ramionami i mocno przytulił. Odwróciłaby się do niego, spoglądając
przez chwilę badawczo w jego oczy, a potem całowaliby się namiętnie.
Na koniec błagałby ją, żeby została, a później by się kochali.
Prawdziwe życie było takie nudne, ale Blair wiedziała, jak
podgrzać atmosferę.
Wyobraziła sobie, jak idzie do Nate'a w długim czarnym płaszczu,
w jedwabnym szalu na głowie i olbrzymich ciemnych okularach od
Chanel, przesłaniających jej twarz. Zostawia mu specjalny podarunek i
znika w nocnych ciemnościach. A kiedy on rozpakuje prezent, poczuje
jej perfumy i za nią zatęskni.
Zupełnie zapominając, żeby włożyć palce do gardła, Blair
podniosła się i chwyciła torebkę, gotowa zaatakować Barneysa.
Ale co kupić chłopakowi, żeby przypomniał sobie, że cię kocha i
pragnie bardziej niż kiedykolwiek przedtem?
Hm. Trudna sprawa...
na gorącym uczynku
- Po co do mnie znowu dzwonisz? - zapytał zrzędliwie Erik.
- Ciebie też milo słyszeć - zażartowała Serena. - Dzwonię, by ci
powiedzieć, że w przyszły weekend na sto procent będę w Brown. Mam
umówioną rozmowę na dwunastą w sobotę.
- Okay. Zwykle balujemy w nocy z soboty na niedzielę. Mam
nadzieję, że ci to nie przeszkadza.
- Chyba żartujesz - roześmiała się Serena. - Super. Aha, pewnie
przyjedzie ze mną jeden znajomy.
- Jaki znajomy? - zapytał Erik.
- Ten Dan, z którym ostatnio się trochę spotykam. Polubisz go,
mogę się założyć.
- Świetnie. Słuchaj, w zasadzie nie mam teraz czasu. Muszę
kończyć.
Serena zdała sobie sprawę, że najprawdopodobniej brat nie jest
teraz sam. Zawsze miał przynajmniej ze trzy dziewczyny równocześnie,
z którymi na zmianę sypiał.
- Ale z ciebie ogier. No dobra. Do zobaczenia wkrótce. Rozłączyła
się i podeszła do szafy, żeby znaleźć coś do ubrania.
W środku były te same nudne ciuchy co zawsze. Ale w przyszłym
roku idzie do college'u. Może nawet dostanie się do Brown? Chyba
zasługiwała na to, żeby kupić sobie coś nowego?
Wciągnęła znoszone dżinsy Diesla i czarny kaszmirowy sweter,
szykując się na wyjście do jej ulubionego miejsca na całym świecie - do
Barneysa.
W sklepie tłoczyli się już mieszkańcy Upper East Side, którzy nie
mogli się oprzeć, by tam nie wstąpić. Jasno oświetlony gwarny parter,
gdzie znajdowały się szklane gabloty wypełnione biżuterią, cudownymi
rękawiczkami i jedynymi w swoim rodzaju torebkami, lady zastawione
luksusowymi kosmetykami - wszystko to sprawiało, że każdy dzień
wydawał się Gwiazdką. Na stoisku Creed Serena podziwiała piękne
szklane buteleczki z perfumami z takim samym zachwytem, jaki widać
na twarzy małego dziecka w sklepie z zabawkami. Skierowała się do
stoiska Kiehla, gdzie skusił ją słoik głęboko oczyszczającej, naturalnej
maseczki do twarzy z gliny. Oczywiście miała już tyle kosmetyków, że
wystarczyłoby jej na kolejnych dziesięć lat, ale uwielbiała
wypróbowywać ciągle nowe. To pewien rodzaj uzależnienia.
Ale nic w tym złego. Są o wiele gorsze nałogi.
Już miała zapytać sprzedawcę, czy maseczka nadaje się do cery
suchej, kiedy zobaczyła znajomą postać zmierzającą prosto do działu
dla mężczyzn.
Była to Blair Waldorf. Serena odstawiła słoiczek z maseczką i
poszła za nią.
Blair nie była pewna, czy znajdzie to, czego szuka, bo sama nie
wiedziała, czego właściwie szuka. Nate'owi nie zaimponują kolejny
sweter czy eleganckie skórzane rękawiczki. Musiała dla niego znaleźć
coś niepowtarzalnego. Sexy, ale nie wulgarnego. Coś absolutnie super,
co uświadomi Nate'owi, że ciągle ją kocha i pragnie jej. Ruszyła prosto
do działu z bielizną.
Najpierw natknęła się na stół zawalony kolorowymi bawełnianymi
bokserkami. Dalej, na wieszakach, wisiały supermiękkie, puchate
szlafroki kąpielowe i flanelowe bluzy od pidżamy; półki były zapełnione
pudelkami z klasycznymi białymi slipami i stringami. Nic z tego się nie
nadawało. A potem Blair zauważyła wieszak z szarymi, kaszmirowymi,
ściąganymi w pasie spodniami od pidżamy.
Zdjęła jedną parę z wieszaka. M
ADE
IN
E
NGLAND
, głosiła metka. C
ENA
:
$360.00. Były swobodne, ale jednocześnie wyszukane. Eleganckie, a
do tego tak miękkie i delikatne, że na mysi o tym, jak ocierają się o
skórę Nate'a, Blair poczuła przypływ macierzyńskich uczuć. Zgniotła
spodnie w dłoniach i przycisnęła do policzka. Zapach świetnego
kaszmiru wypełnił jej nozdrza i Blair zamknęła oczy, wyobrażając sobie
Nate'a tylko w tych spodniach, z jego obnażoną, doskonałą klatą, jak
nalewa im po kieliszku szampana w ich apartamencie hotelu St. Claire.
Zdecydowanie były sexy. Musiała je mieć - co do tego nie było
żadnych wątpliwości.
Serena udawała, że jest niezwykle zainteresowana puchatym,
czerwonym szlafrokiem kąpielowym Ralpha Laurena w rozmiarze XL.
Szlafrok był dość duży, żeby zasłonić ją przed wzrokiem Blair, ale
jednocześnie zawieszony na takiej wysokości, że spokojnie mogła ją
obserwować. Zastanawiała się, czy Blair kupuje coś dla Nate'a.
Najprawdopodobniej. Szczęściarz! Te spodnie od pidżamy, którym się
przyglądała, były wprost cudowne.
W dawnych dobrych czasach Blair poprosiłaby Serenę o pomoc w
wyborze prezentu dla Nate'a. Ale to już była przeszłość.
- Szuka pani czegoś na prezent? - zapytał sprzedawca, zbliżając
się do Sereny. Istny paker; był łysy i opalony, a jego garnitur wyglądał,
jakby miał za chwilę eksplodować.
- Nie, ja... - Serena urwała. Nie chciała, żeby facet zaczął ciągać
ją po sklepie, pokazując jej różne rzeczy; byłoby to zbyt ryzykowne. -
Tak. Dla brata. Przyda mu się nowy szlafrok kąpielowy.
- To jego rozmiar? - zapytał sprzedawca, wskazując szlafrok, na
który właśnie patrzyła.
- Tak, będzie idealny - powiedziała Serena. - Biorę go. - Podążyła
wzrokiem za Blair, która szła do kasy ze swoimi spodniami od pidżamy.
- Mogę dać panu kartę tutaj? - zapytała sprzedawcę, odwracając się do
niego, by zatrzepotać długimi rzęsami.
- Tak, oczywiście - odpowiedział, ściągając szlafrok z wieszaka i
biorąc od niej kartę. - Zaraz wracam.
- To prezent - powiedziała Blair sprzedawcy za ladą, podając mu
swoją kartę. Ale choć widniało na niej jej imię i nazwisko, karta nie była
tak naprawdę jej. Była to karta do rachunku matki. Rodzice nie dawali
jej kieszonkowego, tylko pozwalali kupować wszystko, w granicach
rozsądku. Spodnie od pidżamy dla Nate'a za blisko czterysta dolców,
kiedy do świąt było jeszcze daleko, w zasadzie nie mieściły się w
kategorii „w granicach rozsądku”, ale już ona znajdzie jakiś sposób na
przekonanie matki, że ten zakup był absolutnie niezbędny.
- Przykro mi, proszę pani - powiedział sprzedawca - ale pani karta
kredytowa została unieważniona. - Oddał jej kartę. - Może ma pani
jakąś inną?
- Unieważniona? - powtórzyła Blair z wypiekami na twarzy. Coś
takiego jej się jeszcze nie zdarzyło. - Jest pan pewien?
- Absolutnie. Może chce pani skorzystać z telefonu, żeby
zadzwonić do swojego banku?
- Nie, dziękuję - powiedziała Blair. - Wrócę innym razem.
Schowała kartę do portfela, wzięła spodnie od pidżamy i
odwróciła się, zmierzając z powrotem do wieszaka, z którego je zdjęła.
Przelewający się przez ręce kaszmir był tak miękki... Nie mogła opuścić
bez nich sklepu. A tak w ogóle, co jest grane? Przecież pieniądze tak po
prostu nie wyparowały z konta matki. Jednak nie mogła teraz do niej
zadzwonić, żeby o to zapytać, skoro wychodząc z domu, skłamała, że
idzie z Nate'em do kina.
Już miała odwiesić spodnie, kiedy zauważyła, że sprzedawca
zdążył już usunąć z nich zabezpieczający plastikowy identyfikator.
Zauważyła też, że zostało jeszcze mnóstwo szarych kaszmirowych
dołów od pidżamy. Czy naprawdę będą mieli coś przeciwko, jeśli je
sobie po prostu... weźmie? Przecież chciała za nie zapłacić. Poza tym
zostawiła tu już tyle pieniędzy, że zasłużyła na drobny upominek.
Serena czekała, aż wróci napakowany sprzedawca ze szlafrokiem
kąpielowym, którego wcale nie miała zamiaru kupować, i
potwierdzeniem zapłaty. Patrzyła, jak Blair zaczęła odwieszać spodnie
od pidżamy, z czego nagle zrezygnowała.
- Potrzebny jest mi pani podpis na paragonie - powiedział Serenie
sprzedawca. Odwróciła się, a on jej podał dużą czarną torbę firmową
sklepu, w której znajdował się starannie zapakowany w czarne pudełko
szlafrok.
- Dzięki. - Serena wzięła wydruk, uklękła na podłodze i podpisała
się, podkładając pod kwitek pudełko ze szlafrokiem. Widziała, jak
przykucnięta pomiędzy wieszakami z flanelowymi bluzami od pidżamy
Blair upycha pospiesznie do torebki kaszmirowe spodnie.
Nie mogła uwierzyć własnym oczom. Właśnie była świadkiem
kradzieży!
- Dziękuję panu bardzo. Podniosła się, wcisnęła wydruk
sprzedawcy do ręki, chwyciła swoją torbę i skierowała się do wyjścia.
Chociaż nie zrobiła nic złego, widok kradnącej Blair sprawił, że się tak
czuła. Wreszcie znalazła się na ulicy. Skręciła w Madison i ruszyła
szybkim krokiem. Torba z zakupami obijała się rytmicznie o jej nogę.
Poszła do Barneysa, bo chciała kupić sobie coś fajnego, a wracała z
olbrzymim męskim szlafrokiem kąpielowym. I po co śledziła Blair? A tak
w ogóle co, u diabła, wyprawiała Blair? Dlaczego kradła? Przecież nie
była w ciężkiej sytuacji materialnej ani nic takiego.
Tak czy inaczej, sekret Blair był bezpieczny. Serena nie miała
komu o tym powiedzieć.
Blair wyszła z Barneysa i z walącym sercem skręciła w Madison.
Nie włączył się żaden alarm i wyglądało na to, że nikt za nią nie idzie.
Udało się! Naturalnie wiedziała, że kradzież jest złem, zwłaszcza jeśli
ma się kupę pieniędzy na zakupy, ale i tak czuła się podjarana, bo
zrobiła coś kompletnie sprzecznego Z prawem. Było tak, jakby dostała
w filmie rolę femme fatale zamiast prostej, przewidywalnej dziewczyny
z sąsiedztwa. A poza tym to jednorazowy wyczyn. Nie zamierzała
zamienić się w nałogową złodziejkę sklepową.
A potem zobaczyła coś, co sprawiło, że stanęła jak wryta. Z
końca przecznicy połyskiwały w słońcu długie jasne włosy Sereny van
der Woodsen, która czekała na zmianę światła. Z ramienia zwisała jej
duża czarna torba firmowa Barneys. I tuż zanim weszła na pasy,
odwróciła się, spoglądając prosto na Blair.
Blair spuściła głowę, udając, że patrzy na swojego roleksa.
Cholera!, pomyślała. Widziała mnie? Widziała, jak kradnę spodnie od
pidżamy?
Otworzyła torebkę i zaczęła w niej grzebać, szukając papierosów.
Kiedy uniosła wzrok, sylwetka Sereny, która już minęła skrzyżowanie,
rozpływała się w oddali.
A nawet jak mnie widziała, co z tego?, uspokajała się Blair.
Zapaliła papierosa trzęsącymi się palcami. Serena mogła wypaplać,
komu tylko chciała, że widziała, jak Blair Waldorf kradła u Barneysa, a i
lak nikt by jej nie uwierzył.
Idąc dalej, włożyła rękę do torebki, gładząc palcami miękkie
kaszmirowe spodnie. Nie mogła się doczekać, kiedy Naleje włoży i
zrozumie, co do niego czuje i będzie ją kochał bardziej niż dotąd. I nic,
co mogłaby powiedzieć Serena, nie będzie miało znaczenia.
Nie tak szybko. Obdarowywanie kogoś kradzionymi rzeczami nie
wróży dobrze. Wszystko może obrócić się przeciwko tobie w najbardziej
niespodziewany sposób.
zbiórka na brooklynie
- Co ty tu robisz? - zapytała Vanessa Abrams Dana, kiedy razem z
Jenny pojawił się w The Five and Dime.
- Chciałem zobaczyć, jak wyszedł film Sereny - rzekł niedbale.
Taaak, jasne, pomyślała Vanessa. A mnie się zdaje, że raczej
przyszedłeś ślinić się na widok jej kościstego tyłka.
- Sereny jeszcze nie ma - powiedziała, kiedy zaczęli się rozglądać
po knajpie. Mgliście oświetlony bar był prawie pusty, jedynie przy
stoliku z tyłu siedziało dwóch dwudziestokilkuletnich gości, którzy
czytali niedzielnego „Timesa” i palili papierosy.
- Ale jest już wpół do drugiej. - Jenny spojrzała na zegarek. -
Mieliśmy się spotkać o pierwszej.
Vanessa wzruszyła ramionami.
- No wiecie, jaka ona jest.
To była prawda, rzeczywiście wiedzieli. Serena zawsze się
spóźniała. Nie żeby Dan i Jenny mieli jej to za złe. Zaszczytem była dla
nich sama jej obecność. Ale Vanessę doprowadzało to do szału.
Podszedł Clark i przeczesał palcami krótko ostrzyżone czarne
włosy Vanessy.
- Chcecie się czegoś napić? - zapytał.
Vanessa uśmiechnęła się szeroko do niego. Uwielbiała, kiedy
Clark dotykał ją na oczach Dana. Należało się mu. Clark był barmanem
w The Five and Dime, barze znajdującym się w dole ulicy, przy której
Vanessa mieszkała razem ze swoją starszą siostrą. Ruby. Miał
dwadzieścia dwa lata, czerwone baczki i przepiękne szare oczy. Poza
tym był jedynym facetem, przy którym nie czuła się dziwaczna czy jak
ostatni pasztet. Przez cały czas myślała, że Clark leci na Ruby, jej
cudowną starszą siostrę, która nosiła skórzane spodnie i dawała czadu
na basie w zespole grającym w tym barze. Ale okazało się, że Clark od
początku był zainteresowany Vanessą.
- Jesteś inna niż wszyscy - powiedział jej. - Podoba mi się to.
Vanessa faktycznie była inna. Zwłaszcza na tle jej szkolnych
koleżanek z Constance Billard. One mieszkały z bogatymi rodzicami w
apartamentach przy Piątej Alei. Vanessa mieszkała w małym
mieszkanku nad hiszpańską winiarnią w Williamsburgu na Brooklynie.
Wychowywała się w Vermont, a kiedy skończyła piętnaście lat, tak
długo prosiła i urabiała swoich rodziców artystów, aż ulegli i pozwolili
jej zamieszkać w Nowym Jorku razem z Ruby. Jedynym warunkiem
było, że odbierze porządne wykształcenie w sztywniackiej szkole
Constance Billard. Szkolne koleżanki Vanessy właściwie nie wiedziały,
co o niej myśleć. Podczas gdy one robiły sobie pasemka i spędzały czas
na zakupach, Vanessa goliła głowę maszynką i polowała na dżinsy oraz
koszulki bez firmowych naszywek, wyłącznie czarne i totalnie
niekobiece.
Poznała Dana, kiedy oboje zostali uwięzieni na klatce schodowej
podczas głupiego przyjęcia w dziesiątej klasie, i od tamtej pory byli
przyjaciółmi. W ciągu minionego roku spędzili razem mnóstwo czasu i
Vanessa się w nim zabujała. Ale dla Dana istniała tylko jedna
dziewczyna: Serena van der Woodsen.
Vanessa miała szczęście, że spotkała Clarka i próbowała dać
sobie spokój z Danem, ale to nie było takie łatwe. Za każdym razem,
kiedy widziała jego bladą twarz i trzęsące się, prawie ptasie dłonie,
odczuwała zawroty głowy. Dan naturalnie nie miał o niczym pojęcia.
Był po prostu dla niej miły albo zupełnie ją ignorował, kiedy w pobliżu
znajdowała się Serena, co wcale nie ułatwiało sprawy.
Siostra Dana, Jenny, pracowała z Vanessą przy tworzeniu
„Rancora”, szkolnego magazynu o sztuce, którego naczelną była
Vanessa. Jenny naprawdę świetnie radziła sobie z kaligrafią, a poza
tym była niezłym fotografem - miała do tego talent. Jenny i Vanessa
pomagały też razem Serenie przy filmie. Poprosiła je o to, a nikt nie
potrafił odmówić Serenie. Ale Jenny nie miała żadnego powodu, żeby
przyjaźnić się z Vanessą. Vanessa - dziwak totalnie na bakier z modą,
nie była dziewczyną, którą Jenny mogłaby podziwiać.
- Mogę prosić kawę po irlandzku? - zapytał Dan. To był jego
ulubiony napój, bo głównie składał się z kawy.
- Jasne - odparł Clark.
- A ja colę - powiedziała Jenny. Nie przepadała za alkoholem, z
wyjątkiem szampana.
- To będziemy oglądać ten film Sereny czy nie? - Dan obrócił się
na stołku przy barze.
- Musimy zaczekać na Serenę, głąbie - przypomniała mu Jenny.
Vanessa wzruszyła ramionami.
- Ja już i tak mam tych filmów po dziurki w nosie. Od trzech
tygodni nie robiłam nic innego.
Vanessa każdej nocy siedziała do późna, pracując nad swoim
filmem na ich szkolny festiwal filmowy. Ten sam film zamierzała
dołączyć do podania na nowojorski uniwersytet. Marzyła, żeby w
przyszłym roku dostać się na uniwerek w Nowym Jorku i specjalizować
się w filmie. Chciała zostać sławnym reżyserem, zrobić coś na miarę
takich kultowych dziel jak Zagadka nieśmiertelności czy Ghost Dog,
droga samuraja, ale ostatnie dokonania odniosły lekką porażkę.
Jej film był adaptacją jednej sceny z Wojny i pokoju Tołstoja.
Główną rolę męską odtwarzał Dan, a partnerowała mu Marjorie,
dziewczyna z dziesiątej klasy, która wiecznie żuła gumę i nie miała za
grosz talentu aktorskiego. Vanessa postanowiła zaangażować Marjorie,
choć Serena była wprost stworzona do tej roli; po prostu nie mogła
znieść, jak podczas próby Dan robi do Sereny maślane oczy. Co za
fatalny błąd. To była scena miłosna, a pomiędzy Danem i Marjorie nie
było ani odrobiny iskrzenia. Vanessie zbierało się na śmiech, kiedy na
to patrzyła, ale przeważnie była bliska płaczu. Totalna beznadzieja.
Miała nadzieję, że jury festiwalu filmowego skupi się na jakości zdjęć, a
pominie dialogi i grę aktorską, które były zupełnie do bani.
Z kolei z projektu Sereny wyszła najbardziej artystyczna w swojej
prostocie filmowa perełka, z jaką Vanessa miała kiedykolwiek do
czynienia. Ledwie mogła na ten film patrzeć. A najbardziej wkurzające
było to, że stało się tak zupełnie przez przypadek. Serena nie miała
zielonego pojęcia, co robi, ale jakimś cudem wyszedł z tego
fascynujący film. Czysty geniusz. Naturalnie ten film był tak dobry
głównie dlatego, że większość ujęć nakręciła Vanessa. Nie mogła
uwierzyć, że pomogła Serenie zrobić taki gorący kawałek, nie czerpiąc
z tego żadnych profitów.
Dan spoglądał na zegarek już pięćdziesiąty raz w ciągu ostatniej
minuty. Był tak podjarany, że praktycznie sikał po nogach.
- Jezu! Może po prostu do niej zadzwonisz? - burknęła
niecierpliwie Vanessa. Zazdrość wyzwalała w niej najgorsze instynkty.
Dan już dawno temu zapisał sobie w komórce numer Sereny.
Wyciągnął telefon z kieszeni płaszcza i zsunął się ze stoika; chodził tam
i z powrotem, czekając, aż Serena podniesie słuchawkę. W końcu
włączyła się automatyczna sekretarka.
- Cześć, tu Dan. Czekamy na ciebie na Brooklynie. Gdzie jesteś?
Zadzwoń do mnie, jak tylko będziesz mogła. No dobra. Na razie. -
Starał się, żeby jego głos brzmiał nonszalancko, ale to było nie do
wykonania. Gdzie ona się podziewała?
Wrócił do baru i wdrapał się na stołek. Naprzeciw niego stała
parująca kawa po irlandzku, udekorowana górą bitej śmietany.
Cudownie pachniała.
- Nie było jej w domu - powiedział, podmuchał na kawę i upił
gigantycznego łyka.
Serena wjeżdżała właśnie windą do swojego apartamentu, kiedy
uświadomiła sobie, jaki numer wycięła. W windzie jechała z nią starsza
kobieta w futrze z norek, ściskając dodatek towarzyski niedzielnego
„Timesa”. Była niedziela. Serena powinna być na Brooklynie,
analizować z Vanessą i Jenny ostatnie poprawki do jej filmu. I powinna
tam być już od godziny.
- Cholera - mruknęła pod nosem.
Kobieta w norkach przed wyjściem z windy posłała jej
piorunujące spojrzenie. Za czasów jej młodości młode dziewczęta
mieszkające przy Piątej Alei nie ubierały się w dżinsy ani nie przeklinały
publicznie. Chodziły na bale kotylionowe, nosiły rękawiczki i perły.
Serena też mogła bawić się w rękawiczki i perły, ale po prostu
wolała dżinsy.
- Cholera - mruknęła ponownie, rzucając klucze na stolik w
przedpokoju.
Ruszyła pospiesznie do swojego pokoju, gdzie błyskała lampka
automatycznej sekretarki. Odsłuchała wiadomość.
- Cholera - powiedziała po raz trzeci. Nie spodziewała się, że Dan
też tam będzie. A że nie miała numeru na komórkę ani do Dana, ani do
Jenny, tylko ich domowy numer, nie mogła zadzwonić.
Przybita, zdała sobie sprawę, dlaczego wyleciało jej to z głowy.
Nie chciała jeszcze raz oglądać swojego filmu, zwłaszcza w obecności
innych. To był jej pierwszy film i miała co do niego pewne wątpliwości,
choć Vanessa uważała, że jest super.
Nie był to typowy film. Był to w zasadzie film o robieniu filmu,
kiedy nie masz żadnych aktorów i nie znasz się na sprzęcie. Jak
dokument w środku dokumentu. Serena świetnie się bawiła przy jego
realizacji; nie była tylko pewna, czy film będzie miał jakikolwiek sens
dla tych, którzy jej nie znali. Ale Vanessa była taka tym podjarana, że
Serena poszła na całość i zgłosiła swój film na ich szkolny festiwal
filmowy. Nagrodą za pierwsze miejsce była wycieczka na festiwal w
Cannes w maju, ufundowana przez ojca Isabel Coates, sławnego
aktora.
Serena była już w Cannes, i to wiele razy, więc nie obchodziła jej
ta nagroda. Ale byłoby super wygrać, zwłaszcza że zarówno Blair, jak i
Vanessa zgłosiły swoje filmy, a obie chodziły na zajęcia z filmu dla
zaawansowanych, podczas gdy ona nie miała w tej dziedzinie żadnego
doświadczenia.
Znalazła na biurku listę swoich klasowych koleżanek z Constance
Billard i wybrała domowy numer Vanessy Abrams.
- Cześć, tu Serena - powiedziała, kiedy włączyła się
automatyczna sekretarka. - Kompletnie zapomniałam, że byłyśmy na
dzisiaj umówione. Przepraszam. Ale ze mnie ofiara. To co, widzimy się
jutro w szkole, okay? Na razie.
Potem wybrała domowy numer Dana.
- Słucham? - odezwał się szorstki głos.
- Pan Humphrey? - zapytała. W odróżnieniu od Sereny i
większości jej znajomych Dan nie miał swojej prywatnej linii
telefonicznej.
- Owszem, a o co chodzi?
- Czy jest może Dan? - zapytała. - Mówi jego przyjaciółka, Serena.
- Ta ze złotymi ramionami i malinowymi ustami? Ta ze skrzydłami
zamiast dłoni?
- Słucham? - spytała, kompletnie zaskoczona. Ojciec Dana był
szurnięty, czy co?
- Dan pisze o tobie wiersze - wyjaśnił pan Humphrey. - Zostawił
na stole swój notatnik.
- Aha. Może mu pan przekazać, że dzwoniłam?
- Naturalnie. Jestem pewien, że będzie zachwycony.
- Dziękuję. Do widzenia. - Odłożyła słuchawkę i zaczęła obgryzać
paznokieć kciuka; weszło jej to w nawyk w zeszłym roku w szkole z
internatem. Myśl, że Dan pisze o niej wiersze, sprawiła, że była jeszcze
bardziej zdenerwowana niż przed chwilą, kiedy dowiedziała się, że Dan
zamierza oglądać jej film. Czyżby Dan był nią zainteresowany bardziej,
niż myślała?
O tak. Był.
- Nie sądzę, żeby przyszła. - Jenny ziewnęła. - Pewnie zeszłej nocy
była do późna na jakiejś imprezie. - Lubiła myśleć o Serenie jako o
królowej nocy, która całymi godzinami sączy szampana i tańczy na
stołach.
I jeszcze jakiś czas temu byłaby to prawda.
- Ale ja i tak chciałbym zobaczyć jej film - powiedział Dan,
odgarniając z oczu zmierzwione włosy i uśmiechając się przebiegle do
Vanessy. - Może byśmy go obejrzeli u ciebie?
Vanessa wzruszyła ramionami.
- Ja raczej dziękuję. Widziałam już ten film ze czterysta razy. -
Naprawdę chodziło o to, że nie zniosłaby, gdyby musiała siedzieć obok
Dana i patrzeć, jak ślini się na widok Sereny niczym zakochany
szczeniak. To było ponad jej siły.
- Uważam, że nie powinieneś oglądać tego filmu bez zgody
Sereny - powiedziała Danowi Jenny. - Skąd wiesz, że chciał laby, żebyś
go w ogóle oglądał?
- Na pewno nie będzie miała nic przeciwko - stwierdza Dan.
Vanessa nie mogła strawić obsesyjnej wręcz niecierpliwość
błyszczącej w jego oczach. Dala mu swoje klucze od mieszkania.
- Ja posiedzę tu z Clarkiem, a wy idźcie obejrzeć ten film. Jest w
magnetowidzie w pokoju Ruby. Spokojnie, Ruby wyjechała na
weekend.
Jenny pokręciła głową.
- Nie chcę go oglądać bez Sereny - upierała się.
Dan wziął klucze i wstał. Był zawiedziony, że Serena nie pojawiła
się osobiście, ale nie ma mowy, żeby przepuścił taką okazję.
- Okay. Sam go obejrzę.
Jenny obróciła się na stoiku barowym, popijając colę i
odprowadzając wzrokiem brata.
- Ej, macie może w tym roku historię Ameryki z Peterson? -
Vanessa zapytała Jenny, próbując nawiązać rozmowę. - Ludzie ciągle
gadają głupoty, że jest ostatnią ćpunką, ale kiedy mieliśmy raz
zebranie uczniów i nauczycieli, powiedziała mi o swojej chorobie.
Właśnie dlatego trzęsą się jej ręce. Super, że mi o tym powiedziała. Jest
niesamowita.
Jenny nadal obracała się na swoim stołku.
- Historię Ameryki będziemy mieć dopiero w przyszłymi roku -
powiedziała chłodno. Nie wiedziała, dlaczego nagle Vanessa zrobiła się
dla niej taka miła.
Vanessa spodziewała się cieplejszej reakcji.
- A, pewnie macie teraz historię Europy? Sorry, nie pamiętam już
niczego z dziewiątej klasy - powiedziała.
- Tak. Beznadzieja. - Jenny zeskoczyła ze stoika i zaczęła
szamotać się z guzikami swojej kurtki Diesla. - Chyba złapię jakąś
taksówkę do domu. Do zobaczenia.
- Cześć - powiedziała Vanessa.
Starała się być miła i co z tego? Chciałaby móc raz na zawsze
wyrzucić Dana i jego paskudną siostrzyczkę ze swojego życia. Żeby
oderwać od nich swoje myśli, zapatrzyła się na wypięty tyłek Clarka,
który uzupełniał lodówkę butelkowym piwem.
- Hej, facet! - krzyknęła do niego. - Czuję się samotna.
Clark spojrzał przez ramię i przesłał jej całusa.
Dzięki Bogu, mam Clarka, pomyślała. Gdyby tylko był bardziej...
Gdyby tylko był Danem.
J gra w piłkę z dużymi chłopcami
- Może mnie pan tułaj wysadzić? - zapytała Jenny.
Taksówkarz zdecydował się wjechać w Roosevelta po zjechaniu z
mostu w Williamsburgu i próbował teraz przedostać się na drugą
stronę, na West Side od Siedemdziesiątej Dziewiątej, ale wszystko było
tak zakorkowane, że od dziesięciu minut stali na tych samych
światłach. Jenny patrzyła, jak wskazania taksometru ciągle idą w górę,
choć oni stoją w miejscu. Taksówka kosztowała ją już tyle, że mogłaby
kupić sobie za tę kasę trzy błyszczyki MAC. W końcu stwierdziła, że
dłużej tego nie wytrzyma. Był piękny jesienny dzień. Mogła się przejść.
Zapłaciła taksówkarzowi, wyskoczyła na chodnik na skrzyżowaniu
Siedemdziesiątej Dziewiątej z Madison i ruszyła w stronę Central Parku.
Słońce świeciło nisko na niebie i Jenny mrużyła oczy. idąc szybkim
krokiem przez piątą Aleję. Wreszcie znalazła się w parku. Ścieżki były
przysypane suchymi liść. mi, a w powietrzu unosił się zapach palonego
drewna i hot dogów z wózków ulicznych sprzedawców. Szła, rozkopując
liście, ręce miała wbite w kieszenie kurtki, a wzrok spuszczony na
swoje błękitne pumy. Rozmyślała o Danie. Czy zdawał sobie sprawę,
jaki jest beznadziejny? Było zupełnie tak, jakby kompletnie zatracił
własną osobowość i każdą minutę swojego życia poświęcał na
wielbienie Sereny. Wiedziała, że pisze łzawe wierszydła o Serenie, bo
go na tym przyłapała.
Kiedy zatnę się przy goleniu, myślę o twoich zębach na moich
ustach
i ból staje się rozkoszą.
Udało jej się przeczytać te wersy, zanim Dan zabrał notatnik. To
więcej niż żałosne.
Użyteczne było to, że skoro Dan spotykał się z Sereną, Jenny
mogła jakby nigdy nic podejść do Sereny w szkole i po prostu zacząć z
nią rozmawiać, choć Serena była najfajniejszą laską w Nowym Jorku, a
Jenny tylko zwykłą dziewiątoklasistką. Ale jeśli Serena odkryje, jakim
beznadziejnym przypadkiem jest chory z miłości Dan, ucieknie z
krzykiem. A jeśli Serena będzie miała tak dość Dana, że nigdy więcej
nie będzie chciała rozmawiać także z nią, to co wtedy? Jeszcze trochę i
Dan wszystko zepsuje.
Szła parkiem, nie zwracając uwagi na to, dokąd się kieruje. W
końcu znalazła się na skraju Owczej Łąki i weszła na trawę.
Jakieś sto metrów dalej paru chłopaków grało w piłkę nożną. Nie
mogła oderwać od nich oczu, zwłaszcza od jednego. Jego włosy
świeciły w słońcu miodowozłotym blaskiem, kiedy zwinnie
przeprowadził piłkę obok kumpli i posłał ją do prowizorycznej bramki z
ich swetrów i plecaków. Był opalony, a na widok jego umięśnionych
nagich ramion serce w Jenny zadrżało.
Nagle piłka wystrzeliła w powietrze, a po wylądowaniu potoczyła
się do jej stóp.
Jenny wpatrywała się w nią z wypiekami na twarzy.
- No dalej, kopnij! - krzyknął jeden z chłopaków.
Uniosła wzrok. To był ten złotowłosy chłopiec, który stał zaledwie
dziesięć metrów od niej z rękami na biodrach. Jego zielone oczy
błyszczały. Policzki miał zaczerwienione, czoło zroszone potem. Miała
ochotę go posmakować. Nigdy wcześniej nie widziała takiego
przystojniaka ani nie doświadczała podobnych uczuć jak teraz.
Oderwała od niego wzrok i skoncentrowała się na piłce,
przygryzając wargę w skupieniu, kiedy zrobiła zamach nogą, a
następnie kopnęła piłkę z całej siły.
Ale zamiast polecieć w stronę chłopaków, piłka wystrzeliła
pionowo w górę, nad jej głowę. Jenny zatkała dłonią usta. Była
potwornie zażenowana.
- Mam ją! - krzyknął złotowłosy chłopiec.
Podbiegł do Jenny. Piłka spadła z nieba i odebrał ją na główkę,
posyłając z powrotem do kumpli; mięśnie na jego karku napięły się w
cudowny sposób. Zatrzymał się i odwrócił do Jenny.
- Dzięki - powiedział zziajany. Stał tak blisko, że Jenny czuła jego
zapach. Wyciągnął rękę. - Jestem Nate.
Jenny wpatrywała się przez chwilę w jego dłoń, a potem ją ujęła..
- Jennifer - przedstawiła się. Jennifer brzmiało o wiele doroślej i
bardziej wyrafinowanie niż Jenny. Postanowiła, że od tej chwili będzie
Jennifer.
- Chcesz z nami pograć? - zapytał Nate, kiedy wymieniali uścisk
dłoni. Miała tak słodką twarz i tak bardzo starała się dobrze kopnąć
piłkę... Cóż, nie mógł się temu oprzeć.
- Hm... - mruknęła Jenny z namysłem. Wtedy Nate zauważył jej
piersi. O ludzie, były naprawdę wielkie. Nie mógł pozwolić, żeby
odeszła, zanim Jeremy i reszta chłopaków będą mogli rzucić na nią
okiem.
Faceci. Wszyscy są tacy sami.
- Chodź - powiedział. - Jesteśmy porządnymi gościami. Słowo.
Jenny zerknęła na pozostałych trzech chłopaków, upewniając się,
że nie ma wśród nich Chucka Bassa. Parę tygodni temu wypiła
odrobinę za dużo szampana na eleganckim przyjęciu i pozwoliła
Chuckowi Bassowi zaciągnąć się do damskiej toalety. Wprawdzie tylko
ją pocałował, ale zrobiłby o wiele więcej, gdyby nie przybyli jej na
ratunek Dan z Sereną. Chuck nawet nie zapytał jej o imię. Co za dupek.
Ale Chucka tu nie było.
Wzruszyła ramionami.
- Okay - powiedziała.
Nie mogła uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Słyszała o Nacie
na przyjęciach i ze szkolnych plotek; była pewna, że to musi być ten
Nate. Był największym przystojniakiem na całym Upper East Side i
właśnie jej zaproponował, żeby spędzili razem trochę czasu! Było tak,
jakby wyszła z drugiej strony szafy i znalazła się w świecie spełnianych
marzeń, zostawiając daleko za sobą żałosnego, opętanego miłością
brata i jego głupią poezję.
Nate poprowadził Jenny do swoich kumpli, którzy przerwali grę i
siedzieli na trawie, popijając niebieską gatoradę.
- Chłopaki, to jest Jennifer - rzekł z błogim uśmiechem na twarzy.
- Jennifer, to są Jeremy, Charlie i Anthony.
Jenny uśmiechnęła się do chłopaków, a oni uśmiechnęli się do jej
biustu.
- Miło cię poznać, Jennifer - powiedział Jeremy Scott Tomkinson z
uznaniem. Był mały i chudy, spodnie khaki miał pobrudzone trawą, ale
w świetnej fryzurze z długimi baczkami i gęstą grzywą wyglądał jak
angielski gwiazdor rocka.
- Chodź, siadaj z nami - Anthony Avuldsen miał jasne włosy i
urocze piegi na nosie, a ręce umięśnione nawet bardziej od Nate'a, ale
Jenny i tak wolała Nate'a.
- Właśnie mieliśmy przypalić co nieco - odezwał się Charlie Dern,
wymachując małą fajką. Na głowie miał istną burzę brązowych,
niesfornych włosów i był strasznie wysoki. Kiedy siedział ze
skrzyżowanymi nogami, kolana miał prawie przy uszach. Trzymał na
brzuchu małą plastikową torebkę pełną trawki.
- Nie masz nic przeciwko, Jennifer? - zapytał Nate.
Wzruszyła ramionami, usiłując sprawiać nonszalanckie wrażenie,
choć była lekko zdenerwowana. Jeszcze nigdy nie przypalała.
- Jasne, że nie - powiedziała.
Razem z Nate'em usiedli na trawie obok chłopaków. Charlie
podpalił fajkę, zaciągnął się głęboko i podał ją Nate'owi.
Jenny przyglądała się, w jaki sposób Nate trzyma fajkę. Miała
ochotę spróbować, ale nie chciała, by się zorientowali, że to jej
pierwszy raz.
Nate miał nadęte od dymu policzki, kiedy podał fajkę Jenny. Ujęła
ją w lewą rękę i podniosła do ust, tak jak on przed chwilą. Nate podpalił
jej główkę fajki, pstrykając kilka razy zapalniczką, zanim zaskoczyło. A
potem Jenny się zaciągnęła. Czuła, jak dym wypełnia jej płuca, ale nie
była pewna, co dalej.
- Masz. - Podała fajkę Anthony'emu, rozpaczliwie próbując
zatrzymać dym.
- Niezłe - zauważył Charlie, kręcąc głową z podziwem.
Jenny łzawiły oczy.
- Dzięki - powiedziała, wypuszczając kącikami ust odrobinę dymu.
- Jezu, ale mocny ten materiał. - Nate potrząsnął swoją złotą
głową.
- Wow! - potaknęła Jenny. W końcu wypuściła resztę dymu. Czuła
się niesamowicie dobrze.
Fajka zatoczyła kółko i znowu do niej wróciła. Tym razem Jenny
podpaliła ją sama, powielając sposób, w jaki robili to chłopcy, starając
się, by wypadło to swobodnie. I znowu trzymała dym w płucach, dopóki
mogła wytrzymać bez kaszlu. Miała wrażenie, że gałki oczne zaraz jej
eksplodują.
- To mi coś przypomina - powiedziała, podając fajkę do
Anthony'ego. - Nie pamiętam co, ale coś na pewno.
- Taaak - zgodził się Jeremy.
- Mnie to przypomina lato - rzekł Anthony.
- Nie, to nie to. - Jenny zamknęła oczy. Ojciec wysłał ją w wakacje
na hippisowsko - artystyczny obóz w góry Adirondack. Musiała pisać
wierszą o środowisku, śpiewać pieśni pokojowe po hiszpańsku i chińsku
oraz tkać koce dla bezdomnych. Cały obóz śmierdział sikami i masłem
orzechowym. - Moje wakacje były do bani. To, o czym myślę, jest
przyjemne, jak Halloween, kiedy się jest małym dzieckiem.
- Właśnie. - Nate leżał na wznak i przyglądał się pomarańczowym
liściom trzęsącym się na drzewach nad ich głowami. - Jest dokładnie
jak w Halloween.
Jenny leżała obok. Normalnie nigdy by nie zrobiła czegoś takiego,
bo kiedy leżała, jej cycki rozlewały się na boki i wybrzuszały ubranie,
tak że wyglądała, jakby była zdeformowana. Ale ten jeden raz nie
przejmowała się swoimi cyckami. Było przyjemnie po prostu leżeć obok
niego, oddychać tym samym powietrzem.
- Kiedy byłam mała, zamykałam oczy i myślałam, że nikt mnie
nie widzi, skoro i ja nie widzę nikogo - powiedziała, zasłaniając ręką
oczy.
- Ja też. - Nate był całkiem odprężony, jak pies, który po długim
biegu drzemie przed kominkiem. Ta Jennifer jest naprawdę miła i nie
ma wobec niego żadnych oczekiwań; czuł się z nią cudownie.
Gdyby tylko Blair wiedziała, jak łatwo go uszczęśliwić.
- Kiedy jest się młodszym, wszystko wydaje się takie proste, nie?
- Jenny język się rozwiązał i nie mogła się powstrzymać od mówienia. -
A im jesteś starszy, wszystko staje się bardziej skomplikowane.
- Właśnie - potwierdził Nate. - Tak jest z college'em. Nagle
musimy sobie zaplanować, co będziemy robić przez resztę życia, i
próbować zaimponować ludziom, jacy to my jesteśmy mądrzy i we
wszystko zaangażowani. O co mi chodzi? Czy nasi rodzice mają po
osiem lekcji dziennie, grają w szkolnej drużynie, redagują gazetę i uczą
nieprzystosowane dzieci, w dodatku dzień w dzień? Nie.
- To szaleństwo - przyznała Jenny. Miała jeszcze mnóstwo czasu,
żeby poczuć presję związaną z dostaniem się do college'u, ale potrafiła
wczuć się w czyjąś sytuację. - To znaczy, mój ojciec przez cały dzień
tylko czyta i słucha radia. Jakim cudem my musimy mieć tyle na
głowie?
- Nie wiem - westchnął Nate ze zmęczeniem. Sięgnął po dłoń
Jenny i oplótł jej palce swoimi.
Jenny czuła, że zaraz się roztopi; jej ciało od strony Nate'a było
gorące i całe buzowało. Odnosiła wrażenie, że ich dłonie stopiły się w
jedność. Przez cale swoje życie nie czuła się tak wspaniale.
- Ej, a może chcesz pójść do mnie, żeby coś przekąsić? zapytał
Nate, pocierając kciukiem jej kostki u ręki.
Jenny skinęła głową. Wiedziała, że nie musi nic mówić. Nat i tak
ją słyszał.
Nie do wiary, jak szybko może się zmienić cale życie. Skąd mogła
wiedzieć, kiedy rano się obudziła, że właśnie dzisiaj się zakocha?
obsesja D
Na początku Dan czuł się trochę jak perwer, skoro miał samotnie
oglądać film Sereny w mieszkaniu Vanessy i Ruby. Ale kiedy tylko wziął
sobie szklankę coli z ich starej brązowej lodówki, usadowił na skraju
niezasłanego materaca Ruby i wcisnął P
LAY
, zapomniał o wszelkim
skrępowaniu.
Kamera zrobiła najazd na błyszczące czerwone usta Sereny.
- Witajcie w moim świecie - powiedziała ze śmiechem. Potem jej
usta zaczęły iść, a raczej to Serena zaczęła iść. Kamera cały czas była
skupiona na jej ustach, zmieniało się tylko tło. - Przywołuję taksówkę -
mówiła Serena. - Ciągle jeżdżę taksówkami. Idzie na to mnóstwo kasy.
Obok zatrzymał się samochód i usta wsiadły na tylne siedzenie.
- Jedziemy teraz do centrum. Do Jeffreya. To wspaniały dom
handlowy. Jeszcze nie wiem, czego szukam, ale jestem pewna, że to
znajdę.
Kamera pozostała na jej ustach, które milczały przez całą drogę.
W tle grała muzyka. Coś francuskiego z lat sześćdziesiątych. Może
Serge Gainsbourg. Za zamazanymi oknami taksówki migały przelotnie
scenki z nowojorskich ulic.
Dan ściska! kurczowo swoją szklankę z colą. Prawdziwą mordęgą
było widzieć same usta Sereny. Czuł się tak, jakby miał zaraz zemdleć.
- No i jesteśmy - powiedziały w końcu usta Sereny. Kamera
wysiadła za czerwonymi ustami z taksówki, podążyła za nimi przez
wielkie szklane wejście do rozświetlonego białego sklepu. - Patrzcie na
te bajeczne ubrania - zamruczały usta. Były odrobinę uchylone, kiedy
Serena lustrowała zawartość sklepu. - Jestem w niebie.
Dan trzęsącymi się dłońmi grzebał w kieszeni spodni w
poszukiwaniu papierosa. Zapalił jednego, potem drugiego, kiedy
kamera zwiedzała sklep razem z ustami Sereny, które zatrzymały się,
żeby najpierw pocałować małą brązową torebkę ze zdjęciem psa, a
potem przeciągnąć wyszywanymi cekinami rękawiczkami z angory po
obiektywie kamery. W końcu usta znalazły sukienkę, której po prostu
nie mogły się oprzeć.
- Jest idealnie czerwona - mówiły z zachwytem. - Ostatnio mam
fazę na czerwony. Okay. Zaraz ją przymierzę.
Dan zapalił trzeciego papierosa.
Kamera przemieściła się za ustami Sereny do przymierzalni.
- Ale tu zimno - powiedziała Serena. - Mam nadzieję, że nie
będzie za mała. Nie cierpię, kiedy coś jest na mnie za małe. - Jej włosy,
nagie ramiona, szyja, ucho, wszystko to było widoczne przez ułamek
sekundy w lustrze, ale nieostro. Dan ledwie mógł na to patrzeć.
A potem...
- No i proszę! - wykrzyknęły usta. Kamera powoli odjechała do
tyłu, ukazując Serenę w całości, paradującą w cudownej czerwonej
sukience. Była boso, paznokcie u stóp miała pomalowane na czerwono.
- Niesamowita, prawda? - Serena klasnęła w ręce i obróciła się, a
sukienka zawirowała wokół jej kolan. Znowu rozbrzmiała francuska
piosenka i nastąpiło zaciemnienie.
Dan opadł na materac. Czuł się jak naćpany. Chciał być teraz z
Sereną. Te usta! Chciał je całować bez końca.
Wyciągnął z kieszeni płaszcza komórkę i wszedł w książkę, żeby
wybrać numer.
- Halo? - Serena podniosła słuchawkę już po pierwszym dzwonku.
- Tu Dan - powiedział łamiącym się głosem. Ledwie mógł
oddychać.
- Cześć. Słuchaj, strasznie przepraszam, że zapomniałam o
spotkaniu z wami. Vanessa pewnie była nieźle wkurzona, co?
Dan zamknął oczy.
- Właśnie obejrzałem twój film - powiedział. Sięgnął po pilota i
wcisnął przewijanie.
Serena na moment zamilkła. Była zakłopotana.
- Och... I co myślisz?
Wziął głęboki oddech.
- Myślę... - Czy mógł to powiedzieć? Mógł? Wszystko zawierało się
w dwóch słowach. Mógł je teraz powiedzieć i mieć to za sobą. Mógł.
Nie, nie mógł.
- Jest niesamowity - powiedział w zamian. Stchórzył w ostatniej
chwili.
- Poważnie?
- Uhm.
- A co myśli o nim twoja siostra? Widziała wcześniej tylko
niektóre kawałki. Było tego o wiele więcej, ale w końcu razem z
Vanessą okroiłyśmy to tak, że został tylko motyw z ustami.
- Jenny nie chciała oglądać bez ciebie. Jestem tu sam. Vanessa
dała mi klucze. - Czuł się dziwnie, przyznając się do tego, ale nie chciał
kłamać.
- Och... - Serena przypomniała sobie, jak dowiedziała się, że Dan
pisze o niej wiersze. A teraz oglądał w samotności jej film u Vanessy?
Nie chciała popadać w paranoję, ale w tej sytuacji...
- Nie mogę się już doczekać przyszłego weekendu - rzekł Dan,
siadając. - Myślisz, że mógłbym spróbować umówić się na rozmo...?
- Świetnie - przerwała mu Serena. - Czyli widzimy się w piątek,
tak? Grand Central, piętnasta.
- Okay. - I to już wszystko? Już po rozmowie?
- Cześć. - Rozłączyła się. Nie chciała przeciągać tej rozmowy, na
wypadek gdyby Dan miał powiedzieć coś tak poważnego, z czym nie
mogłaby sobie poradzić. I tak już wszystko zaszło dalej, niż się
spodziewała.
- Cześć - powiedział Dan. Jeszcze raz wcisnął P
LAY
na pilocie. W
głowie ciągle mu się kotłowało i nie był w stanie jasno myśleć, zupełnie
jakby ten film rzucił na niego urok. Nic się nie stanie, jeśli obejrzy go
jeszcze raz, prawda?
Hm... Czujecie obsesję? I nie mówimy tu bynajmniej o perfumach.
łagodne żeglowanie
- Nigdy nie byłam w takim wielkim domu - powiedziała Jenny.
Dom był dwupiętrowy, w oknach stały pomalowane na zielono skrzynki
z pelargoniami, a z dachu spuszczał się kaskadami bluszcz. Drzwi
zabezpieczał skomplikowany system alarmów i zamków, a kamery
filmowały wszystko od frontu i tyłu.
Nate wzruszył ramionami, wprowadzając kod, by wyłączyć alarm.
- Jest zupełnie tak samo, jakby się mieszkało w apartamencie -
powiedział. - Tyle że są schody.
- Taaak... Chyba tak. - Nie chciała dać po sobie poznać, jak
bardzo jest oczarowana.
Nate wprowadził ją do środka. Podłoga w holu była z czerwonego
marmuru. W rogu stał ogromny kamienny lew. Ktoś włożył ma na
głowę futrzany kapelusz. Pod schodami znajdował się ogromny salon.
Na wszystkich ścianach wisiały oryginalne dzieła znanych mistrzów.
Jenny sądziła, że udało się jej rozpoznać niektóre z nich. Renoir.
Sargent. Picasso.
- Moi rodzice interesują się sztuką - rzekł Nate, kiedy zauważył,
jak Jenny się przygląda obrazom. A potem zauważył coś jeszcze. Na
stoliku pod ścianą stał jakiś pakunek. Na bileciku widniało jego imię.
Nate podszedł i rozdarł kopertę.
Z przodu bileciku było wydrukowane klasyczną czcionką
nagłówkową Tiffany'ego: BLAIR PAIGE WALDORF. Jego treść głosiła: Dla
Nate'a. Wiesz, że Cię kocham. Blair.
- Co to? - zapylała Jenny. - Masz może urodziny czy co?
- Nie. - Nate wepchnął bilecik z powrotem do koperty, podniósł
pudełko i schował na dno szafy. Nie był nawet ciekaw, co znajduje się
w środku. Pewnie jakiś sweter albo woda kolońska. Blair zawsze dawała
mu prezenty bez powodu, tylko żeby przykuć jego uwagę. Czasami
bywała taka wymagająca.
- To co byś zjadła? - zapytał, prowadząc Jenny korytarzem do
kuchni. - Nasza kucharka piecze niesamowite ciasteczka czekoladowe.
Założę się, że zostało ich jeszcze trochę.
- Kucharka? - powtórzyła Jenny, idąc za nim. - Naturalnie, macie
kucharkę.
Nate znalazł puszkę z ciastkami na olbrzymim marmurowymi
blacie. Wsadził sobie czekoladowe ciasteczko do ust.
- Moja mama nie jest zbyt dobra w kuchni.
Pomysł, by jego matka, francuska księżniczka, miała zrobić tosta,
był świetnym dowcipem. Żywiła się w restauracjach albo na
przyjęciach obsługiwanych przez firmy cateringowe. Rzadko kiedy
nawet pojawiała się w kuchni.
- Spróbuj. - Podał Jenny ciastko.
- Dzięki. - Jenny była zbyt podekscytowana, by jeść. Istniało
ryzyko, że ciastko rozpuści się w jej spoconej dłoni.
- Chodźmy na górę - zaproponował Nate. - Tędy będzie
najszybciej.
Jenny wstrzymała oddech. Nigdy wcześniej nie była sam na sam
z chłopakiem u niego w domu i było to trochę przerażające, Ale bardzo
chciała ufać Nate'owi. Był zupełnie inny od tego okropnego Chucka
Bassa, który próbował ją wykorzystać na przyjęciu. Chuck na początku
wydawał się nawet całkiem kręcący, ale nawet nie zapytał, jak miała
na imię. Nate był miły. Wyglądało na to, że naprawdę jest
zainteresowany tym, by ją bliżej poznać. A Jenny była naprawdę
zainteresowana tym, by mu na to pozwolić.
Poprowadził ją przez boczne drzwi, a potem wąskimi schodami na
górę. Jenny naczytała się dość książek Jane Austen i Henry'ego Jamesa,
by się domyślić, że szli schodami dla służby. Na drugim piętrze Nate
otworzył drzwi i wyszli na szeroki korytarz oświetlony światłem
wpadającym z góry przez świetliki. Minęli olejny portret małego
chłopca w marynarskim ubranku, który trzymał drewnianą łódkę. Jenny
odgadła, że to był Nate.
Nate otworzył następne drzwi.
- To mój pokój.
Jenny weszła za nim do środka - Pomijając zabytkowe łóżko w
kształcie sań i supernowoczesne, naprawdę odjazdowe biurko z
megacienkim laptopem, jego pokój wyglądał całkiem normalnie. Łóżko
było przykryte flanelową narzutą w zielono - czarną kratę, po podłodze
walały się porozrzucane płyty DVD, w rogu stał chwiejny stos hantli, z
szafy wypadały buty, a na ścianach wisiały klasyczne plakaty z
Beatlesami.
- Fajny pokój. - Jenny usiadła nerwowo na brzegu łóżka. Obok na
nocnym stoliku zauważyła model łodzi. - Żeglujesz?
- Tak. Razem z ojcem budujemy łodzie. W Maine. - Podał model
Jenny. - W tej chwili pracujemy nad tą. To łódź wycieczkowa, więc ma
cięższy kadłub niż łodzie wyścigowe, które budowaliśmy, dotąd.
Najpierw popłyniemy nią na Karaiby. A potem może nawet do Europy.
- Naprawdę? - Jenny przyglądała się uważnie modelowi. Nie
mogła sobie wyobrazić, jak można przepłynąć przez Atlantyk czymś tak
małym i delikatnym. - A jest tam toaleta?
Nate uśmiechnął się.
- Jasne. Tutaj. - Wetknął mały palec do kabiny. Znajdowały się
tam malutkie, owalne drzwi z napisem WC. - Widzisz?
Jenny pokiwała z fascynacją głową.
- Chciałabym nauczyć się żeglować.
Nate usiadł obok niej.
- Może pojedź ze mną do Maine. Nauczyłbym cię - rzeki cicho.
Jenny odwróciła się do niego, wpatrując się badawczo swoimi
dużymi brązowymi oczami w jego szmaragdowe.
- Mam dopiero czternaście lat.
Nate uniósł rękę i dotknął jej kręconych brązowych włosów,
przeczesując je delikatnie palcami. A potem cofnął dłoń.
- Wiem - powiedział. - Nic nie szkodzi.
tematy ◄ wstecz dalej ► wyślij pytanie
odpowiedź
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone,
po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie
!
WSZYSCY TO ROBIĄ!
Nawet ja mam na koncie zwinięcie kitkata ze stoiska z gazetami na rogu w piątej
klasie. Zrobiłam to, bo taki był zakład, ale nadal dręczą mnie podszyte wyrzutami
sumienia nocne koszmary. Nie przyłapiecie mnie na kradzieży torebek z Prady czy
bielizny od Armaniego. Ale niektóre dziewczyny nie mogą się powstrzymać.
Winonę Ryder przyskrzyniono, kiedy kradła jakieś ciuszki z butiku w Los Angeles.
Przysięgała, że po prostu przygotowuje się do nowej roli. Taaak, jasne. A teraz B. Była
tak dobra, że nie dała się przyłapać. Oczywiście przy kradzieży też trzeba się
kierować dobrym gustem. Kradzież, powiedzmy, taśmy izolacyjnej z Ace Hardware
czy papieru toaletowego z CVS byłaby swego rodzaju ujmą. Co innego kaszmirowe
spodnie od pidżamy. To się dopiero nazywa pokazaniem klasy. Jednocześnie sugeruje
poważne skłonności psychotyczne. Jeszcze trochę, a B będzie kradła jaguary i
mercedesy!
Na celowniku
B zanosi prezent dla N do jego domu, a że go wtedy nie ma, zostawia paczkę
pokojówce. D wychodzi z mieszkania V na Brooklynie i idzie pieszo prawie całą drogę
do siebie na Upper West Side. To się nazywa spacer. Pewnie musiał się trochę
ochłodzić. S gryzie paznokcie i czyta Przy drzwiach zamkniętych w The Corner
Bookstore na skrzyżowaniu Dziewięćdziesiątej Trzeciej z Madison.
Zapewne robi to, żeby móc lepiej zrozumieć D. Mała J opuszcza dom N z olbrzymim
uśmiechem. Miłość to wspaniała sprawa. Ale ostrożnie J - bananowy chłopiec nie jest
najodpowiedniejszym typem do zakochania się.
Dla tych, którzy nie są w temacie... Bananowy chłopiec [rzeczownik], elitarna wersja
zwykłego ćpunka. Nosi kaszmirowe swetry. Lubi przypalać trawkę - bardzo. Nie
przepada za zobowiązaniami. Ale może N nas zaskoczy.
Wasze e - maile
P: Hej P,
Co sądzisz na temat starszych chłopaków umawiających się z młodszymi
dziewczynami?
Żmijka
O: Cześć, Żmijka,
Wszystko zależy od różnicy wieku i okoliczności. Na przykład, jeśli jesteś na
ostatnim roku college'u i umawiasz się z kimś z drugiej klasy szkoły średniej,
powiedziałabym, że cierpicie na syndrom Woody'ego Allena (sprawa z Soon
Yi Previn). Ale jeśli osoba z ostatniej klasy ogólniaka chodzi ze studentem
pierwszego roku, wszystko jest w porządku. Lekkim przeciąganiem struny
jest natomiast, kiedy kręcą ze sobą uczniowie pierwszej i ostatniej klasy
szkoły średniej. A wszystko i tak układa się lepiej, kiedy to dziewczyna jest
młodsza, głównie dlatego, że dojrzewamy o wiele szybciej - pod wszelkimi
względami.
P
P: Cześć, Plotkara,
Jestem prawie pewna, że widziałam, jak B kradnie butelkę szamponu Aveda
w Zitomer. A przecież nie cierpi na brak pieniędzy. Jeśli ma jakichś
prawdziwych przyjaciół, powinni zorganizować jej pomoc.
Szpiegula
O: Cześć, Szpiegula,
Dzięki za radę. Ale naprawdę nie wydaje mi się, żeby to byt teraz największy
problem B. Widziałaś już tego gościa, który ma być jej ojczymem?
P
FESTIWAL FILMOWY UCZENNIC OSTATNIEJ KLASY SZKOŁY CONSTANCE
BILLARD
Swój udział zgłosiły V, B i S. V zaprezentuje swoją krótkometrażówkę na bazie Wojny
i pokoju; B pokaże przeróbkę pierwszych dziesięciu minut Śniadania u Tiffany'ego; a
S pojawi się ze swoim... dziełem. Rywalizacja jest ostra. Zarówno V, jak i B myślą, że
mają wygraną w kieszeni. S uważa, że nie ma żadnych szans. Przyjmuję zakłady!
Wiem, że mnie kochacie
plotkara
B i V nie mogą się doczekać końca szkoły
- Gdzie to będzie?
- Ilu będzie gości?
- Ile będzie miała druhen?
- W co się ubierzesz?
- Z ilu pięter będzie się składał tort?
- Zaprosili twojego ojca?
Blair wstrzymała oddech. Czekała w kolejce w szkolnej stołówce
razem z Kati i Isabel. Ale nie była nawet głodna, już nie. Kati zaczęła to
całe wkurzające przesłuchanie, wspominając, że widziała naprawdę
odjazdową suknię ślubną w „Vogue” z lat sześćdziesiątych. Suknia była
cała wyszyta malutkimi kryształkowymi stokrotkami, miała białą,
aksamitną lamówkę i wielką białą, również aksamitną kokardę z tyłu.
Potem Isabel zapytała Blair, czy jej matka zamierza włożyć tradycyjną
białą suknię ślubną, czy może coś innego, i teraz Blair była otoczona
podnieconymi dziewczynami, które zarzucały ją gradem pytań na
temat wesela matki. Co gorsza, nie tylko koleżanki z ostatniej klasy
uważały, że mają prawo poznać wszystkie szczegóły. Becky Dormand i
jej irytujące kumpele z dziewiątej klasy praktycznie ciągnęły Blair za
czarny kaszmirowy sweter, łykając żarłocznie każdy kąsek weselnych
nowin. W pobliżu kręciło się też kilka innych dziewięcioklasistek w
nadziei na usłyszenie czegoś, czym mogłyby się potem przechwalać
przed znajomymi.
- To przecież nic wielkiego - powiedziała niecierpliwie Blair. - Była
już wcześniej mężatką.
- Kto będzie druhnami? - zapytała Becky Dormand.
- Ja, Kati, Isabel... - Blair przesunęła swoją tacę po blacie i wzięła
jogurt kawowy. - Serena i moje ciotki - dodała szybko.
Na półce na wysokości jej oczu leżały na małych białych
talerzykach kuszące, oblane karmelem czekoladowe ciasteczka z
orzechami. Wzięła jedno, przyjrzała się, czy nie ma jakichś ukrytych
defektów i położyła na tacę. Nawet jeśli zdecyduje się je zjeść, potem
zawsze może je zwymiotować.
Nie było to wiele, ale przynajmniej miała choć taką kontrolę nad
swoim życiem.
- Serena? - powtórzyła Becky ze zdumieniem. - Naprawdę?
- Tak - odparła wściekle Blair. - Naprawdę.
Gdyby nie była przewodniczącą szkolnej Rady Pomocy
Społecznej, szefową Klubu Francuskiego oraz przewodniczącą
wszystkich liczących się młodzieżowych komitetów w mieście, kazałaby
się Becky odpieprzyć - Ale musiała dbać o swoją reputację; była
wzorem do naśladowania.
Wrzuciła na talerz kilka liści szpinaku i polała je dressingiem z
pleśniowego sera. Następnie podniosła tacę i ruszyła w stronę stolików.
Dziewczyny z klas od pierwszej do ósmej już zjadły, więc jadalnia była
wypełniona uczennicami szkoły średniej, które plotkowały o sobie
nawzajem, dziobiąc jedzenie.
- Słyszałam, że Blair robi sobie liposukcję przed weselem matki,
żeby dobrze wyjść na zdjęciach w „Vogue” - poinformowała przyjaciółki
dziewiątoklasistka.
- Myślałam, że już miała - zażartowała inna. - Dlatego zawsze nosi
czarne rajstopy. Żeby ukryć blizny.
- Słyszałam, że Nate ją zdradza, ale Blair z nim nie zerwie, dopóki
nie zrobią im wspólnych zdjęć na weselu - wtrąciła się Becky Dormand.
- Czy to nie typowe?
Serena van der Woodsen siedziała samotnie przy stoliku
zajmowanym zwykle przez Blair i czytała książkę. Upięła swoje jasne
włosy w kok i miała na sobie czarny sweter z dekoltem w szpic, który
włożyła na gołe ciało. Siedziała ze skrzyżowanymi nogami, a jej krótka,
bordowa spódniczka sprawiała całkiem szykowne wrażenie. Serena
wyglądała jak modelka Burberry czy Miu Miu.
Właściwie to wyglądała lepiej niż modelka, bo nie starała się
dobrze wyglądać - taka po prostu była.
Blair odwróciła się i ruszyła do stolików pod oknami. To, że jej
matka poprosiła Serenę, by była jej druhną, nie oznaczało jeszcze, że
Blair musi się do niej odzywać.
Kiedy były młodsze, razem się kąpały. Co weekend zostawały u
siebie nawzajem na noc; uczyły się wtedy całować na poduszkach,
wydzwaniały dla jaj do ich nawiedzonej nauczycielki biologii z siódmej
klasy i całe noce chichotały. Serena wspierała Blair, kiedy ta dostała
okres pod koniec ósmej klasy i była przerażona tamponami. Razem też
upiły się po raz pierwszy. I obie kochały Nate'a jak brata. Tak było na
początku -
Ale Serena wyjechała dwa lata temu do szkoły z internatem i
wszystkie wakacje balowała w Europie, jedynie od czasu do czasu
przysyłając Blair jakieś pocztówki. Było to szczególnie bolesne, kiedy
ojciec Blair ogłosił, że jest gejem, i jej matka wystąpiła o rozwód. Blair
nie miała nikogo, komu mogłaby się wtedy zwierzyć.
No i jeszcze pozostawała jedna drobnostka - Serena i Nate ze
sobą spali, podczas gdy Blair jeszcze z nim tego nie zrobiła.
Więc kiedy Serena wróciła do miasta, Blair postanowiła odpłacić
jej za to, że tak ją swego czasu olała, i zażądała od reszty wspólnych
znajomych, by też ją ignorowali. Dzięki niej Serena została towarzyskim
wyrzutkiem.
Blair usiadła i zaczęła gniewnie dziobać swoją sałatkę. Gdy
wyszła wczoraj z Barneysa, siedziała przez chwilę na parkowej ławce,
czekając, aż Serena zniknie jej z oczu. A kiedy w końcu wróciła do
domu, matka poinformowała ją, że właśnie zamknęła rachunek i
otworzyła nowe wspólne konto z Cyrusem. Nowa karta kredytowa Blair
powinna się zjawić za dzień lub dwa. To wyjaśniało, czemu nie mogła
zapłacić kartą. Dzięki za info, mamo.
Blair znalazła w swojej szafie fajne pudełko, do którego
zapakowała spodnie od pidżamy. Owinęła wszystko ślicznym srebrnym
papierem, przewiązała czarną wstążką, a potem zaniosła do domu
Nate'a. Ale Nate nie zadzwonił do niej wczoraj wieczorem z
podziękowaniem. O co mu właściwie chodziło?
Kati i Isabel usadowiły się naprzeciw Blair.
- Dlaczego po prostu nie powiesz mamie, że nie chcesz, żeby
Serena była druhną? - Isabel próbowała przemówić Blair do rozsądku.
Zebrała swoje gęste brązowe włosy w węzeł na czubku głowy i upiła łyk
chudego mleka. - Jestem pewna, że by cię posłuchała.
- Normalnie powiedz mamie, że ty i Serena już się nie
przyjaźnicie - dodała Kati. Wyciągnęła z herbaty swoje jasne kręcone
włosy. Jej włosy zawsze wszędzie wpadały.
Blair spojrzała ukradkiem na Serenę. Matka już rozmawiała z
panią van der Woodsen; Serena wiedziała, że ma być druhną. I choć to
było niezwykle kuszące, nie mogła poprosić matki, żeby odwołała
zaproszenie. To byłoby w złym stylu. Blair nie chciała ryzykować, dając
Serenie jakikolwiek powód do niezadowolenia, na wypadek gdyby
Serena widziała, jak kradnie te spodnie z Barneysa. Serena mogłaby ją
obsmarować na całym Upper East Side.
- Już za późno - powiedziała Blair, wzruszając ramionami. - Ale w
sumie aż lak bardzo mnie to nie rusza. Po prostu przejdzie z nami przez
kościół w takiej samej sukience, nic wielkiego. Przecież nie będziemy
musiały się razem bawić ani nic takiego.
Nie była to do końca prawda. Jej matka planowała coś w rodzaju
uroczystego lunchu i dnia piękności dla wszystkich druhen, ale Blair
udawała, że to się nie dzieje naprawdę.
- Jakie będziemy mieć sukienki? Wybrałyście już coś z mamą? -
zapytała Kati, nadgryzając ciastko. - Proszę, powiedz, że nie będziemy
musiały ubierać się w nic obcisłego. Obiecałam sobie, że zrzucę do
Bożego Narodzenia jakieś pięć kilo. a tylko popatrz, jak opycham się
tym głupim ciastkiem!
Blair przewróciła oczami i zamieszała jogurt.
- A czy to ma jakieś znaczenie, co włożymy?
Isabel i Kati spojrzały na nią. Nie wierzyły własnym uszom.
Oczywiście, że to miało znaczenie!
Kiedy dziewczyna taka jak Blair mówi podobne brednie, wiesz, że
coś jest nie tak.
Blair zjadła łyżeczkę jogurtu, nie zwracając na nie uwagi. Co się
im wszystkim stało? Nie mogliby po prostu przestać ględzić o tym
ślubie i zostawić ją w spokoju?
- Nie jestem głodna. - Wstała nagle. - Pójdę wysłać jakieś maile
albo co.
Kati wskazała nietknięte ciastko na jej tacy.
- Będziesz je jadła? - zapytała.
Blair pokręciła głową.
Kati przeniosła ciastko na tacę Isabel.
- Możemy się podzielić - powiedziała.
Isabel skrzywiła się i oddała ciastko Kati.
- Jak masz na nie ochotę, to jedz.
Blair zabrała swoją tacę i pospiesznie się oddaliła. Nie mogła się
doczekać cholernego końca szkoły.
Jenny zauważyła Serenę w tej samej chwili, kiedy weszła do
jadalni z filiżanką herbaty i bananem. Serena siedziała sama i coś
czytała. Jenny ruszyła w jej stronę.
- Mogę się przy siąść? - zapytała.
- Jasne - odparła Serena, zamykając książkę. Czytała Cierpienia
młodego Wertera Goethego. Jenny nic to nie mówiło.
Serena zauważyła, że Jenny przygląda się książce.
- Twój brat mi ją polecił. Kompletnie nie rozumiem, jak może
czytać takie badziewie. Okropna nuda. - Właściwie to Dan wcale lej
książki nie polecał, wspomniał tylko, że ją czytał. Było to o gościu, który
miał totalną obsesję na punkcie jednej dziewczyny. Mógł myśleć i pisać
tylko o niej. Było to dość przerażające.
Jenny roześmiała się.
- Powinnaś zobaczyć jego wiersze.
Serena zmarszczyła brwi. Żałowała, że faktycznie nie może
zobaczyć wierszy, które pisał Dan, skoro wyszło na to, że część jest
najprawdopodobniej o niej.
- Obiecasz, że nie wygadasz, jeśli nie dokończę tego? - Zamknęła
książkę.
- Będę milczeć jak grób - przyrzekła Jenny. - O ile nie powiesz mu,
że uważam jego wiersze za strasznie nudne.
- Masz moje słowo - powiedziała Serena.
Jenny spojrzała ukradkiem pod stolik. Jak zwykle Serena miała na
sobie bordową plisowaną spódnicę wełnianą z domieszką poliestru,
strój nieoficjalnie zarezerwowany dla frajerek z siódmej klasy. Tyle że
wyglądała w niej zachwycająco. Jak zawsze.
- Wiesz, jesteś chyba jedyną dziewczyną z ostatniej klasy, która
nosi bordową spódnicę od mundurka - zauważyła Jenny.
Serena wzruszyła ramionami.
- Uważam, że jest super. Granatowy się szybko nudzi, a noszenie
szarego sprawia, że nie możesz więcej patrzeć na ten kolor. A ja lubię
szary.
Jenny chodziła w szarym mundurku.
- Chyba masz rację - przytaknęła. - Mam szare spodniej których
nigdy nie wkładam. Może to dlatego. - Odchrząknęła. Tak naprawdę to
chciała porozmawiać z Sereną na temat Nate'a.
- Przepraszam, że wczoraj nawaliłam - powiedziała Serena. -
Kompletnie zapomniałam, że miałam się spotkać z tobą i Vanessą.
- Nie ma sprawy - zaczęła mówić Jenny - bo potem przeżyłam
niesamowite...
- Cześć, dziewczyny! - Vanessa Abrams stanęła przy ich stoliku.
Miała na sobie czarne rajstopy, które maskowały jej masywne kolana. -
Co słychać?
- Hej. Sorry za wczoraj - odezwała się Serena.
Vanessa wzruszyła ramionami.
- W porządku. I tak mam już dosyć oglądania w kółko tych
filmów. - A zwłaszcza twojego, pomyślała gorzko. Jest piekielnie dobry.
Serena skinęła głową.
- Siadaj.
Jenny posłała Vanessie wściekle spojrzenie. Chciała mieć Serene
tylko dla siebie.
- Dzięki, ale nie mogę - powiedziała Vanessa. - Hm, Jenny,
musimy wywołać zdjęcia reportażu do kolejnego wydania? „Rancora”.
Jest tego ze dwadzieścia rolek, a w tej chwili nie ma absolutnie nikogo
w ciemni. Mogłabyś mi pomóc?
Jenny spojrzała na Serenę, która wzruszyła ramionami i wstała.
- Ja i tak muszę się zbierać. Mam spotkanie w sprawie college'u z
panią Glos. Zapowiada się kupa zabawy.
- Przed chwilą u niej byłam - stwierdziła Vanessa. - Uważaj,
znowu leci jej krew z nosa.
Pani Glos miała żółtą cerę i częste krwotoki z nosa. Wszystkie
dziewczyny były przekonane, że cierpi na jakąś okropną chorobę
zakaźną. Jeśli dała ci jakiś prospekt czy pożyczyła katalog reklamowy
college'u, powinnaś czytać w rękawiczkach. Albo przynajmniej umyć po
wszystkim ręce w gorącej wodzie.
- Super - zachichotała Serena. - No dobra, zobaczymy się później.
Vanessa usiadła, czekając, aż Jenny dokończy swojego banana.
Jenny zjadła ostatni kawałek i zawinęła skórkę w papierową
serwetkę.
- Gotowa? - zapytała Vanessa.
Jenny wzruszyła ramionami.
- Właściwie to nie mogę. Muszę wydrukować na następną lekcję
referat z historii. Sorry. - Podniosła się.
Vanessa zmarszczyła brwi.
- Rozumiem. Ale daj znać, kiedy będziesz miała trochę czasu.
Naprawdę potrzebuję pomocy.
- Okay - rzuciła beztrosko Jenny. - Odezwę się. A, czy mogłabyś
od tej pory mówić do mnie Jennifer zamiast Jenny? Bardzo mi na tym
zależy.
- W porządku. Jennifer.
- Dzięki.
- Jenny ruszyła pospiesznie do pracowni komputerowej. Może
Nate przysłał jej maila!
Vanessa patrzyła, jak Jenny idzie do wyjścia, zastanawiając się,
jakim cudem zamieniła się w taką wyniosłą zdzirę. Myślała, że zadając
się z Jenny, będzie się czuła, jakby była bliżej Dana, ale to ją tylko
wkurzało. Jenny była taka sama jak pozostałe sześćset dziwacznych
uczennic w Constance - płytka i zarozumiała.
Vanessa też już się nie mogła doczekać końca szkoły.
amor omnia vincit
GADU - GADU
Od: Bwaldorf@constancebillard.edu
Do: Narchibald@constancebillard.edu
Bwaldorf: hej natie
Bwaldorf: zaraz tu oszaleję, wszyscy chcą gadać tylko o tym ślubie, jakby mnie
to coś obchodziło.
Bwaldorf: nate? wiem, że wisisz na necie, spotkasz się ze mną dzisiaj po
francuskim klubie?
Bwaldorf: znalazłeś prezent, który ci wczoraj zostawiłam?
Bwaldorf: nate????
Bwaldorf: okay.
GADU - GADU
Od: Narchibald@constancebillard.edu
Do:Jhumphrev@constancebillard.edu
Narchibald: Hej Jennifer.
Jhumohrev: hej
Narchibald: chcesz się ze mną spotkać po szkole w parku?
Jhumphrev: hm, ok. co będziemy robić?
Narchibald: nie wiem. a co byś chciała?
Jhumohrev: nie wiem. twoi kumple też tam będą?
Narchibald: nie, tylko ja. nadal chcesz przyjść?
Jhumphrey: jasne, możemy się nawet spotkać przed twoją szkolą, jeśli chcesz.
Narchibald: spotkajmy się przed Met.
Jhumphrey: okay, na ra.
Jenny wylogowała się, czując się wspaniale. Ciągle była w
dziewiątej klasie, ale miała na imię Jennifer, a po szkole spotykała się z
Nate'em, największym przystojniakiem z ostatniej klasy w całym
mieście. Będzie musiała olać Vanesse i „Rancora”, ale absolutnie
warto. Gdyby była Danem, napisałaby miłosny wiersz o tym, jaki
cudowny jest Nate i jak zawiłe są koleje przeznaczenia, które połączyło
dwoje ludzi niemających ze sobą nic wspólnego, i że jest im pisany
tragiczny koniec. Ale Jenny była raczej optymistką i poprzestała na
misternym wykaligrafowaniu Fani Jennifer Archibald z tyłu swojej szarej
podkładki pod myszkę.
Nie śmiać się. Tak właśnie robią dziewczyny z dziewiątej klasy,
kiedy się zakochają.
Po drugiej stronie miasta, w Riverside Prep brat Jenny Dan
wysyłał właśnie mailem Serenie swój najnowszy wiersz miłosny
zatytułowany Kiedy umarłem po raz ostatni.
Twoja lina otula moją szyję, skaczę.
Twoje usta całują mnie, kiedy opadam, i opadam spokojnie...
- Chodź, dziwaku! - zawołał jego kumpel, Zeke Freedman, z drzwi
pracowni. - Spóźnimy się na łacinę.
Arno ergo sum, pomyślał Dan. Kocham, więc jestem.
- Jestem zajęty - powiedział. Wklepał adres Sereny w Constance.
- Cóż, po prostu nie chcę zostać potem za karę po lekcjach -
rzucił Zeke. - Pograsz później w kosza w parku?
- Okay - odparł z roztargnieniem Dan. - Zobaczymy się w parku.
- Zaczął na szybko pisać maila, żeby wysłać go razem z
załącznikiem.
Droga Sereno,
nadchodzący weekend zapowiada się cudowniej
Na sobotę mam umówiona rozmowę i dostanę od ojca forsę
ekstra. Nie mogę się już doczekać.
Załączyłem wiersz, który napisałem dziś rano.
Mam nadzieję, że Ci się spodoba.
Będę na boisku do koszykówki niedaleko Łąki, gdybyś
chciała spędzić ze mną trochę czasu po szkole.
Uściski,
Dan
Amor omnia vincit! . Miłość wszystko zwycięży.
z D jest coraz gorzej
Jenny stała przed budynkiem Met, starając się nie zwracać uwagi
na faceta leżącego za nią na schodach. Miał rozpięte i spodnie i była
prawie pewna, że jego penis jest na wierzchu.
Człowiek przyzwyczaja się do pewnych widoków, kiedy mieszka
w mieście, ale i tak budzi to odrazę.
Jenny bardzo chciała się stamtąd odsunąć, ale właśnie tu
umówiła się z Nate'em i nie chciała ryzykować, że się rozminą.
- Spadaj! - krzyknął facet w rozpiętych spodniach do jakiegoś
turysty.
Uliczny sprzedawca hot dogów stojący nieopodal na chodniku
rozmawiał przez komórkę. Jenny podeszła bliżej, by słyszeć treść
rozmowy; miała nadzieję, że dzwoni na policję. Ale wyglądało na to, że
rozmawia ze swoją matką czy kimś takim, bo w kółko powtarzał tylko
jedno słowo: „dobrze”.
Ktoś dotknął jej ramienia.
- Cześć, Jennifer.
Odwróciła się.
- Cześć. - Uśmiechnęła się do Nate'a. Skrępowana uniosła ręce do
twarzy i założyła za uszy swoje niesforne brązowe loki. - Cieszę się, że
jesteś. Ten gość mnie stresuje.
- No - powiedział Nate. Objął ją ramieniem. - Chodź, zmywamy się
stąd.
Pod wpływem jego dotyku cała krew napłynęła Jenny do mózgu. -
Okay - zachłysnęła się, opierając się o Nate'a. - Chodźmy.
Nate obejmował ją przez całą drogę do parku; zmierzali na
Owczą Łąkę. Znaleźli miłe, nasłonecznione miejsce i usiedli na trawie,
twarzami do siebie, ze skrzyżowanymi nogami, a ich kolana się stykały.
Było to takie przyjemne, że Jenny zastanawiała się, czy przypadkiem
nie śni. Ze wszystkich dziewczyn w całym mieście Nate lubił właśnie ją.
To było niewiarygodne.
- Zaraz przyjdą moi kumple. Mam nadzieję, że nie będzie ci to
przeszkadzać - powiedział, wyciągając z kieszeni woreczek z trawką.
- Jasne, że nie. - Wzruszyła ramionami, choć była zawiedziona.
Nate wyciągnął z torebki garstkę zielska i wysypał na bibułkę,
którą następnie wprawnie zwinął w małego grubego skręta, po czym
polizał papier, żeby go skleić.
Zaproponował Jenny, żeby przypaliła, ale odmówiła.
- Mnie jest tak dobrze. - Wiedziała, że mogło to zabrzmieć nie
całkiem przekonująco, ale siedząc tak blisko Nate'a, faktycznie czuła
się jak na lekkim haju. Nie chciała kompletnie stracić głowy.
- Super. - Nate wrzucił skręta do torebki i wepchnął ją z
powrotem do kieszeni płaszcza.
Jenny odetchnęła z ulgą. Chciała poznawać bliżej Nate'a kiedy był
sobą, a nie totalnie upalony.
- To jak, jeździsz w weekendy do różnych college'ów? - zapytała. -
Wiesz już, gdzie chciałbyś się dostać?
- Tak - odparł Nate, marszcząc brwi. - Ale też zastanawiam się,
czy nie zrobić sobie wolnego na jakiś rok czy dwa, żeby żeglować z
ojcem. Może nawet mógłbym wystartować w Pucharze Ameryki.
- Wow! - Jenny była pod wrażeniem. - Brzmi super.
- A może zrobię sobie trzyletnią przerwę? Wtedy moglibyśmy do
college'u pójść razem. - Nate wziął ją za rękę. Miała takie malutkie
paluszki.
Oczy Jenny napotkały spojrzenie Nate'a i przez chwilę uśmiechali
się do siebie. Nate oparł głowę o jej ramię. Pachniała jak świeże pranie.
Nie mógł się nadziwić, jak swobodnie się przy niej czuje. Przed
spotkaniem z Blair zwykle musiał przypalić albo wychylić kilka drinków,
żeby jakoś znieść jej wieczne planowanie i gadanie na temat
przyszłości. Z Jennifer nie musiał być na haju ani pod gazem.
O Boże! - pomyślała Jenny. Zaraz mnie pocałuje.
Zamknęła oczy. Cała aż drżała z podniecenia. Nate pachniał
sosnowymi igłami, a jego głowa była taka ciepła.
- Jennifer - zamruczał sennie. Uniósł głowę i potrząsnął swoimi
miodowozłotymi włosami. - Dobrze mi z tobą. - Wzrokiem błądził po jej
twarzy, zatrzymując się w końcu na ustach.
Jenny zachichotała. Nie było wątpliwości - zaraz ją pocałuje.
- Cześć, Archibald! - ktoś krzyknął. - Zostaw trochę dla nas!
Wow! Naprawdę świetne wyczucie czasu.
Anthony, Jeremy i Charlie zmierzali do nich przez trawę. Jeremy
niósł piłkę do nogi. Nate szybko wstał, odsuwając się od Jenny.
- Hej - przywitał ich swobodnie. - A więc jesteście.
- Cześć, chłopaki - powiedziała Jenny, podnosząc się powoli i
strzepując ze swojego mundurka zabłąkane źdźbła trawy. Wie była
zachwycona, że przyszli.
- To co, skręcisz nam dużego, smakowitego jointa? - zapytał
Anthony na widok plastikowej torebki wystającej z kieszeni Nate'a.
- Stary, ja już jestem upalony jak smok - skłamał Nate. Wyciągnął
woreczek z kieszeni i rzucił Anthony'emu. - Jeden jest już skręcony.
- Dzięki. - Anthony opadł na trawę i zabrał się do rzeczy. -
Cholera, tego mi było trzeba - mruknął. - Doradca truł mi przez ostatnią
godzinę o college'u.
- Nie przypominaj mi o nim - żachnął się Jeremy.
Jenny obgryzała paznokcie; czuła się nieco pominięta. Spojrzała
na Nate'a, ale on porwał piłkę z rąk Jeremy'ego i z przejęciem
dryblował ją między nogami.
- To jeszcze nic. Mój ojciec ględzi mi na temat college'u już od
ósmej klasy - rzekł Charlie. - Już rozmawiał z dziekanem na wydziale
prawa w Yale, zupełnie jakby chciał ich uprzedzić, że się tam pojawię.
Mógłby trochę wyhamować, nie?
- Ale w ten weekend jedziemy do Brown, prawda? - zapytał
Jeremy.
Brown. Jenny nadstawiła uszu. Właśnie tam wybierali się w
nadchodzący weekend Dan i Serena.
- Jasne - przytaknął Nate.
Podał piłkę do Jenny, a ona kopnęła ją lekko z powrotem do niego
i uśmiechnęła się. Chciała, by wiedział, że naprawdę nie ma nic
przeciwko towarzystwu jego kumpli ani ciągłej gadaninie o college'u,
kiedy ona była dopiero w dziewiątej klasie. Cieszyła ją myśl, że tak
naprawdę Nate wcale nie jest upalony jak smok i że powiedział jej o
swych wątpliwościach, czyby nie zrobić sobie wolnego przed pójściem
do college'u. Wiedziała o nim więcej niż jego najlepsi kumple!
- No dobra - powiedział Nate. - Gramy.
Jenny żałowała tylko, że Nate spasował, kiedy pojawili się inni
chłopcy i ostatecznie jej nie pocałował.
Dan siedział na ławce, czekając na Zeke'a i Serenę. W każdym
razie Zeke miał być na pewno. A w razie gdyby pojawiła się Serena,
Dan każe Zeke'owi iść do diabla i zostawić ich samych.
Właśnie od tego są przyjaciele.
Wetknął sobie camela do ust. Dłonie mu się trzęsły. Od lunchu
zdążył wypić sześć filiżanek kawy, a poza tym był zdenerwowany na
myśl o ponownym spotkaniu z Sereną, zwłaszcza jeśli przeczytała jego
wiersz. Wyjął z kieszeni notatnik i przyglądał się niewidzącym
wzrokiem kilku ostatnim wersom. W każdej chwili Serena mogła
przybiec, zarzucić mu ręce na szyję, całując do utraty tchu i płacząc, że
była taka bezduszna, nie pojawiając się w niedzielę, i powtarzając bez
końca, jak bardzo podobał się jej jego wiersz. I że go kocha.
Albo i nie.
Zaciągnął się zbyt gwałtownie, prawie wypluwając płuco, a
potem przypalił kolejnego papierosa od tego, którego właśnie kończył.
Zamierzał palić jednego za drugim, dopóki Serena się nie pojawi. Może
będzie już martwy, kiedy w końcu przyjdzie, ale przynajmniej będą
razem.
Wydychając dym, zapatrzył się na trawę. Niska dziewczyna z
wielkimi cyckami i kręconymi brązowymi włosami grała w nogę z
czterema chłopakami, których znał trochę z widzenia. To była jego
siostra Jenny. Od kiedy to przesiadywała w parku z tymi nudnymi,
nadętymi dupkami z Upper East Side? Ciekawe, czy był wśród nich
Chuck, ten zboczeniec? Zaniepokojony Dan już miał się podnieść, ale
zrezygnował. Wyglądało na to, że Jenny dobrze się bawi, a poza tym
nie widział nigdzie Chucka. Mógł zachować się jak upierdliwy starszy
brat i pójść tam, żeby popsuć im całą zabawę, albo po prostu siedzieć
na tyłku, pozwalając Jenny na chwilę radości. Z miejsca, w którym
siedział, mógł mieć na nią oko, no a tak w ogóle. Jenny powinna
poznawać nowych ludzi, zwłaszcza teraz, kiedy on spotykał się z
Sereną i miał dla niej mniej czasu.
No, tak jakby spotykał się z Sereną. O ile się pojawiała.
- Hej, muszę już iść do domu - powiedziała Jenny, podając piłkę
do Nate'a.
- Okay. Wkrótce się do ciebie odezwę. - Przyciągnął ją do siebie i
pocałował w policzek.
Niemal się przewróciła.
- Cześć! - pisnęła, machając do trzech pozostałych chłopaków.
Potem odwróciła się i odeszła szybko w stronę Central Park West, żeby
nie posikać się w majtki. Nie mogła się już doczekać, kiedy znowu
spotkają się z Nate'em. Sam na sam.
- Stary, a co Blair na tę twoją nową łalunię? - zapytał Nate'a
Anthony, kiedy Jenny zniknęła. Podpalił nowego skręta, wziął macha i
podał Jeremy'emu.
- To nie jest żadna moja lalunia, człowieku - powiedział Nate. - To
po prostu fajna dziewczyna, którą przypadkiem spotkałem. - Wzruszył
ramionami. - Lubię ją.
- Ja też ją lubię. - Jeremy podał skręta Nate'owi. - Ale Blair nie
będzie zachwycona, jak się dowie, że spędzasz wolny czas z laską z
dziewiątej klasy zamiast z nią. Mam rację?
Nate wziął jointa i zaciągnął się głęboko.
- Nie musi się o niczym dowiedzieć - burknął, starając się
zatrzymać w płucach dym, a potem go wypuścił. - Stary, przecież nie
zamierzam rzucić Blair dla Jennifer. To nic poważnego.
- Jasne - zgodził się Charlie, przejmując skręta.
Nate przyglądał się żarowi na końcu jointa. Był świadomi że nie
powiedział prawdy. To było coś poważnego. Nie wiedział tylko, co z tym
zrobić.
Człowiek musi być wyjątkowo ostrożny, mając do czynienia z
taką dziewczyną jak Blair. Wiedział, na co ją stać, i niezbyt mu się to
podobało.
- Sorry za spóźnienie, dupku - powiedział Zeke, odbijając piłkę do
kosza o głowę Dana. - Chodź, idziemy grać.
Dan uniósł głowę znad notatnika. Właśnie zaczął pisać kolejny
wiersz, zatytułowany Złamane stopy.
Drzazgi, przebite opony, odłamki szkła.
Przeznaczenie dzierży swój topór niesprawiedliwości.
Upadek.
Wiersz mówił o pragnieniu bycia w pewnym miejscu z pewną
osobą i niemożliwości dotarcia do celu. Serena najwyraźniej utknęła
gdzieś, wbrew swej woli, usychając z tęsknoty za Danem, marząc o
tym, aby być z nim. Może była gdzieś w metrze, uwięziona pomiędzy
stacjami. A on utkwił w parku z Zeke'em.
- Cześć - powiedział Dan, chowając notatnik do torby i podnosząc
się. - Miło, że wpadłeś.
- Pieprz się. Miałem korki z matmy, przecież wiesz - odparł Zeke,
kozłując piłkę.
Szli w stronę boiska do kosza.
- Taaak, no cóż, powinieneś bardziej się przykładać do matmy -
rzekł Dan. - Wtedy nie potrzebowałbyś korków.
- A ty powinieneś się wypieprzyć, bo jesteś beznadziejny.
- Co to miało znaczyć? - Dan rzucił torbę przy siatce otaczającej
boisko i ściągnął płaszcz.
Zeke tańczył wokół z piłką. Miał lekką nadwagę i szerokie biodra
jak dziewczyna, ale był najlepszym koszykarzem w Riverside Prep. Nie
do wiary.
- Ostatnio jesteś ciągle zajęty i wiecznie nie w humorze -
powiedział. - Coraz trudniej z tobą wytrzymać.
Dan wzruszył ramionami i rzucił się do przodu, żeby odebrać mu
piłkę.
- Co mogę powiedzieć? Mam dziewczynę. - Odskoczył do Bu,
kozłując przez boisko. Nie popisał się, piłka minęła kosz o jakieś
trzydzieści centymetrów.
- Nieźle, frajerze. - Zeke podbiegi, przejmując odbitą piłkę. -
Dziewczynę? - zapytał, kozłując w miejscu. Widać było, jak mu drga
brzuch pod białą koszulką. - Mówisz o Vanessie?
Dan potrząsnął głową.
- Ma na imię Serena. Nie znasz jej. W ten weekend razem
jedziemy na rozmowę w college'u.
- Wow! - Zeke odwrócił się, żeby popędzić z piłką do drugiego
kosza. Nie wyglądało na to, żeby był pod wielkim wrażeniem.
Dan patrzył, jak jego przyjaciel idealnie zdobywa kosza z
wyskoku. Stał nieruchomo, kiedy Zeke przykozłował piłkę z powrotem.
- Czyli to coś poważnego, tak? - zapytał, rzucając do Dana.
Dan złapał piłkę, dalej nie ruszając się z miejsca. Nic był pewien,
co odpowiedzieć. Dla niego z pewnością to było coś poważnego. Ale
czy Serena w tej chwili mówiła swoim przyjaciołom o Danie, jej nowym
chłopaku? Czy fantazjowała o ich wspólnym weekendzie?
Niezupełnie.
Dokładnie w tym samym czasie Serena siedziała u dentysty, bo
miała ubytek do zaplombowania. Była głodna i lekko wkurzona, że
będzie musiała poczekać, aż przejdzie jej znieczulenie, by mogła coś
zjeść.
Niezbyt to poetyckie.
Przeczytała już wiersz Dana i nic wiedziała, co ma z tym zrobić.
Była przyzwyczajona do zainteresowania ze strony chłopaków, ale nie
w takim wydaniu. Dan przeistaczał się powoli w nawiedzonego
wielbiciela i naprawdę zaczynało ją to niepokoić.
B zyskuje nowego braciszka
- Na jakie pytania się przygotowałaś? - zapytała pani Glos. Było
środowe popołudnie i pani Glos dawała Blair wskazówki odnośnie jej
sobotniej rozmowy w Yale. - Musisz ich przekonać, że interesujesz się
sprawami ważnymi dla Yale, a nie że ubiegasz się o przyjęcie tam tylko
ze względu na reputację uczelni, bo jesteś dzieckiem jednego z jej
absolwentów.
Blair pokiwała niecierpliwie głową. Co ta Glos sobie myślała? Że
jest jakąś kretynką czy co?
Pani Glos rozprostowała nogi i dotknęła opatrunku na kostce.
Tułów miała krępy i kanciasty jak u faceta, ale - zdaniem Blair -
nadspodziewanie zgrabne nogi jak na pięćdziesięcioletniego doradcę
do spraw college'u.
- Zamierzam ich zapytać, czy istnieje możliwość wyjazdu do
Francji na pierwszym roku. Zapytam też o zaplecze sportowe i warunki
mieszkaniowe. Dowiem się, jakie trzeba spełniać wymogi, żeby móc się
udzielać w samorządzie studenckim. A, i zapytam ich jeszcze o
perspektywy pracy - powiedziała Blair. Nagrała sobie to wszystko na
dyktafon.
- Grzeczna dziewczynka. Udowodnisz dzięki temu, że nie tylko
dobrze się uczysz, ale również masz szerokie zainteresowania i chętnie
udzielasz się społecznie. - Pani Glos zamknęła akta Blair i wsunęła z
powrotem do szuflady biurka. - Poradzisz sobie śpiewająco. - Jesteś
więcej niż gotowa.
Blair podniosła się. Doskonale wiedziała, że jest gotowa.
Przygotowywała się do tego przez całe życie.
- Dziękuję, pani Glos. - Sięgnęła po gałkę od drzwi. - Jeśli dobrze
pójdzie, mogę ubiegać się o wcześniejsze przyjęcie i zapomnieć o
rozglądaniu się za innymi uczelniami, prawda?
- Cóż, nie zaszkodziłoby przyjrzeć się jeszcze jakimś innym
college'om, może byś znalazła nawet coś, co by ci bardziej
odpowiadało - powiedziała pani Glos, przykładając do nosa chusteczkę
higieniczną. - Ale nie widzę powodu, dla którego nie mieliby cię przyjąć
w Yale.
- Świetnie. - Blair uśmiechnęła się i wyszła. Była z siebie
zadowolona.
Kiedy wróciła do domu, od razu zauważyła, że jest jakoś inaczej.
Cały hol był zastawiony walizkami i pudłami. Na wielkim telewizorze w
bibliotece leciało na cały regulator TRL. Słyszała też drapanie psich
pazurów o drewnianą podłogę, a na gałce od drzwi zobaczyła wiszącą
smycz.
Weszła do środka i rzuciła plecak na podłogę w holu. Przywitał ją
ogromny bokser, który podbiegł do niej truchtem i szturchnął głową w
krok.
- Hej powiedziała, odpychając psi nos. - Odpieprz się. - Zerknęła
w głąb długiego korytarza. - Mamo!
Z sypialni matki wyszedł Cyrus Rose ubrany w swój ulubiony
jedwabny czerwony szlafrok od Versacego i bambusowe sandały.
Wyglądał na niezwykle zrelaksowanego.
- Witaj, Blair! - ryknął; podszedł, szurając nogami, i wziął ją w
niedźwiedzi uścisk. - Twoja matka jest w wannie. Już oficjalnie się
wprowadziłem. Aaron i Mookie również!
- Mookie? - zapytała Blair, odsuwając się do tyłu .Nie chciała być
zbył blisko Cyrusa, kiedy najprawdopodobniej nie miał pod szlafrokiem
żadnej bielizny.
- Pies Aarona! Niezły z niego łobuziak. Cha, cha! Łobuziak
Mookie. - Cyrus pstryknął swoimi grubymi, ozdobionymi złotem
palcami. - Mamy Aarona przeważnie nie ma, a on nie chce ciągle
siedzieć sam w wielkim domu w Scarsdale, mając tylko Mookiego do
towarzystwa, więc postanowił zamieszkać z nami. Jak mówi twoja
mama, im więcej, tym weselej!
Blair stała jak zamurowana, nie wierząc własnym uszom. Mookie
podszedł do niej od tyłu i zaczął obwąchiwać jej tyłek.
- Mookie, nie wolno! - powiedział Cyrus ze śmiechem. - Chodź tu,
piesku. Chodź, pomożesz mi poznać Blair z Aaronem. Idziemy. -
Chwycił psa za obrożę i zaprowadził go do biblioteki.
Blair zdawała sobie sprawę, że w zasadzie powinna za nim pójść,
ale nie ruszyła się z miejsca; nadal była w szoku.
Chwilę później zza drzwi biblioteki wyłoniła się głowa w krótkich
brązowych dredach. Głowa należała do chłopaka w wieku Blair, miał
duże brązowe oczy, bladą cerę i czerwone, uniesione w kącikach usta.
- Cześć - powiedział. - Jestem Aaron. - Ruszył w stronę Blair,
głośno tupiąc swoimi ciężkimi butami, żeby wymienić z nią uścisk dłoni.
Na jego rozdartym T - shircie widniał wyblakły wizerunek Boba Marleya.
Workowate spodnie miał nisko opuszczone, tak że wystawały mu znad
nich bokserki, co oczywiście nie umknęło uwagi Blair.
Fuj?
Blair dotknęła jego ręki niemal samymi koniuszkami palców i
odsunęła się.
- Czyli będziemy teraz współlokatorami - powiedział Aaron, ciągle
z uśmiechem.
Naprawdę. Fuj.
- Mam nadzieję, że nie będziesz miała mi tego za złe, ale
musiałem zamknąć kota w twojej sypialni, bo trochę mu odbiło z
powodu Mookiego. Strasznie napuszył ogon. - Roześmiał się,
potrząsając dredami.
Blair posłała mu piorunujące spojrzenie.
- Muszę odrobić lekcje - powiedziała i ruszyła do swojego pokoju,
zatrzaskując drzwi przed samym nosem Aarona.
Kiedy już była sama, chwyciła kotkę i rzuciła się na łóżko. Kitty
Minky wbiła się pazurami w jej sweter.
- Już w porządku, skarbie - mruczała Blair, przyciskając kotkę do
piersi. Zacisnęła mocno oczy i schowała głowę w jej miękkim futrze,
życząc sobie, żeby cały świat szlag trafił.
Przez dłuższy czas leżała nieruchomo, nie otwierając oczu. Może
jeśli zostanie w tej pozycji odpowiednio długo, wszyscy o niej zapomną
i nie będzie musiała być dłużej Blair Waldorf . i wieść swojego coraz
bardziej beznadziejnego życia. Mogłaby stać się kimś innym, ale nadal
studiować w Yale. W końcu po wielu latach nieustających poszukiwań
Nate by ją odnalazł. Byłoby jak na starym, czarno - białym filmie, kiedy
bohaterka doznaje amnezji i zaczyna nowe życie, a nawet zakochuje
się w nowym facecie, ale mężczyzna, którego kochała wcześniej, nie
daje za wygraną i wytrwale jej szuka, i znajduje, i się oświadcza, choć
ona nawet nie pamięta jego imienia. Ale kiedy on daje jej swój stary
szal, przesiąknięty zapachem dawnych czasów, ona sobie wszystko
przypomina, zgadza się wyjść za niego i od tej pory już są zawsze
szczęśliwi.
Napisy końcowe przewinęły się w jej głowie przy łagodnej melodii
granej na skrzypcach.
Kiedy wszystko inne zawodziło, Blair zawsze mogła przenosić się
myślami w świat filmów. Ale lepiej będzie, jeśli nie przyzna się do tego
przed komisją rekrutacyjną w Yale. Mogliby uznać ją za psycholkę.
W końcu uwolniła Kitty Minky z objęć i usiadła. Chwyciła pilota i
wcisnęła P
LAY
. Zawarczał magnetowid i po chwili zaczęła się w kółko
odtwarzać pierwsza scena Śniadania u Tiffany'ego - Audrey Hepburn,
ciągle wystrojona po nocy spędzonej poza domem, jadła o świcie
croissanty naprzeciw Tiffany'ego. To był jej film, który zgłosiła na ich
szkolny festiwal filmowy. Audrey je croissanty przy temacie
muzycznym z Ucznia czarnoksiężnika i podziwia brylanty na wystawie
Tiffany'ego. I jeszcze raz, przy starej piosence Duran Duran - Girls on
Film. A potem był Rocket - boy Liz Phair i jeszcze parę innych piosenek.
Za każdym razem Blair dostrzegała w tej scenie coś nowego i nigdy nie
miała dość. Miała nadzieję, że jury festiwalu, który odbywał się w
przyszły poniedziałek, będzie odbierać to podobnie do niej.
Rozległo się pukanie do drzwi i Blair przewróciła się na drugi bok,
żeby zobaczyć, kto ma czelność jej przeszkadzać. To był Aaron. Mookie
prześliznął się między jego nogami i wpadł do pokoju. Kitty Minky
popędziła z wrzaskiem do szafy.
- Mookie, nie! - warknął Aaron, chwytając psa za obrożę. - Sorry -
powiedział, spoglądając przepraszająco na Blair. Wyciągnął psa za
drzwi i pacnął go po zadku. - Niedobry pies!
Blair, z brodą opartą na dłoniach, przyglądała się Aaronowi, z
każdą sekundą nienawidząc go coraz bardziej.
- Masz ochotę na piwo? - zaproponował.
Nie odpowiedziała. Nie cierpiała piwa.
Aaron spojrzał na ekran.
- O, dokopałaś się do tego starego gniota.
Blair wyłączyła telewizor. Nie pozwoli, żeby Aaron obrażał jej film.
Już i tak wyrządził dość szkód.
- Wiem, że musisz czuć się dziwnie, że się tak nagle
wprowadziliśmy i z powodu tego całego ślubu, i w ogóle - rzekł Aaron. -
Ale pomyślałem sobie, że gdybyś chciała pogadać albo co, byłoby
super.
Blair cały czas przyglądała mu się chłodno, marząc o tym, żeby w
końcu dal jej spokój.
Aaron odchrząknął.
- Właśnie spędziłem trochę czasu z Tylerem, telewizja, piwko i
tak dalej. To znaczy, ja piłem piwo, on tylko colę. W każdym razie
wydaje się, że on nie ma żadnych wątków co do tej całej sytuacji. Fajny
z niego dzieciak.
Blair zamrugała ze zdziwienia. Czy temu dupkowi się wydaje, że
prowadzą rozmowę?
- Okay - powiedział Aaron. - Słuchaj, później wychodzimy wszyscy
na kolację. Jestem jaroszem, więc idziemy do wegetariańskiej
restauracji. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko. - Cofnął się,
czekając przez chwilę na jakąś odpowiedź. Nie doczekawszy się,
uśmiechnął się z rezygnacją i zamknął drzwi.
Blair przycisnęła do brzucha poduszkę. Oczywiście, że był
jaroszem. To takie typowe. Żałowała, że nie ma pod ręką surowego
mięsa, by mu cisnąć w twarz.
No co? Czy wszyscy oczekiwali, że zgotuje gorące powitanie
swojemu nowemu przyszywanemu bratu, tylko dlatego że teraz
mieszkał z nimi, popijał piwko, jakby był panem domu, i zadawał się
Tylerem niczym starszy, troskliwy braciszek? Pseudohippis jeden. No
cóż, mogli wsadzić sobie ten pomysł w swoje tłuste dupska.
W każdym razie wyjeżdżała na ten weekend i wkrótce będzie już
w Yale. Na zawsze uwolni się od tej szopki. Może gdyby powiedziała
Nate'owi, co się stało, zrobiłoby się mu jej żal i mimo wszystko
pojechałby z nią do New Haven?
Sięgnęła po telefon przy łóżku.
- Co jest? - Nate odebrał po piątym sygnale. Był upalony.
- Cześć, to ja - powiedziała Blair odrobinę drżącym głosem. Nagłe
zaczęło się jej zbierać na płacz.
- Cześć.
Blair przekręciła się na plecy i zapatrzyła na sufit. Kitty Minky
wyjrzała z szafy; jej oczy płonęły na żółto.
- Hm, zastanawiałam się, czy przypadkiem nie zmieniłeś zdania i
nie chciałbyś pojechać ze mną do Yale... - głos jej się załamał. Zaraz
chyba naprawdę się popłacze.
- Nie, chłopaki strasznie się napalili na naszą małą wycieczkę -
odparł Nate.
- Rozumiem - powiedziała Blair. - Po prostu... ta cała sprawa ze
ślubem... a teraz jeszcze... - urwała. Po jej policzkach pociekły łzy.
- Ej, płaczesz? - zapytał Nate.
Z oczu Blair popłynęła kolejna fala łez. Nate wydawał się laki
odległy. Była zbyt zdenerwowana, żeby mu teraz wszystko tłumaczyć.
Nawet nie podziękował jej za prezent. Co jest, do cholery?
- Muszę kończyć - pociągnęła nosem. - Zadzwoń do mnie jutro,
okay? •
- Dobra - powiedział Nate, ale Blair mogła się założyć, że nie
zadzwoni. Pewnie nie będzie nawet pamiętał, że rozmawiali. Był za
bardzo upalony.
- Cześć.
Rozłączyła się. Rzuciła telefon na łóżko i przejechała paznokciami
po narzucie. Kitty Minky wyszła ostrożnie z szafy i wskoczyła na łóżko.
- Wszystko w porządku, skarbie - powiedziała Blair, głaszcząc
kotkę po głowie. Uniosła ją i położyła sobie na brzuchu. - Już dobrze.
Kitty Minky zamknęła oczy i ułożyła się wygodnie w ciepłych
fałdach swetra, mrucząc z zadowoleniem. Blair żałowała, że ona nie ma
nikogo, przy kim czułaby się tak dobrze. Myślała, że tym kimś będzie
Nate, ale okazał się tak samo zawodny i beznadziejny jak wszystko
inne w jej zafajdanym życiu.
tematy ◄ wstecz dalej ► wyślij pytanie
odpowiedź
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone,
po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie
!
SPRAWY RODZINNE
Wiem, że nienawiść to bardzo mocne słowo i tak dalej, ale wszystko w porządku:
jesteśmy nastolatkami. To zupełnie normalne, że czasami nienawidzimy swoich
rodziców. Wolno nam również nienawidzić rodzeństwa, starszego czy młodszego,
które nas wkurza, a zwłaszcza tak zwanego przyszywanego rodzeństwa, z którym nie
jesteśmy nijak spokrewnieni i o które nie prosiliśmy.
Ale jeśli okazuje się, że ten niechciany, przyszywany brat jest całkiem milutki, i z tego
co wiem, jest też niezłym gitarzystą i jednym z najsłodszych chłopców na całym
świecie, to chyba można by okazać trochę dobrej woli. Niewinny flirt ze swoim
przyszłym przyszywanym bratem nie jest niczym zakazanym czy niezdrowym. To
całkiem sympatyczne zajęcie, a jakie wygodne, jeśli się mieszka pod tym samym
dachem! Tak sobie tylko myślę, bo nie wygląda na to, żeby Blair brała taką opcję pod
uwagę.
Wasze e - maile
P: Cześć, Plotkara,
Słyszałam, że B jest totalną kleptomanką. Podobno w przedszkolu ukradła
innej dziewczynce gumki z Barbie, ołówki i inne gadżety. I że nie można jej
zaprosić na noc, bo wyniesie twoje ciuchy. Słyszałam też, że zwinęła
zegarek z Tiffany'ego.
Podglądaczka
O: Cześć, Podglądaczko,
B nosi tego samego rolexa od dziesiątej klasy, więc akurat to nie musi być
prawda. Ale dzięki za info.
P
P: hej, plotkara,
jestem pewna, że widziałam N, jak rozmawiał z taką jedną
dziewięcioklasistką z Constance przed gapem na 86 ulicy.
sowa99
O: Cześć, sowa99,
No i? To żadna nowość. Musisz się lepiej postarać.
P
Na celowniku
N kupuje superwielki zestaw rodzinny trawki w swojej zaufanej pizzerii na rogu
Osiemdziesiątej i Madison. Pewnie przygotowuje się do weekendowej wyprawy. B i jej
nowa, powiększona rodzina spędzają radośnie czas na zakupach u Saksa,
kompletując ślubny ekwipunek. Tak właściwie to B spędziła większość czasu w
damskiej przebieralni, dąsając się. S znowu krąży po dziale z kosmetykami w
Barneysie, gryząc paznokcie. D przylepiony do ławki w Riverside Parku pali jednego
papierosa za drugim. J gryzmoli imię N we wszystkich sekretnych miejscach w całym
mieście swoim cudownym charakterem pisma. Moja podkładka pod mysz była cała
zamazana.
CO JEST NIEZBĘDNE ODWIEDZAJĄCYM COLLEGE
Samochód.
Przyjaciele. Najlepiej tacy, dla których nie jest to sprawa życia lub śmierci i nie będą
sprawiać problemów, jeśli postanowicie olać wyprawę do college'u, siedząc w zamian
w motelowym pokoju, oglądając telewizję i grając w pijackie gry.
Ciuchy, w których spokojnie można się przespać i nie będzie potem szkoda ich
porzucić w motelowych pokojach, które z pewnością zdemoluje się po drodze.
Eleganckie łaszki na rozmowę. Ale nie mogą być zbyt wyszukane, bo inaczej wasz
rozmówca może popaść w kompleks niższości. Większość z nich nie widzi różnicy
pomiędzy Barneysem i siecią Wal - Mart.
Małe co nieco (piwo puszkowe, oblane czekoladą donuty Entenmanna, pringles itp.).
Wiem, że mnie kochacie
plotkara
B ma dosyć
- Nie sądzisz, że jest za bardzo w stylu Little Bo Peep? - zapytała
matka Blair. Obróciła się na specjalnym podeście w dziale ślubnym
Saksa przy Piątej Alei; dół białej sukni z satyny i koronki rozłożył się
półkoliście wokół jej stóp.
Blair potrząsnęła głową. Widok matki odpicowanej w nadętą białą
suknię ślubną z głębokim dekoltem sprawiał, że zbierało się jej na
pawia, ale im szybciej będą to miały za sobą, tym lepiej. Musiała się
przygotować do jutrzejszej rozmowy w Yale.
- Wygląda całkiem ładnie - skłamała.
- Trochę się wstydzę wystąpić w bieli - zadumała się pani
Waldorf. - Już miałam swoje białe wesele. Może kazać im pofarbować?
Mogłaby cudownie wyglądać w kolorze złocistego beżu lub
jasnoliliowym.
- Nie widzę nic złego w bieli. - Blair miała wrażenie, że sprawa z
farbowaniem tylko wszystko wydłuży. Na stylizowanej na zabytkową
kanapce czuła się niewyraźnie.
- Zawsze można pofarbować już po uszyciu - powiedziała
sprzedawczyni. - Możemy zabrać się do dzieła? - Nawet ona zaczynała
się już niecierpliwić. Zaliczyły siedem sukni i trzy kostiumy. Jeśli pani
Waldorf chciała, by sukienka była gotowa zaledwie w dwa tygodnie,
powinna trochę przyspieszyć tempo.
Matka Blair przestała się obracać i przyjrzała się uważnie
swojemu odbiciu w dużym lustrze.
- Myślę, że ta mi pasuje najlepiej ze wszystkich, które mierzyłam.
Jak uważasz, Blair?
Blair pokiwała entuzjastycznie głową.
- Dokładnie. Jesteś w niej taka chuda i delikatna.
Chcesz się dostać do serca dziewczyny, powiedz jej, że wygląda
na kruchą i delikatną.
Pani Waldorf uśmiechnęła się zachwycona.
- W takim razie w porządku - zdecydowała. - Zaczynajmy.
Sprzedawczyni zaczęła robić zakładki i upinać suknię szpilkami,
mierzyła to i tamto, zapisując pomiary na kartce papieru. Blair
spojrzała na zegarek. Było już wpół do czwartej. Zapowiadało się, że ta
cholerna przymiarka będzie ciągnąć się w nieskończoność. Co za nuda.
- Znalazłaś coś dla druhen? Spodobało ci się coś? - zapytała
matka.
- Jeszcze nie - mruknęła Blair, choć nawet nie rozejrzała się po
sklepie. Matka chciała, by Blair znalazła jakąś wystrzałową kieckę,
którą by zamówiły dla wszystkich druhen. Blair uwielbiała zakupy, ale
trudno było się jej ekscytować wyborem tej konkretnej sukienki.
Nienawidziła nosić tych samych ciuchów co inni. W końcu spędziła
większość życia w cholernym mundurku szkolnym.
- Widziałam boską sukienkę w Barneysie. Chloé, tak się chyba
nazywała ta projektantka. Jedwabna, w kolorze czekolady, wyszywana
koralikami i na wąskich ramiączkach. Długa, ukośnie zakończona.
Bardzo wyrafinowana. Będzie wyglądać oszałamiająco na Serenie, z jej
szczupłymi nogami i jasną karnacją. Ale obawiam się, że ciebie
mogłaby troszeczkę... pogrubiać.
Blair spojrzała z wściekłością na odbicie matki w lustrze, nie
mówiąc ani słowa. Czyżby sugerowała, że jestem gruba?! Grubsza od
Sereny?!
Wstała, podniosła swój plecak.
- Idę do domu, mamo - powiedziała gniewnie. - Nie mam już
więcej czasu na pogaduchy o ciuchach. Na wypadek gdybyś
zapomniała, jutro mam rozmowę wstępną w Yale, która dla mnie jest
jakby trochę ważniejsza.
Matka obróciła się zamaszyście, aż sprzedawczyni upuściła
poduszeczkę z igłami.
- Właśnie sobie przypomniałam! - wykrzyknęła pani Waldorf,
zupełnie nie zauważając urażonej nuty w głosie Blair. - Kiedy Cyrus
dowiedział się o twoim planowanym wyjeździe do New Haven, doznał
olśnienia.
O nie!
Olśnienie w przypadku Cyrusa - to brzmiało złowieszczo. Blair
nadstawiła uszu, przygotowując się na najgorsze.
- Już wszystko postanowione, Aaron pojedzie z tobą! On też chce
się przyjrzeć Yale i ma samochód w garażu na Lexington - wyjaśniała
pospiesznie jej matka. - Czyż wszystko nie składa się idealnie?
Blair znowu zaczęło zbierać się na płacz. Nie! - chciała krzyknąć.
Nic nie jest idealnie. Wszystko jest do bani! Ale nie zamierzała stracić
panowania nad sobą w dziale ślubnym Saksa. Byłoby to doprawdy
żałosne.
- Zobaczymy się później - rzuciła szorstko, odwracając się do
wyjścia.
Jej matka zmarszczyła brwi. Biedna Blair! - pomyślała. Musi się
bardzo stresować tą rozmową w Yale.
Blair przeszła dwadzieścia dwie przecznice do domu, walcząc ze
łzami oburzenia. Zastanawiała się, czy nie wyprowadzić się do hotelu
Pierre; chciała zniknąć, a to byłby pierwszy etap. Mogłaby zadzwonić
do ojca i zapytać, czy może zamieszkać razem z nim i jego chłopakiem
w ich winnicy we Francji. Mogłaby nauczyć się wygniatać winogrona,
czy cokolwiek tam robili.
Ale musiała dokończyć ostatni rok nauki w Constance. Musiała
wreszcie zrobić to z Nate'em. I musiała dostać się do Yale.
Trzeba jakoś to przetrwać.
Kiedy weszła do mieszkania, Mookie przypędził korytarzem i
rzucił się na nią, liżąc ją po twarzy i entuzjastycznie wywijając tyłkiem.
Blair upuściła plecak i usiadła na podłodze, pozwalając psu, by ją
stratował; po jej policzkach ciekły łzy. Oddech Mookiego śmierdział jak
pierdy.
Blair sięgnęła dna.
Aaron wyszedł z biblioteki.
- Hej, co się dzieje? Mookie, nie wolno! - krzyknął, odciągając psa.
- Nie powinnaś mu pozwalać na coś takiego. Jeszcze się w tobie
zakocha, a wtedy zacznie bzykać twoją nogę.
Blair stłumiła szloch i otarła nos wierzchem dłoni.
- To co, jesteś gotowa ruszyć jutro na Yale? - zapytał Aaron,
wyciągając rękę, by pomóc się jej podnieść z podłogi.
Blair zignorowała jego gest. Musiała się napić.
- Nie mogę się już doczekać, żeby się stąd wyrwać -
wymamrotała ponuro.
- Jak chcesz, możemy wyjechać zaraz. Wtedy nie będziemy
musieli zrywać się z samego rana, żeby zdążyć na tę twoją rozmowę -
rzekł Aaron. Założył swoje dredy za uszy. Blair nie widziała nigdy
wcześniej, żeby ktoś tak robił.
- Zaraz? - Blair podniosła się chwiejnie, korzystając z pomocy
Aarona. Nie tak to sobie zaplanowała. Ale dlaczego nie, do diabła?
Będą musieli zatrzymać się w jakimś hotelu. Będą mieli do swojej
dyspozycji samochód. Będą mogli pojechać gdziekolwiek. Wszystko
było lepsze od sterczenia tutaj.
Postanowiła choć raz zrobić coś spontanicznie.
- Okay - zgodziła się, pociągając nosem. - Muszę się tylko
spakować.
- Super. Ja też. Hej, Tyler! - zawołał Aaron. Tyler wyłonił się z
biblioteki w samych skarpetach. Był ubrany w jedną z koszulek Aarona
z cyklu ZALEGALIZOWAĆ KONOPIE i miał twarz umazaną czekoladą. -
Przykro mi stary, nie mogę z tobą obejrzeć do końca Reaktywacji -
powiedział mu Aaron. - Wyjeżdżamy z Blair.
- Spoko - odparł Tyler. - Kontynuacje są do bani.
Blair przepchnęła się obok brata i popędziła do swojego pokoju,
żeby się przygotować. Serce jej waliło. Może i nie cierpiała Aarona, ale
bardzo chciała się stąd wyrwać. Byle tylko nie odgrywał troskliwego
braciszka ani nie odstawiał innego badziewia.
rendez - vous na grand central station
Kiedy Serena pojawiła się w barze na górze Grand Central
Station, Dan już tam siedział; palił papierosa i popijał dżin z tonikiem.
Wyglądał na zdenerwowanego.
- Cześć - rzuciła zadyszana Serena.
Zawsze była zadyszana, bo zawsze się spóźniała. Dan lubił sobie
wyobrażać, że zstępuje z niebios, żeby dostać się na umówione
miejsce. To była daleka droga.
- Nasza kucharka dała mi jakieś kanapki, na wypadek gdybyśmy
zgłodnieli - powiedziała.
Jej kucharka! Cóż, była bajkową księżniczką - oczywiście, że
miała kucharkę.
Dan zagrzechotał lodem w szklance. Serena miała na sobie
błękitny sweter, przez co jej oczy były jeszcze większe i bardziej
niebieskie niż zawsze.
- Mam wino - powiedział Dan. - Możemy sobie urządzić piknik.
Serena wśliznęła się na stołek barowy obok niego. Barman
postawił przed nią na serwetce kir royale, musujący drink w kolorze
lawendy.
- Uwielbiam ten bar - powiedziała, unosząc kieliszek. Barman sam
wiedział, na co ma ochotę. Super!
Dan poczęstował ją papierosem, sobie też wsuną! do ust, i
podpalił im obojgu. Poczuł się jak prawdziwy dżentelmen.
Serena wypuściła dym w kierunku zdobionego sufitu dworca.
- Chyba najbardziej uwielbiam w podróżach dworce, lotniska i
taksówki. To takie... sexy.
Dan zaciągnął się papierosem.
- Taaak - powiedział, choć się z nią zupełnie nie zgadzał. On nie
mógł się doczekać, kiedy już będą na miejscu. A kiedy zostaną
wreszcie sami, zamierzał...
Tak?
Nie był pewien, co się wydarzy, ale był przekonany, że na coś się
zanosi.
- Polubisz mojego brata Erika - powiedziała Serena, sącząc
drinka. - Lubi sobie pofilozofować. Ale też niezły z niego imprezowicz.
Dan pokiwał głową i odgarnął swoje brązowe loki. Zupełnie
zapomniał o Eriku. O ile szczęście dopisze, Erik będzie balował ze
swoimi kumplami z akademika podczas ich wizyty. Dzięki temu on
będzie miał Serenę tylko dla siebie.
Tablice odjazdów i przyjazdów błyskały i turkotały, kiedy
pojawiały się na nich nowe informacje. Na dworcu panował
weekendowy tłok. Ludzie pędzili do pociągów albo kręcili się po hali,
czekając na znajomych.
Serena zerknęła na tablicę odjazdów.
- Zostało nam piętnaście minut. - Jeszcze po jednym papierosku
na drogę i powinniśmy się zbierać.
Dan wyciągnął kolejne dwa papierosy i okręcił się na stołku, żeby
podać jej ogień.
- Czytałam twój wiersz - powiedziała Serena. Musiała kiedyś
poruszyć ten temat, a teraz był równie dobry moment jak każdy inny.
Wiersz był niezły, tylko ciągle miała mieszane uczucia.
Dan zamarł.
Kątem oka zauważył czterech skądś mu znajomych chłopaków
wchodzących na dworzec od strony Vanderbilt Avenue. Jeden z nich
zatrzymał się i zapatrzył na Serene.
Nate był upalony, ale nie miał halucynacji. Serena van der
Woodsen siedziała na górze, w dworcowym barze. Miała na sobie białe,
rozszerzane ku dołowi sztruksy, jasnoniebieski sweter z dekoltem w
szpic i jej ulubione, brązowe buty z zamszu. Przez ten sweter jej oczy
wydawały mu się jeszcze głębsze i ciemniejsze niż zawsze.
Blair wymusiła na nim przyrzeczenie, że zapomni o Serenie, ale
Nate nie był pewien, czy mu się to uda. Unikał jej, bo zwykłe na widok
Sereny bolało go serce.
Ale nie tym razem. Tym razem było jakoś inaczej. Kiedy na nią
patrzył, widział jedynie dawną piękną przyjaciółkę.
- Hej, znam tych chłopaków! - Serena zeskoczyła ze stołka.
Zostawiła palącego się papierosa przy barze i ruszyła do Nate'a.
- Zaczekaj! - wykrzyknął Dan. Nie powiedziała mu, co myśli o
jego wierszu.
Patrzył, jak Serena podchodzi do chłopaka, który się jej
przyglądał, i całuje go w policzek. Nagle Dan uświadomił sobie, skąd
kojarzy tych chłopaków. To z nimi jego siostra grała wtedy w parku w
piłkę.
- Cześć, chłopcy! - Serena uśmiechała się swoim
niepowtarzalnym uśmiechem. - Dokąd się wybieracie?
To było dla niej typowe; po prostu podeszła, dała Nate'owi
buziaka i powiedziała „cześć”, jakby zupełnie nie zauważyła, że Nate
ignorował ją od czasu jej powrotu do Nowego Jorku w zeszłym
miesiącu.
Nie chowała długo urazy. Nie tak jak niektórzy ludzie, których
znamy.
- Jedziemy do Brown - powiedział Anthony. - Ale najpierw musimy
zabrać samochód matki Jeremy'ego z New Canaan.
Serenie zaświeciły się oczy.
- Poważnie? My też tam jedziemy! Mój brat studiuje w Brown i
zatrzymamy się u niego. Chcecie jechać z nami?
Nate zmarszczył brwi. Wycieczka do Brown razem z Sereną nie
spodobałaby się Blair - wykraczało to poza zbiór jej zasad stworzonych
na jego samotny wyjazd. Ale kto powiedział, że on musi przestrzegać
jakichś zasad?
- Jasne - rzekł Jeremy. - Chyba zapowiada się imprezka.
- Super - powiedziała Serena. - Pewnie też będziecie mogli zostać
u mojego brata. - Odwróciła się i pomachała do bladego, niechlujnego
chłopaka zgarbionego nad barem. - Hej, Dan, chodź tu.
Dan podniósł się i podszedł do nich. Serena zauważyła, że trochę
posmutniał.
- Chłopaki, to jest Dan. Dan, to Nate, Charlie, Jeremy i Anthony.
Jadą z nami do Brown.
Serena uśmiechnęła się promiennie do Dana, który próbował
zrewanżować się jej również uśmiechem; naprawdę starał się, ale to
było trudne. Dlaczego nie wsiedli wcześniej do pociągu? Mogliby
popijać wino i jeść kanapki Sereny pogrążeni w błogostanie, a teraz
czekała ich podróż z czterema zepsutymi chłopakami ze Świętego Judy,
którzy totalnie zmonopolizują Serenę. Nie będzie żadnego szeptania w
całonocnych barach i trzymania się za ręce pod stolikiem. Nie będą
spać razem na podłodze u jej brata. To nie był już romantyczny
weekend za miastem, tylko zwykła wycieczka do college'u, impreza
bez znaczenia.
Buuu!
Dan jeszcze nigdy nie był tak zawiedziony.
- Super - powiedział. Żałował, że nie jest teraz w swoim, pokoju,
pisząc o tym, jaki mógłby być ten weekend.
- No, zbieramy się, jak mamy zdążyć na ten pociąg - rzekł
Charlie.
Serena wzięła Dana pod rękę i pociągnęła go za sobą w dół
schodów.
- Chodź! - krzyknęła, biegnąc.
Potykając się, ruszył za nią. Nie miał wyjścia.
Nate szedł za nimi; było mu trochę smutno. Żałował, że nie
zabrał kogoś ze sobą, i nie myślał bynajmniej o Blair.
best western a motel 6
- Może powinniśmy po drodze zahaczyć o Middletown. Przyjrzeć
się Wesleyan - zaproponował Aaron. Uderzy! pięścią w samochodową
zapalniczkę i otworzył szyberdach saaba.
Właśnie wjechali na I - 95 w Connecticut, Blair cały czas milczała,
kiedy Aaron usiłował wydostać się z miasta. Z głośników leciała jakaś
radosna, hippisowska muzyczka reggae. „Chcesz dodać smaku
swojemu życiu...”
Blair nigdy wcześniej nic takiego nie słyszała. Ściągnęła buty i już
w samych skarpetkach położyła stopy na deskę rozdzielczą.
- Nie ubiegam się o przyjęcie nigdzie indziej poza Yale -
powiedziała. - Ale możemy wstąpić do Wesleyan, jeśli chcesz.
Aaron wyciągnął papierosa z zabawnego pudełka i podpalił go.
Skinął głową na Blair. - Skąd wiesz, że się na pewno dostaniesz?
Wzruszyła ramionami.
- Planowałam to jeszcze, kiedy byłam mała. To trawka?
- O nie - rzekł Aaron z szerokim uśmiechem. - Ziołowe. Chcesz
spróbować?
Blair skrzywiła się i wyciągnęła z torebki paczkę merit ultra lights.
- Wolę te.
- To cię kiedyś zabije - stwierdził Aaron. Wjechał na Środkowy pas
i zaciągnął się głęboko. - Te są w stu procentach naturalne.
Blair patrzyła z wściekłością za okno. Naprawdę nie miała ochoty
słuchać o cudownych właściwościach specjalnych papierosów Aarona.
- Dzięki, ale nie skorzystam. - Miała nadzieję, że położy kres ich
rozmowie.
- Próbuję się zorientować, czy dużo imprezujesz - powiedział
Aaron. - Coś mi mówi, że kiedy rozpuścisz włosy, możesz ostro
zaszaleć.
Wciąż patrzyła za okno. Właściwie to miał rację, ale miała
zupełnie gdzieś, co o niej myślał. Niech sobie myśli, co chce. r Raczej
nie. - Zaciągnęła się papierosem.
- Masz chłopaka?
- Tak.
- Ale on nie chce iść do Yale?
- Nie. To znaczy, chce - poprawiła się Blair - tylko w ten weekend
jedzie z kumplami do Brown.
- Rozumiem. - Aaron pokiwał głową.
Sposób, w jaki to powiedział, potwornie rozwścieczył Blair. Było
zupełnie tak, jakby czytał w myślach i wiedział, że praktycznie błagała
Nate'a na kolanach, żeby pojechał z nią do New Haven, ale on
odmówił.
Niech szlag trafi Aarona. Przez niego czuła się jak śmieć.
- Słuchaj, naprawdę nic ci do tego - warknęła. - Po prostu tam
jedźmy, okay?
Aaron potrząsnął głową i wskazał pudełko z ziołowymi
papierosami, które odłożył na tablicę rozdzielczą.
- Na pewno nie chcesz? Trochę byś się dzięki nim uspokoiła.
Pokręciła głową.
- Okay. - Zjechał na lewy pas i przyspieszył do stu czterdziestu.
Blair spojrzała na jego dłoń na dźwigni biegów. Paznokieć od
kciuka miał zasiniony, fioletowo - czarny, i nosił srebrny pierścionek w
kształcie węża. Gdyby nie był jej przyszłym bratem, można by to uznać
za całkiem sexy.
Ale był.
Dan był zbyt przygnębiony, żeby nawet myśleć o upaleniu się
razem z kumplami Nate'a na tylnym siedzeniu. Przez całą podróż
pociągiem do Ridgefield Serena, Nate i jego kumple gadali o rzeczach,
o których Dan nie miał pojęcia. Barach, o których nigdy nie słyszał, czy
różnych miejscach, w których nigdy nie żeglował ani nie grał w tenisa.
W minione wakacje pracował dorywczo w księgarni na Broadwayu i w
delikatesach. W księgarni dostawał gratis książki, a w delikatesach
mógł pić tyle kawy, ile tylko chciał. Było świetnie. Ale nie podzielił się
tym z nimi. Z całą pewnością nie było to nic olśniewającego.
Wiedział, że Serena nie kreuje się na snobkę. Nie była taka. Nie
musiała się wspinać po kolejnych stopniach drabiny społecznej -
urodziła się na samym jej szczycie. Przygnębiało go tylko to, że nie
chciała być z nim sama, tak jak on chciał być z nią. Gdyby było inaczej,
nie zamieniłaby ich miłego, kameralnego weekendu w rozbujaną
imprezkę.
- Kto chce?! - krzyknęła Serena z siedzenia obok kierowcy.
Odwróciła się i pokazała chłopakom sześciopak piwa.
- Ja! - wrzasnęli wszyscy czterej, łącznie z Nate'em, który
prowadził.
- Nic z tego, Nate - powiedziała Serena. - Musisz zaczekać, aż się
zatrzymamy.
- Daj spokój - rzucił Nate. - Byłem naćpany, kiedy zdawałem
prawko.
- Przykro mi - odparła Serena, podając piwo Charliemu. - Sam
chciałeś byś kierowcą, tatuśku. Teraz musisz ponieść konsekwencje.
Anthony roześmiał się i kopnął w oparcie fotela Nate'a.
- Tatuśku, daleko jeszcze?
- Zamknąć się tam z tyłu! - krzyknął szorstko Nate. - Bo będę
musiał się zatrzymać i przetrzepać ci tyłek.
Tylne siedzenie wybuchnęło śmiechem.
Dan siedział zgarbiony przy oknie, patrząc na przelatujące
poboczem billboardy przy I - 95, dysząc nienawiścią do Nate'a i jego
kumpli. Najpierw ukradli mu siostrę, a teraz dziewczynę. Jakby nie mieli
jeszcze wszystkiego, o czym tylko można zamarzyć, cholera, w
dodatku podanego na srebrnej tacy. Wiedział, że nie jest sprawiedliwy,
ale miał to gdzieś. Był wkurzony.
Sięgnął do kieszeni po camela; dłonie bardzo mu drżały.
Jedno było pewne. Nie wyruszył w tę podróż na darmo. Jutro
będzie musiał zaliczyć tę cholerną rozmowę w Brown.
Aaron zauważył drogowskaz na Motel 6 jakieś trzydzieści
kilometrów przed New Haven i skręcił na zjeździe.
- Co robisz? - zapytała Blair. - Jeszcze nie jesteśmy na miejscu.
- Tak, ale to Motel 6. Jesteśmy wystarczająco blisko - odparł
Aaron, jakby to wszystko wyjaśniało.
- A co jest takiego cudownego w tym motelu?
- Jest czysto. Tanio. Mają kablówkę. I automaty, które się kołyszą.
- Myślałam, że zatrzymamy się w jakimś miłym pensjonacie z
obsługą do pokoju - powiedziała Blair. Nigdy wcześniej nie była w
motelu.
- Zaufaj mi - rzekł Aaron, zatrzymując się przed recepcją.
Blair siedziała ponuro w samochodzie, kiedy Aaron poszedł ich
zameldować. Starał się zachowywać zwyczajnie i udawał, że wcale nie
jest zepsutym, bogatym dzieciakiem. To było takie irytujące. Nie czuła
się najlepiej, podjeżdżając pod motel czerwonym saabem z chłopakiem
w dredach. Parking był kiepsko oświetlony, a we wszystkich oknach
motelu były zaciągnięte zasłony. Wyglądało to jak miejsce, w którym
ludzie znikają, uciekając od dawnego życia.
Aaron wrócił z jednym kluczem.
- Mieli tylko jeden pokój wolny. Ale jest tam duże łóżko. Nie masz
nic przeciwko?
Na pewno się spodziewał, że będzie zszokowana i zażąda
własnego pokoju.
- W porządku - powiedziała. Mogła to znieść.
Aaron wsiadł do samochodu i wyjechał z piskiem z parkingu,
wracając na główną drogę.
- A teraz gdzie jedziemy? - zapytała Blair. Nie cierpiała jego
sposobu bycia. Robił, na co tylko miał ochotę, nigdy nie licząc się z jej
zdaniem.
- Jest jeszcze jedna fajna sprawa z siecią Moteli 6. Zawsze są przy
nich tanie delikatesy. - Aaron skręcił na parking przed Shop'n'Save i
wyciągnął z portfela kartę kredytową Shop'n'Save swojej matki. -
Chodź, przepuścimy trochę kasy.
Blair przewróciła oczami.
Przynajmniej wiedział, jak korzystać z karty.
Nate wytrwale prowadził, aż w końcu poczuł, że dłużej tego nie
wytrzyma. Od dwóch i pół godziny jego kumple zaśmiewali się na
tylnym siedzeniu, a on musiał napić się piwa.
- Zjeżdżam - powiedział. - Wdziałem reklamę Best Western. Są w
porządku, nie?
- Razem z rodziną zatrzymaliśmy się w apartamencie Best
Western, kiedy odwoziliśmy moją siostrę na obóz - powiedział Dan. -
Fajnie było.
- Mają apartamenty? - zapytał Jeremy. - Myślałem, że Best
Westerns to motele.
- Była obsługa do pokoju. - Dan jakby się bronił. - I pełna lodówka
drinków.
- No to koniecznie musimy wziąć apartament - stwierdził Charlie.
Dan zamknął oczy i modlił się, żeby akurat w tym motelu sieci
Best Western nie było żadnych apartamentów. Ciągle istniała nadzieja,
że on i Serena wylądują sami w jednym pokoju. Mogło być jeszcze
lepiej, niż myślał.
Łóżko w Motelu 6 było zawalone przekąskami. Chrupki Ahoy,
fritosy, ziemniaczane prażynki, bezmleczny pudding czekoladowy,
szwajcarski ser, donuty, krakersy Ritz, no i oczywiście piwo w
puszkach.
- Założę się, że na TNT leci coś dobrego - powiedział Aaron,
opadając na łóżko. Otworzył z trzaskiem piwo i sięgnął po pudełko
swoich specjalnych papierosów.
Blair napuszyła poduszkę i oparła się o zagłówek, podciągając
zgrabnie kolana pod brodę. Nigdy wcześniej nie robiła czegoś takiego -
nie jadła śmieciowego żarcia, nie piła piwa i nie oglądała kiepskich
programów w telewizji w motelowym pokoju z chłopakiem, którego
ledwie znała. Było to coś... innego.
- Wezmę jedno - mruknęła cicho.
Aaron, nie odrywając oczu od telewizora, podał jej piwo. Błysnął
srebrny pierścionek w kształcie węża.
- A nie mówiłem? Szklana Pułapka 2. Super.
- I jeszcze bym zapaliła - powiedziała Blair.
Aaron odwrócił się, unosząc w uśmiechu kącik ust.
- Działają naprawdę odprężająco - uprzedził.
- Okay - mruknęła Blair spokojnie.
Przez kitka ostatnich dni żyła w ciągłym stresie. Dlaczego nie
miałaby się zrelaksować?
Aaron rzucił jej papierosa i podał pudełeczko zapałek.
- Tylko uważaj, nie zaciągaj się za szybko, bo spalisz sobie płuca.
Blair przewróciła zirytowana oczami. Umiała palić. Irytował ją też
napis z tyłu koszulki Aarona: WŁADZA DLA LUDZI. Uważał, że jest taki
świetny, superliberalny i uświadomiony politycznie. Zapaliła zapałkę i
podniosła do papierosa. Po prostu szybka fajka, parę łyków piwa, może
donut i zaraz potem pójdzie do łóżka.
Jutro musiała stawić czoło swojej przyszłości.
W apartamencie w Best Western znajdowały się dwa podwójne
łóżka i rozkładana kanapa. Na ścianach wisiały obrazy przedstawiające
sceny polowania, a przez wielkie okno rozciągał się widok na lokalne
centrum rozrywki, zamknięte na zimę. Diabelski młyn na tle ciemnego
nieba przypominał opasły szkielet. Dan nie mógł oderwać od niego
wzroku.
Nate i jego kumple zamówili parę rodzajów pizzy i skrzynkę piwa,
a teraz przewracali się po łóżkach, walcząc o pilota. Jeremy chciał
oglądać pornosy na dodatkowo płatnym kanale, Nate stary włoski
western na Bravo. Charlie natomiast chciał zgasić wszystkie Światła,
pootwierać okna i puścić płytę Radiohead.
Serena brała prysznic. Dan czuł zapach pary wydobywającej się
pod drzwiami od łazienki. Pachniało lawendą i woskiem. [Serena
śpiewała: Voulez - vous couchez avec moi ce soir?
Tak, Dan chciał z nią dzisiaj spać. Potwornie chciał. Ale nie
wyglądało na to, żeby jego pragnienie miało się spełnić.
- Ej, chłopaki, nie wysmarujcie mi łóżka pepperoni - ostrzegła
Serena, otwierając drzwi łazienki; była owinięta dużym białym
ręcznikiem hotelowym.
- A które jest twoje? - zapytał Anthony, głośno bekając.
- Jeszcze nie wybrałam - odparła Serena. - Ale jak będziecie
bekać i pierdzieć na tym, pewnie będę spać na drugim.
Przeszła przez pokój do swojej torby, skąd wyciągnęła szarą
bluzę i flanelowe kraciaste bokserki.
Wszyscy chłopcy bez wyjątku się jej przyglądali. Trudna było tego
nie robić.
- I nie zjedzcie całej pizzy - powiedziała Serena, wracając do
łazienki, żeby się przebrać. - Umieram z głodu.
Dan zapalił papierosa; ręce trzęsły mu się jeszcze bardziej niż
zawsze. Podniósł się ze swojego fotela pod oknem, porwał piwo z łóżka
i usiadł na kanapie. Nie miał nic lepszego do roboty. Równie dobrze
mógł się upić.
Serena wróciła z łazienki w bluzie i bokserkach. Z piwem i
kawałkiem pizzy usiadła na kanapie obok Dana. Miała szczęście, że
pojechali z nimi chłopcy. Wiersz, który przesłał jej Dan, był o miłości,
śmierci i o tym, że tylko ona, Serena, trzyma go przy życiu. Bardzo
lubiła Dana, ale naprawdę powinien wyluzować.
- No to za college - powiedziała, uderzając pizza, o puszkę Dana. -
Prawda, że byłoby fajnie, gdybyśmy wszyscy dostali się do Brown?
Dan pokiwał głową, dopił piwo i wstał po następne. Tak
rzeczywiście, byłoby fajnie, pomyślał.
Cudownie.
Blair leżała w łóżku na wznak, trzymając krakersa nad lewym
okiem, a prawym zezowała na sufit. Do górnego światła wędrował mały
pajączek.
- Ohyda. Na suficie jest pająk - powiedziała Aaronowi. Wypiła trzy
piwa i zjadła cztery donuty. A na deser krakersa spryskanego
cheddarem w sprayu.
- Wiesz, o czym zapomnieliśmy? - zapytał Aaron, skopując z łóżka
puste puszki po piwie i wrzucając do ust garść fritosów.
- O wodzie? - Blair wchłonęła tyle cukru, soli i tłuszczu, że teraz
umierała z pragnienia.
Te trzy ziołowe papierosy, które wypaliła, bynajmniej nie
pomogły.
- Nie - odparł Aaron. - O czymś słodkim.
- Okay - zgodziła się. Kitkat mógłby im dobrze zrobić
Wyszli na paluszkach z pokoju i skierowali się do automatu. Blair
wybuchnęła śmiechem, kiedy zobaczyła dywan w korytarzu. Był
brązowy w czerwone zwoje. Kto urządzał ten motel?
Aaron stał przed automatem ze zmarszczonymi brwiami.
- Nie mogę się zdecydować - powiedział.
Blair stanęła obok niego. Do wyboru mieli kitkaty. twiksy,
snickersy i almond joys. To była trudna decyzja.
- Ile mamy drobnych? - zapytała poważnie.
Aaron wyciągnął dłoń. Mieli dokładnie na dwa i pół batona. Albo
na dwa batony i jakieś gumy.
Blair znowu wybuchnęła śmiechem.
- Mam same szóstki z matmy, a nie potrafię nawet wybrać
cholernego batona!
Aaron wrzucił trzy ćwierćdolarówki do otworu. A potem chwycił
Blair za rękę.
- Zamknij oczy i wybieraj.
Poprowadził jej dłoń do automatu, aż jej palce zaczęły ślizgać się
po przyciskach. Blair wcisnęła jeden guzik i usłyszała, jak coś wpadło
do kieszeni na dole automatu. Pochyliła się, żeby to podnieść.
- Poczekaj! - zawołał Aaron, odciągając ją do tylu. - Zróbmy to
jeszcze raz, a potem zobaczymy, co mamy. - Wrzucił do otworu kolejne
trzy monety.
Blair próbowała sobie przypomnieć, gdzie znajdował się guzik
przypisany kitkatowi, ale bezskutecznie. Wcisnęła kolejny przycisk i
znowu coś wyleciało u dołu automatu. Blair otworzyła oczy i
pospiesznie sięgnęła po ich łup. Almond joy i paczka Lifesavers.
- Lifesavers? O nie! - wykrzyknęła.
- O tak! - powiedział Aaron, wyrwał jej z ręki batona i uciekł
korytarzem.
- Czekaj, to moje! - wrzasnęła i pognała za nim, ślizgając się w
skarpetach po cienkim dywanie. Było dopiero parę minut po drugiej w
nocy. Do jej rozmowy wstępnej zostało niecałe dziewięć godzin i choć
Blair nie chciała tego przyznać, właściwie nieźle się bawiła.
Pal licho Yale.
Dan leżał na kanapie, obok niego cicho pochrapywał Charlie. Po
drugiej stronie pokoju, na jednym z podwójnych łóżek, spala Serena z
Anthonym, a może to był Nate? Otwarte usta przyciskała do poduszki i
Dan widział jej przednie zęby połyskujące w świetle księżyca. Na
zewnątrz z ciemności wyłaniali się diabelski młyn niczym olbrzymie
oko, które ich obserwowało. Dan odwrócił się twarzą do ściany. Chciał
wstać i napisać wiersz, ale nie wziął swojego notatnika. Myślał, że
będzie zbyt zajęty przeżywaniem upojnych chwil z Serena, by zechcieć
napisać w ten weekend coś poważnego. Właśnie zaczynał się
przekonywać, że nic nigdy nie przebiega zgodnie z oczekiwaniem.
Życie jest do bani, a potem się umiera. Może właśnie to Sartre
starał się przekazać w swojej sztuce Przy drzwiach zamkniętych.
Dan zrzucił z siebie przykrycie i podniósł się. W drodze do
łazienki, gdzie zmierzał po szklankę wody, musiał minąć łóżko, na
którym spali Serena z Nate'em. To był z całą pewnością Nate - teraz to
zobaczył. A na poduszce pomiędzy nimi znajdowały się ich dłonie...
ciasno ze sobą splecione.
Trzymają się za ręce podczas snu.
Dan wziął długopis ze stolika przy łóżku i zamknął się w łazience.
Kiedy odczuwasz niepohamowaną potrzebę napisania
chwytającego za serce poematu o absurdalności ludzkiej egzystencji,
może być w ostateczności i papier toaletowy.
Blair zdawała sobie sprawę, że śpi w dziwny sposób. Pod nosem
miała paczkę chrupek i wciąż była w staniku, ale postanowiła zrobić
coś z tym rano. W żołądku miała ciepłe uczucie sytości i naprawdę
powinna zmusić się do wymiotów, jeśli chciała się dalej mieścić w
swoje ulubione skórzane spodnie, ale to leż mogło poczekać do rana.
Przy niej leżał Aaron, który śmiał się przez sen i klaskał w ręce, jakby
przywoływał swojego psa. Woofie? Tak ten pies się nazywa? Blair nie
mogła sobie przypomnieć. Nie mogła sobie nawet przypomnieć,
dlaczego tu jest, w obcym pokoju motelowym obok chłopaka z
dredami. Ale było miło zasnąć w zapachu czekoladowych chrupek i
sosnowym dymie jego stuprocentowo naturalnych papierosów. To
przywoływało jej na myśl Nate'a.
Hm.... Wygląda na to, że ktoś wreszcie rozpuści! swoje włosy.
Wygląda na to, że ktoś również zapomniał zamówić w recepcji
budzenie na telefon.
tematy ◄ wstecz dalej ► wyślij pytanie
odpowiedź
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone,
po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie
!
ZAPOMNIENI
Gdzie, u licha, się wszyscy podziali? Powinnam się czuć jak totalna ofiara, że zostałam
w ten weekend w mieście. Rajd po college'ach zaliczyłam już latem - okay, więc
jestem ofiarą. W każdym razie, wiem sporo o tym, które uczelnie są świetne, a które
do bani, a tego czego nie wiem, mogę się dowiedzieć z katalogów. Teraz mogłabym
pojechać na wizytę do college'u tylko po to, żeby wkręcić się na jakąś imprezkę, i jeśli
mam być szczera, myślę, że nigdzie indziej ludzie nie balują tyle co my w naszym
dobrym starym Nowym Jorku.
Tak czy siak, wszyscy mogli sobie wyjechać z miasta, ale cały czas jesteśmy w
kontakcie. Przejrzyjcie sobie maile, jakie dostaję.
Wasze e - maile
P: cze plotkara.
pracuję w motelu 6 pod miastem pomarańczy w connecticut. no więc
zatrzymuje się cudny chłopiec w tym cudnym czerwonym saabie na
nowojorskich numerach, nie? naturalnie muszę zobaczyć, kto z nim jest.
dziewczyna wygląda na niezłą zdzirę i jest zupełnie nie w jego typie, tak czy
siak kończę pracę i jadę do domu, ale wiem, że na pewno balowali w swoim
pokoju, chyba przez całą noc, bo w całym holu śmierdzi jakimś dziwnym
dymem, kiedy wychodziłam, samochód stal z włączonymi światłami, mam
nadzieję, że je wyłączyli, bo inaczej będą mieli dzisiaj zdechły akumulator.
kiera3
O: cześć, kiera3.
Ups, wygląda na to, że B ma ciężki poranek.
P
P: Hej Plotkara,
Też wyruszyłam w piątek do Yale i zatrzymałam się w Motelu 6. Okay.
Wiem, że B i jej przyszywany brat są prawie rodziną i tak dalej. Ale
przysięgam, widziałam jak migdalili się na parkingu. Czy to nie obrzydliwe?
MsPink
O: Cześć, MsPink,
Nie chcę ci wierzyć, bo owszem, to obrzydliwe.
P
P: Cześć Plotkara,
Słyszałam, że gliny zrobiły nalot na Best Western gdzieś w Massachusetts i
popsuły jakimś dzieciakom imprezkę. Wygląda na to, że wszyscy zamieszani
spędzili noc w więzieniu. Pomyślałam, że chciałabyś wiedzieć.
Ważka
O: Cześć, Ważka,
Nie wiem, czy nasi przyjaciele są na tyle głupi, by dać się zgarnąć glinom.
Mam nadzieję, że nie!
P
Na celowniku
Pozostańmy przy mieście, okay? J snuje się z nieszczęśliwą miną po Central Parku w
piątek po szkole. Pewnie rozpaczliwie tęskni, za N. V dopieszcza swój film. W ten
weekend urządza pokaz przedpremierowyw Five and Dime. Odważna jest, moim
zdaniem. D kupuje nowe golarki w drogerii na Czterdziestej Drugiej przed udaniem
się na dworzec Grand Central w piątek. Pewnie chce być świeżutki i idealnie ogolony
dla S. A kupuje śmieszną kartkę z serii Hallmark w piątek, w drodze po samochód.
Ciekawe dla kogo? To tyle na razie. Jestem pewna, że będzie więcej, kiedy wszyscy
wrócą do miasta.
Trzymajcie rękę na pulsie.
Wiem, że mnie kochacie
plotkara
następny poranek
Słońce wpadło przez okno, przypuszczając szturm na paczkę
chrupek na tyle mocny, by je rozpuścić. Blair poczuła lepki zapach
roztopionej czekolady i obudziła się. Przekręciła się, wpadając na
Aarona, a potem przekręciła się na drugą stronę, miażdżąc napoczętą
paczkę fritosów.
- Cholera - mruknęła pod nosem. Podniosła zegarek do oczu. O
jedenastej miała rozmowę w Yale. Była już dziesiąta, a ona leżała z
twarzą w paczce fritosów w zapuszczonym motelu w jakiejś dziurze w
Connecticut. - Do diabla! - wrzasnęła, zrywając się z łóżka. - Aaron!
Wstawaj natychmiast!
Trudno byłoby nie zauważyć paniki w jej głosie.
- Która jest? - wymamrotał Aaron. Usiadł, potrząsając sennie
głową.
- Trzy po dziesiątej! - zaskrzeczała Blair, grzebiąc w swojej torbie.
Nie zadała sobie nawet trudu, by powiesić na wieszaku ubrania, więc
spódnica, w której miała udać się na rozmowę, była cała pomięta. Co
się z nią działo? Czyż nie był to najważniejszy dzień w jej życiu?
- Nie przejmuj się - powiedział Aaron.
Nie powinien był otwierać buzi.
- Zamknij się! - wrzasnęła Blair, rzucając w niego czarnym
mokasynem od Gucciego. - To wszystko twoja wina!
Aaron sięgnął ręką pod przykrycie, żeby podrapać się po tyłku.
- Niby co?
- Po prostu zamknij się - powiedziała Blair. Zwinęła swoje ubrania,
poszła ciężkim krokiem do łazienki i zatrzasnęła za sobą drzwi.
- Pójdę zobaczyć w recepcji, czy dają tu kawę! - zawołał do niej
Aaron. - Wymelduję nas i poczekam na ciebie przy samochodzie.
Zwiesił nogi na podłogę i wciągnął dżinsy. Potem podniósł się i
przyjrzał swojemu odbiciu w lustrze. Jeden z dredów stał mu pionowo
na samym czubku głowy, a koszulkę miał umazaną czekoladą.
Wzruszył ramionami. To nie on miał dziś rozmowę. Włożył kurtkę i
chwycił klucze od pokoju. Nie ma mowy, żeby Blair obwiniała go za
spieprzenie jej życia. Zawiezie ją tam na czas.
Blair szorowała się z furią pod prysznicem, powtarzając w
myślach przygotowane odpowiedzi na czekające ją pytania.
Dlaczego Yale...? Bo to najlepsza szkoła. Nie idę do college'u po
to, żeby się bawić. Chcę mieć najlepszych wykładowców, najlepszy
wybór oferowanych kursów i najlepsze warunki. Nie chcę po prostu
przetrwać jakoś kolejnych czterech lat. Chcę, by ciągle stawiano
przede mną nowe wyzwania.
Powiedz mi coś o sobie. Jakiego typu jesteś osobą...? Jestem
bardzo zorganizowana (chichot). Moi znajomi uważają, że jestem
przesadnie dokładna. Jestem ambitna. Nie mogę znieść myśli, że
mogłabym być w jakiejś dziedzinie po prostu przeciętna. Jestem
stanowcza. Zawsze staram się dać z siebie wszystko. Zdaje się, że
jestem też odrobinę uparta. Dużo udzielam się towarzysko. Organizuję
przyjęcia i imprezy charytatywne. Staram się być na bieżąco z
wydarzeniami politycznymi, ale muszę przyznać, że mając tyle lektur
szkolnych, nie czytam codziennie gazet. Kocham zwierzęta. Staram się
być troskliwą córką i siostrą, i sprawiać mojej rodzinie przyjemne
niespodzianki.
Kto jest dla ciebie wzorem do naśladowania...? Są dwie takie
osoby. Jacqueline Kennedy Onasis i Audrey Hepburn. Obie były
niezwykłymi, silnymi, szanowanymi, pięknymi kobietami. Pełnymi
gracji.
Blair zakręciła kurek i chwyciła ręcznik. Nie zdążę już umyć
włosów. Miała nadzieję, że nie zalatują dymem. Przyjrzała się uważnie
swojej twarzy w lustrze. Miała podpuchnięte oczy, a nad lewą brwią
wyskoczył jej mały różowy pryszcz. Spryskała twarz tonikiem
ogórkowym i wklepała pod oczy krem La Mer. W każdym razie i tak do
Yale nie będą jej przyjmować na podstawie wyglądu. Wciągnęła
jasnoniebieską, zapinaną na guziki bluzkę od Calvina Kleina, plisowaną,
czarną spódniczkę DKNY i czarne rajstopy. Potem zaczesała włosy do
tyłu, w luźny koński ogon. No. Wyglądała na dziewczynę, która lubi
przesiadywać w księgarniach, zaczytując się w poezji. Wyglądała na
osobę inteligentną i poważną.
Grzebała chwilę w kosmetyczce, szukając puderniczki.
Rozprowadziła jasny róż po policzkach, na grzbiecie nosa i czole. Potem
przejechała bezbarwnym błyszczykiem po ustach. Bardziej już nie
mogła być przygotowana.
Ignorując nerwowe sensacje, które odczuwała w przeładowanym
żołądku, upchnęła swoje rzeczy do torby, wsunęła na stopy skórzane
mokasyny od Gucciego, włożyła czarny wełniany płaszcz i wyszła z
pokoju. Była zorganizowana, ambitna, stanowcza, uświadomiona
politycznie... Zeszła ze schodów i otworzyła drzwi na parking. Maska
saaba była uniesiona. Aaron nachylał się nad silnikiem, przymocowując
jakąś klamrę do akumulatora. Blair zatrzymała się i zassała powietrze.
Co, u diabła, stało się z tym cholernym samochodem?
Aaron odwrócił się i spojrzał na nią.
- Akumulator zdechł - powiedział. - Pewnie zostawiliśmy zapalone
światła na całą noc.
- Zostawiliśmy? - Blair upuściła torbę i tupnęła ze złością nogą. -
No i co ja mam teraz zrobić?
- Kierowniczka motelu podłączy swój akumulator do naszego,
żeby silnik zaskoczył - powiedział Aaron, zakładając dredy za uszy. -
Jest okay.
- Wybacz, ale wcale nie jest okay. Powinniśmy już tam być!!! -
wrzasnęła Blair, choć Aaron stał tuż przed nią.
Tleniona blondynka po czterdziestce zatrzymała się obok saaba
starym brązowym suburbanem. Wyskoczyła z wozu, zostawiając
zapalony silnik.
- Zróbmy to szybko - powiedziała do Aarona. - Nie lubię
wychodzić, kiedy telefon się urywa. - Uniosła maskę swojego
samochodu.
Blair ponownie spojrzała na swój zegarek. Była dziesiąta
trzydzieści.
- Jak daleko jest do Yale? - zapytała.
- Chodzi o uniwersytet? Ze czterdzieści kilometrów - powiedziała
kobieta. - Mój syn tam studiuje. Dojazd zajmuje mu jakieś dwadzieścia
minut.
Blair zmarszczyła brwi. Nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że
dzieci ludzi pokroju osób zarządzających motelami mogły dostać się do
Yale.
- Ile zajmie odpalenie tego samochodu?
Aaron podał kobiecie klamerki od przewodów rozruchowych.
Roześmiał się.
- Hm, może wystarczy pięć minut, ale równie dobrze mogą minąć
ze dwie godziny - powiedział, puszczając oczko do kierowniczki motelu.
Blair założyła ręce na piersi.
- Nie mamy dwóch godzin!
Aaron otworzył drzwi saaba i zapalił silnik, wciskając parę razy
pedał gazu, żeby się upewnić, że silnik jest dość rozgrzany i mogą
jechać. Nie wyłączając silnika, skinął na Blair, żeby wsiadała.
- Masz szczęście. - Jeszcze raz puścił oczko do kierowniczki
motelu. Kobieta zgasiła swój samochód, a Aaron wyciągnął kable,
zamknął maskę saaba i wsiadł za kierownicę. Wyciągnął z kurtki
kopertę i podał ją Blair.
Rozdarła kopertę. W środku była śmieszna kartka z serii Hallmark
z wizerunkiem małej dziewczynki. DLA MOJEJ SIOSTRA głosił napis. Z
OKAZJI JEJ WYJĄTKOWEGO DNIA.
- Gotowa? - zapytał Aaron.
Blair zamknęła kartkę.
- Jedź już, proszę - zarządziła. Dotknęła pryszcza na czole.
Zdawało się, że rósł gwałtownie z każdą mijającą minutą.
Co jest twoją największą silą...? Nigdy się nie poddaję.
A największą słabością...? Jestem odrobinę niecierpliwa. Ale tylko
odrobinę.
Tak, jasne.
J zdobywa się na uprzejmość
- Może wyjdziesz sobie pobiegać albo co? - zasugerował Rufus
Humphrey córce w sobotni poranek. Drapał się po kępce siwych,
szorstkich włosów wystających zza dekoltu pożółkłego podkoszulka. -
Twoja matka była biegaczką.
Jenny skrzywiła się. Nie cierpiała rozmów o swojej matce.
- Mama biegała tylko ze swoim osobistym trenerem. Sypiali ze
sobą, pamiętasz?
Ojciec wzruszył ramionami.
- Chodzi mi tylko o to, że wyglądasz na znudzoną. - Chcesz pójść
ze mną do kina?
- Nie. - Jenny popijała małymi łyczkami herbatę. - Wolę zostać w
domu i pooglądać telewizję.
- W porządku, tylko oglądaj coś pouczającego. No wiesz, jak Ulica
Sezamkowa. - Ojciec pacnął ją po czubku głowy sobotnim „Timesem” i
poszedł do łazienki.
Jenny została przy kuchennym stole, wpatrując się w kubek.
Marks, ich zapasiony kot, wskoczył na stół i zaczął obwąchiwać jej
ucho.
- Nudzę się - powiedziała mu Jenny. - Ty też?
Marks usiadł i polizał swój wielki brzuch - Potem zeskoczył ze
stołu i poszedł do swojej miski z kocią karmą.
Zaczął jeść bez większego entuzjazmu.
Jenny podniosła się i otworzyła lodówkę. Stała przez chwilę,
przyglądając się jej zawartości. Szwajcarski ser. Grejpfrut. Skwaśniałe
mleko. Pudełko płatków kukurydzianych, schowane do lodówki przed
karaluchami. Samotny muffin.
Zadzwonił telefon.
Jenny nie ruszyła się. I tak wiedziała, że to nie do niej. Nate, Dan,
Serena - wszyscy wyjechali.
Telefon dzwonił i dzwonił, i dzwonił.
- Jenny, do cholery! - wrzasnął ojciec z łazienki.
Zatrzasnęła drzwi lodówki i podniosła słuchawkę.
- Słucham? - powiedziała.
- Cześć, Jennifer, tu Vanessa.
- Cześć.
- Jest Dan?
- Nie. Dan wyjechał na ten weekend z Sereną do Brown. Nie
powiedział ci?
- Nie.
- To dziwne.
- Taaak. Ale ostatnio prawie wcale ze sobą nie rozmawiamy -
przyznała Vanessa.
- Och. - Jenny wróciła do lodówki i znowu ją otworzyła.
Szwajcarski ser. Mogłaby go stopić i polać nim muffina.
- Okay, no cóż, skoro go nie ma, to nie ma - powiedziała Vanessa.
Słychać było, że jest naprawdę zawiedziona. Zawiedziona i zraniona.
Cala farsa Vanessy z jej cudownym starszym chłopakiem ani na
moment nie zamydliła oczu Jenny. Vanessa była śmiertelnie zakochana
w Danie. Gdyby Dan jej powiedział, że ożeni się z nią, jeśli zapuści
włosy, zacznie nosić żywe kolory i będzie się gimnastykować, Vanessa
by to zrobiła. W zasadzie Jenny jej współczuła.
Odstawiła ser z powrotem na półkę. Postanowiła być miła.
- Słuchaj, chcę ci zadać pytanie, ale może ci się wydać dziwne.
Chciałabyś coś dzisiaj porobić? Ze mną?
Nastąpiła krótka chwila ciszy. Vanessa wahała się.
- Jasne - powiedziała. - W południe robię pokaz mojego filmu w
Five and Dime. Mogłabyś przyjść, a potem byśmy coś porobiły razem.
Jenny zamknęła drzwiczki i oparła się o lodówkę. Vanessa nie
była jej ulubienicą, ale co innego mogłaby robić, skoro Nate wyjechał?
- Okay. To do zobaczenia w barze.
Kto wie? Może ona i Vanessa mogłyby nawet zostać
przyjaciółkami.
jak zrobić wrażenie no rozmowie wstępnej
- Dziękuję, że zaczekałaś - powiedział mężczyzna mający
przeprowadzić z Blair rozmowę kwalifikacyjną, wchodząc do zimnej,
niebieskiej poczekalni biura rekrutacyjnego Yale.
Blair siedziała sztywno na skraju potężnego fotela od ponad
piętnastu minut. Aaron prawie stuknął parę osób, żeby tylko dojechać
na czas, a potem musiała czekać. Teraz nerwy miała w kompletnej
rozsypce.
- Witam! - szepnęła, zrywając się na równe nogi. Wyciągnęła
rękę. - Nazywam się Blair Waldorf.
Wysoki opalony mężczyzna z siwiejącymi skroniami i
błyszczącymi zielonymi oczami ujął jej dłoń i potrząsnął.
- Miło mi cię poznać. Jestem Jason. - Odwrócił się i poprowadził
Blair do swojego gabinetu. Blair zauważyła, że miał trochę zbyt opięte
spodnie na tyłku. - Proszę, siadaj - powiedział, krzyżując nogi i
wskazując obity niebieskim aksamitem fotel naprzeciwko siebie.
Przypominał Blair jej ojca.
Usiadła i założyła nogę na nogę. Bardzo chciało jej się sikać. Na
spódniczce miała kocią sierść, czego wcześniej nie zauważyła.
- No to opowiedz mi o sobie - powiedział Jason, uśmiechając się
do niej swoimi sympatycznymi zielonymi oczami. Zielonymi jak u
Nate'a.
- Hm - zaczęła Blair. Nie mogła sobie przypomnieć, czy na to
pytanie miała przygotowaną odpowiedź. Wydawało się to takie
ogólnikowe. Opowiedz mi o sobie. Od czego zacząć?
Bez końca obracała na palcu pierścionek z rubinem. Naprawdę
bardzo chciało się jej sikać.
Wzięła głęboki oddech i zaczęła mówić.
- Jestem z Nowego Jorku. Mam młodszego brata. Moi rodzice się
rozwiedli. Mieszkam z mamą, która wkrótce ponownie wychodzi za
mąż, a mój tata mieszka we Francji. Jest gejem. Uwielbia chodzić na
zakupy. Mam kota, a mój nowy przyszywany brat Aaron psa. Mój kot
nienawidzi tego psa, więc nie wiem, jak to wszystko się ułoży. - Urwała,
by zaczerpnąć powietrza i uniosła wzrok. Zdała sobie sprawę, że przez
cały czas, kiedy mówiła, przyglądała się czarnym sznurowanym butom
Jasona. To było niedopuszczalne. Powinna nawiązać kontakt wzrokowy.
Powinna wywrzeć na nim wrażenie.
- Rozumiem - rzekł uprzejmie Jason. Zapisał coś w notatniku.
- Co piszesz? - zapytała Blair, nachylając się, żeby zobaczyć.
Dobry Boże, to z całą pewnością była kolejna niedopuszczalna
akcja.
- Robię drobne notatki - powiedział Jason, zasłaniając swoje
uwagi dłonią. - Więc powiedz mi, dlaczego jesteś zainteresowana
akurat Yale?
Na to pytanie była przygotowana.
- Chcę tego, co najlepsze. Jestem najlepsza i zasługuję na to, co
najlepsze - powiedziała pewnie Blair. Zmarszczyła brwi. Nie zabrzmiało
to dobrze. Co się z nią działo? - Mój tata studiował w Yale - dodała
pospiesznie. - Wtedy nie był jeszcze gejem.
- Doprawdy? - Jason zmarszczył brwi i coś zanotował.
Blair ziewnęła dyskretnie w zwiniętą dłoń. Była potwornie
zmęczona i piekielnie uciskały ją buty. Rozprostowała nogi, oparła
łokcie o kolana i zsunęła ze stóp pięty butów. Tak było lepiej.
Tylko że teraz wyglądała, jakby siedziała na sedesie.
Kiedy Jason pisał, błyskały jego złote, ozdobione monogramem
spinki do mankietów. Jej ojciec też miał takie spinki, kiedy tamtego
wieczoru zabrał ją na urodzinową kolację. Tamtego wieczoru, kiedy
moce piekielne wydostały się na wolność.
- Możesz mi opowiedzieć o ulubionej książce, jaką ostatnio
czytałaś? - zapytał Jason, unosząc wzrok.
Blair wpatrywała się w niego, szukając w pamięci tytułu jakiejś
książki, jakiejkolwiek, ale nie mogła sobie przypomnieć absolutnie
żadnej.
Kubuś Puchatek? Biblia? Słownik... na litość boską, to naprawdę
nie takie trudne.
I nagle coś zaskoczyło w mózgu Blair. A może raczej jej mózg
kompletnie się wyłączył i coś innego przejęło jego obowiązki.
Nie jest to zalecane w czasie rozmów wstępnych do college'u.
- Nie mogłam zbyt wiele czytać w ciągu paru ostatnich miesięcy -
wyznała Blair drżącymi ustami. Zamknęła oczy, jakby odczuwała ból. -
Wszystko jest nie lak.
To był jej powrót - była główną bohaterką tragicznego filmu
zwanego jej życiem. Wyobraziła siebie, jak patrzy w morze, stojąc na
wyludnionej plaży, ubrana w modny czarny trencz. Deszcz i słona woda
smagały jej twarz, mieszając się ze łzami.
- Ukradłam spodnie od pidżamy - ciągnęła dramatycznie Blair. -
Dla mojego chłopaka. Nie mam pojęcia, co mnie do tego popchnęło,
ale myślę, że to jakiś znak, nie uważasz? - Zerknęła na Jasona. - Nate
nawet mi nie podziękował.
- Nate?
Jason poruszył się niezręcznie w swoim fotelu. Blair wyciągnęła
chusteczkę higieniczną z pudełka na jego biurku i głośno wydmuchała
nos.
- Myślałam, żeby z tym wszystkim skończyć. Mówię poważnie,
naprawdę to rozważałam. Ale staram się być dzielna) i dalej to ciągnąć.
Jason przesiał pisać. Za oknem przebiegł chłopak w bluzie z logo
Yale.
- A co ze sportami? Interesujesz się sportem?
Blair wzruszyła ramionami.
- Gram w tenisa. Ale w tej chwili interesuje mnie jedynie to, by
zacząć wszystko od początku. Zacząć nowe życie. - Całkiem zsunęła
but z prawej stopy, którą założyła na lewe kolano i zaczęła masować
sobie palce. - To wszystko jest takie trudne - dodała ze znużeniem w
głosie.
Jason założył nasadkę na swój długopis i schował go do kieszeni
koszuli. - Hm... masz może do mnie jakieś pytania?
Blair przestała rozcierać palce i postawiła stopę z powrotem na
podłogę. Przesunęła się z fotelem do przodu i wyciągnęła; rękę, by
dotknąć kolana Jasona.
- Jeśli obiecasz mi, że zostanę przyjęta wcześniej, obiecuje, że
będę najlepszym studentem, jaki kiedykolwiek studiował w Yale -
powiedziała żarliwie. - Możesz mi to obiecać, Jason?
O mój Boże! Żegnaj Yale, witaj miejscowy college'u!
Jason poszperał po omacku w kieszeni, wyciągnął długopis i
dopisał coś w swoim notatniku, podkreślając podwójną linią.
Zgadnijmy, co napisał. Błazenada?
- Zobaczę, co da się zrobić. - Podniósł się i ponownie wyciągnął
rękę. - Dziękuję. - Potrząsnął dłonią Blair. - Powodzenia.
Blair wcisnęła pięty z powrotem w buty i uśmiechnęła się do
niego ujmująco.
- Do zobaczenia przyszłą jesienią - powiedziała.
A potem wspięła się na palce i pocałowała go w policzek.
Jakby jeszcze nie zdążyła zrobić wystarczającego wrażenia.
zgadnijcie, kto dostanie się do brown
- Myślałam, że będę bardziej zdenerwowana - powiedziała
Serena, tupiąc nogami w kupie suchych liści przed Corliss Bracken
House, małym ceglanym budynkiem, w którym mieściło się biuro
przyjęć Uniwersytetu Brown.
Obudziła się w łóżku hotelowym, trzymając Nate'a za rękę. Kiedy
otworzył oczy chwilę później, uśmiechnęli się do siebie i Serena
wiedziała, że wszystko między nimi będzie dobrze. Ciągle jeszcze mieli
na głowie Blair i nigdy już nie będą ze sobą tak blisko jak kiedyś, ale z
oczu Nate'a zniknęła podejrzliwość, tak samo jak tęsknota. Serena była
po prostu jego starą przyjaciółką. Była bezpieczna.
- Ja też nie jestem zdenerwowany - stwierdził Nate. - No bo jaki
jest najgorszy scenariusz? Że mnie nie przyjmą? I co z tego?
- Właśnie - przyznał Dan, choć był naprawdę zestresowany. Czuł,
że przesadził z kofeiną - był cały spocony i roztrzęsiony. Tego ranka
przesiedział dwie godziny w holu Best Western, czytając gazetę i pijąc
jedną kawę za drugą, kiedy reszta dopiero zbierała się z betów.
Zaciągnął się ostatni raz camelem, po czym cisnął peta w krzaki. -
Gotowi, żeby wejść?
- Przedtem powiedzmy sobie nawzajem coś optymistycznego -
zaproponowała Serena, owijając się płaszczem.
- Albo i nie. - Nate dal jej lekkiego kuksańca w ramię.
- Aj - zachichotała Serena, oddając mu. - Młotek!
Dan skrzywił się ze wzrokiem wbitym w swoje buty. Wkurzało go,
jak ci dwoje czuli się ze sobą swobodnie. Serena odwróciła się i
pocałowała Dana w policzek.
- Powodzenia - szepnęła.
Jakby nie był jeszcze dość zdenerwowany.
A potem odwróciła się i pocałowała również Nate'a.
- Połamania nóg - powiedział Nate, otwierając drzwi.
Rozmowę z Sereną przeprowadzał starszy mężczyzna o
przeszywającym spojrzeniu niebieskich oczu i z krzaczastą siwą brodą.
Nie zadał sobie nawet trudu, żeby się przedstawić. Po prostu usiadł i
zarzucił ją gradem pytań.
- Zostałaś wyrzucona ze szkoły z internatem. - Bębnił palcami o
swoje solidne dębowe biurko, zerkając w jej akta. Podniósł wzrok i zdjął
okulary. - Jak to się stało?
Serena uśmiechnęła się uprzejmie. Czy koniecznie musiał zacząć
od tak drażliwego tematu?
- Po prostu nie wróciłam na czas na rozpoczęcie roku szkolnego. -
Rozprostowała swoje doskonałe nogi, po czym ponownie je
skrzyżowała, mając nadzieję, że nie błysnęła za bardzo udami. Miała
barowo krótką spódniczkę.
Surowo zmarszczył siwe brwi.
- Można powiedzieć, że trochę wydłużyłam sobie wakacje -
wyjaśniała dalej. - Nie spodobało się im to. - Wsadziła kciuk do ust,
żeby wgryźć się w paznokieć, ale zaraz go wyjęła. Poradzi sobie.
- Rozumiem. A gdzie byłaś? Utknęłaś na jakiejś wyspie na
Pacyfiku? Pracowałaś dla Korpusu Pokoju? - burknął. - Budowałaś
latryny w Salwadorze? Czy co?
Potrząsnęła głową. Nagle poczuła, że jej potwornie wstyd.
- Byłam na południu Francji - pisnęła.
- Aha. Jesteś dobra z francuskiego? - Ponownie założył okulary i
zerknął w dokumentacje Sereny. - We wszystkich prywatnych szkołach
dla dziewcząt w Nowym Jorku zaczynacie naukę francuskiego jeszcze w
przedszkolu, tak?
- W trzeciej klasie - powiedziała Serena, zakładając włosy za uszy.
Nie da się zastraszyć temu faciowi.
- Czyli po tym, jak we Francji kazali ci spakować manatki, przyjęła
cię stara szkoła? - zauważył. - To miło z ich strony.
- Tak - przyznała Serena. Wolałaby, żeby nie zabrzmiało to aż tak
potulnie.
Spojrzał na nią.
- I teraz już się pilnujesz?
Staram się - odpowiedziała Serena z najbardziej ujmującym
uśmiechem.
Kobieta przeprowadzająca rozmowę kwalifikacyjną z Nate'em
miała na imię Brigid. W zeszłym roku skończyła Brown, a że bardzo
pokochała tę uczelnię, dostała pracę w komisji rekrutacyjnej. Za
dodatkową kasę wieczorami telefonowała, zabiegając o darowizny od
byłych studentów. Była bardzo żywiołowa.
- No to opowiedz mi o swoich zainteresowaniach - powiedziała z
pogodnym uśmiechem, a w policzkach zrobiły się jej dołeczki. Miała
bardzo krótkie jasne włosy i budowę gimnastyczki. Przysiadła na skraju
swojego biurka, twarzą do Nate'a. W dłoni trzymała mały biały
notatnik.
Nate kręcił się na niewygodnym drewnianym krześle naprzeciw
niej. Nie przygotowywał się do tej rozmowy, bo nie był nawet pewien,
czy w ogóle chce iść od college'u zaraz po szkole. Będzie musiał
improwizować.
- Chyba najbardziej interesuje mnie żeglarstwo - zaczął. - Razem
z tatą budujemy łodzie w Maine. A latem biorę udział w wyścigach.
Chciałbym znaleźć się w załodze startującej w Pucharze Ameryki. To
mój cel.
Zastanawiał się, czy nie wyszedł na jakiegoś żałosnego,
zbzikowanego na punkcie żaglówek pojeboja, ale Brigid pokiwała
entuzjastycznie głową.
- Jestem pod wrażeniem.
Wzruszył ramionami.
- Zdaje się, że więcej czasu poświęcam na żeglowanie niż na
naukę - przyznał.
- Cóż, jeśli coś naprawdę cię pasjonuje, nie zwracasz uwagi na
wysiłek. Ciężka praca staje się wspaniałą zabawą. - Brigid uśmiechnęła
się promiennie i zapisała coś w notatniku. Zupełnie, jakby właśnie
potwierdził jedną z jej ulubionych życiowych zasad.
Nate potarł kolana i nachylił się do przodu.
- Chcę tylko powiedzieć, że moje stopnie pewnie są za słabe na
Brown.
Brigid odrzuciła głowę do tyłu i roześmiała się, prawie spadając z
biurka. Nate wyciągnął rękę, żeby ją przytrzymać.
- Dzięki - powiedziała, prostując się. - Słuchaj, kompletnie
zawaliłam w szkole średniej biologię, a mimo to dostałam się tutaj.
Wiem, to może być zaskakujące, ale nam w Brown chodzi o coś więcej
niż stopnie. Interesują nas ludzie, a nie roboty z samymi szóstkami.
Nate miał wrażenie, jakby dosłownie przyznał się, że nie jest
zainteresowany dostaniem się do Brown, a ona robiła wszystko, by
nabrał ochoty spróbować.
- Macie tu jakąś załogę żeglarską? - zapytał.
Brigid pokiwała energicznie głową.
- Najlepszą!
- A więc dużo czytasz - zauważyła wychudzona Marion, która
przeprowadzała rozmowę wstępną z Danem. Siedziała przycupnięta na
skraju swojego krzesła i robiła jakieś notatki na fiszce; patykowate nogi
oplotła tak, że przypominały precel. - No dobrze, wymień dwie książki i
powiedz, dlaczego jedna podoba ci się bardziej od drugiej.
Dan odchrząknął i przełknął ślinę. Czuł, że język ma tak
wysuszony i kruchy, iż w każdej chwili może się odłamać i wypaść na
podłogę. Zastanawiał się, jak radzi sobie Serena. Miał nadzieję, że
wszystko u niej dobrze.
- Cierpienia młodego Wertera Goethego - rzekł w końcu. - I
Hamlet Szekspira.
- Dobrze. - Marion zapisała jakąś uwagę. - Kontynuuj.
- Wiem, że miał wyjść na dzielnego księcia i żołnierza, ale ja
uważam, że Hamlet jest żałosny - powiedział Dan. Marion uniosła brwi.
- Bardziej mogę się identyfikować z Werterem - ciągnął. - Jest poetą.
Życie toczy się w jego głowie, ale wydaje się, jakby był... jakby był
zakochany w całym świecie. Nie może się powstrzymać, żeby o tym nie
pisać.
- Naprawdę uważasz, że Werter jest mniej żałosny od Hamleta? -
zapytała Marion.
- Tak - odparł Dan; czuł się już pewniej. - Wiem, że Hamlet miał
dużo na głowie. Jego ojciec został zamordowany, ukochana dziewczyna
traci rozum, przyjaciele go zdradzają, jego własna matka i ojczym chcą
jego śmierci.
Marion pokiwała głową, klikając długopisem.
- Zgadza się. A jedynym problemem Wertera jest jego miłość do
Lotty, która tak naprawdę nie odwzajemnia jego uczucia i jest już
zaręczona. Ma na jej tle prawdziwą obsesję. Powinien zacząć żyć
własnym życiem.
Dan zassał powietrze. Marion dotarła do samego sedna. Widział
to teraz jak na dłoni. On był Werterem, a Serena to Lotta. Nie była w
nim zakochana. Była już zajęta - w końcu widział, jak trzyma się z
Nate'em za ręce.
A on, Dan... powinien zacząć żyć własnym życiem.
Objął głowę dłońmi; cały się trząsł. Obawiał się, że zaraz może
się rozpłakać.
- Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem swobody, z jaką
dyskutujesz o literaturze - stwierdziła Marion, robiąc więcej notatek.
Dan nie uniósł wzroku. Teraz już wszystko było jasne. Serena go
nie kochała.
Marion jeszcze kilka razy kliknęła swoim długopisem.
- Daniel?
Rozmówca Sereny pociągnął się za brodę i spojrzał na nią
zmrużonymi oczami.
- Czytałaś ostatnio jakieś dobre książki? - zapytał.
Serena wyprostowała się, intensywnie myśląc. Chciała wywrzeć
na nim wrażenie. - Przy zamkniętych drzwiach, Jean Paul Sartre -
powiedziała niepewnie, przypominając sobie książkę polecaną jej przez
Dana, którą ledwie zaczęła i oddała.
- To nie książka, tylko sztuka - odparł brodacz. - Pełna
niezadowolonych w piekle.
- Uważam, że to było zabawne - utrzymywała Serena,
przypominając sobie, jak Dan mówił, że go to rozśmieszyło. - Piekło to
inni ludzie i to wszystko - zażartowała. Nic więcej nie zapamiętała z
książki.
- Tak, można tak powiedzieć. Cóż, może po prostu jesteś ode
mnie bystrzejsza - powiedział brodacz, choć było jasne, że w to nie
wierzy. - Czytałaś to po francusku?
- Mais bien sur! - wykrzyknęła Serena, kłamiąc jak z nut.
Facet zmarszczył brwi i coś zanotował.
Serena naciągnęła spódniczkę na kolana. Czuła, że nie idzie zbyt
dobrze, ale nie była pewna dlaczego. Odnosiła wrażenie, że jej
rozmówca nie zamierza nawet dać jej szansy, jakby miał coś przeciwko
niej, zanim jeszcze przekroczyła próg jego gabinetu. Może właśnie
opuściła go żona, która była Francuzką albo miała jasne włosy jak ona.
A może właśnie umarł jego pies.
- Czym jeszcze się zajmujesz? - zapytał ogólnikowo. Nie
zabrzmiało to wcale, jakby był tym naprawdę zainteresowany.
Serena przechyliła głowę.
- Nakręciłam film - powiedziała. - To coś w rodzaju eksperymentu.
Nigdy wcześniej nie zrobiłam żadnego filmu.
- Próbujesz nowych rzeczy, podoba mi się to - powiedział
brodacz. Wydawało się, że przez chwilę spojrzał na nią
przychylniejszym wzrokiem. - O czym jest ten film?
Serena siedziała na dłoniach, by powstrzymać się od obgryzania
paznokci. Jak miała opisać swój film, żeby on to zrozumiał? Nawet ona
go do końca nie łapała, choć sama go zrobiła. Wzięła głęboki oddech.
- No cóż, kamera śledzi każdy mój krok, cały czas pozostaje w
zbliżeniu. Najpierw podąża za mną przez centrum do taksówki. A
potem jestem w tym cudownym sklepie na Czternastej ulicy i tam
sobie chodzę, opisując różne rzeczy. A później przymierzam sukienkę.
Facet znowu zmarszczył brwi i Serena zdała sobie sprawę, że
zabrzmiało to, jakby była kompletną idiotką. Spuściła wzrok na swoje
czarne buty, stukając obcasami jak Dorotka, która próbowała przenieść
się z powrotem z krainy Oz do Kansas.
- Można powiedzieć, że to kino artystyczne - dodała słabo. -
Musiałby pan to zobaczyć, żeby zrozumieć, o co mi chodzi.
- Pewnie tak - odparł facet, niezbyt starając się ukryć pogardę. -
Masz może jakieś pytania do mnie?
Serena usiłowała znaleźć coś takiego, co by zatarło wcześniejsze,
niezbyt dobre wrażenie. „Okaż im swoje zainteresowanie” - zawsze
mówiła pani Glos.
Wpatrywała się w podłogę, a ze zdenerwowania pojawiły się jej
na powiekach maleńkie kropelki potu. Co by zrobił jej brat w tej
sytuacji? Zawsze udawało mu się wykaraskać z tarapatów. Pieprzyć ich
- to było jego ulubione powiedzonko.
Właśnie, pomyślała Serena.
Bardzo się starała. Jeśli ten facio nie chciał z jakiegoś powodu dać
jej szansy, to go pieprzyć. Nie musiała wcale iść do Brown. Owszem,
Erik tam studiował, ale ona mogła wymyślić dla siebie coś innego i
rodzinka będzie musiała po prostu to zaakceptować. Jak powiedział
Nate, przyjechali tu tylko na rozmowę, więc co z tego, jeśli się nie
dostanie? Mogła próbować gdzie indziej.
Uniosła wzrok.
- Jakie tu macie jedzenie? - zapytała, doskonale zdając sobie
sprawę z beznadziejności swojego pytania.
- Prawdopodobnie nawet się nie umywa do tego, które jadłaś na
południu Francji - odparł brodacz z drwiącym uśmieszkiem. - Coś
jeszcze?
- Nie - powiedziała Serena, podnosząc się, by wymienić uścisk
dłoni. Jak dla niej ta rozmowa była już skończona. - Dziękuję. - Jeszcze
raz posłała mu swój najlepszy uśmiech, po czym wyszła z wysoko
uniesioną głową.
Tym razem nie dopisało jej szczęście, ale nadal była
niesamowita, jeśli chodzi o zachowanie spokoju.
- No dobrze, opowiedz mi o czymś, co ostatnio czytałeś -
powiedziała Brigid. - O jakiejś książce albo artykule. O czymś, co cię
zainteresowało.
Nate zastanawiał się. Nie przepadał za czytaniem. Tak naprawdę
to ledwie udawało mu się przebrnąć przez książki, które musieli czytać
na angielski. Z pewnością nie czytał dla przyjemności. Ale wspomniała
o artykule... Musi się coś znaleźć.
I przypomniał sobie. Razem z kumplami znaleźli artykuł o trawce
w pigułce. Czyste THC. Żadnych chemikaliów, żadnych paprochów,
koniec ze zwijaniem. Oczywiście tabletka ta była tworzona z myślą o
chorych, ale Nate'owi i jego kumplom co innego chodziło po głowie.
- Czytałem w „Timesie”, że robią tabletkę, która zawiera czyste
THC. Ma być podawana pacjentom chorym na raka i AIDS, żeby łatwiej
im było znieść ból. Ale to bardzo kontrowersyjne. Wszyscy chyba się
boją, że tabletka może trafić na ulice. To naprawdę ciekawe.
- Fascynujące - powiedziała Brigid. - THC? Co oznacza ten skrót?
- Tetrahydrocannabinol - powiedział Nate bez zająknięcia.
Brigid pochyliła się z przejęciem do przodu, ponownie ryzykując
upadek z biurka.
- Tabletka, o której mówisz, została stworzona w laboratorium
przez genialnych naukowców, żeby trafić do chorych za pośrednictwem
dobrze wyszkolonych lekarzy. A mimo to może stać się katalizatorem
do rozwoju nowej ery w świecie narkotyków i przestępstwa.
- Właśnie - Nate pokiwał głową.
- Wiesz, mamy w Brown obóz koncentracyjny zwany wydziałem
nauk ścisłych i technologii, który jest na bieżąco z tego rodzaju
nowinkami - powiedziała Brigid. - Powinieneś się tym zainteresować.
- Okay. - Nate znowu odnosił wrażenie, że Brigid nie da mu
spokoju, dopóki nie postanowi spróbować szczęścia w Brown. Była jego
przepustką.
- A może ty masz jakieś pytania do mnie? - zapytała Brigid.
A co tam, pomyślał Nate. Co mi zrobi, idę na całość.
- No więc, nawet jeśli nie mam najlepszych stopni, czy mimo to
mógłbym ubiegać się o wcześniejsze przyjęcie?
Blair by go zabiła, że kompletnie olał Yale, ale Nate uświadomił
sobie, że już go nie obchodzi, co myśli Blair. Naprawdę by się
odstresował, gdyby mógł złożyć podanie tylko na jedną uczelnię,
zostać przyjęty, a potem zdecydować, czy podjąć studia. Gdyby dostał
się do Brown, mógłby przypłynąć z Maine łodzią, którą zbudowali z
ojcem, i trzymać ją gdzieś niedaleko szkoły. Byłoby super. Wziął
głęboki oddech, napinając mięśnie łydek. Cholera, czuł się świetnie.
- Koniecznie złóż wcześniej podanie - zachwyciła się Brigid. - To
dowiedzie twojego zaangażowania. Uwielbiamy to.
- Super - powiedział Nate. - Zrobię tak.
Nie mógł się doczekać, kiedy opowie Jennifer o tym, jak świetnie
jest w Brown.
- Sam też piszesz, prawda. Daniel? - zapytała łagodnie Marion.
Dan odsunął z oczu dłonie i oszołomiony rozejrzał się po
gabinecie. Marion miała na regale mnóstwo książek o mężczyznach,
kobietach i związkach. Mógł ją sobie wyobrazić, jak siedzi w swoim
gabinecie zwinięta w fotelu i, popijając bulion, czyta Mężczyźni są z
Marsa, kobiety z Wenus.
Może powinien poprosić ją o pożyczenie tej książki.
- Co piszesz? - ciągnęła go za język Marion.
- Głównie wiersze. - Wzruszył z przygnębieniem ramionami.
Pokiwała głową.
- Jakie?
Dan spuścił wzrok na swoje wytarte zamszowe buty. Jego szyja i
policzki oblały się żarem.
- Miłosne - wymamrotał. O Boże! Nie mógł uwierzyć, że wysłał ten
wiersz Serenie. Pewnie myślała, że jest beznadziejnym dziwadłem.
- Rozumiem. - Marion parę razy kliknęła długopisem, czekając, aż
Dan rozwinie temat.
Ale on siedział bez słowa, patrząc przez okno na płomienne
jesienne liście ozdabiające miasteczko uniwersyteckie. Wyobraził
sobie, jak razem z Sereną przechadzają się ręka w rękę po trawnikach,
dyskutując o książkach, sztukach i poezji. Widział oczami wyobraźni,
jak robią razem pranie w suterenie ich akademika, siedząc na klapie
pralki, kiedy ich ubrania wirują bez końca.
Teraz nie mógł sobie przypomnieć, dlaczego w ogóle chciał iść do
Brown. Wszystko wydawało się zupełnie bezcelowe.
- Przepraszam - powiedział, wstając. - Muszę iść.
Marion rozplotła nogi.
- Dobrze się czujesz? - zapytała z niepokojem.
Dan potarł oczy i ruszył do drzwi.
- Muszę zaczerpnąć świeżego powietrza. - Otwierając drzwi,
uniósł rękę. - Dziękuję.
Na zewnątrz zapalił papierosa i spojrzał na Van Wickle Gates,
oficjalne wejście na teren Uniwersytetu Browna. Czytał w katalogu, że
brama ta jest używana dwa razy do roku. Jej skrzydła otwierają się do
środka, kiedy nowi studenci zaczynają uroczyście pierwszy rok, i na
zewnątrz, by wypuścić absolwentów po ceremonii zakończenia.
Wyobraził sobie siebie i Serenę, jak maszerują przez bramę w
odświętnych togach.
Wyobrażał już sobie tyle różnych rzeczy, że nie byłby zdziwiony,
gdyby sama Serena okazała się wytworem jego wyobraźni.
Ale nie.
- Hej, Dan, wynosimy się stąd! - zawołała Serena z samochodu. -
Mój brat szykuje beczkę piwa.
Dan zgasił papierosa. Cudownie, stary - pomyślał z sarkazmem.
Doprawdy, nie mógł się doczekać, żeby napić się piwa i pozbijać bąki z
ledwo znanymi kolesiami w college'u, do którego się nie dostanie, bo
właśnie przeszedł załamanie nerwowe na rozmowie kwalifikacyjnej.
Miał wielką ochotę powiedzieć Serenie i całemu towarzystwu, że
pójdzie złapać autobus do domu.
Ale kiedy się odwrócił, zobaczył złote włosy Sereny rozświetlone
słońcem, jej blade palce połyskujące na kierownicy, jej uśmiech. Nie
zapomniał dzięki temu o swoich problemach, ale wystarczyło, by
podszedł i wsiadł do samochodu.
Przynajmniej miał nowy materiał do swojej przygnębiającej
poezji.
wojna i pokój
Jenny była zadowolona, że przyszła na pokaz filmu Vanessy w
Five and Dime, bo na widowni oprócz Clarka znajdowała się jeszcze
tylko jedna osoba. Ale Vanessie chyba to nie przeszkadzało.
- Siadaj - powiedziała, kiedy Jenny weszła. - Właśnie zaczynamy. -
Przeszła na tyły sali i przyciemniła światło. Telewizor nad barem
migotał na niebiesko.
- Zaczekaj - rzucił Clark zza kontuaru. - Muszę się odlać.
W barze unosił się stęchły zapach papierosów i rozlanego piwa.
Przy kontuarze siedziała samotnie dziewczyna w niebieskich
skórzanych spodniach i odważnej czarnej koszulce. Na bicepsie miała
wytatuowaną małpę. Jenny usiadła obok niej.
- Cześć. - Dziewczyna wyciągnęła do niej dłoń całą w srebrnej
biżuterii. - Jestem Ruby, starsza siostra Vanessy.
- Jennifer - powiedziała Jenny. - Ładny masz tatuaż, Ruby.
- Dzięki. Będę piła colę. Też chcesz?
Jenny kiwnęła głową i Ruby machnęła swoim świetnym czarnym
kokiem, odwracając się do drzwi łazienki.
- Hej, facet, przynieś nam colę! - krzyknęła.
Z łazienki wyłonił się Clark.
- Do usług! - odkrzyknął.
- Lubię, kiedy zarabia na swoje pieniądze - zażartowała Ruby.
Vanessa klapnęła obok Jenny i kopnęła zniecierpliwiona nogi
swojego stołka.
- Będziemy w końcu oglądać czy nie?
Ostatnio znowu ogoliła głowę. Wyglądało to jajowato i bardzo
dziwnie. Jenny zastanawiała się, czy powinna powiedzieć coś w stylu
„Fajna fryzura”, ale stwierdziła, że zabrzmiałoby to nieszczerze.
Clark napełnił colą dwie szklanki i przesunął je po barze. Wcisnął
P
LAY
W
odtwarzaczu, wyszedł zza kontuaru i objął Vanessę w pasie.
- A teraz nasza cudowna prezentacja - zapowiedział jak
konferansjer.
Vanessa skrzywiła się.
- Po prostu oglądaj - burknęła.
Jenny nie odrywała wzroku od telewizora. Kamera tańczyła
Dwudziestą Trzecią, podążając za Marjorie Jaffe, uczennicą dziesiątej
klasy z Constance, która kierowała się do Madison Square Parku. Miała
kręcone rude włosy i zielony szal z metką Kelly.
Kelly w kolorze zieleni - coś znakomitego, jeśli ma się to na sobie
dla jaj. Ale wyglądało na to, że Marjorie traktuje to bardzo poważnie.
Przeszła przez ulicę do parku. Przystanęła, a kamera
skoncentrowała się na jej twarzy. Marjorie leniwie żuła gumę,
wypatrując kogoś. W kąciku ust wyskoczył jej pryszczyk, który
zapomniała zamaskować korektorem. Wyglądało to dość obrzydliwie.
W końcu chyba znalazła obiekt swoich poszukiwań. Kamera
podążała cały czas za nią, kiedy Marjorie pospieszyła do parkowej
ławki. Na ławce Dan leżał na wznak, z odrzuconą jedną ręką, dotykając
palcami ziemi. Miał pomięte ubranie i rozwiązane buty. Na jego piersi
leżała szklana fajka, a we włosach miał śmieci. Kamera zawisła nad
jego nieruchomym ciałem. Słońce chyliło się ku zachodowi i policzki
Dana błyszczały pomarańczowym różem.
Jenny upiła łyk coli. Jej brat naprawdę przekonująco wcielił się w
rolę ćpuna.
Marjorie uklękła obok Dana i ujęła jego dłoń.
Dan się nie poruszył. A potem powoli otworzył oczy.
- Spałeś? - zapytała Marjorie, przyglądając się jego twarzy. Parę
razy mlasnęła gumą i otarła nos wierzchem dłoni.
- Nie, od długiego czasu przyglądałem się tobie - powiedział Dan
cicho. - Wyczułem, że tu jesteś. Nikt oprócz ciebie nie daje mi takiego
poczucia błogiego spokoju... co za lekkość! Mam ochotę płakać z
radości.
Jenny wiedziała, że film jest adaptacją jednej sceny z Wojny i
pokoju Tołstoja. Było trochę dziwnie słyszeć brata mówiącego jak ktoś
z dziewiętnastego wieku, a z drugiej strony było to całkiem fajne.
Marjorie zaczęła sznurować Danowi buty, ciągle międląc swoją
gumę. Nie wyglądało wcale na to, że stara się wczuć w swoją rolę. Po
prostu tam była. Jenny nie potrafiła stwierdzić, czy ten zabieg jest
celowy.
Zanim jeszcze dokończyła wiązać mu buty, Dan usiadł i złapał ją
za nadgarstki. Fajka stoczyła się na ziemię i roztrzaskała.
- Nataszo, tak bardzo cię kocham! Bardziej niż kogokolwiek
innego na świecie! - zachłysnął się, próbując się wyprostować, a potem
z powrotem opadł na ławkę, jakby w bólu.
- Spokojnie, żołnierzu - powiedziała Marjorie. - Bo dostaniesz
zakrzepicy.
Ruby wybuchnęła śmiechem.
- Ta dziewczyna jest niesamowita! - zawołała.
Cicho! - Vanessa spiorunowała ją wzrokiem.
Jenny wpatrywała się w ekran. Dan chciał podnieść fifkę, ale
zostały po niej tylko odłamki szkła.
- Ostrożnie! - Marjorie pogrzebała w kieszeni i wyciągnęła listek
gumy. - Masz. - Podała gumę Danowi. - Supermocna.
Dan wziął gumę i położył ją sobie na piersi, jakby był zbyt
wyczerpany, żeby odwinąć ją z papierka i włożyć do ust. Zamknął oczy
i Marjorie ponownie wzięła go za rękę. Kamera powoli przechodziła w
ujecie panoramiczne, omiatając parkowe trawniki. Zatrzymała się
chwilę na gołębiu, który dziobał na ziemi zużytą prezerwatywę, a
potem pomknęła Dwudziestą Trzecią na zachód, nad Hudson,
obserwując chowające się za horyzont słońce. Ekran zasnuł się czernią.
Vanessa wstała i zapaliła światło.
- A co się stało w końcu z tym gołębiem i prezerwatywą? - zapytał
Clark. Wszedł za bar i wyciągnął z lodówki butelkę corony. - Podać coś
komuś?
- To wyraz moich emocji - wyjaśniła Vanessa. - Nie musi mieć
jakiegoś głębokiego sensu.
- Jak dla mnie to było komiczne. - Ruby przechyliła szklankę i
wessała się w kostkę lodu. - Jeszcze coli, proszę - powiedziała do
Clarka.
- To wcale nie miało być śmieszne - stwierdziła gniewnie
Vanessa. - Książę Andrzej jest umierający. Natasza już go więcej nie
zobaczy.
Jenny widziała, że Vanessa za wszelką cenę stara się nie
spuszczać z tonu.
- Uważam, że zdjęcia są świetne - powiedziała. - Zwłaszcza
końcowe ujęcia.
Vanessa spojrzała na nią z wdzięcznością.
- Dzięki. Ale zaraz, nie widziałaś filmu Sereny, prawda? Jest
naprawdę dobry.
- No tak - odparła Jenny. - Ty odwaliłaś cale filmowanie?
Taaak. - Vanessa wzruszyła ramionami.
- A tak poważnie, twój film jest niezły, ale ja wolę Planetę małp -
zażartowała Ruby.
Vanessa przewróciła oczami. Jej siostra bywała czasem taka
niedojrzała.
- Bo jesteś debilką - odparowała.
- Podobało mi się - rzekł Clark. Upił łyk piwa. - Choć nie załapałem
do końca, o co chodziło.
- Tam nie ma nic do załapywania - powiedziała Vanessa,
doprowadzona do rozpaczy.
Jenny nie miała ochoty siedzieć z nimi i słuchać, jak się kłócą.
Przyjechała do Williamsburga, żeby się rozerwać, a nie katować.
- Hej, chcesz pójść coś zjeść? - zapytała Vanessę.
Vanessa porwała ze stołka przy barze swój płaszcz i wciągnęła na
siebie.
- Jasne. Idziemy.
Poszły do arabskiej knajpki i zamówiły humus z gorącą
czekoladą.
- Powiedz, Jennifer, jak to możliwe, że z takimi zderzakami nie
masz ze siedmiu chłopaków? - zapytała Vanessa, wskazując klatkę
piersiową Jenny.
Jenny była tak zażenowana, że nawet nie zwróciła uwagi, jak
bardzo pytanie Vanessy było niegrzeczne.
- Cóż... w zasadzie... mam chłopaka.
- Tak?
- Tak. Tak jakby. - Jenny poczerwieniała, przypominając sobie, że
w parku Nate niemal ją pocałował. Obiecał, że zadzwoni do niej, jak
tylko wróci z Brown. Pociła się na samą myśl o tym.
Kelnerka przyniosła im gorącą czekoladę.
Vanessa przysunęła się bliżej z krzesłem i zaczęła dmuchać w
kubek.
- No to opowiedz mi o nim.
- Ma na imię Nate i jest w ostatniej klasie u Świętego Judy. Trochę
przypala, ale jest naprawdę miły i zupełnie bezpretensjonalny, no
wiesz, jak na chłopaka, który mieszka w chacie za jakiś miliard dolców.
Vanessa pokiwała głową.
- Uhm. - Najwyraźniej był to chłopak, na jakiego ona nie
zwróciłaby najmniejszej uwagi. - No i co, chodzicie na randki? Nie jest
trochę... no wiesz, za stary?
Jenny tylko się uśmiechnęła.
- Jemu to nie przeszkadza. On... on mnie lubi. - Dmuchnęła
uszczęśliwiona w kubek i gorąca para owionęła jej policzki.
Vanessa zamierzała zapytać, czy Jenny okazała jakoś Nate'owi,
że chętnie by się z nim przespała. To by wyjaśniało, dlaczego ją tak
bardzo lubi.
- Nawet się jeszcze nie całowaliśmy ani nic - ciągnęła Jenny,
zanim Vanessa zdążyła zapytać. - I dlatego tym bardziej go lubię. Nie
jest oślizgły, wiesz? Nawet nie gapił się na mój biust.
- Wow! - Vanessa była pod wrażeniem.
- W każdym razie - dodała Jenny, popijając czekoladę - wyjechał
na ten weekend do Brown. Ciekawe, czy wpadnie tam na Dana.
- Może. - Vanessa wzruszyła ramionami, starając się sprawiać
wrażenie, że jej to nie obchodzi. Miała już dość, że za każdym razem,
kiedy tylko ktoś wspomni o Danie, dostawała gęsiej skórki.
Kelnerka przyniosła humus; Vanessa zatopiła w nim pitę.
Jenny wiedziała, że Vanessa nadal ma fioła na punkcie Dana - jej
film był tego dowodem. Ale Dan był teraz z Sereną. A skoro Dan był z
Sereną, Jenny miała do niej nieograniczony dostęp, tak jak zawsze tego
chciała, prawda?
Zanurzyła w humusie mały paluszek, podniosła do ust i zaczęła
ssać w zamyśleniu. Dan - czy był z Sereną, czy nie - jest takim samym
ponurakiem. Kiedy zastanowiła się nad tym głębiej, uświadomiła sobie,
że wcale nie potrzebuje, żeby ci dwoje ze sobą chodzili, by kumplować
się z Sereną. W końcu pomogła jej przy filmie. Mogła z nią rozmawiać,
kiedy tylko chciała. Nie była już tylko młodszą siostrą Dana. Była
Jennifer, była sobą i miała superchłopaka, który wkrótce kończył
szkołę.
Podniosła wzrok i uśmiechnęła się do Vanessy. Może mogłaby jej
pomóc.
- Wiesz, Serena próbowała przeczytać jedną z ulubionych książek
Dana - powiedziała. - I kompletnie jej się nie podobała. Nawet nie
zdołała jej dokończyć.
- No i...? - Vanessa zmarszczyła brwi.
Jenny wzruszyła ramionami. - Po prostu nie wydaje mi się, żeby
do siebie pasowali, to wszystko.
- I to mówi dziewczyna, która była gotowa lizać Serenie stopy,
gdyby tylko ją o to poprosiła?
Jenny otworzyła usta, żeby powiedzieć coś w swojej obronie, a
potem je zamknęła. To była prawda. Łaziła za Sereną jak zakochany
szczeniak. Ale koniec z tym. Teraz nazywała się Jennifer.
- Myślę tylko, że jeśli nadaj czujesz coś do Dana, powinnaś coś z
tym zrobić, i tyle. Mogłabyś się zdziwić.
- Akurat! - Vanessa chwyciła trójkątną pitę i rozdarła ją gniewnie
na pół.
- A właśnie że tak.
Vanessa nie lubiła być przez nikogo pouczana, zwłaszcza przez
jakąś smarkulę. Ale Jenny wydawała się szczera, a jeśli także ona miała
być szczera z samą sobą, musiała przyznać, że faktycznie ciągle zależy
jej na Danie.
Przejechała dłonią po swojej prawie łysej głowie i spojrzała Jenny
prosto w oczy.
- Tak myślisz? - zapytała.
Jenny przechyliła głowę. Vanessa była całkiem ładnie zbudowana.
Z odrobiną szminki mogłaby właściwie uchodzić za dziewczynę. Poza
tym nie była nawet w połowie tak twarda i dziwna, jak udawała.
- Może byś musiała odrobinę zapuścić włosy. Już jesteście
przyjaciółmi. Teraz musicie tylko przejść na następny poziom.
Dajcie dziewczynie chłopaka, a od razu stanie się ekspertem od
związków.
B kompletnie puszczają nerwy
- Jak poszło? - zapytał Aaron, kiedy Blair wróciła po rozmowie.
Siedział na masce saaba, brzdąkając na gitarze i paląc kolejnego
ziołowego papierosa. Czuł się w Yale jak w domu.
- Chyba dobrze - powiedziała niepewnie Blair. Rzeczywistość
jeszcze do niej nie dotarła. Otworzyła drzwi, usiadła w fotelu i ściągnęła
buty. - Czuję, że zrobił mi się pęcherz. Cholerne buty.
Aaron też wsiadł do samochodu.
- O co cię pytali?
- No wiesz, dlaczego akurat Yale i takie tam - mruknęła
ogólnikowo Blair. Cała ta rozmowa stała się dla niej tylko mglistym
wspomnieniem. Była zadowolona, że już po wszystkim.
- Czyli nic nadzwyczajnego - stwierdził Aaron. - Na pewno
świetnie ci poszło.
- Taaak. - Blair odwróciła się i sięgnęła po swoją torbę. Na tylnym
siedzeniu leżały Opowiadania wybrane Edgara Allana Poe.
Blair przypomniała sobie jedno z pytań: „Możesz mi opowiedzieć
o ulubionej książce, jaką ostatnio czytałaś?”
O nie!
Nagle cały koszmar powrócił.
Zaczęła się wiercić, drżąc.
- Cholera - szepnęła.
- Co?
- Zawaliłam sprawę. Kompletnie wszystko spieprzyłam.
- Co masz na myśli?
Blair potarła pryszcza nad brwią.
- Zapytał mnie, czy ostatnio przeczytałam jakąś dobrą książkę. I
wiesz, co powiedziałam?
Aaron potrząsnął głową.
- Co?
- Powiedziałam mu, że niczego nie czytałam, bo moje życie to
kanał. Przyznałam się do kradzieży w sklepie. Powiedziałam mu, że
miałam ochotę ze sobą skończyć.
Aaron tylko się jej przyglądał szeroko otwartymi oczami.
Blair spojrzała za szybę, na piękne miasteczko uniwersyteckie.
Chciała studiować w Yale od czasu, kiedy po raz pierwszy przyjechała z
ojcem na mecz futbolowy Yale z Harvardem w jakiś weekend dla
absolwentów; miała wtedy sześć lat. Yale to było jej przeznaczenie. Tak
dużo pracowała. Dlaczego nie wychodziła już na żadne imprezy w
tygodniu? Bo cały czas się uczyła. Była tak pewna, że się dostanie, a w
ciągu kilku krótkich chwil wszystko zawaliła. Jak po tym wszystkim
spojrzy ludziom w twarz?
Aaron położył rękę na jej ramieniu.
- A tak jest? To znaczy, chcesz ze sobą skończyć?
- Nie. - Pierś jej falowała, kiedy po policzkach popłynęły łzy
wściekłości. - Chociaż pewnie powinnam po tej rozmowie.
- Naprawdę kradłaś w sklepie?
- Zamknij się! - burknęła, zrzucając z ramienia jego dłoń. - To
wszystko twoja wina. Trzymałeś mnie do późna na nogach. Powinnam
przyjechać rano pociągiem, tak jak planowałam.
- Ej, to nie ja kazałem ci gadać bzdury - zwrócił jej uwagę. - Mimo
wszystko nie przejmowałbym się tym. Rozmowa wstępna to jeszcze nie
wszystko, zaledwie jakaś jedna piąta całego procesu. Ciągle masz
szanse. A nawet jeśli się nie dostaniesz, jest jeszcze z milion innych
dobrych szkól, do których możesz pójść.
Blair usiłowała sobie przypomnieć, jak przebiegła reszta
rozmowy. Może to drobne potknięcie nie miało aż takiego znaczenia.
A potem przypomniała sobie, co zrobiła na samym końcu.
- O Boże! - Walnęła głową o zagłówek.
Aaron włożył kluczyk do stacyjki i zapalił silnik.
- No co?
- Pocałowałam go.
- Kogo?
- Tego faceta, z którym miałam rozmowę. Pocałowałam go w
policzek przed wyjściem. - Dolna warga jej drżała, po twarzy potoczyło
się więcej łez. - To była kompletna błazenada.
- Wow! - Aaron był pod wrażeniem. - Pocałowałaś faceta na
rozmowie kwalifikacyjnej? Założę się, że ty pierwsza coś takiego
zrobiłaś.
Nie odpowiedziała. Odwróciła się do okna, skuliła ramiona i
żałośnie płakała. Co teraz powie ojcu? Co powie Nate'owi? Tyle mu
truła, że nie myśli poważnie o Yale, a sama zamieniła swoją rozmowę
wstępną w farsę.
- Wiesz co? - powiedział Aaron, wycofując samochód z parkingu. -
Myślę, że powinniśmy stąd spadać, zanim zadzwonią po gliny, nie? -
Uśmiechnął się, podniósł z podłogi brudną serwetkę z Dunkin' Donuts i
podał ją Blair, żeby wydmuchała nos.
Blair pozwoliła, by serwetka z powrotem opadła na podłogę. Nie
mogła zrozumieć, jak się w to wpakowała. Podróżowała brudnym
samochodem z przesadnie optymistycznym wegetarianinem z
dredami, który wkrótce miał zostać jej przyrodnim bratem. Siedziała do
późna w nocy, opychając się śmieciowym jedzeniem i żłopiąc piwo.
Wymiękła na rozmowie wstępnej i pocałowała obcego faceta,
całkowicie przekreślając swoją przyszłość. Tego typu rzeczy nie
przydarzały się jej. Dotyczyły frajerów z problemami. Aktorów, którzy
przychodzili ciągle na castingi, ale nigdy nie dostali głównej roli. Ludzi,
którzy mieli kiepskie włosy, problemy z cerą, koszmarne ubrania i brak
ogłady towarzyskiej. Blair ponownie dotknęła pryszcza na czole. O
Boże! W co ona się zamienia?
- Chcesz pojechać na jakieś śniadanie? - zapytał Aaron,
wjeżdżając na główną drogę przez New Haven.
Blair zatopiła się w swoim fotelu. Nie mogłaby niczego przełknąć.
Nigdy więcej.
- Po prostu zawieź mnie do domu - powiedziała ze wstrętem.
Aaron puścił płytę Boba Marleya i skierował się na autostradę.
Blair tymczasem wyglądała za okno, usiłując znaleźć jakieś powody do
życia.
W poniedziałek był ich szkolny festiwal filmowy. Jeśli wygra,
będzie mogła dodać do swojej listy kolejne osiągnięcie i, być może, w
Yale przymkną oko na sprawę jej niefortunnej rozmowy wstępnej. Może
wybaczą jej to dziwaczne zachowanie, bo w końcu była artystką. A jeśli
mimo to nie dostanie się do Yale, mogłaby zacząć kreować się na
artystkę pełną gębą, zacząć ubierać się wyłącznie na czarno jak ta
dziwaczka Vanessa i ubiegać się o przyjęcie na Uniwersytet Nowojorski
albo Pratt. A jeśli nie wygra? Będzie miała jeszcze jedną pozycję do
dodania na listę powodów, dlaczego jej życie jest w totalnej rozsypce.
Jakby nie było jeszcze dość, na przyszły weekend jej matka
zaplanowała dzień piękności i uroczysty lunch z druhnami. A ona, Blair,
będzie musiała być miła i tryskać entuzjazmem. Może nawet będzie
musiała rozmawiać z Sereną. Hura, hura!
A w sobotę za dwa tygodnie będzie w końcu ten wielki dzień -
wesele. I jej urodziny. Dzień, w którym miała wreszcie stracić
dziewictwo z Nate'em. Zacisnęła oczy, próbując przywołać obraz, który
sobie wcześniej wymarzyła - Nate otwiera butelkę szampana w ich
hotelowym apartamencie, ubrany w seksowne kaszmirowe spodnie od
pidżamy. Ale jej głowę wypełniła zupełnie inna wizja. Wyobraziła sobie,
jak pies Aarona biegnie do niej truchtem z jakimś listem w zaślinionej
paszczy. List jest na papierze firmowym Yale, a jego treść brzmi:
„Droga pani Waldorf, z żalem informujemy, że pani podanie o przyjęcie
do Yale zostało odrzucone. Dziękujemy, że pani próbowała, życzymy
udanego życia. Z poważaniem. Komisja Rekrutacyjna Uniwersytetu
Yale”.
Blair otworzyła oczy. Nie! - powiedziała sobie stanowczo. Nie jest
frajerką. Niezależnie od wszystkiego dostanie się do Yale. Pójdą tam
razem z Nate'em. Zamieszkają razem i będą to robić, kiedy tylko będą
chcieli. To było życie, które sobie wymarzyła, i tak właśnie będzie.
Odwróciła się do Aarona.
- Zaraz po powrocie zadzwonię do mojego ojca i poproszę, żeby
przekazał Yale jakąś darowiznę - powiedziała z determinacją. Właściwie
nie było to żadne przekupstwo, prawda? Coś takiego jest przecież na
porządku dziennym! A poza tym nie była złą uczennicą ani nic takiego.
Ale na pewno facet, z którym miała rozmowę wstępną, nie
zapomni tak szybko tego pocałunku. Jej ojciec będzie musiał zrobić
naprawdę dużą darowiznę.
tematy ◄ wstecz dalej ► wyślij pytanie
odpowiedź
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone,
po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie
!
KTO JEST Z KIM?
Czy D już kompletnie odpuścił sobie S? Czy S zwodzi D celowo, czy nie jest niczego
świadoma, na ten swój cudowny sposób? A czy N faktycznie traktuje J poważnie? To
znaczy, czy naprawdę zamierza porzucić B, kiedy ta jest w potrzebie? Dla dziewczyny
z dziewiątej klasy?? Możecie obstawiać.
TO BYŁO NIEUNIKNIONE
Władze Uniwersytetu Yale właśnie poinformowały o przekazaniu uniwersytetowi
Winnicy Waldorfa; do programu zajęć został dopisany nowy przedmiot: zarządzanie
winnicą. Studenci mają produkować własne wino, które będzie sprzedawane przez
lokalnych kupców, z nazwą uniwersytetu na etykiecie. Co semestr grupa studentów
będzie mieszkać i pracować w nowej winnicy uniwersyteckiej na południu Francji,
doskonaląc się w sztuce wyrobu wina, degustując francuskie potrawy i szkoląc język.
Będą mówili po francusku jak rodowici Francuzi. Winnica rozkwitnie tego lata dzięki
hojności przewidującego rodzica.
Wygląda na to, że tatuś wyzbywa się majątku, ale B i tak będzie musiała zaczekać do
kwietnia, zanim dowie się, czy została przyjęta, tak jak reszta nas. To napięcie mnie
zabija!
Wasze e - maile
P: Cześć P,
Słyszałam parę rzeczy o wszystkich filmach biorących udział w szkolnym
festiwalu filmowym (też chodzę do Constance). Uważam, że powinna
wygrać B. Poważnie. Wiem, że jej film może wydawać się trochę
monotonny, ale mają w nim być wykorzystane te superefekty jak z klipów
na MTV, Chodzę z nią na zajęcia z filmu i jest najlepsza z montażu, więc
założę się, że wyszło całkiem fajnie. S nie wie nawet, jak włączyć kamerę, a
filmy V są zawsze takie pretensjonalne. To tyle.
Deszczowy Dzień
O: Cześć, DeszczowyDzień,
Myślałam, że film B będzie tam trochę nie na miejscu, ale chcę ci wierzyć na
słowo. Wszystko zależy od decyzji sędziów w poniedziałek. A przegrani
zawsze okazują swoje rozgoryczenie na różne oburzające sposoby. Nie
mogę się doczekać!
P
Na celowniku
J i V robią zakupy w Domsey w Williamsburgu. V nawet kupuje klasyczną małą
czarną. Musi jej naprawdę zależeć na D. B i A wpadają na jej matkę, jego ojca i
organizatora ich wesela w drodze do ich mieszkania na Siedemdziesiątej Drugiej
ulicy. B nie wyglądała na szczęśliwą. D, S, N i ich kumple wysypują się z Grand
Central w niedzielne popołudnie. Cała szóstka wygląda na skacowanych, ale to żadna
nowość.
I JESZCZE JEDNO
Przed nami Święto Dziękczynienia, więc czas podziękować za to, co mamy. No więc...
dziękuję za te świetne skórzane spodnie w Intermix i cudowny skórzany płaszczyk,
który dorwałam w Scoop. Dziękuję też za wszystkich chłopców, których znam, i tych,
których jeszcze nie poznałam, i za to, że z wiekiem robią się coraz fajniejsi. I dziękuję
wam wszystkim, że ciągle odstawiacie jakieś numery, dzięki czemu mam zawsze o
czym plotkować.
Więcej wkrótce.
Wiem, że mnie kochacie
plotkara
a zwyciężczynią jest...
Pani McLean, dyrektorka szkoły Constance Billard, wydala
rozporządzenie, że uczennice ze starszych klas będą zwolnione z
dwóch ostatnich lekcji w poniedziałek, by uczestniczyć w festiwalu
filmowym. Dziewczyny z klas od siódmej do dwunastej wypełniły
audytorium. Nad podestem zwisał z sufitu olbrzymi biały ekran.
Uczestniczki konkursu siedziały w pierwszym rzędzie, wśród nich Blair,
Vanessa i Serena. Arthur Coates, sławny aktor, ojciec Isabel, stał na
podeście, szykując się do wygłoszenia mowy i przedstawienia filmów.
Serena siedziała na końcu rzędu, pod oknem, przyglądając się
elegancko ubranym przechodniom paradującym po Dziewięćdziesiątej
Trzeciej. Paznokcie miała już kompletnie obgryzione i nierówne, a w
zaciągniętych czarnych rajstopach wielkie oczko od kostki aż do uda.
I tak wyglądała świetnie. Jak zawsze.
Ale nerwy ją zżerały. Film to jej jedyny projekt w ramach zajęć
dodatkowych. Wygrana była w jej wypadku jedynym sposobem na
udowodnienie władzom uczelni, że jest kimś więcej niż tylko
dziewczyną, którą wyrzucono z francuskiej szkoły, bo nie raczyła wrócić
na czas po wakacjach i olała pierwsze tygodnie nauki, czy dziewczyną z
kiepskimi stopniami. Nie była kompletną nieudacznicą. Była kreatywna.
Miała duże możliwości. Miała dobry gust. A jeśli nie będą potrafili tego
dostrzec, to pieprzyć ich... Racja?
Vanessa też była zdenerwowana, choć nie dawała nic po sobie
poznać. Siedziała bezwładnie na swoim krześle, ryjąc iksy na wierzchu
swojego czarnego segregatora i spoglądając z wściekłością nad
czubkami swoich martensów na drewnianą podłogę audytorium. Miała
gdzieś, że Ruby i Clark nie rozumieli jej filmu. Jenny powiedziała, że jej
się podobało. I nawet jeśli cała historia nie wyszła tak, jak chciała, a
pomiędzy Danem i Marjorie nie było zupełnie iskrzenia, zdjęcia były
doskonałe. Jeszcze zanim nawet zaczęła robić ten film, liczyła na
wygraną. To by przesądziło sprawę jej wcześniejszego przyjęcia na
Uniwersytet Nowojorski.
Blair odczuwała sensacje żołądkowe z wielu różnych powodów.
Dzwoniła do Nate'a, wysyłała mu e - maile, próbowała go złapać na
Gadu - Gadu, od kiedy tylko wróciła do miasta w sobotę po południu, a
on nie odpowiadał. Zeszłego wieczoru chciała przypuścić szturm na
jego dom, żeby się przekonać, o co chodzi, ale matka zaciągnęła ją na
degustację do hotelu St. Claire, żeby pomogła wybrać menu na jej
wesele. Tak jakby Blair coś obchodziło, czy quenelle nie jest za bardzo
rybiaste, a sos do sałatki zbyt tłusty. W końcu stanęło na czterech
daniach i musiała przysłuchiwać się niedorzecznej dyskusji jej matki z
organizatorem wesela, czy aranżacje kwiatowe powinny być wysokie,
czy raczej niskie - kwiaty na długich łodygach czy krótko przycięte.
Wysokie oznaczały, że ludzie będą mieli problem, żeby coś nad nimi
zobaczyć. Niskie za to nie były aż tak imponujące. W końcu postanowili
pójść na kompromis, tak jakby nie było to najbardziej oczywiste
rozwiązanie na świecie.
Kiedy wróciła do domu, na sekretarce była wiadomość od ojca,
który pytał, jak poszła jego misiaczkowi rozmowa wstępna w Yale. Blair
nie oddzwoniła. Wspomnienie tej beznadziejnej rozmowy
prześladowało ją jak cuchnący cień i nie chciała o tym z nikim
rozmawiać. Rozmowa na ten temat byłaby jak przyznanie się do
porażki, a ona nie czuła się jeszcze na to gotowa. W zamian wysłała
ojcu radosnego e - maila o tym, jak bardzo facet, który przeprowadzał z
nią rozmowę, był zafascynowany winem i że od łat starał się dodać
zarządzanie winnicą do listy zajęć. Nie wspomniała nic o faktycznym
przebiegu rozmowy; napisała tylko, że jakaś darowizna zabezpieczy jej,
już dość pewne” miejsce w Yale. Tymi paroma zdaniami sprawiła, że jej
ojciec zapragnął ponad wszystko podarować Uniwersytetowi Yale całą
swoją posiadłość. Blair była mistrzynią perswazji.
A dzisiejszy konkurs filmowy był dla niej kolejną szansą na
odmianę jej losu.
Coś musiało się zmienić. Po prostu musiało.
- Witam wszystkich serdecznie - powiedział pan Coates, błyskając
swoim notorycznie olśniewającym uśmiechem. Jako nastolatek grał w
serialu telewizyjnym, po dwudziestce zdobyli platynowy album i nagrał
pełno seksownych klipów. Teraz był gwiazdą i grał w reklamach Pepsi. -
Mam dzisiaj przyjemność przedstawić kolejne pokolenie nowych
talentów przemysłu filmowego.
Potem zrobił krótki wywód na temat historii kobiet w filmie.
Marylin Monroe. Audrey Hepburn. Elizabeth Taylor. Meryl Streep. Nicole
Kidman. Julia Stiles.
Potem zapowiedział pierwszy film - Sereny. Światła zostały
przyciemnione i rozpoczęła się projekcja.
Serena czuła nerwowe łaskotanie w żołądku, kiedy patrzyła na
swój film, który oglądała już chyba po raz setny. Mimo to film trzymał w
napięciu. Co więcej, w zasadzie zaczęła być z niego dumna.
- Hm. Chyba można użyć słowa „dziwne”? - szepnęła Becky
Dormand do swojego oddziału dziewiątoklasistek.
- O mój Boże. Ale dziwkarsko wygląda w tej sukience, nie? -
szepnęła Rain Hoffstetter do Laury Salmon w ostatnim rzędzie, gdzie
siedziały najstarsze dziewczyny.
- I dokładnie widać było jej goły cycek w lustrze przebieralni -
odszepnęła Laura.
Kiedy ekran zasnuł się czernią i zapaliły się światła, widownia
zaczęła bić brawa. Nie był to jakiś dziki, niepohamowany, histeryczny
aplauz, ale całkiem solidne oklaski. Ktoś zagwizdał i Serena wyciągnęła
szyję, żeby go zlokalizować. To był pan Beckham, który uczył filmu. A
ona nawet nie chodziła na jego zajęcia.
- Słyszałam, że nawet nie zrobiła tego filmu sama - szepnęła Kati
Farkas do Isabel Coates. - Zapłaciła sławnemu reżyserowi, żeby go za
nią nakręcił.
Isabel pokiwała głową.
- No, chyba chodzi o Wesa Andersona - powiedziała.
Następnie pan Coates zapowiedział dwa kolejne filmy. Pierwszy
był
zapisem
rozmowy
Carmen
Fortier
z
jej
dziewięćdziesięcioczteroletnią babcią, która toczyła się głównie wokół
korzyści wynikających z oglądania Ulicy Sezamkowej i raczej nie miała
zbyt wielkiego sensu. Kolejny film był o tym, jak Nicki Button jeździ po
swojej wiejskiej posiadłości w Rumson w New Jersey; nudne jak flaki z
olejem, zwłaszcza kiedy wyliczała imiona wszystkich wypchanych
zwierząt, jakie uzbierały się im przez lata. Świrek. Larry. Szczekacz.
Ralf. Chrum - pieprzony - Chrum.
No kogo to, u diabła, obchodziło?
Dziewczyny klaskały uprzejmie, a potem pan Coates
zapowiedział film Vanessy.
Gdy na wielkim ekranie pojawiła się Marjorie ze swoją porośniętą
rudymi lokami głową, Vanessa zaczęła nerwowo chichotać. Rzadko się
śmiała czy nawet uśmiechała publicznie, ale Marjorie była tak
śmieszna, że nie mogła się powstrzymać. Cała aż się trzęsła ze
śmiechu i musiała odwrócić wzrok. Siedząca obok niej Blair Waldorf
skrzyżowała nogi w ten swój sukowaty sposób i posłała Vanessie
nieprzyjemne spojrzenie. Potem kamera przesunęła się pieszczotliwie
nad leżącym Danem i Vanessa przestała się śmiać. Boże, był taki
piękny.
Kiedy film dobiegł końca, na sali przez chwilę panowała cisza.
Potem zaczęła klaskać Jenny, a zawtórowała jej reszta
dziewiątoklasistek. Pan Beckham głośno zagwizdał i sala wybuchła
brawami.
- Super, Marjorie! - zawołały dziewczyny z dziesiątej klasy.
- Ten motyw z prezerwatywą był naprawdę obrzydliwy - szepnęła
Kati do Isabel na końcu sali.
- Co to w ogóle było? - zapytała Laura.
- Ta dziewczyna jest naprawdę pomylona - stwierdziła Rain.
W końcu nadeszła kolej Blair.
Blair przyciskała swojego palmpilota kurczowo do piersi, kiedy
Audrey Hepburn na okrągło jadła swojego croissanta. Z tyłu
audytorium jej przyjaciółki tańczyły w rytm muzyki, a kiedy film się
skończył, zaczęły głośno klaskać.
- To było super - powiedziała Isabel do Kati. - Prawda?
- Absolutnie - zgodziła się Kati.
- Niezłe - szepnęła Becky Dormand do swoich przyjaciółek. -
Zwłaszcza że nie miała na to zbyt dużo czasu, bo jest zajęta
wypełnianiem formularzy z prośbą o przyjęcie do wszystkich uczelni na
Wschodnim Wybrzeżu.
- Słyszałam, że nawet jak dostanie się do Yale, będzie musiała
przełożyć rozpoczęcie studiów o rok, by poddać się w tym czasie
intensywnej terapii - dodała jakaś inna dziewiątoklasistka.
- Pewnie chodzi ci o tę sprawę z jej nowym bratem? Słyszałam, że
sypiają ze sobą, od kiedy tylko się wprowadził - powiedziała Becky.
- Obrzydliwość! - wykrzyknęły pozostałe dziewczyny.
Wreszcie Arthur Coates wstał. W dłoni trzymał białą kopertę.
- Wiecie, że tak naprawdę nie ma tu ani zwycięzców, ani
przegranych - zaczął.
Blair przełknęła nerwowo ślinę. Tak, tak, tak. No, otwieraj tę
pieprzoną kopertę.
- A zwyciężczynią jest...
Chwila ciężkiego napięcia.
- Serena van der Woodsen!
Kompletna cisza.
Potem wstała Vanessa i zagwizdała przeciągle, jak nauczyła ją
siostra. Wolałaby sama wygrać, ale film Sereny był dobry i pieprzyć to -
czuła dumę, że się do tego przyczyniła. Kiedy Jenny zobaczyła Vanessę,
również wstała i zaczęła głośno klaskać. Potem podniósł się pan
Beckham i krzyknął: „Brawo”, a wtedy do aplauzu przyłączyła się
reszta szkoły.
Serena podeszła do podestu oszołomiona szczęściem i odebrała
nagrodę - dwa bilety do Cannes na wiosenny festiwal filmowy; nagroda
obejmowała również trzy noce w pięciogwiazdkowym hotelu. Wahała
się, zakładając za uszy swoje błyszczące jasne włosy, w końcu nachyliła
się do mikrofonu.
- Chciałabym, żeby przyszły tu jeszcze dwie dziewczyny -
powiedziała. - Vanessa Abrams i Jennifer Humphrey. Nie poradziłabym
sobie bez ich pomocy.
Vanessa pokazała Jenny język przez audytorium, a potem
podeszła do podium i stanęła obok Sereny. Było nie było, to ona
wszystko filmowała. Zasługiwała na jakieś uznanie, bo dzięki niej ten
film w ogóle wypalił.
Serena uścisnęła dłoń Vanessy i wręczyła jej bilet na samolot.
- Dzięki - szepnęła. - Chcę, żebyś to wzięła.
Jenny przedarta się podniecona po kolanach swoich koleżanek z
klasy i podeszła do Sereny i Vanessy. Serena pocałowała ją w policzek i
wcisnęła jej do ręki drugi bilet.
- Jesteś niesamowita - powiedziała.
Jenny spiekła raka. Nigdy wcześniej nie stała przed całą salą.
To się nie dzieje naprawdę, myślała Blair. Siedziała sztywno,
zamknęła oczy. To się jej tylko śniło. Była dopiero trzecia nad ranem.
Poniedziałek się jeszcze nie zaczął. Minie parę godzin, zanim wejdzie
dumnie na podest w swoim liliowym sweterku, żeby odebrać nagrodę
od pana Coatesa.
Otworzyła oczy. Serena nadal uśmiechała się promiennie do
widowni. To było takie irytujące.
A Blair nadal grała w najbardziej przygnębiającym filmie, jaki
kiedykolwiek powstał. Filmie, który był jej życiem.
udręczony romantyk nie jest w stanie odmówić
- Wygrałam! - wykrzyknęła Serena.
Dan kopnął rozbitą butelkę po West End Avenue i przycisnął
komórkę do ucha.
- Co takiego? - zapytał, starając się nie okazać zainteresowania.
- Festiwal filmowy - wyrzuciła jednym tchem. – Podobało im się!
Nie mogę uwierzyć. Vanessa nawet powiedziała, że mogłabym
pomyśleć o jakiejś szkole artystycznej. Mogłabym zostać filmowcem!
- Świetnie. - Dan nie potrafił wymyślić bardziej stosownej
odpowiedzi. Za każdym razem, kiedy słyszał głos Sereny, czy tylko o
niej myślał, czuł się jakby był na torturach.
- W każdym razie chciałam tylko, żebyś wiedział, skoro widziałeś
ten film i w ogóle - powiedziała Serena.
Cisza.
- Dan?
- Tak?
- Tylko upewniam się, że dalej tam jesteś. Tak czy owak -
nawijała dalej - w ten weekend będę musiała zaliczyć takie tam
pierdoły związane z przygotowaniem do ślubu, więc pewnie nie
będziemy mogli się spotkać. Ale nadal idziesz ze mną na to wesele,
prawda?
Dan potrząsnął głową. Odmów jej, nakazywał mu rozum.
- Obiecałeś - przypomniała mu Serena.
- Jasne - powiedział. Jego serce za każdym razem wygrywało.
- Super! - wykrzyczała Serena. - Okay, zadzwonię później. Cześć.
Rozłączyła się. Dan usiadł na dolnym stopniu schodów czyjegoś
domu i drżącą dłonią zapalił papierosa. Może przesadzał? Czy to
możliwe, że wszystko źle zrozumiał? Może Serenie zależało,
przynajmniej trochę?
To już było coś, czym można się było łudzić.
I coś, czym można się było bez końca zadręczać.
J po prostu lepiej smakuje
- I co, podobało ci się w Brown? - zapytała Jenny Nate'a. Siedzieli
przy stawie z łódkami w Central Parku, patrząc, jak mali chłopcy
puszczają swoje łódeczki między leniwymi kaczkami i unoszącymi się
na powierzchni wody liśćmi. Nate trzymał ją za rękę i było tak
przyjemnie, że Jenny nie dbała o to, czy rozmawiają, czy też nie.
- Uhm - mruknął Nate. - To znaczy, ciągle muszę dobrze zaliczyć
ten semestr, napisać esej i tak dalej. Ale naprawdę nie myślałem o
tym, żeby od razu w przyszłym roku iść do college'u, wiesz? A teraz
jestem tym nawet podjarany. - Uniósł dłoń Jenny do swojej twarzy i
przyglądał się jej malutkim paluszkom.
- Co robisz? - zachichotała.
- Nie wiem. Ale cieszę się, że cię widzę - uśmiechnął się do niej. -
Jennifer, myślałem o tobie przez cały weekend, a teraz jesteś tu ze
mną.
- Ja też o tobie myślałam - powiedziała z nieśmiałym uśmiechem.
Znowu zastanawiała się, czy Nate ją pocałuje.
- Chodziło mi coś niegrzecznego po głowie, kiedy byliśmy w
parku - ciągnął Nate. - No wiesz, kiedy przyszli moi kumple.
Jenny pokiwała głową. Tak?
- Chciałem wtedy coś zrobić - powiedział Nate. - Powinienem był
pójść na całość i po prostu to zrobić.
Tak, tak!
Nate przyciągnął ją do siebie. Oboje mieli otwarte oczy i
uśmiechali się w trakcie pocałunku.
Jenny całowała się z dwoma chłopakami jednego razu na
przyjęciu, kiedy grali w butelkę, ale całowanie się z Nate'em! było
najwspanialszym wydarzeniem w jej całym życiu. Czuła, że zaraz
wybuchnie ze szczęścia.
Nate był zaskoczony, jak dobrze całowała. Było o wiele lepiej, niż
kiedy całował się z Blair. Jennifer po prostu smakowała lepiej. Jak donut
albo waniliowy shake.
Odsunął się, ciągle patrząc na jej zaczerwienioną ze szczęścia
twarz.
Jennifer nie wiedziała nic o Blair, a Blair nie wiedziała nie o
Jennifer. Ignorował telefony Blair i zasadniczo udawał, że w ogóle nie
istnieje, ale jak długo mógł coś takiego ciągnąć? Wcześniej czy później
będzie musiał coś powiedzieć.
Nie był tylko pewien co.
pedikiur w kwaśnym mleku
Po drobnych zakupach u Chanel na parterze Eleanor Waldorf i jej
druhny wjechały windą na górę centrum odnowy o szumnej nazwie
Frederic Fekkai Beauté de Provence przy Pięćdziesiątej Siódmej ulicy.
Blair, jej matka, Kati, Isabel, Serena i ciotka Blair Zo Zo przybyły tam,
by poddać się zabiegom pielęgnacyjnym stóp i dłoni w mleku i miodzie,
zaliczyć maseczki błotne i, naturalnie, pogadać o weselu. Później
wybierały się na lunch do Daniela, ulubionej restauracji Eleanor
Waldorf. Tam miała się z nimi spotkać druga ciotka Blair, Fran, omijając
pedikiur, bo nie cierpiała, kiedy ktoś dotykał jej stóp.
Salon piękności przypominał zatłoczoną restaurację, tyle że nie
pachniało tu jedzeniem, ale szamponem i żelem Frederica Fekkai. Był
duży i jasny, pracownicy biegali tam i z powrotem, obsługując kobiety
w beżowych, przypominających szpitalne szlafrokach, które chroniły
ubrania. Wszystkie kobiety miały takie same platynowe i czerwonawe
pasemka we włosach. Był to charakterystyczny kolor dla Upper East
Side.
- Ciao, mes cheries! - zawołał Pierre, miody chudy Japończyk,
który pracował w recepcji. - Trzy z was pójdą teraz na pedikiur, a
pozostałe na oczyszczanie twarzy. Proszę bardzo za mną, za mną!
Blair nie wiedziała zupełnie, jak to się stało, ale za chwilę już
siedziała pomiędzy Sereną i swoją matką, mocząc dłonie i stopy w
miskach pełnych ciepłego mleka z miodem, a Kati, Isabel i jej ciotka
miały nakładane maseczki w innej części salonu.
- Prawda, że przyjemnie? - zagruchała matka Blair, zapadając się
w swój fotel.
- Moje mleko Śmierdzi - stwierdziła Blair. Żałowała, że nie
postanowiła spotkać się z pozostałymi w restauracji, tak jak to zrobiła
ciotka Fran.
- Ostatnio robiłam pedikiur w wakacje - powiedziała Serena. -
Moje stopy są w tak okropnym stanie, że nie zdziwiłabym się, gdyby
przez nie skwaśniało mleko.
Ja też bym się nie zdziwiła, pomyślała złośliwie Blair.
- Co robimy z paznokciami? - zapytała manikiurzystka jej matkę,
rozmasowując jej palce.
- Chcę, żeby były zaokrąglone, ale nie spiczaste - odparła
Eleanor.
- A ja chcę kwadratowe - powiedziała Serena swojej
manikiurzystce.
- Ja też - powiedziała Blair, choć z trudem przeszło jej przez
gardło stwierdzenie, że chce czegoś takiego samego jak Serena.
Manikiurzystka Blair poklepała ją żartobliwie po nadgarstku.
- Jesteś taka spięta. Rozluźnij się. To ty jesteś panną młodą?
Blair spojrzała na nią pustym wzrokiem.
- Nie, to ja - odpowiedziała wesoło jej matka. - To mój drugi raz -
szepnęła, mrugając irytująco do manikiurzystki.
Blair poczuła, że jej mięśnie napinają się jeszcze bardziej. Niby
jakim cudem miałaby się rozluźnić?
- Widziałam w Barneysie cudowne kaszmirowe spodnie od
pidżamy - paplała dalej jej matka. - Pomyślałam, że może kupię
Cyrusowi parę w prezencie ślubnym. - Zwróciła się do Blair. - Myślisz,
że chodziłby w nich?
Serena zerknęła nerwowo na Blair, zastanawiając się, czy
powinna coś powiedzieć. Teraz miała szansę ją przytemperować i
odpłacić za to, że była taką zdzirą. Mogłaby powiedzieć coś w stylu:
„Blair, czy to nie ciebie widziałam, jak w zeszłym tygodniu kupowałaś w
Barneysie takie spodnie?” Ale Blair robiła się coraz bardziej czerwona
na twarzy i Serena nie miała serca, by cokolwiek powiedzieć. A może
raczej miała za dużo serca. Blair już i tak się nie popisała tą sprawą z
kradzieżą, Serena nie chciała pogrążać jej jeszcze bardziej.
- Nie wiem, mamo - powiedziała żałośnie Blair. Swędział ją kark.
Może ma alergię i będzie musiała iść do szpitala?
Manikiurzystki skończyły masować ich dłonie i przeniosły się na
niskie stołeczki, żeby natrzeć im stopy i kostki olejkiem lawendowym.
- Nie mówiłaś mi jeszcze, jak poszło ci w Yale - stwierdziła matka
Blair z błogo zamkniętymi oczami.
Blair wierzgnęła nogą; na podłodze utworzyła się kałuża mleka.
- Ostrożnie - poprosiła manikiurzystka.
- Przepraszam - powiedziała Blair. - Było w porządku, mamo,
naprawdę super.
Serena westchnęła.
- Ja też byłam w zeszły weekend na rozmowie. W Brown. Było
okropnie. Wydaje mi się, że facet, który ją ze mną przeprowadzał, miał
akurat zły dzień. Zachowywał się jak palant.
Brown? Serena była w zeszły weekend w Brown? W głowie Blair
włączyły się syreny alarmowe, dzwonki, gwizdki, a wszystko wyło
przeraźliwie głośno.
- Jestem przekonana, że poszło ci lepiej, niż myślisz, skarbie -
zapewniła Serenę pani Waldorf. - Te rozmowy wstępne są naprawdę
okropne. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego wywierają na was tak dużą
presję.
Blair wychlapała na podłogę kolejną mleczną kałużę. Nie mogła
usiedzieć spokojnie. Chciała, by manikiurzystka odczepiła się od jej
nogi.
- Kiedy miałaś tę rozmowę? - zapylała Serenę.
- W sobotę - odparła Serena. Nie była pewna, czy powinna
wspomnieć, że był tam i Nate. Miała przeczucie, że raczej nie.
- O której godzinie? - pytała dalej Blair.
- O dwunastej.
Niech to jasny szlag!
- Nate też miał rozmowę w Brown - rzuciła wyzwanie Blair. - Też
był umówiony na sobotę o dwunastej.
Serena wzięła głęboki oddech.
- Tak, wiem, Widziałam go.
Blair naprężyła ze złości stopę. Co u licha? Manikiurzystka
pacnęła ją w nogę.
- Spokojnie - powiedziała.
- Nate nie zadzwonił do mnie od czasu powrotu - warknęła Blair.
Zmrużonymi oczami wpatrywała się w profil Sereny.
Serena wzruszyła ramionami.
- Nate i ja w zasadzie już ze sobą nie rozmawiamy.
Z pewnością nie zamierzała wspomnieć o tym, że spała z
Nate'em na jednym łóżku w pokoju hotelowym i obudzili się ze
splecionymi dłońmi. Ani że upili się beczkowym piwem na imprezie u
Erika i rzygali w krzakach za jego domem. Jednak nie rozmawiali ze
sobą po powrocie do miasta - to akurat była prawda.
- A tak w ogóle, gdzie podziewa się Nate? - ziewnęła matka Blair.
Masaż stóp działał na nią usypiająco. - Nie widziałam go od wieków.
- Ja też - syknęła Blair. Była pewna, że ma to coś wspólnego z
Sereną. - Ciekawe dlaczego.
Serena wiedziała, że Blair czeka na jakieś wyznanie z jej strony.
Zamknęła oczy.
- Nie patrz na mnie - powiedziała i w tej samej chwili tego
pożałowała. Wyszło tak, jakby niemal sama się o to prosiła.
Blair podniosła się gwałtownie, rozlewając mleko z miseczek na
dłonie na podłogę i prawie przewracając wanienkę na stopy.
- Ojej! - pisnęła manikiurzystka, ześlizgując się ze stołka i lądując
tyłkiem w kałuży mleka.
- Blair, co ty wyprawiasz?! - krzyknęła matka Blair.
- Przepraszam - wydusiła z siebie Blair. Do oczu cisnęły się jej
gorące łzy wściekłości. - Nie mogę już tu dłużej wysiedzieć. Idę do
domu. - Spojrzała w dół na manikiurzystkę. - Przepraszam za ten
bałagan. - I wyszła ciężkim krokiem z salonu, ślizgając się na mokrej
kafelkowej podłodze.
- O co jej chodziło? - matka Blair zapytała Serenę. Martwiła się o
córkę, ale nie zamierzała biec za Blair i zrezygnować tym samym z
przyjemności rozpieszczania przez manikiurzystkę.
Serena potrząsnęła głową. Nie miała nic wspólnego z problemami
Blair i Nate'em, choć oczywiście zżerała ją ciekawość. No i też trochę
martwiła się o dawną przyjaciółkę, niezależnie od tego, jak Blair była
dla niej ostatnio paskudna. Chyba przechodziła drobne załamanie
nerwowe.
- Pewnie denerwuje się tym weselem - powiedziała Serena, choć
była pewna, że sprawa ze ślubem była jedynie kroplą w morzu
problemów Blair. - Wiesz, jaka ona jest.
Matka Blair pokiwała głową.
tematy ◄ wstecz dalej ► wyślij pytanie
odpowiedź
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone,
po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie
!
NIKT NIE ZROBIŁBY TEGO LEPIEJ
W związku z jej dramatycznym wyjściem, B ominęły zabiegi pielęgnacyjne twarzy
Frederica Fekkai, a szkoda, bo drobne upiększenie zawsze robi człowiekowi lepiej.
Ominęło ją również to, jak K i I upijały się białym winem w restauracji Daniel,
zapewniając jej matkę, że B i N jeszcze nie skonsumowali swojego związku.
Przegapiła krzyżowy ogień pytań, w który wzięły Serenę ciotki odnośnie jej planów
związanych ze studiami, i straciła olbrzymi czekoladowy suflet. Miejmy nadzieję, że
nie przegapi wesela - wszyscy i tak się będą świetnie bawić bez niej, ale to ona
dostarczy całemu wydarzeniu dramaturgii.
Wasze e - maile
P:
Słyszałam, że S spała ze wszystkimi jurorami festiwalu filmowego, więc to
chyba nic dziwnego, że wygrała.
sisi
O: Hej, sisi,
Spała ze wszystkimi? Nawet z dziewczynami?
P
P: cze plotkara,
jak leci? chcę ci tylko powiedzieć, że chociaż nigdy się nie spotkaliśmy,
myślę, że jesteś superlaską. tak przy okazji, jestem chłopakiem, chciałem ci
też powiedzieć, że byłem w środę po szkole w parku i widziałem J i N. jej
trudno nie zauważyć, to znaczy jej górnej połowy, wyglądali na bardzo
zadowolonych ze spotkania, jeśli wiesz, co mam na myśli. Goodie
O: Cześć, goodie,
Hm, dzięki za komplement. I wielkie dzięki za sensacyjną wiadomość.
Wygląda na to, że N i J spotykają się codziennie po szkole. Biedna B.
P
Na celowniku
B krąży ulicami pomiędzy domami S i N, próbując przyłapać ich na gorącym uczynku.
J i N siedzą w bibliotece publicznej na Dziewięćdziesiątej Szóstej i się uczą. Jak miło!
N najwyraźniej jest zdecydowany dostać się do Brown i do... serca J. S stoi w swoim
oknie, ubrana w brązową sukienkę od Chloe - matka B kupiła te sukienki wszystkim
swoim druhnom. Wiem, że powinna mieć najlepszą figurę na Piątej Alei, ale
słyszałam, że wygląda odrobinę biodrzaście. Pewnie za dużo śmieciowego żarcia na
Rhode Island, co? N odbiera swój ślubny smoking od Zellera. A B widziano na meczu
hokeja w Madison Square Garden razem z jej starym i nowym bratem. Pewnie nawet
mecz hokeja jest lepszy od przesiadywania z przyszłą panną młodą i
rozentuzjazmowanymi przyjaciółkami druhnami. Choć trudno w to uwierzyć.
Do wielkiego dnia został już niecały tydzień. Życzę wam cudownego święta
Dziękczynienia, tylko nie obżerajcie się za bardzo, bo nie zmieścicie się w swoje
weselne ciuszki!
Wiem, że mnie kochacie
plotkara
superfaceci i seksowne druhny
- W tej sukience wyglądam, jakbym miała w udach silikonowe
implanty - narzekała Kati, szturchając swoje nogi, kiedy przyglądała się
swojemu odbiciu w lustrze.
- A jak mi poszarza cerę - jęknęła Isabel. Trochę kremu Lubriderm
rozprowadziła po ramionach. - Powinnam była kupić ten brązowy
podkład w Sephorze - dodała, wydymając wargi.
Blair stoczyła się z łóżka w apartamencie hotelu St. Claire i
chwyciła swoją sukienkę - długą, brązową i lśniącą, z maciupkimi
perłowymi koralikami, których rządek biegł ukośnie przez górę
sukienki. Dwa delikatne, również wyszywane ramiączka.
przytrzymywały górę jak naszyjnik.
Zrzuciła z siebie biały hotelowy szlafrok i wciągnęła sukienkę
przez głowę. Materiał przylgnął do jej ciała, ale wcale nie czuła, by ją
opinał - czuła się świetnie. Blair przyjrzała się swojemu odbiciu w
lustrze. W tej sukience wcale nie miała szerokich bioder. Wyglądała
wystrzałowo. Wczoraj zaliczyła woskowanie, depilowanie, peelling,
saunę i nawilżanie od cebulek włosów aż po paznokcie u stóp w salonie
piękności Aveda na Spring Street. We włosach miała nowe złocisto -
beżowe pasemka, a wizażysta matki pokrył całe jej ciało połyskującym,
pachnącym pudrem. Blair napuszyła włosy, które właśnie zostały
ułożone przez stylistę matki. Nie obchodziło jej, że Isabel i Kati nie są
zadowolone ze swoich sukienek. Nate nie będzie mógł dzisiaj oderwać
od niej rąk. Co więcej, sukienka idealnie pasowała do sandałów, które
dostała od ojca na urodziny. Wyciągnęła buty z torby i zaczęła je
zapinać. Była zadowolona, że może pozostać wierna ojcu nawet na
weselu matki.
- Wiem, że mnie pragniesz - powiedziała do swojego odbicia,
udając, że rozmawia z Nate'em. Wyglądała nieziemsko i zdecydowanie
była gotowa, żeby to zrobić.
- Wszystko załatwione - powiedziała Serena, wyłaniając się z
łazienki w chmurze słodkich perfum. Również i na niej sukienka
wyglądała świetnie, ale Blair starała się nie patrzeć. Spisała się na
medal, ignorując Serenę przez całe popołudnie, kiedy je malowano i
czesano. Nie widziała żadnego powodu, żeby teraz zacząć zwracać na
nią uwagę.
Rozległo się pukanie do drzwi.
- Hej, to ja - powiedział Aaron. - Jesteście gotowe?
Blair otworzyła drzwi. Na korytarzu stali Aaron i Tyler, obaj w
smokingach. Aaron krótko przyciął swoje dredy, więc teraz sterczały
mu na wszystkie strony. Wyglądał jak gwiazda rocka na rozdaniu
nagród Grammy. A Tyler, z grzecznym przedziałkiem na włosach i
wzorowo zawiązaną muszką, ten jeden raz, wyglądał jak idealny młody
dżentelman. Musiała przyznać, że obaj wyglądali uroczo.
- Wow! - wykrzyknął Aaron. - Zajebista sukienka.
Tyler pokiwał twierdząco głową.
- Naprawdę świetnie wyglądasz, Blair.
Zmarszczyła brwi, rozkoszując się ich zainteresowaniem.
- Nie sądzicie, że mnie pogrubia?
Prawdziwa królowa dramatu.
- Daj spokój, Blair. - Aaron potrząsnął głową. - Wiesz, że
wyglądasz jak ostra sztuka.
- Naprawdę tak myślisz? Blair wykrzywiła twarz w grymasie.
- Taaak. Mookie też tak uważa. Powiedział mi. Musiałem go
zostawić w domu, bo na pewno chciałby pojeździć sobie na twojej
nodze, widząc cię w tej sukience.
- Odpieprz się - warknęła Blair, rozkoszując się każdą minutą.
Odwróciła się do Kati, Isabel i Sereny. - Chodźcie. Miejmy to za sobą.
Kiedy dziewczyny wychodziły z pokoju, Blair rzuciła okiem na
olbrzymie łóżko. Okay, kilka następnych godzin to będzie prawdziwe
piekło. I owszem, nie miała zielonego pojęcia, gdzie pójdzie w
przyszłym roku na studia. Ale dzisiaj były jej urodziny i tej nocy straci
dziewictwo z Nate'em właśnie w tym łóżku.
- Czy ty, Cyrusie Solomonie Rose, bierzesz Eleanor Wheaton
Waldorf za prawowitą małżonkę, żeby ją kochać i jej służyć, w zdrowiu i
chorobie, dopóki śmierć was nie rozdzieli? - zapytał unitariański
duchowny z ołtarza małego kościoła wszystkich wyznań Stanów
Zjednoczonych.
- Tak.
- A czy ty, Eleanor Wheaton Waldorf, bierzesz Cyrusa Solomona
Rose'a za prawowitego małżonka, żeby go kochać i mu służyć, w
zdrowiu i chorobie, dopóki was śmierć nie rozdzieli?
- O, tak.
Misty Bass przesunęła się na niewygodnej drewnianej ławce.
- Wytłumacz mi raz jeszcze, dlaczego tak szybko zdecydowali się
na ten ślub - szepnęła do Titi Coates.
Pani Coates przybliżyła się do przyjaciółki i spojrzała na nią
wymownie zza błękitnej woalki opadającej z jej olśniewającego toczka z
pawimi piórami.
- Słyszałam, że wyczyściła się z pieniędzy. To było dla nic jedyne
wyjście, żeby nie popaść w długi.
Pani Archibald nie mogła się powstrzymać, musiała się wtrącić.
- Słyszałam, że zakochała się w jego letniej posiadłości w
Hamptons - powiedziała, nachylając się do uszu Misty i Titi. - Chciała od
niego odkupić, ale nie zgodził się sprzedać. Wiec wymyśliła inny
sposób, żeby dostać ją w swoje ręce.
- Jak myślicie, długo to małżeństwo potrwa? - zapytała Misty z
powątpiewaniem.
Titi uśmiechnęła się zjadliwie.
- A jak długo mogłabyś żyć z czymś takim?
Przyglądały się Cyrusowi Rose'owi w szarym, prążkowanym
garniturze, kremowej koszuli, krawacie i kamizelce. Był jeszcze bardziej
czerwony na twarzy niż zwykle. Miał przy sobie złoty zegarek
kieszonkowy, a na butach białe skórzane getry. Getry? Co on sobie
myślał, że to bal kostiumowy? Eleanor wyglądała promiennie, mimo
swojej śmiesznej ciemnoróżowej sukienki od Little Bo Peep. Jej
niebieskie oczy błyszczały od łez szczęścia, a szyja, nadgarstki i uszy
od rodowych brylantów.
Ale co ważniejsze, druhny i ich partnerzy...
Blair ściskała kurczowo swój bukiet lilii, nie spuszczając oczu z
Nate'a, nie zważając na to, co się wokół niej dzieje. Kilka dni temu Nate
w końcu przysłał jej niezbyt jasnego e - maila, w którym pisał, jak mu
przykro, że nie widzieli się przez jakiś czas, ale musiał pojechać do
Maine, by spędzić z rodziną Święto Dziękczynienia. Blair natychmiast
odpisała, pisząc, jak bardzo jest zdenerwowana i podniecona czekającą
ich nocą. Nate nie odpowiedział, więc mogła tylko mieć nadzieję, że
wszystko się rozwiąże, kiedy znowu się spotkają.
O ile w drogę nie wejdzie im ta zdzira Serena.
Blair starała się go przyłapać, jak przypatruje się Serenie
pożądliwie, ale Nate twardo obserwował ceremonię, a jego zielone oczy
migotały w rozświetlonym świecami kościele.
Postanowiła choć raz być optymistką.
Może myliła się co do nich. Pal licho Serenę - Nate był
podniecony na myśl o tej nocy tak samo jak i ona. Niby dlaczego
wyglądał tak dobrze? Dosłownie emanował seksem.
Tak jak ona.
Sukienka przylegała do jej ciała jak kondom i Blair nic miała na
sobie absolutnie nic więcej, oprócz elastycznych, zakończonych u góry
koronką pończoch.
No i jej urodzinowych butów, oczywiście.
Blair była gotowa, Seksmaszyna z bukietem.
Więc dlaczego Nate nawet na nią nie spojrzał?
Nate obserwował przebieg ceremonii, udając zainteresowanie,
żeby uniknąć kontaktu wzrokowego z Blair. Zauważył, że wyglądała
niezwykle atrakcyjnie, ale to go tylko zmartwiło - jak miał sobie z tym
wszystkim poradzić? W kieszeni miał ulubiona pióro Jennifer, które mu
dała przed jego wyjazdem na Święto Dziękczynienia, żeby o niej
pamiętał. Nie mógł jej przyprowadzić na ślub z oczywistych powodów.
Ale obiecał, że spotka się z nią później w hotelowym barze, żeby mogła
go zobaczyć! w smokingu. Obiecał jej również, że powstrzyma się od
spalenia dużego skręta przed uroczystością. Teraz tego żałował. Będzie
musiał stawić czoło Blair zupełnie na trzeźwo. Wepchnął rękę do
kieszeni i ścisnął pióro. Na samą myśl o tym był roztrzęsiony.
Serena też była roztrzęsiona, choć patrząc na nią, nikomu by to
nawet nie przyszło do głowy. Za każdym razem, kiedy profesjonaliści
przyłożyli swoją rękę do jej makijażu czy fryzury, efekt był
zniewalający. Jej złote włosy błyszczały, skóra promieniowała, policzki
były zaróżowione, a brązowa sukienka opinała jej ciało, akcentując
wąskie biodra, krzywiznę pleców i długie, cudowne nogi.
Ale w środku Serena była w lekkiej rozsypce.
Po pierwsze i najważniejsze, martwiła się o Dana. Zachowywał się
dziwnie.
Nie mogła się z nim spotkać przed ślubem, ale rozmawiała z nim
zeszłego wieczoru. Tak jakby. To ona cały czas mówiła. Dan tylko
pochrząkiwał i w końcu powiedział, że zobaczą się na uroczystości.
Serena nie wiedziała, co się z nim dzieje, ale z całą pewnością coś się
działo.
Martwiła się również o Blair, chociaż Blair przez cały dzień ją
ignorowała. Dziewczyny stały obok siebie i Serena dosłownie czuła, jak
od Blair bije napięcie; w powietrzu niemal fruwały ładunki
elektrostatyczne.
Z drugiej strony przejścia brat Sereny, Erik, puścił do niej oczko.
Wyglądał w smokingu jak książę. Męski odpowiednik Sereny: złote
włosy, niebieskie oczy, wysoki z piegowatym nosem i uroczymi
dołeczkami w policzkach. Kiedy Serena opowiedziała mu o rozmowie w
Brown, Erik, tak jak się można było tego spodziewać, skwitował to
dwoma słowami: „Pieprzyć ich”.
Nie była to może najbardziej optymistyczna porada, jakiej jej
kiedykolwiek udzielono, ale Serena szanowała propagowaną przez
brata filozofię beztroski: w jego przypadku świetnie się sprawdzała.
Poza tym i tak teraz zastanawiała się poważnie nad jakąś szkołą
artystyczną.
Odwróciła głowę, próbując wypatrzyć Dana, ale nie dostrzegła
nigdzie jego brązowych, rozczochranych włosów między tłumem
olśniewających kapeluszy i natapirowanych fryzur. Zastanawiała się,
czy w ogóle raczył się pojawić.
Dan siedział bezwładnie w ławce na końcu; dłonie pociły mu się
jak szalone, a on starał się nie słuchać krążących wokół niego
uszczypliwych plotek.
- Jest jeszcze bardziej tandetnie, niż się spodziewałam - szepnęła
jakaś kobieta.
- Co, u licha, ona ma na sobie? - odszepnęła jej sąsiadka.
- A co powiesz o nim? - szydziła pierwsza.
- I te sukienki druhen. Czysta pornografia!
Dan nie miał pojęcia, o czym one mówią. Dla niego wszyscy
wyglądali olśniewająco, zwłaszcza Serena. Próbował doprowadzić się
do porządku, ale jego zdarte czarne mokasyny w ogóle tu nie
pasowały, a koszula nie była nawet dobrze wyprasowana. Nigdy
wcześniej nie czuł się bardziej nie na miejscu niż teraz.
Ale Serena chciała, żeby przyszedł, więc był. Jagnię gotowe na
rzeź.
- Teraz pan młody może pocałować pannę młodą - oświadczył
duchowny.
Cyrus chwycił Eleanor w pasie. Blair przycisnęła swój bukiet do
brzucha, żeby nie puścić pawia.
Nie był to długi pocałunek, ale każde publiczne okazywanie sobie
uczuć przez ludzi w wieku twoich starych wystarczy, żeby ci się zebrało
na haftowanie.
Cyrus roztrzaskał owinięty w serwetkę kieliszek od wina, a
mężczyzna przy pianinie zagrał pierwsze akordy marsza weselnego.
W końcu byli małżeństwem!
Goście weselni podążyli za młodą parą wzdłuż przejścia, a potem
wyszli z kościoła.
Już na zewnątrz, na chodniku Pierwszej Alei, Blair podeszła na
paluszkach od tyłu do Nate'a i jej oddech owionął jego ucho.
- Tęskniłam za tobą - zamruczała.
Nate obrócił się na pięcie i zmusił do uśmiechu.
- Cześć. Moje gratulacje, Blair - powiedział, całując ją w policzek.
Zmarszczyła brwi.
- Czego ty mi gratulujesz? To jest chyba najgorszy dzień w moim
życiu. - Przysunęła się do niego. - No, chyba że coś z tym zrobisz.
- Co masz na myśli? - Nate nadal się uśmiechał.
- To, że nie mam na sobie bielizny. - Wypaliła prosto z mostu.
Była zbyt wyczerpana, żeby bawić się w słowne gierki.
- Aha. - Nate przestał się uśmiechać. Wbił ręce w kieszenie,
gładząc palcami pióro Jenny.
- Nawet nie złożyłeś mi jeszcze życzeń urodzinowych. - Blair
wydęła wargi. Poklepała kieszenie Nate'a. - Prezentu też dla mnie nie
masz.
Dłoń Nate'a zacisnęła się na piórze, chowając je przed nią.
- Może poprosisz tamtego gościa, żeby zrobił nam zdjęcie? -
zaproponował zdesperowany.
Fotoreporter z „Vogue'a” pracowicie pstrykał romantyczne fotki
Cyrusa i Eleanor z tyłu ich bentleya. Blair podeszła do niego i
pociągnęła za rękaw.
- Zrobi mi pan zdjęcie z moim chłopakiem? - zapytała go
radośnie.
Ale kiedy się odwróciła, Nate'a już nie było.
Serena, zgodnie z obietnicą, czekała na ulicy, aż Dan wyłoni się z
kościoła. Podszedł do niej ze zwieszoną głową, szurając nogami.
- Sorry za to wszystko - powiedziała Serena, ściskając go lekko. -
Mam nadzieję, że nie było to dla ciebie zbyt dziwaczne.
- Było w porządku. - Dan wsunął ręce do kieszeni swojego
smokingu.
- No cóż, dla mnie to było dziwne. A ja znam tych ludzi.
Wydawała się szczerze wdzięczna, że tam był, i postanowił
odrobinę wyluzować.
- Świetnie wyglądasz - rzekł.
Serena uśmiechnęła się.
- Ty też. Chodź. - Pociągnęła Dana za sobą do czekającej
limuzyny, wepchnęła go na tylne siedzenie. - Jedźmy się upić.
Mieli cały samochód dla siebie. Danowi strasznie podobał się
zapach skórzanych obić. Siedział blisko Sereny. Ich nogi się stykały.
- Dzięki, że ze mną przyszedłeś - powiedziała Serena.
Dan odwrócił głowę i spojrzeli sobie w oczy. Samochód już miał
oderwać się od krawężnika. Serena miała wrażenie, że Dan zamierza
powiedzieć coś głębokiego.
Wtedy otworzyły się drzwiczki i Nate wetknął głowę do środka.
- Cześć - rzucił zadyszany. - Mogę się z wami zabrać? - Nie było
mowy, żeby utknął sam na sam z Blair w samochodzie.
Zza jego pleców wyłonił się Erik.
- A ja? - zapytał. Rzucił na siedzenie butelkę brzoskwiniowego
schnappsa. - Przyniosłem piciu.
Serena przesunęła się szybko, żeby zrobić miejsce.
- Im więcej, tym weselej! - wykrzyknęła rozradowana.
Dan nie odezwał się ani słowem. Zapalił papierosa.
przyjęcie weselne to średnia impreza
- Musisz być podekscytowana.
- Gratulacje, skarbie!
Blair nie przewidziała w scenariuszu na ten wieczór przyjmowania
gratulacji, a jej matka i Cyrus uparli się, by jak najbardziej przeciągnąć
ten koszmar. Twarz ją bolała od uśmiechania się i miała już dość ludzi,
którzy ją całowali, tak samo jak zapewniania ich, że jest bardzo
szczęśliwa ze względu na mamę. Dobre sobie. Co gorsza, musiała
pozować do zdjęcia z ustami przyciśniętymi do tłustego czerwonego
policzka Cyrusa. Obrzydliwość.
- Naprawdę można z nią zabalować - usłyszała, jak mówi komuś
Aaron. Stał obok niej i powtarzał wszystkim, jak bardzo się cieszy, że
ma taką fajną nową siostrę. Blair wiedziała, że mówi to z ironią. Miała
ochotę go walnąć.
Wszystkiego najlepszego, Blair, pomyślała gorzko. Jak tylko
skończy się ta komedia z przyjmowaniem gratulacji, znajdzie Nate'a i
przeprowadzi z nim poważną rozmowę. Czy on nie widział, jak bardzo
go teraz potrzebowała? Niczego nie rozumiał?
- Przynajmniej zrobili to jak należy - szepnęła Misty Bass do
męża, kiedy przeszli obok bohaterów wieczoru i ich rodzin, wchodząc
do eleganckiej sali balowej hotelu St. Claire, gdzie odbywało się
przyjęcie weselne. Sala mieniła się srebrem; były białe obrusy,
kryształy, świece. W rogu siedziała harfistka, brzdąkając dyskretnie.
Kelnerzy w białych marynarkach roznosili wysokie kieliszki ze złotym
szampanem i odprowadzali gości do wyznaczonych stolików.
Gdyby Blair zaangażowała się w sprawę rozlokowania gości przy
stolach, wszystko mogłoby wyglądać odrobinę inaczej, a tak Serena,
Dan, Nate i Erik siedzieli przy jednym stoliku (Serena między Nate'em i
Danem). Naprzeciw nich znalazł się Chuck Bass, najmniej ulubiona
osoba Sereny i Dana w całej okolicy. Przylizał do tyłu swoje ciemne
włosy na żel. Teraz jeszcze bardziej niż wcześniej wyglądał na fiuta.
(Fiut [rzeczownik], gruboskórny, arogancki, irytujący palant.
Zwykle, ale nie zawsze, niski i łysy. Myśli, że jest najbardziej męskim
facetem na sali).
Chuck był nieprzyzwoicie przystojny, prosto jak z reklamy płynu
po goleniu. Fiutem był z charakteru.
Siedział między Kati i Isabel, które ciągle wierciły się w swoich
przyciasnych sukienkach.
Dan zaczął przypatrywać się rządkowi srebrnych sztućców.
- To nie takie trudne - powiedział ironicznie Chuck. Wskazał łyżkę
od zupy. - Po prostu zacznij od brzegu, a dalej pójdzie samo.
- Dzięki - mruknął Dan ponuro. Wytarł swoje wilgotne dłonie w
spodnie od smokingu. Nie powinien był tu przychodzić.
Kelnerzy przynieśli pierwsze danie. Zupę krem z dyni, dla
uczczenia Święta Dziękczynienia, i wielki kosz ciepłych bułek.
- Naprawdę, już się pogubiłem - ciągnął Chuck, narzucając
zebranym przy stole swój parszywy sposób bycia. Wycelował nożem od
pieczywa w Serenę. - Jesteś z nim? - zapytał, machając nożem w stronę
Nate'a. - Czy z nim? - wskazał nożem Dana.
Erik roześmiał się.
- Tak właściwie - rzekł sarkastycznie - są we trójkę. Nate od
zawsze leciał na Dana. Serena ich sobie przedstawiła.
Serena zamieszała swoją zupę i przepraszająco zerknęła na
Dana.
- Jestem z Danem - powiedziała. - A on pewnie mnie teraz
nienawidzi.
Dan wzruszył ramionami.
- Wcale nie.
Ale zastanawiał się, jak brzmi prawdziwa odpowiedź na pytanie
Chucka. Jesteś z nim? To jak, była? Była?
W końcu wszyscy goście złożyli gratulacje i Blair wraz ze swoją
nową, powiększoną rodziną udała się do głównego stołu. Siedziała
pomiędzy Aaronem i Tylerem, praktycznie plecy w plecy z Nate'em. Nie
mogła w to uwierzyć. Serena i Nate siedzieli obok siebie przy sąsiednim
stole, a ona była skazana na swoją rodzinę. Koszmar!
Odchyliła się do tyłu na swoim krześle i szepnęła Nate'owi do
ucha:
- Możemy porozmawiać? Po przemówieniach?
Nate pokiwał niepewnie głową. Spojrzał na zegarek. Niedługo
pojawi się Jennifer. Istniała możliwość, że uda mu się uniknąć rozmowy
z Blair.
Zadowolona, Blair jednym haustem wypiła kieliszek szampana.
Jeśli ma w końcu stracić dziewictwo z Nate'em, chciała być rozluźniona.
- Spokojnie, księżniczko - ostrzegł Aaron. - Nie chciałbym, żebyś
mnie obrzygała.
- Dlaczego nie? - Uniosła kieliszek, żeby kelner go napełnił. -
Mogłoby ci to dobrze zrobić.
Cyrus mamrotał pod nosem, czytając zapiski ze stosu fiszek;
ćwiczył swoją przemowę.
- Nie denerwuj się, kochanie. - Eleanor poklepała go po ramieniu.
- Po prostu bądź sobą.
Blair przewróciła oczami i wychyliła kolejny kieliszek szampana.
To była najgorsza rada, jaką kiedykolwiek słyszała.
Kelnerzy zabrali talerze po zupie i rozlali więcej szampana. Cyrus
Rose pocił się jak świnia. Uniósł widelec i brzdęknął nim o swój
kieliszek. Blair nie mogła wytrzymać już ani chwili dłużej. Przepłukała
szampanem usta, odwróciła się na krześle i pociągnęła za rękaw
marynarki Nate'a.
- Chodźmy już teraz - wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Nate odwrócił się i spojrzał na nią.
- Ludzie, bardzo was proszę o chwilę uwagi! - Cyrus nadal uderzał
widelcem w kieliszek.
- Chodź! - zarządziła Blair.
Nate spojrzał na zegarek. Jennifer miała zjawić się za kilka minut.
Nie ma mowy, żeby kazał jej czekać, bo sam będzie się gdzieś
szwendał z Blair, pozwalając, by wypłakiwała się na jego ramieniu.
- Ale Cyrus właśnie wygłasza mowę - powiedział.
Blair wbiła mu paznokcie w ramię.
- No właśnie. Chodźmy.
Nate potrząsnął głową. Wziął głęboki oddech, potem wypuścił
powietrze.
- Uspokój się - powiedział do Blair i odwrócił się.
Blair wpatrywała się w tył głowy Nate'a z niedowierzaniem. Nie
była pewna, czy dobrze go usłyszała. Swędział ją nagi tyłek, o który
ocierała się sukienka. To się nie dzieje naprawdę, przekonywała siebie.
Nate wcale nie zachował się jak dupek i jej nie obraził. To wszystko
działo się w jej głowie.
Cyrus odchrząknął.
- Blair! - syknęła jej matka z drugiej strony stołu.
Aaron chwycił ją za rękę i odwrócił twarzą do ich stolika.
- Nie bądź niegrzeczna - powiedział.
Na sali zapadła cisza; wszyscy czekali na przemówienie Cyrusa.
- Dziękuję wam za przybycie - zaczął. - I dziękuję, że zmieniliście
swoje świąteczne plany, żeby być tu z nami. - A potem zaczął
wygłaszać tę samą żałosną przemowę, którą Blair słyszała już od
tygodnia; Cyrus ćwiczył ją, chodząc tam i z powrotem po korytarzu ich
apartamentu przy Siedemdziesiątej Drugiej, w kaszmirowych
spodniach od pidżamy, takich samych, jakie ukradła dla Nate'a.
Siedziała bez ruchu, patrząc, jak bąbelki szampana unoszą się z
dołu kieliszka ku górze. Głowa chyba jej zaraz eksploduje.
tematy ◄ wstecz dalej ► wyślij pytanie
odpowiedź
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone,
po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie!
ŚLUBNE OGŁOSZENIE „NEW YORK TIMESA”
Eleanor Wheaton Waldorf, dama z towarzystwa Upper East Side, i Cyrus Solomon
Rose, inwestor budowlany, wstąpili dziś w związek małżeński, w atmosferze skandalu,
plotek i intryg. Poznali się u Saksa ubiegłej wiosny i od tamtej pory prawie się nie
rozstawali. Kiedy się spotkali, ona cierpiała na brak pewności siebie, bo pierwszy mąż
porzucił ją dla innego mężczyzny. Ale dzięki Cyrusowi o wszystkim zapomniała. Cyrus
zakochał się w jej uśmiechu, nowej, odchudzonej sylwetce oraz olbrzymim
apartamencie przy Piątej Alei, i nie zamierzał już ich wypuścić z rąk. Nie mógł się
również doczekać, żeby opuścić swoją obłąkaną na punkcie operacji plastycznych
żonę. Eleanor zakochała się w radosnym usposobieniu Cyrusa, jego seksownej
fizjonomii Świętego Mikołaja i niesamowitym domu na plaży w Bridgehampton.
Czyż nie są dla siebie stworzeni?
Panna młoda jest córką bogatego inwestora Tylera Augusta Waldorfa, już
nieżyjącego, i damy z towarzystwa, Mirabel Antoinette Kattrel Waldorf, również
nieżyjącej - Ma dwoje dzieci; córka, Blair Cornelia Waldorf ma siedemnaście lat, a syn,
Tyler Hugh Waldorf jedenaście. Pan młody jest synem Jeremiaha Leslie Rose'a,
byłego rabina synagogi w Scarsdale, już nieżyjącego, i Lynne Dinah Bank,
emerytowanej dekoratorki wnętrz, która mieszka w Meksyku. Jego syn, Aaron Elihue
Rose, ma siedemnaście lat.
Po absurdalnie krótkim okresie narzeczeństwa tych dwoje zawarto dziś związek
małżeński. Młodzi zdecydowali się na ślub w kościele wszystkich wyznań Stanów
Zjednoczonych, ponieważ on jest żydem, a ona protestantką i żadne z nich nie
chciało zmieniać wyznania. Obecnie trwa przyjęcie weselne w luksusowym hotelu St.
Claire przy Sześćdziesiątej Pierwszej Wschodniej. W menu znalazła się potrawa o
nazwie quenelle, czyli rybi mus, i jest wielce prawdopodobne, że jeśli popije się ją
zbyt dużą ilością szampana, można się poważnie rozchorować. Młoda para spędzi
miesiąc miodowy na jachcie na Morzu Karaibskim; przez ten miesiąc ich dzieci
zostaną w domu, pozostawione same sobie.
Hm, zapowiada się interesująco!
Panna młoda przyjęła nazwisko nowego męża, tak samo jak jej syn Tyler. Jej córka
Blair pozostaje niezdecydowana, „Nie ma mowy” - brzmiała jej odpowiedź, kiedy
ostatnio ją o to zapytano. Poprzednie małżeństwa obojga młodych zakończyły się
rozwodem. Swego czasu towarzyszyła temu atmosfera skandalu, ale wznieśmy za
nich potrójny toast - ruszyli naprzód!
Wracam na przyjęcie!
Wiem, że mnie kochacie
plotkara
cheek to cheek
- Mam nadzieję, że czeka na nas w holu - powiedziała
zdenerwowana Jenny.
- Nie martw się - uspokajała ją Vanessa. - Znajdziemy go.
Przeszły przez obrotowe drzwi hotelu St. Claire i zaczęły się
rozglądać po okazałym holu. Obie miały na sobie małe czarne w stylu
lat sześćdziesiątych, które kupiły po dziesięć dolców w Domsey w
Williamsburgu. Sukienka Jenny była obszyta gagatowymi koralikami, a
Vanessy miała aksamitne wstawki w spódnicy.
Vanessa miała na sobie również czarne kabaretki, po raz
pierwszy w życiu.
Obie wyglądały bardzo retro i niezmiernie słodko.
- Tam jest! - zapiszczała Jenny, rzucając się w stronę Nate'a,
który siedział sztywno na krześle w rogu, popijając szampana.
- To dobrze - powiedziała Vanessa, nagle czując się kompletnie
nie na miejscu. Co miała ze sobą zrobić, kiedy Jenny i jej bogaty
chłopaczek będą się obmacywać? - Zobaczymy się przy barze.
Utrzymywała, że przyszła tylko po to, by wspierać moralnie
Jenny, ale naturalnie miała swoje ukryte powody. Istniała szansa, że
natknie się na Dana, kiedy na przykład będzie szedł do toalety. A
wtedy nie będzie miała więcej poczucia zmarnowanego czasu, że wbiła
się w sukienkę.
- Cześć, Jennifer - powiedział Nate, całując Jenny w policzek.
Wziął ją za rękę.
- Cześć - powiedziała Jenny z błyszczącymi z podniecenia oczami.
Chłonęła wzrokiem lśniące sznurowane buty Nate'a, jego elegancki
smoking, jego pofalowane złotobrązowe włosy, jego migoczące zielone
oczy. - Wyglądasz... naprawdę świetnie.
Nate uśmiechnął się.
- Dzięki. Ty też.
- To co chciałbyś robić?
- Posiedźmy tu trochę, dobra?
- Okay - powiedziała Jenny.
Nate poprowadził ją do małej sofy w cichym kącie niedaleko
baru.
- Chyba napiję się tylko wody mineralnej. - Jenny krzyżowała nogi
i na powrót je rozprostowywała; była zdenerwowana. - Czuję się jakoś
dziwnie.
- Jasne - odparł Nate. Kiedy pojawił się kelner, złożył zamówienie;
- Dwie wody.
Wow. Naprawdę był reformowalny.
Ponownie ujął dłoń Jenny i położył ją sobie na kolana. Jenny
zachichotała. Czuła się nieswojo, będąc z Nate'em w hotelowym barze,
zamiast w parku czy u niego w domu. Miała wrażenie, że wszyscy
hotelowi goście się im przyglądają.
- Nie denerwuj się - szepnął Nate. Uniósł jej małą dłoń i czule
pocałował.
- Staram się. - Zamknęła oczy, wzięła głęboki oddech i oparła
głowę o ramię Nate'a. Łatwo się było rozluźnić, kiedy była z Nate'em.
Czuła się przy nim bezpieczna. Otworzyła oczy i zobaczyła, że Nate się
do niej uśmiecha swoimi błyszczącymi, zielonymi oczami.
- Mam przeczucie, że będę miał przez to kłopoty - powiedział,
jakby na to czekał.
- Jak to? - Jenny zmarszczyła brwi.
- Nie wiem. - Nie miał zamiaru wyjaśniać Jenny, że za ścianą
znajduje się jego dziewczyna, Blair, prawdopodobnie uzbrojona i
niebezpieczna. - Po prostu mam takie przeczucie.
Jenny ujęła jego dłoń i uścisnęła.
- Nie martw się - uspokajała go. - Nie robimy nic złego.
- Więc - powiedziała matka Blair, kiedy Cyrus skończył wygłaszać
mowę, a na stół wjechały quenelle i organiczna sałata. -
Rozmawialiśmy z Cyrusem i Trierem o naszym nazwisku.
- A co z nim? - zapytała Blair. Szturchnęła quenelle widelcem. -
Co to ma być?
- Nie pamiętasz? - zdziwiła się jej matka. - Zdecydowałyśmy się
na to podczas degustacji.
Blair spróbowała odrobinę.
- Smakuje jak kocie żarcie. - Odsunęła talerz i ujęła swój kieliszek
z szampanem.
- No więc - ciągnęła jej matka - Tyler zgodził się przyjąć nazwisko
Rose. Ja już to zrobiłam. Zostałaś tylko ty.
Blair kopnęła nogę od swojego krzesła. Nie pierwszy raz poruszali
ten temat.
- Zmieniasz nazwisko? - zapytała brata z niedowierzaniem.
Tyler pokiwał głową.
- Tak postanowiłem. Tyler Rose. Brzmi super, nie? Jakbym był DJ -
em.
- Dokładnie - przyznał Aaron. Zniżył głos. - Przy deklach Tyler
Rose, specjalnie dla was na żywo, prosto z Siedemdziesiątej Drugiej
ulicy.
- Zamknij się - mruknęła Blair. Jakby jej drugie imię nie było
wystarczająco beznadziejne, teraz jeszcze usiłowali uszczęśliwić ją
jeszcze bardziej beznadziejnym nazwiskiem? Blair Cornelia Rose? Niech
się wypchają. - Już ci mówiłam. Nie zmienię nazwiska.
Matka zrobiła zawiedzioną minę.
- Och, byłoby miło, gdybyśmy wszyscy nosili jedno nazwisko. Jak
prawdziwa rodzina.
- Nie - upierała się Blair.
Cyrus uśmiechnął się do niej życzliwie.
- Znaczyłoby to bardzo dużo dla mnie i dla twojej matki, gdybyś
to przynajmniej jeszcze sobie przemyślała.
Blair zacisnęła usta, żeby powstrzymać się od krzyku. Której
części słowa „nie” nie zrozumieli? Odwróciła się do tyłu, by spojrzeć na
Nate'a, ale jego krzesło było... puste. Dlaczego jej życie jest jak jeden
wielki kanał?
Rybia papka podeszła jej do gardła, zmieszana z musującymi
litrami szampana, które w siebie wlała. Blair zatkała usta ręką i uciekła
od stolika.
Serena i Erik ze swojej rybiej papki robili rzeźby. Quenelle było
zbyt obrzydliwe do jedzenia, a ponieważ zespół nie zaczął jeszcze grać,
nie mieli nic innego do roboty. Erik zagarnął talerz Nate'a i ustawili
jedna na drugiej trzy ciapiaste rzeźby w kształcie ryb, łącząc je w
całość dwiema koktajlowymi słomkami. Erik znał się na rzeczy - w
końcu studiował w Brown architekturę.
A Danowi quenelle smakowało. Jadł powoli, zbierając się na
odwagę.
- Hej, możemy chwilę pogadać? - zapytał w końcu Serenę, kładąc
dłoń na stół obok jej talerza, żeby zwrócić na siebie uwagę.
- Jasne.
- Nie zwracajcie na mnie uwagi - powiedział Erik, umacniając stos
quenelle kulkami masła. - Mam robotę.
- Co jest? - zapytała Serena. Założyła włosy za uszy i nachyliła się
do Dana, całkowicie się na nim koncentrując.
Dan spojrzał w jej niebieskie oczy, usiłując znaleźć to, czego
szukał. Coś, co by go przekonało, że był głupkiem, tak się
zamartwiając. Że Serena kocha go równie mocno, jak on ją. Ale nie
widział nic, oprócz błękitu.
- Chciałem tylko powiedzieć, że nie miałem zamiaru... nie
chciałem... kiedy wysłałem ci tamten wiersz, myślałem... - Dan nie był
już pewien, co próbował powiedzieć. Zabrzmiało to tak, jakby
przepraszał, a wcale nie było mu przykro. Nie było mu przykro z
żadnego innego powodu oprócz tego, że oczy Sereny były niebieskie i
nic więcej.
- A, nie przejmuj się tym. - Serena upiła łyk szampana i zaczęła
zabawiać się brzegiem obrusa. - Po prostu trochę za bardzo się
wczułeś, to wszystko - dodała.
Za bardzo się wczułeś? - zastanawiał się Dan. Co to miało
znaczyć?
I nagle zaczęła grać orkiestra jazzowa.
- Och, uwielbiam tę piosenkę! - wykrzyknęła Serena. Grali Cheek
to cheek. Przepadała za banalnymi piosenkami.
- Panie i panowie, państwo młodzi! - ogłosił lider zespołu. Cyrus i
Eleanor Rose podnieśli się i powoli przeszli tanecznym krokiem na
parkiet, kiwając na swoich gości, żeby się przyłączyli.
Chuck chwycił Kati i Isabel za ręce, i zaczął z nimi wirować; jego
dłonie od razu ześliznęły się z ich pleców na tyłki.
- Chcesz zatańczyć? - zapytała Dana Serena. Podniosła się i
wyciągnęła do niego rękę.
Dan spojrzał na nią zranionym wzrokiem; rzeczywiście, za bardzo
się wczuwał.
- Nie, dzięki. - Wstał, kierując się do wyjścia. - Chyba pójdę
zapalić.
Serena wiedziała, ze jest zmartwiony, ale co mogła zrobić?
Wyglądało na to, że niezależnie od tego, co powie czy zrobi, Dan
zawsze znajdzie jakiś powód, żeby się umartwiać. Taki już był. Dzięki
temu miał o czym pisać.
Ona zaś była beztroska i wolała lekko podchodzić do życia, tak
jak jej brat. Wychyliła kieliszek szampana i chwyciła Erika za rękę, żeby
oderwać go od babraniny w jedzeniu.
- Czy dziewczyna nie może się już zabawić? - zapytała go,
chichocząc z lekką desperacją.
Erik podniósł się.
- Ta dziewczyna z pewnością może - powiedział, biorąc siostrę w
ramiona, po czym odchylił ją widowiskowo do tyłu.
I to była prawda. Serena zawsze znalazła jakiś sposób, żeby się
zabawić. Po prostu noc była ciągle młoda...
amor omnia vincit - miłość wszystko zwycięży
-
Widziałeś mojego brata? - zapytała Jenny Nate'a. - Dobrze się
bawi?
Nate otworzył pstryknięciem swoją srebrną zapalniczkę Zippo i
przypalił papierosa.
- W zasadzie to nie zwróciłem uwagi - przyznał.
- Na pewno tak. - Jenny rozejrzała się po dekadenckim wystroju
hotelu. Niby jak mogło być inaczej?
Nate wypuścił obłok dymu w sufit. Jenny upiła łyk swojej wody.
- A ty dobrze się bawisz? - zapytała.
Nate oparł głowę o jej nagie ramię. Pachniała pudrem dla dzieci i
odżywką do włosów Finesse.
- O wiele lepiej bawię się teraz, kiedy jestem tutaj - powiedział.
- Naprawdę? - Jenny nadal nie mieściło się w głowie, że Nate w
ogóle ją polubił. A teraz jeszcze jej mówi, że woli siedzieć z nią tutaj niż
tańczyć na jednym z największych przyjęć weselnych roku?
Nate przechylił głowę i zaczął całować jej szyję, a potem, kierując
się po linii szczęki, dotarł do jej ust. Jenny zacisnęli powieki i oddała mu
pocałunek. Czuła się jak księżniczka z bajki i nie chciała się nigdy
obudzić.
Dan wśliznął się na stołek przy końcu hotelowego baru i zamówił
podwójną szkocką z lodem. Drżącymi rękami wyciągnął z kieszeni
płaszcza camela i zapalił. Łzy potoczyły się na zwisającego z jego ust
bezwładnie papierosa, zgiętego i przemoczonego. Dan chwycił z baru
długopis i narysował na serwetce wielkie czarne X. Na nic więcej nie
było go stać.
Wszystkie te dramatyczne wiersze o miłości, które napisał, miały
zapobiec prawdziwej tragedii, odpędzić nawet myśl, że Serena go nie
kocha. Ale taka była prawda. Serena go nie kochała.
Zaskakujące, że nie płakał po niej aż tak bardzo - bardziej
dotknęło go to, co powiedziała.
Za bardzo się wczuwał. Jest frajerem, który odstrasza ludzi, bo
nikt nie potrafi zrozumieć jego wrażliwości.
Pierś mu drżała od tłumionego szlochu i opadł na bar, opierając
czoło o brzeg szklanki. Nagle, kątem oka dostrzegł znajomą szopę
brązowych kręconych włosów, wielki biust, drobne ciało.
To była jego siostra.
A obok niej, z rękami krążącymi po jej wielkim biuście i drobnym
ciele, siedział ten bogaty dupek, Nate.
Dan nie był w nastroju, żeby przyglądać się spokojnie, jak jego
młodsza siostra jest molestowana przez zaćpanego bananowego
chłoptasia z haszem zamiast mózgu. Wychylił swoją szkocką i wstał.
Gdy Blair już wyrzygała swoją porcję quenelle, wyszła przed
hotel, żeby zapalić papierosa i zaczerpnąć trochę świeżego powietrza.
Nie trwało to długo. Ponieważ był listopad i przemarzła na wylot,
wróciła zaraz do środka, kierując się do damskiej toalety, żeby trochę
się ogarnąć.
Kiedy tylko przepłucze usta, przygładzi włosy, nałoży na wargi
nową warstwę szminki MAC Spice i spryska się perfumami, pójdzie
poszukać Nate'a i zabierze go na górę, do ich apartamentu. Miała już
dość tego wszystkiego. To były jej urodziny i chciała je przeżyć po
swojemu.
Ale kiedy w drodze do toalety przechodziła obok baru, stanęła jak
wryta. W rogu Nathaniel Archibald - jej Nate - całował małą
dziewiątoklasistkę.
Muzyka przeszła w crescendo, a potem zamarła. Główna
bohaterka zadrżała; oczy miała okrągłe jak spodki.
Czuła się tak. jakby została postrzelona w brzuch. Nate sprawiał
wrażenie całkowicie rozluźnionego i szczęśliwego. On i ta dziewczyna -
jak ona ma na imię, Ginny? Judy? - trzymali się za ręce. Uśmiechali się
do siebie i coś słodko mamrotali. Wyglądali na zakochanych.
Tego z całą pewnością nie było w scenariuszu.
I kiedy tak na nich patrzyła z fascynacją i przerażeniem,
uświadomiła sobie coś strasznego. Nigdy wcześniej nie przeżyła
większego zawodu. Było to gorsze nawet od myśli, że nie dostanie się
do Yale.
Nate nie był jej mężczyzną, głównym bohaterem jej filmu. Nie
padnie do jej stóp, nie będzie kochać jej i tylko jej. To aktor
drugoplanowy, frajer, który zniknie z ekranu przed finałową sceną. A
skoro tak było, to ona go nie chciała.
Blair odwróciła się z oczami zasnutymi łzami rozczarowania i po
raz trzeci skierowała się do damskiej toalety. Musiała zapalić, ale
chciała to zrobić w jakimś ciepłym, ustronnym miejscu.
- Zabieraj łapska od mojej siostry - warknął Dan, wymachując
swoim tlącym się camelem w stronę Nate'a.
- Przestań - poprosiła Jenny. - Wszystko w porządku.
- Nic nie jest w porządku! - Dan uśmiechnął się szyderczo do
swojej młodszej siostry. - Nic nie wiesz.
Nate ścisnął nogę Jenny, żeby dodać jej otuchy, i wstał. Poklepał
delikatnie Dana po ramieniu.
- Spoko, stary. Jesteśmy przyjaciółmi. Wiesz przecież.
Dan potrząsnął głową. Po jego twarzy ciekły gniewne łzy kapiąc
na marmurową podłogę.
- Nie dotykaj mnie.
- O co ci chodzi? - zapytała Jenny, podnosząc się. - Upiłeś się?
- Chodź, Jenny. - Dan złapał ją za rękę. - Idziemy do domu.
Jenny wyrwała się.
- Nie! - krzyknęła.
- Ej, stary - powiedział Nate. - Może ty pójdziesz do domu.
Dopilnuję, żeby Jennifer bezpiecznie wróciła.
- Taaak, nie wątpię - odparował Dan. Znowu sięgnął po rękę
Jenny.
- Hej, Dan! - dobiegł od baru sarkastyczny dziewczęcy głos. - A
może pójdziesz napisać o tym wiersz? Powinieneś trochę ochłonąć.
Dan, Jenny i Nate unieśli wzrok. To była Vanessa, która przysiadła
na stołku barowym w swojej czarnej sukience. Usta miała pomalowane
ciemnoczerwoną szminką. W brązowych oczach widać było
rozbawienie. Głowę miała wygoloną jak żołnierz, a skórę tak bladą, że
aż świeciła. Wyglądała bajecznie.
Przynajmniej dla Dana.
Najbardziej zdumiewające były jej oczy. Dlaczego nigdy
wcześniej tego nie zauważył? Nie były po prostu brązowe, tak jak
Sereny niebieskie. Mówiły do niego. Mówiły słowa, które chciał słyszeć.
- Cześć - powiedziała Vanessa tylko do Dana.
- Cześć. Co tu robisz?
Zsunęła się ze swojego stoika, podeszła, objęła Dana ramieniem i
pocałowała w policzek.
- Stawiam ci drinka. Chodź.
jak zwykle B siedzi w toalecie, ale tym razem jest tam
takie S
Kiedy skończyła się piosenka Cheek to cheek, zespół zagrał
Putting on the Ritz. Serena i Erik udawali Ginger Rogers i Freda
Astaire'a, robiąc przedstawienie w swoim rogu parkietu. Serena wesoło
wymachiwała rękami, starając się zachować beztroskę, być duszą
imprezy. Ale nie mogła przestać myśleć o zbolałej minie Dana.
A potem napatoczył się Chuck.
- Mogę? - zapytał, przesuwając swoją łapę z sygnetem po talii
Sereny i spychając na bok Erika.
Serena nie mogła znaleźć lepszego powodu, żeby przestać
tańczyć.
- Nie ma mowy - powiedziała.
Zeszła z parkietu i porwała z krzesła swoją torebkę. Może
powinna złapać Dana w barze i pocieszyć go jakoś przy papierosie.
Ale kiedy poszła do baru, zobaczyła, że Dan się już pocieszył... za
sprawą Vanessy. Obejmowała go ramieniem i choć nadal była łysa, a
na nogach miała martensy, jej twarz była łagodniejsza i słodsza niż
kiedykolwiek wcześniej. Było tak, bo Vanessa patrzyła na Dana, Dan
patrzy! na nią i byli w sobie zakochani!
Serena poszła dalej, prosto do damskiej toalety. Nadal miała
ochotę zapalić, ale nie chciała psuć im romantycznej chwili.
Blair przysiadła na umywalce na końcu toalety, paląc jednego
papierosa za drugim. Słyszała, że ktoś wszedł, ale nie odwróciła głowy.
Zbyt pochłaniało ją rozpatrywanie własnego nieszczęścia.
Istniała duża szansa, że nie dostanie się do Yale, mimo
oburzająco hojnej darowizny jej ojca. Nawet nie nosiła już tego samego
nazwiska co reszta jej rodziny. Ciągle była dziewicą. Nate jej nie
kochał. Było tak, jakby stała się kimś zupełnie innym, nawet się o to nie
starając. Jakby wpadła pod samochód, doznała amnezji i żyła dalej,
nawet nie zdając sobie sprawy, że przeżyła jakiś wypadek.
Z nosa ciekło jej na sukienkę. Nie wiedziała już nawet, czy płacze,
czy po prostu kapie jej z nosa. Czuła się jak sparaliżowana.
- Hej, Blair, wszystko w porządku? - zapytała nieśmiało Serena.
Blair nie miała wprawdzie kłów, ale i tak potrafiła być groźna.
Blair spojrzała przez ramię i pokiwała głową. Kosmyki włosów
przylepiły się do jej mokrych policzków, tusz się rozmazał.
Serena podeszła do niej ze zwitkiem papierowych ręczników.
- Mam w torebce przybory do makijażu, jeśli czegoś potrzebujesz.
- Dzięki - powiedziała Blair, biorąc ręczniki. Wydmuchała nos, aż
jej ramiona zadrżały z wysiłku. Była wyczerpana.
- Wszystko w porządku? - powtórzyła pytanie Serena.
Blair uniosła wzrok i zobaczyła w jej oczach szczerą troskę.
Niewiarygodne, ale prawdziwe. A Blair zachowywała się wobec niej tak
podle!
- Nie - przyznała. - Nie jest w porządku. - Jej pierś zafalowała,
kiedy wyrwał się z niej szloch. - Moje życie to kanał.
Jedno z wyszywanych ramiączek sukienki Blair zsunęło się w dół.
Serena delikatnie je poprawiła.
- Widziałam, jak kradłaś w Barneysie spodnie od pidżamy.
Blair spojrzała na nią ze zdumieniem.
- Ale nikomu nie powiedziałaś, prawda?
- Słowo.
Blair westchnęła i spojrzała na swoje śliczne buty.
- Nie wiem, dlaczego to zrobiłam. - Dolna warga jej drżała. -
Nawet mi nie podziękował.
Serena wzruszyła ramionami.
- Pieprzyć to. - Znalazła w torebce szczotkę oraz paczkę
papierosów. Wyjęła dwa papierosy, jednego podała Blair. - To twoje
urodziny - powiedziała.
Blair skinęła głową i wzięła papierosa. Zaciągała się nim
niepewnie, po twarzy ciekły jej łzy. A potem głośno czknęła.
Wyglądała żałośnie. Serena starała się z całych sil powstrzymać
śmiech, starając się nie wypaść z roli. Przygryzła usta mocno, żeby się
pohamować. Po jej policzkach popłynęły łzy.
Blair spojrzała na Serenę z wściekłością. Ale kiedy otworzyła
usta, żeby powiedzieć jej coś nieprzyjemnego, znowu głośno czknęła.
Rzuciła przekleństwo i zachichotała.
A kiedy już zaczęła, nie mogła przestać. Serena też. Cudownie
było się tak śmiać! Po ich twarzach spływała mascara, z nosów kapało
na podłogę, a wszystko to sprawiało, że śmiały się jeszcze bardziej.
Kiedy w końcu się uspokoiły, Serena zaczęła szczotkować Blair
włosy.
- No to wszystkiego najlepszego z okazji urodzin - powiedziała z
papierosem między zębami, patrząc na Blair w lustrze. - Powiedz, jak
będzie bolało.
Blair zamknęła oczy i opuściła ramiona. Ten jeden raz nie myślała
o swojej rozmowie wstępnej w Yale, utracie dziewictwa z Nate'em czy
popieprzonej rodzince. Nie była gwiazdą żadnego filmu. Rozkoszowała
się delikatnymi pociągnięciami szczotki po włosach.
- Nie boli - powiedziała dawnej przyjaciółce. - Jest okay.
kto opuszcza przyjęcie, a kto się wkręca
- Nie sądzę, żeby Vanessa zamierzała wyjść ze mną - szepnęła
Jenny do Nate'a, wskazując głową Vanessę i Dana, którzy z
pochylonymi głowami siedzieli razem przy barze.
- A kto powiedział, że wychodzisz? - zapytał Nate.
Jenny wygładziła sukienkę na udach. Całowali się przez chwilę z
Nate'em i jej się zadarła.
- A nie chcesz wrócić na przyjęcie? No wiesz, jesteś drużbą,
powinieneś tam być.
Nate przechylił szklankę i zmiażdżył zębami kostkę lodu. Już go
nie obchodziło, czy ktoś widział ich razem. Łącznie z Blair. Chciał, żeby
wszyscy zobaczyli.
- Wracam, ale zabieram cię ze sobą.
- Nie ma mowy! - Jenny była jednocześnie przerażona i
podekscytowana. - Nie mogę!
Ale naturalnie aż się paliła, żeby pójść na to przyjęcie. Mogła
nawet znaleźć się na zdjęciu w „Vogue'u”!
- Chodź. - Nate podniósł się i wyciągnął do niej rękę. -
Zatańczmy.
Dan upił duży łyk szkockiej i odstawił szklankę na bar. Vanessa
stała tuż obok w swoich seksownych kabaretkach.
- Założę się, że pewnie uważasz mnie za kompletnego frajera,
mam rację? - zapytał, odwracając się, by spojrzeć w roześmiane oczy
Vanessy. Znowu się zastanawiał, jak mógł ich wcześniej nie zauważyć.
- No cóż, jesteś frajerem - powiedziała Vanessa, zakładając nogę
na nogę jak dama. Wzięła garść orzeszków z miseczki na barze i
wrzuciła sobie do ust.
- Ale i tak mnie kochasz, racja? - Wpatrywał się w nią uważnie.
Vanessa strzepnęła na podłogę baru jakiś pyłek ze swoich
kabaretek. Nie mogła uwierzyć, że właśnie flirtuje z Danem. Nawet
jeszcze nie zerwała z Clarkiem! Ale było całkiem fajnie zabawić się w
dziwkę.
Nachyliła się i pocałowała Dana w jego drżące wargi.
- Racja - powiedziała z buzią pełną orzeszków.
- Mieliśmy dziś z Nate'em uprawiać tu seks - powiedziała Blair,
opadając na łóżko w hotelowym apartamencie i ściągając buty. Mięśnie
nóg miała zupełnie luźne z wyczerpania.
Serena postanowiła, że nie będzie przeciągać struny, pytając, co
poszło nie tak. Zdjęła sukienkę przez głowę i cisnęła ją na fotel w rogu.
W samych skąpych majteczkach z białej satyny poszła do łazienki i
włożyła biały puchaty szlafrok. Przyniosła szlafrok również dla Blair.
Blair wzięła szlafrok i wyswobodziła się z sukienki.
- Nie patrz - uprzedziła. - Nie mam na sobie bielizny.
Serena roześmiała się i utkwiła wzrok w suficie.
- Nie mów. Na woskowaniu też byłaś, racja?
Blair uśmiechnęła się. Serena znała ją aż za dobrze.
- Tak - przyznała. - Co za strata. - Zrzuciła sukienkę na podłogę. -
A teraz dostałam od tego cholerstwa wysypki.
Serena poszła włączyć telewizor.
- Ciekawe, czy mają tu kanał Playboya. Mogłybyśmy pooglądać
pornosy i zamówić piwo do pokoju - zażartowała. Przyniosła do łóżka
pilota i usiadła.
- Daj mi to. - Blair wyrwała Serenie pilota z ręki. - To moje
urodziny. - Skoro nie będzie uprawiać seksu, może przynajmniej
popatrzy na American Movie Classics. Na tym kanale zawsze puszczali
filmy z Audrey Hepburn. - Obejrzymy film, a potem pójdziemy do
jakiegoś klubu, co?
- Dobra. - Serena układała poduszki na kupę, żeby się o nie
oprzeć. - A możemy zamówić pizzę? Umieram z głodu.
Blair przesunęła się do końca łóżka, tak że siedziała tuż obok
Sereny. Skakała po kanałach, aż w końcu znalazła AMC. Właśnie
zaczęło się Śniadanie u Tiffany'ego. Usadowiła się wygodnie, opierając
głowę o poduszki, ledwie parę centymetrów od Sereny, a kosmyki jej
brązowych włosów zmieszały się z jasnymi lokami Sereny.
Dziewczyny patrzyły, jak Audrey Hepburn przemyka po swoim
mieszkaniu i flirtuje z nowym sąsiadem. Śpiewały na głos razem z nią
piosenkę Moon River na schodach pożarowych i liczyły, ile miała
zwariowanych kapeluszy.
Audrey Hepburn była szczupła, pewna siebie i zawsze wiedziała,
co powiedzieć. Nosiła niesamowite ciuchy i była przepiękna. Dokładnie
taka chciała być Blair.
Westchnęła ciężko.
- Nie jestem wcale podobna do Audrey, co?
Serena uśmiechnęła się, nie odrywając oczu od ekranu.
- Jesteś bardzo podobna - powiedziała.
A Blair postanowiła uwierzyć, że powiedziała to szczerze.
tematy ◄ wstecz dalej ► wyślij pytanie
odpowiedź
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone,
po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie
!
Na celowniku
Późny sobotni wieczór: D i V wychodzą z hotelu St. Claire, trzymając się za ręce.
Zaraz, czy ona przypadkiem nie ma już chłopaka? J i N jeżdżą po Central Parku
dorożką. Mato oryginalne, ale słodkie. B i S imprezują w Patchouli w śródmieściu,
tańcząc do upadłego w swoich jednakowych sukienkach. Niedziela: S odzyskuje
paczkę z domu N. Później S i B idą do działu męskiego w Barneysie i podrzucają
kaszmirowe spodnie od pidżamy z powrotem na wieszak. Normalnie dobre
samarytanki!
Wasze e - maile
P: Cześć. Plotkara,
Po pierwsze, potrafisz dokopać. Po drugie, nie martw się o B. Jej matka i
ojczym wyjeżdżają na miesiąc w podróż poślubną, więc wszyscy będziemy u
niej na maksa imprezować. Wiem, bo też tam mieszkam.;)
PodwójneA
O: Cześć, PodwójneA,
Kto powiedział, że się martwię? Do zobaczenia na imprezce!
P
Pytania i odpowiedzi
Kiedy wszyscy zmieniają swoich chłopaków i dziewczyny jak rękawiczki, trudno
przewidzieć, co się dalej wydarzy!
Czy B i S pozostaną w przyjaźni?
Czy B i N zostaną „tylko przyjaciółmi”?
Czy B znajdzie prawdziwą miłość? I czy w końcu straci cnotę?
Czy V rzuci swojego chłopaka, żeby być z D?
Czy D będzie szczęśliwy? I czy przestanie pisać wiersze?
Czy N i J zostaną razem?
Czy S spotka kogoś, kto będzie potrafił przykuć jej uwagę na dłużej niż pięć minut?
Czy ja kiedykolwiek przestanę o nich wszystkich plotkować?
Nie ma mowy.
Do następnego razu.
Wiem, że mnie kochacie
plotkara