W tym szaleństwie jest metoda
31 sierpnia 2012 | Formacyjne
23 sierpnia 2012 roku, w rocznicę paktu Ribbentrop-Mołotow, wydawnictwo „Rebis” wydało książkę pt. „Pakt Ribbentrop-Beck, czyli jak Polacy u boku III Rzeszy mogli pokonać Związek Sowiecki”.
Autorem książki jest Piotr Zychowicz, urodzony w 1980 roku w Warszawie, absolwent Instytutu Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego, dziennikarz „Rzeczypospolitej” i tygodnika „Uważam Rze”, zastępca redaktora naczelnego miesięcznika „Uważam Rze Historia”, jeden z czołowych publicystów związanych z Prawem i Sprawiedliwością. Książka liczy 363 strony. Wydawca – Dom Wydawniczy „Rebis” z Poznania – słynie nie od dzisiaj z wydawania książek, które mają jeden wspólny mianownik: możliwie najbardziej negatywne spojrzenie na Rosję (ZSRR). Z tego też powodu są bardzo cenione w środowisku tzw. prawdziwych patriotów. Wydawnictwo „Rebis” w następujący sposób reklamuje na swojej stronie internetowej książkę Zychowicza: „Piotr Zychowicz konsekwentnie dowodzi (…), że decyzja o przystąpieniu do wojny z Niemcami w iluzorycznym sojuszu z Wielką Brytanią i Francją była fatalnym błędem, za który zapłaciliśmy straszliwą cenę. Zamiast porywać się z motyką na słońce, twierdzi autor, powinniśmy byli prowadzić Realpolitik. Ustąpić Hitlerowi i zgodzić się na włączenie Gdańska do Rzeszy oraz wytyczenie eksterytorialnej autostrady przez Pomorze. A następnie razem z Niemcami wziąć udział w ataku na Związek Sowiecki. 40 bitnych polskich dywizji na froncie wschodnim przypieczętowałoby los imperium Stalina. Czy w 1939 roku na Zamku Królewskim w Warszawie należało podpisać pakt Ribbentrop-Beck…?”
Krótko mówiąc – dla publicysty wywodzącego się z obozu politycznego, który najmniejsze próby ułożenia stosunków z Rosją traktuje jako zdradą, Targowicę i hańbę, walka z Rosją nawet pod symbolem swastyki byłaby najczystszej wody patriotyzmem i Realpolitik.
Już sam tytuł książki Zychowicza zwala z nóg, ale aby zrozumieć sens tytułu książki i jej treść trzeba bliżej przyjrzeć się osobie autora i środowisku politycznemu, z którego pochodzi.
Nie jest żadnym sensacyjnym odkryciem, że część polskiej prawicy (przypisująca sobie wyłączne prawo do nazywania się prawicą, obozem patriotycznym, niepodległościowym itd.) skupiona wokół Jarosława Kaczyńskiego nie darzy sympatią Rosji – tej przeszłej, tej obecnej i tej przyszłej, jakakolwiek ona będzie. Rusofobia jest niewyczerpalnym źródłem paliwa dla tego obozu politycznego, który sam siebie określa mianem prawdziwych patriotów. Wrogość do wszystkiego, co rosyjskie od dwóch dekad cementuje siły skupione wokół prezesa PiS. Każdy kto chce choćby tylko poprawy stosunków z Rosją jest wrogiem, zdrajcą i agentem, któremu natychmiast wyszukuje się odpowiednią teczkę w archiwum IPN (patrz: casus gen. Zbigniewa Ścibor-Rylskiego). Prawdziwy patriotyzm polega bowiem na nieustannej walce z Rosją i nieustannym eksponowaniu Zbrodni Katyńskiej (od dwóch lat także „zamachu smoleńskiego”). To ciągłe polityczne eksponowanie i eksploatowanie Katynia przez prawdziwych patriotów, przy równoczesnym przemilczaniu zbrodni niemieckich i ukraińskich, stanowi – jak trafnie zauważył prof. Bogusław Wolniewicz – największą profanację pamięci ofiar Zbrodni Katyńskiej.
Piotr Zychowicz – najprawdziwszy spośród prawdziwych patriotów – tak naprawdę nie dokonał w swojej książce żadnej poważnej analizy historii sprzed 73 lat. Historia nie jest bowiem dla niego jakimkolwiek punktem odniesienia, ale jedynie tłem dla poszukiwania odpowiedzi na rozterki współczesności. A kluczowym zagadnieniem współczesności jest zamordowanie na rozkaz Putina 10 kwietnia 2010 roku w Smoleńsku prezydenta Lecha Kaczyńskiego i towarzyszących mu osób, czego Zychowicz był bezpośrednim świadkiem (zainteresowanych odsyłam do „Gazety Polskiej”). Pisząc w swojej książce o Rosji Stalina Zychowicz tak naprawdę pisze o Rosji Putina. Książka ta w rzeczywistości ma bowiem służyć przygotowaniu prawdziwych patriotów do nadchodzącej wojny z Rosją Putina, na którą Zychowicz najlepiej wybrałby się w towarzystwie Adolfa Hitlera. Problem tylko, skąd go dzisiaj wziąć? Niemniej jednak wizja wspólnej defilady patriotycznych hufców i Wehrmachtu na Placu Czerwonym w Moskwie jest bardzo pociągająca.
Pozytywne i bezkrytyczne recenzje książce Zychowicza wystawili ludzie wywodzący się z tak wydawałoby się odmiennych obozów politycznych jak Andrzej Wielowieyski (środowisko „Gazety Wyborczej” i dawnej Unii Demokratycznej) oraz Rafał A. Ziemkiewicz (dawniej wielbiciel generała Augusto Pinocheta i Janusza Korwina-Mikke, obecnie wielbiciel Jarosława Kaczyńskiego). Już to daje dużo do myślenia.
Poglądy zawarte w książce Zychowicza nie są nowością i nie są to jego poglądy. Głosił je przez 20 lat prof. dr hab. Piotr Paweł Wieczorkiewicz (1948-2009), który po wieloletniej działalności w szeregach Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej (był jej członkiem w latach 1971-1989, a pod koniec lat 70. był sekretarzem Podstawowej Organizacji Partyjnej na Wydziale Historii Uniwersytetu Warszawskiego) przystał w okresie wielkiego przełomu 1989 roku do szeregów prawdziwych patriotów. Żeby jako były komunista móc się wśród prawdziwych patriotów uwiarygodnić, prof. Wieczorkiewicz musiał wymyślić coś oryginalnego, coś co prawdziwym patriotom bardzo się spodoba. I wymyślił.
Wymyślił, że w 1939 roku Polska powinna zawrzeć sojusz nie z wiarołomną Francją i Anglią przeciw Hitlerowi, ale z Hitlerem przeciw ZSRR (Francja i Anglia jakoś mu tu już dziwnie umknęły z międzynarodowej konstelacji). Następnie wojska niemieckie i polskie ruszyłyby przeciw ZSRR i rozbiły komunizm w proch i w pył, by zakończyć to wszystko wspólną paradą zwycięstwa na Placu Czerwonym w Moskwie (odbieraną przez Hitlera i marszałka Rydza-Śmigłego). Po zwycięskiej wojnie Niemiec i Polski z ZSRR Hitler by umarł, a nazistowskie Niemcy by się ucywilizowały (skąd taka pewność?) i wszyscy żyliby szczęśliwie w zjednoczonej Europie bez tej cholernej Rosji (Wieczorkiewicz nie wyjaśniał co by się z nią stało, ale można się domyśleć).
Nie jestem pewien czy Zychowicz był studentem prof. Wieczorkiewicza, ale nawet jeżeli nim nie był, to musiał się ze swoim mentorem zetknąć podczas studiów historycznych na Uniwersytecie Warszawskim.
W swojej książce Zychowicz powiela wszystkie główne tezy głoszone publicznie przez prof. Wieczorkiewicza. Sojusz z Wielką Brytania i Francją był niewiele wart (skąd niby władze II Rzeczypospolitej mogły to z góry wiedzieć?) i dlatego należało wejść na drogę „Realpolitik”: oddać Niemcom Wolne Miasto Gdańsk i eksterytorialną autostradę na Pomorzu oraz podpisać 23 sierpnia 1939 roku pakt Ribbentrop-Beck na Zamku Królewskim w Warszawie. Tutaj już Zychowicz i Wieczorkiewicz nie chcą zauważyć, że Hitlerowi chodziło nie tylko o Wolne Miasto Gdańsk i eksterytorialną autostradę przez polskie Pomorze do Prus Wschodnich, ale o całe Pomorze, Wielkopolskę i Górny Śląsk. Dobrze wiedzieli o tym przywódcy II Rzeczypospolitej i dlatego propozycji Hitlera nie przyjęli.
Zychowicz i Wieczorkiewicz nie zauważyli również, że skutkiem paktu Ribbentrop-Beck niekoniecznie byłaby wojna Polski u boku Niemiec przeciw ZSRR. Jest bardzo prawdopodobne, że Wojsko Polskie u boku Niemiec musiałoby najpierw wykrwawiać się we Francji. Wątpić bowiem należy, że do Niemiec hitlerowskich przyłączyłaby się Wielka Brytania (oddając Hitlerowi połowę swojego imperium i akceptując niemiecką dominację na kontynencie, czego nigdy nie akceptowała). Najprawdopodobniej doszłoby wtedy do sojuszu Londynu z Moskwą, a jeśli tak to przyłączyłby się do niego i Paryż (a w dalszej perspektywie Waszyngton). Skutkiem paktu Ribbentrop-Beck byłoby więc powstanie koalicji antyhitlerowskiej. Takiej samej jak ta, która powstała w 1941 roku – złożonej z komunistycznego Związku Radzieckiego i kapitalistycznych mocarstw zachodnich, które pod żadnym względem nie godziły się na akceptację nazizmu. To z tą koalicją, a nie tylko z samym ZSRR, musiałaby walczyć Polska u boku III Rzeszy. Wcale nie jest pewne, że rezultat tej wojny byłby zwycięski dla sygnatariuszy paktu Ribbentrop-Beck.
Wreszcie Zychowicz i Wieczorkiewicz nie zauważyli takiego drobiazgu jak stosunek Hitlera do Żydów i Holokaust. Jest to o tyle zabawne, że pan Zychowicz był animatorem kampanii przeciwko używaniu określenia „polskie obozy koncentracyjne”, za co Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich przyznało mu specjalną nagrodę. Właśnie dzięki sojuszowi z Hitlerem „polskie obozy koncentracyjne” istniałyby naprawdę, ponieważ Polska zostałaby wciągnięta do realizacji hitlerowskiego planu zagłady Żydów (tak samo jak Węgry, Słowacja, Francja Vichy, Chorwacja i inni satelici III Rzeszy).
W związku z wywodami Zychowicza opartymi na poglądach śp. prof. Wieczorkiewicza nasuwają mi się trzy zasadnicze refleksje.
1. Ceną za sojusz Niemcami hitlerowskimi byłoby niewątpliwie oddanie im Pomorza, Wielkopolski i polskiej części Śląska. Ani Zychowicz, ani Wieczorkiewicz nie wyjaśnili, co by się stało z Polakami tam mieszkającymi. Musieliby przymusowo stać się Niemcami? Zostaliby wysiedleni do Polski? A może zniknęliby w jakiś inny sposób, bo Hitler na pewno nie pozwoliłby im mieszkać w z założenia czystej rasowo III Rzeszy. Oczywiście argumentacja panów Zychowicza i Wieczorkiewicza jest taka, że w zamian za jedną trzecią terytorium przekazaną Niemcom Polska otrzymałaby nabytki na Wschodzie. Nie zauważają jednak takiego drobiazgu jak nacjonalizm ukraiński. Zapewne nacjonaliści ukraińscy też chcieliby wziąć udział w paradzie zwycięstwa w Moskwie razem z wojskami niemieckimi i polskimi. Najprawdopodobniej w zamian za to otrzymaliby od Hitlera wymarzone państwo ukraińskie. Polsce zatem pojawiłby się konkurent do podziału łupów na Wschodzie, konkurent tym bardziej przykry, że nieprzejednanie wrogi. Nie jest zatem takie pewne czy te łupy na Wschodzie rzeczywiście by były. A jeśli nie, to co by było? Terytorium pomiędzy Łodzią a Brześciem? Taki polski rezerwat. A jak by się ułożyły stosunki w powojennej, zdominowanej przez Niemcy hitlerowskie Europie? Ja osobiście wątpię w mniemanie prof. Wieczorkiewicza, że Niemcy hitlerowskie weszłyby na drogę demokratyzacji. Obawiam się, że raczej mogłyby wejść na drogę realizacji Generalnego Planu Wschodniego, który przewidywał wysiedlenie Polaków do Syberii Zachodniej. Redaktor Zychowicz powinien wiedzieć, jakie zamiary odnośnie Słowian przedstawił Hitler np. w „Mein Kampf”. Jak nie wie, to niech sobie przeczyta.
2. Co by było gdyby jednak III Rzesza i Polska nie pokonały Związku Radzieckiego, wspartego przez mocarstwa zachodnie? Nietrudno się domyśleć. Wtedy w 1945 roku nie byłoby nie tylko ziem wschodnich, ale także ziem zachodnich. Kto wie czy mocarstwa zwycięskiej koalicji antyhitlerowskiej w ogóle pozwoliłyby Polsce istnieć. Polska zostałaby obarczona winą za wywołanie wojny i odpowiedzialnością za zagładę Żydów, która dokonałaby się na jej terytorium i przy jej współudziale. W najlepszym wypadku Polska – okryta wieczną hańbą współsprawcy Holokaustu – zostałaby zdegradowana do roli pozbawionego znaczenia małego państewka pod polityczną kuratelą zwycięskich mocarstw lub tylko mocarstwa ze Wschodu. Wówczas cały świat dałby Stalinowi całkowicie wolną rękę wobec Polski i Polaków. Można sobie wyobrazić, że w ramach zemsty i słusznej kary za napaść razem z Niemcami na ZSRR Stalin przeprowadza zagładę części lub nawet całości populacji Polski przy całkowitej akceptacji ze strony opinii międzynarodowej. Tak, panie Zychowicz. Gdyby 23 sierpnia 1939 roku zamiast paktu Ribbentrop-Mołotow podpisano pakt Ribbentrop-Beck, to być może nie miałby kto dzisiaj mówić po polsku. A poza tym nie rozumiem panie Zychowicz dlaczego towarzystwo arcypatriotyczne zgromadzone wokół Jarosława Kaczyńskiego miało w 2005 roku pretensje do śp. Józefa Tuska (1907-1987), że służył w Wehrmachcie, skoro teraz uważacie, że należało z Wehrmachtem zdobywać Moskwę w ramach Realpolitik.
3. Polska jednak nie była sojusznikiem III Rzeszy. Jako pierwsza stawiła hitleryzmowi samotny opór, walczyła na wszystkich frontach, jako jedyny kraj okupowany przez Niemcy nie miała kolaboracyjnego rządu, nie wzięła udziału w Holokauście, jako pierwsza informowała świat o zagładzie Żydów przez Niemcy i zrobiła najwięcej dla ratowania eksterminowanych Żydów, miała największą obok jugosłowiańskiej podziemną armię w okupowanej Europie, pod koniec wojny miała też czwartą co do wielkości regularną armię spośród państw koalicji antyhitlerowskiej. Niezależnie od oceny politycznych rezultatów drugiej wojny światowej wszystko to jest naszą chlubą, z której musimy być dumni i którą musimy chronić. Z Polski musi iść do świata stały przekaz: my zachowaliśmy się podczas drugiej wojny światowej najbardziej godnie, ponieśliśmy ogromne starty, sami staliśmy się ofiarą ludobójstwa ze strony Niemiec, ZSRR i nacjonalizmu ukraińskiego. Tymczasem książka Zychowicza ten przekaz łamie. Ta książka hańbi polską historię, ponieważ jest wodą na młyn wszelkiej maści Grossów, którzy od lat próbują dowodzić, że było inaczej, że Polacy byli rzekomo współsprawcami Holokaustu. Teraz Gross i spółka będą mogli powiedzieć: patrzcie, sami Polacy piszą, że sojusz z Hitlerem był dla nich najlepszym rozwiązaniem.
Jeżeli pan Zychowicz chce się koniecznie bawić w historical-fiction, to można sobie przecież wyobrazić jeszcze inne rozwiązanie: Polska zawiera w 1939 roku sojusz z ZSRR przeciw Niemcom. Ceną za to jest utrata suwerenności i ziem wschodnich oraz granica zachodnia na Odrze i Nysie Łużyckiej – czyli rezultat dokładnie taki sam jak w 1945 roku. Ale nie ma Katynia i sześciu lat okupacji. Oczywiście pan Zychowicz z wiadomych względów czegoś takiego sobie nie wyobrazi, a każdego kto by próbował sobie to wyobrazić zidentyfikuje jako pachołka Rosji, zaprzańca, targowiczanina i agenta, któremu trzeba zlustrować teczkę w IPN. Niemniej jednak należy zauważyć, że był w 1939 roku w Polsce człowiek, który całkiem poważnie rozważał możliwość sojuszu z ZSRR przeciw Niemcom. Tym człowiekiem nie była bynajmniej Wanda Wasilewska, ale podpułkownik dyplomowany Stefan Mossor (1896-1957), późniejszy generał i dowódca operacji „Wisła”, która w 1947 roku położyła kres zbrodniczej działalności nacjonalizmu ukraińskiego w Polsce. W marcu 1939 roku ppłk S. Mossor złożył szefowi Sztabu Głównego „raport o położeniu strategicznym”, w którym uważał za konieczne „przygotowanie baz dla lotnictwa radzieckiego w rejonie Brześcia i przewidzenie przemarszu sił radzieckich przede wszystkim przez północną Polskę do uderzenia na Prusy Wschodnie”. Jedynym rezultatem tego raportu było usunięcie ppłk. S. Mossora z Generalnego Inspektoratu Sił Zbrojnych.
Nie mogę się oprzeć także refleksji, że absolwent historii Uniwersytetu Warszawskiego Piotr Zychowicz jest bardzo słabo wyedukowany historycznie. Gdyby bowiem był lepiej wyedukowany, to wiedziałby dlaczego w 1939 roku nie była możliwa Realpolitik polegająca na sojuszu niemiecko-polskim. Nie była możliwa z trzech powodów.
Po pierwsze dlatego, że Niemcy hitlerowskie widziały Polskę w roli swojego satelity, a nie sojusznika. Taki był w istocie sens propozycji złożonych przez Hitlera władzom polskim pod koniec 1938 i na początku 1939 roku. To nie były propozycje partnerstwa politycznego, ale wasalizacji. Ponadto Niemcy hitlerowskie miały na Wschodzie tylko jeden cel: podbój i eksploatację, o czym boleśnie przekonali się nacjonaliści ukraińscy, którzy 30 czerwca 1941 roku proklamowali swój „rząd” we Lwowie. Zamiast na politycznych salonach Bandera i jego towarzysze wylądowali w KL Sachsenhausen. Tam zapewne prędzej czy później wylądowaliby też członkowie władz polskich, które poszłyby na współpracę z Niemcami hitlerowskimi. Zgoda na sojusz z III Rzeszą byłaby zgodą na bezwarunkową kapitulację i oddanie Polski Hitlerowi.
Po drugie Rydz-Śmigły, Beck i Mościcki w przeciwieństwie do Zychowicza i Wieczorkiewicza doskonale rozumieli istotę hitleryzmu. Rozumieli, że zgoda na sojusz z Hitlerem będzie oznaczała nie tylko oddanie Niemcom ziem zachodnich i polityczną wasalizację, ale również faszyzację i nazyfikację Polski ze wszystkimi konsekwencjami. A wśród tych konsekwencji (oprócz terroru wobec środowisk niefaszystowskich) byłoby także odsunięcie od władzy sanacji i zastąpienie jej czysto kolaboracyjnym, faszystowskim i marionetkowym rządem.
Po trzecie wreszcie na sojusz z Niemcami hitlerowskimi nie było zgody ze strony wszystkich sił politycznych i społeczeństwa II Rzeczypospolitej. Władze sanacyjne miały świadomość, że wejście na drogę współpracy z Niemcami hitlerowskimi grozi poważnym kryzysem politycznym w kraju. Czy to się panu Zychowiczowi podoba czy nie, Polacy żyjący przeszło 70 lat temu nie byli faszystami i ja nie mam do nich o to pretensji. Środowisko proniemieckie (ale już pytanie czy profaszystowskie) było w Polsce bardzo słabe. Jedynym jego znaczącym reprezentantem był Władysław Gizbert-Studnicki (1867-1953). Już po klęsce wrześniowej składał on Niemcom różne propozycje politycznej współpracy, w tym polsko-niemieckiego sojuszu przeciw ZSRR. Jak głęboko gardzili nim hitlerowcy świadczy poniższy cytat z raportu sporządzonego w 1940 roku przez szefa Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy Reinharda Heydricha dla ministra propagandy Rzeszy Josepha Goebbelsa. Heydrich pisał o Studnickim następująco: „Zachowanie się Studnickiego w stosunku do Ministra Rzeszy, dr. Goebbelsa i do Ministerstwa Propagandy wytłumaczyć się daje, w pierwszej linii jego śmiesznym idee-fixe. Wierzy on, że będzie w przyszłości odgrywał jeszcze wielką rolę polityczną i z tego powodu, bardzo często, również w stosunku do najwyższych osobistości, przykuje ton krańcowego „ważniactwa”. Trzeba dodać, że Studnicki posiada bardzo niedokładną znajomość języka niemieckiego i z tego powodu używa często zwrotów, z których implikacji zupełnie nie zdaje sobie sprawy” („Władysław Studnicki w świetle dokumentów”, w: W. Studnicki, „Pisma Wybrane”, Toruń 2001, t. IV, s. 191-192). Ten cytat dedykuję wszystkim tym polskim politykom, którzy wieszają się u berlińskich, brukselskich i waszyngtońskich klamek twierdząc, że jest to partnerstwo polityczne.
Należy sobie na koniec zadać pytanie, w imię czego pan Zychowicz hańbi polską historię? W tym szaleństwie jest metoda. Moim zdaniem książka ta jest kolejnym kamieniem rzuconym przez obóz polityczny Jarosława Kaczyńskiego w kierunku Rosji oraz obozu rządzącego w Polsce, który próbuje jakoś ułożyć (nie wnikam czy prawidłowo) trudne stosunki polsko-rosyjskie. W Rosji ta książka zostanie odebrana jako dowód na polskie nieprzejednanie i zaciekłą antyrosyjskość. Jeżeli Zychowicz w swoich historycznych rozważaniach nie widzi nic moralnie nagannego w hipotetycznym sojuszu Polski z Niemcami hitlerowskimi w 1939 roku, to jest to wyraźna aluzja, że hipotetyczny rząd PiS będzie gotów zrobić przeciwko Rosji wszystko z kimkolwiek. W tej sytuacji redakcję „Gazety Polskiej” nie powinno dziwić, że wojska rosyjskie ćwiczą na terenie Białorusi hipotetyczne uderzenie na Polskę taktyczną bronią jądrową.
Książka Zychowicza jest wyrazem tej samej głębokiej myśli politycznej, która 13 maja 2006 roku zawiodła Lecha Kaczyńskiego na uroczystości do Pawłokomy. Wśród towarzystwa, z którym „pojednywał” się tam i bratał śp. Prezydent znajdował się m.in. banderowski pseudohistoryk i były członek UPA Petro Josyf Poticznyj. Lech Kaczyński spokojnie wysłuchał jego interesującego przemówienia, a następnie podał mu rękę i przyjął jego zafałszowaną publikację na temat wydarzeń w Pawłokomie 3 marca 1945 roku.
Pytanie tylko czy ludzie kierujący się autentycznym patriotyzmem i słusznie zatroskani o stan kraju pod rządami liberalnymi powinni angażować się na rzecz obozu politycznego hołdującego takiej myśli politycznej.
Bohdan Piętka