Susan Jeffers
Nie bój się bać
Tytuł oryginału: Feel the Fear and Do It Anyway
Tłumaczenie: Helena Grzegołowska-Klarkowska
Copyryght @ 1987 by Susan Jeffers
Wydawnictwo „Akuracik” Warszawa 1999
Wydanie I
Mojej pięknej matce Jeanne i wspomnieniu mojego
kochanego ojca książkę tę dedykuję w podzięce za
wspaniałe dary życia i miłości
Spis treści
Wprowadzenie: Otwórz drzwi
Czego się boisz... i dlaczego?
Nie możesz się go pozbyć?
Przejdź z pozycji cierpienia do pozycji siły
Wszystko jest w Twoich rękach... czy tego chcesz czy nie
Pollyanna znów na fali
Kiedy „Oni” nie chcą, żebyś się rozwijał
Jak podejmować decyzje nie ponosząc strat
„Całe życie” czyli ile?
Kiwnij głową i powiedz „tak”
Wybierz miłość i zaufanie
Zapełnij wewnętrzną pustkę
Masz mnóstwo czasu
Literatura
Podziękowania
Każdy potrzebuje w życiu kibiców, a ja mam kibiców rewelacyjnych! Oto oni: Martha Lawrence, mój kochający i niezwykle utalentowany wydawca, świetlana istota, której wiara w to co robię i zdolność doceniania mojej pracy dodaje mi skrzydeł i powoduje, że serce mi rośnie; Dominick Abel, mój troskliwy, optymistyczny, dodający otuchy i zawsze dostępny agent; Ellen Carr, moja dynamiczna i szczodra „partnerka”, współautorka pierwszej mojej próby chwytania za pióro prekursorka mojej pracy w dziedzinie lęku; Ruth Van Doren oraz studenci New School for Social Research w Nowym Jorku, uczelni, która stworzyła mi sprzyjające warunki do przekazywania innym swoich przemyśleń na temat lęku; Kathryn Welds z UCLA Extension, która przeszczepiła moje idee na grunt Kalifornii i nadal szerzy moje słowa; Nancy Evans i Sandra Carter, przyjaciółki i „mentorki”, które wierzą w mój talent pisarski i chwalą każdy mój krok;
Diana i Paul von Welanetz oraz członkowie The Inside Edge, którzy wchodzą na krzesła, by oklaskiwać każdy mój sukces;
Roslyn Hayes, nauczycielka, która wiele lat temu zachęcała mnie do mierzenia sił na zamiary; Sally Lefkowitz, źródło inspiracji, która nieustannie pokazuje mi, na czym polega nieugięta odwaga; Marcia Golov, wspaniała siostra i jedna z moich najlepszych przyjaciółek; oraz niezliczona rzesza nauczycieli i uczniów, z którymi miałam do czynienia przez te wszystkie lata i którzy zaszczepili we mnie radosne poczucie celu. Los mnie obdarzył dwójką wspaniałych dzieci, Leslie i Gerry, którzy stale mi mówią, ile dla nich znaczę, dwójką pasierbów, Guy i Alice, którzy z miłością otworzyli przede mną swoje serca, oraz ukochanym mężem, Mark Shelmerdine, prawdziwym skarbem, który przyklaskuje moim poczynaniom i bezustannie napełnia mnie miłością. Mając oparcie w tak wielkiej miłości, mogłam spokojnie pisać książkę, czerpiąc z tego ogromną radość.
Wprowadzenie
Otwórz drzwi
Czego się boisz?
zabierać głos publicznie?
okazywać stanowczość?
podejmować decyzje?
bliskości?
zmiany pracy?
samotności?
starości?
prowadzenia samochodu?
utraty kogoś bliskiego?
rozstania?
Jednej z tych rzeczy? A może wszystkich? A może mógłbyś jeszcze coś dodać do tej listy. Nieważne... przyłącz się do nas! Wygląda na to, że lęk osiągnął w naszym społeczeństwie rozmiary epidemii. Boimy się początków; boimy się zakończeń. Boimy się zmiany; boimy się „tkwić w miejscu”. Boimy się sukcesów; boimy się porażek. Boimy się życia; boimy się śmierci. Bez względu na to, czego się boisz, książka ta dostarczy wiedzy i narzędzi, które pomogą ci poprawić zdolność radzenia sobie z każdą sytuacją. Z pozycji cierpienia, bezwładu i przygnębienia (uczuć często towarzyszących lękowi) przejdziesz do pozycji siły, wigoru i radosnego podniecenia.
Może zdziwi Cię i napełni otuchą informacja, że wbrew pozorom, nieumiejętność radzenia sobie z lękiem rzadko jest problemem natury psychologicznej. Moim zdaniem, jest przede wszystkim problemem pedagogicznym, z czego wynika, że zmieniając sposób myślenia, można się nauczyć inaczej patrzeć na lęk widzieć w nim nie tyle przeszkodę na drodze do sukcesu, co fakt życia. (Wszyscy, którzy zastanawiali się do tej pory „Co jest ze mną nie tak”, powinni odetchnąć z ulgą).
O tym, że z lękiem można sobie poradzić, przekonałam się na własnej skórze. Kiedy byłam młodsza, lęk kierował mną bezustannie, więc nic dziwnego, że całymi latami trzymałam się kurczowo rzeczy, które nie były dla mnie dobre.
Dokuczał mi między innymi wewnętrzny głos, trajkoczący bez wytchnienia „NICZEGO NIE ZMIENIAJ. NIE MASZ WYJŚCIA. NIGDY SOBIE SAMA NIE PORADZISZ.” Wiesz o co mi chodzi o ten głos, który stale przypomina „NIE RYZYKUJ. MOŻESZ SIĘ POMYLIĆ. POŻAŁUJESZ TEGO!”
Mój lęk nie ustawał, nie dawał mi chwili spokoju. Nawet zrobienie doktoratu z psychologii niewiele pomogło. Aż tu, któregoś dnia, kiedy ubierałam się do pracy, nadszedł punkt zwrotny. Zerknęłam mimochodem w lustro i ujrzałam nazbyt znany widok oczy spuchnięte od płaczu i roztkliwiania się nad sobą. Nagle wezbrał we mnie gniew i zaczęłam krzyczeć do odbicia w lustrze „DOSYĆ TEGO... DOSYĆ... DOSYĆ!” Krzyczałam aż do utraty tchu (i głosu). Kiedy przestałam, ogarnęło mnie dziwne i wspaniałe uczucie ulgi i spokoju, którego nigdy wcześniej nie zaznałam. Nie zdając sobie z tego sprawy, nawiązałam kontakt z potężną cząstką siebie, o istnieniu której nie miałam dotąd pojęcia. Spojrzałam w lustro, po czym uśmiechnęłam się i kiwnęłam głową: TAK. Stary, znajomy głos rozpaczy przycichł, przynajmniej na trochę, i odezwał się głos nowy głos siły, miłości, radości i nadziei. W tym momencie zrozumiałam, że nie dam się już pokonać lękowi. Znajdę sposób na uwolnienie się od negatywnego nastawienia, którym przesiąknięte było całe moje dotychczasowe życie. I tak zaczęła się moja Odyseja. Jeden ze starożytnych mędrców powiedział: „Kiedy uczeń będzie gotów, znajdzie się i nauczyciel”. Uczeń był gotów, a nauczyciele nadciągali ze wszystkich stron. Zaczęłam czytać, uczęszczać na warsztaty i rozmawiać z każdym, kto tylko mógł mi poświęcić trochę uwagi. Pilnie wsłuchując się w każdą sugestię i wskazówkę, oduczyłam się tego sposobu myślenia, który uczynił mnie więźniem własnej niepewności. Zaczęłam spostrzegać świat jako miejsce mniej groźne, bardziej radosne; zaczęłam spostrzegać siebie jako kogoś, kto zmierza do celu, i po raz pierwszy w życiu doświadczyłam, czym jest miłość.
Zauważyłam wtedy, że wielu ludzi zmaga się z tymi samymi przeszkodami, które ja nareszcie nauczyłam się forsować a największą z nich był lęk. Jak im pomóc? Zrozumiałam, że procesy, dzięki którym odmieniło się moje życie, są przede wszystkim natury pedagogicznej, więc tych technik, które stosuję ja, może nauczyć się każdy, bez względu na wiek, płeć i pochodzenie społeczne. Postanowiłam sprawdzić swoją teorię w praktyce prowadząc w New School for Social Research w Nowym Jorku kurs pod tytułem „Nie bój się bać”. Oto jego opis.
Ilekroć podejmujemy ryzyko i wkraczamy na nieznany teren lub podchodzimy do świata inaczej niż zwykle, ogarnia nas lęk. Jakże często ten lęk ogranicza nasze życie. Jest na to prosty sposób NIE BÓJ SIĘ BAĆ I PO PROSTU DZIAŁAJ. Zbadamy wspólnie przeszkody, które nie dają nam żyć tak, jak byśmy tego chcieli. Wielu z nas idzie przez życie na skróty, wybierając drogę najmniej ryzykowną. Na podstawie lektur, dyskusji na zajęciach i ciekawych ćwiczeń nauczymy się rozpoznawać wymówki, którymi usprawiedliwiamy swoje „stanie w miejscu” i opanujemy techniki pozwalające przejąć kontrolę nad swoim życiem.
Mój pomysł, by wyjąć pojęcie lęku ze sfery terapii i umieścić je w sferze edukacji, był niezwykle trafny. Studenci ze zdumieniem odkrywają, że wystarczy zmienić sposób myślenia, a w cudowny sposób zmieni się ich życie. Moje teorie sprawdziły się równie dobrze w ich przypadku, jak i w moim i, czemu nie należy się dziwić, moi studenci z czasem sami stali się nauczycielami. Uważnie wsłuchując się w ich mądrość, weryfikowałam i uzupełniałam własną wiedzę.
Skoro sięgnąłeś po tę książkę, widocznie doszedłeś do wniosku, że miejsce, w którym teraz w życiu jesteś niezupełnie jest tym, w którym chciałbyś być. Coś trzeba zmienić, ale do tej pory nie udało ci się podjąć w tym kierunku odpowiednich kroków. Bez względu na okoliczności jesteś gotów przystąpić do przejęcia kontroli nad swoim życiem.
Nie obiecuję, że zmiana przyjdzie łatwo. Kierowanie swoim życiem tak, aby przebiegało po Twojej myśli, wymaga odwagi. Po drodze napotkasz najrozmaitsze przeszkody, prawdziwe i urojone. Niech Cię to nie zniechęca. Podróżując przez tę książkę, zaznajomisz się z wieloma pojęciami, ćwiczeniami i technikami, które pomogą rozwikłać złożoną naturę lęku... i lepiej sobie z nim radzić.
Dowiesz się:
że nie ma pomyłek czy nietrafnych decyzji
że nie można Siebie oszukać
jak się „przeprogramować”
jak wszystkiemu, co Cię w życiu spotyka, mówić „tak”
jak poprawić swoją samoocenę
jak być bardziej asertywnym
jak nawiązać kontakt ze swoim wewnętrznym źródłem energii
jak pomnażać miłość, zaufanie i satysfakcję
jak radzić sobie z oporem, którym inni reagują na Twoje dążenie do przejęcia kontroli nad własnym życiem
jak czerpać z życia więcej radości
jak zrealizować swoje marzenia
jak dostrzec, że Twoje życie ma cel i sens.
Podczas lektury tej książki podkreślaj fragmenty, które szczególnie do Ciebie „przemawiają”, byś później bez trudu mógł je odnaleźć w tekście. Zastosowanie nowych idei w praktyce wymaga wielu wzmocnień, więc przykładaj się do ćwiczeń. Od stopnia Twojej gotowości do aktywnego udziału w tym programie zależy stopień poprawy Poza tym im bardziej się zaangażujesz, tym lepiej będziesz się bawił. Zdziwisz się, widząc ile zadowolenia będziesz czerpał z każdego drobnego kroczku. Choćbyś czuł się bardzo niepewnie, jest w Tobie taka cząstka, która wie, że masz wiele zalet, czekających tylko, byś je wypuścił z ukrycia, więc zrób to TERAZ. Pora otworzyć drzwi i udowodnić tkwiącą w Tobie siłę i miłość.
Rozdział 1.
Czego się boisz i dlaczego?
„Dam sobie radę”
Za chwilę rozpocznę z nową grupą zajęcia poświęcone przezwyciężaniu lęku. W sali jeszcze jest pusto. Czekam na moich nowych kursantów. Już przestałam mieć tremę przed tego typu zajęciami. Prowadziłam je przecież wiele razy. Wiem jacy będą kursanci, jeszcze zanim ich zobaczę. Są tacy jak my wszyscy: każdy stara się jak najlepiej i zarazem boi się, że nie stanie na wysokości zadania. Zawsze to samo.
Kursanci zapełniają salę, a ja wyczuwam w nich ogromne
napięcie. Siadają jak najdalej od siebie, dopóki brak miejsc nie
zmusi ich do zajmowania sąsiednich krzeseł. Nie rozmawiają
ze sobą. Patrzą nerwowo, wyczekująco. Mieli odwagę przy
znać się, że życie nie układa im się tak, jak by sobie tego ży
czyli i kocham ich za to. A skoro przyszli, to znaczy, że chcą
coś z tym zrobić.
Najpierw krążę po sali, prosząc, by opowiedzieli, z czym sobie w życiu nie radzą. Powoli wyłania się historia każdego z nich:
Don chce rzucić pracę, w której tkwi od czternastu lat i pójść za głosem serca: chce zostać artystą.
Mary Alice jest aktorką i chce się dowiedzieć, dlaczego stale wykręca się od przesłuchań.
Sarah chce się rozwieść po piętnastu latach małżeństwa. Teddy chce się pozbyć lęku przed starzeniem się. Ma raptem trzydzieści dwa lata.
Jean, emerytka, chce się rozmówić ze swoim lekarzem; traktuje ją jak dziecko i nigdy nie odpowiada wprost na pytania. Patti chce rozwinąć swoją firmę, ale nie ma odwagi zrobić następnego, poważnego kroku.
Rebecca chce przedstawić mężowi swoje pretensje do niego. Kevin chce się pozbyć lęku przed odrzuceniem, który utrudnia mu spotykanie się z kobietami.
Laurie ma wszystko, czego tylko dusza zapragnie i chce się dowiedzieć, dlaczego w takim razie jest nieszczęśliwa. Richard jest na emeryturze i czuje się niepotrzebny. Boi się, że życie już się dla niego skończyło.
I tak dalej, dopóki każdy nie opowie swojej historii. To co dzieje się podczas tej rundy zawsze mnie fascynuje. W miarę jak każdy opowiada, co leży mu na sercu, zmienia się atmosfera. Napięcie opada i na twarzach uczestników maluje się ulga. Po pierwsze, moi kursanci zaczynają rozumieć, że nie tylko oni się boją. Po drugie, zaczynają dostrzegać, że człowiek, który się otwiera i mówi „co czuje” jest bardzo pociągający. Jeszcze nie wszyscy zabrali głos, a już w sali powstała atmosfera życzliwości i koleżeństwa. Znikło poczucie obcości.
Choć dotychczasowe losy i sytuacje uczestników różnią się znacznie, wspólnym mianownikiem wszystkich jest lęk: lęk, który nie pozwala żyć tak, jak by się chciało.
W każdej grupie uczestniczącej w moich zajęciach na temat lęku powtarza się ten sam schemat. Może zastanawiasz się w tym momencie, czy uda się podczas jednego kursu uwzględnić wszystkie, tak odmienne rodzaje obaw o jakich opowiadali uczestnicy czyż każdy z nich nie potrzebuje czego innego? To prawda. Każdy wydaje się inny, dopóki nie pogrzebiemy nieco głębiej i nie przyjrzymy się przyczynom wszystkich tych lęków i lęków każdego z nas.
Każdy lęk ma trzy poziomy. Poziom pierwszy, to konkretna
sytuacja, taka jak przedstawione wyżej. Na tym poziomie da się wyróżnić lęki dwojakiego rodzaju: lęk przed tym, co się może „zdarzyć” i lęk wymagający aktywności ze strony podmiotu. Oto przykładowa lista lęków z poziomu pierwszego, z podziałem na te dwa rodzaje:
PIERWSZY POZIOM LĘKÓW
Zdarzyć się może Wymaga aktywności
Starzenie się Podjęcie na nowo nauki
Inwalidztwo Podejmowanie decyzji
Przejście na emeryturę Zmiana zawodu
Samotność Zawieranie przyjaźni
Odejście dzieci z domu Zerwanie z bliską osobą lub
Klęski żywiołowe rozpoczęcie nowego związku
Utrata bezpieczeństwa Korzystanie z telefonu
finansowego Okazywanie stanowczości
Zmiana Schudnięcie
Śmierć Pójście na rozmowę kwalifikacyjną
Wojna Prowadzenie samochodu
Choroba Zabieranie głosu publicznie
Utrata kogoś bliskiego Popełnienie błędu
Wypadki Bliskość
Gwałt
Zapewne mógłbyś jeszcze tę listę uzupełnić. Nie będziesz osamotniony, jeśli na pytanie „czego się boisz” odpowiesz „Tego i owego z tej listy”, a może nawet: „Wszystkich tych rzeczy”. I nie bez powodu. Lęk ma to do siebie, że przenika wszystkie dziedziny życia. Jeżeli boisz się, dajmy na to, zawierać nowe przyjaźnie, to boisz się również chodzić na spotkania towarzyskie, zakochać, szukać pracy i tak dalej. Dlaczego tak się dzieje? Łatwiej będzie to zrozumieć, gdy przyjrzymy się następnemu poziomowi lęku, jakże subiektywnie odmiennemu od poziomu pierwszego. Poziom drugi nie ma bowiem charakteru sytuacyjnego. Dotyczy własnego Ja.
DRUGI POZIOM LĘKÓW
Lęk przed odrzuceniem Lęk przed byciem oszukanym
i wykorzystanym
Lęk przed sukcesem Lęk przed bezradnością
Lęk przed porażką Lęk przed dezaprobatą
Lęk przed skrzywdzeniem Lęk przed utratą twarzy
Lęki z poziomu drugiego nie są lękami przed sytuacją zewnętrz
ną. Dotyczą stanu umysłu. Odbija się w nich Twój stosunek do
siebie i Twoja zdolność radzenia sobie ze światem. To wyjaśnia
mechanizm generalizacji lęku. Jeśli boisz się odrzucenia, lęk ten
będzie promieniował na niemal wszystkie dziedziny Twojego
życia na kontakty z przyjaciółmi, kontakty z ukochanym czy
ukochaną, Twoje zachowanie podczas rozmowy kwalifikacyjnej i tak dalej. Odrzucenie to odrzucenie bez względu na to, gdzie ma miejsce. Zaczynasz siebie chronić, przez co bardzo siebie ograniczasz. Zamykasz się w sobie i zatrzaskujesz drzwi przed otaczającym światem. Przeczytaj jeszcze raz uważnie listę lęków z poziomu drugiego, a zobaczysz, że każdy z nich może poważnie zaważyć na wielu dziedzinach życia.
Poziom trzeci dociera do sedna sprawy: do największego ze wszystkich lęków: tego, który naprawdę Ciebie obezwładnia.
Jesteś gotów?
TRZECI POZIOM LĘKU
Nie mogę sobie z tym poradzić!
„To o to chodzi? Do tego się sprowadza?” zapytasz. Wiem, że Cię rozczarowałam i że czekałeś na coś o wiele bardziej spektakularnego. Ale prawda jest taka:
WSZYSTKIE TWOJE LĘKI BIORĄ SIĘ Z OBAWY, ŻE NIE PORADZISZ SOBIE Z TYM, CO CI ZGOTUJE ŻYCIE.
Sprawdźmy to. Lęki z poziomu pierwszego dają się sprowadzić do poniższych stwierdzeń:
Nie poradzę sobie z chorobą.
Nie poradzę sobie z pomyłką.
Nie poradzę sobie z utratą pracy.
Nie poradzę sobie ze starością.
Nie poradzę sobie z samotnością.
Nie poradzę sobie z tym, że zrobiłem z siebie idiotę.
Nie poradzę sobie z tym, że nie mogę znaleźć pracy.
Nie poradzę sobie z tym, że go/ją stracę.
Nie poradzę sobie z utratą pieniędzy... itd.
Lęki z poziomu drugiego dają się sprowadzić do poniższych stwierdzeń:
Nie poradzę sobie z odpowiedzialnością, jaka wiąże się z odniesieniem sukcesu.
Nie poradzę sobie z porażką.
Nie poradzę sobie z odrzuceniem... itd.
I stąd przechodzimy do poziomu trzeciego „Nie poradzę sobie!” i już.
A prawda jest taka:
GDYBYŚ WIEDZIAŁ, ŻE PORADZISZ SOBIE
ZE WSZYSTKIM, CO CI SIĘ PRZYTRAFI,
TO CZEGO MIAŁBYŚ SIĘ BAĆ?
Odpowiedź brzmi: NICZEGO!
Domyślam się, że nie skaczesz na razie z radości, ale wierz mi, że to co Ci przed chwilą powiedziałam, to wspaniała wiadomość. Z tego bowiem wynika, że nie musisz niczego kontrolować w świecie zewnętrznym, by poradzić sobie ze wszystkimi swoimi lękami. Powinieneś odczuć wielką ulgę. Nie musisz już kontrolować tego, co robi Twój mąż (Twoja żona), co robią Twoi przyjaciele, dzieci czy szef. Nie musisz kontrolować tego, co się dzieje podczas rozmowy kwalifikacyjnej, w pracy; ani tego, co się dzieje z Twoimi pieniędzmi czy na giełdzie.
ABY ZMNIEJSZYĆ LĘK MUSISZ TYLKO UWIERZYĆ, ŻE POTRAFISZ SOBIE PORADZIĆ ZE WSZYSTKIM CO CI SIĘ PRZYDARZY! Powtarzam to w kółko dlatego, że jest to niesłychanie ważna sprawa. Od tej chwili począwszy, ilekroć poczujesz lęk, przypomnij sobie, że boisz się, bo nie masz do siebie zaufania. Po czym wykorzystaj którąś z opisanych w tej książce technik, by się podbudować. Masz prostą receptę. Wiesz, co masz robić. Ludzie często mnie pytają, dlaczego mamy tak mało zaufania do siebie. Nie wiem, jak na to pytanie odpowiedzieć. Ale wiem, że do pewnego stopnia boimy się instynktownie i jest to zdrowy lęk, który uczula nas na kłopoty. Ale cała reszta ta część, która nie pozwala nam się rozwijać jest niewłaściwa i szkodliwa i najprawdopodobniej została nam wpojona.
Jak żyję, nie słyszałam, by matka wołała do dziecka, które wybiera się do szkoły: „Ryzykuj dzisiaj, kochanie, ile wlezie!”. Powie raczej: „Uważaj na siebie, kochanie”. W tym „uważaj na siebie kryje się podwójny komunikat: „Świat jest naprawdę niebezpieczny” oraz „Nie poradzisz sobie z nim. Oczywiście, tak naprawdę, mama mówi dziecku: „Gdyby coś Ci się stało, nie poradziłabym sobie z tym”. Jak widzisz, ona po prostu przekazuje swemu dziecku niewiarę w to, że sama poradzi sobie z tym, co jej zgotuje los. Pamiętam, że strasznie chciałam mieć dwukołowy rower, ale mama nie chciała mi go kupić. Na moje uporczywe prośby zawsze odpowiadała tak samo: „Za bardzo Cię kocham. Nie chcę, żeby coś Ci się stało.” A ja to sobie tłumaczyłam po swojemu:
„Jesteś zbyt niezdarna, by poradzić sobie z dwukołowym rowerem”. Kiedy już dorosłam i zmądrzałam, zrozumiałam, że tak naprawdę mówiła: „Załamałabym się, gdyby coś Ci się stało”. Ta moja nadopiekuńcza mama leżała niedawno po ciężkiej operacji na oddziale intensywnej opieki medycznej z rurkami wetkniętymi do gardła i nosa. Kiedy kazano mi już wyjść, szepnęłam jej do ucha nie wiedząc, czy mnie słyszy że bardzo ją kocham i niebawem wrócę. Zmierzałam już w kierunku drzwi, kiedy usłyszałam za sobą cichy, słaby głosik, mówiący (tak, zgadłeś) „Uważaj na siebie”. Nawet w stanie półśpiączki po narkozie słała za mną złowieszcze ostrzeżenie. Wiem, że takie są prawie wszystkie matki. Zważywszy, ile razy rodzice bombardowali nas tym swoim „uważaj na siebie”, aż dziw bierze, że udaje nam się w ogóle wyjść za próg!
Niewykluczone, że niezależnie od tych banalnych prawd, przyczyna lęku tkwi gdzie indziej. Ale czy ma znaczenie, skąd się bierze nasza niewiara w siebie? Chyba nie. Nie próbuję analizować wszystkich „skąd i dlaczego” ludzkich niepokojów psychicznych. Często nie sposób rozwikłać, co doprowadziło do powstania negatywnych wzorców myślenia, a nawet gdyby nam się to udało, niekoniecznie musiałoby to coś zmienić. Moim zdaniem, jeśli coś Cię niepokoi, rusz się i zmień to.
W tym przypadku wiesz, co Ci się nie podoba: nie możesz w~ życiu osiągnąć tego, co chcesz, bo przeszkadza Ci brak wiary w siebie. Skond to wiesz, wiadomo dokładnie, co trzeba zmienić. Nie musisz trwonić energii na roztrząsanie dlaczego tak się dzieje. Nie o to chodzi.
Chodzi o zaufanie do siebie, by w stosownym momencie powiedzieć:
COKOLWIEK SIĘ~ STANIE, BEZ WZGLĘDU NA OKOLICZNOŚCI, DAM SOBIE RADĘ!
Już słyszę, jak odzywają się wszyscy niewierni Tomasze: „Daj spokój, jak można sobie poradzić z paraliżem, śmiercią dziecka czy rakiem?”. Rozumiem Wasz sceptycyzm. Ja sama byłam kiedyś niedowiarkiem. Ale czytajcie dalej i pozwólcie, by ta książka odkryła przed Wami swe karty. Dajcie sobie szansę, wykorzystajcie dostarczone w tej książce narzędzia. W miarę czytania zauważycie, że zbliżacie się coraz bardziej do takiego poziomu wiary w siebie, przy którym poradzicie sobie ze wszystkim, co Wam zgotuje los. Ani na chwilę nie traćcie z pola widzenia tych trzech słów zapewne najważniejszych, jakie kiedykolwiek dotarły do Waszych uszu:
DAM SOBIE RADĘ!
Rozdział 2.
Nie możesz się go pozbyć
„Nie bój się bać”
Janet wciąż czeka, aż strach ją opuści. Planowała wrócić na studia, gdy dzieci pójdą do szkoły, ale zorientowała się, że najmłodsze dziecko poszło do pierwszej klasy już cztery lata temu. Wciąż pojawiały się nowe usprawiedliwienia: „Chcę być w domu, kiedy dzieci wrócą ze szkoły”; „Naprawdę nas na to nie stać”; „Mąż poczuje się porzucony”.
To prawda, że trochę trzeba by się pogimnastykować, żeby wszystko grało, ale nie to ją powstrzymuje. Przeciwnie, mąż chętnie pomoże, jak tylko będzie mógł. Martwi go, że żona jest niespokojna i często ją namawia, by spełniła wreszcie życiowe marzenie i została projektantką mody.
Ilekroć Janet zastanawia się, czy nie zadzwonić do miejscowej uczelni i nie umówić się na rozmowę, coś ją powstrzymuje. „Zadzwonię, kiedy tylko przestanę się tak bać”; „Zadzwonię, kiedy nabiorę lepszego mniemania o sobie”. Zapewne jeszcze dużo wody upłynie, zanim się na to zdecyduje.
Kłopot w tym, że w jej sposobie myślenia panuje pomieszanie z poplątaniem. Jej pokrętna logika automatycznie skazuje ją na porażkę. Nigdy nie przełamie bariery strachu, dopóki nie uświadomi sobie, że błędnie rozumuje; nie „widzi” tego, co jest oczywiste dla wszystkich, którzy po prostu „to robią”. Ja też nic nie dostrzegałam, dopóki mnie życie do tego nie zmusiło. Dopóki się nie rozwiodłam, zachowywałam się trochę jak dziecko. Pozwalałam, by wszystkimi praktycznymi stronami życia zajmował się mąż. Po rozwodzie nie miałam wyboru. Musiałam sama się wszystkim zająć. Taki drobiazg, jak samodzielna naprawa odkurzacza, sprawiał mi ogromną satysfakcję. Milowym krokiem była pierwsza kolacja, którą wydałam już jako osoba samotna. Rezerwacja biletu na pierwszą samodzielną podróż bez mężczyzny, była prawdziwym świętem.
Kiedy zaczęłam różne rzeczy robić sama, poczułam, że nabieram wiary w siebie i smakowało to wybornie. Nie zawsze było mi z tym wygodnie bardzo często było mi zdecydowanie niewygodnie. Czułam się jak dziecko, które uczy się chodzić i raz po raz się przewraca. Ale z każdym krokiem rosła we mnie pewność, że umiem radzić sobie w życiu. Czułam się coraz silniejsza i zastanawiałam się, kiedy wreszcie zamilknie lęk. Ilekroć wkraczałam na nowy teren, bałam się i czułam niepewnie. „No cóż” mówiłam sobie – „po prostu się zmuś, a strach z czasem ustąpi”. Ale nigdy nie ustąpił! Któregoś dnia zaświtała mi w głowie następująca prawda:
PRAWDA 1
DOPÓKI SIĘ ROZWIJAM, STRACH ZAWSZE BĘDZIE MI TOWARZYSZYŁ.
Dopóki będę zdobywać świat, przyswajać nowe umiejętności, ryzykować, by zrealizować swoje marzenia będę odczuwała strach. Cóż za objawienie! Tak jak Janet, i Wy wszyscy, którzy czytacie tę książkę, przez całe życie odkładałam podejmowanie ryzyka do momentu, kiedy minie strach. „Kiedy już przestanę się bać... wtedy!” Przez większość życia grałam w grę zwaną KIEDY / WTEDY i nigdy nie udawało mi się jej wygrać. Domyślam się, że nie skaczesz z radości. Zdaję sobie sprawę, że nie o taką rewelację Ci chodziło. Jeśli choć trochę jesteś podobny do moich kursantów, miałeś nadzieję, że swoimi mądrościami spowoduję, że zdarzy się cud i Twój lęk zniknie. Przykro mi, ale to nie tak. Lecz z drugiej strony, zamiast czuć rozczarowanie, spróbuj poczuć ulgę, bo nie musisz już z takim mozołem walczyć z lękiem. Lęk nie zniknie! Ale nie martw się. W miarę, jak zaczniesz nabierać pewności siebie, dzięki proponowanym w tej książce ćwiczeniom, Twój stosunek do własnego lęku radykalnie się zmieni.
Wkrótce po odkryciu Prawdy 1 dokonałam następnego ważnego odkrycia, które ogromnie mi pomogło w rozwoju:
PRAWDA 2
JEST TYLKO JEDEN SPOSÓB NA POZBYCIE SIĘ LĘKU
PRZED ZROBIENIEM CZEGOŚ IDŹ I TO ZRÓB.
Na pierwszy rzut oka ta Prawda jest sprzeczna z Prawdą 1, ale tylko z pozoru. Mój lęk przed konkretnymi sytuacjami znikał, kiedy wreszcie się z nimi zmierzyłam. Najpierw trzeba „działać”, a dopiero potem znika lęk.
Zilustruję to wspomnieniem moich pierwszych doświadczeń dydaktycznych podczas studiów doktoranckich. Byłam niewiele starsza od swoich studentów, a w nauczanym przedmiocie (psychologii starzenia się) nie byłam zbyt biegła. Przed pierwszymi zajęciami potwornie się bałam. Przez trzy dni, poprzedzające pierwsze zajęcia, mój żołądek wyczyniał istne harce. Zajęcia miały trwać godzinę, a ja się do nich przygotowywałam przez osiem godzin. Zrobiłam tyle notatek, że starczyłoby na trzy zajęcia. A mimo to dalej się bałam. Kiedy nadszedł wreszcie pierwszy dzień zajęć, czułam się, jakby mnie wysłano na szafot. Stałam przed moimi studentami i czułam, że serce mi wali i trzęsą się kolana. Jakoś dotrwałam do końca zajęć i bez zachwytu oczekiwałam następnych.
Na szczęście za każdym razem było mi coraz łatwiej (gdyby było inaczej, prawdopodobnie zrezygnowałabym z dydaktyki raz na zawsze). Zaczęłam rozpoznawać poszczególne twarze i niektóre z nich udawało mi się nawet skojarzyć z nazwiskami. Za trzecim razem było lepiej niż za drugim. Zaczęłam się rozluźniać i zdawać na inicjatywę studentów. Szóstego tygodnia wręcz nie mogłam się doczekać zajęć. Kontakt ze studentami stymulował do myślenia i przeradzał się w wyzwanie. Pewnego dnia, wchodząc do sali, która wzbudzała we mnie kiedyś takie przerażenie, spostrzegłam, że już się nie boję. Lęk ustąpił miejsca błogiemu oczekiwaniu.
Zanim udało mi się bez niepokoju przystępować do zajęć bez sterty notatek, minęło jeszcze wiele czasu. Ale nadszedł wreszcie taki dzień, że przyszłam z jedną kartką papieru, na której wypisany był ogólny zarys zajęć. Zrozumiałam, że przebyłam daleką drogę. Bałam się, ale mimo to „robiłam to”. Dzięki temu, pozbyłam się strachu przed nauczaniem. Ale kiedy zaczęłam wykładać w telewizji, znów ogarniał mnie strach, dopóki „robiąc to” wystarczająco często, nie pozbyłam się lęku przed występami na antenie. I tak to już jest.
Prowadziłam też grę zwaną KIEDY / WTEDY ze swoją samooceną. „Kiedy bardziej polubię siebie... wtedy to zrobię”. To kolejny przykład odwrócenia kolejności. Wciąż myślałam, że gdybym tylko poprawiła swój stosunek do siebie, przestałabym się bać i zaczęłabym mieć jakieś osiągnięcia. Nie bardzo wiedziałam, jak miałabym to zrobić. Może kiedy będę starsza i mądrzejsza, a może dokonają tego informacje zwrotne od innych ludzi, a może zdarzy się cud i polubię siebie? Kupiłam sobie nawet klamrę do paska z napisem JESTEM WSPANIAŁA, myśląc, że wchłonę ten komunikat drogą osmozy.
Może rzeczywiście każdy z tych zabiegów trochę pomógł. Ale prawdziwą zmianę odczułam dopiero wtedy, kiedy udało mi się przedrzeć przez barierę strachu i zrobić coś po swojemu. Aż wreszcie zrozumiałam, że:
PRAWDA 3
TYLKO WTEDY POLUBIĘ SIEBIE, KIEDY RUSZĘ SIĘ... I TO ZROBIĘ.
Najpierw trzeba „zrobić”, a dopiero potem nastąpi poprawa samopoczucia. Kiedy czegoś dokonasz, nie tylko przestaniesz się tego bać, ale otrzymasz jeszcze wielką premię: poprawi się znacznie Twoja wiara w siebie. Nietrudno przewidzieć, że kiedy wreszcie coś Ci się uda i pozbędziesz się strachu, poczujesz się tak dobrze, że będziesz chciał dokonać czegoś jeszcze i zgadnij, co się wtedy stanie!? Szykując się do podjęcia nowego wyzwania, znowu poczujesz strach.
Na początku swoich zmagań ze strachem chodziłam na liczne warsztaty i seminaria. Dowiedziałam się tam czegoś, co mi niezmiernie pomogło.
PRAWDA 4
NIE TYLKO JA ODCZUWAM STRACH, KIEDY WKRACZAM
NA NOWY TEREN. KAŻDY GO ODCZUWA.
Pomyślałam wtedy tak: „Chcecie mi powiedzieć, że ci wszyscy ludzie, którym tak zazdrościłam, że nie boją się kroczyć w życiu do przodu też się bali? Dlaczego nikt mi tego wcześniej nie powiedział!?”. Pewnie dlatego, że nigdy o to nie pytałam. Byłam pewna, że tylko ja czuję się taką niedorajdą. Z jakąż ulgą dowiedziałam się, że nie tylko ja. Cały świat mi dotrzymywał towarzystwa.
Pamiętam, że kiedyś przeczytałam w gazecie artykuł o Edzie Kochu, nieustraszonym rzekomo burmistrzu Nowego Jorku. Artykuł opowiadał o tym, jak Koch musiał się nauczyć stepować z zespołem Broadwayowskim, z którym miał występować publicznie podczas jakiejś uroczystości. Jak donosił jego nauczyciel tańca bał się śmiertelnie. Aż trudno w to uwierzyć! Ten człowiek, który tylekroć przemawiał do rozwścieczonego tłumu, który podjął tyle trudnych decyzji, od których zależał los milionów ludzi i który publicznie ubiegał się o fotel burmistrza... ten człowiek bał się opanować prosty taniec!
Kto przyswoił sobie powyższe Prawdy o Lęku, ten się nie zdziwi. Ucząc się stepować Koch stawał przed zupełnie nowym wyzwaniem i nic dziwnego, że się bał. Kiedy po wielu ćwiczeniach nabrał wprawy, lęk z pewnością zniknął i wzrosła jego wiara w siebie. Przybył mu nowy tytuł do chwały, można by rzec. Ale tak jest u wszystkich. Wszyscy jesteśmy ludźmi, więc wszyscy czujemy to samo. Lęk nie jest żadnym wyjątkiem.
Media donoszą o wielu podobnych przypadkach, jak przypadek burmistrza Kocha. Ale dopóki nie zrozumiesz Prawd o Lęku, będziesz słuchał i czytał o takich historiach, nie dostrzegając, że w każdej z nich działa ten sam ukryty mechanizm. Możesz nigdy nie skojarzyć cudzych doświadczeń, zwłaszcza osób sławnych, z Twoim własnym życiem. Może myślisz, że tacy ludzie to szczęściarze, bo nie boją się występować publicznie. Nieprawda! Zanim doszli do dzisiejszej pozycji, musieli się przebić przez grube warstwy strachu... i nadal to robią.
Każdy, kto przez całe życie skutecznie radził sobie z lękiem, chyba pojął, świadomie lub nieświadomie, lekcję, którą chcę Ci w tej książce przekazać: Nie bój się bać... i zrób to. Mój znajomy, który własnymi siłami osiągnął w życiu bardzo wiele, któregoś dnia zastanowił się nad tytułem moich zajęć, kiwnął głową i powiedział: „Tak, chyba tak właśnie przez całe życie postępowałem. Odkąd pamiętam, zawsze się bałem, ale do głowy mi nie przyszło, bym z tego powodu miał nie podejmować ryzyka, bez którego nie dopiąłbym swego. Po prostu mimo lęku przystępowałem do dzieła i robiłem to co trzeba, by wcielić w życie swoje idee”.
Jeżeli nie udało Ci się nigdy przezwyciężyć lęku, zapewne nie przyswoiłeś sobie Prawd o Lęku i zamiast interpretować lęk jako zielone światło na drodze, traktowałeś go jako sygnał do odwrotu. Grałeś w opisaną przeze mnie grę KIEDY / WTEDY. Ale jeśli chcesz opuścić więzienie, w które sam siebie wpędziłeś, wystarczy zmienić sposób myślenia.
Pierwszy krok polega na powtarzaniu dziesięć razy dziennie przez następny miesiąc przedstawionych wcześniej Prawd o Lęku. Wkrótce spostrzeżesz, że zmiana myślenia wymaga nieustannych ćwiczeń. Nie wystarczy te prawdy znać. Musisz je stale powtarzać, dopóki nie staną się integralną częścią Ciebie dopóki nie zrobisz w swoim zachowaniu „w tył zwrot” i nie zaczniesz się zbliżać do wymarzonych celów, zamiast się od nich oddalać. Później powiem więcej o tym, dlaczego powtarzanie jest takie ważne. Na razie zaufaj mi i powtarzaj prawdy o lęku wiele, wiele razy.
Zanim zaczniesz, chciałabym dodać jeszcze jedną prawdę do tej listy. Być może już zadałeś sobie to pytanie: „Po co miałbym się narażać na te wszystkie niewygody, które wiążą się z podejmowaniem ryzyka? Dlaczego nie mogę po prostu żyć tak jak dotychczas?” Może Cię to zdziwi, ale odpowiem na to pytanie tak:
PRAWDA 5
PRZEDZIERANIE SIĘ PRZEZ BARIERĘ STRACHU JEST MNIEJ PRZERAŻAJĄCE NIŻ ŻYCIE W CIĄGŁYM LĘKU, PŁYNĄCYM Z POCZUCIA BEZRADNOŚCI.
Przeczytaj to zdanie jeszcze raz. Wiem, że z początku trudno Ci będzie z tą myślą się oswoić. Ale prawda ta powiada, że choćbyś nie wiem jak bezpiecznie się czuł w zbudowanym przez siebie kokonie, zawsze będziesz się bał, świadomie lub nieświadomie, że nadejdzie kiedyś dzień zapłaty.
Im bardziej czujemy się bezradni, tym silniejszy jest podskórny strach płynący ze świadomości, że są w życiu sytuacje, nad którymi nie mamy żadnej kontroli takie jak śmierć kogoś bliskiego czy utrata pracy. Obsesyjnie roztrząsamy te potencjalne katastrofy. „Co będzie jeżeli... ?” Strach przenika nasze życie. Na tym polega ironia Prawdy 5: kto się boi ryzyka, ten żyje w ciągłym strachu silniejszym niż lęk towarzyszący ryzyku, bez którego nie możemy przezwyciężyć poczucia bezradności tyle, że nie zdajemy sobie z tego sprawy!
Jamce, gospodyni domowa w średnim wieku, tak „ułożyła” sobie życie, by jak najmniej ryzykować. Wyszła za mąż za skutecznego biznesmena, który dbał o nich oboje. Jamce chętnie na to przystała, bo wygodnie było samej nigdy się nie wychylać. Ale, jak mówi przysłowie: „Życie, to to co się dzieje, gdy zaplanowałeś wszystko inaczej!” Kiedy Dick, mąż Jamce, miał pięćdziesiąt trzy lata, przeżył udar i został częściowo sparaliżowany. Jednego dnia Dick o wszystko dbał, następnego o wszystko musiała zadbać Janice.
Niełatwo było jej się przestawić. Na początku buntowała się:
„Dlaczego mnie to musiało spotkać?” Ale po jakimś czasie pogodziła się z myślą, że teraz ona musi zadbać o przetrwanie swoje i męża. Odrętwiała ze strachu mechanicznie uczyła się prowadzić firmę, podejmować decyzje związane ze zdrowiem męża, i budziła się każdego dnia ze świadomością, że teraz wszystko spoczywa na jej barkach. Po jakimś czasie odrętwienie minęło, mgła się podniosła i ogarnął ją wielki spokój, którego nigdy wcześniej nie zaznała. Zrozumiała, jak wielką cenę płaciła za opiekę ze strony męża.
Zanim mąż zachorował, Janice stale się zastanawiała „co będzie jeśli”. Stale się martwiła o przyszłość, nigdy nie cieszyła się dniem bieżącym. Stale towarzyszył jej strach: „Boże, co to będzie, jeśli coś mu się stanie?”. Często mówiła znajomym: „Mam nadzieję, że umrę pierwsza. Nie umiałabym bez niego żyć”. I żyła w takim przekonaniu niewiele czerpiąc z tego satysfakcji. Wszystko się zmieniło, kiedy odkryła w sobie siłę, o którą się nawet nie podejrzewała. Teraz już wie, że odpowiedź na pytanie „co będzie jeśli” brzmi: „Dam sobie radę!”
Dopóki żyła w wiecznym strachu, Janice nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo się boi. Nowe lęki były niczym w porównaniu z dawnym lękiem o przetrwanie. Jej mąż doszedł do siebie na tyle, że mogą wspólnie cieszyć się życiem. On także uporał się z jednym ze swoich najstraszniejszych lęków lęku przed inwalidztwem. Na pytanie „co będzie jeśli” uzyskał odpowiedź: „Dam sobie radę”. Obydwoje doskonale sobie poradzili. Dzięki temu, że los ich tak srodze doświadczył, dowiedzieli się, czym naprawdę jest miłość.
Wiesz już do czego zmierzam. Przed lękiem nie uciekniemy. Jedyne co możemy zrobić, to przemienić go z kotwicy trzymającej nas w miejscu w towarzysza ekscytujących podróży Niektórzy powiadają, że nigdy się niczego nie boją, ale przyparci do muru przyznają, że po prostu inaczej to słowo rozumieją. Tak, bywają czasem zdenerwowani lub niespokojni po prostu nie nazywają tego nigdy lękiem.
Każdy krocząc przez życie odczuwa lęk. Bardzo możliwe, że
chodzą po świecie takie wybryki natury, które nigdy się niczego
nie boją, ale ja takich jeszcze nie spotkałam. Jeśli ich spotkam,
obiecuję, że pilnie się od nich będę uczyła i zdradzę Wam ich
sekrety. Bo gdzieś tam głęboko „wiem”, że nie ma czego się bać. Ale spróbujcie o tym przekonać poziom pierwszy. Tymczasem nauczyłam się, „nie bać się bać... i to robić!”. Nieważne wtedy, czy się boję czy nie. Życie i tak mi się ułoży... i Tobie też.
Pięć prawd na temat lęku
Dopóki się rozwijam, lęk zawsze będzie mi towarzyszył. Jest tylko jeden sposób pozbycia się lęku przed zrobieniem czegoś ruszyć się i to zrobić.
Tylko wtedy polubię siebie, kiedy ruszę się... i to zrobię. Nie tylko ja odczuwam lęk, kiedy wkraczam na nowy teren. Każdy go odczuwa.
Przedzieranie się przez barierę lęku jest w sumie mniej przerażające niż życie w ciągłym strachu płynącym z poczucia bezradności.
Rozdział 3.
Przejdź z pozycji cierpienia do pozycji siły
„Jestem silny i kocham!”
W poprzednim rozdziale dowiedzieliśmy się czegoś naprawdę ważnego:
SKORO KAŻDY, KTO ZMAGA SIĘ W ŻYCIU Z CZYMŚ NOWYM, ODCZUWA LĘK, A MIMO TO TAK WIELU LUDZI „TO ROBI”, WIDOCZNIE NIE LĘK JEST TU PROBLEMEM NAJWAŻNIEJSZYM.
Najwidoczniej problemem nie jest lęk jako taki, ale nasz stosunek do niego. Jedni lekceważą go zupełnie, podczas gdy innych obezwładnia. Ci pierwsi podchodzą do swego lęku z pozycji siły (wyboru, napędu, działania), drudzy natomiast z pozycji cierpienia (bezradności, przygnębienia, bezwładu).
Cała tajemnica radzenia sobie z lękiem polega na przejściu z pozycji cierpienia do pozycji siły. Kiedy to zrobisz, fakt że odczuwasz lęk będzie bez znaczenia.
Skupmy się teraz na pojęciu „siły”. Niektórzy twierdzą, że nie lubią tego pojęcia i nie chcą mieć z nim do czynienia. To prawda, że w świecie, w którym żyjemy, słowo „siła” często źle się kojarzy. Siła implikuje często posiadanie władzy nad innymi i niestety bywa niekiedy nadużywana.
Ale mnie chodzi o inny rodzaj siły. Ten, który powoduje, że człowiek ma mniejszą ochotę sterować innymi, za to na pewno bardziej ich kocha. Mam tu na myśli siłę wewnętrzną. Jest to ten rodzaj siły, który pozwala kontrolować sposób, w jaki odbierasz świat i reagujesz na różne sytuacje życiowe, właściwie pokierować swoim rozwojem, odczuwać radość i zadowolenie, działać i kochać.
Ten rodzaj siły jest całkowicie niezależny od innych ludzi. Nie jest to forma „egomanii”, ale zdrowej miłości do siebie. Egomaniacy są całkowicie pozbawieni poczucia siły i dlatego mają przemożną potrzebę kontrolowania wszystkich wokół. Brak siły powoduje, że stale odczuwają lęk, ponieważ ich los jest w rękach świata zewnętrznego. Nikt nie jest tak pozbawiony zdolności kochania, jak ten, komu brakuje siły wewnętrznej. Taki człowiek przez całe życie stara się wydusić ją innym. I dlatego wiecznie nimi manipuluje.
Siła, o której mówię, czyni człowieka wolnym, ponieważ sam nią dysponując nie musi czekać, aż inni go nią napełnią. Nie ten jest silny, kto umie innych skłonić do posłuszeństwa, ale ten, kto sam siebie potrafi skłonić do podległości własnej woli. Kto tej siły jest pozbawiony, ten traci poczucie spokoju. Bardzo łatwo go zranić. Zauważyłam, że kobiety, ze zrozumiałych względów, bardziej sceptycznie podchodzą do koncepcji siły niż mężczyźni. Mężczyznom wpojono, że dobrze jest być silnym, kobietom zaś, że siła kobiecie nie przystoi i okazywana przez nią, wzbudza niechęć. Z moich doświadczeń wynika, że nic błędniejszego. Kobieta pewna siebie, będąca panią swojego życia, przyciąga jak magnes. Kipi pozytywną energią tak bardzo, że wszyscy pragną być blisko niej. Ale kobieta będzie bezpośrednia w swoich kontaktach z innymi i będzie ich darzyła miłością, kiedy będzie silna wewnętrznie. Miłość i siła idą w parze, taka jest prawda. Kto jest silny, ten może otworzyć swoje serce na oścież. Miłość pozbawiona siły to miłość koślawa.
Wszystkim moim czytelniczkom polecam następującą odtrutkę na wewnętrzny konflikt między siłą a kobiecością. Powtarzajcie co najmniej dwadzieścia pięć razy dziennie, rano, w południe i wieczorem, następujące zdanie:
JESTEM SILNA i KOCHANA.
Oraz:
JESTEM SILNA i KOCHAM.
Oraz wersję bardziej energetyzującą:
JESTEM SILNA I TO UWIELBIAM!
Powtórz teraz te trzy zdania na głos. Poczuj, jaka płynie z nich energia. Stale je powtarzaj, a zobaczysz, że pojęcia siły i miłości doskonale do siebie pasują i nic a nic nie uwierają.
A teraz, kiedy już wyjaśniłam, o jaki rodzaj siły mi chodzi, zastanówmy się, jak wykorzystać koncepcję przejścia z pozycji cierpienia do pozycji siły w życiu codziennym.
Krok pierwszy, to narysowanie następującego wykresu:
WYKRES PRZEDSTAWIAJĄCY PRZEJŚCIE Z POZYCJI
CIERPIENIA DO POZYCJI SIŁY
Cierpienie –––––––––––––––––– Siła
Większość z nas, patrząc na to kontinuum, sytuuje siebie gdzieś pośrodku. Choć lęk nas nie obezwładnia całkowicie, nie jest też tak, że rozpiera nas siła i energia i zmierzamy raźno do celu. Większość z nas, miast szybować jak orzeł, człapie pod górę, dźwigając w rękach dwie walizki i arbuz. Jak powiedział starożytny mędrzec: „Droga jest równa, więc po co rzucasz sobie kłody pod nogi?”.
Używając wykresu „od cierpienia ku sile” jako punktu odniesienia, zacznij usuwać kłody spod nóg. Łatwiej Ci będzie, jeżeli będziesz przestrzegał następujących wskazówek.
1. Narysuj duży wykres przedstawiający przejście z pozycji cierpienia do pozycji siły i powieś go na ścianie. Już samo to pozwoli Ci poczuć się trochę mocniejszym. Przystąpiłeś bowiem do działania! Pamiętaj, że sekret przechodzenia z pozycji cierpienia do pozycji siły polega w dużej mierze na działaniu. DZIAŁANIE TO BARDZO POTĘŻNY INSTRUMENT! Kiedy Twój wykres zawiśnie na ścianie, będzie Ci stale przypominał o tym, dokąd w życiu zmierzasz od cierpienia ku sile. Uświadomienie sobie tego faktu, to połowa sukcesu. Sama fizyczna obecność wykresu będzie Cię motywowała do przesuwania się we właściwym kierunku.
2. Nie traktuj siebie zbyt serio. Zanotuj na swoim wykresie następujące zdanie: „Anioły dlatego latają, że lekce siebie ważą”. Usłyszałam to zdanie bardzo dawno temu, ale jeszcze dzisiaj wzbudza we mnie uśmiech. Stale mi przypomina, że bawiąc się życiem zamiast z nim walczyć, można zrzucić z siebie spory balast.
3. Wepnij szpilkę w wykres w tym punkcie, w którym teraz jesteś. Czy znajdujesz się w środku drogi, gdzie czasem ogarnia Cię poczucie przygnębienia i bezwładu, a czasem czujesz się panem swego życia? Czy też lokujesz się zdecydowanie na lewo, gdzie niewiele możesz zrobić, by się podźwignąć z dna? A może jesteś już po prawej stronie i czujesz, że na ogół kroczysz w życiu do przodu i bardzo niewiele zostało dziedzin, w których musisz jeszcze nad sobą popracować? Wątpię, byście osiągnęli już cel, czyli byli panami swego losu. Nawet Buddha miewa dni lepsze i gorsze! Zawsze pojawiają się na drodze nowe doświadczenia, podważające dotychczasowe poczucie siły wewnętrznej.
4. Przyglądaj się codziennie wykresowi i odpowiadaj na pytanie gdzie jesteś. „Czy jestem w tym samym miejscu co wczoraj, czy też przesunąłem się do przodu?” Wetknij szpilkę w odpowiedni punkt.
5. Jeśli będziesz pamiętał, w jakim kierunku zmierzasz, łatwiej Ci będzie podejmować decyzje. Zanim zaczniesz w życiu coś robić, zadaj sobie pytanie: „Czy podejmując to działanie zbliżę się do pozycji siły?” Jeśli nie, zastanów się dwa razy, zanim to zrobisz. Jedno ostrzeżenie: jeśli mimo wszystko zdecydujesz się na ten krok, wiedząc że utrudni Ci on opuszczenie pozycji cierpienia, nie miej o to do siebie pretensji. Zwróć tylko uwagę, w którym momencie zrzekłeś się odpowiedzialności. Zawsze możesz następnym razem podjąć inną decyzję. Ucz się na „błędach”. Pamiętaj, że ilekroć złościsz się na siebie umacniasz się w pozycji cierpienia.
6. Potraktuj eksperymenty z wykresem jak zabawę. Łatwiej Ci będzie zachować dystans. Jeśli masz dzieci, zachęć je, by i one prowadziły własne wykresy. Możecie uczynić z rozwoju zabawę rodzinną.
7. Możesz przygotować kilka wykresów, po jednym na każdą dziedzinę życia. Jeśli naprawdę chcesz być silny, musisz przejąć kontrolę nad wszystkimi sferami życia pracą, związkami intymnymi, środowiskiem, ciałem itp. Często ludzie są bardzo mocni w jednej dziedzinie i żałośnie słabi w innych. Ja, na przykład, jestem mocna w sferze zawodowej, ale w dziedzinie ruchu i gimnastyki mam jeszcze wiele do zrobienia.
Zauważ, że o Twojej pozycji na wykresie decyduje wyłącznie Twoje własne, intuicyjne przekonanie o tym, jakie poczyniłeś postępy na drodze do zdobycia silniejszej pozycji w życiu. Nikt inny nie potrafi tego ocenić, choćby chciał. Nawet jeśli osobom postronnym się wydaje, że nic się w Twoim życiu nie zmieniło, Ty sam wiesz najlepiej, w którym punkcie wykresu się znajdujesz, bo podpowiada Ci to Twój wewnętrzny spokój i świadomość rozwoju. Jest to wiedza całkowicie subiektywna. Być może zastanawiasz się, czy warto tak się silić na zmianę. Uwierz mi warto! Z początku potrzebne będą Ci najrozmaitsze sztuczki, przypominające dokąd zmierzasz. Nigdy nie będziesz silny, jeśli wystarczająco się na tym nie skupisz. Już zapewne się domyślasz, że nie wystarczy wiedzieć, co należy robić, by to robić, czy choćby nawet pamiętać, co masz zrobić. Jeśli chcesz sobie pomóc w przechodzeniu z pozycji cierpienia do pozycji siły, musisz sobie przyswoić odpowiedni słownik. Sposób, w jaki posługujesz się słowami ma kolosalny wpływ na jakość życia. Pewne słowa działają destrukcyjnie, inne czynią człowieka mocniejszym. Zmień swój słownik tak, by przejść z pozycji cierpienia do pozycji siły. Posłuż się w tym celu następującą ściągawką:
Zamiana słownika cierpienia na słownik siły:
Cierpienie @ @ @ @ Siła
Nie mogę Nie chcę
Powinienem Mogę
To nie moja wina Jestem w pełni
odpowiedzialny
Mam problem Mam szansę
Jestem wiecznie Chcę się uczyć
niezadowolony i rozwijać
Życie jest walką Życie jest przygodą
Mam nadzieję Wiem
Gdyby tylko Następnym razem
Co robić? Wiem, że sobie poradzę
To straszne Trzeba z tego wyciągnąć
wnioski na przyszłość
Kiedy mówisz „nie mogę”, dajesz do zrozumienia, że nie masz kontroli nad swoim życiem, natomiast kiedy mówisz „nie chcę”, lokujesz daną sytuację w sferze wyboru. Wykreśl na zawsze słowa „nie mogę” ze swojego słownika. Kiedy komunikujesz swojej podświadomości, że czegoś „nie możesz”, ona wierzy, że tak jest naprawdę i zapisuje w swoim komputerze: SŁABY... SŁABY... SŁABY. Twoja podświadomość daje wiarę tylko temu, co słyszy, a nie temu, jak jest naprawdę. Ty mówisz „nie mogę”, żeby się wykręcić od zaproszenia na kolację („Nie mogę dzisiaj przyjść do Ciebie na kolację. Muszę przygotować się do jutrzejszego zebrania”), tymczasem Twoja podświadomość rejestruje komunikat: „on jest słaby!”. To nieprawda, że nie możesz pójść na kolację. Możesz, ale wybierasz coś innego, co w danym momencie jest dla Ciebie ważniejsze. Ale twoja podświadomość nie chwyta tej różnicy i rejestruje „słaby”.
Nawet jeśli chcesz być delikatny wobec zapraszającego, staraj się unikać mówienia „nie mogę”. Powiedz: „Bardzo chciałbym przyjść do Ciebie na kolację, ale mam jutro ważne zebranie. Lepiej bym się czuł, gdybym się do niego solidnie przygotował. Więc dzisiaj nie przyjdę, ale mam nadzieję, że jeszcze mnie kiedyś zaprosisz”. Jest to oświadczenie prawdziwe, uczciwe i krzepiące. Twoja podświadomość rejestruje, że jasno określasz swoje priorytety i wybierasz to rozwiązanie, które służy Twojemu rozwojowi. Dokonując takiego wyboru, nie jesteś już bezbronną ofiarą zebrania.
„Powinienem” to niefortunne słowo. Ono także daje do zrozumienia, że nie masz w życiu wyboru. O wiele lepiej używać słowa „mogę”, bo mówisz wtedy z pozycji siły. „Mogłabym dzisiaj odwiedzić mamę, ale postanowiłam iść do kina”. Tak mówiąc, pozostajesz w strefie wyboru, a nie powinności. „Mogę albo odwiedzić mamę albo pójść do kina. Chyba wybiorę dzisiaj mamę”. „Powinności” człowieka rozstrajają i wpędzają w poczucie winy, kompletnie go wyjaławiając emocjonalnie. Ilekroć mówisz „powinienem”, zostajesz odarty z siły.
„To nie moja wina” to kolejna perełka. I tym razem ogarnia Cię bezradność. Czy nie lepiej wziąć odpowiedzialność za wszystko, co Ci się w życiu przydarza niż być zawsze ofiarą? „To nie moja wina, że zachorowałem”; „To nie moja wina, że straciłem pracę”. Gdybyś tylko wziął na siebie odpowiedzialność, zobaczyłbyś, co można zmienić na przyszłość. Na przykład względem choroby „Jestem całkowicie odpowiedzialny za to, że zachorowałem. Zobaczmy, co można zrobić, by zapobiec temu w przyszłości. Mógłbym na przykład inaczej się odżywiać. Zredukować stres. Przestać palić. Wysypiać się”. I tak dalej. Zobaczysz, jaki wtedy będziesz silny! Tak samo z utratą pracy Jeśli to Ty jesteś za to odpowiedzialny, lepiej się przygotujesz na przyszłość. Dowiesz się, od czego to zależy Przejmiesz kontrolę. Lepiej kontrolując swoje życie, zbliżysz się do pozycji siły, dzięki czemu obniży się Twój poziom lęku.
„Mam problem” to następny zwrot, który wpędza człowieka w ślepy zaułek. Problem brzmi poważnie i pesymistycznie. „Mam szansę” otwiera drzwi rozwojowi. Ilekroć w przeszkodach życiowych dostrzeżesz dar losu, tylekroć poradzisz sobie z trudnościami w sposób dla siebie korzystny. Ilekroć masz okazję udoskonalić zdolność radzenia sobie ze światem, stajesz się silniejszy. „Mam nadzieję” to kolejne zawołanie ofiary. O ileż więcej mocy kryje się w słowie „wiem”.
Mam nadzieję, że znajdę pracę.
Wiem, że znajdę pracę.
Co za różnica! Pierwszy zwrot wpędza Cię w niepokój i bezsenność. Drugi ma w sobie ciszę i spokój.
„Gdyby tylko” jakie to nudne. Słychać w tle pojękiwanie. „Następnym razem” sugeruje, że czegoś Cię ta sytuacja nauczyła i że następnym razem zrobisz z tej wiedzy użytek. Zamiast mówić: „Gdybym tylko nie powiedziała tego Tomkowi”, powiedz:
„Dowiedziałam się, że Tomek jest wrażliwy na tym punkcie.
Następnym razem zdobędę się na większą wrażliwość.”
„Co robić?” Słychać kryjący się za tymi słowami jęk i strach. Jak każdy masz w sobie ogromne pokłady siły, z których dotychczas nie czerpałeś. Dobrze by Ci zrobiło, gdybyś powiedział:
„Wiem, że sobie z tym poradzę. Nie ma co się martwić.” Zamiast mówić: „Straciłem pracę! Co robić?”, spróbuj powiedzieć: „Straciłem pracę. Wiem, że sobie z tym poradzę”.
„To straszne”. Ludzie szastają tym zwrotem w najmniej stosownych momentach. Na przykład: „Zgubiłem portfel. Czy to nie straszne?” A cóż w tym strasznego? Jest to niewątpliwie niedogodność, ale daleko jej do straszności. „Przytyłam dwa kilo. To straszne!” Cóż w tym takiego strasznego, że przybyło Ci dwa kilogramy? Ale tak właśnie opowiadamy o błahostkach życia codziennego. I podświadomość rejestruje: KATASTROFA... KATASTROFA... KATASTROFA. Zamiast mówić „to straszne”, powiedz: „Trzeba z tego wyciągnąć wnioski na przyszłość.” Zapewne czułbyś się uprawniony do powiedzenia: „To straszne”, gdyby ktoś bliski zachorował na raka. Ale pamiętaj, że przy takiej postawie nie będziesz miał siły poradzić sobie z tą trudną sytuacją. Wielu ludzi wyciągnęło ważne lekcje z tego typu doświadczenia. Wiem coś o tym, bo i mnie to spotkało. Doświadczenie z rakiem nauczyło mnie wielu wspaniałych rzeczy na własny temat i na temat otoczenia. Przede wszystkim dowiedziałam się, jak bardzo mnie inni kochają. Mój ówczesny narzeczony, a obecnie mąż, ujawnił delikatne rysy, których nigdy wcześniej nie znałam, a nasza miłość pogłębiła się. Przestaliśmy przesądzać z góry o tym, jacy jesteśmy. Co więcej, wprowadziłam w swoje życie wiele pozytywnych zmian. Odżywiam się w sposób o wiele bardziej świadomy niż dawniej. Nauczyłam się eliminować złość, urazę i stres, które towarzyszyły mi na co dzień przed chorobą. Dzięki temu, że miałam raka, mój mąż i ja mieliśmy okazję zrobić coś dobrego dla innych. Ja napisałam bardzo optymistyczny artykuł na temat swojej mastektomii. Wiem, że wielu mężczyznom i kobietom bardzo pomógł. Mój mąż i ja wystąpiliśmy razem w telewizji, by opowiedzieć o naszych przeżyciach i dodać otuchy chorym i ich rodzinom. Jak widzisz, rak może być wspaniałym, pouczającym doświadczeniem i okazją, by coś z siebie dać innym.
Rozumiesz teraz o co chodzi? Zacznij eliminować ze swojego słownika te wszystkie okropieństwa, niemożności, problemy i zmagania. Może Ci się wydawać, że różnice semantyczne nie mają większego znaczenia, ale zapewniam Cię, że tak nie jest. Kiedy zaczniesz używać słów pełnych mocy, mocniej staniesz na nogach. Ludzie, z których emanuje wewnętrzna siła, inaczej są traktowani niż Ci, którzy sprawiają wrażenie słabych. Im pewniej mówisz, tym większy będziesz miał wpływ na otaczający świat. Kontrolując słownictwo, możesz przy okazji poszerzyć swoją strefę komfortu. Co to znaczy?
Większość z nas stara się nie wykraczać poza strefę komfortu. Poza tą strefą czujemy się nieswojo. Na przykład bez mrugnięcia oka damy za buty 75 dolarów, ale kupując buty za 100 dolarów czujemy się już nieswojo. Nie mamy problemu z inicjowaniem znajomości ze współpracownikami na tym samym szczeblu w hierarchii firmowej, ale czulibyśmy się źle inicjując znajomość z kimś na wyższym stanowisku. Spokojnie wpadlibyśmy sami do pobliskiego baru szybkiej obsługi, żeby coś przekąsić, ale nie czulibyśmy się dobrze, gdybyśmy wybrali się samotnie do luksusowej restauracji. Prośba o 5.000 dolarów podwyżki przejdzie nam przez gardło, ale o 7.000 dolarów podwyżki wahamy się prosić. Wyceniamy godzinę swojej pracy na 30 dolarów, ale już 35 dolarów nie czujemy się warci. I tak dalej. Każdy z nas ma inną strefę komfortu, ale czy zdajemy sobie z tego sprawę czy nie, każdy z nas bogaty czy biedny, o wysokiej czy niskiej pozycji w hierarchii, mężczyzna czy kobieta podejmuje decyzje w oparciu o granice tej strefy.
Proponuję, byś codziennie zrobił coś, co pomoże te granice rozciągnąć. Zadzwoń do kogoś, do kogo dotychczas krępowałeś się zadzwonić, kup sobie buty za kwotę, której w przeszłości byś nie zapłacił, poproś o coś, o co nigdy nie odważyłeś się prosić. Codziennie podejmij jeden ryzykowny krok zrób to małe lub śmiałe posunięcie, po którym poczujesz się wspaniale. Nawet jeśli nie wszystko ułoży się po Twojej myśli, przynajmniej będziesz wiedział, że spróbowałeś. Nie siedź bezsilnie w kącie. Spójrz co się dzieje, kiedy rozciągasz swoją strefę komfortu:
Na rysunku widać, że ilekroć podejmujesz ryzyko, ilekroć wykraczasz poza sferę, w której czujesz się wygodnie, tylekroć stajesz się mocniejszy. Całe Twoje życie zaczyna się rozszerzać, dostarczając Ci nowych doświadczeń. Im się czujesz mocniejszy, tym jesteś pewniejszy siebie i coraz łatwiej Ci poszerzać strefę komfortu, nawet jeśli czujesz przy tym lęk. Podejmujesz też coraz większe ryzyko. Powiedzmy, że na początku zapisałeś się na jeden kurs wieczorowy po piętnastoletniej przerwie w nauce. Wreszcie postanawiasz zrobić magisterium. Poszerzasz się... otwierasz... rośniesz... ale zawsze w swoim tempie. Dopóki podejmujesz ryzyko, choćby najmniejsze, dopóty posuwasz się w prawo na kontinuum cierpieniasiły.
Codziennie przed pójściem spać zaplanuj sobie, jakie ryzyko podejmiesz jutro. Zamknij oczy i przećwicz to sobie na niby. Postaraj się jak najwyraźniej to sobie wyobrazić. A za dnia zwróć uwagę na to, w których momentach się wahasz i zacznij w oparciu o te obserwacje planować przyszłe ryzyko. Jeśli uda Ci się przezwyciężyć wahanie, kiedy tylko je zauważysz, to wspaniale. Pamiętaj, że im bardziej będziesz poszerzał strefę komfortu, tym będziesz silniejszy.
UWAGA: Kiedy mówię o ryzyku, nie mam na myśli zachowań fizycznie niebezpiecznych, takich jak szybka jazda samochodem czy branie narkotyków. Ani o takim ryzyku, które narusza prawa drugiego człowieka, na przykład poderwanie cudzego męża czy, dajmy na to, napad na bank. Nie tylko naraziłbyś się na utratę popularności, śmierć lub więzienie, ale przesunołbyś się na lewą stronę kontinuum cierpieniasiły. Tego typu zachowania wcale nie uczynią Cię silniejszym, ponieważ są niemoralne i wyprane z miłości do siebie i innych. A bez tych składników nie podwyższysz poczucia własnej wartości. I o wiele gorzej będziesz radził sobie ze strachem.
A zatem, ryzykuj każdego dnia, ale wybieraj tylko takie ryzyko, które pozwoli Ci rozwijać poczucie własnej wartości. Takie, które poprawia zdolność radzenia sobie z lękiem. POSZERZAJ SWOJĄ STREFĘ KOMFORTU! POSZERZAJ! POSZERZAJ!
Czy czujesz to czy nie, już jesteś o wiele silniejszy. Wszyscy jesteśmy. Kiedy mówię o przechodzeniu z pozycji cierpienia do pozycji siły, nie mam na myśli czerpania siły z zewnątrz. Masz w sobie ogromny generator energii, który tylko czeka, byś zrobił z niego użytek. Całkiem wystarczający, byś ułożył sobie życie tak, by czerpać z niego radość i zadowolenie. Chodzi o to, by dotrzeć do energii, która w Tobie jest, choć nie zdajesz sobie z tego sprawy Opisane w książce ćwiczenia mają Cię doprowadzić do tego wielkiego źródła mocy. O tym, czy jesteś gotów zaakceptować to wszystko, co kryjesz w sobie, zaświadczy Twoja chęć do ćwiczeń. Jeśli nie jesteś jeszcze gotów, nie miej do siebie o to pretensji. Podejmij po prostu solenne postanowienie, że będziesz stale zmierzał do celu. Czytaj tę książkę oraz inne poradniki tego typu, dopóki nie pozbędziesz się negatywnych przekonań, pogrążających Cię w poczuciu bezsilności. Większości z nas stare nawyki nie pozwalają przezwyciężyć słabości. Zastąpienie starych przekonań nowymi i zdrowszymi wymaga ciągłych ćwiczeń.
Tak zostałeś zaprogramowany przez naturę, byś robił użytek z osobistej mocy. Kiedy tego nie robisz, ogarnia Cię bezradność, bezwład i przygnębienie widomy znak, że coś nie funkcjonuje prawidłowo. Jak każdy człowiek, zasługujesz na wspaniałe i ekscytujące życie. A tylko wtedy poczujesz się wspaniale, kiedy nawiążesz kontakt ze swoim silnym Ja.
Rozdział 4.
Wszystko jest w Twoich rękach... czy tego chcesz czy nie
„To Ty jesteś Panem swego życia”
Kim jesteś? Ofiarą, czy kimś, kto bierze za swoje życie odpowiedzialność? Wielu z nas myśli, że bierze odpowiedzialność za swoje życie, choć tak naprawdę tego nie robi. Mentalność „ofiary” jest słabo uchwytna i przybiera wiele form. Kiedy zrozumiesz przedstawione w tym rozdziale tezy, lepiej pojmiesz mechanizmy radzenia sobie z lękiem.
Idea, że należy brać odpowiedzialność za swoje życie, nie jest Ci zapewne obca. Wpajano Ci od lat: BĄDŹ ODPOWIEDZIALNY ZA SWOJE ŻYCIE.
Jednak jestem przekonana, że większość z nas nie rozumie, co to naprawdę znaczy.
Większość z nas, ludzi „niezależnych”, interpretuje to tak: powinniśmy pracować zawodowo, zarabiać na swoje utrzymanie i nie być na niczyim garnuszku. Może tak, a może nie (znam wielu ludzi „zależnych”, którzy dobrze pojęli sekret brania odpowiedzialności za swoje życie), ale w gruncie rzeczy sedno sprawy leży gdzie indziej. Jest to problem znacznie bardziej złożony i mniej oczywisty, niż myślisz. Rozważmy kilka przykładów. Edward jest niezwykle bogaty. Zajmuje bardzo wysokie stanowisko służbowe. A mimo to, stale się czegoś boi. Kiedy napomknęłam delikatnie, że może powinien się zgłosić do specjalisty, odpowiedział, że wszystko byłoby w porządku, gdyby tylko inni zechcieli się zmienić. Gdyby tylko żona go bardziej kochała, synjedynak przestał ćpać, nic by mu nie było. Niby dlaczego miałby szukać pomocy, przecież to wszystko przez nich. Czy Edward bierze odpowiedzialność za swoje życie? Zdecydowanie nie!
Mara, obiektywnie rzecz biorąc, osiągnęła szczyt. Ma wspaniałą pracę, śliczne mieszkanie, wielu przyjaciół i kochanków. Tymczasem ona bez przerwy wywleka eksmężowi jego grzechy: zatruwa jej życie, zawsze był dla niej niesprawiedliwy, nigdy nie płaci alimentów. A jakby tego było mało, syn się od niej odwraca i mówi, że jest egoistką... i tak dalej... i dalej... i dalej. Czy Mara bierze odpowiedzialność za swoje życie? Zdecydowanie nie! Znam wielu ludzi samotnych lub rozwiedzionych, którzy wciąż narzekają na eksmężów i eksżony, szefów, swoją samotność, beznadziejne życie w pojedynkę i tak dalej. Znam wielu ludzi żonatych i zamężnych, którzy stale się skarżą, a to na dzieci, a to na brak pieniędzy, brak kontaktu z żoną czy mężem i tym podobne. Czy ktokolwiek z nich bierze odpowiedzialność za swoje życie? Nikt!
Każdy odgrywa na swój sposób ofiarę. Każdy scedował odpowiedzialność na coś lub kogoś innego. Pamiętaj, że kiedy zrzekasz się odpowiedzialności, zbliżasz się coraz bardziej do lewego krańca kontinuum cierpieniasiły i w konsekwencji przestajesz sobie radzić z lękiem.
Mówiąc jaśniej, jeżeli nienawidzisz swojej pracy, jesteś osobą samotną, a chciałbyś być żonaty (zamężna), jesteś w związku, który Ci nie odpowiada, a chciałbyś (chciałabyś) się od niego uwolnić, Twoja córka przyprawia Cię o przedwczesną siwiznę i nic Ci się nie układa też odgrywasz ofiarę. Nic dziwnego, że się boisz ofiary z natury rzeczy są bezsilne!
PRAWDĘ MÓWIĄC, SPRAWUJESZ KONTROLĘ CAŁKOWI
TĄ KONTROLĘ. Ale z takiego czy innego powodu, świadomie lub nieświadomie, postanowiłeś nie rzucać znienawidzonej pracy, żyć w pojedynkę, pozostać w destrukcyjnym związku, pozwolić, by córka Cię doprowadzała do szału. Postanowiłeś sabotować wszystko, co w Twoim życiu dobre. Wiem, że trudno Ci się pogodzić z myślą, że to Ty sam zatruwasz sobie życie. Bardzo nieprzyjemnie jest uzmysłowić sobie, że jest się swoim największym wrogiem. Ale z drugiej strony, ta wiadomość to dla Ciebie wielkie dobrodziejstwo. Skoro już wiesz, że możesz sam siebie wpędzić w rozpacz, to logiczne jest, że możesz sprawić, by życie było radosne. Pojęcie brania odpowiedzialności za swoje życie wymyka się definicji, pozwól zatem, że wytłumaczę, co trzeba zrobić, by żyć bardziej z pozycji siły niż cierpienia. Zauważ, że nie proszę, byś uwierzył, że jesteś odpowiedzialny za wszystkie doświadczenia życiowe, czyli za wszystko, co Cię w życiu spotyka (nawet jeśli są tacy, którzy upieraliby się, że to prawda). Proszę tylko, byś uwierzył, że jesteś sprawcą wszystkich Twoich doświadczeń życiowych w sensie reakcji na to, co Cię spotyka. Opowiem o tym więcej w rozdziale następnym i w rozdziale 9.
Czytając siedem przytoczonych poniżej definicji pojęcia „brać odpowiedzialność”, miej na uwadze, że ilekroć zrzekasz się odpowiedzialności, stawiasz siebie w pozycji cierpienia i tym samym pogarszasz swoją zdolność radzenia sobie z lękiem.
1. Brać odpowiedzialność, to nikogo nie obwiniać za to, kim jesteś, co robisz, co masz i co czu jesz. „Nigdy?” powiadasz. „Ale tym razem to naprawdę jego (jej, szefa, syna, gospodarki, mamy, taty, przyjaciółki) wina! Jak Boga kocham!” (Jeśli kogoś czy coś pominęłam, dopisz do listy.) Dopóki w pełni nie zrozumiesz, że tylko Ty i nikt inny, jesteś autorem tego, co się dzieje w Twojej głowie, nigdy nie będziesz panem swego życia. Oto kilka scenariuszy, które usłyszałam na swoich zajęciach, i pytań, które przedstawione tu osoby musiały sobie zadać, zanim mogły się przesunąć w kierunku pozycji siły.
Madeline
„To naprawdę wina mojego męża, że od dwudziestu pięciu lat moje życie jest takie podłe!”
Dlaczego zdecydowałaś się z nim zostać? Dlaczego nie pamiętasz o wszystkich miłych rzeczach, które dla Ciebie zrobił? Dlaczego jesteś tak przesiąknięta złością, że on nie może się z Tobą porozumieć?
Dawid
„To naprawdę wina mojego syna, że osiwiałem ze zmartwienia”. Nie wierzysz, że sam wybierze właściwą drogę? Dlaczego zawsze go ratujesz? Dlaczego uczyniłeś z niego kontynuację swych dążeń tak dalece, że stawiasz mu zbyt wysokie wymagania? Dlaczego nie pozwalasz mu po prostu być sobą?
Tony
„To naprawdę wina sytuacji na rynku pracy, że nie mogę rzucić tej ohydnej roboty”.
Nie widzisz, że innym udaje się znaleźć pracę mimo kiepskiej sytuacji w gospodarce? Dlaczego nie starasz się czerpać więcej zadowolenia z obecnej pracy? Dlaczego nawet nie próbujesz szukać innego zajęcia? Dlaczego w swojej obecnej pracy nie wymagasz więcej od innych zamiast ciągle narzekać, że nic nie jest zrobione tak jak być powinno? Dlaczego nie zależy Ci na tym, by dawać z siebie wszystko?
Alice
„To naprawdę wina moich dzieci, że nie rozwijam się zawodowo”. Dlaczego nie widzisz, że inne kobiety rozwijają się zawodowo, a ich dzieciom nie dzieje się z tego powodu krzywda? Dlaczego nie skorzystałaś z propozycji męża, który obiecał, że chętnie pomoże przy dzieciach, abyś mogła wrócić do pracy? Dlaczego nic nie zrobiłaś, by zdobyć kwalifikacje potrzebne do wykonywania wymarzonej pracy?
Lindy
„To nie moja wina, że mam depresję. Dlaczego właśnie ja musiałam zachorować na raka?”
Dlaczego zawsze tak niezdrowo się odżywiałaś? Dlaczego stale zżera cię złość i_ uraza? Dlaczego jesteś ciągle taka napięta? Dlaczego tyle palisz? Dlaczego nie widzisz, że są tacy, którzy swoją przygodę z rakiem obrócili w pozytywne doświadczenie? Jeśli identyfikujesz się z którąś z tych historii i jest Ci z tego powodu przykro, to bardzo dobrze. To znaczy po prostu, że trafiłeś na sferę swojego życia, nad którą musisz popracować. Ilekroć przerzucasz winę za to, co Ciebie w życiu spotyka na czynniki zewnętrzne, wyrzekasz się mocy i wpędzasz w cierpienie, bezwład i przygnębienie.
2. Brać odpowiedzialność, to nie znaczy obwiniać siebie. Wiem, że wydaje Ci się to sprzeczne z punktem 1, ale tak nie jest. Wszystko, co Cię pozbawia mocy lub przyjemności czyni z Ciebie ofiarę. Nie rób z siebie ofiary!
Niektórym sprawia to jeszcze większą trudność niż powstrzymanie się od obwiniania innych. Kiedy już do Ciebie dotarło, że Ty sam jesteś sprawcą swoich nieszczęść, pojawia się skłonność do karania i deprecjonowania siebie. „I znów partaczę swoje życie. Jestem do niczego. Czy ja się nigdy niczego nie nauczę?” Obwinianie siebie to kolejny przejaw zrzekania się odpowiedzialności za swoje życie. Zawsze robiłeś co mogłeś, na miarę swych ówczesnych możliwości. Teraz uczysz się inaczej myśleć, więc możesz spojrzeć inaczej na życie i wiele w swoim zachowaniu zmienić. Nie musisz się denerwować z powodu minionego, obecnego ani przyszłego zachowania. Wszystko składa się na proces uczenia proces przechodzenia z pozycji cierpienia do pozycji siły. A to wymaga czasu. Musisz być cierpliwy i wyrozumiały dla siebie. Nigdy siebie nie deprecjonuj, bo nie ma takiej potrzeby Nie jesteś niczemu „winien”. Tak,~to Ty doprowadzasz siebie do rozpaczy, ale to nie powód, by się obwiniać. Kroczysz drogą wiodącą ku samorealizacji, a jest to proces długi i żmudny, proces prób i błędów.
3. Brać odpowiedzialność, to wiedzieć gdzie i kiedy ZRZEKASZ SIĘ odpowiedzialności, byś stopniowo mógł to zmienić. Dopiero po wielu latach zdałam sobie sprawę, że najczęściej odgrywam rolę ofiary w kontaktach z mężczyznami. Ileż wieczorów przegadałam z przyjaciółkami, skarżąc się, że moi mężczyźni doprowadzają mnie do rozpaczy.
Te „palanty” (bo tak ich pogardliwie nazywałam), zawsze coś takiego zrobią, żeby mnie unieszczęśliwić. Ten się zawsze spóźnia, ten ma węża w kieszeni, ten za mało zarabia, ten za często grywa w golfa, ten nie chce się rozwieść i tak dalej. Podsycałam w sobie złość i urazę do nich. Godzinami wisiałam przy telefonie, wykrzykując do słuchawki: „Wyobraź sobie, że on miał czelność...”. Oczywiście moje wierne przyjaciółki sekundowały mi w moich dramatach, a ja w ich. Tworzyłyśmy Towarzystwo Wzajemnego Biadolenia. Nigdy nam się nasze wzajemne opowieści nie przykrzyły. I nic dziwnego: pławiłyśmy się w męczeństwie i karmiłyśmy nim nawzajem. I zawsze miałyśmy rację! Nagrodą było to, że nie musiałyśmy same dbać o swoje szczęście mogłyśmy spokojnie oskarżać naszych mężczyzn o to, że go nam nie zapewnili.
Wtedy byłam przekonana, że biorę odpowiedzialność za swoje życie. Wspaniale mi się powodziło, miałam świetne mieszkanie, byłam całkowicie „niezależna”. Ale to nieprawda, że brałam odpowiedzialność za swoje życie. Nadal oczekiwałam od swoich mężczyzn, że mnie „uszczęśliwią”. Aż w końcu zrozumiałam, że tylko jedna osoba na świecie może mnie uszczęśliwić i tą osobą jestem JA! Paradoksalnie, dopiero kiedy sobie to uświadomiłam, zaczęłam mieć wspaniałe, pełne ciepła relacje z mężczyznami. Teraz już wiem, że kiedy czuję do swojego męża złość, powinnam sobie po prostu zadać pytanie: „Co mogłabym robić sama, ale nie robię, oczekując, że zrobi to za mnie mój mąż?” (Przeczytaj to jeszcze raz!) Dzisiaj bez trudu udaje mi się szybko zidentyfikować problem. Czuje się niepewnie, nudzę się, brakuje mi pieniędzy, oczekuję, że skoro sobie z czymś nie radzę, on sprawi, że „wszystko będzie dobrze” itp., itd. Kiedy już wiem, co robię złego, mogę to naprawić. A kiedy biorę się za naprawianie tego, co w moim życiu szwankuje, cała złość do innych pryska. Moja córka, Leslie, zauważyła ostatnio, że moje małżeństwo przeżywa fantastyczny okres. „Tak” odpowiedziałam „to wręcz niesamowite, jaki Mark robi się idealny, kiedy przestaję od niego oczekiwać, że upora się z moim życiem!”
Nie chcę przez to powiedzieć, że nie masz prawa, by Twój partner zaspokajał Twoje podstawowe potrzeby potrzebę wsparcia w rozwoju, potrzebę opieki od czasu do czasu, potrzebę pewności, że się o Ciebie troszczy. Ale jeżeli sama sobie w życiu nie radzisz, to choćby nie wiem jak Twój mąż się o Ciebie troszczył i się Tobą opiekował, zawsze Ci będzie mało. Będziesz jak studnia bez dna. Choćby Twój mężczyzna stanął na głowie, jak robili to niektórzy moi mężczyźni, zawsze będziesz czuła niedosyt. Dodam tylko, że jeśli Twój partner nie zaspokaja Twoich podstawowych potrzeb opieki i miłości, dobrze zrobisz opuszczając go. Ale najpierw zadaj sobie pytanie: „Czy rzeczywiście on (ona) jest taki okropny (okropna), czy może to ja nie biorę odpowiedzialności za swoje życie?” Jeśli dojdziesz do wniosku, że nie masz zamiaru dłużej żyć u boku tego człowieka, tym samym bierzesz na siebie odpowiedzialność za znalezienie odpowiedniego partnera.
Sygnałem, że naprawdę bierzesz za siebie odpowiedzialność będzie to, że wcale lub prawie wcale nie czujesz do tego człowieka złości. Zdajesz sobie sprawę, że kiedyś postanowiłeś (postanowiłaś) z nią (nim) być, a teraz zdecydowałeś (zdecydowałaś) się odejść. Nikt nie jest winny. Ona (on) robi co może na swoim obecnym etapie rozwoju. Jeśli się gniewasz, znaczy to, że nie przejmujesz na siebie odpowiedzialności.
Bliskie kontakty z innymi to tylko jedna z dziedzin, w której można się zrzec odpowiedzialności. Przyjrzyj się także i innym sferom Twojego życia i sprawdź, czy i tam nie postępujesz podobnie. Zwróć uwagę na następujące sygnały:
złość zniecierpliwienie
irytacja brak radości
obwinianie innych zmęczenie
cierpienie onieśmielenie
zemsta dążenie do kontroli
rozkojarzenie nad innymi
użalanie się nad sobą obsesje
zawiść uzależnienia
bezradność krytykanctwo
wieczny stan zawieszenia rozczarowanie
zazdrość
Nie jest to lista kompletna, ale wiadomo o co chodzi. Ilekroć poczujesz którąś z tych emocji, sprawdź, czego sam w życiu nie robisz, skoro masz takie ostrzegawcze objawy. Zdziwisz się, jak łatwo Ci będzie zlokalizować obszar, w którym zrzekasz się odpowiedzialności.
4. Brać odpowiedzialność, to okiełznać wewnętrzną Trajkotkę. Czyli ten mały wewnętrzny głosik, który stara się doprowadzić Cię do obłędu czasami skutecznie! Głowę dam, że niektórzy z Was nawet nie wiedzą o jej istnieniu (ja sama przeżyłam szok, kiedy się o niej dowiedziałam), ale wierz mi, że to ona dzierży klucze do wszystkich Twoich lęków. To ona zwiastuje zgubę, niedostatek i klęskę. Tak bardzo sięprzyzwyczaiłeś do jej obecności, że nawet nie zwracasz na nią uwagi. Jeśli nie uświadomiłeś sobie jeszcze obecności Twojej Trajkotki, posłuchaj, co ona do Ciebie mówi, a mówi mniej więcej tak:
Jeśli do niego zadzwonię, może pomyśleć, że się narzucam, ale jeśli nie zadzwonię, to może pomyśleć, że się nim nie interesuję. Ale jeśli zadzwonię, a włączy się automatyczna sekretarka, będę zachodzić w głowę, gdzie też on się podziewa i zepsuję sobie cały wieczór, bo będę myśleć, że spotyka się z inną kobietą, no ale jeśli nie zadzwonię, to i tak będę się tym zadręczać. Może nie powinnam dzisiaj wieczorem wychodzić z domu. Co będzie, jeżeli on zadzwoni i mnie nie zastanie? Pomyśli, że umówiłam się z kimś innym i że mi na nim nie zależy. Gdybym natomiast ja do niego zadzwoniła, dowie się, że naprawdę jestem nim zainteresowana, a wtedy pewnie zacznie się na mnie boczyć. Zastanawiam się, dlaczego nie dzwoni? Może potraktowałam go zbyt ozięble, kiedy dzisiaj wpadłam na niego w stołówce? Może powinnam mu była okazać więcej ciepła? Szkoda, że nie miałam na sobie czegoś bardziej wystrzałowego. To co mam na sobie za bardzo mnie pogrubia. I makijaż się rozmazał. Potraktował mnie dość ozięble. Może dlatego, że się dowiedział, że przedwczoraj spotkałam się z Allenem? Ale niech sobie nie myśli, że będę siedziała codziennie i czekała na jego telefon. Co to, to nie! jak go spotkam, zapytam się, dlaczego nie dzwoni. Mieliśmy pójść w tym tygodniu do kina, a on nie raczył o tym nawet pamiętać. Wygarnę mu bez ogródek, że nie ma za grosz przyzwoitości. Nie będę go oceniać, ale na pewno dam mu do zrozumienia, co o nim myślę...
Albo tak:
Jestem wściekła na szefa, że nie zaprosił mnie na dzisiejsze zebranie. Tak się dla niego staram, a on tego nie docenia. Inni lenią się całymi dniami, po czym dostają zaproszenie na zebranie. Może i ja zacznę się obijać. Zobaczymy, czy to mu się bardziej spodoba. Wcale się nie opłaca wypruwać sobie żyły. Tylko się człowiek naharuje, a nikt mu nawet „dziękuję” nie powie. Opłaca się kręcić innymi, wszyscy tak robią. Nikt już nie docenia ciężkiej i uczciwej pracy. Ja mu jeszcze pokażę. Rozejrzę się za jakąś inną robotą. Ale taka teraz posucha na rynku pracy, że na pewno niczego nie znajdę. Żebym chociaż miała wyższe studia, miałabym lepszą szansę. A tak, muszę siedzieć w tej zapchajdziurze nikt przecież nie zatrudni kobiety po czterdziestce. Wszystko opiera się na znajomościach. Gdyby moi rodzice byli bogaci, poznałabym ludzi, którzy mają dojścia. Czuję się wykorzystana. Nie mieści mi się w głowie, że nie zaprosił mnie na zebranie. Co on sobie myśli? Dlaczego mnie to zawsze musi spotkać... Nic dziwnego, że wielu z nas nie cierpi samotności i nie może wysiedzieć w pokoju bez włączenia radia albo telewizora. Wszystko, byle tylko nie dostać bzika! Ale uwierz mi, że ten „bzik”, to konieczny etap rozwoju. Wszyscy w którymś momencie padamy ofiarą wewnętrznej Trajkotki.
Skoro już wiesz o jej istnieniu, zwróć uwagę, że nie potrafisz jej wyłączyć przynajmniej jeszcze nie teraz. Ale mam dla Ciebie dobrą wiadomość. Istnieją skuteczne sposoby uwolnienia się od tego typu negatywnych myśli. Omówię je w dalszych rozdziałach. Na razie zwróć tylko uwagę, że Twoja Trajkotka wpędza Cię w rolę ofiary i obiecaj sobie solennie, że zastąpisz ją głosem miłości. Nie musisz dotrzymywać towarzystwa swoim wrogom, nawet jeśli siedzą w Tobie. A przy okazji kiedy już pozbędziesz się negatywnych myśli, które przynosi Ci Twoja Trajkotka, zaręczam, że bardzo polubisz chwile samotności.
5. Brać odpowiedzialność, to uświadomić sobie, jakie odnosisz korzyści tkwiąc w miejscu zamiast się posuwać do przodu. Fakt, że takie korzyści istnieją, wyjaśnia dlaczego decydujesz się przeciągać nieznośną sytuację w nieskończoność. Kiedy to zrozumiesz, łatwiej pojmiesz, dlaczego zachowujesz się tak, a nie inaczej. Oto kilka przykładów.
Jean
Jean nienawidziła swojej pracy i bardzo chciała ją zmienić. Czuła się ofiarą. Biedna Jean! Jej wewnętrzna Trajkotka stale z nią prowadziła grę pod tytułem „Gdyby tylko”. Gdyby tylko łatwiej było o pracę, nie byłoby problemu. Gdyby tylko miała lepsze kwalifikacje, miałaby większą szansę. Co tak naprawdę trzymało Jean w dotychczasowej pracy? Jakie czerpała z tego korzyści? Jean wyraźnie odczuwała pewien komfort z odgrywania roli ofiary. Nie musiała się narażać na ewentualną odmowę, gdyby szukała nowej pracy. Nienawidziła swojej obecnej pracy, ale przynajmniej nie była trudna. Wiedziała, że sobie z nią poradzi; nie musiała podawać w wątpliwość swoich kompetencji. Odbębniała swoje i niczego więcej od niej nie oczekiwano. Poza tym, była raczej pewna, że jej nie wyrzucą. Kiedy Jean uświadomiła sobie, jakie czerpie korzyści z obecnej sytuacji, mogła już dokonać wyboru: pozostać w obecnym miejscu pracy i cierpieć, pracować dalej i polubić swoją pracę lub znaleźć bardziej satysfakcjonujące zajęcie.
Jaką w końcu podjęła decyzję? Uświadomiwszy sobie, jakie czerpie korzyści z aktualnej sytuacji i z ich prawdziwego charakteru, bez trudu z nich zrezygnowała i poszukała innej pracy. Dopóki odgrywała rolę ofiary, nic nie mogła zrobić. Ale kiedy uświadomiła sobie, że trzyma się kurczowo dotychczasowej pracy ze względu na korzyści z niej płynące, a nie ze względu na różne „gdyby tylko”, łatwiej jej było ruszyć z miejsca.
Kevin
Kevin od pięciu lat żył z żoną w separacji. Poznał inną kobietę i chciał się z nią ożenić, ale nie mógł się zdobyć, by powiedzieć żonie i dzieciom, że chce rozwodu. Kiedy nowa towarzyszka życia zagroziła, że od niego odejdzie, zgłosił się do psychologa. Jego Trajkotka wbijała mu do głowy następujący tekst „ofiary”: Żona się zabije, dzieci do końca życia się do mnie nie odezwą, a rodzice się mnie wyrzekną”. Biedny Kevin! Na=poziomie świadomości był o tym szczerze przekonany i paraliżowało go poczucie winy. Przy pomocy terapeuty szybko zrozumiał, że prawdziwym problemem jest lęk przed odcięciem pępowiny. Nie kochał już żony, niemniej jednak podświadomie stanowiła dla niego psychologiczną ostoję „miejsce, do którego zawsze można wrócić” i bał się definitywnie przerwać linę, która go z tym miejscem łączyła. Taka była jego nagroda za tkwienie w miejscu. Kiedy Kevin zrozumiał, że to co go powstrzymuje, to jego własny, irracjonalny lęk, natychmiast wszczął postępowanie rozwodowe. Oczywiście żona się nie zabiła, dzieci nadal się do niego odzywały, a rodzice się go nie wyrzekli. Dziwili się tylko, że tak długo z tym zwlekał! Gdy Kevin zrozumiał, że tkwi w nieudanym małżeństwie z powodu korzyści z tego płynących, znikło poczucie winy i wreszcie mógł przejść do działania.
Tanya
Tanya była wiecznie chora, co bardzo jej w życiu przeszkadzało. Była święcie przekonana, że jest „biedactwem” obdarzonym przez naturę chorowitym ciałem. Większej ofiary świat nie widział! Podczas jednego z moich warsztatów, poprosiłam grupę o sporządzenie listy wszystkich korzyści płynących z tkwienia w nieznośnej sytuacji. Tanya żadnych korzyści z choroby nie była w stanie dostrzec... dopóki grupa jej w tym nie wyręczyła. Dzięki chorobie wyjaśniła grupa skupia na sobie uwagę i nie musi wystawiać się na żadne ryzyko. Początkowo temu zaprzeczyła, ale w końcu przyznała, że w tym co mówią jest ziarnko prawdy.
Tanya nigdy nie rozpatrywała swojej chorowitości w kategoriach manipulacji, mimo że jej nieświadomość dokładnie wiedziała, co robi. Kiedy Tanya była dzieckiem, zwracano na nią uwagę, tylko kiedy była chora. Gdy uświadomiła sobie korzyści z choroby obróciła swoje życie o sto osiemdziesiąt stopni. Zrozumiawszy, prawdopodobnie że to ona sama wpędza się w chorobę, wprowadziła w swoje życie wiele zmian. Najpierw opracowała nowy sposób odżywiania i zapisała się do klubu promocji zdrowia. Kolejny ważny może nawet ważniejszy krok, jaki podjęła, to zwrócenie się do najbliższych z prośbą, by ją „nagradzali” tylko wtedy, kiedy jest zdrowa i ignorowali, kiedy jest chora. Po kilku próbach rodzina przystała na to. Tanya zaczęła wyznaczać sobie zadania i zmuszać się do ich wykonania nawet w czasie choroby Wykonała wiele zawartych w tej książce ćwiczeń korzystała z afirmacji i taśm magnetofonowych.
Zrozumiawszy w pełni, jakie korzyści odnosi z choroby, Tanya uzyskała swobodę wyboru między następującymi alternatywami: Chorować do końca życia i w ten sposób skupiać na sobie uwagę, czy poszukać bardziej satysfakcjonujących sposobów kontaktowania się z ludźmi i realizowania swoich celów życiowych? Pozostać wiecznym obserwatorem czy zaangażować się w życie bardziej czynnie? Tanya wybrała to drugie... i przestała chorować.
Z tych przykładów dobrze widać, jak silny wpływ na Twoje życie mogą mieć ukryte korzyści. Nietrudno je rozszyfrować, kiedy zdasz sobie sprawę z ich istnienia. Wystarczy usiąść i z ołówkiem w ręku je spisać. Czasami tylko Ty ich nie dostrzegasz, innym natomiast rzucają się w oczy od razu. Jeśli sam ich nie dostrzegasz, poproś kolegę czy koleżankę o pomoc. Zdziwisz się, że Twoi koledzy lepiej znają Twoje motywy niż Ty sam.
6. Brać odpowiedzialność, to zastanowić się czego chcesz od życia i konsekwentnie to realizować. Wytycz sobie cele a następnie idź i staraj się do nich zbliżać.
Zastanów się, w jakim chciałbyś żyć otoczeniu... i go sobie wykreuj. Czy tak wiele kosztuje stworzenie spokojnego, pełnego miłości domu?
Rozejrzyj się dokoła i sprawdź, kogo chciałbyś włączyć do grona swoich przyjaciół... po czym chwyć za telefon i umów się na spotkanie. Nie siedź i nie czekaj, aż oni do Ciebie zadzwonią. Przyjrzyj się sobie. Ustal, co musisz zrobić, by zdrowiej wyglądać i zdrowiej się czuć... i zrób to.
Większość z nas nie jest kowalem swego losu. Przyjmujemy, co nam los przyniesie... i jesteśmy wiecznie niezadowoleni. Wielu z nas przez całe życie na coś czeka na idealnego męża (żonę), idealną pracę, idealnych przyjaciół. Nie czekaj, aż ktoś Ci coś podaruje. Sam możesz stworzyć wszystko, czego zapragniesz. Wystarczy się do tego przyłożyć, sprecyzować cele i działać reszta to kwestia czasu.
7. Brać odpowiedzialność, to uświadomić sobie, że w każdej sytuacji masz wiele możliwości wyboru.
Jedna z moich kursantek ujęła to tak: „Od momentu, kiedy zadzwoni budzik do momentu wyjścia z domu mam dla siebie półtorej godziny i tylko ode mnie zależy, jak rozpocznę dzień. Ode mnie zależy, czy podniosę rolety i wpuszczę do pokoju światło, czy będę się krzątać po ciemku. Czy będę leżała w łóżku myśląc:
„Nie chce mi się wstawać i iść do pracy. Nie przygotowałam na dzisiaj raportu”, czy też poleżę sobie jeszcze trochę, myśląc pozytywnie i oczekując radośnie nadchodzącego dnia. Ode mnie zależy, czy włączę jakąś muzykę i zacznę tańczyć czy będę słuchać wiadomości, które źle mnie nastrajają i wsłuchiwać się w szkodliwą paplaninę mojej wewnętrznej Trajkotki... Ode mnie zależy, czy będę się martwić swoim brakiem kondycji czy też powiem sobie, że jestem właśnie w trakcie doprowadzania swojego ciała do stanu sprawności. Tylko ode mnie zależy, jak minie dzień!” Najważniejsze, byś codziennie pamiętała, że o tym, jak się czujesz w danym momencie, decydujesz Ty. Ilekroć napotkasz w życiu jakąś trudność, wsłuchaj się w siebie i powiedz sobie: „Dobra, wybieraj”. Co wolisz, zadręczać się czy być zadowolona? Kreować wizje niedostatku czy obfitości? Mieć żal do siebie, że złościsz się na męża, czy zwrócić uwagę na to, co Ci wtedy doskwiera i porozmawiać z nim o tym? Wybór z całą pewnością należy do Ciebie. Wybierz to, co najbardziej stymuluje i rozwija.
A oto jeszcze kilka innych alternatyw do wyboru:
Twoja przyjaciółka postanowiła nie jechać na wspólnie zaplanowaną wycieczkę. Jesteś na nią wściekła... ALBO... Rozumiesz, że ma swoje powody i szukasz innej towarzyszki podróży bądź jedziesz sama i doskonale się bawisz!
Masz męża alkoholika. Do końca życia próbujesz go zmienić lub stale masz do niego pretensję... ALBO.., uczęszczasz na spotkania AlAnon i dowiadujesz się, jak zmienić siebie. Zachorowałeś na grypę i nie mogłeś przyjść na zaplanowane spotkanie. Jesteś pewien, że to dla Ciebie oznacza koniec kariery .. ALBO... wiesz, że masz wiele innych sposobów zrobienia kariery. Jedziesz na urlop do słonecznej Kalifornii, a ta wita Cię strugami deszczu. Do końca wakacji się dąsasz... ALBO... wspaniale spędzasz wakacje, wynajdując sobie inne ciekawe zajęcia. Nie masz już chyba wątpliwości, że wybór należy do Ciebie. Czytaj dalej, a dowiesz się, jak w każdej sytuacji można się ustawić po zwycięskiej stronie. Ale pamiętaj, że celem nie jest usprawiedliwienie czyjegoś złego zachowania tylko pomoc w czerpaniu większego zadowolenia z życia. Nauka brania odpowiedzialności za to, jak przeżyjesz swoje życie, to długi proces, wymagający ciągłych ćwiczeń. Ja mam wieloletnią praktykę, ale nadal nad tym pracuję. Chodzi tylko o to, by zacząć. Od razu poczujesz się lepiej. Oto sześć ćwiczeń, które pomogą Ci poczuć się silniej w konfrontacji ze swoimi lękami:
1. Zrób listę korzyści, jakie czerpiesz z faktu, iż w którymś obszarze życia tkwisz w miejscu. Z czym nie musisz się konfrontować? Czego nie musisz robić? Jakie masz z tego pocieszenie? Jakiego obrazu siebie nie musisz się pozbywać? Kiedy uświadomisz sobie, co robisz, automatycznie zrezygnujesz z wielu odruchów w swoim zachowaniu. Zamiast być sterowanym z zewnątrz, sam zaczniesz sobą sterować.
2. Bądź otwarty na wszystkie opcje rysujące się przed Tobą w ciągu dnia. Kiedy napotkasz jakąś trudność, usiądź i zrób listę możliwych sposobów odbioru tej sytuacji i reakcji na nią. Zamknij oczy i wyobraź sobie, że się z niej cieszysz..., że smucisz się z jej powodu..., że jesteś oburzony..., że Cię ona rozbawia..., że jest Ci ciężko..., że jest Ci lekko... i tak dalej. Zauważysz, że jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki możesz zmieniać punkt widzenia, i co za tym idzie, swoje odczucia.
Ilekroć coś Cię zdenerwuje, uświadom sobie, jakie masz alternatywy. Zrób z tego zabawę. Nie miej do siebie pretensji o to, że się zdenerwowałeś. Zdenerwowanie to sygnał, że musisz zacząć brać odpowiedzialność.
3. Zacznij zwracać uwagę na to co mówisz, kiedy rozmawiasz z przyjaciółmi. Czy dużo w tym narzekania na innych, typu: „Wyobraź sobie, że Jill znowu spóźniła się na kolację! Strasznie się pokłóciliśmy na środku restauracji”. Brzmi swojsko? No to sprawdź, czy nie mógłbyś tej sytuacji odwrócić i czegoś się z niej dowiedzieć o sobie. „Zauważyłem, że kiedy Jill się spóźnia, zaczynam tracić cierpliwość. Ciekawe dlaczego? Chyba dlatego, że ona w ogóle nie szanuje mojego czasu. Ale z drugiej strony trochę mi się to podoba. Kiedy mam powód do narzekań, czuję swoją przewagę...”.
4. Zrób listę dostępnych Ci sposobów zamiany dotychczasowych negatywnych doświadczeń w doświadczenia pozytywne. Jakie masz alternatywne sposoby reagowania na spóźnialstwo Jill? Mógłbyś przestać się z nią spotykać; przychodzić później wiedząc, że ona i tak się spóźni; przynosić ze sobą coś ciekawego do czytania. Jeśli bezwzględnie musisz się z nią spotykać punktualnie, powiedz jej po prostu, że jeśli jej o umówionej godzinie nie będzie, nie będziesz na nią czekał. Nie ma powodu się gniewać.
Kluczem do sukcesu jest nie obwiniać innych za własne zdenerwowanie. Nie chodzi o to, by im przebaczać, tylko o to, by nie dopuścić do tego, by ich postępowanie wyprowadzało Ciebie z równowagi.
W każdej sytuacji możesz zmienić swój punkt widzenia na co najmniej trzydzieści różnych sposobów. Uczyń z tego zabawę zabawę w „zmianę punktu widzenia”. Dobierz sobie towarzysza zabawy: obecność „partnera sparingowego” bardzo pomaga.
5. Zacznij się zastanawiać nad pozytywami sytuacji, które dotychczas oceniałeś negatywnie. Powiedzmy, że nie pozbierałaś się jeszcze po rozwodzie. Od tej chwili koncentruj się tylko na pozytywach swojego małżeństwa i na korzyściach płynących z rozwodu masz okazję poznać nowych ludzi, dysponować swoimi pieniędzmi inaczej niż dotychczas, jesteś wolny, bardziej niezależny.
6. A teraz zadanie najtrudniejsze! Sprawdź, czy potrafisz przez jeden tydzień nikogo i niczego nie krytykować. Nie masz pojęcia, jakie to trudne. Zdziwisz się też, widząc, jak bardzo nawykłeś do narzekania i krytykowania.
Nawiasem mówiąc, kiedy już przestaniesz innych poniżać, może się okazać, że nie masz o czym z nimi rozmawiać. Gderanie to nawyk. Musisz go zastąpić czymś pozytywnym. A to wymaga czasu i pomysłowości, ale kiedy Ci się to uda, na pewno będziesz szczęśliwszy i bardziej radosny.
Siedem sposobów odzyskania siły
1. Unikaj zrzucania winy za swój negatywny stosunek do życia na czynniki zewnętrzne. Nikt poza Tobą nie jest odpowiedzialny za to co myślisz i jak się zachowujesz.
2. Unikaj obwiniania siebie za brak kontroli. Robisz co możesz i jesteś na dobrej drodze do odzyskania siły.
3. Uświadom sobie, gdzie i kiedy odgrywasz rolę ofiary. Bądź uważny na sygnały informujące, że zrzekasz się odpowiedzialności za to, kim jesteś, co posiadasz,” robisz i czujesz.
4. Zapoznaj się ze swoim największym wrogiem wewnętrzną Trajkotką. Wykorzystaj podane w tej książce ćwiczenia, by zastąpić ją życzliwym, wewnętrznym przyjacielem.
5. Zastanów się, jakie czerpiesz korzyści ze stania w miejscu.
Paradoksalnie, kiedy tylko zdasz sobie z nich sprawę, szybko się „odblokujesz”.
6. Ustal, czego chcesz od życia i podejmij odpowiednie kroki, żeby to osiągnąć. Nie czekaj, aż kto inny to za Ciebie zrobi. Możesz się nie doczekać.
7. Uświadom sobie, ile w każdej sytuacji masz do wyboru sposobów działania i odczuwania. Wybierz drogę, która wiedzie do rozwoju i pozwala zawrzeć pokój ze sobą i innymi.
Rozdział 5.
Pollyanna znów na fali
„Jestem silny i godny szacunku”
„Nie bądź taką Pollyanną! (Pollyanna to cudowna opowieść o dziewczynce, która bawiła się w wyszukiwanie w przeciwnościach losu „czegoś, z czego można byłoby się cieszyć”. „Pollyanna”, „Pollyanna dorasta” cykl powieści autorstwa Eleanor H. Porter, Nasza Księgarnia, Warszawa)) Zapewne wiele razy ktoś Cię tymi słowami sprowadzał na ziemię, kiedy próbowałaś na coś spojrzeć z pozytywnej strony Ja sama przez wiele lat nie miałam wątpliwości, że to źle być Pollyanną. Podświadomie wbijano mi to do głowy. Któregoś wieczoru przy kolacji, z uporem maniaka próbowałam zmusić przyjaciółkę, by dostrzegła dobre strony czegoś, co ona szczerze odżegnywała od czci i wiary. W końcu rzuciła pogardliwie: „Zaczynasz mówić jak Pollyanna”. „A cóż w tym złego?” palnęłam ku jej, i własnemu, zdumieniu. „Cóż złego widzisz w tym, aby mieć pozytywny stosunek do życia, nawet jeśli rzuca Ci kłody pod nogi? Cóż złego w tym, że zwracasz wzrok w kierunku słońca, zamiast dostrzegać tylko nędzę i rozpacz? Cóż złego w tym, że starasz się odnaleźć dobre strony każdej sytuacji? Nic!” powiedziałam stanowczo. „Nie rozumiem” dodałam, nie dowierzając sama sobie „skąd takie opory przed tego typu myśleniem”. A przecież opór mamy! Jakże trudno przekonać ludzi do idei pozytywnego myślenia. Ilekroć podczas warsztatów i zajęć przedstawiam swoje poglądy na ten temat, słuchacze natychmiast ripostują: „Przecież to takie nierealistyczne!”. A kiedy ich pytam dlaczego myślenie negatywne miałoby być bardziej realistyczne, nie potrafią odpowiedzieć. Ludzie automatycznie zakładają, że to co złe jest realistyczne, a to co dobre nie. Przy bliższym zastanowieniu się widać, że to kompletny absurd. Podobno ponad 90% naszych obaw nigdy się nie spełnia. Czyli nasze negatywne troski mają około 10% szansy, że się sprawdzą. Jeśli tak jest rzeczywiście, to czy myślenie pozytywne nie jest bardziej realistyczne od myślenia negatywnego? Pomyśl, jak to jest w Twoim przypadku. Dam głowę, że większość Twoich obaw nigdy się nie sprawdza. Więc czy naprawdę jesteś takim realistą, martwiąc się bez przerwy? Nie!
Zastanów się, a dojdziesz do wniosku, że nie chodzi o to, która z tych postaw jest bardziej realistyczna, tylko o to po co się zadręczać, kiedy można być szczęśliwym? Jeżeli zachowując się jak Pollyanna sprawisz, że świat wokół Ciebie i Ty sam będziecie szczęśliwsi, to dlaczego jeszcze się wahasz?
Rozważmy kilka przykładów obydwu postaw. Joan i Mary, dwie gospodynie domowe, miały po czterdzieści parę lat, kiedy nagle zostały wdowami. Joan natychmiast zaczęła rozdzierać szaty. Całymi latami wymuszała na wszystkich współczucie, aż doszło do tego, że każdy jej unikał, co tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że kobieta samotna nie jest nigdzie zapraszana. Wbiła sobie do głowy, że już nikt jej nigdy nie pokocha i oczywiście wszystko robiła, żeby to potwierdzić. Renta po mężu ledwo starczała na życie, więc postanowiła przykroić potrzeby do posiadanych środków, no bo przecież nikt nie zatrudni kobiety w jej wieku. Parę razy zgłosiła się nawet na rozmowę kwalifikacyjną, ale zważywszy jej brak zapału, żadnej pracy oczywiście nie otrzymała. Swoim negatywnym nastawieniem skazała się na „realistyczne” życie w udręce.
Mary natomiast po śmierci męża przybrała postawę Pollyanny.
Po krótkiej żałobie, wzięła się w garść i rozpoczęła nowe życie. Była jedną z tych osób, które szczerze wierzą, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Jej mąż także nie zostawił zbyt wiele pieniędzy, więc postanowiła sama na siebie zarobić. Chociaż nigdy wcześniej nie pracowała, wierzyła, że coś się dla niej znajdzie. Od dawna zajmowała się nieodpłatnie szukaniem sponsorów i bardzo lubiła to robić. Korzystając ze swoich dotychczasowych doświadczeń, zgłosiła się na asystentkę do wydziału zbierania funduszy przy niewielkiej organizacji charytatywnej. Po dwóch latach była już szefem wydziału. Przez cały ten czas czuła, że się rozwija jak nigdy przedtem. I choć za nic w świecie nie życzyłaby mężowi śmierci i nadal za nim nieraz zatęskni, ogromnie rozkwitła.
W przeciwieństwie do przyjaciół Joan, przyjaciele Mary nigdy jej nie pomijali w swoich planach. Bo niby dlaczego? Tryskała energią i zarażała ich swym entuzjazmem. Sposób, w jaki wyszła ze swojej tragedii wszystkim dodawał skrzydeł. Swoim pozytywnym nastawieniem wymościła sobie bardzo „realistycznie” życie, pełne radości i zadowolenia.
Nic nie jest z natury realistyczne ani nierealistyczne. Wszystko zależy od podejścia do sytuacji. Swoją rzeczywistość kreujemy sami. Co to ma wspólnego z lękiem? Wszystko! Przypomnij sobie, że uporać się z lękiem, to przejść z pozycji cierpienia do pozycji siły. Choć obie kobiety miały wiele obaw, Joan podchodziła do swoich lęków z pozycji cierpienia, a Mary z pozycji siły. Lęk Joan doprowadził ją do stagnacji; lęk Mary doprowadził ją do rozwoju. Joan nadal martwi się, że ma za mało przyjaciół, że umrze w samotności, że zabraknie jej pieniędzy. Troski wiszą nad nią jak chmura gradowa. Doprawdy żyje po lewej stronie wykresu cierpieniasiły jest bezradna, przygnębiona, bezwładna. Obawy Mary, natomiast, doprowadziły do tego, że zbiera dla swojej organizacji dużo pieniędzy, świetnie się spisała podczas wywiadu telewizyjnego, biuletyny informacyjne wychodzą na czas, i może się pochwalić wieloma innymi sukcesami. Jej lęki mają zupełnie inną jakość niż lęki Joan. Mary żyje po prawej stronie wykresu cierpieniesiła: jest pogodzona ze światem, ma napęd i chęć do działania. Nie ma co do tego żadnej wątpliwości: naucz się myśleć pozytywnie, a coraz bardziej będziesz odzyskiwał siły.
Jack Canfield, prezes SelfEsteem Seminars, nauczył mnie cudownego dowodu na wyższość pozytywnego nastawienia nad nastawieniem negatywnym. Stosuję go podczas moich warsztatów. Zapraszam na środek jedną z kobiet i proszę, by stanęła twarzą do grupy. Upewniwszy się, że ma zdrowe ramiona, proszę moją ochotniczkę, by zacisnęła pięści i wyciągnęła ramiona w bok. Staję naprzeciw niej, wyciągam rękę i próbuję jej ramię zepchnąć w dół, prosząc jednocześnie, by opierała się co sił. Jeszcze nigdy nie udało mi się zepchnąć jej ramienia w dół za pierwszym razem.
Proszę następnie o opuszczenie ramion, zamknięcie oczu i powtórzenie dziesięć razy następującego zdania: „Jestem słaba i niegodna szacunku”. Proszę moją ochotniczkę, by naprawdę wczuła się w te słowa. Kiedy powtórzy zdanie dziesięć razy, proszę, by otworzyła oczy i ponownie wyciągnęła ramiona, dokładnie tak samo jak poprzednio. Przypominam, by opierała się jak tylko może. Natychmiast udaje mi się zepchnąć jej ramię w dół, jak gdyby cała siła z niej uszła.
Szkoda, że nie możesz zobaczyć min moich ochotniczek, kiedy nie udaje im się oprzeć mojemu naciskowi. Kilka osób prosiło mnie o powtórzenie próby. „Nie byłam jeszcze gotowa!” błagają. Ale, jak amen w pacierzu, i za drugim razem dzieje się to samo przy niewielkim nacisku z mojej strony, ramię opada w dół. Stoją oniemiałe.
Pewnego razu poprosiłam jedną z ochotniczek, by jeszcze raz zamknęła oczy i powtórzyła dziesięć razy następujące zdanie pozytywne: „Jestem silna i godna szacunku”. I tym razem prosiłam, by naprawdę wczuła się w te słowa. Po raz kolejny poprosiłam o wyciągnięcie ramion i stawienie oporu mojemu naciskowi. Ku jej zdumieniu (i wszystkich na sali) ramię ani drgnęło. Co więcej, opór był jeszcze silniejszy niż za pierwszym razem. Kiedy dalej naprzemiennie proszę o nastawienie pozytywne i negatywne, wynik jest zawsze ten sam. Po zdaniu negatywnym ramię idzie w dół, po pozytywnym nie udaje mi się go zepchnąć. Powtórzyłam też eksperyment nie wiedząc, jakie zdanie wypowiada ochotniczka. Wyszłam z sali i grupa sama ustaliła, czy ma to być zdanie pozytywne czy negatywne. Nie było żadnej różnicy. Słabe słowa to słaba ręka, mocne słowa mocna ręka. Jest to spektakularny dowód na to, jaka siła kryje się w słowach, które wypowiadamy. Słowa pozytywne powodują, że jesteśmy silni fizycznie, słowa negatywne nas fizycznie osłabiają. A najbardziej zdumiewające w tym wszystkim jest to, że nieważne czy tym słowom wierzymy czy nie. Wystarczy je wypowiedzieć, a nasze wewnętrzne Ja daje im wiarę. Jakby nie umiało odróżnić prawdy od fałszu. Ja wewnętrznie dokonuje oceny Reaguje jedynie na to, czym się je karmi. Kiedy docierają do niego słowa „Jestem słaby”, poucza całą naszą resztę: „On chce być dzisiaj słaby”. Kiedy docierają słowa „Jestem silny”, do ciała płynie instrukcja: „On chce być dzisiaj silny”. Jaki z tego płynie wniosek? PRZESTAŃ SIEBIE KARMIĆ NEGATYWNYMI MYŚLAMI. Negatywne myśli okradają nas z sił... i powodują, że strach paraliżuje jeszcze bardziej. Koncepcja pozytywnego myślenia nie jest nowa. Oprócz Pollyanny, głosili ją wiele lat temu Norman Vincent Peale, Napoleon Hill, Maxwell Maltz i inni. Jeszcze dzisiaj można kupić ich książki. Więc dlaczego ludzie nie myślą bardziej pozytywnie? Chyba nie wiedzą, jakie w tym celu trzeba spełnić wymagania. Pozytywne myślenie wymaga wielkiego zaangażowania i bardzo wielu ćwiczeń. A kiedy już tę umiejętność doskonale opanujesz, będziesz musiał ją koniecznie podtrzymywać. Nie znam nikogo, komu udałoby się bez ciągłego ćwiczenia uczynić z pozytywnego myślenia trwały nawyk. Może tacy gdzieś są, ale ja ich nie spotkałam. Z moich doświadczeń wynika, że bez ćwiczenia ta umiejętność zanika. Tego większość ludzi nie rozumie. Wiem, że to niesprawiedliwe, że kiedy tylko człowiek przestaje myśleć pozytywnie, automatycznie włącza się myślenie negatywne. Ale to jak z ćwiczeniami fizycznymi. Kiedy już nabierzesz kondycji fizycznej, nie możesz przestać ćwiczyć, bo mięśnie szybko zwiotczeją i zamiast pięćdziesięciu siadów z pozycji leżącej, zrobisz maksimum dwadzieścia. Musisz stale ćwiczyć. Tak samo jest z umysłem. Dopóki codziennie rozwiązujesz problemy, uczestniczysz w ożywczych dyskusjach, czytasz, umysł zachowuje bystrość. Natomiast po dwóch tygodniach wakacji, wylegiwania się na plaży, mózg rozmięka. Dopiero po kilku dniach wraca do formy.
Niektóre sfery naszej psychiki wymagają ciągłych wzmocnień, a jedną z nich jest pozytywne nastawienie psychiczne. Oto dowód, że mam rację. Zapisałam się niedawno do znakomitej grupy założonej przez Diane i Paula von Welanetz. Grupa nosi nazwę The Inside Edge [Wewnętrzna krawędź]. Składa się z ludzi, którzy w moim odczuciu odnieśli sukces życiowy i są pozytywnie nastawieni do świata. Na każdym spotkaniu ktoś z grupy lub zaproszony gość wygłasza inspirujący wykład, który ma nas wszystkich domotywować i doładować energią. Bo wszyscy wiemy, że nie tylko musimy myśleć pozytywnie, musimy również otaczać się pozytywnymi ludźmi.
Co ciekawe, do grupy należy kilku autorów bestsellerów w dziedzinie samopomocy. Ludzie ci są dobrze obeznani z większością dostępnych technik samopomocowych, a mimo to spotykają się co tydzień (0 6:15 rano!), by się wspierać wzajemnie. Każdy z uczestników ćwiczy codziennie jakiś rodzaj pozytywnego myślenia, bo wie, że jeśli opuści choć jeden dzień, poczuje się „nie w sosie”. Większość ludzi nie chce przyjąć do wiadomości, że pozytywne myślenie trzeba stale ćwiczyć gdyby było inaczej, wszyscy myślelibyśmy pozytywnie. Warto sobie przypomnieć, że efekt porannego prysznica, makijażu, golenia też nie trwa wiecznie, a mimo to nie masz oporów przed tym, żeby codziennie się kąpać, malować, golić. Każda z tych czynności odświeża. Podobnie jest z pozytywnym myśleniem. Po każdym ćwiczeniu czujesz się wspaniale!
Więc siedzisz przede mną, jak kupka nieszczęścia. Jak się w ogóle zabrać do odwrócenia kierunku nędznych myśli, które odzierają Cię z sił? Zacznij od tego samego, od czego byś zaczął, gdyby Twoje ciało było nie w formie. Przygotuj sobie program ćwiczeń w tym przypadku chodzi o ćwiczenie umysłu. Aby to zrobić, musisz zacząć działać.
Zanim Ci zaproponuję plan działania, radzę Ci zaopatrzyć się w sześć pomocy, które pomogą uczynić Twój codzienny reżim skuteczniejszym, a już na pewno przyjemniejszym:
1. Mały przenośny magnetofon kasetowy. Jeśli nie masz magnetofonu w samochodzie, możesz i tam z niego korzystać.
2. Inspirujące taśmy.
3. Inspirujące książki. Nie polecam książek z biblioteki, bo będziesz chciał robić w nich notatki i wracać do nich wielokrotnie. Będziesz chciał je „posiąść na własność „ w każdym sensie. Moja własna biblioteka rozrasta się w takim tempie, że co jakiś czas muszę instalować nowe półki. Za to jak cudownie jest zawsze mieć pod ręką taki system wsparcia! „Ale czy to, co proponujesz nie jest zbyt kosztowne?” zapytasz. Tak, trochę kosztuje, ale trudno o lepszą inwestycję. jeśli nie masz pieniędzy, zacznij powoli. Niektórzy moi koledzy wymieniają się taśmami i książkami, by obniżyć koszty Najważniejsze, by ZACZĄĆ!
4. Fiszki.
5. Pozytywne cytaty. Wyszukuj takie, które Cię w jakiś sposób poruszają. Oto kilka moich najskuteczniejszych znalezisk:
„Statkom w porcie nic nie grozi, ale nie po to je zbudowano”
John Shedd
„Aby wyjść trzeba przejść” Helen Keller
„Nawet jeśli nie dotarłem do celu, nie przegrałem... Jeśli próbowałem dotrzeć, wygrałem” Autor nieznany.
„Zważywszy, jak bardzo wszystko jest niebezpieczne, nic tak naprawdę mnie nie przeraża!” Gertruda Stein.
A co powiesz na to:
„Nie bój się bać... i zrób to!”
Wpisz cytaty na oddzielnych kartonikach i je wszędzie porozwieszaj na lustrach, nad biurkiem, na drzwiach od lodówki, w samochodzie, w notesie i tak dalej. A może wypiszesz cytat, który szczególnie do Ciebie „przemawia” na wielu fiszkach, by Ci się stale przypominał, gdzie byś się nie obrócił? Jeśli masz talent artystyczny, narysuj dekoracyjny plakat z cytatami i powieś go na ścianie. Albo kup jeden z tych cudownych plakatów z inspirującymi sentencjami i udekoruj sobie nim pokój.
W miarę posuwania się w życiu do przodu będziesz często wymieniał cytaty. Na różnych etapach różne idee nabierają ważności. Więc je zmieniaj. Bądź twórczy; i traktuj to zadanie z humorem. Bo, jak powiedział humorysta, Jan Marshall: „Nie ma cienia dowodu na to, że życie jest czymś poważnym!” Doprowadź tę zabawę do absurdu, aż koledzy zaczną się pytać, co się z Tobą dzieje. Niech to będzie dla Ciebie świetna zabawa.
6. Afirmacje. Afirmacja to mowa wewnętrzna najwyższego lotu.
Pamiętasz, jaka siła płynęła z mówienia do siebie w eksperymencie z podniesionym ramieniem? Afirmacje to Twoje najpotężniejsze narzędzie, a zarazem najłatwiejsze w użyciu i najtańsze. Czym właściwie jest afirmacja? Afirmacja to pozytywna wypowiedź stwierdzająca, że coś się już dzieje. Nie jutro, nie w przyszłości, ale właśnie teraz. Oto kilka przykładów:
Przełamuję stare schematy i ruszam w życiu do przodu.
Zawieram teraz idealny związek.
Znajduję idealną dla siebie pracę.
Radzę sobie ze wszystkimi swoimi lękami.
Nie mam czego się bać.
Urzeczywistniam wszystkie swoje pragnienia, łatwo i bez wysiłku.
Mój świat pełen jest obfitości.
Czynię w tym momencie swoje ciało zdrowym i promiennym.
Napełniam swe życie pokojem i radością.
Odprężam się psychicznie i odpuszczam sobie.
To tylko kilka propozycji na początek.
Formułując afirmacje pamiętaj, by:
Zawsze je formułować w czasie teraźniejszym.
Źle: Poradzę sobie ze swoimi lękami.
Dobrze: Radzę sobie ze swoimi lękami.
Zawsze je formułować w formie pozytywnej, a nie negatywnej Źle: Już siebie nie deprecjonuję.
Dobrze: Z każdym dniem jestem coraz pewniejszy siebie. Wybierać takie afirmacje, które w danym momencie Ci pasują, zależnie od sytuacji i nastroju. jak zrobić z tych pomocy użytek? Wyjaśnię to na przykładzie typowego dnia. Cały program działania można podsumować w trzech słowach: PRZEGADAJ SWÓJ NEGATYWIZM. Jak zapewne wiesz, wcale nie jest to łatwe.
Wewnętrzna Trajkotka ma wręcz niesamowitą odporność na próby wyrzucania jej. Będzie się opierać rękoma i nogami, byle tylko nie wypuścić Ciebie spod swojej kurateli. Ale kiedy wreszcie uda Ci się ten natrętny głosik okiełznać, wygrałeś. Od tej chwili zaczniesz automatycznie myśleć pozytywnie i będziesz potrzebował tylko kilku przypomnień dziennie, by utrzymać dobry nastrój. Ale musisz od samego początku ruszyć pełną parą! Spróbujmy zatem prześledzić, jak powinien wyglądać Twój pierwszy dzień przegadywania wewnętrznej Trajkotki.
Intensywny program
pozytywnego myślenia
dla początkujących
1. Kiedy tylko się obudzisz, włącz magnetofon z przygotowaną poprzedniego wieczoru kasetą. Większość nagrań inspirujątych trwa od dwudziestu do trzydziestu minut. Zamknij oczy i leżąc w łóżku poddaj się działaniu uspokajających, pełnych miłości słów. Lepsze to niż leżenie i myślenie o tym, że nie chce Ci się wstawać i walczyć z tymi wszystkimi „okropieństwami”, które masz przez cały dzień do zrobienia.
2. Wstając z łóżka zwróć uwagę na pozytywne cytaty, którymi się otoczyłeś na ścianie, stoliku nocnym, lustrze itd. Uśmiechnij się do siebie na myśl o tym, ile się ludzie muszą natrudzić, by się wprowadzić w dobry nastrój.
3. Włącz jakąś uspokajającą muzykę.
4. Ubierając się i słuchając muzyki, zacznij powtarzać wybrane na ten dzień afirmacje. Najlepiej to robić stojąc przed lustrem. Powtarzaj jedną afirmację czy więcej przez co najmniej dziesięć minut. Nim zdążysz się ubrać, Twój negatywny głos wewnętrzny będzie próbował Cię zagłuszyć swoim trajkotaniem. Bądź czujny, bo inaczej nawet go nie zauważysz. Kiedy tylko dostrzeżesz go, zacznij swój pesymizm zastępować afirmacjami. Nie pozwól, by ten mały głos Ciebie zakrzyczał. Przegadaj Trajkotkę! Daję Ci słowo, że przy pewnej wprawie dojdziesz do stanu, gdy głos negatywny będzie rzadkością, a pozytywny normą. Musisz tylko uwierzyć, że z czasem uporczywe ćwiczenie przyniesie owoce. UWAGA. Jeśli masz zwyczaj włączać rano telewizor lub radio, by posłuchać wiadomości, to z początku wystrzegaj się tego. Poranne wiadomości wręcz przytłaczają swoim pesymizmem. Pozwól na razie, by jedynym głosem, który do Ciebie dociera podczas porannej krzątaniny był wybrany przez Ciebie głos pozytywny. Jeśli masz zwyczaj czytać przy śniadaniu gazetę, unikaj opisów zbrodni na pierwszej stronie i skup się na artykułach bardziej budujących albo czytaj któryś ze swoich poradników samopomocowych.
Podczas jednego z warsztatów poświęconych pracy z lękiem, tytułem eksperymentu poprosiłam kursantów, by w ogóle nie słuchali wiadomości i nie czytali gazet. Nie mogli się nadziwić, jaki to miało na nich pozytywny wpływ. Zamiast rozmawiać z kolegami o tym, jak okropnie jest na świecie, zaczęli się wymieniać pozytywnymi ideami, zaczerpniętymi z poradników samopomocowych i prowadzić ze sobą ożywione i fascynujące rozmowy. Kiedy już myślenie pozytywne wejdzie ci w nawyk, możesz wrócić do słuchania wiadomości i czytania gazety od deski do deski. Może się okazać, że nabrałeś bardziej konstruktywnego stosunku do mediów, dostrzegając w „złych wiadomościach” okazję do wzięcia większej odpowiedzialności za siebie i swoje najbliższe otoczenie. Radzę Ci jednak nie rozpoczynać i nie kończyć dnia od wiadomości. Przeznacz na nie taką porę, byś miał czas na przegadanie negatywnych uczuć, jakie w Tobie wzbudziły.
5. Jeśli codziennie się gimnastykujesz, to jest to właściwa pora, by wbijać sobie do głowy pozytywne myślenie. Twoje ćwiczenia będą bardziej skuteczne, jeżeli towarzyszyły im będą takie afirmacje, jak „Czuję, jak przepływa przeze mnie energia” czy „Z każdym dniem staję się coraz silniejszy”.
6. Śniadanie skończone i pora wyruszyć do pracy. Jeśli jeździsz własnym samochodem, masz szczęście. Jakże często ludzie ńarzekają, że tyle czasu marnują za kierownicą. Nie ja! Zamieniłam swój samochód w „świątynię wiedzy” i nie mogę się doczekać, kiedy do niego wsiądę. Kiedy tylko włączę silnik, puszczam sobie kasetę. Słucham albo nagrań motywujących i inspirujących, albo poruszającej muzyki, na przykład ścieżek dźwiękowych takich filmów, jak Jonathan Livingston Seagull, Rocky czy Chariots of Fire. Niektórzy uważają, że czas spędzony w samochodzie to czas zmarnowany, ja natomiast uważam, że to czas niezwykle produktywny. Gdybym nie musiała jeździć samochodem, miałabym o wiele mniej czasu na słuchanie kaset.
UWAGA: Z oczywistych względów nie słuchaj w samochodzie kaset relaksacyjnych ani medytacyjnych.
Ludzie, którzy chodzą do pracy piechotą czasem korzystają z walkmana, ale aby zagłuszyć hałas uliczny, musiałbyś go zbyt głośno podkręcać, a to nie wpływa dobrze na słuch! Ale jeśli Twoja droga wiedzie cichymi ulicami, to czemu nie zawsze warto skorzystać z okazji, by wbić sobie do głowy kilka myśli pozytywnych zamiast destrukcyjnych.
Jeśli pracujesz w domu, masz szczęście, bo możesz słuchać pozytywnych nagrań całymi dniami podczas codziennej krzątaniny Jeśli w domu są małe dzieci, pomyśl, jak pozytywny wpływ mogą mieć te nagrania na ich młode i chłonne umysły.
7. Wchodząc do biura, rozejrzyj się po pozytywnych komunikatach, które w nim rozmieściłeś. I uśmiechnij się do siebie jeszcze raz. Od razu będzie Ci raźniej, cokolwiek się stanie!
8. Otwórz kalendarz i zapisz w nim afirmacje na dzisiejszy dzień.
Ilekroć tam zajrzysz, powtarzaj je sobie wiele razy. Możesz również zapisać je na kartonikach i umieścić na biurku, w portfelu lub gdziekolwiek, gdzie mimochodem będą wpadać Ci w oko.
9. Jeżeli nie jesteś masochistą, zapewne będziesz chciał podtrzymać wysokie obroty i nieustraszoność, którymi się doładowałeś podczas porannego rytuału. Z biegiem dnia, w miarę narastania napięć i wątpliwości, „doładuj” się pozytywną energią. Wystarczy powtórzyć wielokrotnie afirmacje, dopóki nie wróci siła i optymizm. Przez cały dzień będzie się do Ciebie dobijała Twoja Trajkotka; nie zapomnij jej zagadać. Ładuj się pozytywnymi myślami dzień i noc.
10. Przed pójściem spać włącz kasetę relaksacyjną i wpuść do środka kojące przesłanie. Są na rynku taśmy sterujące wizualizacją, pomagające zaakceptować wszystkie wspaniałe dokonania minionego dnia i uspokoić się, jeżeli nie zrobiłeś wszystkiego, co sobie zaplanowałeś. Cudownie jest zasypiać rozpływając się w miłości do samego siebie. Tego typu „troskliwe” nagrania na pewno będą Ci służyły o niebo lepiej niż Trajkotka, która robi wszystko, by Ci wykazać twoją niedoskonałość. Zapadnij w błogi sen przy włączonym magnetofonie. Większość tego typu urządzeń sama się wyłącza, kiedy taśma dobiegnie końca. Uwierz mi, że jeśli się przyłożysz do realizacji opisanego wyżej programu, cały Twój świat obróci się o 180 stopni. Pod wpływem pozytywnego myślenia zmienia się dosłownie wszystko. Pozbywszy się negatywnej Trajkotki, będziesz się zastanawiał, czego się tak kiedyś bałeś. Będziesz miał więcej energii, niż kiedykolwiek myślałeś, że jesteś w stanie z siebie wykrzesać. Będziesz się dużo śmiał i o wiele bardziej kochał. Coraz większa liczba pozytywnie nastrojonych ludzi będzie do Ciebie lgnęła. Będziesz zdrowszy na ciele. Będziesz się cieszył, że żyjesz.
Wkrótce (poznasz, kiedy nadeszła pora) będziesz mógł trochę popuścić cugle i przejść do programu podtrzymującego. Ale odczekaj co najmniej miesiąc, zanim to zrobisz. Jeśli zdarzą się dni mniej pilne, nie pozwól się strofować swojej Trajkotce. Już słyszę co Ci będzie chciała powiedzieć: „No widzisz, nawet tak prostego programu nie potrafisz zrealizować. Nigdy nie poczujesz się dobrze. Jesteś do niczego”. Nie przejmuj się. Po prostu przypominaj sobie, że to tylko Twoja Trajkotka i przegadaj ją. „Świetnie się spisuję!” to doskonała afirmacja, na wypadek, gdyby Twoja Trajkotka próbowała Ci wmówić, że wszystko popsułeś.
Nigdy dość powtarzania, że pozytywne myślenie wymaga codziennych ćwiczeń. Ja ćwiczę już wiele lat, a mimo to nadal poświęcam codziennie trochę czasu na eliminowanie z mojego myślenia pesymizmu, bo wiem, że gdybym tego zaprzestała, pozytywne nastawienie do świata powoli by osłabło. Na szczęście łatwo nadrobić straty wystarczy konsekwentnie realizować program ćwiczeń. W takich momentach zadaję sobie pytanie: „Po co rezygnować z czegoś, co tak dobrze mi służy?”. I jeszcze jedna refleksja na temat pozytywnego myślenia: nigdy go nie używaj jako wymówki maskującej skłonność do zaprzeczania. Pozytywne myślenie tak bardzo poprawia samopoczucie, że nieraz mamy pokusę, by nie dopuszczać do siebie informacji o wszystkich okropnościach tego świata. Nie pozwól, by tak się stało. Pamiętaj, że W SWOJEJ NAJBARDZIEJ KONSTRUKTYWNEJ POSTACI, POZYTYWNE MYŚLENIE NIE SŁUŻY DO ZAPRZECZANIA BÓLOWI I CIERPIENIU TEGO ŚWIATA.
Wiele jest jeszcze do zrobienia i byłoby bardzo nierozsądnie twierdzić, że tak nie jest. Nadal na świecie panuje głód. Szaleje rasizm. Istnieje groźba wojny nuklearnej. Zanieczyszczenie środowiska stanowi dla globu ziemskiego poważne zagrożenie. Jest jeszcze wiele nierozwiązanych problemów, wymagających zaangażowania każdego z nas! Ale angażując się, musimy być przekonani, że coś się da zrobić, nawet jeśli nie jest to na pierwszy rzut oka takie oczywiste. Wypieranie się tego prowadzi do inercji i poczucia beznadziejności... Nikt nie jest w pełni odporny na ból i nie należy udawać, że go nie ma wtedy, kiedy jest. Ale chodzi o to, by mieć świadomość, że bez względu na okoliczności zewnętrzne można prowadzić produktywne i sensowne życie. Pozytywne myślenie dodaje sił do zmagania się ze wszystkim, co nadarzy los. Dzięki niemu „złe okresy” nie zdominują Twego życia, bo górę weźmie nieugięta siła. A kiedy poczujesz w sobie tę siłę, poradzisz sobie ze wszystkim, czego się lękasz z pozycji siły siły, która naprawdę potrafi góry przenosić.
Rozdział 6.
Kiedy „Oni” nie chcą, żebyś się rozwijał
„Puść, puść, puść!”
Mroczne chmury i mgła zaczynają się podnosić. Odkąd przyją:łeś postawę Pollyanny, o wiele lepiej sobie w życiu radzisz. Zaczynasz przekuwać w czyn swój nowoodkryty optymizm, wprowadzać w życie upragnione od dawna zmiany i nagle dostrzegasz, że z twoim otoczeniem dzieje się coś niepokojącego. W domu i poza domem, zaczynasz dostrzegać, że pozytywne zmiany, którym podlegasz, wcale się Twoim najbliższym, i tym, na których Ci najbardziej zależy, nie podobają nawet jeśli wcześniej byłeś kompletnym wrakiem! Co się dzieje?
Otoczenie przywykło do określonego sposobu kontaktowania się z Tobą i kiedy dotychczasowy wzorzec kontaktów się załamał, pojawił się mniejszy lub większy niepokój. Taka reakcja bardzo przeszkadza w czynieniu postępów, nawet jeśli rozumiesz jej powody. Nie tylko boisz się wprowadzać kolejne zmiany na lepsze, ale obawiasz się, że możesz stracić kontakt z najbliższymi. Właśnie wtedy, gdy potrzebujesz życzliwego audytorium, ochoczo przyklaskującego Twoim poczynaniom, okazuje się, że stoisz twarzą w twarz z wrogą armią!
Zanim powiem, jak sobie radzić z rodziną, której z Twoim rozwojem wcale nie jest po drodze, chcę, żebyś się dobrze przyjrzał swojemu otoczeniu. Jacy, generalnie rzecz biorąc, są ludzie, z którymi stykasz się na co dzień? Czy ułatwiają ci rozwój, czy przeciwnie, utrudniają go, są dla Ciebie balastem? Czy dobrze się czujesz w ich towarzystwie czy też zarażają Cię swoim negatywnym nastawieniem do świata? Czy Twoje nowe Ja ich uskrzydla, czy też woleliby, żebyś został taki, jak dawniej? Jeżeli bliższy prawdy jest drugi człon każdego z tych pytań, najwyższy czas na zmiany Pamiętaj, że Twoim zadaniem jest przejść z pozycji cierpienia do pozycji siły w radzeniu sobie z lękiem i w związku z tym:
NIEZWYKLE WAŻNY WPŁYW NA TWOJE POCZUCIE PODMIOTOWOŚCI BĘDZIE MIAŁO WSPARCIE ZE STRONY SILNEJ, PEŁNEJ ZAPAŁU I INSPIRUJĄCEJ GRUPY KIBICÓW. Jeśli kulisz się teraz ze strachu, bo dotarło do Ciebie, że otaczają Cię ludzie słabi, przygnębieni, grzęznący w miejscu nie przejmuj się. Kluczem do sukcesu jest świadomość tego faktu. Dopóki nie przestaniemy narzekać i wybrzydzać na świat należymy do Towarzystwa Wzajemnego Biadolenia. Ale kiedy to sobie uświadomimy, sprawy same automatycznie zaczynają mieć się ku lepszemu. W jaki sposób? Całkiem prosto. Kiedy zaczniesz się rozwijać, zauważysz, że nie masz już ochoty otaczać się ludźmi, którzy działają na Ciebie przygnębiająco. Pesymizm jest postawą zaraźliwą i po spotkaniach z pesymistami, wychodzisz w kiepskim nastroju. Optymizm też jest zaraźliwy i przebywając w towarzystwie optymistów czujesz, że rosną Ci skrzydła i zaraz zaczniesz fruwać. Po pewnym czasie będziesz bardziej świadomie dobierał sobie towarzystwo. Łatwo wyczuć, jaką kto emanuje energią i im świadomiej będziesz postępował, tym lepiej będziesz „wyczuwał”, czy ktoś jest nastawiony do świata pozytywnie czy nie i automatycznie będzie Cię ciągnęło do tych pierwszych. Ludzie, którymi się otaczasz, to dobry wskaźnik Twojego własnego nastawienia psychicznego. Podobieństwa przyciągają się. Kiedy sam zaczniesz się zmieniać, automatycznie będzie Cię ciągnęło do innego typu ludzi, a i Ty będziesz przyciągał inny rodzaj ludzi niż dotychczas.
Ilekroć omawiam ten temat z kursantami, zadają mi pytanie:
„Wszystko w porządku, ale co zrobić z przyjaciółmi, z których wyrosłem?”. Wielu moich kursantów mówi, że myśl o porzuceniu starych przyjaciół napawa ich poczuciem winy. To zrozumiałe, ale całkiem niepotrzebne. Po pierwsze, w takim myśleniu kryje się założenie, że dawni przyjaciele są zbyt słabi, by sobie bez nas poradzić. Jest to wniosek przedwczesny i, delikatnie mówiąc, wskazuje na to, że trochę ich nie doceniasz. Ręczę, że kiedy się od nich odsuniesz, znajdą sobie nowych przyjaciół. Towarzystwo Wzajemnego Biadolenia przetrwa wiele lat i Twoi znajomi zawsze będą tam mile widziani.
Możliwy jest i drugi scenariusz: może się zdarzyć, że wskrzesiwszy w sobie nową energię, otworzysz przyjaciołom oczy na istnienie innych perspektyw i zechcą Ci towarzyszyć w podróży ku potędze, działaniu i miłości. Byłoby to rozwiązanie idealne. Ale pamiętaj, że nawet jeśli dawni Twoi przyjaciele zechcą Ci towarzyszyć, dobrze byłoby poszerzyć system wsparcia o wzory „wybitnie zaawansowane”, mogące Ci wskazać drogę. O jaki system wsparcia chodzi? O taki, przy którym czujesz, że jesteś wspaniały. Taki, który usłyszawszy, że chcesz wrócić na studia czy zmienić pracę czy co tam jeszcze, powie: „Fantastyczny pomysł. Świetnie sobie poradzisz. Nic się nie przejmuj... stać Cię na to! Zrób to!”
O taki system wsparcia mi chodzi, a nie o taki, który mówi:
„Czy to nie za duże ryzyko? Jest taka straszna konkurencja, na pewno Ci się nie uda. Dlaczego nie poprzestaniesz na tym, co już masz?” Kiedy napotkasz taką reakcję, weź nogi za pas i uciekaj, gdzie pieprz rośnie.
Postaraj się, by w gronie Twoich nowych przyjaciół znaleźli się ludzie, którzy drogą, na którą właśnie wkroczyłeś, zaszli dalej niż Ty Bo, jak pisze Marylin Ferguson w swojej świetnej książce The Aquarian Conspiracy (Spisek Wodników):
Jeśli chcemy odnaleźć bezpieczną drogę wśród wzburzonych fal, bardziej dla nas przydatnym towarzystwem będą budowniczowie mostów, którzy wydobyli się z rozpaczy i bezwładu. Jeśli sami pomożemy komuś przeprawić się w lepsze miejsce doskonale, ale jeszcze świetniej, kiedy ktoś, kto zna drogę lepiej niż my, może nas tam zaprowadzić. Życie jest przyjemniejsze i mniej męczące, gdy nie musimy sami torować drogi. Optymiści mają w sobie jakąś lekkość bytu. Nauczyli się nie traktować siebie zbyt poważnie i w ich towarzystwie czujemy się dobrze. To nie znaczy, że ludzie, którzy myślą pozytywnie są „płytcy”. The Inside Edge, grupa, o której wspomniałam w rozdziale poprzednim, zachęca nie tylko do pozytywnego myślenia, ale i do wcielania swoich wizji w życie, by stworzyć lepszy świat. Kiedy koncentrujemy się na czymś, co znacznie wykracza poza wąski horyzont własnej osoby, strach topnieje w oczach. Czujemy się wtedy cząstką większej całości nie jesteśmy sami i, być może po raz pierwszy w życiu, mamy poczucie celu.
Posiadanie grupy wsparcia jest niezwykle ważne dla spokoju ducha i poczucia mocy. Nigdy dość podkreślania, jak ważną jest rzeczą, byś natychmiast zaczął otaczać się ludźmi silnymi, bez względu na to, czy to będzie grupa formalna czy tylko grono przyjaciół świadomie pracujących nad swoim rozwojem. Nie przejmuj się swoimi przyjaciółmi pesymistami. Jestem prawie pewna, że gdy tylko przestaniesz przyklaskiwać ich skłonności do odgrywania ofiary, albo się ulotnią, albo podążą za Tobą. Od czego zacząć? Pomyśl o ludziach, których ostatnio poznałeś i szczerze podziwiasz. Pobaw się trochę w detektywa i zdobądź ich numery telefonów. Zadzwoń do nich i po prostu powiedz, że zrobili na Tobie wielkie wrażenie przy pierwszym spotkaniu i chciałbyś ich lepiej poznać. Po czym zaproś ich na obiad czy kolację. Wiem, że z początku możesz być przerażony. Kiedy po raz pierwszy czternaście lat temu to zrobiłam, dosłownie drżała mi ręka, kiedy wykręcałam numer telefonu. Ku mojemu zdziwieniu, kobieta, którą wybrałam na pierwszą nową przyjaciółkę, była wręcz zachwycona moim telefonem. Miałam wtedy tak niską samoocenę, że byłam pewna, iż będzie mnie usilnie unikać. Tymczasem ona powiedziała, że mój telefon strasznie ją ucieszył. „Naprawdę?” wymamrotałam niepewnie. Spędziłyśmy razem uroczy wieczór i przyjaźnimy się do dziś. Z upływem czasu było mi coraz łatwiej inicjować kontakty i dzisiaj, dzięki Bogu, mam spore grono fantastycznych przyjaciół. Chodzi tylko o to, by podjąć wysiłek. Ileż to ludzi siedzi w domu czekając na telefon i zastanawiając się, dlaczego zawsze są tacy samotni. Nic nie przychodzi samo, zwłaszcza na początku. Musisz wyruszyć w świat i stworzyć sobie taki system wsparcia, na jakim Ci zależy. Nawet jeśli Cię to przeraża zrób to! Nawet jeśli spotka Cię czasem odmowa, dzwoń dalej. Jeśli na każde dziesięć telefonów będziesz miał jeden pozytywny odzew, będzie to wspaniały wynik. Pamiętaj, że nawet jeśli z sobie tylko znanych powodów ktoś odrzuci zaproszenie, Twoje zainteresowanie będzie mu pochlebiało. Sam fakt, że do niego zadzwoniłeś, podniesie go na duchu. Ale nie dzwoń na oślep. Wybieraj takie osoby, które Twoim zdaniem mają kilka kroków przewagi nad Tobą w osobistym rozwoju. Po jakimś czasie okaże się, że w wielu dziedzinach Ty jesteś od nich lepszy i bardzo dobrze Ci to zrobi. Wszyscy mamy skłonność do poważnego niedoceniania siebie. Najłatwiej takie osoby spotkać na kursach, warsztatach i seminariach samodoskonalących. Tam znajdziesz ludzi już kroczących drogą rozwoju osobistego. Będziecie mieli ze sobą wiele wspólnego i na pewno spotkasz się z dużą otwartością z ich strony. A teraz, kiedy już uporządkowałeś kwestię przyjaciół, być może zadajesz sobie następne pytanie: A co zrobić, kiedy osobą, która nie pozwala mi rozwinąć skrzydła, jest moja żona (mój mąż)? Ważne pytanie! Bardzo często to właśnie mąż czy żona stawiają największy opór, kiedy chcemy się rozwijać. I choć często nas to szokuje i rozczarowuje, doprawdy nic w tym dziwnego. Współmałżonkowie wiedzą, że mają wiele do stracenia, kiedy zaczynamy kołysać wspólną łodzią. Dużo czasu upłynie zanim zrozumieją, ile mogą na tym skorzystać. Oto dwa skrajne przykłady jak trudno współmałżonkowi przystać na zmianę, nawet gdy jest to przejście ze stanu choroby w stan zdrowia.
Doris
Doris była jedną z pierwszych moich kursantek. Mieszkała w Garden City na Long Island i przez osiemnaście lat była zbyt przerażona, by wychylić gdzieś dalej nos. Zanim zgłosiła się na mój kurs, przez kilka lat nie odważyła się nawet przekroczyć progu własnego domu. Jak zapewne zgadłeś, była agorafobikiem [osobą cierpiącą na lęk otwartej przestrzeni przyp. tłum.]. Ja zajmuję się na kursach codziennymi lękami, a nie fobiami, a mimo to coś ją do mnie ciągnęło.
Aby w ogóle mogła do mnie przyjść, mąż, Ted, musiał ją przywieść do Nowego Jorku samochodem, przyprowadzić na górę do sali i poczekać na nią na dole. Za bardzo się bała, by przyjechać sama. Kiedy przyszła na nią kolej, by się przedstawić, widziałam, że zwija się ze strachu. Bała się, że zaraz będzie miała napad paniki. Zastosowałam wobec Doris tzw. technikę „intencji paradoksalnej”, która polega, mówiąc najprościej, na zrobieniu tego, czego najbardziej się obawiamy. Kiedy się bardzo przed czymś bronimy, to „coś” napiera na nas jeszcze bardziej. Powiedziałam jej, żeby przestała się bronić i zademonstrowała wszystkim napad paniki. Tak jak przewidywałam, wytężała się, wyprężała, ale ataku wywołać nie mogła. Wreszcie wybuchnęła śmiechem, a my wszyscy razem z nią. Od tego momentu zaczęła zdrowieć. Pilnie odrabiała lekcje domowe i po niedługim czasie sama siadała za kierownicę, robiła zakupy, a nawet jeździła metrem. Na oczach moich i całej grupy, zmieniła się nie do poznania. Pewnego dnia przyszła na zajęcia nieco poruszona i powiedziała: „Czuję się coraz lepiej, tymczasem mój mąż stara się sabotować moje wysiłki. Ile razy wyjdę z domu, on wciska mi do głowy najrozmaitsze strachliwe myśli. Ile razy ja wracam do domu cała w skowronkach, że udało mi się odnieść kolejny sukces, on się zamyka w sobie i dąsa. Taka jestem na niego zła! Nie rozumiem, co się dzieje! Dlaczego on mi to robi?”
Każdemu, kto dramatycznie zmienił swój sposób kontaktowania się z ludźmi, odpowiedź narzuca się sama. Ted zachowywał się w ten sposób z kilku powodów. Po pierwsze, czuł się zagrożony zmianami zachodzącymi w Doris. Kiedy żona była chora, zawsze na niego czekała w domu. Nigdy nie musiał się zastanawiać, co też ona robi w szerokim świecie. Jej fobie bardzo go krępowały, ale zarazem zapewniały ogromne poczucie bezpieczeństwa. Po drugie, można przypuszczać, że autentycznie się o nią martwił. Całymi latami żyła jak ptaszek w klatce. W zaciszu domowym nic złego ją nie mogło spotkać, ale teraz, kiedy zaczęła wychodzić z domu i sama przemierzać ulice Nowego Jorku, szczerze się bał, że może stać się jej jakaś krzywda. Tak jak my boimy się, kiedy nasze dzieci po raz pierwszy przechodzą same przez ulicę, tak i on bał się o swoje „dziecko”, które też na swój sposób po raz pierwszy przechodziło na drugą stronę jezdni. I wreszcie niepokoiła go niezależność żony. Przez tyle lat rozpaczliwie go potrzebowała, a on ją we wszystkim wyręczał. Teraz doskonale sobie radziła sama. Czy nadal będzie go chciała, skoro już go nie potrzebuje?
Takie oto myśli kłębiły się w głowie Teda, więc trudno się dziwić, że niełatwo mu było wspierać ją w rozwoju. Kiedy zaczęliśmy dyskutować o tym, co czuje Ted, Doris zrozumiała, że to on potrzebuje wsparcia z jej strony. Przyznała, że kiedy się na niego złości, nie ma ochoty mu pomagać. Bo, jak to ujęła: „Jak rozwiać obawy kogoś, komu ma się ochotę dać w twarz!” Wymagało to czasu ale, szczęśliwie dla Doris i Teda, udało im się wprowadzić konieczne zmiany, by ich małżeństwo zaczęło funkcjonować na zdrowszych zasadach. Bardzo im~pomogło przekonanie Doris, że nigdy nie wróci do żałosnego stanu „uwięzienia”. Nawet gdyby ją to miało kosztować utratę męża! Po latach cierpienia miała prawo do zdrowia. Ted nie miał zatem wątpliwości, że niczego nie wskóra swoimi manipulacjami. Albo się dostosuje do zmiany sytuacji, albo straci żonę. Na szczęście miał na tyle silną osobowość, że uporał się z uczuciem zagrożenia i z czasem stał się dla Doris ogromnym oparciem.
Ronn
Historia Rony i Billa była bardzo podobna. Rona jest teraz piękną kobietą, która wygląda, jakby właśnie zeszła z obrazka w żurnalu mody. Trzy lata temu ważyła 120 kilogramów. Lekarz ją ostrzegł, że jeżeli nie schudnie, będzie miała poważne problemy ze zdrowiem. Dzięki ogromnemu samozaparciu, zrzuciła nadwagę i utrzymała szczupłą sylwetkę. Wraz z utratą wagi, wyłoniła się nowa kobieta. Jak w przypadku Doris, tak i w przypadku Rony, nim mąż pogodził się z faktem, że ma teraz piękną żonę, za którą oglądają się wszyscy mężczyźni, dużo się musiało zmienić w ich wzajemnych relacjach. Mąż Rony starał się subtelnie niweczyć wysiłki żony, oskarżając ją o flirt, odmawiając seksu, kupując tuczące jedzenie i stosując inne podobne sztuczki.
Bill, to poczciwy w gruncie rzeczy człowiek, więc gdy dotarło do niego, że czuje się zagrożony kwitnącym zdrowiem żony, przeżył szok. Kiedy zrozumiał, jak bardzo swoim zachwianym poczuciem bezpieczeństwa szkodzi sobie i Ronie, zgłosił się do psychologa. Dzisiaj ich małżeństwo przeżywa rozkwit. Nie wszystkie związki są równie zdrowe jak małżeństwo Doris czy Rony i bywa, że zmiana w niepisanym kontrakcie ślubnym zwiastuje koniec związku. I nawet jeśli przeraża Cię myśl, że Twoje małżeństwo mogłoby się rozpaść, nie znam nikogo, kto by żałował, że dla własnego rozwoju poświęcił małżeństwo!
Oto dwa przykłady:
Richard
Richard zawsze unikał ryzyka. Pracował jako księgowy. Raz na dwa tygodnie przynosił do domu pensję, z której utrzymywał siebie, żonę i dwójkę dzieci. Kiedy dobijał do czterdziestki, doszedł do wniosku, że musi być jakieś lepsze życie niż to, które dotychczas prowadził. Jedna z firm, od której miał sporo zleceń, wystawiona została właśnie na sprzedaż. Była to niewielka firma komputerowa, z dużymi perspektywami rozwojowymi. Opowiedział żonie, że chciałby zdobyć pieniądze i odkupić firmę, ale żona nie chciała o tym słyszeć. To za bardzo zagrażało jej potrzebie bezpieczeństwa finansowego. Najwyraźniej nie wierzyła, że mąż temu podoła. Dla ratowania zdrowia psychicznego, Richard postanowił spróbować. Wiedział, że może mu się to nie udać, ale wiedział również, że jeżeli nie spróbuje, do końca życia będzie tkwił w znienawidzonej pracy. Mimo braku zgody żony, zgromadził odpowiedni kapitał i firmę kupił.
Sytuacja w domu drastycznie się pogorszyła. Oczywiście rozruch nowej firmy jest zawsze bardzo pracochłonny. Richard tymczasem napotykał wyłącznie niechęć ze strony żony. Żadnego wsparcia, żadnej zachęty Poprosił ją, by włączyła się w prowadzenie interesu, bo dzieci były już na tyle samodzielne, że nie wymagały nieustannej opieki. Jednak ona odmówiła. Dom zamienił się w pole bitewne i gdy Richard uświadomił sobie, że z przyjemnością wychodzi rano do pracy i z przykrością wraca, postanowił się rozwieść. Żona do dziś wyrzuca mu egoizm i brak troski, a wszystko dlatego, że on nie chciał tańczyć tak jak ona mu zagrała. Richard w końcu się rozwiódł, a firma doskonale prosperuje. Rozwinął się, a żona nie umiała mu dotrzymać kroku. Wzdraga się na myśl, co by było, gdyby nie skorzystał wtedy z nadarzającej się okazji. Radykalnie poprawiła mu się samoocena. Nie bał się bać... i zrobił co chciał, mimo że kosztowało go to utratę małżeństwa. Ożenił się po raz drugi, z kobietą, która wspiera go w rozwoju, jak i on ją. Razem się rozwijają.
Sheila
Sheila to kolejna osoba, która przedłożyła własny rozwój nad chory związek. Bardzo młodo wyszła za mąż i w ciągu pierwszych czterech lat małżeństwa urodziła dwie córeczki. Wkrótce zaczęło jej się w domu przykrzyć i przy pomocy męża, Rogera, wróciła na studia, by dokończyć edukację. Początkowo bała się, że po pięcioletniej przerwie nie będzie umiała się uczyć, ale szybko została prymuską i zdobyła dyplom z wyróżnieniem. To ją zachęciło do zrobienia magisterium, a następnie doktoratu.
Dopóki była studentką, wszystko z Rogerem układało się dobrze. On był dumny ze swojej „małej studentki” i naprawdę świetnie zajmował się dziećmi. Ale kiedy Sheila powiesiła wreszcie na ścianie dyplom doktorski, coś się w jej w relacjach z mężem zaczęło psuć. Nie była już jego małą studentką. Była pełnoprawną profesjonalistką z doktoratem a on tylko magistrem. Zaczął ją poniżać, przestał z nią rozmawiać, coraz później wracał z pracy. Zaczął romansować z inną kobietą, która nigdy nie studiowała. Sheila ogromnie się rozwinęła, Roger nie mógł sobie z tym poradzić. Sheila postanowiła w końcu zerwać związek. Z początku było jej bardzo ciężko przeżyli razem dwanaście lat ale z radością zaczęła odkrywać w sobie nowe możliwości. Nigdy nie żałuje, że wróciła na uczelnię i zrobiła wspaniałą karierę. Córki początkowo bardzo przeżyły rozwód rodziców, ale teraz są bardzo dumne z sukcesów mamy. Sheila jest dla nich doskonałym wzorem do naśladowania. Niedawno ponownie wyszła za mąż za człowieka, który wprost przepada za tym, że jest aktywna, tak dobrze sobie radzi i że jej żywotność promieniuje na ich całe życie. Kocha ją za to, że jest tak interesującym człowiekiem. Najwyraźniej nie czuje się zagrożony tym, że stale się rozwija.
Wiem, że małżeństwem nie należy szafować i że trzeba mieć często ogromną odwagę, by zakołysać łodzią. Zawsze istnieje ryzyko, ale uważam, że warto je podejmować. Bo kiedy wybierasz stagnację tylko dlatego, że nie chcesz zrobić partnerowi przykrości, zaczynasz mieć pretensje, że szansa na rozwój przeszła Ci koło ~ nosa. To bardzo nadweręża małżeństwo, które nierzadko wcześniej czy później i tak by się rozpadło. Jaka jest moja rada?
PRZYJMIJ ZAŁOŻENIE, ŻE TWOJA PARTNERKA
(TWÓJ PARTNER) CHCE DLA CIEBIE JAK NAJLEPIEJ
I Z CZASEM POKOCHA POZYTYWNE ZMIANY,
JAKIE W TOBIE ZASZŁY.
Najprawdopodobniej Twój partner (Twoja partnerka) odczuje ulgę, kiedy odnajdziesz w sobie nową siłę, bo dzięki temu spadnie z niego (niej) trochę obowiązków. Większość z nas wolałaby mieć pewność, że nasi bliscy są silni, zdrowi i kochający, a nie słabi, bezradni i zależni. Pomyśl tylko: Gdyby się okazało, że Twoja druga połowa wolałaby, byś był słaby, bezradny i zależny, czy naprawdę chciałbyś z nią być?
Nie tylko małżonkom jest ciężko, kiedy budzą się w nas nowe możliwości. Innym domownikom też jest nielekko. Dzieci mogą się dąsać, a rodzice ferować oceny. Bo i oni przyzwyczaili się kontaktować z nami w określony sposób i nie chcą, byśmy się zmieniali.
Dzieci są mistrzami manipulacji i wierz mi, że często będą się starały wzbudzić w Tobie poczucie winy. Rodzice też mają swoje metody. Stosują zwykle bardziej subtelne, „słodkie” sposoby zniechęcania typu: „Kochanie, czy jesteś pewna, że sobie poradzisz? Wiesz przecież, że nigdy nie byłaś zbyt samodzielna?”, czy: „Kochanie, zastanów się jeszcze raz, czy na pewno chcesz się rozwieść. Nikt nie zechce kobiety po trzydziestce, zwłaszcza z dwójką dzieci”, czy: „Taki się ostatnio zrobiłeś samolubny, nie poznaję Cię”. Rodzice bardzo często nie rozumieją, że podkopują w dziecku wiarę w siebie, ale gdy im to wyjaśnimy, krytyka ustaje. Kiedyś powiedziałam swojej mamie, że najwyraźniej w ogóle we mnie nie wierzy, skoro ciągle się o mnie martwi. Stwierdziła, że to nonsens, nie zna inteligentniejszej i bardziej kompetentnej kobiety niż ja. Zwróciłam jej uwagę, że jeśli tak, to niepotrzebnie się o mnie martwi. Zrobiła zdziwioną minę i po raz pierwszy w życiu pojęła, że dzisiaj mówi do mnie tak samo jak wtedy, gdy miałam dwa lata. I od tego momentu zmieniła się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki: nikt tak jak ona mnie nie podbudowuje. „Uda Ci się. Uda Ci się wszystko, do czego się przyłożysz!”. Ona naprawdę teraz tak do mnie mówi.
Niektórzy mieli szczęście urodzić się w rodzinie, która ich we wszystkim wspierała, ale nie wszyscy. Wielu rodziców traktuje dzieci jak swoją własność, czemu towarzyszy wiele manipulacji. Ważne jest zatem, byśmy opanowali techniki tworzenia sytuacji, w których wygrywają wszyscy zainteresowani.. Łatwiej to powiedzieć niż zrobić. Niełatwo jest zmienić swoje zachowanie, nawet wtedy, gdy nasi najbliżsi nie reagują „niepoczytalnie”. Wiem to z własnego doświadczenia. Kiedy wróciłam na studia, wszyscy byli niezadowoleni mama, mąż, dzieci, przyjaciółki. Mama nie mogła zrozumieć, jak można „porzucić” dzieci; mąż nie mógł ścierpieć, że mam własne życie; dzieci zarzucały na mnie sidła winy, że nie ma mnie przy nich, by reagować na każde ich zawołanie; a ówczesne przyjaciółki, same gospodynie domowe z małymi dziećmi, trzymały stronę wszystkich wyżej wymienionych! Powiedzieć, że to wszystko bynajmniej nie utwierdzało mnie w słuszności mojej decyzji, to za mało. W odpowiedzi waliłam na oślep każdego, kto stał na mojej drodze. Był to czas niezwykle burzliwy. Byłam jeszcze zbyt niedojrzała, by zrozumieć, co ich gnębi i odpowiednio na to zareagować. Potwierdzałam wręcz z nawiązką, że postępuję niewłaściwie. Zachowywałam się czasami wręcz nieznośnie. Demonstrowałam, nazwany przeze mnie później, SYNDROM WAHADŁA, który zaraz wyjaśnię. Dążąc do zdrowej, asertywnej postawy życiowej, przeginamy początkowo w drugą stronę, Przechodzimy wielokrotnie od bierności do agresji i z powrotem, zanim nie zatrzymamy się w punkcie oznaczającym Zdrowie. Dokładniej mówiąc, można by ten syndrom nazwać syndromem BIERNOŚCI NIEZNOŚNOŚCI ZDROWIA. Stadium nieznośności można poznać po następujących charakterystycznych zwrotach (są to nieco złagodzone wersje tego, co można było usłyszeć z moich ust, kiedy miotał mną syndrom wahadła):
„jak śmiesz!”
„Nie obchodzi mnie, co Ty o tym myślisz. Zrobię, co zechcę!”
„Nie jesteś mi do niczego potrzebny. I nigdy nie byłeś!”
„Ty mnie śmiesz nazywać egoistką? Spójrz na siebie!” Choć większość z nas siebie nie lubi, kiedy się tak wściekamy, to wolimy to, niż dawne „ciepłe kluchy”. Takie zachowanie jest całkiem zrozumiałe, kiedy zaczynamy się zmieniać. Nie jesteśmy jeszcze zbyt pewni siebie, więc bronimy się ze wszystkich sił. Wahnięcie w kierunku agresji następuje, gdy trzymamy się kurczowo nowego zachowania w obawie, by nie popaść znowu w bierność. Ale co jakiś czas ogarnia nas strach i następuje ponowne wahnięcie w kierunku pozycji bezpiecznej. I tak wahadło się wychyla, tam i z powrotem, dopóki nie opanujemy języka zdrowej asertywności. Wielokrotnie przechodzimy od bierności do agresji i z powrotem, dopóki nie zaczniemy kołysać się w bardziej akceptowalnych granicach. Z czasem coraz łatwiej nam wyrażać swoje potrzeby i robić swoje, bez konieczności przechodzenia z jednej skrajności w drugą. Ale z początku syndrom wahadła naprawdę daje się we znaki, powodując wiele zamieszania i dyskomfortu, nie tylko dla nas samych, ale i dla naszego otoczenia. Mimo że często zachowujemy się niewłaściwie, ważne jest, by się za to nie karać. Czy to nie dziwne, że dzieciom zapewniamy pewien „luz”, by mogły wypróbować nowe sposoby funkcjonowania, natomiast wobec siebie jesteśmy bardzo surowi? Bogiem a prawdą, przez całe życie uczymy się nowych zachowań, które budzą początkowo lęk i zanim je dobrze opanujemy, miotamy się ciągle w różne strony I znów kluczem jest UŚWIADOMIENIE SOBIE, CO SIĘ DZIEJE. Musisz wiedzieć, że jak amen w pacierzu, kiedy zaczniesz ryzykować i się rozwijać, twoje otoczenie będzie stawiać opór. To pewnik. Jeśli nie zrobi tego Twój mąż czy Twoja żona, zrobią to rodzice, dzieci albo przyjaciele. Kiedy zaczniesz bujać łódką, ktoś Ci każe usiąść. Nie przerażaj się, nie dziw się, ani się nie oburzaj. Oni się tylko bronią, często nawet o tym nie wiedząc. Są święcie przekonani, że ich upomnienia i uwagi są całkowicie usprawiedliwione i że wygłaszają je „dla Twojego dobra”. Ważne jest, byś Ty wiedział, co się dzieje. Staraj się dziękować innym za wsparcie, za troskę o Twój rozwój. Wyślij miły liścik z podziękowaniami, poślij kwiaty, balonik, lub cokolwiek, co im sprawi przyjemność. Wzmocni to pożądane reakcje z ich strony, Tobie zaś pomoże skupić się na tych aspektach ich zachowania, które Ci pomagają, a nie na ich negatywnym nastawieniu.
Im bardziej będziesz świadomy istnienia syndromu wahadła, tym łatwiej Ci będzie niektóre wahnięcia ominąć i adekwatnie radzić sobie z próbami zniechęcania do działania. Istnieją sposoby stawiania tamy negatywnym informacjom zwrotnym, pozwalające każdej ze stron zachować twarz. Wiele cennych wskazówek dotyczących sposobu prowadzenia dialogu można znaleźć w dostępnych na rynku podręcznikach asertywności. Zachęcam Cię do zajrzenia do nich. Nauczysz się mniej destruktywnie reagować na swoich najbliższych. Oto kilka przykładów:
Mama: „Nigdy sobie sama nie poradzisz”.
Obustronna przegrana: „Nie wtrącaj się w nie swoje sprawy. Zrobię co zechcę!”
Obustronna wygrana: „Dziękuję Ci, Mamo, że się tak mną przejmujesz, ale ufam sobie na tyle, by wiedzieć, że cokolwiek się stanie, dam sobie radę. Chciałabym, żebyś i Ty miała więcej wiary we mnie. Bardzo by mi się to przydało”.
Prawidłowa odpowiedź narzuca się sama. Daj wyraz swojej wierze w siebie (udawaj, że to prawda, nawet jeśli nie jesteś do końca przekonana, czy sobie poradzisz) i poinformuj mamę, czego od niej oczekujesz.
Mąż: Spójrz tylko na siebie. Odkąd wróciłaś do pracy, zrobiłaś się taka samolubna. Czy naprawdę taka się sobie podobasz?” Obopólna przegrana: To według Ciebie ja jestem samolubna? A kto przez te wszystkie lata po Tobie sprzątał? Teraz moja kolej”. Obopólna wygrana: Rozumiem dlaczego uważasz, że zrobiłam się samolubna. Nie jestem tu na każde Twoje zawołanie, tak jak kiedyś. Cała ta zmiana i dla mnie nie jest łatwa, ale mój rozwój tego wymaga. Wiem, że gdybym tego nie zrobiła, miałabym ogromny żal do siebie i do Ciebie. Bardzo bym chciała, żebyś mi pomógł. Wiem, że czujesz się ostatnio trochę zaniedbywany, to naturalne. Chcę, żebyś wiedział, jak bardzo Cię kocham. Zastanówmy się co możemy zrobić, żeby było lepiej”.
Dzieci: „Już Ci na nas nie zależy”. „
Obopólna przegrana: „Jesteście bandą niewdzięczników. Odkąd przyszliście na świat, usługiwałam Wam jak niewolnica. A teraz, kiedy coś wreszcie robię dla siebie, macie o to pretensję!” Obopólna wygrana: „Wiem, że jest inaczej niż dawniej, bo nie jestem cały czas w domu. Ale wierzę, że znajdziecie sposób na to, by się przez te parę godzin beze mnie obejść. Rodzice też są ludźmi. A ja dla satysfakcji umysłu muszę chodzić do pracy”. Dialog nie zawsze na tym się zakończy, ale taki jest ogólny wydźwięk wymiany zdań, z której obie strony wychodzą na tarczy. Problematykę samoobrony pozbawionej agresji znakomicie omówili Terry Dobson i Victor Miller w książce zatytułowanej Giving in to Get Your Way [Ustąp by wygrać]. Naczelnym założeniem książki jest to, że „najlepsze zwycięstwo to takie, gdzie wygrywają wszyscy.” Autorzy opisują nieagresywne metody wygrywania, poparte licznymi prostymi dialogami oraz wyjaśniają, dlaczego są skuteczne.
Polecam też Twojej uwadze techniki służące ześrodkowaniu. Jeśli opanujesz kilka z nich, łatwiej Ci będzie wrócić do stanu równowagi i harmonii, kiedy poczujesz, że zaczynasz się za bardzo wychylać w jedną albo drugą stronę. Taśmy relaksacyjne i autosugestywne, medytacja, pozytywny monolog wewnętrzny oto kilka sposobów przywracania spokoju wewnętrznego. Opisuję je bliżej w ostatnim rozdziale książki. W kolejnych rozdziałach opiszę dalsze techniki samokontroli, pozwalające postawić na swoim i nie ranić innych.
Warto wiedzieć, że jednym z powodów, dla których tak wrogo reagujemy na brak wsparcia, jest potrzeba aprobaty. Kiedy uwagi naszych bliskich wyprowadzają nas z równowagi, można się domyślić, że nadal zachowujemy się jak dzieci. Podobnie jest z poczuciem winy. Często reagujemy winą i agresją, by ukryć złość do siebie i innych o to, że nie potrafimy zerwać niezdrowych więzów z najbliższymi. To właśnie z chorobliwego przywiązania płynie tendencja do bicia na oślep, kiedy ogarnie nas syndrom wahadła. Im jaśniej sobie uświadomisz, co Ci jest konieczne do rozwoju i będziesz o tym mówił w dorosły sposób, tym mniej impulsywnie będziesz reagował na komentarze Twoich bliskich, cokolwiek by Ci oni nie powiedzieli. Dasz im po prostu dużego buziaka i powiesz: „Kocham Was, ale mam swoje życie”. Koniec, kropka. Żadnych skarg, żadnego biadolenia. Żadnej histerii i pretensji o to, jak oni Cię traktują. W pewnym sensie Twoja potrzeba aprobaty wskazuje, że musisz jeszcze nad czymś popracować: nad zerwaniem emocjonalnie z rolą dziecka i wejściem w rolę dorosłego. Nie jest to łatwe, ale wiedz, że kiedy zerwiesz z dziecinnym sposobem kontaktowania się z innymi i zaczniesz się kontaktować w sposób bardziej odpowiedzialny, będziesz o wiele źyczliwiej odnosił się do innych. Czy to nie paradoks? Im mniej Ci zależy na czyjejś aprobacie, tym bardziej potrafisz go kochać. Gwoli „ćwiczenia”, rozejrzyj się po swoim otoczeniu. Ze sposobu, w jaki na niego reagujesz, wyciągnij wnioski na temat tego, nad czym musisz jeszcze popracować. Przećwicz oduczanie się niewłaściwych reakcji i opanowywanie nowych, bardziej odpowiedzialnych form zachowań. Zamiast pałać żądzą uduszenia swoich bliskich za to, że Ci dokuczają, potraktuj ich jak lustro, w którym możesz się przejrzeć i zobaczyć, nad czym jeszcze musisz popracować w imię osobistego rozwoju.
Jeśli nie da się z Twoimi bliskimi dyskutować o ich destrukcyjnym postępowaniu wobec Ciebie, spróbuj się od nich nieco odizolować, dopóki nie nauczysz się lepiej funkcjonować. Ojciec jednej z moich kursantek, Charlotte, mówił jej całkiem dosadnie, że nic nie potrafi. Żadnego owijania w bawełnę! Z czasem nauczyła się tak mu odpowiadać: „Wiesz tato, bardzo Cię kocham, ale dopóki nie zaczniesz mnie szanować, będę się trzymała od Ciebie z daleka. Potrzebuję teraz ludzi, którzy mnie wesprą i będą kochali, a Ty do nich nie należysz”. Odizolowała się od niego, ograniczając się do kilku zdawkowych telefonów wakacyjnych, dopóki nie poczuła, że może sobie poradzić z jego poniżającymi uwagami. Nie było jej łatwo. Zanim pożegnamy się definitywnie z dotychczasowym sposobem kontaktowania się z rodzicami, musimy zwykle przejść przez okres żałoby, by po jakimś czasie zamknąć drzwi za przeszłością i otworzyć nowe. Jest to żałoba po pewnej epoce. Za to nowa epoka niesie ze sobą o wiele więcej zadowolenia. Ku zdziwieniu Charlotte, kiedy nawiązała ponowny kontakt z ojcem, przestał ją poniżać.
Jest wielce prawdopodobne, że zanim wstąpiła na drogę rozwoju, prezentowała ojcu obraz niekompetencji w całej okazałości. Kiedy to się zmieniło, zmienił się także stosunek ojca do niej. Siła wewnętrzna budzi zwykle respekt jak Ty komu, tak on Tobie. Najważniejsze, byś sam był swoim najlepszym przyjacielem. Nie krytykuj siebie za żadne posunięcia. Zacznij powoli odkrywać najwłaściwszą dla siebie drogę. Która droga jest Twoją drogą rozwoju? Tą drogą idź! Zdziwisz się, ale w końcu Twoi najbliżsi zrozumieją to i uszanują. A jeśli nie, Twoja nowo nabyta siła pozwoli Ci zerwać chore więzy i zawiązać nowe i zdrowsze.
Rozdział 7.
Jak podejmować decyzje nie ponosząc strat
„Rozchmurz się, rozchmurz się, rozchmurz się!”
Jednym z najsilniejszych lęków powstrzymujących przed działaniem jest lęk przed podejmowaniem decyzji. Jak to trafnie ujął jeden z moich kursantów: „Czuję się czasem jak przysłowiowy osioł, któremu w żłoby dano, w jednym owies, w drugim siano nie mogę się zdecydować, co wybrać i umieram z głodu”. Szkopuł w tym, że nie dokonując wyboru też wybieramy śmierć głodową. Decydujemy się odmawiać sobie tego wszystkiego, co z życia czyni wspaniałą ucztę.
Od małego nam wpojono, że musimy być ostrożni: „Uważaj, byś nie podjął przypadkiem niewłaściwej decyzji!” Niewłaściwej decyzji! Na samą myśl cierpnie nam skóra. Boimy się, że niewłaściwa decyzja czegoś nas pozbawi pieniędzy, przyjaciół, kochanków, statusu i czego tam jeszcze. Tego wszystkiego, co miała nam zapewnić decyzja właściwa.
Wiąże się z tym paniczny lęk przed popełnieniem pomyłki. Nie wiedzieć czemu uważamy, że mamy być doskonali, zapominając, że uczymy się na błędach. Te dwie potrzeby razem wzięte potrzeba doskonałości i potrzeba kontroli wyniku zdarzeń powodują, że kiedy rozważamy zmianę lub stajemy przed nowym wyzwaniem, truchlejemy ze strachu.
Jeśli to co powiedziałam przed chwilą i Ciebie dotyczy, udowodnię Ci, że niepotrzebnie się boisz. Bez względu na to, jakie podejmiesz w życiu decyzje i działania, niczego nie stracisz, a wiele możesz zyskać. Aby zmienić świat, wystarczy zmienić sposób myślenia. Ta maksyma doskonale się odnosi do naszych rozważań. Możesz tak zmienić sposób myślenia, że podjęcie niewłaściwej decyzji będzie wręcz niemożliwe. Skoncentrujmy się więc na procesie podejmowania decyzji.
Załóżmy, że zaszła w Twoim życiu konieczność dokonania wyboru. Jeśli jesteś taki sam jak większość ludzi, nauczono Cię rozpatrywać stojące przed Tobą decyzje w kategoriach StrataStrata. Model ten wygląda tak:
Kiedy myślisz o czekającej Cię decyzji, ciężko Ci na sercu. Czujesz się sparaliżowany konsekwencjami Twojego wyboru, które rozpatrujesz w kategoriach życia i śmierci. Stoisz na progu decyzji, przeżuwając rozpaczliwie w myśli: „Co wybrać, to czy tamto? Co się stanie, jeśli wybiorę A, a zdarzy się B? A jeśli nie ułoży się tak jak sobie zaplanowałem? A co będzie jeśli...”. Nie możesz się uwolnić od tych „jeśli”. Znowu się włączyła Trajkotka. Stoisz przed wielką niewiadomą i próbujesz przewidzieć przyszłość; starasz się przejąć kontrolę nad siłami zewnętrznymi. Doprowadzasz siebie do obłędu.
Kiedy już decyzja została podjęta, wciąż na nowo rozważasz sytuację w nadziei, że się nie pomyliłeś. Spoglądasz wstecz i robisz sobie wyrzuty: „Gdybym tylko...”. Tracisz cenne siły i wpędzasz w rozpacz.
Jeśli wszystko ułożyło się po Twojej myśli, odczuwasz ulgę ale tylko na krótko. Ledwo odetchnąłeś, znów zaczynasz się martwić, że sytuacja się odwróci i mimo wszystko okaże się, że decyzja była zła. Co więcej, już zaczynasz martwić się następną decyzją, bo będziesz musiał przez to wszystko przejść jeszcze raz. Brzmi swojsko? Czy to nie wariactwo!? Czego byś nie zrobił, i tak na tym stracisz. Ale jest i model drugi model ZyskZysk.
Wróćmy jeszcze raz do punktu decyzyjnego. Teraz sytuacja wygląda tak:
Zauważ, że masz przed sobą po prostu dwie drogi, A i B, i każda jest właściwa! Przy każdej drodze leżą same „skarby”. A co to za skarby? To okazje do nowego sposobu przeżywania swego życia, nauki i rozwoju, dowiedzenia się kim jesteś, kim naprawdę chciałbyś być, i co chciałbyś w życiu robić. Bez względu na rezultat, każda droga obfituje w skarby. „Jak to? Bez względu na rezultat?” Do tego momentu słuchałeś mnie bez zastrzeżeń, ale te cztery słowa wzbudziły w Tobie wątpliwości, a nawet zdecydowany sprzeciw. Znów pojawia się „jeśli...”. Odpowiem na Twoje wątpliwości następującym przykładem.
Wyobraź sobie, że masz do wyboru nadal pracować tam, gdzie pracujesz, albo przyjąć nową pracę, którą właśnie Ci zaproponowano. Jeśli zastosujesz model decyzyjny StrataStrata, zaraz włączy się Trajkotka i zacznie się wariackie myślenie:
„Jeśli zostanę tutaj, może mi przejść koło nosa świetna okazja awansu. Ale jeśli zmienię pracę, to kto wie czy sobie poradzę? A jeśli mnie z tej nowej pracy wyrzucą, to co wtedy? Zostanę na lodzie. Tu mi się nawet podoba. Za to nowa praca daje więcej perspektyw. Może mnie awansują i zacznę więcej zarabiać? No, ale co będzie, jeśli będę żałował starej pracy? A jeśli...? Nie wiem co robić! Jeśli podejmę niewłaściwą decyzję, zmarnuję sobie życie!” Jeśli natomiast zastosujesz model ZyskZysk, włączy się Twoje ja „nieustraszone”:
„Fantastycznie! Zaproponowano mi nową pracę. Jeżeli ją przyjmę, będę miał okazję poznać nowych ludzi, nauczyć się nowych umiejętności, poznać zupełnie inną atmosferę pracy i poszerzyć swoją bazę doświadczeń. Gdyby coś mi nie wyszło, wiem jak sobie poradzić. Mimo że nie jest dzisiaj łatwo o pracę, coś się zawsze znajdzie. To też będzie ciekawe doświadczenie nauczę się, jak sobie radzić z utratą pracy i rozwiązywać problemy przed jakimi stoją bezrobotni. A jeżeli tu zostanę, będę miał okazję pogłębić zawiązane kontakty. Propozycja nowej pracy bardzo mnie podbudowała, więc kto wie, może poproszę o awans. A jeśli z jakichś powodów tu mi się nie ułoży, znajdą się i inne możliwości. Co bym nie zrobił, czeka mnie wspaniała przygoda.” Znam ludzi, którzy tak myślą naprawdę i przebywanie z nimi to sama radość. Oni naprawdę żyją w świecie, w którym są same Zyski, żadnych strat.
Doskonałym przykładem jest Alex. Dzisiaj ma praktykę psychologiczną w Los Angeles, ale początkowo miał zamiar pójść w ślady ojca i zostać prawnikiem. W szkole uczył się znakomicie i bez trudu dostał się do renomowanej uczelni na wydział prawa. Uczył się pilnie i przez pierwsze dwa lata studiów szło mu doskonale. Ale mieszkając z dala od domu, nabrał dystansu do swoich dotychczasowych planów życiowych. Doszedł do wniosku, że nie chce spędzić reszty życia w „strefie walki”, jaką jego zdaniem jest zawód prawnika. Pragnął ludziom pomagać i postanowił zostać psychologiem klinicznym, bo uważał, że taki zawód o wiele lepiej odpowiada jego predyspozycjom osobowościowym. Poza tym uświadomił sobie, że głównie po to poszedł na prawo, by sprawić przyjemność ojcu. Ale teraz miał o wiele lepszy wgląd w siebie, więc postanowił zrezygnować z prawa i zostać psychologiem. Ojciec się nie sprzeciwił, ale odmówił finansowania jego studiów, czyniąc decyzję syna jeszcze trudniejszą. Ale Alex wierzył w siebie i zrezygnował z sytuacji, która nie odpowiadała jego potrzebom. Niektórzy, łącznie z ojcem, byli zdania, że Alex zmarnował dwa lata studiując prawo. Ale Alex nigdy tak nie uważał. Spróbował i stwierdził, że zawód prawnika mu nie odpowiada. Paradoksalnie, uświadomienie sobie, co nam nie odpowiada jest równie cenne, jak wiedza o tym, co nam odpowiada. Poza tym, na prawie poznał wiele osób, które do dzisiaj są jego przyjaciółmi. I wreszcie wiedza zdobyta podczas tych dwóch lat bardzo mu pomogła w późniejszym życiu osobistym i zawodowym.
W przypadku Alexa korzyści nie kończą się na tym. Ponieważ ojciec odmówił płacenia za dalsze studia, musiał przez dwa lata pracować, zanim mógł rozpocząć studia magisterskie z psychologii. Czy były to lata zmarnowane? Bynajmniej. Praca w firmie budowlanej wzbogaciła go podwójnie: poznał inny styl życia i przez kolegę z pracy poznał przyszłą żonę. Wreszcie, pracując na pół etatu w dwóch różnych firmach i mając stypendium, zrobił doktorat. Ten ciąg wydarzeń był dla Alexa wręcz nieoceniony, nauczył go bowiem odpowiedzialności za swoje życie. Być może ani on, ani ojciec, wtedy nie zdawali sobie z tego sprawy, ale zmuszając go do stanięcia na własnych nogach, ojciec zrobił mu przysługę. Alex dowiedział się, że jeżeli się czegoś bardzo chce, zawsze jest na to sposób. A jeśli jest sposób, on go znajdzie. Wie, że gdyby nie udało mu się zdobyć stypendium, znalazłby inne wyjście z sytuacji, ponieważ podchodził do stojących przed nim decyzji z pozycji siły, wigoru i radosnego podniecenia. Zapamiętajcie, że u podstaw wszystkich lęków tkwi brak wiary w siebie. Każdy podjęty przez Alexa krok, bez względu na rezultat choćby się wiązał z utratą wsparcia finansowego i opóźnieniem studiów stwarzał okazję do nauki wiary w siebie i samowystarczalności. Ciekawa rzecz. Kiedy zapoznaję swoich kursantów z modelem ZyskZysk, z początku słuchają tego z niedowierzaniem. „No co Ty, przecież to takie nierealistyczneř. Jak już mówiłam, wpojono nam, że to co złe jest realistyczne, a to co dobre nierealistyczne. Proszę więc moich słuchaczy, by przedstawili dowody na to, że model StrataStrata jest bardziej wiarygodny niż model ZyskZysk ale nigdy im się to nie udaje. Demonstruję im wtedy, że model drugi pomaga przejść z pozycji cierpienia do pozycji siły, co jest naszym ostatecznym celem w nauce radzenia sobie z lękiem. Zauważmy też, że podejmowanie decyzji z pozycji ZyskZysk jest znacznie przyjemniejsze. Więc jaki jest sens w trwaniu przy modelu StrataStrata? Jaki jest sens w tkwieniu przy cierpieniu, bezwładzie i przygnębieniu? A mimo to, tak właśnie postępujemy, póki nie nauczymy się inaczej patrzeć na świat. Dopiero wtedy powoli zaczynamy wycofywać się z myślenia w kategorii samych strat, a przecież to myślenie zrobiło z nas ofiarę. Dla akceptacji modelu ZyskZysk najważniejsza jest zmiana podejścia do rezultatów i szans. Niełatwo pogodzić się z myślą, że tracąc pracę zyskujesz. Szansę życiową tradycyjnie wiążemy z pieniędzmi, statusem i znamionami „sukcesu”. Ja natomiast proszę, byś spojrzał na „szansę” zupełnie inaczej. Celem tej książki jest pomoc w radzeniu sobie z lękiem, byś lepiej mógł realizować swoje cele życiowe. Ilekroć jesteś zmuszony z czymś sobie „poradzić”, bardzo poprawia Ci się samoocena. Uczysz się wierzyć, że przetrwasz, bez względu na to, co się stanie. Dzięki temu niepomiernie spada poziom lęku.
KIEDY WIESZ, ŻE PORADZISZ SOBIE ZE WSZYSTKIM,
CO CIĘ SPOTKA, NIE BOISZ SIĘ RYZYKOWAĆ
Wracając do wcześniejszego przykładu, nawet gdyby decyzja o zmianie pracy miała się skończyć utratą nowej posady po kilku miesiącach, teraz już wiesz, że jeżeli zmierzysz się z burzą, przegrupujesz siły, podejmiesz kolejny wysiłek i znajdziesz nową, może nawet bardziej satysfakcjonującą, pracę, będziesz miał świetną okazję podbudować swoją samoocenę. Przy okazji spotkasz nowych ludzi i rozszerzysz horyzonty. Z tej perspektywy patrząc, tracąc pracę tylko zyskujesz, nic nie tracisz. Często mówię swoim kursantom, że kto wie, może „najszczęśliwsi” w życiu są ci, którzy musieli się zmagać z sytuacjami, których każdy z nas wolałby uniknąć utratą pracy, śmiercią kogoś bliskiego, rozwodem, bankructwem, chorobą. Jeśli uda Ci się wyjść zwycięsko z takiego doświadczenia, będziesz silniejszy. Znam ludzi, którzy przeżyli stratę i z dumą twierdzą, że dzięki temu nauczyli się żyć mimo przeciwności losu. Odkryli, że warunkiem bezpieczeństwa nie jest posiadanie; jest nim radzenie sobie z rzeczywistością. Gdy na wszystkie swoje „jeśli” będziesz mógł odpowiedzieć „dam sobie radę”, do wszystkiego będziesz podchodził z gwarancją, że nic na tym nie stracisz i cały lęk minie. Kiedy już wiesz, że po akceptacji modelu ZyskZysk nie będzie już decyzji „właściwych” i „niewłaściwych”, możesz podjąć kroki zmierzające do uzyskania lepszego rozeznania w stojących przed Tobą alternatywach. Świadomość ta zwiększy szanse uzyskania upragnionych rezultatów i zapewni większy spokój ducha. Proponuję, byś przed każdą ważną decyzją oraz po jej podjęciu zrobił co następuje.
Zanim podejmiesz decyzję
1. Skoncentruj się natychmiast na modelu ZyskZysk. Powtarzaj następującą afirmację: „Niezależnie od tego, jaki będzie rezultat podjętej decyzji, niczego nie tracę. Świat to jedna wielka okazja, a ja z radością korzystam z okazji dowiedzenia się czegoś nowego i z rozwoju, jaką mi zapewnia każdy z dostępnych wyborów.” Nie myśl o tym, co mógłbyś stracić. Myśl tylko o tym, co możesz zyskać. Wykorzystaj w tym celu ćwiczenia z rozdziału o myśleniu pozytywnym.
2. Odrób lekcje. Jeszcze wielu rzeczy nie wiesz o rysujących się przed Tobą alternatywach. Spróbuj rozmawiać z każdym, kto tylko zechce Cię wysłuchać. Nie bój się poprosić o rozmowę specjalistów reprezentujących dziedzinę, której dotyczy decyzja. Niektórzy mogą Cię zbyć, ale większość z radością Ci pomoże.
Będzie im to wręcz pochlebiało, że zwróciłeś się do nich o radę. Szukaj także innych źródeł informacji. Rozmawiaj z ludźmi na przyjęciach, u fryzjera czy kosmetyczki, w kolejce do lekarza, gdziekolwiek. W najbardziej nieprawdopodobnych miejscach można nawiązać cenne kontakty, o jakich nawet Ci się nie śniło. Możesz też skorzystać z osobistych doświadczeń spotkanych osób. Najważniejsze, byś rozmawiał z „właściwymi” ludźmi. Można ich zdefiniować tak: są to ludzie, którzy wspierają Twoją naukę i rozwój. Nie są „właściwymi” rozmówcami ci, co nieustannie deprecjonują rysujące się przed Tobą szanse. Podziękuj im grzecznie i poszukaj kogoś innego.
Miałam kiedyś wspaniałego nauczyciela, który bardzo mi pomógł. Nauczył mnie następującego zwrotu: Pierwszy raz powinieneś się wstydzić ty. Drugi raz powinienem się wstydzić ja. W odniesieniu do omawianej sytuacji chodzi o to, że jeśli próbujesz coś przedyskutować z kimś, a ten okazuje się niewrażliwy na Twoje potrzeby powinien się wstydzić. Ale jeśli pozwolisz, by dalej dobijał Cię swoimi słowami wstydź się Ty. Nie kontynuuj dyskusji o swoich decyzjach z kimś, kto podkopuje Twoją wiarę w siebie. Rozmawiaj z tymi, którzy Cię potrafią wesprzeć, mówiąc na przykład: „To genialny pomysł...”, „Uważam że świetnie sobie poradzisz z...”. Rozumiesz o co chodzi? Po co się gnębić, kiedy tak łatwo możesz czuć się wspaniale? Nie bój się rozmawiać o swoich planach tylko dlatego, że jeśli nie wypalą, wyjdziesz na durnia. Schowaj pychę do kieszeni. Unikając rozmów z różnymi ludźmi, tracisz cenne źródła informacji. Pamiętaj:
NAWET JEŚLI NIE DOTARŁEM DO CELU NIE PRZEGRAŁEM;
JEŚLI PRÓBOWAŁEM DOTRZEĆ WYGRAŁEM.
Jedna z moich kursantek bała się, że jeżeli będzie miała zbyt wiele falstartów, okrzykną ją „krową, która dużo ryczy, a mało mleka daje”. Dla kogoś, kto jest poważnie zaangażowany w postęp, nie ma czegoś takiego jak falstart. Najlepszym tego przykładem jest moje pierwsze doświadczenie wydawnicze. Wiele lat temu postanowiłam opublikować tomik wierszy. Świat wydawców był mi kompletnie nieznany, więc zaczęłam rozmawiać z kim się da o tym, co powinnam zrobić. Zapisałam się na kurs dla osób chcących publikować; dzwoniłam do nieznanych osób pracujących w rozmaitych wydawnictwach (i byłam zdumiona, widząc jak bardzo chcą mi pomóc); wysłałam swój tomik około dwudziestu wydawcom wszyscy odmówili. I dalej rozmawiałam o swojej karierze pisarskiej. Jestem pewna, że niejeden powiedział po cichu: „Kogo ona chce nabrać? Nigdy jej się to nie uda”. Aż któregoś dnia przy obiedzie, ja i moja ówczesna koleżanka z pracy, a obecnie wspaniała przyjaciółka, Ellen Carr, postanowiłyśmy napisać poradnik dla kobiet szukających pracy. Bardzo nas martwiło, że tyle utalentowanych kobiet nigdy nie próbuje nawet szukać pracy z obawy przed odmową i niepowodzeniem. I znów zaczęłam rozmawiać ze wszystkimi znajomymi o naszym projekcie i znów ciągle coś nam stawało na przeszkodzie i wydawało się, że książka nigdy nie ujrzy światła dziennego. Ale ja rozmawiałam dalej, rozmawiała też Ellen i poznałyśmy mnóstwo interesujących ludzi, którzy okazali nam bezcenną pomoc przy realizacji naszego projektu. Aż nadszedł radosny dzień, kiedy przysłano nam egzemplarze autorskie naszej książki. Można powiedzieć, że w mojej karierze pisarskiej było wiele falstartów. Ale to nieprawda! Z każdym krokiem byłam coraz bardziej gotowa zająć się tą dziedziną, nawet jeśli efekt końcowy różnił się od moich pierwotnych zamierzeń. A już na pewno nauczyłam się radzić sobie z odmową! Opowiadanie o swoich pomysłach natknie nas zapewne na kilku niewiernych Tomaszów, ale rozmowa nie tylko dostarcza cennych informacji, pomaga też utwierdzić nas w chęci realizacji naszych pomysłów! A chęci to potężne narzędzie, kiedy chcemy w życiu czegoś dokonać.
3. Ustal swoje priorytety. To zadanie wymaga pewnej autorefleksji. Poświęć trochę czasu, by głęboko się zastanowić, co chcesz w życiu osiągnąć. Dla wielu z nas jest to bardzo trudne, bo od małego wdrażano nas do robienia tego, czego wymagają od nas inni. Nie bardzo wiemy, co nam naprawdę sprawia satysfakcję. Zastanów się więc, która droga jest obecnie najbardziej zbieżna z Twoimi celami nadrzędnymi.
Pamiętaj, że cele stale się w życiu zmieniają i trzeba je ciągle rewidować. Nie jest powiedziane, że za pięć lat podjąłbyś tę samą decyzję, którą podjąłeś dzisiaj. Jeśli uświadomienie sobie celów nadrzędnych sprawia Ci trudność, nie przejmuj się. Być może musisz podjąć jeszcze wiele decyzji i poeksperymentować z różnymi sytuacjami, zanim ustalisz najlepszą hierarchię celów. Przynajmniej zacząłeś sam zwracać na siebie uwagę. Pozwól sobie na niejasność, która towarzyszy poszukiwaniom. Ona pozwoli Ci osiągnąć kiedyś jasność.
4. Zaufaj swoim impulsom. Nawet jeśli trudno Ci na drodze autorefleksji dotrzeć do swojej „głębi”, Twoje ciało może podsunąć Ci kilka dobrych wskazówek. Może się zdarzyć, że choć odrobiłeś lekcje, przeprowadziłeś setki rozmów i dokonałeś logicznego wyboru, coś Ci podpowiada, że powinieneś wybrać wariant przeciwny Nie bój się pójść za głosem impulsu. Zaufaj mu. Bardzo często nieświadomość komunikuje nam lepiej niż ktokolwiek inny, jaka decyzja jest w danym momencie najlepsza. Kiedy zaczniesz zwracać uwagę na swoje impulsy, zauważysz ze zdziwieniem, że rady, jakich sobie udzielasz są dobre.
Sama byłam zdziwiona, kiedy „poszłam za głosem impulsu „ i znalazłam nowy zawód. Po uzyskaniu doktoratu z psychologii zaczęłam pracować w poradni zdrowia psychicznego z intencją otworzenia kiedyś prywatnej praktyki. Po kilku miesiącach nada , rzyła się okazja pomocy koleżance, która była dyrektorem niezwykłego ośrodka zdrowia, „Pływającego Szpitala”. (Pływający Szpital (The Floating Hospital, New York’s Ship of Health) to niezwykły ośrodek zdrowia mieszczący się na statku. Jego zadaniem jest świadczenie usług diagnostycznych, leczniczych, profilaktycznych i szkoleniowych biednym mieszkańcom Nowego Jorku. W miesiącach letnich statek płynie wzdłuż Manhattanu obsługując 800 osób dziennie. W miesiącach zimowych cumuje w doku.) Mój instynkt podpowiedział mi, bym przyjęła tę pracę, mimo że nie pasowała do moich planów. Coś mi podpowiadało, że powinnam „spróbować”.
Po kilku miesiącach koleżanka zrezygnowała i ja zajęłam jej miejsce. Nigdy nie planowałam, że będę administratorem. Nie widziałam siebie w roli lidera i do głowy mi nie przyszło, że miałabym objąć ster. Ale moja podświadomość skądś wiedziała, że sobie poradzę i skłoniła mnie do przyjęcia tej pracy. „Co ja tutaj robię?” pytałam sama siebie, borykając się z lękiem i nie pewnością towarzyszącymi nowym obowiązkom. Ale im więcej się uczyłam i im bardziej dojrzewałam do swojej nowej roli, tym bardziej zdawałam sobie sprawę, że uwielbiam pracę administracyjną i, co tu dużo mówić, stałam się w tej dziedzinie bardzo sprawna. W dodatku zarządzanie „Pływającym szpitalem” dostarczyło mi wielu bogatych, wspaniałych, szalonych, przezabawnych, wzruszających i ekscytujących doświadczeń i wyzwań, o których wcześniej mi się nie śniło. Ale wiedziała o tym moja podświadomość. Zwyciężyła nad moją logiczną świadomością, która ostrzegała: „Nie zbaczaj z obranej drogi” i „Nie poradzisz sobie z tą pracą”.
Zgodnie z koncepcją, że nie ma niewłaściwych decyzji, chcę jasno powiedzieć, że gdybym zdecydowała się dalej pracować w ośrodku zdrowia psychicznego, to i ta decyzja obfitowałaby w okazje do poznania życia w nowy, odkrywczy sposób. Nie ma decyzji dobrych ani decyzji złych, są tylko decyzje różne.
5. Rozchmurz się. Większość ludzi bardzo serio traktuje siebie i swoje decyzje. Ale mam dla Ciebie dobrą wiadomość. Nie ma rzeczy bardzo ważnych. Słowo honoru! Podjąłeś jakąś decyzję i straciłeś przez to trochę pieniędzy? Nic nie szkodzi nauczysz się lepiej gospodarować pieniędzmi. Odszedł od Ciebie ukochany? Nic nie szkodzi znajdziesz sobie innego. Postanowiłeś się rozwieść? Nic nie szkodzi nauczysz się żyć samodzielnie. Postanowiłaś wyjść za mąż? Żaden problem nauczysz się dzielić z kimś życie. Zacznij o sobie myśleć tak: jesteś wiecznym studentem bardzo dużego uniwersytetu, a program studiów obejmuje wszystkie Twoje kontakty z otoczeniem, od narodzin aż po śmierć. Każde nowe doświadczenie to ważna lekcja. Jeśli wybierzesz ścieżkę A, przerobisz jeden program. Jeśli wybierzesz ścieżkę B, przerobisz drugi. Wszystko jedno, czy wybierzesz geologię czy geometrię będziesz miał co najwyżej innych wykładowców, inne lektury, inne zadania domowe, inne egzaminy. To nie jest aż takie ważne. Wybierzesz ścieżkę A poznasz smak truskawek. Wybierzesz ścieżkę B dowiesz się, jak smakują jagody. Jeśli nie lubisz ani truskawek, ani jagód, poszukaj innej ścieżki. Chodzi o to, by z każdego miejsca, w którym się znajdujesz, uczynić forum oświaty i jak najwięcej się dowiedzieć o sobie i otaczającym świecie. Więc rozchmurz się! Cokolwiek się stanie w wyniku podjętych przez Ciebie decyzji, dasz sobie radę!
Po podjęciu decyzji
1. Odrzuć swoją wizję. Każdy z nas ma jakieś oczekiwania co do rezultatów podjętej decyzji, Bardzo możliwe, że obraz sytuacji, jaki miałeś przed oczyma, pomógł Ci podjąć decyzję. Ale z chwilą, gdy klamka zapadła, nie myśl o nim więcej. Nie masz żadnej kontroli nad przyszłością, więc jeśli Twoja wizja się nie spełni, będziesz nieszczęśliwy. Rozczarowanie, jakie będziesz odczuwał, nie pozwoli Ci dostrzec, że wszystko ma swoje dobre strony. Zawsze staraj się je odszukać. Jeśli będziesz podchodził do wyroków swoich decyzji z jednym tylko oczekiwaniem, trudniej Ci będzie zauważyć zalety pozostałych wariantów. Tymczasem nieoczekiwane szanse pojawiające się w wyniku podjętych decyzji mogą być o wiele cenniejsze od twoich pierwotnych wizji. Kiedy koncentrujesz się jedynie na tym „jak być powinno”, tracisz okazję do cieszenia się tym co jest lub do cudownych przeżyć, zupełnie innych od tych, które sobie wyobraziłeś.
2. Przyjmij całkowitą odpowiedzialność za swoje decyzje. Z tym jest dopiero kłopot! Wszyscy mamy skłonność do rozglądania się wokół siebie w poszukiwaniu winnego, kiedy coś nie idzie po naszej myśli. Jakżeż ja nienawidziłam swojego maklera giełdowego, kiedy polecone przez niego akcje poszły w dół zamiast w górę. Trzeba było wielkiego hartu ducha, żeby powiedzieć: „To ja podjęłam decyzję o kupnie. Nikt mnie do tego nie zmuszał”. Rozpaczałam i rozpaczałam, dopóki nie zaczęłam rozpatrywać swojej niefortunnej decyzji w kategoriach „szansy”. I czego się wtedy dowiedziałam? Bardzo wielu rzeczy! Dowiedziałam się, że zamiast polegać całkowicie na opinii mojego maklera, powinnam sama zacząć studiować notowania giełdowe. Że nawet jeśli stracę na giełdzie, życie toczy się dalej. Że jeżeli kiedyś stracę jeszcze na giełdzie, nic takiego się nie stanie, bo akcje po jakimś czasie prawdopodobnie zaczną zwyżkować (moje zaczęły po ośmiu miesiącach). Z tej perspektywy patrząc, to nie była taka zła decyzja. Kiedy nauczysz się w każdej decyzji dostrzegać szansę, o wiele łatwiej Ci będzie przyjąć za nią ODPOWIEDZIALNOŚĆ. Kiedy przyjmujesz odpowiedzialność za swoje decyzje mniej się złościsz na otaczający świat i, co ważniejsze, o wiele mniej się złościsz na siebie!
1. Zamiast bronić, skoryguj. Zaangażuj się w realizację każdej podjętej przez siebie decyzji i przyłóż się do niej to bardzo ważne. Ale jeśli nie wypali zmień ją! Wielu z nas tak bardzo chce podjąć „właściwą” decyzję, że nawet gdy stwierdzamy, że obrana przez nas droga nam nie odpowiada, kurczowo się jej trzymamy. Według mnie to szczyt głupoty. Uświadomienie sobie, że coś nam się nie podoba, to bardzo cenna lekcja. Wystarczy wtedy obrać inną drogę. Owszem, są tacy, którzy skaczą z kwiatka na kwiatek, usprawiedliwiając swój brak zaangażowania potrzebą „zmiany”. Ale ja nie o tym mówię i sam najlepiej wiesz, na czym polega różnica. Jeśli w coś się zaangażowałeś całym sercem, po czym doszedłeś do wniosku, że to nie dla Ciebie weź się za coś innego. Decyzja o zmianie drogi często spotyka się z krytyką otoczenia. „Jak to chcesz zmienić zawód? Pięć lat poświęciłeś na rozwijanie praktyki dentystycznej! Tyle czasu i pieniędzy w to wpakowałeś i wszystko na marne!” Wyjaśnij, że nic nie było na marne. Kiedyś było to dla Ciebie dobre, teraz nie. Wiele się nauczyłeś i zdobyłeś wiele doświadczeń. Ale po prostu już Ci to nie odpowiada i pora na zmianę. Wiem, że wielu ludzi tkwi w sytuacji, która nie daje im satysfakcji i już im nie pasuje, tylko dlatego, że dużo w nią zainwestowali i szkoda byłoby się wycofać. Jakie to nielogiczne! Po co dalej inwestować, skoro już nie przynosi zysków? Pamiętaj stawką jest jakość życia!
W swojej książce zatytułowanej „Actualisations” [Aktualizacje], Stewam Emery przedstawia znakomity model zmiany drogi życiowej. Dowiedział się o nim w kabinie pilotów samolotu lecącego do Honolulu. Jego uwagę zwróciła zagadkowa konsola. Jak mu wyjaśnił pilot, służyła ona do tego, by pięć minut przed planowanym przylotem naprowadzić samolot na odległość nie większą niż 900 metrów od pasa startowego na Hawajach. Ilekroć samolot zbaczał z kursu, system korygował kierunek lotu. Jak wyjaśnił pilot, „mimo że przez 90% czasu samolot zbacza z kursu”, przyleci na Hawaje na czas. Emery rozwija tę myśl: „Droga do celu początkowo jest błędna, błąd korygujemy, pojawia się następny błąd, korygujemy go, pojawia się kolejny błąd i ten błąd korygujemy. A zatem jesteśmy na właściwym kursie tylko wtedy, gdy przez moment przekraczamy go zygzakiem”. Analogiczna zasada obowiązuje w życiu. Cała filozofia polega nie na tym, by nie martwić się, że podjęliśmy złą decyzję, ale na tym, by wiedzieć, kiedy ją naprawić! A oto jak ja ten model widzę:
O tym, że czas na korektę kursu, informuje wiele sygnałów wewnętrznych, z których dwa najbardziej oczywiste to poczucie zagubienia i brak zadowolenia. Jak na ironię, zamiast te stany oceniać pozytywnie, oceniamy je negatywnie. Wiem, że trudno się z tym pogodzić, ale przykrość życiowa, to coś korzystnego, bo informuje, że zboczyłeś z kursu i musisz odnaleźć właściwą dla siebie drogę. Kiedy czujesz się zagubiony i niezadowolony, to znaczy, że zgubiłeś drogę i, jak mi kiedyś powiedziała pewna znajoma, „Jeśli nie zmienisz kierunku, trafisz tam dokąd zmierzasz”. Nietrudno docenić korzyści płynące z bólu fizycznego, nawet jeśli nie jest on przyjemny. Ból sygnalizuje, że coś złego się dzieje z Twoim organizmem. Ból po prawej stronie brzucha może Ci uratować życie, jeśli się okaże, że masz atak wyrostka. Jeśli go zbagatelizujesz, możesz umrzeć. Takim samym „dobrodziejstwem” jest ból psychiczny, bo Ci mówi, że coś złego się dzieje w Twoim życiu. Ból psychiczny sygnalizuje, że coś trzeba skorygować sposób podejścia do świata, sposób postępowania, albo jedno i drugie. Ból informuje po prostu: „Hej, coś jest nie tak!” Jak wrócić na właściwy kurs? Wszczynając poszukiwania. Czytając poradniki, chodząc na treningi, rozmawiając z przyjaciółmi, korzystając z pomocy grup wsparcia, psychologa, czy innej formy pomocy, która najbardziej Ci odpowiada. Pomoc na pewno się znajdzie, pod warunkiem, że będziesz jej otwarcie poszukiwał. „Kiedy uczeń będzie gotów, znajdzie się i nauczyciel” pamiętasz? Nigdy nie będziesz gotów, jeśli ciągle będziesz zajęty obroną wybranego kursu. Będziesz ciągle z niego zbaczał i nigdy nie dotrzesz do mety. Natomiast jeżeli będziesz otwarty na sygnały mówiące, że „czas na korektę”, zawsze dotrzesz do celu, lub przynajmniej wylądujesz w jego pobliżu.
Warto mieć pod ręką krótkie podsumowanie kroków, jakie należy podjąć podejmując decyzję. Zastosuj się do nich, a o wiele mniej się będziesz denerwował dokonując kolejnych wyborów życiowych.
PROCES PODEJMOWANIA DECYZJI, W KTÓRYCH NIE
MA STRAT
Zanim podejmiesz decyzję
1. Skoncentruj się na modelu ZyskZysk.
2. Odrób lekcje.
3. Ustal swoje priorytety.
4. Zaufaj swoim impulsom.
5. Rozchmurz się.
Po podjęciu decyzji
1. Odrzuć swoją wizję.
2. Przyjmij całkowitą odpowiedzialność.
3. Zamiast bronić, skoryguj.
Jeśli nie w pełni Cię to przekonuje, pozwól, że podsumuję kroki, których na ogół przestrzegamy stosując model StrataStrata:
PROCES PODEJMOWANIA DECYZJI, W KTÓRYCH NIE
MA ZYSKÓW
Zanim podejmiesz decyzję
1. Skoncentruj się na modelu StrataStrata.
2. Słuchaj wewnętrznej Trajkotki, która Cię doprowadza do obłędu.
3. Staraj się za wszelką cenę przewidzieć przyszłość i umieraj ze strachu.
4. Nie ufaj swoim impulsom słuchaj za to, co mówią wszyscy dokoła.
5. Podejmij decyzję z ciężkim sercem.
Po podjęciu decyzji
1. Wzbudzaj w sobie lęk próbując kontrolować rezultat.
2. Jeśli wyszło inaczej, niż to sobie wyobrażałeś, zrzuć winę na kogoś innego.
3. Jeśli sprawy ułożą się po Twojej myśli, zastanawiaj się ciągle, czy nie byłoby lepiej, gdybyś postąpił inaczej.
4. Jeśli podjąłeś „złą” decyzję, niczego nie naprawiaj zbyt wiele zainwestowałeś.
Czy to drugie podsumowanie brzmi dziwnie (i komicznie) znajomo? No cóż, umiejętność robienia sobie wody z mózgu opanowaliśmy do perfekcji!
Teraz, kiedy zademonstrowałam Ci już, jak się mają dwa modele StrataStrata i ZyskZysk do procesu podejmowania decyzji, mam nadzieję, że rozumiesz dlaczego nie możesz się pomylić. Każda decyzja to szansa dowiedzenia się czegoś nowego. Taką samą szansą jest każda „pomyłka”, więc nie sposób popełnić błędu. Pewien wielki uczony dopiero po dwustu „nieudanych” próbach znalazł odpowiedź na nurtujące go pytanie. Ktoś go zapytał:
„Czy nie przeszkadza panu, że tyle razy odniósł pan porażkę?” Odpowiedział: „Ani razu nie miałem nieudanej próby! Dwieście razy dowiedziałem się, jak nie należy tego robić!” Jeśli nie popełniłeś ostatnio żadnych błędów, to widocznie coś robisz nie tak jak trzeba. Nigdy nie dolecisz na Hawaje! Nie wyruszyłeś nawet z lotniska! Nie oderwałeś nawet kół od ziemi! Nie podejmujesz żadnego ryzyka i nie korzystasz ze „skarbów”, jakie Ci proponuje życie. Co za strata!
Był taki czas, kiedy bałam się dosłownie wszystkiego że nic mi nie wypali i nie zrealizuję żadnych swoich marzeń. Więc siedziałam w domu ofiara swoich lęków. Chciałabym móc Ci powiedzieć, że z tego stanu wyrwał mnie jakiś sędziwy mistrz Zenu, ale to nieprawda. Stało się to za sprawą reklamy Eastern Airlines, wykorzystującej slogan „Wypuść się w świat”. Kiedy ją zobaczyłam, zrozumiałam nagle, że przestałam uczestniczyć w świecie. „Olśniona” tą refleksją, zaczęłam się znów wypuszczać. Zrozumiałam, że zamiast bać się zrobienia pomyłki, muszę zacząć się bać nie robienia pomyłek. Jeśli nie popełniam błędów, mogę być pewna, że nie pomnażam swojej wiedzy i się nie rozwijam. Skoro błędy są w życiu nieuniknione, dlaczego nam się wmawia, że musimy być za wszelką cenę doskonali? Ten „błąd” w myśleniu jest źródłem licznych obaw przed ryzykiem i wypuszczaniem się na nowe tereny. Rozpatrzmy to na przykładzie baseballu. Niezwykle rzadko się zdarza, by gracz na dziesięć uderzeń miał cztery trafienia. Taki wynik osiągają tylko mistrzowie! Nie we wszystkim, za co się w życiu weźmiesz, osiągniesz sukces. Mogę Ci to zagwarantować. Co więcej, im więcej w życiu będziesz robił, tym większa szansa, że noga Ci się powinie. Ale im częściej będziesz ryzykował, tym Twoje życie będzie bogatsze. Wygrywasz czy przegrywasz zawsze zwyciężasz! Zastosuj model Zbaczania z trasy/ Korygowania kierunku lotu, a będziesz mógł latać swobodnie.
Wiesz już, jak zredukować do minimum lęk związany z podejmowaniem decyzji i błądzeniem, ale jak zapewne zauważyłeś łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Przypominam Ci raz jeszcze, że zmiana zachowania to długi proces, rozciągnięty w czasie. Po prostu zacznij! Pracuj wytrwale. Wzmacniaj nieustannie przedstawiony tu nowy sposób myślenia za pomocą podanych ćwiczeń, które pomogą Ci pokonać lęki związane z podejmowaniem decyzji i popełnianiem błędów. Czy popełniłeś ostatnio jakieś błędy? Mam nadzieję, że tak!
Ćwiczenia
1. Rozważ kilka czekających Cię obecnie decyzji w świetle modelu ZyskZysk. Zanotuj wszystkie korzyści płynące z obrania każdej ze ścieżek nawet jeśli niezupełnie tak sobie wyobrażałeś wynik.
2. Przyswój sobie teorię TO NIE JEST AŻ TAKIE WAŻNE. Zacznij od małoistotnych decyzji, przed jakimi stajesz na co dzień. Zastanawiasz się, w którym garniturze pójść do pracy? Wszystko jedno przecież to nie jest aż takie ważne. W której restauracji zjeść kolację? Co za różnica to nie jest aż takie ważne. Jaki dzisiaj wybrać film? Obojętne jaki to nie jest aż takie ważne. Każdy wybór prowadzi po prostu do innych doświadczeń. Powoli zaczniesz stosować tę teorię do coraz ważniejszych decyzji. Porozwieszaj w domu i pracy plansze z napisem:
TO NIE JEST AŻ TAKIE WAŻNE
by ustrzec się przed nadmierną drobiazgowością.
3. Powieś też plansze o innej treści.
NO TO CO?! DAM SOBIE RADĘ!
Coś się nie ułożyło tak jak chciałeś? No to co! A co za problem? Jeśli będziesz sobie o tym stale przypominał, łatwiej Ci się będzie rozchmurzyć i nauczysz się radzić sobie ze wszystkimi konsekwencjami swoich decyzji jakie by one nie były.
4. Bądź wrażliwy na sygnały mówiące, że zboczyłeś z kursu i zaplanuj sobie, jak to skorygować.
Rozdział 8.
„Całe życie” czyli ile?
„Liczy się mój osobisty wkład”
„Bez Jima jestem kompletnie załamana. On był całym moim życiem!” Tak powiedziała Louise, jedna z moich kursantek, którą mąż porzucił po pięciu latach małżeństwa. Wcale nie żartowała mówiąc, że Jim był całym jej życiem, bo tak to sobie właśnie ułożyła. Nic innego i nikt inny się nie liczył. Kiedy odszedł od niej mąż, była kompletnie zdruzgotana i odczuwała straszliwą pustkę. I prawdopodobnie właśnie dlatego, między innymi, rozpadło się jej małżeństwo. Kiedy związek dwojga ludzi opiera się na relacji zależności, pojawia się jak może wiesz z własnego doświadczenia szereg przykrych efektów ubocznych, takich jak złość, zazdrość, uraza, kurczowe trzymanie się partnera, zrzędzenie. Są to czynniki autodestrukcyjne, a u ich podłoża leży głęboki strach przed utratą tego, wokół czego zbudowaliśmy całą naszą tożsamość. Bob, szef służb informacyjnych, postanowił utożsamić się z pracą. Dla niego najważniejsza była kariera; nic innego się nie liczyło. Z tą swoistą zależnością emocjonalną wiązały się, jak w przypadku Louise, rozmaite ujemne efekty uboczne. Zamiast być w pracy ekspansywny i ustępliwy, Bob reagował obronnie; wszystkie zasługi przypisywał sobie, nie dostrzegając, że inni też mieli swój osobisty wkład; tak bardzo mu zależało na aprobacie zwierzchników, że unikał zupełnie ryzyka, co bardzo negatywnie odbijało się na jego kreatywności.
Nietrudno się domyślić, że kiedy w wyniku kolejnych redukcji stracił pracę, był całkowicie załamany, czuł się kompletnie bezradny, chciał popełnić samobójstwo, odczuwał nieznośną pustkę. Jakby mu ktoś przeciął linię życia.
Mężczyźni (a ostatnio coraz częściej i kobiety), którzy przez całe dorosłe życie byli emocjonalnie związani z pracą, często załamują się po przejściu na emeryturę. Jakby życie dla nich już się skończyło wielu zresztą umiera wkrótce po przejściu w stan spoczynku. Nie potrafią czerpać radości z etapu życia, który mógłby być dla nich najprzyjemniejszy i najbardziej twórczy ze wszystkich! Jeanne, gospodyni domowa, całe życie wypełniła dziećmi. Uważała, że jest „dobrą” matką i takie sprawiała wrażenie. Zawsze była w domu, kiedy dzieci wracały ze szkoły, zaspokajała wszystkie ich potrzeby i była dumna z tego, że zawsze stawia je na pierwszym miejscu.
Gdyby Jeanne uczciwiej się sobie przyjrzała, zobaczyłaby, że wykorzystuje swoje dzieci, czyniąc z nich cel życia. Ci, co ją znali, dostrzegali nieuchronne minusy takiej postawy potrzebę dominacji, nadmierną opiekuńczość, przekonanie o własnej wyższości moralnej oraz skłonność do wzbudzania w dzieciach ogromnych pokładów winy. Nigdy nie pozwalała im zapomnieć, że tak bardzo się dla nich poświęciła. Kiedy dzieci w końcu dorosły i poszły w świat, Jeanne została z wrażeniem opustoszałego domu mimo, że nadal mieszkała tam z mężem. Wrażenie to było odbiciem ogromnej pustki wewnętrznej. Nie ma nic złego w tym, że matka zostaje w domu z dziećmi zamiast pójść do pracy Sytuacja taka staje się dopiero wtedy niebezpieczna, gdy dzieci są rodzicom niezbędne do emocjonalnego przetrwania. Jest ona szkodliwa zarówno dla rodziców, jak i dla dzieci. Podtrzymywanie rodziców to zbyt duży ciężar dla wątłych, dziecięcych barków!
Wszyscy troje, Louise, Bob i Jeanne, cierpieli na stan chorobliwego niezaspokojenia, który wyszedł na jaw, kiedy zabrakło w ich życiu tego, z czym byli emocjonalnie związani. Dam głowę, że większość z Was przeżyła kiedyś coś podobnego. zgodzicie się zatem, że jest to jedno z najboleśniejszych uczuć, jakie tylko można sobie wyobrazić. I, co gorsza, kiedy już popadliście w tę otchłań rozpaczy, bardzo trudno Wam było z niej się wydźwignąć.
Pojawia się zatem pytanie: czy jest jakiś sposób na to, by rozluźnić nieco uścisk potwornego poczucia niezaspokojenia, po to, by się nie rozlecieć na kawałki, kiedy spotka nas w życiu dotkliwa strata? Gdyby to było możliwe, znacznie mniej byśmy się bali utracić to co dla nas w życiu ważne. Odpowiedź na to pytanie brzmi niewątpliwie TAK! Możesz odetchnąć z ulgą. Proces tej przemiany można dokładnie zaplanować.
A zatem cierpieniu można ulżyć. Jest na to sposób. Powinieneś skakać z radości. Pamiętaj jednak, że jak zawsze, kiedy w grę wchodzi zmiana, przełamanie silnie utrwalonych, emocjonalnie uwarunkowanych nawyków wymaga przytomności umysłu, cierpliwości i wytrwałości. Ale nie przejmuj się. Choć nie brzmi to zbyt zachęcająco, będzie to całkiem przyjemne, pod warunkiem, że będziesz szedł pomału i zatrzymywał się po drodze, by nacieszyć się widokiem.
Zachęcam Cię do wypróbowania innego sposobu na życie; sposobu, który pomoże Ci pozbyć się desperacji, pustki i lęku, z którymi wiążą się obecnie niektóre jego aspekty. Wiem z własnego doświadczenia, że ucisk można rozluźnić. W tym rozdziale przedstawię kroki, jakie należy podjąć, by zaszła zmiana. Obiecuję Ci, że dzięki nim dowiesz się paru ciekawych rzeczy o sobie. Ale tylko wtedy odegrają one rolę potężnych narzędzi, które diametralnie zmienią jakość Twego życia, jeżeli się do nich przyłożysz i zaczniesz działać.
Aby Ci to ułatwić, wyjaśnię najpierw co, moim zdaniem, powoduje, że czujesz taką pustkę, kiedy Twoje życie się zachwieje. Na przykładzie BLISKIEGO ZWIĄZKU Z DRUGIM CZŁOWIEKIEM wytłumaczę Ci, jak wygląda Całe Twoje Życie, kiedy koncentrujesz się emocjonalnie na jednym tylko obszarze:
CAŁE ŻYCIE Z UKOCHANYM MĘŻCZYZNĄ
ZWIĄZEK Z UKOCHANYM MĘŻCZYZNĄ
Kiedy ZWIĄZEK Z UKOCHANYM MĘŻCZYZNĄ się rozpada, jak to było w przypadku Louise, życie nagle przybiera taką postać:
CAŁE ŻYCIE BEZ UKOCHANEGO MĘŻCZYZNY
Nic dziwnego, że odczuwasz taką pustkę! Nic dziwnego, że chciałabyś tę pustkę natychmiast wypełnić nowym związkiem! Nic innego Ci nie pozostało!
Ale tak nie musi być. Co się dzieje, kiedy CAŁE TWOJE ŻYCIE wygląda tak?
CAŁE ŻYCIE Z UKOCHANYM MĘŻCZYZNĄ
Osobisty wkład Hobby Czas wolny
Rodzina Czas dla siebie Rozwój osobisty
Praca zawodowa Ukochany Przyjaciele
mężczyzna
Tak wygląda Całe Życie innej mojej kursantki, Nancy. Życie
Nancy, mające kształt matrycy, a nie pustej skrzynki, różni się
niepomiernie od życia takich biedaków, jak Louise, Bob czy
Jeanne. Matryca Nancy nie tylko wypełniona jest życiem i ży
ciodajnymi składnikami, ale sprawia wrażenie rozleglejszej
przestrzennie. Załóżmy, że i Nancy przeżyje rozstanie z uko
chanym. Jak wtedy będzie wyglądało jej Całe Życie? Zupełnie
inaczej niż u Louise! Zauważ, że po stracie ukochanego, w
życiu Nancy powstała wyrwa. Ale bynajmniej życie się dla niej
CAŁE ŻYCIE BEZ UKOCHANEGO MĘŻCZYZNY
Osobisty wkład Hobby Rozrywki
Rodzina Czas dla siebie Rozwój osobisty
Praca zawodowa Przyjaciele.
nie skończyło! Owszem, rozstanie z ukochanym mężczyzną było bolesne; owszem, czasem czuje się samotna; i owszem, chciałaby kiedyś ułożyć sobie z kimś życie. Ale i bez ukochanego, życie pięknie jej się układa. Każdy dzień wypełniony jest mnóstwem przeżyć, dających radość i zadowolenie; i poczucie niezaspokojenia mija. Nancy ma dostęp do tylu zasobów, że życie jawi jej się jako olbrzymi, niewyczerpany róg obfitości.
Kiedy o tym wszystkim opowiadałam podczas moich warsztatów, jedna z kursantek odezwała się mówiąc, że i ona ma życie wypełnione rodziną, dziećmi, pracą, przyjaciółmi, ale co z tego, kiedy to wszystko się nie liczy, liczy się tylko mąż. Wyjaśniłam, że właśnie tu potrzebna jest przytomność umysłu, wytrwałość i cierpliwość po to, by w każdy z pozostałych obszarów życia bardziej się zaangażować. Zaangażować, to znaczy świadomie dać z siebie wszystko, na 100%, każdej przegródce matrycy Kiedy jesteś w pracy, pracuj pełną parą, nie szczędząc sił. Kiedy jesteś z rodziną, świadomie z nią bądź, poświęć jej 100% swojej uwagi. Kiedy spotykasz się z przyjaciółmi, bądź obecny na 100%... i tak dalej.
Zaczęłam rozwijać wątek zaangażowania, na co Sardy, inna kursantka odparła, że zaczepiła się w swojej pracy tymczasowo, dopóki nie znajdzie czegoś lepszego. Obecna praca nudzi ją jak flaki z olejem i nie może się doczekać momentu, kiedy można już wyjść do domu. Więc jak, u licha, ma się w nią zaangażować na 100%? Wyjaśniłam, że nie musi się angażować na zawsze, ale dopóki tam jest, powinna jej poświęcić 100% uwagi. Dzięki temu poprawi sobie jakość życia o 100%.
Aby przybliżyć trochę bardziej pojęcie zaangażowania, podsunęłam jej pewne narzędzie. Nazywa się „jak gdyby”, a polega na „zachowywaniu się, jak gdyby jej osobisty wkład naprawdę się liczył. Co to znaczy? Co by robiła, gdyby jej osobisty wkład liczył się naprawdę? Grupa podsunęła kilka pomysłów: wytyczałaby codziennie jakiś cel i dopilnowałaby jego realizacji, kontaktowałaby się ze współpracownikami w taki sposób, by wszystkim było przyjemniej, zadbałaby o wygląd swojego otoczenia. „I starałabym się nie spóźniać” dodała Sardy i, upewniwszy się, że mówiąc o zaangażowaniu nie mam na myśli, że pozostanie w tej pracy do końca życia, obiecała spróbować.
Tydzień później Sardy przyszła na zajęcia ogromnie poruszona zaobserwowanymi zmianami. Wszyscy zwróciliśmy uwagę na wzrost poziomu jej energii. Zrelacjonowała nam, co zrobiła. Zaniosła do biura kwiatek doniczkowy i obrazek na ścianę, co od razu ożywiło jej stanowisko pracy. Mówiła swoim współpracownikom miłe rzeczy i starała się im pomagać, a codziennie przed wyjściem z biura wymyślała zadnia ńa dźień następny. Każdego dnia koncentrowała się na ich realizacji i spostrzegła ze zdumieniem, że dwukrotnie zwiększyła się jej wydajność: Wpadła w nałóg „odfajkowywania” wykonanych zadań, tak wielką jej to sprawiało przyjemność. A jeśli (co bardzo rzadko się zdarzało) nie udało jej się czegoś dokończyć, odkładała to po prostu na dzień następny. Sardy nie mogła wyjść ze zdumienia. Jedna z koleżanek z pracy wręcz zapytała, co bierze i powiedziała: „Bierz dalej, cokolwiek by to nie było!” Ale najbardziej zaskakujące było to, że Sardy polubiła swoją pracę. Kiedy jest się zaangażowanym na 100%, nie ma miejsca na nudę. Kiedy Sardy przezwyciężyła w sobie postawę, „ale jestem biedna!” i postanowiła dać z siebie 100% uwagi, pojawiło się uczucie zadowolenia i ożywienia. Z jej „zachowywania się jak gdyby” wynikają i inne korzyści: lepsza samoocena, gwarancja dobrych referencji, kiedy wreszcie zdecyduje się zmienić pracę, oraz świadomość, że naprawdę dużo od niej zależy To powoduje, że czuje się silniejsza w świecie, w którym tak wielu ludzi czuje się bezradnie. Żeby zmniejszyć trochę ciężar gatunkowy pojęcia zaangażowania pamiętaj, że wbrew temu co Ci wpojono, angażując się w coś, nie podpisujesz cyrografu na całe życie.
Zarządzanie „Pływającym Szpitalem” sprawiało mi mnóstwo radości i satysfakcji, ale po ośmiu latach poczułam, że chcę się zmierzyć z czymś nowym. A ponieważ byłam całkowicie zaangażowana w swoją pracę w Szpitalu, chciałam zrobić co tylko było w mojej mocy, by funkcjonował on tak samo dobrze po moim odejściu, jak funkcjonował pod moim kierownictwem. Zaczęłam więc przyuczać swojego zastępcę i delegować coraz więcej obowiązków. Zapoznawałam stopniowo zarząd z osobą, która wydawała się być dobrym kandydatem do objęcia mojej funkcji. Oswoiłam wszystkich z myślą, że odejdę. Więc widzicie, że nawet kiedy zamierzałam odejść z pracy, poświęcałam jej 100% uwagi. Ale jednocześnie bardzo mi zależało na tym, by po odejściu z tej pracy dobrze sobie radzić w życiu. W wolnych chwilach pogłębiałam swoją wiedzę, pisałam i rozbudowywałam prywatną praktykę psychoterapeutyczną. W ciągu dwóch lat udało mi się zabezpieczyć przyszłość Pływającego Szpitala i położyć podwaliny pod moją nową karierę zawodową. I mogłam już odejść. Ta sama zasada obowiązuje w związkach miłosnych. Nikt tak naprawdę nie wie, jak długo dany związek potrwa. Ale zanim zdecydujesz się go zakończyć, koniecznie okaż partnerce (partnerowi) i sobie należny szacunek i godność, angażując się na 100%. Jeśli któregoś dnia dojdziesz do wniosku, że czas się rozstać, przynajmniej będziesz wiedział, że dałeś z siebie wszystko. A jeśli z jakiegoś powodu Twoja partnerka (Twój partner) postanowi z Tobą zerwać, będziesz wiedział, że zrobiłeś co mogłeś. Nie ma czego żałować. Jeśli żyjesz wedle zasady „rozbudowanej matrycy”, nie odczujesz straty tak dotkliwie, bo pozostało Ci jeszcze wiele innych dziedzin życia, z których możesz czerpać. Wyjaśnienia wymaga jedna z klatek matrycy, a mianowicie OSOBISTY WKŁAD. Jest to ta dziedzina, która pozwala Ci mieć własny, niepowtarzalny udział w kształtowaniu świata. Obszerniej będzie o tym mowa w jednym z dalszych rozdziałów. Na razie chcę Ci tylko powiedzieć, że to właśnie praca dla innych w dużej mierze decyduje o twojej samoocenie i poziomie zadowolenia z życia. Kiedy masz jakiś wpływ na kształt świata, nie czujesz się bezradny, bo wiesz, że jesteś znaczącą siłą. Nie myśl, broń Boże, że musisz się zasłużyć dla świata na miarę Gandhiego, Mamina Luthera Kinga czy Alberta Einsteina. Wnieść swój osobisty wkład, tak jak ja to rozumiem, to przystanąć na chwilę, rozejrzeć się dokoła, zobaczyć co jest do zrobienia i to zrobić dla rodziny, przyjaciół, społeczności lokalnej, kraju, świata. Nie ma na świecie nikogo, kto nie mógłby zrobić czegoś dobrego dla globu ziemskiego. Zmieniając tylko swój stosunek do świata, już zmieniasz świat.
Teraz, kiedy rozumiesz już ideę matrycy i wiesz, dlaczego jest ona taka ważna dla redukcji lęków związanych z intymnymi związkami, pracą zawodową, dziećmi i innymi rzeczami, możesz zacząć korzystać z tego narzędzia w swoim życiu codziennym. Zrób to tak:
1. Uświadom sobie, że być może tkwisz w błędnym kole. Jeśli przeanalizujesz dokładnie swoją przeszłość, dostrzeżesz zapewne, że ilekroć pojawiały się negatywne emocje związane ze stratą, zawsze starałeś się złagodzić dyskomfort w ten sam sposób: próbowałeś odtworzyć to co straciłeś.
W jaki sposób większość z nas reaguje na rozpacz spowodowaną rozstaniem z ukochaną? Szukamy zastępstwa. A kiedy kolejna miłość życia odchodzi, znów wpadamy w rozpacz (nawet jeśli znaliśmy się zaledwie trzy tygodnie!). I co wtedy robimy? Zgadłeś. Wyruszamy na poszukiwanie następnej „jedynej”, bez której nie moglibyśmy żyć!
Jeśli i Ty postępujesz tak samo albo podobnie, nie przejmuj się. Uświadom sobie tylko, że ramy, w których dotychczas funkcjonowałeś, nie pozwalały Ci reagować w zdrowszy sposób. Ale wystarczy, zrozumieć, że można postępować inaczej, a będziesz mógł przejść do etapu następnego.
2. Narysuj swoją Matrycę Życia. Przygotuj najpierw kwadrat podzielony na dziewięć kratek, taki jak ten.
MATRYCA TWEGO ŻYCIA
Zastanów się, co chciałbyś w swojej matrycy uwzględnić i zacznij te elementy wpisywać do kolejnych kratek. Jestem zwolenniczką stwarzania odpowiedniego nastroju przed przystąpieniem do jakiejkolwiek introspekcji. Radzę Ci kupić kasety z muzyką medytacyjną i włączyć ją, kiedy będziesz wypełniał kratki. Postaraj się, by nikt Ci nie przeszkadzał i wyłącz telefon.
3. Kiedy wypełnisz już całą matrycę, wybierz jedną kratkę, nad którą będziesz pracował. Zamknij oczy i wyobraź sobie, jak chciałbyś, żeby ten obszar Twojego życia wyglądał. Co byś wtedy robił? Jak układałyby się Twoje stosunki z ludźmi? Jakbyś się czuł?
Pamiętaj, że do wykonania tego zadania potrzebne są dwa skład
niki:100% zaangażowania i przekonanie, że Twój osobisty wkład
się liczy. Nazwijmy je MAGICZNYM DUETEM, bo ich wpływ
na twoje życie będzie naprawdę magiczny
4. Kiedy Twoja wizja już się wyklaruje, weź pustą kartkę papieru i zacznij spisywać swoje wyobrażenia, zwracając uwagę na szczegóły To Ci pomoże w realizacji punktu 5.
5. Zrób listę wszystkich rzeczy, które musiałbyś zrobić, by zrealizować swoją wizję. Poświęć wystarczająco dużo czasu, by wszystko dokładnie przemyśleć. Pamiętaj, że:
TYLKO DZIAŁAJĄC OSIĄGNIESZ SUKCES.
Jeśli chcesz, by Twoje życie dorównało Twoim wyobrażeniom, musisz coś robić. Musisz działać.
Zobaczmy jak to wygląda w praktyce. Załóżmy, że wybrałeś na początek przegródkę zatytułowaną ROZWÓJ OSOBISTY Widzisz oczyma wyobraźni, jak uczestniczysz w kursach i treningach, czytasz książki, słuchasz wykładów. Podczas wizualizacji, Magiczny Duet zapewnia Cię, że motywacja, z jaką podejmiesz działania, uchroni Ciebie przed rozproszeniem i będzie gwarancją aktywnego udziału we wszystkich tych zajęciach. Jeśli zapisałeś się na kurs, możesz wyobrazić sobie na przykład, że nawiązujesz kontakt z innymi uczestnikami, odrabiasz wszystkie lekcje domowe, bez względu na to, czy ktoś będzie za to stawiał stopnie czy nie, z radością oczekujesz następnych zajęć i naprawdę się cieszysz, że tam jesteś.
A przy okazji pamiętaj, że kiedy zaczniesz wcielać tę ideę w życie, będą się co jakiś czas odzywały stare przyzwyczajenia nie miej co do tego złudzeń! Na przykład podczas wykładu możesz nagle zapragnąć być z nim, tym jedynym, ukochanym. Z początku będzie Cię na pewno korciło, by wycofać się z tego zobowiązania, nie ma co do tego dwóch zdań, i opanowanie tych rozpraszających myśli będzie wymagało ciągłej czujności. Ale z czasem powiesz sobie: „Do licha z nim, jestem tu po to, by się czegoś nauczyć!” Wyobraź sobie, jak to świetnie wpływa na samoocenę! Po pewnym czasie nauczysz się koncentrować na zadaniu i rejestrować wszystko, co się wokół dzieje. I co wtedy? Przestaniesz tak za nim tęsknić. Problem z ludźmi wiecznie niezaspokojonymi polega na tym, że nie potrafią czerpać z niczego satysfakcji. A potem się dziwią, że są emocjonalnie wygłodzeni. Zajmijmy się teraz kolejną dziedziną PRZYJACIÓŁMI. Jak w tym wypadku przedstawia się Twoja wizualizacja? Mogłabyś sobie wyobrazić, że zapraszasz ich na kolację, idziecie gdzieś razem i spędzacie wspaniały wieczór, ślesz im listy wdzięczności lub po prostu dzwonisz i mówisz, że właśnie o nich myślałeś. W realnym życiu zapewne jest tak, że kiedy jesteś z przyjaciółmi, marzysz o tym, by być ze swoim lubym. I wtedy właśnie musisz wezwać na pomoc swój Magiczny Duet. Podejmij solenne zobowiązanie, że będziesz wspaniałą przyjaciółką i poświęć się temu bez reszty. Skup się na tym cała. Wyobraź sobie, że naprawdę wiele od Ciebie zależy i naprawdę się w ich życiu liczysz. Kiedy przyjmiesz takie nastawienie, zaczniesz czerpać z kontaktu z nimi wiele radości i satysfakcji.
Kiedy byłam młodsza, miałam z przyjaciółkami niepisany kontrakt: „Spotkam się z Tobą pod warunkiem, że nie zadzwoni do mnie „Ten Wymarzony”. I choć wszystkie jakoś tę zasadę akceptowałyśmy, dzisiaj, z perspektywy czasu, wydaje mi się, że była to bardzo niedobra polityka i do tego głupia, bo tak mi było dobrze z moimi przyjaciółkami. Kiedy dojrzałam, nabrałam do nich większego szacunku. I co ciekawsze, mężczyźni przestali mnie traktować jak zapchajdziurę i zaczęli dzwonić z wyprzedzeniem tygodniowym, a nawet miesięcznym, wiedząc, że nie odwołam dla nich innych zobowiązań.
A co z CZASEM WOLNYM? Wielu moich kursantów ma z tym kłopoty i muszę przyznać, że i ja pracuję nad tą dziedziną codziennie. Wielu z nas ma silną potrzebę osiągnięć i odczuwa lęk, kiedy spędza czas na odpoczynku i zabawie. Wydaje nam się, że odpoczywać i bawić się można z partnerem czy przyjaciółmi, ale kiedy jesteśmy sami, powinniśmy się zajmować czymś bardziej pożytecznym. Jak zwykle, przywołaj swój Magiczny Duet, by pomógł Ci uporać się z tym lękiem. Zaangażuj się w swój czas wolny na 100% i zachowuj się, jakby naprawdę liczyło się Twoje dobre samopoczucie, a zaczniesz czerpać radość z tego, że znajdujesz od czasu do czasu chwilę dla siebie.
Aby Ci pomóc, ukułam pojęcie miniwakacji. Miniwakacje to skrócona wersja wakacji. Każdego dnia pozwalam sobie na godzinę pełnego relaksu. W tym czasie czytam pisma ilustrowane, jadę na plażę, buszuję po ulubionych sklepach. To mi bardzo pomaga zachować w pracy świeżość umysłu. Wiele wspaniałych pomysłów przyszło mi do głowy właśnie podczas miniwakacji, kiedy moja głowa nie była zaprzątnięta czym innym.
6. Przerób punkt 3, 4 i 5 dla każdej przegródki matrycy. Aż się zdziwisz widząc, jak piękne staje się Twoje życie jakie bogate, pełne, wypełnione miłością i altruizmem. Pamiętaj, że cokolwiek wpiszesz do swojej matrycy zrealizujesz to tylko pod warunkiem, że naprawdę się w to zaangażujesz i podejmiesz konieczne działania.
7. Każdego dnia ustal listę celów uwzględniających wszystkie przegródki Twojej matrycy. Jeśli już teraz należysz do ludzi, którzy pilnie wytyczają sobie cele, sprawdź czy przypadkiem nie koncentrują się one wokół jednej tylko dziedziny, najprawdopodobniej PRACY. Pamiętając o wszystkich przegródkach, przywrócisz swemu życiu większą równowagę.
Przystępując do realizacji każdego celu, nigdy nie zapominaj o podstawowej zasadzie: 100% zaangażowania i osobisty wkład. Ułatwi Ci to koncentrację i osiągnięcie poczucia spełnienia. Nie zawsze będziesz mógł zająć się wszystkimi dziedzinami, które umieściłeś w swojej matrycy. Zdarzą się na pewno okresy wymagające większej koncentracji na jednym tylko obszarze. Będąc na wakacjach zapomnij o pozostałych obszarach. Skup się na tym, by jak najlepiej odpocząć. Pomoże Ci w tym Magiczny Duet. Analogicznie, kiedy w pracy masz ważny projekt do zrealizowania, może to wymagać przez pewien czas niepodzielnej uwagi. Chodzi o to, by w dłuższej perspektywie zachować ogólną równowagę.
Jeśli uważasz, że powyższe punkty niewarte są Twojego czasu i zachodu, oszukujesz sam siebie. Czyżby Twoje życie nie było tego warte? Kupiłam niedawno komputerowy edytor tekstów i cały . tydzień poświęciłam zgłębianiu jego podstaw. Proszę Cię, byś poświęcił trochę czasu na zbudowanie podstawowych zrębów swego życia, byś potem mógł żyć w sposób, który zapewni Ci rozwój i zadowolenie. Bo, jak trafnie to ujęła jedna z moich kursantek, Janet:
„Jeśli będę postępowała jak dotychczas, to i efekty będą takie jak dotychczas”. I czym prędzej wzięła się do roboty! Ale nie miej do siebie pretensji, jeżeli trudno Ci wzbudzić w so bie wystarczającą motywację. Poszukaj katalizatora w postaci grupy samopomocowej. A jeśli i to Ci się nie uda, znajdź sobie tzw. „partnera sparingowego”. Spotykajcie się raz na tydzień i pracujcie wspólnie nad swoimi matrycami, celami i planami działania. Jeśli zobowiążecie się do odrabiania lekcji przed każdym spotkaniem, powinno to Was zachęcić do działania. Najważniejsze, byś zobowiązania wobec partnera sparingowego traktował poważ nie i w ciągu tygodnia postępował odpowiedzialnie, wykonując wszystko, do czego się zobowiązałeś.
Jeśli nie możesz znaleźć żadnej grupy samopomocowej i nie . . chcesz z nikim współpracować, poszukaj grupy prowadzonej przez profesjonalistę. Celem pracy jest zachęcanie uczestników do ustalenia, czego chcą od życia, a następnie do podjęcia kroków potrzebnych do realizacji tych celów. To zdumiewające, jak szybko pojawiają się efekty, kiedy wiesz czego chcesz i zdecydowany jesteś to osiągnąć. Większość ludzi nigdy się nie zastanawia, czego chce, a potem się dziwi, że stale odczuwa pustkę. Nieustannie zadawaj sobie pytanie: „Czy moje życie jest wystarczająco wypełnione?”. Stale wzbogacaj swoje życie, by nic nigdy nie mogło pozbawić Cię podstawowego uczucia pełni. Jakże niewielu rzeczy musiałbyś się wtedy bać!
Rozdział 9.
Kiwnij głową i powiedz „tak”
„Tak! Tak! Tak!...”
Jedna z najcenniejszych wskazówek, z jakich możemy skorzystać ucząc się redukować lęk, kryje się w następującym zwrocie:
POWIEDZ ŚWIATU TAK. Słowa te wypowiedziała kiedyś mimochodem jedna z moich wspaniałych nauczycielek, Janet Zuckerman, a skierowane były do kogoś, kto gorzko lamentował nad pewną przypadłością życiową. Poprosiłam Janet, by dokładnie mi wytłumaczyła, co przez to rozumie, a ona odpowiedziała: „To proste. Cokolwiek Ci się w życiu zdarzy, kiwnij głową w górę i w dół zamiast na boki. Zamiast mówić nie, powiedz tak.” Starałam się tę zasadę realizować z rewelacyjnym skutkiem.
W tym wypadku pojęcie „świat” odnosi się do planu życiowego, który bierze górę wbrew naszym zamierzeniom do tej „siły” obiektywnej, która kłóci się z naszą wizją. Odnosi się do biegu wydarzeń w życiu naszym i naszych bliźnich, który wymyka się naszej kontroli. Jakże często nastawiliśmy się na to, że pójdziemy w określonym kierunku, tymczasem dzieje się coś nieoczekiwanego i wszystkie plany biorą w łeb. To nieprzewidziane zdarzenie, a nawet sama myśl o nim, rodzi silny lęk. Spodziewamy się najgorszego. Pamiętaj zatem, że:
LEKARSTWEM NA L>~K JEST POWIEDZENIE ŚWIATU „TAK”.
Mówiąc światu tak, zgadzamy się na to, co nam życie przynosi. Mówiąc tak, przestajemy się opierać i akceptujemy możliwości, jakie oferuje nam świat w postaci nowych sposobów jego odbioru. Powiedzieć tak, to znaczy rozluźnić się fizycznie i spokojnie przyjrzeć się biegowi wydarzeń, redukując tym samym zdenerwowanie i lęk. Takie podejście przynosi kolosalne korzyści, zarówno emocjonalne jak i fizyczne. I na odwrót, mówić nie to pozostać ofiarą. „Dlaczego to się musiało zdarzyć właśnie mnie!” Mówić nie, to blokować, zwalczać, stawiać opór okazji do rozwoju i podjęcia wyzwania. Mówiąc nie, stwarzamy napięcie, jesteśmy wyczerpani, tracimy niepotrzebnie energię, przechodzimy burzę emocjonalną i, co gorsza, popadamy w apatię. „Nie mogę sobie z tym poradzić. Dalej tak nie mogę. Nie ma żadnej nadziei”. Prawda jest taka, że jedyna nasza nadzieja to powiedzieć tak. Mówienie tak jest nie tylko lekarstwem na codzienne porażki, odtrącenia, stracone okazje (grypę, przeciekający dach, korki uliczne, przebitą oponę, nieudaną randkę itp.), jest cudownym narzędziem, pomagającym w radzeniu sobie z najskrytszymi, najczarniejszymi lękami. Pozwól, że Ci opowiem historię Charlesa, człowieka, który swoją obecnością w moim życiu potwierdził, że w umiejętności mówienia światu tak tkwi wielka moc. Charles wychował się w biedzie w nowojorskim getcie. Postawa „twardziela” dobrze mu służyła, dopóki w wyniku strzelaniny podczas bójki ulicznej nie został inwalidą. Kula roztrzaskała mu kręgosłup i został sparaliżowany od pasa w dół.
Kiedy poznałam Charlesa, był świeżo po ośrodku rehabilitacyjnym i szukał pracy w „Pływającym Szpitalu”. Chciał uczyć dzieci, jak unikać kłopotów, w jakie sam się wpakował. Zatrudniłam go i od tej pory inspirował nas wszystkich.
Pewnego dnia weszłam do klasy, a tam siedział Charles otoczony wianuszkiem dzieci. Odpowiadał na wszystkie drażliwe pytania, jakie nasuwają się młodemu człowiekowi na widok osoby niepełnosprawnej. „Jak to jest, kiedy nie można chodzić?”, „Jak powinienem się zwracać do kogoś, kto się porusza na wózku inwalidzkim?”, „A jak rozwiązujesz problem chodzenia do ubikacji?”. W pewnym momencie Charles zapytał grupę, czego ich Zdaniem inwalida pragnie najbardziej. Jeden mały chłopczyk odpowiedział: „Przyjaciół”. „Masz rację!” odrzekł Charles i wszystkie dzieciaki spontanicznie zerwały się z miejsc i rzuciły się mu na Szyję wrzeszcząc: „Ja będę Twoim przyjacielem!”. Sama nie wiem, kto więcej wyniósł z tego spotkania, Charles, dzieci czy ja. Innym razem urządziliśmy wieczorek zapoznawczy dla nowej grupy emerytów. Wynajęliśmy trzyosobowy zespół muzyczny, ale trudno było staruszków rozruszać. Wtem Charles wtoczył swój wózek na środek sali i zaczął „tańczyć” w takt muzyki. „Chodźcie no tu wszyscy, jeśli ja tu mogę wyjść na środek i tańczyć, to Wy też możecie”. Po kilku minutach wszyscy tańczyli, śmieli się, śpiewali i klaskali. Charles zaraził ich swoim entuzjazmem. Obcy ludzie szybko się zaprzyjaźnili. Charles nigdy nie przepuszczał okazji, by udowodnić, że przy odpowiednim nastawieniu, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
Miałam wiele okazji, by porozmawiać z Charlesem. Powiedział, że kiedy został kaleką, stracił wszelką nadzieję, wszelką wolę życia. „Niełatwo dzieciakowi z podejściem „macho” stracić władzę w nogach, a co dopiero stracić całkowicie kontrolę nad zwieraczami.” Trafił do znakomitego ośrodka rehabilitacyjnego, ale nie pozwalał sobie pomóc. Miano go wypisać do domu, by zrobić miejsce dla kogoś bardziej gotowego wziąć odpowiedzialność za swoje życie, i to go zmobilizowało. Wiedział, że jeżeli wróci do domu, nie będzie miał żadnych szans. Nadszedł moment powiedzenia światu tak lub nie. Na swoje szczęście powiedział tak. Kiedy się wreszcie przełamał, zaczął robić błyskawiczne postępy. Otwierały się przed nim perspektywy, o jakich nigdy nie marzył. Postanowił znaleźć sobie w życiu cel: podjął decyzję, że będzie pomagał innym walczyć, bez względu na to z czym. Będzie dla ludzi wzorem do naśladowania: „Jeśli mogę ja, możesz i Ty”. Charles zwierzył mi się, że o dziwo jest teraz wdzięczny za to, że został inwalidą, bo to mu uświadomiło, ile dobrego może zrobić dla innych.
Przed wypadkiem Charles nie zastanawiał się nad sensem życia. Teraz jest przekonany, że wtedy był większym kaleką niż dzisiaj, bo dopiero teraz potrafi czerpać z życia satysfakcję. Kiedy przedstawiłam kiedyś na zajęciach koncepcję MÓWIENIA ŚWIATU TAK, jeden z kursantów zadał ciekawe pytanie. „Czy mówiąc światu zawsze tak, wyeliminuje się całkowicie cierpienie?”. Po chwili zastanowienia odpowiedziałam, że nie. Cierpienia uniknąć się nie da, ale możesz je zaakceptować, widząc w nim naturalny składnik życia. Wtedy nie będziesz się czuł ofiarą. Będziesz wiedział, że poradzisz sobie z cierpieniem i z sytuacją, która je wywołała. Nie będziesz się czuł bezradny. W tym momencie mój rozmówca wykrzyknął: „Teraz rozumiem! Jest to kwestia cierpienia z nastawieniem tak versus cierpienie z nastawieniem nie”. Dokładnie to miałam na myśli.
Kiedy grupa zaczęła się nad tym głębiej zastanawiać, znalazła wiele przykładów sytuacji, w których powiedziała życiu tak, nawet o tym nie wiedząc. Nadine przypomniała sobie, jak tydzień wcześniej pomyślała o zmarłej niedawno matce. Przeszył ją ból związany ze stratą. Usiadła i się rozpłakała, znajdując dziwną rozkosz w rozpamiętywaniu miłych chwil spędzonych z matką. Płacząc miała ochotę powtarzać: „Dziękuję!”.
Mimo że cierpiała, zdała sobie sprawę, że życie pełne jest pożegnań, bo takie już ono jest. I przyszło jej na myśl, że śmierć bliskiej osoby można potraktować albo jak katastrofę (powiedzieć nie), albo można się koncentrować na tym, że cudownie było spotkać w życiu takiego człowieka (powiedzieć tak). Śmierć jest nieodłączną cząstką życia, naturalnym procesem, a nie wstrętną deprywacją i niesprawiedliwością.
Inna moja kursantka, Betsy, przypomniała sobie słodycz bólu, z jakim całowała syna na pożegnanie, kiedy wyruszał na studia. Ze łzami w oczach patrzyła, jak oddala się ścieżką w kierunku swojego nowego samochodu i wiedziała, że teraz będzie wracał tylko jako gość. Nadszedł czas wypuszczenia go spod swoich skrzydeł. I pomyślała tak..., tak to już w życiu jest, wszystko ma swój kres. Nic nie trwa wiecznie. Popłakała sobie trochę, po czym wzięła się w garść i postanowiła urządzić kolację przy świecach. Przecież po raz pierwszy od lat zostanie sam na sam z mężem, więc czemu nie zrobić z tego miodowego miesiąca? ;
Porównaj to z matką, która z przerażeniem myśli o chwili, kiedy dzieci wyfruną z domu, a gdy dzień ten wreszcie nadchodzi, widzi tylko opustoszały dom i bezsens swego życia. Buntując się przeciwko zmianie, nie dostrzega, że otwierają się przed nią nowe możliwości. Historia Betsy pięknie pokazuje, że można cierpieć, kiedy coś dobiega kresu, wzbudzając w sobie zarazem nowe nadzieje i marzenia. Umiejętność zakończenia jednego cudownego etapu życia, by przejść z nadzieją w etap następny, równie piękny, bardzo człowieka wzbogaca. Marge opowiedziała grupie o tym, co przeżyła, kiedy umarł jej mąż. Owszem, tęskniła za nim, za jego ciepłem i towarzystwem, ale zarazem śmierć męża pomogła jej zmienić się z osoby zależnej w niezależną i samowystarczalną. Ucząc się powoli podejmować ryzyko, którego nigdy wcześniej nie podejmowała, bardziej uwierzyła w siebie. Powiedziała życiu tak i zbudowała sobie całkiem nowy świat. A przecież Marge mogła zareagować jak mój znajomy, który po śmierci żony nie umiał się pozbierać. Choć minęło pięć lat, dalej wypłakuje mi się przez telefon i pyta, dlaczego ona musiała umrzeć. Powiedział światu nie. Nie widzi niestety, że nikogo to nie obchodzi, że nikt poza nim z tego powodu nie cierpi poza garstką ludzi, która jeszcze ma cierpliwość z nim rozmawiać przez telefon. Nie chce zauważyć, ile dobrego go w życiu spotkało, a było tego niemało, nie widzi, że ma okazję poznać nowych ludzi, doświadczyć czegoś nowego. Cierpi z nastawieniem na nie i jest bezsilny. W ostatecznym rozrachunku, im bardziej będziesz umiał mówić światu tak, nawet gdy przynosi Ci cierpienie, tym lepiej będziesz sobie radził w życiu. Zapamiętaj sobie:
MUSISZ SWOJE CIERPIENIE ZAAKCEPTOWAĆ. WYPARCIE SIĘ GO TO ŚMIERTELNY CIOS.
Sandy unikała cierpienia. Kiedy jej syn zginął w wypadku samochodowym, dwanaście lat temu, nigdy nie zmierzyła się w pełni z tym ciosem. Znajomi komentowali z podziwem, że tak świetnie sobie poradziła ze śmiercią syna. Trzy lata później, Sandy zachorowała na padaczkę. Nic nie wskazywało na to, by miało to jakiś związek ze stratą syna. Przez dziewięć lat ataki epileptyczne nie pozwalały jej pracować. Na domiar złego, jej relacje z mężem i pozostałymi dziećmi były coraz gorsze. W końcu Sandy zgłosiła się do grupy wsparcia w poszukiwaniu pomocy w radzeniu sobie z problemami rodzinnymi wynikającymi z choroby. Na pierwszym spotkaniu Lider grupy zapytał, czy przeżyła kiedyś wielką stratę. Owszem, powiedziała, ale to było tak dawno, że nie ma to już żadnego wpływu na jej życie. Ale lider wiedział lepiej i z ogromnym wyczuciem pomógł jej przeżyć raz jeszcze śmierć syna. Dopiero wtedy pozwoliła sobie na ujawnienie rozpaczy. Sandy pracowała nad swoim bólem jeszcze przez wiele spotkań. W ciągu pięciu tygodni, w „cudowny” sposób, ataki epileptyczne ustąpiły. Sandy odstawiła leki, znalazła dobrą pracę i przystąpiła do naprawy spustoszenia wyrządzonego rodzinie przez chorobę. Stłumiony ból potrafi być niezwykle destrukcyjny. Choć przykład Sandy jest szczególnie drastyczny, każdy nieuświadomiony ból niszczy człowieka podstępnie. Każdy z nas zna kogoś, kto nie kontaktuje się z własnym bólem, nie dopuszcza do siebie emocji. Ból nieuświadomiony zamienia się w objaw somatyczny, złość i inne równie destrukcyjne rzeczy. Powiedzieć swojemu bólowi tak, to znaczy w pełni go do siebie dopuścić, wiedząc, że nie tylko go przezwyciężysz, ale odniesiesz z niego w końcu jakąś korzyść, pod warunkiem, że jej poszukasz. Dyskusja w grupie toczyła się dalej, aż moi kursanci i ja doszliśmy do interesującego wniosku: im nasze życie bogatsze, tym większe prawdopodobieństwo, że dopadnie nas ból związany ze stratą. Im więcej mamy przyjaciół, tym więcej będzie pożegnań. Im bardziej otwieramy się na świat, tym większe prawdopodobieństwo „porażki” lub odtrącenia. Ale kto ma bogate życie, za nic by się z nikim nie zamienił. Czerpie bowiem radość z tego, że ma okazję posmakować wszystkiego, co życie ma do zaoferowania dobrego i złego. Grupa doszła również do wniosku, że ten, kto prowadzi bogate życie, intuicyjnie wie, że należy mówić światu tak. Kto mówi światu nie wycofuje się z życia, symbolicznie zakopuje się pod kołdrą, by tylko nie paść ofiarą ale, jak na ironię, pada ofiarą własnych lęków. Niezwykle poruszający przykład powiedzenia światu tak znalazłam na kartkach książki Victora Frankla Man’s Search for Meaning [Człowiek w poszukiwaniu sensu]. Wręczyła mi ją kiedyś moja znajoma ze słowami: „Myślę, że naprawdę powinnaś to przeczytać”. Mina mi zrzedła, kiedy się dowiedziałam, że jest to książka o doświadczeniach obozowych Frankla zawsze ten temat skrzętnie omijałam. Po prostu za bardzo się go bałam. Zawsze mi się wydawało, że nic gorszego nie może człowieka w życiu spotkać w sensie psychicznym, fizycznym i duchowym niż pobyt w obozie koncentracyjnym. Wcale nie chciałam czytać tej książki i odłożyłam ją na bok, aż tu nagle zabrzmiały mi w uszach słowa mojej znajomej: „Myślę, że naprawdę powinnaś to przeczytać”. Najwidoczniej wiedziała o czymś, o czym ja nie wiedziałam, więc postanowiłam się dowiedzieć, o co jej chodzi.
Przedzierałam się mozolnie przez kolejne strony nie mieszczących się w głowie opisów. Łzy same mi napływały do oczu. Ale w miarę lektury, robiło mi się powoli lżej na sercu. Frankl i jemu podobni, nie tylko przeżyli obóz koncentracyjny, ale zgodnie z podaną przeze mnie wcześniej definicją powiedzieli swemu światu tak! Z tego, co im zgotował los, potrafili stworzyć doświadczenie pozytywne. Potrafili odnaleźć w nim osobisty sens i bodziec do rozwoju oraz taki sposób patrzenia na świat, który nadał ich doświadczeniom wartość. Jak pisze Frankl:
Doświadczenia obozowe pokazały, że człowiek naprawdę ma wybór działania. Dość było przykładów, często heroicznych, dowodzących, że apatię można przezwyciężyć, a drażliwość stłumić. Człowiek może zachować szczątki wolności duchowej, niezależności umysłu, nawet w warunkach tak koszmarnego stresu psychicznego i fizycznego. Ci z nas, którzy przeżyli obóz koncentracyjny, pamiętają ludzi chodzących od baraku do baraku i podnoszących innych na duchu, dzielących się ostatnią kromką chleba. Była ich może garstka, ale są wystarczającym dowodem, że człowieka można pozbawić wszystkiego poza jednym: ostatniej z ludzkich swobód wyboru postawy wobec danych okoliczności, wyboru własnej drogi. Sposób, w jaki człowiek przyjmuje swój los i towarzyszące mu cierpienie, sposób, w jaki dźwiga swój krzyż, daje mu wystarczająco wiele okazji nawet w skrajnie trudnych warunkach do nadania swemu życiu głębszego sensu.
Kończąc ostatnią stronę wiedziałam, że zaszła we mnie dramatyczna przemiana. Już nigdy nie będę tak się bała, jak przed przeczytaniem tej książki. Wiedziałam, że jeżeli Franklowi udało się swoje doświadczenie, najgorsze jakie tylko można sobie wyobrazić, obrócić w coś dobrego, to ja i każdy inny człowiek zdolna jestem wyłuskać coś wartościowego ze wszystkiego, co przyniesie los. Trzeba tylko zachować świadomość wyboru. Jestem przekonana, że gdyby to od niego zależało, Frankl wolałby nie przeżyć tego, co przeżył, ale los go wtrącił do obozu koncentracyjnego. Kiedy już tam się znalazł, od niego tylko zależało, jak na tę sytuację zareaguje. Na to, jaki jest świat wpływu nie mamy, ale możemy wpłynąć na to, jak na ten świat zareagujemy. Chyba już zaczynasz rozumieć, że przyjmując zasadę MÓWIENIA ŚWIATU TAK, nie tylko zredukujemy lęk, ale także nadamy życiu sens.
W innej grupie kursantów, jeden z uczestników starał się podważyć tę zasadę mówiąc, że jeśli wszystkiemu powiemy tak, będzie to znaczyło, że wszystko akceptujemy. A jeżeli wszystko będziemy akceptowali, nie będziemy próbowali zmienić tego, co w tym świecie jest złe. Wyjaśniłam mu, że mówienie tak oznacza podjęcie konstruktywnych działań; mówienie nie oznacza kapitulację. Tylko wiedząc, że zmiana jest możliwa, podejmiemy działania zmierzające do jej realizacji. Powiemy nie sytuacji obecnej i tak zawartej w tej sytuacji możliwości zmiany. Kiedy jesteś przekonany, że Twoja sytuacja życiowa jest beznadziejna, siedzisz z założonymi rękami i pozwalasz się niszczyć.
Przenosząc to na skalę globalną, kiedy jesteś przekonany, że nie da się zatrzymać katastrofy nuklearnej, nie będziesz się angażował na rzecz prób pokojowego rozwiązania problemów światowych. Ale kiedy wiesz, że sytuacja nie jest beznadziejna, powiesz tak szansie wpłynięcia na to, by na kuli ziemskiej zapanował pokój, jak czyni wielu ludzi na całym świecie. Tych ludzi nie paraliżuje strach, bo powiedzieli tak tkwiącym w sytuacji szansom. Mówić tak to nie to samo co się poddawać.
MÓWIĆ „TAK” TO ZNACZY WSTAĆ I DZIAŁAĆ W PRZEKONANIU, ŻE COKOLWIEK LOS CI PRZYNIESIE, ODNAJDZIESZ W TYM SENS I CEL.
To znaczy korzystać ze swoich zasobów w taki sposób, by znaleźć konstruktywne, zdrowe wyjście z niekorzystnej sytuacji. Działać z pozycji siły, a nie słabości. Być na tyle elastycznym, by rozważyć różne opcje i wybrać te, które służą rozwojowi. Nie dać się zniszczyć, uwrażliwić się na kryjące się w sytuacji szanse. Ideę mówienia światu tak dość łatwo zrozumieć, ale trudno zrealizować. Wymaga to bardzo świadomego działania. Odruchowo wciskamy przycisk z napisem nie. Niełatwo pojąć, dlaczego mielibyśmy mówić tak, kiedy nasze dziecko ciężko zachoruje, zostajemy inwalidami, tracimy pracę czy umiera mąż lub żona. Ale pamiętaj: ŚWIAT PEŁEN JEST LUDZI, KTÓRYM W ŻYCIU „GORZEJ” BYĆ NIE MOGŁO, A MIMO TO WYSZLI Z TEGO OBRONNĄ RĘKĄ!
Każdy z nas wychodzi obronną ręką, kiedy mówi tak, więc warto zrobić wszystko, by się nauczyć, jak to robić. Oto kilka wskazówek:
1. Uświadom sobie, że mówisz nie. Dobrze jest otoczyć się hasłami, mającymi Ci o tym przypominać. Ustaw je na biurku i na nocnym stoliku, powieś na lustrze, wpisz do kalendarzyka, rozmieść wszędzie tam, gdzie będą się rzucały w oczy. Oto kilka haseł, które mnie samej bardzo pomogły: POWIEDZ SWEMU ŚWIATU TAK (bez komentarza); WE WSZYSTKIM CO MNIE SPOTYKA STARAM SIĘ ZNALEŹĆ COŚ WARTOŚCIOWEGO;
ODPUŚĆ SOBIE. Moja córka podarowała mi wspaniały plakat, z napisem JEŚLI ŻYCIE CIĘ OBDARZYŁO CYTRYNAMI, ZRÓB LEMONIADĘ. Wymyśl własne hasła, takie, które Ci najlepiej pasują. Chodzi o to, by je sobie ciągle uświadamiać. Pod tym względem jesteśmy uśpieni i stale potrzebujemy czegoś, co by nas z tego snu wyrwało.
2. Kiedy będziesz już świadomy, kiwnij głową i powiedz tak. Łatwiej jakąś ideę zaakceptować, gdy ją afirmujemy fizycznie. Spróbuj kiwnąć głową w tym momencie. Zauważysz, że wyrażając zgodę ruchem fizycznym, wzbudzasz w sobie pozytywne uczucia. Nabierasz przekonania, że wszystko będzie dobrze bo Ty już o to zadbasz.
3. Na tej samej zasadzie zrelaksuj swoje ciało, poczynając od czubka głowy, a kończąc na czubkach palców u nóg. Zwróć uwagę na miejsca napięte i postaraj się je rozluźnić. Pozwól ciału się prowadzić ku pozytywnym uczuciom. Więcej na ten temat powiemy później.
4. Zastanów się, jak w każdym doświadczeniu odnaleźć aspekty pozytywne. Zadaj sobie następujące pytania: Czego mnie to doświadczenie nauczyło? Jaki mogę z tego doświadczenia zrobić pożytek? jakie wnioski mogę wyciągnąć z tego doświadczenia dla doskonalenia siebie? Przyjmij po prostu silne postanowienie, że znajdziesz w każdym doświadczeniu coś wartościowego, a automatycznie uzyskasz pozytywne efekty. Zgodnie z tym, co pisałam w Rozdziale 7, zapomnij o tym, jak być „powinno” i otwórz drogę rozwiązaniom, których nie jesteś sobie nawet w stanie wyobrazić.
5. Bądź cierpliwy. NIE MÓW „NIE” TYLKO DLATEGO, ŻE TRUDNO CI POWIEDZIEĆ „TAK”. Jest to jedna z tych koncepcji, które na pozór łatwo zrealizować, ale wymagają pilności. Nietrudno o frustrację, kiedy ogarnia Cię czarna rozpacz. Po prostu zwracaj na to stale uwagę. Uwierz, że kiedyś znudzi Cię, że jesteś stale przygnębiony czy zdenerwowany i znajdziesz wyjście z grzęzawiska. Tak robi przynajmniej większość z nas. Kiedy powiesz tak, odnajdziesz drogę o wiele szybciej i jakość Twojego życia znacznie się poprawi.
I jeszcze jedna uwaga. Na początek ćwicz na sytuacjach błahych. Choć niewiele mają wspólnego z lękiem, pozwolą Ci nabrać wprawy. Na przykład kiedy siedzisz w samochodzie piekląc się, że znowu utknąłeś w korku, napis na desce rozdzielczej:
POWIEDZ SWEMU ŚWIATU TAK, przypomni Ci, że właśnie mówisz nie. Kiedy sobie to uświadomisz, kiwniesz głową, rozluźnisz się i obrócisz sytuację na swoją korzyść. Wykorzystaj czas spędzony w korku na naukę języka obcego z kasety albo włącz jakąś „inspirującą” kasetę. Albo bądź po prostu wdzięczny za to, że nikt w tym momencie od Ciebie niczego nie chce, nic Cię nie pogania. Rozsiądź się wygodnie i ciesz.
Jeśli martwisz się, że ktoś na Ciebie czeka, pamiętaj, że nic na to nie poradzisz, więc po co się denerwować? Masz doskonałą okazję, by się nauczyć, że na przyszłość powinieneś zarezerwować więcej czasu na nieprzewidziane przeszkody.
A jeśli Ty jesteś osobą, która czeka mrucząc pod nosem: „Znowu się spóźnia!”, powiedz tak i zajmij się obserwowaniem ludzi albo przemyśleniem dzisiejszych zajęć. Ja uwielbiam na kogoś czekać, bo wtedy mam rzadką okazję nic nie robić nie mając z tego powodu poczucia winy!
Życie podsuwa wiele okazji do powiedzenia światu tak. Dziecko rozlało mleko na podłogę, sekretarka zgubiła list, który jej podyktowałeś, pralnia zniszczyła Ci garnitur rozumiesz o co chodzi? Ilekroć zauważysz, że stawiasz opór temu, co się w danej chwili dzieje, przypomnij sobie hasło POWIEDZ SWEMU ŚWIATU TAK. A kiedy zaczniesz w sytuacjach pozornie niemożliwych dostrzegać szansę, okaże się, że świat „doskonale” funkcjonuje. We wszystkim można znaleźć sens i cel otwórz tylko oczy. Będziesz się bał tylko wtedy, gdy światu powiesz nie i go odrzucisz. Znasz powiedzenie „płyń z prądem”? To znaczy świadomie akceptować to, co Cię w życiu spotyka. Ktoś mi kiedyś powiedział, że życie nie polega na tym, by wykoncypować jak się wyrwać prądowi, ale na tym, jak z nim płynąć. To samo, tylko innymi słowami, wyraziła Barry Stevens w tytule swojej książki Nie popychaj rzeki (sama dopłynie, gdzie ma dopłynąć). Przestań walczyć ze swoim życiem. Odpuść sobie i pozwól, by rzeka Cię uniosła na fali Twoich doświadczeń życiowych ku nowym przygodom. W ten sposób i tylko w ten sposób nigdy nie przegrasz.
Streszczenie
KOLEJNE ETAPY NAUKI MÓWIENIA TAK
1. Uświadom sobie, że możesz powiedzieć tak lub nie wybór należy do Ciebie.
2. Kiwnij głową i powiedz tak.
3. Odpręż się.
4. Przyjmij postawę „zobaczmy, jaki może być pożytek z tej sytuacji”.
5. Bądź cierpliwy. Przyjęcie afirmującej postawy wobec świata wymaga czasu. Powiedz sobie tak!
Rozdział 10.
Wybierz miłość i zaufanie
„Jestem śilny kocham, nie mam się czego bać.”
Jak myślisz, czy jesteś człowiekiem hojnym i wspaniałomyślnym? Zastanów się przez chwilę.
Któregoś poranka zadałam to pytanie swoim kursantom, z których większość była małżonkami. Wszyscy przytaknęli. Poprosiłam, aby jako zadanie domowe wykonali proste polecenie, a brzmiało ono tak: „Pójdź do domu i powiedz swojej żonie (mężowi) „dziękujꔄ. Na sali wyraźnie było czuć skrępowanie. Pomyślałby kto, że kazałam im pójść do domu i dać dzieciom lanie! W końcu odezwała się Lottie, kobieta z dwudziestopięcioletnim stażem małżeńskim: „A niby za co miałabym mężowi dziękować. Powinien się cieszyć, że w ogóle z nim jestem!””A dlaczego z nim jesteś, Lottie? zapytałam. Odpowiedziała dość wymijająco. Zaczęła przebąkiwać o tym, że „nie dałby sobie rady beze mnie, a poza tym nie mogę się z nim rozstać, bo za dużo by z tym było zachodu”. Powtórzyłam swoje pytanie. Po wielu wysiłkach ze strony grupy i mojej, Lottie wreszcie się przyznała, że mąż zapewnia jej szereg korzyści: towarzystwo, zabezpieczenie finansowe, świadomość, że nie jest sama. Na co ja powiedziałam: „W porządku, więc pójdź do domu i podziękuj mu za to”.
Kiedy kursanci zjawili się na następnej sesji, miny mieli nietęgie. Wprost nie mogli uwierzyć, że wyrażenie wdzięczności swoim współmałżonkom sprawi im taką trudność. Niektórym udało się przy dużych oporach wykonać zadanie, inni po prostu się poddali. Część grupy doniosła, że próbowała również podziękować dzieciom i rodzicom, ale i to nie było łatwe. Po raz pierwszy w życiu zmuszeni byli podać w wątpliwość swoją wspaniałomyślność. Nie znaczy to, że w innych obszarach swoich związków nic z siebie nie dawali. Większość z nich dbała o dom, wychowywała dzieci i wypełniała swoje obowiązki małżeńskie. Ale co tak naprawdę z siebie dawali? I czy wiedzieli co to znaczy dawać? A może po prostu funkcjonowali na zasadzie coś za coś: „Ty zrobisz dla mnie to, a ja zrobię dla Ciebie to”.
Oczywiście moi kursanci byli bardzo przygnębieni tym, czego się o sobie dowiedzieli, próbując wykonać to proste zadanie. Uspokoiłam ich, mówiąc, że w naszym społeczeństwie rzadko kto potrafi być naprawdę hojny i wspaniałomyślny Większość z nas uprawia nieświadomie handel wymienny Mało kto daje coś drugiemu pieniądze, uznanie, miłość i co tam jeszcze nie oczekując niczego w zamian.
No dobrze, myślisz sobie: „A co w tym złego, by dostawać coś w zamian?” Na co ja Ci odpowiem: „Nic.” Ale JEŚLI WSZYSTKO CO DAJESZ INNYM DAJESZ PO TO, BY OTRZYMAĆ COŚ W ZAMIAN, ILEŻ W TOBIE MUSI BYĆ LĘKU! Prędzej czy później pojawi się pytanie: „Czy na pewno dostaję w zamian wystarczająco dużo?” Kiedy zaczynasz tak myśleć, pojawia się ogromna chęć kontrolowania drugiego, by przypadkiem Cię nie oszukał, a to zakłóca spokój wewnętrzny oraz rodzi gniew i urazę. Teraz już wiesz dlaczego nie jest dobrze, gdy „dajesz” po to, by coś „dostać” w zamian.
PRAWDZIWE DAWANIE TO NIE TYLKO PRZEJAW ALTRUIZMU; DAWANIE POPRAWIA SAMOPOCZUCIE.
Dlaczego dawanie sprawia nam taką trudność? Moja teoria na ten temat składa się z dwóch elementów. Po pierwsze, aby dawać, trzeba być dojrzałym i dorosłym, a większość z nas nigdy do końca nie dorosła. Po drugie, dawanie to umiejętność nabyta, której większość z nas nigdy sobie nie przyswoiła. Oba te elementy są wzajemnie powiązane, a ich osiągnięcie wymaga wielu ćwiczeń. A większość z nas nigdy ich nie ćwiczyła z prostego powodu nigdy nie przyszło nam na myśl, że nie zachowujemy się dojrzale i że nie jesteśmy hojni i wspaniałomyślni. Nieświadomie siebie oszukiwaliśmy. Na zewnątrz jesteśmy dorośli i wydaje nam się, że dużo innym dajemy. Ale to co dzieje się pod spodem zadaje kłam pozorom.
Jedna z najważniejszych lekcji, jakich musimy się nauczyć, to lekcja dawania i zv niej tkwi odpowiedź na nasze lęki. Kiedy byliśmy dziećmi, byliśmy całkowicie zależni. Byliśmy nastawieni wyłącznie na branie. Musiało tak być, bo inaczej byśmy umarli. Innym niewiele dawaliśmy w zamian. Było nam wszystko jedno, o której wyrwiemy rodziców ze snu, kiedy byliśmy głodni, i czy nie przeszkadzamy sąsiadom, kiedy głośnym wrzaskiem domagaliśmy się wzięcia na ręce.
To prawda, że uśmiech i dotyk dziecka sprawiają rodzicom , wielką radość i w tym sensie dziecko coś daje, ale wątpię by dziecko nie spało całą noc rozmyślając tak: „Jestem taki bogaty. Tyle mam do dania, więc chyba jutro rano wynagrodzę rodziców wielkim ~ uśmiechem od ucha do ucha”. Nie, dziecko „obdarowuje” rodziców na dość prymitywnych, odruchowych zasadach. Kiedy obu dzi się głodne, nie będzie się uśmiechać tylko drzeć się wniebogło sy z niecierpliwości.
Z biegiem lat stajemy się coraz bardziej samodzielni, potrafimy o siebie zadbać a przynajmniej tak nam się wydaje. Sami się ubieramy, karmimy, zarabiamy na życie. Ale jest w nas taka cząstka, która nigdy nie wyrosła z pieluch. Mówiąc w przenośni, nadal się , boimy, że nikt nie przyjdzie nas nakarmić jedzeniem, pieniędzmi, miłością, pochwałami i tym podobnym. Każde „karmienie starcza na krótko; wiemy, że wkrótce znów będziemy głodni. Wyobraź sobie, jaki to ma wpływ na nasze życie codzienne. Nie umiemy dawać. Nie umiemy kochać. Świadomie i nieświa ~,I domie manipulujemy innymi, bo walczymy o przetrwanie. Nie . ~”i!~I umiemy zaspokoić czyichś potrzeb, jeżeli kolidują z naszymi. No i jak się czujemy, funkcjonując na poziomie dziecinnego kojca? Bezradni, zamknięci w klatce, źli, sfrustrowani, niezadowoleni, niespełnieni, a przede wszystkim przestraszeni. Cóż może być bardziej przerażającego niż świadomość, że nasze przetrwanie jest w cudzych rękach? Będąc przestraszonymi dorosłymi, zadajemy te same pytania, które zadawaliśmy będąc dziećmi. Czy oni mnie nie opuszczą? Czy nie przestaną mnie kochać? Czy dalej będą się mną opiekowali? Czy nie zachorują i nie umrą? Będąc dorosłymi, zadajemy te pytania w stosunku do naszych mężów i żon, a często również w stosunku do przyjaciół, szefa, rodziców, a nawet dzieci.
Ten kto się boi, nie umie naprawdę dawać. Ma głębokie poczucie niedoboru, obawia się, że dla wszystkich nie starczy. Nie starczy miłości, pieniędzy, pochwał, uwagi nie i już. Lęk w jednym obszarze życie ma skłonność do generalizacji i dlatego zamykamy się w sobie i bronimy na wielu różnych płaszczyznach. Człowiek przestraszony wewnętrznie kuli się w sobie i obejmuje ramionami, choć na zewnątrz przedstawia zupełnie inny obraz:
Skutecznego biznesmena łasego na pochwały szefa
Gospodyni domowej z pretensjami do męża i dzieci o to, że sama nigdy nie pożyła Kobiety niezależnej, stawiającej swoim mężczyznom tak wysokie wymagania, że często jest samotna Mężczyzny, któremu niezależność żony wychodzi bokiem Dyrektora firmy, podejmującego szkodliwe i nierozważne decyzje Każdy z nich działa z pozycji lęku o własne przetrwanie. Każdy, w efekcie, jest wewnętrznie skulony i zahamowany. Jeśli rozpoznałeś w tym opisie siebie, dołącz do grupy. Bardzo niewielu jest ludzi, których nauczono, na czym polega sekret dorastania i dawania. Nauczono nas jedynie iluzji dawania, a nie dawania prawdziwego. Tak jak uczono nas dbać o bezpieczeństwo fizyczne, uczono nas również dbać o to, by nikt nas nie oszukał, ani nie wykorzystał i dlatego czujemy się wykorzystani, kiedy nasze dary są nieodwzajemnione.
To nie znaczy, że nie możemy się cieszyć ze wzajemności i, paradoksalnie:
KIEDY DAJEMY Z POZYCJI MIŁOŚCI, NICZEGO
NIE OCZEKUJĄC, OTRZYMUJEMY W ZAMIAN
NIEWYOBRAŻALNIE DUŻO.
Kiedy stale czegoś od innych oczekujemy, przez większość życia mamy żal do świata o to, że nas źle traktuje. Sama odnalazłam wyjście z tego bolesnego stanu egzystencji dopiero w wieku trzydziestu kilku lat, kiedy wreszcie do mnie dotarło, że ile bym w życiu nie miała, zawsze mi będzie mało\ Im więcej miałam, tym więcej chciałam mieć miłości, pieniędzy, pochwał. Więcej, więcej, więcej. Najwyraźniej coś takiego robiłam, lub czegoś zaniechiwałam, że nigdy nie byłam zadowolona. I co gorsza, to coś powodowało lęk, że wszystko, co posiadam zniknie i zostanę z niczym. Wszystko było dla mnie tym przysłowiowym ostatnim łykiem wody na pustyni i kurczowo się tego trzymałam.
Pomyślałam, że czas spróbować innego sposobu życia, bo dotychczasowy zdecydowanie nie służył ani mnie, ani moim najbliższym. Jak już mówiłam, znalazłam wielu nauczycieli i otrzymałam wiele odpowiedzi. Dowiedziałam się, że aby się pozbyć lęku przed niedostatkiem, muszę zacząć postępować odwrotnie niż dotychczas. Zamiast się wszystkiego kurczowo trzymać, muszę zacząć rozluźniać uchwyt, odpuszczać, rozdawać. Jeżeli inne, proponowane Ci w tej książce, rozwiązania wydawały Ci się trudne, poczekaj na to, co Ci teraz powiem! To prawdziwy paragraf 22: Bogatemu łatwo dawać innym, ale człowiek tylko wtedy będzie bogaty, gdy zacznie dawać, nie wcześniej! A zatem: NIE BÓJ SIĘ BAĆ... I TO ZRÓB!
Jeszcze raz Ci przypomnę, że to, o czym teraz mówię, to proces trwający całe życie i już dzisiaj możesz zacząć nad nim pracować. Nie ma na razie żadnego cudownego lekarstwa. To zdumiewające, ile trzeba czasu, by w pełni dorosnąć. Jest to naprawdę proces trwający całe życie. Ja pracuję nad tym od lat i nadal jestem w drodze. Ale powiem Ci na pocieszenie, że moje poczucie osobistej siły, zdolność kochania i zaufanie do innych wzrosły o co najmniej 1000%, odkąd ćwiczę rozdawanie tego, co mam, innym. Wiele moich lęków dotyczących obszarów omówionych niżej zupełnie się rozpierzchło. Zaś nagrody, jakie otrzymuję, są wręcz monstrualnych rozmiarów. Słowo daję!
Rozdawaj podziękowania
Pomyśl najpierw o ludziach, z którymi jesteś teraz w kontakcie i o tych, którzy byli dla Ciebie ważni w przeszłości. Wypisz ich imiona na kartce. Napisz następnie, co każdy z nich dla Ciebie specjalnego zrobił. Nawet jeśli wiele przez nich wycierpiałeś i bardzo ich nie lubisz, napisz, jaki mieli pozytywny wpływ na Twoje życie. Lottie, na przykład, o której mowa była wcześniej, wiele mężowi zawdzięczała wbrew temu, co do niego czuła. Nawet gdy ktoś nam wyrządził niedźwiedzią przysługę, możemy mu coś podarować.
Któregoś dnia przeprosiłam swojego syna za to, że kiedy się rozwodziłam, byłam zbyt pochłonięta sobą, by zapewnić mu potrzebne emocjonalne oparcie. Byłam zbyt pogrążona we własnym bólu, by mu pomóc w radzeniu sobie z jego bólem. A on mi na to: „Nie przejmuj się mamo, wtedy właśnie nauczyłem się samodzielności, a była to cenna lekcja”. Umiał mnie przeprosić za moje niedociągnięcia! W kategoriach zdrowia psychicznego wyniósł z tego większe korzyści niż gdyby przez te wszystkie lata żywił do mnie urazę! Więc nawet jeśli Ci się wydaje, że ktoś Cię skrzywdził, zastanów się, czego Cię to nauczyło i wpisz to na listę.
Kiedy skończysz wypisywać wszystkie dary, jakie od ludzi w życiu otrzymałeś, zacznij im systematycznie dziękować. Jeśli z daną osobą od dawna się nie widziałeś ani nie rozmawiałeś, zaskocz ją wizytą albo po prostu napisz list, w którym dziękujesz jej za to, co dobrego wniosła w Twoje życie. Zobaczysz, jaką jej to sprawi radość i Tobie też.
W niektórych przypadkach wykonanie tego zadania może być bardzo trudne. Szczególnie trudno jest dziękować byłemu mężowi czy żonie, przyjaciołom, z którymi zerwałeś kontakt, szefowi, rodzicom czy dzieciom, z którymi jesteś skłócony. Spróbuj najpierw wykonać następujące ćwiczenie, którego sama się nauczyłam wiele, wiele lat temu. Ćwiczenie to bardzo pomaga pozbyć się urazy i gniewu. Znajdź pusty pokój i wyłącz telefon. Włącz łagodną muzykę. Usiądź wygodnie i zamknij oczy. Przywołaj obraz kogoś, kto Cię silnie złości lub boleśnie rani. Wyobraź sobie, że ta osoba stoi przed Tobą. Otocz ją najpierw jasną, leczniczą poświatą i powiedz, że życzysz jej wszystkiego najlepszego wszystkiego, co jej się tylko zamarzy. Podziękuj za to wszystko, co dla Ciebie zrobiła. Rób to dopóki nie poczujesz, że uchodzą z Ciebie negatywne emocje. Stwierdzić, że nie jest to łatwe, to za mało powiedziane. „Życzyć jej wszystkiego najlepszego? Czyś Ty oszalała? Chcę widzieć, jak cierpi za to, co mi zrobiła!”
Kiedy wykonywałam to ćwiczenie po raz pierwszy, wybrałam człowieka, który kiedyś dla mnie pracował, a przysporzył wielu kłopotów i cierpień. Zaufałam mu, a on mnie wystawił do wiatru. Mentalność ofiary w całej okazałości! Najwyraźniej nie czułam się za swoje życie odpowiedzialna, kiedy to się stało. Podczas wykonywania tego ćwiczenia targały mną najrozmaitsze emocje. Byłam wręcz zszokowana widząc, ile we mnie gniewu i urazy Nie potrafiłam, nawet w wyobraźni, niczego dobrego mu życzyć. Czułam gigantyczny gniew. W miarę jak dawałam upust swojej złości, zaczęłam odczuwać ból. To z kolei wyzwoliło złość do samej siebie za to, że dopuściłam do tego co się stało i za to, że przez tyle czasu tłumiłam w sobie gniew. Uczucia te powoli ustąpiły miejsca przebaczeniu przebaczyłam sobie i jemu. Zrozumiałam wreszcie, że oboje jesteśmy ludźmi i że każde z nas postąpiło wtedy tak, jak potrafiło najlepiej. I nic już nie stało na przeszkodzie, by otoczyć jego i siebie jasną, leczniczą poświatą. Cały ten proces trwał mniej więcej godzinę. Kiedy zaczęłam, wydawało mi się, że nic takiego się nie wydarzy. Nieprawda! Krzyczałam, płakałam, czułam piekący ból, nienawidziłam, otworzyłam się, wybaczyłam, pokochałam, odzyskałam spokój. Powtarzałam to ćwiczenie codziennie, dopóki nie uszły ze mnie wszystkie negatywne uczucia do niego i mogłam mu spokojnie życzyć wszystkiego dobrego.
Powtórzyłam ćwiczenie dla wszystkich ludzi z mojego otoczenia, wobec których czułam jeszcze negatywne emocje, od najsilniejszych do najdrobniejszych. Jedną z tych osób był mój były mąż. Kiedy doszłam podczas wizualizacji do punktu, w którym bez oporów życzyłam mu samych dobrych rzeczy, zadzwoniłam do niego i zaprosiłam na obiad. Powiedziałam po prostu, że jest parę rzeczy, których nigdy mu nie mówiłam, a które chciałabym mu teraz powiedzieć. Ucieszył się i spotkaliśmy się na obiedzie. Wymieniłam wszystkie rzeczy, za które naprawdę go cenię i wszystko, co dla mnie dobrego zrobił, kiedy byliśmy małżeństwem i za co mu jestem wdzięczna. Moja otwartość go ośmieliła i powiedział mi wiele miłych rzeczy o mnie. Żegnając się z nim wiedziałam, że doprowadziłam do końca, coś czego wcześniej nie dokończyłam i poczułam się wspaniale.
Dopóki nie uwolnimy się od bólu i gniewu, nie będziemy umieli dopuścić do siebie miłości. Kiedy tłumimy w sobie negatywne uczucia do osób z przeszłości, uczucia te przemieszczają się na ludzi, z którymi jesteśmy teraz. Co więcej, jak poniektórzy z nas dobrze wiedzą, możemy się wpędzić w chorobę. Gorąco Ci polecam doskonałą książkę na ten temat, Loise Hay You Can Heal Your Life [Możesz uzdrowić swoje życie]. Hay przytacza wiele ćwiczeń pozwalających się uwolnić od gniewu, bólu i ukrytej urazy. Wielu ludzi nie mówi „dziękuję”, bo nie zdaje sobie sprawy, jakie to ważne. Pamiętaj: Liczy się Twoje zaangażowanie i Twoja wdzięczność. Nie przepuść okazji, by komuś podziękować za to, co Ci dał cokolwiek by to nie było.
Jeśli na razie wydaje Ci się to zbyt trudne, zacznij od sytuacji mało znaczących, na przykład będąc w pracy mów ludziom: „Dziękuję Ci za to”, „Doceniam to”, „Dziękuję Ci za to, że byłeś dzisiaj w dobrym humorze i ja się wtedy lepiej czuję”. Dziękuję, dziękuję, dziękuję. Zacznij świadomie wypowiadać te słowa wszystkim dokoła. Zacznij je rozdawać zamiast czekać, aż ktoś Ci je powie. Z początku będzie Ci trudno, ale z czasem będzie Ci to przychodziło coraz łatwiej. Rozdawanie wdzięczności na prawo i lewo przypomina rozruszanie sflaczałych mięśni. Im częściej ich używasz, tym stają się silniejsze. Trzeba tylko ćwiczyć.
Rozdawaj informację
Ile musieliśmy się w życiu natrudzić, by czegoś się nauczyć. I, nie wiedzieć czemu, chcemy, by i inni, tak jak my, do wszystkiego dochodzili sami. Spróbuj tę tendencję odwrócić. Spróbuj innym pomagać, ile tylko możesz. Na płaszczyźnie zawodowej jest to bardzo trudne. Ja sama często czułam się zagrożona przez „konkurencję” i wolałam trzymać dla siebie informację, która mogłaby jej się przydać w pracy.
Na szczęście, przyjęłam zasadę: nie bój się bać... i to zrób. Niektórzy spośród tych, którym pomogłam, stali się dobrymi przyjaciółmi i zawsze mogę na nich polegać, kiedy jest mi źle. I tym razem ważne jest, by dawać nie oczekując niczego w zamian. Ale ręczę Ci, że ludzie prawie zawsze odwdzięczą Ci się z nawiązką. Jeden z moich kursantów zapytał, co by się stało, gdyby ktoś naprawdę zwrócił się przeciwko mnie i wykorzystał uzyskane informacje do walki ze mną. Wtedy, jak i dzisiaj, moja odpowiedź brzmiała: bez względu na to, jak ktoś postąpi, nie mam czego się bać pod warunkiem, że będę wystarczająco przekonana, iż „dam sobie radę”. Trzeba tylko zaufać sobie i światu. Tak to już jest, że kiedy zaczynasz dawać innym wsparcie, zaczynasz rosnąć. A poza tym, masz znacznie większy wpływ na ten świat, kiedy ludzie zaczynają korzystać z wiedzy, którą im przekazałeś.
Rozdawaj pochwały
Kiedy przychodzi do chwalenia innych, wielu z nas największy kłopot ma z wyrażaniem uznania najbliższym mężowi czy żonie, dzieciom, rodzicom, czasem też przyjaciołom. Przyczyna tej trudności tkwi w dużej mierze w złości i urazie, jakie wobec nich żywimy. Ale tak się dziwnie składa, że kiedy ludzi chwalimy, złość i uraza pierzchają, a oni zaczynają nas darzyć miłością. Nazbyt często koncentrujemy się w relacjach z najbliższymi na tym, co złe, wypominając im bez trudu błędy i przewinienia. Nic dziwnego, że tak niewiele jest harmonijnych związków Pragniemy, by najbliżsi nas akceptowali i wspierali. Powinniśmy starać się otaczać ludźmi hojnymi i wspaniałomyślnymi, kochającymi i troskliwymi. Wynika z tego, że powinniśmy się kierować następującą maksymą:
POCIĄGA CIĘ OKREŚLONY TYP CZŁOWIEKA? SAM TAKI BĄDŹ. CHCESZ SIĘ OTACZAĆ OKREŚLONYM TYPEM LUDZI? SAM BĄDŹ TAKIM CZŁOWIEKIEM.
Pewna kursantka zapytała mnie. niedowierzająco, co powinna zrobić, jeżeli daje, daje, daje, nic w zamian nie otrzymując. Poprosiłam o przykład. Powiedziała, że daje z siebie wszystko mężczyźnie, którego chce odzyskać, a on twardo się opiera, że do niej nie wróci. Myślę, że mnie źle zrozumiała. Po pierwsze, trudno uwierzyć, by dawała, niczego nie oczekując w zamian. Oczekiwała bardzo wiele! Sama zresztą przyznała, że miała nadzieję, iż zauważy wreszcie co traci i do niej wróci.
Zwróciłam jej uwagę, że wygląda mi to raczej na chłodną kalkulacje niż na miłość. Zasugerowałam, że powinna pozwolić mu odejść, a sama poszukać kogoś, kto lepiej zaspokoi jej potrzeby. Przypomniałam, że nie ma nic złego w dawaniu, ale jeżeli partner nie zaspokaja naszych potrzeb, czas zamknąć z miłością drzwi i poszukać sobie kogoś innego. Dawać, to nie znaczy być wycieraczką. Mamy prawo zaspokajać swoje potrzeby Ale jeżeli konkretna osoba tego nie robi, niczego nie wskóramy gniewając się na nią.
Rozdawaj czas
Czasu wiecznie mamy za mało i dlatego jest jednym z najcenniejszych artykułów pierwszej potrzeby. Jest też jednym z najcenniejszych darów. Jak się rozdaje czas? Wysłuchując problemu koleżanki, pisząc liścik z podziękowaniami, angażując się w sprawę, która bezpośrednio Ciebie nie dotyczy, zgłaszając się na wolontariusza, czytając dziecku książkę. Każda z tych czynności pozwala przekroczyć siebie i pomaga działać z pozycji innej cząstki własnego Ja tej kochającej, troskliwej, hojnej. Jeden z moich kursantów, Dawid, opowiedział o tym, jak dzielił się swoim czasem. Zgłosił się do Akcji Świątecznej, polegającej na odwiedzaniu chorych w szpitalu w okresie świąt Bożego Narodzenia. Powiedział, że „otworzyło mu się serce” i „opuścił świat zwyczajny i małostkowy, by przenieść się w inny, bardziej wzniosły wymiar”. Zauważ, jakie uczucia wzbudziło w Dawidzie to, co dał z siebie innym. Opowiedział o tym, jak śpiewał dziecku w śpiączce. Pielęgniarka powiedziała: „Zaśpiewaj mu on Cię usłyszy”. Było to cudowne doświadczenie i Dawid radził reszcie grupy, by też się otworzyła i coś z siebie dała. „To znakomicie poprawia samopoczucie!”
Pewien mój znajomy po niedawnym wylewie poczuł się w czasie Święta Dziękczynienia hojnie obdarowany. Mimo że poruszał się na wózku inwalidzkim, zgłosił się na ochotnika do darmowej jadłodajni dla bezdomnych, by pomóc w przygotowaniu świątecznego obiadu. Nie żałuje ani chwili. Wie, że jego osobiste zaangażowanie się liczy, mimo wylewu.
Zgłaszanie się na ochotnika, to także świetny sposób na spędzenie wakacji z dziećmi. Jedna z moich koleżanek wpadła w osłupienie, kiedy jej córeczka, po otworzeniu 52 prezentów gwiazdkowych zapytała „Tylko tyle?” i powiedziała sobie „Nigdy więcej”. Od tej pory, każdego roku, ona i córka biorą udział w opisanej przez Dawida Akcji Świątecznej i zaobserwowała w córce ogromną zmianę. Zamiast się zastanawiać, co dostanie pod choinkę, córka spędza dużo czasu na robieniu prezentów dla chorych w szpitalu.
Chciałabym w tym miejscu wygłosić generalną uwagę na temat pracy ochotniczej. Kiedy pracowałam w „Pływającym Szpitalu”, miałam wiele okazji obserwować wolontariuszy. Dzielili się na dwie ogólne kategorie: jedni wiedzieli, że ich osobisty wkład się liczy, drudzy nie. I jakże się oni różnili! Druga grupa pomagała nie dlatego, że chciała coś zrobić dla innych, ale dlatego, że uważała, iż tak wypada „Winny jestem coś społeczeństwu”. Niektórzy wykorzystywali swoją pracę społeczną, by pokazać wszystkim, jacy to oni są „dobrzy”. To nie znaczy, że nie było z nich żadnego pożytku. Owszem, pomagali. Choć na pewno nie wszyscy! Zawsze stawało na przeszkodzie ich własne Ja. Nie interesowali się, czego potrzebuje szpital, interesowali się tylko karmieniem własnego Ja. W efekcie bardziej przeszkadzali niż pomagali. Co gorsza, niewiele chyba czerpali satysfakcji i poczucia wartości z tego co robili. Ci natomiast, którzy wiedzieli, że ich praca się liczy, to całkiem inny gatunek ludzi. Nie było ich słychać, ale można było na nich polegać. Reagowali na nasze potrzeby zanim jeszcze je zdążyliśmy wyartykułować. Nie spóźniali się i nigdy nie nawalali. Robili wszystko, o co ich prosiliśmy, łącznie z najczarniejszą robotą. Robili to z radością, wiedząc, że są przydatni. Rzadko opowiadali o swojej pracy po prostu ją wykonywali. I wszyscy ich bardzo kochali.
Pewność, że nasz osobisty wkład się liczy lub brak takiej pewności robi kolosalną różnicę. Jeśli nie wiesz jeszcze, że Twoje zaangażowanie się liczy, przynajmniej zachowuj się tak, jakby to była prawda. Zadaj sobie pytanie: „Co bym teraz robił, gdyby to się naprawdę liczyło? Jak bym się zachowywał?”. To naprawdę działa. A zatem, wiedząc, że się liczysz lub przynajmniej „udając”, że tak jest, rozdawaj czas. Jakiż to wspaniały dar!
Rozdawaj pieniądze
Pieniądze to dla większości z nas ogromne wyzwanie. Choćbym nie wiem jakie sukcesy odnosiła, oczyma wyobraźni zawsze widzę siebie, osiemdziesięciodwuletnią staruszkę, stojącą na rogu ulicy z kubkiem w ręku i żebrzącą. Okazuje się, że nie ja jedna mam takie lęki. Skąd się one biorą, nie mam bladego pojęcia. Nigdy w życiu mi niczego nie brakowało i, jak na ironię, kiedy żyłam na własny rachunek, miałam więcej pieniędzy aniżeli wtedy, kiedy mnie ktoś utrzymywał. A mimo to, lęk mnie nie opuszcza. Boimy się kłopotów finansowych niezależnie od tego, czy jesteśmy bogaci czy biedni. Czytałam niedawno w gazecie o pewnym niezwykle bogatym człowieku, któremu nadal śni się po nocach, że wszystko traci. Ile by taki nie miał, zawsze mu będzie mało. Wiele lat temu, w podrzędnym skądinąd filmie, usłyszałam kapitalne zdanie „To nie pieniądze dają poczucie bezpieczeństwa, ale świadomość, że można się bez nich obejść.” Być może przyczyną problemu jest to, że większość z nas nigdy nie zaznała biedy. Oto kolejny dowód na to, jak cennych lekcji może nam udzielić niedostatek.
Najlepsze lekarstwo na obsesje finansowe, to mniej się przejmować i zacząć się wyzbywać pieniędzy. Zacznij w rozsądnych granicach „rozdawać to co masz” w przekonaniu, że zawsze znajdziesz sposób na to, by zdobyć to, co Ci jest potrzebne. Jedna z moich koleżanek pisze słowo „dziękuję” na odwrocie czeków, którymi płaci rachunki. Taka postawa zapewnia jej większą swobodę może się cieszyć, inwestować w siebie i innych, płynąć twórczo z prądem. Rozdawanie pieniędzy doskonale popłaca w sensie pieniędzy, które dzięki temu do nas wrócą, ale przede wszystkim w sensie spokoju ducha.
Jak powiedział Jerry Gillies w swojej książce Moneylove [Miłość do pieniędzy], „Bogaci wydają pieniądze, biedni je gromadzą”. Możesz być milionerem, ale jeśli nastawiasz się wyłącznie na gromadzenie pieniędzy, masz mentalność biedaka. Nie chcę przez to powiedzieć, że powinieneś pieniądze przepuszczać sekret tkwi w równowadze.
Rozdawaj miłość
Jeżeli o mnie chodzi, wszystko co powiedziałam wyżej na temat „rozdawania” sprowadza się do rozdawania miłości. Ale miłość ma i inne składniki. Dowodem miłości jest na przykład to, że akceptujemy kogoś takim, jakim jest, nie próbując go zmieniać. Dowodem miłości jest ufność, że ktoś sam potrafi pokierować swoim życiem i stosownie postępować. O miłości świadczy przyzwolenie, aby ktoś mógł odejść i pójść własną drogą, uczyć się i rozwijać, bez poczucia, że zagraża to naszej egzystencji. Ile znasz par, które tak siebie nawzajem traktują?
Często to co z pozoru jest miłością, w rzeczywistości nią nie jest, jest przejawem niezaspokojonych potrzeb. Jak napisał Rollo May w Man’s Search for Himself [Człowiek w poszukiwaniu siebie]:
„Mylimy najczęściej dwa pojęcia, miłości i zależności; a prawda jest taka, im bardziej jesteś niezależny, tym bardziej kochasz”. Miłość to umiejętność dawania. I pora zacząć to robić. Mówiłam już o rozdawaniu podziękowań, informacji, pochwał, czasu, i wreszcie miłości. Jestem pewna, że potrafiłbyś tę listę uzupełnić. Rozumiesz już, że miłość to dawanie. To powstanie z pozycji skulonej, kurczowych objęć ramion, by stanąć wyprostowanym, z ramionami otwartymi i wyciągniętymi przed siebie. W tej pozycji poczujesz się tak bogaty, że bez trudu zrozumiesz znaczenie słów „Kielich mój wypełniony jest po brzegi”. ^~I Dawanie z pozycji „mój wkład się liczy” zwiększa zdolność dzielenia się z innymi. Ale, jak każda nowa umiejętność, i ta wymaga ćwiczeń. .
Bez względu na to, czy w to wierzysz czy nie, Twoje życie już jest bogate. Po prostu nie zwróciłeś na to uwagi. Nie uwierzysz w swoje bogactwo, dopóki go nie dostrzeżesz. I Może Ci to ułatwić tak zwana Księga Obfitości. Kup sobie piękny notes, najdroższy na jaki Cię stać. Zacznij go wypełniać, wy mieniając wszystkie pozytywy swego życia, dawne i obecne, jakie tylko Ci przychodzą do głowy. Nie odkładaj pióra, dopóki nie doliczysz do 150. Niektórym z Was na pewno uda się znaleźć jeszcze więcej. Kiedy już nic więcej nie potrafisz wymyślić, wytęż umysł, a na pewno jeszcze coś znajdziesz. Skoncentruj się tylko na dobrodziejstwach, jakie Cię w życiu spotkały. Wypisz je wszystkie w swoim notesie, nawet te najdrobniejsze. Uzupełniaj swą listę codziennie. Zamiast prowadzić tradycyjny pamiętnik, który dla wielu jest swoistą książką życzeń i zażaleń opisem nędzy i rozpaczy, marzeń i niezaspokojonych pragnień napisz książkę, której treść sprowadza się w gruncie rzeczy do jednego „To jest mój stan posiadania!”. Pisz o wszystkim, co Cię dobrego spotkało, dużego i małego może to być komplement koleżanki, radosne „Dzień dobry!” listonosza, piękne niebo, okazja do zrobienia dobrego uczynku, wizyta u fryzjera, nowy garnitur, pożywne jedzenie. Zwracaj uwagę na wszystkie wspaniałe rzeczy, jakie Ciebie spotykają Porozwieszaj wszędzie kartki przypominające, że trzeba się koncentrować na serze, a nie na dziurach w serze. Wypatruj darów Bożych, a na pewno je dostrzeżesz. Omotają Cię wtedy ze wszystkich stron. Tyle jest rzeczy, które są tam od zawsze, tylko Ty ich nie zauważałeś. Jak możesz się czuć biedny, skoro jesteś taki bogaty.
Jeśli będziesz pilnie wykonywał to zadanie, wkrótce będziesz miał szafę pełną notesów. Zaglądaj do nich często, zwłaszcza wtedy, kiedy czujesz, że czegoś Ci brakuje. $rak jest wyłącznie stanem umysłu. Najhojniejsi ludzie, jakich znałam, to biedni pacjenci „Pływającego Szpitala”. Patrzyłam na nich i na to, co robią dla swego środowiska i serce mi rosło. Poczucie braku nie jest kwestią pieniędzy, to kwestia miłości. A miłość zawsze możesz w sobie wskrzesić pod warunkiem, że zapamiętasz, że TWOJE ŻYCIE JEST BOGATE, A OSOBISTY WKŁAD SIĘ LICZY Nie poprzestawaj na wypełnianiu Księgi Obfitości. Czytaj stale książki o pozytywnym przesłaniu, słuchaj motywujących i inspirujących kaset, wymyślaj własne afirmacje. Mam w swoim komputerze afirmację następującą: POZBYWAM SIĘ LĘKU PRZED NIEDOSTATKIEM, WTEM, ŻE ŚWIAT JEST OBFITY I DOSTATNI. Ilekroć nachodzą mnie lęki natury finansowej, czy jakiekolwiek inne zresztą, powtarzam ją sobie. Przywraca mi spokój przypomina, że w każdym momencie, moje życie kipi od obfitości. Pamiętaj, zmierzasz do punktu, w którym to Ty będziesz obdarowywał innych. Kiedy wiesz, że „masz „, dawanie nie nastręcza trudności. Kiedy obdarowujesz innych, nie masz czego się lękać. Jesteś wtedy silny, kochasz. Nie kombinuj, jak by tu coś wyłudzić od innych, ale zastanów się, co możesz dla innych zrobić. Ot i cała filozofia życiowa. Potęga takiego myślenia jest wręcz niewyobrażalna. No bo zastanów się: kiedy nastawiasz się w życiu na dawanie, nikt Cię nie może okraść. Każdy, kto coś Ci zabiera, pomaga Ci po prostu realizować Twój cel życiowy i należy mu się za to wdzięczność. Kiedy przyjmujesz w życiu rolę wspaniałomyślnego dorosłego, wiesz, że jesteś tu po to, by Ciebie wykorzystywano. George Bernard Shaw pięknie tę ideę podsumował w przytoczonym niżej urywku. Czytaj codziennie te słowa, a łatwiej Ci będzie nabrać do wszystkiego dystansu i będziesz miał odwagę przełamać strach i przydać się na coś światu:
Dać się wykorzystać dla celu, który uznałeś za wzniosły, być siłą natury, a nie małym, mizernym, egoistycznym kłębkiem dolegliwości i skarg, narzekającym, że świat nie chce mnie uszczę śliwiać oto prawdziwa radość życia.
Jestem zdania, że moje życie należy do całego społeczeństwa i dopóki żyję przywilejem jest robić dla niego wszystko co mogę. Kiedy umrę, chcę być całkiem zużyty, bo im ciężej pracuję, tym bardziej żyję.
Raduję się życiem jako takim. Dla mnie życie nie jest świeczką, która za chwilę zgaśnie. Jest wspaniałą pochodnią, którą dano mi na chwilę do potrzymania i chcę, by płonęła jak najjaśniej, , dopóki jej nie przekażę następnym pokoleniom.
Rozdział 11.
Zapełnij wewnętrzną pustkę
„Odpuszczam sobie”
Opowiedziałam Ci o wielu potężnych technikach: afirmacjach, mówieniu światu tak, pozytywnym myśleniu, braniu odpowiedzialności, decyzjach bez strat, wyborze miłości i zaufania, nauce dawania i jeszcze innych. Techniki te są tak skuteczne, bo otwierają nas na pewne szczególne miejsce w nas samych. Kiedy nawiązujemy z tym miejscem kontakt, doznajemy uczucia „spełnienia”. Miejsce to bardzo różnie nazywano: Wyższym Ja, Ja wewnętrznym, nadświadomością, wyższą świadomością, Boskim Ja. Mnie najbardziej podoba się nazwa „Wyższe Ja”, bo mówi o wychodzeniu poza tę część siebie, która koncentruje się na trywialnościach powodujących lęk, nienawiść, poczucie braku i wszelkie inne przejawy negatywnego nastawienia. Przywodzi na myśl nowy wymiar istnienia, niewiele mający wspólnego z codziennymi troskami i zmaganiami. Wielu psychologów wierzy w istnienie Wyższego Ja i jego wpływ na jednostkę. Niektórzy nazywają to co robią „psychologią wysoką”, inni „psychologią transpersonalną”. W dziedzinie Wyższego Ja pracuje też wielu pedagogów i lekarzy.
Wszyscy uważają, że Wyższe Ja potrafi wpływać na harmonijny przepływ energii w świecie i potrafi się z tym przepływem zestroić. Jest ono zasobnikiem wielu wysublimowanych cnót twórczości, intuicji, ufności, miłości, radości, inspiracji, aspiracji, troski, dawania tego wszystkiego, czego w głębi serca chcielibyśmy doświadczać.
Zbyt wielu z nas szuka w życiu spełnienia „w świecie zewnętrznym”. Czujemy się wyalienowani, samotni, puści. Ile byśmy nie dokonali, ile byśmy nie posiadali, zawsze czujemy się niepełni i niespełnieni. To poczucie wewnętrznej pustki i dotkliwej samotności, to widomy znak, że zboczyliśmy z kursu i powinniśmy przywrócić właściwy kierunek. Często wydaje nam się, że tym, co nas przywróci na właściwą drogę jest nowy partner, dom, samochód, praca, czy coś innego. Ale to nieprawda. Moim zdaniem, to, czego wszyscy naprawdę szukamy, to ta Boska Esencja, która jest w nas. Kiedy oddalamy się zbytnio od naszego Wyższego Ja, odczuwamy to co Roberto Assagioli tak trafnie nazwał „boską tęsknotą”. Kiedy czujesz się zagubiony, czujesz, że zboczyłeś z kursu, sięgnij po prostu po narzędzia, które wyprostują Twoją ścieżkę tak, by biegła w kierunku zgodnym z Twoim Wyższym Ja, a odnajdziesz drogę, z której zboczyłeś.
„A gdzie sżę to moje Wyższe Ja przez całe życie podziewało?” zapytasz. Często mówimy „duszą i ciałem”, co oznacza „całym sobą”. Społeczeństwo współczesne interesuje się przede wszystkim ciałem, w sensie fizycznym i umysłowym. Część duchowa, czyli Wyższe Ja, gdzieś się po drodze zagubiła. Niewiele jest na razie miejsc, gdzie można byłoby się czegoś dowiedzieć o Wyższym Ja. Nic więc dziwnego, że skupiamy się prawie wyłącznie na swoim intelekcie i swojej fizyczności. Wielu z nas nawet nie wie, że posiada również część duchową.
Na domiar złego, samo słowo „duchowy” w wielu ludziach wzbudza odruch niechęci. Wyłączają się, kiedy tylko je usłyszą, a to dlatego, że mylą dwie rzeczy: „duchowy” i „religijny, odnoszący się do Boga”. Słowo „duchowy” gasi tych, którzy nie są religijni.
Sposób, w jaki ja używam tego słowa, na pewno będzie dla Ciebie do zaakceptowania, bez względu na to czy jesteś osobą wierzącą czy ateistą. Mówiąc o tym, co duchowe, mam na myśli Wyższe Ja, to miejsce w nas, które kocha, jest życzliwe, obfituje we wszelkie dobra, jest radosne i kryje w sobie wszystko, o czym wspomniałam wcześniej. Wierz mi, że dopóki nie dotrzesz świadomie lub nieświadomie do swojej cząstki duchowej, będziesz wiecznie niezadowolony.
Jestem pewna, że każdy z Was funkcjonował z pozycji duchowej, nawet jeśli nigdy tego tak nie nazwał. Czy zdarzyło Ci się podarować coś komuś i tak się z tego cieszyć, że aż oczy Ci się zaszkliły od łez? Czy zdarzyło Ci się kiedyś tak zachwycić jakimś pięknem zachodem słońca czy kwiatem że czułeś się wewnętrznie wzbogacony? Czy zdarzyło Ci się zetknąć z czyimś złym zachowaniem i nie czuć wobec niego niczego prócz miłości, bo wiedziałeś, że było ono zrodzone z bólu? Czy zdarzyło Ci się kiedyś zalać łzami radości, kiedy bohater filmowy przezwyciężył jakąś poważną przeszkodę? Jeśli na któreś z tych pytań odpowiedziałeś twierdząco, można powiedzieć, że reagowałeś z pozycji Wyższego Ja. Wyszedłeś poza swoją małostkowość „Ona nawet mi nie podziękowała”, „On nigdy nie sprzątnie po sobie brudnych skarpetek”, „Dlaczego on nie dzwoni?” i dotknąłeś innej, pięknej rzeczywistości.
Kiedy Wyższe Ja Osobiste spotka się z Wyższym Ja Grupowym, jest to wręcz wspaniałe przeżycie. Jeśli podczas zamknięcia Olimpiady czułeś jak Ci serce rośnie myśląc jaki wspaniały byłby ten świat, gdyby każdy działał wedle zasady „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego” doświadczyłeś, czym jest Wyższe Ja Grupowe. Moc i miłość, jakie ono generuje, są wręcz fenomenalne.
Zło także może dawać poczucie władzy i uniesienia. Różnica polega na tym, że wszystko co pochodzi od Wyższego Ja, które jest z natury siedliskiem miłości, daje niemal poczucie rozkoszy Moc płynąca z naszego siedliska zła nie łagodzi nostalgii za tym, co Boskie. Wręcz przeciwnie, oddala nas coraz bardziej od „domu”. I dlatego, kiedy poczucie mocy na chwilę Cię opuszcza, czujesz się zagubiony, osamotniony i przestraszony Kiedy działasz z pozycji Wyźszego Ja, czujesz się ześrodkowany i bogaty bogactwo aż się w Tobie przelewa. I automatycznie opuszcza Cię strach.
Wyższe Ja pomaga również czynić w życiu „cuda” podnieść w pojedynkę samochód przygniatający najbliższą Ci osobę, wykonać monumentalne zadanie, choć nikt Ci nie rokował powodzenia. Często słyszałam jak ludzie mówili „Nie wiem, jak to zrobiłem, ale zrobiłem!”. Ich moc płynęła z Wyższego Ja. Teraz, kiedy Cię zapoznałam z pojęciem Wyższego Ja, pozwól że Ci pokażę nadzwyczaj prosty model istnienia. Nie jest to model pełny, wielu aspektów świata wewnętrznego i zewnętrznego nie uwzględnia. Ale jest on przydatny, bo przypomina, że sami możemy w życiu decydować o tym, jakie będą nasze doświadczenia.
O ile pamiętasz, wewnętrzna Trajkotka, to ta nasza część, która stara się nas doprowadzić do obłędu. Jest to przechowalnia wszystkiego, co nas w życiu złego spotkało, od chwili narodzin aż do chwili obecnej. W niej mieszka nasze Ja dziecinne, domagające się ciągłej uwagi, nie umiejące się dzielić. Świadomość śle rozkazy do Podświadomości na podstawie napływających informacji. Informacje te mogą napływać albo od Wyższego Ja albo od Trajkotki. Od nas zależy, które z nich wybierzemy. W Podświadomości zmagazynowana jest ogromna ilość informacji. Podświadomość ma też dostęp do Energii Uniwersalnej. Działa trochę jak komputer sortuje i wyszukuje informacje. Nie możesz sobie przypomnieć na przykład jakiegoś nazwiska, aż tu nagle, kiedy się najmniej tego spodziewasz, wyskakuje jak Filip z konopi. To sprawka Podświadomości. Podświadomość przyjmuje instrukcje od Świadomości. Nie zadaje pytań, nie ocenia. Nie odróżnia tego, co dobre od tego, co złe, tego, co zdrowe od tego, co chore. Przypomnij sobie eksperyment z ramieniem, o którym pisałam w rozdziale 5. Kiedy Podświadomość usłyszała dwie informacje. Świadomość wybiera źródło informacji i energii i przesyła te informacje do Podświadomości. Podświadomość słucha Świadomości i wykonuje otrzymane instrukcje.
„Jestem człowiekiem silnym i wartościowym”, ramię się naprężyło. Kiedy Podświadomość usłyszała „Jestem człowiekiem słabym i bezwartościowym „ ramię łatwo można było zepchnąć w dół. Podświadomość wierzy temu, co jej mówi Świadomość, bez względu na to, czy mówi prawdę czy nie, a nawet bez względu na to, czy Ty w to wierzysz czy nie.
Zgodnie z przedstawionym modelem, umysł może posłuchać Trajkotki, wygadującej wszelkiego rodzaju autodestrukcyjne, negatywne bzdury, albo może posłuchać Wyższego Ja, afirmującego, kochającego, wspaniałomyślnego i zasobnego. Wszystkie przytoczone w tej książce ćwiczenia i teorie mają na celu dopomożenie Świadomości w otworzeniu się na bogactwo Wyższego Ja i odwrócenie się od ubóstwa Trajkotki.
Świadomość nie wie często, że steruje nią Trajkotka. A nawet jeśli wie, jest tak do niej przyzwyczajona, że pochłonięta swoimi codziennymi sprawami „zapomina” posłuchać Wyższego Ja i potrzebuje, by jej stale o tym przypominać. To tu właśnie przydają się wszelkie afirmacje, pozytywne myślenie, taśmy, książki, powiedzonka i inne pomoce przypominające Świadomości, że nie musisz już słuchać swojej Trajkotki. Trajkotka, tak jak Wyższe Ja, zawsze tam była i będzie. Nie ma co rozpaczać z tego powodu, że od czasu do czasu wyskakuje z ukrycia! Zawsze będzie to robiła to Ci mogę zagwarantować. Musisz tylko zdać sobie sprawę z jej istnienia i z tego, że masz jeszcze Wyższe Ja. Żadna z tych części nie ma monopolu na prawdę. Po prostu każda pozwala Ci przeżyć życie zupełnie inaczej.
Kiedy słuchasz Trajkotki, Twoje życie jest pełne lęku, który nie pozwala Ci się rozwijać. Kiedy słuchasz Wyższego Ja, Twoje życie jest radosne, bogate i pozbawione lęku. Jak każdy człowiek, jesteś ekspertem od słuchania Trajkotki. Twoim zadaniem jest teraz nabranie biegłości w słuchaniu Wyższego Ja. Kiedy się tego nauczysz, będziesz mógł dokonać wyboru.
Dlaczego tyle dobrego zaczyna się dziać, kiedy Twoja Świadomość decyduje się działać z pozycji Wyższego Ja i dlaczego dzieje się na odwrót, kiedy słucha Trajkotki? Jak się wydaje, kiedy Podświadomość otrzymuje rozkazy od Świadomości, stara się je wykonać łącząc się wewnętrznie z ciałem, intelektem i emocjami. Kiedy słyszy: „Jestem człowiekiem słabym i bezwartościowym”, łączy się z ciałem i osłabia Cię fizycznie. Łączy się z emocjami, wzbudzając przygnębienie i bezradność. Łączy się z intelektem i powoduje, że głupiejesz. Kiedy zaś słyszy: „Jestem człowiekiem silnym i wartościowym”, łączy się z ciałem i napełnia Cię siłą. Łączy się z emocjami, wzbudzając pewność siebie i ożywienie. Łączy się z intelektem i rozjaśnia umysł. Oraz napełnia dobrą energią. Co więcej, na zewnątrz znajduje się Energia Uniwersalna, bez której świat nie mógłby istnieć. Wykonując swoje rozkazy, Podświadomość łączy swą energię z Energią Uniwersalną, dzięki czemu otrzymujesz dokładnie to, o co „prosiłeś”. Jeśli zakomunikujesz światu, że jesteś „człowiekiem słabym i bezwartościowym”, świat Cię wysłucha i ześle na Ciebie wszelakie nieszczęścia. Ludzie Cię zadepczą. Nigdy nie osiągniesz tego, co chcesz. Będziesz napotykał ciągłe przeszkody i nie miał siły ich usunąć. Jeśli zakomunikujesz światu, że jesteś „człowiekiem silnym i wartościowym”, świat posłucha twojej Podświadomości i ześle Ci wszelakie dobra. Ludzie będą Ciebie szanować i uczciwie traktować. Będziesz miał wiele wspaniałych osiągnięć. Nic nie będzie stało na Twojej drodze, ponieważ zawsze znajdziesz sposób na to, by usunąć przeszkody. Klucz tkwi w tym, że tak jak Podświadomość, tak i Uniwersalna Energia nie feruje ocen. Metafizycy mówią o prawach uniwersalnej energii. Jedno z tych praw, to prawo przyciągania. „Podobieństwa się przyciągają”. Kiedy wysyłasz złą energię, jak myślisz, co przyciągniesz? Negatywną energię. Kiedy wysyłasz dobrą energię, dobra energia do Ciebie wróci. Może teraz lepiej zrozumiesz, dlaczego bezwzględnie musisz się nauczyć wysyłać tylko dobre myśli. Niektórym z Was może być trudno zaakceptować ideę Uniwersalnej Energii. Nie musisz w to wierzyć, by nawiązać kontakt z Wyższym Ja. Ale kiedy widzisz, że możesz się połączyć z czymś większym od siebie, już nie masz wrażenia, że do wszystkiego musisz dochodzić sam. Czujesz się znacznie mocniejszy i o wiele mniej się boisz. Przypomnij sobie Lęku Poziom 3: „Boję się, że sobie nie poradzę”. Mając po swojej stronie Uniwersalną Energię, nauczysz się ufać nie tylko sobie, ale całemu światu. Ten rodzaj podwójnej ufności, to sygnał końca Twoich lęków.
Jednym z narzędzi, z których korzysta Podświadomość, by Cię połączyć z tym, czego szukasz, jest intuicja. Te dziwne komunikaty, to nic innego, jak informacja ze strony Podświadomości, że „Znalazłem!” Nikt, kto doświadczył potęgi intuicji, nie zaprzeczy, że coś działa na naszą korzyść, pod warunkiem, że zechcemy tego „czegoś” posłuchać. Zaufaj swojej intuicji, a zdarzą się „cuda”.
Intuicja działa nieprzerwanie, ale my jej zwykle nie słuchamy. Kiedy zaczęłam wprowadzać w życie rozmaite myśli, które przychodziły mi do głowy, zaczęły się najróżniejsze „zbiegi okoliczności”. Moje pierwsze zajęcia na temat lęku były właśnie dziełem intuicji. Miałam wtedy mgliste pojęcie, że chciałabym prowadzić zajęcia na temat lęku. Odkładałam to jednak na czas nieokreślony, głównie dlatego, że zbyt byłam zajęta innymi rzeczami, by napisać program zajęć i znaleźć uczelnię, która by mnie chciała zatrudnić. Za dużo z tym zachodu pomyślałam.
Pewnego dnia, kiedy siedziałam przy biurku i pracowałam, usłyszałam silny wewnętrzny komunikat: „Zgłoś się do Nowej Szkoły”. Nie miałam pojęcia dlaczego coś takiego mi przyszło do głowy. Nigdy nie byłam w Nowej Szkole Badań Społecznych i nikogo tam nie znałam. Nie wiedziałam nawet, gdzie się mieści. Z czystej ciekawości postanowiłam tam pójść. Powiedziałam sekretarce, że idę do Nowej Szkoły, a ona zapytała po co. „Nie wiem!” odpowiedziałam i skierowałam się do wyjścia. Bardzo dziwnie na mnie spojrzała.
Wsiadłam w taksówkę, która zawiozła mnie pod same drzwi Nowej Szkoły. Weszłam do holu zadając sobie pytanie „Co teraz?” Zobaczyłam tablicę informacyjną ze spisem wszystkich wydziałów. Mój wzrok padł na nazwę Stosunki Międzyludzkie. „Tam powinnam skierować kroki”. Wydedukowałam sobie, że widocznie odbywał się tu wspaniały warsztat, na który mnie „skierowano”. Uczęszczałam wtedy nałogowo na rozmaite warsztaty. Do głowy mi nie przyszło, że mogłabym sama czegoś uczyć w Nowej Szkole.
Znalazłam drzwi z napisem Wydział Stosunków Międzyludzkich i weszłam do środka. Nikogo w recepcji nie było. Zerknęłam przez otwarte drzwi na prawo i zobaczyłam kobietę przy biurku. „W czym mogę pani pomóc?” zawołała. Zupełnie intuicyjnie, bez żadnego „namysłu”, odpowiedziałam ku własnemu zdumieniu: „Przyszłam poprowadzić zajęcia na temat przezwyciężania lęku”. Nie wiedząc o tym, rozmawiałam z dyrektorką wydziału, wspaniałą kobietą, która nazywała się Ruth Van Doren. Wlepiła we mnie wzrok i wymamrotała w końcu: „Nie mogę w to uwierzyć! Szukałam wszędzie, gdzie tylko się da, kogoś, kto poprowadziłby takie zajęcia i nikogo nie znalazłam. A dzisiaj mija termin ich obsadzenia wykaz wszystkich zajęć musi być koniecznie złożony”.
Zapytała następnie, jakie mam kwalifikacje i moja odpowiedź ją zadowoliła. Po czym powiedziała, że spieszy się na autobus i poprosiła, bym szybko napisała ramowy program zajęć. Zrobiłam to. Oddała program sekretarce i wybiegła, dziękując mi wylewnie. Kiedy już wyszła, byłam w szoku. Świadomie nie miałam zamiaru proponowania nikomu zajęć. I to, co jak sobie wcześniej wyobrażałam zajęłoby mi wielemiesięcy, w rzeczywistości zajęło dokładnie dwanaście minut! Ruth Van Doren czegoś chciała, ja czegoś chciałam i Świat nas połączył. Nie wiem na jakiej zasadzie to się stało. Ale wiem, że się stało. Najbardziej zdumiewające w tym wszystkim było to, że gdybym przytomnie sobie to wszystko przemyślała, nigdy nie wybrałabym się do Nowej Szkoły Poszłabym raczej do Hunter College, gdzie kończyłam studia, lub do Columbia University, gdzie zrobiłam doktorat. I tu znałam wiele osób. Nowa Szkoła nigdy przez myśl by mi nie przeszła. Prowadzenie tych zajęć było punktem zwrotnym w moim życiu. Moje doświadczenia z tym związane były tak pozytywne i tak mi „leżały”, że postanowiłam rzucić pracę, której poświęciłam dziesięć lat życia, i poświęcić się nauczaniu i pisaniu. Jestem pewna, że znasz jeszcze wiele innych, bardziej spektakularnych, przykładów działania intuicji ratowania życia, zejścia się ludzi mimo ogromnych przeciwności i jeszcze innych, zdumiewających przypadków. Chodzi o to, że każdy z nas może uzyskać dostęp do siły płynącej z intuicji trzeba tylko zacząć słuchać, co do nas mówi nasza Podświadomość. Podejrzewam, że Podświadomość działa na podstawie instrukcji, które jej przekazaliśmy, nic o tym nie wiedząc. Może o tym zapomnieliśmy, ale Podświadomość nie zapomina nigdy Co więcej, lepiej funkcjonuje wtedy, gdy przestajemy się problemem świadomie zajmować i pozwalamy jej działać bez zakłóceń. To dlatego wiele najbardziej inspirujących pomysłów przychodzi wtedy, kiedy odpoczywamy lub pogrążamy się w inne zajęcia. Zacznij po prostu zwracać uwagę na to, co Ci podpowiada Podświadomość i wprowadzać to w czyn. Jeśli Podświadomość Ci podpowiada „Zadzwoń do Xa” zadzwoń. Jeśli Ci mówi „Idź tędy” idź. Jeśli Ci mówi „Idź tamtędy „ idź. Z początku możesz nie być pewien, czy przemawia do Ciebie intuicja czy Trajkotka czy jeszcze coś innego. Postępuj po prostu zgodnie z instrukcją, a szybko poznasz różnicę. Doszłam do punktu, w którym wcielam w życie niemal wszystkie te pozornie „błądzące” myśli, które mnie nachodzą i wprost zdumiewa mnie liczba nowych połączeń, jaka z tego wynika. Istnieje wiele poradników rozwoju intuicji i gorąco Ci je polecam.
Tak bardzo polegam na swojej Podświadomości, że ilekroć mnie nurtuje jakiś problem, mówię po prostu „proszę moją Podświadomość, by mi podsunęła rozwiązanie tego problemu”. Po czym przestaję się nim przejmować i o nim myśleć. Aż w końcu, nie wiem jak to się dzieje, ale rozwiązanie przychodzi samo. Bardzo dobrze jest to robić tuż przed zaśnięciem. Zapomnij o problemie, zostaw go do rozwiązania Twojej Podświadomości. Na pewno dzięki temu lepiej się wyśpisz. Kiedy jesteś zdenerwowany, nie dopuszczasz do głosu Wyższego Ja z całym jego bogactwem. Kiedy jesteś „ześrodkowany” w sposób, jaki Ci przed chwilą opisałam, zaczynasz płynąć harmonijnie z prądem. Zostań ześrodkowany, a niczego nie będziesz musiał się bać. Będziesz w kontakcie ze swoją mocą i wszystko będzie w porządku. Ale jak się ześrodkować, szczególnie kiedy jesteś zdenerwowany? Kiedy jesteś czymś bardzo przejęty, na przykład zdobyciem pracy, na której Ci szalenie zależy, zaczynasz się bać. Trajkotka nie daje Ci spokoju i doprowadza Cię do szału, przekonując, że musisz mieć tę pracę i tylko tę, bo bez niej zginiesz. Trajkotka ściąga Cię na bok. Zacznij wtedy stosować opisane w tej książce techniki. Powtórz najpierw swoje afirmacje. Przypomnij sobie Słownik Cierpienia i Siły i zacznij dokonywać przekładu z języka cierpienia na język siły, by uzyskać właściwy dystans do problemu. Włącz sobie jakąś piękną, kojącą muzykę lub kasetę sterującą medytacją. Wkrótce zaczniesz nawiązywać kontakt ze swoim źródłem siły tym miejscem w sobie, skąd świat wydaje się miejscem bezpiecznym i krzepiącym. Przypominaj sobie stale, że myślenie pozytywne jest równie realistyczne, co myślenie negatywne. Przypomnij sobie również eksperyment z ramieniem. Mówienie sobie rzeczy pozytywnych działa, nawet jeśli w to z początku nie wierzysz.
Powtórz sobie:
„Moje życie nie sprowadza się do tej pracy. Jeśli jej nie otrzymam, to dlatego, że nie byłaby dla mnie najlepsza. Jeśli jest mi pisana, zdobędę ją. Mogę się teraz rozluźnić i zostawić ten problem do rozwiązania mojej Podświadomości oraz Uniwersalnej Energii. Znam wszystkie potrzebne odpowiedzi. Wszystko toczy się jak należy. Nie mam czego się bać”.
Przepowiadając sobie te prawdy, staraj się rozluźnić. Karm się dalej afirmacjami, a z czasem zauważysz, że Twoje ciało i umysł ogarnia błogi spokój. Każde zdanie pozytywne będzie działało jak magnes, przyciągając Ciebie coraz bliżej do źródła. Aż dojdziesz do miejsca, gdzie poczujesz się w pełni bezpiecznie. Nie staraj się kontrolować wyniku, a nie będziesz musiał się bać. Z początku powrót na właściwe tory zajmie Ci trochę czasu. Poszukaj sobie spokojnego miejsca i usiądź na tak długo, ile Ci potrzeba, by poczuć się lepiej. Muzyka medytacyjna ten proces przyspiesza. Nie tylko wprowadza w odpowiedni nastrój i tłumi odgłosy z zewnątrz, ale z czasem zaczyna działać jak bodziec warunkowy, pomagający się odprężyć i poczuć swoją moc, kiedy tylko ją włączysz.
A jeśli problemem nie jest praca, ale związek z ukochaną kobietą (ukochanym mężczyzną)? Powiedz sobie tak:
„Moje życie nie sprowadza się do tej kobiety (tego mężczyzny). Jeśli jest nam pisane być razem, będziemy. Jeśli nie niech tak będzie. Ufam, że moja Podświadomość oraz Uniwersalna Energia pomogą mi stworzyć związek doskonały. Mogę sobie zatem odpuścić, bo wiem, że wszystko toczy się jak należy. Moje życie jest pełne. Moje życie jest bogate. Nie mam czego się bać.” Trafiliśmy niedawno z mężem na idealny dom. Był jednak dla nas za drogi. Mimo to, złożyliśmy ofertę. Od tego momentu zaczęłam obsesyjnie pragnąć tego domu. Odezwała się moja Trajkotka:
„Nigdy nie zbierzesz pieniędzy na zaliczkę. Jeśli sprzedasz wszystkie swoje akcje, zostaniesz bez żadnej rezerwy. A jeśli zabraknie Ci na coś innego pieniędzy? Ale jeśli nie kupisz tego domu, nigdy już nie znajdziesz równie pięknego. Ale skąd wziąć pieniądze?” Usiadłam czym prędzej i zaczęłam ze sobą rozmawiać w sposób pozytywny, by z powrotem się ześrodkować. „Moje życie nie sprowadza się do tego domu. Jeśli jest mi on pisany, będę go miała, a pieniądze się łatwo znajdą. Jeśli ten dom nie jest nam pisany, znajdziemy inny, równie piękny, a może nawet piękniejszy. Przekażę teraz ten problem mojej Podświadomości, która podpowie mi wszystkie brakujące odpowiedzi. Wszystko toczy się jak należy. Nie mam czego się bać”. Wszystkie obsesje ustały i ogarnął mnie błogi spokój. Ilekroć łapałam się na tym, że słucham swojej Trajkotki, wracałam do tego bezpiecznego i spokojnego miejsca. Dom był nam pisany, bo pieniądze bez trudu się znalazły. Zaufałam światu i dzięki temu jak magnez przyciągnęłam ku sobie wszystko, co było potrzebne do bezkolizyjnego zakupu domu. jestem przekonana, że:
JEŻELI NIE BĘDZIEMY SIĘ ŚWIADOMIE i KONSEKWENTNIE KONCENTROWALI NA SWOJEJ DUCHOWOŚCI, NIGDY NIE ZAZNAMY RADOŚCI, SATYSFAKCJI I ŁĄCZNOŚCI, KTÓRYCH WSZYSCY TAK BARDZO SZUKAMY To wymaga ćwiczeń. Kiedy ktoś mówi, że „jest w drodze”, lub że życie jest „podróżą”, ma na myśli to nieustające czuwanie, które jest konieczne, by nauczyć Świadomość słuchać lekcji płynących od Wyższego Ja, które czasem nam umykają, zagłuszone głosem Trajkotki. Wróćmy teraz do naszej matrycy i zobaczmy, jak może nam pomóc w ćwiczeniach. Proponuję, byś na stałe zarezerwował jedną z przegródek dla Wyższego Ja. Zarezerwuj codziennie trochę czasu na wyciszenie się i skupienie na swoim Wyższym Ja. Korzystaj z proponowanych w tej książce technik afirmacji, inspirujących taśm, medytacji lub tego co najskuteczniej na Ciebie działa. Najlepiej to robić rano, bo to Cię ustawi na cały dzień. Skoncentruj się też na Wyższym Ja przed pójściem spać, prosząc je, na przykład, by poszukało odpowiedzi na jakiś problem, który Cię nurtuje. Przegródka zarezerwowana dla Wyższego Ja różni się od innych przegródek tym, że jest to jedyna sfera, która oddziałuje pozytywnie na wszystkie pozostałe sfery życia. Startując z tego miejsca, które wznosi się ponad wszystko co miałkie i małostkowe, obracasz w wartość wszystko, do czego zmierzasz i cokolwiek robisz. Startując z tego siedliska duchowości, poprawiasz jakość swoich kontaktów z resztą świata rodziną, pracą, osobistym wkładem w świat, przyjaciółmi, rozwojem osobistym i tak dalej. Pamiętaj o tym, a Twoja matryca będzie wyglądała jak na następującej ilustracji:
Pozytywna, pełna miłości energia płynąca ze wzniosłej duchowości przeleje się na wszystkie inne obszary Twojego życia. Ci z Was, którzy odkryli już swoje Ja duchowe, wiedzą o czym mówię. A Tych z Was, którzy jeszcze tego nie zrobili, czeka prawdziwa frajda. Przegródka zatytułowana „Osobisty wkład” pomoże Ci utrzymać kurs. Kiedy, pchnięty do działania przez Grupowe Ja Wyższe, angażujesz się w „sprawę wyższą”, przenika Cię poczucie mocy i celu. A to pomaga wnieść żarliwy, osobisty wkład w dzieło, do którego jesteś przekonany. Wyznacz Osobistemu Wkładowi stałe miejsce w Twojej matrycy. To Ci uzmysłowi, że możesz wiele zrobić dla innych, nawet jeśli Ci się wydaje, że jest inaczej. Pamiętaj! Działanie „na niby” jest skuteczne, czy w to wierzysz czy nie. Rozpatrywanie sfery duchowości nie jest celem tej książki. Mam jednak nadzieję, że uda mi się wzbudzić w Tobie apetyt, który Cię zachęci do pogłębiania wiedzy na ten temat. Staraj się zgłębiać metafizyczne prawa rządzące światem gorąco Cię do tego zachęcam. Niech Cię nie zraża słowo „metafizyczne”, odnosi się ono po prostu do badania tego, co wykracza poza sferę fizyczną. Prawa metafizyki są zdumiewająco proste i porządkują wiele niejasności dotyczących funkcjonowania świata. Pomagają nabrać o wiele większego zaufania do siebie i do świata, a to jak wiesz, jest najlepszym lekarstwem na lęk. Zgłębianie tych praw to zadanie na całe życie, jak zresztą wszystko w tej książce, ale nawet jeśli ich nie poznasz do końca, będziesz przynajmniej szedł we właściwym kierunku. Ci, którzy wierzą w Boga i/lub są religijni, łatwo wcielą te idee w swój system przekonań religijnych. Kto nie wierzy, też z nich skorzysta, bo prawa te wszystkich dotyczą. Zachęcam też do studiowania idei C.G. Junga i Roberto Assagioli, dwóch myślicieli, którzy zajmowali się psychologią transpersonalną. Assagioli jest twórcą psychosyntezy, niezwykłej koncepcji samointegracji i samorealizacji. Psychosynteza proponuje wiele technik służących uwalnianiu z uwarunkowań przeszłości, rozwiązywaniu konfliktów wewnętrznych (typu „Chcę, żeby się mną opiekowano” versus „Chcę być całkowicie niezależny”) i rozbudzaniu miłości oraz kreatywności.
Jednym z najpotężniejszych narzędzi stosowanych przez praktykujących psychosyntezę i przedstawicieli innych dyscyplin jest wizualizacja sterowana. Jest to jedna z najskuteczniejszych metod docierania do Wyższego Ja. Istnieje na ten temat wiele wspaniałych książek i raz jeszcze zachęcam Cię do ich lektury. Ale dopiero przeżycie samemu takiej sterowanej wizualizacji pozwala w pełni docenić jej potęgę. Radzę Ci zapisać się na kurs wizualizacji sterowanej lub zaopatrzyć się w odpowiednie kasety magnetofonowe. Książki powiedzą Ci, na czym taka wizualizacja polega, ale dopiero kiedy przeżyjesz ją osobiście nabierzesz doświadczenia a różnica między jednym a drugim jest naprawdę zasadnicza. W największym skrócie, wizualizacja sterowana polega na tym, że zamykasz oczy, odprężasz się i słuchasz czyichś instrukcji. Podczas wizualizacji wykorzystujesz siłę wyobraźni, by zobaczyć, jak wyglądałoby Twoje życie, gdybyś słuchał wyłącznie Wyższego Ja. Na co dzień wyobraźnia nastawiona jest na odbiór Trajkotki, a jedyne wyobrażenia, jakie potrafisz w sobie wzniecić, to wyobrażenia horrorów. Wizualizacja sterowana pomaga odepchnąć Trajkotkę na bok i wejść w nieznany dotychczas świat uczuć i obrazów psychicznych. Obrazy te są nieraz tak piękne, że możesz popłakać się z radości. Jeśli obrazy, które zobaczysz nie będą przyjemne, też będą cennym doświadczeniem, bo pozwolą wejrzeć w zakamarki siebie, których dotychczas skrzętnie unikałeś.
Nie wszyscy z jednakową łatwością wytwarzają obrazy psychiczne i dla tej grupy ludzi wizualizacje nie są skuteczne. Jeśli do nich należysz, nie przejmuj się. Korzystaj po prostu z innych technik, na przykład afirmacji, by odnaleźć drogę do Wyższego Ja. Ale gorąco Cię namawiam, byś przynajmniej spróbował wizualizacji.
Spróbuj przygotować własne pomoce do wizualizacji, nagrywając teksty podane w książkach. Czytając je na głos, staraj się by ich brzmienie było maksymalnie kojące. Posłuchaj najpierw kaset do wizualizacji nagranych przez kogoś innego, by się zorientować, jakie przerwy między kolejnymi zdaniami dają najlepszy efekt. Oto skrócona wersja wizualizacji sterowanej, której używam podczas swoich zajęć i która dostępna jest również na kasecie zatytułowanej „Sztuka pokonywania lęku”:
Usiądź wygodnie w fotelu, wyprostuj plecy, oprzyj stopy o podłogę, a ręce ułóż wygodnie na podołku. Nic nie rób, tylko słuchaj moich instrukcji i pozwól swojej wyobraźni swobodnie pracować. Nie ma wizualizacji dobrych ani złych. Przyjmij wszystko, co Ci przyjdzie do głowy.
A teraz zamknij oczy... i nie otwieraj ich do końca wizualizacji. Wciągnij mocno powietrze... wciągnij z powietrzem całą życzliwą energię świata... a teraz wypuść powietrze a wraz nim przekaż światu całą swoją życzliwą energię. Jeszcze raz.., wdech... wydech. I jeszcze raz... wdech... wydech. Zaczynasz się całkowicie odprężać. Poczuj, jakie to wspaniałe uczucie. Rozluźnij się. Zacznij od czubka głowy i przechodź po kolei po wszystkich częściach ciała, aż do stóp. Rozluźnij mięśnie... między brwiami... policzków... ust... karku... barków... pleców... ramion... dłoni... klatki piersiowej... brzucha... pośladków... nóg... stóp... Odpręż się całkowicie... sprawdź, czy nie zostało gdzieś jeszcze jakieś napięcie... i je uwolnij...
A teraz pomyśl sobie o jednym z Twoich celów życiowych... o czymś konkretnym, którego nie możesz osiągnąć, bo Ci w tym przeszkadza twój lęk...
A teraz spróbuj sobie wyobrazić, że zbliżasz się do tego celu, „tak jakbyś” się niczego nie bał...
Spróbuj zobaczyć, jak zmierzasz w kierunku tego celu, pełen poczucia mocy i wiary w siebie... wiary, że wszystko będzie dobrze... Jak byś się zachowywał .., gdybyś się niczego nie bał?.... Zobacz siebie w tej sytuacji... Co teraz byś robił... gdybyś się nie bał?
Rozejrzyj się po ludziach, którzy Ciebie otaczają... Jak byś się z nimi kontaktował... gdybyś się nie bał?
A jak oni kontaktowaliby się z Tobą?
Rozkoszuj się tym poczuciem mocy i zwróć uwagę, jak bardzo potrafisz kochać... i dawać.
To uczucie stale mieszka w Tobie... jest nieodłączną cząstką Ciebie...
Mając taką siłę i taką wiarę, możesz iść w życiu do przodu... Zobacz siebie... zobacz jak realizujesz ten cel... z całą twoją mocą... całą twoją wiarą...całą twoją miłością... całym Twoim osobistym wkładem.
A teraz powoli... zacznij wracać do tej sali... wiedząc, że dysponujesz tą siłą.... Kiedy tylko zaczniesz działać... ta siła się ujawni.
Poczuj pod sobą fotel.. poczuj swoją obecność w tej sali... posłuchaj dźwięków, które Ciebie otaczają... A kiedy będziesz gotów, otwórz oczy... nie spiesz się. Kiedy będziesz gotów, otwórz oczy. Rozciągnij się, porozkoszuj swoją mocą. Ona tam jest i tylko czeka, byś z niej skorzystał.
Najlepiej by było, gdybyś Ty sam, albo ktoś zaprzyjaźniony, nagrał tekst tej wizualizacji na magnetofon, łagodnym głosem, robiąc między kolejnymi instrukcjami wystarczająco długą przerwę na to, byś każdą scenę mógł sobie wyobrazić szczegółowo i z wyczuciem.
Na moich kursantach, którzy potrafią wizualizować, wizualizacja robi silne wrażenie. Wielu z nich przyznało, że po raz pierwszy w życiu zobaczyli, jak wygląda świat bez lęku. Kiedy znikał lęk, przepełniała ich wielka miłość. Świat nagle stawał się niewyobrażalnie piękny i przepełniała ich chęć obdarowywania wszystkich dokoła. Kiedy nie masz pojęcia, jak wygląda świat bez lęku, błądzisz po omacku. Ale z chwilą, gdy potrafisz to sobie wyobrazić, o wiele łatwiej Ci się trzymać drogi. Wtedy już wiesz, kiedy jesteś zestrojony ze swoim Wyższym Ja, a kiedy nie. Wizualizacji można też używać do szukania odpowiedzi na nurtujące pytania dotyczące sensu życia, porządkowania celów życiowych, ujawniania ważnych, głęboko skrywanych prawd. Wizualizacje mogą być wykorzystywane do bardzo różnych celów i prowadzić do niewiarygodnych odkryć i dlatego są tak cenione przez pedagogów i terapeutów.
Przedstawiłam Ci wiele pomysłów i technik, ale tylko wtedy będą skuteczne, kiedy w nie uwierzysz. Nieraz mnie proszono, bym udowodniła, że prawdą jest to co piszę. Mogę na to tylko odpowiedzieć, że nie wszystko da się udowodnić przynajmniej jeszcze nie teraz.
Nie mogę udowodnić istnienia Wyższego Ja. Nie mogę udowodnić, że mamy łączność ze wspaniałym źródłem leczniczej, ożywczej energii. Ani tego, że Podświadomość może czynić „cuda”, w nas i w naszym otoczeniu. Ani skuteczności proponowanych tu technik. Ale wiem, że kiedy sama wzoruję się w życiu na tych ideach, wszystko czego doświadczam, ulega cudownej transformacji i jestem zakochana do szaleństwa w życiu i wszystkim, co mi przynosi dosłownie wszystkim. Nie mogę Ci udowodnić, że mam rację... Ale nikt mi nie może udowodnić, że nie mam racji. Bo, jak pisał Hugh Prather w There is a Place Where you Are Not Alone (Nie jesteś tu sam]:
PO CÓŻ WYBIERAĆ RACJE ZAMIAST SZCZĘŚCIA, SKORO NIKT NIE MA RACJI?
Poznałam życie z pozycji Trajkotki i poznałam życie z pozycji Wyższego Ja i wybrałam to drugie. Zrobię wszystko, by jeszcze bardziej otworzyć swój umysł i swoje serce na miłość, radość, twórczość, zadowolenie i pojednanie. Taki jest mój cel i przebyłam już wiele mil w jego kierunku, korzystając z opisanych w tej książce technik. I z radością wyruszam w dalszą długą podróż, ufna, że spotkamy się gdzieś po drodze jeżeli jeszcze tego nie zrobiliśmy.
WYBÓR NALEŻY DO MNIE
KIEDY SŁUCHAM SWOJEJ KIEDY WSŁUCHUJĘ SIĘ
TRAJKOTKI W SWOJE WYŻSZE JA
Staram się wszystko kontrolować Jestem ufny
Nie dostrzegam swoich dobrodziejstw Doceniam
Jestem wiecznie niezaspokojony Kocham
Jestem niewrażliwy Jestem troskliwy
Wszystko się we mnie kłębi Jestem spokojny
Jestem zablokowany Jestem twórczy
Nie wiem, że się liczę Liczę się
Jestem odpychający Jestem pociągający
Wywieram ujemny wpływ Wywieram pozytywny wpływ
Jestem zaborczy Obdarowuję i jestem obdarowywany
Nudzę się Angażuję się
Jestem pusty Jestem pełny
Jestem pełen zwątpienia w siebie Jestem pełen wiary w siebie
Jestem niezadowolony Jestem zadowolony
Mam klapki na oczach Widzę rozlegle
Wciąż czekam i czekam Żyję tu i teraz
Jestem bezradny Pomagam innym
Nic mnie nie cieszy Jestem pełen radości
Jestem wiecznie rozczarowany Cieszę się tym co mam
Jestem obrażony na cały świat Wybaczam
Jestem napięty Jestem odprężony
Funkcjonuję jak robot Żyję
Idę w odstawkę Akceptuję upływ czasu
Jestem słaby Jestem silny
Jestem podatny na zranienie Czuję się bezpieczny
Zbaczam z kursu Trzymam się drogi
Staram się wszystko kontrolować Odpuszczam sobie
Jestem biedny Jestem bogaty
Jestem samotny Czuję więź z innymi
Wszystkiego się boję Wszystko mnie podnieca
Rozdział 12.
Masz mnóstwo czasu
„Wszystko przebiega doskonale”
Siedzisz oto tutaj... z głową pełną informacji o tym, jak stawić czoła swoim lękom i poczuć się mocniejszym. Co dalej? Co Ci powiedzieć, byś nie zbaczał z kursu podczas dalszej drogi? Po pierwsze, tą książką starałam się Ciebie do tej drogi zachęcić i zmotywować i zawsze możesz do niej wrócić w miarę potrzeby. Ilekroć poczujesz, że zbaczasz z kursu lub targają Tobą niesprzyjające siły zewnętrzne, wróć do niej i przeczytaj jeszcze raz te fragmenty, które Ci kiedyś pomogły. „Zjednocz” się z tą książką i z innymi książkami, które poprawiają Ci samopoczucie wystarczy tylko byś zerknął na półkę Twojej biblioteczki, a przypomnisz sobie, jaki masz tam róg obfitości, ile pomysłów na dalszą drogę.
Największą pułapką na drodze przez życie jest niecierpliwość. Pamiętaj! Niecierpliwiąc się, sam siebie karzesz. Niecierpliwość prowadzi do stresu, niezadowolenia i lęku. Kiedy tylko zauważysz, że Twoja Trajkotka Cię pogania, zapytaj ją: „Po co tak się spieszyć? Wszystko przebiega doskonale. Nie martw się. Kiedy będę gotów pójść dalej, pójdę. Tymczasem pilnie wszystko wchłaniam i się uczę.”
Kiedy budzi się w nas świadomość ogromnego wewnętrznego potencjału, mamy ochotę go chwycić czym prędzej. Im bardziej zachłannie po niego sięgamy, tym bardziej nas zwodzi. Nie ma nic naprędce. Owszem są błyskawiczne i wspaniałe seminaria, warsztaty, książki, taśmy dostarczające Ci narzędzi, ale nie są to narzędzia o błyskawicznym działaniu. Stosować i przyswajać je trzeba przez całe życie.
Przypomina mi się pewien incydent z moim synem, kiedy był jeszcze małym chłopcem. Pokazałam mu, jak zasadzić w doniczce nasionko i wyjaśniłam, że wkrótce z niego wyrośnie piękny kwiat. Zostawiłam go z doniczką i zajęłam się czymś innym. Po dłuższej nieobecności wróciłam do jego pokoju i zobaczyłam, że ustawił sobie przed doniczką krzesło, usiadł na nim i wpatruje się w doniczkę. Zapytałam go, co robi, a on odpowiedział: „Czekam aż pokaże się kwiat”. Zrozumiałam, że coś ważnego pominęłam, wyjaśniając mu zasady rozwoju roślin. Nie pozwól więc, bym to samo zrobiła Tobie.
Bardzo często popadamy w zniechęcenie, bo wydaje nam się, że staramy się i staramy, ale nic z tego nie wynika. Tymczasem naprawdę zachodzi w nas zmiana. Dopiero o wiele później zdajemy sobie z tego sprawę. Mój syn doczekał się w końcu swojego kwiatu. Obudził się pewnego ranka, a on tam był. Przez cały czas rósł, choć nie było tego widać. Tak samo jest z Tobą. Któregoś dnia dorzuciłam szczapę drewna do dogasającego kominka i wróciłam do przerwanej lektury. Od czasu do czasu zerkałam na kominek, ale żaden płomień się jeszcze nie ukazał. Nie było nawet dymu sygnalizującego wybuch ognia. Wtem, kiedy wpatrywałam się w wygasły z pozoru kominek, nagle wokół szczapy wybuchły płomienie. Cierpliwość to pewność, że się w końcu doczekamy... i powstrzymanie się od popędzania biegu wydarzeń. I znów, potrzebna jest WIARA wiara, że wszystko przebiega doskonale. Co to znaczy „doskonale”? Doszłam do przekonania, że w życiu istnieją tylko dwa rodzaje doświadczeń: doświadczenia płynące z Wyższego Ja i doświadczenia, które nas czegoś uczą. Typ pierwszy to sama radość, typ drugi zmaganie. Ale oba są doskonałe. Ilekroć napotykamy jakąś wielką trudność, jest to sygnał, że czegoś jeszcze nie wiemy, a Świat stwarza nam okazję do uzupełnienia tej wiedzy. Jeśli z takim nastawieniem będziemy do tego doświadczenia podchodzić, przestaniemy się czuć „ofiarami” i damy sobie prawo do powiedzenia TAK. Co by się nie działo w danym momencie życia, pamiętaj: Wszystko przebiega doskonale.
Pamiętaj, że życie to ciągły proces proces kształcenia ustawicznego a nie będziesz utyskiwał, że jeszcze nie dotarłeś do celu. Jak wynika z moich doświadczeń z kilku ostatnich lat, radość życia polega przede wszystkim na zmaganiu się z problemami i szukaniu rozwiązań. Nic nie daje takiej satysfakcji, jak momenty przełomu, kiedy dowiadujesz się czegoś o sobie i świecie, dokładając w ten sposób kolejny fragment do niedokończonej układanki. Nic tak nie smakuje, jak radość odkrycia. Nie znam podróżnika, który dotarłszy do celu nie chciałby wyruszyć na kolejną wyprawę.
Chodzi o to, by nie zbaczać z drogi Wyższego Ja. To o wiele przyjemniejsza droga niż inne, które masz do wyboru. O tym, czy jesteś na dobrej drodze, powiedzą Ci Twoje emocje. Zaufaj im. Jeśli droga, którą obrałeś nie sprawia Ci radości, nie daje satysfakcji, nie pobudza do twórczości, miłości i troski, nie jest to właściwa droga. Powiedz sobie: „No dobra, spróbowałem, ale to nie to. Czego teraz mógłbym spróbować?”. Ale nie myśl, że zmieniając tylko to co na zewnątrz, zmienisz się wewnętrznie. Rzecz ma się całkiem odwrotnie.
Droga, którą musisz zmienić, mieści się w Twojej psychice. Nie chcę przez to powiedzieć, że kiedy się zestroisz ze swoim Wyższym Ja, nie będziesz chciał niczego zmienić w świecie zewnętrznym. Chodzi tylko o to, że musisz najpierw zmienić psychikę, a kiedy to zrobisz, wszystko się ułoży.
Droga przypomina trochę wspinaczkę wysokogórską. Niełatwo się wspinać. Ale za każdym razem, kiedy przystaniesz na chwilę i spojrzysz wokół siebie, będzie się przed Tobą roztaczał coraz wspanialszy widok. Zobaczysz coraz rozleglejszą przestrzeń, coraz lepiej wchłoniesz całokształt i wszystkie „wady” tego świata znikną w oddali. Im wyżej się wspinasz, tym mniej Cię ciągnie w dół. Czujesz się coraz lżejszy Coraz wolniejszy. A piękno, które Cię otacza gna Cię coraz wyżej i wyżej. Z tej wysokości stać Cię na coraz większe zrozumienie dla innych. Możesz kogoś bardzo nie lubić za to, że był wobec Ciebie okrutny. Ale im wyżej stoisz, tym łatwiej ogarniasz całość. Ten człowiek, to coś więcej niż jego „niedoskonałe” zachowanie. I on ma w sobie wspaniałe wnętrze, jeszcze nie odkryte. I zaczynasz rozumieć jego smutek, i mniej surowo go oceniasz. Nie zawsze droga pod górę przebiega gładko. Zdarza się, że wspinasz się przez jakiś czas, zatrzymujesz na odpoczynek, zmieniasz partnera wspinaczki. Podobnie jest z podróżą duchową. Czasem masz wrażenie, że przestałeś się rozwijać. To nieprawda. Po prostu scalasz informacje.
Kiedy się uczysz, może zajść potrzeba rezygnacji z pewnych przekonań i zachowań, które Ci towarzyszyły od urodzenia. Czasem doznasz nagle olśnienia aha! i pozornie natychmiastowej przemiany. To znów nie jest tak. Nagłe olśnienia są wynikiem wszystkiego, co się działo wcześniej. Podświadomość, podobnie jak komputer, wyszukuje i porządkuje informacje bez Twojej wiedzy i kiedy najmniej się tego spodziewasz, wyskakuje odpowiedź. Ale niewątpliwie jest tak, że im dalej zaszedłeś, tym częstsze będziesz miał olśnienia. Świadomość przestaje się bronić przed nowymi sposobami myślenia. Jest bardziej ufna. Najtrudniejsze są początki i to one wymagają największego skupienia. Czasem, kiedy myślisz, że „już znalazłeś odpowiedź”, świat zastępuje Ci drogę, by udowodnić, że tak nie jest. Lena Horne ma takie powiedzonko, które uczy pokory: „Przebyłam długą drogę... chyba!” Staram się o nim pamiętać. Nauczyłam się jednego zawsze można się jeszcze czegoś nauczyć. A najlepszym nauczycielem jest doświadczenie.
Dlatego właśnie tak lubię się starzeć. Młodość rzadko rozumie to, czego uczymy się z wiekiem. Zanim nasza wewnętrzna siła zabłyśnie pełnym blaskiem, musimy w życiu wielu rzeczy doświadczyć. I dopóki przyjmujemy założenie, że stale się rozwijamy, nie ma co żałować ani jednego dnia i starość staje się piękna. Jeden z moich ulubionych cytatów, tak pięknie oddających udrękę i ekstazę podróży przez życie, pochodzi z książki Margery Williams, The Velveteen Rabbit [Pluszowy królik]. Jest to historia dwóch zabawek dziecięcych, Skórzanego Konika i Królika. Zwierzątka rozmawiają o tym, jak to jest, kiedy się staje Prawdziwym:
Czy to boli? zapytał Królik.
Czasami odpowiedział Skórzany Konik, bo zawsze mówił prawdę. Ale kiedy jesteś Prawdziwy, nie przejmujesz się tym, że boli. Czy to się dzieje tak od razu, jak wtedy, kiedy Cię nakręcą, czy po malutku? zapytał Królik.
To nie dzieje się od razu odrzekł Skórzany Konik. Stajesz się. To trwa bardzo długo. I dlatego nie doświadczają tego zbyt często Ci z nas, którzy łatwo się łamią, mają ostre brzegi lub muszą być pieczołowicie przechowywani. Generalnie, kiedy jesteś nareszcie Prawdziwy, wytarła Ci się większość sierści od częstego przytulania, wypadły Ci oczy, odrywają Ci się łapki i jesteś bardzo, bardzo zużyty. Ale to wszystko nie ma znaczenia, bo kiedy jesteś już Prawdziwy, nie możesz być brzydki, chyba że w oczach ludzi, którzy nic nie rozumieją”.
Tyle Cię czeka przygód i dziwów. Czasem będziesz doznawał ekstazy płynięcia z falą. Innym razem będziesz przeżywał udrękę zbaczania z drogi. Ale pamiętaj, nie jesteś sam. Świat ma bogaty system wsparcia wystarczy po niego sięgnąć, ilekroć doświadczenia życiowe nie dają Ci spokoju. Jedna z moich kursantek powiedziała kiedyś; „Czytam, czytam i przypuszczam, że któregoś dnia, któraś z tych książek zaskoczy!” „Nie” odparłam. Nic nie zaskoczy, jeśli po to sama nie sięgniesz!” To samo dotyczy tej książki wszystkich innych, dostępnych Ci źródeł. NIE CZEKAJ AŻ ZASKOCZY! SIĘGNIJ SAM! Skorzystaj z niej. Żyj nią. Wchłoń ją. Jeśli nie będziesz napinał mięśni, które mogą Cię unieść ku Twojemu Wyższemu Ja, zwiotczeją tak samo jak wiotczeje Twoje ciało, kiedy go nie używasz. Jeśli potrzebujesz dodatkowej pomocy, skorzystaj z usług profesjonalisty. Działaj. Nic dla Ciebie nie zadziała, jeśli sam się nie weźmiesz do roboty.
Powiedz swemu życiu TAK. Uczestnicz. Rusz się. Działaj. Pisz. Czytaj. Zapisz się. Określ swoje stanowisko. Zrób cokolwiek, co na Ciebie działa. Zaangażuj się. Bo, jak pisał Rollo May w Man’s Search for Himself [Człowiek w poszukiwaniu samego siebie]: „Każdy organizm ma w życiu jeden i tylko jeden cel: rozwinąć swój potencjał”. I powiada dalej, że radość odczuwamy wtedy, kiedy realizujemy w pełni swój potencjał i dlatego celem życia jest radość, nie szczęście.
A czym jest radość? Wyrazem kipiącej duchowości. Radość charakteryzuje lekkość, humor, śmiech i wesołość. Rozchmurz się. Jeśli zdarzyło Ci się przebywać w towarzystwie osoby ześrodkowanej i oświeconej, na pewno uderzyło Cię jej poczucie humoru i umiejętność śmiania się z samej siebie. Kruchość znikła, została płynność. Przerwałam pisanie tego rozdziału, by wziąć udział w Akcji „Niech cała Ameryka połączy się rękami”. Kiedy tak stałam, trzymając się za ręce i śpiewając „Niech cała Ameryka połączy się rękami”, rozejrzałam się po otaczających mnie twarzach. Na te kilka minut, każdy z nas wiedział, że ma jakiś wpływ. Widać to było po twarzach. Malowała się na nich radość. Miłość. Troska. Każdy z nas dotknął wyżyn swojego Ja. Wielu płakało z radości. Tak dobrze jest się połączyć w imię wyższego celu. Zaangażowanie zmniejsza lęk. Powoduje, że rośniemy jakoś, porzucamy ten „mały, mizerny, egoistyczny kłębek dolegliwości i skarg, narzekający, że świat nie chce go uszczęśliwiać”. Stajemy się naprawdę dorośli i tyle mamy do dania światu.
Więc zaangażuj się! Zobowiąż się do przezwyciężenia lęku i wyrośnięcia z tego, kim jesteś teraz. Twoje Ja Potencjalne jest doprawdy olbrzymie. Nie musisz porzucać tego, czym się teraz w życiu zajmujesz podejmij po prostu zobowiązanie, że nauczysz się zestrajać to, co w życiu robisz, cokolwiek by to nie było, z kochającą i potężną energią Twojego Wyższego Ja. Wszystko jedno kim jesteś kasjerem bankowym, gospodynią domową, dyrektorem firmy, uczniem, zamiataczem ulic, nauczycielem, producentem filmowym, sprzedawcą, prawnikiem, kimkolwiek masz w sobie tę energię i możesz się nią podzielić. Żyjąc w ten sposób, chwila po chwili, dzień po dniu, w doskonałym tempie, będziesz się zbliżał coraz bardziej do Domu. Paradoksalnie, im bliżej trzymasz się Domu, tym bardziej możesz się od niego oddalać, nie odczuwając lęku. Znika Boska Tęsknota, bo znalazłeś to miejsce, gdzie wszyscy jesteśmy razem, wszyscy się kochamy. Bez względu na to, jakie musisz pokonać po drodze przeszkody, by tam dotrzeć, NIE BÓJ SIĘ BAĆ i TO ZRÓB.
Koniec