Pierwsze zdanie powieści może mieć niezwykłą moc – bywa, że przejdzie do historii, kiedy indziej sprawi, że choć do księgarni weszliśmy tylko poprzeglądać nowości wydawnicze, wychodzimy z nowym nabytkiem w rękach. A zatem jak rozpocząć powieść, by uwieść potencjalnych czytelników już od pierwszego zdania? Jak zacząć pisać naszą bestsellerową książkę?
Metod na rozpoczęcie pisania książki jest wiele, a każda z pewnością ma swoje wady i zalety. Przyjrzyjmy się kilku mniej lub bardziej znanym dziełom, a właściwie im początkom.
Metoda prowokacyjna
W niekonwencjonalnym rozpoczynaniu utworów celował Eric-Emmanuel Schmitt. Oto pierwsze zdania z trzech jego utworów:
„Szanowny Panie Boże, Na imię mi Oskar, mam dziesięć lat, podpaliłem psa, kota, mieszkanie (zdaje się nawet, że upiekłem złote rybki) i to jest pierwszy list, który do Ciebie wysyłam, bo jak dotąd, z powodu nauki, nie miałem czasu” (Oskar i pani Róża);
„Kiedy skończyłem jedenaście lat, rozbiłem swoją świnkę i poszedłem na dziwki” (Pan Ibrahim i kwiaty Koranu);
„Kiedy miałem dziesięć lat, należałem do grupy dzieci, które co niedziela wystawiano na licytację” (Dziecko Noego).
Wydaje się, że jeśli naszym celem ma być zaintrygowanie czytelnika, to prowokacja jest najlepszym ku temu sposobem. Pytanie tylko, na czym nam zależy – czy na sprzedaży i uwiedzeniu przypadkowej klienteli, czy jednak na zbudowaniu grona wiernych czytelników. Jeśli to pierwsze – śmiało można iść w ślady Schmitta; jeśli to drugie, to pierwszemu zdaniu możemy poświęcić tyleż samo uwagi, co i dziesiątemu, pięćdziesiątemu czy ostatniemu.
Metoda wrzucenia w akcję
Aby zaciekawić czytelnika, można go od razu wrzucić w akcję (przy okazji też zasypać masą szczegółów, np. o bohaterach). Popatrzmy:
„Ona, Ester, korespondentka wojenna, właśnie wróciła z Iraku na krótko przed inwazją, lat trzydzieści, zamężna, bezdzietna” (P. Coelho, Zahir);
„Właściwie jak to się stało, jak do tego doszło, że staliśmy we trójkę w gabinecie dyrektora szkoły, mając uszy pełne złowrogich słów: »protokół«, »przesłuchanie«, »przysięga«, jak to się zdarzyło, że tak po prostu i zwyczajnie z normalnych uczniów i dzieci staliśmy się oto po raz pierwszy oskarżonymi, jakim cudem nałożono na nas tę dorosłość – tego nie wiem do dzisiaj” (P. Huelle, Weiser Dawidek);
„Dostał się pod koła, pokatulkało go i kaput” (E. Stachura, Siekierezada).
Ta metoda jest chyba jedną z popularniejszych – autor bez ceregieli rozpoczyna swą opowieść od opisu sytuacji. Ważne, żeby opis ten intrygował czytelnika, bo jeśli za wzór obierzemy sobie np. Nad Niemnem (Dzień był letni i świąteczny. Wszystko na świecie jaśniało, kwitło, pachniało, śpiewało), to szansa na to, że czytelnik w przypływie impulsu skusi się na naszą książkę, będzie raczej zerowa.
Pewną wariacją tej metody może być metoda wrzucenia w dialog, tzn. od razu rozpoczynamy utwór kwestią dialogową bez wstępnego rysowania tła sytuacyjnego.
Metoda patetyczna
Można też uderzyć w patetyczny ton, ale metody tej bym nie polecał, choć najjaskrawszy przykład jej użycia znany jest każdemu Polakowi: Litwo, ojczyzno moja (…). Choć to wiekopomne dzieło jest naszym skarbem narodowym, to jednak 200 lat robi swoje i nasza mentalność, a przede wszystkim sytuacja polityczna, jest jednak inna. Patetycznym manifestem chyba już się nie porwie tłumów…
Metoda krótkiej piłki
Pewnym rozwiązaniem jest swego rodzaju rzeczowość i lapidarność, czyli 3–4 słowa i ani znaku więcej. Któż z nas nie pamięta słynnego „Ogary poszły w las”! Inny przykład? „Najtrudniej zacząć” (M. Fox, Magda.doc) – to właściwie połączenie z metodą metatekstową, czyli pisaniem o pisaniu, ale w tym wypadku to forma całej książki narzuciła taki, a nie inny początek.
Metoda na leniwca
Wreszcie można zacząć klasycznie – bez pośpiechu i leniwie. Na dobrą sprawę większość autorów rozpoczyna swoje powieściowe gawędy w taki właśnie ospały sposób. Nie ma w tym nic złego, któż z nas zresztą pamięta pierwsze zdania swoich ulubionych powieści? Zwykle ich nie kojarzymy, bo nie z powodu pojedynczych zdań kochamy książki (no chyba że ktoś jest miłośnikiem aforyzmów), ale ze względu na całokształt dzieła.
Moja ukochana powieść rozpoczyna się tak: „Pierwszy z idących przekręcił klucz w zamku, otworzył drzwi i wszedł do domu, wprowadzając za sobą młodego chłopaka, który niezgrabnie zdjął czapkę”. I choć nie ma w tym zdaniu nic porywającego, powieść ta – właśnie jako całość – jest dla mnie niedościgłym wzorem.
Cały powyższy wywód należy traktować z przymrużeniem oka (w szczególności nazwy poszczególnych metod), głównie z powodu, o którym wspomniałem wyżej: pierwsze zdanie nie decyduje o wielkości dzieła, ale o popycie książki – prawdopodobnie już tak (choć, nie da się ukryć, raczej w znikomym stopniu). Jeśli więc marzy się Wam uwodzenie potencjalnych czytelników, to Eric-Emmanuel Schmitt będzie znakomitym nauczycielem. A może znacie innych „mistrzów pierwszych zdań”?
Autor: Łukasz Mackiewicz