ALEKSANDER FIUT
STAN OSACZENIA. O PROZIE POLSKIEJ LAT OSIEMDZIESIĄTYCH
Jaki jest Polaków portret własny utrwalony w prozie lat osiemdziesiątych? Zbiorowy, a jakby tej samej osobie poświęcony. Sugerujący głębie, a naprawdę uderzająco płaski. Pretendujący do obiektywizmu, a wyraźnie pochle-biony. Patetyczny i szyderczy zarazem. Przeważają w nim na ogół rozmaite odcienie szarości, z dużą przymieszką czerni, choć tu i ówdzie zdarzają się jaśniejsze prześwity. To w dużej mierze wina okoliczności historycznych -trudno oczekiwać radosnych malunków w latach zamrożonych stanem wojennym! A przecież, ów oglądany z obecnej perspektywy wizerunek nie jest jedynie zapisem wstrząsu, jaki to wydarzenie wywołało w świadomości społecznej. Bowiem stan wojenny i jego następstwa uwyraźniły i obnażyły pewne zjawiska, które były przez ogół albo postrzegane fałszywie, albo ignorowane. Dotyczyło to zwłaszcza odarcia z wszelkich pozorów systemu totalitarnego oraz brutalnego unaocznienia faktu, iż Polska nie jest państwem suwerennym. Jakby rozdarła się zasłona, tkana przez wiele lat przez umiejętną propagandę. Ale także - szlachetne, choć fałszywe, złudzenia, oportunizm, strach, zmęczenie czy, po prostu, przystosowanie do narzuconych warunków. Ten rodzaj iluminacji był możliwy, ponieważ ostatecznie wygasła wiara w ideologię komunistyczną, a zarazem oparty o nią system polityczno-ekono-miczny znalazł się w całkowitym rozkładzie. Słowem - skończyła się gra pozorów, zaczęła naga przemoc. Ale w blasku tej iluminacji objawiły zarazem swą moc i słabość najtrwalsze wartości narodowej kultury. Próbie ognia poddana została cała - w tym także literacka - tradycja. Z drugiej strony -wyraźniej odsłonił się zasięg zsowietyzowania społeczeństwa i jego demoralizacji pod rządami komunistów. Proza lat osiemdziesiątych o tym właśnie mówi. Ale nie zawsze do końca i nie całkiem jawnie. W zamian daje kliniczny opis stanu osaczenia. Osaczenia nie tylko przez rozgrywające się aktualnie wypadki czy geopolityczne położenie kraju. Także - przez stereotypy i schematy myślowe patronujące zarówno widzeniu narodowych dziejów, jak też roli, jaką winien w nich odgrywać inteligent i pisarz, wreszcie osaczenia
425
przez język mitów polska literatura.
symbolicznych obrazów, którymi od wieków przemawia
Pierwszym widomym znakiem poczucia osaczenia jest podział przestrzeni na swojską i obcą, przyjazną i wrogą. W opisach stanu wojennego podział ten najdotkliwiej wyznaczają stojące na ulicach czołgi i pojazdy opancerzone oraz patrole milicji i wojska. Ale nie tylko. W obrębie tej wielkiej przestrzeni pojawiają się bowiem wydzielone jakby enklawy. Nie przypadkiem akcja wielu utworów rozgrywa się w obozie dla internowanych, w szpitalu lub przenosi do prywatnych mieszkań, które zamieniają się w rodzaje fortec odgradzających poczuciem swojskości od zewnętrznego świata. Dość podobnie w filmie, by przypomnieć choćby Chce mi się wyć czy Rozmowy kontrolowane. Przy bliższym wejrzeniu okazuje się jednak, że owa granica jest ruchoma, rzec można, przenośna. Pojawia się bowiem zwykle tam, gdzie obywatel staje wobec państwa. A ponieważ niemal wszystko jest państwu podporządkowane, przestrzeń wroga - budząca strach lub nienawiść - wciska się prawie wszędzie tam, gdzie człowiek przestaje być osobą prywatną i zmuszony jest do odgrywania rozmaitych ról społecznych.
Czy nie paradoksalne, że dążąc do wiernego utrwalenia historycznej chwili, proza stanu wojennego - jako jedyna w dziejach literatury PRL - odpowiedziała naprawdę na wołania krytyki o wielką epikę? Więcej nawet -ujrzana jako pewna całość, zdaje się najlepiej spełniać warunki, jakim ma sprostać epopeja. Przedstawia zbiorowość w przełomowym momencie historycznym. Dba o reprezentatywność społeczną bohaterów. Na dziejową scenę wprowadza nawet Boga, który -jak kiedyś - przeznacza polskiemu narodowi ważną rolę do odegrania w kosmicznym moralitecie czy diabelskim wodewilu. W utworach Nowakowskiego, Bocheńskiego, Szczypiorskiego, Anderma-na można znaleźć przedstawicieli właściwie wszystkich zawodów, grup wiekowych czy płci. W snutych, zazwyczaj przy wódce, wspomnieniach, w rozmowach przypadkowych ludzi na przystankach autobusowych - objawiają się całe połacie historii narodowej, które w literaturze obejmowało dotychczas przymusowe milczenie. Dramatyczne i powikłane losy kilku generacji Polaków. Tych zwłaszcza, którzy zesłani na początku wojny, z łagrów -poprzez rozmaite fronty - dotarli do więzień UB. A niemal każdy z tych opowiedzianych losów mógłby się złożyć na osobną powieść, obfitującą w
426
zaskakujące zwroty akcji i przedziwne perypetie. Oto więzień obozu koncentracyjnego, wyzwolony przez Amerykanów, wraca do Polski, do swojej ukochanej, by po aresztowaniu przez UB znaleźć się w karnej kompanii wojskowej i kopać węgiel w kopalni, przez co rujnuje sobie zdrowie. Oto mieszkaniec kresów, były zesłaniec, który tuż po wojnie był świadkiem bądź uczestnikiem nabicia na pal radzieckiego żołnierza w zemście za gwałt i morderstwo, i który własnoręcznie zastrzelił Niemca, gdy ten oświadczył, że Polak Niemcowi będzie kiedyś bratem. Historyczna przeszłość stale kładzie się cieniem na aktualne wydarzenia. Rzeźbi obecne postawy i reakcje. Tym sposobem - z niezliczonych scenek czerpanych z życia codziennego, a szkicowanych zawsze ze szczególną dbałością o szczegóły i wierne oddanie nastroju, z napomknięć i długich monologów, w których starannie zachowany zostaje indywidualny charakter języka - wyłania się bogata galeria rozmaitych typów ludzkich po raz kolejny poddawanych historycznej próbie.
Jednakże ta gwasi-epopeja co raz to zdradza swoje mankamenty. Rzecz nawet nie w tym, że budowana jest z okruchów życia, drobnych migawek, nie przystających do siebie fragmentów. Znacznie ważniejsze, że przez sam jej środek przebiega wyraźna rysa. Galeria charakterów okazuje się mocno niekompletna, a pewne portrety wiszą jakby w osobnej sali. To - "oni". Funkcjonariusze partyjni, milicja, agenci SB, członkowie ZOMO i najbardziej znienawidzona postać - generał. Obraz społeczeństwa pretenduje do obiektywizmu i bezstronności - stąd nadawanie utworom formy raportu, notatnika, luźnych zapisków. Tymczasem zdradza swą schematyczność i wyraźną tendencyjność. Sygnalizują to natychmiast epitety. Oficer milicji musi być "nieprzyjemny, suchy" i patrzeć "wodnistym okiem" (RSW 11), chorąży jest "chmurny, marsowy" (ZNSW 21), odznaczony partyjnym orderem - "z twarzą wieprza, lekko czerwoną, prawie bez brwi" (SPZ 128). Jakby duchowa czy polityczna brzydota wypełzała na twarze, deformowała rysy.
Jeśli wierzyć autorom, godzina próby w sposób przejrzysty polaryzuje społeczne postawy. Po jednej stronie są zatem ci uczciwi, niezależnie od przeszkód chroniący podstawowe wartości - głównie byli działacze "Solidarności". Po drugiej - wszelkiej maści łajdacy oraz sfrustrowani nieudacznicy, którym brak zdolności nie pozwalał się wybić, a którzy teraz mogą się odegrać za lata upokorzeń. Dla nich w wyższej cenie jest podporządkowanie się zwierzchnikom i chęć zarabiania za wszelką cenę, niż pracowitość i uczciwość. Pragnienie zrobienia kariery idzie przy tym nierzadko w parze z brakiem skrupułów, a brutalność walki o lepszą pozycję zabarwia polityczny oportunizm. Nie dziw zatem, że władza znajduje zwolenników nie w "gronie
427
rzetelnych artystów", lecz "w gronie starych, wysłużonych fagasów, którzy każdą ekipę rządzącą w tym kraju wysławiali pod niebiosa zapluwając się i zaględzając z gorliwości" (RSW 162). Krótko mówiąc, tam gdzie należałoby oczekiwać starannego rozłożenia blasków i cieniów, pojawia się biało-czarny szablon. Duch Dziejów musi, zaiste, odznaczać się szczególną ironią, skoro najgorliwiej zwalczający system komunistyczny składają pośredni hołd regułom socrealizmu...
Symbolicznego znaczenia nabiera szyba ekranu telewizora. Za nią pojawiają się przemawiający generał, kukiełki spikerów w mundurach i cynicznych komentatorów. Media kreują świat własny, na pozór czerpiący z rzeczywistości, a w istocie zupełnie z nią niezgodny. W jednym z opowiadań Nowakowski konfrontuje opowieści robotników, którzy byli świadkami brutalnej pacyfikacji strajkującego zakładu, z komentarzem telewizyjnym: "Nareszcie spokój i ulga. Odetchnęli ludzie. Pracują coraz lepiej i wydajniej. Zaczynają się cieszyć życiem". I dodaje od siebie: "Płynęły te zepsute słowa z ust spikera o szarej, wymiętej twarzy" (RSW 109). A przecież owe "zepsute słowa" przenikają niepostrzeżenie w świadomość. Zbojkotować telewizję? To nie zawsze się udaje. Działa jej magia, przyzwyczajenie lub, po prostu, brak innej rozrywki. U Bocheńskiego pacjenci szpitala kardiologicznego, z moralnymi oporami, ale jednak oglądają filmy radzieckie. U Andermana, jeden ze świadków pożaru Teatru Narodowego biegnie do domu, bo woli to wydarzenie obejrzeć w telewizji. Ale świat za ekranem telewizora nie tylko słucha zaleceń propagandy, wedle której wdzięczni mieszkańcy dziękują żołnierzom za stan wojenny, a nieliczne grupki chuliganów zakłócają porządek publiczny. Nierównie ważniejsza jest perswazyjna funkcja mediów: demonstracyjne, cyniczne kłamstwo stanowi pokaz bezkarności i potęgi państwa, które nie tylko nie liczy się z opinią obywateli, ale też, co więcej, z naocznym doświadczeniem. Toteż symbolicznego znaczenia nabiera scena w jednym z opowiadań Nowakowskiego, kiedy to zdesperowany warszawiak ciska z piętra telewizorem w oddział milicji pacyfikujący uliczną demonstrację.
Dodać wypada, że w scenach bezpośredniej konfrontacji z aparatem przemocy wspomniana rysa w obrazie społeczeństwa przekształca się w głęboką szczelinę. Ucieleśnieniem wszelkiego zła stają się oddziały ZOMO i agenci bezpieki. Mnożą się aresztowania, przesłuchiwania, rewizje, które natychmiast, niemal automatycznie ożywiają syndrom okupacyjny. Skąd, jak wiadomo, cały słownik do tych czasów nawiązujący: "wojna polsko-jaruzelska", "wrona", gestapo, łapanka, buda. Co jednak uderzające, to że rejestrując te spontaniczne odruchy zbiorowej pamięci, pisarze natrętnie i usilnie podkre-
428
ślają dysproporcję wyposażenia milicji czy wojska z bezbronnością pojedynczych ludzi. Pragną bowiem albo silniej unaocznić bestialstwo prześladowców, albo, przeciwnie, uwypuklić odwagę i determinację walczących.
Opowiada świadek rozpędzania demonstracji w rocznicę czerwca 1956 roku: "Widziałem samorzutnych przywódców, trybunów ludowych i walczących harcowników, którzy swą odwagą dodawali nam ducha. Oto na placu przed katedrą młodociany chorąży łopocze biało-czerwoną płachtą. Zagrzewa ludzi do oporu. "Naprzód!" - woła i śmiało wysuwa się na czoło" (RSW 132). Opowiada, a w tej opowieści przesuwają się cienie z narodowej historii: wojen ze Szwedami i Turkami, zrywów powstańczych w XIX wieku, rewolucji 1905, powstania warszawskiego. Jakby Sienkiewicz wziął się pod rękę z Żeromskim i Kamińskim... Ale od bohaterstwa do śmieszności krok tylko. I to nieraz wbrew intencjom pisarza. Co miało być heroiczne, zamienia się w heroikomiczne. Co miało być opisem walecznych zmagań, przekształca się w ich niezamierzoną parodię. Bo trudno zaiste zachować powagę, kiedy się czyta - w tymże opowiadaniu - iż w nacierających zomowców ludzie ciskali z okien słoikami z powidłami i marynatami, a emeryci okładali ich laskami i protezami.
Skąd to artystyczne potknięcie? W dużej mierze stąd, że pomimo usilnych mitologizujących zabiegów - jak spod odłażącej na starym malowidle farby - przebija obraz całkiem inny. Już nie tak podniosły i barwny, lecz szary i, prawdę rzekłszy, dosyć kompromitujący. Jest nim prawda o tym, że Polacy, bez interwencji obcych wojsk, sami sobie odebrali resztkę suwerenności. Że spełzły na niczym zamysły ogłoszenia strajku generalnego, a do powalenia na kolana wielomilionowego ruchu wystarczyło aresztowanie jego przywódców. Że sama demonstracja siły sparaliżowała większość narodu. Może dlatego opisom heroicznym towarzyszą w prozie stanu wojennego opisy groteskowe? Szyderstwo i drwina rodzi się zwykle z pełnej pasji goryczy i rozczarowania, że społeczeństwo nie sprostało wysokim, zapisanym w arcydziełach literatury narodowej, wzorom przeszłości.
W jadowicie szydercze tony uderza przede wszystkim Anderman. Wystarczy porównać jego opis rozpędzania demonstracji z poprzednio cytowanym. Portretowany przez Andermana tłum jest bezwolny, bezosobowy i niezdecydowany. Nad nim rozlegają się zniekształcone przez głośnik patriotyczne hasła, ale nikt naprawdę nie wie, w imię czego ma walczyć. Do konfrontacji z oddziałami milicji pcha bardziej logika sytuacji niż świadomy zamysł. A samo wydarzenie nabiera coraz to innego sensu, zależnie od tego, kto jest jego świadkiem i kto o nim opowiada. Milicjant nadaje przez krótkofalówkę:
429
"chyba będzie to szło, bo się zgromadziło i teraz stoi, ale chyba będzie szło; niebiescy to obstawiają i kontrolują; na razie to nie Izy i nie urąga; nie wznosi; na razie to śpiewa zwróć nam Panie, coś koło tego, ale nierówno, nierówno". Dziennikarz układa w myślach artykuł zaczynający się od słów: "kto pchnął do demonstracji tę garstkę zdezorientowanej młodzieży, a właściwie dzieci; jacy mocodawcy kryją się tchórzliwie za młodymi plecami, jaką brudną pieczeń chcieli upiec na polskim ogniu". Zachodnia dziennikarka "patrzy w tłum z obawą i już nie wie, czy te twarze, które bieleją w mroku, są dzikie i azjatyckie, czy łagodne i mądrze europejskie". Poeta tworzy strofy wiersza-świadectwa: "biją dziś dzwony, biją na trwogę, wokół kościoła tłok, w ludziach znowu nadzieja gore, chociaż nad nimi czerwony smok" (KS 22-24). Tyle wersji jednego wydarzenia, ile jawnych i ukrytych intencji jego świadków. Ile stylów wypowiedzi, w których zawiera się wszystko: pogarda, cynizm, brak zrozumienia i naiwność.
Literackie zapisy stanu wojennego mówią o tym doświadczeniu z pewnością za mało, niżby się należało spodziewać, ale i więcej, niż zamierzyli ich autorzy. Jest w nich jednak zawarta pewna prawda o stanie świadomości społecznej. O częściowym porażeniu pamięci historycznej, bezsile narodowej mitologii i jałowości szyderstwa, które uchyla się przed diagnozą zjawisk. O zagrożeniu tożsamości narodowej, poczuciu zagubienia i poniżenia. O przekształceniu się solidarności pozornych zwycięzców w żałosną i kaleką solidarność ofiar. Te kreślone nieraz w pośpiechu i gorączce notatki, lepiej niż dotychczas uzmysławiają także moralne skutki życia w realnym socjalizmie. Bo przecież stan wojenny warunki życiowe tylko wyostrzył, uczynił szczególnie dokuczliwymi, ale nie zmienił. Bocheński opowiada w Stanie po zapaści o tym, jak to jeden z pacjentów kupuje w szpitalu kradzione kółka z wózka inwalidzkiego, czemu jego towarzysze - wliczając w to identyfikującego się z autorem narratora! - przyglądają się biernie, a nawet z pewnym zrozumieniem. U Nowakowskiego kolejarz biorąc od pasażera łapówkę usprawiedliwia się następująco:
Czego tu się bać? Przed wojną to mógł się trafić jakiś pasażer z "Solidarności", albo kolega kolejarz, tez z "Solidarności"... A teraz po staremu państwo wzięło wszystko w swoje łapy. Czyli każdy kombinuje jak może, nie?
(RS W 143)
430
Tym sposobem okupacyjna "gospodarka wyłączona" staje się jedynym sposobem na przeżycie. Patologia przekształca się w normę. Łamanie prawa zamienia w powszechny obyczaj. Korupcja, złodziejstwo, oszustwo nie tylko zataczają szersze kręgi, ale spotykają się z moralną aprobatą. W przekonaniu większości warunki "wojny" usprawiedliwiają przestępstwa popełnione wobec reżimu. Toteż obywatele zachowują się podobnie jak podczas okupacji, choć ulice patrolują wojska ich własnego państwa. Obracają się w rzeczywistości nienormalnej, ale takiej, którą zdążyli już oswoić i do której zdążyli przywyknąć. Jeden z bohaterów Bocheńskiego zadaje, dosyć retoryczne, pytanie:
To ja ci muszę mówić, że tu nic, żadna rzecz, żadna instytucja nie jest tym, czym teoretycznie ma być? I że wskutek tego wszyscy cierpimy, ale z drugiej strony dzięki temu istniejemy?
(SPZ 198)
W swoim klasycznym już studium Korzenie totalitaryzmu Hannah Arendt wskazuje na ścisłą współzależność między terrorem, a "stwarzającą przymus wewnętrzny siłą wywodów logicznych, która przygotowuje izolację poszczególnych jednostek". I dodaje: "Jak terror, nawet w swojej przedtotalnej, zaledwie tyrańskiej postaci niszczy wszystkie stosunki międzyludzkie, tak narzucony sobie przymus ideologicznego myślenia niszczy wszystkie stosunki z rzeczywistością". Dlatego "Idealnym poddanym rządów totalitarnych nie jest przekonany nazista czy komunista, lecz człowiek, dla którego nie istnieje już rozróżnienie między faktem a zmyśleniem (tzn. rzeczywistość doświadczenia) i rozróżnienie między prawdą i fałszem (tzn. normy myślenia)"2.
W prozie stanu wojennego przegląda się społeczeństwo w rozkładowej fazie totalitaryzmu, która dla Andrzeja Walickiego jest fragmentem procesu "detotalitaryzacji"3, a wedle Vaclava Havla winna być określona mianem "systemu posttotalitarnego"4. W tej fazie wystarczy namiastka terroru czy obudzenie pamięci o terrorze hitlerowskim lub stalinowskim, by przemienić większość narodu w masę izolowanych jednostek. I wystarczy nacisk propagandy - nawet takiej, w którą ani rządzący, ani rządzeni nie wierzą - by zatrzeć, a przynajmniej zachwiać granice pomiędzy faktem i zmyśleniem oraz prawdą i fałszem. To, co przez lata było przedmiotem starannej propagandowej obróbki, przenosi się w strefę nawyków, na poły tylko kontrolowanych. Socjotechniczne manipulacje trafiają przy tym na grunt nader podatny. Zbiegają się bowiem ze sobą skutki wojny - w wyniku której państwo zmieniło
431
zarówno granice, jak i skład narodowościowy - z kształtowaniem się, równolegle z procesami zachodzącymi w całej Europie, społeczeństwa masowej kultury i masowej konsumpcji. Powstaje tym sposobem nowa zbiorowość, o zachwianym poczuciu tożsamości, zarówno pod względem stratyfikacji społecznej i norm obyczajowych, jak i systemu wyznawanych wartości, mało podobna do społeczności w Polsce przedwojennej.
To właśnie taką zbiorowość portretuje Anderman. Zatomizowaną, pozbawioną umiejętności rozróżniania pomiędzy pozorem a prawdą, karmiącą się resztkami zbiorowych mitów wymieszanymi z produktami kultury masowej w komunistycznym opakowaniu. Dobrym tego przykładem opowiadanie Łańcuch czystych serc. Szlachetna w zamyśle idea przybiera formę karykaturalną i groteskową, kiedy symbolizujący międzyludzką solidarność łańcuch ludzi, którzy trzymają się za ręce, wplata się nieoczekiwanie w kolejki stojące przed sklepami. Tym samym wrażliwość na cudze cierpienie zderza się z bezwzględnością i cwaniactwem, luksus pokojowej demonstracji jaskrawo odstaje od warunków codziennego życia, w którym nade wszystko liczy się elementarna walka o przetrwanie. Ponadto owa akcja służy z rozmysłem politycznej manipulacji. Odwraca uwagę społeczeństwa od istotnych problemów i pacyfikuje jego nastroje. Także - w sposób niemal symboliczny - demonstrację "w dziele porozumienia narodowego" (KS 46) przeciwstawia demonstracjom politycznym, prowokującym starcia z milicją. Anderman ośmiesza przy tym pacyfistyczne ruchy zachodnie, w których efekt propagandowy liczy się bardziej od rzeczywistych skutków. Tym bardziej, że lewicowe protesty skrzętnie pomijają milczeniem łamanie praw człowieka w państwach realnego socjalizmu. Nie oszczędza także przysłowiowej polskiej niezdolności do przeprowadzenia czegokolwiek do końca i starannie - bo i ten łańcuch łatwo w końcu pęka.
Co w takim razie skłania ludzi do udziału w tego rodzaju przedsięwzięciach? Zwykła ciekawość, chęć zabawy, która by wypełniła wszechobecną nudę, szukanie choćby namiastki osobistego kontaktu. Wszystko to zaś - jak zwykle u Andermana - odbija język, którym uczestnicy nie tyle mówią, ile "są mówieni". Dialektyzmy mieszają się w nim ze strzępami nowomowy, cytaty z popularnych piosenek przeplatają z językiem ulicy. Siermiężna elegancja idzie o lepsze z ostentacyjnym prostactwem i zwykłym chamstwem. Jakby w ludziach nie było ani jednej własnej myśli, ani jednego, nie powtórzonego, słowa! Kukły, którymi za sznurki pociągałaby kulawa nawet propaganda ideologiczna, wespół z trywialną kulturą masową, byłyby z całą pew-
432
nością idealnymi poddanymi rządów totalitarnych. Czy jednak naprawdę takie jest - czy było wówczas - polskie społeczeństwo?
Dające się zauważyć ograniczenia i deformacje zbiorowego portretu tłumaczy do pewnego stopnia swoista optyka. Nie jest przecież bez znaczenia, że narratorem tych utworów jest zwykle przedstawiciel inteligencji, a do tego pisarz. Przebywanie w więzieniu czy obozie razem z przedstawicielami innych warstw leczy go z poczucia izolacji, stwarza przekonanie, że przemawia w imieniu ogółu. Stąd tak chętne przyjmowanie roli bezstronnego obserwatora, świadka i kronikarza wyrażającego opinie i nastroje zbiorowości. Ale mimo tego kamuflażu raz po raz dochodzi do głosu przekonanie o własnej wyjątkowości i słusznie uprzywilejowanym miejscu w społeczeństwie. Charakterystyczna pod tym względem jest wypowiedź Szczypiorskiego. Po słowach: "Swoją drogą - są w nas jakieś snobizmy cierpiętnicze! Polski inteligent żyć bez tego nie może, nawet jeśli towarzyszy mu samokrytyczny osąd" natychmiast dodaje: "Ale jeśli jesteśmy tacy, to przecież nie z własnej winy, lecz w rezultacie tego długiego uplątywania, tej spuścizny przekazywanej z pokolenia na pokolenie". Stąd wniosek: "Tkwię korzeniami w tej warstwie, która wiele nagrzeszyła i wcale niewarta jest ołtarzyków", uzupełniony takim samousprawiedliwieniem:
Ale jednocześnie jest to warstwa piękna, bo dzięki niej przetrwała kultura narodu za czasów naszych pradziadów, a za naszego już życia - stała się dobrem niemal powszechnym.
(ZNSW 28-29)
Przeświadczenie, że się należy do elity wyraża się - szczególnie u Bocheńskiego i Szczypiorskiego - tajonym, lecz dającym się wyczuć poczuciem satysfakcji, połączonym z zabarwionym lekką pogardą spoglądaniem na tych "z awansu społecznego". Trudno się oprzeć wrażeniu, że "społeczeństwo" jest dla tych pisarzy raczej abstrakcyjnym pojęciem, ideą, a nie praktyką. Podobnie jak dla romantyków "lud". Daje o sobie znać uprzywilejowany status literata w PRL, jego oddzielenie od tzw. prostych ludzi, przebywanie w getcie. Tenże literat znalazł się przy tym w bardzo niewygodnej i dwuznacznej sytuacji. Bo niespodziewanie, to samo państwo, które wydawało przez wiele lat jego książki i nie szczędziło mu rozlicznych apanaży, z dnia na dzień stało się śmiertelnym wrogiem. Państwowe wydawnictwa - agenturą "okupanta". Bardzo pod tym względem charakterystyczna jest reakcja Szczypiorskiego na wiadomość, że w okresie stanu wojennego ma się ukazać Msza za miasto Arras:
433
przypisuję ten bieg wypadków oficjalnej linii, lecz także uporowi i rzetelności B., który jest po prostu doskonałym wydawcą i przyzwoitym człowiekiem.
(ZNSW 26-27)
Niby za dotknięciem różdżki znika zatem instytucja, a zamiast niej pojawia się pojedyncza, sympatyczna postać. Nie ma też żadnych dylematów moralnych, skoro wydanie książki zamienia się w przedsięwzięcie niemal prywatne. Przekonanie o własnej wyjątkowości i nieskazitelności moralnej prowadzi przy tym czasem do wręcz żenującej kokieterii. Narrator Stanu po zapaści, jak się rzekło w znacznym stopniu identyczny z autorem, zostaje w pewnej chwili porównany przez przyjaciela do... Platona. I - w osłupieniu! - skromnie milczy.
Nie dziwi więc, że pod piórem Szczypiorskiego internowani pisarze i intelektualiści nabywają cech niemal pierwszych chrześcijan. Zawsze są pełni najlepszych intencji. Przekonani o własnej niewinności, mężnie znoszą uciążliwości więziennego życia. Gotowi do poświęceń, świadczenia sobie pomocy i udzielania duchowego wsparcia. Tymczasem zupełnie przeciwstawny obraz wyłania się z opowiadania Andermana pt. Jakoś pusto... Promienny oleodruk zastępuje szydercza karykatura. Wspominając okres uwięzienia, pisarz powiada, że w pewnej chwili uświadomił sobie, jak dalece mierzi "ta atmosfera bogoojczyźniana, ten rytuał, te chóralne pienia religijne, podrywania co chwilę z byle powodu całego więzienia do głodówki [...] te rozmowy miesiącami o robieniu wielkiej polityki, ta wiosna nasza, mimo że wiosna trwała nieubłaganie, podziały na tych, co za największą zasługę dla kraju uważali zrobienie z klawisza wała i na tych, co się wybierali do klawiszy z życzeniami na święta" (KŚ 9). Czyli i tutaj, spod dyktowanych głębokim rozczarowaniem, pełnych sarkazmu słów prześwituje w istocie to samo przekonanie: że intelektualna elita społeczeństwa winna sprostać nakładanym na nią historycznym zadaniom i dać przykład godnej postawy.
Uproszczenia i schematyzm nie są jednak wyłącznie pośrednim wyrazem położenia pisarza czy efektem ciążenia wzorów postaw polskiej inteligencji. W równym stopniu stanowią one świadectwo poznawczej bezradności. Szczególnie zastanawiającą zgrzebnością grzeszą - po tylu napisanych na ten temat tomach! - diagnozy stawiane systemowi komunistycznemu. Pod piórem Bocheńskiego na przykład, komunizm staje się potworem, nabiera cech żywego organizmu: "Ma taką fatalną cechę, że kiedy czuje uległość, wpada w amok i tylko stara się czym prędzej zepsuć wszystko raz na zawsze". Stąd:
434
póki jest sobą, nie może oszczędzić niczego, co jeszcze poza nim istnieje, bo każdej takiej rzeczy śmiertelnie się boi. Musi ją unieszkodliwić. Zagarnąć i sparaliżować. Dlatego popełnia zbrodnie, szaleństwa, może nawet popełni samobójstwo, może podpali świat.
(SPZ 182-183).
Gdzie indziej Bocheński, bez żadnego własnego komentarza, przytacza polemikę z podziemnej prasy. Wedle jednego z publicystów, narodowe powstania były przypominaniem narodowi o jego tożsamości, umożliwiając mu w ten sposób przetrwanie. Tym także była klęska "Solidarności". Zdaniem drugiego, takie stawianie sprawy jest uleganiem stereotypom, wedle których polskie zmaganie z komunizmem to dalszy ciąg zmagań z Rosją. Tymczasem problem komunizmu ma znaczenie ogólnoświatowe. Stąd "międzynarodowe znaczenie "Solidarności": wzór walki pokojowej, nie w imię nienawiści nacjonalistycznych czy klasowych, ale właśnie o solidarność" (SPZ 141). Jak łatwo spostrzec, tego rodzaju przekonania nie tylko nie tłumaczą istoty komunizmu, ale i przechodzą do porządku nad jego ewolucją oraz rozmaitymi wcieleniami. Nie wyjaśniają także, dlaczego "Solidarność" poniosła dotkliwą klęskę. Zamiast tego - dokonując magicznego zabiegu - usuwają upostaciowane zło systemu totalitarnego poza krąg uznany za własny. Rozgrzeszają moralnie i intelektualnie rozbrajają. Krytyczną refleksję zastępują retoryką.
Nie dostrzegając albo przemilczając kryzys historycznego myślenia w dwudziestym wieku, pisarze stanu wojennego aktualne doświadczenie najchętniej przebierają w romantyczny kostium. Rozliczne odwołania do romantyzmu pojawiają się - w tonie poważnym - pod piórem Szczypiorskiego i Bocheńskiego, w tonie prześmiewczym i ironicznym - u Andermana i Kon-wickiego. Jednakże najlepszy przegląd romantycznej mitologii przynoszą Jarosława Marka Rymkiewicza Rozmowy polskie latem 1983. Spędzający wakacje nad jeziorem Wigry intelektualiści toczą tam bowiem takie dialogi:
Powiedz mi - mówi pan Mareczek - dlaczego nam ciągle ktoś robi coś strasznego. Dlaczego są takie narody, których inne narody w ogóle nie męczą i męczyć nie chcą, które więc przez stulecia żyją sobie, mogą sobie żyć spokojnie i takie jak my czy Litwini, z którymi ciągle coś okropnego się wyrabia? To dzielą nas na troje, to zabierają nam nasze święte miasta, w których urodzili się nasi najwięksi poeci, to
435
wymordowują nam połowę inteligencji, to próbują nas wynarodowić i zniszczyć naszą religię, to znów zabierają nam jedną trzecią naszej ziemi i pól narodu przesiedlają ze wschodu na zachód.
(RP 57-58)
Jest tedy komunizm dalszym ciągiem narodowych nieszczęść. Polacy zostali jakby przez los czy Boga naznaczeni. Cierpią niewinnie, a głównym sprawcą ich nieszczęść - jak dawniej, jak zawsze - pozostaje Rosja. Bowiem głównie ona narusza moralny ład świata. Innymi słowy - krótka powtórka z mesjanizmu. Rozpatrując hipotetyczną możliwość zwycięstwa komunizmu na całej ziemi, Rymkiewicz wyraża przekonanie, że Bóg do tego nie dopuści, że "smok nie pożre całego świata, ponieważ niebawem już pęknie" (RP 29). To ważne i znamienne słowa. Według Czesława Miłosza, wyraża się w nich bowiem "rdzeń szczególnie polskiego istnienia w świecie. Jest to zawsze mocne przekonanie, poza-rozumowe, że świat jest dobry, ponieważ po każdym zakłóceniu ładu sam wraca do równowagi na zasadzie homeostazji"5. Tak silna wiara w moralny fundament świata nie wyrasta jedynie z tradycji chrześcijańskiej, skoro dzielą ją także laiccy humaniści. Niekoniecznie nawet musi oznaczać, że Bóg istnieje, jakkolwiek "pan Mareczek" daje "słowo honoru, że Bóg jest" (RP 29). Nie zakłada także, że Stwórca bezpośrednio interweniuje w przebieg dziejów. Spoglądanie z ufnością w przyszłość jest powszechne i niemal instynktowne. Czym je zatem tłumaczyć? W tym miejscu Miłosz stawia szereg zasadniczych pytań:
Ale co to znaczy jeżeli cały naród stawia na słabe Dobro przeciwko silnemu Złu? Czy nie jest to naród naznaczony, wybrany, gotów cierpieć tylko dlatego, że są rzeczy, których się nie robi? Z jakich pokładów przeszłości to się bierze? Jakie odbywa się misterium, jakim przymierzem są złączeni żywi i umarli? Jeżeli cud dla nich należy do naturalnego porządku świata i musi się zdarzyć, żeby przywrócić naruszony ład moralny? I czy kto uczestniczy w takiej wspólnocie nie zakłada, automatycznie niejako, nieświadomie, że jest ona obdarzona szczególną misją, "u Pana Boga na ordy-nansach"?6.
W świetle tego, co powiedziano, odpowiedź na niektóre z tych pytań wcale nie musi brzmieć twierdząco. Bo czy na pewno cały naród stawia na "słabe Dobro"? Kiedy się patrzy z obecnej perspektywy, nie jest to całkiem pewne. Wyraźna granica pomiędzy złem i dobrem nie rysuje się Polakom tak wyraźnie, jak się zdawało Miłoszowi. Może komunizm wyrządził świadomości społecznej większe szkody, niż to się wówczas, w latach osiemdziesiątych, wydawało? Może przekonania moralne pisarzy zostają tylko projektowane na
436
zbiorowość, w której przeważa pragnienie przetrwania za wszelką cenę? Pozostaje także kwestia, na ile trwa w pamięci zbiorowej żywy legat narodowej tradycji. I pytanie -jakiej. Szlacheckiej? Tej nie ma. Chłopskiej? Ta została w dużej mierze zatracona lub zafałszowana. Chrześcijańskiej? Ta ulega nierzadko politycznej manipulacji.
Rozpaczliwy katolicyzm czasów niewoli, sprowadzający się do protestu moralnego bądź budowania wspólnoty przez uczestnictwo w rytuale, okazał bez wątpienia przydatność w okresie stanu wojennego. Krzepił i pomagał przetrwać zarówno całemu społeczeństwu, jak pojedynczym ludziom. Bocheńskiego i Szczypiorskiego rozrachunki wewnętrzne i dialogi z Bogiem mogą być tego wymownym świadectwem. Podobnie zresztą jak przejmujące studium odzyskanej wiary, przedstawione w Tropach Andrzeja Kijowskiego. Ale czy w skali masowej ów katolicyzm nie ulegał znacznemu zawężeniu i spłaszczeniu? Jest rzeczą uderzającą, że zawiły związek polityki z religią został przez pisarzy lat osiemdziesiątych albo przemilczany, albo ledwo dotknięty. A przecież wszystkie te msze za ojczyznę, gesty symboliczne, cały ten powrót do tradycji barokowej budował mur ochronny, który oddzielał od rzeczywistości, ale zarazem - wpychał w anachronizm, zwalniał od krytycznego namysłu, stanowił nierzadko wygodne alibi.
Jak pisze Vaclav Havel, jednym z zagrożeń, które niesie system posttota-litarny, jest kryzys tożsamości. System ten bowiem "wyrasta na gruncie historycznego spotkania dyktatury i społeczeństwa konsumpcyjnego". Stąd rodzą się, wedle czeskiego pisarza, dalsze zasadnicze pytania:
Czy tak szeroka adaptacja do życia w kłamstwie i tak łatwe rozpowszechnienie się "samototalizmu" społecznego nie wiąże się aby z powszechną niechęcią człowieka--konsumenta do poświęcania czegokolwiek ze swych zdobyczy materialnych na rzecz własnej suwerenności duchowej i moralnej? Z jego skłonnością do rezygnacji z "wyższego sensu" w obliczu powierzchownych przynęt współczesnej cywilizacji? Z jego podatnością na pokusy stadnej beztroski? I wreszcie szarzyzna, pustka życia w systemie posttotalitarnym nie jest w istocie jedynie karykaturalnie zniekształconym obrazem życia współczesnego w ogóle i czy w rzeczywistości nie stanowimy właściwie swoistego memento dla Zachodu [...] odsłaniając przed nim nie dostrzegany przezeń kierunek, w którym zmierza?7
Te, niezwykle trafne, spostrzeżenia nabierają szczególnej, ostrej wymowy w kontekście polskich doświadczeń stanu wojennego. Bo jakież to były wówczas "zdobycze materialne"! Jakież "przynęty cywilizacji"! A przecież w imię ich zdobywania jedni trwali w biernym otępieniu, inni popełniali
437
podłości, jeszcze inni na przemoc i kłamstwo milcząco przyzwalali. W systemie totalitarnym - trzeba to wyraźnie powiedzieć - nie ma jasnego podziału na winnych i niewinnych, prześladowców i prześladowanych, moralnie czystych i moralnie zbrukanych. Prawie wszyscy, mniej lub więcej, go współtworzą, są weń uwikłani. Większości stępia etyczną wrażliwość. W istotny sposób zagraża tożsamości narodu. I na nic się zda kreowanie - niejako w zastępstwie tych, co się nie mogą zdobyć na akt poświęcenia - narodowych męczenników. Nimi właśnie stali się, skwapliwie gloryfikowani w prozie i poezji stanu wojennego - Adam Michnik oraz Jan Józef Lipski. Ich nie ulegający kwestii autorytet moralny nie przesłania jednakże faktu, iż stan wojenny - czego literatura świadectwem - był nade wszystko żałosną wyprzedażą narodowej mitologii.
Ta wyprzedaż zaczęła się wcześniej, od momentu, gdy władza ludowa krok po kroku nadawała tradycyjnym pojęciom znaczenia przeciwne, prostytuowała najświętsze symbole. Ale teraz owa wyprzedaż dotknęła tej sfery, która deprawacji nie uległa - romantycznej martyrologii. Nie przypadkiem od protestu przeciwko zdjęciu ze sceny przedstawienia Dziadów zaczął się Marzec 1968. W warunkach stanu wojennego romantyczna rekwizytornia okazywała swoją nieprzydatność i anachronizm. Nie tylko dlatego, że straciła znaczenie wspierająca ją wizja dziejowego dramatu, który reżyseruje sam Bóg. Równie ważne i to, że naród, który pod dyktando obcego mocarstwa odebrał sobie resztki swobody - mniej przy tym istotne czy czynnie do tego przykładając ręki, czy biernie w tym uczestnicząc - za jednym zamachem unicestwił romantyczną godność ofiary i świętość męczeństwa.
Cierpienia zbiorowe może nie tyle były mniejsze, ile inne. Brały się mniej ze świadomości poddania się przemocy, ile z poczucia upokorzenia własną słabością. Stąd tak uporczywe przywoływanie martyrologicznej mitologii i ustawiczne oddzielanie ofiar od prześladowców, choć ten przedział wcale nie był ani prosty, ani oczywisty. Stąd wyraźne przecenianie wagi najmniejszych odruchów społecznego oporu. Dla Nowakowskiego aktem odwagi staje się utrudnianie rewizji (Opowieść taksówkarza), a czynem bohaterstwa pobicie przypadkowego milicjanta (Nasz hydraulik). Można powiedzieć inaczej: była to jakby pośmiertna zemsta romantyzmu, zwłaszcza jego postulatu, by wzory czerpane z literatury obowiązywały w życiu. Konspiratorzy, drukarze podziemnej prasy, internowani należący do starszej generacji sięgają do własnych doświadczeń z czasów wojny i okupacji. Młodsi mają głowę pełną obrazów zapamiętanych z książek i filmów. Ale i jedni, i drudzy pragną sprostać rolom, które ułożyła kulturowa tradycja. Tak jest zapewne zawsze w czasie
438
historycznej próby. Rzecz jednak w tym, że przywdziewane kostiumy są już mocno spłowiale, a role okazują swoją sztuczność, demaskując przy tym pośrednio swoich nosicieli. Stąd - powracający uparcie w prozie stanu wojennego - motyw wypadania z narzuconej przez okoliczność roli, recytowanie jakby cudzych tekstów.
Wielką wyprzedaż romantycznych - po części własnych - mitów urządza Konwicki w Rzece podziemnej, podziemnych ptakach. Noszący pseudonim bohater ucieka z domu przed aresztowaniem, jak Szumiejko8. Scena postrzelenia go przez patrol żołnierzy najwyraźniej wzorowana została na scenie postrzelenia Maćka Chełmickiego. Podobnie jak Wiadomy ze Stanu po za-paści, Siódmy wymyka się pilnującym go w szpitalu milicjantom jedynie dzięki pomocy lekarzy. W jego perypetiach odbijają się zatem wzory romantycznych zachowań, powtórzone podczas okupacji i powielone podczas stanu wojennego. I to nie tylko w życiu, ale i w literaturze powojennej, wliczając w to pisarstwo samego Konwickiego. Jego czytelnik z łatwością rozpozna w Siódmym kolejne wcielenie autorskiego gMcwi-sobowtóra, a w jego przygodach echo Rojstów, Malej apokalipsy, Sennika polskiego. Ale jakże szydercze to echo! Siódmy ucieka niepotrzebnie, bo milicja przyszła aresztować wszystkich mieszkańców domu, poza nim. Jego działalność konspiracyjna to bezsensowne błąkanie się po Warszawie. Rzekoma "misja" sprowadza się do noszenia w torbie grafomańskich wierszyków. Całe uzbrojenie stanowi - nie jak u bohatera filmu Jak daleko stąd, jak blisko pistolet maszynowy - lecz łom. Dokonuje wreszcie aktu zamachu. Ale cóż to za zamach! Żałosna parodia prawdziwego aktu terroru, daremny gest unicestwienia symbolu kłamstwa, niewoli i przemocy. Pragnie, jak bohater Malej apokalipsy, popełnić polityczne samobójstwo, lecz i ono nie jest samobójstwem. Bo nawet śmierć odarta została z nimbu patriotycznej ofiary.
Ostatnia scena powieści Konwickiego to gorzka, parodystyczna demaska-cja własnych i cudzych, przekazanych przez tradycję romantyczną i nowo tworzonych, mitów martyrologicznych. Także - mitu o ocalającej sile słowa pisanego. Siódmy rozbija łomem telewizor, w którym "Generał, wyprostowany, uroczysty, przemawiał już tak od kilku dni, a przemawiając zapewne dziękował raz jeszcze z całego serca ościennemu mocarstwu". Umiera na serce, popełniając
samobójstwo przy pomocy naturalnej śmierci [...] A z torby lezącej obok niego wysunęła się matryca z wierszem i ze słabym śladem kuli.
439
wiersz to styl przyszłości wierszem mówił Chrystus wierszem mówi wnuk Stalina wierszem będzie mówił ten co wysadzi świat we wszechświat
(RPPP 162-163)
Dlaczego diagnoza postawiona społeczeństwu w prozie stanu wojennego jest tak płytka i nadmiernie optymistyczna? Przy innej okazji, pisząc o poezji tego okresu, wskazywałem na trzy tego powody: społeczne usytuowanie pisarza, który manifestując solidarność i pragnąc krzepić nie może zdobyć się na krytycyzm; brak języka, który mógłby oddać w literaturze stan etycznej i ontologicznej nieostrości życia w systemie totalitarnym; wreszcie kryzys tradycyjnej historiozofii, która tragiczne przypadki narodu tłumaczyła czy to wyrokami Opatrzności, czy to immanentnymi prawami dziejów, w jednym i drugim przypadku zakładając istnienie odwiecznego ładu moralnego9. Jest przecież jeszcze jeden powód, nie mniej chyba istotny. Myślę o formacji, z jakiej wywodzą się autorzy omawianych utworów. Zacznę od dwóch cytatów:
Powinienem wciąż pamiętać, że mam być sobą, że dana mi została straszna, okrutna, własna, jedyna i niepowtarzalna wola bycia sobą. Będąc tym, kogo z siebie uczynię - i nikim innym. A co gorsza będę takim wyłącznie na swój własny rachunek. Jest to trudne do dźwigania brzemię, ale jeśli mam zawrzeć pakt z prawdą - muszę sobie ten wór zarzucić na ramiona.
(ZNSW 14)
I drugi cytat:
Moralność polega na akceptacji człowieczeństwa. Na uznaniu człowieczeństwa -ale we wszystkich jego przejawach, choć nie bezmyślnie. Ze wszystkimi konsekwencjami, zwłaszcza krytycznymi. Ze wszystkimi konsekwencjami wobec całej natury, którą człowiek uosabia i symbolizuje - stojąc jednak na zewnątrz natury. To stanowisko nakłada nań bezgraniczne obowiązki. Za naturę tylko on ponosi odpowiedzialność. Z punktu widzenia religijnego taka moralność, jest, być może, prowizoryczna i niedopowiedziana. Brak jej czynnika objawienia. Dla chrześcijanina tylko Bóg jest instancją wyznaczającą reguły postępowania. Ale cóż począć: taka jest moja sytuacja.
440
Ta laicka grubo niedopowiedziana etyka nie tylko mi wystarcza. Wydaje się podróżą poza horyzonty, której nigdy nie zdołam ukończyć"1.
Pierwszy z cytatów pochodzi z roku 1981, z zapisków Szczypiorskiego z obozu internowania w Jaworzu. Drugi to fragment, napisanego na przełomie 1992/93, zakończenia książki Zbigniewa Florczaka pt. Grypsy i reminiscencje. A przecież - mimo że między tymi słowami przewaliła się cała epoka -brzmią jak urywki tej samej wypowiedzi! Co więcej, pod tymi słowami podpisaliby się z pewnością Słonimski i Kołakowski, Herbert i Michnik, Barańczak i Zagajewski. Także - Vaclav Havel, Ludwik Yaćulik, Gyórgy Konrad. Przy wszelkich różnicach - pokolenia, doświadczeń, kultur, przynależności narodowej - łączy ich bowiem to, co zasadnicze. Wymóg nieustannego etycznego samodoskonalenia się. Wierność zasadom zakorzeniona nie w transcendencji, lecz w wewnętrznym imperatywie. Gotowość do ofiary nawet wówczas, gdy jest ona jedynie samotnym potwierdzeniem istnienia zagrożonych wartości. Słowem - skład zasad całej formacji intelektualnej, o nierzadko lewicowym rodowodzie, choć zdarzają się wśród niej dawni AK-owcy, wielbiciele Conrada. Laickiej, ale żywiącej szacunek dla religii, określającej się najchętniej mianem agnostycznej. Dla której jedynym absolutem jest pojedynczy człowiek, dogmatem - etyczny heroizm, religią - pragnienie niesienia pomocy cierpiącym i poniżonym. Formacji, którą współtworzą, jak łatwo spostrzec, główni ideologowie i przedstawiciele antykomunistycznej opozycji. Jednocześnie - twórcy i propagatorzy idei środkowoeuropejskiej. Ci, co - wzorem Sołżenicyna - domagają się odrzucenia "życia w kłamstwie", pragną zbudować "społeczeństwo obywatelskie", a politykę wyzbytą z zasad etycznych zastąpić "antypolityką" czy uznają "solidarność" za "samo-ograniczającą się rewolucję". "Odwracając tradycyjny porządek socjalizmu -zauważa Timothy Garton Ash - zaczynają nie od państwa czy społeczeństwa, lecz od jednostki ludzkiej - jej świadomości, podmiotowości, obowiązku życia w prawdzie oraz prawa do życia w godności"". W praktyce społecz-no-politycznej może to wywołać - i na szczęście wywołało - błogosławione skutki. A w literaturze?
Przyjęcie perspektywy etycznego heroizmu grozić może - czego proza stanu wojennego groźnym memento - widzeniem uproszczonym i spłaszczonym. Rodzić schematyzm lub groteskę. Jednostkowy punkt widzenia gubi bowiem z oczu zjawiska w skali społecznej. Projektowanie zaś własnych przekonań moralnych na zbiorowość rodzi mitologię albo pozytywną - casus Nowakowskiego, albo negatywną - casus Andermana. Czy trzeba dowodzić,
441
że polskie społeczeństwo w swojej większości nie było ani tak heroiczne, ani tak nikczemne i bezwolne? Zanurzenie w rzeczywistości amorficznej, pozbawionej wyraźnych kryteriów oraz zamazującej podziały moralne budzi ponadto pragnienie izolacji, zamknięcia się w sobie. Ale zarazem - uniemożliwia zstąpienie z wysokości w to, co właśnie ani moralnie czyste, ani szczególne jednoznaczne. Nie bez znaczenia jest też fakt, iż przekonanie, że stoi się po właściwej stronie, darzy poczuciem moralnego komfortu, od razu uchylając wewnętrzną rozterkę i niejako samorzutnie lecząc z etycznych dylematów. A przecież, stara to prawda, że bez nich nie może istnieć wartościowa literatura. Dlaczego zatem obraz tych, co stoją po przeciwnej stronie politycznej barykady, jest tak dalece uproszczony? Dlaczego nie ma ani jednej powieści kuszącej się o odtworzenie moralnych rozterek i wewnętrznych dramatów ludzi, których zmuszono do wystąpienia przeciw własnemu narodowi? Trudno doprawdy uwierzyć, żeby takich nie było! Dlaczego nie powstał Mistrz i Małgorzata stanu wojennego?
"Polacy - powiada w cytowanej recenzji Rozmów polskich Czesław Miłosz - nie lubią diabła. Nie mają zrozumienia demonizmu i pewnie są niezdolni do stworzenia literatury demonicznej. Ich diabeł jest głupi - przegrywa w zakładzie z chłopem, albo zagrzebuje ziarna w ziemi, żeby człowiek ich nie znalazł, nie wiedząc, że wykiełkują, nie pomaga mu paplanie po francusku, ani znajomość niemieckiego, kwiczy, przewraca koziołki, kopie się z kamratami, głośno puszcza powietrze. Rzeklibyśmy, nie zachowuje nawet pozorów równej Panu Bogu potęgi, usadowionej na jednym z dwóch biegunów, Dobra i Zła". Inne są diabły sąsiadów. "Gdyż germański demon, przerażający i bezlitosny, jest śmieszny przez swoją sztywność, to drewniany pajac w mundurze feldgrau, który rusza się mechanicznie, podnosi rękę dlatego, że ktoś ciągnie go za sznurek, wydaje z siebie nieludzkie wrzaski jakby nie w piersi żywej istoty poczęte. A jego wręcz przeciwieństwem jest rosyjska nieczysta siła, która kocha ludzkość, zachowuje się dobrodusznie, mówi cichym głosem i zabija gumanno, strzałem w tył głowy"12.
Polski diabeł ukazuje się jako Książę Kłamstwa, jak go nazywa Rymkie-wicz - "Książę Psuj", który obraca byt w nicość. To wcielony w tajnego agenta wysłannik totalitarnego piekła, który kusi "pana Mareczka" podsuwając mu śliczną, ponętną dwudziestolatkę:
442
Mamy dla was taką propozycję. Napiszcie, że Adam Michnik jest manipulowany przez niemieckich odwetowców i bierze pieniądze od CIA - Psuj wymawia ten skrót jak należy, po polsku, nie si-aj-ej, ale właśnie ca - oraz od niejakiego Hupki z RFN-u, który to Hupka trudni się zawodowo politykierstwem i działalnością antypolską.
(RP 42)
Na nic jednak te diabelskie knowanie, skoro, zdaniem Miłosza, "Polska to taki kraj, w którym siła państwa, choćby przebrana, jako miłość ludzkości, nie jest najwyższym argumentem, czym właśnie Polska różni się do Rosji"13. Czy jednak to przebranie całkiem jest bez znaczenia? Czy demonizm wyraża się tylko w instytucjach państwowych? Przenika przecież głębiej, zatruwa umysły i serca sącząc w nie kłamliwe wizje spełnionych utopii. Na podszepty tego diabła Polacy, jak się okazuje, wcale nie są tak głusi. Czy różnią się w tym od swoich pobratymców? I na te pytania nie odpowiada literatura stanu wojennego. Ale pewnej odpowiedzi udziela powieść wydana przed jego wprowadzeniem, a napisana pod koniec lat siedemdziesiątych - Oblęd Jana Krzysztonia.
Tu diabeł odbywa swobodne harce w myślach i rojeniach chorego człowieka, ale i w rzeczywistości samej. Wciela się równie dobrze w prymitywnych i brutalnych pielęgniarzy, co w utrwaloną przez kulturę postać potężnego adwersarza Boga. Jest depozytariuszem banalności zła i "banalności przystosowania"14. Oblęd dobrze czytać razem z Apelacją. W obydwu powieściach umysłowa choroba bohaterów jest zarazem skutkiem i odwzorowaniem życia w systemie totalitarnym, a stan osaczenia - samym trybem istnienia tyleż rzeczywistości wewnętrznej, co zewnętrznej. Obydwaj narratorzy cierpią na manię prześladowczą, która nie przypadkiem przybiera kształt obsesji bycia śledzonym. U obydwu skutki doświadczeń historycznych i wieloletniej indoktrynacji odbijają się w nawykach myślowych, toku skojarzeń, samym języku wreszcie. Ale na tym analogie się kończą.
Bohatera Krzysztonia różni bowiem od bohatera Andrzejewskiego nie tylko pochodzenie społeczne, poziom umysłowy i wykształcenie. Równie ważne jest i to, że nie jest on jak tamten doskonałym wytworem systemu totalitarnego. Podczas gdy Marian Konieczny, emerytowany technolog przetwórstwa mięsnego, były milicjant, który po wojnie walczył z NSZ, zbowi-dowiec i członek Stronnictwa Ludowego uważa się za lojalnego obywatela PRL, wdzięcznego partii za wszystko, co w życiu osiągnął i święcie wierzący w ojcowską troskę Pierwszego Sekretarza - Krzysztof ma do komunizmu stosunek krytyczny. Pierwszy na zawsze pozostanie w świecie zarówno swoich urojeń, jak też ideologicznych wmówień, których stał się ofiarą. Drugi
443
swój stan chorobowy poddaje ciągłej analizie Udaje mu się z niego, w dużej mierze o własnych siłach, ale tez - co ważne - z pomocą najbliższych, wyzwolić Pragnie jednak zarazem wyciągnąć z tego doświadczenia korzyści, pogłębiając tą drogą samowiedzę i rozumienie rzeczywistości
Kliniczny opis różnych studiów schizofrenii urojeniowej jest, jak na to zwróciła uwagę krytyka15, zarazem studium schorzeń europejskiej kultury, przeglądem jej zdruzgotanych mitów Zachwianie tożsamości, które wyraża między innymi utrata dystansu pomiędzy sferą podświadomości i świadomości, poczuciem czasu i przestrzeni - przekształca się w obraz zasadniczego rozdwojenia dwudziestowiecznej cywilizacji na świat odczuć wewnętrznych i wizji kreowanej przez nauki ścisłe, idące w parze z dotkliwym poczuciem samotności i absurdu Szpital psychiatryczny staje się modelem systemu totalitarnego, odwzorowującym system międzyludzkich zależności, zniewolenie jednostki i jej reifikację Ale równocześnie skupia jak w soczewce i poddaje ogniowej próbie wszystkie idee i ideały
Wszystko jest możliwe w domu obłąkanych To tutaj świat rzyga swoim najwspanialszym humanizmem i wypluwa wszystkie swoje najwznioślejsze frazesy, których pełną gębę mieli prorocy, moraliści, zbawcy, filozofowie, poeci, przywódcy, wszelka swołocz, wszelkie ewangelie, talmudy i korany
(O II 74-75)
Rzecz jednak w tym, ze niezależnie od trafności tej diagnozy, mówiący jest naprawdę chory i szpital naprawdę jest szpitalem Tym samym granica pomiędzy światem zewnętrznym i wewnętrznym, rzeczywistością urojoną i dotykalną, słowem i przedmiotem staje się płynna, trudno uchwytna Innymi słowy, Krzysztomowi udaje się to, co nie udało się pisarzom stanu wojennego znaleźć właściwy modus dla chimerycznego, chwiejnego sposobu istnienia totalitarnej "merzeczywistości" oraz nadać doświadczeniom środkowoeuropejskim sens bardziej uniwersalny
Jest to tym ważniejsze, ze schizofrenię świadomości jednostkowej i zbiorowej, totalizmu i dwudziestowiecznej kultury odbija jak lustro niezborność symboli, wielość narracji, rozmaitość stylizacji, rozbicie języka Aluzje biblijne mieszają się tutaj z cytatami literatury popularnej, styl naukowej rozprawy z grypserą, patos idzie o lepsze z ironią Krótko mówiąc - stan osaczenia jest w Obiedzie - co uważam za wielką zaletę tej powieści, za mało przez krytykę docenionej - opisany i zademonstrowany zarazem Nabiera znaczenia uniwersalnego symbolu skupiającego w sobie tyleż diagnozę postawioną totalitaryzmowi, co całej dwudziestowiecznej cywilizacji, która totahzm zrodziła
444
Dobrze także uzmysławia niebezpieczeństwa, jakie płyną z poruszania się w zamkniętym kręgu narodowej mitologu, zwłaszcza o romantycznej proweniencji Ale także - potrzebę wyrwania się z tego kręgu, krytycznego namysłu nad całą tradycją Nakaz jej ciągłego przewartosciowywama
Jest w Obiedzie jedna z najważniejszych, choć może najbardziej osobliwych lekcji patriotyzmu, zawartych w literaturze powojennej Łączy się w mej szacunek z potrzebą zachowania koniecznego dystansu, współczucie zaprawia się sarkazmem, prawdziwa pasja idzie o lepsze z głęboką refleksją To, ze tę lekcję wygłaszają obłąkani, nadaje jej specyficzny posmak, nie przekreśla przecież wagi argumentów Pozwolę sobie na dłuższy cytat, ale to jeden z piękniejszych fragmentów polskiej prozy Oto, w błyskawicznym skrócie, "nasze żałosne panopticum męstwa, odwagi i poświęcenia", całe niemal fantazmatyczne dzieje narodowej kultury
Niedoszły kapłan z bożej łaski wzniósł w górę ręce zawodząc na cały głos, jakby stał za nim wszystek naród od pomroki dziejów husaria i panowie szlachta, chłopy w siermięgach, baby w chustkach, nieszczęsny król Jan Kazimierz, hetmani polni i koronni, kontusze, delie, pasy słuckie, zagubiona w ścisku trumna pana Wołodyjo-wskiego, Sobieski i Marysieńka, Tadeusz Kościuszko, co przysięgę składa, król Staś zdejmujący koronę, wszyscy, co służyli Bogu i Ojczyźnie, całe nasze Milenium1 Plus korpus dyplomatyczny ościennych mocarstw i co nieco sprzedawczyków w gronostajach Śpiewał tak potężnie, ze pojawiły się inne cienie, mignął Mochnacki, Lelewel w letargu pogrzebany, Traugutt, wzgardliwy margrabia, czamary, czarne suknie, czarne broszki, czarne korale, czarne krzyżyki, czarne oczy, Norwid, wrzucony do wspólnego dołu, zachrypły Stefan Starzyński, szkielecik w panterce, my ze spalonych wsi i reszta tłocząca się w kruchcie, a nawet Mieszko przed samym ołtarzem ze słowiańską frasobhwością drapiący się w głowę [ ] Duma nasza uniwersalna Leć nasz orle, w górnym pędzie, Sławie, Polsce, Światu służ1
Stąd zasadna refleksja
Czy to rzeczywiście tak trudno zrozumieć, ze świat naprawdę nie tego potrzebuje9 I kiedy tak patrzę na niego, gdy klęczy i modli się żarliwie, myślę z bolesną melancholią, ze nikt u nas me zechce pomodlić się za hreczkosiejów, sklepikarzy, wyrobnice, zecerów, kanalarzy, za wszystkich tych, którzy zwyczajnie albo niezwyczajnie się trudzili, choćby szmuglując słoninę i rąbankę, aby naród mógł przetrwać i żyć, a poeci układać patriotyczne wiersze Aby on modlił się do narodowych mitów, całej tej rupieciarni, jaka się nawarstwiła z umiłowania wolności, upokorzeń, klęsk, szubienic i daremnego cierpienia Narody różne miewają historie, nie tylko w naszej straszy, ale mało komu chciałoby się taszczyć rjrzeŁjjgeki cały wór poświęcenia i altruizmu
(011115-117)
445
PRZYPISY
1 W tekście posłużono się następującymi skrótami: J. Krzysztoń, Obłęd, t. 1-3, Warszawa 1980 - O; J. Anderman, Kraj świata, Paryż 1988 - KŚ; A. Szczypiorski, Z notatnika stanu wojennego, Poznań 1989 - ZNSW; T. Konwicki, Rzeka podziemna, podziemne ptaki, Warszawa 1989 - RPPP; M. Nowakowski, Raport o stanie wojennym, Białystok 1990 - RSW; J. Bocheński, Stan po zapaści, Warszawa 1990 - SPZ; J. M. Rymkiewicz, Rozmowy polskie latem roku 1983, Białystok 1991 - RP.
H. Arendt, Korzenie totalitaryzmu, t. l, tłum. D. Grinberg, M. Szawiel, Warszawa 1989, s. 361.
3
4
" Zob. A. Walicki, Zniewolony umyśl po latach, Warszawa 1993, s. 344, passim.
V. Havel, Silą bezsilnych, w: tegoż, Eseje polityczne, Warszawa 1984, s. 42.
5 C. Miłosz, Nad Wigrami, "Kultura" 1984, nr 10, s. 101.
6 Tamże, s. 104.
7 V. Havel, op. cit., s. 49.
8 Zob. W stanie, Warszawa 1991.
Zob. A. Fiut, W potrzasku, w: tegoż, Pytanie o tożsamość, Kraków 1995. 10 Z. Florczak, Grypsy i reminiscencje (1968-1993), Londyn 1995, s. 246.
T.G. Ash, Pomimo i wbrew. Eseje o Europie Środkowej, tłum. A. Husarska, London 1990, s. 179.
12 C. Miłosz, op. cit., s. 101-102. " Tamże, s. 103. 14 Zob. V. Havel, op. cit.
" O Obłędzie pisali m.in.: H. Zaworska, Okrutna obfitość, "Twórczość" 1980, nr 8; J. Katz-Hewetson, Droga do haki, "Kultura" 1983, nr 7-8; K. Rutkowski, Historia szaleństwa w wieku średnim, "Miesięcznik Literacki" 1980, nr 12.