Łukasz Kluska: Katolik wobec królestwa błędu
Kiedy słynny niemiecki poeta Henryk Heine stanął pewnego razu przed monumentalną budowlą katedry w Antwerpii, widok arcydzieła gotyckiej sztuki skłonił go do wyrażenia niezwykle głębokiej myśli: „Jene Zeiten hatten Dogmen, wir haben nur Meinungen: mit Meinungen… aber baut man keine Dome” - tamte czasy miały dogmaty, my mamy tylko mniemania, a nimi nie można budować katedr.
Oto
doskonała diagnoza czasów w którym przyszło nam żyć, słowa
których przesłanie wiernie oddaje istotę najbardziej koszmarnego
błędu współczesnego świata. Fundamentalny błąd obecnej epoki
polega bowiem na niczym innym jak kapitulacji ludzkiego umysłu wobec
obiektywnej prawdy, na powszechnym dziś przekonaniu, że nie
istnieje żadna prawda wykluczająca błąd. Kierując się tym
przekonaniem nowoczesny świat podniósł błąd do godności prawa,
do rangi równej prawdzie, innymi słowy przyznał kłamstwu i
prawdzie ten sam status ontologiczny, czyniąc gwałt głównym
zasadom zdrowego rozsądku. Jeśli niekiedy błąd może lub wręcz
powinien być tolerowany - wyrwanie chwastu może czasem
również zniszczyć i posiane zboże - obecne jednak
wynoszenie go na piedestał prawa to największe szaleństwo
świadczące o korupcji samych podstaw ludzkich umysłów. To
absurdalne mniemanie zatruło dziś niemal wszystkie dziedziny życia
społecznego, a nade wszystko uśmierca najwyższą władzę
człowieka przez którą podobny jest on aniołom - atakuje
bowiem i zabija sam jego rozum w najbardziej newralgicznym punkcie. W
czym przejawia się ta aberracja? Jeśli weźmiemy do ręki
konstytucję lub kodeks cywilny któregokolwiek ze współczesnych
państw przeczytamy w nich zgodnie o ludzkim prawie do wolności
sumienia. Gdy sięgniemy po gazety - niezależnie od ich spektrum
światopoglądowego - racje w nich przedstawiane dziennikarze
zgodnie motywują prawem do wolności prasy. Gdy przekroczymy gmachy
nowoczesnych szkół i uniwersytetów, profesorowie w nich
wykładający najbardziej odrażające poglądy, bronią ich
powołując się na prawo do wolności myśli i wypowiedzi, w
klinikach aborcyjnych usłyszymy głos lekarzy podnoszący prawo
kobiet do wolności macierzyństwa, zaś gdy przekroczymy mury
modernistycznych świątyń, kapłani odziani w rażące zmysł
estetyczny nowoczesne ornaty, pouczą nas zgodnie z herezjami II
Soboru Watykańskiego o prawie każdego człowieka do wolności
religijnej. Co to wszystko oznacza? Czym jest prawo do wolności
sumienia, prasy, wyznania? Są to niewątpliwie filary zasad na
których oparty jest cały współczesny świat, ale w istocie
sprowadzają się one tylko do jednego przekonania: „Prawda nie ma
dla nas znaczenia.” Jest to esencja dziedzictwa rewolucji
francuskiej.
Biedne, chore stworzenia
Najgorszą chorobą współczesnej epoki, polegającą na powszechnym
zatraceniu przez ludzi sensu obiektywnej prawdy, dzisiejszy świat
zaraził się od niemieckiego filozofa Immanuela Kanta (1724-1804).
Kant główne ostrze swoich szaleńczych poglądów wymierzył bowiem
w samą istotę prawdy. Zaatakował on prawdę poprzez
podważenie jej obiektywnego charakteru, czyli wykluczającego każdy
błąd. Negatio proprietatum est deletio naturae - zaprzeczenie
właściwości jakiejś rzeczy jest zniszczeniem samej jej natury.
Przed Kantem, ludzie prości czy wykształceni wiedzieli, że prawdą
jest po prostu to co istnieje, rzeczywistość której trzeba się
podporządkować i nie może być inaczej. Wiedzieli że prawda to
nic innego jak zgodność rozumu z przedmiotem swego poznania -
adequtio rei et intellectus. Współczesnej chorobie umysłów
odpowiada współczesna pycha ludzka: nowoczesny człowiek woli sam
określać co prawdą jest a co nią nie jest. Nie tylko nie
interesuje go prawda objawiona, ale dokonuje zamachu na prawdy
wynikające z samego porządku naturalnego, czyniąc tym samym
wszystko subiektywnym i względnym. Szaleństwo dzisiejszych
dni polega na tym, że to podmiot (moje ja) chce kreować przedmiot,
zamiast mu się podporządkować i przyjąć rzeczywistość taką
jaka ona jest a nie taka jaką chciałbym aby była. Człowiek
zapragnął wyzwolić się z dogmatów na rzecz mniemań, z prawdy na
rzecz miraży i nierzeczywistości. Wytłumaczmy to na prostym
przykładzie: 2+2=4. Jedynym prawdziwym wynikiem w tej arytmetyce
jest "cztery", zaś trucizna liberalizmu polega na tym aby
człowieka od tej jak i każdej innej prawdy "wyzwolić",
aby wprowadzić w pojęcia, zasady i osądy moralne dowolność.
"Wyzwolić" człowieka od obiektywnych prawd, jednym słowem
"wyzwolić" od tego "terroru", że 2+2 zawsze
musi być 4. Stąd powszechne dziś usprawiedliwianie, wybielanie a
nawet pochwalanie i przyznawanie praw wszelkim możliwym błędom,
kłamstwom, zboczeniom i herezjom. Liberał uwielbia twierdzenia
typu: "2+2=10 ale jeśli chcesz może być też: 2+2=15"
etc. etc. „O co mamy się kłócić, życie jest tak krótkie?”,
- „Ja co prawda uważam, że dwa plus dwa jest cztery, ale to tylko
moja prywatna opinia, nie będę starał się ciebie przekonać,
jeśli uważasz że jest inaczej, masz do tego pełne prawo.”
Neutralność człowieka wobec prawdy jest największym nonsensem
jaki możemy sobie wyobrazić i prowadzi nas ona w kierunku
najbardziej niedorzecznych konkluzji. Czym dalej idąca akceptacja
odchyleń i zboczeń od czystej prawdy, tym większy poklask
światowej opinii publicznej. Ale „wyzwolenie” od prawdy nie jest
żadną wolnością lecz najbardziej pospolitym zniewoleniem, gdyż
jak podkreśla bp. R. Williamson: „Umysł człowieka został
stworzony dla obiektywnej prawdy, tak jak nasze płuca zostały
stworzone do oddychania. Umysł potrzebuje obiektywnej prawdy,
podobnie jak płuca potrzebują tlenu, tak więc jak płuca bez tlenu
z zewnątrz umierają, tak też śmiertelnie chorym staje się umysł
bez obiektywnej prawdy.” Śmierć umysłu człowieka jest kresem
wszelkiej jego wolności.
Śmierć rozumu
W obecnych czasach można wyszczególnić różne stadia agonii
ludzkich umysłów. Są ludzie tak zdegenerowani, dla których nie
istnieje już absolutnie żadna prawda, wszystko pozostaje dla
nich względne, są bezkrytyczni wobec każdego nawet najbardziej
niedorzecznego poglądu. Głoszą, że każdy ma swoja prawdę, a
wszystkim „prawdom” należy się równouprawnienie, gdyż nic nie
jest pewne i niepodważalne. Są także ludzie, którzy negują
obiektywną prawdę, ale uznają możność mniej lub bardziej
prawdopodobnych opinii. W obu przypadkach mamy doczynienia z zupełnym
zwątpieniem w same podstawy poznania jak pewność własnego
istnienia (factum primum), zasada sprzeczności (principium primum)
oraz zdolność rozumu do poznania prawdy przedmiotowej (conditio
prima). Jest to nic innego jak śmierć ludzkiego rozumu. Trzecią
zaś kategorię stanowią osoby, które uznają istnienie prawdy, ale
pozostają w zupełnej obojętności wobec niej. Boją się wyznawać
prawdę i bronić jej, tylko dlatego aby nikomu się nie narazić.
„Duchowe zero poznać po tym, że pragnie się wszystkim
przypodobać” – pisał Feliks Koneczny. Zbliżają się tym samym
nieuchronnie do stanu zupełniej śmierci własnego rozumu. Przez
swój liberalizm, zgniłe kompromisy ze światem, koniunkturalność
i egoizm ludzie ci powoli zatracają pojęcie o autorytarnym
charakterze prawdy, czyli wykluczającym każdy błąd niezgodny z
rzeczywistością. Prawda bowiem ze swej istoty jest kłamstwa
nieprzyjaciółką, nie może być między nimi zgody ani przyjaźni…
wieczny stan na jaki prawda i błąd są skazane to permanentna
wojna, sacrum bellum! „Między prawdą i błędem nie ma środka –
między tymi dwoma przeciwnymi biegunami jest tylko otchłań; ten
kto staje w tej otchłani jest tak samo odległy od prawdy jak ten,
kto nurza się w błędzie. Partycypuje się w prawdzie tylko
gdy jest się z nią w całkowitej jedności” pisał Juan Donoso
Cortes.
Wszystkie powyżej opisane niedorzeczności sprowadzają się do
powszechnie akceptowalnego dziś stanu, który wyraża się w
przekonaniu, że zarówno błąd i prawdę należy uświęcić
godnością prawa. Błędy w niektórych okolicznościach
mogą być jedynie tolerowane, ale wynoszenie ich do majestatu prawa
jest największym szaleństwem jakie możemy sobie wyobrazić.
Jak wielkim absurdem jest prawo do wolności sumienia, prasy, czy
wyznania można zilustrować odwołując się do bardziej
przyziemnych przykładów. Otóż, wyobraźmy sobie
architekta, który otrzymał zlecenie na zaprojektowane wielkiego
mostu. Niestety wskutek jego pomyłki polegającej na błędnym
obliczeniu ciężkości koniecznych zbrojeń, most zaraz po jego
wybudowaniu zawalił się, w następstwie czego zginęło kilkaset
osób. Czy możemy sobie wyobrazić takie szaleństwo, aby kontrakt
zleceniodawcy z architektem przyznawał mu prawo do błędu? Pomyłka
wskutek ułomności ludzkiego rozumu mogła się niestety wydarzyć,
ale jak można byłoby jej przyznawać rangę prawa zagwarantowanego
w umowie? Podobnie jeśli uznamy prawo do błędu jak mogą
funkcjonować szkoły, szpitale czy uniwersytety? Zmarł operowany
pacjent wskutek nieuctwa lekarza. Przychodzi do niego z wielkim żalem
rodzina zmarłego – ale, o co wam chodzi? – odpowiada doktor -
przecież ja mam prawo do błędu! Uczniowie w klasie maturalnej
pytają profesora – jakim prawem otrzymaliśmy stopień
niedostateczny? – przecież mamy prawo się mylić! Oto logika
liberalizmu w praktyce, błąd prowadzący ludzi do najbardziej
niedorzecznych konkluzji. Dlatego też konsekwentni liberałowie
zdarzają się niezwykle rzadko, gdyż być konsekwentnym liberałem
to znaczy być nim we wszystkich dziedzinach, począwszy od
przyznania dzieciom w szkole prawa do odpowiadania profesorowi
geografii, że Polska graniczy z Chinami, lekarzom prawa do
wykonywania aborcji a zboczeńcom do małżeństw ze
zwierzętami.
Czy ostała się jeszcze jakaś zdrowa przestrzeń, gdzie błąd nie
został podniesiony do godności prawa? Tak, ludzie zgodnie nie
akceptują dziś prawa do błędu, gdyby miał on godzić w ich
przyziemne, osobiste interesy. Nie akceptują na przykład, aby
kasjerka w banku miała w umowie pracy zagwarantowane prawo do
pomyłki przy wypłacaniu im gotówki, nie akceptują aby pracodawca
pomylił się przy wypłacaniu im wynagrodzenia, nie akceptują
aby ktoś miał prawo do publicznego rozgłaszania nieprawdy o ich
rodzicach. Ale ci sami ludzie, przez brak wiary i miłości akceptują
prawo do wolności religijnej, przyznające fałszywym religiom i
sektom prawo głoszenia publicznie poglądów obrażających kogoś
nieskończenie ważniejszego niż ich rodzice. W materii godzącej w
przyziemne dobra osobiste (z kategorii vanitas vanitatum) nikt nie
chce sankcjonować jeszcze prawa do błędu, ale w przedmiocie
najwyższej wagi jak wiara i moralność, od czego zależy cała
nasza wieczność, bez skrupułów przyznaje się prawo do wolności
sumienia, prasy i wyznania.
Niestety ten najbardziej koszmarny błąd współczesnego świata
polegający na podniesieniu błędu do godności prawa podziela także
obecny papież Benedykt XVI. Rewolucyjność zasady wolności
religijnej polega na podniesieniu z poziomu tego co może być
ze względu na różne okoliczności zaledwie niekiedy tolerowane do
rangi prawa. Ogłoszenie w dziedzinie wiary prawa do wolności
religijnej, jest tym samym co w zakresie moralności ogłoszenie
z ambony: macie prawo gwałcić, kraść i mordować. Różnica jest
jednak taka, że według zgodnej opinii wszystkich teologów grzechy
przeciw wierze są znacznie cięższe niż przeciw moralności, choć
jedne i drugie prowadzą w ogień piekła. Uznanie wolności
religijnej jest równoznaczne z wysadzeniem Kościoła katolickiego w
powietrze, gdyż w sposób jasny jest to tożsame z odrzuceniem
pewności prawdy, którą posiada Kościół w swym depozycie przez
Objawienie Boże. Dlatego też wszyscy papieże przed Soborem
Watykańskim II (1962-65) jednym głosem uroczyście potępili
wolność religijną. Dla przykładu Pius VII nazywa sankcjonowanie
przez prawo publiczne równej wolności dla prawdy i błędu
„tragiczną i zawsze godną potępienia herezją” (Post tam
diturnitas), Grzegorz XVI – „majaczeniem” (Mirari vos), Pius IX
– „monstrualnym błędem” (Qui pluribus), „najbardziej
szkodliwym dla Kościoła katolickiego i zbawienia dusz” (Quanta
cura), czymś co „prowadzi do łatwiejszego zepsucia obyczajów i
umysłów” oraz „rozpowszechnia zasady indyferentyzmu”
(Syllabus), Leon XIII – „publiczną zbrodnią”, czymś
„równoważnym ateizmowi” i „sprzecznym z rozumem” (Immortale
Dei). A „Mały katechizm o Syllabusie” wyjaśnia: „Pytanie: czy
Kościół może zgodzić się na takie pojednanie (wolność
religijną – przyp.ŁK)? Odpowiedź: Kościół nie może i nigdy
nie będzie mógł zgodzić się na tego rodzaju pojednanie. Musiałby
bowiem wyrzec się samego siebie, zdradziłby skarb powierzonych praw
wiekuistych i stałby się winnym nieszczęścia ludów. P: Jak to?
O: Przyjmując wolność sumienia i równość wyznań, Kościół
straciłby rację bytu, skoro w oczach całego świata nie istniałaby
jedyna i prawdziwa religia; przyjmując wolność prasy, to znaczy
pisania wszystkiego, uświęciłby wolność czynienia wszystkiego;
przyjmując zeświecczenie polityki, pozostawiłby sumienie ludzkie
kaprysowi książąt lub zgromadzeń, rządzących bez kontroli.
Wszędzie siła poszłaby przed prawem, a moralność Ewangelii
musiałaby ustąpić moralności wilków.”. Dla tych też powodów
w 1875r. podczas jednej z audiencji, papież Pius IX wyraźnie
podkreślił, że posłuszeństwo wobec całego nauczania zawartego w
Syllabusie jest warunkiem koniecznym do osiągnięcia wiecznego
zbawienia. Tymczasem obecny papież głosi rzecz dokładnie temu
odwrotną: „Kościół raz na zawsze zerwał z nauczaniem
Syllabusa”. Tertium non datur: któryś z nich musi się mylić i
na pewno nie jest to Pius IX. Naukę, którą Kościół raz ogłosił
jako nieomylną prawdę, nikt i nigdy nie może poddać żadnej
rewizji. To herezja, która prowadzi do konkluzji, że nie istnieje
ustalona, obiektywna prawda wykluczająca wszelki błąd (patrz:
motto). Jeśli poprzednicy Benedykta mylili się, na jakiej podstawie
możemy ufać, że obecny papież również nie kala się błędem? W
tym właśnie przejawia się modernizm Ratzingera, co podkreśla bp.
R. Williamson: „Benedykt XVI wierzy, że prawda katolicka, np.
zasadnicze twierdzenia wiary zawarte w Syllabusie, encyklice Pascendi
Dominici Gregis, itp., może ewoluować (a która w rzeczywistości
nie może się zmieniać). Nie rozumie on, że antymodernistyczna
nauka jego poprzedników ma właśnie taką niezmienną naturę i że
nawet jako papież nie może jej zmieniać. Jego biedny umysł,
jakkolwiek utalentowany, jest zarażony tą współczesną, zwłaszcza
niemiecką - filozofią.”
Miraże posoborowych
katolików
Zjawisko
powstawania miraży, fikcyjnego obrazu w warunkach pustynnych
określane terminem „fatamorgana” swój źródłosłów posiada
od imienia wróżki Morgana. Jest to postać przewijająca się w
opowieściach o królu Arturze i rycerzach Okrągłego Stołu, której
legenda przypisuje zdolność wywoływania miraży. Niestety w
jednym z ostatnich numerów „NCzasu!” w rolę zbliżoną do
wspomnianej czarownicy wcielił się niechlubnie Adam Wielomski,
usiłując wywołać wśród czytelników złudzenie jakoby obecny
papież odrzucił modernizm z racji ogłoszenia encykliki „Spe
salvi” oraz motu proprio „Summorum Pontificum” W ostatnich
czasach wielu szczerych katolików, znużonych 40 letnią włóczęgą
przez wyjałowioną pustynię posoborowej apostazji, nagle zaczęło
dostrzegać fikcyjny obraz źródełka ortodoksji, tam gdzie go
nie ma. Zaczęli doń pędzić na oślep, jak spragnieni wody
podróżnicy pustyni, odrzucając za siebie wszelkie bagaże i
mądrość zdobytą w czasie podróży. Teologiczna fatamorgana
zaślepiła im trzeźwy obraz rzeczywistości. Istotnie, w encyklice
„Spe salvi” papież stwierdził, że nie ma zgody między
duchowym dziedzictwem rewolucji francuskiej a Kościołem
katolickim, ale cóż z tego, skoro pomimo to, ten sam papież dalej
podziela wszystkie modernistyczne błędy współczesnego świata,
będące owocem tejże właśnie rewolucji, zwłaszcza zaś błąd
wolności religijnej podkopujący całą obiektywną prawdę, w celu
zaprowadzenia religii człowieka. Jaka korzyść płynie z deklaracji
pijaka, że nie będzie więcej pił wódki, skoro zaraz potem idzie
na tanie wino z kolegami do parku? Obecny papież, w przeciwieństwie
do nauczania swego poprzednika uznał w ostatniej encyklice, że
nie ma zgody między wartościami rewolucji a katolicyzmem, ale
podobnie jak Jan Paweł II pochwala i dalej głosi urbi et orbi
wszystkie błędne zasady Vaticanum II (ekumenizm, wolność
religijna, kolegializm), które są wprost lustrzanym odbiciem
jakobińskiej wolności, równości i braterstwa.
Obecny czasy są wyrazem zupełnie bezprecedensowego kryzysu w
całej historii, gdyż posoborowy Kościół został zarażony
najpoważniejszym błędem filozoficznym nowoczesnego świata. Obecny
kryzys nie jest kryzysem moralnym z jakim przykładowo borykało się
papiestwo w XVI wieku, lecz jego przyczyny są stokroć gorsze, gdyż
tkwią na płaszczyźnie intelektualnej. Upadki moralne duchowieństwa
o których skrupulatnie donoszą media są jedynie następstwem a nie
przyczyną tego kryzysu. Modernizm to nic innego jak religijny
komunizm. Komunizm głosi równość na płaszczyźnie ekonomicznej,
modernizm zaś stawia równość między błędem i prawdą,
między dogmatem i herezją. Mówienie o pierwszych oznakach odwrotu
od tego piekielnego procesu, dowodzi tak naprawdę tylko zupełnej
ignorancji w zakresie rozmiarów jak głęboko fałszywa religia
wbiła swe szpony w widzialne struktury Kościoła. Dziś bowiem
zarówno duchowieństwo jak i wierni - o ile zupełnie nie stracili
już wiary - w wymiarze powszechnym zatracili zupełnie sens jej
dogmatycznego charakteru. Tak jak zasady wolności gospodarczej
wykluczają i potępiają socjalizm (błąd ekonomiczny), tak
prawdziwa religia katolicka musi wykluczać i potępiać wszystkie
błędy fałszywych religii, bowiem wszystko co jest prawdą ze swej
natury musi prowadzić wojnę z błędem. Prawdziwy zwolennik
wolnego rynku nigdy nie zaakceptuje, aby socjalizm był gospodarczym
prawem w jego kraju, podobnie katolikowi nie wolno akceptować prawa
do wolności religijnej. Ten, kto neguje konieczność walki z
błędem, stracił sens obiektywnej prawdy: stracił więc wszystko.
Mniemaniami bowiem nie tylko można budować katedr, lecz nade
wszystko nie sposób nimi zbudować drogi do Nieba. W imię mniemań
nie sposób złożyć najmniejszego aktu ofiary i poświęcenia.
Tylko ten kto posiada absolutną pewność prawdy, ma siłę walczyć
o nią, z miłości cierpieć dla niej i złożyć wszystko w jej
ofierze.
W 1927 roku, podczas prześladowań katolików w Meksyku, pewnego
razu schwytano 18-letniego chłopca, którego starano się zmusić,
by zawołał: „Niech ginie Chrystus!”
- Tego nie mogę
zrobić, jestem katolikiem – odpowiedział chłopiec.
- A więc
jesteś rewolucjonistą?
- Rewolucjonistą? Nie! Nigdy nim nie
byłem. Tego mi nikt nie dowiedzie, ale jestem katolikiem i nigdy nie
wyprę się Chrystusa!
Porwano wtedy chłopca, przywiązano do
samochodu ciężarowego, i puszczono motor. Wloką za wozem
nieszczęśliwego, broczącego krwią, pokrytego ranami i kurzem
ulicznym. Jego rodzice byli wówczas w domu. Na chwilę zatrzymano
auto, jeszcze jedną próbę chcą zrobić.
- Wołaj: Niech żyje
Callas! – (wódz partii masońskiej)
A chłopiec z całej siły
woła: „Niech żyje Chrystus!”
Wówczas rzucili
się na nie niego z bagnetami. W międzyczasie jakaś kobieta
pobiegła do domu matki torturowanego z wiadomością: „Chodź
prędko; chcą, żeby twój syn wyparł się wiary.” Przychodzi
drżąca matka, jej ukochany syn leży w kałuży własnej krwi.
Wówczas następuje wstrząsająca scena. Matka pochyla się nad
konającym synem, który wije się w boleściach, i głośno woła:
„Choćby cię nawet chcieli zabić, nie wypieraj się wiary! Wiara
więcej warta niż życie! Niech żyje Chrystus Król!” Syn robi
ostatni wysiłek, i powtarza za matką: „Niech żyje Chrystus
Król!...” i umiera… na ulicy w oczach matki.
Precz z modernizmem! Viva Cristo Rey!
Łukasz
Kluska