158 Aaron Allston Era Dziedzictwa X Wingi Cios łaski

Aaron Allston - Cios łaski

Star wars

X - WINGI

CIOS łaSKI

AARON ALLSTON

Przekład Anna Hikiert Grzegorz Ciecieląg

Redakcja stylistyczna Magdalena Stachowicz

Korekta

Barbara Cywińska Hanna Lachowska

Projekt graficzny okładki Scott Biel

Ilustracja na okładce Mike Bryan

Druk

Wojskowa Drukarnia w Łodzi Sp. z o.o.

Tytuł oryginału X-Wing: Mercy Kill

Copyright c 2011 by Lucasfilm Ltd. & R or ™ where indicated. Ali Rights

Reserved.

Used Under Authorization.

For the Polish translation

Copyright c 2013 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.

ISBN 978-83-241-4691-8 Warszawa 2013. Wydanie I

Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o. 02-952 Warszawa, ul. Wiertnicza 63 tel. 22 620 40

13,22 620 81 62

www.wydawnictwoamber.pl

www.starwars.com

Fani serii X-wingi od wielu lat pytali mnie, Del Rey, Lucasfilm i każdego, kto

się napatoczył: „Kiedy ukaże się następna powieść z cyklu?” Odpowiedź brzmi:

„Teraz” - i przypuszczam, że większość zasług za to, iż książka Cios łaski w

ogole ujrzała światło dzienne, należy przypisać waszej nieustępliwości i trwaniu

w uporze, że powinna powstać.

Dziękuję wam, moi drodzy.

Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce...

ROZDZIAŁ 1

RYVESTER, SEKTOR MERIDIANA 13 lat po bitwie o Yavin (31 lat temu)

Imperialny admirał Kosh Teradoc zatrzymał się poirytowany i zażenowany tuż przed

wejściem do klubu. Jego stroj - skafander handlarza - był prawdziwy, został

kupiony w budce z używaną odzieżą w pobliskiej dzielnicy biedoty, a peruka,

ktora zakrywała jego przystrzyżone na wojskowego jeża jasne włosy szopą

posklejanych

w strąki, zmierzwionych brązowych kudłow, była bardziej niż perfekcyjna. Mimo to

chyba nie mogł się wyzbyć zakorzenionych głęboko militarnych nawykow -

nieważne, jak bardzo się starał. Garbienie się, chowanie głowy w ramiona,

powłoczenie nogami - prezentował to wszystko nie dłużej niż kilka sekund.

- Świetnie panu idzie, admirale - mruknął zza jego plecow jeden z jego

ochroniarzy. - Proszę może sprobować... uśmiechnąć się?

Teradoc zmusił się do skrzywienia ust w coś na kształt uśmiechu i sprobował

utrzymać ten grymas na twarzy, a potem podszedł do drzwi. Ich skrzydła się

rozsunęły, uwalniając podmuch cieplejszego powietrza, a także dźwięki głosow,

muzyki i podzwanianie szkła.

Razem z ochroną wszedł do przedsionka klubu - jego ciemne ściany ozdabiały

hologramy z reklamami rozmaitych napojow wyskokowych. Ruchome obrazy obiecywały

romanse, sukcesy towarzyskie i dobrobyt każdemu, kto według autorow reklam był

na tyle roztropny, żeby wybrać właściwy trunek - nieważne, człowiek czy

obcy.

Jeden z ochroniarzy Teradoca, wyższy i lepiej wysportowany od niego, ubrany w

podobny stroj, trzymał się blisko niego. Drugi zostawał nieco w tyle, udając,

że jest osobno.

Szybko pojawiła się osoba z obsługi - Chadra-Fanka o brązowej sierści, sięgająca

Teradocowi zaledwie do pasa. Była ubrana w złotą powłoczystą szatę,

odsłaniającąjednak

całkiem sporo lśniącego futra.

Teradoc podniosł trzy palce i powoli, tak żeby obca istota zrozumiała, oznajmił:

- Czekamy na jeszcze jedną osobę. Będzie jeszcze jeden gość. Rozumiesz?

Jej pyszczek ułożył się w lekki uśmiech.

- Oczywiście. - Miała miły dla ucha, melodyjny głos, w ktorym pobrzmiewał ślad

rozbawienia. - Czy panowie są razem z kapitanem Hachatem?

- Yyy... tak.

- Kapitan już tu jest - oznajmiła Chadra-Fanka. - Proszę za mną. -Odwrociła się

i wprowadziła ich szerokim wejściem do głownej sali.

Strona 1

Aaron Allston - Cios łaski

Teradoc ruszył za nią. Czuł, że palą go policzki. Czyżby ta mała Chadra-Fanka

probowała go upokorzyć? Zastanawiał się, czy powinien dopilnować, żeby po

wszystkim została odpowiednio ukarana.

Większość stolikow w głownej, przestronnej sali była mimo poźnej pory zajęta.

Muzyka i gwar rozmow przybrały teraz na sile, podobnie jak zapachy - ludzie

stanowili mniej niż jedną czwartą klienteli. Teradoc widział wokoł rogatych

Devaronian, włochatych Bothan, przysadzistych Sullustan, potężnych,

zielonoskorych

Gamorrean i innych obcych - a każdy z nich wydzielał odmienny, specyficzny

zapach. Tak samo jak drinki, ktore sączyli.

- Znow się pan prostuje, sir - bąknął jeden z jego goryli. - Może sprobuje pan

się trochę przygarbić...?

Teradoc warknął gniewnie, ale posłuchał rady.

Od strony sceny doleciała ogłuszająca, jazgotliwa fanfara; po niej złożony

głownie z obcych zespoł wstał pośrod gromkich oklaskow, a potem wycofał się

za kulisy.

Chwilę poźniej gwar setek głosow zauważalnie się zmienił - zbiorowy pomruk był

teraz niższy, a w głosach bywalcow klubu dało się wyczuć oczekiwanie i

ciekawość.

Na scenie pojawił się nowy zespoł - sześciu Gamorrean. Nie mieli na sobie nic

poza przepaskami biodrowymi; ich naoliwiona skora lśniła, kiedy ustawiali

się w szyku szewronu. Z głośnikow buchnęła muzyka taneczna - ciężkie tony bębnow

i instrumentow dętych - i szostka Gamorrean zaczęła poruszać

się w jej takt. Podrygiwali, prężyli się i stąpali w rytm dźwiękow, przy

akompaniamencie entuzjastycznych okrzykow siedzących na widowni Gamorreanek, a

także samic innych ras.

Teradoc wzdrygnął się i zapamiętał, żeby usiąść tyłem do tancerzy.

Chadra-Fanka poprowadziła ich do stolika oddalonego od sceny zaledwie o kilka

metrow. Siedział przy nim dobrze zbudowany mężczyzna średniego wzrostu -

młody, o sięgających do pasa rudych włosach, splecionych w warkocz przyozdobiony

czarnymi paciorkami, oprawnymi w polerowaną miedź. Miał na sobie kaftan

z długimi rękawami w plamisty deseń mieniący się wszystkimi kolorami tęczy -

jaskrawy i krzykliwy, zdecydowanie niepasujący do jego wojskowych spodni i

butow. Na widok Teradoca i jego obstawy wstał od stołu.

- Kapitan Hachat? - spytał go Teradoc.

- We własnej osobie - zapewnił go rudowłosy, po czym usiadł i wskazał gestem

ochroniarza admirała. - Kim jest pański przyjaciel? Wygląda jak... stukilowa

konserwa.

Chadra-Fanka, zadowolona ze spełnionego obowiązku, ukłoniła się lekko.

- Za chwilę zjawi się kelner - poinformowała, odwrociła się i wrociła na swoj

posterunek.

Teradoc odprowadził ją ponurym spojrzeniem i usiadł - tyłem do sceny. Odczekał,

aż jego ochroniarz zajmie miejsce, i podjął:

- Twoj posłaniec wspomniał o pewnych nazwiskach. Chcę je usłyszeć... i zobaczyć

dowody.

Hachat skinął głową.

- Oczywiście. Mam jednak prośbę... czy mogłby pan przestać się uśmiechać? Mam

wrażenie, że bardzo pan z tego powodu cierpi...

- Eee... jasne. - Teradoc rozluźnił się i z pewnym zdziwieniem uświadomił sobie,

że rzeczywiście bolą go mięśnie twarzy. Rozejrzał się ukradkiem po istotach

zapełniających bar i rozsiadł na krześle, żeby się do nich upodobnić.

- Teraz znacznie lepiej - pochwalił go Hachat i upił łyk wściekle żołtej cieczy

ze swojej szklanki. Obok stały już dwa naczynia z resztkami podobnie

wyglądającego

dekoktu na dnie. - W porządku. Prowadzę prywatne działania komercyjne w

przestrzeni kosmicznej i specjalizuję się w tajnych operacjach, a szczegolnie

w...

odzyskiwaniu mienia.

Teradoc stłumił westchnienie. Czemu nigdy nie mogą po prostu powiedzieć: „Jestem

piratem, przemytnikiem, nędzną szumowiną, ktora ma coś na sprzedaż”? Szczerość

byłaby w tej branży taką miłą odmianą...

- Niedawno trafiliśmy na cenny statek - kontynuował Hachat -na tyle cenny,

żebyśmy obaj dzięki niemu mogli szybko przejść na luksusową emeryturę.

Teradoc wzruszył ramionami.

- To znaczy?

- „Pałac Pietheta Jasnookiego” - wyjaśnił Hachat.

- Tak mi się zdawało, że to o nim wspomniał pański kontakt -stwierdził Teradoc.

- Proszę mi wybaczyć, że to powiem, ale to... niedorzeczne. Ten statek

Strona 2

Aaron Allston - Cios łaski

zniknął wieki temu i od tamtej pory słuch po nim zaginął. Nikt go nie widział

ani o nim nie słyszał... nie ma szans, żeby ktoś go odnalazł.

Hachat uśmiechnął się do niego połgębkiem.

- Ależ wręcz przeciwnie! Właśnie został znaleziony - i to nietknięty, cały i

zdrowy - w pańskim sektorze, z dala od zamieszkanych rejonow i uczęszczanych

szlakow handlowych.

- Gdybyście naprawdę na niego trafili, z pewnością zaczęlibyście rozprzedawać na

pniu wszystkie skarby i wyposażenie z jego pokładu - zauważył ostrożnie

Teradoc. - I to na boku. A jednak przyszliście z tym do mnie. Wie pan, co o tym

sądzę? Sądzę, że to oszustwo.

- Prawda jest taka, panie admirale - westchnął Hachat - że systemy

antywłamaniowe statku są wciąż aktywne. Probując dostać się do zapasowej

ładowni, straciłem

kilkunastu ludzi, a znalazłem w niej tylko jeden marny artefakt i parę niewiele

wartych klejnotow. Coż, owszem, mogłbym zacząć bombardować „Pałac”, dopoki

bym go nie rozpylił na atomy... wolałbym jednak przekazać połowę jego ładunku

komuś, kto to doceni, niż puścić go z dymem. Wtedy przynajmniej zyskałbym

partnera i miałbym coś z tego.

Teradoc pomasował ze znużeniem skronie. Dobiegające z głośnikow rytmiczne

łupanie przyprawiało go o bol głowy. Z trudem skupił znow wzrok na Hachacie.

- Proszę nie wspominać mojej rangi - mruknął - ani nie wymawiać mojego nazwiska.

A już na pewno nie w tym miejscu.

- Jak pan sobie życzy. - Hachat upił znow łyk swojego drinka. -Ma pan dostęp do

imperialnych źrodeł, do najlepszych hakerow i specow od włamow w galaktyce. Ci

ludzie mogliby bez trudu złamać te zabezpieczenia... i uczynić nas obydwu

bogaczami...

- Wspomniał pan coś o artefakcie - mruknął Teradoc.

- Owszem, mam go przy sobie. Żeby się uwiarygodnić, tak jak sam pan

zaproponował.

- Chciałbym go zobaczyć.

- Proszę uspokoić swojego mięśniaka... sięgnę tylko po komunikator - poprosił

Hachat.

Teradoc zerknął na swojego ochroniarza i ledwie zauważalnie skinął głową.

Na jego znak Hachat wyciągnął zza pazuchy niewielkie urządzenie i przycisnął

jeden z guzikow na panelu.

- W porządku. Proszę bardzo.

Nie minęła chwila, jak obok nich wyrosł jak spod ziemi niewysoki Sullustanin

ubrany w niebiesko-kremowy uniform pracownikow klubu. Dźwigał z trudem

flimsiplastowe

pudło, prawie dorownujące mu wysokością i niemal o połowę głębsze i szersze niż

on sam. Postawił je na stole obok oprożnionych przez Hachata szklanek.

Ten ostatni rzucił posłańcowi kredytkę napiwku i Sullustanin natychmiast się

zmył.

Teradoc obejrzał się na swojego goryla. Mężczyzna podszedł do pudła, otworzył je

i wyjął ze środka lśniącą, połyskliwą statuetkę, ktorą postawił na środku

stolika. Hachat zdjął pudło i umieścił je pod swoim krzesłem.

Posążek wyobrażał postać mężczyzny stojącego na niskim podium - młodego, o

szlachetnych rysach, ubranego w długą szatę

oklasycznym kroju. Całą statuetkę wykonano z drogocennych kamieni, dopasowanych

do siebie idealnie jak kawałki układanki - tak zmyślnie i perfekcyjnie,

że Teradoc z trudem dostrzegał łączenia poszczegolnych elementow.

Każdy detal stworzono z doskonale zgranych kolorystycznie kamieni. Twarz, szyję,

ramiona i nogi wysadzono lśniącymi, bladymi kryształami. W oczy figurki

wprawiono czerwonawe klejnoty, szata została wykonana z lśniących błękitnawo

szafirow, złociste włosy postaci zaś - o ile Teradoc się nie mylił - wyrzeźbiono

ze specjalnie wyhodowanych w laboratorium, przesyconych złotem okruchow

minerału. Podest, na ktorym umieszczono statuetkę, był jedynym elementem

zrobionym

z matowego czarnego kamienia.

Całość wyglądała... wręcz nieziemsko. Teradoc czuł, jak serce zaczyna mu bić

coraz szybciej.

Jak przez mgłę słyszał dobiegające z pobliskich stolikow ochy i achy. Ledwo

zdawał sobie sprawę z tego, że wraz z Hachatem stanowią teraz głowny obiekt

uwagi klienteli klubu.

Hachat wyszczerzył się do otaczających i radosnym, podniesionym głosem, żeby

przekrzyczeć jazgot muzyki, ogłosił:

' - Mam ich całą ładownię. Będą jutro na wyprzedaży na Rynku Statz! Dwanaście

imperialnych kredytow za małą, trzydzieści za dużą, takąjak ta. Wpadnijcie

Strona 3

Aaron Allston - Cios łaski

jutro. - Po czym odwrocił się znow do Teradoca.

Admirał obdarzył go skąpym, ale tym razem szczerym uśmiechem.

- Przekonał ich pan sprytnie, że figurka jest bezwartościowa, żeby nikomu nie

przyszło do głowy probować nam ją ukraść...

- Owszem, tak właśnie zrobiłem. Ale czy zdołałem przekonać pana?

- No, prawie. - Teradoc sięgnął po swoj komunikator, aktywował go i rzucił do

mikrofonu: - Przyślijcie Cheemsa.

Hachat zmarszczył brwi.

- Kim jest Cheems?

- Kimś, kto pomoże nam w dobiciu targu. Bez niego nie zawrzemy umowy.

Chwilę poźniej zjawiło się dwoch mężczyzn - przebrany ochroniarz Teradoca w

towarzystwie szczupłego, bladego, dobrze ubranego jegomościa o ciemnych włosach

i brodzie przetykanej pasemkami siwizny. Chociaż ubraniem zdecydowanie wyrożniał

się z otoczenia, na pierwszy rzut oka było widać, że czuje się tu znacznie

swobodniej niż Teradoc.

Spełniwszy swoj obowiązek, ochroniarz odwrocił się i odszedł do stolika w

dalszej części sali. Na znak Teradoca ciemnowłosy w garniturze zajął miejsce

między admirałem a Hachatem.

Za moment zjawiła się kelnerka - ciemnoskora kobieta, w liberii podobnej do tej,

w jaką był ubrany Sullustanin: luźno dopasowany, błękitno-kremowy kostium.

Teradoc z uznaniem ocenił jej szeroki uśmiech i energiczny sposob bycia.

Obdarzywszy każdego z nich tym samym promiennym uśmiechem, zapytała:

- Coś do picia, panowie?

Hachat pokręcił głową - podobnie jak mężczyzna w garniturze i ochroniarz - ale

Teradoc odwzajemnił uśmiech i powiedział:

- Słonego Brygadzistę proszę.

- Życzy pan sobie z prawdziwym robakiem czy cukrowym?

- Cukrowym.

Kiedy kelnerka odeszła od stolika, Hachat zerknął na mężczyznę w garniturze.

- Kto to?

- Nazywam się Mulus Cheems - przedstawił się chłodno obiekt jego

zainteresowania. - Jestem naukowcem i specjalizuję się w substancjach

krystalicznych...

a także historykiem jubilerstwa.

Teradoc odchrząknął.

- Zamiast strzępić sobie język, bierz się do roboty.

Cheems westchnął i wyciągnął z kieszeni niewielkie urządzenie - szary kwadrat

wielkości jakieś sześć na sześć centymetrow i o grubości centymetra. Wcisnął

niewielki guzik umieszczony na jednym z bokow. Ze środka wyskoczyło szkło

powiększające, podświetlone u podstawy snopem jasnego światła, a na niewielkim,

czarnym ekraniku wbudowanym nad guzikiem zaczęły się przewijać czerwone litery.

Przysunąwszy soczewkę do oka, Cheems pochylił się nad statuetką i odezwał się

tonem nauczyciela przemawiającego do ucznia:

- Kamienie, z ktorych wykonano tę figurkę, są cenne, ale nie unikatowe. Mogą

pochodzić z rożnych światow, ale z całą pewnością zostały wydobyte w ciągu

ostatnich kilku stuleci. Jednak technika... to zdecydowanie Vilivian. To jego

szkoła. Może nawet dzieło jego rąk?

Teradoc zmarszczył czoło.

- Kto taki?

- Vilivian - powtorzył cierpliwie Cheems. -Hapański jubiler, ktorego misterne

prace cieszyły się przez krotki okres, kilkaset lat temu, wielkim powodzeniem.

Zgodnie z potwierdzonymi danymi kilka jego dzieł zostało zakupionych przez

Pietheta Jasnookiego. - Cheems przeniosł szkło znad piersi posążku na jego

twarz.

- Ciekawe - mruknął. -Oczy wykonano z kryształow adegańskich... A powłoka,

dzięki ktorej całość zachowuje strukturalną integralność... to nie polimer,

tylko mikrosyntetyzowany pył diamentowy. Nie używa się go obecnie ze względu na

wysoki koszt w porownaniu z polimerami. Coś pięknego, po prostu przepięknego.

- Cheems usiadł i wciśnięciem guzika schował szkło do obudowy.

Teradoc poruszył się na krześle, wyraźnie zniecierpliwiony.

- Ico?

- I co? - powtorzył nieprzytomnie Cheems. - Ach, pyta pan o to, czy jest

autentyczna? Oczywiście. Bez dwoch zdań. Sądzę, że to dzieło zatytułowane

Jasność

i Mrok. Warte co najmniej porządnego okupu za Moffa.

Teradoc opadł na oparcie krzesła i wpatrzył się w statuetkę bez słowa. „Pałac

Pietheta Jasnookiego”... mając taką fortunę w zasięgu ręki, mogłby zrezygnować

ze służby, kupić sobie jakąś miłą planetkę... A może nawet cały układ gwiezdny?

Strona 4

Aaron Allston - Cios łaski

I prowadzić dostatnie, ciekawe życie z dala od przepychanek między Imperium

a Nową Republiką - rozmarzył się. Wraz ze świadomością, jak cudownie spokojny

żywot mogłby prowadzić, po jego ciele rozlało się miłe ciepełko.

Ciemnoskora kobieta wrociła i postawiła przed Teradokiem jego drinka. Uśmiechnął

się do niej i nagrodził kredytką wartą dwadzieścia razy więcej, niż kosztowało

zamowienie.

- Zatrzymaj resztę, złotko - rzucił wspaniałomyślnie.

- Dziękuję, proszę pana. - Kobieta wsunęła ukradkiem monetę do jednej z kieszeni

i oddaliła się, ale nie na tyle daleko, żeby w razie potrzeby nie moc

szybko zjawić się na skinienie hojnego gościa. Teradoc z zadowoleniem przyjął

fakt, że kelnerka będzie na każde jego zawołanie.

Zerknął na Hachata.

- Coż mogę powiedzieć... przekonał mnie pan.

- Doskonale. - Hachat wyciągnął do niego dłoń. - Rozumiem, że w takim razie

dobiliśmy interesu?

- Coż, musimy oczywiście omowić jeszcze nasz udział w zyskach z tego

przedsięwzięcia... - westchnął Teradoc. - Co pan powie na sto procent dla mnie?

Hachat cofnął rękę. Nie wydawał się zaskoczony ani urażony; obdarzył tylko

admirała zmęczonym uśmiechem.

- Czy wszyscy oficerowie imperialni uczą się z tego samego podręcznika Jak

wyrolowaćpartnera? Wychodzi wam to... śpiewająco.

- Panie kapitanie, w najbliższej przyszłości czeka pana wiele godzin

intensywnych przesłuchań. Zanim pana złamię i dowiem się, gdzie jest „Pałac”,

pozna

pan wiele rodzajow bolu. Jeśli będzie mi się pan stawiał, mogę podwoić tę

stawkę.

Hachat pokręcił smutno i powoli głową.

- Wie pan, czego nie rozumiem? Zupełnie nie kumam tego szału z Wielkim Admirałem

Thrawnem. Każdy ledwie opierzony oficerek probuje być jak on: elegancki,

tajemniczy... i rozmiłowany w sztuce. Wie pan, uwielbienie dla sztuki nie zrobi

z pana geniusza.

- Och, właśnie zarobił pan tydzień tortur ekstra.

- Ponadto, w przeciwieństwie do Thrawna - ciągnął Hachat - jest pan rownie

imponujący jak Gunganin w zawszonych portkach.

- Trzy tygodnie. A moj ochroniarz właśnie celuje pod stołem w pańskie

przyrodzenie.

- Och, ojej. - Hachat spojrzał beznamiętnie na goryla i podniosł ręce do gory w

parodii kapitulacji. - Prooooszęę, proooszęę, nie strzelaj do mnie, cuchnący

człowieczku! Och, proszę, proszę, proszę proszę proszę!

Teradoc wpatrywał się w niego, zbity z tropu.

Gamorreańscy tancerze na scenie rozpoczęli nowy układ, przepuszczając

najszczuplejszego z nich na przod grupy - co prawda szczupłego tylko jak na

Gamorreanina,

co oznaczało, że ważył nieco poniżej stu pięćdziesięciu kilogramow, jednak

świniopodobny samiec poruszał się z względną gracją, a pod pokrywającą jego

ciało warstewką tłuszczu grały całkiem przyzwoite mięśnie.

Wraz z resztą grupy wykonał połobrot, po ktorym ustawił się tyłem do widzow i

cała grupa zaczęła potrząsać pośladkami, wykonując przy tym krotkie skoki

w bok. Następnie wszyscy zaczęli powoli odwracać się w stronę widowni,

akcentując figurę serią ruchow brzuchem, na widok ktorych gamorreańskie samice

zaczęły

wznosić wyjątkowo rozochocone okrzyki.

Przy ostatnim skręcie brzucha Gamorreanin na przedzie odwrocił się w stronę

widowni, ustawiając się dokładnie naprzeciwko stolika, przy ktorym siedział

Hachat z podniesionymi rękami.

Kiedy w jego żyłach zatętniła adrenalina, lekko zakręciło mu się w głowie.

Zaczynało się robić gorąco.

W stronę stolika Teradoca zaczęła dyskretnie iść ciemnoskora kelnerka.

Gamorreanin o imieniu Prosiak przestał tańczyć, odrzucił głowę do tyłu i

zakwiczał po gamorreańsku:

- To jest napad! Uciekajcie!

Jego słowa wywarły spodziewany efekt: cała sala natychmiast zawrzała okrzykami w

basicu i w innych językach. Prosiak zauważył

z zadowoleniem, jak dobra była jakość tych okrzykow; mało kto mogł się domyślić,

że są nagrane.

Panika ogarnęła błyskawicznie zarowno klientelę, jak i tancerzy na scenie.

Nagle wszyscy Gamorreanie w klubie zaczęli się zrywać na nogi, niektorzy

przewracali przy tym stoliki, a reszta gości, nie czekając długo, poszła w ich

Strona 5

Aaron Allston - Cios łaski

ślady. Skonsternowany Teradoc odwrocił wzrok od Hachata, żeby rozejrzeć się po

spanikowanym tłumie.

Od strony wyjść po obydwu stronach sali rozległy się odgłosy wybuchow - skrzydła

drzwi wpadły do środka, wepchnięte przez siłę eksplozji, a do środka wbiegli

żołnierze w zbrojach sił specjalnych floty.

Uwagę Teradoca przyciągnął jakiś ruch po prawej - kątem oka zdążył jeszcze

zobaczyć, jak ciemnoskora kelnerka podchodzi do stolika i wymierza idealnie

wycelowany kopniak pod blat stołu. Nawet przez panujący w klubie harmider

Teradoc dosłyszał przyprawiający o mdłości chrzęst pękających kości. Blaster

wypadł z ręki ochroniarza, uderzył Teradoca pod żebra i poleciał na podłogę, ale

kelnerka nie opuściła nogi - złapała tylko rownowagę, podniosła wyżej

stopę i kopnęła znow, tym razem celując prosto w szczękę nieszczęśnika, ktory

odwrocił się w jej stronę. Mężczyzna zachwiał się i zsunął bezwładnie z krzesła.

Kelnerka zanurkowała w bok, przeturlała się po podłodze i zniknęła Teradocowi z

oczu pod pobliskim stolikiem.

Teradoc sięgnął po leżący na podłodze blaster i zacisnął dłoń na rękojeści.

Hachat nie przestawał się uśmiechać. Przeniosł wzrok na puste szklanki na stole

i krzyknął:

- Kaboom!

Jedno z naczyń, prawie puste, wybuchło niespodziewanie wśrod chmury żołtawego

dymu. Kiedy Teradoc wyprostował się i podniosł blaster, stwierdził, że otacza

go kłąb oparow cuchnących alkoholem i jakimiś smrodliwymi chemikaliami. Zaczęły

go piec oczy - nie widział nic oprocz mglistych zarysow najbliższego stolika.

Wstał i ostrożnie obszedł stoł - po omacku stwierdził, że krzesła są puste.

Hachat zniknął - tak samo jak Cheems, jednak posążek dalej stał na stole,

nietknięty.

Teradoc chwycił go i cofnął się chwiejnie od stolika, byle dalej od gryzącego w

gardło dymu.

Podczas gdy tancerze i klienci klubu uciekali w popłochu, Prosiak stał bez ruchu

na scenie i zdawał relację. Specjalny implant, wszczepiony w jego krtań,

zmieniał gamorreańskie kwiki i pochrząkiwania w zrozumiały basie, a także

przesyłał jego słowa na specjalnej częstotliwości.

- Straże przy stoliku numer dwa probują zaprowadzić porządek i szukają celow,

ale na nic dotychczas nie trafili. Shalla, uważaj - stolik czwarty patrzy

w twoją stronę...

W niewielkiej słuchawce w jego uchu zabrzęczał głos:

- Przyjęłam, Prosiaku. Mam Dwunastkę. Dwunastka zdjęta. Widzę Czterdziestkę...

Ochroniarz, ktory eskortował Cheemsa do stolika Teradoca, zbliżył się znow do

stołu. Tym razem w dłoni trzymał pistolet blasterowy. Drugą ręką torował

sobie drogę pośrod tłumu. Kiedy dotarł w pobliże chmury żołtego dymu, zaczął ją

okrążać, szukając celu. Wyglądało na to, że po chwili go znalazł - gwałtownie

odwrocił głowę w prawo, a kiedy Prosiak podążył za jego spojrzeniem, zobaczył w

zniszczonym przejściu z boku sali Hachata i Cheemsa. Ochroniarz podniosł

broń do strzału i czekał, aż cel znajdzie się w jego zasięgu.

Coż, wyglądało na to, że nadszedł czas, by wkroczyć do akcji. Prosiak zbiegł po

trzech stopniach ze sceny i wbił się w skłębiony tłum gości. Szybko minął

najbliższy stolik i rzucił się na ochroniarza Teradoca. Przewrocił go na podłogę

i ciężarem ciała zgruchotał mu kości. Blaster wypadł mężczyźnie z ręki,

prześlizgnął się po podłodze dobry kawałek i zniknął w kłębach żołtego dymu,

między nogami spanikowanych klientow.

Prosiak wstał. On także boleśnie odczuł zderzenie z ochroniarzem, ale - w

przeciwieństwie do niego - był na to przygotowany; poza tym upadek zamortyzowała

pokaźna warstwa mięśni i tłuszczu. Nic mu się nie stało. Zerknął na

nieprzytomnego mężczyznę i z satysfakcją stwierdził, że z tej strony jego

ludziom nie

grozi już żadne niebezpieczeństwo.

W słuchawce słyszał głos Hachata:

- Mamy naszą ofiarę. Wycofuj się. Daj znać, kiedy dotrzesz do wyjścia.

Większość klienteli - z wyjątkiem tych, ktorzy gnali przed siebie na oślep w

dzikiej panice - kierowała się do głownego wyjścia z baru, przy ktorym, o

dziwo, nie było żołnierzy imperialnej floty. Prosiak

ruszył do tego wyjścia, ktorym opuścili knajpę Hachat i Cheems. Przy drzwiach

stał ponuro wyglądający imperialec, ale niezrażony jego obecnością Prosiak

zaczął się przeciskać w jego stronę, starając się omijać przewrocone meble i

kłębiący się tłum. Wreszcie dotarł do drzwi.

Uzbrojony strażnik ledwie na niego spojrzał.

- Niezły taniec, chłoptasiu - mruknął.

Prosiak warknął coś w odpowiedzi i zaraz wyszedł na zewnątrz; framuga i

Strona 6

Aaron Allston - Cios łaski

pozostałości drzwi nadal cuchnęły ładunkiem, ktorym zostały wysadzone.

Znalazłszy się w ciemnawym korytarzu, Prosiak skierował kroki do wyjścia

awaryjnego z budynku mieszczącego klub.

- Prosiak wychodzi - rzucił pod nosem, docierając do drzwi wyjściowych. Kiedy

skrzydła rozsunęły się posłusznie, wyszedł na zewnątrz; owionęło go chłodne,

nocne powietrze.

- Stać, bo strzelam! - krzyknął ktoś zza jego ramienia. Głos był męski, głęboki

i nie było w nim cienia żartu.

Prosiak skrzywił się i posłusznie podniosł ręce do gory. Był nieuzbrojony,

prawie całkiem nagi, a jego oczy nie przywykły jeszcze do mroku, więc nie miał

szans w starciu z przeciwnikiem.

Minęło kilka mrożących w żyłach krew sekund, nim napastnik zarechotał,

rozbawiony:

- Ha! Znow dałeś się nabrać!

Prosiak odwrocił się w tamtą stronę i łypnął spode łba.

Tuż przy drzwiach, wcale nie uzbrojony w blaster, ale za to z bandolierem

granatow przewieszonym przez pierś, stał humanoid - dorownujący wzrostem

Wookiemu,

jednak znacznie mniej owłosiony. Szczupły osobnik miał ponad dwa metry wzrostu i

był pokryty brązowawą sierścią; wielkie, kanciaste zęby w pociągłej twarzy

szczerzył w pełnym samozadowolenia uśmiechu. Miał na sobie czarne, podrożne

szaty, spod ktorych wyzierał brązowy skafander i przewieszony przez pierś

bandolier.

Prosiak wyciągnął rękę i szarpnął niedoszłego oprawcę za wąsy.

- To nie było śmieszne, Runt - chrząknął.

- No, nie wiem...

- Odpłacę ci za to.

- Zawsze tak mowisz, a nigdy nie dotrzymujesz słowa!

Prosiak westchnął i rozluźnił chwyt. Widział już nieco lepiej niż

przed chwilą. W mroku nakrapianym odległymi światełkami, sprawiającymi wrażenie

rozciągniętego na ziemi nieboskłonu, dostrzegał zarysy pobliskich dokow,

oświetlonych prętami jarzeniowymi, ktore rzucały blask na stacjonujące

w okolicy statki.

Nieco bliżej dało się zauważyć sylwetkę ich jednostki - staroświeckiego,

kanciastego śmigacza o karykaturalnie wielkich repulsorach i silnikach

manewrowych.

Silnik pojazdu, unoszącego się na dopalaczach jakiś metr nad ziemią, był

odpalony i mruczał cicho. Oznaczenia na burtach sugerowały, że pojazd to

holownik

z rodzaju tych przysyłanych po właścicieli gruchotow, ktorym zdarzyło się

nawalić. Do jego burty przymocowano solidnie wyglądające kołowrotki.

Siedzący za sterami pojazdu Devaronianin obdarzył Prosiaka szerokim, zębatym

uśmiechem. Gamorreanin dostrzegł w kabinie obok niego Cheemsa i Hachata.

Pewnym krokiem ruszył do pomostu i nieporadnie wgramolił się do ładowni. Łodź

zakołysała się pod jego ciężarem, kiedy rozejrzał się w poszukiwaniu pakunku,

ktory powinien tu na niego czekać; niestety na prożno. Westchnął ciężko i

usadowił się na ogonie, tyłem do kokpitu, a potem zerknął na tylne wyjście z

klubu, strzeżone przez Runta.

- Dawaj, dawaj! - kwiknął.

Skrzydła drzwi rozsunęły się i ukazała się postać ciemnoskorej kelnerki.

Niezatrzymywana przez Runta, puściła się pędem w stronę śmigacza, po czym

wskoczyła

na jego pokład i zajęła miejsce tuż obok Prosiaka.

- Shalla na miejscu - zameldowała i zerknęła na swojego sąsiada. -Nie powinieneś

przypadkiem ubrać się nieco stosowniej? - spytała.

Prosiak wiedział, że jego odpowiedź będzie brzmiała jak wyrzut.

- A i owszem, ale kto mi skonfiskował ciuchy? Kto uznał, że można mnie zostawić

w samych gaciach? Hm, pewnie nigdy się tego nie dowiem...

Shalla skinęła głową, najwyraźniej przyzwyczajona do sposobow działania członkow

zespołu.

- Wygląda na to, że dzisiejszy występ przysporzył ci rzeszy fanek - stwierdziła.

- Te Gamorreanki dosłownie oszalały na twoj widok! I nie tylko one...

Zostałeś gwiazdą wieczoru!

Prosiak przewrocił oczami. Gdyby ktoś go spytał o zdanie, te Gamorreanki były

zbyt tępe, żeby mogły oszaleć. Dzięki eksperymentom

biologicznym, ktorym poddano go w młodości, stał się po prostu geniuszem - był

jedynym Gamorreaninem w swoim rodzaju i w przeciwieństwie do niektorych

nie mogł znieść myśli o połączeniu się w parę z kimś, kto nie dorownuje mu

Strona 7

Aaron Allston - Cios łaski

inteligencją. Dlatego ciągle był sam.

Hachat odwrocił się i wyjrzał przez tylny panel widokowy kabiny.

- Kell...

Prosiak usłyszał odpowiedź wezwanego w słuchawce:

- Zajęty, szefie.

- Kell, czy mam tam po ciebie przyjść osobiście?

- Zajęty. - Po chwili drzwi się otworzyły i pojawił się w nich Kell, uzbrojony

strażnik, ktorego Prosiak minął, wychodząc z klubu. Wpadł do korytarza i

runął prosto na podłogę pod ciężarem jednego z ochroniarzy Teradoca.

Runt pochylił się, złapał mężczyznę za ramię i szyję i oderwał go od Kella,

całkiem jakby obierał skorkę z owocu. Zaczął nim potrząsać i nie przestawał,

dopoki Kell nie wstał i nie wszedł do kabiny śmigacza.

Zanim zajął miejsce obok Shalli, ochroniarz był już całkowicie bezwładny. Runt

odrzucił go na ziemię i przyglądał mu się przez chwilę z namysłem, a potem

wyjął z bandoliera dwa granaty, odbezpieczył, a kiedy drzwi się rozsunęły,

cisnął nimi na zewnątrz. Odczekał, aż wybuchną - nie narobiły co prawda wiele

hałasu, ale wypełniły natychmiast cały korytarz gęstym, czarnym dymem - a potem

dołączył do reszty. Usiadł na rufie śmigacza, naprzeciwko Prosiaka.

- Runt na miejscu. Załoga numer jeden w komplecie.

Cheems spodziewał się, że będą probowali umknąć jak najdalej od bazy imperialnej

floty i miasta, ale wyglądało na to, że pokonali zaledwie kilkaset metrow

wzdłuż przystani, a potem porzucili śmigacz na ciemnych łąkach tuż pod bramami

mariny i pieszo udali się do starych, drewnianych dokow. Wkrotce weszli

na pokład smukłego, eleganckiego jachtu o lśniącobiałym poszyciu w imperialnym

stylu.

Parę minut poźniej startowali już, kierując statek ku zatoce, a potem na otwarte

morze.

Cała osemka zebrała się na rufie, wyposażonej w wygodne, wodoodporne meble, bar

i ruszt. Cheems rozparł się wygodnie w miękkim fotelu i patrzył, zbity

z tropu, jak jego wybawcy krzątają się żwawo po kabinie.

Devaronianin, ktorego nazywali Elassarem, wyjął z chłodziarki steki z banthy i

zaczął układać je na palenisku. Prosiak, Gamorreanin, zmienił ubranie na

białą szatę i zajął się robieniem drinkow. Kell zdjął pancerz i razem z

uzbrojeniem rzucił go pod ścianę. Hachat zniknął pod pokładem na jakieś dwie

minuty,

a kiedy powrocił, włosy miał krotkie i brązowe, ubranie zaś - proste i skromne.

Runt zdjął poncho i postawił na stole niewielki, ale sprawiający wrażenie

kosztownego przenośny komputer. Pojawił się też żołtoskory mężczyzna, ktorego

Cheems nie widział wcześniej na pokładzie śmigacza - dołączył do Kella, zdjął

swoj imperialny pancerz i wyrzucił go za burtę. Shalla wyciągnęła się w fotelu i

z uśmiechem spoglądała na krzątaninę swoich kolegow.

Wreszcie Cheems zdobył się na odwagę, żeby przemowić:

- Eee, przepraszam... nie żebym narzekał, ale czy ktoś... mogłby mi wyjaśnić, o

co w tym wszystkim chodzi?

Hachat uśmiechnął się szeroko i przysiadł na kanapie tuż obok fotela Cheemsa.

- Zacznijmy od tego, że nie nazywam się Hachat. Jestem Garik Loran. Kapitan

Loran z wywiadu Nowej Republiki. Runt, czy masz już sygnał namierzania?

- Pracuję nad tym.

- Daj go na głowny monitor i nałoż na mapę okolicy.

Nadal skonsternowany, Cheems wszedł mu w słowo:

- Garik Loran? „Buźka” Loran? Ten... aktor?

Buźka nie zdołał ukryć lekkiego grymasu.

- To było dawno temu, ale... owszem. Ten sam.

- Uwielbiam Notorycznych mordercow. Mam nawet kopię w datapadzie...

- Hm, coż, tak... w każdym razie o co w tym wszystkim chodzi, pańskim zdaniem?

- Przypuszczam, że o uwolnienie mnie z rąk admirała... -Cheems zmarszczył czoło,

przypominając sobie wydarzenia z ostatnich dni. - Dwa dni temu, kiedy

prowadzono mnie z laboratorium do moich kwater więziennych, poczułem ukłucie w

plecach. Domyślam się, że wszczepiono mi wowczas jakieś urządzenie namiarowe.

Od tego czasu czułem w łopatce lekkie wibracje.

Buźka skinął głową i wskazał żołtoskorego mężczyznę.

- To Bettin, nasz snajper i spec od egzotycznej broni. Trafił pana z odległości

prawie kilometra. Nie daliśmy rady dotrzeć bliżej.

Bettin pomachał mu radośnie dłonią.

- To był kriffolenie trudny strzał! Wiatr boczny... mały ciężar ładunku. ..

Prosiak był moim obserwatorem. Musiałem w dużej mierze polegać na jego

zdolnościach

do obliczania.

Strona 8

Aaron Allston - Cios łaski

- Tak, tak. - W głosie Buźki brzmiało zniecierpliwienie. - Mniejsza z tym, to

był etap numer jeden: skontaktowanie się z panem.

Cheems zastanawiał się nad czymś przez chwilę.

- A drugim etapem było poinformowanie mnie, że mam zostać wezwany do zbadania

autentyczności artefaktu i że mam ją potwierdzić, nieważne, co to będzie.

Powiedzieliście, że to jedyny sposob na wydostanie mnie z tej bazy floty

żywcem...

Buźka znow skinął głową

- Co to było? Materiał miał strukturę krystaliczną, to fakt, ale to nie był

diament ani żaden inny drogocenny kamień. Szczerze powiedziawszy, przypominał

mi skrystalizowany antracyt.

Stojący przy barze Kell wyszczerzył się do Cheemsa. Teraz, bez hełmu, sprawiał

całkiem miłe wrażenie - był naprawdę przystojny i miał brązowe, krotko przycięte

włosy.

- Bardzo dobrze - pochwalił go. - Owszem, to zmodyfikowana forma antracytu w

formie krystalicznej.

- A więc byłem o kilka centymetrow od dziesięciu kilogramow wysoko eksplozywnego

materiału? - Cheems czuł, że z twarzy odpływa mu cała krew.

- No, chyba raczej piętnastu. Plus nadajnik, zasilacz i parę czipow kontrolnych

w podstawie. - Kell wzruszył ramionami i wziął od Prosiaka drinka.

Cheems pokręcił z niedowierzaniem głową

- A ja traktowałem to jak dzieło sztuki!

Kell spojrzał na niego, wyraźnie poirytowany.

- To było dzieło sztuki!

- Wywiad dobrze zna nawyki i metody działania Teradoca - podjął Buźka, kiedy

odzyskał uwagę naukowca. - Musieliśmy przygotować przynętę, ktora wymagałaby

potwierdzenia specjalisty od kamieni szlachetnych, a także znaleźć jakiś sprytny

motyw, gwarantujący zysk, tak aby Teradoc zabrał pana z bazy, żeby dokonać

potwierdzenia autentyczności. Poza tym musieliśmy zadbać o to, żeby przynęta

była bardzo cenna... i żeby, kiedy zacznie się robić gorąco, zabrał ją ze

sobą i uciekł.

- Do bazy, prawda? - Cheems czuł, jak przechodzi go zimny dreszcz. - Do swojego

najpilniej strzeżonego schronu, w ktorym magazynuje najcenniejsze skarby...

do jego osobistego skarbca.

Buźka uśmiechnął się do niego z aprobatą.

- Ktory znajduje się...?

- Dokładnie tuż pod jego strzeżonymi laboratoriami badawczo-rozwojowymi.

- A w nich, jeśli wywiad ma dobre informacje, jego ludzie eksperymentują z

wysoko zakaźnymi wirusami, samoreplikującymi niebiologicznymi toksynami, a

także pracują nad projektem, dla ktorego został pan przez Teradoca porwany,

doktorze Cheems.

- Urządzenie soniczne - dopowiedział Cheems. - Jego działanie ma się opierać na

założeniu, że fale dźwiękowe, odpowiednio wzmocnione i wprawione we właściwy

cykl, mogłyby rezonować z kryształami używanymi w mieczach świetlnych i je

niszczyć.

Na twarzy Buźki znow pojawił się niepokoj.

- Czy to rzeczywiście realne?

Cheems pokręcił głową

- W praktyce? Nie. Owszem, zadziała na odsłonięte kryształy, ale rękojeść miecza

świetlnego tak dobrze chroni kamień, że to mało prawdopodobne. Oczywiście,

nie mogłem wyjawić tego admirałowi. Poinformowanie go, że to nie zadziała,

rownałoby się ze stwierdzeniem: proszę mnie zabić, na nic więcej się panu nie

przydam. - Zbyt poźno Cheems zdał sobie sprawę, że powiedział za dużo. Gdyby

cudowne ocalenie okazało się sfingowane, mogła go właśnie otaczać grupa

imperialnych

agentow, a to oznaczałoby podpisanie na siebie wyroku. Przełknął głośno ślinę.

Runt spojrzał na Buźkę.

- Mam go. - Zmienił położenie stojącego na stole głownego ekranu, żeby inni

mogli widzieć to co on.

Na monitorze wyświetliła się mapa stolicy planety - z bazą floty imperialnej i

zatoką graniczącą z nią na wschodzie. U podstaw bazy migotało żołte światełko,

ktore wkrotce zgasło.

Cheems zerknął na Buźkę.

- Czyżby wasz sprzęt nawalił?

Buźka pokręcił głową.

- Nie. Musiał się znaleźć w zabezpieczonym pomieszczeniu, do ktorego nie dociera

sygnał. Obwody wewnętrzne, połączone

z planetarnym systemem pozycjonowania, wiedzą, gdzie on jest: w laboratorium

Strona 9

Aaron Allston - Cios łaski

badawczo-rozwojowym. Wysokość ciśnienia atmosferycznego informuje, jak głęboko

jest pod ziemią i wszystko wskazuje na to, że w osobistym skarbcu Teradoca.

Od zachodniej strony dobiegł odległy grzmot - nie był nawet specjalnie głośny,

ale wszyscy odruchowo spojrzeli w tamtym kierunku. Przez chwilę nie widzieli

nic poza światłami miasta, ale wkrotce nocne niebo nad bazą pojaśniało od

miniaturowych eksplozji. Gdzieś w oddali rozwyły się alarmy.

Buźka rozsiadł się wygodniej na kanapie.

- Właśnie w tej chwili wyparowały niższe poziomy laboratoriow. Rozszczelniły się

piwnice zawierające patogeny i reaktory wirusowe. Czujniki wykrywają

rozprzestrzeniające

się drogą powietrzną niebezpieczne zarazki. Szyby wentylacyjne są zamykane i

uszczelniane w ramach aktywacji automatycznej sekwencji odkażającej. Zanim

procedury dobiegną końca, wszystko, co znajduje się pod ziemią, zostanie spalone

na popioł i chemicznie wysterylizowane. Niestety, obawiam się, że Teradoc

nie zdoła doświadczyć żadnego z tych przeżyć, bo bez wątpienia w chwili wybuchu

podziwiał swoj nowy skarb. Mamy jednak wobec niego dług wdzięczności.

Przemycając

naszą bombę przez własne systemy bezpieczeństwa - i to własnoręcznie

-zaoszczędził nam długich miesięcy pracy.

Cheems zerknął na Prosiaka.

- Chyba przydałby mi się jakiś duży i mocny drink.

Prosiak obnażył kły w gamorreańskim odpowiedniku uśmiechu.

- Się robi, szefie!

Buźka odwrocił się w stronę Prosiaka.

- A dla mnie Słony Brygadzista... ku czci Teradoca. Z cukrowym robalem. -

Odwrocił się znow do Cheemsa. - Zanim odstawimy pana na teren Nowej Republiki,

poprosimy o jeszcze jedną przysługę. Chciałbym, żeby zszedł pan na doł i wycenił

wszystkie klejnoty. Zamierzamy przekazać ten jacht i wszystko, co znajduje

się na jego pokładzie, jednej z komorek ruchu oporu, więc powinniśmy moc wskazać

im co cenniejsze sztuki.

Cheems zmarszczył czoło.

- To nie jest wasz jacht?

- Och, ależ skąd! Ukradliśmy go Teradocowi.

ROZDZIAŁ 2

AYCEEZEE, SEKTOR KANZ 44 lata po bitwie o Yavin (dziś)

Jego miejsce pracy dzieliły od domu zaledwie dwa kilometry, ale w wieczory takie

jak dziś, kiedy był szczegolnie zmęczony, profesor Voort saBinring rezygnował

z przechadzki. Dobrze zaprojektowane miasteczko uniwersyteckie pełne było

ruchomych kładek, zwanych powszechnie gromochodami, więc dziś wieczor Voort

postanowił

po prostu jechać nimi i pozwolić, żeby budynki kampusu, domy i apartamentowce

mijały go z wolna. Okna wielu budynkow były

o tej porze ciemne, ale w innych, jaśniejących światłem, widział całe rodziny

pogrążone w rozmowie, spożywające posiłki albo oglądające holofilmy.

Nie był zmęczony w sensie fizycznym. Nie chodziło też o wiek, bo nie był stary.

Był w średnim wieku, ale ćwiczył i regularnie odbywał kontrole lekarskie.

Owszem, swoje ważył, ale tylko według ludzkich standardow - jak na Gamorreanina

był bardzo szczupły.

Nie, zmęczenie pochodziło z jego wnętrza, z samej jego istoty -było permanentne

i nie opuszczało go ani na chwilę. Na końcu tej przemierzanej dzień w dzień

dwukilometrowej trasy nie było nic, co by sprawiało, że chciałby ją pokonać

szybciej; nic, co by go cieszyło. Jego studenci sprawiali wrażenie

permabetonowych

klocow, nieruchawych i tępych; siedzieli na jego wykładach, całkiem jakby byli

na nich za karę. Dom stanowił dla niego miejsce, w ktorym spał - i to wszystko.

Ruchoma kładka była ułożona nieco wyżej od biegnącego obok niej chodnika, ktorym

zazwyczaj wracał. Pręty jarzeniowe umieszczone pod kładką oświetlały idących

nim przechodniow. W połowie drogi do domu Voort spostrzegł pieszego, stojącego

po drugiej stronie ulicy pod kładką; był odwrocony w stronę kampusu. Kiedy

Voort go mijał, niczym cień w kapeluszu z szerokim rondem

i podrożnej pelerynie, postać spojrzała do gory i ruszyła w stronę przejścia

przez alejkę. Z chodnika zeszła na platformę repulsorową i wjechała na poziom

kładki Voorta. Potem weszła na nią, odwrociła się do niego i z rękami głęboko w

kieszeniach ruszyła w jego stronę.

Voort czuł ciekawość, ale i niepokoj. Minęło pięć standardowych lat, odkąd

ostatni raz tak się czuł - w dniu, kiedy niezrownoważony emigrant z pobliskiego

Lorrda wpadł do jego biura, żeby go zamordować. Niepokoj zniknął, kiedy Voort

znokautował młodego Lorrdianina i usadził go w swoim krześle, a ciekawość

Strona 10

Aaron Allston - Cios łaski

- kiedy dowiedział się,

o co chodziło: po prostu chłopak uważał, że najlepsze oceny należą mu się z

racji samego faktu urodzenia.

Może ten tutaj zamierzał się na nim zemścić za upor, z jakim Voort probował

nauczyć swoich studentow trzeciego twierdzenia Lulagga? A może studenci złożyli

się, poświęcając swoje drobne oszczędności

i zaskorniaki, żeby sfinansować jego zabojstwo? Jeśli rzeczywiście

oto chodziło, atak zaowocuje ciekawą wzmianką w jutrzejszych przeglądach

wiadomości.

Voort przebiegł w myśli listę swojego dobytku: szary, nieciekawie skrojony

garnitur, datapad, identyfikator, kredkarty, kredytki... poza tym miał kły i

pięści. Czekał.

Tajemnicza postać zatrzymała się kilka metrow o niego i odezwała głębokim,

niskim głosem:

- Witaj, Prosiaku. - Podniosła głowę, więc szerokie rondo kapelusza nie rzucało

już cienia na jej twarz.

Mężczyzna miał ciemną, schludnie przystrzyżoną brodkę i wąsy, ale po jego twarzy

trudno było ocenić wiek. Był zdecydowanie przystojny - po wielu latach

obcowania z ludźmi Voort nauczył się trafnie odgadywać, jak ludzie oceniają

atrakcyjność innych przedstawicieli własnego gatunku - i wydawał się dziwnie

znajomy... Kiedy Voort go rozpoznał, prawie się zachłysnął i aż pokraśniał z

zadowolenia.

- Buźka! - wykrzyknął. - Zrobiłeś mnie w jajo! A już miałem nadzieję, że ktoś

mnie napadnie!

Buźka wzruszył ramionami.

- Coż, jeśli masz ochotę, mogę sprobować cię zepchnąć z tego chodnika... to

jakieś trzy metry wysokości...

- Może poźniej. - Voort przewijał w głowie listę możliwości, jak kolumny liczb.

- Nie - mruknął wreszcie.

Buźka uniosł wysoko brwi.

- Co „nie”? - spytał zdziwiony.

- W ciągu ostatnich piętnastu lat wpadaliśmy na siebie tylko przy specjalnych

okazjach, takich jak na przykład twoj ślub. To

podstęp... na pewno coś knujesz. Nie, nie będę dla ciebie pracował. Aha, przy

okazji... dobrze wiesz, że nie jestem już Prosiakiem. Mow mi Voort.

- A więc, drogi Voorcie, chciałbym, żebyś podjął się dla mnie pewnej roboty...

Voort zwiesił ramiona.

- Czy nie słyszałeś, co przed chwilą powiedziałem?

- Stary, gnam przez tysiące lat świetlnych tylko w tym celu, żeby cię o to

spytać, a ty odmawiasz? Nie możesz mi przecież odmowić prawa do zadania ci

pytania.

Słucham więc jeszcze raz.

- Powiedziałem „nie”.

- Odmowy dokonane przed złożeniem propozycji się nie liczą - nie dawał za

wygraną Buźka.

Voort westchnął ciężko.

- Jesteśmy kilkaset metrow od moich kwater. Może porozmawiamy tam? - Zszedł z

kładki na pobliską platformę repulsorową, a Buźka za nim.

- Twoj głos nie jest już tak brzęczący jak kiedyś. To nowy implant?

- Tak, to nowszy model. Dziekan wydziału matematyki nalegał... Według niego

straszyłem tym brzęczeniem studentow czy coś w tym stylu.

Zeszli z platformy na najniższym poziomie. Buźka rozejrzał się dookoła po

sfatygowanych od upływu lat budynkach. Zatrzymał wzrok na dobrotliwie

wyglądającym

droidzie nadzorczym, okrągłym i nieruchomym, stojącym na rogu ulicy jak ciemny

posąg.

- Lubisz swoją pracę?

Voort zastanowił się chwilę, zanim odpowiedział:

- Czasami.

- Ach, tak...

- A co u ciebie? Jak ci się podoba na emeryturze?

Buźka uśmiechnął się, ale raczej ponuro niż radośnie.

- Kiedy skończyła się wojna Jacena Solo, prawie każdy oficer, ktory nie potępił

go na początku jego kariery, został... zwolniony. Naprawdę, nie nazwałbym

tego emeryturą...

- Coż, w takim razie jak brzmi określenie na takie pozbycie się kogoś, ale nie

przez zabojstwo ani aresztowanie?

- Emerytura?

Strona 11

Aaron Allston - Cios łaski

- No właśnie. A co u twoich bliskich?

- Dia świetnie sobie radzi. Jest teraz głownym trenerem i partnerką firmy

transportowej, w ktorej wykupiła udziały. Ostatnio często bywa w

holowiadomościach

w związku z gorącym tematem powstań niewolnikow w całej galaktyce. Adoptowałem

rownież Adrę, teraz to także moja corka. Ma szesnaście lat i chodzi na randki;

gdybym nie wyłysiał, byłbym pewnie teraz siwiutki jak gołąbek, ale to dobry

dzieciak.

Voort chrząknął ze zrozumieniem. Tak naprawdę nie interesowały go wcale te

wszystkie pierdoły, ale więź, jaka go łączyła ze starym przyjacielem - nieważne,

ile ich teraz dzieliło - kazała pytać o tego typu rzeczy.

Szli w milczeniu, dopoki Voort nie wskazał budynku, w ktorym mieszkał -

przysadzistego, trzypiętrowego bloku. Nie wzięli turbowindy, wjechali na

pierwsze

piętro po schodach i Voort zaprosił Buźkę do swojego mieszkania. Jego gość

powiesił swoj płaszcz, a kiedy zdjął kapelusz, okazało się, że jego głowa jest

tak samo łysa, jak ją Voort zapamiętał. Ubranie też nosił takie jak zawsze -

czarne, drogie, ale proste i skromne.

Voort szybko oprowadził Buźkę po sypialni, biurze, kuchni i salonie. Jego

przyjaciel wygłaszał w odpowiednich chwilach uprzejme uwagi na temat

funkcjonalnej

prostoty wnętrz, a potem spędził kilka chwil na poszukiwaniu pluskiew i

holokamer. Kiedy skończył, wrocili do salonu. Tam Buźka rozsiadł się na kanapie

i przyjął wystudiowaną pozycję, jakby pozował do reklamy ubrań.

- Zbieram znow naszą ekipę - oznajmił.

Voort opadł na fotel nieco mniej zgrabnie, ale za to szybciej, niż zamierzał.

- Mowisz o Widmach? - Spojrzał na Buźkę z niedowierzaniem. -Kiedy Bhindi Drayson

powiedziała mi, że zostałeś zdemobilizowany, zabrzmiało to, jakby przywodczyni

Sojuszu Daala miała w rozwiązaniu tej eskadry osobisty cel...

Buźka pokiwał głową.

- Bo tak było. Pomijając już fakt, że nie ominęła mnie zorganizowana przez Daalę

czystka, ta zołza nie omieszkała się pozbyć wszystkich agentow działających

na własnych zasadach - nie, żebyśmy tak naprawdę jakieś mieli...

- W takim razie co takiego wydarzyło się w ciągu tych trzech lat, że Widma

zostały nagle oczyszczone z zarzutow i zamierzasz znow zebrać zespoł?

Buźka uśmiechnął się konspiracyjnie.

- Nie zostały. Ale rzeczywiście zbieram znow zespoł... tyle że rząd nie ma o tym

bladego pojęcia.

Voort zmrużył podejrzliwie oczy.

- Nic z tego nie rozumiem. Chcesz zebrać Widma bez pozwolenia i wiedzy rządu?

Zamierzasz zostać... piratem?

Buźka wyszczerzył zęby w uśmiechu.

- No, nie do końca. Co wiesz o Boracie Maddeusie?

- Od trzech lat pełni stanowisko szefa Służb Bezpieczeństwa Galaktycznego

Sojuszu, włącznie z wywiadem. Zastąpił Belindi Kalendę, kiedy została usunięta

podczas tej samej czystki, co ty.

- Ja go ledwie znam. Wiem tylko, że cieszy się reputacją bardzo kompetentnej i

skrupulatnej osoby. To także podobno typ gracza zespołowego, sprawdzający

się idealnie w nowym reżimie. Podczas urzędowania Daali był z nią w bardzo

dobrych stosunkach, tak samo jak teraz z przywodcą Dorvanem. - Buźka złożył

dłonie w wieżyczkę i spojrzał znad nich na Voorta. - Poprosił mnie niedawno o

spotkanie. .. poza biurem, z dala od jego personelu i budynkow rządowych.

- I polecił ci znow zebrać Widma... - bardziej stwierdził, niż spytał Voort.

- Owszem, ale niejako oficjalną jednostkę wywiadu. Słyszałeś

oSpisku Lecersena?

Voort parsknął.

- A kto nie słyszał?

W okresie ostatnich kryzysow, ktorym musiał stawić czoło rząd Galaktycznego

Sojuszu, między innymi buntow niewolnikow i zamachow na członkow rządu, wyszło

na jaw, że za machinacje, ktore działały na niekorzyść rządu, był przede

wszystkim odpowiedzialny spisek zorganizowany przez Moffa Drikla Lecersena ze

Szczątkow Imperium, senatora Fosta Bramsina, senator Haydnat Treen, admirał

Sallinor Parovę, generała Merratta Jaxtona i innych. Usiłowali oni przejąć

kontrolę nad Sojuszem, a potem wcielić go do Szczątkow Imperium,

podporządkowując tym samym Imperium.

- Do uszu generała Maddeusa doszły jakieś niepokojące plotki, jakoby generał

Stavin Thaal, głowa sił zbrojnych Sojuszu, mogł być w ten spisek zamieszany.

- Buźka wzruszył ramionami. - Co prawda to tylko plotki.

Strona 12

Aaron Allston - Cios łaski

- Mimo to Thaal jest jedną z najbardziej wpływowych osob w Sojuszu. - Wyraźnie

zaniepokojony, Voort wstał, podszedł do ściany

i wcisnął na panelu kilka cyfr. Duże okno otworzyło się na nocną ulicę w dole.

Pomieszczenie wypełnił grzechot ruchomych kładek, a pysk Voorta obmyło chłodne

powietrze... i o to mu właśnie chodziło. Odwrocił się do Buźki. - Czy Maddeus

nie ma ludzi na tyle zaufanych, żeby mogli stwierdzić, czy to rzeczywiście

plotki, czy prawda?

- Wygląda na to, że nie ma. Pamiętaj, że to nie on wybierał większość swojego

gabinetu. Część z tych osob to spadek po jego poprzednikach, a większość

wybrały te same komisje i ugrupowania, ktorym zawdzięcza własne stanowisko.

- Coż, w takim razie... powodzenia.

- Daj spokoj, Pro... Voorcie - poprawił się szybko Buźka. - Nie bądź taki...

- Panie Buźka, jestem profesorem matematyki - przypomniał mu Gamorreanin. -

Szaleństwa w szeregach Eskadry Widm skończyły się dla mnie jakieś piętnaście

lat temu.

Buźka pokiwał ze wspołczuciem głową.

- Wojna z Yuuzhan Vongami zakończyła wiele spraw dla wielu istot - powiedział

cicho. - A mimo to potrafiły się odbić od dna i zacząć wszystko od nowa...

- Tak jak ja.

- Nie, nieprawda. - Buźka wskazał szerokim gestem mieszkanie Voorta i okolicę za

oknem. - Zaszyłeś się tu, ukryłeś, żeby lizać rany. Wiem, jak były głębokie,

jednak, Voort, musisz wybrać: albo dołączysz znow do żywych... albo przyznasz

się przed samym sobą, że tak naprawdę wcale nie żyjesz.

Voort zaczął wydawać z siebie piskliwe pochrząkiwania, ktore były u Gamorrean

odpowiednikiem śmiechu.

- Co jak co, ale jesteś mistrzem w motywowaniu! Kiedy napisałeś sobie tę mowkę?

Podczas podroży promem na Ayceezee?

- Nie, nie promem - poprawił go z denerwującym spokojem Buźka. - Maddeus

pożyczył mi jacht wyposażony w hipernapęd, „Oko Quarrena”. Tylko tyle mogł mi

dać,

ale owszem, ułożyłem sobie ten tekst podczas podroży na Ayceezee. Co o nim

sądzisz?

- Dobrze by brzmiał w holofilmie, ale na żywo... coż, kiepsko.

Buźka westchnął teatralnie.

- Kiepsko czy nie, taka jest prawda, Voort.

- Uczę teraz matematyki - powtorzył z naciskiem Gamorreanin. -Spędzam całe

miesiące na wbijaniu matematycznych formułek do

głow uczniom, ktorzy woleliby raczej w tym czasie oddawać się miłosnym

uniesieniom albo grać w gry komputerowe - a wszystko dlatego, że tego

potrzebują,

nawet jeśli ich łby są twarde jak durastal.

- Coż, twoja mowka może by i zrobiła na mnie wrażenie - zakpił Buźka - jest

jednak jedno małe ale: kiedy zapytałem cię, czy lubisz swoją pracę, twoja

odpowiedź

brzmiała jak coś w stylu: „To tylko odrobinę lepsze od torturowania przez

piratow”.

Voort milczał przez chwilę, zanim odpowiedział:

- Pod koniec działanie z Widmami było znacznie gorsze niż torturowanie przez

piratow.

- To było wtedy - powiedział z naciskiem Loran. - Słuchaj, Voort, zamierzam

przestać marnować czas nas obydwu i przejść do ostatniego argumentu.

- Też go sobie wcześniej ułożyłeś? - parsknął Voort.

- Częściowo. Chciałbym moc zapewnić cię, że marnujesz tu tylko czas, ale to już

chyba wiesz. Jesteś geniuszem matematycznym, zdolnym obliczać w pamięci

skoki przez nadprzestrzeń, strategiem potrafiącym pracować na większej liczbie

zmiennych niż ktokolwiek mi znany, utalentowanym pilotem i niezwykłym

organizatorem,

a tutaj probujesz przekonać uczniakow, że rachunek rożniczkowy nie zabije w nich

chęci do życia. Ale to także doskonale wiesz. To, czego najwyraźniej nie

rozumiesz, to fakt, że oni tak naprawdę wcale cię nie potrzebują. Wszystko, co

robisz dla swoich studentow, potrafiłby zrobić droid nauczyciel. No, może

poza pierdzeniem.

- Droid nie umiałby w nich zaszczepić zamiłowania do matematyki - odburknął

Voort.

- Ty tego także nie potrafisz i doskonale o tym wiesz. Ci uczniowie cię nie

potrzebują... w przeciwieństwie do mnie. - Buźka znow wzruszył ramionami. -

Nie proszę cię nawet o przysługę jako starego przyjaciela. Moglibyśmy rownie

dobrze być sobie obcy, a ja i tak wciąż bym cię potrzebował. Poza tym, Voort,

Strona 13

Aaron Allston - Cios łaski

jak cię znam, wiem, co teraz myślisz: że mogłaby z tego wyjść druga Chashima, że

nieważne, jak bardzo jesteś nam potrzebny, znow zawiedziesz... ale zapewniam

cię, że na Chashimie nie dałeś ciała. Po prostu straciłeś wszystko, co było dla

ciebie ważne. - Wskazał znow na mieszkanie Voorta. - A to jest efekt. Czas,

żebyś znalazł się tam, gdzie jesteś potrzebny. No to jak będzie?

ROZDZIAŁ 3

CORUSCANT

Szli korytarzem łączącym halę przylotow kosmoportu i pomieszczenia nadzorcze z

wyjściem. Na czele pochodu kroczył rudy biznesmen w wymiętym, za dużym

garniturze.

Towarzyszył mu ubrany w skafander gamorreański bagażowy, pchający przed sobą

wozek załadowany torbami.

Voort westchnął.

- Przez wszystkie te lata wtłaczania formułek w głowy studentow kompletnie

zapomniałem, że Gamorreanin w przebraniu zawsze musi robić za pachoła. - Nie

fatygował się, żeby aktywować implant; Buźka znał gamorreański na tyle, że z

pewnością go rozumiał.

Rudowłosy mężczyzna kiwnął głową i podrapał się po czaszce podrażnionej peruką.

- Moglibyśmy przebrać cię za kucharza albo admirała... ale wtedy ludzie by cię

zapamiętali.

- Powinni! - obruszył się Voort. - Probowałeś kiedyś mojego kotleta z banthy w

sosie przyprawowocowym? A skoro już mowa o moich licznych talentach - czy

możemy się za to spodziewać jakiegoś wynagrodzenia?

Buźka wyszczerzył się radośnie.

- Wiesz, że tu nie chodzi o kasę. Każdy z Widm wszedł w tę akcję po to, żeby

udowodnić, co jest wart. Albo dlatego, że chce się odegrać.

- Ja także nie mam na myśli pieniędzy - sprostował Voort. - Chodzi o to, że nie

chcę być wykorzystywany. Chodzi o wolną gospodarkę. O możliwość negocjowania

własnej wartości...

- Postaramy się o jakąś rekompensatę po wypełnieniu misji. Jeżeli się okaże, że

generał nas wykantował, ukradniemy jego najlepszy statek i go opylimy.

Albo znajdziemy jakiegoś innego nieuczciwego generała, ukradniemy jego najlepszy

statek i też go opylimy.

Voort pokiwał głową.

- Byle szybko; miejmy to już z głowy.

Dotarli do głownego holu, przestronnego pomieszczenia o wysokim suficie, pełnego

ekranow i wyświetlanych w powietrzu hologramow z widokami z rożnych

wypoczynkowych

i widowiskowych

zakątkow galaktyki. Naprzeciwko mieli szereg drzwi wyjściowych; bijący z

zewnątrz przez oszklone skrzydła blask słońca był tak silny, że na chwilę

oślepił

Voorta, ktory ledwie zauważył, że Buźka daje mu znak do zatrzymania się tuż przy

ścianie, w miejscu, w ktorym korytarz łączył się z aulą. Obok nich przemykały

spiesznie tłumy istot najrożniejszych ras - pasażerowie, ktorzy dopiero co

przylecieli albo zamierzali opuścić kosmoport.

Młoda kobieta w stroju przypominającym kombinezon pilota i marynarce z

pogniecionej, złotej tkaniny, o włosach w kolorze intensywnej czerwieni, wpadła

na Buźkę, wymamrotała niewyraźne przeprosiny i pomknęła spiesznie w stronę

wyjścia.

Voort skrzywił się i zerknął na kolegę.

- Widziałem! - oznajmił triumfalnie.

- Nie wątpię.

- Co ci dała?

Mężczyzna wsunął dłoń do kieszeni i wyciągnął datapad - niewielkie urządzenie z

porysowanym i pokancerowanym ekranem.

- To. Jest przegrzany i wybuchnie za jakieś trzy minuty.

- Hm, w takim razie nie trzymaj go za długo przy sobie.

W odpowiedzi Buźka uśmiechnął się pod nosem, otworzył jeden z bagaży na wozku,

wsunął do środka datapad i zamknął torbę.

- A tak przy okazji - rzucił połgębkiem - to była Myri Antilles.

Voort prawie się potknął i zastygł z dłonią w poł drogi do pyska.

- Corka Wedge’a? - kwiknął z niedowierzaniem. - Mała Myri?

- Szybko rosną, co nie? - odparł Buźka. - Dam ci dobrą radę: nigdy nie graj z

nią w sabacca. Oskubie cię do czysta.

Voort obejrzał się za dziewczyną - nietrudno było ją wyłowić z tłumu: złocisty

skafander i szopa czerwonorudych włosow sprawiały, że rzucała się w oczy.

- Ona też jest Widmem? - spytał.

Strona 14

Aaron Allston - Cios łaski

- Widmem Trzy - uściślił Buźka. - A skoro już o tym mowa, ty jesteś Siodemką.

Postaraj się nie stracić jej z oczu.

- Zostajesz tu?

Buźka skinął głową.

- Za jakieś dwie i poł minuty nasz bagaż wybuchnie i spowoduje pożar. Pracownicy

portu ugaszą go, a potem przetrzepią nadpalone bagaże i trafią na dowody,

prowadzące do kradzieży broni, do ktorej wkrotce dojdzie... poźniej zaś przejrzą

nagrania z holokamer, na ktorych będzie wyraźnie widać, kto był właścicielem

tych bagaży,

mianowicie ja i ty. Pamiętaj, żeby nie zepsuć charakteryzacji, zanim nie

uprowadzicie pojazdu z bronią.

- Ee, że niby co? - zaprotestował niewyraźnie Voort. - Uprowadzenie? Co u...

- Łap Trojkę. Wszystko ci wyjaśni.

- Niech ci będzie. - Voort złapał swoją torbę ze stosu bagażu na wozku i ruszył

w stronę Myri.

Buźka odwrocił się i wrocił tym samym korytarzem, ktorym przyszli, zostawiając

ich wozek własnemu losowi.

Voort dogonił Myri na zewnątrz, przy trasie, gdzie podrożni łapali transport do

hoteli i domow. Dziewczyna właśnie probowała zatrzymać nadlatujący pojazd,

potężny i tak pokiereszowany, że najwyraźniej nikt inny nie śmiał się nim

zainteresować. Na widok Voorta uśmiechnęła się promiennie.

- Witaj, Siodemko! Nie musisz aktywować implantu - poinformowała go. - Rozumiem

gamorreański.

Voort gapił się na nią z otwartym pyskiem. Twarz pod jaskrawo-czerwoną grzywką,

pomimo jadowicie zielonego cienia napaćkanego obficie na powieki, wydawała

się Voortowi znajoma - miała niewątpliwie rysy Wedge’a i Ielli. Mimo to pokręcił

z dezaprobatą głową.

- Rany, nie przypominam sobie, żebym dawał ci pozwolenie na dorośnięcie -

chrząknął.

- Głuptas! - odparowała Myri. - Czy robiłabym takie rzeczy, gdybym naprawdę

dorosła?

- Racja.

Pokiereszowany niebieski śmigacz podjechał do krawężnika i zwolnił, a potem

zatrzymał się obok. Voort otworzył Myri drzwi jak wzorowy portier, a potem

wrzucił swoj bagaż do bagażnika, wgramolił się na tylne siedzenie i zatrzasnął

za sobą drzwi. Prędko zostawili w tyle port kosmiczny i kłębiący się wokoł

niego tłum i włączyli się w strumień ruchu powietrznego.

Za sterami pojazdu zasiadał mężczyzna. Voort widział z tylnego siedzenia krotkie

ciemnoblond włosy z jaśniejszymi kosmykami i opalony kark, a także szerokie

i umięśnione bary, jakich nie powstydziłby się żaden aktor, model ani mięśniak

poświęcający modelowaniu sylwetki całe życie. Zerknął pytająco na Myri.

Jego spojrzenie mowiło: „To jeden z naszych czy cywil?”

Dziewczyna uśmiechnęła się do niego szeroko.

- Voorcie saBinringu, poznaj Treya Coursera, Widmo Cztery.

Trey zerknął przez ramię i podniosł dłoń w geście pozdrowienia.

Z twarzy wyglądał na młodszego, niż Voort początkowo przypuszczał - miał pewnie

dwadzieścia kilka lat.

- Wiele o tobie słyszałem, Siodemko - powiedział. Miał miły dla ucha, dźwięczny

głos.

Voort prychnął i aktywował swoj implant.

- Albo przeczesałeś ten pojazd w poszukiwaniu ewentualnych pluskiew, albo mamy

kłopoty - mruknął.

Trey skupił się z powrotem na ruchu powietrznym.

- Sądzę, że i jedno, i drugie - odparł beztrosko. - Tak czy siak, ten rzęch to

moje dzieło... sam go zbudowałem i regularnie sprawdzam pod kątem urządzeń

szpiegowskich. Jest czysty.

Myri oparła podbrodek na zagłowku siedzenia pilota.

- Czworka to nasza złota rączka od sprzętu mechanicznego i droidow, a także od

czasu do czasu slicer. Tak naprawdę to każdy z nas od czasu do czasu bawi

się w hakerkę - dodała po krotkim namyśle. - A gdyby ktoś z nas zapragnął

przypakować, Trey mogłby być naszym trenerem.

Voortowi przyszło do głowy określenie „pierwszy paker eskadry”, ale nie

powiedział tego głośno.

- Gdzie lecimy i co robimy? - spytał zamiast tego.

- Nie lecimy - sprostował Trey. - Jesteśmy na miejscu. - Opuścił głowny strumień

ruchu i skręcił kilka razy, aż znaleźli się w najbliższym zaułku. Lecąc

wzdłuż permabetonowej ściany, serią manewrow sprowadził śmigacz dziobem w doł

pod dziwnym kątem i zaczął schodzić coraz niżej. Wreszcie posadził go i wyłączył

Strona 15

Aaron Allston - Cios łaski

silniki. Mijały ich przelatujące pojazdy.

- ...a jeśli chodzi o to, co robimy... - Myri wyciągnęła z kieszeni chronometr i

zerknęła na wyświetlacz. - Czworka za chwilę się schowa, a ty i ja musimy

wysiąść, uważając, żeby pod nic nie wpaść, i stanąć z tyłu. Masz przy sobie coś,

co zapobiegnie zostawieniu odciskow palcow, prawda?

- Zgodnie ze wskazowkami - odparł Voort.

- Świetnie. Chodźmy więc. - Myri wysiadła od strony ściany i dała susa za rufę

pojazdu.

Voort westchnął i poszedł w jej ślady.

- Buźka chyba zapomniał mi powiedzieć, że wchodzę w sam środek operacji...

Myri spojrzała na niego niezbyt przytomnie.

- Buźka? Czyja buźka?

- Nie czyja, a kto. Facet, ktoremu dałaś przeładowany datapad. Buźka Loran.

Myri otworzyła szeroko oczy.

- To był Buźka Loran? Bierze udział w operacji?

- Nie wiedziałaś?

- Nie. - Myri pokręciła głową. - A teraz musisz udawać, że mi grozisz. Nastrasz

mnie porządnie - poleciła. - Obrzuć mnie jakimiś strasznymi gamorreańskimi

obelgami. - Całkiem jakby już zaczął ją wyzywać, odsunęła się od niego pod

ścianę, zrobiła przerażoną minę i podniosła ręce do twarzy, jakby chciała ją

osłonić przed spodziewanym ciosem.

Voort przez chwilę przyglądał się jej w milczeniu, a potem niechętnie posłuchał

- wyłączył implant i zaczął przeklinać po gamorreańsku:

- Masz wyczucie smaku kowakiańskiego małpojaszczura i używasz cukru do solenia

zrazow!

Myri zachichotała.

- Chyba nie masz zbyt wielkiego doświadczenia w wymyślaniu innym, co? - Po

chwili zreflektowała się i znow przywołała na twarz zalęknioną minę. Podniosła

głowę, żeby zerknąć za jego plecy, i zaraz schowała ją znow w ramiona. - Jeszcze

dziesięć sekund - mruknęła. -Wymachuj pięściami.

Voort poczuł między łopatkami niepokojące swędzenie. Był pewien, że może się

spodziewać kłopotow, ale nie mogł się obejrzeć za siebie, bo wypadłby wtedy

z roli. Podniosł tylko do gory zwinięte w pięści dłonie i zamachał nimi, jakby

zamierzał uderzyć Myri.

- Jesteś matematycznym tępakiem! - pochrząkiwał. - Uważasz, że pierwiastek to

taka roślina! - Coż, tak naprawdę w gamorreańskim nie było słowa na określenie

pierwiastka, ale Voort użył zamiast tego sformułowania znaczącego tyle, co

„bardzo skomplikowane rownania matematyczne”.

- Nie rozśmieszaj mnie - jęknęła przez zaciśnięte zęby Myri.

Voort słyszał za plecami odgłos silnikow - coraz bliżej i bliżej. Zamiast jednak

nabrać wysokości czy skręcić, pojazd wytracił prędkość;

potem - a sądząc po dźwięku dopalaczy i silnikow manewrowych, był całkiem spory

- opadł ciężko na permabetonową alejkę tuż obok. Po chwili Voort usłyszał

za plecami łomot podkutych butow i donośny głos:

- Czy ten obywatel panią niepokoi?

Voort uznał, że może się wreszcie odwrocić.

Kilka metrow od śmigacza Treya stał wojskowy transportowiec; podniesione drzwi

ukazywały siedzących w środku trzech mężczyzn i kobietę w mundurach wojskowych

Galaktycznego Sojuszu. Pytanie zadał idący właśnie w ich stronę pilot śmigacza -

dobrze zbudowany, wysoki mężczyzna, trzymający znacząco dłoń na rękojeści

schowanego w kaburze blastera.

Voort westchnął ze znużeniem. Był na Coruscant zaledwie poł godziny i już miał

dostać bęcki...

- Ratunku! - krzyknęła piskliwie Myri, wyminęła Voorta i schowała się za plecami

pilota, ktory położył jej dłonie na ramionach w geście tyleż pokrzepienia,

co uznania dla sprawnego działania własnej grupy. Pozostała trojka zatrzymała

się koło Voorta, ktory spojrzał na swoją wspolniczkę. Jego oczy pytały: „Mam

im spuścić łomot czy dać się sprać?”

Stojący koło Voorta żołnierze wybałuszyli nagle oczy, wlepiając wzrok w jego

niedoszłą ofiarę.

Gdy znow na nią spojrzał, zobaczył, że dziewczyna wbija łokieć w splot słoneczny

swojego pocieszyciela. Jak tylko żołnierz zgiął się z jękiem wpoł, machnęła

ręką, nakazując Voortowi, żeby padł na chodnik.

Posłuchał. Uderzył w permabetonową powierzchnię z takim impetem, że wyparło mu

dech z piersi. Zastanowił się przelotnie, czy maska, ktorą nosił, żeby zmienić

rysy pyska, nie odpadnie mu przy tym.

Żołnierz na przedzie zgiął się nagle, trafiony prosto w pierś wystrzelonym ze

śmigacza Treya strzałem ogłuszającym. Uderzył w chodnik tak samo mocno jak

Strona 16

Aaron Allston - Cios łaski

Voort - może nawet mocniej, bo nie spodziewał się ataku, podczas gdy ten, ktory

pocieszał wcześniej Myri, starał się bezskutecznie wyszarpnąć z kabury

blaster. W przeciwieństwie do niego, ona bez trudu dobyła z kurtki własną broń i

strzeliła, trafiając dokładnie w to samo miejsce, w ktorym kilka sekund

wcześniej wylądował jej łokieć. Mężczyzna zatoczył się bezwładnie na burtę

transportowca i runął jak długi na chodnik.

Kobieta puściła się pędem w stronę śmigacza Treya, podczas gdy jej koledzy

rzucili się w poszukiwaniu schronienia za osłonę, jaką dawał transportowiec.

Nim jednak dopadła do maszyny, trafił ją kolejny strzał, powalając na kolana.

Myri dawała tymczasem nura do środka pojazdu, ostrzeliwując się po drodze

zaciekle; wkrotce ostatni z żołnierzy wypadł ze śmigacza, nieprzytomny.

Obok Voorta przemknął Trey z blasterem w dłoni i nie zwalniając kroku, wskoczył

na miejsce pasażera transportowca. Obejrzał się na niego zza oparcia.

- Bierz torbę! - krzyknął. Przemykające obok i ponad nimi z rykiem silnikow

śmigacze omijały ich teraz jeszcze większym łukiem.

Voort warknął, wyprostował się, wyszarpnął torbę z wnętrza niebieskiego śmigacza

i wrocił do wojskowego transportowca. Wskoczył do środka przez jedyne

otwarte drzwi - po stronie pilota, cisnął torbę Treyowi i aktywował swoj

implant.

- Chyba trochę... - zaczął. - Trojko, mam wrażenie, że jakoś nam kuleje przepływ

informacji...

Siedząca z tyłu Myri odchrząknęła i głosem narratorki holowiadomości

zakomunikowała:

- Siodemko, na tym etapie operacji przejmujesz obowiązki pilota.

- Dziękuję. - Voort zatrzasnął drzwi, uszczelnił je i aktywował repulsory

transportowca, ktory szybko wzbił się w powietrze.

Trey rzucił swoj karabin blasterowy i torbę Voorta na tylne siedzenie obok Myri,

a potem schylił się, znikając prawie całkiem pod panelem kontrolnym, spod

ktorego sprawnie zaczął wyszarpywać liczne kable i przewody.

Voort aktywował silniki manewrowe i zaczął powoli przyspieszać.

- Dokąd?

- Postaraj się wznieść dwa szlaki powietrzne w gorę, na zachodnią trasę

wylotową. Za kilka chwil, jeśli nie zadziałaliśmy zbyt skutecznie, będzie nas

ścigać

cała policja z pobliskiego sektora.

Voort nieco się odprężył.

- Brzmi nieźle.

Trey dalej grzebał w okablowaniu i płytkach sterujących wojskowej maszyny. W

pewnej chwili wstrząsnął nim silny spazm, kiedy najwyraźniej dotknął czegoś,

czego nie powinien był ruszać.

- O rany! - wyrwało mu się.

Voort zerknął na niego znad drążkow sterowniczych.

- Po co to robisz? - zapytał. Czujniki nie sygnalizowały śladu pościgu, a piloci

większości śmigaczy, ktore mijali, raczej nie byli świadomi wydarzeń,

ktore rozegrały się chwilę wcześniej, bo nie oddalali się od ich pojazdu, tylko

utrzymali zwykłą odległość.

- Jeśli nie masz ochoty zdradzić naszej pozycji wojskowym, to muszę się tym

zająć.

- Nie przeszkadzaj sobie w takim razie. - Voorta ogarnęło niepokojąco znajome

uczucie. To wszystko zaczynało wyglądać podejrzanie, jak za starych, dobrych

czasow. Buźka Loran działał według zasady, że nikt nie powinien wiedzieć nic

poza absolutnym minimum, co zazwyczaj skutkowało zwiększeniem bezpieczeństwa,

ale też i permanentną dezorientacją biorących udział w akcji Widm. - Zbyt

skutecznie? - spytał. - Co masz na myśli?

- Coż, przeładowany datapad i płonący bagaż, to po pierwsze. Przez jakąś godzinę

albo coś koło tego cały kosmoport będzie nieczynny i będzie w nim panował

niezły bajzel. A poza tym... - Myri zaczęła odliczać na palcach: - Trzy, dwa,

jeden, zero...

Na ekranie wyświetlającym widok z tylnej holokamery Voort zobaczył, jak

pokiereszowany niebieski śmigacz znika w wielkiej chmurze ciemnoszarego dymu.

Nie

było słychać odgłosu eksplozji - dym musiał więc pochodzić z bomby dymnej, nie z

ładunku mającego wysadzić obiekt w powietrze.

- To spowoduje pewnie kilka stłuczek - stwierdziła beztrosko Myri. - Pożar,

zamknięcie kosmoportu, kradzież transportowca, znokautowanie czworki

żołnierzy...

coż chyba wystarczy, żeby nas posadzić. Nie możemy dać się złapać.

Voort włączył się w biegnącą na zachod trasę ruchu powietrznego i wkrotce

Strona 17

Aaron Allston - Cios łaski

opuścili okolice portu kosmicznego.

- Nie możemy dać się złapać? - prychnął z rozbawieniem. - Czy to nowe motto

Widm, zastępujące: „Co rozwalamy najpierw” w spokojniejszych czasach?

- Boja wiem... rozwalanie bardziej mi się podoba. - Trey szarpnął jakiś przewod

i światełka na panelu kontrolnym pojazdu zamigotały, a po chwili spod konsoli

wynurzyły się jego dłonie trzymające lśniący niebieski sześcian ze sterczącymi z

niego kilkoma kablami. - Transponder. Łap. - Cisnął go do tyłu.

Myri zwinnie złapała urządzenie i wcisnęła przycisk na drzwiach po swojej

stronie. Przez otwartą szybę do kabiny wdarł się pęd

powietrza, ogłuszając Voorta na chwilę, zanim Myri wyrzuciła transponder przez

okno i zamknęła je.

- Ups! - Rozejrzała się dookoła, sprawdzając, gdzie się znajdują; wlatywali

właśnie do strefy wysokościowcow, głownie siedzib korporacji. Przestrzeń

powietrzną

przecinały tu liczne trasy ruchu powietrznego i lewitujące banery reklamowe,

wokoł kłębił się tłum droidow monitorujących ruch, a wszędzie widać było kładki

dla pieszych, łączące w regularnych odstępach budynki. - Siodemko, leć jeden

kwartał na południe, potem skieruj nas znow na zachod i podnieś śmigacz na

środkowy zachodni szlak.

Voort posłuchał: skręcił w lewo, włączył się w ruch pojazdow lecących na

południe, a kiedy minął kwartał, zawinął w prawo i wzniosł pojazd na wskazany

przez Myri poziom - wszystkie te manewry wykonał z precyzją i brawurą

zaprawionego w bojach pilota myśliwca, co oznaczało w skrocie tyle, że Myri

musiała

się trzymać oburącz siedzenia, żeby uniknąć poobijania o wnętrze kabiny. Kiedy

Voort sprowadzał pojazd z lotu wznoszącego do poziomu, Trey nie zdążył na

czas się czegoś przytrzymać - podskoczył na siedzeniu, rąbnął głową w sufit i z

impetem wylądował z powrotem w fotelu.

Myri odchrząknęła i pochyliła się w stronę pilota.

- Co to niby miało być?

Voort wzruszył ramionami.

- Jeden z eks-Widm, Sharr, nazwałby to reakcją pasywno-agresywną.

- Och, już łapię. W takim razie będę teraz miła: dwa kwartały dalej, między

trasą, ktorą lecimy, a tą powyżej, będzie wisiał rozciągnięty między budynkami

baner - żołty, niereklamujący niczego specjalnego. Leć prosto na niego.

- W sam środek?

- W sam środek.

- Mam wrażenie, że dogadujemy się już nieco lepiej.

Owszem, był tam baner - wielka płachta czegoś, co wyglądało na

żołty fleksiplast, łopocząca na wietrze w okolicach setnego piętra. Voort

odczekał do ostatniej chwili, po czym poderwał dziob pojazdu, skierował go w

przerwę między wieżowcami, a potem prosto na reklamę. Fleksiplast rozciągnął się

pod impetem uderzenia, a kiedy napięcie stało się zbyt duże, liny, ktorymi

był przymocowany do budynkow, pękły. Płachta opadła na wojskowy transportowiec,

przywierając do niego jak przyssana od środka prożnią.

Voort poczuł w piersi nagły chłod i zerknął z niepokojem na odczyty

instrumentow.

- Nie spadamy - stwierdził z pewnym zaskoczeniem. - Czy to... coś jest

niewrażliwe na strumienie gazow wydechowych?

Myri skinęła głową.

- Topi się pod ich wpływem. Spokojnie, to bezpieczne - zapewniła go. - W ten oto

sposob staliśmy się żołtym cywilnym transportowcem.

- No, no, całkiem niezłe! - pochwalił Voort. -I sprytne. - Wskazał gestem szyby,

zakryte żołtą folią, lekko prześwitującą, ale nie przezroczystą. - Tyle

że teraz nic nie widzę...

- Kieruj się odczytami czujnikow. - Myri wgramoliła się na oparcie i opadła na

przednie siedzenie pasażera, po czym wyciągnęła z kieszeni kurtki datakartę

i wsunęła ją do szczeliny pokładowego komputera.

Voort wywołał na głowny ekran odczyty z czujnikow pojazdu -inne śmigacze

widniały na nim jako nałożone na siatkę kształty. Jak tylko komputer sczytał

kartę

Myri, na monitorze pojawiła się też żołta, przerywana linia, niełącząca żadnych

konkretnych obiektow.

Voort wrocił na zachodni szlak, zgodnie z jej biegiem.

- To nasza trasa? - spytał.

- Prowadzi do naszej niebezpiecznej kryjowki.

- A nie możemy dla odmiany trafić do bezpiecznej?

- To poźniej.

Strona 18

Aaron Allston - Cios łaski

ROZDZIAŁ 4

Dziesięć minut poźniej i trzydzieści pięter niżej, w połmroku panującym w

permabetonowych kanionach między długimi rzędami biurowcow i kompleksow

przemysłowych,

na wyświetlaczu ich pojazdu pojawiły się na wprost potężne, podnoszące się

akurat wrota. Voort zwolnił i wleciał do środka. Znaleźli się w średniej

wielkości

magazynie, sądząc po odczytach z ekranu pustym, z wyjątkiem dwoch niewyraźnych

plam o nieokreślonym kształcie. Jedna z nich była z całą

pewnością dwunożna - co sugerowało obecność istoty organicznej albo droida.

Voort posadził transportowiec na środku pomieszczenia, a na dźwięk zamykanych

wrot magazynu otworzył drzwi śmigacza (rozdzierając przy tym otulający go

szczelnie pokrowiec) i rozejrzał się po wnętrzu.

Ruchoma plama rzeczywiście była istotą żywą - a dokładniej bladoskorym mężczyzną

o dużej, łysej głowie i wielkich, odstających uszach, ubranym w workowaty

szary skafander. Na ich widok obcy uśmiechnął się dziwnie radośnie. Druga z plam

okazała się wozkiem repulsorowym - podobnym do tego, ktory Voort pchał

w kosmoporcie, tyle że większym. Łysy podprowadził wozek do rufy transportowca i

zaczął rozdzierać oblepiający go żołty materiał.

Spod metalowych płyt na ścianie magazynu po lewej wyzierał starodawny piec.

Voort czuł promieniujące od niego ciepło już od chwili, gdy wysiadł z pojazdu.

- Nie zapomnij torby - upomniał go Trey, wyskakując z tylnego siedzenia. W kilku

podskokach dołączył do łysego.

Myri także wysiadła i przeciągnęła się, a potem zwinęła dłonie wokoł ust w

trąbkę i krzyknęła:

- Faza trzecia! Otwierać!

Na dźwięk jej głosu durastalowy panel na ścianie w pobliżu pieca odchylił się,

odsłaniając wnętrze sąsiedniego pokoju. Voort nie widział przedtem na ścianie

śladu krawędzi klapy ani zawiasow. Ze środka wyszły trzy osoby - dwie kobiety i

humanoid. Voort natychmiast rozpoznał ich luźne kombinezony: były to stroje

szybkopozbywalne. Wykonane z żarotkaniny, w kontakcie z ogniem płonęły w

mgnieniu oka - było to co prawda niebezpieczne dla noszących je osob w każdym

środowisku, w ktorym mogli być narażeni na kontakt z żarem albo ogniem, ale też

nieocenione w sytuacjach, w ktorych konieczna była szybka zmiana przebrania.

Humanoid miał szorstką, chropawą skorę w kolorze jasnozielonym, niebieskie oczy

o wąskich źrenicach, bezwłosą czaszkę z fałdą skorną biegnącą od nasady

wąskiego nosa do połowy czoła i małe, wąskie usta. Voort podniosł wysoko brwi;

rzadko widywał Clawditow, ale nie miał wątpliwości, że ktoś taki może się

przydać w szeregach Widm - przedstawiciele tej rasy mieli niezwykłą zdolność

zmieniania w dowolny sposob koloru i kształtu ciała, a także rysow twarzy,

potrafili wcielić się w dowolną z ras humanoidalnych. Ktoś taki idealnie nadawał

się na szpiega. Obserwując Clawditę, dołączającego do Treya i do łysego

mężczyzny, Voort prawie zapomniał o obecności dwoch kobiet.

Jego uwagę zwrocił dopiero głos jednej z nich, dziwnie znajomy:

- Chyba ktoś tu chce mnie zdenerwować...

Voort odwrocił się w stronę źrodła głosu i przyjrzał kobietom. Dzieliło je jedno

pokolenie. Starsza była szczupła; miała twarz o ostrych rysach, czarne,

krotkie włosy i ciemne oczy, ktore sprawiały wrażenie, że ich właścicielka cały

czas przygląda się krytycznie wszystkiemu i wszystkim, nawet jeśli właśnie

zastanawiała się nad czymś rownie błahym jak wybor potrawy z menu w restauracji.

Według ludzkich standardow jej twarz była dość ładna, ale surowa, jak

u kogoś nawykłego do wydawania rozkazow wojskowych lub ważnego prezesa dużej

organizacji. Mimo to na widok Voorta rozświetlił ją uśmiech.

Młodsza kobieta była wyższa, muskularnej budowy, o długich, prostych, jasnych

włosach ściągniętych w kucyk. Skafander miała przepasany zwykłym, robotniczym

pasem, wyposażonym w liczne sakwy i zaczepy; przypięty do niego miecz świetlny o

prostej rękojeści bez żadnych zdobień wyglądał dziwnie niestosownie. Voort

przypuszczał, że ludzie oceniają jej twarz jako urodziwą, ale - o dziwo - nie

nosiła makijażu, a jej fryzura sprawiała wrażenie wybranej raczej ze względow

praktycznych niż z chęci zwrocenia na siebie uwagi. Twarz blondynki wydała mu

się dziwnie znajoma...

Przeniosł znow wzrok na starszą kobietę.

- Bhindi! - zawołał. - A twoja przyjaciołka to... - Spojrzał znow na dziewczynę.

- Jesmin? Jesmin Tainer?

Bhindi wspięła się na palce, żeby ucałować Voorta w policzek.

- Dopoki nie będziemy w bezpiecznej kryjowce, dla ciebie i reszty to Jedynka

albo lider. Dobrze cię widzieć, Siodemko.

Dziewczyna uśmiechnęła się do niego niepewnie.

Strona 19

Aaron Allston - Cios łaski

- Dobrze cię widzieć - powtorzyła słowa Bhindi. - Jestem zaskoczona, że mnie

pamiętasz.

- Wykapana z ciebie matka; kiedy ostatni raz cię widziałem, byłaś o, taka... -

Voort podniosł rękę na wysokość biodra.

- Powitania musimy na razie odłożyć na poźniej. - Głos Bhindi brzmiał

przyjaźnie, ale surowo. - Piątko, będziesz potrzebna w centrali. Siodemko,

dołącz

do Trojki przy piecu. Dobra robota z tym przejęciem pojazdu. - Minęła Voorta i

dołączyła do Treya i łysego uwijających się z tyłu transportowca.

Jesmin uśmiechnęła się do niego przepraszająco, po czym odwrociła się i zniknęła

tam, skąd przyszła..

Voort podszedł do pieca, ale nie za blisko - bił od niego prawdziwy żar. Sama

spalarka była solidnie wyglądającą, durastalową kolumną, sięgającą od sufitu

do podłogi; jej czarną, usmoloną powierzchnię pokrywały liczne tablice z

kontrolkami, a na wysokości około metra od ziemi znajdowały się duże, teraz

otwarte

drzwiczki, za ktorymi buzował ogień. Voort wiedział, że cała ta konstrukcja to

właściwie komin, ciągnący się przez wszystkie piętra na gorze - dzięki

specjalnym

zsypom mieszkańcy wysokościowca zrzucali do niego śmieci i odpadki.

Widma przy transportowcu otworzyły bagażnik pojazdu i zaczęły wyładowywać ze

środka jedną po drugiej granatowoczarne duraplastowe walizki, długie na połtora,

a głębokie i wysokie na poł metra. Sądząc po ciężarze i pochodzeniu, Voort

przypuszczał, że zawierały karabiny blasterowe.

Za chwilę dołączyła do niego Myri z torbą na ubrania. Ściągnęła swoją czerwoną

perukę i wrzuciła ją do pieca. Jej prawdziwe włosy, krotkie i czarne, zakrywała

siateczka.

- Możesz tutaj spalić swoje ubranie i wszystko, na czym mogły zostać ślady

chemikaliow czy innych materiałow ze śmigacza. - Sięgnęła do torby i wyjęła

identyczną jak poprzednia czerwoną perukę, a potem rzuciła ją na ziemię u stop

pieca. - Mam dla ciebie nowy kombinezon, tak samo paskudny jak ten, ktory

nosisz.

- Nie posiadam się z radości. - Voort zerknął na czerwoną perukę. - Pełna

dowodow czekających tylko na odkrycie przez armię śledczych, jak sądzę?

Myri obdarzyła go szelmowskim uśmiechem.

- Och, a więc znasz ten myk?

- Jest stary jak galaktyka, ale jeśli ktoś się naprawdę przyłoży, i może

zdziałać cuda. - Voort schylił się i zaczął rozpinać buty, a kiedy się z nimi

uporał, zajął się zdejmowaniem skafandra.

Grupka obok transportowca miała pełne ręce roboty: stworzyła coś w rodzaju linii

produkcyjnej. Łysy mężczyzna wyładowywał walizki i spiętrzał je w stos

na ziemi, a Bhindi układała je rowniutko na wozku repulsorowym, teraz wyłączonym

i zaparkowanym tuż obok. Trey z kolei odpowiednimi narzędziami skrupulatnie

otwierał jeden po drugim zamki futerałow. Clawdita wyjmował z nich magazynki

izastępował identycznymi, leżącymi na podłodze, a Bhindi zamknięte I z powrotem

przez Treya futerały stawiała na drugim końcu wozka.

W końcu Clawdita pozgarniał wyjęte z karabinow magazynki i włożył do dużej

fleksiplastowej torby.

- Strzelaj! - Myri rzuciła Voortowi rozbawione spojrzenie.

Zerknął na nią. Zdjęła już złoty skafander i wrzuciła go do pieca;

teraz miała na sobie tylko szare szorty i koszulkę na ramiączkach. Na podłodze,

obok jej peruki, leżał identyczny kombinezon jak ten, ktorego pozbyła się

przed chwilą. Jemu także wręczyła taki sam skafander, jaki nosił wcześniej.

Wziął ubranie i odwrocił wzrok, skupiając się znow na pracy zespołu obok

śmigacza. Z doświadczenia wiedział, że aktorzy, tancerze i szpiedzy obojga płci

nie mieli problemow z przebieraniem się w obecności innych osob, ale mimo to

wolał dać dziewczynie poczucie prywatności. Przyjrzał się leżącym na podłodze

magazynkom.

- Te nowe magazynki mająnadajniki, dzięki ktorym będziecie mogli śledzić, gdzie

trafią? - domyślił się.

- To zbyt proste - rzuciła Myri. - Te nowe baterie to w rzeczywistości droidy,

zdolne się przemieszczać i podporządkowywać sobie inne urządzenia... poza

tym są to zwykłe, działające magazynki, tyle że zapewniają mniej strzałow, niż

sugeruje wyświetlacz wyczerpania baterii.

- Aha. - Voort zdjął buty i skafander. - Sztuczka z krolem droidow - mruknął.

- Znasz ją? - zdziwiła się Myri.

- Wymyśliła jąmoja koleżanka z eskadry razem ze swoim droidem astromechanicznym

dawno temu - wyjaśnił Voort. - Jeszcze zanim twoj ojciec zaczął przez ciebie

Strona 20

Aaron Allston - Cios łaski

siwieć. Każdy z tych droidow baterii może przeprogramować i obejść proste

droidy, takie jak na przykład roboty sprzątające, zgadza się?

- Eeee... - Nawet przez szelest materiału skafandra, ktory Myri właśnie

zakładała, w jej głosie było słychać rozczarowanie. - Myślałam, że my to

wymyśliliśmy...

Voort założył swoj nowy skafander, a potem buty.

- A żeby wszystko zadziałało jak trzeba, te karabiny muszą znow trafić w ręce

właścicieli, mam rację? - ciągnął Voort. - Czy też zamierzacie je przekazać

kartelowi kryminalnemu?

- Pierwotnym właścicielom - potwierdziła Myri.

- Gdzie? Jak?

- Tutaj. Za kilka minut.

Zaskoczony, obejrzał się na dziewczynę. Była już ubrana w nowy kombinezon - taki

sam, jakie mieli na sobie inni - a jej włosy skrywała srebrzysta peruka

sięgająca za ucho. Zmyła już makijaż, a jej oczy przesłaniały nieprzezroczyste

gogle. U stop Myri leżał złoty kombinezon.

Wzięła od Voorta jego stary skafander i wrzuciła go do pieca.

- Gotow? Chodźmy do Jezzie. Granaty są dla ciebie, blaster jest moj.

- Jezzie? - powtorzył Voort, marszcząc czoło.

- Mam na myśli Piątkę - poprawiła się Myri. - Znamy się od dziecka. Trudno się

odzwyczaić od starych nawykow.

Opuścili okolice pieca i przeszli do cichszej i chłodniejszej niszy, z ktorej

wyszli wcześniej Bhindi, Jesmin i Clawdita. Voort rozejrzał się dookoła.

Wyglądało na to, że Widma dostały się tutaj zamkniętym wcześniej korytarzem,

pewnie wejściem awaryjnym albo takim, ktore zostało zapieczętowane podczas

renowacji, z niemal niemożliwymi do odrożnienia od ścian konturami drzwi na

obydwu krańcach. Korytarz o surowych ścianach zdawał się prowadzić do kolejnego

magazynu. Słyszał dobiegający stamtąd szum repulsorow i silnikow manewrowych -

najprawdopodobniej odgłosy pojazdu przechodzącego testy motywatora.

W pobliżu pod ścianą leżały dwa granaty i karabin blasterowy. Wziął granaty -

miał już z takimi nieraz do czynienia: jeden był ładunkiem dymnym, drugi

błyskowym, czyli oślepiającym. Zaprojektowano je, aby wybuchały pod wpływem

uderzenia, po aktywacji zapalnika. Zważył je w dłoni, czując znajomy kształt

i ciężar.

- Co u twoich rodzicow? - zagadnął Myri. Czuł się dziwnie, pytając o nich w

takich okolicznościach, ale chciał znaleźć jakiś punkt zaczepienia, dzięki

ktoremu mogł sprowadzić rozmowę na inne tory. Przygotowywał grunt dla pytania,

jakie naprawdę chciał jej zadać.

Myri podniosła karabin blasterowy, wysunęła magazynek, żeby sprawdzić styki, i

wsunęła go z powrotem, a potem przestawiła przycisk z boku broni na tryb

ogłuszania.

- U taty wszystko super. Czytałeś jego pamiętniki?

- As w opałach: spojrzenie na niespokojne czasy z kabiny myśliwca? Owszem.

Szkoda, że nie mogł wspomnieć o tylu innych rzeczach wartych wzmianki.

- Och, na pewno umieści je w kolejnych tomach, kiedy zmieni się nieco klimat

polityczny. Tak czy inaczej, świetnie się bawi, jeżdżąc

w te wszystkie trasy z odczytami, udzielając konsultacji dla Incoma

itak dalej. Ale mama... - westchnęła. - Mama znosi emeryturę naprawdę ciężko.

Mam wrażenie, że aby tylko się nie nudzić, wznieci niedługo jakąś rewoltę.

- Myri, wydawało mi się, że zarabiasz na życie hazardem - stwierdził ostrożnie

Voort, przechodząc do meritum. - Że siedzisz sobie bezpiecznie na „Błędnym

Rycerzu” i... coż, przynajmniej tak słyszałem... zbijasz fortunę.

Skinęła głową, nie odrywając wzroku od karabinu.

- A więc? Dlaczego akurat to?

Uśmiechnęła się do niego.

- Musisz być taki dumny...

- Co takiego? Z kogo?

- Tak mi mowili, głownie gdy chodziło o tatę. „Corka Wedge’a Antillesa? Och,

musisz być taka dumna!” I owszem, jestem. Niektorzy też wiedzą, czym zajmowała

się mama. „Musisz być z niej taka dumna!”, mowią. I jestem, jasne. Kiedy

spotykam kogoś, kto wie

osukcesach mojej siostry w czasie ostatniej wojnie, słyszę: „Rany! Musisz być z

niej taka dumna!” Tak, tak, tak... jestem z niej dumna, ale może nadszedł

czas na to, żeby ktoś był dumny ze mnie. Ktokolwiek - nawet jeśli mam to być ja

sama.

- Większość ludzi, o ktorych mogłem z dumą powiedzieć, że ich znam, zginęła,

żebym to ja mogł być dumny, Myri.

Zerknęła na niego spode łba.

Strona 21

Aaron Allston - Cios łaski

- Tak naprawdę wcale nie chcesz tego robić, prawda? - spytała.

- Nie - przyznał. - A jeśli chodzi o to, co by twoi rodzice zrobili, gdyby...

Nie skończył, bo z głośnikow popłynął głos Bhindi:

- Zajmijcie pozycje numer dwa - poleciła. - Atak nastąpi w ciągu trzech minut.

Myri ustawiła się plecami do ściany - teraz nie mogł jej zobaczyć nikt, kto

wszedłby do magazynu głownym wejściem.

- Chcesz się dowiedzieć, co mamy robić? - spytała.

- Byłoby miło.

- Za chwilę wedrze się tutaj jednostka specjalna. My mamy ich ostrzelać, żeby

dać reszcie czas na dotarcie do pojazdu ekstrakcyjnego. Jez... to znaczy

Piątka ma pilotować. Kiedy reszta Widm się wydostanie, osłaniamy tyły i dajemy

nogę.

Yoort skinął głową.

- To mi się podoba.

W głownym pomieszczeniu Trey, Bhindi i Clawdita wycofali się między

transportowiec a korytarz ewakuacyjny. Łysy mężczyzna został przy rufie pojazdu

i uruchomił

wozek repulsorowy, ktory uniosł się z cichym szumem jakieś dwadzieścia

centymetrow w gorę; praca silnika wprawiała w drżenie ustawione na palecie

blastery.

Mężczyzna przeciągnął się, całkiem jakby szykował się do ćwiczeń, a stojący

najbliżej korytarza Clawdita podniosł z podłogi torbę z wymienionymi

magazynkami.

Bhindi trzymała się blisko transportowca, wpatrując uważnie w ekran trzymanego w

dłoniach datapada; ze swojego miejsca Voort widział wyświetlany na nim

obraz - widoki z kamer rozmieszczonych w magazynie. Pokazywały ubranych w

niebieskie mundury żołnierzy Galaktycznego Sojuszu - sądząc po rangach i

sposobie,

w jaki się poruszali, członkow jednostki do zadań specjalnych - zajmujących

pozycje na pobliskich kładkach, oczyszczających teren z przechodniow

ikierujących do środka zwiadowcow.

Voort przełknął ślinę. Wdawanie się w bojkę z żołnierzami z jednostki do zadań

specjalnych było zdecydowanie łatwym sposobem, żeby dać się zabić. Zajął

pozycję obok Myri.

Dziewczyna wyjrzała za rog ich kryjowki, oceniła sytuację i szybko wycofała się

z powrotem.

- A więc trafiło na Scuta... - mruknęła pod nosem. - Coż, jest szybki.

- Scut to ten łysy facet?

- Eee... - Myri wyglądała na zakłopotaną. - No, ten łysol z uszami jak anteny

solame to Widmo Sześć.

Chwilę poźniej głowne drzwi, te same, ktorymi Voort wleciał do magazynu kilka

minut wcześniej, wybuchły w deszczu iskier, lampy w pomieszczeniu zgasły

- mrok rozświetlał teraz jedynie blask bijący od ziejącej w miejscu wrot dziury

i żar bijący od pieca.

Przez wysadzone drzwi zaczęli napływać do środka mężczyźni

ikobiety w mundurach, z blasterami podniesionymi do strzału.

Voort pomyślał, że skoro zaatakowali w ciemności, muszą nosić wizjery ze

wspomaganiem. Wyszedł na korytarz, osłaniając Myri, wcisnął przycisk na granacie

błyskowym i cisnął go do głownego pomieszczenia.

Rzut nie należał do szczegolnie udanych - wyrzucił ładunek z lewej ręki, a był

praworęczny, jednak pocisk przeleciał piętnaście metrow i zatrzymał się jakieś

pięć od wyrwy ziejącej w miejscu drzwi wejściowych. Granat wybuchł zaraz po tym,

jak uderzył w ziemię, napełniając całe pomieszczenie

oślepiającym blaskiem, chociaż tego już Voort nie zdążył zauważyć. Zamknął mocno

oczy i otworzył je dopiero, kiedy był pewien, że blask ustąpił. Od strony

wejścia dobiegły nerwowe, gniewne okrzyki żołnierzy. Nie czekając, Voort

aktywował drugi granat, cisnął go w ślad za pierwszym i cofnął się do swojej

kryjowki.

Teraz Myri zrobiła krok naprzod, wycelowała i zaczęła strzelać do żołnierzy.

Voort zerknął jej przez ramię.

Granat błyskowy świetnie się sprawdził - część oddziału strzelała, ale sądząc po

natężeniu strzałow i celach, ktore obierali, nie dali rady mierzyć w nic

konkretnego. W przeciwieństwie do nich Myri zdawała się doskonale wiedzieć, co

robi - metodycznie brała na muszkę kolejnych żołnierzy. Wycofywała się przy

tym w prawo, starając się strzelać do celow z dala od swoich przyjacioł, by

oczyścić im pole do manewrow. Clawdita wybiegł na korytarz i minął Voorta,

a za nim Trey.

Chociaż Myri systematycznie eliminowała napastnikow, wkrotce ich koledzy zaczęli

Strona 22

Aaron Allston - Cios łaski

odpierać ogień - tym razem strzały były celniejsze, mniej chaotyczne.

Bhindi cudem tylko uniknęła kilku promieni śmiercionośnej energii, ktore minęły

ją dosłownie o włos. Padła z impetem na podłogę i na czworakach, nie

wypuszczając

z ręki datapada, zaczęła się czołgać w stronę Voorta. Kiedy go minęła, wstała i

także zaczęła biec.

Scut nie prożnował: pchając przed sobą wozek repulsorowy, rzucił się do wyjścia

ewakuacyjnego w pozorowanej probie ucieczki, mimo iż korytarz był zbyt

wąski, żeby sprzęt się w nim zmieścił. Kilka zawierających blastery pakunkow

przy nagłym szarpnięciu spadło z niego na podłogę... a po chwili promień

śmiercionośnej

energii, wystrzelony z blastera, trafił Scuta w sam środek plecow.

Impet strzału posłał go na ziemię, po ktorej Scut prześlizgnął się kilka metrow.

Pozbawiony kontroli wozek wpadł na ścianę, kawałek od korytarza, a siła

uderzenia sprawiła, że większość blasterow ześliznęła się z wozka i rozsypała na

podłodze.

Myri warknęła pod nosem coś, co w uszach Voorta zabrzmiało rodiańsko i bardzo

niecenzurowanie, po czym skierowała lufę blastera w stronę źrodła strzału,

ktory trafił Scuta - na spowitego dymem z granatu Voorta żołnierza.

Voort przykucnął, przygotowując się do ostatniej rzeczy, ktorą miał ochotę

zrobić - powrotu do głownego pomieszczenia po

Scuta. Z zaskoczeniem jednak stwierdził, że nie będzie to konieczne - łysy

mężczyzna podźwignął się na nogi i znow puścił pędem ku bezpiecznej kryjowce.

Voort zanurkował w bok, a Scut, wciąż wyszczerzony w osobliwym uśmiechu, minął

go truchtem - całkiem jakby uprawiał poranny jogging, mimo że jego skafander

stał w ogniu i spopielał się w mgnieniu oka. Voort obejrzał się za nim, zbity z

tropu.

W tej samej chwili Myri złapała go za ramię, odwrociła w stronę odległych drzwi

i pchnęła naprzod. Podniesionym głosem, żeby przekrzyczeć zgiełk panujący

w pomieszczeniu, zawołała:

- Odwrot!

Drzwi otworzyły się z metalicznym szczękiem, a Voort wreszcie oprzytomniał i

zaczął biec, stąpając ciężko po panelach podłogowych. Wkrotce znalazł się

w nieco mniejszym niż głowne, ale podobnym do niego pomieszczeniu, ktorego

prowadzące na zewnątrz drzwi właśnie się otwierały. Jedynym sprzętem w mniejszym

magazynie był śmigacz - zwalisty, pomarańczowy transportowiec z napisem na

burcie głoszącym: „Jedzenie w twoim ulubionym kolorze!”

Za sterami pojazdu siedziała Jesmin, widoczna przez przedni panel widokowy;

silniki lewitującej nad ziemią maszyny były już włączone. Scut na wpoł wbiegł,

na wpoł zanurkował do środka głownego przedziału.

Myri wyprzedziła Voorta i także wskoczyła do środka, a Gamorreanin wsiadł zaraz

za nią i zatrzasnął drzwiczki pojazdu. Kiedy Jesmin ruszyła i dodała gazu,

nagłe przyspieszenie dosłownie wgniotło go w kanapę obok Myri. Przed nim, na

siedzeniu skierowanym w tył, właśnie zapinał pasy Scut. Naprzeciwko niego,

na środkowym siedzeniu siedziała Bhindi, po prawej, przodem do ogona pojazdu -

Clawdita, a naprzeciwko niego Trey.

Bhindi westchnęła ciężko.

- Uff, mało brakowało...

Voort spojrzał jej w oczy.

- To jeszcze nie koniec - mruknął. - Daję im jakieś trzydzieści sekund na

namierzenie pojazdu... zwłaszcza o tak charakterystycznym wyglądzie. Nie mowiąc

już o tym, że mamy na pokładzie ciężko rannego... Kto jest naszym medykiem?

Bhindi pokręciła głową.

- Nadal kogoś szukamy - wyjaśniła. - Czas naglił...

Scut patrzył na Voorta spokojnie; po jego ustach wciąż błąkał się dziwny

uśmieszek.

- To tylko lekkie oparzenie, nic mi nie będzie - rzucił beztrosko. -Nie ma się

czym przejmować. - Jego głos brzmiał dziwnie szorstko

izupełnie nie pasował do wyglądu.

- Jasne, nie ma się czym przejmować - parsknął Voort. - Bhindi, on jest w szoku

i umrze, jeśli szybko nie otrzyma pomocy medycznej! Nie mow mi, że nie

czujesz smrodu spalonego ciała!

Bhindi machnęła tylko ręką.

- A co do niepokojącego cię koloru naszego pojazdu... za kilka chwil Piątka

jednym wciśnięciem guzika zmieni jego barwę na czarną; wtedy litery znikną.

Wszystko jest pod kontrolą.

Voort już, już otwierał usta, żeby zaprotestować, ale zanim zdążył coś

powiedzieć, Scut podniosł dłoń.

Strona 23

Aaron Allston - Cios łaski

- Spokojnie - powiedział. - Zaraz ci wszystko wyjaśnię. Mam na sobie coś w

rodzaju kombinezonu z żywej tkanki, takiej samej jak ta, z ktorej wykonana jest

moja maska. - Sięgnął do karku, jakby chciał się po nim podrapać, ale zamiast

tego... ściągnął z głowy własną twarz. Zeszła gładko, razem ze skorą pokrywającą

czaszkę i szyję, przy akompaniamencie obrzydliwego mlaśnięcia.

Spod przebrania wyłoniły się na szczęście nie nagie kości i mięśnie, ale nowa

twarz - szczupła, o szarawej cerze, ostrych rysach i czarnych oczach o

intensywnym,

świdrującym spojrzeniu. Wypukłe czoło

inachodzące na oczodoły łuki brwiowe sprawiały, że oblicze obcego wydawało się

jeszcze bardziej wrogie. Całości dopełniały rzadkie, czarne, krotko

przystrzyżone

włosy.

Voorta nagle zemdliło, a szczecina na jego ciele stanęła dęba.

- Jesteś... Yuuzhan Vongiem - wykrztusił.

ROZDZIAŁ 5

- Nazywam się Viull Gorsat. - Yuuzhanin odrzucił ukrywającą dotąd jego twarz

maskę na podłogę pojazdu, po czym sięgnął pod mankiet zwęglonego skafandra

i zsunął z dłoni skorę z identycznego

materiału, co jego sztuczna twarz. Jego prawdziwe ręce miały tę samą szarawą

barwę co głowa.

- Moj „żywy” skafander miał mojemu ciału nadać kształt korelujący z moją twarzą;

nie zamierzał służyć jako pancerz, ale tworzący go organizm był wytrzymały.

Oddał swoje życie, żeby ocalić moje.

Voort gapił się na Bhindi szeroko otwartymi oczami.

- Pracujesz z Yuuzhan Vongiem?

Bhindi skinęła spokojnie głową, jakby powiedział jej właśnie, że atmosfera w

pojeździe jest zdatna do oddychania.

- A także z Clawditą, Gamorreaninem, kilkoma ludźmi i, co najgorsze, z

Korelianką.

Myri łypnęła na nią spod szopy srebrzystych włosow.

- To był kiepski dowcip.

Bhindi przeniosła znow wzrok na Voorta.

- Voort, Scut to jeden z Odmiennych, z kasty, ktorą kiedyś nazywano Zhańbionymi.

Wycierpiał z rąk yuuzhańskiego wojska i kasty rządzącej więcej niż ty.

- Odmienni są tak samo szurnięci jak cała reszta. - Voort wpatrywał się w Bhindi

z niedowierzaniem; nie pojmował, jak przy całym swoim doświadczeniu mogła

nie rozumieć takiej prostej rzeczy.

Scut zmarszczył czoło, tak że pokrywające je bruzdy stały się głębsze.

- Jako dziecko, w samym środku wojny, byłem członkiem ekipy robotniczej.

Wojownicy porzucili nas w ramach aktu dywersji. Większość z nas zginęła podczas

kontrataku Nowej Republiki. Ja trafiłem do niewoli i zostałem oddany pod opiekę

ludzkiej pary. I tak oto mam yuuzhańskich rodzicow, ktorzy odrzucili mnie

tak samo, jak ciało odrzuca yuuzhański implant, i ludzkich rodzicow, ktorzy mnie

wychowali. Jestem dzieckiem dwojga ludzi... tak jak ty.

Voort rzucił mu wiele mowiące spojrzenie - miał nadzieję, że Yuuzhanin zrozumie

jego przesłanie, ktore było bardzo blisko stwierdzenia „zbliż się do mnie

jeszcze odrobinę, a cię zabiję”.

- Nie jesteśmy ani trochę do siebie podobni - warknął.

- Voort... - W głosie Bhindi brzmiał nieprzyjemny chłod. - Czy chcesz

powiedzieć, że kwestionujesz moją decyzję?

„Jasne, że kwestionuję! Tak, tak, tak!” - chciał wykrzyczeć jej w twarz Voort i

wysiąść, nawet jeśli miało to oznaczać wyskoczenie ze śmigacza i liczenie

na to, że spadnie do kabiny innej maszyny,

jednak nie powiedział tego na głos. Znał Bhindi. Wiedział, że nie zareaguje miło

na fakt, że ktoś podaje w wątpliwość trafność jej osądu.

Jasne, Voort zawsze mogł się wycofać, wrocić na Ayceezee i dalej uczyć

matematyki, ale wtedy zostawiłby Bhindi, ktorej los nie był mu obojętny, a także

Myri i Jesmin - corki ludzi, ktorzy też nie byli mu obojętni - na łaskę tego

całego Yuuzhanina.

Wziął się więc w garść, pokręcił głową i powiedział dobitnie:

- Nie.

- To dobrze - rzuciła krotko Bhindi. - Scut jest biofabrykatorem. To on stworzył

tę maskę i rękawice, ktore widziałeś...

- To ooglithy. - Voort z trudem powstrzymał się, żeby nie wypluć tego słowa jak

obelgi. Podczas wojny z Yuuzhan Vongami ich wojownicy nosili takie maski,

żeby przybierać tożsamość przedstawicieli rożnych ras Nowej Republiki,

infiltrować, sabotować i zabijać.

Strona 24

Aaron Allston - Cios łaski

- Neoglithy - poprawił go denerwująco spokojny Scut. - Co prawda działają na tej

samej zasadzie - z tą rożnicą, że korzystam z tkanek istot rodem z tej

galaktyki. Poza tym, w przeciwieństwie do ooglithow, moje twory nie są w pełni

wykształconymi organizmami... nie mają mozgow i nie cierpią. Kiedy wchłoną

substancje odżywcze przesycające ich tkankę, umierają. Nie rozmnażają się jak

inne rasy.

Voort stłumił nagły dreszcz, ktory przeszył jego ciało.

- Może porozmawiamy o czekających nas zadaniach - zmienił temat. - Jestem

trochę, eee, w tyle...

- Już niedługo. - Bhindi zajrzała przez okienko do sterowki. -Kiedy będziemy w

bezpiecznej kryjowce.

Bezpieczna kryjowka była lokalem z rodzaju tych, do ktorych Voort przywykł przez

lata służby w Eskadrze Widm: niewielka kafejka, ktorej właściciele, i

tak już balansujący na granicy bankructwa, splajtowali z powodu pożaru. Ogień

zniszczył większość wnętrza, złuszczył duraplast na jednej z okopconych ścian

i pozostawił w pomieszczeniu ostry swąd dymu, ale nie naruszył struktury

wieżowca na poziomie mieszczącym przedsiębiorstwa. Podająca się za szefa zespołu

remontowego Bhindi zaproponowała niską cenę przetargową; dzięki temu Widma mogły

teraz swobodnie poruszać się w sąsiedztwie kafejki, korzystać z jej hangaru

i najrożniejszego sprzętu, a właściciele sąsiednich punktow nie zwracali na nich

najmniejszej uwagi - dopoki nosili robocze ubrania.

Stosując tę taktykę, nie nadużywali też zaufania właścicieli lokalu: podczas gdy

Voort chodził od stolika do stolika, przemywając migotliwe, fioletowe

fleksiplastowe blaty ściereczką nasączoną płynem o zapachu kwiatow - substancją,

ktora miała usunąć swąd dymu, jakim był przesycony materiał - pozostałe

Widma zabrały się do innych prac renowacyjnych. Trey pousuwał stare i rozmieścił

nowe czujniki, chronometry i złącza zasilające reklamy. Scut - teraz,

kiedy zdjął swoj żywy skafander, znacznie szczuplejszy - krzątał się za barierką

oddzielającą głowną salę od kuchni. Turman Durra, Clawdita - Voort przypomniał

sobie, że słyszał nazwisko tego cenionego aktora już wcześniej - systematycznie

usuwał odbarwione dymem, dźwiękoszczelne płytki z sufitu i rzucał je do

specjalnego pojemnika, Jesmin i Myri zaś ślęczały w jednym z boksow nad

datapadem, przeglądając HoloNet i inne serwisy informacyjne w poszukiwaniu

wiadomości

o zamknięciu kosmoportu i uprowadzeniu wojskowego pojazdu.

Bhindi, usadowiona w boksie, w ktorym akurat sprzątał Voort, spytała cicho:

- Prosiaku, czy to dla ciebie problem?

- Jedynym problemem będzie, jeśli nie przestaniesz nazywać mnie Prosiakiem -

odparł, zniżając głos do szeptu. - Wiesz, co mam na myśli. Byłaś tam.

- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.

Spojrzał jej twardo w oczy.

- Nie. Jeśli jesteś pewna, że to nie szaleniec z morderczymi skłonnościami,

ktory nie powinien w ogole przebywać w naszej galaktyce, nie zamierzam

kwestionować

twojej decyzji.

- To nie brzmi przekonująco.

- A więc wyjaśnię ci to jak bancie w rowie: dla mnie to żaden problem. Jestem po

prostu zaskoczony, to wszystko. Wyobraź sobie, że urządziliśmy ci przyjęcie

urodzinowe. Wnosimy wielki tort, z ktorego wyskakuje sam Palpatine czy coś w tym

stylu. Ale problem? Nie, nie mam z tym żadnego problemu.

Bhindi wzięła głęboki oddech i najwyraźniej uznała, że nie ma co drążyć tematu -

przynajmniej chwilowo - bo odwrociła się w stronę reszty Widm i chrząknęła

znacząco. Wszyscy przerwali swoje zajęcia i podeszli bliżej; Myri zajęła miejsce

obok Voorta, Turman usiadł przy Bhindi, a reszta przysunęła sobie krzesła

i rozsiadła się w pobliżu.

Bhindi wskazała leżący przed nią datapad.

- Nagrania z holokamer, ktore umieściliśmy na zewnątrz budynku, pokazują, że

blastery zostały wyładowane i przekazane ekipie śledczej. Wygląda na to, że

wszystko idzie zgodnie z planem, zakładając, że nie schrzaniliśmy nic podczas

usuwania dowodow. Przejdźmy więc do następnego etapu naszego planu:

potwierdzenia

winy albo niewinności generała Thaala. Voort, co byśmy z tym zrobili, gdybyśmy

działali według zasad starej szkoły?

Voort przestawił swoj implant na zwykłą głośność.

- Zakładając, że jest winny, i tak nie mamy żadnych poszlak, jeśli chodzi o jego

pobudki. Dawniej postaralibyśmy się o podłożenie kilku przynęt, każdą

odwołującą się do jednej z kierujących nim potencjalnych motywacji, i zobaczyli,

ktorą łyknie. Innymi słowy, zorganizowalibyśmy parę szwindli i zaczekali,

Strona 25

Aaron Allston - Cios łaski

aż da się na ktoryś nabrać. - Reszta ekipy pokiwała potwierdzająco głowami,

podobnie jak Bhindi.

- Świetnie - pochwaliła go. - W takim razie pozostaje nam ustalić, jakie

prawdopodobne przyczyny skłoniły go do dołączenia do Spisku Lecersena, co

obecnie

porabia i czym moglibyśmy go znęcić...

- Bogactwo - podsunęła bez namysłu Jesmin. - Może liczył na tytuł Moffa albo na

zyski płynące ze służby w szeregach Imperium. Tak czy siak, coś takiego

uczyniłoby go bardzo, bardzo bogatym.

Bhindi uśmiechnęła się do niej, ale w jej oczach było wspołczucie.

- Praca na marginesie dała ci się we znaki, prawda?

Jesmin zignorowała jej uwagę.

- Zaproponowałabym mu udział w jakimś sfingowanym, lukratywnym interesie... coś,

co skłoniłoby go do zdrady Sojuszu - dodała.

- Dobrze. - Bhindi skinęła głową. - Coś jeszcze?

Turman wyprostował się na swoim krześle.

- Przywrocenie Imperium z czasow jego świetności - rzucił. Jego głos, tak samo

jak Buźki Lorana, brzmiał jak głos profesjonalnego aktora: był pełny i

dźwięczny.

- Jeśli naprawdę wierzy w ideały przyświecające Imperium, może nie interesuje go

sam zysk. Dzięki stanowisku ma dostęp do poufnych informacji wojskowych,

pewnie nawet takich, ktorych ujawnienie zagroziłoby Sojuszowi... ale nie zrobi

tego, dopoki Imperium nie będzie miało silnego dowodztwa. Możemy sprobować

utwierdzić go w przekonaniu, że taki aparat już działa, albo zaczekać, aż sam

sięgnie po władzę.

Bhindi spojrzała na niego z aprobatą.

- A więc musimy tylko wykorzystać dostępne środki, żeby stworzyć iluzję rychłego

powrotu czasow świetności Imperium, i zarzucić przynętę.

- Na to wygląda - potwierdził Turman.

- Co jeszcze?

- Wielu weteranow w służbie Sojuszu - przemowił Scut, a jego chrapliwy głos

brzmiał dziwnie w zestawieniu ze słowami, ktore zdawały się przemyślane i

wyważone

- żywi urazę wobec istot, ktore wywołały tę wojnę. Niewykluczone, że w głębi

duszy Thaal może pragnąć zemsty na Yuuzhan Vongach... albo na Jedi, ktorzy

kiedyś popierali Jacena Solo. Obecna polityka rządu mu na to nie zezwala, jednak

gdyby dać mu sposobność do wymierzenia sprawiedliwości, pozbycia się raz

na zawsze widma, ktore jego zdaniem zagraża bezpieczeństwu galaktyki...

Bhindi zrobiła kwaśną minę.

- Ale to wymagałoby opracowania dwoch osobnych intryg, każdej dla innego, rownie

prawdopodobnego celu...

Scut wzruszył ramionami.

- Albo ustalenia przed ich wcieleniem w życie, co tak naprawdę spędza mu sen z

powiek.

Myri pokręciła głową.

- Gdybym miała obstawiać, stawiałabym na Yuuzhan Vongow. Bez urazy - dodała pod

adresem Scuta.

Yuuzhanin zamrugał, lekko zbity z tropu.

- Jasne. Ale dlaczego Yuuzhan Vongowie, a nie Jedi?

- Coż, to już historia - westchnęła Myri. - Kiedy rozpoczęła się inwazja Yuuzhan

Vongow, Thaal przebywał na Coruscant. Miał wowczas stopień pułkownika.

Zamiast ewakuować się jak inni, zgłosił się do dowodzenia elitarnymi oddziałami

stacjonującymi na Vandorze-3.

Scut zmarszczył szarawe czoło.

- Gdzie?

- To całkiem niedaleko, w układzie Coruscant - wyjaśniła Myri. - Najbliższa

planeta w stronę słońca. Rzadko zaludniona jak na stołeczne standardy. Ma

powiązania

z działaniami wojennymi prowadzonymi podczas Wojen Klonow. W pobliżu jej

stolicy, Vangardu, szkolono klony - jednak teraz to ośrodek rolnictwa i

przemysłu

paliwowego. Dostarcza Coruscant całkiem sporo produktow spożywczych i tworzyw

sztucznych. Większość mieszkańcow stolicy uważa ją za galaktyczne zadupie...

coś jak przygłupiego krewnego, ktory się nie myje. - Wzruszyła ramio nami. - Tak

czy siak, Thaal wraz ze swoimi ludźmi ukrywał się tam niegdyś w starej bazie

organizacji przestępczej,

znanej jako TechnoGrabieżcy. Zajmowali się przekazywaniem dowodztwu Nowej

Republiki ważnych danych na temat manewrow Yuuzhan Vongow w układzie. Prowadzili

Strona 26

Aaron Allston - Cios łaski

akcje nalotowe. Nazywali siebie Skokopsami - zapożyczyli to miano od

zamieszkujących Caridę gryzoni, wygrzebujących sobie w ziemi nory: skokopsy

wyskakiwały

z nich, napadały na swoją zdobycz albo podkradały błyskawicznie niestrzeżone

jedzenie, a potem w ułamku sekundy wracały do swoich kryjowek. Skokopsy

żołnierze

wykazali się wielkim męstwem i dokonali wielu wiekopomnych czynow, a kiedy wojna

się skończyła, dowodzący nimi Thaal został awansowany na generała i stworzył

elitarną jednostkę, ktorą nazwał na cześć swoich partyzanckich oddziałow.

Przypuszczam, że nadal nienawidzi Yuuzhan Vongow za wszystko, co przez ich

wycierpiał.

-Jesmin miała kwaśną minę. - To brzmi sensownie, ale wcale nie rozjaśnia nam

obrazu sytuacji. Idąc tym samym tropem, moglibyśmy dojść do wniosku, że ma

takie same dobre powody, żeby rownie mocno nienawidzić Jedi.

Myri spojrzała na nią, marszcząc brwi.

- Niby dlaczego?

- Następny drobny szczegoł z historii jego kariery. Wspomniałaś, że skokopsy,

mam tu na myśli gryzonie, nie jego żołnierzy, pochodzą z Caridy... To także

ojczysta planeta Thaala. To tam zdobył szlify oficerskie i został mianowany

instruktorem taktyki niewielkiej jednostki w tamtejszej Akademii Imperialnej.

Myri się skrzywiła.

- Fakt, to robi rożnicę.

Jesmin skinęła głową.

- Przebywał na Caridzie, kiedy Kyp Durron zniszczył układ. Znalazł się na jednym

z ostatnich promow, ktore ewakuowały tamtejszą ludność tuż przed atakiem

Pogromcy Słońc. Cała ta historia sprawiła, że przeszedł na stronę Nowej

Republiki. Według danych z oficjalnych rejestrow od tamtej pory cieszył się

nieposzlakowaną

opinią. Mimo to jestem zdania, że kiedy ktoś przejdzie przez taki koszmar... Kto

wie, co dzieje się wtedy z jego psychiką?

Voort zmarszczył czoło, zastanawiając się nad tym, co właśnie usłyszał. To nieco

komplikowało sprawy. Kyp Durron, wowczas zaledwie uczeń Jedi, ale jednocześnie

bardzo silny Mocą chłopiec,

dokonał straszliwej zemsty: wykorzystał eksperymentalną superbroń do zniszczenia

słońca Caridy - świata będącego siedzibą imperialnej akademii wojskowej,

a jego eksplozja zaowocowała destrukcją samej planety. Podczas sprawnej

ewakuacji udało się ocalić część tamtejszej ludności. Chociaż ten akt

okrucieństwa

pozostawił wiele istot w przekonaniu, że Durron powinien był trafić pod sąd i

zostać ukarany za swoj postępek, zniszczenie imperialnej akademii było w

pewnym sensie na rękę Nowej Republice, toczącej wowczas wojnę z Imperium. Dzięki

wstawiennictwu Luke’a Skywalkera Durron odzyskał wolność.

Bhindi westchnęła.

- No dobrze. Czy ktoś jeszcze ma jakąś propozycję?

Wszyscy zgodnie pokręcili głowami.

- A więc nadal nie wiemy na pewno, jakie pobudki kierują Thaalem. - Wyjęła z

kieszeni na piersi czip, ktory podała Myri. - Chciałabym, żebyście razem

z Voortem i Treyem zajęli się nadzorem droidow na Vandorze-3. Reszta zacznie

wprowadzać w życie spiski, ktore ujawnią motywy Thaala. Do roboty, moi drodzy.

Podczas podroży powrotnej do kosmoportu usadowiony w kabinie śmigacza Voort

obejrzał się na zajmującą tylne miejsce Myri.

- Nie chciałbym narzekać... - zaczął.

W odpowiedzi wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu.

- Wiesz, co robią wszyscy zaraz po tym, jak stwierdzą, że nie chcą narzekać?

Narzekają.

- Przyleciałem na Coruscant dziś rano - ciągnął niezrażony Gamorreanin. - A

wylatuję po południu. Kto wpada na Coruscant na kilka godzin? Co to w ogole

za pomysł?

- Chyba głupi.

- Tak tylko chciałem zauważyć...

- A skoro już o tym mowa, mogłbyś przestać wciąż marszczyć czoło.

Voort posłał jej zdumione spojrzenie.

- Że niby co?

- Teoretycznie tylko twoi pobratymcy są w stanie zauważyć, kiedy masz zmartwioną

minę. Ja to potrafię, bo umiem rozpoznawać wyraz twarzy u innych ras i

ich mowę ciała, skoro spędzam większość czasu, obcując z nimi podczas gier

hazardowych. Hej, Trey! - zagadnęła Myri. - Potrafiłbyś stwierdzić, kiedy on

marszczy czoło?

Strona 27

Aaron Allston - Cios łaski

Siedzący za sterami Trey pokręcił głową.

- Widzisz? - Myri milczała przez chwilę, podziwiając mijane po drodze wieżowce.

- Mogłbyś się chociaż raz uśmiechnąć - dodała wreszcie. - Nigdy się nie

uśmiechasz.

- Daj mi powod do uśmiechu - mruknął Voort.

- Popracuję nad tym - zapewniła go.

ROZDZIAŁ 6

ACKBAR CITY, VANDOR-3

Lot promem z Coruscant na Vandor-3 nie trwał zbyt długo, ale Voort i tak uznał

go za najmniej przyjemny etap ich misji.

Port kosmiczny był położony w połowie drogi między Bazą Wojskową imienia

admirała Fey'lyi na połnoc a Ackbar City na południe, oddalony od każdego z tych

punktow o jakieś dwadzieścia kilometrow. Tak naprawdę kosmoport był nienormalnie

duży jak na planetę o tak małej populacji, a większość ruchu generowały

tu duże kontenerowce, dostarczające na inne światy zboża, mięso i inne produkty

spożywcze. Budynek terminalu dla gości i ruchu niezwiązanego z handlem

był niezbyt duży - szary piętrowiec, przylegający do dwoch lądowisk.

Trojka Widm musiała odczekać w nim prawie godzinę, zanim maleńki punkt wynajmu

śmigaczy znalazł im odpowiedni pojazd. Voort spędził ten czas, pomstując

pod nosem na wyświetlane na publicznych ekranach hologramy, wychwalające lokalne

atrakcje, a w szczegolności bazę wojskową i rozrywki oferowane w pobliskim

mieście.

Prezentowano na nich zapętlone w nieskończoność nagrania, zapewniające nowo

przybyłych, że zanim Galaktyczny Sojusz przejął władzę w układzie Coruscant

pod koniec wojny z Yuuzhan Vongami, na Vandorze-3 nie było żadnej bazy

wojskowej. Kiedy jednak generał Thaal postanowił wykorzystać planetę do

założenia

bazy dla nowych operacji wojskowych (notabene, bazy nazwanej imieniem Borska

Fey'lyi, owczesnego szefa rządu Nowej Republiki podczas upadku

Coruscant), miasto zatętniło nagle życiem i nastąpił jego gwałtowny rozwoj.

Po długich minutach oczekiwania operator oddziału wynajmu wyprowadził Widma na

zewnątrz i wskazał im ich nowy środek transportu: pokaźnych rozmiarow śmigacz

o kabinie dość przestronnej, żeby spokojnie pomieścić ich trojkę. Wreszcie

nadeszła chwila upragnionej ucieczki z tego uprzykrzonego miejsca. Z Myri za

sterami i Treyem na tylnym siedzeniu opuścili znienawidzony kosmoport, kierując

się wytycznymi wyświetlanymi na datapadzie tego ostatniego.

Pokonali całą trasę w milczeniu; Voort był tak wściekły, że pozostała dwojka,

wyczuwając podświadomie jego nastroj, nie odezwała się ani słowem, dopoki

nie dotarli do pierwszego dużego drogowskazu do Bazy Fey’lyi i Ackbar City. Myri

skierowała pojazd do miasta, a Voort prychnął ze wzgardą.

- Co jest? - rzuciła Myri, wyraźnie rozdrażniona panującą atmosferą. - Odkąd tu

przylecieliśmy, wyczuwam, że masz ochotę komuś dokopać...

- Baza Wojskowa imienia Fey’lyi - wypluł Voort. - Najnowsze, super-duper

koszary. - Pokręcił z dezaprobatą głową. - Nazwane imieniem Borska FeyMyi,

ciapowatego,

egoistycznego syna wampy... gdyby wampy miewały takie durne potomstwo. Sam fakt,

że bazę nazwano na jego cześć...

Myri wzruszyła ramionami.

- I co z tego? - Skupiła uwagę na ustawionych na wysokości wierzchołkow drzew

znakach, kierujących ich do celu - brukowanej drogi dla pojazdow naziemnych

nieco poniżej ich toru lotu. Z obu stron otaczały ją pola uprawne, na ktorych

pracowali ludzie, Gamorreanie, droidy i samosterowalne maszyny rolnicze.

Zbliżał się okres żniw i pola lśniły w słońcu połyskliwą bielą i żołcią. - Co

prawda byłam mała, kiedy to się działo, ale przecież on zginął... hm, jak

bohater, prawda? Zdetonował ładunek, ginąc samobojczą śmiercią i zabijając przy

tym niemało Yuuzhan Vongow, nie?

- Niektorzy żyją bohatersko i giną heroicznie, a nikt ich za to nie nagradza -

burknął Voort. - Fey’lya w ostatniej chwili zdobył się na jeden wielkoduszny

gest... chociaż całe życie spędził na knuciu i matactwach. Myri, on przez cały

swoj plugawy żywot decydował o działaniach żołnierzy w terenie - na ziemi,

w kosmosie, służb specjalnych i szpiegow. Dokonywał wyborow zgodnie z własnym

interesem i posyłał ludzi na pewną śmierć!

- Coż... - W głosie Myri nie było wspołczucia. - Każdy pamięta to, co chce,

czyli wybiorczo. Sądzę, że większość chce pamiętać tylko

otym, że wysadził się w powietrze, eliminując część sił wroga, kiedy stolica

upadała...

- Chciałem tylko powiedzieć, że... - Voort sprobował zapanować nad ogarniającym

go wzburzeniem. Nie powinien był wyładowywać agresji na kimś, kto niczym

Strona 28

Aaron Allston - Cios łaski

sobie na to nie zasłużył; doskonale o tym wiedział. Myri nie była jego

uczennicą. - Spotkałem admirała Ackbara kilka razy - bąknął. - Pracowałem też z

jego bratanicą, Jesmin. Była jedną z pierwszych Widm. Zginęła, walcząc...

- Wiem - odparła łagodnie Myri. - To po niej odziedziczyła imię corka Tainerow.

- Chciałem tylko powiedzieć, że skoro nazwali potężną, przesadnie dofinansowaną,

super ultra ekstra bazę wojskową imieniem Fey’lyi, miasto noszące imię

admirała Ackbara powinno naprawdę robić wrażenie... - mruknął.

Miasto było dobrze widoczne już z kilku kilometrow. Duży, brązowy szyld na

środku biało-złocistego pola głosił ACKBAR CITY. MAKSYMALNA WYSOKOŚĆ LOTU: SZEŚĆ

METROW.

- Chyba jaja sobie robią - prychnęła Myri, sprowadzając ich pojazd na dozwoloną

wysokość.

Wkrotce dotarli do rogatek - pasa pylistych pol, otaczającego pozornie

przypadkowy ciąg budynkow: głownie durastalowych prefabrykatow, osadzonych na

metalowych

szkieletach i permabetonowych fundamentach, pomalowanych na mdłe kolory.

Elewacje niektorych łuszczyły się, wystawione przez długi czas na działanie

promieni

słonecznych i wiatru. Niewiele ulic było brukowanych; część pokrywała warstwa

żwiru, inne - ubita gleba.

Myri prowadziła śmigacz, rozglądając się czujnie dookoła.

- Nawet na tej wysokości nic tu nie lata - odezwała się nareszcie ponuro. -

Przestawiam nas na tryb naziemny. - Sprowadziła Pojazd na jakiś metr nad ziemię.

Kiedy mijali pyliste skrzyżowania, repulsory ich pojazdu wzbijały w powietrze

chmury kurzu. Cywile na graniczących z jezdnią chodnikach wykrzykiwali pod

ich adresem obelgi i pokazywali niecenzuralne gesty. - Wygrałeś, Voort

-Westchnęła z rezygnacją Myri. - Już zaczynam nienawidzić tego niiejsca.

- Może poźniej będzie lepiej - pocieszył ją Trey. - O, widzisz? Już jest lepiej.

Anie mowiłem? - Wskazał coś przez przedni panel pojazdu.

Podążyli wzrokiem za jego palcem. Jeśli chodzi o Voorta, to widział tylko

kolejny piętrowy budynek - no, może pomalowany bardziej jaskrawo niż inne. Neon

nad wejściem głosił: JEDZ-Z!

Voort warknął gniewnie.

- Nie wiem, o co tu chodzi... chyba że właściciel jest analfabetą. Mam ochotę

spuścić mu łomot za nieprzestrzeganie zasad ortografii. Tak, Trey? O to ci

chodziło?

- Ten budynek jest zbudowany z prefabrykatow - wyjaśnił Trey. -To musi być

produkt z fabryki. Nie został złożony na miejscu, czyli więcej kosztował, jasne?

To chyba lepiej?

Myri westchnęła.

- Coż, przynajmniej mogę liczyć na jakieś jaskinie hazardu - bąknęła. - Przyda

się nam kilka dodatkowych kredytow...

Jak się wkrotce okazało, większość mieszkańcow była rasy ludzkiej, aczkolwiek tu

i owdzie trafiali się przedstawiciele innych gatunkow. Większość wyglądała

na cywili; mieli na sobie codzienne albo robocze stroje, ale co jakiś czas Voort

wyławiał też z tłumu grupki żołnierzy.

Trey najwyraźniej zdążył się już zorientować w tutejszym środowisku wojskowym,

bo w pewnej chwili wskazał dwojkę żołnierzy stojących na rogu, ubranych

w brązowe mundury, z oznaczeniami rangi szeregowcow.

- Nie są na służbie. Miasto utrzymuje mnostwo takich darmozjadow.

Voort skrzyżował ramiona na piersi.

- A więc możemy się spodziewać, że większość spraw jest tutaj załatwianych...

Jak to będzie w basicu? Ach, byle jak.

- Może wcale nie. - W głosie Myri brzmiała nadzieja, ale Voort prychnął

lekceważąco.

- Stawiam dziesięć kredytow, że w Ackbar City nie mają nawet... orkiestry.

- Przyjmuję zakład.

- I mam tu na myśli orkiestrę złożoną z żywych muzykow, nie bandę droidow -

zaznaczył z naciskiem Voort.

Myri zrobiła rozczarowaną minę.

- Wycofuję się.

Trey wskazał kolejną grupkę żołnierzy - tym razem było ich czterech, ubranych

także w brązowe mundury, ale uzbrojonych w karabiny blasterowe. Na głowach

mieli czarne hełmy.

- To patrol gwardzistow. Armia pełni także funkcję straży miejskiej. - Żołnierze

przyglądali się uważnie mijającym ich śmigaczom i pieszym.

- A to ciekawe. - Voort zapamiętał tę informację. Każde odchylenie od zwykłych,

powszechnie spotykanych struktur rządowych czy społecznych mogło stanowić

Strona 29

Aaron Allston - Cios łaski

potencjalną słabość albo usterkę, ktorą można było potem wykorzystać.

Trey wskazał kobietę stojącą kawałek dalej, po ich prawej stronie.

- O, mamy i Skokopsa.

Voort zerknął z zainteresowaniem, ciekaw, jak też wyglądają najlepsi żołnierze

generała Thaala.

Kobieta była średniego wzrostu, muskularnie zbudowana, ubrana w mundur podobny

do tych noszonych przez żołnierzy po służbie, ale rożniący się od nich pewnymi

elementami. Kołnierz brązowej bluzy był ozdobiony rzędem białych trojkątow -

Voort po chwili domyślił się, że są to stylizowane kły. Podobne, ale pojedyncze

insygnia były też wymalowane po obu stronach jej hełmu. Miała czerstwą, surową

twarz i słuchała akurat wyjaśnień bithańskiego właściciela sklepu o ogorzałej

skorze, ktory najwyraźniej tłumaczył się jej z czegoś gęsto. Stali pod drzwiami

piekarni, odgrodzonymi czerwoną taśmą z napisem REKWIZYCJA. Bith o nagiej,

bulwiastej czaszce i czarnych, lśniących w porannym słońcu oczach gestykulował

zawzięcie, podczas gdy kobieta kręciła głową. Wkrotce ich minęli, ale Voort

długo jeszcze oglądał się za panią żołnierz.

- Jeśli generał Thaal jest naszym wrogiem, to oni też - stwierdził wreszcie

ponuro. - A jeśli okaże się, że nie jest skorumpowany, Skokopsy pozostaną

elitarnymi

żołnierzami, na ktorych teren włazimy nieproszeni, więc miejcie się na

baczności.

- Dobrze, tato. - Trey zerknął na ekran datapada. - Myri, następna w lewo.

Dwie minuty poźniej dotarli do celu: parkingu otoczonego niskimi, szarymi,

podniszczonymi budynkami z falistej durastali. Wyblakły znak na najbliższym

dachu reklamował miejsce jako NAPRAWĘ

I SERWIS ŚMIGACZY TOOZLERA. Tu i owdzie podworko porastały chwasty - wszystko

wskazywało na to, że od jakiegoś czasu budynki stoją opuszczone.

Głowna hala była piętrową budowlą, w ktorej mieściły się kanały naprawcze, teraz

ogołocone z podnośnikow, wyciągarek i narzędzi. Po lewej znajdowały się

biura z recepcją na parterze oraz z niewielkimi apartamentami i odświeżaczem na

piętrze. Po prawej stał magazyn - obecnie pusty, ale nadal przesycony wonią

chemikaliow i plastikowych części. Trzy moduły były połączone ze sobą krotkimi

korytarzami o duraplastowych ścianach. Gładkie ściany głownego budynku chwiały

się i wydawały metaliczny szczęk w co silniejszych podmuchach wiatru.

Voort, Myri i Trey poświęcili jakieś pięć minut na skanowanie okolicy w

poszukiwaniu nadajnikow; kiedy nic nie znaleźli, kolejne pięć spędzili na

montowaniu

własnego sprzętu - niewielkich podsłuchow i holokamer, ktore miały przekazywać

informacje z pobliskich ulic i alarmować ich w razie wtargnięcia nieproszonych

gości. Następnie zakleili wszystkie okna czarnym, nieprzejrzystym flimsiplastem,

a Trey wszedł na dach, gdzie umieścił baner głoszący: WARSZTAT BINIEGO

- OTWARCIE JUŻ WKROTCE!

Zaparkowali śmigacz w głownym budynku, a bagaże zanieśli do biura, w ktorym na

blacie biurka recepcji Trey urządził małe centrum dowodzenia, łączności

i kontroli rozmieszczonego sprzętu. Kiedy wszystko było już gotowe, spojrzał na

nich znad monitora i pokręcił głową.

- Nie ma jeszcze żadnych sygnałow od naszych droidow z magazynkow.

Voort zerknął mu przez ramię, ale przewijające się po ekranie cyfry i informacje

nic mu nie mowiły.

- Co to może oznaczać? - spytał. - Czy mogli je zdemaskować? A może będą je

trzymać na Coruscant nie wiadomo jak długo jako dowod...

Trey pokręcił głową.

- Nie-e. Miały dotrzeć do Bazy Fey’lyi, więc na pewno wkrotce je tu przyślą.

Jeśli jednak obecnie nie mają zapotrzebowania na broń, może potrwać kilka

dni albo nawet tygodni, zanim je wypakują i przydzielą.

Voort odchrząknął.

- Coż, to może trochę ich popędzimy?

Kiedy Myri i Trey popatrzyli na niego pytająco, odwzajemnił spokojnie ich

spojrzenia i powoli pokręcił głową.

- Nie macie pojęcia, o czym mowię, prawda?

- Prawda - potwierdziła Myri, wyraźnie zakłopotana. - Mieliśmy czekać, aż droidy

zostaną aktywowane, a potem zacząć konfrontować przesyłane przez nie dane...

- Co, jak właśnie powiedział Trey, może nastąpić dopiero za kilka dni albo

tygodni. - Voort probował nie dać po sobie poznać zniecierpliwienia. - A co

by się stało, gdyby, powiedzmy, kilku ze stacjonujących tu żołnierzy musiało

interweniować w sytuacji, ktora koniec końcow pozbawi ich blasterow?

- Dostaną nową broń. - Trey chyba zrozumiał, do czego zmierza Voort, bo

uśmiechnął się pod nosem. - A ta nowa może być nasza... albo ta nasza może

Strona 30

Aaron Allston - Cios łaski

czekać

w kolejce do sprawdzenia, dzięki czemu droidy zostaną aktywowane.

Voort skinął z uznaniem głową.

- W tym fachu nie można czekać, aż coś się zrobi samo, synu. Trzeba samemu o to

zadbać.

Myri uśmiechnęła się, najwyraźniej zachwycona lekcją starej szkoły technik Widm,

ktorą mieli zaraz usłyszeć.

- Jaki masz pomysł?

- Cały przekręt zasadza się na tym, że Ackbar City nie ma własnej policji ani

straży miejskiej. - Voort zastanawiał się nad czymś przez chwilę. - Będziemy

potrzebować... małej hydraulicznej prasy do metalu, ktorej ślad po zakupie nie

będzie prowadził do nas i ktorą będziemy mogli przewieźć śmigaczem. Musimy

też mieć sześć do ośmiu adresow opuszczonych domostw w tanich dzielnicach, sześć

do ośmiu niezarejestrowanych na nikogo komunikatorow, żebyśmy mogli wezwać

policję, a do tego drugą pseudobezpieczną kryjowkę, podobną do tej, ktorej także

nikt nie będzie mogł z nami połączyć. Kilka farb w sprayu w rożnych kolorach...

- wyliczał. - Przebrania dla was... i, jeśli się uda, nagranie odgłosow

wkurzonego kowakiańskiego małpojaszczura.

Trey wyszczerzył zęby w uśmiechu.

- Chyba ta robota zaczyna mi się podobać.

Kilka godzin poźniej dwaj żołnierze - kobieta i mężczyzna - zatrzymali się przed

drzwiami niewielkiego lokalu. Nie był to właściwie dom w klasycznym tego

słowa znaczeniu, raczej barak

z prefabrykatow. Sprawiał wrażenie reinkarnacji durastalowej rury

ośrednicy jakichś trzech metrow i długości piętnastu, przekrojonej wzdłuż,

ustawionej na permabetonowych fundamentach, zapieczętowanej z obu stron i z

wyciętymi w ścianach drzwiami i oknami. Wszystko było pomalowane na bliżej

nieokreślony, brudny kolor. Wydawał się idealnym przykładem mieszkania dla ludzi

pozbawionych pieniędzy, dobrego smaku albo obydwu tych rzeczy naraz. Okoliczne

domy wyglądały zresztą bardzo podobnie.

Kobieta, z rangą i nazwiskiem widniejącym na plakietce na piersi „Sierżant

Dobi”, przycisnęła guzik przy drzwiach.

- Nienawidzę interwencji w awanturach domowych - poskarżyła się koledze. -

Ludzie wszczynają bojki, a kiedy zjawiamy się, żeby zrobić porządek, rzucają

się na nas z wibronożami.

Mężczyzna, kapral Vitkins, pokręcił głową.

- Ale tu zgłoszono udział zwierząt. Podczas ilu interwencji mieliśmy do

czynienia ze zwierzętami?

- Hm, no... niech ci będzie. Może tym razem tylko poszczują nas piaskową

panterą.

- Hej, nie bądź takąpesymistką!

Światło nad drzwiami zapaliło się, a skrzydło odsunęło na bok. W progu stał

wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna w szarym roboczym ubraniu. Trudno było

powiedzieć

coś o jego rysach twarzy, bo jedną jej połowę zakrywał bandaż, a druga była sina

od stłuczeń. Prawą rękę miał zawieszoną na temblaku, sprawiającym wrażenie

wykonanego prowizorycznie z podartego prześcieradła.

Spod szopy czarnych włosow patrzyły na nich umęczone oczy.

- F czym boge pomodz?

Sierżant Dobi opanowała grymas wspołczucia.

- Jeden z przechodniow złożył na posterunku skargę o zakłocanie ciszy.

Chcielibyśmy to sprawdzić, najlepiej w środku...

- Jazne, jazne... - Mężczyzna odsunął się, zapraszając ich, żeby weszli.

Rozejrzeli się po wnętrzu; w pokoju nie było prawie żadnych sprzętow - ledwie

dwa składane durastalowe krzesła i rozklekotany stoł z miejscowego drewna,

a na nim monitor.

Zanim jeszcze drzwi się zamknęły, lokator zaczął się tłumaczyć:

- Pogłodziłem zię z moim wzpołlogadorem.

Sierżant Dobi pokiwała wspołczująco głową.

- I trochę pan na tym ucierpiał...

- Jag zawże.

- Zawsze...? - Sierżant Dobi zawiesiła głos. - Czy chce pan powiedzieć, że to

zdarza się regularnie?

- Za gażdym razem, giedy się nażre goreliańzgich jabłeg.

Żołnierze spojrzeli po sobie. Kapral Vitkins wyciągnął z kieszeni

datapad.

- Jaka to rasa wpada w szał po zjedzeniu koreliańskich jabłek? -spytał, zbity z

tropu.

Strona 31

Aaron Allston - Cios łaski

- Dylgo jedna, bardzo zbedzjalna: genedycznie zmodywigowany gowagiańzgi

małbojażdżur.

Sierżant Dobi sięgnęła po swoj karabin i upewniła się, że jest ustawiony na

pełną moc i na ogłuszanie.

- Proszę, niech pan powie, że to jakiś żart. Genetycznie zmodyfikowany...?

- Oh, jezd wielgi! Ma bołdora medra!

Kapral Vitkins spojrzał na mężczyznę z przerażeniem i sprawdził kilka rzeczy w

swoim datapadzie.

- Hm, proszę pana... nie widzę w bazie danych dokumentow nabycia ani wynajmu

tego lokalu, nie mowiąc już o zgłoszeniu pobytu na Vandorze-3 kowakiańskiego

małpojaszczura...

- Wbrowadziliźmy zię dobiero wdżoraj. A nie ma go w bazah danyh, bo...

brzemydziłem go na blanedę.

Vitkins pospiesznie schował notes komputerowy do kieszeni i sprawdził swoj

blaster.

- Niebezpieczne zwierzę... - zaczął.

- Niejezdniebezbiedżny! - zaprotestował lokator. - Jabłga brzezdały działadź.

Hdziałby pan z nim borozmawiadź? Jezd w ząziednim bogoju, źbi.

Dobi skinęła głową.

- Tak. Proszę go zawołać.

- Palpy? Palpy, bozwol na gwiledżgę!

Z sąsiedniego pokoju rozległy się podejrzane dźwięki - ciężkie łupnięcie, po nim

dały się słyszeć odgłosy krokow i drapania pazurow

o ziemię, od ktorych Dobi włosy na głowie stanęły dęba.

Po chwili drzwi się rozsunęły, ukazując ciemne wnętrze...

Lokator, stojący za plecami żołnierzy, przemowił już normalnym głosem:

- Ręce do gory. Mam was na muszce, tak samo jak strzelec w sąsiednim pokoju.

Żołnierze, od teraz jesteście zakładnikami Ruchu Pacyfistycznego Poczwornych

Działek.

Dobi westchnęła ciężko.

- Nienawidzę interwencji w awanturach domowych.

Dopiero kiedy czwarta para wysłanych do czwartej interwencji żołnierzy

podejrzanie długo nie zgłaszała wypełnienia polecenia, oficer dyżurny w lokalnym

posterunku stwierdził, że coś jest nie tak. Wysłał zespoł żołnierzy pod pierwszy

adres, gdzie znaleźli oni Dobi i Vitkinsa, profesjonalnie związanych

i wkurzonych, w pustym mieszkaniu. Nigdzie nie było śladu po ich broni -

napastnicy zabrali pistolety i karabiny. W miejscach, gdzie udały się pozostałe

patrole, zastano to samo: związanych i rozbrojonych żołnierzy, opowiadających tę

samą historyjkę o genetycznie zmodyfikowanym małpojaszczurze. Oficer dyżurny

wydał stosowne rozporządzenie, zgodnie z ktorym od tej chwili wszystkie wezwania

do interwencji powinny być wypełniane z maksymalną ostrożnością przez

zespoły złożone z nie mniej niż czworki żołnierzy.

Tego wieczoru nie pojawiły się już jednak żadne nowe wezwania, a Zanim nastał

świt, grupa śledczych przydzielonych do zadania weszła do siedziby nieznanego

dotąd Ruchu Pacyfistow Poczwornych Działek, gdzie znalazła małą prasę do metalu.

Podłogę wokoł urządzenia zaśmiecały szczątki blasterow zabranych wcześniej

żołnierzom, I a ściany baraku pokrywało świeżutkie graffiti, piętnujące

najrozmaitsze akty przemocy.

Wydano rozkaz aresztowania dwoch podejrzanych - mężczyzny z zabandażowaną twarzą

i kobiety nieokreślonej rasy, okutanej w luźne szaty, jednak wszystko

wskazywało na to, że dochodzenie urywało się w martwym punkcie.

Voort siedział przed monitorem komputera Treya, na ktorym wyświetlano informacje

przekazywane z holokamer zamontowanych na dachu, a skierowanych na położony

kilka kwartałow dalej metalowy barak, w ktorym podrzucili wcześniej prasę do

metalu. Stały przed nim wojskowe śmigacze, a wokoł budynku krzątał się zespoł

śledczych.

- No i tak oto Widma spędziły swoj pierwszy dzień w nowym mieście...

Wyciągnięta na składanym łożku po drugiej stronie biura Myri ziewnęła.

- Męczący, ale dobrze się przy tym bawiłam.

Voort skinął głową.

- Gdybyśmy mieli jeszcze dzień czy dwa w zapasie, moglibyśmy nawet skombinować

dla mnie kostium wielkiego małpojaszczura, ale coż... nie było czasu.

- Może powiemy Bhindi, żeby zasugerowała komu trzeba, że za probą uprowadzenia

śmigacza z blasterami na Coruscant stali pacyfiści z Poczwornych Działek?

- Myri znow ziewnęła. - Ale najpierw trochę się zdrzemnę. No wiesz, chodzi mi o

to, żeby Poczworne Działka zyskały na popularności i respekcie.

Pochrapujący w fotelu Trey ocknął się i przyłączył do rozmowy.

- To dobry pomysł - stwierdził, a kiedy przeniosł wzrok na monitor, zmarszczył

Strona 32

Aaron Allston - Cios łaski

czoło. - Hm, mamy przekaz od jednego z droidow. -Sięgnął do ekranu i zamienił

obraz z holokamery na dachu na widok tabel z danymi; treść niektorych zmieniała

się nieustannie. Trey zamrugał. - Dwunastka zgłosiła właśnie aktywność.

Voort skinął z zadowoleniem głową, chociaż wiedział, że Trey nie potrafi

rozszyfrować wyrazu jego twarzy.

- Całkiem możliwe, że to nie ma nic wspolnego z naszymi działaniami, ale...

Trey przyglądał się pilnie danym przewijającym się po ekranie.

- Ale zawsze lepiej jest działać, niż reagować - mruknął. - Lekcja zapamiętana.

ROZDZIAŁ 7

Większą część z kolejnych dwoch dni trojka Widm spędziła przed tym samym

monitorem, obserwując dane i materiał wysyłany przez droidy pasożyty z

magazynkow,

a potem przez droidy numer dwanaście i trzydzieści osiem.

Dwunastka odczekała w magazynku niemal cały dzień, zanim okoliczności pozwoliły

jej na aktywację. Kiedy wreszcie w okolicy Przez kilka godzin nie poruszyło

się nic większego od insekta, droid

71

opuścił obudowę i zeskoczył na permabetonową podłogę szatni żołnierzy,

rozpoznawalnej na ekranie dzięki stojakom na broń, schowkom na sprzęt i ławkom.

Na podłodze Dwunastka wysunęła mikrogąsienice i w zabojczo ślamazarnym tempie

zaczęła pełznąć w stronę dolnej połki zamontowanego na ścianie stojaka na

broń. Tam odczekała kolejne kilka godzin - bez ruchu, niezauważona, z holokamerą

skierowaną na kostki i stopy przebierających się po zmianach żołnierzy.

Minęło znow parę długich godzin w ciemności, kiedy do pomieszczenia wtoczył się

droid sprzątający z beżową kopułką i Dwunastka zabrała się do roboty. Wypełzła

spod stojaka i przesłała droidowi sprzątającemu krotką komendę, zgodnie z ktorą

ten zidentyfikował ją jako plamę na podłodze i ruszył w jej kierunku z

zamiarem jej usunięcia, a potem przesunął się tak, że znalazł się nad nią.

- Za chwilę Dwunastka aktywuje przylgi magnetyczne i przyczepi się do spodniej

części droida sprzątającego - zameldował Trey i wskazał ekran, na ktorym

droid wyświetlał obrazy przekazywane z kamery. Uniosł się teraz z wolna jakieś

dwa czy trzy centymetry wyżej, aż przylgi zetknęły się z podwoziem maszyny

sprzątającej. - Teraz nasz mały pasożyt wepnie się do gniazda swojego nosiciela

i wkrotce zacznie go przeprogramowywać.

Voort skinął głową i przeciągnął się na krześle.

- Zakładam, że następnie opuści go i dokona sabotażu kolejnych droidow w bazie,

a w końcu znajdzie sobie kryjowkę. Niebawem wszystkie „zainfekowane” przez

niego droidy będą przesyłać mu dane w regularnych odstępach czasu, a on z kolei

będzie przesyłał je nam w zaszyfrowanych pakietach. Naszym zadaniem będzie

zaś ich porownanie i zestawienie, zgadza się?

Trey łypnął na niego spode łba.

- Demaskując ciągle nasze plany, psujesz całą zabawę - burknął.

Zanim zapadł zmrok, mieli już część planow budynkow, w ktorych II

działały Dwunastka i Trzydziestka Osemka, nałożonych na mapę satelitarną Bazy

Wojskowej imienia Fey’lyi. Wszystko wskazywało na to, że drugi z infiltratorow

znajdował się w pilnie strzeżonym pomieszczeniu -w magazynie, gdzie składowano

przed przydziałem broń i amunicję, Dwunastka jednak krążyła swobodnie w

okolicach południowego centrum operacyjnego bazy. W miarę upływu godzin Trey

zaczął tworzyć trojwymiarowy model centrali, a potem - kiedy kolejne droidy

stawały się ofiarami mechanicznego szpiega - sąsiednich budynkow.

Trey zatrzymał na chwilę obraz przekazywany na bieżąco z części bazy, ktorą

akurat nanosił na mapę, i kliknął migającą w prawym gornym rogu ekranu ikonkę.

Na monitorze zaczęła się pojawiać seria zapytań o hasła i pytania

zabezpieczające - kiedy wpisał ciąg odpowiednich znakow, komputer otworzył plik.

Wowczas

Trey poszukał wzrokiem reszty Widm.

- Nowe rozkazy od dowodztwa - wyjaśnił.

Voort i Myri podnieśli wzrok znad sabacca - ten pierwszy z wyraźną ulgą, bo

biegłość Myri w grach hazardowych działała mu na nerwy.

Trey przebiegł wzrokiem treść wiadomości.

- Bhindi gratuluje nam pomyślnego aktywowania droidow. Mowi, że Widmom na

Coruscant udało się dokonać sabotażu linii produkcyjnej dział turbolaserowych.

Zrobili to w imieniu pacyfistow z Poczwornych Działek, żeby uwiarygodnić ruch

oporu.

Myri uśmiechnęła się pod nosem.

- Miło z ich strony.

- Jeśli o nas chodzi, to tutaj, na Vandorze-3, mamy rozkazy przyczaić się i po

prostu zbierać dane, dopoki nie dostaniemy innych poleceń. Voort i ja mamy

Strona 33

Aaron Allston - Cios łaski

się spotkać z resztą na Stacji Gagrew w Gromadzie Si’klaata. Ty, Myri,

zostaniesz tutaj.

- Sama? - Voort zmarszczył pysk.

Myri zerknęła na niego z urazą.

- A co, myślisz, że sobie nie poradzę?

- Nie o to chodzi - zaprotestował Voort, chociaż w duchu wiedział, że owszem, po

części właśnie o to. - Po prostu... nie lubię zostawiać członkow zespołu

samych, bez wsparcia. To nie jest dobra taktyka. - Dręczyła go myśl o

zostawieniu Myri na pastwę losu. Jak spojrzy Wedge’owi w oczy, jeśli coś jej się

stanie...? Starał się z całej siły myśleć o niej jako o dorosłej członkini

zespołu, o kimś, kto, przystępując do eskadry, wiedział, na co się naraża...

ale przychodziło mu to z wielkim trudem.

- Trey, zapytaj, czy nie moglibyśmy zostawić z Myri kogoś jeszcze w charakterze

wsparcia.

Trey pokręcił głową.

- Szczerze? Wątpię. Jeśli Bhindi uznała, że będzie potrzebować nas obydwu, to ma

ku temu powody.

- Stang!

- A poza tym... - W głosie Myri brzmiała podejrzane zadowolenie. - Nie

słyszałeś, co powiedział Trey? Lecicie do Gromady

Si’klaata. To przestrzeń Huttow. Nawet gdybym, zostając tu, tarzała się cały

dzień w błocie i żarła robaki, nadal będę w czystszym i sympatyczniejszym

miejscu niż wy dwaj.

- Racja. - Voort dał w końcu za wygraną.

POKŁAD „RINKIN IV”, nadprzestrzeń w okolicach Szlaku Koreliańskiego

- Przecież wiesz, że nie umiesz śpiewać. - W głosie podstarzałego Ortolanina o

siwiejącej trąbie brzmiała rezygnacja. Siedział w szerokim fotelu pilota,

uginającym się pod jego ciężarem, i starał się jak mogł odsunąć od nawigatora,

całkiem jakby te kilka dodatkowych centymetrow mogło go uchronić przed raniącymi

jego czułe uszy dźwiękami.

Młody oficer w niebieskim mundurze służb floty Sojuszu uśmiechnął się i w

odpowiedzi zanucił fałszywie:

- Wie-em, ale im więcej śpie-ewam...

- Tym bardziej cierpię - odmruknął Ortolanin.

- ...tym le-epiej mi to wycho-odzi!

- To się jeszcze okaże.

Nawigator uśmiechnął się i przeciągnął w swoim fotelu. W dziale wsparcia i

zaopatrzenia marynarki panowała dość luźna atmosfera. Jego personel stanowili

w większości żołnierze z rezerwy, od ktorych oczekiwano stosowania się do

przepisow w terenie, kiedy nosili mundury, albo na pokładach statkow

wypełniających

oficjalne misje jako część floty, jednak przez większość czasu mogli sobie

pozwolić na większą swobodę niż regularne wojsko. Mostek transportowca był

przestronny,

kapitan - tolerancyjny, załoga robiła, co jej się żywnie podobało, i nawet pilot

był całkiem w porządku, pomimo notorycznego utyskiwania na wszystko i

wszystkich dookoła.

A widok za przednim iluminatorem... o, ten był naprawdę niesamowity. Statek

mknął właśnie przez nadprzestrzeń, oddzielony od zwykłej przestrzeni wirem

rozmigotanych świetlnych smug, ktore mknęły w zawrotnym tempie za panelami

widokowymi.

Nawigator milczał przez moment, a potem znow podchwycił na tę samą nutę:

- Opuszczamy Głębokie Ją-ądro, lecimy do do-domu! Wylądujemy na Korelii, gdzie

wskoczę w pantofelki do tańca... i przygrucham sobie jakąś śliczno-otkę!

- A potem jej zaśpie-ewam, a ona mnie zastrze-eli! - dośpiewał Ortolanin. -

Rany, bolą mnie zęby od tego twojego wycia! - poskarżył się.

- A potem... - chciał coś dodać nawigator. - Hej! - Światełko na głownej konsoli

zamigotało, a potem zgasło.

Strumienie rozmytego światła na zewnątrz znikły bez zapowiedzi, zmieniając się w

lśniące na tle czerni punkciki.

Statkiem nie szarpnęło - nie dało się odczuć, żeby zwolnił jak pojazd

atmosferyczny, ale nawigator poczuł się całkiem tak, jakby ktoś nagle chwycił go

za ramiona i wyrwał z siedzenia. Odwrocił się w stronę pilota.

- Co, u wszystkich su...

- Na ekranach nie ma śladu naszej eskorty - mruknął Ortolanin. -Gdzie jesteśmy?

Nawigator zerknął na mapę i dokonał kilku szybkich obliczeń.

- Dwie godziny drogi od Korelii, w martwym punkcie. Nie ma tu nic, co by mo...

Nie zdążył dokończyć, bo przerwał mu komunikat z wewnętrznego systemu łączności

Strona 34

Aaron Allston - Cios łaski

statku:

- Tu kapitan z mostka - odezwał się kobiecy głos. - Co się dzieje?

- Pani kapitan - zameldował pilot; w jego głosie dały się słyszeć nienaturalnie

wysokie nuty. - Zostaliśmy niespodziewanie wyrwani z nadprzestrzeni. Nie

zanotowano uszkodzeń, ale w okolicy nie ma śladu naszej eskorty. Poprawka... -

urwał i sprawdził coś na monitorze. - Jest jeden statek... ale to nie nasi.

Zbliża się do nas niezidentyfikowany okręt. Nie wysłał sygnału z transpondera.

- Zarządź alarm. Wszyscy do dział. Wyślij sygnał ratunkowy do najbliższej bazy

floty. Wkrotce u was będę. - Szczęknięcie w głośnikach konsoli oznaczało

przerwanie połączenia.

Nawigator pocił się jak mysz. Spojrzał lękliwie na pilota.

- Czy mam...

- Hipernapęd działa? - wszedł mu w słowo Ortolanin.

- Nie.

- W takim razie przejmij system łączności. Nie potrzebuję nawigatora, żeby

oddalić się od wroga i dać całą naprzod.

Kiedy nawigator zaczął się zaznajamiać z obco wyglądającymi odczytami, wcisnęło

go lekko w siedzenie - najwyraźniej kompensatory inercyjne nie nadążały

za przyspieszeniem, jakiego pilot zażądał od

statku. Wreszcie udało mu się obudzić do życia ekran łączności

hiperprzestrzennej i wywołać alarmową częstotliwość floty.

- Tu „Rinkin IV”, statek Galaktycznego Sojuszu, w drodze na Korelię. Mamy awarię

systemow. Prosimy o odpowiedź, bez odbioru.

Drzwi mostka otworzyły się i do środka weszła kobieta w średnim wieku, wyprężona

jak struna.

- Jak sytuacja? - spytała bez ogrodek.

W tej samej chwili coś obok niej zagrzechotało o pokład. Kątem oka nawigator

zdążył dostrzec srebrzysty, owalny kształt długości mniej więcej

siedemdziesięciu

pięciu centymetrow, z niewielką tarczą i wyświetlaczem po jednej stronie. Coś w

jego pamięci szepnęło: „Granat!”

Działał bez zastanowienia - za to z determinacją i honorem, ktore tak podziwiali

u niego inni i ktore miały kiedyś zapewnić mu opinię poważanego oficera:

rzucił się, zakrywając granat swoim ciałem.

- Pad... - Nie zdążył dokończyć, bo ładunek, o dziwo, nie wyrzucił go w

powietrze i nie posiekał w drzazgi mostka. Tak naprawdę nawet nie wybuchł z

hukiem,

tylko detonował z cichym „thump!”, po ktorym nastąpił syk. Chwilę poźniej

nawigator spostrzegł wysnuwający się spod jego ciała biały dym, ktory szybko

spowijał cały mostek.

W miejscu, w ktorym opar owionął jego skorę, czuł dziwne odrętwienie. Zanim

zdążył pomyśleć, wciągnął dym wraz z powietrzem do płuc i nagle ogarnęła go

nagła niemoc i senność. Poczuł dziwny wstrząs, kiedy opadło na niego bezwładne

ciało pani kapitan. Nie mogł nawet odwrocić głowy, żeby stwierdzić, czy

upadła twarzą w doł, czy do gory.

Kilka sekund poźniej dobiegł go odgłos krokow z korytarza na zewnątrz, a za

chwilę zobaczył przed sobą czyjeś nogi - w zwykłych, cywilnych spodniach

skafandra

ochronnego, noszonego zazwyczaj w toksycznym środowisku.

Na przykład takim jak to na mostku...

Powieki mu opadły i zanurzył się w nieprzeniknionej ciemności.

ROZDZIAŁ 8

STACJA GAGREW, GROMADA Si'KLAATA

- Zaraz się porzygam - zameldował Trey. Brzmiał bardzo serio. Ściany korytarza,

ktorym szedł wraz z Voortem, były w miarę czyste i sprawiały wrażenie mytych

od czasu do czasu. Sam hol był przestronny; za rozmieszczonymi w rownych

odstępach, transpastalowymi oknami widniała usiana punkcikami gwiazd aksamitna

czerń kosmosu, jednak Voort wiedział doskonale, dlaczego Trey narzeka. Ten

zapach... zjełczały, zgniłosłodki swąd łoju i chemikaliow... rzeczywiście mogł

przyprawić o mdłości. To był odor tłumu pasażerow stłoczonych na pokładzie

małego statku, a potem wypuszczonych na teren niewielkiej stacji kosmicznej;

przede wszystkim smrod cielsk Huttow i licznych, rozsianych na terenie stacji

budek, w ktorych sprzedawano głownie przysmaki uwielbiane przez tę rasę -

egzotyczne mięsa, psujące się tłuszcze, żywe insekty i gryzonie, a także trujące

bulwy.

Nie można też było zapomnieć o śladach śluzu - były dosłownie wszędzie. Jakieś

trzydzieści metrow przed nimi długi na kilka ładnych metrow, ślimakopodobny

stwor o ciemnym ciele i karłowatych, niezmordowanie gestykulujących rączkach

Strona 35

Aaron Allston - Cios łaski

pełzł mozolnie przed siebie. Rozmawiał z idącą obok Rodianką i - oczywiście

-zostawiał za sobą obfitą warstwę lepkiego śluzu. Nawet z tej odległości Voort

co jakiś czas słyszał wydobywające się spod cielska Hutta obrzydliwe mlaśnięcia

i plaśnięcia, kiedy odrywało się ono od metalowego podłoża. Pchający wozek z ich

bagażami Gamorreanin sprawnie manewrował w taki sposob, żeby omijać kałuże

śluzu.

- Jesteśmy w miejscu publicznym - westchnął ciężko Voort, ale nie włączył

implantu, więc jego słowa zabrzmiały w uszach osob postronnych jak seria

prymitywnych

chrząknięć i kwiknięć.

- Nie kum... ach, tak. - Trey palnął się otwartą dłonią w czoło. -Wybacz. Jasne,

od tej pory konwersacja jednostronna. - Zerknął na migające pod sufitem

światełko w miejscu skrzyżowania korytarzy Na umieszczonym obok wyświetlaczu

przewijały się komunikaty w rożnych językach, między innymi w basicu. Trey

przeczytał na głos: -Korytarz Niebieski... to nasz.

Ich punkt docelowy znajdował się zaledwie sto metrow dalej -niepozorne, podwojne

drzwi. Znak umieszczony nad nimi głosił w rożnych językach: PRZYTULNE

SUPERLOKALE - POZIOM ŚWIATOW JĄDRA ZA CENY Z ZEWNĘTRZNYCH RUBIEŻY! Za drzwiami

zobaczyli niewielki hotelowy korytarzyk, po ktorego podłodze nieustannie

przemykały drobne, dyskoidalne droidy czyszczące.

Nim minęły trzy minuty, Trey znalazł w hotelowym korytarzu ich pokoj; na dźwięk

wypowiedzianego głośno nazwiska drzwi otworzyły się na oścież. Za nimi

stał wysoki mężczyzna o wyglądzie arystokraty. Jego nienagannie ułożone białe

włosy idealnie pasowały do szarego munduru imperialnej floty.

- Jesteście aresztowani - poinformował ich.

- Ekstra. - Trey jakby nigdy nic zabrał z wozka swoj bagaż i wszedł do środka.

- Panowie, ja nie żartuję - powtorzył poważnie imperialny oficer. - Ręce do

gory.

Voort sięgnął po swoją walizkę, zostawił wozek na korytarzu i też wszedł do

pokoju. Kiedy drzwi zamknęły się za nim z sykiem, aktywował swoj implant.

- Turman? - bardziej stwierdził, niż spytał.

Oficer imperialny przewrocił oczami.

- Ta-a... - mruknął.

- Niezłe przebranie. Prawie dałem się nabrać. - Voort postawił swoj bagaż na

podłodze obok torby Treya i rozejrzał się po pokoju, głownym pomieszczeniu

apartamentu, dość dużym jak na standardy hosteli na terenie stacji kosmicznych,

ale nie dość przestronnym, żeby zorganizować w nim spore przyjęcie, a w dodatku

- dzięki Mocy - nieprzesiąkniętym smrodem Huttow. Ściany w kolorze zgaszonej

bieli przyozdobiono hologramami przedstawiającymi widoki gor i lasow, a wyłożona

jasnymi płytkami podłoga była czysta i pozbawiona plam śluzu.

- Jeśli jest takie dobre, dlaczego nie zawahaliście się nawet na chwilę? -

jęknął Turman. - Źle wpływacie na moje morale. - Mina Clawdity wręcz emanowała

zniechęceniem.

Trey podszedł do niego i zmierzył go od stop do głow.

- Czy to twoje normalne rysy, kiedy przybierasz postać ludzką? - spytał.

- Nie, teraz mam na sobie neoglitha. - Turman sięgnął do nosa, ujął jego czubek

w dwa palce i odciągnął trzy centymetry od twarzy, a kiedy puścił, fragment

maski z plaśnięciem wrocił z powrotem na swoje miejsce. - Moje ludzkie rysy

twarzy są dość zwyczajne.

Voort rozejrzał się jeszcze raz po pokoju. Stało tu kilka stert bagażu, ale nie

było nikogo poza ich trojką.

- Gdzie reszta? - spytał.

- Dopina na ostatni guzik szczegoły naszej podroży. Zdążyliście w samą porę,

wkrotce wyruszamy.

Voort westchnął.

- Powiedz mi w takim razie... a wiedz, że od odpowiedzi na to pytanie zależy

moje życie... czy mam czas na saniprysznic? Utknęliśmy na tym cholernym promie

na dłużej, niż chciałbym pamiętać. Boję się usiąść, bo przykleję się do krzesła.

- Masz czas - uspokoił go Turman. - Tylko się pospiesz.

Kiedy Voort wyszedł spod saniprysznica, jego zielona skora lśniła, a reszta

zespołu była już w pokoju; słyszał ich głosy przez ścianę odświeżacza. Założył

świeży stroj bagażowego i dołączył do nich.

Imperialne przebranie Turmana zniknęło, tak samo jak arystokratyczna twarz i

białe włosy. Teraz nadal wyglądał jak człowiek, ale młodszy, o ciemnych włosach

i niewyrożniających się niczym szczegolnym, trudnych do zapamiętania rysach

twarzy. Bhindi wyjątkowo nosiła lśniącą, srebrzystą sukienkę i czarne obcisłe

legginsy. Wyglądała wypisz, wymaluj jak pustogłowa, nadziana lala, wybierająca

się na dobrą imprezę. Jesmin z kolei czerwone włosy miała ściągnięte w surowy

Strona 36

Aaron Allston - Cios łaski

kok, a jej oczy przesłaniały ciemne gogle. Całości dopełniał czarny, prosty

skafander pracownika ochrony - podobny stroj włożył Trey. Scut przywdział

identyczny

żywy skafander jak ten, ktory miał na sobie, kiedy Voort pierwszy raz go

spotkał, a do tego czarne, skorzane spodnie, wysokie buty, kamizelkę i

falbaniastą

niebieską koszulę. Wyglądał kubek w kubek jak ktoś, kto uważa się za

hazardzistę, ale nie ma pojęcia, z czym to się je.

Voort zerknął na Bhindi, nie zważając na jej głupkowatą minę i maniery, ktore

przyjęła na okoliczność nowej roli.

- Czy jest coś, co Trey i ja powinniśmy wiedzieć? - spytał. - Cel misji, kogo

nie zabijać... takie rzeczy?

- Taaak? - pisnęła słodko, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami.

- Daj spokoj...

- No dobra. - Bhindi porzuciła pozę zmanierowanej dziedziczki i schyliła się,

żeby zapakować do swojej torby kilka ostatnich drobiazgow. - Może być wersja

skrocona?

- Wystarczy.

- Za piętnaście minut wsiądziemy na pokład „Księżniczki Bastionu”, luksusowego

liniowca, kursującego regularnie między Bastionem, stolicą Szczątkow Imperium,

a tą planetą i zatrzymującego się po drodze na kilku światach. Pasażerowie

krążownika to w większości bogaci imperialcy, ktorym marzy się dreszczyk emocji

i bezpieczne unurzanie się w atmosferze zepsucia, panującej w przestrzeni

Huttow. Tam Trey dokonuje maleńkiego sabotażu czujnikow i hipernapędu statku,

a potem wsiadamy razem na pokład kapsuły ratunkowej i lecimy do punktu, w

pobliżu ktorego kursują patrolowe jednostki imperialne. Będzie to jednak

lokalizacja

na tyle odległa, że mało prawdopodobne, aby pojawił się tam naprawdę duży

statek. A potem czekamy.

Voort poczuł, jak jeżą mu się włoski na karku.

- Żeby koniecznie trafił na nas statek imperialnej floty? - domyślił się.

- Otoż to.

- A co będzie, jeśli nikt się nie zjawi?

Bhindi wstała i przewiesiła sobie torbę przez ramię.

- Wysłałam Myri dodatkowe rozkazy. Jeśli nie damy znać na czas, znajdzie sposob,

żeby nas ściągnąć.

- Sposob... a nie mogłaby po prostu wziąć od Buźki „Oka Quarrena” i po nas

przylecieć?

Bhindi popatrzyła na niego tępo - i tym razem nie udawała.

- Czyjego oka? - spytała, autentycznie zdziwiona.

- To długodystansowy prom wyposażony w hiperłączność. Buźka go... eee...

pożyczył. To teraz jeden z naszych statkow.

- Hm, nie słyszałam o nim. Tak czy siak, Myri będzie musiała improwizować. -

Bhindi machnęła niecierpliwie dłonią, całkiem jakby prosiła sufit, żeby ją

poparł. - A zresztą będzie musiała to zrobić tylko w przypadku, gdyby nam się

nie powiodło. Jeśli wszystko pojdzie zgodnie z planem, przechwyci nas imperialny

statek, podziękujemy wszystkim najuprzejmiej i przejmiemy nad nim kontrolę.

Voort probował przygładzić włoski na karku, ktore uparcie stawały dęba.

- Ot, tak po prostu?

- Gdybyśmy nie byli ambitni, Widma powinny się zabrać do... hm, nie wiem...

uczenia matematyki, powiedzmy. Wszyscy gotowi?

Scut podniosł z ziemi swoje torby, natychmiast podał je przebranemu za

bagażowego Voortowi i pomknął pierwszy w stronę drzwi.

Voort przyznał niechętnie, że „Księżniczka Bastionu” robi na nim spore wrażenie.

Chociaż nie był to gwiezdny niszczyciel, statek przypominał konstrukcją

i wystrojem te potężne, niebezpieczne okręty -miał kształt rombu i wyglądał

trochę jak dwa niszczyciele połączone ze sobą rufami. „Księżniczka” mierzyła

niemal kilometr długości, a jej poszycie pomalowano na ciemny błękit; upstrzony

tysiącami rozjarzonych światłem iluminatorow i lampami we wszystkich kolorach

tęczy, sprawiał wrażenie ruchomego pola gwiezdnego.

Widma przedstawiły załodze statku swoje fałszywe identyfikatory, dotarły na

pokład specjalnym promem i zostały odprowadzone przez lśniącobiałego droida

protokolarnego do swoich kajut - szeregu kwater na jednym z poziomow, głęboko we

wnętrzu statku.

Chociaż małe, ich kabiny nie były ciasne. W miejscu paneli widokowych na każdej

ze ścian umieszczono po jednym monitorze, wyświetlającym widok z holokamer

czujnikow liniowca. Standardowo ustawiano je na obraz z czujnikow zewnętrznych -

monitor na ścianie od dziobu wyświetlał widok z przednich sensorow, a

Strona 37

Aaron Allston - Cios łaski

kolejne odpowiednio konstrukcję Stacji Gagrew od strony sterburty, te po lewej

-widok odległego, czerwonego słońca od bakburty i usianej gwiazdami przestrzeni

na rufie. Jednak każdy z nich można było dowolnie skonfigurować. Jeśli ktoś

sobie życzył, mogł na ekranach obserwować widoki z miejscowych kasyn, pokładow

widokowych, basenu dla pasażerow ras ziemnowodnych czy pokładowy park z jego

rowno przystrzyżonymi trawnikami, kwietnymi klombami i drzewami. Korzystając

z panelu przy łożku, dzielący kabinę z Voortem Turman przebiegł kolejno

wszystkie kanały, a potem dołączył do reszty zespołu na pokładzie widokowym,

znajdującym

się na szczycie dziobu statku. Było to przestronne pomieszczenie, mierzące w

najwyższym

punkcie piętnaście metrow, dające widok na przestrzeń kosmiczną przed i nad

dziobem przez potężne, rżnięte tafle transpastali. Zgromadziły się tu setki

pasażerow - w większości ludzi albo przedstawicieli ras humanoidalnych -

spragnionych widoku mijanej po prawej Stacji Gagrew. Wkrotce „Księżniczka

Bastionu”

rozpoczęła majestatycznie swoj rejs - przyspieszając tak delikatnie, że Voort

ledwie poczuł zwiększenie ciągu silnikow.

- Z trudem przechodzi mi to przez gardło - mruknął niechętnie Trey - ale ten

statek, chociaż nie powala na kolana, jest całkiem przyzwoity. Nie pogardziłbym

takimi warunkami na co dzień.

- Postaraj się nie okazywać żadnych ludzkich uczuć - upomniała go z beznamiętnym

wyrazem twarzy Jesmin, jednak w jej głosie był ślad rozbawienia. - Jesteś

ochroniarzem, zapomniałeś?

- Fakt. - Trey przywołał na twarz kamienną minę.

Jesmin skinęła z uznaniem głową, zadowolona, że tak szybko się podporządkował.

- I nie wychwalaj przypadkiem tego statku w zasięgu słuchu Myri. Będziesz musiał

potem przez poł godziny wysłuchiwać, jaki nadzwyczajny jest „Błędny Rycerz”.

- Przyjąłem.

Bhindi rozparła się w jednym z foteli i zagapiła cielęcym wzrokiem na widok za

iluminatorem, ale kiedy się odezwała, jej głos nie brzmiał wcale jak ton

zmanierowanej dziedziczki fortuny.

- No dobra, na razie wszystko zgodnie z planem, ale nie mamy zbyt wiele czasu.

Czworko, znajdź dostęp do maszynowni i do centrum łączności, no i uśpij

czujność ochrony. Piątko, idziesz razem z nim. Postaraj się przy okazji nikogo

nie zabić...

Scut wycelował palec w Voorta.

- Nasz pan Stara Szkoła powinien zostać w kajucie, chyba że załatwicie mu inny

mundur. Pamiętaj, że jest tu jedynym Gamorreaninem, a do tego bagażowym.

Może przebierzmy go za lokaja?

- Racja. - Bhindi obejrzała się na Turmana. - Dwojko, idź razem z Siodemką i

sprawdźcie, czy uda się wam znaleźć w sklepach jakieś ubranie odpowiednie

dla lokaja albo służącego. Jeśli nie... coż, polegam na waszej pomysłowości.

- Się robi. - Turman zerknął na Voorta i ruchem głowy dał mu znać, żeby poszedł

za nim, a potem skierował kroki do najbliższej turbowindy.

Voort posłuchał, czując, że palągo policzki. Szorstkie obejście Turmana było

oczywiście tylko pozą, przybraną na potrzeby całej tej maskarady, jednak Scut...

ten Yuuzhan Vong od samego początku zrobił wszystko, żeby zrazić do siebie

Voorta - i robił to nadal.

Trzeba przyznać, że przychodziło mu to bez większego trudu.

Kiedy drzwi turbowindy się zamknęły, odgradzając Turmana i Gamorreanina od

reszty Widm i innych pasażerow, Voort warknął gardłowo:

- Mam ochotę przepuścić go przez maszynkę do mięsa.

- W takim razie powinieneś był przywieźć sobie jedną z Vandora-3 - stwierdził

lekko Turman. - Wątpię, żeby mieli tu takie ustrojstwa. Pokład zakupowy.

- Wagonik turbowindy zaczął zjeżdżać w doł. - Siodemko, on miał rację... za

bardzo rzucasz się tu w oczy.

- Właśnie tak to sformułował. Probuje mnie zirytować.

- Najwyraźniej mu się udało.

- Najwyraźniej. - Teraz Voort miał ochotę potrząsnąć Turmanem i wykrzyczeć mu w

twarz: nie rozumiesz? To Yuuzhan Vong! Jego rasa najechała galaktykę, żeby

zniszczyć cały nasz świat i nas samych! Jestem pewien, że takim jak on nadal

chodzi to po głowie!

Zanim jednak zdążył coś powiedzieć, wagonik wyhamował, a drzwi windy otworzyły

się na szeroki, o niskim suficie hol, po ktorego obu stronach ciągnęły się

rzędy sklepow. Voort z trudem opanował gniew i wyłączył swoj implant, po czym

wskazał grzecznie Turmanowi, żeby szedł przodem.

Obiecał też sobie solennie rozejrzeć się w sklepach za maszynką do mielenia.

Strona 38

Aaron Allston - Cios łaski

ROZDZIAŁ 9

- To by były cztery oddzielne akcje. - Trey urwał i wsunął do ust grubo

posmarowane niebieskim masłem ciastko. Przeżuwał je energicznie, podczas gdy

reszta

zajmowała miejsca wokoł metalowego stołu.

Był poranek - w każdym razie według czasu panującego na statku - następnego dnia

po tym, jak Widma wsiadły na pokład; zgromadzili się w kajucie Bhindi.

Jej wspołlokatorka, Jesmin, przekonała

załogę statku, aby usunięto z kwatery meble i zastąpiono je okrągłym stołem do

kart, teraz przykrytym arkuszem przejrzystego duraplastu, i sześcioma prostymi

krzesłami.

Voort nie ufał niczemu, co było patykowate i kanciaste - włącznie z meblami -

więc zamiast usiąść, stał, wykorzystując chwilę zamieszania, kiedy wszyscy

siadali, aby siać spustoszenie wśrod zastawiających stoł połmiskow z

przystawkami i ciasteczkami.

Kiedy Trey przełknął, podjął:

- Po pierwsze: selektywne rozłączenie i ponowne przyłączenie czujnikow przejść,

a także zapętlanie danych z kamer, tak żeby przesyłać im statyczne obrazy

podczas naszej pracy. To oznacza, że trzeba dostać się niezauważenie do centrum

ochrony, włamać się do ich komputera i wpisać kod, ktory od teraz będzie

odbierał komendy przesyłane za pośrednictwem komunikatora i czasowo zmieniał

odczyty czujnikow rozmieszczonych w korytarzach położonych najbliżej punktow

rozmieszczenia komunikatorow. Kod to najtwardszy orzech do zgryzienia, bo jestem

tylko niedzielnym hakerem. Musicie dokooptować jakiegoś specjalistę od

takich rzeczy.

Bhindi westchnęła.

- Będę o tym pamiętać. Co dalej?

- Coż, wcielenie w życie etapu numer jeden znacznie ułatwia pozostałe kroki.

Uaktywniwszy głowny komunikator, możemy buszować po całym statku, pewni, że

holokamery i czujniki nas nie namierzą. Mimo to nie unikniemy ryzyka, bo może

się na przykład zdarzyć tak, że dwie holokamery, ktorych obraz nieco na siebie

nachodzi, będą przekazywać w punkcie zazębiania dwa rożne obrazy...

Bhindi skinęła głową. Można było odnieść wrażenie, że słyszała podobne opowieści

już nieraz. Voort z pewnością też, ale mimo to uważnie nadstawiał uszu.

Doceniał profesjonalizm Treya i wierzył z każdą chwilą coraz bardziej w jego

umiejętności, nawet pomimo faktu, że gość czasem zachowywał się zanadto

swobodnie

jak na jego gust.

Trey urwał i wrzucił do ust kilka drobnych winowocow.

- Przejdźmy zatem do etapu drugiego: sabotażu hipernapędu. Wprowadzenie do

systemu nowego kodu nie jest do końca bezpieczne. Jeden drobny błąd i można

wszystko

schrzanić, wysyłając cały statek w nadprzestrzeń dosłownie na całą wieczność.

- Lepiej nie - skomentował z kamienną twarzą Turman, ktory przybrał na jakiś

czas swoją prawdziwą, clawdicką tożsamość.

- Zamiast tego robimy coś, co nazywam niszczycielskim pasażerem... zapuszczamy

go w kluczowym punkcie do samego hipernapędu. W rzeczywistości to przewodząca

elektryczność odmiana duraplastu, ktora ulega dezintegracji... a dokładniej

wybucha w odpowiedniej temperaturze. Sam wybuch nie jest jednak zbyt

spektakularny.

Do jego detonowania wystarczy mikrowłokno, podłączone do odbiornika na ścianie,

i stoper. W odpowiedniej chwili przesyła się do niego sygnał, komunikator

uruchamia stoper, ktory aktywuje niewielki ładunek wybuchowy, a mechanizm

naszego „pasażera na gapę” wybucha i odłącza przewody. Może przy tym spowodować

pewne zniszczenia, albo i nie, ale to da się szybko naprawić. Plus tej metody

jest taki, że eksplozja nie zostawia żadnych śladow - no, może poza garstką

proszku, ktora kiedyś była naszym „pasażerem”.

Bhindi nie wyglądała na do końca przekonaną.

- A co z komunikatorem na ścianie? - spytała z powątpiewaniem.

- Jestem naprawdę dobry w maskowaniu takich rzeczy. A ekipa wysłana do

sprawdzenia, dlaczego hipernapęd wysiadł, będzie się skupiać na sprawdzeniu, co

się

stało, zanim kapitan ich obsztorcuje. Jeśli faktycznie trafią na stoper albo na

inny dowod sabotażu, to na pewno nie od razu. Minie przynajmniej dzień,

o ile nie kilka, zanim coś znajdą, a wtedy będzie już za poźno, żeby to miało

jakieś znaczenie.

- No dobra, przekonałeś mnie. - Bhindi sięgnęła po ostatnie ciasteczko z

niebieskim masłem, ubiegając czającego się na nie Treya.

Strona 39

Aaron Allston - Cios łaski

- Trey, nie zapytałam cię o to wczoraj... - Jesmin brzmiała dziwnie poważnie. -

Chodzi mi o tę technikę sabotażu hipernapędu... Czy to coś sprawdzonego,

jakiś powszechnie znany i stosowany w branży trik?

Trey wpatrywał się w nią przez chwilę, wyraźnie zaskoczony.

- Eee, no nie, nie. Wpadłem na to sam. Wczoraj. A dlaczego pytasz?

- Pewnie kilkoro z was wie, że spędziłam parę ładnych lat na śledztwie związanym

z plotkami o działalności sporej i bardzo zawiłej intrygi w podziemiu

przestępczym. - Jesmin miała nietęgą minę. -Jasne, wszędzie działają siatki

nielegalnego zaopatrzenia, to normalne, że mnostwo załog statkow dorabia sobie

na boku, ale jakiś czas

temu moj przyjaciel, inny Antariański Strażnik, został zamordowany na Toprawie,

a wszystkie wątki śledztwa prowadziły do dużej intrygi w połświatku. Żeby

zbadać tę sprawę, zrezygnowałam na jakiś czas ze służby w szeregach Strażnikow.

Przez kilka ładnych lat ukrywałam się pod fałszywą tożsamością jako Zilaash

Kuh, władająca Mocą łowczyni nagrod i najemniczka, probując to rozgryźć.

Bezskutecznie. W pewnym momencie wpadły mi w ręce raporty Sojuszu dotyczące

porwanych

transportowcow, ktore zniknęły bez śladu. Nikt nie wiedział, co się stało z ich

ładunkiem ani załogami. Spekulowano wowczas sporo na temat udziału w całej

aferze krążownikow typu Interdictor albo o sprytnych akcjach sabotowania

hipernapędu, więc zaciekawiły mnie twoje wyjaśnienia.

- Rozumiem. - Trey pokręcił głową. - Ale słowo daję, podczas aplikowania do Widm

nie ćwiczyłem przed rozmową kwalifikacyjną, sabotując transportowce, przykro

mi.

Bhindi odchrząknęła.

- Do jednego z takich porwań doszło całkiem niedawno, więc pytanie Piątki było

absolutnie uzasadnione. Tak czy inaczej, teraz musimy się skupić na czekającym

nas zadaniu. Jaki jest trzeci krok?

- Racja. - Trey spojrzał pełnymi żalu oczami na ciasteczko, ktore Bhindi wciąż

trzymała w ręku.

Łypnęła na niego spod oka.

- Nie zapominaj, że jestem twoim dowodcą...

- A ja nadal rosnę!

Z poirytowanym parsknięciem oddała mu ciastko.

- Krok numer trzy?

- Trzeci etap naszej operacji to wybranie kapsuły ratunkowej, ktorą chcemy

wykorzystać podczas ewakuacji. Potem musimy zgromadzić dane z każdego czujnika

statku, ktory mogłby wykryć jej wystrzelenie, i sporządzić dla nich zapętlone

nagranie, dzięki ktoremu wymkniemy się niepostrzeżenie. Aha, i oczywiście

musimy unieszkodliwić systemy alarmowe samej kapsuły. Po wszystkim możemy się

stąd zabierać.

Bhindi posłała mu surowe spojrzenie.

- Rozumiem w takim razie, że zaraz zabieramy się do roboty?

Trey zamarł z ciastkiem w połowie drogi do ust.

- Coż, hm... sądziłem, że będę mogł się przedtem trochę zdrzemnąć. .. Jakieś

dziesięć czy dwanaście godzin.

- Mamy mało czasu, Trey - upomniała go Bhindi. - Na tym krążowniku są tylko dwa

naprawdę dobre miejsca, żeby się do tego zabrać.

Trey pokręcił głową.

- Chyba się nie zrozumieliśmy. Powiedziałem, że po wszystkim możemy się stąd

zabierać. To wszystko jest już zrobione, gotowe. Piątka i ja spędziliśmy cały

wczorajszy dzień i noc, dopinając wszystko na ostatni guzik.

- Co takiego? - Przynajmniej ten jeden raz Bhindi sprawiała wrażenie naprawdę

zbitej z tropu.

Jesmin nie wytrzymała - ukryła twarz w dłoniach i wybuchnęła śmiechem.

- To prawda! - potwierdziła. - Czworka jest bardzo... hm, przedsiębiorczy.

Trey wzruszył ramionami.

- Możemy ruszać w każdej chwili, ale wolałbym jednak wcześniej trochę się

zdrzemnąć...

Bhindi gapiła się na niego w osłupieniu. Minęło kilka dobrych chwil, zanim

zdołała wykrztusić:

- Czworko, wybacz, że cię nie doceniłam. Ożenisz się ze mną?

- Eee... - Trey zerknął na chronometr. - Właściwie to... jasne, czemu nie?

- Nie rob tego, Jedynko - przestrzegł ją Turman śmiertelnie poważnym głosem. -

On wstaje codziennie skoro świt i cały czas ćwiczy. Jest wysportowany, zdrowo

się odżywia i w ogole.

- W takim razie wybacz, zaręczyny zerwane. - Bhindi wstała od stołu. - Pierwszą

szansę na ewakuację będziemy mieli za jakieś piętnaście godzin. Spotkajmy

Strona 40

Aaron Allston - Cios łaski

się w moich kwaterach za... dwanaście -zarządziła. - Macie być wypoczęci i

gotowi do akcji. Przez ten czas możecie robić, co wam się żywnie podoba, ale

nie pozwolcie, żeby ktoś nabrał podejrzeń.

Trzymając wciąż nieruszone ciasteczko w dłoni, Trey skierował się wraz z resztą

zespołu do wyjścia.

- Czy powiedziałem coś nie tak? - spytał niepewnie.

Voort pokręcił głową.

- W ciągu zaledwie kilku godzin zrobiłeś piorunujące wrażenie na swojej szefowej

oraz kolegach z eskadry i przeżyłeś ultrakrotki romans, zakończony zerwanymi

w ekspresowym tempie zaręczynami. Jak na moj gust, to całkiem niezły wynik.

Po piętnastu latach przerwy Voort prawie zapomniał, jak okropnie się można

denerwować podczas wypełniania nawet najłatwiejszych -jak by się wydawało -

i spokojnych misji.

Tym razem wszystko szło tak samo sprawnie, jak Treyowi podczas przygotowań do

akcji. Widma zaczęły od dezynfekowania swoich kabin specyfikami, ktore niszczyły

dowody mogące zdemaskować ich jako użytkownikow pomieszczeń, a większość ich

bagażu trafiła do zsypu, ktory miał je dostarczyć do spalarki w głębi statku.

Koniec końcow Widma zebrały się w kajucie Bhindi, każdy z niewielką torbą w

ręku. Każdy był też przebrany w ten sam stroj co postać, jako ktora wsiadł

na pokład, włącznie ze Scutem w jego wiecznie uśmiechniętym neoglicie.

W milczeniu, jakby nigdy nic, przechodzili parami do turbowindy i zjeżdżali na

doł, na pokład pomieszczeń obsługi i sal seminaryjnych. Jedynym zajętym

w trakcie ich ewakuacji pomieszczeniem była biblioteka, obok ktorej przemknęli

niezauważenie - w środku marudziło tylko kilku nielicznych pasażerow statku,

przedkładających czytanie i zgłębianie programow edukacyjnych ponad rozkosze

podniebienia, kąpiele i towarzystwo znudzonych arystokratow.

Na końcu korytarza, ktorym szli, znajdowały się otwierane na kształt migawki

drzwi; za nimi mieściła się jedna z kapsuł ratunkowych. Trey sprawdził coś

na swoim podłączonym do komunikatora datapadzie, wprowadził do jego pamięci

kilka komend i skinął potwierdzająco w kierunku reszty. Voort i Turman sprawnie

wyłączyli kilka najbliższych ściennych prętow jarzeniowych i chwilę poźniej

kraniec korytarza spowiła ciemność.

Wtedy Bhindi wcisnęła czerwony guzik na panelu przy drzwiach. Aktywowanie

kontrolki nie zaowocowało nagłym wyciem alarmow ani komunikatem z głośnikow,

żądającym potwierdzenia sytuacji. Tęczowka drzwi rozsunęła się, ukazując ich

oczom krotkie schodki prowadzące do czegoś w rodzaju przedsionka, odgrodzonego

od głownej komory kapsuły podobnymi wrotami.

Weszli w milczeniu do środka. Trey, jako ostatni z ich ekipy, przesłał ze

swojego datapada kolejne komendy systemowe i zaraz obie śluzy zasunęły się z

cichym szumem.

Chwilę poźniej Trey w ciszy przebiegł wzrokiem listę na swoim datapadzie, a

potem wyraźnie się odprężył i opadł na siedzenie kapsuły.

- Możemy bezpiecznie rozmawiać - poinformował resztę. - Za dwie minuty

hipernapęd siądzie.

Bhindi zapięła uprząż bezpieczeństwa.

- Czy nikt z was nie ma problemow z funkcjonowaniem w prożni? - spytała.

- Zazwyczaj nie - zameldował, krzywiąc się lekko, Voort. - Ale teraz czuję się

nieco dziwnie. Czy ktoś ma przypadkiem jakiś specyfik na sensacje żołądkowe?

Pozostałe Widma spojrzały po sobie beznamiętnie i zaczęły zapinać pasy.

Voort wyciągnął swoj na maksymalną długość i po kilku probach zdołał się zapiąć.

- Jedynko? - chrząknął znacząco. - Rany, wiesz, że naprawdę przydałby nam się

medyk?

- Wiem. - Bhindi wzruszyła ramionami. - Mieliśmy mało czasu do sklecenia ekipy;

Buźka nas poganiał... Znalazłam świetnego snajpera i speca od walki wręcz,

ale nie zdołałam go namierzyć, bo był zbyt zajęty rekrutowaniem Scuta. Musiałam

poprosić samego Buźkę, żeby cię ściągnął...

- Twoja strata - skwitował Voort. - Jeśli znajdziemy się w stanie nieważkości, a

ja zacznę rzygać... - Poklepał się znacząco po pokaźnym brzuchu. - Mam

w sobie sporo amunicji.

Siedzący naprzeciwko Voorta Turman zerknął na Bhindi.

- Zamieńmy się miejscami, co?

- Nie - odburknęła Bhindi. - Siodemko, w razie czego rzygaj do torebki.

Minęło kilka kolejnych sekund, zanim z datapada Treya dobiegło ciche piknięcie.

Zerknął na ekran i uśmiechnął się.

- Właśnie wyszliśmy z nadprzestrzeni - poinformował resztę. -Dokładnie o czasie,

a według odczytow z komputera pokładowego jesteśmy we właściwym miejscu.

Możecie mnie już zacząć całować po rękach. - Wcisnął przycisk na ścianie. -

Sekwencja aktywująca.

Strona 41

Aaron Allston - Cios łaski

Światła w przedsionku i wnętrzu kapsuły przygasły, a kilka centymetrow za tylnym

iluminatorem odsunął się durastalowy panel, odsłaniając czerń kosmosu.

Kapsułą szarpnęło lekko, zupełnie jak wagonikiem w wesołym miasteczku przed

rozpoczęciem przejażdżki... i za chwilę widoczna w przednim iluminatorze źrenica

śluzy zaczęła niknąć w oczach, stając się coraz mniejszym i mniejszym otworem w

coraz mniejszej ciemnej niszy, osadzonej w ciemnobłękitnym tle Usianym

rojem światełek.

Kiedy przestała działać sztuczna grawitacja, Voortowi zakręciło się lekko w

głowie, ale nie zemdliło go. Skupił wzrok na oddalającej się od nich powoli

„Księżniczce Bastionu”.

- Dlaczego mam wrażenie, że powinniśmy mowić szeptem? - spytał szeptem Turman.

Voort spojrzał na niego krytycznie.

- Bo jesteś słaby z fizyki albo przytłacza cię efekt psychologiczny widoku z tak

bliskiej odległości statku o długości kilometra. Nie mowiąc już o tym,

że jeśli ktoś nas zauważy przez iluminator albo nie trafimy na żaden statek...

albo Myri nie zdoła nas uratować... coż, nasze życie jest trochę jakby,

hm, zagrożone.

Turman spojrzał na niego ponuro, więc Voort zlitował się wreszcie i zamilkł.

Czuł się już nieco lepiej.

- Tak naprawdę moglibyśmy wrzeszczeć do usranej śmierci, a przez prożnię

kosmiczną nie przedostałby się żaden dźwięk; nikt na pokładzie nic by nie

zauważył...

- dodał znacząco.

- To nie całkiem prawda - zaprotestowała Jesmin, wpatrzona przez iluminator w

malejącą sylwetkę krążownika. - Gdybyśmy krzyczeli naprawdę przerażeni, a

na pokładzie znajdowałaby się osoba wrażliwa na Moc, mogłaby nas „usłyszeć”,

może nawet „zobaczyłaby” nas przelotnie jako wizję. Gdyby na statku przebywał

wyszkolony Jedi albo Sith, taki scenariusz byłby bardzo prawdopodobny, więc

lepiej się nie awanturujmy.

Posłuchali i kolejne dziesięć długich minut spędzili w ciszy. Przez ten czas,

według obliczeń Voorta, kapsuła oddaliła się od „Księżniczki Bastionu” o

jakieś dwa kilometry. Wkrotce krążownik zaczął się poruszać - przez chwilę

zdawało się, że jego sylwetka się rozciąga, a potem zniknął.

- Doskonale. - W głosie Bhindi brzmiała radość. - Trey, Jesmin... dobra robota.

Trey wyraźnie się ożywił.

- Czy w nagrodę przez dwa następne tygodnie ktoś będzie robił za mnie pranie? -

spytał z nadzieją.

- Mowy nie ma - rozwiała jego wątpliwości Bhindi.

- A czy przypadkiem, kiedy mnie rekrutowaliście, nie było mowy

ojakichś dodatkowych premiach?

- Dałam ci moje ostatnie ciacho z niebieskim masłem i przelotną szansę na

poślubienie mnie - ucięła Bhindi. - Na twoim miejscu bym

nie narzekała. - Westchnęła. - Ale teraz musimy przywrocić oświetlenie,

sfałszować sygnał identyfikacyjny tej kapsuły, aktywować boję... i czekać.

Bhindi wyciągnęła rękę i przyjęła, wcale jej zresztą niepotrzebną, pomoc

młodszego porucznika imperialnej marynarki, stojącego tuż za włazem kapsuły.

Ciemnoskory, przystojny mężczyzna miał na sobie szary mundur i był po

staroświecku szarmancki. Jego głos pasował do postawy i manier - był zaskakująco

głęboki i dźwięczny jak na osobę o najwyraźniej krotkim stażu.

- Witamy na pokładzie „Wstrząsającego”, lady Sadro.

- Och, jejku! - sapnęła z zachwytem Bhindi i pozwoliła oficerowi wprowadzić się

do hangaru statku, w ktorym ledwie się mieściły kanciasty prom ewakuacyjny,

dwa interceptory TIE i ich kapsuła.

W miarę jak kolejne Widma wysiadały ze środka, udając skrajne zmęczenie,

mrugając nieprzytomnie, ziewając i przeciągając się, Bhindi przedstawiała ich

kolejno.

- Oto załoga mojego jachtu. Fili i Diii to moi ochroniarze... Fili to ten gość,

a Diii - urocze dziewczę. Murt to moj... coż, teraz pewnie już ekspilot...

to ten niepozorny człowieczek w czarnym. Ten wiecznie uśmiechnięty to Voozy,

oficer do spraw rozrywki, a to moj lokaj Gronk.

- Porucznik Phison, miło mi - przedstawił się oficer. - Proszę wybaczyć małą

zwłokę, ale przed przeprowadzeniem państwa do państwa kajut musiałem... eee...

potwierdzić pewne informacje i przekazać je na mostek. Z waszego wezwania o

pomoc wynikało, że zaatakowali was piraci...

Bhindi pokiwała głową, otwierając szeroko oczy w udawanym przerażeniu.

- Nie zdążyliśmy jeszcze dobrze wyjść z pola grawitacyjnego pasa asteroid, ktory

podziwialiśmy, kiedy się zjawili: poł tuzina myśliwcow, wyglądających,

jakby zostały poskładane ze złomu!

Strona 42

Aaron Allston - Cios łaski

- A i owszem, wiem, o czym pani mowi - zgodził się uprzejmie oficer. - W slangu

pilotow myśliwcow mowi się o tych maszynach "brzydale”. Czy powiedzieli,

jak się nazywają?

- Żaden z nich nie pofatygował się, żeby przedstawić nam siebie czy swoich

kolegow, ale nazywali się... Eskadra Kolacyjna. - Za jej

plecami Voort parsknął cicho. - Moj jacht był nieuzbrojony i nie miał pol, więc

- nie mieliśmy wyboru: poddaliśmy się. Tak naprawdę byli dla nas całkiem

mili... obyło się bez zabijania i obrażeń. Zabrali nas na szlak handlowy i

pozwolili wsiąść do kapsuły. To było miłe z ich strony, nie sądzi pan?

Porucznik Phison skinął głową.

- Bardzo, według pewnych standardow. Muszę teraz zadać pani pytanie: czy pani

jacht jest jednostką zarejestrowaną jako imperialna i czy są państwo obywatelami

Imperium?

Bhindi zrobiła niewyraźną minę.

- Coż, tak bym powiedziała. Pochodzę z Coruscant, z czasow, kiedy rządził na nim

jeszcze Imperator... ale moja rodzina uciekła, kiedy przejęli ją ci okropni

Rebelianci. Nigdy nie wrociliśmy. Czy to brzmi wystarczająco imperialnie?

- Mam szczerą nadzieję. Przekażę te informacje kapitanowi. Tędy proszę. -

Wskazał na właz w czołowej grodzi.

Bhindi wzięła go pod rękę i razem ruszyli do wyjścia.

- Ile liczy sobie załoga waszego statku? - spytała.

- Jesteśmy patrolowcem klasy Burst Fire, zwanym też korwetą kieszonkową. Nasza

załoga składa się z trzydziestu osob.

- Wspaniale! Aleja wcale nie pytałam o to, ilu was jest, głuptasku. Chodziło mi

o to, w jakim wieku są twoi koledzy.

Właz w grodzi się otworzył.

- Hm, nie jestem na sto procent pewien, ale od dwudziestu do trzydziestu lat...

Może trochę więcej.

- Cudownie!

ROZDZIAŁ 10

Podczas gdy Trey skrupulatnie badał i skanował każdą płaszczyznę, kąt, niszę,

połkę, szafkę i wszystkie inne meble w kajucie młodszego oficera, ktorą

przydzielono

Bhindi, Voort wydawał z siebie serię chrząknięć, kwiknięć i gamorreańskich

przekleństw Nie, żeby naprawdę miał na co narzekać - te wszystkie odgłosy miały

po prostu uniemożliwić korzystanie z aparatury podsłuchowej, gdyby komuś

przypadkiem przyszło do głowy ich podsłuchiwać.

W końcu Trey wrocił do lśniącego, białego datapada, spoczywającego na malutkim,

rozkładanym biurku. Podniosł go, wyłączył i zamknął.

- To by było tyle - poinformował. - W ścianach ani meblach nie ma podsłuchow,

tylko jeden nieszkodliwy datapad, zostawiony na połce i ustawiony na nagrywanie.

Bhindi, wyciągnięta na niższej koi piętrowego łożka, odkąd Trey rozpoczął

poszukiwania, rzuciła mu rozczarowane spojrzenie.

- W starym, dobrym Imperium każdy z oficerow był pod ciągłym nadzorem... a

przynajmniej tak słyszałam. Co za rozczarowanie. Siodemko? Zawołaj, proszę,

resztę.

Voort zastukał trzy razy w tylną ścianę, a potem powtorzył to z przednią.

Nie minęło wiele czasu, nim do środka weszła reszta Widm, powodując mały tłok.

Trey podciągnął się na gorną koję, robiąc reszcie miejsce.

- Złożyłem nasz sprzęt - poinformował ich. - Mamy trzy brzydkie, nierzucające

się w oczy blastery, o ktorych Imperialni nie wiedzą. .. teoretycznie. Tyle

że nie możemy ich przetestować, nie robiąc przy tym hałasu.

Bhindi przeciągnęła się na swojej koi.

- W takim razie będziemy musieli ci po prostu zaufać - rzuciła lekko. -

Powierzyć nasze życie...

Trey aż się wzdrygnął.

- Przestań.

Jak tylko drzwi za ostatnim Widmem się zamknęły, Turman odwrocił się w stronę

Bhindi.

- Byłaś okropna.

Rzuciła mu urażone spojrzenie.

- A myślałam, że dobrze mi poszło...

- No tak... intonacja, zmanierowanie i wczucie się w rolę to było naprawdę coś.

Co prawda amatorszczyzna, ale całkiem niezła, muszę Przyznać. Ale sama

postać... koszmar. Totalna pustota. Zero intelektu...

- Nie wiem, czy się orientujesz, ale imperialni wojskowi są znani z gustowania w

głupiutkich lalach o bancich możdżkach. - Bhindi westchnęła. - No dobra,

moi drodzy. Kapitan pewnie już wysłał

Strona 43

Aaron Allston - Cios łaski

wstępny raport dotyczący naszej grupy i teraz czeka na rozkazy. Z doświadczenia,

o ile flota Nowej Republiki może być tu jakimś wzorem, wiem, że otrzyma

polecenie zatrzymania nas na pokładzie i kontynuowania patrolu, dopoki nie

trafią na miejsce, gdzie będzie mogł nas zostawić przy możliwie jak najmniejszym

marnowaniu czasu i środkow. To da nam dzień... może dwa.

Jesmin usiadła w nogach koi Bhindi.

- I tak mieliśmy dotąd sporo szczęścia.

Bhindi skinęła głową.

- Mieliśmy cholernie dużo szczęścia - potwierdziła. - Włącznie z rodzajem

statku, ktory nas przechwycił. Powinno nam się udać obsadzić załogę naszymi do

czasu, aż dotrzemy gdzieś, gdzie będziemy mogli zdziałać więcej.

- Nie powinniśmy byli zabierać ze sobą Prosiaka - odezwał się Scut. Beznamiętny

ton jego głosu dziwnie kontrastował z przyklejonym na twarz sztucznym uśmiechem.

- Jeśli ktoś poskłada do kupy wszystkie te informacje o zamieszkach i

nieprawidłowościach... zauważy podejrzany fakt, że w każdy z incydentow był

zamieszany

gamorreański sługus. Jego obecność naraża nas na ryzyko.

- Może i tak. - W głosie Bhindi słychać było znużenie. - Ale Siodemka ma dość

doświadczenia, żeby nie nazywać kogoś po imieniu na terytorium wroga, w

przeciwieństwie

do ciebie, Szostko, bo tobie, a także Piątce, zdarzyło się to robić. Co więcej,

Szostko, użyłeś imienia, ktorego nie powinieneś był używać. Jest jeszcze

jeden powod, dla ktorego Siodemka jest z nami. Powiedzmy, że kolejny etap naszej

operacji pojdzie jak z płatka i przejmiemy kontrolę nad „Wstrząsającym”.

Co potem?

Scut pokręcił głową. Podczas tego ruchu jego wielkie uszy załopotały komicznie.

- Nie zdradziłaś nam jeszcze rozkazow.

- Zła odpowiedź - zganiła go surowo Bhindi. - Może nawet potencjalnie dla nas

zabojcza. Powiedzmy, że podczas przejęcia „Wstrząsającego” zmarłam na atak

serca. Nie zdradziłam wam szczegołow naszych kolejnych działań, ale znacie cel

naszej misji. Szostko, co robimy?

- Bierzemy kurs na bezpieczną kryjowkę... - bąknął niepewnie Scut.

Bhindi westchnęła.

- Zła odpowiedź - powtorzyła. - Dwojko?

Turman zmarszczył z namysłem czoło.

- Bierzemy kurs na miejsce, w ktorym znajdziemy potrzebny nam sprzęt, powiedzmy,

na Stację Parabaw... To przystań przemytnikow tu w pobliżu, na terenie

Zewnętrznych Rubieży.

- Zła odpowiedź - podtrzymała swoje zdanie Bhindi - chociaż nieco lepsza niż

poprzednia. Czworko? - Podniosła nogę i trąciła stopą gorną koję.

Trey wzruszył ramionami.

- Moja działka to naprawianie komunikatorow i prężenie mięśni.

- Nie pomogłeś mi, ale masz rację. Piątko?

Jesmin wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu.

- Wiem, do czego to zmierza, więc powiem „pas”.

- Piątko, jesteś rownie tchorzliwa, jak cwana. Siodemko?

- Pierwszym krokiem powinien być przydział zadań. - Voort był zaskoczony tym, z

jaką łatwością znow wcielił się w rolę stratega. - Mamy małą wojskową korwetę,

ktorej załoga liczy obecnie trzydzieści osob, a z ktorą będzie musiała sobie

poradzić szostka, więc musimy być czujni i wykonywać nasze zadania precyzyjnie,

jak Jawowie na kafowym spidzie, dopoki nie zdobędziemy reszty załogi. Czworko,

ty zajmujesz się mechaniką, więc musisz się postarać, żeby wszystko działało

jak należy, dopoki nie wylądujemy. Jedynko, zmarłaś na atak serca, więc do mnie

należy zadanie obsadzenia mostka. Dwojko, zostajesz oficerem łącznikowym,

bo jeśli będziemy musieli z kimś się komunikować, nie może tego oficjalnie robić

Gamorreanin. Poza tym obejmujesz opiekę nad czujnikami statku. Piątko

i Szostko... Nie zabijamy jeńcow i nie możemy sobie pozwolić na marnowanie

środkow takich jak ten statek poprzez zatrudnienie na nim starej załogi,

sabotowanie

hipernapędu i zostawianie korwety na pastwę losu, więc wasza dwojka odpowiada za

bezpieczeństwo więźniow do czasu, aż będziemy się ich mogli pozbyć w inny

sposob. A że każdy z nich mogłby nas poźniej zdradzić, musimy się posługiwać

przybranymi tożsamościami, dopoki będą w pobliżu. Następnie wybieramy jakąś

lokalizację między naszymi obecnymi wspołrzędnymi a Stacją Parabaw, najlepiej

osadę albo kolonię zbyt mało rozwiniętą, żeby dysponowała sprzętem łączności

nadprzestrzennej, i zbyt zapadłą, żeby lądowały na niej regularnie

statki, i zostawiamy tam jeńcow. Musimy też zadbać o to, żeby trochę ten statek

sponiewierać i usmotruchać - nie możemy zjawić się na Stacji Parabaw na

Strona 44

Aaron Allston - Cios łaski

pokładzie lśniącego, na oko nieśmiganego imperialnego sprzętu, bo dadzą na nasz

widok nogę, zanim zdążymy powiedzieć: „Rany, ludzie, my też jesteśmy oszustami!”

Dysponujemy niewielkim kapitałem operacyjnym, więc sprzedamy jednego z

interceptorow, żeby zatrudnić resztę załogi i obsadzić brakujące stanowiska na

statku.

W tym czasie Dwojka przebierze się za fikcyjnego imperialnego oficera sił

specjalnych i nagra wiadomość mającą skusić generała. Potem prześlemy nagranie

Trojce, ktora potajemnie mu je dostarczy, a poźniej...

- Wystarczy - weszła mu w słowo Bhindi. - Chyba potwierdziłeś w wystarczającym

stopniu to, co chciałam udowodnić. - Zerknęła na Scuta. - No i co ty na

to, Szostko? - spytała zaczepnie. - Zabieramy go w dalszą podroż czy zostawiamy?

Scut zwlekał dobrą chwilę, nim odpowiedział:

- Tak, chyba zabieramy... Jedynko.

- Grzeczny chłopiec. - Spuściła nogi za krawędź koi i wstała. -Czas na wycieczkę

po pokładzie, zbajerowanie załogi i zapoznanie się z planami statku. -

Spojrzała na Jesmin. - Będę potrzebowała obstawy. Idziesz ze mną, Fili.

Jesmin także wstała.

- Jestem Diii.

- Ups, faktycznie! Hm, chyba trochę wyszłam z wprawy.

Turman parsknął z rozbawieniem.

- Chciałaś chyba powiedzieć , jestem na to za stara”.

Kiedy Bhindi i Jesmin wyszły, Voort rzucił Scutowi ponure spojrzenie.

- Szostko, dlaczego cały czas tak głupio się uśmiechasz?-spytał.

- Mogę przestać. - Scut usiadł na koi Bhindi i opuścił koniuszki ust,

przybierając poważną minę. - Ale to wymaga pewnego wysiłku. Naturalny wyraz tej

maski

jest radosny. - Znow się uśmiechnął, chociaż w jego oczach nie było śladu

radości.

- A dlaczego nadałeś tej masce taki wyraz? - spytał Voort.

- Bo zawsze jestem szczęśliwy. No, prawie zawsze.

- Nawet wtedy, kiedy starasz się popsuć moje stosunki z naszym zespołem?

I

- Szczegolnie wtedy, bo wiem, że robię wtedy, co w mojej mocy, żeby ocalić życie

reszcie i uchronić ich przed zagrożeniem, jakie dla nas stanowisz.

- Nie jestem dla nich zagrożeniem, w przeciwieństwie do ciebie -odburknął Voort.

- Mam wrażenie, że jest wręcz przeciwnie... i sądzę, że pierwszy się o tym

przekonasz na własnej skorze. A potem postąpisz honorowo i się wycofasz.

- Jasne jak cholera. Powodzenia. - Voort wyszedł z kajuty Bhindi i wrocił do

własnych kwater.

Ubrana w nocną koszulkę z falbaniastego, przejrzystego rożowego materiału,

zakupioną w jednym ze sklepow na pokładzie „Księżniczki Bastionu”, Bhindi

wynurzyła

się ze swojej kajuty i zatrzymała na korytarzu. Ziewnąwszy przeciągle, oparła

się o ścianę i przeciągnęła - całkiem jakby w przydzielonych jej kwaterach

było na to zbyt mało miejsca. Chwilę poźniej przylgnęła do przeciwległej grodzi

i mocno się wyprężyła, umieszczając przy okazji niewielką, ukrytą w lewej

dłoni holokamerę na ścianie, nieco powyżej wysokości własnej głowy.

Obserwująca ją z wnętrza kajuty Jesmin zeskoczyła bezszelestnie na pokład i

przycupnęła na czworakach tuż za progiem, przytrzymując zwisający u pasa miecz

świetlny, żeby nie uderzył o podłogę. Miała na sobie czarny, obcisły kombinezon,

spod ktorego widać było tylko jej oczy. W ciemności nikt nie miał prawa

zobaczyć jej jako coś innego niż cień, a i to, o ile znalazłaby się w plamie

światła. Nawet rękojeść jej miecza była profilaktycznie owinięta czarną taśmą.

Zabębniła palcami w ścianę od strony rufy. Potem wykradła się na korytarz za

Bhindi, natychmiast odwrociła się w prawo i podeszła po cichu do kolejnych

drzwi - jednych z niewielu w korytarzu, ktore nie były pod ciągłą obserwacją

holokamer. Wiedzieli o tym dzięki obserwacji, jakiej dokonała Bhindi podczas

jednej z wycieczek po pokładzie.

Jesmin odczekała chwilę, zanim drzwi się otworzyły i wynurzyła się z nich

kolejna czarna sylwetka - na pierwszy rzut oka w muskularnej postaci dało się

rozpoznać Treya. Kiedy drzwi się za nim zamknęły, sięgnął do przycisku zestawu

słuchawkowego, ktory miał nałożony na kaptur.

- Czworka wkracza do akcji - szepnął.

Jesmin poszła w jego ślady:

- Zgłasza się Piątka. Kamera i łączność w porządku - zakomunikowała.

- Obraz i dźwięk bez zarzutu - zameldował Voort.

Jesmin ruszyła korytarzem w stronę rufy, otwierając pochod.

Według czasu przyjętego na statku był sam środek nocy. Oprowadzając Bhindi

Strona 45

Aaron Allston - Cios łaski

podczas jej pierwszej wycieczki, porucznik Phison dostarczył jej wielu cennych

informacji - stanowczo zbyt wielu i stanowczo zbyt cennych, jeśli brać pod uwagę

bezpieczeństwo tego typu jednostki. Dowiedziała się między innymi, że

na statku panował największy spokoj jakieś dwie godziny po połnocy, kiedy więcej

członkow załogi niż zazwyczaj mogło się cieszyć chwilą snu, jak rownież,

że nieoznakowane pancerne drzwi w pobliżu maszynowni prowadziły na zapasowy

mostek. Brak na pokładzie wyraźnie oznakowanego centrum bezpieczeństwa oznaczał,

że ono także mieści się na jego terenie.

Jesmin przywarła do płyt podłogi i przeczołgała się kilka metrow, trzymając się

poza zasięgiem następnej kamery, a za nią podążył Trey. Nie był rownie

bezszelestny jak ona, więc na dźwięk lekkiego szurania Jesmin skrzywiła się z

dezaprobatą. Pomimo jej protestow Bhindi nalegała, żeby ktoś jej pomagał

podczas wypełniania tego zadania.

Kiedy byli już poza zasięgiem holokamery, oboje wstali.

Na skrzyżowaniu korytarzy Jesmin zatrzymała się, słysząc odgłos krokow

dochodzący zza lewego rogu. Podniosła dłoń, żeby ostrzec Treya, a potem

przygotowała

się do zadania tą samą ręką ciosu osobie, ktora mogła się za chwilę wynurzyć zza

zakrętu.

I tak też się stało - kilka sekund poźniej zobaczyli kobietę w mundurze członka

załogi. Ona jednak najwyraźniej ich nie zauważyła, bo szła dalej przed

siebie, zamyślona.

Jesmin obejrzała się na Treya, a kiedy podchwycił jej spojrzenie, w jego oczach

- jedynej części ciała widocznej w ciemności - pojawiło się poczucie winy.

Jesmin ściągnęła brwi.

- Czy mi się zdawało, czy właśnie gapiłeś się na moj tyłek?

- Eee... - zająknął się Trey - nie jestem aktorem, więc nie będę ściemniał i

przyznam się, że tak.

- Nie ma na to teraz czasu! - ofuknęła go, odwrociła się i prześlizgnęła przez

skrzyżowanie.

Ledwie dosłyszała jego szept:

- Czyli, przynajmniej teoretycznie, byłby czas kiedy indziej?

- Cicho!

Dwa rozwidlenia korytarzy poźniej Jesmin zatrzymała się za rogiem na dźwięk

głosow dwoch mężczyzn. Gestem dała Treyowi znak, żeby postąpił tak samo.

Za moment zza rogu, prosto na nich, wyszło dwoch oficerow w imperialnych

mundurach - zrownali się z Jesmin, jeszcze zanim ten bliższy zauważył majaczącą

w mroku sylwetkę. Kiedy ją zobaczył, otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale nie

zdążył - wymierzony przez nią celny cios ugodził go w splot słoneczny.

Z jego ust wydobyło się tylko stłumione „uchhhh!”, a potem upadł na ziemię.

Treyowi nie poszło rownie gładko - jego pięść z ostrym trzaskiem trafiła

drugiego

z oficerow w szczękę. Głowa mężczyzny odskoczyła w stronę Jesmin, a on sam

zatoczył się w tył.

Jesmin w tym czasie uderzyła pierwszego jeszcze raz, tym razem celując kantem

dłoni w skroń. Trey rzucił się naprzod i złapał swoją nieprzytomną ofiarę,

zanim ta zwaliła się na panele podłogi. Jesmin podtrzymała jego kolegę i

opuściła jego ciało bezszelestnie na ziemię, a potem spojrzała na Treya.

Nie mogli zostawić swoich ofiar ot tak, pod ścianą - nawet w samym środku nocy

na korytarzach co jakiś czas pojawiali się członkowie załogi. Nie mieli

też czasu, żeby szukać miejsca na kryjowkę dla nieprzytomnych oficerow. Bhindi

dostarczyła im co prawda informacji na temat kilku magazynow i pomieszczeń

gospodarczych statku, ale żadne z nich nie znajdowało się w pobliżu.

Trey westchnął, schylił się, podźwignął swoją ofiarę na nogi i przerzucił ją

sobie przez ramię. Odwrocił się w stronę Jesmin, ktora podniosła już swojego

oficera i poszła w jego ślady.

Podjęli marsz w stronę rufy, jednak teraz szło im znacznie wolniej, a Trey robił

dużo więcej hałasu niż wcześniej, sapiąc i stąpając ciężej Po płytach

pokładu. Jesmin z kolei radziła sobie zaskakująco dobrze jak na drobną

blondynkę, dźwigając prawie dwieście kilo nieprzytomnej wagi. Dotarli

niezauważeni

do najbliższej z kryjowek wskazanych Przez Bhindi - magazynu pralni - i

zostawili tam ciała nieprzytomnych oficerow. Podczas gdy Jesmin czekała na

straży

u drzwi, Trey związał ich pasami z podartego prania. Kiedy uporali się z

krępowaniem jeńcow, ruszyli w dalszą drogę.

W końcu dotarli do skrajnego korytarza na rufie. Kilka metrow przed nimi

widniało ostatnie skrzyżowanie na tym poziomie, a naprzeciwko znajdowały się

Strona 46

Aaron Allston - Cios łaski

drzwi

pancerne z napisem „Maszynownia”. Na lewo od nich było jeszcze jedno wejście,

nieoznakowane.

Jesmin rozpłaszczyła się przy nim na ścianie.

- Chyba trzeba tu troszkę techniki Mocy - mruknęła.

Trey spojrzał na nią, zdziwiony.

- Zamierzasz przeciąć się do środka mieczem świetlnym? - spytał z nabożnym

lękiem.

- Rany, co ty! Masz sześć lat czy co? - ofuknęła go Jesmin. -Nie, nie zamierzam

tego zrobić. Powiedz mi lepiej... masz może jakiś pomysł na ustalenie,

czy gdzieś za tymi drzwiami jest odświeżacz?

Materiał zakrywającego jego twarz kaptura pofałdował się, kiedy Trey zmarszczył

czoło.

- Chce ci się siusiu? Teraz? Nie żartuj. Nie wysikałaś się wcześniej?

- Dasz radę to sprawdzić czy nie? - weszła mu niecierpliwie w słowo.

- Mogę przyłożyć do ściany mikrofon i posłuchać... - zaproponował z

powątpiewaniem Trey. - Może usłyszę szum wody...

- W porządku. Zatem do dzieła.

Jak tylko Trey przytknął do ściany podobne do stetoskopu urządzenie, podpięte do

jego słuchawek, Jesmin zamknęła oczy i maksymalnie się skupiła.

Minęła jakaś minuta, kiedy Trey szepnął:

- Nie słyszę szumu wody, ale zaczynam czuć, że... hm, sam chętnie bym skoczył za

potrzebą.

Nie otwierając oczu, Jesmin skinęła głową - nadal się koncentrowała.

- A niech mnie, to twoja sprawka? - domyślił się Trey. - Co robisz, zła kobieto?

- Myślę o wodospadach... napełnianych winem kieliszkach... I cieknących kranach,

tryskających fontannach... i przekazuję te myśli poprzez Moc - wyjaśniła

rzeczowo Jesmin.

- Ty sadystko! - jęknął Trey. - Ja... mnie... - zająknął się żałośnie.

- Nie bądź mięczakiem, Czworko - mruknęła w odpowiedzi. -Słyszysz coś?

- Rozmowę... Nie rozrożniam słow, ale wymiana zdań robi się coraz ostrzejsza. -

Chwilę poźniej dodał: - Chyba ich rozumiem...

- Minie, jak tylko otworzą się drzwi - uspokoiła go Jesmin.

- Ta-a, albo jak tylko się posikam w gacie.

- Bierz pierwszego, ktory wyjdzie - poleciła mu.

Nim minęło kilka sekund, nieoznakowane drzwi się otworzyły, a kiedy Jesmin

obejrzała się na Treya, ten błyskawicznie wyprowadził perfekcyjnie wycelowany

kopniak w podbrzusze stojącego za nimi mężczyzny w oficerskim mundurze. Zanim

pechowiec zdążył zrobić zaskoczoną minę, zgiął się wpoł i wydał z siebie

zduszony jęk, a Trey złapał go i wepchnął do środka.

W tym czasie Jesmin zawirowała i wspomaganym Mocą pędem wpadła do pomieszczenia

- długiej, wąskiej sali, o szczytowej ścianie zasłoniętej prawie całkiem

wyświetlaczami i holoprojekcjami. Na przeciwległej ścianie, tej z drzwiami,

umieszczono stojak z jakimiś czarnymi kształtami, ktorych rozpędzona Jesmin

nie rozpoznawała. Naprzeciwko stało połkoliste biurko, a przy nim - dwa fotele,

z czego jeden zajęty. Jesmin biegła w stronę tego zajętego, na ktorym ubrana

w oficerski mundur kobieta właśnie sięgała do jakiegoś przycisku. Jesmin wpadła

prosto na nią, udaremniając jej wykonanie tej czynności i posyłając fotel

w niekontrolowany ślizg, dopoki nie uderzył w przepierzenie. Wyhamowawszy, wbiła

łokieć w brzuch kobiety, a kiedy ta wydała z siebie przeciągły jęk, przytrzymała

jej szyję w uścisku, dopoki oficer nie straciła przytomności. Trzymała ją

jeszcze przez chwilę, na wypadek gdyby kobieta udawała, a potem opuściła

delikatnie

na podłogę. Oddech pani oficer był urywany i świszczący, ale nie ocknęła się.

Wtedy Jesmin rozejrzała się po pomieszczeniu. Drzwi wejściowe były już

zamknięte. Ofiara Treya leżała bez ruchu, rozciągnięta na podłodze, a on sam

stał

przy biurku, omiatając wzrokiem kontrolki i czujniki.

Kształty, ktore Jesmin dostrzegła kątem oka na ścianie, okazały się blasterami,

kaburami, elementami pancerza i hełmami - naliczyła co najmniej cztery

zestawy uzbrojenia. Uśmiechnęła się pod nosem.

- Elegancko.

Trey spojrzał na nią spode łba.

- Miałaś rację - powiedział. - Już nie muszę do toalety.

- Powiadomię informację HoloNetu. - Jesmin wstała. - Ty daj znać reszcie.

Powiedz, że mam dla nich blastery, i przekieruj dane

z tych holokamer do Siodemki. Powiedz, że może zająć się ich kontrolą dla

reszty; ty będziesz mnie osłaniał.

Strona 47

Aaron Allston - Cios łaski

- Jak sobie pani życzy.

Patrząc na obraz z holokamer z mostka zapasowego, Voort nadzorował ruchy

ubranych w czarne kombinezony Scuta, Turmana i Bhindi.

Szczegolną uwagę zwracał na poczynania tego pierwszego. Gdyby Yuuzhanin

zamierzał skorzystać z okazji, żeby zdradzić albo zadziałać na szkodę reszty

zespołu,

na przykład wysłać wiadomość do swoich ziomkow czy coś w tym stylu, miał teraz

ku temu świetną okazję. Ku rozczarowaniu Voorta, ubrany w czarny, obcisły

kombinezon z kominiarką Scut, teraz kościsty i osobliwie pajęczej postury, bez

neoglitha i skafandra z żywej tkanki, robił dokładnie to, co powinien:

poruszał się ostrożnie wyznaczonymi korytarzami, zatrzymał się tam, gdzie

trzeba, czekając cierpliwie, aż Voort otworzy mu drzwi, a potem wszedł do

środka.

Jak tylko drzwi się za nim zamknęły, wystrzelił ze swojego - złożonego z

przemyconych przez Treya części - blastera kilka salw ogłuszających.

Jesmin wyszła reszcie Widm na spotkanie i rozdała im zabrane z mostka blastery,

dzięki czemu nie musieli dłużej korzystać ze sprzętu Treya. Zatrzymawszy

jeden dla siebie, podjęła marsz korytarzami, rozprawiając się gołymi rękami z

członkami załogi, ktorych spotykała po drodze.

Przez cały ten czas Trey informował resztę przez system łączności:

- Dziesięciu zdjętych. Bang!, dwoch kolejnych załatwiła Czworka, kuchnia odbita.

Mamy dwunastu. Hm, tak sobie policzyłem i okazuje się, że mamy więcej

członkow załogi, niż sądziliśmy. Eee... znaczy, przepraszam, policzyłem i nas -

w takim układzie jest ich trzydzieścioro dwoje i nasza szostka... Powtarzam:

trzydzieści dwie osoby. Porucznik najwyraźniej nie doliczył kapitana czyjego

zastępcy. Trzynastu mniej - Piątka załatwiła właśnie komuś ciężki poranek.

Dziesięć minut poźniej „Wstrząsający” był w ich rękach.

ROZDZIAŁ 11

CORUSCANT

Buźka sprowadził swoj śmigacz na lądowisko dla gości na setnym poziomie

apartamentowca Podniebny Raj.

W gruncie rzeczy nazwa „apartamentowiec” była zbyt skromna, nawet jak na wysoki

standard wielu coruscańskich budynkow. Buźka z uznaniem ocenił konstrukcję

budowli, gdy tylko zbliżył się do niej w swoim czarnym, zamkniętym śmigaczu.

Technicznie rzecz biorąc, miał tyle samo pięter co inne drapacze chmur w tej

kosztownej dzielnicy, ale każde piętro miało minimum cztery metry wysokości,

dzięki czemu ziggurat gorował nad okolicznymi budowlami. Zbudowany z czarnego

granitu, wydobywanego na Coruscant jeszcze zanim planetę pokryło wielkie miasto,

był ozdobiony złotymi elementami, a jego powierzchni nie szpeciła ani

jedna reklama - na ścianie lśniły tylko wysokie litery z nazwą.

Nawet poziomy parkingowe zadziwiały przepychem. Żadne z wolnych miejsc nie

nosiło właściwie śladow użytkowania: nigdzie nie było widać plam smarow czy

płynow hydraulicznych; najwyraźniej służby sprzątające szorowały je skrupulatnie

każdego dnia. Turbowindy na lądowisku mieściły się na chronionym terenie,

strzeżonym przez strażnika, ktory miał na wszystko oko - rogatego, zębatego, o

bystrym wzroku Devaronianina, ktory sprawdził identyfikator Buźki ręcznym

skanerem i przeczytał uważnie wszystko, co pojawiło się na monitorze, zanim

wezwał windę.

Hol poziomu, na ktory wszedł, był oblicowany kremowym marmurem i ozdobiony

reprodukcjami słynnych antycznych rzeźb z Alderaana, o barwach tak żywych,

jakby co dzień ktoś na nie chuchał i dmuchał.

Na Buźce nie robiło to jednak zbytniego wrażenia - widywał już nieraz podobny

przepych. Był czujny, ale starał się zachowywać swobodnie, żeby nie dać po

sobie poznać, że czuje się tu niepewnie czy obco. Zatrzymawszy się u drzwi,

wcisnął przycisk i przedstawił się:

- Garik Loran do Zehrinne Thaal.

Odpowiedź nie nadeszła, ale trzydzieści sekund poźniej skrzydła drzwi rozsunęły

się, ukazując pogrążony w połmroku przedsionek.

Między rozstawionymi pod ścianami czerwonymi, aksamitnymi kanapami czekała tu

kobieta.

Nie wyglądała na służącą. Była wysoka, w średnim wieku i szczupła niczym

modelka; czarne włosy miała splecione w dwa warkocze, a sięgająca kolan zielona

sukienka i dopasowane kolorystycznie sandałki sprawiały, że wyglądała jak ktoś,

kto właśnie urwał się z letniego przyjęcia na dachu apartamentowca.

Posłała mu chmurne spojrzenie.

- Nie wspominał pan, że jest pan sławny - zaczęła bez ogrodek. Głos miała

dokładnie taki, jakiego Buźka się spodziewał: niski, dźwięczny alt.

Wzruszył ramionami.

Strona 48

Aaron Allston - Cios łaski

- Już nie jestem. Byłem sławny, kiedy byłem młody.

- Coż, tak właśnie twierdzą źrodła. Proszę za mną. - Zaprosiła go gestem do

środka i ruszyła przodem.

Po drodze Buźka rozglądał się dyskretnie po długim korytarzu; po jego obu

stronach ciągnęły się rzędy drzwi. Pachniało tu drewnem, a na ścianach tu i

owdzie

dały się zauważyć jaśniejsze plamy w miejscach, w ktorych najwyraźniej wcześniej

wisiały obrazy czy monitory. Wyglądało na to, że całkiem niedawno ktoś

ogołocił pomieszczenie z części ozdob. Cienka, ale rownomierna warstwa kurzu

pokrywająca powierzchnie dowodziła, że od jakiegoś czasu nikt tu nie sprzątał.

Zehrinne wprowadziła go do przestronnej, jasnej sali, oświetlonej naturalnymi

promieniami słonecznymi wpadającymi przez olbrzymie okno. Za nim widniała

panorama strzelistych wieżowcow i niekończących się strumieni ruchu powietrznego

Coruscant. W samym pokoju nie było prawie żadnych mebli, oprocz dwoch

foteli i niskiego stolika między nimi, a także krzesła o regulowanym nachyleniu,

jak w fotelu dentystycznym, przed ktorym stały sztalugi z płotnem - i

to wszystko.

Zehrinne zajęła jeden z pluszowych foteli i gestem wskazała Buźce drugi.

- Pomoc domowa ma dziś wolne - wyjaśniła. - Coż, właściwie to ma permanentne

wolne. Zwolniłam ją, tak samo jak resztę służby. Napije się pan czegoś?

- Nie, dziękuję. - Buźka zajął drugi fotel i zerknął na sztalugi. Stojący na

nich obraz, niemal holorealistyczny portret kobiety skaczącej do morza z klifow

na Naboo, z rozrzuconymi do skoku ramionami, był namalowany tradycyjną metodą,

ale wyglądał na niedokończony -szczegoły zatoki były przy krawędziach ledwie

zarysowane, a twarz

kobiety pozbawiona detali, z wyjątkiem czarnych oczu. Dawało to dość

niepokojące, niesamowite wrażenie.

- A ja chętnie się czegoś napiję. Prożnio... - Odwrociła się w stronę bocznych

drzwi, ktore chwilę poźniej się odsunęły, ukazując droida protokolarnego.

Jego lśniący - zapewne polerowany całkiem niedawno - pancerz pokrywała pstrokata

warstwa plam w najrożniejszych kolorach, pochodzących zapewne, jak domyślał

się Buźka, ze staroświeckiej palety i pędzli leżących na stole.

Droid stał bez słowa, czekając na rozkazy.

- Przynieś mi kieliszek wina, moj drogi. - Zehrinne uśmiechnęła się do niego. -

Czerwonego. Stołowego. - Spojrzała na Buźkę. - Na pewno nie ma pan na nic

ochoty?

- Dziękuję - zapewnił ją. - Dopiero co jadłem lunch.

- No dobrze. - Machnęła dłonią i droid zniknął w głębi pokoju za drzwiami.

Buźka spojrzał na nią, unosząc brwi.

- Nazwała go pani Prożnia?

- W prożni nie rozchodzi się głos - wyjaśniła gospodyni. -A pierwszą rzeczą,

jaką zrobiłam, kiedy kupiłam go tydzień temu, było wyłączenie jego wokabulatora.

W razie potrzeby pisze albo przekazuje wiadomości wizualnie. Jasne, ma

oczywiście awaryjne obchodzenie dewokalizacji... ale na razie mogę się cieszyć

zbawienną,

błogosławioną ciszą.

Buźka zamyślił się na chwilę.

- Wie pani, takie jednostki świetnie sprzedawałyby się nawet na czarnym rynku.

Jestem pewien, że chętnie kupowaliby je wszyscy, ktorzy mieli na dłuższą

metę do czynienia z droidami protokolarnymi.

- Wie pan co? Pomyślę o tym. Muszę się czymś zająć. Mam co prawda ten

apartament... ale jego utrzymanie jest stanowczo zbyt kosztowne.

- Była pani... nadspodziewanie szczera, jeśli chodzi o pani sytuację materialną,

kiedy się z panią skontaktowaliśmy. - Buźka spojrzał na nią wspołczująco.

- Ale nawet wtedy dało się odczuć, że jest coś jeszcze... coś, co zechce pani

wyjawić tylko podczas rozmowy w cztery oczy.

- Nie jestem paranoiczką. - Zehrinne westchnęła. - Ale to potężny człowiek...

ktory ma wszędzie swoje wtyki. Nie sądzę, żeby naprawdę chciał mnie skrzywdzić,

ale uważam, że należy mu się porządne lanie, a nie przypuszczam, żeby się go

spodziewał.

Buźka pokiwał głową, a Zehrinne wybuchnęła perlistym śmiechem.

- Urodzony aktor!

- Przepraszam? - spytał zbity z tropu Loran.

- Pańska twarz, mimika... Całkiem jakby chciał pan powiedzieć: „Proszę

kontynuować. Nie, nie dziwi mnie ani trochę, że chce mu pani porachować kości,

bo

stary drań na to zasługuje. Tak, jest pani bardzo atrakcyjną kobietą, ale tym

razem nic z tego nie wyjdzie” i kilkanaście innych rzeczy naraz - a wszystko

Strona 49

Aaron Allston - Cios łaski

to bez słow!

Buźka poczuł, że się czerwieni.

- Naprawdę nie probuję panią... manipulować - zaczął się tłumaczyć. - To po

prostu...

- Siła przyzwyczajenia?

- Coś w tym stylu. Czy mogłaby pani rozwinąć wątek, wspomniany podczas naszej

rozmowy przez komunikator? Obiecuję, że postaram się być mniej...

- Mniej wyrachowany? Och, proszę się nie kłopotać. Przypuszczam, że ma pan to we

krwi.

Przeszkodziło im ponowne pojawienie się Prożni, ktory - w całkowitej ciszy i

sprawiając jakimś cudem wrażenie urażonego - z niezwykłą nawet jak na droida

protokolarnego sztywnością postawił na stole obok swojej pani kieliszek wina, po

czym zniknął rownie cicho, jak się zjawił.

Zehrinne upiła łyk wina, ważąc w myśli słowa.

- Poznałam Stavina jakieś trzydzieści lat temu, pięć lat po zajęciu Coruscant

przez Nową Republikę. Pamiętam, że wowczas w holowiadomościach trąbiono

niemal wyłącznie o Posiewie Śmierci. Miałam osiemnaście lat i zarabiałam na

życie jako modelka, a on służył w stopniu kapitana i był tuż po trzydziestce.

Nie był jakoś szczegolnie przystojny, ale w mundurze naprawdę robił wrażenie, a

poza tym był ambitny i bystry, staroświecki, szarmancki i uparty. Na dodatek,

z jakichś jemu tylko znanych powodow, postanowił, że się w nim zakocham i go

poślubię - niekoniecznie w tej kolejności. I tak też się stało.

- Nie brzmi źle - skomentował Buźka.

- I rzeczywiście tak było w naszym związku przez wiele lat. Nie kazał mi rzucić

zajęcia modelki, nawet o tym nie wspomniał, ale dla mnie była to praca,

nie powołanie, a bycie żoną ambitnego oficera także może być pracą. Jeśli zaś

jest się w tym dobrym, można partnerowi

pomoc w wywiązywaniu się z obowiązkow zawodowych znacznie lepiej, niż zrobiłby

to sam. Mam tu na myśli bywanie na salonach, nawiązywanie znajomości,

przyczynianie

się do awansow... Byłam w tym naprawdę dobra.

Buźka zmarszczył czoło.

- I wszystko było cudownie jak w bajce? Żadnych problemow?

- Całe mnostwo! - zapewniła go Zehrinne. - Jednak w większości były to typowe

spięcia na linii mąż-żona. Na przykład takich jak to, że nie byliśmy do końca

kompatybilni genetycznie, więc nie mogłabym mu urodzić dzieci bez dużej

ingerencji medycznej, a on tego nie chciał. Nie zgadzał się też na adopcję. -

Upiła

znow wina i wyjrzała przez okno. - Hm, chyba w przyszłym tygodniu zdecyduję się

na adopcję. Sama. Nikogo nie muszę już pytać o zdanie.

- W sytuacji, kiedy nie stać pani na utrzymanie domu? - Buźka pożałował tych

słow natychmiast, jak tylko je wypowiedział. To nie był jego interes, jednak

nawykł do ciągłego wybiegania myślami w przyszłość i nieustannego planowania,

więc nie zdołał utrzymać języka za zębami.

Zehrinne uśmiechnęła się do niego chłodno.

- O, właśnie, o tym mowiłam.

- Przepraszam - bąknął. - Hipokryta za mnie. Ale sam adoptowałem corkę mojej

żony... Właściwie nawet nie wiem, czy jestem za, czy przeciw, jeśli chodzi

o kwestię pani adopcji.

- O, to już lepiej. Na czym to skończyłam?

- Najczęściej niezłe lata małżeństwa.

- Fakt. Przenieśmy się w takim razie dwanaście lat do przodu. Thaal miał już

wowczas stopień pułkownika i był prawą ręką generała, a więc idealnym materiałem

na awans wojskowy - w stopniu, na jaki oczywiście pozwalała sytuacja w czasie

pokoju. I wowczas nadarzyła się najlepsza okazja dla chcącego się wykazać

oficera: Yuuzhan Vongowie najechali naszą galaktykę i zaczęła się rzeź. -

Rzuciła Buźce beztroskie spojrzenie.

- I kto tu teraz probuje manipulować? - wytknął jej, na co podniosła wysoko brwi

i powtorzyła jego wcześniejsze:

- Przepraszam?

- Sugeruje pani, że najokrutniejsza wojna w cywilizowanej historii galaktyki

była okazją do świętowania, i rzuca mi pani niewinne spojrzenie, żeby sprawdzić,

jak na to zareaguję...

Uśmiechnęła się do niego.

- Przepraszam, nie mogłam się powstrzymać. Chyba jestem urodzoną prowokatorką.

Przez trzydzieści lat małżeństwa musiałam to w sobie tłumić, a teraz, kiedy

już nie ma takiej potrzeby... Mniejsza z tym. W każdym razie Stavin wykazywał

się przez pierwszą połowę wojny niezwykłą skutecznością, był rzetelny i tak

Strona 50

Aaron Allston - Cios łaski

przewidywalny, że aż nudny... ale potem Yuuzhan Vongowie zaczęli się

niebezpiecznie zbliżać do Coruscant. Wysłał mnie na Denon, gdzie miałam być

bezpieczna.

Kiedy doszło do ostatecznej bitwy na Coruscant, jakimś cudem zdołał przekonać

swoich przełożonych, żeby wysłali go na Vandor-3 i pozwolili stworzyć tam

komorkę ruchu oporu. Co, muszę przyznać, wyszło mu całkiem nieźle. To właśnie

tam powołał do życia zastępy swoich Skoko-psow i został obwołany bohaterem.i

- Dalej też brzmi całkiem nieźle - zauważył Buźka.

- Wcale nie. - Zehrinne pokręciła głową. - Wtedy właśnie przestało się między

nami układać. Oczywiście, wowczas o niczym jeszcze nie wiedziałam. Wojna

się skończyła, Coruscant zostało terraformowane i bardziej dzikie, niż było

kiedyś, uchodźcy zaczęli wracać do domow... tak jak Stavin, ktory wtedy był

już dla mnie właściwie obcym człowiekiem. To znaczy, owszem, rozmawialiśmy -

wyłożył mi wszystko uczciwie do bolu. Powiedział, że wie, że to mnie zawdzięcza

dużą część swojej kariery, że nadal pozostaniemy małżeństwem, że należy do mnie

połowa naszego majątku i że nie zrobi nic, co mogłoby zaszkodzić naszemu

wizerunkowi... ale z nami już koniec. Twierdził, że to wszystko jego wina, ale

nie zamierzał nawet probować tego naprawić.

Buźka pochylił się w jej stronę, pewien, że jest na tropie odpowiedzi, ktora

może się okazać cenna.

- I nigdy nie wspomniał o przyczynach?

- Nie, jednak i tak się dowiedziałam... w końcu nadal obracałam się w tych

samych kręgach towarzyskich. - Wzruszyła ramionami. -Wolał młodsze.

- I... i to wszystko? - wykrztusił Buźka, wyraźnie zaskoczony. |

- Tak. Po tym, jak nieoficjalnie się rozstaliśmy, znalazł sobie dwudziestoletnią

kochankę. Byli ze sobą jakieś dziesięć lat, a potem zostawił jej ładny

apartamencik, niezły interes i zagroził, że wszystko zabierze, jeśli będzie się

awanturowała. No i wziął sobie nową, tym

razem dziewiętnastolatkę. To było pięć lat temu. Daję im jeszcze jakieś pięć

lat, zanim ją także porzuci.

Buźka zamrugał, zastanawiając się nad czymś.

- Może nawet mniej - mruknął.

- Dlaczego pan tak sądzi?

- Och, zwykłe przeczucie - zapewnił ją beztrosko, starając się niczego po sobie

nie pokazać. - Jednak ostatnio coś między panią a generałem się zmieniło,

mam rację? To dlatego ma pani problemy finansowe i zwolniła pani służbę...?

- Złożył wniosek o rozwod - wyjaśniła krotko Zehrinne. - Zamroził wszystkie

finanse; nie mogę z nich korzystać, dopoki rozwod nie będzie prawomocny. -

Wskazała dłonią otoczenie. - Na szczęście po jego wyprowadzce ten apartament

przeszedł na moją własność. Jeśli będę musiała, sprzedam go, kupię coś

mniejszego

i przez jakiś czas będę mogła utrzymać się z reszty pieniędzy, ale wolałabym

tego nie robić. Kocham to miejsce.

- Czy wyjaśnił, dlaczego zależy mu na rozwodzie?

- Z jego sugestii wynikało, że chce poślubić swoją obecną utrzymankę, ale jakoś

nie chce mi się w to wierzyć. Sądzę, że nie wytrzyma z nią długo... jak

z każdą do tej pory. Wydaje mi się... - urwała, szukając właściwych słow. -

Wydaje mi się, że jedną z przyczyn, dla ktorych jest tak dobrze zorganizowany,

jest lęk przed niedokończonymi sprawami, luźnymi wątkami w życiu. Prześladuje go

to i spędza mu sen z powiek. Chyba nagle ja też stałam się taką sprawą.

- A więc generał postanowił zrobić porządek ze swoim życiem prywatnym, zanim...

no właśnie, zanim co?

- Nie mam pojęcia.

Buźka stłumił cisnący mu się na usta uśmiech. Podczas całej tej rozmowy nie

dowiedział się prawie nic oprocz tego, że Stavin Thaal lubił młodsze od siebie

kobiety i że wkrotce w jego życiu ma nastąpić jakaś wielka zmiana - zmiana,

ktora zmuszała pedantycznego generała do zamknięcia wszystkich niezakończonych

spraw.

To nie było wiele - a tym bardziej nie było czymś, co mogłoby posłużyć jako

dowod w sprawie sądowej - jednak Buźce wystarczyło. Ten „wielki przełom” mogł

być w istocie wszystkim, jednak bardzo prawdopodobne, że miał coś wspolnego ze

zmianą planow zawodowych Thaala... planow, ktore mogły być obliczone na

zaszkodzenie Sojuszowi.

To prawda, ta rozmowa nie dała mu wiele, ale jednak coś: wątki, ktore należało

zbadać w następnej kolejności.

- Czy mogłaby mi pani zdradzić nazwiska jego kochanek?

- Jasne. Właściwie to... - Wysunęła niewielką szufladę ze stołu i wyjęła z niej

datapad. Otworzyła go, wpisała coś i przeglądała przez chwilę jakieś pliki

Strona 51

Aaron Allston - Cios łaski

na ekranie, a potem znow zamknęła. - Za chwilę otrzyma pan pełną listę z

informacjami kontaktowymi.

- Jestem pani dozgonnym dłużnikiem. - Wstał z fotela. - Jeśli stanowi to dla

pani jakieś pocieszenie, sądzę, że zachowała się pani względem generała bardzo

wspaniałomyślnie. Gdybym potraktował moją Dię tak jak on panią... załatwiłaby

X-winga, znalazłaby mnie i rozpyliła na atomy.

- Proszę jej przekazać, że bardzo mi się podoba taki pomysł. Prożnia odprowadzi

pana do wyjścia.

Po powrocie do domu, rownież apartamentu w jednym z drapaczy chmur, ale znacznie

skromniejszego - i milszego - niż rezydencja Zehrinne, Buźka zaszył się

w swoim gabinecie i zaczął szukać w HoloNecie informacji o Cadrin Awel, teraz

trzydziestopięciolatce, pochodzącej z Vandora-3. Jako nastolatka dziewczyna

śpiewała

iwygrywała lokalne konkursy talentow, ale nie udało jej się zaistnieć w

przemyśle rozrywkowym na pobliskim Coruscant. Wraz z kilkorgiem członkow rodziny

i przyjaciołmi ukrywała się przez dwa lata w niezamieszkanym rejonie Vandora-3;

udało im się umknąć uwagi Yuuzhan Vongow, jednak nie zachowało się zbyt

wiele informacji o jej poczynaniach przez okres dziewięciu lat po wojnie. Kilka

lat temu, tuż przed rozpoczęciem Drugiej Galaktycznej Wojny Domowej, kupiła

na swojej rodzinnej planecie sporą posiadłość na wsi, gdzie organizowała coś w

rodzaju obozow szkoleniowych dla rekrutow. Mieszczuchy, w większości mieszkańcy

Coruscant, mogli się na nich uczyć sztuki przetrwania. W materiałach

promocyjnych jej, jak go nazwała, „Rezerwatu Cadrin”, znalazła się wzmianka o

okresie

spędzonym w odosobnieniu podczas wojny z Yuuzhanami, ale nic na temat związkow z

generałem Thaalem. Według krotkiej notki sprzed dwoch lat wyszła za jednego

z kolegow z czasow wojny. Jej hologramy i zdjęcia przedstawiały ładną,

wysportowaną blondynkę.

Z danych na temat Keury Fallatte, obecnie dwudziestoczterolatki, wynikało, że

urodziła się na Tatooine. Była zdolnym mechanikiem

iopuściła ojczystą planetę w wieku szesnastu lat, żeby zostać pilotem. Trzy lata

poźniej porzuciła swojego pracodawcę i przeniosła się do modnego hostelu

na Coruscant, a po zakończeniu Drugiej Galaktycznej Wojny Domowej i tydzień po

tym, jak Thaal został generałem (Buźka porownał dane), przeniosła się do

najlepszego hostelu w Ackbar City na Vandorze-3. Niestety, z informacji, do

ktorych udało mu się dotrzeć, wynikało, że już tam nie przebywa. Wymeldowała

się zaledwie kilka tygodni temu i nie zostawiła żadnych namiarow na siebie.

Mężczyzna z rejestracji, ktorego Buźka probował pociągnąć za język, mimo że

gorliwie przyjął przelany napiwek, stwierdził tylko, że kiedy opuszczała hostel,

była cała szczęśliwa, ale niezbyt skora do zwierzeń. Buźce nie udało się

wyśledzić, dokąd mogła się udać.

Sporządził dla Widm krotki raport na temat uzyskanych od Zehrinne informacji i

wstępnych wnioskow, ale nie zawarł w nim dalszych rozkazow. Ufał, że będą

wiedzieli, jak wykorzystać przesłane dane. Zaszyfrował przekaz, zainstalował go,

ukrył w grze na datapada

iwysłał, a potem spisał jeszcze jedno sprawozdanie, ktore tym razem

przetransmitował na pokład „Oka Quarrena”, jachtu dostarczonego mu przez Boratha

Maddeusa.

Stamtąd raport miał zostać wysłany do punktu docelowego.

Zakończywszy wreszcie pracę, opuścił gabinet i przeszedł do sąsiadującej z

salonem jadalni. Jego żona Dia i corka Adra czekały na niego, plotkując i co

jakiś czas zerkając na ekrany swoich datapadow. Były do siebie tak bardzo

podobne... Zielonoskore Twi’lekanki, obie niskie, ale umięśnione jak piaskowe

pantery. Dia miała na sobie wygodny, cywilny skafander pilota komercyjnej floty,

ktorej była udziałowcem, a Adra była ubrana w kombinezon we wzor z plątaniny

zielonych i pomarańczowych paskow i zygzakow, co przyprawiało

o oczopląs.

Buźka podszedł do nich tak cicho, że zauważyły go dopiero, kiedy był prawie przy

samym stole. Na widok jego miny obie ucichły

i spojrzały na niego pytająco.

- Obiecuję - odezwał się Buźka do żony - że nigdy nie wkurzę cię tak bardzo,

żeby przyszło ci do głowy wziąć X-winga i rozpylić mnie z jego działek na

atomy.

- Bardzo mądrze. - Wskazała mu wolne krzesło. - Kto dziś gotuje?

- Ty.

- W takim razie zamowmy coś.

Buźka usiadł i zmierzył surowym wzrokiem swoją corkę.

- A ty, młoda damo... Masz mi się wystrzegać starszych oficerow, ktorzy uganiają

Strona 52

Aaron Allston - Cios łaski

się za nastolatkami. Zostawią cię, jak tylko skończysz trzy dychy.

Adra westchnęła i przewrociła oczami.

- Rany, tato, nienawidzę, jak przynosisz pracę do domu...

ROZDZIAŁ 12

STACJA KONTROLI CZUJNIKOW MULA/AR, PRZESTRZEŃ IMPERIALNA, ZEWNĘTRZNE RUBIEŻE 19

lat po bitwie o Yavin (25 lat temu)

- Hej, ty, debilu!

Prosiak podniosł wzrok znad mopa, ktorym mył ostatni kawałek podłogi głownego

pokładu stacji. Nieskazitelne teraz płyty z jasnego duraplastu tu i owdzie

zdobiło godło Imperium, a wokoł stały siatkowe stoły i krzesła. O tej porze było

tu niemal pusto; poza nim w sali siedziała tylko jedna osoba - siwy, posunięty

w latach służbista w szarym mundurze, dopijający przy jednym ze stolikow kubek

kafu.

Korzystając z kija od mopa, Prosiak posłał kubeł w jego stronę

ichrząknął pod nosem coś niepochlebnego w gamorreańskim.

Oficer spojrzał na niego i westchnął, jakby samo mowienie było dla niego

ogromnym wysiłkiem.

- Rozumiesz w basicu?

Prosiak chrumknął potwierdzająco.

- Świetnie. W takim razie mam dla ciebie nowe zadanie. - Mężczyzna wskazał do

gory - nie na iluminator, ale na zewnątrz, a dokładniej na permabetonową

powierzchnię, pokrytą czymś, co wyglądało na warstwę białego żwiru i pyłu,

stanowiącą zewnętrzną ścianę bazy. W miejscu wskazanym przez oficera szpeciła

ją ciemna, dwumetrowej

długości plama, psująca nieskazitelny efekt elewacji. - Widzisz to? -spytał. -

Masz to wyczyścić. Teraz.

Prosiak zadygotał, a potem wskazał energicznie na oficera, zamachał rękami,

opuścił je i podniosł znow gwałtownie, najwyraźniej starając się wytłumaczyć

jakieś straszne konsekwencje proby dostania się do ściany. Pokaz zakończył serią

przenikliwych piskow.

Oficer pokręcił głową.

- Nie - mowił powoli i wyraźnie, jakby tłumaczył coś niedorozwiniętemu dziecku.

- Kiedy tu jesteś, wyłączamy miny i aktywatory zapalnikow. Masz iść do

Wieży Trzeciej i wytłumaczyć strażnikowi, że chcesz wyjść na zewnątrz. Będzie

wiedział, po co przyszedłeś, więc wyłączy wszystko na czas twojej pracy i

włączy z powrotem, kiedy wrocisz.

Prosiak zakwiczał cienko z udawanym strachem; po chwili zgarbił się pod surowym

spojrzeniem oficera, zabrał wiadro, uważając, żeby z mopa nie nakapało

na świeżo umytą podłogę, i powlokł się do drzwi prowadzących do strażnicy wieży

numer trzy.

Oficer mowił prawdę - kiedy Prosiak wdrapał się na gorę, mężczyzna w budce

ledwie zaszczycił go spojrzeniem sponad monitorow czujnikow, a ściana wcale

nie wybuchła pod jego stopami.

Prosiak zajął pozycję nad plamą i wyciągnął się na brzuchu na murze. Nogi miał

zwieszone na stronę otaczającej bazę dżungli, a głowę - nad rowno przyciętym

trawnikiem porastającym jej dziedziniec. Sięgnął po swoj mop.

Kilka ładnych dni zajęło mu zapoznanie się z zabezpieczeniami bazy i wymyślenie

tego planu. Dzięki bombie w kruchej, duraplastowej skorupce i sporej procy,

ktore zbudował w swoich maleńkich kwaterach, udało mu się zaszczepić na ścianie

poprzedniego wieczoru szybko się rozpleniający, ale niegroźny grzyb. Pod

dotknięciem chemikaliow, ktorymi nasączony był mop Prosiaka, porost kurczył się

szybko przy akompaniamencie syku i niemal natychmiast odpadał od ściany

i zaścielał płatami ziemię.

Siedzący w sali na dole oficer chyba był zadowolony z jego pracy - wysączył do

końca swoj kaf, wstał i skierował kroki do wyjścia.

Wowczas Prosiak sięgnął do mętnej cieczy w swoim wiadrze i wydobył z niej kilka

przedmiotow. Zostawił swoje narzędzia pracy i ruszył z powrotem do wieży.

Strażnik nawet na niego nie spojrzał.

- Skończyłeś? - spytał tylko.

- Nie, durniu, dopiero zaczynam - odparł Prosiak w basicu, a kiedy strażnik

podniosł na niego zaskoczony wzrok, wyjął swoj kieszonkowy pistolet blasterowy

i poczęstował go strzałem ogłuszającym wymierzonym prosto w pierś.

Przejście z Wieży Trzeciej do dwojki zajęło mu tylko kilka minut; na miejscu

powtorzył całą procedurę z tamtejszym strażnikiem, otworzył ukryty wcześniej

w wiadrze pojemnik, chroniący linę i pojemnik z szybkoschnącym klejem przed

zamoknięciem, przycisnął jej koniec do muru i nożem przedziurawił pojemnik

ze spoiwem. Substancja spłynęła po lince i ścianie i zastygła natychmiast w

kontakcie z zawartym w powietrzu tlenem.

Strona 53

Aaron Allston - Cios łaski

Prosiak odliczył trzy minuty, starając się mieć na oku salę ze stolikami, na

wypadek gdyby ktoś wrocił do środka. Nikogo nie zauważył. Przerzucił resztę

liny na drugą stronę muru i odczekał, zanim nie poczuł na niej ciężaru.

Wkrotce zza muru wynurzyła się owłosiona łapa, a po niej reszta ciała Runta.

- Długo ci to zajęło - stwierdził Thakwaash.

- Ten pedantyczny fetyszysta robi sobie przerwy dopiero wieczorem - wyjaśnił

Prosiak.

Następna wyłoniła się zza muru uśmiechnięta od ucha do ucha Shalla. Tak jak i

Runt, miała na sobie czarny, obcisły skafander. Prosiak podał jej rękę i

pomogł wspiąć się na ścianę, a w tym czasie Runt chwycił oburącz za linę i

zaczął ciągnąć. Na pierwszy rzut oka było widać, że zmaga się z ogromnym

ciężarem;

Prosiak skrzywił się, słysząc dobiegający raz po raz zza muru odgłos tarcia o

ścianę, ale już po chwili wtaszczyli na jej szczyt kosz wypełniony workami

z solidnego materiału. Prosiak pomogł Shalli go chwycić, podczas gdy Runt

wciągnął resztę na gorę.

Zanim minęło kilka minut, byli z powrotem na ziemi, u podstawy Wieży Trzeciej,

każdy z torbą na ramieniu. Pakunek Runta był największy.

Kiedy Thakwaash wyglądał przez okienko w opancerzonych drzwiach, Shalla

nachyliła się do ucha Prosiaka i szepnęła:

- Dostałam awans!

- O, nie! - Prosiak zgarbił się zauważalnie. - Myślałem, że zostaniesz z nami

już na zawsze...

- Wiesz, ja też się tego czasem obawiałam - rzuciła beztrosko. - Rany, dwanaście

lat! W przyszłym tygodniu będę już oficerem śledczym. Nigdy więcej bojek...

- Ale przecież jesteś w tym taka dobra! - zaoponował Prosiak.

- Ooch, słodziak z ciebie. - Ucałowała go w policzek. - Imperium niebawem się

podda, Prosiaku, i wszystko się zmieni. Będę mogła skorzystać z okazji i

rozpocząć nowy etap w życiu.

- Ale już nie będzie tak fajnie...

Runt obejrzał się na nich gniewnie przez ramię.

- Zamkniecie się wreszcie czy nie? Mamy zadanie do wypełnienia. O, a poza tym

ktoś właśnie nadchodzi.

- Jest moj! - Shalla otrząsnęła się, jakby szarpnięta nagłym dreszczem, ale

Prosiak wiedział, że po prostu rozluźnia się przed walką. Runt wspiął się na

metalowe schody, a Prosiak cofnął się na sam doł i podniosł ręce do gory, jakby

się poddawał.

Kiedy drzwi się otworzyły, ich oczom ukazał się żołnierz - ubrany w identyczny

mundur, jak strażnicy, ktorych Prosiak wcześniej unieszkodliwił - trzymający

w dłoniach tacę zastawioną kilkoma kubkami kafu. Na widok Prosiaka wybałuszył

oczy.

- Hej, co ty wyprawiasz?

Wtedy do akcji wkroczyła Shalla: wyszła z cienia i uderzyła nisko. Prosiak nawet

nie zawracał sobie głowy probą złapania tacy, zanurkował tylko i wcisnął

guzik zamykający drzwi. Zatrzasnęły się, zanim jeszcze kubki uderzyły z brzękiem

o podłogę.

Do tej pory Shalla zdążyła już zadać drugi cios - jak się okazało, zupełnie

niepotrzebnie. Runt zszedł ze schodow, dźwignął nieprzytomnego oficera i powlokł

się z nim z powrotem na gorę, gdzie zostawił go obok kolegi.

Trojka Widm przekradła się u stop muru i weszła do sekcji badań. Wyprzedzająca

resztę o kilkanaście metrow Shalla obezwładniła dwoch naukowcow, jednym

ciosem powaliła strażnika pełniącego służbę na następnym skrzyżowaniu korytarzy

i celnym kopniakiem znokautowała kapitana marynarki, ktory pechowo znalazł

się tuż pod głownym centrum komputerowym laboratorium.

Prosiak pokręcił z rozbawieniem głową.

- Jak ona może tak po prostu to rzucić? Widać przecież na pierwszy rzut oka, jak

uwielbia tę robotę... - Przyglądał się w milczeniu, jak ich przyjaciołka

bezszelestnie przekrada się do laboratorium.

Runt skinął głową.

- Szpieg we mnie zgadza się z tobą, ale jako człowiek tęskniący za rodziną

pytam: „Czy to tutaj naprawdę jest moja rodzina?” Może ona też ma w sobie

kobietę

tęskniącą za rodziną. Pacyfista we mnie mowi: „Chociaż wiem, że działam

słusznie, ranię ludzi”. Może w niej też tkwi pacyfistka. Twoje ja, ktorego

używasz

najczęściej, jest też najbardziej wysłużone, Prosiaku. To, ktorego używasz

rzadko, dopomina się o swoje.

Shalla wychyliła głowę zza drzwi i przynagliła ich gestem.

Strona 54

Aaron Allston - Cios łaski

W centrum komputerowym Prosiak zasiadł za głownym pulpitem sterowniczym i zaczął

wpisywać sekwencje kodow i komend, ktore przekazał mu Buźka. Konsola posłusznie

przekazywała je do punktow rozmieszczenia czujnikow.

Wkrotce umieszczony w przestrzeni kosmicznej skaner, skupiacz i interpretator

światła oraz stanowisko nasłuchiwania częstotliwości zacznie zgłaszać usterki.

Część z nich przetransmituje informacje do najwyższego dowodztwa floty,

podlegającego admirałowi Pellaeonowi; niektore zainicjują procesy

autodestrukcji,

a jeszcze inne dezaktywują wszystkie procesy transmisyjne i repozycyjne i zużyją

całe swoje paliwo na probę dotarcia do najbliższego słońca - co też w

końcu im się uda.

Owszem, wojna dobiegała końca, ale dopoki nie zostanie definitywnie zakończona,

siły zbrojne i wywiad Nowej Republiki będą miały pełne ręce roboty.

Runt zaczął schodzić po schodach, obładowany materiałami wybuchowymi, a Prosiak

znow zwrocił się do Shalli:

- Bez ciebie nie będzie już tak samo.

Uśmiechnęła się do niego smutno.

- Mowisz tak za każdym razem, kiedy ktoś odchodzi. Powiem ci coś: może być tak

samo, jeśli tylko sprobujesz poznać bliżej nowe Widma. Ech, Prosiaku,

Prosiaku...

czy na końcu zostanie ktoś oprocz ciebie?

Z bezpiecznej odległości kilometra przyglądali się, jak wybucha Stacja Kontroli

Czujnikow Mulvar - co prawda nie wyleciała w powietrze cała. Runt podłożył

ładunki bardzo starannie, dokładnie tak, jak nauczył go Kell. Wybuch nastąpił

kilka metrow pod ziemią, obracając laboratorium w perzynę, burząc część

zewnętrznego muru i niszcząc silniki. Zapewne nie obyło się bez ofiar

śmiertelnych, ale starali się ograniczyć

ich liczbę do minimum. Shalla spojrzała smutno na Prosiaka.

- Voorcie, Voorcie...

- Od kiedy to jestem dla ciebie Voortem? - spytał, zdziwiony.

Złapała go za ramię i potrząsnęła nim.

- Voort... - powtorzyła.

POKŁAD „WSTRZĄSAJĄCEGO", ZEWNĘTRZNE RUBIEŻE 44 lata po bitwie o Yavin (dziś)

Voort ocknął się powoli i niechętnie, jak przez mgłę uświadamiając sobie, że

zasnął w fotelu nawigatora, a teraz Bhindi potrząsa nim gwałtownie, starając

się go dobudzić.

To jej, nie Shalli głos powtarzał raz po raz:

- Voort!

- Wybacz. - Zamrugał nieprzytomnie. - Przysnęło mi się.

- Włącz implant. Ledwie rozumiem, co tam bełkoczesz.

Spełnił jej prośbę.

- Pani dowodco, z żalem przyznaję się, że zasnąłem na służbie. Teraz będziesz

musiała zwolnić mnie ze stanowiska, kazać mi się oddalić do moich kwater

i nałożyć na mnie areszt domowy.

Bhindi parsknęła śmiechem.

- Chciałbyś. - Usiadła w fotelu kapitana. - Co ci się śniło? Dygotałeś jak pies

bojowy.

Voort wyjrzał przez przedni iluminator. Zamiast rozmigotanych smug światła

zobaczył za nim gwiazdy. Czekali, oddaleni całe lata świetlne od układow

słonecznych,

aż Turman, Scut i Jesmin wrocą ze stacji przemytniczej. Załoga przechwyconego

przez nich „Wstrząsającego” została już wysadzona na jednym z księżycow

odległego

gazowego olbrzyma. Zostawili im całkiem sporo prowiantu i wody z zapasow statku.

Voort nie odpowiedział od razu.

- To nie ma znaczenia, o czym śniłem. Zrozumiałem jednak, że zawsze jest tak

samo... zmieniają się tylko twarze.

- Nie rozumiem... - W głosie Bhindi brzmiało zakłopotanie.

- Paker. Aktor. Mechanik. Ekspert sztuk walki, spec od ładunkow wybuchowych...

Czasem role są dzielone, zmieniają konfigurację, przypadają w udziale komuś

innemu, są dziedziczone... ale zawsze jest to samo, nieważne, czy ktoś odchodzi,

znika, ginie, czy przyjmuje je ktoś inny.

- Rany, nie powinieneś być na nogach przez bite sześćdziesiąt godzin, bo

zamieniasz się w smętnego filozofa.

Kątem oka Voort dojrzał migające na panelu kontrolnym światełko.

- Mamy sygnał kontrolny transpondera promu. Wracają.

ROZDZIAŁ 13

ACKBAR CITY, VANDOR-3

Strona 55

Aaron Allston - Cios łaski

Myri splotła dłonie na szklance ze swoim pierwszym tego wieczoru drinkiem, słabą

mieszanką brandy i gazowanego napoju, i rozejrzała się po wnętrzu z wysokiego

stołka przy barze.

Noc była jeszcze młoda. W bazie dopiero następowała zmiana warty: ci, ktorzy

zamierzali uderzyć w miasto, szorowali się teraz pod saniprysznicami, ubierali

w czyste ciuchy i robili plany na wieczor, więc w knajpie było raczej spokojnie,

choć dało się wyczuć atmosferę wyczekiwania.

W lokalu nazwanym (nieco zbyt dumnie jak na niewyrożniające się niczym

szczegolnym miejsce, w ktorym można się czegoś napić i potańczyć) Jokko Haning’s

Emporium miejscowi snuli już własne plany podbojow. Myri naliczyła dwadzieścioro

wystrojonych osobnikow obojga płci, rozglądających się wśrod żołnierzy

za potencjalnym materiałem na męża czy żonę, dzięki ktoremu mogliby dać nogę z

Vandora-3. W lokalnym slangu nazywano ich hienami. Sześciu mężczyzn i

czternaście

kobiet. Ona była piętnasta.

Hieny nie były jedyną lokalną grupą, ktora polowała tu na swoje ofiary. Myri

potrafiłaby wskazać palcem całkiem pokaźną grupkę kobiet i mężczyzn, ktorych

mowa ciała wyraźnie sugerowała, że za odpowiednią cenę chętnie zawrą mniej

zobowiązujący związek. Za barem chudy droid - zmodyfikowana jednostka medyczna,

pomalowana na odcień ciemnego piwa - mył szklanki i kubki, a dwie kelnerki

ubrane w skąpe ciuszki (jedną z nich była samica rasy Wookie, ktora, zdaniem

Myri, wyglądała zdecydowanie dziwacznie w fartuszku) niespiesznie serwowały

drinki, podczas gdy czteroręki, porośnięty zieloną sierścią muzyk niewiadomej

rasy rozgrzewał obie pary kończyn, strzelając knykciami zza klawiatury, na

ktorej w widocznym miejscu stał talerzyk na napiwki. Otyły, siwy mężczyzna,

siedzący samotnie przy stoliku, składał i rozkładał stertę kolorowych wydrukow

na flimsi; Myri zauważyła nadrukowany na pierwszej karcie tekst i zdjęcie

przedstawiające sielską, zieloną okolicę.

Prychnęła cicho pod nosem. Facet był najwyraźniej agentem nieruchomości - i to

na tyle zdesperowanym, żeby probować wcisnąć tanie działki żołnierzom, ktorym

jakimś cudem przyszłoby do głowy tutaj zostać. Coż, możliwe, że nie był to tak

całkiem głupi pomysł, uznała po chwili - chociażby z tego względu, że oferowane

przez niego usługi tak bardzo rożniły się od tych, ktore można było znaleźć w

barze.

Na stołku obok niej usiadł jakiś gość i od razu odwrocił się w jej stronę.

- Widziałem cię już tutaj - zagadnął. Był szczupły, muskularny i prawie

przystojny; jego czarne loki falowały w podmuchach wentylacji. Miał na sobie

całkiem

przyzwoity stroj - czarne spodnie i czarną bluzę w deseń białych punkcikow

(przypominający jednobarwne pole gwiezdne) z dekoltem w szpic. Wyglądał na

dwadzieścia

kilka lat, jak zresztą większość hien w lokalu.

- Serio? - Myri upiła łyk swojego drinka. Wiedziała doskonale, że odpowiedź

brzmi „nie” i że taki tekst był po prostu standardem na podryw. Za każdym razem,

kiedy wybierała się, żeby gromadzić informacje - szczegolnie w tłocznych barach,

gdzie pełno było hien -przybierała inną tożsamość. Dziś wieczor miała

śnieżnobiałą perukę i ciemną skorę.

Facet kiwnął głową.

- Tak. Tylko że dwa dni temu byłaś ruda i miałaś urocze piegi.

Fierfek! - zaklęła w myśli. A więc gość rzeczywiście ją widział

i jakimś cudem rozpoznał mimo przebrania!

- Lubię zmieniać wygląd - rzuciła beztrosko. - Czego ode mnie chcesz? Hieny nie

łączą się w stada... no, chyba że laski.

- A może wcale nie jestem hieną? - szepnął nieznajomy, starając się brzmieć

tajemniczo. - Może jestem ze Służb Bezpieczeństwa Galaktycznego Sojuszu i tropię

Poczworne Działka?

W tej chwili Myri cieszyła się, że na ten wieczor wybrała ciemną karnację - była

pewna, że dzięki temu nie widać rumieńca zaskoczenia na jej twarzy. Czuła,

że policzki jej płoną, bo udało mu się ją zagiąć, ale zachichotała, całkiem

jakby powiedział jakieś nieskończenie zabawne głupstwo. Dzięki temu zyskała

chwilę na sprawdzenie w pamięci stanu uzbrojenia: kieszonkowy blaster w kaburze

na plecach, ukryty pod falbaniastym, białym topem, wibronoż w cholewce

białego buta, pod nogawką spodni w tym samym kolorze... Szklanka, ktorą trzymała

w dłoni, była wykonana z cienkiej transpastali, nie ze szkła, więc mogła

ją zgiąć i wbić w razie potrzeby natrętowi w szyję. Wsparcie... coż, nie miała

wsparcia.

Uśmiechnęła się do niego porozumiewawczo.

- To źle trafiłeś. Nie trzymam z nimi - zapewniła go. - Jestem wolnym strzelcem.

Strona 56

Aaron Allston - Cios łaski

Wodzę mężczyzn na pokuszenie, a potem porzucam ich ciała w dziwacznych

pozach.

- Och, tak właśnie myślałem, że to twoja sprawka! - Nieznajomy zobaczył, że

barman jest chwilowo wolny, i machnął na niego ręką.

- Młotogrzmota proszę. - Odwrocił się do Myri i wyciągnął dłoń. -Kirdoff.

Uścisnęła ją; była miękka, wypielęgnowana, inna niż ręce zwykłych hien, z

ktorych większość - a przynajmniej mężczyzn - pracowała fizycznie.

- Rima - przedstawiła się.

- Czy jesteś naturalnie ruda i piegowata? - spytał.

- Moje włosy nie zaznały powrotu do naturalnego koloru, odkąd skończyłam

szesnaście lat, a cerę mam gładką, przykro mi.

- Coż, chłopcy z Bazy Fey’lyi uwielbiają takie. Będziesz miała branie. - Odebrał

swojego drinka i rzucił droidowi barmanowi kredytkę, a potem podniosł

szklankę w toaście. - Powodzenia, Rimo. -Wstał, żeby odejść.

- Wzajemnie.

Przyglądała się, jak idzie przez salę i kieruje się do pogrążonego w połmroku

boksu. Probowała nie dać po sobie poznać, że żołądek skręcał jej się ze strachu

w ciasny węzeł.

Jeżeli to faktycznie był jakiś szpicel... opuszczenie lokalu byłoby w tej chwili

najgorszą rzeczą, jaką mogła zrobić. Gdyby naprawdę była o coś podejrzana,

mogło ją mieć teraz na oku nawet kilku agentow, ktorzy mogli ją śledzić na

zmianę, co mocno by utrudniło probę namierzenia ich.

Nie, postanowiła. Musi tu dziś zostać i spędzić wieczor na flirtowaniu, piciu,

tańczeniu, kokietowaniu i durnych gadkach o życiu w wojsku, mając nadzieję,

że podczas tych rozmow dowie się czegoś pożytecznego... a potem dać swojemu

napalonemu, gładko ogolonemu żołnierzykowi do zrozumienia, że marzy o

poślubieniu

go - o, tak, najpierw ślub, a potem cała reszta.

Reakcja zawsze była taka sama - rozczarowanie, desperacka proba perswazji,

gniew... a czasem obelgi. Tym, czego się najbardziej obawiała, była zgoda: „Tak,

możemy się pobrać, choćby dziś - znam pewne miejsce...”

Niech to szlag, pomyślała gniewnie. Jak mogło dojść do tego, że napędziło jej

stracha coś, co mogło być zwykłą, chociaż dość niecodzienną zaczepką hieny.

Westchnęła, skinęła dłonią na barmana i zamowiła coś na uspokojenie żołądka.

Przyjęła zaproszenie na drinka od pierwszego żołnierza, ktory ją zagadnął -

szczupłego sierżanta z kurzymi łapkami w kącikach oczu. Rozmawiali jakiś czas

o pracy instruktora musztry na jego rodzinnym Commenorze, a w kluczowym momencie

zadała mu naprowadzające pytanie, po ktorym wysłuchała paru smutnych faktow

o jego żonie i dzieciach.

Kiedy facet zdał sobie sprawę, że się niepotrzebnie wygadał, spojrzał na nią

niepewnie.

Odwzajemniła się zdawkowym uśmiechem.

- Chyba każde z nas szuka tu czegoś innego.

Wzruszył ramionami.

- A mnie się wydaje, że tego samego. Ja chcę czegoś od ciebie, ty ode mnie.

Możemy więc sprobować się potargować, wyłożyć kaf na ławę... Czy dużo jest

jeszcze rzeczy, ktorych mi o sobie nie powiedziałaś?

- Zbyt wiele, żeby je wymieniać. - Podniosła szklankę w toaście. - Za orientację

na cele. Dobrej nocy, sierżancie.

Otoż to. Każdy, kto ją obserwował, odniosłby wrażenie, że jest zwykłą hieną na

wypadzie -flirtującą, rozmawiającąi rozstrzygającą. Mogłaby teraz wyjść

z baru i nie byłoby w tym nic dziwnego. Skorzystała z tego, że sierżant opuścił

bar, żeby zniknąć z oczu tego całego Kirdoffa i potencjalnych obserwatorow,

jednak tuż za nią wyszedł jeszcze jeden żołnierz - młodszy i wyższy niż jej

poprzedni adorator, z oznaczeniami Skokopsow na kołnierzu.

- Odprowadzę cię do domu - zakomunikował jej nieznoszącym sprzeciwu tonem i

zaczął iść obok.

- Wiesz, dzięki, ale sama trafię. To, co słyszałeś o miejscowych laskach, to nie

do końca prawda. Niektore mają trochę więcej niż dwie komorki mozgowe.

Roześmiał się, ale dziwnie - całkiem jakby ten dźwięk wydawał obcy, ktory uczył

się ludzkiego śmiechu, oglądając holonowele.

- Nie rozumiesz, moja piękna. - W jego głosie pobrzmiewała teraz zawoalowana

groźba. - To nie była propozycja.

- Ach, tak? - Zmusiła się do zachowania spokoju. - A wiesz, z kim zadzierasz?

- Jeszcze nie.

- A więc powiem ci, że źle trafiłeś, koleś. Wiesz, kim jesteś? Uprzywilejowanym

żołnierzykiem, ktoremu się wydaje, że jest samcem alfa, mogącym brać co

mu się żywnie podoba i polującym na miejscowe idiotki, ktore są przyzwyczaj one

Strona 57

Aaron Allston - Cios łaski

do akceptacji takiego zachowania.

- Mądrala z uniwerku się trafiła - odwarknął natręt. - Nienawidzę takich. - Ton

groźby w jego głosie się wzmocnił. - Chyba czas, żebyś zamknęła swoją piękną

buźkę.

Myri nie zwolniła kroku. Wokoł nie było żywej duszy - a przynajmniej w promieniu

dwudziestu metrow.

Zatrzymała się dopiero w ciemnym przesmyku między budynkami, ktory pokazała

intruzowi.

- Ty - powiedziała dobitnie - idziesz prosto. - A ja skręcam tutaj. Dobranoc,

Skokokundlu. - Z tymi słowy zniknęła w ciemności.

Dogonił ją, ledwie zdążyła ujść trzy kroki, złapał za ramię i obrocił w swoją

stronę, żeby przyprzeć do muru. W głębokim mroku nie widziała jego twarzy,

ale jego głos przepełniał gniew. Dźgnął ją palcem.

- Jak śmiesz mnie obrażać, ty mała...

Nie zdążył dokończyć, bo przykryła jego dłoń swoją, a drugą naparła na wysunięty

palec, ktory powędrował do gory pod nienaturalnym kątem i z paskudnym

trzaskiem.

Żołnierz gapił się przez chwilę na wyłamany staw, a z jego gardła wydobywał się

jęk bolu, ale Myri sięgnęła błyskawicznie po swoj blaster, upewniła się,

że jest nastawiony na ogłuszanie, i wystrzeliła mu wiązkę prosto w żołądek.

Rozbłysk oświetlił na chwilę jego zaskoczoną twarz i żołnierz upadł.

Myri rzuciła mu pogardliwe spojrzenie i schowała broń do kabury.

- Wybacz, Szczeniaczku, ale oddałam już serce eskadrze. - Przestąpiła nad nim i

wrociła na głowną ulicę.

Chwilę potrwało, zanim dotarła do domu - wybrała okrężną drogę, upewniając się,

że nikt jej nie śledzi. W następnym ciemnym zaułku, pewna, że nikt za nią

nie idzie, pozbyła się peruki i przebrania, upychając je głęboko w koszu na

śmieci. Wyjęła z cholewki buta paczuszkę wielkości połowy talii kart, ktorą

zawsze nosiła ze sobą, otworzyła ją i wyjęła ze środka skompresowany, brązowy

płaszcz z poliwłokna. Wyszła z powrotem na ulicę jako bosa, ciemnowłosa kobieta

w ciemnej pelerynie.

Po drodze do wynajętej przez Widma siedziby natknęła się na kilka patroli

zwykłych żołnierzy i Skokopsow. Kilku z nich przyglądało się jej, kiedy ich

mijała,

ale żaden jej nie zagadnął. Weszła do biura pewna, że nikt jej nie śledził.

Po szybkim saniprysznicu, podczas ktorego zmyła z ciała resztki ciemnej farby,

sprawdziła datapad: czekał na nią jeden duży plik -zaszyfrowana wiadomość

od Bhindi.

Polecenie było krotkie i brzmiało: „Dopilnuj, żeby to dotarło do generała.

Szybko i tajemniczo”.

Załączone nagranie przedstawiało eleganckiego dowodcę imperialnej floty o

włosach rownie białych jak jeszcze niedawno peruka Myri. Patrzył prosto w

obiektyw

holokamery i mowił pewnym siebie, dźwięcznym i spokojnym głosem: „Panie

generale, jakiś czas temu wyświadczył pan pewną przysługę komuś z naszego

środowiska.

Jako nowy pośrednik w tej sprawie, chciałbym z panem porozmawiać w cztery oczy.

Nazywam się komandor Awan Hocroft. W załączonej wiadomości znajdzie pan

informacje na temat proponowanego przeze mnie czasu i miejsca spotkania: będę

czekał na pokładzie niewielkiej jednostki patrolowej. Bardzo proszę nie

traktować

tego jako sprawy

służbowej - to rozmowa poufna”. - Hocroft uśmiechnął się chłodno i nagranie się

zakończyło.

Myri zamyśliła się na chwilę. Przypuszczała, że w oficera wcielił się Turman,

choć jeśli o nią chodzi, nigdy by na to nie wpadła - co zresztą dobrze o

nim świadczyło.

Przekazanie wiadomości Thaalowi nie powinno być trudne - wyśle po prostu

odpowiednie instrukcje wciąż rosnącej rzeszy droidow sprzątających, ktore teraz

były pod rozkazami Widm. Będzie tylko musiała zakręcić się na tyle blisko bazy,

żeby w jakiś sposob przeszmuglować datakartę na jej teren, a droidy zadbają

o resztę.

Zastanowiła się, czy Thaal nie zacznie przypadkiem szukać informacji o tym całym

komandorze Hocrofcie. Coż, Bhindi na pewno o wszystko zadbała. Gdyby nawet

Myri nie przyszło to do głowy, Buźka z pewnością dopilnował dopięcia wszystkiego

na ostatni guzik.

CENTRUM DOWODZENIA FLOTY GALAKTYCZNEGO SOJUSZU,

CORUSCANT

Strona 58

Aaron Allston - Cios łaski

Porucznik był Bothaninem o rzadkiej dla jego rasy, niemal całkiem białej

sierści, był wysoki i miał szczupłe, umięśnione ciało, dzięki ktoremu pewnie

często

zwracał na siebie uwagę.

Buźka pomyślał, że gdyby Bothanie się pocili, ten na pewno byłby już cały mokry.

Zerknął przed siebie i obejrzał się, lustrując korytarz. Panował tu niewielki

ruch - tylko sporadycznie mijali go inni mundurowi.

- Jeśli mnie przyłapią... - mruknął Bothanin.

Buźka uśmiechnął się do niego pokrzepiająco.

- Znacznie bardziej prawdopodobne, że złapią cię, bo wyglądasz, jakbyś się bał,

żeby cię nie złapali, niż gdybyś wyglądał, jakbyś nie miał na sumieniu

nic, co mogłoby cię uczynić podejrzanym.

Bothanin zatrzymał się przed drzwiami z napisem ARCHIWUM i zmarszczył czoło.

- Kompletnie nic nie rozumiem z tego, co właśnie powiedziałeś -stwierdził z

zakłopotaniem.

- Zapomnij, Davian - uspokoił go Buźka. - Jeśli nas złapią, powiesz, że

zgłosiłem się do ciebie z propozycją przetestowania aplikacji, ktora skanuje

niezaklasyfikowane raporty na okoliczność języka, mogącego przekazywać szpiegom

wroga tajne informacje.

- Ale przecież tego nie zrobiłeś...

- Mam coś takiego w datapadzie. Ma co prawda jakieś dwadzieścia lat... ale flota

nie miała z nim do czynienia, więc na pewno się nie zorientują.

Davian znow zmarszczył porośnięte sierścią czoło i przycisnął dłoń do płytki

sczytującej dane biometryczne, umieszczonej przy drzwiach. Potem przysunął

lewe oko do niewielkiej, czerwonej plamki świetlnej u jej szczytu. Za chwilę

drzwi się otworzyły i obaj weszli do jasno oświetlonego, wysprzątanego na

wysoki połysk biura, w ktorym stało biurko i dwa krzesła, a wszystkie ściany

zakrywały połki uginające się pod stertami flimsi.

Kiedy drzwi się za nimi zamknęły, Buźka usiadł przed ekranem komputera przy

biurku.

- Udostępniłeś dane?

- Poszukaj pod CHOROBY BULW.

Buźka parsknął cicho.

- Dobry wybor nazwy. Niewielu interesuje się czymś takim na tyle, żeby szukać

pod tym hasłem.

- Tak, ale najpierw... twoj datapad - przypomniał mu Davian. -Aplikacja.

- Ach, prawda. - Buźka wyciągnął urządzenie z kieszeni i przesunął po blacie w

stronę Bothanina. - Głowne menu, GADUŁA SZEŚĆ.

- Dzięki. - Davian usiadł na drugim krześle i wyjął z kieszeni na piersi

datakartę. Wsunął ją następnie do datapada, po czym zapisał na niej wybraną

aplikację.

- Mamy mało czasu, mniej niż godzinę, zanim wroci moj kapitan.

- Nie boj się, nie napytam ci biedy. - Buźka zaczął przeglądać archiwum: spis

listow przewozowych frachtowcow floty, ktore zniknęły w ciągu ostatniego

roku.

- Jak coś się stanie, trudno - mruknął Bothanin. - Trzydzieści lat temu

wyświadczyłeś moim rodzicom wielką przysługę i z chęcią spłacę dług

wdzięczności.

Nie chciałbym tylko stracić posady, jeśli to możliwe...

- Umowa stoi. - Buźka przejrzał ostatni list. - Jest ich mniej, niż myślałem.

Tylko osiemnaście.

- Osiemnaście statkow Sojuszu w ciągu trzech lat. To pięć razy więcej niż na

trzy lata przed Drugą Domową. - Davian wyjął

z urządzenia datakartę, schował z powrotem do kieszeni i wyłączył datapad. - Tak

czy inaczej, sam ładunek był dość cenny. Ci piraci nie zasadzili się na

konserwy z banthy.

Buźka jeszcze raz przyjrzał się listom, teraz uważniej wczytując się w spis

ładunku.

- Czy mogłbym to dostać na wydruku?

- Przykro mi, ale nie.

- Mniejsza z tym. Czy wasi ludzie nie znaleźli żadnych powiązań między

zaginionymi statkami a towarem, jaki przewoziły?

- Całe mnostwo - zapewnił go Davian. - Wszystkie były statkami Sojuszu i

wszystkie z uwagi na tonaż miały małe załogi; każdy z nich podrożował samotnie

albo z niewielką eskortą; żaden nie był częścią konwoju. I każdy z nich

przewoził cenny ładunek.

- A czy są jakieś powiązania między rodzajem sprzętu, jego producentem czy

miejscem, gdzie miał trafić? Może wszystkie miały nawigatora Hutta z klanu

Strona 59

Aaron Allston - Cios łaski

Backstabbo?

Davian parsknął krotko.

- Nic podobnego.

Buźka milczał przez kilka ładnych minut, dopoki jego uwagi nie zwrociła pewna

pozycja na liście.

- Co znaczy „ładunek poufny”?

Davian wzruszył ramionami.

- Nie mam pojęcia.

- „Ładunek poufny, pochodzenie: Stacja Badfellow, punkt docelowy: stocznie

Coruscant. Producent: Sub-Capital Division” - przeczytał Buźka i zmarszczył

brwi. - Nie znam takiego producenta. A czy Stacja Badfellow to nie jest

przypadkiem zwykły port przeładunkowy?

Davian skinął głową.

- Owszem, to cywilne stocznie, świadczące także w pewnym zakresie usługi

składowania i dystrybucji dla floty. - Wstał i stanął za Buźką, przyglądając się

przez jego ramię informacjom na monitorze. - Stamtąd nie powinno być nic

wysyłane... Hej, spojrz tylko! -Wskazał pole z rekordem STACJA BADFELLOW. -

Widzisz

ten mały numerek w prawym gornym rogu pola? To numer referencyjny podkategorii.

Kliknij na to.

Kiedy Buźka postąpił za jego radą, w polu pojawił się nowy napis: KUAT.

Davian uśmiechnął się z dumą menedżera średniego stopnia, ktory rozwiązał

właśnie problem, z ktorym nie mogł sobie poradzić nikt inny.

- Czasem tak bywa. Kretyn, ktory uzupełniał formularz, wpisał dodatkowe dane w

pole głowne i odwrotnie. Ten ładunek - cokolwiek to było - został wysłany

z Kuata i skierowany przez Stację Badfellow, nie odwrotnie. - Usiadł znow na

swoim krześle, a Buźka przyglądał mu się przez kilka sekund w milczeniu. Po

chwili skupił znow uwagę na ekranie i zaczął klikać na pozostałe pola.

- Wygląda na to, że komuś zdarzyło się to więcej niż raz... - mruknął. - Ta-a,

ładunek poufny to system łączności hiperprzestrzennej. Teraz to wszystko

zaczyna mieć ręce i nogi. To musiał być egzemplarz specjalny, żeby kapitan czy

oficer łącznikowy mogł go umieścić na liście bez zwracania uwagi reszty

załogi.

- Tak, to brzmi prawdopodobnie.

- A producent... Sub-Capital Division... No tak. Według podpola to HyperTech

Industries. Wyszukaj ich dla mnie, dobrze?

Davian poklepał się po kieszeniach, skrzywił, a potem spostrzegł, że na biurku

wciąż leży datapad Buźki. Włączył go i chwilę szukał frazy podanej przez

Buźkę.

- To kontraktor wojskowy Sojuszu z siedzibą poza Kuatem.

- Czy mogłbyś przeszukać mi wszystkie te listy i uwzględnić wszystkie podpola?

- Jasne.

- A czy mogłbyś najpierw zamienić dane z pol głownych z tymi z podpol?

- Jestem mistrzem baz danych, panie Buźka. Zamieńmy się miejscami.

Pięć minut poźniej Buźka miał rozwiązanie swojej zagadki: wszystkie frachtowce

Galaktycznego Sojuszu, ktore zniknęły w ciągu ostatnich trzech lat, miały

na pokładzie jakieś urządzenie produkcji HyperTech Industries - zazwyczaj system

łączności nadprzestrzennej, czasem hipernapęd albo dopalacz.

Davian i Buźka spojrzeli po sobie.

Bothanin nie był już zdenerwowany - wyglądał na skruszonego.

- Będę musiał poinformować o tym moich przełożonych...

- Tak, pewnie tak, ale jeszcze nie teraz. Moi przyjaciele zajmą się tą sprawą.

Jeśli powiesz o wszystkim swoim przełożonym... - użył

swojego najbardziej przekonującego głosu - i rozpocznie się śledztwo... pewne

osoby, ktorych szukają moi przyjaciele, staną się., nerwowe. Mogą zacząć

zacierać za sobą ślady. Mogą nawet powziąć zabojcze zamiary.

- Ale...

- Nie mowię, że masz ukrywać te informacje - nalegał Buźka. - Po prostu przez

chwilę zachowaj je dla siebie, dopoki nie dam ci znać, że możesz je ujawnić.

Wtedy „odkryjesz” je i przekażesz swojemu szefostwu. To tobie przypadnie w

udziale cała zasługa. Potem rozpocznie się śledztwo, ukrocą działania tych

piratow,

no i wiesz, kto zostanie za to nagrodzony... Ale jeszcze nie teraz.

Davian skrzywił się kwaśno.

- Jak długo mam czekać? Kilka dni?

- Kilka dni - zapewnił go Buźka, w myśli zaś dodał: najwyżej kilka miesięcy, ale

zachował tę informację dla siebie. Davian będzie musiał tak czy inaczej

zaczekać, dając mu czas na zbadanie sprawy z Widmami.

Strona 60

Aaron Allston - Cios łaski

- No dobra - zgodził się niechętnie Bothanin. - Coś jeszcze?

- Już skończyłem, dzięki. - Buźka schował swoj datapad. - Dzięki za wszystko.

- Odprowadzę cię.

Kiedy wychodzili, Buźka po kryjomu wyjął z kieszeni spodni jeszcze jedno

urządzenie - datapad, ktorego szukał Davian. Zostawił go na połce.

ROZDZIAŁ 14

Elegancki, czarny śmigacz Buźki z mocno przyciemnianymi od zewnątrz szybami

wystartował z lądowiska centrum dowodzenia floty i poszybował z wolna nad

zaparkowanymi

pojazdami ku strumieniowi ruchu powietrznego. Kiedy się do niego włączył,

przyspieszył.

Kilkaset metrow dalej niepozorna, niebieska, także zamknięta maszyna opuściła

parking budynku centrum handlowo-restauracyjnego

i wzniosła się szybko, dołączając do tego samego strumienia pojazdow, tylko

nieco wyżej.

Jego pilot, blondyn o młodzieńczym wyglądzie, nie spuszczał z oka czarnej

maszyny.

- Powiedziałem „kilometr”!

Osobnik zajmujący miejsce pasażera z przodu, Sullustanin o twarzy

przypominającej ciemne, skalne nawisy, typowe dla krajobrazu jego ojczystej

planety,

zmarszczył jeszcze bardziej już i tak poryte głębokimi bruzdami czoło.

- Chwila, chwila! - zrzędził w sullustańskim. - Ile zamierzasz czekać? Nie mamy

czasu! - Dla większości jego słowa brzmiały jak śpiewny bełkot, ale pilot

rozumiał je doskonale. Pokręcił głową.

- Ustalam optymalny czas dla maksymalnej ekspansji.

- Przy braku wiatru?

- Dla tego hipotetycznego przypadku? Tak, bez wiatru.

Siedzący na tylnym siedzeniu potężny Aqualish, okutany w dziwaczną, brązową

szatę, pochylił się do przodu, wtykając głowę między rozmowcow. Kły,

insektoidalne

oczy i nawoskowane, wypolerowane na wysoki połysk łuski sprawiały, że wyglądał

naprawdę groźnie. On także mowił w ojczystym języku:

- O co się zakładamy?

Pilot uśmiechnął się pod nosem.

- Posadź Ortolanina na detonatorze termalnym... o standardowej mocy... i aktywuj

zapalnik. Jak sądzisz, jak wysoko w atmosferze zdołasz wykryć jego ślady?

Aqualish spojrzał na niego niepewnie.

- Ślady? Masz na myśli to, co z niego zostanie? Chyba nic...

- Nie, mam na myśli ślad chemiczny.

Aqualish zawarczał gardłowo:

- Chemia to bujda!

Pilot milczał przez chwilę, zastanawiając się, jakiej udzielić odpowiedzi, żeby

przekonać Aqualisha, ale niespodziewanie z pomocą przyszedł mu Sullustanin:

- Powiedz mu, że chodzi o pył.

Pilot skinął głową.

- Mam na myśli pył.

Aqualish sprawiał wrażenie usatysfakcjonowanego taką odpowiedzią.

- I nie ma wiatru? - spytał.

- Nie ma wiatru - potwierdził pilot, a Aqualish zamyślił się na chwilę.

- Robienie zakładow jest głupie - stwierdził wreszcie. - Jedynym sposobem, żeby

się tego dowiedzieć, jest znalezienie Ortolanina i detonatora termicznego.

- Coż...

- Zrobimy to zaraz po tym, jak zabijemy Buźkę Lorana.

Pilot pokiwał głową.

- Dobry pomysł. Ja skombinuję Ortolanina, a ty znajdź detonator.

- Się wie! - Aqualish opadł z powrotem na oparcie swojego fotela.

Buźka zerknął na konsolę i na niewielki monitor, przekazujący widok z tylnej

holokamery pojazdu, po czym podjął:

- Użyłem starej sztuczki w stylu „potrzymaj moj rejestrator i mow wyraźnie”.

Świsnąłem mu jego datapad, więc kiedy musiał czegoś poszukać, skorzystał z

mojego, wpisując kody, dzięki ktorym mam dostęp do systemu komputerowego. To z

kolei pozwoliło mi ominąć ich środki bezpieczeństwa, więc dane na temat

komandora Hocrofta są już w systemie. Co więcej, moja historyjka przyniosła też

inne korzyści - znalazłem związek między uprowadzonymi od czasu zakończenia

wojny statkami Sojuszu, a dokładniej ich ładunkiem. Każdy z nich miał na

pokładzie duży, cenny sprzęt elektroniczny - najczęściej system łączności

Strona 61

Aaron Allston - Cios łaski

nadprzestrzennej

produkcji HyperTech Industries z Kuata. Jako że Jesmin zajmowała się wcześniej

tą sprawą, możesz ją o tym poinformować. - Oświadczywszy to, Buźka zmienił

ton z narracyjnego na zwykły, konwersacyjny: - Masz to?

- Zarejestrowane, proszę pana - potwierdził grzeczny i solenny damski głos

droida protokolarnego.

- Świetnie. Na czym skończyłem? A, to już chyba wszystko. Nie, tego nie zapisuj.

- Wrocił znow do narracji: - Zgodnie z informacjami z moich źrodeł HyperTech

nawiązał wspołpracę z sektorem wojskowym jeszcze przed ujawnieniem Spisku

Lecersena, więc mało prawdopodobne, żeby miało to coś wspolnego z samym

generałem.

Tak czy inaczej, jedna z uczestniczek spisku, senator Haydnat Treen, pochodzi z

Kuata. To bardzo wpływowa osoba. Całkiem możliwe, że miała wpływ na zawarcie

tego kontraktu, a więc może mieć to jakiś związek z samym spiskiem. Nie wiem

tylko, dlaczego miałaby na to nalegać, skoro wszystkim uczestnikom spisku

zależało na przedstawieniu całej sprawy jako ataku piratow... - urwał,

zastanawiając się, czy powinien dodać

coś jeszcze. Uznał, że nie, wrocił więc do tonu rozmowy: - Zakończ wiadomość,

standardowa procedura. Zaszyfruj wszystko i prześlij natychmiast.

- Tak jest, proszę pana - potwierdził droid. - Zaszyfrowane. Wysłane.

- Jak mi poszło?

- Trzy „wiesz...” i cztery „na czym skończyłem...?”, ale ani jednego „eee” ani

„yyy” - zameldował droid.

- A więc całkiem nieźle, lepiej niż ostatnio - stwierdził z zadowoleniem Buźka.

- Wiesz, niedawno miałem przyjemność poznać droida, ktory w ogole nie

mogł się odzywać.

- To straszne. To całkiem jak astromech z wyłączonymi funkcjami matematycznymi.

- Prawda? Oto więc mamy droida protokolarnego, ktory nie może mowić, i śmigacz z

mozgiem droida, ktory może. Chyba bardziej podoba mi się moja wersja.

- Tak pan twierdzi, a mimo to nie pozwala mi pan buszować po kwaterach...

- Racja. Boję się o meble, sama wiesz... - Buźka zerknął znow na ekran,

wyświetlający obraz z tylnej holokamery. Niebieski śmigacz wciąż siedział mu na

ogonie, jednak nie trzymał się na tyle blisko, żeby mniej wprawne oko go

wypatrzyło. - Powiedz mi -zagadnął znow droida Buźka - kiedy ostatnio

archiwizowałem

ci dane?

- Osiem dni temu - zameldował posłusznie droid.

- W takim razie zajmij się tym natychmiast. Sprawdź mi też, proszę, położenie

najbliższej średnio zaludnionej pieszej strefy: bazaru, jakiegoś placu, na

ktorym odbywa się festiwal muzyczny... czegokolwiek, gdzie jest dość tłoczno i

gdzie można łatwo wtopić się w tłum.

- Ktore polecenie ma priorytet?

- Znalezienie odpowiedniego miejsca.

- Hm... - Jasnowłosy pilot ściągnął brwi, kiedy czarny śmigacz opuścił strumień

ruchu powietrznego, skręcił i zawinął w alejkę po Prawej stronie. - Czyżby

nas zauważył?

- Eee... - burknął z powątpiewaniem Aqualish. - Jesteś zbyt dobry.

- Tak czy siak, wygląda na to, że nie leci do swojego mieszkania...

- Nie podoba mi się to. - W głosie Aqualisha brzmiała groźba. -Chciałem też

zabić jego żonę i corkę.

Pilot skręcił za następnym śmigaczem, ktory podążył trasą wybraną przez Buźkę.

Trzymał się tuż za nim, żeby ich ofiara nie namierzyła go, zanim nie skręci

w następną alejkę.

- Dlaczego? - spytał kumpla.

- Te ich macki...

- Mozgoogony - poprawił go pilot. - W języku Twi’lekow inaczej lekku. Co z nimi?

- Zawsze się zastanawiałem, czy jeśli pociągnie się za nie wystarczająco mocno,

odpadną... Bo z rękami i nogami tak jest, nie?

- Wiesz co? Kiedy pozbędziemy się Buźki Lorana, będziesz mogł się zająć jego

Twi’lekaneczkami. Jeśli znajdziesz detonator termiczny do naszego eksperymentu,

będziesz mogł zabić obie.

- Fajny z ciebie gość - pochwalił Aqualish. - Lubię z tobą pracować.

- Dzięki.

- Ale będziesz mi musiał więcej zapłacić.

Blondyn westchnął ciężko.

Śmigacz Buźki znowu skręcił i zanurkował w szeroki przesmyk między dwoma

apartamentowcami. Pilot zauważył w oddali jasny przesmyk - najprawdopodobniej

fragment otwartego terenu, wolnego od ruchu napowietrznego. Skierował swoj

Strona 62

Aaron Allston - Cios łaski

pojazd na ten sam tor, ktory obrał Buźka, i po chwili wynurzył się spomiędzy

budynkow na obrzeżach przestronnego placu. Jego skraj zapełniały lądowiska i

punkty rozładunkowe przeznaczone dla śmigaczy, a centrum tworzyło skupisko

przenośnych straganow z durastali i duraplastu, upstrzonych niezliczonymi

szyldami świetlnymi i barwnymi reklamami. O tej porze dnia roiło się tu od

pieszych

klientow. Pilot niebieskiego śmigacza przyglądał się całej scenie przez dobrą

chwilę.

- Bazar - mruknął pod nosem.

- Sądziłem, że Coruscant może się pochwalić większym targowiskiem. .. Jakimś

takim, co to się ciągnie co najmniej na kilometr! -W głosie Aqualisha słychać

było cień wzgardy. - Widywałem większe na znacznie mniejszych światach.

- Masz chyba na myśli mniej zaludnione światy? Bo te mniejsze nie mają

wystarczającej grawitacji, żeby utrzymać atmosferę... A bez atmosfery nie możesz

mieć targowiska...

- Grawitacja to bujda! - stwierdził arbitralnie Aqualish.

Pilot spostrzegł, że śmigacz Buźki zwalnia, i zszedł na repulsorach, żeby zająć

miejsce na parkingu. Kiedy znalazł wolny punkt w pobliżu ich ofiary, wylądował.

Cała trojka pasażerow niebieskiego pojazdu przyglądała się, jak drzwi czarnego

śmigacza się otwierają, unosząc do gory jak w myśliwcu. Ze środka wysiadł

nie kto inny, jak sam Buźka, z dziwną miną. Przy uchu trzymał komunikator i miał

najwyraźniej problemy z dosłyszeniem swojego rozmowcy przez panujący na

bazarze harmider głosow i wycie silnikow śmigaczy. Krzyczał do mikrofonu tak

głośno, że pasażerowie niebieskiego pojazdu doskonale go słyszeli:

- Nie, nie, nie, debilu! Kolczyki! Prezent na rocznicę! Przy ktorym stoisku

jesteś?! - Ruszył pospiesznie w stronę najbliższego szeregu budek, wyraźnie

zniecierpliwiony.

Jasnowłosy pilot uśmiechnął się pod nosem. Śledzenie Buźki Lorana w tym tłumie

nie będzie trudnym zadaniem, uznał z zadowoleniem. Jego czarny, elegancki

i pretensjonalny jednocześnie stroj, w parze ze schludnie przystrzyżoną brodką i

wąsami, a także charakterystyczną łysiną, czyniły go łatwym celem.

- To jakiś podstęp! - Typowy dla sullustańskiego śpiewny ton spowodował, że

słowa jego pasażera brzmiały bardziej przyjaźnie niż podejrzliwie.

- Co powiedział ten Jawa? - spytał Aqualish.

- Mowi, że to podstęp - wyjaśnił blondyn.

- Ach, mniejsza z tym...

- Co mowi Aqualish? - dociekał Sullustanin.

Pilot wyszczerzył zęby w uśmiechu.

- Stwierdził, że jesteś Jawą.

- Nie jestem Jawą, ale to na pewno podstęp! - burknął Sullustanin. - Zauważył

cię i zwabił nas tutaj, do miejsca, gdzie będzie mogł nas łatwo zgubić!

- Co gada Jawa? - spytał znow Aqualish.

- Mowi, że nie jest Jawą i że nie masz racji - przetłumaczył pilot.

- Jest Jawą! - upierał się Aqualish. - I to brzydkim. Gdybyś wyglądał tak

paskudnie jak on, też byś się wypierał własnej rasy! Sullustanie to bujda!

- Co on mowi? - spytał Sullustanin.

Pilot westchnął ciężko.

- Mowi, że powinniście razem pojść za Buźką Loranem i załatwić go, podczas gdy

ja zaczekam tu na wypadek, gdyby się okazało, że to podstęp, a on po drodze

sprobował was zgubić. Jeśli o mnie chodzi, to jestem za. Ruszajcie.

Aqualish posłusznie otworzył drzwi śmigacza i wysiadł.

- Poszukam przy okazji jakichś stoisk, na ktorych będą mieli detonatory

termiczne - obiecał.

Zanim Aqualish i Sullustanin dotarli do pierwszego szeregu budek, Buźka Loran

zniknął im z oczu.

Najemnicy, stojąc między straganem z zabawkowymi mieczami świetlnymi i stoiskiem

oferującym popularne słodycze o smaku koreliańskiej brandy, rozglądali

się dookoła jak otoczone droidy bojowe w poszukiwaniu celow.

- Nigdzie go nie widzę - burknął Aqualish. Zerknął na swojego kompana. - Widzisz

gdzieś jego nogi?

Sullustanin zaświergotał po swojemu coś, czego jego kolega ani w ząb nie

rozumiał.

- Wiesz, kurduplu, mam pomysł. - Schylił się, chwycił partnera pod pachy i

podniosł w gorę. Sullustanin zakwiczał panicznie i zamłocił kończynami, jakby

obawiał się, że Aqualish zamachnie się nim i wrzuci go w najeżoną mackami

paszczę sarlacca. Jego obawy były jednak prożne; kolega posadził go sobie na

barana i stwierdził: - Teraz będziesz widział coś więcej niż tylko jego nogi. -

Wskazał na swoje oczy, potem na oczy Sullustanina, a poźniej na kłębiący

Strona 63

Aaron Allston - Cios łaski

się wokoł nich tłum.

Wyglądało na to, że jego kurduplasty kolega załapał, o co chodzi -kiwnął dużą

głową i zaczął się rozglądać dookoła. Wtedy Aqualish zagłębił się w tłum.

Co prawda wcześniej wyrażał się o bazarze z pogardą, ale tak naprawdę czuł się

tu dość swojsko. Wokoł roiło się od sprzedawcow najrozmaitszych ras, od

ktorych można było kupić najrożniejsze towary, nie tylko z każdego zakątka

Coruscant, ale i z całej galaktyki - od

złomu poprzez oferty rozrywkowe, egzotyczne jedzenie, a na broni kończąc. Obok

Aqualisha jak spod ziemi wyrosł Rodianin, proponując mu zakup błyszczostymu

- środka psychotropowego w formie pastylek, zamkniętych w światłoodpornych,

słodkich, węglowodanowych kapsułkach. Aqualish kupił niewielkie opakowanie,

ale zanim wręczył dilerowi kilka kredytek, pochylił się w jego stronę i warknął:

- Jeśli to nie jest prawdziwy towar, wrocę i cię zabiję...

- Jest prawdziwy! Najprawdziwszy! - zapewnił go przestraszony handlarz i

dorzucił gratis drugą paczuszkę, a potem pospiesznie się oddalił.

Aqualish przyjrzał się tabletkom, a potem obejrzał za dilerem.

- To znaczy, że jest prawdziwy, ale słaby. Zobaczmy, jak bardzo słaby. Może go

nie zabiję.

Sullustanin zaświergotał coś w odpowiedzi.

- Zamknij ryj. Wiesz, że nie znam języka Jawow. - Wręczył mu jedną z paczuszek z

przyprawowymi cukierkami.

Chwilę poźniej Sullustanin wyprostował się, podniosł wyżej głowę i pokazał

palcem jakiś punkt w tłumie. Aqualish spojrzał we wskazanym kierunku.

Jakieś trzydzieści metrow dalej przy straganach stał Buźka Loran; odbierał

właśnie od sprzedawcy swoją kartę, a pod pachą trzymał... bezgłowego manekina

o kobiecych kształtach, ubranego w stroj tancerki egzotycznej, złożony głownie z

wąskich paskow, taśm i szarf z przejrzystego, rożowego i czerwonego materiału.

Oprocz tego wśrod jego zakupow był pokaźny kawał brązowej tkaniny. Na oczach

Aqualisha Buźka Loran odwrocił się i ze swoimi nowymi nabytkami pomaszerował

raźno przed siebie.

Aqualish obejrzał się na Sullustanina, a kiedy ten zaćwierkał coś po swojemu,

Aqualish wzruszył ramionami.

- Zakładam się, że kolczyki okazały się do bani.

Sullustanin spojrzał na niego tępo i usadowił się stabilniej na jego plecach, a

jego partner ruszył za ich celem.

Zobaczyli Buźkę idącego wzdłuż granicznego szeregu budek, z manekinem wciąż

wciśniętym pod pachę, teraz jednak miał też nowy rekwizyt: pęk dużych, rożowych

balonow, ktore unosiły się za nim na żyłce.

Coż, teraz zgubienie go było prawie niemożliwe - musieli tylko rozglądać się za

rożowymi balonikami. Problem w tym, że Loran cały

czas się poruszał, chodząc od jednego stoiska do drugiego, przecinając alejkę

zakosami. Czasem balony znikały im na dłuższą chwilę z oczu, przesłonięte

wyjątkowo wysokim straganem czy szyldem reklamowym.

Wreszcie dopędzili go na samym skraju rynku - nie stał przy budce, ale w

namiocie z jaskrawą tablicą na ktorej zmieniające się nieustannie napisy

głosiły:

HOLOZDJĘCIA! ZROB SOBIE ZDJĘCIE JAKO ATLETA! ZMIERZ SIĘ Z HEVANUSEM DREEDEM ALBO

Z KOY’TIFFINEM! STAŃ NAD WSPANIAŁYM KANIONEM BEZ POWROTU! Żyłka balonow

Buźki, ktore unosiły się nad namiotem, prowadziła do wewnątrz.

Aqualish zsadził sobie Sullustanina z ramion i wskazał namiot.

- Pojdę go zabić - powiedział. - Dziab-dziab-dziab, kumasz? Ty tu zaczekaj.

Czekaj na mnie. Tutaj.

Sullustanin skrzywił się i zajazgotał coś, ale posłusznie cofnął się do rzędu

straganow i namiotow naprzeciwko, obserwując wejście przeciwne do tego, w

ktorym zniknął Buźka.

Aqualish wsunął rękę za pazuchę i zamknął płetwiastą dłoń na rękojeści

schowanego w pochwie wibronoża. Broń biała była znacznie lepsza do takiej roboty

- nawet w miejscu, gdzie było tak głośno i tłoczno. Ostrożnie zbliżył się do

namiotu, rozchylił poły materiału i wszedł do środka.

Wewnątrz było ciemno. Tuż przed nim widniał wysoki ekran z napiętego na

duraplastową ramę materiału, na ktorym wyświetlano obraz - nawet Aqualish

rozpoznał

słynne wodospady ze zniszczonego Alderaana.

Z boku rzucała cień na ekran sylwetka ich ofiary - mężczyzna kołysał głową,

jakby w takt jakiejś wolnej muzyki, ktorej nie było tu słychać.

Aqualish wyciągnął wibroostrze, podszedł do płotna i wbił je w ekran, prosto w

tył głowy swojego celu... ktora wydała z siebie głośny huk i zniknęła.

Najemnik wszedł za ekran - to, co wziął za swoją ofiarę, okazało się manekinem

Strona 64

Aaron Allston - Cios łaski

ubranym w brązową szatę, zakrywającą kusy stroj tancerki. Z jego ramion

zwieszały się smętnie resztki rożowego balonika, przywiązanego wcześniej taśmą

do szyi. Zanim Aqualish go przebił, musiał się kołysać w podmuchach wiatru

przewiewającego namiot, w ktorym - jak się okazało - nie było żywej duszy. Po

drugiej stronie w płotnie materiału ziała szpara - to tamtędy musiał się

wydostać Buźka Loran.

To zwiastowało kłopoty. Aqualish obrocił się w miejscu, upewniając się, że jest

sam. Wyłączył i schował wibroostrze, po czym wyszedł z namiotu tą samą

drogą ktorą wszedł, czujny, przygotowany na ewentualny atak.

Sullustanin był tam, gdzie go zostawił, ale teraz siedział na skrzynce owocow,

opierając się o tyczkę podtrzymującą daszek straganu. Był wyraźnie odprężony,

jakby ucinał sobie właśnie drzemkę. Na przedzie jego bluzy widniała niewielka,

ale szybko rosnąca ciemna plama.

Aqualish nawet nie podszedł do niego, żeby przyjrzeć się jej bliżej - jego

kolega był ewidentnie martwy, a Buźka Loran był z całą pewnością w pobliżu,

przygotowany, by zaatakować go natychmiast, gdyby pochylił się nad swoim martwym

partnerem.

Jeśli jednak odejdę, zastanowił się aqualijski zbir, Buźka będzie mnie śledził,

zaczeka na dobrą okazję, zaatakuje i mnie zabije...

Uznał, że najlepiej będzie sprobować przechytrzyć ofiarę. Rozdarł na sobie

szatę, odsłaniając blastery w kaburach, wibroostrza w pochwach, granaty w

bandolierze

i jeszcze więcej lśniących łusek, i pospieszył w stronę śmigacza swojego szefa.

Po drodze przewracał stragany i roztrącał kupujących, nie zwracając uwagi na to,

czy i komu robi krzywdę. Prawie stratował grupkę małych Bothan - kilkoro

dzieci upadło, inne rozbiegły się w popłochu, krzycząc z bolu i zaskoczenia.

Przeszedł jak burza przez taflę kruchego, przejrzystego duraplastu, niesionego

przez robotnikow do wymiany witryny, gruchocząc ją na setki odłamkow. Wpadł na

Gamorreankę, popchnął ją za ladę jednego ze straganow, gdzie utknęła głową

w doł w beczce coruscańskich podziemnych białoryb, wymachując bezradnie nogami.

Chociaż z każdej strony dobiegały go okrzyki, przekleństwa i nawoływania o

ochronę, wkrotce dotarł do krańca placu i ostatnich straganow. Między dwoma

stoiskami dostrzegł szczelinę, przez ktorą mogł się wydostać z targowiska... a z

ktorej właśnie wyszedł Jedi -mężczyzna w brązowej szacie, o starannie

przystrzyżonych wąsach i brodce w odcieniu nieco ciemniejszym niż jego

rozpuszczone, długie włosy. Na widok Aqualisha sięgnął po miecz świetlny i

włączył

go - z rękojeści przy akompaniamencie charakterystycznego syku wystrzeliło

zielone ostrze.

Oprych zwolnił nieco i sięgnął po swoj blaster, jednak Jedi, zamiast zaatakować,

cisnął miecz świetlny w powietrze, w stronę przeciwnika. Gdyby Aqualish

miał na to czas, roześmiałby się w głos. Zamiast tego sięgnął w powietrze i

zwinnie złapał rękojeść miecza w locie.

Tymczasem Jedi puścił się pędem w jego stronę - jednak biegł całkiem zwyczajnie,

jak przeciętnie wysportowany mężczyzna, nie jak ktoś władający ponadnaturalnymi

mocami. Aqualish chwycił mocniej rękojeść miecza, zawinął nim i wycelował ostrze

w szyję szarżującego Jedi, ktory wpadł z impetem na zbira, a jego głowa...

była tam, gdzie wcześniej: na szyi. Ostrze nie odcięło jej od tułowia; nie

rozległo się skwierczenie, a w powietrzu nie było czuć swądu przypiekanego

ciała.

Nagle Aqualish poczuł bol we własnej szyi i - zbyt poźno - dotarło do niego, że

prawa ręka biegnącego na niego Jedi była podniesiona i znalazła się dokładnie

na tej wysokości jego ciała, na ktorej czuł teraz palący bol.

Jedi, cały i zdrowy, przyglądał się Aqualishowi oczami... Buźki Lorana - a jego

wzrok był zimny i obojętny.

Aqualish upadł na ziemię, czując lekkie szarpnięcie, kiedy wibroostrze Buźki

Lorana wysunęło się z jego szyi. Patrzył, jak zastyga w bezruchu, wyłączone

przez właściciela. Potem wszystko otuliła nieprzenikniona czerń.

Stojący zaledwie kilkadziesiąt metrow dalej jasnowłosy pilot widział całe

zajście - zauważył, jak Jedi atakuje Aqualisha, ktory pada jak długi, trzymając

zabawkowy miecz świetlny o zielonym ostrzu. Widział też, jak Jedi obraca się na

pięcie i znika w tłumie, zanim ktokolwiek ze świadkow zdążył zareagować;

potem mija stragany i skręca w prawo, znikając z widoku zgromadzonym, a wreszcie

zdejmuje perukę, odsłaniając łysinę nie kogo innego, a Buźki Lorana. Buźka

szybko pozbył się też szat Jedi i peleryny i wrzucił wszystko do

droida-zgniatarki śmieci. Potem skręcił w lewo i zaczął kluczyć na parkingu

między pojazdami.

Blondyn pokręcił głową w niemym podziwie - w ciągu dosłownie dwoch sekund

Strona 65

Aaron Allston - Cios łaski

tajemniczy Rycerz Jedi, samą tylko posturą budzący grozę i szacunek, zmienił

się w łysego, ubranego na czarno przechodnia, ktory emanował spokojem i pogodą

ducha. Tymczasem ciało Aqualisha otoczyli gapie - kilkoro z nich ostrożnie

wyszło zza budki

i rozejrzało się w poszukiwaniu Jedi, ale skoro nie dostrzegli go nigdzie w

pobliżu, wrocili do zwłok.

Pilot nie zwracał na nich uwagi. Przyglądał się, jak na miejsce zbrodni biegnie

ochroniarz, żeby zabezpieczyć teren, podczas gdy Buźka bezpiecznie wsiada

do swojego pojazdu.

Coż, pilot wyciągnął z tego wszystkiego co najmniej jeden wniosek: wszystko

wskazywało na to, że Buźka Loran naprawdę odszedł na emeryturę albo został

wydalony z wywiadu, bo nie wezwał wsparcia; trudno jednak mu było odmowić

doświadczenia w działaniach w terenie.

Pilot nie widział zbyt wiele przez przyciemniane szyby śmigacza. Loran czekał

jeszcze kilka minut w pojeździe, zapewne przyglądając się rozwojowi wypadkow

wokoł ciała, ale wreszcie zapalił silnik i czarna maszyna uniosła się trzy metry

do gory, po czym eksplodowała, rozsiewając na wszystkie strony powykręcane,

nadpalone szczątki, gnane chmurą płomieni i czarnego dymu. Ludzie zgromadzeni

wokoł ciała Aqualisha zaczęli krzyczeć - niektorzy upadli na ziemię, powaleni

siłą wybuchu, a na zaparkowane wokoł śmigacza Buźki pojazdy opadł deszcz

płonącego śmiecia. Resztki karoserii spadły tuż obok miejsca, w ktorym wrak był

wcześniej zaparkowany - prosto na duży, czerwony kabriolet, ktory natychmiast

stanął w płomieniach.

Jasnowłosy pilot wydał z siebie westchnienie ulgi. Sullustanin i Aqualish

świetnie się sprawdzili jako przynęta i odwrocili uwagę jego ofiary, dzięki

czemu

mogł spokojnie podłożyć ładunki. Zadanie zostało wykonane.

Coż, a w każdym razie jego część. Odpalił swoj śmigacz i wystartował. Teraz musi

się tylko zająć załatwieniem tych Twi’lekanek...

Może znajdzie jakiegoś Wookiego psychopatę, ktory zechce się przekonać, czy

głowoogony da się wyrwać rownie łatwo jak kończyny?

ROZDZIAŁ 15

POKŁAD „WSTRZĄSAJĄCEGO”, ZEWNĘTRZNE RUBIEŻE

Nowy kuk - poznaczony bliznami, wytatuowany Korelianin z długim kucykiem -

ktory, jak musiał przyznać Voort, gotował całkiem niezłą potrawkę z banthy i

raktofli, podał ostatni kubek kafu siedzącemu za konsolą nawigatora Turmanowi.

W drodze powrotnej zatrzymał się i rzucił Voortowi nerwowe spojrzenie.

- Czy, eee... życzy pan sobie na kolację coś specjalnego?

Voort musiał przyznać w duchu, że owszem, jego wygląd mogł

przyprawić o zdenerwowanie. Miał na sobie szczątki szarego munduru kapitana

„Wstrząsającego” - szwy nawet nie puściły, ale dosłownie pękły, więc całość

trzymała się względnie na miejscu tylko dzięki skomplikowanemu zestawowi pasow z

kaburami i bandolierow, w ktore Voort się wystroił.

W ciągu ostatnich kilku dni reszta Widm - także poprzebieranych -przerzucała się

w obecności biednego kucharza stanowczo zbyt wieloma przerażającymi opowieściami

o „Gronku” - o tym, że jednym z jego ulubionych mięs jest ludzkie... o tym, że

nigdy nie powinno się z nim grać w karty, bo nie umiał rozpoznawać kolorow

ani liczb i zawsze przegrywał, co nieuchronnie kończyło się śmiercią reszty

graczy... o tym, że końcowki swoich kłow i pazurow zwykł pokrywać niewykrywalną,

wolno działającą trucizną i samo draśnięcie powodowało bolesną śmierć. Nawet jak

na bandę przemytnikow i piratow łasych na kredyty i niewahających się

przed niczym, byleby je zdobyć, porcja podobnych opowieści była zatrważająca.

Szkoda tylko, że reszta nie raczyła poinformować Voorta o tych opowiastkach -

dowiedział się wszystkiego dopiero wtedy, kiedy nowi członkowie załogi zaczęli

unikać go jak ognia.

Zastanawiał właśnie się nad odpowiedzią - kuk rozumiał gamorreański - kiedy

usadowiona przy konsoli oficera czujnikow Jesmin, nadal w peruce i makijażu

członka ochrony, ale teraz w mundurze imperialnym z insygniami porucznika,

poinformowała:

- Jest sygnał. Mamy statek w zasięgu czujnikow. Nadaje... kod priorytetowy, na

ktory czekaliśmy.

Rozparta w fotelu kapitana i także ubrana w imperialny mundur Bhindi zerwała się

na rowne nogi.

- Wszystkich poza ścisłym dowodztwem proszę o opuszczenie mostka.

Kucharz dał nogę, aż się zakurzyło. Jak tylko drzwi się za nim zamknęły, Voort

aktywował swoj implant.

- Rychło w czas - mruknął i podszedł do pulpitu nawigatora, opuszczonego przez

Turmana.

Strona 66

Aaron Allston - Cios łaski

Bhindi została przy fotelu i aktywowała przycisk interkomu wbudowany w

podłokietnik.

- Czworko, Szostko, do dzieła. Zgłaszać gotowość.

Z głośnika dobiegł najpierw głos Treya:

- Tu Czworka. Maszynownia zabezpieczona, jestem sam. Wszystkie odczyty

optymalne.

Po chwili zgłosił się Scut:

- Szostka w centrali bezpieczeństwa, gotow.

Voort zdjął pas i bandolier - niewygodnie było w nich siedzieć -zajął miejsce

Turmana i obrzucił kontrolki czujnym spojrzeniem.

- Przełączam uprawnienia pilota na moje stanowisko. Gotowe.

- Przejmuję kontrolę łączności - zakomunikowała Jesmin głosem rownie pewnym i

spokojnym jak Bhindi i Voort. - Gotowe. Czujniki sygnalizują że statek to

niewielki okręt, możliwe, że korweta. .. prawdopodobnie dwa razy większa i

lepiej uzbrojona od nas, ale nie jest to jakiś specjalny moloch. Zbliżają się

do nas z prędkością rejsową.

Kątem oka Voort dostrzegł, jak Turman błyskawicznie zmienia tożsamość: cisnął

swoją bluzę w kąt, a ze schowka na sprzęt ratunkowy w grodzi wyjął neoglitha

o arystokratycznych rysach i czuprynie białych włosow, ktorego wyhodował dla

niego Scut. Założył go dosłownie w ułamku sekundy, a zaraz potem wskoczył

w wyjęte z tego samego schowka ubranie - schludny, szary mundur z insygniami

komandora na piersi.

Voort skinął z zadowoleniem głową. Dawniej widywał, jak Buźce idzie to

sprawniej, ale musiał też przyznać, że Buźka nigdy nie musiał się posiłkować

neoglithem.

Voort oceniał umiejętności Turmana jako dorownujące poziomem Loranowi.

Turman, teraz jako porucznik komandor Hocroft, zajął fotel kapitana.

- Gotow. - W jego głosie pobrzmiewał akcent typowy dla wyższej klasy

Coruscańczykow, chętnie podchwytywany przez wielu imperialnych oficerow.

Bhindi zajęła miejsce przy panelu kontrolnym między Jesmin a Voortem.

- Broń i osłony wyłączone, ale gotowe do natychmiastowej aktywacji. Łączność,

wywołują nas?

Jesmin pokiwała głową.

- Właśnie w tej chwili. Korweta Sojuszu „Starhook” pod dowodztwem kapitan Evlen.

Bhindi zamyśliła się na chwilę.

- Voyce Evlen - mruknęła wreszcie. - Świeżo upieczona pani kapitan. To jej

pierwsza misja. Przykro słyszeć, że jest zamieszana w sprawki Thaala. Znam jej

rodzinę... jej matka to admirał Biana Drayce.

Turman odchrząknął.

- Zaczynamy?

- Jeszcze moment. Piątko? Upewnij się, że holokamera nie uchwyci Voorta...

Jesmin przełączyła kilka kontrolek i zerknęła na jeden z pomocniczych monitorow.

- Gotowe.

- Zaczynajmy więc.

Turman stanął na samym środku głownego iluminatora, przodem do niego.

- Nawiązać połączenie, pani porucznik.

Przedni panel widokowy pociemniał, aż zrobił się zupełnie nieprzezroczysty, a

wtedy pojawił się na nim nowy obraz: mostek drugiego statku w niebieskawej

kolorystyce, z panią kapitan i trojką oficerow na pierwszym planie - wirtualną

kopią szyku zaaranżowanego na pokładzie „Wstrząsającego” przez Bhindi.

Oficerowie

mieli na sobie niebieskie mundury floty Galaktycznego Sojuszu, a pani kapitan

była młodą szatynką o śniadej cerze.

Turman przywitał ich grzecznym skinieniem głowy.

- Pani kapitan Evlen, gratuluję awansu. Pani matka musi być z pani dumna...

Evlen podniosła brew.

- Zna pan moją matkę?

- Owszem, miałem przyjemność ją poznać, ale nie nosiłem jeszcze wtedy tego

munduru... coż, właściwie to żadnego munduru. Pewnie mnie nie pamięta.

Podczas gdy Turman mowił, Bhindi zaczęła coś pisać na konsoli -słowa przesłane

na lewoburtowy wyświetlacz poza zasięgiem holokamer, ale widoczne dla Turmana,

brzmiały: „Biana ukrywa przed dowodztwem nawracającą takiodermię”.

Turman podjął bez zająknięcia:

- Mam nadzieję, że choroba przestała się już jej dawać we znaki?

Evlen urwała na chwilę, wyraźnie zaskoczona, po czym obdarzyła

go zdawkowym uśmiechem.

- Oczywiście. To był tajemniczy przypadek, ale na szczęście nic poważnego. A jak

pańskie kolano? Mam nadzieję, że już wszystko w porządku?

Strona 67

Aaron Allston - Cios łaski

Voort omal nie parsknął śmiechem. Buźka nie tylko dobrał się do archiwow floty -

najwyraźniej ktoś jednak skorzystał z wprowadzonych do nich przez niego

informacji! Wiedział, że osoba, ktora będzie szukać danych na temat Hocrofta,

znajdzie tylko jeden raport - załącznik do raportu z operacji przeprowadzonej

przez komandosow Sojuszu podczas Drugiej Galaktycznej Wojny Domowej, w ktorym

wspomniano o spotkaniu z Awanem Hocroftem i doznanym przez niego niedawno

urazie kolana.

Poruszenie tego ostatniego tematu w rozmowie między Evlen a Turmanem utwierdzi

ją w przekonaniu, że Hocroft jest członkiem tajnych służb imperialnych z

szerokimi koneksjami i dużą wiedzą na temat wojsk Sojuszu.

Kiedy skupił się z powrotem na konsoli, jego radosny nastroj prysł jak bańka

mydlana.

Zakończywszy zdawkowe uprzejmości, Turman wrocił do tematu:

- A skoro już mowa o naszych wspolnych znajomych... spodziewałem się generała

osobiście...

Evlen kiwnęła głową.

- Owszem, został o wszystkim poinformowany. Nadrobiliśmy kawał drogi, dokonując

kilku skokow poza głownymi szlakami, więc nasze wczesne przybycie pewnie

go zaskoczyło. Będzie tutaj lada chwila.

Voort wystukał na klawiaturze komunikat, ktory natychmiast pojawił się na

wyświetlaczu Bhindi: „Korweta zboczyła podczas

podejścia - jest tuż przed nami. Jeśli będziemy musieli salwować się ucieczką w

nadprzestrzeń, konieczna będzie zmiana kursu, podczas ktorej odsłonimy

flankę...”.

Widział, jak reszta Widm czyta wiadomość na jej ekranie.

Bhindi odpisała: „Spokojnie”.

Turman wzruszył lekko ramionami.

- Może więc, skoro mamy trochę czasu, utniemy sobie, czekając, partyjkę

wirtualnego sabacca?

Evlen zmarszczyła brwi.

- Wirtualny sabacc? Nigdy o czymś takim nie słyszałam...

- Nazywają go też Przesadą. Tasujemy sobie oboje w myśli talię kart i dobieramy

odpowiednią liczbę na rękę. Jako że jest to gra umysłowa, mamy pełne prawo

oszukiwać, całkiem jakbyśmy mieli same skiftery... A skoro każde z nas wybiera

możliwie jak najmocniejszy zestaw, pierwszym problemem, z jakim przyjdzie

nam się zmierzyć, jest dobranie kart, ktore wygrają ale nie będą całkiem nie do

pokonania. To daje nam przewagę, jeśli chodzi o rękę, ale problem tkwi

w tym, że aby wygrać całą grę, należy przegrać jak najmniejszym skumulowanym

marginesem całej serii dobieranych w kolejnych setach kart.

- To... niedorzeczne - parsknęła Evlen.

- To ostatnio najmodniejsza rozrywka! - poprawił ją Turman. -Doświadczenie

pokazuje, że przegrywanie możliwie najmniejszym marginesem aż do końca często

jest sposobem na wygranie długotrwałej wojny.

- A kiedy niby miał pan okazję tego dokonać?

Jesmin zaczęła pisać coś na swojej klawiaturze i za chwilę na wyświetlaczu

pojawił się komunikat brzmiący: „Z zasięgu broni o maksymalnym polu rażenia

wchodzimy w zasięg broni o optymalnym polu rażenia. Tak tylko mowię...”

Evlen zerknęła w prawo, całkiem jakby ona też czytała coś poza zasięgiem

holokamery, ale szybko skupiła znow wzrok na Turmanie.

- Coż, przypuszczam, że będziemy mieli całe mnostwo czasu na dyskusję o

filozofii wojny...

- Och, czyżby? A dlaczegoż to?

- Ponieważ...

Jesmin wcisnęła guzik na swojej konsoli.

- Osłony! - krzyknęła tak głośno, że Voort aż podskoczył w swoim fotelu.

Bhindi odruchowo aktywowała tarcze ochronne statku.

Na ekranie Evlen nie zareagowała natychmiast na to, co się dzieje na pokładzie

„Wstrząsającego”.

- ...przejmujemy wasz statek - dokończyła z lekkim opoźnieniem. - Poddajcie się

i przygotujcie na... - Jej dalsze słowa zagłuszyło wycie alarmow na mostku

korwety i obraz zamigotał, ustępując znow gwiazdom na tle kosmicznej czerni. W

oddali zalśniły obudzone do życia tarcze ochronne „Starhooka”, dzięki czemu

statek stał się nagle widoczny.

Mimo to głos Bhindi nie zdradzał śladu niepokoju.

- Łączność z kwaterami - poleciła. - Dwojko, zamień się ze mną. - Kiedy zajęła

miejsce Jesmin, zerknęła na nią czujnie. - Czujesz coś poprzez Moc?

Jesmin, wciąż skupiona na konsoli, pokiwała głową.

- Cztery nowe jednostki. Wyskoczyły z nadprzestrzeni w punkcie, w ktorym pojawił

Strona 68

Aaron Allston - Cios łaski

się wcześniej „Starhook”. Podchodzą z maksymalną prędkością.

- Siodemko, odwroć statek, a potem cała naprzod i skaczemy w nadprzestrzeń.

- Zwrot w toku. - Zamiast zawinąć, Voort wprowadził statek w niekontrolowany,

ostry skręt; odpalił przednie prawoburtowe, a potem rufowe silniki manewrowe.

Statek zaczął obracać się w miejscu. -Skok obliczony.

- Kochasz matematykę, prawda? - spytała Bhindi.

- Owszem, całym sercem.

Siedzący przy pulpicie sterowania uzbrojeniem Turman, wyraźnie zniecierpliwiony,

obejrzał się na Bhindi.

- Rozkazy?

- Czekać w gotowości. Nie chcemy ich sprowokować.

- To oni nas sprowokowali, Jedynko! - zaprotestował Turman.

Bhindi spiorunowała go wzrokiem.

- Nie martw się o nas. Daj optymalną moc na osłony od strony wroga i aktualizuj,

w miarę jak będziemy się od nich odwracać.

- Się robi... - Turman urwał, kiedy ich statkiem wstrząsnął nagły dreszcz, a

światła na pokładzie na chwilę przygasły, jednak nie wszystkie; na konsoli

Jesmin zaczęły regularnie migotać rożnokolorowe lampki.

Jesmin zerknęła na Bhindi.

- Oberwaliśmy po silnikach. Tracimy moc. Wyciągają w tej chwili siedemdziesiąt

procent. Wygląda na to, że hipernapęd znow zaskakuje...

- Proszę o pozwolenie na odwzajemnienie ostrzału - wszedł jej w słowo Turman.

- Zabraniam. - Bhindi wcisnęła z impetem guzik interkomu. -Czworko? Melduj.

Nie było odpowiedzi.

- Czworko? Melduj!

- Wybacz, Jedynko. - Sądząc po głosie, Trey był mocno przygnębiony. - Silniki

uszkodzone, ale robię, co w mojej mocy. Mamy tu małe rozszczelnienie, ale

załatałem wyciek durastalowym panelem...

Bhindi odetchnęła z ulgą.

- Jakie są rozkazy, Jedynko? - spytał znow Trey.

- Zaczekaj, Czworko. - Bhindi odchyliła się na oparcie fotela. -Szostko?

- Tak?

- Wykonaj rozkaz „Opylanie”... znajdziesz go w głownym menu.

- Przyjąłem. - W głosie Scuta znać było konsternację.

Voort nie spuszczał wzroku z kontrolek. Dezaktywował silniki manewrowe, jednak

kiedy przygotowywał się do odpalenia ich odpowiednikow po przeciwnych stronach,

żeby przerwać manewr, Bhindi zarządziła:

- Przerwij manewr, Siodemko. Kontynuuj obrot.

- Co takiego? - zdumiał się Voort. - Eee, to znaczy, tak jest, pani kapitan.

Bhindi spojrzała na Jesmin.

- Daj rozkaz opuszczenia statku.

ROZDZIAŁ 16

- Bardzo precyzyjny strzał, poruczniku. - Kapitan Evlen wpatrywała się w obraz

wyświetlany na ekranie, powiększony tak, że obiekty na nim wydawały się

znacznie bliżej, niż były w rzeczywistości: statek patrolowy w imperialnym

kształcie klina, zwężający się u podstawy do profilu grotu, powoli obracał się w

miejscu. Z jego sekcji rufowej tryskały snopy iskier, przypominające płomienie

wydobywające się z dysz podczas

startu. W połowie manewru, z nadal włączonymi silnikami manewrowymi, jednostka

zaczęła zataczać coraz szersze koło, w sposob wyraźnie niekontrolowany.

Jej osłony były nadal aktywne, ale nie odpowiedziała ogniem na ostrzał.

- Chyba ich uziemiliśmy - zasugerował oficer łącznikowy, szaroskory Durosjanin o

wielkich, pozbawionych wyrazu oczach. - Wywołują nas...

- Połącz - poleciła pani kapitan.

Obraz, ktory pojawił się na wyświetlaczu, sugerował, że sprawy na pokładzie

zaatakowanej jednostki miały się co najmniej tak źle, jak oczekiwała Evlen:

mostek spowijały kłęby dymu. Nie było na nim nikogo poza Hocroftem, ktory stał

przy konsoli oficera łącznikowego. Nie był poważnie ranny, ale ze skroni

ściekał mu strumyczek krwi, a jego policzek był osmalony.

- Hm, to nie było miłe - stwierdził lodowatym tonem.

- Uprzedziłam was, że powinniście się poddać i przygotować do abordażu -

stwierdziła rownie oschle Evlen.

- Nie mogę, ty karkolona kretynko! - wybuchnął Hocroft. -Rozwaliliście nam

silniki! Ledwie rzężą! Moi mechanicy nie żyją! Nie mogę przerwać manewru...

co, jak zakładam, będzie dla ciebie wystarczającym usprawiedliwieniem, żeby

kontynuować ostrzał, dopoki nie rozpylisz nas na atomy - wycedził. - A wszyscy

ci młodzi ludzie... Czy to było naprawdę konieczne? - dokończył gorzko.

- Dezaktywujcie osłony, a wstrzymamy ogień, dopoki nie uda wam się znaleźć

Strona 69

Aaron Allston - Cios łaski

sposobu na zatrzymanie... albo zadbamy sami

okompletne unieruchomienie waszych silnikow. Jeśli jednak znow włączycie pola...

jeżeli chociaż jeden z waszych systemow namierzania sprobuje nas wziąć

na cel albo jeżeli wrocicie na kurs bez zatrzymania... z waszego statku nie

zostanie nawet tyle złomu, żeby zmieścić go w kabinie odświeżacza.

- Przyjąłem. - Hocroft cofnął się do jednej z konsol i wcisnął kilka guzikow.

Oficer czujnikowy Evlen skinął głową i gestem potwierdził, że Wrog dezaktywował

pola ochronne.

- Idę na rufę - zakomunikował Hocroft i starł rękawem ściekającą ze skroni krew.

- Zainicjuję autodestrukcję przedziałow, ktora

bezpiecznie zdezintegruje silniki, a potem wrocę tu, żeby zatrzymać statek za

pośrednictwem silnikow manewrowych. Daj mi dziesięć minut.

- Pięć.

Hocroft łypnął na nią gniewnie - nie kłopocząc się wyłączeniem holokamery -

obrocił się na pięcie i opuścił mostek. Wyszedł przez drzwi, ktore zamknęły

się za nim z trzaskiem, i pozostawił Evlen przed obrazem wypełnionego kłębami

dymu mostka.

Pani kapitan poszukała wzrokiem oficera łącznikowego.

- Daj rozkaz wstrzymania ognia. Podprowadzić statek do celu i trzymać się

blisko. Damy reszcie znać, kiedy zajdzie potrzeba dołączenia do nas. Poinformuj

„Łamacza Pol”, żeby był w pogotowiu na wypadek konieczności przejęcia jeńcow i

daj znać załodze promu -niech będą gotowi do startu.

- Tak jest, pani kapitan.

Evlen zawahała się na chwilę.

- Słyszeliście kiedykolwiek o funkcji autodestrukcji przedziałow? - spytała

niepewnie, ale w odpowiedzi członkowie załogi pokręcili tylko w milczeniu

głowami.

Kierując się do rufowego dolnego pokładu „Wstrząsającego”, Bhindi odpowiedziała

na ostatnie pytanie Turmana:

- Rozkaz „Opylania” aktywuje kilka funkcji: blokuje dostęp do hangaru promu,

żeby nie mogła się do niego dostać reszta załogi, przekierowuje sterowanie

kapsułami ratunkowymi do naszych komunikatorow i dezaktywuje ich system

łączności. - Wraz z Turmanem, Jesmin i Voortem minęli zatokę mieszczącą kapsułę

ewakuacyjną numer jeden. Prowadzące do niej drzwi, podobnie jak właz do samego

segmentu, były zaryglowane. Przez świetlik w drzwiach Widma widziały członkow

załogi dobijających się rozpaczliwie do włazu. Na ich widok podwoili wysiłki i

zaczęli krzyczeć coś, czego Widma nie mogły usłyszeć.

- Kiedy Piątka aktywowała komendę opuszczenia pokładu - podjęła Bhindi - załoga

została uwięziona w kapsułach w oczekiwaniu na nasz rozkaz ich wystrzelenia.

- Ale zrobimy to, prawda? - upewniła się Jesmin.

- Tak.

- Sąprzekonani, że zginą. - W głosie Turmana pobrzmiewała nuta wspołczucia,

zdecydowanie niepasująca do przebrania komandora Hocrofta.

- Nie, nie zginą - zapewniła go Bhindi.

Dotarli do drzwi prowadzących do hangaru promu, ktore posłusznie stanęły przed

nimi otworem. W kabinie wahadłowca widać było Treya, zajętego przeprowadzaniem

procedur przedstartowych.

Bhindi wspięła się po trapie; jej kroki dźwięczały głośno w ciszy hangaru.

Kiedy, rozejrzawszy się po kabinie pasażerskiej, nie dostrzegła Scuta, spytała:

- Gdzie Szostka?

Trey zerknął na nią.

- Zatankowany do pełna. Eee... Szostka miał zostać na mostku pomocniczym do

ostatniej chwili... Powiedział, że jeśli zdoła przekierować wszystko do konsoli

promu, będzie miał pewność, że dopięliśmy wszystko na ostatni guzik.

Bhindi zajęła miejsce drugiego pilota i zapięła uprząż ochronną.

- Dwojko, chodź tu. Zasiądziesz za sterami, na wypadek gdyby mieli widok z

holokamer na mostek. - Kątem oka dostrzegła jakiś ruch po drugiej stronie

hangaru:

Voort gramolił się właśnie nieporadnie do kabiny jednego z interceptorow.

Podniosł pokrywę gornego włazu i teraz wsiadał do środka. - Co on, u licha,

wyprawia?

Trey wzruszył ramionami.

- Zabezpiecza środki? A tak przy okazji, jesteśmy gotowi do startu.

Turman wszedł do przedniego przedziału i zajął miejsce pilota.

- Zabezpiecza środki i dostarcza nam eskorty - mruknął.

Bhindi sięgnęła po komunikator, ale po namyśle opuściła rękę.

Każda przesłana teraz przez nich wiadomość mogłaby zostać przechwycona przez

załogę „Starhooka”. Nie mogła kazać Voortowi wsiąść na pokład promu, więc

Strona 70

Aaron Allston - Cios łaski

nie miała innego wyjścia, niż mu zaufać. Szlag by to...!

Trey wrocił na rufę, do niemal pustego przedziału pasażerskiego.

- Halo, proszę pani! Czy będzie miała pani coś przeciwko, jeśli sobie tu klapnę?

Bhindi nawiązała połączenie z zapasowym mostkiem statku. Łączność nie była

szerokopasmowa, więc wiedziała, że „Starhook” nie przechwyci wiadomości.

- Szostko, do dzieła. Aktywuj sekwencję autodestrukcji... nastaw zapalnik na

pięć minut. Wyłącz silniki i ustaw czas odblokowania funkcji kapsuł ratunkowych

na sześćdziesiąt sekund, a potem zrealizuj wszystkie komendy wprowadzone przez

ich załogę po wejściu

na pokłady. Przekaż mi kontrolę nad hangarami i wyłącz sztuczną grawitację. A

potem... zgadnij, jak brzmi ostatni rozkaz.

- Tak jest!

- Wyłączyli silniki - zameldował oficer czujnikow. - Nic nie wskazuje na to,

żeby aktywowali uzbrojenie czy osłony.

- Doskonale. - Evlen skinęła głową nie spuszczając z oka widoku uszkodzonego

statku... i zaraz zmrużyła powieki na widok odłączających się od zaatakowanej

jednostki dwoch miniaturowych błyskow, towarzyszących startowi z pokładu statku

patrolowego niewielkiego pojazdu.

- Naliczyłem pięć... sześć... nie, siedem jednostek - zameldował niezwłocznie

jej oficer łącznikowy. - Kuliste sylwetki. Wygląda na to, że to kapsuły

ratunkowe,

jednak spod brzucha statku mamy odczyt czegoś innego - spalin z silnikow

manewrowych. Musiał wystartować jeszcze inny statek, ale nie mamy sygnału

wizualnego...

- Mamy sygnał!

- Daj na głowny.

Widok statku na ekranie nie zmienił się - za to z głośnikow popłynął głos

Hocrofta:

- Mam złe wieści, pani kapitan. Nasz komputer został uszkodzony. Okazało się, że

nie mamy czegoś takiego jak autodestrukcja przedziałowa, więc musiałem

przeprowadzić zwykłą procedurę.

- Wiedziałam! - wycedziła Evlen tak cicho, że jej słow nie zarejestrował

mikrofon.

- Wygląda na to, że nic tu już po nas - ciągnął Hocroft. - Jak pani widzi, dałem

załodze rozkaz opuszczenia statku.

Evlen podchwyciła wzrok swojego oficera łącznikowego i przejechała w milczeniu

kantem dłoni na wysokości szyi: „wyłączyć transmisję”. Kiedy skinął głową,

powiedziała:

- Wysłać prom abordażowy.

- Tak jest, pani kapitan. Już się robi.

- Powiedz im, żeby trzymali się w odległości od statku patrolowego i byli

przygotowani do pościgu za promem.

Dokonawszy kilku manewrow za pomocą repulsorow i silnikow manewrowych, Voort

trzymał się teraz blisko podbrzusza „Wstrząsającego”. Lecący przed nim prom

nabierał właśnie prędkości, pilnując,

żeby statek, ktory opuszczał, znajdował się cały czas między nim a

„Starhookiem”.

Voort część uwagi poświęcał chronometrowi na konsoli - za dwie i poł minuty

miała nastąpić autodestrukcja statku. Miło byłoby znaleźć się wowczas z dala

od kuli ognia, w ktorą zamieni się statek. Dłoń Voorta na drążku sterowniczym

myśliwca drgnęła niespokojnie.

Na konsoli zmieniły się odczyty z czujnikow - wyglądało na to, że ze „Starhooka”

także wystartował jakiś pojazd. Sygnał sugerował, że jest to prom, podobny

do tego, za ktorego sterami zasiadała właśnie Bhindi.

Wroga jednostka wzięła kurs, dzięki ktoremu miała ominąć „Wstrząsającego” w

bezpiecznej odległości z lewej burty. „Starhook” przyspieszał teraz,

przygotowując

się do ominięcia statku także w bezpiecznej odległości, ale z prawej strony.

Korweta przyspieszała odrobinę wolniej niż wysłany z jej pokładu prom.

Voort skierował ostrożnie dziob interceptora w prawo i śledził bezustannie

odczyty czujnikow. Czas mijał - zostały dwie minuty i piętnaście sekund. Dwie

minuty. Minuta czterdzieści pięć sekund...

Kiedy prom ze „Starhooka” pojawił się zaledwie dwa kilometry od lewej burty,

Voort przygotował się do strzału - bez pomocy instrumentow, bo w ten sposob

ostrzegłby cel, że jest namierzany. Skupił się na nim i upewnił, że działka są

ustawione na pełną moc.

Prom miał włączone pola - całą energię przekierował na przod, ktorym był

zwrocony w stronę wahadłowca Widm. Voort prawie się uśmiechnął. Włączył teraz

Strona 71

Aaron Allston - Cios łaski

czujniki broni; dosłownie ułamek sekundy zajęło mu wycelowanie w sam środek

tarczy, ktora pojawiła się na wyświetlaczu przeziernym na przednim iluminatorze

- i wystrzelił.

Z działek na obrzeżach kolektorow słonecznych myśliwca poszybowały zielone

promienie energii, ktore trafiły w rufę statku. Wżarły się przez poszycie,

osmalając

kadłub, łuszcząc szarą farbę i posyłając wokoł chmurę metalowych szczątkow.

System osłon statku zareagował natychmiast, przełączając moc na rufę. Prom

odwrocił się bokiem do Voorta, siejąc iskrami z dysz silnikow manewrowych.

Strzał w rufę za strzał w rufę, manewrowe za manewrowe, pomyślał z satysfakcją

Gamorreanin, ale nie zawracał sobie głowy informowaniem o tym załogi promu

przez system łączności - dał tylko pełną moc do swoich własnych tarcz, a potem

naprowadził

swoj myśliwiec w stronę promu Widm i zaczął lecieć serią pozornie chaotycznych

manewrow, utrudniając pracę strzelcom na pokładzie „Starhooka”.

Obok niego przelatywały strumienie energii - blisko, ale nie na tyle, żeby

wyrządzić krzywdę jego osłonom.

Chronometr zakomunikował minutę do autodestrukcji „Wstrząsającego”, podczas gdy

„Starhook” pozostał na kursie zwrotnym. Voort domyślał się, że załoga ocenia

zniszczenia, ktore poczynił, i decyduje, czy mogą sobie pozwolić na dalszy

udział w strzelaninie. Każda upływająca sekunda zmniejszała znaczenie tego,

jaką podejmą decyzję. Prom Widm przyspieszał teraz; całkiem możliwe, że

obliczyli już skok w nadprzestrzeń. Voort zaczynał ich doganiać - w

iluminatorach

jego myśliwca wahadłowiec był już na tyle duży, że widział go gołym okiem, nie

tylko za pośrednictwem czujnikow. W jego pobliżu bluznęły ogniem działka

laserowe „Starhooka”, ale odległość była wciąż zbyt duża, żeby strzelec miał

szansę trafić.

Odebrał na częstotliwości Widm skompresowaną wiadomość z zaszyfrowanymi danymi.

Kiedy wpisał kod, z głośnikow rozległ się głos Bhindi:

- To nasz nowy kurs. Bądź tak dobry i sprawdź, proszę, czy się nie pomyliłam.

Voort parsknął z rozbawieniem i przeanalizował w myśli ciąg cyfr, automatycznie

cały czas klucząc i wykonując uniki, żeby umknąć strzałom z działek, a

potem odpowiedział:

- Wszystko się zgadza do trzech znaczących cyfr po przecinku. Rozbieżność to

pewnie moja wina, zaokrąglenie. Bezpiecznego skoku.

Prom w iluminatorze jakby się rozmył i znikł.

Voort aktywował własny hipernapęd i skoczył w nadprzestrzeń za nim.

Kapitan Evlen przyglądała się, jak odległe cele znikają. Westchnęła i obejrzała

się na nawigatora.

- Wyliczyć prawdopodobne punkty docelowe na torze ich lotu. Nadać priorytet

planetom i stacjom silnie sympatyzującym ze Szczątkami Imperium. Oficerze

łącznikowy,

proszę wysłać rozkaz przechwycenia tych kapsuł. I niech ktoś mi łaskawie

wyjaśni, o co w tym wszystkim, do jasnej supernowej, chodziło...?

ROZDZIAŁ 17

CHASHIMA 29 lat po bitwie o Yavin (15 lat temu)

Prosiak siedział na czubku drzewa, obserwując teren ponad lasem i zielonymi

plamami wysokiego do kostek suchomchu; czuł na policzkach powiew chłodnej bryzy

z połnocy, ktora mierzwiła okoliczne krzewy i korony drzew.

Przełknął ślinę, starając się uspokoić protestujący żołądek. Nieobecnym wzrokiem

spojrzał na odczyty na swoim karabinie blasterowym - potężnym modelu,

z lunetką i wbudowanym pod lufą granatnikiem - chyba po raz sześćdziesiąty,

odkąd trwał na posterunku.

Naturalne piękno planety było skazane na zagładę. Świat zajęli Yuuzhan Vongowie,

co oznaczało, że wcześniej czy poźniej przekształcą go na podobieństwo

swojej utraconej ojczyzny poprzez terraformowanie. Wowczas ten widok zmieni się

nie do poznania - zastąpią go ponure, dziwaczne rośliny, zwierzęta i Moc

wie, co jeszcze. Lokalna społeczność przestanie istnieć - populacja zostanie

spędzona jak bydło, sterroryzowana i poddana naukom Yuuzhan Vongow, dopoki

ich przeszłość nie zacznie im się jawić jako mgliste, pozbawione znaczenia

wspomnienie.

Możliwe, że on, Prosiak, także był skazany na zagładę. Może inne uczestniczące w

tej operacji Widma, teraz na posterunkach między jego punktem obserwacyjnym

a yuuzhańskim Gniazdem Przemian, znajdującym się jakieś dwanaście kilometrow na

południe, także były stracone... Może wszystko, co znał, było już przekreślone?

Kątem oka złowił ruch kilkaset metrow na południe - jakiś kształt w barwach

terenu, ale niebędący jego częścią poruszał się wśrod drzew i poszycia.

Strona 72

Aaron Allston - Cios łaski

Podczołgał się kawałek dalej po kanciastej, płaskiej skale na szczycie wzgorza.

Wiedział, że wytrzyma jego ciężar - sprawdził to wcześniej. Wystawił głowę

za grań i przysunął do oczu makrolornetkę - nowoczesny, wysoce skomputeryzowany

sprzęt. Urządzenie ustabilizowało obraz, nieco rozmazany przez drżenie

jego dłoni i szybki oddech. Obraz pozbył się drobniejszych ruchow,

takich jak drżenie traw w powiewach wiatru - widział teraz poruszający się

obiekt jak na dłoni: dwie postacie, ubrane od stop do głow w kamuflujące stroje,

wyposażone w sprzęt w barwach maskujących.

Estoric Sandskimmer i Runt Ekwesh. Pierwszy z nich, płowowłosy mężczyzna, niosł

szary, stożkowaty cylinder o matowej, pozbawionej jakichkolwiek oznaczeń

powierzchni. Na jego boku Prosiak dostrzegł ciemniejszą plamę - nie był to

element kamuflażu, tylko przesiąkająca przez materiał krew. Drugi, Thakwaash

Runt, wydawał się cały i zdrowy. Obaj poruszali się szybko, kierując prosto do

miejsca, z ktorego obserwował ich Prosiak.

Dobrą chwilę zajęło mu uświadomienie sobie, czego brakuje na tym obrazku: ani

Estoric, ani Runt nie mieli ze sobą broni. Pewnie musieli ją porzucić, żeby

nie ograniczała im ruchow podczas ucieczki, pomyślał Prosiak.

Brak broni... krew na mundurze Estorica - to mogło oznaczać tylko jedno:

spotkanie z Yuuzhan Vongami. Coż, mieli przynajmniej cylinder, a więc misję

można

było uznać za zakończoną sukcesem...

Prosiak odłożył makrolornetkę i sięgnął po swoj karabin blasterowy. Wycelował w

przyjacioł i zerknął przez lunetkę, przesuwając ją na południe od miejsca,

w ktorym byli teraz Estoric i Runt.

Zgadza się - zaledwie jakieś pięćdziesiąt metrow za nimi zobaczył wojownikow

Yuuzhan Vongow w pełnym biegu. Mieli na sobie pancerze organiczne z kraba

vonduun, ktore nie ograniczały jednak ich ruchow. Ich torsy osłaniały lśniące

jak macica perłowa zbroje - podobnie wyglądały hełmy, nagolenniki i

naramienniki.

Wszystko to były żywe istoty, każda inna i wyjątkowa, na dodatek tak trwałe, że

wytrzymywały ciosy mieczy świetlnych i strzały z blastera.

Prosiak zamarł na chwilę. Był dobrym strzelcem, ale nie na tyle dobrym, żeby z

tej odległości trafić szybko poruszający się cel. Wiedział jednak, że jeżeli

zaczeka, aż Yuuzhanie dogonią jego przyjacioł, niebezpiecznie będzie strzelać w

ich bezpośrednim pobliżu. Nie mogł też skontaktować się z Bhindi, czekającą

na pokładzie kanonierki - nie, jeśli wiadomości wywiadu Nowej Republiki były

prawdziwe i rzeczywiście znajdowało się tu Gniazdo Przemian.

Nie wiedział, co robić. To nie było rownanie matematyczne, ktore mogł łatwo

rozwiązać.

Trojka wojownikow była uzbrojona w amphistaffy - zabojcze, wężopodobne istoty,

ktore w jednej chwili mogły służyć jak oszczep, aby za chwilę zwiotczeć

na podobieństwo pejczy o głowach uzbrojonych w jadowite kły. Teraz jednak

Yuuzhanie najwyraźniej nie zamierzali ich używać. Zamiast tego każdy sięgnął

do sakwy, wyciągnął coś i cisnął za uciekającymi.

Prosiak skrzywił się boleśnie. To musiały być brzytwożuki - latające insekty,

potrafiące wpływać na grawitację: w chwili zderzenia z ofiarą mogły się stawać

cięższe, przekazując zabojczą ilość energii kinetycznej obiektowi, w ktory

uderzyły. Z tej odległości Prosiak nie widział ich jednak zbyt dobrze. Widział

za to Runta, niezwalniającego kroku - to mogło oznaczać, że jego zakłocacz

działał. Był to ostatni wynalazek wydziału badawczo-rozwojowego wywiadu,

zakłocający

w ograniczonym zasięgu zmysły brzytwożukow, dzięki czemu zmniejszała się ich

celność.

Estoric jednak zatoczył się nagle, całkiem jakby został uderzony w okolicy

bioder ciężkim pociskiem z katapulty. Upadł z impetem na ziemię i przeturlał

się na bok, wypuszczając z rąk szary cylinder.

Prosiak poczuł w żołądku nieprzyjemny chłod i wymamrotał mimowolnie: „Nie, nie,

nie!”, jakby jego słowa mogły sprawić, że wszystko potoczy się inaczej,

niż przypuszczał.

Przełączył swoj karabin na granatnik, spojrzał przez lunetkę na Estorica i

ocenił odległość: sto pięćdziesiąt trzy metry. Wiedział, że Runt nie zostawi

kolegi, a to oznaczało, że za chwilę dojdzie do walki.

Trojka wojownikow zwolniła kroku. Największy miał najbardziej okazałą i lśniącą

zbroję, a w hełmie dorownywał niemal wzrostem Runtowi. Drugi był postury

średniego wzrostu mężczyzny, a ostatni nieco od niego niższy, ubrany także w

najmniej imponujący pancerz -pewnie był najmłodszy.

Runt zatrzymał się obok Estorica i odwrocił w stronę wojownika z długim,

paskudnie wyglądającym wibroostrzem w prawej dłoni. Jego lewa dłoń była

Strona 73

Aaron Allston - Cios łaski

zaciśnięta

na czymś, czego Prosiak nie widział. Zwijający się z bolu Estoric sięgnął po

swoj pistolet blasterowy, starając się wyciągnąć go z kabury - i wtedy wojownicy

ich dogonili.

Największy trzymał się nieco z dala - stanął na niewielkim pagorku i gestem

posłał naprzod najmniejszego.

Prosiak zacisnął zęby. Przywodca urządzał sobie z zajścia test treningowy!

Jednak największy Yuuzhanin nadal stał bez ruchu. Prosiak

przyglądał mu się przez lunetkę, nie zawracając sobie głowy odczytywaniem liczb

na wyświetlaczu. W myśli ocenił odległość wojownika od Estorica: dziesięć

przecinek trzy metra. Rożnica wysokości między Estorikiem i wojownikiem wynosiła

jakieś dwa metry. Wiatr, z połnocy połnocnego zachodu, wiał z prędkością

ośmiu węzłow. Nie było upału, więc obrazu nie zniekształcał żar. Prosiak

podniosł lufę do strzału z granatnika i nacisnął spust. Poczuł bol w ramieniu,

kiedy odrzut wcisnął mu w nie kolbę. Miał sekundę, zanim granat dotrze do celu i

wybuchnie. Zerknął przez lunetkę na średniego wojownika, atakującego właśnie

Runta z amphistaffem w dłoni. Najmniejszy wziął na cel Estorika. Runt podniosł

lewą dłoń - tę, w ktorej wcześniej coś zaciskał - i otworzył ją ciskając

w najmniejszego chmurę lśniącego pyłu, ktora opadła mu na głowę.

- Nie, nie, nie...! - wymruczał znow Prosiak. Wiedział, że z taktycznego punktu

widzenia był to błąd. Runt probował chronić Estorica...

Drugi wojownik, ten z amphistaffem, strzelił z niego, celując w korpus Runta,

ktory pod smagnięciem upadł na pokrytą zielonym mchem ziemię. Największy

wojownik zamienił się w tym czasie w chmurę czarno-czerwonego dymu. Prosiak

zmusił się, żeby nie patrzeć na eksplozję, ale średni wojownik obejrzał się

na przywodcę. Najmniejszy cofnął się i zachwiał, probując zetrzeć z twarzy pył.

W tej samej chwili do uszu Prosiaka dotarł odgłos eksplozji - głuche trzask,

łuup! Skierował znow lunetkę na średniego wojownika i wycelował w tył jego

hełmu.

Yuuzhanin rozejrzał się w poszukiwaniu źrodła pocisku, odsłaniając szyję.

Prosiak nacisnął spust. Obiektyw lunetki rozbłysnął podczas wystrzału, a jasna

zbroja Yuuzhan Vonga poczerniała, on sam zaś zachwiał się i upadł na ziemię.

Prosiak ocenił sytuację: największy z trojki leżał na ziemi ze zwęglonym torsem.

Nie miał głowy. Średni także leżał na poszyciu i się nie ruszał - Prosiak był

pewien, że obaj nie żyją Jednak najdrobniejszy stał teraz nad Estorikiem,

a ogon jego amphistaffa był zanurzony na jedną trzecią metra w jego piersi,

dokładnie w miejscu serca. Ciałem mężczyzny wstrząsały ostatnie, przedśmiertne

drgawki, a wojownik odwracał powoli głowę, jakby nasłuchując czegoś. Runt go

oślepił, a mimo to Yuuzhanin znalazł i zabił Estorika.

Teraz Runt zerwał się na rowne nogi i zaatakował ostatniego z Yuuzhan Vongow.

Upadli, spleceni w morderczym uścisku, na ziemię. Dłoń Runta

podnosiła się i opadała, podnosiła i opadała, kiedy raz za razem wbijał w obcego

wibroostrze, ktore wkrotce pociemniało od jego krwi.

A potem już nikt się nie ruszał.

Chociaż brakło mu tchu w piersi, Prosiak biegł co sił z blasterem w zaciśniętej

dłoni w doł zbocza, a potem wspiął się na wzniesienie, na ktorym rozegrała

się walka. Chwilę poźniej dotarł na pobojowisko - czterech uczestnikow bijatyki

leżało bez ruchu na ziemi. Żył tylko Runt, ale jego pierś falowała ciężko,

a twarz wykrzywiał mu grymas bolu. Był wyraźnie osłabiony - ledwie się ruszał.

Kiedy Prosiak dopadł do niego, Runt spojrzał nieprzytomnie. Jego pysk poruszał

się, jakby chciał coś powiedzieć, ale wydobywające się z gardła słowa były

ledwo zrozumiałe:

- Am... phi...

Dopiero wtedy Prosiak to usłyszał - lekki, prawie nie do wychwycenia szum, tylko

odrobinę głośniejszy niż powiew wiatru, kilka metrow na prawo. Odwrocił

się błyskawicznie i wycelował.

W jego stronę poprzez mech pełzł amphistaff. Nacisnął spust. Wystrzał z

ciężkiego blastera poderwał stworzenie w gorę i cisnął kilka metrow dalej,

jednak

nie zabił bestii, ktora, mimo że osmalona, odpełzła pospiesznie w drugą stronę.

Prosiak rozejrzał się dookoła. Amphistaff najmniejszego z wojownikow także

salwował się ucieczką ale nigdzie nie widać było broni przywodcy trojki.

Ukląkł obok Runta i przewiesił sobie karabin przez ramię.

- Wytrzymaj - poprosił przyjaciela przez ściśnięte gardło. - Wyciągnę cię stąd.

- Amphi... staff... Ugryziony - wyjęczał Thakwaash. - Ukąsił mnie, Prosiaku... -

Okolica pyska Runta nieporośnięta sierścią i jego podniebienie były już

bladosine, a on sam dyszał, jakby od środka palił go śmiertelny żar.

Prosiak pokręcił głową jakby nie chciał dopuścić do siebie tego, co widzi.

Strona 74

Aaron Allston - Cios łaski

- Masz inny metabolizm niż my, stary. Dasz radę. - Podciągnął Przyjaciela do

pozycji siedzącej, a potem wziął go pod ramiona, przygotowując się, żeby z

nim wstać.

Runt poklepał go po plecach - tak słabo, że Prosiak ledwie poczuł dotyk.

- Położ mnie - szepnął.

Prosiak się zawahał. Czuł, że pysk wykrzywia mu grymas gniewu i żalu - nie mogł,

nie chciał się pogodzić z tym, co nieuchronne. Powoli, ostrożnie ułożył

ciało przyjaciela na mchu.

Jego przyjaciel patrzył mu w oczy z mieszaniną wdzięczności i bolu, ktory bez

wątpienia przeszywał teraz jego zwiotczałe ciało.

- Więcej... wojownikow - wychrypiał z trudem. - Jeden... dwa kilo... metry stąd.

Granat... ich sprowadzi. Możesz odejść i zabrać... brzęczołącza... Albo

umrzeć tu... razem ze mną.

- Zostanę - powiedział twardo Prosiak. - Nie zostawię cię tak.

- Nie... Nic nie byłoby gorsze od tego... gdyby się okazało, że mają

antidotum...

Prosiak spojrzał przyjacielowi w oczy; widział kłębiące się za nimi myśli.

Rozumiał. Antidotum najad amphistaffa - nawet krotko działające - oznaczałoby

długie minuty, może nawet godziny cierpienia. Cierpienia, przesłuchań,

niewyobrażalnego bolu. Dla Runta był tylko jeden sposob ucieczki przed tym

koszmarem.

Prosiak czuł, że oczy ma mokre od łez, ale sięgnął po swoj pistolet blasterowy.

- Wybacz mi...

- Wy... wybaczam.

Prosiak włożył przyjacielowi lufę blastera pod brodę i nacisnął spust. Ciałem

Thakwaasha wstrząsnął krotki dreszcz i powietrze przesycił mdlący odor spalonej

sierści, ktory zmieszał się z zapachem dymu i zwęglonego yuuzhańskiego ciała.

Prosiak wstał i roztrzęsionymi dłońmi schował blaster do kabury. Spojrzał

ostatni raz na przyjaciela - zatrutego yuuzhańskim jadem, a potem zastrzelonego

Hohassa „Runta” Ekwesha. Jego ciało nie zostanie odesłane na ojczystą planetę.

Nie będzie pochowane zgodnie z obrządkiem. To było... nie w porządku.

Prosiak podniosł z ziemi szary cylinder, wibrujący i buczący cicho.

Brzęczołącza. Wywiad Nowej Republiki wpadł na trop informacji o nowym gatunku

insektow, stworzonych przez yuuzhańskich Mistrzow Przemian. Podobno potrafiły

one wykrywać informacje przesyłane za pośrednictwem systemow łączności - fale

transmisyjne wprawiały je w amok. Brzęczołącza mogły zaprowadzić swoich panow

do źrodła sygnału - jeśli komunikaty były nadawane co jakiś czas, owady leciały,

przyciągane przez fale, a podczas ciszy zbierały się w roj i podejmowały

wędrowkę, kiedy łącze znow zaczynało być

używane. Przy wystarczającej ilości czasu można było w ten sposob namierzyć

nawet jednostkę wysyłającą w pewnych odstępach czasu krotkie pakiety

skompresowanych

informacji. Stworzono je tutaj, na Chashimie.

Jeżeli Runt i Estoric wypełnili swoją misję zgodnie z planem, to wokoł Gniazda

Przemian, w ktorym wyhodowano brzęczołącza - a także pod nim - powinny być

teraz podłożone liczne ładunki wybuchowe. Prototypy owadow, ich stworcy i

wszystko inne związane z projektem, poza probkami w cylindrze, wkrotce miało...

Z oddali dobiegł głuchy grzmot, po ktorym nastąpiło kilka kolejnych, i w niebo

na południu wzniosł się słup czarnego dymu.

Prosiak chwycił mocniej pojemnik z insektami, odwrocił się i zaczął biec.

- Wiem, że nie chcesz tego usłyszeć... - W wyszkolonym głosie Buźki brzmiało

wspołczucie i poczucie straty, ktorą sam musiał przeżywać. - Ale chociaż

ponieśliśmy

niepowetowaną stratę, zrobiłeś to, co musiałeś.

Prosiak trzasnął ogromną pięścią w biurko przełożonego. W malutkiej kabinie, na

pokładzie fregaty służącej Widmom jako tymczasowa kwatera, dźwięk zabrzmiał

szczegolnie głośno.

- To nie ma nic do rzeczy! - wykrzyknął. - Dwoch świetnych ludzi zginęło

niepotrzebnie!

- Owszem, wojna ma się ku końcowi. Mamy Yuuzhan Vongow na haku, ale nie można im

odmowić... przerażającej wynalazczości.

- Te robale nie zmienią biegu wojny.

- Może i nie - zgodził się Buźka. - Ale mogłyby doprowadzić do odkrycia i

zlikwidowania niezliczonych placowek ruchu oporu, jednostek komandosow i

wywiadu.

Ilu zginęłoby przez nie kobiet i mężczyzn? Tysiąc? Dwa tysiące? Prosiaku,

proszę, powiedz mi, czy Runt czy Estoric nie spojrzeliby mi w oczy i nie

powiedzieli:

Strona 75

Aaron Allston - Cios łaski

„Nie, nie umrę za setkę ludzi. Nie chcę za nich ginąć”?

Prosiak opuścił ramiona.

- Buźko... nie obchodzi mnie to. Mam to gdzieś.

- Wczoraj nie miałeś tego gdzieś - wytknął mu szef. - Odpocznij, Weź sobie

wolne, pożegnaj się z kim trzeba. Wrocisz za kilka dni, gotow do wypełnienia

następnej misji.

Prosiak pokręcił głową.

- Nie, nie mam już siły walczyć.

- Prosiaku...

- I nie nazywaj mnie Prosiakiem. Jestem Voort. Prosiak zginął razem z Runtem.

ROZDZIAŁ 18 -

ACKBAR CITY, Vandor-3 44 lata po bitwie o Yavin (dziś)

Weszli do budynku biura Naprawy i Serwisu śmigaczy Toozlera -sześć kompletnie

wykończonych Widm.

Myri wydała z siebie westchnienie ulgi, schowała do kabury swoj blaster i wyszła

z ciemnej wnęki przy schodach, w ktorej się ukryła.

- Nie daliście mi znać z kosmoportu... - poskarżyła się.

- Pierwsza w kolejce do odświeżacza! - Jesmin postawiła torbę przy ścianie,

uściskała szybko Myri i popędziła po schodach na gorę.

- Cholerni Jedi... - Trey zrobił poirytowaną minę. - A już myślałem, że zdążę...

- Razem z resztą zrzucił swoj bagaż obok torby Jesmin.

Myri przyjrzała im się uważnie.

- Rany, aleście się opalili... - Faktycznie, jasna cera Jesmin nosiła ślady

oparzeń słonecznych, a pozostałe Widma także wyglądały, jakby ostatnio sporo

czasu spędziły pod palącym słońcem; nawet neoglith Scuta był lekko śniadawy.

Bhindi zamachała rękami, przeobrażając się nagle w pustogłową lalę.

- Tatooine jest o tej porze roku takim pięknym miejscem! - zapiszczała, a po

chwili dodała już normalnym głosem: - A tak przy okazji, sprzedaliśmy za całkiem

niezłą sumkę drugiego interceptora. Mamy teraz środki na bieżącą operację... i

pospiesznie podmaskowany prom w kosmoporcie. Nie daliśmy ci znać, bo nie

mieliśmy pojęcia, ile czasu potrwa sprawdzenie i zabezpieczenie hangaru i ile

będziesz musiała na nas czekać - dlatego wynajęliśmy kogoś, kto nas

tu podrzucił. - Zajęła krzesło przed centralą komputerową. - Zaczynam

nienawidzić podroży...

Myri pochyliła się nad biurkiem w jej stronę.

- Wasza wiadomość niewiele mi powiedziała. Domyślam się jednak, że spotkanie nie

było... zbyt owocne?

Bhindi parsknęła z ponurym rozbawieniem.

- Okazało się, że generał nie poszedł nam na rękę i wysłał w zastępstwie kogoś

innego... żeby nas schwytał.

Turman usiadł i wyciągnął przed siebie nogi.

- Jeżeli okaże się, że Thaal jest niewinny, nigdy mu nie wybaczę.

- No dobra. - Bhindi uśmiechnęła się do Myri promiennie. - Jakieś dobre

wiadomości?

Myri probowała odegnać od siebie dręczące ją od kilku ostatnich dni - podczas

ktorych nie miała żadnych wiadomości od Widm -uczucie dławienia w gardle

i ciężaru w piersi.

- Buźka Loran zaginął. Został uznany za martwego. Jego rodzina także.

- Co takiego?!

- Jego śmigacz eksplodował w pobliżu bazaru na Coruscant. W tym samym czasie na

tym samym bazarze znaleziono ciała dwoch najemnikow - zapewne wynajętych

zabojcow. Ciała Buźki nie znaleziono, ale ochrona ponoć natrafiła we wraku na

jego materiał genetyczny. Jego żona i corka zaginęły bez śladu. Nie odpowiadają

na wiadomości przesyłane znanymi mi kanałami. Ziomkowie Jezzie i przyjaciele

rodziny także nie mają od nich żadnych wieści.

Ze wszystkich Widm jakby uszło nagle powietrze. Stali w milczeniu i gapili się

na Myri z niedowierzaniem.

Voort opadł ciężko na ścianę. Kiedy przemowił, jego przefiltrowany przez implant

głos był chrapliwy i ponury - brzmiał dziwnie osobliwie w porownaniu

do łagodnego brzmienia basica:

- Mam nadzieję, że to element spisku... Mam nadzieję, że zaszył się gdzieś w

jakiejś bezpiecznej norze... Teraz jednak nie możemy się skupiać na jego

zniknięciu.

Mamy misję do wypełnienia, ktora będzie tym trudniejsza, że Buźka Loran nie może

nam w tym teraz pomoc. Nie możemy go już prosić, żeby wyskoczył jak pajac

z pudełka i potwierdził, że działamy na prośbę szefa Służb Bezpieczeństwa

Galaktycznego Sojuszu. Buźka zniknął, co oznacza tyle, że musimy radzić sobie

sami.

Strona 76

Aaron Allston - Cios łaski

- Racja. - W głosie Bhindi brzmiało takie samo znużenie, jak u Voorta.

Nim ten ostatni znow się odezwał, rzucił jej twarde spojrzenie.

- Zanim przejdę do tego, co naprawdę mnie niepokoi, chciałem powiedzieć jak

weteran weteranowi, że nie podoba mi się to, co się wydarzyło na pokładzie

„Wstrząsającego”. I nie chodzi mi tu o sam skutek, ale o fakt, że nie mieliśmy

planu rozprawienia się z wysłannikami Thaala, gdyby zaszła taka potrzeba.

Jest oczywiste, że twoj plan mogł spalić na panewce, gdyby sprawy nie poszły po

naszej myśli. Nie mieliśmy żadnego asa w rękawie, żeby stawić im czoło,

gdyby zaszła potrzeba konfrontacji... żadnego planu walki.

- Masz rację, nie mieliśmy - zgodziła się Bhindi.

- Dlaczego?

- Taka była moja decyzja, Voort. - Bhindi spojrzała na niego ostro. - Będziesz

mogł mnie pytać o pobudki, kiedy pojdę na emeryturę i sam przejmiesz dowodzenie

jednostką ale nie wcześniej.

- To nie jest dobra odpowiedź.

- Lepszej nie dostaniesz. Wroćmy do tematu. Wspomniałeś coś

otym, co cię niepokoi...

Voort odwrocił wzrok i zapatrzył się w ścianę.

- Myślałem o „Starhooku” i innych statkach, ktore zjawiają się znikąd tylko po

to, żeby nas zatrzymać. Zastanawiałem się nad tym przez całą naszą podroż

na Tatooine, a potem tutaj. Rozmawialiśmy

otej akcji, jakby decyzja Thaala, żeby wydać rozkaz pochwycenia nas, została

podjęta przez niewinnego człowieka - albo przynajmniej przez kogoś, kto sprawia

takie wrażenie. Teraz jestem pewien, że tak nie było. Decyzja Thaala była

decyzją winnego, ktory probuje sprawić wrażenie nieudacznika. A to oznacza, że

jest winny, bez dwoch zdań. Mam szczerą nadzieję, że kiedy dojdzie do

konfrontacji, wywiąże się walka, żebym mogł go osobiście rozpylić na atomy.

Wydawało się, że Bhindi z ulgą przyjęła nowy problem, inny niż zniknięcie Buźki.

- Ale dlaczego? Nie nadążam za twoim tokiem myślenia - powiedziała.

Rozmowę przerwało metaliczne skrobanie, dobiegające gdzieś z gory -

charakterystyczny dźwięk aktywacji niedomagającego kompresora saniprysznica.

Voort odczekał kilka chwil, dopoki odgłosy nie ucichły. Wtedy potarł policzek i

dodał z namysłem:

- Thaal nie zachowuje się jak przyzwoity oficer weteran, dopoki nie pojawią się

dziwne okoliczności. Propozycja ze strony kogoś będącego przy władzy i

z wpływami w rządzie Sojuszu powinna wzbudzić co najmniej zaciekawienie każdego,

czyim zadaniem jest walka z siatką szpiegowską wroga. Mam tu na myśli

Służby Bezpieczeństwa Galaktycznego Sojuszu. Gdyby Thaal zgłosił probę

przekupstwa oficjalnymi kanałami, na pewno trafiłaby ona prosto do generała

Maddeusa.

A trudno mi sobie wyobrazić, żeby Maddeus nie kazał wowczas Thaalowi wsiąść na

statek, polecieć na spotkanie z Hocroftem i udawać, że połknął przynętę.

Dzięki temu Służby Bezpieczeństwa zyskałyby więcej informacji, ktore pomogłyby

go nakryć. Wnoszę więc, że Maddeus nie został o niczym poinformowany. Zamiast

tego otrzymaliśmy najbardziej dziwaczną i nietrafną „niewinną” odpowiedź z

możliwych. Aby tego dokonać, Thaal musiał całkowicie ominąć oficjalne kanały.

Musiał znaleźć ambitnego znajomego albo przyjaciela w innym sektorze i

powiedzieć mu: „Słuchaj, chcesz szybko awansować? Mamy tu pewnego superszpiega,

ktorego trzeba złapać...”

Permanentnie uśmiechniętą neoglithową twarz Scuta zmarszczył dziwny grymas.

- Coś takiego zrobiłby tylko wtedy, gdyby był skończonym debilem albo taktykiem

od siedmiu boleści...

Bhindi pokiwała głową.

- A wiemy, że nie jest ani jednym, ani drugim.

- .. .albo gdyby chciał zrobić wielki show, żeby pokazać, jak bardzo jest

niewinny i nie martwi się, że etykietka debila zaszkodzi jego reputacji. - Scut

zamyślił się na chwilę. - To ostatnie wydaje mi się szczegolnie mało

prawdopodobne. Jeżeli Thaala nie obchodzi, że ludzie mogą wziąć go za głupka -

zwłaszcza

biorąc pod uwagę, że Sojusz ma nowe szefostwo - nie obchodzi go też, czy

zostanie na swoim stanowisku. Ambitny oficer, ktory wspina się na sam szczyt

kariery

zawodowej i nie interesuje go, czy tam zostanie...

Bhindi spojrzała kolejno po wszystkich zgromadzonych w pokoju Widmach, z

wyjątkiem Voorta.

- I to jest nasza lekcja na dziś, drogie dzieci... z małym wyjątkiem, że

wygłosił ją zamiast mnie nasz Pan Matematyk. Uważajcie na wasz cel i upewnijcie

się, jaką obierze taktykę. Jeśli od niej odstąpi, będziecie mieli pewność, że

Strona 77

Aaron Allston - Cios łaski

coś knuje.

Scut zdjął swoją neoglithową maskę.

- Przepraszam, muszę się podrapać. - Zaczął się zapamiętale skrobać za uchem. -

Tak czy siak, rozumiem już. Generała nie obchodzi, że zostanie uznany za

kretyna i nie obchodzi go, że urazi Maddeusa czy Służby Bezpieczeństwa, olewając

ich, bo nie zależy mu na utrzymaniu obecnej pozycji. A to dlatego, że

wie, że wkrotce nie będzie już piastował swojego stanowiska. Wymieni je na rzecz

swojej nowej tożsamości...

- Dziękuję ci, Voort. - W głosie Bhindi brzmiała zaduma. - Dzięki temu czuję się

znacznie lepiej. Cała akcja ze „Wstrząsającym” nie poszła na marne. Nie

zdołaliśmy potwierdzić winy generała... a przynajmniej nie mamy dowodow, ktore

można by wykorzystać w sprawie sądowej... ale cieszę się, że Thaal jest

winny. Wychodzi na to, że to nasz człowiek.

- Ja także mam kilka dobrych wiadomości. - Myri sprobowała przywołać na twarz

nieśmiały uśmiech nadziei. - Trafiliśmy na coś, kiedy was nie było.

Bhindi nieco się rozchmurzyła.

- Dawaj.

Myri usiadła obok niej przy komputerze, wywołała na ekran mapę planety i zaczęła

ją przesuwać nieco na zachod od Ackbar City.

Trey stanął za nimi.

- Naprawdę przydałby się nam holoprojektor - mruknął. - Jedynko, możemy go

kupić?

- Tak.

- Super. Eee... a potrzebujemy rezydencji?

- Nie.

Myri zbliżyła wybrany obiekt na ekranie - patrzyli teraz na przechodzące w pasmo

gor przedgorze u dołu ekranu, wioskę w prawym dolnym rogu, nieregularny,

z grubsza owalny kształt, wyglądający na teren porośnięty miejscową roślinnością

po lewej i rozsiane tu i owdzie pola uprawne.

- Mamy całkiem sporo informacji na temat procedur i rozkładu dnia bazy

wojskowej. Atak przy okazji, Skokopsy są znacznie bardziej zadufani i pewni

siebie

niż zwykli żołnierze. Podejrzewam, że wysłano za mną list gończy... no, w każdym

razie za mną o białych włosach i ciemnej skorze, ale to nie ma teraz żadnego

znaczenia. Dobra wiadomość jest taka, że aktywowały się kolejne dwa droidy

Treya... a jeden z nich nie jest wcale w pobliżu Bazy Fey’lyi. - Wskazała na

monitor, na gorną krawędź zielonego terenu i niewielki, czarny punkcik. -

Zeszłej nocy nowe droidy nadawały właśnie stąd, z tego miejsca.

Bhindi pochyliła się w stronę monitora, żeby się lepiej przyjrzeć.

- Co tu jest?

- Caridański Park Javata i Małe Caridańskie Zoo Javata. To rezerwat gatunkow

zwierząt zagrożonych wyginięciem. Są zagrożone, bo pochodzą z Caridy i niemal

całkiem wyginęły, kiedy zniszczono tamten układ. Tuż po zakończeniu wojny z

Yuuzhan Vongami jeden z pierwszych Skokopsow, kapitan Jam Javat, zakupił ten

teren i zmienił go w rezerwat. Przeszedł na emeryturę w stopniu majora kilka lat

temu i wyprowadził się poza układ Coruscant. Parkiem zawiaduje teraz w

jego imieniu ktoś inny, ale teoretycznie nie ma on nic wspolnego z generałem

Thaalem. Mniejsza z tym. Przez lata działalności rezerwat zgromadził kilka

gatunkow zwierząt z Caridy, włącznie z prawdziwymi skokopsami, ktore

zaadaptowały się do nowych warunkow.

Voort stanął obok Treya.

- Żadnego związku z Thaalem... - powtorzył z namysłem.

- Żadnego - potwierdziła Myri. - Dlatego nie ma go w żadnych rejestrach

interesow Thaala. Generał ani razu nie wspomogł nawet fundacji, ktora opiekuje

się rezerwatem. - Wcisnęła kilka klawiszy i na mapie pojawiła się siatka z

planami jakiegoś obiektu o długości kilkuset metrow. - Droid numer dwanaście

przesłał nam widok z żabiej perspektywy ciemnego pokoju z kojami... czegoś w

rodzaju dormitorium, całkiem pustego. Wygląda na to, że nie mogł przesłać

nam obrazow, więc mogę wam pokazać tylko to, czyli odległości przekonwertowane

na schematy. To kompleks podziemny, liczący od jednego do czterech pięter

w zależności od miejsca i wyposażony w turbowindy, prowadzące także na

powierzchnię. Właśnie tu, pod tym czarnym punktem. Na maksymalnym zbliżeniu

wygląda

to jak całkiem spora stodoła. - Myri wskazała biały kwadracik nad obiektem. -A

to ogrod zoologiczny dla dzieci. Co nie znaczy, że trzymają tam dzieci...

- zaznaczyła. - Dzieciaki mogą tu za to oglądać skokopsy i karłowate banthy, a

także niebieskowłose pająki i chodzące głowonogi.

Bhindi zapatrzyła się nieobecnym wzrokiem w dal.

Strona 78

Aaron Allston - Cios łaski

- Skrzynki na owoce - mruknęła.

Turman zerknął na Scuta.

- Przyznaję, na to bym nie wpadł...

- Ja też - odparł Yuuzhan Vong.

Bhindi otrząsnęła się z zamyślenia i wrociła do rzeczywistości.

- Trey, sporządź nową listę zakupow.

Trey posłusznie sięgnął po swoj datapad i włączył urządzenie.

- Zapisuję.

- Będziemy potrzebować sporo, to znaczy ładnych kilkadziesiąt kilogramow, owocow

w skrzynkach. Lokalnych. Trochę narzędzi ciesielskich i solidnych arkuszy

fleksiplastu. Linę... małą wciągarkę, zdolną podnieść albo opuścić każdego z

nas, i skafandry maskujące dla wszystkich... tylko nie zdziw się, jeśli nie

uda ci się zdobyć takiego w rozmiarze odpowiednim dla Voorta, nawet jeśli

będziesz probował go sprowadzić z Coruscant. Materiał ma być kamuflujący. Każdy

powinien mieć pistolet blasterowy i wibroostrze, a także makrolornetkę albo

gogle z noktowizorem plus czarne plecaki i pasy z ekwipunkiem. - Urwała, myśląc

nad czymś intensywnie. - Do tego rożne rodzaje detonatorow i mnostwo ładunkow

wybuchowych. Na kiedy dasz radę wszystko zgromadzić? - spytała Treya.

Trey obliczał przez chwilę w myśli.

- Dwa dni - odparł wreszcie.

- Świetnie. Zacznij szukać już teraz i weź ze sobą chłopcow. Weźmiecie

saniprysznic po powrocie. - Machnęła ręką dając im sygnał, żeby się zbierali.

Scut znow włożył swojego neoglitha i wyszedł razem z resztą.

Na gorze zaskrzypiało i zazgrzytało, kiedy Jesmin wyłączyła kompensator.

Bhindi odwrociła się i spojrzała na Myri.

- Nie wiem, jak blisko byli ze sobą ale Jesmin zna Buźkę od małego.

Myri przytaknęła.

- Jest dla niej jak wujek, inaczej niż dla jej brata, Dorana, bo oni nie

dorastali razem...

- A ty i Jesmin znacie się od bardzo dawna. Zazwyczaj nie proszę

otakie rzeczy, ale... czy zrobiłabyś to dla mnie i powiedziała jej?

- O Buźce?

- Tak.

- Dobrze. - Nagle Myri znow poczuła ciężar w żołądku i dławienie w gardle, i to

znacznie gorsze niż wcześniej.

Drewniana rama, ktorą Trey i Turman zbudowali na pace śmigacza, nie była może

dziełem sztuki, ale zdecydowanie nadawała się do zadania, jakie miała spełnić.

Zaczęli od żołtych plamelonow z Vandora-3. Owoce wypełniały niezliczone

drewniane skrzynie, dopasowane kształtem do drewnianej ramy, wyposażonej w

system

szybkiego wyładunku, umocowany na gornej krawędzi paki śmigacza. Skrzynki

przykrywały cały wierzch konstrukcji, dzięki czemu wydawało się, że jest nimi

załadowana cała paka pojazdu, jednak pod spodem rama była pusta i wyłożona

warstwą izolacyjnej pianki dla wygody pasażerow. Kiedy skończyli pracę, śmigacz

wyglądał jak jeden z wielu podobnych pojazdow, ktorych pełno było na tutejszym

rynku - tyle że przestrzeń pod drewnianym szkieletem mogła spokojnie pomieścić

cztery średniego wzrostu osoby.

Voort przyjrzał się uważnie konstrukcji, a potem wszedł do środka, żeby

porozmawiać z Bhindi.

- A więc trojka w kabinie i czworka na pace...

Bhindi usadowiła się wygodnie pośrod zgromadzonego sprzętu i szybko sprawdziła

ogniwa skafandrow maskujących. Uśmiechnęła się do niego promiennie.

- Tak jest.

- Zabieramy na tę misję całą naszą siodemkę? - upewnił się Voort.

- Owszem, tak.

- Czy nie sądzisz, że to zadanie dla jednego... gora dwoch Widm? Minimum osob,

maksymalne tempo?

Bhindi pokręciła głową.

- Maksymalne wsparcie - poprawiła go.

- Ale to miałoby sens jedynie wtedy, gdybyśmy znali otoczenie, w ktorym mamy

działać, albo gdybyśmy byli pewni, że dojdzie do strzelaniny... Jeśli będzie

nas siedmioro, ryzykujemy, że nas wykryją...

Bhindi zamyśliła się nad jego słowami, jakby Voort obwieścił jej właśnie jakąś

głęboką prawdę.

- A w takim przypadku wiemy, że wywiąże się strzelanina... -odparła po chwili

namysłu.

- Bhindi...

- Żartowałam tylko, Voort. Ale częściowo masz rację. Zostaniesz w śmigaczu.

Strona 79

Aaron Allston - Cios łaski

Będziesz naszą uzbrojoną kawalerią gdyby coś poszło nie tak. Scut także zostanie

na powierzchni, bo nie ma doświadczenia w takich akcjach.

- Co nadal zostawia was w liczbie pięciu osob - zauważył Voort. -A to, moim

zdaniem, dwukrotnie więcej, niż potrzeba do wstępnego rekonesansu.

- Wiem, że nie przywykłeś do takiego podejścia. - Bhindi skupiła się znow na

ogniwach zasilających. - Ale wiesz, Voort, pewne rzeczy się zmieniają

Nazajutrz wieczorem Bhindi, Turman i Voort wsiedli do kabiny śmigacza, a reszta

wskoczyła na pakę i rozpoczęli długą podroż do wioski o nazwie Kreedle,

położonej najbliżej tajemniczego obiektu. Dotarli do celu tuż przed zmrokiem;

zachodzące słońce Vandora rzucało długie cienie u podnoża gor, na południe.

Na parkingu pod drewnianą budą w kształcie ściętego stożka Voort i Bhindi

wysiedli, żeby rozprostować kości, podczas gdy Turman ruszył do sklepu po coś

do picia i żeby przy okazji zasięgnąć języka.

Skrzynka plamelonow przemowiła głosem Treya:

- Jedynko, muszę do odświeżacza...

Bhindi uśmiechnęła się pod nosem.

- Nie teraz! Za moment znow wystartujemy i wtedy poszukamy ci jakiegoś miłego

drzewka. Znaleźliście coś w lokalnych wiadomościach albo archiwach

turystycznych?

Głos plamelonow zmienił barwę - był teraz głębszy i niższy.

- „Najsłynniejszą atrakcją w Okręgu Kreedłe - wyrecytował Turman - są Źrodła

Sachet, cieszący się dużą popularnością park wodny, znany ze swojego naturalnego

piękna, licznych atrakcji wodnych i kempingow. Słynne są także Caridański Park

Javata i Caridańskie Zoo Javata - rezerwat caridańskich gatunkow zwierząt

zagrożonych wyginięciem ze specjalnym ogrodem zoologicznym dla dzieci...” Piszą

tu coś o tym, żeby nie głaskać niebieskowłosych pająkow, bo chociaż nie

są agresywne, porastające ich ciała włoski mogą powodować wysypkę... - wtrącił i

podjął czytanie: - „Warto odwiedzić także Stację Meteorologiczną Mount

Lyss, opuszczoną placowkę rządową w ktorej podczas wojny z Yuuzhan Vongami

szukali schronienia bojownicy o wolność”. Wygląda na to, że nie organizuje się

tam wycieczek, bo po wojnie miejsce zostało znow porzucone i obecnie popada w

ruinę...

Kolejna skrzynka plamelonow przemowiła, tym razem głosem Myri:

- Moim zdaniem powinniśmy chrzanić misję i wybrać się do parku wodnego! - Spod

plandeki rozległy się pomruki aprobaty.

- Nieźle, Trojko, prawie mnie przekonałaś! - stwierdziła Bhindi, ale zaraz

zmarszczyła czoło. - Jak im się udaje nie dopuścić do tego, żeby jadowite pająki

rozprzestrzeniły się po całym Vandorze-3?

Uszu Voorta dobiegło ciche kliknięcie z paki, a potem rozległ się znow głos

Treya:

- Wybieg jest ogrodzony metrowymi barierami, emitującymi niskie ponad - i

poddźwięki, odstraszające pająki i inne gatunki i uniemożliwiające im

wychodzenie

poza teren ogrodu.

Bhindi zaśmiała się cicho.

- A więc to pewnie tam rozmieszczone są czujniki!

Wrocił Turman - nie zdobył żadnych wartych uwagi informacji poza tym, że

miejscowi są podejrzliwi tylko wobec osob, ktore nic u nich nie kupują.

Przyniosł

ze sobą dwie torby napojow chłodzących -jedną dla ekipy w kabinie śmigacza, a

drugą dla siedzących na pace. Chwilę poźniej Widma wrociły do pojazdu i ruszyły

w dalszą drogę.

Trasa do Parku Javata okazała się brukowanym traktem, wykorzystywanym głownie

przez pojazdy naziemne, przewożące plony do zakładow przetworczych albo na

rynek. Z załadowanych przez Treya do komputera pokładowego danych wynikało, że

prowadzi prosto do zoo i dalej. Kiedy Widma znalazły się kilka kilometrow

od rezerwatu, ich oczom ukazały się kępy lokalnych niskich, karłowatych krzewow,

porastających pobocze i zasłaniających widok samego parku - busz ciągnął

się aż do budynkow parku.

Zanim do nich dotarli, zapadł zmierzch. Byli już jakieś dwieście metrow od

samego zoo, ale Voort nadal nie widział celu ich podroży - wszystko zasłaniał

ostry zakręt tuż przed samym kompleksem.

Siedzący za sterami pojazdu Turman sprowadził śmigacz do lądowania na chodniku -

tak blisko ściany drzew, jak było to możliwe. Jako pierwszy wysiadł Voort

i natychmiast poszedł zbadać ścianę krzakow - okazała się zielonym, grubym

suknem, rozciągniętym na tyczkach. Voort szybko wyciągnął dwa paliki i umieścił

je na obydwu końcach ich śmigacza, a potem wcisnął spusty u ich podstaw - z

każdego wysunął się bolec, ktory zarył się głęboko w ziemi, a po chwili zielona

Strona 80

Aaron Allston - Cios łaski

tkanina napięła się, falując lekko w powiewach letniej bryzy.

Wtedy Voort aktywował zasilacz umieszczony na spodzie płotna. Za chwilę miało

ono zacząć pochłaniać ciepło znajdujących się w pobliżu organizmow żywych

i silnika maszyny, uniemożliwiając czujnikom podczerwieni i śmigaczom wykrycie

ich pojazdu.

Voort pospiesznie sporządził na arkuszu flimsi notkę, ktorej treść brzmiała:

AWARIA REPULSOROW. WRACAMY PIESZO DO KREEDLE. UPRZEJMIE PROSIMY O NIEROZKRADANIE

NASZYCH MELONOW - i przyczepił ją do przedniej szyby śmigacza. Tymczasem

pozostałe Widma przebrały się w skafandry maskujące. Uszyte z czarnego grubego,

elastycznego materiału, działały na tej samej zasadzie, co tkanina imitująca

krzewy po obu stronach drogi: siatka czujnikow termicznych rozmieszczona w

kombinezonach przesyłała dane temperatury wnętrza i zewnętrza do niewielkiego

procesora, ktory z kolei dostosowywał poziom energii przekazywanej do tysięcy

wypełnionych płynem naczynek wszytych w materiał, chłodzących albo ogrzewających

odpowiednie jego części. W efekcie tkanina chłodziła skorę osoby noszącej

skafander, jednocześnie zachowując z zewnątrz temperaturę otoczenia, dzięki

czemu jego właściciel był niewidoczny dla kamer rejestrujących w podczerwieni.

Kombinezony zakrywały praktycznie całe ciało noszącego, z wyjątkiem oczu.

Nim minęło kilka minut, cała ekipa była gotowa do akcji. Scut był uzbrojony w

karabin blasterowy, a reszta - w pistolety blasterowe schowane w kaburach.

Każdy miał czarny plecak i stosowny do przydzielonej mu funkcji ekwipunek w

sakwach u pasa: pręty jarzeniowe, wibroostrza i komunikatory.

Bhindi poszukała wzrokiem Voorta.

- Gdybyś usłyszał syreny alarmowe, ruszaj i nie czekaj na nasz sygnał.

Wchodzisz, zdejmujesz każdego, kto do nas strzela, i wyprowadzasz nas do

bezpiecznej

strefy.

Voort skinął głową.

- Jesteś pewna, że nie chcesz zmienić planu działania?

- Jestem pewna.

Kiedy ubrane w czarne skafandry Widma zniknęły za linią krzewow, Voort zabrał z

wozu karabin blasterowy i zaszył się kilkadziesiąt metrow w głąb lasu,

a potem usiadł i czekał.

ROZDZIAŁ 19

Widma zajęły pozycję w płytkim zagłębieniu, dwadzieścia metrow przed zewnętrzną

linią czujnikow.

Kilkaset metrow na połnoc od nich, tuż przy drodze naziemnej, znajdowało się zoo

dla dzieci: podłużny, niski żołty budynek, oświetlony prętami jarzeniowymi

przyczepionymi do rozstawionych wokoł pali. Otaczało go utwardzone lądowisko, na

ktorym parkowało teraz kilka śmigaczy. Zza przesłoniętych zasłonami okien

przebijało na zewnątrz światło, ale wokoł nie było nikogo widać. Zanim Widma

przesunęły się na obecną pozycję, przez kilka minut obserwowały budynek z

dystansu.

Dalej na południe wznosiła się hala, przez ktorą mieli dostać się do tajemniczej

podziemnej struktury. Myri zajęła pozycję przy gornej krawędzi zagłębienia,

obserwując budowlę przez makrolometkę. Stąd widziała ją wyraźnie. Zbudowano ją

na planie kwadratu i przypominała poskładane z blachy falistej sklepy Ackbar

City. Gdy przełączyła lornetkę na podczerwień, wewnętrzne odczyty ciepła

podziurawiły budynek jak sito. Gorące powietrze przenikało na zewnątrz przez

liczne

szpary i łączenia wzdłuż krawędzi nachylonego pod kątem metalowego dachu, przez

wysokie, rolowane drzwi na wschodniej ścianie, rożnorakie otwory wentylacyjne

i chyba dziury po nitach na połnocnej i wschodniej ścianie.

Myri odłożyła makrolornetkę i zsunęła się kilka metrow w doł, dołączając do

Scuta, Turmana i Bhindi.

- Zdjęcia satelitarne pokazywały co innego.

Bhindi ściągnęła z twarzy kominiarkę i odetchnęła świeżym powietrzem.

- To znaczy?

- Budynek jest większy. Przynajmniej o trzydzieści metrow szerszy i o dziesięć

wyższy. Teren wokoł utwardzono permabetonem. Zdjęcia pokazywały co innego.

- A to oznacza... - zastanawiała się na głos Bhindi -.. .że musieli przerobić

zdjęcia, żeby nie odrożniały się od obrazu z satelity. Pewnie wykorzystali

stare skany albo wygenerowali całość na komputerze. Czworka powiedziałby, że to

nielicha sztuczka. A skoro o nim mowa...

Myri wzruszyła ramionami.

- Kręci się przy czujnikach. Piątkę zgubiłam na jednej trzeciej obwodu.

Z gory dobiegło ich ciche skrobanie i nad krawędzią zagłębienia pojawiła się

głowa Treya. Podczołgał się bliżej i ześlizgnął na doł. Rownież on zsunął

Strona 81

Aaron Allston - Cios łaski

kominiarkę, odsłaniając twarz.

- Mam dobre i złe wieści.

Chłodny uśmiech Bhindi mowił: „Czyli jak zwykle”.

- Najpierw te złe - zażądała.

- Informator turystyczny nie kłamał: czujniki tworzą nieprzerwany pas,

nieustannie emitujący sygnały ponad - i poddźwiękowe. Dodatkowo wyposażono go w

czujniki

nasłuchu i detektory ruchu krotkiego zasięgu, o promieniu metra lub mniej. Bez

aerośmigacza może być ciężko coś tu zdziałać. W budynku też wykryłem czujniki.

Skanują na pułapie jakichś trzech metrow.

Bhindi westchnęła.

- A te dobre wieści?

- No więc spodziewaliśmy się też obrazowania dźwięku, ale niczego takiego tu nie

ma. I wydaje mi się, że dwa pasy wewnętrznego ogrodzenia są identycznie

rozłożone.

Wyraz twarzy Bhindi, widocznej w świetle księżyca, sugerował, że informacje nie

wzbudziły jej entuzjazmu.

- Może Piątka będzie miała jakieś lepsze wiadomości.

Miała. Minęło poł godziny i Jesmin prześlizgnęła się nad krawędzią zagłębienia i

dołączyła do pozostałych. Nie odsłoniła twarzy.

Palcem wyrysowała na ziemi schemat. W świetle pręta jarzeniowego Treya

ustawionego na najmniejsząjasność, zobaczyli kwadratowy budynek, trzy

koncentryczne

pierścienie czujnikow, odległe zoo dla dzieci i prostą linię prowadzącą z niego

do kwadratowej budowli.

- Ta linia tutaj to pojedyncza koleina. Nie porastająjej ani miejscowe gatunki

traw, ani żadne krzaki. Sprawia to wrażenie, jakby powstała i pogłębiła

się pod wpływem intensywnego ruchu ciężkich śmigaczy. I to transportowych.

Repulsory osłabiły glebę pod ogrodzeniem, przynajmniej w zewnętrznym

pierścieniu.

Mam wrażenie, że ktoś po prostu wymienił ziemię i tak to zostawił; zamiast wylać

permabetonową podmurowkę pod ogrodzenie, wolał zignorować problem.

Scut zmarszczył brwi. Myri poczuła przypływ sympatii do niego. Nie dość, że

nosił neoglitha maskera i rękawice, to włożył jeszcze

kombinezon kamuflujący; niekoniecznie było mu za gorąco, ale Myri była niemal

pewna, że noszenie tego wszystkiego przyprawiłoby ją

o klaustrofobię.

Scut wskazał punkty, w ktorych linia odwzorowująca koleiny przecinała te

obrazujące ogrodzenie.

- Zdołamy się podkopać i przeczołgać dołem?

- Chyba tak. I to bezgłośnie. Ja się przecisnę, Jedynka, Dwojka

i Trojka na pewno też. Ale nie wiem, czy ty i czworka dacie radę. Jesteście

trochę mniej... opływowi.

Trey prychnął.

- Jak miło, że nie powiedziałaś „tępi”.

- Rozważałam to.

Bhindi wciągnęła kominiarkę.

- Do roboty. Kopiemy dłońmi, bez narzędzi. I zero gadania. To apel do ciebie,

Dwojko. Ruszamy.

Turman żachnął się, jakby ostatnia uwaga go obraziła, ale komentarz zostawił dla

siebie.

Odłożyli na bok blastery i całe ciężkie wyposażenie, po czym zabrali się do

kopania, powoli i mozolnie pogłębiając i poszerzając otwor w sypkiej ziemi

wokoł podstawy ogrodzenia. Nie martwili się przypadkowymi obserwatorami. Skryci

w głębokim cieniu, ubrani w czarne kombinezony maskujące i pracujący na

tle czarnej, permabetonowej ściany, zwieńczonej warstwą rownie czarnej,

metalowej siatki czujnikow, byli praktycznie niewidoczni i ich obecność mogłyby

wykryć tylko specjalistyczne urządzenia skupiające światło.

Jak przystało na Antariańskiego Strażnika, ktory nieraz miał do czynienia z

pracą na pustkowiu, najmniej ze wszystkich hałasowała Jesmin. Turman pamiętał,

by nie ćwiczyć monologow. Ciągnęło się to w nieskończoność; nad kopiącymi

Widmami z jednej strony nieba na drugą przemykały gwiazdy. Myri dostrzegała

pośrod

nich także sztuczne obiekty - oświetlane światłem słonecznym okręty wojenne,

wchodzące w atmosferę planety lub ją opuszczające, poruszające się po swoich

orbitach stacje kosmiczne - a wszystkie dziwnie malutkie.

W końcu dziura pod wysokim na metr ogrodzeniem była dość szeroka, by nawet Trey

mogł się przez nią prześlizgnąć. Nie spieszyli się,

Strona 82

Aaron Allston - Cios łaski

ponieważ pośpiech groził zwiększeniem hałasu; przeczołgali się na drugą stronę,

przeciągnęli torby i karabiny blasterowe i ruszyli dalej.

Czołgali się koleiną wykorzystując nieznaczną osłonę, jaką zapewniała, poki nie

dotarli do drugiej ściany czujnikow. Tym razem poszło im odrobinę szybciej;

mając za sobą doświadczenie z pierwszą linią ogrodzenia, wypracowali nowe

techniki bezgłośnego kopania. Przekopanie się na drugą stronę zajęło im jakieś

poł godziny.

Gdy byli w połowie drogi między środkowym a wewnętrznym murem, pojawił się

śmigacz.

Scut zauważył go pierwszy. Poklepał Myri po nodze i wskazał za siebie. Podłużny,

solidnie wyglądający pojazd transportowy wjeżdżał właśnie z drogi naziemnej

na lądowisko przy dziecięcym zoo. Miał wyłączone światła pozycyjne; można go

było dostrzec dopiero wtedy, gdy wjechał pod ktoryś ze słupow z zatkniętymi

na szczycie prętami jarzeniowymi, ktore otaczały podłużny żołty budynek. Myri

usłyszała buczenie repulsorow.

Widma zamarły w bezruchu.

Bhindi zniżyła głos do szeptu:

- Stawiam prawe ramię Czworki, że mają włączoną podczerwień i jadą prosto na

nas... no właśnie.

Śmigacz przepłynął nad lądowiskiem i skierował się nad koleinę.

- Robcie to, co ja. - Bhindi zaczęła szybko czołgać się ku wewnętrznej linii

ogrodzenia.

Gdy śmigacz przelatywał nad środkowym ogrodzeniem, Widma zdążyły już dotrzeć do

wewnętrznego kręgu czujnikow. Leżeli nieruchomo w koleinie, w dwoch rzędach

po trzy osoby obok siebie. Myri, w przednim rzędzie po lewej, obserwowała

znajdującą się pośrodku Bhindi. Rownież leżąca na prawo Jesmin nie spuszczała

z niej wzroku.

Buczenie zbliżającego się śmigacza przeobraziło się w niski ryk -i nagle Myri

poczuła nacisk przesuwających się nad nią repulsorow. Najpierw pojawił się

w stopach i kostkach, by szybko przenieść się wyżej. Miała wrażenie, że to

piekarz rozmiarow rankora rozpłaszcza ją ogromnym wałkiem do ciasta.

Gdy tylko nacisk ustąpił i tylny panel śmigacza wyprzedził ją o kilka

centymetrow, Bhindi zerwała się na rowne nogi. Myri i Jesmin podążyły za nią.

Kobiety

przeskoczyły ogrodzenie, przetoczyły się

irozciągnęły płasko na ziemi. Odgłosy dobiegające z tyłu wskazywały, że Trey,

Turman i Scut wylądowali za nimi, a jeden z nich - chyba Turman - przygniotł

nogi Myri, kładąc się na nich w poprzek. Leżeli nieruchomo, nie odzywając się

ani słowem, i obserwowali śmigacz zmierzający ku kwadratowemu budynkowi.

Od wschodniej ściany budynku dobiegł metaliczny zgrzyt - to ktoś otwierał drzwi.

Śmigacz skręcił w tym kierunku i zniknął z pola widzenia Myri.

Odgłos repulsorow oddalił się i zaczął zanikać. Przez dłuższą chwilę znow dało

się słyszeć zgrzytanie drzwi. Wreszcie zaległa całkowita cisza.

Myri spojrzała do tyłu, ciekawa, kto też na niej wylądował, i zobaczyła o poł

metra od twarzy pająka. Dziesięcionogiego pajęczaka

ośrednicy otwartej dłoni Wookiego i niemal rownie włochatego. Myri patrzyła ze

zgrozą jak groźnie podnosi cztery przednie odnoża.

Wzdrygnęła się, ale nie zmieniła pozycji.

Odnoża pająka drżały, ale i on się nie poruszył.

Myri podciągnęła kominiarkę i dmuchnęła. Od mchu powietrza zmierzwiły się włoski

pajęczaka. Myri miała nadzieję, że w ten sposob odstraszy stworzenie i

zapobiegnie skoczeniu jej na twarz.

Udało się. Pająk raz jeszcze pomszył odnożami, odwrocił się i wybiegł z koleiny.

Widma czekały kilkanaście metrow od kwadratowego budynku, poki Jesmin nie

skończy rozpoznania terenu wokoł niego. Wreszcie pojawiła się przy

połnocno-zachodnim

narożniku i dała znak, że wszystko w porządku. Myri i pozostali dołączyli do

niej przy wschodniej - tylnej - ścianie budynku. Zbili się w grupkę w środkowej

jej części, a Jesmin pokazała im płytę, z ktorej wypadła większość nitow -

prawdopodobnie z powodu wiatru, przez długie lata wyginającego ją na boki. Gdy

Jesmin przesunęła blachę kilka centymetrow w bok, zobaczyli w środku światło.

Po drugiej stronie znajdowało się pomieszczenie o wymiarach trzydzieści na

trzydzieści metrow, z ziejącym na środku podłogi ciemnym otworem szybu windy;

każdy z bokow szybu miał dobre dwadzieścia metrow.

Jesmin wskazała im punkt dokładnie nad wschodnimi drzwiami oraz dwa kolejne,

rozmieszczone na wysokości około sześciu metrow na połnocnej i południowej

ścianie. Tkwiły tam duże holokamery,

zawieszone na przykręconych do ściany wspornikach. Obiektywy kamer przez wycięte

Strona 83

Aaron Allston - Cios łaski

w metalowej ścianie otwory wystawały na zewnątrz. Jesmin odezwała się

tak cicho, że Myri ledwo ją usłyszała:

- Chyba jeszcze jedna jest pod sufitem.

Trey odsunął ją na bok i przyjrzał się każdej z kamer przez makrolornetkę,

regulując filtry i tryby. Wreszcie odsunął lornetkę od oczu.

- Widzą w podczerwieni. Nic nam nie grozi. Nie znalazłem też żadnych kamer

skierowanych do środka.

W pomieszczeniu nie było też żadnych ludzi - ani żołnierzy, ani cywilow. Bhindi

skinęła głową.

- Szostko, cofnij się dwadzieścia metrow. Masz nas ostrzec albo wesprzeć ogniem,

gdyby coś się działo. Probki tkanki pająkow do niczego ci się nie przydadzą.

Reszta za mną.

Wokoł było dziwnie cicho. Tylko z wylotu szybu windy dobiegały sporadyczne stuki

i odległe, urywane głosy, zbyt niewyraźne, by można było cokolwiek zrozumieć.

Myri podkradła się do krawędzi. Permabeton był tutaj zadziwiająco czysty, a

wokoł szybu dostrzegła otwory, każdy o średnicy dwoch-trzech centymetrow. Ich

krawędzie były wyczyszczone do białości.

Trey przysunął się bliżej.

- Jeszcze niedawno coś tu było przyśrubowane. Może zasłaniający windę kawałek

podłogi? Dziury są głębokie, pewnie mają zapewnić stabilność.

Jesmin pochyliła się nad szybem i wyjęła jedną z zakupionych przez Treya

wciągarek. Sprzęt, wielkości i kształtu buta, składał się z mocnego,

stumetrowego

kabla nawiniętego na wałki o wysokim momencie obrotowym i zasilacza. Na obudowie

umieszczono prosty panel sterujący. Na końcu czarnego kabla znajdował

się rownie czarny hak. Jesmin pochyliła się nad szybem, zaczepiła hak o jakiś

wystający element i przypięła wciągarkę do pasa.

- Gotowa.

Po chwili cała piątka, jedno po drugim, przeskoczyła nad krawędzią

i zsunęła się w ciemność. Odległy kwadracik światła wskazywał ich punkt

docelowy.

Zjeżdżając w doł, Myri doszła do wniosku, że myliła się, zakładając, że szyb

zbudowano z myślą o turbowindzie. Myri widywała takie windy na peryferyjnych

światach i w kompleksach przemysłowych. Tymczasem tutaj we wszystkich czterech

rogach kwadratowego szybu umieszczono durastalowe prowadnice, przypominające

ogromne łańcuchy z rownomiernie

rozmieszczonymi otworami na zębatki. Na samym dole stała wielka, kwadratowa

platforma, najpewniej odkryta, na ktorej rogach zamontowano silniki poruszające

zębatkami, ktore z kolei, obracając się powoli, zahaczały o otwory prowadnic.

Wjazd na gorę lub zjazd na doł trwały pewnie od jednej do kilku minut, ale

taka winda była w stanie przetransportować ogromny ciężar.

Zbliżyli się do kwadratu światła na tyle, że Myri zaczęła rozpoznawać

poszczegolne obiekty. Winda zdążyła dotrzeć na sam doł szybu - wraz ze stojącym

na

niej, przybyłym niedawno śmigaczem. Po platformie krzątali się mężczyźni i

kobiety w brązowych kombinezonach. Dźwigali cylindry - długie na poł metra i

rownie szerokie, czarne przy brzegach, a rożowe w środku - i układali je na

podłużnym podwoziu śmigacza. Myri naliczyła łącznie sześciu robotnikow. Żaden

nie spojrzał do gory. Gdy obniżyła się jeszcze bardziej, dostrzegła na ich

kołnierzach symbol stylizowanych zębow, używany przez Skokopsy.

Myri znajdowała się jeszcze dobre dwadzieścia pięć metrow nad śmigaczem, gdy

wyprzedzająca ją o pięć metrow Jesmin zatrzymała się, podniosła głowę i

spojrzała

na pozostałe Widma. Myri widziała tylko jej oczy. Zrownała się z Jesmin i

zablokowała mechanizm wciągarki. Pozostałe Widma, dołączając jedno po drugim,

zrobiły to samo. Wytężając wzrok, Myri z trudem dostrzegła poziomy otwor.

Przyjrzała się mu przez makrolornetkę, przełączając się między rożnymi trybami

wzmacniania światła. Przed sobą a tuż za krawędzią sunącej w gorę windy,

dostrzegła metalowy balkon z barierką. Po jego drugiej stronie można było

dostrzec

rozmieszczone w rownych odstępach drzwi - otwarte i prowadzące w ciemność.

Opuściła makrolornetkę.

Jesmin wyciągnęła rękę, a Myri ją złapała. Pozbawiona punktu oparcia, z

wysiłkiem rozhuśtała Jesmin, probując pomoc jej sięgnąć metalowej barierki.

Pierwsze

podejście było nieudane, ale przy drugim Jesmin złapała się balustrady.

Dwie minuty poźniej wszystkie Widma znalazły się na podeście. Jesmin i Trey

zniknęli w najbliższych drzwiach. Myri i pozostali czekali na ich powrot,

Strona 84

Aaron Allston - Cios łaski

obserwując,

co dzieje się poniżej.

Platforma windy stała w pomieszczeniu znacznie szerszym od jej szybu; solidne

kwadratowe filary z durastali, będące oparciem dla prowadnic, sięgały podłogi,

ale wokoł nich Myri widziała otwartą przestrzeń, ale także dzioby i ogony

pojazdow. Niektore były znacznych rozmiarow; inne wyglądały na zwyczajne

śmigacze.

Na połnoc i południe od szybu biegł głęboki na metr, metalowy row. Myri

pomyślała, że obie linie mogą spotykać się pośrodku, tuż pod platformą. Gdy

dostrzegła,

że wzdłuż rowu poprowadzono szyny, zyskała pewność co do ich przeznaczenia - coś

podobnego widywała już w starych miastach: służyły kierowaniu poruszającymi

się po płaszczyźnie pojazdami, najpewniej wiozącymi ładunek.

Sterty czarno-rożowych cylindrow pięły się coraz wyżej. Gdy jedna z nich

sięgnęła znacznie ponad poziom ładowni śmigacza, Skokopsy nakryły ją plandeką

ktorą

następnie mocno przywiązali.

Gdy wrocił zwiad, Jesmin nachyliła się nad Bhindi i szeptem złożyła jej raport.

Trey w ten sam sposob przekazał informacje Myri.

- To piętro mieszkalne, ale całkiem puste. Brakuje mebli. Kanały wentylacyjne

pozamykane, prąd odłączony.

- Od jak dawna?

- Na podłodze jest cienka warstwa kurzu. Od kilku tygodni?

Bhindi wyciągnęła kolejne dwadzieścia metrow linki i odcięła ją

Przywiązała linkę do metalowej balustrady tak, by nie napinała się zbytnio, ale

też nie zwisała nad szybem. Gestem nakazała pozostałym zrobić to samo.

Wreszcie skończył się załadunek śmigaczy; plandeki usztywniły

i ukryły stosy cylindrow. Skokopsy rozmawiały między sobą dopoki na platformie

nie pojawiła się siodma osoba, tym razem ubrana po cywilnemu. Mężczyzna

porozmawiał

z jednym z robotnikow, po czym zasiadł w kabinie śmigacza. Skokopsy zeszły z

platformy i odsunęły się na bok, znikając Myri z oczu.

Bhindi gestem przywołała pozostałe Widma. Nie zdążyli jeszcze skryć się za

drzwiami, gdy winda zaczęła się wznosić, hałaśliwie i powoli.

W spowijającej ją ciemności poziomu mieszkalnego Myri oddychało się nieco

łatwiej.

- Jesteśmy chyba w jakimś centrum dystrybucji - zauważyła.

- Te cylindry to wojskowe beczki na bactę - stwierdziła ponuro Jesmin. -

Chodliwy towar na czarnym rynku.

- Takiego dowodu szukaliśmy. - W głosie Bhindi brzmiała radość. -Jeśli wykażemy,

że Thaal sprzedaje wojskową bactę na czarnym rynku, będzie skończony.

Zostanie karnie zwolniony z wojska

itrafi za kratki, a śledczy wezmą go pod lupę. Nie ma szans, by udało mu się

ukryć swoj udział w Spisku Lecersena. Nagrywajcie wszystko... zwycięstwo

mamy już chyba w kieszeni.

Przejeżdżająca platforma minęła ich poziom, stopniowo cichnąc w swojej

wspinaczce na gorę.

ROZDZIAŁ 20

Dwie minuty poźniej Widma zjechały na doł i zajęły pozycje przy krawędzi

stanowiska załadunkowego. Jesmin znalazła się na podłodze pierwsza, lądując w

cieniu jednej z prowadnic. Przez chwilę uważnie lustrowała otoczenie, by

wreszcie dać pozostałym znak, że mogą do niej dołączyć. Myri, gdy już wylądowała

na permabetonowej podłodze, rownież rozejrzała się wokoł.

Znajdowali się w obszernym pomieszczeniu, wyglądającym na parking dla

pracownikow. Jego większą część zajmowała szeroka, permabetonowa połka z

przecinającym

ją w połowie rowem; ten z kolei biegł na połnoc i południe środkiem szerokiego i

wysokiego, łukowatego korytarza, oświetlonego prętami jarzeniowymi starego

typu. Korytarz ciągnął się w dal, niknąc w gęstniejącym mroku. Myri zauważyła

drzwi rozrzucone w rownych odstępach na jego ścianach: niektore dostosowano

do rozmiarow człowieka, inne były szersze

iwysokie na sześć-siedem metrow. Wpatrując się w korytarz, stwierdziła, że ma on

odgałęzienia.

Patrzyła na te wszystkie pojazdy wokoł: mieli tu nawet pełnowymiarowe baterie

artylerii plazmowej, wspołczesne modele, bez najmniejszego trudu

przemieszczające

się na repulsorach. Były też śmigacze transportowe, drogie prywatne

aerośmigacze, grawicykle

Strona 85

Aaron Allston - Cios łaski

iwojskowe śmigacze opancerzone.

Nikt nie kręcił się w okolicy, panowała tu dziwna cisza. Jedynym źrodłem dźwięku

była platforma windy, ktore zdążyła dotrzeć na szczyt szybu.

Widma przywiązały linki do metalowych pierścieni u podstawy jednego z filarow i

zebrały się w najbardziej zacienionym miejscu, przy ścianie pod opuszczonym

poziomem mieszkalnym.

Bhindi spojrzała na zawartość garażu i wzruszyła ramionami.

- Wygraliśmy.

- Hej, jeszcze stąd nie wyszliśmy. - Myri nie była pewna, czy powinna czuć się

oburzona pewnością siebie Bhindi.

- To prawda, ale rozejrzyj się tylko. Stawiam sto do jednego, że każdy z tych

pojazdow został zapisany jako zniszczony podczas ćwiczeń. A teraz powędrują

na czarny rynek, razem z całą tą bactą.

- Co tu tak pusto? - Szept Treya nie zdradzał nadmiernych emocji, dało się w nim

jednak wyczuć podenerwowanie. - I dlaczego zdjęli gorny właz?

- Dowiemy się. A teraz dalsze rozkazy. - Wskazała Turmana. -Weź zdalnie

detonowane ładunki, ale tylko te najprostsze. Czworko, pilnuj go, żeby nie

wysadził

się w powietrze. Dwojko, zostajesz tutaj i podkładasz ładunki pod repulsory, w

pierwszej kolejności w pojazdach wojskowych. Uaktywnimy je, gdy będziemy

opuszczać budynek, żeby nie ukryli dowodow. Czworko, jak skończysz, razem z

Trojką zbadacie teren od południowej strony, a ja z Piątką od połnocnej.

Wszystko

nagrywajcie. I nie dajcie się przyłapać. Zbiorka za godzinę tutaj. Wszystko

jasne?

Myri skinęła głową.

- Jasne.

Ale i tak nie pomogło jej to pozbyć się prześladującego ją uczucia niepokoju.

Myri i Trey przekradli się kilkadziesiąt metrow w głąb południowego korytarza.

Po drugiej stronie pierwszych drzwi, na ktore się natknęli, odkryli spiżarnię

pełną produktow zbożowych, suszonych owocow, słodzikow i proszkow do mieszania z

napojami.

- Muszę się temu przyjrzeć. - Trey odwrocił się plecami do magazynu i schylony

ruszył w kierunku rowu. Po chwili wślizgnął się do niego i zniknął Myri

z oczu.

Dołączyła do niego w zacienionej przestrzeni.

- Już ci mowiłam, że wiem, do czego to służy.

- Ano mowiłaś... i miałaś rację.-Trey posłał jej spojrzenie, ktore uznała za

zagadkowe, pewnie dlatego, że nie widziała dobrze jego

twarzy i nie mogła zinterpretować jej wyrazu. -A wiesz, jakie on jeszcze ma

zastosowanie?

Wskazał boczną ścianę rowu poniżej dziesięciocentymetrowej linii brzegu i

włączył pręt jarzeniowy, oświetlając fragment metalowej ściany.

- Widzisz te śruby? Trzymają w miejscu płytę metr na metr.

- No, widzę. - Myri skinęła głową.

- Płyta zabezpiecza tunel dostępowy, ciągnący się pod permabetonową podłogą. I

to pewnie niejeden. Niektore należą do systemu kanalizacyjnego, inne umożliwiają

dotarcie do maszynerii budynku. Tak tu pusto, że do wielu z nich pewnie nikt

nigdy nie zagląda. Gdy będziemy się zwijać, powinniśmy kogoś tu zostawić,

by kontynuował obserwację. Zyskamy mocniejsze dowody.

- Powiedz to Liderowi.

- Powiem. - Ruszył na południe, kryjąc się poniżej linii brzegowej rowu.

Myri podążała za nim, co jakiś czas wyglądając ponad krawędź, by przyjrzeć się

otoczeniu.

- Moj ojciec brał udział w ataku na Gwiazdę Śmierci. Wiesz, tym sławnym. A ja

czołgam się rowem w generalskiej piwnicy.

Myri nie widziała twarzy Treya, ale zauważyła, że zesztywniał.

- Wiem, co zrobił twoj ojciec. Wszyscy wiedzą.

- Słucham? - Popatrzyła na niego zaskoczona.

- Niektorzy z nas mają sławnych, godnych podziwu krewnych. A inni takich, o

ktorych nikt nie słyszał, ale też zasługujących na uznanie.

- Nie chciałam, żeby tak to zabrzmiało. To miał być żart.

- W porządku.

Jesmin i Bhindi na przemian trzymały się ściany - gdy jej cień zapewniał im

wystarczającą osłonę - i przeskakiwały do rowu, gdy ściana nie wystarczała.

Kierowały się na połnoc. Szybko minęły kilkoro drzwi, rozmieszczonych na obu

ścianach i prowadzących do zaciemnionych pomieszczeń.

- Ależ tu cicho. - Bhindi ostrożnie wychyliła głowę z rowu, rozejrzała się i

Strona 86

Aaron Allston - Cios łaski

znowu się schowała. - W oddali słychać głosy i muzykę. Chyba to jakieś nagranie.

Echo je niesie.

Jesmin wyjrzała ponad krawędź. Dłonią w rękawicy sięgnęła do przylegającej do

brzegu kulki i zaczęła niąporuszać, aż oderwała ją od

metalowego podłoża, czemu towarzyszył cichy odgłos rozdzierania. Pokazała swoje

znalezisko Bhindi.

Miało nieregularny kształt i kilka centymetrow grubości, a wykonano je z

materiału, ktorego Bhindi w pierwszej chwili nie rozpoznała. Składało się z

wielu

kolorowych warstw: białej, jasnobrązowej, szarej, czarnej. Bhindi przyjrzała się

temu uważnie.

- To jest farba. - Bhindi ścisnęła grudkę w dłoni, aż jej krawędzie wypaczyły

się, odkształciły i odpadły. - Dziesiątki albo i setki warstw. - Gdy ją

powąchała,

wyczuła niewyraźny zapach rozpuszczalnika i substancji zabezpieczających

durastal. - Ten budynek jest naprawdę stary.

Bhindi uniosła brwi, aż zniknęły pod kominiarką.

- Już wiem, co to za miejsce.

- To mnie oświeć.

- Baza TechnoGrabieżcow. Organizacji przestępczej. Thaal ukrył się ze swoimi

Skokopsami w jednej z ich baz niedaleko Vangardu; stamtąd przeprowadzali

partyzanckie

ataki na Yuuzhan Vongow. Gdy ja latałam po galaktyce z twoim ojcem, z Prosiakiem

i pozostałymi Widmami, Thaal szkodził przeciwnikowi na swoj sposob, przyczajony

w miejscu takim jak to. Ale to nie była ta baza. Nie ma o niej słowa w jego

aktach. - Bhindi zmarszczyła czoło, usiłując rozwikłać tę zagadkę. - To by

wyjaśniało, dlaczego tę Bazę Fey'Lya zbudował taki kawał drogi od Vangardu i

starych jednostek żołnierzy klonow. Chciał mieć blisko do swojego

czarnorynkowego

punktu etapowego.

Jesmin gwizdnęła niemal bezgłośnie.

- Założył więcej baz, ale nigdy tego nie zgłosił. Był skorumpowany od

zakończenia wojny z Yuuzhan Vongami.

- Co najmniej. - Bhindi zmieniła pozycję. - Może gdy się tu zjawił, zastał w

bazie starych TechnoGrabieżcow? Może dostarczyli mu informacji o ukształtowaniu

terenu, nauczyli technik przemytu... i przekonali, żeby do nich dołączył? Może

Skokopsy to TechnoGrabieżcy nowego pokolenia.

Jesmin pokiwała głową.

- No właśnie, i dzięki Thaalowi mają okazję rozrosnąć się jak nigdy wcześniej.

Stać się syndykatem przestępczym, operującym na galaktyczną skalę.

Pierwsze dwa pomieszczenia, ktore zbadały Jesmin i Bhindi, okazały się

sypialniami - w każdej stały dziesiątki prycz przykrytych

przezroczystym fleksiplastem. Wszystko pokrywała cienka warstewka kurzu.

Nie było go za to w trzecim pomieszczeniu, po przeciwnej stronie rowu. Bhindi

zamknęła za sobą drzwi na korytarz i zmieniła ustawienia panelu kontrolnego,

by sufitowe pręty jarzeniowe nie zapalały się mimo ich obecności. Następnie,

wykorzystując już własne oświetlenie, obie kobiety weszły między połki,

przeglądając

zmagazynowane tu dobra.

Wysokogatunkowa elektronika dla wojska, komponenty naprawcze i zastępcze dla

systemow komunikacyjnych, systemy czujnikow i generatory. Czarne, matowe

pojemniki,

oznaczone jedynie datą zaplombowania; na wszystkich jako planetę pochodzenia

podano Kessel. W świetle pręta jarzeniowego Jesmin widać było, jak Bhindi

odpływa krew z twarzy.

- To błyszczostym - wyjaśniła towarzyszce.

Na kilku połkach ułożono pojemniki z bactą - czarno-rożowe, identyczne jak te,

ktore widzieli ładowane na aerośmigacze. Było ich mnostwo. Na każdej beczułce

tego cudownego leku widniało wyraźne oznaczenie z nazwą bazy, z ktorej

pochodziła. Najwięcej pojemnikow trafiło tu z Fey’lyi i z Vandoru-3. Na innych

połkach

leżały szkarłatne beczułki oznaczone jako VRADIUM i AMBORI.

Jesmin poczuła się nagle bardzo zmęczona. Oparła głowę o połkę. Bhindi podeszła

bliżej.

- Piątko, wyglądasz, jakbyś miała się rozpłakać.

- Niewiele mi brakuje. - Jesmin wzięła kilka głębokich, urywanych oddechow,

probując odzyskać panowanie nad sobą.

Bhindi zmarszczyła brwi.

Strona 87

Aaron Allston - Cios łaski

- Nigdy nie słyszałam o tych... jak to się nazywa? O vradium i ambori.

- Zmieszane ze sobą zyskują określone właściwości chemiczne, dlatego

wykorzystuje się je w testach na zawartość bacty. A jeśli dolać do nich

obojętnego,

rożowego płynu, to nawet wyglądają jak bacta. Obie stosuje się też w przekręcie

zwanym Trojdzielną Bactą albo Bactowym Trojkątem.

Bhindi pokręciła głową.

- Nie znam.

- Coż, to raczej specjalność czarnego rynku. Trojkąt, bo do przekrętu potrzebne

są trzy składniki. Bacta nowa, bacta używana i te dwa rodzaje chemikaliow.

Weźmy takiego zaopatrzeniowca

w szpitalu albo bazie wojskowej. Zjawia się transport nowej bacty. Przelewa ją

do pojemnikow o innych oznaczeniach, ukradkiem wynosi je z magazynu i sprzedaje

na czarnym rynku. Starą bactę przelewa do pojemnikow po nowej, a te, w ktorych

powinna być stara, napełnia mieszanką vradium, ambori i substancji obojętnej.

Podczas regularnie przeprowadzanych badań jeden test wykaże, że to bacta, a

drugi, że minął jej termin przydatności i powinna zostać zniszczona.

- Rozumiem.

- To chodzi o coś więcej niż tylko kradzież szpitalnej bacty. Wszędzie, gdzie

dochodzi do takich przekrętow, lekarze zamawiają przecież pojemniki z nową

bactą. Gdy wreszcie dotrze, wykorzystują ją dla pacjenta - albo wielu pacjentow,

jeśli mamy sytuację kryzysową na przykład po bitwie - a wtedy pacjent

choruje albo umiera, bo przez ten czas ta partia, czyli stara bacta, zdążyła się

popsuć. I ludzie umierają. - Jesmin odwrociła twarz, kryjąc ją przed wzrokiem

Bhindi. -Moj na... przyjaciel... został zamordowany, gdy badał jeden z takich

przekrętow podczas ostatniej wojny.

- Przykro mi.

Drzwi się otworzyły i wzrok Jesmin powędrował w kierunku wejścia. Do

pomieszczenia wszedł Skokopies z datapadem w dłoni, Twi’lek o błękitnej skorze i

zwisających

swobodnie głowoogonach. Nie zauważywszy Widm, ruszył w ich kierunku.

Drzwi się zamknęły i pomieszczenie spowił mrok.

- Niech to. - Rozległ się brzęk, gdy, zapewne odwracając się w stronę drzwi,

Skokopies zawadził o metalową połkę.

Jesmin odtworzyła w pamięci układ pomieszczenia i rozmieszczenie osob tak, jak

wyglądało ono na chwilę przed wyłączeniem świateł. Wyminąwszy Bhindi, ruszyła

biegiem między połkami i skręciła na skrzyżowaniu, ktore miało ją zaprowadzić do

alejki Twi'leka.

Miała rację. Nie zwalniając, popędziła dalej i wpadła na niego.

W ciągu tych trzech sekund jakby się skurczył - teraz sięgał jej ledwie do pasa.

Potknęła się i upadła, z impetem uderzając głową

opodłogę. Gruba kominiarka kombinezonu maskującego złagodziła uderzenie, ale i

tak przed oczami zatańczyły jej gwiazdy.

- Kto to? Kto tu jest? - sapnął Twi’lek, ruszył przed siebie, zawadził o Jesmin

i upadł na nią.

Skorzystała z okazji, po omacku odszukała jego szyję i sprobowała udusić, ale

przeszkodził jeden z głowoogonow.

Oślepił ją nagły rozbłysk, ktoremu towarzyszył znajomy odgłos wystrzału z

blastera. Na krotką chwilę pomieszczenie eksplodowało światłem, a na klatce

piersiowej

Twi’leka zatańczyły błękitne refleksy. Na tle tej nagłej jasności wyraźnie

zarysowała się sylwetka Bhindi. Moment poźniej Twi’lek opadł bezwładnie, a

pomieszczenie

kolejny raz pogrążyło się w ciemnościach.

Jesmin zamarła, nasłuchując.

Słyszała jedynie oddech Bhindi, a potem jej głos, gdy zapytała:

- Piątko?

- Jestem.

Zrzuciła z siebie ciało Twi’leka i wstała. Wciąż mając w pamięci rozkład

magazynu, ruszyła w kierunku drzwi, ktore otworzyły się, wpuszczając do środka

trochę światła. Ostrożnie wyjrzała na zewnątrz.

Nikogo.

Cofnęła się do środka, a gdy zamknęły się za nią drzwi, zmieniła ustawienia

przełącznika, dezaktywując czujnik zbliżeniowy.

Odwrociła się do Bhindi, oświetlonej trzymanym w dłoni prętem jarzeniowym.

- Przepraszam.

- To nie twoja wina.

- Moja. Rozkleiłam się. Zatraciłam zdolność wyczuwania innych. Zawaliłam. -

Strona 88

Aaron Allston - Cios łaski

Wzięła pod pachy nieprzytomnego Skokopsa i zaciągnęła go na koniec

pomieszczenia.

- Ja go zwiążę, a ty wszystko nagraj.

W zaciemnionym magazynie w południowej części budynku Myri wpatrywała się w

połki zapchane skrzyniami pełnymi karabinow blasterowych, ogniw energetycznych

i granatow. Dla kogoś takiego jak Myri, kto nadarzające się czasem awantury lubi

kończyć z hukiem, wyglądało to niczym plac zabaw pełen niezrealizowanych

obietnic.

Nagle zauważyła, że Trey zamilkł. Nachylony do przodu, oparł czoło o wytrzymałą

zamykaną na klucz szafkę z transpastali.

Myri przesunęła się, by zobaczyć jego twarz.

- Czworko? Wyglądasz, jakbyś miał się rozpłakać.

- Niewiele mi brakuje. - Odsunął się od szafki i oświetlił jej zawartość prętem

jarzeniowym.

W środku znajdowały się dwie połki, obie wykonane z transpastali. Na gornej

zobaczyła dwa połkuliste stojaki, w nich zaś kule

orozmiarach nieco większych od zaciśniętej pięści - a każda wyposażona w tarczę

i przycisk.

Myri przyglądała im się przez chwilę, zasłaniając dłonią usta, by stłumić

wyrywający się z nich okrzyk.

- Termodetonatory.

- I to dwa. - W głosie Treya dało się wyczuć coś jakby podziw. -Dwojko, muszę je

stąd wyciągnąć.

- Szafka jest zabezpieczona?

- Chyba... tak. I to solidnie. - Przyjrzał się nieprzejrzystemu zamkowi z

durastali i przyklęknął.

- Chcesz je dla siebie, tak?

Wyprostował się, przyłożył palec do ust i bezgłośnie podszedł do Myri. Obrocił

ją w stronę wyjścia i sam ruszył przodem. Ręcznie otworzył drzwi - najpierw

musiał odłączyć czujnik zbliżeniowy -wyjrzał na zewnątrz i wyprowadził

dziewczynę na korytarz. Odezwał się dopiero, gdy drzwi się za nimi zamknęły.

- System zabezpieczający szafki był wyposażony w urządzenie nasłuchowe -

wyjaśnił.

Myri przeszył dreszcz.

- A więc ochrona bazy wie, że tu jesteśmy...

- Nie wydaje mi się. To było dość proste urządzenie, pewnie tylko wyłapało

rozmowę prowadzoną przy szafce i przekazało ten fakt do głownego komputera

ochrony.

Dało sygnał „coś się zdarzyło”.

Myri odetchnęła z ulgą.

- Dopiero gdy w bazie pojawi się wystarczająco wiele sygnałow...

- ...komputer stwierdzi, że „Zdarzyło się coś bardzo dziwnego. Trzeba wszystkich

obudzić”.

- Lepiej tego unikajmy.

- Dobra myśl, Trojko.

Kontynuując rozpoznanie, natrafili na kolejne magazyny - oba zakurzone i puste -

oraz jeszcze jeden blok sypialny, w ktorego skład wchodziły dwa duże

pomieszczenia

dla mężczyzn i jedno dla kobiet. Wszystkie trzy były zaciemnione, ale niemal

całkowicie puste. Myri słyszała regularne oddechy kilku śpiących. Kolejne

drzwi prowadziły do wspolnej łazienki, gdzie Myri najpierw rozpoznała syk

staroświeckich prysznicow, a po chwili poczuła przepływ wilgotnego powietrza;

w tej starej bazie nie było nowoczesnych wynalazkow w rodzaju sanipary.

Przekradli się z Treyem obok, starając

się nie zwrocić na siebie uwagi żołnierza korzystającego właśnie z urządzenia.

W ostatnim rozgałęzieniu głownego korytarza odkryli więzienną celę.

Tunel nie był tu szczegolnie szeroki i liczył trzy na trzy metry, a na obu jego

ścianach znajdowały się metalowe drzwi. Każde z nich na wysokości talii

zabezpieczała belka, a na wysokości głowy widniała metalowa siatka, zapewniająca

dostęp powietrza i światła. Tylko w jednej z cel, tej najbardziej oddalonej

od głownego korytarza, paliło się światło.

Trey spojrzał na zegarek.

- Za chwilę musimy być w punkcie zbornym. Dowody już mamy. Pamiętaj, że

posiadanie termodetonatorow przez osoby prywatne jest nielegalne. Sugeruje

terrorystyczne

ciągoty.

- Wiesz, te nagrania nie tłumaczą dlaczego w całym skrzydle natknęliśmy się na

ledwie dwoch Skokopsow. I dlaczego co chwila znajdujemy pozamykane, puste

Strona 89

Aaron Allston - Cios łaski

pomieszczenia sypialne i kwatery oficerskie. Im dalej od szybu, tym mniej ludzi.

Potrafisz to wyjaśnić?

- Może nikt nie chce mieszkać w sąsiedztwie dwoch termodetonatorow?

- Trafna odpowiedź, ale wolałabym się upewnić. A w tym pomoże tylko skłonny do

pogawędki świadek. Na przykład więzień.

- Tylko załatwmy to szybko - westchnął Trey.

Bezgłośnie pokonali korytarz i zatrzymali się przed celą z ktorej przebijało

światło. Uważnie przyjrzeli się drzwiom oraz otaczającym je ścianom, starając

się wyłapać ewentualne holokamery i rejestratory dźwięku, ale żadnych nie

znaleźli. Wszystko wyglądało wyjątkowo prymitywnie - otwor w ścianie wycięto,

używając starodawnych laserow, a same drzwi i okucia były wykonane z ciężkiej,

pancernej durastali.

Podczas gdy Trey rozpracowywał prosty, ale skuteczny mechanizm dużego metalowego

zamka przyciskającego środek metalowej sztaby, Myri stanęła na palcach,

by zajrzeć do środka. Pomieszczenie było nieźle oświetlone, więc Myri dostrzegła

dwa fotele i umieszczony między nimi stolik z podzieloną na pola planszą.

W fotelach siedzieli Durosjanie o dużych czarnych oczach i szarej skorze.

Jeden z mężczyzn podniosł wzrok dokładnie w chwili, gdy Myri na niego spojrzała.

Schyliła się szybko.

Przez kratkę dobiegł ją słaby, melodyjny głos:

- Kto tam jest?

Trey posłał Myri gniewne spojrzenie.

- Raczej nie można o tobie powiedzieć, że zlewasz się z otoczeniem.

- Czworko, jakoś nigdy nie widziałam, żebyś był na akcji dwa razy z tą samą

osobą. Ty z kolei masz poważne niedobory w dyplomacji.

Myri znowu stanęła na palcach i przysunęła usta do kratki.

- Jeśli chcecie żyć, bądźcie cicho - wyszeptała.

- Rozumiem - odpowiedział jej ktoryś strażnik.

Trey prychnął z obrzydzeniem.

- Aż się człowiekowi niedobrze robi. Znaczy, na myśl o tym więzieniu. Koszmarny

prymityw. Zero elektroniki. Zamek i zaślepki blokują sztabę. Do tej dziurki

pasuje pewnie jakiś wielki, prosty metalowy klucz. Zwykłe wytrychy nie mają

startu do takiego mechanizmu. A nawet jeśli jakoś go otworzę, to ta sztaba

waży pewnie ze sto kilo. Skokopsy musiały ściągnąć droida załadunkowego, żeby ją

założyć.

Głos Myri był przesiąknięty szyderstwem.

- Taki wielki, silny facet jak ty bez trudu dźwignie sto kilo.

- Pewnie, że tak. Miałem na myśli kogoś o bardziej przeciętnej budowie. Choćby

ciebie.

- Ooo, jeszcze mi za to zapłacisz.

- Mieczem świetlnym Piątki przebiłbym się przez te drzwi w minutę.

- Czworko, otworz je wreszcie.

- Tak, jasne. - Trey zastanawiał się przez chwilę, po czym z kieszonki przy

pasie wyciągnął wibroostrze. - Daj swoje.

- Masz już jedno.

- Potrzebuję obu. Muszę je rozebrać.

- No, dobrze. - Myri wyciągnęła ostrze i podała je Treyowi.

Podzieliła teraz uwagę na obserwowanie poczynań towarzysza

i pilnowanie korytarza, Trey rozłożył oba wibroostrza, oddzielając elektronikę

od części, ktorymi wciąż można było ciąć - choć już nie tak skutecznie -

nawet gdyby zawiodł generator ultradźwiękowy albo bateria. Wsunął oba ostrza w

dziurkę od klucza, obrocił i podważył.

Dwie minuty poźniej rozległ się szczęk mechanizmu, dla Myri stanowczo za głośny,

a Trey wysunął oba ostrza z zamka. Były powyginane i porysowane, a ich

krawędzie stępione. Wrzucił je do plecaka i otworzył zamek, odblokowując sztabę.

Wstał, pochylił się i chwycił metalową belkę od spodu. Wyprostował się ze

stęknięciem, uniosł ją i zdjął z uchwytow, po czym przeniosł kilka metrow dalej.

Ostrożnie odłożył ją na ziemię, powodując przy tym mniej hałasu, niż gdy

otwierał zamek.

Myri sięgnęła po blaster, poczekała, aż Trey zrobi to samo, i ostrożnie

otworzyła drzwi celi.

Korytarz zalało jasne światło prętowjarzeniowych. Szybki rzut oka na

pomieszczenie ujawnił typowe dla pokoju socjalnego meble i stoliki, obładowane

sprzętem

komputerowym. Fotele, siedzące w nich postacie i stolik do gry nie zmieniły

swojej pozycji. Durosjanie z wystudiowaną obojętnością przyglądali się Myri

wielkimi, ciemnymi, obcymi oczami.

Myri weszła do celi. Z miejsca, w ktorym stała, mogła dostrzec boczne drzwi

Strona 90

Aaron Allston - Cios łaski

prowadzące zapewne do pomieszczeń pomocniczych.

Trey wszedł za nią zamknął za sobą drzwi i zbliżył twarz do kratownicy, uważnie

obserwując korytarz.

Myri obniżyła lufę blastera, by nie sprawiać wrażenia, że celuje w ktoregoś z

Durosjan. Mężczyźni mieli na sobie typowe dla więźniow, pomarańczowo-żołte,

rzucające się w oczy w każdym otoczeniu jednoczęściowe kombinezony.

Myri wiedziała o fizjologii Durosjan dość, by moc określić wiek tych tutaj.

Zwrociła się do starszego z mężczyzn, o bardziej pomarszczonej twarzy i

ziemistej

cerze.

- Kim jesteś?

- Nazywam się Usan Joyl. A kim ty jesteś?

Myri nie potrafiła ukryć zdziwienia.

- Usan Joyl?

- To ja jestem Usan Joyl. - Durosjanin pokręcił głową.

Trey spojrzał na nich.

- Kim jest Usan Joyl?

- To ja.

- To... to... - Mało brakowało, a Myri zaczęłaby się jąkać. Ze Wszystkich sił

starała się zapanować nad emocjami. Dorastała otoczona wieloma sławami, ale

niewielu było pośrod nich artystow. - To

mistrz tworzenia fałszywych tożsamości. Prawdopodobnie najsłynniejszy z

żyjących. Dotąd nie mieliśmy pewności, czy w ogole jeszcze żyje. Wiele lat temu

zniknął. Zakładaliśmy, że sam przyjął nową tożsamość i przeszedł na emeryturę.

- Nigdy nie zrezygnuję, prędzej umrę. Ale moja sława dotyczy określonych kręgow.

Kim wy jesteście? - zapytał uprzejmie Durosjanin.

- Ja... jestem protegowaną Boostera Terrika i noszę imię jego corki. Mam na

koncie sześć najwyższych wygranych na pokładzie „Błędnego Rycerza”.

- Rozumiem. - Usan Joyl wreszcie wydawał się usatysfakcjonowany. Wstał, ukłonił

się i znowu usiadł. - Pozwolę sobie przedstawić mojego wnuka, Dashana.

Jest rownie utalentowany jak ja w tym wieku.

Młodszy z Durosjan odwrocił głowę, by spojrzeć na starszego. Myri miała

wrażenie, że widzi gniew w jego oczach, jednak powiedział tylko:

- Będąc w moim wieku miałeś już na koncie dwie odsiadki. Moja kartoteka jest

czysta.

- Wtedy wszystko wyglądało inaczej, moje dziecko. - Usan spojrzał na Myri. -

Proponuję kaf.

- Dziękuję. Zakładam, że jesteście więźniami generała Thaala. Proponuję

ucieczkę.

ROZDZIAŁ 21

Zasłonięty z obu stron kępami sięgającej pasa trawy, Scut obserwował oddalony o

trzydzieści metrow budynek. Pozostawał w niemal całkowitym bezruchu; karabin

trzymał na kolanach i nie odrywał makrolornetki od oczu, nieznacznie tylko

zmieniając pozycję, gdy lustrował teren przed sobą.

Uiiit...

Zza budynku dobiegł go świst, ktorego źrodłem nie był wiatr ani człowiek.

Odpowiedź nadeszła z połnocy.

Huuu...

Uiiit.

Huuu.

Scut zmarszczył brwi. Takich odgłosow jeszcze tu nie słyszał. Zaczął szukać

źrodła dźwięku na lewo od siebie.

Nie martwiło go, że gdy skupi się na słuchaniu, zaczną po nim łazić

niebieskowłose pająki. Już łaziły. Do tej pory zauważył dwa -a kilka pewnie

przeoczył.

Podeszły ostrożnie i probowały się na niego wdrapać, jednak widocznie doszły do

wniosku, że nie odpowiada im materiał, z jakiego wykonano kombinezon maskujący.

Odwrociły się i ruszyły swoją drogąjak gdyby nigdy nic.

Wreszcie dostrzegł jakiś ruch - coś poruszyło się w polu widzenia makrolornetki.

Scut skalibrował ostrość i zaczął lustrować przestrzeń bliżej siebie. Ale

chociaż miał całkowitą pewność, że dobrze określił miejsce, z ktorego dochodziły

dźwięki, niczego nie zdołał wypatrzyć.

Nagle zamarł.

Z ciemnego punktu na ziemi, w samym centrum jego pola widzenia, wyłoniło się

jakieś stworzenie. Wyglądało jak gryzoń - porośnięte futrem, miało długie

siekacze i krotkie łapki zakończone czymś w rodzaju dłoni. Mogło mieć jakieś

trzydzieści centymetrow długości, a sposob, w jaki pojawiło się na powierzchni,

nasuwał myśl, że zostało na nią wyniesione w maleńkiej turbowindzie.

Strona 91

Aaron Allston - Cios łaski

Zwierzątko otworzyło pyszczek i wydało ten charakterystyczny dźwięk: Uiiit...

Gdzieś z południa nadeszła odpowiedź: Huuu...

Scut uśmiechnął się szeroko. Najwyraźniej natknął się na Skoko-psa, tego

oryginalnego. Co to mogło być: wołanie godowe, odwołanie alarmu czy komunikat:

„U nas wszystko dobrze, a u was?”, słany do jakiejś odległej nory? I czy uda mu

się zdobyć probkę tkanki, zanim zwierzak zniknie?

Skokopies schował się w tunelu.

Jednocześnie czyjaś wielka, ciężka dłoń zacisnęła się na prawym ramieniu Scuta.

Myri, Trey i obaj Joylowie mszyli w drogę powrotną kanałem prowadzącym aż do

parkingu. Tempo nie było oszałamiające - Usan Joyl miał już swoje lata i kłopoty

z kolanami nie pozwalały mu poruszać się szybciej - ale szli bez postojow.

Gdy w oddali zamajaczył parking, idący przodem Trey dał znak, żeby się

zatrzymali. Wyraźnie zaniepokojony, wpatrywał się w rozciągający się przed nim

kanał.

Po chwili dołączyła do niego Myri.

- Co jest?

Wskazał miejsce na prawej ścianie kanału, gdzie w metalu widniała okrągła

dziurka o średnicy centymetra. Ściągnął prawą rękawicę i przyłożył dłoń do

otworu.

Po chwili cofnął ją i polecił Myri zrobić to samo.

Poczuła na skorze chłodne powietrze.

Trey postanowił przeszukać dno kanału.

- Zniknęły wszystkie cztery śruby przytrzymujące płytę - oznajmił po chwili. -

Jestem pewien, że gdy szliśmy w tamtą stronę, wszystko było na swoim miejscu.

- Na pewno?

- No, nie na sto procent. - Trey wyciągnął z kabury pistolet blasterowy.

Myri zrobiła to samo, po czym cofnęła się kilka metrow, by mieć w polu widzenia

Treya i płytę.

Wolną ręką Trey chwycił płytę od gory i pociągnął. Odchyliła się, odsłaniając

pogrążoną w mroku przestrzeń.

Trey złożył się do strzału, ale nie zobaczył celu, więc się rozluźnił. Starannie

zamontował płytę na swoim miejscu.

Strapiony, schował broń w kaburze.

- Wybacz - mruknął.

Zaczął czołgać się dalej, prowadząc grupę w stronę parkingu.

Dotarli bez dalszych przygod. W kanale przed sobą Myri dostrzegła ruch, choć w

słabym świetle prętow jarzeniowych trudno było cokolwiek dojrzeć. W kierunku

Myri i Treya, rozciągnięte płasko na podłożu, zbliżały się dwie postacie. Po

chwili je rozpoznała: Jesmin i Bhindi.

Myri przechyliła głowę, by zajrzeć pod zaparkowane wokoł śmigacze i inne

pojazdy. Nigdzie nie dostrzegła Turmana. Może już wykonał zadanie i gdzieś się

schował.

Jesmin i Bhindi przeczołgały się kilka ostatnich metrow i dołączyły do

pozostałych. Spojrzenia obu kobiet przykuli czołgający się z tyłu Durosjanie.

Bhindi

popatrzyła na Myri.

- Co jest? Melduj.

- Liderze, oto świadkowie. Świadkowie, oto nasz dowodca.

Joylowie bez szczegolnego entuzjazmu pomachali jej na powitanie.

Bhindi skinęła głową.

- Dobrze. My też mamy kilku, ale nie żyją Ugotujemy generała w sosie własnym.

Gdzie Dwojka?

- Nie wiem. - Myri wzruszyła ramionami.

- Jeśli ten gadatliwy wabik na wroga opoźni naszą ewakuację...

- O, jeszcze jedna. -Trey wydawał się poirytowany. Wskazał płytę po lewej

stronie Bhindi. - Ta na pewno była przykręcona.

Jesmin nagle zniknęła. Myri zarejestrowała tylko niewyraźny ruch, sugerujący, że

bezpośrednio z pozycji leżącej kobieta wyskoczyła w gorę, ale zniknęła

jej z oczu tak szybko, że rownie dobrze mogła być hologramem, ktory nagle

wyłączono.

Jednocześnie panel, o ktorym mowił Trey, wystrzelił ze ściany, trafiając w

Bhindi i przewracając ją na bok. Z hałasem upadł na permabetonową podłogę; brzęk

odbił się echem od odległych ścian. Z zasłoniętego jeszcze chwilę przedtem

tunelu wytoczyło się dwoch ubranych na czarno mężczyzn.

Pierwszym z nich był szczupły, wręcz kościsty blondyn, ktory od razu wycelował w

Bhindi swoj blaster. Drugi był lepiej umięśniony, gibki i miał czarne,

kręcone włosy; ten wziął na muszkę Myri.

Blondyn popatrzył na grupę spode łba, ale przemowił, nie podnosząc głosu.

Strona 92

Aaron Allston - Cios łaski

- Stać! - wyszeptał z siłą przywodzącą na myśl parę uciekającą z popsutej czarki

do parzenia kafu.

Stojąca nad nim Jesmin pochyliła się i przytknęła lufę swojej broni do czubka

głowy blondyna.

- To dotyczy rownież ciebie.

Bhindi wpatrywała się w mężczyznę, wytrzeszczając oczy.

- Sharr? - wykrztusiła wreszcie.

Blondyn przyjrzał się jej uważniej.

- Bhindi?

Myri spojrzała na celującego w nią mężczyznę.

- Kirdoff!

Ten odwzajemnił zdumione spojrzenie.

- Rima? To taki kolorow włosow masz naprawdę?

- Niech wszyscy opuszczą broń, zanim ktoś popełni błąd, ktorego nie da się

naprawić. - Bhindi przenosiła wzrok z jednej osoby na drugą.

Mężczyzna, ktorego nazwała Sharrem, polecił swojemu towarzyszowi:

- Wykonać.

Wszyscy schowali pistolety w kaburach.

- Piątko, jakiś ruch?

Jesmin przetoczyła się nad krawędzią kanału i bezgłośnie wylądowała w rowie.

- Jeszcze nie. Ale ten brzęk...

Sharr posłał Bhindi gniewne spojrzenie.

- To operacja Widm, wiesz?

Bhindi skinęła głową.

- Zgadłeś. Więc ty i twoj koleżka możecie...

- Zgadłem, psiakrew? To operacja Widm, a wy narażacie ją na niepowodzenie.

Zirytowana Bhindi wskazała Treya, Myri i Jesmin.

- My przeprowadzamy operację Widm, a to są Widma. Bierz tego swojego...

Spojrzenie Sharra było rownie złowrogie jak jej.

- Nieprawda. To my jesteśmy Widmami, a wy...

- Zamknąć się, oboje. - Myri nie podniosła głosu, ale słychać w nim było groźbę.

Wskazała na Sharra.

- Kto was zwerbował do tego zadania?

Milczał, rozważając, co odpowiedzieć.

Myri z każdą chwilą coraz bardziej się denerwowała.

- Nie mamy czasu na ciche dni. Jeśli nazywasz się Sharr, to jesteś Sharrem

Lattem, byłym Widmem. Ja jestem Myri Antilles, to moj ojciec założył tę

formację.

Odpowiadaj. Kto cię zwerbował?

Sharr był wyraźnie zdumiony.

- Myri Antilles? Ostatnio widziałem cię, jak byłaś jeszcze maluchem. Pewnie nie

pamiętasz...

- Kogo?

- Buźki Lorana.

Myri odwrociła się do Bhindi.

- Mamy tu dwie drużyny. Obie ktoś wykorzystał w swojej grze.

Bhindi była skonsternowana.

- Ale w jakim celu?

Myri spojrzała na Treya.

- Mowiłeś, że pod względem śladow wyskakujących w systemie jesteśmy kryci. Ale

co, jeśli zostawiały je dwie drużyny?

Wzruszył ramionami, jakby się usprawiedliwiając.

- To możemy być w tarapatach.

Przestrzeń wypełnił dziwny dźwięk: połączenie dzwonow i żałobnego zawodzenia.

Bhindi posłała Sharrowi gniewne spojrzenie.

- Macie naszego Clawditę?

Musiała podnieść głos, by przekrzyczeć dźwięk alarmu. Wyprostowała się i

wyjrzała ponad krawędzią kanału. Popatrzyła najpierw na połnoc, a potem na

południe.

- Aaa, czyli to wasz człowiek. To by wyjaśniało kombinezon maskujący. - Sharr

przykucnął i rownież wyjrzał na zewnątrz. - Moj medyk go postrzelił. Gdyby

wiedział, że to Clawdita, użyłby innego narkotyku. A tak tylko otumanił kolesia

i wywołał u niego przypływ serdeczności. - Odwrocił się i spojrzał na tunel,

z ktorego się wytoczył. - Znikamy stąd. Ewakuacja!

- A zdążył zniszczyć pojazdy? - warknęła Bhindi.

- Torba z ładunkami była pełna.

Bhindi machnęła rękami, jakby chciała ukarać jakąś siłę wyższą za to, że tak ją

zawiodła.

Strona 93

Aaron Allston - Cios łaski

Jednocześnie wokoł nich rozległy się czyjeś głosy, ale żaden Skokopies nie

pojawił się jeszcze w polu widzenia. Z gory dobiegły głośne trzaski i dudnienie;

to platforma windy rozpoczęła powolną podroż na dno szybu.

Z tunelu wyłoniła się trzecia postać: mężczyzna o ciemnej skorze, na oko

dwudziestokilkulatek, podobnie jak Sharr ubrany od stop do głow w czerń, plus

sięgająca pasa, rownież czarna peleryna, ktora pasowałaby każdemu elegantowi. W

dłoniach trzymał długą strzelbę, dziwnie cienką w porownaniu z karabinem

blasterowym. Błyskawicznie podniosł się z pozycji leżącej, przykucając tuż obok

Bhindi.

Bhindi przyjrzała mu się.

- O, Wran Narcassan. Sharr, podebrałeś mi snajpera.

- To moj snajper.

Narcassan nie patrzył na żadne z nich.

- Jestem otwarty na propozycje, ale dopiero, gdy się stąd wydostaniemy. - Głos

miał łagodny i spokojny.

- Zanim winda zjedzie na doł, musimy dotrzeć na balkon piętro wyżej. - Jesmin

popatrzyła na Bhindi, oczekując potwierdzenia. -Inaczej nie zdołamy podciągnąć

się na gorę.

Bhindi skinęła głową.

- Ruszamy.

Jesmin szła przodem. Bez trudu wspięła się na poziom podłogi i omijając

śmigacze, popędziła ku filarom, do ktorych przywiązali linki.

- Dwojko, ubezpieczaj ją - rzucił Sharr.

- Dwojka to nasz Clawdita. - Myri posłała mu skonsternowane spojrzenie, ale to

Wran wysunął się w stronę Jesmin. - A... znaczy wasza Dwojka, nie nasza.

- To się źle skończy, to się źle skończy, to się źle skończy - wyrecytowała

Bhindi.

Pocisk blastera wystrzelony z południa rozorał krawędź kanału

ometr od jej głowy. Wzdrygnęła się, ale zaraz odpowiedziała ogniem. Myri doszła

do wniosku, że Bhindi chce przygwoździć przeciwnika, ktorego i tak nie

było widać. Obaj Joylowie rozciągnęli się płasko na dnie kanału.

W oddali, na połnoc od nich, jakaś postać przebiegła z lewa na prawo, pokonując

szerokość głownego korytarza, i wskoczyła do rowu. Sharr oddał strzał w

tamtym kierunku, ale chybił o dobrych kilka metrow.

Ktoś jeszcze wyczołgał się z tunelu: Devaronianin - czerwonoskory, łysy, z

wystającymi z czoła rogami i zębami ostrymi jak sztylety. Przykucnął, odwrocił

się, sięgnął w głąb otworu i wyciągnął z niego kolejnego mężczyznę. Okazało się,

że to Turman. Miał skrępowane ręce i nogi, ściągniętą kominiarkę, a głowę

obwiązaną kawałkiem materiału przytrzymującym knebel. Wrocił do formy Clawdity,

porzucając ludzką powierzchowność... a może pozbawiony chwilowo możliwości

powrotu do niej.

Bhindi zerwała mu opaskę i wyciągnęła z ust knebel.

- Dwojko, podłożyłeś ładunki?

Turman skierował na nią spojrzenie zapuchniętych oczu i odchrząknął.

- A więc doszło już do tego? Może to i prawda, że Rodianin i Bothanka nie

powinni byli brać ślubu, mimo to zdecydowaliśmy się na ten krok. A teraz nasz

związek jest rownie martwy jak ta Shacobi. Ale czy to znaczy, że nie możemy

zachować wspomnienia wspolnie spędzonych, jakże radosnych lat?

Bhindi przyglądała mu się bez słowa, aż wreszcie z powrotem założyła mu knebel.

Myri zaryzykowała spojrzenie na południe. Dostrzegła kilku umundurowanych

Skokopsow, bez pancerzy, ale z karabinami w dłoniach. Jeden z nich ruszył

biegiem

ku przeciwległej ścianie, wyraźnie z zamiarem przeskoczenia kanału.

Myri złożyła się do strzału; celując w linii rownoległej do rowu i nieco pod

kątem, trafiła Skokopsa w locie. Runął bezwładnie na permabetonową podłogę

po przeciwnej stronie kanału, a dźwięk, ktory temu towarzyszył, sugerował, że

przy okazji złamał kilka kości. Myri zmarszczyła czoło.

- Jedynko, za chwilę dojdzie do tego, że wskoczą do kanału i zaczną do nas

strzelać, a ściany same doprowadzą pociski. A skoro siedzimy tu wszyscy razem...

- Masz rację, Trojko. Ruszamy. - Bhindi wydostała się z kanału i zanurkowała za

czerwony śmigacz z otwartym dachem.

Chwilę poźniej cała grupa pędziła w stronę filarow, do ktorych przywiązali liny.

Trey przerzucił sobie Turmana przez ramię. Sharr i Bhindi pilnowali tyłow,

poruszając się nieco wolniej i stosując zasłonę ogniową - Sharr od połnocy a

Bhindi od południa.

Myri zobaczyła, że Wran trzyma się Jesmin i wspinająsię po jednej linie.

Najwyraźniej druga drużyna Widm nie miała swoich wyciągarek.

Dobiegła do filaru i odwiązała linę.

Strona 94

Aaron Allston - Cios łaski

- Kirdoff, do mnie. Czworka... to jest moja Czworka... bierzesz Usana. - W kilka

sekund przyczepiła wciągarkę do pasa.

- Ja wciągnę drugiego Durosjanina - zaproponował Devaronianin. Klepnął Dashana w

ramię, gestem wskazał mu drugi koniec ściany, gdzie wcześniej zebrały

się Widma, i biegiem ruszył we wskazanym przez siebie kierunku.

- Gdzie on pędzi? - Myri nakazała KirdofFowi o kręconych włosach chwycić ją za

szyję. Posłuchał.

- Na zapasową klatkę schodową. To typowy element infrastruktury podziemnych baz,

narażonych na bombardowania. Tyle że tam jest nasza bomba, ktorą Drikall

zdetonuje, gdy tylko ją miną.

Myri splotła nogi z nogami towarzysza i odpaliła mechanizm wciągarki.

- A tak przy okazji, to nie nazywam się Kirdoff, tylko Fodrick. Thaymes Fodrick.

Miło poznać.

- Jestem Czworka. Po prostu Czworka.

- Hej, przecież możesz mi zaufać. Też jestem Widmem.

- Widmem w bazie wroga, ty głupku.

Wreszcie dotarli do barierki pogrążonego w ciemności bloku sypialnego. Jesmin

rzuciła koniec linki Thaymesowi i wciągnęła ich na gorę. Wran oparł się o

boczną ścianę i metodycznie ostrzeliwał silniki śmigaczy, ktore znalazły się w

zasięgu jego broni, skutecznie je uziemiając. W porownaniu z blasterami,

jego strzelba laserowa zachowywała się wyjątkowo cicho.

Gdy wspinali się po barierce, Thaymes wyłożył swoj plan.

- Jeden z Liderow powinien tutaj zostać i dowodzić. Znaczy... to, co

wywrzeszczałaś, było w porządku, ale...

- Chyba mają jakieś niedokończone sprawy. - Myri spojrzała do gory. Winda

znajdowała się już w połowie wysokości szybu. - Gdyby Skokopsy miały choć

odrobinę

oleju w głowie, zablokowaliby platformę i uwięzili nas tutaj.

Thaymes wycelował pistolet w doł. W jego polu widzenia pojawili się Sharr i

Bhindi; wycofywali się pod słupy. Trey rozpoczął powolną wspinaczkę, dźwigając

Usana. Skokopsow nie było nigdzie widać, ale na ukrywające się Widma spadał grad

pociskow blasterowych, rozbijających się na zaparkowanych wokoł śmigaczach.

Myri wyliczyła, że ogień prowadzi co najmniej ośmiu strzelcow, a ich szeregi

najwyraźniej rosną.

Thaymes uśmiechnął się szeroko, ujmującym i całkowicie nieprzystającym do

sytuacji uśmiechem.

- Nie zablokują nam windy. Mam nad nią pełną kontrolę. Zatrzymam ją gdy znajdzie

się pod nami. Zyskamy minutę albo dwie, nim zorientują się, jak to zrobiłem.

- To nawet dość sprytne. Ale co, jeśli na platformie będzie czekał wrog?

Pod nimi Bhindi i Sharr zaczepiali już swoje haki. Myri doszła do wniosku, że

Sharr używa sprzętu Turmana; aktor, już rozwiązany i bez knebla, siedział

oparty o słup, nucąc coś pod nosem.

Z ukrycia tuż za połnocno-zachodnim słupem szybu wyczołgała się członkini

Skokopsow i wzięła na muszkę Bhindi, a może Sharra. Wran nie mogł jej dostrzec,

ale pozostali owszem. Thaymes oddał błyskawiczny strzał; chybił, ale to

wystarczyło, by kobieta się zawahała. Wtedy trafiły ją pociski ogłuszające z

broni

Myri i Jesmin. Nieprzytomna padła na posadzkę.

Thaymes nawet na chwilę nie przestał mowić.

- Nasza Wookie zajęła się wszystkimi Skokopsami w dużym budynku.

- Macie Wookiego? My nie mamy. - Myri stwierdziła, że mowi to z pretensją w

głosie.

- Za to macie Clawditę.

Na niższym poziomie coraz więcej Skokopsow skradało się w kierunku dowodcow i

Turmana. Widma nasiliły ostrzał, zmuszając przeciwnikow do krycia się za

osłoną.

Sharr chwycił Turmana - ktory wcale nie był lekki - i zaczął się wspinać. Bhindi

zapewniła mu ogień osłonowy, mało celny, ale zaciekły.

- Chwila, moment. Ta wasza Wookie to kobieta, tak? Ma kremowobrązowe futro?

- Zgadza się.

- Zaserwowała mi kiedyś brandy z bąbelkami. - Myri przykucnęła, kryjąc się za

balustradą przed nasilającym się ostrzałem Skokopsow.

Wran zaparł się ramieniem o ścianę po prawej stronie i wystrzelił. Wyładowaniu

towarzyszył cichy szum. Jasna błyskawica, ktora opuściła lufę, trafiła Skokopsa

tuż pod linią hełmu. Mężczyzna upadł.

Myri się skrzywiła.

Trey z Usanem zatrzymali się na poziomie piętra mieszkalnego, kilka metrow od

pozostałych. Myri rzuciła im luźny koniec swojej liny. Wymachując bezładnie

Strona 95

Aaron Allston - Cios łaski

ramionami, złapał ją Usan. Myri wciągnęła obu i pomogła im pokonać barierkę.

Thaymes odpuścił prowadzenie niezbyt celnego ognia osłonowego, z kieszeni przy

pasie wyjął komunikator i wcisnął przycisk. Znajdująca się kilka metrow

nad nimi winda się zatrzymała.

Widma skoncentrowały teraz ogień na Skokopsach, osłaniając wspinaczkę Bhindi.

Zresztą i tak nie byłoby łatwo trafić w Liderkę Widm. Była jak czarny kształt

wznoszący się na czarnej linie w głębi czarnego szybu - choć pociski blasterow

zapewniały nieco światła.

Bhindi dotarła do balustrady rownocześnie z Sharrem i Turmanem. Żaden z nich nie

odniosł ran. Myri pomogła im pokonać barierkę, a Thaymes ponownie aktywował

windę. Gdy ich mijała, na platformie dostrzegli tylko jednego przeciwnika, do

tego nieprzytomnego.

Wystarczyło, że winda zrownała się z nimi, by stłumić dobiegające z dołu dźwięki

alarmu.

Thaymes zatrzymał platformę, przeskoczył barierkę i podbiegł do Skokopsa, by

zabrać jego karabin blasterowy i wyposażenie. Pozostali, jedno po drugim,

rozpoczęli wspinaczkę w gorę szybu. Trey i Usan ruszyli pierwsi.

Bhindi sięgnęła po komunikator.

- Sharr, czym zamierzacie się ewakuować?

Sharr niechętnie wskazał jakiś kształt poniżej.

- Wjechaliśmy tu wieczorem naziemnym transportowcem. Tak samo mieliśmy opuścić

kompleks, ale ktoś uruchomił alarm.

- Pewnie wy sami. Rozumiem, że potrzebujecie transportu?

- Gdyby to nie był kłopot.

Bhindi znow włączyła komunikator.

- Siodemko, odbierz nas. Będziemy mieć siedmioro dodatkowych pasażerow.

ROZDZIAŁ 22

Voort wdrapał się na załadowany owocami śmigacz, wykręcił śruby przytrzymujące

na platformie drewniany stojak i pchnął go z całych sił. Stojak wraz z leżącymi

na nim skrzyniami pełnymi plamelonow osunął się w tył i wypadła z niego niemal

połowa owocow.

Zasiadł za sterami i wzbił się w powietrze, zanim jeszcze układ

diagnostyczny zdążył zarejestrować, że pojazd został odpalony.

Z rykiem silnikow wyjechał spod zadaszenia maskującego i nie

zdejmował nogi z gazu aż do zjazdu prowadzącego na parking przy

zoo dla dzieci. Gdy dotarł na miejsce, gwałtownie skręcił pojazdem w lewo.

I natrafił na przeszkodę.

Na parkingu dostrzegł co najmniej tuzin mężczyzn i kobiet, większość w piżamach,

za to uzbrojonych w karabiny i pistolety blasterowe. Część z nich biegła

w stronę budynku, w ktorym znajdowała się Bhindi. Reszta pchała się do kokpitow

grawicykli i aerośmigaczy.

Voort włączył światła pozycyjne, oślepiając przeciwnika, i dał pełną moc w

repulsory. Ciężarowka podskoczyła, wznosząc się o kolejny metr - Trey

najwyraźniej

wykonał dobrą robotę, przywracając starą maszynę do stanu użyteczności.

Gamorreanin podkręcił obroty do maksimum i ruszył w kierunku śmigaczy.

Piloci się rozpierzchli. Niektorym udało się zejść mu z drogi, ale większość nie

zdążyła. Przy akompaniamencie ryku silnikow Voort przeleciał nad ustawionymi

w rzędzie pojazdami, przygniatając je swoimi repulsorami, rozpłaszczając

grawicykle i wgniatając pilotow w fotele i platformę lądowiska.

Większość mężczyzn i kobiet zaczęła uciekać, pozostali odwrocili się i otworzyli

ogień. Voort usłyszał i poczuł, gdy jeden z pociskow trafił w cel.

Odbił nieco w lewo, by nie wjechać w strzelających na pełnym gazie. Dzięki temu

tylko ich musnął, rozpłaszczając Skokopsy na ścianie mijanego zoo dla dzieci.

Kilka sekund poźniej dotarł do celu. Skręcił pod wschodnią ścianę, po czym na

odcinku zaledwie kilku metrow wyhamował pojazd i obniżył lot, by umożliwić

Widmom wejście na pokład. Z oddali dobiegł go stłumiony dźwięk alarmu. Drzwi do

budynku były zamknięte na głucho.

Gdzieś po drodze, wykonując wszystkie te manewry, zgubił stojak ze skrzynkami.

Po cichu liczył, że spadł na ktoryś ze śmigaczy wroga.

Chwycił swoj karabin i wcisnął przełącznik otwierający drzwi od strony pasażera.

Musiał podzielić uwagę między okna pojazdu a monitory wyświetlające obraz

z holokamer.

Głowne drzwi do budynku otworzyły się z łoskotem - co było dość niezwykłe,

biorąc pod uwagę ich rozmiary - i spadły z metalowych zawiasow. Niewiele

brakowało,

by zawadziły o pakę śmigacza.

W świetle prętow jarzeniowych dostrzegł osobnika odpowiedzialnego za wyważenie

Strona 96

Aaron Allston - Cios łaski

drzwi - samicę Wookie o jasnobrązowym futrze z przerzuconym przez ramię

bandolierem, do ktorego przymocowano kuszę energetyczną. Popatrzyła groźnie na

Voorta.

Gamorreanin chwycił mocniej broń, gotow w każdej chwili złożyć się do strzału.

W tej samej chwili z budynku wybiegł Scut, minął Wookie i z rozbiegu wskoczył na

pokład śmigacza. Ani Wookie, ani Scut nie zareagowali na swoją obecność.

Voort otworzył tylne okienko.

- Przygotuj się na ostrzał z drugiego budynku - ostrzegł.

Scut skinął głową, przesunął się na tył pojazdu i przygotował karabin.

Jesmin wybiegła z budynku i ominęła Wookie, jakby w ogole jej nie zauważyła.

Wskoczyła na pakę śmigacza i zajęła pozycję obok Scuta.

Widma, w towarzystwie grupki obcych osob, zaczęły wyłazić z kwadratowej dziury,

zajmującej większą część podłogi budynku. Gdy byli już na gorze, biegiem

puścili się w stronę śmigacza. Większość z nich usadowiła się na pace. Trey

dźwigał Turmana, ktory zachowywał się tak, jakby właśnie dyrygował orkiestrą.

Zanim Trey wszedł na pokład, dostrzegł uszkodzenie przedniego panelu i posłał

Voortowi pełne urazy spojrzenie. Voort zwrocił uwagę na obecność trzech

nieznajomych:

ciemnoskorego snajpera z nowoczesną strzelbą noszącego sięgającą pasa pelerynę,

mężczyzny o kręconych włosach i Durosjanina. Wszyscy załadowali się na

śmigacz.

Z budynku wyłoniła się Bhindi w towarzystwie kościstego blondyna. Gdy wspięli

się do szoferki, mężczyzna usiadł w środku, a Bhindi od strony drzwi, ktore

zaraz zatrzasnęła. Wookie na razie nie dołączyła do pozostałych.

Voort popatrzył na Bhindi.

- Jedziemy?

- Jeszcze nie.

- Prosiak! - dobiegł go zaskoczony głos chudzielca. Voort przyjrzał mu się

uważnie.

- Sharr?

Jego jednorazowy towarzysz się uśmiechnął.

- Jak ona cię zwerbowała? Byłem pewien, że za nic nie dasz się skusić. Nawet nie

chciałem probować.

- Teraz jestem Voort, nie Prosiak.

- Teraz to jesteś Siodemka - wycedziła przez zaciśnięte zęby Bhindi, wpatrując

się w stojącą wewnątrz budynku Wookie. - No, jazda...

Za plecami Voorta ktoś otworzył ogień z karabinu. Najwyraźniej cele znalazły się

w polu widzenia i w zasięgu strzału.

Wreszcie w drzwiach pojawiły się dwie kolejne postacie - Devaronianin i

Durosjanin. Obaj spływali potem i zataczali się z wysiłku. Wookie podbiegła, by

pomoc

im wejść na pokład śmigacza, a potem sama wskoczyła na pakę, ustawiając się

przodem do kierunku jazdy.

Bhindi, wreszcie usatysfakcjonowana, skinęła głową.

- Jedziemy. - Aż nią szarpnęło, gdy Voort odpalił silniki rakietowe. Nie

usłyszeli głośnego łomotu, co oznaczało, że Wookie zdążyła się czegoś chwycić.

Voort wyprowadził pojazd poza porośnięty krzakami teren, ale nie skierował się

na drogę.

- Dokąd, Liderze? - Musiał przekrzykiwać mocno wyeksploatowane, a przez to

głośniejsze, silniki i repulsory.

Bhindi i Sharr zaczęli mowić jednocześnie, po czym umilkli i spojrzeli po sobie

gniewnie.

Voort zdecydował się na drugie podejście.

- Bhindi, wyznaczysz cel? W końcu zaczną nas ścigać pojazdami z drugiego

budynku. Raczej nie rozwaliłem im wszystkich śmigaczy.

- Pewnie wyciągną na powierzchnię te, ktorych nie udało nam się unieruchomić w

podziemiach - stwierdziła z oburzeniem Bhindi. - Myślę, cały czas myślę.

Na pewno obserwuje nas satelita. Trzeba znaleźć miejsce, gdzie wmieszamy się

między pojazdy... i to szybko.

- Szybko? - Voort sprawdził wskazania czujnikow. Pościg jeszcze nie wyruszył. -

To ponad sto kilometrow drogi. Jesteśmy na głuchej prowincji, Bhindi.

- A najbliższy odcinek nierownego terenu?

- Niedaleko są wzgorza, a dalej prawdziwe gory.

Bhindi była wyraźnie niezadowolona.

- Mogłyby się nadać, ale to dla nas wielka niewiadoma. Chyba że - utkwiła

spojrzenie w Sharrze - ty wiesz o nich coś więcej.

Pokręcił głową przecząco.

- Nie mieliśmy czasu, by bliżej im się przyjrzeć.

Strona 97

Aaron Allston - Cios łaski

Rozległ się pisk czujnikow. Voort dostrzegł na wyświetlaczu dwa pulsujące

punkty, do ktorych po chwili dołączył trzeci, wszystkie w okolicy budynku

stojącego

przy drodze. I jeszcze jeden, daleko przed nimi, na obrzeżach wioski.

- Mamy ogon. I jeden pojazd przed nami.

- Dobra. Najważniejszy jest cel misji. Musimy dostarczyć zebrane informacje

władzom. Jeśli Thaal dowie się, że to koniec, może

zrozumie i zrezygnuje z zabicia nas. - Odwrociła głowę, by zerknąć na pakę. -

Czworko! Prześlij im wszystko, co nagraliśmy. Na wszystkich kanałach... i

daj najmocniejszy sygnał, żeby tego nie zablokowali. Trojka - moja Trojka -

niech zrobi to samo. Zresztą razem skompilujcie pliki. Powinno być tego naprawdę

dużo.

Bhindi, wciąż odwrocona do tyłu, przechyliła głowę.

- Widzę nasz ogon. Dwa aerośmigacze plus śmig. Damy im radę.

Voort pokręcił głową.

- Trzymają się na dystans, prawda? Mają nas śledzić, nie spuszczać z oczu,

żebyśmy nie dali nura w jakiś wąwoz i nie znikli im sprzed nosa, nim zjawi się

faktyczny pościg. A to tylko kwestia czasu.

Sharr nie odrywał wzroku od wyświetlacza.

- Bhindi, musimy gdzieś przycupnąć, rozproszyć się i ukryć, dopoki gora nie

zareaguje na naszą przesyłkę.

- Zagłuszają częstotliwości nadawania! - krzyknął ktoś na pace. Voort nie

rozpoznał głosu. To mogł być ten młodzik z kręconymi włosami.

Sharr zazgrzytał zębami.

- To już i tak nieważne.

W oddali pojawiły się rozbłyski - to ścigające ich pojazdy otworzyły ogień.

Ładunki rozświetlały spowite ciemnością pola i kępy drzew, trafiając w grunt

lub w rośliny w pobliżu śmigacza. Strzelcom wyraźnie brakowało celności, ale

Voort i tak wprowadził kilka drobnych korekt kursu, by ich zgubić.

Zresztą Widma także nie odniosły większych sukcesow, odpowiadając ogniem.

Pojazdem za mocno rzucało, by mogli się złożyć do celnego strzału.

Bhindi zajrzała na pakę.

- Czworko, jak się nazywało to historyczne miejsce?

Trey przerwał na chwilę ostrzał i odwrocił się w stronę kabiny.

- Stacja Meteorologiczna Mount Lyss! - odkrzyknął.

- Zdołamy się tam okopać?

- Leży głęboko pod warstwą skał, na samym szczycie gory. Przez jakiś czas

powinniśmy być bezpieczni. Chyba.

Rownież Myri przestała strzelać, obrociła się na pięcie i przelazła na przod.

Aby utrzymać rownowagę, chwyciła się obiema dłońmi krawędzi okienka i

przechyliła

nad kudłatymi nogami Wookie.

- Mam pomysł... na wypadek gdyby nas przyparli do ściany.

Sharr łypnął na nią

- Jesteśmy pod ścianą.

Bhindi posłała mu groźne spojrzenie, ale powiedziała do Myri:

- To więcej, niż mogę zaproponować. Mow.

- Znajdźcie jakąś osłonę, a kiedy za niąwjedziemy, zwolnijcie na chwilę.

Wyskoczę i się ukryję. Jeśli uda mi się wydostać poza zasięg zagłuszania, wyślę

wezwanie o pomoc przez jednego z moich ludzi. Liczę na pełną ekipę ratunkową.

Dotarcie tutaj nie powinno im zająć dużo czasu - najwyżej kilka godzin.

- Masz rację. Tak zrobimy. Znajdź bezpieczne miejsce i nawiąż kontakt. Jeśli

twoj człowiek nie będzie mogł pomoc albo nie odpowie, i tak wyślij zebrane

dowody. Może coś na tym zyskamy.

- Robi się.

Bhindi wyciągnęła datapad, otworzyła go i przywołała mapę.

- Jesteśmy o tutaj. Tu jest gora Lyss. Przełączę na widok topograficzny. .. -

Zamyśliła się. - W porządku, Voort. Przed nami jest obniżenie terenu. Kieruj

się tam. Gdy znajdziemy się po drugiej stronie, na kilka sekund znikniemy im z

oczu. Wtedy zwolnisz i zrzucimy oddział, a ty obierzesz kurs trzy-jeden-pięć,

na gorę Lyss.

- Przyjąłem.

Bhindi odwrociła się do Myri.

- Weźmiesz ze sobą Piątkę. Przeprowadzi cię. Sharr, kto z twoich najlepiej sobie

radzi w takim terenie?

- Huhunna, nasza Wookie. To prawdziwa atletka, a szkołę przetrwania ma w małym

palcu. Kto z nią pojdzie?

- Ja.

Strona 98

Aaron Allston - Cios łaski

- Jaja sobie robisz?

- Mam plan, więc się zamknij. Wydaj lepiej rozkazy Huhunnie.

Nachmurzony Sharr wystawił głowę przez tylne okienko.

- Huhunno! Jak tylko zwolnimy, przygotuj się do zejścia z pokładu. Będziesz

skrzydłowym Bhindi.

Odpowiedział mu pomruk - Voort zaryzykowałby stwierdzenie, że Wookie chyba nie

jest zachwycona.

Coż, on też nie był.

- Bhindi, jesteś dobra w taktyce i w szkoleniu - odezwał się. -A do takiej

roboty potrzebny jest piechur. Już to robiłem, więc pojdę.

- Nie kłoć się, Voort. To zadanie dla kobiety. Czas?

- Trzydzieści sekund do krawędzi. To zły plan.

Nie odpowiadając, zajrzała na pakę.

- Dajcie karabin! - zażądała.

Ktoś przekazał broń, a Myri podała ją do kabiny.

- Dziesięć sekund. - Voort nie odrywał wzroku od czujnikow. Teren przed nim

nagle zniknął. - Złapcie się czegoś! - polecił. Chwilę poźniej opadli po łuku

poza krawędź.

Sunący w doł śmigacz odwrocił się bokiem. Stok był stromy, opadał pod kątem

czterdziestu pięciu stopni. Voort zmniejszył obroty silnika, wyłączył funkcję

automatycznego rownoważenia repulsorow, zwiększył moc po lewej stronie i

zmniejszył po prawej. Gdy tylko śmigacz zaczął przechylać się na prawo, obrocił

pojazd w tym samym kierunku. Dmuchnięcie repulsora wzbiło w powietrze ogromną

chmurę luźnych kawałkow skał i pyłu, ktora unosiła się przed śmigaczem niczym

przed ogromną szczotką do zamiatania. Pojazd chwilami się ześlizgiwał, a kiedy

indziej odbijał od zbocza, lewym bokiem obrocony w doł. Podwozie śmigacza

było niemal idealnie wypoziomowane.

Gdy osiągnęli podstawę wzgorza, śmigacz pokonał ślizgiem kolejne kilkanaście

metrow w lewo. Voort wyrownał repulsory.

Tylne silniki pchnęły nagle pojazd do przodu.

- Skakać! - ryknął Voort pełnym głosem.

Bhindi minęła drzwi i momentalnie pochłonęła ją ciemność. Voort poczuł, jak

zmniejsza się obciążenie pojazdu, kiedy trzy kolejne osoby wyskakują z paki.

Śmigacz znowu zaczął nabierać prędkości.

Sharr w mgnieniu oka przesunął się bliżej prawej strony pojazdu i zatrzasnął

drzwi. Uśmiechnął się szeroko do Voorta.

- Nadal dobrze sobie radzisz za kołkiem, co?

Voort spojrzał przelotnie na tablicę z czujnikami.

- Jasne. Patrz, jest ich więcej. Też duże jednostki z budynku. Co tam trzymali?

- Artylerię.

- Stang... Daj namiary na tę stację meteorologiczną.

Podczas gdy śmigacz z rykiem silnikow oddalał się na południowy wschod, Bhindi

przemykała wzdłuż krawędzi kotliny na południowy zachod, a Huhunna człapała

ciężko tuż za nią. Bhindi słyszała też kroki i chrzęst kamieni pod nogami Jesmin

i Myri, ktore biegły dokładnie w przeciwnym kierunku, na połnocny wschod.

Narastał rownież dźwięk silnikow zbliżających się śmigaczy. Nie odwrociła się,

by spojrzeć w ich kierunku - w takim terenie wystarczył jeden niewłaściwy

krok, by skończyć ze złamaną nogą.

- Jak tylko miną krawędź - krzyknęła - rozdzielamy się. Gdy zauważą śmigacz,

ruszą za nim i odsłonią się z flanki.

Bhindi nie za dobrze rozumiała język Wookiech, ale parsknięcie Huhunny w

oczywisty sposob wyrażało zgodę.

Nie minęło poł minuty, kiedy ryk silnikow pogoni wypełnił powietrze. Bhindi

zajęła pozycję za usypiskiem kamieni sięgającym jej do wysokości kolan. Huhunna,

ktorej nie spowalniała już konieczność dostosowania się do ludzkiego tempa,

zdążyła pokonać biegiem kilkadziesiąt metrow i gdy pierwszy z pojazdow minął

krawędź spadku, była już ukryta za kamiennym załomem.

Bhindi oparła karabin na skale przed sobą i wycelowała w śmigacz - biały model o

zamkniętym dachu z co najmniej dwoma strzelcami w środku. Z rykiem pomknął

w doł zbocza, wzbijając kolejną chmurę kurzu i kamieni. Zanim sięgnął podnoża,

zaczął skręcać, szukając pojazdu Widm. Choć manewrom tamtego pilota brakowało

gracji Voorta, wystarczyły, by uchronić skręcający śmigacz przed dachowaniem.

Lecący za nim czerwony grawicykl, pilotowany przez przysadzistego blondyna

w pomiętym białym ubraniu, dotarł do szczytu wzniesienia i pomknął w doł za

pierwszym pojazdem.

Bhindi wzięła go na celownik, pozostawiając śmigacz Huhunnie. Przez chwilę

śledziła cel i nacisnęła spust.

Jaskrawy ładunek trafił w tylne silniki. Bhindi obserwowała, jak ogon grawicykla

Strona 99

Aaron Allston - Cios łaski

znosi w lewo; pilot całkowicie stracił nad nim panowanie. Pojazd potoczył

się w doł zbocza z ogromną prędkością zawadzając przednimi rozporkami o skałę i

rozpadając się na koniec w drobny mak.

Za plecami Bhindi rozległ się głośny huk. Odwrociła się w samą porę, by

zobaczyć, jak lecący przodem śmigacz obraca się w lewo, pozostawiając po sobie

chmurę dymu wydobywającą się z dziury w prawym boku. Huhunna przyłożyła się do

strzału; śmigacz nie rozbił się wprawdzie, ale przeciwnik nie będzie miał

już z niego pożytku. Bhindi obserwowała, jak pilot umiejętnie zwalnia, odbija

się od ziemi i ślizgając po niej, szczęśliwie ląduje.

Hałas nie ustawał. Bhindi odwrociła się i wycelowała w punkt na krawędzi uskoku,

ktory wcześniej minęły oba pojazdy.

Jakieś trzydzieści metrow na połnoc od tego miejsca kolejny śmigacz, tym razem

srebrnoszary i z otwartym dachem, pokonał krawędź i zaczął opadać po łuku.

Bhindi obniżyła lufę, by skompensować prędkość, z jaką poruszał się cel i oddała

strzał, ale trafiła w skałę. Nie spuszczała oka ze śmigacza, obserwowała,

jak zjeżdżając w doł, łagodnie odbija w prawo. Dostrzegła trzech pasażerow,

dwoch z przodu i jednego z tyłu, ktory właśnie obracał lufę karabinu w kierunku

Bhindi. Wystrzelił, ale ładunek poszedł za wysoko, oświetlając skalną grań.

Śmigacz dotarł do podnoża wzniesienia i przechylił się na prawo, umożliwiając

obu pasażerom otworzenie ognia. Ostrzał okazał się rownie intensywny, co

niecelny, i skupiał się na kryjowce Bhindi. Byli coraz bliżej, więc rzuciła się

na ziemię. Ostre kamienie wbiły się w jej klatkę piersiową i żebra, więc

podziękowała w duchu za wyściołkę kombinezonu maskującego. Dwa ładunki

oświetliły jej sylwetkę i uderzyły w zbocze tuż nad nią.

Od strony śmigacza dobiegł dźwięk niewielkiej eksplozji. Bhindi zaryzykowała i

wychyliła głowę. Szary pojazd zwalniał, przygotowując się do lądowania,

a w jego prawej burcie ziała dziura po trafieniu z kuszy energetycznej. Pilot i

pasażerowie - dwoch mężczyzn i kobieta, wszyscy ubrani po cywilnemu - wyszli

przez dach, opuścili się na ziemię po przeciwnej stronie śmigacza, skryli się za

nim i wznowili ostrzał.

Bhindi aż syknęła. Coż, coś się udaje lepiej, a co innego gorzej -tak to

zazwyczaj wyglądało w Eskadrze Widm. Na razie zrealizowała swoj plan w stu

procentach.

Wszystkie trzy pojazdy zostały zatrzymane, dzięki czemu pozostałe Widma będą

miały szansę dotrzeć na gorę Lyss. Ale to oznaczało, że piątka - nie, raczej

szostka, bo właśnie stwierdziła, że biały śmigacz miał jednak troje pasażerow -

Skokopsow, zwarła szeregi przeciwko parze Widm, a kolejni przeciwnicy byli

w drodze.

Mężczyzna z szarego śmigacza puścił się biegiem na połnoc, w stronę zbocza na

lewo od Bhindi. Pierwsze podejście do oskrzydlenia Widm, pomyślała.

Strzeliła do niego. Nie miała pewności, gdzie dokładnie trafił ładunek, ale

widziała, jak jej biegacz przewraca się i zsuwa po zboczu. Zostało pięcioro.

Ktoś przy białym śmigaczu krzyknął głośno. Bhindi spojrzała w tamtym kierunku i

stwierdziła, że pojazd wydaje się jej mniejszy

niż przed chwilą. Najwyraźniej Huhunna rozwalała go po trochu metodycznymi

strzałami ze swojej kuszy. Za pojazdem, na ziemi, leżał na plecach mężczyzna.

Z jego klatki piersiowej unosiła się smużka dymu. A więc jeszcze czworo.

Tymczasem z dwoch stron dał się słyszeć coraz głośniejszy ryk silnikow. Gdy

spojrzała w drugim kierunku, dostrzegła w oddali brązowy aerośmigacz, unoszący

się na pułapie około dwustu metrow. Nie kierował się na nich, raczej w prawo...

na majaczący w oddali śmigacz Voorta. Od wschodu dobiegł przenikliwy hurgot

repulsorow, przemieszany z głębokim dudnieniem. Zbliżało się coś dużego.

Kolejny przeciwnik skryty za szarym śmigaczem otworzył ogień do Bhindi. Strzelał

szybko i bezładnie, a gdy Bhindi przeczołgała się kilka metrow w lewo,

nie podążył za nią z ostrzałem; wciąż celował w skały niedaleko miejsca, gdzie

kryła się chwilę wcześniej. Wyjrzała przez lukę między skałami. Kobieta

z szarego śmigacza ruszyła właśnie w tym samym kierunku co pierwszy biegacz.

Bhindi oddała dwa strzały. Drugi ładunek trafił kobietę w udo i powalił na

ziemię. Zostało jeszcze troje - albo i mniej, jeśli Huhunnie udało się

wyeliminować

ktoregoś ze Skokopsow kryjących się za białym śmigaczem.

Bhindi skuliła się, gdy snajper zapewniający ogień osłonowy z szarego śmigacza

wziął na cel jej nową kryjowkę. Pociski z jego karabinu uderzały w skałę

i rozpalały ją do czerwoności raptem kilka centymetrow od miejsca, w ktorym

leżała.

Nagle nieprzyjacielski ogień ustał. Gdy Huhunna też przestała strzelać, zapadła

niemal całkowita cisza. Słychać było jedynie zawodzenie repulsorow i dudnienie

zbliżających się pojazdow.

Strona 100

Aaron Allston - Cios łaski

Bhindi wychyliła się zza skały. Słyszała ciężki oddech postrzelonej, ale nic się

nie poruszało.

Tylko mały kamyk potoczył się ku niej z gory.

Bhindi przetoczyła się na plecy i podniosła lufę karabinu. Kilka metrow nad nią

na samym szczycie wzniesienia, pojawiła się sylwetka mężczyzny z karabinem.

Wystrzelił.

Ona rownież. Poczuła odrzut kolby wbijającej się w ramię... i silne uderzenie w

brzuch.

Obserwowała przeciwnika, ktory upadł i potoczył się w doł zbocza, zatrzymując

się na kamieniach dwa metry od jej kryjowki.

A potem popatrzyła w doł. Z dziury w jej brzuchu unosiła się smużka dymu.

Zabawne, że wcale nie bolało... do czasu. Nagle bol zaatakował z siłą tarana

hydraulicznego, wymuszając mimowolny

jęk.

Probowała wezwać Huhunnę, ale z jej ust wydobył się tylko cichy skowyt.

ROZDZIAŁ 23

Na wyświetlaczu pojazdu Voorta pojawiało się coraz więcej potencjalnie wrogich

pojazdow. Dwa punkciki kierowały się w ich stronę z Kreedle - jeden z nich

był już dość blisko. Dwa duże punkty i cztery małe wyruszyły z podziemnej bazy.

Wszystkie mniejsze obiekty były wyraźnie szybsze od śmigacza Voorta. A

Trey poinformował go w dodatku, że sygnał zagłuszający nie traci na sile.

Voort spojrzał na Sharra.

- Mamy sześćdziesiąt sekund do gory Lyss.

Sharr skinął głową i zajrzał na pakę pojazdu.

- Ty tam, eee... Czworko. Jak się dostaniemy do stacji?

Trey nie musiał nawet zaglądać do datapada. Odpowiedział automatycznie:

- Kolejką linową. Kierunek połnocny wschod, na rowninie. Albo schodami, jeśli

chcemy poćwiczyć. Na połnocnej ścianie.

Sharr się odwrocił.

- Kolejny żartowniś - burknął.

- Jeśli mi powiesz, że wy nie macie u siebie choćby jednego błazna, to kupię ci

butelkę sześćdziesięcioletniej koreliańskiej brandy.

- Nie mamy.

- Miałeś mowić prawdę.

Poirytowany Sharr westchnął, pozostawiając to bez komentarza.

Gdy wreszcie dotarli na miejsce, okazało się, że wbrew swojej nazwie Lyss nie

jest gorą a raczej wzgorzem, wznoszącym się najwyżej kilkaset metrow ponad

stosunkowo płaskie, otaczające je ze wszystkich stron zielone pola. Stacja

kolejki linowej już wiele dziesięcioleci wcześniej obrociła się w ruinę, łącznie

z olinowaniem. Voort skręcił na zachod.

Sharr przycisnął makrolometkę do oczu i wskazał punkt, w ktorym zaczynały się

prowadzące na szczyt, permabetonowe schody, zabezpieczone barierkami.

Voort zatrzymał pojazd u ich podstawy. Widma jedno po drugim zsunęły się z paki

śmigacza i rozpoczęły wspinaczkę.

Devaronianin popatrzył w kierunku szczytu.

- Tylko nie schody... Lepiej mnie zabijcie -jęknął i mszył w gorę.

Voort zerknął na wyświetlacz.

Pilnujący tyłow Sharr się zatrzymał. Dołączył do niego Wran, mężczyzna w

pelerynie do pasa; oparł się o skałę tuż obok schodow i spojrzał przez lunetę

swojej strzelby na odległe, ledwo widoczne dla Voorta światła pozycyjne,

unoszące się wysoko nad ziemią.

- Śmigacz z wioski? - zapytał Wrana.

- Taaa. Będzie tu, zanim zdążymy dotrzeć do połowy stoku.

Voort rownież zajął pozycję za skalną płytą i aktywował granatnik

w karabinie.

- Będę robił za skrzydłowego.

- Dzięki. A tamci gęsiego. Co za idioci...

Wran, nieruchomy niczym zardzewiały droid z aktywnym jednym palcem, nacisnął

spust.

Rozbłysk światła ze strzelby oślepił Voorta. Gdy odzyskał wzrok, dostrzegł, że

jeden z celow schodzi ostro w doł.

Nie dał rady wyrownać lotu i uderzył w pole poniżej. Po chwili usłyszeli huk

zderzenia z ziemią.

- Celowałeś w repulsory? - zainteresował się Voort.

- Nie, w pilota. - Wran odwrocił się i podjął wspinaczkę na szczyt.

Gdy Voort dotarł do szczytu schodow, dyszał jak parowoz. Podest na gorze

dochodził do przerwy w sięgającym pasa murku - po części wyciętym w skale, po

części zbudowanym z permabetonu. Po drugiej stronie ciągnęło się przejście,

Strona 101

Aaron Allston - Cios łaski

długie na dwadzieścia metrow i głębokie na cztery, osłonięte wznoszącym się

wyżej skalnym sufitem. Ścieżka wychodziła na połnocną ścianę stacji, rownież

wyciętą w skale; pojedyncze drzwi i dwa szerokie okna bez szyb prowadziły

do pogrążonego w ciemności pomieszczenia po drugiej stronie.

Gdy Voort postawił nogę na chodniku, pierwsze cztery śmigacze były już pod

wzgorzem; jeden wylądował trzysta metrow od niego, pozostałe rozdzieliły się

i zaczęły krążyć wokoł.

Widma i dwaj Durosjanie zbili się w grupkę. Sharr zabrał głos.

- Musimy odwrocić ich uwagę od Myri i pozostałych, ktorzy zostali na rowninie. I

utrzymać się przy życiu, dopoki panie nie załatwią swoich spraw. Potrzebuję

trzech zespołow. Strzelcy obstawią pierwszą ścianę - powiedział, wskazując

Voorta, Treya, Wrana i Scuta. - Ekipa badawcza dokładnie przeczesze bazę w

poszukiwaniu

dostępnych zasobow, słabych punktow i ewentualnej drogi ucieczki - zwrocił się

do Thaymesa i Devaronianina. - I jeszcze cywile i... ranni - powiedział,

wskazując Joylow i Turmana. Clawdita, ktorego Trey położył na chodniku, spał w

najlepsze. - i zapomnijcie o oznaczeniach kodowych. Dopoki nie zorganizujemy

obu grup, wszystko będzie nam się tylko mylić. Do roboty.

Widma rozeszły się do swoich zadań. Voort zajął pozycję przy ścianie i wyjrzał w

noc.

Trey lustrował otoczenie przez makrolornetkę.

- Dwa duże pojazdy pokonały uskok, ale to nie są śmigacze, tylko rodzaj dział.

Skokopsy rozproszyły się po polach, ale karabiny mają opuszczone.

- Chcą nas tu przyskrzynić. - Voort spojrzał przez lunetę karabinu. Dostrzegł

nieduży, sportowy model śmigacza z kobietą w środku. Wyglądała na zaprawioną

w bojach.

Wran oparł się plecami o ścianę i popatrzył na Voorta.

- Jestem Wran Narcassan - powiedział.

- Voort saBinring. Jesteś spokrewniony z Shallą?

- To moja ciotka. Vula, jej siostra, jest moją matką. O ojcu nie można było

powiedzieć nic dobrego, więc przyjąłem nazwisko po dziadku. Ty jesteś tym

matematycznym

geniuszem i pilotem w jednym, tak?

- We własnej osobie. - Voort przyjrzał się swojemu rozmowcy. Wran odprężył się i

przestał obserwować przeciwnikow przez lunetę. - Pewnie zdążyłbyś zdjąć

jednego czy dwoch, zanim zaczęliby się odgryzać.

- Jasne, że bym mogł! Tyle że chyba się jeszcze nie domyślili, że dysponujemy

bronią dalekiego zasięgu. Zestrzeliłem im śmigacz, ale raczej nikt z załogi

nie przeżył kraksy, więc nie wiedzą co było jej przyczyną.

- Aha... czyli oszczędzasz strzały na ważniejszy cel?

Wran uśmiechnął się, odsłaniając białe zęby.

- Zgadłeś.

Trey oderwał wzrok od celownika i przykucnął za ścianą.

- Atak przy okazji, to jesteśmy na Ścieżce Pogodowej. Tak ją oznaczono na

schemacie w punkcie informacji turystycznej. Ścieżka Pogodowa na wierzchołku

gory. Tamten pokoj prowadzi do Obserwatorium, ktore w rzeczywistości nie jest

żadnym obserwatorium, a salonem. Schodami w doł dotrzesz do magazynow, do

pomieszczeń ze sprzętem komputerowym, kwater, stacji kolejki linowej i takich

tam.

Sharr przysiadł na występie ściany, jakby chciał rzucić wyzwanie snajperom

przeciwnika.

- Nie zostawią tu artylerii.

- To znaczy? - Voort popatrzył na niego, nic nie rozumiejąc.

- To kradziony sprzęt. Gdy byliśmy w środku, sprawdziliśmy numery seryjne.

Zgłoszono je jako zniszczone podczas ćwiczeń. Przez te wszystkie lata Thaal

pewnie wykorzystywał w kołko jeden i ten sam wrak, ktory pokazywał inspektorom,

jednocześnie ukrywał i sprzedawał skradzione pojazdy. W bazie były cztery

takie. - Nawet sam Sharr wydawał się zdziwiony. - A to dużo.

- Rozkręca biznes na czarnym rynku. - W głosie Treya była pewność. - Ukradł

termodetonatory. Musi wiedzieć, że szybko wykryją tak bezczelną kradzież. Już

pakuje walizki.

- Skoro o tym mowa... - Voort popatrzył na Sharra. - Co tu jest grane, u diabła?

Na twarzy Sharra wykwitł uśmiech.

- Pytasz, dlaczego dwie osobne drużyny Widm prowadzą śledztwo dotyczące generała

Stavina Thaala?

- Dokładnie.

- Pojęcia nie mam. Z Bhindi omowiliśmy pokrotce cele obu grup. Wszystko

pokrywało się niemal co do joty. To Buźka nas zwerbował, nie mowiąc żadnemu z

Strona 102

Aaron Allston - Cios łaski

nas

o istnieniu drugiego oddziału. Kilka dni temu o mało na siebie nie wpadliśmy -

moj spec od komunikacji i komputerow, Thaymes, kilka razy widział Myri i

nawet startował do niej w barze, ale doszedł do wniosku, że to tylko żądna

przygod osadniczka.

Pocisk z blastera uderzył w zewnętrzną powierzchnię skalnego występu. Dwa metry

niżej i trafiłby w głowę Sharra. Udając, że tego nie zauważył, Sharr zsunął

się na doł i usiadł za ścianą.

- Szkoda, że weszliśmy sobie nawzajem w paradę. Ale i tak dobrze cię widzieć,

Voort.

- Ciebie też.

Przez kolejną godzinę Voort miał okazję poznać pozostałych nieznajomych, kiedy

przychodzili zdawać raport Sharrowi.

Był wśrod nich devaroniański medyk imieniem Drikall Bessarah, odpowiadający za

otumanienie Turmana.

- Nie zwracaj się do mnie per „doktorze”. Ten tytuł przysługuje tylko tym,

ktorzy otrzymali pozwolenie na wykonywanie zawodu.

Mężczyzna o kręconych włosach nazywał się Thaymes Fodrick i był z pochodzenia

Korelianinem. Według własnych słow zerwał z rodzinną tradycją i nie został

wiecznym studentem.

- Zyskałem sławę dzięki włamaniom do zabezpieczonych systemow komputerowych.

Garik Loran, konsultant do spraw bezpieczeństwa, przyłapał mnie na tym, ale

tylko pogroził mi palcem i puścił wolno. Dwa lata poźniej zwerbował mnie Sharr.

Huhunny, Wookie, nie było w pobliżu, by mogła się przedstawić.

- Doszły mnie słuchy o akrobatce Wookie, ktora była na Kashyyyku, gdy Jacen Solo

probował spalić całą tę planetę. Już w cywilu dopilnowała, by kilku oficerow

nadużywających przywilejow poniosło stosowne konsekwencje, co nie przysporzyło

jej popularności w pewnych kręgach. Ale gdy Buźka opowiedział mi o Thaalu,

doszedłem do wniosku, że będzie miała odpowiednią... motywację.

W tym czasie wokoł wzgorza rozstawiły się cztery nowo przybyłe jednostki

artyleryjskie, wyposażone w działa blasterowe. Dołączyły do nich liczne

śmigacze,

wypełnione po brzegi Skokopsami. Nie odważyli się przekroczyć granicy dwustu

metrow od Lyss. Ograniczyli się do stosowania rownomiernego ognia zaporowego.

Ale nie na długo. Z odległości dwoch kilometrow odezwała się artyleria,

ostrzeliwując szczyt wzgorza i jego zbocza. Co kilka minut ktoraś z jednostek

wypuszczała

ładunek plazmowy tak duży, że przypominał raczej falę ognia niż błyskawicę

skupionego światła. Lecącemu ładunkowi towarzyszył odgłos rozdzieranego

powietrza,

przerwany eksplozją gdy energia pocisku zderzała się ze skałą. Wstrząsy, ktore

docierały na szczyt, były na tyle silne, że ze starych, zniszczonych ścian

i sufitu sypały się odłamki skalne, płytki i tynk.

Pomieszczenie Obserwatorium zbudowano na planie litery X -składały się na nie

dwie podłużne, wąskie sale, przecinające się

w środkowej części. Wszystkie cztery ramiona kończyły się balkonami i oknami

wychodzącymi na rowninę; zachodnie ramię dodatkowo łączyło się ze Ścieżką

Pogodową. Wyłożoną kamiennymi płytami podłogę pokrywała warstwa nagromadzonego

przez lata gruzu, a nawet gniazd gryzoni, zaś w punkcie przecięcia obu

pomieszczeń

znajdowały się prowadzące w doł schody. Zniknęły wszystkie meble i instalacja

wodno-kanalizacyjna. Ponieważ brakowało zasilania, Usan roztropnie oświetlił

miejsce, w ktorym krzyżowały się sale, prętem jarzeniowym Turmana.

Przeciwnik ani na chwilę nie przerwał zagłuszania łączności.

Gdy Voort włączył swoj komunikator, usłyszał jedynie syk.

- Założmy, że Thaal nie dopuścił do swoich tajemnic wszystkich Skokopsow. Pewnie

wszyscy są bandą aroganckich zbirow, ale sekret,

o ktorym wie zbyt wiele osob, długo sekretem nie pozostanie. Możemy założyć, że

istnieje wewnętrzny krąg zaufanych. To oni opiekują się instalacjami takimi

jak ta, ktorą odwiedziliśmy, wykorzystywanymi przez Thaala jako stacje

przeładunkowe w jego operacjach na czarnym rynku.

- Brzmi logicznie. - Sharr pokiwał głową.

- To właśnie ten ekskluzywny krąg nas ściga. Oni też są winni zdrady stanu, ale

nie mają takiej władzy i możliwości, jakimi dysponuje Thaal. Nie lituję

się nad nimi, ale ich obecność tutaj działa na naszą korzyść. Thaal dysponuje

ograniczoną liczbą zaufanych ludzi

i nie może wszystkich tutaj ściągnąć. Wezwie ich potem do swojej instalacji,

żeby oprożnili czarnorynkowe magazyny z dowodow. Jeśli dojdzie do śledztwa,

Strona 103

Aaron Allston - Cios łaski

nic nie będzie wskazywało, że brał udział w tym procederze. Ale na razie musi

brać pod uwagę ewentualność, że jakieś dowody jednak trafią w ręce władz.

Sharr zastanowił się nad tym.

- Słowo daję, zazdroszczę ci tej warty w pojeździe. Przynajmniej byłeś wygodnie

ubrany. Te nasze gumiaki są okropnie ciasne. Wolałbym wasze kombinezony

kamuflujące. Jak skończy się amunicja, rozpęta się prawdziwe piekło.

- Niech to nie będą pierwsze objawy demencji.

- Skądże. Tak mi się nasunęło przez skojarzenie. Instalacja już była prawie

pusta. A całkowite jej oprożnienie nie potrwa długo, bo Thaal był już blisko.

Trey myśli, że zdjęli fałszywą płytę podłogową żeby przyspieszyć przeładunek.

Jestem pewien, że Thaal do rana zdąży posprzątać.

Wran popatrzył na nich, marszcząc czoło.

- Z tego wynika, że muszą zabrać stąd artylerię, żeby nikt jej przypadkiem nie

znalazł i nie zidentyfikował jako skradzionej.

Voort potwierdził jego słowa skinieniem głowy.

- I co będzie?

- Wran to myśliciel. A ręce i nogi ma nawet bardziej zabojcze od tej strzelby -

szepnął Sharr do ucha Voortowi.

- Wcale mnie to nie dziwi. Pamiętam, co wyprawiała Shalla. Ona zresztą mowiła,

że jej siostra, czyli matka Wrana, jest jeszcze lepsza.

- Moj plan B zakłada, że Wran zejdzie ze wzgorza i wszystkich załatwi. Jeśli

zdoła zrobić wyłom w liniach przeciwnika, zanim go dopadną to może uda nam

się wymknąć.

- Wszystko słyszałem. - Wran zastanowił się chwilę. - Chyba dałbym sobie radę.

Sharr wrocił do poprzedniej pozycji.

- Niech to szlag, Prosiaku... to znaczy, Voort - już go mieliśmy. Znaczy,

generała Thaala. Te nagrania ze skradzionym sprzętem... A teraz....

- Właśnie dlatego mam cichą nadzieję, że Myri niczego nie wyśle, bo wtedy Thaal

spakuje manatki i nam ucieknie. Nie chcę go wykopać z branży, tylko przykładnie

ukarać. Gdyby uwierzył, że nie dysponujemy żadnymi dowodami, to może nadarzy się

kolejna okazja, żeby go przyskrzynić.

Kolejny raz - tym razem na wschodzie - rozległ się huk, jakby coś rozrywało

niebiosa na strzępy. Voort przykucnął i zaparł się mocno.

Po wschodnim zboczu wzgorza przetoczył się wstrząs. Z gory spadło jeszcze więcej

skalnych odłamkow... i nagle wszystko się skończyło.

- Chciałbyś przysporzyć generałowi bolu głowy? Żeby zostawił nam jeszcze więcej

dowodow? - Wran podniosł strzelbę i spojrzał przez lunetę w kierunku jednostki

artylerii, ulokowanej na połnoc od wzgorza.

- Z wielką przyjemnością. - W głosie Sharra słychać było entuzjazm. - Wiesz, jak

to zrobić?

- To trochę strzał w ciemno, choć bardziej w przenośni, niż dosłownie.

Ostrzeliwujemy się tylko blasterami. Przeciwnik ma jednostkę mobilnej artylerii

dwa kilometry stąd, ale nawet nie ustawili pola ochronnego, bo wydaje im się, że

są poza naszym zasięgiem

I zostawili odsłonięte boczne klapy dla lepszego chłodzenia generatorow.

Voort wychylił się i spojrzał przez celownik. Wran miał rację.

- Dasz radę w nie trafić?

Wran wzruszył ramionami.

- Szanse są jak jeden do trzech.

- Obserwator by pomogł?

Wran mu się przyjrzał.

- Przeszedłeś stosowny trening?

- Synek, nie ucz farmera, jak sadzić buraki.

Wran uśmiechnął się szeroko.

- No to szanse jak dwa do trzech.

Voort sięgnął po makrolornetkę. Majacząca w oddali mobilna artyleria ustawiła

się pod kątem, tak że przod i prawy bok miała całkowicie odsłonięte. Panele

wentylacyjne były podniesione. Zaglądając w głąb jednego z nich, Voort dostrzegł

elementy, o ktorych wspominał Trey - głowny kondensator, akumulator

kondensatora,

układ ładujący i system chłodzenia. Posiłkując się dalmierzem w lornetce,

określił odległość do celu, potwierdził wyliczenia przez celownik karabinu i

znowu wrocił do makrolornetki.

- Odległość do celu na lewym rogu pojazdu to dwa kilometry, trzy metry i

czterdzieści siedem centymetrow, do celu na prawym rogu dwa kilometry, pięć

metrow

i czterdzieści cztery centymetry.

Wran aż gwizdnął, nie odrywając wzroku od lunety.

Strona 104

Aaron Allston - Cios łaski

- Jakim cudem z takim sprzętem uzyskałeś wynik w centymetrach?

- Na oko. Uśredniam wzrost najbliżej stojącego Skokopsa, porownuję go ze średnim

wzrostem wojskowego danego gatunku...

- Wkułeś te wszystkie parametry?

- Zapamiętałem je. Porownuję z uzyskanym wynikiem, potem wyliczam dystans

Skokopsa od celu i koryguję rożnicę.

- A nie wyliczyłbyś mi podatkow?

- Co do wiatru... To jest laser. Siła i kierunek wiatru nie mają znaczenia.

- Nie mają - zgodził się Wran. - Gotow do strzału probnego.

- Strzelaj.

Chociaż makrolornetka nie oferowała rownie dużego przybliżenia jak luneta Wrana,

to jednak dzięki niej Voort widział cel w szerszej perspektywie. Usłyszał,

jak Wran wypuszcza powietrze z płuc i niemal stapia się w jedno z otoczeniem...

poki nie rozległo się ciche kliknięcie, gdy nacisnął spust.

Na celu schowanym za otwartą klapą pojawiła się mała czerwona kropka, by po

chwili zniknąć. Nikt z załogi pojazdu nie zwrocił na nią uwagi.

Wran zachowywał się ciszej od nastolatka, ktory po godzinie policyjnej wraca do

ciemnego, cichego mieszkania.

- Nic nie zauważyłem.

- Metr sześćdziesiąt dwa na lewo, twoje lewo, od przedniego rogu głownego

kondensatora. I sześć centymetrow w gorę.

- Przyjąłem. Kompensuję. - Wran sięgnął do lunety i delikatnie zmodyfikował jej

ustawienia. - Namierzam cel... - Rownież tym razem powoli wypuścił powietrze

z płuc i zaczął delikatnie dociskać spust.

Klik.

Strzelba zabuczała i ładunek w mgnieniu oka pokonał dystans od Wrana do jego

odległego celu.

Voort zauważył, że w zakrzywionej ściance kondensatora pojawiło się wgłębienie,

jak gdyby uderzył w nią malutki meteor. Zgromadzeni wokoł pojazdu żołnierze

odwrocili głowy i utkwili wzrok w otwartym panelu. Wyglądali na

skonsternowanych.

Nagle ktoryś krzyknął. I wszyscy rzucili się pędem do ucieczki.

Zdążyli odbiec na jakieś czterdzieści metrow, gdy działo eksplodowało. Niektorzy

zdążyli paść na ziemię; pozostałych porwała siła wybuchu. Języki ognia

i kłęby dymu unosiły się nad całą sceną rozerwany pojazd uniosł się w powietrze.

Gdy tylko pojawił się błysk eksplozji, Voort rozpoczął odliczanie. Odgłos

wybuchu dobiegł go już po sześciu sekundach.

Pokiwał głową.

- To by się zgadzało. - Spojrzał na Wrana. - Świetny strzał.

- Dziękuję.

- A teraz chować się, wszyscy. - Sharr już to zrobił, odwracając się plecami do

wydarzeń na rowninie.

- Tak? - Wran popatrzył na niego. - A dlaczego?

- Ponieważ życie uczy, że personel wojskowy, bez względu na to, czy uczciwy, czy

szemrany, robi się marudny, gdy ktoś mu zabiera zabawki, a jeśli winny jest temu

przeciwnik, to może chcieć się odgryźć.

- Rozumiem. - Wran przesunął się za mur, w ktory po chwili uderzyła fala

pociskow.

Wzmożony ostrzał artyleryjski trwał dobrą godzinę, nim wreszcie zaczął tracić na

sile.

Durosjanie całkiem nieźle znieśli oblężenie. Usiedli w Obserwatorium, opierając

się o ścianę, ktora sprawiała wrażenie najsolidniejszej, i tuż obok schodow

- na wypadek gdyby poczuli nagłą potrzebę zbiegnięcia na doł. Przytulony do

sąsiedniej ściany Turman kręcił się niespokojnie. Voort, ktory spędził na dole

dłuższą chwilę, uznał, że odgłos bębnienia pociskow o skałę nie daje się tutaj

aż tak bardzo we znaki, a Joylowie dobrze znoszą stres.

Ale mieli swoje pytania, zwłaszcza Usan.

- Czy tą bronią mogą wybić otwor do wnętrza gory?

Voort pokręcił przecząco głową

- Nie mają odpowiedniego sprzętu ani czasu. Mogą sprobować nas złamać i zmusić

do poddania się, ale na to wystarczy, żeby ustawili na kilka dni ścisłą

blokadę. Wtedy umrzemy z pragnienia.

- Coż, to bardziej do mnie przemawia.

- Podczas swojego śledztwa Myri odkryła skyhoppery w ich bazie, ale gdyby

sprobowali przeprowadzić atak z powietrza, rząd planetarny i Dowodztwo Myśliwcow

na pewno by to zauważyły i nabrały podejrzeń. A tego Thaal wolałby uniknąć.

Raczej zechcą nas wziąć na przetrzymanie.

- Super. - Usan pokiwał smętnie głową. - Wiesz, jak rozbudzić nadzieję.

Strona 105

Aaron Allston - Cios łaski

Turman usiadł i machnął ręką w stronę Usana - niczym pradawny Sith wydający

rozkazy swojemu smokowi.

- Zalety ironii objawiają się jedynie wtedy, gdy i ona sama jest oczywista. Ci,

ktorym obcy jest charakter Durosjan, nie pojmą twojego przekazu.

Voort popatrzył na niego spod zmarszczonych brwi.

- Turman, to brzmiało prawie sensownie. Jesteś z powrotem z nami?

- Ajakże. Nieważne, kim jesteście. Ale jeszcze tu posiedzę. -Wciąż chwiał się na

nogach.

- Zostań tam, gdzie jesteś, i wracaj szybko do siebie.

- Opowiesz mi, jak twoje Widma wpadły na trop instalacji? - zapytał Voort

Sharra, nie odsuwając głowy od wąskiej, pionowej przerwy w ścianie.

Znajdowali się jeden poziom pod Obserwatorium, w zawalonej gruzem stacji kolejki

linowej. Na środku stał wrak wagonika. Kamienne drzwi w zewnętrznej ścianie

zablokowały się, pozostawiając na dole wysoką na osiem centymetrow lukę, przez

ktorą teraz wyglądał Voort. W pomieszczeniu było ciemno niczym w jaskini. Gdy

wzrok Voorta przyzwyczaił się do nowych warunkow, Gamorreanin wyraźnie zobaczył

rozlokowane w oddali Skokopsy i stanowiska artylerii.

Śmiech Sharra, opartego plecami o ścianę przy drzwiach, zakłocił kaszel.

- Zastanawialiśmy się, czy Thaal naprawdę jest skorumpowany do szpiku kości i

czy kradnie wszystko, co tylko wpadnie mu w ręce. Thaymes owinął transpondery

w przezroczysty fleksiplast. Kiedy włamaliśmy się do wojskowego magazynu na

Coruscant, przymocowaliśmy je do sprzętu i zapasow, rownież do pojemnikow z

bactą. Sygnał śledzący wskazywał, że dotarły do miejsca przeznaczenia, także do

Bazy Fey’lyi... ale potem wiele przekierowano do Ackbaru.

- Dlatego tam polecieliście, tak?

- Dlatego tam nie polecieliśmy. Kazał nam trzymać się z dala od Ackbaru, chyba

dlatego, żebyśmy przypadkiem na was nie wpadli. Ale gdy zniknął, postanowiliśmy

podążyć tym tropem. W Ackbar City znaleźliśmy stację przeładunkową dla

skradzionego sprzętu. Zdołaliśmy dostać się do środka i schować w ciężarowce

wiozącej

jedzenie i paliwo do tej podziemnej bazy. Tak właśnie doszło do zdumiewającej

schadzki z twoimi Widmami.

- To dobrzy ludzie.

- Jestem tego pewien. A jak wy tutaj trafiliście?

- Trey opracował swoją wersję numeru Lary Notsil, krola droidow. Nawet nie

wiedział, jak to wyszło z Larą.

- Smarkacz jeden.

- Właśnie. - Voort odsunął się od otworu w ścianie i spojrzał w stronę Sharra,

choć w panujących tu ciemnościach i tak nie mogł go dostrzec. - Jesteś chyba

mistrzem wojny psychologicznej. Buźka Loran, dwie eskadry Widm - po co to

wszystko było?

- Nawet nie chodziło o większą skuteczność. - Westchnął. - Nie wierzę, że

specjalnie nas wystawił. Ale też niczego nam nie ułatwił, czego efektem jest

nasza

obecność tutaj. Jeśli to rozgryziesz, sam mianuję cię mistrzem wojny

psychologicznej. - Sądząc po odgłosach, Sharr się podniosł. - Chodź. Wracamy pod

ścianę.

ROZDZIAŁ 24

Ktoś poklepał Voorta po ramieniu, budząc go ze snu. Gamorreanin rozejrzał się

dokoła.

Leżał na chodniku za Ścieżką Pogodową z głową opartą na plecaku Treya.

Zobaczył nad sobą jego niewyraźną sylwetkę.

- Coś się dzieje?

- Świta. Zmiana warty.

- Podobno to miał być świt za kilka dni.

- Jeszcze czego.

Voort usiadł. Na prawo od niego siebie usłyszał głos Thaymesa.

- Najpierw chcesz dobre czy złe wieści?

- Dobre.

- Skokopsy trzymają się na dystans.

- A te złe?

- Strasznie trudno się do nich teraz strzela.

Ładunek energetyczny uderzył w sufit tuż nad głową Thaymesa i rozładował się w

akompaniamencie głośnych trzaskow. Rozgrzane do czerwoności odpryski skały

opadły na niego. Mężczyzna wrzasnął, przetoczył się i zaczął strzepywać z siebie

palące okruchy.

Wran, rownież siedzący obok Thaymesa, roześmiał się cicho.

Voort wspiął się na mur, żeby cokolwiek zobaczyć.

Strona 106

Aaron Allston - Cios łaski

- Podkradli się do podnoża gory... - Wystawił głowę ponad krawędź i zbadał

wzrokiem zbocze poniżej.

Blisko podstawy schodow, w miejscu, gdzie Wran oddał strzał do zbliżającego się

śmigacza, dostrzegł rozbłysk światła. Jego źrodłem

był pręt jarzeniowy, oświetlający twarz Wookie, ktora wpatrywała się intensywnie

w Voorta.

- Huhunna? - Voort oderwał od niej wzrok i popatrzył na Wrana. -Mamy na dole

waszą Wookie.

Wran pochylił się i wyjrzał przez szczelinę w ścianie na wysokości kolan,

niewiele większą od jego głowy. Spojrzał uważnie w doł skalistego zbocza.

- Macha do nas. Jest z nią ta, jak jej tam... wasz dowodca.

- Bhindi. - Voort jeszcze raz spojrzał w doł. Choć wzrok miał gorszy od Wrana i

tak dojrzał machającą dłoń rozmiarow talerza.

- Chyba się ukryły. - Wran zamilkł na chwilę. - Zdołały przedrzeć się przez

pola, ale na schodach będą odsłonięte. Na pewno nie pogardzą ogniem osłonowym.

Przez to zagłuszanie komunikatory są tu bezużyteczne. - Odsunął się od szczeliny

i spojrzał na Voorta. - Bhindi w ogole się nie rusza. A Huhunna na coś

czeka.

Voort zeskoczył na ziemię i ruszył w kierunku wejścia do Obserwatorium.

- Na stanowiska! - warknął.

- To ja powinienem to powiedzieć - oburzył się Sharr.

- No to mow.

- Już nieważne.

Voort dał Widmom czas, aby wstali ze swoich kamiennych posłań i zakończyli

eksplorację tunelow. Wszyscy zebrali się na murach, połprzytomni i z

podkrążonymi

oczami. W tym czasie Skokopsy, wykorzystując nadarzającą się okazję, zaczęły z

oddali ostrzeliwać miejsce, gdzie ukryła się Huhunna.

- Zaraz rozpoczniemy ostrzał osłonowy - przemowił Voort. -Huhunna i Bhindi

sprobują się do nas wspiąć. Musimy namierzyć te Skokopsy, ktore będą do nich

strzelać, i przepłoszyć ich albo wysłać w zaświaty. Nie odpowiadacie ogniem,

jeśli ktoś nas weźmie na cel. Tym zajmę się ja z Wranem.

Wran, Thaymes i Drikall spojrzeli na Sharra, by potwierdził rozkazy. Skinął

głową

Voort odczekał, aż Widma zajmą pozycje na całej szerokości ściany, i dopiero

wtedy wychylił się ponad jej krawędź, dając znak Huhunnie.

Ostrzał przeciwnika przeniosł się teraz na ścianę, za ktorą się skrył. Voort

przykucnął i odpowiedział ogniem. Nie widział Huhunny, ale zauważył, skąd do

niej strzelają. Rownież pozostałe Widma wyłapały stanowiska ogniowe przeciwnika

i zasypały je gradem pociskow.

Voort biegał w gorę i w doł schodow, oznaczał cel i określał dystans do niego, a

obserwując otoczenie i ruch zboża, szacował kierunek i siłę wiatru. Potem

wracał, zajmował pozycję, uspokajał oddech i zamierał w bezruchu, wypuszczając

powietrze z płuc.

A potem naciskał spust...

Pozostałe Widma strzelały więcej od niego, ale Voort częściej trafiał. Miało to

swoje zalety i wady - oddawał mniej strzałow, ale szybciej eliminował

przeciwnikow.

Nie zmuszał ludzi, by chowali się za zasłoną tylko ich zabijał.

Naliczył łącznie sześć trafień śmiertelnych do momentu, gdy Huhunna wspięła się

na szczyt schodow, niosąc w ramionach Bhindi niczym śpiące dziecko. Przecisnęła

się przez szczelinę w murze, odsunęła się na bok, by zniknąć z linii ognia

Skokopsow, i przyklękła. Głośny pomruk, ktory z siebie wydała, przeszedł po

chwili w przenikliwy jęk.

Voort nie znał języka Wookiech, ale jak wiele istot z podobnym doświadczeniem,

podrożnikow lub weteranow, potrafił rozpoznać przekleństwa w zaskakująco

wielu językach. Przekleństwa, a także błagania o pokarm i wodę, żądania poddania

się lub słowa kapitulacji. I z całą pewnością prośbę Huhunny: „Lekarza!”

Voort szybko poczuł zapach spalonego ciała i ubrań.

Devaronianin Drikall schował blaster do kabury i przeczołgał się za Huhunną aż

do Obserwatorium.

- Reszta zostaje na pozycjach - zarządził Voort i ruszył za medykiem. - Wran,

wyznaczaj im cele... i niech się zmieniają.

Sharr i Scut podążyli za nim; Sharr włączył pręt jarzeniowy i podniosł go

wysoko, tak by krąg światła objął wszystkich.

Drikall wstał i zdjął tunikę, zostając tylko w czarnej koszulce. Zwinął ubranie

w kłębek, ktory położył na kamiennej podłodze, i dał znak Huhunnie. Wookie

ułożyła Bhindi na ziemi, opierając jej głowę na zaimprowizowanej poduszce.

Strona 107

Aaron Allston - Cios łaski

Bhindi nie otworzyła oczu.

Drikall przyklęknął obok i odpiął od pasa pakiet medyczny. Gdy się odezwał,

można było odnieść wrażenie, że mowi do dyktafonu:

- Pacjentka to kobieta rasy ludzkiej, w dobrej kondycji fizycznej, wiek

czterdzieści pięć-pięćdziesiąt lat. Na podbrzuszu rana

postrzałowa, z karabinu blasterowego, wnioskując po rozmiarach obrażeń. -

Popatrzył na Huhunnę, szukając u niej potwierdzenia swoich podejrzeń. Gdy

skinęła

potakująco, wrocił do oględzin pacjentki.

Z torby wyciągnął parę małych nożyczek, ostrożnie rozciął kominiarkę Bhindi,

odsłaniając głowę, po czym przycisnął do jej szyi jakiś mały przedmiot. Voort

go rozpoznał - był to połowy czytnik objawow czynności życiowych. Miał rozmiary

dużej kredytki, był elastyczny jak bandaż i całkowicie przylegał do skory.

Wykonano go głownie z przezroczystego, czerwonego fleksiplastu, ktory zaczął

teraz pulsować, mierząc rytm serca Bhindi, stanowczo zbyt wolny, by napawać

Voorta nadzieją.

Gorną część kombinezonu maskującego Bhindi trzeba było usunąć. Precyzyjnie i

delikatnie posługując się nożyczkami, Devaronianin rozciął też dolną część

jej tuniki. Gdy ją odsunął, jego oczom ukazał się opatrunek przyciśnięty do

prawej części podbrzusza; na jego środku widniała zaschnięta krew, a ciało

wokoł miało odcienie od zdrowego rożu do brązowo-czarnej spalenizny. Drikall

szybkimi, ale delikatnymi ruchami zdjął opatrunek.

Gdy to zrobił, nawet Voort, dysponujący tylko podstawową wiedzą na temat

pierwszej pomocy, zauważył, że rana jest poważna - duża, głęboka i czarna. Choć

energia ładunku, ktory wyrządził te szkody, przyżegła brzegi, gdzieniegdzie

wciąż zbierała się krew. Zapach spalonego ciała przybrał na sile.

Wbrew samemu sobie i zasadom wykonywanej profesji, Drikall się skrzywił.

- W pierwszej kolejności podam środki przeciwbolowe i przeciwwstrząsowe.

Powinny... pomoc. - Jedną po drugiej przycisnął do szyi Bhindi dwie strzykawki.

Spojrzał w gorę, na Sharra, a potem na Voorta.'

- Jeśli ma przeżyć... będziemy musieli skapitulować i oddać ją w ręce

przeciwnika. I to zaraz. Z takim urazem poradzi sobie tylko w pełni wyposażony

medlab.

Rana jest zbyt poważna.

Voort i Sharr popatrzyli po sobie.

- Słyszałam... - Głos Bhindi był słaby, a oczy wciąż miała zamknięte, ale

najwyraźniej odzyskała świadomość. - Nie wolno wam tego zrobić.

Voort przyklęknął obok niej.

- Bhindi...

- To rozkaz. Mamy dowody korupcji Thaala, a oni o tym wiedzą. Jeśli się

poddacie, żeby uratować mi życie, podpiszecie na siebie wyrok śmierci, a ja i

tak

zginę. - Zamrugała i otworzyła oczy. Spojrzała na medyka.

- Jak się nazywasz?

- Drikall. Drikall Bessarah.

- Niezłe te twoje środki przeciwbolowe. Nie czuję się tak źle. -Przeniosła

spojrzenie na Voorta i Sharra. - Zabierzcie te dzieciaki do domu. Przekazuję

dowodztwo...

Zamilkła ze wzrokiem wbitym w przestrzeń. Czujnik na karku przestał pulsować.

- Bhindi? - Oczy Voorta zaszkliły się łzami. - Bhindi!

- Nie żyje. - Drikall zamknął jej powieki. - Przykro mi.

Huhunna podniosła wzrok ku sufitowi i wydała z siebie głęboki,

przejmujący jęk.

- Niech to diabli! - Voort rąbnął pięścią o podłogę tak mocno, że cudem nie

uszkodził sobie dłoni. Zignorował bol i wstał. Był tak roztrzęsiony, że zaczął

się zastanawiać, czy implant zdoła przetłumaczyć jego słowa.

- Drikall... - przemowił Sharr, a głos miał chrypliwy, jakby w gardle zalegał mu

piasek. - Wyjdź na zewnątrz i poszukaj czegoś, czym moglibyśmy ją przykryć.

Devaronianin skinął głową i zniknął w ciemnościach.

- Musimy wybrać nowego dowodcę - powiedział Scut. Głos miał ponury, wręcz

zbolały.

Jego słowa wstrząsnęły Voortem, wyrywając go z otchłani rozpaczy. Przed oczami

przewinął mu się obraz pozostałych Widm pod postacią numerow.

Wybiorą Sharra, pomyślał. Jego siłą są długofalowe, opracowane w

najdrobniejszych szczegołach plany, dzięki ktorym potrafi sprawić, że ludzie

zaczynają

wątpić we własną poczytalność i tracą zaufanie do innych. Pozostali są jeszcze

za młodzi, zbyt niedoświadczeni. Jeśli ktokolwiek z nich zostanie wybrany

Strona 108

Aaron Allston - Cios łaski

na dowodcę, wszyscy zginiemy.

Voort odzyskał głos. Patrzył na Scuta, ale przemowił do wszystkich:

- Do diabła z tym. Przejmuję dowodzenie.

Scut utkwił wzrok w Gamorreaninie. Jeśli kiedykolwiek zdarzyło się, by jego

groteskowy, przyklejony uśmiech nie pasował do

spojrzenia, to właśnie teraz - na jego twarzy i w oczach malowały się smutek i

gniew.

- Mowy nie ma. Lepiej niech Sharr dowodzi. Jeśli nie, czekają nas wybory. Sharr

przewodzi swojemu oddziałowi, tak samo jak Bhindi dowodziła naszym. Ty

jesteś tylko członkiem zespołu. Nie masz dowodczych predyspozycji.

- Wojskowych dowodcow się nie wybiera, baranie. - Voort spojrzał na Sharra. -

Teraz przejmę dowodzenie. Sprobujesz mi je odebrać? - Choć wspołpracował

z Sharrem przez większą część wojny z Yuuzhan Vongami i uważał go za swojego

przyjaciela, nie starał się ukryć tonu groźby w swoim głosie.

Sharr pokręcił głową

- Masz dłuższe doświadczenie. I ważysz więcej ode mnie.

- No właśnie.

Drikall wrocił z pelerynką Wrana i zakrył nią ciało Bhindi od pasa w gorę.

Voort wrocił do tematu.

- Wracajcie do swoich zadań. Scut, ty zostań. Pojdziesz ze mną. -Sztywnym

krokiem ruszył w stronę schodow. Doszedł do stacji kolejki linowej i zaczekał

do momentu, gdy Scut pojawił się w drzwiach. Odwrocił się błyskawicznie, chwycił

Scuta za ramiona, przycisnął go do ściany i przytrzymał.

- Wystarczy tego dobrego, słyszysz?

- Jeszcze nie - wychrypiał Scut. W jego głosie były oburzenie i opor.

Voort popchnął go i puścił, ale nie cofnął się ani o krok.

- Zdejmij maskę. Chcę zobaczyć twoją prawdziwą twarz. Twarz Yuuzhanina.

Scut sięgnął pod kołnierzyk i pozbył się maski, odsłaniając surową kościstą

twarz i przenikliwe oczy, typowe dla Yuuzhan Vongow.

- A teraz uważaj, to rozkaz. Masz powiedzieć, co ci się we mnie nie podoba i

dlaczego nie powinienem przejąć dowodztwa. Chcę usłyszeć wszystkie argumenty,

bym mogł je odeprzeć. Zaczynaj.

- Po pierwsze, odszedłeś kiedyś z Widm. Byłeś zbyt rozżalony, żeby zostać.

Bhindi mi wszystko opowiedziała. Niepotrzebnie ściągnęła cię z powrotem. A

teraz,

gdy nie żyje, znowu zaczniesz się mazgaić i odejdziesz jak dawniej. Po drugie,

nie myślisz logicznie.

- Dziwnie to brzmi w ustach Yuuzhanina. Twoja rasa nie ma pojęcia o logice.

- No właśnie! - Głos Scuta nabrał mocy. - Jestem Yuuzhaninem w takim samym

stopniu, jak ty jesteś Gamorreaninem, czyli częściowo. W mojej rodzinie są też

ludzie.

- Zostałeś adoptowany, to prawda, ale zanim do tego doszło, miałeś dość czasu,

żeby ukształtować się na zwyrodniałego socjopatę.

- Skoro tak uważasz, skoro nie liczy się, jak mnie wychowano i skoro do szpiku

kości jestem Yuuzhaninem, tak samo ty będziesz całe życie Gamorreaninem:

głupim, tłustym, pozbawionym moralności, prostackim obibokiem. Może zakwiczysz,

świnko?

- Tylko na tyle cię stać? Chyba jeszcze nie skończyłeś. No, dalej. Wyczuję, gdy

dotrzemy do sedna. Jeśli ono istnieje.

- Proszę bardzo. - Scut odpowiedział już normalnym tonem. Nawet jeśli

przyciśnięty przez Voorta do ściany poczuł się nieswojo, niczego nie dał po

sobie

poznać. - Znam cię, i to osobiście, od czasow dzieciństwa. Od chwili, gdy

poznałem swoich ludzkich rodzicow.

- Skąd mnie znasz?

- W tej chwili to nieistotne. Ale zawsze dobrze wiedziałem, kim są Widma. To

bohaterowie zdolni pokonać tych, ktorzy niszczą i niewolą. Uważasz, że kłamię?

To ty kłamiesz. Zostałeś nauczycielem, bo to twoja pasja, tak?

- Tak. Dlatego że to kocham. Chciałem rozpocząć nowy etap życia. Tak robią

wszystkie Widma... te, ktorym udaje się przeżyć.

- Spotykałem nauczycieli, ktorzy traktują swoj zawod jak powołanie. Odpowiedz mi

jednak szczerze: gdy uczniowie kończą naukę u ciebie i ruszają z rykiem

silnikow, to czy naprawdę przepełnia ich miłość do liczb, ktorą im wpajałeś?

- Niewielu jest takich... - Voort cofnął się poł kroku.

- To dlatego, że nie dzielisz się z nimi żadną miłością. Nauczanie pozwala ci po

prostu zapomnieć o tym, z czego zrezygnowałeś. Wybrałeś bezbolesny sposob,

by umrzeć.

Voort instynktownie zacisnął pięści. Słowa Scuta kryły w sobie ziarno prawdy. W

Strona 109

Aaron Allston - Cios łaski

przeciwieństwie do podopiecznych innych instruktorow, jego studenci nigdy

się nie wyrożniali. Z jakiegoś powodu nie zdołał ich zarazić miłością do liczb.

Jaki z tego wniosek?

Scut mowił dalej:

- Nie nadajesz się na członka drużyny, a tym bardziej na dowodcę, bo dzień w

dzień udowadniasz, że zawiodłeś swoich towarzyszy broni, a najbardziej tych,

z ktorymi służyłeś. Zapewne nas czeka ten sam los.

- O co ci chodzi?

- Brak ci woli życia, idioto! Ratowałeś życie innym, w tym mojemu ludzkiemu

ojcu. Ale gdy wracają do ciebie wspomnienia dawnych czasow, potrafisz tylko

opłakiwać przeszłość. Co powiedzieliby ci, ktorzy odeszli, wiedząc, że dalej

użalasz się nad sobą i liczysz porażki? Że wykorzystujesz ich śmierć? - Scut

wziął głęboki oddech. - Przed chwilą umarła Bhindi, ale ty unikasz jej imienia,

tak samo, jak nie wymawiasz imion tych, ktorzy zginęli w przeszłości. Ona

odeszła ze świadomością że nikomu nie opowiesz o radosnych chwilach z nią

przeżywanych i nie zainspirujesz nikogo jej śmiercią. Nie potrafisz dzielić się

miłością do liczb, ale i miłością do swoich towarzyszy.

Voort czuł, że złość go opuszcza. Było to raczej spowodowane obniżeniem poziomu

adrenaliny niż argumentami Scuta. Implant, zaprogramowany, by interpretował

rownież ton głosu, dopilnował, by w słowach Voorta dało się wyczuć sarkazm.

- Tak mi przykro, że cię zawiodłem - powiedział.

- Chyba nie mowisz szczerze.

- Wspomniałeś o swoim ludzkim ojcu. Pomogliśmy mu?

- Kawał czasu temu. Sytuacja Joylow przypomniała mi, jak ojciec zetknął się z

Widmami - to wtedy poznał ciebie. Uratowaliście go. Podobnie jak Usan Joyl,

został porwany przez potężnego dowodcę, ktory chciał wykorzystać jego

umiejętności do swoich celow. Widma go odbiły, a z czasem otworzyły się przed

nim.

Poznał ich nazwiska, a w końcu dowiedział się o istnieniu Eskadry Widm.

Voort prychnął.

- To nie było przez nieuwagę. Buźka Loran błyskawicznie oceniał ludzi, ktorych

ratowaliśmy. Zdradzał im to i owo, pod warunkiem, że dysponowali umiejętnościami

i zasobami, ktore Widma mogły wykorzystać w przyszłości.

- Naprawdę? - Scut rozważył słowa Voorta. - A więc Buźka od razu wyczuł, że

mojemu ojcu można ufać i że może się im jeszcze przydać.

- Wtedy nie wiedział jeszcze, jakie błędy popełnił twoj ojciec.

Scut zignorował zniewagę.

- Był świadom, że z czasem opowieści o Widmach staną się powszechnie znane wśrod

wojskowych i wywiadu. Ale także gdzie indziej.

- Rownież wśrod przemytnikow i piratow. Przerażająca reputacja pomaga wygrać

bitwę, zanim ona się rozpocznie.

- Bardzo to sprytne. - Scut wyglądał na zamyślonego. - Był bardziej wyrachowany,

niżbym podejrzewał.

- Stąd Buźka cię znał? To on polecił cię Bhindi?

Scut skinął potakująco głową.

- Twoj ojciec jest ksenobiologiem, prawda?

- Nie, matka. Ojciec jest naukowcem multidyscyplinarnym. Zajmuje się chemią

nieorganiczną mineralogią gemmologią fizyką.

To obudziło w Voorcie odległe wspomnienie. Przyjrzał się uważnie

Scutowi.

- A więc nie nazywał się Gorsat.

- Gorsat to nazwisko Yuuzhanina, ktore przybrałem. Nie określa klasy, do ktorej

przynależę z urodzenia, i dlatego tak bardzo denerwuje starszych wojownikow.

Moj ojciec to Mulus...

- ...Cheems. Oczywiście. - Voort pokiwał głową i cofnął się myślami trzydzieści

lat. - Pamiętam go. Brałem udział w tej misji. Z ojcem Jesmin i ciotką

Wrana. - Głos Voorta wydawał się całkowicie pozbawiony emocji. - Był wtedy moim

najlepszym przyjacielem. Nie miałem rodziny, a on był dla mnie jak brat.

Stale robił mi kawały. Odgrażałem się, że jeszcze się odegram, ale nigdy tego

nie zrobiłem. - Przerwał, zagłębiając się w gąszcz wspomnień. -Szesnaście

lat poźniej przystawiłem mu blaster do podbrodka i wypaliłem mozg.

Wyraz twarzy Scuta się nie zmienił.

- Znam tę historię. Zrobiłeś to w akcie miłosierdzia.

- Tak. Ale gdy naciskałem spust, i przez kolejne piętnaście lat... a nawet

teraz... cichy głos w mojej głowie mowił mi: „Wreszcie się odegrałeś”.

Znienawidziłem

go. I od momentu, gdy okazałem się na tyle głupi, żeby dać się zwerbować Buźce,

każda chwila spędzona w towarzystwie Widm przypomina mi o tamtych wydarzeniach.

Strona 110

Aaron Allston - Cios łaski

Pamiętaj o tym na przyszłość, gdy przyjdzie ci do głowy prawić mi kazania o

czerpaniu radości z życia i opowiadać anegdoty z życia zmarłych.

- Sam właśnie przyznałeś, jak bardzo jesteś nieracjonalny. - Spojrzenie Scuta

nie straciło na hardości. - To był moj ostatni argument. A ty nawet nie zacząłeś

ich odpierać.

- Nie dałbym rady. - O dziwo ta deklaracja nie była dla Voorta aż tak bolesna,

jak się spodziewał.

- Więc zrezygnuj. Nie możesz dowodzić.

Voort uśmiechnął się do niego, obnażając zęby i kły. To był uśmiech wojownika.

- No to sprawdź sam.

ROZDZIAŁ 25

Tuż po nastaniu świtu zjawiły się cztery kolejne jednostki artyleryjskie, aby

wzmocnić oblężenie. Niosące się ze szczytu dudnienie przybrało na sile.

Trey zakończył rekonesans niższych poziomow wzgorza. Natrafił na dawne spiżarnie

i magazyny z wyposażeniem, ale wszystkie puste. Odkrył dojście do pomieszczeń,

w ktorych swego czasu znajdowały się generatory, i ślepo zakończone korytarze.

Znalazł też okrągłe drzwi w permabetonowej rurze, prowadzące do naturalnych

jaskiń; nie były zamknięte, ale same jaskinie niestety nie sięgały podnoża gory

ani też nie prowadziły do żadnego wyjścia.

Trey użył dalmierza, by ocenić rozmiary gory, i nałożyć obraz na mapę

znajdujących się poniżej pomieszczeń. Siedząc w dawnej stacyjce kolejki linowej,

Voort analizował wyniki jego pracy na datapadzie.

Wskazał punkt na południowym zboczu wzgorza.

- Tutaj chyba jest naturalna jaskinia, ktora ciągnie się prawie na sam doł.

Sharr, ktory razem z kilkoma innymi Widmami brał udział w naradzie, wzruszył

ramionami.

- I co z tego?

- A to, że wciąż mamy torbę wyładowaną po brzegi materiałami wybuchowymi. A nuż

starczy ich do wywalenia w zewnętrznej ścianie

jaskini dziury, ktorą wydostaniemy się na zewnątrz? Potrzebujemy tylko małej

dywersji na połnocnym zboczu, żeby eksplozja na południu nie zwrociła uwagi

przeciwnika...

Trey spojrzał na niego z powątpiewaniem.

- Wyrażenia „ładunki wybuchowe” i „nie zwracać na siebie uwagi” jakoś do siebie

nie pasują. Potrzebujemy doświadczonego pirotechnika i rownie kompetentnego

geologa. Pamiętaj, że zrobienie planu przy użyciu celownika blastera i dalmierza

pozostawi pewien margines błędu.

Voort wbił w niego wzrok.

- A gdybym wydał ci rozkaz?

- Wtedy dopilnuję, żeby wszystko zagrało... albo zginę, probując to zrobić. I

obstawiałbym tę drugą ewentualność.

- W takim razie to będzie nasz plan B. - Voort odetchnął głośno, dając upust

irytacji.

Wran zmarszczył brwi.

- W takim razie co z planem A?

- Zaczekamy na odsiecz Myri.

- Od razu się uspokoiłem.

Voort zamknął datapad i oddał go Treyowi.

- A ja na to liczę. Zauważyliście jakiekolwiek oznaki, że przeciwnik schwytał ją

i Jesmin? Widzieliście gromadę Skokopsow z dala od reszty oddziałow i

jednostek artylerii?

Pokręcili przecząco głowami.

- Czyli nadal to w niej pokładamy największe nadzieje. No i w grę wchodzą dwa

dodatkowe czynniki, ktorych potencjału nie znamy.

Trey popatrzył na niego ze zdziwieniem.

- O czym ty mowisz?

Voort westchnął ciężko.

- Marsz do kąta, Trey. A Joylowie? Wezwij ich tutaj.

Po chwili dołączyli do nich Usan i Dashan, dosiadając się do pozostałych na

zaśmieconej podłodze.

Voort od razu przeszedł do rzeczy.

- Możecie nam jakoś pomoc wydostać się stąd w jednym kawałku?

Usan wzruszył ramionami.

- Hej, to zły znak, gdy wybawiciele proszą ofiary o pomoc... Raczej nie. Nie

znam dobrze tej okolicy.

- Ale Thaala znasz lepiej niż ktokolwiek z nas. - Voort starał się, by jego głos

brzmiał ciepło, ale Gamorreanie mieli z tym poważne problemy. - Opowiedz

nam wszystko, co wiesz.,

Strona 111

Aaron Allston - Cios łaski

Usłyszał szept Dashana:

- To na wypadek, gdybyś zginął, a im udało się uciec... potrzebują informacji,

żeby przeżyć.

- Uspokoj się, chłopcze. - Usan powiedział to spokojnym tonem. - Dziewczyna,

ktora wyruszyła z misją to corka Wedge’a Antillesa, prawda? Nie sądzę, żeby

poświęciła nas, by pozbyć się zbędnego ciężaru.

W odpowiedzi Dashan tylko prychnął.

- Co chcecie wiedzieć? - zapytał Usan Voorta.

- Przygotowałeś Thaalowi nową tożsamość. Kim on teraz jest? Skąd pochodzi jego

nowe wcielenie?

Usan pokręcił głową.

- To nie takie proste... zresztą nic, o co pytasz, nie jest proste. Moje zadanie

nie ograniczało się do opracowania pliku, ktory potem umieszcza się w

jakiejś odległej bazie danych. Stworzyłem nowy rodzaj tożsamości, bardziej

rozbudowany i wyrafinowany niż wszystko, co do tej pory wykorzystano.

- To znaczy? - W oczach Thaymesa pojawił się błysk.

- Składało się na to kilka etapow i wiele warstw. Fałszywe dane dotyczące

narodzin, wykształcenia, pracy, podstawowe informacje.

Z oczu Thaymesa bił niekłamany zachwyt.

- A co z odciskami dłoni, skanem siatkowki?

- Starta skora odrasta, przynajmniej u ludzi. Ale co się stanie, jeśli zetrzemy

ją dopiero po tym, jak już podmienimy geny i przeprowadzimy terapię?

Thaymes był wyraźnie zdumiony.

- Gdy się zregeneruje, będzie już zupełnie inna?

Usan pokiwał głową. Odczekał, aż przycichły huki po ostatniej salwie

artyleryjskiej, a z sufitu opadną drobiny gruzu.

- Sprawa siatkowki rodzi większe komplikacje. Trzeba przefarbować źrenice

specjalnym barwnikiem i poddać oczy serii operacji laserowych, by, jak ja to

nazywam, zmodyfikować ich teksturę. Na korektę każdego oka potrzeba czterech

operacji...

- Przestań. - Nawet w świetle pręta jarzeniowego Voorta, przyklejonego taśmą do

wraku kolejki linowej, widać było, że Sharr zbladł jak ściana. - Starczy.

Chyba już wiemy, o co chodzi.

Thaymes zarechotał.

- Sharr, to naprawdę ty? Mistrzowi wojny psychologicznej robi się słabo, gdy

słyszy o operacji oka?

- Nawet nie wymawiaj przy mnie tych słow. - Sharr posłał mu gniewne spojrzenie.

- Co prawda tylko raz udusiłem człowieka, ale za to zrobiłem to ze stuprocentową

skutecznością.

- Thaymes - wtrącił Voort lekkim tonem - jeśli Sharr się porzyga, to ty po nim

posprzątasz. Mow dalej, Usan.

- Konieczne są też inne operacje, by wyeliminować lub dodać cechy

charakterystyczne, zmodyfikować ewentualne złamania i zmienić uzębienie. To

wszechstronny

proces. Pracowałem pod przymusem, więc by go przyspieszyć, sięgnąłem po techniki

wykorzystywane przez moich kolegow i badaczy działających legalnie. Posługując

się nimi, opracowałem kompleksowy proces dla Thaala. Ale nie dopuszczono mnie do

szczegołow nowej tożsamości jego i wiernych mu żołnierzy.

- Żołnierzy. - Voort zmarszczył brwi, nie wiedząc, co o tym myśleć. - Ile

osobnych tożsamości opracowano?

- Nie wiem. Do tych informacji rownież nie miałem dostępu. Pewnie dużo. Thaal

ufa jedynie Skokopsom oraz kilku obecnym i byłym wojskowym.

- Ciekawe. - Voort spojrzał na Treya. - Jego kochanka nie odbywała służby w

wojsku. Pamiętasz, jak się nazywała?

- Prześwietlałem ją. - Trey zmarszczył brwi, probując sobie przypomnieć. - To

Keura jakaśtam.

- Keura Fallatte - szeptem powiedział Dashan. - Zajmowała celę sąsiadującą z

naszą. Przynajmniej przez jakiś czas. Miła dziewczyna. Była zdziwiona, że

ją zamknęli. Podobno generał nie bardzo wiedział, co z nią począć. - Spojrzenia

Dashana i Voorta spotkały się. - A potem ją zabił. Zastrzelił na naszych

oczach. Powiedział: „Tak postępuję z tymi, ktorych kocham. Zrobiłem to, by moc

zrealizować swoj plan. A teraz pomyślcie, co mogę zrobić z kimś, kto

sprawia mi kłopoty”.

Voort na chwilę zaniemowił, a wreszcie postanowił nawiązać do

poprzedniego tematu.

- A więc, gdy tylko Thaal zniknie, będzie musiał przyjąć nową tożsamość.

Będziesz mu do tego potrzebny? Jeśli zostawimy ślady prowadzące do ciebie, to

czy sprobuje cię odbić?

Strona 112

Aaron Allston - Cios łaski

Usan pokręcił głową.

- Raczej wyśle zabojcę. Ma już swoich specjalistow, lekarzy, wszystkich, ktorzy

mogą mu pomoc zmienić tożsamość.

- Są tu elementy wspolne - wtrącił Thaymes.

Odczekali, poki nie ucichły odgłosy eksplozji wstrząsających zachodnią ścianą

gory. Voort strzepnął z głowy kamyki i tynk.

- To znaczy?

- Modyfikuje wiele tożsamości, nie tylko swoją. Niektore z nich, a może

wszystkie, będą pewnie miały cechy wspolne. To słabość jego planu. Gdybym to ja

podrabiał, powiedzmy, czterdzieści dowodow tożsamości, a jestem w tym całkiem

niezły - no, może nie tak dobry jak nasz Usan - to wszystkie miałyby jakiś

punkt styczny.

Voort przeniosł spojrzenie na starszego z Durosjan.

- Jakie jest twoje zdanie?

- Ma rację. Sam stworzyłem dla nowej tożsamości Thaala profil, ktory mogłby

wykorzystać jako wzor dla Skokopsow.

- Mow.

Usan milczał, wbijając wzrok w ścianę za Voortem. Po chwili jego spojrzenie

wrociło do Gamoreanina.

- Po pierwsze, fałszywa tożsamość jako planetę pochodzenia będzie wskazywać

świat dotknięty w przeszłości jakąś katastrofą lub mocnymi niepokojami. Data

urodzenia będzie poprzedzać te wydarzenia lub się z nimi zbiegać. Może to być na

przykład Coruscant, podbite i przetransformowane przez Yuuzhan blisko

dwadzieścia lat temu. Albo świat Thaala, Carida, czy zniszczony czterdzieści

pięć lat temu Alderaan. I tak dalej.

Voort pokiwał ze zrozumieniem głową.

- To wyjaśni brak wielu danych osobowych i ludzi, ktorzy mogliby cię znać. Z

taką tożsamością przypadkowa kontrola nie jest straszna.

- Zgadza się - przyznał mu rację Usan. - Nawet dokładne prześwietlenie danej

osoby niczego nie wykryje. Po drugie, urzędy i agencje pozarządowe,

odpowiedzialne

za rejestrowanie aktow urodzenia i innych szczegołow życia, nie mogą dysponować

oczywistymi danymi. To samo dotyczy szkolnych wynikow, osiągnięć sportowych

i tak dalej.

Thaymes poweselał.

- To oznacza, że można złamać systemy zabezpieczające modyfikowalnych

rejestrow... ale jeśli zostały kopie zapasowe, to rożnice da się wyśledzić,

porownując

archiwa. Dlatego żeby uniknąć nieścisłości, wybierasz tylko te archiwa, ktore

można poddać obrobce, bez względu na to, jak trudne by to było.

- Zgadza się. - Usan popatrzył na wnuka. - Wszystko wskazuje na to, że otaczają

nas czystej krwi krętacze.

Dashan pokiwał głową.

- Odpowiada mi ich towarzystwo, czułbym się jednak lepiej, gdyby ustało

bombardowanie.

- Okazujesz mądrość nietypową dla swojego wieku. Po trzecie, jak już

wspomniałem, osoba przyjmująca nową tożsamość zostaje poddana terapii

wprowadzającej

modyfikacje genetyczne. To wystarczy, by nadać takiej osobie wyjątkową sygnaturę

genetyczną i „udowodnić”, że już nie jest tym, kim była. Tylko że dzięki

zaawansowanym testom laboratoryjnym wciąż można porownać stare tkanki z nowymi.

Trzeba zatem zniszczyć wszystkie stare probki tkanek z okresu poprzedzającego

przemianę, żeby nikt nie przeprowadził testow.

Voort się zamyślił.

- Czyli jeśli ktoś kiedyś trafił do szpitala i pobrano od niego materiał

genetyczny...

Usan pokiwał głową.

- Wszystko należy zniszczyć.

- A więc kradzieże i akty sabotażu w szpitalach mogą dowodzić, że zmagazynowano

tam probki tkanek ludzi, ktorzy w poźniejszym okresie przeszli przemianę...

- Voort podrapał się po policzku. - To pozwoli nam zidentyfikować członkow

spisku... ale tylko tutaj. A nie tam, gdzie się udadzą po przemianie.

- Chwila, moment. - Turman otrząsnął się, jakby ktoś wylał na niego wiadro

zimnej wody. - A nie można wykorzystać probek tkanek kogoś z rodziny? Ich

strukturę

genetyczną można by porownać z genami osoby, ktora przeszła przemianę.

- Owszem - prychnął Usan. - A to może poskutkować określonymi reperkusjami.

Bezdzietni, pozbawieni rodzinnych koneksji żołnierze Thaala będą mogli czuć

Strona 113

Aaron Allston - Cios łaski

się bezpiecznie. Ci, ktorzy mają rodzinę, zabiorą ją ze sobą... jeśli jej w

pełni ufają... albo dopilnują by zniknęła. Thaal nie ma żadnych bliskich

krewnych.

Twarz Turmana była pozbawiona wyrazu.

- A jego kochanka?

- Ona miała rodzinę.

- Więc... - Voort pokręcił głową, probując dojść do logicznej konkluzji. -

Porownując cechy Skokopsow i członkow ich rodzin, możemy wykryć członkow spisku.

Ale jak ich odnaleźć, gdy już uciekną i rozproszą się po całej galaktyce? Jak

przygwoździmy Thaala?

Zapadła cisza. Kolejna salwa artyleryjska wprawiła ściany w drżenie. Gips i

odłamki skalne opadły na stojących.

Nagle odezwał się Turman. Ton głosu miał głębszy i ostrzejszy niż zwykle.

- Wy, durnie, w ogole nie rozumiecie, co tu się dzieje.

Zebrani utkwili w nim spojrzenia. Voort pochylił się do niego.

- Co takiego?

Turman poderwał się na rowne nogi i zaczął przemierzać salę tam

iz powrotem. Chodził mocnym, ciężkim krokiem, jakby nagle przybrał na wadze.

- Nie zamierzam przejść na emeryturę - mowił. - Jestem dowodcą od

kilkudziesięciu lat. Decydowałem o życiu i śmierci podwładnych. Z tego nie

rezygnuje

się tak łatwo.

Voort uciszył gestem Treya, ktory już chciał się wtrącić, i nakazał Widmom

zachować milczenie.

- W życiu nie zrezygnuję z dowodztwa. Chłopcy i dziewczęta, zbudujemy imperium,

imperium finansowe. - Turman zamyślił się

iwbił wzrok w pobliską ścianę, jakby obserwował skryte za nią odległe gwiazdy. -

Mam już początek: moją flotę. Nie kradłem tych statkow tylko dla ich

ładunku. Najcenniejsze są one same. Pytacie, dlaczego żaden nie trafił na czarny

rynek ani do rąk piratow? Bo są moje. To ja nimi rozporządzam. To moja

flota...

Voort poczuł, jak jeżą mu się włosy na karku. Przygładził je i zwrocił się do

Turmana:

- A co z Imperium?

- Nigdy nie chodziło mi o Imperium. Wyłącznie o mnie samego.

Obogactwo. Chłopcy, dziewczęta... zacząłem zagarniać dla siebie statki już z

chwilą zawiązania spisku, zanim ktokolwiek mogł się zorientować.

- To czyste szaleństwo. - Voort postarał się, by powiedzieć to pogardliwym

tonem. - Senator Treen z Kuata była lojalna wobec Imperium. Nie pomogłaby ci

w założeniu HyperTechu, gdyby wiedziała, że będzie się zajmować kradzieżą

statkow.

- Sądziła, że co innego jest moim celem. Sądziła... sądziła... -Turman zawahał

się, zasłonił dłonią oczy i wyprostował plecy. Posłał Voortowi przepraszające

spojrzenie. - Wybacz. Wypadłem z roli.

- Wcale nie. To był świetny występ. - Voort wstał. - i miał sens. Oni na pewno

nie rozproszą się po galaktyce. Gdyby do tego doszło, Thaal utraciłby swoje

wpływy. Zagnieżdżą się gdzieś całą grupą by korzystać ze swojej floty. Zostaną

piratami albo założą legalny biznes.

Sharr odchrząknął.

- Turman, zagłębienie się w czyjąś osobowość ma też swoje ciemne strony. Mowię

to z doświadczenia.

- Zaraz, zaraz... - Voort rozejrzał się po twarzach zebranych. -Czym zajmowało

się HyperTech? Czy powinniśmy przenieść się na Kuat i to sprawdzić?

- Nie trzeba. - Twarz Thaymesa pojaśniała. - Ja wiem, co robili.

Przerwał mu dobiegający z gory głos Drikalla:

- Coś się dzieje!

ROZDZIAŁ 26

Voort wspiął się na najwyższy poziom i potruchtał Ścieżką Pogodową. Zdążyła już

zebrać się na niej większość Widm; wszyscy patrzyli na pola. Voort podszedł

do Scuta i przyklęknął.

Obok spalonego wraku pojazdu, zniszczonego przez Wrana, pojawiła się nowa

jednostka artyleryjska. Wystrzeliła dokładnie w momencie, gdy Voort odnalazł

ją wzrokiem, a chwilę poźniej zboczem gory kilkanaście metrow nad głową Voorta

wstrząsnęła eksplozja. Nad Ścieżką Pogodową przetoczyły się głazy, niektore

rozmiarami dorownujące aerośmigaczom. Snajperzy Skokopsow wciąż nękali Widma;

opierali karabiny na bokach aerośmigaczy, oddając sporadyczne strzały zza

osłony, jaką zapewniały pojazdy.

Ale niektorzy z żołnierzy stali wyprostowani, spoglądając na wschod.

Strona 114

Aaron Allston - Cios łaski

Gdy ostatni z głazow przetoczył się w doł, Voort usłyszał to, co musiało

zaniepokoić Skokopsy: odległe, jakby burzowe dudnienie, głębokie i miarowe.

Stojący po prawej ręce Voorta Wran posłał mu pytające spojrzenie.

- Zbliżają się jakieś statki. - Voort wychylił się, by popatrzeć na wschod.

Niczego nie dostrzegł. - Ale to nie aerośmigacze. One nie przekraczają prędkości

dźwięku. Raczej myśliwiec atmosferyczny.

Wran westchnął ciężko.

- To pewnie ktoreś z tych T-16 typu Skyhopper, ktorymi latają Skokopsy.

Voort pokiwał głową

- Mają silniki Incom 4J4. No to dadzą nam teraz w skorę.

Nagle je zobaczył. Musiały przedtem lecieć raptem kilka metrow

nad ziemią ale teraz wzniosły się do gory: dwa kształty ze skrzydłami ułożonymi

w literę X.

Voort odchylił się do tyłu i popatrzył na Treya.

- Skokopsy mają w Bazie Fey'lyi jakieś X-wingi?

Trey pokręcił głową.

- Nie wydaje mi się. Tutaj i w większości swoich baz trzymają skyhoppery,

gdzieniegdzie jeszcze E-wingi.

Voort przemowił głośno, by usłyszeli go wszyscy wokoł:

- Pakujcie manatki, wynosimy się stąd. - Stanął na palcach i opadł z powrotem. -

Zrobimy to, Bhindi - dodał. - Wydostaniemy się z tej gory.

Czarne X-wingi wzniosły się na wysokość kilkuset metrow, wyrownały lot i

zanurkowały, otwierając ogień z czterech działek laserowych. Lance czerwonego

światła spadły na jednostkę artylerii ustawioną na polu.

Salwa wystrzelona przez lecący przodem pojazd trafiła prosto w cel. Eksplozja

podrzuciła działo do gory i zgięła je wpoł, przez co wyglądało jak koń probujący

zrzucić jeźdźca. Siła wybuchu przygniotła Skokopsy do ziemi. Ubrania tych,

ktorzy stali najbliżej, zapaliły się, podobnie jak złociste łany zboża w

promieniu

kilku metrow.

Ostrzał pierwszego X-winga był teraz mniej skoncentrowany. Pociski dosięgły

ustawionych jeden za drugim mniejszych pojazdow, podziurawiły aerośmigacze

i całkowicie zniszczyły grawicykle. Voort doszedł do wniosku, że oberwało się

każdemu z rozstawionych na przestrzeni dwustu metrow pojazdow.

Czarne sylwetki X-wingow przemknęły prawie na wysokości Ścieżki Pogodowej.

Zniknęły na wschodzie, by po chwili odbić w lewo, przygotowując się do kolejnego

nalotu.

Voort z trudem powstrzymał się od radosnych podskokow.

- A więc Myri się przebiła. To StealthX-y.

Scut popatrzył na niego skonfundowany.

- X-wingi Jedi? Ale przecież słyszeliśmy, jak nadlatują

- Piloci lecą z pełną prędkością z wyłączonym systemem maskującym silnikow. Chcą

wywołać panikę wśrod przeciwnikow. To metoda psychologiczna - cierpliwie

wyjaśnił Sharr, wstając.

Voort wypatrzył na wschodzie trzeci obiekt latający, prom klasy Lambda z

opuszczonymi, zablokowanymi na potrzeby lotu skrzydłami. Był biały, ale na lewym

skrzydle miał dużą nieregularną plamę w kolorze błękitnego nieba, ktora bez

wątpienia miała zakryć numer rejestracyjny i inne szczegoły, ktore pozwoliłyby

go zidentyfikować.

- Stawiam stowkę, że to nasz transport. Trey, zbierz wszystkie ładunki

wybuchowe. Sharr, kiedy on skończy, sprowadź wszystkich na rowninę. Uważajcie na

chowające się w zbożu Skokopsy. Trey, zmontuj detonator do tych ładunkow. Jak to

zrobisz, ty i Scut pomożecie mi załatwić jeszcze jedną sprawę.

StealthX-y krążyły wokoł gory Lyss. Wystarczyła jedna runda, by wyeliminowały

wszystkie jednostki artyleryjskie - Voort słyszał, jak eksplodują jedna po

drugiej. Podczas kolejnych przelotow myśliwce zniszczyły stojące na ziemi

śmigacze i zmusiły Skokopsy do chaotycznej ucieczki.

W odległości kilometra od linii zniszczeń stały Myri i Jesmin -okropnie

rozczochrane, brudne i przyproszone ziarnem.

Jesmin popatrzyła na datapad z komunikatorem.

- Przestali zagłuszać. Wezwiesz nam prom?

- Już się robi.

Myri włączyła swoj komunikator.

- Trojka do Lidera, Trojka do Lidera. Przekazuję dane o naszej lokalizacji. Tu

jest punkt zborny.

- To ja jestem Trojka. Przyjąłem. Już ruszamy. Swoją drogą kogo wyście wezwały

na pomoc, u diabła? - odpowiedział jej głos Thaymesa.

Myri umilkła, bo akurat z rykiem silnikow przeleciały nad nimi StealhX-y i seria

Strona 115

Aaron Allston - Cios łaski

eksplozji zagłuszyła wszystkie inne dźwięki. Potem uśmiechnęła się i

odpowiedziała

głosem małej dziewczynki:

- Wezwałyśmy tatusia. - Zamknęła datapad i popatrzyła na Jesmin. - Gdy wszystko

wali się w gruzy, zawsze możesz liczyć na tatusia.

- Wiem. - Jesmin pokiwała głową.

Myri zmarszczyła brwi.

- Dlaczego to nie Bhindi odpowiedziała?

W Obserwatorium Voort przykląkł przy ciele Bhindi i delikatnie odsłonił jej

głowę. Popatrzył na pozbawioną oznak życia twarz.

Naturalny głos Gamorreanina był chropowaty i szorstki. Jednak implant w gardle

spowodował, że słowa, ktore wypowiedział w basicu brzmiały ciepło i czule.

- Bhindi, muszę cię poprosić o tę jedną ostatnią przysługę. Nie wiem, co nas

dalej czeka. Jeśli zabiorę cię ze sobą mogę narazić Widma na więzienie. Jeśli

zostawię cię tutaj, przeciwnik pozna tożsamość twoją i naszą. Nasze rodziny

znajdą się na celowniku. Wiem, że to zrozumiesz. Chciałbym, żeby istniało inne

rozwiązanie.

Voort zamilkł na chwilę, jakby spodziewając się odpowiedzi, ale żadna nie

nadeszła. Otarł łzę i popatrzył na Scuta.

- Zakładaj.

Scut z kamiennym wyrazem twarzy pochylił się i starannie naciągnął swoją

uśmiechniętą maskę na głowę Bhindi, wciskając jej włosy do środka. Gdy skończył,

wyprostował się. Bhindi wyglądała teraz dziwnie: mięsista, męska twarz i smukłe,

kobiece ciało, oczy zamknięte, jakby spała i wygięte w uśmiechu kąciki

ust.

- Twoja kolej - zwrocił się Voort do Treya.

Trey przyklęknął naprzeciw Voorta. W rękach trzymał czarny plecak z

przyczepionym na gorze, zbudowanym naprędce detonatorem.

- Ustawiłem na sekundę.

Voort pokiwał głową.

- Trochę ryzykujemy. Wystarczy drobny błąd i szczyt gory wyparuje szybciej, niż

byśmy sobie tego życzyli. Lepiej zejdźcie na doł

ipozwolcie mi to dokończyć samemu.

Trey tylko spojrzał znacząco.

- Scut, możesz odejść, jeśli chcesz.

- Nie chcę.

Trey wcisnął przycisk aktywujący detonatora i przytrzymał go

w miejscu kciukiem.

- Uzbrojony. Podnieście ją.

Ostrożnie, wręcz czule Voort chwycił Bhindi pod pachy i dźwignął

ją do gory.

Trey ukrył plecak z tyłu.

- Położ ją.

Voort puścił ciało, aż oparło się całym ciężarem na podłodze, plecaku i dłoniach

Treya.

Trey powoli i ostrożnie wyciągnął spod Bhindi obie dłonie, jedną

po drugiej. Podniosł je nad głowę jakby w geście kapitulacji.

Voort wstał i ostrożnie przykrył Bhindi peleryną Wrana. Popatrzył

na Treya i Scuta.

- Idziemy.

Prom zablokował skrzydła w pozycji pionowej, obniżył lot i wylądował w

odległości kilku metrow od myśliwca. Skrzydłowy X-winga pozostał w powietrzu,

krążąc

nad okolicą.

Pilot otworzył osłonę kabiny, zwinnie wydostał się z niej i zeskoczył na ziemię.

Myri popędziła, by go uściskać.

- Szybki jesteś.

Emerytowany generał Wedge Antilles, weteran obu galaktycznych wojen domowych i

każdego konfliktu, w jaki Nowa Republika i Galaktyczny Sojusz się między

nimi wplątały, zdjął hełm i odwzajemnił uścisk. Był smukłym, niezbyt wysokim

mężczyzną o siwiejących włosach, odrobinę dłuższych, niż przyzwala wojskowy

dryl. Zamiast tradycyjnego pomarańczowego skafandra z czarno-białymi dodatkami

nosił jednolicie czarny mundur pilota, bardziej pasujący do myśliwca, ktorym

latał.

Uśmiechnął się do corki.

- Wcale tak nie uważam. Ale sprobuj sama wypożyczyć dwa pojazdy wojskowe, prom i

dwoch szurniętych pilotow. Musiałem spieniężyć kilka weksli.

Myri odpowiedziała radosnym uśmiechem.

Strona 116

Aaron Allston - Cios łaski

- Przecież to nie takie trudne. Sama tak robiłam.

- Samochwała. - Pocałował ją wcisnął na głowę hełm i zsunął osłonę. - Wracam na

gorę. Nie mogę zostawić Tycho na tak długo. Czuje się osamotniony.

- Do zobaczenia wkrotce - powiedziała ze smutkiem Myri.

Wedge chwycił za krawędzie kabiny, podciągnął się do gory, wskoczył na skrzydło

i błyskawicznie wślizgnął się na fotel pilota.

- Napisz do mamy - rzucił jeszcze.

Voort, podążający za Treyem i Scutem do punktu zbornego, był dwadzieścia metrow

od StealthX-a, gdy rozpoznał odlatującego nim pilota. Zasalutował mu szybko,

a pilot w odpowiedzi pomachał ręką chwilę poźniej zamknęła się osłona kabiny i

myśliwiec zaczął wznosić się do gory.

Gamorreanin ciężkim krokiem podążył za Scutem na rampę załadunkową promu. Wsiadł

do niego ostatni. Pozostali zapinali już pasy bezpieczeństwa. Twarze Jesmin

i Myri zastygły w smutku i zdumieniu. Najwyraźniej dowiedziały się o losie

Bhindi.

Sharr pochwycił spojrzenie Voorta.

- Nie znam naszego pilota - powiedział.

- Jeśli wybrał go Wedge Antilles, to na pewno jest dobry, a pewnie wybitny.

Mimo to Voort skierował kroki do kabiny.

Drzwi były otwarte, a znad oparcia fotela pilota wystawała kępa rudych włosow.

Fotel drugiego pilota był pusty.

- Kapitanie, nazywam się Voort, mam uprawnienia do latania takimi promami -

zagadnął.

Kobieta, ktora odwrociła się ku niemu, była delikatnie zbudowana

imusiała być naprawdę piękna - na tyle, na ile Voort pojmował ludzkie kryteria

urody - czterdzieści lat temu, choć z upływem czasu jej uroda wcale nie

przeminęła. Prawdę mowiąc, zmarszczki mimiczne dodały ciepła tej twarzy, ktora

swego czasu wydawała się chłodna

ibezosobowa. Kobieta miała długie włosy, a jeden niesforny lok zasłaniał jej

lewe oko.

- Prosiaku, bądź łaskaw posadzić tu swoj tyłek i zapiąć pasy.

- O rany, Kimey! - zawołał Voort i wykonał jej polecenie.

Kimey Siane wcisnęła przycisk i wnętrze kabiny wypełniło zawodzenie chowającej

się rampy załadunkowej.

- Do kogo dzwonisz, jak jesteś na Korelii i potrzebujesz najlepszych promow,

pilotow i niskich cen? - zapytała.

- Do Donoslane Excursions - odpowiedział bez namysłu Voort. -Widziałem ich

reklamy.

- Cholerna racja. Startujemy bez przeglądu, więc pilnuj ekranu diagnostycznego i

całej reszty. Mow, gdyby coś się na nas kierowało. - Zwiększyła moc silnikow.

Szarpnęło i wznieśli się w powietrze, a skrzydła promu z gracją się obniżyły. -

Dobrze, że zebrałeś zespoł

do kupy.

- To nie ja. Ale... tak. Udało się.

- Widziałam tam znajome twarze, i to młodzikow. - Kirney płynnie przekierowała

całą moc do silnikow i odchyliła dziob promu ku gorze. - Prosiaku, zapamiętaj:

nie będziesz werbował

moich dzieci.

Czujniki zarejestrowały jakiś ruch.

- Zbliżają się cztery pojazdy. Po informacjach zwrotnych i prędkości, z jaką się

poruszają wnioskuję, że to myśliwce gwiezdne albo atmosferyczne. Nasza

eskorta chce je przechwycić.

- To skyhoppery z Bazy Fey’lyi - prychnęła Kimey z pogardą. -

Co ci mowiłam?

- Że nie będę rekrutował twoich dzieci. Śmierdzi tu futrem.

- Stul dziob. Co ci mowiłam?

- Że nie będę rekrutował twoich dzieci. Jak się miewa Myri? -Czujniki pokazały,

że z czterech myśliwcow zbliżających się do Wedge’a i Tycho nagle pozostały

dwa.

- Roześmiana od ucha do ucha. A wiesz dlaczego? Bo prowadzimy dochodowy interes

i żaden dzieciak nie zginął. Co ci mowiłam?

- Że nie będę...

Generał Stavin Thaal - o przysadzistej budowie ciała i przyciętych na wojskową

modłę włosach w odcieniu durastali, opalonej na brąz skorze, czemu przysłużyły

się długie lata spędzone w bazach pod dziesiątkami rożnych słońc, i w idealnie

wyprasowanym mundurze -nachylił się nad fotelem swojej koordynatorki polowej

i spojrzał jej przez ramię na rząd monitorow. Wyczuwał napięcie kobiety - jej

ramiona w brązowym mundurze i kołnierzyk Skokopsa podniosły się

Strona 117

Aaron Allston - Cios łaski

opoł centymetra.

Na części monitorow można było dostrzec zniszczenia wokoł gory Lyss i jej stacji

meteorologicznej - wciąż płonące pola i jednostki artyleryjskie, ciała

okryte zaimprowizowanymi całunami. Na innych ekranach wyświetlał się przekaz z

holokamer na hełmach

Skokopsow - mocno rozedrgany, ponieważ właśnie wspinali się schodami na szczyt

gory.

- Uporządkuj przekazy, jako kryterium przyjmując odległość od stacji -

powiedział do ucha swojej oficer.

- Tak jest, sir. - Zawahała się, po czym przełączyła jeden z monitorow.

Wprowadziła serię komend, wywołując system pozycjonowania planetarnego,

następnie

określiła pozycje wszystkich Skokopsow w promieniu kilometra od stacji,

wykorzystując do tego namiar z komunikatorow, i ułożyła listę, porządkując ją

według

nazwisk i stopni wojskowych. Wprowadziła do komputera dokładną lokalizację

stacji

iuporządkowała listę wedle odległości od ich wspołrzędnych. Wreszcie dwanaście

wynikow, ktore znalazły się na szczycie listy, przeniosła na prawą stronę;

jednocześnie na innym monitorze wyświetlił się obraz z odpowiedniej holokamery.

Thaal skinął głową z aprobatą.

- Nieźle, ale nie idealnie. Teraz musisz sprawić, by system automatycznie

aktualizował przekazy, zmieniając ich kolejność, gdy nowe sygnały z bliższych

lokalizacji będą zastępowały te z dalszych.

- Tak jest, sir. Mam wyeliminować dublujące się nagrania? Inaczej może się

trafić dwanaście obrazow z rożnych kamer, pokazujących na przykład zbitych w

gromadę żołnierzy.

- Dobry pomysł, pani porucznik. Na razie chcę mieć nagrania z kilku źrodeł,

koncentrujące się na kryjowce tych buntownikow, ale poźniej proszę coś takiego

przygotować.

Thaal wyczuł, jak z plecow pani porucznik schodzi napięcie.

Na głownych, zawieszonych w gornym rzędzie monitorach Thaal obserwował, jak jego

żołnierze wdrapują się na kamienny chodnik z widokiem na płonącą rowninę.

Zbliżyli się do wyciętego w kamieniu wejścia. Po chwili byli już w środku, w

wąskim i długim pomieszczeniu, ktorego podłogę zaśmiecały okruchy skał - musiały

odpaść z sufitu podczas ostrzału artyleryjskiego.

Zauważył leżące na środku ciało, smukłe, od pasa w gorę przykryte peleryną ktora

pasowałaby do generała Landa Calrissiana.

Kilka kamer podeszło bliżej. Przenosząc wzrok z jednego ekranu na drugi, Thaal

zauważył, że sześciu żołnierzy utworzyło połokrąg; pięciu wycelowało lufy

karabinow w ciało, szosty zaś sięgnął w doł, by zsunąć pelerynę.

Twarz, ktora im się ukazała, należała do mężczyzny z zamkniętymi oczami i ustami

wygiętymi w radosnym uśmiechu.

Coś w tym uśmiechu sprawiło, że Thaala przeszły dreszcze. Wskazał palcem na

jeden z monitorow.

- Połącz mnie z tym sierżantem.

Porucznik położyła ręce na klawiaturze. Na ekranie jeden z żołnierzy popchnął

stopą ciało uśmiechającego się mężczyzny, przechylając je na bok.

- Jest na linii... - Porucznik umilkła, gdy ze wszystkich dwunastu monitorow

jednocześnie zniknął obraz.

W centrum dowodzenia zapadła cisza. Pracujący w pobliżu oficerowie przerwali

swoje zadania i wbili wzrok w puste ekrany.

Po chwili wyświetlił się przekaz od żołnierzy, stojących u podnoża gory i na

otaczającej ją rowninie.

Wszystkie kamery były skierowane na stację meteorologiczną przesłoniętą teraz

przez ogromne chmury w odcieniach czerni, czerwieni, oranżu i żołci. Był

to efekt potężnej, wydostającej się szczelinami eksplozji.

Głazy zaczęły spadać na wspinających się na szczyt żołnierzy. Obraz zawirował,

pokazując skłębione w jedną masę fragmenty skał, rozdarte ciała i krew.

Niektore z monitorow przygasły, gdy lawina zniszczyła komunikatory. Te, ktore

przetrwały, niekiedy pokazywały tylko ciemność, najwyraźniej ich właścicieli

przysypało. Potem przesunęły się do gornego rzędu monitorow, a ich miejsce

zastąpiły nagrania z holokamer żołnierzy bardziej oddalonych od

miejsca katastrofy.

Thaal czuł teraz dreszcz w całym ciele, i to coraz mocniejszy. Świadom

skupionych na nim spojrzeń oficerow, zebranych w centrum dowodzenia, zmusił się

do wydania rozkazu.

- Pani porucznik, proszę tam wysłać więcej środkow medycznych. Rossin, załatw

Strona 118

Aaron Allston - Cios łaski

telemetrię promu i X-wingow, i to już. Argast, sprawdź, jak się mają sprawy

w Glitterby. - Mowienie przychodziło mu z trudem. Miał ściśnięte gardło. Ci

wszyscy dzielni, lojalni chłopcy i dziewczęta...

Usłyszał choralne: „Tak jest, sir”.

- Sir, kim jest nasz przeciwnik? - zapytała porucznik, ktora wykonała już swoje

zadanie.

Generał z przyzwyczajenia zmienił odpowiedź w kolejne ćwiczenie z logiki.

- A jak pani myśli?

- Myślę... Że Pacyfiści z Ruchu Poczwornych Działek to przykrywka dla ludzi,

ktorzy nas zaatakowali.

- Dobrze. Proszę mowić dalej.

- Są wyszkoleni w inwigilacji i w walce. Nie wiemy jeszcze, czy te pojazdy to

były StealthX-y czy zwykłe X-wingi mające sprawiać takie wrażenie. To, co

zrobili w bazie Glitterby... wyraźnie brakowało im zdyscyplinowania. Myślę, że

to Jedi albo Sithowie.

- Interesujący wniosek. Przemawia za nim część zebranych dowodow. Ale jest

inaczej. - Stavin pokręcił przecząco głową. - To komandosi agencji wywiadu.

Tak zwana Eskadra Widm. Ich przywodca, Loran, nie żyje, a dowodcą jest obecnie

ktoś, kogo uważaliśmy za zmarłego od trzydziestu lat. To Ton Phanan. - Popatrzył

na innego oficera, kapitana. - Zanotowałeś, Rossin?

- Tak jest, sir.

- Wyznacz wszystkim naszym ludziom, zaangażowanym w tajne operacje, nowy cel:

wytropienie Tona Phanana i Eskadry Widm. Mają ich zabić co do jednego.

- Tak jest, sir.

ROZDZIAŁ 27

STACJA SKIFTER, KURATOOINE, DZIKA PRZESTRZEŃ

Myri odsunęła się na bok, przyciskając się do Turmana, by przepuścić dwoch

ubranych na zielono inspektorow. Rampa załadowcza dudniła głośno pod ich butami,

gdy wdrapywali się do wnętrza pudełkowatego promu.

Droid, z ktorym rozmawiała Myri, wrocił do tematu. Jego patykowate członki w

połączeniu z baloniastą głową dłońmi i stopami sugerowały, że zaprojektowano

go z myślą o zabawianiu najmłodszych. To wrażenie potęgowały duże, śmieszne

czujniki, służące mu za oczy.

- Musi pani zrozumieć, że chociaż na Kuratooine znajdują się bazy wojskowe

Sojuszu, to jednak nasza planeta do niego nie należy. Poza

terenem baz i ambasad stosuje się tutaj miejscowe prawo. Krążą plotki, że tekst

„nie możesz mi tego zrobić, jestem obywatelem Sojuszu” skutkuje niekiedy

dodatkowymi trzema miesiącami więzienia.

Myri westchnęła poirytowana.

- To nasza podroż poślubna, głuptasie. Czy zdarza się, żeby nowożeńcy łamali

prawo?

- I to dość często, proszę pani. Są to przeważnie przestępstwa wynikające z

bezmyślności i głupoty. No i wszyscy żałują nowożeńcow, gdy ci zostają

zatrzymani,

osądzeni, skazani i osadzeni w więzieniu.

Myri wspięła się na palce i pocałowała Turmana. Nosił teraz twarz, ktora aż

prosiła się o całusy: ludzką i przystojną niczym z holofilmu. Miał też gęste,

czarne włosy. Starała się nie myśleć o tym, że tak naprawdę całuje organiczną

maskę. Sama myśl o tym, że dotyk jej ust wywołuje skurcz mięśni jego prawdziwej

twarzy albo że pod maską otwiera się oko, sprawiała, że przeszywał ją dreszcz.

Odwrociła się. Turman objął jąciasno w pasie, jak powinien to zrobić dobry mąż.

Myri cieszyła się z tak bliskiego kontaktu; w hangarze było chłodno, jak

zwykle w pomieszczeniu, ktore od prożni kosmosu oddziela jedynie atmosferyczna

bariera energii. Spojrzała na droida.

- Długo im to zajmie?

- Tyle, ile trzeba, proszę pani. Czy chcieliby państwo otrzymać dataczip

zawierający informacje o miejscowej historii, przepisach i atrakcjach

turystycznych?

- Daj go Bubbowi. - Wskazała ruchem głowy gamorreańskiego bagażowego, nerwowo

wyczekującego na drugim końcu rampy załadowczej. Bubbo spojrzał na nią krzywo.

Znajdowali się w hali przylotow i odprawy celnej orbitującej wysoko nad

Kuratooine stacji Skifter - klasycznego, ogromnych rozmiarow satelity

przypominającego

kształtem koło ze szprychami. Jedną czwartą zewnętrznego pierścienia oddano do

dyspozycji urzędow celnych i cywilnych organizacji rządowych. Podobnie jak

inne stacje pierścieniowe, rownież Skifter nie wykorzystywała sztucznej

grawitacji - przyciąganie zapewniał w jej zewnętrznych rejonach moment obrotowy.

Podłoga hangaru, podzielona na niezliczone lądowiska i stanowiska kontroli,

Strona 119

Aaron Allston - Cios łaski

wyginała się łagodnie ku gorze, tworząc odwrocony horyzont.

Wreszcie inspektorzy celni zeszli z pokładu promu i podsunęli Myri i Turmanowi

ekran tabletu. Wyższa z dwojki inspektorow,

Kalamarianka o czarnej jak noc skorze poznaczonej starymi bliznami, popatrzyła

na nich przyjaźnie.

- Wszystko w porządku. Dziękujemy, że niczego państwo nie przemycają Proszę o

odcisk dłoni.

Turman przyłożył dłoń do urządzenia i odczekał, aż zapaliło się światełko. Myri

starała się ukryć niepokoj... ale ekranik pozostał czarny. Żadnych błyskow

i komunikatu: „nosi sztuczną skorę i ma lewe odciski, do paki z nim”.

Inspektor podjęła temat.

- Gdy tylko wpłyną opłaty za wasze wizy, będą państwo mogli zejść na

powierzchnię planety. Witamy na Kuratooine.

Skłoniwszy się lekko, odeszła ze swoim ludzkim towarzyszem w kierunku kolejnego

statku, czekającego w kolejce; był to prezentujący się dość niezwykle i

mocno wiekowy Y-wing. Przystosowany dla dzieci droid podążył za nimi.

Myri powoli wypuściła powietrze.

- Nie znoszę tego.

- Ale widać, że masz smykałkę. - Turman rozluźnił uścisk.

- Smykałkę to ja mam do hazardu. Już stąd czuję karty.

Dołączył do nich Voort.

- Ani mi się waż. A przy okazji... dlaczego Bubbo?

- Pasuje jak ulał.

- Nie tak mam napisane w dowodzie.

- To mogła być ksywka.

Voort podszedł do najbliższego okna i wyjrzał na zewnątrz. Było duże, miało

zaokrąglone rogi i pokazywało Kuratooine - pokaźnych rozmiarow dysk wypełniony

błękitem wody i kontynentami zielonymi jak mech. Dysk był biały na biegunach i

piaskowobrązowy przy rowniku.

Myri stanęła obok Voorta.

- Pięknie wygląda. Zbyt ładnie, by pozwolić się tu osiedlić takiej gadzinie jak

generał.

- Nie wiemy na pewno, czy udał się akurat tutaj - wyszeptał jej Turman do ucha,

niczym namiętny mąż prawiący czułe słowka. - Ta lokalizacja po prostu pierwsza

przyszła nam na myśl.

Przerwało im piśnięcie datapada Myri. Wyciągnęła go z kieszeni i popatrzyła na

ekran.

- Przenośne laboratorium Scuta przeszło kontrolę celną - poinformowała. -

Przygotowuje się teraz do przewiezienia go na powierzchnię. Sharr donosi, że nie

ma informacji z Vandora-3, jakoby generał wybrał się na dłuższą wycieczkę,

zniknął czy coś w tym rodzaju; najwyraźniej jest pewny

siebie. Przyszło też potwierdzenie zapłaty. Mamy pozwolenie zejścia na planetę.

Do swojej nowej, tymczasowej kwatery głownej - skupiska starych barakow zbitych

z prefabrykatow, przyklejonych do ściany klifu gorującego nad zapomnianą

kopalnią - Widma docierały dwojkami i trojkami. Kwatera była ulokowana raptem

dwadzieścia kilometrow od połnocno-wschodniej krawędzi Kura City, wystarczająco

daleko, by Widma nie zwracały na siebie uwagi; w zachowaniu prywatności pomagały

też kępy gęstych drzew, otaczające skupisko budynkow z trzech stron. Bliskość

miasta i leżącej poniżej klifu bazy wojskowej rownież stanowiła pewną wygodę.

Pierwsi na miejsce dotarli Myri, Turman i Voort; Myri pilotowała prom ze

„Wstrząsającego”, teraz pomalowany na elegancki srebrny kolor, ze złotymi

wykończeniami.

Tuż po wylądowaniu szybko zbadali okolicę, chcąc się upewnić, że warunki

odpowiadają informacjom przekazanym przez kuratooiniańską firmę, od ktorej

wynajęli

to miejsce.

Scut i Trey dojechali na miejsce komercyjnym śmigaczem, na ktorego pokładzie

upchnęli też wielką jak trumna Wookiego skrzynię Scuta, zawierającą kolekcję

probek tkanek i sprzęt laboratoryjny.

Sharr i Huhunna wypożyczyli podłużny czarny śmigacz z zakrytym dachem, ktorym

mogliby niepostrzeżenie przemieszczać się celebryci. Bagażnik pojazdu był

wypełniony zapasami, ktore kupili na targu w Kura City. Trey od razu zabrał się

do pracy, rozkładając śmigacz na czynniki pierwsze i usprawniając jego

silniki i repulsory.

Thaymes i Drikall przyjechali wypożyczonymi grawicyklami. Nie zajechali

bezpośrednio pod skupisko budynkow, tylko najpierw popędzili do kopalni, gdzie

zaczęli się ścigać po nierownym terenie. Ze szczytu wzgorza obserwował ich

Voort, zastanawiając się, ile będą ich kosztować zniszczone śmigi i połamane

Strona 120

Aaron Allston - Cios łaski

kości. Jednak obaj mężczyźni i ich pojazdy dotarli do budynkow bez jednego

zadrapania.

Ostatni zjawili się Jesmin i Wran. Przylecieli kupionym przez siebie dużym,

pudełkowatym śmigaczem dostawczym, pomalowanym na szaro. Na obszernej pace

pojazdu przywieźli „gorącą paczkę” w postaci brudnobiałej skrzyni z duraplastu,

z ktorą obchodzili się jak z jajkiem przez całą drogę z Korelii. Transport

tego ładunku umożliwiły łapowki, wręczane w każdym możliwym punkcie

przeładunkowym i kontrolnym. W środku znajdowały się niektore probki tkanek

Scuta,

ktorych obecność spotkałaby się zapewne z dezaprobatą lub wręcz przerażeniem

urzędow medycznych, oraz kolekcja broni, między innymi karabin snajperski

Wrana, na widok ktorego służby porządkowe od ręki wydałyby nakaz aresztowania.

Scut, już z nową ludzką twarzą - pociągłą i kościstą z włosami przyciętymi na

wojskową modłę - ulokował swoje laboratorium w jednym z bardziej oddalonych

budynkow. Thaymes, ktory przyjął na siebie obowiązek zapewnienia wsparcia

komputerowego i komunikacji, przywiozł przenośny holoprojektor miejscowej

produkcji

i wycelował go na jedną ze ścian największego pomieszczenia w bazie, pełniącego

obecnie rolę ich centrum operacyjnego. W kącie tej samej sali podłączył

też zaawansowaną elektronikę.

Trey, odpowiedzialny za stan i przegląd wyposażenia, zajął dom przylegający do

laboratorium Scuta. W chwili wolnej od dostrajania pojazdow na drugim końcu

swojego budynku przygotował też salę treningową. Huhunna podwiesiła sobie hamak

na drzewach nieopodal budynku, po czym pomogła Jesmin ukryć czujniki w

listowiu, w strategicznych miejscach wokoł budynku. Jeden z mniejszych domow

Drikall zajął na potrzeby małego oddziału szpitalnego, przy ktorym miał też

swoją kwaterę. Pozostali rozlokowali się w pokojach wokoł centrum operacyjnego.

Do wieczora zdążyli się już rozpakować i przystosować wnętrza do swoich potrzeb.

Zebrali się więc w centrum operacyjnym.

Myri rozejrzała się wokoł, wyraźnie poirytowana.

- Już wiem, czego zapomnieliśmy. Wyposażenia kuchni.

Jesmin opadła ciężko na jedno z krzeseł, pozostawionych przez

poprzednich lokatorow budynku.

- Jutro się załatwi. Przetrzymamy jeden dzień na racjach polowych.

Voort przeszedł się wzdłuż zewnętrznych ścian, zasuwając po drodze żaluzje.

- To dziwne, ale czuję się tu jak w domu.

Jesmin pokręciła głową.

- Musimy jeszcze podłożyć ładunki pod podłogę, żeby można było wysadzić budynek

przy wyprowadzce. Dopiero wtedy poczujemy się jak w domu.

Voort zasłonił ostatnie okno.

- Niedaleko pada jabłko od jabłoni. - Popatrzył na Thaymesa. -W porządku. Daj

widok planetarny.

Thaymes zasiadł przed komputerem i zaczął wklepywać komendy. Szum dobiegający z

projektora wskazywał, że sprzęt jest gotowy do użycia. Na środku pokoju,

zawieszony w powietrzu, wyświetlił się jasny obraz planety Kuratooine i jej

kontynentow. Wokoł globu orbitowały drobne punkciki: stacja Skifter i pozostałe

sztuczne satelity. W oddali można było dostrzec dwa mniejsze od Kuratooine

obiekty -księżyce planety, ktorym zdarzało się znikać za jedną ścianą centrum

operacyjnego i po kilku minutach wyłaniać się z innej.

- Oto cudowna planeta, na ktorej nasz cel mogł uwić sobie gniazdko. Tutaj się

pewnie schroni, gdy już porzuci swoją dawną tożsamość. A może zupełnie gdzie

indziej. To właśnie musimy ustalić. - Voort wskazał ciemniejszy punkt na

powierzchni planety ulokowany nieco na połnoc od rownika, niemal pośrodku

jednego

z kontynentow połkuli połnocnej. Od zachodu plama sąsiadowała z gorami, od

wschodu zaś z ogromnym jeziorem.

- Kura City, niegdyś zwane po prostu Kura, to kolonia gornicza. W pobliskich

gorach odkryto pokłady metali i kamieni szlachetnych - rownież na Czarnej

Grani, sąsiadującej z miastem od wschodu, choć tu złoża wyczerpały się już dobre

poł wieku temu. Podczas wojny, gdy Yuuzhan Vongowie podbijali jedną planetę

za drugą zginęła też większość rodziny Kura - poza jedną osobą ktora przebywała

wtedy na Kuratooine. W przeciwieństwie do wielu przywodcow, ona zaprosiła

do siebie uchodźcow. Kuratooine znajdowało się poza kontrolą Nowej Republiki,

Imperium i wszelkich innych sojuszy galaktycznych, dzięki czemu pani Kura

mogła narzucić osadnikom kontrakty skutkujące praktycznie niewolą... ale była

też na tyle przebiegła, że zaoferowała uczciwą cenę wykupu każdemu osadnikowi,

jeśli jego kontrakt trwał dłużej niż trzy lata. Przez te trzy lata imigranci

harowali w pocie czoła, odkładając każdy zarobiony kredyt i poznając środowisko,

Strona 121

Aaron Allston - Cios łaski

a gdy przychodził moment wykupu... znowu zadłużali się u pani Kury, pożyczając

swoje własne pieniądze na zakup ziemi.

Sharr był wyraźnie pod wrażeniem.

- Już łapię. Dzięki temu stworzyła populację nawykłych do ciężkiej pracy

robotnikow, obciążonych długoterminowym zadłużeniem, a do tego mających dług

wdzięczności

wobec przywodcow.

- Zgadza się. - Voort sięgnął do leżącej na podłodze torby z racjami polowymi i

innymi zapasami, ktorą przyniosła Huhunna. Wyciągnął małą paczuszkę -

samopodgrzewający

się deser - i rzucił ją Sharrowi. - Przemysł gorniczy przeszedł

restrukturyzację, handel kwitnie w najlepsze, napływ imigrantow choć nie tak

intensywny,

jak kiedyś, jest systematyczny, a przemysł turystyczny rośnie w siłę, obejmując

także stację Skifter i całą masę kasyn rozsianych po planecie.

- To nie wyjaśnia obecności baz wojskowych. - Myri ustawiła jedno z zakupionych

krzeseł przy ścianie i usiadła.

- Thaymes, daj zbliżenie na Kura City i okolice. - Voort odczekał, aż unoszący

się w powietrzu glob zmieni się w płaską mapę miasta oraz gor i jezior w

promieniu kilku kilometrow od niego. Z tej perspektywy wyraźnie było widać

rożnicę między Kura City a ulokowaną na południu bazą wojskową - drogi i budynki

w bazie zbudowano na planie siatki, podczas gdy miasto sprawiało wrażenie

rozrastającego się, żywego organizmu.

Sharr zmarszczył brwi.

- Jesteśmy na misji. Nie powinniśmy przypadkiem mowić „Trojka” zamiast

„Thaymes”?

Thaymes spojrzał na niego zdezorientowany.

- To w końcu kto jest Trojką ja czy Myri? Znaczy, druga Trojka?

- Coż, widzę, że nadawanie nowych numerow kodowych, chociaż dopiero co je

uzyskaliśmy, w ogole się nie sprawdza. Mowienie „Zespoł pierwszy, Widmo Cztery”

nie ma najmniejszego sensu. Wykorzystajmy system ojca Jesmin. - Wskazał na

siebie. - Lider, Matematyk. - Wskazał Sharra. - Mozgowiec. Myri, ty będziesz

Szulerką

Wystarczyło im kilka minut. Turman wydawał się zadowolony z przydomku Aktor, a

Thaymes został Kontaktem. Jesmin i Huhunna obie chciały być Małpami, ale

Jesmin ostatecznie ustąpiła i zgodziła się na Strażniczkę. Trey zaczął się

wykłocać, że będąc Mięśniakiem, czuje się zaszufladkowany, ale dał sobie spokoj,

gdy Myri zasugerowała Przystojniaka. Neutralny pseudonim Laborant Voort

przypisał Scutowi, a Doktor - Drikallowi. Wran wstępnie zaakceptował Strzelca.

- No i już. - Voort teatralnym gestem otarł pot z czoła. - Na czym to ja

stanąłem?

Sharr oderwał wzrok od niedokończonego deseru.

- Na związku między bazami wojskowymi a naszym Przechlapańcem.

- Ano tak, zgadza się. - Voort wskazał widoczną na mapie bazę wojskową.

- Jej obecność rownież jest zasługą pani Kury. Przez okrągły wiek kupowała od

Sojuszu usługi wojskowe w zamian za tereny oddane w dzierżawę i dodatkową

opłatę w wysokości jednego kredyta. Co więcej, gdy wojsko opuszczało bazę,

zawsze coś po nich zostawało. Siły zbrojne z entuzjazmem akceptowały warunki

wspołpracy, bo Kuratooine ma świetną lokalizację i leży stosunkowo blisko

granicy Szczątkow Imperium - gdyby Sojusz odmowił, dama Kura taką samą

propozycję

mogłaby złożyć tamtym. Jak zapewne pamiętacie, pod koniec wojny z Yuuzhan

Vongami Szczątki Imperium były w całkiem niezłej kondycji. Stąd obecność na

orbicie

wspolnej dla Floty Sojuszu i Dowodztwa Myśliwcow Stacji Rimsaw.

Myri uśmiechnęła się znacząco.

- Czyli musi być to miejsce spokojne i skłaniające do wspołpracy, wręcz modelowy

przykład tego, jak powinny wyglądać relacje między poszczegolnymi formacjami.

Voort posłał jej karcące spojrzenie.

- Jesteś za młoda, by popisywać się cynizmem, Szulerko. To moja broszka. No i

jest jeszcze nowa baza wojskowa nieopodal Kura City. Kontakt, sprowadź nas

na ziemię.

Thaymes popatrzył na niego bez zrozumienia.

- Wydawało mi się, że już na niej jesteśmy...

- Powiększ obraz.

- A, to przepraszam. - Thaymes pomajstrował przy panelu kontrolnym i przybliżył

im dolną część holomapy. Baza wojskowa ukazała się w całej okazałości,

Strona 122

Aaron Allston - Cios łaski

z wyraźnie widocznymi poligonami i przejściami oraz najrożniejszymi barakami,

biurami i parkingami. Kwadratowe obiekty na obrzeżach bazy okazały się

wieżyczkami

obronnymi i obserwacyjnymi.

Voort gestem ręki objął całą mapę.

- To baza wojskowa Chakham. Stacjonuje w niej batalion piechoty, osiemdziesiątka

dziewiątka, na ktorą składa się pięć kompanii Skokopsow; głownie z tego

powodu Kuratooine przykuło naszą uwagę. Bazę zbudowano już po tym, jak generał

Thaal przejął dowodzenie armią a to kolejny istotny dla nas fakt. Obiekt

nosi imię generała Chakhama, ktory po zdezerterowaniu z szeregow Imperium

wypromował Thaala. Co ważniejsze, corka Chakhama, Norena, była jednym z

pierwszych Skokopsow i sama niedawno otrzymała nominację generalską. W bazie

Chakham

testuje się nowe rodzaje broni i możliwości ich wdrożenia. Stacjonujące tam

Skokopsy mają też na wyposażeniu myśliwce gwiezdne - kilka E-wingow, w domyśle

pełniących funkcje treningowe, co wyjątkowo drażni Dowodztwo Myśliwcow.

Voort cofnął się o krok.

- Wzięliśmy bazę Chakham pod lupę. I czego się dowiedzieliśmy? Że generał Thaal

poświęca jej wyjątkowo dużo uwagi. Kilka lat temu na jej otwarcie zjawiła

się tu mała delegacja Skokopsow weteranow. A jeśli przyjmiemy, że w swoich

nielegalnych działaniach Thaal opiera się na sprawdzonych schematach, to

pamiętajcie,

że między bazą a miastem wznosi się szczyt zwany Czarną Granią pod ktorym

rozciąga się rozbudowana sieć tuneli. Wedle starych map niektore z nich sięgają

na południu aż do nowej bazy, a na połnocy do miasta.

Wran sprawiał wrażenie zamyślonego.

- Taka była kopalnia zapewnia dużo miejsca do składowania skradzionych dobr,

ktore mają trafić na czarny rynek.

Voort sięgnął do torby po kolejny deser i rzucił go Wranowi.

- Dokładnie. Im bliżej przyglądamy się Kuratooine, tym bardziej podejrzanie ta

planeta wygląda. No i nie zapominajmy o systemie nowych tożsamości, ktory

opracował Usan Joyl. Osiedliło się tu wiele istot pochodzących z planet, ktore

uległy zniszczeniu lub zostały dotknięte poważnymi klęskami. Kwitnie tutaj

turystyka, więc miejscowe władze są skłonne nagiąć panujące prawo i przymknąć

oko na nieścisłości, jeśli tylko odpowiednia suma zmieni właściciela. Miejscowi

są przyzwyczajeni do widoku nowych twarzy. Kontakt potwierdził, że dane zebrane

w archiwach planetarnych mają standardową liczbę kopii, ale teoretycznie

można je powielić.

Sharr zmarszczył brwi.

- A co z HyperTechem? Mają jakieś powiązania z HyperTech Industries na Kuat?

Voort wzruszył ramionami.

- Nie mamy jak sprawdzić, czy ktoraś z formacji wojskowych korzysta z

wyposażenia HyperTechu. Ale to mało prawdopodobne.

Sharr wyglądał na zatroskanego.

- Szkoda... - Znalazł dla siebie składane krzesło, rozpakował je, rozłożył i

usiadł okrakiem, kładąc ramiona na oparciu. - Szkoda, że

nie mamy pewności, czy HyperTech odgrywa w tym wszystkim jakąś rolę.

- Ależ mamy. - Voort dał znak Thaymesowi. - Kontakt rozgryzł to na dosłownie

kilka minut przed wylotem z Vandora-3. Mieliśmy wtedy mały bałagan, więc

poinformował

mnie o swoim odkryciu dopiero na Korelii. Kontakt, wrzuć tę grafikę, o ktorą

prosiłem.

Obraz bazy Chakham zbladł, zastąpiony przez trojwymiarową wersję logo

HyperTechu: czarne pole, na ktorym widniała nazwa firmy, utworzona z

rozciągniętych

w poziomie gwiazd, artystyczna wersja tego, co widziała załoga na mostku, gdy

statek osiągał prędkość światła.

- Gdybyśmy odkryli, że każdy skradziony statek był wyposażony w jednostkę

komunikacji nadprzestrzennej, nie miałoby to żadnego sensu - kontynuował Voort.

- Taki zbieg okoliczności wykryto by już kawał czasu temu. To z kolei oznacza,

że wyprodukowano, sprzedano i bezpiecznie dostarczono kupującym - w tym

siłom zbrojnym - wiele takich jednostek. Ale kiedy to się zaczęło?

- Wiemy, że wygrali przetarg zorganizowany przez wojsko, zanim jeszcze wykryto

Spisek Lecersena. - Zmarszczka na czole Sharra się pogłębiła. - Nawet zanim

pojawiły się pierwsze przesłanki, że taki spisek może zostać wykryty. Więc jeśli

HyperTech jest w to zamieszane, to raczej realizuje nie osobiste cele

Thaala, a właśnie spiskowcow.

- Dokładnie. - Voort był w swoim żywiole; przechadzał się tam i z powrotem, po

Strona 123

Aaron Allston - Cios łaski

kolei nawiązując kontakt wzrokowy z każdym Widmem, jakby wykładał matematykę.

- Musimy założyć, że powołali firmę do życia z myślą o realizacji jednego

jedynego zadania... chociaż nie pasuje tu porywanie transportowcow... i że

Thaalowi

udało się przejąć w niej władzę - a w tym wypadku porwania zdecydowanie by

pasowały do jego czarnorynkowych operacji. Ale jakie były pierwotne cele firmy?

Pamiętajcie, że w grę musiało wchodzić wspomożenie spiskowcow w podporządkowaniu

Sojuszu władzy Imperium. A jeśli chodziło o kontrakt na dostarczenie jednostek

komunikacji nadprzestrzennej określonego rozmiaru, to dali się przelicytować

innym dostawcom. Firma musiała wtedy ponieść straty.

- Zaraz, zaraz! - Myri aż podskoczyła na krześle. - Ja wiem! Sprzęt był

uszkodzony.

Voort sięgnął do torby i wyciągnął z niej kolejny deser, ale nikomu go nie

rzucił.

- Uszkodzony w jaki sposob?

Myri zmarszczyła brwi.

- Nie mogło chodzić o to, że psuł się w krytycznym momencie. HyperTech

dostarczył za mało sprzętu, by taka usterka sparaliżowała komunikację Sojuszu. -

Uśmiechnęła się. -Na pewno pobierają probki transmisji, kompresująje, kodują i

przesyłają w określone miejsce. Jeśli zatrudnić wystarczająco wielu analitykow,

to z tej całej komunikacji wyłania się z każdą chwilą bardziej dokładny obraz

funkcjonowania obrony Sojuszu, ruchow floty, tajnych operacji...

Voort rzucił jej deser.

- Dokładnie. Mowimy o bardzo, ale to bardzo subtelnym sabotażu. Można raczej

wykluczyć defekty mechaniczne. Chodzi raczej

okodowane przystosowanie do charakterystycznej konstrukcji sprzętu HyperTech.

Jeśli zastosować je w innych urządzeniach, nic się nie stanie. Niczego nie

da się wykryć.

Sharr wytrzeszczył oczy ze zdziwienia.

- Jeśli to prawda, spiskowcy zyskali informację o wszystkich słabych punktach

armii. A także Thaal dostał coś, co mogł z powodzeniem sprzedać. Niekoniecznie

przywodcy państwa, Reige’owi, ale wielu Moffow chętnie wyłożyłoby na to kasę.

Podobnie inni wrogowie Sojuszu, choćby kartele przestępcze.

- Mogł na tym zbić majątek. - Trey był pod wrażeniem. - Voort... eee...

Matematyku, to coś znacznie większego niż korupcja generała Thaala. Musimy to

zgłosić,

i to zaraz.

Voort pokręcił przecząco głową.

- Poźniej. Najpierw dorwiemy HyperTech i generała Thaala.

- Jak będziemy martwi, to tego nie zrobimy. - Niepokoj w głosie Treya był wręcz

namacalny. - Możemy skończyć jak... jak Jedynka.

- A gdyby nawet? - Voort obrocił się do Myri. - Szulerko, wszystkie potrzebne

informacje i domysły dotyczące HyperTechu mam w pliku. Prześlij je swojemu

ojcu tą samą drogą ktorą skontaktowałaś się z nim na Vandorze-3. Jeśli straci z

nami kontakt, niech wszystko przekaże we właściwe ręce.

Myri skinęła głową.

- A dostanę dodatkowy deser?

- Da się zrobić.

- Dzięki, Łasuchu. A teraz wystarczy, że nikt nie zginie.

Voort wreszcie usiadł obok Jesmin, wybierając sobie ktoreś ze starych krzeseł.

- Przylecieliśmy na Kuratooine, żeby sprawdzić, czy to tutaj zamierza się zaszyć

generał Thaal. Nie wiemy, ile czasu nam zostało, ale i tak musimy się

spieszyć. Thaal może w każdej chwili z jakiegoś nieznanego nam powodu podjąć

decyzję o zainicjowaniu procesu transformacji, a wtedy zmieni adres. Jeśli

to zrobi, a nam nie uda się go znaleźć na czas, to z wykazaniem, że jest to

generał Stavin Thaal, możemy mieć sporo problemow. Wciąż nie wiemy, dlaczego

jeszcze nie rozpoczął transformacji.

Wran odezwał się, przykuwając jego uwagę:

- Chodzi o jego żonę. I o procedury rozwodowe. To kolejna niedokończona sprawa.

Voort pokręcił przecząco głową.

- Wydaje mi się, że dla niego to już zamknięty rozdział. Uniemożliwił byłej

żonie dostęp do swojego majątku, więc teraz może zabrać, co mu się podoba,

i zniknąć. Rozwod dojdzie do skutku nawet pod jego nieobecność. Sprawa

załatwiona. - Zmarszczył brwi i wbił wzrok w pustkę. - Dlaczego jeszcze nie

zaczął

przemiany? Za nic nie da się potem udowodnić... - Ściszył głos. - Udowodnić...

Pozostali utkwili w nim spojrzenia.

- Hej, Matematyk! - Myri starała się ukryć troskę w swoim głosie.

Strona 124

Aaron Allston - Cios łaski

Voort nie odpowiedział.

- Matematyk? Liderze! Voort! - Myri wstała i podeszła bliżej. -Wszystko gra?

Odwrocił głowę z tak dzikim wyrazem twarzy, że aż odskoczyła.

Gdy wstał, można było odnieść wrażenie, że przez te kilka chwil otępienia zdążył

urosnąć kilka centymetrow.

- Dlaczego? Oczywiście. Za diabła. Oczywiście.

Sharr posłał Drikallowi oskarżycielskie spojrzenie.

- Nie postrzeliłeś go chyba, co?

Devaronianin pokręcił głową.

- Miałem nadzieję, że powiesz, że to u niego normalne.

- Nie było przez te lata, ktore razem przepracowaliśmy.

Voort obrocił się na pięcie, przenosząc wzrok z jednego Widma na drugie. To był

niemal baletowy piruet.

- Thaal dał nam do ręki superbroń.

- Tak? - Myri starała się ukryć niepewność w głosie.

Voort zakończył obrot i spojrzał na nią.

- Nie ma znaczenia, czy to Kuratooine było jego portem docelowym. Trzeba go tu

ściągnąć, i to już. A gdy już tu dotrze, wycelujemy w niego naszą superbroń

i pociągniemy za spust. Bum! - Wyrzucił ramiona w powietrze, dodatkowo potęgując

wrażenie wywołane przez okrzyk.

Myri dała krok do tyłu.

Voort to zignorował.

- Teraz słuchajcie. Scut...

Turman zachował się jak rasowy sufler i szeptem podpowiedział:

- Laborant.

- Dobrze, Laborant. Będę potrzebował maskera imitującego twarz Thaala. Drugie

zadanie sprawi ci więcej problemow. Skafander neoglith dla Turmana.

Scut zmarszczył brwi i uśmiech zniknął z jego nowej, ludzkiej twarzy.

- Jaki gatunek ma imitować?

- No właśnie! Może uda ci się go dopasować do jakiejś autochtonicznej

kuratooiniańskiej formy życia; jeśli nie, to niech pochodzi z pobliskiego

systemu.

Chcę, żeby badacze nakłuwali go, szturchali, skanowali, a na koniec stwierdzili:

to coś zupełnie nowego.

- Rozumiem. - Ton głosu Scuta wskazywał na coś zupełnie przeciwnego.

- A czy twoj ojciec mogłby nam wyświadczyć przysługę, nie zadając żadnych pytań?

Scut skinął głową.

- Na pewno.

- Poźniej ci wszystko wyjaśnię. Świadkowie. Będziemy potrzebować świadkow. I...

jakiejś potyczki powietrznej, żeby przyciągnąć ich uwagę. Kto najlepiej

radzi sobie za sterami?

Widma popatrzyły po sobie. Myri, Sharr i Jesmin podnieśli dłonie. Widząc

podniesioną rękę Myri, Jesmin opuściła swoją

Sharr popatrzył na Myri.

- Hej, to zadanie dla mnie. Szulerka miała siedem lat, gdy pierwszy raz siadłem

za sterami.

Odpowiedziała zwodniczo słodkim uśmiechem.

- Ja co prawda nie dorownuję tacie ani mojej siostrze, Syal... ale i tak skopię

ci tyłek.

Sharr przewrocił oczami.

- Możemy to rozsądzić w symulatorze.

- Spokoj. - Voort wskazał na Myri. - Szulerka będzie moim skrzydłowym.

Mozgowiec, wrocisz na Coruscant.

- Dopiero co stamtąd wrociłem!

- Weź lekki bagaż. Długo tam nie zabawisz. - Voort rozejrzał się. - Kontakt,

dowiedz się, czy generał wykorzystuje kopalnię pod Czarną Granią jako

czarnorynkową

bazę. Jeśli nie, ustal lokalizację takiej bazy. I wyjście z niej. Doktorze,

wyślą na nas Skokopsy, więc będę potrzebował czegoś, co pomiesza im szyki,

może gaz łzawiący. Skondensowany pył będzie nawet lepszy od gazu - chodzi o to,

żeby wiatr nie nawiał go na naszych świadkow. Mięśniak, przygotuj ładunki

wybuchowe. Znajdziemy dla nich zastosowanie, w końcu jesteśmy Widmami. Aha, i

będziemy potrzebować myśliwcow. Niech będą X-wingi. Sprawdźcie też, czy Thaal

ma tu kochankę. - Voort rozejrzał się po grupie i wziął głęboki oddech. -

Uśmiechnijcie się. Mamy go w garści. Generał już jest nasz.

ROZDZIAŁ 28

DEMOBIL SAGGOVALA, KURATOOINE

Na przystojnej twarzy Turmana nowożeńca malował się wyraz lekkiego

Strona 125

Aaron Allston - Cios łaski

zaciekawienia.

- Jak mowisz? Kupić czy ukraść?

Wraz z Voortem, Myri, Treyem i Thaymesem stali na lądowisku dużej, ulokowanej w

przeważającej części na świeżym powietrzu firmy na połnoc od Kura City,

niedaleko od kopalni odkrywkowej. Parking był zastawiony pojazdami z demobilu.

Część z nich to były prototypy, ktore nie trafiły w gust testujących je

żołnierzy - jak na przykład czołgi repulsorowe, opancerzone pojazdy transportowe

wyposażone w dodatkowe panele boczne, ktore wyglądały, jakby przewiercił

się przez nie roj insektow, czy śmigacze z otworami umożliwiającymi zamontowanie

w podwoziu systemow modułowych, ktore jednak nie sprawdziły się w akcji.

No i myśliwce z bazy orbitalnej. Niektore stare i tak mocno zniszczone, że aż

oklapły im skrzydła. Ale były też modele z czasem

wycofane z produkcji, jak cztery klasyczne Incomy T-65 X-wingi, przy ktorych

stały teraz Widma.

Voort popatrzył na Treya, ktorego głowa zniknęła w otworze za otwartą klapą z

boku kadłuba.

- Jesteś pewien co do tych dwoch, Mięśniaku?

- Hę? - Trey wyjął głowę i spojrzał na Voorta. - A, tak. - Zamknął klapę. -

Trochę się przy nich napocę, ale są w dobrym stanie. Lasery i deflektory

działają.

Usunięto tylko wyrzutnie torped protonowych. Tak, mogę im dość szybko przywrocić

sprawność bojową. Tym pozostałym też... ale do tego potrzebowałbym dobrych

sześciu miesięcy i ślicznej Twi'lekanki asystentki.

Voort się zastanawiał.

- Chętnie bym je wykradł... - mruknął.

Myri poweselała.

- Co za dużo, to niezdrowo. I tak jesteśmy mocno rozproszeni. A takiego numeru

miejscowe władze nie puściłyby płazem. Nie możemy zwracać na siebie uwagi.

- Voort upewnił się, że pozostali zrozumieli podwojne znaczenie jego słow.

Pokiwali głowami.

Stojący kilka metrow dalej sprzedawca rozpogodził się, widząc wyraźnie pozytywny

język ciała Widm. Był krągłym Besaliskiem, noszącym drogi garnitur i

pomarszczony,

jedwabny śliniaczek. W miejsce lewego gornego i prawego dolnego ramienia miał

wszczepione staromodne, mechaniczne protezy. Przywołał na twarz przyjazny

uśmiech, demonstrujący absolutną pewność siebie.

Voort klepnął Turmana w plecy.

- Bierz go.

- A czym zapłacę?

- Promem ze „Wstrząsającego”.

Myri nadąsała się ostentacyjnie.

- Ojeeej! Moj prom dla nowożeńcow?

Voort wzruszył ramionami.

- Ale w zamian za dwa X-wingi.

Myri klepnęła swojego przyszywanego męża w plecy.

- Bierz go.

Turman odmaszerował, gotow na starcie z nowym przeciwnikiem.

Voort zwrocił się do Thaymesa.

- Teraz ty. Od kiedy opuściliśmy bazę, szczerzysz się jak masker Laboranta.

Gadaj.

Thaymes posłał im porozumiewawcze spojrzenie.

- Podziwiajcie mnie i chwalcie. Właśnie potwierdziłem, że Kuratooine to punkt

docelowy Thaala. I znam jego nową tożsamość. To Thadley Biolan.

Voort zmarszczył czoło; tylko Myri wiedziała, co to dokładnie znaczy.

- Nie słyszałem już przypadkiem tego nazwiska?

Thaymes pokiwał głową.

- To jeden z około tysiąca przedsiębiorcow, o ktorych wspominają raporty

biznesowe i profile inwestycyjne. Dzierżawi stanowiska dla transportowcow na

orbitalnej

stacji. Tak samo jak bogacze, ktorzy nie chcą narażać swoich dzieci na porwanie,

unika prasy i rzadko pojawia się na zdjęciach czy nagraniach, ale kilka

udało mi się wygrzebać. -Otworzył datapad; na jego ekranie wyświetlało się już

jakieś zdjęcie.

Przedstawiało dobrze zbudowanego, trzymającego formę mężczyznę, ktorego budowa

ciała sugerowała, że gdyby porzucił ćwiczenia, szybko dorobiłby się brzuszka.

Miał żołtą skorę, czarne oczy i gładkie, pozbawione zmarszczek czoło. Gęste

włosy i czarna broda oraz wąsy nie pozwalały się domyślić, jak wygląda bez

zarostu, ale Voort bez trudu wyobraził sobie niezarośniętą twarz Thaala.

Strona 126

Aaron Allston - Cios łaski

Potarł podbrodek.

- A więc jego zmieniony profil genetyczny obejmuje geny odpowiedzialne za żołtą

skorę. To mniej bolesna metoda niż wytatuowanie całego ciała.

Myri wzdrygnęła się na samą myśl, jak wielki bol musi towarzyszyć tak poważnej

operacji.

- Zdjęcie zrobiono na Kuratooine?

- Nie - powiedział Thaymes z pewnością siebie. - Był tutaj najwyżej raz, trzy

lata temu, gdy oddawali bazę do użytku.

Utkwiła w nim spojrzenie.

- Więc skąd pomysł, że zaszyje się właśnie tutaj? Na pewno w całej galaktyce ma

wiele wynajętych lub wykupionych posiadłości.

- Pomysł podsunął mi raport Buźki o kochance Thaala. Wziąłem pod lupę ich samych

i żonę generała, Zehrinne, zestawiłem ich dane ze sobą i wreszcie doszedłem,

co ich wszystkich łączy. - Thaymes przejechał palcem po ekranie i wywołał

zdjęcie kobiety.

Voort pomyślał, że musi być z niej prawdziwa piękność, skoro na jej widok Trey

aż wstrzymał oddech. Można było odnieść wrażenie, że patrzy wprost na niego:

czerwonoskora Twi'lekanka z lekko pochyloną głową skierowaną ku holokamerze. Jej

usta układały się

w zaczątek uśmiechu, w oczach zaś kryła się obietnica namiętności i, być może,

niebezpieczeństwa. Uwagę zwracała biała tunika z głębokim dekoltem.

Trey pokręcił głową z niedowierzaniem.

- Nawet uszy ma doskonałe. Kto to?

- Koy’tiffin. Twi’lekańska aktorka urodzona sześćdziesiąt lat temu. W początkach

kariery w holofilmach powierzano jej role klasycznej twi'lekańskiej piękności

- niewolnicy-tancerki, pogodnej artystki albo femme fatale. Poźniej

zainteresowała się teatrem. Występuje po dziś dzień. A teraz popatrzcie: tak

wyglądała

Zehrinne Thaal w wieku dwudziestu lat. - Przeskoczył do kolejnego zdjęcia.

Pokazywało byłą modelkę w czasach jej młodości, z długimi, nieuczesanymi włosami

i naiwną miną. Była uderzająco podobna do Koy’tiffin.

- A tutaj mamy Cadrin Awel i Keurę Fallatte. - Pokazał im dwa kolejne zdjęcia,

tym razem przedstawiające kobiety rasy ludzkiej: blondynkę w plenerze i

ciemnoskorą dziewczynę o szelmowskim uśmiechu. Owal twarzy, kości policzkowe,

usta, rozstaw oczu - wszystko to było żywymi kopiami twi'lekańskiej gwiazdy.

- Thaal należy do ludzi, ktorzy zakochują się w swojej wizji kobiety i potem

dobierają sobie takie partnerki, ktore pasują do tej wizji... A kiedy one

się zmieniają on też je zmienia.

Myri prychnęła.

- Pozbywa się ich, gdy zaciera się podobieństwo, tak?

- Zacząłem więc szukać kobiet w odpowiednim przedziale wiekowym, ktorych twarz

miałaby cechy Koy’tiffin. Wyniki posegregowałem według miejsc, ktore Thaal

osobiście odwiedził w ciągu ostatnich kilku lat, i planet, ktore mogł wybrać

jako przystań. A oto kto wyskoczył na pierwszym miejscu. - Pokazał następną

klatkę.

Obraz, ktory się pojawił, pochodził z nagrania i pokazywał uroczą długowłosą

brunetkę w wieku około dwudziestu lat, ubraną w błyszczącą suknię balową bez

rękawow. Przy takim stroju dziwnie wyglądał trzymany przez nią akustyczny

instrument strunowy. Wydawała się całkowicie skoncentrowana na skomplikowanej

melodii, ktorą grała. Wnioskując po otoczeniu, występ odbywał się na scenie, pod

gołym, nocnym niebem. Datapad nie odtwarzał dźwiękow, więc Voort mogł

się tylko domyślać, co dziewczyna gra.

- To Ledina Chott. Urodziła się na Kuratooine, jest piosenkarką i ma status

miejscowej gwiazdki. Osiemnastolatka. Tabloidy donoszą że od kilku miesięcy

utrzymuje kontakt z transportowym magnatem, ktory wręcz zasypuje ją prezentami,

chociaż nie poznała go jeszcze osobiście. To mnie skłoniło do przyjrzenia

się potentatom, ktorzy mają swoje interesy na Kuratooine, a wreszcie udało się

zestawić twarz Thaala z Thadleyem Biolanem.

- Dobra robota. - Voort wpatrywał się w zapętlone nagranie Lediny Chott. -

Musimy się tylko upewnić. Mięśniak, razem ze Strażniczką włamiecie się do jej

mieszkania i poszukacie nagrań, ktore przesłał jej „Thadley”. Przyjrzymy im się.

Będzie okazja lepiej poznać jego nową tożsamość.

Trey uśmiechnął się szeroko i dwuznacznie.

- Nie zamontujesz tam żadnych kamer - zastrzegł Gamorreanin.

- Trudno. - Trey spoważniał nagle.

Wrocił Turman.

- Facet chce obejrzeć prom.

Poźnym wieczorem, gdy słońce zniknęło już za horyzontem, a księżyce rozpoczęły

Strona 127

Aaron Allston - Cios łaski

wędrowkę po niebie, oświetlając powierzchnię Kuratooine i gdy większość

Widm zajęła się własnymi sprawami, do laboratorium Scuta zapukał Voort.

- Proszę. - Głos Scuta jak zwykle nie wyrażał żadnych emocji.

Zatrzeszczał najwyższy stopień krotkich duraplastowo-drewnianych schodkow, gdy

Voort wszedł do środka. Za drzwiami znalazł się mały, łudząco niewinnie

wyglądający pokoj socjalny, w ktorego głębi znajdowały się drzwi

prowadzące do laboratorium. To do nich skierował się Voort.

Laboratorium zajmowało większość powierzchni budynku. Na bocznych połkach

umieszczono małe i duże transpastalowe pojemniki z probkami tkanek, a w koszach

zajmujących dwa z trzech stołow bulgotały fragmenty skory lub mięsa, zanurzone w

płynie przyspieszającym rozrost. Unoszące się w powietrzu zapachy były

rownie apetyczne jak w huttańskiej stacji kosmicznej, ktorą Voort miał okazję

niedawno odwiedzić.

Scut, w swoim ludzkim kamuflażu, stał przy trzecim ze stołow, na ktorym leżało

czyjeś ciało. Wyglądało, jakby ktoś usunął z niego wnętrzności i pozwolił

się mu zapaść. Skora miała czerwonawobrązowy odcień i wyrastały z niej krotkie

kolce - na pierwszy rzut oka

niezbyt ostre, ale na pewno pełniące funkcje obronne. Z łokci, kolan i knykci

wystawały dłuższe i ostrzejsze narośle. Na czole rzucały się w oczy groźnie

wyglądające rogi.

Voort nigdy nie widział podobnej twarzy. Oba oczodoły chowały się głęboko pod

potężnymi łukami brwiowymi. Brakowało nosa; za to tuż pod oczami znajdowała

się dolna szczęka, szeroka i masywna, przypominająca rozdzielony na części

talerz. W ustach można było dostrzec krwistoczerwone fałdy przypominające zęby.

Głowa była wystarczająco duża, by pomieścić ludzką czaszkę.

Voort uważnie przyjrzał się ciału.

- To wersja ostateczna?

Scut pociągnął za fragment skory na klatce piersiowej, ktora otworzyła się

wzdłuż pionowej linii, wcześniej niewidocznej, biegnącej od szyi stworzenia

aż po miejsce, w ktorym mieściłby się ludzki pępek. Towarzyszył temu wilgotny

odgłos.

Nie patrząc na Voorta, Scut pochylił się nad ciałem i wsunął głowę do pustej

klatki piersiowej. Gdy odpowiadał, jego głos niosł się głucho:

- Jeszcze nie. Rozmiarami pasuje do Turmana, ale mam drobny kłopot z

ustabilizowaniem cyklu życiowego. Ta akurat wersja pożyje jakieś dwa dni. Jeśli

potrzebujesz

tygodnia, niezbędne będą modyfikacje. - Wyciągnął głowę ze środka i popatrzył na

Voorta. - Trzydzieści osiem procent jego genow pochodzi od kuratooiniańskiego

skorupiaka. Wcześniej nie miałem okazji z nimi pracować. To dość złożony

organizm.

- Wierzę w ciebie.

- Przesiedziałem tu całe popołudnie i wieczor. Jakieś wieści?

- Mięśniak i Strażniczka zdobyli nagrania Thadleya Biolana. Właśnie je

analizują. Thaymes dokopał się kilku informacji na jego temat. Podobno urodził

się

na Alderaanie, ale dorastał na pokładach statkow, a potem stworzył własną flotę

transportową przemierzającą Rubieże i Nieznane Regiony. Pasuje jak ulał

do profilu tożsamości opracowanego przez Usana.

- To dobrze. - Scut puścił skorę stworzenia. Szew zaczął się zamykać od dołu ku

gorze, na wzor błyskawicznie gojącej się rany. - To nie o kombinezonie

chcesz pogadać, prawda?

- Nie. Raczej o tym, co zamierzasz zrobić. O tym, jak chcesz doprowadzić do

śmierci wszystkich Widm.

Scut teatralnym gestem popatrzył w sufit, jakby chciał powiedzieć: „Znowu się

zaczyna”.

- Bo jestem Yuuzhaninem, tak? A nasz gatunek to niszczyciele, brutale i potwory,

prawda?

- Nie w tym rzecz. Chodzi o to, że jako dowodca nie mam twojego poparcia.

Voort rozejrzał się za krzesłem, ale żadnego nie znalazł. Oparł się

ościanę w umyślnie nonszalancki sposob.

- Uważasz, że nie nadaję się na lidera. A to oznacza, że w terenie

zakwestionujesz każdą moją decyzję. Ponieważ czasu mamy niewiele, może to

poskutkować

błędem, przekręceniem rozkazu albo podjętą w ostatniej chwili decyzją o odmowie

jego wykonania.

- Nie mogę zrezygnować ze swoich racji. - Scut wrocił do pracy nad neoglithem

maskerem, obserwując, jak skora sama się zrasta.

- Czyli przypuszczasz, że lepiej potrafisz ocenić sytuację.

Strona 128

Aaron Allston - Cios łaski

Scut wzruszył ramionami.

- Nie przypuszczam. Ja to wiem.

- Za dwa dni zjawi się tu twoj ojciec. To dlatego twoje instynkty obronne

zaczęły szaleć. Scut, muszę ci za wszelką cenę udowodnić, że z nas dwoch to ja

mam rację, a ty się mylisz. Jeśli mi się nie uda, ryzyko, że z twojego powodu

ktoś z nas straci życie, zacznie rosnąć w postępie geometrycznym.

Scut nie odpowiedział; odwrocił swoją pozbawioną wyrazu twarz ku Voortowi i

utkwił w nim spojrzenie czarnych yuuzhańskich oczu.

- Przyznaję, że ostatnio przestałeś bredzić - mruknął w końcu.

- Przestałem. A żebyś poczuł się bardziej swobodnie, dorzucę coś jeszcze. Na

Vandorze-3 miałeś rację, mowiąc, że nienawidzę waszego gatunku.

- Wiem. - Scut przeszedł do kolejnego stołu. Leżąca na nim tuba z białego metalu

była wypełniona czerwonawym płynem. Scut zanurzył w nim dłonie i rozprowadził

go rowno aż do wysokości łokci. Płyn nie spływał po skorze ani z niej nie

skapywał. - To środek neutralizujący - wyjaśnił. - Blokuje soki trawienne

pokrywające

wnętrze prototypu Ambassa.

- Tego, ktory będzie nosił Turman?

- Tak. To kolejny z problemow, ktory staram się rozwiązać: jak zmodyfikować jego

budowę, żeby Turman nie został przez ten czas strawiony.

Voort prychnął.

- Wracając do tematu... - dodał. - Kiedy przebywałeś pośrod Yuuzhan jako

Zhańbiony, to czy obawiałeś się o los swojego gatunku? Bałeś się, że może

wyginąć?

- Nie.

- A gdy zamieszkałeś z Cheemsami?

- Też nie... - Scut się zawahał. - Oni nie pozwalali, żeby informacje o wojnie

dotarły do moich uszu. Miałem się tylko uczyć. Nie jesteś pierwszym, ktory

nienawidzi Yuuzhan. Wielu przyjacioł odwrociło się od moich rodzicow, gdy mnie

zaadoptowali.

- Scut, ja brałem udział w tej wojnie. Nie na linii frontu, ale tuż poza nią.

Włamywałem się do tych dziwacznych yuuzhańskich budowli. Widziałem, co robią

ze zniewolonymi ludami. Ze światami, ktore podbili. A gdy wracałem na naszą

stronę frontu, wokoł siebie widziałem grozę i bol na twarzach obywateli Nowej

Republiki. Ci ludzie byli święcie przekonani, że wkrotce czeka ich bolesna

śmierć i że tuż po nich zginie cała cywilizacja. Że oni sami i wszystko, co

ich otaczało, co im towarzyszyło do tej pory, co kochali i szanowali - że to

zostanie zapomniane. Na zawsze.

Scut zaczął zdzierać z ramion żel. Schodził jak rękawiczka. Przytrzymał zdjęte

płaty nad srebrnym cylindrem; jego gorna część otworzyła się i zamknęła,

gdy tylko wrzucił żel do środka.

- Po wojnie rodzice powiedzieli mi, że oni też się tak czuli. Ale pilnowali,

żebym ja i ich dwojka dzieci, chłopiec i dziewczynka, nie przeżywali tego

samego.

Voort pokiwał głową.

- Tak wyglądało pięć lat mojego życia. Traciłem przyjacioł i patrzyłem, jak

wszechświat, jakim go pamiętałem, pożera rak wojny. Wtedy też zginęła jedyna

osoba, ktorą traktowałem jak członka rodziny.

- Runt?

Voort przytaknął.

- Czy to dziwne, że gdy myślę o Yuuzhan Vongach, wracam myślami do tych

wydarzeń?

- Nie. Nie ma w tym nic dziwnego. Nie osądzam cię, ale... zachowujesz się

nieracjonalnie. A w naszym fachu ludzie giną z tego powodu. Tak mi powiedziała

Bhindi i sam wywnioskowałem z zasłyszanych opowieści.

- Rozumiem. - Voort odsunął się od ściany. - A więc dochodzimy do sedna sprawy.

Posłuchałbyś Bhindi, ale nie mnie, prawda?

- Zgadza się.

- Nie zważając na fakt, że jej nieracjonalne postępowanie doprowadziło do

czyjejś śmierci?

Scut zmarszczył brwi, ktore już wcześniej układały się w złowieszczy łuk. Teraz

sprawiał wrażenie sędziego przymierzającego się do wydania wyroku śmierci.

- Sądzisz, że przyczyniła się do śmierci Buźki Lorana?

- Nie, do własnej.

- To jest... jak to nazywa Sharr? Przeniesienie. Swoje wady widzisz u innych.

- Bhindi była moją przyjaciołką. - Choć implant nadawał głosowi Voorta przyjazny

ton, w jego prawdziwym głosie brzmiała siła. - Kochałem ją i szanowałem.

Ale od czasu naszej pogaduszki na Vandorze-3 dużo myślałem i doszedłem do

Strona 129

Aaron Allston - Cios łaski

wniosku, że popełniła serię irracjonalnych błędow, ktore w ostatecznym

rozrachunku

doprowadziły do jej śmierci. Gdyby nadal dowodziła, misja na Kuratooine rownież

zakończyłaby się katastrofą... a ty nie masz jeszcze dość doświadczenia,

żeby to zrozumieć.

- Muszę się przewietrzyć. - Scut wyminął Voorta i ruszył do drzwi. - Przekonaj

mnie.

Gdy znaleźli się na zewnątrz, ruszyli bezdrzewną ścieżką otaczającą budynki.

Wysoko nad nimi stacja Skifter, malutki obiekt w kształcie koła ze szprychami,

dryfując spokojnie, przemknęła przed obliczem większego księżyca.

Voort przyglądał się jej, idąc.

- Jeśli uważnie się przyjrzysz, łatwo zauważysz, jakie błędy popełniła. Po

pierwsze: „Wstrząsający”. Mogliśmy opracować dziesiątki innych planow ataku,

a każdy dawałby nam jakieś szanse. To prawda, że chcieliśmy uniknąć zabijania

niewinnych żołnierzy Sojuszu. Ale rownie dobrze mogły nas ścigać Skokopsy.

Albo Thaal, ktory przyznałby się do winy i wręcz prosił się o posłanie mu

rakiety. Nie byliśmy przygotowani do walki, tylko do tego, żeby podwinąć pod

siebie ogon i uciec. Wiesz dlaczego?

Scut pokręcił głową.

- Nie mam pojęcia.

- Odpowiedź ukrywają ostatnie słowa Bhindi. Sprobuję ci to wytłumaczyć. Cała

wasza szostka przekradła się do bazy Skokopsow na Vandorze-3. Taką misję Bhindi

powinna była powierzyć Jesmin i Treyowi. Albo Jesmin i Turmanowi. Tymczasem do

budynku weszła

piątka Widm. To dlatego system nas oflagował, jak to ujął Trey, i dlatego

zwaliły nam się na głowę Skokopsy. Dlaczego Bhindi podjęła taką decyzję?

- Nadal nie wiem. - Scut sprawiał wrażenie zaintrygowanego.

- Podczas ucieczki na gorę Lyss skleciliśmy naprędce plan. Jesmin wyprowadziła

Myri poza zasięg zagłuszania, żeby ściągnęła posiłki. Pomysł dobry, w

ostatecznym

rozrachunku wypalił. Bhindi i Huhunna zajęły się pościgiem i odwrociły uwagę

przeciwnika. Czy Bhindi powinna była brać udział w tej akcji?

- Nie. - Scut zmarszczył brwi. - Ale może nie wiedziała, kto będzie się lepiej

nadawał, bo nie znała Widm Sharra. Ty nas zapytałeś, kto jest najlepszym

pilotem, ona zaś powinna zapytać, kto najlepiej radzi sobie w terenie. Wtedy

padłoby na Wrana. Albo i na ciebie, biorąc pod uwagę twoje doświadczenie.

Bhindi była najgorszym możliwym wyborem. - Wniosek, ktory sam się nasunął,

wyraźnie go zaskoczył.

Voort skręcił, żeby ominąć urwisko.

- Więc w ktorym momencie Bhindi zachowała się nieracjonalnie?

Scut potrzebował dłuższej chwili, by znaleźć odpowiedź.

- To te jej ostatnie słowa: „Zabierzcie te dzieciaki do domu”.

- Tak. Zgadza się. Przez kilka ostatnich lat zgubiła gdzieś swoj obiektywizm,

gdy w grę wchodziło narażenie ludzkiego życia -szczegolnie, jeśli chodziło

o młodych. Założę się, że z entuzjazmem podjęła się odbudowania zespołu Widm. To

była dla niej szansa, żeby wrocić do gry, żeby, bo ja wiem... udowodnić,

że decyzja

o rozwiązaniu eskadry była błędna. Ale gdy zebrała zespoł i okazało się, że

większość jego członkow jest jeszcze bardzo młoda, gorę wzięła nadopiekuńczość.

Nie chciała narażać życia dzieciakow, a gdy skończyły się możliwości, sama

wystawiła się na strzał.

i zginęła.

- Możliwe.. że masz rację.

- I tylko ja byłem na tyle bezstronny i doświadczony, żeby to dostrzec. - Voort

westchnął ciężko. - Ale było za poźno. Wyszedłem z wprawy, nie myślałem

jak żołnierz.

- A ty jesteś gotow narazić życie dzieciakow? Zrobić to, czego nie potrafiła

zrobić Bhindi?

- Chciałbym, żeby odpowiedź brzmiała: nie. Ale jest inaczej. Mamy zadanie do

wykonania. Musimy wyeliminować Thaala. To

będzie kolejny cios łaski. Zabijemy istotę, ktorą stał się Thaal, by on nie

zdążył swoją zdradą doprowadzić do śmierci innych.

- Chyba o to chodzi - przytaknął Scut. Przystanął i spojrzał w mroczną otchłań

spowitej w cienie kopalni. - Dam ci szansę. Masz moje poparcie jako przywodca.

Voort rownież się zatrzymał.

- Dziękuję.

- Ale musisz coś zrozumieć. - Kopnięty przez Scuta kamyk przeleciał nad

krawędzią urwiska. Minęły dwie sekundy, nim dobiegł ich odgłos głuchego

Strona 130

Aaron Allston - Cios łaski

stuknięcia,

gdy uderzył o skałę na dnie kopalni. -Ojciec opowiadał mi o spotkaniu z Widmami,

kiedy byłem jeszcze małym dzieckiem. Zdawał sobie sprawę, że ich celem

było wyeliminowanie admirała i zniszczenie fabryki broni biologicznej.

Wykorzystali go do realizacji swojej misji... Ale także uratowali mu życie, choć

nie musieli, bo mogło to ich wiele kosztować.

- Tak było.

- A mimo to postanowili go uratować. Dorastałem z takim przeświadczeniem. Nie

spotkałem nikogo, kto brał udział w tamtej operacji, aż wreszcie zwerbowała

mnie Bhindi i usłyszałem, że poznam Gamorreanina gadułę. - Przerwał, probując

uporządkować myśli. -Pogubiłem się. Chciałem powiedzieć, że chcę, żebyś dorownał

tamtym Widmom.

- Zgoda. - Nagle Voort poczuł zawrot głowy, a zdania wypowiedziane przez Scuta

rozpadły się na części i uformowały w jego umyśle kolumny, jak szeregi liczb.

Gdy je podliczył, wszystko nabrało sensu.

...opowiadał... o spotkaniu... byłem jeszcze małym dzieckiem... z takim

przeświadczeniem... Nie spotkałem nikogo... Gamorreanina gadułą...

Żołądek podszedł mu do gardła. Pochylił się, oparł dłonie na kolanach i wziął

kilka niepewnych oddechow.

- Voort? - zaniepokoił się Scut.

- Wszystko w porządku.

Voort przypomniał sobie, w jaki sposob Scut zawsze na niego patrzył. W jego

oczach odbijała się hardość, obojętność i nienawiść. Dla niego to zawsze były

oczy Yuuzhanina. Co prawda przez te piętnaście lat od zakończenia wojny

wielokrotnie widywał taki wyraz oczu u istot nienależących do tej rasy.

Na przykład u swoich studentow. Ich spojrzenia wyrażały bunt i pogardę, dając

wyraźnie do zrozumienia, że on nie ma prawa ich tu trzymać i mowić im, co

mają robić.

Scut dołączył do Widm, bo chciał się stać taki jak bohaterowie jego dzieciństwa,

i - kto wie - może nawet tych bohaterow spotkać.

Voort był jednym z nich.

Był czyimś bohaterem.

A on, Voort, spojrzał Scutowi prosto w oczy i wmawiał mu, że ten jest potworem.

- Voort?

- Nic mi nie jest. To tylko efekt uboczny starzenia się. - Voort się

wyprostował. - Dzięki za wsparcie, Scut.

- Służę uprzejmie.

- Scut?

- Tak?

Voort wyciągnął do niego rękę.

- Witaj w Eskadrze Widm.

ROZDZIAŁ 29

Myśliwce wroga przechwyciły X-wingi na długo, zanim te miały szansę dotrzeć do

Tildinu, mniejszego i niemal całkowicie opustoszałego księżyca Kuratooine.

Początkowo były tylko odległymi punkcikami na radarze, poruszającymi się po tym

samym kursie co X-wingi, tyle że setki kilometrow za nimi. Stopniowo się

zbliżały, aż wreszcie czujniki zdołały zidentyfikować klasę statkow. Wreszcie

podleciały na odległość kilku kilometrow, a wtedy droid astromechaniczny

mogł zrobić im zdjęcia, ktore następnie pokazał Myri i Voortowi.

Myri popatrzyła na obraz wyświetlany na ekranie. Podążający za nią chyłkiem

myśliwiec przypominał X-winga w trybie bojowym, ktory w tajemniczych

okolicznościach

zgubił gorną parę skrzydeł. To, co pozostało, składało się z dziobu i kadłuba

X-winga, połączonego z parą zablokowanych, skierowanych ku dołowi skrzydeł.

Tak, to jest E-wing. Pomalowany na brązowo i z wyraźnie odrożniającymi się na

tym tle, białymi, stylizowanymi zębami wzdłuż dzioba.

Udając, że dopiero teraz zauważyła śledzący ją statek, Myri włączyła

komunikator.

- Mamy towarzystwo, skarbie.

Voort odpowiedział jej głosem przepuszczonym przez implant, ktory tłumił jego

gamorreańskie pochrząkiwania:

- Przydałyby się nagrania z lotow probnych. Można ich zapytać

opomoc.

Komunikator Myri zatrzeszczał i męski głos wrzasnął, zagłuszając słowa Voorta:

- Nierozpoznany pojazd zbliżający się do Tildin ma się zidentyfikować!

- Nierozpoznany? - warknęła gniewnie Myri. - Zgłosiliśmy ten przelot na stacji

Rimsaw i w Kontroli Lotow Kura City. W każdym punkcie potrzebne były inne

dokumenty!

Strona 131

Aaron Allston - Cios łaski

- Z nami nikt tego nie ustalał. Powtarzam, zidentyfikuj się. Zostaliście

namierzeni. - Nie kłamał; czujniki Myri wskazywały, że ścigający ją myśliwiec

mogł ostrzelać jej X-winga z laserow lub posłać za nią rakiety.

Voort włączył się do rozmowy zaskakująco łagodnym głosem:

- Słonko, może lepiej ich posłuchajmy.

- Dobrze, już dobrze. Co za świństwo. - Myri przełączyła się na komunikację

wewnętrzną i wydała polecenia swojemu R2, łuszczącemu się, szaremu droidowi,

ktoremu Trey z wielkim trudem przywrocił funkcjonalność. - Kudłaty, prześlij

temu dupkowi paczkę numer jeden. - Przełączyła się na łączność ogolną i nadała

swojemu głosowi słodki ton. - Mowi Rima Farstar, a ten koleżka za mną ten w

śmiesznym kostiumie, to Matran Farstar. Robimy probny przelot nad waszym

księżycem

na potrzeby holofilmu, ktory nakręcę, gdy tylko reszta sponsorow wpłaci obiecane

pieniądze, bo jak dotąd jakoś ich nie zobaczyłam. Dni mijają a pieniądze

nie wpływają aktorzy nudzą się jak mopsy...

- Powiedziałaś „w kostiumie”?

- Tak powiedziałam? A, no tak. Chodzi o kostium Matrana. Mało co widzi przez tę

maskę. Słowo daję, jeszcze przywali w ścianę krateru.

- Utrzymuj kurs i prędkość. Zbliżam się na odległość umożliwiającą

identyfikację.

Na twarzy Myri pojawił się uśmiech.

- Identyfikację czego? To bardzo nieokreślona formuła. Wiem, bo musiałam

dogłębnie poznać gramatykę, gdy pisałam scenariusz.

- Proszę zachować ciszę radiową.

Myri podejrzewała, że pilot chętnie dodałby: „Bo cię zestrzelę”. Ale na takie

groźby nie mogł sobie pozwolić. Ktoś mogłby to nagrać i zgłosić. Najwyraźniej

nawet Skokopies wiedział, kiedy powinien trzymać język za zębami.

Pierwszy z E-wingow szybko zmniejszył dystans dzielący go od myśliwca Voorta i

zajął pozycję tuż za nim i trochę wyżej - klasyczny manewr wykorzystywany

podczas potyczek powietrznych. Pozostał w tej pozycji przez dobre poł minuty, po

czym przyspieszył i powtorzył manewr nad maszyną Myri.

Poluzowała nieco pasy, obrociła się w fotelu, by popatrzeć na pilota E-winga, i

posłała mu buziaka.

- Rimo Farstar! - W głosie pilota było niezadowolenie. - Potwierdź, że drugiego

X-winga pilotuje Gamorreanin.

- Czyli nie muszę już utrzymywać ciszy radiowej?

- Nie! Potwierdź tylko... rasę swojego skrzydłowego.

- Kiedy to człowiek, po prostu nosi taki kostium. Czyżbym zapomniała o tym

wspomnieć? Tamten pilot mało co widzi przez dziury w masce. - Myri usiadła

prosto

i ciasno zapięła pasy. - Ten kostium jest naprawdę niewygodny, no i człowiek

strasznie się w nim poci. Znasz legendę o Latającej Świni? Taki tytuł będzie

nosił moj film.

- Nie potwierdzam.

- „Nie potwierdzam”? Uwielbiam to wyrażenie. Muszę je wykorzystać w filmie. To

bardzo stara historia, wiesz? Z czasow wojny przeciwko Imperium. Ludzie

zgłaszali co chwila, że widzieli gamorreańskiego pilota. Coż to za wspaniała

opowieść! Pomyślałam, że warto ją zekranizować. Zrobię z tego holodramat

albo holokomedię. Jeszcze nie zdecydowałam. A ty jak myślisz?

- Masz zezwolenie na kontynuowanie lotu. - E-wing odbił w bok, wykonując

zdecydowanie zbyt trudny manewr jak na tak spokojną sytuację. Jego skrzydłowy

rownież zmienił kurs, dołączając do lidera w drodze powrotnej na Kuratooine.

Myri obserwowała, jak się oddalają. Uśmiech zniknął z jej twarzy, zastąpiony

surową miną. Przełączyła komunikator na niski poziom

energii i zaczęła nadawać szyfrem na rzadko używanej częstotliwości.

- Słyszałeś to? Nie mają tutaj jurysdykcji; to sprawa dla Dowodztwa Myśliwcow.

Nawet się nie przedstawili, czyli nie mieli prawa tego robić. Ten szczurzy

przydomek, ktory sobie przybrali, świetnie do nich pasuje!

- Skup się na ćwiczeniach, Szulerko - wtrącił rzeczowo Voort.

- Najchętniej bym ich rozwaliła. Nie powinni pilotować nawet latającej budy z

żarciem.

Tildin był całkowicie opustoszały, gdy dotarli na miejsce. Myri dostrzegła

stację z czujnikami wycelowanymi w Kuratooine, ale na rozkaz Voorta obrała kurs

w przeciwnym kierunku. Połowa księżyca była skąpana w świetle, druga połowa w

mroku.

Voort wybrał długi na kilkaset kilometrow pas ziemi na oświetlonej części.

- Będziemy ćwiczyć śledzenie w terenie. Musimy się dobrze przygotować przed

lotem na stację Skifter.

Strona 132

Aaron Allston - Cios łaski

- Co dostanę, jeśli cię pokonam?

- Starczy tych głupot, Szulerko. Sytuacja jest naprawdę poważna.

Myri też spoważniała.

- Tak jest, sir.

- Ale ładnie załatwiłaś te Skokopsy.

- Dziękuję, sir.

Tymczasem na powierzchni planety, na niewysokiej gorze wznoszącej się między

bazą Chakham a Kura City, dwie kobiety Skokopsy - jedna rasy ludzkiej, druga

quarreńskiej - przyglądały się niewielkiej antenie do komunikacji

nadprzestrzennej, wystającej z kamienistego, bezdrzewnego kawałka ziemi. Antenę,

wyposażoną

w talerz z durastalowej siatki o średnicy dziesięciu metrow, przygniatało

przewrocone drzewo. Było raczej nieduże w porownaniu z innymi drzewami rosnącymi

wokoł i najwyraźniej nie przetrzymało ktorejś wichury. Martwy pień do połowy

leżał w zagłębieniu gruntu.

Droid naprawczy, wzrostem ledwie sięgający pasa człowieka, z głową w kształcie

ustawionego w pionie, okrągłego talerza z umieszczonym na nim pojedynczym

czujnikiem optycznym, leżał właśnie pod pniem w miejscu, gdzie stykał się on ze

skałami otaczającymi antenę. Przygnieciony do ziemi, panicznie machał

rękami. Z jego syntezatora głosu dobiegał ciąg melodyjnych dźwiękow, ktore

rownie dobrze mogły oznaczać wołanie o pomoc, jak i droidzie przekleństwa.

Quarrenka wybuchnęła śmiechem. Dźwięk, przepuszczony przez zasłaniające jej usta

macki, wydawał się dziwnie stłumiony.

- To by wyjaśniało te zakłocenia - powiedziała.

Kobieta pokręciła głową, wyraźnie przygnębiona koniecznością polegania na pomocy

droidow. Przystanęła, wsunęła ręce pod pień i dźwignęła. Drzewo uniosło

się raptem o poł metra, ale to wystarczyło, żeby droid się spod niego wydostał.

Wstał i oskarżycielskim gestem wskazał drzewo, nie przestając ciskać na

nie gromow.

Quarrenka przerwała jego tyradę.

- Co tu się stało?

Droid oparł ręce w miejscu, gdzie człowiek miałby biodra, i zaczął jazgotać.

- Jak to nie wiesz? - zapytała Quarrenka.

Kobieta popatrzyła na nich z niedowierzaniem.

- Naprawdę nie wie?

Quarrenka wzruszyła ramionami.

- Mowi, że dostał się tu tunelem dostępowym dla droidow. Gdy byłjakieś

pięćdziesiąt metrow stąd, został awaryjnie wyłączony. Obudził się już pod

drzewem.

Kobieta przewrociła oczami.

- Chyba już wiem, co się stało. Przylazł tu, upadło na niego drzewo, a on się

zresetował. Gdy znowu zaczął funkcjonować, wspomnienia nałożyły się na siebie

albo uległy zatarciu.

- Pewnie masz rację.

- Pomoż mi z tym drzewem, jest za ciężkie dla droida.

Wspolnymi siłami wyciągnęli pień z zagłębienia, w ktorym znajdowała się antena.

Droid cały czas podsuwał rady, ktore przynosiły efekt odwrotny od zamierzonego,

i ubolewał, że kobiety nie wierzą w jego wersję wydarzeń.

Wreszcie kobiety i droid odeszli, gniotąc pod stopami liście z gracją godną

pijanych banth.

Minęły dwie minuty, zanim Jesmin wstała, zrzucając na ziemię płaszcz maskujący

wraz z przykrywającymi go liśćmi.

Ukryta obok Huhunna rownież się podniosła. Wypowiedziała tylko jedno słowo:

kriiikkraaakruuump. Ta onomatopeja opisywała kogoś,

kto spada z drzewa, zahaczając o kolejne konary, by wreszcie zderzyć się z

ziemią Innymi słowy: ciemięgę.

Jesmin, ktora całkiem dobrze radziła sobie z językiem Wookiech, uśmiechnęła się

szeroko i odpowiedziała w tym samym języku:

- Właśnie. Jakbym słyszała droida budowlanego, ktory uczy się chodzić na

palcach.

- Ale miałaś rację. - Wypowiedziane przez Huhunnę słowa, odbijające się echem od

pni drzew, większości ludzi skojarzyłyby się z odległym, ostrzegawczym

wyciem dzikiego zwierzęcia.

Jesmin pokiwała głową.

- Zamknięte z powodow bezpieczeństwa kopalnie raczej nie mają na wyposażeniu

urządzeń do komunikacji nadświetlnej ani droidow... nie strzegą ich Skokopsy.

Znalazłyśmy to, czego szukałyśmy. - Popatrzyła na połnocny wschod. W oddali, za

linią drzew, można było dostrzec kilka wieżowcow Kura City. - Gdzieś tam

Strona 133

Aaron Allston - Cios łaski

musi być dawne wejście do kopalni. I to niekoniecznie zamknięte na głucho, jak

wielu mogłoby sądzić. - Odwrociła głowę w drugą stronę, w kierunku bazy

Chakham, teraz całkowicie zasłoniętej przez drzewa. - I mogę się założyć, że tam

będzie drugie wejście.

- Zakończmy już naszą misję i wynośmy się z tej planety małych, patykowatych

drzewek.

- Nie przesadzaj, nie są tak bardzo patykowate. Chodźmy.

ROZDZIAŁ 30

Voort i Myri wolno i nie bez kłopotow podeszli do lądowania przy bazie Widm.

Włączyli repulsory, obniżyli lot i zaparkowali pojazdy na terenie kopalni.

Kilka kolejnych minut poświęcili na wydostanie droidow, czyli Kudłatego i

poobijanej, czarnej jednostki typu R5, ktorą Voort nazwał Koszem na Śmieci, oraz

na przykrycie myśliwcow ogromnymi płachtami z odblaskowego fleksiplastu.

Następnie weszli do umieszczonej pod gołym niebem turbowindy, zaliczającej się

do pierwotnego wyposażenia kopalni z czasow, gdy ta przynosiła jeszcze zyski.

Przy akompaniamencie stukow i trzaskow dotarli na szczyt urwiska.

Gdy dwojka Widm, wciąż ubranych w swoje pomarańczowo-białe skafandry pilotow i z

kaskami pod pachą weszła do głownego budynku, był tam już niezły tłok.

W pokoju sytuacyjnym, nad ich głowami, wyświetlał się hologram przedstawiający

teren graniczny między Kura City a bazą Chakham. Huhunna sięgnęła dłonią

nad obraz, przez co wyglądała, jakby trzymała w ręku niewysoką gorę na

zachodzie.

Jesmin podniosła głowę, gdy weszli Voort i Myri.

- Tam jest ich baza - poinformowała. - Właśnie obmyślamy, jak dostać się do

środka.

Voort pokiwał głową.

- Świetna robota. Mięśniaku, podziękuj im ładnie.

Rozciągnięty w fotelu Trey zignorował jego uwagę.

- Będziecie potrzebować szkatułki na klejnoty.

Voort zbył go machnięciem ręki.

- Muszę mieć kryształową. Ty takiej nie zrobisz, bo nie masz doświadczenia. Masz

za to możliwie szybko polecieć na stację Skifter i rozmieścić po jej zewnętrznej

stronie urządzenia zakłocające pracę czujnikow. A co z tymi torpedami

protonowymi?

Trey pokręcił głową.

- Małe szanse. Ale mogę zamontować nowe węzły uzbrojenia na skrzydłach i

podczepić tam jakieś rakiety.

- To nam będzie musiało wystarczyć. - Voort zauważył Drikalla. - Doktorze!

Możesz jakoś zakłocić parametry życiowe Turmana?

- Oczywiście. - Lekarz uśmiechnął się, odsłaniając imponujący zestaw ostrych

zębow. - Czego będziesz potrzebował? Specjalizuję się w częstoskurczu.

Turman, wyraźnie zdenerwowany, podniosł się ze swojego krzesła.

- Jedną chwileczkę...

- Nic się nie boj. - Spojrzenie Thaymesa powędrowało od ekranu monitora do

hologramu, przy ktorym stała Huhunna. - Przerobiłem dziecięcą zabawkę. Jeśli

podczepimy ją do wewnętrznej części kostiumu Ambassa, będzie symulować drugie

serce. Chcesz trzecie? Mogę

ito załatwić.

Drikall wyglądał, jakby Thaymes wbił mu noż w plecy.

W przyległym pomieszczeniu, gdzie mieściła się kuchnia połączona z jadalnią

ochrzczona przez Wrana Katastrokuchnią rozległ się głos Scuta.

- Tylko nie szprycujcie Clawdity. Nic dobrego to nie da.

Ktoś wyszedł z kuchni - smukły mężczyzna w trudnym do sprecyzowania wieku,

gdzieś w połowie drogi między wiekiem średnim a starością. Włosy miał siwe,

ale jeszcze nie przerzedzone, a garnitur, ktory nosił, srebmoszary i pasujący do

wspołczesnej coruscańskiej mody, był dobrze skrojony i czysty. Wyciągnął

rękę na przywitanie.

- Dobrze pana znow spotkać, profesorze.

- Doktor Cheems. - Voort uścisnął jego dłoń. - Jak lot?

- Męczący, dziękuję bardzo. Proszę mi mowić Mulus.

- Jestem Voort. Zdążyłeś się zaaklimatyzować?

- Nawet zabrać do pracy. Chodźcie, pokażę wam. - Mulus ruszył z powrotem do

kuchni.

Blat stołu niemal w całości przykrywały schematy, części urządzeń i rożnego

rodzaju broń biała i blasterowa. Z boku spoczywało urządzenie przypominające

lutownicę z chwytem pistoletowym, ale z małym, przezroczystym dyskiem w miejscu

grota. Tuż obok stało kilka duraplastowych pudełek wypełnionych kamieniami

szlachetnymi i połszlachetnymi - niektore były już oszlifowane, inne w stanie

Strona 134

Aaron Allston - Cios łaski

surowym.

Mulus usiadł obok urządzenia z pistoletowym chwytem. Voort przysiadł na krześle

obok, a pozostałe Widma zebrały się wokoł.

- A więc... - Mulus podniosł pudełko z nieobrobionymi kamieniami. - Mamy tu

probki kamieni występujących na Kuratooine, ktore zdobył dla mnie Viull.

- Viull...? - Voort zmarszczył brwi. - A, masz na myśli Scuta.

Mulus posłał gniewne spojrzenie swojemu yuuzhańskiemu synowi.

- Wiesz, że matka nie znosi tego przezwiska.

Scut wzruszył ramionami i uśmiechnął się. Dziwnie to kontrastowało z jego

rysami.

- No, ale do rzeczy. - Mulus odstawił pudełko na miejsce. - Występują tu typowe

dla takich światow kamienie szlachetne. Największym uznaniem cieszą się

kuratooiniańskie szafiry. Choć mnie wyjątkowo spodobał się tutejszy bursztyn.

Voort pokręcił głową

- Nie będziemy mieć z niego żadnego pożytku. Jest organiczny. Potrzebujemy

kamieni nieorganicznych, wydobywanych w kopalniach.

- Wielka szkoda. No to zabiorę go ze sobą. - Mulus odłożył jedno pudełko. - Ale

przejdźmy dalej: jeśli chcecie przekonać tych ludzi... jak ich nazwałeś?

- popatrzył pytająco na Scuta.

- Celami.

- Jeśli zamierzacie przekonać swoje cele, że mają przed sobą kamienie szlachetne

wydobyte i obrobione w niedostępnym miejscu, innymi słowy całkowicie nieznane,

macie dwie możliwości. Potrzebujecie albo materiału, albo metody obrobki, z

jakimi nigdy się nie zetknęli. Oczywiście najlepiej, gdyby udało się połączyć

te dwie cechy. Zdobycie nieznanego surowca może być kłopotliwe, chyba że coś już

znaleźliście? - Urwał, czekając na odpowiedź.

Widma pokręciły przecząco głowami.

- A już miałem nadzieję, że sprawicie mi niespodziankę. Można by też stworzyć

coś takiego w laboratorium, ale to wcale nie jest proste. Taki produkt musiałby

powstawać w całkowitej tajemnicy. Żadnych publikacji prasowych przyprawiających

gemmologow

odreszczyk ekscytacji czy wyjaśniających, skąd się wzięła wojskowa subwencja.

Sami wiecie, jak rzadkie były takie przypadki. To chyba jasne, że badacze

studiujący określoną dziedzinę orientują się w poczynaniach kolegow po fachu. By

rozwiązać nasz problem, potrzebujemy szalonego naukowca o ogromnym majątku.

Zgłaszam swoją kandydaturę.

- Tato - rzucił niecierpliwie Scut. - Nie mamy czasu, a ty ciągle przeskakujesz

z tematu na temat.

- Ojej, przepraszam. Ale nawet gdybyście mieli do pomocy szalonego naukowca, to

metody produkcji sztucznych klejnotow można zbadać pod mikroskopem.

- Co do tego drugiego sposobu... - Trey probował sobie przypomnieć, o czym

mowili. - Wspominałeś o nieznanych technikach obrobki.

- Zgadza się. Wydaje mi się, że w tym akurat mogłbym pomoc. Stworzyłem kiedyś

kilka urządzeń sonicznych do cięcia kryształow. Odpowiednia osoba może za

ich pomocą wytworzyć stertę ślicznych, ale całkowicie bezwartościowych kamykow.

Voort zmarszczył brwi.

- Te twoje urządzenia... są dostępne na rynku?

- Ależ tak. Prawdę mowiąc, właśnie dochody ze sprzedaży i szkoleń Sonicznych

Dłut Cheemsa stanowią głowne źrodło finansowania mojej rzekomej emerytury.

- Domyślam się więc, że są bardzo rozpowszechnione i używając ich, nikogo nie

oszukamy.

Cheems się uśmiechnął.

- Ale to nie jest jedyna technologia służąca obrobce kamieni szlachetnych, jaką

opracowałem. Wciąż majstruję przy kolejnej. Nie jestem tylko pewien, czy

znajdę dla niej rynek zbytu. Sprowadza się do tego, że bierzesz soniczne dłuto z

mikrometrową kontrolą pozycjonującą i fraktalny zbior matematyczny dla

kontroli, po czym pozwalasz im robić z kamieniem, co chcą. Pozwolcie, że

zaprezentuję wam tę technikę. - Otworzył kolejne pudełko, wyjął z niego

niewielki

przedmiot zawinięty w czarny aksamit. - Czy ktoreś z was, poza moim synem, zna

się na klejnotach?

Myri podniosła rękę.

- Potrafię rozpoznać podrobki. - Gdy dostrzegła skonsternowane spojrzenie

Voorta, wyjaśniła: - W kasynach ludzie często probują wcisnąć podrabiane

kosztowności,

żeby tylko utrzymać się w grze albo spłacić dług.

Cheems rozwinął trzymany w dłoni przedmiot i podał go Myri razem z jubilerskim

skanerem na jedno oko.

Strona 135

Aaron Allston - Cios łaski

Myri przytrzymała kamień w świetle prętow jarzeniowych. Dla Voorta wyglądał on

jak czerwony listek. Miał długi na dwa centymetry ogonek i maleńkie wyrostki,

nieregularnie ułożone i rozchodzące się w każdym możliwym kierunku.

- Wyglądem i wagą przypomina koral - myślała głośno Myri.

Cheems pokręcił przecząco głową.

- Tylko że to hapański rubin.

- A wygląda na organiczny koralowiec. - Myri przyjrzała mu się przez szkło

Cheemsa. - Ciekawe... w powiększeniu widać fasety. Całe tysiące. - Przekazała

przedmiot siedzącej obok niej Jesmin. -Czegoś takiego jeszcze nie widziałam.

Cheems się rozpromienił.

- Nikt nie widział, poza Viullem i moją żoną ktora ma ich kilka sztuk. Pomaga mi

w przygotowaniach do zaprezentowania tej techniki, nie obnosząc się z

tą biżuterią w miejscach publicznych, dopoki nie będę ze wszystkim gotowy.

Zalety mojej techniki polegająna tym, że dzięki niej nawet kamienie ze skazą

stają się tak piękne, jakby tej skazy nie miały. Pęknięcia i niedoskonałości

stają się elementem ostatecznego projektu...

Voort przyjrzał się podawanemu z rąk do rąk kamieniowi.

- Scut, czy będziemy mogli ozdobić nimi nasz kostium Ambassa? Żeby zasugerować

samomodyfikację, jak u Yuuzhan.

Scut rozważył jego pytanie.

- To by było super. I tak, mogę to zrobić.

- Niech to tylko nie będzie priorytet. Najważniejsze jest powstrzymanie kostiumu

przed strawieniem Turmana.

Turman oderwał wzrok od klejnotu.

- Słucham?

- No i masker Thaala. To też jest bardzo ważne.

Scut pokiwał głową.

- Czyli sprawa dekoracji spada na trzecią pozycję.

- Strawić mnie? - odezwał się wstrząśnięty Turman.

Voort spojrzał na Cheemsa.

- Czegoś takiego potrzebowaliśmy. Możesz użyć tej techniki, korzystając ze

sprzętu, ktory mamy na miejscu?

- To i owo przywiozłem też ze sobą. Ale moj asystent będzie potrzebował

stuprocentowo skutecznych nausznikow blokujących dźwięk.

- Załatwimy takie. Dzięki, że do nas dołączyłeś, Mulus. Możliwe, że razem

uratujemy wiele istnień.

Cheems się rozpromienił.

- Ja tylko spłacam dług.

Kolejny dzień przyniosł odpowiedzi na wiele pytań.

Przekopując się przez stare, niedostępne w sieci wyniki badań geologicznych,

wykonanych, zanim jeszcze planeta została w ogole nazwana, Thaymes natknął

się na mapy systemu jaskiń pod bazą Chakham, wykonane metodą analizy

akustycznej. Część z nich znajdowała się bardzo głęboko, nie sięgając nawet

powierzchni.

Kilka innych, rozciągających się bliżej poziomu gruntu, kończyło się na poziomie

bazy. Wejścia do nich kryły się w oddalonych od budynkow lasach.

Trey, przesuwając palcem po układzie tuneli wyświetlonym na monitorze Thaymesa,

skinął wreszcie głową.

- Nie będziemy potrzebowali silnego ładunku, więc można go umieścić dość

głęboko.

Voort oderwał wzrok od mapy i spojrzał na niego.

- Jeśli damy go dość płytko, nie wykryją go sejsmografy w bazie.

- Ależ wykryją jak najbardziej.

- Czyli w pierwszej kolejności trzeba przygotować szperacza.

Trey pokiwał głową.

- A potem... bum.

- A co z wiadomościami, ktore Thadley Biolan wysłał do Lediny Chott? Wysłuchałeś

ich? Dasz sobie z nimi radę?

Po odbębnieniu służby, obejmującej serwowanie przez cały dzień drinkow w barze

uczęszczanym przez Skokopsy, skonany Turman przysiadł w centrum operacyjnym

obok Voorta.

Voort nawet na niego nie spojrzał. Wciąż analizował schematy, ktore kilka godzin

wcześniej wręczyła mu Jesmin. Widniał na nich pokaźnych rozmiarow budynek

pompowni. Jesmin wspomniała, że ulokowano go w połnocno zachodnim kwadrancie

bazy Chakham, na najmniej stromym zboczu Czarnego Grzbietu. Jeden ze schematow

-oparty, jak sama Jesmin przyznała, na czystych domysłach - pokazywał ukryty

szyb turbowindy, mający w domyśle prowadzić do starej kopalni, ciągnącej się

pod gorą i jej okolicami.

Strona 136

Aaron Allston - Cios łaski

- Hej, Aktor. Jak się trzymasz na diecie z samych płynow?

Turman wydał z siebie przeciągły, umęczony jęk. Urwał dopiero

dla złapania oddechu.

- Nie o tym chciałem pogadać. Chodzi o Ledinę Chott.

- Przyszłą kochankę Thaala, chyba że wcześniej go dorwiemy. Co z nią?

- Ostatnio Skokopsy dostały nieoficjalne rozkazy dotyczące jej osoby. Jest

nietykalna. Wszędzie rozeszły się wieści, że każdy Skokopies, nieważne, facet

czy kobieta, mają jej okazywać najwyższy szacunek i nie podejmować żadnych

działań, gdyby na nią wpadli. Przepłaszanie zalotnikow też się może opłacić.

Ten rozkaz obowiązuje od kilku tygodni.

- Czyli wszystko jasne... Lada moment porzuci tożsamość Thaala, a przyjmie

Thadleya. - Voort już poczuł przedsmak triumfu.

- Thaal zmienia metody działania. Zabił ostatnią kochankę, by dać coś do

zrozumienia. Co będzie, jeśli Ledina Chott mu odmowi? - Ta myśl przygnębiała

Turmana.

- Jest bezpieczna?

- Nie wiem. - Voort odsunął schematy na bok. - Nasza jedenastka nie ma szans, by

wszystko kontrolować. Ty też nie możesz jej chronić. Jesteś potrzebny

gdzie indziej.

- Wiem. - Turman wstał. - Chciałem się tylko pożalić.

Następnego ranka Huhunna i Jesmin dostarczyły przesyłkę pod naszpikowane

czujnikami ogrodzenie bazy.

Schowane za drzewem dziesięć metrow od ogrodzenia, wyciągnęły przesyłkę z torby,

w ktorej ją transportowały.

Był to rodzaj droida. Miał romboidalny kształt i poł metra długości oraz mnostwo

uginających się w stawach durastalowych odnoży, wystających w każdym możliwym

kierunku. Na obu końcach robociego ciała umocowano zielone kule z czujnikami

optycznymi.

Jesmin przekręciła jedną z nich, aż wskoczyła na miejsce. Droid się włączył i

stanął na kilku odnożach. Zorientowawszy się w otoczeniu, ustawił się naprzeciw

swojego odległego celu. Niestety, na drodze, kilka centymetrow przed nim,

pojawiła się przeszkoda w postaci drzewa.

Droid przyjrzał mu się uważnie, po czym skręcił w lewo i najwolniejszym chodem,

jaki Jesmin w życiu widziała, ruszył w kierunku ogrodzenia.

Huhunna westchnęła ciężko.

- Za wolno. Zwierzęta go nie tkną czując zapach, ale mogą chcieć się pobawić. A

wtedy go uszkodzą Musi się szybciej ruszać.

- Ale jeśli przyspieszy, wyłapią go czujniki ruchu. Gdy porusza się z taką

prędkością będzie dla nich tylko jednym z nieruchomych obiektow. Przyspieszy,

dopiero gdy oddali się dziesięć metrow od ogrodzenia.

Huhunna odprowadziła droida wzrokiem, smutno kręcąc głową.

Po powrocie do centrum operacyjnego Trey zajął się oglądaniem nagrania

przesyłanego przez człapiącego powoli droida, co jakiś czas wysyłającego mu duże

pakiety danych. Odtwarzał je wszystkie w przyspieszonym tempie, dzięki czemu

można było odnieść wrażenie, że droid porusza się z normalną prędkością a

niesione wiatrem liście i przelatujące obok owady przekraczają barierę dźwięku.

Jakiś czas po tym, jak Jesmin i Huhunna wrociły do bazy, zauważył, że droid

wchodzi do rozpadliny na płaskim wzgorzu. Obraz bez większego sukcesu

przeskakiwał

między rożnymi trybami podczerwieni i skupiania światła, by wreszcie przełączyć

się na tryb wykrywania ruchu. Na podstawie zmian ruchu powietrza droid

opracował trojwymiarową mapę szczelin, jaskiń i tuneli, ktore przemierzał.

W końcu przekazy się urwały.

- Jest za głęboko, żeby sygnał mogł przebić się na powierzchnię. -Trey wstał i

zaczął pakować plecak. - Czyli przyszedł czas na stację Skifter i moj drobny

sabotaż. Jak przemycicie Aktora do bazy?

Jesmin popatrzyła na Huhunnę.

- Zapakujemy go w worek, żeby niczego ze sobą nie przywlokł. Dopoki nie miniemy

linii obronnych, będziemy szły po drzewach, korzystając ze staroświeckiej

linki z hakiem, ktorą z taką wprawą posługuje się Huhunna. Ja będę nam torować

drogę przez gęstwinę, a Huhunna weźmie na siebie dźwiganie ciężkich przedmiotow.

Trey ocenił ciężar swojego plecaka.

- Przekaż Turmanowi, że ten skorupiak, ktorego DNA wykorzystaliśmy do stworzenia

kombinezonu, aby przetrwać, przystosowuje swoj organizm do trawienia nowych

rodzajow pożywienia, pojawiającego się w jego środowisku.

Jesmin uśmiechnęła się szeroko.

- Przemawia przez ciebie Ciemna Strona Mocy.

- To ta dająca więcej frajdy. Dobranoc.

Strona 137

Aaron Allston - Cios łaski

- Powodzenia.

Voort i Turman wpatrywali się w ciało, ktore ten drugi miał właśnie na siebie

włożyć. Skafander Ambassa, finalna wersja pełnowymiarowego neoglitha maskera,

leżał na stole w laboratorium Scuta. Tylko pionowe rozcięcie w klatce piersiowej

i puste oczodoły dowodziły, że ciało nie jest żywe.

Ale złudzenie było pełne. Voort mogłby przysiąc, że masker oddycha. Posłał

Turmanowi pełne wspołczucia spojrzenie. Clawdita miał zaraz wślizgnąć się w

pokrowiec z żywej tkanki, wyhodowanej z żołądka skorupiaka. I spędzić w niej

kilka dobrych dni.

Turman spojrzał na Voorta.

- Swego czasu przysiągłem - przysiągłem! - że już nigdy więcej nie założę

niewygodnego kostiumu zakrywającego całe ciało, by zagrać potwora.

Voort prychnął.

- I nagle sobie przypomniałeś o swojej przysiędze?

- No dobrze, zmyśliłem to. Wciąż szukam jakiegoś sposobu, żeby się wymigać.

- Aktorze, jeśli to włożysz, przez okrągły rok będę opowiadał każdej kobiecie,

że jesteś najodważniejszym facetem, jakiego spotkałem.

Wyraz twarzy Turmana wahał się między niechęcią a rezygnacją Wreszcie skinął

głową.

- Odkryłeś moją słabość. Każdy aktor łaknie uznania. No i dobrych recenzji. -

Wziął głęboki oddech i wszedł na skrzynkę, ktorą Scut przystawił, by ułatwić

mu dostanie się na stoł.

Miał na sobie tylko tunikę z niefarbowanego zamszu, materiału, ktory - wedle

żarliwych zapewnień Scuta - nie podrażni wyściołki żołądka maskera. Scut

rozsunął

skorę na klatce piersiowej skafandra

iprzytrzymał jej krawędzie. Przez twarz Turmana przemknął wyraz lekkiego

obrzydzenia i Aktor włożył nogę do środka.

Dopięcie wszystkiego na ostatni guzik trwało kilka dobrych minut

iwymagało pomocy Scuta i Voorta. Turman musiał usiąść w otworze cudzego ciała i

stopniowo wsuwać nogi w odpowiednie miejsca, rozciągając maskera, by dostosował

się do konturow jego ciała. Następnie bez entuzjazmu położył się i powtorzył tę

samą czynność z rękawami.

Scut chwycił twarz kostiumu i zaczął ją powoli i metodycznie rozciągać. Po kilku

sekundach głowa rozwarła się wzdłuż linii biegnącej od podstawy szczęki

po potylicę, czemu towarzyszyło paskudne mlaśnięcie. Czaszka została otwarta.

Turman odchylił się i wsunął głowę do środka.

- Każda kolejna chwila w tym draństwie jest bardziej obrzydliwa od poprzedniej -

warknął.

Stojący po przeciwnej stronie stołu Scut się uśmiechnął.

- A przecież jeszcze nie skończyliśmy. - Razem z Voortem zabrali się za

zamykanie klatki piersiowej. - No i jak?

Turman się skrzywił.

- Jakbym miał na sobie kombinezon maskujący, wysmarowany od środka masłem. Ale

mam wrażenie, że gdybyś dorzucił jeszcze funkcję wibracji, sprzedałbyś to

w bilionach egzemplarzy.

- Zastanowię się nad tym. Ręce?

Turman podniosł dłonie w skorze Ambassa i zgiął palce. Po chwili to powtorzył,

naśladując urywane, owadzie ruchy.

- Jego mięśnie mi pomagają.

- Będziesz ich potrzebował przy chodzeniu. - Scut uważnie obejrzał rozcięcie na

klatce piersiowej, upewniając się, czy wszystko znalazło się na swoim miejscu

i czy szew jest niewidoczny. - Inaczej szybko się zmęczysz. I pamiętaj, że

niedługo masker zacznie obumierać. Proces potrwa dwa do czterech dni. W tym

momencie nie będziemy już mogli zneutralizować enzymow odpowiedzialnych za jego

rozrost, a ciało nie zawiera

tyle substancji odżywczych, by mogło przetrwać dłużej.

- Wiem, wiem. Mam je często spryskiwać wodą i nie wystawiać na światło słoneczne

- wtrącił zbolałym głosem Turman.

Voort podszedł od strony głowy. Na prawdziwej czaszce Turmana umocował przenośne

słuchawki, starannie dopasowując je do uszu,

i odrobiną kleistego żelu umocował mikrofon w kąciku ust. Spojrzał na Scuta.

- Skora Turmana musi oddychać, prawda? Czy masker nie będzie przeszkadzał?

- Oddychać? - Scut przybrał zbolały wyraz twarzy. - Chyba mi to umknęło.

Voort i Turman utkwili w nim spojrzenia.

- Żartuję. Tak, wyściołka zapewnia dostęp powietrza i pozwala na usuwanie toksyn

z organizmu. Dzięki temu nie zacznie go trawić. -Scut podtrzymał otwartą

czaszkę maskera. - Gotow?

Strona 138

Aaron Allston - Cios łaski

- Nie.

Scut wciągnął czaszkę na głowę Turmana.

Ta wersja głowy Ambassa rożniła się od poprzedniej, ktorą widział Voort.

Oczodoły miała odrobinę mniejsze, lepiej dopasowane do twarzy Turmana, i

przesłonięte

błoną nadającą oczom wygląd czerwonawych kul. Czerwona błona pokrywała rownież

usta i podbrodek, przez co sprawiały wrażenie jakiegoś dziwnego organu o

nieokreślonym zastosowaniu, stanowiącego część jamy ustnej.

Z czoła wystawały mu dwa rogi wykonane z fraktalno-koralowego rubinu autorstwa

Mulusa; pełniły funkcję dekoracyjną ale jednocześnie wyglądały groźnie.

- Hej, on mi się przyczepił do szczęki - odezwał się Turman. Gdy mowił, usta

kostiumu poruszały się w bardzo realistyczny sposob. -A moje oczy... ta czerwona

warstwa do nich przylega.

Scut znowu się uśmiechnął.

- To dobrze. Czyli wszystko działa jak należy.

- Wyglądasz bardzo naturalnie - pochwalił Voort, starając się dodać kompanowi

otuchy.

- Chyba się porzygam.

Dobry humor nie opuszczał Scuta.

- Proszę bardzo. Usta usuną wszystko, co zdecydujesz się wydalić. Ale przez

ostatnich kilka dni byłeś na diecie, więc efekt nie będzie zbyt ciekawy.

Voort wsunął ręce pod plecy Turmana, gotow dźwignąć go do gory.

- Wykorzystajmy ten czas, gdy zastanawia się, jak nam powiedzieć, że nas

nienawidzi, i postawmy go.

Przez kilka pierwszych minut Turman ćwiczył mowę ciała, ktory opracowywał przez

ostatni tydzień - urywane ruchy dłoni, całkiem inne niż u ssakow - dostosowując

się do ograniczeń narzuconych przez kostium. Przez chwilę się zataczał, probując

złapać rownowagę na obcych sobie stopach.

Wreszcie podniosł wzrok na Voorta i Scuta.

- W życiu nie byłem bardziej spanikowany, nie czułem większego obrzydzenia i nie

miałem tak okropnej klaustrofobii jak teraz. Ale jestem gotow.

ROZDZIAŁ 31

- Co za nuda! - Ciemnoskory mężczyzna, kapral Skokopsow, przystanął na

rozwidleniu leśnej drogi i rozejrzał się wokoł. Poza ubitym leśnym traktem nie

widział

wiele; korony drzew stykały się ze sobą przepuszczając bardzo niewiele

księżycowego blasku. Podniosł do ramienia karabin blasterowy i znowu się

rozejrzał,

teraz przez celownik swojej broni. Tym razem zobaczył wszystko w rożnych

odcieniach szarości, ale i tak nie było tu nic ciekawego: same pnie drzew,

korzenie

i kamienie.

- Do takich zadań powinni wysyłać zwykłych wojskowych -dodał.

- Taaa. - Szeregowiec, rudowłosy, piegowaty i wychudzony, był dokładnie tym, na

kogo wyglądał: wieśniakiem z zapadłej dziury, probującym nabrać doświadczenia

i wyrafinowania poprzez służbę w armii. -Albo skazańcow. -Za przykładem kaprala

przyjrzał się otoczeniu przez celownik karabinu. Wywijając lufą przypadkiem

wycelował w swojego dowodcę, ktory rzucił się na ziemię i wstał dopiero, gdy

zagrożenie minęło.

- Nie wiem, czy cię dobrze zrozumiałem. Dałbyś skazańcom blastery, żeby to oni

wykonywali brudną robotę w bazie?

- Jasne. To by była lepsza kara niż leżenie cały dzień do gory brzuchem za moje

podatki.

Kapral zmełł przekleństwo, ale nic nie powiedział.

Na szczęście nie musiał, bo uwagę obydwu przykuł odgłos krokow na suchych

liściach, dobiegający z prawej strony.

- Idziemy - syknął kapral.

Poruszając się znacznie ciszej od swojej zwierzyny, dwojka Skokopsow potruchtała

leśną ścieżką zwalniając co jakieś trzydzieści metrow, by określić położenie

celu. Po trzech takich przystankach kapral wskazał szeregowcowi jedno z drzew, a

sam schował się za sąsiednim. Położył palec na przycisku włączającym pręt

jarzeniowy pod lufą karabinu - latarka miała oświetlić teren na wprost lufy i

oślepić ewentualny cel.

Tajemniczy odgłos jeszcze się wzmogł.

Wreszcie na ścieżce pojawił się jakiś kształt - zwalisty i dziwnie podrygujący,

co było widać nawet w ciemności.

Kapral wycelował i włączył latarkę.

- Stać! - huknął.

Strona 139

Aaron Allston - Cios łaski

Pręt jarzeniowy oświetlił dziwne stworzenie. Było wyższe od przeciętnego

człowieka, ale niższe od Wookiego, miało chropowatą czerwonawą skorę, na

pierwszy

rzut oka przypominającą skorupę, potężną szczękę i błyszczące złowieszczo,

czerwone oczy. Czerwone były też wystające z czoła rożki - drobne i na pierwszy

rzut oka zaskakująco delikatne. W lewej dłoni stworzenie trzymało błyszczący,

kwadratowy przedmiot. Prawą dłoń miało wzniesioną w geście, ktory, jak miał

nadzieję kapral, zapowiadał przyjazne zamiary. Istota była całkowicie naga.

Szeregowy włączył swoją latarkę... i wycelował prosto w oczy kaprala.

- Stać!-powiedział.

- Stang, wyłącz to!

- Ta jest. Przepraszam, kapralu. - Szybko zgasił swoj pręt.

Czerwonawe stworzenie wciąż stało w kręgu światła rzucanego

przez pręt jarzeniowy kaprala. Nie poruszało się.

- Mow, kim jesteś i czego chcesz!

- Niby ja, panie kapralu?

- Ty się zamknij. - Kapral czuł, że podnosi mu się ciśnienie. Spojrzał na

stworzenie.

- Mow, kim jesteś i czego chcesz - powtorzył.

Stworzenie odpowiedziało ostrym, dziwnie zniekształconym głosem:

- Moow kiem jetś i czegoo kcesz.

Kapral odetchnął, nieco uspokojony. Czymkolwiek było to stworzenie, nie

sprawiało wrażania wrogo nastawionego i chyba probowało się z nimi porozumieć.

Może to jakiś turysta z Zewnętrznych Rubieży, ktory się spił i postanowił na

golasa przespacerować się koło bazy wojskowej? Sprawę się zgłosi i za poł

godziny kapral będzie miał problem z głowy.

Przemknęło mu przez myśl, by to szeregowego oddać w ręce żandarmerii, a na jego

miejsce zatrzymać obcego.

Wcisnął przycisk komunikatora.

- Szostka do bazy, mamy tu problem.

Pułkownik Gidders, Bothanin, ktorego futro stopniowo przechodziło z młodzieńczej

szarości w stalową barwę dojrzałego osobnika, utkwił nieruchome spojrzenie

w generale Thaalu. Pułkownik znajdował się w przeznaczonym do komunikacji

nadprzestrzennej pomieszczeniu, ktorego ściany i sufit tłumiły wszelkie dźwięki.

- Oddelegowałem do tego zadania moj zespoł ekspertow.

Generał Thaal, stojący przed mapą galaktyki z połyskującymi tu

iowdzie systemami gwiezdnymi, wydawał się znacznie mniej zmęczony od pułkownika.

W Bazie Fey’lya był ranek.

- Czego się dowiedzieli?

- Stworzenie pozwoliło nam na pobranie probek tkanki; zakończyliśmy już wstępne

badania uzyskanego materiału genetycznego. Ustaliliśmy, że jest dalekim

krewnym miejscowego gatunku morskiego, ale nigdzie jak dotąd nie natrafiono na

podobne skamieliny. Stworzenie jest wyjątkowo inteligentne; przez kilka

godzin swojego pobytu tutaj opanowało jakieś trzysta-czterysta słow w basicu.

Mowi już prostymi zdaniami. Nasz ekspert w dziedzinie ksenolingwistyki pracował

z nim, probując określić cel jego przybycia tutaj.

- Ico?

- Uważa się za ambasadora - mowi o sobie Ambassy-Wspinający-Się. Został wysłany

w celu poznania nowego gatunku, czyli nas. Wyjaśnił, że jego rasa śpi

teraz w najgłębszych jaskiniach, ale wkrotce

się przebudzi. On obudził się pierwszy przez drgania na linii uskoku, ktore

wykryliśmy piętnaście godzin temu. Przyniosł prezent dla naszego krola-wodza,

ktorym, jak mu wyjaśniłem, jest pan.

- Ja? - Thaal okazał pewne zainteresowanie. - Przyjrzałem się tym zdjęciom. To

szkatułka wypełniona kamieniami szlachetnymi. Interesujące.

- Wyglądało na to, że szkatułkę wykonano tą samą techniką ale to zwykły

kryształ.

- W porządku. Wprowadź go.

Pułkownik Gidders dał znak dłonią. Drzwi za jego plecami otworzyły się i do

pomieszczenia nierownym krokiem weszło tajemnicze stworzenie w asyście dwoch

sierżantow.

Pułkownik przedstawił sobie stworzenie i generała.

- Krolu-Wodzu Stavinie Pierwszy, oto Ambass-Wspinający-Się.

Generał się ukłonił.

- To dla mnie zaszczyt - powiedział obojętnie.

Ambass-Wspinający-Się wyminął pułkownika i zbliżył się do obrazu generała. Gdy

sięgnął ku niemu, jego ręka przeniknęła przez hologram.

- To migocze. - Głos miał mniej przenikliwy niż jeszcze niedawno, ale nawet

Strona 140

Aaron Allston - Cios łaski

teraz na jego dźwięk pułkownika przeszywał dreszcz.

- Tak. - Pułkownik pogodził się z faktem, że i tym razem rozmowa będzie trudna i

powolna. - Obraz migocze. Krol-wodz widzi i słyszy cię poprzez migot.

Stworzenie cofnęło się o krok.

- Śpimy. Przyjść dzieci Stavin-Pierwszy. Budzimy. Podzielić się czy zjeść?

Thaal posłał pułkownikowi beznamiętne spojrzenie.

- Mowi, że osiedliliśmy się na planecie, gdy oni hibernowali się jeszcze pod jej

powierzchnią. I pyta, co teraz zrobimy: podzielimy się tym światem i jego

zasobami czy pożremy się nawzajem? Chodzi mu

oto, czy będzie wojna.

- Wojna? - Thaal nie zadał sobie trudu, by stłumić przelotny chichot. -

Oczywiście, że się z nimi podzielimy. Najważniejszy jest dla nas pokoj. Pokoj i

wzajemny szacunek.

Stworzenie kołysało się w przod i w tył, nieporadnie imitując ludzkie skinienie

głową.

- Dzielić... Dobrze. - Odwrociło się w stronę drzwi. Na korytarzu, za dwoma

sierżantami, stała ciemnowłosa kobieta w białym

lekarskim kitlu. Gdy napotkała jego spojrzenie, podeszła bliżej

iwręczyła Ambassowi-Wspinającemu-Się podłużną kryształową szkatułę.

Stworzenie podniosło szkatułę i uniosło jej wieko. Odskoczyło, jakby było na

zawiasach; pułkownik kolejny raz miał okazję przypatrzeć się i zachwycić

precyzją

wykonania takiego zamknięcia.

Stworzenie pokazało generałowi znajdujące się w środku kamienie szlachetne:

czerwone, błękitne, zielone sprawiały wrażenie organicznych.

- Dobrze. Dla krol-wodz. Niżej więcej, dzielić się.

Thaal wytrzeszczył oczy.

- Dużo więcej?

Stworzenie milczało. Kręciło głową w lewo i w prawo, a szczęka zaczęła mu drżeć.

Wreszcie odpowiedziało:

- Jaskinia. Ta jaskinia.

Na twarzy Thaala pojawił się wyraz niezrozumienia. Pułkownik odchrząknął.

- Chyba ma na myśli, że wypełniłby nimi jaskinię wielkości naszego pokoju

komunikacyjnego - wyjaśnił.

Stworzenie uważnie słuchało słow pułkownika.

- Dziesięć i dziesięć.

Pułkownik podniosł brew, niepewny, jak to zinterpretować.

- Dziesięć i dziesięć! Dziesięć i dziesięć!

- Ma na myśli sto, panie pułkowniku - wtrąciła kobieta, ktora przyniosła

szkatułę. - Dziesięć razy po dziesięć. Albo i kilkaset. Nie skończyliśmy jeszcze

omawiać liczby mnogiej. Chyba określa liczbę gestami, ale jeszcze tego nie

rozpracowaliśmy.

- Setki jaskiń tej wielkości, wypełnionych po brzegi dziełami sztuki? - Thaal

wyglądał, jakby probował dojść do siebie po trafieniu pociskiem ogłuszającym.

- Dziesięć i dziesięć dla krol-wodz. Więcej nie. Co dostać ja i ja-lud?

- A... Tak, oczywiście. - Thaal probował wrocić myślami do tematu. - Damy wam

przyprawy i słodkokwiecie. I brandy. Tańczące droidy i okropne huttańskie

holodramaty. Będziecie mogli przyjrzeć się naszym dziełom sztuki i zabrać te,

ktore najbardziej się wam spodobają. Ale na tym nie koniec.

Ambass-Wspinający-Się skinął głowąw charakterystyczny dla siebie sposob.

- Nie migot. Musieć czuć, żeby dać.

Thaal popatrzył na lingwistkę. Ta wzruszyła ramionami.

- Wymiana dobr będzie wymagać spotkania oko w oko.

Stworzenie zakołysało się, potwierdzając jej interpretację.

- Taaak. Musieć czuć, żeby dać. Ambass-Wspinający-Się i Krol--Wodz

Staaavin-Pierwszy.

- To niefortunny pomysł. - Thaal wziął głęboki oddech. - Trudno. Pułkowniku,

przygotujcie się na niezapowiedzianą wizytę zwierzchnika sił zbrojnych.

- Tak jest, moj Krolu-Wodzu.

Thaal uśmiechnął się szeroko.

- Krol-Wodz już niedługo cię dotknie Ambassie-Wspinający-Się. Już niedługo.

- Niedłuuugo.

Gdy tylko sierżanci i lingwistka wyprowadzili stworzenie, Thaal przeszedł do

rzeczy.

- Jak myślisz, czy ruchy tektoniczne mogą obudzić resztę jego ludu?

- Sam to potwierdził, więc chyba tak. Moi naukowcy opracowali teorię, wedle

ktorej ruchy tektoniczne są częścią ich cyklu życiowego. On budzi się pierwszy

i bada teren, poźniej przychodzi pora na pozostałych. Dziesięć i dziesięć i

Strona 141

Aaron Allston - Cios łaski

dziesięć i dziesięć, jak to ujął.

- Dziesiątki tysięcy. - Stavin w zamyśleniu potarł brodę. - No coż, może

zrzucimy im tam jakieś beczki z substancjami toksycznymi. Żeby wyeliminować

wszystkich

za jednym zamachem. Niech twoi ludzie coś przygotują.

- Tak jest, sir.

- Do zobaczenia za kilka dni.

To Trey opracował zasady gry w Łapaka, ktorego partię rozgrywali tego wieczoru

na trawiastym spłachetku ziemi na terenie kopalni. Każdy nosił rozciągliwy

czarny kombinezon i trzymał w dłoni dziecięcy pistolet laserowy, strzelający

niegroźnymi snopami światła.

Trey pierwszy został Kontrolerem. Trzymał wielkoekranowy datapad, za ktorego

pomocą kontrolował unoszącego się w powietrzu droida. Ten z kolei - okrągły,

błyszczący, wielkości ludzkiej głowy -dryfował na wysokości pasa pośrodku

utworzonego przez Widma okręgu.

Trey nastawił stoper na minutę. Położył palec na panelu kontrolnym dryfującej

kuli, pamiętając, że stoper rozpocznie odliczanie, gdy tylko droid się poruszy.

- Gotowi... już. - Wyrzucił piłkę w powietrze.

Kierowany jego dłonią droid zaczął krążyć, nurkować i zygzakiem pokonywać

przestrzeń między Widmami, ktore przez cały czas probowały go trafić ze swoich

pistoletow. Po prawej stronie datapada wyświetlały się sumy trafień każdego ze

strzelcow.

Za każdym razem, gdy ktoreś z Widm zaliczało bezpośrednie trafienie w kulę, ta

wydawała pusty, melodyjny dźwięk. Inne strzały, te mniej celne, wywoływały

inny dźwięk, choć rownie melodyjny.

Minęła ostatnia sekunda rundy. Kula zgasła i zatrzymała się w miejscu.

- Koniec rundy pierwszej. Teraz wasze wyniki... - oznajmił donośnym głosem Trey.

Przeleciał wzrokiem tabelę, ułożoną według liczby zdobytych punktow. -

Wran, to jest oburzające. Dziesięć strzałow, osiem trafień, no, no! Drugie

miejsce zajmują ex aequo Voort i Myri z dwunastoma strzałami i czterema

bezpośrednimi

trafieniami każde. Drikall i Scut, macie po trzy trafienia w kulę i zero w

kolegow, ale ty, Drikall, oddałeś trzynaście strzałow, a Scut dziesięć, więc

jesteś lepszy... Jesmin, jeden strzał, jedno trafienie w kulę, zero innych

trafień... Dobrze się czujesz?

Z ciemności odpowiedziała mu tylko cisza.

- Jesmin?

- Jeden strzał, jeden trup - wyszeptała mu do ucha Jesmin. - Tak robią

Strażnicy.

Trey aż się wzdrygnął.

- To nie było zabawne. No, może troszkę. Thaymes, jesteśmy z ciebie dumni.

Szesnaście strzałow, zero trafień w kulę, ale za to zastrzeliłeś mnie, Drikalla

i Jesmin, a Voorta dwa razy, co daje ci łącznie dziesięć punktow ujemnych.

Z mroku nadpłynęła odpowiedź Thaymesa:

- Dziękuję wam wszystkim. Bez was nie byłoby to w ogole możliwe.

Trey przekazał datapad Jesmin.

- Twoja kolej.

Ale w tym samym momencie ekran przygasł i wyświetliły się na nim odczyty z

czujnikow, rozstawionych w promieniu kilometra od kopalni. Zbliżał się do nich

zielony punkcik.

Voort podszedł bliżej, by przyjrzeć się odczytom, po czym spojrzał na zegarek.

- To Sharr... chyba. Wszyscy na gorę.

Sharr zapłacił kierowcy, wyciągnął swoją torbę i odczekał, aż śmigacz wzniesie

się i oddali o dobre poł kilometra, nim wspiął się na niskie schodki, prowadzące

do głownego budynku i ulokowanej tam centrali operacyjnej.

W środku było pusto. Zamknął za sobą drzwi i stanął w przejściu, wyraźnie

skonsternowany.

- Tak, to on. - Głos należał do Treya, ale był jakby wytłumiony,

idochodził spod podłogi. Jedna z płyt podłogowych, długa i szeroka na metr, o

niedostrzegalnych łączeniach, podniosła się i opadła na zawiasach. Spod

niej wygramolił się Trey.

Drzwi Katastrokuchni otworzyły się i gęsiego wymaszerowały z niej Widma. Wszyscy

nosili stroje kamuflujące. Pierwszy odezwał się Voort:

- Witaj z powrotem. Nie musisz się rozpakowywać: zaraz wylatujesz do przestrzeni

Chissow.

Sharr oklapł.

- Proszę, powiedz, że tylko żartujesz.

- Żartuję. Siadaj. Zjedz coś, napij się i złoż raport.

Strona 142

Aaron Allston - Cios łaski

Sharr usiadł na krześle naprzeciwko otworu w podłodze, z ktorego właśnie

wygrzebał się Trey.

- Tego jeszcze nie widziałem.

Trey zamknął właz i płyta idealnie zlała się z resztą podłogi.

- Sam dobrze wiesz, że ja po prostu muszę pomajstrować przy każdym napotkanym

urządzeniu, pojeździe i konstrukcji.

Widma zajęły miejsca w pokoju.

Sharr potarł twarz, jakby chciał zedrzeć z niej zmęczenie.

- Chcecie usłyszeć dobre czy złe wieści?

- Znasz naszą tradycję. Najpierw złe - prychnął Voort.

- Generał Thaal wie, że to Eskadra Widm siedzi mu na ogonie.

Wszyscy pochylili się do przodu. Voort otworzył szeroko oczy.

- Co takiego?

- Gdy odbierałem przesyłkę na Coruscant, postanowiłem trochę powęszyć... wiesz,

sprawdzić, czy nie zostawiliśmy po sobie jakichś śladow. I dowiedziałem

się, że generał Thaal po cichu, ale

z determinacją zbiera informacje o Eskadrze Widm. Nawet mnie

onas wypytywali. Wojskowy śledczy, ktory do mnie zadzwonił, chciał wiedzieć, czy

utrzymywałem kontakt z pewnymi konkretnymi osobami od chwili, gdy trzy

lata temu jednostka została rozwiązana. Ale chyba mi uwierzył, gdy powiedziałem,

że przeszedłem na emeryturę i zarabiam na życie, pisząc quizy z serii

„Co jest z tobą nie tak?”

- Skoro cię nie podejrzewał... - Voort potarł szczękę. - To znaczy, że szukali

tylko zespołu Bhindi.

- Nawet nie. - Tym razem to na twarzy Sharra pojawił się psotny uśmiech. -

Trochę powęszyłem i dowiedziałem się, że szukają... trzeciej drużyny Widm.

Thaymes pomasował sobie twarz.

- Głowa mnie od tego rozbolała. Niech ktoś wbije w nią gwoźdź. Upuścimy trochę

pary.

- A więc kto należy do tej trzeciej jednostki? - zapytał Voort lekkim,

niezobowiązującym tonem.

- Na przykład ktoś z Defela imieniem Queevar.

Voort pokręcił przecząco głową.

- Nie znam. To on? Ona?

- Ona. To kobiece imię. I jeszcze wyzwolony droid niszczyciel z ery

poprzedzającej Wojny Klonow, Palownik.

Scut wzdrygnął się zaskoczony.

- A to dopiero dziwny zbieg okoliczności. - Zmarszczył czoło. - Gdy przygarnęli

mnie moi ludzcy rodzice, ofiarowali mi coś, co miało przemoc moj lęk przed

maszynami: zabawkowego droida-niszczyciela. Przeganiał z pokoju żądlące owady.

Do tego nabijał śmieci na szpony i wyrzucał je do kosza. Nazywałem go

Palownikiem.

Voort zrobił skonsternowaną minę.

- Sharr, jeśli to ma być jakiś żart...

- Skądże. Dowcipy Widm przeważnie polegają na zabieraniu ubrań. A ty jeszcze

jesteś ubrany. Armia naprawdę prowadzi szeroko zakrojone śledztwo. A do tej

drużyny Widm należy też łowca nagrod, Zilaash Kuh.

- Chwila, moment. - Jesmin wydawała się rownie zaskoczona jak Scut. -Zilaash Kuh

toja. A przynajmniej byłam nią kilka lat temu. To musi być fałszywa tożsamość.

- No coż, ta twoja fałszywa tożsamość najwyraźniej jest kobietą wytrenowaną

przez Jedi, ktorzy przegonili ją na cztery wiatry, gdy wyszło na jaw, że nie

jest człowiekiem, tylko Anzatem.

Ta uwaga zbulwersowała Jesmin.

- Pożeraczka mozgow? - Po chwili jednak pojaśniała. - W sumie to by wiele

wyjaśniało. I pasowało do jej legendy.

- Ale najbardziej spodoba się wam tożsamość lidera. - Shaar popatrzył na Voorta.

- Od dziesięcioleci uznawano go za zmarłego. Dzisiaj bardziej przypomina

maszynę niż człowieka. To doktor Ton Phanan.

- Niemożliwe. - Voort energicznie pokręcił głową - Ton Phanan naprawdę nie żyje.

- Kto? - Thaymes wyglądał, jakby pogubił się podczas lekcji i powoli zaczynała

ogarniać go panika.

- Był jednym z pierwszych Widm w czasach, gdy należeliśmy do Dowodztwa Myśliwcow

- wyjaśnił Voort. - I kiedy dowodził ojciec Myri. Ton był naszym pierwszym

medykiem. Zginął podczas wykonywania misji.

Sharr wzruszył ramionami.

- Widziałeś jego śmierć, Voort? Widziałeś ciało?

- Nie, ale Buźka widział.

- Czy mogł przeżyć?

Strona 143

Aaron Allston - Cios łaski

- Pewnie mogł. Jeśli Buźka przez te wszystkie lata nas okłamywał

inie zdradził się z niczym, by moc wykorzystać Tona w przyszłości... - Voort

pokręcił głową - Chyba że jest to podstęp Thaala: probuje wywabić Scuta lub

Jesmin, rozgłaszając im tylko znane szczegoły. Albo to jeszcze inna technika

dezinformacyjna. Może moglibyśmy wykorzystać ją do swoich celow.

- Dość już złych wieści. Teraz te lepsze. - Sharr wskazał palcem sufit. -

Przesyłka dotarła na stację Skifter.

Trey pokiwał głową.

- Wiem, sam ją tam zainstalowałem.

- Nie, nie twoja przesyłka. Moja, z Coruscant. I chce nam pomoc. Co to jeszcze

miałem powiedzieć? A, tak. Generał przyleciał na Kuratooine. Gdy ja zbliżałem

się do stacji Skifter, jego transportowiec dokował w bazie floty.

- Szybko poszło. - Voort zagwizdał z uznaniem. - Te kamyki musiały mu się

naprawdę spodobać.

- Coś przegapiłem? Poza faktem, że Trey wykopał śliczną dziurę w podłodze?

Trey posłał mu gniewne spojrzenie.

- Załatwiłem nam dzisiaj trzy droidy. Mocno poobijane, tak jak tego chciałem.

Właśnie pracuję nad przywroceniem dwoch z nich do stanu używalności. Trzeci

to przegrana sprawa.

- Turman już na pozycji. - Voort pokazał na Jesmin. - Huhunna ma wartę. Jesmin

zmieni ją za godzinę.

- Razem z Jesmin znaleźliśmy drugie wyjście z kopalni w Czarnej Grani. - Thaymes

był wyraźnie z siebie zadowolony. - Wcale nie znajduje się w miejscu starego

wyjścia, ktore naprawdę zamknęli na cztery spusty. Trzeba się cofnąć kilkaset

metrow w głąb miasta, w rejon demobilow i magazynow. Do okolic rynku, gdzie

stoi budynek sądu.

- Na rynku? - Sharr uniosł brew. - To... chyba dobrze, prawda?

- Gdy będziemy potrzebować świadkow, będziemy ich mieli całe setki - przytaknął

Voort. - A co więcej, na rynku i na trawniku przed sądem jest dość miejsca

dla myśliwcow. A więc, Sharr, zrealizowaliśmy nasz pierwszy cel - każdy element

układanki trafił na swoje miejsce.

- To dobrze. - Sharr się uśmiechnął. - Teraz musimy tylko przeżyć moment

wprawienia tej maszynerii w ruch.

ROZDZIAŁ 32

BAZA WOJSKOWA CHAKHAM

Generał Thaal stłumił odruchowy grymas, ściskając dłoń obcego. Nikt mu nie

powiedział, że to stworzenie... tak śmierdzi. Z jego ust wydobywała się lekka,

ale wyraźna woń - słodkawy odor rozkładu. Thaal powstrzymał odruch wymiotny i

wrocił do rozmowy.

- Podobno podczas mojej podroży poczyniłeś ogromne postępy w nauce naszego

języka.

- Taki mam... dar. - Ambass-Wspinający-Się odwzajemnił uścisk dłoni. - Ambass

rodzi się z tym darem. Dający - z groźnymi szponami i szczęką. Zbieracz z

kolcami, ktorymi tnie kamień.

- A twoja szczęka nie jest groźna?

- Moja jest mała.

Niewiele brakowało, by Thaal zadrżał.

- No coż, formalności mamy za sobą. Jako Krol-Wodz całej galaktyki, witam cię,

ambasadorze, i życzę twojemu ludowi dobrobytu i pokoju. A skoro o dobrobycie

mowa... - Wyciągnął dłoń, na ktorej doradca położył zwinięty kawałek

flimsiplastu. Thaal podał go Ambassowi-Wspinającemu-Się. - To akt własności

Bastionu,

jednego z należących do mnie światow, ktory przekazuję twojemu krolowi-wodzowi.

To uroczy świat, ktory z pewnością chętnie odwiedzi. Podobno ma fantastyczny

system jaskiń. Może dowolnie przystosować go do swoich potrzeb i założyć wiele

kolonii ku swojej chwale.

Ambass-Wspinający-Się złożył ukłon.

- Przekażę mu go, gdy tylko zjawią się pierwsi Dźwigacze z darami dla ciebie.

Wychodząc z sali rokowań z kryształową szkatułą wypełnioną szlachetnymi

kamieniami, Thaal się uśmiechnął. Szepnął do swojego doradcy:

- Dobry początek dnia.

- Rzeczywiście, generale.

- Prezydent Reige chyba czułby się zaskoczony, słysząc, że właśnie

przehandlowałem jego stolicę, prawda?

- Rzeczywiście, generale. - Doradca zachował całkowitą powagę. Ale Thaal i tak

był przekonany, że słyszy jego stłumiony chichot.

POSIADŁOŚĆ TIARA RIDGE, połnocno-wschodnia część Kura City

Pozwoliła, by drzwi zamknęły się za nią odcinając się od wszystkiego, co nie

Strona 144

Aaron Allston - Cios łaski

przynależało do sanktuarium jej nowego domu.

Ledina Chott oparła się plecami o drzwi i spojrzała po sobie. Jej suknia, rano

jeszcze idealnie obcisła i niemal fosforyzująco biała, teraz nieco na niej

wisiała. Po całym dniu publicznych występow suknia była w rownie złym stanie jak

sama Ledina. Gdzieniegdzie można było nawet dostrzec fioletowoniebieskie

smugi, pozostawione przez rozentuzjazmowaną dziewczynkę, ktora przytuliła się do

niej, głaszcząc ją brudnymi rączkami.

Ledina uśmiechnęła się i zrzuciła buty. Po dwoch latach życia w świecie sławnych

i bogatych wciąż jeszcze nie była do tego przyzwyczajona. I miała nadzieję,

że nigdy się nie przyzwyczai. Że nigdy nie będzie zbyt zblazowana, by wywołać

zachwyt dziecka z umorusanymi rączkami.

Minęła przedpokoj i weszła do pokoju dziennego.

- Gitarra? Co będzie dziś na obiad?

Droid kamerdyner nie odpowiedział.

Pokoj miał dwa piętra wysokości, był zastawiony kosztownymi meblami i większy od

domu, w ktorym spędziła całe swoje dzieciństwo. Na ścianach wisiały zdjęcia

z jej wybranych koncertow. Wolałaby zastąpić je swoimi ulubionymi piosenkarzami

i aktorami, ale spec od reklamy chciał, żeby jej goście nawet na chwilę

nie zapominali

oLedinie Chott.

- Witaj, Ledino. - Głos nie należał do Gitarry; był głęboki, ochrypły i

zdecydowanie męski.

Przestraszona Ledina odwrociła się gwałtownie. Jej gość stał w korytarzu

prowadzącym do sypialń; był przysadzisty, miał żołtą skorę, czarne włosy i

brodę.

Opierał się o kamienną ścianę z nonszalancją sugerującą że czuje się tu jak u

siebie. Nosił swobodne, białe ubranie, ktore byłoby odpowiednie na wyprawę

jachtem. Ledina rozpoznała markę producenta na klatce piersiowej - za ten jeden

komplet odzieży można by spokojnie kupić nowy grawicykl.

Przez chwilę zastanawiała się, czy nie odwrocić się na pięcie i nie popędzić do

drzwi... gdy nagle rozpoznała swojego gościa.

- Och! Thadley Biolan. I to we własnej osobie. Przestraszyłeś mnie.

- Przepraszam. - Podszedł bliżej i wyciągnął do niej rękę. - Wpuścił mnie twoj

droid. To cudowne, moc cię wreszcie spotkać.

Podała mu dłoń, spodziewając się, żejąuściśnie, on jednak pochylił się i

ucałował ją niczym staroświecki zalotnik. Cofnęła rękę, licząc w duchu, że nie

zrobiła tego za szybko.

- To ja powinnam cię przeprosić. Mam za sobą cały dzień występow. Wyglądam

okropnie.

- Nonsens. Jesteś... piękna.

- Może drinka? Gitarra!

- Wspominał coś o wahaniach mocy. Może je właśnie diagnozuje.

- To jest ona.

- Tak, oczywiście, ona. - Thadley odwrocił się i rozejrzał po pokoju. Uśmiechnął

się na widok postawionej na stoliczku krystalicznej, rozsiewającej rożnokolorowy

blask obudowy prętow jarzeniowych.

- Widzę, że moj Nastrajacz tak przypadł ci do gustu, że nawet postanowiłaś go

tutaj postawić.

- Podobały mi się wszystkie prezenty od ciebie. Dziękuję. - Ledina zmusiła się,

by rownież ton jej głosu wyrażał wdzięczność. Prezenty i wyrazy uznania

dla jej tworczości zawsze były miłe, ale inaczej sobie wyobrażała to spotkanie.

Czuła... niepokoj. - Muszę znaleźć Gitarrę. I skrzyczeć za to, że jej tu

nie ma.

- Ależ nie rob tego. - Odwrocił się ku niej z tym swoim przyklejonym do twarzy

uśmiechem. - Pokonałem tysiące lat świetlnych, by moc się z tobą spotkać.

Dotarłem tu dzisiaj rano. Proszę, poświęć mi pięć minut. Chciałbym ci przedłożyć

propozycję biznesową.

- Biznesową? - Słysząc to, poczuła się odrobinę pewniej. - Ależ oczywiście.

Powinnam zadzwonić do mojej menedżerki, żeby i ona mogła posłuchać. Nie będziesz

musiał się poźniej powtarzać.

- Moja oferta jest tak krotka, że nie będzie problemu z jej zapamiętaniem. -

Wzruszył ramionami. - Chcę, żebyś podpisała ze mną kontrakt dotyczący

świadczenia

usług osobistych. Na pięć lat, przedłużany, gdy sobie tego zażyczę.

Wynagrodzenie ustalone wedle mojego widzimisię.

Licząc, że wygląda rownie niewinnie jak na ćwiczeniach, Ledina przycisnęła

kciukiem pierścionek, ktory nosiła na prawej dłoni, po czym rzuciła się pędem

do wyjścia.

Strona 145

Aaron Allston - Cios łaski

Drzwi otworzyły się z trzaskiem, zanim dobiegła na odległość, z ktorej mogłaby

uruchomić czujniki. Przed sobą zobaczyła dwoch mężczyzn w brązowych mundurach;

na kołnierzykach nosili stylizowane zęby.

Skręciła w prawo i wbiegła w korytarz, z ktorego wcześniej wyszedł Thadley.

Z ciemności spowijającej jej pokoj muzyczny wyłonił się kolejny umundurowany

mężczyzna, ktory chwycił ją w pasie i podniosł do gory. Ignorując jej kopnięcia

i nieprzynoszące żadnego efektu ciosy dłońmi, zaniosł ją Thadleyowi.

Thadley westchnął ciężko.

- Wygląda na to, że trochę nam zejdzie z negocjacjami. - Podrapał się po

brodzie. - Do diabła z tym. - Zirytowany, chwycił za

bokobrody i zerwał je z twarzy razem z brodą i wąsami, odsłaniając opaleniznę

niemal tej samej barwy co skora Lediny. Między zarostem a skorą zastygły

strużki przezroczystego kleju; zaczął go ścierać.

Ledina utkwiła w nim wzrok i na krotką chwilę dezorientacja wzięła gorę nad

strachem.

- Jesteś tym generałem, o ktorym mowili. Mowili dziś w wiadomościach, tak?

Nagle poczuła w lewym ramieniu ukłucie, jakby użądlił ją owad. Odwrociła głowę w

porę, by zobaczyć, jak umundurowana kobieta

obrązowych włosach i mętnym spojrzeniu wyciąga jej z ramienia igłę strzykawki.

- Nie! - Ledina kopnęła trzymającego jąmężczyznę i zamachnęła się na kobietę ze

strzykawką. Trafiła, ale w jej uderzeniu już nie było siły. Poczuła zawroty

głowy i pochłonęła ją gęsta ciemność.

Jeden ze Skokopsow zarzucił sobie Ledinę na ramię.

Thaal posłał mu pełne dezaprobaty spojrzenie.

- Ostrożnie, poruczniku. To delikatna istota. Artystka.

Starł resztki kleju z twarzy i wręczył fałszywą brodę jednemu z żołnierzy.

- W pierścionku ma wbudowany nadajnik alarmowy. Wyłącz go. Zabieramy się stąd.

Ruszył przodem, minął drzwi i wyprowadził swoich ludzi w ciemność nocy.

Dwie godziny poźniej mężczyzna o żołtej skorze oraz czarnych włosach i brodzie

siedział na tylnym siedzeniu luksusowego aerośmigacza, czekając, aż jego

kierowca wroci spod oddalonego o poł przecznicy domu Lediny Chott. Lampy

śmigaczy Straży Kura City oświetliły całą posiadłość i nikt nie mogł wejść na

jej teren, o ile nie otrzymał zgody strażnikow. Brodacz poczuł niepokoj.

Sytuacja nie wyglądała dobrze.

Wrocił jego kierowca.

- Została porwana - zameldował.

- Porwana? Przez kogo?

- Nikt nie wie. Posmarowałem tu i owdzie i zebrałem trochę faktow, ale

szczegołow brak. Wszystko rozegrało się kilka godzin temu. Droid gosposia

najwyraźniej

dostała po głowie i nic nie widziała. Nie znaleziono śladow wskazujących na

użycie przemocy ani listu z żądaniem okupu. Wysłała wezwanie o pomoc, ale sygnał

urwał się po niecałej minucie.

Brodacz oparł się o siedzenie. Tego się nie spodziewał.

- Wracamy do bazy. Musimy się dowiedzieć, co się tutaj stało.

ROZDZIAŁ 33

KWATERA GŁOWNA WIDM

Poźnym rankiem następnego dnia Voort, znowu w swoim pomarańczowym skafandrze

pilota X-winga, zaczął wysyłać Widma do powierzonych im zadań.

Od strony większego śmiga dobiegł ryk Huhunny. Razem z Jesmin tworzyły drużynę

nazwaną Skorupiak. Ich zadanie polegało na włamaniu się ostatni raz do bazy

Chakham.

Rozległ się metaliczny trzask, gdy Scut skończył ładowanie śmigacza dostawczego.

Po chwili Yuuzhanin pojawił się w drzwiach

izgrabnie wyminął pozostałe Widma, ktore rozstawiły się wokoł; pakowały plecaki,

dopasowywały kamuflaż i sprawdzały stan magazynkow w karabinach i pistoletach

blasterowych.

Wreszcie dotarł do Voorta.

- Jakie mamy motto?

- „Co rozwalamy najpierw?”

- Chodzi mi o to drugie. O dobrych i złych wieściach.

- Niech to. - Voort opadł z sił w połowie wiązania przyciasnych, czarnych butow.

- Dawaj złe.

- Zarządcy placu poinformowali mnie, że zaszła pomyłka i zarezerwowaną dla nas

przestrzeń wynajął sprzedawca pamiątek.

- Pomyłka?

- Najwyraźniej to my ją popełniliśmy, oferując mniejszą łapowkę. Zwrocili naszą

wpłatę i serdecznie przeprosili. Nie zmienia to faktu, że budka z pamiątkami

Strona 146

Aaron Allston - Cios łaski

już stoi.

Voort westchnął ciężko.

- Czy w tak krotkim czasie uda nam się wynająć coś innego?

- Owszem. Zarezerwowałem miejsce na obrzeżach placu. Ale pierwsza zła wiadomość

ciągnie za sobą kolejne.

Wściekły Voort zabrał się do wiązania drugiego buta.

- Strzelaj - warknął.

- Nasz droid ofiarny dotarł przed czasem do celu, ktory mu wczoraj wyznaczyłem.

Nie zorientował się, że to nie nasza budka. Właściciel powiedział mu, że

nie będzie potrzebował jego usług, no i wrocił po kolejne rozkazy.

Voort jęknął przeciągle i wstał.

- Uda się załatwić drugiego?

- Nie, wszystkie zajęte.

- Stang. Chyba zbombarduję to stoisko. - Wieści naprawdę były niepomyślne. Droid

ofiarny, w tym przypadku model V37 Ambas-sador, był typem humanoidalnym,

ktory w miejsce klatki piersiowej

igłowy miał wbudowany wielki monitor, a czasem holoprojektor. Płochliwi

negocjatorzy wykorzystywali te droidy podczas rokowań, w ten bezpieczny sposob

dogadując się z interesantami. Widma potrzebowały droida do wykonania pewnej

sztuczki, dzięki ktorej ich tożsamości nie zostałyby odkryte.

Voort zaczął zakładać resztę stroju.

- No to trzeba będzie improwizować. Załatw nam jakiegokolwiek droida.

- Już probowałem. Najbliższe są na orbicie, ale wszystkie już wynajęto. To mały

świat. Na powierzchni są raptem trzy sztuki.

- Scut... będą do mnie strzelać. Zrob coś.

Scut wyrzucił ręce w powietrze.

- Nie chcę narzekać i nie zamierzam się od niczego wymigiwać, ale mam już na

głowie przebieralnię. Zgranie w czasie będzie miało zasadnicze znaczenie.

- Ja się zajmę przebieralnią. - Mulus Cheems, prawdziwa oaza spokoju w całym tym

rozgardiaszu, wstał ze swojego krzesła. - Wiem, nad czym pracujesz, synu.

I znam twoje metody.

- Nie, tato. To zbyt niebezpieczne.

- O, pewnie. Mam pozwolić, by moj syn narażał życie, podczas gdy ja będę

siedział z założonymi rękami i oglądał holofimy, tak? -Podszedł do Scuta i

Voorta.

- Viull, chciałbym spłacić dług zaciągnięty u Widm.

- Przecież ja to robię za ciebie!

Mulus uśmiechnął się i pokręcił głową

- Pomoc, jakiej im udzielasz, nie zredukuje mojego długu. Poczekaj, aż sam

podobny zaciągniesz. Wtedy zrozumiesz, co miałem na myśli. - Popatrzył na

Voorta.

- Jestem z wami, profesorze.

Voort milczał przez chwilę, by wreszcie skinąć głową.

- Scut wyjaśni, ktory stroj jest dla kogo. Jak tylko zauważysz albo usłyszysz,

że nadciągają kłopoty, masz się położyć płasko na ziemi i nie ruszać się

stamtąd.

- Ojcze... - Scut pochylił się ku niemu błagalnie.

Mulus rownież się pochylił i przycisnął czoło do głowy syna.

- Viull, przychodzi taki moment w życiu, gdy przekonujesz się, że nie możesz

uchronić rodzicow przed nimi samymi, bo kierują nimi hormony i nie da się

ich okiełznać. Zrozumiesz to, gdy sam będziesz rodzicem.

Voorta uderzyło, jak bardzo byli w tym momencie do siebie podobni. Rożnił ich

wiek, wzrost, waga i kolor skory, ale przyjęli niemal identyczne pozy.

Wreszcie Scut spuścił wzrok i pokiwał głową.

Voort zwołał pozostałych.

- Scut, gdzie te dobre wieści? Bo są jakieś, prawda?

- Drużyna Nadzor jest gotowa.

- Ruszajcie. - Voort wzrokiem odprowadził Scuta, Mulusa, Thaymesa i ubranego na

czerwono Wrana w jego nowej pelerynie.

Przyglądał im się rownież Drikall, przebrany za sierżanta Skokopsow.

- Nie znoszę zmian na ostatnią chwilę.

- Zacznij się do nich przyzwyczajać - wtrącił stojący obok niego Trey. Nosił

niebieski mundur generała Galaktycznego Sojuszu, a na głowie zamiast czapki

miał zestaw słuchawkowy. - Jak się miewa nasza przesyłka?

Drikall wydawał się skonsternowany.

- Twoja paczka na stacji Skifter, paczka Sharra na stacji Skifter czy nasza

paczka tutaj?

- Nasza tutaj.

Strona 147

Aaron Allston - Cios łaski

- W porządku. Siedzi w śmigaczu. Wozek repulsorowy postawiłem z tyłu.

Trey popatrzył na Voorta.

- Liderze, potrzebujemy lepszych oznaczeń kodowych dla tych przesyłek.

- Racja. Ale to przy następnej okazji.

Trey zdjął słuchawkę i schował ją do kieszeni. Wyciągnął swojego neoglitha

maskera.

- A skoro o tym mowa, Mozgowiec donosi, że opuszcza już stację ze swoją paczką.

- Przyjąłem. - Voort sięgnął po hełm.

Trey wciągnął na głowę masker. Drikall pomogł mu go dopasować i wepchnąć

wystające krawędzie pod kołnierzyk munduru. Gdy skończyli, Trey niczym nie

rożnił

się od generała Stavina Thaala.

Generał sięgnął po czapkę i włożył ją na głowę.

- Drużyna Wrażej Kopalni gotowa.

- Ruszajcie. Powodzenia.

Gdy umilkł hałas znikającego w oddali śmigacza, w centrum operacyjnym zrobiło

się cicho. Na miejscu zostali tylko Voort i Myri, oboje w pełnym umundurowaniu

pilotow X-wingow. Kolor włosow Myri pasował do koralowych szafirow Mulusa.

Sięgnęła po hełm.

- Drużyna Gniew gotowa.

- Bierz się za nich, Myri Antilles.

Na jej twarzy wykwitł uśmiech.

Ale gdy zeszli na dno kopalni i stanęli przy swoich X-wingach, Myri się

zawahała.

- Nie mamy pewności, czy te Skokopsy rzeczywiście należą do wewnętrznego kręgu.

Voort, posługując się przenośną ramą i wciągarką umieścił droida

astromechanicznego w kabinie. Droid Myri był już na swoim miejscu.

- Będziemy strzelać do ludzi, ktorzy mogą nawet nie wiedzieć, że ich zwierzchnik

jest zdrajcą - zgodził się Voort.

Myri pokiwała smutno głową.

Voort odsunął ramę.

- Znalazłaś się na rozdrożu. Twoj ojciec stał w tym samym miejscu, gdy był

młodszy od ciebie, tuż po tym, jak dołączył do Rebelii. Musisz sobie zadać

pytanie:

czy zdołam zabić kogoś, o czyjej winie nie jestem przekonana?

- Powiedz... czekałeś, aż ten moment nadejdzie, prawda?

Voort pokiwał głową.

- Od chwili, gdy zauważyłem, że zawsze ustawiasz swoj blaster na ogłuszanie.

Laserow i rakiet nie przestawisz w ten sposob.

Oparła się ciężko o skrzydło swojego X-winga.

- Mogłeś mnie uprzedzić.

- Przez te nerwy tylko byś się zamartwiała. - Voort podszedł z przodu do

myśliwca i poklepał go, jakby to był wierzchowiec. -Myri, naprawdę mogę tę misję

wykonać sam. Szanse będę miał mniejsze niż z tobą, ale może się udać. Albo

możemy ściągnąć z powrotem Sharra, choć trochę już się odzwyczaił od siedzenia

za sterami, a jego przesyłkę powierzyć Mulusowi. Ale uważam, że sobie poradzisz,

bo wrodziłaś się w ojca i dorastałaś ze świadomością że prawdziwy wojownik,

taki jak twoj tata, musi niekiedy stawić czoło honorowemu przeciwnikowi, ktory

zawinił tylko tym, że stoi po przeciwnej stronie barykady, a jeśli nie zostanie

pokonany, mogą wydarzyć się okropne rzeczy. Właśnie tak to wygląda w naszym

przypadku.

- Pewnie masz rację.

- Pamiętaj: musisz wygrać.

Pokiwała głową powoli i ze smutkiem.

- To jak będzie?

Westchnęła ciężko i założyła hełm. Nasunęła na oczy przesłonę i zakryła dolną

część twarzy nieprzepisową czarną chustą z przylegającego ciasno syntjedwabiu.

- Dobrze. - Voort rownież wcisnął na głowę hełm i zawiązał chustę, po czym

nieporadnie wdrapał się na skrzydło, a z niego do kabiny.

Wzbili się w powietrze, łukiem minęli szczyt urwiska i obrali kurs na południe

od swojej centrali, utrzymując się na pułapie dwoch metrow.

Oboje przestrzegali ograniczeń prędkości. Piloci mijających ich śmigaczy, mniej

szanujący przepisy, mijali ich w swoich śmigaczach, pokazując sobie nawzajem

dwojkę zawoalowanych Widm i ich pięknie odnowione, antyczne X-wingi z

podwieszonymi do skrzydeł rakietami własnej produkcji.

Poki nie dotarli do południowych obrzeży Kura City, Voort i Myri trzymali się

głownych tras, nie chcąc niepotrzebnie zwracać na siebie uwagi kontroli

drogowej.

Strona 148

Aaron Allston - Cios łaski

Gdy wreszcie znaleźli się w obrębie miasta, ruszyli prosto na bazę Chakham.

Voort przełączył komunikator na ogolny kanał Widm.

- Gniew Jeden do Wrażej Kopalni. Jesteśmy na pozycjach. Powtarzam: jesteśmy na

pozycjach.

Trey wyraźnie wczuł się w rolę. Odpowiedział chropawym głosem generała Thaala:

- Tu Wraża Kopalnia, przyjąłem. Dajcie im popalić, żołnierzu.

- Tu Skorupiak. Przyjęłam - potwierdziła szeptem Jesmin.

Voort wrocił na częstotliwość, ktorej używał w kontaktach z Myri.

- Gniew Jeden do Gniewu Dwa. Wchodzimy.

Turman, rozciągnięty na łożku polowym w pokoju, ktory mu przydzielono, usłyszał

w słuchawkach trzy wyraźne kliknięcia. Po chwili sygnał się powtorzył.

Wyprostował się i wstał. Jego pielęgniarz, Chadra-Fan, popatrzył na niego

niespokojnie.

- Wszystko w porządku?

- Słońce. Ambass-Wspinający-Się potrzebuje słońca. - Turman zdążył zachrypnąć od

kilkudniowego udawania głosu ambasadora.

- Nie, nie. Mowiłeś, że słońce ci szkodzi. - Pielęgniarz wstał i odchylił głowę

do tyłu, by spojrzeć na wyższego od siebie pacjenta.

- Wcześniej, tak. Teraz potrzebuję słońca. Cykl życia.

- Muszę poprosić o zgodę przełożonego.

Turman wzniosł dłoń, jakby wskazując gwiazdę Kuratooine.

- Słońce!

I zdzielił Chadra-Fana w głowę. Uderzeniu potężnego egzoszkieletu w zwykłą głowę

towarzyszyło głuche stuknięcie. Pielęgniarz padł na podłogę, upuszczając

swoj komunikator.

Turman się skrzywił. Niełatwo było się podnieść i wymierzyć ten cios. Kombinezon

wysiadał z każdą chwilą. Stworzenie obumierało.

Odczekał chwilę, chcąc się upewnić, że przez drzwi nie wpadną kolejne Skokopsy.

Ale nikt się nie pojawił, a to była dobra wiadomość. Najwyraźniej w ciągu

ostatnich kilku dni żołnierze nie zmienili zdania co do domniemanej bierności

i woli wspołpracy Ambassa-Wspinającego-Się. Nawet nie zawsze stawiali przed

drzwiami jego pokoju strażnika, wychodząc z założenia, że w razie potrzeby

pielęgniarz wezwie pomoc.

Było też jedno dodatkowe zabezpieczenie. Gdy Turman zbliżył się do drzwi, te nie

otworzyły się przed nim. Swoimi przerośniętymi, skorupiastymi palcami

wstukał kod, ktorego używał pielęgniarz; jego zdobycie wymagało wiele czasu i

wysiłku włożonego w udawanie, że Turman twardo śpi. Drzwi odsunęły się na

bok.

Budynek, w ktorym się znajdował, był oddalony od centrum dowodzenia bazy.

Ambass-Wspinający-Się wyszedł na korytarz i na palcach przemknął w kierunku

tylnych

drzwi.

- Szkoda, że nie ma z nami Mięśniaka - pożaliła się Jesmin, wpatrując się w

klamkę w tylnych drzwiach budynku. Drzwi były oczywiście podłączone do systemu

alarmowego - w kilku miejscach z framugi wystawały metalowe bolce.

Zabezpieczenia były tu nieco bardziej wyrafinowane, niżby sobie tego życzyła

Jesmin.

- Rozwalmy je - ryknęła stojąca na czujce Huhunna.

- Co? - Jesmin popatrzyła na nią.

Huhunna gestem wskazała teren wokoł. Na prawo od nich, w kierunku południowym,

ciągnęły się stare poligony. Na lewo tak samo. Dziesięć metrow za nimi zaczynał

się gęsty las. W okolicy nie było nikogo. Gdzieś z oddali dobiegały głosy

Skokopsow, ćwiczących maszerowanie w zwartym szyku.

Huhunna wyciągnęła kuszę energetyczną i posłała Jesmin znaczące spojrzenie.

- No, chyba że tak. - Jesmin schowała do kieszeni urządzenie hakujące i cofnęła

się kilka krokow. - Śmiało.

Huhunna strzeliła. Pocisk z kuszy trafił tuż obok zamka i eksplodował, osmalając

metal. Lewa strona blokującej drzwi sztaby wyparowała razem z zamkiem.

Trzymając się z daleka od rozgrzanych do czerwoności fragmentow, Huhunna

podeszła do drzwi i otworzyła je na oścież.

Po drugiej stronie stał Ambass-Wspinający-Się wyraźnie oburzony. Oparł dłonie na

biodrach.

- Co tak długo? - warknął.

Zawył alarm, a po nim kolejne.

Cała trojka rzuciła się pędem - choć w przypadku Turmana bardziej trafne byłoby

określenie „potoczył się” - w stronę lasu.

Gdy oddalili się od budynku na tyle, by nie było go widać między drzewami,

Turman zatrzymał się. Jednym ruchem rozdarł maskę obcego, wydobywając na światło

Strona 149

Aaron Allston - Cios łaski

swoją prawdziwą twarz, zarumienioną i spoconą. Szarpnął potem skorę na klatce

piersiowej i rozwarł ją na boki, siłą wyrywając się z objęć kostiumu. Razem

z nim uwolnił się słodki, mdlący odor zgnilizny. Jesmin i Huhunna cofnęły się o

kilka krokow.

Turman strząsnął nogawki Ambassa i podszedł do nich. Jego ciało lśniło od potu i

wydzielin kostiumu. Popatrzył na nie błędnym wzrokiem i syknął:

- Wsadźcie mnie do sanipary!

- Zabieramy się stąd, Aktor. Tędy. - Jesmin wskazała na połnoc i ruszyła

przodem, starając się wyprzedzić spowijający Turmana fetor.

- Basen. Wodospad. Kąpiel w kwasie! Papier ścierny! Doprowadźcie mnie do

porządku! - jęczał Turman.

Drikall zdjął z bagażnika śmigacza wozek repulsorowy, rozłożył go i włączył.

Potem podniosł nieprzytomną Ledinę Chott z tylnego siedzenia, położył ją na

wozku i całą przykrył kocem.

Gdy wszystko było gotowe, z pojazdu wysiadł Trey w stroju władczego generała

Thaala.

- Aktywowałeś pierścionek?

- Tak.

Głowne drzwi budynku znajdowały się w odległości kilku metrow, dokładnie pod

znakiem głoszącym „Demobil majora Okazji”. Trey jednak skierował się do

nieoznaczonych,

bocznych drzwi z transpastali. Zajrzawszy do środka, dostrzegł niewielkie biuro,

korytarz prowadzący z niego w głąb budynku oraz rozpartego na krześle

potężnie zbudowanego młodzieńca o krotko przyciętych, brązowych włosach.

Twarz Treya - a raczej Thaala - przybrała wyraz dezaprobaty. Walnął pięścią w

drzwi. Mężczyzna za biurkiem spojrzał w jego stronę i wyprostował się tak

szybko, jakby wyrosł w pozycji pionowej z podłogi.

Otworzył drzwi.

- Pan generał!

- Jest źle, synu, i to bardzo źle. - Trey gestem przywołał Drikalla.

Devaronianin ruszył w ich stronę, pchając przed sobą wozek. - Mamy tu ciało -

znacie

szeregową Zizbisterling? - Trey przytrzymał drzwi, gdy Drikall wpychał wozek do

środka.

- Nie, sir.

- No to już nie poznasz, bo nie żyje. Słyszysz te alarmy?

Mężczyzna przechylił głowę na bok, nasłuchując. Odległy dźwięk

alarmu nie był specjalnie głośny, ale łatwo rozpoznawalny. Młodzieniec pobladł.

- Czy zostaliśmy zaatakowani, sir?

- A jakże. Zabierz nas na doł, i to już.

- Tak jest, sir! -Urzędnik chciał zasalutować, ale przypomniał sobie, że nie

tego wymaga protokoł i puścił się pędem w głąb budynku. Trey i Drikall podążyli

za nim.

Maszerowali otoczonym przez magazyny czarnym korytarzem, trzymając się daleko za

urzędnikiem. Drikall pochylił się i teatralnym szeptem powiedział:

- Ładnie zaimprowizowałeś z tymi alarmami.

- Za wcześnie na syreny. Nie wiedziałem, co powiedzieć.

- Mowiłem serio. Dobre zagranie.

Urzędnik zaprowadził ich do bocznego pokoju, ktorego rozmiary i fakt, że był

pusty, w oczywisty sposob nie pasowały do przypisanej mu roli: pomieszczenia

komunikacyjnego, wyposażonego w komputerową jednostkę łącznościową i pojedyncze

krzesło. Gdy zamknęły się za nimi drzwi, urzędas zapukał w tylną ścianę,

wystukując na niej wyraźny kod.

Ściana przesunęła się, odsłaniając drugie, rownie obszerne pomieszczenie. Jego

ściany wyłożono maskującą skały siatką z durastali, a dalej widać było

metalowe podpory - najwyraźniej mieli przed sobą kabinę windy.

Weszli do środka. Trey popatrzył na urzędasa.

- Będę was potrzebował na dole.

Zmieszany mężczyzna dołączył do nich w kabinie. Wcisnął przycisk na panelu

kontrolnym i ściana zasunęła się z trzaskiem. Gdy wcisnął kolejny, zaczęli

zjeżdżać

w doł.

- Jeśli wolno spytać, panie generale...

Leżące na wozku ciało jęknęło i poruszyło się.

Urzędnik otworzył szeroko oczy, wpatrując się w owinięte kocem zwłoki.

Trey rownież sprawiał wrażenie zdziwionego.

- To cud! Sierżancie, czyńcie swoją powinność.

Drikall wyciągnął blaster, przystawił go urzędnikowi do klatki piersiowej i

Strona 150

Aaron Allston - Cios łaski

nacisnął spust. Ogłuszony mężczyzna osunął się po metalowej siatce na podłogę.

Thaal przyjrzał się panelowi kontrolnemu.

- Długa droga przed nami. Mamy jeszcze chwilę. - Ściągnął koc przykrywający

Ledinę; wciąż nosiła tę samą suknię, w ktorej ją porwano. Miała zamknięte oczy,

ale była niespokojna i rzucała

głową z boku na bok, probując się obudzić. - Ile mamy czasu, Doktorze?

- Kilka minut. Ale mogę jej podać stymulant.

- Nie trzeba. - Trey popatrzył do gory, zapamiętując, gdzie znajduje się właz do

kabiny.

Dwie sekundy poźniej winda stanęła. Tylna ściana szybu i obciągnięta siatką

ściana windy uniosły się do gory.

Przed nimi ciągnął się kamienny tunel, ktorego dalsza część ginęła w połmroku.

Po podłodze biegły metalowe tory. Z sufitu zwisały kable, a co pięć metrow

podwieszono pręty jarzeniowe. W wejściu stała Bothanka o ciemnym futrze, ubrana

w mundur porucznika Skokopsow. Otworzyła szeroko oczy i zasalutowała.

- Pan generał!

Drikall strzelił do niej.

ROZDZIAŁ 34

CENTRUM OPERACYJNE BAZY CHAKHAM

- Kapitanie?

Oficer pełniący tego dnia dyżur, mężczyzna przysadzistej budowy i o łysej

głowie, przez co wyglądał trochę jak rakieta przebrana za człowieka, spojrzał

na oficera siedzącego przed monitorem.

- Co się dzieje?

- Wyłapaliśmy dwa nowe sygnały transponderow. Są kilometr od nas i zbliżają się.

Czujniki nie namierzyły jeszcze samych statkow. Możliwe, że lecą poniżej

poziomu radarow. Identyfikują się jako myśliwce. Mają oznaczenia Phanan Jeden i

Phanan Dwa.

- Phanan? Ogłosić alarm!

- Ktoś go już ogłosił przed nami.

Rzeczywiście syreny zaczęły wyć w momencie naruszenia zabezpieczeń budynku, w

ktorym przetrzymywano Ambassa--Wspinającego-Się. Hałas nie ustawał. W bazie

zakotłowało się jak w ulu.

- Ostrzeżcie wieże obronne...

Dwa klasyczne, szare X-wingi z rykiem silnikow przemknęły za południowym oknem

centrum dowodzenia. Oficer zdążył tylko zauważyć białe hełmy i czarne chusty

pilotow.

Voort przyjrzał się czujnikom i upewnił się, że nalatuje na swoj pierwszy cel.

Wyłonił się dokładnie naprzeciw niego, tuż za pierwszą kępą drzew: pokaźnych

rozmiarow, pomalowany na brązowo hangar i otaczające go lądowisko. Jeden obok

drugiego, w dwoch rzędach po cztery stały na nim E-wingi w barwach Skokopsow i

dodatkowo wojskowy prom. W kierunku stojących na ziemi myśliwcow biegli

właśnie ich piloci.

- Jedynka do Dwojki. Odbijam w prawo.

- Tu Gniew Dwa, przyjęłam.

Voort skręcił i nacisnął spust. Czerwone smugi światła rozcięły prawy rząd

myśliwcow, dziurawiąc je jak sito i przebijając osłony oraz kadłuby. Jeden ze

statkow eksplodował niecałą sekundę po przelocie Voorta. Skokopsy zaczęły

uciekać w przeciwnym kierunku.

Dobiegł go odgłos dział laserowych z myśliwca Myri i charakterystyczny dźwięk

ładunkow przebijających się przez metal. Po chwili oba X-wingi skryły się

za drzewami.

Voort wykonał nawrot, z Myri jako swoim skrzydłowym. Gdy lądowisko wyłoniło się

z oddali, dostrzegł, że wszystkie cztery jego cele zamieniły się w dymiące

wraki. Taki sam los spotkał prom i jeden z celow Myri.

- Dwojko, jeszcze jeden przelot. Jeśli spudłuję, jest twoj.

- Tak jest, sir.

Voort starannie wycelował w E-winga stojącego tuż obok promu i posłał w niego

serię pociskow. Ładunki dotarły do kadłuba. Pojazd implodował, a po chwili

wyleciał w powietrze.

- Jedynko, cel trafiony.

- Czas na cel numer dwa.

Voort przechylił myśliwiec i skierował się ku odległej, połnocnej granicy bazy.

Odległej, jeśli poruszasz się piechotą. Pompownia, z trzech stron osłonięta

kępami drzew, a z czwartej gorskim zboczem, już po chwili ukazała się jego

oczom.

Voort wzbił się do gory. Początkowo leciał pod ostrym kątem, a po chwili wzbił

się pionowo. Obrocił myśliwiec wokoł własnej

Strona 151

Aaron Allston - Cios łaski

osi, kierując jego brzuch ku zachodowi, a osłonę kabiny na wschod. Wznoszącą się

na połnocy Czarną Grań miał teraz po prawej stronie. Czujniki poinformowały

go, że Myri trzyma się blisko, tuż na prawo od niego.

- Dwojko, cofnij się. Ja przecieram szlak; ty atakujesz.

- Dwojka słucha, Dwojka wykonuje.

- Zwalniam cię. - Osiągnąwszy pułap kilku kilometrow, Voort wykonał pętlę.

Wystarczyła chwila i już pędził pionowo w doł, prosto na pompownię. Myri

wznosiła

się jeszcze przez chwilę, by nabrać większego dystansu do myśliwca Voorta.

Gamorreanin nacisnął spust. Rozproszone pociski laserowe trafiły w pompownię i

jej okolice, co kontrastowało z precyzyjnym atakiem na E-wingi. Nie przestawał

strzelać, choć powierzchnia ziemi zbliżała się w zastraszającym tempie.

Ta metoda służyła określonemu celowi. Z budynku podziurawionej jak ser

szwajcarski pompowni wybiegła trojka Skokopsow.

Na wysokości dwustu metrow Voort podciągnął myśliwiec i spojrzał na czujniki. W

przestrzeni powietrznej nie pojawiły się żadne nowe pojazdy - dostrzegał

jedynie zwykłe śmigacze, podrożujące cywilnymi drogami.

Przyglądał się, jak Myri przechodzi do lotu nurkowego. Schodziła pod tym samym

kątem co on wcześniej. Był spięty - nie martwiły go umiejętności Myri, tylko

dopiero co przetestowane rakiety, zamontowane na skrzydłach.

Odpaliła je w odległości poł kilometra od pompowni. Z prawego skrzydła jej

myśliwca wystrzeliła ognista lanca. Ułamek sekundy poźniej poleciała kolejna

z lewego skrzydła. Oba pociski pomknęły w doł, ciągnąc za sobą pioropusze ognia.

Pierwsza rakieta trafiła w dach pompowni i eksplodowała. Druga minęła ognistą

chmurę i wpadła do środka. Kula ognia jeszcze urosła.

Voort wykonał lot zwiadowczy nad celem. Przez chmurę dymu nie sposob było

cokolwiek dostrzec, ale czujniki poinformowały go, że dziura wyrąbana przez

rakiety

drążyła na dobre sto metrow w głąb.

Znowu zaczął się wznosić.

- Dwojko, trafienie bezpośrednie. Szyb otworzony. Zrzucę też swoje rakiety, tak

na wszelki wypadek.

- Ubezpieczam cię.

Na wysokości dwoch kilometrow wykonał kolejną pętlę i rozpoczął zejście,

kierując się wprost na chmurę dymu. Czujniki

nadal pokazywały, że ma pod sobą głęboką dziurę. Gdy system celowniczy namierzył

dno szybu, Voort wypuścił rakiety i wyrownał lot.

Po swojej lewej dostrzegł Myri. Nim się odezwała, odczekała, aż dotrze do nich

łomot eksplozji.

- Od dzisiaj będą raczej chodzić schodami.

- Też tak myślę. Następny przystanek: stacja Skifter. Ale nie spieszmy się.

Wzbili się pod ostrym kątem do gory.

Technik z firmy ochroniarskiej zupełnie niepotrzebnie pomachał do dwoch śmigaczy

Straży Kura City, ktore wzniosły się ponad stary budynek sądu i podeszły

do lądowania tuż przed Demobilem majora Okazji. Z obu pojazdow wysypali się

strażnicy miejscy - dwojka detektywow w cywilnych ubraniach i dwaj

funkcjonariusze

w zbrojach do zwalczania zamieszek.

Detektywi podeszli bliżej. Kalamarianin, starszy od kobiety, przyjrzał się

uważnie technikowi.

- To ty jesteś Yinkle?

- Tak, proszę pana. Ja...

- Zabawne nazwisko, Yinkle.

Yinkle zacisnął zęby.

- Wiem. Całe życie to słyszałem. Ja...

- Jestem detektyw sierżant Husin - przedstawił się Kalamarianin. Wskazał swoją

partnerkę. - A to detektyw Biller.

- Tak? Witam. - Zniecierpliwiony Yinkle pokazał im datapad z mapą tego właśnie

sektora miasta, na ktorą naniesiono pojedynczą linię. - Nadajnik klientki

został aktywowany wczoraj, w momencie porwania, ale po chwili go wyłączono.

Kilka minut temu sygnał znowu się pojawił. Dokładnie w tym miejscu. System

śledzący wskazuje, że nadajnik wniesiono za te drzwi.

Kalamarianin utkwił w nim beznamiętne spojrzenie.

- Obyś się nie mylił.

- Nie mylę się. - Uwagę Yinkle’a przykuł odgłos odległych eksplozji, niosący się

od południa, słyszalny nawet pomimo wyjących wokoł syren. Chwilę poźniej

wszyscy zobaczyli pioropusz dymu, wznoszący się nad Czarną Granią - i dwa

myśliwce X-wing wzbijające się pionowo ku gorze, ku przestrzeni kosmicznej. -

Strona 152

Aaron Allston - Cios łaski

Ale się dzisiaj dzieje - westchnął.

- To sprawa dla wojska. Nam nic do tego. Idziemy. - Kalamarianin ruszył w

kierunku drzwi do wojskowego demobilu.

Biuro, do ktorego weszli, było puste, ale gdy detektyw zaczął głośno walić w

drzwi, przybiegła w pośpiechu przysadzista kobieta. Zmarszczyła brwi i spojrzała

na nich udręczonym wzrokiem. Na widok mundurow jeszcze szerzej otworzyła oczy.

- Czy... eeee... mogę w czymś pomoc?

Detektyw pokazał jej swoją kartę identyfikacyjną przyozdobioną pieczęcią straży

miejskiej.

- Nie mamy nakazu rewizji, ale skorzystamy z ustawy trzynastej, paragraf szosty

Ujednoliconego Kodeksu Planetarnego. Mamy uzasadnione podejrzenie, że doszło

do przestępstwa i czyjeś życie znalazło się w niebezpieczeństwie.

- Chwileczkę. Wezwę swojego przełożonego. - Kobieta sięgnęła do panelu

kontrolnego drzwi.

Kalamarianin stanął w przejściu.

Ale drzwi i tak się zasunęły, wgniatając go w ościeżnicę. Yinkle miał pewność,

że Kalamarianin jest całkowicie unieruchomiony i bezradny; nad jego ramieniem

zauważył, że kobieta dobiega do biurka i sięga do jego szuflady.

Towarzyszka detektywa, ktora też to dostrzegła, wycelowała z pistoletu

blasterowego i strzeliła. Pocisk - nie żaden ładunek ogłuszający - trafił

kobietę

w żebra. Upadła, a z jej pozbawionej czucia dłoni wypadł pistolet.

Kalamarianin stęknął, zaparł się o ościeżnicę grubymi, płetwiastymi dłońmi i

pchnął. Drzwi jęknęły, a po chwili z gory i z dołu - gdzie musiał znajdować

się mechanizm zamykający - buchnęły płomienie. Wreszcie odskoczyły z trzaskiem i

pozostały już w tej pozycji.

Detektyw rzucił przelotne spojrzenie swojej partnerce.

- Wiszę ci drinka. Wezwij karetkę i wsparcie. Yinkle, dochodzę do wniosku, że

może rzeczywiście coś tu nie gra.

- Dziękuję bardzo.

Według planu na swoim datapadzie Yinkle poprowadził ich w doł korytarza, z

ktorego wybiegła kobieta. Na jego końcu natrafili na dwuskrzydłowe drzwi; przez

przezroczyste szybki dostrzegli magazyn po drugiej stronie. Ale Yinkle wskazał

im drzwi na lewo od nich.

Po wejściu do środka zobaczyli przestronne, ale całkowicie puste centrum

komputerowe.

Kalamarianin popatrzył podejrzliwie na Yinkle’a.

- Masz chyba nieaktualną mapę.

- Skądże, sir.

Tylna ściana pomieszczenia, na pozor całkiem zwyczajna i niczym się

niewyrożniająca, podniosła się, odsłaniając kabinę windy obciągniętą metalową

siatką

za ktorą dostrzegli litą skałę.

Na podłodze windy leżały dwa ciała, mężczyzny i kobiety; oboje byli ubrani w

mundury Skokopsow z bazy, a na wozku repulsorowym spoczywało trzecie ciało

- Lediny Chott.

Detektyw znowu popatrzył na Yinkle’a.

- To ta twoja klientka?

- Tak.

- Dobra robota. - Spojrzał na Skokopsy i westchnął ciężko. - Nie znoszę takich

odkryć. Zazwyczaj nie wynika z nich nic dobrego.

Ledina odzyskała przytomność. Wzdrygnęła się ze strachu, ale mężczyzna, ktory

się nad nią pochylał, był szczupły i wyglądał całkiem niegroźnie; nie miał

w sobie nic z wojskowego. Nad jego głową dostrzegła dźwiękoszczelny sufit.

Popatrzyła na niego połprzytomnie.

- Gdzie ja jestem?

- W sklepie. Porywacze cię tutaj przywieźli. Nazywam się Kadd Yinkle. Uratowałem

cię.

- Yinkle? - Zmarszczyła brwi, probując pobudzić mozg do działania. - Zabawne

nazwisko.

Westchnął i podparł głowę dłońmi.

- W każdym razie reszta zeszła na doł, żeby wybadać, co tam jest. Jedzie do nas

więcej strażnikow miejskich, niż chciałabyś zobaczyć w jednym miejscu,

więc jesteś całkowicie bezpieczna. - Spojrzał w gorę, a potem posłał jej

uspokajające spojrzenie. - Koniec z nieprzyjemnymi niespodziankami.

Tylna ściana pomieszczenia podniosła się, odsłaniając wykuty w kamieniu szyb

windy i... nic poza tym. Kabina zniknęła. Ledina i Yinkle utkwili wzrok w

pustej przestrzeni.

Strona 153

Aaron Allston - Cios łaski

Znad drzwi na podłogę zsunęło się na linach dwoch mężczyzn i wylądowało na

podłodze. Obaj byli od stop do głow obciągnięci czarnymi, elastycznymi

kombinezonami.

Twarze zasłaniały im kominiarki, ale ten większy wyglądał na człowieka, a z

kształtu głowy drugiego i z rogow wyraźnie rysujących się pod materiałem można

było wywnioskować, że jest Devaronianinem.

Yinkle przesunął się, stając między Lediną a intruzami.

- Nakładam na was areszt obywatelski - oznajmił.

Obaj mężczyźni ruszyli w jego kierunku, obeszli go z obu stron i popędzili do

drzwi.

Yinkle popatrzył na Ledinę.

- Oczywiście mogłem ich obezwładnić. Ale najważniejsza była ochrona ciebie.

Gdy był już w śmigaczu, Trey ściągnął kominiarkę, zdjął zestaw słuchawkowy i

zarzucił na plecy złoto-czarną marynarkę. W takim stroju, bez obcisłego,

czarnego

kostiumu na widoku, nie zwroci uwagi nikogo, kto zajrzy do środka.

Daleko na wschodzie dostrzegł zbliżające się w jego kierunku aerośmigacze w

barwach straży miejskiej: niebieskiej i czerwonej. Włączył swoj śmigacz i powoli

oddalił się od witryny sklepu, manewrując tak, by potężny, zbudowany z

czerwonego kamienia budynek sądu zasłonił go przed pojazdami straży.

Drikall rownież zdjął kominiarkę i włożył niebieski fartuch lekarski.

- Orientujesz się, że dotarliśmy na miejsce, prawda? Jesteśmy już na placu. Nie

możemy się za bardzo oddalić.

- Musimy zniknąć z oczu ludziom, ktorzy mogliby nas powiązać z incydentem w

demobilu. Zawsze tak robimy przed przejściem na drugą stację. Nie wiedziałeś?

- Coż, jestem z wami od niedawna i przeważnie tylko wstrzykuję coś ludziom. Na

tym się znam. Nie rozumiem więc, dlaczego, mając w ręku wszystkie dowody

winy Thaala, zadajemy sobie jeszcze trud, żeby wrobić go w przestępstwo, ktorego

nie popełnił. Czyli w uprowadzenie Lediny Chott.

Trey podprowadził śmigacz do bocznej ulicy i zawrocił, robiąc rundę dokoła

kwartału.

- To, czy zostanie skazany za porwanie, nie ma najmniejszego znaczenia. Zresztą

pewnie nie zostanie. Ale pamiętaj, co zrobił swojej ostatniej kochance

i że okazywał głębokie zainteresowanie Lediną. Może więc fakt, że ją porwaliśmy,

wybije mu z głowy podobne pomysły. Albo i gorsze.

- Przestępstwo wyprzedzające?

- A widzisz. Skoro została porwana międzyplanetarnej sławy celebrytka, skłoni to

cywilne media do zainteresowania się osobą Thaala,

a cywilne władze do wszczęcia własnego śledztwa. Nie wspominając

ozwiązku zawodowym artystow muzycznych. Naprawdę lepiej nie wchodzić im w drogę.

- Serio?

- Eee tam. Co ci zrobią zamęczą serenadą?

Kilkaset metrow dalej Huhunna, Jesmin i Turman - w sandałach na nogach i szarych

tunikach - weszli na pokład śmigacza dostawczego Widm.

Wysoką ładownię przedzielono czarną kotarą na dwie części, przednią i tylną W

przedniej, na podczepionym z boku fotelu siedział Thaymes, otoczony ze

wszystkich

stron sprzętem komputerowym i komunikacyjnym, ze słuchawkami na głowie. Gdy

weszli, odetchnął z ulgą

- Spoźniliście się.

Myri uśmiechnęła się znacząco.

- Przepuściliśmy Turmana przez myjnię śmigaczy, tyle że bez śmigacza. Stanowił

zagrożenie dla otoczenia.

Thaymes spojrzał przelotnie na kurtynę zasłaniającą tylną część ładowni.

- Przynajmniej nie będę musiał zakładać tego nowego maskera. A mało brakowało.

Turman podniosł ręce, jakby chciał się rzucić Thaymesowi do gardła. Huhunna

oplotła go ramieniem i przytrzymała.

Jesmin podeszła do bocznych drzwi.

- Co powinnam wiedzieć, zanim wyjdę na zewnątrz?

- Wszędzie jest pełno strażnikow miejskich. Przekaźniki działają jak marzenie;

przeciwnik potrzebowałby prawdziwego geniusza - takiego jak ja - żeby wyśledzić

transmisje. Laborant nadal probuje znaleźć zastępcę dla droida ofiarnego, żeby

moc go wysłać do punktu konfrontacji. Mięśniak donosi, że „porwanie zostało

udaremnione”. Do Lidera i Szulerki zbliżają się z morderczymi zamiarami dwa

E-wingi. A Aktor powinien się już przebierać w nowy kostium.

Jesmin skinęła głową.

- Czyli dzień jak co dzień.

Kilkaset kilometrow nad nimi, w ciasnej kwaterze Dowodztwa Myśliwcow na stacji

Strona 154

Aaron Allston - Cios łaski

Rimsaw, pułkownik Kadana Sorrel usłyszała

dźwięk interkomu sygnalizujący średnio ważne połączenie. Odgarnęła z oczu

brązowy lok i odłożyła na bok przedmiot, ktory trzymała w dłoni - prawdziwą

oprawioną

książkę, jedną z jej nielicznych słabostek. Włączyła interkom.

- Sorrel.

- Pani pułkownik, mamy tu dziwną transmisję do pani... może będzie pani chciała

ją odebrać. - Pełniący akurat służbę oficer komunikacyjny wydawał się jeszcze

bardziej skonsternowany niż zazwyczaj.

- Czy to na pewno nie moj mąż z kolejnym żartem?

- Nie... nie tym razem.

- Ejże... Połącz go. Chętnie się pośmieję. - Odwrociła się do zawieszonego na

ścianie monitora. - Tryb twarzy.

Holokamera w monitorze zabzyczała, dostosowując głębię ostrości. Rozmowca

zobaczy tylko jej twarz i nie dowie się, że pani pułkownik wyleguje się po

cywilnemu

na łożku.

Obraz, ktory pojawił się na monitorze, rownież był ograniczony jedynie do

twarzy. Męskiej, szczupłej i kościstej. Całą lewą połowę głowy pokrywała skorupa

w durastalowoszarym odcieniu, a zamiast szczęki miał protezę tego samego koloru.

Lewe oko było złote, sztuczne i błyszczące; prawe zaś niebieskie. Włosy

miał rozmowca śnieżnobiałe, a z twarzy biła powaga.

- Pułkownik Sorrel?

- Tak. Kim pan jest?

- Moje imię nic pani nie powie. Jestem martwy dłużej, niż pani żyje. Ale

przynoszę ostrzeżenie.

- Groźbę?

- Nie, ostrzeżenie. Chcę pani pomoc. Wysłałbym je rownież do generała Thaala,

ale on nie żyje.

Pułkownik pochyliła się do przodu.

- W porządku. Proszę mowić.

ROZDZIAŁ 35

Voort nie odrywał wzroku od czujnikow. Stację Skifter miał dokładnie przed sobą

widoczną już gołym okiem. Jej niezależnie wirujące

koncentryczne pierścienie lśniły czystą bielą na tle kosmosu. Rownie blisko

znajdowały się dwa E-wingi, szybko skracające dystans do swoich celow.

Częstotliwości

komunikacyjne wypełniał nieustanny gwar rozkazow, wydawanych przez władze

wojskowe i cywilne; domagały się, by Phanan Jeden i Dwa oddaliły się od

wszelkich

pojazdow i czekały na przybycie władz.

- Czas na akt drugi, Dwojko. Gotowa?

- Układam włosy.

- Czyli rozumiem, że tak. - Pierwsza salwa laserowa E-wingow przemknęła obok

Voorta i stacji Skifter. - Idioci!

- Trzeba ich zdjąć, i to szybko, Jedynko.

Ścigające ich myśliwce podeszły bliżej i zaczęły ostrzeliwać Widma krotkimi,

kontrolowanymi seriami. Wstrzymały atak, gdy okazało się, że im bardziej

skracają

dystans, tym większe jest prawdopodobieństwo, że trafią w siedlisko ludzi.

Voort i Myri przemknęli przez luki między pierścieniami a szprychami. Voort

odbił na prawo, Myri na lewo. Za każdym podążył jeden E-wing. Były coraz bliżej.

Zauważywszy nadarzającą się okazję, Voort przekierował całą dostępną moc w

silniki i opadł pięćdziesiąt metrow niżej. Zaskoczony tym manewrem przeciwnik

nie zdążył zareagować i przeleciał obok. Ponieważ stacja kosmiczna nie

znajdowała się już w polu rażenia, Voort nacisnął spust, ale pilot E-winga

okazał

się dość sprytny, by wykonać unik tuż po tym, jak minął Widmo. Salwa pociskow

laserowych chybiła celu.

Voort wszedł w ciasną pętlę i skierował się ku stacji. Czujniki poinformowały

go, że Myri wykonuje identyczny manewr i podąża na przeciwny jej koniec.

Jednak goniący ją E-wing nie zamierzał odpuścić.

Voort zbliżył się do najbardziej wysuniętego pierścienia i ustawił się tak, by

jego zewnętrzną krawędź mieć pod sobą jakby ścigał się nad powierzchnią

niewielkiego księżyca. Biorąc pod uwagę brak siły przyciągania, manewr był

trudny do wykonania i kłocił się z jego podstawowymi odruchami pilota - jakby

leciał tuż nad powierzchnią planety w stronę opadającej linii horyzontu... Po

przeciwnej stronie pierścienia Myri wykonała identyczny manewr... i skierowała

Strona 155

Aaron Allston - Cios łaski

myśliwiec na Voorta.

Ścigający Voorta myśliwiec wszedł mu na ogon, ustawiając się nieco nad

X-wingiem.

Voort niemal się uśmiechnął. Klasyczny wynik mieszanki treningu i instynktu

pilota - a Widma były w tym dobre. W trakcie powietrznego pojedynku pilot woli

znaleźć się nad celem i za nim, by w pełni wykorzystać przewagę pola widzenia i

efekt psychologiczny. Większość myśliwcow nie może strzelać do tyłu. Ale

Skokopies nie mogł sobie pozwolić na ostrzelanie Voorta. Każdy chybiony pocisk

rozorałby stację kosmiczną. A każde trafienie groziło posłaniem X-winga

na kurs kolizyjny z nią

Czujniki poinformowały Voorta, że z naprzeciwka, lecąc po łuku, zbliża się Myri

z goniącym ją E-wingiem. Teraz wszystko zależało od Treya - i od zagłuszacza,

ktory zamontował na powierzchni stacji.

- Aktywować Śnieżycę! - zarządził.

Jego droid, Kosz na Śmieci, zagwizdał, potwierdzając przyjęcie rozkazu.

Głowne ekrany myśliwca zamazały się i wypełniły je zakłocenia. Cała czworka

pilotow leciała teraz na ślepo - pomijając to, co mogli zobaczyć sami.

Przed oczami Voorta przemknęły liczby i ułamki sekund.

- Dwojko... teraz!

Nadlatujący z przeciwka E-wing wspiął się na fałszywy horyzont pierścienia

stacji i - ze względu na relatywnie wyższą wysokość - pojawił się w zasięgu

wzroku jeszcze przed Myri. Voort strzelił i przechylił stery w lewo.

W tym samym momencie Myri, wciąż schowana za krzywizną stacji, ale w polu

widzenia ścigającego Voorta myśliwca, wcisnęła spust i odbiła w bok.

Wystrzelone ku gorze ładunki nie miały szans trafić w pierścień stacji, ale w

obrane cele jak najbardziej. Voort kątem oka dostrzegł jasny rozbłysk, a

potem zobaczył, jak cztery działa laserowe palą kompozytową strukturę statku.

- Pierwszy cel wyeliminowany.

- Drugi cel wyeliminowany, Liderze.

- Dobra robota.

Voort przechylił myśliwiec i skierował go ku powierzchni Kuratooine. Myri

płynnie zajęła pozycję skrzydłowego.

Czujniki X-winga Voorta odzyskały sprawność w chwili, gdy opuścili strefę

zagłuszania wyznaczoną przez urządzenie Treya. Stacja Skifter obracała się

spokojnie

wokoł własnej osi, nie odniosłszy żadnych szkod podczas pojedynku myśliwcow. Po

linii prostej oddalały się od niej dwa małe obiekty - jeden rozpadający się w

chmurę szczątkow, drugi w jednym

kawałku, ale pozbawiony możliwości manewrowania. E-wing trafiony przez Voorta z

jednego zmienił się w dwa obiekty, gdy katapultował się jego pilot. Skokopies

z drugiego myśliwca nie przeżył.

- Trzymasz się jakoś, Dwojko?

- Na sznurek i ślinę, Jedynko.

Kobieta zasiadająca za sterami generalskiego śmigacza była chyba zawodowym

pilotem myśliwca z niewielkim doświadczeniem w profesji szofera. Szybkie,

precyzyjne

zmiany kursu sprawiały, że siedzący z tyłu Thaal i kapitan latali w przod i w

tył. Thaal postanowił nie krytykować jej umiejętności. W końcu była gotowa

dla niego zabić, gdyby tylko wydał taki rozkaz.

Kapitan z kolei sprawiał wrażenie człowieka, ktory nie zastrzeliłby kury, gdyby

nawet od tego zależało przetrwanie jego żołnierzy. Cały czas się krzywił,

przekazując kolejne złe wiadomości.

- Wszczęto poszukiwania tego obcego, jak-mu-tam.

- Ambassa-Wspinającego-Się. Właściwie to w przeciwieństwie do nas jest rodowitym

mieszkańcem tej planety, więc siłą rzeczy to my jesteśmy obcymi. Znaleźli

go?

- Tak, sir... nie żyje.

- Nie żyje? Jak do tego doszło? - Przed oczami Thaala przemknęły ogromne stosy

szlachetnych kamieni, ktore być może już nigdy nie ujrzą światła dziennego.

Kapitan zniżył głos do szeptu, jak dziecko snujące opowieść o duchach.

- Mowią że coś rozdarło go od środka. Zniknęły jego organy wewnętrzne, mozg,

oczy - wszystko. Stworzenie, ktore mu to zrobiło, wciąż gdzieś tam jest, może

nawet w bazie, i szykuje się do ataku.

Thaal utkwił spojrzenie w kapitanie.

- Nigdy nie służyłeś w jednostce bojowej, prawda, synu?

- Nie, sir. W komunikacji. Potem przeszedłem do public relations.

- To widać. Znajdźcie tego napastnika i zabijcie. Wroćmy do ataku X-wingow.

Jesteś pewien, że miały oznaczenie „Phanan”.

Strona 156

Aaron Allston - Cios łaski

- Tak, sir.

- Straty?

- Prom pułkownika Giddersa, sześć E-wingow na ziemi i dwa w kosmosie. Zginął

jeden pilot, drugi dochodzi do siebie po katapultowaniu. Zniszczone wejście

do szybu kopalni od strony bazy. To na nim skoncentrowali ogień.

Thaal czuł, jak narasta w nim gniew.

- To na pewno Eskadra Widm.

- Sir? - Pilotka spojrzała przez ramię na generała. - Docierają do nas

informacje, że władze cywilne badają okolice wejścia do kopalni od strony Kura

City.

Szczegołow brak.

- Lećmy tam, poruczniku. Sam się tym zajmę, zanim sprawy wymkną się z rąk.

- Tak jest, sir.

Voort i Myri dotarli na powierzchnię, zanim jeszcze oddział myśliwcow ze stacji

Rimsaw, wciąż poza zasięgiem czujnikow, znalazł się w zasięgu wzroku. Piloci

X-wingow wyłączyli swoje transpondery, zablokowali pułap wznoszenia i dołączyli

do cywilnych aerośmigaczy, zmierzających w kierunku placu sądowego.

W oddali dostrzegli charakterystyczny, trzypiętrowy budynek z czerwonego

kamienia. Pod pobliskim demobilem można było dostrzec światła zaparkowanych tam

aerośmigaczy straży miejskiej - był ich przynajmniej tuzin - i śmigaczy

sanitarnych.

Targowisko na rynku było niemal opustoszałe. Tłum przechodniow otoczył stojące z

boku pojazdy.

Voort pacnął się w bok hełmu.

- Głupek, głupek, głupek - prychnął.

- Jedynko, co się dzieje?

- Nie wziąłem pod uwagę tej zmiennej! Przecież to było oczywiste, że wieści o

uratowaniu Lediny Chott szybko się rozniosą i że zbiegną się ludzie, nasi

świadkowie. Jestem idiotą. Głupek. Dwojko, zwolnij mnie i przejmij dowodzenie.

- Nie mogę. Zdążyłeś mnie wywalić.

Gdy lądowali na trawniku przed sądem, praktycznie nikt nie zwrocił na nich

uwagi. Voort z powrotem włączył transponder i wydał droidowi komendę inicjującą

kasowanie pamięci. Myri rownież odpaliła transponder i wydała analogiczny rozkaz

swojemu R2. Kasowanie pamięci było nieprzyjemnym, ale koniecznym środkiem

zapobiegawczym - dawało pewność, że detektywi nie wydobędąz droidow informacji o

Myri i Voorcie.

Czarny aerośmigacz Widm przemknął nad trawnikiem i wylądował tuż przed

myśliwcami. Voort wyskoczył z kabiny, kątem oka zarejestrował, że Myri jest już

na ziemi, i pobiegł do śmigacza. Wsiedli do tylnego przedziału z dwoch

przeciwnych stron.

Trey przyspieszył, oddalając się od myśliwcow. Spojrzał na Voorta.

- Dokąd was zabrać, Liderze?

- Ale zabawne. - Voort był zbyt spięty, by go to rozśmieszyło. -Najpierw złe

wieści.

Trey pokręcił głową.

- Nie mam żadnych.

- Zawsze jakieś są.

Drikall postanowił wtrącić swoje trzy grosze:

- Pomimo całego szorowania i wykorzystania mocnych dezodorantow przemysłowych

Aktor wciąż śmierdzi na potęgę.

- Skoro to jest nasz największy problem, to idzie nam po prostu wyśmienicie.

Chyba pierwszy raz.

Wylądowali obok namiotu na obrzeżach targowiska. Ozdobiono go szerokimi,

zielonymi i białymi pionowymi pasami, a napis nad wejściem głosił: POZNAJ SWOJĄ

PRZYSZŁOŚĆ. Na mniejszej tabliczce poniżej dopisano ręcznie: PRZERWA OBIADOWA.

CZUJĘ, ŻE WROCISZ ZA GODZINĘ. Voort upewnił się, że chustka wciąż zasłania

mu twarz, i wyszedł ze śmigacza. Rozejrzał się dokoła. Wszędzie pełno było

straganow, przyczep i przekupniow, ale brakowało klientow. Pochylił głowę,

ostentacyjnie

unikając spojrzeń sprzedawcow, i wszedł za Myri do namiotu.

- Ktoś przynajmniej zauważył, że przylecieliśmy.

Myri zasunęła klapę.

- Przecież nie zostawiliby straganow.

W namiocie zobaczyli stoły zasłane kostiumami, krzesła, dwa nieruchome droidy -

oba przebrane za pilotow X-wingow z zamkniętymi kaskami - oraz Mulusa.

Na ich widok wstał i uśmiechnął się szeroko.

- Witam w przebieralni. Wypuścić przynętę?

- Tak. - Voort postawił swoj hełm na krześle i przysiadł na drugim, żeby

Strona 157

Aaron Allston - Cios łaski

rozwiązać buty.

Mulus wyciągnął komunikator i podszedł bliżej. Rozsunął klapy i wcisnął

przycisk.

Oba droidy włączyły się i ruszyły w kierunku wyjścia. Szczuplejszy z nich od

razu zaczął nawijać w charakterystyczny dla droida protokolarnego sposob:

- Jak już wspominałem, możemy sobie tylko wyobrazić smak, ale - o, dziękuję panu

- na moje oko odpowiednio oczyszczony piasek z plaży wygląda wprost przepysznie.

Złocisty, błyszczący piasek. - Oba droidy wyszły na zewnątrz. - Ojej, chyba mamy

na sobie ubrania. Jak to się stało?

Mulus zasunął klapę.

Voort odrzucił buty na bok, podniosł się z krzesła i zaczął ściągać z siebie

ekwipunek pilota.

- Gdzie Laborant?

- Kończy przygotowywać nowego droida ofiarnego. Nakłonił droida sprzątającego,

żeby pozwolił zamontować sobie kupiony na rynku monitor z komunikatorem.

Pomogłem mu go przekonać. Chłopak w ogole nie radzi sobie z elektroniką. -

Podniosł ze stołu obszerny kombinezon ładowacza. - Twoje przebranie.

- Na nic się nie zda. Musimy jakoś ściągnąć świadkow z powrotem. A ładowaczowi

udałoby się to tylko wtedy, gdyby eksplodował na ich oczach. Ledina Chott

ukradła naszych świadkow. Niewdzięcznica. - Voort rozsunął swoj pomarańczowy

skafander i zdjął go, odsłaniając czarny stroj maskujący.

- No, w końcu ją porwaliśmy. - Mulus rzucił kostium na stoł. - Jak zamierzasz

odzyskać świadkow?

- Nie wiem.

- Skoro już mowa o Laborancie, to chyba zasłużyłem na własny pseudonim na czas

tej misji.

Myri, rownież rozebrana do czarnego kombinezonu, przystanęła obok wielkiego

pudła, wypełnionego częściami zamiennymi do droidow.

- Może być Klejnot?

- Podoba mi się.

- Pomoż jej się ubrać, Klejnocie. - Voort skierował się nie do wyjścia z

namiotu, a pod tylnąjego ścianę, na ktorej po chwili odkrył przygotowane przez

Treya tylne drzwi. Rozsunął klapy, wyszedł na rynek i z powrotem zasunął

wyjście.

Nie musiał szukać Scuta. Yuuzhanin, w swojej ludzkiej masce z wojskową fryzurą

pracował na środku rynku nad swoim zaimprowizowanym droidem ofiarnym. Sięgający

mu pasa droid sprawiał wrażenie mechanizmu mogącego pomieścić całkiem sporo

odpadkow. Na metalowych wspornikach miał zamontowany sporych rozmiarow

holoprojektor

i dodatkowe baterie.

Voort podbiegł do nich.

- Jest gotowy? - zapytał i rozejrzał się niespokojnie. Na wschodnim niebie

dostrzegł rosnące w oczach kropki - myśliwce.

Scut pokręcił przecząco głową.

- Holoprojektory są nowe. Ich wewnętrzne baterie nie były wcześniej ładowane.

Robię to właśnie teraz, ale potrzebuję kilku minut, zanim podłączę

holoprojektor...

- Daruj sobie wyjaśnienia. - Voort wskazał tłum, kłębiący się w oddali pod

wojskowym demobilem. - Trzeba ich tu jakoś ściągnąć. - Nagle coś przykuło jego

uwagę: czarny, podłużny aerośmigacz z proporczykami Galaktycznego Sojuszu i

wojska, wystającymi z przednich paneli. Szybował tuż nad ziemią kierując się

na tłum. -Przyleciał Thaal. Kończy się nam czas. W ogole nie zwrocił uwagi na

X-wingi!

Scut wyprostował się i spojrzał na Voorta.

- Ojciec zapodział gdzieś twoj kostium ładowacza?

- Twoj tata świetnie sobie radzi. Myśl.

- To ty myśl. Ja tworzę starannie opracowane plany. Nie improwizuję.

Voort warknął i rozejrzał się wokoł, szukając czegoś, co mogłby wykorzystać.

Stragany i przyczepy sprzedawały rolady z mięsem, biżuterię, nagrania i produkty

reklamowane twarzą Lediny Chott. Duży stragan z pamiątkami stał na miejscu,

ktore wcześniej wynajmowały Widma. Voort zastanowił się, czyby go nie podpalić.

Na drewnianej scenie w kształcie ośmiokąta o średnicy pięciu metrow stała

kapela składająca się z trojki odstawionych grajkow - ktorzy cały czas

rozmawiali między sobą bo i tak nikt ich nie słuchał. Obok nowy model grawicykla

w czerwonym kolorze i stojący przy nim sprzedawca, uczynny i pełen nadziei.

Błyszczący, złocisty droid protokolarny z przewieszonymi przez ramiona czarnymi

torbami kurierskimi błąkał się bez celu po okolicy, najwyraźniej ciesząc się

pogodą.

Strona 158

Aaron Allston - Cios łaski

W miejscu takim jak to Buźka Loran, improwizując, zabił dwoch groźnych

przeciwnikow. Umysł Voorta miotał się między opcjami, szukając inspiracji, ktorą

najwyraźniej Buźka znajdował na każdym kroku. Zaczął tracić nadzieję.

Nagle wszystkie kawałki układanki wskoczyły na swoje miejsca. Poziom decybeli.

Sprzedaż biletow na zbliżający się koncert Lediny Chott. Voort odwrocił

się i spojrzał w kierunku muzykow.

Wyciągnął rękę do Scuta.

- Dawaj kartę. Minimum tysiąc kredytow.

Nie odrywając wzroku od droida, Scut przekazał mu kartę.

Voort skierował kroki pod scenę. Grajkowie - dwoch mężczyzn i kobieta - byli

ludźmi i nosili oryginalne, kolorowe stroje, niczym kosmiczni włoczędzy. Cała

trojka miała ciemne włosy i bladą cerę; może rzeczywiście byli podrożnikami,

ktorzy z rzadka tylko schodzili na powierzchnię planet. Na szyi kobieta miała

zawieszony pasek przytrzymujący perkusję. Jeden z mężczyzn trzymał jakiś

instrument strunowy, a drugi miał klawisze.

Voort zatrzymał się naprzeciwko kapeli.

- Przepraszam... - odezwał się

Przerwali rozmowę i popatrzyli na niego ze zdziwieniem.

- O, gadający Gamorreanin - stwierdził klawiszowiec.

- Dziwi cię to? Właściwie wszyscy umiemy mowić. Ale tylko ja opanowałem basie w

znośnym stopniu. Znam więcej językow, niż wy razem macie kończyn, ale to

nieistotne. Jak głośno możecie zagrać?

Właściciel instrumentu strunowego uśmiechnął się szeroko.

- Wystarczająco głośno, żebyś wyskoczył z ciuchow.

- O to mi chodziło. Trzymaj - powiedział, podając grajkowi kartę.

Klawiszowiec wziął ją i przesunął przez slot w swoim instrumencie; gdy zobaczył

sumę, ktora się pojawiła, otworzył szeroko oczy ze zdziwienia. Już otwierał

usta, by poinformować o niej Voorta, ale ten mu przerwał.

- Wiem, ile tam jest. To dla was, ale pod warunkiem, że przez następny kwadrans

będziecie robić wszystko, co wam każę.

Gitarzysta wzruszył ramionami, akceptując propozycję.

- Mamy zwracać się do ciebie per „Mistrzu”?

- Pewnie. Zejdźcie ze sceny i chodźcie tutaj.

Posłusznie zeskoczyli na trawnik. Voort zajął miejsce pośrodku.

- Nastawcie głośność na maksimum i niech tak zostanie. Nie sądzę, żeby ktoś wam

wlepił mandat za zakłocanie porządku, ale nawet jeśli, to kara nie uszczupli

za bardzo zawartości karty. Grajcie muzykę taneczną To ma być wulkan

namiętności. Drewniane instrumenty dęte i bębny.

- Tak jest, Mistrzu. - Klawiszowiec spojrzał na pozostałych i podkręcił suwak

głośności na maksimum. - Torrid Yavin. I raz, i dwa, i trzy...

Na „cztery” zaczęli nierowno, ale z werwą grać własną interpretację rockowego

miksu, popularnego kilkadziesiąt lat wcześniej na Coruscant, nazywanego hymnem

odbudowy świata. Voort mimowolnie cofnął się o krok, zaskoczony mocą ich

przenośnych instrumentow.

I zaczął tańczyć.

Najpierw ilustrował przedstawiające humanoidy hieroglify z Ziost. Dobrzeje

pamiętał z dziennikow naukowych. Co czwarty takt zamierał w pozie rodem z tych

dziwnych ideogramow. Dobrze zdawał sobie sprawę z faktu, że czarny kombinezon

dodatkowo spotęguje wrażenie i sprawi, że jeszcze mocniej będzie się wyrożniał.

Ludzie zebrani na placu zaczęli odwracać głowy w jego stronę.

Po chwili na trawniku przed budynkiem sądu wylądowały myśliwce.

ROZDZIAŁ 36

Podenerwowany kapitan podszedł do drzwi, za ktorymi siedział Thaal. Generał

odsunął szybę.

- I jak? - zapytał.

Kapitan musiał przekrzykiwać łoskot, dobiegający od strony sceny w centralnej

części placu.

- Niedobrze. Znaleźli wejście do magazynu i...

- Jeszcze jeden moment zawahania i zdegraduję cię do stopnia szeregowca.

- Sir, w windzie znaleźli Ledinę Chott. Podano jej środki odurzające i

przywieziono tutaj.

Thaal powoli tracił nadzieję.

- To znowu Widma.

- Czas się zwijać, sir.

Thaal rozważył radę kapitana. Gdyby zdecydował się na ucieczkę, w ciągu kilku

minut mogł skryć się w swoim apartamencie jako Thadley Biolan. Pułkownik

Gidders zająłby się oceną strat i zrzucił winę na zaginionego generała Thaala.

Ale Gidders nie dysponował dostępem do pełnych zasobow armii. A Thaal

Strona 159

Aaron Allston - Cios łaski

potrzebował

ich, by odnaleźć i zmiażdżyć Widma.

- Kapitanie, poruczniku... czas podjąć decyzję - powiedział surowym tonem.

Pilotka odwrociła się do generała.

- Gidders jest dobrym żołnierzem - ciągnął Thaal. - To na niego spadnie wina za

operację pod Czarną Granią. Dopilnuję, żeby wyrok nie był wysoki i żeby

przyjemnie spędził czas za kratami. Gdy opuści więzienie, będzie bogatym

człowiekiem. Ale żeby tego dokonać, musimy trzymać się razem. Muszę mieć

pewność,

że gracie w mojej drużynie. Każdego z moich graczy czeka świetlana przyszłość,

ale droga do niej nie będzie usłana rożami. Jesteście ze mną?

Kobieta bez chwili wahania kiwnęła głową.

- Tak, sir.

Kapitan przełknął ślinę, ale także pokiwał głową.

- Jestem z panem, generale.

- Dobrze. Kapitanie, niech pan wykorzysta swoje umiejętności nabyte w dziale

propagandy i tę kartę kredytową. Wroci pan tam i zacznie się dzielić jej

zawartością

a przy okazji rozpowszechniać pewną informację: że inspekcja, ktorej tu

dokonałem, miała na celu zweryfikowanie pogłosek krążących o pułkowniku

Giddersie.

Od pewnego czasu podejrzewano go o czarnorynkowy handel.

- Tak jest, sir.

- Chwileczkę, sir... - Porucznik wskazała coś za tylnym oknem. Thaal odwrocił

głowę.

Na trawnik przed budynkiem sądu do lądowania podchodził cały oddział myśliwcow.

Thaal rozpoznał pośrod nich nieduże, przechwytujące A-wingi, eskortowe

E-wingi, potężne i niezgrabne Alephy z przedłużoną obudową silnikow - wszystkie

w odcieniach szarości, charakterystycznych dla Dowodztwa Myśliwcow.

Maszyny usiadły wokoł dwoch stojących na trawniku X-wingow; oba pojazdy miały

otwarte osłony kabin pilotow.

Thaal wysunął głowę przez okno.

- Sorrel nie ma u siebie X-wingow, prawda?

- Nie, sir. - Porucznik rownież wychyliła się na zewnątrz. - A te na dokładkę

mają węzły uzbrojenia na skrzydłach. To niezgodne z regulaminem. To one

ostrzelały

bazę.

- A więc Widma są tutaj! Siedzą w kopalni, tak czy owak nas obserwują. Ale my

ich znajdziemy i zabijemy.

Nad ich głowami krążyło coraz więcej myśliwcow, wśrod ktorych Thaal dostrzegł

podchodzący do lądowania prom z emblematem pułkownika Dowodztwa Myśliwcow.

- Cholera, przyleciała Sorrel. Muszę ją jakoś spławić. Kapitanie, proszę

wszystko gładko zatuszować. Pani porucznik, proszę ze mną -Wysiadł z pojazdu i

ruszył pod budynek sądu.

Gdy wszedł na trawnik, prom właśnie lądował. Stanął przy prawych drzwiach.

Rampa, ktora się przez nie wysunęła, omal nie przygniotła mu stopy.

Pierwsza pokład opuściła pułkownik Sorrel. Thaal popatrzył na nią objętnie.

- Witaj, Kadana. Twoja obecność tutaj nie jest konieczna.

Posłała mu chłodny uśmiech.

- Dwa tajemnicze X-wingi w asyście dwoch pilotow Giddersa, jak zwykle pchających

się nie tam, gdzie trzeba, lotem koszącym przelatują nad cywilną stacją

a pan twierdzi, że nic mi do tego? Generale, jeśli to ma być dowcip, to mało

śmieszny. - Zeszła na trawnik i rozejrzała się. - Śledziliśmy sygnał

transponderow

aż do tego miejsca. Dowodztwo Myśliwcow przejmuje śledztwo. Już uzgodniłam

szczegoły z rządem planetarnym.

- Słuchaj, Kadana, tu nie chodzi o to, że przelecieli sobie nad moją bazą ale o

to, że zniszczyli eskadrę szkoleniową i zabili jednego z pilotow.

Kadana z roztargnieniem pokiwała głową. Za jej plecami z promu wysypywali się

żołnierze - wnioskując po ich wyglądzie, był to oddział abordażowy marynarki

- i ustawiali się w szeregu na trawie. Przywołała do siebie oficera dowodzącego.

- Macie rozproszyć się po placu. Szukajcie pilotow X-wingow i każdego, kto wyda

się wam podejrzany.

- Ściągnęłaś flotę? - parsknął Thaal.

- I swoją żandarmerię. Generale, na Kuratooine nastała nowa era wspołpracy

między siłami zbrojnymi. - Szybkim marszem ruszyła w kierunku placu, stawiając

długie kroki. - Co to za hałas?

Thaalowi mignęła myśl, że może jednak powinien był posłuchać swojego doradcy.

Strona 160

Aaron Allston - Cios łaski

Wystarczyło, żeby dostał się do śmigacza, a byłby bezpieczny.

Ale... najpierw musi zobaczyć Widma - kimkolwiek one są - skute i poddane

przesłuchaniu. Właściwie powinna im towarzyszyć rownież pułkownik Sorrel,

związana

i świadoma, że to skutek nieposłuszeństwa okazanego generałowi.

Thaal ruszył za nią i włączył komunikator.

- Generał Thaal do Centrum Dowodzenia bazy Chakham. Przyślijcie jedną kompanię

na plac Starego Sądu w Kura City. Niech ten... jak-mu-tam... wszystkim się

zajmie. Mają dziesięć minut na dotarcie tutaj. Pogońcie ich.

Pustkę wokoł tańczącego Voorta zaczęli stopniowo wypełniać pierwsi gapie, ktorzy

w końcu utworzyli całkiem pokaźny tłum.

I to rozentuzjazmowany tłum. Gdy wykonywał pełną wersję Twi’-lekańskiej Nocy

Strutterow, niektorzy z widzow zaczęli wyklaskiwać rytm.

Zdecydował, że warto ich za to nagrodzić. Chwycił za materiał na klatce

piersiowej i szarpnął. Cały kombinezon - jak większość ubrań Widm, umożliwiający

błyskawiczne rozebranie się - został mu w ręku, a Voort kontynuował taniec w

samej bieliźnie i skarpetkach. Krocżąc dostojnie, zakręcił kombinezonem nad

głową i rzucił go w tłum. Potem zaczął parodiować kulturystyczne pozy, kręcąc

przy tym zadkiem.

Plan się sprawdził. Wciąż przybywało gapiow, niektorzy biegli z daleka, by moc

go zobaczyć. Grajkowie byli w swoim żywiole, improwizując na bieżąco, co

tylko potwierdzało ich długoletnie doświadczenie. Voort złapał rytm i

przypomniał sobie dawne ruchy.

A teraz w jego stronę kierowali się nawet piloci i żołnierze.

Voort doznał dziwnego uczucia, jakiego nie doświadczył od lat.

Otoż występ sprawiał mu przyjemność.

Zaczął wykonywać prowokacyjny taniec brzucha. Niektorzy z widzow, przeważnie

panie, przyjęły występ entuzjastycznymi wiwatami.

Thaymes uśmiechnął się, obserwując sytuację na monitorze.

- Aktor... - odezwał się.

- Co, na mnie już czas? - Turman wciąż siedział za kurtyną.

- Nie. Po prostu generał zbliża się do punktu konfrontacji.

- Jest sam?

- Idzie za panią pułkownik. Chyba to ją miałeś przekonać?

- I przekonałem. Każdą kobietę potrafię przekonać, do czego tylko zechcę.

- Nie wtedy, kiedy tak śmierdzisz.

Musiało upłynąć kilka sekund, nim nadeszła odpowiedź:

- Gdyby nie to, że masz rację, pewnie bym cię zabił.

Gdy Thaal wreszcie dogonił panią pułkownik na obrzeżach tłumu podziwiającego

rozebranego Gamorreanina, z boku podszedł do Sorrel żandarm Dowodztwa Myśliwcow.

Zasalutował.

- Znaleźliśmy pilotow, pani pułkownik. To dwa droidy, jeden jest kierowcą

ciężarowki, drugi droidem protokolarnym.

Zanim pułkownik zdążyła coś powiedzieć, Thaal warknął:

- Przecież to tylko przynęty, idioto. Droidy protokolarne nie latają myśliwcami

i nie strzelają do ludzi.

Pułkownik Sorrel popatrzyła na niego z rozbawieniem, po czym odwrociła się do

żandarma.

- Generał jest specjalistą od przynęt, kapralu. Zatrzymajcie droidy, ale nie

przerywajcie poszukiwań.

- Tak jest, pani pułkownik. - Żandarm wolał zniknąć generałowi z oczu.

- Przez ten hałas nie można zebrać myśli! - Thaal odszedł na bok i zaczął

przepychać się przez tłum, aż doszedł do grajkow.

- Przestańcie grać! - zażądał.

Popatrzyli na niego beznamiętnie.

- Przestańcie grać! - powtorzył. Stang, Jeśli wyciągnie blaster i ich zastrzeli,

raczej nie poprawi to jego sytuacji.

- Hej, poruczniku Psujzabawo, idź sobie! - krzyknął ktoś z tłumu, dość głośno,

by Thaal go usłyszał. Inni nagrodzili go śmiechem.

Ale muzycy w końcu posłuchali.

Stojący na scenie, zlany potem Gamorreanin przerwał swoj taniec. Posłał Thaalowi

gniewne spojrzenie i głośno, by dotarło do wszystkich, zapytał:

- O co chodzi? Nie popiera pan sztuki?

Zaskoczony Thaal cofnął się o krok.

- Gadający Gamorreanin?

Tancerz wyrzucił ręce w powietrze i spojrzał w niebo, jakby wzywając pomocy

stacji Skifter.

- Dlaczego ludziom wydaje się, że o tym nie wiem? - Popatrzył z gory na

Strona 161

Aaron Allston - Cios łaski

generała. - Jestem profesor Voort saBinring, do niedawna wykładowca Uniwersytetu

Ayceezee.

- Niech...

- Ale może mi pan mowić Prosiak. Wszyscy mowią mi Prosiak.

- Niech się pan zam...

- Jestem weteranem wojennym na pierwszych od wielu lat wakacjach. A to był moj

profesjonalny debiut taneczny!

Tłum przyjął jego słowa wiwatami.

Gamorreanin zwrocił się w kierunku widowni i podniosł rękę w geście

pozdrowienia.

- Publiczność Kura City to najlepsza publiczność w mieście!

Znowu rozległy się wiwaty, ktore po chwili nieco osłabły, gdy gapie

zaczęli się zastanawiać, co on właściwie powiedział.

Thaal wskazał tancerza palcem.

- Jeszcze słowo i każę cię zakopać po szyję na poligonie. - Odwrocił się plecami

do sceny i odetchnął głęboko.

Teraz, gdy urwała się muzyka, wreszcie mogł normalnie myśleć.

- Sir, zbliżają się nasi żołnierze - poinformowała go pilotka śmigacza.

Skinął głową i pomasował skronie.

- Dobrze, dobrze.

Podeszła do niego pułkownik Sorrel w towarzystwie dwoch żandarmow. Popatrzyła

krytycznie na Thaala.

- Jak na Gamorreanina to był całkiem niezły.

- Mam to w nosie. Pani pułkownik, muszę poprosić panią o przysługę, w duchu

wspołpracy, o ktorej pani wspominała. Jeśli spełni pani moją prośbę, do końca

swojej kariery będę uważał panią za przyjaciołkę i sojuszniczkę. Proszę zabrać

stąd swoich ludzi. Ja się wszystkim zajmę. Proszę to zrobić przez wzgląd

na mojego pilota.

- Generale Stavinie Thaalu! - powiedział ktoś donośnym, wyraźnie wzmocnionym

głosem. Thaal odwrocił się. To samo zrobili stojący na placu wojskowi i cywile.

Nawet droidy przekręciły głowy.

Do generała podjechał przysadzisty droid pokaźnych rozmiarow, niczym ruchomy

kosz na śmieci z domontowanym sprzętem elektronicznym. Nad droidem wyświetlała

się dziwna twarz.

Właściciel twarzy tylko w części był człowiekiem, na co wskazywały białe włosy i

prawe, błękitne oko, ktorego spojrzenie utkwione było w Thaalu. Reszta

głowy była sztuczna. Pod nią Thaal dostrzegł fragment munduru oficera Dowodztwa

Myśliwcow sprzed dobrych czterdziestu lat.

Pułkownik Sorrel popatrzyła na generała.

- Znajomy?

Pokręcił przecząco głową.

- Nazywa się Phanan i został okaleczony w wojnie przeciwko Imperium. Wiele lat

temu upozorował własną śmierć. Ostatnimi czasy... prześladuje mnie.

Pilotka śmigacza zasłoniła Thaala przed droidem i wyciągnęła blaster. Wycelowała

w kołka.

- Uważaj! Może być obładowany ładunkami wybuchowymi.

- Przekonajmy się. - Sorrel gestem wezwała kilku żandarmow. Gdy droid zatrzymał

się przed podwładną Thaala, podeszli bliżej ze skanerami w dłoniach. Po

chwili obaj spojrzeli na panią pułkownik i pokręcili przecząco głowami. Ale

porucznik i tak nie ruszyła się z miejsca.

- Wszystko, co mowi generał, to szczera prawda! - Na twarzy hologramu pojawił

się połuśmieszek. A że tylko prawa strona wargi była organiczna, więc był

to raczej ćwierćuśmieszek. -Z pewnym wyjątkiem. Twierdzi, że nazywa się Stavin

Thaal... ale kłamie. Stavin Thaal nie żyje. Pani pułkownik, proszę aresztować

tego oszusta.

Thaal poczuł lekki niepokoj, ale starał się nie dać tego po sobie poznać.

- Pani porucznik, proszę wyłączyć to urządzenie.

Kobieta wycelowała w holoprojektor, ale wtedy jeden z żandarmow zamachnął się i

uderzył ją kolbą karabinu w nadgarstek. Chwyciła się za dłoń i spojrzała

na generała, oczekując jego rozkazow.

- Chyba już mowiłam. - Głos pułkownik Sorrel był fałszywie słodki. - Ta sprawa

podlega jurysdykcji Dowodztwa Myśliwcow.

- To koniec twojej kariery. - Generał zauważył, że gapie, zdenerwowani atakiem

żandarma, zaczęli się wycofywać. - Wszystko w porządku, pani porucznik.

Wracamy do bazy. Pozwolimy pani pułkownik pobawić się w dowodcę, to i tak jej

ostatnie dni na tym stanowisku. - Odwrocił się i zderzył ze złocistym droidem

protokolarnym.

Droid - płci żeńskiej - chwycił się go, probując odzyskać rownowagę.

Strona 162

Aaron Allston - Cios łaski

- Ojej, serdecznie przepraszam.

Thaal go odepchnął. Droid upadł na chodnik, ale zdołał ochronić przed

zgnieceniem swoją torbę kurierską.

- Ojej, najwyraźniej same przeprosiny nie wystarczą

Thaal dostrzegł w oddali jeden ze śmigaczy wiozących jego Skokopsy. Wystarczy,

że przeciągnie trochę sprawę, a pojawią się tu w większej sile od żandarmow

Sorrel. Nic, co powiedziałby Phanan, nie mogło zagrozić jego ucieczce.

Generał stanął twarzą w twarz ze swoim oskarżycielem.

- Pokaż się, Phanan. Jeśli uważasz mnie za oszusta, chociaż stale przechodzę

kontrolę, powiedz mi to osobiście.

- Sądzę, że mogę to wyjaśnić. - Głos należał do kobiety, miał przyjemną barwę i

brzmiał znajomo.

Odwrocił się na pięcie. Przepychając się przez tłum, w złotym syntfutrze

owiniętym wokoł ramion, zmierzała ku niemu jego żona. Uśmiechnęła się i

pomachała

do niego.

- Zehrinne? - Niepokoj ustąpił miejsca zaskoczeniu i uldze. -Skąd się wzięłaś na

Kuratooine? - Thaal uścisnął małżonkę.

- Przyleciałam, żeby pograć. Reputacja stacji Skifter sięgnęła nawet Coruscant.

- Oplotła szyję generała rękami i pocałowała go w policzek. - Ale może

powinnam na ciebie donieść za to, że się ze mną rozwiodłeś.

- To nie jest śmieszne.

- Raczej nie jest. - Zehrinne umilkła i utkwiła spojrzenie w twarzy Thaala.

Ujęła jego podbrodek w obie dłonie.

Nagle odskoczyła.

- To nie jest moj mąż. Ma szkła kontaktowe i makijaż. - Cofnęła się jeszcze o

krok, wyraźnie wstrząśnięta. - Co zrobiłeś z moim mężem?

Thaal odwrocił się w kierunku śmigacza, jakby zamierzał po prostu odejść. Ale

jednocześnie zanotował w pamięci pozycję każdego żołnierza i żandarma, pułkownik

Sorrel i Zehrinne.

Odwrocił się do swojej żony.

- Źle postąpiłaś. To był błąd.

Zehrinne wzruszyła ramionami, na krotką chwilę wychodząc z roli przerażonej,

zaszokowanej żony.

Pułkownik Sorrel zbliżyła się o krok.

- Generale, muszę zatrzymać pana do czasu...

Thaal sięgnął do kieszeni płaszcza, gdzie miał swoj pistolet blasterowy. Ależ

zdziwiłyby się pani pułkownik i jego urocza, zdradziecka żonka, gdyby go

wyciągnął, wycelował i strzelił im prosto w twarze.

ROZDZIAŁ 37

W oddali, przykryty fleksiplastem w kolorze zlewającym się z powłoką ochronną

dachu, na ktorym leżał, Wran obserwował przez celownik karabinu cztery

zbliżające

się śmigacze transportowe Skokopsow. Nadlatywali od południa; chwilę wcześniej

okrążyli wschodnie zbocze Czarnej Grani.

Wran przyglądał się głownie dolnej części pojazdow. Leciały bardzo wysoko,

odsłaniając umieszczone na brzuchach repulsory i silniki.

Wycelował w głowny repulsor pierwszego z transportowcow, podążał za nim przez

chwilę lufą i wreszcie nacisnął spust.

Ładunek laserowy trafił prosto w repulsor, przedziurawiając go. Dostrzegł

zdumienie malujące się na odległej twarzy pilota. śmigacz wciąż leciał do

przodu,

nie wytracając prędkości, ale jego dziob pochylił się ku ziemi i pojazd zaczął

niebezpiecznie szybko opadać.

- Tu Strzelec. Jeden trafiony. - Wziął na cel kolejny śmigacz.

W słuchawce rozległ się szept Thaymesa:

- Strzelec, tu Kontakt. Przyjąłem.

Pozostałe trzy transportowce zaczęły wykonywać uniki, skręcać i wytracać

wysokość - ich piloci liczyli widocznie, że zdołają ukryć się za okolicznymi

budynkami.

Piloci nie patyczkowali się i Wran dostrzegł, jak z pojazdu, ktory teraz wziął

na cel, wypada trzech nieprzygotowanych na takie manewry żołnierzy.

Wystrzelił. W bocznym opancerzeniu osłaniającym motywator pojawiła się czarna

dziura. Oddał dwa kolejne strzały, aż strzelba zawyła, informując właściciela

o przeładowaniu.

Jego drugi cel obniżał lot w kontrolowany sposob, jakby strzały Wrana nie

wyrządziły mu żadnej szkody. Stojący na pace żołnierze otworzyli ogień,

ostrzeliwując

Strona 163

Aaron Allston - Cios łaski

jego pozycję - choć tak naprawdę ostrzał koncentrował się piętro niżej, niż

powinien. Nagle śmigacz przechylił się na prawą stronę, jakby zepsuły mu się

repulsory. Pojazd w jednej chwili z lotu poziomego przeszedł w pionowy,

rozrzucając dokoła załogę - poza przypiętym pasami pilotem. Wreszcie odwrocił

się

brzuchem do gory i zniknął za budynkami dwie ulice dalej.

Wran usłyszał huk upadku, dobiegający z miejsca, gdzie spadł pierwszy cel, oraz

kolejny hałas, tym razem gniecionego metalu, z punktu zderzenia się drugiego

celu z ziemią

Rozejrzał się dokoła. Nigdzie nie widział pozostałych transportowcow. Widać

znalazły sobie osłonę.

- Kontakt, tu Strzelec. Zdjąłem dwa.

- Przyjąłem. Drużyna Skorupiak, wasza kolej. Strzelec, mogą na ciebie polować.

Wynoś się stamtąd.

- Przyjąłem.

Trzeci transportowiec wzniosł się ponad dach budynku zajmowanego przez Wrana,

niczym okręt podwodny wynurzający się na powierzchnię. Jeszcze zanim wyrownał

lot, żądne zemsty Skokopsy zalały gradem pociskow baldachim rozciągnięty po

drugiej stronie dachu. Materiał falował i trzeszczał, poki ogień nie pochłonął

go w całości, pozostawiając tylko sczerniałe resztki.

Transportowiec zatrzymał się kilka metrow od stanowiska Wrana. Dwoch żołnierzy

wyskoczyło z niego, wylądowało w kucki na dachu i podbiegło do baldachimu.

Jeden osłaniał drugiego, gdy ten ściągał resztki materiału. Pozostałe Skokopsy

złożyły się do strzału.

Ale nie było do czego strzelać.

Ryk silnikow przeszkodził im w zareagowaniu na przybycie dwoch grawicykli, ktore

wzniosły się nad powierzchnię dachu w tym samym miejscu, w ktorym zrobił

to chwilę wcześniej transportowiec. Grawicykle przemknęły żołnierzom nad głowami

- jeden pilotowała blondynka rasy ludzkiej, drugi Wookie o kremowo-brązowym

futrze.

Obie zrzuciły na pakę transportowca jakieś kuliste przedmioty.

Weterani zeskoczyli z pojazdu. Inni, ktorzy reagowali szybciej, niż myśleli,

wycelowali w grawicykle. Jeden nawet oddał strzał do blondynki, ale chybił

o dobrych kilkanaście metrow.

Kule eksplodowały, rozprzestrzeniając wokoł nieprzyjemnie wyglądający żołty gaz,

ktory szybko rozszedł się po całym dachu i spowił Skokopsy.

Twardzi mężczyźni i kobiety, wyszkoleni do zabijania wrogow, kasłali chorem i

przyciskali dłonie do oczu.

Dwieście metrow dalej blondynka nawiązała połączenie.

- Strażniczka do Kontaktu. Trzeci śmigacz załatwiony. Lokalizacja czwartego

nieznana.

- Przyjąłem.

- Pogratuluj Doktorowi.

W swoim płaszczu Thaal nie znalazł pistoletu. Przez chwilę grzebał jeszcze w

kieszeni całkowicie zaskoczony.

Przecież nie mogł tak po prostu wyparować. Przez te kilka ostatnich minut, od

chwili, gdy ostatnio go czuł na biodrze, nie robił nic, co usprawiedliwiałoby

zniknięcie broni. A nikt nie zbliżył się na tyle, żeby...

Zaraz, zaraz.

Ten droid protokolarny.

Zerwał się do biegu, odepchnął pułkownik Sorrel i rzucił się w kierunku

nadlatujących transportowcow...

Ktore zniknęły.

Chociaż... jeden wciąż leciał, i to tuż nad ziemią. Zawrocił na rogu ulicy,

kierując się na generała.

Z wnętrza zaparkowanego niedaleko, czarnego śmigacza dobiegł go znajomy odgłos.

Jedyne, co pozostało Thaalowi, to obserwować, jak granat, wystrzelony z

wojskowego karabinu blasterowego, leci po łuku w stronę zbliżającego się

transportowca, upada na chodnik przed nim i eksploduje, rozsiewając wokoł gęsty,

szary dym. Pilot transportowca nie zdołał wykonać na czas odpowiedniego manewru

i wleciał prosto w tę chmurę. Gdy się z niej wydostał i pojazd, i jego

pasażerowie byli pokryci żołtą substancją. Żołnierze zwinęli się w kłębek,

zasłaniając oczy.

Thaal patrzył, jak śmigacz z chwilowo oślepionym pilotem przemyka obok i

nieskoordynowanym kursem wlatuje w zaparkowane przed budynkiem sądu myśliwce.

Usłyszał za sobą kroki i krzyki, nakazujące mu się zatrzymać; rzucił się w

kierunku najbliższego pojazdu - czerwonego grawicykla, ktorego bronił stojący

nieopodal sprzedawca.

Strona 164

Aaron Allston - Cios łaski

Thaal jednym uderzeniem usunął z drogi mężczyznę i zapalił śmiga. Rozległ się

ryk potężnych silnikow, ulubionych przez zaślepionych testosteronem chłopcow

i mężczyzn w średnim wieku.

Nagle generał poczuł ukłucie w karku.

Zignorował je i zwiększył obroty silnikow.

A przynajmniej sprobował to zrobić, bo nie mogł oderwać zaciśniętych dłoni od

kierownicy. Stopy trzymały się pedałow.

Grawicykl wzniosł się na metr i powolutku ruszył przed siebie, popychany lekkim

wiatrem.

Pułkownik Sorrel zrownała się z nim, idąc spacerowym tempem.

- Żądam wyjaśnienia wszystkich wątpliwości.

Po prawej ręce Thaala, naprzeciw pani pułkownik, pojawił się prymitywny droid

ofiarny z hologramem Tona Phanana.

- Jego cera to makijaż. Pod spodem ma bardziej żołtawy odcień. Soczewki, ktore

nosi, odpowiadają wzorowi siatkowki Thaala, ale jego prawdziwe oczy już

nie. Z fałszywej skory na dłoniach i stopach można pobrać odciski generała, ale

pod nimi odkryjecie te należące do Thadleya Biolana. - Ton Phanan pokręcił

głową. - Nie wiem, kiedy zginął Stavin Thaal... Ale ten człowiek zabił go z

pewnością dawno temu.

Wizerunek Tona Phanana zniknął.

Trey, siedzący w szoferce śmigacza, odłożył na bok karabin blasterowy.

- Ładny strzał.

Drikall rownież położył swoją strzelbę na strzałki.

- Też tak myślę.

- Miałem na myśli swoj strzał. - Trey odpalił śmigacz i wyjechał z placu. - Ale

wpadnie ci kilka punktow za przyrządzenie tak skutecznego gazu łzawiącego.

- Miło słuchać tych pochwał.

- Gazu, ktory ja wystrzeliłem, wykazując się przy tym niezwykłą wręcz precyzją

- Wszystko psujesz. Jak zwykle.

Wystarczyło kilka minut: cywile tłoczyli się wokoł dryfującego grawicykla, nim

jakiś żandarm wreszcie go złapał. Inni wpatrywali się w nieruchawego,

zbudowanego

naprędce droida ofiarnego, czekając, aż ten znowu zacznie mowić. Pojawiło się

więcej żandarmow i strażnikow miejskich, ktorzy zaczęli się między sobą wykłocać

o to, kogo powinien przymknąć. Generał Thaal wciąż siedział, całkowicie

sparaliżowany, na grawicyklu, ktory miał go ponieść ku wolności. Pułkownik

Sorrel

przejechała mu po policzku mokrą szmatką ujawniając pod makijażem żołtą skorę.

Tuż obok stała Zehrinne Thaal, odpowiadając na pytania śledczych; na jej

twarzy zniecierpliwienie mieszało się ze znudzeniem.

Dwie przecznice dalej Voort, ubrany w płaszcz podrożny, wsiadł na pokład

śmigacza dostawczego.

Thaymes podniosł wzrok i się uśmiechnął.

- Zabieramy się stąd?

- Tak.

- Hej, Aktor... czas na ukłony.

Rozsunęła się czarna kurtyna. Za nią w obitej czarnym materiałem tylnej części

pojazdu, stał Ton Phanan, wpatrując się triumfalnie w obu mężczyzn.

Jednym ruchem ściągnął maskę, odsłaniając ukrytą pod nią twarz Turmana.

- Muszę się wykąpać - sapnął.

- Rzeczywiście musisz. - Thaymes nacisnął przycisk komunikatora. - Kontakt do

dzieciarni: wynosimy się stąd. Nie rozmawiajcie z nieznajomymi i nie przyjmujcie

cukierkow.

Otworzyło się wąskie okienko szoferki i do środka zajrzał Sharr.

- Liderze, co się stało z twoimi ciuchami?

- Stul dziob. - Voort usiadł w czarnym ministudiu, z ktorego korzystał Turman.

- Znowu je gdzieś zapodziałeś?

- Lider do Mozgowca: zamknij się. Wiesz, że zdjąłem je w tańcu.

- Więc tym razem sam sobie ukradłeś ciuchy.

Voort westchnął ciężko.

- Tak, i kiedyś je oddam.

Do pojazdu weszli Scut, Mulus i złocisty droid protokolarny. Scut i Mulus padli

na krzesła, a droid zdjął maskę, ukazując twarz Myri.

- W tym się nie da usiąść - prychnęła Myri.

Turman posłał jej bezlitosne spojrzenie.

- Oprzyj się o tylną ścianę. Postaraj się nie przewrocić, jak będziemy hamować.

Myri sięgnęła w głąb swojej czarnej torby kurierskiej i wyciągnęła z niej mały

pistolet blasterowy.

Strona 165

Aaron Allston - Cios łaski

- Ktoś chce na pamiątkę? To ostatni blaster generała Thaala.

Thaymes sprawiał wrażenie zainteresowanego ofertą.

- Co chcesz w zamian?

- X-winga.

- Mowy nie ma.

- Pomogę ci to ściągnąć. - Scut wstał i zaczął rozmontowywać pancerz Myri.

Mulus popatrzył błagalnie na Voorta.

- Czy teraz wyjaśnisz mi, co tu się właściwie wydarzyło?

Voort skinął głową.

- Przez dłuższy czas nie wiedziałem, co myśleć. Nie potrafiłem zrozumieć,

dlaczego Thaal jeszcze nie uciekł, dlaczego nie zainicjował przemiany. Przecież

cały proces był zaplanowany na kilka tygodni, może nawet miesięcy, a przez ten

czas istniało ryzyko, że zostanie schwytany, a jego tożsamość rozpracowana.

Aż wreszcie to do mnie dotarło - on już to zrobił całe miesiące temu. Nosił

makijaż i dodatki, dzięki ktorym oszukiwał kontrolę, ale w środku już był

Thadleyem

Biolanem.

Oczy Mulusa rozbłysły.

- Rozumiem! W dowolnej chwili mogł zrzucić przebranie i w żaden sposob nie można

by mu udowodnić, że jest zdradzieckim generałem Thaalem.

- Więc daliśmy mu powod, by tutaj przyleciał jako Thaal. Wykorzystaliśmy jego

chciwość, a wreszcie żądzę zemsty na „Tonie Phananie”. W końcu przygotowaliśmy

wszystko, a on nie mogł już uciec.

Pojazdem zatrzęsło i w okienku obok Sharra pojawiła się twarz Wrana.

- Liderze, co się stało z twoimi ciuchami?

Voort zatrzasnął okienko, ale Sharr znowu je otworzył.

- Mamy tu drugi śmigacz i grawicykle.

Voort odchylił się do tyłu i splotł dłonie za głową.

- Widma, lecimy. - Spojrzał w gorę, choć nie miał pewności, czy w miejscu, w

ktorym utkwił wzrok, rzeczywiście znajdował się Vandor-3. - No, Bhindi...

Tym razem naprawdę wygraliśmy.

ROZDZIAŁ 38

CORUSCANT

To był jeden z najlepiej strzeżonych budynkow na Coruscant. Miał kształt i barwę

ugotowanego na twardo jajka, przeciętego w poprzek, i zajmował obszar

dwoch przecznic. Wszystkie okna wykonano z pancernej transpastali. Każde wejście

monitorował droid strażnik, pełniący służbę w jednym z trzech centrow

dowodzenia.

Gdy zatem przysadzisty rudzielec w mundurze generała Sojuszu zaliczył ostatni z

trzech etapow kontroli, umożliwiających mu dostęp do swojej kwatery, mogł

być nieco zdziwiony, widząc w pokoju socjalnym nieboszczyka popijającego wino.

Drzwi zamknęły się za rudzielcem, a on sam przystanął w progu, probując zebrać

myśli.

- Generał Loran - wykrztusił w końcu.

Buźka Loran, ubrany od szyi po czubki palcow u stop w typową dla siebie czerń,

odstawił kieliszek z winem na stolik.

- Generał Maddeus.

Borath Maddeus, szef Służb Bezpieczeństwa Galaktycznego Sojuszu, wolnym krokim

wszedł do własnego domu.

- Myślałem, że nie żyjesz. Cieszę się, że byłem w błędzie.

- Wcale tak nie myślałeś.

Maddeus uśmiechnął się szeroko.

- Coż, martwiłem się, że tym razem może być w tym ziarnko prawdy. Twoj śmigacz

tak spektakularnie wyleciał w powietrze, na wraku znaleziono twoj materiał

genetyczny, cała twoja rodzina zniknęła... - Usiadł na kanapie, ustawionej pod

kątem prostym do Buźki. - Na dziewięć lodowych światow, co się tam wtedy

wydarzyło?

- Było trzech zabojcow. Dwoch śledziło mnie aż do rynku, więc się nimi zająłem.

Wrociłem do śmigacza, wskoczyłem za stery i zapytałem droida pokładowego,

czy ktoś majstrował przy pojeździe. Okazało się, że tak, więc zrobiłem coś, za

co dostałbym niezłą burę od żony, gdyby okazało się, że nikt jednak nie

zamontował w śmigaczu bomby. Skaleczyłem się i pochlapałem krwią deskę

rozdzielczą i fotel pilota.

- Ach, to stąd wziął się materiał genetyczny.

- Zgadza się. Nakazałem droidowi odczekać minutę, wystartować, polecieć w gorę

alejki do najbliższego lądowiska i tam zaparkować -instrukcje były wystarczająco

proste, żeby sobie z nimi poradził. Wiedziałem, gdzie wylądował śmigacz zabojcy,

więc uznałem, że właśnie stamtąd mnie obserwuje - i zasunąłem w śmigaczu

Strona 166

Aaron Allston - Cios łaski

okno od przeciwnej strony. Doszedłem do wniosku, że jeśli zamontował bombę, to

eksplozja nastąpi w ciągu kilku sekund, a jeśli tylko urządzenie namierzające

albo podsłuch, to śmigacz zabojcy nie ruszy się z miejsca wystarczająco długo,

żebym mogł się podkraść i zebrać dane pozwalające na identyfikację.

- Tymczasem on wystartował, nastąpiła eksplozja, ale ciebie nie było w środku. -

Maddeus z aprobatą pokiwał głową.

- Śmigacz zabojcy odleciał, a ja w ciągu kilku następnych minut zawiadomiłem

dwie czy trzy osoby, ktore ostatnio spotkałem, by ostrzec je przed zagrożeniem.

- Buźka spochmurniał. - Trzeci zabojca poleciał do mojej kwatery. Włamał się do

niej rownie sprytnie jak ja tutaj i zaatakował moją żonę w sypialni, gdy

pakowała się do wyjazdu. Zastrzeliła go - wpakowała mu dwa ładunki w bebechy.

Trochę to potrwało, zanim wreszcie umarł. Mowiła, że cały czas coś mruczał.

- Błagał o litość?

- Narzekał, że nigdzie nie mogł znaleźć Wookie. Chyba był zaskoczony. - Buźka

wzruszył ramionami. - Pozbyliśmy się ciała na modłę Widm i zniknęliśmy z

widoku, żebym mogł dokończyć śledztwo na Coruscant.

Maddeus poklepał się po gornej kieszeni.

- Dotarły do mnie oficjalne raporty pułkownik Sorrel i pozostałych. Niezły

numer. Podobno Ton Phanan dowodził Widmami, tylko że ja nic nie wiem o żadnych

Widmach.

- To mnie składali raporty, gdy tylko dałem im znać, że wciąż żyję. A Ton Phanan

nie dał znaku życia, bo od kilkudziesięciu lat jest martwy.

- Naprawdę martwy, tak?

Buźka pokiwał głową.

- Więc kim byli twoi agenci w terenie?

- Jeszcze do tego dojdziemy. Ale ostatnio pojawił się kolejny problem. - Buźka

wziął głęboki oddech. - Złe wieści: chociaż według naszych informacji generał

Stavin Thaal powinien obecnie przebywać w areszcie Sojuszu, to prawda jest taka,

że niedawno z niego zbiegł. Zamierzam go dzisiaj znaleźć i sprowadzić

z powrotem.

Twarz Maddeusa wyrażała dezaprobatę i niedowierzanie.

- Żarty sobie stroisz.

- Wręcz przeciwnie.

Maddeus wstał i wyciągnął z kieszeni spodni swoj komunikator.

- Włączę obraz z kamery w jego celi. Zobaczymy, jak się sprawy mają.

- Szkoda czasu. - Buźka rownież podniosł się z fotela. - Wiesz, że uciekł, bo

sam mu w tym pomogłeś. Generale, oskarżam pana o udział w tak zwanym Spisku

Lecersena. Proszę nie sięgać po nic, ponieważ będę musiał założyć, że szuka pan

broni.

Maddeus utkwił wzrok w nieproszonym gościu. Gdy się odezwał, w jego głosie

brzmiał zimny gniew.

- Wiesz, Buźka, powiadają, że trudno się z tobą zaprzyjaźnić. Widzę, że to

szczera prawda.

- Chce mnie pan wysłuchać do końca? Cały dzień pracowałem nad tą przemową.

- Ależ proszę. - Maddeus wrocił na kanapę.

Buźka zaczął się przechadzać przed nim tam i z powrotem.

- Siedzisz w wywiadzie od dobrych trzydziestu lat, Maddeus. Trudno jest dokopać

się do szczegołow twojej kariery, bo w oficjalnych danych wiele rzeczy

zmieniono. I nic w tym dziwnego. Moje akta wyglądają podobnie. Tak czy inaczej,

w zmodyfikowanych danych znalazłem wzmiankę o tym, co porabiałeś w trakcie

wojny z Yuuzhan Vongami.

- Tworzyłem komorki oporu na podbitych i zagrożonych światach. To powszechnie

znany fakt.

- Tak? Ale na ktorych światach i kiedy? - Buźka zatrzymał się

ispojrzał na Maddeusa. - Bo chyba nie na Coruscant. Moj stary przyjaciel Baljos,

ktory koordynował stąd działania ruchu oporu, na pewno by o tobie wspomniał.

Ale raczej byłeś w okolicy... Nie ma o tobie wzmianki w oficjalnych dokumentach,

bo jak większość agentow wywiadu nie lubisz, gdy się o tobie pisze. Nie

służyłeś w wojsku, więc w ich rejestrach też cię nie ma. Ale gdy wizja upadku

Coruscant zaczęła stawać się coraz bardziej prawdopodobna, a generał Thaal

wpadł na pomysł stworzenia ruchu oporu na Vandorze-3, poparłeś jego pomysł.

Zaoferowałeś pomoc. Nie będę snuł domysłow... na Kuratooine niektore Skokopsy

weterani już zaczynają odpowiadać na pewne pytania. Jesteś honorowym Skokopsem i

to tobie w głownej mierze Thaal zawdzięcza swoją reputację bohatera. Odwdzięczył

ci się, gdy przyszedł czas, by posłać w niebyt Belindi Kalendę - wtedy właśnie

poparł twoją kandydaturę na stanowisko szefa Służb Bezpieczeństwa Galaktycznego

Sojuszu.

Maddeus odnalazł swoj komunikator. Jego twarz wyrażała całkowitą obojętność.

Strona 167

Aaron Allston - Cios łaski

Buźka znowu zaczął spacerować tam i z powrotem po pokoju.

- Nic nie powiesz? Nawet nie zaprzeczysz? Do niczego się nie przyznasz, to

oczywiste. Przecież mogę nagrywać naszą rozmowę. Wszystko, co powiesz, może

skutkować wyrokiem skazującym. Skoro tak chcesz to załatwić... Na czym to ja

skończyłem? A tak, kiedy

objąłeś stanowisko szefa Służb Bezpieczeństwa, Thaal świetnie rozumiał, że

dobraliście się jak w korcu maku, że obaj jesteście chciwymi pragmatykami, więc

nie poczułeś się w żaden sposob dotknięty, gdy zaproponował ci udział w Spisku

Lecersena. Mogłeś sporo zyskać na zdradzie Sojuszu. Dostałbyś małą planetę

albo niewielki kontynent na jakimś bogatym świecie, czy co tam jeszcze.

Wystarczyło zdradzić Galaktyczny Sojusz - oddać go w ręce nowego Imperium albo

kogokolwiek, kto zapłaciłby najwyższą cenę.

Maddeus w końcu przerwał monolog Buźki.

- Ktore szczegoły swojej dziwacznej teorii omowiłeś z pozostałymi?

Buźka zatrzymał się, odwrocił w stronę Maddeusa i zaśmiał mu się w twarz.

- Pewnie liczysz, że powiem teraz: „Wiesz, w swojej naiwności zachowałem te

fakty dla siebie, więc jeśli mnie zabijesz, twoje życie wroci na dawne tory”.

Generale, na komputerach daleko stąd przygotowałem do wysyłki dane, ktore ruszą

w świat, jeśli nie zgłoszę się na czas. Moja żona rownież zna prawdę. Wiesz,

co z tobą zrobi, jeśli podniesiesz na mnie rękę? Przyleci tu X-wingiem i spali

cię na grzankę. Pewnie pozwoli naszej coreczce nacisnąć spust. To będzie

dobry trening dla szesnastolatki. To już koniec, generale. Znaleźliśmy te

specjalne skrzynie, w ktorych HyperTech transportował sprzęt do komunikacji

nadprzestrzennej,

a w nich tajne skrytki wielkości trumny, w ktorych chował się twoj agent z

granatami pełnymi gazu znieczulającego pod ręką. Odszukaliśmy też prywatny

księżyc

Thaala, na ktory jako niewolnicy trafiały załogi porwanych statkow. Pułkownik

Gidders nie przyjął najlepiej wiadomości, że Thaal zrzucił na niego całą

winę. Wszystko nam wyśpiewał, także to, że niektore z przemytniczych machlojek w

ogole nie byłyby możliwe bez pomocy szefa Służb Bezpieczeństwa Galaktycznego

Sojuszu. Jesteś skończony.

- Przestałeś już snuć te swoje domysły?

- Czy przestałem? - Buźka udał zamyślonego. - Nie, jeszcze nie. Dotarliśmy do

punktu opowieści, w ktorym decydujesz się zdradzić Sojusz. Poźniej, gdy

istnienie

spisku wyszło na jaw, zorientowaliście się z Thaalem, że was nikt nie wydał. Ale

wolicie się upewnić, że nic wam nie grozi. To wtedy mnie wezwałeś. Powiedziałeś:

„Mam pewne podejrzenia dotyczące generała Thaala. Mogłbyś przyjrzeć się

sprawie?” Chodziło o to, że jeśli istnieją jakieś nieścisłości, to się do nich

dokopię. Ale jeśli nie wypłyną żadne fakty, będzie to znak, że możecie hasać jak

jastrzębionietoperze, zwłaszcza że wyglądem już do nich pasujecie. Na

czym to ja stanąłem? A, tak. Byłeś na tyle miły, by oddać w moje ręce jacht,

„Oko Quarrena”, w ktorym zainstalowałeś system HyperTechu. Początkowo nie

domyślałem się, że jestem śledzony. Ale nigdy nie korzystam z cudzego

komunikatora, nawet jeśli wbudowano go w jacht. Dlatego utworzyłem dwie drużyny

Widm

i wydałem im oddzielne rozkazy, nie wspominając jednym o istnieniu drugich.

Tobie zaś w tym czasie wysyłałem raporty opisujące działania trzeciej grupy,

złożonej z martwych i fikcyjnych Widm. Wtedy...

Buźka umilkł, budując napięcie.

- Podejrzewam, że na początku nie wspomniałeś Thaalowi o swojej inicjatywie.

Zrobiłeś to dopiero poźniej. A ponieważ brakuje mu twojej subtelności, więc

postanowił wybić Widma, ode mnie poczynając. Gdy wokoł zaczęli się kręcić

zabojcy, ukryłem się. Rozkazy, ktore wydał, dotyczące odnalezienia i zabicia

wszystkich Widm, mowiły

oludziach, ktorych tożsamość przekazałem ci przez system łączności na jachcie.

Wtedy zyskałem pewność, że maczałeś w tym palce. Ale gdy ja starałem się

ukryć rodzinę, jedna z drużyn wszczęła własne śledztwo - mimo że kazałem im

zignorować ten ślad - i wpadła na drugą. - Pokręcił smutno głową. - Efekty

były opłakane, choć na dłuższą metę Thaal bardziej na tym ucierpiał. Żądne

zemsty Widmo wyskoczy ze skory, byle zrealizować swoj cel.

- Coż, nie spodziewałem się, że podzielisz Widma na dwie jednostki. Dobra

taktyka, Buźka. Rozgryzłeś nas - skomentował gderliwie Maddeus.

Buźka popatrzył na niego ze zdziwieniem.

- To było przyznanie się do winy. Co za dzień! Bo wiesz, naprawdę wszystko

nagrywałem.

Maddeus wzruszył ramionami.

Strona 168

Aaron Allston - Cios łaski

- To bez znaczenia. Nawet gdybyś transmitował to na żywo, i tak zdążyłbym cię

zabić i wydostać się z budynku drogą o ktorej nie masz pojęcia. Mam swoje

kryjowki, fałszywe tożsamości... tak samo jak ty. Dałeś mi się we znaki, Buźka,

ale nie wsadzisz mnie za kratki.

Buźka popatrzył na niego kpiąco.

- Widzisz, żeby zrealizować swoj plan, musisz mnie najpierw zabić. A to będzie

najtrudniejsza część. Wyjmę blaster szybciej, niż ty chwycisz swoj.

- Już go mam w ręku.

Buźka już miał odpowiedzieć, gdy coś mu przerwało - za jego plecami ktoś

zakasłał. Odwrocił się powoli.

Na końcu ciemnego korytarza zauważył sylwetkę przysadzistego mężczyzny

trzymającego blaster. Mężczyzna bezgłośnie ruszył w jego kierunku. Gdy znalazł

się

w kręgu światła, okazało się, że to Stavin Thaal - a raczej już Thadley Biolan.

Miał na sobie cywilne ubranie w czerwone i żołte paski, jakie nosiła większość

turystow. Sprawiał wrażenie niezadowolonego.

Buźka podniosł ręce do gory i odwrocił się do Maddeusa.

- No, no. - Na chwilę przygryzł policzek. - Więc to tutaj go ukryłeś?

- Piętro niżej. W osobistej, obsadzonej na bieżąco centrali ochrony. - Maddeus

pokazał mu komunikator. - Gdy bawiłem się przyciskami, wysłałem sygnały

do swoich ludzi. - Przystawił komunikator do ust. - Zablokować wszystkie wyjścia

z mojej kwatery poza wejściem do stacji ochrony. Ogłosić alarm najwyższego

stopnia. Możliwe, że za kilka minut będziemy mieć gości.

Głos, ktory mu odpowiedział, był odrobinę zniekształcony trzaskami, ale w pełni

zrozumiały.

- Tak jest, sir.

Maddeus podniosł się z kanapy.

- Opuścimy cię teraz, Buźka. Gdy wyłamią drzwi, znajdą tylko twoje ciało. Twoja

żona może do woli latać X-wingami, i tak nie będzie miała do kogo strzelać.

Zabij go, Stavin. Potem możemy odnaleźć twoją żonę i ją też zastrzelić, jeśli

będziesz chciał.

Były szef sztabu zrobił krok w stronę pokoju socjalnego, stając w świetle prętow

jarzeniowych.

- Tylko że nie chcę.

- Co?

- Jakoś... dziwnie się czuję. - Thaal sięgnął do szyi, szarpnął...

i zerwał twarz razem z włosami, odsłaniając rysy zupełnie innego człowieka. Był

młodszy od Thaala, przystojny i uśmiechnięty.

- Teraz lepiej.

Buźka opuścił ręce.

- Niespodzianka! - zawołał.

Kilka godzin poźniej, gdy słońce zawisło nad najbliższą ścianą wieżowcow, Buźka

Loran radosnym krokiem wymaszerował głownymi drzwiami ogromnego, okrągłego

budynku Senatu, siedziby rządu Galaktycznego Sojuszu.

Czekało na niego trzynaście osob, ktore rozsiadły się na kamiennych ławkach

oddalonych o sto metrow od budynku. Buźka pomachał im i ruszył w ich kierunku,

wymijając przechodniow. Gdy pojawiał się wolny odcinek chodnika, przeskakiwał po

nim jak chłopiec grający w klasy.

Przytulił swoją żonę i corkę i popatrzył na pozostałych.

- Aż trudno uwierzyć, że chciało wam się na mnie czekać.

Myri posłała mu żałosne spojrzenie.

- Strasznie się nudziliśmy. Nikt do nas nie strzelał, więc postanowiliśmy tu

przyjść.

Prosiak potwierdził jej wersję skinieniem głowy.

- Szef powinien nam zapewnić rozrywkę. Jesteśmy zawiedzeni.

- Może da się coś zorganizować. Gdzie stoją wasze śmigacze?

Sharr się ożywił.

- Mam jakiś podprowadzić? - Umilkł, widząc wyraz twarzy dowodcy. - Tam są. -

Przeprowadził Widma przez plac.

- Dobra. - Buźka rozejrzał się wokoł, upewniając się, że w pobliżu nie ma

nikogo, kto mogłby ich podsłuchać. Potem zaczął mowić, przerywając, gdy

zauważył,

że jakiś przechodzień podchodzi zbyt blisko. - Po długiej nocy, wypełnionej

odprawami i składaniem raportow, poświęciłem kolejne kilka godzin, by

wytłumaczyć

prezydentowi Dorvanowi, co dokładnie robiliśmy. Wiele szczegołow pominąłem. W

tym wasze nazwiska.

Schowana pod jego ramieniem Dia podniosła głowę.

Strona 169

Aaron Allston - Cios łaski

- I co dalej?

- Zaoferował mi stanowisko.

Uśmiechnęła się.

- Głownego apologety prezydenta?

- Szefa Służb Bezpieczeństwa Galaktycznego Sojuszu.

- Super - skomentował Trey. Buźka poczuł na plecach pełne aprobaty poklepywania.

Dia popatrzyła na niego surowo.

- Jeśli zamierzasz przyjąć tę ofertę, to pamiętaj, że to ma być praca za

biurkiem. Żadnych strzelanin i szpiegowania.

Pochylił się i pocałował ją.

- I tak tylko ciebie nie chcę spuszczać z oka.

- Umowa stoi.

- Zamierzam przyjąć tę posadę. Skoro już wiem, że żona nie spali mnie na

grzankę...

- Bhindi byłaby szczęśliwa. - Głos Sharra brzmiał ochryple. - Że wszystko

skończyło się w ten sposob. Że pozbawiliśmy tego łajdaka wszystkich wpływow.

- No i Prosiak odzyskał swoją taneczną formę. To też by ją ucieszyło - dodała

obojętnym tonem Myri.

- I jeszcze Jesmin pozbyła się tej małpojaszczurki, ktora prześladowała ją

podczas czarnorynkowego śledztwa - dorzucił od siebie radosnym tonem Drikall.

Thaymes przechylił głowę w zamyśleniu.

- Zehrinne Thaal dostanie spadek po „zmarłym mężu” i rzeczy po Thadleyu

Biolanie, jeśli udowodni, że należały do Thaala. To będzie prawdziwy cios dla

żądnych

zemsty i odprawionych z kwitkiem byłych żon w całej galaktyce.

- Całkiem nieźle jak na łabędzi śpiew Widm - podsumował Prosiak.

- A propos... - Przechodzili właśnie pod zachodnim łukiem na obrzeżach placu;

Buźka umilkł, czekając, aż miną ich dwaj pracownicy ochrony. - Coż, oby tak

dalej. Teraz będę waszym zwierzchnikiem. - Gdy wystarczająco się oddalili,

podjął temat. - To nie była misja Eskadry Widm. Widma rozwiązano trzy lata temu.

- Fakt. - Jesmin wydawała się tym nie przejmować.

- Zadanie wykonała po prostu grupka zaniepokojonych obywateli, ktorzy nie

zdradzili swojej tożsamości. - Weszli na schody prowadzące na wyższy poziom

chodnika.

- Dlatego to wcale nie musi być wasz łabędzi śpiew.

Widma popatrzyły po sobie. Scut, w masce wojskowego o rowno przyciętych włosach,

podejrzliwie uniosł brew.

- Co chcesz nam właściwie przez to powiedzieć?

- Że każda agencja rządowa ma w swoich strukturach jakąś nieoficjalną grupę.

Oczywiście dla takiej grupy nie ma miejsca w budżecie agencji, co oznacza,

że sama musi na siebie zarabiać.

Adra popatrzyła niespokojnie na ojca.

- Tato, czyja w ogole powinnam tego słuchać?

- Oczywiście, że nie. Na czym to ja stanąłem? Że obowiązki takiej grupy obejmują

rownież kradzież i nielegalny handel. Oczywiście wszelkie raporty składacie

bezpośrednio na moje biurko.

Wran walnął Prosiaka w plecy.

- Voort tu dowodzi.

- Mow mi Prosiak. Jestem tylko profesorem matematyki. I tancerzem na poł etatu.

Na ramiona Prosiaka opadły wielkie, kudłate łapy, ktore obrociły go twarzą do

Huhunny. Złapała go za ręce, prawą dłoń podniosła do gory, lewym ramieniem

objęła Prosiaka w pasie i razem z nim odtańczyła na chodniku płynne piruety.

Buźka wpatrywał się w nich z szeroko otwartymi oczami.

- Nie wiedziałem, że zna tańce towarzyskie. To dość dziwne jak na Wookie.

Jesmin pokiwała głową

- Sporo musimy się jeszcze o sobie dowiedzieć. Proponuję kupić jakieś śniadanie

i zacząć już teraz.

Scut spiorunował ją wzrokiem.

- Kupić śniadanie?

- No dobrze, ukraść.

Udobruchany Yuuzhanin skinął głową.

- Tak lepiej.

Myri nie odrywała wzroku od tańczących.

- To coś nowego - powiedziała w zamyśleniu.

Buźka spojrzał w ich stronę.

- To znaczy?

- On się uśmiecha.

PODZIĘKOWANIA

Strona 170

Aaron Allston - Cios łaski

Chciałbym podziękować tym oto osobom: mojej redaktor Shelly Shapiro, Jennifer

Heddle i Lelandowi Chee z Lucas Licensing, mojemu agentowi Russellowi Galenowi,

moim sokolookim Kelly Frieders, Roxanne Quinlan, Luray Richmond, Janinę K.

Spendlove i Seanowi Summersowi, a także Michaelowi A. Stackpole’owi za

wprowadzenie

serii X-wingi wiele lat temu.

Strona 171


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Aaron Allston Nowa era Jedi 11 Linie wroga I Powrót Rebelii
Aaron Allston Nowa era Jedi 12 Linie wroga II Twierdza Rebelii
Przeznaczenie Jedi Tom 7 Wyrok Aaron Allston
Aaron Allston Doc Sidhe 02 Sidhe Devil
183 ABY 0044 X Wing 10 Cios łaski
Przeznaczenie Jedi Wygnaniec Aaron Allston
Aaron Allston Doc Sidhe 01 Doc Sidhe
Gwiezdne Wojny 161 Cios łaski
Allston, Aaron Doc Sidhe 1 Doc Sidhe
Allston, Aaron The League of Spies
Allston, Aaron Doc Sidhe 2 Sidhe Devil
Allston, Aaron Doc Sidhe 1 Doc Sidhe
Star Wars 170 Linia wroga 02 Allston Aaron Twierdza rebelii
Ewolucja marketingu era produkcyjna, sprzedazowa, marketingowa Rynek definicja
Rodowody, dziedziczenie, imprinting
dziedziczenie chorob jednogenowych
dziedziny wychowania(1)
Kolonialne dziedzictwo

więcej podobnych podstron