ROZMOWY TRUMIENNE
Gabinet Dyrektora Szkoły Magii I Czarnoksięstwa Hogwart
I
wtedy mnie ugryzła.
– Co!
– Albusie, nie desperuj.
Jakby ciebie nigdy wampirzyca nie ugryzła.
– Bo nie ugryzła!
A ty się zachowujesz, jakby ciebie setkami gryzły.
– Może
nie setkami, ale jednak.
– Wcześniej jakoś nie przychodziłeś
z tym do mnie!
– Wcześniej bywałem... zabezpieczony przed
skutkami.
– A dziś nie byłeś?
– Siedząc w swoim
gabinecie i krojąc krogulcze jelita, nie myśli się za bardzo o
takich sprawach... Wierz mi, nawet przy stałej czujności
Szalonookiego, twojej nieodgadnionej taktyce dropsowej i „Nagini
bierz go" Lorda, krogulcze jelita wygrywają o łeb.
–
Severusie...
– Tak?
– Krew ci kapie...
– No tak,
plamię twój cenny dywan, odziedziczony zapewne po czworgu
Założycielach. A jak nie po nich, to po innym zamierzchłym a
sławetnym Dyrektorze, który na pewno, ale to na pewno był
Gryfonem. Nakapię jeszcze z tej strony, żeby było symetrycznie.
–
Piłeś.
– Co ty nie powiesz.
– Masz takie urocze
słowotoki po pijanemu.
– A ty masz wkurzający gryfoński
dywan i wampira na stanowisku Mistrza Eliksirów. Wiesz co? Najlepiej
zapakuj mnie w dywan i odeślij do Lorda. Ucieszy się. Może nawet
mnie uściska na powitanie. Tak dawno nic mnie nie bolało, a tu bym
miał naraz pokąsaną szyję i post-cruciatusy. Wyślij mnie w
dywanie, jak Kleopatrę. Opiekun Domu Węża w roli Królowej Nilu.
Voila'!
– Severusie, poradzimy sobie.
– JA sobie
poradzę. Sam sobie poradzę. My, wampiry, chodzimy własnymi
ścieżkami. Niech szlag trafi tę sukę, tak, jakbym nie miał dosyć
kłopotów, musiała mnie ugryźć. Ale ja sobie poradzę. To
przecież umiem najlepiej. Już taki jestem. Zimny drań. Zosia
Samosia.
– Bo ci będę wypominać te kobiece role... Skąd
się wzięła wampirzyca w Hogwarcie, na Merlina, szalejąca po
Twoich lochach?
– A zapytaj ją. Zamknąłem tę zębatą
zdzirę w lochu i przykułem srebrnym łańcuchem. Znajdź mi tylko
jakąś trumnę, zanim pójdziesz. Niech spocznę w spokoju.
–
Trumnę!
– Albusie... Pogódź się z faktem, że za niedługi
czas będę snuł się po zamku i łaknął świeżej krwi, a nie
tylko zmiecenia Gryfonów z powierzchni ziemi, posłania Lorda do
diabła i odwołania Bożego Narodzenia. A w przerwach będę sypiał
w trumnie. Zamierzam zacząć od razu. Jeśli nie zacznę od razu,
nie zacznę nigdy.
– Aaa... Dlaczego?
– Bo rozpadnę
się w proch i pył.
– W takim razie lepiej znajdę ci
trumnę... Ale czy nie desperujesz zanadto?
– Nie zrozumiesz
tego, Albusie, nie jesteś wampirem... Nie zrozumiesz tej
desperackiej potrzeby złożenia skołatanej głowy w cienistym
schronieniu trumiennej świątyni. Nie zrozumiesz, jaką jest podporą
dla duszy pogrążonej w widmach wyimaginowanych klęsk. Nie
pojmiesz, jakie lęki nękają wampira, kiedy wystawia arcydzieło
swego ciała, rzeźbionego dłutem ideału wiecznej młodości, na
świat, gdzie w każdej chwili druzgocące bicze złowrogiego słońca
mogą rozedrzeć na nim skórę jak zimna obojętność rozdziera
kartki papieru pisanego w twórczej męczarni dzieła – więc nie
pojmiesz też, jakim jest błogosławieństwem trumna, która jest od
nich ucieczką, schronieniem i łożem atłasowym. Mogłeś mi
zostawić hasło do barku zanim wyszedłeś, Albusie. A, co tam.
Alohomora.
Gabinet wicedyrektora
– Nie
wiesz przypadkiem, czy nie znalazłaby się w Hogwarcie trumna,
Minerwo?
– Trumna!
– Tak, bo, widzisz, mam taki mały
kłopot z Severusem...
– Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że
potrzebujesz go dyskretnie pochować na modłę mugolską w Zakazanym
Lesie!
– Ależ broń Merlinie... Jest jak najbardziej żywy.
Natomiast, o ile udało mi się dowiedzieć z tych potoków wymowy,
które na mnie spłynęły, ugryzł go wampir płci przeciwnej, w
związku z czym Severus żąda trumny.
– Co! Albusie, to nie
jest zabawne! Trzeba natychmiast...
– Uspokój się, Minerwo.
Nie desperuj aż tak. Mamy... różne doświadczenia jeśli chodzi o
naszą kadrę nauczycielską. A Severus ma różne doświadczenia,
jeśli chodzi o wszelkie pechowe przypadłości, więc jak tylko
wytrzeźwieje, na pewno coś przedsięweźmie.
–
Wytrzeźwieje!
– Trzeba go było widzieć, kiedy przyszedł do
mojego gabinetu... O ile wiem, był dziś u Malfoyów, a zaraz po
powrocie zabrał się za krojenie krogulczych jelit – jego ulubiony
„znieczulacz myśli" – więc, powiedzmy, strój półgalowy:
biała koszula z falbankami, czarne spodnie, wysokie, wypolerowane
buty i czarna peleryna podbita na czerwono. A przy tym pokąsany tak,
jakby go zaatakowała co najmniej mantykora, więc rzeczoną koszulę
krew plamiła u szyi. W ręce zaś, odrzuconej sztywno do tyłu, nasz
bohater trzymał butelkę Ognistej, na wpół pełną.
–
Albusie, zrozumiałam tylko tyle, że Severus chodzi po Hogwarcie
pijany i pokrwawiony. Trzeba zawołać Poppy i posłać ją zaraz
do...
– Minerwo... Jak by ci to powiedzieć... Nieważne.
Chodzi mi raczej o to, żeby Severus NIE chodził po Hogwarcie w
TAKIM stroju i to upity w namiętnego Śmierciożercę. A w tym celu
muszę dlań zdobyć trumnę. Wiesz o jakiejś?
– W szkole!
Żartujesz chyba, Albusie.
– Zdziwiłabyś się, Minerwo... No
cóż, dziękuję.
Okolice schowka na miotły
Trumna,
Argusie.
– Panie Dyrektorze, sto pięćdziesiąt lat to żaden
wiek!
– Och, nie dla mnie, w żadnym wypadku. To, eee, no, po
prostu bądź tak dobry i powiedz mi, czy nie mamy przypadkiem
jakiejś trumny.
– My o żadnej nie wiemy.
– Mrrrrrr.
–
Właśnie. Jest tyle kłopotu z tymi bezczelnymi bachorami, które
wszędzie włażą i zadeptują świeżo wycierane korytarze, a w
zamku nie brakuje złomu do polerowania. Usadziłem kilku
trzecioroczniaków do czyszczenia mosiądzu, zachciało im się
huśtać na kandelabrach jak jakimś chochlikom! Czy nie mógłby pan
rozważyć zaostrzenia kar! To, co przychodzi do głowy tym
diablętom...
– Argusie, to temat na następny raz, tymczasem
zaś jesteś pewien, że nie mamy żadnej trumny?
– A skąd.
–
Mrrrr.
– Dziękuję...
U pyska chimery, tuż pod
gabinetem Dyrektora
– Cukrowe
cu...
– Harry!
– O, dzień dobry, panie Dyrektorze.
–
Chciałeś ze mną rozmawiać?
– Tak, jeśli można...
–
To wiesz co... Poczekaj może tu na mnie przez momencik, tylko wezmę
coś z gabinetu, a potem przejdziemy się trochę i porozmawiamy.
–
Aaa... nie moglibyśmy porozmawiać w środku, jak zawsze?
–
NIE.
Gabinet Dyrektora
– Nie
byłoby Ci wygodniej na fotelu, Severusie?
– Jestem wężem,
jestem mistrzem czołgania się. A właściwie mistrzem pełzania.
Taaa... Pełzać przed Panem i błagać o życie... Na dywanie będę
miał bliżej do ziemi, kiedy zacznę się rozpadać.
– Znajdę
ci trumnę. Właśnie mi przyszło do głowy, że logicznie by było
zacząć szukanie od podziemi. Nie natknąłeś się tam kiedyś na
jakąś?
– Chciałbym... Już bym się w niej zainstalował.
Przykro mi, Albusie, ale w tej sprawie będę marudny. Będę pełzał,
jeśli trzeba, ale znajdź mi trumnę.
– Severusie, widzę, że
dobrałeś się do mojego barku i zacząłeś od niewłaściwej
butelki. Nie wiem, co przez ciebie przemówiło, ale nie był to
Severus Snape jakiego znam.
– Potrzeba, Albusie. Nie
zrozumiesz...Tej wampirzej rozpaczy, osamotnienia, obnażenia, gdy
jego członki tęsknią już tak dotkliwie do mrocznych objęć
trumny, a tymczasem tkwi, omijany przez władnych go wesprzeć - jak
w bezlitosnej szklanej klatce, w którą może dowolnie trafić
dobijające światło. Zapaść w ciemność trumny aż po następną
noc... Będę pełzał jeśli każesz, poczekaj tylko, wypiję
więcej, niezła ta przepalanka.
Pysk Chimery. Wejście
do Gabinetu. Gabinet Dyrektora.
– Cukrowe
cukierki... Eee... Jest tu kto? Panie Dyrektorze? Harry? Chciałam
tylko przekazać od profesor McGonagall... O mój Boże!
- Na
lekcjach ciężko wam wykrztusić „profesorze", a teraz z taką
rewerencją... Za to poziom elokwencji wyraźnie obniżony.
Niedobrze, panno Wiem – I – Chętnie – Powiem. Nie dawaj się
tak łatwo zaskoczyć. Widywałem w tym gabinecie dziwniejsze rzeczy,
niż pijany Mistrz Eliksirów w idiotycznej pelerynie, pogryziony
przez wampira.
– O mój Boże!
– Może twój, Granger,
ja nie wierzę w Boga. Wyrosłem z niego szybciej niż z
nadmuchiwanych pufków.
– To... Eee... Szybko.
– Nigdy
nie miałem nadmuchiwanych pufków.
– A... Aha. A... Wampir?
–
Wampir. Znasz takie słowo chyba, o gryfońska krynico elokwencji.
–
Niech pan sobie wyobrazi, że znam! A pan się upił z rozpaczy, że
nie będzie sobie mógł więcej spojrzeć w lustrze w oczy!
–
Upiłem się z radości, że nie będę więcej musiał.
- ...
I... Co takiego widywał pan w tym gabinecie?
– O hoho...
Albus ma taki beret z antenką... Ale wciąż nie jestem dość
pijany, żeby opowiadać takie rzeczy uczennicom. Usiądź i
poczekaj, to się doprawię. Mam tu niezłą siwuchę...
–
Niee, ja... Zaraz muszę iść... Dlaczego pan tak leży!
– Bo
nie mam trumny!
– Co!
– Nie mam trumny! Nie mam lubego
schronienia! Nie mam gdzie złożyć się do snu, gdy bezmyślny
dzień pobudza śmiertelne istoty do ich nic nieznaczących działań!
Rozpadnę się bez niej w strzępy nieistnienia!
- Eee?
–
Granger – nie załamuj mnie. Czy ja się wyrażam niejasno?
–
Czy ja muszę odpowiadać na to pytanie?
– Granger...
nieważne. Byłem na spotkaniu najbliższych współpracowników
Czarnego Pana u Lucjusza Malfoya. Przeżyłem. Lucjusz poprosił,
żebym został pół godzinki. Przeżyłem. Za to Draconowi się
oberwie. Jakże mi przykro. Kroiłem krogulcze jelita. Przeżyłem.
Wampirzyca... Złapałem francę.
– Eee!
– No dobrze,
ta franca mnie złapała najpierw, ale ja ją za to zamknąłem w
lochu. Pogryzła mnie – przeżyłem. Nie przeżyję tylko bez
trumny, ale to inna sprawa. Przeżyję więc też twoje dukanie. Weź
pod uwagę, że niedługo przetransformuję się w wampira i będę
się snuć po zamku naprawdę zły.
– O hoho, to dopiero pan
się zrobi zły!
– GRANGER, TY MNIE JESZCZE NIE WIDZIAŁAŚ
ZŁEGO!
– Masz
ci ją, poszła... I co ja takiego powiedziałem?
Lochy.
Ho,
ho, ho...
– GRRRRRRRRRRR! Z takim tekstem, to nie o tej
porze roku.
– I tak nie mam prezentów.
– Chcę tylko
jednego: Jego głowy na tacy!
– A to Herodiada z ciebie, nie
podejrzewałbym!
- Powiesił mnie w lochu na ścianie, furiat
jeden, paranoik paranoidalny!
– Pogryzłaś go, bądź co
bądź... Było się na głodzie?
– A pan co by zrobił!
Chciałam tylko zażartować, postraszyć go, złapałam go z tyłu
za szyję, a on nagle się wyrywa, odwraca, tylko spojrzał i rzucił
się na mnie jak Śmierciojad na śmierć. Przerzucił mnie sobie
przez ramię i gdzieś ciągnie. To go zaczęłam bić i ugryzłam w
szyję, zapomniałam tylko, że wciąż miałam te wampirze zęby...
Ale bez jadu przecież, nie zaraziłam go panu żadnym paskudztwem.
Tak czy siak, on widać myślał, że to na serio, bo zatrzasnął te
srebrne kajdanki jeszcze. Z kim on się takimi szpejami bawi, to ja
nie wiem...
– To, eee... Zostało po poprzednich lokatorach.
Chodźmy lepiej, zanim się przeziębisz.
– Ten nietoperz może
jakoś tu żyć na co dzień bez przeziębienia.
– On się
ratuje prywatnym bareczkiem.
– W to nie wątpię, wczoraj tak
od niego woniało, że zagłuszał zapach tych glutów, które
kroił!
– Jelita krogulcze, Severusa sposób na pozbycie się
niechcianych myśli.
– Ognista nie wystarcza?
– Jeśli
myśli są bardzo niechciane...
– ... Auć! Kto tu zostawił
to żelastwo!
– Patrz pod nogi, kochana Tonks... A, byłbym
zapomniał... No cóż, spróbujmy... Accio trumna?
- CO!
–
No, właśnie nic, a szkoda... Severus żąda trumny, jak przystało
na świeżo upieczonego wampira.
– Już ja go upiekę...
–
Bez trumny odmawia spania. I podtrzymywania funkcji życiowych.
–
Czyich?
– Własnych.
Gabinet Dyrektora.
– Eee...
Profesorze? Ja... Wróciłam.
– Widzę. To, że mam połę
płaszcza zarzuconą na głowę, jeszcze o niczym nie świadczy. Nie
sądź po pozorach, Granger, bo skończysz jak wszyscy Gryfoni.
–
To znaczy!
– Boleśnie.
– Skąd ta pewność!
–
Skrzyżować lwa z orłem, to musiało boleć.
– Byłam w
Komnacie Potrzeby, przyniosłam coś dla pana. Chwileczkę, tylko
cofnę zaklęcie pomniejszające.
– To, tego... Spodziewałam się tam zastać, eee, wyposażenie domu pogrzebowego, ale trumna była tylko ta jedna, a oprócz tego różne dziwne... Akcesoria. Więc przyniosłam kilka na chybił – trafił.
- Cóż, proszę bardzo. Mogę już iść?
– CO
PAN ROBI!
– Cóż, jeżeli Komnata uznała, że masz tak
wielką potrzebę oglądania mnie w piżamie, to chyba powinienem się
w nią przebrać? Jeśli nie ze zwykłej ludzkiej przyzwoitości, to
ze zwykłej ślizgońskiej złośliwości... Niepotrzebne skreślić.
Już ci coś mówiłem o dawaniu się zaskoczyć.
– Komnata
zareagowała na pana potrzeby, nie moje! Przestanie pan wreszcie!
–
Mam trumnę, mogę spocząć w spokoju, dobrze, przestanę. Piękna
trumna, Granger. Cudowna trumna. Dotknij jej tylko. Oparcie i
schronienie, podpora dla kruchego i wiecznie wątpiącego w siebie
jestestwa. Najczulsza strażniczka ozdrowieńczego snu. Dla dobra
twojej gryfońskiej niewinności idę spać w koszuli. Co tu jeszcze
przyniosłaś?
– Było w Komnacie Potrzeby...
– Rura
aluminiowa. Dobra, jak tam sobie pragniesz, Granger.
– Ja!
–
Ty otwierałaś Komnatę... To biorę rurę do trumny. No proszę,
można się akurat do niej przytulić. I oprzeć policzek. Jestem
kobrą Slytherina... Oj, bo się Albus będzie czepiał ról
kobiecych. Granger, czy to, co ja mówię, jest niemęskie?
–
Czy ja muszę odpowiadać na to pytanie!
– Gryfonka i taki
tchórz... Ale – dziękuję... Zamknij wieko nade mną, niech cię
błogosławią cienie wielkiego Salazara, bo jego sługa odnalazł
ostoję pośród nienawistnego świata. Nie mnie się w pył rozsypać
i marność! Nie mnie! O, słodka ciemności trumny, o, miękkości
jej cieni... Mogłem jej powiedzieć, żeby podała mi jeszcze
Ognistą zanim wyjdzie...
Gabinet Dyrektora
No
i popatrz, problem sam się rozwiązał.
– O Merlinie
różdżkowładny, z czym on śpi!
– Wygląda to jak... rura
aluminiowa. Cóż, Severus zawsze był trochę paranoikiem.
–
Trochę! Merlinie aluminiowy nawet! Upił się w winochłona, owinął
się jak wąż wokół rury, położył w trumnie, a to wszystko nie
zdejmując tej cholernej zakrwawionej koszuli!
– Czyżby
wyrzuty sumienia?
– Należało mu się!
– Nie wątpię...
Jeszcze go dobijać miałaś...
– Dogryzać...
–
Oj, już mu daruję. Trumna, też coś. Pomyśleć, że niektórym
tak niewiele wystarczy do szczęścia...
– Nie zapominaj o
rurze aluminiowej...
Gabinet Dyrektora – boleśnie jasny poranek.
– A,
dzień dobry, widzę, że już wróciłeś do świata żywych.
–
Bycie nieumarłym ma swoje zalety.
– Widzę raczej niewielki
postęp... Wpatrujesz się w tę rurę, jakbyś nie mógł się
zdecydować, czy chcesz z nią tańczyć, czy nią walczyć.
–
Gdybym chciał jej używać do sportów ekstremalnych, Dyrektorze,
zapewne bym wstał.
– Zapewne. Nie ośmieliłbym się
zgadywać, Severusie, co byś zrobił, gdybyś chciał uczynić coś
ekstremalnego. Ale cóż – oczywiście nie zamierzasz zapytać, co
się wczoraj działo, ani poprosić o zasłonięcie okien i
przyniesienie jakiegoś dobroczynnego eliksiru na skutki ciężkiej
nocy?
– Cóż – sądziłem, że to ja jestem od złośliwych
uwag, załatwiania spraw i przynoszenia eliksirów, a pan od
zasiadania w dyrektorskim gabinecie i zadawania krępujących
pytań... Ale nie będę się spierać.
– To już zasłonię
te okna... Dlaczego tylko po pijanemu przechodzisz ze mną na „ty"?
–
A przechodzę?
– Owszem.
– Widocznie pomyliłem pana z
kimś innym.
– Zacząłeś od „Albusie, ty tu grasz w
rozbierane szachy, a ja utraciłem nić ostatnią ze światem słońca
i ludzi śmiertelnych. Szlag by ją trafił. Babę, nie nić."
–
Rodzi się pytanie: czy Dyrektor Hogwartu, którego znam, grywa w
rozbierane szachy.
– Grałem w eksplodującego durnia z
portretem Arridajosa Terrance'a. Ubranego.
– Dyrektor
Hogwartu, którego znam, nie ma nagich portretów w gabinecie.
–
W durnia ubranego.
– Cóż... Będąc w stanie upojenia
alkoholowego przemawiałem więc do pana per „ty".
Racjonalnych przyczyn brak. Przepraszam.
– Ależ nie
przepraszaj! Nawet zachęcałbym, żebyś to kontynuował.
–
Upojenia alkoholowe.
– Tykanie, Severusie. Wiesz, jednak
pozostanę przy zajmowaniu gabinetu, a robienie uwag zostawię tobie.
Nigdy bym ci nie dorównał... Oj, ktoś się potknął na
schodach.
– Spodziewa się pan gości!
– Tylko
jednego... Jednej. O, proszę.
– SNAPE! Ty zboczeńcu!
–
Tonks. Ty bezguście.
– Przykułeś mnie łańcuchem w
lochach!
– ... Ciebie ...
– Bawcie się dobrze, dzieci,
idę wypić herbatkę z Minerwą...
– Zawlokłeś mnie do
cholernej, wilgotnej celi i powiesiłeś na ścianie!
– ...
CIEBIE. ...
– Toż mówię, że mnie! Żal mi się zrobiło,
takiś zmarnowany wracał, pomyślałam, że wpadnę i wyciągnę cię
na piwo, ale zanim się zebrałam w sobie, była północ. Stań
kiedyś przed lustrem i spróbuj zaprosić na piwo takiego
ślizgońskiego terrorystę ze śmierciożerstwem wpisanym w aurę
magiczną!
– Ale
w końcu zeszłam na dół, że niby przynajmniej się do ciebie
odezwę ludzkim głosem, nietoperzu jeden! Patrzę, kroisz jakieś
świństwa – chciałam cię rozruszać, postraszyć, no to
oczywiście musiałeś być już zalany w gorzałochłona i się na
mnie rzuciłeś jak jakiś zboczeniec! Zamknąłeś mnie w lochu!
Przykułeś srebrnym łańcuchem! Ty kretynie! Ty ślizgoński
socjopato! I za co! Za przyjazny gest!
– Wampirze kły
wgryzające się w szyję ciężko zinterpretować jako przyjazny
gest...
– TY..
– Tonks. Albo. Powiesisz się za
wampirze skrzydła. Na czubku wieży Ravenclawu. I zadyndasz nad
zamkiem.
– TY...
– Albo. Zamkniesz nade mną wieko.
Przyniesiesz mi eliksir. Niebieski z małej szafki pod moim biurkiem.
I poczekasz aż się przebiorę. A wtedy możemy iść na piwo.
– Wybór
należy do ciebie.
– Też coś.
– Niebieski?
KONIEC