Zbigniew Marcin Kowalewski
Lewą Marsz
Podczas okupacji hitlerowskiej dwaj komuniści chcieli budować nową partię robotniczą, która byłaby niezależna zarówno od obozu londyńskiego, jak i od Kremla. Jeden z nich przypłacił to życiem.
Opublikowany obok artykuł pt. „Walka o przyszłość narodu” ukazał się w listopadzie 1942 r. w pierwszym numerze podziemnego i – jak sama nazwa wskazuje – lewicowego czasopisma „Lewą Marsz”. Wydawali je Leon Lipski i Teofil Głowacki. Przed wojną obaj byli działaczami Komunistycznej Partii Polski (KPP). Obaj nie uznali jej rozwiązania w 1938 r. na rozkaz Stalina i uważali, że popełnił on zbrodnię na polskim ruchu robotniczym. Nie wiedzieli, że zbrodnia była straszniejsza – Stalin kazał również wymordować mnóstwo polskich komunistów przebywających w ZSRR.
We wrześniu 1939 r. obaj znaleźli się w Białymstoku zajętym przez armię radziecką. Zidentyfikowani przez NKWD jako antystalinowscy komuniści i rzekomi trockiści, trafili do więzienia w Mińsku. Gdy Niemcy napadły na ZSRR, uciekli z transportu więziennego, unikając rozstrzelania lub gułagu. Przedostali się potajemnie do Warszawy z zamiarem utworzenia nowej partii robotniczej. Dokonali wnikliwego bilansu historii zarówno KPP, jak i PPS, z którego wyciągnęli ważne wnioski polityczne.
Najważniejszy był taki, że polska klasa robotnicza potrzebuje nowej partii, która ani nie będzie wlokła się, jak PPS, w ogonie takich ludzi, jak Piłsudski i w rezultacie popadała w zależność od polskiej burżuazji, ani, jak KPP, nie będzie zależna od biurokracji stalinowskiej w Moskwie. Potrzebuje partii, która byłaby ściśle i bezwzględnie niezależna zarówno od rządu londyńskiego i jego krajowych ekspozytur, jak i od Kremla.
Sprawę postawili jasno: „Do walki o niepodległość i socjalizm”, pisali, „winna poprowadzić masy robotnicze mocna teoretycznie, zwarta organizacyjnie, zahartowana w bojach, niezależna od obcych czynników z zewnątrz i z wewnątrz rewolucyjna partia socjalistyczna.”
Nową partię zamierzali budować w oparciu o kadry polityczne wywodzące się zarówno z KPP, jak i z lewego skrzydła PPS. Dlatego podzielili się zadaniami – Lipski starał się, zresztą bezskutecznie, o przyjęcie do Polskiej Partii Robotniczej (PPR), a Głowacki wstąpił do organizacji lewicowych socjalistów, która wkrótce ukonstytuowała się jako Robotnicza Partia Polskich Socjalistów (RPPS).
O działalności Lipskiego i grupy skupionych wokół niego komunistów radziecka grupa wywiadowcza operująca w Warszawie zaalarmowała szefa Zarządu I (wywiadu) NKWD, gen. Pawła Fitina. W Moskwie wydano na Lipskiego wyrok śmierci. 21 czerwca 1943 r. grupa bojowa Oddziału Specjalnego Sztabu Głównego Gwardii Ludowej zastrzeliła Lipskiego przed wejściem do domu przy ul. Siennej 21. Gwardzistom powiedziano, że wykonują wyrok na agencie gestapo. Nie mieli pojęcia, że zabijają komunistę, którego skazano na śmierć, bo wypowiedział posłuszeństwo Stalinowi.
Głowacki działał dalej w RPPS i stał się jednym z czołowych przywódców tej partii. Po wojnie działał w odrodzonej i faktycznie koncesjonowanej PPS. Wyrzucony z tej partii za niezależne poglądy, spędził pod fałszywymi, typowo stalinowskimi zarzutami 5 i pół roku w więzieniu. Zrehabilitowany w 1956 r., był redaktorem naczelnym związkowego „Głosu Pracy” i posłem na Sejm. Zmarł w 1971 r.
Walka o przyszłość narodu
Gdy w czasie powstania na Górnym Śląsku oddział powstańców śląskich pod naciskiem przeważających sił niemieckich musiał się wycofać z zajętych pod Chorzowem pozycji, górnik Karol Hanys z Łagiewnik, zmuszony rozkazem do opuszczenia placówki, zwrócił się rozgoryczony w stronę nacierających Niemców, pogroził im twardą pięścią i zawołał: - Pieruny. I tak nie wygrocie!
Rzeczywiście, w lat parę po tym, Karol Hanys mógł się swobodnie przechadzać po ulicach Chorzowa, Królewskiej Huty i Katowic, mógł twierdzić z dumą, że jednak nie wygrali i Śląsk wrócił do Ojczyzny.
Co prawda Ojczyzna odpłaciła mu za to w dość dziwny sposób. W dziesięć lat po powstaniu, górnik Karol Hanys został aresztowany przez granatowego policjanta za to, że ratując siebie i swą rodzinę od śmierci głodowej, naruszył cudzą własność, wykopawszy sobie na terenie kopalni „Król” bieda-szyb.
Ale Karol Hanys, górnik śląski, tak, jak i jego koledzy po fachu i nie po fachu z Sosnowca, Łodzi, Gdyni, Warszawy – nie przestał być patriotą. Wrzesień 1939 roku był dobitnym tego świadectwem. Armia polska, której 90 proc. stanowił chłop i robotnik w mundurze, wykazała taki zapał bojowy, że aż żal wspominać, jak to zawodowi patrioci z kliki rządzącej nie umieli tego wykorzystać. I gdy już wywindowana na stanowisko wodza persona, ów marszałek, co przyniósł hańbę narodowi, który wydał Warneńczyków, Żółkiewskich i Poniatowskich, gdy pan ten odpoczywał już bezpiecznie po znojach tchórzliwej ucieczki w Rumunii, bataliony robotnicze walczyły do ostatka i walczyły jeszcze długo, wysyłając przeciw faszystom hitlerowskim dawne hasło madryckich braci: No pasaran!
Trzeba było przeżyć ów straszliwy moment, gdy na wieść o kapitulacji stolicy z dwustu piersi żołnierzy kompanii Obrony Narodowej wydarł się bolesny, rozpaczliwy szloch. To płakali wchodzący w jej skład twardzi, zuchowaci robociarze z Marymontu, Powązek i Żoliborza. Płakali, że już bić im się nie wolno, że nie mogą własnymi ciałami zagrodzić wrogowi drogi.
A potem rozpoczęła się nowa faza walki. Walki równie krwawej, zaciekłej, uporczywej. Najsroższy terror Gestapo, tępiący bez miłosierdzia wszelkie odruchy i przejawy życia politycznego, nędza i głód, które tak ciężkim brzemieniem legły na barki pracujących, podcinanie i karczowanie kultury narodu, który w swej olbrzymiej większości dopiero od niedawna zaczął się do niej garnąć, uznawać ją za własną, wytwarzać i uzupełniać.
I oto na wszystkich tych odcinkach spotkał się zbir hitlerowski z należytym odporem. Nie pomogły masowe mordy, więzienia i obozy koncentracyjne, nie pomogły wywłaszczania i prześladowania, nie dało wyników krajanie Polski na różne „gau” i nazywanie jednej części Rzeczypospolitej – Rzeszą, a drugiej Gubernią, nie zastraszyły łapanki i wywóz w głąb Niemiec na przymusowe roboty, niewiele wróg wskóra i szubienicami. Walka trwa. Naród polski, którego przytłaczającą większość [stanowią] chłopi, robotnicy i pracownicy umysłowi, nie ugiął się i nie uległ. I nie ulegnie.
Nie ma wśród nas miejsca na Hachów i Quislingów. Taki ex-senator i ex-premier pan Kozłowski, gdy po powrocie z Sowietów próbował podlizać się Niemcom, spotkał się z powszechną pogardą i nie znalazł już więcej naśladowców. Organizacje polityczne działają i przygotowują się do wystąpienia zbrojnego, które, czujemy to, już jest niedalekie.
Przedwojenne zarobki, tak śmiesznie niskie, że na kilogram słoniny trzeba pracować niemal miesiąc cały – nie złamały hartu ducha robotników i pracowników umysłowych. Haracz kontyngentu wywołuje tylko zaciekłą, chłopską nienawiść wśród szerokich rzesz ludu wiejskiego. Metoda żółwia, sabotaż, niedostarczenie kontyngentów – oto coraz częstsza odpowiedź okupantowi.
Na likwidację szkolnictwa, uczynioną w celu zrobienia z Polaków parobków hitlerowskich, odpowiedziano tajnym nauczaniem. Na miejsce wymordowanych profesorów i działaczy naukowych stają nowe, młodsze kadry i w niesłychanie trudnych warunkach, grożących w każdej chwili Oświęcimiem, kontynuują ich pracę. Staje do walki pisarz i poeta polski, aby utworem literackim, wierszem bojowym zagrzać, zachęcić do boju o nową Polskę. Nie dadzą rady. Przetrwamy! „Nie wygrocie, pieruny!”
Ale dziś, gdy chwila decydującej rozgrywki zbliża się, gdy łuny płonących miast niemieckich i włoskich, gdy odgłosy dział spod Stalingradu zwiastują nam już bliskie zdruzgotanie potwornej machiny wojennej Niemiec, musimy pomyśleć i o tym, że wypędzenie zdegenerowanych oprawców hitlerowskich i krwawa nad nimi zemsta – to jeszcze nie wszystko. Na pytanie wieszcza – Polska, ale jaka? – musi przyjść wreszcie zdecydowana odpowiedź: Polska Ludu Pracującego. Polska, w której gospodarzem będzie wreszcie robotnik, chłop i pracownik umysłowy.
Czyż nadal mieliby robotnicy, bojownicy o wolność Polski, ratować swe dzieci od głodu, kopiąc bieda-szyby? Czyż nadal stupajka w granatowym mundurze będzie miał prawo osadzać ich w areszcie, kiedy mu się spodoba? Czyż nazad robotnik ma tuczyć swym potem kapitalistów swoich i obcych, a robotnik folwarczny zginać się w karnym ukłonie za ochłap ordynarii przed jaśnie panem dziedzicem? Czyż znowu chłop małorolny ma gotować ziemniaki bez soli, a masy chłopskie w krwawych powstaniach mają walczyć o swe prawa polityczne i społeczne?
Nie. Tego wszystkiego być nie może.
Likwidacja ustroju wojen, kryzysów i bezrobocia, uspołecznienie środków produkcji, ziemia bez wykupu, udostępnienie najszerszym masom dobrodziejstw kultury, całkowita demokratyzacja życia politycznego i społecznego, związanie się z wolnymi narodami Europy najserdeczniejszymi węzłami federacyjnymi na zasadzie: wolni z wolnymi, równi z równymi – oto postulaty, o które, walcząc równocześnie o wolność, walczymy już od lat trzech.
Nie chcemy i nie będziemy wysiadać „na przystanku niepodległości”. Dziś już, ponosząc najsroższe ofiary w walca z wściekłą bestią hitlerowską, musimy wiedzieć, że z walki tej wyłoni się Polska Sprawiedliwości Społecznej, wykuta w bratnim sojuszu robotników, chłopów i pracowników umysłowych – Rzeczpospolita Ludowa.
http://www.trybuna-robotnicza.pl/content/view/2852/73/