Błękitna nadzieja
Trylogia BŁĘKITNA MIŁOŚĆ
Przekład Agnieszka Kowalska
Tytuł oryginału Scattering Like Light
Mężczyzna w mundurze zmierzył mnie wzrokiem i poczułam, jak pot zaczął spływać mi po czole.
- Panienko, proszę się cofnąć i włożyć całą biżuterię tutaj - powtórzył, wskazując mały plastikowy pojemnik. - Wszystko, tak jak jest napisane w instrukcji - podkreślił, widząc, że zawahałam się z ręką przy nadgarstku.
- Ja… ja… tylko minutkę - wyjąkałam. - Callum - szepnęłam. - Potrzebuję cię, szybko!
- Proszę się pospieszyć, wstrzymujesz kolejkę. - Pracownik ochrony był coraz bardziej poirytowany. Z przodu widziałam rodziców, którzy pakowali swoje rzeczy przy maszynie do prześwietlania bagażu. Nie zauważyli, że się zatrzymałam. Nie mogłam uwierzyć, że o tym nie pomyślałam, że nie przyszło mi do głowy, że amulet włączy alarm w wykrywaczu metalu.
Gdzie jest Callum?
Ochroniarz wziął pojemnik i popchnął go w moją stronę. Rozglądałam się dookoła, chociaż dobrze wiedziałam, że nie zobaczę Calluma; szukałam natchnienia, żeby jakoś wyjaśnić swoje dziwne zachowanie. Byłam spocona ze strachu.
- Callum! - syknęłam jeszcze raz, na tyle głośno, na ile się odważyłam.
- Co tam się dzieje? - pieklił się za mną poważnie wyglądający mężczyzna w garniturze, który chciał jak najszybciej wsiąść do swojego samolotu. Wystraszona, patrząc to na niego, to na pracownika ochrony, z trudem przełknęłam ślinę.
- Coś tu jest nie tak. Wzywam policję - oznajmił ochroniarz, widząc moje zdenerwowanie. Nacisnął czerwony guzik z boku wykrywacza metalu i za kilka sekund pojawili się umundurowani policjanci z bronią gotową do strzału.
- Naprawdę nie ma powodu - powiedziałam, siląc się na spokój. - Po prostu mam bardzo ciasną bransoletkę i boli mnie, kiedy ją zdejmuję. - Uśmiechnęłam się słodko do policjantów, usiłując nie patrzeć na ich pistolety. Na razie nie były wycelowane we mnie i wolałam, żeby tak zostało. Tymczasem po drugiej stronie wykrywacza rodzice zauważyli zamieszanie i właśnie szli w moją stronę. - Nie można jej po prostu sprawdzić tam, gdzie jest, bez zdejmowania? - spytałam niewinnym tonem, w nadziei, że uda się uniknąć konfrontacji mamy z ochroniarzem.
- Nie, to niemożliwe - usłyszałam w odpowiedzi. - Musisz zdjąć całą biżuterię, żeby przejść przez skaner bez włączania alarmu.
- Alex? Co się dzieje? - zawołała mama. - Dlaczego nie przepuszczacie mojej córki?
- Proszę się cofnąć - powiedział jeden z policjantów, zagradzając jej drogę.
- Już ją zdejmuję, dobrze? I przejdę przez skaner - odezwałam się czym prędzej.
Włożyłam palec pod bransoletkę i zsunęłam ją z nadgarstka, zdecydowana nie puszczać jej tak długo, jak to będzie możliwe. - Callum! Przyjdź jak najszybciej! - szepnęłam. Już miałam włożyć amulet do pojemnika, kiedy poczułam mrowienie w nadgarstku i usłyszałam znajomy głos.
- Idź. Osłaniam cię. Wszystko będzie w porządku.
Odetchnęłam z ulgą i położyłam amulet w pojemniku obok naszyjnika i zegarka.
- Już ją zdjęłam. Czy teraz mogę przejść? - zwróciłam się do strażnika.
Jego kolega przy maszynie sięgnął po pojemnik i czubkiem długopisu wyjął
bransoletkę. Starając się nie patrzeć na to, co robi, podeszłam krok w stronę wykrywacza metalu.
- Czy mogę już iść? - Zerknęłam na jednego z policjantów i ruszyłam dalej, dopiero gdy skinął głową.
Mama rozsądnie zamilkła, kiedy zobaczyła broń, lecz jedno spojrzenie na jej zaciśnięte usta wystarczyło mi, aby zrozumieć, że nie uważa sprawy za zamkniętą.
Ostrożnie przeszłam przez wykrywacz, który na szczęście nie wydał żadnego dźwięku. Ale to jeszcze nie był koniec. Podeszła strażniczka i dokładnie mnie przeszukała, a ja przez cały czas próbowałam nie patrzeć na to, co z moim amuletem robią faceci przy urządzeniu do prześwietlania. Gdy wreszcie strażniczka uznała, że jestem w porządku, odwróciłam się do taśmy, żeby wziąć swoje rzeczy. Tata odebrał już większość bagaży, ale strażnik trzymający amulet wyraźnie czekał na mnie.
- To twoja? - spytał, wrzucając bransoletkę do osobnego pojemnika.
- Tak. - Skinęłam głową. - Mogę ją dostać z powrotem?
- Niestety nie - odparł znudzonym głosem. - Została losowo wybrana do dokładniejszego sprawdzenia.
Starałam się nie wpaść w panikę, kiedy myślałam o tym, co Callum musiał zrobić, żeby zapewnić mi bezpieczeństwo, i jak długo jeszcze wytrzyma. Uśmiechnęłam się do strażnika.
- Ach tak. A co to oznacza? - zapytałam.
Zanim odpowiedział, po taśmie zaczęły się przesuwać bagaże ludzi czekających za mną. Mężczyzna w garniturze ze zniecierpliwieniem odsunął mnie na bok, żeby odebrać swoją teczkę z laptopem. Przepuściłam go, nie przestając uśmiechać się do strażnika.
- Sprawdzimy, czy nie ma śladów materiałów wybuchowych - wyjaśnił. Sięgnął po metalowe szczypce, włożył w nie kawałek materiału i zaczął nim pocierać bransoletkę, uważając, żeby nie dotknąć jej ręką.
Przygryzłam wargę, coraz bardziej zaniepokojona.
- Co oni robią, Alex? Po co to opóźnienie? - Mama stanęła obok mnie, kipiąc oburzeniem.
- Chyba myślą, że moja bransoletka może być niebezpieczna - odparłam najspokojniej, jak umiałam, zastanawiając się, czy Callum może przegrać walkę, która z pewnością toczy się wokół nas. Jeśli zostanie pokonany, ja za chwilę będę martwa.
Wiedziałam, że zrobi wszystko, co w jego mocy, aby zapewnić mi bezpieczeństwo, ale ja też muszę się postarać i jak najszybciej odzyskać amulet.
Zmusiłam się do zachowania spokoju, kiedy strażnik włożył materiał do jakiegoś urządzenia i wcisnął kilka przycisków. Wydawało mi się, że oczekiwanie na wynik badania trwa całe wieki, chociaż w rzeczywistości trwało nie dłużej niż minutę. Gdy na urządzeniu rozbłysło małe zielone światełko, strażnik lekko się przygarbił, wyraźnie rozczarowany.
Zapewne spodziewał się bardziej interesującego rezultatu.
- W porządku - oznajmił. Pchnął pojemnik z amuletem w moją stronę, już wypatrując następnej ofiary. - Następny! - krzyknął, gry pojemnik zatrzymał się ze stuknięciem.
Sięgnęłam po bransoletkę, nie mogąc się doczekać, kiedy poczuję na nadgarstku kojący dotyk chłodnego srebra. Ale gdy ją podnosiłam, zauważyłam jakiś napis wyryty po wewnętrznej stronie. Zaskoczona przyjrzałam się dokładniej. Niewątpliwie były to słowa; słowa, których nie widziałam nigdy wcześniej, nie miałam jednak czasu, żeby teraz je odczytać. Wsunęłam bransoletkę na nadgarstek i odetchnęłam z ulgą, czując, jak przez moją rękę przechodzi znajome mrowienie.
- Szczerze mówiąc, wszystko było w porządku, w okolicy nikogo nie było -
usłyszałam głos Calluma. - Niepotrzebnie się denerwowałaś.
- Skąd miałam o tym wiedzieć? - mruknęłam szeptem.
- Co się dzieje, Alex? - spytała mama. - Mówiłaś coś?
- Nic ważnego - odparłam. - Dziękowałam tylko ochroniarzom, że są tacy czujni -
dodałam, posyłając jej najbardziej niewinny uśmiech, na jaki mogłam się zdobyć. Miałam dreszcze i cała byłam spocona, a mój oddech i puls dopiero wracały do normalnego tempa.
Ruszyliśmy szybko do hali odlotów.
- Poszukam toalety - oznajmiłam, kiedy rodzice rozglądali się za wolnym miejscem.
wokół nas. Jeśli zostanie pokonany, ja za chwilę będę martwa. Wiedziałam, że zrobi wszystko, co w jego mocy, aby zapewnić mi bezpieczeństwo, ale ja też muszę się postarać i jak najszybciej odzyskać amulet.
Zmusiłam się do zachowania spokoju, kiedy strażnik włożył materiał do jakiegoś urządzenia i wcisnął kilka przycisków. Wydawało mi się, że oczekiwanie na wynik badania trwa całe wieki, chociaż w rzeczywistości trwało nie dłużej niż minutę. Gdy na urządzeniu rozbłysło małe zielone światełko, strażnik lekko się przygarbił, wyraźnie rozczarowany.
Zapewne spodziewał się bardziej interesującego rezultatu.
- W porządku - oznajmił. Pchnął pojemnik z amuletem w moją stronę, już wypatrując następnej ofiary. - Następny! - krzyknął, gry pojemnik zatrzymał się ze stuknięciem.
Sięgnęłam po bransoletkę, nie mogąc się doczekać, kiedy poczuję na nadgarstku kojący dotyk chłodnego srebra. Ale gdy ją podnosiłam, zauważyłam jakiś napis wyryty po wewnętrznej stronie. Zaskoczona przyjrzałam się dokładniej. Niewątpliwie były to słowa; słowa, których nie widziałam nigdy wcześniej, nie miałam jednak czasu, żeby teraz je odczytać. Wsunęłam bransoletkę na nadgarstek i odetchnęłam z ulgą, czując, jak przez moją rękę przechodzi znajome mrowienie.
- Szczerze mówiąc, wszystko było w porządku, w okolicy nikogo nie było -
usłyszałam głos Calluma. - Niepotrzebnie się denerwowałaś.
- Skąd miałam o tym wiedzieć? - mruknęłam szeptem.
- Co się dzieje, Alex? - spytała mama. - Mówiłaś coś?
- Nic ważnego - odparłam. - Dziękowałam tylko ochroniarzom, że są tacy czujni -
dodałam, posyłając jej najbardziej niewinny uśmiech, na jaki mogłam się zdobyć. Miałam dreszcze i cała byłam spocona, a mój oddech i puls dopiero wracały do normalnego tempa.
Ruszyliśmy szybko do hali odlotów.
- Poszukam toalety - oznajmiłam, kiedy rodzice rozglądali się za wolnym miejscem.
- Tylko wracaj szybko - zawołał za mną tata. - Niedługo zapowiedzą nasz lot.
Skinęłam głową na znak, że usłyszałam, i czym prędzej włożyłam do uszu słuchawki komórki. Kiedy tylko zniknęłam rodzicom z oczu, znalazłam spokojne miejsce i oparłam się o ścianę.
- Nie rób mi tego… Naprawdę się martwiłam! - szepnęłam do Calluma. - Dlaczego to tak długo trwało?
Głos w mojej głowie był słodki jak miód i słysząc go, wyobrażałam sobie piękną twarz Calluma. Niesforne ciemnoblond włosy, lekko zakrzywiony patrycjuszowski nos i, oczywiście, hipnotyzujące błękitne oczy. Mimowolnie zerknęłam na amulet. W jasnych światłach terminalu kamień wydawał się tańczyć. Kamień, który miał barwę identyczną z jego oczami…
Callum wydawał się nieco zawstydzony.
- Poszedłem sprawdzić, czy mogę latać samolotami. Nigdy wcześniej nie próbowałem.
Niestety zostałem na pasie startowym. Wiem, wiem - dodał, kiedy parsknęłam śmiechem. -
Ale warto było spróbować. Gdyby zadziałało, mógłbym polecieć z tobą!
- Czułam się strasznie, kiedy cię przy mnie nie było - szepnęłam.
- Wiem, że nie lubisz, jak do ciebie mówię, gdy jesteś z rodzicami - odparł - a poza tym, kto mógł przewidzieć, że kolejka będzie się posuwać tak szybko?
- Nie chodzi o to, że nie lubię - zapewniłam go. - Ale to po prostu bardzo utrudnia życie. Dobrze wiesz, że zawsze chcę, żebyś był przy mnie.
- Wiem.
Nie miałam pod ręką lusterka, lecz usłyszałam śmiech w jego głosie. Mogłam zobaczyć Calluma tylko jako odbicie w lustrze. Był Żałobnikiem, uwięzionym w nieszczęsnym pół życiu po tym, jak utonął w rzece Fleet w Londynie. Callum i jego przyjaciele nosili bransoletki, a właściwie amulety, takie same jak mój; kiedy więc znalazłam amulet w mule Tamizy, połączył nas ze sobą nierozerwalnie. Oddałam Callumowi serce i postanowiłam, że znajdę jakiś sposób, abyśmy mogli mieć wspólną przyszłość.
Obmyśliłam plan, który wydawał mi się całkiem sensowny. Ale ponieważ mój amulet stanowił jedyną drogę ucieczki dla innych Żałobników, musiałam bardzo dbać o to, żeby zawsze mieć go przy sobie. Tylko wtedy mogłam czuć się bezpieczna.
- Tak czy inaczej, już po strachu - powiedziałam. - Wciąż jednak nie mogę zapomnieć walki z Lucasem.
Starałam się nie wzdrygnąć na wspomnienie tamtych strasznych chwil, kiedy Lucas niemal zmusił mnie do zdjęcia amuletu. Nigdy więcej nie chciałabym przeżyć podobnego koszmaru.
Poczułam na policzku lekki jak piórko dotyk Calluma.
- Lucas odszedł, uwierz mi. A nikt z pozostałych nie odważy się zrobić ci czegoś takiego, kiedy ja jestem w pobliżu.
Kiedy to usłyszałam, poczułam, że muszę go zobaczyć. Wyjęłam z kieszeni małe lusterko i udawałam, że poprawiam włosy. Piękna twarz Calluma pojawiła się tam, gdzie zwykle, za moim ramieniem. Był jeszcze przystojniejszy, niż pamiętałam, i po prostu musiałam się do niego uśmiechnąć. Uniosłam rękę i lekko musnęłam jego policzek. Miałam wrażenie, jakbym próbowała dotknąć czegoś delikatnego jak najcieńsza pajęczyna.
- Dziękuję, że dbasz o moje bezpieczeństwo - szepnęłam, patrząc w jego ciemnoniebieskie oczy.
- Kocham cię, Alex, i zamierzam się tobą opiekować na wszelkie możliwe sposoby.
- Będę za tobą strasznie tęskniła - wyznałam i zerknęłam na zegarek. - Ojej, muszę już wracać! Mama się wścieknie, jeśli nie pojawię się za chwilę. Będziesz przy mnie, dopóki nie przejdziemy przez bramkę, nawet jeśli nie będę mogła z tobą rozmawiać?
- Oczywiście - zapewnił Callum i dodał: - Tak bardzo bym chciał móc polecieć z tobą.
Ostatni raz spojrzałam na jego twarz, wsunęłam lusterko do kieszeni i wróciłam do rodziców.
- O, Alex, jesteś wreszcie! Już miałam iść cię szukać - powiedziała mama, kiedy opadłam na jedno z wolnych siedzeń.
- Nie rozumiem, dlaczego się tak denerwujesz - wycedził mój brat Josh. - Będziemy tu siedzieli całe wieki, a potem jeszcze dłużej przetrzymają nas przy bramce. To wszystko zwykłe sztuczki, żeby nas zachęcić do robienia zakupów - zawiesił głos i popatrzył na mnie z ironicznym uśmieszkiem. - Pora na ciebie, siostro. Idź sobie kupić któreś z tych nieprzyzwoicie drogich perfum, żeby zrobić wrażenie na Maksie.
Roześmiałam się. W Hiszpanii byliśmy umówieni ze starymi przyjaciółmi naszych rodziców, którzy mieli dwoje dzieci, Maxa i Sabrinę. Nie widzieliśmy się od kilku lat i wszyscy nie mogliśmy się doczekać spotkania w hotelu. Ale kiedy ostatnim razem widziałam Maxa, był niski jak na swój wiek, miał aparat na zębach, ciągle przetłuszczone włosy i istną obsesję na punkcie sportowych samochodów.
- Max! - parsknęłam. - Tak, jasne, jest dokładnie w moim typie. Coś mi się zdaje, że raczej ty będziesz czegoś potrzebował, żeby zdobyć Sabrinę… może papierowej torby na głowie?
Josh już miał rzucić jakąś ciętą ripostę, kiedy wtrąciła się mama.
- Mówiłam wam, że mamy mało czasu. Właśnie zapowiedzieli nasz lot - oznajmiła, nawet nie próbując ukryć satysfakcji. - Chodźmy.
Dostrzegłam uśmiech na twarzy taty, kiedy odwrócił się, żeby wziąć bagaże.
- Podłożyłaś się mamie - powiedział. - Następnym razem sprowadzi nas tu o świcie!
- O nie - jęknął Josh. - Nie polecę z wami, jeśli wyciągnie mnie z łóżka jeszcze wcześniej.
- I zrezygnujesz z wakacji w Hiszpanii? - prychnęłam. - Taa, już to widzę!
Zabraliśmy nasze podręczne bagaże i ruszyliśmy w stronę bramki. Cały czas czułam znajome mrowienie w nadgarstku, które mówiło mi, że Callum jest tuż obok.
Prawie nic nie mówił, tylko od czasu do czasu zadawał jakieś pytanie, na które mogłam odpowiedzieć skinieniem głowy, ale cieszyłam się, wiedząc, że jest przy mnie.
Starałam się nie myśleć o tym, że już niedługo będę musiała się z nim pożegnać.
Przy bramce okazało się, że samolot nie jest jeszcze gotowy do przyjęcia pasażerów na pokład, więc rozsiedliśmy się na kolejnych krzesełkach i rozpoczęliśmy następną turę oczekiwania. Callum opowiadał mi o rzeczach, które widział, o tym, co robił, i ogólnie o wszystkim, co pozwoliłoby nam nie myśleć o zbliżającym się rozstaniu. Właśnie mówił o strażniku przy skanerze, kiedy nagle przypomniałam sobie o napisie na amulecie.
- Muszę powiedzieć o czymś Grace - oznajmiłam, zrywając się z krzesła. - Zadzwonię do niej.
- Mogłaś pomyśleć o tym wcześniej - powiedziała mama. -’tylko nie odchodź daleko.
- To potrwa tylko chwilę - mruknęłam, sięgając po słuchawki.
Podeszłam do jednego z okien i spojrzałam przez nie na samolot, który miał nas zabrać do Hiszpanii. Kłębiło się przy nim mnóstwo ludzi przygotowujących maszynę do startu.
- Co się dzieje, Alex? - głos Calluma był czysty jak kryształ.
- Kiedy oglądałam dzisiaj amulet, zobaczyłam, że wewnątrz jest wyryty jakiś napis.
Widziałeś go?
- Nie, nie zauważyłem niczego takiego. A co to za napis?
- Nie wiem, nie miałam czasu przeczytać. Ale to na pewno jakieś słowa, nie żaden rysunek. Zaskoczyło mnie to, bo gdy znalazłam amulet, obejrzałam go dokładnie i jestem pewna, że nic na nim nie było. Kiedyś wydawało mi się, że coś zauważyłam, ale gdy przyjrzałam się bliżej, zobaczyłam tylko gładką powierzchnię srebra. Dzisiaj napis był
wyraźny.
- Dziwne. Ciekawe, co tam jest napisane.
- Ja też chciałabym wiedzieć. Mogę teraz bezpiecznie popatrzeć?
Wyczułam, że Callum się waha, w końcu jednak powiedział: - W pobliżu nikogo nie ma. Kiedy będziesz ją zdejmowała, wsuń palec do środka. To powinno ci zapewnić dodatkową ochronę, a my będziemy mogli dalej rozmawiać. Gdyby ktoś się pojawił, natychmiast ci powiem.
Delikatnie zsunęłam z nadgarstka bransoletkę wygiętą w kształt litery C, trzymając palec wskazujący między oboma jej końcami, jak polecił mi Callum. Przyjemne mrowienie w dłoni wskazywało, że cały czas jesteśmy połączeni. Spojrzałam na wewnętrzną stronę i zobaczyłam na gładkiej srebrnej powierzchni ozdobne litery tworzące napis: Mor memoriae.
- Widzisz? - szepnęłam. - Tego tu wcześniej nie było!
- Niesamowite. Co to znaczy?
- Nie wiem. To chyba po łacinie, ale nie jestem pewna. A czy ta rysa między słowami to „s”? Jak myślisz?
- Pokaż… Nawet nie wiem, czy znam łacinę.
Oboje przez dłuższą chwilę wpatrywaliśmy się w napis. W końcu Callum westchnął i powiedział:
- Niestety, nie mam pojęcia, co to znaczy. Chyba nigdy nie uczyłem się łaciny.
- Szkoda - stwierdziłam. - Bo to przecież bardzo dziwne. Jak mogłam nagle zobaczyć napis, którego na pewno tu nie było, kiedy znalazłam bransoletkę?
Zastanawiał się nad tym w milczeniu, po czym odparł: - A czy oglądałaś wewnętrzną stronę bransoletki od czasu, gdy ją odzyskałaś w szpitalu?
Wytężyłam pamięć. Wiele się zdarzyło w ciągu tych kilku tygodni, odkąd omal nie zginęłam z ręki Catherine, siostry Calluma, która ukradła amulet, a potem wmówiła mi, że go zniszczyła. W tym samym momencie, gdy odebrałam bransoletkę jej wspólnikowi, a mojemu byłemu chłopakowi Robowi, założyłam ją na nadgarstek i odtąd nie zdejmowałam ani na chwilę. Bezpieczeństwo to jedna sprawa, lecz o wiele gorsza była myśl, że bez amuletu nie mogłabym rozmawiać z Callumem. A bez amuletu nie mogłam go wezwać, nie widziałam go w lustrze i nie czułam jego lekkiego jak piórko dotyku.
Kiedy Catherine ukradła moją pamięć, by uwolnić się od żałosnej egzystencji Żałobniczki, Callum mnie ocalił, przywracając mi wspomnienia, które wcześniej zdołał
skopiować. Teraz, nosząc amulet, mogłam rozpoznawać - a właściwie widzieć - emocje innych ludzi. Aura tych, którzy są szczęśliwi lub sięgają do dobrych wspomnień, przybiera różne odcienie żółci, a jasne iskry szczęścia rozbłyskują nad ich głowami niczym świetliki.
Gniew uwidacznia się jako czerwone chmury, a ludzie przygnębieni i smutni mają wokół
głów fioletową mgłę.
Zerkając na tłum pasażerów, których lot się opóźniał, widziałam głównie czerwone chmury u dorosłych i żółte rozbłyski tańczące nad głowami dzieci.
Z jakiegoś powodu przywrócenie wspomnień dało mi tę nieoczekiwaną umiejętność, dzięki której wiedziałam, kiedy moi przyjaciele byli przygnębieni i potrzebowali pocieszenia albo kiedy mama o coś się złościła. Może teraz amulet pozwolił mi zobaczyć tajemnicze litery.
- Nie - odpowiedziałam Callumowi - od kradzieży nie zdejmowałam bransoletki nawet na chwilę, więc nie miałam jak się przyjrzeć jej wewnętrznej stronie. Ale może umiejętność odczytywania ukrytych słów także dostałam od ciebie. To miałoby sens.
W niewyraźnym odbiciu w wielkiej szklanej tafli okna widziałam, że Callum stoi za mną i patrzy na nakładające się amulety na naszych nadgarstkach. Błękitny opalizujący kamień połyskiwał w jasnym świetle, a złote plamki skrzyły się przy każdym ruchu.
- Zastanawiam się - mruknął - jakie jeszcze dziwne umiejętności u siebie odkryjesz?
- Kto wie? - odparłam, siląc się na swobodny ton. Nie miałam ochoty zastanawiać się nad tym podczas czekania w terminalu na samolot do Hiszpanii. - Zapytam o ten napis Josha, bo on miał w szkole łacinę, albo sprawdzę w Google, kiedy już będę w hotelu.
- Spójrz, mama do ciebie macha. Chyba macie iść do bramki. Wolisz się pożegnać teraz czy w samolocie?
- Wolałabym, żebyś poleciał ze mną - burknęłam w odpowiedzi.
- Jasne, brzmi nieźle. Dwa tygodnie dobrego jedzenia, spania, wylegiwania się na plaży i surfowania… Czego chcieć więcej?
- Głuptas. Nie udawaj, że nie wiesz, czego bym chciała.
- Będę tutaj, kiedy wrócisz, obiecuję.
- Kocham cię, Callum, bardziej niż wszystko na świecie.
- Ja ciebie też. Zobacz, twoja mama wyraźnie się niecierpliwi; powinnaś już iść.
Zobaczymy się niedługo - powiedział i poczułam, jak jego wargi musnęły mój policzek w najdelikatniejszym z pocałunków.
- Pa - szepnęłam. - Chciałabym móc cię przytulić na pożegnanie.
- Baw się dobrze, moja śliczna. Kocham cię - jego cudowny głos odbił się echem w mojej głowie i chwilę później znajome mrowienie w nadgarstku zniknęło.
Lot do Hiszpanii, naszego ulubionego wakacyjnego miejsca, przebiegał spokojnie, lecz był dość długi, dzięki czemu miałam czas ponownie przemyśleć dotychczasowe wydarzenia i moje dalsze działania. Wiedziałam, że to ja uwolniłam Lucasa od jego nieszczęsnej egzystencji Żałobnika. Nie wiedziałam natomiast, co się z nim właściwie stało.
Jeżeli - taką miałam nadzieję - teraz żyje sobie gdzieś, to znaczyło, że mogę uratować również Calluma. Jeśli jednak pozwoliłam mu umrzeć… Co wtedy? Musiałam się upewnić, poznać prawdę. Przez ostatnie tygodnie szukałam informacji w Internecie, ale nie znalazłam żadnej wzmianki o tym, żeLucas pojawił się w rzece tak jak Catherine. Tak więc mój plan połączenia się z Callumem w realnym świecie musiał poczekać, dopóki nie zdobędę pewności, że nic mu nie grozi. Ale nawet wtedy będę musiała się upewnić, że nigdy więcej nie przyjdzie mi rozmawiać z Catherine. Ona najwyraźniej wiedziała, jak uwolnić Żałobników, i sądziła, że jest mi niezbędna. Dlatego była tak zadowolona z siebie; świadomość, że wie o czymś, o czym ja nie wiem, sprawiała jej ogromną satysfakcję. Większą część lotu zajęło mi rozmyślanie o Callumie. Wyobrażałam sobie, jak cudownie byłoby mieć go przy sobie i jak wspaniale moglibyśmy się bawić w Hiszpanii.
Do hotelu dotarliśmy późnym popołudniem. Rodzice zajęli się rozpakowywaniem bagaży, a my z Joshem poszliśmy na plażę. Pogoda była doskonała: jeszcze ciepło, ale wiał
przyjemnie orzeźwiający wietrzyk. Na wodzie śmigały tam i z powrotem białe latawce, gdy doświadczeni kitesurferzy, korzystając z dobrego wiatru, przeskakiwali nad falami. Żaden z nich się nie zaplątał w linki, bo byli naprawdę dobrzy. Co kilka minut któryś wślizgiwał się na piasek, a wtedy zręcznym ruchem podnosił deskę i kierował swój latawiec w górę plaży, gdzie tłum ludzi już czekał, by ściągnąć go na ziemię. Trudno byłoby wymyślić lepszą reklamę zdrowego, sportowego trybu życia.
Josh i ja ruszyliśmy w stronę miejsca, gdzie początkujący surferzy uczyli się panować nad swoimi nieco mniejszymi latawcami. Kiedy tak szliśmy, przypomniało mi się jedno z moich ulubionych marzeń: spacerować po plaży, trzymając za rękę Calluma, patrzeć na odbicie słońca w jego złotych włosach, czuć jego silne palce splecione z moimi. Widząc kształtne ciała plażowiczów leżących wokół nas, pomyślałam, że piękny i zgrabny Callum doskonale pasuje do tego obrazu. Znowu zaczęłam się zastanawiać, kiedy będę mogła wcielić w życie mój plan; plan, który uwolni go od nędznej egzystencji Żałobnika i pozwoli nam być razem.
- Max powinien tu gdzieś być - powiedział Josh, wyrywając mnie z zamyślenia. -
Mówił, że jego lekcja kończy się mniej więcej o tej porze. Widzisz go gdzieś?
- Nie - odparłam, mrużąc oczy przed słońcem, które choć było już nisko nad horyzontem, nadal świeciło jasno.
Naszą rozmowę przerwał jakiś głęboki głos:
- Alex i Josh! Dawno się nie widzieliśmy!
Odwróciłam się i zobaczyłam stojącego za nami nieznajomego chłopaka. Patrzył na mnie z góry, a nad zsuniętą na biodra pianką widać było jego doskonałe mięśnie. Uśmiechnął
się szeroko, odgarniając z czoła mokre ciemne włosy.
- Max? - jęknęłam, gdy ciemnowłosy dryblas i Josh padli sobie w objęcia.
- Cześć, Alex - Max odwrócił się do mnie i uśmiechnął jeszcze szerzej.
Nie posiadałam się ze zdumienia. Niezdarny chłopiec z aparatem na zębach zmienił
się w nastolatka, który mógłby reklamować sprzęt do surfingu. Był absolutnie oszałamiający.
Szczerze mówiąc, Max, nie poznałabym cię na ulicy, tak bardzo zmieniłeś się od ostatniego razu, kiedy cię widziałam. - Siedzieliśmy przy jednym z niskich stolików w naszym ulubionym barze na plaży, starając się uważać na zabłąkane piłki z meczu siatkówki, który trwał tuż przed nami.
- Ile lat minęło, odkąd ostatni raz tu byliśmy? - spytał Max, spoglądając na swoją siostrę. - Nigdy nie pamiętam takich rzeczy.
Sabrina wydęła usta i założyła ręce na piersi.
- Och, całe wieki. Obie byłyśmy wtedy bardzo młode, prawda, Alex?
- Wszyscy byliśmy na tyle młodzi, że żadne z nas nie mogło samotnie wychodzić wieczorami!
- Choćbyśmy nie wiem jak błagali, pamiętam! - roześmiał się Josh.
Wprawdzie Max i Sabrina byli od dawna przyjaciółmi naszej rodziny, ale przez kilka lat mieszkali w Hongkongu. Ostatnio wrócili do Anglii i wprowadzili się do domu niedaleko nas, a ja miałam wielką ochotę nawiązać bliższy kontakt z Sabriną w czasie wakacji.
Zatrzymaliśmy się w tym samym hotelu co zawsze. Był naprawdę fajny, a Josh i ja uwielbialiśmy go. Śniadanie podawano w nim prawie do południa, miał świetny basen, no i fantastyczną plażę: niekończące się kilometry złocistego piasku, bez tłumu hałaśliwych turystów i dzieci. Miejsce świetnie nadawało się do surfowania, a plaża była dosłownie usiana knajpkami: surferzy każdy dzień kończyli w którejś z nich, a każda miała własne atrakcje. W
jednej były wychodzące na morze tarasy z wielkimi poduchami, na których można było się rozsiąść i oglądać zachód słońca, inna zawsze miała zapas owoców na świeże soki, a przy naszej ulubionej znajdowało się boisko do siatkówki plażowej.
Zajęliśmy jedne z najlepszych miejsc, zrzuciliśmy klapki i wyciągnęliśmy się wygodnie. Chłopcy siedzący po przeciwnej stronie stołu z zainteresowaniem obserwowali mecz.
Sabrina nachyliła się do mnie i upewniwszy się, że Josh i Max nie słyszą, spytała: - No powiedz, Alex, kim jest ten twój tajemniczy chłopak?
- Właściwie można go raczej nazwać korespondencyjnym przyjacielem. Co Josh ci o nim opowiadał?
- Niewiele, chociaż ciągnęłam go za język. Więc jak ma na imię?
- Callum.
- A gdzie mieszka?
- W Wenezueli. Raczej rzadko się widujemy.
- Łau, to kawał drogi. Jak go poznałaś?
Chociaż Max był do nas odwrócony tyłem, nagle zamarł w bezruchu, a ja po prostu wiedziałam, że podsłuchuje.
- Jak? No… przez wspólnego znajomego. Ale to trwa od niedawna i jeszcze u niego nie byłam. - Starałam się, żeby mój głos zabrzmiał możliwie najbardziej obojętnie, gdyż wolałam nie wdawać się w dłuższą rozmowę na temat Calluma. Thidno jest zapamiętać zbyt wiele kłamstw - A co z tobą? Jak twoje sprawy sercowe? Dużo się dzieje?
- Ha! Chciałabym. W tej chwili nie ma nikogo - odparła, uśmiechając się porozumiewawczo, bo mecz dobiegł końca i chłopcy odwrócili się do nas. - Ale daj mi trochę czasu!
Sięgnęła po swoją szklankę ze świeżo wyciśniętym sokiem pomarańczowym i sączyła go przez słomkę, przypatrując się ludziom przy sąsiednich stolikach.
- To miejsce wcale się nie zmienia, prawda?
Było tu sporo naprawdę pięknych osób: wysocy, opaleni i wysportowani surferzy, dziewczyny w obcisłych szortach i z nogami do samej szyi. Pomyślałam, że w porównaniu z nimi jestem blada i nijaka, a jedno spojrzenie na naszą małą grupkę wystarczyło, by się zorientować, że Sabrina czuje to samo. Żadna z nas nie była opalona, a wiedziałam, że choćbyśmy smażyły się na słońcu cały
«
Zajęliśmy jedne z najlepszych miejsc, zrzuciliśmy klapki i wyciągnęliśmy się wygodnie. Chłopcy siedzący po przeciwnej stronie stołu z zainteresowaniem obserwowali mecz.
Sabrina nachyliła się do mnie i upewniwszy się, że Josh i Max nie słyszą, spytała: - No powiedz, Alex, kim jest ten twój tajemniczy chłopak?
- Właściwie można go raczej nazwać korespondencyjnym przyjacielem. Co Josh ci o nim opowiadał?
- Niewiele, chociaż ciągnęłam go za język. Więc jak ma na imię?
- Callum.
- A gdzie mieszka?
- W Wenezueli. Raczej rzadko się widujemy.
- Łau, to kawał drogi. Jak go poznałaś?
Chociaż Max był do nas odwrócony tyłem, nagle zamarł w bezruchu, a ja po prostu wiedziałam, że podsłuchuje.
- Jak? No… przez wspólnego znajomego. Ale to trwa od niedawna i jeszcze u niego nie byłam. - Starałam się, żeby mój głos zabrzmiał możliwie najbardziej obojętnie, gdyż wolałam nie wdawać się w dłuższą rozmowę na temat Calluma. Thidno jest zapamiętać zbyt wiele kłamstw. - A co z tobą? Jak twoje sprawy sercowe? Dużo się dzieje?
- Ha! Chciałabym. W tej chwili nie ma nikogo - odparła, uśmiechając się porozumiewawczo, bo mecz dobiegł końca i chłopcy odwrócili się do nas. - Ale daj mi trochę czasu!
Sięgnęła po swoją szklankę ze świeżo wyciśniętym sokiem pomarańczowym i sączyła go przez słomkę, przypatrując się ludziom przy sąsiednich stolikach.
- To miejsce wcale się nie zmienia, prawda?
Było tu sporo naprawdę pięknych osób: wysocy, opaleni i wysportowani surferzy, dziewczyny w obcisłych szortach i z nogami do samej szyi. Pomyślałam, że w porównaniu z nimi jestem blada i nijaka, a jedno spojrzenie na naszą małą grupkę wystarczyło, by się zorientować, że Sabrina czuje to samo. Żadna z nas nie była opalona, a wiedziałam, że choćbyśmy smażyły się na słońcu cały miesiąc, nigdy nie będziemy takie fajne jak tamte dziewczyny. Chłopcy sprawiali wrażenie lepiej dopasowanych.
- Myślicie, że ktokolwiek z nich wraca kiedyś do domu? - spytałam głośno.
- Nie - odparł Max ze śmiechem. - Myślę, że prosto stąd jadą na stoki narciarskie, a potem wracają. Chyba mógłbym przywyknąć do takiego trybu życia.
- A jak surfowanie? - zainteresował się Josh. Wiedziałam, że ma ochotę spróbować, bo kiedy ostatnim razem spędzaliśmy tu wakacje, był jeszcze za młody, ale obawiał się kompromitacji na oczach tłumu zawodowców.
- Świetnie - zapewnił Max z entuzjazmem.
- Bierzesz lekcje? - dopytywał się mój brat.
- Miałem kilka i chyba idzie mi całkiem nieźle. Nie wiem, ilu jeszcze będę potrzebował. Zresztą wynajęcie sprzętu jest bardzo drogie, więc nie można pływać tyle, ile by się chciało.
Josh zatarł ręce.
- Świetnie, udzielisz mi paru rad. Strasznie chcę spróbować, ale wolałbym, żeby uczył
mnie ktoś znajomy, a nie któryś z tych nadętych instruktorów!
- Hm, nie jestem pewien, czy sobie poradzę - Max zakasłał nerwowo. - Lepiej, żeby uczył cię zawodowiec.
- Daj spokój, Max, nie bądź taki skromny! - roześmiała się Sabrina. - Czemu im po prostu nie powiesz?
Josh i ja odwróciliśmy się i spojrzeliśmy na Maxa, który nagle poczerwieniał.
- No dobra, powiem - mruknął. - Zdaje się, że jestem w tym całkiem niezły, no i miałem dobrego instruktora. Zapytał, czy chcę w przyszłym tygodniu wziąć udział w zawodach dla początkujących, ale sam nie wiem.
- Naprawdę? - Josh był wyraźnie pod wrażeniem. - To wspaniale. Myślisz, że moglibyśmy się razem pouczyć? Będę potrzebował naprawdę dobrego instruktora.
- Masz ochotę spróbować, Alex? - spytała Sabrina. - Ja się zastanawiam.
- Chyba oszalałaś! - odparłam. - Nie ma mowy, to nie dla mnie. Jeszcze mogłabym komuś zrobić krzywdę. Zamierzam przeczytać cały stos książek, które przywiozłam, i się opalać!
- Co za lenistwo - roześmiał się Max. - Chcesz zupełnie nic nie robić? ‘
- Najwyżej od czasu do czasu przespaceruję się po plaży. Jestem na wakacjach. -
Wyciągnęłam się wygodnie i wbiłam stopy w piasek. - Jedzenie i wylegiwanie się to jedyne zajęcia, jakim zamierzam się oddawać.
- W takim razie do samolotu będziemy musieli cię toczyć - zażartował Josh. - Może powinniśmy pomyśleć o wykupieniu dodatkowego miejsca… Uważajcie!
Wszyscy chwyciliśmy za szklanki, zanim piłka wylądowała na samym środku stołu, ale Max zrobił to zbyt wolno. Szklanka wypadła mu z dłoni, wylądowała na kolanach i resztki piwa wylały się na szorty. Przybiegł gracz, który rzucił piłkę, i zaczął przepraszać po hiszpańsku.
- Nie przejmuj się, chłopie - powiedział Max, uśmiechając się przez zaciśnięte zęby, i podał mu piłkę. - Już prawie skończyłem.
Usiadł i skrzywił się, gdy mokry materiał przykleił mu się do ciała.
- Musisz się przebrać, bo to wygląda okropnie - orzekła Sabrina. - Nikogo na to nie poderwiesz.
Max posłał siostrze jadowite spojrzenie.
- Dzięki za radę - burknął.
- Więc wybierasz się na podryw? - spytał Josh. - A co się stało z uroczą Kate?
- No, wiesz, jak to jest - odparł Max. - Każde z nas oczekiwało czegoś innego. Teraz to już historia.
- Naprawdę? Myślałem, że to było na poważnie.
- Ona też. I na tym polegał problem. Ja chciałem się bawić.
- Jasne - powiedział Josh ze zrozumieniem.
- Biedna dziewczyna, była załamana - wyjaśniła mi półgłosem Sabrina. - Myślała, że ma go w garści.
Wydalam jakiś dźwięk, starając się, by zabrzmiał stosownie, ale ponieważ nie znałam Kate, trudno mi było wykazać się entuzjazmem.
- Najwyraźniej nigdy nie słyszała o zasadzie „traktuj ich podle, żeby im zależało” -
dodałam szeptem.
- Co wy tam sobie szepczecie? - spytał Max, wstając i poprawiając z wyraźnym zakłopotaniem przemoczone szorty.
- Nic - odparłam i się roześmiałam. - Max, naprawdę powinieneś się przebrać. Może wszyscy wrócimy do hotelu? Rodzice chcieli dziś z nami wyjść na wcześniejszą kolację.
- Okej - zgodził się Max. - W takim razie spotykamy się jutro na plaży.
Spojrzał na mnie i się uśmiechnął.
- Na pewno nie dasz się namówić na kitesurfing, Alex?
- Nie ma szans - odparłam, na sekundę zbita z tropu tym, jak zmrużył oczy. Wciąż byłam oszołomiona zmianą, jaka w nim zaszła. Jego ciemne włosy wyschły, przybierając wygląd doskonałego nieładu, a oczy lśniły rozbawieniem. Doskonale rozumiałam, dlaczego biedna Kate tak bardzo chciała go zatrzymać. Zła na siebie za takie myśli, zanurkowałam pod stół po klapki.
- Chodźcie, pora wracać do hotelu - powiedziałam, wychynąwszy spod blatu.
Dopiero znacznie później uświadomiłam sobie, że tego popołudnia ani przez chwilę nie pomyślałam o Callumie. A dokładnie - od chwili, gdy spotkałam Maxa.
- To pewnie dlatego, że on jest starym przyjacielem - mruknęłam, zerkając na bransoletkę. Kamień połyskiwał w przytłumionym świetle, ale w jego głębi nic się nie poruszało. Wyglądał jak całkiem zwyczajny kamień i nic nie zdradzało, że jest tajemniczym, potężnym amuletem. Nawet aury nad głowami ludzi nie były tak intensywne jak w Londynie.
Callum wydawał się niesłychanie daleki; w pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że zaciskam pięści i zamykam oczy, próbując przypomnieć sobie dokładniej rysy jego pięknej twarzy. Jednak szczegóły zacierały się w mojej pamięci.
- Cały czas cię kocham, Callum, niezależnie od tego, jak jestem daleko, pamiętaj o tym - szepnęłam i przez moment zastanawiałam się, kogo właściwie próbuję przekonać.
Następnego ranka znalazłam na plaży cichy zakątek, w którym mogłam się opalać i czytać, gdy pozostali poszli surfować. Wciąż miałam poczucie winy z powodu tego, że tak szybko zapomniałam o Callumie. Kiedy usiadłam z książką na ręczniku, promienie słońca wydobyły złote plamki z głębi kamienia osadzonego w amulecie i zaczęłam się zastanawiać, co Callum może teraz robić. Czy jest w kinie, szukając szczęśliwych ludzi oglądających komedie, by zgromadzić zapasy potrzebne mu na następny dzień? A może przebywa w Galerii Szeptów w katedrze Świętego Pawła, gdzie mieszka wraz z innymi Żałobnikami?
Wymieniałam w myślach różne miejsca, choć tak naprawdę byłam prawie pewna, że nie jest w żadnym z nich, tylko w Złotej Galerii na szczycie kopuły Świętego Pawła. To było nasze specjalne miejsce; jedyne, w którym Callum wydawał mi się rzeczywisty, materialny i… cóż, po prostu ludzki. W ciągu kilku ostatnich miesięcy spędzaliśmy tam tyle czasu, ile mogliśmy, i byłam gotowa się założyć o całe moje oszczędności, że właśnie opiera się o barierkę, rozgląda po okolicy i myśli o mnie.
- Tęsknię za tobą, Callum. Nie wiem, czy możesz mnie słyszeć, ale jeśli tak, chcę ci to powiedzieć jeszcze raz. Strasznie za tobą tęsknię.
Sięgnęłam po książkę i już miałam zacząć czytać, kiedy zdałam sobie sprawę, że przygody Jo, Meg, Beth i Amy nie będą mnie bawić. Odłożyłam ją więc, a wtedy amulet zalśnił na moim nadgarstku i przypomniałam sobie o napisie na wewnętrznej stronie bransoletki. Czy stanowi on jakąś wskazówkę? - zastanawiałam się. Czy to klucz, który pozwoli mi zrozumieć, w jaki sposób Callum i ja moglibyśmy być razem?
Otworzyłam mój mały plecaczek i przetrząsnęłam go w poszukiwaniu notesu, w którym zapisałam słowa wyryte na srebrnej bransoletce. Przerzucałam strony, aż wreszcie znalazłam tę właściwą.
Postanowiwszy przy pierwszej okazji zapytać Josha, co te słowa znaczą, ponownie sięgnęłam po książkę i położyłam się na rozgrzanym piasku.
Gdy jakąś godzinę później dołączyłam do pozostałych, wszyscy troje leżeli przy basenie, kompletnie wyczerpani.
- Wiesz, Alex, powinnaś jutro pójść z nami. To naprawdę świetna zabawa -
powiedziała Sabrina i krzywiąc się niemiłosiernie, sięgnęła do stołu po swój sok.
- Właśnie widzę - odparłam. - Wszyscy wyglądacie na ledwo żywych! Czy ktoś oprócz Maxa wszedł dzisiaj do wody?
Spojrzeli po sobie niepewnie i milczeli dłuższą chwilę. W końcu Josh i Sabrina odezwali się niemal równocześnie:
- Dzisiaj właściwie nie o to chodziło…
- Najpierw trzeba się nauczyć kierować latawcem, inaczej…
Uniosłam rękę, uciszając oboje.
- Domyślam się, że nie było żadnego mknięcia po falach. Dobrze, że nie przyszłam, żeby na was popatrzeć, bo tylko zmarnowałabym czas. A co będzie jutro? Czy instruktor powiedział, że będziecie mogli wejść do wody? - Starałam się nie uśmiechnąć z satysfakcją, ale kompletnie mi się to nie udało.
- Instruktor powiedział - wtrącił się Max - że radzą sobie naprawdę nieźle i całkiem dobrze się zapowiadają.
Zerknęłam na niego. Siedział z łokciami opartymi na kolanach i opuszczoną głową.
Gęste ciemne włosy zasłaniały mu twarz.
- Wszystko w porządku, Max? - spytałam łagodnie, dotykając lekko jego ramienia.
Drgnął i spojrzał na mnie, odgarnąwszy smukłymi palcami włosy z twarzy. Trudno było nie zauważyć, że jego skóra przybrała piękną oliwkową barwę, a policzki wciąż ma zaróżowione od wiatru i wysiłku.
- Tak, wszystko gra - zapewnił. - Jestem po prostu zmęczony. Instruktor postanowił
sprawdzić, ile może ze mnie wycisnąć, więc dzisiejszy trening był trochę bardziej intensywny niż wczorajszy. Prawdę mówiąc, nie jestem pewien, czy mam siłę się ruszać - dodał i uśmiechnął się słabo.
- To może odpuścimy sobie dzisiaj bar, ale spotkamy się tam później i wyskoczymy do miasta na pizzę? - zaproponowała Sabrina, znowu krzywiąc się z bólu.
Max zerknął na siostrę i wymienili spojrzenia, których nie potrafiłam zrozumieć.
- Świetny pomysł - orzekł Josh, układając się wygodniej. - W takim razie ja tu zostanę i trochę się zdrzemnę. Obudźcie mnie jakieś dwadzieścia minut przed wyjściem, dobrze?
Zgodnie z zapowiedzią, Josh drzemał na leżaku prawie do zamknięcia basenu, a potem w ciągu zaledwie kwadransa zdążył pojechać na górę do pokoju, wziąć prysznic, ubrać się i bez choćby minuty spóźnienia dołączyć do nas przy barze. Do miasteczka Tarifa pojechaliśmy minibusem, który wieczorami woził.hotelowych gości tam i z powrotem. Naszą ulubioną pizzerię, mieszczącą się w bardzo starym, zabytkowym budynku, nazywaliśmy jaskinią. Często bywaliśmy w niej jako dzieci i niskie łukowe sklepienie, przytłumione oświetlenie oraz ciemne drewno dominujące w wystroju kojarzyły nam się z podziemną grotą.
Podawano tam pizzę wielkości młyńskiego koła, więc ja zawsze zamawiałam tylko połowę.
Josh, który od niemowlęctwa miał potężny apetyt, już wtedy bez najmniejszego trudu radził
sobie z całą.
Musieliśmy chwilę poczekać, zanim dostaliśmy stolik, wkrótce jednak stanęły przed nami gigantyczne talerze. Byliśmy porządnie głodni, więc ochoczo zaatakowaliśmy swoje pizze, ale w końcu nawet Josh zwolnił tempo. Gdy przełknął ostatni kęs, odchylił się do tyłu, splatając palce za głową.
- Tego mi było trzeba - wymruczał i uśmiechnął się leniwie. - Myślicie, że po każdej lekcji będziemy tacy głodni?
Max nabił na widelec ostatni kawałek pizzy.
- Ja zawsze jestem - oznajmił. Przeżuwał przez chwilę, po czym odsunął talerz na bok i zwrócił się do Sabriny: - Będziesz jeszcze jadła, siostra, czy mogę dokończyć?
- Dokończ. - Podsunęła mu swój talerz. - Ale musisz się przyzwyczaić do mniejszych porcji, zanim pojedziesz na studia, bo inaczej zbankrutujesz w ciągu tygodnia.
- Racja - wymamrotał Max z ustami pełnymi pepperoni.
- Gdzie złożyłeś papiery? - spytałam.
- Pierwszy wybór Leeds i na wszelki wypadek Exeter.
- Ja też wybieram się do Leeds - powiedział Josh. - Nie wiedziałem, że możemy się tam spotkać. Byłoby fajnie.
- Byłoby, ale nie jestem pewien, czy się dostanę - odparł Max ponuro. - Egzaminy były trudniejsze, niż się spodziewałem.
- Jakie przedmioty wybrałeś? - zapytałam.
- Historię, angielski i łacinę.
Łacinę. Wspaniale! Mogę poprosić Maxa, żeby mi przetłumaczył napis na bransoletce.
Na pewno wie więcej niż Josh. Zwróciłam się do niego z uśmiechem: - Wszystko, z czego ja zrezygnowałam najszybciej, jak mogłam! Zupełnie nie umiem pisać tych nudnych upiornych esejów.
- Wolisz przedmioty ścisłe? - spytał. Skinęłam głową. - Cóż, ja kompletnie nie mam do nich głowy. Tworzylibyśmy dobraną parę, prawda?
Max i Sabrina wymienili porozumiewawcze spojrzenia, a ja, ku swej irytacji, poczułam, że się czerwienię.
- Jakie masz plany, Alex? - Sabrina oparła brodę na dłoni i pochyliła się ku mnie z przyjaznym, pełnym zainteresowania uśmiechem. - Na które uniwersytety będziesz próbowała się dostać?
Mimo ciepłej hiszpańskiej nocy jej pytanie przyprawiło mnie o dreszcz i poczułam, jak zimny pot spływa mi po plecach.
- Alex jeszcze się zastanawia, prawda, siostro? - podsunął uprzejmie Josh. - Jej doświadczenia ze stażu u weterynarza nie były najlepsze.
- Mało powiedziane - wyznałam, wzdychając ciężko. - Ten staż to był absolutny koszmar i całkowicie zrujnował moje plany. Od dzieciństwa chciałam zostać weterynarzem, ale przekonałam się, że to w gruncie rzeczy okropnie nudna praca, urozmaicana od czasu do czasu szałem zabijania.
Sabrina i Max uśmiechnęli się z zakłopotaniem, niepewni, czy mówię poważnie.
- Pewnego dnia - podjęłam - do lecznicy przywieziono małego pieska. To był
bezpański psiak, potrącony przez samochód. - Wspomnienie było jeszcze świeże i wyraźne; niemal czułam zmierzwioną białą sierść, ostry zapach środka odkażającego i niemal widziałam ufność w łagodnych psich oczach. - Był okropnie pokiereszowany i nie dałoby się go uratować, więc pan Henderson postanowił skrócić jego cierpienia. A ja musiałam go trzymać, uspokajać i mówić do niego, kiedy dawał mu śmiertelny zastrzyk.
Starałam się nie myśleć o szczegółach, o tym, jak zachowywał się biedny psiak, kiedy środek usypiający zaczął działać. Mimo straszliwych ran cały czas machał ogonem, stopniowo coraz wolniej, a jego ciepłe i przyjazne spojrzenie stało się zimne i szkliste, gdy zgasła w nim ostatnia iskierka życia.
Nie potrafiłam się zdobyć na to, by podnieść wzrok, ale nie przestawałam mówić.
- To było potworne. Właśnie wtedy zdałam sobie sprawę, że nie nadaję się na weterynarza. Problem polega na tym, że teraz zupełnie nie wiem, co dalej robić.
Podniosłam głowę i zauważyłam, że Max przygląda mi się uważnie, a w jego oczach maluje się zrozumienie i współczucie. Sięgnął ręką przez stół i lekko ścisnął moją dłoń, przytrzymując palce o ułamek sekundy dłużej, niż powinien. Uświadomiłam sobie, że nie potrafię wytrzymać jego spojrzenia, więc pospiesznie znowu wbiłam wzrok w stół.
Max puścił moją rękę i rozmowa potoczyła się dalej. Uczestniczyłam w niej, uśmiechałam się nawet w stosownych momentach, ale cały czas czułam się nieswojo. Nie potrafiłam określić, czy nie daje mi spokoju wspomnienie uśpionego pieska, czy raczej dotyku Maxa. Miałam dziwne wrażenie, że palce pieką mnie w miejscu, gdzie dotknęła ich jego dłoń.
SL a ociaż zdawałam sobie sprawę, że sama proszę się o kłopoty, od następnego dnia zaczęłam obserwować, jak Max i pozostali surfują. Max byt naprawdę coraz lepszy i coraz bardziej przypominał smagłych tubylców. Popołudniami szliśmy do knajpki na plaży, a wieczorami całą czwórką lądowaliśmy w miasteczku. Nasi rodzice żądali, żebyśmy wracali do hotelu o rozsądnej porze, ale zawsze znajdowaliśmy czas, by trochę potańczyć, porozmawiać i pośmiać się. Ja każdego wieczoru starałam się nie dostrzegać coraz wyraźniejszego zainteresowania w spojrzeniach Maxa i każdego dnia próbowałam udawać, że wcale mi nie schlebia jego zainteresowanie.
W sobotę rodzice pozwolili nam wrócić później niż zwykle, mogliśmy więc się wybrać na imprezę, która odbywała się w jednym z barów na plaży, spory kawałek od hotelu.
Księżyc był w nowiu, więc kiedy zeszliśmy z drogi, nocną ciemność rozjaśniały tylko gwiazdy i migotliwe światła na horyzoncie. Nie mogłam uwierzyć, że patrzę na Afrykę - te światła to było Maroko, od którego dzieliło nas zaledwie kilka mil Cieśniny Gibraltarskiej.
Wiatr ucichł i zbliżając się do knajpki, słyszeliśmy dudnienie muzyki. Kiedy z ciemności panującej na plaży dotarliśmy do jasno oświetlonego baru, rozejrzałam się ciekawie dookoła.
Na imprezie byli sami fajni i piękni ludzie; jedni odpoczywali, a inni tańczyli na prowizorycznym parkiecie - niewielkiej przestrzeni, z której usunięto stoliki.
Instruktor Maxa poprosił, żebyśmy przyłączyli się do niego i jego przyjaciół. Wszyscy mieli fantastyczne sylwetki i poruszali się po prostu znakomicie. Widziałam, że Josh czuje się niepewnie, za to Max sprawiał wrażenie całkowicie swobodnego. Szalał na parkiecie i flirtował z dziewczynami. Ja tańczyłam z Sabriną i innymi ludźmi z jej kursu surfowania, ale od czasu do czasu zerkałam ukradkiem w jego stronę. W pewnej chwili zniknął mi z oczu i dopiero po jakimś czasie, kiedy szłam do toalety, zobaczyłam go pogrążonego w rozmowie z jakąś olśniewającą brunetką. Widać było, że to surferka, opalona i wysportowana, z prostymi, krótko obciętymi włosami, co wspaniale podkreślało jej długą, smukłą szyję. Nie słyszałam, o czym rozmawiali, lecz widziałam, że coś mu tłumaczy, żywo gestykulując. Max uśmiechał
się i przytakiwał, a w pewnym momencie pochylił się ku niej i…
- Alex, nic ci nie jest? - Josh pojawił się nagle i stanął tuż przede mną.
- Nie, wszystko w porządku. Świetna impreza, prawda? - Przesunęłam się nieco w bok, aby móc spojrzeć za niego. Max i ciemnowłosa dziewczyna zniknęli. Rozejrzałam się dookoła i po chwili go zobaczyłam. Wychodził z baru, idąc za brunetką gdzieś w ciemność. Z
jakiegoś powodu rozzłościło mnie to, chociaż sama nie potrafiłam powiedzieć dlaczego. To przecież naprawdę nie moja sprawa, co robi Max, i nie było żadnego powodu, dla którego nie miałby poderwać dziewczyny na imprezie. Uświadomiłam sobie jednak, że nie chcę, żeby to robił. Że chcę, żeby był tutaj, żebym mogła z nim rozmawiać i śmiać się z muzyki albo z dziwacznych wygibasów gościa we fluorescencyjnej koszuli.
Josh podążył za moim wzrokiem.
- Wiesz, że mu się podobasz?
- Naprawdę? Nie zauważyłam. A nawet jeśli tak, wygląda na to, że już sobie z tym problemem poradził - odparłam, siląc się na obojętny ton.
- Chodź, teraz twoja kolej, żeby postawić mi drinka. - Josh otoczył mnie ramieniem i poprowadził w stronę baru. - Nie bądź dla siebie taka surowa, Alex. Chodzi mi o to, że…
nigdy nic nie wiadomo, co nie?
- O czym ty mówisz?
- Och, o niczym konkretnym. Po prostu baw się dobrze, to wszystko. W końcu jesteś na wakacjach.
Dalej tańczyłam z Sabriną, ale już nie z takim entuzjazmem jak wcześniej. Wciąż miałam przed oczami obraz Maxa uśmiechającego się do tamtej dziewczyny. W końcu zaczęłam się zastanawiać, co może robić Callum, a im dłużej o nim myślałam, tym mniej miałam ochotę być na imprezie.
Po chwili zauważyłam, że Max znowu się pojawił, lekko rozczochrany i najwyraźniej w doskonałym humorze. Śmiał się i żartował z Joshem, a po brunetce nie było nawet śladu.
Starałam się go ignorować, ale w pewnym momencie nie zdołałam się powstrzymać i zerknęłam w jego stronę. Patrzył prosto na mnie, % uśmiechając się nieznacznie, kiedy jednak zauważył moje spojrzenie, szybko odwrócił wzrok.
Chwilę później znalazł się tuż za moim ramieniem.
- Zatańczysz? - Wyciągnął rękę i czekał, gotowy poprowadzić mnie w stronę maleńkiego parkietu. W blasku świec i kolorowych lampek jego włosy lśniły, a oczy miały nieodgadniony wyraz. Callum zrozumiałby, że w tańcu nie ma nic złego, prawda?
Już miałam wziąć Maxa za rękę, ale przypomniałam sobie brunetkę, z którą niecałą godzinę wcześniej wyszedł z imprezy, i nagle uświadomiłam sobie, że nie mam ochoty zostać jego drugą zdobyczą.
- Już mi się znudziło tańczenie - odparłam, wzruszając nonszalancko ramionami. Max natychmiast przestał się uśmiechać, odwrócił się i odszedł.
Nie spałam dobrze, a następnego ranka obudziłam się okropnie wcześnie. Sabrina pochrapywała cicho w sąsiednim łóżku, więc nie mogłam włączyć światła, żeby poczytać.
Poleżałam jeszcze chwilę, ale nie mogłam zasnąć. W końcu zrezygnowana wstałam, mając nadzieję, że spacer po plaży uwolni mnie od bólu głowy. Zostawiłam kartkę z informacją, gdzie jestem, cichutko otworzyłam drzwi i wyszłam na rześkie poranne powietrze.
Lubię wczesne poranki i już wcześniej zdarzało mi się samotnie spacerować po ogromnej plaży i patrzeć, jak małe ptaszki uganiają się po piasku między falami, wsłuchując się w ciszę. Mogłam tak wędrować całymi kilometrami.
Idąc, starałam się nie myśleć o Maksie i skupić na tym, co naprawdę ważne: jak sprowadzić Calluma, żebyśmy mogli być razem. Przede wszystkim musiałam się dowiedzieć, co stało się z Lucasem po tym, jak zaatakował Roba. Wiedziałam, że nie odebrał mu wszystkich wspomnień, bo kiedy Rob odzyskał przytomność, nie pamiętał tylko kilku ostatnich tygodni; mówiąc dokładniej, tego, co się wydarzyło od chwili, gdy znalazłam bransoletkę. Walczyłam z Lucasem, używając mocy amuletu, aż w końcu Lucas zniknął w kałuży iskier. Wyglądało na to, że bez kompletnego zestawu wspomnień nie mógł zrobić tego samego co Catherine i wrócić do życia. A może jednak wrócił? Może przebywa teraz w jakimś londyńskim szpitalu, mając w głowie tylko pięć tygodni wspomnień Roba Underwooda? Albo utonął w rzece, kiedy się na powrót materializował? A,może wysłałam go w zupełnie inne miejsce? Gdzieś, gdzie mógł być naprawdę martwy, na co mają nadzieję wszyscy Żałobnicy?
Te pytania wciąż krążyły mi po głowie, kiedy spacerowałam, ale nie znałam na nie odpowiedzi. Gdybym wiedziała, że Lucas ma się dobrze, mogłabym zaryzykować i sprawdzić, czy to samo zadziała w przypadku Calluma. Wystarczyłoby, że stanę przed nim, kiedy nasze amulety będą złączone, i mocno „pchnę” myślami. Jedyne, czego byłam naprawdę pewna, to to, że nie potrzebuję Catherine. Ona sama powiedziała, że wie, jak uratować ich wszystkich i że nigdy mi tego nie zdradzi, ale nie ma pojęcia, co zrobiłam Lucasowi. Czułam drzemiącą w bransoletce moc, która tylko czekała, by jej użyć. Spojrzałam na srebrną opaskę na moim nadgarstku, połyskującą w miękkim porannym świetle, i znowu zaczęłam się zastanawiać, jak zrobiłam to, co zrobiłam.
Uniosłam głowę i zauważyłam, że dotarłam dalej niż zwykle. Zbliżałam się do tej części plaży, gdzie w ciągu dnia ćwiczyli surferzy; o tak wczesnej porze świeciła pustkami, „tylko jeden surfer był na wodzie, a ja zatrzymałam się, żeby przez chwilę na niego popatrzeć. Jaskrawy czerwonożółty latawiec wyraźnie odcinał się na turkusowym tle fal.
Plaża była długa i szerokim łukiem łączyła cypel z miasteczkiem i portem. Ja znajdowałam się bliżej cypla, gdzie wiejący nieustannie wiatr przeniósł pół plaży w głąb lądu, tworząc wielkie piaszczyste wydmy. Unoszące się w powietrzu barwne latawce wyglądają kapitalnie, a obserwowanie dobrych surferów to niesamowita frajda: potrafią złapać falę w idealnym momencie i wtedy wiatr unosi ich w uprzężach na dziesięć metrów lub nawet wyżej, po czym lądują z wielką prędkością na powierzchni, żeby ścigać następną falę. Dzięki deskom przymocowanym do stóp mogą się poruszać zdumiewająco szybko.
Czerwonożółty latawiec, na który patrzyłam, został porwany przez wiatr, a surf er wyskoczył w powietrze. Zatoczył łagodny łuk, wylądował na następnej fali i teraz zmierzał w stronę płycizny. Był tak blisko brzegu, że gdy zrównał się ze mną, usłyszałam świst jego deski na wodzie. Przez chwilę wydawało mi się, że zamierza zeskoczyć z deski i pobiec dalej plażą, poruszał się jednak za szybko, aby to zrobić. Przemknął obok mnie, a jego jaskrawy latawiec lśnił w porannym słońcu. Uśmiechnęłam się, widząc ten efektowny manewr, robiony wyraźnie na pokaz, po czym zawróciłam i ruszyłam dalej. Zdążyłam zrobić zaledwie kilka kroków, kiedy usłyszałam za plecami przeraźliwy trzask. Odwróciłam się błyskawicznie, zaniepokojona. Zobaczyłam latawiec spadający na plażę jakieś pięćdziesiąt metrów ode mnie, lecz ani śladu surfera. Wpatrywałam się w fale, czekając, aż pojawi się na powierzchni, on jednak nie wypływał. Widziałam tylko linki latawca niknące pod wodą.
Rozejrzałam się po plaży, ale w zasięgu wzroku nikogo nie było. Mijały kolejne sekundy, a w wodzie nadal nic się nie poruszyło.
- Och, proszę, nie! - jęknęłam, kiedy zdałam sobie sprawę, że coś musiało pójść nie tak.
Pobiegłam najszybciej, jak mogłam, po miękkim piasku, zrzuciłam buty, odłożyłam telefon i wskoczyłam do wody. O tej porze była tak zimna, że aż zabrakło mi tchu. Wkrótce, zanurzona po pas, brnęłam przez lodowate fale do najbliższej części latawca. Jego brzeg był
wypełniony powietrzem i wyglądał, jakby w każdej chwili mógł wzbić się w górę. Nadal nigdzie nie widziałam surfera. Może się zaplątał, stracił przytomność albo przytrafiło mu się coś innego, ale na pewno wciąż był przypięty do końca linek. Musiałam go znaleźć, i to szybko. Już i tak zdecydowanie za długo jest pod powierzchnią. Modląc się, żeby latawiec został na wodzie, chwyciłam jego krawędź i pociągnęłam do siebie, na wpół idąc, na wpół
płynąc.
- Gdzie jesteś?! - wołałam. - Niech ktoś mi pomoże! fale. Wydawało mi się, że trwa to w nieskończoność. Wreszcie poczułam opór i uświadomiłam sobie, że ciągnę bezwładny ciężar. Woda sięgała mi już do piersi, gdy ostatnim szarpnięciem wydobyłam surfera na powierzchnię. Napięcie linek na moment zelżało i wtedy złapałam go za ramiona.
- No chodź! - krzyknęłam, bo dłonie zsunęły mi się ze śliskiego kombinezonu.
W końcu złapałam surfera za rękę, z najwyższym wysiłkiem uniosłam i odwróciłam tak, że jego twarz znalazła się nad wodą. Już sięgałam, żeby pociągnąć go do brzegu, kiedy zaczął się gwałtownie szarpać. Wykasłał wielką fontannę wody, po czym, z trudem łapiąc oddech, podniósł się na nogi i rozejrzał zdezorientowany dookoła. Gdy odgarnął mokre włosy, zobaczyłam jego twarz. To był Max.
- Max! - zawołałam. - Max, nic ci nie jest?! Co, na miłość boską…
- Szybko, łap latawiec! - przerwał mi. - Nie możemy pozwolić, żeby odleciał - głos miał ochrypły i drżący, ale dało się go zrozumieć.
- Ale jak ty…
- Nie ma teraz czasu - wydyszał. - Jestem ranny. Szybko, przytrzymaj go w wodzie.
Był wyraźnie zniecierpliwiony, więc odwróciłam się posłusznie i ruszyłam przez fale do wielkiej płachty materiału, która zaczęła się złowieszczo wydymać. Modląc się, żeby latawiec nie odleciał ze mną uczepioną do niego, złapałam tkaninę i przytrzymałam. Max próbował mi pomóc, ale niewiele mógł zrobić. Musiałam poradzić sobie sama. Zaparłam się piętami o piaszczyste dno, zgarnęłam jak najwięcej materiału i powoli zaczęłam ciągnąć latawiec na brzeg. Zrozumiałam, że mamy problem, po pierwszym silniejszym podmuchu wiatru. Czerwonożółte fałdy jakby ożyły, kiedy dostało się pod nie powietrze, i latawiec z ogromną siłą pociągnął mnie przez fale. Gdyby wzbił się w górę wraz ze mną, znalazłabym się w poważnym niebezpieczeństwie. Nie mogłam do tego dopuścić, zwłaszcza że Max był
wciąż przypięty do uprzęży.
- Nie utrzymam go! - wydyszałam, uświadomiwszy sobie, że przegrywam tę walkę.
Latawiec ciągnął mnie coraz silniej, bo z każdym kolejnym podmuchem wiatru dostawało się pod niego coraz więcej powietrza.
- Muszę go puścić! - krzyknęłam. - Zwolnij uprząż!
Za łopoczącą na wietrze tkaniną widziałam Maxa zmagającego się z mechanizmem.
Jeśli puszczę śliski materiał, zanim Max zdoła się uwolnić, latawiec pociągnie go za sobą, a Max jest ranny i nie będzie mógł nim pokierować. Jeśli jednak będę trzymać latawiec zbyt długo, porwie mnie w górę i zawisnę w powietrzu. Będę tak wisieć, dopóki starczy mi sił, a potem spadnę…
Resztkami sił zdołałam zapanować nad latawcem, ale stałam w niewłaściwym miejscu, a wiatr przybierał na sile. Nie widziałam już Maxa.
- Muszę go puścić! - zawołałam. - Uwolniłeś się?
Mokra tkanina wydała głośny trzask, gdy wiatr w końcu zwyciężył. Latawiec błyskawicznie wypełnił się powietrzem i poderwał nad wodę. Dostrzegłam Maxa, który nadal walczył z uprzężą. Linki zaczęły wyślizgiwać mi się z palców.
- Odetnij go! - krzyknęłam.
Zobaczyłam błysk promieni słońca odbitych od ostrza, a po chwili napięcie przytrzymujące latawiec ustąpiło. Odrobinę za późno puściłam linki, więc rozcięły mi skórę na dłoniach. Latawiec wzbił się w górę i wkrótce zniknął nad cyplem, a ja chwiejnie ruszyłam na brzeg. Zza pleców dobiegł mnie głos Maxa:
- Alex! Nic ci nie jest?
Odetchnęłam z ulgą i odwróciłam się do niego.
- Nic, ale mało brakowało - odparłam. - Co, na miłość boską, robiłeś tutaj zupełnie sam?
Nie odpowiedział, tylko z wyraźnym trudem ruszył w moją stronę.
- Jak to się stało? - zadałam kolejne pytanie.
Odgarnęłam mokre włosy z oczu i wtedy zobaczyłam swoją dłoń. Aż jęknęłam i popatrzyłam na drugą rękę. Obie dłonie były całe we krwi, bo nylonowa linka zdarła z nich skórę.
- Wszystko w porządku, to tylko ręce - uspokoiłam Maxa, którego widok moich zakrwawionych dłoni wyraźnie przeraził. - Wyjdźmy na brzeg.
Wsparł się na mnie i ruszyliśmy w stronę plaży. Kiedy tylko wyszliśmy z wody, wyczerpani padliśmy na piasek.
Max, krztusząc się i pokasłując, próbował rozpiąć sprzączki uprzęży. Przerwałam na chwilę oględziny swoich dłoni.
- Ile morza zdołałeś wypić? - spytałam, klepiąc go po plecach.
Spojrzał na mnie i uśmiechnął się słabo.
- Nie wiem - odparł - ale czuję się, jakby to było pół oceanu.
Gdy w końcu uwolnił się od uprzęży, znów opadł na piasek, krzywiąc się i trzymając za nogę, która najwyraźniej sprawiała mu ból.
- Co z twoją nogą? - spytałam. -1 co właściwie robiłeś?
Zakasłał jeszcze raz, zanim odpowiedział.
- Nie chciałem wychodzić na morze - wyjaśnił. - Ćwiczyłem z latawcem na lądzie i szło mi całkiem nieźle, więc pomyślałem, że nie zaszkodzi, jeśli popłynę kawałek na płyciźnie wzdłuż plaży - zamilkł na chwilę i spojrzał na wodę. - Najwyraźniej nie znam tej plaży tak dobrze, jak myślałem.
- O co uderzyłeś?
- O coś twardego, chyba o jakąś skałę. Gdy ją zobaczyłem, miałem za dużą szybkość, żeby przeskoczyć. Udało mi się trochę podnieść deskę, ale niewystarczająco. - Rozejrzał się dookoła. - Powinienem był patrzeć na znaki. Na tej części plaży nie wolno surfować w czasie odpływu… za dużo skał. - Wskazał głową tablicę ostrzegawczą stojącą kawałek dalej.
Ciarki przeszły mi po plecach.
- Nie mogę uwierzyć, że tak mało brakowało, żebyś się utopił.
Max nie odpowiedział, tylko wzruszył ramionami.
- Miałeś wielkie szczęście. Skąd wziąłeś latawiec?
- Jest mój. To znaczy był… - odparł, patrząc smętnie w stronę cypla. - Kupiłem go wczoraj wieczorem. Naprawdę - dodał, gdy spojrzałam na niego zaskoczona. - Był niedrogi, więc pomyślałem, że czemu nie? Zaoszczędziłbym pieniądze, które wydaję na lekcje, a mógłbym więcej trenować…
- Co za idiotyzm! - wykrzyknęłam bez zastanowienia. - Przecież to potwornie niebezpieczne, a poza tym zostajesz tu jeszcze tylko tydzień.
Na pokrytych solą wargach Maxa pojawił się lekki uśmiech.
- Nie wiedziałem, że cię to obchodzi.
Poczułam, że czerwienię się aż po cebulki włosów.
- A w ogóle… to kto ci go sprzedał? - wyjąkałam pospiesznie.
- Ta dziewczyna z wczorajszej imprezy na plaży. Dziś używałem go pierwszy raz, więc nie zdawałem sobie sprawy, jak szybko potrafi lecieć.
- Och, Max, to było naprawdę głupie - nie potrafiłam się powstrzymać od komentarza.
- Wiem - przyznał z westchnieniem. - Postąpiłem głupio i w dodatku zmarnowałem sporo kasy - Odgarnął grzywę ciemnych włosów z oczu, w których nagle pojawiły się wesołe iskierki. - Ale zabawa była naprawdę świetna!
- No cóż, skoro latawiec jest twój, spróbujemy go znaleźć - orzekłam. - Gdzieś przecież musiał wylądować. Ale najpierw trzeba się zająć twoją nogą. Powinieneś pojechać do szpitala.
Spojrzałam na spuchnięte kolano Maxa. Ma całkiem ładne nogi, pomyślałam mimowolnie, lecz natychmiast przywołałam się do porządku.
Max wstał, stanął na stłuczonej nodze, po czym zrobił kilka kroków. Z wyrazu jego twarzy wywnioskowałam, że odczuwa ból, lecz starał się tego nie okazywać.
- Myślę, że wszystko będzie dobrze. Nic sobie nie złamałem, to tylko stłuczenie -
powiedział i znowu usiadł na piasku. - Czeka nas długi spacer, więc trochę tu posiedzę i odpocznę, zanim pójdziemy A jak twoje ręce?
Spojrzałam na swoje dłonie. W miejscach, gdzie linka zdarła naskórek, widniały czerwone pręgi, ale krwawienie już ustało.
- Jakoś przeżyję. Poboli, poboli i przestanie. Nie ma się czym przejmować. -
Zerknęłam na zegarek i usiadłam gwałtownie. - Cholera! Przegapiłam śniadanie! Jesteśmy tu już całe wieki. Wyślę mamie esems, żeby wiedziała, co się ze mną dzieje.
Max sprawiał wrażenie zakłopotanego.
- Co chcesz napisać? - spytał.
- A co chcesz, żebym napisała? Że był mały problem z latawcem?
Uśmiechnął się i skinął głową.
- „Max o mało się nie zabił, bo próbował się popisywać” nie zabrzmiałoby zbyt dobrze, nie uważasz?
Roześmiałam się.
- Fakt - przyznałam - ale muszę jakoś wyjaśnić, gdzie byłam przez ostatnie kilka godzin. - Spojrzałam na siebie i uświadomiłam sobie, jak wyglądam. - Zwłaszcza że jestem przemoczona i pokaleczona. Masz jakiś pomysł?
Max przez chwilę lustrował mnie wzrokiem, wydymając usta i marszcząc brwi.
Rozpiął kombinezon, więc naprawdę trudno było mi zatrzymać spojrzenie tylko na jego twarzy.
- Napisz, że latawiec uciekł, kiedy go sprawdzałem, a ty próbowałaś pomóc mi go złapać - zaproponował. - Może być?
- Tak, ale równie dobrze mogę napisać prawdę: że testowałeś latawiec, uderzyłeś o coś, zwichnąłeś kolano i musiałeś go wypuścić. Przecież w tym chyba nie ma nic złego?
- Nie, w zasadzie nie - odparł.
Szybko napisałam esems i czekałam, aż mama się odezwie. Przez dłuższą chwilę siedzieliśmy w milczeniu, patrząc na morze. Dla większości kitesurferow było jeszcze za wcześnie, ale kilku już pojawiło się na falach. Jeden z nich przemknął obok nas i wzbił się w powietrze, obracając deskę. Gdy się oddalił, spojrzałam na Maxa i powiedziałam: - Ten skok tuż przed upadkiem był niesamowity!
- Wiem - odparł ponuro. - Byłem zachwycony. Czułem się, jakbym naprawdę leciał.
- Nic dziwnego, znalazłeś się bardzo wysoko. Co się wtedy stało?
- Prawdę mówiąc, sam nie wiem. Szło mi całkiem dobrze, kiedy zauważyłem cię na plaży i chciałem się przed tobą popisać. Nagle usłyszałem huk i po chwili znalazłem się pod wodą.
Zerknęłam na niego; siedział z pochyloną głową, długie ciemne włosy opadały mu na twarz, zasłaniając ją, a w smukłych palcach obracał nerwowo źdźbło trawy.
- Myślałem, że zginę, Alex, naprawdę - mówił dalej. - Przy upadku zachłysnąłem się wodą. Nie mogłem oddychać, płuca pękały mi z bólu, zaczynałem tracić przytomność i wpadłem w panikę. Nie mogłem uwierzyć, kiedy poczułem, że mnie odwracasz. - Milczał
przez chwilę, po czym dodał ciszej: - Gdyby nie ty, już bym nie żył.
Słuchając go, miałam dziwne uczucie déjà vu, a gdy skończył, uświadomiłam sobie dlaczego. Niemal identycznie Callum opisywał swoje utonięcie - potworne pieczenie w płucach, kiedy nie masz innego wyjścia niż wciągać w nie zabójczą wodę, i straszliwą panikę, kiedy tracisz wszelką nadzieję…
- Dramatyzujesz - odparłam z uśmiechem, bo ostatnie, czego chciałam, to żeby Max uważał, że zawdzięcza mi życie. - Dookoła byli ludzie, tyle że wyżej, między drzewami na wydmach, a nie na plaży. Nie miałeś szans na tragiczną śmierć i uroczysty pogrzeb.
Żartobliwie szturchnęłam go w ramię, ale on, zamiast się roześmiać, delikatnie ujął
moją dłoń.
- Nigdy ci tego nie zapomnę, Alex - powiedział cicho, nie odrywając ode mnie przenikliwego spojrzenia brązowych oczu.
Ścisnęłam lekko jego rękę i pospiesznie ją puściłam. Nie chciałam, aby poczuł, że drżę pod wpływem jego dotyku.
- Mięczak z ciebie - ironizowałam, próbując rozładować napięcie. Nie chciałam, żeby sytuacja rozwinęła się w kierunku, w którym najwyraźniej zmierzała. - A co z twoją nogą?
Naprawdę nie musisz jechać do szpitala?
Max wyprostował nogę, krzywiąc się z bólu, i oboje spojrzeliśmy na jego kolano. Nie mogłam nie zauważyć, że przez tych kilka dni w Hiszpanii naprawdę ładnie się opalił.
- Nie jest dobrze - przyznał wreszcie. - Obawiam się, że nie będę mógł dzisiaj trenować.
- Powinieneś zrobić sobie zimny okład, bo inaczej utkniesz na plaży na resztę wakacji.
- To nie najgorsze, co mogło mnie spotkać - mruknął, uśmiechając się słabo.
Odpowiedziałam krótkim uśmiechem i wróciłam do obserwowania fal. W pewnej chwili, oślepiona na ułamek sekundy promieniem słońca odbitym w bransoletce, pomyślałam o Callumie. Wyobraziłam sobie, że obserwuje mnie… czy raczej nas, . siedzących razem na plaży. Żaden problem, tłumaczyłam sobie, przecież Max jest tylko przyjacielem i nikim więcej nie będzie. Zabrzmiało to na tyle przekonująco, że niemal w to uwierzyłam.
Po dość długiej wizycie w miejscowym szpitalu okazało się, że Max zwichnął kolano, ale oprócz tego nic mu nie dolega. Mnie założono opatrunki na dłonie i zalecono, żebym przez kilka dni unikała pływania.
Wieść, że uratowałam tonącego surfera, rozeszłasię błyskawicznie; najwyraźniej w okolicy było znacznie więcej ludzi, niż oboje przypuszczaliśmy. Rodzice Maxa, kiedy już otrząsnęli się z szoku, wyrzucali synowi brak odpowiedzialności, a mnie nie przestawali dziękować za to, że wyciągnęłam go z wody, ratując mu życie. Było to miłe, ale jednocześnie bardzo krępujące.
- Musisz ich powstrzymać - tłumaczyłam Maxowi podczas jednego z naszych codziennych spacerów. - Jeśli twoja mama kupi mi jeszcze jedną bransoletkę, nie będę mogła podnieść ręki.
Spojrzałam na swój nadgarstek. Amulet był ledwo widoczny pośród misternie zdobionych srebrnych bransoletek, kolorowych opasek z jedwabiu i błyszczących koralików.
Mama Maxa przesadzała z wyrazami wdzięczności, ale niewątpliwie miała dobry gust.
- Och, pozwól jej na to - odparł. - Może dzięki temu przestanie pastwić się nade mną i ciągle mi wypominać, jaki byłem nieodpowiedzialny.
Lekarz zalecił Maxowi długie spacery, aby doprowadzić kolano do porządku, a mnie weszło w nawyk dotrzymywanie mu towarzystwa. Codziennie chodziliśmy wzdłuż plaży, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Max okazał się znakomitym kompanem. Opowiedział
mi o Kate, dziewczynie, z którą niedawno się rozstał, a ja powiedziałam mu trochę o Całłumie. Niewiele, bo chciałam, żeby Max uważał go za rzeczywistą osobę. Tęskniłam za Callumem, ale podczas spacerów z Maxem mijały niekiedy całe godziny, zanim choć raz o nim pomyślałam. Rozmawiając o nim, miałam odrobinę mniejsze wyrzuty sumienia.
Pocieszałam się, wmawiając sobie, że on by to zrozumiał, że chciałby, abym się dobrze bawiła, a poza tym, między mną i Maxem nie było nic, przez co mogłabym się czuć winna.
Spacerowaliśmy więc, wieczorami chodziliśmy do knajpek i po prostu spędzaliśmy ze sobą czas, ale najbardziej lubiłam poranki na plaży, kiedy byliśmy tylko we dwoje. Z dnia na dzień jego kolano było coraz sprawniejsze i udawało mu się dojść nieco dalej.
- Jak się czujesz? - spytałam, kiedy zbliżaliśmy się do niewielkiego cypla, przy którym dzień wcześniej musieliśmy zawrócić. Zaczynał się przypływ i dalszy spacer był ryzykowny; aby pójść dalej, musielibyśmy się wspinać po skałach.
- Całkiem nieźle.
- Dasz radę? - spytałam z powątpiewaniem, przyglądając się wysokiemu stosowi potężnych głazów.
Max kilka razy zgiął i wyprostował kolano.
- Jestem pewien, że wszystko będzie dobrze. Po prostu wybierz dla mnie łatwą trasę i bądź w pobliżu.
Najmniej zdradziecki szlak piął się ostro w górę, a potem opadał. Kiedy wspięliśmy się na szczyt, Max złapał mnie za rękę.
- Moglibyśmy się na chwilę zatrzymać? Wstyd powiedzieć, ale brakuje mi tchu.
- Jasne. Możemy usiąść i podziwiać krajobraz.
- Właśnie to miałem na myśli - mruknął, wybrał płaski kamień i usiadł na nim, wciąż trzymając mnie za rękę. - Nie przychodzi mi do głowy żadne miejsce, w którym bardziej chciałbym być w tej chwili. - Przyciągnął mnie, żebym usiadła obok niego.
Poczułam ciepło jego dłoni, gdy jego smukłe palce splotły się z moimi. Drugą ręką zaczął liczyć moje bransoletki, a każdy jego dotyk wywoływał dreszcz podniecenia. Licząc na głos, lekko się uśmiechał.
- Sześć, siedem. Miałaś rację, mama trochę przesadziła - powiedział.
Wiedziałam, że powinnam się odsunąć, ale ku własnemu zdziwieniu nie byłam w stanie się ruszyć. Byliśmy tak blisko, że niemal słyszałam rytm jego serca, i przekonałam się, że bije równie szybko jak moje. Na moment ogarnęła mnie fala pożądania; Max był taki wspaniały, tak bardzo mną zainteresowany i taki nieskomplikowany. Gdyby chciał mnie pocałować, nie powstrzymywałabym go.
Prawie przestałam oddychać, czekając, aż to się zdarzy, próbując odgadnąć, jak to będzie poczuć dotyk jego warg. Dopiero po kilku sekundach zdałam sobie sprawę, że Max przygląda się amuletowi.
- Ta najbardziej mi się podoba; jest niezwykła. Nie dostałaś jej od mojej mamy, prawda?
- Nie, mam ją już od jakiegoś czasu. - Aż się wzdrygnęłam, kiedy dotarło do mnie, jak bardzo nie w porządku jest, że Max dotyka delikatnej srebrnej oprawy dziwnego błękitnego kamienia. Kiedy wsunął palec pod bransoletkę, żeby ją obrócić i dokładniej obejrzeć, musiałam go powstrzymać. Delikatnie cofnęłam rękę, uśmiechnęłam się i odrobinę odsunęłam. Byłam przerażona tym, jak niewiele brakowało, abym dopuściła się zdrady wobec Calluma.
Max wyczuł zmianę mojego nastroju.
- Wszystko w porządku? - Uniósł dłoń i odgarnął mi niesforny kosmyk włosów za ucho.
- Tak, wszystko jest okej - zapewniłam. - Nie opowiadałam ci historii tej bransoletki?
Znalazłam ją w mule nad brzegiem Tamizy. Była przyczepiona kawałkiem drutu do wielkiego kamienia. - Mimowolnie dotknęłam kamienia umocowanego w oprawie z misternie splecionych srebrnych drucików.
- Naprawdę? Miałaś szczęście. Musi być sporo warta.
- Tak przypuszczam - zawiesiłam głos, czując, że powinnam powiedzieć coś więcej. -
Callum też ją bardzo lubi.
Max wyprostował się i lekko pokiwał głową.
- Rozumiem. Cóż, domyślam się, że tę rundę wygrywa Callum - mówiąc, uśmiechał
się, ale coś zupełnie innego wyczytałam w jego oczach.
Kiedy ruszyliśmy po skałach na dół, w stronę miękkiego piasku, milczenie zaczęło się robić krępujące. Wiedziałam, że muszę coś powiedzieć, ale wszystko, co przychodziło mi do głowy, wydawało się trywialne. W końcu uznałam, że to dobry moment na zadanie pytania, które wciąż odkładałam na później.
- Wiem, że to trochę nie na temat - odezwałam się swobodnym tonem - ale wspominałeś kiedyś, że uczyłeś się łaciny?
- Tak. Dopiero co skończyłem poziom A i nie zamierzam mieć z nią nic wspólnego w najbliższym czasie. A czemu pytasz?
- Niedawno natknęłam się na pewien napis i pomyślałam, że może być po łacinie.
- Pamiętasz, co to było?
- Cóż, nie mam pojęcia, jak się prawidłowo wymawia, ale to było coś jak Mor memoriae - zająknęłam się przy obco brzmiących słowach.
- Naprawdę? Jesteś pewna?
- Tak mi się wydaje. Litery były trochę niewyraźne i trudne do odczytania, ale tak to wyglądało.
- Możesz mi pokazać?
- Niestety nie mam tej rzeczy przy sobie. To było na… - zawahałam się. Nie chciałam mówić, że napis znajduje się na amulecie, bo byłam niemal pewna, że Max nie widziałby go.
-…Na srebrnej ramce na zdjęcie, którą dostała w prezencie moja przyjaciółka.
- A możesz to napisać? - Pochylił się, podniósł długi patyk, który morze wyrzuciło na brzeg, po czym wskazał skrawek równego piasku.
- Tak, myślę, że tak.
Wzięłam od niego patyk i zaczęłam pisać, dodając do liter wszystkie ozdobniki, które potrafiłam sobie przypomnieć. Max obserwował mnie z wyrazem skupienia na twarzy, a gdy skończyłam, powiedział:
- W łacinie niektóre słowa mogą być różnie tłumaczone, ponieważ ich struktura gramatyczna jest inna niż naszych słów. Ale to, jako całość, naprawdę nic nie znaczy.
Memoriae oznacza pamięć, ale mor nie przypomina żadnego słowa, które znam.
- Naprawdę? Więc może to nie łacina.
- A może ten, kto to pisał, nie znał dobrze łaciny. To mogłoby być mors, czyli śmierć.
Zamarłam, kiedy przypomniałam sobie niewyraźne „s” między słowami.
- Śmierć?
- Tak, wtedy całość znaczyłaby „śmierć wspomnień”. Może w tej ramce było zdjęcie jakiegoś zmarłego krewnego?
Śmierć wspomnień, powtórzyłam w myślach. Muszę przyznać, że byłam trochę rozczarowana; liczyłam na coś bardziej konkretnego; coś, co mogłoby mi pomóc w rozwiązaniu zagadki. Z drugiej strony, inskrypcja doskonale pasowała do amuletu. Opisywała to, co działo się każdego dnia, kiedy zmarli - nieszczęśni Żałobnicy, tkwiący w pułapce swoich amuletów, skazani na wieczną udrękę, z której nie było ucieczki - przechwytywali niekończący się strumień wspomnień żywych ludzi. Fala obmyła piasek, zacierając słowa, które przed chwilą napisałam. Nagle poczułam się przytłoczona emocjami: współczuciem dla dusz uwięzionych w strasznej egzystencji narzuconej im przez amulet z dziwacznym napisem, poczuciem niemocy wobec niemożności znalezienia sposobu na ich ocalenie i przejmującymi wyrzutami sumienia, bo zbyt mało czasu poświęcałam na jego szukanie.
- Hej. - Delikatne dotknięcie w ramię niemal mnie wystraszyło. - Co się dzieje, Alex?
Czemu tak posmutniałaś?
Nie byłam w stanie się odezwać. Stałam, wpatrując się w piasek, z którego woda zmyła już ostatnie ślady liter.
Po powrocie do hotelu zamknęłam się w moim pokoju i usiadłam na łóżku z twarzą ukrytą w dłoniach. Jak mogłam tak szybko zapomnieć, że mam pomóc Żałobnikom, i jak mogłam dopuścić do sytuacji, w której Max omal mnie pocałował? Sama nie potrafiłam określić, jak się czuję; w moim sercu wyrzuty sumienia walczyły z przejmującą tęsknotą.
Musiałam z kimś porozmawiać, a na całym świecie była tylko jedna osoba, która mogła mnie zrozumieć. Mama wpadnie w furię, kiedy się dowie, że dzwoniłam z mojej komórki do Francji, ale tym problemem zajmę się później. Wybrałam numer Grace i wsłuchiwałam się w dziwne piski i trzaski zagranicznej sieci telefonicznej. W końcu usłyszałam odbijający się echem sygnał. Powtarzał się w nieskończoność i już miałam zrezygnować, kiedy rozległy się kliknięcie i chwilę potem zdyszany głos.
- Alex, kochana, to ty?
- Cześć, Grace, to ja. Jak tam na wakacjach?
- W porządku. Niezbyt dużo się dzieje. A u ciebie?
- Ttochę się pokomplikowało. Muszę szybko pogadać, zanim mama mnie przyłapie.
Zabroniła używania komórek w tym roku.
- Co się dzieje? Kim on jest? - Grace jak zwykle od razu domyśliła się, na czym polega problem.
- Pamiętasz, jak mówiłam ci o Maksie, chłopaku, z którym zawsze się tu spotykamy?
To był autentyczny geek, ale odkąd ostatni raz go widziałam, zmienił się niesamowicie.
Oczywiście traktuję to wszystko bardzo rozsądnie, nie flirtuję ani nic podobnego, ale stanowczo coś się dzieje - zawiesiłam głos, czując, że moje policzki płoną na samą myśl o tym.
- No i?
- Niedawno siedzieliśmy na plaży i zdałam sobie sprawę, że chcę, żeby on mnie pocałował! Jak to możliwe? Wciąż kocham Calluma, ale Max jest po prostu niesamowity.
- A ty go pocałowałaś? - spytała Grace.
- Nie, powstrzymałam się w ostatniej chwili. Ale czuję się z tym fatalnie.
- Dlaczego? W końcu jesteś na wakacjach.
- Co? Jak możesz tak mówić?
- Och, przestań. Spróbuj dla odmiany dobrze się bawić.
Nie mogłam uwierzyć, że Grace powiedziała coś takiego.
- Więc ty się właśnie tym zajmujesz? Łowisz francuskich chłopaków?
- Oczywiście, że nie. Jack jest dla mnie zbyt ważny.
- A dla mnie ważny jest Callum - odparłam.
- Ale ja znam Jacka od zawsze, już wcześniej się przyjaźniliśmy, no i to jest… hm… to jest naprawdę.
- Dla mnie też!
Grace milczała chwilę.
- Kochanie, zastanów się… to nie to samo, - powiedziała wreszcie. - Pomijając fakt, że znasz go od niedawna, to on przecież nie jest całkiem żywy.
Grace była jedyną osobą, która wiedziała o Callumie, i wierzyła mi, ponieważ widziała Catherine, kiedy ta przed kilkoma tygodniami próbowała nas zabić w Kew Gardens.
To, że mogłam z kimś porozmawiać o Callumie, sprawiało mi ogromną ulgę, nawet jeśli nie zawsze zgadzałam się ze zdaniem Grace.
- Nie powinnaś tak mówić - odparłam. - Dobrze wiesz, że kocham Calluma. Kocham go mimo wszystkich problemów. Myślę, że po prostu miałam chwilę słabości, to wszystko.
Niemal słyszałam, jak Grace się zastanawia.
- Czy kiedykolwiek brałaś pod uwagę możliwość takiej chwili słabości z Callumem? -
spytała. - No bo wiesz, to się potoczyło naprawdę szybko.
- Nie - odparłam gniewnie. - To zupełnie coś innego.
- Uspokój się i posłuchaj. Callum pojawia się nie wiadomo skąd, jest niesamowity i pragnie cię, ale ty nie możesz go mieć. To doskonała recepta na pragnienie niemożliwe do zaspokojenia. Musisz być realistką, moja droga.
- Jestem realistką. Zamierzam sprawić, żeby to wszystko zadziałało.
Zapadła cisza, a ja byłam prawie pewna, że Grace pomyślała, że jestem szalona.
- Jak chcesz to zrobić, Alex? To niemożliwe.
- Nieprawda. Myślę, że istnieje jakiś sposób, żeby go tutaj sprowadzić. Po prostu nie mogę w tej chwili wszystkiego ci wyjaśnić.
Grace znowu zamilkła i przez chwilę słyszałam tylko trzeszczenie dzielącej nas odległości.
- Cóż - powiedziała, wyraźnie usychając z ciekawości - w takim razie musisz bardzo uważać na to, jak traktujesz Maxa; nie możesz bawić się uczuciami innych ludzi.
- Wiem, i naprawdę czuję się z tym podle.
- Powinnaś trzymać się z dala od niego. Wyraźnie dać mu do zrozumienia, że nie jesteś zainteresowana.
- Masz rację. Ale to będzie naprawdę trudne.
- Tak to już jest, kochana - odparta Grace. Byłam pewna, że setki mil ode mnie wzruszyła ramionami. - Nie masz wyboru.
- Wiem - przyznałam z westchnieniem. - Po prostu chciałabym, żeby było inaczej, i miałam nadzieję, że znajdziesz jakieś magiczne rozwiązanie.
- Przykro mi. Tutaj magia nic nie pomoże.
Rzecz jasna, miała rację, ale nie potrafiłam sobie wyobrazić, że miałabym rozmyślnie ignorować Maxa, przestać z nim spacerować, nie chodzić wieczorami razem ze wszystkimi do barów na plaży.
- Dzięki, Grace. Przepraszam, że zrzuciłam to wszystko na ciebie.
- Nie przejmuj się - powiedziała. - Zresztą widzę, że i tak zignorujesz moją doskonałą radę. Kiedy obie wrócimy, chcę usłyszeć o nim wszystko, ze szczegółami.
Uśmiechnęłam się i rozłączyłam, myśląc o tym, jakie to szczęście mieć prawdziwą przyjaciółkę. Siedziałam przez chwilę, patrząc to na jaskrawe bugenwille rzucające plamę różowawego cienia, to na pszczołę, która z głośnym bzyczeniem latała z kwiatka na kwiatek.
Rozmowa wprawiła mnie w jeszcze większą konsternację, ponieważ Grace zwróciła mi uwagę, że zakochałam się w Callumie absurdalnie szybko. Teraz sama się zastanawiałam, czy to jest miłość czy tylko pożądanie. Jak mam rozpoznać różnicę?
Zgodnie z przewidywaniami Grace, nie potrafiłam całkowicie ignorować Maxa. Na szczęście zostało już tylko kilka dni wakacji, a ja starałam się nie przebywać z nim sam na sam. Byłam naprawdę twarda i nie dopuszczałam, by wydarzyło się cokolwiek, co pozwoliłoby mu sądzić, że jestem nim zainteresowana. Każdego wieczoru stawałam przed lustrem w łazience, próbując sobie wyobrazić piękną twarz Calluma nad moim ramieniem i jego lekki jak muśnięcie piórkiem dotyk na włosach, policzku czy na ramieniu, ale przychodziło mi to z coraz większym trudem. Tęskniłam za nim rozpaczliwie i nie mogłam się doczekać, kiedy wreszcie wrócimy do domu i będę mogła znowu wejść na szczyt wieży Świętego Pawła. Mnóstwo czasu spędziłam, zastanawiając się, co każde z nas powie, gdy w końcu się spotkamy, i starałam się usunąć z pamięci chwile, kiedy moje myśli błądziły w zupełnie innym kierunku. Myślenie o Maksie należało do strefy zakazanej.
Ostatniego dnia, gdy we czworo byliśmy na plaży, mój starannie skonstruowany plan uników legł w gruzach. Zaproponowałam, że pójdę do baru i przyniosę dla wszystkich coś do picia, a Max zaoferował mi pomoc. Odmówić byłoby po prostu niegrzecznie, więc oboje odłączyliśmy się od grupy.
- Jesteś dziwnie milcząca w ostatnich dniach - powiedział Max, kiedy znaleźliśmy się w takiej odległości, że Sabrina i Josh nie mogli nas usłyszeć. - Czy zrobiłem coś nie tak?
- Nie, skąd, nic podobnego.
- Więc o co chodzi? - drążył. - Coś musiało się stać. Prawie się do mnie nie odzywasz.
Co miałam powiedzieć? Zmyślić coś czy wyznać prawdę? Zerknęłam na niego i zobaczyłam, że uważnie mi się przygląda.
- Nie chciałam cię zranić - odparłam, po czym wyjaśniłam pospiesznie: - Nie chciałam, żeby coś zaczęło ci się wydawać, a potem cię rozczarować. - Czułam, jak krew napływa mi do twarzy, więc spuściłam głowę i wbiłam wzrok w piasek.
- A niby co miałoby mi się zacząć wydawać? - spytał, a ja usłyszałam nutę rozbawienia w jego głosie.
- Nie chciałam, żebyś pomyślał, że… no wiesz…
- Że mógłbym mieć u ciebie szanse?
- Właśnie - potwierdziłam szybko, zadowolona, że nie musiałam sama tego powiedzieć.
- Nie jestem pewien, czy tylko o to chodzi - podjął Max beztroskim tonem. - Myślę, że ja też wpadłem ci w oko, ale nie ufasz sama sobie.
- No cóż, może coś w tym jest - przyznałam; o ułamek sekundy za późno przyszło mi do głowy, że byłoby lepiej, gdybym poczuła się urażona.
- Wiedziałem! - Max chwycił mnie za rękę i przyciągnął do siebie, tak że stanęłam z nim twarzą w twarz.
- Podobasz się wszystkim dziewczynom i dobrze o tym wiesz - powiedziałam.
- Nie chcę wszystkich, Alex - odparł. - Chcę tylko ciebie.
W końcu spojrzałam mu w oczy, spodziewając się zobaczyć w nich jak zwykle wesołe iskierki, ale on patrzył na mnie poważnie, z wyrazem takiej szczerości i otwartości, że trudno było mi wytrzymać jego spojrzenie. Był taki miły, a ja wprowadziłam go w błąd. Nagle poczułam przejmujący wstyd.
- Przykro mi - szepnęłam łamiącym się głosem.
Max objął mnie i przytrzymał.
- Nie smuć się, proszę - mruknął w moje włosy.
Jego reakcja całkiem mnie rozbroiła i zaniosłam się szlochem, dając ujście kłębiącym się we mnie emocjom. Poczułam, jak ramiona Maxa zaciskają się opiekuńczo wokół mnie.
- Prze… przepraszam - wymamrotałam w jego Tshirt, przytłoczona myślą, że nagle poczułam się taka bezpieczna.
- No, nie płacz już. Nie przejmuj się. To twoja decyzja - powiedział cicho i delikatnie pogładził mnie po włosach, co przypomniało mi inny dotyk. Odsunęłam się pospiesznie i znowu spuściłam wzrok.
- Nie chciałam tego. Przepraszam.
- Nie musisz za nic przepraszać - rzekł Max łagodnie i ujął mnie pod brodę, abym na niego spojrzała.
W jego aksamitnych brązowych oczach płonęła taka namiętność, że aż wstrzymałam oddech. A wtedy on pochylił się i jego wargi dotknęły moich ust. Były delikatne, ciepłe i miały lekko słony smak. Nie potrafiłam się powstrzymać i przez chwilę odpowiadałam na pocałunek. Gdy wreszcie odzyskałam rozsądek, odepchnęłam go, odrobinę mocniej niż powinnam.
Podniósł głowę i spojrzał na mnie ze smutnym uśmiechem.
- Przykro mi, Max - powiedziałam - ale to nie jest to, czego pragnę.
- Jesteś pewna? Mógłbym przysiąc, że…
- Jestem absolutnie pewna - weszłam mu w słowo. - Naprawdę świetny z ciebie chłopak i w innych okolicznościach… cóż, wszystko mogłoby się potoczyć inaczej, ale nie jestem wolna.
- Callum jest teraz daleko. Może dałabyś się sprowadzić na złą drogę, zanim jutro wsiądziemy do samolotu? - mówit poważnym tonem, ale w jego oczach dostrzegłam znajome iskierki.
- To naprawdę kusząca propozycja - odparłam z uśmiechem - tak się jednak składa, że jestem stuprocentową monogamistką.
Znowu wziął mnie w ramiona, lecz tym razem był to zdecydowanie przyjacielski uścisk.
- Ach te dziewczyny! Jakie wy właściwie jesteście?
- Lojalne; właśnie takie jesteśmy, ty impertynencie. - Odwzajemniłam uścisk, po czym opuściłam ręce.
Max natychmiast zrobił to samo i oboje cofnęliśmy się, nie patrząc na siebie.
- Może pójdziemy po te napoje, zanim Sabrina i Josh zaczną się zastanawiać, gdzie się podzialiśmy - zaproponowałam.
- Dobry pomysł - przyznał i ruszyliśmy dalej wzdłuż plaży.
Starałam się podtrzymywać niezobowiązującą rozmowę, ale jednocześnie walczyłam z ogarniającą mnie falą poczucia winy i wstydu. Nie mogłam uwierzyć, że odwzajemniłam pocałunek Maxa, skoro bezgranicznie kocham Calluma. Bo przecież kocham Calluma, prawda?
Wszyscy wyjeżdżaliśmy następnego dnia i lecieliśmy na Heathrow, ale z różnych lotnisk. Tata Maxa i Sabriny byt bardzo dumny z tego, że bilety na lot z Sewilli, które udało mu się kupić, były o połowę tańsze od naszych, z Malagi. Musieli jednak wyruszyć parę godzin przed nami. Kiedy żegnaliśmy się w hotelowym holu, Max pocałował mnie przelotnie w oba policzki, lecz nie powiedział ani słowa, a ja uśmiechnęłam się promiennie i paplałam jak najęta, że świetnie się bawiłam i że byłoby cudownie zobaczyć ich wszystkich przed następnymi wakacjami.
Patrzyłam, jak idą do samochodu, wciąż nie do końca rozumiejąc, dlaczego czuję się tak okropnie, skoro już za kilka godzin spotkam się z Callumem. Chociaż usilnie się starałam zapanować nad emocjami, moje myśli wciąż błądziły między ciemnowłosym materialnym Maxem a jasnowłosym eterycznym Callumem.
Lot wlókł się w nieskończoność, ale w końcu wylądowaliśmy na Heathrow parę minut przed czasem. Kiedy tylko samolot się zatrzymał i pasażerowie zaczęli wstawać, cicho zawołałam Calluma. Po chwili poczułam znajome mrowienie i uświadomiłam sobie, że on już tu jest.
- Cześć, piękna, nareszcie wróciłaś. - Na dźwięk jego głosu przepełniły mnie ogromna radość i zarazem poczucie winy.
- Cześć. Thidno mi teraz rozmawiać, ale chciałam, żebyś wiedział, że już jestem.
Zawołam cię, kiedy tylko będę mogła, dobrze? - starałam się szeptać najciszej, jak potrafiłam, moje słowa dotarły jednak do czujnych uszu mamy.
- Co mówiłaś, Alex? - spytała. - Kogo zawołasz?
- Nic, mamo, naprawdę. Tak tylko mamrotałam pod nosem.
Nie wyglądała na przekonaną, ale na szczęście nie wypytywała mnie dłużej. Bardzo chciałam zobaczyć Calluma, upewnić się, że jest tak uroczy, czuły i piękny, jak zapamiętałam. Ale myśli o Callumie cały czas zakłócało wspomnienie pocałunku Maxa.
Odsuwałam je od siebie, ono jednak uparcie wracało, a im dłużej to trwało, tym bardziej czułam się winna. Cieszyłam się, że nosząc amulet, nie mam aury; inaczej zdradziłaby emocjonalny zamęt w mojej głowie.
Czekaliśmy całe wieki na odprawę, więc kiedy w końcu poszliśmy odebrać bagaże, byliśmy już mocno zniecierpliwieni. Jak zwykle, trzeba było najpierw zdobyć wózek, a potem zająć miejsce przy taśmie. Mimo iż w kolejce do odprawy spędziliśmy sporo czasu, naszych bagaży wciąż nie było widać. Rozejrzałam się dookoła. Było tu mnóstwo miejsc, w których mogłam udawać, że do kogoś dzwonię, i porozmawiać z Callumem. Powiedziałam, że idę do toalety, i odłączyłam się od rodziny, po drodze wkładając w ucho słuchawkę.
- Callum, mam parę minut, zanim wyjadą bagaże. Jesteś tu?
Właśnie dotarłam do słupa, za którym zamierzałam się schować, i oczekiwałam znajomego mrowienia w nadgarstku, więc aż drgnęłam nerwowo, kiedy ktoś dotknął mojego ramienia. Odwróciłam się błyskawicznie.
- Alex! O, przepraszam, rozmawiasz przez telefon?
- Nie, jeszcze nie. - Zaskoczona, nawet nie pomyślałam, żeby skłamać. - Max? Co ty tu robisz?
- Nasz lot był opóźniony - wyjaśnił. - Tak to bywa z tanimi liniami. Ale cieszę się, że tak wyszło. Dzięki temu mam szansę powiedzieć coś, co zamierzałem powiedzieć wcześniej, ale się nie odważyłem.
Spojrzałam na niego i… w tej samej chwili poczułam mrowienie w nadgarstku. Nie, pomyślałam, to nie może dziać się naprawdę! Callum był tutaj i słyszał każde słowo, a cokolwiek Max zamierzał mi wyznać, Callumowi na pewno się to nie spodoba.
- Nie musisz niczego mówić, naprawdę - powiedziałam, siląc się na swobodny i zarazem przyjazny ton; nie chciałam zranić Maxa i rozpaczliwie szukałam jakiegoś wyjścia z niezręcznej sytuacji. Ale w głowie miałam zupełną pustkę. A mrowienie w nadgarstku nie ustawało.
- Muszę - odparł Max, uniósł rękę i delikatnie pogładził mnie po twarzy. - Spędziłem wspaniałe wakacje, a wszystko dzięki tobie, a zwłaszcza tym cudownym spacerom na plaży. I nigdy nie zapomnę naszego pocałunku. Jesteś wspaniałą dziewczyną, Alex. Twój wenezuelski chłopak powinien się tu pojawić, zanim ktoś inny postanowi spróbować szczęścia. - Pochylił
się i pocałował mnie w policzek. - Kto wie? Może to będę ja? - szepnął.
Czułam, jak krew napływa mi do twarzy, kiedy przesunął palcami po moim ramieniu, zanim odwrócił się, by odejść. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że mrowienie zniknęło.
- Callum? - szepnęłam gorączkowo. - Gdzie jesteś?
Odpowiedziała mi tylko cisza.
Podczas jazdy taksówką do domu byłam ponura i milcząca. Rodzice i brat próbowali wciągnąć mnie w rozmowę, ale szybko zrezygnowali, widząc, że albo w ogóle nie odpowiadam, albo odpowiadam monosylabami. Podczas gdy oni wspominali co zabawniejsze momenty minionych wakacji, raz po raz zanosząc się głośnym śmiechem, ja wyglądałam przez okno taksówki i powtarzałam w myślach rozmowę z Maxem na lotnisku. Czy Callum wszystko słyszał? - zastanawiałam się. Nie byłam pewna, ale skoro wtedy zniknął i nie pojawił się do tej pory, musiałam spodziewać się najgorszego.
Starałam się nie myśleć o Maksie, nie rozpamiętywać jego słów ani tego, jak pogładził
mnie po policzku.
Gdy dotarliśmy do domu, na wycieraczce piętrzył się stos korespondencji. Zaniosłam swoją torbę na górę i z nadzieją popatrzyłam w lustro, ale nie zobaczyłam w nim Calluma.
Zrezygnowana, opadłam ciężko na łóżko. Musiałam znaleźć jakieś zaciszne miejsce, żeby go wezwać i wszystko wyjaśnić. Po prostu musiałam. Nagle mnie olśniło. Poderwałam się z łóżka i zbiegłam na dół.
- Mamo, nie potrzebujemy mleka?
Spojrzała na mnie zaskoczona.
- Pewnie tak. Dobrze się czujesz, Alex? W taksówce byłaś dziwnie milcząca.
- Nie odzywałam się, bo zrobiło mi się niedobrze w samochodzie - skłamałam gładko.
- Ale już mi lepiej. Marzę o filiżance herbaty z mlekiem. Skoczę do sklepu i zaraz przyniosę.
Zanim mama zdążyła się odezwać, już byłam za drzwiami. Gdy tylko znalazłam się na ulicy, wcisnęłam słuchawkę do ucha i wyjęłam z kieszeni lusterko.
- Callum? jesteś tu? Proszę, muszę z tobą porozmawiać!
Szłam szybko, ale nie na tyle, żeby nie mógł mnie dogonić, on jednak wciąż się nie pojawiał. Kiedy dotarłam do placu zabaw, usiadłam na pierwszej z brzegu ławce i w lusterku obejrzałam okolicę. Ani śladu Calluma.
- Callum, proszę, przyjdź i porozmawiaj ze mną. To wszystko nie tak, naprawdę! Nie pozwolisz mi wyjaśnić?
Czekałam przez chwilę, jednak mrowienie się nie pojawiało. Wiedziałam, że mnie słyszy, gdziekolwiek jest, i zaczynałam wpadać w rozpacz.
- Przynajmniej mnie wysłuchaj, a jeśli potem będziesz chciał odejść, zrozumiem to -
nie mogłam uwierzyć, że naprawdę to powiedziałam. - Ale najpierw mnie wysłuchaj, proszę!
Spojrzałam w lusterko i aż podskoczyłam. Callum stał tuż za mną, ale kaptur całkowicie zasłaniał mu twarz. Nie zbliżył się, żeby połączyć nasze amulety.
- Nie wiem, ile usłyszałeś, ale musisz mi uwierzyć, że nic się nie wydarzyło. To najszczersza prawda! - Mrowienie nadal się nie pojawiało, więc spróbowałam jeszcze raz. -
Okej, opowiem ci wszystko po kolei. Max jest przyjacielem rodziny, właściwie bardziej Josha niż moim, i nasze rodziny spotykają się w Hiszpanii. Dlatego spędziliśmy trochę czasu razem, jako przyjaciele. On chciałby czegoś więcej, ale ja go do tego nie zachęcałam, słowo. Wie, że mam chłopaka, ale myśli, że mieszkasz w Wenezueli, i o to mu chodziło, kiedy mówił, że powinieneś się tu jak najszybciej pojawić. - Odłożyłam lusterko i wyciągnęłam do niego rękę.
- Kocham cię, Callum, i tak strasznie za tobą tęskniłam. Proszę, przyjdź.
Siedziałam chwilę w milczeniu, wstrzymując oddech. Co zrobię, jeśli Callum po prostu odejdzie, jeśli nigdy więcej go nie zobaczę? Już raz cierpiałam, kiedy go straciłam, i nie chciałam przechodzić przez to ponownie.
- «
Po kilku sekundach udręki poczułam znajome mrowienie w nadgarstku. Odetchnęłam z ulgą.
- Dziękuję - szepnęłam. - To było jedno wielkie nieporozumienie, naprawdę.
- Jesteś pewna, Alex? - głos Calluma zabrzmiał szorstko. - Widziałem spojrzenie tego chłopaka. On nie uważał, że to nieporozumienie.
- Nie mam żadnego wpływu na to, co on uważa. Zapewniam cię, że ja go nie zachęcałam i że on wie, że należę do ciebie.
Callum mruknął coś niewyraźnie i zapadła cisza. Nie miałam odwagi podnieść lusterka, żeby na niego popatrzeć. Nie chciałam zobaczyć na jego twarzy gniewu, który sama wywołałam.
- Dwa razy myślałam, że cię straciłam, Callum - powiedziałam cicho. - Pamiętasz?
Nie rób mi tego jeszcze raz. Nie zniosłabym tego.
Nagle poczułam leciutki dotyk na policzku, jak muśnięcie piórkiem.
- Ja też bym tego nie zniósł - rzekł głosem tak pełnym bólu, że aż zadrżałam.
Nie był zły, ale bardzo go zraniłam. Wolno podniosłam lusterko i zobaczyłam go za swoim ramieniem. Na jego pięknej twarzy malowało się cierpienie.
- Proszę, uwierz mi, Max nic dla mnie nie znaczy. Zupełnie nic! Tak bardzo chciałam znowu cię zobaczyć i porozmawiać z tobą. - Sięgnęłam ręką do jego policzka; wyczułam tylko nieznaczny opór w powietrzu, ale widziałam w lusterku, jak moje palce przesuwają się po jego twarzy.
Uniósł lekko głowę i spojrzał na mnie spod kaptura.
- Właściwie nie powinienem mieć do ciebie najmniejszego żalu. Przecież nie masz ze mnie wielkiego pożytku - powiedział z goryczą.
- Przerabialiśmy to już i dobrze wiesz, że dla mnie to bez znaczenia - odparłam. -
Nawet gdyby cała moja ulubiona kapela ustawiła się w kolejce, żeby się ze mną umówić, nie byłabym zainteresowana. Kocham cię, Callum. Ciebie i tylko ciebie.
- Wiem, ale to nie będzie trwało wiecznie, prawda? Bądźmy szczerzy Jak długo może przetrwać nasz związek, skoro nie możemy się nawet porządnie zobaczyć, a co dopiero objąć!
- Takie życie - powiodłam ręką dookoła, żeby podkreślić, o co mi chodzi - nie jest idealne, ale przecież mamy Złotą Galerię! Dla mnie jesteś tak samo rzeczywisty, jak każdy inny na tej planecie! - Zamilkłam, żeby złapać oddech, a im dłużej zastanawiałam się nad jego słowami, tym większy gniew mnie ogarniał. - A poza tym, skąd możesz wiedzieć, czego ja chcę?
- Może teraz myślisz, że tego chcesz, ale co będzie za rok czy dwa? Albo kiedy zapragniesz mieć dzieci? Co wtedy?
- Mam siedemnaście lat, na miłość boską! Jeszcze nie myślę o takich rzeczach!
- Właśnie - jego głos stał się ledwie słyszalny. - Masz tylko siedemnaście lat.
Powinnaś być z Grace, Jackiem i resztą swoich przyjaciół i przedstawić im swojego nowego chłopaka, Maxa.
- No proszę - mruknęłam bardziej do samej siebie niż do niego. - Widzę, że moje zdanie się nie liczy. iy już zdecydowałeś, że nie jesteś dla mnie dość dobry? Chcesz odejść? O
to ci chodzi?
- Przestań, Alex. Nie dramatyzuj.
- Ja dramatyzuję? - żachnęłam się. - Ja? Nie, to ty niczego nie rozumiesz. Może się nam udać!
- Czyżby? A w jaki sposób? Znalazłaś kogoś, kto zgodził się umrzeć, żebym ja mógł
przestać być Żałobnikiem?
- Oczywiście, że nie!
- Więc jak może nam się udać? Nawet nie wiesz, o czym mówisz!
- Ależ wiem! Mogę cię tutaj sprowadzić… kiedy tylko zechcę.
Zapadła cisza, kiedy oboje zdaliśmy sobie sprawę z tego, co powiedziałam.
Zaskoczona, stałam z otwartymi ustami.
- Co takiego? - spytał cicho Callum. - Wyjaśnij mi to, Alex. Co chciałaś przez to powiedzieć?
Spojrzałam na niego potulnie.
- Przepraszam, chciałam być pewna, zanim ci powiem.
- Pewna czego?
Wzięłam głęboki oddech i spojrzałam na jego piękną, udręczoną twarz. Nagle dotarł
do mnie świergot ptaków w opustoszałym parku. Wszystko było takie normalne, zwyczajne, tak odmienne od tego, co miałam za moment powiedzieć. Spojrzałam prosto w błękitne oczy Calluma, pragnąc z całego serca, żeby mi uwierzył.
- Lucas zniknął nie dlatego, że odebrał Robowi wspomnienia, ale ponieważ ja go zatrzymałam. Byłam naprawdę wściekła i moc mojego amuletu została w jakiś sposób uwolniona, kiedy go popchnęłam. Sama nie wiedziałam, co robię, chciałam tylko nie dopuścić, żeby zabił Roba.
Callum usiadł, kompletnie zaskoczony Kilka razy otworzył i zamknął usta, zanim w końcu zdołał się odezwać.
- Ty powstrzymałaś Lucasa? Swoim amuletem?
Skinęłam głową.
- Tak, to na pewno ja. Nie wiem tylko, i tego właśnie muszę się dowiedzieć, co się z nim stało po tym, jak zniknął. Jeżeli tak jak Catherine pojawił się w rzece cały i zdrowy, mogłabym to samo zrobić z tobą. Ale nie mogę ryzykować, dopóki nie będę pewna.
- Czemu nie powiedziałaś mi tego wcześniej? - głos Calluma zabrzmiał
niespodziewanie ostro.
- Chciałam mieć pewność, to wszystko. Wydawało mi się, że byłoby okrutne zaproponować to, nie wiedząc, czy zadziała. - Patrzyłam na niego i czułam, że łzy napływają mi do oczu. - Czy jest już za późno? Czy już postanowiłeś, że masz dość? Chciałabym cię sprowadzić, nawet jeśli…
- Teraz z całą pewnością dramatyzujesz. Nie, nie jest za późno. Szkoda tylko, że nie powiedziałaś mi o tym wcześniej. Mógłbym przedostatnie dwa tygodnie przeszukać szpitale, może udałoby mi się znaleźć Lucasa.
- Przepraszam, nie pomyślałam o tym. Chciałam… - przerwałam, bo rozległ się dzwonek mojego telefonu. - Poczekaj sekundę - powiedziałam, sięgając do kieszeni po komórkę. - Cześć, mamo. Och, tak, przepraszam, ale… spotkałam kogoś ze szkoły i rozmawialiśmy. Będę za pięć minut.
Spojrzałam na Calluma.
- Muszę iść - stwierdziłam. - Miałam przynieść mleko do herbaty.
Callum roześmiał się.
- W takim razie lepiej już idź. Nie powinni czekać zbyt długo. Ale musimy później porozmawiać, Alex. Poważnie porozmawiać. - Jego hipnotyzujące spojrzenie wciąż było czujne.
Przełknęłam nerwowo ślinę.
- Jasne, musimy omówić wszystkie szczegóły. Opowiem ci dokładnie, co się wydarzyło, i wtedy będziemy mogli zacząć poszukiwania.
Callum skinął głową, ale nie powiedział nic więcej.
Spróbowałam jeszcze raz.
- Słuchaj, to dobra wiadomość, wiem, że dobra. Nasz jedyny problem to znalezienie Lucasa.
- Chciałbym, żeby tak było - mruknął, po czym dodał weselej: - Muszę iść pozbierać trochę wspomnień. Zobaczymy się później? - Skinęłam głową. - Dobrze, w takim razie przyjdę.
Zobaczyłam w lusterku, jak pocałował mnie w czubek głowy, zanim wstał, żeby odejść. Ale kiedy się odwracał, dostrzegłam, że jego oczy lśniły od łez.
IjNyedy wróciłam do domu z mlekiem, nie byłam szczęśliwsza niż wtedy, gdy wychodziłam. Moje marzenie o tym, że Callum i ja padniemy sobie w ramiona (na ile to możliwe), nie spełniło się. Siedziałam z rodzicami i bratem, kiedy przeglądali wakacyjne fotografie, starając się nie patrzeć na zdjęcia, na których znalazł się Max. Czułam wewnętrzną pustkę.
Było to inne uczucie niż to, którego doznawałam, gdy myślałam, że Callum mnie nie kocha, albo kiedy Catherine ukradła mi amulet i sądziłam, że na zawsze zerwała więź między nami. Tym razem miałam nieprzyjemną świadomość, że wszystko było wyłącznie moją winą.
To ja byłam przyczyną bólu w oczach Calluma i nie mogłabym mieć do niego żalu, gdyby postanowił ze mną zerwać. Odmeldowałam się rozpaplanej rodzince i poszłam na górę do swojego pokoju. Wyglądał jak chlew; pakowałam się w pośpiechu i zostawiłam porozrzucane na całej podłodze ubrania, buty i kosmetyki. Nie zastanawiając się nad tym, zaczęłam wszystko zbierać, a przywracanie porządku dało mi pewną pociechę. Gdy zatrzymałam się na chwilę przy biurku, żeby odstawić lusterko na jego zwykłe miejsce, zauważyłam tuż za swoim ramieniem zarys postaci w kapturze i niemal równocześnie poczułam mrowienie w nadgarstku.
- Callum? - szepnęłam. - To ty? Nie spodziewałam się, że wrócisz tak wcześnie.
Zakapturzona postać nie poruszyła się, ale rodzaj mrowienia w nadgarstku powiedział
mi, że to nie Callum.
- Olivia? To ty, prawda? Chodź, usiądź i powiedz, czemu się tak czaisz - starałam się sprawiać wrażenie wesołej. Olivia była tylko dzieckiem; miała nie więcej niż dwanaście lub trzynaście lat, kiedy wpadła do rzeki Fleet i utonęła. Łatwo było ją wystraszyć i wciąż zmagała się ze skutkami niedawnego spotkania z Catherine.
Usiadłam przy biurku i patrzyłam, jak zakapturzona postać powoli przysuwa się bliżej mnie; jej tożsamość zdradzały nerwowe ruchy dłoni, które wykonywała, kiedy była niespokojna: raz po raz łączyła kciuki i palce wskazujące jak ogniwa łańcucha. Musiałam ją uważnie obserwować i poruszać ręką, żeby nie stracić z nią kontaktu. Gdy w końcu zsunęła kaptur, zobaczyłam wyraz rozpaczy na jej drobnej twarzyczce.
- Olivia? Co się dzieje, na miłość boską? - zapytałam z troską. - Co ci jest?
- Chodzi o Calluma - odparła. - Jest z nim naprawdę niedobrze, Alex. Co mu się stało?
Proszę, powiedz mi!
- Co masz na myśli, mówiąc „niedobrze”?
- Nigdy wcześniej nie widziałam go w takim stanie. Jest załamany. Myślałam, że będzie szczęśliwy, że wróciłaś, bo bez przerwy tylko o tym mówił, ale jest w strasznym nastroju.
Znowu przytłoczyło mnie poczucie winy.
- To trudna sprawa, Olivio. Callum coś źle zrozumiał i na tym polega problem.
W jednej chwili odgadła istotę sprawy.
- Znalazłaś sobie kogoś innego na wakacjach? Porzuciłaś Calluma?
- Nie, oczywiście, że nie - odparłam szybko, zastanawiając się, jak może być tak domyślna. W końcu jest tylko dzieckiem.
- Więc może on myśli, że tak się stało?
Nie mogłam jej tego wyjaśnić; to byłoby nie w porządku wobec Calluma.
- Jestem pewna, że on tak nie myśli - odparłam. - Może za mało dzisiaj nazbierał, bo czekał na mnie na lotnisku. Wiesz, jak to jest.
Olivia wzruszyła ramionami i lekko skinęła głową, przyznając, że mogę mieć rację, ale jej wargi drżały, jakby za chwilę miała się rozpłakać.
- Proszę, nie przejmuj się - próbowałam ją pocieszyć. - Naprawdę nie jest aż tak źle. A tak na marginesie, kiedy ty ostatnio zbierałaś?
- Dzisiaj rano, trochę - bąknęła, starając się powstrzymać łzy.
- A później? - spytałam.
Pokręciła głową, nie odrywając wzroku od podłogi.
- To nie wystarczy - przypomniałam jej łagodnie. - Powinnaś zebrać więcej.
Pamiętasz, co Callum zawsze ci mówi? Musisz mieć napełniony amulet, zwłaszcza kiedy nie czujesz się dobrze.
- Chyba masz rację. Jeszcze nie poradziłam sobie z tym wszystkim od Catherine.
- Och, Olivio! Miałam nadzieję, że już się od tego uwolniłaś.
Pokręciła głową.
- Niestety nie. To mi zostanie na zawsze.
Kiedy pojawiła się Catherine i zaczęła mnie dręczyć, Olivia skradła część jej najważniejszych wspomnień. W rezultacie Catherine wpadła w furię i przysięgła zamienić moje życie w piekło. Udało się jej. Olivia wiedziała, że to jej wina i że wspomnienia, które ukradła Catherine, były bardzo ważne; mogły mi pomóc uratować Żałobników. Ale z chwilą, gdy Olivia je zabrała, zostały utracone na zawsze. Co gorsza, myśli Catherine były tak złe, że skaziły Oliviç, która odtąd musiała walczyć z przytłaczającym ją przygnębieniem. Czułam się odpowiedzialna za jej cierpienie i bardzo chciałam jej pomóc.
- Musisz iść zbierać, Olivio. I sądzę, że powinnaś to zrobić jak najszybciej.
- Chyba tak - przyznała niechętnie.
- Sądzę, że Callum jest teraz w kinie. Będziesz mogła go tam znaleźć i później wrócić razem z nim.
- Dobrze, pójdę. Wiem, że powinnam.
- Ale wrócisz, prawda? Musisz uwierzyć, że między mną i Callumem wszystko jest w porządku. Po prostu trochę się posprzeczaliśmy. Takie rzeczy się zdarzają. - Wzruszyłam ramionami, jakby na potwierdzenie, że to nic poważnego.
Zwróciła na mnie swoje wielkie brązowe oczy, teraz wypełnione łzami, i powiedziała: - Nie chcę, żeby tak się działo. Chcę, żebyście ty i Callum żyli długo i szczęśliwie i zabrali mnie ze sobą.
Serce mi się ścisnęło.
- Wiem. Ja też tego chcę. Musimy tylko znaleźć odpowiednią drogę. A teraz -
oznajmiłam dziarsko - idź, znajdź trochę żółtych światełek do zebrania i zobaczymy się później.
Odetchnęłam z ulgą, kiedy dziwne mrowienie w moim nadgarstku ustąpiło. To, co powiedziała Olivia, zmartwiło mnie. Znowu poczułam wyrzuty sumienia. Gdybym bardziej stanowczo postępowała z Maksem, nie byłby taki pewny siebie. Po raz kolejny odtworzyłam w pamięci tamte straszne chwile na lotnisku, kiedy obaj byli przy mnie. Biedny Callum! Nie byłoby aż tak źle, gdyby Max nie wspomniał o całowaniu. Doskonale pamiętałam każdy szczegół naszego sam na sam na plaży; każde spojrzenie Maksa, każdy dotyk i oczywiście to, że odwzajemniłam jego pocałunek, zanim go odepchnęłam. I to było najgorsze, bo zdawałam sobie sprawę, że nie byłam do końca szczera, mówiąc Callumowi, że nie zrobiłam nic, aby zachęcić Maksa.
Wieczór ciągnął się w nieskończoność, kiedy czekałam na Calluma i Oliviç.
Rozpakując swoje rzeczy i przygotowując pranie, zerkałam na każdą błyszczącą powierzchnię, jaką mijałam, w nadziei, że ich zobaczę, ale oni się nie pojawiali. Z każdą minutą coraz bardziej wątpiłam, czy w ogóle przyjdą. Każdego wieczora o określonej porze Żałobnicy musieli wrócić do katedry Świętego Pawła, gdzie spędzali noce w Galerii Szeptów.
Dlatego nie mogli oddalić się zanadto od Londynu i nie było szansy na to, by ziściło się moje marzenie o spacerze z Callumem po plaży - chyba że uda mi się zrealizować plan sprowadzenia go tutaj.
Ze ściśniętym sercem raz po raz spoglądałam na zegarek. Godzina powrotu do katedry nieuchronnie się zbliżała, a ja naprawdę nie chciałam, żeby Callum przez całą noc martwił się o moje uczucia do niego. Postanowiłam dać mu jeszcze pięć minut, a potem go wezwać.
Wzięłam stertę brudnych ubrań, żeby zanieść je na dół do prania. Mama siedziała w kuchni i przeglądała stos korespondencji.
- No, Alex, dzielnie się spisałaś! - powiedziała na mój widok. - Skończyłaś pierwsza.
Chcesz, żebym włączyła pralkę, zanim pójdę spać?
- Tak. To same jasne rzeczy i można je uprać razem. - Podniosłam jeden granatowy Tshirt. - Mam go też dołożyć?
Spojrzała na koszulkę zza okularów zsuniętych na czubek nosa.
- Nie jestem pewna. Zerknę na metkę. - Przyglądała się przez chwilę drobnym literkom. - Lepiej nie ryzykować, bo może zafarbować. Tak jak ostatnim razem, pamiętasz? -
Uśmiechnęła się cierpko.
Doskonale pamiętałam, że nie tak dawno jeden z moich turkusowych Tshirtów zaplątał się między białe ręczniki i całe pranie przybrało uroczy zielonkawy odcień.
- Chyba położę się dzisiaj wcześniej - powiedziałam. - Jestem padnięta, w końcu wstaliśmy skoro świt. Dobranoc.
- Dobranoc, kochanie. Zajrzę do ciebie, zanim pójdę spać. - Wróciła do przeglądania listów, ale kiedy odwracałam się, żeby wyjść, dodała: - Och, Alex, poczekaj chwilę. Jest list do ciebie. - Z mniejszego stosu wyłowiła małą białą kopertę i podała mnie. - Wygląda intrygująco.
- Pewnie od jednego z hordy moich wielbicieli - rzuciłam od niechcenia, biorąc od niej kopertę.
- Od którego?
- Nie twoja sprawa!
Roześmiała się i zebrała stosik ulotek dostawców pizzy.
- Warto było spróbować! Ostatnio nic mi nie mówisz - siliła się na swobodny ton, ale byłam pewna, że rozpaczliwie chce wiedzieć, co się dzieje.
Kiedy byłam młodsza, opowiadałam mamie o wszystkim i wiedziałam, że teraz jej tego brakuje. A odkąd poznałam Calluma, stałam się wyjątkowo tajemnicza. Nic dziwnego, że to doprowadzało ją do szaleństwa.
Wbiegłam na górę z kopertą w dłoni. To była porządna koperta, nie jedna z tych cienkich, tandetnych, z moim imieniem, nazwiskiem i adresem wypisanym starannym odręcznym pismem. Odgarnęłam bałagan z futonu i rzuciłam się na niego. Wsunęłam palec pod klapkę koperty i otworzyłam ją. Wewnątrz zinajdował się arkusik papieru złożony na pół.
Rozprostowałam go na kolanie i przeczytałam:
Alex, proszę, zadzwoń jak najszybciej. Musimy porozmawiać o czymś ważnym.
Pod spodem widniał numer telefonu, napisany tym samym starannym charakterem pisma. Odwróciłam kartkę. Z tyłu nie było nic. Na kopercie nie znalazłam nazwiska ani adresu nadawcy, a stempel pocztowy był rozmazany i nieczytelny.
Sięgnęłam po komórkę i wybrałam numer, żeby sprawdzić, czy należy do kogoś znajomego, ale nic nie znalazłam. To jednak nie było dziwne, ponieważ mniej więcej miesiąc temu zniszczyłam swoją starą komórkę i jeszcze nie przeniosłam wszystkich zapisanych w niej numerów do nowej. Miałam więc tylko te, z którymi łączyłam się od tamtego czasu.
Już miałam nacisnąć zieloną słuchawkę, kiedy zauważyłam, która jest godzina. Było zdecydowanie za późno, żeby dzwonić do kogoś nieznajomego. Wykasowałam numer, rzuciłam telefon na biurko i usiadłam ze wzrokiem wbitym w sufit. Zajmę się tym jutro, pomyślałam, a teraz zastanowię się, jak sprowadzić Calluma i uwolnić go od wiecznej udręki Żałobników.
Pogładziłam kamień w amulecie, patrząc na połyskujące złote plamki w jego głębi.
Trudno byłoby wyjaśnić poczucie, które mi dawał - poczucie siły i mocy. Wyciągnęłam rękę i skoncentrowałam się na pięknej bransoletce, myśląc o tym, co zrobiłam Lucasowi. Gdy nasze amulety były połączone, „pchnęłam” myślami. Próbowałam zrobić to jeszcze raz, myśląc o zdobyciu energii potrzebnej do uwolnienia Calluma. Poczułam dziwne napięcie rozchodzące się wzdłuż mojej ręki i nagle amulet zaczął się jarzyć.
Zaskoczona opuściłam rękę i otrząsnęłam się, jakbym próbowała się pozbyć natrętnej muchy. Niesamowity blask natychmiast zniknął.
Kiedy tak siedziałam, wpatrując się w amulet, opanowało mnie uczucie niezwykłego spokoju, a wraz z nim pojawiła się niezachwiana pewność, że mogę uratować Calluma i innych Żałobników. Nie mam pojęcia, dlaczego i skąd, ale po prostu to wiedziałam.
Niepotrzebnie martwiłam się o los Lucasa. Mogłam szukać go w nieskończoność, frustrując się coraz bardziej i nie podejmując ryzyka sprowadzenia Calluma. Teraz jednak pozbyłam się obaw: wiedziałam, że jeśli spróbuję, Calluma spotka to samo, co spotkało Catherine. Jedyna różnica w tym, że zamiast użyć mocy zawartej w moich wspomnieniach, aby pomóc mu się uwolnić, skieruję tę moc przez amulet.
Czułam się, jakby zdjęto mi z pleców ogromny ciężar. Podjęłam decyzję i teraz pozostało tylko pytanie, kiedy to zrobię. Wciąż siedziałam na futonie, patrząc na amulet, kiedy mrowienie w nadgarstku zapowiedziało pojawienie się Calluma.
- Cześć - powiedział.
- Przyszedłeś! Już chciałam cię wezwać, zanim zrobi się za późno. - Zaczęłam się podnosić, żeby podejść do biurka.
- Nie wstawaj - powstrzymał mnie. - Możemy porozmawiać tutaj. Wygląda na to, że jest ci wygodnie.
Usiadłam i oparłam się.
- Jak chcesz. Ja wolę cię widzieć.
Callum chrząknął, na chwilę zawiesił głos, po czym spytał: - Czy dziś wieczorem robiłaś coś ze swoim amuletem?
- Dlaczego pytasz? Coś czułeś?
- Jakieś pięć minut temu mój amulet świecił przez chwilę. Kilka innych też, więc od razu przyszedłem sprawdzić, czy wszystko w porządku. Czyżbyś coś planowała? - Poczułam, że się czerwienię. Callum prawdopodobnie widział moją twarz, więc nie było sensu się wypierać.
- Tak, zrobiłam małą próbę z amuletem. Ale to trwało tylko sekundę.
Usłyszałam, jak Callum bierze głęboki oddech.
- Więc to byłaś ty? Naprawdę?
- Oczywiście. Dlaczego miałabym kłamać?
- Wcześniej sam nie byłem pewien, czy ci uwierzyłem… - w jego głosie pojawiła się nuta zażenowania. - Chodzi o to, co stało się z Lucasem. Myślałem, że to mógł być tylko zbieg okoliczności, że Lucas zniknął wtedy, kiedy przyłożyłaś swój amulet do jego amuletu.
- Wiem, że mogę kierować moc amuletu, i wiem, że to zadziała - powiedziałam. -
Myślę, że możemy to zrobić w każdej chwili, musimy tylko ustalić, czego chcemy się dowiedzieć, zanim spróbujemy. Wolisz poczekać na dowód czy spróbować od razu? W końcu mogło być tak, że Lucasa porwał prąd, a wtedy przez resztę życia będziemy szukać odpowiedzi, której nigdy nie znajdziemy.
- Masz rację. Ja też o tym myślałem.
- Ale wszystko zależy od ciebie - szepnęłam. - Ty musisz podjąć decyzję. -
Wyciągnęłam rękę i próbowałam dotknąć jego twarzy, lecz mi się nie udało. - Gdzie jesteś, Callum? Chciałabym cię zobaczyć.
- Tutaj - odparł dziwnie szorstko i poczułam delikatne muśnięcie na policzku. - Jesteś tego pewna?
- Wiem, że to zadziała. Po prostu wiem.
- Nie o to mi chodziło. Pytałem, czy jesteś pewna, że chcesz mnie sprowadzić? Nie mam żadnych wspomnień, nie mam pieniędzy, nie mam dokąd pójść; będę całkowicie uzależniony od ciebie. Musisz być naprawdę pewna, że właśnie tego pragniesz. Nie zniósłbym, gdybym miał być dla ciebie ciężarem…
- Przestań! Nigdy nie będziesz dla mnie ciężarem, a całą resztą zajmiemy się, kiedy już się tutaj znajdziesz.
Milczał, więc mówiłam dalej:
- Naprawdę nie wiem, co jeszcze mogłabym zrobić, aby cię przekonać, że to ciebie kocham, nikogo innego. Co jeszcze mogę powiedzieć?
Musiałam zobaczyć jego twarz, więc chwyciłam lusterko z biurka. Callum wyglądał w zadumie przez okno.
- Tak bardzo cię kocham - szepnęłam. - Nie marnujmy już więcej czasu.
Odwrócił się do mnie i na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech.
- Potrafisz być bardzo przekonująca, kiedy chcesz, prawda?
Odetchnęłam z ulgą.
- Więc jak to zrobimy? - spytał.
- Cóż, wydaje mi się, że potrzebujemy tylko siebie nawzajem i amuletów. No i trzeba się upewnić, że poziom wody w rzece nie jest za wysoki. Powinniśmy sprawdzić przypływy i ostatnie raporty o pogodzie.
- Dowiedziałaś się, co znaczy ten napis na bransoletce?
- Tak. Mors memoriae to po łacinie „śmierć wspomnień”. Myślę, że te słowa opisują funkcję amuletu.
- Jak ci się udało tego dowiedzieć?
Serce mi się ścisnęło.
- Spytałam kogoś, kto uczył się łaciny.
- Kogo? Komu powinniśmy za to podziękować?
Nie mogłam go znowu okłamać, choć bardzo mnie kusiło.
- Maksowi - szepnęłam.
Zapadło długie milczenie.
- Maksowi - powtórzył po chwili.
- Tak, on skończył kurs łaciny.
- Zdradziłaś nasz sekret Maksowi?
- Oczywiście, że nie! Poprosiłam go tylko, żeby przetłumaczył te słowa!
Callum zacisnął usta i przez chwilę obawiałam się, że może znowu zniknąć. Patrzył na mnie w milczeniu, z wyraźnym rozczarowaniem. W końcu się odezwał.
- Późno już. Muszę wracać do Świętego Pawła. Tty też na pewno jesteś zmęczona. -
Wstał i uniósł rękę, jakby chciał mnie pogładzić po włosach, lecz opuścił ją, zanim mnie dotknął. - Porozmawiamy jutro, jeśli będziesz chciała.
Naprawdę miałam już dość i słowa wyrwały mi się, zanim pomyślałam, jaki mogą odnieść skutek.
- Nie waż się mówić do mnie w ten sposób! Właśnie ci powiedziałam… właściwie udowodniłam, że mogę ci pomóc, a ty biadolisz z powodu jakiejś rozmowy z kimś zupełnie nieistotnym, z kim byłam na wakacjach! - Posłałam mu wściekłe spojrzenie, lecz zanim zdążył się odezwać, mówiłam dalej: - Myślałam, że niczego nie pragniesz bardziej niż się uwolnić. Dlaczego tak to utrudniasz?
Callum patrzył na mnie z otwartymi ustami, kompletnie zaskoczony, a ja zdałam sobie sprawę, że nie chcę słuchać jego tłumaczeń. Wyrwałam rękę i skrzyżowałam ramiona na piersi, ukrywając przed nim amulet.
- Nie chcę więcej o tym mówić. To ty przyjdź jutro porozmawiać, kiedy będziesz gotowy. - Odwróciłam się od lusterka, żeby na niego nie patrzeć; serce waliło mi jak oszalałe, a krew pulsowała w skroniach. Kiedy po kilku sekundach znowu spojrzałam w lusterko, Calluma już nie było. tą noc krążyłam po pokoju, martwiąc się, jak to, co powiedziałam, wpłynie na Calluma. Potraktowałam go zbyt surowo. Wiedziałam, że nie powinnam była reagować tak ostro, ale czasami Callum naprawdę wszystko komplikował.
Zaczynało świtać, kiedy w końcu położyłam się do łóżka i zapadłam w niespokojny sen. Gdy się obudziłam, odruchowo sięgnęłam po lusterko, czekając na pojawienie się znajomego mrowienia w nadgarstku. Nie zamierzałam wzywać Calluma pierwsza, ale i nie czekałam zbyt długo.
- Cześć - powiedziałam.
Westchnął ciężko i popatrzył na mnie; pod oczami miał ciemne kręgi.
- Przepraszam. Zachowuję się jak idiota. To wszystko było dla mnie po prostu szokiem.
Wyciągnęłam rękę i delikatnie dotknęłam jego ust.
- To są jedyne usta, które pragnę całować, i jak najszybciej chciałabym je całować jak należy. Spotkamy się później na kopule? Możemy tam porozmawiać, a potem przystąpić do realizacji planu.
Posłał mi przelotny uśmiech, ale jego oczy pozostały poważne.
- Zobaczę, co da się zrobić - obiecał.
- Jeśli uda ci się zorganizować zamknięcie Złotej Galerii, rozwieję twoje wątpliwości co do tego, kogo naprawdę kocham, obiecuję - szepnęłam i pogładziłam go po twarzy.
Callum podszedł bliżej i zobaczyłam w lusterku, że otoczył mnie ramionami. Jak zwykle poczułam tylko leciutkie muśnięcie.
- Nie kłóćmy się więcej - powiedziałam, pochylając się ku niemu. - Życie i bez tego jest wystarczająco trudne.
- Masz rację. - Poczułam, jak jego wargi dotknęły moich włosów. - Przepraszam.
Naprawdę mi przykro.
- Ja też cię przepraszam.
Przytuliłam się do niego, a serce wypełniła mi nadzieja.
Kopuła katedry Świętego Pawła była jedynym miejscem, w którym Callum wydawał
się materialny, chociaż tylko mnie. Do tej pory zawsze udawało mu się zadbać, aby galeria była zamknięta, kiedy tam przychodziłam. Wpływał na sny człowieka, który był za nią odpowiedzialny. Wątpiłam, czy zdoła tego dokonać również tym razem, o poranku.
Gdy szykowałam się do wyjścia, zauważyłam na biurku złożoną kartkę i przypomniałam sobie wczorajszy anonimowy list. Kto mógł mi wysłać taką dziwną wiadomość? Był tylko jeden sposób, żeby się tego dowiedzieć. Sięgnęłam po telefon i wystukałam numer zapisany przez tajemniczego nadawcę. Już po pierwszym sygnale rozległo się kliknięcie i włączyła się poczta głosowa.
„Dodzwoniłeś się do wielebnej Waters - usłyszałam. - Przykro mi, że nie mogę w tej chwili odebrać, ale po sygnale zostaw wiadomość, a ja oddzwonię”.
Rozłączyłam się natychmiast i rzuciłam telefon na łóżko, jakby mógł mnie skazić.
Znowu ona! Czego może chcieć, na miłość boską?
Wielebna Waters pracowała w katedrze Świętego Pawła i rozmawiała ze mną po tym, jak poszłam na kopułę, kiedy Catherine zabrała mi amulet. Byłam w bardzo złym stanie, a ona starała się pomóc, nie chciałam jednak opowiadać o Callumie zupełnie obcej osobie -
uznano by mnie za wariatkę. Widziałam ją w katedrze jeszcze kilka razy, ale zawsze jakoś udawało mi się uniknąć rozmowy.
Skąd wiedziała, gdzie mieszkam? I czego może ode mnie chcieć? Kiedy jechałam do centrum Londynu, cały czas zastanawiałam się nad tym, aż w końcu znalazłam jedyną możliwą odpowiedź: wielebna Waters widziała, jak ignorowałam znaki informujące o zamknięciu Złotej Galerii, i teraz będę miała kłopoty z powodu złamania zakazu. Nie mogłam dopuścić, żeby mnie powstrzymała; nie teraz, kiedy byłam tak blisko sprowadzenia Calluma. Jeśli wielebna Waters zamierza zabrać mi roczną przepustkę, muszę jej to w jakiś sposób uniemożliwić.
Wyskoczyłam z autobusu przy katedrze i się rozejrzałam. Wielebnej nigdzie nie było widać, ale nie wolałam ryzykować wchodzenia do budynku bez sprawdzenia wszystkiego porządnie. Usiadłam na schodach przed głównym portalem i wyjęłam z kieszeni lusterko, żeby wezwać Calluma i zapytać go, jak wygląda sytuacja z galerią.
Wokół katedry jak zwykle krążyli Żałobnicy, zbierając tu i ówdzie świeże szczęśliwe wspomnienia. Zauważyłam, że dwaj zbliżają się z przeciwnych stron do jakiegoś mężczyzny z jaskrawożółtą aurą. Doszło między nimi do krótkiej sprzeczki, po czym jedna z ciemnych, zakapturzonych postaci odepchnęła drugą i przesunęła swoim amuletem przez żółte światełko. Blask migotał krótką chwilę, a na twarzy mężczyzny pojawił się wyraz zdumienia.
Cokolwiek wspominał z taką przyjemnością, przepadło na zawsze.
Westchnęłam i odwróciłam wzrok. Nie mogłam winić Żałobników za to, co robili, bo tylko w taki sposób mogli uczynić swoją egzystencję choć trochę znośniejszą.
- Jakie potężne westchnienie. Wszystko w porządku? - O nadejściu Calluma jak zwykle uprzedziło mnie mrowienie w nadgarstku.
- Nic mi nie jest - zapewniłam. - Po prostu patrzyłam, jak dwaj twoi koledzy kłócą się o jakieś szczególnie smakowite wspomnienie. To okropne, że musicie tak żyć. I takie niesprawiedliwe!
- To musiało być naprawdę szczęśliwe wspomnienie - powiedział i zamilkł.
- Nie wyszło z kopułą? - domyśliłam się.
- Niestety nie. Szef galerii ma wolne, a jego zastępca jest o wiele mniej podatny na moje sugestie. Przykro mi.
- To nie twoja wina - odparłam, starając się ukryć rozczarowanie. Znacznie łatwiej byłoby mi przekonać Calluma, że mówiłam szczerze, gdybym mogła naprawdę go objąć. -1
tak mogę tam wejść. Nie będzie tak dobrze, jak gdybyśmy byli sami, ale ♦ - przynajmniej przez jakiś czas będziemy razem. Uważasz, że warto? - spytałam, posyłając mu mój najbardziej ujmujący uśmiech.
- Moim zdaniem zawsze warto - odparł, odwzajemniając uśmiech. - Gotowa?
- Najpierw musisz mi wyświadczyć przysługę. Pewna pani pastor - wskazałam przez ramię w stronę katedry - chce ze mną porozmawiać, a ja zdecydowanie nie mam na to ochoty.
Mógłbyś sprawdzić, czy teren jest czysty?
- Naprawdę? - spytał zdumiony. - O czym chce porozmawiać?
- Nie mam pojęcia, ale przysłała mi krótką wiadomość - wyjęłam z torby złożoną na pół kartkę - i podała numer telefonu. Zadzwoniłam pod ten numer i połączyłam się z jej pocztą głosową. A napisała tylko to. - Rozłożyłam arkusik, żeby Callum, który zaglądał mi przez ramię, mógł przeczytać. - Dziwne, prawda? Jedyne, co mi przychodzi do głowy, to że mogła zobaczyć, jak przechodzę przez barierkę, i teraz chce mnie stąd wyrzucić. Nie rozumiem tylko, po co jest taka tajemnicza.
- Tak czy inaczej, postaramy się jej unikać. Jak wygląda?
- Starsza, siwowłosa, nosi czarną sutannę. Widziałam ją i na dole, i w Galerii Szeptów.
- A może wejdziemy przez kryptę i stamtąd dostaniemy się po schodach na górę.
Mógłbym pójść przodem i sprawdzić galerię, zanim tam wejdziesz.
- To brzmi sensownie. Idź i upewnij się, czy droga wolna, a ja będę szła tuż za tobą.
Jak w każdą niedzielę do katedry przyszło mnóstwo ludzi. Przedzierałam się przez kolorowy, różnojęzyczny tłum, aż wreszcie dotarłam do schodów prowadzących do krypty.
Było tam ciemno i chłodno, a długi, cichy korytarz wydawał się bardzo odległy od zgiełku panującego na górze. Szłam między stolikami kawiarni z opuszczoną głową, starając się, by włosy zasłaniały mi twarz.
- Teren czysty? - spytałam szeptem, zbliżając się do głównej części krypty.
- Ani śladu wielebnej, idź dalej.
Podchodząc do bramki, trzymałam w dłoni przygotowany do kontroli roczny bilet.
Mężczyzna za biurkiem wyglądał na znudzonego i już dawał mi znak, żebym przeszła dalej, kiedy nagle wyprostował się na krześle.
- Przepraszam, panienko, czy mógłbym jeszcze raz zobaczyć twój bilet? - Jego ręka wyciągnęła się w moją stronę.
- Tak, oczywiście. Jakiś problem?
- Ostatnio mieliśmy kilka sfałszowanych biletów - odparł, nie patrząc na mnie, lecz zaglądając do czegoś, co leżało na biurku poza zasięgiem mojego wzroku. - Wszystko w porządku - oznajmił po chwili. - Miłego zwiedzania.
Oddał mi bilet i zajął się następną osobą z kolejki. Chwyciłam bilet i nie oglądając się za siebie, skierowałam się w stronę schodów prowadzących na kopułę. Nie wypatrywałarp Calluma, bo wiedziałam, że będzie się trzymał z dala ode mnie.
Krypta miała niedobry wpływ na Żałobników - pogłębiała strach i cierpienie, które nieustannie im towarzyszyły - dlatego starali się unikać schodzenia tutaj. Byłam więc zaskoczona, gdy po pokonaniu kilku pierwszych schodów poczułam znajome mrowienie w nadgarstku i zobaczyłam przezroczystą postać Calluma idącego tuż obok mnie.
- Ten facet od biletów zatelefonował gdzieś, kiedy tylko się oddaliłaś - powiedział z wyraźną nutą niepokoju w głosie.
- Co takiego?! - niemal krzyknęłam, zatrzymując się w pół kroku. - I co mówił?
- Idź dalej - ponaglił mnie Callum. - Nie usłyszałem wszystkiego, ale jestem pewien, że chodziło o ciebie. Powiedział: „Jeśli chce pani z nią porozmawiać, najlepiej proszę iść tam teraz”.
- Niech to szlag! Musiał zadzwonić do Waters. Nie chcę z nią rozmawiać, w każdym razie nie dziś.
- Możemy nie iść na górę, jeśli się boisz, że ona tam się pojawi.
Odwróciłam się, nie przerywając wspinaczki, żeby spojrzeć na Calluma. Kiedy widziałam go obok siebie, moje serce zawsze śpiewało, bez względu na to, co działo się dookoła.
- Nie ma mowy - odparłam. - Chcę tam wejść. Nie zrezygnuję z szansy przytulenia cię, choćby przy ludziach, tylko dlatego, że jakaś zwariowana kobieta w sutannie chce się ze mną podzielić swoimi przemyśleniami - moje ostatnie słowa zabrzmiały trochę niewyraźnie. -
Nie mogę iść i jednocześnie mówić, bo dostaję wtedy zadyszki. Zobaczmy się w galerii.
Odwrócił się do mnie i uśmiechnął tak cudownie, że na moment zapomniałam o bolących łydkach. Potem zniknął, a ja wspinałam się dalej.
Pokonywałam kolejne stopnie najszybciej, jak mogłam, i zatrzymałam się dopiero na podeście na poziomie Galerii Szeptów.
- Callum? - zawołałam cicho. - Mogę iść dalej?
Wiedziałam, że w wąskim przejściu do galerii trudno zawrócić, a kiedy już znajdę się w samej galerii, nie będę miała gdzie się ukryć.
- Nigdzie jej nie widać - odparł, pojawiając się nagle tuż obok.
Był przy mnie, gdy szłam wokół galerii i mijałam innych Żałobników, którzy siedzieli na swoich miejscach, niewidoczni dla zwiedzających.
Kilku spojrzało na mnie z zaciekawieniem, ale większość odsuwała się i chowała twarze pod kapturami. Po przejściu przez małe drzwi prowadzące do następnych schodów zatrzymałam się na chwilę i uświadomiłam sobie, że przez dłuższy czas wstrzymywałam oddech.
- Czy Olivia tu jest? - spytałam Calluma. - Nie widziałam jej.
- Ja też jej nie widziałem - powiedział. - Nie mam pojęcia, gdzie może być. Możliwe, że w Kamiennej Galerii - zawiesił głos. - Wszystko w porządku? Możesz iść dalej?
Wyprostowałam się i wzięłam głęboki oddech. Następne schody, spiralne, były chyba najgorsze. Pięły się ciasnymi kręgami na całej długości, bez jakichkolwiek elementów, które pozwoliłyby ocenić odległość do szczytu.
- Zwarta i gotowa - zapewniłam, ruszając w dalszą drogę.
Kiedy dotarłam na następny poziom, Callum znowu pojawił się obok mnie.
- Sprawdziłem aż do samej góry - oznajmił. - Nie widziałem tej pastor ani tutaj, ani wyżej na schodach, więc mamy trochę czasu. Skoro jest stara, nie pojawi się na górze zbyt szybko.
- To dobrze - wysapałam. - Możemy chwilę odpocząć.
- Tak, już po strachu. Ale nie będziemy tracić ani chwili, prawda? - uśmiechnął się do mnie, a ja poczułam, że jego dłoń, spleciona z moją, staje się coraz bardziej materialna.
Ścisnęłam ją.
- Ani sekundy. Chodźmy.
Tym razem nie musiałam przeskakiwać przez barierkę, ponieważ Złota Galeria nie została zamknięta. Było wprawdzie sporo ludzi, ale lepiej zobaczyć się z Callumem w miejscu publicznym, niż nie zobaczyć go w ogóle. Im mniejszy dystans dzielił mnie od szczytu, z tym większą ekscytacją myślałam o wcieleniu w życie mojego planu. Callum towarzyszył mi, gdy szłam między koronkami drewnianych belek i żelaznych schodów, a za każdym razem, gdy na niego zerkałam, wydawał się coraz bardziej materialny.
- Poczekaj, muszę chwilę odpocząć - wydyszałam, kiedy dotarliśmy do niewielkiego podestu i Callum ruszył do następnych schodów. - Zwykle tutaj robię sobie przerwę.
Dlaczego dzisiaj idziesz ze mną?
Do tej pory zawsze spotykaliśmy się dopiero na szczycie, więc miałam kilka minut na dojście do siebie po długiej wspinaczce. Callum nigdy nie oglądał mnie w najmniej atrakcyjnej wersji, całej czerwonej i zdyszanej.
- Teraz inni wiedzą, że tu jesteś - odparł. - Nie zamierzam zostawić cię samej. Nie po tym, co się wydarzyło z Lucasem.
- Myślisz, że ktoś jeszcze mógłby spróbować mnie skrzywdzić?
- Jestem niemal pewien, że nikt by się nie odważył, kiedy Matthew kontroluje sytuację.
- A kontroluje? Nie widziałam go.
- Musiał podjąć odpowiednie decyzje, aby mieć pewność, że wszyscy będą zachowywać się wobec ciebie odpowiednio. Teraz, kiedy nie ma Lucasa, jest znacznie łatwiej. On był zawsze najgorszy.
- Czy to dlatego wszyscy podchodzili do mnie z rezerwą tam na dole w Galerii Szeptów?
- Prawdopodobnie. Dostali wyraźne instrukcje, żeby zostawić cię w spokoju.
W jego glosie brzmiało napięcie i zrozumiałam, że przypomniał sobie walkę, którą stoczył nie tak dawno na tych samych schodach, kiedy Lucasowi niemal się udało odebrać mi amulet. Wzdrygnęłam się.
- Nie ma powodu do niepokoju - powiedziałam. - Nie zamierzam nigdy więcej zdejmować amuletu. Teraz, kiedy wiem, co są w stanie zrobić, żaden z nich nie może mnie skrzywdzić.
Callum tylko coś mruknął, wyraźnie bez przekonania.
- Posłuchaj, naprawdę nic mi nie grozi - mówiłam dalej, wciąż starając się złapać oddech. - Nie dam rady teraz rozmawiać. Zawołam cię, gdy dotrę na szczyt.
Posłałam przelotny uśmiech mijanemu turyście, który najwyraźniej zastanawiał się, do kogo mówię. Demonstracyjnie sięgnęłam po komórkę i udałam, że rozłączam rozmowę, ale nie wyjęłam z uszu słuchawek. Callum zniknął, a ja skupiłam się na dotarciu do następnego podestu.
Pod kopułą było gorąco i duszno; z ulgą weszłam przez otwarte drzwi do Złotej Galerii. Callum natychmiast znalazł się przy mnie i musiałam użyć całej siły woli, żeby nie paść mu w ramiona. Ponieważ nikt poza mną nie mógł go zobaczyć, wyglądałoby to bardzo dziwnie. Udałam, że rozmawiam przez telefon.
- Cześć, Callum. Jestem na szczycie kopuły.
- Właśnie ę - powiedział. - Jeśli przejdziesz na wschodnią stronę, gdzie nie ma tylu ludzi, to będziemy mogli usiąść i chwilę porozmawiać.
- Właśnie na to czekałam - odparłam z uśmiechem.
W galerii panował trochę mniejszy tłok niż przy moich poprzednich wizytach; nie było kolejki ludzi przesuwających się noga za nogą. Niewielkie grupki gromadziły się przy balustradzie, oglądając różne miejsca doskonale widoczne z tego punktu. Nie było tu żadnych siedzeń, ale kamienna ściana miała taki kształt, że tworzyła coś w rodzaju ław, na których dało się odpocząć. Gdy po chwili poczułam, jak palce Calluma splatają się z moimi, delikatnie je ścisnęłam.
Usiadłam na kamiennej ławie obok niego i wsparłam się na nim, a on otoczył mnie ramionami. Przez cienką białą koszulę, którą zawsze nosił, czułam bicie jego serca.
Ostentacyjnie poprawiłam słuchawkę, chociaż wyglądało na to, że nikt nie zwraca na mnie uwagi.
- Och, Callum, tak bardzo za tobą tęskniłam!
- Wiem i bardzo przepraszam cię za wszystko - powiedział głosem nabrzmiałym od emocji. Poczułam, jak całuje moje włosy; tym razem poczułam to naprawdę, a nie jako leciutkie muśnięcie. Bardzo dużo mnie kosztowało, żeby nie odwrócić się i nie pocałować go.
- Ja też za tobą tęskniłem i pewnie dlatego stałem się zazdrosny.
- Naprawdę nie masz za co przepraszać - szepnęłam. - Jesteśmy teraz tutaj i tylko to się liczy. - Jego ręka intrygująco przesuwała się po moich plecach. - Szkoda, że twój konserwator ma wolne. Nie wiem, jak długo to wytrzymam.
- Teraz - mruknął, całując mnie w szyję - jesteś całkowicie w mojej mocy. Tak właśnie myślę.
Gładził mnie po ramieniu, a ja starałam się siedzieć spokojnie.
- Jesteś niemożliwy! - roześmiałam się, czując ogromną ulgę, że samo przebywanie w tym miejscu rozwiało jego ponury nastrój.
Siedzieliśmy jeszcze chwilę, po czym wstałam i podeszłam do balustrady, a Callum stanął tuż za mną. To nie było to samo, co naprawdę go przytulać, ale mógł objąć mnie mocno, a ja mogłam trzymać go za ręce i całować jego dłonie, kiedy nikogo nie było w pobliżu. W dole Tamiza połyskiwała w promieniach słońca. Patrzyłam niewidzącym wzrokiem na panoramę Londynu i rozmyślałam o swoim planie. Wiedziałam, że mogę uratować Calluma, i to w każdej chwili. W ciągu kilku minut mógłby się zamienić w chmurę iskier, a po paru godzinach bylibyśmy razem. Na co więc czekamy?
- Nic nie mówisz - zauważył Callum. - Co cię dręczy?
- Jeszcze dzisiaj mógłbyś być tutaj, przy mnie - odparłam. - Wystarczy, że powiesz słowo.
Westchnął ciężko.
- Od wczoraj nie myślałem prawie o niczym innym - wyznał, a jego smukłe palce przesunęły się wokół srebrnej plecionki na moim nadgarstku. -1 podjąłem decyzję.
Najwyraźniej jesteś głęboko przekonana, że to zadziała, a jeśli masz rację, to naprawdę będę z tobą. Jeżeli się mylisz, umrę. Ale nie mogę tak dłużej żyć. Za bardzo cię kocham, żeby nadal być tak daleko od ciebie. Zdaję sobie sprawę z ryzyka, chcę jednak spróbować.
Uniosłam głowę, żeby na niego popatrzeć, nie przejmując się zdziwionymi spojrzeniami przechodzących turystów.
- Jesteś pewien? - zapytałam cicho. - Jeśli to zrobimy, nie będzie odwrotu… -
urwałam, bo zdałam sobie sprawę, że ktoś mnie słucha. Poprawiłam w dłoni komórkę, tak żeby było ją wyraźnie widać, i posłałam gniewne spojrzenie jakiejś parze w średnim wieku, która przysunęła się trochę zbyt blisko nas.
- Jestem pewien - odpowiedział Callum. - Sprowadzisz najpierw mnie, a potem będziesz mogła zrobić to samo z 01ivią i innymi, prawda?
- Dlaczego nie? To nie wywiera na mnie żadnego negatywnego wpływu.
- W takim razie najwyższy czas zaryzykować - rzekł stanowczo. - W takim stanie marny ze mnie pożytek, nie sądzisz?
- Na to pytanie naprawdę trudno mi odpowiedzieć akurat tutaj, gdzie mogę cię normalnie widzieć. - Uniosłam jego rękę i przyłożyłam do swojego policzka, czując jej ciepło i siłę. - W domu, kiedy jesteś niematerialny… hm… to raczej oczywiste. Ale tu jesteś tak samo realny jak ja.
Przytulił mnie mocniej.
- Więc zróbmy to - szepnął, przesuwając dłonią po moim ramieniu. - I sądzę, że powinniśmy zrobić to teraz.
Jeszcze wczoraj myślałam, że będę się martwić, czy się nie pomyliłam, ale teraz, gdy długo wyczekiwana chwila wreszcie nadeszła, byłam dziwnie spokojna. Miałam całkowitą pewność, że nie zabiję Calluma i że resztę życia spędzimy razem. Popatrzyłam na niego.
Callum przyglądał mi się uważnie, a na jego czole rysowała się lekka zmarszczka. W mojej głowie kłębiły się myśli o tym, jak będzie wyglądało nasze wspólne życie. Wyobraziłam sobie, jak będziemy siedzieć w milczeniu i czytać, ja z głową opartą na jego piersi; myślałam o wspólnych posiłkach i o tym, jak będziemy spacerować po plaży, trzymając się za ręce. Już nie mogłam się doczekać, kiedy moje marzenia się spełnią.
- To ważna decyzja - powiedziałam cicho i przez moment wydawało mi się, że w spojrzeniu Calluma pojawił się jakiś cień. - Bardzo ważna decyzja, więc cieszę się, gdybym ja musiała ją podjąć, postąpiłabym tak samo.
. Zmarszczka na jego czole zniknęła, a na twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Świetnie, więc gdzie to zrobimy? - zapytał. - Tutaj czy gdzieś indziej?
Czułam motylki w żołądku, ale nie dopuszczałam do siebie myśli, że coś mogłoby pójść źle. Lucas zniknął i miałam wszelkie powody sądzić, że jest gdzieś teraz cały i zdrowy, podobnie jak Catherine. Nadszedł czas, abym zrobiła z Callumem to samo, co zrobiłam z Lucasem.
W galerii było akurat dość spokojnie. Chwila równie dobra, jak każda inna, uznałam.
- Teraz i tutaj - powiedziałam, odwzajemniając uśmiech.
Zawiesiłam na moment głos, bo nagle poczułam suchość w ustach.
- Plan jest taki - podjęłam po chwili. - Połączysz swój amulet z moim, a ja popchnę cię myślami. Kiedy tylko znikniesz, pobiegnę na brzeg rzeki. Akurat jest odpływ, więc łatwo będzie cię wyłowić, a wtedy zabiorę cię do domu. Postanowione!
Zauważyłam cień lęku na jego twarzy.
- Kocham cię, Alex. Cokolwiek się zdarzy, taką chcę cię zapamiętać. - Pochylił się i delikatnie pocałował mnie w usta. Wiedziałam, że liczy się z tym, że to może być ostatni pocałunek.
- Ja też cię kocham - odparłam, patrząc mu głęboko w oczy. Starałam się, żeby mój głos brzmiał tak pewnie. - Zobaczymy się po drugiej stronie!
Wyciągnął rękę, a ja przysunęłam do niej swoją.
- Gotowy?
- Gotowy.
Callum przycisnął swój amulet do mojego, a ja starałam się trzymać rękę nieruchomo, gdy czułam narastającą we mnie moc. To było jak fala i wędrowało od srebrnej bransoletki wzdłuż mojego przedramienia. Wreszcie kamień zaczął świecić. Skupiłam całą uwagę na amulecie, nie zwracając uwagi na to, co działo się dookoła.
- Wszystko w porządku? - zapytałam szeptem. - Czujesz coś?
- To niesamowite - odszepnął Callum. - Zupełnie jakby się rozgrzewał.
Czując, jak dziwna nadprzyrodzona moc rośnie we mnie, wzięłam głęboki oddech, gotowa, by ją wyzwolić.
I wtedy pchnęłam. mnie na drugą stronę balkonu. Z hukiem uderzyłam o kamienną posadzkę. Calluma wybuch cisnął w przeciwnym kierunku, więc szybko się podniosłam, aby sprawdzić, czy światło go pochłonęło. Niestety, nic takiego nie nastąpiło. Siedział na podłodze i wyglądał całkiem normalnie; nie było na nim widać żadnych iskier ani migotliwych światełek przesuwających się po ciele. Przyglądał się z zaciekawieniem amuletowi; zerknęłam na swój i zobaczyłam, że jego blask zaczyna blednąc.
- Callum? Nic ci nie jest? Co się dzieje?
- Nic, na ile mogę to ocenić. - Wstał, wyprostował rękę i zaczął oglądać amulet pod różnymi kątami. eksplozja iskier i siła wyzwolonej energii odrzuciła - Wszystko w porządku?
- zapytałam. - Nie uszkodziliśmy go?
- Nie, wygląda na to, że jest cały - odparł Callum. - To było dziwaczne.
Zdałam sobie sprawę, że obserwuje mnie spory tłumek turystów, więc pochyliłam się pospiesznie, udając, że coś podnoszę z podłogi.
- No, wreszcie znalazłam! - zawołałam do telefonu, równocześnie wzruszając ramionami i uśmiechając się do jednego z turystów. Gdy on i pozostali przestali zwracać na mnie uwagę, ponownie zwróciłam się do Calluma: - Przepraszam, na czym skończyliśmy?
Oparłam się o pozłacaną balustradę i spojrzałam na horyzont. Po chwili poczułam obejmujące mnie mocno ramiona.
- Co się właściwie stało? - spytał, wyraźnie starając się ukryć rozczarowanie w głosie.
- Nie mam pojęcia - odparłam. - To dziwne. Na początku czułam się dokładnie tak samo jak wtedy, kiedy powstrzymałam Lucasa. Ale potem… hm, zupełnie jakby ktoś postawił
barierę, która odbiła moc z powrotem do mnie. - Ostrożnie dotknęłam swoich pleców. -
Nieźle mnie rąbnęło.
- Opowiedz mi jeszcze raz, co zrobiłaś Lucasowi. Co dokładnie zrobiłaś?
Wróciłam pamięcią do tamtego strasznego dnia sprzed kilku tygodni, kiedy najpierw ścigałam Catherine, potem Roba, a na koniec walczyłam z Lucasem.
- Rob klęczał na chodniku, a Lucas stał przed nim. Ja właśnie założyłam amulet, który Rob zerwał sobie z nadgarstka. Lucas wyciągnął rękę i Rob nagle zesztywniał - zadrżałam mimo ciepłego letniego dnia.
- Mów dalej - ponaglił mnie łagodnie Callum.
- Stanęłam między nimi… w każdym razie starałam się, widząc ich odbicie w budynku pokrytym lustrzanymi taflami. Przyłożyłam mój amulet do amuletu Lucasa i pchnęłam, tak samo jak teraz.
- Więc wasze amulety były w tym samym miejscu?
- Tak. Och, myślisz, że mogło o to chodzić?
- Możliwe. Tutaj jestem dla ciebie materialny, więc możemy ustawić nasze amulety tylko obok siebie. Kiedy zaatakowałaś Lucasa, wasze amulety nakładały się tak samo jak nasze, kiedy rozmawiamy. Założę się, że powinny być w tej samej przestrzeni.
- Tak! To musi być to! Więc nasz plan zadziałałby wszędzie, tylko nie tutaj.
- Na to wygląda. Wyjątkowy pech, prawda? - Przytulił mnie mocniej, a potem pochylił się i pocałował w policzek. - Możemy spróbować jeszcze raz na dole?
Zgięłam i rozprostowałam palce.
- Czuję się dobrze, więc pewnie tak - odparłam i spojrzałam na widoczną w dole Tamizę. - Myślę, że powinniśmy pójść nad brzeg rzeki, żebym mogła wezwać pomoc w tej samej chwili, kiedy pojawisz się w wodzie. To trochę głupie z mojej strony, że wcześniej o tym nie pomyślałam.
- No to jak, idziemy na dół?
- Chodźmy. - Pospiesznie rozejrzałam się po galerii. Akurat byliśmy sami. - Pocałuj mnie, Callum, szybko.
Nie dał się dwa razy prosić. Obrócił się błyskawicznie, tak że znalazłam się przy jego piersi. Jego usta odnalazły moje i na chwilę zatopiłam się w jego dotyku, smaku i zapachu.
Jego wargi stawały się coraz bardziej natarczywe, a ja nie potrafiłam nie odwzajemniać pocałunku. Nagle Callum odsunął się, dysząc ciężko.
- Muszę być z tobą - powiedział ochryple. - Chodźmy już i zróbmy to wreszcie. -
Wypuścił mnie z objęć, wziął za rękę i pociągnął w stronę wyjścia.
Kiedy tylko przecisnęliśmy się przez wąskie drzwi, jego palce stały się mniej materialne, a gdy schodziliśmy na dół, już nie miałam czego trzymać. Ale nasz plan miał w sobie coś nowego, ekscytującego, więc szłam po zdradzieckich schodach najszybciej, jak potrafiłam, wciąż czując na wargach wspomnienie jego pocałunku.
Byliśmy już prawie na samym dole, kiedy zauważyłam jakieś poruszenie wśród niewielkiego tłumu przezroczystych postaci. Zawirowały fałdy peleryn i Callum nagle się zatrzymał. Po chwili przestałam czuć mrowienie w nadgarstku.
- Co się dzieje? Kto tam jest? - zawołałam, widząc, że Callum jest pochłonięty rozmową z kimś.
- To Matthew - odpowiedział. - Daj mi minutę, dobrze?
Matthew coś mu tłumaczył, a wyraz twarzy Calluma sugerował, że nie były to dobre wieści. Westchnęłam. Już zdążyłam przywyknąć, że w katedrze wszystko idzie nie tak, jak bym chciała.
Zostawiłam ich i wyszłam na zalaną słonecznym światłem Złotą Galerię.
Rozejrzawszy się pospiesznie, czy w pobliżu nie ma wielebnej Waters, stanęłam na uboczu, w miejscu, gdzie mogłam podziwiać widoki i swobodnie rozmawiać z Callumem, kiedy wreszcie przyjdzie.
Po kilku minutach znowu był przy mnie. Spojrzałam na niego i nawet w świetle dnia zobaczyłam, że twarz ma szarą jak popiół.
- Co się znowu stało? - spytałam z niepokojem.
- Matthew mówi, że musisz coś zobaczyć, zanim ktoś to zabierze - w jego głosie słychać było napięcie. - Chodźmy, musimy się pospieszyć.
- Dobrze, pójdę, ale może opowiesz mi po drodze, o co chodzi?
- Sama zobacz, bo to już tutaj - odparł, wskazując niewielki boks z włókna szklanego przy wejściu na schody. Zwykle siedział w nim przewodnik lub strażnik, ale chwilowo był
pusty. Zajrzałam do środka, lecz zobaczyłam tylko plastikowe krzesło, niewyróżniające się niczym szczególnym.
- O co chodzi? - spytałam zdumiona.
Nagle przy moim drugim boku pojawił się Matthew, szybko podszedł do krzesła i pokazał palcem niewielki stosik gazet i magazynów, które leżały tuż obok. Na wierzchu dostrzegłam rozłożony „Evening Standard” z pozaginanymi stronami.
- Szybko, podnieś go! - ponaglił mnie Callum.
Rozejrzałam się, wypatrując strażnika. Nie było go w pobliżu, zbliżało się jednak kilku turystów, więc chwyciłam gazetę i zaczęłam zbiegać po wąskich spiralnych schodach.
Callumowi dotrzymywanie mi kroku nie sprawiało najmniejszego problemu. Kiedy dotarłam do Galerii Szeptów, strasznie kręciło mi się w głowie.
- Muszę usiąść, bo inaczej się przewrócę - wydyszałam, opadając na najbliższą kamienną lawę.
W pobliżu nie było żadnego z Żałobników. Przez moment wachlowałam się gazetą.
Gdy nieco ochłonęłam, podniosłam wzrok na Calluma.
- Ten sprint to nie był dobry pomysł - oznajmiłam. - No dobrze, czego mam szukać?
Rozłożyłam gazetę na kolanach i powiodłam wzrokiem po nagłówkach. Nie dostrzegłam niczego szczególnego. Ot, zwykłe plotki o celebrytach i informacje o wypadkach.
- Hitaj! - zawołał Callum, wskazując dół strony.
Już gdy przeczytałam tytuł krótkiej notki, krew zastygła mi w żyłach. Cały tekst brzmiał tak:
„Tajemniczy Człowiek z Rzeki torturowany
Policja poinformowała, że zostało wszczęte śledztwo w sprawie mężczyzny wyłowionego w zeszłym tygodniu z Tamizy, ponieważ autopsja wykazała, że był on przed śmiercią torturowany. Według inspektor Megan Sharman ofiara to 76-letni Lucas Pointer.
»Obrażenia na ciele denata wyraźnie wskazują - powiedziała inspektor Sharman - że pan Pointer był systematycznie torturowany, a następnie ledwie żywy wrzucony do Tamizy.
Wprawdzie został wyłowiony po kilku minutach, ale nie udało się go uratować«. Śledztwo zapowiada się na wyjątkowo trudne, gdyż policja nie dysponuje żadnymi informacjami o losach pana Pointera, którego zaginięcie zostało zgłoszone przez jego żonę Emily przed pięćdziesioma trzema laty Pani Pointer zmarła w ubiegłym roku, przekonana, że jej mąż od dawna nie żyje. Okrutny i bezwzględny człowiek, który dopuścił się potwornej zbrodni na bezbronnym starcu, nie powinien uniknąć kary. Policja prosi o kontakt wszystkie osoby mające jakiekolwiek informacje o samej zbrodni albo o miejscu pobytu pana Pointera w latach po zaginięciu”.
Próbowałam jeszcze raz przeczytać notkę, ale nie mogłam; ręce za bardzo mi się trzęsły.
- Zabiłam go - wyszeptałam. - To ja go zabiłam.
Gazeta spadła na podłogę, gdy uniosłam ręce i ukryłam twarz w dłoniach. Potężna fala strachu niemal mnie pochłonęła. Zaczynałam wpadać w panikę. Serce waliło mi jak oszalałe, czułam zawroty w głowie i nie mogłam oddychać.
- Muszę stąd wyjść, natychmiast! - starałam się mówić spokojnie, lecz mi się nie udało. Kilka głów odwróciło się w moją stronę, kiedy wstawałam. Chwiejnie ruszyłam w kierunku schodów i dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że ktoś coś do mnie mówi.
- Uspokój się, Alex. Musisz wziąć się w garść.
Zatrzymałam się, zaskoczona nieznajomym głosem.
- Ma… Matthew?
- Tak. Wróć i podnieś gazetę. Jest sprzed ładnych kilku dni, więc nie będzie ci łatwo znaleźć drugi egzemplarz, a potrzebujesz informacji. No, dalej, weź ją, zanim ktoś inny to zrohi!
Zatrzymałam się i chwyciłam żeliwnej balustrady, próbując zrozumieć, o co mu chodzi.
- Co mam zrobić? - wymamrotałam i potrząsnęłam głową. - Nie rozumiem, czego ode mnie chcesz.
Chciałam tylko wydostać się stąd; wyjść i uciec jak najdalej.
- Podnieś gazetę! - powtórzył Matthew. - Musisz dowiedzieć się więcej, na przykład kiedy to wszystko się zdarzyło. Zrób, co ci mówię!
- No dobrze, dobrze, już idę - mruknęłam.
Łatwiej było po prostu podnieść gazetę niż stać przy balustradzie i analizować jego słowa. Wróciłam do ławki, mijając turystów, którzy sprawdzali, jak działa słynna akustyka Galerii Szeptów. Kilku usiadło na ławie, na której przed chwilą ja siedziałam, i jakiś mężczyzna w średnim wieku właśnie sięgał po gazetę.
- Przepraszam, ale jest moja. Zapomniałam ją zabrać - powiedziałam, wyrywając mu gazetę z ręki.
Zanim zdążył zareagować, już mnie nie było; szłam szybkim krokiem do głównych schodów. Żałobnicy usuwali mi się z drogi, jakby odgadli, że w przeciwnym razie przejdę przez nich. Nie miałam czasu się tym przejmować. Większy problem stanowili turyści, którzy przesuwali się wolno wąskim korytarzem. Wreszcie dotarłam do podestu, na którym mogłam ich wyprzedzić, i ruszyłam po schodach w dół najszybciej, jak byłam w stanie. Aby nie ulec ogarniającej mnie panice, skupiałam się wyłącznie na każdym kolejnym zadaniu. Zejdź po schodach. Omiń turystów. Nie biegnij. Idź do drzwi. Idź do drzwi. Idź do drzwi!
Ręce miałam lepkie od potu, kiedy przechodziłam przez bramkę przy wyjściu. Przez obrotowe drzwi wypadłam z chłodnego, mrocznego wnętrza katedry na zalane słońcem schody; zamrugałam oślepiona blaskiem. Nie byłam tu bezpieczna. Musiałam odejść dalej, gdzieś się ukryć i wszystko w miarę spokojnie przemyśleć. Ruszyłam szybkim krokiem, ale starałam się nie biec - za bardzo zwracałabym na siebie uwagę.
Zatrzymałam się dopiero nad rzeką. Był odpływ, więc widziałam połacie mułu i kamieni na przeciwległym południowym brzegu. Pod Blackfriars Bridge woda spokojnie uderzała o nabrzeże. Było bardzo cicho i prawie pusto, tylko od czasu do czasu trafiał się jakiś przechodzień. Znalazłam ławkę i usiadłam, podciągając kolana pod brodę, żeby wydawać się jak najmniejsza. Nie dość, że zabiłam Lucasa, to jeszcze niewiele brakowało, a uśmierciłabym również Calluma. Niby zdawałam sobie sprawę, że obaj już nie żyli, lecz serce mówiło mi coś zupełnie innego. Czułam się, jakbym miała w ustach papier ścierny, i cała drżałam. Moje myśli krążyły wokół tych strasznych chwil, kiedy walczyłam o Roba.
Chciałam powstrzymać Lucasa, ale czy chciałam go torturować? Czy gdybym miała wybór, gdybym wiedziała, że zadaję mu ból - postąpiłabym tak samo?
Przycisnęłam dłonie do skroni, próbując zatrzymać obrazy, które kłębiły mi się w głowie, i wtedy uzmysłowiłam sobie jeszcze jeden straszny fakt: nie tylko torturowałam i zamordowałam Lucasa, ale w dodatku uczyniłam go starym. Starym! Czy zrobiłabym to samo Callumowi?
Wciąż zmagałam się z tym pytaniem, gdy poczułam znajome mrowienie w nadgarstku, a potem w mojej głowie rozległ się przerażony głos Calluma.
- Uspokój się, Alex. Proszę, uspokój się…
Jego głos to cichł, to narastał, co nie zdarzało się nigdy wcześniej. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, dlaczego tak się dzieje: kołysałam się gwałtownie w przód i w tył.
Próbowałam się zatrzymać, ale bez skutku. W końcu przysiadłam na dłoniach, nadal jednak nie mogłam zapanować nad głową i ramionami.
Próbowałam coś powiedzieć, lecz z mojego gardła nie wydobył się żaden dźwięk.
Kilka razy przełknęłam ślinę i spróbowałam jeszcze raz.
- Nie możemy tego zrobić - zdołałam wychrypieć. - Przeze mnie Lucas najpierw się postarzał, a potem umarł. Zabiłam go. Co by było, gdyby nasza próba w katedrze się powiodła? Wyłowilibyśmy z rzeki twoje poranione ciało. - Zadrżałam jeszcze mocniej na samą myśl o tym i powtórzyłam stanowczo: - Nie możemy tego zrobić!
- Tak, wiem - powiedział Callum miękko, gładząc moje włosy. - Nie możemy i nie zrobiliśmy. Zatrzymaliśmy się i wciąż jestem tutaj.
Gdy uświadomiłam sobie sens jego słów, zalała mnie fala rozpaczy.
- No właśnie! - wykrzyknęłam. - Wciąż tutaj jesteś, a ja nie mogę… my nie możemy już więcej próbować. Nigdy cię nie uratuję - zaniosłam się szlochem, zrozpaczona, że nasze plany legły w gruzach.
- Wiem - odparł ponuro. - I szczerze mówiąc, żałuję, że to nie zadziałało.
Przynajmniej odszedłbym na zawsze ze świadomością, że będzie dobrze, i byłoby już po wszystkim.
- Żałujesz? - zapytałam przerażona tym wyznaniem. - Przecież tak naprawdę nie chcesz umrzeć.
Odpowiedziała mi cisza.
- Nie musimy nic robić, jeszcze nie teraz - odezwał się w końcu. - Ale pamiętaj, że żaden z nas nie został Żałobnikiem z własnej woli. Każdy skorzystałby z szansy zapomnienia, nawet gdyby ceną za to była bolesna śmierć. - Zawiesił głos i po chwili dodał ciszej: -
Pamiętaj, że już raz umarliśmy. A jeśli nie mogę mieć ciebie…
Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. Callum, który przed niespełna godziną snuł radosne plany na dalsze wspólne życie, teraz prosił mnie, żebym go zabiła.
- To nie może dziać się naprawdę, po prostu nie może! - wychrypiałam przez łzy.
Objęłam się ramionami i znowu zaczęłam rytmicznie kołysać, jakbym chciała w ten sposób uciec od przytłaczających mnie czarnych myśli.
Moje usilne próby przerwał głos Calluma.
- Alex! - szepnął. - To ta pastor. Patrz, biegnie tutaj! Odwróciłam się i zobaczyłam wielebną Waters, która zbliżała się do nas. Widząc, że podrywam się z ławki, próbowała przyspieszyć, lecz najwyraźniej była zbyt wyczerpana.
- Alex, nie odchodź - wydyszała. - Musimy porozmawiać o… Ostatnie, czego teraz potrzebowałam, to wymyślanie kłamstw i wykrętów. Chwyciłam więc wymiętą gazetę i rzuciłam się do ucieczki.
Zatrzymałam się dopiero na stacji Waterloo, a i tam tylko na chwilę, żeby porozmawiać z Callumem. Bieg pomógł mi oczyścić umysł; byłam wyczerpana, ale myślałam jasno.
- Callum? - wyszeptałam, kiedy już stałam na peronie i czekałam, aż zapowiedzą mój pociąg. - Czy mógłbyś się dowiedzieć, czego ode mnie chce ta Waters? Raczej nie zadała sobie tyle trudu tylko po to, żeby mnie objechać za przeskakiwanie barierek u Świętego Pawła.
Zaczął mówić, zanim poczułam mrowienie w nadgarstku, więc umknęła mi połowa tego, co powiedział.
-…w jaki sposób znalazła się pod mostem - usłyszałam. - Nie może być taka szybka, przecież jest stara. Co…
- Czekaj! - przerwałam mu. - I powtórz, bo nie słyszałam początku. Widziałeś, skąd przyszła?
- Nie, nie mam pojęcia. Zupełnie jakby wiedziała, dokąd pójdziesz.
- Nie mogła tego wiedzieć. Ja sama nie wiedziałam, dopóki nie znalazłam się prawie na Ludgate Circus. Nie podoba mi się ta Waters. Jest jakaś dziwna. - Zamilkłam i rozejrzałam się dookoła. - Jesteśmy tu bezpieczni? Nie poszła za nami?
- Nie - odparł Callum - obserwowałem ją. Szła za tobą wzdłuż nabrzeża i już myślałem, że chce złapać taksówkę, ale nagle zawróciła i ruszyła w stronę katedry. Kiedy się upewniłem, że nie zamierza cię szukać, przyszedłem.
- Mój pociąg przyjeżdża za parę minut, więc może rozejrzałbyś się w katedrze i sprawdził, czy wielebna Waters tam wróciła. Spróbuj dowiedzieć się czegoś więcej o niej i o tym, czego może ode mnie chcieć.
- Spróbuję i potem wrócę - obiecał. - Wezwij mnie, gdybym był ci potrzebny wcześniej.
- W porządku. - Poczułam na policzku lekkie jak piórko muśnięcie jego warg i mrowienie zniknęło.
Zgiełk i tłok stacji wtargnęły do mojej świadomości; spuściłam głowę, pozwalając, żeby włosy zasłoniły mi twarz, tak na wszelki wypadek. Nie miałam zamiaru ułatwiać zadania wielebnej ani komukolwiek, komu mogłaby o mnie powiedzieć. Podeszłam do bramki, wsunęłam bilet w szczelinę i jak najspokojniej weszłam na peron.
W pociągu zajęłam siedzenie na końcu wagonu, gdzie nie można mnie było łatwo zobaczyć, i jeszcze raz spojrzałam na wymiętą gazetę. Druk był częściowo rozmazany w miejscach, gdzie dotykałam go spoconymi palcami, ale tekst pozostał czytelny. To było straszne, po prostu straszne: nie tylko zabiłam Lucasa, ale w dodatku jego śmierć była okrutna i bolesna. I w jakiś sposób sprawiłam, że się postarzał. Czy to dlatego, że właśnie w takim wieku byłby, gdyby żył?
Kiedy pomyślałam, jak niewiele brakowało, żebym to samo wyrządziła Callumowi, znów zaczęła ogarniać mnie panika. Gdyby mój plan zadziałał, teraz Callum albo byłby już martwy, albo cierpiałby i starzał się na moich oczach. Jakie to szczęście, że plan nie zadziałał.
Pociąg wreszcie ruszył w długą drogę do Shepperton i za oknami zaczęły się przesuwać znajome londyńskie krajobrazy. Ja jednak nie zwracałam uwagi na widoki, tylko znowu rozłożyłam gazetę na kolanach, szukając daty jej wydania. Ukazała się dwa dni po moim starciu z Lucasem, czyli prawie miesiąc temu. Przez chwilę zastanawiałam się nad zbiegiem okoliczności, który mnie do niej doprowadził. Przed wyjazdem do Hiszpanii szukałam jakichkolwiek informacji, które mogłyby dotyczyć Lucasa, w serwisach internetowych, ale na tę nigdzie nie trafiłam. Czy nieumiejętnie szukałam, czy może akurat o torturowanym starcu wyłowionym z Tamizy napisał tylko „Evening Standard”?
Domyślałam się, że śledztwo nie przyniosło rezultatów, ponieważ nie istniały żadne dowody, które wskazywałyby na mnie, a nie było innych dowodów do znalezienia. Ale chociaż nie można było udowodnić mi tej zbrodni, pozostawało faktem, że to właśnie ja zamęczyłam Lucasa na śmierć.
Zamknęłam oczy i przycisnęłam je pięściami, jakbym chciała w ten sposób odsunąć od siebie obraz jego twarzy. To jednak tylko pogorszyło sprawę. Przypomniałam sobie ze wszystkimi szczegółami, jak patrzyłam na falę iskier, która ogarniała Lucasa, pochłaniając go, aż w końcu widać było tylko zarys sylwetki. Potem połyskująca masa opadła na chodnik, tworząc świetlistą kałużę, która szybko zniknęła w studzience kanalizacyjnej.
Wtedy czułam tylko ulgę, że już go nie ma; dopiero później zaczęłam kojarzyć fakty: że to ja go powstrzymałam i że mogę to samo zrobić z Callumem. Przez ostatnie tygodnie byłam bardzo szczęśliwa, wiedząc, że potrafię to zrobić bez pomocy Catherine. Nie przejmowałam się, że uciekła; wręcz przeciwnie, cieszyłam się, że mam ją z głowy.
Odchodząc, wyśmiewała się ze mnie, i teraz zrozumiałam dlaczego - wiedziała, że jeśli spróbuję ocalić Calluma, doprowadzę tylko do jego śmierci.
Znowu znalazłam się w punkcie wyjścia: z uwięzionym w innym wymiarze chłopakiem, który każdego dnia straszliwie cierpiał, i co gorsza, bez żadnego planu na uratowanie go, za to z monstrualnymi wyrzutami sumienia. To wszystko było takie niesprawiedliwe! Objęłam głowę rękoma, próbując nie myśleć o niczym. Jednak czarne myśli nie chciały odejść; dręczyły mnie nieubłaganie, aż chciało mi się krzyczeć.
Poczułam ulgę, gdy pociąg w końcu zatrzymał się na mojej stacji i mogłam ruszyć w drogę do domu; siedzenie w bezruchu wcale mi nie pomagało. Kiedy tylko oddaliłam się od innych ludzi, zawołałam Calluma, który już po kilku minutach znalazł się u mojego boku.
- Cześć - powiedziałam, siląc się na pogodny ton. - Udało ci się znaleźć wielebną Waters?
- Niestety nie - odparł. - Ale teraz już wiem, jak wygląda, a że często bywa w katedrze, odszukanie jej nie powinno mi zająć dużo czasu.
Bez trudu dotrzymywał mi kroku, kiedy szliśmy wąską ulicą między domami.
Otworzyłam moje kieszonkowe lusterko, żeby go widzieć.
- To wszystko jest bardzo dziwne - powiedziałam. - Zupełnie jakby mnie śledziła.
- Dokładnie. - Callum sprawiał wrażenie zirytowanego. - TWoja teoria z przeskakiwaniem przez barierki nie wydaje się trafna, a jeśli ta pastor zamierza cię nawracać, to zabrała się do tego w nietypowy sposób. Czego, do diabła, może od ciebie chcieć?
- Kiedy spotkałam ją pierwszy raz, myślała, że mam zamiar skoczyć z kopuły. Może obawia się, że nadal chcę popełnić samobójstwo?
- Cóż, to niewykluczone, ale raczej mało prawdopodobne.
- Mam już dość tych domysłów i niepewności. Chcę się wreszcie dowiedzieć, o co chodzi. Z nią i z tym wszystkim. - Machnęłam w jego stronę gazetą. - Muszę się dorwać do Internetu i zacząć szukać odpowiedzi na kilka pytań.
W lusterku zobaczyłam, że Callum zmarszczył brwi, a jego usta zacisnęły się w wąską linię. Wyraźnie się nad czymś zastanawiał.
- Tak, masz rację - powiedział w końcu. - Więc może ty sprawdzisz, co się stało z Lucasem, a ja spróbuję dowiedzieć się czegoś o tajemniczej pani pastor? - Zerknął na mój zegarek. - Wpadnę później, żeby zobaczyć, jak ci idzie, jeśli tylko zdążę wystarczająco nazbierać.
Natychmiast poczułam skruchę.
- Zostaw wielebną Waters do jutra - odparłam. - Najpierw musisz pomyśleć o własnych potrzebach. Dzisiaj miałeś ciężki dzień, więc chyba powinieneś zebrać więcej niż zwykle?
Wzruszył ramionami.
- Zrobię to, co będę musiał. Ale obiecuję, że później wrócę. I postaram się mieć jakieś informacje.
Szłam żwawym krokiem, pragnąc jak najszybciej dotrzeć do domu, gdzie będę mogła znaleźć rozwiązanie przynajmniej części moich problemów. Z jednej z posesji dobiegał
zapach rozpalonego grilla i mijając ją, zerknęłam przez otwartą bramę na podwórze przed domem. Zobaczyłam grupkę nastolatków z puszkami w rękach, którzy śmiali się z jakiegoś dowcipu. Poczułam ukłucie zazdrości i na moment ogarnęła mnie tęsknota za byciem normalną. Świadomość, że pewnie nigdy nie będę mogła pójść z Callumem na imprezę, rozdzierała mi serce. Przed zaledwie kilkoma godzinami byłam pewna, że jestem w stanie mu pomoc, że to tylko kwestia czasu, nim sprowadzę go do świata żywych, a teraz… Teraz wiedziałam, że się łudziłam. Zrozumiałam też, że Catherine mówiła prawdę. Mogłabym to zrobić wyłącznie z jej pomocą, a ona nigdy, przenigdy nie zgodzi się nam pomóc.
Gdyby chociaż Grace była w domu, mogłabym z nią porozmawiać i to na pewno podniosłoby mnie na duchu; niestety, miała wrócić z wakacji dopiero za kilka dni. Na razie Callum i ja musieliśmy radzić sobie sami.
Kiedy dotarłam do domu, zauważyłam, że nie ma samochodu taty. Przyznam, że mnie to ucieszyło. Miałam nadzieję, że rodzice gdzieś wyjechali i będę mogła od razu pójść do swojego pokoju, bez konieczności zajmowania się czymkolwiek innym. Wsunęłam klucz do zamka, otworzyłam drzwi i weszłam holu.
Natychmiast zdałam sobie sprawę, że szczęście mi nie dopisało. Usłyszałam warczącą pralkę i głos mamy, która z jakiegoś powodu robiła wymówki Joshowi. Spojrzałam tęsknie na schody, zastanawiając się, czy powinnam przemknąć ukradkiem na górę, nie mówiąc nikomu, że wróciłam. Właśnie zdecydowałam, że tak zrobię, kiedy drzwi kuchni otworzyły się z impetem i pojawiła się w nich mama z koszem prania pod pachą.
- O, Alex, jesteś wreszcie. Już zaczynałam się zastanawiać, kiedy wrócisz. Weź to, poskładaj, poukładaj w szafach i potem przynieś mi kosz.
Powiedziała to wszystko na jednym oddechu, a na koniec wręczyła mi kosz z piętrzącą się górą upranych ubrań. Najwyraźniej miała dziś jeden z rzadkich u niej dni pod hasłem „jestem skuteczna w wykonywaniu prac domowych”, więc ucieszyłam się, że większa jego część mnie ominęła.
- Cześć, mamo, ja też się cieszę, że cię widzę - wymamrotałam, idąc chwiejnie po schodach i starając się nie gubić skarpetek ułożonych na szczycie stosu.
Na górze uwijałam się jak w ukropie. Posegregowałam i poskładałam ciuchy, a potem zaniosłam odpowiednie kupki do sypialni rodziców i do pokoju brata. Gdy pochowałam wszystko w szafach, wróciłam do swojego pokoju. Nie tracąc czasu na chowanie własnych ubrań, włączyłam laptop i weszłam do Internetu. Zamierzałam poszukać tylko podstawowych informacji w googlach, a potem wrócić na dół. Ale jak zwykle wciągnęło mnie i kompletnie zapomniałam o mamie, praniu i pustym koszu.
Chociaż większość doniesień ukazała się w ciągu ostatnich dwóch tygodni, gdy byłam za granicą, nie mogłam uwierzyć, że nie zauważyłam żadnej z wcześniejszych notatek.
Autor jednego z artykułów napisał, że Lucasa Pointera zidentyfikowano na podstawie karty dentystycznej, bo „zmasakrowanych, spalonych szczątków nikt nie zdołałby rozpoznać”. Do tekstu dołączono zdjęcie. Było zrobione jakieś pięćdziesiąt lat temu, czarnobiałe i bardzo niewyraźne, ale patrzyły z niego dobrze mi znane okrutne oczy. Aż się wzdrygnęłam. Fotografia wskazywała, że Lucas zawsze miał paskudny charakter, a nie dopiero gdy stał się Żałobnikiem. Ale to ty go zabiłaś, przypomniałam sobie. Wiedziałam, że pragnął śmierci, czułam jednak potworne wyrzuty sumienia na myśl o bólu, jaki mu zadałam.
Zabierałam się właśnie do następnego artykułu o śledztwie w sprawie śmierci Lucasa, kiedy z dołu dobiegło wołanie mamy. Czym prędzej zamknęłam komputer i chwyciłam kosz na pranie. Lepiej nie kazać jej czekać, gdy jest w takim nastroju jak dzisiaj.
Zbiegłam na dół i wyjrzałam przez kuchnię na ogród. Josh z ponurą miną kosił
trawnik.
- Możesz wybierać - oznajmiła mama. - Zajmiesz się praniem albo pojedziesz ze mną do supermarketu. Co wolisz?
Decyzja była oczywista. Pranie zajmie mi tylko kilka minut, a zakupy to co najmniej godzina.
- Wolę dokończyć pranie - powiedziałam.
- Dobrze. Jedno trzeba wyjąć i włożyć do suszarki, a na podłodze w łazience leży następna porcja ręczników i parę rzeczy do prania ręcznego.
Jęknęłam w duchu. Chyba lepiej było jechać po zakupy, pomyślałam. I słusznie, bo mama jeszcze nie skończyła.
- Kiedy już uporasz się z praniem - oznajmiła - przejrzyj wszystkie rzeczy, które wyjęłam z twoich kieszeni i położyłam na parapecie. Jestem pewna, że większość z nich powinna trafić do śmieci.
- Dobrze, mamo - odparłam, pospiesznie chwytając kosz, i wyszłam, zanim zdążyła jeszcze coś dodać do listy.
Przez kilka minut krzątałam się energicznie między pralką a suszarką. Wreszcie usłyszałam głośne „cześć” mamy i trzask zamykających się za nią drzwi. Kiedy jej samochód zniknął z podjazdu, wyszłam do ogrodu.
- Cześć, dobrze się bawisz? - Klepnęłam w ramię Josha, który szedł z kosiarką po trawniku, zostawiając za sobą krótko przystrzyżony, lecz niezbyt równy pas.
Aż podskoczył, gdy poczuł mój dotyk. Wyjął z uszu słuchawki i nawet przez warkot kosiarki usłyszałam dudnienie basów.
- O, cześć, Alex. Nie wiedziałem, że wróciłaś. Widziałaś mamę?
- Widziałam. I dostałam listę prac do zrobienia, długą jak moja ręka. Od rana jest w takim nastroju?
- Niestety tak. Miałaś dobry pomysł, żeby wyjść, zanim się obudziła. Ja byłem jeszcze w łóżku, kiedy wstała, i bardzo jej się to nie spodobało.
- Cóż, zamierzam załatwić parę spraw, a potem wypić kawę. Też masz ochotę?
- Nie, ale miło, że o mnie pomyślałaś. Umieram z gorąca. Skończę z tym cholernym trawnikiem i napiję się zimnego piwa. - Włożył słuchawki do uszu i włączył kosiarkę.
Ruszyłam z powrotem do domu. Nie miałam najmniejszej ochoty zajmować się praniem, ale nie chciałam narażać się na gniew mamy, która niewątpliwie oczekiwała, że uporam się ze wszystkim, zanim wróci. Podwinęłam więc rękawy i zabrałam się do pracy.
Po godzinie ja też umierałam z gorąca i marzyłam o wypiciu czegoś zimnego. Kiedy skończyłam pranie, wzięłam plastikową torbę i zgarnęłam do niej wszystko, co mama wyjęła z moich kieszeni i położyła na parapecie. Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie przejrzeć tych rzeczy, uznałam jednak, że skoro do tej pory nie odczuwałam braku żadnej z nich, nie ma sensu się wysilać. Wyrzuciłam cały pakunek do kosza na śmieci przed domem.
Ledwie zdążyłam przygotować sobie picie, mama wróciła z marketu. Pomogłam jej wnieść i rozpakować zakupy, a potem nastawiłam ekspres do kawy. Josh, który po chwili wszedł do kuchni, cały pokryty kawałkami zielonych źdźbeł, wykrzywił usta w ironicznym uśmiechu i powiedział bezgłośnie „wazeliniara”. Zignorowałam go i zwróciłam się do mamy.
- Dostałam kilka maili, na które muszę odpowiedzieć - oznajmiłam, siląc się na swobodny ton. - Gdybyś mnie potrzebowała, będę na górze.
- Dobrze, kochanie - odparła mama, patrząc na swoje blackberry. - Czy już przejrzałaś rzeczy z twoich kieszeni?
- Tak. Wszystkie powędrowały do kosza.
- A co to była za kartka ze Świętego Pawła?
- Jaka kartka?
- Wizytówka jakiejś pastor ze Świętego Pawła, nazywa się, o ile pamiętam, Veronica Waters. Skąd ją miałaś, na Boga?
Patrzyłam na mamę, czując gonitwę myśli w głowie. Veronica? - powtarzałam w duchu. Ta dziwaczna kobieta ma na imię Veronica? Miałam ochotę się roześmiać.
- Alex? Wszystko w porządku?
- A tak, przepraszam. Myślałam o czymś innym. No cóż, nie wiem, skąd ta wizytówka. Chyba ktoś prowadził kwestę, kiedy tam byłam ostatnim razem. Może powinnam była zatrzymać tę wizytówkę. - Uśmiechnęłam się i skierowałam do drzwi. - Znajdę ją -
rzuciłam przez ramię, wychodząc.
Serce waliło mi jak szalone, kiedy otworzyłam kosz na śmieci. Wielebna Waters ma na imię Veronica. Dała mi swoją wizytówkę, kiedy zostałam sprowadzona z kopuły, tego dnia, gdy Catherine ukradła mi amulet. Nie przeczytałam jej, tylko wsunęłam do tylnej kieszeni’dżinsów i kompletnie o tym zapomniałam; dopiero teraz mama ją wyjęła, kiedy przygotowywała pranie.
Czyżby to była ta Veronica? Pierwszy raz usłyszałam o niej od Calluma, gdy opowiadał mi o swoim życiu. Veronica była Żałobniczką, ale trochę niesforną: zawsze odbierała wspomnienia ludziom późno wracającym z imprez. Udało się jej uwolnić, bo ktoś znalazł amulet, co dało jej szansę ucieczki. Podobnie jak Catherine zmaterializowała się i może dlatego Catherine wszystko o niej wiedziała. Jeżeli Żałobniczka Veronica i wielebna Waters są tą samą osobą, to miałam do szacownej pani pastor sporo pytań. I chciałam je zadać jak najszybciej.
Pospiesznie wyjęłam foliową torbę z kosza na śmieci, cicho pobiegłam na górę i starannie zamknąwszy drzwi mojego pokoju, wysypałam wszystko na podłogę. Szybko znalazłam wizytówkę. Mała biała karteczka miała w rogu logo ze Świętym Pawłem.
„Wielebna Veronica Waters” - informował napis na kartoniku.
Zerknęłam na numery telefonów, po czym podniosłam się 1 wzięłam z biurka anonimowy list. Numer komórki był taki sam. Opadłam ciężko na krzesło. Dlaczego Veronica Waters tak bardzo chciała ze mną porozmawiać? - zastanawiałam się. Był tylko jeden sposób, żeby się tego dowiedzieć. Chwyciłam komórkę i wystukałam jej numer. Odebrała już po pierwszym sygnale.
- Halo, tu wielebna Waters - jej głos brzmiał ciepło i przyjaźnie.
Przełknęłam ślinę.
- Mówi Alex - zaschło mi w ustach i z gardła wydobywał się tylko ledwie słyszalny szept.
Usłyszałam, jak wciągnęła powietrze, i zapadła chwila ciszy.
- Alex! Nareszcie zadzwoniłaś! Dzięki. Koniecznie musimy porozmawiać. Wiesz, kim jestem, prawda?
- Właśnie się tego domyśliłam - odparłam.
- To na pewno był dla ciebie szok, ale nie mamy czasu do stracenia. Zobaczymy się wkrótce.
- Co pani chce przez to powiedzieć?
- Nie mogę teraz rozmawiać. Jestem w pociągu do Shepperton.
- Co takiego?
- Ciągle przede mną uciekasz. Uznałam, że będźie najlepiej, jeśli cię odwiedzę?
Nie mogłam zaprosić jej do domu, kiedy mama krzątała się na dole. Nie uniknęłabym całej masy kłopotliwych pytań.
- Nie tutaj - szepnęłam, starając się wymyślić jakieś sensowne miejsce. - Spotkajmy się w centrum ogrodniczym przy drodze. - Nie chciałam zostać z Veronicą sam na sam, a w centrum będzie się kręciło mnóstwo ludzi.
- Dobrze - zgodziła się. - Będę tam mniej więcej za godzinę.
- Powiem Callumowi, żeby do nas dołączył. W tej chwili zbiera.
- Tylko my dwie, Alex - jej głos nagle zabrzmiał ostro. - To naprawdę ważne. Są rzeczy, które musimy omówić, ale jeszcze nie możemy ich nikomu wyjawić.
- Cóż, zamierzam mu powiedzieć, że się z panią spotkam. Będzie się martwił.
- Proszę, nie mów o tym ani jemu, ani żadnemu z Żałobników. Przynajmniej zanim wysłuchasz, co mam ci do powiedzenia. Co może być w tym złego? - znowu mówiła łagodnie, ale zarazem stanowczo.
- Właśnie przez takie podejście już raz wpakowałam się w kłopoty - mruknęłam, przypominając sobie, jak Catherine naopowiadała mi kłamstw o Callumie, co sprawiło, że się pokłóciliśmy. - Ale skoro pani nalega… Będę czekała w kawiarni.
Telefon zamilkł. Przeniosłam się z krzesła na futon i zaczęłam masować sobie skronie, żeby pozbyć się bólu głowy, który właśnie się zaczynał. Dlaczego wszystko musi być takie skomplikowane? Nie znosiłam okłamywać Calluma, a zbyt często mi się to ostatnio zdarzało.
Zastanawiałam się, co może być aż tak ważne, że nie chciała mi tego powiedzieć przez telefon, i dlaczego tak jej zależy, żebym nie wspominała o niej Żałobnikom. Przecież trudno było jej nie zauważyć, skoro cały czas kręciła się po katedrze. Niestety nie mogłam tego w żaden sposób odgadnąć; musiałam poczekać, aż sama wszystko wyjaśni.
Miałam jeszcze sporo czasu, więc zaczęłam szukać w Internecie informacji o Lucasie, ale nie znalazłam nic oprócz podstawowych faktów opisanych w pierwszym artykule.
0 jego życiu były bardzo ogólnikowe - trudno się dziwić, skoro pochodziły sprzed tylu lat; poza tym niektóre informacje sprawiały wrażenie zmyślonych. Już miałam się poddać, kiedy telefon zapiszczał, odbierając esems.
Sięgnęłam po komórkę, żeby go przeczytać; miałam nadzieję, że to wiadomość od któregoś z moich przyjaciół. I w zasadzie się nie pomyliłam.
Cześć, mam nadzieję, że bez przeszkód dotarłaś do domu. Będę jutro w Richmond i zastanawiałem się, czy nie miałabyś ochoty na spotkanie Max X
Wspomnienie czarującego uśmiechu Maksa sprawiło, że przez moment byłam podekscytowana perspektywą zrobienia czegoś zupełnie zwyczajnego z zupełnie zwyczajnym. Westchnęłam
1 jeszcze raz przeczytałam esems.
- Jakie ciężkie westchnienie. Dowiedziałaś się czegoś? - w mojej głowie zabrzmiał
aksamitny głos Calluma.
Uśmiechnęłam się. Niezależnie od wszystkiego, co się wydarzyło, on przyszedł tutaj dla mnie. I nie było powodu sprawiać mu jeszcze większy ból.
- Niestety nie i właśnie dlatego wzdycham - skłamałam gładko, wyłączając telefon i sięgając po lusterko.
Na jego twarzy zauważyłam cień podejrzliwości i przez moment zastanawiałam się, czy widział tę wiadomość, ale po ostatnim razie naprawdę nie mogłam wspomnieć o Maksie.
- Muszę załatwić jeszcze coś dla mamy - kolejne kłamstwo przyszło mi równie łatwo -
więc mamy tylko parę minut.
- Cóż, na razie tyle będzie musiało wystarczyć - odparł, a jego smukłe palce przesunęły się po moim ramieniu. - Wolałbym spędzić z tobą cały wieczór, ale też mam niewiele czasu, bo muszę jeszcze trochę pozbierać. Żadnych nowych wieści o Lucasie?
- Nie - odparłam, obracając laptop tak, żeby mógł czytać z ekranu. - Patrz, nic przydatnego. Żadnych informacji o jego zaginięciu ani o tym, jak umarł. To wszystko jest bardzo dziwne.
- Przynajmniej jesteśmy pewni, że to on. To zdjęcie przyprawia o gęsią skórkę -
wskazał głową ekran, kiedy przewijałam kilka fotografii. - A więc był Żałobnikiem przez pięćdziesiąt trzy lata.
- Na to wygląda. A sam uważał, że jak długo?
- Ja bardzo rzadko rozmawiałem z Lucasem, ale Matthew spędzał z nim więcej czasu i na podstawie tego, co Lucas mówił, przypuszcza, że jakieś dwadzieścia pięć, najwyżej trzydzieści lat. Pytałem go o to - dodał, widząc moje pytające spojrzenie.
A zatem Lucas był Żałobnikiem dwa razy dłużej, niż mu się wydawało.
- Ze mną może być tak samo - ciągnął Callum, jakby czytał w moich myślach. -
Wydaje mi się, że jestem tu od jakichś dziesięciu lat, a w rzeczywistości to może być znacznie dłużej. Mogę być nawet dwa razy starszy od ciebie.
- Nie mamy powodu się tym przejmować - odparłam ponuro - skoro i tak nie mogę cię sprowadzić. W każdym razie nie teraz. - Przy ostatnich słowach głos uwiązł mi w gardle i spuściłam wzrok.
- Nie przejmuj się, to przecież nie twoja wina - Callum próbował mnie pocieszyć. -
Prawdę mówiąc, dałaś nam wszystkim nadzieję.
- Nadzieję? Chyba żartujesz. Jeśli mówisz o Catherine, to nie mam pojęcia, gdzie ona jest, a poza tym i tak by nie pomogła. O ile w ogóle mówiła prawdę i rzeczywiście wie, co trzeba zrobić.
Milczał dłuższą chwilę, po czym odezwał się tak cicho, że ledwie go słyszałam.
- Możesz nas uwolnić, Alex. Możesz nas wszystkich wyzwolić.
Popatrzyłam na niego z przerażeniem. On mówił całkiem poważnie.
- Nie myślisz tak naprawdę - powiedziałam, gdy w końcu odzyskałam głos. - Nie zamierzam cię zabić!
- Musisz. Matthew przyjdzie, żeby cię o to poprosić i omówić wszystkie szczegóły. -
Uśmiechnął się łagodnie. - Nie zapominaj, że już jesteśmy martwi, a ty tylko pomożesz nam pójść dalej. - Pogładził mnie po włosach z nieodgadnionym wyrazem twarzy. - Jesteś naszą jedyną nadzieją. Matthew chce, żebyś to zrobiła jak najszybciej.
Byłam wstrząśnięta. Oni chcą, żebym zamordowała całą ich społeczność. Jak mogło do tego dojść?
Callum siedział nieruchomo, wciąż z tym samym dziwnym wyrazem twarzy. Ja nie potrafiłam usiedzieć spokojnie, więc zerwałam się i zaczęłam krążyć po moim małym pokoiku. Widziałam w lustrze, że obserwuje mnie i czeka, aż ochłonę.
W końcu usiadłam ciężko.
- Czy naprawdę właśnie tego chcecie? - spytałam cicho.
- Nie, głuptasie. Tak naprawdę chcę być tutaj z tobą, rzeczywisty i żywy jak Catherine, ale muszę stawić czoło faktom. - W jego łagodnym głosie brzmiała gorycz.
- Nie mogę tego zrobić, Callum. Naprawdę nie mogę. Nie zniosłabym myśli, że będziesz umierał w męczarniach!
- Nawet jeśli cię o to poproszę? - Patrzył na mnie nieruchomym wzrokiem. - Kochasz mnie, Alex, wiem o tym. A w tej sytuacji to jedyne rozsądne rozwiązanie.
- Nie mam zamiaru o tym dyskutować. Nie zamierzam ustawić was w szeregu i po kolei mordować.
Callum przymknął powieki i zacisnął palce na nasadzie nosa.
- Dobrze, zostawmy to na razie. Ale będziemy musieli wrócić do tej sprawy, i to wkrótce - zamilkł na chwilę, kiedy usłyszeliśmy, że Josh przechodzi obok moich drzwi, po czym spytał przyciszonym głosem: - Udało ci się dowiedzieć czegoś o tej Waters?
- Skupiłam się na szukaniu informacji o Lucasie - odparłam, unikając kolejnego kłamstwa. - A jak tobie poszło w katedrze?
- Marnie - mruknął ponuro. - Nie zostaje mi nic innego, jak tylko ją śledzić, jeśli przypadkiem uda mi się ją zobaczyć. Nie mogę przejrzeć dokumentów i sprawdzić, gdzie mieszka. Musiałbym poczekać, aż ktoś je wyjmie i zostawi na wierzchu, a to może potrwać wieki.
Wahałam się chwilę, ale postanowiłam, że tym razem rozstrzygnę swoje wątpliwości na korzyść Veroniki. Kilka godzin nikogo nie zbawi.
- Gdzieś muszą być jakieś informacje o niej - powiedziałam i wyciągnęłam rękę w stronę laptopa, jakbym zamierzała przystąpić do poszukiwań.
- Poczekaj z tym i po prostu posiedźmy chwilę razem - poprosił Callum. -
Zasłużyliśmy na to po takim ciężkim dniu.
Widziałam w lustrze, że mnie obejmuje. Jego lewa ręka z amuletem nakładała się na moją prawą; głowę oparł mi na ramieniu. Trudne przeżycia minionego dnia nie wpłynęły na jego wygląd. Kiedy na niego patrzyłam, poczułam, że serce podchodzi mi do gardła. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że ktoś tak piękny i dobry chciał właśnie mnie. Ale jeszcze trudniej było mi uwierzyć, że naprawdę pragnął, bym go zamordowała. Nie zamierzałam tego robić.
Jeśli Veronica nie powie mi nic użytecznego, będę musiała odszukać Catherine, gdziekolwiek się znajduje.
Gdy tylko Callum odszedł zbierać, przekonany, że muszę się zająć domowymi obowiązkami, ogarnęły mnie wyrzuty sumienia. Znów nie byłam wobec niego szczera, a tak bardzo chciałam, aby towarzyszył mi podczas rozmowy z Veroniką. Idąc do centrum ogrodniczego, zastanawiałam się, czemu Veronica tak bardzo nalegała, byśmy spotkały się sam na sam i co chce ukryć przed Żałobnikami, niczego jednak nie wymyśliłam. Dotarłam na miejsce parę minut przed czasem i zaszyłam się za regałami pełnymi roślin doniczkowych, skąd mogłabym obserwować wejście do kawiarni, sama nie będąc widziana. Chciałam przyjrzeć się dokładnie Veronice, zanim zaczniemy rozmawiać.
Okazało się, że ona też przyszła wcześniej i już siedziała przy stoliku naprzeciwko drzwi, z rękami złożonymi na kolanach. Nie czytała ani nie zerkała na telefon, tylko po prostu siedziała prawie nieruchomo, wpatrując się w wejście. W jej postawie było coś dziwnego, jakby przywykła do czekania. Znowu zaczęłam się zastanawiać, co ma mi do powiedzenia i dlaczego tak dziwnie się zachowywała. Przyglądałam się jej kilka minut, lecz ostatecznie uznałam, że w ten sposób niczego nie osiągnę; jedynym sposobem, aby się dowiedzieć, czego chce, było iść i o to zapytać. Wyszłam zza regałów i żwawym krokiem ruszyłam do kawiarni.
Na mój widok Veronica uśmiechnęła się szeroko, co pogłębiło zmarszczki na jej twarzy.
- Alex! - Wstała i zrobiła krok w moją stronę. - Tak się cieszę, że cię widzę.
- Witaj, Veroniko - powiedziałam chłodno, na co ona, choć najwyraźniej zamierzała mnie uściskać, natychmiast z tego zrezygnowała. I dobrze, uznałam. Dopóki nie dowiem się, czego chce, lepiej zachować rezerwę.
- Usiądźmy - powiedziała, wskazując gestem krzesło naprzeciwko swojego. -
Zamówię coś do picia. Kawa czy herbata?
- Poproszę kawę.
Usiadłam przy małym stoliku, a Veronica podeszła do baru. Nie miała na sobie sutanny ani nawet koloratki, tylko zwykłe ubranie. Wyglądała zupełnie niegroźnie, a nad jej głową migotało jasnożółte światełko. Po chwili wróciła, niosąc na tacy dwie filiżanki kawy i talerz z kilkoma czekoladowymi ciastkami.
- W końcu się spotykamy, Alex - powiedziała, gdy usiadła. - Cieszę się, że wreszcie będziemy mogły porozmawiać.
Skinęłam w milczeniu głową, czekając na dalszy ciąg.
- Wiesz, kim jestem, prawda? - zagaiła.
Przez kilka chwil mieszałam kawę, zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Po prostu kojarzę fakty - rzekłam wreszcie. - Wiem, że Żałobniczce imieniem Veronica udało się uciec wiele lat temu, i domyślam się, że to ty. - Spojrzałam na nią. - Mam rację?
- Tak, to ja - potwierdziła. - To było już bardzo dawno.
Skinęłam głową i przyglądałam się jej przez chwilę. Wyglądała, jakby dużo przeżyła.
Miała pobrużdżoną twarz; zmarszczki tworzyły głębokie wąwozy na czole i wokół ust.
- Więc udało ci się bezpiecznie przejść?
Przytaknęła, bezwiednie chwytając się za nadgarstek. Na jej skórze w tym miejscu było widać starą bliznę.
- W każdym razie bezpiecznie dla mnie - powiedziała, unikając mojego spojrzenia.
- Zabiłaś kogoś - mówiłam cicho, żeby nie zwracać niczyjej uwagi. - Wiedziałaś, co robisz.
- Tak. I muszę z tym żyć każdego dnia - podniosła na mnie wzrok. - Nie masz pojęcia, jak straszna jest egzystencja Żałobników. Każdy z nas zrobiłby wszystko, dosłownie wszystko, żeby uciec. Ja oczekiwałam tylko zapomnienia. A teraz muszę się zmagać z nieustającym poczuciem winy.
- Szkoda, że Catherine nie podchodzi do tego w podobny sposób - mruknęłam, bardziej do siebie niż do niej.
- Znasz Catherine? - spytała, wyraźnie zaskoczona.
- Oczywiście! Omal mnie nie zabiła, próbując uciec.
Veronica pokiwała głową.
- Więc to twoje wspomnienia ją sprowadziły. W takim razie dlaczego… jak to się stało, że nadal żyjesz?
- To długa historia - odparłam. - Chętnie ci ją opowiem, ale najpierw chciałabym się dowiedzieć, co się dzieje. Dlaczego mnie śledziłaś i dlaczego nie podpisałaś listu, który do mnie wysłałaś?
Zanim odpowiedziała, pociągnęła łyk kawy.
- Nie byłam pewna, ile wiesz i jak możesz zareagować. Postanowiłam nie robić niczego, co mogłoby cię zaniepokoić, a obawiałam się, że moje imię może tak podziałać.
Uznałam, że do mnie zadzwonisz ze zwykłej ciekawości i wtedy będę miała okazję wszystko ci wyjaśnić. - Spojrzała na mnie znad filiżanki. - Mam nadzieję, że nie powiedziałaś rodzicom o amulecie?
- Oczywiście, że nie! Natychmiast kazaliby mi go zdjąć - zapewniłam i spytałam, patrząc jej w oczy: - Co wiesz o Catherine?
Veronica milczała chwilę, jakby zastanawiała się, od czego zacząć.
- Bardzo długo czekałam na kogoś takiego jak ona - rzekła wreszcie. - Codziennie przeglądałam gazety, szukając informacji o ludziach łowionych z rzeki; ludziach, którzy stracili pamięć. Dzięki mojej pozycji miałam też dostęp do niektórych raportów policji rzecznej. Starałam się odwiedzać wszystkich niedoszłych topielców, ale szczęście jakoś mi nie dopisywało. Już miałam się poddać, kiedy trafiłam do pewnej kobiety, która została uratowana niedaleko Blackfriar Bridge i dochodziła do zdrowia w Guy’s Hospital. Nie miewała żadnych gości, a lekarze martwili się jej gwałtownymi huśtawkami nastroju. Kiedy tylko zobaczyłam bliznę na jej nądgarstku, wszystko stało się jasne. Zaczęłam jej tłumaczyć, że była jedną z nas, Żałobniczką.
Uświadomiłam sobie, że bezwiednie bawię się łyżeczką. Nie chcąc okazywać zdenerwowania, odłożyłam ją na spodek.
- Jak zareagowała?
- Niestety nie najlepiej. Ta udręczona dusza zmaga się ze wspomnieniami, które odziedziczyła.
- Dobrze jej tak. Zasłużyła na to - prychnęłam, nie potrafiąc ukryć niechęci. - A co działo się potem?
- Bardzo się zdenerwowała i lekarze poradzili, żebym odłożyła rozmowę do następnego dnia. Ale gdy nazajutrz wróciłam do szpitala, dowiedziałam się, że ona wypisała się na własną prośbę. Od tamtej pory jej nie widziałam. Próbowałam jej szukać, ale nie znalazłam.
- Za to ona znalazła mnie i zaczęła zmieniać moje życie w koszmar. Czy to z powodu czegoś, co usłyszała od ciebie? Powiedziałaś jej coś, co sprawiło, że cały żal skierowała przeciwko mnie? - Uświadomiłam sobie, że podnoszę głos, więc pochyliłam się nad stolikiem i zapytałam ciszej: - Co takiego powiedziałaś, że wyprowadziło ją z równowagi?
- To długa historia - odparła Veronica - i muszę opowiedzieć ci trochę o sobie, żebyś wszystko zrozumiała. Może tak być?
Spojrzałam jej w oczy i zobaczyłam w nich tylko współczucie. Zrobiło mi się głupio.
- Przepraszam, nie chciałam być niegrzeczna, ale Catherine naprawdę okropnie uprzykrzała mi życie, a ja nie miałam pojęcia dlaczego.
- Rozumiem i wyjaśnię ci to najlepiej, jak potrafię - wielebna Waters wzięła głęboki oddech. - Bardzo wyraźnie pamiętam wszystko, co się działo, kiedy byłam Żałobniczką, ale, tak jak inni, nie pamiętam nic z tego, co było wcześniej.
- Zupełnie nic? - zapytałam zdumiona. - Nie odzyskałaś wspomnień o tym, w jaki sposób zostałaś Żałobniczką, gdy przeszłaś na tę stronę? Catherine mówiła mi, że je odzyskała.
Veronica posłała mi smutny uśmiech, który nadał jej pooranej zmarszczkami twarzy łagodny wyraz.
- Ja też pewnie bym odzyskała, gdybym była na tyle trzeźwa, żeby cokolwiek pamiętać. Problem polega na tym, że prawdopodobnie wpadłam do rzeki Fleet kompletnie pijana.
Popatrzyłam na nią osłupiała.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - wykrztusiłam z trudem.
- ‘tylko tyle, że to było paskudne. Najwyraźniej już wcześniej miałam skłonność do uzależnień, a to się nie zmieniło, kiedy dołączyłam do innych u Świętego Pawła. Byłam młoda, piękna i stałam się bardzo, bardzo wściekła. Spędzałam całe dnie w londyńskich barach i klubach, żywiąc się wspomnieniami osób, które przychodziły tam pić. Pijackie wspomnienia odpowiadały mi o wiele bardziej niż trzeźwe.
Patrzyłam na zadbaną starszą panią siedzącą naprzeciwko mnie i nie mogłam sobie wyobrazić, jak czyha na pijaków i żywi się ich przesiąkniętymi alkoholem myślami.
- Wiem, nie wyglądam na kogoś takiego - dodała po chwili.
Starałam się wymyślić coś, co mogłabym powiedzieć, bo Veronica milczała, wyraźnie czekając na moją reakcję.
- Dawno się uwolniłaś? - spytałam w końcu.
- Bardzo dawno. Kiedy zostałam Żałobniczką, miałam około dwudziestki, a od tamtej pory mnóstwo wody przepłynęło pod mostem. Nie znam dokładnie swojego wieku, ale jestem tutaj od ponad czterdziestu lat. Ponad czterdzieści lat czekania, żeby zrobić to, co należy. -
Zamilkła, spojrzała niewidzącym wzrokiem w przestrzeń, po czym dodała z nagłym ożywieniem: - A teraz ty przyszłas i możemy wszystko naprawić!
- Przepraszam - wyjąkałam - ale nie bardzo rozumiem.
- Nie martw się, Alex, wybiegam trochę za szybko do przodu - odparła i spojrzała na mój nadgarstek. - To takie ekscytujące znowu być blisko amuletu po tylu latach. Mogę mu się przyjrzeć?
- Tak, jasne. Ale wolałabym go nie zdejmować.
- Oczywiście, rozumiem, rozumiem - mruczała, biorąc mnie za rękę., Kiedy wpatrywała się w amulet, poruszając nim tak, by odbił światło, zdałam sobie sprawę, że ja patrzyłam na niego tak samo, gdy próbowałam odebrać go Robowi przed biurowcem na Soho. Delikatnie cofnęłam rękę.
- Opowiadałaś mi o swoim życiu Żałobniczki - przypomniałam.
- Tak, racja - Veronica westchnęła i puściła mój nadgarstek. - To nie jest wesoła historia, ale żadna z historii Żałobników nie jest wesoła. Zupełnie nie pamiętam utonięcia; musiałam być nieświadoma, kiedy wpadłam do rzeki, i dlatego, w odróżnieniu od innych, nie wiedziałam, co się ze mną stało. A ponieważ nie pamiętałam momentu utonięcia, nie czułam takiej rozpaczy jak pozostali. Czułam tylko ogromną wściekłość. Nie mogłam uwierzyć, że skończyłam tak marnie, że ja, piękna Veronica, utknęłam na zawsze w tym ohydnym miejscu.
Nie pamiętała, kim była przed utonięciem, ale mówiła o sobie takim tonem, jakby uważała, że była kimś szczególnym, wręcz wyjątkowym. Różniła się od pozostałych Żałobników, ponieważ ją przepełniał gniew, a nie rozpacz. Callum także się od nich różnił, chociaż z zupełnie innego powodu. On miał nadzieję. Kiedy umierał, kiedy chwytał ostatni oddech, spodziewał się, że zostanie uratowany. Czyżby amulet automatycznie łączył tych Żałobników, którzy w jakiś sposób odróżniali się od innych?
- Jaka jest pierwsza rzecz, którą pamiętasz?
- Leżałam na brzegu rzeki, doszczętnie przemoczona i z gigantycznym kacem -
odparła i westchnęła ciężko. - Tak, to było naprawdę straszne. I nigdy nie minęło. Mój osobisty czyściec polegał na tym, że miałam spędzić całą wieczność na kacu. W każdym razie ocknęłam się na małej plaży nad rzeką, niedaleko miejsca, gdzie teraz stoi most Waterloo.
- Teraz?! - wykrzyknęłam ze zdumieniem. - Ten most jest tam od zawsze! Kiedy umarłaś, na miłość boską?
- Tego nie wie żaden z nas. Mogę ci tylko powiedzieć, co się zmieniło od tamtego czasu. Kiedy ocknęłam się na plaży, Londyn wyglądał zupełnie inaczej niż dzisiaj. Wtedy w tamtym miejscu stał inny most, z mnóstwem łuków, a w czasie odpływu na południowym brzegu widać było skrawki lądu, pełne kamieni i wyrzuconych przez wodę śmieci.
Śmierdziało tam straszliwie. Zdołałam się podnieść i zaczęłam wzywać pomocy, ale jedyni ludzie, którzy byli w okolicy, jacyś nędzarze przeszukujący śmieci na brzegu, zignorowali mnie. Pamiętam, że byłam na nich potwornie wściekła i nieźle ich sklęłam - Veronica zawiesiła głos i uśmiechnęła się blado.
Odwzajemniłam uśmiech, chcąc dodać jej otuchy.
- Callum mówi! mi, że Catherine zachowywała się tak samo - powiedziałam. - Wołała o pomoc, a potem wymyślała ludziom, zanim zorientowała się, że jej nie widzą ani nie słyszą.
- Pewnie miałam dużo wspólnego z Catherine - stwierdziła Veronica. - Szkoda, że nie zdążyłam jej lepiej poznać.
- Ona nie jest zbyt miła, więc nie masz czego żałować - mruknęłam i zadałam kolejne pytanie: - Kiedy zdałaś sobie sprawę, że jesteś… inna?
- Bardzo szybko - odparła Veronica. - Gdy wydostałam się na ulicę, zauważyłam, że mam na sobie długą pelerynę. To mnie zaskoczyło, ale nie wiedziałam dlaczego. I wtedy uświadomiłam sobie, że nie mam żadnych wspomnień. Wiedziałam, co to jest Tamiza, Somerset House czy katedra Świętego Pawła, ale nie miałam pojęcia, kim jestem, gdzie mieszkam i skąd się wzięłam akurat w tym miejscu. Nie wyobrażasz sobie, jakie to przerażające uczucie nic nie pamiętać.
Wyobrażałam sobie doskonale, bo właśnie w takim stanie zostawiła mnie Catherine, kiedy ukradła moje wspomnienia, żeby się uwolnić. Pomyślałam, że identycznie musiał czuć się nieszczęśnik, którego zaatakowała Veronica, ale zachowałam tę myśl dla siebie. Nie chciałam powiedzieć czegoś, co mogłoby ją zdenerwować; nie teraz, kiedy tylu rzeczy musiałam się od niej dowiedzieć.
- Owinęłam się peleryną - podjęła - bo… cóż, poza nią nie miałam na sobie nic innego.
Ruszyłam w stronę mostu w nadziei, że spotkam tam kogoś, kogo znam, albo kto mnie zna, i natknęłam się na dużą grupę ludzi. Było jakieś zamieszanie i pojawiła się policja.
Przecisnęłam się przez tłum bliżej policjantów, starając się nie zwracać na siebie uwagi. Nie wiedziałam, kim jestem, ale byłam całkiem pewna, że nie jestem jednym z tych złodziei i nikczemników mieszkających wokół Waterloo. Nikt nie zwrócił na mnie uwagi, z czego początkowo się cieszyłam. Wydawało mi się, że dzięki pelerynie wtopiłam się w tłum. Jak mało wtedy wiedziałam! - roześmiała się ponuro. - Kiedy dotarłam do policjanta - mówiła dalej - szybko zorientowałam się, że mam zupełnie inny problem. Podeszłam do funkcjonariusza, który wydawał rozkazy, i stałam obok niego przez chwilę. Nie zwracał na mnie uwagi, więc klepnęłam go w ramię. A raczej próbowałam klepnąć go w ramię. Moja ręka po prostu przez niego przeszła. Nie potrafiłam się opanować i zaczęłam krzyczeć, ale mój krzyk też na niego nie działał. Nie miałam pojęcia, czym się stałam… - głos uwiązł jej w gardle, a po pobrużdżonych policzkach popłynęły łzy.
Wzięłam Veronikę za rękę i lekko ścisnęłam jej dłoń.
- Nie musisz mówić dalej - powiedziałam miękko. - Wszystko rozumiem.
- Wszystko w porządku - zapewniła - nic mi nie będzie. Chodzi tylko o to, że nigdy nie mogłam o tym nikomu powiedzieć, więc teraz jest mi znacznie trudniej. Ale to mi wyjdzie na dobre, nie powinnam się nad sobą użalać. - Wzięła głęboki oddech, otarła łzy z twarzy i podjęła swoją opowieść: - Przez cały dzień usiłowałam zwrócić na siebie czyjąś uwagę; poruszałam różne rzeczy, krzyczałam ludziom prosto do ucha, ale nikt nie zareagował.
Próbowałam tak całymi godzinami, chodząc po Londynie, goniąc za ludźmi. W pewnym momencie przeszłam na drugi brzeg rzeki, sama nie wiem, kiedy to się stało. W każdym razie wieczorem, gdy zrobiło się ciemno i wszystkie teatry zaczęły pustoszeć, byłam na West Endzie, zmęczona bezskutecznymi próbami zwrócenia na siebie uwagi. Siedziałam na chodniku, męczył mnie kac, byłam zła i użalałam się nad sobą, kiedy zauważyłam światełka.
- Jakie światełka?
- Małe światełka tańczące nad głowami ludzi, którzy wychodzili z teatru. Prawie wszyscy je mieli, a wyglądały jak świetliki albo coś podobnego.
Skinęłam głową.
- To samo pomyślałam, kiedy pierwszy raz je zobaczyłam.
- Widzisz aury? Jak ci się to udaje?
- To też długa historia. Mówiąc najprościej, Callum kopiował na swój amulet wszystkie moje wspomnienia, kiedy Catherine je kradła, a potem, gdy odzyskałam amulet, dał
mi je z powrotem. Od tamtej pory widzę szczęśliwe aury.
- Tylko szczęśliwe czy inne też?
- Przede wszystkim żółte, ale czasami mogę zobaczyć także czerwone i fioletowe, jeśli ktoś odczuwa te emocje wystarczająco silnie. W katedrze Świętego Pawia są o wiele wyraźniejsze niż gdzie indziej.
- Hm, to ciekawe. Zatem wiesz, jaka jestem szczęśliwa, że w końcu cię spotkałam.
Uśmiechnęła się do mnie ciepło, a małe żółte światełko potwierdzało jej słowa.
- Prawdę mówiąc, nauczyłam się je filtrować - wyznałam. - Jeśli o tym nie myślę, prawie ich nie zauważam. Ale ta umiejętność bywa przydatna, kiedy rozmawiam z mamą.
Mogę wybrać odpowiedni moment, żeby ją o coś poprosić.
- Wyobrażam sobie, jak to działa - odparła ze śmiechem, po czym jej spojrzenie znowu powędrowało w przestrzeń, a żółty blask nad głową wyraźnie przyblakł. - Kiedy zauważyłam te dziwne światła nad głowami ludzi i właśnie zastanawiałam się, co to jest, poczułam coś bardzo dziwnego.
Zamilkła, więc spojrzałam na nią pytająco.
- Nie bardzo wiem, jak to opisać - powiedziała Veronica - bo w normalnym świecie nie istnieje nic, do czego mogłabym to porównać. Czułam się, jakby wzywało mnie coś, czego nie rozumiałam. Poddałam się temu dziwnemu wewnętrznemu nakazowi i poszłam ulicami Soho, przez ciemne przestrzenie Lincoln’s Inn Fields na w,schód. Szłam tak, nawet nie myśląc o tym, by się zatrzymać, a z każdym moim krokiem to wezwanie stawało się coraz silniejsze. I z każdą chwilą byłam coraz bardziej zła, że przydarzyło mi się coś takiego.
Przedzierałam się przez niczego nieświadomy tłum i w pewnym momencie przeszłam przez jakieś dziecko. Musiałam przypadkowo przejąć jego aurę, bo wtedy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy, że mam amulet, ale kiedy tylko wchłonęłam małe żółte światełko, poczułam ulgę. Nie, ulga nie jest dobrym słowem, ponieważ nadal byłam zdesperowana. Myślę, że można to porównać do wypicia naparstka wody komuś, gdy umiera się z pragnienia. Było przyjemne, ale ja potrzebowałam więcej, chociaż do tej pory nie uświadamiałam sobie, że czegoś mi brakuje. Nie rozumiałam jeszcze, co zrobiłam, więc posłuszna wezwaniu szłam dalej na wschód. W końcu stanęłam przed Świętym Pawłem. Było ciemno i ulice opustoszały.
Potrzeba zbliżenia się do katedry była tak silna, że wręcz bolesna, więc ruszyłam schodami w górę. Patrzyłam na fasadę, na wielki portal i nagle zauważyłam, że jakaś ciemna sylwetka wyszła przez zamknięte drzwi. Ktoś ubrany w długą ciemną pelerynę. Ktoś taki jak ja.
- Matthew? - domyśliłam się.
- Tak. Został wyznaczony przez przywódcę, żeby przyjmować nowych przybyszów.
- Przez przywódcę? Więc Matthew nie był nim wtedy?
- Nie. Kiedy zostałam Żałobniczką, przywódcą był człowiek imieniem Arthur.
- Naprawdę? Jedyny Arthur, o jakim słyszałam od Calluma, to facet czatujący na weselach. Myślisz, że to on? Co się z nim stało?
- Nie mam pojęcia. Wciąż był przywódcą, kiedy odeszłam.
- Callum mówił, że co jakiś czas Żałobnicy wybierają nowego przywódcę. Wygląda na to, że Arthur przegrał wybory. Czy długo przewodził Żałobnikom?
- Chyba tak, ale po tamtej stronie trudno jest odmierzać upływ czasu, więc nie jestem pewna. Może odwołali Arthura z powodu jego zachowania. On i inny Żałobnik… cóż, to nie była właściwie walka, ale rywalizowali ze sobą.
- O co?
- O mojego człowieka.
- Twojego człowieka?
- Tak. O człowieka, który znalazł amulet i związał się ze mną. Zgodnie z tradycją należał do mnie. Stanowił moją szansę na wyzwolenie, na ucieczkę od tamtego życia. Arthur i Lucas uznali jednak, że to im się należy ta szansa. Arthur, bo uważał, że przebywa tam najdłużej, a Lucas, bo był najbardziej nieprzyjemny.
- Znam Lucasa. A właściwie znałam. Znalazł drogę ucieczki.
Uniosła brwi, wyraźnie zaskoczona.
- Cóż, jeśli komukolwiek miałoby się to udać, to właśnie jemu. - Milczała chwilę, nim zaczęła mówić dalej. - W każdym razie właśnie oni wyjaśnili mi, co się zdarzyło. Oczywiście początkowo nie uwierzyłam im; to wszystko wydawało się takie niedorzeczne. Ale nie ulegało wątpliwości, że byłam właśnie tam, ze złączonym z nadgarstkiem amuletem, który tylko czekał, aby uczynić mnie swoją niewolnicą. Szczerze mówiąc, niezbyt wyraźnie pamiętam następnych kilka dekad. Moje życie stało się nieprzerwanym cyklem szukania i chwytania wspomnień, gdyż starałam się mieć amulet zawsze napełniony na tyle, żeby nie popaść w szaleństwo. Jak już mówiłam, najbardziej lubiłam wspomnienia odbierane ludziom, którzy oddawali się pijaństwu i albo nie zauważali, że tracą część myśli, albo nie przejmowali się tym. Wyczekiwałam na ulicach przed barami i pubami i dopadałam ich, kiedy wychodzili.
Podejrzewam, że rano po prostu nie mogli sobie przypomnieć, co się działo poprzedniej nocy.
Doszłam do dużej wprawy, a ponieważ nikt oprócz mnie nie lubił pijackich myśli, nie miałam prawie żadnej konkurencji.
Ale pewnego dnia wszystko się zmieniło. Było późne popołudnie; właśnie wybierałam się do baru King’s College, gdzie studenci dość wcześnie zaczynali picie, kiedy nagle zobaczyłam twarz mężczyzny w średnim wieku który wpatrywał się z napięciem w coś, czego nie widziałam - zawahała się i westchnęła. - Biedny Daniel. Nie zasłużył na to.
- Więc to był ten człowiek, którego… zabiłaś.
- Tak, w końcu go zabiłam. I żałuję tego w każdym dniu mojego życia - wyznała i nie mogąc patrzeć mi w oczy, odwróciła wzrok.
- Gdzie znalazł amulet?
- Spacerował nad rzeką niedaleko Kew, kiedy woda wyrzuciła bransoletkę na niewielką plażę. Zszedł na brzeg, żeby ją podnieść. W pierwszej chwili chciał ją zanieść na policję i spytać, czy ktoś nie zgłosił zagubienia, ale gdy przyjrzał się dokładniej, zorientował
się, że leżała w wodzie przez wiele lat. Wiedział, że jest cenna, i pomyślał, że może ją sprzedać. Daniel był pastorem, a jego kościół parafialny wymagał remontu. Wiernych zostało niewielu, w dodatku ktoś ukradł ołowiane pokrycie dachu. Daniel pilnie potrzebował
funduszy na niezbędne naprawy. Zaczął zbiórkę pieniędzy, ale nie szło mu dobrze. Biedny Daniel, nie miał daru przekonywania i z ogromnym trudem przychodziło mu nakłanianie owieczek, by cokolwiek wysupłały. Uznał, że znalezienie bransoletki jest odpowiedzią na jego modlitwy.
Gdy szedł do domu z bransoletką, czyszcząc ją po drodze, pierwszy raz go zobaczyłam. Nie potrafiłam powstrzymać okrzyku na jego widok. Wszyscy Żałobnicy byli naprawdę podekscytowani, gdyż upłynęło bardzo dużo czasu, odkąd ostatni raz widziano amulet. Ale natychmiast doszło do kłótni. Niektórzy uważali, że to nie ja powinnam zostać wybrana, ponieważ nie byłam Żałobniczką tak długo jak inni. Oczywiście i tak nic nie mogło się wydarzyć, dopóki Daniel nie założył amuletu. Kiedy trzymał bransoletkę w rękach, widziałam jego twarz, ale żebym mogła się uwolnić, musiałby ją nosić, dać amuletowi moc. Z
tego, co mówili inni Żałobnicy, wiedziałam, że to właśnie Daniel powinien ją założyć, a nie ktokolwiek inny, na przykład jego żona albo ktoś, kto kupiłby bransoletkę od jubilera.
Najlepsze połączenie mogłam mieć tylko z nim. Na szczęście dzięki temu, że dotykał
bransoletki, mogłam się zorientować, gdzie jest, a że nosił koloratkę, łatwiej było mi go wytropić. Znalazłam go w zakrystii jego kościoła, gdzie oglądał bransoletkę. Jeszcze tej samej nocy wtargnęłam w jego sny i zaszczepiłam mu pomysł, że bransoletka będzie bezpieczna, tylko jeśli ją założy, bo wtedy nikt nie będzie mógł jej ukraść. Założył ją i dalej było już łatwo…
- Udało ci się odkryć, jak możesz z nim porozmawiać? - zapytałam.
- Nie, nigdy - odparła Veronica. - Musisz kiedyś zapytać Calluma, jak na to wpadł. Ja po prostu pojawiałam się przed Danielem w lustrach i szybach okiennych. I śmiertelnie wystraszyłam nieszczęśnika.
- Wyobrażam sobie - mruknęłam, doskonale pamiętając, jak sama byłam przerażona, gdy Callum zaczął się czaić za moimi plecami.
- Najpierw tylko go śledziłam, a kiedy po kilku dniach wreszcie założył bransoletkę, zaczęłam się przed nim pojawiać. Biedak kompletnie nie rozumiał, co się dzieje, i naprawdę myślał, że traci zmysły. Starałam się towarzyszyć mu cały czas, żeby być przy nim, kiedy ją zdejmie, dając mi tym samym szansę ucieczki, ale nie było to łatwe. Wciąż przecież musiałam zbierać, a Daniel spędzał niewiele czasu ze szczęśliwymi ludźmi. Poza tym, ilekroć się od niego oddalałam, pojawiał się Arthur albo Lucas, którzy mieli nadzieję, że uda im się wykorzystać okazję. W pewnym momencie zrozumiałam, że jeśli czegoś nie zrobię, stracę szansę na wyzwolenie. Nie mogłam znieść myśli o spędzeniu całej wieczności w tak żałosnym stanie. Niestety nie miałam pojęcia, co zrobić, żeby Daniel zdjął bransoletkę. I wtedy on sam postanowił to uczynić… - zamilkła i znowu wbiła wzrok w podłogę.
- Co się stało? - spytałam łagodnie.
Veronica spojrzała na mnie oczyma pełnymi cierpienia i poczucia winy.
- Daniel domyślił się, że to amulet jest przyczyną wszystkich jego problemów, i chciał
się go pozbyć. Nie zależało mu już na sprzedaniu bransoletki, uznał ją bowiem za czyste zło, za coś, co zesłał szatan, żeby go zwieść. Zdjął amulet i przywiązał drutem do dużego kamienia. Kiedy tylko to zrobił, ja już czekałam, gotowa do ataku. Czuł taką ulgę, zrzucając kamień z mostu do rzeki, że nie zauważył, jak odbieram mu wspomnienia. Gdy zdał sobie sprawę, że coś jest nie tak, było już za późno; nie był w stanie mnie powstrzymać.
Teraz ja odwróciłam wzrok, bo nie chciałam, żeby Veronica zobaczyła moje oskarżycielskie spojrzenie. To, co opisywała, brzmiało zbyt znajomo, zbyt strasznie.
- A kiedy wysysałam z Daniela ostatnie wspomnienia - mówiła - wiedziałam, że Arthur i Lucas walczą o to, by być jak najbliżej mnie i mieć udział w łupach. Chwilę później przestałam być Żałobniczką. Następne, co pamiętam, to jak wciągnięto mnie do łodzi na środku Tamizy, wiele mil w dół rzeki. Ale co działo się potem, pamiętam jak przez mgłę.
- Dlaczego? Znowu zaczęłaś pić?
- Oczywiście, że nie! Odkąd się uwolniłam, nie wypiłam ani kropli. Miałam wszystkie wspomnienia Daniela i to stanowiło problem. Bardzo długo nie mogłam pogodzić się z faktem, że ja, Veronica, mam wspomnienia pastora w średnim wieku, a równocześnie pamiętam czas, który spędziłam jako Żałobniczka. Gdy lekarze zorientowali się, że nie mam przeszłości, a nie wierzyli w to, co mówiłam, zamknęli mnie w szpitalu psychiatrycznym.
Przebywałam tam do momentu, kiedy wreszcie zrozumiałam, co komu powinnam mówić.
Wierz mi, to zajęło trochę czasu.
- Ile?
- Prawie piętnaście lat. Byłam już prawie rezydentką, zanim wreszcie uznano, że nie stanowię zagrożenia dla siebie ani dla innych i można mnie wypuścić. Zdiagnozowano u mnie schizofrenię, ponieważ miałam dwa zestawy wspomnień, a nikt nie wierzył, że oba mogą być prawdziwe. Przez jakiś czas ja sama w to wątpiłam.
Veronica zamilkła, sięgnęła po łyżeczkę i zaczęła mieszać fusy w swojej filiżance.
Zdałam sobie sprawę, że wstrzymuję oddech, nie mogąc się doczekać, kiedy usłyszę, w jaki sposób udało jej się wrócić do normalnego życia. Właśnie z tym zmagała się Catherine.
- I tak znalazłam się na ulicy z niczym oprócz mglistych wspomnień młodej alkoholiczki i bardzo wyraźnych wspomnień Daniela o jego powołaniu, by zostać pastorem.
Poszłam więc do kościoła. Tam zajęli się mną, dali mi mieszkanie, pracę, a w końcu wykształcenie. - Uśmiechnęła się przelotnie. - Ta ostatnia część nie była trudna, bo miałam przecież wspomnienia Daniela z seminarium.
- Ale czy naprawdę wierzysz? To znaczy, czy jego wspomnienia wniosły prawdziwą wiarę w twoje życie, zmieniły ciebie?
- Wspomnienia, jakiekolwiek wspomnienia, nie są w stanie zmienić osobowości, ale mogą wpływać na postępowanie. Ja byłam skłonna do uzależnień i to się nie zmieniło; nadal jestem. Ale mając wspomnienia Daniela, mogłam zmienić rodzaj uzależnienia, całkowicie poświęcić się odkupieniu moich grzechów. Tak też uczyniłam.
- Co konkretnie zrobiłaś?
- Kiedy skończyłam naukę w kościele, przydzielono mnie do parafii na północy, w dzielnicy, której mieszkańcy borykają się z wieloma poważnymi problemami. Udało mi się pomóc niektórym ludziom i mam nadzieję, że Daniel by to zaaprobował. Oczywiście wtedy kobiet jeszcze nie wyświęcano na pastorów, więc początkowo byłam kimś w rodzaju asystentki. Potem zostałam pastorem, a kiedy odeszłam na emeryturę, postanowiłam czas, który mi pozostał, poświęcić na to, by pomóc Żałobnikom. Nie znalazłam pracy w katedrze, jest zbyt wielu chętnych na te stanowiska, ale wstąpiłam do Przyjaciół Świętego Pawła, zostałam wolontariuszką i pomagam wszystkim odwiedzającym.
Pierwszy raz poszłam do katedry, kiedy wypisano mnie ze szpitala. Sama nie wiedziałam, jak zareaguję, gdy ponownie znajdę się w tym miejscu, ale okazało się, że czuję się tam jak w każdym innym kościele. Próbowałam pokazać się Żałobnikom, nie wiem j.ednak, czy mi się udało. Po piętnastu latach w szpitalu wyglądałam zupełnie inaczej niż wtedy, kiedy byłam jedną z nich, więc przypuszczam, że mnie nie rozpoznali. A teraz, rzecz jasna, jeszcze mniej przypominam siebie jako dwudziestolatkę.
- Nie słyszałam o tobie niczego poza tym, że byłaś mistrzynią w odbieraniu pijackich myśli - przyznałam.
Veronica uśmiechnęła się smutno, a purpurowa chmura nad jej głową pociemniała.
- Tak właśnie sądziłam - rzekła cicho. - Zdawałam sobie sprawę, że podjęłam się bardzo trudnego zadania, ale musiałam spróbować. Już traciłam nadzieję, że uda mi się cokolwiek zdziałać, kiedy pojawiłaś się ty. - Po raz pierwszy od kilkunastu minut spojrzała mi prosto w oczy. - Pojawiłaś się i od razu zrozumiałam, że warto było czekać.
- Na co konkretnie?
- Kiedy się uwolniłam i odzyskałam prawdziwe życie, dowiedziałam się, jak ocalić Żałobników - odparła z promiennym uśmiechem i wzięła mnie za ręce. - Z tobą i z amuletem możemy uwolnić ich wszystkich od cierpienia.
Serce niemal przestało mi bić. Veronica wie, co trzeba zrobić, aby uratować Calluma i sprowadzić go na moją stronę! Więc jednak będziemy mogli być razem. Miałam ochotę krzyczeć z radości. Bałam się, że wielebna Waters zamierza pozbawić mnie wstępu do Galerii Szeptów, tymczasem ona chce i może mi pomóc.
- Więc wiesz, jak to zrobić? - zapytałam, ledwie mogąc uwierzyć w swoje szczęście. -
Catherine mówiła, że wie, potem jednak straciła pamięć. Ponoć gdzieś to zapisała, ale skoro ty wiesz, nie będę musiała jej szukać!
- Wiem - potwierdziła Veronica - i od dawna czekałam, żeby to zrobić. Właśnie dlatego chciałam z tobą porozmawiać. Pora, żeby Żałobnicy wrócili do domu.
- To fantastyczne! - nie mogłam się powstrzymać od okrzyku, ale natychmiast ściszyłam głos, gdy zobaczyłam, że ludzie siedzący przy sąsiednich stolikach odwracają się w naszą stronę. - Jak to będzie? Co muszę zrobić? Kiedy zaczniemy? Catherine nic mi nie powiedziała.
- Cóż, to całkiem proste. Potrzebujemy ciebie, amuletu, mnie i wszystkich Żałobników zebranych w jednym miejscu.
- I co wtedy?
- Wtedy - zaczęła konspiracyjnym szeptem, pochylając się nad stołem - wszyscy utworzymy wielki krąg: Żałobnicy, ty i ja. Musimy być blisko siebie, a kiedy ty i ja się dotkniemy, skierujesz energię z amuletu wokół kręgu. To będzie trochę podobne do budowania obwodu elektrycznego.
Obie przyglądałyśmy się przez chwilę amuletowi, który mienił się bogactwem barw.
Niemal czułam jego moc.
- Czy to wszystko, co musimy zrobić? Przesłać energię? Nie trzeba nic innego?
- Nie - zapewniła Veronica. - My dwie mamy wszystko, czego potrzeba. Moje oczekiwanie dobiegło końca; nareszcie ich wszystkich uwolnię.
- To będzie cudowne, po prostu cudowne - powiedziałam, z każdą chwilą coraz bardziej podekscytowana. - Co prawda trzeba to będzie jakoś wyjaśnić, jeśli nagle wszyscy ci ludzie pojawią się w rzece. No i zadbać, żeby w pobliżu było wystarczająco dużo lodzi ratunkowych, żeby nikt nie utonął, ale jestem pewna, że uda się nam znaleźć jakiś sposób.
Kręciło mi się w głowie i aż zapierało dech w piersiach, kiedy analizowałam rożne problemy logistyczne, jakie będziemy musiały rozwiązać. Nie wątpiłam ani przez chwilę, że poradzimy sobie ze wszystkim i już za kilka dni Callum będzie ze mną po tej stronie.
Uśmiechałam się na myśl o tym, że będę czekała nad rzeką, kiedy przypłynie na brzeg w jednej z łodzi ratowniczych, i o naszym pierwszym prawdziwym pocałunku…
Głos Veroniki wyrwał mnie z zamyślenia.
- Wydaje mi się, Alex, że nie całkiem jasno ci to wytłumaczyłam.
- To znaczy? - spytałam, wciąż uśmiechając się do własnych myśli.
- Kiedy powiedziałam, że możemy ich uwolnić, chodziło mi o to… że… no cóż…
- O co takiego?
- O to, że pozwolimy im wszystkim wreszcie umrzeć - odparła i westchnęła ciężko. -
Musimy ich zabić. gierce we mnie zamarło, kiedy zrozumiałam sens słów Veroniki. Na krótką chwilę dała mi nadzieję, że istnieje jakaś szansa dla Żałobników, by teraz pozbawić mnie wszelkich złudzeń.
- Posłuchaj, Veroniko - mruknęłam ponuro - sama się domyśliłam, że amulet może ich zabić, ale przecież musi istnieć jakiś sposób, żeby zamiast tego ich ocalić?
Usiadłam prosto i skrzyżowawszy ręce na piersiach, patrzyłam na nią gniewnie. Cały mój entuzjazm ulotnił się w jednej chwili. Dlaczego wszyscy są tak głęboko przekonani, że jedyną drogą ucieczki jest śmierć?
- Cóż, rzeczywiście istnieje inny sposób - odparta. - Ale nie mamy szansy na jego użycie.
Spojrzałam na nią, mrużąc oczy.
- Dlaczego nie?
Veronica spuściła wzrok i pokręciła głową.
- Bo potrzebujemy Catherine. Ona jest jedyną osobą, która może przywrócić ich do życia. A nie zrobi tego, Powiedziała to bardzo wyraźnie.
Wiedziałam, przemknęło mi przez myśl. Od początku wiedziałam, że ta jędza wszystko zniszczy!
- Jesteś pewna, że ja w żaden sposób nie mogę tego zrobić?
- Niestety tak. Dzięki amuletowi masz moc, ale ty ich zabijesz. Próbowałaś już, prawda?
Poczułam, jak ciarki przeszły mi po plecach.
- Wiedziałaś o tym? Dlaczego mi nie powiedziałaś., że wiesz?
- Próbowałam z tobą porozmawiać, ale nie miałaś na to ochoty - Veronica nie potrafiła ukryć rozdrażnienia w głosie.
Poczułam się zmęczona.
- Widziałam gazetę i zdaję sobie sprawę, że zabiłam Lucasa. Lepiej powiedz mi, co jeszcze wiesz.
Wyjaśniła, że czytała raporty policyjne i zauważyła informację 0 ciele znalezionym w Tamizie, ale ponieważ ofiara była torturowana, uznała, że ten wypadek nie ma nic wspólnego z Żałobnikami. Dopiero kilka dni później, czytając jakąś notatkę prasową, natknęła się na fotografię Lucasa.
- Byłam wstrząśnięta, kiedy zobaczyłam dawnego wroga patrzącego na mnie z gazety.
To ostatnia rzecz, jakiej mogłabym się spodziewać. Dlatego rozpoczęłam dalsze poszukiwania. Gdy znalazłam artykuł w „Evening Standard”, uznałam, że powinnaś go przeczytać. Poczekałam, aż usłyszę, że wróciłaś do katedry, 1 zostawiłam gazetę w miejscu, z którego nikt jej nie zabierze, ale gdzie na pewno zauważą ją Żałobnicy. I najwyraźniej zauważyli.
Skinęłam głową.
- Matthew znalazł ją, kiedy byłam na górze z Callumem. Naprawdę nie miałam pojęcia, że zrobiłam Lucasowi coś takiego. Próbowałam tylko nie dopuścić, żeby skrzywdził
Roba, to wszystko.
- Nie musisz się przede mną tłumaczyć i nie masz powodu się martwić - powiedziała, pochylając się ku mnie i ściszając głos. - Nikt nie skojarzy cię z tym wypadkiem.
- Ale przecież wszczęto śledztwo w sprawie morderstwa. Policja będzie sprawdzać wszystkie tropy.
- Zapewniam cię, że nie będzie. Śledztwo zostało umorzone.
- Skąd możesz to wiedzieć? I dlaczego je umorzyli?
- Wiem, ponieważ mam przyjaciół w policji, zwłaszcza w policji rzecznej. Bardzo się starałam ich wszystkich poznać. A śledztwo umorzono, bo nie udało się ustalić z całą pewnością ani bezpośredniej przyczyny śmierci, ani tożsamości ofiary. - Zamilkła, gdy jakaś para młodych rodziców próbowała przejechać obok naszego stolika podwójnym wózkiem, i uśmiechnęła się do śpiących w nim pulchnych bliźniaków.
- Znasz jakieś szczegóły? - zapytałam, kiedy rodzice z wózkiem się oddalili.
Przez chwilę nie odpowiadała, pogrążona w zadumie. Wreszcie wyprostowała się na krześle i odparła:
- Cóż, wygląda na to, że został wyłowiony z rzeki żywy, ale podczas akcji ratunkowej nastąpiło zatrzymanie akcji serca. Ciało było pokryte siatką czarnych linii, śladów po oparzeniach, dlatego uznano, że musiał być torturowany. Ale najdziwniejsza rzecz zdarzyła się, kiedy umarł. Leżał na noszach w ambulansie, przykryty kocem, i nagle samoistnie się zapalił. Płonął bardzo szybko, więc chociaż w pobliżu było mnóstwo ludzi, już po kilku minutach prawie nic z niego nie zostało. Został zidentyfikowany na podstawie karty dentystycznej.
Poczułam zimny pot spływający po plecach. Lucas spłonął, pomyślałam z przerażeniem, a ja próbowałam to samo zrobić Callumowi. Gdyby mi się udało, teraz zostałby z niego tylko stos poczerniałych kości i zębów. Ukryłam twarz w dłoniach, starając się stłumić łkanie.
- Przy ustalaniu tożsamości pojawi! się kolejny problem - ciagnęła Veronica. - Z karty dentystycznej jasno wynikało, kim był zmarły, ale to nie zgadzało się z raportem ratowników, którzy wyłowili go z rzeki. Opisywali go jako mężczyznę mniej więcej dwudziestoletniego, dobrze zbudowanego i zdrowego, z łatwym do zidentyfikowania tatuażem. Zęby i tatuaż pasowały wprawdzie do opisu zaginionego mężczyzny, on jednak powinien mieć ponad siedemdziesiąt lat. Nie udało się wyjaśnić tych rozbieżności.
- Więc Lucas się nie postarzał? - spytałam zdumiona.
- Nie, po prostu spłonął.
- Nie, proszę! - zawołałam. - Nie mogę tego dłużej słuchać!
Odsunęłam gwałtownie krzesło, wypadłam z kawiarni i pobiegłam do najbliższego wyjścia, mając nadzieję, że świeże powietrze pomoże mi odzyskać jasność myśli. Nie pomogło, ale przynajmniej nie patrzyłam w niebieskie oczy Veroniki; oczy, które widziały zbyt dużo. Przez kilka minut krążyłam po okolicy, aż w końcu znalazłam zacienione miejsce z filarem, o który mogłam się oprzeć. Dlaczego Veronica opowiedziała mi tak dokładnie, jak zginął Lucas? Jeśli uważała, że w ten sposób łatwiej mnie nakłoni do zabicia Żałobników, to wybrała niewłaściwą drogę. Byłam pewna, że niektórzy z nich również zawahaliby się, gdyby wiedzieli, na czym to ma polegać.
Nie, nie zabiję Żałobników, postanowiłam. A skoro tylko Catherine jest w stanie sprowadzić ich żywych, trzeba ją odnaleźć. Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech.
Wolałabym nie oglądać jej już nigdy w życiu, tymczasem musiałam ją odszukać i błagać o pomoc. Wcześniej jednak chciałam poznać odpowiedzi na kilka pytań.
Kiedy weszłam do kawiarni, Veronica wciąż siedziała przy stoliku, jakby była pewna, że wrócę. Usiadłam naprzeciwko niej i powiedziałam rzeczowo: - Wydaje mi się, że nie byłaś wobec mnie do końca szczera. Chciałabym wiedzieć trzy rzeczy. Po pierwsze - zaczęłam odliczać na palcach - skąd dowiedziałaś się o mnie i Callumie? Po drugie, co wiesz o Catherine? I po trzecie, jeśli uda nam się nakłonić ją do pomocy, to co właściwie musi zrobić?
Veronica wyglądała na zakłopotaną, ale ja nie ustępowałam.
- Odpowiedz mi. Jak mnie znalazłaś i skąd mogłaś wiedzieć, przez co przeszłam?
- Nie wiedziałam - odezwała się wreszcie. - To był zwykły zbieg okoliczności. Ja nie zdawałam sobie nawet sprawy, że Żałobnicy mogą rozmawiać z ludźmi. Pewnego dnia, kiedy przyszłaś do Świętego Pawła spotkać się z Callumem, przypadkiem zobaczyłam amulet. Od razu go rozpoznałam, przecież nosiłam tę bransoletkę kilkadziesiąt lat. Skierowałaś się prosto do schodów, a ja poszłam za tobą. Wjechałam windą, więc byłam w Galerii Szeptów, zanim tam dotarłaś, i zobaczyłam, że idziesz bardzo ostrożnie, jakbyś starała się ominąć długi szereg niewidocznych ludzi. Uświadomiłam sobie, że widzisz Żałobników, i poszłam za tobą do Kamiennej Galerii. Wejście po schodach zajęło mi dużo czasu, więc kiedy tam dotarłam, ciebie już nie było. Zapytałam strażników przy wyjściu, czy cię widzieli, ale nie przypominali sobie, żebyś schodziła na dół. Szukałam dalej, lecz bezskutecznie, i wtedy pomyślałam, że weszłaś na górę i przez zamknięte przejście dostałaś się do Złotej Galerii. Postanowiłam tam pójść. To naprawdę długa i męcząca droga dla starej kobiety, więc wspinałam się mozolnie po krętych schodach. Gdy w końcu dotarłam na górę, stanęłam przy drzwiach i podsłuchałam waszą rozmowę. Właściwie słyszałam tylko to, co ty mówiłaś, ale kiedy wspomniałaś o problemach, o których trzeba powiedzieć Matthew, wiedziałam, że rozmawiasz z jednym z Żałobników. Wszystko pasowało do siebie idealnie, jak elementy układanki. Wiedziałam, że będziesz moim brakującym ogniwem. Zeszłam na dół i czekałam. Czekałam bardzo długo. Co robiłaś na górze tyle czasu?
Poczułam, że policzki mi płoną, kiedy sobie przypomniałam. Pocałunki były bardzo ważnym elementem każdego spotkania z Callumem w Galerii Szeptów.
- No wiesz… chodziło o… - plątałam się, dopóki nie zdałam sobie sprawy, że Veronica wcale nie czeka na moją odpowiedź.
- W końcu zeszłaś na dół, a ja cię zatrzymałam, żeby obejrzeć twój bilet. Pamiętasz?
Pokręciłam przecząco głową.
- Gdy spędzam popołudnie z Callumem, to raczej nie pamiętam niczego innego -
wyjaśniłam.
- No tak, rozumiem… - Veronica uśmiechnęła się przelotnie i wróciła do tematu: - Na karcie wstępu jest twoje nazwisko i numer identyfikacyjny, więc bez trudu ustaliłam, gdzie mieszkasz. Nie ma jednak numeru telefonu i nie znalazłam go w książce telefonicznej, więc nie mogłam zadzwonić. Chciałam, żebyś jak najszybciej wróciła do katedry, i postanowiłam cię trochę wystraszyć. Miałam nadzieję, że przyjdziesz porozmawiać o tym z Żałobnikami.
- I co zrobiłaś? - spytałam.
- Rozbiłam szybę w twoim oknie.
- To byłaś ty?! - wykrzyknęłam, podrywając się z krzesła, kiedy przypomniałam sobie stłuczoną szybę, zimne poranne powietrze wpadające do mojego pokoju i tajemnicze słowa na karteczce, w którą była zawinięta piłka golfowa.
Veronica spojrzała na swoje buty i w milczeniu skinęła głową.
- Nie przyszedł mi do głowy lepszy sposób ściągnięcia cię do Londynu. Chciałam spotkać się z tobą gdzieś, gdzie będzie wielu Żałobników, i w końcu z nimi porozmawiać.
Nie posiadałam się ze zdumienia. Całymi tygodniami rozważałam, kto wybił szybę, to uzupełniając, to skracając listę podejrzanych, tymczasem okazało się, że winowajczynią jest szacowna pani pastor. Zdałam sobie sprawę, że siedzę z otwartymi ustami, więc zamknęłam je czym prędzej.
- To było podłe - powiedziałam. - W dodatku wybrałaś fatalny moment. Trzy osoby starały się zamienić moje życie w piekło. Nie potrzebowałam jeszcze jednej.
- Bardzo mi przykro, naprawdę - odparła Veronica. - Nie wiedziałam, że masz problemy, a tak bardzo chciałam wreszcie zrealizować swój plan i wszystko naprawić. Kiedy Catherine odmówiła pomocy, myślałam, że straciłam szansę, ale wtedy pojawiłaś się ty i wszystko stało się znowu możliwe. Byłam taka podekscytowana.
- Skoro tak bardzo chciałaś spotkać się ze mną przy Żałobnikach, to po co teraz te sekrety? Dlaczego Callum nie mógł być przy naszej rozmowie?
Veronica nachyliła się ku mnie i powiedziała cicho: - Chciałam porozmawiać z tobą, zanim Żałobnicy dowiedzą się, co spotkało Lucasa, a także o tym, że cokolwiek z nim zrobiłaś, uczyniło to amulet jeszcze potężniejszym. Nigdy nie daliby ci spokoju, gdybyśmy rozbudziły w nich nadzieję na ocalenie, nadzieję, która może okazać się złudna. Uznałam, że najpierw musimy wspólnie postanowić, co będzie dla nich najlepsze, zwłaszcza jeśli zamierzasz zaangażować w to Catherine.
- No właśnie, Catherine. Opowiedz mi o niej - zażądałam. - To po rozmowie z tobą zwróciła się przeciwko mnie, więc chyba powinnam wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi.
Veronica odgarnęła pasmo siwych włosów za ucho i przez chwilę siedziała w milczeniu, ze wzrokiem utkwionym w blat stołu.
- Kiedy, doszłam do siebie po odebraniu wspomnień Danielowi - powiedziała wreszcie - nadal nie pamiętałam nic z mojego poprzedniego życia, ale znałam sposób na uwolnienie Żałobników od ich nieszczęsnego losu. To prawdopodobnie coś, co dostajemy wszyscy po wskrzeszeniu.
- Dlaczego uważasz, że wszyscy to dostajecie? - spytałam.
- Ponieważ Catherine też wiedziała, jak uwolnić Żałobników, ale nie chciała mi pomóc - odparła Veronica. - Byłam taka podekscytowana, kiedy jakiś miesiąc temu zobaczyłam policyjny raport o wyłowionej z rzeki dziewczynie, która straciła pamięć. Od razu poszłam do szpitala, żeby z nią porozmawiać. Ale Catherine stanowczo odmówiła pomocy Chyba nigdy nie widziałam osoby gorzej nastawionej do ludzi i całego świata.
Nienawidziła wszystkich i wszystkiego. Najwyraźniej sądziła, że odebranie komuś wspomnień zabije ją, więc była wstrząśnięta, kiedy się okazało, że to przywróciło ją do życia.
Próbowałam przemówić jej do rozsądku, przekonać, że żaden z Żałobników nie zasłużył na taki los, ale moje argumenty do niej nie trafiały. Nie chciała mi powiedzieć, gdzie mogę znaleźć amulet, więc znowu znalazłam się w punkcie wyjścia. Do chwili, gdy zauważyłam amulet na twojej ręce.
- O ile dobrze rozumiem - powiedziałam, zaczynając kojarzyć - ty i Catherine wiecie, po prostu wiecie, jakby za sprawą magii, że jeśli uda wam się odnaleźć amulet, będziecie mogły uwolnić wszystkich Żałobników?
Potwierdziła skinieniem głowy, więc pytałam dalej: - A Catherine, wiedząc o tym, ukradła mi amulet i zamierzała go sprzedać?
Veronica znów skinęła głową.
- Ta dziewczyna jest chora z nienawiści - powiedziała.
- A ty cały czas o tym wiedziałaś - mruknęłam z wyraźną dezaprobatą. - Czemu więc czekałaś tyle czasu?
- Teraz rozumiem, że to było głupie - odparła Veronica. - Nie chciałam jednak przedstawiać ci swojego planu, dopóki się nie upewnię, że zrozumiesz mój punkt widzenia.
Wydajesz się rozsądna i nie wyobrażam sobie, że mogłabyś siedzieć bezczynnie i pozwolić Żałobnikom dalej cierpieć.
- Wiedziałaś to wszystko, kiedy pierwszy raz spotkałyśmy się w katedrze, ale nie powiedziałaś ani słowa - zauważyłam.
- Naprawdę tego żałuję - zapewniła. - Mogłyśmy uniknąć tyle bólu. - Złożyła ręce, jakby do modlitwy. - A potem był następny raz i… cóż, wtedy już nie miałaś amuletu.
Czułam się przytłoczona świadomością, że nie byłam sama, że był ktoś, kto mógł
mnie zrozumieć.
- Co mogę powiedzieć? - ciągnęła Veronica. - Myliłam się i zrozumiałam to, kiedy tylko zobaczyłam cię ponownie. Czy kiedy weszłaś na kopułę i nie mogłaś zobaczyć Calluma, zamierzałaś skoczyć? Tak sądzili strażnicy i właśnie dlatego chciałam z tobą porozmawiać.
Ale wtedy nie miałaś już amuletu i nie było sensu mówić ci o moim planie. Sprawiałaś wrażenie takiej zagubionej. Bardzo chciałam ci powiedzieć, że nie tylko ty za nimi tęsknisz, ale musiałam czekać i mieć nadzieję, że zrobisz wszystko, co w twojej mocy, żeby odzyskać amulet. Wyglądasz na bardzo mądrą dziewczynę, a z pewnością masz silną wolę i determinację. Byłam pewna, że zdołasz go odzyskać, ktokolwiek ci go odebrał.
- Dlaczego po prostu mi nie powiedziałaś? Czemu dawałaś tylko tajemnicze wskazówki? - zapytałam w końcu, oszołomiona.
- To zadziałało, prawda? Nie trwało długo, nim do mnie zadzwoniłaś.
- Owszem, ale tymczasem omal nie straciłam amuletu. Obie omal go nie straciłyśmy.
- Wiem, że popełniałam błędy, i przepraszam cię za to - powiedziała, biorąc mnie za ręce i ściskając mocno. - Na szczęście ty dzięki swojej zaradności i determinacji zdołałaś uratować sytuację. A teraz błagam cię o pomoc. Używając twojego amuletu, możemy uwolnić Żałobników od ich niedoli; i możemy to zrobić już teraz. Jeśli nie zgodzisz się tego zrobić, musisz odnaleźć Catherine. „tylko ona może ich przywrócić do życia.
- Dlaczego właśnie Catherine i dlaczego tylko ona?
- Jestem już stara, Alex. Żyję tu od dawna i nie mam już takiej energii i siły jak przed laty, kiedy wróciłam. Nadal mogę pomóc uwolnić Żałobników, lecz tylko ktoś, kto został
wskrzeszony niedawno, może ich na nowo ożywić. Jeżeli uda ci się namówić Catherine do pomocy, wszyscy dostaną szansę na drugie życie, czy tego chcą czy nie. Ja mogę im dać tylko wieczny spokój.
Cofnęłam ręce i sięgnąwszy po filiżankę z zimną kawą, wypiłam kilka łyków, rozważając tę informację.
- Co będę musiała zrobić, jeżeli zgodzę się spełnić twoją prośbę? - zapytałam. - Jak to zadziała?
Veronica nagle się ożywiła; usiadła prosto, jej aura stała się jaskrawożółta. Sięgnęła przez stół i pogładziła amulet niemal z czcią.
- Jak już wiesz, to jest klucz do wszystkiego. Trzeba tylko okiełznać jego moc. To nie jest łatwe dla ciebie, prawda?
Pokręciłam wolno głową, przerażona myślą, że będę musiała prosić Catherine o pomoc. Zarazem jednak poczułam ulgę, wiedząc, że jeszcze ktoś jest w to zaangażowany, nawet jeśli ta osoba to lekko zwariowana emerytowana duchowna.
- Przynieść ci jeszcze coś do picia? Masz kilka minut?
- Tak, poproszę - odparłam. - Muszę przemyśleć wiele spraw.
- Oczywiście. Zaraz wracam.
Patrzyłam, jak Veronica odchodzi. Nadal nie mogłam uwierzyć, że to właśnie ona zaczaiła się przy moim domu i wybiła szybę piłeczką golfową. Musiała dobiegać siedemdziesiątki. Siwe włosy spinała w prosty kok, nie miała makijażu, a jej strój był raczej funkcjonalny niż modny. Wyglądała jak poczciwa babcia.
Musiałam przyswoić sobie sporo informacji; wielu rzeczy jeszcze nie rozumiałam.
Jakie wnioski płyną z tego, co mi powiedziała Veronica? Ona zachowała swoją osobowość, kiedy odebrała umysł Danielowi, ale potem jego wspomnienia na nią wpłynęły. Czy podobnie będzie z Catherine? Czy za sprawą moich wspomnień z czasem stanie się milsza? I czy zdołam ją nakłonić do powrotu do Londynu, czy też nie będę miała innego wyjścia niż przystąpić do realizacji planu Veroniki? Mogłam się tego dowiedzieć w tylko jeden sposób: muszę znaleźć Catherine.
Zaczęłam masować skronie, próbując pozbyć się”bólu głowy, który właśnie zaczynał
narastać. pędziłam z Veroniką jeszcze pół godziny i słuchałam, jak opowiada o wyzwoleniu Żałobników. A właściwie udawałam, że słucham, bo już podjęłam decyzję - nie pomogę jej w realizacji planu, który sprowadzał się do zabicia ich wszystkich w okrutny sposób. Nie zamierzałam brać tego na swoje sumienie. Musiałam znaleźć Catherine.
Kiedy się rozstawałyśmy, wymusiła na mnie obietnicę, że na razie nic nie powiem Żałobnikom. Przekonały mnie jej argumenty: to była kwestia ich życia albo śmierci i nie chciałam w nich rozbudzać być może złudnych nadziei. Najlepiej nie mówić im o niczym, dopóki nie będę pewna, że Catherine zgodzi się pomóc.
\par
Nie było mi łatwo rozmawiać z Callumem, który wieczorem odwiedził mnie na krótko. Kilka razy przyglądał mi się badawczo, jakby wyczuwał, że coś przed nim ukrywam, ale udawałam, że tego nie zauważam, a on nie zadawał żadnych pytań.
Następnego dnia wstałam późno. Rodzice wyszli już do pracy, a Josh jeszcze smacznie spał, wybrałam się więc na spacer, żeby uporządkować myśli. Gdy wracałam, omal nie przewrócił mnie czekoladowobrązowy labrador, skaczący radośnie na mój widok.
- Cześć, Beesley! - powiedziałam, drapiąc go za uszami. - Wyrosłeś, kiedy byłam na wakacjach. Jesteś już całkiem dużym psem.
Beesley machał energicznie ogonem, patrząc na mnie z wywieszonym językiem.
Rozejrzałam się dookoła.
- A gdzie podziałeś Lyndę?
Wyglądało na to, że szczeniak jest sam, więc wzięłam go za obrożę i odprowadziłam do domu. Gdy nikt nie odpowiedział na dzwonek przy frontowych drzwiach, poszłam do kuchennych. Były zamknięte, ale na dole miały wygryzioną dziurę. Najwyraźniej Beesley przez cały ranek pracował nad swoim planem ucieczki.
- I co ja mam z tobą zrobić, ty głupi psie? Przecież nie możesz tam wrócić, prawda? W
takim razie chyba pójdziesz ze mną.
W jego brązowych oczach rozbłysły wesołe iskierki. Chyba właśnie o to mu chodziło.
Pokręciłam głową, chwyciłam labradora mocniej za obrożę i ruszyłam z powrotem do domu.
Josh już wstał; jadł kanapkę i czytał gazetę. Uniósł brwi, gdy Beesley wpadł do kuchni.
- Cześć. Byłaś na polowaniu?
- Nie, zbierałam bezdomne zwierzaki. Spotkałam go na drodze. Uciekł z domu.
Kiedy Josh i ja zastanawialiśmy się, jak znaleźć Lyndę, Beesley robił spustoszenie w kuchni: przewrócił kosz na śmieci, a potem wskoczył przednimi łapami na stół, żeby porwać kawałek tosta, który następnie pożarł, rozsypując okruszki po całej podłodze.
- Nie jest dobrze - zauważyłam. - Zabiorę go na spacer, może się zmęczy i trochę uspokoi. Znajdziesz mi kawałek sznurka, który mógłby posłużyć jako smycz?
Josh mruknął twierdząco, wyszedł z kuchni, nie dokończywszy kanapki, i po paru chwilach wrócił z jakąś starą linką. Wyglądała na dostatecznie mocną, więc przywiązałam jeden koniec do obroży, a na drugim zrobiłam pętlę, którą założyłam na nadgarstek.
Upewniłam się, że mam ze sobą słuchawki, i wyprowadziłam Beesleya z domu.
Z trudem utrzymując szarpiącego się psa, założyłam słuchawki. Beesley był znacznie silniejszy niż przed miesiącem i o wiele trudniej było nad nim zapanować. W końcu udało mi się przyciągnąć go bliżej i nawinęłam sobie linkę na dłoń.
- Callum - jęknęłam, czując, że zaczyna mi brakować tchu. - Hej, jestem z powrotem.
Wygląda na to, że mam dzisiaj psa, więc może sprowadzisz OHvię.
Zanim dotarłam na plac zabaw, poczułam znajome mrowienie w nadgarstku.
- Cześć, piękna - przywitał mnie, a pod wpływem jego aksamitnego głosu jak zwykle zmiękły mi nogi. - Widzę, że masz tu trudne zadanie.
- Och, daj spokój. To jakiś koszmar. Beesley uciekł z domu, a ja nawet nie wiem, jak długo będę musiała się nim zajmować. Czy Olivia jest z tobą?
- Taa. Usłyszała słowo „pies” i była tutaj szybciej niż ja. Sama zobacz.
Nie mógł pokazać palcem, więc rozejrzałam się dookoła. Nie musiałam długo szukać.
Beesley nagle usiadł z rozanielonym wyrazem pyska, a jego nos poruszał się z boku na bok, jakby śledził niewidzialną muchę.
- Niech Olivia przychodzi jak najczęściej! - roześmiałam się. - Natychmiast zaczął być posłuszny! Nie mogę uwierzyć, że tak świetnie nad nim panuje.
- Pojawiała się tu codziennie, kiedy wyjechałaś, i bawiła się z Beesleyem u niego w ogrodzie. On ją uwielbia.
Gdy przed kilkoma tygodniami poznałam Oliviç z Beesleyem, od razu przypadli sobie do gustu. Zanim wyjechałam do Hiszpanii, Olivia chodziła ze mną na spacery ze szczeniakiem i wtedy dość dobrze ją poznałam. Callum kochał ją jak siostrę i był wobec niej niezwykle opiekuńczy. Wiedziałam, że się cieszy, że i my się polubiłyśmy, ale zawsze przypominał jej, żeby była ostrożna. Zbyt dużo zabawy z psem w ciągu dnia oznaczało, że Olivia musiała nazbierać więcej szczęśliwych myśli i wspomnień, by napełnić amulet, a to nie zawsze było łatwe.
- Jak jej idzie? - spytałam Calluma półgłosem. - Radzi sobie lepiej ze zbieraniem?
- Tak, coraz lepiej. Pomogło jej to, stała się bardziej odpowiedzialna i skoncentrowana. Mnie też to dobrze zrobiło - dodał i poczułam na policzku muśnięcie jego warg. - A teraz musimy porozmawiać. Matthew bardzo chciał się do nas przyłączyć, ale spławiłem go, bo myślę, że powinniśmy najpierw… hm… wszystko uporządkować.
Westchnęłam. Czy to musi być aż tak skomplikowane?
- Jasne. Przywiążę tylko Beesleya i wyjmę lusterko.
Podeszłam do ławki w najdalszym kącie placu, niedaleko brodu w rzeczce, ciągnąc psa za sobą. Przywiązałam swój koniec prowizorycznej smyczy do nogi ławki i puściłam linkę, która była na tyle długa, że Beesley mógł dosięgnąć do wody. Natychmiast pobiegł w tamtą stronę i po chwili zobaczyłam, że pies i Olivia świetnie się bawią, pluskając na płyciźnie.
Wyjęłam z kieszeni lusterko i ustawiłam pod takim kątem, żeby widzieć Calluma.
Obserwował roześmianą Oliviç, która biegała i skakała z Beesleyem, a na jego twarzy malowała się czułość.
- Nie mogę tego zrobić - powiedziałam cicho. - Nie mogłabym zamęczyć jej na śmierć i nie potrafiłabym zrobić tego tobie. Nie proś mnie o to nigdy więcej.
Odwrócił głowę i nasze spojrzenia spotkały się w lusterku. Na jego twarzy nie widziałam już czułości, tylko cierpienie.
- Wiem, że to okrutne - odparł - ale dla niej znacznie gorsze będzie, gdyby musiała tu zostać. Zdajesz sobie z tego sprawę, prawda?
Wzruszyłam ramionami, ale nie odezwałam się. Tak bardzo pragnęłam mu powiedzieć, że jest szansa ocalenia dla nich wszystkich, wiedziałam jednak, że Veronica miała rację. Nie warto było wspominać, że mogą zostać uratowani, ale zależy to od kaprysu jego nikczemnej siostry. Mogłoby ich czekać bolesne rozczarowanie. Kiedy tak patrzyłam na Calluma, zerkając raz po raz na Oliviç, z każdą chwilą byłam coraz bardziej pewna, że muszę użyć całej siły perswazji, aby sprowadzić Catherine i skłonić ją do pomocy. I dopiero jeżeli to się nie uda, jeśli ostatnia nadzieja zawiedzie, zrobię to, o co prosi Matthew. Stojąc w objęciach Calluma, który wolną ręką gładził mnie po ramieniu, obserwowałam rozdokazywanego psa. Beesley przybiegał co chwila, przynosząc patyk, który kładł przy moich stopach, i z prośbą w oczach czekał, aż rzucę go w kierunku Olivii. Nietrudno go uszczęśliwić, przemknęło mi przez głowę. I wtedy postanowiłam zdradzić Callumowi przynajmniej część prawdy.
- Wiesz - zaczęłam - myślę, że powinnam spróbować odnaleźć Catherine.
- Po co miałabyś to robić?
- Ona coś wie. Co prawda Olivia omyłkowo odebrała jej to wspomnienie, ale Catherine powiedziała, że zdążyła je zapisać. Wtedy nie przejęłam się tym, bo wydawało mi się, że sama potrafię cię uratować, ale okazało się, że byłam w błędzie. Może Catherine wie coś więcej.
- To chyba nie najlepszy pomysł - odparł z powątpiewaniem. - Wy dwie nie przepadacie za sobą. Dlaczego sądzisz, że zgodziłaby się pomóc?
- Cóż, prawdę mówiąc, wcale tak nie sądzę. Spodziewam się raczej, że będzie próbowała przeszkadzać, jak zwykle. Ale uważam, że warto spróbować. Catherine miała trochę czasu na przemyślenia. Może jej stosunek do świata się zmienił? Jak myślisz?
- Myślę, że jesteś szalona - rzeki i rozwichrzył mi włosy. - I rozpaczliwie próbujesz znaleźć jakieś wyjście.
- Możliwe. Ale jeśli istnieje choćby cień szansy, to chyba warto spróbować?
- Pewnie tak. A masz jakiś pomysł, gdzie jej szukać?
- Właściwie nie - przyznałam. - Ale przecież nie zniknęła z powierzchni ziemi ani nawet nie wyjechała z kraju, bo nie ma paszportu. Może być w Kornwalii; Rob powiedział, że tam się wybiera.
- Zakładając, że mówił prawdę.
- Racja. Ale czy nie widziałeś jej w pociągu do Exeter albo Ihiro?
- Rzeczywiście widziałem. To było na linii West Country kilka tygodni temu.
- Mogła pojechać gdzieś dalej, ale równie dobrze może być właśnie tam.
Milczał przez chwilę, rozważając moje słowa.
- To prawda - przyznał wreszcie - ale przecież Kornwalia jest dość duża. Jak zamierzasz odnaleźć Catherine?
- Zacznę ją znowu śledzić na Facebooku. Może tam zostawiła jakieś wskazówki.
Może rozmawiała z którymś z moich przyjaciół..Popytam i przekonamy się.
- Jeśli uważasz, że to coś da… - Callum wzruszył ramionami. - A jeśli ją odnajdziesz, co zamierzasz zrobić?
- Porozmawiać z nią. Wydobyć informacje, których potrzebuję.
Tym razem parsknął kpiąco.
- Alex! Bądź realistką! Ona nienawidzi i ciebie, i mnie. Nie ma mowy, żeby zgodziła się pomóc. Jeżeli czegoś pragnie bardziej, niż pozwolić nam dalej cierpieć, to tylko zobaczyć, jak umieramy w męczarniach.
- Być może, ale to nie znaczy, że nie mogę przynajmniej spróbować - przekonywałam.
- Oczywiście, że nie - przyznał. - Ja żyłem z nią całe lata i dobrze wiem, jaka jest. Ale ty masz swoje sposoby, więc nigdy nic nie wiadomo. Warto spróbować.
Pogładził mnie po włosach i natychmiast się odprężyłam. Widziałam w lusterku jego hipnotyzujące niebieskie oczy i złote iskierki, które w nich zabłysły, kiedy spojrzał w stronę Olivii. Nie zwracała na nas uwagi, pochłonięta zabawą z Beesleyem.
- Naprawdę nie chcę cię zostawiać - szepnął i zobaczyłam, jak jego miękkie usta odnalazły moją szyję. Czułam lekki jak muśnięcie dotyk, gdy przesuwał je powoli, docierając do moich ust.
Pocałunki Calluma zawsze były słodkogorzkie; czułam je, ale były tylko namiastką prawdziwych pocałunków. Każdy sprawiał mi ogromną przyjemność i zarazem pozostawiał
uczucie niedosytu, bo pragnęłam więcej, znacznie więcej. Ten napełnił mnie goryczą z innego powodu - nie wiedziałam, ile jeszcze pocałunków nam zostało.
Po kilku godzinach Callum i Olivia musieli pójść trochę pozbierać. Na szczęście miejscowe kino miało wakacyjny repertuar - wyświetlano dużo romantycznych komedii, dzięki czemu oboje mogli zebrać dziesiątki szczęśliwych myśli w czasie krótszym niż zwykle.
Kiedy odeszli, a Beesley został bezpiecznie przywiązany w ogrodzie, przyniosłam z mojego pokoju laptop, usadowiłam się w kuchni i przystąpiłam do poszukiwań. Catherine utworzyła sobie profil na Facebooku kilka tygodni temu, kiedy zaczęła mnie prześladować, i wciągnęła na listę swoich znajomych wielu moich. Na początek postanowiłam sprawdzić tych, którzy w rzeczywistości wcale mnie nie lubili; na czele tej listy znajdowała się oczywiście Ashley. Przejrzałam dokładnie jej stronę, szukając jakichkolwiek śladów kontaktu z Catherine. Miałam naprawdę dużo do przeglądania. Ashley najwyraźniej wykorzystała wakacje jako świetną okazję do rozpuszczania plotek. Brnąc przez kolejne rewelacje, przeczytałam masę bzdur. W końcu poddałam się i weszłam na stronę Catherine. Nie należałam do jej znajomych, wiedziałam jednak, kto do nich należy. Przed kilkoma tygodniami Catherine wysłała zaproszenie do Grace. Znałam, rzecz jasna, hasło do profilu mojej najlepszej przyjaciółki, więc zalogowałam się bez problemu. Po chwili zobaczyłam znajome fotografie i nieoczekiwanie ogarnęła mnie fala tęsknoty; naprawdę brakowało mi Grace i cieszyłam się, że już niedługo ona też wróci z wakacji. Zawsze łatwiej radziłam sobie z problemami, jeśli mogłam o nich z nią porozmawiać. Grace zwykle potrafiła znaleźć jakieś rozwiązanie.
Złapałam się na tym, że siedzę ze wzrokiem utkwionym w przestrzeń, i przywołałam się do porządku. Czekało mnie przejrzenie wszystkich informacji na stronie Catherine.
Pochyliłam ekran, żeby lepiej widzieć, i zabrałam się do czytania.
Po ożywionej aktywności w pierwszych tygodniach Catherine nagle zamilkła. Nie podała też, gdzie się znajduje.
- No, dalej! - mruknęłam. - Musi być jakiś sposób, żeby ją znaleźć!
Nie zamierzałam się poddawać. W końcu mam jakieś talenty detektywistyczne.
- Co słychać, mała? - Aż podskoczyłam, słysząc głos brata.
- Och, Josh! Nie słyszałam, jak wchodziłeś.
- Skradałem się jak złodziej, żeby kundel mnie nie zobaczył. - Wskazał głową w stronę ogrodu, gdzie Beesley leżał w cieniu drzewa z wywieszonym różowym językiem.
Pomyślałam, że Josh mógłby mi pomoc.
- Właściwie dobrze, że wpadłeś - powiedziałam. - TWoje zdolności techniczne mogą mi się przydać. Próbuję kogoś znaleźć i nie bardzo mi to wychodzi.
Przez chwilę udawał urażonego, ale ciekawość wzięła górę.
- To ktoś, kogo znam? - spytał.
- Szczerze mówiąc, tak… Chodzi o Catherine River.
Josh posłał mi mordercze spojrzenie.
- Nabijasz się ze mnie? - mruknął. - Po co, na miłość boską, chcesz znaleźć tę zmorę?
Zapomniałaś już, że napadła na ciebie i zostawiła ledwie żywą?
- Nie zapomniałam - odparłam poważnie. - Ale naprawdę muszę ją znaleźć. Czy wciąż masz z nią kontakt na Facebooku, na tym drugim koncie, gdzie podawała się za Clionę?
- Nie wiem. Ja nie usunąłem jej z listy znajomych, ale ona mogła usunąć mnie.
- Mógłbyś to sprawdzić? Naprawdę muszę ustalić, gdzie ona jest. Podejrzewam, że gdzieś na zachodzie, ale poza tym nic nie wiem.
Przyjrzał mi się uważnie, po czym westchnął i wzruszył ramionami.
- Nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł, ale sprawdzę - mruknął, sięgając po mój komputer.
Po chwili znalazł to, czego szukał.
- Proszę bardzo, nadal jesteśmy znajomymi. - Odwrócił laptop w moją stronę. - Ale pamiętaj, to psychopatka. Nie rób niczego głupiego.
- Dzięki, Josh. Jesteś moim najfajniejszym starszym bratem.
- Cha, cha, bardzo śmieszne - skomentował. - To na razie.
Wyszedł, a ja wbiłam wzrok w ekran.
Kiedy Catherine nawiązała kontakt z Joshem, podszywała się pod moją starą przyjaciółkę, Clionę. To była dla niej idealna tożsamość. Zaczęłam przeglądać strony i czytać wszystkie rozmowy. Na tym koncie była jeszcze mniej aktywna niż na poprzednim.
Najwyraźniej osiągnęła swój cel, manipulując Joshem, ale nie zamierzała wdawać się w dłuższe konwersacje. Czytałam dalsze wpisy, ale z każdym kolejnym coraz bardziej wątpiłam, że uda mi się znaleźć jakąkolwiek wskazówkę co do miejsca jej pobytu.
Po godzinie sfrustrowana wyłączyłam komputer. Wyjrzałam do ogrodu i zobaczyłam, że późnopopołudniowe słońce rzuca długie purpurowe cienie. Beesley nadal spał, co było dziwne, gdyż z pewnością nadeszła już jego pora na przekąskę. Najwyższy czas odprowadzić go do domu, pomyślałam. Już miałam wstać, kiedy poczułam mrowienie w nadgarstku.
Natychmiast zorientowałam się, że to nie Callum.
- Cześć? - powiedziałam ostrożnie.
- To ja, Olivia. Przepraszam, że ci przeszkadzam, ale chciałam z tobą porozmawiać bez Calluma - mówiła jeszcze ciszej niż zwykle.
- Nie przeszkadzasz mi, Olivio - zapewniłam. - Po prostu nie spodziewałam się ciebie tak szybko.
- Wymknęłam się Callumowi. On myśli, że zbieram w sali czwartej, gdzie wyświetlają ten nowy film o miesiącu miodowym. Powiedział, że nie zniósłby go jeszcze raz w tym tygodniu.
- W takim razie masz niewiele czasu, jeśli chcesz, żeby Callum nie zauważył twojego zniknięcia - odparłam. Olivia milczała, więc zachęciłam ją łagodnie: - Skoro chcesz ze mną porozmawiać, to musisz powiedzieć, o czym.
- Krążą różne plotki. Matthew stara się je wyciszyć, ale wszyscy i tak gadają. Czy to prawda, że zamierzasz nas zabić? Mogłabyś to zrobić? Nikt nie chce mi wyjaśnić, co się dzieje!
Westchnęłam.
- Kto ci to wszystko powiedział?
- Podobno w gazecie był artykuł o śmierci Lucasa. Wiem, że on odszedł, ale wszyscy mówią, że to ma jakiś związek z tobą. Czy to prawda?
Nie było sensu zaprzeczać.
- Tak - przyznałam. - Kiedy próbowałam powstrzymać Lucasa przed skrzywdzeniem Roba, zrobiłam coś, co go zabiło. Nie chciałam tego i nie wiedziałam, co się wydarzy, ale skutek jest taki, że Lucas nie żyje.
Olivia gwałtownie wciągnęła powietrze i milczała przez dłuższą chwilę”. W końcu nie wytrzymała.
- To niesprawiedliwe! Nigdy niczego mi nie mówią. Myślą, że jestem za młoda, żeby zrozumieć, ale ja tkwię tutaj już od tylu lat. Tyle tylko, że nie rosnę. Dlaczego nie traktują mnie jak dorosłej? Mam takie samo prawo wiedzieć, co się dzieje, jak każdy inny, prawda?
- Cii, Olivio, nie krzycz mi w głowie - próbowałam ją uspokoić. - Nie rozmawiałam o tym do tej pory z nikim oprócz Calluma, nawet z Matthew. Nikt nie trzyma niczego w tajemnicy przed tobą. Co chcesz wiedzieć?
- Czy zamierzasz to zrobić?
- Zrobię to, co będzie najlepsze dla wszystkich, ale na razie nie wiem, co.
- Więc mogłabyś? - wykrztusiła przerażona. - Mogłabyś nas zabić?
Stłumiłam westchnienie. Dla Olivii wszystko było czarne albo białe, bez żadnych odcieni szarości.
- Muszę porozmawiać z Callumem i z Matthew, a nie miałam jeszcze okazji…
Przerwałam nagle, słysząc, że otwierają się frontowe drzwi. Nie miałam nigdzie pod ręką komórki.
- Muszę iść - powiedziałam szeptem. - Ktoś mógł usłyszeć, jak do ciebie mówię.
Porozmawiam z Callumem, dobrze?
- Dobrze - zgodziła się niechętnie. - Ale chcę wiedzieć, jaką podejmiecie decyzję.
Wcale nie jestem za młoda, niezależnie od tego, co sądzi Callum, i on musi to zrozumieć.
- Okej, porozmawiam z nim - szepnęłam przez zaciśnięte zęby, odwracając się.
Do kuchni wszedł Josh, ale był nie sam. Towarzyszył mu Max.
- Max! - zawołałam, siląc się na swobodny ton. - Nie wiedziałam, że jesteś w okolicy.
Posłał mi jeden ze swoich obezwładniających uśmiechów.
- Byłem w Richmond, więc postanowiliśmy z Joshem spędzić miły wieczór.
Wpadliśmy zostawić samochód i coś przegryźć, a potem wychodzimy - na moment zawiesił
głos i dodał odrobinę zbyt beztrosko: - Może się przyłączysz?
- Dzięki, ale dzisiaj nie mogę. Muszę zająć się psem, dopóki nie wróci nasza sąsiadka - odparłam i machnęłam ręką w stronę ogrodu, gdzie wciąż spał Beesley.
- Nie wygląda na kłopotliwego - zauważył Max.
- W tej chwili nie - przyznałam - ale to istny szatan. Dziś przed południem wygryzł
dziurę w kuchennych drzwiach i uciekł z domu.
- To robi wrażenie - Max roześmiał się i odwrócił od okna w moją stronę. - Dobrze cię znowu widzieć, Alex. trwało, zanim ochłonęłam.
Nagle zdałam sobie sprawę, że Josh gdzieś zniknął. Nie miałam pojęcia, co powiedzieć, więc uśmiechnęłam się tylko i pospiesznie odwróciłam wzrok.
- Zrobię ci kawę do kanapki - zaproponowałam. Aż się skrzywiłam, słysząc, jak niedorzecznie to zabrzmiało, ale przynajmniej miałam się czym zająć.
Przeszłam na drugą stronę kuchni, sięgnęłam po czajnik i nalałam do niego wody. Nie odwracając się, żeby nie patrzeć na Maxa, postawiłam czajnik na miejscu i już miałam włączyć, kiedy długie opalone palce zetknęły się z moimi.
Zamarłam w bezruchu, jakby ten dotyk poraził mnie niczym prąd. Potem poczułam, że jego usta musnęły czubek mojej głowy.
- Daj mi jeszcze jedną szansę, Alex. Proszę - szepnął. - W Hiszpanii było mi z tobą tak cudownie. Mam nadzieję, że tobie ze mną też.
Już miałam zaprotestować, ale on mówił dalej: - Wiem o tamtym chłopaku za granicą i rozumiem. Ale jego tu nie ma, prawda?
Dlaczego nie moglibyśmy spotkać się chociaż parę razy? To przecież nic złego, a ty nie masz nic do stracenia.
Wciąż trzymał mnie za rękę i stał tak blisko, że czułam ciepło jego ciała. Milczałam, zastanawiając się, jak w miarę grzecznie dać mu do zrozumienia, żeby się odsunął. Max najwyraźniej uznał moje milczenie za wyraz aprobaty.
- Pomyślałem, że moglibyśmy pójść na drinka - powiedział. - Ja… - zawiesił głos, obrócił mnie do siebie i położył mi ręce na ramionach -.<.ja nie mogę przestać o tobie myśleć i chcę, żebyś o tym wiedziała. Przyszedłem tu, żeby walczyć o coś, czego naprawdę pragnę.
Starałam się nie odrywać wzroku od guzika jego koszuli, ale ton głosu nie pozostawiał
wątpliwości, że mówi szczerze. Nie potrafiłam się powstrzymać i spojrzałam na niego.
- Jesteś naprawdę miły, Max, ale nie mogę. Przepraszam. - Odwróciłam wzrok; widok jego ust przypominał mi tamten pocałunek na plaży, przypominał mi jego smak.
Skrzywił się.
- „Miły” to niezupełnie to słowo, którego oczekiwałem. Liczyłem raczej na „obdarzony nieodpartym urokiem”.
- Przepraszam - powtórzyłam niezbyt przekonująco - ale kocham kogoś innego. I to wszystko na ten temat.
Jego palce nakreśliły linię na moim policzku.
- Okej, wierzę ci. - Pochylił się i lekko pocałował mnie w policzek, po czym cofnął
się, unosząc ręce w geście kapitulacji.
Odetchnęłam z ulgą.
- Ale chyba powinienem cię uprzedzić - dodał po chwili, a jego ciemne oczy rozbłysły - że moja walka jeszcze się nie skończyła. Nie rezygnuję tak łatwo. Pilnuj się, Alex Walker.
Wyznaczyłem sobie cel!
Pospiesznie odwróciłam się do czajnika, żeby nie zauważył łez, które napłynęły mi do oczu. Łez, które pojawiły się nie wiadomo skąd i których nie potrafiłam wyjaśnić.
Na szczęście wkrótce pojawił się Josh, więc mogłam uciec. Spojrzał na mnie znacząco, gdy wychodziłam z kuchni, i zdałam sobie sprawę, że uknuli to wspólnie. A myślałam, że tylko dziewczyny robią takie rzeczy. Ignorując starszego brata, skierowałam się do ogrodu i podeszłam do huśtawki wiszącej na grubym konarze, w cienistym zakątku.
Miałam nadzieję, że Olivia odeszła, kiedy się pożegnałyśmy, i nie widziała tej sceny z Maksem. Mogłaby źle to zrozumieć i opowiedzieć Callumowi, zanim sama zdążę to zrobić.
Zawołałam go, gdy tylko usiadłam na huśtawce. Pod drzewem było dość ciemno, więc nie martwiłam się, że ktoś w domu zobaczy, jak mówię sama do siebie. Nie doczekałam się odpowiedzi od razu i zaczęłam wpadać w panikę. Co usłyszała Olivia i co przekazała dalej? -
zastanawiałam się.
- No, przyjdźże już! - mruknęłam. W tej samej chwili poczułam mrowienie w nadgarstku.
- Jesteś dzisiaj bardzo niecierpliwa - zauważył Callum.
Mogłam tylko opowiedzieć mu wszystko.
- Dobrze, że tu jesteś - zaczęłam. - Max właśnie pojawił się nie wiadomo skąd razem z Joshem i sytuacja zrobiła się niezręczna.
- Taa, przed chwilą go widziałem - odparł. - Siedzi w kuchni i pije piwo.
- Och, nie - jęknęłam. - Nadal tu jest? Myślałam, że obaj już dawno poszli do pubu.
- Masz kłopoty, Alex. Wiesz o tym? Musisz być ostrożna.
Otworzyłam usta jak ryba, nie mogąc wykrztusić ani słowa.
Nie wiedziałam, jakie dokładnie kłopoty Callum ma na myśli. Czy zamierza mnie porzucić z powodu Maksa? Czy jacyś Żałobnicy chcą mnie dopaść? A może dowiedział się o mojej rozmowie z Veroniką?
- O… o czym ty mówisz? - wyjąkałam.
- O Maksie. Jest zdecydowany cię zdobyć. Przechodząc, usłyszałem kawałek ich rozmowy.
- Och, naprawdę? - Ucieszyłam się, że chodzi tylko o Maksa, chociaż to też był
pewien problem. - Co mówił?
- Zwierzył się Joshowi, jakie to frustrujące, że jesteś lojalna wobec swojego chłopaka -
zaczął.
- Cóż, jestem lojalna - wtrąciłam. - To święta prawda.
- Ale zaraz potem dodał, że ponieważ twój chłopak mieszka w Wenezueli, warto spróbować jeszcze raz. - Poczułam, że gładzi mnie po policzku w dokładnie taki sam sposób, jak wcześniej Max, tyle że jego dotyk był o wiele delikatniejszy. Aż zaczęłam się zastanawiać, czy na nas nie patrzył. - I był pewien, że już niedługo przełamie twój opór.
- Myli się i wiesz o tym.
- Nie pal za sobą wszystkich mostów, Alex - powiedział Callum tak cicho, że ledwie go usłyszałam.
- Co ty sugerujesz?
- Wygląda na to, że naprawdę mu się podobasz i jest uparty.
- I co z tego?
- Nic. Po prostu staram się być realistą. Szanse na znalezienie Catherine są niewielkie, a nawet jeśli uda ci się ją znaleźć, nie masz żadnej gwarancji, że zgodzi się zdradzić magiczną formułę, która nas wszystkich przywróci do życia. W końcu zrozumiesz, że musisz pomóc nam umrzeć, bo wiesz, że właśnie tego chcemy.
A kiedy to nastąpi, będziesz pewnie przygnębiona, i miła będzie świadomość, że masz w pobliżu kogoś, kto cię pocieszy.
- Więc uważasz, że powinnam się umówić z Maxem? - syknęłam. - Nie wierzę, że coś takiego przyszło ci do głowy. Ja nie chcę jego, chcę ciebie!
Jego ramiona ledwo wyczuwalnie zacisnęły się wokół mnie i ku mojemu zaskoczeniu wybuchnął śmiechem.
- Prawidłowa odpowiedź!
- Sprawdzałeś mnie? - starałam się, aby ulga w moim głosie zabrzmiała jak oburzenie.
- No, może odrobinę - przyznał. - Ale spróbuj mnie zrozumieć. Ten chłopak wygląda jak model.
- Nie dorasta ci do pięt.
- Biedne, naiwne stworzenie - odparł, ale słyszałam radość w jego głosie.
Niestety nie miałam w kieszeni lusterka i nie mogłam spojrzeć w jego hipnotyzujące niebieskie oczy.
- Widziałeś się z Ołivią? - zapytałam. - Musiałyśmy rozstać się w pośpiechu i nie jestem pewna, czy wszystko z nią w porządku. - Nie chciałam psuć mu dobrego nastroju, ale martwiłam się o 01ivię.
- Nie, nie widziałem jej. Coś ją zdenerwowało?
- Chciała wiedzieć, co się dzieje. Słyszała plotki krążące wśród Żałobników i ma dość, że traktuje się ją jak dziecko i nikt nie bierze jej pod uwagę w swoich planach.
- Skąd dowiedzieli się o tym tak szybko? - zastanawiał się Callum. - Tylko tego brakowało. W każdym razie nie ma jeszcze żadnych konkretnych planów.
- Wiem, ale ona najwyraźniej myśli inaczej.
- Jest za młoda, żeby się martwić takimi rzeczami. Wolałbym, żeby się nie dowiedziała.
- Ja też - powiedziałam z westchnieniem.
Poczułam, że jego ramiona znowu mnie obejmują.
- Nie mówmy o tym teraz - rzekł. - To do niczego nie prowadzi. Cieszmy się czasem, który mamy dla siebie.
Poddałam się jego objęciom. Callum delikatnie gładził mnie po ramieniu, lecz nagle znieruchomiał.
- Och, wiesz co? Dziś po południu natknąłem się na jeszcze jednego twojego wielbiciela.
Wyprostowałam się zaskoczona.
- Na kogo?
- Na Roba. Jeszcze jeden mężczyzna oczarowany twoją zniewalającą urodą i czarującym charakterem. Auu!
Cios, który wymierzyłam w jego głowę, najwyraźniej trafił w cel. Rob byl moim chłopakiem bardzo krótko, zanim poznałam Calluma, a potem pomagał Catherine w kradzieży amuletu, którego historię chciał sprzedać do prasy. Udało mi się go powstrzymać dosłownie w ostatniej chwili i to właśnie wtedy niechcący zabiłam Lucasa. W czasie walki Rob stracił swoje najświeższe wspomnienia, ale poza tym nic złego mu się nie stało.
Zapomniał, jaki byt wredny, i że nie chciałam więcej mieć z nim do czynienia.
- No, mów, gdzie go widziałeś? - spytałam, tupiąc ze zniecierpliwieniem.
- W pubie, kiedy szedłem do kina. Rozmawiał z kimś przez telefon i mówił temu komuś, że zamierza cię poprosić, żebyś pojechała z nim do jakiegoś domu, który jego rodzina wynajęła na lato.
- O nie, znowu! To takie męczące, że trzeba mu dwa razy odmawiać. Mówił coś jeszcze?
- Najwyraźniej rozmawiał z kimś, kto cię zna, bo powiedział coś w rodzaju: „Kiedy ją przywiozę, musisz wyjechać. Nawet jeśli jest twoją przyjaciółką, chcę mieć dom tylko dla nas. Wiesz, co mam na myśli”. Nie miałem wątpliwości, że chodziło mu o ciebie. Uroczy, nieprawdaż?
Przytaknęłam z roztargnieniem. Coś nie dawało mi spokoju, coś ważnego.
Przypominałam sobie wszystkich wspólnych znajomych, próbując zgadnąć, kim mogła być owa tajemnicza przyjaciółka, z którą rozmawiał Rob, ale nikt nie przychodził mi do głowy.
- Hej - odezwał się Callum, gdy milczałam dłuższą chwilę, pogrążona w myślach. -
Daj spokój, to nie jest aż takie ważne.
A może chcesz, żebym zaczął go znowu śledzić? Nie, żebym miał na to ochotę, ale jeśli ci zależy…
- Nie, nie trzeba. Rob nie jest wart takiego zachodu. Nie jest wart żadnego zachodu -
dodałam z naciskiem. Już chciałam powiedzieć coś na temat wrednego charakteru Roba, kiedy Beesley poderwał się i popędził w stronę domu, szczekając radośnie. - Wygląda na to, że Lynda już jest i przyszła po niego. Lepiej wrócę do środka.
- W takim razie ja pójdę poszukać Olivii. Upewnię się, że nazbierała dość na całą noc - odparł Callum i jeszcze raz pogładził mnie po włosach. - Mam nadzieję, że zobaczymy się jutro.
- Będę tutaj, nigdzie się nie wybieram.
- Okej, w takim razie do jutra - zamilkł na chwilę i poczułam leciutkie muśnięcie na wargach. - Kocham cię, Alex - szepnął i zniknął, zanim zdążyłam odpowiedzieć.
- Ja też cię kocham - szepnęłam w ciemność, po czym skierowałam się do domu.
Naprawdę, wolałabym, żeby Rob zrozumiał, co do niego mówiłam. To takie irytujące, że nie pamiętał ani naszych najważniejszych rozmów, ani tego, jak ohydnie się zachował, próbując zwabić mnie, a potem Ashley do swojego miłosnego gniazdka w Kornwalii.
W Kornwalii! Zamarłam w pół kroku na środku trawnika. Rob rozmawiał z kimś o wyjeździe do Kornwalii. Czy to może być przypadek? Czy mógł rozmawiać z Catherine?
Wbiegłam na górę do swojego pokoju i natychmiast włączyłam laptop. Wieczorami zawsze był irytująco wolny i żałowałam, że nie mamy szybszego połączenia z Internetem.
Sprawdzałam już stronę Roba, kiedy szukałam Catherine, ale nie znalazłam tam nic użytecznego. Postanowiłam zobaczyć, czy od tamtego czasu pojawiło się coś nowego.
Niestety nie, stwierdziłam po chwili i sfrustrowana odsunęłam od siebie komputer. Będę musiała improwizować.
Najłatwiejszym sposobem uzyskania informacji od Roba było zapytanie go wprost.
Niezbyt przyjemna perspektywa, ale że Rob najwyraźniej wciąż był mną zainteresowany, postanowiłam wydobyć z niego to, czego potrzebowałam. Nie miałam żadnych skrupułów: ten dwulicowy drań stanowczo sobie na coś takiego zasłużył.
Zerknęłam na zegarek i uznałam, że jeszcze nie jest za późno, żeby do niego zadzwonić, wyjęłam więc z kieszeni komórkę i zaczęłam przeszukiwać listę numerów.
- Cholera! - mruknęłam, kiedy zdałam sobie sprawę, że to jeszcze jeden kontakt, który straciłam, kiedy utopiłam stary telefon. Większość numerów odzyskałam, ale nie spodziewałam się, że będę czegokolwiek potrzebowała od Roba. Przejrzałam listę jeszcze raz, zastanawiając się, kto może znać jego numer i mi go podać. Raczej nie Ashley, pomyślałam, uśmiechając się do siebie. Uznałam, że najlepszy będzie Jack. Szybko wybrałam numer.
Jack był jednym z moich najstarszych przyjaciół; nasze rodziny znały się, odkąd Josh i brat Jacka chodzili do tej samej podstawówki. Teraz Jack chodził z Grace, czym byłam zachwycona. TWorzyli świetną parę i uwielbiali się nawzajem.
- Cześć, Alex, co słychać?
- Cześć, Jack. Och, wiesz, wszystko po staremu. Dawno się nie widzieliśmy. Mam nadzieję, że byłeś grzeczny, kiedy Grace wyjechała?
- Sprawdzasz mnie? - spytał.
- No coś ty! Jestem pewna, że wyczekujesz jej powrotu jeszcze bardziej niż ja.
Tu trochę przesadziłam. Nigdy w życiu nie przyznałby się do tego, nawet przede mną.
- A to już jutro? Powiedz mi, bo nie pamiętam…
- Doskonale pamiętasz - weszłam mu w słowo. -1 nie umiesz kłamać! Ale nie martw się, nie powiem jej, jak przeżywałeś rozłąkę, obiecuję. Prawdę mówiąc, dzwonię, bo mam do ciebie prośbę.
- Naprawdę? Wprawiasz mnie w osłupienie. Czego potrzebujesz?
- Numeru telefonu Roba Underwooda.
To naprawdę wprawiło go w osłupienie.
- Wielkie nieba, po co? Zapomniałaś, ile przez niego przeszłaś?
- Oczywiście, że nie. Po prostu muszę z nim porozmawiać, to wszystko. Możesz mi wystać jego numer?
- Okej, ale bądź ostrożna. On zachowuje się naprawdę dziwnie. Ta utrata pamięci nieźle namieszata mu w głowie.
- Będę, nie martw się. A kiedy jedziecie z Grace do Gower?
- Pod koniec tygodnia, więc nie będziecie miały dużo czasu dla siebie.
- Wiem, ale wyrwę Grace przynajmniej na jedną noc, zanim ją uprowadzisz.
- Świetnie, na pewno się ucieszy. Okej, wysyłam ci numer Roba.
- Dzięki, Jack. Do zobaczenia.
Kilka sekund po tym, jak się rozłączyłam, przyszedł esems z numerem komórki Roba.
Siedziałam chwilę, jeszcze raz powtarzając sobie w myślach, co chciałam mu powiedzieć, po czym wzięłam głęboki oddech i znowu sięgnęłam po telefon.
- Rob? - odezwałam się, gdy odebrał. - Tu Alex.
- O, cześć, Alex. Co u ciebie? - w jego głosie słychać było zdziwienie.
- Wszystko okej, dzięki. Słuchaj, właśnie się zastanawiałam, czy będziesz jutro gdzieś w okolicy?
Zaskoczenie natychmiast ustąpiło miejsca zadowoleniu.
- Poczekaj chwilę, niech sprawdzę… Taa, myślę, że dam radę gdzieś cię wcisnąć.
- Świetnie. To może kawa? Hampton Hill High Street?
- Jasne, może być.
- To spotkajmy się o dziesiątej przed teatrem. Zobaczymy, w której kawiarni uda się znaleźć miejsce.
- O, dziesiątej? - jęknął. - Trochę za wcześnie.
- Wcale nie za wcześnie - odparłam zalotnie. - Szkoda byłoby marnować dzień, prawda?
- W sumie masz rację. Okej, dla ciebie może być dziesiąta. To do jutra.
- Na razie, Rob.
Nie miałam najmniejszej ochoty na to spotkanie, ale musiałam zdobyć informacje, a Rob prawdopodobnie powie mi wszystko, co wie, jeśli uzna, że ma u mnie jakieś szanse. Na samą myśl o spędzeniu z nim choćby chwili dostawałam gęsiej skórki. Pokazał, jakim jest płytkim materialistą, kiedy próbował sprzedać amulet, toteż wcale nie żałowałam, że stracił
wszystkie wspomnienia z tych kilku tygodni. I nie miałam żadnych wyrzutów sumienia, manipulując nim; nie znałam nikogo, kto bardziej by sobie na to zasłużył.
Przez resztę wieczoru zastanawiałam się, jak wydobyć informacje z Roba, nie wzbudzając jego podejrzeń. Gdy po kolacji sprzątałam ze stołu, mama niespodziewanie spytała:
- Dlaczego nie chciałaś iść z chłopakami do pubu? W Hiszpanii chyba dobrze dogadywaliście się z Maksem.
- Po prostu nie miałam ochoty - odparłam, lecz mamy to wyjaśnienie nie usatysfakcjonowało.
- No tak, ale… przecież wyraźnie widać, że podobasz się Maxowi.
- Och, mamo, proszę cię, przestań! Naprawdę nie chcę o tym rozmawiać.
- Ale on sprawia wrażenie bardzo miłego chłopca.
- On jest „miłym chłopcem”, mamo, i właśnie dlatego nie chcę rozbudzać w nim nadziei. To byłoby nie w porządku.
- Więc to nie twój typ? - cisnęła.
- Tak, zdecydowanie nie mój typ - przyznałam, mając nadzieję, że to zakończy rozmowę, ale mama nie dawała za wygraną.
- W takim razie może będziesz chciała się ulotnić. Max zostaje na noc, a niedługo powinni wrócić.
Zatrzymałam się gwałtownie, aż zagrzechotały naczynia, które niosłam.
- Racja. Zapakuję to do zmywarki i już mnie nie ma.
Mama wyjęła mi talerze z rąk.
- Idź już, zanim coś upuścisz. Dokończę sama. Co będziesz robić rano?
- O dziesiątej mam się spotkać z przyjaciółmi w Hampton Hill, więc muszę wcześnie wstać, żeby złapać pociąg. Jestem pewna, że o tej porze Josh i Max będą jeszcze spali.
Dobranoc.
- Dobranoc, kochanie - powiedziała mama, odwracając się do zmywarki.
Ja skierowałam się do schodów. W samą porę, bo nie minęło dziesięć minut, gdy usłyszałam ich śmiech w kuchni na dole. Jakaś część mnie naprawdę miała ochotę do nich dołączyć, ale wiedziałam, że to nie byłoby w porządku.
Weszłam do łazienki, umyłam się szybko i kiedy wydawało mi się, że chłopcy są pochłonięci rozmową, przemknęłam niezauważona do swojego pokoju. Wślizgnęłam się do łóżka i zgasiłam wszystkie światła z wyjątkiem małej lampki do czytania. Sądziłam, że tej nocy na pewno nie zasnę. Musiałam jednak być bardzo zmęczona, bo nagle obudziło mnie pukanie do drzwi.
Przez chwilę byłam zdezorientowana. Kto może pukać do moich drzwi? Zanim zdecydowałam, czy zignorować pukającego i poczekać, aż sobie pójdzie, czy odpowiedzieć i przekonać się kto to, drzwi się uchyliły. Max? Nie, on nie wszedłby do mojej sypialni bez zaproszenia. Wstrzymałam oddech, aż sylwetka w drzwiach stała się wyraźniejsza.
- Josh! - syknęłam. - Co ty robisz, na miłość boską?
- Och, przepraszam, nie chciałem cię obudzić. Potrzebuję futon dla Maxa.
Nadmuchiwany materac jest dziurawy.
- W porządku, zrzuć wszystkie rzeczy na podłogę i zabierz go.
Potykając się i klnąc pod nosem, Josh próbował zdjąć materac z futonu. W końcu wstałam z łóżka, żeby mu pomóc.
- Zobacz, jak to się robi - mruknęłam, zdejmując go bez trudu.
Josh wziął materac i usiłował wydostać się z mojego maleńkiego pokoju, nie przewracając zbyt wielu rzeczy. Otworzyłam drzwi, żeby mógł wyjść, właśnie w chwili, gdy Max wchodził po schodach. Uśmiechnął się na mój widok.
- Cześć, Alex. Przepraszam, że cię obudziliśmy. Może zobaczymy się rano?
- A tak… może - wyjąkałam. - Dobranoc.
Wycofałam się do ciemnego pokoju i nagle uświadomiłam sobie, że jestem tylko w piżamie, w dodatku bardzo skąpej. Pospiesznie zatrzasnęłam drzwi za Joshem, wskoczyłam do łóżka i zgasiłam światło. Ale potem naprawdę nie mogłam zasnąć. Po jakichś dziesięciu minutach usłyszałam kroki, które zatrzymały się przed moimi drzwiami. Wstrzymałam oddech i nasłuchiwałam skrzypienia desek starej podłogi, gdy kroki w końcu oddaliły się w stronę łazienki.
Nastawiłam budzik na bardzo wczesną godzinę i wyszłam z domu, gdy wszyscy jeszcze spali. Pociąg był zatłoczony, a większość moich współpasażerów wyglądała na niezadowolonych z faktu, że zamiast smażyć się na plaży albo pluskać w morzu, muszą w tak piękny dzień jechać do pracy. Kiedy wysiadłam, było dopiero parę minut po ósmej, więc poszłam do parku, o tej porze był prawie pusty. Widziałam tylko kilka osób, które przyszły na spacer z psami albo pobiegać. Ruszyłam przed siebie główną alejką i rozglądałam się dookoła, aż znalazłam samotną ławkę na uboczu. Gdy do niej podeszłam, zauważyłam, że w pobliżu leży jeleń. Uniósł łeb, połyskując rogami w promieniach porannego słońca, i spojrzał
na mnie paciorkowatymi oczami. Wiedziałam, że jelenie biegające po Bushy Park nie są niebezpieczne, ale wolałam się do nich zbytnio nie zbliżać. Niektóre były naprawdę duże i moim zdaniem wyglądały na trochę złośliwe. Szybko przeszłam do następnej ławki.
Powietrze wciąż było chłodne, ale słońce zdążyło już ogrzać siedzisko z desek.
Zerknęłam na zegarek: została mi ponad godzina do spotkania z Robem, mnóstwo czasu na rozmowę z Callumem. Ławka miała poręcz na wysokości odpowiedniej dla lusterka, więc ustawiłam je i wyjęłam słuchawki.
- Callum, słyszysz mnie? Jestem w Bushy Park. Czy możesz przyjść.
Już po kilku minutach poczułam mrowienie w nadgarstku. Chociaż nie widziałam Calluma, sama świadomość, że jest tuż przy mnie, wciąż przyprawiała mnie o dreszcz podniecenia.
- Cześć, piękna - w jego głosie słychać było nutę zaskoczenia. - Co tutaj robisz, w dodatku o tak wczesnej porze?
Przechyliłam lusterko tak, żeby go zobaczyć.
Jego jasne włosy lśniły w promieniach słońca, a w niebieskich oczach błyskały radosne iskierki.
- O dziesiątej spotykam się z Robem - odparłam.
- Naprawdę? - zdziwił się jeszcze bardziej. - Po co?
- Z powodu tej rozmowy, o której powiedziałeś mi wczoraj. Pamiętasz, mówiłeś, że rozmawiał z kimś, kto miął opuścić dom jego rodziców w Kornwalii?
- Tak, oczywiście, że pamiętam. Ale nie bardzo widzę związek…
- Myślę, że chodzi o Catherine. Wiemy, że pojechała do Kornwalii i że ci dwoje już wcześniej knuli coś razem. Może zatrzymała się w jego domu.
Callum energicznie pokiwał głową.
- No jasne! Czemu sam o tym nie pomyślałem? To naprawdę ma sens.
- No właśnie. I dlatego muszę się dowiedzieć, gdzie to dokładnie jest. Nie jestem tylko pewna, jak to z niego wydusić. Może masz jakiś pomysł?
- Chyba mogłabyś po prostu zapytać - zasugerował niepewnie.
- Mogłabym, ale nie chcę, żeby znowu zaczął sobie coś wyobrażać - odparłam. - To naprawdę wkurzające, że on pamięta tylko, jak się mną interesował, a nie całą resztę.
- Mógłbym coś na to poradzić - powiedział Callum.
- Poradzić? A niby jak? - zainteresowałam się.
- Jeśli chcesz, mogę zabrać mu te wspomnienia. To całkiem proste. - Wzruszył
ramionami. - Musisz tylko porozmawiać z nim o tym, a wtedy ja wkroczę do akcji.
- A co z twoimi zasadami? - spytałam. - Przecież nie odbierasz prawdziwych wspomnień.
- To prawda - przyznał - ale nie podoba mi się, że przez niego czujesz się niezręcznie.
No i to jest coś, co mogę zrobić dla ciebie.
Uśmiechnęłam się z wdzięcznością i powiedziałam: - Brzmi kusząco, ale myślę, że wydobędę z niego więcej, jeśli będzie myślał, że ma jakieś szanse.
- W porządku - odparł i zobaczyłam w lusterku, że rozwichrzył mi włosy. -
Przypuszczałem, że się nie zgodzisz. Ale warto było spróbować. Z prawdziwą przyjemnością usunąłbym cię z pamięci tego zakłamanego…
- Przestań! - przerwałam mu ze śmiechem. - Nie możesz… - nie dokończyłam, bo nagle usłyszałam głośny krzyk.
Aż podskoczyłam, a gdy podniosłam wzrok znad lusterka, zobaczyłam kilkuletniego brzdąca, który patrzył na mnie z wyraźnym przerażeniem. Już zaczerpnął tchu, żeby znowu wrzasnąć, ale potem odwrócił się i uciekł do matki.
- O co chodzi? - mruknęłam, rozglądając się, i… zamarłam.
Byłam tak pochłonięta rozmową z Callumem, że zupełnie nie zwracałam uwagi na to, co się dzieje dookoła.
Tuż za mną, niemal na wyciągnięcie ręki, stały trzy jelenie. Z tej odległości wydawały się ogromne, zwłaszcza że ja siedziałam. Widziałam, jak ich aksamitne nosy poruszają się i przysuwają jeszcze bliżej. Widziałam też ostre końce ich rogów.
- One zwykle się tak nie zachowują - powiedziałam ledwie słyszalnym szeptem, nie chcąc spłoszyć jeleni. - Musi chodzić o ciebie.
- Wiedziałem, że jest jakiś powód, dla którego zwykle nie przychodzę do parku -
odparł Callum, wyraźnie rozbawiony.
- Czy mógłbyś odejść, powoli i spokojnie, żeby poszły za tobą?
- One są niegroźne - zapewnił z uśmiechem.
- Łatwo ci mówić. Nie masz prawdziwego ciała, które dałoby się uszkodzić. Proszę, odejdź stąd!
- Dobrze - zgodził się. - Idź do bramy, a ja cię tam dogonię.
Mrowienie w moim nadgarstku zniknęło, ale jeszcze przez chwilę siedziałam nieruchomo.
W końcu zaryzykowałam i wolno obróciłam głowę. Przechyliłam lusterko, żeby widzieć, co się dzieje. Zwykle Callum pojawiał się i znikał zbyt szybko, bym mogła to zauważyć, ale tym razem doskonale widziałam jego odbicie. Z trudem powstrzymałam chichot. Wygląda! zupełnie jak Szczurołap, w pelerynie rozwianej na wietrze, wabiący za sobą jelenie. Gdy zorientował się, że na niego patrzę, pomachał mi, po czym z głębokim ukłonem posłał mi całusa. Schowałam lusterko do kieszeni i skierowałam się do bramy.
\par
(✓ b od pierwszej chwili zachowywał się dokładnie tak, jak się spodziewałam. Był
taki beznadziejny, że z trudem ukrywałam niesmak.
- O, Alex, jak miło cię widzieć - powitał mnie, szczerząc zęby w uśmiechu. - Co sprawiło, że tak nagle zmieniłaś zdanie? Zdałaś sobie sprawę, że nie można mi się oprzeć?
- Nie. Jesteś uroczy, Rob, ale przecież chodzisz z Ashley, a nie ze mną.
- Gdzie się podziewałaś, dziewczyno, że nie znasz ostatnich wieści? - prychnął. -
Rozstałem się z Ashley już jakiś czas temu. Teraz jestem singlem i bardzo mi się to podoba.
Zamarłam. Skoro nie mogę mu zagrozić, że powiem o naszej nibyrandce Ashley, jeszcze trudniej będzie mi utrzymać go w ryzach.
- Och, nie wiedziałam. Przez ostatnie dwa tygodnie byłam w Hiszpanii.
- I wróciłaś jeszcze piękniejsza. Świetna opalenizna! - Chwycił moją rękę i podniósł, udając, że ją ogląda ze wszystkich stron.
Delikatnie uwolniłam przedramię z jego obleśnego uścisku.
- Wiem, że to niezdrowo się opalać, ale nie potrafiłam się oprzeć - odparłam, siląc się na przyjazny ton. - Chociaż nie wytrzymuję zbyt długo na słońcu.
- Szkoda, że mnie tam nie było - powiedział ze znaczącym uśmieszkiem. -
Pomógłbym ci się nasmarować olejkiem.
Było jeszcze za wcześnie, żeby powiedzieć, co naprawdę 0 nim sądzę; najpierw musiałam zdobyć potrzebne informacje. Posłałam więc Robowi wymuszony uśmiech i zmieniłam temat.
- Może pójdziemy z kawą do ogródka? - zaproponowałam.
- Lepiej do parku - odparł. - Tam jest miło i zacisznie - dodał
1 przesunął mi dłonią po plecach, aż się wzdrygnęłam.
- Zamówiłam w normalnych kubkach, więc musimy zostać tutaj - powiedziałam.
Chciałam, żeby Callum mógł nas słuchać, a w parku to nie byłoby możliwe.
- Jak chcesz. Możemy pospacerować później. Zignorowałam jego ostatnie słowa i skierowałam się do małego ogródka na tyłach kawiarni. Gdy zobaczyliśmy, że wszystkie stoliki są puste, jęknęłam w duchu. Za to Rob skinął głową, wyraźnie zadowolony.
- Nieźle, całkiem nieźle to wymyśliłaś - skomentował. Miałam ochotę wykrzyczeć mu, co naprawdę wymyśliłam, ale na szczęście zdołałam się powstrzymać.
- No, Alex - zagaił Rob, kiedy usiedliśmy. - Nie jestem głupi. Co się dzieje? Czemu tak nagle zapragnęłaś ze mną porozmawiać?
W tym momencie zaczęła się trudniejsza część. Jak mam z niego wyciągnąć informacje, których potrzebuję? Przez cały ranek rozważałam różne możliwości.
- Prawdę mówiąc, Rob, chodzi o moją przyjaciółkę. Trochę się… no wiesz, posprzeczałyśmy i ona wyjechała. Gdybym miała jej adres, mogłabym napisać list i ją przeprosić.
Spojrzał na mnie zdumiony.
- No dobrze, ale po co chciałaś rozmawiać ze mną?
- Bo myślę, że możesz wiedzieć, gdzie ona jest. Nazywa się Catherine River.
- Znasz Catherine? - spytał, wyraźnie zaskoczony.
- Oczywiście - odparłam. - Przecież to ja was poznałam parę miesięcy temu. To pewnie było w tym okresie, którego nie pamiętasz.
- Naprawdę ty nas poznałaś? Dziwne, nigdy nie wspominała o tobie.
- Pewnie dlatego, że, jak już mówiłam, pokłóciłyśmy się. Wiesz, gdzie ona jest?
- Jasne, zatrzymała się w domu, który wynajęliśmy w Polzeath. Ale nie na długo.
Dzisiaj albo jutro powinna wyjechać.
Starałam się nie okazać podniecenia., - A dlaczego wyjeżdża? - zapytałam.
- To trochę skomplikowane - odparł Rob. - Po tym, jak straciłem ten kawałek pamięci, kiedy znalazłaś mnie w Londynie, Catherine zadzwoniła do mnie. To było bardzo dziwne, bo wszystko o mnie wiedziała, a ja zupełnie nie mogłem jej sobie przypomnieć. Co więcej, najwyraźniej pozwoliłem jej zatrzymać się w naszym domu. Mama wpadła w szał, kiedy się dowiedziała, ale byłem wtedy chory, więc odpuściła. - Przerwał na chwilę, żeby wziąć łyk kawy. - A skąd ty ją znasz?
- Och, to dawne czasy - powiedziałam. - Chodziłyśmy razem do podstawówki. Potem ona wyjechała, ale ostatnio wróciła w te okolice.
Kłamałam gładko, bo właśnie tę historyjkę opowiadała ludziom Catherine, kiedy pojawiła się w czerwcu.
- Wspomniałeś, że wyjeżdża - dodałam po chwili. - Wiesz, kiedy? Naprawdę chciałabym do niej napisać.
- Nie ma sensu - stwierdził Rob. - Wyjeżdża już jutro, więc list nie zdąży dojść.
Czemu nie wyślesz jej wiadomości?
- Straciłam wszystkie numery, kiedy zamókł mi telefon.
- Chcesz jej numer? - spytał, wyciągając komórkę z kieszeni dżinsów.
- Pewnie, byłoby fajnie.
Przejrzał listę swoich kontaktów, nacisnął kilka przycisków i po chwili mój telefon zabrzęczał, sygnalizując nadejście esemsa.
- Chcesz i masz - oznajmił Rob. - A o co się pokłóciłyście? Była porządna awantura?
- Nie, nic z tych rzeczy, po prostu zwykła sprzeczka - odparłam. - Catherine próbowała namówić mojego znajomego do zrobienia czegoś, co ja uważałam za nie w porządku. On się nie zgodził, ona się obraziła i rozstałyśmy się w gniewie. To wszystko.
- A teraz chcesz się z nią pogodzić?
- Tak, ale musimy pogadać o paru rzeczach. Jesteś pewien, że list nie zdąży dojść? Już go napisałam.
- Możesz spróbować, ale moim zdaniem nie dojdzie na czas.
- A jaki jest adres?
- Nie wiem, jeszcze nigdy tam nie byłem. Dopiero w przyszłym tygodniu jedziemy pierwszy raz. Wszystkie wakacyjne plany trafił szlag, gdy wylądowałem w szpitalu. Ojciec ciągle narzeka, że przepadły nam pieniądze.
- A mógłbyś sprawdzić? - poprosiłam. - Przecież musiałeś jakoś wyjaśnić Catherine, dokąd ma jechać?
Rob zastanawiał się chwilę.
- Nie mam pojęcia - rzekł wreszcie. - Wciąż mam luki w pamięci. Mniej więcej wiem, gdzie to jest, obawiam się jednak, że do wysłania listu to nie wystarczy. Ale chyba mógłbym zapytać tatę.
Uświadomiłam sobie, że Rob wcale nie starał się stwarzać problemów. On naprawdę pewnych rzeczy nie pamiętał.
- Gdybyś mógł zapytać jeszcze dzisiaj, byłoby świetnie. Bo wiesz, łatwiej wyjaśnić pewne rzeczy w liście niż w esemesie. - Próbowałam rozluźnić palce, które kurczowo zaciskały się na poręczach krzesła. - Rozumiem, że tam nie byłeś, ale jak to miejsce wygląda?
Jest nad morzem? Niedaleko od brzegu?
- Tak, wcześniej wynajmowaliśmy dom przy tej samej drodze. Stoi na wzgórzu, z widokiem na miasto, niedaleko takiego nowego hotelu. Mama bardzo go lubi, bo może chodzić do spa, kiedy my surfujemy.
- Brzmi nieźle. Kiedy wyjeżdżacie? - spytałam. Niezbyt udawało mi się rozluźnianie palców, więc sięgnęłam po kubek z kawą.
- W weekend. Chociaż mógłbym pojechać tam kilka dni wcześniej; sprawdzić, czy Catherine wyjechała i zostawiła porządek. - Rob pochylił się i lekko przesunął palcem wzdłuż mojej ręki. Żółta aura nad jego głową pulsowała intensywnie. - Chciałabyś pojechać ze mną?
Spodobałoby ci się.
- Rozmawialiśmy o tym już kilka razy, a ja nie zamierzam zmieniać zdania -
odparłam. - To, że tutaj jestem, niczego nie zmienia.
Już miał coś powiedzieć, kiedy po drugiej stronie muru rozległ się przeraźliwy hałas, aż oboje zerwaliśmy się z miejsc. Jego kubek przewrócił się i kawa popłynęła po stole, głównie na moje kolana.
- Co to jest, do diabła? - krzyknął Rob, gdy hałas nie ustawał. Brzmiało to, jakby jakieś zwierzęta próbowały się pozabijać.
- Może jelenie walczą w parku. To przecież po drugiej stronie muru - zawołałam.
W tym momencie nagle zrobiło się cicho i zdałam sobie sprawę, że krzyczę.
- Jakie hałaśliwe stworzenia - mruknęłam i spojrzałam na siebie. - O, kurczę, jestem cała mokra. Muszę wrócić do domu i się przebrać.
- Przepraszam za to - powiedział Rob, wskazując plamy po kawie na moim ubraniu. -
Jeśli chcesz, możesz się wysuszyć u mnie.
Już miałam się zgodzić, bo byłby to świetny pretekst, żeby skłonić go do poszukania adresu, ale on jeszcze nie skończył.
- W domu nikogo nie ma - dodał obleśnym głosem. - Bylibyśmy całkiem sami.
- Dzięki, Rob, ale wolę pojechać do siebie. Kiedy wrócisz, mógłbyś sprawdzić dla mnie ten adres?
Sprawiał wrażenie rozczarowanego i przez ułamek sekundy zastanawiałam się, czy ta kawa na pewno wylała się na mnie przypadkowo.
- Jasne - mruknął wreszcie. - No cóż, w takim razie chodźmy.
Kiedy szliśmy w stronę wyjścia, poczułam znajome mrowienie w nadgarstku.
Zerknęłam na odbicie w szklanych drzwiach i zobaczyłam, że tuż za mną Callum uśmiecha się od ucha do ucha. Najwyraźniej dobrze się bawił, rozdrażniając jelenie.
Kiedy siedziałam w pociągu, słodka kawa zaczęła wysychać i wszystko, co miałam na sobie, stawało się lepkie. Nie chciałam wracać do domu, bo nie wiedziałam, kiedy Max zamierzał wyjechać, ale nie miałam wielkiego wyboru. Pociąg mijał nijakie biurowce i podmiejskie domy, a ja patrzyłam przez okno i rozmyślałam, szukając innych możliwości. Na jednej ze stacji zobaczyłam człowieka w żółtej kurtce, który wymieniał na tablicach na peronie plakaty reklamujące hollywoodzkie hity. Jak dużo się zmieniło w moim życiu, pomyślałam. Jeszcze kilka miesięcy temu wysiadłabym z pociągu i spróbowała zdobyć jeden ze starych plakatów, żeby go dodać do kolekcji na ścianie mojej sypialni. Teraz nawet nie przyszło mi to do głowy. Zajmowały mnie prawdziwe dramaty, a nie wymyślone historie.
Wyjęłam z kieszeni komórkę i przez chwilę zastanawiałam się, czy wysłać esemsa do Catherine. Nie przychodziło mi jednak do głowy nic, co mogłabym napisać, żeby skłonić ją do rozmowy ze mną. Przypuszczałam, że wszelkie próby perswazji tylko pogorszyłyby sytuację. Westchnęłam, odłożyłam telefon na kolana i dalej wyglądałam przez okno. Kiedy kilka sekund później niespodziewanie ożył, odebrałam niemal natychmiast.
- Grace! Nie masz pojęcia, jak się cieszę, że słyszę twój głos!
- Cześć, kochanie. Wciąż masz kłopoty z chłopakami?
- Niestety! Kiedy tylko wrócisz, zanudzę cię nimi na śmierć. Potrzebuję twojej pomocy. O której wracasz?
- Już wróciłam. Przez Francję jechało się szybciej, niż myśleliśmy, więc zamiast zatrzymywać się na noc, wsiedliśmy na prom wczoraj wieczorem i około północy byliśmy w domu. Mów, co się dzieje. Zeszliście się z Maksem czy nadal jesteś z Callumem?
- No cóż, było trochę komplikacji - odparłam enigmatycznie.
- Komplikacji? - zdziwiła się Grace. - Jakim cudem to wszystko mogło się jeszcze bardziej skomplikować? Zaraz u ciebie będę, to wszystko mi dokładnie opowiesz.
- Nie jestem w domu. Właśnie za chwilę wysiadam z pociągu w Shepperton. Mogę złapać autobus i wpaść do ciebie? Obawiam się, że u mnie może nadal przebywać jedna z przyczyn tych komplikacji.
- O, to brzmi intrygująco! Oczywiście, że możesz wpaść. Widzimy się za moment.
Parę minut później siedziałam w kuchni Grace w pożyczonych szortach i opowiadałam jej szczegółowo o swoich problemach z Maksem. W końcu jednak musiałam przejść do kwestii, która martwiła mnie naprawdę.
- Prawdę mówiąc, Max to stosunkowo niewielki problem - wyznałam. - Jest coś znacznie gorszego; wygląda na to, że będę musiała znowu poszukać Catherine.
- Chyba żartujesz?! - wykrzyknęła Grace. - To przecież psychopatka, która próbowała cię zabić. Po co chcesz ją znaleźć?
Odruchowo złapałam się za ramię, w które Catherine trafiła mnie kijem golfowym.
Siniak już zszedł, ale ramię wciąż trochę bolało przy mocniejszym dotknięciu. Mierzyła w głowę i zabiłaby mnie bez trudu, gdybym się nie ruszyła w ostatniej chwili. Zbliżanie się do Catherine to ryzykowna sprawa, ale nie miałam wyboru.
- Nie chcę, ale naprawdę muszę - odparłam. - Myślałam, że wiem, jak uratować Calluma, jak sprawić, żeby znowu stał się człowiekiem, ale okazało się, że jednak nie.
Starając się uratować Roba, wypróbowałam to na kimś innym i ten ktoś umarł.
Grace wpatrywała się we mnie w niemym zdumieniu. Otworzyła usta, ale nie wykrztusiła ani słowa.
- Chcę, żeby Callum żył - mówiłam dalej. - Nie mogę go znowu stracić! I jest coś jeszcze gorszego… - Spuściłam wzrok, nie mogąc patrzeć jej w oczy. - Ten ktoś, kogo zabiłam, potwornie cierpiał przed śmiercią. Nie mogę czegoś takiego zrobić Callumowi.
- Och, Alex, to straszne! - Grace wreszcie odzyskała głos. - Ale co się właściwie stało?
Opowiedziałam jej, co zrobiłam. Kiedy mówiłam, krążyła po kuchni, od czasu do czasu zadając jakieś pytania; na jej zwykle pogodnej twarzy malowała się głęboka troska. W
końcu zatrzymała się i spojrzała na mnie, opierając ręce na biodrach.
- Pozwól, że się upewnię - powiedziała, marszcząc brwi. - Uważasz, że Catherine, i tylko ona, mogłaby ci pomóc przywrócić Żałobników do życia?
Skinęłam głową, a Grace zapytała:
* >
- Dlaczego Veronica tego nie potrafi? Przecież ona też była Żałobniczką.
- Jej moc osłabła, ponieważ jest tutaj już od wielu lat i zestarzała się. Może tylko pomóc uwolnić ich od cierpienia. Catherine wróciła tak niedawno, że mogłaby ich ożywić -
wyjaśniłam, starając się powstrzymać łzy napływające mi do oczu. - Jeśli jest szansa…
jakakolwiek szansa, żeby ocalić Calluma, muszę spróbować. Nie mogę tak po prostu zabić ich wszystkich.
- Ale oni właśnie tego chcą, prawda?
- ‘tylko dlatego, że nie widzą innego wyjścia.
Spojrzała na moje załzawione oczy i uśmiechnęła się blado.
- Musisz znaleźć Catherine, przyznaję, i upewnić się, że wypróbowałaś wszystkie możliwości - zawiesiła głos, po czym wzięła mnie za rękę i czekała, aż na nią popatrzę. -
Rzecz w tym, Alex, że powinnaś myśleć również o tym, co będziesz musiała zrobić w razie niepowodzenia.
- Wiem, ale jeszcze nie teraz - z trudem przeszło mi to przez gardło. - Nie potrafiłabym zrezygnować z Calluma.
- Zgoda, jeszcze nie teraz. - Poklepała mnie po ręce, jakby pocieszała dziecko. Potem spięła swoje długie, ciemne włosy w luźny kok, wzięła notes i długopis i usiadła przy stole naprzeciwko mnie. - Pora zabrać się do pracy.
- Dziękuję. Wiedziałam, że mi pomożesz. - Pociągnęłam nosem tak głośno, że aż cmoknęła z dezaprobatą. - Powiem ci, jaka jest sytuacja. Wiem, gdzie teraz jest Catherine, w każdym razie mniej więcej, ale wyjeżdża stamtąd dzisiaj albo jutro i nie mam pojęcia, dokąd się wybiera. Pociągiem raczej nie zdążę tam dotrzeć na czas, bo żaden nie dojeżdża w okolice Polzeath. Jest wprawdzie inny sposób, żeby się tam dostać, ale to ostateczność.
Grace uniosła głowę znad notesu.
- Jaki? - spytała.
- Rob zaproponował, że mnie tam zabierze.
- Oszalałaś? Wiesz, o co mu chodzi.
- Wiem - przyznałam żałośnie, - Ale przecież zabierze mnie tam, prawda? Muszę tylko być wobec niego bardzo stanowcza.
- Wątpię, żeby to miało szansę powodzenia - odparła Grace. - Ale - dodała, przygryzając koniec długopisu - jest jeszcze jedno wyjście, którego nie wzięłaś pod uwagę.
- Jakie? Wszystko będzie lepsze od wyjazdu z Robem.
- Poproś mnie. Mogę cię tam zawieźć jeszcze dziś po południu.
- Naprawdę? To cudownie. Ale czy…
- Gdybym nie mogła tego zrobić - weszła mi w słowo - nie proponowałabym. Więc jak? Gotowa na wyprawę?
Zorganizowanie się i znalezienie wymówki okazało się zaskakująco łatwe.
Najtrudniejszą częścią było pożegnanie z Jackiem i Callumem. Zwłaszcza dla Grace, ponieważ nie widziała się ze swoim chłopakiem od kilku tygodni. Mogli spędzić razem zaledwie godzinę przed jej kolejnym wyjazdem. Zanim podjechała pod mój dom, udało mi się porozmawiać chwilę z Callumem.
- Nie rozumiem tego pośpiechu - narzekał, kiedy miotałam się po pokoju, wrzucając ubrania i różne drobiazgi do plecaka. - Wiem, że Catherine wynosi się z domu Roba, ale przecież nie wyjedzie daleko.
- Tego akurat nie wiemy - odparłam. - Może wskoczyć do pociągu i wylądować w Szkocji.
- Niby tak. Ale czy naprawdę myślisz, że zgodzi się pomóc?
- Jeżeli istnieje jakakolwiek, choćby najmniejsza szansa, że pomoże mi zrozumieć, jak przywrócić cię do życia, to muszę przynajmniej spróbować. Ale najpierw muszę ją przekonać, żeby zgodziła się ze mną porozmawiać.
- I tu zaczyna się problem - mruknął i korzystając z okazji, że usiadłam przy biurku, aby zebrać kosmetyki, objął mnie.
- Wiem, ale przecież i tak nie mam nic do stracenia.
- Ja też - powiedział. - Chciałbym jakoś ci pomóc.
- Jest coś, co mógłbyś zrobić - odparłam z uśmiechem. - Widzisz gdzieś moją szczotkę do włosów?
Próbował odwzajemnić uśmiech, ale niespecjalnie mu to wyszło.
- Jest tam, przy pudełku z chusteczkami. Długo cię nie będzie?
- Powinnam wrócić już jutro. Jeszcze w tym tygodniu Grace wybiera się z Jackiem do Gower, więc będzie chciała wrócić jak najszybciej. Zanim się zorientujesz, będę z powrotem.
- Przerwałam na chwilę pakowanie i spojrzałam na niego w lustrze.
Palcami wolnej dłoni bawił się kosmykiem moich włosów, a w jego hipnotyzujących niebieskich oczach malował się niepokój.
- O czymś mi nie mówisz, Alex. Jestem tego pewien - dodał z naciskiem, kiedy zaczęłam protestować. - Wierzę, że masz ważne powody, aby trzymać coś przede mną w tajemnicy, więc proszę cię tylko, żebyś wróciła jak najszybciej. Nie chcę tracić ani chwili więcej, niż to konieczne.
- Szkoda, że nie możesz pojechać ze mną - szepnęłam, sięgając dłonią do jego twarzy.
Położył długie, smukłe palce na moich i przyjrzał mi się badawczo.
- Ja też bym tego chciał - rzekł miękko. - Proszę, bądź ostrożna.
- Będę. I wrócę jak najszybciej. - postarałam się uśmiechnąć.
- Kiedy.wrócisz, musimy porozmawiać o tym, o co prosił cię Matthew. Ja też chciałbym, żebyś zrobiła - dodał znacznie ciszej, odwracając wzrok.
- Mówiłam ci już, nie zamierzam tego zrobić.
- Mówiłaś, ale przemyśl to jeszcze raz. Porozmawiaj z Grace. Wiem, że trudno ci samej podjąć taką decyzję.
Pochylił się, żeby pocałować mnie w ramię, więc nie widziałam jego twarzy, ale głos wyraźnie mu się łamał. Już miałam odpowiedzieć, kiedy rozległo się pukanie do frontowych drzwi.
- To na pewno Grace. Muszę lecieć. Postaram się wrócić jak najszybciej, obiecuję.
- Kocham cię, Alex. Proszę, bądź ostrożna. Catherine jest naprawdę niebezpieczna.
- Wiem i będę ostrożna. Ja też cię kocham. Zobaczymy się jutro.
Zarzuciłam plecak na ramię i zbiegłam po schodach; w wielkim lustrze w przedpokoju zobaczyłam jeszcze odbicie Calluma.
Josh właśnie wpuszczał Grace do środka.
- Cześć, jesteś gotowa? - spytała z uśmiechem.
- Jasne - odparłam i poklepałam plecak. - Wezmę tylko trochę wody z lodówki.
Weszła za mną do kuchni i stanęła jak wryta. Przy kuchennym stole siedział Max.
Wyglądał olśniewająco, chociaż on i Josh dopiero niedawno zwlekli się z łóżek. Nieczęsto zdarzało się, żeby Grace nie wiedziała, co powiedzieć, ale to był właśnie jeden z takich przypadków.
- Grace, to jest Max, kumpel Josha. Max… to Grace.
Uśmiechnął się leniwie.
- Witaj, Grace. Dużo o tobie słyszałem.
- Och… tak… - Odwróciła się i posłała mi spojrzenie, które wyraźnie mówiło, co pomyślała.
Wyjęłam z lodówki kilka butelek wody i skierowałam się do drzwi.
- Chodź, Grace. Musimy lecieć. Nie mamy czasu do stracenia.
- Tak, jasne. Miło było cię poznać, Max. Na razie, Josh - mamrotała, gdy delikatnie wypychałam ją z kuchni.
Josh skinął głową znad miski płatków. Max był wyraźnie zadowolony z wrażenia, jakie wywarł.
- Cześć, Alex. Jedź ostrożnie i pamiętaj o tym, co ci powiedziałem. - Przyglądał mi się przez chwilę, w końcu mrugnął okiem.
Grace ochłonęła, dopiero gdy wsiadłyśmy do samochodu.
- Jak ty to robisz, Alex, na miłość boską? Trzech facetów za tobą dosłownie szaleje, a każdy zabójczo przystojny!
- Sama nie mogę uwierzyć - odparłam. - Tyle lat czekania i nagle mam aż za duży wybór. Chciałabym tylko wiedzieć, co robię inaczej niż kiedyś.
- Teraz rozumiem, dlaczego Max może komplikować sytuację.
- No właśnie, a skomplikowała się jeszcze bardziej, kiedy pocałował mnie na lotnisku i Callum to zobaczył.
- O, cholera! To nie mogło się dobrze skończyć.
- Jakbym nie wiedziała! Jakoś udało mi się przekonać Calluma, że to nieporozumienie, ale nie było łatwo.
- Nie dziwię się - westchnęła, po czym skupiła uwagę na jeździe.
Droga do Kornwalii ciągnęła się w nieskończoność. Zatrzymałyśmy się na chwilę w okolicach Bristolu, żeby coś przegryźć, ale poza tym jechałyśmy bez przerwy. Po południu zadzwoniłam do Roba i udało mi się wyciągnąć od niego adres. Wprowadziłyśmy go do GPSa Grace i jechałyśmy według wskazówek, nie zdając sobie sprawy, jak daleko poza drogą M4 rozciąga się Devon i Kornwalia. Późnym popołudniem utknęłyśmy w korku wozów kempingowych i znowu zaczęło mi burczeć w brzuchu.
- Już prawie siódma, a jeszcze tyle drogi przed nami - jęknęłam, bębniąc palcami w tapicerkę.
- Chyba nie bardzo pomogłam - powiedziała Grace.
- Co ty gadasz? - zaprotestowałam. - Byłaś świetna. W żaden inny sposób nie zdążyłabym tam na czas - jeszcze nie skończyłam mówić, gdy zdałam sobie sprawę, że to nie do końca prawda. Pociągiem i taksówką dotarłabym na miejsce znacznie szybciej.
- Ale jadę okropnie wolno - stwierdziła Grace.
- Dowieziesz nas w całości i tylko to się liczy - zapewniłam, uśmiechając się do niej.
Miała jednak rację. Kilka razy musiałam ugryźć się w język, taką miałam ochotę krzyknąć, żeby dodała gazu.
- W każdym razie - dodałam - to ustrojstwo mówi, że będziemy na miejscu za pół
godziny. Mam tylko nadzieję, że uda mi się przekonać Catherine, żeby pojechała z nami.
Będzie musiała, jeśli ma pomóc Żałobnikom.
- Jeśli komukolwiek może się to udać, to tylko tobie - powiedziała Grace, chcąc dodać mi otuchy.
- Kocham twój optymizm - odrzekłam - ale obie wiemy, że to straszna małpa.
- Swoją drogą, ciekawe, dlaczego jest taką wredną jędzą.
- Nie mam pojęcia. Tyle razy zastanawiałam się nad tym, Callum też, ale nic nie wymyśliliśmy. Catherine wie, jak uratować Żałobników. Powiedziała mi, że zapisała to sobie, więc wspomnienia, które odebrała jej Olivia, nie mają żadnego znaczenia. Ale skoro tak, to co ja mam z tym wspólnego? Co takiego mogłam jej zrobić, że mnie znienawidziła?
Zamilkłyśmy, nie znajdując na to odpowiedzi. Nienawiść Catherine do mnie była po prostu monstrualna. Odkąd wróciła na ten świat, robiła wszystko, by zamienić moje życie w piekło: wysyłała wredne maile, ukradła mi wszystkie pieniądze, zaatakowała mnie kijem golfowym, a na koniec ukradła amulet i razem z Robem zamierzała go sprzedać i ujawnić istnienie Żałobników. Naprawdę mnie terroryzowała i poczułam ogromną ulgę, kiedy w końcu zniknęła.
Im bliżej byłyśmy Polzeath, tym bardziej wątpiłam, czy Catherine będzie chciała pomóc. Patrzyłam niewidzącym wzrokiem przez okno, za którym przesuwały się piękne krajobrazy Kornwalii, i zastanawiałam się, jak ją przekonać, ale nic sensownego nie przychodziło mi do głowy. Będę musiała zacisnąć kciuki i improwizować. Skoro istniała choćby najmniejsza szansa, że uratuję Żałobników, musiałam z niej skorzystać.
Kiedy jechałyśmy wąskimi wiejskimi drogami do Polzeath, zaczął zapadać zmierzch; słońce chowało się za horyzontem, a ptaki przelatywały coraz niżej nad żywopłotami. Od dłuższego czasu nie widziałyśmy żadnych oznak cywilizacji.
- Niewiele tu się dzieje - zauważyła Grace, przyglądając się z niepokojem wielkim ciężarówkom, które jechały w naszym kierunku po niewłaściwej stronie szosy. Wyglądało na to, że właśnie tak jeździ się w Kornwalii. - Mają tyle pustych przestrzeni, że mogliby robić trochę prostsze drogi.
- To chyba niemożliwe - odparłam. - Farmerzy mogliby protestować.
- Wątpię, żebym kiedykolwiek chciała przenieść się na wieś - oznajmiła Grace. -
Założę się, że nie mają tu nawet przyzwoitej kawy.
- Wiesz, to jest miejsce, gdzie spędza się urlop. Mnóstwo sklepów dla surferów i wysportowanych chłopaków w piankach.
- No cóż, popatrzeć nie zaszkodzi. Ale założę się, że nigdzie nie dostanę mojego skinny mochaccino.
- Możesz się zdziwić - mruknęłam. - Pamiętaj, że Rob przyjeżdża tutaj w każde wakacje.
Gdy GPS skierował nas na małą osiedlową uliczkę, z mocno bijącym sercem wpatrywałam się w gęstniejącą ciemność, żeby odczytywać numery domów. W końcu zobaczyłam ten, którego szukałyśmy.
- Jest tam… numer 17 - usiłowałam powiedzieć, ale z mojego gardła wydobył się tylko nieartykułowany pisk.
Przełknęłam ślinę i spróbowałam jeszcze raz, lecz tymczasem Grace też zobaczyła siedemnastkę i zatrzymała się kilka domów dalej.
- W środku jest ciemno - zauważyła. - Miejmy nadzieję, że Catherine jest na tyłach domu. - Odwróciła się i spojrzała na mnie. - Gotowa?
Wzięłam głęboki oddech.
- Gotowa - odparłam bez przekonania.
- Chcęsz, żebym poszła z tobą?
- Nie, spróbuję sama, przynajmniej na początek. Ty po prostu miej oko na wszystko.
- Jesteś pewna? Catherine potrafi być naprawdę groźna.
- Wiem, ale myślę, że będzie najlepiej, jeśli spotkam się z nią sama.
- No dobrze - zgodziła się Grace. - Ale będę cię pilnować.
Wysiadłam z samochodu i spojrzałam wzdłuż ulicy, po której obu stronach ciągnęły się rzędy niemal identycznych domów letniskowych. Część było zamieszkanych na stałe, o czym świadczyły pięknie utrzymane ogrody, a do przeznaczonych na wynajem prowadziły charakterystyczne tanie żwirowe podjazdy. Był ciepły letni wieczór i z kilku ogrodów dobiegały zapachy grilla. To sprawiło, że poczułam głód, chociaż wiedziałam, że i tak nie zdołałabym przełknąć ani kęsa. Z otwartych okien płynęła muzyka, tu i ówdzie przez rozsunięte zasłony można było zajrzeć do pokojów.
Dom oznaczony numerem 17 był cichy i ciemny. Podeszłam brukowaną ścieżką do frontowych drzwi i po chwili wahania nacisnęłam przycisk dzwonka. Zabrzęczał
niespodziewanie głośno, aż wzdrygnęłam się na ten dźwięk.
Nie doczekałam się żadnej odpowiedzi. Nie zamierzałam łatwo rezygnować, więc spróbowałam znowu, ale i tym razem nie dostrzegłam oznak życia za szybami z matowego szkła. Pochyliłam się przy otworze na listy i lekko nacisnęłam klapkę. Uchyliła się, protestując głośnym skrzypieniem, i mogłam zajrzeć do środka. Wewnątrz było ciemno, ale przez okno w głębi wpadało trochę światła. Poczekałam, aż moje oczy przywykną do mroku.
Hol i pokój znajdujący się za nim były puste, bez śladów czyjejś obecności; przy drzwiach nie stały żadne walizki.
Spóźniłyśmy się, pomyślałam i łzy napłynęły mi do oczu. Po tylu wysiłkach, aby odszukać Catherine, minęłam się z nią być może o zaledwie kilka minut. Co gorsza, nie miałam pojęcia, gdzie zacząć dalsze poszukiwania.
Jeszcze raz zajrzałam do środka przez klapkę na listy. Nie spodziewałam się, że cokolwiek zobaczę, ale po prostu nie wiedziałam, co innego mogłabym zrobić. Przedpokój wciąż był cichy i ciemny. Właśnie się prostowałam, kiedy usłyszałam za sobą dziwnie ochrypły głos Grace:
- Na twoim miejscu odłożyłabym to. Inaczej będę musiała zrobić ci krzywdę.
Odwróciłam się błyskawicznie i w tej samej chwili zamarłam z przerażenia.
Grace, stojąca z zaciśniętymi pięściami na końcu ścieżki, mówiła do Catherine, która trzymała w uniesionych rękach długą drewnianą deskę, wymierzoną prosto w moją głowę. ięc tym razem sprowadziłaś posiłki - powiedziała Catherine, opuszczając ręce. - Bałaś się, że sama sobie ze mną nie poradzisz?
- Wiedziałam, że nie grasz czysto - odparłam, wskazując deskę. - Zechciałabyś ją odłożyć?
Catherine rzuciła deskę na trawnik.
- Jak sobie życzysz - mruknęła i skrzyżowawszy ręce na piersiach, popatrzyła na mnie z wyższością.
Przez kilka minut wszystkie trzy milczałyśmy. W końcu cisza zrobiła się męcząca.
Zdałam sobie sprawę, że to ja powinnam ją przerwać. Zamierzałam prosić Catherine o przysługę, więc - czy mi się to podobało czy nie - musiałam się odezwać.
- Rob powiedział nam, że tu jesteś - zaczęłam.
- Naprawdę? - Catherine siliła się na obojętny ton, widziałam jednak, że to tylko poza.
- Tak - odparłam - ale on nie ma pojęcia, kim jesteś. Stracił wszystkie wspomnienia o tobie.
- I co z tego?
- To, że twój plan zbicia fortuny na sprzedaniu Żałobników gazetom nie wypalił. Rob wszystko zapomniał.
- Czyżby? Jak mogło do tego dojść? - Catherine nadal udawała znudzoną.
- Lucas odebrał mu wspomnienia o tobie i o twoim planie, a potem zostawił na pewną śmierć - wyjaśniłam, nie przejmując się jej gierkami.
Nie skomentowała moich słów ani nie zadała żadnego pytania. Znowu musiałam przerwać milczenie.
- Wiem, że mnie nie cierpisz, Catherine, chociaż naprawdę nie mam pojęcia dlaczego - powiedziałam. - Ale muszę prosić cię o przysługę. Jesteś jedyną osobą, która może pomóc Żałobnikom.
Jej śmiech był nieoczekiwany i zarazem straszny, wręcz upiorny. Widziałam, że Grace jest gotowa przyjść mi z pomocą, gdyby Catherine wykonała jakiś agresywny gest. Ona jednak tylko pokręciła głową, szczerze zdumiona, i odparła: - Ty prosisz mnie o przysługę? To niesamowite!
- Nie chodzi o mnie, tylko o nich, o twoich dawnych przyjaciół. Nie chcesz im pomóc?
- Jesteś przykładem triumfu nadziei nad doświadczeniem, wiesz o tym? Dlaczego przypuszczasz, że mogłabym się przejmować kimkolwiek z nich?
- Bo Callum jest twoim bratem i w poprzednim życiu mogłaś go kochać!
- Kochać? Widzę, że jednak mnie nie zrozumiałaś. Nienawidzę Calluma prawie tak samo jak ciebie. Tworzycie dobraną parę.
- Nie ma sensu zachowywać się w taki sposób, Catherine. Ty nic nie zyskasz, odmawiając pomocy, a oni mogą wszystko stracić - pod wpływem emocji mówiłam coraz głośniej.
- Nie muszę niczego zyskiwać - odparła. - Nie zamierzam tego zrobić i już.
- Dlaczego chcesz ich skazać na wieczne nieszczęście, skoro mogłabyś przywrócić wszystkich do życia? Dlaczego?! - Teraz prawie krzyczałam, czując, jak narasta we mnie wściekłość. Zrobiłam krok w jej stronę, dłonie same zacisnęły mi się w pięści.
- Och, to proste - rzuciła od niechcenia, rozwścieczając mnie jeszcze bardziej.
- Co jest proste? - wycedziłam przez zęby. - Dlaczego nie chcesz im pomóc?
- Ponieważ ani ty, ani Callum nie zasługujecie na szczęście, a reszta w ogóle mnie nie obchodzi.
- Ale…
- Daj spokój, Alex - przerwał mi stanowczy głos Grace. - Nie sądzę, żebyś w ten sposób cokolwiek osiągnęła.
- O, ta silna w końcu przemówiła - głos Catherine ociekał sarkazmem. -1 mówi całkiem do rzeczy.
- Słuchaj, Catherine - Grace starała się zachować spokój. - Wiem, że mnie nie znasz, ale czy możemy w końcu porozmawiać jak dorośli?
- Prawdę mówiąc, Grace, wiem o tobie wszystko. To ty przytrzasnęłaś drzwiami ogon kota i to ty rozlałaś lakier do paznokci na dywan w sypialni Issy. Twoja ulubiona przytulanka nazywała się Whiskers, a kiedyś symulowałaś kontuzję, żeby nie brać udziatu w turnieju gimnastycznym, na który chciała cię wysłać matka. Mam mówić dalej?
Grace patrzyła na Catherine z otwartymi ustami.
- Tamto z kotem i lakierem do paznokci to były wypadki - wtrąciłam. - O tym też wiesz.
- To prawda - przyznała Catherine z kpiącym uśmieszkiem. - Ale co z tego?
- Skąd o tym wszystkim wiesz? - Grace odzyskała głos i wyglądała, jakby znowu była gotowa do walki.
- Ona ma wszystkie moje wspomnienia - wyjaśniłam, zanim Catherine zdążyła się odezwać. - Wszystko, co ja o tobie wiem, jest także w jej głowie, nawet najdrobniejsze szczegóły.
- Niestety to prawda. Nawet takie dziecinne bzdury. - Catherine zmierzyła wzrokiem Grace, unosząc brwi. - Jesteś bardziej zadziorna, niż się spodziewałam. Najwyraźniej Alex uważa cię za kompletną ofermę.
Już chciałam zaprotestować, ale pierwsza odezwała się Grace.
- Jeśli, sądzisz, że w to uwierzę - powiedziała - to niczego się nie nauczyłaś ze wspomnień Alex. Niczego.
- Czyżby? - prychnęła Catherine. - A chcesz posłuchać, co Alex naprawdę myśli o uroczym Jacku? Zastanawiałam się, czy nie podrzucić ci krótkiego liściku, żebyś miała jaśniejszy obraz. Na twoim miejscu nie zostawiałabym ich dwojga samych. Jej naprawdę nie można ufać. Od lat marzy o Jacku i nie może się doczekać, kiedy się z nim zabawi.
W mdłym świetle latarni, które właśnie się zapaliły, wyraźnie było widać jej złośliwy uśmieszek. Czułam, jak narasta we mnie wściekłość. Jak ona śmie nastawiać przeciwko mnie moją najlepszą przyjaciółkę! Już miałam powiedzieć, co myślę o tej podstępnej żmii, kiedy Grace wybuchnęła śmiechem.
- Och, Catherine, to było dobre! Nie wiedziałam, że jesteś taka zabawna.
Catherine, pierwszy raz podczas tej rozmowy zbita z tropu, nie znalazła żadnej sensownej riposty. Grace, wykorzystując jej milczenie, kontynuowała: - Możesz mieć wspomnienia Alex, ale najwyraźniej nie rozumiesz jej uczuć. Nie rozumiesz, że najlepsza przyjaciółka, prawdziwa najlepsza przyjaciółka, nigdy nawet nie pomyślałaby
0 zrobieniu czegoś takiego.
- Naprawdę - bardziej stwierdziła, niż zapytała Catherine.
- No właśnie - podjęła Grace. - Jestem pewna, że nigdy nie miałaś prawdziwej przyjaciółki, bo gdybyś miała, wiedziałabyś, że takie rzeczy żadnej z nas nigdy nie przyszłybydo głowy. Alex nie skrzywdziłaby mnie, tak samo jak ja nie skrzywdziłabym jej. -
Odwróciła się do mnie i spytała z uśmiechem: - Prawda?
- Święta prawda - odpowiedziałam jej z uśmiechem.
Twarz Catherine wykrzywiał gniewny grymas, a w półmroku jeszcze wyraźniej odcinała się czerwona chmura jej aury.
- Cóż, mam nadzieję, że jesteście ze sobą bardzo szczęśliwe - burknęła i spojrzała na mnie. - Będziesz potrzebowała takiej oddanej przyjaciółki, jeśli z Callumem pójdzie ci źle.
Ona cię pocieszy.
- Dlaczego z Callumem miałoby pójść źle?
- Och, daj spokój! Prędzej czy później będziesz miała go dość. On istnieje tylko w lustrze! Jaki masz z niego pożytek? Pamiętaj, że wiem, czego pragniesz. Mam twoje wspomnienia. Zamierzasz poprzestać na tajemniczym chłopakuwidmie? Zrezygnujesz z tego, by pewnego dnia związać się z kimś tak naprawdę? Wyjść za mąż? Mieć dzieci?
- Wyluzuj, Catherine! Mam siedemnaście lat; nie zamierzam wychodzić za mąż.
- I nigdy nie wyjdziesz. W każdym razie nie za Calluma. Pójdziesz na studia, poznasz jakiegoś fantastycznego chłopaka
1 pomyślisz, że najwyższa pora dać sobie spokój z Callumem i zacząć żyć naprawdę.
Ale nie będziesz potrafiła, bo on zawsze będzie blisko. Cokolwiek zrobisz, będzie przy tobie.
Nawet jeśli spróbujesz żyć bez niego, zdołasz się pozbyć amuletu i nie dasz się zabić któremuś z nich, codziennie będziesz się zastanawiać, czy on nie stoi załamany gdzieś w kącie, obserwując każdy twój ruch. W końcu zaczniesz go nienawidzić.
Słuchając jej, czułam, jak wokół mojego serca zaciskają się lodowate palce; uświadomiłam sobie, że Catherine ma sporo racji.
- Właśnie dlatego potrzebuję twojej pomocy - powiedziałam cicho, patrząc jej prosto w oczy. - Będę cię błagać na kolanach, jeśli chcesz. Ty wiesz, jak ich sprowadzić, jak przywrócić do życia. Pomóż mi, Catherine. Proszę.
Przez dłuższą chwilę przyglądała mi się w milczeniu; w końcu spojrzała na Grace i spytała:
- Czy ona żartuje?
Zanim Grace zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, zawołałam: - Nie żartuję, mówię szczerze! Chcę, żebyś mi pomogła. Jesteś jedyną osobą, która może ich ożywić.
Catherine cofnęła się o krok i skrzyżowała ręce na piersi.
- Skąd wiesz, że mogę to zrobić?
- Od Veroniki.
- No tak, oczywiście. Poczciwa stara Veronica. Muszę przyznać, że dotarła do mnie całkiem szybko. Nic dziwnego, że ciebie też znalazła.
- A więc rozumiesz. To musisz być ty.
- Nie, wcale nie muszę. Ona też może pomóc.
Przełknęłam ślinę, zanim znowu się odezwałam.
- Ona nie ma już energii. Może ich tylko uwolnić, tak żeby umarli. Pomóc powrócić im do życia możesz tylko ty.
Śmiech Catherine przerwał wieczorną ciszę.
- Cudownie! To wspaniała wiadomość! O ile dobrze zrozumiałam, możesz albo zabić mojego ukochanego brata, albo pozwolić, żeby przez całą wieczność usychał z tęsknoty za tobą. Co za dramatyczny wybór. Sama nie wymyśliłabym tego lepiej!
- Jest trzecia możliwość - powiedziałam cicho. - iy możesz im pozwolić żyć.
- Czy ty mnie w ogóle słuchałaś? - odparła. - Nie mam najmniejszego zamiaru tego zrobić. Jesteś zdana tylko na siebie, moja droga.
Grace postanowiła włączyć się do rozmowy.
- Posłuchaj - powiedziała do Catherine - jestem pewna, że to nie takie trudne. Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, żeby ci pomóc.
- To ty posłuchaj, idiotko - burknęła Catherine i wycelowała w Grace palec z pomalowanym na czerwono paznokciem. - Nie zrobię tego. Wiem, że mogę, ale po prostu nie chcę. Jeśli o mnie chodzi, oni wszyscy mogą cierpieć przez całą wieczność. Jeszcze lepiej.
Wręcz ociekała nienawiścią, a ja nadal nie miałam pojęcia dlaczego. Nadeszła pora, by się tego dowiedzieć. Może jeśli poznam przyczynę tej nienawiści, jakoś uda mi się przekonać Catherine. Zrobiłam krok w jej stronę, jednocześnie unosząc ręce w uspokajającym geście.
- Wyraziłaś swoje zdanie zupełnie jasno - zaczęłam - ale mam do ciebie jeszcze jedno pytanie. Tamtej nocy w alejce za pubem powiedziałaś, że chcesz mi wyjaśnić dwie rzeczy: w jaki sposób Żałobnicy mogą się uwolnić i dlaczego tak bardzo mnie nienawidzisz.
- A potem twoja mała przyjaciółka Olivia ukradła mi wspomnienia - mruknęła Catherine.
- Właśnie - potwierdziłam - i potrafię zrozumieć, dlaczego byłaś zła. Ale później, na stacji kolejowej, kiedy ścigałam Roba, a ty się tam pojawiłaś, powiedziałaś, że zdążyłaś wszystko zapisać, że jednak nie wszystko przepadło - przypomniałam jej i spytałam: - Więc dlaczego mnie nienawidzisz? Co takiego ci zrobiłam?
Twarz Catherine rozjaśnił na chwilę uśmiech i przez tę chwilę wyglądała na piękność, którą mogłaby być, a nie na zgorzkniałą, wynaturzoną i samotną kobietę.
- Wiesz, chętnie ci pokażę notatki, które zrobiłam - zaproponowała. - To powinno być całkiem zabawne. Może wejdziemy do środka?
Wymieniłyśmy z Grace zdumione spojrzenia.
- Oczywiście - powiedziałam szybko i zbliżając się do drzwi, gestem dałam znać Grace, żeby trzymała się blisko.
Catherine podeszła na małej szarej skrzynki na ścianie domu, wstukała kod i drzwiczki skrzynki odskoczyły z kliknięciem. Wyjęła z niej klucz, którym otworzyła frontowe drzwi domu, po czym weszła do środka, kompletnie nas ignorując.
Grace i ja zerknęłyśmy na siebie i ruszyłyśmy za nią przez wąski hol do kuchni. Gdy zapaliła światło, wszystkie trzy zmrużyłyśmy oczy, oślepione nagłym blaskiem. Podczas naszej rozmowy na zewnątrz zdążyło się zrobić całkiem ciemno.
Catherine jednym płynnym ruchem podniosła małą walizkę na kółkach stojącą przy drzwiach, położyła ją na stole, rozpięła i wyjęła z niej małą torbę na ramię. Poza torebką w walizce było tylko trochę ubrań, kosmetyczka i etui na okulary. Nic dziwnego, że Catherine podniosła ją bez najmniejszego wysiłku, przemknęło mi przez myśl.
Gdy patrzyłam, jak rozpina torebkę i wyjmuje z niej złożoną na pół kartkę papieru, poczułam, że pocą mi się dłonie. Miałam ochotę uciec i nigdy nie dowiedzieć się, co jest napisane na tym niewinniewyglądającym kawałku papieru, a jednocześnie zdawałam sobie sprawę, że muszę zostać i wreszcie poznać prawdę, choćby najgorszą. Nagle zrobiło mi się niedobrze i zapragnęłam wyjść na zewnątrz, odetchnąć świeżym morskim powietrzem.
Catherine wyczuła moje zdenerwowanie.
- Jesteś pewna, że chcesz to przeczytać? - spytała z nutą szyderstwa w głosie, machając kartką tuż przed moimi oczami. - Dobrze się zastanów, bo to jest coś, co sprawi, że twój mały przyjemny światek legnie w gruzach.
Stałam jak skamieniała. Teraz, gdy wreszcie mogłam poznać sekret Catherine, wcale nie byłam pewna, czy naprawdę tego chcę. Zanim jednak zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, Grace przejęła kontrolę nad sytuacją. Wyjęła kartkę z ręki Catherine i pospiesznie przebiegła ją wzrokiem, marszcząc przy tym brwi.
- Ona z nami pogrywa - stwierdziła w końcu, wzruszając ramionami. - Tu nie ma niczego ważnego, sama zobacz - dodała, podając mi kartkę.
Gdy po chwili zmusiłam się, żeby po nią sięgnąć, miałam nadzieję, że Catherine nie zauważy, jak bardzo drżą mi ręce.
Grace najwyraźniej rozumiała moje obawy, bo szepnęła: - Wszystko w porządku. Trzymaj się.
Pojedyncza kartka formatu A4 wyglądała, jakby została wyrwana z kołonotatnika. Na górze znajdował się tytuł, podkreślony trzy razy, a pod nim, zapisana dziecinnym charakterem pisma… lista zakupów.
Podniosłam wzrok i przez chwilę wpatrywałam się w Catherine w niemym zdumieniu.
- Co to jest, do diabła? - zdołałam w końcu wykrztusić. - Gdzie są twoje prawdziwe notatki?
- Chyba nie uwierzyłaś, że na stacji powiedziałam ci prawdę? - odparła z ironicznym uśmieszkiem. - Och, jednak uwierzyłaś! Jaka szkoda.
Nad jej głową zatańczyło żółte światełko.
- Warto było znosić wasze durne teksty, żeby zobaczyć to przerażenie na twojej twarzy - oznajmiła z wyraźną satysfakcją. - Teraz, moja droga, wiesz dokładnie tyle samo co ja, czyli nic! Wszystko zabrała mi Olivia. Ale dla mnie to bez znaczenia. Wiem, że zrobiłaś coś, za co cię nienawidzę, i to mi w zupełności wystarczy.
Poczułam, że kolana uginają się pode mną, więc czym prędzej przysiadłam na najbliższym krześle i ukryłam twarz w dłoniach. Wszystkie moje nadzieje zawiodły; nie zdołałam przekonać Catherine, żeby mi pomogła uratować Calluma i innych Żałobników.
Wiedziałam jednak, że nie mogę się poddać. Musi istnieć jakiś sposób skłonienia jej do współpracy, jakaś struna, w którą należy uderzyć.
Zacisnęłam mocno powieki i czekałam na natchnienie. Jakich argumentów mogłabym użyć? Czy mam coś, czego ona pragnie? Na pewno pragnie mieć amulet, ale przecież wie, że nigdy, przenigdy go jej nie oddam, więc nie było sensu nawet próbować. Musi być coś jeszcze. Ale co? - zastanawiałam się gorączkowo. W końcu wymyśliłam. Pieniądze!
Catherine potrzebowała pieniędzy.
- Nie masz tożsamości i nie masz gdzie się podziać - powiedziałam. - Ile to będzie kosztowało, jeśli zgodzisz się nam pomóc?
Catherine uśmiechnęła się szeroko.
- Wreszcie zaczynasz mówić z sensem - stwierdziła. Odsunęła krzesło stojące po przeciwnej stronie kuchennego stołu, usiadła na nim i oparłszy podbródek na złożonych dłoniach, oznajmiła: - Czas na negocjacje.
Kilka tygodni wcześniej Catherine wyczyściła moje konto, ale bank szybko zwrócił
mi pieniądze, więc mogłam przystąpić do negocjacji. Nie dysponowałam wprawdzie zawrotną sumą, miałam jednak nadzieję, że wystarczy. Nie uwzględniłam w swoich rachubach dwóch ważnych okoliczności, które bardzo utrudniły dojście do porozumienia. Po pierwsze, Catherine wiedziała, ile mam na koncie, a po drugie, była pewna, że prędzej czy później zgodzę się na wszystko, żeby tylko móc przywrócić Calluma do życia. W rezultacie dobiłyśmy targu, dopiero gdy Grace zaproponowała,że odda część swoich oszczędności.
Catherine była wyraźnie usatysfakcjonowana, a Grace i ja dosłownie wykończone -
długa jazda i emocje zrobiły swoje. Grace jakimś cudem zdołała przekonać Catherine, żeby pozwoliła nam przenocować w jednej z pustych sypialni. W pokoju były dwa wąskie łóżka i dwa stare koce, ale nie przejmowałyśmy się tym. Ledwie zamknęłam oczy, przyśniło mi się, że mogę naprawdę widzieć Calluma; wyciągnęłam go z rzeki, wzięłam w ramiona i objęłam mocno. Wszystko będzie dobrze.
Nazajutrz obudziłam się gwałtownie bladym świtem i przez moment nie wiedziałam, gdzie jestem. Grace wciąż spała pod kocem na drugim łóżku, więc wzięłam buty i cichutko wyszłam z pokoju, nie budząc jej.
Na parterze było pusto, ale w czajniku znalazłam gorącą wodę, a tylne drzwi stały otworem. Poprzedniej nocy, w ciemnościach, nie zauważyłam, jak blisko jesteśmy brzegu morza. Przy każdym domu mała furtka w głębi ogrodu prowadziła na porośnięte krzewami zbocze. Właśnie z tamtej strony dobiegał szum fal. Zamknęłam za sobą kuchenne drzwi i przeszłam przez ogród na mokre od rosy wrzosowisko. W ciągu kilku minut moje trampki całkiem przemokły, ale słońce było już dość wysoko i zaczynało się robić ciepło, więc wiedziałam, że niedługo wyschną. Szłam wąską ścieżką przez zarośla, a kiedy dotarłam na szczyt wzniesienia, aż westchnęłam z zachwytu, widząc roztaczającą się przede mną panoramę. Pagórek, na którym stałam, opadał ostro ku żwirowej ścieżce, za którą widać było skały i nadmorską mgiełkę. Morze było ciemnoniebieskie, z kilkoma dużymi statkami na horyzoncie. Z lewej widziałam ląd po drugiej stronie ujścia Padstow, natomiast na prawo ode mnie teren lekko się wznosił, zasłaniając miasto i plaże Polzeath. W najwyższym punkcie stała jakaś postać i wpatrywała się w morze. Bez trudu rozpoznałam w niej Catherine. Nawet z tej odległości mogłam dostrzec spowijającą ją purpurową chmurę. Nigdy wcześniej nie widziałam nic podobnego. Wprawdzie była nieszczęśliwa już wcześniej, ale nie do tego stopnia. Dreszcz przeszedł mi po plecach, kiedy zdałam sobie sprawę, że Catherine stoi na krawędzi klifu. Czy tak wygląda aura kogoś, kto zamierza skoczyć? Biegiem ruszyłam w jej stronę. Nie mogłam dopuścić, żeby zginęła; nie po tym, co mi obiecała. Dzieliło mnie od niej kilkaset metrów. Nie chciałam wołać, żeby jej nie wystraszyć, więc pochyliłam się i zaczęłam biec jeszcze szybciej, przeskakując co mniejsze krzewy i paprocie w miejscach, gdzie ścieżka zakręcała. Ostre kolce wbijały mi się w ubranie i raniły skórę, ale nie zwalniałam. Wreszcie kolczaste zarośla ustąpiły miejsca nisko przyciętej trawie, a mijając ostatni rząd krzewów, spłoszyłam małe stadko owiec. Rozpierzchły się, becząc głośno. Catherine natychmiast odwróciła się, żeby zobaczyć, co jest powodem zamieszania, i purpurowa mgiełka zafalowała wokół niej niczym płaszcz. Zamierzałam o tym nie wspominać, tylko zwyczajnie się z nią przywitać, ale zdałam sobie sprawę, że to byłby błąd. Zatrzymałam się, nie chcąc, żeby wystraszona zareagowała gwałtownie.
Stała na samym brzegu klifu; jeden krok do przodu i znalazłaby się za krawędzią. Z
miejsca, w którym się zatrzymałam, nie widziałam, jak wysokie jest urwisko, ale słyszałam fale uderzające o skały na dole. Szumiały tak głośno, że musiałam krzyknąć, aby Catherine mnie usłyszała.
- Trochę tu dziko - zawołałam, idąc w jej stronę i starając się złapać oddech.
Catherine zignorowała mnie; obserwowała owce, które biegły ścieżką nad urwiskiem.
Spowijający ją purpurowy płaszcz pulsował, jakby był żywym organizmem. Kiedy znalazłam się na odległość wyciągniętej ręki, odwróciła się i zmierzyła mnie wzrokiem.
- Nie zamierzam skoczyć, jeśli o to ci chodzi.
- A czy ja coś mówię? - odparłam, wzruszając ramionami. - Chciałam się tylko upewnić, że wszystko z tobą w porządku. - Miałam nadzieję, że nie usłyszy, jak serce mi bije po biegu pod górę.
- Cóż za wzruszająca troska - mruknęła, a jej głos wręcz ociekał ironią. - Od chwili, kiedy zgodziłam się pomóc, nie mogę się od ciebie uwolnić.
- Wolę o tym myśleć jak o chronieniu swojej inwestycji - wyjaśniłam rzeczowo. -
Postawmy sprawę jasno, Catherine. Nigdy się nie polubimy, a ten rozejm będzie trwał, dopóki obie nie dostaniemy tego, czego chcemy. Zgoda?
Skinęła nieznacznie głową.
- Tymczasem nie mam ochoty znosić twojego sarkazmu - ciągnęłam. - Przed nami długa droga, a czas minie nam znacznie szybciej, jeśli będziemy się zachowywać jak cywilizowani ludzie.
Purpurowy płaszcz zalśnił wściekłą czerwienią, ale ja nie ustąpiłam.
- Więc jak: rozejm? - spytałam, wyciągając rękę, wciąż zdecydowana na wszelki wypadek odciągnąć ją od urwiska. Nie zdziwiłabym się, gdyby skoczyła tylko po to, żeby zrobić mi na złość.
Catherine wcisnęła ręce do kieszeni luźnego swetra, który miała na sobie, ale odwróciła się i zrobiła krok w moją stronę. W końcu na mnie spojrzała.
- Nie przeciągaj struny! - warknęła. - Mogę co najwyżej cię ignorować - rzuciła przez ramię, kierując się w stronę domu. Z westchnieniem ulgi poszłam za nią. therine dotrzymała słowa. Siedziała nieruchomo w kuchni, kiedy Grace i ja sprzątałyśmy po naszym noclegu. Nie chciałam, żeby rodzice Roba znaleźli po przyjeździe do domu letniskowego jakikolwiek ślad naszego pobytu. Gdy skończyłyśmy, umierałam z głodu, ale w kuchni nie było zupełnie nic do jedzenia.
- Przecież Catherine musiała coś jeść - szepnęła Grace, kiedy gotowe do wyjścia postawiłyśmy plecaki w przedpokoju. - Zanieś bagaże do samochodu, a ja ją zapytam.
Idąc do drzwi, usłyszałam szmer głosów, a kiedy wrzucałam torby do bagażnika, Grace i Catherine pojawiły się w progu. Catherine zamknęła drzwi i wbiła kod, zostawiwszy w skrzynce klucz. Potem podeszła do samochodu i bez słowa usiadła z tyłu.
- Catherine stołowała się w hotelu - poinformowała mnie Grace - ale możemy znaleźć coś tańszego na plaży.
Kawałek dalej przy drodze widziałam lśniącą fasadę hotelu w stylu art déco. Było jasne, że tamtejsza restauracja jest nie na naszą kieszeń.
- Lepiej poszukajmy na plaży - zasugerowałam. - Miło będzie zobaczyć morze przed wyjazdem.
- Słusznie - przyznała Grace, wrzucając bieg i wyjeżdżając z bocznej uliczki.
Droga na plażę była stroma, kręta i zaskakująco ruchliwa jak na tak wczesną porę.
Kiedy wyjechałyśmy zza zakrętu, zrozumiałyśmy dlaczego: po lewej stronie rozciągała się wielka połać piasku, a w oddali na wodzie rzędy surferów czekały na następną falę. Na rozległym parkingu zostało już niewiele miejsc i Grace zgrabnie wjechała na jedno z nich.
Knajpki i sklepiki dla surferów tętniły życiem, dookoła kłębiło się mnóstwo ludzi w kombinezonach, niosących deski surfingowe.
- Myślę, że tutaj możesz dostać swoje mochaccino - powiedziałam, wysiadając z auta.
Weszłyśmy do najbliższej kafejki i zamówiłyśmy ciepłe śniadanie. Catherine nie odezwała się ani słowem, tylko skinęła głową, kiedy spytałam, czy chce to samo co my.
Początkowo Grace i ja czułyśmy się niezręcznie, ale potem zaczęłyśmy zachowywać się tak, jakby jej w ogóle nie było. Instynktownie wiedziałyśmy, jakich tematów powinnyśmy unikać, więc rozmawiałyśmy głównie o surferach przechodzących plażą.
- Jeśli tak samo jest w Gower, to w przyszłym tygodniu spróbuję posurfować z Jackiem - powiedziała Grace, kończąc ostatnie sadzone jajko i wycierając talerz kawałkiem chleba.
- Będziesz musiała uważać, bo morskie powietrze wyraźnie zaostrza twój apetyt -
zauważyłam, patrząc na jej pusty talerz. Jeszcze nigdy nie widziałam, żebyś zjadła tak obfite śniadanie.
- Wiem - roześmiała się Grace. - Jeśli będę tak jadła codziennie, zrobię się gruba jak wieloryb. - Przeciągnęła się i dopiła resztkę kawy. - Jesteś gotowa, Catherine?
Catherine, która przez całe śniadanie uparcie milczała i unikała kontaktu wzrokowego, teraz też się nie odezwała ani nawet nie skinęła głową; odsunęła tylko od siebie talerz i wstała od stołu.
- Domyślam się, że to znaczy „tak” - mruknęła Grace.
Wróciłyśmy do samochodu. Catherine znowu zajęła miejsce na tylnej kanapie.
Rozsiadła się wygodnie, złożyła ręce na piersiach i zamknęła oczy.
Było jeszcze dość wcześnie i na drodze panował stosunkowo nieduży ruch, więc dotarłyśmy do głównej szosy w ciągu godziny. Starałam się nie ulegać zbytniej ekscytacji, ale już nie mogłam się doczekać rozmowy z Callumem. Z pomocą Catherine będę mogła wyzwolić nie tylko jego, lecz także wszystkich innych Żałobników. Przygotowywałam w myślach listę rzeczy, które będę musiała zrobić, żeby wszystko zadziałało prawidłowo. Było tego sporo, więc zaczęłam przetrząsać torbę w poszukiwaniu jakiejś kartki. Wreszcie znalazłam kawałek papieru i długopis.
- Co robisz? - spytała Grace, kiedy zaczęłam spisywać swoją listę.
- Listę rzeczy, o których będę musiała pamiętać - wyjaśniłam.
- Jakich? Możesz mówić swobodnie, bo Catherine śpi. Obserwuję ją od pół godziny i przez ten czas nawet nie drgnęła.
- To nie ma większego znaczenia, czy usłyszy, co planuję - odparłam. - Przecież i tak będzie we wszystkim brała udział.
- Racja. Więc co masz na początku listy?
- Muszę się skontaktować z Veroniką i powiedzieć jej, że jesteśmy w drodze. Tylko ona dokładnie wie, co trzeba zrobić, gdzie musimy pójść i tak dalej.
- Okej, to proste. Co dalej?
- Trzeba ustalić termin i zawiadomić ratowników z łodziami. Jeśli w Tamizie mają się nagle pojawić setki ludzi, muszą być gotowi.
- To nie będzie łatwe - stwierdziła Grace. - Jak zamierzasz ich przekonać, żeby ci uwierzyli?
- Nie wiem - przyznałam. - Może zadzwonię na numer alarmowy i powiem, że moja przyjaciółka chce popełnić samobójstwo, skacząc z mostu do rzeki. Myślisz, że to zadziała?
Grace zastanawiała się chwilę.
- Całkiem możliwe - orzekła. - Ale jakie nazwisko chcesz im podać?
- Coś wymyślę albo… - Ruchem głowy wskazałam śpiącą za mną Catherine.
- Tak, to niezły pomysł. No dobra, co jeszcze masz na liście?
- Kiedy znajdziemy się w miarę blisko Londynu, muszę porozmawiać z Callumem.
Musi powiedzieć Żałobnikom, co zamierzamy zrobić.
- Zgodzą się?
- Tak przypuszczam. Skoro wszyscy byli gotowi się zgodzić, żebym ich zabiła, a przynajmniej tak twierdził Callum, nie wyobrażam sobie, aby mieli coś przeciwko temu, żeby odzyskać prawdziwe życie.
- Możesz się zdziwić.
Obie drgnęłyśmy nerwowo, słysząc ponury głos dobiegający z tyłu, i samochodem aż zarzuciło.
- O, to ty, Catherine - powiedziała Grace swobodnym tonem, wracając na pas. -
Obudziłyśmy cię?
- Co chcesz przez to powiedzieć - wtrąciłam się, a mój głos wcale nie brzmiał
swobodnie. - Uważasz, że nie będą chcieli wrócić do życia?
- Tak, sadzę, że przynajmniej niektórzy nie będą mieli ochoty znaleźć się w takiej sytuacji jak ja. Bez wspomnień, bez pieniędzy, bez domu. Zapewniam cię, że to nie jest komfortowa sytuacja.
- Ale kiedy tak wielu pojawi się równocześnie w Tamizie, ludzie zrozumieją, że dzieje się coś niezwykłego, i pomogą.
- Zamykając ich w szpitalach psychiatrycznych, jak Veronikę? To doprawdy kusząca perspektywa - ironizowała. - Powrót do życia może być dla nich gorszy niż pozostanie Żałobnikami. Ale to nie mój problem.
Zerknęłam za siebie. Purpurowa mgiełka znowu zgęstniała, spowijając Catherine.
- Więc jak sądzisz, co powinnyśmy zrobić? Nie odpowiedziała, tylko znowu skrzyżowała ręce na piersiach i udawała, że śpi. Popatrzyłam na Grace, a ona wzruszyła bezradnie ramionami. Przez dłuższy czas jechałyśmy w milczeniu. Wyglądałam przez okno, ale nie widziałam przesuwającego się za nim krajobrazu. Catherine miała całkowitą rację.
Problemy, którym Żałobnicy będą musieli stawić czoło po powrocie do normalnego życia, to nie lada wyzwanie. Władze na pewno podejdą bardzo nieufnie do tych wszystkich ludzi pozbawionych tożsamości. Co prawda będzie ich wielu i wszyscy będą opowiadać to samo, ale tak czy inaczej będą potrzebowali domów, pracy, znajomych. Jak uporać się z tymi problemami?
Uznałam, że powinnam porozmawiać o tym z Callumem. On będzie dowbrze wiedział, co zrobić. Może naradzi się z Matthew \par
* i pozostałymi Żałobnikami, żeby wspólnie podjąć decyzję. Może zechcą, abym zrobiła to dwa razy - najpierw z Catherine, a potem z Veroniką - tak żeby każdy miał szansę dostać to, czego pragnie. Najważniejsze, że będę mogła sprowadzić Calluma i już na zawsze będziemy razem.
Jechałyśmy drogą M4 w kierunku Swindon. Ruch był niewielki, ale Grace nie przekraczała sześćdziesiątki, więc podróż straszliwie się dłużyła. Kiedy zbliżałyśmy się do stacji benzynowej, Grace oznajmiła:
- Będę musiała zjechać, jestem potwornie zmęczona. - Wskazała tylne siedzenie. -
Myślisz, że Catherine będzie miała coś przeciwko temu?
- Och, nią się nie przejmuj - powiedziałam. - Śpi albo przynajmniej udaje, że śpi. A ja też chętnie rozprostuję nogi.
Grace skręciła na parking koło stacji. Był zatłoczony, bo sporo rodzin zatrzymało się na lunch, więc chwilę trwało, zanim znalazła wolne miejsce. Catherine nadal spała albo udawała, że śpi; dopiero kiedy zgasł silnik, otworzyła oczy i rozejrzała się z odrazą.
- Ależ jestem zdrętwiała - powiedziała Grace, otwierając drzwiczki i wysiadając z auta.
Przeciągnęła się, rozprostowując ramiona i szyję; nawet mimo zgiełku panującego na parkingu usłyszałam, jak zatrzeszczały jej stawy.
- To nie brzmiało dobrze. - Skrzywiłam się. - Chętnie bym cię zmieniła za kierownicą chociaż na jakiś czas, ale wiesz, że nie mogę.
- Wiem, wszystko w porządku - zapewniła. - Wezmę jeszcze jedną kawę, skoro już tu jesteśmy. No, dalej, Catherine, wysiadamy!
Catherine nawet nie drgnęła.
- Ja się nigdzie nie ruszam - mruknęła. - Nie muszę korzystać z toalety i nie zamierzam jeść ani pić niczego, co tu podają.
- Jak chcesz - powiedziała Grace. - Wracamy za dziesięć minut. Pilnuj samochodu.
Skinęła na mnie i ruszyłyśmy w stronę budynku stacji.
- *-
- Myślisz, że to rozsądne zostawiać ją samą? - spytałam, oglądając się przez ramię. -
Ona może uciec.
- Zabrałam kluczyki, a poza tym jesteśmy na stacji benzynowej. Nie ma dokąd uciec, chyba że na szosę - odparła Grace. - Spokojnie, wszystko będzie dobrze.
- Nie jestem pewna - upierałam się. - Zostanę tutaj i będę miała oko na samochód.
Zresztą i tak muszę zadzwonić do Veroniki.
Stanęłam tak, żeby widzieć przód samochodu i jednocześnie trzymać się w cieniu, bo zaczęło się robić nieznośnie gorąco. Westchnęłam tęsknie na wspomnienie łagodnej morskiej bryzy, którą cieszyłam się tak niedawno, sięgnęłam do kieszeni po telefon i odszukałam numer Veroniki. Odebrała natychmiast.
- Cześć, tu Alex. Mam dobre wieści.
- Naprawdę? - w jej głosie słychać było zmęczenie. - Gdzie jesteś? Znalazłaś Catherine?
- Tak, znalazłyśmy ją wczoraj wieczorem. Wymagało to trochę wysiłku, ale zgodziła się wrócić z nami do Londynu.
Zapadła cisza.
- Słyszysz mnie, Veroniko? Catherine zgodziła się pomóc. Oni wszyscy będą mogli znowu żyć!
Veronica milczała jeszcze chwilę.
- Czy ona cię słyszy? - spytała wreszcie.
- Nie, nie słyszy ani słowa - odparłam. - W czym problem? Myślałam, że się ucieszysz.
- Dlaczego ona to robi? - ton Veroniki wskazywał, że jest daleka od entuzjazmu. - Co jej obiecałaś?
- Prawdę iriówiąc, pieniądze. Wszystko, co ja i Grace mogłyśmy uzbierać.
Znowu nastąpiła chwila ciszy, bo Veronica analizowała nowe informacje.
- Nie ufaj jej - orzekła w końcu.
- Dlaczego miałabym jej nie ufać? Układ jest prosty. Ja potrzebuję pomocy, a ona pieniędzy.
- Catherine cię oszuka - upierała się Veronica. - Nie wierzę, że naprawdę chce to zrobić.
- Pewnie nie chce - przyznałam - ale wątpię, żeby miała inne wyjście. Jest samotna i potwornie przygnębiona, a tak przynajmniej zdobędzie pieniądze.
- Cóż, w takim razie powinnyśmy się cieszyć - powiedziała Veronica, ale w jej głosie usłyszałam wyraźną nutę sceptycyzmu. - Mimo wszystko miej się na baczności. Z tą dziewczyną coś jest zdecydowanie nie w porządku.
- Nie martw się, będę uważać - zapewniłam. - A teraz powiedz, co musimy zorganizować. Jaki jest plan?
Tym razem nie zastanawiała się nad odpowiedzią.
- Trzeba zebrać wszystkich Żałobników w jednym miejscu i ustawić w długim rzędzie, z tobą na jednym końcu, a Catherine na drugim. Ale najpierw musimy z nimi porozmawiać i dokładnie wyjaśnić, co się będzie działo.
- To nie powinno być trudne - stwierdziłam z przekonaniem. - Na pewno będą zachwyceni. Wprawdzie Catherine uważa, że większość z nich pragnie umrzeć, ale ja w to nie wierzę.
Zdziwiłam się, gdy Veronica znowu zamilkła na dłuższą chwilę.
- Catherine ma rację - powiedziała w końcu. - Wielu może wybrać to drugie rozwiązanie - zawiesiła głos, jakby chciała podkreślić wagę swoich słów. - Zamierzałam porozmawiać z tobą o tym wcześniej, ale uciekłaś, zanim zdążyłam się odezwać. Moim zdaniem większość Żałobników będzie wolała umrzeć, a ty wyrządziłabyś im ogromną krzywdę, nie dając im wyboru.
- No cóż - odparłam - jeśli część z nich będzie naprawdę tego pragnęła, nie zamierzam protestować. Najważniejsze, że mogę uratować tych, którzy chcą być uratowani. Mogę uratować Calluma! - Nie chciałam, żeby ostudziła mój zapał, więc pospiesznie mówiłam dalej: - Dlatego muszę porozmawiać z Żałobnikami i dać im trochę czasu na przemyślenie wszystkiego. Zamierzam wrócić do Londynu po południu, porozmawiać z nimi jeszcze dziś wieczorem i jak najszybciej przystąpić do dzieła. Wolę nie ■- czekać zbyt długo, bo gdyby Catherine odechciało się pomagać, nie mogę przecież zatrzymać jej siłą.
Przerwałam, bo aż zaparło mi dech w piersiach na myśl o tym, że być może już za kilka godzin będę siedziała przy Callumie w szpitalu. Będę trzymała go za rękę, całowała jego usta… Na razie nie zastanawiałam się, gdzie będzie mieszkał, skąd weźmie pieniądze i jak znajdzie pracę. To nie miało znaczenia, skoro wreszcie będziemy razem.
- Kiedy porozmawiasz z Callumem i opowiesz mu o swoich planach? - spytała Veronica. - Jak blisko Londynu musisz być?
- Jeszcze nie mogę go wezwać - odpowiedziałam. - Dotarcie tutaj i powrót zajęłyby mu za dużo czasu. Wezwę go w Twickenham, zanim Catherine i ja wsiądziemy do pociągu.
- Pójdę do katedry i tam będę na was czekała. Chociaż sądzę, że dzisiaj możemy nie zdążyć ze wszystkim.
- Nawet jeśli zaczniemy od uratowania tych, którzy tego pragną? Powiedziałaś przecież, że ty i ja możemy pomóc pozostałym bez Catherine.
- Doskonale pamiętam, co powiedziałam. Ale po prostu muszę wszystko przemyśleć.
- Rozumiem - odparłam. - Miej przy sobie komórkę, a ja zadzwonię, kiedy tylko będę mogła.
Rozłączyłam się i odwróciłam, by spojrzeć na wejście do budynku. Grace nie wracała, chociaż obiecała, że się pospieszy. Ale wszędzie było pełno ludzi, może więc po prostu czeka w kolejce do baru albo do toalety.
Opuściłam mój skrawek cienia i podeszłam do samochodu. Nie miałam ochoty przebywać blisko Catherine, uznałam jednak, że lepiej mieć ją na oku. Veronica bardzo sceptycznie odniosła się do informacji o jej zgodzie na udzielenie pomocy i dopiero gdy usłyszała, że Catherine zaoferowała swoje usługi w zamian za całkiem przyzwoitą sumę, uznała to za wiarygodną motywację. Catherine kochała pieniądze i potrafiła je wydawać w doprawdy imponującym tempie. Całkiem niedawno miałam okazję się o tym przekonać.
Sama nawet przez chwilę nie żałowałam, że uzyskanie pomocy Catherine oznacza dla mnie utratę wszystkich oszczędności. Byłam gotowa poświęcić znacznie więcej, byle tylko uratować Calluma!
Znów wybiegłam myślami w przyszłość i zaczęłam wyobrażać sobie nasze pierwsze prawdziwe spotkanie, gdy zadzwoniła moja komórka. Odebrałam, nie patrząc na wyświetlacz, pewna, że to Veronica.
- Cześć, jak szybko dzwonisz - powiedziałam i zamilkłam, czekając na dalsze instrukcje.
Zrozumiałam, że to nie ona, gdy usłyszałam odpowiedź.
- Mówiłem ci, że nie zrezygnuję - głos Maksa wręcz ociekał słodyczą. - Nie wiem, kiedy wracasz do Londynu, więc chciałem ci powiedzieć, że zdobyłem bilety na ten wielki koncert w Hyde Parku. Może poszłabyś ze mną?
Nie mogłam się powstrzymać i wybuchnęłam śmiechem.
- Niezła próba, Max - odparłam po chwili - ale dobrze wiesz, że mam chłopaka.
- Wiem - przyznał - ale on cię nie zabierze na koncert w następny weekend. Czemu więc nie pójdziesz ze mną? Przecież lubisz te zespoły.
Dobry nastrój sprawił, że stałam się lekkomyślna.
- Prawdę mówiąc - powiedziałam - całkiem możliwe, że właśnie wtedy będzie w Londynie.
- Więc przylatuje? - Max nawet nie próbował ukrywać rozczarowania. - Cholera!
- Przykro mi, ale jestem pewna, że to rozumiesz. Po prostu się nie złożyło. Może w innym życiu…
- Taa, rozumiem. Daj mi znać, jeśli on jednak nie przyleci i będziesz miała ochotę skorzystać z biletu.
- Przykro mi - powtórzyłam. - Naprawdę.
Rozłączyłam się i próbowałam nie myśleć o tym, co właśnie zrobiłam. Nie chciałam zranić Maksa, ale nie miałam innego wyjścia. Kiedy schowałam komórkę z powrotem do kieszeni i podniosłam wzrok, nie zobaczyłam naszego samochodu, zasłoniętego przez duże auto - granatowego vana - i jakąś stojącą przy nim pogrążoną w rozmowie rodzinę.
Wymamrotałam „przepraszam” i przecisnęłam się obok, żeby być blisko naszego auta, kiedy Grace wreszcie wróci. Oparłam się na chwilę o maskę, ale była zbyt gorąca. Pomyślałam, że w środku będzie przynajmniej cień. Sięgnęłam do drzwiczek i zerknęłam na tylne siedzenie.
Było puste.
Otworzyłam gwałtownie tylne drzwi, mając nadzieję, że Catherine tylko się położyła i nie zauważyłam jej. Wtedy zobaczyłam wyrwaną z atlasu kartkę, na której tym znajomym dziecinnym charakterem pisma było nabazgrane: „Dzięki za podwózkę, ofermy!”
Nie mogłam uwierzyć, że tak łatwo wyprowadziła nas w pole. Stanęłam na progu i rozejrzałam się po parkingu, ale wszędzie były samochody i mnóstwo ludzi. Nie miałam szansy dostrzec Catherine w tym tłoku, nawet jeśli jeszcze była w pobliżu. Zaklęłam w duchu.
Nie mogłam pozwolić, żeby uciekła i zniknęła na zawsze; była moją jedyną szansą, bez niej nigdy nie zdołam przywrócić Calluma do życia. Jeszcze raz powiodłam wzrokiem po parkingu, lecz nigdzie nie było widać jej charakterystycznych długich blond włosów.
Obiegłam samochód dookoła i bezceremonialnie przerwałam rozmowę ludziom stojącym na chodniku przy vanie.
- Przepraszam, chodzi o moją przyjaciółkę, tę, która siedziała w samochodzie. Nie widzieli państwo, dokąd poszła?
- Niestety nie - odparła z lekkim irlandzkim akcentem kobieta. - Przykro mi, moja droga.
- To naprawdę bardzo ważne. Ona nie czuje się dobrze i nie powinna wysiadać z samochodu. Nikt z państwa niczego nie widział?
- Może córki coś zauważyły. Siedzą z tyłu. Zaraz je zapytam.
Myślałam, że kobieta podejdzie do samochodu, tymczasem ona zawołała: - Dziewczynki! Chodźcie tutaj.
Dziewczynki nie zareagowały i kobieta spojrzała na mnie znacząco. Wzięła się pod boki, zaczerpnęła powietrza i zawołała głośniej: - Rosie, Megan, Amy, chodźcie tu natychmiast!
Wszystkie głowy na parkingu odwróciły się w naszą stronę, a tylne drzwi vana w końcu się otworzyły, odsłaniając trzy nastolatki. Podbiegłam do nich.
- Słuchajcie, ta dziewczyna w samochodzie… ta, która siedziała w tym samochodzie -
powiedziałam trochę nieskładnie, wskazując nasz wóz. - Widziałyście, dokąd poszła? To bardzo ważne. Muszę ją znaleźć jak najszybciej.
Spojrzały po sobie z takimi minami, jakby miały ochotę się roześmiać.
- Proszę, to naprawdę bardzo ważne - powtórzyłam.
W końcu najstarsza spojrzała na mnie i odparła: - Poszła zaraz po tym, jak przyjechaliśmy, może z pięć minut temu. Nie widziałam dokąd.
Jęknęłam w duchu. Pięć minut! Dość czasu, żeby wsiąść do jakiegoś samochodu i odjechać albo ukryć się gdzieś na parkingu. Podziękowałam dziewczynie z vana i ruszyłam biegiem wzdłuż parkingu, rozglądając się wśród rzędów aut. Miałam nadzieję, że Catherine wciąż próbuje kogoś namówić, aby ją podwiózł. Ale samochody cały czas przyjeżdżały i odjeżdżały, i sprawa wydawała się beznadziejna. Zatrzymałam się na końcu parkingu, dysząc ciężko. Nie miałam jednak ani sekundy do stracenia. Musiałam biec dalej, bo inaczej na pewno straciłabym swoją jedyną szansę… jedyną szansę Calluma.
Ruszyłam w stronę wyjazdu, zdecydowana sprawdzać wszystkie samochody, które opuszczają parking. Był tylko jeden wyjazd, więc jeśli Catherine jeszcze tu jest, to może uda mi się ją zatrzymać. W biegu wydobyłam komórkę i zadzwoniłam do Grace.
- Cześć - powitała mnie radośnie. - Już niedługo. Jestem prawie na początku kolejki.
- Catherine zniknęła - wydyszałam, nie chcąc się zatrzymywać, żeby porozmawiać.
- Zniknęła? Kiedy? Jak?
- Zostawiła list i uciekła. Biegnę do wyjazdu sprawdzać wszystkie samochody. Ty sprawdź w środku, dobrze?
- Cholera! Mała zakłama…
- Szkoda czasu na takie gadanie - przerwałam Grace w pół słowa. - Idź poszukać Catherine.
- Już idę. Oddzwonię.
Grace w jednej chwili stała się konkretna i gotowa do działania; wiedziałam, że przeprowadzi poszukiwania błyskawicznie i dokładnie.
Minęłam parking dla ciężarówek i autokarów i podbiegłam do jakiegoś mężczyzny w kombinezonie, który zbierał śmieci przed stacją benzynową.
- Szukam dziewczyny… - wydyszałam. - Około dwudziestu lat, blondynka, w dżinsach i luźnej bluzce. Widział pan może, czy tędy przechodziła?
Patrzył na mnie zdezorientowany.
- Przepraszam? - powiedział z wyraźnym obcym akcentem. - Ja nie rozumieć.
Byłam zbyt zdenerwowana, żeby mu wszystko tłumaczyć.
- Nieważne! - krzyknęłam i popędziłam dalej.
W ciągu kilku minut byłam przy drodze wyjazdowej i zaglądałam do wszystkich samochodów, które mnie mijały. Ale było ich setki, w dodatku poza autami osobowymi sporo autokarów i ciężarówek, w których i tak nie zobaczyłabym Catherine, nawet gdyby wsiadła do jednego z tych pojazdów. Mogła też już od dawna być w drodze. Zdałam sobie sprawę, że sytuacja jest beznadziejna. Usiadłam ciężko na krawężniku i oparłam głowę na kolanach. Nie mogłam sobie darować własnej niefrasobliwości. Wystarczyła chwila nieuwagi i teraz radosne myśli o byciu z Callumem zastąpiła czarna rozpacz. Gdybym nie była zajęta rozmową z Maksem, zauważyłabym, jak Catherine odchodzi. Ogarnęła mnie frustracja; po policzkach popłynęły łzy. Płakałam, bijąc pięściami w krawężnik.
Zatrzymał się przy mnie jakiś samochód. Zerknęłam zza włosów opadających mi na twarz i zobaczyłam migające niebieskie światła na dachu. ‘
- „tylko nie to - mruknęłam, sięgając po chusteczkę. Jeszcze tego brakowało, żeby zainteresowała się mną policja.
- Co się stało, panienko? - zapytał uprzejmie młody funkcjonariusz, kucając obok mnie.
- Ja… ja… zgubiłam kogoś - próbowałam powiedzieć, ale z mojego gardła wydobył się niezrozumiały jęk. Wydmuchałam głośno nos i spróbowałam jeszcze raz. - Zgubiłam kogoś.
Jechałyśmy razem do Londynu, ale ona uciekła.
- Rozumiem. W jakim wieku jest ta osoba?
- Około dwudziestu lat.
- Czy coś ci ukradła?
Pokręciłam przecząco głową. Naprawdę nie chciałam angażować w to policjantów, bo bez zatrzymania ruchu na autostradzie i tak nie mogli mi pomóc.
- Wygląda na to, że chciała dojechać tutaj i zostawiła nas.
- Cóż, skoro uciekła, to obawiam się, że niewiele możemy zrobić - stwierdził i przez chwilę przyglądał mi się badawczo. - Nic ci nie jest? - spytał.
Jeszcze raz pokręciłam głową; wolałam nic nie mówić, bo obawiałam się, że nie zdołam powstrzymać płaczu.
- Odprowadzę cię do samochodu - zaproponował. - Nie możesz tutaj zostać.
Nie było sensu protestować, więc wsiadłam posłusznie na tylne siedzenie radiowozu.
Zapach odświeżacza unoszący się w policyjnym aucie był obezwładniający i gdyby nie chłodny nawiew, pewnie zrobiłoby mi się niedobrze. Wysiadłam najszybciej, jak się dało, wymamrotałam słowa podziękowania i skierowałam się do baru. Kiedy wchodziłam do środka, zadzwoniła moja komórka.
- Znalazłaś Catherine? - spytała Grace. - Bo tu jej nie ma. Sprawdziłam dosłownie wszędzie.
- Uciekła - odparłam krótko.
- Jesteś pewna?
- W zasadzie tak. Prawdopodobnie wsiadła do któregoś autokaru. Na parkingu stały ich dziesiątki. Gdzie teraz jesteś?
- Prawdę mówiąc, tutaj - powiedziała Grace i klepnęła mnie w ramię.
Objęłam ją, mocno zaciskając powieki, żeby się nie rozpłakać.
- Nie mogę uwierzyć, że to zrobiła - poskarżyłam się. - Przecież się umówiłyśmy!
- Catherine nie ma żadnych zasad, dobrze o tym wiesz. Ciesz się, że nie uciekła z twoimi pieniędzmi.
Oparłam głowę na jej ramieniu, a ona głaskała mnie po plecach, jakbym była dzieckiem, które potrzebuje pocieszenia. Wiedziałam, że szczerze mi współczuje i naprawdę chce pomóc, ale bólu, jaki czułam, nie mogło uśmierzyć żadne głaskanie.
Już w samochodzie Grace spojrzała na list, który zostawiła nam Catherine.
- Niech ją szlag! - wykrzyknęła. - Wyrwała kartkę z mojego nowego atlasu.
- Kupię ci nowy, nie martw się.
- Nie jestem zmartwiona, tylko zła - stwierdziła Grace. - Jak myślisz, czy fakt, że napisała swoją wiadomość na Tamizie, jest jakąś wskazówką? - zastanawiała się, oglądając kartkę pod różnymi kątami:
- Wątpię - odparłam. - To jedyne wolne miejsce na tej stronie. A poza tym zostawianie jakichkolwiek wskazówek zupełnie nie pasuje do Catherine.
Kiedy ruszyłyśmy, Grace zapytała:
- Czy Catherine jest twoją jedyną nadzieją? Jesteś stuprocentowo pewna, że nikt inny nie może tego zrobić?
Skinęłam głową, ale zdałam sobie sprawę, że Grace, skupiona na wyjeżdżaniu na autostradę, nie mogła tego zobaczyć.
- Tak, nie ma innego wyjścia - potwierdziłam. - Veronica powiedziała, że jeżeli Catherine nie pomoże, jedyną możliwością wyzwolenia dla Żałobników będzie śmierć.
Mówiąc, rozglądałam się dookoła, na wypadek gdyby Catherine miała się pojawić między zaparkowanymi autokarami, ale nigdzie nie było jej widać. Zrezygnowana opadłam na siedzenie.
Grace sięgnęła ręką do mojej dłoni i ścisnęła ją współczująco.
- Nie możemy dłużej unikać rozmowy na ten temat, Alex - powiedziała miękko. -
Wiem, że nie chciałaś go poruszać, dopóki była nadzieja na przywrócenie Żałobników do życia, ale teraz musisz pomyśleć o tym, żeby pozwolić im umrzeć.
Milczałam, niezdolna wykrztusić choćby słowa. Grace przerwała przedłużającą się ciszę.
- Musisz to zrobić, Alex.
- Nie mogę - szepnęłam ochryple. - Tak bardzo kocham Calluma… Sama myśl o tym, że nie będziemy mogli być razem, jest po prostu… straszna. Tyle już przeszliśmy i byliśmy tak blisko…
Grace nie odzywała się przez chwilę. Kiedy na nią spojrzałam, zobaczyłam, że marszczy brwi i przygryza wargę, jakby się nad czymś zastanawiała.
- Ilu jest Żałobników? - spytała wreszcie.
- Nie wiem dokładnie - odparłam. - Ponad stu, może nawet dwustu.
- I ich życie jest jednym pasmem udręki, bez żadnej możliwości ucieczki?
- Tak.
- A ty jesteś ich jedyną nadzieją na wyzwolenie?
Skinęłam ponuro głową.
- W takim razie nie masz wyboru - orzekła. - Musisz im pomóc.
- A co będzie, jeśli kiedyś uda mi się znaleźć Catherine? Nie mogę tego zrobić, dopóki istnieje jakakolwiek nadzieja!
- To prawda, ale przecież sama powiedziałaś, że moc, którą Catherine ma w tej chwili, stopniowo zanika, tak jak w przypadku Veroniki. Wiesz, jak długo to trwa?
- Nie - przyznałam.
- No właśnie. Poza tym nie możesz być pewna, że kiedy ją znajdziesz… jeśli ją znajdziesz… uda ci się nakłonić ją do pomocy.
- Wiem.
Grace znowu zamilkła na chwilę i wyprzedziła wielką ciężarówkę, która wlokła się lewym pasem.
- Niech to szlag, za chwilę będzie padać - mruknęła. - Nie cierpię jeździć w deszczu.
- Naprawdę uważasz, że powinnam to zrobić? Zabić ich wszystkich?
- Pamiętasz, co mi opowiadałaś o swojej praktyce u weterynarza? O tym małym psie, którego trzeba było uśpić?
Oczywiście, że pamiętałam. Pamiętałam jego łagodne oczy, wilgotny język i straszne rany. Pamiętałam też przerażająco wyraźnie, co powiedział mi weterynarz, zanim zrobił psu śmiertelny zastrzyk: „Czasami nie możemy zapobiec cierpieniu i wtedy lepiej jest postąpić właśnie tak. Dłuższe czekanie byłoby okrucieństwem wobec tych bezradnych stworzeń”.
Dopiero teraz w pełni zrozumiałam sens jego słów i już wiedziałam, co muszę zrobić.
Dłuższe czekanie byłoby okrucieństwem. Nadeszła pora, by pozwolić Callumowi odejść. e mogłam się doczekać, kiedy wreszcie dotrzemy do Londynu. Teraz, kiedy już podjęłam decyzję, chciałam jak najszybciej porozmawiać z Callumem, spędzić z nim tych kilka chwil, jakie nam pozostały. Rozpaczliwie pragnęłam po raz ostatni być blisko niego, zanim…
Ilekroć myślałam o tym, co będę musiała zrobić, czułam niemal fizyczne cierpienie.
Patrzyłam na poruszające się miarowo wycieraczki i nie docierało do mnie nic oprócz mojego bólu.
Grace milczała; wiedziała, że nie nadaję się do rozmowy. Dopiero kiedy dojeżdżałyśmy do zjazdu z autostrady, spytała: - Chcesz jechać do miasta, żeby powiedzieć im o swojej decyzji?
Skinęłam głową.
- Tak, myślę, że powinnam. Muszę powiedzieć Żałobnikom, że im pomogę, a potem powinniśmy ustalić, jak i gdzie to zrobimy.
- Porozmawiasz z Veroniką?
- Zadzwonię do niej później. Najpierw porozmawiam z Callumem, a on może przekazać wiadomość pozostałym.
- Więc nie zamierzasz robić tego dzisiaj?
Znowu poczułam, że łzy napływają mi do oczu.
- Nie - potwierdziłam. - Potrzebuję jeszcze trochę czasu.
- Okej, w takim razie podrzucę cię do stacji w Kew i stamtąd pojedziesz metrem.
- Na pewno nie sprawi ci to problemu?
- Na pewno, a zwłaszcza teraz, kiedy przestało padać - odparła i posłała mi przelotny uśmiech.
Grace objechała wielkie rondo przy zjeździe z autostrady i skierowała się w stronę Kew. Do popołudniowego szczytu zostało jeszcze sporo czasu, więc bardzo szybko dotarłyśmy na parking przed stacją.
- Dziękuję ci - powiedziałam łamiącym się głosem, otwierając drzwiczki. - Nie wiem, jak bym sobie poradziła bez ciebie.
- Od tego są przyjaciele - odparła Grace i uścisnęła mnie. - Zadzwonisz do mnie później i opowiesz o wszystkim? Będę się pakować przed jutrzejszym wyjazdem, więc możesz dzwonić w każdej chwili.
- Na pewno zadzwonię - obiecałam i pospiesznie wysiadłam z samochodu, żeby nie zobaczyła łez na mojej twarzy.
Kiedy tylko weszłam na stację, zaczęłam wypatrywać jakiegoś spokojnego miejsca, gdzie mogłabym usiąść i wezwać Calluma. Chciałam mu powiedzieć o mojej decyzji.
Pomyślałam jednak, że z chwilą, gdy ujmę to w słowa, przyznam się do porażki, i wsiadłam do pierwszego pociągu, który nadjechał. Będziemy mieli jeszcze dużo czasu na tę rozmowę, tłumaczyłam sobie w duchu. Drzwi już zaczęły się zamykać, kiedy zrozumiałam, że takie zachowanie jest zwykłym tchórzostwem. Wyskoczyłam z wagonu dosłownie w ostatnim momencie, podeszłam do pustej ławki na peronie i zawołałam Calluma.
Zanim zdążyłam wyjąć z torby słuchawki i lusterko, poczułam znajome mrowienie w nadgarstku.
- Wróciłaś. Tęskniłem za tobą - jego głos był ciepły, serdeczny i tak pełen miłości, że zabrakło mi słów. Poczułam na włosach jego delikatny dotyk. - Nie wszystko poszło tak, jak planowałaś, prawda?
Pokręciłam głową, starając się odpowiednio ustawić małe lusterko.
- Przepraszam - szepnęłam. - Już myślałam, że będzie dobrze, że uda mi się przywrócić was do życia, ale potem… - głos mi się załamał.
- Cii, uspokój się - rzekł miękko. - Weź głęboki oddech i spróbuj mi wszystko wyjaśnić. Na razie niewiele zrozumiałem.
Wyjaśniłam. Kilkoma krótkimi zdaniami zniszczyłam wszelkie nasze nadzieje.
Callum milczał, wpatrując się niewidzącym wzrokiem w podłogę.
- Tak mi przykro - wykrztusiłam przez łzy. - Chciałam ocalić was wszystkich, ale nie mogę.
Zdobył się na uśmiech, lecz jego przepastne niebieskie oczy pozostały poważne.
- Możesz nas ocalić, Alex - powiedział. - Możesz pomóc nam umrzeć.
- Wiem - odparłam. -1 zrobię to.
Poczułam ledwo wyczuwalny dotyk otaczających mnie ramion.
- Dziękuję - szepnął, całując moje włosy.
Chociaż starałam się panować nad sobą, nie zdołałam powstrzymać łez; popłynęły mi z oczu, gorące i mokre.
- Czuję je - wyszeptał Callum. - Czuję twoje łzy na moich rękach. Po raz pierwszy i może ostatni - zamilkł na chwilę, po czym mówił dalej: - Dałaś mi wszystko, Alex, więc nie bądź smutna. To jest szczęśliwe zakończenie, nawet jeśli nie takie, na jakie liczyliśmy.
Starał się mnie pocieszyć, ale oboje zdawaliśmy sobie sprawę, że wkrótce będziemy musieli rozstać się na zawsze.
Następny pociąg przyjechał i odjechał, a ja wciąż siedziałam na ławce, zdruzgotana i otępiała. Callum delikatnie gładził mnie po włosach, szepcząc słowa pociechy, ale świadomość tego, co muszę zrobić, sprawiła, że nic do mnie nie docierało.
Dopiero kiedy nadjeżdżał trzeci pociąg, Callum powiedział stanowczo: - Rusz się wreszcie i jedź do Świętego Pawła. Musimy omówić szczegóły.
- Dobrze - odparłam, podnosząc się z ławki. - Trzeba porozmawiać z pozostałymi Żałobnikami i wyjaśnić im, jaki jest plan. Może kogoś trzeba będzie przekonać.
- Nie sądzę. Wszyscy będą zachwyceni.
- A Olivia? Martwiła się, że nikt o niczym jej nie mówi. Porozmawiaj z nią, zanim ja dotrę do katedry - poprosiłam.
- Porozmawiam z OHvią - obiecał Callum. - A teraz wsiadaj do pociągu. Zobaczymy się za jakąś godzinę w Świętym Pawle. Kocham cię.
Odprowadził mnie do wagonu, a kiedy pociąg ruszył, mrowienie w nadgarstku zniknęło.
- Ja też cię kocham - szepnęłam w pustkę.
Usiadłam przygarbiona na wolnym miejscu, ignorując innych pasażerów i starając się nie płakać. Nie mogłam płakać, kiedy będę rozmawiała z Żałobnikami; naprawdę musiałam wziąć się w garść. Czekało mnie jedno z ostatnich spotkań z Callumem na szczycie kopuły, może nawet ostatnie. Z trudem uświadamiałam sobie, że kiedy go obejmę, nie będziemy już mieli wielu takich spotkań przed sobą. Sięgnęłam do torby, w której miałam zapas mokrych chusteczek, starłam z policzków słone smugi po łzach, i sprawdziłam, jakie zostały mi kosmetyki. Nie było tego wiele: stary tusz do rzęs i resztka szminki. Moja twarz w lusterku wydawała się szara i zmęczona. Musiałam coś na to poradzić.
Spojrzałam na zegarek, a potem na plan linii metra wiszący na ścianie wagonu.
Mogłam wysiąść trochę wcześniej, kupić fluid i zdążyć jeszcze przed zamknięciem katedry.
W pobliżu stacji Blackfriars powinna być jakaś drogeria, a stamtąd od Świętego Pawła dzieliło mnie już tylko pięć minut spaceru.
Kiedy uznałam, że to dobry pomysł, usiadłam prosto i starałam się o niczym nie myśleć. Myślenie w niczym mi nie pomagało; musiałam kierować się instynktem.
Próbowałam zająć się obserwowaniem krajobrazu, ale po kilku minutach pociąg zjechał pod ziemię. Zaczęłam się zastanawiać, jak będę się czuła, wracając, kiedy będzie już po wszystkim, kiedy ten, którego kocham, odejdzie na zawsze. Przez sekundę, dosłownie sekundę, wyobrażałam sobie Maksa, który trzyma mnie w ramionach, starając się pocieszyć, podczas gdy ja opłakuję Calluma. To trwało tylko chwilę, ale byłam przerażona własną bezdusznością. Czy w głębi duszy pragnę Maksa? Czy to podświadomość podpowiada mi, co powinnam zrobić? Podparłam głowę rękoma i ze wzrokiem wbitym w podłogę próbowałam zrozumieć, jakie motywy mną kierują.
Nie, skarciłam się w duchu, muszę myśleć, że uwolnię Żałobników dla ich dobra, a nie po to, żeby moje życie stało się przyjemniejsze. To wszystko było tylko krótkim snem na jawie, niczym więcej.
Sięgnęłam po zostawioną przez kogoś gazetę, żeby uwolnić się od tych wizji.
Zaczęłam czytać plotki o gwiazdach, ale wydało mi się to strasżnym marnowaniem czasu.
Najnowsze informacje także nie pomogły ani doniesienia o katastrofach w różnych częściach świata. Nie potrafiłam się powstrzymać przed porównywaniem ich z katastrofą, do której wkrótce sama miałam doprowadzić. Co będą pisać gazety, kiedy w Tamizie pojawi się kilkuset martwych ludzi.? Czy w ogóle o tym wspomną? Nikt nie będzie umiał wyjaśnić, co się wydarzyło, więc może media po prostu przemilczą całą sprawę?
Tak byłam pochłonięta rozmyślaniami, że ledwo usłyszałam komunikat, który nagle dobiegł z głośników:
- Z powodu wypadku na dalszym odcinku linii pociąg zakończy bieg na stacji Tempie.
Wśród pasażerów natychmiast rozległy się gniewne parsknięcia i ciężkie westchnienia; aura wszystkich wokół mnie zmieniła kolor na czerwony albo purpurowy.
Spojrzałam na mapę: Tempie znajdowała się tylko jeden przystanek od Blackfriars i bez trudu mogłam tę odległość pokonać pieszo. Będę tylko musiała iść szybko.
Kiedy pociąg zaczął hamować, stanęłam przy drzwiach, żeby jak najszybciej wybiec ze stacji na świeże powietrze. Na szczęście mój wagon zatrzymał się tuż przy wyjściu, więc w kilka minut znalazłam się na zewnątrz i szybkim marszem ruszyłam ulicą biegnącą wzdłuż północnego brzegu Tamizy. Deszcz przestał tu padać dopiero niedawno i chodnik był mokry, a poziom wody w rzece podniósł się z przypływem. Szara morska woda falowała, wbijając się w górę rzeki i ścierając z wodą płynącą w przeciwnym kierunku. Wzdrygnęłam się na myśl, że mogłabym do niej wpaść.
Spieszyłam się, więc raz po raz musiałam wyprzedzać ludzi, którzy szli wolniej ode mnie. Gdy zbliżałam się do jakiejś pary prowadzącej ożywioną dyskusję, byłam tak zaabsorbowana swoimi problemami, że dopiero po chwili rozpoznałam głos.
- Słuchaj, jeśli jest tak, jak twierdzą, to będziesz musiała się z tym pogodzić. Tata zawsze powtarzał, że nie ma sensu kłócić się z prawnikami.
Zamarłam w pół kroku na dobrą chwilę i potem musiałam kawałek podbiec, żeby ich dogonić. Kiedy się zbliżyłam, chłopak właśnie mówił: - Cóż, sama sobie zaszkodziłaś, prawda? Nie powinno cię to dziwić - jego czerwona aura harmonizowała z poirytowanym tonem.
- To ty tak twierdzisz - rzuciła wściekle dziewczyna, a jej aura przybrała barwę jaskrawego fioletu. - Nikogo z was nie obchodzi, co się ze mną dzieje!
- Catherine, to nieprawda, i dobrze o tym wiesz… - Rozległ się dzwonek i chłopak wyjął z kieszeni komórkę. - Cholera. Muszę odebrać. To potrwa tylko chwilę. Tam są ławki.
Cześć, właśnie skończyliśmy… - Callum odwrócił się z telefonem przy uchu i prześlizgnął po mnie obojętnym wzrokiem.
Otworzyłam usta w osłupieniu, widząc, że mnie zignorował i wrócił do przerwanej rozmowy. Nie mogłam w to uwierzyć. Najwyraźniej Veronice udało się przekonać Catherine i razem wymyśliły jakiś plan ratunku, gdy ja wracałam z Kornwalii. Szok i zdumienie ustąpiły miejsca radości. Nie mogłam się doczekać, kiedy z nim porozmawiam.
- Callum? - odezwałam się ostrożnie, kładąc mu rękę na ramieniu. Prawdziwym ramieniu, należącym do rzeczywistego, oddychającego człowieka.
Odwrócił się, marszcząc czoło z irytacją.
- Poczekaj sekundę, ktoś czegoś chce ode mnie - powiedział do telefonu. - W czym mogę pomóc?
Spojrzałam w jego oszałamiające niebieskie oczy i zrozumiałam, że mnie nie rozpoznał.
- Callum? - powtórzyłam, nie potrafiąc powstrzymać się od uśmiechu ani zdjąć ręki z jego ramienia. - Udało ci się! Jak, na Boga…
Cofnął się, zmuszając mnie, żebym go puściła.
- Przepraszam, czy my się znamy? - spytał. Na jego twarzy malował się wyraz uprzejmego zdziwienia; nie miał pojęcia, kim jestem.
- Ja… przepraszam, myślę, że się spotkaliśmy, ale może mnie nie pamiętasz?
- Okej, miło cię widzieć, ale teraz rozmawiam przez telefon. Może innym razem? -
Uniósł komórkę, uśmiechnął się przepraszająco i odwrócił, żeby kontynuować rozmowę. -
Przepraszam, okej, więc umówiliśmy się, że…
Cofnęłam się, czując, jak ogarnia mnie fala lęku. Cokolwiek zrobiły Veronica i Catherine, jakkolwiek udało im się tego dokonać, Callum zupełnie mnie nie pamiętał. Przez chwilę stałam i patrzyłam na niego, podziwiając siłę jego ramion, odbicie promieni słońca na jego włosach, sposób, w jaki gestykulował wolną ręką, akcentując to, o czym rozmawiał
przez telefon. Poczucie straty niemal mnie obezwładniało. Miałam to, czego tak bardzo pragnęłam, moje marzenia się spełniły, tyle że on zupełnie mnie zapomniał!
Nie wiedziałam, co robić. Nie chciałam go zostawiać, ale przecież byłam dla niego kimś obcym. Kiedy podniosłam wzrok, zauważyłam znajomą sylwetkę po drugiej stronie ulicy. Catherine szła w stronę mostu. Ona będzie znała wszystkie odpowiedzi, pomyślałam.
Przemknęłam między samochodami, ale zanim dotarłam na drugą stronę, Catherine była już daleko. Purpurowa mgiełka, która spowijała ją niczym płaszcz, była wyraźna jak sygnał świetlny. Jeszcze nigdy nie widziałam kogoś tak przygnębionego. Kiedy w końcu ją dogoniłam, wchodziła już na most.
- Catherine, zaczekaj, porozmawiajmy! - zawołałam.
Odwróciła się powoli i spojrzenie jej zielonych oczu przeszyło mnie niczym laser. Nie odezwała się, chociaż jej aura rozjarzyła się czerwienią.
Oparłam się o barierkę i próbowałam złapać oddech.
- Jeśli chcesz, potrafisz iść bardzo szybko - powiedziałam z uśmiechem, postanowiwszy odnosić się do niej przyjaźnie. Niezależnie od tego, co zrobiła wcześniej, teraz wróciła i pomogła uratować Calluma. - Jak udało ci się dotrzeć tutaj tak szybko?
Zmierzyła mnie gniewnym wzrokiem, wyraźnie zirytowana.
- Co? - warknęła. - O czym ty mówisz?
- Słuchaj, nie musisz się tak zachowywać, naprawdę. - Uśmiechnęłam się znowu, lecz teraz mniej pewnie. - To, co zrobiłaś dla Calluma, było wspaniałe. Dziękuję.
- Callum! - prychnęła. - To on cię do tego namówił?
- Nie, nikt mnie do niczego nie namawiał - zapewniłam. - Chciałam tylko ci podziękować. Szkoda, że ty nie stałaś się przez to szczęśliwsza.
- O co ci chodzi?
- Chcę powiedzieć, że możemy ci pomóc. Nie musisz być taka przygnębiona.
Kiedy na mnie spojrzała, w jej oczach malowała się czysta nienawiść, a purpurowa mgiełka pociemniała niepokojąco.
Spróbowałam jeszcze raz.
- Posłuchaj, rozumiem, jak się czujesz. Ale chcę ci pomóc, niezależnie od tego, co o mnie myślisz. Dostałaś drugą szansę i powinnaś nauczyć się być szczęśliwa. Proszę, nie myśl znowu, żeby skoczyć.
- Skoczyć? O czym ty mówisz? - jej głos był cichy, lecz brzmiał złowieszczo. - Co on ci o mnie naopowiadał? Myśli, że chcę popełnić samobójstwo? A ty? Jeszcze pożałujesz, że wtrącasz się w nie swoje sprawy! - teraz już krzyczała, więc cofnęłam się zaniepokojona.
Rozejrzałam się. Callum, który już skończył rozmawiać i szedł w naszą stronę, nagle zaczął biec. Odwróciłam się do Catherine. Zdążyła już dobiec do połowy schodów i wspinała się na balustradę. Woda w dole była mętna i wzburzona. Już miałam ruszyć się z miejsca, kiedy Callum, przebiegając, odepchnął mnie na bok. Ale było już za późno. Catherine stanęła na balustradzie i skoczyła.
- Sprowadź pomoc, szybko! - krzyknął, zrywając z siebie kurtkę, i przeskoczył
balustradę.
Podbiegłam tam i zobaczyłam, jak walczy z nurtem, starając się znaleźć siostrę.
Catherine nigdzie nie było widać, a po chwili on także zniknął mi z oczu. Zaczął się odpływ i woda pod mostem cofała się gwałtownie. Po dłuższej chwili głowa Calluma ukazała się na powierzchni; widziałam, jak nurt znosi go w kierunku strumienia wody wypływającego z rury w nabrzeżu. Nagle zaczęłam widzieć wszystko jakby w zwolnionym tempie: Callum znowu zniknął pod powierzchnią, ale zobaczyłam jego rękę sięgającą do drabinki obok rury. Długie palce zacisnęły się na skorodowanym pręcie i przez moment widziałam napinające się ścięgna, a potem, w jednej sekundzie, jego ręka zniknęła.
Zdałam sobie sprawę, że krzyczę, a mój głos odbija się echem od mostu Blackfriars i powierzchni wody, która płynęła z rzeki
Fleet. Opadłam na kolana, gdy kilka osób pobiegło po pomoc. Wzywali łódź
ratunkową, ale ja wiedziałam, że to bezcelowe; nie uda się ich uratować i nikt nie znajdzie ciał. Teraz zrozumiałam, że Catherine miała rację. To wszystko było moją winą. To ja doprowadziłam ją do tego, że skoczyła, i to przez mnie Catherine i Calluma spotkał los gorszy od śmierci. Stali się Żałobnikami.
10« jeszcze tóęczatam „a bruKu, zaciska* d,onie na patach balustrady, kiedy ktoś z tłumu podszedł, żeby mnie pocieszyć. Poczułam silne ręce na ramionach.
- Już dobrze, łódź ratunkowa zaraz tu będzie. Postaraj się trochę uspokoić.
Gdy mężczyzna mówił, dotarło do mnie rozdzierające serce łkanie i zdałam sobie sprawę, że to ja płaczę. Ale nie potrafiłam przestać; nie mogłam. Nic dziwnego, że Catherine tak mnie nienawidziła; jeżeli odzyskała to wspomnienie, jeśli w jej głowie ta krótka scena powtarzała się raz za razem, musiała dojść do wniosku, że ja jestem wszystkiemu winna. I byłam winna.
Silne ręce oderwały moje dłonie od balustrady i poczułam, że ktoś mnie podnosi i odsuwa od krawędzi. Widziałam zdziwienie na twarzach ratowników w łodzi przeszukującej obszar pod mostem. Próbowałam się wyrwać, aby móc obserwować poszukiwania - chociaż wiedziałam, że okażą się daremne - lecz mężczyzna, który mnie podniósł, trzymał bardzo mocno.
- Proszę mnie puścić - wydyszałam. - Muszę iść, pomóc…
- Spokojnie - odpowiedział. - To są specjaliści, na pewno ich znajdą. Może nurt zniósł
ich tylko kawałek poniżej mostu. Mnóstwo ludzi udaje się wyłowić z wody po godzinie albo nawet dłużej i nic im nie jest. O tej porze roku woda nie jest już taka zimna. Jestem pewien, że wszystko będzie w porządku.
Byłam otępiała i przerażona. W końcu przestałam się wyrywać i pozwoliłam się odprowadzić na jedną z pobliskich ławek. Wciąż miałam przed oczyma tę straszną scenę, kiedy Catherine, a za nią Callum skaczą do wody i oboje znikają pod powierzchnią, pochłonięci na powrót przez upiorny świat Żałobników. Jak to możliwe, że utonięcie w rzece Fleet cofnęło ich w czasie? Callum, w odróżnieniu od Lucasa, wcale nie był stary. Był nadal nastolatkiem. W jego przypadku świat Żałobników nie zatrzymał procesu starzenia; zrobił z nim coś zupełnie innego.
Mężczyzna wciąż trzymał mnie za ramię, nie pozwalając się ruszyć, a tymczasem z góry skazane na niepowodzenie poszukiwania trwały. Słyszałam warkot silnika drugiej łodzi ratunkowej, która dołączyła do pierwszej, i zastanawiałam się, jak długo jeszcze będą szukać i kiedy wreszcie zrezygnują, uznawszy, że stało się najgorsze. Czy właśnie ci ratownicy widzieli, jak Lucas płonął? Nie wiedziałam, ale byłam pewna, że to oni będą wyławiać ciała z wody, gdy w końcu uwolnię Żałobników. Na myśl o tym, jak bliska byłam ich ocalenia, znowu poczułam łzy napływające do oczu. Gdyby udało się przekonać Catherine, żeby nam pomogła, ratownicy wyłowiliby ich żywych. Teraz wszystko przepadło i już nie było dla nich szansy na ratunek. Czy ci, którzy byli Żałobnikami najdłużej, umrą pierwsi?
To pytanie kołatało się w mojej głowie, gdy patrzyłam na lecący w dół rzeki policyjny helikopter. Bezsensowne poszukiwania trwały i wyglądało na to, że potrwają jeszcze jakiś czas. Kiedy śmigłowiec wracał wzdłuż południowego brzegu, uświadomiłam sobie, że Callum jest Żałobnikiem dopiero od kilku minut. Może więc ogień go nie pochłonie? Może uda się go uratować? Zelektryzowana tą myślą, odwróciłam się do mężczyzny, który odciągnął mnie od balustrady, i chwyciłam go za ramię.
- Proszę mi powiedzieć, co się dzieje - poprosiłam. - Dlaczego potrzebują helikoptera?
- Posiedź tu spokojnie - odparł - a ja spróbuję się czegoś dowiedzieć.
W chwili, gdy odwrócił się do mnie plecami, zerwałam się z ławki i popędziłam w stronę katedry Świętego Pawła, równocześnie wydobywając z kieszeni telefon.
Veronica odebrała po pierwszym sygnale.
- Alex? Gdzie się podziewasz? Przyjeżdżasz dzisiaj do Londynu?
- Nie ma czasu na rozmowy - odparłam. - Potrzebuję cię w katedrze… teraz, natychmiast. Gdzie jesteś?
- Akurat jestem w katedrze, ale tu wszystko już zamknięte. Co się stało?
- Zamknięte? Jak to? - jęknęłam. - Nie może być zamknięte! To przecież kościół.
- Dziś wieczorem ma się odbyć koncert, więc trzeba było zamknąć katedrę, żeby poprzestawiać krzesła w głównej nawie. Już prawie skończyli. Dlaczego musisz się tu dostać?
- Bo muszę to zrobić teraz - wydyszałam, przeciskając się przez tłum ludzi czekających na zmianę świateł. - Muszę uwolnić wszystkich Żałobników już teraz!
- Teraz - powtórzyła Veronica dziwnie skrzeczącym głosem. - Skąd ten nagły pośpiech?
- Wyjaśnię ci, kiedy się zobaczymy, ale najpierw musisz mi pomóc. Callum właśnie zbiera wszystkich, ale oni myślą, że chcę z nimi tylko porozmawiać. Nie wiedzą, że muszę ich zabić.
- W porządku, Alex, skoro tak twierdzisz… - Czułam, że Veronica stara się uspokoić i siebie, i mnie. - Przyjdź do katedry. Najlepiej wejdź przez kawiarnię. Poczekaj tam, a ja przyjdę, żeby cię wpuścić.
- Dobrze, za pięć minut - rzuciłam i rozłączyłam się.
Biegłam dalej, starając się uwolnić od obrazów, które wciąż stawały mi przed oczami.
Rozmawiałam z Callumem, z prawdziwym, żywym, oddychającym Callumem. Dotknęłam go nawet, a potem to właśnie ja spowodowałam, że skoczył do rzeki. Gdybym nie odezwała się do Catherine, gdybym nie powiedziała tego, co powiedziałam, ona nie skoczyłaby z mostu i nie nastąpiłoby wszystko, co stało się potem. Oboje nie staliby się Żałobnikami i mogliby spokojnie żyć dalej. Gdybym jednak tego nie zrobiła, to w ogóle bym się tutaj nie znalazła.
Ten niesamowity paradoks przytłaczał mnie. Wiedziałam, że dla Żałobników czas biegnie inaczej - przecież Lucasowi wydawało się, że był Żałobnikiem znacznie krócej niż pięćdziesiąt lat - ale nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że Callum i Catherine zostali wyrwani z własnej przyszłości.
Jasne i pewne było dla mnie tylko to, że muszę spróbować wszystko naprawić i to jak najszybciej. Może jest szansa, chociaż cień szansy, że jeśli uwolnię Calluma teraz, to nie strawi go ogień.
Na Ludgate Circus, jak zwykle późnym popołudniem, tłoczyli się pracownicy biur, którzy zaczynali wracać do domów. Już miałam skręcić w stronę Świętego Pawła, kiedy zdałam sobie sprawę, że muszę porozmawiać z Callumem w cztery oczy. Muszę się przyznać do tego, co zrobiłam.
Nie chciałam podchodzić blisko katedry, bo mogli tam być wszyscy Żałobnicy.
Stanęłam na wysepce pośrodku ulicy i rozglądałam §ię dookoła tak gorączkowo, że kilka osób popatrzyło na mnie ze zdziwieniem. Ignorując te spojrzenia, przyłożyłam telefon do ucha.
- Callum? Możesz przyjść do mnie na chwilę? Muszę ci powiedzieć coś ważnego. -
Nigdy nie byłam pewna, kto może mnie usłyszeć, kiedy z nim rozmawiam, wolałam więc nie zdradzać żadnych szczegółów.
Mrowienie w nadgarstku pojawiło się niemal natychmiast.
- Alex? Co się stało? Właśnie zebrałem wszystkich Żałobników, żebyś iriogła z nimi porozmawiać. Czekają na schodach, bo katedra jest teraz zamknięta i nie mogłabyś wejść do środka.
- Wiem o tym, ale naprawdę musimy pogadać - odparłam. - W cztery oczy i gdzieś, gdzie nikt nie będzie nas słyszał.
- Hm, w porządku… - zawiesił głos i niemal słyszałam, jak się zastanawia. - Cmentarz St Bride’s to chyba odpowiednie miejsce. Nikt z nas nigdy tam nie chodzi.
- Na tyłach Fleet Street? - upewniłam się.
- Tak - potwierdził. - Dojdziesz tam w minutę. ś Gdy skręciłam w stronę cmentarza, spytał:
- Nie chcesz poczekać, aż skończymy?
Przechodziłam właśnie obok okna i w szybie dostrzegłam odbicie jego twarzy.
Malowały się na niej czułość i troska. Nie mogłam uwierzyć, że za chwilę będę musiała powiedzieć mu o wszystkim, co wiem. Bałam się, że kiedy pozna prawdę, jego miłość do mnie zmieni się w nienawiść.
- Nie chodzi o uwolnienie Żałobników, tylko o coś zupełnie innego, ale naprawdę musimy się pospieszyć - wydyszałam w odpowiedzi.
Biegłam wzdłuż Fleet Street, wypatrując wąskiej bocznej uliczki, na której byłam kilka tygodni temu. Poczułam, że niemal straciłam kontakt z Callumem, kiedy skręciłam gwałtownie w stronę lśniącego bielą kościoła.
Dotarłszy na opuszczony cmentarz, usiadłam na najbliższej ławce, wyjęłam moje małe lusterko i… postanowiłam być dzielna.
- Musimy porozmawiać w cztery oczy i tak, żeby nikt nas nie słyszał - zaczęłam. -
Mam ci do powiedzenia coś naprawdę ważnego.
- Hm, to miejsce będzie się nadawało idealnie - rzekł z zachęcającym uśmiechem. -
Ten cmentarz przyprawia mnie o dreszcze i nigdy nie widziałem, żeby którykolwiek z Żałobników tutaj przychodził. Podejrzewam, że, o ironio, ma to jakiś związek ze wszystkimi zmarłymi, którzy tu spoczywają. - Znowu się uśmiechnął. - Więc o czym chciałaś mi powiedzieć?
- O czymś, co jest dla mnie bardzo trudne. Uwierz mi, że kocham cię bezgranicznie i zawsze będę cię kochać. - W końcu zebrałam się na odwagę i spojrzałam mu w oczy.
Callum już się nie uśmiechał. Na jego twarzy pojawił się wyraz konsternacji.
- Wierzę ci - zapewnił. - Ja też cię kocham, cokolwiek zamierzasz zrobić -
powiedziawszy to, delikatnie pocałował mnie w czubek głowy, a ja niemal straciłam panowanie nad sobą.
Mogłam zrobić to, o co prosiła Veronica - pozwolić im odejść, 1 wtedy Callum nigdy się nie dowie, jaka była moja rola w tym wszystkim. Jeżeli umrze, umrze szczęśliwy. A jeśli przeżyje… cóż, i tak nie pamięta mnie i naszej miłości.
To, czy wyznam mu prawdę, dla niego nie miało żadnego znaczenia.
Ale miało dla mnie. Nigdy nie odzyskałabym spokoju, gdybym teraz stchórzyła.
Callum zasługiwał na to, żeby poznać moją rolę w całej tej tragedii.
- Zrobiłam coś strasznego… - powiedziałam cicho. - Coś, za co mnie znienawidzisz.
- Chyba nie doceniasz siły moich uczuć - odparł i pocałował mnie w czubek głowy. -
Przecież cię kocham, pamiętasz?
Czy właśnie wyznał mi to ostatni raz? Od motylków w żołądku zrobiło mi się słabo, a dłonie miałam lepkie od potu. Próbowałam wyrównać oddech.
- Alex? - W głosie Calluma słychać było niepokój. - Wszystko w porządku?
Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha.
- Zobaczyłam, przynajmniej w pewnym sensie. Wiem już, dlaczego Catherine tak bardzo mnie nienawidzi. Gdy niecałe pół godziny temu szłam brzegiem Tamizy, żeby się z tobą spotkać, zobaczyłam was na ulicy.
- Nas? Co chcesz przez to powiedzieć?
- Ciebie i Catherine. Szliście parę metrów przede mną i kłóciliście się o coś. Byłeś prawdziwy, żywy. Zatrzymałeś się, żeby odebrać telefon, a Catherine poszła dalej.
Próbowałam z tobą porozmawiać, ale nie miałeś pojęcia, kim jestem. Wtedy pomyślałam, że Catherine zmieniła zdanie i ci pomogła, i chciałam jej podziękować. Stała przy schodach prowadzących na most Blackfriars. - Callum podniósł na mnie wzrok, nie odezwał się jednak, więc mówiłam dalej: - Widziałam po jej aurze, że jest nieszczęśliwa, potwornie nieszczęśliwa, i po prostu musiałam się odezwać. Bo widzisz, dziś rano wspomniała mi, że zastanawiała się, czy nie skoczyć z klifu do morza. Kiedy teraz próbowałam ją przekonać, że nie powinna nawet myśleć o samobójstwie, bardzo się zdenerwowała. Była wściekła, że opowiedziałeś mi, obcej osobie, o jej problemach. I wtedy skoczyła. Ty próbowałeś ją uratować.
Oboje zniknęliście pod powierzchnią, kiedy nurt zniósł was pod most, a potem do wody wypływającej z rzeki Fleet.
Milczał dłuższą chwilę, przyglądając mi się z niedowierzaniem.
- I kiedy to się zdarzyło? - spytał wreszcie.
- Jakieś dwadzieścia minut temu, najwyżej pól godziny - odparłam i zanim zdążył
zareagować, dodałam: - Właśnie dlatego musimy to zrobić teraz. Może dla ciebie nie jest jeszcze za późno.
Pokręcił głową, ale nie odezwał się, nie wiedziałam więc, czy mam to uznać za odmowę, czy za wyraz sceptycyzmu.
- Mówię poważnie - zapewniłam. - Myślę, że gdybyśmy szybko sprowadzili cię z powrotem do wody, byłbyś Żałobnikiem na tyle krótko, że to nie będzie się liczyło i będziesz mógł żyć.
Callum nadal milczał. Zaczynałam tracić nadzieję, że jeszcze kiedykolwiek się do mnie odezwie.
- Bardzo, naprawdę bardzo cię przepraszam - powiedziałam łamiącym się głosem. -
Gdybym nie zaczęła rozmawiać z Catherine, gdybym w ogóle was nie spotkała, to wszystko by się nie zdarzyło. Spędziłbyś resztę życia tak, jak powinieneś, i nigdy nie musiałbyś cierpieć jako Żałobnik.
Wciąż żadnej reakcji.
Załamana, zwiesiłam głowę i wyszeptałam błagalnie: - Proszę, chodź ze mną do katedry. Możesz mnie nienawidzić, ale pozwól, żebym spróbowała to naprawić.
Stałam ze wzrokiem wbitym w ziemię, nie śmiąc spojrzeć mu w oczy.
Kiedy poczułam palec przesuwający się po moim policzku, aż się wzdrygnęłam, kompletnie zaskoczona. Czym prędzej spojrzałam w lusterko, pewna, że zobaczę wyraz odrazy na twarzy, którą tak bardzo kochałam. Ale zobaczyłam na niej tylko smutny, łagodny uśmiech. A po chwili Callum wreszcie się odezwał.
- Nie mógłbym cię znienawidzić, Alex - powiedział. - Cokolwiek sprawiło, że znaleźliśmy się tutaj, nie zmienia to faktu, że tu jesteśmy - zamilkł na moment, a kiedy podniosłam wzrok, dodał, patrząc mi prosto w oczy: -1 tego, że cię kocham.
- Nadal mnie kochasz? - wykrztusiłam, nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszałam. -
Kochasz mnie, chociaż wiesz, że to ja jestem wszystkiemu winna?
- Tak - potwierdził - i teraz mogę umrzeć szczęśliwy, ze świadomością, że ja kochałem ciebie, a ty kochałaś mnie.
- Och, Callum, nie zasługuję na twoją miłość! - Przysunęłam twarz do jego twarzy, kiedy pochylił się, żeby mnie lepiej widzieć w lusterku. - Chodźmy, nie ma czasu do stracenia. Musimy się pospieszyć.
Zerwałam się z ławki i ruszyłam biegiem w stronę bramy.
- Jeśli uwolnię was teraz, może będziesz miał szansę - tłumaczyłam Callumowi, gorączkowo i trochę nieskładnie. - Może ogień, który pochłonął Lucasa, był tak wielki dlatego, że on bardzo długo był Żałobnikiem. Może ty będziesz tylko lekko ranny, trochę poparzony… Nie wiadomo. Ale w tej chwili ekipy ratunkowe przeszukują rzekę, więc chyba warto spróbować.
Pędziłam po Fleet Street i czułam, jak mrowienie w nadgarstku to pojawia się, to znika, gdy Callum starał się dotrzymać mi kroku.
- Myślę, że nie ma sensu się łudzić - powiedział w pewnej chwili, jakby chciał
ostudzić mój entuzjazm. - Kiedy tylko wciągnęliśmy do płuc tę przeklętą wodę z rzeki Fleet, już byliśmy skazani. Stamtąd nie ma powrotu.
- Ale przecież możemy spróbować - nie ustępowałam. - Skoro uważasz, że i tak umrzesz, to co masz do stracenia?
Ostatnie słowa ledwo wykrztusiłam, przeciskając się w biegu między turystami, którzy przystawali co chwilę, żeby fotografować mijane rzeźby i pomniki.
- Chyba liczyłem na spotkanie na szczycie kopuły. To byłaby ostatnia okazja, żebyśmy byli razem.
Moje myśli natychmiast pomknęły ku Złotej Galerii. Pomyślałam, że mogłabym się tam znaleźć razem z nim, że to mogłoby być nasze ostatnie spotkanie, i się zawahałam.
Obejmować go, całować, czuć się bezpiecznie w uścisku jego silnych ramion… Ale muszę przestać marzyć, teraz nie ma na to czasu.
- Ja też bym tego chciała, ale wolę wykorzystać szansę ocalenia cię. Jeśli nam się uda, będziemy już zawsze razem.
»
- Dobrze, zróbmy tak, jak chcesz - zgodził się.
Usłyszałam nutę żalu w jego głosie i poczułam wyrzuty sumienia, że pozbawiam nas tej możliwości. Wiedziałam jednak, że warto zaryzykować.
- Zbierzmy wszystkich Żałobników w Galerii Szeptów. Jeśli katedra jest zamknięta, tam będzie mi łatwiej z nimi porozmawiać, a oni będą mogli stanąć w rzędzie, gotowi na…
koniec - głos mi się załamał, kiedy zdałam sobie sprawę z tego, co mówię.
- Już wszystko zorganizowałem. Będę musiał jeszcze tylko pomówić z OHvią, upewnić się, że jest gotowa.
- Dziękuję - powiedziałam z poczuciem winy, że od wielu dni ani przez chwilę nie pomyślałam o Olivii. - Musimy mieć pewność, że wszystko z nią w porządku.
Na Ludgate Hill było mnóstwo ludzi, więc zeszłam na ulicę i zaczęłam biec pod górę, ignorując klaksony rozzłoszczonych kierowców. Byłam już prawie na miejscu, kiedy uświadomiłam sobie, że nie czuję mrowienia w nadgarstku. Zatrzymałam się przy posągu przed katedrą i zawołałam ze zniecierpliwieniem: - Prędzej, Veronica będzie się zastanawiać, gdzie jestem.
Mrowienie wróciło.
- Możesz chwilę poczekać? Tylko sekundę!
Wyjęłam lusterko, żeby zobaczyć jego twarz. O dziwo, był tuż za mną, obejmował
mnie ramionami i patrzył na mnie czule.
- Możliwe, że to nasze ostatnie wspólne chwile - powiedział smutno, unikając mojego wzroku. - Chcę, żebyś wiedziała, że nie zmieniłbym niczego w przeszłości, ani jednego zdarzenia, gdybym przez to miał nie spotkać ciebie. Cokolwiek teraz się zdarzy, odejdę szczęśliwy, że spędziliśmy ten czas razem. A ty będziesz mnie pamiętać, więc zawsze będę z tobą. - Przysunął się bliżej i musnął wargami moje ucho. - Kocham cię, Alex. Kocham cię bardziej niż życie.
Nie mogłam się odezwać, coś ściskało mi gardło. Pogładziłam go po twarzy, czując pod palcami opór delikatny jak babie lato. Staliśmy razem przez chwilę, po raz ostatni napawając się sobą nawzajem. Miłość do tego dziwnego, pięknego ducha niemal rozsadzała mi serce i zrozumiałam, że to, co czułam do Maksa, było tylko mizerną namiastką tego uczucia. Callum był dla mnie całym życiem. Patrzyłam na niego, a on nagle uśmiechnął się i rzekł miękko: - Myślałem, że się spieszysz. Chodź, musimy iść. Skinęłam głową i otarłam łzy z twarzy. Miał rację. Nie było czasu do stracenia. Musiałam go jak najszybciej zabić. lum popędził do katedry, żeby zebrać Żałobników, a ja biegłam pod górę tak szybko, jak mogłam.
Trwały godziny szczytu, więc ulice były zatłoczone ludźmi wracającymi do domów. Ich żółte aury lśniły wyraźnie nawet w promieniach słońca. Starałam się nie myśleć o tym, co muszę zrobić. Chciałam tylko mieć to już za sobą. Musi być jakaś szansa, że się uda, że ratownicy znajdą go’w wodzie i przywrócą do życia.
Wbiegając po schodach katedry, rozejrzałam się dookoła w lusterku, ale nie zobaczyłam żadnego z Żałobników. Callum musiał ich już zabrać do środka. Veronica czekała przy drzwiach, na jej twarzy malował się niepokój.
- Gdzieś ty była? - spytała, przepuszczając mnie w wejściu. - Już zaczynałam się martwić, że stało się coś złego.
- Przepraszam. Musiałam powiedzieć Callumowi, co zamierzamy zrobić, a to zajęło mi kilka minut.
- Więc skąd ten pośpiech? Dlaczego zmieniłaś zdanie?
Wzięłam ją pod rękę i poprowadziłam korytarzem w kierunku kawiarni, nie chcąc tracić ani minuty.
- To długa historia - zaczęłam. - Catherine uciekła, nie chciała pomóc, a potem, po drodze wpadłam na nią i Calluma, ale rzeczywistych, żywych, i…
- Co?! - przerwała mi, zatrzymując się gwałtownie. - Jak to się stało?
- Musimy się spieszyć - przypomniałam, biorąc ją znowu pod rękę. - Zobaczyłam ich tuż przed tym, jak utonęli. Powiedziałam coś i z tego powodu Catherine skoczyła do Tamizy.
Callum próbował ją ratować. To z mojej winy stali się Żałobnikami i dlatego Catherine mnie nienawidzi.
Przechodząc przez bramkę biletową, zerknęłam ukradkiem na Veronikę. Patrzyła na mnie z otwartymi ustami.
- Pomyślałam więc, że skoro utonęli tak niedawno, to jeśli szybko wydobędziemy ich z wody, może on nie umrze. Może ogień nie będzie duży, przecież tak krótko był
Żałobnikiem. Może uda się przywrócić go do życia i ocalić - im dłużej mówiłam, tym mniej wydawało mi się to prawdopodobne.
Kiedy stanęłyśmy przed drzwiami windy, spojrzałam na nią i spytałam: - Czy marnuję tylko czas? Proszę, powiedz mi, co myślisz.
Veronica otrząsnęła się z oszołomienia i zaczęła szukać czegoś pod sutanną. Wyjęła kartę magnetyczną i użyła jej, żeby przywołać windę.
- Nie wiem - odparła, nieznośnie przeciągając słowa. - Rozumiem, na czym opierasz swoją nadzieję, ale naprawdę nie mam pojęcia, czy to zadziała. - Pokręciła głową. - Oni żyli jeszcze dzisiaj po południu? Naprawdę?
- Słowo daję.
- Więc to znaczy, że przez ostatnie dwa tygodnie dwie Catherine chodziły po okolicy.
Mam rację? - w jej głosie brzmiała nuta zdziwienia.
- Chyba tak. Tak sądzę.
Veronica patrzyła szklanym wzrokiem na drzwi windy.
- Miała sobowtóra. Catherine wróciła jako swój własny doppelganger - szepnęła.
- Co? Co to takiego?
- Jest taka stara legenda… jeśli zobaczysz swojego doppelgangera, sobowtóra, swoją dokładną kopię, to jest zwiastun twojej śmierci. W niektórych kulturach uważa się je za złe istoty.
- Czy to znaczy, że i ty jesteś sobowtórem?
- Sądzę, że to możliwe, ale jeśli nawet, prawdziwa Veronica zapewne od wielu lat już nie żyje.
W opustoszałej krypcie zabrzmiał dzwonek oznajmiający przybycie windy.
Wsiadłyśmy do kabiny i Veronica jeszcze raz posłużyła się kartą. Winda szybko uniosła nas ku Galerii Szeptów.
Veronica nagle się ożywiła.
- Wyjaśnijmy sobie jedno: jesteś gotowa już teraz uwolnić wszystkich Żałobników, żeby zdążyć ocalić Calluma?,
Skinęłam głową.
- Muszę spróbować - odparłam - jeżeli jest choćby cień szansy, że uda mi się wszystko naprawić i odesłać go z powrotem do jego prawdziwego życia. Jestem mu to winna.
Wciąż czułam jego delikatny dotyk na policzku, kiedy żegnał się ze mną przed katedrą. Za kilka minut mogłabym być na szczycie kopuły i trzymać go w ramionach, tak jak tego chciał. Zacisnęłam pięści i odsunęłam od siebie tę myśl. Muszę skorzystać z szansy, i to natychmiast. Odwróciłam się w ciasnym wnętrzu windy, żeby spojrzeć w twarz Veroniki. W
ostrym świetle jarzeniówki wydawała się starsza niż zwykle.
- A więc co mam zrobić? Co powiedzieć im o tobie?
- Powiem ci, co masz mówić i robić, kiedy już zaczniemy. Tak będzie najłatwiej i najszybciej.
Drzwi kabiny otworzyły się, odsłaniając ciemne pomieszczenie.
- Niech to diabli! - mruknęła Veronica. - Zdążyli już wyłączyć światło. Trzymaj mnie za rękę, poprowadzę cię.
Dłoń miała chłodną i szorstką, ale jej uścisk był zaskakująco silny. Kilkakrotnie zawahałam się, kiedy oddalałyśmy się od małego okienka przy schodach, które wpuszczało odrobinę światła, ale Veronica ciągnęła mnie dalej. Gdy ostrzegła, że zaczynają się schody, zdałam się na nią, dzięki czemu łatwiej mi było iść dalej. Czułam się nieco klaustrofobicznie, mając świadomość, że po obu stronach są ściany, niewidoczne w kompletnej ciemności.
Wyczuwałam tylko chłodny kamień posadzki, wygładzony tysiącami stóp przez stulecia.
Nagle otworzyły się drzwi i zmrużyłam oczy, oślepiona blaskiem wypełniającym ogromną przestrzeń pod kopułą.
W galerii panował niebywały tłok. Trudno było znaleźć wolne miejsce.
Półprzezroczyste, zakapturzone postacie zapełniały wszystkie ławy, a każdy kaptur był
zwrócony w naszą stronę.
- Są wszyscy? - wyszeptała Veronica.
- Na to wygląda - odparłam również szeptem. - Chcesz zobaczyć?
Jej stare oczy zwilgotniały, kiedy spojrzała na mnie i skinęła głową. Ufałam jej, mimo to mocno ścisnęłam amulet, gdy wsunęła pod niego palec z drugiej strony. Usłyszałam jej westchnienie.
- Nie mogę w to uwierzyć. Nie sądziłam, że zobaczę ich znowu.
Kiedy to mówiła, poczułam znajome mrowienie w nadgarstku i spojrzałam w prawo.
Zobaczyłam stojącego obok mnie Calluma, który wyglądał jeszcze bardziej widmowo niż zwykle.
- Witaj, Veroniko - powiedział. - Jest tu mnóstwo osób, które twój widok bardzo zaskoczy.
- Och… witaj. Tak. Tak sądzę. Czy jest już Matthew? - Sprawiała wrażenie zdenerwowanej. Przyglądała się zakapturzonym postaciom, jakby nie mogła uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.
- Już tu idzie. - Callum spojrzał na mnie z niepokojem. - Alex, powiedziałem im, że chcesz z nimi porozmawiać, ale nie zdradziłem, co planujesz. Nie byłem pewien, czy podjęłaś decyzję, czy się nie rozmyśliłaś.
- Nie. Chcę, żebyś żył. Musimy się spieszyć. Rozmawiałeś z 01ivią?
- Nie mogłem jej znaleźć, ale sądzę, że tu jest. Poszukam jej, kiedy Veronica będzie rozmawiać z Matthew.
- Dobrze, ale pospiesz się. To może się okazać ważne.
- Obiecuję. - Zanim odszedł, pochylił się i musnął wargami mój policzek.
Mrowienie w nadgarstku stało się nagle nieco inne i poznałam, że to Matthew. Jego mglista postać była jeszcze mniej wyraźna od Calluma, ale dostrzegłam, że się uśmiecha.
- Alex, miło cię widzieć. Mam nadzieję, że przyszłaś tu, aby zrobić to, o czym mówił
mi Callum. Jesteś dla nas jedyną możliwością ucieczki, wiesz o tym, prawda?
-?
- Tak, wiem, Matthew. Ale zanim wam pomogę, powinieneś porozmawiać z kimś, kogo najwyraźniej nie poznajesz. - Spojrzałam na Veronikç. - Czy dobrze go słyszysz?
Skinęła głową, a Matthew zwrócił się w jej stronę, marszcząc brwi.
- Minęło sporo czasu, Matthew.
Milczał przez chwilę, wyraźnie zaskoczony.
- Poznaję ten głos - powiedział w końcu. - To nie może być… to chyba nie Veronica?
Znowu skinęła głową i zobaczyłam łzy w jej oczach.
- Przepraszam, że tak długo nie mogłam wam pomóc.
- Wątpię, aby ktokolwiek z nas spodziewał się, że to zrobisz - odparł szorstko.
Żałobnicy znajdujący się w pobliżu najwyraźniej usłyszeli jego słowa i pochylili się, ciekawi dalszego ciągu rozmowy. Zauważyłam, że nowina rozchodzi się niczym fala po ogromnej galerii.
- Ile lat minęło? Sześćdziesiąt? Siedemdziesiąt?
- Czterdzieści pięć, tak mi się wydaje… Trudno mi określić dokładnie, bo dużo czasu spędziłam w szpitalu psychiatrycznym i nie miałam do pomocy nikogo takiego jak Alex.
- Ja odnoszę wrażenie, że trwało to znacznie dłużej - burknął.
- Wróciłam najszybciej, jak mogłam, ale nie potrafiłam się z wami skontaktować. Czy ktokolwiek z was w ogóle mnie poznał? Pracuję w katedrze od kilku lat.
- Wyglądasz inaczej niż wtedy - zauważył Matthew.
- Wiem. To były trudne lata. Ale oczywiście nie tak trudne, jak dla was - dodała pospiesznie, widząc, że Matthew ma ochotę jej przerwać.
- Więc teraz zjawiłaś się, żeby nam pomóc?
- Oczywiście, czekałam na to cały czas. Kiedy stajesz się znowu człowiekiem, zyskujesz wiedzę, jak pomóc wam wszystkim, ale nie da się tego zrobić, dopóki ktoś inny nie znajdzie amuletu. Czekałam na to kilkadziesiąt lat.
- A co właściwie zamierzasz zrobić? - Odniosłam wrażenie, że Matthew wciąż pozostaje sceptyczny.
- Zamierzam pomóc wam umrzeć, tym razem naprawdę. Alex zaoferowała mi pomoc, żebyście wszyscy mogli przejść równocześnie.
- Czy to prawda, Alex? Przepraszam, jeśli wydaję ci się trochę niewdzięczny, ale Veronica zawsze była nieprzewidywalna. Kiedy przebywała tutaj, nieustannie sprawiała kłopoty.
- To prawda, Matthew - zapewniłam. - Rozmawiałam z Veroniką przez dłuższą chwilę i wiem, że naprawdę chce wam pomóc. Ja mogę uwalniać was po kolei, ale to byłoby straszne. Razem możemy pomóc wam przejść równocześnie.
- Ufasz jej? - zadając mi to pytanie, ściągnął brwi, przez co wyglądał jeszcze bardziej ponuro niż zwykle.
- Tak, ufam - odparłam krótko.
- Wiem, że sprawiałam kłopoty, Matthew - wtrąciła się Veronica - ale teraz jestem znacznie starsza i przeraża mnie to, co robiłam. Proszę, daj mi szansę naprawienia wszystkiego.
- Czy możemy to zrobić szybko? - poprosiłam. Nachyliłam się do Matthew i dodałam ciszej: - Wydaje mi się, że jest niewielka szansa, by ocalić Calluma, ale tylko jeżeli się pospieszymy. Proszę…
Jego oczy błysnęły, kiedy odwrócił się, żeby na mnie spojrzeć.
- Dla ciebie wszystko, Alex. Zresztą nikt z nas nie ma ochoty spędzić tu ani sekundy dłużej niż to konieczne - powiedział i zerknął przez ramię na Żałobników zgromadzonych w galerii.
Większość zbliżała się do nas, żeby zrozumieć, co się dzieje. Matthew znowu zwrócił
się do Veroniki.
- Jeśli to jeszcze jedna z twoich sztuczek, to obiecuję, że będziesz tego żałować przez resztę swoich dni - ostrzegł.
Veronica uniosła wzrok, żeby patrzeć mu prosto w oczy.
- Wiem, że zasłużyłam na takie traktowanie - rzekła - ale jestem tu, żeby zrobić to, co należy, bez względu na cenę.
Matthew skinął głową i teraz zwrócił się do mnie.
- Powiem im wszystkim, co się dzieje. Co mamy zrobić?
Odpowiedziała mu Veronica:
- Wszyscy muszą stanąć w wielkim kręgu; każdy z Żałobników musi trzymać amulet swojego sąsiada. Alex stanie na jednym końcu łańcucha i rozpocznie proces, a ja będę z drugiej strony, gdzie to się skończy.
- W takim razie ja stanę ostatni. Alex, ustaw Calluma jako pierwszego i dopilnuj, żeby dotarł tam, dokąd ma dotrzeć. - Nie byłam tego całkiem pewna, ale wydawało mi się, że puścił do mnie oko.
Zanim zaczęłam mówić, rozejrzałam się po tłumie zakapturzonych postaci.
- Olivia musi stanąć obok niego, bo bardzo się boi. Będziemy musieli jej pomóc.
- Oczywiście - przyznał Matthew. - Gdzie ona jest?
- Callum poszedł z nią porozmawiać. - Nawet stając na palcach, nie mogłam dostrzec ani jej, ani Calluma. - Widzisz ich gdzieś?
Powiódł wzrokiem po zebranym tłumie i odetchnął z ulgą.
- Callum jest tuż za tobą, moja droga; razem z OHvią. A teraz pozwól mi porozmawiać ze wszystkimi - dodał i w tej samej chwili mrowienie w nadgarstku zniknęło.
Delikatnie wyjęłam palec Veroniki spod bransoletki.
- Wszystko w porządku? - spytałam, bo nagle wydała mi się oszołomiona i jakby nieobecna.
- Nie mogę uwierzyć, że zobaczyłam ich wszystkich - odparła z westchnieniem.
- Tak, wszyscy tu są i czekają, żeby usłyszeć, co mamy im do powiedzenia -
przypomniałam jej łagodnie. - Jesteś gotowa zrobić to, co trzeba?
Wyprostowała się i wygładziła sutannę.
- Jestem gotowa. Powiedz mi, kiedy możemy zacząć.
- Matthew zaraz wytłumaczy Żałobnikom, co się wydarzy, a potem muszę tylko zamienić słowo z Callumem.
Zrozumiała mnie; skinęła energicznie głową, po czym odwróciła się, oparła o balustradę i popatrzyła w dół na wnętrze katedry. Mozaikowa podłoga z umieszczoną pośrodku złotą gwiazdą lśniły, a drobiny kurzu połyskiwały w promieniach chylącego się ku zachodowi słońca. Zbliżał się zmierzch. Musieliśmy się pospieszyć, bo poszukiwania na rzece pewnie niedługo zostaną zakończone, a nie wiedziałam, ile czasu minie, zanim Żałobnicy dotrą z katedry do Tamizy
Odwróciłam się do drzwi, przez które przed chwilą weszłyśmy, i zobaczyłam czekających Calluma i Oliviç. On sprawiał wrażenie spiętego, a Olivia najwyraźniej płakała.
Jej palce jak zwykle wykonywały te same, powtarzające się ruchy. Spojrzałam na Calluma, unosząc brwi i samymi wargami spytałam:
- Mam z nią porozmawiać?
Skinął głową i szepnął jej coś do ucha. Powoli uniosła mokrą od łez twarz i zbliżyła swój amulet do mojego.
- Olivio, wiem, że to trudne, ale naprawdę tak będzie najlepiej.
Olivia głośno pociągnęła nosem.
- Callum wszystko mi wytłumaczył - chlipnęła żałośnie. - Nie rozumiem tylko, dlaczego musimy zrobić to tak szybko.
- Zależy mi na czasie - wyjaśniłam - bo myślę, że jeśli wszyscy znajdziecie się w rzece właśnie teraz, najszybciej jak się da, to Callum może przeżyć. Nie wiem tego na pewno i nie wiem, co będzie z pozostałymi, ale to najlepsza szansa, jaką mamy. Jeśli mam rację, to… cóż, wszyscy będziemy razem, obiecuję. A jeżeli nie, to przynajmniej wszyscy w końcu znajdziecie spokój - starałam się mówić spokojnie, chociaż czułam, że łzy napływają mi do oczu. - Już nie trzeba będzie zbierać cudzych wspomnień, nigdy.
Spojrzała na mnie z ufnością.
- Czy to będzie bolało? - spytała cicho.
Nie chciałam jej okłamywać, ale z drugiej strony, nie mogłam ryzykować, że zostanie całkiem sama.
- Może odrobinę, ale to potrwa naprawdę bardzo krótko i nawet tego nie zauważysz.
Lepiej by było, gdybym skłamała.
- Nie! - załkala, a jej głos odbił się echem w mojej głowie. - Nie chcę, żeby bolało.
Nie zrobię tego.
- Rzecz w tym - powiedziałam szybko, chcąc ją uspokoić i nie zdenerwować innych -
że tak naprawdę nie wiemy, czy w ogóle będzie bolało. Ale najważniejsze, że nie będziesz musiata być tutaj, że będziesz mogta się uwolnić od tego strasznego, nieszczęśliwego istnienia. Chyba warto zaryzykować, prawda?
Jeszcze raz pociągnęła nosem i leciutko skinęła głową.
- Chyba tak.
- Świetnie! - Próbowałam pocieszająco uścisnąć jej niematerialną dłoń. - Teraz chciałabym, żebyś stanęła tuż obok Calluma. On pójdzie pierwszy, a ty zaraz po nim. Będzie się tobą opiekował, jak zwykle. Prawda, Callum?
Uśmiechnął się, skinął głową i powiedział Olivii coś, czego nie usłyszałam.
Wysłuchała go uważnie, po czym odwróciła się do mnie.
- Dobrze, skoro tak mówisz. Ale chciałabym, żebyś miała rację.
- Jestem pewna, że mam - odparłam, w myślach zaciskając kciuki. Za chwilę będzie po wszystkim.
Olivia zajęła miejsce w kolejce Żałobników wijącej się wokół galerii.
Nie mogłam dłużej czekać.
- Callum, muszę to zrobić teraz. Nie zniosłabym, gdybyśmy się spóźnili.
Posłał mi rozdzierający serce uśmiech i podszedł do kolejki. Ale zanim stanął na początku rzędu, wyciągnął ramiona, a ja przytuliłam się do niego ostatni raz. Na tej wysokości był niepokojąco rzeczywisty. Wprawdzie nie na tyle materialny, bym mogła go objąć, widziałam go jednak wyraźnie i po raz ostatni mogłam napawać się widokiem jego pięknej twarzy. Cokolwiek się wydarzy, zapamiętam tę twarz do końca życia.
- Kocham cię, Callum. Bardziej niż sobie wyobrażasz.
- Och, wyobrażam sobie, zapewniam cię. I cokolwiek się stanie, pamiętaj, że ja zawsze będę kochał ciebie. - Próbował się uśmiechnąć, kiedy wypuszczał mnie z objęć. -
Zobaczymy się po drugiej stronie!
Otarłam łzy z twarzy i zajęłam swoje miejsce, między Veroniką z lewej strony i Callumem z prawej. Za Callumem stała Olivia, zdrętwiała ze strachu. Matthew najwyraźniej skończył już rozmawiać z pozostałymi Żałobnikami, bo wszystkie kaptury były zwrócone w naszą stronę. Wzięłam głęboki oddech: nadszedł czas.
- Okej, Veroniko, co musimy zrobić?
- Czy wszyscy mnie słyszą? - spytała czystym, silnym głosem.
Wszyscy Żałobnicy skinęli głowami.
- Słyszą cię - powiedziałam półgłosem, bo zdałam sobie sprawę, że Veronica ich nie widzi.
- A teraz - poleciła - wstańcie i połóżcie ręce na balustradzie.
Patrzyłam, jak Żałobnicy, których większość już stała, podchodzą do barierki i chwytają mosiężną poręcz. Widziałam setki mocno zaciśniętych bladych, kościstych palców.
- Teraz niech każdy położy prawą dłoń na lewej ręce swojego sąsiada, tak żeby dotykać nadgarstkiem jego amuletu - tłumaczyła Veronica.
Powstało niewielkie zamieszanie, gdy kilka osób przez chwilę rozglądało się niepewnie, ale wszyscy wydawali się gotowi podporządkować jej instrukcjom.
Callum splótł palce z palcami Olivii, żeby nie stracić kontaktu z jej amuletem.
Dziewczyna stała z pochyloną głową, a po jej policzkach płynęły łzy. Callum pochylił się, pocałował ją w czoło i coś do niej powiedział. Uśmiechnęła się blado w odpowiedzi i otarła łzy o ramię, żeby nie puścić jego ręki.
- Czy wszystko z nią w porządku? - zapytałam cicho, kiedy Callum odwrócił się do mnie.
Pokręcił nieznacznie głową, a gdy uniosłam brwi w niemym pytaniu, szepnął: - Łamie się. Musimy się pospieszyć.
- Jasne - powiedziałam i zwróciłam się do Veroniki. - Co dalej?
- Wszystko już gotowe - odparła. - Teraz tylko musisz wziąć mnie za rękę i pchnąć tak samo, jak poprzednio. Zaraz zaczniemy - powiedziała i powiódłszy wzrokiem wzdłuż balustrady, dodała głośniej: - Cokolwiek będzie się działo, nie przerywajcie łańcucha, dobrze?
Niewidoczni dla niej Żałobnicy ponownie skinęli głowami.
Zerknęłam ostatni raz na Calluma i zobaczyłam, że on również na mnie patrzy.
- Kocham cię - szepnęłam.
- Wiem - rzekł i się uśmiechnął. - Zaczynajmy.
Chwyciłam dłoń Veroniki i splotłam palce z jej palcami. Lekko uścisnęła moją rękę, szepcząc:
- Żegnaj, Alex. I dziękuję ci.
Potem zawołała:
- Pora wyruszyć w drogę, Żałobnicy. To już koniec. Szczęśliwej podróży.
Odwróciłam się do Calluma; serce wyrywało mi się z piersi, oddech stał się przyspieszony i nierówny. Przymknęłam powieki i - w obawie, że jeśli nie zrobię tego natychmiast, zmienię zdanie - zaczęłam. Bez trudu przypomniałam sobie, co czułam, atakując Lucasa, i teraz pozwoliłam, aby te same emocje popłynęły przeze mnie. Moc, która im towarzyszyła, wydawała się żyć własnym życiem i tutaj, w katedrze była znacznie silniejsza niż wtedy, gdy próbowałam uratować Roba. Wystrzeliła z mojego nadgarstka w jednej chwili, a mój amulet zalśnił jasnym blaskiem. Obserwowałam Calluma, czekając, aż pochłoną go iskry, lecz nic takiego się nie stało. Amulet nadal pulsował i zauważyłam, że oczy Calluma rozszerzyły się ze zdumienia na widok czegoś za mną. Odwróciłam się i zobaczyłam, że moją drugą rękę i rękę Veroniki spowija kula iskier, a potem światło wystrzeliło z lewej dłoni Veroniki - tej, którą trzymała Matthew. Na jego twarzy pojawił się wyraz zachwytu, kiedy fala migotliwego światła przesuwała się wzdłuż jego ramienia.
- Idzie w niewłaściwą stronę - szepnęłam do Veroniki.
Nie odpowiedziała. Wzrok miała nieobecny, jakby szklisty, i lekko się chwiała.
- Matthew… powodzenia! - zawołałam, gdy złociste iskry objęły jego pierś i zaczęły spływać do nóg.
Kiedy popłynęły wzdłuż drugiej ręki Matthew do kolejnego Żałobnika, jego twarz i głowa stały się lśniącą powłoką, a on sam jakby zniknął. Iskry opadały połyskującym deszczem na podłogę, gdzie zaledwie chwilę wcześniej były jego stopy. Błyszcząca fala przemieszczała się dalej. Żałobnik, z którym nie rozmawiałam nigdy wcześniej i którego już nigdy nie poznam, spojrzał na mnie, gdy iskry objęły jego ciało, posłał mi lekki uśmiech i bezgłośnie wyszeptał „dziękuję”, zanim światło go pochłonęło. Bezwiednie zgięłam rękę i poczułam, że mój amulet staje się gorący.
Fala przemieszczała się nieubłaganie. Pochłaniała Żałobników jednego po drugim.
Każdy z nich, zapadając się do wnętrza świetlistej powłoki, wydawał okrzyk, którego echo słyszałam w głowie. Chociaż brzmiały one jak okrzyki bólu, wszyscy Żałobnicy wciąż stali w równym rzędzie, żaden się nawet nie poruszył.
Veronica, teraz połączona z wąską linią światełek, która ciągnęła się wzdłuż balustrady, wyglądała, jakby odebrało jej mowę. Ulż obok niej, w miejscu, gdzie przed chwilą stał Matthew, kałuża migotliwego światła poruszała się niczym żywa istota, a kiedy dotarła do krawędzi galerii, zaczęła spływać w dół, na posadzkę katedry. Blask iskier przyćmił
późnopopołudniowe słońce, rzucając piękne nieziemskie światło na stare kamienne mury.
Siłą woli starałam się podtrzymać działanie amuletu, dopóki fala nie zatoczy pełnego koła, wracając do mnie. Przemieszczała się bardzo wolno i przebyła dopiero jedną czwartą drogi wokół galerii, a ja czułam, że mój nadgarstek staje się niebezpiecznie gorący.
Oderwałam wzrok od fali iskier, żeby spojrzeć na amulet. Blask w jego głębi zdawał się wirować i skręcać tuż pod powierzchnią. Uświadomiłam sobie, że taki sam ruch widziałam tego dnia, kiedy wykopałam bransoletkę z mułu. Wtedy przywołał Calluma; teraz zabierał po kolei Żałobników.
W pewnej chwili powierzchnia amuletu nagle zadrżała i przy jednej z krawędzi pojawiło się niewielkie pęknięcie. Strach, nad którym do tej pory udawało mi się panować, znowu mną zawładnął. Jeśli amulet ulegnie zniszczeniu, jeśli się rozpadnie, cały proces zostanie zatrzymany i nie uda mi się uratować pozostałych Żałobników. Callum i Olivia zostaną tutaj, a ja już w żaden sposób nie będę mogła z nimi rozmawiać.
Zerknęłam na Calluma, by zobaczyć, czy również zauważył, co się dzieje, on jednak nie patrzył na amulet. Obserwował Oliviç.
Powiodłam wzrokiem za jego spojrzeniem i aż jęknęłam w duchu na widok nieszczęsnej dziewczyny. Kaptur zsunął się jej z głowy, odsłaniając ściągniętą strachem twarz. Przemieszczająca się wzdłuż kręgu świetlista fala wyraźnie przerażała ją; drgała nerwowo, słysząc okrzyki kolejnych Żałobników. Callum mocno ściskał jej rękę, żeby się nie wyrwała, ale Żałobnik po jej drugiej stronie nie trzymał tak pewnie. Widziałam, jak Olivia się miota i potrząsa głową.
- Nie bój się, Olivio. Wszystko będzie dobrze - szeptał Callum, starając się ją uspokoić. - Będziemy razem, ty i ja. Nadal będę się tobą opiekował, obiecuję. Weź głęboki oddech i czekaj na swoją kolej. To już nie potrwa długo.
Iskry przebyły już prawie połowę drogi, ale poruszały się znacznie wolniej, niżbym chciała. Próbowałam napierać trochę mocniej, żeby przyspieszyć cały proces, lecz ogień w amulecie stał się zbyt gorący.
- Dopilnuj, żeby pozostała w linii - szepnęłam do Calluma.
- Staram się, jak mogę - zapewnił.
Połowa galerii była już spowita kurtyną iskier, które spadały niczym niekończący się deszcz. Wyglądało to olśniewająco, ale ja za bardzo się niepokoiłam, żeby podziwiać choćby najpiękniejszy widok. Pęknięcie w amulecie robiło się coraz większe. Zerkałam to na amulet, to na postępującą falę iskier i zastanawiałam się, czy świetlna kurtyna dotrze do końca kręgu, zanim kamień się rozpadnie.
Byłam tak pochłonięta dramatyzmem tego procesu, że dopiero po dłuższej chwili uświadomiłam sobie, że ktoś do mnie woła.
- Co robisz tam na górze? Wyglądasz wyjątkowo głupio!
Wyjrzałam przez balustradę, nie wierząc własnym uszom, i przekonałam się, że słuch mnie nie mylił. Ze środka gwiazdy na posadzce katedry patrzyła na mnie znajoma twarz.
- Catherine! - zawołałam. - Więc jednak przyszłaś!
- Och, zaczęłaś beze mnie? Jaka szkoda - westchnęła. - Co ci się udało do tej pory?
Czy wszyscy już są martwi?
- Na szczęście nie - odparłam. - Przyjdź tu jak najszybciej i zajmij miejsce Veroniki.
Jesteśmy dopiero w połowie, nadal możesz pomóc!
Nie wierzyłam, że Catherine przyjdzie do katedry, że pojawi się po tym wszystkim, co powiedziała. Gdybym się tak nie upierała, aby zacząć natychmiast, mogłabym ocalić ich wszystkich. Teraz było już za późno; nie mogłam zatrzymać świetlnej fali. Jedyne, co mi zostało, to jak najszybciej sprowadzić Catherine do galerii.
- Przyjdź tutaj - powtórzyłam. - Wiesz, gdzie są schody.
- Wiem, ale to strasznie długa droga. Będzie trwało całe wieki, zanim tam dotrę.
- Skorzystaj z windy. Rzucę ci kartę Veroniki.
Veronica wciąż była w stanie podobnym do transu. Przesunęłam prawą rękę w jej stronę i uważając, żeby nie stracić z nią kontaktu, sięgnęłam do kieszeni jej sutanny. Wyjęłam kartę, wysunęłam ją za balustradę i zrzuciłam na dół. Przechyliłam się nad krawędzią galerii i patrzyłam, jak Catherine podnosi z podłogi mały kawałek plastiku.
- Pospiesz się, Catherine - zawołałam.
O ile wcześniej chciałam przyspieszyć falę iskier, o tyle teraz rozpaczliwie pragnęłam ją spowolnić, żeby Catherine zdążyła przyjść, zanim będzie za późno, nim wszyscy zginą.
- Catherine naprawdę jest na dole? - spytał Callum, wyraźnie zdumiony, a gdy potwierdziłam skinieniem głowy, dodał: - Czego chce? Przyszła nacieszyć się widokiem umierających Żałobników?
- Myślę, że przyszła wam pomóc - odparłam. - Może odezwało się w niej sumienie.
Pogardliwe parsknięcie Calluma wystarczyło mi za całą jego opinię na temat siostry.
Wytężałam słuch, czekając na odgłos przyjeżdżającej windy, winda jednak nie nadjeżdżała. Ale przecież lada chwila Catherine może wyjść przez te małe drewniane drzwi.
Lada chwila…
Byłam tak skupiona na wypatrywaniu Catherine, że ledwo zauważyłam poruszenie tuż obok mnie. To Olivia próbowała wyrwać się z kręgu. Fala iskier przebyła już ponad połowę drogi i napięcie stało się dla niej nie do zniesienia. Nie wiedziała, że teraz, kiedy przyszła Catherine, skutek będzie całkiem odwrotny.
Przez dłuższą chwilę łkała, szarpiąc się i rzucając głową. A potem zdołała się uwolnić.
Żałobnik po drugiej stronie nie trzymał jej ręki wystarczająco mocno, więc wyrwała mu się i naparłszy mocno na Calluma, zmyliła jego czujność. Kiedy zniknęła, przerywając łańcuch, migotliwa linia iskier zafalowała. Callum pospiesznie chwycił następnego Żałobnika i przyciągnął jego dłoń do mojej.
- Przysuń się, Alex, i weź go za rękę - poprosił. - Wszystko będzie dobrze, muszę tylko pójść po Oliviç.
Zanim zdążyłam zaprotestować, zacisnął moje palce na dłoni tamtego Żałobnika, która w porównaniu z jego dłonią, wydała mi się dziwnie niematerialna.
- Nie martw się, przyprowadzę Oliviç - dodał. - Zresztą w razie potrzeby będziesz mogła zająć się nami później.
- Nie idź… Myślę, że… - próbowałam protestować, ale było już za późno. Callum przemknął przez ścianę, goniąc Oliviç.
Spojrzałam na amulet, który nieznośnie parzył mnie w nadgarstek. Pęknięcie nadal się powiększało.
- Callum! - wrzasnęłam tak głośno i tak rozpaczliwie, że pozostali Żałobnicy przestali obserwować falę iskier i spojrzeli w moją stronę.
Szybko jednak ponownie skupili się na cudownej mocy, która miała dać im wolność.
Aż drgnęłam, kiedy tuż za mną rozległ się znajomy głos: - Och, moja droga, czyżbyś go straciła? Tak mi przykro. Co za fatalny moment!
Odwróciłam się na tyle, na ile mogłam, nie puszczając dłoni Żałobnika ani Veroniki.
Catherine stała oparta o drewnianą futrynę.
- Dzięki za kartę do windy - powiedziała, rzucając plastikowy prostokącik w pustkę przed nami. - Nie musiałam wlec się po tych cholernych schodach.
Patrzyłam ze zdumieniem, jak karta powoli opada w dół, a gdy wreszcie spoczęła na mozaikowej posadzce w głównej nawie, podniosłam wzrok na Catherine. Zanim zdążyłam się odezwać, powiedziała, wskazując Veronikę:
- Przecież ona już nie będzie jej potrzebować, prawda?
- Co… co masz na myśli? - zdołałam wykrztusić.
- Nie powiedziała ci? Nic dziwnego, że tak się napaliłaś na ten cyrk.
- Czego mi nie powiedziała? - pytałam dalej, kompletnie skołowana.
- Tego, że dla niej to jest droga bez powrotu.
- Nie! - wykrzyknęłam. - To nie może być prawda.
- Naprawdę tak uważasz? - prychnęła Catherine. - W takim razie bardzo się mylisz.
Trzeba się poświęcić, bo to jedyny sposób, żeby amulet dostał potrzebną moc. Właśnie dlatego nie miałam ochoty brać w tym udziału. Ale to jeszcze nie wszystko. Bo widzisz, potrzebne są dwie osoby, dwie ofiary. O tym też ci nie wspomniała?
- Jak… ja nie rozumiem. Chcesz powiedzieć… - nie dokończyłam, bo uświadomiłam sobie z mrożącą krew w żyłach jasnością, że Catherine ma rację.
Nagle wszystko nabrało sensu: Veronica musi umrzeć i ja także. Amulet wymagał
ostatniej ofiary.
Veronica wiedziała o tym i była gotowa ze wszystkiego zrezygnować. A ja? Jak bardzo kocham Calluma? Czy wystarczająco mocno, żeby pozwolić mu żyć, a samej umrzeć?
Na myśl o śmierci krew zastygła mi w żyłach i przez moment się wahałam. Wtedy światło obiegające galerię nagle pociemniało. Musiałam podjąć decyzję, i to szybko.
Moje myśli pędziły jak szalone. Jeszcze raz przeżywałam pierwsze spotkanie z Callumem; chwile, kiedy się w nim zakochałam, kiedy myślałam, że straciłam go na zawsze, bo amulet został zniszczony, i kiedy on zdał sobie sprawę, że naprawdę go kocham. Ale dopiero gdy uświadomiłam sobie siłę jego uczucia, podjęłam decyzję. Callum kochał mnie bezgranicznie i poświęcił wszystko, aby zapewnić mi bezpieczeństwo. Nadeszła pora, żebym ja zrobiła to samo dla niego. Mogłam ocalić życie Calluma za cenę własnego i wiedziałam, że powinnam to zrobić.
Kiedy tylko o tym pomyślałam, galeria rozjarzyła się światłem i fala iskier ruszyła dalej, pochłaniając kolejnych Żałobników na swej drodze. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że nie ma sensu jej podtrzymywać, jeśli nie uda mi się ocalić Calluma, który przerwał
łańcuch i pobiegł za 01ivią.
- Nie wygląda dobrze - zauważyła Catherine, która tymczasem podeszła do mnie na wyciągnięcie ręki i popatrzyła na amulet. - Wątpię, czy wytrzyma do końca. Ilu jeszcze zostało? - spytała, zataczając ręką krąg wokół galerii.
Na moment zapomniałam, że Catherine nie widzi, co dzieje się na galerii. Połyskująca złota kurtyna objęła już trzy czwarte kręgu i z każdą chwilą znikali następni Żałobnicy.
- Została zaledwie ćwiartka - szepnęłam. - Skoro już tu jesteś, stań w rzędzie i pomóżmy ostatnim. Niektórzy mogą przeżyć! - Odwróciłam się i zawołałam w pustkę: -
Callum!
Mój głos odbił się echem od murów.
- Chyba nadal nie wraca - stwierdziła Catherine. - To trochę komplikuje sprawę.
- Catherine, proszę, jeśli zamierzasz pomóc, to teraz jest naprawdędobry moment!
- Nie rozczarowałaś mnie, Alex - odparła z ironicznym uśmiechem. - Optymistka aż do końca, prawda?
- O czym ty mówisz? - spytałam, już pewna, że błędnie zrozumiałam jej intencje. -
Jeżeli nie chcesz pomóc, to po co tu przyszłaś?
- Moje powody, żeby tutaj przyjść, są zaskakująco podobne do twoich - odparła Catherine, podchodząc do balustrady po drugiej stronie Veroniki, poza moim zasięgiem.
- Co ty robisz?! - wykrzyknęłam z przerażeniem, gdy jednym zwinnym ruchem usiadła na balustradzie i zaczęła balansować nad przepaścią.
- I tak nie żyję - odparła zaskakująco lekkim tonem - a trudno byłoby znaleźć bardziej romantyczne miejsce, żeby zginąć. Zwłaszcza że mogłam wyświadczyć ci taką przysługę.
Przegrałaś, Alex. Przegrałaś!
Posłała mi ostatni uśmiech, po czym przechyliła się do tyłu i runęła w dół.
Wszystko docierało do mnie jak przez mgłę. Próbowałam się ruszyć, jakoś zareagować, ale uścisk Veroniki był silny jak imadło. Jej druga ręka wystrzeliła w stronę Catherine w tej samej chwili, gdy Callum i Olivia wbiegli na galerię. Na moment kompletnie straciłam orientację. Veronica chwyciła stopę spadającej. Catherine zawisła głową w dół nad sześćdziesięciometrową przepaścią z nogą przewieszoną przez balustradę i klęła jak szewc.
- Puść mnie, durna starucho! Puszczaj, dziwko! - wrzeszczała, wierzgając wściekle drugą nogą.
Veronica nie okazała żadnych emocji, tylko chwyciła ją mocniej. Ale Catherine była naprawdę zdesperowana. Złapała metalowe pręty balustrady i zaczęła podciągać się w górę.
Widziałam, że lada moment uda jej się kopnąć Veronikę w twarz..
Musiałam jakoś zareagować, ale nie miałam pojęcia, co powinnam zrobić.
Nadgarstek palił mnie żywym ogniem; czułam swąd skóry przypiekanej pod rozgrzanym do czerwoności amuletem. Nie puszczałam jednak. Fala doszła już prawie do mnie, krąg iskier opadających świetlistą kurtyną niemal się zamknął. Widziałam, jak Callum zmaga się z 01ivią za plecami Veroniki.
- Stańcie w rzędzie! - krzyknęłam. - Nie wiem, ile jeszcze amulet wytrzyma!
Callum odwrócił się gwałtownie i spojrzał na mnie z przerażeniem. W tej samej chwili Olivia znowu się wyrwała, ale tym razem nie podbiegła do drzwi, tylko do Catherine. Kiedy Catherine cofnęła nogę, by kopnąć Veronikę, Olivia rzuciła się na nią. Ułamek sekundy później, gdy fala iskier zaczęła pochłaniać Żałobnika po mojej prawej stronie, Callum także skoczył naprzód.
- Teraz! - wrzasnęłam. - Za chwilę będzie za późno!
Pod ciężarem Olivii Catherine opadła bezwładnie, jednak nagły wzrost obciążenia zachwiał Veroniką. Stopa Catherine zaczęła szystko docierało do mnie jak przez mgłę.
Próbowałam się ruszyć, jakoś zareagować, ale uścisk Veroniki był silny jak imadło. Jej druga ręka wystrzeliła w stronę Catherine w tej samej chwili, gdy Callum i Olivia wbiegli na galerię. Na moment kompletnie straciłam orientację. Veronica chwyciła stopę spadającej.
Catherine zawisła głową w dół nad sześćdziesięciometrową przepaścią z nogą przewieszoną przez balustradę i klęła jak szewc.
- Puść mnie, durna starucho! Puszczaj, dziwko! - wrzeszczała, wierzgając wściekle drugą nogą.
Veronica nie okazała żadnych emocji, tylko chwyciła ją mocniej. Ale Catherine była naprawdę zdesperowana. Złapała metalowe pręty balustrady i zaczęła podciągać się w górę.
Widziałam, że lada moment uda jej się kopnąć Veronikę w twarz.
Musiałam jakoś zareagować, ale nie miałam pojęcia, co powinnam zrobić.
Nadgarstek palił mnie żywym ogniem; czułam swąd skóry przypiekanej pod rozgrzanym do czerwoności amuletem. Nie puszczałam jednak. Fala doszła już prawie do mnie, krąg iskier opadających świetlistą kurtyną niemal się zamknął. Widziałam, jak Callum zmaga się z 01ivią za plecami Veroniki.
- Stańcie w rzędzie! - krzyknęłam. - Nie wiem, ile jeszcze amulet wytrzyma!
Callum odwrócił się gwałtownie i spojrzał na mnie z przerażeniem. W tej samej chwili Olivia znowu się wyrwała, ale tym razem nie podbiegła do drzwi, tylko do Catherine. Kiedy Catherine cofnęła nogę, by kopnąć Veronikę, Olivia rzuciła się na nią. Ułamek sekundy później, gdy fala iskier zaczęła pochłaniać Żałobnika po mojej prawej stronie, Callum także skoczył naprzód.
- Teraz! - wrzasnęłam. - Za chwilę będzie za późno!
Pod ciężarem Olivii Catherine opadła bezwładnie, jednak nagły wzrost obciążenia zachwiał Veroniką. Stopa Catherine zaczęła wyślizgiwać się z jej uchwytu. Drugą ręką Veronica przyciskała moją dłoń do balustrady. Żałobnik obok mnie zapadł się w snopie iskier, dołączając do kałuży na podłodze. Kiedy zniknął, iskry popłynęły wzdłuż moich palców w stronę amuletu. Callum szarpał się z 01ivią, próbując wciągnąć ją na galerię. Chciałam zobaczyć, co się dzieje, więc przesunęłam dłoń po balustradzie i dotknęłam sztywnych palców Veroniki. Iskry przeskoczyły także na nią.
- Przepraszam Callum, próbowałam. Kocham cię - chciałam to powiedzieć spokojnie i rzeczowo, ale ogarnęła mnie panika i z mojego gardła wydobył się niezrozumiały skrzek.
Spojrzał na mnie, a na jego twarzy odmalowało się przerażenie, kiedy zauważył iskry pochłaniające moje ramiona. Miałam jeszcze jedną szansę, ostatnią możliwość uratowania Calluma i Olivii. Skupiłam myśli i pchnęłam ku nim wiązkę energii z amuletu. Wyrwała się ze mnie niczym żywe stworzenie, ale amulet wydał ohydny, jękliwy dźwięk i ostry ból przeszył mi rękę. Iskry nie przemieszczały się już jak fala, lecz wystrzeliły jak błyskawica najpierw do Veroniki, dalej do splecionych w uścisku Catherine i Olivii, a w końcu do Calluma. Niemal w jednej chwili pochłonęły ich wszystkich, a ja zachowałam w oczach obraz twarzy Calluma, twarzy, którą kochałam, zastygłej w bólu wśród migotliwej ściany świetlistych punkcików.
Kształt, który jeszcze przed chwilą był Veroniką, opadł do tyłu, a roziskrzona postać Catherine runęła w dół, pociągając za sobą OHvię. Callum pochylił się ku mnie, ale był już tylko światłem. Kiedy zniknął, jego peleryna opadła na podłogę, wydając wyraźny, głuchy dźwięk w cichym teraz kościele.
- Callum! Nie odchodź! - krzyknęłam w łagodną poświatę milionów iskier.
Moje dłonie wciąż płonęły, ból rozrywał nadgarstek. Próbowałam podejść tam, gdzie stał Callum, dotknąć jego iskier, ale nogi ugięły się pode mną. Wyciągnęłam rękę i chwyciłam odrobinę pozostałego po nim światła. Trzymałam je przez chwilę, ale przeciekło mi między palcami jak rtęć. Krąg został zamknięty. Dokoła mnie migotliwe iskry opadały bezgłośnie na podłogę.
Wyglądało to, jakby ktoś rozwiesił tysiące łańcuchów maleńkich światełek, które migotały i połyskiwały, spływając powoli w dół. Panowała przeraźliwa cisza, oprócz łagodnie opadających iskier nic się nie poruszało. Nagle jasność stała się przytłaczająca, ale ja nie chciałam porzucić ostatnich śladów obecności Calluma. Pragnęłam, żeby jakaś jego część została ze mną, kiedy będę umierać, lecz światło w mojej dłoni chciało mną zawładnąć, ściągnąć mnie w dół. Choć próbowałam ze wszystkich sił, nie mogłam nad nim zapanować.
Gdy spadła ostatnia kropla, wszystko nagle zaczęło pulsować i fala energii zawirowała wokół
galerii. Amulet wydał zgrzytliwy dźwięk rozdzieranego metalu, a piękny kamień pękł na dwoje. W mgnieniu oka iskry przybrały błękitnozieloną barwę, po czym wszystko znikło w oślepiającym blasku. Nic nie widziałam, ale poczułam gwałtowną eksplozję. W jednej chwili jaskrawe światło zmieniło się w głęboką ciemność i zdałam sobie sprawę, że wyję z bólu, gdy pochłonęła mnie zupełnie.inna fala.
Ocknęłam się na ciemnej, opustoszałej galerii, nie mając pojęcia, jak długo leżałam.
Znikły gdzieś migotliwe iskry, znikli Żałobnicy i peleryny. Czułam przeszywający ból w ręce i ledwie odważyłam się popatrzeć. Zamiast bransoletki miałam tylko głębokie oparzenie wokół nadgarstka, a wiedziałam, że bez amuletu nie zobaczę już Żałobników, nawet jeśli któryś pozostał.
Ostrożnie poruszyłam nogami. Poza oparzeniem na ręce nic mi chyba nie dolegało.
Wzięłam głęboki wdech, wstałam, podpierając się lewą ręką, i wyjrzałam przez balustradę.
Pamiętałam dokładnie Catherine spadającą w dół, ale teraz nie było po niej ani śladu - nie zobaczyłam ciała roztrzaskanego na mozaikowej posadzce katedry. Rozejrzałam się dookoła.
Nie było też Veroniki. Może odzyskała już świadomość, zeszła na dół i uprzątnęła ciało? Nie, uznałam, nie miała przecież gdzie ukryć zwłok niezauważona przez nikogo.
Promienie gasnącego słońca rozjaśniały jeszcze mrok ogarniający katedrę, w powietrzu unosiły się drobiny kurzu. Zupełnie jakby nic się nie wydarzyło. Opadłam na kamienną ławę i zaniosłam się płaczem. Nie mogłam uwierzyć, że Catherine wróciła, ale postanowiła umrzeć, odbierając innym szansę na życie. Skrajny egoizm. Łzy popłynęły mi z oczu, gdy przypomniałam sobie ostatnie chwile Calluma. Wiedziałam, że to wspomnienie pozostanie we mnie na zawsze.
Po chwili zdałam sobie sprawę, że powinnam zejść na dół i jak najszybciej dotrzeć do rzeki. Nie mogłam przecież wykluczyć, że mój plan się powiódł. Jednak w głębi duszy czułam, że tylko się łudzę, że Calluma już nie ma. Wszak widziałam, jak umiera w męczarniach. Tak czy inaczej, pozostawanie w katedrze nie miało sensu, a tam przynajmniej będę mogła pomóc wydobyć ich z wody i wyprawić w ostatnią drogę.
Zeszłam po spiralnych schodach i w niesamowitej ciszy stanęłam na mozaikowej posadzce. Nie dostrzegłam śladu upadku Catherine, żadnych poprzewracanych krzeseł, żadnej krwi, zupełnie nic. Cały czas trzymając się w cieniu, przeszłam do schodów prowadzących do krypty. Na dole było już całkiem ciemno, ale dobrze pamiętałam drogę i po chwili dotarłam do wejścia przy kawiarni, którym wpuściła mnie Veronica. Drzwi nie były zamknięte na klucz, co wyjaśniało, dlaczego Catherine mogła się pojawić tak niespodziewanie.
Przechodząc przez nie, czułam ucisk w gardle na myśl, że już nigdy nie wrócę tu, by odwiedzić Żałobników.
Ostatnie promienie zachodzącego słońca nadawały starym kamiennym murom różowawy kolor. Tłumy przechodniów rzedły, za to w barach robiło się tłoczniej. Był piękny letni wieczór. Szłam wolno w stronę mostu Blackfriars. Nikt nie zwracał na mnie uwagi.
Nagle stanęłam jak wryta, bo straszna myśl przyszła mi do głowy. A może wcale nie jestem żywa, może amulet przeniósł mnie w jakąś inną koszmarną rzeczywistość? Może za karę, że uwolniłam ich wszystkich, sama stałam się ostatnim Żałobnikiem? Poczułam, jak ogarnia mnie panika, i zaczęłam biec na oślep, prawie nic nie widząc przez łzy.
- Hej, patrz przed siebie! - skarcił mnie mężczyzna w szarym garniturze, gdy wpadłam prosto na niego.
- Przepraszam - rzuciłam, przytrzymując się przez moment jego ramienia.
Spojrzał na moją zalaną łzami twarz i cofnął się o krok.
- Po prostu uważaj, dobrze? - powiedział łagodniej.
Skinęłam głową i odwróciłam się, czując ulgę, że cokolwiek się stało, nadal jestem w realnym świecie. Catherine okłamała mnie również w tej sprawie. Szłam dalej w stronę rzeki, ale gdy byłam już blisko, wyczułam dziwne napięcie w powietrzu i zdałam sobie sprawę, że coś się dzieje. Niezwłocznie skręciłam za róg i wreszcie zobaczyłam rzekę. Nad Tamizą kłębił się tłum. Ruch został wstrzymany i wszędzie błyskały niebieskie światła. Ludzie stali na brzegu, wychylali się przez barierki, krzyczeli i coś sobie pokazywali. Musiałam to zobaczyć. Przyspieszyłam kroku, a w końcu znów puściłam się biegiem.
Wbiegłam na most Blackfriars, skąd miałam najlepszy widok. Łodzie ratunkowe krążyły po rzece, a towarzyszyła im flotylla mniejszych łódek. Ratownicy wyciągali z wody jakieś tłumoki, pędzili z nimi na brzeg i wracali po następne. Wszędzie leżało mnóstwo ciał.
W górze unosił się policyjny śmigłowiec. Po chwili pojawił się drugi z ekipą telewizyjną i krążył jak najniżej, filmując to niewytłumaczalne zdarzenie. Łodzie ratunkowe zmierzały ku przystani Tysiąclecia. Widziałam ciała leżące na pokładach i wtedy dotarło do mnie, że muszę do nich podejść. Muszę pożegnać się z Żałobnikami, a lepszej okazji mieć nie będę.
Przeciskając się między ludźmi, zbiegłam po schodach i popędziłam wzdłuż nabrzeża, aż dotarłam do chodnika prowadzącego do przystani. Było tam tylko jedno wejście, którego pilnowała kobieta w mundurze, ale korzystając z zamieszania, prześlizgnęłam się obok niej.
Panował totalny chaos, toteż nikt nie próbował mnie zatrzymać, gdy z bijącym sercem zbliżyłam się do miejsca, w którym ratownicy układali zmarłych. Dla większości zabrakło koców, więc kiedy szłam wzdłuż rzędu ciał, widziałam twarze, wreszcie spokojne.
Szłam w otępieniu, z drżeniem serca wypatrując osób, które znałam. Po chwili zatrzymałam się, dostrzegłszy znajome rysy. Na zmęczonej twarzy Matthew malowała się ulga. Wreszcie uwolnił się od odpowiedzialności. Uklękłam przy nim i przyjrzałam się jego ręce. W miejscu, gdzie nosił amulet, widniał pasek spalonej skóry, od którego biegły dziwne czarne linie, niknące pod rękawem.
- Dobrze móc cię w końcu zobaczyć, Matthew - szepnęłam, unosząc jego dłoń. -
Dziękuję ci za pomoc. Wiem, że Callum bardzo to doceniał - mówiąc to, uświadomiłam sobie, że mówię
0 Callumie jak o zmarłym, i ból przeszył mi serce. - Mam nadzieję, że wreszcie znalazłeś spokój, gdziekolwiek jesteś. Zaopiekuj się w moim imieniu Callumem i 01ivią, dobrze?
Przy ostatnich słowach łzy napłynęły mi do oczu. Delikatnie położyłam mu rękę na piersi i się wyprostowałam. Pomyślałam, że nie powinnam odchodzić tak szybko, więc postałam jeszcze chwilę, ale potem ruszyłam dalej. Musiałam kontynuować poszukiwania, dopóki ktoś mnie stąd nie wyrzuci.
Rząd ciał zdawał się ciągnąć w nieskończoność, a wciąż dokładano następne.
Najwyraźniej nikomu z Żałobników nie udało się przeżyć. Czułam rosnącą nienawiść do Catherine. To wszystko jej wina. Każdy z nich miał szansę na nowe życie, jakiś rodzaj zadośćuczynienia za długie lata bólu i cierpienia. Jednak z powodu jej egoizmu wszyscy leżeli teraz nieruchomi
1 martwi.
Szłam powoli wzdłuż pomostu i ogarnął mnie bezbrzeżny żal, kiedy zobaczyłam kolejną znajomą postać.
- Olivia! - zatkałam, padając na kolana przy jej głowie. - Olivio, przepraszam, tak mi przykro. Wiem, że tego nie chciałaś. To takie niesprawiedliwe, takie podłe…
Tym razem nie zdołałam nad sobą zapanować i łzy popłynęły mi po policzkach, gdy sięgnęłam po jej drobną dłoń. Oparzenie na bladym nadgarstku wyglądało strasznie, a wzdłuż przedramienia biegły takie same czarne linie jak u Matthew. Wciąż jeszcze mokre kasztanowe włosy otaczały jej twarz. Przez moment wydawało mi się, że Olivia tylko śpi, że za chwilę otworzy swoje piękne oczy i będzie śmiać się z psot rozdokazywanego Beesleya.
Wyciągnęłam rękę, chcąc odgarnąć kosmyk włosów z jej czoła, i stwierdziłam z zaskoczeniem, że jest ciepłe. Zdumiona, dotknęłam jej policzka. Spodziewałam się zimnej, wilgotnej skóry, ale znów poczułam ciepło.
- Olivia! - zawołałam podniecona. - Nic ci nie jest? Proszę, odezwij się do mnie!
Delikatnie pogładziłam ją po twarzy, mając nadzieję, że się poruszy. Nie może być martwa, skoro jest ciepła, myślałam gorączkowo, pełna nowej nadziei. Może coś, co zrobiłam na koniec, dało zupełnie inny skutek w przypadku Olivii i Calluma. Może moje ostatnie pchnięcie ocaliło ich, zamiast zabić? Próbowałam sobie przypomnieć, jak się robi sztuczne oddychanie, ale nie miałam pojęcia, od czego zacząć. Potrząsnęłam nią delikatnie, wołając ją po imieniu. Nie doczekałam się reakcji, Olivia nie dawała żadnych oznak życia.
Znów ogarnęła mnie rozpacz. Chciałam szukać Calluma, ale nie mogłam przecież zostawić Olivii, która wyraźnie potrzebowała pomocy lekarza. Musiałam natychmiast kogoś znaleźć. Pochyliłam się i delikatnie pocałowałam ją w czoło.
- Za chwilę wrócę, tylko sprowadzę pomoc - szepnęłam. - Trzymaj się.
Jej skóra była wręcz rozpalona, jakby miała gorączkę. Niedaleko na pomoście zobaczyłam jakąś kobietę ze stetoskopem, więc ostrożnie położyłam rękę Olivii na piersi i poderwałam się na nogi.
Lekarka była młoda i wyraźnie przytłoczona sytuacją. Próbowała ukryć lęk pod maską służbistości.
- Czego chcesz? - naskoczyła na mnie, zanim zdążyłam powiedzieć choćby słowo. -
Nie jesteś lekarzem, więc zabieraj się stąd. - Odgarnęła włosy z twarzy, przebiegając wzrokiem od ciała do ciała.
- Musi mi pani pomóc - wyjaśniłam. - Wydaje mi się, że jedna dziewczyna, tam dalej, jeszcze żyje.
- Żyje? Pokaż, która to!
Pobiegłam w kierunku Olivii, jednocześnie wypatrując Calluma, ale nie udało mi się go zobaczyć. Olivia leżała dokładnie tam, gdzie ją zostawiłam.
- To ona. Jest naprawdę ciepła, jakby miała gorączkę.
Lekarka spojrzała na mnie z lękiem, czego nie rozumiałam, i szybko dotknęła twarzy Olivii. Następnie odwróciła się do kolejnego Żałobnika i przyłożyła dłoń do jego twarzy, a potem do tego po drugiej stronie. Wreszcie zerwała się na równe nogi i złapała mnie za ramię.
- Musisz stąd iść - powiedziała stanowczym głosem. - Natychmiast! - Popchnęła mnie.
- Ale co z tą dziewczyną? Przecież ona żyje! Proszę, trzeba jej pomóc! - błagałam, ale mówiłam już do jej pleców
Lekarka biegła wzdłuż pomostu, zwalniając co kilka metrów, żeby dotknąć innych Żałobników. Przyłożyłam dłoń do czoła Żałobników leżących obok Olivii. Byli tak samo gorący jak ona. Prawdę mówiąc, niemal parzyli przy dotknięciu. Nagle rozległ się krzyk. W
dalszej części pomostu powstało jakieś zamieszanie, ludzie odskakiwali do tyłu i coś sobie pokazywali. Niewiele widziałam w zapadającym mroku, ale wydawało mi się, że z jednego z ciał unoszą się kłęby dymu.
Krzyki stały się głośniejsze i zaczęły dobiegać z różnych stron. Nad jednym z Żałobników bliżej mnie również pojawiła się smuga dymu. Nie mogłam pojąć, jak to możliwe. Wszyscy ociekali wodą, więc dlaczego dwóch z nich zaczęło się palić? Kiedy w końcu to do mnie dotarło, zerwałam się i pobiegłam wzdłuż rzędu ciał, rozpaczliwie pragnąc znaleźć Calluma, zanim będzie za późno. Wiedziałam, że za chwilę wszyscy Żałobnicy samoistnie spłoną, tak jak Lucas. Wokół pojawiało się coraz więcej dymu i nagle z pierwszego ciała buchnęły płomienie. Ogień, bardzo gwałtowny, mienił się odcieniami błękitu i złota, po czym zgasł niemal tak samo szybko, jak się pojawił. Po Żałobniku pozostał
tylko stos spalonych szmat. Zaczęły płonąć kolejne ciała. Każdy płomień miał nieco inną barwę, ale wszystkie skrzyły się złotymi błyskami. Ruszyłam wzdłuż rzędu, żeby poszukać Calluma, ale ledwie zrobiłam kilka kroków, ktoś złapał mnie mocno za ramię i odciągnął.
Usłyszałam głośny dźwięk dzwonka.
- Zarządzam natychmiastową ewakuację! - krzyknął mężczyzna, który trzymał mnie za ramiona. - Niech wszyscy opuszczą pomost! Natychmiast!
Popchnął mnie w stronę wyjścia, gdzie zostałam porwana przez falę ludzi wycofujących się między ciałami leżącymi wzdłuż pomostu.
Obejrzałam się przez ramię i zobaczyłam płomienie w różnych punktach nabrzeża.
Znad ciał, które mijaliśmy, również zaczynały się unosić złowieszcze pasma dymu, co wywołało popłoch wśród tłumu. Z trudem udawało mi się utrzymać na nogach, kiedy napór uciekających niósł mnie do wyjścia.
Dotarłszy do chodnika, pobiegłam w stronę mostu Blackfriars, chcąc lepiej wszystko widzieć. Na wodzie zapanował kompletny zamęt, gdy wyciągane z wody ciała zaczynały się palić. Niektórzy ratownicy próbowali gasić ogień, inni zaś po prostu wrzucali ciała z powrotem do rzeki, gdzie dalej płonęły. Widziałam dziesiątki unoszących się na wodzie małych stosów pogrzebowych, świadczących o tym, że kolejni Żałobnicy wreszcie znaleźli spokój.
Zrozumiałam, że mój plan zawiódł. Nie ma mowy, aby Callum ocalał z tej masakry.
Miał jeszcze mniejsze szanse, niż gdyby jako jedyny znalazł się w wodzie. Jak mogłam zapomnieć, że ciało Lucasa spłonęło? Gdybym o tym pamiętała, mogłabym coś zmienić, ale teraz było już za późno.
Oparłam się o kamienny mur i patrzyłam na to, co się działo. Oczy miałam suche, bo zabrakło mi łez. Nie targały mną żadne emocje, nie czułam już bólu. Byłam kompletnie otępiała. Utkwiłam wzrok w wodzie, gdzieś między płomieniami, które strzelały wysoko w niebo, mieniąc się błękitem i złotem - kolorami, które znałam i kochałam, kolorami oczu Calluma.
- Żegnaj, Callum - szepnęłam. - Przepraszam. Mam nadzieję, że jesteś teraz gdzieś, gdzie znalazłeś spokój. Nigdy cię nie zapomnę, przyrzekam.
Nie odpowiedziało mi mrowienie w nadgarstku, nie usłyszałam aksamitnego głosu sączącego się do ucha ani nie poczułam lekkiego jak muśnięcie piórkiem dotyku na policzku.
Callum odszedł na zawsze. Spuściłam głowę i uświadomiłam sobie, jak bardzo jestem zmęczona. Próbowałam zebrać siły, żeby stamtąd odejść, gdy jakaś kobieta obok mnie zaczęła krzyczeć.
Spojrzałam na nią zaniepokojona i zobaczyłam, że to ta sama lekarka, z którą rozmawiałam wcześniej.
- iy też się zaraz spalisz! - wołała, wskazując na mój nadgarstek. - Odsuń się od nas!
Idź stąd!
Groza ostatnich wydarzeń pozbawiła ją resztek profesjonalizmu. Zerknęłam na swoją rękę: oparzenie, które zostawił amulet, było dokładnie takie samo jak ślady na nadgarstkach Żałobników, lecz nie rozchodziły się od niego czarne linie.
- To nie jest to samo - powiedziałam cicho, ale nikt nie był na tyle blisko, żeby mnie usłyszeć. Wszyscy odsunęli się ode mnie, niektórzy z wyraźnym przerażeniem.
- To nie to samo! - powtórzyłam głośniej. - To tylko oparzenie, nic więcej.
Próbowałam pokazać ślad kilku osobom, ale wszyscy odsuwali się ode mnie jak od zadżumionej.
Nie miałam pojęcia, co robić. Chciałam tylko pójść gdzieś, gdzie mogłabym płakać w spokoju, ale nawet to nie było możliwe. Beznadziejność sytuacji przytłoczyła mnie i po raz drugi w ciągu niespełna godziny zemdlałam.
Ocknęłam się w ambulansie. Sanitariusz uśmiechnął się do mnie, kiedy otworzyłam oczy i rozejrzałam się dookoła. Nie jechaliśmy, a tylne drzwi były szeroko otwarte. Trudno było nie zauważyć, że w pobliżu stoi mała gaśnica.
- Niech się pan nie obawia, ja się nie zapalę - powiedziałam, patrząc na gaśnicę. - Nie byłam w wodzie.
- Wiem, moja droga, ale musimy zachować ostrożność - odparł i wsunął gaśnicę za siebie, jakby to, czy ją widzę, robiło jakąś różnicę. - Jak się teraz czujesz?
- Dobrze - skłamałam i wzruszyłam ramionami. Nie miałam ochoty wdawać się w rozmowę. Nie było sensu opowiadać o mojej stracie, bo i tak nie znalazłabym odpowiednich słów.
- W takim razie skąd to masz? - spytał, wskazując na mój nadgarstek, teraz owinięty bandażem. - Wygląda tak samo jak u wszystkich pozostałych.
Przez chwilę przyglądałam mu się w milczeniu, żeby nie powiedzieć czegoś, co mogłoby wpędzić mnie w kłopoty. Na zewnątrz działo się coś strasznego i zarazem niewytłumaczalnego, a ja nie chciałam, by w jakikolwiek sposób mnie z tym kojarzono.
- Ja… - odezwałam się wreszcie - po prostu się oparzyłam. Wylałam sobie na rękę wrzątek z czajnika, kiedy robiłam kawę. Nic wielkiego.
- To dziwny zbieg okoliczności, nie sądzisz? - zauważył, przyglądając mi się badawczo.
Zamiast odpowiedzieć, wzruszyłam tylko ramionami. Gdy sanitariusz zrozumiał, że nie zamierzam się odezwać, westchnął i mówił dalej: - To wyjątkowo paskudne oparzenie, bardzo głębokie. Musisz pojechać do szpitala, żeby ci je porządnie opatrzyli, inaczej zostanie blizna.
Opuściłam nogi za krawędź noszy i usiadłam.
- Dziękuję za radę i za ten opatrunek. Widzę, że wszyscy jesteście bardzo zajęci, więc sama zgłoszę się do szpitala.
- Jak chcesz, moja droga - odparł, kładąc mi rękę na ramieniu. - Ale jeśli chwilę poczekasz, zawieziemy cię.
- Naprawdę nie trzeba, poradzę sobie. Tutaj możecie być bardziej potrzebni. Może któryś z tych ludzi w rzece jeszcze żyje.
- Wątpię - rzekł, kręcąc głową. - Dzisiaj mamy zły dzień, to pewne. Wszyscy, których wyłowili do tej pory, byli martwi. Dobrze ponad stu ludzi. Tylko z pierwszą dwójką było inaczej.
-
Już miałam wyjść z ambulansu, ale jego słowa sprawiły, że zamarłam w pół kroku.
Serce zaczęło walić mi jak oszalałe i ledwo mogłam oddychać. Przełknęłam z trudem ślinę i zdołałam wykrztusić:
- Z pierwszą dwójką? Co się z nimi stało?
- Dwie osoby spadły z mostu do rzeki i zostały wyłowione w tej samej chwili, kiedy zaczęły wypływać pierwsze trupy - wyjaśnił sanitariusz. - Nie wydaje mi się, żeby mieli cokolwiek wspólnego z tym wszystkim - dodał, wskazując ruchem głowy chaos na nabrzeżu.
- I co potem? - pytałam dalej, starając się panować nad drżeniem głosu. - Dokąd ich zabrano?
- Zdaje się, że do Guy’s Hospital.
Wzięłam głęboki oddech.
- Wie pan coś o nich? Mężczyźni? Kobiety? W jakim wieku? Cokolwiek?
- Przykro mi, moja droga, ale nie mam pojęcia. Wiem tylko, że wyłowiła ich łódź
ratunkowa i o ile nie zapalili się w ambulansie po drodze, powinni być teraz w Guy’s Hospital. A czemu pytasz? -.zainteresował się. - Ktoś ci zaginął?
- Ach, nie. Nic w tym rodzaju - odparłam i rozejrzałam się dookoła, rozpaczliwie próbując wymyślić jakąś wiarygodną wymówkę. - Ja… po prostu ucieszyłam się, że nie wszyscy dziś tutaj zginęli, i jestem ciekawa, kto ocalał.
Sanitariusz spojrzał na mnie podejrzliwie, najwyraźniej jednak doszedł do wniosku, że cokolwiek knuję, nie stanowię zagrożenia, bo powiedział tylko: - Jeśli nie chcesz zaczekać na podwózkę, to Guy’s jest tam. - Wskazał za most. - Ale pamiętaj, żeby jak najszybciej opatrzyli ci rękę, dobrze?
- Jasne - zapewniłam, po czym uśmiechnęłam się do niego i wyskoczyłam z ambulansu.
Na zewnątrz wciąż panował totalny chaos; ludzie stali przy brzegu, krzycząc i machając rękami. Słońce już prawie zaszło i niebo na zachodzie przybrało ciemnoczerwoną barwę. Na wschodzie było całkiem ciemno, a w wodzie migotały odbicia świateł, które zapalono w domach. Wszystkie płomienie zgasły, lecz flotylla małych łodzi nadal przeczesywała rzekę, wyszukując w blasku reflektorów dymiące kłęby łachmanów. Nie chciałam dłużej na to patrzeć. Wiedziałam, że jeśli Callum był wśród Żałobników, którzy wypłynęli w Tamizie, to na pewno nie żyje. Pozostawała mi tylko nadzieja, że był jednym z dwójki uratowanych. Nie miałam czasu do stracenia. Pobiegłam do mostu Blackfriars i zatrzymałam taksówkę kierującą się na południe.
- Dokąd, panienko? - spytał kierowca, zerkając obok mnie na to, co działo się nad rzeką.
- Do Guy’s Hospital. Na izbę przyjęć.
Popatrzył na bandaż na moim nadgarstku i natychmiast ruszył. Nie zdołał jednak opanować ciekawości.
- Co się tam dzieje? - zapytał. - Słyszałem w radiu, że był jakiś wypadek.
- Właściwie nie wiem - odparłam. - Ale cokolwiek się wydarzyło, panuje tam ogromne zamieszanie.
Zamilkłam, a on nie przestawał spekulować, co jego zdaniem mogło się zdarzyć, dodając raz po raz, że to bez wątpienia wina rządu.
Na szczęście jazda nie trwała długo, a ja miałam dość pieniędzy, by zapłacić za kurs.
Kiedy w końcu dotarliśmy na miejsce i uwolniłam się od gadatliwego kierowcy, stałam przez chwilę przed wejściem do szpitala, starając się obmyślić jakiś plan. Miałam przyspieszony oddech i spocone dłonie, doskwierał mi też ból w poparzonym nadgarstku, ale nie było czasu, żeby się tym przejmować.
Gdy wreszcie weszłam do izby przyjęć, jasno oświetlonej i prawie pustej, zdałam sobie sprawę, że nie uda mi się wmieszać w tłum. Podeszłam do recepcji.
Kobieta za biurkiem spojrzała na mój niechlujny wygląd i zabandażowaną rękę i oznajmiła zdecydowanie mało przyjaznym tonem: - Przykro mi, ale z powodu poważnego wypadku nikogo nie przyjmujemy. Najbliższy ostry dyżur jest…
- Nie potrzebuję lekarza - weszłam jej w słowo. - Przyszłam się z kimś zobaczyć. - Już otwierała usta, żeby zaprotestować, więc pospiesznie mówiłam dalej: - Wiem, że przywieziono tutaj dwie osoby wyłowione z rzeki. Szukam przyjaciela i pomyślałam, że jedną z nich mógł być on. Czy może mi pani pomóc? Proszę, naprawdę bardzo mi zależy.
Nie miałam czasu na wymyślanie skomplikowanych kłamstw. Chciałam tylko sprawdzić, czy to Callum, a jeśli tak, to czy wszystko z nim w porządku.
- Poczekaj chwilę, sprawdzę - odparła kobieta, wyraźnie udobruchana. - Jak się nazywa twój przyjaciel?
- Callum.
Patrzyła na mnie wyczekująco z dłońmi nad klawiaturą. Poczułam, jak ściska mi się żołądek. Co będzie, jeśli to on? A co, jeśli nie on?
- Niestety nie znam jego nazwiska - przyznałam. Uniosła ze zdziwieniem brwi i przez chwilę coś wpisywała do komputera.
- Przykro mi - rzekła wreszcie, podnosząc na mnie wzrok. - Jeśli nie znasz nazwiska, to nie mogę ci powiedzieć niczego
0 pacjentach, którzy przyjechali dzisiaj… - Spojrzała gdzieś za mnie. - Na twoim miejscu zapytałabym policjantów. Oni bardzo chętnie porozmawiają z kimś, kto cokolwiek wie.
Odwróciłam się błyskawicznie, chociaż nie miałam ochoty na kolejną rozmowę z policją. Niestety pomieszczenie było zupełnie puste.
- Hm - mruknęła recepcjonistka - pewnie poszli coś zjeść. Poczekaj, zaraz ich przyprowadzę.
- Nie… To znaczy, proszę sobie nie robić kłopotu. Usiądę 1 poczekam, aż wrócą. Dziękuję.
Wzruszyła ramionami i wróciła do swojej pracy. Usiadłam na zimnym, twardym krześle i zastanawiałam się gorączkowo, co robić. Musiałam się dostać za zamknięte drzwi oddziału, ale przecież recepcjonistka zauważy, jeśli spróbuję po prostu tam wejść. Trzeba więc poradzić sobie inaczej. Musi być jakiś sposób.
Siedziałam jeszcze chwilę, bębniąc palcami o krzesło, i w końcu znowu podeszłam do biurka.
- Przepraszam, gdzie są toalety? - zapytałam.
Kobieta spojrzała na mnie z roztargnieniem i wskazała drzwi.
Przeszłam przez nie i znalazłam się w długim korytarzu. Minęłam toalety i ruszyłam dalej możliwie najbardziej pewnym krokiem. Gdy po chwili zauważyłam dwóch policjantów idących w moją stronę, natychmiast skręciłam w pierwszą odnogę korytarza.
Szłam przed siebie, szukając drugiego wejścia do izby przyjęć - przeznaczonego dla pacjentów przywiezionych karetką. W końcu znalazłam szklane drzwi, za którymi znajdowały się pozasłaniane kotarami boksy. Weszłam do środka.
Na oddziale ratunkowym było ciepło i jasno, lecz wbrew moim oczekiwaniom -
całkiem cicho. Tylko nieliczne boksy były zajęte, resztę opróżniono, przygotowując się na przyjęcie rannych, którzy, jak doskonale wiedziałam, nigdy nie mieli tu dotrzeć.
Stanęłam przy pierwszej zasuniętej zasłonie, nasłuchując. Nie dobiegały zza niej żadne dźwięki, więc odsunęłam ją ostrożnie, na tyle, by móc zajrzeć.
Nie mogłam uwierzyć własnym oczom, gdy zobaczyłam jasne włosy okalające tak dobrze mi znaną twarz. Nie była to jednak twarz, którą kochałam; tej twarzy nienawidziłam z całego serca i będę jej nienawidzić do końca życia. Ogarnęła mnie wściekłość.
- Jak śmiałaś?! - wycedziłam przez zaciśnięte zęby, podchodząc do łóżka. - Jak śmiałaś bawić się kosztem tylu niewinnych istnień?
Catherine otworzyła gwałtownie oczy i zamarła w niemym zdumieniu.
- Nie powinnaś leżeć tutaj, tylko na podłodze w katedrze, martwa - mówiłam dalej. -
Za całe zło, które wyrządziłaś innym, zasłużyłaś sobie na to!
Mimo wzburzenia zauważyłam, że Catherine wcale nie udaje zdziwienia. Czyżby nie pamiętała, co zrobiła?
- Ja… ja przepraszam - wyjąkała - ale naprawdę nie mam pojęcia, o czym mówisz.
- Nie wciskaj mi kitu! - warknęłam. - To wszystko twoja wina. Oni wszyscy znaleźli się w rzece, martwi. Martwi! A przecież mogłaś ich ocalić. Robi mi się niedobrze na twój widok!
Przez chwilę wpatrywała się we mnie z przerażeniem; potem łzy napłynęły jej do oczu, a usta zaczęły drżeć.
- Przysięgam, że nie wiem, o czym mówisz - wykrztusiła. - Kim jesteś? Co ja tu robię?
Dlaczego ty i tamta kobieta tak mnie dręczycie?
- Mam dość twoich gierek - rzuciłam szorstko, pochylając się nad nią, aż skuliła się ze strachu. - Domyślam się, że to ty i Veronica wypłynęłyście pierwsze, w końcu obie byłyście już ludźmi. Sama nie rozumiem, jak mogłam choć przez chwilę wierzyć, że zgodzisz się pomóc. Jesteś chyba najpodlejszą osobą na całym świecie!
Łzy popłynęły po policzkach Catherine.
- Ale ja naprawdę nic nie wiem - jęknęła żałośnie. - Nie wiem, kim ty jesteś ani kim jestem ja i skąd się tu wzięłam. Chciałabym, żeby ktoś mi pomógł.
- Znakomicie zagrane - prychnęłam. - Zasłużyłaś na Oscara. Jestem pewna, że tutejszy personel będzie ci jadł z ręki…
Przerwałam i odsunęłam się od łóżka, bo obawiałam się, że jeszcze chwila i ją uderzę.
- Gdzie jest Veronica? - zapytałam. - Muszę porozmawiać z kimś rozsądnym, kto może mi powiedzieć coś użytecznego.
Catherine usiadła na łóżku.
- Ja nic nie wiem - szepnęła. - Mam całkowitą pustkę w głowie.
Zaczęła się lekko kołysać w przód i w tył i poruszać nerwowo złożonymi dłońmi, łącząc kciuki i palce wskazujące jak ogniwa łańcucha.
Poczułam ciarki na plecach. Znałam tylko jedną osobę, która robiła coś takiego, ale ona była martwa. Widziałam nawet jej ciało.
- Muszę znaleźć Veronikę - powiedziałam, wycofując się z boksu i zasuwając zasłonę.
- Od niej się dowiem, co się dzieje.
Powiodłam wzrokiem wzdłuż korytarza. Jeszcze tylko trzy inne boksy były zajęte.
Zajrzałam do pierwszego i zobaczyłam starszego mężczyznę z maską tlenową na twarzy. W
drugim leżało dziecko, całe w bandażach. Kiedy stanęłam przed ostatnią zasłoną, wzięłam głęboki oddech. Wiedziałam, że w boksie jest Veronica, ale dopóki jej nie zobaczyłam, mogłam łudzić się nadzieją, że to jednak on. Gdy odsunę zasłonę, ta nadzieja przepadnie.
Wytarłam spocone dłonie o dżinsy zacisnęłam palce na zasłonie i pociągnęłam.
Boks byl jasno oświetlony, a na wysokim łóżkii leżała nieruchoma postać. Obok kobieta w białym kitlu robiła coś przy maszynie, która cały czas piszczała cicho.
Bezszelestnie przysunęłam się bliżej, nie mogąc dłużej wytrzymać niepewności. Musiałam poznać prawdę. Kiedy chwyciłam barierkę z boku łóżka, kobieta zwróciła na mnie uwagę.
- Co ty tutaj robisz? - spytała.
Nie odpowiedziałam, bo gdy zobaczyłam twarz człowieka leżącego na łóżku, podłączonego do tuzina rozmaitych urządzeń i rurek, po prostu zdrętwiałam. Była to twarz, którą znałam tak dobrze, że potrafiłam odtworzyć w pamięci każdy rys; twarz, którą kochałam całym sercem i którą będę kochała do końca życia. Twarz Calluma.
- Pytałam, co tu robisz? - powtórzyła lekarka.
- Chciałam sprawdzić, i,zy nic mu nie jest - odparłam, wreszcie odzyskawszy głos. -
Jak się czuje?
- Jesteś jego krewną?
- Nie… tylko przyjaciółką. Bardzo bliską.
- Przykro mi, ale w tej chwili mogę rozmawiać tylko z rodziną. Będziesz musiała poczekać na zewnątrz. - Spojrzała na mnie podejrzliwie. - Jesteś dziennikarką, prawda? Jak udało ci się dostać tutaj tak szybko? Dopiero pól godziny temu ustaliliśmy kim on jest.
- Nie jestem dziennikarką - zaprotestowałam zdumiona. - Jestem jego przyjaciółką.
Przez kilka ostatnich miesięcy byliśmy sobie bardzo bliscy.
- Skoro tak, chyba sama rozumiesz, że musimy być ostrożni. Czy mogłabyś poczekać w recepcji?
- Oczywiście - odparłam posłusznie - tylko proszę mi powiedzieć, co z nim. Czy wyzdrowieje?
Nie potrafiłam oderwać wzroku od twarzy Calluma, a moje palce same sięgnęły do jego dłoni. Zanim jednak zdążyłam go dotknąć, lekarka odwróciła mnie i wyprowadziła z boksu.
- Nie zmuszaj mnie, żebym wezwała ochronę - ostrzegła. - Poczekaj na zewnątrz, a ja cię znajdę, kiedy tylko będę miała jakieś nowiny.
Bezceremonialnie wypchnęła mnie za drzwi oddziału do wciąż pustej poczekalni.
Kompletnie wyczerpana, opadłam ciężko na jedno z plastikowych krzeseł, które stały pod wiszącym na ścianie telewizorem. Próbując ignorować bezsensowną paplaninę bohaterów jakiejś mydlanej opery, rozmyślałam o tym, co właśnie się wydarzyło. Byłam taka szczęśliwa, że Callum nadal żyje, nie wiedziałam jednak, na ile poważny jest jego stan. Wszystkie te rurki i urządzenia, do których go podłączono, wskazywały, że nie powinnam się cieszyć, dopóki nie będę pewna, że nic mu nie grozi.
Z zamyślenia wyrwał mnie sygnał wieczornych wiadomości. Odwróciłam się w stronę telewizora, ciekawa, co powiedzą o wydarzeniach na Tamizie. Zgodnie z moimi przewidywaniami, była to pierwsza informacja dnia. Pokazywano zarejestrowane przez kamery rzędy ciał leżących nad rzeką, a potem stających w płomieniach. Na ekranie wyglądało to jeszcze bardziej przerażająco niż w rzeczywistości. Ujęcia filmowe przeplatano krótkimi rozmowami z policjantami i strażakami, którzy zupełnie nie wiedzieli, co o tym wszystkim sądzić. Po kilku minutach przerwano relację z miejsca zdarzenia i zapowiedziano wywiad z dowódcą ratowników.
- Z tego, co pan mówi, komandorze Maguire - zaczął dziennikarz - wnioskuję, że coś takiego zdarzyło się nie po raz pierwszy.
- To prawda - potwierdził szef ratowników. - Mniej więcej miesiąc temu zostaliśmy wezwani do wypadku na tym samym odcinku Tamizy. Wyłowiliśmy wtedy młodego białego mężczyznę. Jeszcze żył, ale mimo błyskawicznej akcji reanimacyjnej nie udało się podtrzymać akcji serca. Kiedy pakowaliśmy jego ciało do ambulansu, nagle się zapaliło i doszczętnie spłonęło w ciągu kilku minut.
- Dlaczego media nie poinformowały o tym wypadku? - zainteresował się dziennikarz.
- Nie mam pojęcia - odparł Maguire. - Sporządziliśmy szczegółowy raport, jak zwykle, i sami byliśmy zdziwieni, że nie pojawiły się żadne doniesienia na ten temat.
Reporter pokiwał głową ze zrozumieniem.
- A co udało wam się wtedy ustalić? - spytał.
- Cała ta sprawa była bardzo dziwna - odpowiedział komandor. - Szczątki zostały poddane autopsji i zidentyfikowane na podstawie dokumentacji dentystycznej oraz tatuażu, który jeden z ludzi z mojej ekipy widział na ciele, zanim spłonęło. Ale ratownicy oceniali, że mężczyzna, którego wyłowiliśmy z rzeki, nie przekroczył trzydziestki, natomiast według dokumentacji miał siedemdziesiąt sześć lat.
- Czyli był o pięćdziesiąt lat starszy, niż wyglądał?
- Tak.
- Czy dostrzega pan jeszcze jakieś podobieństwa między tamtym wypadkiem a dzisiejszą tragedią? - indagował dziennikarz.
- Owszem - usłyszał w odpowiedzi. - Ludzie, którzy zostali wyłowieni dzisiaj, mieli obrażenia identyczne z pierwszą ofiarą i również spłonęli. Nie mamy pojęcia, jak to wytłumaczyć.
Uśmiechnęłam się w duchu. Dopóki nie wiedzą, co się dzieje, nikt nie będzie zadawał
mi żadnych pytań, na które nie mogłabym odpowiedzieć. Nikt nie będzie też wypytywał
Calluma. Zaczęłam się odprężać, tymczasem reporter wieczornych wiadomości kontynuował
swoją relację.
- Dwie osoby, które wydobyto z Tamizy żywe, zostały nieoficjalnie zidentyfikowane jako Catherine i Callum Bailey - oznajmił. - Niezwłocznie przewieziono ich do szpitala, ale lekarze jeszcze nie chcą się wypowiadać na temat ich stanu. Naoczni świadkowie twierdzą, że panna Bailey skoczyła do rzeki, a brat próbował ją ratować. Nie ustalono żadnych powiązań między rodziną Baileyów, która mieszka w hrabstwie Kent, a dzisiejszymi wydarzeniami na rzece.
Przyszła kolej na inne informacje, ale już ich nie słuchałam, podekscytowana tym, czego właśnie się dowiedziałam. Wreszcie znam nazwisko Calluma i wiem, gdzie mieszkał!
Postanowiłam nie wychodzić z poczekalni, pewna, że wkrótce zaczną się tu pojawiać dziennikarze pragnący zobaczyć dwójkę ocalonych i ciekawi stanu ich zdrowia. Miałam rację.
Już po kilku minutach zobaczyłam pierwszych przedstawicieli mediów. Wkrótce po nich przyszli następni. Recepcjonistka ledwo nadążała z odprawianiem dziennikarzy i fotografów chcących zobaczyć ludzi wyłowionych z rzeki, którzy nie spłonęli.
Jedni rezygnowali od razu i wychodzili z poczekalni, inni siadali na krzesłach obok mnie w nadziei, że uda im się zdobyć jakieś informacje. Podsłuchałam bardzo ciekawą rozmowę dwóch reporterów, którzy postanowili czekać.
- Jasne, to psychopatka, wiesz o tym, prawda?
- Tak, słyszałem o tym wypadku samochodowym. Rodzice zginęli w podejrzanych okolicznościach. Ona musiała to zrobić, to jasne. Bóg jeden wie, jak jej się udało uniknąć oskarżenia o morderstwo.
- Dla nich są inne zasady, co?
- Myślisz, że oboje maczali w tym palce?
- Nie, tylko ona. Mówią, że od lat była dziwna. Podobno jako dziecko została przyłapana na oszustwie.
- A słyszałeś inne plotki? Barry z wiadomości podobno dowiedziała się od prawników rodziny, że rodzice wykreślili ją z testamentu. Nic nie dostanie.
- Trudno się dziwić, że próbowała skończyć ze sobą!
- Tak, rodzice najwyraźniej ją przejrzeli. Chociaż niewiele im to dało, co?
- Tak. Powinni byli poinformować ją o zmianie testamentu. Wtedy mogliby nadal żyć.
- Przerwał i pociągnął łyk kawy z automatu. - Jak myślisz, warto się tu jeszcze trochę pokręcić?
- Spróbuję jeszcze raz pogadać z recepcjonistką, a jeżeli nic z tego nie wyjdzie, to chyba wrócimy nad rzekę. Wiesz, Mike mówi… - glosy ucichły, gdy dziennikarze odeszli.
W głowie miałam zamęt po wszystkich tych niespodziewanych informacjach.
Najwyraźniej Catherine od dawna była niezłym ziółkiem, co jeszcze pogłębiało moją złość, że właśnie ona przeżyła. Wprawdzie Veronica też mnie oszukała, ale ona zrobiła to w szlachetnym celu. Mimo całego gniewu na Catherine, miałam niejasne poczucie, że kiedy rozmawiałam z nią na oddziale, zachowywała się jakoś dziwnie. Wyglądała jak Catherine, ale swoimi reakcjami bardziej przypominała 01ivię.
Zastanawiałam się nad tym, gdy w drzwiach stanęła lekarka, z którą rozmawiałam wcześniej. Zauważyła mnie i gestem przywołała do siebie.
- Sprawiasz wrażenie uczciwej - powiedziała. - Do tej pory nie pojawił się nikt z rodziny, więc może posiedzisz przy nim chwilę? Ale jeśli wykręcisz jakiś numer, wyrzucę cię. Rozumiemy się?
- Dziękuję, pani doktor, oczywiście. Jak on się czuje? - spytałam, ale ona już zniknęła.
Przeszłam przez salę do właściwego boksu i wsunęłam się za zasłonę.
To, co zobaczyłam, zaparło mi dech w piersiach. Większość urządzeń była odłączona, a Callum siedział na szpitalnym łóżku i wpatrywał się w zabandażowany nadgarstek. Jego gęste włosy lśniły w jaskrawym świetle, długie, smukłe palce błądziły przy zapięciu piżamy.
Kiedy uniósł głowę, dostrzegłam, że uśmiecha się nieśmiało, a oczy mienią się błękitem i zielenią. Nie zastanawiając się, ruszyłam w jego stronę, gotowa wskoczyć mu na kolana i całować go bez końca.
- Cześć - powiedział, a jego lekko zdziwione spojrzenie sprawiło, że zamarłam w pół
kroku.
- Callum? Nie poznajesz mnie?
Wyraz zdumienia na jego twarzy sprawił mi niemal fizyczny ból.
- Spróbuję jeszcze raz pogadać z recepcjonistką, a jeżeli nic z tego nie wyjdzie, to chyba wrócimy nad rzekę. Wiesz, Mike mówi… - glosy ucichły, gdy dziennikarze odeszli.
W głowie miałam zamęt po wszystkich tych niespodziewanych informacjach.
Najwyraźniej Catherine od dawna była niezłym ziółkiem, co jeszcze pogłębiało moją złość, że właśnie ona przeżyła. Wprawdzie Veronica też mnie oszukała, ale ona zrobiła to w szlachetnym celu. Mimo całego gniewu na Catherine, miałam niejasne poczucie, że kiedy rozmawiałam z nią na oddziale, zachowywała się jakoś dziwnie. Wyglądała jak Catherine, ale swoimi reakcjami bardziej przypominała 01ivię.
Zastanawiałam się nad tym, gdy w drzwiach stanęła lekarka, z którą rozmawiałam wcześniej. Zauważyła mnie i gestem przywołała do siebie.
- Sprawiasz wrażenie uczciwej - powiedziała. - Do tej pory nie pojawił się nikt z rodziny, więc może posiedzisz przy nim chwilę? Ale jeśli wykręcisz jakiś numer, wyrzucę cię. Rozumiemy się?
- Dziękuję, pani doktor, oczywiście. Jak on się czuje? - spytałam, ale ona już zniknęła.
Przeszłam przez salę do właściwego boksu i wsunęłam się za zasłonę.
To, co zobaczyłam, zaparło mi dech w piersiach. Większość urządzeń była odłączona, a Callum siedział na szpitalnym łóżku i wpatrywał się w zabandażowany nadgarstek. Jego gęste włosy lśniły w jaskrawym świetle, długie, smukłe palce błądziły przy zapięciu piżamy.
Kiedy uniósł głowę, dostrzegłam, że uśmiecha się nieśmiało, a oczy mienią się błękitem i zielenią. Nie zastanawiając się, ruszyłam w jego stronę, gotowa wskoczyć mu na kolana i całować go bez końca.
- Cześć - powiedział, a jego lekko zdziwione spojrzenie sprawiło, że zamarłam w pół
kroku.
- Callum? Nie poznajesz mnie?
Wyraz zdumienia na jego twarzy sprawił mi niemal fizyczny ból.
- Niestety nie. A jestem pewien, że zapamiętałbym cię, gdybyśmy się znali - odparł z uśmiechem, lecz zaraz spoważniał. - Czekaj… czy to nie ty byłaś nad rzeką? Rozmawiałaś z Catherine? - Przyglądał mi się z napięciem. - Skąd wiesz, jak mam na imię?
Ogarnęło mnie rozczarowanie, pomieszane z radością, że żyje. Mój plan się powiódł, ale stało się to, czego się obawiałam. Callum nie pamiętał o tym, że był Żałobnikiem, ani o mnie. Jego świadomość wróciła do stanu, w jakim była, zanim się w to wmieszałam.
Przepadło wszystko, co nas łączyło przez ostatnie miesiące, każde spojrzenie, każdy dotyk…
nie zostało zupełnie nic.
Łzy napłynęły mi do oczu i zaczęłam się wycofywać z boksu.
- Nieważne - wykrztusiłam przez ściśnięte gardło. - Przepraszam, że zawracałam ci głowę.
- Poczekaj, jestem pewien, że to byłaś ty. Co takiego powiedziałaś mojej siostrze, że skoczyła do rzeki?
Gdybym spróbowała cokolwiek wyjaśnić, uznałby mnie za wariatkę.
- Przykro mi, wzięłam ją za kogoś innego - skłamałam. - Nie chciałam, zeby do tego doszło, wierz mi.
Miałam za co przepraszać, spowodowałam przecież tyle bólu. Jednocześnie tak bardzo żałowałam tych radosnych wspólnych chwil, które minęły bezpowrotnie.
Popatrzyłam na jego piękną, teraz obcą twarz, której już nigdy nie będę dotykać ani całować. Było o niebo lepiej, niż gdyby umarł, ale to nie koiło mojego cierpienia. Nie zdołałam się powstrzymać i z piersi wyrwał mi się głośny szloch. Callum spojrzał na mnie z niepokojem, a ja zachwiałam się, przytłoczona rozpaczą.
- Siadaj, zanim się przewrócisz. - Przesunął się na wąskim łóżku i klepnął miejsce obok siebie.
Gdy usiadłam, poczułam wyraźnie zapach jego skóry i ciepło jego ciała; widziałam, jak światło gra mu we włosach. Nie mogłam opanować emocji i rozpłakałam się na dobre, a on, chcąc dodać mi otuchy, niepewnie poklepał mnie po plecach.
- Chyba przyda ci się chusteczka - rzekł, wskazując wzrokiem pudełko stojące na stoliku przy łóżku.
Próbowałam skinąć głową, ale złapała mnie czkawka. Po omacku sięgnęłam po chusteczkę i w tej samej chwili on wyciągnął rękę do pudełka. Nasze obandażowane nadgarstki zetknęły się na chwilę. Znieruchomiałam. Poczułam ciepło w miejscu, gdzie nosiłam amulet, i jeszcze raz ogarnęła mnie fala jego mocy. Zniknęła równie szybko, jak się pojawiła, ale byłam pewna, że przez ułamek sekundy widziałam iskry na jego bandażu.
Callum także zastygł w bezruchu i szeroko otwartymi oczami wpatrywał się gdzieś w przestrzeń. Jakaś niewidzialna siła złączyła nasze ręce, a ja nie byłam w stanie się ruszyć i powstrzymać tego, co się działo.
Po chwili zwiesił głowę i cicho jęknął. Opuścił rękę na stolik, strącając na podłogę jakieś drobiazgi. Patrzyłam na niego i dopiero po chwili wrócił mi oddech. Nie miałam pojęcia, co jeszcze z nami zrobi amulet. Nie mogłam już dłużej znieść czekania.
- Callum? - spytałam cicho. - Nic ci nie jest?
Drgnął i spojrzał na mnie. Mogłabym przysiąc, że w jego oczach zobaczyłam złoty błysk, ale trwało to tylko ułamek sekundy. Serce bilo mi tak mocno, że ledwie słyszałam własne myśli, a ze strachu zrobiło mi się niedobrze. Widziałam, że Callum chce coś powiedzieć, rozchylił usta, szukając właściwych słów. Nie potrafiłam oderwać od niego wzroku, chociaż jakaś część mnie pragnęła uciec, ukryć się i nie wiedzieć, że jestem dla niego kimś zupełnie obcym. Ale siedziałam jak skamieniała, nie byłam w stanie się ruszyć i czekałam na to, co powie.
- Alex? - szepnął. - Tak masz na imię, prawda?
Kamień spadł mi z serca, obawy i przerażenie znikły w jednej chwili. Nieśmiało wyciągnęłam ku niemu rękę, ale zaraz ją cofnęłam. Może wcale nie jest zadowolony z tego, czego właśnie się dowiedział?
- Callum? Pamiętasz mnie?
Skinął głową i przycisnął dłonie do oczu. Kiedy wyprostował się po chwili, odniosłam wrażenie, że się postarzał, a w jego głosie słychać było zmęczenie.
- Wiem, że cię znam, ale nie mam pojęcia, skąd. Wydarzyło się coś strasznego, prawda?
- Raczej wstrząsającego, ale większość zainteresowanych była zadowolona z ostatecznego rezultatu.
- Naprawdę? Pamiętam ogromną przestrzeń pełną jakichś zakapturzonych postaci, a potem eksplozję gwiazd, ale to wszystko.
- Więc nadal mnie nie pamiętasz?
- To cholernie dziwne. Nie pamiętałem, ale teraz pamiętam. Jak to możliwe? Prawdę mówiąc, wydaje mi się, że cię bardzo lubię. - Sprawiał wrażenie nieco zakłopotanego, ale jednocześnie zadowolonego.
- Coś jeszcze? - spytałam cicho.
Skinął głową, nie odrywając wzroku od ścianki bóksu.
- Tak, jest coś jeszcze, coś naprawdę dziwnego. Pamiętam, że byłem z kimś na brzegu rzeki, i myślę, że to byłaś ty, ale wydaje mi się, jakbym patrzył na siebie twoimi oczami. -
Spojrzał na mnie zdezorientowany. - To bardzo wyraziste wspomnienie.
- Wiem. - Doszłam do wniosku, że teraz mogę powiedzieć mu prawdę, a on niech sam zdecyduje, czy mi uwierzyć. - To jest moje wspomnienie momentu, kiedy sobie uświadomiłam, że cię kocham. Ja mam twoje wspomnienie tej samej chwili. Spróbuję odtworzyć je dokładnie.
Cofnęłam się pamięcią do tamtego letniego popołudnia, kiedy Callum pierwszy raz opowiedział mi swoją historię. Niemal słyszałam świergot ptaków wśród drzew i cichy plusk wody.
- Powiedziałam ci wtedy, że należę do ciebie, odkąd spotkaliśmy się w katedrze…
- W katedrze… - powtórzył jak echo. - To niesamowite. Nie wiem o tobie nic poza tym, że znam twoje imię i… że cię kocham. - Widziałam, jak rumieńce występują mu na policzki. - Jak to możliwej - Chwycił moją dłoń i nasze palce się splotły.
Wprawdzie wciąż kręciło mi się w głowie, lecz radość rozsadzała mi serce, kiedy poczułam ciepło jego skóry.
- To nie jest jedyna dziwna sprawa. Znasz moją siostrę, Catherine?
Skinęłam głową.
- Poznałyśmy się. Ale ona może tego nie pamiętać.
- Przed chwilą przywieźli ją do mnie, żebyśmy porozmawiali. Jest w tamtym boksie.
Ja nie pamiętam ciebie, co samo w sobie jest dziwne, ale ona nie pamięta zupełnie nic.
Podobno lekarka próbowała coś z niej wyciągnąć, a ona nic sobie nie przypomina.
- Nic?
- Zupełnie nic. A do tego sprawia wrażenie, jakby ktoś jej przeszczepił osobowość.
Zachowuje się jak mała dziewczynka, a nie dwudziestojednoletnia kobieta, choćby nawet lekko zwariowana. Co tu się dzieje?
- Nie uwierzyłbyś, gdybym ci powiedziała - szepnęłam.
- Może jednak spróbujesz? Opowiedz mi, co takiego zrobiłaś, że cię kocham - poprosił
i uśmiechnął się nieśmiało. - Wiem, że tak jest, ale miło byłoby się dowiedzieć dlaczego.
Usiadł wygodnie, opierając się o poduszki, i przyciągnął mnie do siebie tak, że mogłam się zwinąć na jego kolanach i w końcu poczuć bezpiecznie. Pomyślałam, że jeszcze chwila, a eksploduję ze szczęścia.
Kiedy mnie objął, starałam się poskładać wszystko w całość, zrozumieć, co naprawdę wydarzyło się u Świętego Pawła. W końcu wszystkie elementy układanki trafiły na swoje miejsca: gdy Catherine próbowała rzucić się z Galerii Szeptów, Veronica złapała ją i w ten sposób włączyła do łańcucha amuletu. Olivia zauważyła, że Veronica potrzebuje pomocy, więc starała się zabić Catherine w jedyny sposób, jaki znała - przejmując jej umysł. Kiedy wyzwoliłam ostatnią falę energii, zostało nas tylko pięcioro. Fala unicestwiła Veronikç i Oliviç, ale równocześnie wtłoczyła osobowość Olivii w pustą skorupę Catherine. Dzięki poświęceniu Veroniki i Olivii Catherine i Callum przeżyli, a ja nie poniosłam większych szkód.
- Sądzę, że na razie wstrzymam się z wyjaśnieniami - powiedziałam, opierając się o niego. -1 tak byś nie uwierzył.
- Skoro tak twierdzisz - poczułam delikatny dotyk jego palców na podbródku, kiedy uniósł ku sobie moją twarz. Pochylił się, pocałował mnie lekko i wyszeptał: - Cokolwiek się stało, jakkolwiek było to dziwne, przynajmniej mam ciebie.
Pocałował mnie znowu i wtedy przez sekundę ostatni raz zobaczyłam jasny rozbłysk szczęśliwej aury.
Zawsze wiedziała, że jest inna, szczególnie obdarzona. To, czego chciała, zwykle udawało jej się zdobyć; jeśli coś postanowiła, najczęściej tak się działo. Ale nigdy nikomu nie powiedziała o swym niezwykłym talencie; to nie byłoby bezpieczne. Tutaj, w mieście, ludzie byli światlejsi, ale tuż poza murami wściekły tłum powiesiłby albo utopił dziewczynę, którą uznano za wiedźmę.
Tak więc jej życie było łatwe i przyjemne. Rodzina miała mnóstwo pieniędzy, nikt nie chodził głodny, a ona zawsze ubierała się w najładniejsze suknie. Kiedy pojawił się w jej życiu, doszła do wniosku, że chce go mieć. Był wysoki, miał piękne, gęste włosy i uśmiech, którym zdobyłby serca wszystkich dam na dworze. Na szczęście dotychczas nie został tam wezwany, podobnie jak ona, lecz czasu pozostało niewiele. Mając już siedemnaście lat, wiedziała, że wkrótce czekają ją zaręczyny, a to właśnie jego pragnęła poślubić. Pochodził z dobrej rodziny, ich ojcowie nie powinni się sprzeciwić. Bez dłuższego zastanowienia otoczyła swą magią ich serca, łącząc go ze sobą na zawsze.
Wiosna była piękna. Spacerowali i jeździli konno, najczęściej poza miastem, żeby uniknąć zarazy i biedaków, którzy włóczyliby się za nimi, błagając o jałmużnę. Rozmawiali o ślubie i nawet ustalili jego datę na dzień Świętego Jana. Jej ojciec wyruszył wprawdzie w podróż na północ, ale do tego czasu miał wrócić. Czekała więc z niecierpliwością, pragnąc rozpocząć życie zamężnej kobiety, być z nim na zawsze.
Londyn, rok 1665.
Czas mijał, a w mieście robiło się coraz bardziej nieprzyjemnie. Większość dobrze urodzonych kobiet i mężczyzn wyjechała na wieś, gdzie powietrze było zdrowsze, lecz ona wiedziała, że jest bezpieczna, bezpieczna przy swoim ukochanym, z którym już niebawem połączy się w jedno.
Kiedy ojciec nareszcie wrócił, przywiózł bajeczne prezenty na jej posag, a także wieść, że otrzymała zgodę na ślub w najlepszym kościele w okolicy.
- U Świętego Pawła! - zawołał radośnie. - Moja córka weźmie ślub w katedrze Świętego Pawła! To będzie piękny dzień. - Porwał ją na ręce, uniósł i śmiał się razem z nią, córką, którą tak bardzo kochał. - Mam jeszcze coś dla was dwojga, coś naprawdę wyjątkowego.
Otworzył małą aksamitną sakiewkę i wyjął z niej dwie identyczne bransoletki, misternie wykute ze srebra, każdą z tajemniczym, hipnotyzującym kamieniem. Jedną założył
na nadgarstek córki, a drugą wręczył mężczyźnie, który wkrótce miał zostać jego zięciem.
- Pochodzą z bardzo daleka - powiedział, zniżając głos. - I trzeba wam wiedzieć, że jest tylko jedna taka para na świecie. Symbolizują miłość, która nigdy nie przeminie i nigdy nie zostanie zapomniana. Na obu wyryto te same słowa: Amor memoriae, miłość pamięci, więc nosząc je, w każdej chwili swego życia będziecie pamiętać o miłości, którą do siebie czujecie.
Spojrzała na bransoletkę - najpiękniejszą, jaką kiedykolwiek widziała - i przepełniła ją radość. Za tydzień poślubi tego, którego kocha, i będą żyli długo i szczęśliwie.
Wszystko zniszczyła choroba; choroba, która zbierała żniwo w dzielnicach biedoty, gdzie ludzie żyli blisko siebie i tarzali się w brudzie. Myślała, że jej świat jest od tego daleko.
Myliła się.
Ranek spędziła z ukochanym; spotkali się w jednym z miejskich ogrodów i spacerowali. Próbował ją namówić, żeby zrezygnowała ze ślubu u Świętego Pawła i uciekła z nim jeszcze tej nocy. Ona jednak tylko się roześmiała i powiedziała mu, że to już bardzo niedługo i że musi poczekać. Zanim odszedł, pocałował ją z niezwyczajną namiętnością.
Gdy w drodze do domu przystanęła na chwilę przed katedrą, zobaczyła jednego ze swoich służących, poczciwego człeka, który biegł ulicą. Zatrzymała go, a on spojrzał na nią oczami wytrzeszczonymi z przerażenia i nie chciał powiedzieć, co widział. Ona jednak nalegała.
- To… to zaraza, panienko - wykrztusił wreszcie. - Znak zarazy jest na ich drzwiach.
- O czym ty mówisz? Na jakich drzwiach?
- Na drzwiach narzeczonego panienki; młodego pana - odrzekł ledwie słyszalnym szeptem i zwiesił głowę, nie chcąc patrzeć, jak jej świat wali się w gruzy. - Sam widziałem, jak wprowadzają go do środka.
Cofnęła się o krok, nie wierząc własnym uszom, i niedbałym gestem odprawiła sługę.
- To musi być jakaś pomyłka. On jest zdrowy, wiem o tym! Przyjdzie na ślub.
- Jeszcze wczoraj opieczętowali drzwi - upierał się sługa. - Młody pan zdołał się wymknąć, ale go schwytali i sprowadzili z powrotem. Teraz już nikt nie może stamtąd wyjść.
- Na pewno się mylisz. Pójdę sama sprawdzić. Daj mi swój płaszcz.
Służący zrobił, co mu kazała, i odszedł pospiesznie. Owinęła się płaszczem i ruszyła w kierunku domu ukochanego. Nic nie mówił o zarazie, kiedy rano się z nim spotkała, więc służący musiał się pomylić. Na pewno!
Szła wzdłuż Fleet Street, modląc się, żeby jej dar nie zawiódł. To, czego pragnie najbardziej, musi się ziścić. Ale służący nie kłamał. Drzwi były opieczętowane i widniał na nich świeżo namalowany znak zarazy. Wciąż nie wierząc własnym oczom, weszła w wąską uliczkę z boku domu, gdzie czasami ukradkiem całowała się z ukochanym. Było tam małe okienko prowadzące do izby jednej z pokojówek. Może zdoła namówić dziewczynę, żeby je otworzyła, i porozmawiać z nią. Sprawdziła pospiesznie, czy nikt jej nie widzi, i pochyliła się, by zajrzeć do środka.
Tego, co zobaczyła, trudno było nie rozpoznać. Służąca leżała na posłaniu, blada i wycieńczona, najwyraźniej bliska śmierci. Ktoś zajmował się nią z najwyższą czułością, całował jej rozpalone czoło, przytulał ją, zapewniał o swojej miłości. Patrzyła na tę rozdzierającą serce scenę i nagle zdała sobie.sprawę, kto tak troskliwie opiekuje się dziewczyną. Rozpoznała dłonie, które pieściły ją niecałą godzinę wcześniej; usta, które ją całowały tak namiętnie; i srebrną bransoletkę z błękitnym kamieniem. To był on, mężczyzna, którego miała poślubić.
Uświadomiła sobie, że została oszukana, że chciał z nią uciec tylko po to, by uniknąć zarazy. Kiedy zaś odmówiła, postanowił wyruszyć sam, lecz został schwytany i odprowadzony do domu. Do dziewczyny, która zapewne go zaraziła. Teraz razem czekali na śmierć.
Jak to się mogło stać? Jak mężczyzna, którego kochała nad życie, mógł sprawić jej taki ból? Cofnęła się chwiejnie od okna i pobiegła przed siebie. Nie zastanawiała się, dokąd zmierza, pragnęła tylko znaleźć się jak najdalej od tego miejsca. Gdy kilka minut później dotarła do nabrzeża, zatrzymała się i z trudem łapiąc oddech, spoglądała w mętną wodę.
Lodowaty dreszcz przeszedł jej po plecach, kiedy uzmysłowiła sobie, co może ją czekać. Jeszcze nie wiedziała, czy jest chora, ale zanim zyska pewność, może zarazić swoich bliskich: ukochanych rodziców, małe siostrzyczki… Nie wolno jej do tego dopuścić, nie wolno jej ryzykować, że ktokolwiek się dowie, iż może być zarażona, wtedy bowiem cala rodzina zostanie odizolowana i nikt nie będzie mógł im pomóc.
Spojrzała na znajomą fasadę katedry Świętego Pawła, w której już nie weźmie ślubu, i zrozumiała, że ma tylko jedno wyjście.
Zerwała z ręki bransoletkę, rozejrzała się w poszukiwaniu ostrego kamienia, i zaczęła nim drapać pierwsze słowo wyryte w metalu, aż zmieniła je na inne. Łacina nie była doskonała, ale jej to wystarczyło. Założyła bransoletkę z powrotem, wstała i ostatni raz popatrzyła na swój świat, żegnając się z nim w milczeniu. Owinęła się ciężkim wełnianym płaszczem sługi, stanęła na krawędzi i zrobiła krok naprzód. Kiedy zimne wody rzeki Fleet zamknęły się nad jej głową, wypowiedziała w myślach ostatnie życzenie: niech jej wiarołomny ukochany cierpi dopóty, dopóki ktoś nie zgodzi się poświęcić wszystkiego dla niego.
Dwa dni później wóz przewożący ciała dostarczył kolejny ładunek do pospiesznie wykopanego grobu przy kościele St Bride’s. Grabarze, z zasłoniętymi ustami, pracowali w pośpiechu, wrzucając do dołu biedaków razem z bogatymi. Nie zadawali sobie nawet trudu, by sprawdzić, czy ktoś nie daje oznak życia - wszak i tak wszyscy byli skazani na śmierć.
Kiedy zaczęli przysypywać ciała warstwą wapna, promienie słońca po raz ostatni rozpaliły ogień w bransoletce na nadgarstku jednego z mężczyzn. Cienka strużka wody, która wypłynęła z zatrutej ziemi, zawirowała wokół niego, a gdy zaczerpnął tchu, woda dostała się do jego płuc. W ciemności zbiorowej mogiły i w mrocznej otchłani rzeki Fleet dwa amulety wprawiły w ruch jej ostatnie życzenie, lecz na znacznie większą skalę niż przypuszczała.
Dostały swoją pierwszą ofiarę, pierwszą istotę, która miała bez końca poszukiwać tego, co teraz było wypisane na jej amulecie. Usunęła jedną literę i jedną dodała od siebie. Mors memoriae, brzmiał nowy napis - śmierć pamięci. Taką karę miał ponosić Arthur do chwili, gdy czyjaś miłość okaże się na tyle silna, by wyzwolić i jego, i tych, którzy pójdą w jego ślady. Zaczęło się oczekiwanie.