Monika Krajewska
Mój młodszy brat
Mam na imię Zuzanna. Jestem już w pierwszej klasie. Dziś Pani prosiła, żeby każdy z nas opowiedział o swojej rodzinie. Powiedziałam, że moja rodzina jest super. Mama lubi malować, wędrować i nosi śmieszne kolczyki, tata ciągle siedzi na zebraniach i mówi „Oj kiedy ja się wreszcie wyrwę w te góry”, starszy brat Szymek pasjonuje się sportem, a młodszy brat Antoś jest w przedszkolu, ale innym niż moje stare przedszkole, bo ma zespół Downa i musi mieć specjalną opiekę.
Bardzo ich kocham, choć mają też wady; tata stale siedzi przy komputerze (mama mówi, że jest do nie bo przylepiony, ale chyba nie, bo sprawdzałam), mama stale wisi na telefonie (tak mówi tata, ale nie wiem czemu, bo mama raczej z nim biega pod domu), Szymek okropnie głośno gra na bębnie i nie pozwala mi ruszać swojej empetrójki, a Antoś, jak nikt nie patrzy, wyjada całą nutellę, nawet jak ją głęboko schowam. Ale za to świetnie się z nim robi wojnę poduszkową.
Wojnę poduszkową? Ja też tak chcę – powiedział Franek.
Ja też chcę mieć takiego brata, nie mam żadnego.
Następnego dnia chciałam zaprosić Franka, żeby się pobawił z nami w wojnę poduszkową. Ale Franek powiedział:
Jak twój brat ma zespół Downa, to jest debil. Nie będę się z nim bawił, bo się nauczę robić brzydkie miny. A ja będę sławnym flecistą i mistrzem szachowym i muszę robić same ładne miny. Tak powiedział mój tata.
Aż mi się zrobiło gorąco ze złości.
A ty jesteś fajtłapa i nie umiesz skakać na gumie! I w nosie mam twój flet, i tak nie przyjdę na koncert! I żałuj, bo dziś będzie wielka wojna, mama obiecała dać też duże poduszki z kuchni!
Na polskim cały czas myślałam, co to jest debil i czy na pewno nie można się z nim bawić w poduszki. To prawda, że Antoś inaczej wygląda, mówi niewyraźnie i trzeba do niego mówić powoli, i czasem zapomina schować języka do buzi albo iść na czas do łazienki. Może tym wszystkim można się zarazić? Ale Franek jest rzeczywiście kiepski w skokach. Może tym też można się zarazić?
Na przerwie pani zawołała mnie i powiedziała:
Nie wolno wyśmiewać się z innych dzieci. Jest im wtedy przykro. To, że Franek gorzej skacze, to nie jego wina. Idź proszę, i go przeproś.
Przepraszam – powiedziałam do Franka. A pani nic nie odpowiedziałam, bo może Antoś rzeczywiście jest debilem?
Kiedy wróciłam ze szkoły, Szymek był już w domu. Opowiedziałam mu o Franku.
Szymek, a co mam zrobić, jak inni też tak będą mówić?
Olej ich i tyle.
Łatwo mu mówić. On to potrafi, nawet jak mu mama każe posprzątać wszystkie skarpetki z podłogi.
Albo wiesz co? – mówi Szymek – powiedz, że masz starszego brata, a ten brat mam starszych kolegów, a jeden z nich to karateka. I na dodatek bardzo lubi Antosia. To powinno pomóc.
Hm, to chyba rzeczywiście dobry sposób. Ale jakiś niemiły. Na dodatek ten ktoś może mieć jeszcze starszego brata. Z drugiej strony wie, co mówi, chyba nawet lepiej niż dorośli.
Przy kolacji opowiedziałam o wszystkim rodzicom.
Mnie ktoś też tak kiedyś powiedział o Antosiu, i to lekarz w szpitalu. To bardzo przykre, ale nie przejmuj się, Franek zmądrzeje i nie będzie powtarzał takich bzdur – powiedziała mama.
Może nawet i ten lekarz kiedyś zmądrzeje.
Ale sama nie wyglądała, jakby się nie przejmowała, raczej jakby musiała iść po chusteczkę albo w kogoś rzucić poduszką i to tą dużą.
Rodzice rozmawiali w kuchni, a ja jeszcze nie spałam.
Wychowują sobie geniusza bez serca i będzie nieszczęśliwy – mówi tata. Chciałam się zapytać, czy geniusz to też przezwisko, ale zamiast tego zasnęłam. Śniło mi się, że lekarz w białym fartuchu gra mamie na nosie i się z niej śmieje, aż w szpitalnym korytarzu rozlega się jakieś ponure echo. Chcę go dogonić i nakrzyczeć na niego, ale nogi mam jak z waty i nie mogę wydobyć głosu. Aż nagle wyrasta przede mną inny lekarz z wąsami jak u suma. Mówi „czary mary kapeć stary”, polewa tamtego czymś z wieeeeelkiej strzykawki i zmienia go w krokodyla, całkiem zresztą małego. Podbiegłam do niego i wołałam, bo już odzyskałam głos:
Panie doktorze, a co z Antosiem? Kim on jest?
Który Antoś?
No ….. mój młodszy brat.
No właśnie, sama sobie odpowiedziałaś. Twoim młodszym bratem.
Puścił do mnie oko i rozpłynął się w szklanych drzwiach korytarza.
Pewnego dnia pani rozdała nam chusteczki i poprosiła, żebyśmy sobie zawiązali oczy i nie podglądali, a potem wyjęli piórniki i coś narysowali na kartce. Ale to było trudne! Mnie wyszedł płotek zamiast stada żyraf. Kasia nie trafiła w kartkę i narysowała psa na stole, a Kacper w ogóle nie mógł znaleźć plecaka, choć leżał tuż obok. I nie zawsze było zabawnie: Martyna wyjęła flamaster zamiast ołówka i cała się umazała, razem z ukochaną Przytulanką. Ale najbardziej rozłościło mnie to, że nie mogę obejrzeć własnego rysunku. No ale zaraz można było zdjąć chusteczki….
Potem pani opowiedziała o dzieciach, które mają różne wady i upośledzenia. To są dzieci niepełnosprawne. Czasem się takie rodzą i już z góry wiadomo, że nie będą jak zdrowe dzieci, a czasem coś im się dzieje, jak są jeszcze malutkie. Niektóre można wyleczyć, ale inne nie, za to można starać się im pomóc, żeby mogły robić jak najwięcej rzeczy, które robią inne dzieci: chodzić, biegać uczyć i bawić się. Niektóre nie mogą chodzić i używają wózków albo aparatów na nogi, inne bardzo źle widzą albo wcale, a jeszcze inne mają upośledzenie umysłowe i trudno im coś zrozumieć, powiedzieć i zapamiętać a nawet trzymać zamkniętą buzię. Wszystkie one natrafiają na przeszkody, których inni nie mają, ale bardzo chcą być z innymi dziećmi i żyć tak jak one. A zdrowe dzieci, które mają takich kolegów, uczą się jak być uczynnym i pomocniczym i wszyscy je lubią.
Pani powiedziała też, że zespół Downa, który ma Antoś, to też wada wrodzona. To tak jakby ktoś od początku zrobił nawet mały błąd w programie i komputer już nigdy nie działa tak, jak powinien. Jak dzidziuś jest w brzuszku mamy jeszcze maleńki, jak ziarnko piasku, to już ma tę wadę i ona rośnie razem z nim. I nie może mu potem pomóc ani lekarstwo ani operacja, tylko go trzeba cierpliwie uczyć tego, co innym dzieciom przychodzi łatwiej. A czyja to wina? Niczyja. Tak się po prostu zrobiło.
Zapadła cisza, nawet Dawid i Adam nie kopali się pod ławką. Chyba każdy myślał, co by zrobił jakby miał na stałe jakąś wadę. I wtedy podniósł rękę Tadzio.
Mój starszy brat Alek nie może chodzić. Ma porażenie mózgowe czy coś takiego. Bardzo lubi, jak go ktoś odwiedza, bo on rzadko wychodzi w gości. Wózek nie mieści się do windy i rodzice muszą go wnosić. I wszędzie są schody.
Co za głupek tak pobudował domy – pomyślałem. A ja przecież będę architektem, bo najbardziej lubię budować zamki z lego. Już ja coś wykombinuję. A może ktoś wymyśli dla Alka latający wózek?
Potem pani poprosiła mnie, żebym opowiedziała, jak pomagam Antosiowi.
Jak jesteśmy już w piżamkach, to ja jestem wielkim smokiem. Wspinam się na półce i ryczę: uuuuuuu! Antoś chce być jeszcze większym smokiem i też chodzi na palcach, i mu się gimnastykują stopy; - Potem opowiedziałam, co widziałam w przedszkolu Antosia. – Tam jest dłuuuuuuga zielona rura, taki tunel jak balon i dzieci się przez to czołgają. Uczą się trzymać prosto głowę. Ale z Antosiem są zawsze problemy. On to uwielbia, zostaje pośrodku i nie chce wyjść, i robi się korek. On się turla w środku ze śmiechu i rura wygląda jak ogroooooomny wąż, który połknął coś śmiesznego. To się nazywa rehabilitacja.
To właśnie moja mama jest rehabilitantką – mówi na to Kasia. – Ćwiczy z takimi dziećmi jak brat Tadzia. Opowiedziała, jak jeden chłopiec starszy ode mnie pierwszy raz stanął na nogach. Ale była radość! Moja mama aż się popłakała. A ten chłopiec już by chciał grać w piłkę.
Ma być bal dla pierwszaków. I to przebierany! Uwielbiam się przebierać, ale nikt nie jest tak zwariowany na punkcie przebierańców jak mój braciszek. A mamy przyjść z rodzeństwem. Troszkę się boję, czy znów ktoś nie będzie Antosia przezywał. Może przebiorę się za czarownicę, ale taką prawdziwą, i zaraz tego łobuza zaczaruję!
Ale była zabawa! Pokazy strojów, teatrzyk i tańce. I panie też się przebrały! Nawet pani dyrektor – za nowoczesną rzeźbę, to znaczy za kawał styropianu. Ja byłam znakiem drogowym, i razem z Tosią, która była przebrana za krzesło, dostałyśmy dyplomy za niezwykłe pomysły. Zazdrościły nam nawet duchy, kościotrupy i kilku Harrych Potterów. Antoś miał aż trzy przebrania po kolei. Kiedy wyszedł na środek jako kot, to tak miauczał, że wszyscy pękali ze śmiechu, a pan od muzyki zatkał sobie uszy. A potem cała moja klasa, chciała się z nim bawić. Powiedzieli, że są profesorami od rehabilitacji i uczyli go wymawiać swoje imiona. Antoś teraz prosi, żeby do nas przyszli Patrycja i Kacper.
A na koniec Franek grał na flecie. I z tym jego koncertem wyszło trochę głupio. Naprawdę nikt mu nie chciał dokuczyć, ale już strasznie długo siedzieliśmy spokojnie i trzeba się tylko trochę pospychać z ławki. Panie robiły „ciiiiiiiiii”, i to od tego zrobiło się zamieszanie, i tata Franka podszedł do pani dyrektor i miał minę jak Gargamel. I wtedy już nikt nie słuchał biednego Franka.
Ależ nie! Antoś wpatrywał się w niego jak zaczarowany. A potem zaczął mu dyrygować. I to do taktu! No jasne, bo Antoś chodzi z babcią na koncerty dla dzieci do filharmonii i uwielbia naśladować dyrygenta, na które wszyscy wpadają w naszej kuchni. A potem bił brawo z takim zapałem, że wszyscy się dołączyli.
Franek mi powiedział, że zaprosi Antosia na swój koncert, jak już będzie sławny.
Znów będzie bal! I to u nas w domu. Na urodziny Antosia rodzice zaproszą dzieci z jego przedszkola. A ja będę pomagać, i moja nowa przyjaciółka Kasia razem ze swoją mamą też. Wymyślamy z Kasią konkursy – trzeba ruszyć głową bo Martynka bardzo słabo widzi, a Jaś nie chodzi bez pomocy. Już mamy jeden pomysł – schowamy różne rzeczy w worku, a dzieci będę wkładać tam ręce i zgadywać, co to jest. A potem zawiążemy każdemu oczy, damy coś do polizania i niech pozna, co to było.
A co wy byście wymyślili na takie przyjęcie?