Miasteczko po tej stronie gór

Miasteczko po tej stronie gór ocalało przed wojennymi zniszczeniami i na jesienny jarmark zwaliły się tu tłumy. Wszyscy, którzy utracili dobytek, poszukiwali pierzyn i garnków, zwierząt i pracowników. Rzemieślnicy mogli przebierać w ofertach, jednak ci, którzy stracili wszystko a nie dysponowali żadnym talentem byli w gorszej sytuacji- głodnych rąk do pracy nie brakowało.

Brakowało za to miejsc dla podróżnych.

- Mam ze sobą chorego, musi odpocząć w spokoju, chętnie zapłacę za odstąpienie izby- pertraktował daremnie rycerz eskortujący czarodzieja. Daremnie skrywał irytację w głosie. Cała ta podróż, na jesieni, w zrujnowanym kraju, w stanie mistrza była bez sensu. A jego właśnie uczyniono odpowiedzialnym za stan czarodzieja, wyczerpanego w walce ze złem.

Każdy głos i błysk odbijały się teraz echem w jego obolałej głowie. Z trudem siedział w siodle i rycerz wiedział, że nie utrzyma się długo.

Irytacja możnych bywa niebezpieczna, doradzano więc im, by skierowali się do dworu Leśnej Księżniczki. To jedyne spokojne miejsce a księżniczka umie pomagać chorym.

Jeszcze i to! Kolejna wiejska czarownica, z którą będzie musiał zrobić porządek zgodnie z królewskim dekretem- irytował się Rys. Zajęty myślami podążał odruchowo za przewodnikiem, po raz kolejny przepychając się z całym niewielkim orszakiem przez tłum. Po prawdzie to wypatrywał miejsca gdzie mógłby zawrócić, i tak dotarł do końca uliczki. Zamykał ją ciemny drewniany dworek, okolony nieporządnymi krzewami.

Na spotkanie wyszła im młoda kobieta o zielonych oczach.

- Możesz tu zostawić chorego i kogoś jednego do opieki nad nim, dla reszty musisz poszukać miejsca gdzieś indziej- odparła spokojnie po wysłuchaniu jego prośby.

Przeszli przez sień na podwórze- bardziej przypominające ogród- i wewnętrznym gankiem wokół domu dotarli do izb mieszkalnych. Po gwarze miasteczka panował tu chłód i spokój.

Ułożyli Mistrza na posłaniu.

- Potrzebujesz pomocy? – zapytała.

- Nie, on musi tylko odpocząć.

W skupieniu układała poduszki aż do niemal niedostrzegalnego odprężenia w ciele chorego.

Spojrzała teraz na niego.

- Ty też panie musisz odpocząć- stwierdziła.

Przeszli do dużej izby. Z dzbanka na stole nalała mu herbaty. Poczuł teraz, jak był spragniony i zmęczony.

- Gospodarzami tego domu są Leśne Elfy. To ich miejsce i prosimy o uszanowanie ich zwyczajów pod tym dachem- wyjaśniła. W jej spokoju czuło się siłę. Przytaknął.

- Znajdę dla moich ludzi jakieś miejsce i wrócę tutaj. Sam zajmę się Mistrzem.

- Co mu jest?- zapytała rzeczowo.

- Musi tylko wypocząć, nic poza tym mu nie potrzeba. Żadnych czarów!- odparł szybko.

- Żadnych czarów- przytaknęła. Teraz, po wojnie magów ludzie bali się czarów i czarownic.

Rycerz wyszedł w gwar jarmarku, otrząsając się z atmosfery ciszy leśnych głębin panującej w tym dziwnym domostwie. Czarów było tam więcej niż sądził. I choć rozum buntował mu się przeciwko zostawieniu tam mistrza, jego krokami kierował dziwny spokój.

Kiedy wrócił, w dużej sali trwała sprawna krzątanina. Pomocnicy kupców rozładowywali na dziedzińcu wozy a księżniczka kreśliła ich tabliczki i kwity.

Zaraz po ich wyjściu zjawiały się cicho Leśne Elfy ze zwitkami kory lub pęczkami węzełków. Księżniczka rozpisywała je na tabliczce na cyfry i Elfy przechodziły na dziedziniec pakować worki na swoje kuce i wózki.

Kobieta była widać pośredniczką między kupcami a Elfami.

Rys nie widział nigdy Leśnych Elfów w świetle dnia. Niskie ciemne postacie poruszające się bezszelestnie nie przypominały wysokich królewskich elfów- łuczników. Te tutaj mogły być niezauważone i obserwować jadących przez las niedostrzegalnie- pomyślał z dreszczem.

Jeden z domowych Elfów stał przed nim i Rys wstał powoli i poszedł za nim- ostrożnym, powolnym krokiem, jak wobec dzikiego stworzenia.

Elf zaprowadził go do izby, w której przygotowano miskę z wodą i ręcznik do obmycia się z kurzu, dzbanek z chłodnym napojem, talerz ze skromnym posiłkiem...

Przez chwilę obawiał się, że zgadują jego myśli, jakby sam jego wygląd zmęczonego wędrowca nie był dostateczną wskazówką jego potrzeb.

Posiliwszy się nie skorzystał z posłania na ławie, lecz usiadł na ganku i opierając stopy o jego poręcz usnął czujnym snem wartownika.


Mistrz obudził się w cichej, wygodnej izbie i odetchnął z ulgą.

Dałem radę przejść przez góry”- pomyślał. Tamto życie, walka, zostało za nim. Tutaj mógłby zacząć żyć dla siebie. Jeśli…- ale teraz nie miał sił o tym myśleć. Trzeba popytać na jarmarku…


Rutynowo załatwiała kolejne sprawy, mimo panicznego natłoku myśli. Mogłaby jeszcze uciec? Zostawić wszystkie sprawy elfów w rozsypce? Nie miałaby potem gdzie pójść.

Zostać- to klęska. Jednak myślała, że uda jej się uciec. Prawie się udało. Gdyby dzisiaj otworzyła drzwi w przebraniu…

Każdy czarodziej łatwo przejrzy takie przebranie.

Może nie taki chory? Może jeszcze jej się uda?

Nigdy się nie uda. Nie powinna się była łudzić. To się nie mogło udać.


Mistrz obudził się. Śnił o obecności kogoś bliskiego i to uczucie nie opuściło go po przebudzeniu.

- Gdzie jesteśmy?- zapytał sennie.

- W bezpiecznym miejscu- odpowiedział jakiś znajomy głos.

- Mogę jeszcze trochę odpocząć?

- Ile będziesz potrzebował. Napijesz się herbaty?

- Uhm, chętnie.

Ktoś podtrzymał mu głowę. Z ulga odświeżył obolałe gardło. Zapach przypominał ciepło nagrzanej łąki pod lipą. Powrócił do swego snu.


Z trudem powstrzymywała wzruszenie. Nie mogła nawiązać z nim takiego kontaktu, tylko nie to!

Próbowała delikatnie go zbadać, ale najlżejszy nawet dotyk mocy sprawiał mu ból. Był zupełnie bez aury, bez mocy i żadnej ochrony, także bez fizycznych sił. Jak można tak żyć? I odbyć taką podróż? Po co? Ryc mówił, że król otoczyłby Mistrza wszelką opieką.

Czyżby przyjechał tu dla niej? Przez nią? Wyczuł jakoś jej obecność? Szukał jej?

Czyż myślała, że uda jej się uciec? Uniknąć rozliczenia?

Nie, to niemożliwe. Ta sprawa musi się zakończyć. Właśnie teraz.

Szkoda, że teraz, gdy zaczęło jej się układać. Łatwiej byłoby wtedy, gdy nie miała nic.


Przez całą noc odtrącała wspomnienie, nie chcąc by obudziło także Mistrza. Chwile, gdy ujrzała go na uczcie, gdy wiedziona impulsem, którego nie przemyślała, uklękła u jego kolan- i gdy ją odtrącił. Potem zrozumiała, że bał się zasadzki itp., ale rana pozostała. Sama się na nią wystawiła. I teraz dopadł ją ból.


Mistrz obudził się rano. Był jeszcze słaby, lecz czuł, że w pełni włada sobą, co ostatnio mu się nie zdarzało. Najgorsze było właśnie to uczucie fizycznego i duchowego rozsypywania się na kawałki. Dopiero teraz odzyskiwał panowanie nad sobą. „Minął odpowiedni czas, albo to wpływ ziemi nie skażonej wojną magii”- pomyślał z lekkim uśmiechem.

Wyszedł na ganek. Z przyjemnością spojrzał na czyściutkie podwórze i równą ścieżką z desek przeszedł do ukrytego w krzakach czarnego bzu wychodka.

Krzaki uginały się od jagód i hałaśliwa gromadka szpaków zaprotestowała gniewnie przeciw obecności człowieka.

Kiedyż to lato zleciało! Pamiętał bzy białe od kwiecia w przeddzień bitwy- a teraz zaraz- dojrzałe jagody.

Na ganku czekał milczący dyżurny elf. Z jego pomocą Mistrz odszukał swoje rzeczy i odświeżył się, a choć ten wysiłek go zmęczył, poczuł się lepiej.

- Wybacz Mistrzu!- Ryc pospiesznie wbiegł do izby. Zaspał, choć powinien czuwać w tym niezwykłym domu!

- Nareszcie porządnie się wyspałeś- uśmiechnął się Mistrz.

- Zbudziłbym cię, gdyby coś się działo- dodał.

- Księżniczka przeprasza, lecz wezwano ją do kogoś chorego- powiedział nie odrywając oczu od stołu elf nakrywający do śniadania.

Mistrz podziękował mu grzecznie i zwolnił od dalszych usług, wiedząc, jaka to dla leśnych elfów męka.

- Najlepiej czują się ukryte w lesie- wyjaśnił.

- Ten dom przypomina las- instynkt wojenny Ryca źle czuł się właśnie w takim mroku.

- A księżniczka?- zapytał Mistrz.

- Nie jest elfem

- To ciekawe- mruknął czarodziej.


Księżniczka wróciła późno, potykając się ze zmęczenia, pogrążona w smutnych myślach. Wszystko poszła zgodnie z jej najgorszymi oczekiwaniami i nawet obawiała się, czy to nie ona swymi myślami wywołała ten los.

Ale dziecko było już zdeformowane, nim poznała tą kobietę, i urodziło się niezdolne do życia. W każdym razie w tej małej, ubogiej rodzinie.

- Ale opowieści mówią nam o wielu bohaterach, którzy urodzili się kalekami- powiedział nagle Mistrz z głębi domu.

- Przepraszam, że odbieram twoje myśli, mój dar jest ostatnio bardzo samowolny- dodał zaraz.

- Dziecko umarło zanim doszłam z nim do uroczyska. Bohater może mieć zniekształconą rękę czy nogę, ale nie głowę, nie aż tak- odparła przez łzy.

- Przepraszam. Nie widziałem dziecka, a wydaję wyroki. To ty prowadziłaś poród i miałaś prawo podjąć decyzję- stwierdził Mistrz, podchodząc do stopni werandy.

Uśmiechnęła się przez łzy i weszła do kuchni.


- Jak ty się czujesz, panie?- zapytała po chwili, gdy wypiła już swoją herbatę.

- Całkiem dobrze jak na moją sytuację.

Skinęła głową.

- Pytasz, kiedy się stąd wyniosę?- dodał.

- Nie, ale będę tu tylko do końca jarmarku. Potem rzadko używamy tego domu- wyjaśniła.

- Szukam jakiegoś spokojnego miejsca na zimę.

- Tutaj łatwo wynająć dom- odrzekła takim samym opanowanym, beznamiętnym głosem.

Poddał się bolesnemu uczuciu samotności, które dręczyło go od nocy zwycięstwa. Samotności, opuszczenia, jałowości. Wszystko się udało, wszystko dokonało. Teraz był sam. Co miał robić dalej? Wypełnił misję dla której żył, z powodu której był potrzebny.

Chwycił się tej jednej głupiej iskry nadziei by przetrwać najgorszy ból. Teraz może powinien zacząć myśleć rozsądnie. Jak tu, w tych przemieszanych ludzkich losach odnaleźć ślad czegoś, co mogło by było się zdarzyć?

Chciałby zobaczyć jeszcze pola zieleniejące na wiosnę, ale dotrwanie do niej przekraczało jego siły.

- Pojdę odpocząć- szepnął.

- Zaraz zadysponuję obiad- podniosła się Kena.

- Obiad, wybacz, zadysponowaliśmy już, chcąc odwdzięczyć się za gościnę- uśmiechnął się cieniem swego dawnego uśmiechu, który ujął ją tak za serce.


powiem mu wszystko”- postanowiła, przebierając się do obiadu.

ale nie teraz”- dodała schodząc na dół.

Mężczyźni spojrzeli na jej odświętne ubranie.

- Czy myśmy się już nie widzieli?- zapytał Mistrz pod wpływem jakiegoś przeczucia.

- Może przelotnie- przytaknęła.

- W Gondorze?- sam zdziwił się swoim pytaniem.

- Istotnie, byłam kiedyś w Gondorze- ucięła.

Wyczuł jej opór i zmienił temat.

- Myślę, czy by nie wynająć tu domu na zimę- zwrócił się do Ryca.

- Jak chcesz, mistrzu- przytaknął tamten cierpliwie.

- No tak, nie byłeś jeszcze budowniczym, na razie tylko niańką i kucharzem- uśmiechnął się mistrz.

Podano właśnie pieczone kurczaki, których zdobycie i przyrządzenie kosztowało Ryca niemało trudu.

Kena uśmiechnęła się uroczo.

- Są wspaniałe. Znakomite. Doskonale przyrządzone. Godne dobrej nalewki. W pełni doceniam trud i honor- ale musicie mi wybaczyć- od paru lat nie jadam mięsa.

Uśmiech złagodził stanowczość jej słów.

- To ciekawe- powiedział zmienionym głosem Mistrz.

- Czytałam kiedyś rozprawkę pewnego czarodzieja na ten temat i przypadła mi ona do serca- ciągnęła grę Kena.

- A ja nigdy nie wypróbowałem tego na sobie. W podróży najłatwiej przyrządzić mięso- podsunął swój talerz mistrz.

Kena nalała Rycowi hojnie nalewki.

Mistrz nie miał już sił do udawania dobrego nastroju. W nieskończoność przeżuwał małe kęsy, licząc, że los jakoś zlituje się nad nim i opróżni talerz.

Kena patrzyła na niego z rozbawieniem uzdrowicielki.

- I co jeszcze czytałaś?- zapytał, by odwrócić od siebie jej uwagę.

- Och, jakiejś stare rękopisy- rzuciła niedbale. Ujrzał fragment wizji, jak zakrada się ona na wieżę i grzebie w leżących tam foliałach. Czyżby czytała czubkami palców?

- La Sole te La Luna. To bardzo dużo mnie nauczyło- odpowiedziała.

Czyżby była czarownicą solarną? Nie wypadało mu pytać wprost o takie sprawy, ale zainteresowała go. Może przestać gonić za cieniem a zająć się tym, co jest tu i teraz? Może jego nadzieja miała doprowadzić go tutaj a tu coś innego otrzyma od losu?

Może też powinien dokładnie przypomnieć sobie swoje dawne teorie? Może to powróci mu siły?

- Doskonały obiad. Nasi rycerze mają wiele talentów- uśmiechała się teraz do Ryca Kena.

- Znajdziemy tu jakiś dom na zimę- zdecydował czarodziej.


Torturą było też to, że nie sypiał.

Noce już zbyt zimne, by spędzać je na dworze. Chodzeniem po izbie obudziłby zbyt czujnych opiekunów. Walczył z pokusą spojrzenia w gwiazdy. Wiedział, że nie ma na to dość siły.

Gwiazdy kazały mu przybyć tutaj. Ale czy ma tu pozostać? Zatrzymać się nad tym, co odkrył, czy szukać dalej? Nigdy tak nie podejmował decyzji- nic nie wiedząc, nie widząc, nie czując. Jakby był głuchy i ślepy. Tak żyli zwykli ludzie, bez pomocy czarodziejów. Zaczynał rozumieć, dlaczego popełniają takie głupstwa! Nie chciał dołączyć do ich grona.


Zasypiał dopiero nad ranem, z poczuciem ulgi, że przetrwał noc.


Kiedy późnym rankiem zszedł do kuchni, znalazł na brzegu pieca miseczkę i kubeczek z ciepłym jeszcze śniadaniem, ale stół pełen był rachunków i zleceń. Zwitki kory i zwoje supełków oznaczone różnymi symbolami, tabliczki kupców i szczupłe mieszki z monetami.

Przez cały dzień zwożono skrzynki i worki, które układano w różnych pomieszczeniach domu, a Kena pieczętowała drzwi. Rozumiał, że są to zakupy dla różnych grup elfów, które nie schodziły do miasta na czas jarmarku, tylko ona załatwiała ich zlecenia. Obok worków fasoli i bel materii były tam zapewne bardzo rzadkie i drogie surowce, z których do następnego jarmarku powstaną kunsztowne wyroby elfich artystów.

- Tak, to już jest gotowe- mruczała do siebie, rozwiązując kolejny frędzel przy swojej sukni. Po czym zgarniała ze stołu i rzucała do pieca garść zapisków i sznurków.

- To stare węzełkowe pismo jest jeszcze w użyciu?- zdziwił się czarodziej.

- Tak, bardzo dobrze się sprawdza.

- Jeden człowiek i jedna ręka czego?- odcyfrował z trudem Mistrz.

- Fasoli. Kupiec z fasolą już był. W piecu jest ciepła kasza, to cały obiad na dziś, nie mam czasu do wieczora- mruknęła skupiona na swoich myślach.

Jak zdołała zdobyć aż takie zaufanie leśnych elfów? Była ich prawdziwą księżniczką. Czy chciałaby czegoś innego ?


Krzątając się pół dnia czarodziej przygotował skromną kolację- ot, placki, racuchy, i ziołowa herbata. Kiedyś lubiał gotować, proces przyrządzania jedzenia był dla niego jedną z przyjemności stołu. Teraz jednak nie mógł posłużyć się najprostszym zaklęciem, gdy coś upadło, rozsypało się lub przypaliło, dlatego zajęło mu to tyle sił i czasu, mimo uproszonej pomocy któregoś z domowych elfów.


- Jutro będzie można poszukać domu do wynajęcia- Kena siedząc przy stole powoli się uspokajała. Jeszcze jej myśli krążyły wśród paczek i skrzynek, jeszcze przypominała sobie zawartość zamkniętych już izb i cyfry rozliczeń, ale powoli powracała do chwili obecnej.

- Poradzisz mi coś najpierw? Jesteś również uzdrowicielką, prawda? Więc co o mnie powiesz?

Skoncentrowała się na nim, dotykając jego placów widzącymi w głąb czubkami palców.

- Lata spania na ziemi, lata walk, jedzenia mięsa z ogniska…

Nie powinieneś przeziębić się tej zimy…

- A poza tym to jestem zdrów?- zapytał z irytacją, starając się naciągnąć z powrotem swoją skórę. Lecz ona patrzyła głębiej.

- Twoja moc śpi. Nie wiem dlaczego…. I zajęcie sobie musisz jakieś znaleźć. No tak, teraz rozumiem- cel. Brak celu. Twoja moc nie wie jaki cel obrać, by się skrystalizować.

- Co proszę?- wykrztusił ze skrywaną wściekłością.

- Żyłeś dla pewnego celu, który zaabsorbował całą twoją moc. Teraz nie ma wokół czego się skrystalizować- wyjaśniła.

- Rozumiem!- burknął.

- Dziękuję!- wyszedł. Uciekł?

Wściekły, wściekły był na siebie.

Wiedział przecież, że dawni czarodziej dziwaczeli, starzeli się, wdawali w drobne utarczki lub w romanse z młodymi dziewczynami. Czyżby sądził, że jego to nie dotknie?

Chodził ścieżką wzdłuż grządek z kuchennymi ziołami, bo ruch pomagał mu zebrać myśli.

Odrzucił pokusę pozostania w stolicy jako doradca króla, zrzęda-mądrala wtrącający się do wszystkiego.

Uciekał, by zaszyć się w lasy i zdziwaczeć?

Podążał za wspomnieniem by wdać się w romans z młodą dziewczyną?

Cel, cel, brak celu.

Chodził nerwowo tam i z powrotem.


Kena zła była na siebie. Powiedział mu za dużo, za szybko. był jeszcze słaby i był jej pacjentem, a ona potraktowała go jak partnera.

Zaparzyła mu kojących ziółek.

- Popatrzysz dla mnie w gwiazdy?- zapytał.

Dla niepoznaki pytał ją o różne konstelacje.

Nie dowiedział się o sobie nic nowego. Jego gwiazda, owszem, wygląda lepiej, i tyle. Żadnych wskazówek.


Kiedy następnego późnego ranka wszedł do kuchni, piec i kawa były zimne. Kena rozdygotana siedziała przy stole, zarzuconym papierami i co chwilę wycierała szarą już tabliczkę.

- Naczelnik przywiózł edykt królewski- mruknęła.

Czarodziej przytaknął. Znał jego treść, sam przy nim doradzał. Nie pomyślał dotąd, że dotyczy on także i jej.

- Nie jestem żadną księżniczką! Tak mnie tylko nazywają!

- Wszystkie zwyczajowe tytuły mają być zweryfikowane. Złożysz przysięgę na wierność królowi i już.

- One nigdy się na to nie zgodzą!

- Elfy? Żyją na królewskiej ziemi.

- Przedtem była ich.

- W sensie prawa niczyja. Jest elfów tak jak drzew i lasu.

- Porównujesz ich do zwierząt? Ty też?!- wybuchnęła.

Potrząsnął głową.

- Przepraszam.

Rozumiał jej zdenerwowanie.

- Nie jestem żadną księżniczką. Nie mam żadnej władzy ani włości. Tylko im pomagam! Handel zamiast rozbojów, taka była umowa!

- Chodzi tylko o to, aby nikt nie spiskował przeciwko królowi. Trzeba złożyć przysięgę na wierność królowi, że nie zrobicie nic przeciwko niemu. Elfy się na to nie zgodzą?

- Będą bronić swojej ziemi, gdyby ktokolwiek chciał im ją odebrać. Jeżeli jest traktowana jako królewska albo niczyja, to się nie zgodzą.

- Król może im ją wydzierżawić.

- Mają być dzierżawcami własnej ziemi?

- Albo zostaną potraktowani jak leśni zbójcy.

- Zbójcy, którzy ujawnili się w Tribo zostali powieszeni!

- Tylko ich przywódcy, którzy próbowali się ukryć. Pozostali zostali zwerbowani do wojska, wóz werbownika wędrował z nami kilka dni. Posłuchaj- tylko ty możesz pomóc elfom. Ufają tobie. Trzeba jakoś tak ułożyć warunki, by złożyli przysięgę i otrzymali za to jakąś autonomię. Tylko ty.

Otarła łzy i odetchnęła.

- Potrzebujemy mokki- zdecydowała.

Po śniadaniu oboje zabrali się do pracy. Układał przecież ten edykt, więc miał w głowie gotowe formuły. Kena brak wiedzy prawniczej nadrabiała inteligencją i przenikliwością milczenia.

- Jutro przeczytamy to jeszcze raz i zobaczymy, czy o to nam chodziło- zdecydowała.

- Dlaczego tak?- zdziwił się Mistrz. Dla niego przyszedł teraz etap przepisywania na czysto- i pisma do króla, i zapytania do elfów.

- Nie wiem dlaczego następnego dnia wszystko wygląda inaczej, ale dopiero wtedy widać błędy albo udaje się znaleźć lepsze słowa, ale tak jest- zbierała przybory do pisania ze stołu.

- Muszę się teraz zająć obiadem, pójść po zioła i zajrzeć do kilku chorych dzieci.

Twój patent uzdrowicielki też trzeba zweryfikować”- pomyślał, lecz zgodnie z jej wolą zostawił temat do jutra. Może po prostu była wyczerpana długą jak na nią pracą umysłową. No i obiad istotnie ktoś musiał zrobić. Elfy opuszczały już swoją miejską siedzibę.

Ryc obejrzał wiele domów i Kena wymieniała teraz ich ukryte wady i zalety. Mistrz nie mógł się skupić. Czuł entuzjazm obojga, ukrytą potrzebę zagospodarowania domu, i nawet ich zgodne gusty.

Jednak podczas wspólnej pracy wziął do ręki jej rysik i przypomniał sobie, skąd ją zna.

To ona była tą dziewczyną podstawioną mu na uczcie w Gondorze. Co miała z nim uczynić? Zaklęcie, trucizna- nieważne. Nie przyjął wtedy jej oferty, więc ujęto go inaczej. Tak czy tak nie miał stamtąd wyjść żywy. Obstawiono jego i miasto ze wszystkich stron.

A jednak Gondor ocalał. Pozostał wierny królowi. Nie doszło w nim do rozłamu, zdrady, buntu- jak planowali wrogowie. Kena musiała coś o tym wiedzieć. Musiała wiedzieć dużo, dlatego ukrywała się w tym lesie czarnych elfów. Ale poradziła sobie z nimi. Była, bez względu na pochodzenie, prawdziwą księżniczką- z charakteru.

Kena wiedziała, że musi odnowić i swój patent uzdrowicielki. Wiedziała też, że nie zdoła uzyskać zgody na żadną swoją działalność.


Jak to jest, że kobieta potrafi całą noc płakać tak rozpaczliwie, a rano wstaje jakby nic się nie stało?

Spokojna, starannie uczesana, podała śniadanie i przejrzała wczorajsze listy.

- Tak, to jest dokładnie to, o co nam chodziło- stwierdziła, gdy zmienili kilka słów.

- Teraz muszę przekazać to przywódcom grup elfów.

- Są podzielani na grupy?

Potrząsnęła głową. Nie zamierzała zdradzać ich sekretów.


Wybrali się na oglądanie domów. Kena i Ryc dyskutowali nad każdym a Mistrz od pierwszego spojrzenia czuł, że to nie to. Nie to. To też nie to. O ile mógł polegać na swoich przeczuciach. Ale jeśli nie poczuje nic innego, zdecyduje się na byle co.

- Z tej strony nic już nie ma- stwierdził Ryc.

- A ta droga?- Mistrz skręcił na ślad zarośniętej drogi, który tylko on dobrze widział.

- Tam są ruiny- powiedziała wyraźnym głosem Kena.

Ruszył za przyciągającym go śladem. Ścieżka była coraz wyraźniejsza, ktoś nią często chodził.

- Tak, to ruiny- przytaknął Ryc.

Tam, gdzie ludzie widzieli ruiny, Mistrz i Kena dostrzegali ukryty zamek. Kryjówka, jaką szykują sobie czarodzieje na starość, na czas, gdy ich moc maleje.

- Jest opuszczony?- zapytał.

- Tak, od paru lat zbieram tu zioła. Bronią go jakieś czary.

- Ale ty weszłaś?

- Do ogrodu. Nie zamierzałam napytać sobie biedy.

- Masz charakter, dziewczyno- mruknął z uznaniem.

- O czym mówicie?- zapytał Ryc.

- O czymś, czym muszę się zająć- za parę dni- stwierdził Mistrz.

Skoro miał tam wejść i zamknąć się na nie wiadomo jak długo- musiał się przygotować.

Nareszcie odzyskał siły i humor. Spał, jadł i żartował.

- Mistrzu, nie możesz tego zrobić!- przeraził się Ryc.

- wypełniłem już swoje zadanie. Nie jestem potrzebny, nie zaprzeczaj, nie mam mocy. Te zamki po to właśnie są. Gdy czarodziej nie ma już mocy by się bronić…

- Staje się marą w ruinach, których straszy?!Jesteś potrzebny jako nasz mistrz. Czy nie możesz żyć zwyczajnie, bez mocy?- oponował rycerz.

- Koniecznie chcesz, żebym na waszych oczach się zwyczajnie starzał? Żebyście mogli straszyć wnuki- to był kiedyś wielki mistrz, nie ciągnij go za brodę gdy chrapie?

Jak myślisz- po co jesteśmy w tej podróży?

- Żebyś znalazł sobie nowe miejsce…

- Właśnie go znalazłem

- Do życia, a nie…

- Do innego rodzaju życia- zakończył mistrz. Ryc musiał mu przyznać rację.

Mimo to jednak czynił przygotowania jakby do dalszej podróży. Materac, pościel, garnki, krzesło, zapasy, ubrania…

- W tym zamku nic nie ma, a czary czarami- sam mówiłeś, że lepiej jest korzystać ile się da z natury a moc zachowywać na szczególne problemy- mówił, i na to Mistrz musiał przystać.

Nareszcie wróciła Kena.

- Elfy w zasadzie przystają na naszą propozycję, z małymi poprawkami.

Pracowali nad tym dokumentem jeszcze trochę.

Ryc zawiezie go do króla, z bardzo pochlebną opinią mistrza.

- Może nawet chciałbyś się tym zająć? Chyba okolica ci się podobała?- zapytał mistrz.

- Ale przecież księżniczka…- żachnął się Ryc.

- Gdyby księżniczka nie chciała, oczywiście- przytaknął mistrz. Ryc zaczął więc rozważać na głos, jak możnaby dalej prowadzić sprawy elfów, zgodnie z ich interesami i rozwojem tych ziem, które ludzie woleli rabować niż uprawiać. Elfy bardziej kochają te ziemie i gdy to zacznie przynosić zysk królewskiej szkatule, nikt ich stąd nie ruszy…

Kena podpowiadała mu konkretne rozwiązania i argumenty dla elfich przywódców, opowiadała o poszczególnych rodach, ich historiach i legendach. Sporządzali notatki i tak ich mistrz zostawiał wieczorami.

Kiedy jednak pierwsze szlaki gęsi przemierzyły niebo, i Ryc musiał zbierać się do odjazdu.

- Musimy jeszcze napisać w sprawie twego patentu- przypomniał mistrz.

- Tak, jutro się rozmówimy- przytaknęła.

Nazajutrz zeszła na dół w wyszywanej bluzce, uchronionej przez wszystkie lata tułaczki.

Mistrz drgnął i upuścił widełki. Nagle poczuł się tak samo nieprzygotowany jak wtedy. Mógł przewidzieć, że zechce ona powtórzyć tamtą chwilę- ale czuł się tak samo nieprzygotowany jak wtedy.

- Pamiętam cię- powiedział głucho, odsuwając się w kąt ławy. Usiadła na jej brzegu. Ryc mrucząc coś zabrał swój talerz na ganek.

- Zachowałem się wtedy niegrzecznie odrzucając cię- ale …

- Miałam cię zdradzić- wyjaśniła.

- Ale w końcu tego nie zrobiłaś- stwierdził.

- Nie, wpadłeś w inną pułapkę. Ale to ja zabrałam ci pierścień.

- Ty?- zdumiał się. Wprawdzie pierścień nie wziął udziału w walce, ale cały czas sądziłem, że jest u niego?

- Jest nie do odzyskania. Wpadł w skalną szczelinę. Nie wiem, którą- mówiła dalej powoli.

- Nie rozumiem?

- Wzięłam kilka ogniw z łańcucha. Rzucałam nie patrząc. Bałam się, ze gdy zapamiętam, gdzie wpadł, on go znajdzie.

- Tak, gdyby go znalazł, to byłaby klęska. Ale dlaczego? Nie rozumiem…- nagle zaczął rozumieć. Spojrzał jej w oczy i poczuł moc jej uczuć. Z wysiłkiem to zniósł.

- Tylko tak mogłam, tylko to wymyśliłam, żeby…

- Żeby zdradzić i nie zdradzić, żeby zabrać i ocalić…

Bardzo dobrze sobie poradziłaś w samym środku Barad-Duru! Podziwiam cię. Doskonale sobie poradziłaś- pokręcił głową.

- Jakżesz ci to wpadło do głowy…- urwał. Znowu ta moc. Moc kobiecej miłości.

- Nie ma przecież, nie ma takiej miłości! Dlaczego ja? Dlaczego ty? Nie jestem wart takiej miłości, nie umiem kochać!- bronił się.

- A kimże ja jestem, by być warta twojej miłości? Od razu mnie nie chciałeś- westchnęła spokojnie.

- Nieprawda! Bardzo bym cię chciał! Gdybyś nie była z Barad- Duru, gdybym nie miał tego zadania! Bardzo być cię chciał, byłaś moją kolejną pokusa i bardzo żałowałem, że nie mogłem z niej skorzystać!- mówił zdumiony głęboką prawdą swoich słów, choć nigdy dotąd tak jej nie wyraził.

Teraz ona patrzyła na niego bardzo uważnie.

- Nie jestem już z Barad-Duru- szepnęła.

Uśmiechnął się. Wstała- i uklękła u jego kolan jak wtedy. Objął jej dłonie.

- Naprawdę nie wiem. Byłem sam- tyle lat- szepnął zakłopotany.

- Mamy dość czasu, prawda?- odpowiedziała.




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
NAJPIʘKNIEJSZA RZECZ PO TEJ STRONIE NIEBA
Robards Karen Po tej stronie nieba 2
Robards Karen Po tej stronie nieba
po tej stronie nieba robards
NAJPIʘKNIEJSZA RZECZ PO TEJ STRONIE NIEBA
Beksiński Tomek Po tej i po tamtej stronie muru
Rozeznawanie duchów cz 2, Po drugiej stronie-zycie po smierci
Byc po jasnej stronie mocy
Po tamtej stronie SZALEŃSTWA, Szkoła życia Feliksa
Po słonecznej stronie życia Eleni
giełdy neuro wejściówka, wejściówki, 1) zespól Brown- Sequarda- co to jakie zaburzenia, po której st
BYTOF Podróż do wnętrza umysłu, Balum Balum, PO TAMTEJ STRONIE
Wulf Dorn Po drugiej stronie jaźni

więcej podobnych podstron