Noc
pod
wysoką Wieczór
się zbliżał, a nad naszą głową
Wciąż wyrastały
prostopadłe ściany,
I wciąż się zdawał oddalać na nowo
Wierzchołek w słońca promieniach kąpany:
Więc trzeba było
myśleć o noclegu,
Zanim nas zaradne ciemności zaskoczą
Na skał urwanych przepaścistym brzegu.
Właśnie się naszym ukazała
oczom,
W ciśnięta między dwa ramiona góry,
Kotlina ,pełna , granitowych łomów ,
Które z daleka sterczały jak mury
Zdobytej twierdzy lub zburzonych domów,
Była to naga, posępna kotlina,
Cieniem dwóch groźnych
wierzchołka
piramid
Pokryta. W głębi toń jeziorka sina
I mchu na głazach zielony aksamit…
Zresztą ni trawki, ni
krzewu – jedynie
Woda i głazy, i mchy w rozpadlinie.
Tu na jeziora zeszliśmy
wybrzeże,
Między zwalone bryły granitowe,
By obrać sobie
ciche na noc leże
I mech jedwabny
podesłać pod głowę
W miejscu, gdzie wielkie
głazy pochylone
Od nocnych wichrów
dawały osłonę,
Na niebie jeszcze dzień
panował biały,
A słońce, góry zasłonięte
grzbietem,
Barwiło w szczytach wyzębione skały s.354
Złotem, purpurą albo fioletem…
Czasu dość było do zmierzchu. Usiadłem
Tuż nad
zmrożonym jeziorka zwierciadłem,
Co z
brzegów w śniegi oprawne i lody,
W dali
marszczyło czerniejące wody.
Patrzałem: jako w pracy nieustannej
Fala srebrzysta powłokę podmywa,
Aż tafla lodu,
dźwięk wydając szklany,
Pęka i dalej z
szelestem odpływa;
Patrzałem; jako na posępnej
toni
Kra oderwana krąży wokół brzegu,
Jak jedna drugą potraci goni,
Na trud próżnego
skazana obiegu…
I żałowałem, że się próżno
kreci,
Przypominając
sobie ludzką dolę,
W której, ach nieraz, wszystkie dobre chęci
W zaklętym musza obracać się kole.
Tymczasem dołem gęstsze cienie
rosły,
Bory zsiniały pod mgieł mleczną szatą
I szczyt nad
głową zagasnął wyniosły,
Pobladł i barwę przyjął
popielatą.
Wraz z znikającą
jasnością promienną
Ostatnie życia uchodziły ślady…
Mrok zwiększył martwość pustkowia
kamienną
I obszar zastygł, posępny i blady,
I swym straszliwym przytłoczył ogromem
Myśli zbłąkane w państwie
nieruchomem.
Geniusz tych wyżyn, surowy i groźny,
Powstał z przepaści, mierząc mnie oczyma;
Swego oddechu słał mi powiew
mroźny
I naprzód rękę wyciągnął olbrzyma,
Rozpościerając dokoła nade mną
Milczenie pustyń, nieskończoność
ciemną
I tę samotność zamarłego
świata,
Co z dziwnym smutkiem ludzką pierś
przygniata;
Samotność, w
której milczącym ogromie
Człowiek swą słabość poznaje
widomie
I chce się cofać przed nieznaną mocą,
Przed skrytych potęg gwałtownym objawem,
Przed
niezbłaganym, bezlitosnym prawem ,
Przed rozpasanych żywiołów odmętem,
Przed nieświadomem… tajnem…
nieujętem…
Uczuciem takiej grozy pokonany,
Między zaciszne
powróciłem ściany s.355
Gdzie towarzysze legli już
strudzeni
Na mchu, pod dachem gościnnych
kamieni;
I
sam złożyłem głowę na posłaniu
W półsennym teraz pogrążon dumaniu .
Noc gęste mroki zapuściła wszędzie;
Nawet błękity niebios przeźroczyste,
Oprawne dołem w czarnych
skał krawędzie,
Stały się więcej ciemne, przepaściste,
I tylko ową błękitną
ciemnotę
Gdzieniegdzie gwiazdy przetykały
złote.
Ciemność rzuciła pomost przez otchłanie
I
wyrównała wnętrza gór podarte.
Zostało
jedno wielkie rusztowanie,
Zbitych
granitów grzbiety rozpostarte,
Ponad którymi dwie wierzchołka
wieże,
Dwa wyniesione ostro kręgi cieniu,
Chwiać się zdawały w niebieskim
eterze
Przy
migotliwym drżących gwiazd
promieniu.
Cisza – a jednak w tej pozornej ciszy
Wsłuchane ucho ciągle wrzenie słyszy,
Szmer nieustanny, na który się składa
Wszystko ,co głosem
z życia się spowiada:
I woda, która gdzieś w
szczelinie syczy,
I fal powietrza szelest tajemniczy,
I pękających głazów łoskot głuchy,
I wszystkie świata na wpół senne ruchy.
Czasami skała u szczytu wisząca
Stoczy się na dół i
przeciągłym grzmotem
O
najeżone ściany się roztrąca;
Huk długo echa
powtarzają potem…
Aż
rozsypany głaz na drobne części
W wąwozie gradem kamieni
zachrzęści.
I znowu wszystko wraca do spokoju;
Tylko
jak dawniej, szepczą z sobą góry
Podmuchem
wiatru i szemraniem zdroju;
I znowu płynie
cicha pieśń natury
W gwiaździste sfery, w przestrzeń nieskończoną,
Gdzie wszystkie pieśni zdążają i toną,
I tam się wiąże,
i zlewa ,i brata
Z cała harmonią
zaziemskiego świata.
W ślad za tą pieśnią
myśli moje biegły,
Wyswobodzone z
tłoczącej je grozy.
Wolny, choć prawom powszechnym
podległy,
Duch mój
wstępował na gwiaździste wozy s.356
I tracił z
oczu ludzkich istnień chwile,
I
wydeptany ślad na ziemskiej bryle,
I zapomniał o
swojej obroży,
I o boleści,
co go we śnie trwoży.
On się zanurzył w źródle wiecznie żywem ,
Poruszającym wielkie koło bytu ;
Uczuł się jednym łańcucha ogniwem
Rozciągniętego przez otchłań błękitu;
On znalazł wspólne ognisko żywiołów
I związek z całym ogromem stworzenia,
Z wieczystym duchem, co mu podać gotów
Rękę z
ciemności albo z gwiazd promienia;
Więc w rozpostartej na
przepaściach nocy
Już opuszczenia
nie czuł i niemocy,
I mógł się poddać, jako drobny atom,
Tej
twórczej myśli , co przewodzi światom,
I z nieodmiennym zgodzić się wyrokiem,
I odpoczywać jak pod
matki okiem.
s,357