Unikalny
tekst ukazujący metody walki z ideą polskości w XIX w. jakże
aktualny dzisiaj.
Wojna zaborców z Polakami nie zakończyła się w 1795 roku wraz z
trzecim rozbiorem Rzeczypospolitej Polskiej. Wojna o polskie dusze
dopiero się wówczas zaczynała, a trwała przez cały okres
zaborów. Wiedziano, że Polska będzie na dobre ujarzmiona tylko
wówczas, gdy tę wojnę Polacy przegrają; gdy przestaną myśleć i
czuć po polsku, a zaczną czuć i myśleć jak Rosjanie, Austriacy,
czy Niemcy. Na szczęście tej wojny nie przegraliśmy. Dzięki temu
w XX wieku Polska odzyskała niepodległość.
A jak ta wojna przebiegała? Jakich sposobów chwytali się zaborcy, by ją wygrać? Wspomnienia Andrzeja Przyałgowskiego, który jako student Uniwersytetu w Wilnie był ich świadkiem, odsłaniają rąbek tajemnicy. Pokazują zmagania rosyjskiego rządu z polską szlachtą w latach 20. XIX w., na terenach między Niemnem a Dźwiną. Demaskują metody, którymi szargano nieskazitelną opinię polskich patriotów; którymi skłócano oddaną polskiej sprawie szlachtę. Demaskują podstępy i prowokacje, którymi torpedowano jej inicjatywy, a które służyły gospodarce kraju. Bo wrogiem rosyjskiego zaborcy był nie tylko ten, kto nosząc Polskę w sercu walczył za nią z orężem w dłoni, ale i ten, kto chciał poprawić los prostego ludu. Wrogiem był każdy, kto nie żył rozrzutnie, nie grywał w karty z Moskalami, nie oddawał się pijatyce i kto z powodu cnotliwego życia był szanowany i popularny wśród sąsiadów. W takich wrogów uderzał rosyjski zaborca, bo wiedział, że byli oni bastionem polskości, że właśnie wokół nich skupiać się będą inni polscy patrioci.
Andrzej Przyałgowski wyjaśnia również dlaczego ta walka z otwartej przekształciła się w tajną. Wydaje tym samym najlepsze świadectwo szlachcie i to tak zamożnej, jak i tej drobnej, której źródeł przywiązania do polskości nawet on nie potrafił do końca wyjaśnić. Oddajmy mu głos:
„Zaczynając moje spomnienia od zamożniejszych obywateli zaniemeńskich, na ich pochwałę przyznać potrzeba, że pomimo wielkiech korzyści, jakie rząd rossyjski zapewnia możnym, nie wiem czy był jeden, któryby nie był pragnął niepodległości Polski. Wszystkie wiadomości z królestwa polskiego, najmniejsze szczegóły o wojsku polskiem, o postępowaniu W. X. Konstantego, nadzieje Polaków, były zwykle ulubionym przedmiotem rozmów w domach zamożniejszych, a stosunki obszerniejsze ułatwiały krążenie podobnych wiadomości. Polityka petersburska, jej zamiary, jej działania, o tyle tylko szlachtę zatrudniały, o ile z tąd wyciągnąć spodziewała się dla Polski korzyść. Za takie uczucia prześladowani i pod pozorem należenia do wolno-mularstwa, więzieni byli zaraz po wstąpieniu na tron [cara] Mikołaja [I], marszałek powiatu Rosieńskiego Bilewicz, Grużewski, Strumiłło, Romer i inni, wszyscy znakomici obywatele. Uczucia ich były istotnie polskie, nie taili się z niemi i to było ich zbrodnią w oczach rządu rossyjskiego. Do stosunków swoich przypusczali oni często ludzi nawet niezamożnych, ale znanych, czy to z charakteru, czy ze światła, czy z gorącej miłości Ojczyzny, a częstokroć nawet ludzie młodzi, należący do rodzin nieznanych, ale obdarzeni obiecującemi zdolnościami mieli udział w ich patrjotycznych działaniach i nigdy niezawodzili ich zaufania.
Kiedy rząd o uczuciach ich przekonany, srogiemi środkami zniszczyć ich nie mógł, kiedy widział, że więzienia i przesladowania, w oczach Narodu jescze większą tym mężom nadają zasługę, chwycił się środka innego, postanowił ich depopularyzować i kazał ajentom rządowym rozgłaszać, że wszyscy ci patrjoci, nie mają na celu interesu Polski, ale tylko własne swoje wyniesienie i próżność. J tak rozgłaszano, że Bilewicz chciał zostać Xięciem Żmudzkim, że Romer i inni zawczasu porozdawali sobie rozmaite dygnitarstwa. Byli tacy, którzy tym wieściom wierzyli, ale w ogólności i ten środek rządowy nie był skuteczny; nie zwątlił dobrych uczuć szlachty.
Do rzędu patrjotów niebezzasadnie liczył rząd wszystkich obywateli, którzy się obchodzili dobrze z włościanami, którzy nieżyli rozrzutnie, niegrywali w karty z Moskalami, nie oddawali się pijatyce i z powodu cnotliwego życia posiadali miłość sąsiadów i używali popularności. Ponieważ rozsiewanie pogłosek o ich próżności i ubieganiu się o dygnitarstwa polskie, nie zjednałoby żadnej wiary, używano względem takich obywateli innych środków depopularyzowania. Nasyłano im wizyty urzędników rossyjskich, chwalono ich jako wiernych poddanych, pusczano o nich pogłoski, że się starają dla synów swoich o kamerjunkrostwa. Niekiedy polecano im, lub kazano im polecać innym sledztwa u sąsiadów o kontrabandy i przechowywanie dezerterów, do czego w żaden sposób wymawiać się nie mogli, a po odbytych sledztwach, na których prawie nigdy nic nie wysledzono, posyłano im przez gubernatorów z Petersburga pochwały i rozdawano ordery i wstęgi, tak, iż w istocie wielu godnych obywateli przez takie machjawelski środki rządu popadło w podejrzenie u spółobywateli.
Były przypadki, że najcnotliwszym Polakom bez żadnych poprzednich zachodów przysyłano niespodzianie ordery, gwiazdy i pochwały za wierność, co w istocie tym większe przeciw ich patrjotyzmowi obudzało podejrzenie, że nagrody te przypisywano jakimś potajemnym usługom, o których tylko sam rząd zdawał się wiedzieć.
A kiedy wszystkie te środki nie skutkowały, nasyłano do ich majętności ludzi, którzy byli dezerterami, o czem jednak właściciel majątku nie wiedział, a potem nakazywano sledztwo, które kończyło się często ruiną majątku. Przysyłanie takich sledztw rzucało zwykle postrach na najmajętniejsze domy, bo proces taki dawał łatwość do nieskończonych szykan, do wydatków, do aresztowań włościan winnych, czy niewinnych, do zamięszania, podobnego w skutkach do napadu nieprzyjacielskiego. Podobnych sledztw przez lat dwadzieścia liczono po kilkadziesiąt w każdym powiecie, a niebyło wsi, któraby nie była doświadczona sledztwem o kontrabandę prawie zawsze urojoną.
Przytoczę tu jeden z wielu przykładów, jakiemi środkami rząd rossyjski niweczył zamiary obywateli, którzy stan włościan polepszyć chcieli. Znany był z poświęceń dla sprawy ogólnej znakomity obywatel Karp, Chorąży z czasów polskich, który jescze pod rządem Stanisława Poniatowskiego w czasie głodu włościanom swoim w Minskiem z dóbr swoich w Wilenskiem kilkanaście tysięcy beczek zboża darem posłał i który później znaczną summą zbogacił fundusze uniwersytetu wileńskiego. Ten obywatel mając obszerne włości, wyznaczył ich część w powiecie Upitskim na założenie osady wolnej, którą nazwał Nowe miasto. Osadzeni przez niego ludzi, przyszli w krótce do dobrego bytu, bo opłacali tylko pogłówne i obowiązani byli na rok tylko do dziewięciu dni służby. Ta reforma nie podobała się rządowi; ale ponieważ tak pożytecznego dzieła otwarcie nisczyć nie śmiał, a nadewszystko ponieważ nie chciał oburzać przeciw ich przeciw swemu dobroczyńcy, użył do tego podwładnego urzędnika guberskiego, który znowu zręcznie podsunął synowi jednego z mieszkańców Nowego Miasta, naówczas studentowi myśl niby polepszenia ich losu i uwolnienia ich od obowiązków dla pana. Student ten nie domyślał się podstępu i w istocie namówił mieszkańców osady do zaniechania opłaty pogłównego i robienia służby. Przez kilka lat zalegało pogłówne i Karp cisniony exekucją za swoją osadę musiał w końcu znaczną summę zapłacić. Ale zapobiegając temu na przyszłość wytoczył przeciw swoim osadnikom proces. Tego też właśnie rząd pragną; proces wlókł się lat kilka, Karpia protegowały sądy i sprawiedliwość, a studenta mimowolnego ajenta rządowego, zachęcano potajemnie do przeprowadzenia processu przez wszystkie instancje. Skończyło się na tem, że mieszkańcy zubożeli i że senat kazał zamienić osadę wolną na wieś zwyczajną. Student ten z żalem opowiadał, że był oszukany, że chciał sczęścia osady, a był przyczyną jej zguby.
Bywało, że rząd widząc pomiędzy sąsiadami obywatelami przyjacielskie stosunki ułatwiające porozumiewanie się w najtajniejszych dla ojczyzny uczuciach, używał ajentów, którzy, dla rozerwania tych stosunków, stosowne rozsiewali wieści; pobudzano więc drobne zawiści, mieszano familijną spokojność, czerniono jednych przed drugimi, wynajdywano powody do processów między sąsiadami. I zdarzało się, że te szatańskie usiłowania nie były bezskuteczne, że przyjaźń zamieniała się, niewidzieć jakim sposobem, w zaciekłą nienawiść.
O exdywizjach i differencjach później powiem; tu tylko nadmienię, że i te wady naszego prawodawstwa były w ręku rządu dzielnym środkiem do różnienia i nisczenia dobrze myślący obywateli.
Z tego wszystkiego, jakiż powinniśmy wyprowadzić wniosek? Widzimy politykę naszych nieprzyjaciół, starajmyż się mieć politykę własną. Nie zawierzajmy pierwszej pogłosce o złych chęciach spółobywateli, nie chwytajmy pierwszych lepszych powodów do poróżnień sąsiedzkich, łagodźmy je, i we wszystkich podobnych okolicznościach zapytujmy się raczej, czy to nie ręka obca, nieprzyjacielska, która narodową naszą spójność rozerwać, usiłowania i uczucia sparaliżować i oziębić pragnie. Ostrożność nasza pod tym względem powinna być tym przezorniejszą, że mi dobrze wiadomo, iż nawet ludzie, których prowadzenie się zupełnie odpowiadało wiekom rządu, że pijacy, karciarze, w ciągłych stosunkach z osobami rządowemi zostający, w chwili stanowczej, w chwili powstania, jak gdyby przypominając sobie godność, którą na chwilę byli zawiesili, stosunki swoje moskiewskie porzucali i ze skruchą, z podwojoną energją, wracali poświęceniem swojem przebłagać obrażoną matkę [Polskę].
Co do wyższej szlachty, to jescze tu nadmieniam, że w całej tej epoce nadziei naszych, to najwięcej ją niepokoiło, że nie wiedziała z pewnością jaką rękojmię da ich majątkom, ich pozycji, przyszłe spodziewane powstanie, i że nie mogła wiedzieć, kto ten ruch opanuje i jakim sposobem go poprowadzi. Działając ona ostróżnie, tego się obawiała, aby jej nie sądzono z pozornych oznak i żądała zawsze wzajemnego i nieograniczonego zaufania w dobrych jej dla ojczyzny zamiarach. W ogólności ta jedyna pomiędzy szlachtą wyższą była różnica, że jedni chcieli zawsze okazywać swoje uczucia otwarcie, często nierostropnie, inni doradzali przeciwnie działać skrycie, a pozorami zasłaniać swoje działania.
Prześladowania, jakie [car] Mikołaj nakazuje przeciw szlachcie drobnej, dostatecznie dowodzą, jaki ją duch ożywia; prześladowanie te pewnie jej ducha nie pogorszą; może on ją w części przenieść, może ją więcej zubożyć, pozostanie ona zawsze polską. Jakim sposobem to uczucie w niej się utrzymuje, trudno w istocie powiedzieć; prawie cała z powodu ubóstwa pozbawiona możności posyłania dzieci do szkół, oprócz xiążek do nabożeństwa nieznająca innych, tradycyjnie utrzymuje pamięć Polski i gotowa będzie zawsze nawet w głębokiej Rossji poświęcić się dla jej sprawy, aby tylko widziała, że na czele ruchu jest człowiek poczciwy i rozumny. Podobnie jak wyższa szlachta nie ma odwagi do bezwarunkowego poświęcenia i ogląda się na siły koronne i na pomoc postronną; taką przynajmniej była; może polityka Mikołaja nada, jednej i drugiej [szlachcie, czyli drobnej i wyższej], więcej enegji i zaufania w sobie.
Do nienawiści drobnej szlachty przeciw rządowi rossyjskiemu, przyczynia się uciemiężenie jakiego doznaje. Każdy taki szlachcic musi koniecznie mieć trzy dusze skazkowe, czyli trzech poddanych, za których opłaca pogłowne, nawet gdyby ich nie miał, bo inaczej straciłby prawo robienia piwa i pędzenia wódki; a ponieważ ich grunta są zwykle małe pogłówne to coraz bardziej ich niszczy, tak, iż bywają przykłady, że sami dobrowolnie zapisują się w skazki, czyli do klassy chłopów, albo przyjmują służbę przy dworach.
Najliczniejsza część szlachty i wyższej i niższej w krajach zaniemeńskich wyznaje religją łacińsko-katolicką, mniejsza wyznaje religją uniacką, kalwińską, luterską i mahometańską, ale ta różnica nie wpływa bynajmniej na nich, gdzie idzie o uczucia patrjotyczne; wszyscy bez względu na religją chcą być Polakami.”[1]
dr Radosław Sikora