I.
Gdybyśmy byli – ostatecznie, bez odwołania, bez szansy, bez ratunku – wytworem bezsensownego, kłębiącego się w tysiącu form wybuchu istnienia; gdyby nas też było za dużo, gdybyśmy byli czystą egzystencją – to wszystko, co oni czynili, nie miałoby znaczenia innego, niż męka zadawana pokrzywom przez kosę, jak los plemienia mrówek, wziętego do niewoli przez termity. Okrucieństwo wobec życia byłoby tylko jedną z postaci życia, krąg byłby zamknięty, świat doskonale obojętny na przybór czy opadanie zła. Czuliśmy wtedy, że jakby zwiększamy wymiar dziejącej się przeciwko nam zbrodni, jeśli życie nasze jest oddane wartościom, jeśli przez nas, dzięki nam, zwiększa się w świecie ilość piękna czy miłości. Czuliśmy się najgłębiej odpowiedzialni za to, aby zbrodnia ich była jak największa, aby zabijając nas zabijali coś o wiele niż my ważniejszego – to, czego śmierć nie pozwoliłaby nam stworzyć. Czuliśmy, że jeśli nie staniemy się źródłem wartości, usprawiedliwiamy to, co robią, zmniejszamy godność życia, niemal przyznajemy im rację. Nasza filozofia wartości zakorzeniona była w typie przeżywania sprawy życia i śmierci, nie wymyśliliśmy jej, nie przyjęliśmy dlatego tylko, że filozofię jakąś mieć ludziom wypada. Była światłem nad naszym doświadczeniem, wyrastała z podstawowych pytań, które wyzwalała nasza egzystencja. Była to egzystencja zagrożona – ale zagrożenia swe przyjmująca jako rodzaj wtajemniczenia, jako szansę rozpoznania rozstrzygającej sprawy – tego, co może nadać życiu, życiu w nas ocalonemu, życiu przez nich szczutemu, godność tak oczywistą, aby najoczywistszy stawał się wymiar ich przestępstwa.
II.
Myśmy wiedzieli,
czym jest braterstwo. Braterstwo oznacza utożsamienie się z kimś
drugim, nieoddzielanie jego losu od swojego; więcej nawet –
widzenie jego niebezpieczeństwa wyraźniej niż swojego, doznanie,
że jego śmierć jest trudniejsza do przeżycia niż własna.
Braterstwo jest łatwością przekraczania tych granic, które
filozofowie głoszący samotność człowieka uznają za
nieprzekraczalne, za linię, za którą jest już tylko milczenie lub
powrót własnego głosu. Tkwiliśmy głęboko wewnątrz słowa m y,
słowa, w którym fenomenologowie widzą wyraz oznaczający
szczególną jakość doświadczenia, jakość kształtującą odbiór
świata, nadającą nam inny wymiar istnienia. W kręgu tego wymiaru
– jeśli w nim jesteśmy naprawdę, nie tylko w wyobrażeniu, w
udaniu przed sobą, w poczuciu powinności bycia innymi, niż
jesteśmy, w osadzie chrześcijańskości, będącej już tajnym
wstydem – istotnie odbieramy świat inaczej, jesteśmy w inny
sposób, i to z poczuciem oczywistości, które dziwnymi czyni
wszelki odmienny sposób przeżywania. Jeśli jesteśmy w tym kręgu
i jeśli jesteśmy głodni – głodem będącym jedną z postaci
zagrożenia – to wyciągamy rękę po chleb, aby chleb dać j e m
u. Swojego głodu boimy się nierównie mniej niż głodu drugiego
człowieka. Na odgłos strzałów zasłaniamy jego – jego krew boli
nas o wiele bardziej niż własna. W tym stosunku j a
i t y
działamy tak, jakbyśmy sądzili, że przetrwanie drugiego człowieka
jest sprawą nierównie ważniejszą. Nie jest to jednak sąd, ale
poryw, nie wynik dociekliwości, lecz oczywistości serca. Nie
działamy tak dlatego, że on jest wartością wyższą; ową
wartością jesteśmy właśnie m y – a bez takiego działania krąg
braterstwa uległby pęknięciu. Każdy byłby już tylko sobą
samym, a raczej czymś mniejszym od siebie. I to byłoby wyrokiem,
który by nas ścigał jak pamięć spełnienia, jakie nam zostało
odjęte. Braterstwo – tak w pełni autentyczne, tak odległe w
byciu tylko słowem – wprowadza w zrozumienie istoty i granic
dawnego zawołania, związanego z symboliką rewolucyjnych ruchów (i
jednocześnie z symboliką chrześcijaństwa) – zawołania o
braterstwie ludzi. Konserwatyści różnego stopnia i dostojeństwa
określali zazwyczaj treść tego hasła, jako chęć przekroczenia
historii; jej tradycyjny ciężar, nadający istnieniu ludzkiemu
kształt odziedziczonych ról, uważali za wyrok losu, równając go
z wyrokiem mądrości. Role te z naczelnym ich podziałem, na role
panów i role poddanych – byłby według nich przekazem wynikającym
z samej natury społecznego bytu, były historią, zapisem jednej
możliwości; wołanie o porównanie kondycji, o braterstwo
powszechne było w tej perspektywie mistyką i buntem. Ta mistyka
była nam niezmiernie bliska w swej rewolucyjnej wymowie,
ukształtowaniu, rewindykacji. Odczuwaliśmy, żyjąc sami na dnie
egzystencji uciśnionej, w polu działania sił przyznających nam
role niewolników i poddanych, swe głębokie pokrewieństwo z
cieniami tamtych egzystencji. Nasza historia otwarła nas na tamtą.