Rozdział 1: Trudna decyzja
Czarnowłosa kobieta szła szybko w kierunkudużego zamku. Mijani ludzie kłaniali jej się z szacunkiem. Ona jednak niezwracała na to uwagi. Skupiła się na jak najszybszym dotarciu do celu.
-Anno!- Krzyknęła jakaś kobieta
-Gabriele! Dobrze, że cię widzę- uśmiechnęłasię tamta- Szybko do zamku, muszę wam coś powiedzieć
-Ale…- zaczęła Gabriele, ale szybko jejprzerwano
-Nie ma czasu, chodźmy- popędziła ją Anna.Po pięciu minutach wpadły do ciemnego salonu, w którym siedziało jeszcze dwóchmężczyzn i kobieta
-Dlaczego nas wezwałaś?- Zdziwił się młodszy
-Oteosie, byłam właśnie u wyroczni…- zaczęłatłumaczyć Anna
-Co? Przecież to jeszcze nie pora- zdziwiłasię najmłodsza z kobiet
-Wiem, Viki, ale poczułam, że to już czas-wyjaśniła i kontynuowała- A więc siedziałam sobie w zamku, kiedy poczułam, żemuszę pójść do wyroczni. Kiedy weszłam do jaskini, nad misą unosiło się to-podała im cztery zwitki pergaminu
-Catherina Neliquele, PabloCostello, Michael Bryzel i…cholera!-
Przeczytał starszy z mężczyzn.
-Właśnie…to odpowiednie słowo, Vincent-przyznała Anna- Ale to jeszcze nie wszystko- podała im kolejny kawałek pergaminu
-Jezu…- jęknęła Viktoria, kiedy przeczytała-To przepowiednia, prawda?
-Tak- potwierdziła Gabriele- Ciekawe tylkokogo dotyczy, bo wskazówki są dość wątłe
-Tak czy siak, współczuję temunieszczęśnikowi- mruknął Vincent
***
W kuchni domu nr 12 przy ulicy GrimmuldPlace toczyła się zażarta dyskusja
-Ale Albusie! On jest na skraju załamanianerwowego!- Krzyknęła jakaś blondynka- Myślę, że można w nim odnaleźć przykładywszystkich znanych psychologii depresji!
-Przesadzasz, Tonks- mruknął starzec
-Myślę, że ona ma rację- odezwał się milczącydotąd Mistrz Eliksirów, ukryty w cieniu- Całymi dniami siedzi w domu, naspacery wychodzi tylko po zmierzchu i godzinami przesiaduje w parku. Jedynesłowa, jakie zdarza mu się wypowiadać to „tak”, „nie”, „już”, „dobrze”, „idę”,„dziękuję”, „proszę”, „dowidzenia” i „dobranoc”. Myślę, że w tym momenciekwalifikuje się tylko do psychologa…albo do psychiatry- dodał z czystejzłośliwości
-Widzisz, musimy go tu sprowadzić!-Krzyknęła pani Weasley
-Nie- odparł stanowczo Dumbledore, a w jegooczach zabłysł stalowy upór. Tonks wstała i wyszła trzaskając drzwiami. Tozakończyło dyskusję…
***
Był 31 lipca. Dni na Prived Drive płynęłyniezwykle spokojnie. Aż za spokojnie. Ale taki był już urok tej dzielnicy: byłaprzeraźliwie przyziemna. Poza jednym domem. Domem nr 4.
Napierwszy rzut oka rodzina całkiem zwyczajna: matka, ojciec, syn i siostrzeniec.Nic nadzwyczajnego, ale…No właśnie, ale. Tym „ale” był właśnie siostrzeniec. Ito nie byle jaki siostrzeniec. Harry Potter, Złoty Chłopiec, nadzieja świataczarodziei. Leżał na łóżku i tępo wpatrywał się w sufit. Straszne myślinawiedzały jego głowę.
-„Dlaczego właśnie ja? Dlaczego on?Syriusz…”- kolejna łza spłynęła po drodze utworzonej przez swoje licznepoprzedniczki. Jego ojciec chrzestny zginął w czerwcu. I to przez niego-„Gdybym przyłożył się do oklumencji…on może nadal by żył…”
-Potter! Kolacja!- Doszedł do niegoprzytłumiony głos wuja. Chcąc nie chcą, musiał zejść na dół. Inaczejrozpętałaby się awantura. Posłusznie wszedł do kuchni i zajął miejsce przykwadratowym stole. Bez jakiegokolwiek zapału zaczął żuć podaną mu ćwiartkępomarańczy. Dieta Dudleya wciąż obowiązywała
-Dziękuję- mruknął i wyszedł z domu. Jak codzień przeszedł ciemnymi ulicami aż do opustoszałego parku. Tam usiadł na niezniszczonejjeszcze ławce i ponownie zatopił się w swoich myślach. Nie zwrócił uwagi, żektoś go śledzi. Był przyzwyczajony, że zawsze jeden z piesków Dumbledorea gopilnował. Właśnie, Dumbledore. Mimowolnie zacisnął pięści. Jego nienawiść dodyrektora, mogła być równa tylko miłości, jaką go darzył. Darzył, ale już niedarzy. Ten człowiek ukrywał przed nim prawdę. To nie ujdzie mu na sucho… Nagleusłyszał dość wyraźny szelest tuż przed nim. Szybko podniósł głowę, ale ujrzałtylko kawałek czarnej peleryny, która natychmiast zniknęła między drzewami. Niewydało mu się to dziwne. Teraz było mu wszystko jedno, co się z nim stanie.Mogli go porwać Śmierciożercy, mogli go zabić, a jego i tak nic by nie ruszyło.Pogrążony w smutku, rozważał możliwość samobójstwa, która z każdym dniemwydawała się coraz bardziej kusząca.
-„Byłoby cudownie…opuścić ten ziemski padółłez…zatopić się w zapomnieniu…po prostu umrzeć”- nie wiedział, jak blisko jestta perspektywa. Wstał z ławki i ruszył w drogę powrotną do domu. Niedaleko domunr 4 zauważył staruszkę wnoszącą pudło do domu. Jego gryfońska szlachetnośćzwyciężyła z rozpaczą, więc podbiegł szybko do niej i zwrócił z przyklejonymuśmiechem
-Przepraszam, czy mógłbym pani w czymśpomóc?
-Oh…dziękuję, młody człowieku- uśmiechnęłasię podając mu pudło- Właśnie się wprowadziłam, wiec czy mógłbyś zanieść to dosalonu?
-Oczywiście- przyniósł kilka takich pudeł,nie odzywając się. Nagle pojawił się jakiś chłopak. Miał rude, krótkie włosy,brązowe oczy i niesamowicie bladą twarz
-O! Pablo! Już jesteś- uśmiechnęła siękobieta, ale chłopak nie zareagował. Wyglądał na przytłoczonego- Ten miły młodyczłowiek pomógł mi
-Dziękuję- mruknął chłopak do Harryego
-A jak się nazywasz, bo chyba się nieprzedstawiłeś?- Zapytała uprzejmie staruszka
-Harry Potter, proszę pani- powiedziałcicho, ale i tak wywołało to poruszenie
-Potter?- Zdziwiła się staruszka- Syn Lillyi Jamesa?- Tym razem to Harry oniemiał
-Pani znała moich rodziców?
-Oczywiście. A jak oni się mają?- Uśmiechnęłasię, zapraszając go gestem, by usiadł na kanapie
-Nie zbyt dobrze…nie żyją- mruknął Potter
-Przykro mi- odezwał się Pablo i szybkowyszedł
-Wybacz mu…on niedawno też stracił rodziców-powiedziała kobieta- A co się dzieje w naszym świecie? Przyjechaliśmy zAustralii i nie mamy żadnych informacji od prawie 17 lat- Harry niechętnie, aleopowiedział jej wszystko, co uznał za stosowne. Wywołane wspomnienia jeszczebardziej go przytłoczyły, więc wymawiając się późną porą wrócił do domu i pogrążonyw rozmyślaniach położył się spać.
***
-Wszystko przygotowane?- Zapytał bladymężczyzna, patrząc na piątkę swoich sług
-Tak, Panie. Tym razem nie wyśliźnie namsię- przyznał gorliwie jeden z nich
-Mam nadzieję, Lucjuszu…inaczej wiesz, co wasczeka- warknął, a zakapturzone postaci zadrżały
-Nie zawiedziemy cię, Panie- odezwała sięjakaś kobieta
-Myślę, Bellatrix. To wasza szansa…ostatnia-dodał i zaśmiał się zimno
***
-I co? Działo się coś?- Zapytała Tonks,przejmując wartę od Lupina
-To co zwykle. Dzień w pokoju, kolacja,wieczorny spacer, godzina w parku, później pomógł jakiejś staruszce wnieść dodomu kilka pudeł…nic nadzwyczajnego- westchnął ciężko- Martwię się o niego. Arozmawiałaś z Dumbledorem?
-Tak…powiedział, że mamy go słuchać-mruknęła kobieta- Idź już, na pewno jesteś zmęczony.
-To do jutra- oddalił się szybkim krokiem, aona założyła pelerynę niewidkę i usiadła na murku. Noc minęła spokojnie, więc o7:00 nastąpiła zmiana warty.
-Aaaa!- Harry znów obudził się z krzykiem,ale szybko doszedł do siebie. W końcu miewał takie sny bardzo często. Opadł napoduszki i pewnie leżałby tak do obiadu, gdyby nie bardzo hałaśliwe zachowanieŚwistoświnki, która zwróciła jego uwagę na biukro, na którym siedziały czterysowy. Chłopak szybko pozbawił je przesyłek i złapał Świnkę w locie. Popatrzyłna koperty: jedna z Hogwartu, druga od Zakonu, trzecia od Rona, czwarta odHermiony i ostatnia z Ministerstwa Magii. Od przyjaciół i zakonu wyrzucił,nawet nie czytając, list z Hogwartu przeczytał pobieżnie i również wrzucił gokosza. Koperta z pieczęcią Ministerstwa Magii zawierała pewnie wyniki Sumów,więc tą przeczytał uważnie:
Szanowny Pan HarryJames Potter
Oto oceny otrzymane przez pana ze Standardowych Umiejętności Magicznych:
Przedmiot: |
Ocena: |
Astronomia |
Zadowalający |
Eliksiry |
Wybitny |
Historia Magii |
Okropny |
OPCM |
Wybitny |
OPNM |
Powyżej Oczekiwań |
Transmutacja |
Powyżej oczekiwań |
Wróżbiarstwo |
Zadowalający |
Zaklęcia |
Wybitny |
Zielarstwo |
Powyżej Oczekiwań |
Gratulujemy i życzymy dalszych sukcesów.
Ministerstwo Magii
Harry nie mógł się powstrzymać, żeby nieuśmiechnąć się złośliwie „To się Stary Nietoperz ucieszy”- szybko napisał,jakich przedmioty, których chciał się uczyć (Eliksiry, OPCM, Transmutacja,Zaklęcia, Zielarstwo) i odesłał kawałek pergaminu do Hogwartu.
Dziśpogoda był inna niż dotychczas. Było zimno, wietrznie i padało. Potter był tymzachwycony, że wreszcie coś rozumie jego podły nastrój. Usiadł na parapecie ipatrząc na krople deszczu uderzające o szybę zatopił się w swoich myślach.Około południa był już tak przytłoczony, że w końcu podjął trudną decyzję.Tylnymi drzwiami (by jego straż się nie zorientowała) wyszedł z domu i ruszył wstronę miasta. Po 15 min był całkowicie przemoczony. Czarna koszulka przykleiłamu się do ciała, podobnie jak workowate jeansy. On jednak na to nie zważał.Wszedł do pierwszej napotkanej apteki i, kupiwszy to co chciał, ruszył zpowrotem, do jego ulubionego parku. Usiadł na mokrej ławce i wpatrywał się wzakupiony przed chwilę drobiazg: skalpel. Nie zauważył, że obok niego stanęławysoka, ciemnowłosa, młoda kobieta
-Mogę?- Spytała. On nawet nie podniósłwzroku tylko skinął machinalnie głową- Jak się nazywasz?
-Harry- mruknął i spojrzał na nią oczamipełnymi bólu. Nie wiedział dlaczego, ale czuł dziwny związek z tą kobietą- A tykim jesteś?
-Nazywam się Anna- uśmiechnęła się tamta-Wiesz, że to nie jest rozwiązanie?- Wskazała na trzymany przez niego skalpel
-Jedyne, jakie przychodzi mi do głowy-odparł Potter, opuszczając wzrok- Nie mam po co…dla kogo żyć…chyba, że Jemuzłość- dodał i uśmiechnął się gorzko
-Voldemort musi zostać pokonany- to zdanieporuszyło go. Chciał o coś zapytać, ale jego rozmówczyni zniknęła. Rozejrzałsię wokół, ale ujrzał tylko małą, czarną kotkę, łaszącą się do niego- Czegochcesz, mała? Mam za tobą pójść?- Ta jakby lekko skinęła łebkiem i ruszyła w stronęnajbardziej zarośniętej części parku. Szedł za nią, aż ta zniknęła za wielkimdębem. Nieśmiało wychylił głowę za gruby pień i ostatnie, co zobaczył, toczerwony płomień. Zemdlał…
***
-I jak? Widziałaś się z nim?- Zapytałbrązowowłosy mężczyzna
-Tak. Spotkałam go w parku jak…- kobietazacisnęła wargi-…wracał z apteki
-Z apteki?- Zdziwił się tamten
-Skalpel, zgadłem?- Wtrącił czarnowłosymężczyzna ukryty w cieniu, a kobieta skinęła głową
-Anno, czy on…?
-Cholera jasna! Oteos! Czy ty jesteś aż taktępy, czy tak się tylko zachowujesz?- Warknął czarnowłosy z czerwonymi oczami
-Vincent! Miałeś przestać!- Krzyknęła inna kobieta
-Co zrobię, Gabriele, jak on…?- Zaczął siębronić tamten, ale Oteos przerwał tą dyskusję
-Nieważne. Chciał się pociąć?- Dziewczynaskinęła głową i ponownie zagryzła wargi
-A może powinniśmy go…?- Zaczęła Viktoria,ale Vincent jej przerwał
-Jest jeszcze za młody. Jego cechy niezaczęły się jeszcze uwydatniać. I co z nim zrobisz? Będziesz czekać?
-W tym nielicznym przypadku on ma rację-przyznał Oteos
-Wrócimy do tego tematu- załagodziła protestGabriele i wyszła.
***
W ciemnej kuchni była zadziwiająca cisza.
-Mamo, a kiedy sprowadzą Harryego?- Zapytałrudowłosy chłopak
-Nie wiem, Ron. Przecież wiesz, co siędziało wczoraj- odpowiedziała pani Weasley
-Słyszałem…Ale dlaczego…?
-Nie wiem- wtrącił Lupin- Nie chciał powiedzieć
-Dzień dobry wszystkim- niespodziewanie wkuchni pojawił się Dumbledore
-Dzień dobry dyrektorze- odpowiedziała tylkoHermiona. Starzec usiadł przy stole i zapadła niezręczna cisza, którą przerwałopojawienie się małego zwitka pergaminu
-Co to?- Zapytał Lupin, widząc, żeDumbledore zbladł nagle
-To od Severusa…”Syn Rogacza w gościnie uToma”- Przeczytał na głos, a pani Weasley i Hermiona zakryły sobie usta rękami
-O Boże…- jęknął Ron
Rozdział 2: W gościnie
-„Zimno…gdzie ja jestem?”- Otworzył oczy, aleujrzał tylko ciemność- „Zaraz, zaraz…zimna posadzka…chyba kamienna, wilgotnepowietrze, ciemność…to mi przypomina jakieś lochy…ale jak ja się tu znalazłem?”-Harry myślał gorączkowo. Chciał wstać, ale zauważył, że ma związane ręce inogi- „Czekaj…skalpel, park, Anna, czarna kotka…o cholera! Czyżbym dostałzaproszenie od…”- usłyszał zgrzyt żelaza i do ciemnego pomieszczenia weszłazakapturzona postać w białej masce
-Choć, Potter, zabawimy się- usłyszałzłośliwy kobiecy głos
-Bella! Wiedziałem, że niedługo sięzobaczymy- zironizował chłopak, kiedy ta odwiązała mu nogi i postawiła do pionu
-Zamknij się, szczeniaku i idź!- Warknęła wodpowiedzi i wbijając mu różdżkę w plecy. Posłusznie wszedł na schody. Późniejskierowali się długim korytarzem do okrągłej, dużej komnaty. Tak na rzeźbionymtronie siedział, nie kto inny, jak Lord Voldemort
-Pan Potter, jak miło- jego słowa wprostociekały sarkazmem- Wreszcie się pan obudził. Już myślałem, że zaczniemy toprzyjęcie bez ciebie- krąg postaci zaśmiał się szyderczo, kiedy Bellatrixpchnęła chłopaka na środek sali. Ten, choć autentycznie przerażony, tylkouśmiechnął się ironicznie i powiedział
-Cześć Tom! Dawno się nie widzieliśmy…chybajakieś dwa miesiące. A już myślałem, że będę miał przyjemność nie oglądaniatwojej wrednej gęby przez dłuższy okres czasu
-Gadaj zdrów- zaśmiał się Czarny Pan izwrócił do Śmierciożerców- Macie trzy rundy. Ma pozostać żywy- trzy rundyoznaczały jakieś 4 godziny tortur. Harry to wiedział, więc zacisnął mocno zęby,żeby nie krzyknąć. Niestety jego postanowienie legło w gruzach już po półgodzinie. Po czterech był cały zakrwawiony, z jego koszulki zostały strzępy, ajego kontakt ze światem był bardzo ograniczony
-Dość!- Krzyknął Voldemort- Severusie,doprowadź go do porządku, chcę, żeby wytrzymał co najmniej dwa tygodnie
-Tak, Panie- skłonił się Snape, przeniósłPottera na niewidzialne nosze i udał się do swojego gabinetu. Był przerażonytym, co zobaczył i usłyszał. Chłopak i tak dzielnie się trzymał. Ale dwatygodnie?! To było straszne
-Już skończyli?- Szepnął słabo, kiedy MistrzEliksirów położył go na łóżku w jego pracowni
-Tak- odparł, sięgając po miskę z wodą ieliksiry
-Jak długo tu będę?- Zapytał Harry szeptemtak cichym, że aż ledwie słyszalnym
-Czarny Pan chce mieć cię tu przez 2tygodnie, ale wątpię, czy tyle wytrzymasz- odparł mężczyzna szczerze, obmywającmu rany
-Super- mruknął Harry i zamknął oczy. Kiedynadawał się do jako takiego użytku wrócił do swojej celi. Niestety, tejpilnował dementor.
Pobyt w zamku Voldemorta ciągnął się wnieskończoność. Przez pierwsze kilka dni Harry chciał tylko umrzeć. Dodatkowoosłabiony psychicznie przez swojego strażnika był w fatalnym stanie. Ale cośdodawało mu otuchy. Nie wiedział, co, ale był temu naprawdę wdzięczny. Potygodniu doszedł do wniosku, że przeżyje za wszelką cenę. Żył, by móc sięzemścić. Obiecał sobie, że kiedyś pomści swoich rodziców, Syriusza i…siebie.
-Pożałujesz tego, Tom- mruknął pewnego dnia,po powrocie z kolejnej serii tortur. Nie wiedział, jak w tym momencie był bliskiprawdy.
***
W ciemnej komnacie siedziało pięcioro ludzi:trzy kobiety i dwóch mężczyzn
-Musimy go stamtąd wyciągnąć!- KrzyknęłaAnna, powstrzymując łzy od dłuższego czasu napływające jej do oczu
-Jestem tego samego zdania- poparła jąViktoria
-Jesteście pewni, że sam sobie nie poradzi?-Upewnił się Oteos
-Jezu! Ty człowieku jednak jesteś jednak tępy!-Warknął Vincent- Pomyśl logicznie: szesnastoletni chłopak w depresji, poddany trzytygodniowymtorturom, przebywający 24 godziny na dobę z dementorem, przeciwko prawie 20wykwalifikowanym czarodziejom i jednemu, potężnym czarnoksiężnikowi ma sobiesam poradzić?
-Trzeba coś zrobić!- Przerwała martwa ciszęGabriele
-Dobra, idę ja i Viki- zdecydował Vincent iwstał z fotela
-Bądźcie ostrożni- krzyknęła za nimi Anna,ale ich już nie było
***
-I co z nim!?- Krzyknęła pani Weasley, kiedytylko Severus wszedł do kuchni kwatery głównej Zakonu Feniksa- Żyje?
-Tak…ale ledwie się trzyma- mruknąłczarnowłosy mężczyzna
-Dumbledore! Trzeba natychmiast coś zrobić!Powtarzam ci to już od trzech tygodni!- Krzyknęła Tonks- Przecież nie możemypozwolić mu tak umrzeć!
-A niby co ja mam zrobić!?- Zdenerwował sięstarzec
-Cokolwiek! W końcu to ty jesteś jedynym,którego On się boi!
-Przestańcie- warknął Snape- To nie jestczas na kłótnie. Musimy się zastanowić, co dalej
-Pozostaje nam tylko czekać na cud-westchnął Dumbledore i ukrył twarz w dłoniach
***
-Moi drodzy Śmierciożercy- zaczął przemowęVoldemort- I ty, mój drogi Harry- Potter stał pośrodku kręgu, cały posiniaczonyi opuchnięty. Na ciele miał wiele niezagojonych ran, a mimo to stałwyprostowany, patrząc z nienawiścią w oczy swojego oprawcy- Dziś mija dokładnie20 dni od przywitania naszego gościa. Myślę, że dziś zakończymy naszą zabawę iogłosimy światu, kto jest jego panem- Śmierciożercy zaczęli wiwatować, ale onuciszył ich gestem dłoni- Ale najpierw dokończymy sprawę. Macie jak zwykle trzyrundy- zaczęło się piekło dla Pottera. Po dwóch godzinach jego osłabionyorganizm nie miał nawet siły wykrzesać z siebie tyle energii by krzyczeć. Kiedymyślał, że to już koniec, nagle przy sklepieniu pojawiły się dwie postaci. Obieubrane były w czarne peleryny z dziwnym znakiem na plecach. Był to szary smoktrzymający miecz. Najdziwniejsze było to, że jedna z tych postaci miałaskrzydła
-Kim jesteście?- Zapytał Voldemort, celującw nich różdżką, kiedy opuścili się na podłogę tuż obok Harryego
-Porwanie tego chłopca było największymbłędem w twoim życiu, oprócz przyjścia na świat- powiedziała zakapturzonakobieta ze skrzydłami- Nie zapłacicie za to teraz…największą karą jest jegozemsta- powiedziała wskazując na nieprzytomnego Pottera- A teraz dowidzenia-dotknęła chłopaka i zniknęła razem ze swym towarzyszem, pozostawiająconiemiałych Śmierciożerców i równie zaskoczonego Voldemorta.
***
-Gdzie ja jestem?- Zapytał Potter otwierającoczy. Ostatnie, co zapamiętał to dwie postaci. Później zemdlał
-WKwaterze Głównej- odparła pani Pomfrey- Dobrze, że się obudziłeś. Już myślałam,że będziesz spał przez kolejne cztery dni. Za tydzień rozpoczyna się rokszkolny
-Jak się tu znalazłem?- Odezwał się słabymgłosem
-Przyniosła cię jakaś kobieta, nic więcej nie wiem…a teraz ktoś chciałbycię widzieć- powiedziała kobieta po krótkiej przerwie i wyszła z pokoju. Pochwili w drzwiach stanął Dumbledore
-Harry…- zaczął z uśmiechem na twarzy
-Nie przypominam sobie, byśmy byli na „ty”-warknął Potter i rzucił mu mordercze spojrzenie
-Porozmawiajmy, proszę…- zaczął staruszek,ale chłopak ponownie mu przerwał
-Nie mamy o czym rozmawiać, Dumbledore.Dowidzenia- powiedział, odwracając się do niego plecami. Chwilę późniejusłyszał odgłos otwieranych i zamykanych drzwi, a do pokoju wpadła paniWeasley, Ron, Ginny, Hermiona, Fred, Georg, Bill, Lupin i Tonks
-Harry! Jak dobrze, że już się obudziłeś…takbardzo się o ciebie martwiliśmy- zaczęła Hermiona
-Niepotrzebnie- mruknął Potter ironicznie, achłód i dystans, jaki go otaczał, zdziwił zebranych
-Nic ci nie jest?- Zapytał Ron, patrzącdziwnie na przyjaciela
-Nie…czuję się świetnie. Tom bardzo dobrzemnie karmił- jego słowa aż ociekały sarkazmem. Nie wiedział, dlaczego był dlanich tak niemiły, ale po prostu musiał…musiał im dogryźć
-Przestań!- Krzyknęła Hermiona,powstrzymując łzy- Jakim prawem tak nas traktujesz?! Przecież chcieliśmy dlaciebie dobrze! Co się z tobą stało? Harry…- ostatnie zdanie wyszeptała, ale Potterze zdziwieniem odkrył, że jej łzy mało go obchodzą
-Jakim prawem? Nie wiem. Po prostu taką mamochotę- mruknął i ponownie się odwrócił, a jego goście, z wyrazem bólu natwarzach wyszli z sali
-No, no, Potter…- oparty o ścianę w cieniustał Severus Snape. Na początku było mu żal chłopaka, ale teraz zauważył, żebył to żal nieuzasadniony- Nie ma co, ranić przyjaciół umiesz doskonale.Nieładnie…
-Dziękuję- mruknął chłopak i uśmiechnął sięzłośliwie- Jak się nazywał ten eliksir, który podał mi pan na pierwszej rundziew czwarty dzień? Świetny, świetny…- Snape wytrzeszczył oczy
-„Skąd w nim tyle ironii?”- Dziwił się
-No, słucham. Mowę panu odjęło?- DodałPotter złośliwie, mrużąc oczy. Dopiero teraz zorientował się, że widzi dobrze,choć w zamku Voldemorta stracił okulary
-Nie myśl, że Czarny Pan ci odpuści- szepnąłczarnowłosy i już chwytał za klamkę, kiedy usłyszał
-Przekaż mu, że chętnie go odwiedzę, Smarku-Mistrz Eliksirów zacisnął zęby i wyszedł, udając, że tego nie słyszał
-I co? Udało ci się z nim porozmawiać?-Zapytał Dumbledore, kiedy tylko wszedł do kuchni
-Sądzę, że mu się w głowie poprzewracało-podsumował rozmowę Snape
-A jeśli on już nigdy nie będzie taki jakpoprzednio?- Zaszlochała pani Weasley
-Nikt po serii tortur pod okiem CzarnegoPana nie jest taki sam, a co dopiero po prawie 30 takich seriach?- PytanieMistrza Eliksirów zawisło w powietrzu
***
-„Ciekawe, kto mnie uwolnił?”- Myślał Harrygorączkowo. Nie czuł żadnych wyrzutów sumienia z powodu swojego zachowania- „Boto na pewno nie był Zakon Feniksa. Ci idioci nie wydostaliby nawet psa zeschroniska”- Myślał tak długo, aż zasnął.
Kolejny tydzień w Kwaterze Głównej ZakonuFeniksa nie należał do najprzyjemniejszych. Harry wstał z łóżka już trzeciegodnia. Opuchlizna całkiem zeszła. Pozostało mu tylko kilka blizn na plecach,lewej nodze i jedna na prawym ramieniu. Nie odzywał się do nikogo, tylko całyczas chodził po domu z ironicznym uśmiechem na ustach.
Wyglądał,jakby właśnie uciekł z zakładu dla psychicznie chorych. Kiedy wybrali się na Pokątną,trzymał się jak najdalej od swojej straż.
Jednaknajciekawszym punktem tego tygodnia, był wieczór przed wyruszeniem do Hogwartu.Harry spakował się i chciał zejść na kolację. Pech chciał, że akurat odbywałosię tam zebranie Zakonu. Jego wrodzona ciekawość zwyciężyła, tym bardziej, że zkrzyków wyłowił własne imię. Wyciągnął z kieszeni Uszy dalekiego Zasięgu (nierozstawał się z nimi) i słuchał
-Harry? A co z nim?- Zdziwiła się Tonks
-Myślę, że pobyt u Voldemorta znacznienaruszył jego psychikę- usłyszał głos Dumbledorea
-Czekajcie, myślicie, że on jestnienormalny?- Upewnił się Lupin
-Tak. Nie jestem pewny, czy w tej sytuacjinie powinienem umieścić go na oddziale zamkniętym w szpitalu św. Munga-powiedział staruszek. Harry wyszarpnął cielisty sznurek i wepchnął go dokieszeni. Cały jego gniew był teraz znakomicie wyczuwalny. Podniósł rękę, żebywejść do kuchni, ale nagle otworzyły się z hukiem, klamką wbijając w ścianę.Wpadł do pomieszczenia, gdzie panowała grobowa cisza. Przy stole siedzieli Dumbledore,McGonnagal, państwo Weasley, Tonks, Lupin i Snape.
-Harry, to nie…- zaczęła Tonks, ale ucichła,kiedy spojrzała w oczy chłopaka. Były one przepełnione gniewem, żalem, rozpacząi…rozczarowaniem
-Nie…jestem…wariatem- warknął akcentując każdesłowo, a niektóre przedmioty zaczęły unosić się lekko- Nigdy wam już niezaufam…dla was nie istnieję…możecie zapomnieć o Harrym Potterze…dowidzenia-powiedział i ignorując wszystko wyszedł z kuchni. Poszedł do swojego pokoju,zmniejszył kufer(był w domu czarodziei, więc Ministerstwo nie mogło gonamierzyć) i klatkę polującej Hedwigi, schował je i wyszedł na ciemną londyńskąulicę. Włożył ręce do kieszeni i szedł przed siebie. Dotarł na dworzec KingsCross, więc skierował się na peron 9 i ¾. Usiadł na jednej z ławek i zacząłmyśleć. Około północy pojawił się koło niego chłopak na oko w jego wieku. Pochwili milczenia nieśmiało zaczął rozmowę.
Rozdział 3: Nowi znajomi i powrótna stare śmieci
-Cześć…Ty też zwiałeś starym?
-Można tak powiedzieć…- mruknął Harry, bezzwykłej ironii, raczej z rezygnacją
-Jestem MichaelBryzel
-HarryPotter. Pokłóciłeśsię z nimi?
-Jak zwykle się mnie o wszystko czepiają-warknął chłopak i kopnął leżącą przed nimi puszkę- Zrób to, zrób tamto, jesteśbeznadziejny, ty dziwolągu…To nie są moi prawdziwi rodzice. Adoptowali mnie, bomoja matka oddała mnie jak byłem niemowlakiem
-Moi nie żyją- przyznał Harry
-Wiem…chyba wszyscy wiedzą- mruknął chłopak-To prawda, co pisali w Proroku? Naprawdę porwał cię Voldemort?
-Tak…wiesz, czuję do ciebie dziwną sympatię-przyznał Potter- Ostatnio miałem ochotę wszystkim dogryzać, a ty jesteśwyjątkiem
-Ze mną jest podobnie. Jedziesz doHogwartu?- Zapytał Michael
-Tak. A ty? W jakim jesteś domie?
-W Slytherinie…- na takich rozmowach oniczym zeszła im reszta nocy i gdy tylko pojawiła się lokomotywa, weszli dośrodka i zajęli przedział na końcu pociągu. W miarę jak zbliżała się 11:00,robiło się coraz tłoczniej, ale nikt nie miał odwagi usiąść z Harrym.Odstraszały ich wieści z Proroka, jakoby był niezrównoważony psychicznie popobycie w zamku Voldemorta. Odstraszała ich również mina chłopaka.
-Cześć, mogę usiąść?- Tuż przed odjazdem doich przedziału zaglądnął Pablo- O, to ty, Harry
-Cześć, siadaj. To jest Michael- chłopcy sięprzywitali i zaczęli rozmawiać. Czuli się w swoim towarzystwie dziwniespokojnie. Przeczuwali, że mogą sobie o wszystkim powiedzieć. Podróż upływałaspokojnie, aż do chwili, gdy do przedziału zaglądnął Draco Malfoy. O dziwo byłbez obstawy. Kiedy tylko zauważył siedzącego przy oknie Harryego, na jego twarzwpłynął pogardliwy uśmieszek
-Proszę, proszę…czyżby nierozerwalna trójcaHogwartu przestała istnieć? No co, bliznowaty? Gdzie zgubiłeś swoichwielbicieli: Szlamę i Wiewióra?
-Gdzieś tam poszli- odparł Potter, niezaszczycając młodego Ślizgona spojrzeniem. Pablo i Michael szybko podchwycili oco chodzi ich nowemu znajomemu i udawali, że nie widzą blondyna. Ten, lekkowytrącony z równowagi brakiem zainteresowania jego osobą, usiadł naprzeciwHarryego i kontynuował- A jak ty się czujesz? Słyszałem, że spędziłeś cudownetrzy tygodnie w jakimś sanatorium…jak twoja główka? Podobno nieźle ci się wniej poprzestawiało…- tego było dla chłopaków za wiele. Wszystko potoczyło siębłyskawicznie: Pablo poderwał się z miejsca, zamknął drzwi i zasłonił zasłony,a Michael i Harry chwycili Ślizgona i rzucili na ścianę, w której znajdowałosię otwarte okno. Malfoy patrzył na nich z przerażeniem, które było tymwiększe, że częścią jego włosów targał wiatr
-Jeśli nie chcesz zginąć w bardzo bolesny inieprzyjemny sposób…- szepnął Harry głosem, który podchwycił od Voldemorta.Wszystkim włosy na plecach stanęły dęba-…to dobrze ci radzę, nie zadzieraj zżadnym z nas, bo będziesz miał bardzo nieprzyjemne wspomnienia- puścił Malfoy,który osunął się na podłogę
-A teraz spadaj- warknął Michael. Nie trzebabyło tego powtarzać dwa razy
-To była właśnie nasza szkolna fretka-wyjaśnił Harry
-Palant- mruknął Pablo- Ciekawe, do jakiegodomu trafię?
-Mam nadzieję, że do Gryffindoru alboSlytherinu. Wtedy łatwiej nam się będzie spotykać- odezwał się Potter
Przez resztę drogi rozmawiali o wszystkim.Pod koniec tej podróży wiedzieli o sobie praktycznie wszystko, ale żaden niemiał pojęcia, dlaczego, będąc tak nieufni i skryci, rozmawiają swobodnie jaknajlepsi przyjaciele.
Okazało się, że Pablo stracił rodziców napoczątku tych wakacji. Byli czarodziejami i zginęli z ręki terrorystów jakoprzypadkowe ofiary. Teraz wychowywała go babcia i to dlatego Harry spotkał gona Prived Drive. Wcześniej uczyli go rodzice i dlatego nie chodził do szkoły.Historia Michaela była równie frapująca. Jego matka porzuciła go zaraz poporodzie, oddając w ręce bogatego, mugolskiego małżeństwa. Ci jednak, odkąddowiedzieli się, kim jest ich przybrany syn, nie traktowali go dobrze.
-Myślę, że powinniśmy się już przebrać-powiedział w pewnym momencie Harry, spoglądając w okno. Zbierało się na burzę.Kiedy pociąg zatrzymał się na stacji nie pchali się do wyjścia, więc opuściliwagon jako ostatni
-Pierwszoroczni! Do mnie! Ruszać się!Tutaj!- Z tłumu wyraźnie wyróżniała się postać gajowego
-Cześć, Hagrid!- Przywitał się z nim Potter.O dziwo, nie miał najmniejszej ochoty dogryzać półolbrzymowi
-Harry! Chłopie, jak się trzymasz?- Zapytałtamten z troską w głosie
-Jakoś leci- mruknął chłopak- Poznaj, to sąPablo i Michael
-Cześć. A gdzie Ron i Hermiona?
-Spełniają się jako prefekci- powiedziałHarry złośliwie
-Pewnie zaraz przyją- uśmiechnął sięmężczyzna i zaczął opowiadać im o swoich wakacjach i postępach, jakie robi jegobrat. Tak się zagadali, że odjechał im ostatni powóz- Cholibka, no to wyglądana to, że przepłyniecie się z nami
-Nie mam nic przeciwko- uśmiechnął sięPotter- Uwielbiam deszcz- przemarznięci pierwszoroczni popatrzyli na niego jakna wariata, ale on się tym nie przejął i razem z Pablem i Michaelem zajął jednąz łódek w momencie, kiedy akurat zaczęło lać. Harry wyciągnął rękę za burtę idłonią burzył gładką taflę wody. Kiedy byli już na środku jeziora poczuł, żektoś wkłada mu coś w rękę. Natychmiast spojrzał w czarną otchłań, ale zauważyłtylko oddalającego się trytona. Niezwykle zaintrygowany wodził palcem potajemniczym przedmiocie, starając się odgadnąć, co to jest. Nie chciał, by zauważylito pierwszoroczni, więc schował go do kieszeni dopiero, kiedy dobili do brzegu.Czuł dziwny spokój emanujący z tajemniczego przedmiotu, w którym rozpoznałjakiś medalion. Pod drzwiami zamku czekała już na nich McGonnagal, ukryta podzwykłym parasolem. Niezmiernie się zdziwiła, na widok trzech starszych chłopców
-Potter, Bryzel? Co wy tu robicie? O ilewiem, to wśród przydzielanych jest tylko jeden szesnastolatek, Pablo Costello-zapytała, wprowadzając ich do środka
-Spóźniliśmy się na powóz- odparł Michaellakonicznie i razem z Harrym ruszyli w stronę Wielkiej Sali. Pchnęli ciężkiewrota i stanęli w drzwiach, uważnie rozglądając się po sali. Niebo przeszyłabłyskawica, a uczniowie zamarli. W tym momencie wyglądali jak topielce. Chłopcyjak jeden mąż skierowali się prosto w stronę stołu…Slytherinu! Wybrali godlatego, że był najmniej zaludniony, więc mogli usiąść z dala od wszystkich.Szepty wybuchły jednocześnie. Harry Potter, największy wróg Dracona Malfoyasiada przy stole Ślizgonów? To się kupy nie trzymało. Zawziętą dyskusjęprzerwało wejście McGonnagal z Tiarą Przydziału. Po odśpiewaniu zwykłej pieśni,ponownie wzywajacej do zjednoczenia, zastąpiła właściwa ceremonia. Pablo byłprzydzielany na samym końcu, wiec po ok. 10 min dzielnie wszedł na stołek izałożył na głowę stary kapelusz, który po chwili namysłu krzyknął
-Ravenclaw!- Ku zdziwieniu wszystkichzgromadzonych, Pablo szerokim łukiem ominął wiwatujący stół i usiadł obokHarryego i Michaela
-No, nie jest idealnie, ale zawsze mogło byćgorzej- mruknął rudowłosy i spojrzał na dyrektora, który właśnie wstał
-Moi drodzy uczniowie! Serdecznie witamnowicjuszy i stałych bywalców. Przypominam, że zabronione jest: wchodzenie doZakazanego Lasu, pojedynkowanie się na korytarzach i wychodzenia z dormitoriipo godzinie 22:00. W tym roku niestety nie udało mi się znaleźć odpowiedniegonauczyciela OPCM, więc tymczasowo ja obejmę to stanowisko- rozległy się licznebrawa, zdecydowanie słabsze po lewej stronie sali, gdzie znajdował się stółŚlizgonów- A teraz wsuwajcie!- Na półmiskach pojawiły się najróżniejszepotrawy. Harry, Michael i Pablo w ciszy zjedli kolację i wyszli z sali
-Muszę wam coś pokazać- mruknął Potter ipoprowadził ich na nieużywany korytarz na trzecim piętrze. Kiedy upewnił się,że nikt ich nie może zobaczyć, wyciągnął z kieszeni medalion i pokazałchłopakom, sam mu się przyglądając
-A co to jest?- Zdziwił się Pablo i chciałwziąć go do ręki, ale odrzuciło go
-Kiedy płynęliśmy przez jezioro włożył mi gow rękę jakiś tryton- wyjaśnił Harry- A wiecie co jest najdziwniejsze? Że takisam znak widziałem na plecach tych istot, które uwolniły mnie w sierpniu!
-Pierwszy raz widzę taki symbol- powiedziałMichael, oglądając srebrnego smoka
-Ja też- przyznał Pablo, rozcierając sobierękę- Ale jest chroniony potężnymi czarami. Czułem to, kiedy spróbowałem godotknąć. Widocznie jest przypisany tobie, Harry
-Ale ciekawe, co on oznacza?- Zamyślił sięPotter- Kiedy go dotykam, czuję dziwny spokój i opanowanie.
-Nie rozstrzygniemy tego dzisiaj- zdecydowałMichael- Chodźmy spać, jutro poszukamy w bibliotece- chłopcy chętnie na toprzystanęli, zwłaszcza, że nie spali od 36 godzin i byli padnięci. Każdyposzedł w swoją stronę. Mięli szczęście, bo uczta właśnie się skończyła. Podportretem Grubej Damy zebrał się już spory tłum
-Co jest?- Zdziwiła się jakaś dziewczyna
-Boją się wypowiedzieć hasło- odparła jejprzyjaciółka
-A jakie jest?- Zapytał Harry, a dziewczynazrobiła wielkie oczy. Nie słyszała jak tamten podchodzi- Mowę ci odjęło?-Mruknął Potter ironicznie, odgarniając z twarzy mokre włosy
-Nie boję się Sam- Wiesz- Kogo- wyszeptałapo chwili
-Ha, ha, ha- mrożący krew w żyłach śmiech wstrząsnąłwszystkimi czekającymi. Potter nie bardzo się tym przejął i ruszył pod portret.Gryfoni rozstępowali się przed nim ze strachem. W tym momencie naprawdęwyglądał jak szaleniec
-Żałosne- mruknął- Nie boję się VOLDEMORTA-dodał głośno i wyraźnie, by wszyscy go usłyszeli. Pierwszy przeszedł przezdziurę pod portretem i ruszył prosto w stronę swojego dormitorium. Po chwilidołączyli do niego Ron, Seamus, Dean i Neville.
-Wow, Harry, to było niesamowi…te-wyszczerzył się ten ostatni, ale zamarł, kiedy napotkał spojrzenie chłopaka.Pełne chłodu, pogardy i ironii
-Extra- mruknął Harry i zniknął w łazience,pozostawiając oniemiałych szóstoklasistów
-Co mu się stało?- Zapytał Dean
-Po tych trzech tygodniach…Sami- Wiecie-Gdzie- powiedział Ron- całkiem poprzewracało mu się w głowie- rudzielec zrobiłznaczący ruch koło skroni
-Czyli to prawda, że on jest niebezpieczny?-Zdziwił się Seamus. Na ich nieszczęście, w tej chwili Harry wrócił po ręcznik,a oni tego nie zauważyli
-Tak, Finnigan- szepnął Harry, bezszelestniepodchodząc do niczego niespodziewającego się chłopaka- Jestem niebezpieczny inie pragnę niczego innego, jak śmierci moich współlokatorów- zadrwił i ponowniezniknął w łazience. Tam zrzucił maskę ironii i ukrył twarz w dłoniach. Bolesnewspomnienia powróciły…zawsze wracają wieczorem.
-„Będę musiał zabezpieczyć łóżko zaklęciemantydźwiekowym”- pomyślał i ściągnął koszulę. Blizna na prawym ramieniuzalśniła od blasku świec. Jeszcze raz wyciągnął z kieszeni tajemniczy medalion.Nagle zakręciło mu się w głowie. W ostatniej chwili przytrzymał się ściany ibezpiecznie osunął na podłogę. Poczuł, jakby jego ciało rozrywano na milionycząsteczek…Nawet nie zdążył krzyknąć. Ciemność przysłoniła mu oczy…
Rozdział 4: Zaskakujące wiadomości
W ciemnym holu zgromadziło się pięć postaci:trzy kobiety i dwóch mężczyzn.
-Kiedy oni się obudzą?- Mruknęła zniecierpliwionaGabriele
-Powinni za jakieś 10 min- odpowiedziałaAnna- Ty zajmij się tą Catheriną Neliquele, Oteos weźmie Pabla Costello,Viktoria- Michaela Bryzel, a ja i Vincent…
-…zajmiemy się Potterem- wtrącił Valum. Wszyscyskinęli głowami i zniknęli w odpowiednich drzwiach.
***
Harry ocknął się nagle i w pierwszej chwilinie wiedział, gdzie się znajduje. Myślał, że wciąż jest w lochach Voldemorta,więc nie otwierał oczu. Dopiero po chwili zorientował się, że nie pasują muniektóre czynniki: po pierwsze nie wyczuwał chłodu i wilgoci, po drugiebrakowało mu smaku własnej krwi w ustach, a po trzecie leżał na jakimś łóżku.Słyszał ogień trzaskający w kominku i cichy oddech jakiejś istoty. Powoliotworzył oczy i widząc dwie, obce mu postaci, zerwał się z łóżka, stając gotowydo obrony.
-Kim jesteście?- Warknął
-Spokojnie, Harry- odezwała się kobieta-Nazywał się Anna Valerious. Spotkaliśmy się w parku, pamiętasz?- Chłopak skinąłgłową i czekał na dalsze wyjaśnienia- To jest mój przyjaciel, Vincent Valum-mężczyzna w ogóle nie zareagował badawczo mu się przyglądając. Był niesamowicieblady, a na głowie miał postawiony czub z czarnych włosów. Niezwykłe były jegooczy: czerwone.
-Gdzie ja jestem? Kim…?- Zaczął ponownieHarry, ale Anna mu przerwała
-Może usiądziemy? Proszę…- ona i jej kolegapołożyli różdżki na łóżku- Jesteśmy bezbronni. Teraz porozmawiamy?- Harryskinął głową i usiadł na jednym z trzech purpurowych foteli. W pokoju panowałpółmrok, ponieważ okna były zasłonięte
-Doskonale- uśmiechnęła się kobieta- A więczacznijmy od tego, gdzie się znajdujemy. Jesteśmy na innej płaszczyźnie, wwymiarze zwanym Necronomicon, w mieście Necronopilis. Mieszkańcy należą główniedo pięciu ras magicznych: elfów, wampirów, pół elfów, dhampirów oraz wilkołaków.Zdarzają się również mieszańcy elfów i wampirów, czyli peredhilowie orazosobniki innych gatunków.
-No dobrze, ale co ja tu robię?-Zniecierpliwił się Harry- Przecież moim ojcem był James Potter, czystej krwiczarodziej i Lilly Evans, czarownica z mugolskiej rodziny. Nie zostałemprzecież ugryziony, ani nic z tych rzeczy
-Wiesz…- Anna zagryzła lekko wargę-… to niedo końca tak. Ja jestem twoją babką, a twoimi rodzicami byli Lidia i LorensValerious. Wampir i czarodziejka- Harryemu szczeka opadła do ziemi. W wieku 16lat dowiaduje się, że jest zupełnie kimś innym. To był dla niego prawdziwyszok. Potrzebował czasu, żeby się otrząsnąć
-Jak to się stało?- Zapytał po chwili ciszy,częściowo opanowując emocje
-Wiesz, jak dwoje ludzi się kocha to popewnym czasie decydują się na przedłużenie rodu i…- zaczął mówić Vincentcałkiem poważnie, ale Anna szybko doprowadziła go do porządku
-Chociaż raz mógłbyś być poważny- warknęła,więc mężczyzna posłusznie ucichł- A więc twoi rodzice byli zagrożeni zestrony innych czarodziei. Matka, bo związała się z twoim ojcem, a on ze względu na swoją rasę- kobieta ponownie zwróciła się do Harryego- DzieckoPotterów zmarło po błędzie lekarzy, więc twoi prawdziwi rodzice zmienili kolortwoich włosów na czarny i przekazali Potterom. Lekarze zapomnieli o tym, a pozatym na rękę im było zatuszować ich pomyłkę
-Czy oni…?- Zapytał Harry, ale Vincent muprzerwał
-…Żyją? Niestety nie. Lidię zabilimieszkańcy jej rodzinnej wioski za związek z twoim ojcem, a on, pogrążony wrozpaczy sam zaatakował ich i również zginął
-A nie mogli się schronić tutaj?- ZapytałPotter
-Nie, to miejsce zostało odkryte niespełna10 lat temu przez mojego męża- powiedziała Anna- Mieszkały tu inne rasy, a mytylko znaleźliśmy sposób na podróżowanie między wymiarami. Nawiasem mówiąc twójdziadek poświęcił życie dla tych badań
-Czego ode mnie oczekujecie? I dlaczegodowiaduję się o tym dopiero teraz?
-Twój organizm dopiero niedawno zacząłzmieniać się ze względu na pochodzenie. Wyostrzyły ci się zmysły, zacząłeśreagować ma krew, objawiła się wrodzona niechęć do istot ludzkich i większaodporność. Przedtem nie przeżyłbyś podróży pomiędzy płaszczyznami- wyjaśniłVincent- Przejdziesz szkolenie u każdego z Rady Najwyższych, do której należęja, Anna, Oteos Green, Victoria Harvest i Gabriele Crow. Spędzisz tu trzy lata,a później na rok zaśniesz, by obudzić się pełnoprawnym dhampirem
-Czyli w sumie cztery lata? Przecież toniemożliwe!- Krzyknął chłopak- Jeśli zniknę na cztery dni ci idioci z ZakonuFeniksa postawią na nogi pół Królestwa*!
-Bez obaw. W twoim świecie minie tylkocztery tygodnie- powiedziała Anna- Na czas szkolenia twoje miejsce zajmiewyszkolony szpieg pod działaniem eliksiru wielosokowego
-A czy tylko ja będę się szkolił?- ZapytałHarry
-Nie, jeszcze dwóch twoich znajomych: PabloCostello- elf i Michael Bryzel- dhampir. Poza tym wampirzyca Catherina Neliquele
-Żartujecie? Jak to możliwe, że Pablo iMichael…?- Zaczął Harry, ale olśniło go- Niechęć do istot ludzkich?
-Dokładnie- potwierdził Vincent- Poznaliściesię niedawno i to nie był przypadek. Masz czas do namysłu, dokładnie jutro o20:00 sprowadzimy was, by, mam nadzieję, rozpocząć szkolenie. Masz jeszczejakieś pytania?
-Wiecie…jak bym nazywał się, gdyby…moirodzice żyli i zajęli się mną?- Zapytał nieśmiało
-Tak- powiedziała Anna i spojrzała na niegoz mieszaniną smutku i dumy- Velkan Valerious- chłopak skinął głową i nieodezwał się już więcej
-A więc widzimy się jutro o 20:00-powiedział Vincent wstając- Tylko pamiętaj, nikt nie może o tym wiedzieć,oprócz oczywiście pozostałych wybranych. Do zobaczenia- machnął ręką, a Harryponownie poczuł ból, który był jednak lżejszy niż za pierwszym razem. Pojawiłsię w łazience, zachwiał lekko, ale ustał na nogach. Zamknął na chwilę oczy,ale nie doświadczył ukojenia. Szybko ubrał koszulę i wpadł do pokoju, w którymrozmawiała reszta chłopców. Nie przejmując się nimi wyciągnął z kufra MapęHuncwotów i pelerynę niewidkę
-Nie czekajcie na mnie- mruknął i wyszedł. Wpokoju wspólnym było jeszcze kilkanaście osób, które umilkły widzącwychodzącego Pottera. Chłopak przeszedł przed dziurę pod portretem i zarzuciłpelerynę niewidkę. Szedł przed siebie, nie określiwszy sobie konkretnego celu.Zamyślił się głęboko i nie zauważył, kiedy znalazł się na polanie w ZakazanymLesie. Zrzucił pelerynę i usiadł na zwalonym pniu, wpatrując się w wielkiksiężyc.
-„Podsumowując: nazywam się VelkanValerious, jestem dhampirem, mam żyjącą rodzinę, moi rodzice zostali zabiciprzez czarodziei… pięknie, po prostu pięknie. Na dodatek mam spędzić czterylata w jakimś Necronomiconie. Tylko czy się zgodzić? W sumie to nawet niepowiedzieli mi, czego tam się będę uczył… i w ogóle kto to jest ten dhampir? Nobo, że pół-wampir to wiem, ale czy będę musiał pić krew? W sumie nie byłoby totakie straszne…wgryźć się w szyję Dropsa…Cholera! O czym ja myślę?! Chyba będęmusiał brać jakieś leki uspokajające, bo inaczej rzucę się na Snapea napierwszych eliksirach. Hi, hi, hi…Co się ze mną dzieje? Porzuciłem Rona i Hermionę, poznałemPabla i Michaela…czy ja wciąż jeszcze jestem tym Harrym Potterem?”
-„Nie…”- odpowiedział sam sobie- „Nikt potrzech tygodniach u Riddlea nie jest już tym samym człowiekiem. Dorosłem… ijestem Velkan Valerious!”- Nagle usłyszał za sobą cichy szelest. Błyskawicznieodwrócił się w tamtą stronę, wyciągając różdżkę. Za nim stał wysokicentaur.
-Witaj Harry Potterze- przywitał sięgłębokim głosem. Miał jasną, kasztanową sierść- A może powinienem powiedziećVelkanie Valerious?
-Skąd wiesz?- Zapytał Harry, opuszczającróżdżkę
-Z gwiazd- odparł tamten lakonicznie-obserwuję twoje losy już od dłuższego czasu i mam ci coś ważnego doprzekazania. Znalazłeś medalion?
-Jaki meda…?- Zaczął chłopak, alenatychmiast przypomniał sobie o zdarzeniu podczas podróży przez jezioro.Sięgnął do kieszeni i wyciągnął wisiorek, który zalśnił w świetle księżyca- Oten chodzi? Co on oznacza?
-Niestety nie mogę ci powiedzieć- odparłtamten- Ale to znak. Znak, że jesteś kimś wyjątkowym. Myślę, że dowiesz się otym już wkrótce- centaur mówił bardzo tajemniczo
-Czy to ma związek z moim przeznaczaniem? Amoże chodzi o moje pochodzenie? Kim ja jestem?!- Krzyknął rozpaczliwie i opadłna ziemię. Objął rękami kolana i zaczął kołysać się w przód i w tył- Już niemam siły…- szepnął
-Masz. Masz jej wiele… o wiele więcej niżktokolwiek na tym świecie- centaur klęknął przy nim i spojrzał prosto w jegooczy- Musisz walczyć, to twoje przeznaczenie. Pamiętaj, że przyjaciele zawszeci pomogą. I nie pozwól, by przepowiednie zaćmiły twoje czyste serce-powiedział mężczyzna i wstał, ale Harry zatrzymał go
-Przepowiednie? Jakie przepowiednie? Ja wiemtylko o jednej. O co chodzi?- Obrzucił go gradem pytań, ale tamten tylkouśmiechnął się tajemniczo i zniknął między drzewami- Hej! Zaczekaj!- Chłopakruszył za nim, jednak ograniczały go dwie nogi i nieznajomość terenu. Po ok. 15min zdecydował się wrócić. Tylko którędy? Błąkał się po lesie przez prawiecztery godziny i odnalazł drogę dopiero wtedy, gdy zaczęło świtać. Do zamkudotarł wycieńczony i jeszcze bardziej zagubiony. Wziął szybki prysznic i ruszyłna śniadanie. W Wielkiej Sali czekali już na niego Pablo i Michael.
-Wyglądasz jak trup- powiedział na powitanieblondyn, podając mu kubek kawy
-Nie spałem cała noc- powiedział Harry i zwdzięcznością przyjął kubek z gorącym płynem- Dostaliśmy już plany lekcji?-Zapytał
-Nie, panie Potter- za nim pojawiła sięopiekunka Gryffindoru- Czy raczyłby pan jeść posiłki przy właściwym stole?-Zapytała podając mu pergamin z podziałem godzin
-Nie- odparł krótko chłopak- O ile wiem niejest to przymusowe, mam rację?
-W zasadzie tak, co nie zmienia faktu, że zabezczelność traci pan 5 punktów- odparła profesor i oddaliła się w stronę stołunauczycielskiego
-Nie jest źle- podsumował Pablo- Eliksiry,ONMS i Zaklęcia mamy wszyscy razem, ja mam z Harrym Zielarstwo, z tobą ONMS, az Puchonami Transmutację.
-Ja mam z Harrym Transmutację- powiedziałMichael- No to praktycznie cały czas jesteśmy razem. Pierwsze mamy Eliksiry,więc chyba powinniśmy się pospieszyć- szybko dokończyli śniadanie i ruszyli wstronę lochów. Pod klasą czekała już reszta: z Gryffindoru tylko Hermiona, zeSlytherinu Malfoy, z Ravenclawu Padma Patil i jakiś chłopak, a z HufflepuffuArnie McMillan. Ze względu na wysokie wymagania było ich tak mało.
-Później mamy okienko, więc będziemy musieliporozmawiać- powiedział cicho Harry, a chłopcy zorientowali się o co chodzi,więc nie pytali.
-Wchodźcie- warknął Snape, który niewiadomokiedy otworzył klasę
-Mam nadzieję, że się opanuję i nie zagryzęgo…- mruknął Harry i dodał ze złośliwym uśmiechem-…na pierwszej lekcji- stołybyły czteroosobowe, więc chłopcy zajęli tan najbardziej oddalony od biurkanauczyciela. Snape zaczął swoją zwykłą przemowę, więc śmiało się wyłączyli.
-…Może pan Potter- usłyszeli po około 10 min
-Zależy co- powiedział bezczelnie chłopakwstając
-Odpowiedź- powiedział Snape z mściwymuśmiechem na twarzy
-Proszę bardzo- mężczyzna zaczął mu zadawaćnajróżniejsze pytania, ale na większość z nich nie znał odpowiedzi.
-Nędzny, panie Potter- powiedział profesor-To, że jest pan Chłopcem- Który- Niestety- Przeżył- Po- Raz- Kolejny tonie znaczy, że będziesz miał u mnie taryfę ulgową- z satysfakcją podkreśliłsiódme słowo
-Zdążyłem to zauważyć podczas ostatnich trzechtygodni moich wakacji- odgryzł się Potter i usiadł
-Pięknie- pogratulował mu Pablo
-Dzięki- uśmiechnął się Harry i w tymmomencie zabrzmiał dzwonek- Chodźcie, znam miejsce, gdzie nikt nam nie będzieprzeszkadzał- powiedział czarnowłosy i ruszył ku wyjściu z zamku. Doszli nadjezioro i usiedli pod jedną z rosnących tam wierzb. Po burzy świeciło słońce,tworząc miłą atmosferę
-I co sądzicie o ich propozycji?- Zacząłrozmowę Harry
-Ja się zgodzę- powiedział natychmiastPablo- Dowiedziałem się, kim byli moi rodzice. Dziwię się tylko, dlaczego niepowiedzieli mi o tym, kim ja jestem
-Ja swoich nie znałem- odparł Michael-Ojciec był wampirem, a matka mnie oddała, więc nawet jeśli ich poznam, to oninie przeżyją tego spotkania
-Ciekaw jestem, co powiedziałby Drops, gdybydowiedział się, że jego „Złoty chłopiec” jest mieszańcem- mruknął Potter icisnął w wodę kamień, który trzymał w ręce- Aha, zapomniałem się przedstawić-zwrócił się do nich- Velkan Valerious- ukłonił się
-Teraz już nic mnie nie zdziwi- powiedziałPablo- Czyli kolejne cztery lata spędzimy razem?
-Nie do końca- powiedział Michael- My zHarrym prześpimy ostatni rok. A jak wygląda przemiana w elfa?
-Kiedy nadejdzie czas mam zostaćzaprowadzony do jakiegoś Wiecznego Lasu, gdzie ma odbyć się jakiś rytuał-powiedział Pablo- Z tego co słyszałem o elfach to będę miał spiczaste uszy,może będę trochę wyższy i bardziej wrażliwy na naturę
-A ja nawet nie spytałem, czy będę musiałpić krew- powiedział Harry. Przez resztę czasu rozmawiali o swoich planach,odczuciach i obawach. W końcu podjęli decyzję, że zgodzą się. Rozmawialibydalej, ale zadzwonił dzwonek, więc chcąc nie chcąc udali się na Zaklęcia.Później mięli Transmutację i na tym skończyły się ich zajęcia.
-Chodźmy do biblioteki, poszukamy czegoś otym symbolu- zaproponował Michael po obiedzie, więc udali się do królestwa paniPrince. Mam każdy z nich znalazł kilka opasłych tomisk i pogrążył się wposzukiwaniach. Niestety, nie znaleźli nic, a na dodatek stracili poczucieczasu
-O cholera- mruknął Pablo patrząc nazegarek- Jest 19:53!
-Zmywamy się- mruknął Harry i poprowadziłich do Pokoju Życzeń. Tam nikt nie mógł ich znaleźć. Dokładnie o 20:00 poczuliznajome uczucie i, kiedy otworzyli oczy, znajdowali się w dość obszernymsalonie. Była tam już obecna cała Rada Najwyższych i dziewczyna, wyglądająca najakieś 18 lat. Miała krótkie blond włosy i lekko zaokrągloną sylwetkę.
-Witamy was- odezwała się Anna, patrząc nanich ciepło- Mam nadzieję, że podjęliście słuszną decyzję. Zgadzacie się?- Całaczwórka pokiwała głowami na znak zgody- Świetnie. Catherina, tobą zajmie sięGabriele, Oteosie, zaopiekujesz się Pablem. Michael, ty pójdziesz z Vincentem,a Viktoria zajmie się Harrym- wszyscy skinęli głowami i wyszli z salonu zwyznaczonymi opiekunami.
*Królestwo-United Kingdom, Wielka Brytania
Rozdział 5: Podwójne zaskoczenie
-Cześć,jestem Victoria Harvest- do Harryego podeszła wysoka brunetka o ciemnozielonychoczach i delikatnym głosie- Chodź, pokażę ci twój pokój, a później odpowiem nawszystkie twoje pytania- Potter skinął głową i ruszył za kobietą. Szli przezok. 5 min i chłopak całkowicie stracił orientację. Z tego, co się domyślał,znajdowali się w ogromnym, starym zamku. Puste kamienne ściany dodawały temumiejscu uroku. W końcu dotarli do zwykłych, drewnianych drzwi bez klamki.
-Dotknijich, powinny się otworzyć- zachęciła go Viktoria. Potter nieśmiało wyciągnąłrękę i dotknął zimnego drewna, jednak nic się nie stało- Dziwne…- mruknęłakobieta- Poczekaj tu chwilę- zostawiła go samego i oddaliła się w tylko sobieznanym kierunku
-Super-mruknął Harry, wyciągnął z kieszeni medalion i, aby się uspokoić usiadł podścianą. Wodził palcem po skomplikowanych wzorach wyrytych w srebrze i niezauważył, kiedy stanęły przy nim Victoria i Anna. Obie zaniemówiły na widokwisiorka, który trzymał w dłoni Potter
-Wielkienieba- szepnęła babka Harryego, tym samym zwracając na siebie uwagę młodzieńca
-Coś nietak?- Zapytał chłopak widząc zdziwienie malujące się na twarzach kobiet
-Skąd tomasz?- Zapytała Victoria wskazując na srebrnego smoka
-Znalazłem…a raczej dostałem- sprostował Harry- Od jakiegoś trytona. A co? Coto oznacza?- Zapalił się, przypominając sobie rozmowę z centaurem
-Chodź-powiedziała Anna i ruszyła z powrotem do salonu. Kiedy tam dotarli, czekali jużna nich Vincent, Oteos i Gabriele
-O cochodzi?- Zapytał Harry po raz kolejny, widząc jak dorośli wymieniająporozumiewawcze spojrzenia
-Widzisz,Velkan, ten medalion jest symbolem- zaczęła Anna podnieconym głosem- Symbolemwładzy
-Władzy?-Zdziwił się chłopak- Władzy nad czym?
-Nadwszystkimi istotami nieludzkimi-powiedział Vincent- W jednej z najstarszychksiąg znalezionych w tutejszej bibliotece jest zapisana legenda. Według niejAbaddon, jeden z Serafinów, który sprzeciwił się Bogu, stworzył nas, rasynieludzkie: wampiry, elfy, wilkołaki, centaury, olbrzymy itp. Na początku samwładał nimi, ale z czasem coraz bardziej go to męczyło, więc zszedł do otchłanipiekielnej, wcześniej wyznaczając swojego dziedzica. Miał on zostać rozpoznanypo smoku- mówił wampir
-”Srebrnym smoku mieczem walczącym”- sprostowała Gabriele- Zgodnie zprzepowiednią, którą odczytaliśmy niedawno„Potomek Serafina ze śmiercią woczach, okaże swą moc, gdy szósty księżyc zniknie. On kierować będzie ludemmądrze i sprawiedliwie, kiedy dziedzictwo swe odkryje i nazwisko prawdziweprzywdzieje”- zapadła głucha cisza. Harry, a raczej Velkan opadł na fotel.Zaskoczony to mało powiedziane. On był wręcz przerażony, tym co usłyszał.
-I…to omnie?- Zdołał w końcu wykrztusić
-Chyba-powiedziała Viktoria- Musisz sprawdzić, czy otworzysz Wiecznie Zamknięte Drzwi
-Co?- Poraz kolejny zdziwił się Valerious
-Takzostały nazwane, bo nikt ich nie otwierał od czasów Adaddona. Chodź- całąszóstką ruszyli w głąb zamku. Po kilku minutach dotarli do ciemnego korytarza,kończącego się wielkimi, wysokimi naprawie 3 m wrotami. Velkan poczuł, że medalion stajesię ciepły. Nie czekając na instrukcje, podszedł do monumentalnych drzwi ipodniósł rękę. Kiedy dotknął twardego drewna, ono zaczęło się rozgrzewać. Nagleprzez jego umysł przeleciało setki obrazów. W tle cały czas ktoś szeptał treśćprzepowiedni. Zdołał rozpoznać tylko kilka z nich: widział anioła zamykającegote drzwi, wrzucającego medalion do jeziora, ludzi próbujących otworzyć wrota,jego rodziców rozmawiających o przyszłości…nie mógł już tego wytrzymać i w tymmomencie drzwi zaczęły się otwierać, a on odskoczył w tył. W środku wszystkowyglądało tak, jak to zostawiono tysiące lat temu. Salon, troje drzwi, pięknemeble. I ani grama kurzu.
-Piękny-powiedział Oteos
-To wielezmienia- odezwała się Anna-Będziesz musiał nauczyć się więcej, niżprzewidywaliśmy, więc twoje szkolenie potrwa dwa razy dłużej- Valerious skinąłgłową- Teraz idź spać- machnęła różdżką- W szafach znajdziesz wszystko, cobędzie ci potrzebne, a na stoliku masz plan zamku. Rano ktoś po ciebieprzyjdzie. Daj mi tylko twój włos, żebyśmy mogli wysłać zastępcę- Velkanposłusznie wykonał polecenie
-Dobranoc- pożegnał się młodzieniec i wszedł do swojego apartamentu. Zaczął odpobieżnego zapoznania się z mapą. Jak zauważył, zamek zbudowany był na planiekoła, a jego apartament znajduje się w jego centrum. Później zaczął przyglądaćsię wszystkim sprzętom. Salon urządzony był ze smakiem. Niby prosty, a jednak znutą elegancji. Dwa skórzane, bordowe fotele, wiśniowy stolik do kawy, miękkasofa, puszysty dywan, wielki kominek, a nad nim olbrzymi fresk przedstawiającysmoka trzymającego miecz. Reszta ścian miała kolor kawy z mlekiem. Znajdowały siętam również jeszcze inne obrazy przedstawiające jednorożce, konie, testrale iinne- magiczne i niemagiczne- stworzenia. Później Velkan przeszedł do drugiegoz czterech pomieszczeń. Była to duża, całkowicie pusta sala, na końcu którejbył duży balkon z widokiem na piękny ogród w stylu angielskim. Drzewa i różanekrzewy rosły nieregularnie po obu stronach wysypanej śnieżnobiałymi kamyczkamialejki. Przez jego środek płynął mały strumyczek. Całe to miejsce emanowałotajemnicą. Gabinet urządzony był w podobnym stylu, co salon, z tym, że meblebyły z czarnej skóry, a ściany miały kolor ciemnozielony. Sypialnia za tospodobała się chłopcu najbardziej, pomimo, że była całkowicie biała. Wielkiełoże z dużym baldachimem i białe meble stwarzały niesamowity nastrój. Łazienkaurządzona była w kolorze czerwonym i wyłożona drobną mozaiką. Już miał rzucićsię na łóżko, ale zauważył małą szparę między regałem z książkami, a ścianą.Spróbował odsunąć mebel, by zobaczyć, co się za nim kryje. Ujrzał wejście dojakiegoś korytarza. Zapalił różdżkę i śmiało ruszył przed siebie. W tym jednympomieszczeniu pełno było pajęczyn i kurzu. Velkan szedł przed siebie, aż dotarłdo krętych schodów. Obejrzał się za siebie i kiedy ujrzał słabą smugę światła,docierającą z jego pokoju, zaczął wchodzić na górę. W końcu dotarł do jakichśdrzwi. Pchnął je i dech zaparło mu w piersiach. Znajdował się na wysokiejwieży, górującej nad miastem. Wiatr targał nim, ale on był tak zauroczonywidokiem, że nie zwracał uwagi na zimno. Miasto wyglądało pięknie. Tajemniczo imrocznie. Wszystkie światła były niebieskie, co dawało niesamowity efekt.Budynki były niesamowitą mieszaniną stylów. Nowoczesne, szklane domy, małe,drewniane chatki, tajemnicze dworki i zwyczajne kamieniczki. Sam pałac równieżrobił imponujące wrażenie. Wyglądał bardziej jak olbrzymia wieża, o podstawiemniej więcej średnicy 50m, zwężająca się ku górze, gdzie miała ok. 2m.Zbudowana była z nieoszlifowanego kamienia, a cały teren otaczał wysoki,również kamienny, mur z wielką bramą na środku, oddzielający zamek od resztymiasta. Młody wampir nie dostrzegł na niebie księżyca, za to zauważył dwa inneciała niebieskie górujące na sklepieniu. Jedno miało światło błękitne, adrugie- czerwone.
Niewiedział, ile tam siedział, ale był pewien, że długo, więc kiedy wiatr zacząłdawać mu się we znaki, wszedł do środka i położył się do łóżka. To był dzieńpełen wrażeń, więc szybko zasnął.
***
-Jakmyślisz, gdzie jest Harry?- Zapytała Hermiona, bazgrząc bezmyślnie popergaminie
-Nie mampojęcia- Ron wzruszył ramionami ze źle udawaną obojętnością
-Martwięsię o niego- wtrąciła się Ginny-Myślicie, że on naprawdę jest…nieteges?-Machnęła znacząco ręką przy skroni
-Nawettak nie mów!- Powiedziała Hermiona, ale w głębi duszy całkowicie zgadzała się zsiostrą Rona
-A jamyślę, że po prostu w końcu zauważyliśmy, że wielki jaśnie pan Potter niepotrzebuje przyjaciół- oczy dziewczyn rozszerzyły się ze zdziwienia- Moimzdaniem…-kontynuował swoją tyradę chłopak-…on nie jest nas wart. To zwykły…-nazwał Harryego tak, że Hermiona prawie się rozpłakała, dając chłopakowi jakieśznaki, których ten nie był wstanie odczytać- Dajmy sobie z nim spokój, niechidzie do dziwolągów takich jak on
-Czyli dokogo?- Szepnął ktoś tuż przy uchu Weasleya. Ten podskoczył jak oparzony i zestrachem wpatrzył się w parę zielonych oczu. Szybko jednak odzyskał panowanienad sobą i stanął przed byłym przyjacielem (a raczej jego dublerem) ipowiedział
-Tych, zktórymi siedziałeś przy stole Ślimaków. Już cię zostawili?- Zadrwił
-Jak byśnie zauważył, głąbie, to oni są z innych domów- mruknął Harry i ruszył dosypialni.
-Palant!-Krzyknął za nim rudzielec, ale ten nie zareagował- Patrzcie jaki ważny!-Zbulwersował się- Pewnie się boi, że mu przyłożę!
-To dziwne…-zamyśliła się Hermiona- On nigdy się tak nie zachowywał…
-Możetego nie zauważyłaś, ale on tak się zachowuje od co najmniej tygodnia-powiedział Ron i oburzony opadł na fotel
-Nie, nieo to mi chodzi- powiedziała dziewczyna mierzwiąc sobie włosy- On nie umie nadsobą panować, za nazwanie go palantem powinieneś wylądować na ścianie zpodbitym okiem
-Przesadzasz- powiedziała Ginny- Może przez te trzy tygodnie Sama- Wiesz- Gdzienauczył się czegoś?
-Może…-mruknęła po namyśle Hermiona, nie do końca jednak przekonana
***
Velkanmiał piękny sen. Śniło mu się, że nurkuje, swobodnie unosi się w wodzie. Mijałygo różne stworzenia, a on czuł się cudownie lekki. Był wolny…bez obowiązków,przepowiedni, nakazów i władzy. Bez kłopotów. Nagle jednak sen zmienił się wkoszmar. Zaczęło brakować mu powietrza, a on nie widział powierzchni. Wszystkiemyśli zaczęły kołatać się w jego głowie. Nie mógł już tego wytrzymać. Z każdąsekundą próbował uwolnić się i ponownie poczuć tą lekkość. Rozpaczliwie miotał sięw wodzie, aż wreszcie się obudził. Z tym, że wciąż nie mógł odetchnąć. Byłwciśnięty w łóżko tak, że nie mógł się nawet ruszyć. Z przerażeniem patrzył wgórę, a łzy napływały mu do oczu. Kiedy myślał, że to już koniec, nacisk ustał.Łapczywie zaczerpnął powietrza i przerażony usiadł na łóżku. Nie miał pojęciaco się dzieje. Cały się trząsł. Miał nadzieję, że to już koniec dziwnychzdarzeń, ale w tym momencie, poczuł, że wszystko go piecze. Nie był to możestraszny ból, ale z każdą chwilą był coraz bardziej uciążliwy. Chłopak zacząłdrapać zaczerwienioną skórę, ale wcale nie zaznał ukojenia. Czuł, że musi cośzrobić, energia go rozpierała. Był na granicy obłędu. Jakby tego było małopoczuł, że coś chce nim zawładnąć. Tym czymś był instynkt, jednak on o tym niemógł wiedzieć. Był zmęczony wewnętrzną walką, więc powoli mu się poddawał, aż wkońcu całkowicie stracił panowanie nad swoim ciałem. Opadł w czarną przepaść.Znów był wolny.
***
-Mamnadzieję, że dobrze spaliście- młodych uczniów przywitała Anna- Czekamy jużtylko na Velkana
-Anno!-Do jadalni wpadła zdyszana Gabriele-Nie mogę otworzyć drzwi. Pukałam kilkarazy, ale on nie odpowiada
-Oteosie,zostań z młodzieżą, my zaraz wrócimy- powiedziała babka Velkan i razem z resztąruszyła w głąb zamku. Po kilku minutach znaleźli się pod wielkimi wrotami
-Velkan!Słyszysz mnie?- Krzyknął Vincent waląc w drzwi- Odezwij się!- Brak odpowiedzi-Chyba musimy otworzyć je zaklęciem- wyciągnął przed siebie różdżkę i wyszeptałjakąś formułkę, jednak nic się nie stało
-Samjesteś za słaby. Nawet teraz, kiedy drzwi zostały już otwarte, trudno się przeznie przebić. Spróbujmy wszyscy razem- zaproponowała Victoria. Czwórka dorosłychstanęła obok siebie i zaczęła szeptać słowa z nieznanym języku. Na szczęścieich działania przyniosły oczekiwany efekt i wrota wreszcie stanęły przed nimiotworem. Weszli ostrożnie do środka i skierowali swoje kroki najpierw do pustejsali, później natrafili na gabinet, aż wreszcie znaleźli się w sypialni
-Gdzie onsię podział?- Zapytała Gabriele i spojrzała na Vincenta, który znieruchomiał
-Coś sięstało?- Zapytała Anna, również patrząc na przyjaciela. Ten nagle się odwrócił ispojrzał w górę. Kobiety podążyły za jego wzrokiem
-Wielkienieba!- Krzyknęła Anna i zachwiała się lekko. W kącie pokoju leżała kupkaczegoś, co przypominało kawałki ludzkiej skóry i strzępy ubrania, a powyżej,przy samym suficie wisiało Coś. Miało wysokość ok. 1,5 mi wyglądało jak kokonlub jajo z czarnej skorupy.
-Spodziewaliście się tego?- Zapytał Vincent
-W żadnymwypadku- powiedziała Gabriele
-Myślicie, że spędzi tu rok? Tak jak pozostali?- Zainteresowała się Viktoria
-Nie mampojęcia. Po pierwsze, jego przemiana zaczęła się stanowczo za wcześnie i bojęsię, że on może tego nie wytrzymać. Po drugie, jego kokon wygląda zupełnieinaczej niż wampirów czy nawet elfów- powiedziała Anna- No cóż, pozostaje namtylko ustalenie dyżurów i czekanie
-To japierwszy będę tu siedziała- zgłosiła się na ochotnika Victoria
-Wporządku. Pilnuj go- powiedziała Anna na odchodnym
-Będęuważała
***
Czas wNecronomiconie płynął zadziwiająco szybko. Młodzi wojownicy mięli tyle nauki,że nie starczało im czasu dla siebie. Pomimo tego bardzo się ze sobą zżyli. Otym, co spotkało Velkana dowiedzieli się dopiero następnego dnia, choć kwestię,że chłopak będzie Mistrzem taktownie przemilczano. Brakowało im go, ale radzilisobie. Catherina okazała się bardzo miłą, ale nieco zakręconą dziewczyną.
Przezpierwsze 11 miesięcy przerabiali cały zakres szkoły, by móc przejść dotrudniejszych rzeczy. Uczyli się również języka elfów i łaciny. Dokładnie 350dni od ich przybycia do Necronopilis wydarzyło się coś niezwykłego, choć napoczątku nic na to nie wskazywało.
-Dzieńdobry wszystkim- do jadalni wszedł jak zwykle uśmiechnięty Michael- Jak sięspało?
-Ktospał, ten spał- mruknęła Viktoria i ziewnęła potężnie- Dzisiaj ja siedziałam znim
-I co?-Ożywiła się Catherina, która właśnie weszła do pokoju- Obudził się już?
-Jeszczenie. Mam nadzieję, że to już niedługo, bo za dwa tygodnie minie rok-powiedziała Anna- Ciekawa jestem tylko, czy…- przerwała nagle i zerwała się zkrzesła- Zaczęło się- rzuciła tylko i wybiegła z sali, a za nią ruszyliGabriele, Victoria i Vincent. Domyślili się, że ich przyjaciółka dostałatelepatyczną wiadomość od Oteosa. Młodzi nie byli pewni, czy powinni przy tymbyć, dlatego woleli pozostać tutaj.
TymczasemOteos przechadzał się nerwowo po sypialni, czekając na resztę
-Wreszcie! Myślałem, że się spóźnicie-odetchnął z ulgą i wskazał coś palcem-Patrzcie- czarny kokon jarzył się złotym światłem- Tak jest już od co najmniej3 minut. Myślisz, że skończy się jeszcze dzisiaj?- Zwrócił się do Anny
-Nie mampojęcia- odparła kobieta zgodnie z prawdą- On jest nieprzewidywalny- a więcczekali. Po około 3 godzinach kokon, teraz bardziej przypominający jajo, zacząłpękać. Rysy stawały się coraz bardziej wyraźne
-No,dalej…dasz radę- szeptała Victoria. W końcu nastąpiło coś podobnego do małejeksplozji. Kawałki czarnej skorupy rozpierzchły się po całej sypialni,obsypując również dorosłych, którzy nie zwrócili na to uwagi. Tam, gdziejeszcze przed chwilą unosił się świecący kokon, wisiał Velkan. Byłprzemieniony. Miał fioletową skórę, szpiczaste uszy, wydłużone kły, wypustkiwzdłuż kręgosłupa*, niebieskie wargi i mordercze spojrzenie czerwonych oczu. Pochwili okręcił się kilkakrotnie wokół własnej osi i zwinnie opadł na podłogęjuż w ludzkiej postaci.
-Velkan…-szepnęła Anna i czule przytuliła swojego wnuczka- Jak dobrze, że już sięobudziłeś
-Nic niepamiętam…- przyznał chłopak. Miał na sobie szczątki swoich dawnych ubrań i byłodrobinę zamroczony
-Przebierz się to porozmawiamy- powiedział Vincent- Poczekamy w salonie-chłopak, wciąż jeszcze lekko skołowany, sięgnął do szafy i wyciągnął czarnejeansy i krwistoczerwoną koszulkę. Szybko się ubrał i wszedł do salonu, gdzieczekała na niego reszta
-Możeciemi wyjaśnić, co się właściwie stało?- Zapytał zachrypniętym głosem
-Otóżwłaśnie przeszedłeś przemianę- zaczęła wyjaśnienia Anna- Jeśli nie będziesz miprzerywał potrwa to krócej- dodała widząc, że chłopak chce cośwtrącić-Świetnie. Zacznijmy od początku. Jak wiesz, rasy nieludzkie stworzyłupadły anioł, Abaddon. Był on również współtwórca piekła, ale wolał władać naminiż Królestwem Dusz, więc stworzył Necronomicon. Rządził nim ok. 1000 lat, alew końcu mu się znudziło i wyznaczył swojego następcę. Czyli ciebie. Twojeszkolenie miało trwać ok. 4 lat, ale dzięki przemianie, potrwa krócej. Nauczyszsię więcej, zasiądziesz na tronie Necronomiconu i zostaniesz naszym Mistrzem.Jakieś pytania?
-Dlaczegozawsze ja?
-A jamyślałem, że syn Lorensa będzie miał choć odrobinę inteligencji- mruknąłVincent- Masz chłopie przerąbane i tak już jest, jasne?
-Tak-mruknął speszony chłopak- A czy w tym wypadku przepowiednia o jedynym, którymoże pokonać Voldemorta, dotyczy mnie?
-Tak-potwierdziła Victoria- Twoi rodzice trzykrotnie otrzymywali propozycjęprzyłączenia się do Voldemorta, ale zawsze grzecznie odmawiali. Woleli zająćsię sobą. Ale wcale nie jest powiedziane, że masz go zabić
-Jak to?-Zdziwił się Velkan
*wypustki
wzdłuż kręgosłupa- trójkątne, takie jak u dinozaurów, z tym,
żewysokie na 7cm i u podstawy szerokie na 10cm.
Rozdział 6: Początek szkolenia
-Jak to?-Zdziwił się Velkan
-Ano tak-zaczął mówić Oteos- Voldemort jest…jakby to powiedzieć, w połowie jednym z nas.Zawsze chciał być nieśmiertelny, więc zmusił jednego z wampirów, by go ugryzł.Przemiana przez ugryzienie tworzy z czarodzieja niewolnika wampira, który gougryzł, a że owy wampir został zaraz zabity przez jednego z łowców, Voldemortstał się wampirem tylko w nieznacznej części. Stąd jego wygląd. Podsumowując:zyskał tylko wieczną młodość i odporność na wiele rzeczy, które mogą zabićzwykłego czarodzieja, ale nie nieśmiertelność. A z minusów to uczulenie napromienie UV i wrażliwość na symbole religijne. To fanatyk. Jego celem jestoczyszczenie świata z czarodziejów z mugolskich rodzin. Może istniałby inny,bardziej pożyteczny, sposób ograniczenia jego wpływów? Ale o tym porozmawiamypóźniej
-Świetnie- mruknął Harry- A właśnie…to co ze mną? Czego mam unikać?- Zapadłataka niezręczna cisza
-Trzebato ustalić- powiedział w końcu Vincent i wstał- Chodź- ruszyli w dół, wkierunku lochów. Po kilku minutach dotarli do średniej wielkości laboratorium,w którym zastali jakiegoś mężczyznę. Ten na widok gości skłonił się i wyszedł
-To odczego zaczynamy?- Zapytał Velkan
-Odpobrania krwi- odparła Victoria podchodząc do niego z fiolką i sztyletem-Rączkę proszę
-A będziebolało?- Zażartował Velkan, na co kobieta tylko się uśmiechnęła. Przecięła mułokieć w zgięciu i przystawiła naczynie, by krew skapywała prosto do niego.Chłopakowi za bardzo przypominało to wieczór, w którym Voldemort się odrodził,ale nic nie powiedział. Po skończonym pobieraniu lekko kręciło mu się w głowie.
-Dobrze,teraz próbka tkanki- powiedział Vincent i dosłownie wyciął Velkanowi kawałekskóry z przedramienia. Oczywiście wszystkie rany zostały natychmiast zaleczone-Teraz sobie chwilę poczekasz- po ok. 30 min Victoria oznajmiła, że skończyłabadania krwi
-Sytuacjaprzedstawia się następująco: niewidzialność i potrzeba picia krwi
-Co?!Ludzkiej?
-Zazwyczaj nie- powiedział Vincent wyłaniając się zza regału z książkami- Ale wpewnych przypadkach zwierzęca albo eliksir uzupełniający krew nie wystarczą. Noa teraz tkanki: wrażliwość na promienie UV, symbole religijne, odporność naogień, grawitację i szybka regeneracja.
-Czyliful wypas- zaśmiał się Velkan- To kiedy zaczynam szkolenie?
-Tak cisię spieszy?- Uśmiechnęła się Anna- Od jutra
-Super.Mogę teraz zobaczyć się z Michaelem i Pablem?
-Jasne-uśmiechnął się Oteos- Na pewno jesteś głodny, choć- całą szóstką ruszyli dojadalni.
***
-Czemuich tak długo nie ma?- Irytował się Michael, chodząc od ściany do ściany
-Spokojnie, na pewno zaraz przyjdą- uspokajała go Catherina nerwowo uderzającręką o blat
-Matko,ale wy jesteście niecierpliwi- mruknął Pablo- Wrzućcie na luz- powiedział, choćrównież nie mógł się doczekać
-Stęskniliście się za mną?- Usłyszeli głos i jak jeden mąż odwrócili się w stronędrugiego wejścia
-Velkan!-Uśmiechnął się Pablo i podszedł do przyjaciela- Dawno cię nie widziałem, stary-uściskał go
-Jakcholera! Strasznie tu nudno bez ciebie- zaśmiał się Michael- Wyspałeś się?
-Zawszystkie czasy- uśmiechnął się wampir odsłaniając wydłużone kły i zwrócił dodziewczyny- A my się chyba nie znamy
-Catherina Neliquele, miło mi- uśmiechnęła się dziewczyna podając mu rękę
-Mirównież, Ha…to znaczy Velkan Valerious- poprawił się szybko chłopak- Może mipowiecie jak wygląda to szkolenie?
-Jasne-Michael- To ty sobie jedz, a ja będę mówić
-Z miłąchęcią- uśmiechnął się chłopak i, pochłaniając obiad słuchał uważnieopowiadania. W końcu po prawie 40 min ten potok słów przerwał Vincent
-Dobra,daj już spokój- mruknął i ziewnął potężnie
-A tak wogóle to ty coś czułeś?- Zainteresowała się Catherina, zwracając do nowoupieczonego dhampira
-No, boto było tak- zaczął mówić wampir- Miałem piękny sen, który nagle zmienił się wkoszmar. Zacząłem się dusić, a kiedy otworzyłem oczy byłem wciśnięty w łóżkoprzez jakąś dziwną siłę. Kiedy myślałem, że już po mnie to nacisk ustał. Ale tonie był koniec. Później skóra na całym ciele zaczęła mnie piec i poczułem, żecoś chce mną zawładnąć. Po kilku minutach nie miałem już siły i film mi sięurwał.
-Apóźniej? Pamiętasz coś z tego roku?- Zainteresował się Pablo
-Niewiele, tylko jakieś pojedyncze rozmowy
-Koniectego dobrego- uśmiechnęła się Anna- Dzieciaki na szkolenie, Velkan i Oteos dopokoju, musicie wszystko ustalić
-Amusimy?- Zapytał Michael
-Tak,kochanie, zapomniałeś? Za tydzień mamy egzamin- uśmiechnęła się Victoria- Tocześć- wszyscy wyszli zostawiając chłopaków razem
-To maszjakieś pytania?- Zaczął Oteos
-Zasadniczo to mnóstwo- uśmiechnął się Harry- Po pierwsze: kto mnie będzieteraz uczył? No i czego?
-Nazmianę- powiedział Oteos- Pierwsze sześć miesięcy będziesz przerabiał zakresszkoły z każdym z rady, na zmianę. Później przejmie cię Victoria. Zaczniecie odćwiczeń fizycznych, a dalej magia wampirza i magia jednego z żywiołów
-Ajakiego?- Zainteresował się Velkan
-To sięokaże podczas próby, ale to dopiero później. Następnie na osiem miesięcytrafisz w moje ręce. Nauczę cię magii elfickiej, walki mieczem oraz telepatii.Po tych rozkosznych ośmiu miesiącach trafisz do Gabriele. Nieźle da ci w kość-uśmiechnął się elf- Przez kolejne osiem miesięcy nauczy cię animagii, magiibezróżdżkowej oraz zaawansowanej niewerbalnej. Podstawowej nauczysz się podczasprzerabiania materiału szkolnego. Później będziesz miał lekko, bo zajmie siętobą Anna. Ona jest świetna, bo jest łagodna, dlatego nauka walki wręcz,lewitacji, teleportacji ludzkiej i wampirzej pójdzie ci gładko. A na samkoniec, żebyś znienawidził to miejsce przejdziesz kurs u Vincenta
-Czemuznienawidził?- Zdziwił się chłopak- Z tego co zauważyłem to wydaje się miły
-Miły?Miły?! Widać, że go nie znasz- uśmiechnął się Oteos- Jeśli po szkoleniu ktośmówi, że on jest miły to znaczy, że albo ma nierówno pod sufitem albo Vacuśstoi za nim z różdżką wycelowaną w serce tamtego.
-Vacuś?-Zaśmiał się Velkan
-Tylkonie mów tak o nim kiedy słyszy, bo nie dożyjesz następnej gwiazdki- obaj sięzaśmiali- Aha, już wiem o czym zapomniałem. Musisz panować nad nerwami. Wampirymają trzy stopnie przemiany. Zazwyczaj wyglądamy jak zwykli ludzie, ale mamyszpiczaste uszy, wydłużone kły i czerwone oczy. Można to łatwo zamaskować, alezaklęcia przestają działać, kiedy wyruszamy na łowy albo przeżywamy silne,negatywne emocje, takie jak nagły przypływ nienawiści czy zwykłe zdenerwowanie.Jeśli wampir jest bardzo zły przybiera postać drugą: tak jak przy pierwszej, adodatkowo zwierzęce pazury i niesamowicie wyostrzone zmysły, które z czasemstają się nieznośne. Z odległości 100m potrafisz wyczuć najmniejszą kroplękrwi, a ludzi odbierasz jako pulsujące układy krwionośne. Kiedy jesteś wkurzonyna maksa to zrzucasz ubranie, twoja skóra staje się fioletowa, a na plecachwyrastają ci ok. dziesięciocentymetrowe wypustki. Wtedy twoja moc wydostaje sięna zewnątrz i można ją bardzo łatwo wyczuć. Dlatego nauczysz się panować nadsobą i przemianami. Coś jeszcze?
-Nie-odparł lekko oszołomiony chłopak
-No tokoniec tego dobrego. Marsz do pokoju, jutro zaczynasz trening. Śniadanie o7:00.
-Takjest- zasalutował chłopak i zniknął w drzwiach. Pobłogosławił się, żeprzezornie zabrał mapę. Szedł spokojnie, kiedy usłyszał za sobą wołanie
-Velkan!Poczekaj na mnie!- Obejrzał się i zauważył idącą w jego stronę Catherinę-Idziesz do siebie?
-Tak,Oteos powiedział mi już wszystko i mam wolne. A ty?
-Właśnieskończyłam z twoją babką. Pokażesz mi, gdzie mieszkasz? Bo słyszałam, że napoczątku miałeś jakieś problemy- uśmiechnęła się dziewczyna
-A, takjasne. Choć- uśmiechnął się chłopak i poprowadził koleżankę w stronę wielkichwrót. Dotknął ich i gestem wskazał jej, by usiadła
-Ocholera! Dlaczego nam nie powiedzieli?!- Zamurowało ją- Tylko nie pytaj czego!-Dodała widząc, że już otwiera usta- Wiem co znaczy ten symbol, bo wychowałamsię w rodzinie wampirów! Jesteś Mistrzem!
-Ciszej!-Mruknął chłopak- Jeszcze nie jestem, a jeśli nawet będę to co z tego? Bardzodobrze, że wam nie powiedzieli
-Z tegoco się orientuję, to nikomu nie powiedzieli- zauważyła dziewczyna- Nie sądzisz,że Michael i Pablo powinni wiedzieć?
-Nie…-mruknął chłopak
-Dlaczego?- Zapytała dzielnie Catherina- Czego się boisz?
-Nieważne…nie boję się
-Owszem,tak
-Wcalenie. Skąd ty to możesz wiedzieć?- Zirytował się Velkan
-Widzę-odparła dziewczyna po prostu- Powiesz mi?- Zapytała patrząc prosto w jego oczy.Miała tak przeszywające spojrzenie, że w końcu się poddał
-Bojęsię, że jeśli dowiedzą się kim jestem, nie będą chcieli być moimi przyjaciółmi.Pomyślą, że jestem tak ważny, że nie będę w stanie być…normalny
-Pieprzysz- odparła dziewczyna bez ogródek
-Co,przepraszam bardzo?- Zdziwił się Velkan
-Pieprzysz- powtórzyła wstając- I powiem ci jeszcze jedno. Ty sam nie wierzyszw to co mówisz
-Świetnie, dzięki za pocieszenie- mruknął chłopak
-Polecamsię na przyszłość- uśmiechnęła się Catherina- Cześć- Velkan zamyślił sięgłęboko. Skierował swoje kroki w kierunku tajemniczego wejścia na wieżę. Usiadłna samej górze i zaczął rozmyślać nad tym, co mu powiedziała Catherina. W głębiduszy całkowicie się z nią zgadzał, ale…no właśnie, ale. Po kilku godzinachwewnętrznej walki jego żołądek dał o sobie znać, więc zszedł na dół i udał siędo jadalni. W środku spotkał swoich przyjaciół i Catherinę
-Cześć-uśmiechnął się na ich widok- Podjąłem decyzję- zwrócił się bezpośrednio dodziewczyny
-Mądrychłopczyk- uśmiechnęła się tamta i spojrzała na oniemiałych chłopaków- On chcewam coś powiedzieć
-Bierzecie ślub?- Próbował zgadnąć Michael
-Nie,cymbale, przecież chodzę z Pablem!- Oburzyła się dziewczyna
-Pozakończeniu szkolenia będę Mistrzem- walnął Velkan prosto z mostu. Reakcja byładość zróżnicowana. Pablo zakrztusił się wodą, a Michael zaczął się śmiać
-Wkręcaszmnie, prawda?- Opanował się w końcu blondyn
-Nie. Tenwisiorek, który znalazłem kiedy przepływaliśmy przez jezioro jest tutaj oznakąwładzy. Tak więc po raz kolejny stałem się kimś wyjątkowym- dodał kwaśno
-Alenumer- powiedział Pablo- I to znaczy, że jesteś władcą Necronomiconu?
-Niezupełnie. Wszystkich istot nieludzkich- sprostował chłopak
-Toświetnie! Przynajmniej nas stąd nie wykopią jak zaczniemy robić imprezy-zaśmiał się Michael
-I wy…niejesteście źli?- Zdziwił się Velkan
-Źli? Aniby za co?- Tym razem to Pablo wyglądał na zdziwionego
-No, żecoś znowu spotkało właśnie mnie- powiedział cicho chłopak
-Ale zciebie łoś- podsumował Michael- Przecież to nie twoja wina, nie? No właśnie.Skończmy już ten temat
-Ulżyło mi-uśmiechnął się Valerious- To co teraz robimy?
-Trzebasię uczyć- powiedział Pablo, a reszta jęknęła- No co? Wy nie macie lekcji zVincentem- w tym momencie się wzdrygnął
-Aż takźle?- Przestraszył się Velkan
-Gorzej-podsumowała Catherina- A, i zapomniałam ci powiedzieć, żebyś nie mówił do mnieCatherina. To debilne imię
-Dlaczego? Całkiem…
-…debilne- wtrąciła dziewczyna- Dlatego mów mi Cathy, Kate…
-…alboKitty- dodał Pablo z uśmiechem
-Wostateczności- zgodziła się dziewczyna. Rozmawiali tak jeszcze kilka godzin,„przypadkiem” zapominając o nauce. Velkan na początku czuł się trochę nieswojo,bo oni w końcu znali się prawie rok, ale szybko przyzwyczaił się i było ok.
Naukabyła straszna. Velkan należał do raczej leniwych, ale musiał przezwyciężyć tona rzecz pochłaniania coraz to grubszych książek. Każdy z nauczycieli był inny.Anna, która uczyła transmutacji była wyrozumiała, cierpliwa i łagodna. Dało sięją przekonać, by zadał trochę mniej. Victoria była poniekąd jej przeciwieństwem.Nie znosiła pomyłek, ale nie była tak niesprawiedliwa i stronnicza jak Snape,choć uczyła tego samego przedmiotu. Zielarstwo i magiczne stworzenia byłyprzyjemnością, bo uczył ich Oteos, który był łagodny i miły. Gabriele, którauczyła OPCM i Zaklęć była wymagająca, ale można było z nią pogadać. Oczywiścienie w czasie zajęć. Ale postrachem Necronopilis był Vincent. Zimny, opanowany iwymagający, potrafił godzinami opowiadać historie ras magicznych. Nie był zaprzyjacielski, ale mówił bardzo ciekawie. Tak mijał młodzieży czas wNecronopolis.
Rozdział 7: Bójka
Czas w Necronopilis płynął szybko. Velkanwiele się o sobie dowiedział. Jako dhampir musiał pić krew przynajmniej raz namiesiąc smoczy, czyli ok. 27 dni i 5 godzin. Na razie nie zdarzyło się, by niewystarczyła mu krew zwierzęca czy eliksir uzupełniający krew. Przeczytałrównież, że kogoś z krwi wampirów można zabić jedynie przez całkowite odcięciegłowy, a czosnek wcale nie nich nie działa. Dowiedział się też wiele o swoichprzyjaciołach, a w szczególności o Cathy. Pochodziła ona z rodziny wampirów,ale tylko ją wyznaczono by przejść szkolenie, więc została wydziedziczona. Byłabardzo silna, więc rzadko o tym myślała, ale widać było, że czasami jest jejciężko.
Program szkoły Velkanskończył po pięciu miesiącach i, po bardzo dobrze zdanym egzaminie(Transmutacja- P, Eliksiry- W, Zielarstwo- W, Magiczne Stworzenia- P, OPCM- W,Zaklęcia- W, Historia- P), przeszedł pod skrzydła Victorii. Wtedy dopierozaczęła się zabawa.
-No, Velkan, nie obijamysię, żwawo, żwawo…- poganiała go nauczycielka. Ona sama jechała na koniu, aobok niej biegł jej uczeń. Był ostatni dzień czterotygodniowego wytężonegotreningu fizycznego- No dobra, dobiegamy do strumyczka i kończymy- uśmiechnęłasię dziewczyna
-Kto dobiega, tendobiega…- mruknął Velkan biorąc od niej butelkę wody- Swoją drogą…trening…byci…nie zaszkodził
-Cicho…- mruknęłanauczycielka- Musisz być w formie, bo już jutro zaczynamy magię wampirzą
-Wreszcie- uśmiechnął sięchłopak wciąż sapiąc jak lokomotywa. Strasznie się zmienił. Miał dłuższe włosysięgające ramion. Nie sterczały już tak we wszystkie strony. Chłopak byłrównież wysportowany i bardziej zwinny. Nauka magii wampirzej była trudna, aleVelkan polubił ją praktycznie od pierwszej lekcji. Opierała się w dużym stopniuna sile woli i umiejętności skupienia emocji. Po dwóch miesiącach miał zacząćnaukę magii jednego z żywiołów. Musiał najpierw przejść próbę, po której miałsię dowiedzieć, jaki żywioł jest mu pisany. Okazało się, ku jego zdziwieniu, żenie jest to ogień tylko woda. Nauka panowania nad tym żywiołem zajęła mu prawietrzy miesiące. Później rozstał się z Victorią i trafił do Oteosa. Przez trzymiesiące przerabiali magię elficką oraz telepatię. Było to o tyle skomplikowane,że wymagało dużego skupienia. Ale w porównaniu z walką białą bronią to byłabłahostka. Sztuka władania mieczem była jedną z najtrudniejszych rzeczy, jakieVelkan poznał do tej pory. Wymagała nie tylko skupienia, ale również sprawnościfizycznej, talentu oraz techniki. Sprawność fizyczną wyćwiczył z Victorią,talent odziedziczył w genach (każdy wampir jest w tym świetny), więc pozostałatechnika, technika i jeszcze raz technika. Męczyli się z tym przez trzymiesiące, zaczynając od broni drewnianej, a kończąc na prawdziwych, srebrnych,wampirzych mieczach. Właśnie rozgrywali swoją ostatnią walkę przed przekazaniemVelkan Gabriele, kiedy na małą, ośnieżoną polanę w przypałacowym parku wpadliPablo, Cathy i Michael
-Mamy wolne!- Krzyknąłten ostatni
-I z okazji twoichurodzin możemy wyjść na miasto!- Dodał Pablo
-Ale ja miałem urodzinypół roku temu!- Zdziwił się Velkan i to rozproszenie uwagi starał sięwykorzystać Oteos. Chłopak w ostatniej chwili uchylił się, zrobił zgrabnypiruet i z przyłożył nauczycielowi miecz do pleców
-Nie ze mną te numery-powiedział cicho i uścisnął dłoń elfa
-Myślałem, że a zgrajacię zaskoczy- mruknął niepocieszony Green- To idziemy na to miasto? W końcunależy ci się jakaś nagroda za skończenie mojego szkolenia
-Jasne, tylko muszę się przebrać- powiedział Velkani pobiegł do pokoju się odświeżyć. Ubrał czarną koszulę, ciemne jeansy, czarnąkurtkę i po 10 min wyszedł przed zamek, gdzie już czekali na niego przyjaciele,a także Oteos i Victoria
-Wreszcie! Myślałam, żenie wyjdziemy do jutra- Krzyknęła ta ostatnia i przytuliła byłego ucznia- Toco? Idziemy?
-Jasne- uśmiechnęła sięKitty. Skierowali się w stronę bramy, ale tuż przed nią Velkan zatrzymał ich
-Nikt nie wie, kimjestem?- Oteos skinął głowa- To dobrze- uśmiechnął się nastolatek
-Ale już niedługopozostaniesz anonimowy- na ziemię brutalnie sprowadziła go Victoria- Kiedyzakończysz szkolenie uroczyście cię mianujemy
-A musicie?- JęknąłValerious
-Jak to powiedział Vacuś„Masz chłopie przerąba…”- nie dokończył Green, bo odrzuciło go na parę metrów
-Nie…mów…do…mnie…Vacuś-warknął Vincent pojawiając się niewiadomo skąd
-Przepraszam, niewiedziałem, że idziesz z nami- mruknął Oteos podnosząc się z ziemi
-Dobra, ekipa, idziemy-zarządziła Harvest. Droga upłynęła im w miłej atmosferze. Miasto wyglądałopięknie, choć było mroźno i lekko sypał śnieg. Ludzie kłaniali się trójceczłonków rady, dzieci pokazywały sobie palcami młodych uczniów, dorośliuśmiechali się przyjaźnie, a starsi patrzyli na nich ze zrozumieniem.
-To gdzie idziemy?-Zainteresował się Velkan
-Tu- powiedział Vincentwskazując szyld baru „Pod krwawiącą raną”
-Nie ma co, nazwę majązachęcającą- mruknął Michael. Na szczęście lokal okazał się do pewnego stopniaznośny. Przypominał trochę gospodę „Pod świńskim łbem”, ale był zdecydowanieczystszy. Zamówili butelkę wina i wznieśli toast za zakończenie kolejnego etapuszkolenia. Po ok. godzinie dorośli opuścili młodych i umówili się z nimi nacztery godziny wolnego czasu.
-To co zrobimy?- ZapytałPablo
-Oprowadzę was-zaproponowała Cathy- Znam to miasto jak własną kieszeń, w końcu mieszkam tu już19 lat. Chodźcie- zwiedzanie było bardzo przyjemne i sprowadzało się dowłóczeniu się po ulicach i opowiadaniu sobie różnych dziwnych historii.Zupełnie nie zwracali uwagi na otoczenie, dopóki nie zostali całkiem sami
-Hej, a gdzie sąprzechodnie?- Zdziwił się Michael i spojrzał na Catherinaę, która rozglądałasię wokół
-Chyba nie powinniśmy tubyć- powiedziała dziewczyna- O ile się nie mylę jesteśmy w Strefie Odrzuconych
-A co to znaczy?-Zainteresował się Velkan, z ciekawością rozglądając się po wąskiej uliczce.Domu były zaniedbane, śnieg nieogarnięty, pod ścianami biegały szczury, a zpobliskiego domu dobiegały odgłosy dość ostrej kłótni.
-Osoby, które mogąszkolić się w Wieży są wybierane przez wyrocznię. Nie wszyscy jednak mogądostąpić tego zaszczytu, wiec niektórzy sprzeciwiają się władzy i zamieszkująwłaśnie w tej dzielnicy. Tu rządzą gangi. Nikt normalny nie zapuszcza się tudobrowolnie
-Racja. Pięknie towyjaśniłaś- usłyszeli męski głos i szybko odwrócili się w tamtą stronę. Uwylotu ciemnej uliczki stała banda, składająca się z 7 chłopców i 4 dziewczyn.Na samym przedzie stał wysoki blondyn o szarych oczach- Przyszłaś nasodwiedzić, Koteczku?
-Nie twój interes-odwarknęła Cathy i chwyciła Pabla za rękę
-Kto to?- Zapytał Velkanszeptem, sprawdzając czy jego różdżka jest na miejscu
-Nie przedstawisz nas?- Zapytałchłopak uśmiechając się złośliwie
-To jest Chris, mójkuzyn-powiedziała niechętnie dziewczyna- A to są moi przyjaciele: VelkanValerious, Michael Bryzel i mój chłopak, Pablo Costello. Możemy już iść?-Zrobiła krok w tył, ale banda otoczyła ich ciasnym kręgiem
-Valerious?- Zdziwił się blondyn-Jesteś krewnym naszej wszechwiedzącej Anny?
-Jestem jej wnukiem-powiedział Velkan cicho, ponownie dotykając różdżki. Czuł, że za chwilę coś sięwydarzy
-O, nie wiedziałem, żejest taka stara- zakpił Chris. W tym momencie Valerious wyciągnął różdżkę irzucił w szefa bandy wampirze zaklęcie, które pierwsze przyszło mu na myśl.Walka rozpętała się na dobre i choć czwórka młodych wojowników była lepiejwyszkolona to banda odrzuconych miała przewagę liczebną i już po pięciuminutach na polu walki pozostali tylko Velkan i Catherina
-Co robimy?- Krzyknęładziewczyna do pochłoniętego walką z jakąś brunetką chłopaka
-Wzywamy posiłki. Zajmijich chwilę- powalił brunetkę i skupił się na wysłaniu telepatycznej wiadomoścido Victorii.
-„Pomóżcie nam, jesteśmy w Stref…”- Nie zdołał dokończyć wiadomości,bo w bark uderzyło go cięte zaklęcie. W promieniu 20 cm od miejsca, gdzietrafił promień pojawiły mu się głębokie, piekące i obficie krwawiące ranny. Byłstrasznie zły, ale nie doszło na szczęście do drugiej przemiany. Wyostrzyły musię zmysły i ogarnęło go przemożne pragnienie zatopienia kłów w szyi któregoś zczłonków gangu. Znów wkroczył do akcji, a jego ruchy stały się szybsze ipłynniejsze. Nie zmieniło to jednak faktu, że jego przyjaciele leżeli na zieminieprzytomni, a on walczył z trzema przeciwnikami naraz. W końcu dosięgły gonaraz trzy czerwone płomienie oszałamiaczy. Zemdlał.
***
-Mają szczęście, żezjawiliśmy się w porę, bo te dzieciaki pewnie by ich dobiły- szeptała Victoria-A co by było, gdybym nie spotkała Vincenta? Pewnie ja też leżałabym teraz…
-Gdzie ja jestem?- JęknąłVelkan, otwierając oczy. Od razu uderzył słodki, bardzo wyraźny zapach- I cotak cholernie śmierdzi?
-To róże- powiedziałaVictoria usuwając kwiaty- Jak się czujesz?
-Ja? W porządku- odparłwampir rozcierając bark- A co z…?
-Velkan! Wreszcie sięobudziłeś!- Do pokoju wpadli Michael i Pablo- Już myśleliśmy, że przeleżysz tucałe dwa dni!
-Ciszej, nie drzyjcie siętak- warknął ktoś z dalszej części pokoju- Niektórzy tu pracują
-Przepraszam- szepnąłPablo w stronę warzącego eliksir Vincenta- To jak ty się czujesz?- Dodałszeptem
-W porządku. A codokładnie się stało? Kto nas tu dostarczył?- Zapytał chłopak
-Ja i Vincent-powiedziała Victoria- Macie szczęście, niewielu, którzy wdają się w bójkę ztakim gangiem wychodzą z tego z życiem
-A co z Cathy?
-Nic jej nie będzie, śpi-powiedział Vincent podchodząc do łóżka z tacą pełną fiolek- Masz to wypić imożesz iść- Velkan z radością przystał na to i już po 10 min opuścił salkę-Idziemy odwiedzić Kitty?
-Jasne- powiedział Pablo-Mam nadzieję, że niedługo się obudzi- szepnął cicho otwierając drzwi. Siedzieliprzy dziewczynie prawie trzy godziny, aż w końcu ta się obudziła
-Gdzie ja jestem?-Jęknęła próbując wstać
-Leż, nic ci nie jest.Mieliśmy małą konfrontację z twoim kuzynem, pamiętasz?- Zapytał Pablo- Jak sięczujesz?
-Nieźle. Co się stało?Straciłam przytomność tuż po tym, jak Velkan miał wezwać pomoc
-Później ja też dostałemoszałamiaczem. Z tego co mi powiedzieli, to uratowali nas Victoria i Vincent-rozmawiali tak jeszcze chwilę, ale do pokoju weszła Anna
-Velkan, mogę cię prosić?
-Oczywiście- powiedziałchłopak i rzucił zdziwione spojrzenie przyjaciołom. Wstał i poszedł za Anną.Kiedy znaleźli się niedaleko wyjścia z zamku zdecydował się odezwać
-Anno? Powiesz mi o cochodzi?
-Chodźmy do ogrodu-powiedziała tylko i poprowadziła wnuczka w stronę polanki, na której zazwyczajćwiczyło się walkę mieczem- Mam coś dla ciebie. Twój ojciec zostawił ci coś-podała mu długą, bardzo lekką paczkę owiniętą w błękitną tkaninę. Velkan zezdziwieniem odwinął ją i wyciągnął z niej piękny miecz. Był zadziwiająco lekkii znakomicie wyważony. Jelec przypominał skrzydła nietoperza bez błony.Rękojeść była czarna, a głowica przypominała złote jajo. Samo ostrze byłosrebrne, błyszczące i bardzo ostre- To Morsus. Jest w naszej rodzinie od 7pokoleń. Zawsze przechodzi z ojca na syna. Kiedy w pobliżu jestniebezpieczeństwo jarzy się niebieskim światłem.
-Dziękuję- powiedziałVelkan gładząc błyszczące ostrze
-Miej go zawsze przysobie. Kiedyś uratuje ci życie- przytuliła go i odeszła. Velkan wpatrzył się wmiecz, chwycił go w rękę i zaczął ćwiczyć, wyobrażając sobie przeciwnika. Niewiedział, że z jednego z okien rozmarzonym wzrokiem przygląda mi się pięknabrunetka.
Rozdział 8: Coś się szykuje…
-Zmiana planów- powiedziała Anna podczasśniadania. Młodzież czuła się już dobrze i mięli właśnie zmienić nauczycieli-Velkan, Gabriele przejmie cię dopiero po mnie. Mam nadzieję, że ci to nieprzeszkadza?
-Nie, skąd- chłopak popatrzył na kobietę o czarnychwłosach. Ta jednak była niezwykle zainteresowana własnym talerzem-„Dziwne…ciekawe, dlaczego?”- Zastanawiał się przez chwilę, ale zaraz zaczął zajęcia,więc zapomniał o tej sprawie.
Pięć miesięcy z Anną minęło niestety bardzoszybko. Lewitacja, która zajęła im miesiąc polegała na…lewitacji. Czyliswobodnym unoszeniu się w powietrzu. A konkretnie na opieraniu się grawitacji. Bardzoprzydatna była umiejętność chodzenia po ścianach czy wiszenia pod sufitem. Najtrudniejszeokazało się kierowanie własnym ciałem przy pomocy umysłu, więc na początku Velkanobijał się o ściany (woleli ćwiczyć to w wieży, bo w Necronomiconie wciążpanowała zima, na dodatek bardzo mroźna), ale w końcu i to opanował.Teleportacja i teleportacja wampirza (bezszelestne pojawianie się i znikanie)zajęły im tylko dwa miesiące, więc ostatnie trzy spędzili na nauce walki wręcz.Babka Velkana była w tym świetna i najczęściej rozkładała wnuka na łopatki, alepod koniec nauki poziomy zaczęły się wyrównywać.
We wrześniu trzeciego roku nauki Velkanzostał sam, ponieważ jego przyjaciele zaczęli przemiany. Z lekkim smutkiemrozstał się z babką i przeszedł pod skrzydła Gabriele. Znakomicie się z niądogadywał. Choć ta miała 27 lat wciąż wyglądała jak osiemnastolatka. Jej czarnewłosy i jasna cera tworzyły z niej naprawdę piękną kobietę. Velkan kilka razyzłapał się na tym, że zamiast ćwiczyć zaklęcia wpatruje się w nią z zachwytem.Karcił się za to w duchu, nie dopuszczając do siebie tych myśli. W końcu onabyła dużo starsza i była jego nauczycielką. Nie zauważył jednak, że ona równieżzerka na niego ukradkiem.
Naukę zaczęli od magii bezróżdżkowej iniewerbalnej. Pierwsza z nich opierała się na silnej woli i umiejętnościskupienia własnej mocy. Była trudna, więc nad nią spędzili całe dwa miesiące.Później zaczęli przerabiać magię niewerbalną, czyli zaklęcia bez wypowiadaniana głos inkantacji. Takie zaklęcia wymagały wprawy i zużywały więcej energiiczarodzieja. Nie były jednak tak trudne jak magia bezróżdżkowa.
Później przeszli do animagii. I tu sięzaczęły schody. Chłopak za nic nie mógł się przemienić. Teorię znał świetnie,ale z praktyką było gorzej. Nikłe postępy pojawiły się dopiero po tygodniu. Pierwszezaczęły przemieniać się uszy i włosy. Już wtedy zorientowali się, że jego formąbędzie najprawdopodobniej koń. Na początku trzeciego tygodnia Velkan poczęściowej przemianie wyglądał jak centaur.
-Nigdy się tego nie nauczę!- Mruknąłzrezygnowany powracając do całkowicie ludzkiej postaci. Usiadł pod ścianą i zezmęczenia przetarł oczy rękami
-Nie przesadzaj- powiedziała Gabrielekucając obok niego- Weź pod uwagę to, że zwykli czarodzieje uczą się tegolatami- Velkan podniósł głowę i napotkał niesamowicie zielone oczy. Powstałamagiczna więź. Żadne z nich nie mogło przerwać tego wzrokowego kontaktu.Wpatrywali się w siebie jak zahipnotyzowani. Po chwili ich głowy zaczęły powolizbliżać się do siebie. Oboje odczuwali drgania powietrza między nimi i kiedydzieliło ich już tylko kilka centymetrów…
-Valerious!- Odskoczyli od siebie jakoparzeni i było to o tyle komiczne, że Gabriele zaplątała się w swoją spódnicęi upadła, a Velkan uderzył głową o ścianę, aż zadudniło. W drzwiach stałVincent z ironicznym uśmiechem na twarzy. Taktownie udał, że nie zauważyłzarumienionego chłopaka i zawstydzonej kobiety- Nie przeszkadzam?
-Nie…ja, to znaczy my…my już skończyliśmy-powiedziała Gabriele i szybkim krokiem wyszła z sali
-Co to ja chciałem?- Zastanawiał się głośnowampir- Aha, włos do eliksiru wielosokowego- Velkan szybko wyrwał jeden iwyszedł zły i lekko skołowany. Nie bardzo wiedział, co ma ze sobą zrobić. Jednajego część pragnęła tego niedoszłego pocałunku, druga zaś czuła się winna. Wkońcu Gabriele była nie tylko jego przyjaciółką, ale również nauczycielką. Niemiał pojęcia, co z tym zrobić. Doszedł do wniosku, że oczyści swój umysł i tomu pomoże. Usiadł na podłodze i po chwili, całkowicie odprężony, zaczął lekkounosić się w powietrzu (nauczyła go tego Anna, bo powiedziała, że przyda mu siępodczas lekcji z Vincentem).
***
-Velkan i Gabriele mają wciąż lekcje?- ZapytałaVictoria podczas podwieczorku. Przy stole siedzieli również Vincent, Oteos iAnna
-O ile wiem to nie- powiedziała ta ostatnia-Pewnie nie byli głodni
-Zapewne- odparł Vincent- Oteos, czy możemyporozmawiać?
-Ja?- Zdziwił się elf
-A znasz innego faceta o tak idiotycznymimieniu?- Mruknął wampir wychodząc
-O co chodzi?- Zapytał Green, kiedy znaleźlisię już poza zasięgiem kobiet
-Idź porozmawiać z Velkanem. Chybapotrzebuje rady- powiedział ostrożnie Valium- Myślę, że to dobry pomysł
-Ale o co…?- Chciał zapytać Oteos, ale jegorozmówcy już nie było- „Chyba wariuję, albo Vacuś zaczyna zachowywać się jakprzyzwoita istota…nie, raczej to pierwsze”- Pomyślał elf i wzruszył ramionami,ale postanowił sprawdzić, o co chodzi.
***
-Wiesz co? Wcale nie zazdroszczę Potterowi-powiedział jego dubler. Na błoniach siedziała trójka szpiegów. Tylko w swoimtowarzystwie czuli się swobodnie- Nie dość, że ma zabić tego Voldemorta tojeszcze dyrektor wcale mu tego nie ułatwia
-No. Pablo ma trochę lepiej, ale jego domutraktują go jak dziwaka- powiedział rudowłosy chłopak
-Słuchajcie co się dzisiaj stało-kontynuował „Potter”- Rano, zaraz po śniadaniu podeszła do mnie jakaś Azjatka.Zaczęła przepraszać i, z tego co zrozumiałem, chciała, żeby Potter do niejwrócił
-I co? Dałeś jej kosza?- Uśmiechnął siędubler Michaela
-Jasne. Powiedziałem, że to już przeszłość itakie tam. Starałem się być delikatny. Ale to jeszcze nie wszystko. Późniejnapadł na mnie Weasley, że demoralizuję jego siostrę
-Matko! To na czym on was nakrył!?-Przeraził się na żarty Pablo
-Na niczym szczególnym- wzruszył ramionami„Potter”- Pisała wypracowanie o wampirach, więc wytłumaczyłem jej, że one wcalenie są złe i zabijanie ich jest głupotą. A później jeszcze nie mogłem siępowstrzymać i „niechcący” podpaliłem szatę jakiemuś wymądrzającemu siękretynowi- powiedział chłopak i cała trójka się zaśmiała- Niestety zgarnęłamnie ta stara krowa, McGonnagal i za tydzień, w piątek, mam szlaban zdyrektorem. Na szczęście wtedy skończymy już naszą misję. Szczerze mówiącwkurzają mnie już te przydługie włosy- potrząsnął głową
-A właśnie, nikt się nie dziwi, że takszybko się zmieniasz?- Zainteresował się „Michael”
-O dziwo nie. Chyba dyrektor będzie chciałmnie…to znaczy jego przycisnąć, ale to już nie moja sprawa- wzruszył ramionami-Wracajmy, robi się późno.
***
Velkan wisiał jakiś metr nad ziemią wpozycji półlotosu* i pozwalał swoim myślom płynąć swobodnie. Nie przeszkadzałomu, że przed oczami prawie cały czas miał obraz Gabriele, jej zielonych oczu,jasnej cery, pełnych ust…niestety tą sielankę przerwało pukanie do drzwi. Młodydhampir westchnął ciężko i poszedł otworzyć
-Mogę?- Zapytał Oteos- Chciałem pogadać-pokazał trzymane w ręce dwie butelki piwa
-Jasne- uśmiechnął się Valerious- Siadaj. Toco cię do mnie sprowadza?- Spytał chłopak biorąc jedną butelkę
-Myślałem, że ty mi to powiesz- stwierdziłelf- Masz jakiś problem, zgadłem?
-Skąd wiesz?- Zmarkotniał chłopak
-Widzę. I Vincent powiedział, że powinniśmypogadać- postanowił nie owijać w bawełnę- Powiesz mi?- Velkan myślał chwilę,ale w końcu zachęcony szczerością mężczyzny zaczął mówić. W miarę jak opisywałswoje niepewne uczucia robiło mu się coraz lżej. Na koniec opowiedział elfowi odzisiejszym zdarzeniu
-Uuu…chłopie. Wpadłeś po uszy- uśmiechnąłsię Oteos- Ale nie widzę powodu do smutku. Przecież z tego co powiedziałeś, toona też ma do ciebie słabość
-Tak, ale ona jest ode mnie o wiele starsza!
-I co z tego?- Zdziwił się Green- Przecieżjesteś dhampirem, a ona pół elfką! Będziecie młodzi wiecznie! To zupełnie innasprawa niż w przypadku ludzi. Czego się boisz?
-Nie wiem- przyznał zrezygnowany chłopak ipociągnął łyk z butelki, ale natychmiast się zakrztusił- Jezu! Co to jest?!
-Aaa…takie elfickie ziółka- powiedziałOteos- Za mocne?
-Nie, ale spodziewałem się zwykłego piwa-powiedział Velkan. Mężczyźni rozmawiali tak jeszcze kilka godzin, aż zasnęli nasiedząco.
***
-Ja go nie rozumiem- powiedziała szeptemHermiona patrząc na czytającego książkę do OPCM Harryego- Nigdy się za częstonie uczył, a teraz? Rzadko można go spotkać bez książki w ręce
-Może nie ma z kim porozmawiać, więc uciekaw książki- powiedziała Ginny- A słyszałaś, jak mi opowiadał o wampirach? Nigdynie słyszałam, żeby ktoś mówił tak ciekawie i przekonująco!
-Tak, słyszałam. Ale to też do niegoniepodobne- dziewczyna potargała włosy- Rona też nie rozumiem. Strasznie jestna niego cięty
-A dziwisz się?- Zapytała rudowłosa- Jegonaj…były najlepszy przyjaciel traktuje go jak kogoś obcego. Całkowicie sięodizolował. Rzadko się zdarza, żeby rozmawiał z kimś oprócz tego Krukona iŚlizgona.
-Zaczynam wariować- mruknęła Hermiona ipotrząsnęła głową, jakby chcąc odgonić natrętne myśli.
***
-Dzień dobry wszystkim- do jadalni wpadliVelkan i Oteos, obaj w świetnych humorach. Młodszy, ponieważ wreszcie wszystkosobie poukładał, a starszy, bo mógł mu w tym pomóc
-Co wy tacy weseli?- Zapytała Gabriele silącsię na zwykły ton
-Aaa…to zasługa cudownych ziółek wujkaOteosa- powiedział Velkan i uśmiechnął się szeroko- Idziemy?
-A nie zjesz śniadania?- Zapytała Annapatrząc dziwnie na wnuka
-Nie jestem głodny
-W takim razie chodźmy- powiedziała Gabrielei wstała. W milczeniu ruszyli do sali, w której ćwiczyli i od razu przystąpilido rzeczy. Velkan był bardzo pewny siebie i o dziwo już po godzinie zdołał sięcałkowicie przemienić. Był gniadym** ogierem z czterema białymi pręgami napysku. Jego żółte oczy wprost ciskały błyskawicami
-Wspaniale!- Ucieszyła się Gabriele i zanimzorientowała się co robi pogłaskała konia po pysku. Velkan przemienił się wczłowieka i śmiało popatrzył jej w oczy. Podszedł do niej wolno i delikatnieodsunął pasemko czarnych włosów opadające jej na czoło
-Jesteś piękna…- szepnął, sam zdziwionyswoją śmiałością. Zaczęli się do siebie przysuwać i w końcu ich usta sięspotkały. Zwyczajny pocałunek przerodził się w coś pięknego. Z początkunieśmiały po chwili wyrażał wszystkie emocje, jakie ich przepełniały. Miłość,szczęście, euforia, spełnienie… długo by wymieniać. Kiedy oderwali się odsiebie bez słów poszli na wspólny spacer. Po chwili dotarli do odosobnionejpolanki całej zasypanej śniegiem. Usiedli w małej altance i wpatrywali się wswoje oczy. Teraz liczyli się tylko oni.
***
-Pięknie wyglądają, prawda?- Zapytał Oteos
-Tak. Dawno nie widziałam jej takszczęśliwej- przyznała Victoria- Ale że też my wcześniej tego niezauważyliśmy…Jak myślisz, co powie na to Anna?
-Nie mam pojęcia. Mam nadzieję, że niebędzie temu przeciwna- powiedział Oteos- Chodźmy stąd, niech się sobą nacieszą.
*Pozycjapółlotosu: http://upload.wikimedia.org/wikipedia
/commons/c/ca/7BrahmanMH.jpg
**Maśćgniada – sierść brązowa od jasnej do brunatnej i prawie czarnej, grzywa, ogon idolne odcinki kończyn – czarne.
Rozdział 9: NowyMistrz
Miłość Velkana i Gabrielekwitła, ale oni nie afiszowali się z nią. Wiedzieli o tym tylko Oteos, Victoriai Vincent. Spotykali się w tajemnicy, choć sami do końca nie wiedzieli dlaczego.Dużo rozmawiali i, pomimo różnicy wieku, świetnie się dogadywali. Urodzinychłopaka również spędzili razem. Pewnego wieczoru Velkan siedział w swoimgabinecie pogrążony we wspomnieniach właśnie tego wieczoru, kiedy usłyszałpukanie do drzwi. Potrząsnął głową i ruszył w stronę wrót. Za nimi stałaGabriele i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że była cała zapłakana,tusz spływał jej po policzkach, a w ręce trzymała chusteczkę
-Gabriele…Jezu, co sięstało?- Przestraszył się chłopak. Ta tylko spojrzała na niego mokrymi od łezoczami i rzuciła mu się na szyję. Pospiesznie zamknął wrota i drżącymi zacząłją gładzić po plecach i włosach. W końcu uspokoiła się do tego stopnia, żemogła mówić. Posadził ją na kanapie i usiadł obok
-Ja słyszałam…jakAnna…rozmawiała…z panem Luft- chlipała w jego ramionach- I oni…oni cięzaręczyli!
-Co?! Mnie? Ale z kim?-Zdziwił się chłopak
-Z córką…tego mężczyzny…Chris…tine-odpowiedziała kobieta
-Ale mnie nikt nie pytało zdanie! Co to ma w ogóle być?- Zezłościł się chłopak, ale zaraz złagodniał-Nie płacz. Nie mogę znieść jak jesteś smutna. Nie bój się, porozmawiam z Anną.Na pewno da się to jakoś odkręcić- powiedział chłopak- Poczekasz tu na mnie,czy idziesz ze mną?
-Idę z tobą. Wolę byćprzy tym, niż czekać na rozwój sytuacji- pospiesznie otarła łzy- Idziemy?
-Tak, ale najpierw dołazienki, bo Anna ucieknie jak cię zobaczy- uśmiechnął się Velkan. Po pięciuminutach ruszyli w kierunku kwater Anny. Serca waliły im jak oszalałe, alewzajemnie dodawali sobie odwagi. Stanęli przed mahoniowymi drzwiami i Velkanbez zastanowienia zapukał kilka razy. Ku jego zdziwieniu nie otworzyła mu jegobabka, tylko wysoka, piękna dziewczyna. Miała krótkie, rude włosy i orzechoweoczy. Zmierzyła ich wzrokiem i uśmiechnęła się ukazując rząd równych, białychzębów.
-Ty pewnie jesteś Velkan,prawda?- Podała mu rękę- Nazywał się Christine Luft
-Miło mi- powiedziałchłopak, choć wcale tak nie uważał- To jest Gabriele Crow- dziewczyny zmierzyłysię wzrokiem i bez słowa skinęły sobie głowami
-Wejdźcie, proszę-powiedziała rudowłosa wpuszczając ich do środka. W salonie na fotelu siedziałaAnna i jakiś mężczyzna.
-Velkan, Gabriele! Co wytutaj robicie?- Zdziwiła się kobieta
-Obawiam się, że musimyporozmawiać- odezwał się chłopak
-Najpierw ci przedstawię-uśmiechnęła się Anna- To jest pan Nicholas Luft
-Miło mi- odezwał sięmężczyzna kłaniając się lekko- To może my już pójdziemy. Chyba wszystkoustaliliśmy. Dowidzenia- on i Christine wyszli zostawiając w salonie lekkozirytowanego Velkana, zdenerwowaną Gabriele i uśmiechniętą Annę
-No więc, o co chodzi?-Zapytała ta ostatnia wskazując im kanapę
-Kim był ten człowiek ico ustalaliście?- Zaczął dyplomatycznie chłopak
-Mówiłam ci, to był panNicholas Luft, a to co ustalaliśmy, powinno pozostać między nami, więc,Gabriele, jeśli byłabyś tak miła…
-Nie- powiedziałstanowczo chłopak- Ona zostanie. Co ustalaliście?- Powtórzył pytanie
-Na pewno?- Spojrzała woczy wnuka, które zmieniły kolor na czerwony- Oczywiście. Doszliśmy do wniosku,że ty i Christine powinniście się bliżej poznać. To naprawdę mądra, dobra iinteligentna dziewczyna
-Zaręczyłaś mnie bezmojej zgody?- Zapytał bez ogródek Velkan
-Tak nakazuje zwyczaj-powiedziała kobieta lekko zmieszana- Wszyscy mężczyźni w naszej rodzinie…
-Mój ojciec też?- Znówprzerwał jej chłopak
-Nie. Twój ojciec ożeniłsię bez naszej wiedzy- odparła kobieta- Ale to nie zmienia faktu, że…
-Jak mogłaś nie zapytaćmnie o zdanie? A skąd wiesz, że ja nie jestem zakochany w kimś innym?- Zapytałz wyrzutem i chwycił rękę Gabriele
-Jak to…?- Zdziwiła sięValerious- To znaczy, że wy…? Dlaczego ja nic nie wiem?
-Tak wyszło. Ale to niezmienia faktu, że kochamy się i nic nam w tym nie przeszkodzi- powiedziałVelkan dobitnie. Bolało go, że jego jedyna żyjąca rodzina uknuła coś takiego zajego plecami
-A co z Christine?Przecież nawet jej nie poznałeś! A może zmieniłbyś zdanie?- Chciała załagodzićsprawę kobieta. To było dla Gabriele za wiele, więc wybiegła z pomieszczenia,bo nie chciała, żeby Anna widziała jak płacze
-Czy ty siebie słyszysz?!-Zdenerwował się chłopak- Może nie zauważyłaś, ale ona siedziała obok mnie. Jakmogłaś?- Szepnął na koniec i odwrócił się, by pobiec za Gabriele. Annapróbowała go zatrzymać, ale ten nie zwrócił na to uwagi. Był wzburzony i ledwienad sobą panował. Nie mógł uwierzyć w to, jak postąpiła z nim jego własnababka. Swoją dziewczynę odnalazł w jej kwaterze. Siedziała na kanapie i tępowpatrywała się w ścianę
-Jeśli myślisz, żekiedykolwiek mógłbym poznać kogoś lepszego od ciebie, to znaczy, że sama siebienie znasz- powiedział jej Velkan i usiadł obok
-Kocham cię- szepnęła i,już spokojna, wtuliła się w niego. W końcu oboje zasnęli, spokojni o to, coprzyniesie jutro.
***
Następstwa tej awanturywidać było przez resztę szkolenia. Velkan zdecydowanie mniej rozmawiał z babką,za to coraz częściej widywano go z Gabriele. Na szczęście ani Christine ani jejojciec nie pojawili się w zamku, więc po miesiącu sprawa znacznie przycichła.
Velkan zaczął swójnajcięższy etap nauki. Vincent był zimny, opanowany, złośliwy, przepełnionyironią i sarkazmem. Jednak trzeba mu było przyznać: pomimo wielu kąśliwychuwag, do których można się było przyzwyczaić, był świetnym nauczycielem. Pierwsząrzeczą, jakiej uczył się Velkan, była oklumencja. Zaczęli ją od samegopoczątku, więc chłopak mógł jeszcze raz poznać podstawy. Dzięki temu nauczeniesię jej zajęło mu tylko pięć tygodni. Kolejne dwa miesiące uczył się Leglimencji.Vincent był w tym tak dobry, że umiał penetrować umysł niedoświadczonegooklumenty i zwykłego czarodzieja niezauważenie. Po tych ośmiu tygodniach Velkanrównież mógł tego dokonać, brakowało mu tylko wprawy(którą zdobywał ćwicząc naprzypadkowo spotkanych ludziach). Mężczyzna nauczył go również jak przenieśćsię z Ziemi do Necronomiconu. Było to dość trudne i wyczerpujące, ale tylko napoczątku.
Później przeszli do hipnozy, czyliwprowadzeniu ofiary w stan psychiczny pomiędzy jawą a snem, podczas któregoosoba ta była bardzo podatna na sugestie. Jest bardzo przydatna, szczególniepodczas przesłuchań. No i osoba potrafiąca hipnotyzować sama staje się nahipnozę w pewnym stopniu uodporniona. Teraz już wiedział, po co mu byłycowieczorne medytacje. Uczył się również autohipnozy, by zespolić duszę i ciałow jedno. Ta wewnętrzna równowaga potrzebna mu była, by móc lepiej wykorzystywaćswoje zdolności. Na początku ćwiczyli tak, jak Velkan wieczorami. PóźniejVincent zaczął wprowadzać utrudnienia: najpierw była to bzycząca mucha, późniejmuzyka rokowa, kończąc na prowadzącym kilkanaście dyskusji naraz tłumie. I tubył największy problem, bo chłopak nie mógł całkowicie zignorować czynnikówzewnętrznych. Dlatego nauka tego zajęła im prawie trzy miesiące. Później zostałtylko sposób zachowania. Mężczyzna uczył go wszystkiego, co wpisane jest wpojęcie „dobrego wychowania”, a także wtapiania się w tłum, umiejętnościodnalezienia się w świecie mugoli i aktorstwa. Całe szkolenie zakończył wpołowie września. Do czasu, aż reszta zakończy przemiany miał wolne. Wykorzystałten czas, by nauczyć się więcej o swoim żywiole. Umiał, m.in. znikać i pojawiaćsię w strumieniu wody. Był to rodzaj teleportacji, ale nie wymagał tyleenergii, jedynie umiejętności skupienie. Był bezszelestny, dużo przyjemniejszyod teleportacji wampirzej, no i nie podlegał żadnym blokadom. Kiedy tylko toopanował, każdą wolną chwilę spędzał z Gabriele. Jej żywiołem była ziemia. Abystwarzać pozory pracowała jako niania. Normalnie mieszkała ona w Edynburgu,więc ustalili, że będą widywali się właśnie tam, w Hogsmeade albo na polance wZakazanym Lesie (oczywiście ustalili, której).
Pablo, Michael i Cathyobudzili się tego samego dnia, 19 września. Szybko doszli do siebie i 23 miałaodbyć się ich inicjacja i ogłoszenie Velkana Mistrzem. Po uroczystości wyprawianobal dla rodzin i zaproszonych gości. Właśnie tego dnia całą czwórką siedzieli wpokoju Pabla, ubrani w czarne szaty ze srebrnym smokiem na plecach. Mięli przysobie tylko różdżki i miecze. Pablo zamiast niego miał łuk, a Catherinadodatkowo sztylet przy nodze. Z nich wszystkich najbardziej denerwował sięVelkan, choć nie dawał tego po sobie poznać. Trzeba mu było przyznać: aktorstwowychodziło mu najlepiej. Zabrakło im tematów do rozmowy, więc siedzieli wciszy. W końcu do komnaty weszła Gabriele
-Chodźcie, inicjacjaodbędzie się na powietrzu, bo zaraz po niej mianujemy Velkana- chłopakprzełknął ślinę
-Damy radę- mruknąłMichael i jako pierwszy skierował swoje kroki w kierunku wyjścia z zamku
-Trzymaj się- szepnęłaGabriele do swojego chłopaka i uścisnęła jego rękę. Okazało się, że nainicjację przyszło prawie całe Necronopolis. Wszyscy byli ciekawi, kim ma byćich nowy władca. Czwórka nowicjuszy miała na głowach kaptury. Zgodnie zobyczajem Rada Najwyższych najpierw odczytała akt wprowadzenia. W tym czasieVelkan zaczął rozglądać się po zebranych. Zauważył Christine wraz z ojcem. Modliłsię w duchu, by nie byli oni zaproszeni na bal. W końcu jego uwagę przykułysłowa Anny
-…a teraz ustawcie się wkole, plecami do siebie i połóżcie prawe ręce na sercach- cała czwórkaposłusznie wykonała polecenia. Później rada również utworzyła wokół nich koło.Wyciągnęli przed siebie ręce i zaczęli szeptać jakieś formuły. Z tego cozorientował się Velkan chyba po łacinie i w języku elfów. Rozumiał prawiewszystko. Była to klątwa, która mówiła o dość nieprzyjemnych skutkach zdradyrasy. Pod koniec młodzi zaczęli lekko unosić się nad ziemię i kręcić w lewąstronę. Po chwili rozbłyśli jasnym światłem i opadli na ziemię. Chociaż niewszyscy, bo Harry wciąż unosił się ponad pomostem kręcąc się coraz szybciej. Pokilkudziesięciu sekundach miał tego serdecznie dość. Wtedy poczuł kłujący ból wsercu i poczuł się strasznie dziwnie. Przybierał swoją ostatnią postać. Słyszałstrzępy tekstu, jaki wymawiali jego nauczyciele. Mówił on o przybyciu następcywładcy, który będzie bronił honoru magicznych ras. Następnie była fragment oprzyjęciu brzemienia i w tym momencie poczuł strasznie nieprzyjemne uczucie,jakby jego prawą łopatę ktoś zamroził. Dreszcz przeszedł mu po plecach, ale zachwilę wszystko ustało. Opadł zgrabnie na ziemię w ostatnie chwili uginająckolana, choć strasznie kręciło mu się w głowie. Szybko powrócił do zwykłejpostaci i wyprostował się
-Pokłon dla nowego Mistrza,dziedzica Abaddona!- Krzyknęła Victoria i wszyscy obecni na uroczystościprzyklęknęli na jedno kolano. Velkan czuł się strasznie głupio, ale Vincentuprzedził go, że w tej sytuacji powinien skinąć lekko głową. Tak też zrobił. Pochwili wszyscy powstali, a Gabriele wyprowadziła młodzież.
-Nie było tak źle, alezaczęło nami kręcić to myślałem, że puszczę pawia- powiedział Michael, kiedyznaleźli się już w komnacie.
-Muszę coś sprawdzić-mruknął Velkan przypominając sobie o dziwnym uczuciu. Ściągnął szatę (Gabrieleserce podskoczyło do gardła) i w samych spodniach stanął przed wysokim lustremodwracając się tyłem
-Stary! Co ty masz naplecach?- Zdziwiła się Catherina. Rzeczywiście, na prawej łopatce miał ok.piętnastocentymetrowy tatuaż przedstawiający głowę lwa a nad nią dwieskrzydlate postaci: elfkę i wampira*. Zrobiony był czarnym tuszem i wyglądałimponująco
-Nie podejrzewałam, żepojawi się znak- powiedziała Gabriele opanowując się na tyle, by móc spokojniemówić. W końcu jej chłopak miał świetnie wyrzeźbione ciało
-Czyli kolejna rzecz,która mnie wyróżnia- stwierdził chłopak, ale zaraz się uśmiechnął- Co niezmienia faktu, że wygląda świetnie
-Ok., ubieraj się, boGabriele zaraz wykorkuje- mruknął Pablo, ale zaraz dostał poduszką w głowę- Noco!?- Oburzył się- A nie?
-Ty się lepiej zamknij,jak masz tak gadać- mruknęła lekko speszona dziewczyna- Przebierzcie się iidziemy na bankiet- sama machnęła ręką i czarna szata zmieniła się w długą,zwiewną, białą sukienkę bez ramion. Młodzi „odmieńcy” poszli w jej ślady i pochwili gotowy udali się w stronę sali przygotowanej na tą uroczystość. Velkantrzymał Gabriele pod rękę, ponieważ spodziewali się spotkać Christinę i jejojca. Niestety nie pomylili się. Sala była piękna, w kącie grała mały zespół.Część ludzi tańczyła, a część prowadziła ożywione (i mniej ożywione) dyskusje.
-O, Velkan, już jesteś-uśmiechnęła się Anna stojąc obok Nicholasa Luft- Panowie się już znacie
-Tak- Velkan przywołał natwarz najbardziej wymuszony uśmiech, na jaki mógł się zdobyć- Pamięta pan mojąnarzeczoną, Gabriele?- Zrobił nacisk na przed ostatnie słowo
-Owszem, tak pięknychkobiet się nie zapomina- powiedział elegancko starszy pan, całując dziewczynę wrękę- Od dawna się znacie?
-Wystarczająco- mruknąłVelkan. Dyskretnie się rozejrzał, ale nie zauważył przyjaciół. Jedyną znajomąosobą w okolicy był Vincent- Pan wybaczy, ale…sam pan rozumie
-Porozmawiamy innymrazem- powiedział mężczyzna i odwrócił się w stronę Anny, a młodzi podeszli doVincenta
-Błagam, sprawiajwrażenie, że prowadzimy ciekawą rozmowę- jękną Valerious ostrzeżony przezdziewczynę, że w ich stronę zdąża Christine. Valium był na szczęścieinteligentny, więc natychmiast rzucił temat
-A co sądzisz oodnowieniu naszej starej siedziby?
-Starej siedziby? Czy jao czymś nie wiem?- Zdziwił się Velkan udając ogromne zainteresowanie, choć wrzeczywistości wiele na ten temat czytał
-Wiesz, zanimprzenieśliśmy się do Necronomiconu ziemskie rasy magiczne mieszkały, i częśćnadal mieszka, w podziemnym mieście, Inferopidum- wtrąciła się Gabriele.Podeszła do nich Christine z Margaritą w dłoni- Znajduje się ono w podziemiachWatykanu
-Naprawdę?- Zdziwił sięchłopak- Tuż pod stolicą kościoła katolickiego, opłacającego największą ilośćłowców?
-Dokładnie- powiedziałVincent- Pod latarnią najciemniej
-Rzeczywiście. Cóż zaironia, nieprawdaż?- Wtrąciła się Luft w zalotnym błyskiem w oku
-Możliwe- powiedziałVelkan raczej chłodno- O, Michael…przepraszamy- zauważył przyjaciela i szybkooddalił się trzymając Gabriele za rękę- Jeśli to tak ma wyglądać to możemy jużiść i lepiej spożytkować ten czas- szepnął jej na ucho
-Marzenie- mruknęła ta,ale i tak się uśmiechnęła
-Co wy tam sobieszepczecie?- Zapytał Michael
-A…nic takiego-powiedział Velkan- Szukamy sposobu, jak uwolnić się od natrętnej fanki- dodałteatralnym szeptem
-To masz pecha, bonatrętna fanka właśnie świdruje cię wzrokiem- zaśmiał się chłopak- Gabriele,czy zaszczycisz mnie tańcem?
-Nie zrobicie mi tego-jęknął Velkan, ale narzeczona tylko cmoknęła go w policzek i wzięła rękęblondyna- Pięknie- mruknął chłopak do siebie i wziął kieliszek szampana, któryopróżnił jednym łykiem
-Zatańczymy?- Podeszła doniego Christine
-Oczywiście- powiedziałMistrz, choć tak naprawdę nie miał na to ochoty. Jednak jako dżentelmen niemiał prawa odmówić. Ruszyli w stronę parkietu, kiedy orkiestra zaczęła graćjakąś smętną melodię
-„Pięknie”- pomyślał Velkan- „Wolniej się nieda?”- Kołysał się z rudowłosą w ramionach. Ta wyglądała na zachwyconą i już pochwili dosłownie leżała na jego torsie. Gabriele, która tańczyła nieopodalmiała niezły ubaw z miny swojego ukochanego. Po kilku minutach piosenka sięskończyła i wiele wielu mężczyzn zmieniło partnerki. Tak też było z Velkanem,który z wzrokiem „Jak odmówisz to cię zabiję” zapytał Michaela, czy może odbićmu swoją dziewczynę. Wampir tylko skinął głową i podszedł do niezbytzadowolonej Christine
-Musimy z niąporozmawiać- powiedział Mistrz- Ja tego dłużej nie wytrzymam.
-Spokojnie, zarazpoproszę ją na małą pogawędkę- uśmiechnęła Gabriele i tak otarła o chłopaka, byten poczuł różdżkę umieszczoną na jej łydce
-To przyjdę za pięć minutna polanę- cmoknął ją w usta i oddalił się w stronę Victorii
-Czyżby coś sięszykowało?- Zapytała ta natychmiast, kiedy zauważyła błysk w oku byłego ucznia
-Jakbyś zgadła. Gabrielebędzie rozmawiać z Christine- uśmiechnął się chłopak
-Uuu…wiesz, czym to sięmoże skończyć?
-Jednym wampirem mniej-zażartował chłopak, ale w głębi duszy poczuł, że to rzeczywiście może byćniebezpieczne- Idziemy?
-Bezwzględnie-powiedziała Victoria i złapała za rękę przechodzącego Vincenta- Idziesz z nami
-Czyżby panie biły się onaszego Mistrza?- Zapytał kąśliwie
-Skąd wiesz?- Zdziwił sięVelkan bezszelestnie idąc korytarzem
-Widziałem jak obiewychodzą z niezbyt zachęcającymi minami- powiedział. Było już ciemno, ale całatrójka widziała doskonale. W miarę jak przybliżali się w stronę polankiwidzieli coraz wyraźniejsze błyski. Okazało się, że wymiana zdań niewystarczyła i dziewczyny posunęły się do użycia zaklęć. Velkanowi z jednejstrony pochlebiało, że biją się o niego dwie piękne kobiety, z drugiej jednakmartwił się o ukochaną. Chciał się wtrącić, ale Gabriele krzyknęła
-Zostaw ją mnie! Niechwie, kogo wybrała na przeciwnika!
-Oczywiście!- OdkrzyknęłaChristine- Podstarzałą pół elfkę!- Pozostało im tylko czekać. Kiedy po pięciuminutach nie było zwyciężczyni, dziewczyny przywołały miecze. Tego było dlaVelkana za wiele. Sam przywołał Morsusa i skrzyżował go z dwoma pozostałymi.
-Wystarczy- powiedziałostro- Christine, daj sobie spokój. Nie kocham cię i nigdy nie pokocham, więctracisz tylko czas- był szczery aż do bólu. Dziewczyna posłała im pełnewyższości, upokorzenia i wściekłości spojrzenie, mruknęła coś o niewartychzachodu robakach i zniknęła bezszelestnie
-Dlaczego się wtrąciłeś?-Zapytała z wyrzutem Gabriele- Chciałam dokopać tej małolacie
-Martwiłem się, że możeszjej coś zrobić…- kobieta, gdy to usłyszała chciała odejść, ale narzeczonyzłapał ją za rękę-…i mogłabyś mieć kłopoty. Przecież wiesz, że cię kocham i niepozwolę, żeby jakaś nimfomanka zabrała mi szczęście- Vincent i Victoriapostanowili się wycofać
-Obiecaj, że nigdy mnienie zostawisz- szepnęła dziewczyna
-Obiecuję- przytulił ją mocno.Czuł jej bijące serce i uspokajający się oddech. Odsunął ją od siebie ispojrzał w jej oczy. Były takie piękne. Ufne i kochające. Nie mógł siępowstrzymać, żeby jej nie pocałować. Widać było, że naprawdę się kochają
-Nie wiem, jak wytrzymambez ciebie w Hogwarcie- szepnął chłopak
-„Może nie będzieszmusiał”- pomyślała dziewczyna, ale nic nie powiedziała, ponownie zatapiając sięw jego ustach.
Rozdział 10: Powrót doświata
Niestety, następnego dniamusieli wracać na Ziemię. Po długim pożegnaniu przenieśli się do Pokoju Życzeń,w których czekali już na nich ich dublerzy. Skłonili się Velkanowi i przekazaliim fiolki ze wspomnieniami z ostatnich miesięcy. Później bez słowa zniknęli
-To co? Oglądamy, nie?-Uśmiechnął się Pablo. Rozejrzeli się po pomieszczeniu i zauważyli trzy kamiennemisy. Każdy z nich wziął jedną z nich i zatopił się we własnych wspomnieniach.Wyszli z nich po kilku godzinach
-I jak?- Zapytał Michael
-Nie jest tak źle.Zrobiłbym to samo w prawie wszystkich sytuacjach. No i nie było niewygodnychpytań- uśmiechnął się Pablo- A ty, Velkan?
-Po pierwsze, musiciemówić mi Harry. W końcu oficjalnie nadal nazywam się Potter. A po drugie tomuszę przeprosić Rona i Hermionę. Nie chcę mieć wrogów- mruknął- No i mamszlaban z Dumbledorem, jutro po lekcjach- powiedział i ziewnął potężnie- Ok.,chodźcie już, jestem strasznie zmęczony. Jednak podróż między wymiarami robiswoje- wyszli z pomieszczenia i ruszyli na kolację. Velkan nie skierował sięrazem z przyjaciółmi w stronę stołu Slytherinu, ale ruszył w kierunku stołuswojego domu. Nikt nie zwrócił uwagi na zmiany w jego wyglądzie, jednak dziękidoskonałemu słuchowi słyszał westchnienia dziewczyn i ich uwagi typu „ale onsłodziutki…a jakie ma ciałko…ale towar…patrz na Pottera, kiedy się z niegotakie ciacho zrobiło?…cud, miód i orzeszki”. Śmieszyło go to, więc uśmiechnąłsię lekko ironicznie. Nie był świadomy, że w tym momencie bardzo przypominałSnapea. Przy stole Gryffindoru nie zauważył ani Rona ani Hermiony, więc usiadłobok Ginny
-Cześć- uśmiechnął się-Wiesz, gdzie jest twój brat?- Zapytał od razu
-Pewnie męczy się zHermioną nad zadaniem domowym. A co cię tak nagle do niego ciągnie? Niewystarczą wam kłótnie na korytarzu?- Zapytała podejrzliwie
-Dlaczego sądzisz, żechciałbym się z nim kłócić?- Udał zdziwienie chłopak
-Ostatnio nic innego nierobicie- odparła dziewczyna
-Będę grzeczny-uśmiechnął się ironicznie i ruszył w kierunku wieży Gryfonów. Szedł korytarzamii przypominał sobie wszystkie szczęśliwe chwile, które spędził w tym zamku.Jednak teraz wszystko się zmieniło. Najważniejszy dla niego był Necronomicon iGabriele. Stanął przed portretem Grubej Damy świadomy, że nie zna hasła. „Nieboję się Voldemorta” zostało zdjęte tuż po uczcie powitalnej, ponieważ wszyscypanicznie bali się wymienić imienia czarnoksiężnika.
-Witam panią- skłonił sięgrzecznie kobiecie na obrazie- Czy byłaby pani tak łaskawa i wpuściła mnie dośrodka?- Starał się złapać kontakt wzrokowy, który był podstawą hipnozy
-No, nie wiem…- wahałasię, ale w końcu uległa- Proszę, młodzieńcze- Velkan skłonił się i wszedł przezdziurę w ścianie. Pokój Wspólny był pełen rozgadanych uczniów. Obok kominkadostrzegł byłych przyjaciół. Śmiałym krokiem podszedł do nich i usiadł obok.Pierwsza zauważyła go Hermiona
-Czego chcesz?- Zapytałaniezbyt życzliwie
-Pogadać- powiedział poprostu chłopak- Wiem, że ostatnio nie byłem zbyt miły…- Ron prychnął zniesmakiem-…, ale chciałbym, żebyście zrozumieli jak jest mi trudno. Nie chcęmieć w was wrogów, tym bardziej po tych latach, które spędziliśmy razem
-A niby dlaczego mamy ciwierzyć? Przez ostatnie miesiące w ogóle się do nas nie przyznawałeś, tylkołaziłeś cały czas z tamtymi dwoma- powiedział Weasley. Widać było, że nie mazamiaru się z nim pogodzić
-Dlaczego nie potrafisztego zrozumieć? Czasy się zmieniają, zmieniając ludzi. Już nie jestem tymstarym Harrym Potterem, pupilkiem Dumbledorea, mimowolnym wybawcą świata…- zjednej strony miał do niego żal, a z drugiej wcale mu się nie dziwił- Jeśli niedorosłeś do tego, żeby to pojąć, trudno. Są istoty z trochę większąwyobraźnią-wstał i już chciał odejść, ale zatrzymała go Hermiona
-Harry, co się z tobąstało?- W jej oczach szkliły się łzy- Coś ukrywasz, ale nie wiem co…dlaczegonie chcesz nam zaufać?
-Chcę, ale nie mogę…-potrząsnął głową, jakby odtrącając natrętne myśli- Nie mogę was narażać…przykromi- odszedł nie odwracając się. Był świadomy jak ważną rzecz właśnie zrobił.Zakończył pewien etap swojego życia…spalił mosty.
***
-Panno Crow, czy dziecijuż śpią?- Zapytał wysoki, przystojny mężczyzna w eleganckim garniturze
-Tak, panie Smith.Zasnęły jakąś godzinę temu- powiedziała dziewczyna otrząsając się ze wspomnień-A kiedy wróci pani Smith?
-Wyjechała, będziedopiero za trzy dni- zaczął się do niej zbliżać- Czy wspominałem już, że jestpani niesamowicie piękna?
-Dziękuję- od razuwłączyła jej się czerwona lampka- Czy będę jeszcze potrzebna?
-Niewątpliwie- teraz stałbezpośrednio przed nią. Gabriele zaczęła się wolno cofać, ale natrafiła nabiurko
-„Cholera jasna”- zaklęław myśli, ale szybko ułożyła sobie plan działania- Co ma pan na myśli?-Zapytała, mrużąc zalotnie oczy, choć wewnątrz miała ochotę uciec stąd jaknajdalej
-Sama wiesz, dziecinko.Będzie miło- mruknął mężczyzna. Ta tylko zarzuciła mu ręce na szyję inamiętnie…kopnęła go w krocze
-Wystarczająco miło?-Zapytała złośliwie do zwijającego się na podłodze mężczyzny- Zwalniam się-powiedziała i wyszła trzaskając drzwiami.
***
Velkan miał właśnie iśćdo łazienki, kiedy w oknie dostrzegł Hedwigę. Dawno jej nie widział, więc zuśmiechem wpuścił ją do środka, korzystając z okazji, że jego współlokatorzyjeszcze nie wrócili
-Masz coś dla mnie?-Zapytał głaszcząc ją po aksamitnych piórkach. Ta w odpowiedzi wystawiła nóżkę,gdzie przywiązany był kawałek pergaminu
Za 10 minna polance w Zakazanym Lesie.
G.C.
Ta krótka notatka była niewątpliwie od Gabriele, bo kiedy chłopakskończył ją czytać natychmiast zmieniła się w kupkę drobnego piasku. Niecozdziwiony ubrał czarny dres i wyszedł z sypialni
-Idziesz gdzieś?-Zdziwiła się Ginny, która siedziała przy stoliku obok Hermiony. Rona nie było
-Muszę się odstresować-odparł Velkan i wyszedł z pomieszczenia. Była 22:00, więc nikogo nie spotkał.Raz prawie natknął się na Snapea, ale w ostatniej chwili bezszelestnie wskoczyłna ścianę i ukrył się w cieniu pod sklepieniem. Bez większych problemów dotarłna skraj Zakazanego Lasu i zaczął szukać swojej narzeczonej. Po kilku chwilachpoczuł jej zapach i ujrzał ją siedzącą na polanie
-Cześć- przytulił ją- Cośsię stało?
-Pan Smith…wiesz, ten uktórego pracowałam…on…on się do mnie dobierał- powiedziała cicho dziewczyna
-Co!?- Zdziwił się Velkani natychmiast krew zaczęła się w nim burzyć. Po chwili jego oczy przybrałykolor czerwony, kły się wydłużyły, a uszy zaostrzyły- Pożałuje tego…- mruknął ichciał zniknąć, ale Gabriele pocałowała go namiętnie. Po chwili całkiem sięuspokoił i poświęcił dziewczynie. Gładził jej aksamitne włosy, mocne plecy,delikatne ramiona…
-Nic się nie stało-szepnęła- Dostał w…nieważne- uśmiechnęła się złośliwie- Tylko nie wiem, co jateraz będę robić
-Na pewno coś sięznajdzie- pocieszył ją Velkan- Muszę już iść…przyjdziesz jutro?- W odpowiedzitylko uśmiechnęła się tajemniczo i zniknęła w chmarze piasku, a szczęśliwychłopak wrócił do wieży, by zapaść w płytki, czujny sen.
Następnego dnia obudziłsię o świcie, bo wieczorem zapomniał zaciągnąć zasłon i wstające słońce podrażniłojego czuły wzrok. Niechętnie wstał, przeciągnął się i, mimo, że była dopiero6:00, ruszył do łazienki. Chwilę poćwiczył na wyczarowanym przez siebiesprzęcie, później wziął prysznic, ogolił się i w samym ręczniku przepasanymwokół bioder wszedł do sypialni. Reszta już nie spała.
-Cześć- przywitał się,ale koledzy wciąż byli zaspani, więc odpowiedział tylko Dean
-Coś ty taki rannyptaszek ostatnio? Rzadko widać, żebyś spał do siódmej- zainteresował się Saemus
-Siła przyzwyczajenia-zbył go Velkan i odwrócił się, żeby sięgnąć po ubrania
-Ja nie mogę!- KrzyknąłNeville. Wampir natychmiast odwrócił się gotowy do obrony, jednak napotkałtylko zdziwione spojrzenia współlokatorów
-Kiedy ty sobie zrobiłeśtatuaż?- Zdziwił się Saemus- Pozwolili ci? Czemu nam wcześniej niepowiedziałeś?
-Tak jakoś wyszło-mruknął chłopak i wrócił do łazienki, gdzie z premedytacją walnął się w czoło-„Jak mogłem zapomnieć o zaklęciu maskującym?! Ale ze mnie idiota! Dobrzechociaż, że reszta ujawnia się tylko przy silnych emocjach. Będę musiał siępilnować”- ubrał się szybko i ruszył do Wielkiej Sali, po drodze zabierającswoje rzeczy. Po drodze spotkał Michaela
-Coś ty taki wściekły?-Zapytał przyjaciel, kiedy wchodzili do Wielkiej Sali. Pablo już tam na nichczekał
-Zapomniałem zamaskowaćtatuażu i chłopaki go zauważyli- mruknął
-No tak, wiedziałem, że wkońcu coś takiego nastąpi- westchnął Pablo siadając przy stole Ślizgonów. Całatrójka w ogóle nie zwróciła uwagi na pogardliwe spojrzenia rzucane im przez domwęża
-To co dzisiaj mamy?- ZapytałVelkan
-Ja mam zaklęcia,transmutację, OPCM i Eliksiry- powiedział Michael
-No ja mam to samo-uśmiechnął się Velkan patrząc na swój plan- No i po lekcjach przesłuchanie udyrcia. Myślę, że będzie chciał się dowiedzieć, dlaczego się tak zmieniłem.Trzeba będzie się pilnować. Nie mogę całkowicie zablokować umysłu, bo sięzorientuje że jestem leglimentą, więc będę musiał mu podsuwać nicnieznaczące wspomnienia.
-No to czeka ciępracowity dzień- uśmiechnął się Pablo- Pierwsze mamy zaklęcia, więc jużchodźmy.
Na pierwszych dwóchlekcjach nie robili praktycznie nic, poza poprawnym wykonaniem zadania. Późniejmięli mieć OPCM, której byli niezmiernie ciekawi. Do klasy weszli jako ostatnii usiedli w ławkach najbardziej oddalonych od biurka nauczyciela. Po kilkusekundach usłyszeli wolne kroki na korytarzu i do pomieszczenia wszedłDumbledore z dobrotliwym uśmiechem na twarzy
-Witam was, moi kochani-Velkan tylko spojrzał na kolegów i o mało nie parsknął śmiechem- Widzę, żewszyscy są wiec przejdźmy od razu do tematu. Dziś zajmiemy się wilkołakami.Wiem, że omawialiście już ten temat- powiedział wolno, bo Hermiona podniosłarękę do góry-, ale to nie wystarczy by zdać OWTMy, na co najmniej P. A więczacznijmy od tego, co już wiecie. Jak odróżnić wilkołaka od zwykłego wilka?-Oczywiście ręka Hermiony od razu wystrzeliła w górę- Tak, panno Granger- przezkolejne kilka minut gryfonka śpiewająco odpowiadała na zadane jej pytania ikiedy siadała dyrektor dodał Gryffindorowi 30pkt.
-A teraz chciałbym poznaćwasze zdanie- zaczął dyrektor- Jak wspomniała przed chwilą wasza koleżanka…-Malfoya prychnął z niesmakiem-…wilkołaki dzielą się na zwykłe i zmutowane.Zwykłe to czarodzieje ugryzieni przez wilkołaka, którzy podczas pełniprzechodzą przemianę, a zmutowane to takie, które mogą zmieniać formę kiedychcą i po przemianie zachowują pełną świadomość. I tu pojawia się moje pytanie:co sądzicie o traktowaniu wilkołaków przez inne rasy magiczne?- Nikt jakoś niekwapił się, żeby zabrać głos. Dopiero po chwili ręka Hermiony nieśmiałopowędrowała w górę- Prosimy, panno Granger
-Moim zdaniem zwyczajnewilkołaki są krzywdzone- zaczęła dziewczyna- Ministerstwo i większośćczarodziei przylepiło im etykietkę, która pasuje bardziej do mutantów „źli,krwiożerczy i bezwzględni”. Pewnie dlatego, że wielu wilkołaków przyłączyło siędo Sami- Wiecie- Kogo. A przecież tylko nieliczni decydują się na mutację, bo,o ile wiem, jest ona dobrowolna. Tak więc podsumowując: należałoby zwiększyćprawa wilkołaków zwyczajnych, a zacząć polować na mutantów- usiadła na miejscewyraźnie zadowolona ze swojej wypowiedzi
-Dziękujemy- powiedziałDumbledore uśmiechając się- A teraz może jakiś pan…- szybko przejechał wzrokiemlistę-…Pablo Costello- głowy wszystkich obecnych w klasie zwróciły się wkierunku ostatnich ławek. Pablo bez pośpiechu wstał i ustawił krzesło. Velkanspojrzał na Michaela i obaj się uśmiechnęli. Wiedzieli, że ich przyjaciel jestzagorzałym zwolennikiem równouprawnienia rasowego, a na dodatek świetnym mówcą.Poza tym, jako elf, żył w zgodzie ze wszystkimi stworzeniami
-Moim skromnym zdaniemsądzę, iż w ogóle nie zgadzam się z panną Granger- Velkan zacisnął wargi, żebynie wybuchnąć śmiechem. Hermiona spojrzała w tamtą stroną z mieszaninązdziwienia i zainteresowania- Powiedziała nam przed chwilą, że wilkołakizmutowane są krwiożercze, bezwzględne i ogólnie złe. Czy tak?- Dziewczyna bezwahania skinęła głową- A powiedz, droga koleżanko, skąd to wiesz? Czykiedykolwiek znałaś jakiegoś zmutowanego wilkołaka? Miałaś z nim kontakt?
-Nie, ale czytałam o tymi…- Pablo nie dał jej szansy na wytłumaczenie
-A więc wysnułaś tewnioski na podstawie dwóch, może trzech książek i opinii środowiska, czy tak?-Ta dyskusja coraz bardziej przypominała rozprawę na sali sągowej, gdzieCostello był oskarżycielem, a Hermiona- męczonym świadkiem obrony
-Tak się złożyło, że jawiem co nieco na ten temat i mogę powiedzieć, że większość wilkołaków decydujesię na bardzo bolesną i długotrwałą mutację, aby móc kierować swoimiprzemianami i zachowywać podczas nich pełną swiadomość
-Tak, żeby zabijać tylkoosoby wyznaczone przez Czarnego Pana- mruknął jakiś Ślizgon
-Czy naprawdę jesteścietak naiwni, żeby myśleć, że robią to tylko zwolennicy Voldemorta?- Większośćklasy się wzdrygnęła. Nie tylko ze względu na wymówione imię, jak również zimnyton elfa- Moim zdaniem łowcy, którzy zawodowo zajmują się tropieniem wilkołakówpo mutacji to banda idiotów, którzy nie potrafią odróżnić zwykłego obywatela odmordercy. Więc zabijają wszystkich, a wystarczyłoby spojrzeć na ich lewe ramię-potoczył wzrokiem po wszystkich zgromadzonych w klasie i już spokojnym tonemdodał- Łowcy powinni zająć się tropieniem naprawdę niebezpiecznych ludzi, a to,czy ktoś jest wilkołakiem, elfem, wampirem, olbrzymem czy człowiekiem całkiemzignorować- usiadł, a w klasie zapadła martwa cisza. Przyjaciele przybili sobiepiątki pod ławką.
-No…dziękujemy. Nazadanie domowe napiszecie mi co wiecie o wilkołakach. Dwie rolki pergaminu,możecie już zacząć- nikt jakoś się do tego nie kwapił. Wszyscy poruszeni byliodważnym wystąpieniem Krukona. Chłopcy z niecierpliwością czekali na dzwonek. Wkońcu usłyszeli upragniony dźwięk i szybko opuścili salę. Zostały im już tylkodwie godziny ze Snapem
-Niezły pokaz dałeś-uśmiechnął się Valerious- Myślałem, że Dumbledore zaraz z krzesła spadnie
-Dzięki. Wkurzyła mnie tadziewczyna- powiedział Pablo- Ale teraz mi ulżyło. To co, dwie godziny i mamywolne?
-Na to wygląda- ziewnąłMichael- Ciekawe co tam nam Nietoperz przygotuje
-Zaraz zobaczymy- mruknąłVelkan, bo akurat rozbrzmiał dzwonek. Po krótkiej chwili w lochach pojawił sięMistrz Eliksirów i wpuścił ich do klasy
-Dziś rozpoczynamyważenie trucizn. Antidota już mieliście, więc jeśli coś się stanie na pewnosobie poradzicie- uśmiechnął się wrednie- Na początek mały test- machnąłróżdżką i przed każdym pojawił się pergamin z zestawem pytań. Po kilkusekundach Velkan stwierdził, że jest on banalny, więc szybko zakreślił wybraneodpowiedzi i po 10 min oddał pergamin zdziwionemu nauczycielowi. Kiedy jużwszyscy oddali kartki Snape wyczarował słoik z kawałkami pergaminu w środku- Tumacie nazwy kilkunastu trucizn o różnym stopniu trudności. Wszystkie przepisysą w książce, a skończone lub nieskończone prace oddajecie pod koniec lekcji.Teraz niech każdy po kolei wylosuje swój „temat”- Velkan, Michael i Pablopodeszli jako ostatni. Byli zadowoleni z wyniku losowania, bo ich trucizny byłyjednymi z najtrudniejszych. Wreszcie mogli się wykazać. Bez zbędnych komentarzyzabrali się do pracy. Velkan najpierw otworzył książkę na przepisie wywaru zracznika pospolitego i przygotował sobie wszystkie potrzebne składniki.Następnie ostrożnie je posiekał i przygotował do ważenia. Dopiero późniejwyciągnął cynowy kociołek, nalał do niego wody i rozpoczął warzenie. Pracował wskupieniu, całkowicie ignorując czynniki zewnętrznie. Nie zwrócił uwagi nafakt, że kilkakrotnie zatrzymał się przy nim Snape, próbując doszukać sięjakiegoś błędu. Rzucił kilka kąśliwych uwag, ale widząc, że chłopakprawdopodobnie nawet ich nie słyszy odszedł gnębić innych. Valerious skończyłswój eliksir na kilkanaście minut przed końcem lekcji. Ostrożnie przelał go domałej fiolki i dokładnie umył ręce i wszystkie przyrządy, ponieważ rycyna,główna trucizna w tym wywarze, nawet w niewielkiej ilości może spowodować zgon.
-Koniec czasu!- OgłosiłSnape po kilku minutach- Zostało nam jeszcze trochę czasu, więc może ktoś chciałbyopowiedzieć nam o swojej miksturze?- Zgłosiła się Hermiona i Velkan- Może panPotter. W końcu będzie mógł wykazać się swoją niezwykle rozległą wiedzą- dodałnauczyciel złośliwie, ale chłopak puścił to mimo uszu
-Wylosowałem wywar zrącznika pospolitego. Jest on jedną z silniejszych trucizn znanychczarodziejom. Właściwości tej rośliny znane były już kilka tysięcy lat temu wstarożytnym Egipcie. Główną trucizną w tym eliksirze jest rycyna. Najwięcej jejjest w nasionach rącznika, więc to je dodaje się do wywaru. Powoduje gwałtownewymioty i biegunkę oraz silne przekrwienie narządów układu pokarmowego i nerek.Dawka śmiertelna dla człowieka wynosi 0,003 mg na 1 kg masy ciała. Trucizna tama barwę ciemnopurpurową, ale po dodaniu do jakiegokolwiek płynu staje sięniewidoczna- chłopak mógłby mówić jeszcze długo, ale rozbrzmiał dzwonek
-Oceny poznacie nanastępnej lekcji- mruknął Snape- Możecie iść- nikomu nie trzeba było tego drugiraz powtarzać. Każdy z ulgą udał się na obiad
-Jakie macie plany?- ZapytałPablo podczas posiłku
-Taa…ja idę na pogadankędo dyrcia- mruknął Velkan tracąc dobry humor- Niech go szlag trafi!
-Co? Przecież nie ztakimi sobie dawałeś radę- powiedział Michael- Dasz radę
-Dzięki- powiedziałValerious i ruszył w kierunku gabinetu dyrektora. Starał się uspokoić, więcszedł z zamkniętymi oczami. Nagle poczuł znajomy zapach i odwrócił się szybko.
Rozdział 11: Ciężkaprzeprawa
Naglepoczuł znajomy zapach i odwrócił się szybko. Niestety nie dostrzegł niczego,więc uznał, że mu się tylko wydawało. Oczyścił umysł i podał hasło kamiennejchimerze. Całkiem rozluźniony wspiął się po krętych schodach i zapukał do drzwigabinetu.
-Proszę- dyrektorsiedział za biurkiem w swoich okularach połówkach i przeglądał jakieś papiery-O, Harry. Wejdź chłopcze- Velkan ledwie się opanował, żeby nie rzucić jakiejśkąśliwej uwagi odnośnie jego dobrotliwego uśmiechu. Na szczęście umiał nad sobąpanować.
-Dobry wieczór- uśmiechnąłsię lekko, choć tak naprawdę sprawiło mu to dużą trudność- To na czym będziepolegał mój szlaban?- Wiedział, że dyrektor miał zamiar go wypytać, więc chciałprzejść od razu do rzeczy
-Oh, Harry,Harry…dlaczego tak oficjalnie?- Uśmiechnął się jeszcze szerzej- Nie możemynajpierw porozmawiać jak starzy przyjaciele?
-Nie wiem…-„czy to dobrypomysł” chciał dokończyć chłopak, ale staruszek klasnął w dłonie, a na biurku wmiejsce papierów pojawiły się ciasteczka, dwie filiżanki i dzbanek herbaty
-Napijesz się?- Zapytałuprzejmie dyrektor
-Nie, dziękuję. Wolałbymprzejść od razu do rzeczy- powiedział Velkan czując coraz większą irytację.Dumbledore chyba to wyczuł, bo odstawił dzbanek i poważnie spojrzał na swojegoucznia
-Martwię się o ciebie,Harry- zaczął
-Tak? Całkiemniepotrzebnie- powiedział chłopak pozornie obojętnym tonem
-A ja myślę jednak, żepotrzebnie- dyrektor szedł w zaparte- Od tych wakacji jesteś jakiś inny.Odciąłeś się od przyjaciół, jesteś opryskliwy i nieprzyjemny. Co się stało?-Sprawiał wrażenie zmartwionego
-Nie…wszystko jest w jaknajlepszym porządku- mruknął Velkan- Wakacje mi służyły- dodał ironicznie
-Nie mów tak!- Skarcił godyrektor- Oboje wiemy, że wydarzenia z końca sierpnia nie powinny mieć miejsca…
-Ale miały- wtrąciłchłopak- Do czego pan zmierza?
-Jesteś niesprawiedliwy.Nie wierzysz, że są osoby, które naprawdę się o ciebie martwią?
-„Wierzę, ale pan napewno do nich nie należy”- pomyślał, bo wyraźnie dyrektor chciał w nim wzbudzićwyrzuty sumienia
-Jest ktoś, kto chciałbyz tobą porozmawiać- powiedział ostrożnie mężczyzna i pstryknął palcami, a obokbiurka pojawił się skrzat domowy- Drozdku, przyprowadź panią Carsen- Velkan byłszczerze ciekawy, kim jest owa kobieta. Po chwili do gabinetu weszła eleganckaszatynka w ciemnym, mugolskim kostiumie. Miała około 40 lat i uśmiechała sięprzyjaźnie
-Dzień dobry- przywitałasię grzecznie- Ty na pewno jesteś Harry Potter, tak?
-Zgadza się- potwierdziłostrożnie chłopak ściskając jej rękę- W czym mogę pani służyć?
-Chciałam tylkoporozmawiać- zapewniła go kobieta- Dumbledore, czy mógłbyś nas zostawić?
-Oczywiści, wrócę zagodzinę- zgodził się dyrektor i opuścił gabinet
-Nie masz nic przeciwko?-Pani Carsen podniosła do góry pióro i mały notatnik
-Czy to ma być wywiad?-Zapytał natychmiast chłopak, przypominając sobie niezbyt przyjemne wydarzenia wTurnieju Trójmagicznego.
-Nie, skądże- zaśmiałasię kobieta- Już mówiłam, zwyczajna rozmowa. A więc zaczynajmy.
Przez kolejne czterdzieściminut zadawała mu najróżniejsze pytania. Dotyczące nauki, przyjaciół, upodobań,przeżyć i zwyczajnych, codziennych spraw. Ogólnie życia. Velkan odpowiadał jejlakonicznie, najkrócej jak potrafił. No i oczywiście nie mówił jej wszystkiego.W końcu, kiedy kobieta po raz kolejny próbowała zbić go z tropu nie wytrzymał
-Przepraszam bardzo, alemogę zadać jedno pytanie?- Zapytał grzecznie
-Oczywiście- niebywałe,ale ona cały czas się uśmiechała
-Czy pani nie jestczasami psychiatrą?- Zadał to najbardziej nurtujące go pytanie.
-Brawo, nie wiedziałam,że zorientujesz się bez mojej pomocy- nie wyglądała na ani trochę zmieszaną-Dyrektor poprosił mnie, żebym…
-…żeby określiła panimoją poczytalność- dokończył za nią chłopak. Kiedy jego przypuszczenia siępotwierdziły był naprawdę wkurzony- I jak wypadłem? Jestem nienormalny,świrnięty, niebezpieczny dla otoczenia czy po prostu dziwny?- Zapytał pełnymsarkazmu głosem
-Nie powiedziałabym,żebyś był niebezpieczny, ale masz skłonności do wybuchów i niekontrolowanychzachowań. Poza tym nie dostrzegam u ciebie żadnych odchyleń od normy, chyba, żezaliczymy do nich niechęć do innych ludzi i niesamowitą nieufność.
Velkan był zdziwionyszczerością lekarki. Co nie zmieniło faktu, że był zły na dyrektora, który poraz kolejny wykazał, że nie jest godny zaufania.
-I jest jeszcze coś…-powiedziała pani Carsen-… Masz jakąś tajemnicę, jeśli nie kilka.
-Oczywiście, tak naprawdęnazywam się Kubuś Puchatek, mieszkam w Stumilowym Lesie i kocham naszego dyrektora-powiedział śmiertelnie poważnym tonem
-Dobre- kobieta zachichotałacicho- No dobrze, to już chyba wszystko
-Jeśli tak to ja jużpójdę- pożegnał się i wyszedł z gabinetu. Nadal nie mógł uwierzyć, żeDumbledore zrobi coś takiego. A przecież gdyby zapytał, to…racja, Velkan by gowyśmiał. Ale to nie usprawiedliwiało jego zachowania.
-„On chciał tylko twojegodobra. Martwi się o ciebie, nie chce żebyś zrobił sobie coś złego. Przecież totylko człowiek, każdy popełnia błędy. Musisz mu wybaczyć, przecież to wielkiczarodziej. Wszyscy mu ufają. No, i ile już dokonał. Zasługuje na szacunek”-odezwała się w nim ludzka część jego natury, ale zaraz została zagłuszona przezbuzującą w nim krew wampirów
-„Gówno prawda. Onowszem, martwi się o ciebie, ale tylko dlatego, że jesteś Złotym Chłopcem,który musi pokonać Voldemorta. Taka jest prawda i nie ma co się oszukiwać.Dumbledore to stary kłamca, który nie jest wary ani krztyny zaufania. Niechszlag trafi jego i jego pomocną dłoń!”- Złorzeczyłby tak pewnie jeszcze długiczas, gdyby nie stanął twarzą w twarz z obiektem jego rozmyślań.
-O, Harry jużskończyliście?- Zapytał z jego zwykłym, dobrotliwym uśmiechem. Velkan poczułprzemożną ochotę zatopienia kłów w szyi starca
-Tak, pani doktor byłabardzo miła- powiedział ironicznie- Co teraz? Psycholog czy psychoterapeuta?
-Przestań, chciałem tylkodowiedzieć się jak ci pomóc- Dumbledore wyczuł chyba, że przesadził- Skoro tynie chcesz mi nic mówić sam muszę zdobywać informacje. Harry, masz dopiero 16lat…
-I nie jestem dzieckiem!-Warknął. Osiągnął swój punkt krytyczny. Zamknął oczy, przykucnął opierając sięo ścianę i zakrył rękami uszy. Nie mógł pozwolić, żeby ktokolwiek zauważył jegoprawdziwy wygląd. Całkowicie się odizolował. Wziął kilka głębokich oddechów iwyobraził sobie wysoką klatkę schodową. Zaczął wspinać się i z każdym schodkiemczuł ogarniający go spokój*. Już na trzecim piętrze nic go nie obchodziło.Zwisało mu, czy dyrektor go okłamuje czy nie. Zwisało mu, czy uważają go zawariata. Liczyło się tylko jedno- jego dusza. Z ulgą poczuł, że zaklęciaponownie zaczęły działać, więc wolno otworzył oczy. Pierwsze co ujrzał tozatroskaną twarz dyrektora i zdziwienie w oczach doctor Carsen. Poczuł również,że bolą go nadgarstki. Spojrzał na nie i zobaczył czerwone ślady po jakiśzaklęciach. Rozpoznał zaklęcie rozluźniające mięśnie i parzące. Ponowniespojrzał w niebieskie oczy dyrektora i znów wezbrała w nim nienawiść. Powolipodniósł się do pionu i ruszył w kierunku wyjścia z zamku, ignorując wołanialekarki. Z początku szedł wolnym, spokojnym krokiem. Mógł sprawiać wrażeniejakby działał w transie. Po części rzeczywiście tak było, bo choć tuż przedpowrotem na ziemię pił eliksir oparty na hemoglobinie** to brakowało mu krwi.Udało mu się powstrzymać i nie rzucić na dyrektora, ale bał się, że długo niewytrzyma. Coraz bardziej przyspieszał kroku, więc wypadł z zamku z pełnąprędkością. Ruszył w stronę Zakazanego Lasu. Kiedy tylko znalazł się pod osłonądrzew jego zmysł drapieżcy natychmiast przystosował jego ciało. Przestałwidzieć normalnie- świat postrzegał podobnie jak noktowizor na podczerwień.Jego zmysły wyostrzyły się, kły wydłużyły, a paznokcie zmieniły w ostre jakstal pazury. Zaczął bezszelestnie biec w głąb lasu. Już po kilku minutach zarejestrowałsamotną sarnę stojącą na jakiejś polanie. Zaczął powoli skradać się w jejstronę, a kiedy był dostatecznie blisko rzucił się na nią. Zatopił kły w jejszyi i już po chwili do jego gardła spłynęła ciepła, czerwona substancja. Kiedyposilił się dostatecznie porzucił ciało i odetchnął głęboko. Z jednej stronyczuł się świetnie- posilony i spełniony. Z drugiej jednak nienawidził siebie zato, co musiał robić. Jednak wampirza część jego natury zawładnęła nimcałkowicie, a wyrzuty sumienia zniknęły. Spojrzał w niebo i pierwsze co ujrzałto Syriusz. Widział jasną gwiazdę w gwiazdozbiorze Wielkiego Psa. Natychmiastpowróciły do niego wspomnienia. Usiadł na pobliskim głazie i zaczął rozmyślać:czy Syriusz wiedział o jego „inności”? Czy wiedział, kto był jego prawdziwymirodzicami? Czy mino tego go kochał? Nagle usłyszał prawie niedosłyszalnyszelest i nerwowo rozglądnął się wokół. Choć nie było widać nic oprócz drzewjego szósty zmysł podpowiedział mu, że był otoczony. Nie był pewny przez jakieistoty, ale był otoczony.
-Możecie wyjść, wiem, żetam jesteście- powiedział i trzymał ręce w pogotowiu. Usłyszał świst i wostatniej chwili okręcił się w prawo, by złapać lecącą w jego stronę strzałę.Rozpoznał jej typ: centaury.
-Wyjdźcie, nie mam ochotyna jakąkolwiek zabawę- warknął. W końcu półludzie-półkonie wyszli z ukrycia. Odziwo były tam same samice.
-Witaj VelkanieValerious- powiedziała jedna z nich. Miała długie, kasztanowe włosy sięgającejej pasa. Jej oczy były orzechowe, a twarz pokryta zawiłymi wzorami (zrobionymi,najprawdopodobniej, henną).- Mam na imię Krim i jestem, jak widzisz, jednym zcentaurów.
-Czego ode mnie chcecie?I dlaczego do mnie strzelałyście?- Zapytał chłopak
-Musiałyśmy sprawdzić-odparła tamta, jakby to było oczywiste
-Sprawdzić co?-Zdenerwował się lekko Velkan
-Czy naprawdę jesteśwampirem. Żaden człowiek nie jest w stanie złapać w locie pędzącej strzałycentaurów- wyjaśniła- Chciałyśmy sprawdzić, czy żaden intruz nie wdarł się nanasze terytorium
-A ja nie jestemintruzem?- Zdziwił się chłopak
-Nie, ty jesteś FiliusDolores***, nasz władca odnaleziony po latach- powiedziała Krim i razem z całymoddziałem się wycofała
-Hej, czekaj!- Krzyknąłza nią Velkan, ale usłyszał tylko jej głos z oddali
-Aequammemento rebus in arduis servare mentem****- Velkan znał tę sentencję, więc tylko mruknął coś w stylu “ktozrozumie kobiety” i ruszył w drogę powrotną. Choć był strasznie zmęczony to postanowiłsię przejść. Powrót do zamku zajął mu prawie godzinę, ale czuł się szczęśliwy.Dochodziła piąta, więc doszedł do wniosku, że już nie opłaca mu się iść spać.Wszedł do pustej Wielkiej Sali i usiadł na swoim zwykłym miejscu. Zaraz pojawiłsię przed nim dzbanek ze zbawiennym, czarnym płynem, a obok biały kubek. Velkanuśmiechnął się lekko, kiedy przypomniał mu się Zgredek. Od razu powrócił jednakdo realnych problemów. Przeanalizował swoją rozmowę z doktor Carsen ipóźniejsze słowa Krim. Wiedział, że nie może zignorować słów centaura (a raczejcentaurzycy). Nie zwracał uwagi na osoby wchodzące do sali, dopóki obok niegonie usiadł jasnowłosy chłopak, którym nie był Michael
-Cześć Bliznowaty-uśmiechnął się Malfoy ironicznie. Przyjaciół Velkana nie było, a za jegoplecami stali Clabbe i Goyle, więc czuł się pewnie.
-Witaj Draco, co cię domnie sprowadza?- Wampir był tak zmęczony, że nie miał najmniejszej ochoty nakłótnie z Malfoyem
-Co ci się stało?Wyglądasz jak śmierć na urlopie. Czyżbyś nie mógł spać? Jakieś koszmary cięmęczą?- Zadrwił chłopak lekko zbity z tropu przez miły ton jego wroga.
-Nie, byłem na małymspacerze i obmyślałem sposoby, na jakie mógłbym zadać ci ból- powiedziałcałkiem poważnie Valerious, spoglądając swoimi lekko zaczerwienionymi oczami nablondyna. Trupioblada twarz i kontrastujące z nią czarne, trochę przydługiewłosy dodawały mu nutki szaleństwa, czyniąc jego postać lekko przerażającą.- Iwiesz co? Wymyśliłem aż 342. Chcesz wiedzieć jakie?
-Spadaj Potter. A jednakto prawda co o tobie mówią- Ślizgon chyba odczytał delikatną aluzję, więcwstał- Jesteś nienormalny.
-Miło mi- mruknął Velkan,choć trójka jego wrogów już odeszła
-Co chciała fretka?-Zapytał Pablo, który razem z Michaelem właśnie podszedł do stołu
-Nic, tak ogólnie chciałsię ponabijać- mruknął chłopak sięgając po kolejną filiżankę kawy
-Mówił ci ktoś jużdzisiaj, że nie za dobrze wyglądasz?- Zapytał Pablo
-Dzięki, obiła mi się ouszy już taka opinia- powiedział Velkan
-Człowieku! Przecież tywyglądasz, jakbyś wczoraj obalił pół gorzelni- podsumował go Michael
-Nie, musiałem przeleciećsię po lesie i pooglądać zwierzątka- chłopaki zrozumieli, o co chodziło ichprzyjacielowi
-Aż tak źle było na tymszlabanie?- Zdziwił się Pablo
-Nie, rozmowa zpsychiatrą była całkiem miła- Michael zakrztusił się kawałkiem chleba
-Psychiatrą?!- Wykrztusiłwreszcie
-Nie drzyj się tak-mruknął Valerious i opowiedział przyjaciołom ze szczegółami przebiegwczorajszego wieczoru.
-No to nieźle cięzałatwił- powiedział Michael- A ja myślałem, że on naprawdę się o ciebie martwi
-Taa, na pewno- mruknąłVelkan- Dobra, skończmy już ten temat, bo mi się niedobrze robi
-Masz rację- przytaknąłPablo- To co dzisiaj robimy?
-A czy to ważne? Przecieżdzisiaj jest sobota, robimy co chcemy- Ziewnął Valerious i nalał sobie kolejnąfiliżankę czarnego płynu
-Nie wiem czy jesteś tegoświadomy, ale właśnie pijesz trzecią filiżankę kawy odkąd my tu jesteśmy-zauważył Michael
-Tak. Ale bez niej będęnie do życia- powiedział chłopak
-Proszę o uwagę!- Powstałdyrektor, a Velkan po raz pierwszy w tym dniu spojrzał w stronę stołunauczycielskiego. Kiedy zauważył postać siedzącą po lewej stronie Dumbledoreazakrztusił się kawą
-Jasna cholera!-Powiedział Michael, również patrząc w tamtą stronę. Pablo tylko uśmiechnął sięnieznacznie. Już dawno przewidywał, że to może nastąpić.
-Pragnę was poinformować,że w końcu udało mi się znaleźć odpowiednią osobę na stanowisko nauczycielaOPCM. Jest to pani profesor Gabriele Crow!- Na sali wybuchły brawa, głównie odmęskiej części szkoły. Nic dziwnego, bo kobieta wyglądała oszałamiająco. Miałana sobie białą bluzkę, zielony sweterek, ciemne, obcisłe jeansy i czarnekozaczki na niskim obcasie.
*Opis jednej z metod autohipnozy.
**Czerwony barwnik erytrocytów, dzięki któremu mogą one przenosićtlen.
***Oznacza to mniej więcej Syn Cierpienia. Może nie jest togramatycznie (po łacinie), ale niestety korzystam tylko ze słownika.
****Pamiętaj o zachowaniu równowagi w trudnej sytuacji
Rozdział 12: Plotki
Kiedy brawa ucichłyponownie zabrał głos dyrektor.
- Macie cały weekend napoznanie waszej nowej pani profesor, bo od poniedziałku zaczyna ona zajęcia. Ateraz macie wolne. – Wszyscy chętnie ruszyli w stronę Pokojów Wspólnych, żywodyskutując na temat nowej nauczycielki. Velkan miał mieszane uczucia. Z jednejstrony był szczęśliwy, że będzie widywał swoją ukochaną praktycznie codziennie.Pozostawała jednak druga strona medalu: pięści mu się zaciskały, kiedy widziałchłopaków śliniących się na jej widok albo wymieniających bardzo pochlebneuwagi na temat jej wyglądu. Michael i Pablo chyba to zauważyli, bo ten drugipowiedział:
- Wyluzuj stary.Przyzwyczają się.
- Oby- mruknął Velkan. -To gdzie idziemy?
- No wiesz, chybaprzydałoby się poznać nową panią profesor- powiedział Michael. – Idziecie nato?
- Ja bardzo chętnie. -Valerious od razu się rozchmurzył. Ruszyli więc w kierunku gabinetu nauczycielaOPCM. Ku ich zdziwieniu już zgromadził się tam całkiem spory tłumek, główniechłopaków.
- No to sobie poczekamy -stwierdził Pablo i ulokował się wygodnie przy ścianie, przywołując zdormitorium mugolski kryminał. Chcąc nie chcąc Michael i Velkan poszli w jegoślady i również usiedli. Z tym, że oni postanowili pograć w szachyczarodziejów. Mieli względny spokój, ponieważ większość ludzi wciąż uważałaVelkana za nienormalnego. Niestety, nie wszyscy.
- Cześć Bliznowaty. – Tobyło za piękne, żeby nie pojawił się Malfoy. – Ty też chcesz spróbować swoichsił z nową nauczycielką? – zadrwił i uśmiechnął się ironicznie widząc, jak jego„ofiara” zaciska pięści.
- A co? Widzisz we mniezagrożenie? – Wstał powoli i spojrzał wprost w stalowe oczy Ślizgona. Tenpoczuł coś dziwnego. Jakby te dwa szmaragdy miały za chwilę pozbawić życia.Choć nie widział w Potterze nic strasznego, to jednak ogarnęło go lekkieuczucie paniki. Szybko otrząsnął się i powrócił do drażnienia Gryfona.
- Taki jesteś pewnyswego? A ja dałbym głowę, że nie wytrzymasz tam dłużej niż trzy minuty.
- Nie zaczynaj, Malfoy,bo może to się dla ciebie źle skończyć – powiedział cicho Velkan.
- Założymy się? Ktowytrzyma dłużej może wymyślić karę drugiemu – zaproponował blondyn i wyciągnąłrękę do czarnowłosego.
- Jasne – przyjąłwyzwanie chłopak i w chwili, gdy uścisnął dłoń Ślizgona rozbłysło niebieskieświatło: znak zawarcia magicznej umowy.
- Idziesz pierwszy -powiedział Michael do Malfoya, kiedy przyszła ich kolej. Tamten uśmiechnął siępewnie i wszedł do gabinetu. Niestety, chyba nie poszło mu tak, jak to sobiewyobrażał.
- 8 minut i 23 sekundy -powiadomił ich Michael, który miał na ręce zegarek. – Teraz pan Potter.
- Do zobaczenia na obiedzie- mruknął chłopak tak, by usłyszeli go tylko jego przyjaciele i pewnym krokiemwszedł do gabinetu. Był bardzo zaskoczony jego wyglądem. Spodziewał sięciepłego pokoju, gdzie wszystko ma swoje miejsce. Tymczasem gabinet Gabrieledaleko odbiegał od tego wyobrażenia. Ściany miały kolor nieoszlifowanychszafirów, duże okna zasłonięte były granatowymi, tiulowymi zasłonami. Stało tammało mebli, co podkreślało surowy charakter pomieszczenia. Było tam jedyniebiurko, trzy krzesła, mały stolik i kanapa. Wszystkie w kolorze białym.Jedynymi źródłami światła był trzaskający wesoło kominek i porozstawiane tu iówdzie świeczki. Wszystko to odzwierciedlało niepowtarzalny charakterlokatorki, która siedziała za biurkiem, pochylona nad jakimś pergaminem. Kiedypodniosła wreszcie wzrok uśmiechnęła się szeroko.
- No, wreszcie MistrzNecronomiconu pofatygował się do swojej dziewczyny. – Podeszła do niego ipocałowała na dzień dobry. – Napijesz się czegoś?- zapytała, wskazując kanapę.
- Nie…dlaczego mi niepowiedziałaś? – W głosie dhampira słychać było nutkę żalu.
- Nie dąsaj się, to miałabyć niespodzianka. – Wyglądała na zadowoloną. – Wszyscy faceci w tej szkole sątacy napaleni?
- Co? – Velkan byłwyraźnie zbity z tropu przez nagłą zmianę tematu. – Czy któryś próbował czegoświęcej? Który? Już ja mu pokażę!
- Spokojnie- zaśmiała sięi przywołała pergamin leżący na biurku. – Dostałam siedem propozycji pójścia nakawę, herbatę, piwo, obiad, kolację i tym podobne, sześć na spacer, dwa naimprezę i trzy szybkiego numerka.
- Którzy to? – Warknąłchłopak. Zdecydowanie nie podobało mu się, że traktują Gabriele jak jakąśpanienkę do wyrwania.
- Jesteś zazdrosny -zauważyła poważnie kobieta. – Ty naprawdę jesteś zazdrosny.
- Może i jestem…ale tonie zmienia faktu, że należy im się nauczka. – Wyglądał jak dziecko, któremuobrażono ukochanego misia. Elfka nie wytrzymała i wybuchła głośnym śmiechem.
- Nie rozumiem, co w tymśmiesznego- oburzył się Velkan.
- Ty! – Dziewczyna niemogła się opanować, a w końcu i chłopak nie wytrzymał i również zaczął sięśmiać. Kiedy już oboje się uspokoili odezwała się Gabriele ocierając łzy.
- Jeśli myślisz, żektórykolwiek z tych odmóżdżonych, przechodzących burzę hormonalną dzieciakówmógłby ci zagrozić to jesteś w błędzie. – Zmusiła go, by spojrzał w jej oczy. -Nie po to biłam się z tą Christine, żeby teraz zostawić cię dla jakiegośniedojrzałego małolata.
Brzmiało to całkiemlogicznie, więc w końcu Velkan doszedł do podobnych wniosków.
- Zapomniałem ci dzisiajpowiedzieć, że pięknie wyglądasz – uśmiechnął się i zbliżył swoją twarz do jejtwarzy. Ona oczekiwała pocałunku, więc przymknęła oczy, a gdy ten nienadchodził otworzyła je lekko zdezorientowana. Velkan siedział na swoim miejscuwpatrując się w nią w zachwytem.
- Palant – mruknęła iodwróciła się w drugą stronę, udając śmiertelnie obrażoną.
- Nie mogłem siępowstrzymać – tłumaczył chłopak, choć wiedział, że Gabriele tylko się z nimdroczy. – Przepraszam…dostanę buziaka?
- Materialista – mruknęłatylko powstrzymując uśmiech wpływający jej na twarz. Nie za bardzo opierałasię, kiedy chłopak, zniecierpliwiony czekaniem, chwycił ją za rękę idelikatnym, a jednocześnie zdecydowanym ruchem przyciągnął ją do siebie.Spojrzała w jego szmaragdowe oczy i nie mogła powstrzymać, żeby nie ściągnąć muz ust tego tryumfalnego uśmiechu. Pocałunkiem oczywiście. Całowali się długo inamiętnie. Byli tak sobą pochłonięci, że nie zauważyli, że w gabinecie pojawiłasię jeszcze jedna osoba. Dopiero trzaśnięcie drzwiami dosłownie odrzuciło ichod siebie. Odetchnęli z ulgą, kiedy ujrzeli wpatrzonego w nich Pabla.
- Nie chcę przeszkadzać,ale siedzicie tu już prawie pół godziny i zaczął się zbierać tłumek gapiów,któż to zdobył serce naszej pani profesor. – Uśmiechnął się i przytuliłGabriele.- Miło cię znów widzieć.
- I ciebie też. Maszpozdrowienia od Catheriny. – Kobieta nie wyglądała na zmieszaną, w przeciwieństwiedo Velkana, który nie bardzo wiedział, co ze sobą zrobić.
- To zobaczymy się nakolacji – powiedział i skierował się stronę drzwi. Przechodząc obok swojejdziewczyny lekko musnął swoją dłonią jej dłoń. Pablo tylko uśmiechnął się irazem z przyjacielem opuścił gabinet. Kiedy tylko wyszli na korytarz wszyscyciekawi, kim jest „ten szczęśliwiec”, zaczęli się nagle gdzieś spieszyć. Niktnie uważał, że podejście do „tego Pottera” i pogratulowanie mu jest odpowiednimposunięciem.
- Dwadzieścia siedemminut i trzydzieści sekund – oznajmił Michael. – Mamy zwycięzcę.
- Zauważyłem – stwierdziłMalfoy i już miał odejść, ale Velkan złapał go za ramię i przyciągnął go dosiebie tak, że ich twarze dzieliło może jeden cal.
- Dzisiaj o północy wpokoju życzeń. Masz być sam –zakomunikował dhampir i razem z przyjaciółmi udałsię na obiad. Wieści szybko się rozchodzą, więc zdążyły już powstać przynajmniejtrzy wersje wydarzeń, zanim oni dotarli do Wielkiej Sali. Velkan znów był wcentrum zainteresowania. Z zaskoczeniem odkrył jednak, że mało go to obchodzi. Posmacznym obiedzie udali się do Pokoju Życzeń by poćwiczyć formę. Nie mogli przecieżjej stracić. Walczyli na miecze, wręcz i na zaklęcia. Właśnie podczas pojedynkuVelkan- Michael doszło do małego wypadku. Ten pierwszy zagapił się na chwilę i oberwałw prawą rękę bardzo silną klątwą Mrocznego Krzyżowca. Chłopak padł na ziemiępowalony siłą zaklęcia.
- Stary, nic ci nie jest!– Natychmiast podbiegł do niego przerażony Michael. Nie przewidział, że Velkannie zdąży się uchylić. Pablo przywołał swoją podręczną apteczkę i równieżkucnął przy rannym.
- Nie, nic mi nie jest –uspokoił ich Dhampir, choć wcale ni był tego taki pewien. Ostrożnie podwinąłrękaw prawej ręki odsłaniając paskudne, czarne znamię w kształcie krzyżamaltańskiego. Nie krwawiło, ale sprawiało duży ból przy każdym ruchu.
- Uuu…nie jestem pewny,czy zdołam cię wyleczyć od razu – powiedział elf ze smutkiem. – Ta klątwanależy do jednej z najpaskudniejszych. Gdybyś dostał nią w brzuch już byś nieżył, bo powoduje ona dosłowne rozpłynięcie się organów wewnętrznych.
- Oszczędź nam szczegółów– mruknął Michael. – Ja cię strasznie przepraszam, nie byłem w pełni świadomy,co na ciebie rzucam.
- Spokojnie, to nie twojawina- uspokoił go Velkan. – Mogłem się uchylić, mój błąd. – Naprawdę nie winiłprzyjaciela. Pablo wylał na znamię dokładnie 7 kropli różnych eliksirów, aleone nic nie dały. Poza tym, że ból się zmniejszył.
- Tak myślałem-powiedział Pablo. – Czytałem ostatnio o tej klątwie, uleczyć ją może tylkoeliksir z odrobiną krwi rzucającego i ofiary. Ale jego uwarzenie zajmujemiesiąc księżycowy, od nowiu do nowiu.
- O ile dobrze się orientujęto następny nów mamy za 13 dni – zakomunikował Michael. – A do tego czasutrzeba to jakoś zamaskować. – Próbowali wszystkich znanych im zaklęć, jednakżadne z nich nie dało rady znamieniu. W końcu, zrezygnowani, owinęli ramię Velkanaw zwykły bandaż elastyczny. Z tym, że teraz trudniej mu było ruszać rękę.
Nie zważając naprzeszkody udali się na kolacje. Po posiłku, który Velkan zjadł z największymtrudem, wrócili do Pokoju Życzeń. Tym razem zajęli się rozrywką. Pablo zniknął,by spotkać się z Catheriną, a Michael i Velkan zajęli się grą w szachy. Ostatniobardzo polubili tę grę i każdą wolną chwilę spędzali z szachownicą. Nawet nie zauważyli,że zbliżała się północ. Dopiero o za piętnaście dwunasta zorientowali się, żejeszcze nie przygotowali „niespodzianki” dla Malfoya. Michael przeniósł się doNecronopolis, żeby kupić wszystko co potrzebne, a Velkan wyszedł na korytarz,by tam zaczekać na Ślizgona. Ten zjawił się punktualnie z nietęgą miną.
- Co masz zamiar ze mnązrobić? – zapytał na wstępie.
- Nie bój się, nie zabiję cię. Nie chcę odbieraćtej przyjemności innym – szepnął chłopak złowieszczo i wprowadził blondyna dopokoju. W środku czekali już Pablo i Michael.
- Cześć Draco. Cieszyszsię, że z nami zabalujesz? – zapytał Michael i uśmiechnął się szeroko. Na stolestała ciemnozielona butelka pełna, jak to określił kiedyś Oteos, elfickich ziółek.
- I tylko tyle? Mam wypićjedną flaszkę? – Ślizgon wyglądał na zaskoczonego, ale i podejrzliwego.
- Nie bój się, to nie trucizna– Velkan nalał sobie szklaneczkę i wypił jednym duszkiem. Ostatkiem siłpowstrzymał napływające mu do oczu łzy.
- Widzisz? – Uśmiechnął sięPablo. – To nic strasznego. Pijesz i jesteś wolny. – Malfoya wziął butelkę ipociągnął z niej łyka. Natychmiast zakrztusił się i wypluł wszystko na podłogę.
- Na brodę Merlina?! Coto ma być! – Głos miał zachrypnięty, a oczy czerwone.
- Ziółka – odparł Velkanzgodnie z prawdą.
Ślizgon męczył się zbutelką prawie godzinę. Po czterdziestu minutach był już kompletnie zalany, alechłopcy cały czas ocucali go. Koło pierwszej, przy pomocy mapy Huncwotów,znaleźli Snapea. Wzięli pijanego chłopaka i poprowadzili go w tamto miejsce,wcześniej wmawiając mu kilka rzeczy, co nie było trudne w jego stanie. Wsadzilimu w rękę prawie pustą butelkę po Whisky i pchnęli wprost w ramiona MistrzaEliksirów.
- Draco? A co ty tutajrobisz o tak…ty piłeś? – Usłyszeli po chwili głos Nietoperza.
- Nie, panie psorze…jestemtrzeźwy jak ryba – zadeklarował chłopak bełkotliwie – Kocham cię, wiesz? Jesteśjak noc, gdy księżyc w pełni…twoje usta, twoje włosy, twoje oczy…rozpływam się…- Malfoy pięknie wyrecytował, wymyślony przez trójkę przyjaciół, tekst.
- Co ty wygadujesz?! Czyty słyszysz, co ty mówisz?! Jak można tak się urżnąć?! Już ja pogadam sobie ztwoim ojcem! Ty…! – Dalszej części tyrady profesora nie usłyszeli, bo zabrał swojegoucznia do lochów. Zadowoleni ze swojej akcji wrócili do dormitorii i poszlispać.
Następnego dnia całaszkoła aż grzmiała od plotek, ale nie na temat wyskoku Malfoya, (który został zatajonyprzez Snapea), ale dotyczących spotkania Velkana z Gabriele. Najdziwniejsza znich mówiła o tym, jakoby Velkan miał wyjść z gabinetu z włosami w nieładzie(jakby kiedykolwiek były w „ładzie”) i zadrapaniem na policzku, którenatychmiast samemu zaleczył. Chłopców śmieszyły te historie, dopóki niepodszedł do nich Snape z wrednym uśmiechem na ustach.
- Potter, dyrektorchciałby z tobą porozmawiać.
- Znowu? – jęknął chłopak
- Minus pięć punktów.Tak, znowu. Bez dyskusji. – Niczym wielki żuk odpłynął w stronę gabinetudyrektora. Chcąc nie chcąc, dhampir podążył za nim rzucając tęskne spojrzeniena przyjaciół. Przez całą drogę oczyszczał swój umysł, by znów nie doprowadzićdo sytuacji, która miała miejsce po ostatniej wizycie w okrągłym gabinecie. Taksię zamyślił, że mało brakowało, a wpadłby na Mistrza Eliksirów, któryzatrzymał się przed kamienna chimerą. Obaj mężczyźni stanęli na ruchomychschodach i już po chwili znaleźli się przed drzwiami, które Snape otworzył bezpukania. W środku siedziała Gabriele i Dumbledore. Oboje mięli nieodgadnioneminy.
- Dziękuję ci, Severusie.Mógłbyś zająć się teraz tym, o co cię prosiłem? – zapytał dyrektor.
- Oczywiście. – Mężczyznabył wyraźnie niezadowolony, że nie będzie mógł obejrzeć tego „przedstawienia”.
- Usiądź Harry –Dumbledore wyglądał nadzwyczaj poważnie. – A wiec zapewne słyszeliście plotkikrążące od kilku dni po szkole. Dotyczą właśnie was, dlatego zaprosiłem was,byście mogli wytłumaczyć je.
- Za pozwoleniem,dyrektorze. Sam pan powiedział, że są to plotki – zauważył trafnie Velkan. – Awiec nie ma chyba o czym mówić, prawda?
- Mylisz się, drogiHarry. W każdej plotce jest choć ziarnko prawdy – Dumbledore zawsze wiedział coodpowiedzieć. – A zatem może zapytam panią, pani Crow. Czy znaliście sięwcześniej?
- Nie, dyrektorze.Poznałam tego sympatycznego młodzieńca dopiero w sobotę, kiedy przyszedł domojego gabinetu. – Uśmiechała się lekko mówiąc wcześniej przygotowane kłamstwa,czy, jak kto woli, półprawdy.
- Może mi wiec panipowiedzieć, co takiego stało się w sobotę, że wzbudziło to takie poruszeniewśród uczniów? – Starzec wyglądał na uprzejmie zainteresowanego.
- Oczywiście, to żadnatajemnica. – Zaśmiała się perliście i kontynuowała: – A więc w sobotę, pośniadaniu, zaczęli do mojego gabinetu napływać chłopcy z wszystkich klas. Wyglądamna osobę niewiele od nich starszą, więc próbowali mnie podrywać. Zadziwiające,prawda?
- Istotnie – dyrektoruśmiechnął się lekko. – Proszę mówić dalej.
- A więc kiedy siedziałamznudzona za biurkiem w gabinecie pojawił się Harry. On jedyny zaczął wypytywaćmnie o sposób nauczania, przewidziany program…- uśmiechnęła się, jakbywspominała tą chwilę. – Byłam uprzejmie zaskoczona, więc zaproponowałam muherbatę. Tak dobrze nam się rozmawiało, że nie zauważyliśmy kiedy minęło prawiepół godziny. Dopiero kolega Harryego, Paul…
- Pablo – poprawił jącicho Velkan nie spuszczając oczu z twarzy dyrektora. Przez cały czas myślał,jaki jest jego stosunek do tego sympatycznego staruszka. Przed śmierciąSyriusza uważał go za kogoś w rodzaju swojego dziadka. Jednak, kiedy dowiedziałsię, co ten ukrywał przed nim, jego zaufanie zostało mocno…bardzo mocnozachwiane. Stracił je chyba całkowicie, kiedy Dumbledore, zamiast go wspierać,uznał go za chorego psychicznie. Na początku go to bolało, ale teraz czułjedynie smutek. Wciąż uważał dyrektora za wspaniałego człowieka i wielkiegoczarodzieja, ale teraz dostrzegał również ludzką część jego natury. Z rozmyślańwyrwał go głos Gabriele.
- I tak zakończyło sięnasze spotkanie. Do niczego innego nie doszło, prawda Harry?
- Tak, oczywiście –potwierdził chłopak.
- To świetnie! – Ucieszyłsię staruszek, a oczy lekko mu zalśniły. – Czyli mogę wydać przy kolacjioficjalne oświadczenie?
- Byłabym panu wdzięczna– uśmiechnęła się Gabriele. – To ja może już pójdę, mam jeszcze trochę rzeczydo przygotowania ze względu na moją pierwszą lekcję. – Wstała i po krótkimpożegnaniu wyszła. Velkan wciąż patrzył na dyrektora.
- Czy ja również mogęiść?
- Mam tylko jedno pytanie– zatrzymał go dyrektor. – Ufasz mi? – Zapytał poważnie. Dhampir miał ochotępokazać mu swoje wydłużone kły w ironicznym uśmiechu, ale ograniczył się doprzeszywającego spojrzenia i wyszedł bez słowa. Dyrektor tylko westchnąłciężko, podniósł się z krzesła i ze smutkiem spojrzał w szare niebo.
Rozdział 13: Skalpelatakuje
Velkan wyszedł z gabinetudyrektora i skierował swoje kroki do pokoju wspólnego. Nie miał na razielekcji, więc marzył tylko o tym, żeby zażyć porcję eliksiru uśmierzającego ból.Ten, który Pablo podał mu w nocy, przestał już działać.
Szedł korytarzamiciskając wszędzie spojrzenia zdolne zabić. Był świadomy, że fakt, iż jego ramiępulsowało tępym bólem, nie było winą innych uczniów, jednak nie mógł siępowstrzymać. Doszedł do portretu Grubej Damy, podał hasło i, nie rozglądającsię, ruszył do swojej sypialni.
Usłyszał trzy przyciszonegłosy, jednak, gdy tylko nacisnął klamkę, Ron, Neville i Seamus natychmiastzamilkli. To tylko utwierdziło Velkana w przekonaniu, że właśnie był tematemrozmowy trzech chłopaków. Nie miał zamiaru się tym jednak przejmować, ponieważjego ramię brutalnie domagało się uwagi. Nie zważając na nienaturalną ciszę ipytające spojrzenia współlokatorów rzucił tylko ciche „Nie przeszkadzajciesobie” i podszedł do swojego kufra. Nie za bardzo wiedział, co w nim znajdzie,bo rzadko robił tam porządki. Jednak, kiedy tępy ból zmienił się w nieznośnepieczenie, postanowił całkowicie to zignorować. Nie obchodziło go nawet, żechłopaki mogą zobaczyć za dużo. W tym momencie myślał tylko o jednym: małejfiolce pełnej zbawiennej, błękitnej substancji.
Ukląkł przed skrzynią, otworzył wieko i zacząłwyciągać z niej niecodzienne przedmioty. Na samej górze leżało kilka kompletówszat, później na ziemi wylądowały grube księgi oprawione w skórę (na szczęściebyły stare i nie można było odczytać tytułów), następnie trzy zatrute strzały(prezent od Vincenta), a wreszcie Velkan dostrzegł małą, drewnianą skrzynkę. Ztryumfalnym uśmiechem na ustach wyciągnął ją i otworzył. W środku znajdowałosię kilkanaście fiolek różnych eliksirów, w większości uspokajających i nabazie hemoglobiny, ale w prawym rogu dostrzegł przebłysk nadziei. Tak! To on!Jego jedyny sprzymierzeniec w tym cholernym pokoju. Złapał ja i natychmiastpociągnął zdrowy łyk, opróżniając ją do połowy. Dopiero po kilku sekundach,kiedy eliksir zaczął działać, Velkan spojrzał na wpatrzonych w niego kolegów. Powstrzymałsię od komentarza i tylko uśmiechnął się ironicznie. Jednym ruchem różdżkiwrzucił rzeczy z powrotem do kufra, zatrzasnął go i, chowając fiolkę dokieszeni, udał się na lekcje.
Pierwsze miał zielarstwo,więc Pabla spotkał obok drzwi wyjściowych.
- Jak tam ręka? – zapytałz nutką troski w głosie.
- Nie jest źle, przedchwilą zażyłem porcję eliksiru i na razie nie boli. – Valerious uśmiechnął sięlekko, co nadało jego twarzy jeszcze bardziej upiorny wygląd.
- Widziałeś się wlustrze? – Pablo zręcznie udał przerażenie.
- Nie, a coś jest nietak? – zdziwił się chłopak. Rzeczywiście, jakoś ostatnio nie zwracał uwagi naswój wygląd.
- To powiem tak: ciemnepodkowy pod oczami, sinawe usta, kredowobiała twarz, przekrwione oczy i mętnespojrzenie. Wystarczy?
- No…teoretycznie. –Velkan wiedział, że, jako damphir, ma obniżone tętno (do około dwudziestuuderzeń na minutę), a jego organizm może wytrzymać bez tlenu nawet 20 minut. Ztym wiązała się blada cera, a mętny wzrok był skutkiem eliksiruprzeciwbólowego.
- Idziemy, przystojniaku?– zaśmiał się Pablo i ruszył w kierunku cieplarni.
Chłopak doszedł downiosku, że naprawdę wygląda źle, kiedy pani Sprout spytała go, czy na pewnodobrze się czuje. Odpowiedział, że tak i, razem z Pablem, zajął miejsce przyoddalonej od biurka grządce. A raczej baseniku pełnego cebulek Bakonyiego. Byłyone niebezpieczne, ale, odpowiednio przyrządzone, leczyły nawet poważnepoparzenia.
- Przed sobą macienaczynia z pewnymi, bardzo przydatnymi roślinami – zaczęła nauczycielka. – Ktowie jak się one nazywają i co takiego pożytecznego można z nimi zrobić?
Jak można się byłospodziewać ręka Hermiony pomknęła w górę.
- Są to cebulkiBakonyiego. Są bardzo trujące, ale pod postacią maści leczą bardzo poważnepoparzenia.
- Znakomicie! –zachwyciła się pani Sprout. – Dziesięć punktów dla Gryffindoru. A teraz do dzieła!Macie za zadanie przesadzić je, nie uszkadzając korzeni. Uważajcie, bo każdykontakt z nieosłoniętą skórą może skończyć się paskudną blizną. W ich sokachjest bardzo duże stężenie żrących substancji. Zabierajcie się do pracy.
Wszyscy chcieli mieć toszybko za sobą, więc po chwili słychać było tylko chlupot wody i ciche szeptyniektórych uczniów.
Velkan zaklął w myślach.Kontakt z wodą oznaczał, że będzie musiał podwinąć rękawy. Nawet nie łudziłsię, że nikt nie zauważy jego bandaża. Tym bardziej, że niecałe trzy metry odniego pracowali Hermiona i Neavile (który cały czas starał się unikać jegospojrzenia).
- Myślisz, że kontakt zwodą mi nie zaszkodzi? – zapytał Velkan szeptem Pabla.
- Nie, sądzę. Jednakbandaż na pewno zwróci czyjąś uwagę – odpowiedział tamten, również przyciszonymgłosem. – Może go zamaskujesz?
- Nie, to odpada. Jakwyjmę rękę z tej zielonej wody trudno będzie nie zauważyć, że pewna jej częśćjest całkowicie sucha i czysta. – Chłopak wzruszył ramionami. – A w sumie, comi tam? Przecież każdy mógł się zaciąć przy goleniu – uśmiechnął sięszelmowsko.
- Tak…szczególniepozostawiając piętnastocentymetrową ranę na prawej ręce, która tak krwawiła, żetrzeba było zawinąć ramię w bandaż elastyczny. – Pablo pokiwał głową i pomógłprzyjacielowi odsłonić ramię. Velkan z lekkim trudem poruszał ręką, alewystarczyło to, by sprawnie wykonać polecone im zadanie. W Necronopolis uczylisię obchodzić się z najróżniejszymi roślinami, dlatego wiedzieli, że wszystkietrujące rośliny wodne przesadza się łapiąc je tuż pod powierzchnią wody iostrożnie „wykręcając” z dna.
- Potter, dobrze sięczujesz? – zapytała pani Sprout lekko zaniepokojonym głosem, kiedy podeszła doich stanowiska.
- Tak, wszystko wporządku – odparł chłopak i szybko osuszył bandaż, by jak najszybciej schowaćgo pod szatą.
- Oparzyłeś się? Mówiłam,żebyście uważali z tymi cebulkami. Są naprawdę zdradzieckie. Powinieneś pokazaćto pani Pomfrey.
- Nic mi nie jest.Stłukłem lusterko i tak niefortunnie się skaleczyłem – powiedział chłopak i zulgą usłyszał dźwięk dzwonka. Korzystając z zamieszania wycofał się w kierunkuzamku.
- Czego chciała? – byłciekawy Pablo. – Przypuszczam, że chodziło jej o twój bandaż.
- Tak. Nie rozumiem,dlaczego zwykły opatrunek wywołuje tyle kontrowersji. – Chłopak był niecozirytowany.
- Wiesz, czarodziejeswoje rany po prostu leczą zaklęciami – powiedział Pablo z miną człowieka,który tłumaczy dziecku, dlaczego niebo jest błękitne.
- Może i masz rację. Niemam zamiaru się tym przejmować.
Teraz mięli miećeliksiry, więc udali się w stronę lochów. Przypuszczali, że, po incydencie zMalfoyem, profesor może być nie w humorze. Przed klasą stał na razie tylkoMichael, dla którego była to pierwsza lekcja.
- Tylko nie pytaj jakręka, bo zaraz upuszczę ci trochę krwi – uprzedził przyjaciela Velkan, gdy tentylko otworzył usta.
- Aż tak źle? – Miałlekkie wyrzuty sumienia, więc jasne było, że interesował go stan dhampira.
- Nie, tylko od rana jużzdążyłem dowiedzieć się jak okropnie wyglądam i dowiedzieć się, że bandaż wczarodziejskim świecie to coś, co najmniej, dziwnego – mruknął chłopak z kwaśnąminą.
- Dobra, o nic nie pytam– uśmiechnął się blondyn. – Poza tym zaczynają się już schodzić, więc najlepiejbędzie, jeśli zakończymy tą rozmowę.
- Tak – zgodził sięchętnie Valerious. – Jak myślcie? Co nietoperz dzisiaj wymyśli?
- Eliksir usypiający,panie Potter. – Usłyszeli cichy, ociekający jadem głos. Velkan, zły na siebie,odwrócił się i ujrzał wpatrującą się w niego parę oczu, czarnych jak dwatunele.
- Witam, profesorze –mruknął cicho chłopak, jednak nie spuścił wzroku.
- Gryffindor tracitrzydzieści punktów, a ty masz u mnie szlaban, jutro o osiemnastej.
- Dobrze, profesorze. –Powiedział to, jakby było mu to całkowicie obojętne. Snape tylko zmrużył oczy iotworzył drzwi klasy, powstrzymując się od komentarza.
- Jak już słyszeliście,dziś macie uwarzyć eliksir usypiający – zaczął profesor omiatając klasęchłodnym wzrokiem. – Macie na to całą lekcję.
Trójka przyjaciół miałaułatwione zadanie, ponieważ Oteos miał „lekkiego” bzika na punkcie eliksirów ipokazał jak szybciej przygotować wszystkie eliksiry lecznicze, choć wymagało towiększego skupienia i koncentracji.
Snape wziąłsobie za punkt honoru utrudnić im pracę, więc chodził po klasie z małym notatnikiemi zadawał różne pytania uczniom. Sprawdzał również na jakim etapie są ich eliksiry.Pablo pierwszy skończył swój eliksir, zaraz po nim Michael. Obaj zaczęliprzyglądać profesorowi, który z nieodgadnionym wyrazem twarzy szedł w ichstronę. Na nieszczęście Velkana to właśnie jego miał zamiar pomęczyć. Akurat w najważniejszymmomencie warzenia. Chłopak starał się podzielić swoją uwagę, choć przyszło muto z największym trudem. Dodatkowo, ruchy utrudniał mu bandaż. Najpierw Snape przyglądałsię chwilę jego pracy. Po kilku uwagach, które Valerious puścił mimo uszu,zaczął zadawać pytania.
- Ile liści miętypieprzowej dodałeś?
- 13 gramów – powiedział chłopakodliczając dokładnie 7 kropli wywaru z dziurawca.
- A w jakich sytuacjacheliksir nie powinien być podawany? – Profesor najwyraźniej nie miał zamiaruodpuścić.
- Pod tą postacią… – Zamieszałgo trzykrotnie w prawo i dwukrotnie w lewo. Eliksir miał teraz kolor dojrzałychjagód i konsystencję karmelu. – …nie powinny pić go kobiety w ciąży i ludziecierpiący na smoczą ospę. Ale kiedy zamiast dendery dodamy… – Jego wywarzabulgotał i zaczął niebezpiecznie podnosić swój poziom. Velkan błyskawiczniechwycił fiolkę z czerwoną substancją, odmierzył trzy krople i wrzucił je dokociołka. Nastąpił mały wybuch i eliksir spokojnie opadł, leniwie bulgocząc. Miałteraz delikatny, błękitny kolor. Chłopak uśmiechnął się tryumfalnie i dokończyłwypowiedź: – Kiedy zamiast dendery dodamy rumianek będzie on odpowiedni nawetdla niemowląt.
- Może powie mi pan,panie Potter, dlaczego nie korzysta pan z instrukcji zawartych w książce tylkosam próbuje uwarzyć ten eliksir? Czyżby było to poniżej pańskiej godności? –Jego głos wyrażał kpinę, ale trudno mu było się przyznać, że wyczyn chłopakazrobił na nim niemałe wrażenie. Znał sposób, który wykorzystał chłopak, ale samużywał go jedynie, kiedy bardzo się spieszył. Wymagał on bowiem więcej energiii był bardzo męczący.
- Nie mówił pan,profesorze, że musimy korzystać z przepisów podawanych przez autora naszejksiążki. Poza tym sposób, który znalazłem w bibliotece bardziej mi sięspodobał.
- Powiedzmy, że jestpoprawny – mruknął Snape i odszedł w stronę swojego biurka.
Velkan poczuł sięstrasznie. Ogarnęła go niczym nieuzasadniona panika. Szybko omiótł salęwzrokiem, ale nie zauważył niczego, co mogło wywołać w nim takie uczucie. Poczuł,że nie może nabrać tchu. Chciał za wszelką cenę zaczerpnąć powietrza, ale niebył w stanie. Nagle jego prawą łopatkę przeszył straszny ból. Nie zdążył nawetkrzyknąć, ponieważ zrobiło mu się ciemno przed oczami i upadł na zimnąposadzkę.
- Profesorze! – Krzyknęłapiskliwie Hermiona. Pablo i Michael natychmiast podbiegli do przyjaciela. Byłcały sztywny, oczy miał otwarte, ale nie reagował na nic. Drżał tylko lekko.
- Odsuńcie się – warknął Snape.– Trzeba go zanieść do skrzydła szpitalnego. Costello, Granger, weźcie go. –Pablo skinął głową i wziął przyjaciela na niewidzialne nosze i razem z bladą Hermionąskierował swe kroki do królestwa pani Pomfrey. Z każdym krokiem coraz bardziejsię denerwował. Nie tylko dlatego, że Velkan zasłabł bez żadnej przyczyny.Pielęgniarka na pewno będzie chciała zrobić podstawowe badania, więc rytm iczęstotliwość bicia serca chłopaka może sprowokować tylko kolejną falę pytań.
- Co się stało, na bodęMerlina? – Naprzeciw wyszła im Gabriele. – „Michaelpowiedział, że Velkan miał jakiś napad”.
- Harry nagle upadł na podłogę i straciłprzytomność – powiedziała natychmiast Hermiona. – Profesor Snape kazał nam zanieśćgo do Skrzydła Szpitalnego.
- Ale pani Pomfrey wyszłado Hogsmeade po lekarstwa. Powinna wrócić najwcześniej za godzinę. Ja się nimzajmę. – Skierowali swoje kroki do skrzydła szpitalnego. Tam ułożyli go nawolnym łóżku.
- Panno Granger, możepani wracać na lekcje – powiedziała Gabriele. – To co będę z nim robić może byćdość nieprzyjemne.
- Ale ja chcę zostać! – Zbulwersowałasię dziewczyna.
- To nie jest dobrypomysł. Będziesz tylko przeszkadzać. – Gabriele była nieugięta, więc w końcu Gryfonkawyszła z Sali trzaskając drzwiami.
- Zabieramy go – mruknęłaelfka, złapała narzeczonego na ręce i przeniosła się do wieży Necronomiconu.
- Biegnij po Vincenta –powiedziała i ułożyła Velkana na łóżku. Znajdowali się w sali, w której chłopakdochodził do siebie po bójce z gangiem odrzuconych. O kilku chwilach wpadli doniej Vincent i Oteos.
- Co się stało? – Zapytałnatychmiast ten drugi, podczas gdy Valium zaczął badać Mistrza.
- Podczas eliksirówzaczął nerwowo rozglądać się po klasie, później oczy mu się zrobiły jak dwagaleony i upadł. Cały sztywny leżał na posadzce i nie reagował na nic – zrelacjonowałszybko Pablo.
- Wszystko wraca do normy– zakomunikował Vincent. Rzeczywiście, klatka piersiowa młodego przywódcyzaczęła podnosić się i opadać w normalnym tempie, a on sam zaczął się lekkoporuszać.
Siedzieli przy nim przezkolejną godzinę. Nagle chłopak z krzykiem usiadł na łóżku i zaczął niespokojnierozglądać się po pokoju.
- Spokojnie, to my! –Vincent starał się go przytrzymać, aż w końcu Velkan przestał się wyrywać.
- Wszystko w porządku? –Zapytała Gabriele.
- Chyba…tak. Co sięstało? – Valerious wyglądał na zaniepokojonego.
- Nie mamy pojęcia. Pamiętam,że mięliśmy eliksiry i nagle poczułem narastającą panikę. Nie mam pojęciadlaczego. Później tylko ból w plecach i chyba zemdlałe.
- Ściągnij koszulkę –polecił Oteos. Velkan posłusznie spełnił polecenie. Jego prawa łopatka byłazaczerwieniona, a tatuaż był nadzwyczaj wyraźny.
- Chyba już wiem o comoże chodzić – powiedział Vincent. – Wszystkie wampiry są ze sobą mocnozwiązane. Kiedy jeden z nich ginie każdy odczuwa niepokój. Ale jest to tylkochwilowe uczucie bezgranicznego smutku, które przechodzi po kilku sekundach. Niektórzynie wiedzą, dlaczego tak się dzieje i te ataki po prostu bagatelizują. Myślę,że Velkan, jako nasz Mistrz, może odczuwać to trochę bardziej intensywnie.
- To ma być „trochębardziej intensywnie”? – Gabriele zrobiła dziwną minę.
- Czyli przed chwilą ktośz nas zginął? – upewnił się chłopak.
- Tak. Ja też to czułem,dlatego właśnie Anna pojechała szukać ciała. Niedługo powinna wrócić, bo potrafimynamierzyć wszystkie wampiry na świecie dzięki niezwykłym właściwościom naszejkrwi. Możemy…
- Velkan! Co się stało!? –Do pokoju jak burza wpadła Anna. Była ubrana w ciemne jeansy, czarne glany i skórzaną,krótką kurtkę.
- Nic, naprawdę. –Chłopak wstał i przytulił babkę. – Miło cię widzieć.
- Znalazłaś tegonieszczęśnika? – Zapytała Gabriele.
- Tak. – Kobietawzdrygnęła się mimowolnie. – Ale trudno nam jest określić, kim był. Całąszóstką udali się do innego pomieszczenia, które okazało się kostnicą. Nametalowym stole leżało ciało. A raczej coś, co kiedyś było ciałem. Można byłotylko rozpoznać głowę oddzieloną od reszty ciała, lewą rękę i stopę. Resztawyglądała jak krwawa mielonka.
- Niech zgadnę –powiedział Vincent ze zwykłą mu ironią. – Skalpel?
- Jak widzisz –powiedziała Anna patrząc na nieszczęśnika. – Całą twarz ma we krwi. Musiał próbowaćz nim rozmawiać.
- Mam tylko nadzieję, żetamten nic mu nie powiedział – wtrącił Oteos zatykając usta ręką. – Możemy jużstąd wyjść?
Rozdział 14: Dyskusjai sprawdzian.
- Może mi ktoś w końcuwytłumaczy, kim jest ten Skalpel? – zapytał Velkan, kiedy zgromadzili się wprzytulnym salonie.
- Tak nazwaliśmy jednegoz najlepszych łowców na świecie – powiedziała Anna. – Został wyszkolony przezOpus Dei…
- Czyli? – wtrącił Pablo.
- Coś w stylu wywiaduKościoła. Należą do niego głównie czarodzieje i mieszańcy związani z Watykanem.Wielu z nich to duchowni – kontynuowała kobieta. – Niektórzy z nich szkolą iwerbują łowców, inni im pomagają, a jeszcze inni sami wybierają tę profesję.
- A ilu członków liczy toOpus Dei? I ilu z nich to łowcy? – był ciekawy Pablo.
- Przypuszczamy, że kilkatysięcy na wszystkich kontynentach – odpowiedział Vincent. – Większość z nichto duchowni, więc bardzo trudno przeniknąć w ich szeregi. Wielu z nas próbowałokilkakrotnie, ale wszyscy byli demaskowani już kilka dni po wejściu w szeregiorganizacji.
- Czyli pozostaje nam śledzićich ruchy i nie pozwolić na zabijanie naszych ludzi? – mruknął Velkan. Wcalenie ucieszyła go ta bezsilność.
- Niestety. Ale my teżnie jesteśmy całkowicie zdani na nich – wtrąciła Anna. – My równieżorganizujemy zasadzki i polowania.
- Polowania? – wyrzucił zsiebie ze wstrętem Mistrz. – Jak na jakieś króliki? Przecież to też są istotyludzkie!
- A ty myślisz, że onizabijając pytają nas „Przepraszam, czy masz może rodzinę? Bo wiesz, muszę cięzabić, taki mam rozkaz”? – wycedził Vincent – Czy naprawdę jesteś tak naiwny,by wierzyć, że tortury nie sprawiają im satysfakcji?
- Na pewno nie wszystkim– odezwał się cicho Velkan, ale wciąż wpatrywał się w byłego nauczycielaoskarżycielskim wzrokiem.
- Na krew samego Szatan!Otrząśnij się! – Dyskusja nabierała coraz większych rumieńców. – Łowcamizostają sami szaleńcy, którzy stosują średniowieczne metody! Przecież onipotrafią trzymać człowieka przez kilka dni w beczce z zimną wodą, żebysprawdzić, czy „Bóg zechce go ocalić”. Przecież to jest jakaś paranoja!
- Ale nie wszyscy sątacy. Przecież nawet wielu z nas jest skłonna zabijać, bo smakuje im ludzkakrew!
Gabriele, Anna, Oteos iPablo z zainteresowaniem przyglądali się tej ostrej wymianie poglądów. Żadne znich nie zamierzało wchodzić pomiędzy dwa, uparte, kłócące się wampiry.
- Ty niczego nierozumiesz. Jesteś na to za delikatny. Mamy wojnę, która trwa od początku świata.– Vincent nie miał zamiaru ustąpić. - Przecież widziałeś zwłoki tego mężczyzny. Nie wiem, czy zauważyłeś, aleone były oblane kwasem.
- Potrafię rozpoznaćpoparzoną skórę – warknął Velkan w odpowiedzi. – Ale musimy starać się ichzrozumieć! Przecież większość z nich była wychowywana w przeświadczeniu, żetaka droga jest najlepsza, a wampiry to zwykli zabójcy!
- Super. Wyjdźmy na ulicez transparentami „Nie bójcie się! Wampiry zabijają ludzi tylko jeśli są bardzozdenerwowane” – zironizował starszy wampir.
- To wcale nie jest takiestraszne! – żachnął się chłopak. – Musimy zacząć wprowadzać do szkół ludzi,którzy usunęliby z książek te bzdury o krwiożerczych bestiach.
- Nie, no, ja chyba śnię!Na mózg ci padło! Od setek lat dokładamy starań, żeby ludzie myśleli, żejesteśmy tylko legendą, a ty chcesz prowadzić akcje uświadamiające!
- Dobra, wystarczy! –krzyknęła Gabriele widząc, że jej chłopak chce odeprzeć atak. – Wystarczającodużo głupot dzisiaj usłyszeliśmy. Teraz trzeba się zastanowić jak dopaść nasznajwiększe zmartwienie.
- A właściwie dlaczegonazwaliście go „Skalpel”? – Zapytał Pablo wodząc wzrokiem od jednego wampira dodrugiego. Obaj łypali na siebie groźnie, tocząc zapewne telepatyczny pojedynek.
- Bo zawsze jestbezbłędny – odpowiedział Oteos. – Działa szybko, precyzyjnie i nie pozostawiawyraźnych śladów. Jest praktycznie nieuchwytny.
- To jak mamy go… -zaczęła Gabriele, ale przerwało jej gwałtowne zerwanie się z foteli Vincenta iVelkana. Obaj mężczyźni, wciąż mierząc się wzrokiem, bez słowa wyszli z salonu
- Oni mogą sobie cośzrobić! – zauważył Pablo i pobiegł za przyjaciółmi. Reszta poszła w jego ślady.Po chwili cała czwórka wpadła do sali treningowej i stanęli zdziwieni. Velkan iVincent siedzieli na środku i… zwijali się ze śmiechu.
- Gdybyście zobaczyliswoje miny! – Zachichotał ten młodszy i oparł się o przyjaciela. Po chwiliprzestało być tak zabawnie, kiedy Gabriele wyczarowała poduszkę i z pasjązaczęła okładać nią raz jednego, raz drugiego.
- Wy imbecyle! Idioci!Debile! Jak mogliście zrobić coś takiego! Jak dzieci! A my myśleliśmy, żechcecie się pozabijać! Kretyni!
- Siostro, spokojnie! –próbował interweniować Vincent, ale dostał w twarz. Poduszką, oczywiście.
- Kochanie, przestań!Porozmawiajmy! – Velkan bawił się świetnie, ale zaczynał dostrzegać, że jegodziewczyna naprawdę mogła się przestraszyć.
- Kochanie!? KOCHANIE!?Ja ci zaraz dam kochanie!!! A myślałam, że jesteś poważny!
Elfka była naprawdęwściekła. W tej sytuacji reszta wolała się wycofać i zostawić parę samą.Ostrożnie ewakuowali się na zewnątrz i zabezpieczyli salę tak, by nie dobiegałyz niej żadne dźwięki i można było ją otworzyć tylko od środka.
- Poczekaj, wysłuchajmnie! – Chłopak wykorzystał nieuwagę kobiety, powalił ją na ziemię, usiadł jejna brzuchu, a ręce przygwoździł go podłogi.
- Puść mnie! Jeszcze nieskończyłam!
- Wysłuchasz mnie?Proszę… – miał minę jak zbity pies, a na twarzy kilka zadrapań po tym, jakpróbował się uchylić i poduszka minęła cel.
- Dobra, byle szybko –mruknęła dziewczyna uspokajając się nieco.
- A więc, chciałem cięprzeprosić. Wiem, to było szczeniackie i niedojrzałe. Wiem, że mogliście wezwaćposiłki. Wiem, że się przestraszyłaś. Przepraszam. Nic więcej nie mogępowiedzieć na swoje usprawiedliwienie poza tym, że jest mi przykro, a wywyglądaliście naprawdę zabawnie.
Uśmiechnął sięrozbrajająco widząc, że jego dziewczyna przestaje się złościć. Po chwili obojeśmiali się z tej kłótni.
- Musisz przycinaćpaznokcie, bo są ostre jak szpony – zażartował Velkan. – Wyrwałaś mi kawałekmięsa z twarzy!
- Przepraszam, ale trzebabyło się nie uchylać – uśmiechnęła się przepraszająco. – Przenieśmy się domojego gabinetu to ci to naprawię.
W tym samym momenciezniknęli, by pojawić się w mrocznym pokoju.
- Siadaj, zaraz ci cośprzyniosę – powiedziała Gabriele, wskazując fotel. Velkan zajął posłuszniemiejsce. Jego dziewczyna wyciągnęła szafki watę i eliksir do skaleczeń. Pochyliłasię nad Velkanem i zaczęła przemywać mu rany.
- Usiądź sobie –zaproponował chłopak wskazując swoje nogi. Gabriele spojrzała na niego lekkonieufnie.
- Ale jeśli ktoś wejdziebędzie to wyglądać dość jednoznacznie – zauważyła.
- Przecież są lekcje,nikt nie wejdzie.
- Dobra, ale ty impóźniej będziesz czyścił pamięć. Nie cierpię się w tym babrać.
Usiadła okrakiem na jegokolanach. Teraz ich twarze znajdowały się na jednym poziomie i było jejznacznie wygodniej. Po dziesięciu minutach…
- Skończone – oznajmiła ijuż miała wstać, ale Velkan objął ją w pasie.
- Ja wiedziałam, że takto się skończy. – Odstawiła fiolkę i oplotła mu szyję rękami.
- Skończy się jak? –droczył się z nią chłopak, przysuwając się do niej tak, że ich twarze dzieliłojedynie kilkanaście milimetrów.
- Sam widzisz, znowuchcesz się obściskiwać – udała oburzenie, ale w rzeczywistości każda chwila bezchłopaka była dla niej ciężka.
- Ja? Przecież to ty namnie siedzisz!
- A ty mnie trzymasz! –zauważyła.
- Ależ ja cię do niczegonie zmuszam – szepnął uwodzicielskim tonem i z tryumfem oddał pocałunek.
Z każdą chwilą corazbardziej się rozkręcali. Po chwili Velkan bez trudu wstał i posadził dziewczynęna biurku, zrzucając na ziemię kilka książek i kałamarz. Pani profesor niemiała nic przeciwko i poddawała się delikatnym, a zarazem namiętnympieszczotom.
Velkan zaczął delikatniemuskać ustami jej delikatną skórę na szyi, która pod jego dotykiem pokryła sięgęsią skórką. Gabriele, kierując się instynktem, rozpięła guziki jego koszuli.Po chwili opadła ona na ziemię, podobnie jak szkolny mundurek. Wodziła palcamipo jego mięśniach: twardych i bardzo pociągających. Kiedy na niego patrzyła,stojącego w samych spodniach, z rozwichrzonymi włosami i błyskiem w zielonychoczach, pragnęła tylko jednego.
Chłopak wyraźnie towyczuł, więc zrzucił jej sweterek i bluzkę. Jeszcze raz połączyli się wnamiętnym pocałunku. Kiedy Velkan ukląkł, by rozpiąć jej buty, z zachwytemprzyglądał się jej zgrabnym nogom. Po chwili pończochy i spódniczka równieżwylądowały na ziemi i dziewczyna została w samej bieliźnie.
- Nie boisz się, że nasnakryją? – Szepnął jej chłopak do ucha, kiedy zaczął rozpinać jej stanik.
W odpowiedzi Gabrieleodpięła mu pasek i spuściła spodnie. Kiedy doszli do momentu kulminacyjnego,oboje byli bardzo podnieceni nie tylko własnym towarzystwem i tym, co sięwłaśnie działo, ale również faktem, że w każdej chwili ktoś może wejść. Dzwonekzagłuszył cichy krzyk Gabriele.
- Ubierz się, zaraz ktośtu pewnie wpadnie – szepnęła mu na ucho, sięgając po leżącą na ziemi bieliznę.W odpowiedzi cmoknął ją w usta i również sięgnął po ubrania. Obojgu uśmiech nieschodził z ust do czasu, aż usłyszeli pukanie do drzwi. Velkan był bez koszuli,a Gabriele właśnie kończyła ubierać bluzkę. Jej pończochy i buty wciąż leżałyna podłodze.
- Chwileczkę! – krzyknęłai jednocześnie dała ukochanemu znak, by się gdzieś ukrył.
Tylko gdzie? Gabinet nie miał żadnychzakamarków czy oddzielnych pomieszczeń, gdzie chłopak mógł się schronić.Niewiele myśląc zmienił się w strumień wody i wsiąknął w miękki dywan w rogupokoju. Gabriele tylko się uśmiechnęła i powiedziała:
- Proszę wejść!
W drzwiach stanęliMichael i Pablo.
- Co tak długo? I gdzieVelkan? – Zapytał Pablo, podczas gdy Michael dokładnie przyglądał siędziewczynie.
- Tu jestem – odezwał sięValerious powracając do ludzkiej postaci. – Przestraszyliście nas, myśleliśmy,że to jakiś inny uczeń, albo, co gorsza, nauczyciel.
- Gorąco ci? – ZapytałMichael z rozbrajającym uśmiechem widząc, jak jego przyjaciel wkłada koszulę.
- Nie, ale w WieżyGabriele trochę się na mnie zdenerwowała i musiała opatrzyć mi rany –powiedział chłopak bez cienia skrępowania dając im do zrozumienia, żeby niedrążyli tematu.
- Pablo powiedział mi, cosię stało – zmienił temat Michael. – I tak już za każdym razem będziesz mdlał?
- Mam nadzieję, że nie –powiedział szczerze chłopak. – Liczę na to, że Vincent albo Victoria znajdą nato jakieś lekarstwo.
- No dobra, młodzieży,idziemy na lekcje – uśmiechnęła się szeroko. – Teraz macie ze mną, pamiętacie?
- Merlinie, ratuj! –jęknął Velkan zabawnie i chłopcy zaśmiali się głośno „w popłochu” wybiegając zgabinetu. Gabriele miała zostać tam aż do dzwonka, żeby nie stwarzać wrażeniazbytniej zażyłości między nią i chłopakami.
- No, stary, może nampowiesz… – zaczął Michael, ale przerwał widząc błogi uśmiech wpływający natwarz przyjaciela.
- Uuu… co wyście tamrobili? – udał przerażenie Pablo.
- Nic takiego – mruknąłVelkan, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.
- Nie, w ogóle –zironizował blondyn. – A te książki na podłodze, rozbity kałamarz i jejpończochy leżące na ziemi to niby na nic nie wskazują, nie?
- Oh, przymknij się –mruknął chłopak. – Nawet jeśli do czegoś doszło, to przecież oboje jesteśmy dorośli,prawda?
- Czyli jednak! –Krzyknął z tryumfem Pablo, a kilka osób na korytarzu spojrzało na nich dziwnie.
- Zamknij się! – warknąłValerious, ale nawet to nie starło uśmiechu z jego twarzy. Pod salę OPCM doszliakurat, kiedy rozbrzmiał dzwonek na lekcję. Bez wahania otworzyli drzwi klasy iweszli do środka. Reszta wzięła z nich przykład i zrobiła to samo. Pokilkunastu sekundach w drzwiach stanęła Gabriele i wzrok męskiej części klasynatychmiast na niej spoczął.
- Witam was na naszejpierwszej lekcji – uśmiechnęła się słodko. – Dziś muszę sprawdzić, kto z tejklasy nadaje się na moje lekcje, a komu będę musiała podziękować. Wiedzcie, żenie toleruję lenistwa i… nieuwagi.
Mówiąc to spojrzałaznacząco na kilku chłopców, którzy wpatrzeni byli w nią jak w obrazek. Velkan omało nie parsknął śmiechem, ale odezwała się jego ręka. Syknął cicho iwyciągnął fiolkę z eliksirem przeciwbólowym.
- Jak już mówiłam dziśbędziemy dzisiaj sprawdzać wasze umiejętności. Na początek teoria.
Przed każdym pojawił sięzwój pergaminu z pytaniami. Niektóre były banalne, ale inne znów zaskakiwałyswoją zawiłością. Nie było ich dużo, więc po niespełna dziesięciu minutachwszyscy oddali już prace.
- Dobrze, terazdobierzcie się w pary – powiedziała Gabriele.
- Pani profesor! – Velkanpodniósł rękę. – Ja zostałem sam.
- W takim razie ciebiesprawdzę na następnej lekcji – uśmiechnęła się. – No dobrze, skoro macie jużpartnerów zaczynamy. Pokażcie mi zaklęcia, które poznaliście i ichwykorzystanie w praktyce. Ja będę chodzić pomiędzy wami i dawać wam dodatkowezadania.
Ćwiczyli tak do końcapierwszej godziny. Tuż przed przerwą Gabriele powiedziała:
- No dobrze, osoby, którewyczytam, zostają na następną godzinę, reszta może iść… – do grupy przeszłotylko 9 osób i Velkan. Byli tam, między innymi wszyscy członkowie GwardiiDumbledorea (oprócz Nevillea), Malfoy i obywatele Necronopolis.
- Pana Pottera sprawdzimypo przerwie. Do zobaczenia po obiedzie.
Wszyscy wyszli z klasy. Większośćz nich była pogrążona w ożywionej rozmowie.
- Jak myślisz? Co ciwymyśli? – zapytał Michael.
- Nie mam pojęcia, ale napewno nic strasznego – powiedział Velkan, choć wcale nie był tego taki pewny. Znałswoją dziewczynę aż za dobrze i wiedział, że jest ona bardzo surowa i lubiwysoko podnosić poprzeczkę.
- Wiecie, że za tydzieńjest impreza? – zmienił temat Pablo.
- Tak? A kto ją robi? –zainteresował się natychmiast Michael.
- Szkoła. Noc Duchów,nie?
Velkan miał same złewspomnienia związane z 31 października. Tego dnia zginęli jego rodzice, walczyłz trollem górskim, Syriusz (wtedy uważany za groźnego przestępcę) wdarł się dozamku, wbrew swojej woli został uczestnikiem Turnieju Trójmagicznego. Ma wieleniemiłych wspomnień związanych z tym dniem, ale pozostawało mieć nadzieję, że wtym roku los okaże się łaskawszy.
- …co myślisz?
Z zamyślenia wyrwał gogłos Pabla.
- Przepraszam, zamyśliłemsię
- To zauważyliśmy – uśmiechnąłsię Michael. – Impreza w szkole trwa do północy. Chcieliśmy wiedzieć, cosądzisz o przeniesieniu jej później do Necronomiconu.
- To świetny pomysł –Velkan był naprawdę zadowolony. – Trzeba to przygotować.
- Z tym nie będzieproblemu. W przeddzień imprezy jest wypad do Hogsmeade. Już umówiłem się z Kitty,Gabriele na pewno też z nami pójdzie i wszystko się omówi – powiedział Pablo.
- No to wszystko ustalone– uśmiechnął się blondyn. – A teraz możemy już usiąść? Jestem cholernie głodny,a ta pieczeń wygląda naprawdę zachęcająco.
Chłopcy tylko sięzaśmiali i zaczęli pałaszować wszystko, co wpadło im w ręce.
Kilka minut przeddzwonkiem ruszyli do klasy, żeby nie denerwować Gabriele (nienawidziła, gdyktoś się spóźniał).
- Usiądźcie na materacachpod ścianami – powiedziała im otwierając drzwi klasy. Jednak wyglądała onatrochę inaczej, niż to zapamiętali. Podłoga wyłożona była miękkimi matami, oknabyły zasłonięte, a wszystkie ławki ułożone były w kupie pod jedną ze ścian. SamaGabriele również zmieniła strój. Ubrana była w czarny dres i wyglądała naprawdęsexy.
Klasa posłuszniespełniała jej polecenie i rozsiadła się wzdłuż ściany.
- Panie Potter, panamuszę jeszcze sprawdzić.
Velkan stanął obok niej,a ona odwróciła się do klasy.
- Lekcje zaczniemy odpodstaw. Będę uczyć was nie tylko zaklęć, ale również sposobu walki. PaniePotter, czy mógłby pan pokazać jak wygląda pozycja wyjściowa przy pojedynku? –zwróciła się bezpośrednio do Velkana. Ten skinął głową i ustawił się, umyślnienieco się garbiąc i stwarzając pozory, że jest niższy i drobniejszy niż wrzeczywistości.
- Dobrze. Teraz pokażemyklasie jak powinien wyglądać pojedynek. Twoja pozycja jest w porządku, alepowinieneś być bardziej wyprostowany. Twoja sylwetka ma emanować uczuciem pewnościsiebie. – Pokazała mu co ma na myśli prostując się i przybierając pozycjęwprost z kart podręczników. – Widzisz? Ok. Teraz druga sprawa: wasz strój. Niewolno wam tu przychodzić w tych mundurkach. Macie wyglądać mniej więcej tak: -machnęła różdżką, a strój Velkana całkowicie się zmienił. Chłopak miał na sobieczarne, luźne spodnie i, również czarną, koszulkę bez rękawów.
- No, zdecydowanie lepiej– kilka z dziewczyn szeptem wymieniło uwagi. Chłopak bowiem wyglądał bardzopociągająco. Jego ręce nie wyglądały jak ręce kulturysty, ale delikatniezarysowane mięśnie zdawały się krzyczeć: „Dotknij mnie, a nie przeżyjesz”. Dodatkowoprawie pięciocalowa blizna na prawym ramieniu dodawała mu męskości.
- Nie sądzę, żeby naszpojedynek trwał dłużej niż trzy minuty, ale zaczynajmy – uśmiechnęła się iczekała na atak. Jednak ten nie nadchodził, wiec aby nie przedłużać rzuciła wniego niewerbalnym zaklęciem powalającym. Ten jednak uchylił się zręcznie, więczaatakowała ponownie, jednak on zdążył wytworzyć wokół siebie niewerbalnątarczę. Tak wyglądała ta walka przez pierwszą minutę, ale później to Velkanzaczął atakować. Używał jedynie zaklęć z zakresu szkolnego, ponieważ samoużywanie ich niewerbalnie było niezwykłą umiejętnością. Po trzech minutachspecjalnie spóźnił swoją reakcję i zaklęcie Gabriele przebiło jego tarczę. Pojedynekbył skończony, a oszołomiona młodzież zaczęła klaskać.
- Cisza! – krzyknęła kobieta.– To był bardzo dobry pojedynek, więc myślę, że pan Potter zostanie z nami.
Chłopak skłonił się lekkoi usiadł obok przyjaciół.
- Teraz przeanalizujemycałą walkę, wychwycimy błędy i triki godne uwagi – zaczęła Gabriele i zaczęławykład, który był jednak nad wyraz ciekawy.
- Niezły popis, – mruknąłMichael, – ale byłoby śmieszniej, gdybyś wygrał.
- Tak, a później znowubym oberwał – uśmiechnął się chłopak i zaczął wodzić wzrokiem za spacerującątam i z powrotem nauczycielką.
Rozdział 15: Snape teżczłowiek…prawda?
- Piękna lekcja, paniprofesor – uśmiechnął się Velkan, kiedy wszyscy opuścili już klasę. Razem zMichaelem i Pablem podeszli do jej biurka.
- Dziękuję, ale masz misię wytłumaczyć. – Spojrzała groźnie na swojego chłopaka. – Nie pytałamwcześniej, bo uznałam, że to zwykłe skaleczenie. Ale kiedy podczas walkikilkakrotnie skrzywiłeś się z bólu…
- Ale przecież to nicwielkiego – wpadł jej w słowo chłopak. Czuł się przez nią coraz bardziejosaczany.
- Czyli jednak –uśmiechnęła się kobieta tryumfalnie, krzyżując ręce na piersi. – Ty nigdy nie pokazujeszsłabości, a tamto na pewno nie było teatralne. No, dawaj rączkę.
- A muszę? – ZapytałVelkan błagalnie. Spojrzał błagalnie na przyjaciół, lecz ci byli bezradni.Chcąc nie chcąc, jednym ruchem ręki zamknął drzwi na klucz i podwinął rękaw.Ostrożnie odwinął bandaż ukazując lekko krwawiące, czarne znamię.
- Mroczny Krzyżowiec.Pięknie – mruknęła dziewczyna. – Czy ty zawsze musisz pakować się w najgorszetarapaty?
- To moja…
- Nie, to moja wina. –Przerwał Michaelowi Velkan. – Trenowaliśmy, a ja się zagapiłem. To wszystko.
- Jak zwykle. – Kobietapokręciła głową z dezaprobatą. – Masz, przyda ci się. W gabinecie mam więcej.
- Jesteś aniołem –powiedział dhampir z wdzięcznością, przyjmując fiolkę z jasnoniebieskimeliksirem. – Wpadnę wieczorem… po szlabanie u Snapea.
- Tylko masz byćgrzeczny! – upomniała go, ale ten tylko uśmiechnął się złośliwie. To nie wróżyłonic dobrego.
- To co teraz? – zapytałMichael, kiedy wyszli z klasy.
- Opiekę nad magicznymistworzeniami – powiedział Pablo i wzdrygnął się. – Wiecie jak jest na zewnątrz?
- Mokro – uśmiechnął sięVelkan. Jego żywiołem była woda, więc było to dla niego bardzo miłedoświadczenie.
- Wariat – mruknąłMichael.
Razem z Pablemwyczarowali sobie parasole i starali się jak najszybciej dotrzeć do chatkiHagrida, nie poślizgnąwszy się na mokrej trawie. Podobnie zresztą jak resztauczniów. Tylko Velkan szedł spokojnie, pozwalając oblewać się strugom zimnejwody. Szum deszczu zagłuszał wszystkie inne odgłosy, a woda oczyszczałapowietrze ze wszystkich zbędnych zapachów, które drażniąco działały nawyczulony zmysł węchu dhampira. Dzięki niezwykłym właściwościom swojego ciałanie odczuwał zimna (gdyż sam miał obniżoną temperaturę ciała). I nawet dziwnespojrzenia innych uczniów, widmo zbliżającego się szlabanu ze Snapem czy nawetSkalpel – nic nie mogło zepsuć jego wspaniałego humoru, po tym, co stało się wgabinecie Gabriele. A co do Snapea, to perspektywa spędzenia z nim kilku godzinnawet mu odpowiadała. Nie potrafił tego wytłumaczyć, ale przy nim odczuwałdziwny spokój. Czuł z nim jakiś związek, ale nie potrafił tego wytłumaczyć.Jednego był pewien: jego nauczyciel nie był wampirem. Był człowiekiem, ale miałjakąś tajemnicę. Velkan miał nadzieję, że przez wnikliwą obserwację zdoła jąodkryć. Dlatego miał zamiar znaleźć sposób, na jak najczęstsze spotkania zMistrzem Eliksirów.
Niestety musiał przerwaćswoje rozmyślania, gdyż dotarł do zadaszonej zagrody, w której schroniła sięreszta uczniów. Nie rozglądając się podszedł do suszących się przyjaciół.
- Ty to jednak jesteśświr – mruknął Pablo wzdrygając się. Velkan tylko się uśmiechnął i przy pomocyróżdżki zaczął suszyć ubrania i włosy. Po kilku minutach wszyscy byli już susii tylko niektórzy drżeli z zimna, gdyż po zagrodzi hulał przenikliwy wiatr.Dhampirom to nie przeszkadzało, ale już Pablo, jako elf, odczuwał dokuczliwezimno.
- Moglibyśmy mieć telekcje w szkole – jęknął, kiedy po raz wtóry uderzyła ich ściana deszczuprzyniesiona przez wiatr.
- Nie przesadzaj –upomniał go Mistrz. – Trzeba być twardym, a nie miętkim.
- Tobie łatwo powiedzieć,twoja naturalna temperatura ciała wynosi mniej niż dwadzieścia stopni Celsjusza– poskarżył się elf. Stali na uboczu, z dala od innych uczniów, więc nikt niemógł usłyszeć tej cichej uwagi.
Ta sprzeczka trwałabyjeszcze pewnie jakiś czas, gdyby nie pojawienie się Hagrida.
- Cześć dzieciaki. Alepogoda, co nie? – uśmiechnął się na wstępie. – No, ale nic. Trza zaczynać, nie?A więc dzisiaj zajmiemy się tym… – podszedł do czegoś kanciastego, przykrytegowielką płachtą. Jednym ruchem ściągnął ją na ziemie, czym wywołał spore poruszenie.Pod płachtą znajdowało się kilkanaście klatek, a w nich…
- Boogeymany! –Powiedział uradowany gajowy. W klatkach znajdowały się piętnastocalowepotworki, które przypominały przerośnięte, zielone ślimaki. Tym, co było w nichnajstraszniejsze to przerażające spojrzenie czerwonych oczu i długie, ostrekły. W tym momencie większość z nich siedziała cicho, ale niektóre wydawały zsiebie niepokojące warczenie.
- A więc to nie jesttylko mugolska bajka do straszenia dzieci? – zdziwił się jakiś Puchon.
- Jak widzisz nie –uśmiechnął się pół-olbrzym. – Ale przecież czarodzieje też mają swoje legendy,nie?
- Na przykład owampirach? – odezwała się Hermiona.
- Z wampirami to ja bymnie igrał – spoważniał gajowy. – Nie dalej niż piętnaście lat temu znałemtakiego osobnika. Niech mnie centaur kopnie, jeśli on był człowiekiem. Odpoczątku wyglądał na takiego, co nie da se w kasze dmuchać. Żeśmy sięzakumulowali i kiedy napadła na nas taka banda to myślałem, że już po nas. Ale Valsię nie dał. Ruszał to on się jak jakiś kot. A zaklęciami miotał niezgorzej niżsam Dumbledore. A jak skończył to całe usta i szyje miał w krwi. I, niechskonam, jeśli to była jego krew.
Velkan przysłuchiwał siętemu z zainteresowaniem, choć nie dał tego po sobie poznać. Czy było możliwe,że Hagrid naprawdę spotkał prawdziwego wampira?
- A jak on wyglądał? –był ciekawy Ron.
- W sumie to normalnie… -gajowy zamyślił się na chwilę. – Ale jak tak sobie pomyślę to chyba podczas tejwalki miał takie dziwne oczy… czerwone. A tak to normalnie. Miał długie, białewłosy, był wysoki i wiecznie blady. Chyba nie za bardzo lubił słońce.
- A gdzie go spotkałeś? –był ciekawy Velkan.
- To było podczas mojejpodróży po Europie Wschodniej…
Teraz Mistrz był prawiepewien. Postanowił, że po lekcjach odwiedzi Hagrida.
- Trochę chyba żeśmy ztematu zeszli – zauważył nauczyciel. – Ale to nic. Magiczne rasy omawiaćbędziemy pod koniec roku, więc wszystko przed nami. Ok., więc kto spotkał sięjuż z Boogeymanem?
Nikt nie podniósł ręki.Velkan i jego przyjaciele omawiali je podczas szkolenia, ale nigdy nie mięliokazji ich spotkać.
- No trudno. To może ktośpowie mi, co to w ogóle jest? I jak się przed nimi bronić?
Ręka Pabla natychmiastpowędrowała w górę. Podobnie z resztą jak Hermiony.
- No to może Pablo… -zdecydował gajowy.
- Boogeymany sprzecznieuznawane są za upiory, gdyż tak naprawdę powstają, gdy pewien rodzaj ślimakadostanie się do przewodu pokarmowego ropuchy. Wtedy ślimak ten powoli, odśrodka zaczyna ją rozkładać i z czasem przeradza się ona w Boogeymana.Najczęściej spotkać je można na bagnach. Kiedy Boogeyman atakuje, spryskujeofiarę mazią, która wyzwala w ludziach niepohamowany i nieuzasadniony lęk.Zazwyczaj wszyscy uciekają, ale kiedy opanuje się to uczucie, wystarczy użyćzaklęcia zamrażającego.
- Bardzo dobrze. 10punktów dla Krukonów. No wiec ten… dzisiaj zaczniemy się z nimi oswajać, a nanastępnej lekcji będziecie się nimi opiekować.
- Super… – mruknąłVelkan. O niczym innym nie marzył jak o paplaniu się z jakimś obślizgłympotworkiem. Na szczęście ta godzina szybko minęła i większość klasy udała sięna transmutację. Większość, bo Michael, Pablo i Velkan zmuszeni byli dopozostania pod dachem. A to z powodu słońca, które świeciło teraz wysoko naniebie.
- I jak my teraz mamyprzetransportować do zamku? – spytał Michael masując rękę, którą niechcącywystawił na krótkie działanie promieni słonecznych. Pokryta była ona terazmałymi, czerwonymi i piekącymi bąbelkami.
- Są trzy możliwości –zauważył Pablo. – Jeden: przywołujemy z zamku krem i nacieramy was tutaj,narażając się na bardzo niewygodne pytania. Dwa: wywołujemy zachmurzenie, aleto wyssie z nas bardzo dużo energii albo też trzy: przenosimy się doNecronomiconu i stamtąd do zamku, również narażając się na zdemaskowanie.
- Moim zdaniem najlepszajest opcja trzecia, ale musimy połączyć siły – zdecydował Velkan. –Przekazujcie mi energię.
Zamknął oczy i złożyłręce jak do modlitwy. Oczyścił umysł i zaczął szeptać skomplikowane formuły wjęzyku ras magicznych, uniwersalnego dla wszystkich nieludzi. Nauczył się gopodczas szkolenia, gdyż jest on językiem urzędowym w Necronomiconie. Pi kilkuminutach poczuł ciepło spływające do jego rąk. Kiedy zaczęło mu się robićciemno przed oczami otrzymał wsparcie od dwójki przyjaciół. Kiedy ponownie byłbliski omdlenia, nagle cała energia wyparowała. W ostatniej chwili oparł się naMichaelu, żeby nie upaść.
- No, nawet nam to wyszło– wydyszał, oddychając ciężko. Teraz niebo przykrywały szare chmury.
- No dobra, Mistrzuniu,zmywamy się – zarządził Pablo. – Możesz iść?
- Jasne, dam sobie radę –powiedział natychmiast dhampir i nieco niepewnie stanął na nogach. Najszybciejjak tylko się da, póki ich zaklęcie działało, przeszli do zamku, gdzie wreszciemogli odetchnąć.
- No to ja się zmywam –powiedział od razu Pablo. – Zaraz mam numerologię. Spotkamy się na obiedzie.
Transmutacja minęła bezwiększych problemów. Przez pierwsze piętnaście minut lekcji Velkan uzupełniałenergię, by później bez większych problemów przemienić kamień w ślimaka iodwrotnie. Po obiedzie mięli wolne, więc Velkan postanowił odwiedzić Hagrida,by wypytać go o wampira, o którym opowiadał na lekcji. Tylko tym razem, przedwyjściem, zamknął się w łazience, by pokryć ciało kremem z bardzo wysokimfiltrem.
Na zewnątrz była pięknapogoda, ale Velkan w ogóle nie zwracał na to uwagi. Hagrida zastał karmiącegoBoogeymany.
- O, Harry. Dawno cię umnie nie było. Już myślałem, że o mnie zapomniałeś – uśmiechnął się gajowy. –Chodźmy go środka. Wypijemy se herbatkę.
Weszli go małej chatki iusiedli przy stole. Velkan nie odzywał się na razie, chcąc jak najlepiej ująćto, co go dręczy.
- Hagridzie…pamiętasztego wampira, o którym wspomniałeś na lekcji? – zapytał w końcu.
- Taa… ciekawy to byłosobnik – zamyślił się gajowy. – Poznałem go w barze. Siedział przy stoliku ipróbował zalać robaka. Ale łeb miał jak dzwon i chyba nie był w stanie. Kiedy wbarze zostaliśmy tylko my przysiadł się do mnie i zaczął żalić. O ile dobrze gozrozumiałem zrobił coś strasznego swojemu dziecku. Nie wiem dokładnie, co tobyło, ale był tym mocno podłamany.
Velkan nie mógł uwierzyćw to, co słyszał. Czy możliwe było, że Hagrid natrafił na jego ojca? Prawdziwegoojca? Lorensa Valerious?
- Tak sobie myślałem… czytwój przyjaciel nie nazywał się czasami… Lorens Valerious.
Z mieszaniną radości,niedowierzania i zdziwienia obserwował jak Hagrid kieruje na niego zdumionespojrzenie.
- Cholibka, Harry… A skądty to wiesz? – Gajowy naprawdę wyglądał na zaskoczonego takim obrotem sprawy. –O ile wiem, to ten osobnik zginął dawno temu, kiedy zaatakował zabójców swojejżony.
- Nieważne, Hagridzie,nieważne – powiedział cicho chłopak, wolno podniósł się z krzesła i bez słowawyszedł pozostawiając Hagrida samego.
Wyszedł na zewnątrz i skierowałswoje kroki do Zakazanego Lasu. Kiedy był już poza zasięgiem wzroku zniknął, bypojawić się w Necronopolis. Idąc ulicami ludzie kłaniali mu się z szacunkiem. Jednakon myślał tylko o jednym. Podjął decyzję co chce zrobić ze swoim życiem. Załatwiwszywszystko wrócił do Hogwartu i z Pokoju Życzeń przeszedł do gabinetu Gabriele.
Jego dziewczyna miała jeszcze jedną godzinę,więc zaklęciem otworzył pokój i wszedł do środka. Usiadł na kanapie i ukryłtwarz w dłoniach. Musiał sobie wiele przemyśleć.
Od czerwca jego życie zmieniło siędiametralnie. Najpierw śmierć Syriusza- jedynej osoby, której naprawdę zależałona nim. Nie na Złotym Chłopcu, Wybrańcu, ale na Harrym, zwykłym nastolatku zwieloma problemami. Później doszła do tego przepowiednia i kłamstwaDumbledorea. Na początku był na niego wściekły, lecz z czasem odczuwał jużtylko żal. Pod koniec sierpnia doszło do tego kolejne przeżycie: porwanie przezVoldemorta i wielogodzinne tortury. Niewiele mógł sobie przypomnieć z tamtegookresu, poza uczuciem porzucenia, bezgranicznego smutku i bólu – zarówno fizycznegojak i psychicznego. Kiedy pierwszy raz znalazł się w Necronomiconie byłzagubiony. Zawalił się cały jego świat, który tak pieczołowicie starał się posklejaćpo stracie Łapy. Dowiedział się, kim tak naprawdę jest: nazywa się Velkan Valerious,jest potomkiem Lorensa i Lidii Valerious. Odnalazł swoją żyjącą krewną, wktórej miał oparcie. Został wybrany przez Abaddona na Mistrza, by móc panować nadwszystkimi rasami magicznymi. Czy to nie było za wiele jak na jednegoszesnastolatka? Co prawda dzięki pobytowi w Necronopolis miał teraz prawie dwadzieścialat, ale to nie zmienia faktu, że był zmuszony dorosnąć zbyt szybko. No inajważniejsza rzecz: w Necronomiconie poznał Gabriele. Pierwszy raz w życiuczuł coś takiego. Kiedy na nią patrzył zapominał o wszystkich smutkach. Wszystkietroski odpływały, kiedy patrzył w jej piękne, zielone oczy. Mimowolnieuśmiechnął się na wspomnienie jej pięknego ciała. Czarnych włosów, zgrabnychnóg, pełnych bioder, smukłej talii… rozpływał się pod tym obrazem.
W końcu zabrzmiał dzwoneki na korytarzu rozbrzmiała zwykła wrzawa. Wyprostował się i czekał na swojąpiękną dziewczynę. W końcu usłyszał charakterystyczny, rytmiczny stukot jejobcasów. Ale szybko zorientował się, że nie jest sama, więc szybko stał sięniewidzialny i stanął w cieniu, za biurkiem.
- Jak już mówiłam, pomożeto rozwinąć w uczniach zmysł współzawodnictwa – mówiła do jakiegoś tajemniczegoosobnika. Okazał się nim, nie kto inny, jak profesor McGonnagal.
- Myślę, moja droga, żeto naprawdę dobry pomysł – uśmiechnęła się kobieta opadając na fotel przedbiurkiem. – Przedstawię twój pomysł Albusowi, ale sądzę, że nie będzie trzebago długo przekonywać.
- Dziękuję ci, Minerwo. –Velkan delikatnie dotknął ramienia Gabriele dając jej znać o swojej obecności. Zresztą, kobieta i tak czuła jego zapach.
- Daj mi, proszę, tęksiążkę i ja się będę już zbierać. Do zobaczenia na kolacji. – Pożegnała sięwicedyrektorka i wyszył. Gabriele podeszła do drzwi i zamknęła je na klucz.
- Velkan! Co ty tutajrobisz? – zdziwiła się. – Przecież miałeś wpaść wieczorem.
- Tak, ale musiałem cięzobaczyć. Zapraszam cię na kolację. Dziś, przed 21:00, ubierz się pięknie. – Pocałowałją namiętnie i czym prędzej zniknął, by nie zdradzić jej swoich planów.
Teraz czym prędzej udał się na poszukiwaniaswoich przyjaciół. Miał tylko godzinę do szlabanu ze Snapem, więc musiał sięspieszyć. Na szczęście spotkał ich w bibliotece.
- Chodźcie, musimypogadać. – Bez zbędnych wyjaśnień zaciągnął ich do Pokoju Życzeń, który zmieniłsię w salon urządzony w ciemnych kolorach.
- No więc o co chodzi? –zapytał zniecierpliwiony Pablo.
Kiedy Velkan wyjaśnił im całą sytuację obojguszczęki opadły do ziemi.
- Jesteś pewien? –zapytał Michael.
- Jak niczego na świecie –odparł Mistrz. – Dokładnie o 21:00 spotkamy się w Necronomiconie. Przygotujeciewszystko?
- Jasne, będzie niezłazabawa – uśmiechnął się elf. – Mamy kogoś wtajemniczyć?
- Wszystkich z Rady –uśmiechnął się Mistrz. – No dobra, chyba wszystko już ustaliliśmy, nie? Jamusze iść na szlaban. Trzymajcie za mnie kciuki.
Idąc korytarzami zszerokim uśmiechem na ustach wzbudzał niemałe zainteresowanie. W końcu dawno niebył taki szczęśliwy. Dotarł do lochów i z uśmiechem zapukał do drzwi gabinetuSnapea.
- Wejść. – Usłyszał głosMistrza Eliksirów i wpakował się do środka. O ile dobrze zapamiętał to gabinetnie zmienił się w najmniejszym stopniu.
- Coś ty, Potter, takiszczęśliwy? – zakpił mężczyzna ukrywając zdziwienie pod maską obojętności.
- To szlaban z panem takna mnie wpłynął – zażartował chłopak.
- W takim razie częściejmuszę ci je dawać – zauważył Snape. Miał zamiar zlecić mu jakąś okropną robotę,ale doszedł do wniosku, że bardziej przyda mu się pomoc w robieniu eliksirów. Pozatym miał okazję sprawdzić, czy chłopak naprawdę jest taki dobry.
- Nie mam zamiaru psuć citego doskonałego nastroju… – Velkan spojrzał na niego dziwnie. Kiedy natrafiłwzrokiem na jego oczy prawie usiadł ze zdziwienia. Zamiast chłodu i ironiidostrzegł uprzejme zainteresowanie. Snape i uprzejmość? To się kupy nietrzymało.
- Przepraszam,profesorze, ale czy coś się stało? – zapytał.
- Mi nie, ale z tobąchyba nie jest za dobrze – zauważył Mistrz Eliksirów. W ułamku sekundypostanowił zagrać z nim w otwarte karty. Wyciągnął różdżkę i posłał w kierunkudrzwi kolorowy płomień. A że Velkan stał mu akurat na drodze, szybko sięuchylił. Snape zanotował w myślach pierwszy fakt: chłopak był nadzwyczajzwinny.
- Przejdźmy do salonu –zaproponował mężczyzna, a napotkawszy pytające spojrzenie chłopaka dodał: – Niebój się, przecież cię nie zgwałcę – uśmiechnął się ironicznie. – Wybacz,Potter, ale nie gustuję w chłopcach.
Velkan uśmiechnął sięmimowolnie. A więc Stary Nietoperz miał poczucie humoru. Ciekawe, bardzociekawe. Chłopak podążył za nauczycielem. Przechodząc przez próg od razupoczuł, że pokój zabezpieczony jest wieloma zaklęciami anty-szpiegowskimi.
- Usiądź, Potter. –Nauczyciel wyciągnął butelkę koniaku i kieliszek.
- Zaproponowałbym ci, alenie chcę tu młodzieży rozpijać – uśmiechnął się nieco złośliwie. – Czuję, że natrzeźwo tej rozmowy nie przetrzymam.
- No więc proszę zacząć –zachęcił go Potter.
- Zacznijmy od tego, żeobserwuję cię bardzo uważnie odkąd zostałeś wyswobodzony z niewoli CzarnegoPana. I wcale nie z polecenia dyrektora.
Velkan wytężył wszystkiezmysły, by wyczuć, czy mężczyzna kłamie. Czarodziej, nawet leglimenta, nie mógłwyzbyć się pewnych odruchów. Chłopak z lekką ulgą dostrzegł, że Snape byłszczery.
- A więc kontynuując. Zmieniłeśsię diametralnie przez nieco ponad miesiąc. Nawet dziecko w okresieintensywnego wzrostu nie zmienia się z dnia na dzień – zauważył mężczyzna. –Odizolowałeś się od przyjaciół, znalazłeś sobie nowych. Rzadko można spotkaćcię bez nich. Rozmawiałem z lekarką, którą Dumbledore podesłał, by określiłatwoją poczytalność. Kiedy opowiedziała mi wszystko, byłem już prawie pewny.
- Ale pewny czego? –Velkan coraz bardziej się denerwował. Chyba się domyślał, o co chodziłoMistrzowi Eliksirów. Wiedział, że nawet, jeśli wyczyści pamięć mężczyzny onponownie domyśli się prawdy. Czy Mistrz Eliksirów naprawdę był tak wnikliwymobserwatorem?
- Powoli. Dziękiobserwacji odruchów można wiele dowiedzieć się o człowieku. Kiedy zemdlałeśpodczas mojej lekcji myślałem, że moja teoria została obalona, ale szybko doniej powróciłem, kiedy okazało się, że wcale nie trafiłeś pod opiekępielęgniarki.
- Może pan wreszcieprzejść do rzeczy? – zirytował się chłopak, choć na twarzy miał maskę spokoju.
- Widzę, że jednak miałemrację – Snape uśmiechnął się tryumfalnie. – Twój wygląd i zachowaniejednoznacznie to potwierdzają. Jesteś wampirem, Potter.
W salonie zapadła cisza.Dwoje mężczyzn intensywnie wpatrywało się w swoje oczy.
- Czy podzielił się pan zkimś swoimi obserwacjami? – zapytał powoli chłopak.
- Nie.
- To świetnie. W tym, copan powiedział jest parę nieścisłości – zauważył Velkan. – Mam dwie możliwości:albo wyczyszczę panu pamięć, ale zajęłoby to zbyt wiele czasu i bardzoprawdopodobne jest to, że przewidział pan tą ewentualność i gdzieś zapisałswoje przypuszczenia. – Snape z uznaniem skinął głową. – Ale jest również drugamożliwość. Mogę pana wtajemniczyć, ale to wiąże się z wplątaniem w świat, októrym nie ma pan pojęcia. No i będę zmuszony poprosić pana o złożenieprzysięgi.
- Tak myślałem. Mam przysiąc,że nic, co tutaj usłyszę nie wyjdzie poza ten salon, tak? Jestem na to przygotowany.
- Ale czy jest pan gotówprzypieczętować tą przysięgę własną krwią?
- No już, zaczynajmy –zniecierpliwił się mężczyzna. Przywołał z szuflady sztylet, przeciął wnętrzeswojej prawej dłoni i podał go Velkanowi, który zrobił to samo.
- Ja, Severus PrudensSnape, przysięgam zachować w tajemnicy wszystko, co teraz usłyszę. – Wyciągnął rękę,którą Velkan uścisnął.
- Ja, Velkan EquusValerious, przyjmuję twoją przysięgę i przysięgam ścigać cię do końca świata,gdybyś swe słowo złamał.
Ich złączone dłoniezalśniły złotym światłem. Ich rany zniknęły, a przysięga była ważna.
- A więc zacznę odwyjaśnienia, że wcale nie nazywam się Harry Potter, ale Velkan Valerious… -przez prawie godzinę wyjaśniał nauczycielowi wszystkie zawiłości swojego życia.Wtajemniczył go prawie we wszystko, pomijając jedynie aspekt swojej miłości doGabriele. Kiedy zakończył swoje opowiadanie spojrzał na Mistrza Eliksirów,który tępo wpatrywał się w kieliszek ze złocistym płynem.
- No, Po…to znaczyVelkan. Spodziewałem się czegoś… skromniejszego? – przyznał w końcu. – Teraz jużwiem, dlaczego w tym roku, patrząc na ciebie, nie odczuwałem już niechęci.
- Tylko niech mi pan niemówi, że też jest pan wampirem, bo w to nie uwierzę – uśmiechnął się chłopak,choć poczuł lekki dreszczyk.
- O wiele się niepomyliłeś – zaśmiał się Mistrz Eliksirów. – Otóż masz rację, wampirem niejestem, ale mam w sobie jego krew. Kiedy byłem mały miałem wypadek. Niezbędnabyła transfuzja krwi. A że trafiłem do mugolskiego szpitala, sprawdzili jakąmam grupę krwi i porównali ją z krwią nieszczęśnika, który trafił do nich jakiśczas temu. Był rośliną, a że nie miał rodziny i nikt się po niego nie zgłaszałsąd wydał zgodę na rozporządzenie narządów. No i krwi. Dopiero, kiedywyzdrowiałem zauważyłem u siebie dziwną przypadłość: zacząłem stronić od ludzi,hałas zaczął mi przeszkadzać, a światło wręcz doprowadzało mnie do szału.
- Niech zgadnę,nieszczęśnik ten był ugryziony, zgadza się? – Velkan szybko poskładał fakty,ale wciąż nie mógł uwierzyć w taki zbieg okoliczności. – Muszę z kimśporozmawiać. Wracam za chwilę.
Przeniósł się doNecronomiconu i telepatycznie wezwał wszystkich z Rady. Usiadł w jadalni iczekał. Po kilku chwilach wszyscy siedzieli już przy stole.
- Mamy problem… – zaczął.
Rozdział 16: Dwiepołówki jabłka
- Mamy problem… – zacząłVelkan i dokładnie przedstawił radzie zaistniałą sytuację.
- To się wkopaliśmy –zauważył Oteos. – Musimy znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji.
- A nie możemy go poprostu unieszkodliwić? Zawsze mógł mieć zakiś wypadek – zauważył niewinnieVincent.
- Nie mam mowy! –zaprotestował Velkan ostro. – Za moich rządów nikt nie zginie za samą wiedzę!Trzeba wymyślić coś innego.
- No to mamy chyba tylkodwa wyjścia – odezwała się Gabriele. – Albo go wyszkolimy i użyjemy do walki zVoldemortem albo zostawimy go w spokoju, polegając na przysiędze milczenia.
- Czekajcie! – ożywiłasię nagle Anna. – Myślę, że ta sytuacja jest na tyle wyjątkowa, żeby nasz nowywładca odwiedził Ją.
- Popieram – zgodziła sięnatychmiast Victoria.
- Stop! Może najpierwwyjaśnicie mi, kim jest ta Ona? – upomniał się Valerious.
- Ona to Wyrocznia –wyjaśniła Gabriele. – Normalnie chodzi się do niej co 12 ziemskich miesięcy,aby dowiedzieć się, kto powinien przejść szkolenie.
- No tak, teraz sobieprzypominam, że kiedyś Oteos o niej wspominał – powiedział Velkan. – No więckto idzie ze mną?
- Jak to kto? – zdziwiłsię Vincent. – A kto w tej zgrai jest na tyle odważny i rozgarnięty, żebywprowadzić „nowego” do naszej szlachetnej Panny Wszechwiedzącej?
Velkan rozglądnął sięznacząco na wszystkie strony. Vincent tylko prychnął i wstał z miejsca.
- Trzymaj się – Gabrieleprzytuliła swojego chłopaka.
- Dla ciebie wszystko –cmoknął ją uspokajająco w policzek i ruszył w kierunku wampira czekającego naniego w pozie wyrażającej zniecierpliwienie.
- Już idę, idę – mruknąłwładca i podążył za przyjacielem.
W milczeniu przeszliprzez Wieżę i park. Dopiero w mieście Velkan zadał nurtujące go pytania.
- Czyta…yyy…Wyrocznia…czy ona jest groźna? I w ogóle jak on wygląda?
- Groźna? W życiu nieznałem łagodniejszej kobiety – zaśmiał się wampir, co kompletniezdezorientowało władcę.
- To dlaczego wszyscymówią o niej z takim respektem w głosie?
- Nie jej powinieneś siębać, ale jej prób. Każdy musi jakąś przejść. Jeśli się nie sprawdzisz, marneszanse, że przeżyjesz. I wierz mi, nie ona cię zabije.
- No dzięki, to mniepocieszyłeś – mruknął dhampir i zamilkł. W jego głowie zaczęły pojawiać sięróżne obrazy. Jeden straszniejszy od drugiego. Na szczęście nie miał więcejczasu na dołowanie się, gdyż razem z Vincentem dotarli na skraj przepaści,której dno nikło w mroku.
- No i? – zapytałValerious.
- No i skaczemy –uśmiechnął się Vincent i zniknął w ciemności. Po chwili do Velkana dobiegł jegokrzyk:
- Streszczaj się! Nie mamcałego dnia!
Chcąc nie chcąc młodywampir skoczył w przepaść. Trzydzieści metrów niżej wylądował na ugiętychnogach na skalnej półce, wprost przed wejściem do ciemnej groty.
- To tutaj? – spytałinteligentnie Velkan.
- A jak myślisz? –zironizował Vincent. – Wchodź, nie chce mi się tu stać. Czekam na ciebie dziesięćmin.
Chłopak wziął głębokioddech i wszedł do środka. Najpierw ogarnął go mrok, ale już po chwili wszedłdo okrągłej komnaty oświetlonej setkami świeczek, które rzucały migotliwecienie na kamienne ściany. Wewnątrz było mało mebli. W zasadzie w ogóle ich tamnie było. Na gładkiej posadzce leżały ususzone płatki kwiatów, a wszechobecnyzapach kadzidełek skutecznie otępiał.
- Witaj, WybrańcuAbaddona. – Z jego rozmyślań wyrwał go miły, aksamitny głos. Podniósł głowę iujrzał najbardziej olśniewającą kobietę, jaką w życiu miał okazję spotkać.Wyglądała na ok. 20 lat, miała śnieżnobiałe, sięgające pasa włosy, gładką skóręi dziwne, ale piękne, fioletowe oczy. Lekko zaróżowione policzki, biały gorset,krótka, również biała, spódniczka, odsłaniająca jej długie, zgrabne nogi orazbiałe szpilki wiązane wokół kostki czyniły z niej zjawisko, obok którego żadenmężczyzna nie mógł przejść obojętnie. Velkan spojrzał na nią z zachwytem inatychmiast przypomniała mu się roześmiana twarz Gabriele. Na samo jejwspomnienie na jego twarzy wykwitł uśmiech.
Skłonił się lekkoWyroczni, ale zanim zdążył o coś zapytać ta powiedziała:
- Pomyślnie przeszedłeśmoją próbę… – Velkan zdziwił się. Przecież jeszcze nic nie zrobił.
- Ależ zrobiłeś… -kobieta miała najwyraźniej dar czytania w myślach. – Oparłeś się pokusie.Pokazałeś, że kobieta, która zawładnęła twoim sercem nie jest w stanie nikogotam dopuścić. Twa decyzja jest więc słuszna. I nie obawiaj się. Ale przyszedłeśtu w innej sprawie, prawda?
- Tak. Chodzi omężczyznę, który odkrył mój sekret. Nie bardzo wiem, co mam z nim zrobić –przyznał Velkan.
- W głębi serca wcale taknie myślisz. Doskonale wiesz, jaką decyzję podjąć – powiedziała tajemniczo Wyrocznia.– Chodź, pokażę ci coś.
Ruszyła w stronę przejścia,ukrytego za czerwoną zasłona, której Velkan wcześniej nie zauważył. Za niąznajdowały się kręte schody prowadzące w dół. Władca był pewny, że kobietaprowadzi go do lochów. Jakież było zdziwienie, kiedy oświetliło go… Słońce! Pochwili znaleźli się oni bowiem w wielkim sadzie. Velkan nie mógł dojrzeć, gdziesię on kończy. Pod stopami czuł miękką trawę, a promienie słoneczne niedrażniły jego oczu. O dziwo, przyjemnie go łaskotały.
- Podoba ci się tutaj? –spytała kobieta.
- Tak. Co to za miejsce?– zapytał natychmiast Valerious. Jego wrodzona ciekawość nie pozwalała musiedzieć cicho. Kobieta tylko się uśmiechnęła i potoczyła wzrokiem po okolicy.
- To jest Ogród Prawdy.Widzisz owoce rosnące na drzewach? – dopiero teraz chłopak zwrócił uwagę na dziwnejabłka. Były one dwukolorowe: połowa czerwona, a połowa zielona.
- To są Przepowiednie.Każda z nich…
- To one rosną nadrzewach? – odezwał się chłopak, zanim zdążył się powstrzymać. Na szczęścieWyrocznia nie wyglądała na urażoną.
- Tak. Każda z nichodnosi się do jednego członka Rady, który kiedykolwiek żył lub będzie żył. –Ruszyła przed siebie, a Velkan za nią.
- Zauważyłeś, że każdyowoc ma dwie połówki: czerwoną i zieloną. Po zjedzeniu czerwonej widzisz jednąrzecz, która będzie dla ciebie trudna, bolesna, a po zjedzeniu zielonej widziszjakąś miłą wizję. Ten owoc… – sięgnęła ręką do dziwnego jabłka – …jest twój.
- Mam go zjeść? – upewniłsię władca.
- Tak. Którą część chcesznajpierw? – Zapytała Wyrocznia, bez jakiegokolwiek wysiłku rozkładając jabłkona dwie części, jakby wcześniej było już przepoławiane.
- Zieloną. Znając mojeszczęście i talent do pakowania się w kłopoty czerwona będzie tak okropna, żewolę najpierw się trochę odprężyć.
Wziął do ręki częśćzieloną i ugryzł kawałek. Było słodkie i soczyste. Już sięgał po kolejny kęs,kiedy poczuł, że owoc wyparowuje. Zaczął zmieniać się w zieloną mgiełkę, któranastępnie uderzyła w jego serce. Poczuł przyjemne uczucie ogarniającego gospokoju i w jego głowie pojawiła się następująca scena: zobaczył siebie iGabriele. Stali przed pięknym, wielkim domem. Wyglądał trochę jak zapomnianydwój, zbudowany z cegieł, porośnięty winoroślą, z jedną, szeroką, okrągłą wieżą.Wokół ciągnął się piękny, tajemniczy park. Velkan zauważył też, że jegodziewczyna ma trochę większy brzuch. Czyżby to oznaczało, że…? Ale nie miałczasu się nad tym zastanowić, bo do szczęśliwej dwójki podbiegła malutkadziewczynka w zielonej sukieneczce. Miała czarne, lekko kręcone włosy i zieloneoczy. Wtuliła się w Velkana i wizja skończyła się tak nagle, jak się zaczęła.Mężczyzna nie mógł się otrząsnąć ze słodkiego rozrzewnienia. Chciał znów ujrzećmałą dziewczynę, tak bardzo do niego podobną.
Zanim
zdążył napoić się tą cudowną wizją,Wyrocznia podała mu drugą
połówkę jabłka. Przyjął ją z lekkim wahaniem, ale wkońcu i
czerwona mgiełka w niego uderzyła. Ujrzał mężczyznę w
czarnymgarniturze. Miał długie, białe włosy i wyglądał na
jakieś 25 lat. Przemawiał doczwórki wysokich chłopaków i
dziewczyny. Jednym z nich był Michael, a innymRiddle, jeszcze jako
nastolatek. Velkan zdziwił się lekko, a kiedy w następnejscenie
ujrzał walkę jednego z tych mężczyzn z Victorią był już
całkowiciezdezorientowany. Kiedy tamten już poległ pojawił się
drugi z nich, którywkrótce również już nie żył. I na tym wizja
się zakończyła.
- Widziałaś? – zapytał
zdziwionywładca i kiedy kobieta skinęła głową zadął kolejne
pytania: – Kim był tenmężczyzna w białym garniturze? Z kim
walczyła Victoria? I co tam robił Michale?
-
Widzę, Wybrańcze, że ciężka przedtobą droga – powiedziała
kobieta z troską w głosie. – Ten pierwszy to Semyazza. O ile
wiem, to w piekle trwateraz zażarta walka o tron. Właśnie pomiędzy
Semyazzą i grupą buntowników aAsmodeuszem i resztą upadłych
aniołów. Rebelianci chcą piekła na Ziemi, naktóre nie zgadza się
reszta. Ale Semyazza wcale nie gra czysto. Wysłał naZiemię piątkę
Książąt Piekieł. To elitarna jednostka, do której należą
tylkowybrani.
- Czekaj, czekaj… chceszpowiedzieć, że Voldemort, Michael i reszta zostali tu przysłani, żeby urządzićziemskie piekło? – zapytał Velkan, wciąż nie mogąc uwierzyć.
- Nie, mają tylkoprzygotować świat na przyjście „ostatecznego reformatora”, czyli syna Semyazzy,Elenthara. Poza tym to nie jest Voldemort i Michael tylko Nisroch i Imamiah.Tych, których już zabiła Victoria, myśląc, że to zwykli łowcy, to Nithael iVerrier. Kobieta to Belfegor, w tej chwili dowodzi oddziałem terrorystówsiejących postrach w Omanie. To ona była odpowiedzialna za rzeź w ambasadzieamerykańskiej w Maskacie.
- I moim zadaniem jestich odesłać na dół? – zapytał zrezygnowany chłopak. Był tak szczęśliwy po wizjiz Gabriele, a teraz…teraz czuł się oszukany, wykorzystany, wyzuty z wszelkichemocji. Jego przyjaciel, jeden z nielicznych, którym ufał, okazał się jegonajwiększym wrogiem.
- Nie zadręczaj się –kobieta położyła mu rękę na ramieniu. – Masz długie życie przed tobą.Przypomnij sobie pierwszą wizję… masz dla kogo żyć!
- Wiem. Ale powiedz mi… -Spojrzał prosto w jej jasne oczy o fioletowych tęczówkach. – Dlaczego ja?Dlaczego nie mogę założyć rodziny i żyć w spokoju jak tysiące innych naświecie? – zapytał, a w jego głosie słychać było gorycz.
- Bo jesteś wyjątkowy.Poza tym, przecież będziesz żył wiecznie, prawda? Dlatego chyba warto jestwalczyć o przyszłość?
- Czy ty znasz odpowiedźna każde pytanie? – spytał chłopak z przekąsem, ale widać było, że humor mu sięnieco poprawił.
- Akurat na to pytaniesam znasz odpowiedź – uśmiechnęła się kobieta i ruszyła w stronę wyjścia. Szliw milczeniu.
Velkan miał mętlik wgłowie. Wszystko naraz: Skalpel, sprawa z jego ojcem, niespodzianka dlaGabriele, odkrycie Snapea, zdrada Michaela. To ostatnie gnębiło go najbardziej.Jak on mógł? Jeden z jego najlepszych przyjaciół… A teraz? Wróg? Jegoobowiązkiem było go zabić… ale czy będzie potrafił? Przypomniał sobie, copowiedziała mu przywódczyni kobiet- centaurów: Pamiętaj o zachowaniu równowagiw trudnej sytuacji. Czy mogła wiedzieć? Czy to o tą trudną sytuację jejchodziło?
- Znajdź w sobie siłę,żeby przezwyciężyć duchy przeszłości – wyrwał go z zamyślenia głos Wyroczni.Ponownie znaleźli się w okrągłej komnacie. Kobieta wyciągnęła rękę i chwyciłaprawy nadgarstek władcy. Ten syknął z bólu, ale nie sprzeciwiał się, kiedyzaczęła ona odwijać jego bandaż. Znamię wyglądało tak jak zwykle, ale kiedyWyrocznia zakryła go na chwilę ręką, o dziwo, zniknęło.
- Pamiętaj, najlepszymdoradcą jest serce. – Zniknęła w białym obłoku, zanim zdążył jej podziękować. Szybkimkrokiem skierował się do wyjścia. Zdziwił się, kiedy ujrzał czekającego naniego Vincenta. Przecież powiedział, że będzie czekał tylko dziesięć min,minęło na pewno ponad pół godziny.
- Szybko ci poszło –zauważył wampir. – Niecałe pięć minut.
- Jakim cudem…? Aaa…pętlaczasu, tak?
- Domyślny jesteś –zironizował mężczyzna. – No i co? Dowiedziałeś się czegoś?
Velkanowi natychmiastuśmiech spełzł z twarzy.
- Aż za dużo – mruknął. –Powiem ci wszystko w Wieży.
W milczeniu ruszyli wdrogę powrotną i już po kilku minutach byli na miejscu.
- No i co? – zapytałanatychmiast Anna, kiedy tylko ujrzała swojego wnuka.
- Co do Snapea to jużpodjąłem decyzję. Sam go wyszkolę i uczynię szpiegiem w szeregach Voldemorta.Tym bardziej, że okazało się, że jest on dużo większym problemem niżmyśleliśmy… – dokładnie opowiedział im złą wizję.
- Michael to Imamiah?Przecież to… takie nieprawdopodobne – motał się Oteos.
- Wszystko jestprawdopodobne – burknął Vincent. – Mamy go zabić?
- Nie! – zaprotestowałnatychmiast Velkan. – Najpierw muszę z nim porozmawiać. Poza tym przecież wieszco się stało, kiedy Voldemort oberwał zaklęciem uśmiercającym. Nic mu nie było,bo on nie żyje, jest zjawą, duchem, demonem…nie wiem jak to określić. Dlategotrzeba znaleźć sposób, żeby odesłać go z powrotem do piekła.
- Nawet nie musimy długoszukać – odezwał się Vincent ponownie się ożywiając. – Jest taki eliksir, poktórego wypiciu człowiek przenosi się od razu do piekła. Victoria ma nimzatrute ostrze. Jest to jakby trucizna z gratisem: wiecznym pobytem w gorącympiekiełku.
- No tak, ale nie wiem,czy będę zawsze mógł skorzystać z Morsusa – zauważył Valerious.
- Ale z łuku chybastrzelać umiesz – powiedział Oteos. – Zatrute strzały są często używane.
- Tak jak i miecze –mruknęła Victoria. – No dobra, ale czy ty masz w ogóle łuk? – zwróciła się dowładcy.
- No… nie bardzo –przyznał mężczyzna.
- To czeka nas wyprawa namiasto – powiedziała Gabriele. – To ja z mym szlachetnym partnerem wybywamy nazakupy, a wy w tym czasie sporządźcie tą truciznę.
Wszyscy skinęli głowami iruszyli do swoich zajęć, a para wyszła z zamku.
- Boisz się? – zapytałaGabriele w końcu.
- Nie. Jest mi tylkostrasznie żal. Myślałem, że w końcu znalazłem przyjaciela. – Spojrzał jej woczy i się uśmiechnął. – Ale za to mam ciebie i wiem, że nigdy mnie niezdradzisz.
- Pewny jesteś? –zażartowała kobieta.
- A nie powinienem? –kontynuował grę chłopak. – Skoro tak, to muszę odwołać to, co przygotowałem.
- A co przygotowałeś? –ożywiła się natychmiast dziewczyna.
- Nie mogę ci powiedzieć.To gdzie po ten łuk? – zmienił szybko temat.
- Coś kręcisz – zauważyładziewczyna, ale nie drążyła tematu. Szli w milczeniu trzymając się za ręce.Niektórzy kłaniali się Velkanowi, a on nie bardzo wiedział, jak się zachować.Dlatego każdemu odpowiadał skinięciem głowy.
- Jesteśmy na miejscu –oznajmiła Gabriele po pięciu minutach marszu. Znajdowali się na najdłuższejpromenadzie Necronopolis, przy której znajdowały się setki sklepównajróżniejszych specjalności. Stali teraz przed witryną, na której wyłożonebyło kilka zgrabnych łuków i strzał. Velkan śmiało otworzył drzwi,przepuszczając przodem swoją dziewczynę.
W słonecznym sklepie byłopusto. Tylko za ladą stała młoda kobieta z rudymi włosami upiętymi w zgrabnykok. Na nosie miała okulary w metalowej oprawie i majstrowała coś przy jakiejśstrzale.
- Dzień dobry – przywitałsię Velkan, a na jego widok kobieta upuściła trzymany w dłoni przedmiot.
- Mistrz! Cóż zaniespodzianka! – Oniemiała na chwilę, ale ożywiła się, kiedy minęło jejpierwsze zaskoczenie. – W czym mogę państwu służyć?
- Szukamy łuku. Mocnego,lekkiego, ale wytrzymałego – wyjaśniła Gabriele. – I strzał do zatrucia.
- Rozumiem – kobietapokiwała głową ze zrozumieniem. Chwyciła miarkę i podeszła do nich. – Rozumiem,że dla pana. – Velkan skinął głową. – Świetnie.
Najpierw zmierzyła jegowzrost, później długość ramion i ich rozpiętość. Później kazała mu po koleinapinać różne łuki… Dopiero po ponad pół godzinie zniknęła na zapleczu iwróciła z długim na ponad pięć stóp, bordowym pudełkiem. Położyła je na ladziei z dumą otworzyła. Rzeczywiście, było się czym zachwycić. W wyścielonymczerwonym aksamitem wnętrzu leżał On. Długi, wiśniowy łuk. Nie był on takicałkiem zwykły. Aż promieniowała od niego siła.
Velkan sięgnął po niego,zważył go w dłoni i naciągnął cięciwę. Był idealny.
- Weźmiemy ten – zdecydował,a uśmiechnięta sprzedawczyni wyciągnęła do niego komplet strzał. Były onewykonane z mahoniu, grot z tytanu, a lotki z czerwonych piór. Nasadka równieżbyła zrobiona z aluminium.
Zapłacili i czym prędzejwrócili do zamku. Tam już czekała na nich reszta rady.
- No nareszcie –powiedziała Anna na ich widok. Skończyliśmy już jakiś pięć minut temu.
- Wszystko gotowe? –upewnił się Velkan.
- Tak. Mamy dla ciebiedodatkowo kilka przydatnych gadżetów – oznajmił dumnie Oteos. – To są szklanekulki pełne eliksiru. Rozbijesz taką na nim to na pewno jeszcze bardziej gowkurzysz, bo wywoła to rozległe oparzenia. Pozwoliliśmy również przywołać, przypomocy twojej babki, Morsusa i zatruć mu klingę. Dlatego jeśli lepiej czujeszsię z mieczem, łuk na razie możesz zostawić.
- Dzięki. To co? Idziecieze mną? – zapytał ich.
- Chyba nie myślisz, żeprzegapimy takie widowisko – zauważył Vincent. – Gdzie zamierzasz z nimwalczyć?
- Pewnie w ZakazanymLesie. Ale najpierw pogadamy ze Snapem, więc wiecie gdzie się pojawić –powiedział Mistrz i zniknął. Po chwili reszta zrobiła to sama i po ułamkusekundy cała Rada Necronomiconu z Mistrzem na czele stała w saloniezdezorientowanego Snapea.
- Jak…? – chciał zapytaćmężczyzna, ale Velkan mu przerwał.
- Różnica czasu. W naszymwymiarze płynie on szybciej. To jest moja babka, Anna Valerious, wampirzyca. Odlewej Victoria Harvest, pół wampirzyca, pół elfka, Oteos Green, elf, Gabrieleznasz, pół elfka, no i Vincent Valium, wampir.
Przy przedstawianiu każdyreagował skinieniem głowy, tylko Vincent nie zaszczycił ich nawet spojrzeniem.
- Skoro zna pan już naszeszacowne grono… – zażartował Valerious – …pora przedstawić panu naszą decyzję.
- Chyba twoją i tejstukniętej wariatki z dziury w skale – mruknął Vincent, ale każdy gozignorował. Przyzwyczajono się już do jego zrzędzenia.
- Ku rozpaczy niektórychz nas… – tu Mistrz spojrzał znacząco na wampira, który teraz z niewinnymwyrazem twarzy przyglądał się książkom na półce – …pozostanie pan przy życiu iz własną pamięcią. Co więcej wyszkolimy pana i pomoże nam pan w walce zVoldemortem. Uprzedzając pana następne pytanie: nie, nie może pan odmówić. Szczegółypozna pan niedługo, teraz muszę kog…to znaczy coś załatwić, więc…
- Ale twój szlaban –przypomniał sobie Snape.
- Teraz jestem prawniepańskim władcą i już sam fakt, że zwracam się do pana tak, jak się zwracam,jest czymś dziwnym, więc niech pan nie nagina jeszcze bardziej etykiety –rzucił chłopak i razem z resztą zniknął, pozostawiając oszołomionego Snapea zmętlikiem w głowie.
Rozdział 17: Itajemnicę szlag trafił…całą?
Ostatni z gabinetuwyszedł Oteos. Swoim zwyczajem zagapił się i trzasnął drzwiami, a echorozniosło się po całych lochach.
- Przepraszam – szepnął wodpowiedzi na piątkę karcących spojrzeń. – To jaki mamy plan? – zmienił szybkotemat.
- Podzielimy się na trzygrupy – zarządził cicho Velkan. – Vincent, zdobądź eliksir wielosokowy. Będzienam potrzebny dodatkowy Snape. Jeden z was będzie pilnował wejścia do zamku, adrugi dopilnuje, żeby nikt nie kręcił się na zewnątrz. Obawiam się, że Hagridatrzeba będzie uśpić. Ale z tym nie powinno być problemu, eliksir usypiający wherbacie powinien wszystko załatwić.
Vincent skinął głową izniknął na ułamek sekundy, by sprowadzić z Necronomiconu bazę eliksiruwielosokowego. Wystarczyło dodać do niej kroplę krwi osoby, w którą chcesz sięzamienić, zagotować i mikstura była gotowa. Zapukał do gabinetu MistrzaEliksirów i zniknął w jego w wnętrzu. Na korytarzu pozostała jeszcze piątkaczłonków rady.
- Dobra, czas sprowadzićPabla – powiedział Velkan i telepatycznie przywołał przyjaciela. Podczas, gdyna niego czekali chłopak z kieszeni wyciągnął Mapę Huncwotów, żeby sprawdzić,czy nikt nie kręci się w pobliżu.
- Rany! Ale bajer! – szepnąłzachwycony Oteos, co odrobię rozładowało napiętą atmosferę. – Skąd to masz?
- Spadek po moimprzybranym ojcu – powiedział Valerious i wskazał palcem trzy nieruchomepunkciki z podpisami: Harry Potter, Gabriele Crow i Anna Valerious.
- Dlaczego mnie tu niema? – zdziwiła się Victoria. – I dlaczego ty jesteś jako Harry Potter?
- Też się nad tymzastanawiałem – przyznał się Velkan. – Przypuszczam, że ta mapa pokazuje osobyformalnie istniejące. Oficjalnie i we wszystkich papierach na Ziemi wciążjestem Harrym Potterem, a ty i Oteos w ogóle nie istniejecie.
- Bardzo sprytne –zauważyła Anna. – Michael…
- Imamiah – poprawiła jąnatychmiast Victoria.
- Nieważna – mruknęłakobieta i kontynuowała. – Imamiah jest w swoim pokoju wspólnym.
- Tak. Pewnie niczego nieprzeczuwa.
- Sądzicie, żekontaktował się z Voldemortem? – zadała kolejne pytanie Anna.
- Nisrochem – znówpoprawiła ja Victoria. – Myślę, że nie. W przeciwnym razie nasi szpiedzydonieśliby o jego wybuchu złości. W końcu jego największy wróg ma o wiele większąwładzę niż on sam.
- O kim mówicie? – z zarogu wyłonił się Pablo. Widząc radę Necronopolis prawie w komplecie musiał sięzaniepokoić.
- To kto mu powie? –zadał retoryczne pytanie Oteos, patrząc znacząco na Velkana. Ten tylkowestchnął ciężko i ze smutkiem popatrzył na przyjaciela.
- Chodzi o Michaela…
Kilka minut później Pablowyglądał jak ryba wyciągnięta z wody. Potrząsnął głową, jakby chcąc odtrącićponurą wizję i zacisnął ręce w pięści.
- Czy to jest w stuprocentach pewne? – zapytał dziwnym głosem.
- Niestety – powiedziałaOteos. – Ale nie martw się, zatłuczemy skurw…
- Oteos! Zamknąłbyś sięwreszcie! – warknęła Victoria. – Jak ty czasami coś powiesz, to…
Na szczęście jej tyradęprzerwało wyjście na korytarz dwóch Snapeów.
- Boże! Mój koszmar sięziszcza! – szepnął „przerażony” Velkan.
- To jeszcze nic –powiedział Vincent. – Poczekaj na kwestię: „Velkanie…nigdy ci tego nie mówiłem,ale … kocham cię! Wyjdź za mnie!” – Starszy wampir upadł na kolano przedMistrzem, który udawał, że omdlewa. Pochłonięci przedstawieniem już mięli wpaśćsobie w ramiona, jednak w ostatniej chwili opamiętali się i odskoczyli odsiebie jak oparzeni, co wywołało cichy wybuch śmiechu.
- Nie przejmuj się nimi –mruknęła do prawdziwego Snapea Victoria. – Oni tak zawsze. Kiedy są razem niemogą powstrzymać się przed odstawieniem jakiegoś małego spektaklu. – MistrzEliksirów pozwolił sobie na delikatny uśmiech.
- Ej, nie za dobrze wam?– spytał z przekąsem Velkan widząc, jak wampirzyca chce jeszcze coś wyszeptaćdo nauczyciela. – Pragnę przypomnieć, że za spiskowanie przeciwko władzy grozikara śmierci poprzez publiczne skrócenie o głowę.
- Jasne – zaśmiała sięGabriele. – Już ja widzę, jak wydajesz ich rozwrzeszczanemu tłumowi rządnemukrwi.
- Czyżbyś wątpiła w mojątwardą rękę? – jednym ruchem przyciągnął ją do siebie, żeby jej twarz znalazłasię jak najbliżej jego.
- Dobra, dobra,pomiziacie się później – mruknął Vincent, co wszyscy skwitowali uśmiechem.Jednak miły nastrój szybko prysnął. – Ja idę do sali wejściowej, a profesor dogajowego. Zostaniemy tam dopóki nie otrzymamy telepatycznego wezwania.
- W porządku, uważajciena siebie – ostrzegł ich Velkan. – No dobrze, teraz my. Jak już mówiłem, podzielimysię na trzy oddziały. Vincent i Snape już poszli, więc pozostają dwa. Anna,Oteos i Gabriele. – Spojrzał poważnie na przyjaciół upewniając się, że słuchajągo uważnie. – Wy będziecie musieli zadbać o to, żeby nikt niepowołany niezbliżył się do miejsca walki. Nie potrzeba nam przypadkowych ofiar.
- Ok. Mamy pozostaćniezauważeni? – upewnił się Oteos.
- Tak. Pablo i Victoriazostaną ze mną w lesie. Kiedy tylko Imamiah się pojawi nałożycie na to miejsceblokadę antymagiczną. Wolę się zabezpieczyć, żeby nie mógł uciec, ani walczyćnieczysto.
- A jak niby przywołamiecz? – zainteresował się Oteos.
- Przecież miecz i jegowłaściciel są ze sobą tak związani, że żadna bariera nie jest w stanie ichrozdzielić – oświeciła go Anna.
- No w sumie – mruknąłlekko speszony elf. – Ale nie miejcie do mnie pretensji! Ja mam prawiesiedemset lat, niektóre rzeczy mam prawo zapomnieć, nie?
- Naprawdę jesteś takistary? – zdziwił się Velkan.
- A nie wiedziałeś? –zaśmiała się Victoria. – Z całej rady najstarszy jest właśnie Oteos. Późniejja, Vincent, Anna i Gabriele.
- Fajnie. No dobra, chybatrzeba iść, nie ma na co czekać – westchnął Valerious. – Z zamku wydostaniemysię tajnym przejściem, które odblokowałem niedawno. Chodźcie.
Ruszyli w głąb lochów. Pokilku minutach doszli wreszcie do korytarza, w którym wisiało kilkanaścieportretów. Velkan podszedł do tego, który przedstawiał dostojną damę w białejsukni ślubnej poplamionej krwią, która z błyskiem w oku siedziała na purpurowejkanapie.
- Śmierć panom młodym –powiedział do niej wampir.
- I wszystkim niegodnymżycia na tym świecie! – odpowiedziała mu wojowniczo kobieta, odsłaniając przejściedo ciemnego tunelu. Był on na tyle wysoki, że wszyscy bez problemu się tammieścili. Nie zapalali pochodni, ponieważ wszyscy doskonale widzieli wciemności. Po kilku minutach wyszli na polanę, ukrytą w gąszczu wysokich dębów.Znajdowali się w samym centrum lasu, z dala jednak od wszystkich obozów leśnychstworzeń.
- Ok., teraz czekamy. –Velkan połączył się z Michaelem zapraszając go na polanę i przywołał Morsusa.
W ciężkim milczeniuczekali na przybycie chłopaka. On, niczego nieświadomy, jakby nigdy nic wyszedłz tunelu i uśmiechnął się do trójki byłych przyjaciół.
- Cóż to za święto, żeVictoria nas odwiedziła? – rzucił na powitanie. – Coś się stało, czy robimyimprezę?
- Nie wysilaj się –warknął Velkan z trudem opanowując emocje. Nie przypuszczał, że będzie mu takciężko. Pablo i Victoria jak na komendę usunęli się w cień i uaktywniliblokadę.
- Co? O co ci chodzi? –zdziwił się Michael. Nie miał pojęcia, jak Velkan mógł dowiedzieć się o jegomisji.
- Nie wypieraj się,Michael. A może powinienem powiedzieć Imamiah? – zadrwił Pablo.
- „To niemożliwe!Przecież oni nie mogli się dowiedzieć! Może tylko podejrzewają mnie? Nie mogęsię zdradzić” – postanowił w myślach Książę Piekieł.
- Co? Jaki Imamiah? Namózg wam padło? Czego się nawąchaliście? – Trzeba było przyznać, aktorem byłświetnym.
- Zdradziłeś nas – rzuciłtwardo Velkan. Nie miał zamiaru ani ochoty owijać w bawełnę. – Walczysz, czytchórzysz?
- Chłopaki, o co wamchodzi? Wytłumaczcie mi! – Był już lekko zdesperowany widząc, że Mistrz nie dasię przekonać.
- A więc walczysz –stwierdził Velkan i podszedł wolno o przeciwnika. Ten szybko przywołał miecz iczekał na atak. Chwilę mierzyli się wzrokiem, aż w końcu Valerious zaatakował.Poprzednia taktyka Michaela zawiodła, więc postanowił rozzłościć byłegoprzyjaciela. Wiedział, że jeśli uda mu się go rozproszyć będzie miał szansępokonać go i uciec. Po kilku minutach walki w ciszy Imamiah wreszcie zacząłmówić.
- Wiesz co ci powiem,Velkan? To była jedna z najłatwiejszych misji, jaką kiedykolwiek wypełniałem.Byłeś tak naiwny i lekkomyślny, że nie przyszło ci do głowy mnie sprawdzić. Awystarczyło wystawić mnie na słońce.
- Zamknij się! – warknąłw końcu Valerious i zaczął atakować z nową siłą. Starał się opanować i myślećjedynie o walce.
- Myślisz, że jesteś takiwspaniały, co? Niepokonany Mistrz Necronomiconu. Możesz być pewien, że kiedy wiekisyn Semyazzy przybędzie na tę marną planetę twoje kochane królestwo obróci sięw proch, a poddani staną się niewolnikami piekła.
W Velkanie krew zaczęłasię burzyć. Jego oczy zapłonęły czerwienią, a uszy zaostrzyły się. Na dodatekmusiał się spieszyć, bo słońce zaczęło wschodzić i skóra zaczęła go piecniemiłosiernie. Pomimo nieznośnego bólu Valerious ponownie rozpoczął atak.Victoria z coraz większym strachem patrzyła, jak jej przyjaciel zaczyna dymić ikrzywić się z bólu. Chciała mu jakoś pomóc, ale nie mogła.
- Widzisz, Velkan? Zarazsam umrzesz, nawet nie będę musiał przykładać do tego ręki – uśmiechnął sięwrednie Michael. – Jedynie żal mi jest twojej drogiej Gabriele. W łóżku byłacałkiem… – nie skończył zdania bo świecąca klinga wbiła mu się w serce. Nasekundę stracił oddech, ale po chwili zaśmiał się szyderczo.
- Ha, ha, ha! Naprawdęmyślisz, że kawałek metalu załatwi sprawę?
- Poczekaj, aż ci sercezabije – mruknął mściwie Velkan upadając na kolana. Nie mógł się ruszać, ale zsatysfakcją zauważył, że wraz z kolejnym uderzeniem serca Księcia Piekiełtrucizna rozchodzi się po jego ciele, a ona sam rozpływa się w powietrzu zzaskoczeniem wymalowanym na twarzy. Po chwili na polanie pozostał tylko Velkan,Morsus, Victoria i Pablo.
- Boże, Velkan –Victoria, odporna na promieniowanie słoneczne, podbiegła do przyjaciele,jednocześnie zawiadamiając resztę. Ze strachem zauważyła nieprzytomny wzrokczerwonych oczu. Wraz z Pablem szybko zaciągnęła go w cień, gdzie Mistrz wyszeptałcicho:
- Udało się… – Po tychsłowach bezwładnie osunął się na trawę wprost pod nogi podbiegającej Anny.
- Boże! Co mu się stało?– Była w szoku widząc poparzoną twarz wnuka i jego zamknięte oczy. Chwilępóźniej dołączyła do nich reszta: Oteos, Snape, Gabriele i Vincent.
- Ale się wpakował –warknął Vincent podbiegając szybko. To on był najbardziej biegły w sztuce, jakąbyło lecznictwo, dlatego szybko przejął kontrolę. Po szybkich oględzinach wydałpolecenia.
- Pablo, zajmiesz sięAnną i Gabriele. Trzeba je uspokoić.
- Ale ja jestem spokojna!– pisnęła buntowniczo pół-elfka ze łzami w oczach.
- Jasne, jesteś – mruknąłpojednawczo wampir i kontynuował. – Jest za słaby na jakikolwiek transport.Potrzebne mi będzie sterylne pomieszczenie z łóżkiem.
- W lochach jest tajneambulatorium, gdzie czasami przetrzymujemy rannych z Zakonu Feniksa –powiedział Snape szybko opanowując emocje.
- No to na co czekamy? –warknęła Victoria i, pchając Mistrza Eliksirów przed sobą, ruszyła w stronę tajemnegoprzejścia. Na chwilę Vincent osłonił pacjenta specjalną czarną płachtą, aby niepogorszyć jego stanu. Sprawnie przedostali się do lochów, gdzie przewodnikiemzostał Snape. Zaprowadził ich w okolice kuchni, gdzie za obrazemprzedstawiającym sad znajdowało się małe ambulatorium. Było w nim wszystko, copotrzeba uzdrowicielowi i trzy łóżka.
Vincent poprosił Oteosa iVictorię o przyniesienie potrzebnych rzeczy z Necronopolis, a Pabla, Annę iGabriele odesłał do gabinetu tej ostatniej.
- Ja nie idę! –sprzeciwiła się Crow. – To jest mój narzeczony, nie zostawię go!
- Uspokój się, kobieto! –warknął Vincent. – Teraz już mu nie pomożesz. Znikajcie stąd, bo w każdejchwili ktoś się tu może pojawić. Będzie wystarczający sajgon, jeśli ktośzauważy tu mnie, Snapea i Velkana. Oteos i Victoria zaraz do was dołączą –zapewnił je mężczyzna. – Jeśli się obudzi obiecuję, że was powiadomię. A jak narazie jest tu za dużo ludzi. Nie mogę pracować, więc z łaski swej wypad stąd. –Gabriele nie miała już nic do powiedzenia. Razem z Anną i Pablem rozpłynęła sięw powietrzu. Po chwili pojawili się Oteos i Victoria z potrzebnymi rzeczami,ale również zostali szybko odprawieni.
- W porządku – powiedziałVincent, kiedy został sam ze Snapem i nieprzytomnym Velkanem. – Proszę topodgrzać, ale tak, żeby się nie zagotowało. – Podał Mistrzowi Eliksirów trzyfiolki z różnokolorowymi miksturami. Mężczyzna bez słowa spełnił polecenie, atymczasem wampir zaczął ostrożnie usuwać ubranie z chłopaka. W niektórychmiejscach przykleiło się ono do poparzonej skóry, więc kiedy wreszcie mężczyznaskończył, eliksir był gotowy.
- W porządku. Teraznajtrudniejsze – powiedział Valium i podwinął rękawy szaty, ukazując ciekawytatuaż na prawym przedramieniu. Przedstawiał on białego tygrysa przyczajonegodo skoku. – Ja go będę przytrzymywał, a pan musi jak najszybciej polać go tymeliksirem. Rozumiem, że to pomieszczenie jest dźwiękoszczelne?
- Tak – potwierdził Snapei przelał zawartość kociołka do dzbanka, którym łatwiej było się posługiwać.
- Gotowy? – zapytałVincent. Uzyskawszy potwierdzenie spętał niewidzialnymi magicznymi więzami,które nie pozostawiały żadnych śladów. – Na trzy. Raz…dwa…trzy!
Mury zatrzęsły się odprzeraźliwego krzyku Velkana. Snape skrzywił się jedynie i kontynuował swojezadanie. Po kilkunastu sekundach całe ciało Mistrza pokryte było niebieskąmazią wydzielającą dość nieprzyjemny zapach. Jego skóra najpierw zaczęłaskwierczeć, jakby była poddana działaniu jakiegoś kwasu, a później powolistygła. Valerious krzyczał coraz słabiej, by po kilkudziesięciu sekundach tylkojęczeć. Vincent widząc to zwolnił magiczny uchwyt, przykrył chłopaka białymprześcieradłem do pasa i stanął obok Snapea. Teraz pozostało im tylko czekać.
Nie był to w ogóleprzyjemny widok. Na kilometr wyczuć można było wyczuć ogromne cierpieniechłopaka. Vincent dobrze zrobił, że odprawił kobiety, bo byłoby im jeszczeciężej.
- Długo będzie się takmęczył? – spytał w końcu Snape.
- Jakąś godzinę –powiedział Vincent. – Później zapadnie w śpiączkę i może się obudzić po jednymdniu albo po tygodniu. To zależy. Przeciętny wampir jest w stanie wytrzymać nasłońcu godzinę, ale wtedy nie ma już szans na przeżycie. Górna granica to ok.15-20 min. On stał tam prawie 10, więc powinien się wylizać.
- A pan jest wampirem? –zainteresował się Mistrz Eliksirów.
- Tak. O wszystkim zdążypan jeszcze usłyszeć – zapewnił go Vincent i zamilkł. Po półgodzinie stało sięto, czego najbardziej się obawiali. Do ambulatorium wkroczył Dumbledore. Widzącdziwną sytuację dyrektor zrobił wielkie oczy i ze zdziwieniem przesuwał wzrokod Snapea i Vincenta do Velkana.
- Severusie, co to maznaczyć? Co się stało Harryemu? I co to za człowiek? – głos miał spokojny, alew jego oczach błyskały żywe ogniki.
- Po pierwsze, nieczłowiek, a po drugie nie jestem upoważniony do udzielania panu jakichkolwiekinformacji – odpowiedział Vincent.
- Severusie? – dyrektorponownie zwrócił się do swojego nauczyciela.
- Przykro mi, nie mogę –powiedział mężczyzna ze smutkiem. – Poczekaj, aż on się obudzi – wskazał głowąna leżącego już spokojnie Velkana.
Jego skóra powracała donormalności. Po dziesięciu minutach przytłaczającej ciszy chłopak wyglądał jużcałkiem normalnie i pozostało im tylko czekać, aż się obudzi.
Vincent zdołał przekazaćreszcie telepatyczną wiadomość o zaistniałej sytuacji i właśnie prowadziłożywioną dyskusję z Anną, kiedy Velkan nagle usiadł na łóżku rozglądając sięprzestraszonym wzrokiem. Na szczęście był w takim ustawieniu, że Dumbledore niemógł widzieć jego pleców, na których widniał szczególny tatuaż.
- Spokojnie, wszystkojest w porządku. – Vincent natychmiast podbiegł do przyjaciela i spojrzał mugłęboko w oczy. – Dobrze się czujesz? Bo chyba czeka nas długa rozmowa z dyrektorem.
Velkan dopiero terazujrzał zatroskaną twarz Dumbledorea. Skinął tylko głową i jednym ruchem rękiubrał szatę.
- Więc? Co chce panwiedzieć? – zapytał lekko zachrypniętym głosem. – Wybaczy pan, że nie wstanę,ale jestem lekko osłabiony.
- Co tu się stało? Kim jest ten mężczyzna? Ico ma z tym wspólnego profesor Snape?
Podczas, gdy dyrektorzadawał pytania Velkan szybko przekazał telepatycznie Vincentowi jego plan. Tennie chciał się na niego początkowo zgodzić, ale Velkan był jego władcą, dlategonie mógł odmówić.
- A więc co tu się stało,tak? – zaczął chłopak. – Mój mistrz mnie trenował, kiedy wzeszło słońce. Nieudało mi się uciec i kilka minut spędziłem w promieniach. Stąd te oparzenia.
- Mistrz? Mistrz czego? –zdziwił się Dumbledore.
- Mój władca, król,mistrz, mentor, jak pan woli – mruknął chłopak. – Vincent Valium.
- Co? – Snape zrobiłwielkie oczy.
Rozdział 18: Oblanyegzamin
- Co? – Snape zrobiłwielkie oczy i, zgodnie z planem, skłonił się z szacunkiem. – Wybacz, Panie,nic nie wiedziałem.
- W porządku – mruknął Vincent.
- Zaraz, zaraz!Severusie, czy znasz tego człowieka? – Dumbledore był wyraźnie zdezorientowany.
- A pan nie? – zdziwiłsię Mistrz Eliksirów.
- To król wampirów –powiedział Velkan.
- Co? – tym razem todyrektor wyglądał, jakby uderzył w niego piorun. – Czyli…Harry, dziecko…tyjesteś…wampirem?
- A dziwi to pana? –chłopak uśmiechnął się z satysfakcją. – Myślałem, że sam się pan zorientuje. Potym, jak wystawił mnie pan psychiatrze byłem tak wściekły, że mało się na pananie rzuciłem. Mógł pan zauważyć moje czerwone tęczówki i szpiczaste uszy.
- Musze usiąść. –Dyrektor chyba naprawdę był w szoku, bo wyczarował sobie krzesło, opadł na niei ukrył twarz w dłoniach. Po kilku minutach kłopotliwego milczenia, ciszęprzerwało prawie bezgłośne pytanie.
- Kiedy to się stało?
- Wlochach Voldemorta – zaczął swoją opowieść Velkan. – Byłem w jednej celi zjakąś kobietą. Ona była wampirzycą, ale Tom chyba nie zdawał sobie z tegospawy. Pewnej nocy miała takie pragnienie krwi, że po prostu rzuciła się namnie. Na szczęście zdążyła się opamiętać i nie zabiła mnie. Byłem wycieńczonympół-człowiekiem. Zwykle dzieje się tak, że osoba ugryziona staje sięniewolnikiem wampira. Ale ona zginęła następnego dnia, więc tak stałem sięniepełnoprawnym wampirem. Te tajemnicze postacie, które mnie uratowały, to byliwysłannicy Mistrza. Zajęli się mną i uczynili pełnoprawnym wampirem. Teraztrenuje mnie sam król.
- Ale co to oznacza?Musisz pić krew? – Dyrektor chyba sam nie wiedział, jak odnaleźć się w tejsytuacji.
- Nie, wystarcza mieliksir.
- Ale jak ty to sobiewyobrażasz?! – wybuchnął nagle staruszek. – Przecież któregoś dnia eliksir możeci nie wystarczyć albo ktoś może cię zdenerwować. I co wtedy? Nie mogępozwolić, żebyś zaatakował któregoś z moich uczniów!
Reakcja Dumbledorea byłacałkiem inna, niż się tego spodziewali. Myśleli, że staruszek zacznie dopytywaćsię, czy może jakoś pomóc, i tym podobne. Tymczasem ona wyraźnie zaczął bać sięo swoich podopiecznych. Czyli uznał Velkana za niebezpiecznego.
- Ma mnie pan za idiotę?W przeciwieństwie do niektórych potrafię nad sobą panować. – Chłopak nieukrywał, że jego zaufanie do dyrektora zostało ponownie nadszarpnięte.
- Nie byłbym tego takipewny. Niestety, nie mogę pozwolić, żebyś dalej uczył się w tej szkole. –Dumbledore pozostał niewzruszony. Wyraźnie bał się chłopaka.
- Albusie, nie sądzę,żeby to był dobry pomysł – wtrącił się Snape. – Jeśli wyrzucisz Pottera,wybuchnie afera. Nie będziesz mógł podać prawdziwego powodu, bo nikt ci nieuwierzy, a nawet jeśli, to posądzą cię o brak tolerancji.
- Tolerancji?!Tolerancji?! Przecież on jest niebezpieczny! – staruszek stracił panowanie nadsobą, zerwał się z fotela i zaczął żywo gestykulować. – A co będzie, jeślinaprawdę coś komuś zrobi? Nie mogę do tego dopuścić!
- Uspokój się, Albusie! –Snape był zaskoczony reakcją dyrektora. Rzadko widywał go w podobnym stanie.Zwykle był najspokojniejszy z wszystkich.
- W porządku. Zostaniesz,jeśli publicznie przyznasz się do swojej… choroby – powiedział dyrektor,opamiętując się i przybierając łagodny ton.
- To nie jest choroba –warknął Vincent. Nienawidził tego określenia i nie miał zamiaru się z tym kryć.– A ten chłopak wcale nie jest niebezpieczny. A pan…
- W porządku – przerwałmu Velkan. – Ogłoszę to podczas Halloween. Ale to pan będzie uciszał panikę,która wybuchnie.
Nie czekając na odpowiedźdyrektora zniknął w czarnej mgiełce.
- Niech pan poczeka! –Dumbledore zwrócił się do Vincenta, który również zamierzał zniknąć.
- Byle szybko. Nie mamcałego dnia – mruknął mężczyzna.
- Chciałbym wiedzieć iluwas jest? I po której stronie jesteście?
- Nie powinno to panainteresować – warknął mężczyzna i zniknął.
- Ale się wpakowałeś –mruknął Snape. – Teraz Potter zacznie wzbudzać strach i stracisz wieluzwolenników. Wywołasz jeszcze większą panikę. Jednym słowem: stworzyłeś sobiekolejnego Czarnego Pana.
- Nie martw się, wszystkomam pod kontrolą – odparł dyrektor. – A swoją drogą, to dlaczego byłeś tu znimi? Czy chcesz mi coś powiedzieć?
- Nie, nie jestemwampirem, jeśli ci o to chodzi – powiedział ironicznie Snape. – A byłem tutaj,bo mnie do tego zmusili.
- Jeśli kiedykolwiekbędziesz chciał mi o czymkolwiek powiedzieć…
- To tak, wiem gdzie jesttwój gabinet. A teraz prosiłbym cię, żebyś zostawił mnie samego, mam kilkaeliksirów do skończenia. – Znaczącym gestem wskazał drzwi. Dyrektor, chcąc niechcąc, odwrócił się i wyszedł.
Myśli kołatały się w jegogłowie. Pluł sobie w brodę, że tak zareagował na usłyszane informacje. Czuł sięokropnie i nawet nie próbował się usprawiedliwiać. Harry okazał mu pewną dozęzaufania opowiadając mu swoją historię, a on po prostu uznał go za odmieńca.Jego rozmyślania przerwał cichy szept.
- Oblivate…
***
- Velkan! Nic ci niejest! – Gabriele rzuciła się swojemu chłopakowi na szyję, kiedy tylko pojawiłsię w gabinecie. Całe napięcie odpłynęło z niej w jednej chwili. Łzy szczęściaspływały po jej bladej twarzy.
- Nigdy więcej nie rób miczegoś takiego – szepnęła drżącym głosem.
- Postaram się – uspokoiłją chłopak. – Nic mi nie jest, wszystko jest w porządku.
- Poza jednym – mruknąłVincent. W odpowiedzi na pytające spojrzenia reszty opowiedział im pokrótce, cowydarzyło się od przybycia Dumbledorea do ambulatorium.
- Ale to już nie jestproblem – stwierdził tylko Valerious wzruszając ramionami. – Zmieniłem mupamięć. Nie było to takie trudne, zważywszy na to, że był strasznie skołatanypo naszej rozmowie. Z tego, co myślał wynika, że chyba żałował swojej reakcji,ale to nie zmienia faktu, że zachował się całkiem nieprzewidywalnie.
- To po co była ta całaakcja? – zdziwił się Pablo.
- Myślałem, że zareagujetrochę inaczej – przyznał Velkan. – Liczyłem, że może uda mi się wśliznąć trochębliżej Zakonu, żeby mieć szersze spojrzenie na wiele spraw.
- A tu surprise –podsumowała Victoria. – A co ze Snapem?
- Jak już mówiłem,wyszkolę go. Myślę, że do stycznia będzie gotowy do wstąpienia w nasze szeregi.
- A nie obawiasz się, że możeokazać się za słaby? Magicznie oczywiście – wyraziła swoje obawy Anna.
- Nie, sądzę, że poradzisobie całkiem dobrze. Już ja o to zadbam. – W tym momencie uśmiechnął siędemonicznie. Bardzo przypominał wtedy Vincenta.
- To my chyba będziemy sięjuż zbierać – zauważyła Anna. – Wysłałam już list do Dumbledorea, w którymnapisałam mu, że Michael zrezygnował ze szkoły i będzie uczył się w domu, więctym nie musicie się martwić. Do zobaczenia.
Większa część radyzniknęła i w gabinecie pozostali już tylko Pablo, Gabriele i Velkan.
- Za dziesięć minutzaczyna się śniadanie – poinformowała ich Gabriele. – Idźcie się przebrać,spotkamy się w Wielkiej Sali.
- Tak jest – zasalutowałPablo i razem z przyjacielem opuścił gabinet.
- Jak się czujesz?Wszystko jest ok.? – spytał, kiedy, przebrani i odświeżeni spotkali się obokportretu Grubej Damy.
- Tak, nic mi nie jest.Jestem tylko trochę zmęczony – zapewnił go władca Necronomiconu. – Naprawdę… -dodał, widząc niepewną minę przyjaciela. – To, co już się stało, nie ma wpływuna to, co się ma stać. Sami kształtujemy naszą przyszłość, dlatego nie należyrozpamiętywać przeszłości, rozumiesz?
- Z tej gmatwaniny trudnocoś zrozumieć, ale tak – Pablo uśmiechnął się lekko. – To idziemy na to śniadanieczy nie? Jestem cholernie głodny.
- A ja wykończony –stwierdził Velkan. – Przydałby mi się kubek kawy.
- Czy ty się czasami nieuzależniasz? – zaśmiał się cicho chłopak i opadł na ławkę przy stole Ślizgonów.
W ciszy zaczęli jeśćśniadanie.
- A co z naszym planem? – zapytał po kilkuminutach Pablo.
- Myślę, że zrealizujemygo w Noc Duchów. Impreza w Hogwarcie ma skończyć się dokładnie o północy,dlatego umówmy się na pięć minut po dwunastej. – Na samą myśl o planowanejniespodziance Velkan uśmiechnął się szeroko.
- Tylko się nie wygadaj –uprzedził go Pablo. – I nie szczerz się tak, bo ktoś się zorientuje!
- Kiedy nie mogę siępowstrzymać – jęknął chłopak, próbując przybrać nieodgadniony wyraz twarzy. Ajego próby były tak nieudolne, że w końcu oboje z Pablem wybuchli śmiechem.
- Mogę prosić o uwagę?! –Dumbledore starał się przekrzyczeć poranną wrzawę. Został zauważony dopiero pokilkunastu sekundach i w sali zapadła cisza.
- Wspaniale – uśmiechnąłsię szeroko. – Jak wiecie, dziś jest wypad do Hogsmeade, bo jutro, w sobotę,świętujemy Noc Duchów. Muszę was jednak poinformować, że zaszły pewne zmiany… -Niektórzy zaczęli gorączkowo szeptać między sobą, ale już po chwili ponowniezapadła cisza, dlatego dyrektor mógł kontynuować.
- Wraz z profesorMcGonnagal doszliśmy do wniosku, że naszym uczniom brakuje zgrania. Dlatego,aby wejść na bal, należy znaleźć sobie partnera lub partnerkę. – Niektórzychłopcy jęknęli cicho, patrząc na chichoczące dziewczęta.
- A można zaprosićnauczyciela? – odezwał się jakiś głos z głębi Sali. Rozległy się ciche śmiechywśród męskiej części braci uczniowskiej. Velkan wiedział doskonale, że głosowi chodziłoo Gabriele. Dyrektor zamyślił się, ale po chwili odpowiedział.
- Sądzę, że nie będzie ztym problemu, ponieważ nauczyciele również muszą mieć osobę towarzyszącą. –Snape popatrzył na uśmiechniętego Dumbledorea jak na wariata.
- Można oczywiściezaprosić kogoś z zewnątrz. Dziś wieczorem opiekunowie domów zrobią listę osób,które przybędą do zamku, abyśmy mogli przygotować odpowiednią liczbę miejsc. Przypominam,że każdego obowiązuje przebranie. A teraz możecie już iść do Hogsmeade.
- No i świetnie –uśmiechnął się Pablo. – Mam nadzieję, że Cathy będzie chciała ze mną przyjść.
- A co by miała niechcieć – uśmiechnął się Velkan. – Muszę się spieszyć, żeby mi Gabriele nieodbili. – Szybko wyczarował różę i kawałek pergaminu. Napisał szybko kilka słówi cały ten pakiet wysłał tuż przed oczy swojej narzeczonej. Idący z jej stronęchłopak z siódmego roku przystanął zdezorientowany, a widząc uśmiech na twarzynauczycielki czytającej wiadomość, zawrócił w pół drogi i zrezygnowany wróciłna miejsce. Gabriele przywołała pióro, szybko napisała odpowiedź i odesłała jądo Velkana.
- No, to ja idę zGabriele – uśmiechnął się chłopa i skłonił z daleka swojej narzeczonej.
- Z Catherine’ą umówiłemsię pod Trzema Miotłami – poinformował przyjaciela Pablo. – Zgarniemy Gabrielei w czwórkę pójdziemy kupić jakieś ciuchy. Wiesz już w co się przebierzesz?
- Nie, nie myślałem o tym– przyznał Velkan. – Ale mam większy problem…
- A mianowicie?
- A nie wygadasz się? –upewnił się chłopak.
- Jasne. O co chodzi? –Velkan wyszeptał coś do przyjaciela, który momentalnie zaczął chichotać.
- I z czego sięśmiejesz?! – oburzył się władca Necronomiconu. – Nigdy nie było mi topotrzebne. Na litość boską, zamknij się, bo ludzie zaczynają dziwnie na naspatrzeć!
Ale błagania Velkana naniewiele się zdały, bo Pablo nie był w stanie powstrzymać niepohamowanegochichotu, który wstrząsał jego ciałem. Valerious skorzystał z okazji, żenieopodal nich przechodził Snape i szybko oddalił się w jego stronę,pozostawiając przyjaciela, aż ten się uspokoi.
- Czy możemy chwilęporozmawiać, profesorze? – zapytał cicho. Ten tylko skinął głową i skierowałsię w stronę lochów, do swojego gabinetu.
- O co chodzi? – spytał,kiedy znaleźli się już poza zasięgiem ciekawskich spojrzeń i niepowołanychuszu.
- Do stycznia mam zamiarzrobić z pana prawdziwego wampira – oznajmił Velkan prosto z mostu. – Znalazłemw mojej prywatnej bibliotece przybliżony program szkolenia. – Wyczarował starąksiążkę, mającą ok. 100 stron. – Proszę przejrzeć to do niedzielnego wieczoru.Wtedy omówimy wszystko dokładnie.
- W porządku. – Snape niewyglądał wcale na zaskoczonego. – Jak mam się…?
- …do mnie zwracać? –dokończył za niego chłopak. – Myślę, że etykieta nie jest nam potrzebna. Nalekcjach i poza szkołą wciąż jestem „tym rozpuszczonym Potterem”. Podczasspotkań prywatnych myślę, że wystarczy Velkan. – Wyciągnął rękę w stronęmężczyzny.
- Severus. Przyznam, że wżyciu nie myślałem, że kiedykolwiek przyjdzie doczekać mi takiej chwili.
- A jednak – uśmiechnąłsię lekko Velkan. – Jeśli to wszystko…
- Mam jeszcze prośbę. –Snape zawahał się chwilę, ale w końcu zapytał. – Czy mógłbyś pomóc skontaktowaćmi się z tą dziewczyną, która była tutaj wczoraj…a właściwie dzisiaj rano?Przez to idiotyczne zarządzenie dyrektora muszę szybko kogoś zaprosić, bo muszębyć na tym przyjęciu, a wolę iść z kimś, z kim mogę o czymkolwiek porozmawiać.Chyba nie wyobrażasz sobie mnie w towarzystwie profesor Tralewney? – uśmiechnąłsię krzywo.
- Przyznam, że byłby tociekawy widok? Chodzi ci o tą wyższą, czy niższą? – spytał Velkan, wcale nie zaskoczony.
- Wyższą. Miałaciemniejsze włosy…niestety nie przedstawiła się – Velkan przywołałtelepatycznie Victorię, która pojawił się po kilku sekundach.
- Do zobaczenia –pożegnał się taktownie chłopak i pozostawił nieco zmieszanego Snapea i uśmiechniętąVictorię.
Przywołał swój płaszczpodróżny, zarzucił kaptur na głowę i wyszedł z zamku. Pablo i Gabriele, równieżzakapturzeni, stali nieopodal Filcha, który przeprowadzał standardową kontrolę.
- No nareszcie – odezwałsię Pablo. – Myślałem, że poszliście na herbatkę.
- Nie, ale mogę wampowiedzieć, że naszemu profesorowi chyba w oko wpadła Victoria.
- Uuu… biedaczek –jęknęła współczująco Gabriele. – Viki jest bardzo… wymagająca jeśli chodzi ozawieranie nowych znajomości. Szczególnie z mężczyznami.
- Wydawała sięzadowolona… ale dobra, skończymy te plotki i chodźmy wreszcie do tegoHogsmeade.
Świeciło słońce, ale wiałsilny wiatr. Velkan tym razem posmarował się kremem z bardzo wysokim filtrem,więc mógł wkrótce odrzucić kaptur i rozkoszować się ciepłymi promieniami słońca.W ciszy przeszli przez kontrolę woźnego i ruszyli spokojnym krokiem w kierunkuwioski. Catherina czekała na nich tuż przy wejściu do Hogsmeade.
- Kitty! Dawno się niewidziałyśmy! – uśmiechnęła się Gabriele i przytuliła dziewczyna.
- Jakoś nas nieodwiedzasz – poskarżył się Velkan i również ją uściskał.
- No wiesz… tak jakośwyszło. I chcę żebyś wiedział, że od początku nie lubiłam Michaela –powiedziała tamta i zaróżowił się lekko. – To co? Idziemy? – zmieniła szybkotemat.
- Jasne – odpowiedzieliwszyscy razem.
- A wy dokąd? – zdziwiłasię Gabriele.
- Jak to dokąd? – tymrazem to Velkan wyglądał na zaskoczonego. – No, mięliśmy zrobić zakupy, apóźniej wpaść do jakiejś knajpy, nie?
- Nie do końca –uśmiechnęła się Cathy. – My z Gabriele idziemy na zakupy, a wy macie godzinęwolną. Chyba nie myślicie, że pokażemy się wam przed imprezą?
- To ty już wiesz?
- Tak, Pablo zaprosiłmnie rano – uśmiechnęła się blondynka. – No dobra, chłopcy, idźcie z Bogiem, mysię zmywamy. – Pomachały im na pożegnanie i pozostawiły samych.
- Czy też czujesz sięporzucony? – zapytał Pablo.
- Jak najbardziej. Ale tonie powód, żeby się załamywać. Idziemy do miasta i też sprawimy sobie jakieściuchy…w końcu trzeba jakoś wyglądać – stwierdził żywo Velkan.
- I rozwiążemy twój małyproblem. – Pablo nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu, który wpłynął najego twarz. – Dzielny władca Necronomiconu, trzymający w szachu cały Hogwart,który boi się…
- Cicho… to wcale niejest mały problem! – obruszył się Mistrz.
- No dobra, nie każdymusi umieć tańczyć – zaśmiał się chłopak i objął przyjaciela ramieniem. – Tojak, idziemy?
- Jasne – mruknął wampiri ruszył razem z Pablem w stronę najdalszych zakątków miasta, skąd bezpieczniemogli przenieść się do Necronopolis.
Rozdział 19: Małezmiany i bal
- Raz, dwa, trzy! Raz,dwa, trzy! Raz…nie, nie, nie! STOP! – Pablo był na skraju załamania nerwowego.Velkan też miał serdecznie dość. Bolały go plecy, nogi i był psychiczniewykończony. Nie przypuszczał, że nauka tańca pochłania aż tyle energii.
- Ja rozumiem… – zacząłspokojnie Pablo – … że nie można być dobrym ze wszystkiego, ale… ja już nie mamdo ciebie cierpliwości – przyznał w końcu.
- Aż tak źle? – jęknąłwładca. – Siedzimy tu już prawie tydzień!
- Ja po prostu nie wiem,jak do ciebie podejść. Chyba będę musiał wezwać ciężką artylerię.
- Ciężką artylerię? –powtórzył zdziwiony dhampir.
- Tak. A prościejmówiąc…Annę
- To ma być ta ciężkaartyleria? – zaśmiał się chłopak.
- Zobaczymy co powiesz potrzech dniach – uśmiechnął się Pablo i zniknął.
- Zobaczymy…
***
- Ja chcę do mamusi –jęknął Velkan opadając na fotel w swojej kwaterze.
- 1:0 dla mnie – zaśmiałsię elf, podając przyjacielowi butelkę wody. – Ale efekt został osiągnięty,prawda?
- Ale jakim kosztem!
- Oj, już nie przesadzaj.Masz pół godziny, później idziemy na miasto. Trzeba w końcu kupić jakieś ciuchyi zrobić z ciebie porządnego dhampira.
- Tak jest! – powiedziałbez entuzjazmu władca i wolno uniósł rękę do czoła, salutując.
Kiedy Pablo wyszedł,Velkan próbował się podnieść, ale nie miał aż tak silnej woli. Dopiero podziesięciu minutach zdołał dowlec się do łazienki, zrzucić ubrania i stanąć podstrumieniem zimnej wody. Był cały obolały, bo trening Anny okazał siędosyć…”intensywny”. Ale za to chłopak poznał podstawowe kroki i mógł bezproblemów poprowadzić partnerkę. Tęsknił za Gabriele, ale pocieszał się myślą,że już za kilka godzin znów będzie trzymał ją w ramionach. Będą jednak musielipowstrzymać się od gestów, które wskazywałyby, że łączy ich coś więcej, niżprzyjaźń. I tak był pewien, że po balu cała szkoła będzie aż huczeć od plotekna ich temat. Był też ciekawy czy Victoria przyjęła zaproszenie Snapea. Myślamikrążył również wokół swojej niespodzianki, którą przygotował dla Gabriele. Byłlekko zdenerwowany i niepewny, jak na nią zareaguje piękna pół-elfka.
Przerwał ten potok myśli.Zakręcił wodę, wytarł się i z ręcznikiem na biodrach przeszedł do sypialni,żeby się ubrać. W Necronomiconie był teraz środek lata, więc wybrał lnianespodnie koloru khaki i beżową koszulkę. Długie włosy związał w kucyk, zabrałokulary przeciwsłoneczne i wyszedł poszukać Pabla. Ten czekał już na niegoprzed wejściem do wieży.
- No wreszcie. Jużmyślałem, że się utopiłeś – zażartował. – Idziemy?
- Jasne. Masz już pomysłco ubrać? – zapytał chłopak.
- Ja bym nie miał?Popatrz – chłopak wyciągnął z kieszeni wycinek z mugolskiej gazety. Przedstawiałon jakiegoś przystojnego bruneta w wieku ok. 30-35 lat. Ubrany był w czarnysurdut, jaki nosili mężczyźni na początku dziewiętnastego wieku w Anglii.Podpis głosił: „Johnny Depp, jako Ichabod Crane, podbił serca wielu kobiet wnakręconym w 1999 r. ‘Jeźdźcu bez głowy’”*.
- To jeden z najlepszychmugolskich aktorów – wyjaśnił Pablo. – A ten film był jedynym, który moja matkamogła oglądać zawsze i wszędzie. – Posmutniał na chwilę, ale zaraz szybkoodzyskał humor.
- A ty? W co masz zamiarsię ubrać?
- Szczere mówiącnajchętniej w ogóle bym się nie przebierał – przyznał Velkan. – Za dużo z tymzachodu. Poza tym wątpię, żeby piąto-, szósto- i siódmoklasiści wymyśliliby cośnaprawdę ciekawego. Pewnie wszyscy będą chcieli wyglądać jak najbardziejnormalnie.
- A młodsze roczniki?Przecież bal jest dla wszystkich.
- Tak, ale wątpię, czychłopcy w wieku 11-14 lat zainteresowani są zapraszaniem koleżanek na jakieśbale.
- No fakt – przyznałPablo. – Ale to nie zmienia faktu, że potrzebne ci jest przebranie.
- Myślałem o mundurze.
- Galowym? – zdziwił sięchłopak.
- Tak. Musiałbym uszyć gona miarę, ale zawsze podobały mi się mężczyźni w mundurach.
- Tak? – Pablo popatrzyłna przyjaciela znacząco. Dopiero wtedy Velkan pojął, jak zabrzmiało jegowyznanie i wybuchnął śmiechem.
- To znaczy mundury na mężczyznach – poprawiłsię mistrz.
- Jasne, jasne –uśmiechnął się Pablo.
- A tak właściwie togdzie ty mnie prowadzisz? – zmienił temat Velkan.
- Do krawca, z którymskontaktowałem się kilka dni temu. Vincent mi go polecił.
- Ok. – Zamilkli obaj i wmilczeniu szli przez miasto. Większość osób, które mijali kłaniali się lekkoVelkanowi, który modlił się, żeby na tym poprzestali.
- Daleko jeszcze? –zniecierpliwił się dhampir po ok. pięciu minutach.
- Jeszcze kawałek –obiecał elf i szedł dalej rozglądając się na boki.
- No, jesteśmy na miejscu– oświadczył w końcu, przystanąwszy przed małą kamieniczką z numeremsiedemnaście.
- To na pewno tutaj? –zdziwił się Velkan, ponieważ nie dostrzegł żadnego szyldu. Pablo nieodpowiedział, tylko wszedł do środka, a Valerious, chcąc nie chcąc, ruszył zanim.
Hol w jakim się znaleźlibył cichy, ciemny i zaniedbany. W powietrzu unosiły się drobinki kurzu, którymgęsto zasłana była podłoga. Pablo bez wahania ruszył skrzypiącymi schodami wgórę. Na pierwszym piętrze były sterty najróżniejszych materiałów, staremanekiny i kilka stroi.
- Panie Calvani? Jest pantam? – odezwał się Pablo, czujnie rozglądając się po pomieszczeniu.
- Zależy kto pyta –dobiegło ich mruknięcie zza czerwonego parawanu. Po chwili wyłonił się stamtądniewysoki, lekko zgarbiony staruszek obrany w nienagannie wyprasowaną białąkoszulę, czarną kamizelkę i czarne spodnie. Wyglądał na jakieś osiemdziesiątlat. Ciemne włosy przyprószone gęsto siwizną były aż nienaturalnieuporządkowane. Na szyi dyndał mu niebieski metr krawiecki.
- Pan Mauricio Calvani? –upewnił się Pablo.
- Tak. Panowie w jakiejsprawie? – Starzec uważnie mierzył ich wzrokiem. Velkan był zdziwiony, że jegoniebieskie oczy są tak żywe. Zupełnie nie pasowały do pomarszczonej, poważnejtwarzy.
- Nazywam się PabloCostello, a to jest Velkan Valerious. Otrzymaliśmy pana adres od VincentaValium.
- Ach… Signore Valium! – rozpromienił sięstarzec. Mówił dobrze po angielsku, ale doświadczony słuchacz dostrzegłby lekkipołudniowy akcent. – Oczywiście, w czym mogę panom służyć?
- Potrzebne są nam stroje na bal – wyjaśnił Pablo.
- Si…Czy mają panowie coś konkretnego?
- Oczywiście. – Chłopak podał mu wycinek z gazety.
- Magnìfico! – ucieszyłsię starzec i zniknął w innym pomieszczeniu. Po chwili wrócił z naręczemróżnych materiałów. Nie tracąc czasu od razu zaczął mierzyć Pabla.
- Ilebędę musiał czekać? – zapytał chłopak.
-Kilka godzin…a pana przyjaciel? Signore Valerious? – zwrócił się bezpośredniodo mistrza.
- Jamyślałem o mundurze, ale nie bardzo wiem który wybrać – przyznał chłopak,odzywając się po raz pierwszy od przybycia do pracowni krawca.
- Niestanowi to żadnego problemu, signore. – Mężczyzna wyszedł na chwilę, by wrócićz kilkoma zdjęciami. Przedstawiały one mundury różne mundury galowe. Velkan nawstępie odrzucił ten należący do przedstawiciela Gwardii Szwajcarskiej** iżołnierzy niemieckich z okresu II wojny światowej. Po chwili zastanowienia ibezlitosnej selekcji pozostawił zdjęcia komandora Marynarki Wojennej USA.
- Panbędzie musiał poczekać do jutra – poinformował władcę mężczyzna po uprzednimzmierzeniu go.
- Doskonale.To my zjawimy się jutro w porze lunchu – uśmiechnął się Pablo.
-Wszystko będzie przygotowane.
- Czymamy zapłacić z góry? – zapytał Velkan.
-Nie, signore. To nie jest konieczne.
- Wtakim razie do zobaczenia jutro. – Mężczyźni wymienili uściski dłoni z krawcemi wyszli na słoneczną ulicę. Słońce w Necronomiconie nie wysyłało promieni UV,więc bez obaw mogli poruszać się po otwartej przestrzeni.
- Toco teraz? Idziemy coś zjeść? – spytał Velkan, zakładając ciemne okulary.
-Chyba tak – powiedział Pablo.
- Nietak prędko – usłyszeli na plecami stanowczy głos. Odwrócili się jednocześnie iujrzeli uśmiechniętą Annę. Włosy miała zgrabnie upięte z tyłu głowy, a naoczach wielkie okulary przeciwsłoneczne. Ubrana była w zwiewną, niebieskąsukienkę i wiązane wokół kostki buty na płaskiej podeszwie.
- Coty tutaj robisz? – zdziwił się Velkan.
-Przyszłam po was. Chyba nie sądziliście, że pozwolę wam pójść na zakupy bezemnie – uśmiechnęła się jeszcze szerzej i złapała chłopaków pod ręce.
- Alemy właśnie…- chciał zaprotestować Pablo, ale babka Velkana mu przerwała.
- Właśniezamówiliście ubrania. Teraz czeka nas wizyta w sklepie obuwniczym, perfumerii iu Dariusa.
-Dariusa? – jęknął Velkan. – Czy to jest ten słynny Darius, który…
-Jest najwspanialszym stylistą fryzur***, jakiego kiedykolwiek widział ten świat– rozpromieniła się Anna. – No dobra, chłopcy. Maraton czas zacząć!
Jakzapowiedziała kobieta, najpierw zabrała ich do trzech sklepów z butami, gdzie wkońcu znaleźli coś, co ich zainteresowało. Wszystkie zakupy pomniejszali ichowali do kieszeni, bo tak było najwygodniej. Następnie znaleźli się wnajwiększej perfumerii, jaką kiedykolwiek widzieli. O dziwo, była to tylkomęska perfumeria. Natychmiast doskoczyły do nich dwie młode dziewczyny ipociągnęły każdego z nich w inną cześć sklepu. Anna usiadła na jednym zestojących pod ścianą foteli i czekała, aż każdy z chłopców wybierze zapach. Wkońcu, po prawie godzinie obaj mali coś, co do nich pasowało. Zapłacili iruszyli do pracowni Dariusa. Nie mięli zbytniej ochoty tam iść, ale Anna byłanieugięta.
-Madame Valerious! – ucieszył się na ich widok wysoki mężczyzna w powycieranychjeansach i czarnej koszuli. Miał ok. trzydzieści lat. – Dawno pani u siebie niewidziałem.
-Widzisz, Darius, ostatnio miałam mało czasu dla siebie – uśmiechnęła się Anna ipocałowała mężczyznę na powitanie w policzek. – Przyprowadziłam ci tychuroczych młodzieńców, żebyś zrobił z nich prawdziwych mężczyzn.
- Tonie będzie takie trudne – powiedział stylista mierząc chłopców wzrokiem.
- Tojest mój wnuk, Velkan, a to jego przyjaciel, Pablo – przedstawiła ich Anna.
-Miło mi was poznać – uśmiechnął się mężczyzna. Wyglądał niepozornie, ale uściskmiał mocny i pewny. – To który z was pierwszy mi się podda.
- Wsumie co mi szkodzi – mruknął Velkan i usiadał na wskazanym przez stylistęfotelu.
Pogodzinie sam się nie poznał. Jego długie włosy uległy znacznemu skróceniu.Grzywka była wystrzępiona i asymetryczna. Z prawej strony lekko zachodziła naoko. Boki również nachodziły na twarz, a tył sterczał jak za dawnych, dobrychczasów. Kolor pozostał bez zmian.
Terazprzyszła kolej na Pabla. Z nim Darius postąpił nieco inaczej. Zmienił kolorjego włosów na biały. Jedynie grzywka miała kolor czarny. Opadała mu na czoło wprostych kosmykach. Pozostałe włosy miały długość ok. 5 cali i opadały prosto poobu stronach jego głowy. Z tyłu miał kilka dużo dłuższych kosmyków długości ok.20 cali,które opadały mu z przodu na klatkę piersiową. Chłopak wyglądał fenomenalnie ikażdy musiał to przyznać.
- No,Pablo…Cathy chyba padnie z wrażenia – powiedziała Anna na widok odmienionegochłopaka.
- Napewno? – spytał chłopak, przyglądając się swojemu odbiciu bez przekonania.
- Napewno – uspokoił przyjaciela Velkan. – A teraz chodźmy już na ten obiad, boumieram z głodu.
- Aty jak zwykle to samo – zaśmiała się Anna i poprowadziła ich do bardzoprzytulnej pizzerii.
Pozjedzonym obiedzie, a raczej obiadokolacji, wrócili na noc do wieży, by dopiąćwszystko na ostatni guzik.
Następnego dnia po późnym śniadaniu udali się po swoje stroje i wrócilido Hogwartu. A raczej do Hogsmeade.
-Mamy jeszcze godzinę – stwierdził Pablo spoglądając na zegarek.
- Copowiesz na lampkę wina?
- Ztobą zawsze – zaświergotał chłopak machając zabawnie rękami. Wszystkie zakupymięli pomniejszone w kieszeniach.
Ichnowy wygląd wywołał poruszenie, głównie u damskiej części hogwardzkiejspołeczności. Dziewczęta oglądały się za nimi i wysyłały zalotne spojrzenia.
- Typatrz, jakie mamy wzięcie – mruknął Velkan do przyjaciela, kiedy wreszcieznaleźli się w „Trzech miotłach”.
-Szkoda tylko, że jesteśmy już zajęci – westchnął Pablo. Zamówili pół butelkiwina półwytrawnego i zajęli stolik w najgłębszym kącie sali.
-Myślisz, że dziewczynom szybko pójdzie? – zapytał Velkan po dziesięciu minutachrozkoszowania się bordowym trunkiem.
-Sądzę, że odwiedziły Necronopolis. Inaczej dałyby nam przynajmniej czterygodziny – uśmiechnął się Pablo.
- O,o wilku mowa – uśmiechnął się Velkan widząc, jak kobiety wchodzą do baru.Szybko ich zauważyły i ruszyły w ich stronę. Obie również odwiedziły salonfryzjerski, bo Catherine miała teraz proste włosy do ramion w swoim naturalnym,złocistym kolorze. Fryzura Gabriele nie zmieniła się zbytnio, choć jej fale byłyteraz dużo wyraźniejsze.
-Cześć, chłopcy – uśmiechnęła się blondynka. – Widzę, że trafiliście podskrzydła Dariusa.
- Ażtak widać? – spytał Pablo doskonale udając zdziwienie.
Nalekkiej rozmowie upłynął im cały pobyt w Hogsmeade. Wrócili do zamku, gdyrobiło się już ciemno.
Następnego dnia Pablo i Velkan umówili się na poranny trening. Spotkalisię na boisku do Quidditcha o szóstej rano. Zaczęli od rozgrzewki, by przejśćpóźniej do właściwych ćwiczeń fizycznych. Punktualnie o ósmej skończyli treningi zaczęli dochodzić do siebie. Zajęło to im niecałe trzy minuty, ponieważ Oteoszawsze im powtarzał, że najważniejsza jest szybkość dochodzenia do siebie.Szybko wrócili do zamku i po szybkim prysznicu zeszli na śniadanie.
- Cobędziemy robić przez cały dzień? Bal zaczyna się dopiero o 17:00, więc mamyczas do obiadu – powiedział Pablo, kiedy skończyli już jeść.
- Jamam do napisania jeszcze kilka prac – odparł Velkan.
- Izejdzie ci z tym do trzeciej? – zdziwił się Costello.
- Nie,ale przynajmniej do południa.
- Wporządku. To umówmy się w Pokoju Życzeń o wpół do pierwszej, może być?
-Jasne – zgodził się chłopak. – A kiedy ma przyjechać Catherine?
-Ktoś o mnie pytał – usłyszeli cichy głos za plecami i dostrzegli rozpromienionądziewczynę.
-Miło cię zobaczyć, siostrzyczko – uśmiechnął się Velkan. Jeszcze w Necronopolispolubili się do tego stopnia, że traktowali się jak rodzeństwo.
- Iciebie też – uściskali się serdecznie i dziewczyna usiadła między przyjaciółmi.
- Tojakie macie plany do południa? Bo ja z Gabriele znikamy o 14:00.
- Poco wam aż trzy godziny? – zdziwił się Velkan, ale Cathy uśmiechnęła się tylkotajemniczo.
- Toco robimy? – zmieniła temat.
- Jazostawiam was na kilka godzin, spotkamy się o wpół do dwunastej koło pokojużyczeń. – Velkan pożegnał się z nimi i ruszył do wieży Gryffindoru, żeby wykonaćzaplanowane na przedpołudnie zadania. Skończył wcześniej, niż się tegospodziewał, więc już za dziesięć dwunasta połączył się z Pablem telepatycznie. Okazałosię, że na zewnątrz pada, więc razem z Catheriną od dawna siedzą w pokojużyczeń.
Czasdo obiadu upłynął im na miłej rozmowie. Po zjedzonym posiłku dziewczynyzniknęły, żeby zrobić się na bóstwo, a chłopcy postanowili pograć w szachy.Godzinę przed balem zamelinowali się jednak w pokoju życzeń, żeby równieżdoprowadzić się do stanu używalności. Okazało się, że pan Mauricio Calvanispisał się znakomicie. Stroje pasowały jak ulał. Velkan w swoim mundurze mógłzawrócić w głowie niejednej dziewczynie, a Pablo wcale nie był mu dłużny.
Punktualnie o 16:45zeszli do sali wejściowej z zamiarem zaczekania na dziewczyny, jednakwypełniona była ona po brzegi zniecierpliwionymi uczniami, więc postanowilipoczekać na dziewczyny na górze. Stanęli na balkonie z widokiem na całe morzeuczniów. Po dziesięciu minutach byli już lekko zdenerwowani i już mięli iśćposzukać swoich partnerek, kiedy usłyszeli cichy głos za ich plecami.
- Panowie na kogośczekają? – Odwrócili się jak na komendę i szczęki opadły im z wrażenia.Gabriele i Catherine przeszły same siebie. Nauczycielka wyglądała jaknajprawdziwsza gejsza. Czarno-białe, jedwabne kimono, pobielona twarz zodznaczającymi się czerwonymi ustami, długie rzęsy, spod których patrzyłyniezwykle zielone oczy i długie, gładkie włosy w odcieniu węgla kamiennego.Catherine wybrała przebranie Świnki Piggy. Obcisła, różowa sukienka z tysiącemfalbanek, lekko pofalowane blond włosy i zabawny, świński ryjek sprawiły, żewyglądała naprawdę zniewalająco. Widać było, że ma duży dystans do siebie.
- Wow… – wyksztusił wkońcu Pablo.
- Przeszłyście samesiebie – dodał Velkan, po czym roześmiał się serdecznie. – A ten ryjek to bijewszystko na głowę.
- Wiem. – Catherinepodeszła do Pabla i złapała go pod rękę. – To co? Idziemy?
Velkan wyciągnął rękę wstronę Gabriele i obie pary zeszły ze schodów. Ich pojawienie się wzbudziłoniemałe poruszenie. Niektórzy z zachwytem wpatrywali się w dziewczyny, inniszeptali między sobą.
Punktualnie o 17:00 drzwiWielkiej Sali otworzyły się i uczniowie zaczęli wchodzić do środka. Stołyustawione były pod ścianami tak, że cały środek był wolny. Tak, gdzie zwykle stałstół dla nauczycieli
znajdował się teraz podest dla zespołu.
Dyrektor wszedł na podwyższeniewraz z partnerującą mu profesor McGonnagal. Wzmocnił sobie głos zaklęciem i rozpocząłkrótką przemowę.
- Witam was wszystkich,moi drodzy uczniowie. Witam również nauczycieli oraz wszystkich gości. Jest miniezmiernie miło, że tak licznie przybyliście na ten skromny bal. Cieszy mnierównież to jak barwną jesteście dziś grupą. – Zrobił pauzę i rozejrzał się po sali.– Mam dla was również wiadomość. Otóż pod koniec balu, czyli około północy,zbierzemy wasze głosy i wybierzemy króla i królową balu, którzy wykazali sięnajwiększą pomysłowością, jeśli chodzi o kostiumy. Nie będę już was zanudzał,zacznijmy więc zabawę!
Kiedy tylko profesorowie zeszli z podestupojawił się na nim zespół, składający się z perkusisty, gitarzysty, basisty, skrzypkai wokalistki. Sądząc po reakcji uczniów zespół ten był znakomicie znany w czarodziejskimświecie. Od razu zaczęli od jakiejś żywej melodii. Większość uczniówzgromadzonych na sali od razu zaczęła tańczyć. Nauczyciele również nie byli imdłużni. Cała paczka nie-ludzi bawiła się znakomicie. O 21:00 zarządzonopółgodzinną przerwę, więc Gabriele i Velkan chwycili dwie butelki kremowegopiwa i wybrali się na spacer. Jak na 31 października noc była zadziwiającociepła.
- Pamiętasz, że późniejprzenosimy się do Necronopolis – odezwał się wreszcie Velkan.
- Tak. A swoją drogą, tociekawe co ty kombinujesz. – Dziewczyna spojrzała mu w oczy.
- Ja? – Zrobił minęniewiniątka. – Ja nic nie kombinuję. Skąd ci to przyszło do głowy?
- Mam swoje sposoby –odparła Gabriele, ale nie drążyła już tematu. Z doświadczenia wiedziała, że nicod niego nie wyciągnie. – wracajmy, chyba już się zaczyna.
Bawili się świetnie aż doza dwadzieścia dwunasta. Pod koniec leciały tylko wolne piosenki, więc naparkiecie zagościły głównie pary.
- Słuchajcie, moi drodzy!– Na podest ponownie wyszedł Dumbledore. – Z przyjemnością pragnę ogłosić, żekrólem i królową tego balu zostają… William Smith i Catherine Neliquele!
Po odbiór nagrody wyszedłjakiś wysoki, czarnoskóry chłopak, który wyglądał jak pierwszorzędna,siedemnastowieczna dama i Catherine ze swoim ryjkiem. Dyrektor nałożył na ichgłowy korony i wręczył berła.
- Dziękuję wam za tąwspaniałą zabawę i zapraszam wszystkich do łóżek! – Rozległy się ciche jęki,ale uczniowie spełnili prośbę dyrektora.
- Chyba trzeba zacząćprawdziwą imprezę – uśmiechnął się Pablo.
*Wybaczcie mi, ale Johnny Depp jest boski, a ten film jest moimulubionym. Nie mogłam się powstrzymać.
**W sumie chyba szkoda…w paskach wyglądałby chyba całkiem nieźle,nie?
***Tak, kochani. Stylista fryzur, nie fryzjer.Trzymajmy się tej wersji, by nie urazić tych artystów.
Rozdział 20: Poznajmojego tatę
- Padam z nóg – jęknęłaGabriele zrzucając buty na wysokim obcasie.
- Czy mam przez torozumieć: „zrobię dla ciebie wszystko, jeśli przygotujesz mi gorąca kąpiel”? –uśmiechnął się Velkan.
- Hmmm – mruknęła tylko dziewczynai z wdziękiem opadła na kanapę. Dhampir tylko pokręcił głową i ruszył w stronęłazienki. Choć, podobnie jak jego partnerka, przed huczną imprezą zmieniłciuchy na znacznie wygodniejsze teraz z ulgą zrzucił z siebie koszulę i jeansy,pozostając w samych bokserkach.
Łazienka jak zwyklelśniła czystością. Zatkał odpływ i zaczął nalewać do wanny gorącej wody. Sammiał zamiar wziąć prysznic.
- Gotowa? – spytał,wychylając się z łazienki.
- Nie chce mi się –jęknęła dziewczyna. – Zaniesiesz mnie? – zapytała z nadzieją w głosie. Posłałamu spojrzenie zbitego psa, któremu chłopak nie mógł się oprzeć.
- Przy tobie wysiądzie mikręgosłup na starość – westchnął tylko i podszedł do kanapy, żeby spełnićprośbę swojej dziewczyny.
- Kochany jesteś –cmoknęła go w policzek i oplotła jego szuję rękami.
- Jasne – mruknął chłopaki bez większego trudu zaniósł ją do łazienki, która zdążyła wypełnić się jużoparami o intensywnie lawendowym zapachu. Velkan, nie puszczając swojejukochanej, zakręcił wodę i popatrzył na Gabriele z łobuzerskim błyskiem w oku.
- Mam cię tam wrzucić wubraniu?
- Chyba żartujesz! –obruszyła się dziewczyna i zaczęła machać nogami. W końcu stanęła o własnychsiłach, szybko zrzuciła sukienkę i bieliznę i zanurzyła się w kojącej kąpieli.
- Hmmm… tego mi byłotrzeba – westchnęła i zanurzyła się całkowicie. Velkan tylko westchnął po razkolejny i wszedł pod zimny strumień wody.
Po jakiś pięciu minutachzaczęło dokuczać mu zimno, więc zakręcił kurek i wyszedł z kabiny, owiniętyręcznikiem.
- Mówił ci już ktoś, żemasz bardzo apetyczne ciałko? – spytała zalotnie brunetka, również owiniętajedynie w ręcznik. Wyglądała pięknie z założonymi za uszy kosmykami mokrychwłosów, błyszczącymi oczami i zaróżowionymi od pary policzkami.
- Coś mi się obiło o uszy– uśmiechnął się chłopak i przytulił Gabriele, jednak ta natychmiast od niegoodskoczyła.
- Zimny jesteś, wariacie!– zaśmiała się i wypadła z łazienki.
- Chcesz się ścigać?Proszę bardzo.
Jednak kobiety już niebyło. Wbiegła do salonu i miała do wyboru tylko trzy drogi. Na balkon raczejnie zamierzała wybiegać w takim stroju, zważywszy na to, że był środek nocy. Biegaćz władcą prawie nago po Wieży też jej nie wypadało, więc pozostały jej jedyniedrzwi do sypialni. Velkan już był prawie przy niej, więc, nie zastanawiając sięwiele, wbiegła w drzwi prowadzące do ostatniego pomieszczenia. Ale zamiast biecdalej, stanęła jak wryta. Biały pokój oświetlony był teraz subtelnym, czerwonymświatłem. Wokół pełno było płatków kwiatów, a na olbrzymim łożu leżał wielkibukiet róż.
- Niespodzianka – szepnąłVelkan, stając tuż za jej plecami. Nie mógł widzieć szczęścia, którepromieniowało z oczu jego ukochanej. Ominął ją zgrabnie, wziął z łóżka bukietróż i podszedł do niej.
- Wiem, że może nie jestto najbardziej romantyczna chwila, którą z tobą spędziłem, i może nie są tonajbardziej odświętne stroje… – Gabriele mimowolnie się uśmiechnęła – … alesądzę, że jest to jak najbardziej odpowiedni moment… Gabriele, jesteś miłościąmojego życia. Dzięki tobie odkryłem co to, tak naprawdę, znaczy byćszczęśliwym. Dlatego proszę, nie trzymaj mnie dłużej w niepewności i odpowiedzna pytanie. – Wziął głęboki oddech i przywołał z szuflady malutkie pudełeczko.Jak się okazało, w środku znajdował się delikatny pierścionek z trzemaszmaragdami. Ten, znajdujący się na środku, był większy od pozostałych.
- Gabriele Crow, czyzostaniesz moją żoną? – Przez chwilę widział zaskoczenie w jej oczach, ale potempojawiły się w nich łzy. I nie były to łzy szczęścia. Przez chwilępowstrzymywała je dzielnie, ale w końcu wybuchła niepohamowanym szlochem.Wtuliła się mocno w całkowicie zdezorientowanego władcę. Nie bardzo wiedział cozrobić, więc tylko głaskał ją uspokajająco po plecach.
- Ciiii… cicho… wszystkow porządku… przecież możesz odmówić – szeptał. Ręce mu się trzęsły, podobniejak głos. – Masz rację, nie powinienem tak wyskakiwać z tymi zaręczynami.
- Nie! – zawyładziewczyna i starała się uspokoić na tyle, żeby móc mówić. – Ja… niczegoinnego… nie pragnę… tylko…
- Spokojnie, usiądź. –Posadził ją na łóżku, podał chusteczkę i samemu uklęknął naprzeciwko.
- Bo nigdy w swoim życiunie spotkałam nikogo, kto by mnie pokochał jako kobietę – wyrzuciła z siebiejednym tchem, po czym hałaśliwie wydmuchała nos. – A teraz ty mnie zostawisz!
To był dla Velkana szok.Spodziewał się wszystkiego, ale na pewno nie czegoś podobnego. Wiedział, żekobiety bywają dziwne, ale żeby aż do tego stopnia?
- Ależ kochanie… jesteśmoim szczęściem! Właśnie ci się oświadczam! Chcę się z tobą ożenić! Skąd ciprzyszło do głowy, że chcę cię zostawić?
- Jeszcze nie chcesz, alepo tym, co usłyszysz, na pewno będziesz chciał. Znam się na facetach –powiedziała zapłakana dziewczyna i ukryła twarz w dłoniach.
Velkan podniósł jej głowętak, by spoglądała prosto w jego oczy i powiedział stanowczo.
- Cokolwiek chcesz mipowiedzieć, zrób to i miejmy to za sobą.
- Ja… jestem w ciąży –powiedziała cicho i odwróciła wzrok.
- Co, przepraszam bardzo?– Velkan czuł się, jakby uderzył w niego piorun.
- Jestem w ciąży –powtórzyła trochę głośniej, ale wciąż nie patrzyła na swojego chłopaka.
- Czyli… zostanę ojcem? –upewnił się dhampir. – Będzie mały zastępca tronu? Mały peredhilek*? Dlaczegodopiero teraz mi to mówisz?!
- Sama dowiedziałam siędopiero podczas przygotowań do balu.
- W takim razie… mojapropozycja jest nieaktualna – mruknął Velkan.
- A nie mówiłam –szepnęła dziewczyna i chciała wyjść, ale władca ją zatrzymał.
- Moja propozycja jestnieaktualna, ponieważ teraz mam inną – sprostował chłopak z iście diabelskimuśmiechem na twarzy. Uklęknął przed nią i zapytał: – Czy wyjdziesz za mnie…zatydzień?
Widać było, że Gabrielezamurowało. W jej zapuchniętych oczach odmalowało się zaskoczenie.
- No zgadzasz się czynie? – zniecierpliwił się w końcu chłopak. – Kolana mnie już bolą.
Ta zaczęła się śmiać przezłzy.
- Tak! Wyjdę za ciebiechoćby jutro! – rzuciła mu się w ramiona, powalając na ziemię. W końcu wszystkobyło jasne. Ta noc była dla nich bardzo męcząca. Zasnęli w swoich objęciachdopiero, gdy zaczynało świtać.
***
- Cześć wszystkim! Czyżnie piękny mamy dzień? – Świeżo upieczone narzeczeństwo wpadło do jadalniakurat w porze obiadu.
- A co wyście tacyszczęśliwi? – spytała podejrzliwie Catherine.
- Nie wolno? – odgryzłsię Velkan, ale rzucił porozumiewawcze spojrzenie Gabriele, która uśmiechnęłasię szeroko.
- Korzystając z okazji,że jesteśmy tu wszyscy razem… – zaczęła, a Velkan podchwycił wątek.
- Chcielibyśmy wam cośpowiedzieć…
- Właściwie to mamy dlawas dwie wiadomości – uzupełniła dziewczyna.
- Z tym, że jedna jest trochęważniejsza, ale za to druga…
- …odnosi się do bardziejbieżących wydarzeń, dlatego…
- Wysłówcie się w końcu –zaproponował uprzejmie Vincent.
- Jestem w ciąży
- Bierzemy ślub
- Co?! – Narzeczeństwopowiedziało to jednocześnie, więc ich przyjaciele nic nie zrozumieli.
- A więc… – odezwał sięVelkan – za tydzień odbędzie się nasz ślub, a moja przyszła żona chciałapowiedzieć, że jest w ciąży.
- To wspaniale! – Zosłupienia pierwszy wyrwał się Oteos. Po chwili już wszyscy ściskali ich i gratulowali.
- Ja wiedziałem, że takbędzie – mruknął Vincent.
***
W gustownie urządzonymgabinecie siedziało dwóch mężczyzn. Pierwszy z nich miał około trzydziestu lat.Wyglądał na całkowicie rozluźnionego. Siedział rozparty na fotelu za biurkiem iprzesuwał wzrokiem po grzbietach znajdujących się na pułkach książek. Ubranybył w ciemne jeansy i białą koszulę. Blond włosy i niebieskie oczy nadawały muskandynawski wygląd, jednak on sam był rodowitym Francuzem.
- Ten twój ostatni występnie przeszedł bez echa – odezwał się stojący przy oknie biskup. Jego strój nie pozostawiałwątpliwości, kim był.
- Czyżby szefowi niepodchodziły moje metody? Chętnie mógłbym pogadać z naszym przyjacielem w bieli –odezwał się łamaną włoszczyzną mężczyzna.
- Na Boga, jeszcze tegobrakuje, żeby papież się w to wplątał! – przeraził się biskup. – Doskonalewiesz, że on o niczym nie wie. Jest zbyt szlachetny, brak mu… z resztąnieważne. Teraz masz inny cel.
Wyciągnął z szuflady plikfotografii.
- Niezła – uśmiechnął sięFrancuz. – Mógłbym ją…
- Nicolasie de Montaigne! Opanuj się! – zdenerwował sięduchowny, jednak na młodzieńcu nie zrobiło to większego wrażenia. Wciążsiedział całkowicie odprężony.
- Nie waż się jej tknąć… w takim sensie. Masz ją usunąć szybko i pocichu. Ona nie jest głupia, to jedna z najlepszych.
- Się robi – zasalutował Francuz i skierował się w stronę wyjścia.
- Jeszcze jedno! – zatrzymał go biskup. Poczekał, aż mężczyzna sięodwróci i spojrzał mu poważnie w oczy. – Chociaż raz udowodnij, że zasługujeszna przydomek, którym cię obdarzyli. Postaraj się nie pozostawić zbyt szerokiejblizny.
Młodzieniec tylko zaśmiał się cicho i wyszedł, pozostawiając biskupa wzamyśleniu wpatrującego się w słońce zachodzące za kopułą Bazyliki Św. Piotra.
***
Cały dzień upłynął narzeczonym bardzo szybko. Tuż po śniadaniu wyszli nadługi spacer. Rozmawiali o przyszłości, śmiali się albo po prostu napawaliwzajemną bliskością. Wspólnie ustalili, że następnego dnia po powrocie doHogwartu udadzą się do Nottingham, żeby Velkan mógł poznać tatę i siostręGabriele.
Obiad również upłynął w miłej, przyjaznej atmosferze. Zjedli go wtowarzystwie Anny i Oteosa. Ale trzeba było w końcu wracać na Ziemię.
- Do zobaczenia, mam nadzieję, już niedługo – uśmiechnęła się Anna iprzytuliła ich oboje. – Naprawdę się cieszę.
- Wiemy – powiedział Velkan i razem z Gabriele udali się do pokojuchłopaka, żeby ze szczytu Wieży jeszcze raz spojrzeć na Necronopolis.
- Gabriele? – zaczął niepewnie chłopak.
- Słucham?
- Mogę cię o coś zapytać?
- Jeśli musisz – uśmiechnęła się dziewczyna, ale natychmiastspoważniała, kiedy zauważyła minę swojego narzeczonego.
- Wtedy, kiedy ci się oświadczałem… powiedziałaś, że kiedy dowiem się otwojej ciąży to na pewno cię zostawię i, że znasz się na facetach. Dlaczego?
Gabriele popatrzyła na niego smutno, ale w końcu odezwała się.
- Wiesz, że na Ziemi mam niecałe trzydzieści lat, ale doliczając czasspędzony w Necronomiconie wyszłoby prawie pięćdziesiąt. W szóstym roku mojegopobytu tutaj poznałam mężczyznę. Miał na imię Christian. Pokochałam go… – Jejgłos przepełniony był smutkiem i bólem wspomnień, ale mimo to mówiła dalej. – …Aon pokochał mnie. Przynajmniej tak mi się wydawało. Po pół roku zaszłam z nim wciążę. Nie mogłam uwierzyć we własne szczęście. Przybyłam do tego wymiary wwieku dziewiętnastu lat, a już jako dwudziestopięciolatka miałam mężczyznę,którego kochałam i spodziewałam się jego dziecka. Kiedy tylko się dowiedziałamod razu pobiegłam mu to powiedzieć. Ale jego reakcja była zupełnie inna niż sięspodziewałam… – Głos się jej załamał, a po policzku spłynęła pojedyncza łza.Velkan przytulił ją mocno.
- Jeśli nie chcesz nie musisz mówić – szepnął do niej. – Rozumiem.
- Nie, muszę ci to w końcu powiedzieć – odparła stanowczo i otarła oczy.– Krzyczał na mnie, wyzywał. To było okropne. Nawet nie mogłam się bronić, bo,po prostu, nie mogłam w to uwierzyć. Stałam jak sparaliżowana, a on krzyczał.Pierwszy raz widziałam go w takim stanie. Bałam się go. W końcu nie wytrzymałami uciekłam. Świat mi się zawalił. Wtedy myślałam, że to już koniec. Chciałam zesobą skończyć. – Machnęła ręką, a na jej szyi pojawiła się długa blizna. Szybkoją zamaskowała i kontynuowała. – Ja przeżyłam, ale moje dziecko nie.Wylądowałam w szpitalu psychiatrycznym. Wyszłam z niego na osiem przed twoimprzybyciem na szkolenie. Imałam się różnych zajęć, a w końcu wróciłam doNecronopolis. Doskonaliłam swoje umiejętności i dostałam się do rady. Rok późniejpoznałam ciebie – uśmiechnęła się i wtuliła w niego. – Christiana nie spotkałamod tamtego wieczoru i mam nadzieję, że już nigdy go nie spotkam.
- Teraz masz mnie, obronię cię. Kocham cię, wracajmy już. – Przeniósł jądo jej sypialni. Było piętnaście minut po północy.
- Zostaniesz ze mną? – spytała.
- Lepiej nie. Na pewno zauważą moją nieobecność i nietrudno będzie imdomyślić się gdzie spędziłem noc – uśmiechnął się szeroko i przytuliłnarzeczoną. – Dobranoc.
Skierował się w stronę drzwi i już je otworzył, kiedy…
- Zaczekaj! – zatrzymała go Gabriele. Podbiegła do niego i namiętniepocałowała.
- Żebyś wiedział, co tracisz – szepnęła z uwodzicielskim uśmiechem natwarzy. Ale Velkan nie dał jej powiedzieć nic więcej, bo przyparł ją do framugii odebrał jej oddech, po czym bez słowa udał się do wieży Gryffindoru. Wiedziałdoskonale, że jeśli zostałby tam choćby minutę dłużej jego silna wola niewystarczyłyby do powrotu do własnej sypialni. Ale sen tej nocy miałzadziwiająco kojący.
***
- Jesteś pewna, że mnie polubią? – denerwował się Velkan. W jednej ręcetrzymał bukiet kwiatów, a w drugiej butelkę wina, dlatego to Gabrielepoprawiała mu krawat, kiedy stali na przedmieściach Nottingham.
- Pokochają cię. – Cmoknęła go pokrzepiająca w usta i zaprowadziła domałego domku ze skromnym ogródkiem. Zadzwoniła do drzwi i ujęła narzeczonegopod rękę.
Po kilkunastu sekundach drzwi otworzyła niska i nieco pulchna dziewczynaw wieku około siedemnastu lat. Jej prawie białe włosy w lekkich skrętachopadały na zgrabne ramiona, a niebieskie oczy lśniły z radości.
- Gabriele! Ty stara krowo! Czemu cię tak długo nie było?! – Rzuciła sięna szyję siostrze. Kiedy dziewczyny wreszcie się od siebie oderwałyprzypomniały sobie o księciu Necronomiconu?**.
- To jest Velkan Valerious, a to moja siostra, Gwenyth – dokonałaprezentacji Gabriele.
- Miło mi panią poznać – powiedział uprzejmie Velkan i wręczyłdziewczynie kwiaty oraz wino.
- Daj spokój, Gwen jestem! – Ku zaskoczeniu chłopaka rzuciła mu się naszyję i uściskała nie mniej przyjaźnie niż Gabriele.
- No dobra, siostra, ale nie będziemy chyba tak stali – zaśmiała siębrunetka.
- Ale ze mnie ciota, jasne, wchodźcie – zaśmiała się Gwen i wprowadziłaich do przedpokoju. Ściągnęli płaszcze i ruszyli za dziewczyną do salonu. Tam,przy stole nakrytym dla czterech osób siedział już starszy mężczyzna. Wyglądałjak lekarz, a powagi dodatkowo dodawały mu siwiejące już skronie.
- Cześć tato – powiedziała nieśmiało Gabriele. Opowiadała Velkanowi, żepo śmierci matki, która została zabita przez łowcę, jej ojciec bardzo chłodnoodnosił się do niej.
- Gabriele… – spojrzał poważnie na córkę. – Wydoroślałaś.
- Och, nie żartuj, przecież wiesz, że się nie starzeję – zaśmiała sięlekko nerwowo. Podeszła do niego wolno. – Miło cię widzieć.
- Też tak sądzę – odparł chłodno. – A kim jest ten młody człowiek?
- To jest Velkan Valerious, mój… narzeczony. Pobieramy się za tydzień, wsobotę.
- Co?! – dobiegł ich krzyk z kuchni i po chwili w salonie pojawiła sięGwen. – Ten przystojniak będzie moim szwagrem!? Boże, nie wytrzymam! – Irzeczywiście, nie wytrzymała. Rozpłakała się w ramionach siostry. – Tak sięcieszę! Nie mogę uwierzyć!
W tym zamieszaniu Gabriele nie zwróciła uwagi na ojca, który mierzyłwzrokiem przyszłego zięcia.
- Hans Crow, miło mi – odezwał się w końcu senior rodziny i podał rękęVelkanowi. – Może usiądziemy? Gwenyth, daj już spokój.
- Dobra, dobra, już jestem spokojna – uśmiechnęła się szeroko. –Siadajcie, zaraz podam kolację. Posiłek był naprawdę znakomity, a Gwen paplałabez końca, co skutecznie maskowało ciężką atmosferę relacji Gabriele – jejojciec.
- Gwen, pomogę ci zanieść naczynia –zaproponował Velkan zaraz po kolacji. Chciał zostawić narzeczoną i jej ojca, bymogli spokojnie porozmawiać. Blondynka zorientowała się, o co chodzi, więc jużpo chwili oboje zniknęli w kuchni.
- Włóż to do zlewu – zarządziła dziewczyna. – Mam nadzieję, że w końcusię pogodzą – dodała.
- A tak w ogóle, to o co im poszło? – spytał Velkan.
- To się zaczęło po śmierci mamy – odezwała się Gwen po chwili ciszy. –Ojciec był nie do zniesienia, a Gabriele nie da sobie w kaszę dmuchać. Jejzaproszenie na szkolenie było darem z niebios, bo gdyby dłużej ze sobą mieszkalichybaby się pozabijali.
- To bardzo do niej podobne – uśmiechnął się Velkan. – Ale nie słychaćżadnych krzyków ani odgłosu tłuczonego szkła, więc wszystko jest chyba ok.
- Miejmy nadzieję. Pokroję ciasto i sprawdzimy. Ty możesz otworzyć wino.
- Tak jest.
- Wiesz co? – powiedziała Gwen, kiedy mięli już iść. – Kogoś miprzypominasz.
- Naprawdę? Wiesz, jeśli słyszałaś kiedyś o Mitologii greckiej to byłtam taki jeden koleś. Apollo?
- Już cię lubię – zaśmiała się dziewczyna i z ciastem na talerzuwkroczyła do salonu. Zastali bardzo miłą scenę. Gabriele siedziała na kanapie,a jej ojciec na fotelu. Jednak mężczyzna z czułością głaskał ją po ręce.
- No wreszcie – powiedziała Gwen.
- Co wreszcie? – zdziwił się pan Crow.
- No… pogodziliście się?
- Ależ my nigdy nie byliśmy skłóceni! – odparła Gabriele i złapała zarękę Velkana, który usiadł obok niej na kanapie. Senior dolał sobie wina ispojrzał na przyszłego zięcia.
- No, panie Valerious, skoro chce pan zabrać mi tego potwora…
- Tato!
- Dobra, dobra. Musi mi pan o sobie opowiedzieć.
- Prosiłbym, żeby zwracał się pan do mnie po imieniu – powiedziałVelkan.
- W porządku. A więc, Velkanie, czym się zajmujesz?
- Obecnie kończę szkołę, a później będę polował na łowców.
- Kończysz szkołę? – zdziwiła się Gwen. – To ile ty masz lat?
- W metryce szesnaście, ale kiedy doliczymy pobyt w Necronomiconiebędzie dwadzieścia.
Widać było, że to bardzo zaskoczyło zarówno siostrę Gabriele jak i jejojca.
- Nie przeraża was ta różnica wieku? – spytał poważnie pan Crow.
- Kochamy się, to wystarcza – powiedziała po prostu Gabriele.
- A jak się poznaliście? – zainteresowała się Gwen.
- Och, długa historia – uśmiechnął się Velkan i zaczął opowiadać. Kiedydoszedł do momentu podjęcia pracy Gabriele w Hogwarcie jej siostra przerwałamu.
- Już wiem! Wiem skąd cię znam! Ty jesteś Potter! – Zapadła takaniezręczna cisza.
- Nie do końca – odezwał się chłopak. – To prawda, wszyscy myślą, żenazywam się Harry Potter, ale to nieprawda. Moi rodzice ukryli mnie w domu Lilyi Jamesa, ponieważ im zagrażało niebezpieczeństwo. Dowiedziałem się o tym wewrześniu.
- Ty też jesteś elfem? – zdziwił się pan Crow.
- Nie, jestem dhampirem.
- To wszystko wyjaśnia. Co z weselem? – spytała Gwen.
- Mamy zamiar urządzić je w jakiejś małej restauracji. Z resztą gościbędzie niedużo – odpowiedziała Gabriele. – Będziecie wasza dwójka, babkaVelkana, Anna i nasi przyjaciele: Pablo, Catherine, Oteos, Victoria i Vincent.
- Chociaż sądząc po usposobieniu tego ostatniego nie jestem pewien, czyda się zaprosi – powiedział pan Crow. – Spotkałem go kilka razy.
- Bez obaw, Velkanowi nie może odmówić, bo…
- Mam bardzo wyrobioną siłę perswazji – wpadł jej w słowo chłopak.
- A jak zamierzacie się utrzymać? – spytała Gwen.
- Mam po przybranych rodzicach całkiem pokaźny spadek. A późniejbędziemy się martwić.
- Przestań – zaśmiała się Gabriele. – Przecież jesteś księciem.
- Co?! – spytali równocześnie blondynka i senior.
- No, jego rodzina od wieków zasiadała w radzie, a on jest następcą Abaddona.
- I dopiero teraz nam o tym mówisz?! – Gwen była wyraźnie poruszona. –Najpierw przyprowadzasz do domu super faceta, później okazuje się, że zatydzień za niego wychodzisz. Za chwilę wychodzi na jaw, że to Harry Potter, ateraz książę? Coś jeszcze?
- No… – Velkan posłał szybkie spojrzenie Gabriele, która skinęła lekkogłową. – Jest jeszcze jedna sprawa. My… jesteśmy w ciąży.
Zapadła cisza, ale po kilku sekundach pan Crow wybuchnął śmiechem.
- No, córeczko, nie wiem, jak ty to zrobiłaś, ale gratuluję. W życiu niewidziałem, żeby mężczyzna był w ciąży.
Wtedy Velkan zdał sobie sprawę z tego, co powiedział. Resztę wieczoruspędzili w miłej atmosferze planując wesele i żartując. Książę Necronomiconu wdawno nie czuł się tak szczęśliwy, ale nie mógł oprzeć się uczuciu, że towszystko jest za piękne. Jednak skutecznie odpędzał od siebie te myśli irozkoszował towarzystwem Gabriele i jej rodziny.
*peredhilek – zdrobnienie od „peredhil”;potomek wampira i elfki (bądź wampirzycy i elfa). Jako, że Velkan jestdhampirem, a Gabriele elfką ich dziecko będzie niepełnym peredhilem/peredhilką.
**Książę Necronomiconu – Velkan nie był koronowany, więc nie możebyć królem, a używanie cały czas pojęcia „władca” jest męczące.
Rozdział 21: Długarozmowa
Velkan obudził sięnagle z błogiego snu. Odruchowo złapał za sztylet, który miał ukryty podpoduszką, by, w razie potrzeby, natychmiast wyjąć go z pochwy. Szybko jednaksię uspokoił, kiedy dostrzegł przyczynę jego nagłego przebudzenia. To Nevillenieśmiało odsuwał kotary okalające jego łóżko.
- Harry – zacząłostrożnie, widząc rękę dhampira spoczywającą na bogato zdobionej rękojeści – zapiętnaście minut zaczynają się lekcje, więc pomyślałem, że…
- Już tak późno? –zdziwił się Velkan. Fakt, koszmarów nie miewał już od dobrych paru miesięcy,ale nie zdarzało mu się spać tak twardo i spokojnie, żeby nie obudzić się przedsiódmą. – Dziękuję ci, Neville. Lecę się ubrać, bo naprawdę się spóźnię.
Wyskoczył z łóżka i jak zprocy wystrzelił do łazienki. Wziął szybki prysznic, ale doszedł do wniosku, żena golenie nie ma już czasu, więc tylko ubrał się, zabrał swoje rzeczy i zlekkim zarostem pomknął do Wielkiej Sali.
Pablo był lekkozaniepokojony nieobecnością swojego przyjaciela na śniadaniu, ale postanowiłnie wzywać go telepatycznie. Na szczęście, na około siedem minut przeddzwonkiem Velkan wpadł do Wielkiej Sali i od razu usadowił się obokprzyjaciela.
- Co tak późno? – zdziwiłsię Krukon, nalewając kompanowi kawy. – No i jak ci wczoraj poszło? Straszniejestem ciekawy.
- Wszystko jest w jaknajlepszym porządku – odparł Velkan pomiędzy kolejnymi kęsami kanapki.Większość Kruponów już udała się na lekcje, więc mogli swobodnie rozmawiać. –Jej ojciec jest trochę sztywny, ale do zniesienia, a siostra to świetnadziewczyna.
- Wreszcie spotkało cięcoś normalnego – zaśmiał się Pablo i klepnął przyjaciela w plecy. – To co?Idziemy na to zielarstwo czy masz zamiar nasycić swój nienasycony apetyt?
- Już, już. – Velkandopił kawę i razem z rudowłosym poszedł w stronę wyjścia z zamku.
- Harry! – Tuż przeddrzwiami wyjściowymi zatrzymała ich Hermiona. Zbiegała ze schodów i wyglądałana przejętą. – Możemy porozmawiać?
- Teraz? – zdziwił sięValerious, spoglądając na zegarek. – To chyba nienajlepszy moment, za dwieminuty dzwonek.
- Zielarstwo możepoczekać. – Velkan nie wierzył własnym uszom. – Profesor Sprout nigdy nie sprawdzaobecności, nic się nie stanie, jeśli opuścimy tą godzinę.
Hermiona, uciekająca zlekcji i, co więcej, namawiająca do tego innych? W tym zamku działy sięzdecydowanie dziwne rzeczy.
- Ile obrotów zrobiłaś,kiedy w trzeciej klasie ratowaliśmy Łapę?* – zapytał podejrzliwie Velkan,wyciągając różdżkę.
- Trzy – odparładziewczyna, czym potwierdziła swoją tożsamość. – To jak? Idziemy?
- Spotkamy się później –powiedział Velkan do przyjaciela i poszedł za Hermioną.
- Profesor McGonnagal materaz lekcję z pierwszakami, więc na pewno nas nie zauważy – powiedziałaGryfonka, kiedy już ją dogonił. – Jedynymi nauczycielami, którzy nie mają terazlekcji są profesor Crow i Flitwick, ale to żaden problem, bo on cię uwielbia.
- A Crow? – spytał chłopak,jednak Hermiona całkowicie go zignorowała.
W końcu dotarli domiejsca, gdzie zwykł pojawiać się Pokój Życzeń. Dziewczyna trzykrotnie przeszłaobok ściany, na której po chwili pojawiły się proste, drewniane drzwi.
Velkan chwycił klamkę iprzepuścił Hermionę przodem. Ta rzuciła mu badawcze spojrzenie, ale nieodezwała się słowem. Pokój Życzeń przybrał formę przytulnego saloniku,podobnego do Pokoju Wspólnego Gryffingoru, jednak znacznie mniejszego. Stałytam tylko dwa fotele, sofa i stolik do kawy, na którym leżały dwie filiżanki,dzbanek z herbatą i drugi z mlekiem. Velkan poczekał, aż Hermiona zajmiemiejsce na jednym z foteli, po czym sam usiadł naprzeciw niej, na sofie.
- A więc, chciałaś ze mnąporozmawiać – bardziej stwierdził niż zapytał.
Na chwilę zapadła cisza,jakby Hermiona dokładnie ważyła słowa, których ma użyć.
- Musiałam w końcu z tobąporozmawiać, bo zebrało się za dużo niewyjaśnionych spraw – zaczęła w końcu. –Tak wiele rzeczy nie daje mi spokoju. Mam jednak nadzieję, że pomożeszposkładać mi to w logiczną całość.
- Postaram się, jeślitylko będę w stanie – zapewnił ją Velkan i pomyślał, że przydałaby się butelkawina. Na szczęście pokój bezbłędnie odczytywał potrzeby użytkowników, więc jużpo kilku sekundach na stoliku zmaterializowała się karafka, pełna czerwonego,półsłodkiego wina i dwa kieliszki. Chłopak uśmiechnął się z zadowoleniem inalał sobie oraz dziewczynie. Skosztował napoju i z powrotem opadł na oparcie.– Zamieniam się w słuch.
Hermiona wzięła do rękikieliszek i zaczęła obracać go w dłoni. W końcu jednak zebrała się w sobie.
- Harry, od wakacjijesteś strasznie dziwny. Po tym, co stało się pod koniec sierpnia odsunąłeś sięod nas prawie całkowicie. Owszem, od kilkunastu dni rozmawiasz z nami całkiemnormalnie, ale to jednak nie to samo. – Posłała mu zmartwione spojrzenie, alekontynuowała. – Kiedy znalazłeś sobie tych dwóch przyjaciół poczułam pewienrodzaj ulgi.
- No tak, to znaczyło, żeu Voldemorta jednak całkiem nie sfiksowałem – wtrącił Velkan.
- W pewnym sensie –przyznała Hermiona. – Jednak kilka spraw wciąż tu nie pasuje. W sumie, to możnapodzielić je na dwie grupy. Zacznę od tej, która jest dla mnie bardziej jasna.– Zrobiła krótką pauzę, podczas której westchnęła ciężko. – Chodzi o ciebie inaszą nauczycielkę obrony przed czarną magią.
- No nie, ty też?Przecież wyjaśniłem to już z Dumbledorem. Wierzysz plotkom? – spytał zniedowierzaniem.
- Nie, wierzę sobie iwłasnym obserwacjom – zaprzeczyła dziewczyna ostro.
- Posłuchaj, – przerwałjej Velkan – ja i Gabriele jesteśmy dobrymi przyjaciółmi. To naprawdę bardzofajna dziewczyna, ale nie traktuję jej jak…
- Dziewczyna? – parsknęłaHermiona. – Raczej kobieta. Wiesz, że ona ma dwadzieścia siedem lat? Harry, too jedenaście więcej niż ty.
- Hagrid jest jeszczestarszy, ale to nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy się przyjaźnili – stwierdziłoschle chłopak.
- Ale ciebie i pannę Crowłączy coś więcej niż tylko przyjaźń.
- Tak? Ciekawa teoria. –W Velkanie odezwała się wampirza złośliwość. – To, że zaprosiłem ją na bal ikilka razy dałem jej kwiaty nie znaczy, że jestem w niej zakochany, prawda?
- Nie, ale to, żewychodziłeś z jej sypialni po północy dość czule się z nią żegnając już na cośwskazuje – zripostowała Hermiona.
Tego się Velkan niespodziewał. Czy to możliwe, że dziewczyna widziała go w sobotnią noc?
- Po zabawie zostawiłamRona i poszłam odprowadzić Lunę i Erniego. Wracałam dłuższą drogą, bo w ogólenie czułam senności. Wtedy właśnie zauważyłam, jak przypierasz nasząnauczycielkę do framugi drzwi prowadzących do jej sypialni. Szybko sięwycofałam, więc nie mogłeś mnie zauważyć – zakończyła swoją opowieść Hermiona.
- No, to zmienia postaćrzeczy – przyznał dhampir.
- Zmienia postać rzeczy?!Harry, ty masz romans z nauczycielką! – zirytowała się dziewczyna, jednakprawie natychmiast się opanowała. – Pomyśl, za kilka lat ty na pewno będzieszchciał mieć dzieci, a ona będzie już dojrzałą kobietą. Jeśli to coś poważnego…ale jeśli to tylko przelotna znajomość to wybuchnie skandal, jeżeli ktokolwieksię o tym dowie, a wiedz, że jesteś pod lupą nie tylko dyrekcji, ale i uczniów.
- Zadziwiasz mnie,Hermiono. Byłem nieostrożny, to fakt. Ale może zanim wyjaśnię ci wszystkoprzedstawisz mi resztę swoich spostrzeżeń? – zaproponował Velkan, dolewającsobie wina. – Odnoszę dziwne wrażenie, że wiem, co zauważyłaś.
- Najpierw chcę cipowiedzieć, że jeżeli nie odwołam pewnej osoby to dokładnie w południe wyśleona wszystkie moje zapiski wprost w szpony naszej oswojonej pani redaktor, RitySkeeter. Więc zaklęcie zapomnienia na wiele się nie zda.
- Nawet przez chwilę otym nie pomyślałem – zapewnił ją dhampir i odłożył swoją różdżkę na stolik.
- W porządku. A więc, odkiedy wróciłeś z niewoli u Voldemorta wydarzyło się tyle niewyjaśnionychrzeczy, że nie mogłam tego zbagatelizować. Najpierw dwie zakapturzone postacie,w tym jedna skrzydlata, oswobodziły się z rąk Śmierciożerców. Później pojawiłasię twoja niechęć do ludzi. Akceptowałeś tylko Lupina, Hagrida i twoich nowychznajomych. Nie łudź się, jesteś świetnym aktorem, ale można było dostrzecróżnicę. W każdym razie zacząłeś stronić od dawnych przyjaciół. Poza tym naprzestrzeni miesiąca fizycznie zmieniłeś się nie do poznania. Raz zauważyłam,jak biegniesz do Zakazanego Lasu, jakby ktoś się gonił, ale nikogo za tobą niebyło. Dzień później przypadkowo usłyszałam, jak Hagrid żali się profesorSprout, że jakieś nieznane mu stworzenie zabiło jelenia i pozbawiło go krwi. Napoczątku nie pomyślałam, żeby połączyć ze sobą te dwa fakty. Ale kiedy zniknąłten Ślizgon, Michael…
- Przeniósł się po prostudo innej szkoły – wtrącił Velkan.
- Nie bądź naiwny! Niktnie zmienia szkoły z dnia na dzień, bez żadnego powodu i bez konsultacji zdyrekcją, czy choćby z opiekunem. Ginny opowiadała mi, że słyszała jak Flitwickmówił, że Dumbledore był tym zaskoczony. Poza tym nikt nie zabrał rzeczychłopaka, one po prostu zniknęły same. Pogrzebałam trochę w bibliotece,dyrektor dał mi pozwolenie na korzystanie z części działu ksiąg zakazanychdostępnej tylko dla osób pełnoletnich. Po, co tam znalazłam, tylko potwierdziłomoje przypuszczenia. Harry, czy podczas pobytu w niewoli zostałeś ugryzionyprzez wampira? – Na twarzy dziewczyny malował się niepokój i oczekiwanie. Prawiedostała zawału, kiedy Velkan poderwał się z miejsca. Błyskawicznie znalazł sięobok drzwi i otworzył je na oścież. Na zewnątrz stała Gabriele.
- Cześć. – Uśmiechnęłasię na powitanie. – Pablo poprosił, żebym cię trochę poinwigilowała. – Velkanprzepuścił ją, żeby mogła wejść do salonu. – Witam cię, Hermiono.
- Słyszałaś wszystko? –upewnił się Velkan. Ta skinęła głową i usiadła na sofie. – I? Co o tym sądzisz?
- Ty tu rządzisz –powiedziała, wzruszając ramionami. – Ja jestem tylko członkinią Rady.
- Tak, i właśnie proszęcię o radę – powiedział Velkan, sadowiąc się obok niej.
- Moim zdaniemwyjaśnienia byłyby na miejscu, ale trzeba być ostrożnym.
- Przepraszam, żeprzerywam tę miłą pogawędkę, ale ja tu ciągle jestem – odezwała się Hermiona.
- Tak, wiemy – powiedziałValerious i ponowne zwrócił się do Gabriele. – Zabezpieczyłaś pokój?
- Najlepiej jak się dało.
- W porządku. Hermiono,to co tutaj usłyszysz nie ma prawa opuścić tych czterech ścian, rozumiesz?
- Tak – odezwała siędziewczyna pewnym głosem. – I przypuszczam, że mam złożyć przysięgę?
- Byłoby miło –uśmiechnął się Velkan i wyciągnął w jej stronę rękę. Szybko uporali się z całąprocedurą i Velkan zaczął mówić.
- Widzisz, Hermiono. Całata sprawa jest dużo bardziej skomplikowana, niż by się to mogło wydawać. Kiedyuwolniono mnie z niewoli Voldemortaczułem do wszystkich niechęć. Tak jak powiedziałaś, mogłem tolerować tylkoLupina. W pewnym sensie też Snapea, ale jego nie znosiłem już przed porwaniem,więc nic się nie zmieniło. Kiedy uciekłem z Grimmuld Place natknąłem się naMichaela. Wtedy myślałem, że to było przeznaczenie, bo od razu poczułem doniego sympatię. Później, w pociągu, dołączył do nas Pablo, którego poznałemjeszcze na Privet Drive. W tamtym momencie ufałem im bardziej niż wam.Pamiętasz, że wtedy nie jechaliśmy powozami? – Dziewczyna skinęła głową. –Przeprawiając się przez jezioro tryton wcisnął mi to w rękę. – Velkan ściągnąłz palca sygnet, odczepił od niego pomniejszony medalion i przywrócił mu dawnerozmiary.
- Piękny, ale dlaczegoakurat tobie? – zdziwiła się Hermiona. – Gdzieś już widziałam ten symbol, tylkonie mogę przypomnieć sobie gdzie.
- Pewnie w jakiejśksiążce – odpowiedział chłopak. – Wieczorem, po uczcie powitalnej poszedłem dołazienki i kiedy myłem twarz poczułem się strasznie dziwnie. Po chwili zrobiłomi się ciemno przed oczami i zemdlałem. Obudziłem się w jakimś nieznanym mipomieszczeniu. Pierwsza moja myśl była taka, że to wszystko było snem i dalejjestem u Voldemorta, ale szybko porzuciłem tą myśl. Tam spotkałem moją jedynążyjącą rodzinę.
- Kogo? Syriusza?
- Nie, moją babkę.
- Ale…
- Poczekaj, daj mi dokończyć– uśmiechnął się Velkan. – Moją prawdziwą babkę, Annę Valerious. Wtedy właśniedowiedziałem się, że Lily i James Potter nie byli moimi biologicznymirodzicami. Byli nimi Lidia i Lorens Valerious. Kiedy moja matka poślubiłamojego ojca, podpisała na siebie wyrok śmierci. Lorens był wampirem, a Lidiaczarodziejką. Od momentu, kiedy się pobrali byli celem mieszkańców jejrodzinnej wioski. Dziecko Potterów zmarło przy porodzie, wiec skorzystali zokazji i ukryli mnie pod nazwiskiem Harry Potter. Nie było to trudne, zważywszyna to, że miałem zielone oczy. Wystarczyło zmienić mi kolor włosów z białego naczarny. Oboje moi rodzice byli po części albinosami, stąd ten kolor.
- Czekaj, czekaj – przerwałamu Hermiona. – Chcesz powiedzieć, że Potterowie wychowywali cię myśląc, żejesteś ich synem?
- Tego do końca niejestem pewien – przyznał Velkan. – Ale tak, to możliwe. Kilka miesięcy po moimurodzeniu Lidia i Lorens zginęli z rąk dawnych sąsiadów mojej matki. Ale jawpadłem z deszczu pod rynnę, bo na Potterów polował Voldemort. Sam nie byłświadomy tego, że, w gruncie rzeczy, polując na Potterów może upiec dwiepieczenie na jednym ogniu. Tu właśnie dochodzimy do momentu, gdzie należałobywyjaśnić kim tak naprawdę jest Voldemort.
- Jak to „kim”? –zdziwiła się Hermiona. – Największym czarnoksiężnikiem ostatnich czasów.
- Nie do końca. Voldemortto demon.
- Co?! Nie, to jestniemożliwe – stwierdziła Hermiona. – Przecież Dumbledore mówił o jegorodzicach.
- Wiesz, jak łatwo jestdorobić sobie przeszłość? Ja jestem tego doskonałym przykładem – odparł dhampir.– Voldemort, a raczej Nisroch, to jeden z pięciu Książąt Piekieł. O ile wiem,najpotężniejszy. Przybył na Ziemię, żeby przygotować miejsce na przybycie „ostatecznegoreformatora”, czyli syna Semyazzy, Elenthara.
- Kogo? Elenthara? Ale poco?
- Istnieje układ, któryjasno mówi, że są trzy płaszczyzny: nasz świat, niebo i piekło. W niebie duszedostają nagrodę, w piekle – karę. A na ziemi pracują, żeby móc zasłużyć na tąwłaśnie nagrodę. Anioły i demony mogą kierować ludzi na złe lub dobre ścieżki,ale nie mogą przejmować nad nimi kontroli. I tu pojawia się problem zKsiążętami. Sprzeciwiają się oni takiemu porządkowi i chcą zagarnąć nasz światdla siebie. Abaddon, demon, twórca magicznych ras, przewidział, że prędzej czypóźniej coś takiego nastąpi i przygotował swoich „dzieciom” schronienie. Tąostoją jest Necronomicon, do którego przejść mogą tylko przedstawicieledziesięciu magicznych ras: wampirów, wilkołaków, elfów, heliopatów, sfinksów, harpii,trytonów, syren, centaurów i olbrzymów.
- Czyli jednak jesteśwampirem – powiedziała Hermiona z satysfakcją.
- Nie, jestem dhampirem,czyli pół – wampirem. A Gabriele jest pół – elfka.
- A twoi przyjaciele?
- Pablo jest elfem, aMichael to zdrajca. Tu miałaś rację, nie przepisał się on do innej szkoły tylkozostał zamordowany.
- Przez ciebie? –upewniła się Hermiona. – W porządku, ale dlaczego panna Crow…
- Mów mi po imieniu. Niecierpię tych oficjalnych formułek – uśmiechnęła się kobieta.
- Dobrze, w takim razie:dlaczego Gabriele powiedziała, że ty tu rządzisz? I co oznacza ten symbol? –Wskazała sygnet na palcu Velkana.
- Już zapomniałem, jakajesteś spostrzegawcza – zaśmiał się chłopak. – Ten symbol oznacza władzę nadwszystkimi magicznymi rasami. Zostałem naznaczony przez Abaddona jako jegonastępca.
W pokoju zaległa cisza. Hermionawpatrywała się w przyjaciela jak w kosmitę.
- Jakieś jeszcze nowiny? –spytała w końcu zrezygnowanym głosem.
- Dobrze, dokończę swojąopowieść. A więc zwróciłaś uwagę na fakt, że bardzo szybko się zmieniłem. To fakt,przez te cztery tygodnie, kiedy zastępował mnie szpieg pod działaniem eliksiru wielosokowego,szkoliłem się w Necronomiconie. Tam też przeszedłem roczną przemianę i zostałemoficjalnie ogłoszony władcą. No i tam poznałem Gabriele. – Złapał za rękę swojąnarzeczoną i uśmiechnął się do niej.
- Czyli ile ty masz lat? –spytała Gryfonka.
- Czy to ważne? Hermiono,jako potomek wampira jestem nieśmiertelny. Zabicie przedstawiciela jednej zmagicznych ras jest możliwe tylko przez obcięcie głowy.
- To dlatego Hagrid niezginął, kiedy w tamtym roku atakowali go ci z Ministerstwa – zauważyłaHermiona.
- Właśnie. Więc teraz jużnie dziwi tak cię mój związek z Gabriele?
- Nie. Przepraszam, żebyłam taka… – nie mogła znaleźć odpowiedniego słowa.
- W porządku – uśmiechnęła się Gabriele. – Niemogłaś wiedzieć. Ale mam do ciebie pytanie. Czy z kimkolwiek podzieliłaś sięswoimi obserwacjami?
- Nie, z nikim –powiedziała Hermiona i jednym haustem wypiła zawartość swojego kieliszka. –Harry, to takie nieprawdopodobne. W jednej chwili wywróciłeś do góry nogamiwszystkie moje wyobrażenia o tym świecie. To tak, jakbym znowu dowiedziała się,że istnieje coś takiego jak magia.
- Dojdziesz do siebie –zapewnił ją chłopak. – Poza tym, tak naprawdę nazywam się Velkan Valerious.
- Velkan… – powtórzyła Hermionajak echo. – A co z Dumbledorem?
- Nie ufam mu, chociaższanuję – powiedział wprost Velkan. – On sam sądzi, że jestem nienormalny. Sprowadziłdo mnie psychiatrę.
- Naprawdę? Do ciebie?Fakt, niektóre twoje zachowania mogą zastanawiać, ale żeby zaraz psychiatrę?
- Chciał mi pomóc –powiedział chłopak, ale zabrzmiało to jakby go usprawiedliwiał, więc szybkododał – ale mu nie wyszło.
- Szczerze mówiąc, niemam pojęcia co z tymi informacjami zrobić – przyznała dziewczyna.
- Nikt ci ich niewykradnie, bo dzięki przysiędze są one ukryte nawet dla leglimenty.
- A co z Ronem? Niesądzisz, że jemu też powinieneś powiedzieć?
- Nie mogę – powiedział chłopakprzepraszającym tonem. – Im mniej osób o nas wie tym lepiej. Co robisz w tąsobotę?
- Ja? – powiedziała inteligentniedziewczyna zaskoczona tym nagłym pytaniem. – Nic, chyba.
Velkan spojrzał wymowniena Gabriele, która przejęła inicjatywę.
- A więc nie odmówiszuczestnictwa w małej, kameralnej uroczystości.
- Uroczystości? Alejakiej?
- No… – zaczął Velkan,ale ogarnęło go znajome uczucie paniki. Mocniej ścisnął rękę narzeczonej ipróbował złapać powietrze.
- Harry! To znaczyVelkan! – Hermiona zerwała się z miejsca, jednak Gabriele uspokoiła ją ruchemreki.
- Kochanie, patrz na mnie– powiedziała rozkazującym tonem i próbowała złapać uciekający wzrok władcy Necronomiconu.– Słyszysz mnie? Nie zasypiaj, patrz na mnie. – Jednak jej wysiłki wydawały siębezowocne, bo Velkan zesztywniał i zaczął się trząść. Hermiona ze łzami woczach wpatrywała się w atak przyjaciela.
- Spokojnie, to zarazprzejdzie – mruknęła Gabriele, chociaż jej samej wnętrzności skręcały sięnieprzyjemnie. Po około dziesięciu minutach drgawki zaczęły ustępować, a Velkanpowoli odzyskiwał świadomość.
- Nie ruszaj się,przyniosę eliksir – nakazała Gabriele i zniknęła na ułamek sekundy, by pojawićsię z małą fiolką w ręce.
- Co to było? – odezwała sięHermiona, z której w jednej chwili uszło całe napięcie. – Tak samo było kiedyśna eliksirach.
- Ktoś zginął – wyjaśnił Valerious,przyjmując lekarstwo. – Mam tylko nadzieję, że to nie Skalpel.
- Skalpel? – zdziwiła sięHermiona.
- Tak. Mam dwie misje:zabić pozostałych dwóch Księci Piekieł, Belfegora i Nisrocha, i zlikwidować jaknajwiększą ilość łowców. Te ataki zdarzają się wtedy, kiedy ginie jakiś wampir.Na szczęście nie jestem powiadamiany tak drastycznie o zgonie przedstawicieliinnych magicznych ras.
- Zaraz będzie dzwonek – zauważyłaGabriele. – Jakby ktoś pytał, byliście ze mną. Poprosiłam was o pomoc wpoprawianiu prac młodszych klas.
- W takim razie spotkajmysię tutaj o północy – powiedział młody władca. – Na swoim łóżku znajdzieszpelerynę niewidkę – zwrócił się do Hermiony – Poznasz lepiej Pabla iprzedstawię cię kilku moim przyjaciołom.
- Poczekaj jeszczesekundę – zatrzymała ją Gabriele. – Mówiłam o uroczystości, na którą chcemy cięzaprosić.
- Tak?
- Otóż tą uroczystościąbędzie nasz ślub – powiedział Velkan z dumą.
- Harry, ja…
- Velkan – poprawił jąchłopak.
- Oh, Velkan – rzuciła musię na szyję. – Nigdy nie myślała, że będę świadkiem twojego ślubu. To…wspaniale! – Oderwała się od chłopaka i przytuliła Gabriele.
- Może wino nie jestnajlepsze do takich celów, ale wznieśmy toast – zaproponowała Hermiona. – A więc,za waszą przyszłość!
- I naszego dziecka –dodała Gabriele, a Gryfonka zakrztusiła się pitym napojem.
- To znaczy…
- Tak, za jakieś osiem ipół miesiąca zostanę ojcem – uśmiechnął się Velkan.
W tym momenciezabrzmiał dzwonek, więc musieli się pożegnać.
- Co to był za poranek –mruknęła Hermiona.
***
Mężczyzna w białym garniturzestał przy oknie z potężną lornetką z noktowizorem. Uważnie obserwował placzabaw w pustym o tej porze parku. Całe Denver pogrążone było we śnie. Naulicach spotkać można było jedynie dostawców, którzy spieszyli do pracy,bezdomnych, drzemiących w zaułkach albo narkomanów na głodzie.
- No, szybciej – mruknął pofrancusku. Wreszcie zauważył to, na co czekał. Na placyku pojawiła się grupaludzi. Wszyscy ubrani byli na czarno i wyglądali, jakby wiedzieli co mająrobić. Część z nich natychmiast rozpierzchła się na boki. Jedynie dwójka z nichruszyła w stronę piaskownicy, w której leżał jakiś ciemny przedmiot onieokreślonym kształcie.
- Mam cię, kochanie. Jużniedługo będziesz moja – zaśmiał się elegancki mężczyzna. Szybko schował sprzęti wyszedł z hotelowego pokoju.
*Chodzi o obroty zmieniaczem czasu.
Rozdział 22: Kilkaspraw
Velkan odczekał chwilę i połączył siętelepatycznie z Anną.
- „Cześć, babciu. Gdzie jesteś?”
- „Jeszcze raz nazwiesz mnie babcią to cięwykastruję! Zaraz wyślę ci świstoklik, poczekaj”.
Zgodnie z obietnicą kobiety już po chwiliprzed chłopakiem pojawił się promieniujący na niebiesko liść. Złapał go i pochwili pojawił się w nieznanym mu parku. Tam, gdzie się znalazł słońce dopieronieśmiało przecinało horyzont.
- Miło cię widzieć –usłyszał znajomy głos za plecami i stanął twarzą w twarz z Anną. Ubrana była wdopasowany, czarny kostium z długimi spodniami, a na rękach miała gumowerękawiczki.
- Tak, ciebie też. Alenie po to przyjechałem – powiedział chłopak i ruszył za wampirzycą. Pokilkunastu sekundach dotarli na mały placyk zabaw. Pomimo dość wczesnej porybyło na nim pełno ludzi. Oni skierowali się w stronę małej piaskownicy, przyktórej z aparatem fotograficznym stał…
- Oteos, kończysz już? –spytała Anna.
- O, Velkan. Niespodziewałem się ciebie tutaj – uśmiechnął się mężczyzna. – Tak, jużskończyłem. Zostawiam cię z naszym przyjacielem.
- Kto to jest? – spytałValerious spoglądając na leżące na piasku zwłoki. Gdyby nie fakt, że głowaoddzielona była od reszty ciała można by było przypuszczać, że mężczyzna poprostu śpi.
- Mark Williams –powiedziała Anna, przywołując cienką teczkę. – Dhampir, niewyszkolony,pozbawiony magicznej mocy. Korzystał z eliksiru, nigdy nie zaatakowałczłowieka. Wiódł życie mugola. Kawaler.
- Znaleźliście jakieśślady odnośnie sprawcy? – zainteresował się chłopak, odsuwając się od zwłok.Nie najlepiej się czuł stojąc nad denatem.
- Tak, znaleźliśmy włóknopochodzące z jakiegoś drogiego, włoskiego garnituru – pospieszył z odpowiedziąOteos. – Tylko oni używają takich materiałów. Poza tym trzy włosy, w tym dwanależące do denata.
- A trzeci?
- Najprawdopodobniej dozabójcy – odrzekła Anna i wyciągnęła z kieszeni małą, szklaną piramidkę. – To jest…yyy… w sumie to nie wiem, jak to się nazywa, bo jest tylko jeden egzemplarz.Ale ważne jest, do czego służy. Po umieszczeniu wewnątrz fragmentu DNA jakiejśistoty, pokaże nam jak ona wygląda.
- Ale bajer… i co to namda? – spytał Velkan.
- To nam da – wyjaśniłacierpliwie Anna – że będziemy mogli znaleźć, na podstawie zdjęcia, kto to jest.Rozumiesz?
- No… to zaczynaj.
Kobieta otworzyłapiramidkę i włożyła do środka włos. Potem potrząsnęła nią, położyła na ziemi iodeszła kilka kroków w tył. Po chwili z wierzchołka zaczął wydobywać się gęsty,niebieski dym, który po kilkudziesięciu sekundach przybrał kształt ok.trzydziestoletniego mężczyzny. Był nagi, miał blond włosy i niebieskie oczy.
- Tak jak myślałam –mruknęła Anna i zwróciła się do swojego wnuczka. – Velkan, pozwól, że… to jestJean-Pierre de Penguern. Znany również jako Skalpel.
- To on? – zdziwił sięVelkan. – To wiemy jak się nazywa, mamy jego portret i nie możemy go złapać?
- To nie takie proste –wtrącił się Oteos. – On jest piekielnie zdolnym i sprytnym czarodziejem. W jegożyłach płynie krew dhampirów. Co prawda nie był wyszkolony, ale…
- Czekaj, czekaj –przerwał mu władca. – Chcesz powiedzieć, że najgroźniejszy łowca jestdhampirem? To dlaczego nas tępi?
- O ile się orientujemy,to znienawidził swoją rasę po tym, jak w afekcie zabił własną żonę – wyjaśniłaAnna. – Nic tu po nas. Przejdźmy się.
Ściągnęła rękawiczki,zabrała piramidę z ziemi i wzięła po rękę wnuka.
- Idźcie, ja zabioręciało i przygotuję wszystko do sekcji – zapewnił ich Oteos.
- Do zobaczenia –pożegnał się Velkan.
- Jak tam przygotowaniado ślubu? – zagadnęła go Anna, kiedy usiedli na tarasie jednej z otwieranychwłaśnie kawiarni.
- W porządku. Gabrielejuż zarezerwowała restaurację, a ja mam do ciebie prośbę. Hermiona domyśliłasię wszystkiego.
- Co? Ale jak…? – Kobietabyła bardzo zaskoczona.
- Ona jest nadzwyczajsprytna – uśmiechnął się Velkan. – Napijesz się czegoś? – zmienił temat, bowłaśnie zmierzała w ich kierunku zaspana kelnerka.
- Cappuccino poproszę.
- Dzień dobry, w czymmogę…?
- Dzień dobry – przerwałdziewczynie chłopak i złożył zamówienie – Dwa razy cappuccino, poprosimy.
- Oczywiście.
- Na czym to ja stanąłem?Aha. – Przypomniał sobie chłopak. – Hermiona się domyśliła. Właśnie odbyliśmybardzo długą rozmowę. Co prawda, odkryła tylko część faktów i nie do końcatrafnie je połączyła, ale to już coś.
- I co z nią zrobiłeś? –spytała Anna.
Velkan poczekał, ażkelnerka postawi przed nimi dwie parujące filiżanki i odpowiedział.
- A co niby miałemzrobić? Zagroziła, że wyśle wszystkie swoje spostrzeżenia do Rity Skeeter –powiedział, zniżając głos. W kawiarni zaczęli pojawiać się pierwsi klienci. –Wymusiłem na niej przysięgę i sprostowałem wszystkie fakty.
Widząc lekkoniezadowolone spojrzenie Anny dodał:
- Doskonale wiesz, jakijest mój stosunek do karania ludzi za wiedzę.
- Tak, wiem – westchnęłakobieta i upiła łyk cappuccino. – I jestem pewna, że kiedyś doprowadzi cię todo upadku.
- Nie kracz – uśmiechnąłsię chłopak i zmienił temat. – Jak już mówiłem, mam do ciebie prośbę. Chcielibyśmywszystko urządzić w Inferopidum. Byłbym ci bardzo wdzięczny, gdybyś nas umówiłaz kimś, kto będzie mógł udzielić nam ślubu. Później z Gabriele pokażecie mimiasto… sam nigdy tam nie byłem, a potrzebny mi będzie… no właśnie. Gdzie u naszawiera się śluby?
- Jak to gdzie? –zdziwiła się Anna. – Gdzie tylko sobie życzysz! Wystarczy wynająć urzędnika. Wtwoim wypadku będzie to prezydent Inferopidum. W końcu będzie miał okazję ciępoznać. Odkąd zostałeś władcą kilkakrotnie pytał mnie, kiedy to nastąpi.
- To spotkamy się w Hogsmeade,w Świńskim Łbie dzisiaj, o 14:00. Pasuje ci?
- Tak. Nawiasem mówiąc,to chyba zaraz spóźnisz się na lekcję.
Velkan spojrzał nazegarek i dopił cappuccino.
- Właśnie kończy się mojaObrona Przed Czarną Magią. Mam nadzieję, że Gabriele mnie nie zabije.
- Uważaj na siebie –szepnęła Anna przytulając wnuka na pożegnanie.
- Jasne. Ty też. –Cmoknął ją w policzek i oddalił się, szukając odpowiedniego miejsca dodeportacji. Przeniósł się najpierw do Necronomiconu, wziął z biblioteki cienkąksiążkę i dopiero wtedy przeniósł się do nieużywanego korytarza w lochach. Dodzwonka pozostało mu jeszcze dziesięć minut, więc wszedł do nieużywanej klasy,przywołał przyrządy do pisania i w pośpiechu nabazgrał na kawałku pergaminukrótki list. Równo z dzwonkiem schował go za pazuchę i ruszył w kierunku klasyeliksirów. Odczekał chwilę, aż grupa opuści salę. W końcu ostatni uczniowiezniknęli za zakrętem i mógł spokojnie wejść go klasy.
Snape stał za biurkiem,obrócony tyłem do wyjścia i szukał czegoś w starym kredensie.
- Witam, profesorze –przywitał się Velkan i podszedł do biurka. Snape lekko podskoczył ibłyskawicznie obrócił się w miejscu, dobywając różdżki.
- Spokojnie, nic panu niezrobię – uśmiechnął się Velkan ironicznie.
- Nie jestem tego takipewny – mruknął Snape, ale schował różdżkę. – Co pana do mnie sprowadza?
- Przyniosłem programnauczania. Proszę go przeglądnąć przez najbliższy tydzień i zakreślić rzeczy,które pan już umie – powiedział chłopak i odszedł, zostawiając na biurkuprofesora zabraną z Necronomiconu książeczkę. Nie miała więcej niż trzystastron.
Sam Velkan udał się dosowiarnii, żeby wysłać wcześniej napisany list. Później szybko zabrał rzeczy zpokoju życzeń i wrócił na drugą godzinę obrony.
- Dzień dobry, paniprofesor. Skończyłem wcześniej, więc przyszedłem…
- Doskonale, panie Potter– powiedziała Gabriele bez zadawania zbędnych pytań. – Proszę usiąść, ktośwyjaśni panu temat dzisiejszej lekcji.
Velkan skinął głową izajął miejsce obok Pabla.
- Uczymy sięnajpopularniejszych tarcz – powiedział na wstępie chłopak. – Pojedynkujemy sięz nią. A co z tobą? Co chciała Granger?
Velkan westchnął i szybkostreścił przyjacielowi cały przebieg rozmowy. Siedzieli na końcu kolejki, wpewnym oddaleniu od reszty uczniów, więc mogli porozmawiać w miarę swobodnie.
- Uuu… nie powiem,spodziewałem się czegoś mniej wyszukanego – przyznał Pablo. – A ta Gryfonkamiała sporo szczęścia, większość informacji zdobyła przez przypadek.
- Ważne, że je zdobyła –odparł Velkan. – Wiesz, zastanawiam się poważnie, czy…
- Gryffindor i Ravenclawtracą po pięć punktów, a panowie Potter i Costello mają u mnie szlaban, dziś o14:00 – przerwała im Gabriele ostrym głosem. – Może teraz zechcą panowie mnieprzez chwilę posłuchać.
- Tak jest, kochanie –mruknął Valerious tak cicho, że tylko Pablo mógł go usłyszeć.
- Kiedy wszyscy już mniesłuchają – kontynuowała nauczycielka – chciałabym wam coś ogłosić. Od styczniazaczynają się eliminacje do finału Turnieju Pojedynków o miano NajlepszegoWojownika Hogwartu. Będziecie się pojedynkować najpierw między sobą, w swoichgrupach wiekowych. Z każdego rocznika wyłoniona zostanie jedna osoba, którawypadnie najlepiej – powiedziała Gabriele i zamilkła na chwilę. Przebiegławzrokiem po klasie, upewniając się, że wszyscy słuchają jej uważnie. – W finalewystartuje po jednej osobie z każdego rocznika oraz jedna, która otrzyma, takzwaną, „dziką kartę”. Żeby ją zdobyć trzeba będzie wykazać się klasą iumiejętnościami w fazie grupowej. Mam nadzieję, że zwycięży któreś z was –dodała na koniec i wyszła z klasy.
- Niezła przemowa –mruknął z uznaniem Velkan i podniósł się z miejsca.
***
- Witamy, pani profesor –przywitał się Pablo wchodząc do gabinetu Gabriele. Velkan szedł bezpośrednio zanim.
- Puka się – upomniałaelfa kobieta nie podnosząc wzroku znad pergaminu. – Ok., skończyłam. To corobimy?
- Lecimy do Inferopidum –odpowiedział Velkan. – Anna obiecała umówić nas z urzędnikiem, który będzieudzielał nam ślubu. A później chciałbym obejrzeć miasto.
- Ja zostaję, poczytamsobie trochę – powiedział Pablo i ułożył się wygodnie na kanapie. – W razieczego, wszystko zabezpieczę.
- Ale to nam zajmiemnóstwo czasu – zawahała się Gabriele.
- A co? Masz już może planyna wieczór? – zapytał Velkan, splatając ręce na piersi i pochylając lekko głowęw prawą stronę.
- Kto? Ja? – zdziwiła sięGabriele. – Nie, tak tylko…
- No to chodźmy –uśmiechnął się chłopak, wyciągając z torby pelerynę niewidkę.
***
- No nareszcie! –przywitała ich Anna. – Już myślałam, że pomyliłam miejsce spotkania.
- Nie, to nasza wina, –wyjaśnił Velkan – mięliśmy małe problemy z wejściem do tunelu, pełno ludzi siętam kręciło. Dopiero łajnobomba załatwiła sprawę.
- Jak dziecko – mruknęłaAnna i podała im świstoklik. – Aktywuje się za… – spojrzała na zegarek – … trzynaście…dziesięć… pięć… trzy, dwa, jeden, już!
Velkan poczuł znajome,nieprzyjemne uczucie spadania, by po chwili uderzyć z impetem o ziemię. Ztrudem ustał na nogach i rozejrzał się. Cała trójka znajdowała się w jakiejśobskurnej kafejce. Nie licząc ich i niezbyt urodziwej barmanki, lokal byłpusty.
- To jest punktaportacyjny w Mieście Papieży – wyjaśniła Gabriele. – Tu można przenieś się bezobaw, że zostanie się zauważonym.
- Dobrze, że niezapomniałem o kremie – westchnął Velkan, spoglądając w okno.
- No tak, w inaczejzamiast męża miałabym pieczonego kurczaka – zażartowała Gabriele, kryjąc oczyza ciemnymi okularami.
- A co? Nie lubiszdrobiu? – podjęła Anna, idąc za jej przykładem.
- Nie, nie mam nicprzeciwko, ale wolę bardziej krwiste kawałki – uśmiechnęła się brunetka.
- Odnoszę wrażenie, żejestem w tej rozmowie pomijany – poskarżył się Velkan.
- Dobre odnosisz wrażenie– przytaknęła Anna, gasząc zapał wnuka.
Wyszli na zewnątrz wprostw promienie popołudniowego słońca. Okazało się, że kafejka znajdowała się tylkokilkaset metrów od Bazyliki Św. Piotra.
- Czujecie to? – spytałnagle chłopak, nerwowo rozglądając się na boki.
- Tak, nie przejmuj się. Chęć ucieczki i lekkiniepokój to norma w Watykanie. Za dużo tu religii – uspokoiła go babka. –Idziemy?
Nie czekając na odpowiedźruszyła w stronę bazyliki. Jednak nie skierowała się do wejścia, tak jak toczyniła większość znajdujących się na placu ludzi, lecz skręciła nieco w prawo,minęła Kaplicę Sykstyńską i kompleks Muzeów Watykańskich, by udać się w stronęOgrodów Watykańskich.
- Gdzie my właściwieidziemy? – zainteresował się młody władca. Przeszli właśnie obok gwardzisty wpasiastym mundurze, który zdawał się ich nie zauważać.
- Widzisz ten budynek woddali? Otynkowany na beżowo? – spytała Anna. – To jest Kolegium Etiopskie.Idziemy w tamtym kierunku, do wejścia do miasta.
- I nikt nas niezatrzyma? – zdziwił się dhampir.
- Nie, na terenie Ogrodówżaden człowiek nie ma prawa nas zobaczyć. To znaczy widzi nas, ale niedostrzega w naszym działaniu nic niezwykłego – wyjaśniła Gabriele. – Nie mampojęcia, jak to działa, ale jest skuteczne, bo nikt nie próbował znaleźćwejścia do Inferopidum.
- No, jesteśmy –zakomunikowała Anna, wskazując niewielką fontannę w kształcie łódeczki. – Patrzuważnie – poleciła wnukowi, a sama weszła do wody i obiema rękami chwyciłakońce łódki. Przez chwilę nic się nie działo, ale nagle woda zaczęła bulgotać ipo kilku sekundach Anna została dosłownie wessana pod ziemię razem zeznajdującą się w fontannie wodą.
- Wow… – powiedział tylkoVelkan. – Ciekawe, kto to wymyślił.
- Twój dziadek –wyjaśniła Gabriele, patrząc, jak fontanna ponownie zapełnia się wodą. – O ilesię nie mylę, wejście kiedyś znajdowało się w Grotach Watykańskich tam, gdzieznajduje się grób św. Piotra, ale z czasem wchodzenie tak sobie do podziemibazyliki stało się nieco kłopotliwe. Dlatego prawie czterysta lat temu twójdziadek przeniósł wejście do tej fontanny.
- A ile lat ma Anna? Bowiem, że nie jest najstarsza w radzie, a głupio tak zapytać.
- 146 chyba – powiedziaładziewczyna – ale nie jestem pewna. Urodziny ma na pewno 7 sierpnia.
- Dobrze wiedzieć –uśmiechnął się chłopak. – Teraz ja?
- Tak. Wystarczy, żewejdziesz do wody i złapiesz końce tej łódki.
Velkan wszedł do wody,ale, o dziwo, wcale nie odczuwał wilgoci, tylko przyjemne łaskotanie. Zamknąłoczy i czekał. Nic się nie stało, dlatego już otworzył oczy, żeby zapytać o toGabriele, ale zabrakło mu słów. Znajdował się na wysokiej wieży, w replicewatykańskiej fontanny, tyle, że złotej. Przed nim rozciągał się piękny widok nacałe miasto. Było olbrzymie. Nad nim górowały cztery zamki. Velkan stał właśniena szczycie wieży jednego z nich. Reszta domów miała względnie tą samąwysokość, a były one tak gęsto poupychane, że tworzyły istny labirynt wąskichuliczek, niemożliwy do przejścia przez kogoś, kto nie znał miasta.
- Obudź się, śpiącakrólewno – usłyszał głos za swoimi plecami. Anna stała obok i przyglądała musię z lekkim uśmiechem na ustach.
- Następnym razem będęmiał otwarte oczy – postanowił chłopak i, całkiem suchy, wyszedł z wody.
- Robi wrażenie, prawda?– Chłopak skinął głową i ponownie spojrzał na panoramę.
- Co to za zamki? –zainteresował się.
- Ten, w którym sięznajdujemy, to Pałac Ministrów, siedziba władzy – wyjaśniała Anna. – Ten poprawej to sąd i więzienie, w tym na wprost ulokowany jest Szpital Samaela. Polewej mamy hotel Dark Palace.
- Zachęcająca nazwa, nonie? – stwierdziła Gabriele, wychodząc z fontanny. – Ale to hotelpięciogwiazdkowy. Nie do przebicia w tym mieście.
- To prawda – przyznałaAnna. – Ale nie przyszliśmy tu dyskutować na temat standardów hoteli wInferopidum. Prezydent pewnie już czeka, chodźmy.
Velkan wziął Gabriele za rękęi ruszył za babką. Jak zdążył się zorientować, w zamku nie było windy, dlatego,żeby zejść z wysokiej wieży mięli do pokonania strome, spiralne schody.Pierwszych ludzi spotkali dopiero, kiedy zeszli do poziomu piątego piętra.Skręcili wtedy w plątaninę korytarzy, którą poruszali się przez kolejne kilkaminut. Wszyscy napotkani urzędnicy kłaniali się kobietom i z zainteresowaniemobserwowali Velkana. Chłopak z zadowoleniem zauważył, że nie poznają w nimwładcy.
- Jesteśmy na miejscu –oznajmiła nagle Anna, stając przez prostymi, drewnianymi drzwiami bez żadnychozdobników. Zapukała cicho i weszła do środka. W małym pomieszczeniu znajdowałosię kilka krzeseł, ustawionych pod ścianą i biurko, za którym siedziałasympatycznie wyglądająca kobieta, w wieku ok. trzydziestu lat. W przeciwległejścianie znajdowały się niebieskie, ciężkie drzwi, których strzegło dwóch,ubranych w czarne szaty, czarodziei.
- Pan prezydent już czeka– powiadomiła ich sekretarka, skinąwszy głową obu kobietom. – Proszę do środka.
Anna podziękowała jej iskierowała się w stronę pilnowanych drzwi. Zanim zdążyła podnieść rękęotworzyły się same.
- Pani Valerious! Już niemogłem się pani doczekać! – Z gabinetu wyszedł niski mężczyzna w nieskazitelnymgarniturze. Wyglądał na najwyżej siedemnaście lat. – Jest i panna Crow.
- Witam, panie Howard –uśmiechnęła się Gabriele, podając mężczyźnie rękę.
- Nazywam się StanleyHoward – przedstawił się mężczyzna, kłaniając władcy. – A pan, to pewnie…
- Velkan Valerious –dokończył chłopak i skinął mężczyźnie głową.
- Zapraszam do środka,proszę. Napijecie się państwo czegoś?
- Nie zabawimy tutajdługo, proszę się nie fatygować – odparła Anna, sadowiąc się na jednym zfoteli, znajdujących się w gabinecie. Velkan z Gabriele usiedli na kanapie, aprezydent na drugim fotelu.
- Sądząc z tego, coprzekazała mi pani Valerious – zaczął oficjalnym fonem z nutką podekscytowaniaw głosie – to zamierzają się państwo pobrać w najbliższą sobotę.
- Tak. Chcielibyśmy, żebyślub odbył się w ogrodzie za restauracją Lasserre –wyjaśniła Gabriele. – Wie pan, gdzie to jest?
- Czy wiem? Oczywiście! –ucieszył się mężczyzna. – To restauracja prowadzona przez rodzinę mojej żony odprzeszło trzystu lat!
- Doskonale. Ceremoniazacznie się w południe – poinformował go Velkan i wstał z miejsca. – Liczymy na pańskądyskrecję.
- Tak, oczywiście –przytaknął prezydent i uścisnął rękę Velkana. – Do zobaczenia w sobotę.
- Do widzenia.
Całą trójką wyszli zgabinetu i Anna wyprowadziła ich przed budynek.
- To co teraz? – spytałVelkan.
- Teraz idziemy do Lasserre, ustalimy menu i dogadamy szczegóły. Po drodze pokażemy cikilka rzeczy – zarządziła Gabriele i machnęła ręką na nadjeżdżający powóz.
- Nie używamytutaj samochodów, za bardzo zatruwają powietrze – wyjaśniła Anna. – Pamiętaj,że znajdujemy się pod ziemią. Tutaj używa się tylko powozów, testrali, mioteł iinnych cichych pojazdów.
- A daleko do tejrestauracji? – zainteresował się Velkan.
- Ano, trochę –przyznała Anna. – Ale po drodze jest kilka miejsc, o które musimy zahaczyć.
- Już się boję…
***
- Moje biedne nogi –jęknęła Gabriele opadając na kanapie we własnym gabinecie.
- Długo was nie było –zauważył Pablo. – Dochodzi północ, myślałem, że się spóźnicie.
- Nie wiedzieliśmy, żeprzygotowywanie ślubu to taka ciężka praca – przyznał Velkan. – Dlatego tak sięto przeciągnęło. Pytał ktoś o nas?
- Tak, Victoriaprzekazała mi, że jej się nudzi, więc zaprosiłem ją na wieczór. Catherine iOteos też ma przyjść. Mam nadzieję, że nie będzie wam to przeszkadzać?
- Nie! Z nieba namspadną! – ucieszyła się Gabriele. – Chcę, żeby Victoria była moim świadkiem, aGwen, Hermiona i Catherine będą druhnami. Przynajmniej taką mam nadzieję –dodała po chwili.
- Dużo zostało wamjeszcze do załatwienia? – zainteresował się Krukon.
- Nie, w sumie to prawiekoniec – odpowiedział Velkan. – Ja muszę tylko odebrać mój garnitur, Gabrielejuż zamówiła suknię i musi jeszcze wybrać te dla druhen, prawda?
- Tak, właśnie mamnadzieję, że dziewczyny mi pomogą.
- Aha, Velkan. List dociebie przyszedł – przypomniał sobie Pablo.
- Oho, to pewnieodpowiedź – uśmiechnął się władca i szybko rozdarł podaną mu kopertę. Przebiegłwzrokiem po tekście i uśmiechnął się szeroko.
- Od kogo to? –zainteresowała się Gabriele.
- Od Knota. Napisałem doniego rano. – Zrobił krótką pauzę, po czym zakomunikował poważnym tonem. – Za trzydni jadę do Ministerstwa, żebyś miała pełnoletniego męża.
- Co? – zdziwił sięPablo. – I po co ci to?
- Zgodnie z prawem moimopiekunem jest ciotka Petunia. Bez jej zgody nie mogę prawie niczego załatwić. Dlategospytałem, czy możliwe jest, abym szybciej osiągnął pełnoletniość.
- To świetnie! –ucieszyła się Gabriele. – Będziesz mógł kupić legalnie butelkę wina!
- Ha, ha, bardzo śmieszne– mruknął chłopak.
- No dobra, laski, trzebaiść, bo znowu się spóźnimy – zarządziła Gabriele.
Okazał się, że reszta jużna nich czekała. Oteos jak zwykle stanął na wysokości zadania i zagadywałHermionę, która wyglądała na całkiem zadowoloną.
- No nareszcie! –przywitała ich Victoria. – Już myślałam, że olaliście przyjaciół.
- Przepraszamy, alestrasznie przeciągnął nam się pobyt w Inferopidum.
- Jasne, jasne – wtrąciłsię Oteos. – A z resztą dobrze, że już jesteście. Poza tym już zdążyliśmypoznać waszą uroczą przyjaciółkę.
Impreza rozkręcała sięcoraz bardziej. Elf przyniósł ze sobą kilka butelek słodkiego wina, którymwszyscy raczyli się z przyjemnością. Po godzinie dziewczyny zajęły jeden kątpokoju, aby ustalić wzory sukni dla druhen, a mężczyźni skupili się naorganizacji wieczoru kawalerskiego.
Hermiona zyskała sympatięwszystkich, a w szczególności Oteosa któremu dziewczyna bardzo się spodobała.Spotkanie zakończyli tuż przed świtem, więc pozostali na koniec nocy w PokojuŻyczeń.
Rozdział 23: Ślub
- Hermiona, wstawaj! –próbowała dobudzić koleżankę Lavender Brown.
- Ciii! – jęknęłabrunetka i nakryła się kołdrą.
- Nic ci nie jest? Dochodzidwunasta – nie ustępowała dziewczyna. W odpowiedzi Hermiona mruknęła cośniezrozumiałego.
- Wiesz, ona jest chybachora – zwróciła się Lavender do Parvati.
- Sądzisz, że trzebawezwać pielęgniarkę? – zastanawiała się na głos panna Patil. Ich rozmowęprzerwało pukanie do drzwi.
- Kto tam? – spytałaodruchowo Brown.
- Harry Potter! –odpowiedział im stłumiony głos. Dziewczyny wymieniły zdziwione spojrzenia, aleLavender poszła otworzyć.
- Przepraszam, że wasniepokoję, ale… – zaczął chłopak szeptem, ale nie dane mu było dokończyć.
- Jak wszedłeś na schody?– przerwała mu Parvati.
- Ciszej! Wystarczyło jezablokować – odparł Velkan szeptem. – Czy możecie zostawić mnie z Hermioną samna sam?
- Chyba żartujesz!
- Nie, dlaczego? –zdziwił się dhampir.
- No bo… jesteśchłopakiem? – odezwała się Lavender.
- I co z tego? Wiecieprzecież, że przyjaźnię się z Hermioną i nie mam zamiaru zrobić jej nic złego.– Dziewczyny wpatrywały się w niego niezbyt przekonane, więc dodał: – Oddajęwam moją różdżkę. Jeśli wyjdziecie za drzwi w każdej chwili będziecie mogłyinterweniować, zgoda? – Wyglądał tak niewinnie, że nie mogły mu odmówić.
- Dobra, masz pięć minut– zdecydowała Parvati i wraz z przyjaciółką wyszła z dormitorium. Velkanuśmiechnął się szeroko. Nie ma to jak dar przekonywania.
Wyciągnął z za pazuchymałą fiolkę i podszedł do łóżka śpiącej dziewczyny.
- Kochanie, wstawaj.Proszę, obudź się. – Nic nie pomagało, więc brutalnie ściągnął kołdrę ześpiącej w ubraniu dziewczyny.
- Spadaj – warknęłaHermiona i po omacku szukała zabranego jej przykrycia.
- No dobra, nie chcesz podobroci to będzie siłą – mruknął Velkan i oszołomił ją bezróżdżkowo. Następniewyciągnął z kieszeni strzykawkę, igłę, płyn dezynfekujący i gazę. Szybkoprzygotował zastrzyk z przyniesionego eliksiru i wstrzyknął go oszołomionejdziewczynie. Następnie błyskawicznie usunął cały sprzęt i ocucił Hermionę.
- Velkan? Co ty tutajrobisz? I gdzie ja jestem? – Dziewczyna nie bardzo wiedziała, co się z niądzieje.
- Jesteśmy w twoimdormitorium. Lavender i Parvati próbowały cię dobudzić. Z resztą obie stoją poddrzwiami i podsłuchują, więc chyba się zmywamy, nie? – uśmiechnął się chłopak.
- Chwileczkę, muszę sięprzebrać – powiedziała Gryfonka i zniknęła w łazience.
- Gdzie Hermiona? –spytała natychmiast Lavender, kiedy przyjaciółki wpadły do dormitorium pouzgodnionym czasie.
- Spokojnie, jestem tutaj– powiedziała „zaginiona” wychodząc z łazienki. Była odświeżona i przebrana.
- Nic ci nie jest? –upewniła się Parvati.
- Jestem cała i zdrowa –uspokoiła dziewczyny. – Wrócę późno, nie czekajcie na mnie.
- Ale… – chciałazaprotestować Lavender, ale Velkana i Hermiony już nie było.
***
- Dzięki, że mnieobudziłeś – powiedziała Gryfonka, kiedy już wyszli z pokoju wspólnego. Obojeubrani byli w ciepłe płaszcze, bo na zewnątrz lało jak z cebra i wiał silnywiatr. – Ale sobie wybraliście pogodę.
- Spokojnie, w Rzymiemamy piękną jesień – uspokoił ją chłopak. – A tak nawiasem mówiąc, co wczorajchyba nieźle zabalowałyście – uśmiechnął się szeroko na widok lekkiegorumieńca, który nieśmiało wpełzł na twarz dziewczyny.
- No co? A wy to nibynie? – odgryzła się Hermiona.
- Ale ja nic nie mówię –podniósł ręce w obronnym geście. – Tylko zastanawiam się, czy my nie mamy naciebie złego wpływu? Nie minął tydzień, a ty już zaliczyłaś dwie imprezy.
- Och, zamknij się –uciszyła go dziewczyna, ale również uśmiechnęła się szeroko.
- Wreszcie jesteście –przywitał ich Pablo w rzymskiej kafejce. – Już miałem po was iść. Czyżby naszamała imprezowiczka była nieprzytomna?
- Jesteście okropni –stwierdziła Hermiona i natychmiast podeszła do Gabriele, która właśnie siępojawiła.
- No to co? Chyba widzimysię dopiero na uroczystości? – upewniła się nauczycielka.
- Ale ja będę tęsknić –jęknął Velkan i chciał przytulić przyszłą żonę.
- Rączki przy sobie –ostrzegła go kobieta. – Nie pamiętasz naszej umowy? Trzy dni…
- Tak, tak, pamiętam –westchnął chłopak.
***
- Jak wyglądam? – spytałVelkan przeglądając się w wysokim lustrze. Ubrany był w czarny dopasowanygarnitur zapiany na dwa guziki i białą koszulę ze srebrnymi spinkami. Pod szyjąmiał srebrno-szarą muszkę. Reszta mężczyzn miała na sobie smokingi.
- Jak dla mnie może być –stwierdził Vincent.
- Bomba – dodał bardziejwylewnie Oteos. – Gabriele chyba padnie jak cię zobaczy.
- Bez przesady – zaśmiałsię Pablo. – Skoro nie padła, kiedy zobaczyła jego…
- Chcesz w łeb? –przerwał mu pan młody, ale nie powstrzymało to wybuchu śmiechu u jegotowarzyszy. W małym pokoiku na piętrze restauracji siedzieli Vincent, Oteos, Pabloi pan młody.
- Spokojnie, to tylkoślub – uspokoił go Vincent. – Ja sam miałem już sześć żon. Dwie z nich byłymugolkami, dwie czarodziejkami, jedna wampirzycą, a ostatnia – półelfką.Wszystkie zmarły albo zginęły z ręki łowców, których później zabijałem.Naprawdę, nie ma co się stresować.
- Dzięki, pocieszyłeśmnie – mruknął Velkan i starał się opanować drżenie rąk. – Pablo, maszobrączki?
- Tak, mam. A taknawiasem mówiąc pytałeś o to już cztery razy – uśmiechnął się chłopak. –Chodźmy już, bo nasz pan młody zaraz nam na zawał padnie.
Ruszyli na dół.Dochodziła czternasta, wiec wszyscy siedzieli już w ogrodzie. Pod rozłożystąjabłonią stał prezydent Inferopidum. Wszystkie dziewczyny siedziały na swoichmiejscach, tylko Gwen, jako świadek Gabriele, stała obok Stanleya Howarda.Mężczyźni zajęli miejsca, tylko Velkan i Pablo podeszli do siostry panny młodeji prezydenta.
- Witam, piękny dzień,prawda? – przywitał się Howard. Velkan tylko skinął głową, żeby nikt nie usłyszałdrżenia jego głosu.
- Będzie dobrze – mruknąłPablo w momencie, gdy rozbrzmiał Marsz Weselny. Wszyscy odwrócili się jak nakomendę.
Do ogrodu weszła Gabrielewraz z ojcem. Wyglądała olśniewająco. Biała sukienka w stylu Marilyn Monroepodkreślała jej (jeszcze) wąską talię, a rozkloszowany dół na tiulowej halceposkakiwał przy każdym jej kroku. Lekki makijaż i włosy w luźnych splotachopadające na ramiona ujmowały jej lat. W ręce trzymała mały bukiecik róż, awysokie szpilki dopełniały obrazu. Velkan miał nogi jak z waty, ale widzącprzyszłą żonę zapomniał o wszystkim. Pragnął tylko wziąć ją w ramiona. Kiedystanęła obok niego nie mógł oderwać od niej wzroku. Dopiero dźwięk jegonazwiska wyrwał go z odrętwienia i zmusił przeniesienie przynajmniej częściuwagi na prezydenta Inferopidum.
- Czy ty, VelkanieValerious, świadom praw i obowiązków wynikających z zawarcia związkumałżeńskiego, bierzesz sobie tę oto Gabriele Crow za żonę i ślubujesz jejmiłość, wierność i uczciwość małżeńską póki śmierć was nie rozłączy?
- Tak.
- A czy ty, GabrieleCrow, świadoma praw i obowiązków wynikających z zawarcia związku małżeńskiego,bierzesz sobie tego oto Velkana Valerious za męża i ślubujesz mu miłość,wierność i uczciwość małżeńską póki śmierć was nie rozłączy?
- Tak.
- Nałóżcie sobieobrączki… – Pablo natychmiast wyciągnął z kieszeni pudełeczko. Najpierw zrobiłato Gabriele, a następnie Velkan. – Doskonale, podpiszcie tu, proszę. –Wyczarował grubą księgę, w której świeżo państwo młodzi złożyli swoje podpisy.Świadkowie i Stanley Howard również podpisali dokument.
- Na mocy nadanego miprzez lud Inferopidum prawa ogłaszam was mężem i żoną – ogłosił prezydentInferopidum. – Na tym kończy się moja rola, życzę wam dużo szczęścia. Możeciesię pocałować.
Velkan nie zwlekał tylkonatychmiast wypełnił polecenie mężczyzny. Wszyscy zaczęli klaskać, ale paraświeżo upieczonych małżonków nie zwróciła na to uwagi. W tym momencie liczylisię tylko oni.
- Dobra, dobra… wystarczywam, później nadrobicie te trzy dni – mruknął w ich stronę Pablo. Velkanzaśmiał się tylko i wziął żonę pod rękę. W takt Marszu Mendelsona przeszli doprzygotowanej restauracji. Zgodnie z tradycją zostali przywitani przezgospodarzy i zaproszeni do stołu. Już wcześniej ustalili, że będą siedzieć zresztą gości, których było z resztą niewielu. Pablo z Catheriną, Gwen zchłopakiem, Robertem, Hans Crow, Anna, Oteos z Hermioną, Vincent i Victoria z…
- Nie sądziłem, żekiedykolwiek będę świadkiem tej uroczystości – powiedział Severus Snape,podchodząc do pary młodej jako pierwszy. Wręczył kwiaty Gabriele i podał rękęVelkanowi. – Mam nadzieję, że nie ma pan nic przeciwko mojej obecności?
- Nie, skądże –uśmiechnął się Velkan. – Życzę dobrej zabawy. – Chciał jeszcze coś dodać, ale zagłuszyłygo piszczące dziewczyny. Victoria wisiała na szyi Gabriele i składała jejżyczenia.
- No i tobie też,wampirku – uśmiechnęła się przez łzy, przytulając Velkana.
- Nie przetrzymuj nampana młodego – zaśmiała się Gwen i uściskała najpierw siostrę, a późniejszwagra. – Nawet nie wiecie, jak bardzo się cieszę.
- Wiemy, wiemy…
Życzenia trwały bardzodługo. W końcu jednak wszyscy zasiedli przy okrągłym stole, a pierwszy toastwzniósł ojciec panny młodej.
- Chciałbym, abyśmywypili zdrowie mojej kochanej córeczki i jej świeżo upieczonego małżonka orazich jeszcze nienarodzonego dziecka. Aby wspólnie żyli i panowali jak najdłużej!
- Zdrowie państwamłodych!
***
- Musisz rzucić bukietem!– krzyknęła w pewnym momencie Gwen. Zabawa rozkręcał się coraz bardziej, czemusprzyjała doskonale dobierana muzyka. Wynajęty DJ okazał się świetnymwodzirejem.
- Dobrze, ale pan młodyrzuca muszką! – dołączył się Robert, który szybko zyskał sympatię wszystkichbiesiadników.
- To może wyjdźmy nazewnątrz? – zaproponowała Gabriele.
Wszystkie kobiety obecnena weselu, oprócz Anny, stanęły w grupce, by powalczyć o bukiet różyczek.
- Na trzy… raz, dwa,trzy! – Kwiaty wzleciały w powietrze, by po chwili wpaść w ręce zaskoczonejHermiony.
- Brawa dla przyszłejpanny młodej! – krzyknął Robert. – A teraz pan młody.
- Gotowi, mężni panowie?– uśmiechnął się Velkan.
- Rzucaj nie gadaj! –zaśmiał się Vincent, który, o dziwo, pokazał swoje ludzkie oblicze.
- No to trzymajcie! –Muszka wylądowała w rękach Oteosa.
- Mam! Złapałem! Jest!!!– cieszył się jak dziecko elf.
- Na parkiet zapraszamynajważniejszą parę tego wieczoru oraz szczęśliwców, których czeka rychła zmianastanu cywilnego – powiedział DJ i z magicznych głośników popłynęły dźwięki piosenkiRobbiego Williama „Angels”.
- Teraz jesteś na mnieskazana – uśmiechnął się Oteos podchodząc do Hermiony.
- O ja nieszczęsna! –zaśmiała się dziewczyna i wtuliła w elfa.
- Piękna z nich para –westchnęła Catherine. Pablo uśmiechnął się i popatrzył na Velkana i Gabriele.Nie wiedział jednak, że jego dziewczyna mówiła o kimś zupełnie innym.
***
- Nie sądzisz, kochanie,że poradzą sobie bez nas? – szepnął Velkan do swojej żony, kiedy nikt niezwracał na nich uwagi.
- Już myślała, że nigdynie spytasz – uśmiechnęła się figlarnie i wzięła go za rękę. Chyłkiem wymknęlisię z restauracji, zauważeni tylko przez Snapea i Gwen.
- To gdzie jedziemy? –spytał Velkan.
- Spokojnie, zaufaj mi –odparła Gabriele i weszła do czekającego już powozu.
- Ciekawe, ciekawe –mruknął chłopak i musnął ustami szyję małżonki.
- Jesteś pewna, że mu niezaszkodzimy? – szepnął, obejmując ją w talii.
- Rozmawiałam z lekarzem,wszystko jest w porządku – uspokoiła go Gabriele. Powóz nagle stanął, więcVelkan wyszedł pierwszy, by pomóc swojej żonie.
- Tego się niespodziewałem – przyznał z osłupieniem wpatrując się w gmach Dark Palace. Wcalenie przypominał mrocznego zamczyska, jakiego spodziewał się chłopak. Był tonowoczesny wieżowiec, cały z metalu i szkła.
- Chodź już, mamyciekawsze rzeczy do roboty – ponagliła go dziewczyna.
- Witam państwa, jestemzaszczycony mogąc gościć tu waszą wysokość – przywitał ich przy drzwiachdyrektor hotelu: mały, korpulentny mężczyzna w doskonale skrojonym garniturze.– Proszę za mną, Zielony Apartament już czeka.
Windą dowiózł ich napiąte piętro budynku i wprowadził do pokoju w pełni zasługującego na swą nazwę.Wszystko, począwszy od ścian na wielkim łożu skończywszy, było w różnychodcieniach uspokajającej zieleni.
- Szampan czeka. Są dwakluczę, jeden mam ja, drugi leży na stoliku. Życzę miłego pobytu – skłonił sięgrzecznie i wycofał do korytarza zamykając za sobą drzwi na klucz.
- Czyli jesteśmy… -zaczął Velkan, ale nie dane mu było dokończyć. Gabriele zrzuciła sukienkęukazując piękny, czerwony, koronkowy gorset i pasujące do niego majteczki.Jedwabne pończochy podtrzymywały fikuśne podwiązki.
- Mówiłem ci już, żejesteś najpiękniejszą kobietą, która kiedykolwiek chodziła po ziemi? – spytałVelkan, kiedy odzyskał mowę.
- Gdzieś to jużsłyszałam, ale miło byłoby usłyszeć to jeszcze raz – uśmiechnęła się dziewczynai zarzuciła mężowi ręce na szyje. – Stęskniłeś się za mną przez te trzy dni?
- Nawet nie wiesz jakbardzo – mruknął i chciał ją pocałować, ale ona położyła mu palec na ustach.
- Nie tak szybko,kochanie. Najpierw musisz sobie na mnie zasłużyć.
- Tak? A jak? – spytałzalotnie chłopak.
- Zgadnij – zaśmiała sięi wolnym krokiem poszła w stronę wielkiego łoża.
- To będzie bardzociekawa noc – mruknął Velkan i ruszył za żoną.
Rozdział 24: Skalpelponownie
- Wiesz co? Jeśli takmają wyglądać noce poślubne, to możesz się ze mną żenić nawet codziennie –powiedziała Gabriele, z błogim uśmiechem przyglądając się obrączce połyskującejna jej lewym palcu serdecznym.
- Bardzo chętnie –zgodził się Velkan leniwym głosem. – Będzie mi tego brakowało.
- Fakt… ale to tylko osiemmiesięcy i jeden tydzień – uśmiechnęła się Gabriele. – No, może nie brzmi tojak „tylko”, ale przecież seks da się czymś zastąpić, prawda? Jest wiele innychsposobów, żeby nam było ze sobą dobrze.
- Na przykład? – Velkan przewrócił się na boki spojrzał na żonę.
- Na przykład… zobaczyszpóźniej – uśmiechnęła się tamta zalotnie i również przewróciła się na bok tak,że teraz znajdowali się twarzą do siebie. – A tak w ogóle… to jakie mamy plany?
- Myślałem nad tym trochę… – przyznał Velkan.– Sądzę, że powinniśmy nieco ograniczyć rolę Necronomiconu. Powinien stać sięazylem, z którego korzystalibyśmy tylko w sytuacjach alarmowych… trzebaopracować system, który powiadamiałby członków rady, jeśli ktoś przeniósłby siętam. No i tak go zabezpieczyć, żeby teleportacja była możliwa tylko w jednymmiejscu, na przykład na placu przed wieżą – snuł swoją wizję Velkan. – Podrugie muszę zacząć przygotowywać się do zlikwidowania Belfegora. O ile dobrzepamiętam to ona działa w Omanie. Jak najszybciej trzeba się nią zająć. Potrzecie chcę zacząć negocjację z Odrzuconymi. Nie chcę rządzić podzielonymludem. I musimy znaleźć sobie jakieś przytulne gniazdko.
- Z tego co widzę, tochyba dużo myślałeś – zaśmiała się Gabriele. – Co do pierwszej sprawy toniedawno pojawił się już ten pomysł, ale później przybyłeś ty i jakoś chyba otym zapomnieliśmy. Negocjacje to bardzo odważny krok, nie przypominam sobie,żeby ktoś tego próbował. Z resztą się zgadzam, szczególnie tym ostatnim.
- A gdzie chciałabyśzamieszkać? Tutaj, w Inferopidum? Czy w Anglii? – spytał chłopak.
- Nie jestem pewna…wszystko zależy od tego czym będziemy się zajmować jak skończysz szkołę. Bojeśli pozostajemy w magicznym świecie to Anglia byłaby bardziej na miejscu… alejeśli odcinamy się od ludzi to Inferopidum byłoby bardziej odpowiednie.
- Wiesz, nie skończęHogwartu. Nie wiem nawet, czy ukończę szósty rok – przyznał Velkan. – Mającdwie tożsamości trudno jedną z nich ukryć.
- Tak, spodziewałam siętego – westchnęła dziewczyna. – Ja będę pracować, póki będę mogła. Jeśli ciążanie będzie zagrożona. Bo jeśli coś się zacznie dziać będę czekać do rozwiązaniaw Necronomiconie, pod stałą opieką.
- A ja z tobą. A jaknazwiemy naszą dziewczynkę? – spytał Velkan i od razu ugryzł się w język. Miałnie mówić Gabriele o swojej wizji.
- Dziewczynkę? –Natychmiast poderwała się do pozycji siedzącej.
- Ja nic nie mówiłem… -Velkan podniósł ręce w obronnym geście i odwrócił wzrok. Nie miał jednak szans,bo kobieta usiadła na nim okrakiem i przygwoździła mu ręce do łóżka.
- Mów albo czekają cięstrrraszne konsekwencje! – zagrzmiała robiąc zabawną minę. – Pamiętaj, że kobieciew ciąży się nie odmawia!
- No dobra, dobra –poddał się chłopak i opowiedział swojej świeżo upieczonej żonie o wizji. Velkantak się rozmarzył, że nie zauważył łez szczęście, które płyną po twarzyGabriele.
- Tak bardzo cię kocham –przerwała mu w pewnym momencie dziewczyna i wtuliła się w niego.
- Ja ciebie też –uśmiechnął się Velkan i również przytulił żonę. I tak zasnęli.
***
Nad Watykanem szalałaburza. Kardynał Mariaci siedział skulony za biurkiem i przeglądał własnekazanie, które przygotował na następny dzień. Choć był środek dnia paliły sięwszystkie światła. Kardynał przetarł oczy ze zmęczenia i odchylił się nakrześle.
- Na rany Chrystusa! –krzyknął zaskoczony. Przed jego biurkiem siedział mężczyzna w czarnym płaszczupodróżnym. – Jak tu wszedłeś?
- Czary – mruknął tamtennie przestając bawić się srebrną monetą. – Powiedz, przyjacielu, czy naprawdęchcesz, żebym się zdenerwował?
- Zdenerwował? –powtórzył staruszek. Splótł ręce na kolanach, żeby opanować ich drżenie. –Czym?
- Naprawdę sądziłeś, żesię nie dowiem? – warknął tamten diametralnie zmieniając postawę. – Ja?Największy łowca na tej parszywej planecie? Co?
- Nie rozumiem, o co… -zaczął kardynał, ale łowca mu przerwał.
- Doskonale rozumiesz,staruszku. Jeśli powierzasz mi jakieś zadanie mógłbyś nie ukrywać przede mnątak ważnych informacji – powiedział już spokojnie. – W tej sytuacji nasza umowajest nieważna.
- Ale ktoś musi tozrobić! A ty, jak sam powiedziałeś, jesteś najlepszy! – zdenerwował sięMariaci.
- Nasza umowa jestnieważna, ale zawsze możemy spisać nową – dokończył mężczyzna. – Z tym, że mamczas do 1 lutego, a cena wzrasta dwukrotnie. Co ty na to?
- Ja… muszę toskonsultować – powiedział ostrożnie starzec.
- Co ty pieprzysz?! –ponownie wybuchnął łowca. – Ty rządzisz całym tym burdelem! Jeśli się niezgodzisz, nasz Papa dowie się, co wyrabiają jego smerfy!
- Dobrze, w porządku! –zgodził się szybko kardynał. Potarł ręką czoło i westchnął ciężko.
- Jest… – zaczął, alejego rozmówcy już nie było. Pokręcił głową i spojrzał w górę i szepnął: – Boże,ulituj się nad jego duszą… ulituj się nad nami wszystkimi…
***
Gwen ocknęła się, ale niemiała ochoty otwierać oczu. Przeciągnęła się potężnie, przewróciła na prawy boki przytuliła do zwiniętej w kłębek kołdry w jedwabnej poszewce.
- „Zaraz, zaraz… od kiedyto ja mam jedwabną pościel?” – W głowie zapaliła jej się czerwona lampka.Otworzyła oczy i z wrażenia o mało nie krzyknęła. Znajdowała się w wielkiej,przestronnej sypialni. Ściany były śnieżnobiałe, podobnie jak pościel nawielkim łożu i puszysty dywan. Wszystkie meble zrobione były z ciemnobrunatnegodrewna, które doskonale kontrastowało z bielą ścian i dodatków. W kąciezauważyła swoją sukienkę, wiszącą na drewnianym wieszaku.
- W końcu nasza królewnasię obudziła – usłyszała cichy głos. Odruchowo podciągnęła kołdrę pod szyję,gdyż, jak zdążyła zauważyć, była ubrana jedynie w bieliznę. W drzwiach stał zabójczoprzystojny brunet, którego poznała na ślubie siostry. Ubrany był w ciemnejeansy i białą koszulę, której rękawy podwinięte były na wysokość łokci. Wrękach trzymał tacę, na której spoczywały dwie filiżanki kawy i talerz kanapek.Pomimo dość zamglonych obrazów poprzedniego wieczoru na jego widok ciałem Gwenwstrząsnął lekki dreszcz.
- Wybacz, ale mojafinezja, jeśli chodzi o sztukę kulinarną jest dość ograniczona – uśmiechnął sięi usiadł na brzegu łóżka. – Jak ci się spało?
- Dobrze, dzięki. Ale… -zagryzła lekko wargę – jak ja się tu znalazłam? Jakoś nie za bardzo pamiętam…
- Mówił ci ktoś już, żepięknie się rumienisz? – uśmiechnął się tamten i delikatnie odsunął kosmykjasnych włosów z jej twarzy muskając przy tym jej zaróżowiony policzek. – Napijsię kawy, na pewno wszystko zaraz ci się przypomni… mam nadzieję.
Dziewczyna w milczeniuskinęła głową i z ulgą poczuła jak z pierwszym łykiem czarnego płynu po jejciele rozchodzi się przyjemna fala ciepła. Umysł również jej się rozjaśnił,więc po chwili mogła odtworzyć każdy szczegół z poprzedniego dnia.
O godzinie 13:30 wraz zRobertem, jej przyjacielem, przybyła na miejsce uroczystości. Robert miał graćrolę jej chłopaka, gdyż wstydziła się przyjść sama. On sam był gejem, wiecnadawał się do tego zadania idealnie. Po uroczystości oficjalnej, składaniużyczeń i tym podobnych zaczęła się impreza. Dopiero koło 22:00, kiedy państwomłodzi zniknęli w niewyjaśnionych okolicznościach, los zetknął ją z tymmężczyzną, który teraz z zainteresowaniem przyglądał się jej powolnym ruchom.Bawili się świetnie i coś między nimi zaiskrzyło… Zaiskrzyło?! Dla Gwen to byłprawdziwy pożar! I tak znalazła się w tym pięknym, londyńskim mieszkaniu. Nasamo wspomnienie kolejnych wydarzeń oczy jej zalśniły i dostała gęsiej skórki.Uśmiechnęła się mimowolnie i odstawiła filiżankę na nocny stolik.
- Już pamiętam. Omotałeśmnie, biedną dziewczynę z prowincji, i bez żadnych skrupułów wykorzystałeś.Ładnie to tak? – oczy jej się śmiały, a policzki jeszcze bardziej zaróżowiły.Mężczyzna również się uśmiechnął i odstawił tacę na podłogę.
- No cóż, to chyba japowinienem czuć się wykorzystany. Ja się starałem, a ty nawet tego niepamiętasz – smutnie spuścił wzrok, choć w głębi duszy śmiał się razem zdziewczyną.
- Ja nie pamiętam?!Oczywiście, że pamiętam – obruszyła się dziewczyna i wojowniczo wyskoczyła złóżka, stając naprzeciw swego kochanka – I zaraz ci to mogę udowodnić!
- Spokojnie – uśmiechnąłsię tamten z zachwytem wpatrując w dziewczynę. – Choć do mnie… – Gwen zuśmiechem spełniła jego prośbę.
- Teraz powinieneśpowiedzieć, że masz coś ważnego do załatwienia i poprosić o mój numer telefonu,po czym nigdy nie zadzwonić – wyszeptała, dmuchając mu w ucho.
- No wiesz? Ja mam zamiarwykorzystywać cię jeszcze przez pewien czas – zaśmiał się.
- Ale czekaj, czekaj… -ocknęła się nagle dziewczyna. – Skąd wiedziałeś, że Robert nie jest moimchłopakiem? – Na te słowa mężczyzna sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niejmałą, turkusową obrączkę.
- Miałaś ją na łańcuszkuukrytą pod sukienką, ale kiedy z tobą tańczyłem, korzystając z faktu, że jestemod ciebie wyższy dostrzegłem ją… przypadkiem – uśmiechnął się szerokopodrzucając pierścionek w ręce. Nie był to zwykły pierścionek, tylkoSingelringen, obrączka dla singli.
- No tak – dziewczynamimowolnie zmierzwiła sobie włosy – Myślałam, że tam nikt jej nie zauważy.
- Nie ma tego złego… – uśmiechnął sięmężczyzna i bez jakichkolwiek skrupułów dobrał się do jej brzucha.
- Hahaha! Ja… hahaha… mamłaskotki! Vincent!
***
- Gabriele, obudź siękochanie. – Velkan delikatnie starał się ocucić żonę. Ta chwilę się opierała,ale on nie ustępował.
- Przecież dzisiaj mamywolne, dlaczego mnie… – przerwała widząc napięcie na twarzy chłopaka. – Co sięstało? – Natychmiast poderwała się do pionu.
- Oteos przekazał mi, żecoś niedobrego stało się z Anną i Victorią. Nie jestem w stanie powiedzieć ci…w prawdzie nic nie czułem, ale przez sen… – wolał nie kończyć. Bał się o swojąjedyną żyjącą krewną. Gabriele doskonale wiedziała, co czuł, więc natychmiastubrała się w przywołany przez siebie strój. Velkan był już gotowy, więczniknął, by powiadomić dyrektora hotelu o ich wyjeździe. Spotkali się ponowniew holu i natychmiast przenieśli do Necronopolis.
Chwilę zajęło imznalezienie właściwej komnaty. W końcu jednak dotarli do miejsca, gdzieznajdowały się kobiety. Obie leżały na szpitalnych łóżkach. Nieprzytomne i całewe krwi. Vincent krzątał się przy kilku kociołkach, a Oteos opatrywał ranyAnny.
- Co się stało? Co znimi? Wyjdą z tego? – zaczął bez wstępu Velkan, pokonując ucisk w gardle.
- Najgorsza będzie pierwszanoc – wyjaśnił elf. – Straciły dużo krwi, mają na ciele wiele ran ciętych. Dostrzegłemrównież ślady po kilku klątwach, ale sytuacja jest już opanowana.
- Mogę jakoś pomóc? –spytał chłopak.
- Zajmij się Viktorią, aty, Gabriele, pomóż mi z tymi eliksirami – odpowiedział za Oteosa Vincent.Świeżo upieczone małżeństwo bez słowa przystąpiło do pracy. Velkan najpierwdelikatnie usunął z przyjaciółki zniszczone i brudne ubranie, a później obmyłją delikatnie. Następnie zajął się najgroźniejszymi ranami. Kobieta miała ichwiele. Dodając do tego otarcia i kilka oparzeń chemicznych przedstawiała sobąniezbyt optymistyczny obraz. Większość ran nie chciała się goić po zastosowaniuzwykłych zaklęć, więc mistrz Necronomiconu posługiwał się głównie magią elficką.Dużo dały również skomplikowane eliksiry, których receptury opracował Vincent.
Po trzech godzinachkobiety wyglądały znacznie lepiej. Wszystkie rany, które dało się zaleczyć,zniknęły, a pozostałe zostały w sposób mugolski opatrzone. Pozostało im tylkoczekać, aż obie kobiety się obudzą. W międzyczasie dołączył do nich Pablo ijeszcze bardziej czuć było ciężką atmosferę. Na dodatek w powietrzu wciążwisiało pytanie, co im się przytrafiło, jednak członkowie rady skrzętnieunikali rozmowy na ten temat.
- Ja pierwszy z nimiposiedzę – zaoferował Velkan, kiedy zapadł zmrok. Reszta nie miała zamiaru sięz nim sprzeczać. Oteos miał rację – noc była najgorsza. Anną, która była wznacznie gorszym stanie, co jakiś czas wstrząsały drgawki. Oprócz ran zewnętrznychmiała również rozległe obrażenia wewnętrzne. Jej stan był naprawdę poważny.Około 23:00 dołączyła do niego Gabriele, żeby mógł się przespać, jednak nieudało jej się go do tego przekonać, zatem siedzieli przy nich we dwoje. Velkanspędził na posterunku całą noc, tylko towarzystwo mu się zmieniało.
***
- Jak myślicie, co mogłosię stać? – Pablo w końcu zadał nurtujące wszystkich pytanie. Razem z Gabriele,Oteosem i Vincentem siedzieli przy śniadaniu, choć nikt nie miał na nieapetytu.
- Po części się domyślam– zaczął elf. – Jak wam mówiłem, około 12:00 Anna dostała wezwanie od dowódcyjednego z oddziałów szpiegowskich. Victoria musiała coś przeczuwać, bo niepozwoliła jej iść samej. Wiecie, że jest taka procedura: jeśli wybieracie sięgdzieś, gdzie możecie potrzebować wsparcia, powiadamiacie członka rady, któryakurat dyżuruje w Wieży. Zazwyczaj jest to zbędna ostrożność, ale czasami… – Zwiesiłna chwilę głos. – Tak, a więc one zniknęły, a ja, jak zwykle, siedziałem wkancelarii. Nagle przybiegł do mnie jeden ze strażników. Z jego paplaninywywnioskowałem, że Velkan znowu miał atak, ale kiedy dotarłem do holu… Annależała na posadzce, a Victoria słaniała się na nogach. W ostatniej chwilizdążyłem ją złapać, zanim upadła. Wezwałem was wszystkich i przeniosłem ich dojednej z sal szpitalnych. Vincent już na mnie czekał. A chwilę późniejpojawiliście się wy – skierował swoje słowa do Gabriele. – Aha, jeszcze jedno.Victoria trzymała to w ręce… – przywołał kwadratową skrzynkę i położył ją nastole. Pablo otworzył ją i aż krzyknął z wrażenia. Gabriele zakryła usta ręką iwybiegła z sali. W środku znajdowała się odcięta głowa. Jego blond włosyposklejane były krwią, pół twarzy było zniekształcone przez rozległe oparzeniai brakowało mu jednego oka.
- Kto to? – spytałaGabriele szeptem, powracając do zebranych.
- Skalpel – powiedział Vincenti zatrzasnął skrzynkę. – Możemy się domyślać, że to była zasadzka. Pewnie… -jego słowa zagłuszył huk otwieranych drzwi.
- Książę prosi –powiedział zdyszany strażnik i skłonił się nisko. Cała czwórka zerwała się zkrzeseł i popędziła w stronę sali szpitalnej.
- Dlaczego nie wezwał nastelepatycznie? – spytał Pablo w biegu.
- Pewnie po całej nocyjest zbyt słaby – mruknął Vincent.
***
Velkan siedział nakrześle obserwując uważnie każdą zmianę stanu kobiet. Był zmęczony, ale pytaniabez odpowiedzi i strach o członkinie rady skutecznie odpędzały sen. Naglepowieki Victorii zaczęły lekko drżeć, a ona sama niespokojnie się poruszyła.Mistrz zerwał się na równe nogi i podbiegł do łóżka.
- Straż! – Do pokojunatychmiast wpadł wysoki brunet. – Wezwać radę!
Prawą rękę położył naczole dziewczyny, zaś lewa starał się ją przytrzymać. Zaczął szeptać zaklęcia itak zastała go reszta.
- Co z nią? – spytałnatychmiast Oteos.
- Chyba się budzi –odpowiedziała Gabriele patrząc na kobietę. Razem z Pablem odsunęła się podścianę, żeby nie przeszkadzać reszcie. Po piętnastu minutach Victoriarzeczywiście uspokoiła się i otworzyła oczy.
- Słyszysz mnie? – spytałVelkan. Ta tylko lekko skinęła głową. – Musieliśmy ci unieruchomić kręgosłup,więc nie wstawaj na razie. Zawroty głowy i nudności powinny ci za chwilę minąć.
- Co z Anną? – spytałalekko zachrypniętym głosem.
- Już lepiej – uspokoiłją Oteos. – Musisz odpocząć, później porozmawiamy.
***
Anna obudziła sięnastępnego dnia, ale dopiero nazajutrz, razem z Victorią, opuściły salęszpitalną. Nikt nie pytał ich, co się stało, a one wydawały się z tegozadowolone. Dopiero wieczorem, czwartego dnia od tajemniczego zdarzenia, całarada i Pablo zebrali się w salonie komnaty Mistrza, by spokojnie wysłuchaćrelacji kobiet.
- Tylko proszę was, –zastrzegła na początku Anna – nie przerywajcie nam. Tak będzie prościej. –Wszyscy potwierdzili to skinieniem głowy i z napięciem czekali na opowieść.
***
- To było piękne wesele –powiedziała Victoria, siedząc razem z Anną i Severusem w ogrodzie restauracji.Dochodziło południe.
- Masz rację, dobrana znich para – potwierdziła Anna i kontynuowała pochłanianie wielkiego pucharkalodów czekoladowych z dużą ilością owoców.
- Mam nadzieję, żepodczas…hm…lekcji, będzie równie łagodny, co wczoraj. – Wyraził swoje nadziejeSnape. – Wystarczająco dziwnie się czuję wiedząc, że jest moim władcą.
- Spokojnie, dasz sobie radę – pocieszyła goVictoria łapiąc go za rękę. – Łagodnym nauczycielem na pewno nie będzie, nie matego we krwi… – tu znacząco spojrzała na Annę, – ale sądzę, że nie będzie cięzbytnio męczył… chyba. W każdym razie po wszystkim powinieneś być zadowolony. Aja zastanawiam się… – zamilkła nagle, ale zanim ktokolwiek zdążył zapytać, cosię stało, obok Anny zmaterializowała się niebieska koperta. Kobietanatychmiast odłożyła niedokończony deser i chwyciła wiadomość.
- To od jej szpiega –wyjaśniła cicho Victoria. – Coś się stanie, mówię ci.
- To Lucas. Prosi, żebymnatychmiast się z nim spotkała niedaleko Ayers Rock* – powiedziała Annaniszcząc wiadomość.
- Idę z tobą –powiedziała natychmiast peredhilką, a widząc, że kobieta chce zaprotestować,dodała – Mam przeczucie, że zdarzy się coś niedobrego. Musimy wziąć pełneuzbrojenie.
- Czy mógłbym jakośpomóc? – spytał Severus.
- Raczej nie, poczekasztu na nas czy wracasz do Hogwartu? – spytała Victoria.
- Chyba wrócę do szkoły.Daj mi znać, jak wrócisz. – Skłonił się kobietom i ruszył do wyjścia zInferopidum.
- No to ruszamy –zarządziła Anna i razem z towarzyszką przeniosła się pod słynną skałęAustralii. Pierwsze, co ujrzała, to ciało jej szpiega. Od razu pojęła, że tozasadzka, więc błyskawicznie wyostrzyły jej się zmysły. W ostatniej chwiliuchyliła się przed pędzącą w jej stronę strzały. Pięćdziesiąt metrów od nichstał mężczyzna w białym . W ręce trzymał łuk i już wypuszczał kolejną strzałę.Widać było, że nie jest zadowolony z obecności dodatkowej kobiety.
- Nie pozwól mu uciec! –krzyknęła tylko Anna i wpadła w wir walki. Victoria zabezpieczyła terenzaklęciami i również włączyła się do walki. Mężczyzna był bardzo sprawnymczarodziejem, a krew wampirów jeszcze zwiększała jego szanse. Jednak w walce zdwiema wyszkolonymi członkiniami rady nie miał wielkich szans. Co nie znaczy, żenie postawił sobie za punkt honoru przyczynić się do ich śmierci. Jeśli on mazginąć, to one tym bardziej.
***
-…był cholernie sprytny,ale my byłyśmy sprytniejsze – przejęła inicjatywę Victoria. – Anna gozajmowała, a ja stopniowo neutralizowałam bariery tak, by niczego nie zauważył.I kiedy się tego najmniej spodziewał pojawiłam się za nim i skróciłam go ogłowę. Niestety, w akcie desperacji, zdążył jeszcze rzucić w Annę klątwą, przedktórą nie zdążyła się uchylić.
- Ty też byś się nie uchyliła,gdyby ktoś ci krwią w oczy trysnął – mruknęła kobieta.
- Wiem, moja wina, aleręce mi się trzęsły i trochę kąt pomyliłam – przyznała Victoria. – Dobrze, naszczęście wszystko dobrze się skończyło – powiedziała. – Ciekawa jestem tylko,kto za tym stał.
- Jak to kto? Opus Dei –powiedział Vincent. – Mam pomysł… ale potrzebowałbym do tego naszego Mistrza.
- Bardzo chętnie. Jeślitylko będzie to dla nich bolesne – mruknął Velkan.
- Z badań, które wykonaliśmy,możemy dokładnie określić gdzie Skalpel przebywał przez ostatni tydzień. I stądwiemy, że trzykrotnie odwiedzał pewne miejsce – zamilknął na chwilę, by lekko podnieśćnapięcie – Otóż, jak sprawdziliśmy, była to kancelaria… a jej właścicielem jestkardynał Carlos Mariaci. Myślę, że powinniśmy złożyć mu oficjalną wizytę iwręczyć drobny upominek. – Głową wskazał leżącą w kącie skrzynkę.
- Ja cię chyba mianuję moimzastępcą – uśmiechnął się Velkan.
***
- Mówiłem pani, że niemam mnie. Dla nikogo – mruknął staruszek pracując nad jakimś zestawieniem.
- Tak, wasza ekscelencjo,ale ci państwo mówią, że są jakąś oficjalną delegacją z państwa… – spojrzała namałą kartkę – …z Necronomiconu.
Duchowny natychmiastpoderwał się z miejsca. Czy to możliwe, żeby go znaleźli? Wiedział, że nie maucieczki. Tylko skąd…?
- Kardynale? – spytała niepewniesekretarka.
- Proszę ich wpuścić inatychmiast iść do domu, ma pani wolne – powiedział i zaczął poprawiaćpomaszczoną sutannę. Kobieta posłusznie skinęła głową i wyszła z gabinetu. Pochwili w drzwiach ukazała się trójka ludzi. W środku szedł postawnymłodzieniec, wyglądający najwyżej na 20 lat. Ubrany był w elegancki, grafitowy garnitur,zapinany na dwa guziki, i nieskazitelnie białą koszulę, ze srebrnymi spinkami,rozpiętą pod szyją. Jego towarzysze również wyglądali jak wytrawni dyplomaci. Mężczyznapo jego lewej stronie, mimo równie nieskazitelnego stroju, miał w sobie coś zbestii. Jedyna kobieta w tym gronie, również w garniturze, aczkolwiek damskim,sprawiała wrażenie równie niebezpiecznej. W ręce trzymała mały, kwadratowykuferek.
- Kim państwo są? –spytał kardynał, wstając.
- Nazywam się Velkan Valerious– odezwał się mężczyzna w środku – i jestem władcą wszystkich magicznych rasnieludzkich, które pan tak nieskutecznie tępi. Są ze mną członkowie RadyNecronomiconu, Anna Valerious i Vincent Valium.
- Ja… – chciał odezwaćsię oniemiały kardynał, ale Velkan nie dał mu na to szansy.
- Wiemy, że to pankieruje całym tym interesem zwanym świętokradzko Opus Dei**, więc ostrzegampana: za każdego wampira, elfa, olbrzyma, centaura czy innego mojego poddanegozginie dwóch pańskich łowców. A jeśli jeszcze raz spróbuje pan zabić któregoś zczłonków rady… – Velkan umilkł na chwilę, kiedy Anna podeszła do biurka i ztrzaskiem rzuciła na nie czarną skrzynkę – …to skończy pan podobnie. Do, mamnadzieję nierychłego, zobaczenia. – Zakończył swoją przemowę i razem z przyjaciółmizniknął bezgłośnie.
Jeszcze przez pewien czaskardynał siedział nieruchomo, wpatrując się w drewnianą skrzynkę. Bał się jąotworzyć. Sięgnął do biurka i łyknął dwie czerwone pastylki. Dopiero, kiedyjego oddech się uspokoił, wstał i drżącymi rękami otworzył przesyłkę.Natychmiast ją zamknął i ukrył w twarz w dłoniach. Niemal automatycznie zacząłszeptać słowa modlitwy.
*Ayers Rock – wielki, pomarańczowy ostaniec, najsłynniejszy wAustralii.
**Opus Dei (łac.) – Dzieło Boże
Rozdział 25: Zewszystkich rzeczy wiecznych miłość trwa najdłużej…
- Szkoda, że już musimywracać – poskarżył się głośno Velkan. – Może zostaniemy jeszcze kilka dni?
- Jasne, jeszcze mi sięrozleniwisz – zaśmiała się Gabriele. – Dość, wracamy dzisiaj. Dziewczyny czująsię już dobrze, a my w końcu musimy skończyć ten rok na ziemi, prawda?
- No tak…a nasz miesiącmiodowy? – z nadzieją w głosie spytał chłopak.
- Nie ma mowy. –Pokręciła głową i zarzuciła ręce na szyję swojego męża. – Wiesz, że z chęciązostałabym tu z tobą całą wieczność, ale przecież umówiliśmy się, żeNecronomicon to wyjście awaryjne.
- Tak, pamiętam. W końcuja tu rządzę – mruknął chłopak i ukradkiem skradł całusa Gabriele. – No dobra,dziewczynki, zbieramy się.
- Aha, a propos, powiedziałamDumbledorowi o ciąży.
- I co? – zainteresowałsię Velkan. – Zdziwił się?
- Trochę, ale był bardzouprzejmy. Spytał, czy czegoś mi potrzeba. Powiedział też, że bardzo chętniepozna ojca dziecka.
- Ciekawe, jak byzareagował, gdyby dowiedział się, że już go zna – zaśmiał się Velkan. – Alechyba na razie oszczędzimy mu tych wrażeń.
- Na razie – przyznałaGabriele, złapała go za rękę i przeniosła się do swojego gabinetu. Z ulgąopadła na swój ulubiony fotel.
- To który dzisiaj mamy?– spytał Velkan.
- Niedziela, 8 listopada,godzina 13:30 – ogłosiła Gabriele. – Do 20 grudnia musimy znaleźć jakiśprzytulny domek.
- Nie widzę przeszkód –powiedział Velkan, rozkładając się na kanapie. – Kiedy masz mało lekcji?
- We wtorek i w środę –odparła, spoglądając na wiszący na ścianie plan.
- No, to się dobrzeskłada. We wtorki też mam luz, więc jak skończysz wybierzemy się do jakiegośbiura i poszukamy czegoś sensownego.
- Nie zdecydowaliśmy sięjeszcze co do lokalizacji – przypomniała kobieta. Wyciągnęła nogi, kładąc stopyna udach męża.
- Skoro przyjmujemyscenariusz, że i tak niedługo wszyscy dowiedzą się o mojej podwójnejtożsamości, a każdy wampir, wilkołak czy inny elf wie, jak wygląda WybraniecAbaddona, to chyba pozostaje nam świat mugolski. Teraz wystarczy wybraćmiejsce, gdzie chcesz mieszkać – podsumował chłopak.
- Kocham Anglię, ale niechcę, żeby nasze dzieci wychowywały się wśród spalin wielkiego miasta. –Najpewniej miała tu na myśli Londyn i inne wielkie miasta Królestwa.
- A co sądzisz o południukraju? – spytał Velkan. – Może Devon albo Kornwalia?
- Hmmm… w sumie to zawszechciałam mieszkać nad morzem – uśmiechnęła się Gabriele. – To poszukasz czegoś?
- Tak, wymknę się dojakiejś kafejki internetowej – uśmiechnął się chłopak. – A tam nawiasem mówiąc,to taki laptop to byłaby przydatna sprawa.
- Nie przesadzaj, czaryci nie wystarczają? Poza tym masz mnie.
- No tak, pocieszające –mruknął i zaraz uchylił się, przed lecącą w jego stronę poduszką.
- Nie, tak się nie bawię– udał oburzenie, zrywając się na równe nogi. – Kobiet ciężarnych nie wypada mibić, a więc do zobaczenia pani – cmoknął ją na pożegnanie i wyszedł nakorytarz.
Młodzież korzystała zostatnich promieni słońca, a Velkan postanowił poszukać Hermiony. Miał jej dużodo opowiedzenia. Ruszył więc w stronę pokoju wspólnego Gryfonów. Przypuszczałbowiem, że po weselu dziewczyna nie miała ochoty na spacery w świetle słońca.
- O, Harry, dobrze, żecię widzę. – Tuż za obrazem podbiegła do niego Ginny. – Możemy chwilęporozmawiać?
- Tak, jasne. – Chłopakrzucił szybkie spojrzenie na Rona, który wpatrywał się intensywnie w płonący wkominku ogień. – Na osobności?
- Tak byłoby najlepiej –stwierdziła dziewczyna, więc Harry wskazał jej drogę do męskich dormitoriów. Otej porze sypialnia chłopców szóstego roku była pusta, jeśli nie liczącwalających się tu i ówdzie ubrań, piór i skrawków pergaminu.
- Wybacz ten nieporządek,ale nie mogę odpowiadać za resztę – powiedział Velkan, niedbale podnoszącleżącą na jego drodze księgę do historii magii.
- Nie ma sprawy, nieprzeszkadza mi to. – Usiadła na wskazanym przez chłopaka łóżku, które,notabene, jako jedyne było pościelone.
- Chodzi ci pewnie oHermionę – bez trudu odgadnął Velkan.
- Tak, nie ukrywam, żezaczynam się lekko niepokoić. – Zdecydowanie unikała jego wzroku. – I sądzę, żety masz z tym coś wspólnego.
- Owszem, całkiem sporo –uśmiechnął się władca Necronomiconu. – A co konkretnie cię niepokoi?
- Ty się jeszcze pytasz?– wybuchła nagle dziewczyna. Jej magiczna aura stała się bardzo widoczna, jak umałych dzieci, które nie umieją jeszcze panować nad mocą. Jej jednak byłasilniejsza. – Stała się tak samo tajemnicza jak ty, przedkłada spotkania z tobąnad naukę, co jest w jej wypadku nie do pomyślenia, znika na całe popołudnia, anawet i noce, wraca niezauważona, a później nie można jej dobudzić!
- Spokojnie, bo zarazzdemolujesz mi sypialnię. – Velkan starał się złagodzić sytuację, ale to tylkopodsyciło jej złość. Nie chciał ryzykować, że dziewczyna zrobi coś złego sobiealbo jemu. Złapał jej głowę i podniósł tak, by ich oczy się spotkały. Późniejwystarczyło kilka sekund, by wprowadził ją w stan hipnotyczny. Stopniowo jejmoc stawała się coraz mniej widoczna, aż w końcu była wyczuwalna tylko dlaosoby o niezwykle wyczulonych zmysłach. Wtedy Velkan delikatnie obudziłdziewczynę z transu.
- Coś ty mi zrobił?! –krzyknęła dziewczyna odzyskując przytomność.
- Wolałaś rozwalić całyten pokój? – odwarknął chłopak. – Masz moc, a nie umiesz jej kontrolować.Kiedyś może to się dla ciebie źle skończyć.
- Ty…!
- Pytałaś o Hermionę –przypomniał jej chłopak i nie dał dojść do słowa. – Z tego co się orientuję, toona sama może decydować o swoim postępowaniu i towarzystwie, więc jeśli chceszsię czegoś dowiedzieć to zapytaj jej – powiedział po prostu i bez zbędnychformalności wyszedł. Nie odebrał sobie tej przyjemności trzaśnięcia drzwiami iprzejściu przez Pokój Wspólny jak burza. Przechodząc przez dziurę pod portretemkątem oka dostrzegł Rona biegnącego w stronę męskich dormitoriów. Uśmiechnąłsię ironicznie i zastanowił nad tym, co zamierza zrobić z wolnym czasem.Przystanął chwilę, zamknął oczy i oczyścił umysł. Teraz pozwolił, by nogi samego niosły. Po kilku minutach otworzył oczy i zaśmiał się z siebie.
- „No tak.” – pomyślał –„Nie ma to jak moje poczucie obowiązku”.
Stał bowiem przedgabinetem swojego nauczyciela eliksirów. Zapukał trzykrotnie i czekał. Pochwili zza dębowych drzwi wychylił się profesor. Skinął głową Velkanowi iwpuścił go do środka.
- Co pana do mniesprowadza? – zainteresował się Mistrz Eliksirów.
- Jeśli nie ma pan niclepszego do roboty to zaczniemy pana szkolenie – powiedział Velkan bez zbędnychozdobników.
- Nie, właśnie skończyłempoprawianie sprawdzianów pierwszorocznych. Ale może najpierw porozmawiamy? Botak ogólnie rzecz biorąc, mam tylko ogólne pojęcie o tym, co miałbym robićpodczas i po szkoleniu.
- Dobrze, wszystko panuwytłumaczę, ale nie tutaj – obiecał Velkan. – Przejdźmy może na miejscetreningu. Poprowadzę pana.
Wyszli z gabinetu i ruszyli w stronę PokojuŻyczeń. Szli w ciszy, co im obu odpowiadało. Mijani przez nich uczniowiewysyłali współczujące spojrzenia w stronę Velkana. Ten tylko uśmiechał sięironicznie. Gdyby wiedzieli, co czeka ich nauczyciela eliksirów, to on zapewnebyłby adresatem tych spojrzeń.
- Jesteśmy na miejscu –oznajmił książę Necronomiconu i trzykrotnie przeszedł obok odpowiedniej ściany.Natychmiast pojawiły się na niej drzwi, a za nimi sporych rozmiarów salatreningowa.
- Chce się pan czegoświęcej dowiedzieć, tak? – upewnił się książę Necronomiconu. Snape tylko skinąłlekko głową, czekając na wyjaśnienia.
- No cóż, nie będęukrywać, że nie mogę panu zaoferować więcej niż sprawność fizyczna iumiejętności. Nie jestem w stanie zrobić z pana czystej krwi wampira –powiedział Velkan bez ogródek. – Przygotuję pana fizycznie do przejściapomiędzy wymiarami, a później, już Necronomiconie, w innym czasie, nauczy siępan posługiwać naszą, wampirzą, magią. Istnieje możliwość wywołania u panaczęściowej przemiany, jednak jest to magia bardzo stara i nie jesteśmy, ja irada, pewni, czy zadziała.
- A jakie będzie mojezadanie po ewentualnej przemianie?
- Niezbyt odbiegające odtego, które pan wykonuje obecnie – pośpieszył z odpowiedzią Velkan. – Potrzebnynam człowiek zarówno w szeregach Zakonu Feniksa jak i Śmierciożerców. Jak jużpan wie, Voldemort jest demonem, ale ogranicza go jego ziemskie ciało, więc niejest silniejszy od bardzo dobrze wyszkolonego wampira. Na dodatek jest w nim pierwiastekludzkich słabości: pycha, ignorancja i pewność siebie.
- A czy on…?
- Chce pan spytać, czywie, że ja jestem kim jestem?
- Tak. Po co zabijał panaprzybranych rodziców i ścigał pana, skoro to władza nad światem go interesuje?
- To proste, żeby podbićświat i Necronomicon trzeba najpierw mieć pod sobą całe Królestwo – wyjaśniłVelkan. – Potrzebował władzy nad Ministerstwem i Hogwartem. A na drodze do tegocelu…
- Stał Dumbledore i ZakonFeniksa – dokończył za niego Mistrz Eliksirów. – Czyli bez nich…ich koniecbędzie oznaczał naszą zgubę?
- Może piętnaście latwcześniej tak – zgodził się chłopak. – Wtedy magiczne rasy były dużo słabsze.Nie znały tej magii, którą znają teraz tylko wybrani, nie mięli dostępu doksiąg Necronomiconu, sprawy ziemskie i necronomickie nie przeplatały się takjak dziś. Poza tym nie było jeszcze Wybrańca.
- Czyli Voldemort wciążmyśli, że może działać bezkarnie, tak? – upewnił się Snape.
- Tak. Ale nie wiem, jakdługo uda mi się ukrywać podwójną tożsamość – powiedział szczerze dhampir. –Nie mogę upozorować własnej śmierci, bo to całkiem odebrałoby nadziejęmagicznej społeczności. – Przerwał na chwilę i poważnie spojrzał w oczynauczyciela. – Czeka nas wojna. Za tydzień, miesiąc albo za rok. Ale jużniedługo się rozpocznie i będzie dużo brutalniejsza niż to miało miejscekilkanaście lat temu. Musimy być gotowi.
- Mówi pan jak Dumbledore– zauważył mężczyzna.
- W takim razie nie możnatego ignorować – uśmiechnął się lekko chłopak. – Dobrze, zaczynamy. Muszępoznać pana ogólną kondycję, zanim zaczniemy właściwy trening. Będziemyspotykać się codziennie, wieczorem. A więc zaczynamy…
***
Dni toczyły się leniwymrytmem, wszyscy jakby zapadli w sen zimowy. Dramatycznie spadła aktywność nazajęciach, czego nauczyciele nawet nie starali się zmienić. Velkan i Gabrielekilkakrotnie wymykali się ze szkoły, żeby poszukać odpowiedniego gniazdka,jednak nic nie spełniało ich wymagań. Przyszedł grudzień, więc za oknamizrobiło się całkiem biało. Mistrz Necronomiconu zaczął wprowadzać w życie swojeplany, wysyłając oficjalny list do Odrzuconych. Niestety, po dwóch tygodniachwciąż pozostawał on be odpowiedzi.
Treningi Snapea nieodbiegały zbytnio od tego, do czego przyzwyczaić się musieli Velkan i Pabloprzez pierwsze trzy miesiące szkolenia w Necronomiconie. Rutyna w tym wypadkudawała znakomite efekty. Trening fizyczny był jedynie formalnością, bo, jak sięokazało, Mistrz Eliksirów trzymał się całkiem nieźle. Jednak spokój był tylkochwilowy. Do 6 grudnia…
***
- Przeglądnęliśmy jużchyba setkę ofert – jęknęła Gabriele. – Jesteśmy już zmęczone, powinnyśmyodpocząć.
- W porządku, jutrodokończymy – zadecydował Velkan i zamknął wielki album, w którym zebrane byływszystkie wybrane przez niego domy na sprzedaż. Razem ze swoją żoną siedział nakanapie w jej gabinecie – Masz jeszcze jakieś życzenia, kochanie?
- Wiesz… zjadła bym coś…- nieśmiało napomknęła kobieta.
- Znowu? – zaśmiał sięVelkan. – Nie dalej ja dziesięć sekund temu pochłonęłaś cały pucharek truskawekze śmietaną, popijając co wszystko kawą mrożoną. Co tym razem?
- Hmm… ale nie śmiej się,dobra? Kobieta w ciąży ma specyficzne potrzeby – zastrzegła sobie Gabriele.
- Dobrze, postaram siępowstrzymać.
- Chcę podsmażone marchewkiz masłem i czosnkiem.
- Jak panie sobie życzą –skłonił się Velkan i ruszył w podróż do lochów. Szybko przebrnął przez szkołę iznalazł się przed obrazem, skrywającym wejście do kuchni.
- Smakowało, Harry Pottersir? – powitał go piskliwy głos skrzata o nosie niczym ołówek.
- Tak, bardzo. DziękujemyZgredku – uśmiechnął się chłopak, podając mu puste pucharki. – Mogę mieć dociebie jeszcze jedną prośbę?
- Cokolwiek Harry Pottersir potrzebuje! – zapiszczał ochoczo skrzat. – Harry Potter sir zawsze możeliczyć na Zgredka.
- Dziękuję ci. Potrzebuję…- urwał nagle otrzymując telepatyczną wiadomość od Vincenta. I nie była onawcale optymistyczna. – Zgredku, muszę biec. Dziękuję ci za wszystko.
Wyszedł na korytarz inatychmiast zniknął, by pojawić się w gabinecie swojej żony.
- Słyszałam, lecę z tobą– powiedziała i złapała męża za ramię, zanim zdążył zaprotestować. Obojeprzenieśli się natychmiast do sali jadalnej Wieży. Tam czekali już na nichOteos, Vincent i Anna.
- Skąd wiecie? – zapytałnatychmiast Mistrz, patrząc prosto na swoją babkę.
- Wprowadziliśmy czarostrzegający nas przed pojawieniem się ludzi i przedmiotów z innych wymiarów –odpowiedziała kobieta. – Człowiek pełniący dyżur przyniósł go jakieś 15mintemu. Z tego co zorientowaliśmy się to przejście otworzono ok. 50 mil od bram Necronopolis,tuż za Równiną Calaghar. Jako ziemianie nie są w stanie teleportować się wNecronomiconie, więc czeka ich długi marsz. Poza tym mogą przechodzićpojedynczo i to również ich osłabi.
- W porządku, a skądwiemy, że samo przejście ich nie zabije? – odezwała się Gabriele. – Przecieżon…
- Nie żył, kiedy goprzesłano – przerwał jej Vincent. – Zginął od klątwy Avada Kedavra, a martwi,jak ogólnie wiadomo, nie przemieszczają się mimowolnie.
- Dobrze, skoro zginął todlaczego ja nic nie poczułem? – odparował Velkan.
- Nie zapominajmy, że onnie był do końca wampirem. Nie był nawet w pełni mieszańcem – odparł Oteos.
- A jak czuje sięVictoria? – spytała Gabriele.
- Nie widać po niej wiele– powiedział smutnie Anna. – Cały czas jest przy nim.
- Pójdę z nią porozmawiać– zaproponowała Gabriele.
- Nie, poczekaj. Ja pójdępierwszy – powiedział Mistrz i wyszedł.
Z drżącym sercem udał sięw stronę kostnicy. Tam, na stole przykrytym białą tkaniną, w odświętnej,czarnej szacie, leżał zmarły. Ręce miał złożone na piersi, a między nimiróżdżkę.
- Zginął jak bohater –odezwała się Victoria i po jej twarzy popłynęła łza utworzoną przez jej licznepoprzedniczki ścieżką. Odwróciła się w stronę Velkana, a ten bez słowaprzytulił ją mocno. To złamało wszystkie bariery ochronne silnej peredhilki.Wtuliła się jego pierś i płakała niczym Niobe. Stali tak bez słowa przez prawiepół godziny, aż w końcu kobieta otarła łzy i ponownie spojrzała na leżącego nastole Severusa Snapea.
- Był niezwykłymczłowiekiem – powiedział Velkan. – Szkoda, że nie miałem okazji go lepiejpoznać.
- Zabiję drania –mruknęła tylko Victoria i pogładziła ukochanego po policzku. – Myślałam, że siępobierzemy, wiesz? – Mówiła jakby do siebie, więc książę jej nie przerywał. –Był tak nieśmiały wobec mnie… ale wiedziałam, że mnie kocha, widziałam to wjego oczach… a teraz on nie żyje, a ja znów jestem sama… ja padnę z tobą jakkamień do grobu i tak przez miłość naszą nigdy nie spełnioną żyć będzie dalejrazem z nami ziemia. – Po raz ostatni ucałowała zimne usta swego kochanka iodwróciła się do Velkana. – Pora iść, czas na polowanie…
***
- Proszę! – W okrągłym gabinecie, zgarbiony,z książką w ręce siedział Albus Dumbledore. W głowie kłębiły mu się setki myśli,które niekoniecznie były pozytywne. Właśnie dostał wiadomość od Kingsleya, że Ministerstwo upadło. Wojna się rozpoczęła…
-Dyrektorze… – znajomy głos wyrwał go z zamyślenia. Podniósł głowę i przezchwilę zastanawiał się, czy czasami nie ma jakichś halucynacji. Przed nim stałatrójka ludzi, choć wcale nie miał pewności, czy do końca są ludźmi. Wszyscyubrani byli w szaty jak do walki, byli w pełni uzbrojeni, a na dodatek dwoje znich znał.
- Harry,panna Crow? Co się stało? – Staruszek wciąż wpatrywał się w swojegopodopiecznego. Ten jednak nie przypominał wcale delikatnego szesnastolatka.Stał na samym przedzie, dumnie wyprostowany i wyglądał raczej jak dorosłymężczyzna. Jego tęczówki miały nienaturalnie czerwony kolor, uszy byłyszpiczaste, a kły lekko wydłużone.
- Musimyporozmawiać, ale proszę nie zadawać zbyt wielu pytań, bo nie mamy czasu –odezwał się Velkan. – Może później będzie trochę czasu na wyjaśnienia. A więc wskrócie, nie nazywam się Harry Potter, tylko Velkan Valerious. Zostałem wybranyprzez Abaddona na jego następcę w sprawowaniu władzy nad magicznymi istotami.Jestem dhampirem, moimi rodzicami nie byli Lily i James Potter, zostałempodmieniony w szpitalu. Moi prawdziwi rodzice nie żyją, a Voldemort jestdemonem. Istnieje inny wymiar, zwany Necronomiconem, który jest azylem rasmagicznych. Voldemort i jego czterech kumpli mięli opanować go, a późniejziemię, żeby przygotować miejsce innemu upadłemu aniołowi, któremu marzy sięwłasne piekiełko, na ziemi. Troje z tych demonów już nie żyje, pozostało dwoje,w tym Voldemort. Właśnie udało im się odnaleźć przejście do Necronomiconu iszykuje się bitwa o ludzkość. Moi ludzie już przygotowują armię nadludzi,jednak nie możemy określić, jakimi siłami dysponuje Voldemort. Potrzeba namwsparcia czarodziejów. Dlatego zwracam się do pana, bo tylko za panem pójdą.Pomoże nam pan ocalić świat?
Po takiejprzemowie Dumbledore potrzebował chwili, żeby przetworzyć wszystkie informacje.
-Ministerstwo upadło – powiedział w końcu. – Tym lepiej dla nas. Zakon liczyprawie półtora tysiąca członków na całym świecie, ale są jeszcze ludzieniezrzeszeni. Razem prawie pięć tysięcy na całym świecie. Potrzebuję godziny,żeby wszystkich zebrać.
- Doskonale– powiedział Velkan lekko zaskoczony sprawnością i opanowaniem staruszka. –Muszę panu jeszcze powiedzieć, że Severus Snape zginął. Najprawdopodobniej zręki samego Voldemorta. Odpłacimy mu za to.
Dumbledorepoważnie spojrzał w oczy swojego podopiecznego i wyciągnął ku niemu rękę.Uścisk dwóch przywódców był mocny i krótki. Później oboje zniknęli, byprzygotowywać swoje armie.
***
Po wielkim, pustym polu,gdzie jeszcze nieco ponad dwa lata temu stały setki namiotów, hulał wiatr.Słychać było jedynie jego wycie i pohukiwania samotnej sowy. Nagle powietrzezadrżało, na sekundę wszystko umilkło, później rozległy się setki, tysiącetrzasków. Niespełna pięć minut później na polu stało kilka tysięcy ludziubranych w takie same, pomarańczowe szaty z feniksem na plecach. Stali wmilczeniu w równych szeregach. Wyraźnie na coś czekali… albo na kogoś.
Nie musieli długo czekać.Po chwili przed nimi pojawiły się dwie postacie. Pierwsza z nich, którapojawiła się w płomieniach, była wyraźnie oczekiwana. Druga zaś wywołała falęszeptów.
- Zaczęła się wojna –powiedział Dumbledore, a jego głos odbił się echem od ściany lasu. – LordVoldemort okazał się silniejszy niż przypuszczaliśmy i zagraża nie tylkoludziom, ale też naszym magicznym braciom. Musimy spojrzeć ponad podziałami iwyzbyć się uprzedzeń! Świat stoi przed wizją apokalipsy! Możemy zginąć, ale tobędzie piękna śmierć. Śmierć za przyszłość! Za przyszłość naszych dzieci,wnuków i prawnuków! Śmierć w walce! Kto jest ze mną?!
Velkan nie byłzaskoczony, że wszyscy głośno krzyknęli, unosząc w górę różdżki.
- Dobrze, zarazprzeniesiemy się na miejsce walki – odezwał się Mistrz Necronomiconu. – Zakażdym z was pojawi się zaraz jeden z moich ludzi. Poda wam eliksirwzmacniający i przeniesie do innego wymiaru, gdzie stoczymy tę walkę. Tamuformujemy szyki i zaczekamy na Voldemorta i jego bandę! I nie poddamy się,póki każdy z nich nie odda krwi necronomickiej ziemi!
- Nie żyje przyszłość! –krzyknęli wszyscy chórem. Przygotowania trwały…
***
- To mapa całej Równiny ijej okolic – powiedziała Anna, pochyliwszy się nad stołem w salikonferencyjnej. Wokół niego stali dowódcy wszystkich oddziałów, łącznie prawieczterdzieści osób. – Ten czerwony krzyżyk to miejsce otwartego przejścia, talinia to pierwszy front. Tu będziemy na nich czekać. Ostatnim frontem są muryNecronopolis. Jeśli do nich dotrą, to… – Jej ostatnie słowa zagłuszył dźwiękkilkudziesięciu rogów.
- Zaczynamy – powiedziałVelkan.
***
Pusta przestrzeń, trzyksiężyce na niebie i stukot tysięcy zbroi, rżenie koni, wycie wilkołaków, rykiolbrzymów. Dwie fale, dwie potęgi, dwóch przywódców, dwa światy, tysiące dusz.
Velkan siedział naprzedzie, podobnie jak reszta jego dowódców. Miał na sobie zbroję ze smokiem napiersi. Był przerażony, ale zadziwiająco spokojny, wiedział, że Gabriele jestbezpieczna na tyłach armii. Nie chciała się poddać, ale zdołał ją przekonać, żerazem z Oteosem przydadzą się bardziej do opatrywania rannych.
Rada nie spodziewała się,że Voldemort zgromadzi tak potężne siły. Miał w swoich szeregach również częśćOdrzuconych, mały oddział olbrzymów, kilkuset heliopatów, dwurożce, kilkasmoków, trolle, mantykory i akromantule. Jednak armia Necronomiconu równieżbyła bardzo silna. Velkan obawiał się, że walka ta zakończy się śmierciątysięcy istnień. Ale była nieunikniona.
Na czele armii Voldemortaszedł on sam i Belfegor. Oddziały zatrzymały się około 50m od siebie, aleVelkan i Voldemort szli dalej. Wampir zeskoczył z konia i ruszył w stronęprzeciwnika.
- Znów się spotykamy –wysyczał Voldemort. – Tym razem mi nie umkniesz.
- Nie mam takiego zamiaru– warknął Velkan i wyszarpnął miecz z pochwy. W ręce jego przeciwnika równieżpojawiło się ostrze. Chwilę mierzyli się wzrokiem, aż w końcu ostrza sięskrzyżowały. A wtedy stało się coś, co zaparło dech wszystkim. Velkan iVoldemort zostali odrzuceni od siebie na odległość kilku metrów. Natychmiastobaj podnieśli się na nogi, ale to, co ujrzeli ponownie rzuciło ich na kolana.Podobnie jak resztę gotowych do walki.
Tam, gdzie jeszcze przedchwilą stali unosiła się biała gołębica, od której bił niespotykany blask. Pochwili ptak zaczął się zmieniać i przybrał postać sędziwego starca. Niebozajaśniało i po chwili zapełniło się skrzydlatymi postaciami, nerwowo krążącyminad miejscem niedoszłej bitwy.
- Dałem wam świat, a wychcecie go zniszczyć – odezwał się głosem tak przerażającym, że wszystkim włosystanęły dęba, a jednocześnie tak kojącym, że wydawał się najpiękniejszymdźwiękiem, jaki można było usłyszeć. – Dałem wam trzy światy, a wy chcecie jepołączyć. Pokaż się! – powiedział w stronę Voldemorta. Po chwili za nim pojawiłsię anioł o czarnych skrzydłach. W jego oczach widać było strach. Opadł nakolana i zaczął coś mamrotać do siebie. Pojawili się również inni, w tymAbaddon.
- Semyazzo, wstań –odezwał się starzec. – Zakłóciłeś równowagę. Chciałeś władzy. Pokazałeś, że niejesteś jej godzien.
- Panie, proszę o litość– odezwał się anioł.
- Nie zabiję cię,Semyazzo. Śmierć byłaby dla ciebie ukojeniem. Abaddonie, zajmiesz się nim. Niech Michał i Rafael ci pomogą. Na wiekipozostanie w najczarniejszym lochu piekła, a ogień na wieki będzie trawił jegownętrzności.
- Panie… – skłonili sięaniołowie i zabrali swego towarzysza.
- Dziedzicu Abaddona… -Velkan wstał, choć wciąż nie mógł spojrzeć na świetlistą postać. –Necronomiconu przestanie istnieć. Rządź swymi poddanymi na ziemi rozsądnie isprawiedliwie. Niech równowaga powróci…
***
- Harry! W końcu sięobudziłeś! – Nad łóżkiem Velkana stała Hermiona i Ron.
- Gdzie ja jestem? Co sięstało? Bóg… – szepnął, ale nie mógł się podnieść. Cały był ciasno owiniętybandażami.
- Sam-Wiesz-Kto cięporwał, byłeś u niego prawie trzy tygodnie – powiedział ostrożnie Ron. – Jużchciał cię zabić, ale ty z nim walczyłeś. Snape nam mówił…
- Voldemort nie żyje,Harry! A to dzięki tobie! – Hermiona miała łzy w oczach. – Ministerstwo ścigaŚmierciożerców, w końcu nastał spokój!
- Ale jak… to Snape żyje?Gdzie jest Gabriele? Gdzie reszta…?
- Gabriele? JakaGabriele? – zdziwił się Ron. – Stary, nie znamy żadnej Gabriele.
- Zawołam uzdrowiciela –powiedziała natychmiast Hermiona i wybiegła z sali. Po chwili wróciła z trójkąludzi w białych kitlach.
- Proszę was o chwiloweopuszczenie pokoju, musimy go zbadać – zarządziła jedyna kobieta w tym gronie iwypchnęła młodzież z pokoju.
- Witam mojego drogiegomęża – uśmiechnęła się i rzuciła na szyję Velkana.
- Mamy dużo szczęścia –powiedział Oteos ściągając biały fartuch. – Wszyscy żyjemy, oprócz oczywiściedemonów.
- Ale jak…? – Velkanwciąż był oszołomiony.
- Nas nie pytaj –powiedział Vincent. – Prawda jest taka, że Necronomicon zniknął, Necronopoliszajęło miejsce Inferopidum, a tylko rada i Dumbledore zachowała pamięć zdarzeńz czasu od września do grudnia.
- To znaczy, że… – zacząłVelkan, ale nie dane mu było dokończyć.
- Zaczynamy od początku –powiedział Dumbledore, który niewiadomo kiedy pojawił się w pokoju.
- Tak, tym razem będzielepiej – uśmiechnął się Velkan i spojrzał w wesołe ogniki tańczące nadokularami połówkami.
- Tym razem się postaramy– powtórzył i pocałował swoją żonę.
- Teraźniejszość to częśćwieczności, która oddziela zakres rozczarowania od zakresu nadziei – odezwałsię niespodziewanie Oteos.
- Masz rację – zaśmiałasię Gabriele. – Przed nami cała wieczność… mam nadzieję.
The End