Edward Said
Orientalizm - Przedmowa
Dziewięć
lat
temu napisałem posłowie do Orientalizmu, w którym usiłowałem
wyjaśnić, co, tak mi się przynajmniej wydawało, powiedziałem, a
czego nie powiedziałem w tej pracy. Tekst ten odwoływał się nie
tylko do poszczególnych kontrowersji, które rozgorzały po ukazaniu
się książki w 1978 roku, ale też do tego, w jaki sposób praca
dotycząca przedstawiania "Orientu" sama przyczyniła się
do sprowokowania nowych nieporozumień. To, że dzisiaj podchodzę do
tych samych problemów bardziej z ironią niż z irytacją, jest
oznaką sporego bagażu doświadczeń związanych z moim wiekiem.
Niedawna śmierć moich największych intelektualnych, politycznych i
osobistych mistrzów, Eqbala Ahmada i Ibrahima Abu Lughod przyniosła
z sobą smutek i zagubienie, a jednocześnie rezygnację i pewnego
rodzaju upór, żeby wciąż iść naprzód.
W swoich
wspomnieniach Out
of Place
(1999) opisałem dziwny i pełen sprzeczności świat, w którym
dorastałem, dostarczając moim czytelnikom szczegółowych rozważań
na temat otoczenia, które ukształtowało mnie w Palestynie, Egipcie
i Libanie. Jednak były to bardzo osobiste rozważania, które
zatrzymały się tuż przed okresem, gdy postanowiłem zaangażować
się w życie polityczne - tuż po wojnie arabsko-izraelskiej z 1967
roku.
Orientalizm to w przeważającej mierze książka
uwikłana w pełną zawirowań dynamikę współczesnej historii. Jej
pierwszą stronę otwiera pochodzący z 1975 roku opis libańskiej
wojny domowej, która zakończyła się w roku 1990. Zakończyła
się, jednak terror i odrażający rozlew krwi wciąż mają tam
miejsce. Mieliśmy do czynienia z załamaniem się procesu pokojowego
z Oslo, wybuchem drugiej Intifady oraz niewysłowionym cierpieniem
Palestyńczyków na ponownie podbitych ziemiach Zachodniego brzegu i
Gazy. Narodził się fenomen samobójczych zamachów bombowych,
pociągających za sobą ogromne spustoszenia, oczywiście nie tak
doniosłe i apokaliptyczne w swoim wydźwięku, jak wydarzenia z 11
września 2001 roku i będące ich następstwem wojny z Afganistanem
i Irakiem. Gdy piszę te słowa, nielegalna imperialna okupacja Iraku
ze strony Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych trwa. Wolałbym
nie domyślać się, jakie będą jej skutki. Wszystko to jest
elementem rzekomych zderzeń cywilizacji, niekończących się,
nieustępliwych, nieodwracalnych. Ja sądzę inaczej.
Chciałbym
mieć szansę stwierdzenia, że ogólny poziom świadomości na temat
Bliskiego Wschodu, Arabów i islamu w Stanach Zjednoczonych znacznie
się podniósł, jednak, niestety, wcale tak nie jest. Sytuacja w
Europie wydaje się pod wszelkimi względami o wiele bardziej
korzystna. W USA wzrost zaciekłości, stępienie uwagi na poniżające
generalizacje i triumfalistyczne klisze, dominacja ordynarnej
przemocy połączonej z wulgarną pogardą w stosunku do antagonistów
i "innych" znalazły swój ekwiwalent w aktach grabienia i
pustoszenia irackich bibliotek i muzeów. Nasi przywódcy i ich
intelektualni asystenci zdają się nie pojmować, że historii nie
da się zmazać jak tablicy, oczyszczając ją i przygotowując
miejsce na nowe, "nasze" rejestry, które się na niej
znajdą, a tych innych, "gorszych" ludzi zmuszając do
przyjęcia naszych sposobów życia. Dość często słyszy się z
ust wysokich urzędników z Waszyngtonu i z innych ośrodków o
zmianach na mapie Bliskiego Wschodu, tak jakby starożytnymi
społecznościami i milionami ludzi można by było swobodnie
potrząsać, niczym orzechami wrzuconymi do słoika. Ale właśnie
coś podobnego cały czas miało miejsce w "Oriencie", tej
quasi-mitologicznej formacji, która od najazdu Napoleona na Egipt w
18 wieku była tworzona i przetwarzana na niezliczone sposoby. W tym
czasie niemożliwe do uchwycenia osady historii, czyli nie do
oszacowania historie i zawrotna ilość narodów, języków,
doświadczeń i kultur były porzucane i lekceważone, wypychane na
zwały piachu, podobnie jak skarby, rabowane z Bagdadu, zamienione w
nieskładne strzępy.
Twierdzę, że historia tworzona
jest przez mężczyzn i kobiety, równie dobrze może ona być
unieważniona lub przetworzona, tak że "nasz" Wschód,
"nasz" Orient staje się czymś, co my możemy posiąść i
czym możemy zarządzać. Żywię głęboki szacunek dla energii i
zdolności wszystkich mieszkańców tego regionu, którzy walczą w
imię swojego wyobrażenia o tym, czym są i czym chcieliby się
stać. Mamy do czynienia, ze strony współczesnych społeczeństw, z
masowym i świadomym, agresywnym piętnowaniem Arabów i muzułmanów
ze względu na ich zacofanie, brak demokracji, lekceważenie praw
kobiet, przy jednoczesnym braku świadomości, że pojęcia takie jak
nowoczesność, oświecenie czy demokracja to z pewnością nie tak
proste i ochoczo przez wszystkich przyjmowane idee, których można
po prostu poszukać i odnaleźć lub nie, tak jak jajka wielkanocne w
salonie. Zdumiewająca beztroska domorosłych publicystów,
wypowiadających się w imię polityki międzynarodowej, bez
jakiejkolwiek znajomości języka, którym posługują się
rzeczywiści ludzie, doprowadziła do wizji dziewiczego terenu,
oczekującego tylko na potęgę amerykańską, która ma za zadanie
stworzyć tam modelową, wolnorynkową "demokrację". Nie
trzeba znać arabskiego, perskiego czy nawet francuskiego, żeby
wydawać orzeczenia na temat efektu demokratycznego domina, które
jest jedynym pragnieniem świata arabskiego.
Jednak czymś
odrębnym jest wiedza na temat innych ludzi i innych czasów, będąca
rezultatem zrozumienia, porównania, starannych badań i analiz
prowadzonych w imię ich samych, a wiedza, która jest elementem
całościowej kampanii nastawionej na afirmację forsowanego przez
siebie stanowiska. Istnieje przecież zasadnicza różnica między
wolą zrozumienia w celu wypracowania warunków współistnienia i
poszerzania horyzontów a wolą dominacji w celu zdobycia władzy. To
bez wątpienia jedno z największych intelektualnych nieszczęść
historii, że wojna imperialistyczna wykoncypowana przez niewielką
grupę urzędników z USA, których nikt nie wybierał na ich urzędy,
została narzucona zbankrutowanemu dyktatorowi z Trzeciego świata w
oparciu wyłącznie o ideologiczne motywy związane z dominacją na
świecie, gwarancjami bezpieczeństwa i cennymi bogactwami
naturalnymi, które zostały jednak pomysłowo zakamuflowane, wsparte
i uzasadnione przez orientalistów, którzy zdradzili swoje naukowe
powołanie.
Największy wpływ na Pentagon i Radę
Bezpieczeństwa Narodowego George'a W. Busha wywarli tacy ludzie jak
Bernard Lewis czy Fouad Ajami, eksperci od spraw arabskich i
muzułmańskich, którzy pomogli jastrzębiom amerykańskim uchwycić
coś tak kuriozalnego jak arabski umysł i trwającą od setek lat
zapaść tej części świata, którą jedynie potęga amerykańska
jest w stanie powstrzymać. Księgarnie w USA są dziś zapełnione
dziełami z wyświechtanymi monotonnymi tytułami na okładkach:
islam i terror, islam zdemaskowany, arabskie zagrożenie i
muzułmańskie widmo. Wszystkie one stworzone zostały przez
politycznych publicystów, mających rzekomo dostęp do mądrości
przekazanej im przez ekspertów, którym udało się jakoby
przeniknąć do głębi serca tych dziwnych orientalnych istot. Z
tego typu żarliwymi ekspertyzami pro-wojennymi mogliśmy też
zapoznać się w CNN i Fox, a także dzięki setkom nawiedzonych i
prawicowych gości różnych audycji radiowych, niezliczonej ilości
tabloidom, a często i umiarkowanym czasopismom, które powoływały
się na utylizowane na nowo wciąż te same fikcje i grube
generalizacje mające za zadanie zmobilizowanie "Ameryki"
przeciwko obcemu złu.
Bez starannie wytrenowanego
uczucia, że tamci ludzie nie są tacy sami, jak "my" i
brzydzą się "naszymi" wartościami - istota tradycyjnego
dogmatu orientalistycznego - nie mogłoby dojść do wojny. A zatem,
do tej samej kategorii płatnych profesjonalnych badaczy
rekrutowanych przez holenderskich kolonizatorów Malezji czy
Indonezji, brytyjskie armie z Indii, Mezopotamii, Egiptu i Afryki
Zachodniej, armie francuskie w Indochinach i Afryce Północnej,
należą również amerykańscy doradcy Pentagonu i Białego Domu.
Posługują się tymi samymi kliszami, tymi samymi niegodziwymi
stereotypami i tymi samymi pretekstami dla użycia przemocy i gwałtu
(mimo wszystko przecież - tu partia chóru -władza to jedyny język,
który do nich przemawia), tak dzisiaj, jak i za każdym razem
czynili to w przeszłości. Do ludzi tych obecnie dołączają w
Iraku całe armie prywatnych kontrahentów i niecierpliwych
przedsiębiorców, w których ręce powinno zostać przekazane
wszystko - od napisania podręczników szkolnych i konstytucji, po
odtworzenie irackiego życia politycznego i przemysłu
naftowego.
Każde imperium w swojej oficjalnej retoryce zastrzega
swoją odmienność od wszystkich innych imperiów - nowe
okoliczności oraz związaną z nimi misję oświecania,
cywilizowania, ustanawiania porządku i demokracji, i że siłę
zamierza stosować jedynie w ostateczności. Co najsmutniejsze,
zawsze znajdzie się chór ochoczych intelektualistów gotowych
obwieszczać pokojowe i altruistyczne intencje swoich
imperiów.
Dwadzieścia pięć lat po ukazaniu się mojej
książki, orientalizm wciąż wywołuje gorące dyskusje na temat
tego, czy nowożytny imperializm już odszedł do historii, czy też
wciąż trwa w Oriencie niezmiennie od momentu, gdy Napoleon wkroczył
do Egiptu dwa wieki temu. Arabów i muzułmanów nauczono, że
martyrologia i wytykanie imperiom ich błędów z przeszłości może
prowadzić jedynie do unikania własnej odpowiedzialności dzisiaj.
Nie udało wam się, źle do tego podeszliście, mówią nowocześni
orientaliści. Wkład V.S. Naipaula do literatury polega właśnie na
wykazaniu, że ofiary imperium spędzają czas na formułowaniu
oskarżeń, podczas gdy ich społeczeństwa schodzą na psy. To
bardzo zawężona ocena konsekwencji imperiów, nie uwzględniająca
faktu, w jaki sposób przez całe długie lata poszczególne
mocarstwa realizowały swoje programy polityczne w społeczeństwach
na przykład Palestyńczyków, Kongijczyków, Algierczyków czy
Irakijczyków. Pomyślmy tu o pewnym trendzie, który rozpoczął się
od Napoleona, trwał w okresie narodzin studiów orientalnych i
opanowania Afryki Północnej i przebiegał dalej w czasie podobnych
działań w Wietnamie, Egipcie, Palestynie, a następnie, w 20 wieku,
przybrał postać walki o ropę naftową i strategiczną kontrolę
regionu Zatoki w Iraku, Syrii, Palestynie i Afganistanie. Następnie
przypomnijmy sobie początki nacjonalizmu antykolonialnego, o krótkim
okresie niepodległości liberalnej, erze wojskowych przewrotów,
rebelii, wojen domowych, fanatyzmu religijnego, irracjonalnych
walkach i bezkompromisowych okrucieństwach przeciwko
"nowonarodzonym" władcom-współplemieńcom. Każda z tych
faz i epok przyczyniła się do stworzenia własnej zmąconej wiedzy
na temat innego, własnych, degradujących innych opisów i własnych
konfliktogennych retoryk.
Moim celem w Orientalizmie było
posłużenie się metodą krytyki humanistycznej w celu pokazania
przestrzeni, w której dokonują się napięcia, zaproponowania
bardziej wszechstronnej sekwencji myśli i analizy, która miałaby
zastąpić krótkowzroczne polemiki i w ten sposób uwolnić nas od
będącej ich następstwem agresji. Swój zamiar nazwałem
"humanizmem" i słowem tym wciąż staram się uparcie
posługiwać pomimo powszechnej awersji do tego typu terminologii
cechującej głębokich postmodernistycznych krytyków. Przez
humanizm rozumiem przede wszystkim próby pozbycia się "kajdan
wykutych w kuźni ludzkiej duszy", o których pisał Blake, tak
żeby możliwe stało się użycie tej "duszy" do
rozszerzenia historycznego i racjonalnego rozumienia. Inną cechą
humanizmu jest to, że wymaga on "pielęgnacji" przez
wspólnotę interpretatorów i kontaktu z innymi społeczeństwami i
okresami historycznymi: krótko mówiąc, nie ma takiego tworu, jak
odizolowany humanista.
Oznacza to, że wszystkie obszary
są ze sobą połączone i że nic, co dzieje się w naszym świecie
nigdy nie dokonywało się w izolacji i bez wpływu innych "światów".
O kwestiach takich jak niesprawiedliwość i cierpienia musimy mówić
w kontekście, który jest właściwie osadzony w historii, kulturze
i rzeczywistości społeczno-gospodarczej. Naszym zadaniem jest
powiększanie pola rozmowy. Większą część swojego życia, przez
ostatnie 35 lat, spędziłem domagając się prawa Palestyńczyków
do samookreślenia narodowego, jednocześnie zawsze starałem się
czynić to przy uwzględnieniu praw dla narodu żydowskiego i z
uznaniem jego krzywd doświadczonych przez niego w ramach
prześladowań i ludobójstwa. Trzeba wziąć przede wszystkim pod
uwagę, że walka o równość w Palestynie (Izraelu) powinna być
nastawiona na cele pokojowe, czyli na współistnienie, a nie na
nasilenie polityki konkwisty i braku szacunku. Nieprzypadkowo w
swojej książce zwróciłem uwagę na wspólne korzenie orientalizmu
i antysemityzmu. Z tego faktu powinno wypływać zadanie dla każdego
niezależnego intelektualisty - przeciwstawiania się próbom
dokonywania uproszczeń i restrykcji opartych na modelu wzajemnej
wrogości, z którą od tak dawna mamy do czynienia na Bliskim
Wschodzie i w innych miejscach na świecie.
Jako humanista
zajmujący się literaturą, uważam siebie za osobę wystarczająco
wykształconą, dzięki 40-letnim studiom w dziedzinie literatury
porównawczej, której korzenie sięgają Niemiec z końca 18 i
początku 19 wieku. Przed tym okresem należałoby wspomnieć o
niezwykle inspirującym dorobku Giambattisty Vico, neapolitańskiego
filozofa i filologa, którego koncepcje stanowiły zapowiedź idei
rozwijanych przez myślicieli niemieckich takich jak Herder czy Wolf,
a następnie Goethe, Humboldt, Dilthey, Nietzsche czy Gadamer, i
wreszcie wielkich 20-wiecznych filologów romańskich - Ericha
Auerbacha, Leo Spitzera czy Ernsta Roberta Curtiusa.
Dla
młodych ludzi dzisiejszego pokolenia sama idea filologii przywodzi
na myśl coś, co ma związek z antykwariatem i kurzem, mimo że
filologia to tak naprawdę najbardziej podstawowa i twórcza
dziedzina sztuki interpretacji. Moim zdaniem jej istotę wyśmienicie
oddaje zainteresowanie Goethe'go islamem, a w szczególności
Hafizem. Zaciekawienie przerodziło się w pasję, której owocem był
West-Ostlicher
Diwan
i która wpłynęła na późniejsze koncepcje Goethe'go na temat
Weltliteratur - studiowania literatury światowej jako symfonicznej
całości, którą można ująć w ramy teorii akcentującej
wyjątkowość każdego dzieła, jednocześnie nie zapominając o
większym kompleksie, do której ono należy.
Należy
uznać za niezwykłą ironię losu fakt, że w momencie, gdy
dzisiejszy globalizujący się świat realizuje niektóre z założeń,
których dotyczą moje rozważania, jednocześnie zmierza on w stronę
standaryzacji i homogeniczności, przeciwko którym właśnie Goethe
zaproponował swoje wizje. W eseju opublikowanym w 1951 roku,
zatytułowanym Philologie
der Weltliteratur,
Erich Auerbach zwrócił uwagę dokładnie na ten problem, który
rozważany był z perspektywy końca wojny światowej i
rozpoczynającej się jednocześnie Zimnej wojny. Jego wielkie
dzieło, Mimesis,
wydane w Bernie w 1946 roku, ale napisane podczas wojennej emigracji
do Stambułu, w którym wykładał języki romańskie, miało
stanowić testament wielości i intensywności rzeczywistości
przedstawionej w literaturze Zachodu od Homera do Virginii Woolf.
Jednak czytając esej Auerbacha z 1951 roku, ma się wrażenie, że
książka ta stanowiła rodzaj elegii dla czasów, w których badacze
mogli interpretować teksty w sposób filologiczny, konkretny,
dogłębny i intuicyjny, wykorzystując własną erudycję i
znakomitą znajomość kilku języków, stanowiący spełnienie
marzeń Goethe'go, gdy mówił on o swoim rozumieniu literatury
islamskiej.
Poznanie języków i historii było konieczne,
choć nigdy nie okazało się wystarczające, podobnie jak
mechaniczne zbieranie faktów nie byłoby w stanie zagwarantować
właściwej metody na uchwycenie tego, co na myśli miał na przykład
taki autor jak Dante. Głównym zadaniem tego typu myślenia
filologicznego, które mieli na myśli, i starali się realizować,
Auerbach i jego poprzednicy była próba doświadczenia osobistego
kontaktu z żywym tekstem, ujętym z perspektywy jego własnego czasu
i autora, który go stworzył (einfühlung). Zamiast alienacji i
wrogości w stosunku do innych czasów i kultur, filologia
zastosowana do Weltliteratur związana była z koniecznością
okazania głębokiego humanistycznego ducha - szczodrego i, jeśli
można użyć tego terminu, gościnnego. W ten sposób umysł
interpretatora aktywnie tworzy w sobie miejsce, w którym będzie
mógł przyjąć Innego. I ten właśnie akt twórczy, nastawiony na
gotowość zaakceptowania dzieł, które w przeciwnym wypadku
pozostałyby obce i odległe, to najważniejszy aspekt misji
interpretatora.
Wszystko to zastało oczywiście podważone
i zaprzepaszczone przez Narodowy Socjalizm w Niemczech. Po wojnie
Auerbach ubolewał nad standaryzacją idei i coraz większą
specjalizacją wiedzy, oznaczającymi zmniejszenie szansy na
pojawienie się dogłębnej i doniosłej twórczości filologicznej,
której on sam był tak zagorzałym rzecznikiem. Tym smutniejsze, że
po śmierci Auerbacha w 1957 roku zarówno koncepcja, jak i praktyka
badań humanistycznych uległy jeszcze większemu zawężeniu,
zarówno pod względem zakresu, jak i w sensie centralizacji.
Dzisiejsi studenci, zamiast czytać, w prawdziwym tego słowa
znaczeniu, poddają się "rozproszeniu" ze strony
cząstkowej wiedzy dostępnej w Internecie i w środkach masowego
przekazu.
Najgorsze jednak, że edukacja podlega naciskom
ze strony różnych nacjonalistycznych i religijnych
"prawomyślności", rozgłaszanym zwykle przez masmedia,
skupiające się, ze swoją arogancją dla historii i prawdziwego
zrozumienia, na wojnach elektronicznych prowadzonych z dystansu,
które przekazują odbiorcy rzekomą chirurgiczną precyzję, przy
jednoczesnym ukrywaniu ogromów cierpienia i zniszczeń, które są
konsekwencją użycia nowoczesnych środków wojennych. Dokonując
demonizacji nieznanego wroga, którego etykietka "terrorysta"
znakomicie odpowiada zadaniu podburzania agresji ludzi i utrzymywania
ich bojowego ducha, media dysponują potężnym materiałem
ilustracyjnym, który może zostać użyty w dowolnym momencie
kryzysu i zagrożenia, tak jak na przykład miało to miejsce po
9/11.
Wypowiadając się zarówno jako Amerykanin, jak i
Arab, muszę poprosić moich czytelników, aby nie lekceważyli
wszystkich tych uproszczonych obrazów świata, które przygotowała
dla potrzeb polityki USA w świecie arabskim i muzułmańskim garstka
elit cywilnych Pentagonu, obrazów, w których terror, wojna
wyprzedzająca i zmiana reżimu bez porozumienia z sojusznikami -
oznaczające konieczność zaangażowania największych środków
finansowych, jakie znała historia - to najważniejsze elementy
niekończących się i prowadzonych do znudzenia dysput w mediach,
które starają się promować tak zwanych "ekspertów"
mających za zadanie usprawiedliwiać oficjalne stanowisko rządu.
Namysł, rozmowa, racjonalne argumenty, zasady moralne oparte na
założeniu, że ludzie same muszą tworzyć własne historie
zastąpione zostały przez abstrakcyjne pomysły na wykazanie
amerykańskiej czy zachodniej unikalności, usunięcie w tło
wszelkich kontekstów i potraktowanie innych kultur z pogardą.
Ktoś
może mi zarzucić, że dokonuję zbyt wielu nagłych przejść od
interpretacji humanistycznej do polityki międzynarodowej i że
nowoczesne społeczeństwo technologiczne, któremu dane są
wyjątkowe narzędzia władzy takie jak Internet czy myśliwce F-16
muszą mimo wszystko być zarządzane przez uzdolnionych
techniczno-politycznych ekspertów takich jak Donald Rumsfeld czy
Richard Perle. Jednak należy pamiętać, że jednocześnie doszło
tu do utraty poczucia istnienia zwartych sieci i wzajemnych powiązań
cechujących życie ludzkie, którego nie można przecież sprowadzić
do prostej formuły czy zlekceważyć jako nieistotnego w danym
momencie.
To jedna strona tej globalnej debaty. W krajach
arabskich i muzułmańskich sytuacja wygląda niewiele lepiej. Jak
pokazała Roula Khalaf, cały region został opanowany przez łatwy
anty-amerykanizm cechujący się niewielkim pojęciem na temat
społeczeństwa amerykańskiego jako takiego. Ponieważ tamtejsze
rządy nie posiadają możliwości bezpośredniego wpłynięcia na
politykę USA, całą swoją energię spożytkowują na represje i
pacyfikację własnych obywateli, co z kolei prowadzi do fali
resentymentów, złości i rozpaczliwego przeklinania władz. Z
pewnością nie jest to sposób na budowę otwartego społeczeństwa,
w którym świeckie idee na temat historii ludzkiej i rozwoju zostały
zduszone przez poczucie porażki i frustrację, oraz przez islamizm
oparty na wypaczonej nauce i odrzuceniu wszystkiego, co postrzegane
jest jako obce, konkurencyjne formy wiedzy. Coraz większy zanik
wspaniałej tradycji islamskiego idżtihadu, czyli praktyki osobistej
interpretacji, to jedna z największych kulturowych porażek naszych
czasów. W jego konsekwencji myślenie krytyczne i osobiste zmaganie
się z problemami nowoczesnego świata po prostu przestały
istnieć.
Nie oznacza to, że świat kultury uległ
zdegradowaniu z jednej strony do konfrontacyjnego neo-orientalizmu, a
z drugiej do absolutnej negacji. Ubiegłoroczny Szczyt Światowy ONZ
w Johannesburgu, mimo wszystkich swoich mankamentów, pokazał dość
wyraźnie istnienie wspólnej globalnej troski, co może oznaczać
szanse na pojawienie się oczekiwanych od dawna kolektywnych ciał
rządzących, które na nowo będą w stanie zaakcentować
konieczność wypracowania pojęcia "jednego świata".
Oczywiście musimy jednocześnie przyznać, że bez względu na
wszystkie tego typu procesy, nikt nie jest w stanie pojąć niezwykle
złożonej jedności naszego globalizującego się świata, nawet
jeśli istnieją widoczne na pierwszy rzut oka zależności
poszczególnych jego części, które uniemożliwiają pozostawanie
we wzajemnej izolacji.
Okrutne konflikty, które
"jednoczą" ludzi w ramach opacznie rozumianych etykiet
takich jak "Ameryka", "Zachód" czy "islam"
i prowadzą do stworzenia kolektywnych tożsamości dla wielu
znacznie różniących się między sobą jednostek, muszą zostać
pozbawione swojego potencjału i trzeba przeciwko nim zdecydowanie
występować. Wciąż dysponujemy odpowiednim zasobem umiejętności
racjonalnego tłumaczenia rzeczywistości, które są dziedzictwem
humanistycznego dorobku naszej wiedzy. Nie mają one postaci
sentymentalnych świętości, w imię których powinniśmy
doprowadzić do powrotu tradycyjnych wartości czy tego, co
starożytne, a twórczej praktyki ogólnoludzkiego świeckiego
rozumnego dyskursu. Domena świeckości to domena historii, takiej,
jaką ukształtował ją człowiek. Myślenie krytyczne nie oznacza
podporządkowania się rozkazowi wstąpienia w maszerujące
bataliony, skierowane przeciwko temu czy innemu wrogowi. Potrzebujemy
nie sfabrykowanych zderzeń cywilizacyjnych, a uważnego, wspólnego
wysiłku różnych kultur, które nakładają się na siebie,
zapożyczają od siebie wzajemnie i żyją razem w o wiele bogatszy i
interesujący sposób, niż przedstawiają to spłaszczone i
sztucznie wykoncypowane teorie. Aby jednak wypracować taką
obszerniejszą perspektywę, potrzebujemy czasu, cierpliwości,
sceptycznych badań, wspartych na zaufaniu społeczności badaczy,
którą tak trudno zyskać w świecie domagającym się
natychmiastowych działań i szybkich reakcji.
Rdzeń
humanizmu stanowi aktywność jednostki ludzkiej i uczestnicząca
intuicja, a nie narzucane z góry idee i niekwestionowane autorytety.
Teksty muszą być odczytywane jako coś wytworzonego i żyjącego w
konkretnym otoczeniu historycznym, posiadającego wiele realnych
aspektów. Oczywiście nie oznacza to wyłączenia problemu władzy -
przeciwnie, zawsze starałem się wykazać istnienie insynuacji,
"nakładania" się władzy nawet w przypadku najbardziej
niedostępnych dziedzin badań.
I na koniec najważniejsze
- humanizm to jedyny (powiedziałbym nawet - ostatni) środek oporu
przeciwko nieludzkim praktykom i niesprawiedliwościom wypaczającym
historię człowieka. Mamy dzisiaj do dyspozycji poważnego
sojusznika w postaci dającej otuchę demokratycznej przestrzeni
sieci cyfrowej, otwartej dla wszystkich użytkowników w sposób
niewyobrażalny dla poprzednich pokoleń tyranów czy purytanów.
Ogólnoświatowe protesty przed rozpoczęciem wojny w Iraku nie
mogłyby dojść do skutku, gdyby nie istniało tak wiele
alternatywnych społeczności w różnych miejscach na świecie,
mających dostęp do alternatywnych źródeł informacji, ochoczo
wypowiadających się na temat ochrony środowiska, praw człowieka i
wolnościowych impulsów, dzięki którym wszyscy możemy się
jednoczyć na tej naszej małej planecie.