22. Sposób ukazania artysty w Próchnie Berenta.
powieść erudycyjna
teatralizacja tekstu - trójdzielność podyktowana bohaterami prowadzącymi: Borowski, Jelsky, Hertenstein
I, II Kunicki poeta lekarz
II III Muller poeta
Akcja często to czy sięw zamkniętych pomieszczeniach, nie pada nazwa miasta, ale jest ono ukazane negatywnie, szczątkowe nakreślenei topografii,vważniejsza atmosfera: siedlisko rozpusty, zdeprymowane ale przez to idealne dla artysty
I część toczy sięw 2 wieczory, II i III symultanizm czasowy - Jelsky się zabił a nieświadomi tego rozmawiają o nim rola artysty:
figura Boga - przekonany o swej wyjątkowości, izoluje się od filistrów, przekonany że Bóg go natchnął
ofiara - ofiara publiczności, tłumu, ale tłum jest niezbędny dla sztuki + ofiara sztuki która wymaga absolutnego poddaństwa, ofiary jak Chrystus na krzyżu
klown - jarmarczny błazen, Gilbert i Hilda, artyści którzy odnieśli sukces, ale zabawiają innych, dostosowują się do niskich gustów, prostytucja sztuki
psychopata - chorowitość, absynt, nocne życie, introspekcja
Konflikt artysta - filister
środowisko artystyczne gardzi filistrami
odbiorca potrzebny sztuce
artysta potrzebuje rozgłosu, a rozgłos zapewniają dziennikarze. Jelsky jako niespełniony artysta promuje sztukę poprzez ośmieszenie artystów których podziwia. Tuszuje tym własną niemoc twórczą
Kobieta a sztuka
Zosia pochodzi ze świata którym artyści gardzą, ale każdy jej pożąda, byle nie na całe życie bo stabilizacja jest niewskazana
portret - kompleks Edypa
mizoginizm - ojciec Borowskiego
zafascynowanie Nietzschem: kobieta zapewnia rozrywkę
związki niszczą psychikę
Problematyka i bohaterowie
Zredukowana akcja właściwa, usunięta w międzyrozdziały, obfituje w retrospekcje, przybliżające przeszłość bohaterów; w II i III części powieści ma charakter symultaniczny. Toczy się w zasadzie w ciągu kilku dni, wiosną (istotne dla optymistycznego odczytania metafory tytułowej), według autora - "na wielkomiejskich brukach Europy". Tekst wskazuje na nie nazwane duże miasto niemieckie i charakterystyczne miejsca zdarzeń: kawiarnia, gdzie "robi się dziś kultura", tyngiel, odosobniona podmiejska willa.
Typowa dla prozy młodopolskiej problematyka artystowska powieści odzwierciedla dramaty współczesnego artysty
niewiara w znaczenie sztuki, sens tworzenia i własne siły twórcze oraz jego filozofię (antynomia wartości sztuki i życia)
mity estetyczne, role i sytuacje (często archetypiczne i usymbolizowane): kapłana i "nadczłowieka"; ofiary, męczennika i chorego; błazna i psychopaty; Ikara, Narcyza, mieszkańca Wieży z Kości Słoniowej, człowieka o rozdartej duszy albo sięgającego do Świętego Źródła. I
lustracją są przede wszystkim fragmenty biografii przedstawicieli świata sztuki: aktora Władysława Borowskiego, dziennikarza Jelsky'ego, poety Müllera, kompozytora Henryka von Hertensteina. Uosabiają oni rozmaite postaci improduktywizmu, niemocy fizycznej i zwłaszcza twórczej - "przy wielkiej pełni olbrzymiego ducha". Ta "bolesna tajemnica" życia artystów ujawnia się choćby w nieodróżnianiu świata realnego od świata marzeń, wyjątkowej autorefleksyjności (często obezwładniającej i autodestrukcyjnej), niszczeniu własnych utworów, rozpaczy i rozpaczliwym hedonizmie, wreszcie w ciążeniu ku śmierci. Borowskiemu, który dla sceny porzucił żonę, przepowiada się przed wyprawą po nową rolę, że idzie na śmierć; cyniczny dowcip Jelsky'ego "pachnie" jak lufa rewolweru; Hertenstein zaleca jako lekarstwo malajską truciznę. Są przedelikaceni, zneurotyzowani, chorowici, obdarzeni chorobliwymi uczuciami (np. skłonności kazirodcze). Z reguły kończą życie samobójstwem, które w wypadku poety i kompozytora jest wystylizowane w duchu epoki - jako unicestwienie poprzedzone piciem wina, paleniem tytoniu i opium, refleksją nad sztuką i świętymi księgami Wschodu (zwłaszcza symboliką i doktryną buddyjską), akceptacją nirwany.
Borowski, aktor i syn aktora, pisujący też wiersze, nieskutecznie zabija pustkę w sercu. Ale pierwsza przypadkowa kochanka dała mu tylko "ciało i znużenie", a pierwsze występy nauczyły żyć tylko na scenie. Obdarzony słabą wolą, nie ma sił do prawdziwego życia i oddzielenia "prawdy od urojeń, rzeczywistości od wyobraźni". Włada nim "delirium teatralicum" i błazen odgrywający komedię - a to jedna z ról artysty w nowoczesnym społeczeństwie. Cechuje go kabotynizm i zmysł aktorski, wyrażający się w zatraceniu granicy między sztuką a życiem, w teatralizacji życia, co w konsekwencji określa jego improduktywizm jako nieporadność zarówno w dziedzinie tworzywa wewnętrznego, jak i rzemiosła.
Mitologia artysty.
Sztuka całego XIX wieku zwraca uwagę przede wszystkim na takie fundamentalne symbole kondycji artysty:
artysta jako Ikar – ma być symbolem artysty romantycznego;
artysta jako Narcyz – schyłek wieku XIX przynosi ze sobą modę na artystę-improduktywa, zapatrzonego w siebie, gesty odrzucenia działa sztuki jako konkretnego przedmiotu, procesu materializacji idei w rzecz;
artysta jako mieszkaniec Wieży z Kości Słoniowej – nie martwi się o ludzkość, ani o przyrodę; nie pragnie pełni szczęścia, a tęskni do uwolnienia się z ludzkich ograniczeń; niezadowolony z siebie i z warunków, jakie uformowały, próbuje stworzyć siebie od nowa, staje się dandysem lub estetą; życie=sztuka i vice versa.
artysta sięgający do Świętego Źródła – odnajduje podłoże swojej sztuki w doświadczeniu; intensywniej żyje, głębiej czuje: przenikliwiej od przeciętnego człowieka patrzy na otaczający świat; cieszy się z więzi z ludźmi, ale ludzkość traktuje jako część przyrody.
artysta o rozdartej duszy – połowiczność człowieka i sztuki – Borowski, który wybiera w końcu sztukę i skazuje swoją żonę na poniewierkę;
Borowski i Hertenstein – artyści związani ze Świętym Źródłem i z Wieżą z Kości Słoniowej – miłość do sztuki i kobiety jakby wykluczają się wzajemnie w ich życiu; zamykają się w swojej wieży.
Jelsky – wybiera raczej model życiowy dandysa – lekceważy sobie wszystkie normy społeczne. Postawa ta zbliża się do symboli Wieży i Narcyza.
Muller – drugi Narcyz powieści – jest również niezdolny do prawdziwej miłości. Jest erotomanem kochającym się jednocześnie w kilku kobietach. Jego marzeniem jest „królewska kobieta”. Niezdolność do głębokiego uczucia (symbolika Świętego Źródła) oraz bezdomność poety (antysymbol wieży) skazują Mullera na epigonizm.
Ludziom sztuki XIX i XX wieku można przyporządkować inną klasyfikację: opozycje kapłana i błazna, męczennika, artysty i chorego.
W Próchnie kapłanem jest Borowski, Jelsky i Hilda. Królewski ptak – łabędź – jest tematem powieści Mullera i Hertensteina, zawierającej pewne aluzje do kapłańskiej i królewskiej roli sztuki. Męczennikiem zaś staje się Hertenstein, który odrzuca godność sztuki, podkreślając jej kuglarski charakter.
Kompromitacja prometeizmu i mitu zbawienia przez sztukę powoduje w świecie przedstawionym powieści reakcje:
1. wyboru pracy społecznej – Kunicki;
2. anarchizmu – Pawluk;
3. modlitwy do śmierci, jako najidealniejszego wyrazu sztuki – Hertenstein.
Na te wszystkie klasyfikacje mitów artysty nakłada się jeszcze w Próchnie nietzscheański artysta – nadczłowiek, oraz artysta – modernista. Przykładem dionizyjskiego, egoistycznego immoralnego twórcy jest Turkul. Modernistą, którego cechuje zmysł imitatorski, udawanie, połowiczność i przedmiotowość, możemy nazwać aktora Borowskiego.
Müller, nietzscheanista i schorowany narcystyczny erotoman, reprezentuje typ "wieszczego improduktywa" i "twórczego milczenia", wynikający z niedowładu rzemiosła przy nadmiarze tworzywa wewnętrznego. Próbki jego twórczości wyróżniają się zrytmizowaniem i nastrojowością, ale są - jako kwintesencja stylu dekadenckiego - nieoryginalne, epigońskie (np. wzorowane na pomysłach Baudelaire'a), w czym badacze (J. Paszek) dopatrują się nawet parodyjno-satyrycznego zamiaru twórcy. Hertenstein trafnie zauważa, że w Borowskim i po części w Müllerze zaznacza się "przerost nerwu twórczego, który zwie się aktorstwem". Dodajmy, że również dla innych bohaterów sztuka okazuje się pod tym względem "słówkiem fatalnym". Na pożegnalnej przedśmiertnej kartce Jelsky'ego widnieją słowa mówiące, że sztuka "odbiera duszę, daje rolę".
Kosmopolityczny dziennikarz Jelsky, cyniczny dandys, jest znakomitym profesjonalistą - rzemieślnikiem, świadomym pospolitego charakteru swych wytworów. Prezentuje się jako "wzór aktualności, model dziennikarza", zręczny manipulator opinii publicznej, jako mistrz prawdziwy zgryźliwego aforyzmu, paszkwilu, retoryki użytkowej oraz lekkiej i popularnej formy twórczości "mówionej", a także jako umiejętny naśladowca "cudzej mowy" i stylu decadence, gdy pisze o Yvetcie.
Improduktywem czyni go brak talentu i tworzywa wewnętrznego - "krwi i bólu", jak się mówi w powieści o cechach prawdziwej sztuki.
Hertenstein - buddysta, arystokrata ducha, reprezentuje typ improduktywa z wyboru (na kanwie wypracowanych przekonań) i z dramatu polegającego na niemożliwości połączenia uczucia (miłość do Hildy) ze sztuką. Jest obdarzony wszechstronnymi uzdolnieniami i możliwościami, przez co rozumie się inspiracje biograficzne, majątek, pomysły i wyobraźnię, doskonałą znajomość techniki tworzenia kompozycji muzycznych. Ale nie dba o sławę ani mistrzostwo, w czym wyraża się "samo obłuda improduktywa", według diagnozy Müllera; warto zauważyć tę zdolność pointowania cudzych rysów, daną postaciom powieściowym. Zwątpił w potrzebę służenia sztuce, której zarzucał urynkowienie, obłudę, aktorstwo i niedostojność. Kwestionując wartości współczesnej sztuki europejskiej i sztuki w ogóle (jako przejawu ułudy), znalazł jej idealny wyraz - i dla siebie jakby zbawienie - w nirwanie i śmierci, uzasadnionych przez odwołania do buddyzmu.
Na tle wymienionych artystów niespełnionych pojawiają się - jako osoby przydane do zwierzeń i pomocy, powiernicy sumień i przyjaciele, typowi reprezentanci środowisk, kontrapunktowe dopełnienia osobowości itp. - takie postacie i zbiorowości jak Zosia (żona Borowskiego), później kochanka Jelsky'ego oraz obiekt westchnień Kunickiego i Müllera, przejmująca swoim "dziecinnym" językiem spieszczeń; anarchizujący malarz Pawluk, który tworzy imaginacyjnie - jedynie "językiem"; niezróżnicowany "inteligentny motłoch", w tynglu poddany władzy aktorki i Jelsky'ego. Są jeszcze artyści - ludzie sukcesu: młody dramatopisarz Turkuł, typ "nadczłowieka", dionizyjski, egoistyczny i immoralny twórca, dosłownie wyzyskujący doświadczenia życiowe, autor Przeznaczenia nacechowanego duchem przybyszewszczyzny; Yvetta Guilbert, "księżna cynizmu współczesnego", fascynująca czarnymi połyskliwymi rękawiczkami i brzydotą "potężną jak kaprys mistrza"; śpiewaczka Hilda Hertenstein, jakby królewskie uosobienie sztuki. Osobne miejsce zajmuje niedoszły literat, lekarz Kunicki, przedstawiciel "racjonalistycznej hołoty" - z perspektywy Müllera; "zdrów" w świecie "chorym", niechętny "teatralnym efektom" artystów, którzy mu początkowo zaimponowali. Wyzwala się spod uroku sztuki, niszcząc swoje teksty, i chce zostać "człowiekiem pożytecznym".
Ciekawe są realia obyczajowo-społeczne powieści. "Zaczyna się próchno" na tle "obmierzłej kultury wielkiego miasta", obdarzonej wartościami ambiwalentnymi - kochanej i znienawidzonej. Jest ona opisywana stylem impresjonistycznym, pełnym ekspresji, np. ewokującym doznania somatyczne - bohaterowie czują "szum i woń miasta". "Zimna, ponura" metropolia powieściowa (może Monachium?) okazuje się siedliskiem "martwych i niemych ludzi", "dotykalnej prawie mgły", "chłodnych księżyców lamp elektrycznych", "potwornych żuków" (automobili) - istnym "młynem" zagłuszającym "najdokuczliwsze myśli, największe bóle". Stan ducha i zainteresowania bohaterów charakteryzuje typowa dla epoki rekwizytornia, leksyka i metaforyka, reprezentowana przez słowa-klucze: absynt, wódka, koniak, kawa, nargile, kawiarnia, tyngel, apatia i pesymizm, nuda i znużenie, Stimmung, Weltschmerz, horror vacui, nirwana, filister, "nadczłowiek", strugglelifer (walczący o byt), kokota, prostytutka. Często łączą się one w wymowne sekwencje, aforystyczne próby diagnoz i ogólnień, np.: "koniak (...) jest napojem mistycznym: nalewką na sumieniach samobójców"; "świat bywa przeraźliwie nudnym tynglem"; "wódka, prostytutka i nastrój" (stylowa dla epoki dekadenckiej parafraza tytułu walca J. Straussa, Wein, Weib und Gesang [wino, kobieta i śpiew]).
Zarysowują się ciekawe poboczne kwestie - nam bliskie. W związku z realistyczno-symboliczną wizją metropolii i reminiscencjami z Polski pojawiają się np. motywy opinii publicznej i jej skarykaturowanych form. Ukazana jest zdolność informacyjno-przekaźnikowa oraz siła kreacyjna i zastraszająca plotki wielkomiejskiej. Ma ona udział w legendzie Yvetty Guilbert, zatrważa uwiedzioną Zosię, stuka jak "baba" anonimowa do drzwi Kunickiego, a dzięki portierom odsłania "pańskie" tajemnice. Sugestywnie jest ukazana potęga plotki zorganizowanej, kształtującej się w "warsztatach" opinii (kawiarnia, tyngel) i dziennikarstwie - znikczemniałym, pretensjonalnym i ekspansywnym, np. w "nieomylnym organie tygodniowej opinii". Wśród Polaków, bojących się jedynie "Kuriera", opinia "robi się (...) łatwo i tanio". Jelsky'emu, niedługo przed samobójstwem, "opinię narodów" zwiastuje przemarsz "łobuzów" pod dyktando "tęgich rytmów wojskowego marsza".
Z warsztatu artysty - "polskiego Flauberta"
Technikę literacką Próchna uznaje się za wynik "współżycia naturalizmu z modernizmem w obrębie prozy narracyjnej" (M. Głowiński). Jednak w stylu silniej uwyraźnia się dominanta modernistyczna - język powieści parodiuje styl i pomysły Przybyszewskiego, przyswaja frazesy dekadentów francuskich i wykazuje wiele analogii z dykcją poezji młodopolskiej (Tetmajer, Kasprowicz i in.). W ujęciach najbardziej zobiektywizowanych i syntetyzujących (np. J. Paszka) za stylowy wyróżnik powieści uważa się przede wszystkim: percepcję impresjonistyczną (w uproszczeniu: styl impresjonistyczny), osobliwości form dialogowych i monologowych (np. pokrewieństwo z techniką strumienia świadomości, zjawisko "cudzej" mowy traktowanej serio i parodystycznie), interferencję mowy pisanej i mówionej w narracji, rozbudowane aluzje literackie, metaforykę i symbolikę. Wzorce powieści polifonicznej i personalnej określają kompozycję i narrację Próchna - wielowątkową, luźną, płynną, opartą na szeregu scen dramatycznych, technice teatralizacji i zasadzie monologizacji, subiektywizującej świat przedstawiony. Zasadniczo, jak zauważa J. Paszek, narratorem jest postać (monolog-retrospekcja) albo narracja jest prowadzona z punktu widzenia postaci (narracja personalna). Narracja personalna wypiera narrację auktorialną.
Trzeba podkreślić, że w miejsce tradycyjnej techniki prozatorskiej, charakteryzującej się kreowaniem "wszechwiedzącego" narratora odautorskiego, kompozycją zamkniętą, motywacją przyczynowo-skutkową i indywidualizacją języka, została wprowadzona perspektywa bohaterów, wyposażonych intelektualnie jak Berent-tłumacz i przemawiających jego językiem, przy tym reprezentujących - w ramach określonego podmiotowego spektrum - różne warianty stosunku do życia i sztuki. Ta perspektywa wymaga od czytelnika swoistego współtworzenia, współpracy z autorem. W przypadku Próchna sprzyja wytworzeniu aury zrozumienia i współczucia dla tragedii i niespełnień artysty. Polifoniczność - uzyskana dzięki ograniczeniu funkcji wszechwiedzącego narratora , nieobecności autorskiego komentarza i pozorowaniu istnienia trzecioosobowego narratora epickiego, którego funkcje przyjmuje coraz to inny bohater prowadzący - powoduje trudności w określeniu stosunku pisarza do opisywanych postaw i zjawisk. Pewne sugestie płyną z tytułu i funkcjonowania metafory tytułowej w tekście, z powieściowego motta z Modrzewskiego i z listu Berenta do Miriama ("Chimera" 1901, t.IV), w którym kluczowa symbolika jest w związku z zamiarami pisarza wyjaśniana następująco: "owo próchno, dla którego rozkładowym fermentem jest wyobraźnia i nielitościwie czujna myśl (...) próchno staje się wszak z czasem płodną mierzwą (...) ma próba oświetlenia próchna jego własnym światłem".
Interpretacyjną kwintesencją wielu cech Próchna, łączącą je z innymi dziełami i biografią twórcy, byłoby odnoszone nieraz do Berenta określenie "polski Flaubert". Opublikowany w "Kurierze Czerwonym" (1926, nr 8) wywiad pt. U polskiego Flauberta. Tajemnice niedostępnej wieży marzenia poetyckiego. Wacław Berent o swoich pracach artystycznych przypomniał kanon odpowiednich wyobrażeń. Były w nim: "polski Flaubert", "wyrafinowany analityk psychologiczny i wirtuoz stylu, krytyczny mózg pisarski", "surowy ascetyzm [...] i zamknięcie się w wieży poetyckiego marzenia, najwyższego artyzmu i oddalenia od natrętnego gwaru życia", "religijny wręcz stosunek do sztuki i jej spraw wysokich". Przypominając podstawę paraleli Flaubert-Berent (oryginalny, niemal katorżniczo wypracowany styl) w ujęciach badaczy, J. Paszek wyakcentował znakomitą kompozycję, "nie tyle walory stylistyczne powieści obu twórców, co właśnie dążenie do przemyślanej konstrukcji fabularnej". Uzupełnienie do paraleli wniosła też uwaga W. Boleckiego, podkreślająca stosunek obu twórców do własnej biografi, pomniejszający jej znaczenie kosztem wyniesienia dzieła.
W Próchnie przedstawiono cyganerię artystyczną.
Zepsucie, pijaństwo, rozwiązłość, bezproduktywność
Mitologia artysty.
Sztuka całego XIX wieku zwraca uwagę przede wszystkim na takie fundamentalne symbole kondycji artysty:
artysta jako Ikar – ma być symbolem artysty romantycznego;
artysta jako Narcyz – schyłek wieku XIX przynosi ze sobą modę na artystę-improduktywa, zapatrzonego w siebie, gesty odrzucenia działa sztuki jako konkretnego przedmiotu, procesu materializacji idei w rzecz;
artysta jako mieszkaniec Wieży z Kości Słoniowej – nie martwi się o ludzkość, ani o przyrodę; nie pragnie pełni szczęścia, a tęskni do uwolnienia się z ludzkich ograniczeń; niezadowolony z siebie i z warunków, jakie uformowały, próbuje stworzyć siebie od nowa, staje się dandysem lub estetą; życie=sztuka i vice versa.
artysta sięgający do Świętego Źródła – odnajduje podłoże swojej sztuki w doświadczeniu; intensywniej żyje, głębiej czuje: przenikliwiej od przeciętnego człowieka patrzy na otaczający świat; cieszy się z więzi z ludźmi, ale ludzkość traktuje jako część przyrody.
artysta o rozdartej duszy – połowiczność człowieka i sztuki – Borowski, który wybiera w końcu sztukę i skazuje swoją żonę na poniewierkę;
Borowski i Hertenstein – artyści związani ze Świętym Źródłem i z Wieżą z Kości Słoniowej – miłość do sztuki i kobiety jakby wykluczają się wzajemnie w ich życiu; zamykają się w swojej wieży.
Jelsky – wybiera raczej model życiowy dandysa – lekceważy sobie wszystkie normy społeczne. Postawa ta zbliża się do symboli Wieży i Narcyza.
Muller – drugi Narcyz powieści – jest również niezdolny do prawdziwej miłości. Jest erotomanem kochającym się jednocześnie w kilku kobietach. Jego marzeniem jest „królewska kobieta”. Niezdolność do głębokiego uczucia (symbolika Świętego Źródła) oraz bezdomność poety (antysymbol wieży) skazują Mullera na epigonizm.
Ludziom sztuki XIX i XX wieku można przyporządkować inną klasyfikację: opozycje kapłana i błazna, męczennika, artysty i chorego.
W Próchnie kapłanem jest Borowski, Jelsky i Hilda. Królewski ptak – łabędź – jest tematem powieści Mullera i Hertensteina, zawierającej pewne aluzje do kapłańskiej i królewskiej roli sztuki. Męczennikiem zaś staje się Hertenstein, który odrzuca godność sztuki, podkreślając jej kuglarski charakter.
Kompromitacja prometeizmu i mitu zbawienia przez sztukę powoduje w świecie przedstawionym powieści reakcje:
1. wyboru pracy społecznej – Kunicki;
2. anarchizmu – Pawluk;
3. modlitwy do śmierci, jako najidealniejszego wyrazu sztuki – Hertenstein.
Na te wszystkie klasyfikacje mitów artysty nakłada się jeszcze w Próchnie nietzscheański artysta – nadczłowiek, oraz artysta – modernista. Przykładem dionizyjskiego, egoistycznego immoralnego twórcy jest Turkul. Modernistą, którego cechuje zmysł imitatorski, udawanie, połowiczność i przedmiotowość, możemy nazwać aktora Borowskiego.
Sylwetki trzech artystów-improduktywów: Borowskiego, Jelskiego i Hertensteina są kontrapunktowo zestawione z sylwetkami artystów, którzy odnieśli sukces: Turkułem, Yvettą Guilbert, Hildą Hertenstein. W ich tle pozostają jeszcze inne postaci: Kunicki, Muller, Pawluk.
Ojciec Borowskiego – kabotyn, mizogin (zniechęcony do kobiet), pożyczał od syna pieniądze aby zaraz potem stawiać mu za nie kolejki alkoholu.
Borowski – porzucił żone Zosię i z cyganerią poszedł w świat. Odstąpił ją Kunickiemu (doktorowi) – napisał do niego list
Jelsky – dziennikarz, sam chyba beztalencie bo utrzymywał Mullera licząc, że ten napisze coś sensownego i mu się zwróci. A Mullera trawiły suchoty i pluł krwią.W koncu zmarł, zostawił po sobie coś na kształt dziennika – Myśli niepłodne.
Dyskusje o roli artysty:
Jelsky – Kunicki. Jelsky wierzy w posłannictwo sztuki. Kunicki wyrzekł się sztuki niszcząc zeszyty ze swoimi utworami i został doktorem
Muller – Jelsky. Muller (nietzscheanista) – nawet nieoryginalna poezja lepsza od dziennikarskiego wyrobnictwa Jelskyego
Hertenstein (buddysta) – Muller. Hertenstein neguje mit o nadrzędnej roli sztuki w życiu. Sztuka jest tylko ułudą
STRESZCZENIE
CZĘŚĆ PIERWSZA
I.
Opowiada o sobie Borowski.
Kanał ugoru, sterczały tam równe szeregi żelaznych krzyży. To surowe otoczenie przypominało Kunickiemu cmentarz. Na ławce obok niego siada Borowski. Zarzuca Kunickiemu, że lubi mówić pięknie, dumnie, w nadęty sposób, lecz pusto. Borowskiego ojciec był aktorem. Zazdrościł synowi, bo to do niego kobiety uśmiechały się. Ojciec zapędzał go do nauki, książek – miał być Włodek Profesorem. Lecz on – Borowski – często myślał o kobiecych rękawiczkach, rączkach i nóżkach w pantofelkach. Kiedy chwycił do rąk powieści, zagłębiał się coraz bardziej w literaturze, dużo czytał. Kiedyś ojciec dał mu portret matki, syn zatrzymał go, spowiadał się do matki po nocach ze swych wielkich pragnień. Brakowało mu miłości matki, modlił się do niej. Kochał matkę – jej portret. Była to miłość kazirodcza. Te dziwne nabożeństwa zaobserwował ojciec. Zabrał portret i splunął. Jednak uświadomiło mu to, że jego syn jest już dorosły, że pragnie miłości (nie fizycznej), chce iść w świat i szukać swojego własnego przeznaczenia, że czuje dziwną siłę w piersi, a dla tych chęci nie ma nazwy, bo to pragnienie wyższe ponad to, co nazwane.
Po kilku miesiącach pracował w teatrze. Wspomina swoją pierwszą kobietę (przychodziła do jego ojca). Dystyngowana, nie zdjęła nawet kapelusza, nie odłożyła na bok parasolki. To stało się w garderobie. Potem było razem, ona dopatrywała się w nim wielkich rzeczy, on w niej widział tylko ciało i znużenie. Był dla niej nieświadomie, lecz nielitościwie brutalny.
Ona padła w poprzek drogi życia (motyw trzech dróg życia i sztuki) – zaznaczyła koniec jego młodości.
Sukces na scenie, ojciec przysłał mu wieniec, urządził kolację. Później jednak krzyczał na niego, że go naśladuje.
Po rozstaniu z kobietą – ból jakiś, życie więdło, pił dużo wódki. Smutek był jego trzeźwością. Żył już tylko na scenie. W realnym życiu był gnuśny, opieszały, tępy. W myślach jego były tylko kobiety.
Wtedy poznał Zochnę, żonę... Powiedział ojcu, że chce się z nią ożenić. Ojciec już nie grał, bał się, tłumaczył, że jest za stary. Kiedyś przyszedł do niego pijany. On – syn – zaproponował ojcu, że zastąpi go tego dnia w teatrze. O to właśnie ojcu chodziło.
Ojciec ostrzega Władka przed kobietami. One w nim talent zaduszą, wysysają krew. Mówi, że na Zachodzie bardziej szanują aktorów, cenią i rozumieją, a tutaj tylko wyją z zachwytu. Literat to kłamliwy komediant, aktor ma szczerą duszę. Ojciec upił się, zrobił awanturę w knajpie, wyzwał syna, że chce się żenić, do Żydów przejść, w końcu rozpłakał się. Władek wyprowadził ojca na ulicę.
Ojciec martwił się o syna – o jego karierę aktorską. Syn myślał cały czas o Zosi – tęsknił. Jego gra była na drugim planie. Ojciec kazał mu się otrząsnąć – musi myśleć tylko o grze, po co mu kobieta, ta miłość przyprawiła mu głupi wyraz na twarzy, idiotyczny.
Dawniej zawsze biegał za kobietami, które wychodziły z jego pokoju albo tłukł się i pił wszystko, co było pod ręką. Fragment z Lambra Słowackiego.
Zastanawia się nad pracą aktora – te wszystkie krótkie chwały, oklaski, brawa i sławy, recenzje – to nie jest warte życia. Aktorstwo to skromne powołanie, zbyt mała to rólka, by poświęcić jej życie. Dla niej także nie poświęci Zochny – to ją kocha naprawdę, myśli o jej ruchach, włosach, uśmiechu. Wchłonął ją w siebie, czuje jej obecność. Dużo czułości, tkliwości. Bez końca wspomina ją i tęskni – i pije wódkę wtedy. Tęsknota go pożera i pali – za czym ta tęsknota? Był pijany i krzyczał – wtedy nadeszła Zośka – jego ojciec powiedział jej, gdzie on – Władek mieszka. Całował ją, dał jej wódki. Od razu zrozumiała o co mu chodzi (jej dumny, wzgardliwy uśmiech). Przespała się z nim.
Poszedł z ojcem do teatru, miał dzisiaj grać, duszę jednak przepełnioną miał wrażeniami. Opisywał swoje przeżycia podczas gry na scenie – pełno uczuć, emocji, ale nie o tekst grany chodziło, lecz o życie. Grał wspaniale, kiedy zapadła kurtyna rozległy się okrzyki o oklaski. Źle myśli o ojcu – jest zmanierowany do ostatniej kosteczki, kabotyn (tu: człowiek, który nie potrafi odróżnić rzeczywistości od teatru). Za nic nie jest ojcu wdzięczny, nawet na świat przyszedł Włodek przypadkiem, bo tak wiele kobiet miał jego ojciec.
Ojciec przyznaje mu, że ma talent aktorski. Mówi, ze sam miał kiedyś taki. Włodek ma pretensje do ojca, że sprowadził mu Zosię, ucieka od ojca. Ten zaczął jakąś awanturę na ulicy z oficerem, za co został wtrącony na 2 miesiące do więzienia. Kiedy ojciec wyszedł na wolność, syn jego był już żonaty. Brakowało im pieniędzy, lecz byli szczęśliwi, czuli radość, wiosnę, pełnię życia. Borowski grał źle, lecz był zadowolony. Z Zosią żyli jak dwoje dzieci.
W korytarzu spotkali ojca. Zosia zataczała się jak pijana. To teatralne życie odurzyło ją tak, jak wino. Ojciec milczał, potem zaczął ich obrażać. Władek nazywa ojca żałosnym kabotynem, śmiesznym. Ten krzyczy, że Zosia Władkowi już zaczęła pić z serca krew – źle gra. Ojciec wyzwał Zosię od suk, ta płacze i ucieka. Władek chciał pobić ojca, lecz opamiętał się – przeprosił za swoją nikczemność, chciał postawić ojcu szampana. Upadł, oprzytomniał po chwili i zaczął grać wyklętego syna. Oni ojciec odegrali przed sobą ostatnie komedie.
II.
Borowski skończył opowiadanie. Kunicki milczał. Patrzył w pusty kraj i durny, nudny czas pełzający tak leniwie, jak rozwłóczone po horyzoncie dymy.
Borowski na tle tej szarzyzny wydał się takim ptakiem, który dusi się od węglowego pyłu. Kunicki myślał o Zośce.
Robiło się późno. Opis-impresja wieczoru. Przejechał pociąg, przyrównany do potwora. Borowski chciałby wrócić na scenę. Już noc – wychodzili z cmentarza. Borowski potknął się o nagrobek – runął na ziemię. Znowu przewróciłem się przez mogiłę. Trzecia będzie. Borowski myśli, że Kunicki zazdrości mu tego bujnego życia w teatrze. Dla Kunickiego życie to jest dzikie i niebezpieczne.
Borowski – dzisiaj już nie ma namiętności, je się ukrywa, dzisiaj jest rozsądek.
Kunicki – dzisiaj jest rozpusta dzika.
Borowski boi się apatii. Dopóki mówi, chodzi, nienawidzi, to zapomina. Ale sam zostać nie może – widzi Zośkę, rozpacza.
Kunicki zaprowadził Borowskiego do najbliższej robotniczej restauracji. Borowski jakoś zazdrości Kunickiemu. Świat jest chory, a Kunicki zdrowy, higienista, którego nigdy nie straszy zmora rzeczywistości.
Kunicki jest lekarzem. Borowski pije absynt, Kunicki wodę sodową. Robotnicy czytają dziennik socjaldemokratyczny „Naprzód”.
Kunicki – stara się znaleźć ideał społeczny, boi się, że Borowski zaraz odegra jakieś przedstawienie jubileuszowe – awanturę, jak jego ojciec.
Borowski mówi, że ukochana kobieta rządzi wszystkim – życiem i śmiercią mężczyzny. Kunicki miał już dość tych wywodów i wyszli.
Miasto zaszumiało, Borowski chłonął je i jego woń. Czuł chory puls miasta. Ja – aktor – mówi o sobie Borowski (jest pijany). Mówi, że kocha doktora za to, że przed nim otworzył swoją duszę. Że wyspowiadał mu się, jak histeryczka księdzu. Borowski jest całkowicie pijany, opamiętuje się. Kunicki lubił jego żonę, uważał, że Zośka zasługuje na coś lepszego niż Borowski – tzn. nie, że Kunicki po to z nim chodzi, by słuchać o Zosi. Nagle Borowski wytrzeźwiał i z nienawiścią popatrzył na Kunickiego. Każdy z nich poszedł w swoją stronę. Kunicki czuł nawet fizyczną niechęć do Borowskiego, odrazę. Borowski pożyczył jeszcze rubla na wódkę. Tak samo, jak kiedyś na wódkę pożyczał jego ojciec.
III.
Kunicki bał się wspomnień jak ognia. Bał się cichych, smutnych wieczorów. Widzi ciągle dziewczynę zbiegłą od rodziców, wyczekującą na deszczu na to, by móc rzucić się do stóp łotrowi. Położyła się przed nim jak pies – czujna i zazdrosna o jego miłość. Czystsza i większa, mocniejsza jest ta niewolnicza dusza od serca swojego władcy. Kunicki prawdopodobnie myśli o Borowskim i o Zosi.
Szuka przyczyny tych swoich smutków. Nie chce i nie potrafi być sam ze sobą. Wyszedł z domu, byle w tłum , byle między ludzi. W parku poczuł zrazu odrazę do tych, do których tak gorączkowo przed chwilą garnął się. Przypomniał mu się fragment sonetu Miriama Samotny błądzisz.
Znalazł się w kawiarni. Tu przynosił zwykle swoje ciężkie brzemię samotności. Wchłaniał w siebie gwar obcego życia. Zaczepił go znajomy dziennikarz – Jelsky. Od razu zauważył pesymistyczny nastrój Kunickiego. Chciał mu jakoś pomóc – na sentymenty najlepsza jest kobieta. Przedstawił mu Lili.
Dzisiaj w kawiarniach tworzy się kultura, nawet prorocy każą po kawiarniach bywać. W piciu jest zupełnie ta sama mądrość, co i w życiu – złudzenie – Jelsky.
Rozmawiają o życiu. Uczciwa praca i takie tam – to nie wystarcza, a cała filozofia życia w końcu sprowadza się do bywania w kawiarniach i do picia alkoholu.. a jeśli ktoś życie bierze zbyt poważnie, w łeb pewnie sobie strzeli. Im czyjeś życie bardziej szare, tym takie zakończenie śmieszniejsze. Kunicki wybuchnął. Szare życie, szarzy ludzie – uświadamiają sobie już na wstępie, ile mogą w życiu osiągnąć. Cel ich życia niezbyt ich pociąga, a droga niezbyt obraża (kłamstwa, fałsze, komedie) – to tragedia szarych ludzi. Mówi o improduktywach: na niego to też naszło – smutek, nuda i pustka.
Jelsky nadal jest spokojny, nie zważa na wybuchy Kunickiego. Dla niego ważne sąjestpicie, to, by się wyszaleć, stawianie wszystkiego na jedną kartę – to odpręża. Teraz zabiera się do kolacji. Kunickiego irytuje ten spokój dziennikarza. Jelsky drwi z ludzi „porządnych”, skarlałych, dobrze prowadzących się – to toni każą im uwierzyć w ideały, a sami tych ideałów w swej skarlałej duszy nie mogą pomieścić. To ci „porządni” rozsiewają gorycz i jad. Wtedy nawet miłość to tylko gorzka jałowość i nuda. A życiem trzeba się cieszyć, pić za nie. Kunicki śmiał się – był trochę pijany.
Opis operacji, w której bierze udział Kunicki. Operowano młodą czeską robotnicę (Zosię) z fabryki zapałek – mieli jej dać srebrną szczękę zamiast spróchniałej kości. W operacji oprócz prowadzącego profesora brali udział asystenci i studenci. Ona umarła, Kunicki zaczął ją ratować – nic to nie dało, lecz on nadal próbował. Odciągnęli go i potem profesor na rozmowie powiedział mu, że powinien zrobić sobie kilka tygodni urlopu, wyjechać gdzieś i uleczyć nerwy.
Szedł do domu, a w jego kamienicy napotkał zbiegowisko. Przyszedł ksiądz, gdyż jakiś młody chłopak popełnił samobójstwo. Z mieszkania wybiegła zanosząca się płaczem kobieta.
Kunicki był tym przerażony, pot ściekał mu z czoła. Uciekł z tej kamienicy, szukał spokoju, inaczej zwariowałby. Wtedy okazało się, że poszedł dwa domy za daleko i nie była to jego kamienica. Kucharka poinformowała go, że była u niego Zofia Borowska i pytała dlaczego on do nich nie przychodzi. Przyniosła kwiaty, bo myślała, że Kunicki jest chory.
IV.
Borowska martwi się o męża – zamknął się w pokoju, czyta książki od Jelskiego i pije. Wpuścił ją do pokoju. Zosia bardzo kocha Borowskiego, tuli się do niego, ale on ją traktuje trochę wzgardliwie. Zosia nie rozumie czemu chodzi on w kółko, dlaczego pali i zamyka się w pokoju. Borowski wspomina swój kres kariery w teatrze – nie potrafił grać w dramatach mieszczańskich, familijnych, nie widział w tym sensu, bo były to postacie bezmózgie, bezmyślne, dla których liczyły się tylko pieniądze, dzieci jakieś, kucharki. Dlatego podziękowano mu za pracę w teatrze, bo nie potrafił grać tej codzienności. Mówi o Ibsenie. Borowski zrozpaczony jest swoją niemocą. Jezus, Maria, nie móc grać – płakał. Zosia go rozumiała, słuchała, opowiadał on jej to, co wyczytał w swoich książkach, w gazetach (o tłumie, o ludziach). Drwi z tłumu, z jego ułomności, małości. Zaczął krzyczeć, nazywać tłum prorokiem, do tłumu się zwracał, że gardzi takim prorokiem – z czapką, z dzwonkami na głowie – rekwizyt wariata lub błazna. Borowski grał, Zosia płakała, prosiła, by się uspokoił. Potem znów przyznawał Borowski, że marzy o tłumie, że przed tłumem w myślach się korzy. On ją tymi swoimi urojeniami na śmierć zamęczy. Zosia jest coraz słabsza, ciągle płacze. On też ją kocha, traktuje jak dziecko, układa do snu, do „kołyski”.
Borowski siedział i palił, Zosia płakała. On spowodował, że była taka słaba.
V.
Zosia stała przy oknie, a on ubierał się, by wyjść. Kunicki spacerował pod oknem, wielbiciel Zosi? Zosia Kunickiego dawniej bardzo lubiła. Narzeka, że jej (Zosi) z Włodkiem nie łączy przyjaźń – zaprzepaścili tę więź. Zosię bardzo lubi też Jelsky i Muller. Włodek wyszedł, za chwilę wrócił i przyniósł kwiaty, które znalazł pod drzwiami. Kiedy schodził ze schodów, spotkał Jelskiego – poszli razem do kawiarni. Po drodze spotkali Kunickiego. Rozmawiali o Mullerze – pluje krwią, lecz pije i pisze. Borowski lubi Mullera. Do Kunickiego Borowski nie czuje już niechęci. Doktor był bardzo smutny i bierny, gotów robić to, co mu kazali. Rozmawiali o piosenkarce Ivetcie Guilbert – brzydka, lecz piękna, czysta, dumna i karząca. Brzydka jak potężny kaprys mistrza, ale boska i nadzwyczajna kobieta.
Jelsky powtarza za Mullerem – kobiety stawały się zawsze potężne wtedy, gdy idee się kruszyły i zasychały w doktryny. W Mullerze (ma suchoty) siedzi wielki człowiek. Kobiety są dla niego jak żuki, składają najpłodniejsze nasiona w to, co próchnieje i gnije. Muller nienawidzi kobiet, bo jest erotomanem. Ktoś na ulicy krzyczał o katastrofie w Nowym Jorku – zabójstwo prezydenta McKinleya przez anarchistę.
Weszli do kawiarni.
Rozmowa o literaturze.
W kraju młodzi poeci piszą nowe wiersze, starzy krytykują pieszczą się starymi wierszami. Uśpiony jest ruch umysłowy. Ktoś rozpoznał Borowskiego. Pamiętał go jako wspaniałego aktora, szanuje Borowskiego, bo grał sercem. To mówił Pawluk – malarz, który chciał namalować anarchię (gwiazdy na niebie).
Literatura to siła.
Jelsky – Literatura młodych jest jak młode wino, cały smaczek w pierwszej fermentacji.
Muller – Literatura jest jak kokota, kiedy jest przezorną i dalekowidzącą nosi się skromnie, dba o opinię, gdy jest młoda i płocha, lubi nadtop modne stroje, nosi zbyt wielkie dekolty i naraża się opinii.
Autor dramatyczny – literatura neoromantyczna zerwawszy wszelkie związki z życiem, stała się alembikiem – wywar, mikstura. Wszczął się spór o pierwszeństwo – poezja, dramat czy powieść.
Hertenstein bawił się dobrze. Jelsky chciał, by Polacy wypowiadali się, zrobiłby z tego artykuł.
Teatr – Borowski: repertuar pochodzi z Europy. Muza komedii zestarzawszy się we Francji, przyjęła u nas funkcje guwernantki i wyprowadza na scenę dziecinny dramat.
Jelsky pyta więc o literaturę i notuje.
Borowski: Leją przeważnie w puste miechy współczesnych dusz tępe, stare wino. Przypomina się przeszłość, a my to wszystko połykamy z powrotem, ponieważ cenimy tradycję jako sakrament. Poza tradycją dozwolone są tylko myśli o biedzie i połączone z nią sentymenty (...) Łagodni Słowianie, przywykliśmy od wieków bronić się przeciw zachodniej kulturze płodnością. Już w uniwersytecie zaopatrujemy się w róg obfitości, w dumę i ostrożność ojca rodziny.
Jelsky: bogate mieszczaństwo nie lubi u nas nowych myśli?
Borowski: Mieszczaństwo nie lubi tylko samodzielnych, zwłaszcza miejscowych płodów myśli.
Jelsky: a kto u nas zajmuje się literaturą, czytuje książki?
Borowski: Krytycy i panienki
Hertenstein patrzył rozmarzonym wzrokiem na obydwu.
Jelsky: Cóż robi szlachta dla sztuki?
Borowski: każe portretować swe konie.
Jelsky: A świeże pomysłu w malarstwie?
Borowski: Są panoramy, malują wojnę, bitwy. Jest to gust warstwy, która tak szybko wchłania narodowe tradycje, że w krótkim czasie znienawidziła Żydów. Stąd pochodzi antysemityzm.
Jelsky podziękował Borowskiemu za wywiad. Chciał tylko usłyszeć kilka najświeższych plotek, bo bez plotek nie ma publicystyki. Hertenstein nazywa Jelskiego arcywzorem aktualności, modelem dziennikarstwa.
Wznoszą toast na cześć paszkwilu. Każą Mullerowi napisać coś – ten zaczął szybko tworzyć. Wszyscy bardzo dużo pili. Hertenstein był pijany, krzyczał, że kocha Jelskiego za to, że tak gruntownie drwi sobie z całego świata. Za to, że może na zawołanie być lirykiem, satyrykiem lub reporterem. Wznoszą znowu toast na cześć paszkwilu, potem na cześć kawiarni – miejsca cierpliwych, ambitnych, ale bezpłodnych., gdzie mogą oni do woli pisać, malować i rzeźbić językiem. Wszyscy tu pragną się oszukiwać. Wszyscy tutaj piszą na wyścigi po nocach paszkwile na swych przyjaciół i na swoje otoczenie. Taka jest dziwna psychologia cyganerii artystycznej. Zawiść jest najszczerszym głosem artystycznego sumienia. Niech żyje sztuka! Niech ginie bezpłodność! Niech żyje czyn! Pili, potem wyszli.
VII.
Wędrówki z kawiarni ulicami miasta. Jelsky wraz z Borowskim zamykają pochód gromady. Wychodzili na ulicę. Kunicki szedł samotnie przed nimi. Jelsky niespodziewanie powiedział, że pochodzi z Górnego Śląska.
Zastanawia się po co Polacy przyjeżdżają do Europy. Wałęsają się bez celu. Mówi o żarliwie modlących się patriotach poznańskich – tam nic nowego nie wyrośnie dla kultury polskiej. Borowski przeczy, Jelsky tego nie rozumie, bo w wielkim morzu niemieckim rozwodnił duszę. Jelsky nazywa siebie dobrym Europejczykiem (słowa Nietzschego). Borowski zarzuca mu, że wisi w europejskim powietrzu. Borowski wcale nie ma ochoty jechać na Zachód, woli Wschód, on woli takiego Pawluka.
Z wojska uciekł dla Zosi.
Wszyscy każą Borowskiemu śpiewać. Potem Jelsky rozmawiał z Turkułem. Hertenstein polubił ich, poczuł tęsknotę za czymś szczerym, prostym i ludzkim. Szli ulicami w tych szerokich, czarnych płaszczach.
Poszli do tyngla (zapach perfum, szminki). Borowski przeraził się. To kobiety zabiły jego ojca. Weszli do środka.
VIII.
Kobiety tańczyły, muzyka grała, strzelały szampany, kabaret, skecze, jednominutowe komedyjki, piosenki.
Borowski rozpacza, że całe jego życie już było, zamarł czyn. Mówi fragment Upiora Baudelaire’a. Krzyczy na cały teatr, że chce grać. Siedzieli w lożach, kobiety występowały na scenie. Wszystkiemu towarzyszyła muzyka Liszta, Beethovena, Chopina (scherzo h-moll).
Kunicki oburzył się, jak można taką muzykę wykorzystywać do takich błazeństw. Jelsky tego nie rozumie, mówi, że publiczność na dole dobrze się bawi, ma już dość powagi i kłopotliwego życia. Bas spod ściany zaczął grymasić, po co tacy ludzie, lekarze i przyrodnicy przychodzą do tyngla. Kunicki wściekł się i wyszedł. By poczuć Summing tyngla, należy się upić, aby nie zacząć wywodów sentymentalnych. Rozpoczyna się przedstawienie błaznów, wszyscy krzyczą. Pawluka boli głowa, ale nawet nie ma siły na to żeby wyjść. Po chwili i Hertenstein zdenerwowało wyśmiewanie się z muzyki poważnej, zaczął krzyczeć by bydło się nie śmiało, Jelsky próbował go uspokoić, ale na darmo, Hertenstein wyszedł. Jelsky był przekonany, że on wróci, by usłyszeć Ivettę.
Hertenstein istotnie wrócił, lecz przesiadł się do loży Borowskiego i Turkuła. Turkuł pyta, kiedy H. da koncert, ale ten zaczął wykręcać się tremą. Artyści tolerują jedynie „ludzi ciekawych”. Ludzie czynu natomiast bywają mniej ciekawi i dlatego tak dobrze czują się w swoim towarzystwie. Hertenstein jest ciekawym człowiekiem, ale jednak jest i człowiekiem czynu.
Hertenstein opowiada odwróconą historię powstania człowieka. Oczy zamieniają się w słońce. Włosy w wiatr, itd. Co pozostanie z człowieka? Rozważanie tego, rozmyślanie o tej największej tajemnicy nazywa czynem, to co sławią zwie się dziełem.
Turkułowi bardzo się to podobało. Hertenstein stwierdza, że Turkuł nie umie już żyć jak człowiek. Cuchnie atramentem, pisze jakieś sztuki, wszystko traktuje jako materiał na swoją sztukę lub ignoruje, gdy się nie nadaje. Turkuł napisał teraz Przeznaczenie. Zaproponował, by Borowski zagrał w tej sztuce.
Do ich loży przyszedł pijany Pawluk. Chce by Borowski przyprowadził żonę. Wszyscy o niej mówią, że piękna, Muller mówił, że dla Zośki jest sobie w stanie strzelić w głowę. Pawluk ją namaluje. Krzyczał, że potrzeba mu dobrej kobiety, by duszę sobie oczyścić. Zapowiedziano wreszcie pannę Ivettę Guilbert.
Śpiewała o chłopcu, o rozdartym sercu, o tym, że miłość zamienia się w czarną żmiję i jad. Wszyscy uważnie słuchali, oczarowani. Wszystkie emocje widoczne były na jej twarzy. Na początku udawała, że trzyma w dłoni serce tego chłopaka, na koniec je rozerwała, zaczęła się prężyć i śmiać. Po jej występie na sali cisza. Potem burza oklasków. Jelsky w ostatniej chwili łapie Borowskiego, który mocno wychylił się z loży.
IX.
Borowski jest pod wrażeniem koncertu, chce się modlić. Rozpacza nad swoim życiem, zmarnował je. Postanowił wyjechać i żonę zostawić Kunickiemu, poświęcić się dla sztuki. Borowski cicho wszedł do mieszkania, chciał napisać cos na kartce, lecz przerażony zamarł – nie miał sił nawet do prawdziwego życia. Napisał do Kunickiego: Zosia potrzebuje miłości, pokocha tego, kto ją pokocha. Ja jestem najgorszym człowiekiem.
Zosia przebudziła się. Borowski z Jelskym, który czekał na schodach, uciekł. Ona wołała go i płakała. Jelsky później wszedł do jej mieszkania, bał się, że coś sobie mogła zrobić, usłyszał huk upadku.
Borowski ciągle się potykał, biegł i słyszał płacz Zosi, jej wołanie i strach, że ci artyści zrobią z niej dziewkę. Potem znów ujrzał scenę. Słyszał oklaski, brawa i śmiech. Widział wielką, oświetloną scenę. Pojawił mu się jakiś starzec – chyba ojciec.
Nad miastem gorzała łuna pożaru.
Turkuł już się pakował, ucieszył się na widok Borowskiego. Zaczął mu opowiadać o swej sztuce, w której główną rolę gra młody artysta (Borowski) o przepołowionym sercu. Połową kocha, połową tworzy, potem zaczyna coraz więcej pić i mocniej kochać, aż wreszcie zatęskni za czynem i potrzebą stopienia serca znów w jedną całość sztuki i kobiety. Kobieta wreszcie powoli ustępuje w grób. Borowski przeraził się. To była jakby historia o jego życiu. Mówi do Turkuła: Jakie krwawe są te nasze wnętrza, w których pan piórem dłubiesz po nocach. Turkuł odpowiada: Trzeba mieć zmysł prostoty w sobie, aby najistotniejszej cząstce ducha swego przyznać słuszność. Kiedy wspomina się najgorsze chwile swojego życia (poniżanie siebie) – dodaje to sił. Borowski czuje, że właśnie nastąpił na kolejnego trupa, ale ten jeszcze żyje (Zochna).
Turkuł mówi o trzech przemianach ducha: jako duch wielbłądem był, lwem się stał, w dziecko się zmienił. Poniżanie siebie, by sprawić swej duszy boleść. Kiedy był chory, odsyłał pocieszyciela. Nienawidził przymusu. Pokochał jednak to „muszę” w końcu, rabuje sobie wolność ze swego ukochania. Dziecko to stan zapomnienia i nowopoczęcia.
Borowski spojrzał na Turkuła (namawiał go do podłości – opuścił Zochnę), miał wrażenie, że prowadzi go diabeł, prawie wypadł za barierkę do rzeki, Turkuł go uratował i zganił, że jeszcze nikt się nie zabił z niezdecydowania. Borowski zdaje sobie sprawę z tego, że życie jego dotychczas było małe, drobne, brudem cuchnące (tyngiel, błazny, dziewki, zidiociałe tłumy wielkomiejskie), śmieje się. Turkuł zrozumiał, że Borowski za nią powiesi się za najwyżej trzy lata, tacy nawet się nie strzelają. Borowski dobrze wiedział, że idzie na śmierć. Ciągle tli się pożar w mieście.
CZĘŚĆ DRUGA.
I.
Łuna pożaru nad miastem. Jelsky właśnie wychodził, miał ochotę napić się kawy. Żadna kawiarnia nie była otwarta jeszcze. Potknął się o wachlarz. Zapach kwiatu perskiego bzu, lubił go, potem mówi: zaś ona pachnie z gospodarska wodą kolońską, co przypomina bóle zębów i migreny, rekonwalescencję po ciężkich wypadkach porodów...dziwię się, jak mąż mógł to znosić! To chyba o Zosi. Coś go dławi, dusi. Mówi sobie, że ta Borowska nie jest dziewczyną, ale kobietą, a on ma wrażenie, jakby krzywdę dziecku robił.
Jelsky dowiedział się od kogoś, co paliło się w nocy – składy drewna nad kanałem. Jelsky zasiadł przy kawie, ma mimo wszystko wyrzuty sumienia. Kartkę, którą zostawił Borowski niezaadresowaną wziął Jelsky. Wiedział, że kartka była do Kunickiego, ale usprawiedliwia się, że gdyby nie on, Zosia spaliłaby się od lampki. Upadła po ucieczce Borowskiego. Rozczula się nad Zosią, samotność dla kobiety w mieście, to jak grób, sama nie może się ruszy, bo wezmą ją za dziewkę, tysiące oczu mężczyzn zwróconych na nią. Przypomina sobie, jak Zosia płakała, dochodzi do wniosku, że to zdarzenie to wspaniały materiał na temat do sztuki. Prowadzi jeszcze wywiad z robotnikiem na temat pożaru.
Jelsky wchodził do swego mieszkania, był tam Muller – rozmyślał o kobietach. Jesly ochrzania go, że tylko siedzi i myśli, a mają wysokie długi, należy się bogato ożenić. Potem dochodzi do wniosku, że świat bywa przeraźliwie nudnym tynglem. Aktorzy zmanieryzowali się doszczętnie i przestali bawić. Muller też mu się wydaje nudnym w swym twórczym milczeniu. Ma dziwny charakter, więc chłopak domyśla się, że Jelsky zrobił coś nikczemnego.
Jelsky pisał felieton o Ivetcie, pisał o niej w stylu decadence. Muller śmieje się z niego. Jelsky sobie nic z tego nie robi, wie, że i tak wszyscy przeczytają jego artykuł, on zna swój tłumek. Mówi o sobie, że jest nerwem ich życia, gdyby go nie było, należałoby go stworzyć. Muller pluje krwią, kaszle, Jelsky daje mu lekarstwo modernistyczne od Kunickiego.
Mullerem zaczyna miotać kaszel, trzęsie się na łóżku, pada, chrypie, w końcu mówi Jelskiemu, że stacza się w przepaść beznadziejności i banału. Pyta Jelskiego dlaczego sobie w łeb nie strzeli (skoro nie wierzy już w siebie samego). Jelsky odpowiada mu, że poczeka aż on, Muller, umrze. To niedługo – Muller ma suchoty.
Muller proponuje Jelskiemu popełnienie samobójstwa razem. Jelsky nie zgadza się, mówi Mullerowi, że on – Muller – nie przed grobem drży, ale przed tym, że będzie musiał iść tam sam.
Muller drwi z Jelskiego – jak ten dziennikarz życie kocha. Talenciku nie masz, nie masz, nie masz. Jelsky zdenerwował się, zakazał mówić Mullerowi o jego widmach śmierci. Muller pytał Jelskiego ile on kosztuje miesięcznie. Jelsky utrzymuje Mullera, podnosi rękopis i mówi, że tyle, czyli jeden artykuł.
Muller stwierdza, że Jelsky musiał kiedyś w niego wierzyć. W jego talent. Jelsky przywiązał się do Mullera, bo to on miał dokonać tego, czego Jelsky nigdy by nie zrobił, bo nie miał talentu. Dla sztuki Jelsky nim się zaopiekował. Wierzył, że Muller usprawiedliwi ich byt, jak to mawiał Hertenstein.
Podczas gdy Muller mówił, Jelsky zbladł, cały drżał.
Muller wymyśla Jelskiemu od niedołęg, coś polską duszę dziecka zgubił, a piersi trocinami europejskiej kultury wypchał. Talent robi się w ten sposób, że z każdego wysysa się to, co najlepsze, a potem resztę odrzuca. Polip utalentowany zwie się – nadczłowiek. Muller swoją twórczością miał usprawiedliwić swój i Jelskiego byt. Tak sobie Jelsky marzył – mówi to Muller. Ale Jelsky się zawiedzie. Te kwiaty (romantyczny symbol poezji) wyrastają z piersi ludzkich, żywią się krwią swego twórcy. Krwi sztuce potrzeba, krwi i bólu. (Nietzsche).
Muller śmieje się z Jelskiego, już mu niepotrzebny. Jelsky milczał, wymówił tylko jedno słowo: łotr.
II.
Jelsky został sam. Spostrzegł na stole kilka zeszytów pozostawionych przez Mullera. Na zeszycie napisane było: nie ogłaszać dzieła przed 9 rokiem od napisania (Horacy). Jelsky zaczął czytać – był to jakby dziennik Mullera – Myśli niepłodne. Pisał tam o kobiecie. Marzył o kobietach szczerych i serdecznych jak dzieci, pogodnych i wesołych. Lubił Lili. Źle pisał o artystach – podłe, pijane są ich uśmiechy, obce miasto. Potem pisze o Borowskim. Jest w nim coś z potężnych dębów, jest w Borowskim wiele dobrej krwi, jest moc młodej rasy, czuć jędrność i siłę wielkich namiętności.
Więc znowuż! my oboje Lili! I ten smutek wielkich miast rozpaczny (...)
A tam Ty – Zochna! Imię twe święte płacz mi z piersi wydarł i przede mną samym zdradził!...Imię twe święte szepczę i łez mych nie wstydzę się nawet przed samotnością moją!
Artyści to trupy, którzy w imię sztuki wyją pijani w kawiarniach, a błazny po trupach z nich się śmieją. Marzy o Zosi, lubi być z nią. Choć w myślach szatan kieruje jego piórem, on – Muller chce pisać.
Jelsky przerwał czytanie, miał wrażenie, że ktoś stoi pod drzwiami. Widział tam zjawę Mullera. Przeraził się, rzucił krzesłem w drzwi, oprzytomniał, szybko odsłonił rolety i światło wpadło do pokoju.
III.
Obudziło Jelskiego walenie w drzwi. To posłaniec z listem od Zosi Borowskiej. Jelsky kazał posłańcowi iść do redakcji i powiedzieć, że nie przyjdzie do pracy. Chory jest, a w nocy szatan mu się pojawił. Zosia pisze, że świat jej się zawalił i prosi, by Jelsky nią nie pogardzał. Płacze, boi się plotek. Przesłała mu klucz do zatrzasku. Śnił jej się Muller, przeklinał ją.
Brakowało mu Mullera, z kim teraz Jelsky będzie gadał, myślał. Nie chce Zosi, jej klucza do drzwi, a tylko klucza do swoich swobodnych myśli.
Jelsky poszedł do Jana Kunickiego, zupełnie przypadkowo, zdziwił się, że tu przyszedł, przecież miał iść do Zosi – u niego bałagan, pakuje się, bo wyjeżdża.
Kunicki przyznaje, że on i artyści mu imponowali, to dopiero było życie. Mówi o Zosi, bardzo ją kocha, ale wie, że ona nie jest dla niego. Gotów jest Kunicki Zosię przepraszać za swoje uczucia. Za swoją do niej namiętność. Artyści potrafią dzisiaj tylko kochać i cierpieć, artyści są tym krzykiem w nocy, o którym mówił kiedyś Borowski – budzi się wtedy namiętność – bucha ogniem, otwiera przepaść bólu i cierpienia. Kunicki mówi o ludziach dnia – nasze namiętności są głęboko pod ziemią zakryte, aby życiu nie przeszkadzały. Artyści to ludzie nocy – namiętność, emocje, ból.
Jelsky zaczyna znowu tworzyć (myśleć twórczo) przy Kunickim. Tak jak przy Mullerze. Jelsky musi odczuć czyjeś myśli pod czaszką – to go pobudza. Kunicki mówi o pracy – głupia, o małości ludzi i wielkich kominach fabrycznych, które jako jedyne przetrwają, o artystach na jałowej pustyni. Jelsky jest zachwycony wywodem Kunickiego, prosi doktora o rękopis jego pism. On – Jelsky – opublikuje je. Stwierdza, że Kunicki ma talent. Każe Kunickiemu rzucić medycynę, sztuka to dopiero wielka rzecz. Kunicki podarł swój rękopis na oczach Jelskiego rzucił go do ognia. Jelsky jest wściekły, nazywa go idiotą. Można gwałcić i mordować, ale takiego czynu jak zniszczenie swych dzieł, nie wolno!
Kunickiemu mówi, że Borowski uciekł i pozostawił żonę na bruku. Jelsky podał mu list, który zostawił Borowski. Kunicki nie chciał iść do Zosi, jej nie chciał, bał się tej kobiety, która w nim wszystko zniszczy.
Kunicki o niej myśli dniami i nocami, sam siebie wykańcza, a ma jeszcze obowiązki rodzinne i społeczne. Matka radzi mu uciekać od tej kobiety. Kunicki chciał zwrócić się do Jelskiego o pomoc, chciał by on chociażby cynizmem wypalił w Kunickim to uczucie. Jelsky bezwzględnie mówi o intymnych wdziękach Zosi, Kunicki jest wściekły, chce uderzyć dziennikarza. Jelsky wychodzi.
Na ulicach – brudny pył nad miastem, bruki zionęły zgniłym oddechem. Spotkał Pawluka – wałęsał się po ulicach, szukał kobiet, które mógłby namalować. Zaszedł nawet do Borowskich, ale zamknięto mu tam drzwi przed nosem i powiedziano, że nie przyjmują tego dnia. Borowską Pawluk widział. Podobała mu się. A smutek taki i łagodność od niej idzie, jak od zorzy na wieczór. Pawluk mówi Jelskiemu, że go nie lubi za tę jego wieczną elegancję, spokój i chytrość.
W powietrzu mgła obrzydliwie śliska i ciepła. Zapach wodnych świeczek, ludzie spluwają co krok, na brukach jest ślisko.
Kiedy Jelsky szedł do Zosi, zauważył Kunickiego, potem Pawluka, a w oddali jakby sylwetkę Mullera.
Był u Borowskiej krótko, tłumaczy jej, że ma inne zajęcia, że musi iść. Nie rozumiał dlaczego Zosia boi się. Zamknąwszy za sobą drzwi stłumił jakby jej płacz. Na wycieraczce zauważył białe lilie, potem usłyszał jak ktoś jęknął i osunął się na schody. (ZOSIA) Jelskiego to przeraziło – musi się ratować. Ze wszystkich stron dopadają go upiory.
IV.
Jelsky szukał ludzi, tłumu, by zagłuszyć swoje myśli. Poszedł do tynglu, potem do kawiarni – wraz z butelką wina przyniesiono mu pocztę. Jelsky wszystkie swoje sprawy załatwiał w kawiarni. Chciał coś napisać, ktoś się z niego śmiał, podarł kartki, wydawało mu się, że ciągłe mu się ktoś przygląda, wpatrywał się w stolik. Myślał o swojej pośmiertnej sławie, myślał z kim by tu zjeść kolację, zjadłby z Zosią Borowską, lecz ona ciągle płakała.
Wspomnienie Zosi męczyło go. Myślał o tym, co napisze. Jelsky myślał nad tym, czy by nie pracować w jakiejś porządnej gazecie, pisać to, czego od niego oczekują. To najprostsza droga do cnoty, którą wskazuje społeczeństwo obywatelom umiejącym pisać.
Za szybami kawiarni maszerowali obywatele. Opis marszu – potężnego, wielkiego. Jelsky nosił ze sobą broń. Zawołał kelnera, włożył do koperty list, który pozostawił Borowski, klucz do zatrzasku w drzwiach Zosi i wysłał to do Pawluka, do ASP. Potem znów oglądał futerał do pistoletu. Jakież to zimne! Jak błyszczy, jak zęby szczerzy... Jelsky zrozumiał to, co dawno już postanowił – chce się zabić. Dziwił się sobie – Kiedym ja to powziął? Kiedy to się wszystko stało?
Zjawił się posłaniec, odgadł już wtedy myśl dziennikarza. Posłaniec mówi Jelskiemu, że te myśli są grzechem. Jelsky przyznaje, że od wczoraj jest chory i widzi szatanów – w swoim pokoju, na ulicy, wszędzie.
Jelsky leżał na sofie w kawiarni, obok niego rewolwer, kelner mierzył się, że Jelsky stchórzył, że nie strzelił do siebie. Kelner zbierał szkło – Jelsky zbił kieliszek, dopiero teraz zorientował się, że w kieliszku był biały proszek. Rzucił się w stronę Jelskiego – nie żył. Krzyk i hałas, jedni biegli ratować dziennikarza, drudzy rzucili się do stolika, by przeczytać kartkę, którą Jelsky pozostawił:
Jedyną bronią przeciw fatum naszego życia jest dobra gra, ta na wpół już tylko świadoma zdolność oszukiwania ludzi i siebie aż do ostatniego tchnienia. Was, bracia artyści, uczyć tego nie potrzeba, w tym sztuka nigdy nie zawodzi, odbiera duszę i daje rolę. A więc kanalie – cuviva l’arte.
CZĘŚĆ TRZECIA
I.
Cisza panowała w okolicach wilii von Hertensteina. Muller dochodził do siebie. Chwilami grał na mandolinie, po pokoju wałęsał się pies. Pili wino. Mullera wszystko niepokoi, nawet cisza. Czuje lęk i trwogę. Na co nie spojrzy, wszędzie wydaje mu się, że wszystkiemu udziela się ten niepokój. Strasz przed pustką w sercu.
Astarte – bogini z którą łączył się obrzęd prostytucji.
Borowski tez miał takie odczucia, stany, wtedy biegł do Zosi, tulił się do niej, krzyczał, że boi się śmierci, a ona płoszyła nawet widmo śmierci. Muller pyta Hertensteina, co będzie po śmierci.
Hertenstein: Gdy umrę, skona wraz ze mną nawet Bóg mój – powiada Anioł Szlązak. Wraz z tobą zginie sens i treść zagadki. Wobec tego nicość jest wszechświatem. Gdy Muller mówi, że za kilka miesięcy umrze, suka H. rzuca mu się na piersi, co go bardzo wzrusza. Muller czasami myśli, że dobrze byłoby już umrzeć, zapomnieć o wszystkim, wziąć rozgrzeszenie od najlepszego z bogów – niepamięci.
Hertenstein grał na fortepianie. „Łabędź” – wiersz Berenta, do którego Szymanowski napisał muzykę.
Hertenstein mówi, że każdy myśli o śmierci, każdy z nich tej śmierci jakoś chce, ale brak im odwagi, by to zrobić, czekają, aż się z nimi rozprawi natura. Hertenstein drwi z cnoty ludzi, ta cnota to pożyteczność. Bądźcie pożyteczni. Tak pisał Prus w swoich Kronikach tygodniowych, Berent polemizuje z tą pozytywistyczną ideą. Za karierą każdego wlecze się mała cząstka ogólnego pożytku. Hertenstein o Jelskym: Jelsky jest problemem (bo lubi problemy: odmówiła mu natura narkozy sztuki, morfinizuje się więc cynizmem, jakby w przeczuciu, że skutek będzie ten sam – pustka.
Muller nieustannie szuka wewnętrznej mocy, która dałaby mu spokój, wcześniej szukał jej u Zosi Borowskiej, potem u Hertensteina.
Muller przeraził się (wspomnienie Zosi było coraz silniejsze), zdenerwował się, krzyczał, widział ją w pokoju. Hertenstein uspokajał go, mówiąc, że nikogo tam nie było.
Muller chce wielki ciężar własnego egoizmu na chwilę zrzucić i o swojej duszy, swojej odrębności zapomnieć. Chciałby mieś jeden oddech, jeden puls z Hertensteinem, ze światem całym, z tłumem. Miłość to dla niego taka bestia. Wszelkie uczucie ludzkie jest rozpacznym zgrzytem beznadziejnego fałszu, jest kłamaną pokorą i pokutą drapieżcy.
Muller wyznał, że kiedy było już zupełnie źle, kiedy krew chlustała mu z ust, wówczas pomyślał sobie nagle, że... że to przez nią, dla niej!... I wtedy ogarnęło mnie nagle jakieś upojenie dziwne, szczyt rozkoszy niewypowiedzianej...
Zastanawia się, czy cały ciemny świat uczuć taki jest, czy te dusze ludzkie w koła boleści dobrowolnie się wplatają.
Hertenstein stwierdza, że Muller powinien unikać kobiet, życia i ludzi, tłumów. Muller: paniczny lęk przed zmorą życia rzucał go między ludzi jak między wilki. Muller pocałował Hertensteina w ramię. Muller cały czas, całe życie szukał po świecie, na klęczkach, miłości i przyjaźni, przywiązania, a za każdym razem wraca od ludzi pełen goryczy i nienawiści. W jego ciało wbito setki cierni i cały zbolały, krwawiący, tarza się w bólu i wyć chce. Prosi Hertensteina, by się nad nim zlitował, pomógł mu to wszystko zakończyć, że niepotrzebne mu te kilka miesięcy życia. Na koniec zapłakał jak dziecko.
II.
Hertenstein opowiada historię swojego życia. Ojciec mieszkał w zamku, umarł. Pojechał tam na pogrzeb. Majątek, który odziedziczył, był mocno nadwyrężony. Ojciec dużo pieniędzy kładł na naprawę starego zamku. Wśród listów Hertenstein odnalazł list zaadresowany do siebie. Ojciec napisał mu: skończyłem ze sobą, dała mi smutne rozgrzeszenie rezygnacja. Każe synowi mocno kierować swym życiem, kochać dzieło i czyn swój, ostrzegał go przed sztuką. Bądź panem rzeczywistości, sztuki powinien się bać.
W drugim liści, pisanym tuż przed śmiercią, ojciec kazał mu porzucić szkołę wojskową i wstąpić do szkoły inżynierów.
Z jego rodziny żyje tylko siostra, wychowana była z dala od domu. Gdy miała 18 lat chciano ją ożenić. Uciekła i została śpiewaczką.
Kiedy był w bibliotece ojca, wydawało mu się, że przez małe okno ujrzał trzy drogi ducha:
białą – drogę marzeń bezpłodnych;
szarą – nędzy i daremnej, syzyfowej pracy z kamieniami;
krętą ścieżkę – wierzchołkami gór padołem przepaści wiedzie w czarne pałace, gdzie lirowe dziady królują i tłumu pochlebstwami żyją.
Potem słyszał trąby, jęki, płacze i lamenty. Wtedy zobaczył Hildę, poszli razem do ojca, kazała go przebrać w mundur. Złożyli ciało do podzamkowych grobów. Ojciec wielkim był człowiekiem, miał potężnego ducha, ale nie miał natchnienia. Hilda długo rozmawiała z Henrykiem – Ty już samym sobą żyć zaczynasz, samego siebie już przetrawiasz. Henryk, ty koronę męczeńską na czoło sobie wciskasz. Henryk odparł: Szatan zwierciadło mi swoje od dawna już przed oczy postawił. Henryk żali się, że nie ma w sobie mocy. Długo przesiadywał w bibliotece ojca, oglądał księgi. Natrafił tam na opowieść O księżniczce Bratumile, Witeziu Niezamyślu i o świętym Jacławie rzecz prawdziwa.
Gładka cera Bratymiły, 14 lat – bardzo piękna, miała brata Niezamyśla. On zakochał się w niej, pisał dla niej wiersze, mieczem na drzewach je rył, układał pieśni na jej cześć. Święty Jacław – przeor w klasztorze kazał Niezamyślowi ułożyć taką pieśń na cześć Najświętszej Panienki. Witeziowi jednak nic nie przychodziło do głowy, powiedział przeorowi, że umie z konia tylko chwalić i pieśni układać. Przeor zgodził się, by układał siedząc na koniu. Tymczasem diabeł szepnął Witeziowi, by myślał o Bratumile, kiedy będzie układać pieśń do Madonny. Przeor nie domyśli się. Dowiedziała się Bratumiła, że ulubienicą Witezia jest Maryja. Płakała. Witeź zrozumiał intrygę diabła, pobiegł do klasztoru i płakał przed ołtarzem – przeor wtedy poświęcił tę pieśń – Oblubienico moja. Bratumiła dała się skusić diabłu, on – Niezamyślin, wstąpił do klasztoru.
Przeczytał tę bajkę, zrozumiał w nim samym, Hertensteinie, budzi się uczucie do Hildy. Szatanie, odwiedź zwierciadło swe ode mnie!
Hertenstein miał cały czas jakieś wizje oczyma duszy widziany, ten świat rozśpiewał się kornym, pokutnym modleniem. Wydawało mu się, że leży martwy na lodowcu, tam widzi Hildę.
Mówi Hildzie o swych widzeniach, gorączce. Siostra stwierdza, że musi on dać koncert w stolicy. Takim jak oni potrzebne jest, by coś ich ciągle pchało naprzód. Tym czymś jest tłum. Ona uwielbia tłum.
Nie kazała mu wierzyć w wyobraźnię, w swe odczucia. Powiedziała też, że on już nie potrafi kochać i nikogo uszczęśliwić.
Sztuka – dla Hertensteina – wskrzesi na nowe boje, zwycięstwa w nieśmiertelnym życiu powoła.
Hilda zaśpiewała mu, echo w pustych komnatach. Usłyszeli trzaski, to lawina kamieni, zamek stał w górach. Być może ta lawina była tylko wytworem wyobraźni Hertensteina, zamek w ruinach, od tamtego wieczoru zmarł jego świat wyobraźni, czeka na jego zmartwychwstanie.
III.
Muller pyta Hertensteina gdzie jest teraz Hilda. Jej portret wisi na ścianie. Muller zaraził się tym opium – jadem wyobraźni. Wydawało mu się, mu że wystawiają jego sztukę na scenie, gra Borowski, jego ojciec, daleko gdzieś widział Zosię.
Hertenstein dzieli artystów na tych, co zyskują mistrzostwo i na tych, co zyskują sławę. Ci sławni rzetelnie pracują, tworzą wśród atmosfery ambicji, zawiści, oszczerstw, pochlebstw, w tej atmosferze można się udusić. Mistrzostwo jest dane tym, którzy wzniosą się ponad to.
Muller zarzuca baronowi, że to wszystko samoobłudą improduktywa tylko. Hertenstein każe Mullerowi przestać się okłamywać (to kłamstwo odnosi się ogólnie do życia), nie można z fałszem umierać. Trzeba zapomnieć o sobie samym.
Muller mówi, że jest gotowy na śmierć. Tak mówi, jednak myśli inaczej. Mimo wszystko boi się śmierci, chce uciekać – nie ma jednak dokąd, nikt na niego nie czeka. Biel szpitala go przeraża. Przeraża go też myśl, że nic po sobie na świecie nie pozostawił.
A myśmy zaczęli latem, pozostawili po sobie tyle śladu, co przelotne ptaki, i tyle praw do ludzkiej uwagi, ile daje dobroczynność.
Chce truciznę od Hertensteina – ten zachowuje spokój, jeszcze nie czas. Hertenstein wykrzykuje, że nienawidzi świata, że tylko nienawiść jego jest niedołężna i mizerna. Tak mizerna, że nie znajduje nic prócz samobójczych myśli.
Hertenstein stwierdza, że ze wszystkich uczuć, jakimi kobieta obdarza, tęsknota jest jedynym czystym jej darem.
Od tamtego czasu raz tylko widział Hildę, powrócił na zamek. Wspomina, że kiedyś był niewolnikiem zewnętrzności, pieścił się każdą błahostką. Długi czas spędził w tym zamku, w bibliotece.
Muller wtrąca się, że oni przepadli już, ale są i inni, dzieła ludzkie są jedyną wartością – pozostają na tym świecie.
Hertenstein przeczy. Jego ojciec miał świadomość, że dzieła nie dają szczęścia. Mówi, że w Borowskim i w Mullerze jest przerost nerwu twórczego, który zwie się aktorstwem. Sztuka jest dla wszystkiego, czym targają namiętności, co się tworzy, przeradza, przetwarza i co kulturę od wieków i pokoleń, w jednym osobniku skupić, natężyć i prześwietlić w sobie musi.
Ten jest twórcą. A potem zaczyna przeżuwać to, co przeżył w sercu i staje się literatem, malarzem, muzykiem, itd. W tym tu upadku głód życia pokonał głód ducha. Jeśli jest odwrotnie i zwycięża głód ducha, wówczas pogrąża się dalej w nową głębię ciemnych zagadek i w nowe otchłanie potężniejszych jeszcze namiętności. Tam już grzęźnie i tonie i przepada. Nazywa się wtedy dekadentem (bo taka moda). Jeśli ktoś się wzbije ponad to – nie nazywa się i to jest jego dumą.
Pyta Mullera, czy nigdy nie czuł, że sztuka nie jest dostojna. A ci artyści – znoszą wiele poniżeń, by tylko osiągnąć sławę. To nie jest droga dla ludzi godnych.
Dzieła zostają, to fakt, ale gdzie miara tych dzieł sztuki? W hałaśliwym młynie ludzkich gawęd? A ci artyści ciągle się dopasowują do tłumu, by zyskać akceptację. Bo zawsze i wszędzie przetrwają tylko najbardziej dopasowujące się, ostrożnie zimne, żabie natury.
Muller z tym się nie zgadza, te wytwory artystów to jedyna jasne chwile z życia człowieka, ona nasz byt usprawiedliwiają. To, co najlepsze w człowieku.
Hertenstein to odrzuca. Jeśli w człowieku są wieczne wartości, wielkie wartości, to rodząc się w człowieka, w nim też pozostają, dla niech nie ma wyrazu, one są milczeniem. Jak Bóg, fatum.
Słychać wozy i konie. Hertenstein mówił, że Hilda jest co miesiąc, przyjechała na swoje koncerty, pewnie zechce tu wstąpić. Słychać tłum, oklaski, okrzyku – weszła. Ona – sztuka! Muller przed nią kłaniał się.
IV.
Hilda prosiła Henryka, by wyszedł do tłumu, podziękował i kazał rozejść się. Ona jest zmęczona. Promieniała jasnością.
Pamięta nadal koncert, śpiewała Łabędzia Mullera, publiczność szalała, śpiewała też kompozycje Hertensteina. w domu było mnóstwo kwiatów od jej wielbicieli. Zaczęła chwilę śpiewać Łabędzia. Mullera bardzo to wzruszyło, rzucił jej pod nogi kwiaty – za tę chwilę sztuki. Hilda poszła spać.
Hertenstein czytał: Nic gorszego nie ma od obcowania z kobietą. Wdzięki kobiety zaciemniają myśli.
Hertenstein mówi, że i on kiedyś, jak Muller, siedział w tych wielkomiejskich wirach, rzuciła go tam gonitwa za sztuką i wyrzucił go ten wir w końcu na lodowiec.
Przeczytał wtedy: Zapomnij o samym sobie i o wszelkiej ku temu przyczynie z kazania Buddy w Benaresie. Należy zniszczyć swoje „ja”. A on, nieświadomy, całe poprzednie lata próbował tylko siebie zwielokrotnić, poprzez wrażenia, przeżycia, odczucia. Teraz pojął, że była to zła droga. Spalił więc Hertenstein wszystko, co narodziło się z jego ducha – swoje utwory i kompozycje.
Ale to wszystko daremnie. Pojechał do Europy – za nią (Hildą) i kiedy słyszał jej śpiew grałem na niemych klawiszach. (a to nie chodziło o to, że wyrwał struny z fortepianu i niemo grał?) Potem wszystko ucichło.
Duch mój stał się wrzodem ciała, a myśli ropą jego krwi zburzonej.
Mówi o jodłowym lesie koło zamku. Stoją tam drzewa dziwne, powykręcane, spróchniałe. Tam całe dnie spędzał. Kiedy stąpał nogą na pień, ten pryskał pod stopą – próchno. Tam doszedł do wniosku, że pracą i głęboką myślą można wyplenić wszystkie cierpienia. Przyczyną cierpienia jest niemożność zadowolenia swojego „ja” – to głodna i ponura pustka – to niemoc.
W miarę jak się zwiększają nasze pragnienia i zamiary, zmniejszają się środki ku ich zadowoleniu – to jest bezlitosne prawo życia. Więc nie ma szczęścia w wyżyciu samego siebie w żądzach, pragnieniach, zamiarach i czynach, lecz na drodze celowego oddalania się od wielkich żądz, pragnień i chęci wszelkich. Trzeba wyjść poza chęci, poza wolę i zerwać z rzeczywistością. Można tego dokonać poprzez unikanie zetknięcia zmysłów z wszelką rzeczą. Wtedy rozwinie się świadomość, a wraz z nią cała indywidualność.
Ducha sam musi się prześwietlić i wzbić na te najbielsze szczyty, gdzie nic go z ziemi dosięgnąć nie może. Mówi o jakiejś wędrówce dusz. Prawda jest dla Hertensteina objawieniem.
W zamku doznał tego objawienia – bezpłodny świat białych marzeń, przyziemny świat naszego życia i chmurny świat sztuki. Jeżeli duch pokonał wszystko, to pokonał również śmierć. I cóż śmierć takiemu uczynić może, który sam w sobie pokonał to wszystko, co ona zniszczyć zdolna.
Muller pyta go więc, co ludzi czeka. Hertenstein: spokój wieczny i świadomy. Muller nazywa Hertensteina szalonym, ale chciałby mieć ten obłęd, bo miałby spokój.
Hertenstein przytulił Mullera – Kochałeś? Kochasz jeszcze? Uczyń z miłości tęsknotę ducha wielką. Spójrz na szczyty – to da mu nirwanę – wyjście z kręgu wcieleń, w stanie tego poznania człowiek odczuwa wewnętrzny spoczynek i głęboką ciszę, w których przestają działać wszelkie motywy, a panuje jedynie radosna rezygnacja, dająca pokój i otwierająca bramę wolności. Ten stan jest pokojem wyższym nad wszelki rozum, głęboką ciszą niezachwianej pewności i błogości.
V.
Muller odpoczywał na krześle, chart biegał wkoło, w dole drzemał potworny, ciemny kadłub miasta. Zdawało się Mullerowi, że patrzy na wielkie roztopy czarnego trzęsawiska, zaświeciło próchno.
Miasto budziło się. Zdawało się Mullerowi, że wyciągają się cienie tysiąca rąk. Przyglądał się chmurom nad miastem. Zobaczył tam legendarnych poetów, którzy pisali wedyckie hymny – risi. Muller dziękował Hertensteinowi za to, że mu udzielił się choć trochę ten spokój. Przez wrota sztuki wprowadzasz mnie w grób, Muller już jest tym zmęczony, chce, by śmierć jak najprędzej przyszła.
Hertenstein mówi o Agni – rodzi ją ból życia, a niebiosa ją chłoną. Według Hertensteina, ducha swego trzeba zamordować, by zrozumieć cierpienie innych. Muller pyta go, czy nie czeka kara za zamordowanie ducha.
Hertenstein – Życie samo jest karą w beznadziejnym poszukiwaniu, a wszystkie dary jego są nieczyste.
Muller sam rozmyślał nad śmiercią – ta chwila się zbliża i ona nie będzie końcem, ona jeszcze stać się może (reinkarnacja?).
Przyszła do niego śmierć – kobieta. Muller położył głowę na jej piersi – zimna, marmurowa pierś, tulił głowę. Była to śniada, prawie brunatna twarz kobiety o nieludzkiej potędze zimnego wyrazu. Czarne włosy, zielone oczy, wpija się w niego, wysysa jego krew, chłodne, lodowato zimne dłonie miażdżą mu czaszkę. Muller zawisł na framudze okna. Pies do niego podbiegł, wyskoczył przez okno.
Świt. Hertenstein – Chcesz wiedzieć, czym jest Agni? Do kogo kieruje to pytanie? Sam sobie na nie odpowiada – Co w miłości się znajduje, od miłości odmienne, czego miłość nie zna, a co miłością kieruje, co miłością jest miłości – oto jest. Agni, kierownik życia wewnętrzny, oto wielkie i zabójcze OM!”
OM – 1. prapoczęta jedność człowieka z przyrodą, duszy człowieka z dawną duszą świata Atmana z Brahmanem
2. sylaba, dźwięk doskonały, całość wszystkich rzeczy, nieskończona, doskonała wieczność.