Magnus pracował bez wytchnienia od kilku dni. Siedział na werandzie, obłożony różnymi przedmiotami, które tylko z powodu zapomnienia nie wylądowały jeszcze w śmietniku.
- Co robisz? – pytaliśmy go od czasu do czasu, ale Magnus gniewnie naciągał na czoło czapeczkę. Przestałem więc pytać i tylko siedziałem cichutko, przyglądając się uważnie temu, co Magnus robi. W końcu cisnął we mnie starą szczoteczką do zębów. Podałem mu ją bez słowa. Zawarczał coś pod brodą i wrzucił ją w rurę odkurzacza. I wtedy nagle klasnął w ręce i aż podskoczył do góry z radości.
- Eureka! – wrzasnął.
- Magnus zaczął mówić jakimś dziwnym językiem –
poskarżyłem się tatusiowi, a on mi wyjaśnił, że to jest po grecku i jeśli Magnus tak krzyknął, to znaczy że wpadł na jakiś wspaniały pomysł i że jest wynalazcą. A potem razem wyjrzeliśmy przez okno. Na środku ogródka stała dziwna maszyna z rurą skierowaną prosto w niebo. A obok niej stał Magnus.
- Gratulujemy! – krzyknął tatuś, a Magnus zamachał do nas przyjaźnie czapeczką. Widać było, że puchnie z dumy.
- A co to jest? – nie mogłem się powstrzymać.
- Maszyna do karmienia klucza żurawi w locie
- wyrecytował jednym tchem.
- Wspaniale – westchnęła z podziwem mamusia.
- Nigdy jeszcze nie było w tych stronach żurawi, ale jakby co, jesteśmy zabezpieczeni – ucieszył się tatuś i dał Magnusowi w nagrodę paczkę miętowych cukierków.