Moskwa wdeptała polskich pilotów w błoto
Nasz Dziennik, 2011-01-13
R
ole
w tym spektaklu od dawna były rozpisane. Nie trzeba było dziewięciu
miesięcy pracy sztabu "niezależnych specjalistów"
Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego, żeby w formie quasi-raportu
powtórzyć tezy kolportowane przez stronę rosyjską już w
pierwszych chwilach po katastrofie. Zamiast merytorycznego przekazu
na temat technicznych przyczyn tragedii usłyszeliśmy więc
pseudopsychologiczny bełkot o NATO-wskim generale furiacie, który
pod wpływem alkoholu wtargnął do kokpitu i zmusił załogę
rządowego Tu-154M do lądowania poniżej meteorologicznych
minimów.
W
narracji MAK znajdziemy również "techniczne" ustalenie
pod tytułem "rola najważniejszego pasażera na ścieżce
podejścia". Chodzi o prezydenta Lecha Kaczyńskiego, w
przypadku którego Rosjanom nie udało się jednak wykazać obecności
alkoholu we krwi, choć - jak pamiętamy - były takie sugestie.
Z
raportu MAK nie dowiemy się, dlaczego rosyjscy kontrolerzy
przekazywali fałszywe dane pogodowe na pokład polskiej maszyny, do
końca potwierdzali, że jest na kursie i ścieżce i dlaczego nie
zamknęli lotniska, tak jak zrobili to w marcu, kiedy na Siewiernym
nie mogła wylądować polska delegacja przygotowująca wizyty
premiera i prezydenta. Generał Anodina ani słowem nie zająknęła
się też na temat wymiany żarówek, a później całego systemu
oświetlenia w pasie podejścia. MAK wytyka stronie polskiej, że
podjęła lot do Smoleńska samolotem o gabarytach przekraczających
możliwości lotniska, jednocześnie zbywając fakt zgody na
lądowanie w tym samym czasie znacznie cięższego od tupolewa
potężnego transportowca Ił-76.
Przekaz, jakoby decyzja o
lądowaniu na Siewiernym leżała wyłącznie w gestii polskiej
załogi, każe postawić pytanie o zasadność obecności ekipy
rosyjskich kontrolerów lotu. Jaki był w takim razie sens
prowadzenia przez nich korespondencji z polskim samolotem, wydawania
i potwierdzania konsultowanych równocześnie z różnymi operatami w
Moskwie komend? Dlaczego generał Anodina nie zbadała stopnia
asertywności swoich kontrolerów, poziomu stresu, nacisków na nich
i zawartości alkoholu oraz narkotyków we krwi? Dlaczego w raporcie
nie ma informacji, że bezwarunkowym wymogiem lądowania na
Siewiernym jest wizualny kontakt szefa kontroli lotów ze sprowadzaną
na pas maszyną? Powiedział o tym polskim prokuratorom, przywołując
konkretną podstawę prawną, pułkownik Anatolij
Murawiow.
Przyłożenie obuchem - bo takiego narzędzia użyła
wczoraj czarująca żona jednego z ostatnich wiceszefów KGB
Jewgienija Primakowa - było tak silne, że premier Donald Tusk
przerwał urlop w Dolomitach. Chyba zdał sobie sprawę, że z
uścisku rosyjskiego pytona na dywanie w smoleńskim namiocie wyszedł
z przetrąconym kręgosłupem i że trudno będzie mu teraz
wytłumaczyć, dlaczego pozwolił, by Moskwa przez blisko rok
pastwiła się nad trupami polskich pilotów.
W historii
stosunków polsko-rosyjskich znane są już bolesne sytuacje, gdy
Rosjanie pokazali, że potrafią znaleźć świadków, którzy
udowodnią każdą wygodną dla nich tezę. Do dziś w rosyjskich
archiwach znajdują się dokumenty potwierdzające, że w potylice
polskich oficerów w Katyniu w 1940 roku strzelał Wehrmacht. Ale
komisja Burdenki, która formalnie implementowała do
międzynarodowego obiegu informacji kłamstwo katyńskie, blednie w
zestawieniu z show, jaki urządziła wczoraj w Moskwie generał
Anodina.
Katarzyna Orłowska-Popławska